ZABAWA W CHOWANEGO
Beata Patrycja Klary
BIBLIOTEKA WSPÓŁCZESNEJ POEZJI POLSKIEJ
„ZESZYTY POETYCKIE”
GNIEZNO 2011
TOM VII
Beata Patrycja Klary Zabawa w chowanego
© Copyright by Beata Patrycja Klary
© Copyright for this edition by
Wydawnictwo „Zeszyty Poetyckie”, Gniezno 2011
Okładka:
MZ Project
Zdjęcie autorki:
KMC
Redaktor serii:
Dawid Jung
ISBN 978-83-62947-01-0
tom VII
Wydawca:
„Zeszyty Poetyckie”
62-200 Gniezno, ul. Gdańska 77
tel. (+48) 061 426 14 89
www.zeszytypoetyckie.pl
e-mail: redakcja@zeszytypoetyckie.pl
Pociesz mię, jako możesz, a staw się przede mną
Lubo snem, lubo cieniem, lubo marą nikczemną.
[Jan Kochanowski, Tren X]
Nie przychodzisz do mnie w snach. Chcesz postawić na swoim,
udowodnić, że powiedziałeś już wszystko, co miałeś powiedzieć.
[BPK Tren XVI]
exordium
– wyjawienie przyczyny bólu
I
Zaczyna się dzień, w którym coś powinno się stać. Barometr w górnych rejestrach,
a moje trzydzieści cztery jest inne niż twoje trzydzieści pięć, choć lata są sercem
każdego kadłuba. Nie żyje Czesław, nie żyje Zbychu, Rysiek i nie żyje wielu, wielu
innych. Szalonego Fredka nikt z nas dawno nie widział. Pewnie nie żyje. Jesteśmy
materią, dlatego lepiej jest malować latem, gdy płaszczyzny są rozgrzane i farby też,
a umierać zimą. Kto kocha kobiety, Bóg jest w nim, więc na YouTube podglądam
Bellucci. W moim scenariuszu spaceruje zaróżowiona w promieniach niewidzialnego
jeszcze słońca. Pramatka i kochanka przyszłości. Nie wiem co wypada lub czego
nie wypada pisać, ale im wolniej rozstawia nogi, tym szybciej oddycham. Wysysam
jej miękkość jak pasożyt skorupę ślimaka.
Kończy się dzień, w którym coś powinno się stać. Dzwoni telefon: ojciec nie żyje.
-7-
II
Zegar spada ze ściany. Oby tylko nikt nie umarł – mówi rodzina o dwudziestej pierwszej
z minutami. Wszystko wraca na swoje miejsce. Dzwonek w telefonie. Potem krzyk, pogotowie,
taksówka. Przenoszą ciebie z linoleum na łóżko. Przykrywam kocem, choć mówią, że to
bez sensu, ale światła nie pozwalają zgasić. Później już zawsze będziesz leżał w ciemnym.
Nie mam siły na świece. Jesteś tylko w swoim ulubionym podkoszulku. Najspokojniej z nas
przyglądasz się zamieszaniu, a my nie wiemy dlaczego. Zgaszony telewizor, odłożone okulary,
ślady walki z samym sobą. Przybliżony czas zgonu dwudziesta pierwsza z minutami. Czterysta
kilometrów dalej nierozbity zegar zastanawia. Niczego o tobie nie wiedzą. Zadzwonię rano.
Niech śpią. I ja przecież jeszcze nic nie wiem o pożegnaniu.
-8-
III
Gdyby chociaż jakaś szpitalna epikryza. Carcinoma solidum zatwierdza wyrok i można się wtedy
przygotować, choć i tak wiadomo, że przygotować się nie da. Dobry obiad, jeszcze lepsza kawa.
Przypomnij mi, żebym jutro zadzwonił do Zosi
. Przecież to Zimna Zośka, a potem będzie już ciepło.
Kraciasty koc – uparcie do tego wracam – otula. Ja nie mam śmiałości. Przeczesuję jedynie włosy,
jakbym już była pewna, że to i tak nie ma znaczenia. Nic innego nie mogę zrobić. Rano zanoszę
wyprasowany garnitur, buty i różaniec, żebyś miał coś tylko ode mnie.
-9-
IV
Jedyna droga ucieczki prowadzi pod ziemię
. Uciekłeś jednak za szybko jak na życie komórki
macierzystej. Zaledwie rok po cor ultimum moriens matki. A może tylko pobiegłeś za głosem.
Ponoć każdy ma swoją Lorelei, za której śpiewem odchodzi w nieznane. Trochę jakby z obrazów
Fridy Kahlo. Widziałam te kobiety w Martin-Gropius-Bau w Berlinie. Jedna mogła być twoją
przewodniczką i oderwać ciebie od mumifikowania resztek. Reszta bez tego jest strachem.
-10-
comploratio
– opłakiwanie
V
Dzwoni telefon: ojciec nie żyje. Pilno mu było usłyszeć historię Szangri-La. Miasta pająków
zatrzymujących czas na swoich delikatnych kroczach. Tak bladych jak jego stopy, na których
wybrał się w drogę. Wszystko tam jest zamknięte: zewsząd góry, głazy, z nisko na nich wiszącym
niebem.
