66 rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego


66 rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego

Alianci poświęcili nas dla Rosji

Z prof. Witoldem Kieżunem, żołnierzem Armii Krajowej ps. "Krak", "Wypad", członkiem oddziału specjalnego "Harnaś" walczącego w Powstaniu Warszawskim, odznaczonym Krzyżem Virtuti Militari przez gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, rozmawia Mariusz Bober

Powstanie Warszawskie trwało 63 dni, ale przygotowywano się do niego od początku okupacji. Pana pokolenie nigdy nie złożyło broni.
- Niemcy pozbawili nas młodości. Teraz młodzieży trudno jest wyobrazić sobie, jak się wówczas żyło. Przez pięć lat godzina policyjna od godz. 21.00 do godz. 5.00, a nieraz nawet od godz. 19.00. Nie było telewizji, radia ani teatru czy kina. Jak wiadomo, w niemieckim kinie siedziały wtedy "tylko świnie". Żadnych zawodów sportowych, czasem tylko graliśmy w piłkę w parku Żeromskiego na Żoliborzu, zawsze jednak towarzyszył nam strach przed tzw. łapanką. Gdy ktoś wychodził z domu, to nie wiedział, czy wróci. Kiedyś latem poszliśmy nad Wisłę i niemal cudem uniknęliśmy aresztowania. Niemcy organizowali łapanki nawet na plaży. Ktoś przechodzący ostrzegł nas, zdążyliśmy wskoczyć do Wisły i przepłynąć na drugą stronę. Nawet w drodze na Mszę św. nie można było czuć się bezpiecznie. Pamiętaliśmy uroczysty ślub w kościele św. Aleksandra, gdy Niemcy otoczyli świątynię i wszystkich aresztowali. Dlatego idąc na Mszę św., zawsze stawałem blisko ołtarza, licząc, że w razie czego ucieknę przez zakrystię. Ale później ktoś uświadomił mi, że Niemcy na pewno obstawiliby również to wyjście.

Jak dla Pana zaczęło się Powstanie?
- Czekaliśmy na rozpoczęcie walk od 28 lipca 1944 r., gdy zarządzono mobilizację. Przewieźliśmy broń do mieszkania, w którym zorganizowano zbiórkę - wiedzieliśmy już, że mamy zdobywać Komendę Miasta, naprzeciwko Hotelu Europejskiego. Ale ostatecznie łącznik przyniósł rozkaz, by zostawić broń i rozejść się do domów. Na zbiórkę przygotowującą do Powstania trzeba było poczekać do 1 sierpnia. W pierwszych dniach doświadczaliśmy niezwykłej solidarności i jedności, gdy milion ludzi czuło i myślało tak samo. Ludność cywilna z entuzjazmem odnosiła się do nas, chcąc pomagać w budowie barykad, oddając nam jedzenie itd. To było coś niesamowitego - zwycięstwo nad strachem i nad śmiercią, wyzwolenie z małości natury ludzkiej. Pamiętam atak na komendę policji. W noc poprzedzającą tę akcję, 23 sierpnia, przed zaśnięciem pomyślałem sobie, że może to być ostatni dzień w moim życiu. Ale nie robiło to na mnie wielkiego wrażenia. Gdy próbuję oddać ówczesny stan mojej psychiki, przypominają mi się słowa z "Wesela": "Tak by się nam serce rwało do ogromnych... wielkich rzeczy". Nie zważaliśmy na niebezpieczeństwo. Szliśmy do walki z przekonaniem: jeśli zginę, to trudno, ale przynajmniej jednego Niemca zabiję. Tak duża była w nas chęć odwetu za ukradzioną młodość, za morderstwa, łapanki i ciągły terror.

Która z Pana akcji była najbardziej udana?
- Atak na Pocztę Główną, gdy udało mi się wziąć kilkunastu jeńców niemieckich do niewoli oraz sporo broni i amunicji. Ważne było opanowanie domu parafialnego kościoła Świętego Krzyża ze zdobytym ciężkim karabinem maszynowym, oraz komendy niemieckiej policji, kiedy również udało mi się zdobyć karabin maszynowy.

Za te akcje został Pan odznaczony przez samego generała Tadeusza Bora-Komorowskiego orderem Virtuti Militari...
- Byłem tym całkowicie zaskoczony. Kazano nam się stawić na ul. Kredytową 6, gdzie - jak nam powiedziano - miała się odbyć wizytacja komendanta głównego AK. Spotkaliśmy tam wiele oddziałów. Wywołano 14 żołnierzy, wśród nich niespodziewanie znalazłem się i ja. Dostałem też awans na podporucznika. Wcześniej zaś, 19 sierpnia, otrzymałem Krzyż Walecznych i awans na plutonowego podchorążego.

A który moment Powstania był najtrudniejszy?
- Akcja na Woli - przebicie się przez ul. Wolską. Potem bardzo trudne były walki na ul. Żelaznej, gdzie mieliśmy przeciwko sobie niemieckie czołgi. Wymyśliłem wtedy bombę własnej konstrukcji, zrobioną z niemieckiego granatu w dużej puszce po konserwach i otoczonego plastikiem [silny materiał wybuchowy - red.]. Udało się, ładunek uszkodził czołg. Ale zaraz potem pojazd odwrócił lufę w naszym kierunku i wystrzelił. Na szczęście trafił w przeciwległą część wyjazdowej bramy budynku. Wystrzał ogłuszył mnie do tego stopnia, że sprawdzałem sprawną ręką, czy wszystkie części ciała mam na swoim miejscu. Gorzej skończyło się to dla mojego kolegi, podchorążego o pseudonimie "Łoś". Został ciężko ranny i trafił do szpitala. Następnego dnia Niemcy zbombardowali budynek... Później też miałem dużo szczęścia. Pamiętam, jak ostrzeliwałem pozycje niemieckie na ulicy Wolskiej zza beczek z piaskiem, przez małą lukę między nimi. Zdążyłem wystrzelić kilka magazynków, gdy przyszedł kolega, by mnie zmienić. Już po 10 minutach został trafiony... Na szczęście przeżył, choć do końca Powstania leżał w szpitalu. Nieco mniej szczęścia miałem podczas walk na bazarze między Nowym Światem a ulicą Kopernika. Ostrzeliwaliśmy z kolegą Niemców przez dziurę w murze. Co pewien czas szybko wychylaliśmy się przez nią, strzelaliśmy i cofaliśmy się na swoje miejsca. Ale za którymś razem, gdy tylko wychyliłem się, kula niemal otarła się o moją głowę i wyrwała kawałek ucha. Nie zważałem jednak na to.

