Marcin
Swietlicki
Tym tylko jestem, co powiedzieć zechcę.
(pomiędzy Starym i Nowym
Testamentem jest
szczelina, tam mieści się sens)
(nie chciałem
tego mówić)
Okrutny poniedziałku!
Neil Young z Crazy Horse
grają piosenkę Like A Hurricane w ciemnościach.
Zawsze trzeba zostawić jakiś dobry numer
na koniec.
Woda. Zawrze. Wrzuć. Posól.
Dwadzieścia minut. Pociąć.
Zalać jogurtem. Cukier.
Kilkanaście kryształków. Ćwierć łyżeczki soli.
Do lodówki. Tymczasem. Rzucić szpinak.Spojrzeć
na ryż. Trzy ząbki
czosnku zgnieść. Sól. Pieprz. Tyle wszędzie soli.
Tyle wszędzie. Pomodlić
się, by jej nie było za wiele. Ale bez niej też źle.
I gdybym umiał, gdybym umiał płakać!
I wykonuję setkę obraźliwych gestów.
W stronę.I robię obiad i go jeść nie będę.
Robię, bo trzeba robić.
Kocham cię, kocham. Obsesyjna mantra,
na którą Bóg uprzejmie reaguje, a i
- a i ludziom świeckim podoba się całkiem.
*
Kocham cię. Łatwiej dostaniesz kanapkę.
Łatwiej się wymigujesz. Obsłużą cię łatwiej,
jeżeli powiesz: kocham, kocham cię.
*
Kocham cię. Nawet jeżeli zabijesz
i staniesz nad zwłokami- i powiesz: kocham cię,
to lżej jest, lżej ci. Kocham cię.
*
Kocham cię- mówię.
Wraca świat.
Śpi ze mną.
Kocham cię, kocham. Obsesyjna mantra,
na którą Bóg uprzejmie reaguje, a i
- a i ludziom świeckim podoba się całkiem.
*
Kocham cię. Łatwiej dostaniesz kanapkę.
Łatwiej się wymigujesz. Obsłużą cię łatwiej,
jeżeli powiesz: kocham, kocham cię.
*
Kocham cię. Nawet jeżeli zabijesz
i staniesz nad zwłokami- i powiesz: kocham cię,
to lżej jest, lżej ci. Kocham cię.
*
Kocham cię- mówię.
Wraca świat.
Śpi ze mną.
A może jestem po prostu potworem,
potworem na wakacjach?
Na plaży leżę w ciemnych okularach,
w praniebo patrzę.
*
W praniebo patrzę, jego majowego
prablasku byłbym nie zniósł, gdyby nie wakacje.
Nie zniósłbym blasku, kryje się zazwyczaj
przed nagonką w ciemnicach.
*
Tu jest najjaśniej. Tu, pod pralatarnią.
Jestem potworem na wakacjach.
Całuję jasne widziadło w prasłońcu.
Uszczypnij mnie, uszczypnij- mruczę do widziadła.
- Gazetę
na twarz świata
- i jazda!
Budząc się z ręką złożoną spokojnie
na genitaliach, w żadnym grzesznym celu,
spokojnie i niewinnie, przysłuchujac się
urojonemu deszczowi i znajdując w nim
jeden cienki i głośno mamroczący głosik
powtarzający mojotwoje imię,
zagłuszany przez dżunglę, w chwilę potem znowu
wyraźny i natrętny - bardzo mocno wierzę,
że już się obudziłem, a jeśli już nie śpię,
to to, co słyszę, pewnie dziś się ziści.
Budząc się i nie wiedząc, czy ktoś przy mnie leży,
nie poszukując nikogo, nie sprawdzając, czekam
aż się ze zgiełku ciemności wynurzy
ręka i dotknie, nawet jeśli bywasz
niemożliwie daleko, poza granicami
rozsądku, upiornie na zewnątrz,
to tak się stanie, bo tak się stawało
zawsze, a to nie pamięć, to jest wiedza,
pewność, konieczność, skoro mam płeć i
jestem sennie gorący - to dziś się to ziści.
Więc nie masz twarzy. Musisz się pogodzić
z tą sytuacją. To za każdym razem
jest jednakowo silne. To za każdym razem
jest jednakowo martwe. Urojony deszcz
zamalowuje podwórze na nieco ciemniejszy
odcień szarości. Jednocześnie zjawia
się zjawa słońce - więc kolory, zdaje
się, pozostają jednakowe. Całkiem
anonimowa historia, tu nikogo nie ma,
wymięta pościel z szybko znikającą
plamą o kształcie ciała i otwarte okno.
...i gładka, głośno kochająca się dwójca,
dwie jaskinie wzajemnie się pochłaniające,
dwa kościoły doszczętnie wypełnione Bogiem...
Marcin Świetlicki - ***(blachy liści)
Blachy liści na blachę ziemi.
Myszy liści po zwiędłych myszach.
Chłód.
Chłód.
Już krwawe szmaty wgrzebane głęboko.
Świeży zimowy jasny w dłoni nóż
Cały pokój jest obwieszony Marcinami.
Przynajmniej raz w tygodniu wieszam jednego Marcina.
Mgła wisielcowa jest prawie tak gęsta,
jak chmura papierosowego dymu.
Ten- bo nie chciał. Tamten- bo nie umiał.
Tamten- bo go zmęczyło. Tamten- bo nie wierzył.
Obracają się w rytmie kłótni za ścianami
i nic nie znaczą. Najważniejszy- nowy
Marcin wisi pod lampą, wciąż podnoszę głowę
i robię straszne miny w jego stronę, wierząc,
że skoro drży- to wstyd mu tego, że tak
czeka i że nie umie czekać, że czeka jak dziecko
na Gwiazdkę, czeka na kobietę,
która przyjdzie, na pewno przyjdZie, wszystko się odbędzie
tak jak zawsze, jak zawsze, z jakimiś małymi
niespodziankami, te się również zawsze
zdarzają. Wisi Marcin, drży, obraca się.
Wieczór. Gwałtownie wschodzi żarówkowe słońce.
Żyję dłużej niż wszyscy młodo zmarli poeci.
Żyję dłużej niż wszyscy młodo zmarli poeci.
Dlaczego twój niepokój tak obraca się wokół wyrazów:
niepodległość - wolność - równość - braterstwo - Polska
od morza do morza - bezrobocie - podatki - Gazeta Wyborcza?
Czy nie wiedziałeś, że są to małe wyrazy?
Czy nie wiedziałeś, że są to wyrazy najmniejsze?
Dlaczego właśnie o nie zahacza twój język?
Czy nie wiedziałeś, że tym wszystkim rządzi ta szczupła dziwka,
ta którą kochasz a raczej masz na nią ochotę?
która wybiera sobie tego, którego akurat ty nienawidzisz?
Który znęca się nad nią i wbija w nią gwoździe?
Przez nią siedzisz w więzieniu! Przez nią jesteś głodny!
Przez nią!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
obudzony. Od razu wplątany
w sprawy jeziora. Kilka godzin przed
świtem. Prawdopodobnie. A jezioro już
żyje, oddycha, wysyła łabędzie,
żeby go sobie obejrzały: cień
w ciemnościach szukający drogi
na ludzki dworzec. Zbudzony. Zgubiony.
Z ciemnej ziemi startują pierwociny traw.
Po omacku. I po co? Bez siebie, bez czasu.
Czas tak bardzo przestrzenny się okazał, że aż
jest niewidzialny. Zgubiony w ciemnościach.
Obudzony. I po co? A gdyby wciąż nosił
zegarek, który dostał na Komunię Świętą,
gdyby się w odpowiednim czasie wpisał do harcerstwa
i miał kompas, i umiał należycie się
posługiwać kompasem
-- nie byłoby go tu.
Wrócił do domu. Stanął u podnóża schodów.
Pomyślał: oto właśnie wróciłem do domu.
Zmęczony każdą przeszłą chaotyczną
podróżą, tymczasowścią poduszek, miłości.
Zmęczony wojną, która usiłuje
go w siebie wciągnąć. Zmęczony każdą ziemską władzą.
Wrócił do domu. Jest wcześnie. Śpią jeszcze.
Czy aby nie umarł? Byłoby to smutne
banalne zakończenie. Są, żyją. Na pewno.
Dojrzał choinkę, nagą i zieloną
na podwórku. Papierosa? Tak.
Wrócił. Kto teraz śpi w jego pokoju?
Jego pokoju? Jego? Zamienił swój pokój
na obce miasto. Obce miasto śpi tam.
Wrócił do domu. Stanął u podnóża schodów
w blasku, w nagłej kolędzie.
Marcin Świetlicki - 79´
"Tekst pochodzi z piosenki o tym samym tytule
...z płyty "Perły przed Wieprze"
Oczywiście, że nie ma miłości..
Nie ma i nigdy nie było.
Nawet to cośmy robili.
W żadnym calu nie zahacza o miłość.
Oczywiście, że nie ma miłości..
Pomyliłem się, pomyliłem się..
Oczywiście, że nie ma miłości..
Można już odetchnąć, można wetchnąć..
resztki swojego ciepła..
..w resztki ciepła świata.
Skończyło się dzieciństwo. Baczność! - mówi Pani.
Skończyło się! - od teraz będziemy chadzali
czwórkami. Lub parami. Już się nie schowamy.
Już będziemy zmuszeni głosować. I tańczyć
wszystkie przedziwne narodowe tańce.
Będziemy jednym ogromnym różańcem.
Skończyło się dzieciństwo. Baczność! - mówi Pani.
Wszyscy wejdziemy przez Europę do
supermarketu-katedry, tam Prezydent czeka
oraz czeka tam na nas przemiła Autorka
naszego podręcznika. Wszyscy zaśpiewamy
piosenkę napisaną przez to cudne Państwo.
Skończyło się dzieciństwo. Baczność! - mówi Pani.
Napiszemy felieton do kolorowego
pisemka. To doprawdy jest
zajęcie dla prawdziwych mężczyzn. I poprowadzimy
telewizyjny program kulturalny.
Mieliśmy tonąć, jednak utrzymamy
się na powierzchni. I skończyło się
dzieciństwo. Baczność! Już skończyło się.
Więc wywalczmy sobie dostęp
do ciepłych zagranicznych mórz i internetu.
Stworzymy jedną supersprawną zgodną
sieć komórkową. Baczność! Lepsze papierosy,
lepszy alkohol. Wciąż lepsze i lepsze
podpaski i pampersy, samochody, proszki.
Na zajęciach rytmiki zapoznamy się
z muzyką techno. Kiedy patrzę w twoje
oczy - to się jak akwizytor czuję, mały,
przegrany, próbujący kupę śmiecia sprzedać
nikomu. Jeśli jesteś - przyślij mejla. To jest
najgorsza rola - akwizytor, który
wciska śmieci nikomu. Jeżeli istniejesz -
to przyślij esemesa. Mogę być ci wierny.
Nic mi nie pozostało. Bo skończyło się.
Kulę i bolę się.
Białe przepaście
Gdybyś coś
naprawdę kochał
lub był przywiązany
- naprawdę: nie byłoby ich
Ręce i stopy są pełne spadania
- co trzyma mnie za język?
Zdrowy mężczyzna, piękny czwartek.
Chociaż z przyszłości spoglądają raki.
Zdrowy mężczyzna. Wypoczęty. Chociaż
nie spał tej nocy. W ścianę patrzył,
jakby chcąc jakiś ekran w ścianie umiejscowić.
On nie jest w miejscu, w którym dzisiaj miał być.
Patrzy przez okno, jakby chcąc za oknem
zobaczyć rozwiązanie, zanim wszystko się
samo rozwiąże. Rozwiązuje się
bezustannie. Rozwiązane armie.
I rozwiązane związki krwi.
Zdrowy mężczyzna, piękny czwartek.
Nie jestem w miejscu, w którym obiecałem
być, bowiem boli. Niewypowiedzianie
niewypowiedzianie boli. Nigdzie nie pojadę,
bo boli. I nie o szesnastej,
ani godzinę później. Bowiem boli. Nie odeślę i
nie odbędę. Gdyż boli. Będę zajęty czym innym
- boleniem. Bowiem boli. Nie przestanie i ja
nie przestanę. Bo nakręcam się.
I przeciwbóle gromadzę na później.
Dzisiaj -
dzisiaj dostałem list od Papieża.
Pisze -
pisze, że jestem niezły.
Dzisiaj -
dzisiaj dostałem list od Papieża.
Pisze -
pisze, że we mnie wierzy.
Brejkam wszystkie rule.
Brejkam rule.
Jutro -
jutro wyzwoli nas Armia Radziecka.
Niemców -
Niemców uwielbiam od dziecka.
Brejkam wszystkie rule.
Brejkam rule.
Miłość -
miłość prosto w oczy.
Miłość -
miłość prosto w serce.
Miłość w jaja.
Brejkam wszystkie rule.
W Babilonie.
Brejkam wszystkie rule.
Za pieniądze.
Chwalę imię Pana.
W Babilonie.
Chwalę imię Pana.
Za pieniądze.
Wasze - czyste - niezależne
- pieniądze.
Żona.
Dzieci.
Dom postawić.
W Babilonie.
Żona.
Dzieci.
Wanda.
Mieczysławek.
Halina.
Brejkam rule.
W Babilonie.
Wasze - czyste
- niezależne pieniądze.