Wolność jak proces wietrzenia skał, a może raczej gliny, bo teren pod miastem
nieurodzajny. Jest nisko na dwa i pół metra. Bez codziennej gazety, choć na upartego można
przynosić wieści. Ktoś przecież zostawił pozytywkę. W końcu bateria się wyczerpie i będzie
cisza.
Muszę tylko pamiętać: nie wolno wyrywać chwastów. To idzie z korzeniami.
-13-
VI
Jest znane. I jest nieznane. A to co je dzieli, to Drzwi i nimi właśnie chcę być.
[Jim Morrison]
Toaleta pośmiertna to najczęściej wypychanie ust watą. Również przebranie bielizny
i podmalowanie. Wyceniają to na trzysta dziesięć złotych.
Z tamtego dnia najczęściej widzę ciebie w świetle witrażowych szyb, dzięki którym włosy
nabrały głębi fioletu. A jeszcze niedawno mówiłeś, że przed tobą podróże, wyjazd do przyjaciół.
Posągowym gestem kreśliłeś możliwości odkrycia skarbu. Wszystko zniknęło jak łzy w deszczu.
Nastał czas umierania.
Teraz muszę sprzedać wykrywacz metali. Poeci, którzy są po to, by się
przyglądać, nie zdobywają samorodków. Piszą do siebie Kawafisem albo budują światy,
w których złoto nie ma znaczenia. Nie ubieraj mu sygnetu, bo w tamtym świecie będą go
za to ścigali
. Taki zabobon, ale matka musi w coś wierzyć.
-14-
W końcu są trąbki. Jest organista. Wyjątkowo ładnie. Nie tak jak w innych polskich miastach.
Piętnaście minut i po sprawie. Zupełnie nie tak jak w innych zagranicznych miastach, choćby
w Eden Memorial Park w Los Angeles, gdzie nieboszczykom przeszkadzają kosiarki. Zimno jest
czasem tak mocne, że nie sposób go opisać. Welinowy puder maskuje, ale paznokcie zdradzają
wszystko. Drzwi są już zamknięte.
-15-
laudatio
– wyliczenie zasług
VII
Z człowiekiem jest widzisz tak: nim stanie się nikomu niepotrzebny błyszczy w czerni spopielałej
na zewnątrz. Nie wie dlaczego, co i jak się dzieje. Jedynie pewność, że i tak nie mógłby niczego
zmienić. Pokazuje obrażenia w wyniku przyrządu do ćwiczeń. Stwarza ciało, a wtedy po stronie
nocy uwalniają się słońca. Miraże pustyni stanowią margines.
Z człowiekiem jest widzisz tak: kiedy obrzęki i węzły naczyń nie pchają już tlenu, wychodzi poza
szeregi zdarzeń. Następuje redukcja do sadzy, z której na nowo może zawiąże się białko. Pęknięte
otorbienia wyjawiają wszystko nowe i nic w gruncie rzeczy nowego. Idzie tam, gdzie ma się
jeszcze coś wydarzyć, nim wreszcie padną słowa: sajonara ojcze, sajonara.
-19-
VIII
[Zmarli] Kiedy są prochem, nabierają więcej znaczenia.
Nie da się ukryć, że lenistwo w czynieniu
rzeczy głupich może być wielką cnotą. W każdym razie nie byłeś bardzo wymagający na tym
punkcie. Lubiłeś typowy pejzaż egzotycznego pogranicza. Urodzony w Białorusi, ale to było
zawsze oczywiste, że jesteś z Polesia. Pisany na ręku wężem owiniętym wokół sztyletu, co znaczy:
zemsta dokonana.
Mówiłeś, że barwnik to nic innego jak tusz zmieszany z szamponem w celu zagęszczenia.
Obmycie czymkolwiek z alkoholem i można opisywać ciało, znaczyć poglądy.
Robiłeś to sobie sam w czasach buntu. A ja uczę się teraz z tego czytać. Na brzegu popielnicy
czeka niedopałek. To był przecież twój ostatni papieros.
-20-
consolatio
– pocieszenie
IX
Ktoś nie wziął kotleta z żółtym serem, zrobionego specjalnie tak jak lubiłeś. Nauczyłam się już
formy. Jak niewiele nam trzeba do przyzwyczajenia. Był zastępuje jest. Tylko stare zegarki, które
zbierałeś zachowują formę – są. W ich porysowanych szkiełkach widać twoje skupione oko.
Reperujesz czas.
-23-
X
Ocalały monety i guziki. Porządkuję teraz szafy z twoimi ulubionymi krawatami. Zaraz przejdę
do kolekcji płyt. Kriknij tolka mnie ładi bliznu. Masz jego wszystkie winyle. Kto ich będzie teraz
słuchał, kto będzie nucił w jego ojczystym języku? Крикни только мне: «лaди блесну!» -
Wystarczy mi kilka twoich słów,
których już nigdy mi nie powiesz. Będzie mnie to męczyć, gdy
zamiast snu zobaczę zmiany jakie zachodzą w powłoce. Zapytam: co jest poza nią i gdzie skupiła
się energia, którą zasilałeś moje niedawne dzieciństwo, gdzie zaginiony horyzont?