Pana rodzina też miała tyle szczęścia?
- Na szczęście moja mama przeżyła. Zginęła natomiast, w trakcie walk w elektrowni na Powiślu, moja jedyna, ukochana stryjeczna siostra, Basia Kieżun. Po upadku Powstania nasze mieszkanie, tak jak cała kamienica, wyleciało w powietrze. Straciliśmy dorobek kilku pokoleń.

Od początku należał Pan do Armii Krajowej?
- Pierwszą naszą - byłych absolwentów Gimnazjum im. Księcia Poniatowskiego - organizacją konspiracyjną była wojskowa organizacja "Bicz". Już w pierwszych dniach października 1939 r. starszy o jedną klasę gimnazjalną kolega, Adam Rzewuski, który przed wojną zdążył ukończyć roczny kurs Szkoły Podchorążych, zaproponował mi dobranie przeze mnie czwórki kolegów do działania podziemnego w strukturze piątkowej. Z każdej piątki tylko jej dowódca znał wyższego przełożonego.

Jakie były zadania tej konspiracji?
- Naszym pierwszym zadaniem było odnajdywanie ukrytej broni we wrześniu 1939 r. i nauka sztuki wojskowej. Na początku udało się nam znaleźć skrzynkę granatów w Cytadeli. W 1940 r. Niemcy aresztowali dwóch naszych dowódców: Adama Rzewuskiego i Bogdana Grycnera. Grycner zginął w Palmirach, a Rzewuski w obozie koncentracyjnym. Mimo tych strat, działalność konspiracyjna rozwijała się dynamicznie. Coraz częściej jednak ktoś z naszych kolegów, znajomych i członków rodzin ginął na Pawiaku czy w Auschwitz i innych obozach. Coraz bardziej narastała wrogość i chęć odwetu na Niemcach.

W ten sposób spontanicznie rodziło się pragnienie zrywu?
- Taka była wtedy atmosfera. Dlatego analizowanie teraz sensu powstania przez ludzi, którzy nie przeżyli okupacji Warszawy, jest obciążone trudnością wczucia się w tę atmosferę chęci odwetu na Niemcach, narastającą w miarę przedłużania się okresu niemieckiego bestialstwa.

Do samego Powstania Niemcy nie dowiedzieli się o Pana działalności?
- Wiosną 1944 r. przeprowadzili aresztowania w naszej kompanii łączności pułku AK "Baszta", nazywanej wówczas pseudonimem dowódcy "Lucjan" [Jerzy Stawiński, po wojnie znany pisarz, autor scenariuszy filmowych - przyp. red.]. Dostałem ostrzeżenie, że również jestem zagrożony aresztowaniem. Przeniosłem się do opuszczonego mieszkania, należącego do mojego stryja. Dostałem wtedy przydział do oddziału specjalnego do działań dywersyjnych batalionu "Gustaw". W mieszkaniu urządziliśmy skład broni naszego oddziału. Przechowywałem: pistolety maszynowe, pistolety ręczne, granaty polskie i niemieckie, amunicję, zapasowe magazynki itd.

Wszystko było przygotowane do Powstania?
- Do akcji dywersyjnych - oczywiście, i do Powstania. Dlatego gdy w lipcu 1944 roku zobaczyliśmy niemieckich maruderów w Warszawie, jadących nawet na chłopskich wozach, nie mogliśmy usiedzieć w miejscu. Podobnie było z resztą warszawiaków. W stolicy zaczęło pojawiać się coraz więcej niemieckich samochodów, uciekały całe rodziny. Widać już było totalny odwrót Niemców. Doszło do tego, że zaczęliśmy kupować broń od niemieckich żołnierzy... Gdyby w takiej atmosferze, jaka zapanowała, Powstanie nie wybuchło, i tak byłoby wiele ofiar. Niemcy bowiem nakazali, żeby 100 tys. mężczyzn - mieszkańców Warszawy - zgłosiło się do kopania okopów. Stawiło się... kilkanaście osób. Niemcy musieli odebrać to jako otwarty bunt. Ich reakcja mogła być tylko jedna - doprowadzić ludzi przymusowo, np. poprzez masowe aresztowania. Inna rzecz, że w moim środowisku nie wierzyliśmy, iż chodzi tu o kopanie okopów, ale o zabezpieczenie się przed Powstaniem poprzez wywózkę, a może i masowe rozstrzeliwania. Niemcy dobrze wiedzieli, że Warszawa jest największym punktem oporu w Europie. Wiadomo było w dodatku, już od 1942 r., że jeśli Hitler wygra wojnę, ze stolicy Polski zrobi 200-tysięczne niemieckie miasto Warschau, bez Polaków... Poza tym coraz częściej nasze oddziały przenosiły broń do punktów zbiórek. A przecież niemieckie patrole też nie spały. Istniało duże ryzyko, że jeżeli jakiś oddział wpadnie, rozpęta się strzelanina, która łatwo mogła się w tak napiętych realiach przerodzić w niekontrolowany wybuch. Moi koledzy mieszkali na Żoliborzu. W takiej sytuacji natychmiast przybiegliby do mojego mieszkania po broń. Zresztą ja sam na pewno pospieszyłbym na pomoc kolegom z innych oddziałów.

Utrzymał Pan broń w mieszkaniu do samego Powstania?
- Gdy 28 lipca 1944 r. nadszedł rozkaz mobilizacji, mieliśmy z dwoma kolegami przewieźć ją na miejsce zbiórki. Pamiętam niezwykłą sytuację. Przewoziliśmy dorożką nasz arsenał w walizkach, gdy nagle na stopień wskoczył niemiecki podoficer... i zażądał, by podwieźć go szybko na czoło maszerującej kolumny żołnierzy. Nieco uspokojeni zaczęliśmy go wypytywać, co się dzieje. Potwierdził, że to klęska Niemców w wojnie z Sowietami i że się ewakuują. Być może jednak dzięki niemu dojechaliśmy niezatrzymywani z Żoliborza aż do ul. Bonifraterskiej.

Czy rzeczywiście realna była groźba niekontrolowanego wybuchu Powstania?
- Niestety tak, z powodów, o których wcześniej mówiłem. Trzeba też pamiętać, że oprócz AK w Polsce i w Warszawie działała też Armia Ludowa. Możliwe było, że to ona pierwsza rozpocznie Powstanie. Tym bardziej że właśnie wtedy nadająca z Moskwy Radiostacja im. Tadeusza Kościuszki zaczęła apele: "Rodacy - nawoływano - chwytajcie za broń. Przyszła chwila zemsty. Armia Czerwona jest blisko, pomożemy wam. Skończy się ten straszny czas okupacji!". Sam to słyszałem. Mieliśmy możliwość słuchania radia, bo matka jednego z moich kolegów była Niemką i mogła legalnie mieć radioodbiornik. Była przeciwniczką Hitlera, a jej syn wraz z nami brał udział w powstaniu... Po wojnie stanęła przed sądem PRL, ale proces skończył się owacją na jej cześć. Podsumowując, można powiedzieć, że zapanowała wówczas sytuacja jak w greckiej tragedii - było to położenie bez wyjścia.