Więc umarł. Nawet jeśli nie byłoby to prawdą - umarł.
Zauważyłam w tym nieokreślonym zamierzchłym momencie,
że skoro go nie ma,
skoro umarł - to tym bardziej jestem.
Od razu zapragnęłam nowego mężczyzny. Zażenowana
zapragnęłam.
Ale innego mężczyzny nie było, nie urodził się jeszcze.
A ja nie jestem tą, która rodzi mężczyzn.
Więc czekałam, aż jakaś kobieta krzyknie, wypchnie z siebie
i nie pozwoli wrócić. Krążyłam, czekałam w kawiarniach i parkach,
mówiąc proste spierdalaj natrętom, aż wreszcie (za wcześnie!)
Nadal czekałam, bardziej już zajęta formą i obserwowaniem
swoich rosnących oczu. Rosły mi oczy, tak. Żyły stawały się
bardziej niebieskie.
Patrzyłam na kobiety i ich płaskie brzuchy.
Ach, chodziłam do kina. Lubiłam momenty, kiedy taśma się rwie.
Nie uzasadniam. Zasłoniłam lustra, przeglądałam się w szybach
wystawowych.
Stanął obok, wciąż jeszcze mokry. Zabrakło mi rąk.
(Za wcześnie!) Mimo że śpi obok - wobrażam sobie,
że nadal czekam i czekam naprawdę. Przyjmuję to wszystko,
jestem obecna, nie wiem, nie znam go, próbuję
przesunąć jego oczy, wydłużyćmu język.
Podrzucam go, przemieszczam. Czasami wydaje
mi się, że kocham, że kocham, że kocham
tę brudną wodę.
Burze dzień cały.
Cały dzień zburzony.
Zbudzony burzą,
burzą oburzony
twój człowiek jest.
Przez cały dzień mu niebo
robi fotografie.
Pewnie do niebiańskiego
archiwum to trafi.
Wysycha, moknie, ściera się i miota
człowiek twój.
Wieczorem zły i wstrętny, stary, niedostępny,
zużyty i leniwy, zaburzony, senny -
wraca do domu. Leży i wrze. Burza
namolnie się powtarza. Dość tych zdjęć! Zakrywa twarz kołdrą.
Trzeźwieje, nie jest.
Już naburzył się.
- a love supreme -
(Coltrane)
Całuję się z mikrofonem.
Cmok. Cmok. Całuję
się z mikrofonem.
Ponieważ miłość jest.
Miłość über alles.
Muszę usta czymś zająć.
Muszę czymś zająć swój wstyd.
Wkładam w mikrofon język.
Całuję się z mikrofonem.
Cmok. Cmok. Cmok. Być może
to jest najwyższa forma
miłości. Być najbliżej
ożywczo śmiertelnego prądu.
Ponieważ miłość jest.
Miłość über alles.
I nie widzieć jak tańczysz.
Stać prosto. Bezustannie.
Niekochany nie zdradza,
niekochany chodzi dzwoniąc w kieszeni niepotrzebnym kluczem.
Z bramy wychyla się staruszek niepokojąco podobny do Bogarta.
Celuję prosto w twoje serce synu.
Przecież wiesz, że to najmniej czuły we mnie punkt.
W sąsiedniej bramie znaleziono siedemdziesięcioletnią Marilyn Monroe.
Potrafiła wykrztusić jedynie PU PU PI DU.
Niekochany nie zdradza,
niekochany chodzi dzwoniąc w kieszeni niepotrzebnym kluczem.
- Jaka jest pańska narodowość?
- Jestem pijakiem.
Jestem nieślubnym dzieckiem Bogarta i MM.
To wszystko na ten temat.
Przebrnąwszy wielu, którzy chcieli
sprzedać, zebrać na fundusz, operacje, drobne
na pociąg, papierosa, pokazać mi zestaw
cudownych noży, spytać o godzinę,
poprosić o zapałki - wychodzę na Rynek,
tu chcą, bym wreszcie zechciał poczuć się
obywatelem stolicy kulturalnej euro-
pejskiej oraz chcą, bym
za darmo całkiem uczestniczył
w koncercie,w ramach telefonii
i ubezpieczeń, abym poparł
ich kandydata, a najlepiej wszystkich
ich kandydatów i chcą także,
bym porozmawiał o rozwodzie, nadszedł
oto ten moment, a ponadto chcą, bym
przysiadł się do nich, znów pada banalne:
czy jesteś dzisiaj przysiadalny? dałbym
wiele za to, by już przy mnie nie
cytowano mnie, nie, to nie jest przyjemne,
a nadto nie mam ani grosza,
a oni pragną, aby im postawić,
więc po co tutaj lazłem? normalnie, powoli
zmierzam do pracy, trzeba przejść przez morze
chcenia, aby do pracy od niechcenia dotrzeć,
tam telefony, chcą, bym
reprezentował literatów Wschodu,
wrócił, miał serce, oddzwonił, miał czas,
sumienie, bo chcą,
bo chcą chcieć, bo im się rzekomo należę,
leżę, patrzę w podłogę i nie chcę.
Styczeń w mieście, kałuże z zimną wodą, zmierzch się
rozpoczął w południe.
Kilka kłótni, co stały się poważne dopiero w czasie ciszy po nich.
Oddzieleni od nieba dachami, strychami, piętrami, sufitami-
siedzą
i monotonnie wspominają albo planują następne zaggraniczne
podróże.
Ofiara już została wyznaczona, już wie, już jest z głowy,
już nie ma, nie jest, nie chce, nie kocha, przgrywa i spada.
A pod nogami są podłogi, piętra i piwnice.
W piwnicach ogień.
W aucie Filipa Zylbera, który poszedł przedłużyć
prawo jazdy, na parkingu, w Łodzi,
Czerwonej Łodzi Podwodnej, na parkingu, zaraz
po telefonie (powiedziałaś: rzucę
cię, rzucę,
wczoraj się upiłam.
Mam dosyć, rzucę, rzucę cię). Urwanym
telefonie, tuż potem, w aucie F. Zylbera,
który poszedł przedłużyć prawo jazdy, kilka
dni już nieważne, badania wzroku co pięć lat. W aucie
Zylbera wysłuchawszy kilku
piosenek z nowej płyty Stonesów, która ma premierę
w poniedziałek, a dziś jest
dopiero piątek - zastanawiam się,
czy warto żyć do poniedziałku. W końcu
kilka piosenek to nie cała płyta.
Czy warto w poniedziałek pójść do sklepu na
ulicy - dajmy na to - Szpitalnej i kupić
najnowszą płytę Stonesów?
Albo też umrzeć tu, natychmiast, w Łodzi?
Lecz ludzie tak nie żyją, już podobno śmieja
się z ciebie, myszko, ludzie tak nie robią
i ludzie tak nie czują jak ty myszko, czujesz,
bo ludzie to nie ty, na pewno, ludzie to nie ty.
Obudzić się w mieszkaniu nieopodal dworca.
Przez ptasi świergot obudzonym zostać.
A ludzie tak nie piją i nie obejmują
tak rozpaczliwie przez sen. Rozdzwoniło się
miasto grudniowe i rozpoczął się
ostatni tydzieńm co święta poprzedza.
Za jednym oknem ściana. Za innym raklamy
i nazwy firm. Jestem dalekowidzem, więc mogę odczytać.
Tak jak ten wyrok sobie mogę cicho
odczytać, wypisany gdzieś tam
wielkimi literami. Coś jeszcze się zdarzy
między nami, bo narazie się
za mało stało, myszko. Wyrok brzmi: coś jeszcze
będzie. Przyjdzie Mesjasz. I spotkamy się
na neutralnej ziemi. Jak ludzie. Umiesz imitować
ludzi, zajączku? Wydaje się, że
posiadłeś w szkołach taką umiejętność.
Przyjdzie Mesjasz. I miałem sobie to przemyśleć.
(Do kogo mówię, czy do siebie? Czy
do ciebie?) - a ludzie tak nie mówią, wiem.
Ludzie tak nie kochają, zupełnie inaczej.
Mógłbym ich opowiedzieć, lecz obawiam się.
Mniej więcej o tym traktował ten wyrok.
Może już podróżnego wieczny śnieg pochłonie,
zanim dostrzeżesz jego nieobecność
na krześle obok ciebie siedzącą. Szczoteczka
do zębów, którą tu zostawił,
zostawił na tak zwane zawsze,
nigdy nie będzie odebrana. Stoi
jak zdechły kwiatek w plastykowym kubku
obok twojej szczoteczki, obok jeszcze kilku,
których ach pochodzenie jest bardzo niejasne.
Ty teraz sprawdzasz, czy ci wyschło to,
co rano prałaś. Nie myśl, że to jest
jakaś godzina i jakaś minuta.
To też jest nigdy. I ten, który
na ciebie czeka, wcale nie jest bardziej
realny niż ta nieobecność. Nie myśl, że masz ciało,
skoro cię nieobecny nie widzi, to jesteś
tylko konturem.
Chociaż zawsze wymienia się zwycięzców i
- prawdę mówiąc - wygrałaś; to jeszcze nie koniec.
Może już podróżnego wieczny śnieg pochłonął,
ale ja w nocy trąbię, zbieram rozpierzchnięte,
ale wciąż wierne wojsko.
Nazbyt sentymentalny
jestem na kacu.
To słynny stan, kiedy byle reklama
zmusza do płaczu.
Skórę mam cieńszą,
ręce delikatniejsze,
spojrzenie łagodnieje
i maleje serce.
Zwinięty w kabłąk
spoglądam z łóżka jak dnieje
i płaczę,
wewnętrznie płaczę.
Ale ona chce więcej.
Ale ona chce bardziej.
Ale ona chce jeszcze
łagodniej, delikatniej.
I światło chodzi
jak lepka pszczoła
po różnych przedmiotach,
telewizorach, videach,
okładkach płyt, książkach.
Okna otwarte.
Oto płaczliwie
nawołuje wiosna
jak histeryczna matka.
Bardzo łagodny
oraz delikatny
jestem na kacu.
Ale ona chce cieplej.
Ale ona chce ładniej.
Ale ona chce, żebym bił
ją jak najsubtelniej.
A potem zmiana
i ogień wstaje,
i słońce bieleje,
i głowa ognia
nad wszystkim góruje.
A potem zmiana,
pęknięte akwarium
i czarny pokój.
Rozwidniam. Widzę. Jestem
na dnie. I nie jest ładnie.
Jawnie i dennie jest mi.
Dnieje. Widzę dokładniej.
A nieboskłonem odwrócone dno.
No więc wymykam się z objęć dwudziestu pijanych
Zakompleksionych poetów, obiecuję sobie
Że nigdy nie napiszę wiersza, to nie jest interes
To nie jest sprawa na wiersz i to nie jest życie.
Jadę, wysiadam.
Ludzie po rynku krążą. Wielki telewizor.
Stężenie dup niezmierne a tym miesiącu. Taras
Widokowy. Potężne stężenie
Tekst pochodzi z piosenki o tym samym tytule
...z płyty zespołu "Czarne Ciasteczka"
Ahh..ahh..ahh..
..a powiedz jeszcze wszystkim, że mnie zdradzasz.
Ahh..ahh..ahh..
..a powiedz jeszcze wszystkim, że mnie bijesz..
skoro mówisz o wszystkim.
Ahh..ahh..
..że na krześle siadasz skulony..
milczysz i nic nie wyrażasz.
Ahh..ahh..aaa..ahhh..
Wyłączyłam komórkę..
..żebyś nie miał dostępu.
Ahh..ahh..
Pójdę pocieszać przyjaciółki..
..a one mnie nigdy nie pocieszą.
Ahh..ahh..
A potem pójdę nad rzekę..
..z ludźmi których nie znasz.
Ahh..ahh..
Być może nawet się pojawi znowu..
..ten doskonały materiał na przyjaciela.
I powie..rzuć go! Powie rzuć go!
Ahh..rzuć go, rzuć go, ahhh!
Ahh..ahh..
Ahh!
Słoneczna Dominikana..
..byłaby jakimś rozwiązaniem.
Słoneczna Dominikana..
..to jest dla mnie wyjście.
Aaa..aaa..aaa..
A ona jeszcze nie wie, że piszę o śmierci.
Ona się jeszcze łudzi, że piszę tu o niej
Albo innych kobietach. Jeżeli poczuje
Zapach innej kobiety --- zrobi awanturę,
Ale zrozumie. Nie zrozumie śmierci,
Bo ona jeszcze śmierci nie rozumie.
Bo ona jeszcze nie dowierza, że śmierć
Mi dyktuje. Woli pomyśleć --- lenistwo.
Zgubiłem pióro. Urząd podatkowy.
Kara za brak biletu. Nie spłacona rata.
Potrzeba samotności. Alkohol. Wycieczki
Do wanny. Wszystko to --- to znaki.
Czy ona się nie dowie, że piszę o śmierci?
Czy ona się ni dowie, że jeśli zastygam
--- to uczę się? Bo nie być jest trudniejsze niż
nie mieć. Czy nie wie, że jeśli się śmieję
--- śmieję się przeciw? W poprzednich wydaniach
nazywałem ją ona a teraz już nie chcę.
Jak zwierzęta.
Bez telefonu.
Bez samochodu.
Bez wstydu.
Bez komputera.
Jak zwierzęta.