-24-
XI
Kiedy nie żyjesz lepiej sobie nawzajem dotrzymujemy towarzystwa. Siedzę, leżysz i coraz trudniej
przychodzi nam wywołać w sobie zdziwienie. Jesteśmy poza czasem. Ty również poza ciałem, jak
jogin z Pakistanu albo nestor z Ponderosy. Lubiłeś czytać, ale to filmy trafiały najlepiej. Covboy,
cobyła, colty, capelusz
i szeroka preria, na której końcami traw masowałeś stopy. Wolałam Indian,
choć wiedziałeś, że podkochuję się w Old Shatterhandzie. Patrzyliśmy na niego z zazdrością,
zupełnie inaczej niż teraz. Nie dlatego umarli bogowie, że rozbiliśmy ich posągi. To stało się
bez naszego udziału.
-25-
XII
Mecz śmierci Anglia: Niemcy.
Już widzę, jak krzyczałbyś prawie bez czucia. Za wcześnie przegrałeś
swój mecz. Bez świadków. Może jedynie sędzia ostateczności, jeśli jest, bo zwykłeś w to wątpić,
podyktował czerwoną strużkę w narożniku ust. A teraz ślady twoich dotknięć widać tylko na starej
szkatułce. Boję się zetrzeć z niej kurz, by nie uszkodzić tropów. Łapię się na tym, że zaczynam
obgryzać paznokcie.
Myślę, że zacząłeś odchodzić, gdy zauważyłeś tło.
-26-
assuesco
– przyzwyczajanie się
XIII
Abonent czasowo niedostępny.
A jednak łudziłam się, że może odbierzesz, że tylko chwilowo
jesteś poza zasięgiem. Umarli chodzą w nas, a czasem dla oszczędności, noszą nasze buty.
Więc czemu nie telefony. Rozumiałeś je lepiej niż moje wiersze, ale Jesienina dostałam właśnie
od ciebie. Czytam go idąc na cmentarz. Jeszcze nie ma ławki, więc trochę postoję.
Planują w okolicy wybudować spalarnię ludzi. Na miejscu czaszek będą więc tylko prochy
z drobno zmiażdżonymi w młynku zębami, których nie rusza ogień. Odźwierni nie będą zamykali
bram przed spóźnionymi żałobnikami. Dziś po dwudziestej pierwszej nie można dostać się
do zmarłych. Ponoć chodzi o jaskrawoczerwone bugenwile tak rzadkie w tej okolicy. Pies
rozpieszczany ciasteczkami, po których ma robaki, wciąż na ciebie czeka.
-29-
XIV
Nigdy nie fotografowaliśmy się razem. Zresztą nie lubiłeś tego zatrzymania duszy w obiektywie,
o co podejrzewają aparat nieufni Papuasi. Ich wielki Nona jest wodzem plemienia, zwykły Nona
jest wodzem klanu, a mały Nona jest wodzem wsi
. Ty byłeś wodzem rodziny. Dwudziesty trzeci
czerwca Dniem Ojca, ale nie kojarzę tej daty. Najbliżej mi do wieczoru czternastego mają.
Od tej chwili jesteś stale obecny. Nie starzejesz się odmłodzony przez śmierć.
Jak chłopiec ze zdjęcia.
-30-
XV
Było mi obojętne jakie dadzą kwiaty, ale teraz widzę, że białe gladiole lepsze są od lilii. Blisko
im do symboliki biedronki w pobliżu kobiecego krocza. Niby nic, a jednak córka przerosła ojca.
A teraz wszystko przerasta córkę. Żeby nie myśleć, kupuję dywany, bransoletkę i kredki
dla dziecka. To się nazywa survival skills, bo w rzeczach jest jakaś otucha. Przeżywają nas.
-31-
XVI
To jest jak zabawa w chowanego. Pochowałeś matkę, ja pochowałam ciebie, ktoś pochowa mnie.
Nasze kroki nie uciszą krzyku kamieni. Jak długo jeszcze będę siedzieć w fotografiach, choćby
Konstantego syna Alojzego z matki Stefanii? Byłeś do niego podobny. Taki egocentryzator jak
u Lema. Nawet teraz nie przychodzisz do mnie w snach. Chcesz postawić na swoim, udowodnić,
że powiedziałeś już wszystko, co miałeś powiedzieć i nie obchodzi ciebie, że od osiemnastego
maja biegam na cmentarz, choć mam pewność, że ciebie tam nie ma. Już więcej przebywasz
w starych listach czy metrykach. One mówią wiele, a ty nie mówisz nic, bo umarli znają tylko
mowę kwiatów, dlatego milczą.
-32-
XVII
W upalne noce najbardziej lubię Ashbery'ego: że trzeba pisać o tych samych starych sprawach,
w ten sam sposób, powtarzając w kółko to samo.
Wyróżniałeś się goleniem na siedząco.
Wtedy też miałeś gładko. Przyjęło się, że worek jest czarny, a tobie wybrali jasny w odcieniu
mleka. Właśnie takie lubiłeś koszule. Cieknący kran nie daje mi spokoju. Piłeś z niego jak z Lety,
rzeki zapomnienia. Od letalu śmierć przychodzi do zwierząt. Bywa, że zakład pogrzebowy tak
się nazywa, więc nie ma się co dziwić, że nawet o mnie udało ci się nie pamiętać. Ule-ciało.