Dlaczego?
- Ponieważ Powstanie nie zostało jeszcze wystarczająco dobrze przygotowane. Zły był sam moment wybuchu, bo zryw stanowił akt dywersji, a to organizuje się tuż nad ranem, a nie o godz. 17.00. Nie pomyślano też o wykorzystaniu kanałów w celach dywersyjnych. Wykorzystywaliśmy je później, głównie do transportu rannych i przegrupowywania się. Poza tym Stany Zjednoczone Ameryki i Francja przyznały nam prawa kombatanckie, uznając AK za część Polskich Sił Zbrojnych... pod koniec Powstania. Tymczasem taka decyzja powinna być podjęta najpóźniej drugiego lub trzeciego dnia po jego wybuchu. Taka opieszałość w uznaniu nas za armię aliancką miała charakter wręcz zbrodniczy, bo gdy Niemcy pochwycili naszych żołnierzy, to ich mordowali, nawet tych rannych. W ten sposób wymordowali rannych powstańców ze szpitala na Starówce.

Dlaczego alianci tak późno uznali AK za armię sojuszniczą?
- Myślę, że z powodu zdecydowanie prosowieckiej polityki prezydenta USA Franklina D. Roosevelta. Swoje stanowisko wytłumaczył - z zastrzeżeniem zachowania tajemnicy przez 25 lat po swojej śmierci - ks. kard. Francisowi J. Spellmannowi [metropolita Nowego Jorku w latach 1939-1967 - red.]. Hierarcha postanowił interweniować u Roosevelta, gdy ten zdecydował się zawrzeć umowę o pomocy ze Stalinem. Kardynał zaniepokoił się, że władze USA pomagają reżimowi, który prześladuje chrześcijan. Na te uwagi Roosevelt odpowiedział, że po pierwsze - Stalin właśnie ponownie otworzył cerkwie prawosławne w ZSRS, a po drugie - USA po wojnie muszą mieć sojusz ze Związkiem Sowieckim, aby zniszczyć imperializm brytyjski, francuski itd. Amerykański prezydent twierdził, że to USA zaczęły w XVIII wieku proces demontażu kolonializmu brytyjskiego, ale nie został on dokończony. Roosevelt liczył, że po zwycięskiej wojnie z Niemcami doprowadzi w sojuszu z ZSRS do likwidacji kolonializmu. Dlatego nie zgodził się po zwycięstwie w Afryce na propozycję Winstona Churchilla dotyczącą ataku poprzez Grecję, Jugosławię i dalej na północ, aż do Polski, ale zdecydował się uderzyć na Włochy. Nie chcąc psuć sobie relacji ze Stalinem, nie zmusił go też do udostępnienia sowieckich lotnisk samolotom z pomocą dla powstania. Dopiero w drugiej połowie września, po wielu naciskach z różnych stron, doprowadził do zgody Stalina na lądowanie samolotów amerykańskich z bezużytecznymi już dla upadającego Powstania zrzutami broni. Warto też pamiętać, że Stalin groził Rooseveltowi, że jeśli będzie zbytnio na niego naciskał, zawrze rozejm z Niemcami. Działanie przeciwko interesom Polski było więc na rękę Rooseveltowi... Nie chciał, by alianci znaleźli się w Polsce jeszcze przed Sowietami, którzy musieliby wtedy zadowolić się przedwojennymi granicami, co uderzało w ich interesy.

Na konferencji w Teheranie w 1943 r. dokonano podziału Europy na strefy wpływów. Dlatego armie alianckie celowo spowolniły front walk z Niemcami?
- Rzeczywiście, kolejny element, który pogorszył sytuację powstania, to zatrzymanie ofensywy antyniemieckiej przez Stalina, i to przed samą Warszawą. Miało to jeszcze jedną konsekwencję. Na wstrzymaniu działań na froncie wschodnim o pięć miesięcy skorzystali Niemcy, którzy zaatakowali Amerykanów w Ardenach. Ponadto wyhamowanie dotychczasowego szaleńczego wręcz tempa ofensywy antyniemieckiej opóźniło cały wschodni front. Gdyby nie to, Sowieci byliby w Berlinie zapewne w styczniu 1945 r., a nie w maju. To oznacza, że mogliby zakończyć wojnę, dochodząc np. aż do Monachium. A wtedy już nie cofnęliby się. Kontrolowaliby Europę. Roosevelt przystałby na to, bo miałby silnego sojusznika w walce z kolonializmem mocarstw europejskich. A wtedy zapewne do dziś żylibyśmy w PRL. Dlatego można powiedzieć paradoksalnie, że Powstanie uratowało Europę przed komunizmem.

Wątpił Pan w słuszność decyzji o rozpoczęciu walk?
- Nie. Powstanie było mimo wszystko lepszym wyborem. Gdyby nie wybuchło, prawdopodobnie bylibyśmy mordowani tak jak Żydzi w obozach i rozstrzeliwani na ulicach Warszawy. Powtarzam: była to tragedia grecka, każde rozwiązanie było tragiczne. Pamięć o Powstaniu jest bardzo ważna. Kształtuje tożsamość Narodu, tak jak pamięć o holokauście łączy i podtrzymuje tożsamość narodu żydowskiego. Ludzkość powinna jednak wyciągnąć jeszcze inną naukę. Trzeba zrobić wszystko, by nie dopuszczać do wojen. Jest niepojęte, dlaczego światowa historia jest nieustannie teatrem wojny. Przecież nasze życie jest takie krótkie...

Dziękuję za rozmowę.

Prawdziwym bohaterem Powstania Warszawskiego była ludność cywilna, pełna wiary i nadziei, organizująca się od pierwszych godzin tego zrywu. Bez jej zaangażowania i wsparcia walki nie trwałyby tak długo

Pod sztandarami Rzeczypospolitej

Katarzyna Utracka

Wybuch Powstania Warszawskiego oznaczał nie tylko możliwość otwartej walki zbrojnej z okupantem, lecz także - po niemalże pięciu latach konspiracji - wyjście z podziemia legalnych struktur państwa polskiego. Przez ponad dwa miesiące w powstańczej Warszawie działały instytucje wolnej i demokratycznej Rzeczypospolitej, wychodziła prasa, funkcjonowała administracja cywilna.