Nie odróżniający seksu od miłości.
Nie odróżniający prymasa od premiera.
Z tylko jedną ambicją: zasnąć
W cieple.
Człowiek, który wydrapał słowo HUJ na ścianie,
przecież jest lepszym poetą od ciebie
- w rozpiętej i rozdartej aż do krwi koszuli,
pali wietnamskie papierosy, z braku innych w kiosku,
śmierdzi tym samym potem, co i ty, ukryty
za swoim biurkiem, ty - pielęgnujący
drobnomieszczańskie cnoty, idealny wzorku,
wkomponowany we wszechświat, ty symetrio, ty...
Człowiek, który wydrapał słowo HUJ na ścianie,
gwiżdże - i w jednej chwili należy do niego
wszystko, o co zabiegasz w swych krągłych petycjach.
Teskt pochodzi z piosenki o tym samym tytule
...z płyty "Perły przed Wieprze"
Bóg stworzył świat dla potrzeb..
Powodzi i telewizji.
Bóg stworzył świat dla potrzeb..
Powodzi i telewizji.
Aleksander Kwaśniewski oto..
..wchodzi do NATO.
Jedną ręką kontroluje powódź.
Drugą ręką podpisuje konstytucję.
Bóg stworzył świat dla potrzeb..
Powodzi i telewizji.
Bardzo lubię rozmawiać z fryzjerem.
Dużo bardziej niż z taksówkarzem.
A najbardziej lubię okres przedwyborczy..
..zaraz pojawi się tak jak zawsze ta pierdolnięta husaria.
Bóg stworzył świat dla potrzeb..
Powodzi i telewizji.
Nic naprawdę nic nie pomoże..
..jeśli ty nie pomożesz święty Boże.
Nic naprawdę nic nie pomoże..
..jeśli ty nie pomożesz święty Boże.
Nic naprawdę nic nie pomoże..
..jeśli ty nie pomożesz święty Boże.
Nic naprawdę nic nie pomoże..
..jeśli ty nie pomożesz święty Boże.
Nic naprawdę nic nie pomoże..
..jeśli ty nie pomożesz święty Boże.
Nic, nic, nic...
W pewnym wieku nie ma po co dzwonić.
W pewnym wieku raczej dzwonią oni
i one dzwonią, bo nie są w tym wieku.
Nie pamiętam, że obiecałem.
Żądają, żebym znów obiecał.
Obiecuję i zapominam.
Chyba że dzieje się to
po pijaku. Wtedy
inna taryfa.
Sam na sam z sercem dzwonu.
Tekst pochodzi z piosenki o tym samym tytule
...z płyty "Wieprze"
Znowu mnie chcą wziąść do wojska.
Znowu się o mnie upomina Polska.
Znowu na głowę mi próbują wcisnąć..
..za mały hełm.
A to nie może tak być.
To nie może tak być..
To nie może tak być..
..ja tak nie chcę.
Dzisiaj czytałem znowu..
..twoją książeczkę wojskową.
Nie doczytałem się niczego..
..podniecającego tam.
A to nie może tak być.
A to nie może tak być.
Mam nadzieję, że to koszmar.
Znowu mnie chcą wziąść do wojska.
Znowu się o mnie upomina Polska.
Mam nadzieję, że to koszmar jest..
Ja mam za dużą głowę na wasz hełm.
Bo to nie może tak być.
Ja sobie sam wybiorę wroga.
To nie może tak być.
To mam nadzieję się śni. To koszmar.
To nie może tak być. Nie.
Nie może tak być. Nie.
Ja mam za dużą głowę na wasz hełm.
Ja mam za dużą głowę na wasz hełm.
Nie może tak być.
Nie może tak być. Nie.
Tekst pochodzi z piosenki o tym samym tytule
...z płyty "Wieprze"
Wyjechać. Ręce wytrzeć o liście.
Cały kurz, tłuszcz miasta.
Wytrzeć o liście. Wyjechać.
Wyjechać natychmiast.
Wyjechać.
Wyjechać samotnie.
W pustym przedziale..
..przekroczyć wiele granic.
Przez sen dać się kontrolować celnikom.
Kopniak między oczy.
But z rozwiązanymi sznurowadłami.
Światło latarki w oczy.
Przejechać wiele granic..
..aż paszport wytrze się,
zanieczyści..
..tysiącami palców.
Wyjechać i się zbudzić w obcym mieście.
Koniec świata. Ludzie chodzą do góry głowami.
Szyldy nic nie znaczą.
Obcy język. Nie ma języka.
Ludzie niczego nie chcą ode mnie.
I nikt nic, nikt nic.
Stanąć w pełnym świetle.
Znaleźć pierwszą knajpę.
Przejrzeć się w podłodze.
I nikt nic. Nikt nic. Nikt nic, nikt nic..
..nikt nic.
..nikt nic.
Ostatecznie się okazało nienajgorsze.
Dziurawe, ale nienajgorsze.
Poprzez dziury wygląda oko opatrzności,
ono wygląda jak oko rosołu.
Życie.
- Idę do domu - przejęzyczył się -
i wszedł do wanny.
gada radio do siebie jak wariat gdy wyjdą
kiedy nikogo nie ma gada radio do
siebie gada radio świeci radia oko
w radiu i radio gada gada radio w mrok
gada eter i gada elektryczność jest
gada są gadający gad kupuje ich
do gadania więc gada zachłystuje się
gada radio bo gada gada radio jest
Od wielu dni grzeszyłem, dziś poraz niezdarnych
prób odkupienia, wykupywania
duszy i ciała wprost z przepaści. Siadam
przed lustrem, pianę kładę na twarz.
Ręce drżą. Przytrzymałem ręką drżącą rękę
i - nie drżyj - powiedziałem. Potem wykonałem
wszystko odwrotnie. Przez żaluzje wszedł cień.
Zdzieram maszynką starość i śmierć z twarzy,
na chwilę, na pół doby najwyżej. To jeszcze
się okaże. Jeszcze się okaże.
Wiedza o tym, że jednak tu wejdą,
na tę ziemię, która nie jest nasza,
lecz i nie ich --- sprawia, że zakupy,
których dokonujemy w tych dniach, są tak bardzo
tymczasowe (ćwierć chleba poproszę).
Odpada problem starców. Skończyło się grzecznie
pozdrowienie ich w sklepie, na ulicy. Koniec.
Brzydzimy się wszystkimi naszymi dawnymi
zabawami, siedzimy skupieni niezmiernie.
Czekamy. Zwierząt nie karmimy już.
Czekamy i czekamy na dzień, w którym
nasza słabość potwierdzi się i
zatryumfuje.
Tekst pochodzi z piosenki o tym samym tytule
...z płyty Świetlików "Perły przed wieprze"
Młoda zima. Bezśnieżna.
Och, dzisiejszy wieczór uczynił z tej ulicy wnętrze wieloryba.
Byłbym nie zauważył, lecz w sklepie warzywnym
sprzedawano fragmenty podmorskich zarośli..
I neony w tej chwili zaczęły wysyłać..
..mgłę i wilgoć.
Kałuże pełne tranu i krwi..
Przy krawężniku znalazłem muszelkę
i poczułem, że jestem trawiony..
Dzisiaj dostałem pismo od państwa.
Państwo chce, bym się zgłosił w stosownym urzędzie.
Państwo nie prosi, państwo żąda.
To niemożliwe przecież
oczekiwać by
państwo prosiło,
żąda państwo.
Ale ja umarłem, ja umarłem.
Nie chodziłem głosować
na urzędników państwa.
Sam sobie jestem winien.
Nie brałem państwowych kartek
na państwową wódkę,
państwowe papierosy
i państwową mąkę.
Nie brałem państwa talonów
na bony państwowe.
Sam sobie jestem winien.
Muszę wyznać, że jednak
podstępnie korzystałem
z państwa komunikacji.
Ale ja umarłem,
a umarłym przecież
przebacza się łatwiej.
Czasami z przyzwyczajenia
golę się, lecz zarost
rośnie nawet umarłym.
Czasami z przyzwyczajenia
wchodzę w jakieś kobiety,
czasami je zapładniam,
ale rodzą wyłącznie
widmowych pogrobowców.
Ja umarłem.
Czasami piszę wiersze
i wiem, że w ten sposób
sprawiam przykrość państwu.
Jeśli wezwanie to dotyczy
akurat tego faktu,
to nie zamierzam się tłumaczyć.
Jakże umarły może się tłumaczyć?
Jeśli umarli mogą być
zagrożeniem dla państwa,
jeśli nie są bezkarni,
to tak widocznie musi być,
nie mogę umrzeć bardziej...
Pętam się, kluczę. Nie zacieram śladów.
Znów całkiem niepotrzebny klucz w kieszeni. Nie mam
zamiaru ani możliwości mieszkania na dworcu,
na ulicy, pod mostem, w samochodzie, w hotelu.
Nie chcę się tam. Daleko wysunięta placówka liryczna.
Nikt mnie nie ściga, nikt nie idzie za mną.
To ja sam ten cień rzucam. Pętam się pałętam,
kluczę pomiędzy miejscem, gdzie mnie teraz już
nie ma a miejscem gdzie mnie nie ma jeszcze
- i nie do końca wiadomo, czy w ogóle. Kluczę.
Moja kurtka została w domu, co go nie ma.
Dzisiaj spałem w tym domu, co go nie ma jeszcze.
Dała mi rano - tuż przed wyjściem w ten deszcz -
klucze do tego domu, będzie jeszcze śmieszniej.
Więc jak się czujesz? W porządku. Dziękuję.
Powoli się przestawiam. Sam sobie wybrałem.
Pętanie się po deszczu z dwoma kompletami
bezużytecznych kluczy. Tak żałośnie, że aż
nie na wiersz. Pętam się, pałętam,
snuję się kluczę. Sam. Bezużyteczny.
Nigdzie, z kluczami, w deszczu, w mokrym swetrze,
brak formy, złamany język.
Kochanek ma pięć lat i wie wszystko.
Koszulkę ma pasiastą, zęby mu się krzywią
złowieszczo. TO SKOŃCZONE - powiada kochanek.
Chce się zabić. Albo ją. Lecz kończy w porzeczkach.
Oczy ma porzeczkowe i podciąga spodnie
jak dorosły mężczyzna. Oczy ma zawzięte.
TO SIĘ JUŻ NIE POWTÓRZY - powiada kochanek.
W dłoni ma te porzeczki i ukradkiem je je,
tak jakby jadł zakrzepłą krew i
mózg mu siwieje. Popołudnie. Sierpień.
Wróbel zwariował, udaje kolibra,
krąży nad kwiatem i trąca kwiat dziobem.
To będzie zawsze. Ta pora. To się zatrzymało.
Mówi: TO WASZA WINA - i wie, że się myli.
Oczy ma porzeczkowe i groźne, i płakać
będzie na strychu w sztywne prześcieradła,
to już się zatrzymało, to zaczyna śmierdzieć,
ten koniec świata to ruchome święto.
Otóż: w jakiś tam sposób nie byłem ci wierny;
istniał świat. A to rozprasza. Ja budziłem się
i żyłem, dotykałem, jadłem, rozmawiałem,
piłem wino i grałem w ludzkie gry, jeździłem
koleją i pozowałem do zdjęć, rozproszyłem się,
wybacz.
Otóż: w jakiś tam sposób nie byłam ci wierna,
byłam zajęta w innych miejscach, w innych
ludziach, prócz ciebie miałam pory roku,
zwierzęta, drzewa, wojny, dzieci, wielką przestrzeń
do ogarnięcia. Dopiero teraz zostanę przy tobie,
wybacz.
I teraz będzie wszystko? Nie będzie niczego.
Kapelusze i dachy, korony drzew, wieże,
drogi i tory kolejowe, rzeki - stąd widziane
rozpłyną ci się zaraz. Pozwoliłam sobie
zrobić dopisek na twojej kartce pocztowej,
wybacz.
Kiedy śmierć po mnie przyjdzie
Obetnę swe paznokcie
Wyszoruję też szyję
I umyję me łokcie
Ogolę się gładziutko
I zmienię kalesony
Wypachnię swoje krocze
I wszystkie ciała strony
Wyszczotkuję też zęby
Pastą silnie miętową
Żeby zapachem nieświeżym
Nie wionęło każde me słowo
I wtedy pokażę śmierci
Walory mojego ciała
Zaproszę ją na dyskotekę
I sprawię by mi się oddała.
Listopad, niemal koniec świata, kilka minut przed zmierzchem.
Schroniłem się w kawiarni, siadłem tyłem do światła.
Wolne? Zajęte - odpowiadam, rzucam kurtkę na to drugie krzesło.
Och, gotów jestem już wyjść z tego miasta, ręce wytrzeć o
liście, cały ten kurz, tłuszcz miasta
wytrzeć o liście, wyjdź ze mną, zobaczysz.
Znudzimy się i pozabijamy po tygodniu, ale pomyśl o tych
łunach, które pozostawimy za sobą, o tych wszystkich miejscach
i kobietach, mężczyznach; pomyśl - z jaką ulgą
będziemy krzyczeć w hotelowym pokoju, na najwyższym piętrze,
a nasze krzyki dotrą na pewno aż na
portiernię. Wolne? Już, już za chwilę będzie wolne - odpowiadam.
Zmierzch.
Marcin Świetlicki - Ludzie
Kochają się i są zameldowani.