-33-
XVIII
Za pośrednictwem rozumu wiemy, że to, czego rozum nie ogarnia, jest bardziej
rzeczywiste niż to, co może ogarnąć.
[Simon Weil]
Intensywnych opadów nie są w stanie przyjąć studzienki kanalizacyjne, duże podsiąki także
na cmentarzu, więc zapadłeś się jeszcze bardziej w siebie. Nawet mistyka dostrzega strach przed
pustką i nierówną odległością między osobami. Żadnego pukania od spodu. Pająk leniwie wędruje
po krzyżu. Po dwóch stronach mamy swoje getto nieprzystosowań. Wkurwia mnie to, bo umarłeś
bez rozmowy i teraz jak idiotka czekam, a właściwie żałuję, choć nie wiem czego. Co bym ci
powiedziała i czy sam przeprosiłbyś za cokolwiek. W całej pełni uświadamiamy sobie istnienie
tylko tych istot ludzkich, które kochamy
. Bronią nas te odruchy stadne.
Matka może nie wiedzieć z kim zaszła, ale szczenię zawsze pozna ojca.
-34-
XIX
Mam tyle lat ile Weil kiedy umarła (aktualne na rok dwa tysiące dziesiąty) i taka jestem do niej
podobna jak nikt do nikogo nie jest podobny. Mówią, że to za wcześnie, że powinny minąć lata
bym mogła o tobie pisać. Szczerze, gówno mnie to obchodzi, bo nikt z nich nie znał ciebie i nikt
nie zapomina. Od wczoraj choćby staram się przypomnieć jakim gestem nakładałeś okulary.
Już tego nie widzę. Spakowany, wyprowadzony z przestrzeni, ubywasz w szczegółach.
Opuszczenie, w jakim zostawia nas Bóg, jest jego sposobem pieszczoty
. Nie chcę być tak
pieszczona.
-35-
XX
W spodniach Levi's Curve 05800 straigh, 05803 skinny, 05806 slim nie przypominam grzecznej
dziewczynki. Nie chodzę w sukienkach, a przecież ojcowie najbardziej lubią córki z łydkami
w niewinnych podkolanówkach. Tłuste dziewczątka, które nigdy nie będą rodzić. Jednak urodziłam.
Zauważyłeś to dość późno w oczach wnuka. Przymusu myślenia o śmierci nie ma sensu lecz pacjent nie
potrafi się powstrzymać. Dobrze zagrał to Nicholson. Ponoć pomaga korzeń
żeń-szenia. Dodaje energii jak cała fitoterapia, po której od razu można powiedzieć, że nikt martwy nie
bywa u nikogo i nie przyjmuje zaproszeń, że to wszystko są mijane, ale niemijające sny.
A śnimy tak, jak śnią ludzie zaskoczeni, z zasady nie podnosząc głowy. Na kamień.
-36-
XXI
Nazywam się Joanna Bocian. Wykonałam maskę pośmiertną księdza Twardowskiego.
Aż mi się ręce trzęsły.
Nazywam się Beata Patrycja Klary. Napisałam treny o ojcu umarłym na lśniącej podłodze.
Wciąż mi się ręce trzęsą.
-37-
transformatio
– przeistoczenie
I
Posągi są wszędzie.
Najczęściej wyobrażają popiersia,
ale są i postaci od kolan
(na kolanach) ze spuszczonymi głowami.
Na skalistej górze czytam znaki
pisma Kohau.
Obok mnie siedzi staruszka
cała w czerni. Krzyżyk
z masywnego złota i modlitewnik
w ręku.
Porusza wargami,
ale nie słyszę co mówi.
Niepokojąco przypomina moją matkę.
-41-
Śnię się. Ja i sylwetki olbrzymów.
Odchylić kamień leżący na ziemi
to dowiedzieć się o zamysłach
nieżyczliwych osób.
Widzenie grobowca zapowiada
spełnienie pragnień.
Na zboczu rozłożyste gniazdo.
Sękaty splot, kawałki sierści,
a w środku wielkie jajo.
Oto on.
Prapoczątek w błękicie.
Człowiek o tysiącu imion i twarzy
idzie na spotkanie słońca.
Chce się wyleczyć.
-42-
Oko nauczyć widzieć.
Ucho - słyszeć.
Prowadzą mnie do wiśni
wyhodowanej z pestki.
Ty również miałaś swoje rośliny
w pudełkach po margarynie.
Warkocze naszych dziewcząt będą
białe.
Ktoś o tym mówił
w miejscu gdzie rodzą się huragany.
Snop światła wydobywa
podziemne galerie
wypełnione świętymi ptakami.
Umarły, bo taka jest cena za życie.
-43-
Kogut, którego słychać
w oddali
budzi przodków.
Menhiry kołami otaczają
nienarodzonych.
Ciemne sploty Betsaby
są jak twoje włosy, które czesałem
wieczorami.
Sypały się przez palce
gdy gestem mima teatru Kabuki
wzniecałem iskry.