Powstanie wywołało euforię wśród mieszkańców stolicy. Po blisko pięciu latach okrutnej okupacji 1 sierpnia 1944 r. miasto tętniło długo oczekiwaną wolnością. "Entuzjazm szalony, ludzie padają sobie w objęcia ze łzami w oczach, gromkimi oklaskami witają wywieszone właśnie w tym momencie na domach flagi narodowe. W tej chwili na Chmielnej po raz pierwszy po blisko pięciu latach niewoli na wszystkich domach ukazały się sztandary Rzeczypospolitej. Ludzie wychodzą po prostu z siebie, radość nie da się opisać. Kobiety podchodzą do żołnierzy AK, całują ich biało-amarantowe opaski, wpychają im przemocą słodycze, papierosy" - relacjonował "Biuletyn Informacyjny".
Ludność stolicy, bez względu na wiek i płeć, czynnie włączyła się w życie powstańczej Warszawy. Pracowała przy budowie barykad; pomagała rannym; gasiła pożary; tworzyła samorządy obywatelskie; organizowała kuchnie i stołówki dla powstańców, uchodźców i pogorzelców. Wyczuwało się niebywałą jedność całego społeczeństwa w walce o wolność. Każdy pomagał wspólnej sprawie, jak mógł najlepiej. "(...) większość warszawiaków wyszła na ulice budować barykady i świętować 'pierwszy dzień wolności' - bez Niemców, bez strachu przed gestapo, nareszcie po pięciu latach u siebie. (...) Było już ciemno, nie widać było twarzy, ale we wspólnej gorączkowej pracy, w urywanych słowach radości, w udzielanych sobie wzajemnie informacjach, gdzie są nasi, i że Londyn nam pomoże - czuło się, że wszyscy przeżywają to samo uniesienie, chcą walczyć, i że w tym momencie są zdolni do wielkich poświęceń i bohaterstwa niezależnie od różnic politycznych, społecznych, religijnych i wszelkich innych" - wspominała pierwsze chwile wolności studentka ze Starego Miasta.

Administracja cywilna
Od pierwszych dni Powstania Warszawskiego organizowała się administracja cywilna. Na jej czele stanął okręgowy delegat rządu RP na m.st. Warszawę Marceli Porowski "Sowa", który 5 sierpnia 1944 roku przejął pełnię władzy cywilnej w mieście. Walki powstańcze podzieliły Warszawę na odseparowane obszary, co spowodowało konieczność powołania delegatów rejonowych. Przedsięwzięcie to powiodło się jedynie w Śródmieściu, w którym działały cztery delegatury: I Powiśle, II Śródmieście Północ (pomiędzy Nowym Światem a Marszałkowską), III Śródmieście Północ (na zachód od Marszałkowskiej), IV Śródmieście Południe. Na terenie Starego Miasta zorganizowano starostwo grodzkie, na Żoliborzu - ekspozyturę starostwa Warszawa Północ, a na Mokotowie powołano komisarza do spraw ludności cywilnej. W wielu częściach Warszawy nie działała jednak żadna forma administracji, np. na Woli, Pradze czy Ochocie, ze względu na szybkie zajęcie tych dzielnic przez nieprzyjaciela.
Delegaci rejonowi działali za pośrednictwem domowych i blokowych komitetów, gdzie poszczególny dom, blok czy kamienica stanowiły samodzielną jednostkę administracyjną, na której czele stał znany wszystkim mieszkańcom komendant OPL (obrony przeciwlotniczej). Do zadań komitetów należało: organizowanie obrony przeciwpożarowej i przeciwlotniczej, zapewnienie ładu, bezpieczeństwa i porządku na terenie domu, opieka społeczna nad mieszkańcami i uchodźcami oraz prowadzenie akcji propagandowych.
W ramach struktur cywilnych powstawały wydziały i referaty odpowiedzialne za zachowanie bezpieczeństwa i porządku publicznego oraz opiekę nad ludnością cywilną. Z władzami cywilnymi i samorządami obywatelskimi współpracowali: Kościół, organizacje wojskowe oraz instytucje społeczne działające jawnie pod okupacją niemiecką: Rada Główna Opiekuńcza i Polski Czerwony Krzyż. Ich zadaniem było zorganizowanie życia ludności cywilnej, wyszukanie schronienia dla bezdomnych, zbiórka żywności i odzieży, tworzenie punktów zbornych dla osób zagubionych, organizowanie kuchni i ich zaopatrywanie, zapewnienie podstawowych warunków higieny, organizowanie pralni, łaźni, szpitali cywilnych i punktów opatrunkowych.

Aprowizacja
Jednym z najważniejszych problemów, jaki stanął przed powstańczą Warszawą, było zaopatrzenie stolicy w żywność i wodę. Wybuch powstania gwałtownie zahamował system aprowizacji walczącego miasta. Zapewnienie kilkusettysięcznej oblężonej stolicy dostaw żywności stało się praktycznie niemożliwe. Mieszkańcy musieli przystosować się do frontowych warunków i ograniczyć do własnych zapasów. Walcząca Warszawa korzystała również z rezerw zgromadzonych przez instytucje społeczne i charytatywne przed wybuchem powstania oraz z produktów pochodzących z niemieckich magazynów zdobytych w trakcie walk.
Największym spichlerzem głodującej stolicy stały się magazyny Browaru Haberbusch i Schiele mieszczące się przy ulicy Ceglanej, z dużymi zapasami zbóż - głównie jęczmienia, po który zgłaszały się zorganizowane drużyny cywilne i wojskowe, nazywane szturmowymi kolumnami powstańczej Warszawy. Do transportu żywności i wody werbowano ochotników za obietnicę przydziału artykułów spożywczych. Z czasem problem zorganizowania ludzi do prac narastał. Władze cywilne wydały specjalne zarządzenia o powszechnym obowiązku pracy. Podlegali mu wszyscy mężczyźni w wieku od 17 do 50 lat i kobiety od 17 do 40 lat.
Trudną sytuację żywieniową ratował nieco system kuchni społecznych, nazywanych publicznymi, oparty na sieci stołówek prywatnych, miejskich oraz organizowanych przez różnego rodzaju instytucje: RGO, Kościół, komitety blokowe i domowe. Jedna z kuchni RGO mieszcząca się przy ulicy Złotej wydawała dziennie 300 porcji zupy, a w ciągu zaledwie czterech dni zwiększyła wydawanie do 6 tysięcy. Zdarzało się, że na podwórze wynoszono ogromne kotły wypełnione zupą, by nakarmić wszystkich głodnych. W samym tylko Śródmieściu Południe zorganizowano 178 kuchni społecznych i punktów dożywiania ludności.
Innym ważnym problemem do rozwiązania było zaopatrzenie w wodę. Nieustanne bombardowania lotnicze i ostrzał artyleryjski powodowały ciągłe uszkodzenia sieci wodociągowej. W połowie sierpnia podjęto akcję uruchamiania studni zastępczych, wyłączonych z eksploatacji oraz budowy nowych. W samym tylko Śródmieściu Południe pod koniec sierpnia czynnych było 25 studni, a około 30 pozostawało w budowie.