Wszystkie papiery w zupełnym porządku.
Mają swoje choroby, pomagają sobie
lekarstwami i literaturą.
Oni żyją, a ja
piszę o nich wiersze,
odnajduję kolejne klocki ich historii.
To nie jest zdrada, jeśli ją ujawniam.
Niekochany nie zdradza.
Niekochany chodzi
dzwoniąc w kieszeni
niepotrzebnym kluczem.
Moment, kiedy się zapalają jednocześnie wszystkie
lampy uliczne w mieście. Moment, kiedy mówisz
to niepojęte "nie" i nagle nie wiem co z tym robić
dalej: umrzeć? wyjechać? nie zareagować?
Moment w słońcu, kiedy cię obserwuję z okna autobusu,
masz inną twarz niż w chwilach, kiedy wiesz, że patrzę
-a teraz mnie nie widzisz, patrzysz w nic, w błyszczącą
szybę, za którą niby jestem. Już nie ja, nie ze mną,
nie ten sposób, nie tutaj. Może zdarzyć się
wszystko, bo wszystko się wydarza. Wszystko określają
trzy podstawowe pozycje: mężczyzna na kobiece,
kobieta na mężczyżnie albo to, co teraz
-kobieta i mężczyzna przedzieleni światem.
A ona leży z nożem w plecach.
Troszeczkę na dywanie, troszkę na podłodze.
Skromnie skulona. O tak.
Jest wrzask.
Świadkowie są jak ryby, które przed chwilą nauczono mówić..
A ona leży z nożem w plecach.
Morderca idzie wolno korytarzem.
Otwiera drzwi wejściowe i wychodzi w ogród.
Mija klomby. Wychodzi przez furtkę na ulicę.
Wsiada do tramwaju. Jedzie tramwajem, jedzie, czyta gazetę,
dojeżdża do pętli, wraca do domu, przekręca klucz w zamku,
a ona leży z nożem w plecach.
A ona leży z nożem w plecach.
Troszeczkę na dywanie, troszkę na podłodze.
Skromnie skulona. O tak.
Jest wrzask (...) świadkowie są jak ryby, które przed chwilą nauczono
mówić.
A ona leży z nożem w plecach.
A ona wstaje, otrzepuje się.
Wkłada panterkę, przewiesza przez ramię karabin.
Wychodzi na ulicę, wytacza haubicę.
Wsiada do tramwaju, jedzie tramwajem, jedzie, czyta gazetę, dojeżdża
do pętli,
PUKA DO JEGO DRZWI..........................
To miejsce to jest neutralny teren.
Ani to moje łóżko, ani też nie twoje.
Żadnej pamięci co do tego miejsca
nie masz, ja także nie mam. Niemożliwe będzie
zaznaczenie tu naszej obecności. Ślady
na prześcieradłach zostaną wyprane,
nasze śmieci zostaną wyniesione.
To miejsce to jest neutralny teren.
Nie udeptana ziemia, a więc żadnych wojen
nie uda nam się tu prowadzić. Koniec
na dzisiaj i na jutro. Zawieszenie broni
chwilowe. Więc co? Pozostaje tylko
kochać się, bo inaczej nie zdołamy przetrwać
tej nocy i następnej nocy.
Mamy przecież mentalność gości hotelowych
i niby łatwo jest się przyzwyczajać
do przypadkowych mebli i ciał przypadkowych.
Wybrałem jednak właśnie twoje ciało
i to wszystko co można znaleźć, gdy się przejdzie przez nie
(teraz mówię za siebie, nie mam prawa wiedzieć,
co ty w tej chwili...) Mocno, lecz nie rozpaczliwie --------
Mamy przecież mentalność gości hotelowych,
ale mamy przy sobie również osobiste
drobiazgi: zapalniczki, paczki papierosów,
klucze i kartki z numerami jakichś
odległych telefonów, bilety, pieniądze,
ty masz te swoje różne kobiece niezbędne,
ja - okruchy tytoniu w kieszeniach. I chociaż
często jesteśmy do siebie podobni,
to różnimy się bardzo, różnimy się płcią,
śmiercią i drobiazgami. Wyjeżdżamy pojutrze.
Zapominam zapomnieć.
Iskrzy się noc i iskrzy.
Motyle są jak mosty
skonstruowane. Mnóstwo
cekinów nocą.
Mówi się "kocham",
bo chce się odezwu.
i "śmierć" się odpowiada,
choć trzeba inaczej.
Dotyka się łagodnie.
Każdy dotyk ma echo.
I oczy się odwraca
z delikatnością zwierząt.
Dom stoi u podnóża twierdzy.
W pokoju obok leżą rzeczy zmarłej.
Dom stoi wśród podobnych sobie domów.
Wszystko jest nieprzyjemnie ciepłe.
Ty jeszcze nie wiesz? To na ciebie patrzę,
kiedy zasypiam. I przez ciebie przecież
papierosami dziury wypalam w pościeli
tuż przed snem. Nie wiesz, nie chcesz,
ale wyjedziesz ze mną.
Łąki i armie widmowe na łąkach
przyglądające się sobie w milczeniu.
Kwiatów tłum. Całkiem bezdomne pożary
wysoko w chmurach. Znaki. Znaki.
W pokoju obok leżą rzeczy zmarłej,
a ja ocieram żywą kroplę potu.
Wyjedziesz ze mną. Poległ dzisiaj kogut,
bo przed pobudką zapiał. Znaki. Znaki.
W gazetach są litery i parszywe zdjęcia.
Nie mam dla ciebie żadnego prezentu.
Wpokoju obok leżą rzeczy zmarłej,
ale wyjedziesz ze mną.
A jeśli o mnie chodzi --- to ja już skończyłem.
Ja już skończyłem ---- a jak pani?
Jeżeli o mnie chodzi --- to ja się odwracam.
Ja się odwracam do ciemniej ściany.
Jeżeli o mnie chodzi --- to ja już wychodzę,
Nim będę śmieszy i stary.
Jeżeli o mnie chodzi --- to ja nie chce prosić
O ochłap. Nie chcę prosić. Bohater umarły,
Lecz nie uwiędły. Tak właśnie od teraz
Proszę mnie rozpatrywać. Umarły --- ale nie uwiędły
Bohater. Owszem. Podoba mi się to.
Wzwód wymierzony w ciemności.
- love in vain -
(Robert Johnson)
Rozpierdoliłaś mi wakacje.
Na stacji stoję sam.
Rozpierdoliłaś mi wakacje.
Na stacji stoję sam.
Być może miałaś jakieś racje.
Lecz cała miłość na marne.
Na marne.
Kiedy pociąg wjeżdża na stację,
pracownik kolejnictwa mi w oczy patrzy.
Ma wyraz oczu taki jak ty.
Lecz ty rozpierdoliłaś mi wakacje.
Cała miłość na marne.
Na marne.
Jest tylko jedno światło dla mnie.
Światło jest czerwone.
Rozpierdoliłaś mi wakacje.
Odjeżdżam w swoją stronę.
I zanim znów się łudzić zacznę,
wiem: cała miłość na marne.
Miłość na marne.
Znajduję ślad twoich zębów w moim mieście.
Znajduję ślad twoich zębów na swoim ramieniu.
Znajduję ślad twoich zębów w lustrze.
Czasami jestem hamburgerem.
Czasami jestem hamburgerem.
Sterczy ze mnie sałata i musztarda cieknie.
Czasami jestem podobnie śmiertelnie
Do wszystkich innych hamburgerów.
Pierwsza warstwa: skóra.
Druga warstwa: krew.
Trzecia warstwa: kości.
Czwarta warstwa: dusza.
A ślad
twoich zębów
jest najgłębiej,
najgłębiej.
Jak długo jeszcze?
Jak jak długo? Powiedz.
Od zawsze pielęgnuję nieforemną bryłę.
Żadnej wdzięczności.
Dziś zaczęła mówić.
Spacerujemy po placu targowym.
Cicho się skarży. Upał
Potrząsa nami. Ludzie na nas patrzą.
Pieniądze się wydały
Na chore potrzeby.
Moja pięciopalczasta dłoń na niby dłoni.
Następne lato w nibywolnym kraju.
Nie pozwoliłem jaj fotografować.
Wtykam w nią różę
I jestem zazdrosny.
Śmierć ma walkmana.
Jest w ciemnym przedziale
dla nie palących. A cały pociąg rozjaśniony, pełny
spoconych, piwem się pocących.
Śmierć ma kobiecą intuicję. Oczy
utkwiono w moich oczach niewidząco. Oczy
spotykają się w szybie. Nikłe światła wszystkie
za oknem. Małe miasta jak małe cmentarze.
Duże miasta jak pożar. Tu trasa się kończy.
Iść żyć. Udawać cząstkę społeczeństwa.
Robić. Najpierwszy umrze język. Nie
wierzyć.
Szmer komara otworzył jej oczy.
Zobaczyła, że krąży nad nią, nie nade mną.
Uspokojona zasnęła.
Nno. Proszę sobie wyobrazić:
druga połowa lat osiemdziesiątych.
(Dlaczegóż by nie druga połowa lat osiemdziesiątych?
Dlaczegóż by nie?)
Miesiąc ---- powiedzmy ---- grudzień.
Tuż przed południem była jeszcze wiosna.
Tuż popołudniu zapadł zmrok.
Nno. Proszę sobie wyobrazić:
mężczyzna w obskurnym
mieszkaniu. Kobieta na schodach.
To zawsze są historie o kobietach i mężczyznach. Zawsze.
(dlaczegóż by nie o kobietach i mężczyznach?
Dlaczegóż by nie?)
On w obskurnym mieszkaniu pali papierosa.
Ona staje przed drzwiami i puka do drzwi.
On w ciemnym przedpokoju jeszcze waha się.
Ona poprawia włosy.
(dlaczegóż by nie miała poprawiać włosów?
Dlaczegóżby nie?)
I on otwiera drzwi, i
widzi ją, i
zaciska zęby.
I przez ściśnięte zęby pyta, bowiem jest
dość dobrze wychowany: --- napijesz się kawy?
A ona: Tak, tak --- odpowiada. Odpowiada: -- TAK, TAK!
(dlaczegóż by niemiła się napić?
Dlaczegóż by nie?)
On stoi w kuchni. Ona jest w pokoju.
On leje wodę do czajnika. Zastanawia się
I wylewa część wody. Zagotuje się
szybciej. Używszy zapałek
podpala gaz pod czajnikiem. Ona jest w pokoju.
Ona czeka. On pali papierosa. Ona nie zdjęła płaszczyka.
Stoi i czeka. On stoi
nad czajnikiem.
Mówi do wody w czajniku.
Mówi tak:
GOTUJ SIĘ KURWO, GOTUJ.
WYPIJE I PÓJDZIE.
GOTUJ SIĘ KURWO, GOTUJ.
WYPIJE I PÓJDZIE
W MROK.
Ja nie mam telefonu.
Ona nie ma telefonu.
Założę drugi zamek.
Wtłoczę domofon.
Wyrzucę klucz. Wyjadę.
GOTUJ SIĘ KURWO, GOTUJ.
WYPIJE I PÓJDZIE
W MROK.
Nno. Proszę sobie wyobrazić:
druga polowa lat osiemdziesiątych.
Wtedy zdarzały się takie ponure
historie. Ona stoi w swoim
płaszczu w pokoju. Dotyka
jego rzeczy, które
nigdy nie będą jej
On w kuchni. Pali papierosa.
Odciski robią mu się na ustach od tych papierosów.
On stoi w kuchni. Dotyka czajnika...
Czajnik jest zimny.
Dotyka ponownie.
Zagląda. Ogień płonie.
Wszystko niby w porządku.
Sprawdza. Czajnik jest zimny.
Więc
mówi do wody.
Więc:
GOTUJ SIĘ KURWO, GOTUJ.
WYPIJE I PÓJDZIE.
GOTUJ SIĘ KURWO, GOTUJ.
WYPIJE I PÓJDZIE
W MROK.
Ja nie mam telefonu.
Ona nie ma telefonu.
Założę drugi zamek.
Wtłoczę domofon.
Wyrzucę klucz. Wyjadę.
GOTUJ SIĘ KURWO, GOTUJ.
WYPIJE I PÓJDZIE
W MROK.
Nno. Proszę sobie wyobrazić.
Godziny mijają.
Ona zasnęła na fotelu. W płaszczu.
Wygląda pewnie ślicznie.
(dlaczegóż by nie miała wyglądać ślicznie?
Dlaczegóżby nie?)
On stoi w kuchni i patrzy bezsilnie.
Patrzy bezsilnie na czajnik.
Odciski robią mu się na ustach od tych papierosów.
Odciski robią mu się na sercu od takich historii.
(dlaczegóż by nie miały się robić?
Dlaczegóż by nie?
Ona w pokoju. On w kuchni.
On dotyka czajnika.
Pali papierosa..
GOTUJ SIĘ KURWO, GOTUJ.
WYPIJE I PÓJDZIE
W MROK.
Zobaczyłem światło więc przyszedłem. Zadzwoniłem i otworzyłaś.
Nie przyszedłem rozmawiać, nie przyszedłem się kłócić,
nie przyszedłem prowadzić odwiecznej wojny.
Ja przyszedłem się kochać.
Mam już jeden nóż w plecach i nie ma tam miejsca na następne.