Nie jestem jedynym
podróżnikiem.
W skalnym labiryncie dolin
-44-
matki przenoszą dzieci i kukły.
Zbierałaś lalki. Miały w sobie
zawsze coś z Buddy
pogrążonego
we śnie.
Kiedy byłaś jeszcze noworodkiem
należałem już do ukształtowanych.
Potrafiłem unieść ciężar ciała.
Od twoich urodzin
nie pozostałem nigdy
w absolutnym spokoju.
Żeby żyć trzeba zapominać.
Uczyłem ciebie sylab i artykulacji.
-45-
Mówimy, ponieważ jesteśmy
śmiertelni.
Śmierć odbiera nam
ciszę.
II
Posągi są wszędzie.
Beznogie ofiary dawnych wojen
leżą z połamanymi karkami.
Odpoczywają przed powrotem
do domu, jak ty
tamtego dnia w kościele.
W bieli dziecka czekającego
na prezenty.
-46-
Nie ma dokąd uciec.
Kolana krwawią.
Gdy zeskoczyłaś z garażu
na drobiny szkła
bałaś się przyznać.
A teraz śpisz tak mocno, że mogę
wziąć ciebie za rękę
wcale nie obawiając się
przebudzenia.
Podchodzę do dębu. Daje zimno
i ciepło. Jak ociemniały dotyka
zagubionych.
Wtedy wszystko się wyjaśnia.
-47-
Co jest na górze, jest takie samo,
jak to, co jest na dole.
Kora pokryta prymitywnymi
znakami ułatwia
orientację.
Malowidło zaskakuje
precyzją. Ranny bizon z wściekłością
atakuje. Łeb zwierzęcia skierowany
w stronę napastnika,
groźnie wyprężony ogon.
Ale w starciu z człowiekiem
to on straci
życie.
W mętnym świetle widać
-48-
złoto starych ram.
Tłusto błyszczy lakier na płótnach.
Z jednego uśmiecha się
malarz z Saskią na kolanach.
I ja bujałem ciebie na starczych
nogach.
III
Posągi są wszędzie.
Kamienna brama Szibam
zatrzymuje czas. Płonie żywica drzew.
Rzucam do wody kamyk
i patrzę jak rozchodzą się kręgi.
-49-
Chciałaś bym nauczył ciebie
puszczać kaczki.
Niecierpliwie burzyłaś
gładką toń. Korowody zwierząt
wzniecały niepokój.
Jakiś dokarmiający ptaki
staruszek nikł pod chmurą gołębi.
Przed namiotem siedzi
wróżbita. Jego kij ma miedziane
dzwoneczki.
Na ich odgłos ziemia
pęka i pustynnieje.
Opadają rajskie jabłka.
Stosy drzewa sandałowego
-50-
przyjmują podłużne pakunki
ciał.
Wokół zmarłych
kręci się niewiele osób.
Kiedy otwierasz oczy
wszystko zamiera i staje się światłem.
Zastanawiam się nad
czerwonymi galaktykami,
które oddalają się od nas
zbyt szybko.
Nasze ciała są gwiezdnym pyłem
opadającym na stare
pnie baobabów.
W nich znajdujemy spokój.
-51-
IV
Posągi są wszędzie.
Stożkowe sylwetki wędrownych
ptaków. Masowe przeloty
wróżą pożegnanie.
Pieśń kruków
jak pieśń klawikordu
zastanawia.
Godzinami wsłuchiwałem się
w stukot maszyny,
na której wybijałaś litery.
Przede mną
leży cynowy klucz.
-52-
Zamka, do którego pasuje
nie ma pośród babilońskich
zigguratów, ani innych budowli.
Zabieram go ze sobą
na ścieżkę.
Przede mną mrok
wymoszczony paprociami, ale na brzegu
spalone słońcem
ostrężyny.
Na pagórkach wałów rosną
najsmaczniejsze.
Zjadałaś je w czerni
języka.
Gwasz pełen zarośli
-53-
do dziś zdobi pokój.
Nawet nie wiesz, że kolekcjonowałem
twoje szkolne akwarelki. Leżą w dolnej
szufladzie. Ozdobne symbole,
jedne przejrzyste i jasne,
inne tajemnicze,
nie od razu zrozumiałe,
wieloznaczne.
V
Posągi są wszędzie.
Dwie twarze patrzą w dwie
przeciwległe strony,
a cztery ręce miłosierne podają
-54-
cztery odsłonięte piersi.
Dziwiła cię ta rzeźba z Grossmain.
Wolałaś lipowy sen
ludowego świątka. Prosty, mały,
przy nim kilka
świeczników.
Całymi dniami pozostajesz
bez ruchu. Wyobrażasz sobie,
że jesteś bogiem.
Wyglądasz na dziewięcioletnią
dziewczynkę, która nigdy
nie zaznała dobra.
Cienie plamiste rozsiane w obu płucach,
-55-
a ty się uśmiechasz.
Słucham pieśni zalotnych cykad.
Im głośniejszych,
tym bliższych śmierci.
Dotykam rybitwy.
Skrzydła przypominają twoje dłonie.
Kładłaś je na oczy by ustała pustka.
Paluszki dziecka.