Na pomoc uchodźcom i pogorzelcom
W miarę opanowywania kolejnych dzielnic i rejonów przez nieprzyjaciela, a także nieustannych bombardowań i ostrzału artyleryjskiego przybywało bezdomnych. "Przez zasypane gruzem i szkłem, przegrodzone barykadami ulice ciągną korowody tych najnieszczęśliwszych. Worek na plecach zawiera całe ich mienie. Nie posiadają już nic. Nie wiedzą, gdzie spędzą noc, czym nakarmią dzieci. Popędzani kulami, smagani pożarem, idą w szczęśliwsze dzielnice. Z oczu ich wygląda rozpacz" - pisał w jednym z sierpniowych numerów "Biuletyn Informacyjny". Najgorzej sytuacja wyglądała na Starym Mieście i w Śródmieściu. Pod koniec sierpnia Śródmieście łącznie z mieszkańcami Powiśla zamieszkiwało 260 tys. ludzi, w tym 125 tys. uchodźców z innych dzielnic. Bez dachu nad głową pozostawało 55 tys. osób wymagających stałej opieki społecznej. Marceli Porowski, pełniący obowiązki prezydent Warszawy, apelował do mieszkańców stolicy o solidaryzm z bezdomnymi: "Wskutek ostatnich barbarzyńskich bombardowań Warszawy są już nowi bezdomni w Stolicy. Muszą się nimi zająć mieszkańcy, którzy nie stracili dachu nad głową, a przede wszystkim najbliżsi sąsiedzi. Potrzebna jest natychmiastowa pomoc dla rannych i chorych, starców, kalek i dzieci w pierwszym rzędzie, poza tym dla wszystkich bez wyjątku zbombardowanych. Znając solidarność ludności Warszawy w walce i niedoli, nie wątpię, że otoczy ona zbombardowanych opieką, da im do dyspozycji bodaj kąt w każdym mieszkaniu, podzieli się jedzeniem, zaopiekuje się rzeczami, pomoże odgrzebać spod gruzów resztki mienia, zabitych i rannych. Do tego zbiorowego wysiłku, który musi być podjęty niezwłocznie, wzywam obywateli Warszawy z całą pewnością, że nie pozostanie on bez skutku".
Zgłaszający się bezdomni uchodźcy i pogorzelcy byli rejestrowani, a następnie umieszczani w schroniskach, niektórych kwaterowano w prywatnych mieszkaniach, w porozumieniu z komendantami OPL i komitetami obywatelskimi. Każda kamienica żywiła po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt osób. Jeden z patroli Wojskowej Służby Informacyjno-Społecznej meldował: "Marszałkowska 36 - stałych mieszkańców 47, przybyłych 34. Stali - przeważnie inteligencja. Przybysze w większości rzemieślnicy - biedni. Są na utrzymaniu stałych lokatorów. Zapasy na 5 dni. Tłuszczów już od kilku dni nie ma. Dzieci: jedno 5-letnie, jedno dwudniowe. Nastrój dobry. Chętnie pracują - obecnie kopią studnie. Potrzebują świdra i pompy. Proszą o to. Komendant skarży się na biurokrację urzędów. Żądają ciągłych wykazów. Nadmiar papierków. Załatwianiem tych spraw jest przeciążony".

"Ratujcie dzieci, nasze, wasze, polskie, warszawskie dzieci..."
W ogarniętym walkami mieście w szczególnie trudnej sytuacji znalazły się dzieci i kobiety w stanie błogosławionym. Codzienne bombardowania, konieczność życia w piwnicach i schronach wywoływały strach i przerażenie wśród najmłodszych. Z każdym dniem przybywało osieroconych i zagubionych najmłodszych warszawiaków. Wszyscy jednoczyli się w wysiłku, aby chronić dzieci przed wszechobecnym okrucieństwem wojny. Organizowano schroniska i zbiórki żywności, otwierano kuchnie mleczne gromadzące mleko oraz odżywki dla niemowląt i małych dzieci. Dla kobiet w stanie błogosławionym otwierano przychodnie ginekologiczne i położnicze. Prasa powstańcza wzywała wszystkich do opieki nad najmłodszymi: "Ratujcie dzieci, nasze, wasze, polskie, warszawskie dzieci...".

Epilog
W ciągu kolejnych tygodni walk początkowy entuzjazm i euforia zaczęły ustępować miejsca zwątpieniu i rozgoryczeniu. Coraz trudniej było znaleźć ochotników do budowy barykad, gaszenia pożarów, transportu żywności i wody czy budowy studni. W drugiej połowie września sytuacja stała się katastrofalna - Warszawa głodowała. W momencie upadku i kapitulacji kolejnych dzielnic następne grupy warszawiaków opuszczały miasto. 2 października 1944 roku przedstawiciele Komendy Głównej AK podpisali w kwaterze gen. Ericha von dem Bacha w Ożarowie "Układ o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie". Zgodnie z jego postanowieniami oddziały Armii Krajowej miały złożyć broń i wyjść do niewoli. Warszawę opuścić musiała również ludność cywilna. W ciągu kolejnych dni kolumny ludzi z resztkami dobytku na plecach opuszczały zrujnowane miasto. Szacuje się, że przez obozy przejściowe przeszło około pół miliona warszawiaków, z czego 60 tys. trafiło do obozów koncentracyjnych, 90 tys. do obozów pracy przymusowej, a pozostałych, tj. około 350 tys. warszawiaków wywieziono w głąb Generalnego Gubernatorstwa.
Szacuje się, że w Powstaniu Warszawskim zginęło od 130 do 180 tys. ludności cywilnej.

Autorka jest zastępcą kierownika Pracowni
Historycznej Muzeum Powstania Warszawskiego.

Jak Niemcy kłamali o Powstaniu

Dr Piotr Łysakowski

Pierwsze doniesienia o Powstaniu Warszawskim pojawiły się w niemieckiej prasie dopiero po 2 tygodniach od jego wybuchu, prawdopodobnie w momencie kiedy Niemcy nabrali przekonania, że zakończy się ono klęską. Decyzja propagandowa o nieinformowaniu własnej opinii publicznej o tym wydarzeniu była zapewne podyktowana również złym położeniem Niemców na wszystkich istotnych frontach wojennych oraz lipcowym zamachem na Hitlera. W publikacjach podkreślano m.in. rzekomą skrajną nieodpowiedzialność organizatorów Powstania określanego mianem jednej wielkiej "awantury". Skutecznie przemilczano bohaterstwo żołnierzy AK nazywanych "bandytami" oraz zbrodnie popełniane przez Niemców na ludności cywilnej.