Odpada dylemat: kawa - herbata?
Przyszedłem się kochać.
Zobaczyłem światło więc przyszedłem. Zadzwoniłem i otworzyłaś.
Nie przyszedłem rozmawiać. Nie przyszedłem namawiać.
Nie przyszedłem zbierać podpisów. Nie przyszedłem pić wódki.
Ja przyszedłem się kochać.
Któregoś dnia to miasto będzie należeć do mnie.
Na razie chodzę, na razie patrzę, na razie swój nóż ostrzę,
wkładam, zdejmuję kastet.
Opluty.
Opluty.
Napluli mi na plecy.
Nic o tym nie wiem.
Chodzę po mieście. Chodzę po mieście.
PLANTY SZEWSKA RYNEK.
Chodzę po mieście.
RYNEKSZEWSKAPLANTY.
Opluty.
Oplutyoplutyoplutyopluty.
Puuu.
Któregoś dnia to miasto będzie należeć do mnie.
Na razie chodzę, patrzę. Na razie nic.
Któregoś dnia rzeką Wisłą przypłynie statek piratów.
O pięciu masztach. Dwudziestu armatach.
I zapytają: - Który to Świetlicki?
A ja wtedy stanę na samym środku rynku - i będę wskazywać:
TEGO, TEGO, TAMTĄ, TEGO, TEGO,
WSZYSTKICH!!!!
Opluty. Opluty.
Ooooopluty.
Kraków i Nowa Huta - Sodoma z Gomorą -
z Sodomy do Gomory jedzie się tramwajem.
Chodzę po mieście.
Chodzę po mieście.
Opluty.
Pomyliłem się.
Pomyliłem się.
Pomyliłem się.
To miasto nigdy nie będzie należeć do mnie.
Pomyliłem się.
To miasto nigdy nie będzie należeć do mnie.
Pomyliłem się
to miasto należy raczej do
Grzegorza.Turnaua, Zbigniewa Preisnera i księdza Tischnera
Pomyliłem się.
To miasto nigdy nie będzie należeć do mnie.
Pomyliłem się.
To miasto należy raczej do gołębi do wycieczek.
Pomyliłem się.
Pomyliłem się.
Ja już nie chodzę, ja jeżdżę.
Jeżdżę taksówką
(....)
Pomyliłem się.
Pomyliłem się.
Proszę na mnie nie patrzeć.
Proszę na mnie nie patrzeć, ja wychodzę.
Proszę do mnie nie mówić, ja wychodzę.
Pomyliłem się.
To miasto jest wszędzie.
To miasto nigdy nie będzie moje
Pomyliłem się........
Tekst pochodzi z piosenki o tym samym tytule
...z płyty zespołu "Czarne Ciasteczka"
To miasto kiedyś należało do mnie.
To miasto kiedyś było moje.
Ja już nie chodzę, ja leżę..
..patrzę na sufit.
Odstąpiłem to miasto świętym starcom..
..oraz chłopcom z generacji 'NIC'.
I niech się nawzajem pieprzą święci starcy..
..oraz chłopcy z generacji 'NIC'.
I niech się nawzajem zatrudniają..
..w swoich firmach chłopcy oraz starcy..z generacji 'NIC'.
Któregoś dnia to miasto należało do mnie.
A teraz leżę w domu, na przedmieściu.
Z jednej strony zbudowali multikino.
Z drugiej strony powiększają cmentarz.
Multikino jest dla chłopców..z generacji.
Cmentarz..jest..
I nigdzie..i nigdy..
..to miasto nie będzie moje, bo już było.
I to nie było przyjemne.
Któregoś dnia to miasto należało do mnie.
Ja teraz leże..ja się przyglądam..i wyciągam wnioski.
Pytam: dlaczego niepalący
wsiadają bez skrupułów do przedziałów
dla palących? Czemu chcą dominować? Czemu
są wiecznie urażeni?
Mój mały przyjacielu, papierosie.
Spędziłem z tobą więcej czasu niż z kimkolwiek.
Niszczmy się nawzajem, czule
zobowiązani.
Pytam: dlaczego niepalący
nie doceniają naszej samotności,
naszej niemądrej odwagi, naszego
żaru, popiołu?
Krążownik, w ścieku,
przy krawężniku.
Oko armaty krążownika
patrzy na nasze buty.
Nasze poruszające siępowoli ręce
dla tej maleńkiej i dzielnej załogi
są olbrzymimi, całkiem nie do
pojęcia obłokami.
Wystrzał. Według ich propagandy
padamy, drżymy,
błagamy o litość.
A tymczasem robisz mi niegroźną
awanturę, a ja
tymczasem palę papierosa.
Skup się i wytęż wzrok: nadchodzą,
suną po krawęzniku dostojnie, zauważ
ich przynajmniej, no niechże
poczują się istotni: prezydent i prymas,
premier, posłanka i senator. Zobacz:
naradzają się z końską muchą.
Tak. A ponadto donosimy, że
leżymy zastrzeleni - i jeszcze w tej chwili
mozna nas odnaleźć. Bardzo staromodnie
leżymy - przytuleni, a trawy zwyczajnie
ruszają się - i drzewa, bo wszystko jest w ruchu:
państwowe trawy i państwowe drzewa,
nawet i nasze ciała, wyjątkowo martwe
(gdyby popatrzeć na nie z pewnej odległości,
jak pewnie to uczynisz, wiadać że falują
w tę samą stronę, co wszelka natura,
wiatr jest po prostu). List ci
przyniosę we śnie. Otwieraj go wolno.
Wszystko należy robić cicho i powoli,
ponieważ miłość jednak jest. Tak.
Mówię coś. Wolałbym,
żeby samo się mówiło.
Żeby samo się grało.
Mówię coś, a w głowie mam
stare numery telefonów,
nieaktualne adresy,
mnóstwo BARDZO wulgarnych wyrazów.
NIE WYCHODŹ BEZ PARASOLKI,
NIE WYCHODŻ BEZ PAROSOLKI.
Aaaa wszystko to jest identycznie trwałe
jaaaak numer telefonu na pudełku zapałek,
aaa wszystko to jest identycznie trwałe
jaaaaak numer telefonu na pudełku zapałek aaa...
Wojna podobno to najwyższa forma
pedagogiki. A zabici
to są uczniowie
najlepsi.
Chlubna hodowla - przekształcanie chłopców
w żołnierzy - poprzez piłkę nożną i cyrk.
Wojna się przyczaiła,
udaje, że śpi.
Pierwsze dni lata. Zatrzęsienie malin.
Dziś jestem dezerterem, a co będzie jutro?
Czekam i piszę listy do abstrakcji.
Nigdy już ulgi.
Cisza nagli.
Marcin Świetlicki - Perarolo
Tekst pochodzi z piosenki o tym samym tytule
...z płyty "Cacy Cacy Fleischmaschine"
Moment, kiedy się zapalają jednocześnie wszystkie..
..lampy uliczne w mieście.
Moment kiedy mówisz "to niepojęte, nie"..
..i nagle nie wiem co z tym zrobić dalej.
Umrzeć, wyjechać, nie zareagować?
Moment w słońcu, gdy patrzę na Ciebie z okna autobusu.
Masz inną twarz niż w chwilach kiedy wiesz, że patrzę.
A teraz patrzysz w nic. W błyszczącą szybę.
Za którą niby jestem..
..już nie ja, nie ze mną, nie w ten sposób, nie tutaj.
Może się wydarzyć wszystko, bo wszystko się wydarza.
Wszystko określają trzy podstawowe pozycje.
Mężczyzna na kobiecie. Kobieta na mężczyźnie.
Albo to co teraz.
Kobieta i mężczyzna przedzieleni światłem..
Piekło,
Piekło,
Przestało. Grube skóry, groby
Gadające. A wschód
Słońca w południe następuje, kiedy
Samotnie zamówiwszy wódkę i drożdżówkę
W „zwisie” , w którym pracuje pani, co nas lubi,
Palimy sobie papierosa. Podstawowy zestaw,
Wywołujący wschód słońca oraz nową miłość
Do niewiadomo czego, na nic konkretnego
Nas nie stać i nie będzie nas stać, a za chwilę
Nie będziemy tu stali, pan tu stał a teraz
Nie stoi, poszedł. Piekło i przestało.
Żadnych widoków! Dzień jest, dzienne światło
moszczące się na dole, tutaj, żadnej
architektury! i żadnej przyrody!
Baba na ławce w świetle, przebudzona chłodem.
Czym ona karmi te gołebie? to wyglada jak mieso.
Nie było mnie i teraz też nie jestem w stanie
stwierdzić wyraźnie, że wyraźnie jestem.
Ten samobójczy tydzień oto owocuje.
Ty zaprzyj jaźni się ze mną.
Nie było mnie i martwa powłoka zasiadła
za stołem, wodę sobie puściła do kąpieli.
Trzeba wymienić szyfry, już zbyt wiele razy
klucz wymieniałem. Zaprzyj jaźni się.
Wyspa się nie nazywa, nie ma flory, fauny,
słodkiej i gorzkiej wody, żadnych właściwości,
żadnej własności. W środek wbiłem patyk,
tu centrum, tam obrzeża, wschodzę i zachodzę,
żywię i bronię, może jest wzburzone,
wzmożona czujność, nocą,
dniem, nigdy już
i dotąd dotąd.
telefonu, żetonów i brata bliźniaka,
ojca i matki, bezpretensjonalnej
oraz ślicznej i mądrej żony, łóżka i kościoła,
dzieci, kuchni, wakacji, wanny i przeszłości,
przyszłości oraz wyrzutów sumienia
- miłość nie ma.
Marcin Świetlicki - Pięć Wierszy Religijnych
Tekst pochodzi z tomiku wierszy
..o tytule "Pieśni profana"
1
Maciek Świetlicki mówi:
- Ja wiem, to jest ten pan,
którego ojciec zabił.
Cały Nowy Testament
w jednym zdaniu.
Co dalej?
2
Maciek Świetlicki wie również o piekle.
Ktoś mu musiał nagadać.
Pójdę do piekła, tatusiu.
Nie pójdziesz. Jestem niegrzeczny.
Wiem, że pójdę. Nie pójdziesz. Na pewno.
A pamiętasz, jak cię kopnąłem? Pamiętasz?
3
Boże Ciało, pół Rynku lub trzy czwarte Rynku
oblepione wiernymi. Czemuś jestem wierny,
więc czuję się u siebie.
4
Jeśli to prawda,
że mówi przeze mnie szatan
Bóg się zlituje
i wyrwie mi język.
5
Odstąpią wody.
Odsłonią wzgórze łotrów
zawieszonych głowami w dół.
Odsłonią niebo
pełne szarych roślin.
Krew na księżycu!
Otworzłem oko
i oko mi doniosło
do mózgu ten obraz:
krew na księżycu!
Krew na księzycu.
Zimny kwiecień. Pełnia.
Za głośno krzyczysz - powiedziałem do krwi
- zbudzisz małego.
Zbudził się.
Zaczął płakać. W kuchni suka
zaczęła szczekać. Wetknąłem mu smoczek
w dwuzębną buzię. Zasnął. Wróciłem do ciebie.
Krew na księzycu - oświadczyłem, a ty
przez sen wtuliłaś się we mnie
i.
ale,
choroba pozostaje,
gdzieś jest,
plamka mroku, co się wymyka,
lecz gdzieś jest, przyczajona, lecz gdzieś jest, w języku,
niby jasności śnią się, ale cień jest, cień jest
i we śnie, gdzieś jest;
bo
pozostaje, bo
gdzieś jest, bo musi być, śnieg spadł, nie jest jak śnieg,
nie jest jaśniej, gdzieś jest
przyczyna;
teraz będziemy gadać, zagadywać to,
teraz będziemy oddawać się różnym
zajęciom we władanie, teraz się będziemy
poruszać szybko, jeżdzić taramwajami
do
upadłego.
Umarły śpiewa: "Ja nie chcę umierać!"
Zawsze się śpiewa w beznadziei i
świeci się światło w niemożliwych miejscach,
w ciemnościach, oko wykolach, egiptach,
zawsze się pisze wiersze.
Umarły śpiewa, Umarły podnosi
dziecko ku światłu. "O, zobacz, światełko!"
Umarły święto świętuje. Wynosi trójnogie
krzesło na śmietnik. Aż potrzeba było
awantury, by wyniósł.
Umarły. Ale ten, co w ciebie,
jest żywy. Ale ten, co śpiewa,
jest umarły, jest żywy. Wystarczy, że szepniesz
jego imię. Wystarczy, że ty go obrysujesz dłonią.
Bo przecież ty.
Dno piwnicy jest wybrukowane
w ten sam sposób co niebo,
ale w piwnicy rodza się jedynie
białe i ślepe zwierzęta.
Jeżeli się bez obaw włoży rekę
w sam środek butwiejacych resztek
- można namacać maleńkie serduszko,
wiecznie poruszający się początek.
Wielki hałas na górze. Na piętrach
dzisiaj święto. A tutaj - w półmroku -
nie ma święta. Przez piwnicze okno
widać tylko podkute buty.