W pracowni rytownika powstaje ryba.
VI
Posągi są wszędzie.
Ciała nagich kobiet
-56-
o przerośniętych łonach
z zarysowanym owłosieniem.
Rozmiary bioder tak wielkie,
że uwadze uchodzą głowy. Krocza
hipnotyzujące przybyszów.
Skamieniałe resztki gigantycznych
maczug. Oderwane od korpusu
wzwody świadczące o męskiej sile.
Olbrzymia dziewczyna
leżąca na wznak z rozłożonymi
udami. Kłębowisko kamiennych
węży wypija jej soki.
Myślę o kolejnych miłościach
-57-
w moim życiu. Tylko raz zapytałaś
mnie o kochać.
Padło coś o siłach przyrody,
bo nie wiedziałem jak
rozmawiać z dzieckiem,
które jest moją córką.
Idę brzegiem morza.
Staruszek wskazuje laską
miejsce, gdzie na głębokości
kilku metrów spoczywa
pogrzebany statek.
Opowiada o wielkiej miłości
kapitana do siedzącej na tronie,
dla której jednego pocałunku
-58-
poświęcił życie swojej
załogi.
VII
Posągi są wszędzie.
Ociężale spoglądam na to
jak śnisz, jak nawet z zamkniętymi
oczami odgarniasz włosy
z wilgotnych warg.
Jesteś ciałem miękko wygiętym.
Mnie zaczyna uwierać
kamień.
Potęga ziemi, energia
skondensowana w skale. Zdaje się
-59-
rosnąć na zewnątrz.
Moc gór utrwala mnie
i zaczynam czuć, że kamień jest
najważniejszy. Jestem mu winien wszystko.
Stygnę.
Na źrenicy jeszcze twoje pochylenie
nad kartką i ten uśmiech,
o którym tylko my wiemy.
Zastygam.
Ciało jest nieporozumieniem,
przykrym przypadkiem. Tylko niemądrą dygresją.
-60-
Posłowie. Paluszki dziecka
Liryka post-funeralna? Wirtualne spotkanie z Tanatosem? Errata do Kochanowskiego? Lubię poezję, o której
trudno mi pisać. Opór, jaki stawia tekst podczas lektury, ujawnia jego odrębność, oryginalność, moc. Czasami wprawia
czytelnika w zadumę, innym razem zadziwia, a nawet wywołuje frustrację. Czegoś podobnego doświadczam, kiedy
czytam najnowszy tom wierszy Beaty Patrycji Klary Zabawa w chowanego.
Po odważnym tomiku Szczekanie głodnych psów, w którym poetka zaryzykowała formę z pogranicza
wulgarnego erotyzmu, oto czytamy książkę poważną i niepokojącą. Co więcej, mam wrażenie, że Klary w podobnym
tonie potrafi mówić o miłości, brudzie, zabawie i cierpieniu. To narracja nawiązująca do języka naturalnego, ale
wzbogacona o wiedzę z zakresu literaturoznawstwa. Jeśli więc autorkę Zabawy w chowanego można nazwać
orędowniczką potoczności, to tylko z tym zastrzeżeniem, że jest to potoczność intelektualna i subtelna.
Na książkę składa się cykl ponowoczesnych trenów, które poprzedza motto z Jana Kochanowskiego. Klary ma
prawo sięgnąć do tradycji poezji funeralnej nie tylko ze względu na temat, jakim jest śmierć bliskiej osoby, ale także
dlatego, że potrafi go w oryginalny sposób rozwinąć. Kompozycja tomu nawiązuje do tradycyjnego porządku
epicedium
, z którego w swoich trenach korzystał Jan Kochanowski. Klasyczny schemat retoryczny zostaje tu jednak
naruszony, a poetka dokonuje próby odświeżenia języka lamentu.
Warto się przyjrzeć z bliska, jak wygląda owa „poważna potoczność” w wykonaniu Klary. Pierwszy utwór
zaczyna się od przeczucia, że nastał dzień, „w którym powinno się coś stać”. Po luźnej z pozoru konstatacji, że nie
żyje kilka znajomych osób, bohaterka opisuje film z udziałem Moniki Belucci, który ogląda w serwisie internetowym
YouTube:
Nie wiem co wypada, lub czego
nie wypada pisać, ale im wolniej rozstawia nogi, tym szybciej oddycham. Wysysam
jej miękkość jak pasożyt skorupę ślimaka. Kończy się dzień, w którym coś
powinno się stać. Dzwoni telefon: ojciec nie żyje.
-61-
Trudno chyba o bardziej współczesną perspektywę: proza dnia codziennego, ekran komputera, nowe
technologie, szum informacyjny i… nagła wiadomość o tragedii. Warto zauważyć, że już w pierwszym utworze Klary
umieszcza tradycyjny, symboliczny tandem miłości i śmierci. Mocna puenta to oczywiście nie tylko rodzaj wyznania.
To zakrojone na ekonomiczny zysk wyjście poza źródło, którym może być zarówno poezja Jana Kochanowskiego, jak
i sam Bóg. Słowem, osobista utrata zyskuje tu rangę uniwersalną, metafizyczną i wymyka się nawet teorii Freuda na
temat zabójstwa ojca. Jak powie poetka w innym wierszu: „Nie dlatego umarli bogowie, że rozbiliśmy ich posągi. To
stało się / bez naszego udziału.”