17 sierpnia w "Berliner Boersen Zeitung" w obszernym artykule "Idzie o Warszawę - bitwa pancerna wśród bagien i krzaków" pisano o ciężkich walkach na wschodnim odcinku frontu i atakach Sowietów likwidowanych przez pancerne jednostki armii niemieckiej i "Waffen - SS". W tym kontekście pojawiła się po raz pierwszy wzmianka o "Powstaniu, które wzniecono 1 sierpnia w Warszawie". O ile informacja ta we wspomnianym dzienniku jest wstydliwie "ukryta" w treści artykułu, o tyle w następnych dniach zamieszczano coraz więcej artykułów poświęconych Powstaniu.
Z kolei 19 sierpnia w gazecie Niemieckiego Frontu Pracy "Der Angriff" pisano: "Na początku sierpnia za plecami walczącego niemieckiego frontu wybuchło w mieście Warszawa powstanie, jego inspiratorów należałoby szukać w Moskwie. Zostało już ustalone ponad wszelką miarę, że powstańcy mieli zupełnie fałszywe oczekiwania dotyczące możliwej pomocy z zewnątrz. Brak szans na powodzenie całego przedsięwzięcia stał się jasny bardzo szybko, gdy Wehrmacht zatrzymał uderzenie sowieckich armii w pewnej odległości od Warszawy (...) po tym jak pomoc dla powstania stała się iluzoryczna, Moskwa natychmiast poprzez radio i agencje prasowe oczyściła się z odpowiedzialności za powstanie i zrzuciła całą odpowiedzialność za nie na rząd emigrantów (...) Bolszewicka gra jest bardzo łatwa do przejrzenia (...) np. w 'Izwiestiach' można przeczytać, że 'reakcyjna banda emigrantów dała rozkaz do powstania ze swoich cieplutkich gabinetów' (...) Jest tu bardzo wyraźnie pokazane, że rządcy Kremla posyłają w pełni świadomie warszawskich Polaków, którzy nie są bolszewiccy, na śmierć".
Teksty opublikowano po odcięciu się Stalina (16 sierpnia 1944 roku) od jakichkolwiek związków z Powstaniem i od obietnic pomocy składanych powstańcom. Natomiast brytyjskie zrzuty dla walczącej stolicy zostały w ślad za szwedzką gazetą "Aftonbladet" określone przez "Berliner Boersen Zeitung" jako kuriozalny "prezent" zrzucony dla "band z Warszawy (...)". W bardzo podobnym tonie wypowiedziała się też "Voelkischer Beobachter" z 19 sierpnia, informując o tym, że wybuch w Warszawie został wywołany przez "polskich bandytów", którzy w większej części byli młodzieńcami. Ich wiek określano na 15-21 lat. Warszawiacy mieli zaś odnieść się do ruchu powstańczego niezwykle negatywnie. "Odczłowieczenie" i zrównanie z pospolitymi przestępcami zawdzięczali powstańcy prawdopodobnie (oprócz utrwalonej pogardy dla Polaków) także dyrektywom płynącym z ważnych centralnych urzędów administracji państwowej III Rzeszy w Berlinie.
Z upływem czasu ukazywało się coraz więcej (mniej lub bardziej) precyzyjnych informacji na temat wybuchu Powstania i przebiegu jego pierwszych dni. Wiadomości te na ogół były czerpane z zagranicznych środków masowego przekazu i nie ulega wątpliwości, że były także cenzurowane, np. znaczny obszar miasta zajęty przez Armię Krajową określano jako " (...) części miasta i budynki (...)", co miało sprawiać wrażenie ograniczoności ruchu powstańczego. Informacje te podawane były też w trybie warunkowym, a często używane wyrażenie "udało się" w odniesieniu do powstańczych sukcesów miało je od razu i z definicji dezawuować. Przyczyna tego stanu rzeczy była jasna "bandy z Warszawy" nie mogły dominować nad heroicznymi niemieckimi żołnierzami, którzy bronili właśnie europejskiej cywilizacji przed bolszewickim najazdem. Korzystano także z okazji, by cytując fragmenty z artykułów brytyjskiej prasy inspirowanych przez rosyjską agenturę ("Daily Worker"), poniżyć i odebrać honor przywódcom Powstania i polskim liderom na Zachodzie. Wspominano o "półfaszystowskim rządzie polskim w Londynie", który dla własnej satysfakcji i interesów dał rozkaz wybuchu Powstania.
Tragedia Powstania, według niemieckiej prasy, nie wynikała z morderczego zachowania się Niemców w zabijanym właśnie mieście, lecz z "samobójczych postaw powstańców". Zgodnie z obowiązującym stereotypem Polacy byli nieodpowiedzialni aż do granic możliwości. W gazecie "Der Angriff" z 22 sierpnia cytowano brytyjskie opinie o tym, że "(...) sowieckie dowództwo celowo 'wyhamowało' swoje wejście do Warszawy po to, by Polacy w Warszawie sami dali się zlikwidować poprzez swoje wariackie powstanie (...)". Z pełną "schadenfreude" przywitano apel Polek wysłany do Papieża drogą radiową z walczącej Warszawy, w którym wołały o pomoc dla opuszczonej stolicy Polski i pytały, dlaczego "świat nie troszczy się o nasz kraj". Kilka dni później w tej samej gazecie ponownie w tym kontekście kilka razy podkreślano, odwołując się do prasy portugalskiej, kompletny bezsens "samobójczego Powstania" i "polskiego wariactwa". Zwracano też uwagę na potężną presję wywieraną na Polaków przez wkraczające wojska sowieckie, by przyjmować "postawy przyjazne komunistom".
W niemieckich gazetach nie pisano szczegółowo, co zresztą zrozumiałe, o liczbie wymordowanej ludności cywilnej Warszawy i stratach powstańców. Nie zająknięto się także ani słowem o poległych żołnierzach niemieckich. Za te dramaty jednak w myśl przedstawianych tekstów byli odpowiedzialni przywódcy Powstania z Generałem Tadeuszem Borem-Komorowskim na czele i władze Rzeczypospolitej na uchodźstwie. To właśnie byli ci, którzy wywołali tę "awanturę" w porozumieniu ze Stalinem, który ostatecznie i tak wszystkich oszukał, oraz z aliantami, którzy w końcu zostawili samym sobie i powstańców, i warszawiaków.
Podsumowując upadek Powstania, nieunikniony przecież w określonej sytuacji polityczno-militarnej, Josef Goebbels mówił: "(...) Można los Warszawy uznać nieomalże za zrządzenie Opatrzności. Miasto zostało po raz drugi w tej wojnie całkowicie zniszczone, a przecież tutaj zaczęła się wojna". Słowa te są kwintesencją opinii niemieckiej prasy o Powstaniu Warszawskim.