Leży przy moim boku udaje że śpi czy coś ładnego zostanie z tych
zniszczeń?
już zabiliśmy wszystko jasne ćmy szyb dotykają z obu stron
tym czasem cicho sto razy zaznaczała że mnie nie chce
wypróbowałem jednak wszystkie męskie sposoby
jest
jest przy moim boku na cudzym tapczanie
przegrała zwyciężyła
zwyciężyłem przegrałem
leży
ubrany usiadłem daleko siedzę i palę papierosa patrzę przewrócone
stłuczone dwie szklanki z herbatą popielniczka a w niej dwa długie
niedopałki
kiedy otworzy oczy ja otworzę ogień!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Lód z chmur na miasto świeci.
Krawężniki białe
ostatnią bielą.
Z aptek zapach gruźlicy. Kwiat bez nazwy na szybie
ze światła i zarazków
zrobiony.
Nie opowiadam historii, drżę. Niebawem
spadnie błoto.
Po zdjęciu czarnych okularów
ten świat przerażający jest tym bardziej.
Prawdziwy jest. Właściwe barwy
wpełzają we właściwe miejsca.
Wąż ślizga się po wszystkim, co napotka.
Właśnie nas dotknął.
Niczego o nas nie ma w Konstytucji.
Śnieg spadnie i zakryje wszystko.
Na razie widać jednak miasto
- czarną kość rozjaśnioną niekiedy światłami
maleńkich samochodów, usiadłem wysoko
i patrzę. Wieczór. Już zamknięte
wszystkie wesołe miasteczka.
Niczego o nas nie ma w Konstytucji.
Po zdjęciu czarnych okularów
ten świat przerażający jest tym bardziej.
Szedł z nami pies i śmierdział. Wszystkie dokumenty
uległy rozkładowi. Wszystko, co kochałem,
uległo rozkładowi. Jestem zdrów i cały.
Pod wulkanem
urodziło się
DZIECKO!
I co? I pożar. To bardzo powoli
się zaczynało. Najpierw mnóstwo znaków,
zapachów, trzasków, drobnych świateł.
Teraz płonie. Poważnie.
Ogień stawia swoje
stopy ostrożnie.
Ja to sobie tańczę.
Siedząc przed lustrem, zupełnie
nieruchomo, z zamkniętymi oczami,
tańczę to sobie, ja to sobie tańczę.
Wyjąc bezgłośnie, postępując tuż za
ogniem, powoli...
powoli...
Tańczę to
sobie...
Pomóż mi ---- już od dawna pielęgnuję formę,
utrzymuje ją, karmię, przewijam i spełniam
jej zachcianki --- jest wielka, nieforemna, patrzy
nie zaprzestaje żądań. Napijmy się kawy,
nie ogoliwszy się w sufit poparzmy.
Pomóż mi, proszę. Wypełnij to treścią.
Weź taksówkę ---- i powiedz wreszcie tym palantom
z telewizji, że idziesz. Przecież masz podręcznik
asertywności. Wejdź przez okno, nie dzwoń,
nie bądź wybredna, jeszcze raz zdecyduj,
że ja.
Styczeń, pora śmierci choinek. Trupy rozebrane
z łańcuchów i ozdóbek. Mnóstwo bohaterów
porzuconych w śniegu. Zapomniana gwiazda
pozostawiona, zaplątana między
łysiejące gałązki. Bez blasku.
Trzej królowie już w drodze powrotnej
i nic ich nie prowadzi. Wracają do swoich
rzezi. Dziś ostatni
okruch ze świątecznego ciasta dostał się pod nogi
i dzioby ptaków. To olbrzymie zwierzę, które wchodzi w takich
momentach rycząc: ZAMYKAMY!
KONIEC! KONIEC! być może jest podłe
i godne nienawiści, ale przecież kiedyś,
gdy będziemy zmęczeni zachodami - wschodami,
lewą i prawą ręką, kocham cię - nie kocham,
będziemy je przyzywać - i gdy wreszcie przyjdzie
- przyjmiemy je z wdzięcznością.
(1992)
Podłogi, z płaszcza łóżko, a ze swetra kołdra.
Dumnie sierść zwierząt domowych noszona
na ubraniach człowieczych, uzezwierzęcenie
ładne i delikatne, zwierzenia przezsenne.
Tu jest moja parafia, tu jest mój kontynent.
Pierwsze słońce wbrew starej, czarnej, twardej zimie.
Tu jestem ja, mężczyzna, nie mam już powodu,
by się więcej ukrywać wobec słońca wschodu,
wobec kamienic, wobec kobiet, wobec
tego, do czego trzeba do wieczora dobiec.
W cieniu i w ciemnych okularach, oczy
są otwarte na oślep, ja kabłąk i embrion,
pierwsza ostatnia litera, na kacu,
w suszy, na mchu pełnych ostrych
roślinnych drobin, w poprzek trasy mrówek,
niedaleko lotniska helikopterowych
ważek, na kacu i w suszy, gdy las
schyla się zgodnie z wiatrem, prosta sprawiedliwość,
ja nie zmieniam pozycji, ani drgnę, las trzeszczy,
w cieniu, co się zaciska, zmniejsza, zawęża i pętli,
w zapachu mułu, wśród mulistych muszli
porzuconych na ścieżce, która wiedzie pewnie
do ludzi, ludzie są tu również
niedaleko, brązowy nagi chłopczyk
oraz jasna, dopiero przez słońce lizana
kobieta, moja i mój, oni rozmawiają
słyszę, że rozmawiają i nie słyszę o czym,
nie patrzę na nich, patrzę w słońce, w cieniu,
nie rzucam cienia, jestem w cieniu, jestem
cieniem, na kacu, na mchu, embrion, ja,
zredukowany i redukujący
coraz bardziej, na kacu, na mchu, na kłującym
leśnym poszyciu, w którymś z absurdzie
czarnych, to coś ma znaczyć, podkoszulków, bolę i umieram,
a miałem nie.
Drzewa nie mają świętej księgi
Drzewa mają dość światła powietrza i deszczu
Cienkich gałązek drżących ku niebu
Niebo drzew jest zielone potężne pachnące
Stwórca drzew jest potężny zielony jak one
Stwórca drzewom nie wymyślił piekła
Nie ma żadnego grzechu nie ma powinności
Wystarczy istnieć szumieć dążyć
Wystarczy rosnąć piąć się rozgałęziać
Stwórca drzewom nie wymyślił piekła
Fascynująca jest drzew obojętna czułość
Z jaką małych wisielców przyjmują
Rowerzyści na nocnej ścieżce mijający mnie i
rozpoznający mnie, przeze mnie nie są rozpoznani,
odjeżdżają i nigdy pewnie się nie dowiem,
tak jak nie dowiem się o
i o.
Był ktoś i pytał o ciebie, kto? nie jestem w stanie
ci opisać, nawet płci, ktoś był, nie zostawił
wiadomości.
Wyszedłem rano, wsiadłem i jechałem.
Gdzieś jest to drzewo.
Dzisiaj kupiłem dwa pory na kolację.
Niosłem je za plecami, trzymając jak kwiaty.
Lato się gryzie z jesienią. Forma ocalała i wychodzi z podziemia.
Wszystko się układa w jeden wyraźny doskonały kształt:
OGRÓD KONCENTRACYJNY.
Dzisiaj kupiłem dwa pory na kolację.
Niosłem je za plecami, trzymając jak krzyż.
Jestem tak bardzo martwy, że aż chodzę, czuję.
Widzę jak wszystko się układa w jeden wyraźny, doskonały kształt:
OGRÓD KONCENTRACYJNYYYYY!
Ożywiam się tylko wtedy, gdy myślę o sobie.
Ożywiam się tylko wtedy, gdy myślę o sobie
W tobie. (Przeproś!)
Kiedyś było inaczej, kiedyś było lepiej.
Kiedyś było inaczej, kiedyś było lepiej
---- przed mą wielką wojną, na której poległem.
I nie ma odwrotu. (Przeproś! Przeproś!)
Ożywiam się tylko wtedy, gdy myślę o sobie.
Ożywiam się tylko wtedy, gdy myślę o sobie
W tobie. ( Przeproś!)
Powiedzmy: mały hotel
Powiedzmy: mały, tani, brudny hotel.
Powiedzmy: w Tczewie.
Wszystko jest w mózgu. Nigdzie więcej
(Przeproś!)
A
teraz
odwróć się do ściany
i
zaśnij.
A teraz
odwróć się do mnie
i przeproś
przeproś...
Umarł Babilon.
Pstryk.
Umarł niepostrzeżenie.
Przerodził się w supermarket.
Przerodził się w telewizor.
Jeden mały staruszek
nosi jego zdjęcie
w portfelu.
Babilon umarł.
Umarł bez świadków.
Umarł cicho.
Nie trzeba było wielkiej wojny.
Zmalał i skarlał.
Pstryk.
Śnieg. Deszcz.
Psy osaczają.
Rozpoznaję niektóre z nich.
Oto się ciemność powoli rozszerza
i wschodzi wszędzie. I wewnątrz wszystkiego
maszeruje jak robak. Wyczerpanym światłem
latarnie zdolne są oświetlić tylko
siebie nawzajem. Resztki deszczu, północ.
Pies sika, a ja mrużąc oczy wypatruję wroga:
gdzieś jest - w tej tutaj pustce, w tym
czasie, skąś tu idzie, lecz na razie jednak
ma twarz kamienic i drzew, gdzieś tu musi być
ma mnie w swoich lornetkach, na polowych mapach,
wewnątrz.
Daję więc znaki papierosem, pies
oznacza swoje strefy (ma na to sposoby).
Nie jestem zdrajcą, lecz oczarowania
rozczarowały. Jadąc tu pociągiem
dostrzegałem przestrzenie stokroć potężniejsze
i widuję je jeszcze czasami we śnie,
i w miejscowych kobietach staram się je dostrzec,
chociaż pewnie ich nie ma. Zawsze jednak
jest jeszcze inne miasto, ponad
tym. Zawsze jest coś ponad tym. Nie, nie jestem zdrajcą,
bo bronię tego miasta, tylko tutaj mam
prawo.
Marcin Świetlicki - Różaniec, młynek, wiatraczek
Nie opiekuję się twoim mężczyzną
pod twoją nieobecność, nie odżywiam go
właściwie, odprowadzam go do obcych kobiet,
a on je krzywdzi, obiecując to,
co obiecał już tobie;
Nie opiekuję się twoim mężczyzną,
to jakiś byt, którego nie powinno tu być,
trzymam go w płytkim, wciąż otwartym grobie,
śpiewa stamtąd króciutką pijacką piosenkę.
Żarcik, po prostu żarcik, zażartowałem
i widzę oczy: och, mój Boże, to jest
najgorsze - zażartować, potem
zobaczyć oczy bez wyrazu, ależ uraziłem,
ależ skrzywdziłem, ależ nasypałem
soli na rany! Tyle lat czytania
książek na marne! To był żart, no, proszę
mnie zrozumieć, to było do śmiechu...
Stoję bezradny naprzeciwko oczu,
wielkich i bezrozumnych, to jak śmierć...
Nie było mnie tak długo,
że aż akcja
serialu wenezuelskiego
posunęła się znacznie: mnóstwo dzieci się urodziło, wielu bohaterów
wymarło, kobiety zbrzydły. Boże oko
bardziej zmęczone się stało, na listach przebojów
wiele zmian, skarb wykopany, na nic przyda się mój plan
kurczowo zaciskany w dłoni.
Zemsta polega na wypiciu kawy
i popatrzeniu w okno. Takim samym wzrokiem
jak przed laty. A potem
na ławce słońcu się
dać oślepiać, mieć obok,
rozmawiać z, chcieć dotknąć, nie dotykać, ślicznie,
mądrze, w tym czadzie słońca, w tym
życiu.
Widziano na mieście kobietę ciężarną. Dziecko przewraca się w wyrku.
Dzień dzisiaj jest kreatywny bardzo. Słoń zrobił kupę w cyrku.
Widziano na mieście kobietę ciężarną. Dziecko przewraca się w wyrku.
Wszystkiemu winna jest SOLIDARNOŚĆ. Słoń zrobił kupę w cyrku.
Przy stole, z paierosem.
Przyśniło się złe.
Rozbierz się i wróć - mówi oburzona.
Otwórz okno.
Przez otwarte okno do pokoju wchodzi
świt siny palec. Wracam, przytulamy się.
Złe się śni.
Klucz w drzwiach przekręcić dwukrotnie (z braku możliwości
stukrotnego obrotu) i mieć się.
Dobrze?
Stary, a na ucieczce, niedojrzale, aż się
pokrzywiają i patrzą z wyrazem odrazy,
stary, a na ucieczce, szatan mu pościelił
w piwnicy, arcybiskup aż sporządził donos
na niego, stary, a tak lekceważny,
rozprzestrzeniony, rozwiany,
który płynie płonąc.