„Wypadek to bardzo dziwna rzecz, nigdy go nie ma, dopóki się nie wydarzy”, pisał w egzystencjalistycznym
tonie Alan A. Milne. Perspektywa absurdu doskonale pasuje do sytuacji, jaką przedstawia w swoim tomiku Beata
Patrycja Klary. Paradoks nagłej tragedii polega na jej nieprzewidywalności. Człowiek jest istotą, która lubi panować
nad swoim życiem i przygotowywać się na różne okoliczności. Tym bardziej na sytuację graniczną, jaką stanowi
śmierć. Tymczasem właśnie śmierć potrafi zaskoczyć najokrutniej. Jak pisze poetka, „Gdyby chociaż jakaś szpitalna
epikryza. Carcinoma solidum zatwierdza wyrok i można się wtedy / przygotować, choć i tak wiadomo, że przygotować
się nie da. Dobry obiad, jeszcze lepsza kawa. / Przypomnij mi, żebym jutro zadzwonił do Zosi”.
Bohaterka tomu Zabawa w chowanego ucieka w dziwną zabawę. To zresztą nawet nie ucieczka, a raczej próba
zagadania otchłani, ocalenia minionego, zrozumienia nieodwracalnego. Dlaczego dziwna? Ponieważ nie nosi
wyraźnych znamion gry, a więc nie służy przyjemności i nie odwraca uwagi. Nie ma tu mowy o śmiechach
w ciemności, które słyszeliśmy na przykład w poezji Dariusza Suski. Pole do zabawy stanowi tu tak naprawdę
tradycja, a porządek czynności pogrzebowych okazuje się czymś perwersyjnym. O dziwo, autorce udaje się zachować
powagę i w skupieniu śledzić poczynania żałoby.
Z poezji Klary wyłania się antropologia, która jest mi bliska. Podejrzewam, że może też być bliska innym
czytelnikom współczesnej poezji. Człowiek to białko i tlen pchany przez naczynia. Ten chłodny ogląd urzeka swoją
trafnością i radykalizmem. Nie ma tu ideologii. Nie ma złudzeń. Jest za to konsekwentny, metafizyczny minimalizm.
Podobną perspektywę można znaleźć na przykład u Jacka Dehnela (Brzytwa okamgnienia). Pod względem
tematycznym projekt Klary bardziej przypomina jednak tom wierszy Lacrimosa Radosława Kobierskiego, który śmierć
-62-
ojca próbował rekompensować w przestrzeni wyobraźni i snu. Klary zadaje zresztą ogólne pytanie o rolę poezji
w obliczu nieuniknionego. Odczuwa rozczarowanie powinnościami, jakie na poetę narzuciła tradycja: „Poeci, którzy
są po to, by się / przyglądać, nie zdobywają samorodków. Piszą do siebie Kawafisem, albo budują światy, / w których
złoto nie ma znaczenia”.
Książka Zabawa w chowanego to zatem poruszająca opowieść o tragedii, która we wrażliwy umysł młodej
intelektualistki uderza z chirurgiczną precyzją. Ale niepokój, który odczuwa czytelnik, wiąże się z czymś jeszcze.
Ustanowiona na początku tomu perspektywa, powstała przez zderzenie opisu kobiecego ciała i śmierci ojca, odsyła do
innych rejestrów i nastraja wzrok na drobne, ale bardzo wyraźne ślady cielesności. Oczywiście w perspektywie
historycznoliterackiej można się tu doszukiwać kontynuacji w stosunku do poprzedniego tomu, w którym
wulgarność stanowiła coś w rodzaju ujścia dla wewnętrznego konfliktu bohaterki. Można jednak spróbować
prześledzić ten nieoczekiwany mariaż tylko w obrębie omawianej książki. W jednym z wierszy Klary pisze
o „delikatnych kroczach pająków”. W innym już bardziej dosadnie: „Było mi obojętne, jakie dadzą kwiaty, ale teraz
widzę, że białe gladiole lepsze są od lilii. Blisko / im do symboliki biedronki w pobliżu kobiecego krocza”.
Być może odczuwalna fizyczność własnego ciała pozwala bohaterce oswoić śmierć ojca, którą przecież
postrzega w kategoriach biologicznych. Ta zabawa w chowanego może czasem zdumiewać, jednak lekkość, z jaką
poetka przechodzi od jednego porządku do drugiego, zdaje się potwierdzać przypuszczenie, że tak naprawdę dobra
jest każda kompensacja, jeśli tylko okazuje się skuteczna. Co więcej, kobiece krocze jawi się tu raczej w odniesieniu do
porodu, a nie miłości fizycznej:
Nie chodzę w sukienkach, a przecież ojcowie najbardziej lubią córki z łydkami
w niewinnych podkolanówkach. Tłuste dziewczątka, które nigdy nie będą rodzić. Jednak
urodziłam.