Autor jest historykiem, specjalizuje się w historii Niemiec. Pracownik Biura Edukacji Publicznej IPN w Warszawie.

Wierny rozkazowi gen. Okulickiego

Przy ulicy Dereniowej 4 na warszawskim Ursynowie mieści się siedziba Polskiego Radia Armii Krajowej "Jutrzenka", prywatna rozgłośnia radiowa. Jej twórcą jest dr Andrzej Cielecki ps. "Andrzejek II", żołnierz Armii Krajowej, uczestnik Powstania Warszawskiego.

Jest jednym z tych "warszawskich dzieci", które 1 sierpnia 1944 r. poszły w bój. Miał wtedy zaledwie 16 lat. Za sobą kawałek życia w konspiracji harcerskiej. W czasie Powstania Warszawskiego walczył w słynnym batalionie "Zośka", w oddziale "Broda 53". Pierwsze dni: Wola - ul. Okopowa, "Gęsiówka", budynek Monopolu Tytoniowego. Radość i smak zwycięstwa, euforia wolności. Biało-czerwona opaska z dumą noszona na ramieniu. I własna broń. Tych dni nigdy nie zapomniał, tak jak uścisku dłoni komendanta głównego AK gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego. Potem epopeja walk na Starym Mieście. Franciszkańska 12, szpital św. Jana Bożego przy ul. Bonifraterskiej.
- Przez całe Powstanie Warszawskie byłem w stolicy. Przeżyłem najcięższe walki na Starym Mieście. Przed ewakuacją dostałem rozkaz przeprowadzenia ludzi kanałami. Część mojego oddziału przebiła się ze Starówki do Śródmieścia z bronią w ręku, pozostali do końca mieli bronić wejścia do kanału - podkreśla pan Andrzej. Widział dantejskie sceny - Niemców dobijających rannych powstańców, mordujących ludność cywilną, chorych. Ranny "Andrzejek II" po naprędce przeprowadzonej operacji przedostał się kanałami do skrzyżowania ul. Wareckiej i Nowego Światu. Udało mu się przeżyć Powstanie, ale do dziś nosi pamiątkę po tamtym czasie - resztki odłamków w nogach i w głowie.
W 1949 r. Andrzej Cielecki został aresztowany przez UB. W podziemiach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego był bity metalowym prętem, zdzierano mu paznokcie z rąk i nóg, stał w "studni" z kapiącą na głowę wodą. Przesłuchiwała go osobiście Julia Brystygierowa. "Krwawa Luna" chciała wyciągnąć od niego nazwiska kolegów z kompanii AK por. Jana Misiurewicza "Topolnickiego" w Brygadzie Dywersyjnej "Broda - 53", pod którego rozkazami służył pan Andrzej. Mimo tortur nic nie powiedział.
Po ukończeniu Politechniki Warszawskiej przez wiele lat pracował w Instytucie Fizyki PAN. Przełomowy w jego życiu okazał się dzień wprowadzenia stanu wojennego. Już 14 grudnia 1981 r. Andrzej Cielecki skonstruował nadajnik radiowy, by za pomocą alfabetu Morse'a przekazać światu informacje o wojnie reżimu komunistycznego z własnym Narodem. Nadał z sukcesem kilkadziesiąt audycji, nie dając się namierzyć SB. Kilka miesięcy później skonstruował kilkadziesiąt mikronadajników na potrzeby Radia Solidarność o zasięgu nieprzekraczającym kilkuset metrów, które nazwał "Zazula". Umieszczone w szybach wentylacyjnych budynków były niewykrywalne przez esbecję. Siecią mikronadajników pokrył całą dzielnicę mieszkaniową Ursynów w Warszawie i wyemitował 40 audycji Radia Solidarność, które opowiadały o sytuacji Polaków w czasie II wojny światowej, przekazywały prawdę o Katyniu oraz o planach budowy Polski sowieckiej. Każdy, kto miał odbiornik dostosowany do odpowiedniej fali, mógł podłączyć do niego mikronadajnik i w ten sposób słuchać tajnych audycji, które Andrzej Cielecki nadawał ze swojego mieszkania. W ten sposób zaczęła się historia "Jutrzenki", najdłużej istniejącej w Polsce prywatnej rozgłośni radiowej. Jej pełna nazwa brzmi: Polskie Radio Armii Krajowej "Jutrzenka" im. gen. Stefana Grota-Roweckiego.
Stałe audycje zaczął nadawać w 1989 roku. Wtedy sprowadził ze Stanów Zjednoczonych nadajnik o zasięgu 60 kilometrów. Zaczął starać się w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji o koncesję, którą otrzymał dopiero w 2001 roku. Od tej pory nadaje na częstotliwości 99,5 MHz, codziennie przez 12 godzin można słuchać programu publicystyczno-informacyjnego o charakterze katolickim i narodowym. "Jutrzenki" można słuchać w promieniu 60 kilometrów.
Mimo że od zakończenia II wojny światowej minęło 65 lat, pan Andrzej Cielecki nadal jest wierny rozkazowi ostatniego dowódcy Armii Krajowej gen. Leopolda Okulickiego "Niedźwiadka", który po rozwiązaniu AK nie zwolnił żołnierzy ze służby, ale nakazał im trwać i wypełnić testament Polski Podziemnej. - Dziś nie muszę działać w konspiracji, ale radio trwa nadal - podkreśla pan Andrzej. Nie wyobraża sobie, by było inaczej, choć jego marzeniem jest, by rozgłośnia dostała wreszcie własną siedzibę.
Piotr Czartoryski-Sziler

Moskwa rozgrywa Powstanie nawet dziś

Z prof. Mieczysławem Rybą, kierownikiem Katedry Historii Systemów Politycznych XIX i XX wieku, członkiem Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej, rozmawia Paweł Tunia