A to moje piosenki, kochanie, łatwo je zlekceważyć,
rodzaj żywiołowej stypy, na którą się trafiło przypadkiem,
kochanie, wszyscy są pijani i nie pamiętają, nad czym boleją,
kochanie, to moje śmiertelne piosenki,
z kuchni do łazienki, z łazienki do kuchni, z kuchni do przedpokoju,
kochanie, zawadzić o wieszak pełen czarnych ubranek,
pogawędzić z płaszczem, z przedpokoju dotrzeć do pokoju, gdzie gwar jest,
usiąść, podnieść kieliszek, przypatrzyć się wnętrzu,
gdyż o wnętrze chodziło tu zawsze,
kochanie, to moje śmiertelne piosenki o umarłym,
co siedzi wraz ze mną na krześle, wierci się,
kochanie, wierci się, a nikt go nie zna, nie widzi,
nie wiadomo skąd przybył, nie wiadomo czemu, przed czym jest ostrzeżeniem,
to moje piosenki śmiertelne, usiłuję dociec, śpiewam,
żeby zrozumieć, żeby go oswoić,
starzeję się śpiewając,
kochanie, potwornieję, brzydnę,
a on jest nadal martwy, ale się nie zmienia,
nadal jest tak samo przyjaźnie obojętny i młody,
to są moje śmiertelne piosenki wrzeszczane na torach kolejowych w śniegu i nocy,
a on idzie przede mną, życzliwie słucha, życzliwie, ale niezauważalnie,
starzeję się śpiewając, usiłując wyznać jego obecność,
dostrzegając tylko banalną i krzykliwą, prostą i trywialną śmierć,
kochanie, śmierć, a to za mało.
Na początku jest moja głowa w moich rękach.
Następnie z tego miejsca rozchodzą się koła.
Koło stół kwadratowy. Koło pokój. Koło
kamienica. Koło ulica. Koło miasto. Koło
kraj. I kontynent opasany kołem.
Koło półkula. Koło. Koło wszystko.
Na samym końcu jest maleńka kropla.
Powiedziałem: znam takie miejsce,
gdzie przychodzą umierać koty.
Zapytałem: chcesz je zobaczyć?
Odpowiedziała: nie chcę.
Powiedziałem: jest czyste i ważne.
Powiedziałem: jest jasne i pierwsze.
Zapytałem: chcesz je zobaczyć?
Odpowiedziała: nie chcę.
Powiedziała to w taki sposób,
że musiałem odwrócić się od niej.
Od tamtej pory
powoli
zbliżam się do wyjścia.
Rano idę obejrzeć miejsce, które wybrał piorun.
To pod dębem, trochę żelastwa, jakieś przerdzewiałe
wiadro. W tym miejscu ziemia jakby starsza,
bardziej siwa. Ogłuszone robaki wychodzą ze szczelin.
Jeszcze nie teraz.
Ameryko dałaś mi niewiele.
O całe niebo mnij niż ci się zdaje.
O całe niebo mniej niż poetom śląskim.
Kilka pomówień, trochę papierosów,
Nieco muzyki. Wczoraj poleciałem
ze stołka barowego w „Klubie Kulturalnym”
i mam łuk brwiowy, choć na zewnątrz nic
nie widać, wewnątrz obolały.
Ameryko, Kanado. Trochę wychowały
ście i Andrzeja Sosnowskiego, który
nie wyjaśnionym impulsem kierowany, był
tu wczoraj i w ostatecznej scenie dał
mi swe klucze do mieszkania w
Wwie, bo mi zdawało się, że swoje klucze krakowskie zgubiłem, a nie
Zgubiłem, lecz Monice dałem
wcześniej i oto scena powrotu, gdy się
Andrzej Sosnowski zapodział, a ja jego kluczem
próbuje drzwi otworzyć, Ameryko, i
w końcu po prostu dzwonie, Ameryko, i
otwiera ma Monika.
I nie mów o beatnikach, bo jestem zazdrosny
a nie wdzięczny, albowiem wdzięczność jest mi obca
jak i beatnicy, Ameryko, dziś
jest luty dziewięćdziesiąt osiem,
jestem niezmiernie słodkim trzeźwym
tobołem.
I ---- Ameryko--- dałaś Boba Hassa,
Zabieraj sobie Boba Hassa.
Dość uświęconych grafomanów mam,
Trochę skończyły się żarty.
A jutro piłem. Barman przekazuje
prezencik (anonimowy) ---- foliowy i czarny
worek na śmieci, z martwą choinką i kartką
o treści ---- STYCZEŃ, PORA ŚMIERCI
CHOINEK (żarcik). Jutro piłem
a poker się nie odbył. Byłem w kinie
( to zdrada). Coraz bardziej zdradzam
( w przeszłości).
Budzi mnie
but z rozwianymi sznurowadłami, wywalonym językiem
patrzy mi w oczy. Kopniak w głowę i
słońce.
Dzisiaj Tadeusz Pióro opowiada mi
telefonicznie swą warszawską wersję.
Andrzej Sosnowski jeszcze nie dojechał.
Jest w `Zwisie” z M. Baranem. Jadą do Warszawy
Za chwilę, a ja nie, ja jestem
W pracy, ja jestem w pracy, bo wczoraj nie byłem,
Bo nie wstałem ze stołka, raz ze stołka spadłem,
Spadłem, ale nie po to, żeby się poczołgać
Do kulturalno-społeczno-katolickiej pracy.
Do tego Paweł (wkurwia mnie ostatnio
to imię niesłychanie, przepraszam cię, Pawle)
--więc P. Dunin-Wąsowicz opowiada mi
dramatyczne spotkanie z W.Wenclem,
który mu zdradził, że Świetlicki jednak
ma prawo do istnienia i pisania, zaś
młoda poezja śląska nie ma.
Więc jestem Ocalony! Ameryko! Rosjo!
W ogóle najazd Warszawy na Kraków.
We wtorek Varga i wieczór autorski,
na którym T. Kunz zadał mu pytanie,
którego żaden autor najprawdopodobniej
nigdy nie słyszał w takiej sytuacji.
Pytanie brzmiało: masz dziewczynę? A
Śledzie i wódka potem.
Popłynąłem. Zaś środa
Pod znakiem Sosnowskiego.
Dzisiaj Bratkowscy. Ale dziś spokojnie.
Tak, Ameryko. Mały konik i
Maleńka śliwowica.
W ogóle myślę, że nie jest to uraz,
to pulsowanie w okolicach łuku
brwiowego przecież nie świadczy o niczym.
Twoje kliniki nich mnie nie przyjmują,
Ameryko. Tylko jeden lekarz
Na jedno życie (jest nim doktor Dyduch).
Popatrz, Moniko. Ten wiersz zaludniają
głównie mężczyźni. takie heroiczne
czasy nastały. To dopiero dzisiaj
Pędzel przypomniał mi upadek ze
stołka przy barze w „Kulturalnym”, prawdę
mówiąc --- to wcześnie
nie znałem źródła bólu,
nie byłem pewien.
Jak brzmi słowo „przekora” po angielsku więc?
Wczoraj mi Andrzej podał ostateczną wersję
Na „a”, lecz nie pamiętam, kiedyś jeszcze raz
Zapytam, to przyjemne.
Jest to rodzaj kaca,
Kiedy się człowiek wzrusza przy reklamach i
Znów Ocalony jestem.
I budzi mnie
but z rozwianymi sznurowadłami, wywalonym językiem
patrzy mi w oczy. Kopniak w głowę i
słońce.
A spałem w strachu, że to źle, że śpię.
Budziłem się co godzinę na granicy krzyku.
Spałem w strachu, że mnie złe ma i
Nie puszcza. Śniła się pustynia
I przezroczystość. Śniło się, że idę
I spotykam, i mówię: dzień dobry,
A państwo mi dzień dobry odpowiada i
Śnił mi się banał, koszmar.
A teraz pełne słońce, buty świecą błotem
Jeszcze poznańskim, kiedy był tan tobół?
Wiele, wiele dni temu!
Pełne słońce, kilka jakby psich
Włosów na jednym z rękawów toboła,
Dziurawa kieszeń.
Dziurawa kieszeń, cokolwiek się tam
umieści ---- ulatuje. Jest to jedna z
tabolich zabaw.
Dziurawa kieszeń, druga kieszeń przez to
Przepełniona tym niczym, co stanowi o osobowości, Ameryko, o
Osobowości.
W Oświęcimiu zacząłem wariować. Pięć godizn
błądzenia po krawędziach obłędu. Wariować
zacząłem w Oświęcimiu. Ukrywszy się w knajpie
wietnamskiej (POLECAMY TEŻ KUCHNIĘ POLSKĄ)
wypaliłem pół paczki papierosów Camel
(chciałbym, aby ta firma zechciała się przyjrzeć
moim staraniom) (póki nie będzie za późno).
Bowiem wariować zacząłem w Oświęcimiu.
Numerek z szatni, głupi żarcik losu:
czterdzieści
i cztery.
kawa i papierosy.
niedoczekanie.
niedoczekanie na to, że -------
i na to, że --------
żadnych, zupełnie żadnych nowych mięśni, żadnych
nowych linii papilarnych, żadnych nowych siwych
włosów,
żadnych nowych zmarszczek.
herbata albo kawa.
caro albo extra mocne.
taka alternatywa.
do pracy przed południem albo po południu
piętnastką lub jedynką.
wycieczki osobiste.
jeżeli spadnie śnieg, to trzeba rano wstać i
uprzątnąć śnieg.
cuda są tylko wewnątrz.
cuda są tylko wewnątrz.
słuchać lub mówić.
niedoczekanie.
wódka rzadko.
kompletny brak jakiegokolwiek kontaktu ze zdrową
częścią społeczeństwa, powiedzmy- klasą robotniczą
albo małym lub dużym biznesem,
przez co zupełnie oderwanie od rzeczywistości.
cuda są wewnątrz.
kawa i papierosy.
wyprowadzenie psa.
nalewanie wody do miski.
kamienny sen.
niedoczekanie.
wyrzucanie gości.
żadnych przyjaznych domów.
cuda są wewnątrz.
cuda są tylko wewnątrz.
zmysły kierują się do wewnątrz.
zmysły powoli zaczynają się
odwracać.
marzenia o hazardzie.
drastyczna monogamia.
niedoczekanie.
żadnych istotnych lektur.
w kinie jedynie filmy oglądane któryś
raz z rzędu.
kawa i papierosy.
żadnych nowych zmarszczek.
wkładanie, wyjmowanie.
wilcze ścieżki, kłamstwa.
ukrywana gorączka.
kamienny sen i dreszcze wewnątrz kamiennego snu.
Byłaś jedynym miejscem tego miasta,
mozliwym do dotknięcia,
ale zdrewniałaś i zniknęłaś
-nie jesteś warta tego wiersza,
a i ten wiersz niewarty ciebie.
Znalazłem dzisiaj słaby puls,
tłukący się czasami pod podłogą
-przywarłem całym ciałem.
Napotkany rok po wojsku były kapral zaprosił mnie na wódkę.
Powiedziałem nienie obywatelu kapralu,
dla mnie obywatel kapral pozostanie na zawsze obywatelem kapralem,
z kapralami nie piję, pierdolę.
Napotkana była wielka miłość powiedziała:
wpadnij do nas na kawę.
Powiedziałem: nienie ukochana, jeżeli nawet wpadnę,
wpadnę tylko po to, by cię ze sobą zabrać.
Nie muszę wcale robić z tym, co mnie okrada, ale to robię, przerzucam
ten gnój.
To jeszcze chwilę potrwa, a kiedy się skończy, to nie podam mu ręki i
wyjadę stąd,
choć to nie jest złe miejsce.
Miłosierdzie należy do was...
puste ulice nocą pusto
pusto przechodzi się z gwaru do próżni
jedno jedyne drzewo porusza gałęzią
mijam żółtego psa
oglądam się po chwili pies też się obejrzał
ta niezrównana całość która się rozpadła
powraca w takich chwilach
Nie ma się czego wstydzić: chłopiec uczył się
na strychu - każda inna edukacja
nie jest konieczna - odbijał nad ranem
do łóżka - wspinał się po schodach
- zastawiał wejście szafą - pewnym krokiem
szedł przez sam środek strychu - pająki zaś karnie
prężyły się na swoich
wartowniczych punktach.
Chłopiec rozbierał się, stał, wchłaniał.
Przez dziurę w dachu przemawiało niebo,
poprzez niebo natomiast przemawiały ptaki,
ptakami przemawiały ręce Boga
głuchoniemego. Wszelka dobroć
pochodzi od głuchoniemych.
Minęło kilka dni. Od kilku dni jeżdżę na drugi koniec miasta.
Pamiętałem po co jeszcze przedwczoraj. Dzisiaj nie pamiętam.
Przez park, po wielkich wyświechtanych liściach, pod drzwi.
Zadzwonić, zapukać, postać, pomedytować, odwrócić się, odejść.
To już nie jest cierpliwość, to jest religia.
To już nie jest religia - dzisiaj ktoś poruszył się wewnątrz.
Jutro będzie wiosna i będę dłużej pukać.
sto razy prościej byłoby na pewno,
gdybym się mylił. ale się nie mylę:
jesteś najlepszym miejscem tego miasta,
centralnym punktem.
kiedy wracam do miasta - to do ciebie wracam.
miasto po prosto nie istnieje, kiedy
nie ma w nim ciebie. rozpadają się
dekoracje. są zgliszcza. rumowisko jest.
nocą na moście ze zgubionych kluczy,
piór wiecznych, dokumentow - odnajdujesz się
miasto istnieje, jeśli ty zachcesz.
miato odpłuwa, jeśli chcesz.
W czerwcu 1986
często przechodzę obok Majdanka.
Jest upał, ludzie opalają się
w trawie przy ogrodzeniu, niektórzy przełażą
za ogrodzenie - i tam - wewnątrz -
czują się jeszcze
bezpieczniej.