Ledwie dostrzegalna na tle opisów żałobnych cielesność powraca z impetem w ostatniej części tomu, w cyklu
zatytułowanym Transformatio – przeistoczenie. Martwe ciało ojca zostaje tu wymienione na pomnik i w ten sposób
ocalone w sferze symbolicznej. Posąg zaczyna przemawiać we śnie. Co więcej, zwraca się bezpośrednio do swojej
córki, opowiada o jej dzieciństwie od chwili narodzin, o nauce mówienia, pierwszych prezentach. Wspomina sytuację,
-63-
w której dziewczynka rozbiła sobie kolana, skacząc z dachu garażu, a także moment, kiedy prosiła, by nauczył ją
puszczać kaczki.
Co oznacza ta nagła przemiana? Oto ojciec staje się dla bohaterki tym, kim dla Urszuli był poeta z Czarnolasu.
Ta śmierć okazuje się więc dokładną odwrotnością śmierci, która rozdzieliła Jana Kochanowskiego i jego córkę.
Nieoczekiwana symetria nie tylko pozwala bohaterce uzyskać tożsamość, ale także jednoczy w nagłej komunii poetów
z różnych epok. Zauważmy, co tak naprawdę się tutaj dzieje: Beata Patrycja Klary najpierw wciela się z postać Jana
Kochanowskiego, co pozwala jej urodzić własnego ojca, a potem przemienia się w postać Urszuli, dzięki czemu
naprawdę staje się jego dzieckiem.
Umiejętność przemiany ojca w dziecko i dziecka w ojca to niechybny znak, że mamy do czynienia z autorką
dojrzałą i świadomą możliwości, jakie daje słowo. Beata Patrycja Klary doskonale sobie radzi z podwójną rolą, jaką
przyszło jej odegrać. A przy okazji przypomina, że mamy prawo upominać się o nieśmiertelność
.
Marcin Orliński
-64-
Spis treści
exordium
– wyjawienie przyczyny bólu
I............................................................................................................................................................................................7
II..........................................................................................................................................................................................
....
8
III.........................................................................................................................................................................................
..
9
IV.......................................................................................................................................................................................
....
10
comploratio
– opłakiwanie
V.........................................................................................................................................................................................13
VI.......................................................................................................................................................................................
.
14
laudatio
– wyliczenie zasług
VII.....................................................................................................................................................................................
.....
19
VIII....................................................................................................................................................................................
...
20
consolatio
– pocieszenie
IX.......................................................................................................................................................................................
..
23
X........................................................................................................................................................................................
...
24
XI.......................................................................................................................................................................................
..
25
XII......................................................................................................................................................................................26
assuesco
– przyzwyczajanie się
XIII....................................................................................................................................................................................
....
29
XIV.....................................................................................................................................................................................30
XV......................................................................................................................................................................................
..
31
XVI....................................................................................................................................................................................
..
32
XVII...................................................................................................................................................................................
.
33
XVIII.................................................................................................................................................................................
.....
34
XIX....................................................................................................................................................................................
...
35
XX.....................................................................................................................................................................................
.
36
XXI....................................................................................................................................................................................
...
37
transformatio - przeistoczenie
I..........................................................................................................................................................................................41
II........................................................................................................................................................................................
....
46
III.......................................................................................................................................................................................
..
49
IV.......................................................................................................................................................................................
.
52
V........................................................................................................................................................................................
..
54
VI.......................................................................................................................................................................................
.
56
VII.....................................................................................................................................................................................
.....
59
Podziękowania niech przyjmą:
Milarepo, James Hilton, Konstantinos Kawafis, Edgar Lee Masters, Gorgos Seferis, Włodzimierz Wysocki, Wiktor
Smuraga, Yannis Ritsos, Rainer Maria Rilke, Stanisław Lem, Ilias Simopoulus, Krzysztof Szymoniak, Karol Samsel,
Leopold Seder Senghar, Ryszard Kapuściński, Robinson Jeffers, Robert Lowell, Simone Weil, Karol Maliszewski, Anna
Świrszczyńska, Walt Whitman.
-67-
Beata Patrycja Klary
Rocznik 1976.
Uprawia poezję i prozę. Filolog polski, felietonista, recenzent. Publikuje w prasie regionalnej i ogólnopolskiej.
Wydała poetyckie tomy „Szczekanie głodnych psów” 2010, „Imaginacje” 2006 oraz „Witraże” 2004, a także dwa
arkusze „Schną koniczyny” 2007 i „Nokturny intymne” 2008.
Nagrodzona za najciekawszy debiut 2004 roku dyplomem honorowym Lubuskiego Wawrzyna Literackiego.
Stypendystka Prezydenta Miasta Gorzowa w dziedzinie literatury.
Zwyciężczyni kilkunastu konkursów poetyckich i literackich, m.in.: OKP im. I. Kraszewskiego (Biała Podlaska
2010); OKP „Milowy Słup” (Konin 2010); „Piórem Malowane 2010” (Kraków 2010), OKP im. Z. Morawskiego
(Gorzów Wlkp. 2010), „Połów Poetycki” (Gdynia 2010), OKP „Czerwona Róża” (Gdańsk 2010), OKP „O Strzałę
Erosa” (Nowa Sól 2011).
Niezrzeszona.
Prowadzi swoją stronę internetową (
http://beataklary.w.interia.pl/
-68-