W czasie wideokonferencji na temat Powstania Warszawskiego zorganizowanej przez PAP i rosyjską RIA Nowosti historycy rosyjscy utrzymywali, że Armia Czerwona nie mogła pomóc walczącej Warszawie m.in. dlatego, że prowadziła działania wojenne na zbyt szerokim froncie...
- Z punktu widzenia historycznego tego typu argumentów nie da się przyjąć. Okoliczności przecież były nie tylko takie, że nie dokonano ofensywy, której spodziewali się powstańcy, ale również takie, że nie pozwalano lądować lotnikom alianckim organizującym zrzuty dla powstańców. Takie decyzje w sensie wojskowym były skrajnie niekorzystne dla Powstania Warszawskiego. Sowieci dokonywali zrzutów już pod sam koniec Powstania, chcąc raczej doprowadzić do tego, aby dogorywało ono dłużej, by więcej było ofiar czy zniszczeń. Pamiętajmy, że tam było serce i mózg całego państwa podziemnego. Pamiętajmy też o karze dla Berlinga, który złamał decyzję o niepomaganiu powstańcom. Jest cały szereg argumentów, które mówią, iż Powstanie było korzystne dla Stalina w tym znaczeniu, że nie swoimi rękoma mógł mieć z głowy Warszawę, i to jest rzecz mało sporna z punktu widzenia historycznego. Natomiast jakie argumenty wykorzystywano wówczas, tłumacząc brak pomocy, a jakie wysuwa się dzisiaj, to jest rzecz polityki historycznej, a nie prawdy historycznej.

Rosjanie ciągle trzymają się swojej wersji zdarzeń.
- Pamiętajmy, że II wojna światowa, zresztą nie tylko ona, z punktu widzenia obiektywnej oceny tego, co robili Sowieci, jest nie tylko pasmem zwycięstw nad wojskami niemieckimi, ale też pasmem różnorakich zbrodni. Przecież to było państwo komunistyczne, totalitarne, państwo stalinowskie, i skala zbrodni wewnątrz tamtego kraju i na zewnątrz była duża. Przed wojną pewnie większa niż w czasie wojny. Natomiast to wszystko kłóci się z tym bardzo mocnym wciąż wektorem polityki historycznej zdefiniowanej dzisiaj w Rosji, że owszem, Stalin i komunizm są do potępienia w sensie pewnych wewnętrznych działań, natomiast co do polityki zagranicznej, co do polityki militarnej jest to państwo, które wyzwoliło Europę od dominacji hitlerowskiej. W związku z czym wszelkie zrównanie postępowań sowieckich i niemieckich uważane jest za niekorzystne z ich punktu widzenia, dlatego starają się tego typu zafałszowania głosić. Pamiętajmy, ile sporów było o sprawę katyńską. Natomiast problem jest taki, że Polska, zresztą nie tylko dla nich, jest potężnym bólem, wyrzutem sumienia. Na przykładzie Polski można przecież pokazać od samego początku wojny, a więc od 17 września, a właściwie od paktu Ribbentrop - Mołotow aż po sam koniec wojny, kiedy przejmują dominację nad Polską i wprowadzają komunizm, zbrodniczy totalitarny system. Obnaża to politykę sowiecką tamtego czasu i pokazuje jako niesprawiedliwą i zbrodniczą.

Historycy rosyjscy określili Powstanie Warszawskie jako "grę polityczną rozpętaną przez rząd, który zdecydował o wybuchu Powstania i który działał wbrew zasadom moralnym".
- Gra polityczna to była, ale nie wbrew zasadom moralnym, tylko w imię utrzymania niepodległości. Pamiętajmy, że wybuchło ono po Teheranie, gdzie Stalinowi udało się poprzez zręczną grę dyplomatyczną uzyskać od Roosevelta faktycznie niezapisaną, ale zadeklarowaną wolę oddania Europy Centralnej Sowietom. Polacy to wiedzieli, dlatego mamy w maju 1944 r. bitwę pod Monte Cassino i decyzję gen. Władysława Andersa, by zamanifestować niepodległość Polski i podmiotowość rządu emigracyjnego. Kiedy Sowieci obejmują kraj i wiadomo, jak się zachowują, jak traktują polskie oddziały, kiedy najpierw jest wspólna walka z Niemcami, a później aresztowanie dowódców i wysyłanie na Syberię - to w sposób oczywisty Powstanie determinowało, czy było powodem tego, że przywódcy polscy podjęli szaleńczą decyzję o jego wybuchu. Chcieli ratować suwerenność, i tak to trzeba widzieć. Na to nie można patrzeć w ten sposób, że ktoś przedwcześnie podjął decyzję i nie czekał, aż Sowieci wyzwolą kraj. Oni nie wyzwalali Polski, tylko uwalniali spod okupacji hitlerowskiej, ale wprowadzali swój porządek.

Rosjanie uważają, że "moralne" było to, co służyło ZSRS?
- To jest w ogóle pytanie o moralność w polityce. Mamy tu starcie cywilizacyjne z azjatyckim myśleniem, które pojawiło się też na zachodzie Europy. Liczy się skuteczność, a nie moralność. Wyznacznikiem dobra w aspekcie prowadzenia działań militarnych czy politycznych jest ostatecznie dobro ludzi, a nie wielkość imperium. To imperium było wielkie, rozpadło się i niczego dobrego ludziom nie przyniosło.

Dziękuję za rozmowę.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ROCZNICA WYBUCH POWSTANIA WARSZAWSKIEGO, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
Homilia ks abp Marka Jędraszewskiego wygłoszona w Kościele Mariackim z okazji 75 rocznicy wybuchu Po
Przyczyny wybuchu Powstania Warszaw docx
Warszawskie manifestacje patriotyczne w okresie poprzedzającym wybuch powstania, XIX wiek Polska
Pamiętnik z powstania warszawskiego, Lektury Szkolne - Teksty i Streszczenia
gra Rozkaz specjalny, Prywatne, Przedszkole, Powstanie Warszawskie
PW, Powstanie Warszawskie, POWSTANIE WARSZAWSKIE(1)
Przedstaw przebieg powstania warszawskiego44 roku
POWSTANIE WARSZAWSKIE dzień po dniu
Harcerska Poczta Polowa w Powstaniu Warszawskim polsihresistance ak org
Walki na początku powstania, Prywatne, Przedszkole, Powstanie Warszawskie
Twierdza Warszawa, Prywatne, Przedszkole, Powstanie Warszawskie
Literatura współczesna - stresazczenia, opracowania1, Pamiętnik z powstania warszawskiego, Pamiętnik
IV.CZŁOWIEK WALCZĄCY O WOLNOŚĆ I PRAWA, 40. ...przed wybuchem powstania styczniowego., Marek Biesiad
gra Hydraulik, Prywatne, Przedszkole, Powstanie Warszawskie
ROCZNICA WYBUCH WOJNY, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
Pamiętnik z powstania warszawskiego, Streszczenia
Powstanie Warszawskie
Druga strona wojny w 'Pamiętnikach z Powstania Warszawskiego'

więcej podobnych podstron