Kopce byłego śniegu. Były dzień byłego
życia. Jutro się zmienią dekoracje. Dzisiaj
krążyć i kluczyć po krótkim odcinku
ulicy, drzwi otwierać, wchodzić,
tonąć, na klamce brzytwa, pić gdzie indziej, szybciej,
nierozsądnej. O końcu wiem, nie wiem
co pomiędzy.
-Co wolisz? Budzić się obok kogoś czy budzić się sam?
Już ubrany podchodzę do czegoś, do magnetofonu?
zmieniam kasetę? nie wiem, może robię głośniej,
może przyciszam, odczekuję, szukam
czegoś być może, po prostu - przez chwilę
muszę być odwrócony, podchodzę do nie wiem,
wieszka? szukam czegoś w kieszeni kurtki, papierosów?
tak,
powiedzmy, że być może papierosów, odczekuję jeszcze
trochę i wzdycham, i udzielam jakiejś
niedobrej odpowiedzi. Coraz bardziej nie wiem:
wrócić do niej? Teraz jest. I będzie
jeszcze jutro. O tym, że w sobotę
przebudzę się samotnie, staram się nie myśleć.
Rozebrać się i wrócić jeszcze do niej? Czwartek.
Powoli się rozdzielam w niej na ja i ______
Więc po co zamieszkali na pustkowiu? Aby
Letnią nocą oglądać rewię brzuchów owadów
Na czarnych szybach
Więc po co zamieszkali na pustkowiu? Aby
Dziecko się chociaż trochę uwolniło od
Batmana i Spidermana.
Więc po co zamieszkali na pustkowiu? Aby
Leśny bałagan stał się trochę chociaż
Porządkiem dla nich.
Więc po zamieszkali na pustkowiu? Aby więcej kochać.
Lecz przyszedł upiór
Padł cień.
Przyszedł upiór.
Miał bliżej na pustkowie.
Dziennik Portowy nr 8
(wersja internetowa)
Otóż Warszawa, piętnasta pięć, druga klasa,
sto procent, dla palących, lecz się okazuje,
że dla palących nie ma, więc dla niepalących
Warszawa. Druga klasa. Nic się już nie skończy,
bowiem wszystko, co się miało, już skończyło się.
I nie czternasta pięć, bo nie jeździ w soboty.
Godzina przeczekana w jamie dworca, fryzjer,
całkiem bez sensu kawa. Kryminał kupiony
za pięć złotych z pudełka, to wystarczy w sam raz
na dwie godziny drogi i czterdzieści minut.
W jedną stronę na pewno, zapewne z powrotem
jutro, do góry i w dół, coraz bardziej w dół,
nie ma już dla palących. Dyskomfort namolnie
rozpanoszony. I rozbebeszony świat.
A któregoż elementu tu brakuje?
Jest Bóg, jest, ale czegoś zabrakło wyraźnie.
Zadzwoniłem więc znowu - by sprawdzić.
Podniesiono słuchawkę - powiedziano: "nie ma".
Nic. Nic. Nic. Nic. Nie, to nic ważnego.
Już wszystko jasne. Ot, tak sobie tylko
zadzwoniłem.By sprawdzić. Ten zmyślony powód
można zastąpić innym. Albo i w ogóle
mozna było nie dzwonić. Wszystko jest już jasne.
Wewnątrz pokoju lata ptak - wyrwany
z książki o ptaku. A okładki książek
coraz bardziej zniszczone. Mnóstwo słoneczników
niedodziobanych leżyw domu. To
wczesna jesień. Bardzo wczesna jesień.
Od okien lekko ciągnie. Wielkie zakłamane
słońce na niebie. Proszę nie dotykać
- jesteśmy elektryczni. Żywe węże prądu.
Nowy i groźny element na mapie:
dorosłość. Cisza i pisanie wielu
miłosnych wierszy w próżnym poniewczasie.
Chorągiew zdjęta i opakowana
w stare gazety - i ukryta w szafie.
Patrzę przez okno - poszukuję miejsca
do umieszczenia mojej ciepłej spermy
Więc przekroczyłem i tę granicę, znalazłem
pokój wewnątrz tego wszystkiego, na parterze. Chciałbym,
żeby to było moje miejsce, ale wieje wiatr.
Dzisiaj mniej słońca, ale ilośc liści
nastraja nieźle. To miasto nie styka
się w żaden sposób z miastem, w którym dotąd żyje
moje puste ubranie
(a podobno ostatnio popadło w niełaskę...)
Ostatnie dni. Przyjmować wszystkie poczęstunki,
pięćdziesiątki i setki, papierosy, przejścia
ulicą, tonic z cytryną i lodem,
zastrzeżenia, pretensje, przystanięcia na rogu,
życzenia świąt zaległe i tego,
co za czterdzieści sześć godzin dokładnie i nie
wiadomo dlaczego i po co nastąpi
nowego roku. Dotyki. W sobotę się strzygłem
i państwo lubią mi przejeżdżać mi dłońmi
po głowie, po dwunastu milimetrach włosów,
to taki państwo ogólnie przyjęty
zwyczaj. Przyjmować wszystko. I nie jeżyć się.
Być raz dla państwa miłym. Wytrzymać niezmiernie
dzielnie wykład o chrześcijaństwie i iluminacji.
Opowiedzieć o swojej. Przyjąć bez obrazy
zgorszenie. Miłość płciową raz uprawiać ze
śpiącą. Różnica czasu. Ostatnie dni grudnia
Dość ciepło. Wylatywać ---- i wracać do pionu,
gniazda. A w gnieździe nocą dawać się potworom
doprowadzać do kuchni, gdzie palić i pisać,
i pisać. Długie, długie darte wiersze
i nie odsłuchać nowo zakupionych płyt,
przegrać (to jeszcze przed świętami), przegrać
w pokera, za to mieć szczęście w miłości
(duży nawias, duży cudzysłów). Ja nie mam wyboru
pójść. Stanąć. I postawić. Dać sobie postawić
dać dotknąć. Niczego nie zrobiłem. Miłe miasto. Wskazać
najulubieńsze miejsca miasta państwu
przyjezdnym. A więc
wojna? Tylko potyczka. Zgubić paszport i
raz się udzielić gościnnie w koncercie
pidżamy porno. A raz
być na koncercie NRD. Dzień wcześniej
pozbyć się dziecka. U babci. Na ten czas
mówić o nim. Wiele anegdot. Żenad. I nie jeść,
spać niemal również nie. Ostatnie
dni grudnia. Jeden epizod z haszyszem.
Niezmiernie wiele epizodów z wódką.
Pokazy rany zyskanej w wigilię.
Dojdziesz do tego miejsca, potem jeśli chcesz
Możesz pójść w swoją stronę. Jak zwykle bawiłem się znakomicie. Jak bawi się państwo?
... na rondzie jest okrągło, most
spełnia dziś funkcje mostu doskonale, księżyc
dokładnie taki, jaki widzę - myśląc
księżyc. Och, czy to nie za dużo? Nie za dużo, przecież
s a m t e g o s o b i e d z i ś n i e z r o b i ę,
słyszysz?
uderzenie dużego, bezkształtnego cielska
o coś na zewnątrz nocą obudziło mnie
pojąłem nagle nie ma żadnego na zewnątrz
skóra, która dotychczas oblekała mnie
objęła całe nocne niebo wszystko wewnątrz jest
głuchy wrzask wewnątrz bezsilnośc daremność
niepojęta harmonia w środku jest pustynia
w środku jest ogród trzeszczenie gałązek
strach który już nie wyjdzie nie wyrazi się
nie można tego strachu dzielić z byle kim
uderzenie dużego, bezkształtnego cielska
gdzieś wewnątrz odejdź nie dotykaj mnie
odnalazłem się w łóżku gdzieś pośrodku siebie
wstałem przez ciemność do okna podszedłem
a okno było we mnie zobaczyłem się
i więcej siebie widzieć nie chcę.
Usta
były całością,
rozpołowiły się.
Nieruchomy, na rynku,
z kartką w dłoni.
Przychodzę na świat
po nocy.
Brat wilk,
siostry z jeziora
przysyłają mi mgłę pod gardło.
- dla Nosowskiej -
Złe mi się. Złe mi się.
Złe mi się śni.
Siedzi na krześle.
Patrzy mi w pępek
od wielu dni.
Złe mi się. Złe mi się.
Złe mi się śni.
Wąchałem złe.
Złe brzydko pachnie.
Złe patrzy na mnie
oczkiem gołębim.
Złe trochę na mnie.
Złe bardzo mnie mnie.
Złe mi się źli.
Złe mi ssie. Złe mi ssie.
Złe mi się śni.
Złe złości mi się.
Złe mi złorzeczy.
Złe rzeczy złe
robi mi.
Złe mi się śni.
Dotknąłem złe.
Złe jest szorstkie.
Złe ma zgrubienia,
guzy i krosty.
Złe złe ma węzły
i w źle źli się zły.
Złe mi się źli.
Złe jest wszeteczne,
lecz nie jest wieczne.
Choć złe się pętli,
to się rozpętli.
Rozwiązłe złe się
rozwiąże przecież
i zezłomuje samo się.
Złe się zemnie
i zejdzie ze mnie. Tak.
Złe się samo zniesie i sczeźnie.
Tak. Samo zje się i zje je
przyszła jesień, tak, tak
i przyszły poniedziałek je zje,
tak, tak, tak chcę, tak musi być, tak.
Stare chłopy prowadzą rowery na techno.
Robert Tekieli (naturalnej wielkości)
wypędzający przekupniów ze swojej świątynii.
Jestem stary, nie dyskutuję, strzelam.
Powiedz im, żeby następnym razem przysłali tu kogoś lepszego.
Mrowi deszcz
z zewnątrz, wewnątrz
-pomiędzy nami- mokra popielniczka
i kawa za ostatnie, i tak pożyczone
pieniądze.
Ty-biała, a ja- czarny, ze zmęczenia piątkiem,
sobotą i niedzielą. Nie klei się nic.
Ten przypadkowy świadek nie doczeka pointy,
wypije kawę, pójdzie. Pozostawi nas
samych sobie, bezradnych.
Przyłapałaś więc trupa
na istnieniu, co dalej? Nie pójdziemy przecież
do łóżka. Nie wypada aż tak
mocnych akcentów kłaść na koniec, mrowi
deszcz, dopij swoją kawę,
odprowadzę cię trochę.
- dla Janerków-
*
Słonko świe.
Kwiatki pach.
Ptaszki śpie.
*
NEURO.
*
Deszczyk pa.
Wietrzyk wie.
Dziecko pła.
*
NEURO.
*
Matka krzy.
Ojciec śpi.
Nie idź do pracy.
Nie idź do pracy.
To szatan puszcza imejle.
To szatan daje dyplomy.
*
Nie idź do pracy.
Nie idź do pracy.
To szatan daje ci urlop.
Tam czeka na ciebie nic.
*
Nic.
*
W dużej czapce,
Czapce niewidce.
To nic.
*
Nie idź na schody.
Nie idź na zewnątrz.
Tam czeka na ciebie nic.
*
Bo to nic.
*
Nie idź do pracy
Ukryj twarz w poduszce,
Nie idź do pracy.
Tam czai się nic.
*
To nic tam rządzi.
Nic nienawidzi.
Nic.
Nic.
*
Nie idz.
Bo to nic.
To nic.
Nic.
W maju wysiadam.
Nie ma już pór roku.
Jest piekło- niebo.
Niebo- piekło.
*
W maju się wykłamuję
po ostatnie kłamstwo.
Wyrajam się i mówię
dużymi literami.
*
A Ziemia Obiecana
zaniechana. Ciało
w coś na kształt duszy
obleczone.
Nocą rozszedlem sie we wszystkie strony,
Aby się zbudzić w wielu różnych łóżkach,
by nie pamiętać, że umarłem. Noszę
przy sobie od niedawna zapasową parę
skarpetek i koszulkę na zmianę, szczoteczkę
do zębów, wszystko po to, żeby nie pamiętać,
że umarłem, a także by mieć dom gdziekolwiek.
Ona z nienacka objęła mnie przez sen,
dwukrotnie wymówiła obce imię,
tak czule, że nieomal się zdecydowałem
przyjąć to imię, wziąć sobie tę czułość.
Ale umarłem i wyszedłem stamtąd,
i nadal idę poprzez wietrzną próżnię.
Ale umarłem - i jeśli znajduję
miejsce na sen - to mocno prrytulam poduszkę,
krzyczę w poduszkę swoje imię martwe,
krzyczę w poduszkę swoje imię martwe.
uderzenie dużego bezkształtnego cielska
o coś na zewnątrz nocą obudziło mnie
pojąłem nagle nie ma żadnego na zewnątrz
skóra która dotychczas oblekała mnie
objęła całe nocne niebo wszystko wewnątrz jest
głuchy wrzask wewnątrz bezsilność daremność
niepojęta harmonia w środku jest pustynia
w środku jest ogród trzeszczenie gałązek
strach który już nie wyjdzie nie wyrazi się
nie można tego strachu dzielić z byle kim
uderzenie dużego bezkształtnego cielska
gdzieś wewnątrz odejdź nie dotykaj mnie
odnalazłem się w łóżku gdzieś pośrodku siebie
wstałem przez ciemność do okna podszedłem
a okno było we mnie zobaczyłem się
i więcej siebie widzieć nie chcę
- 1 -