Kierkegaard Soren DZIENNIK UWODZICIELA


SÖREN KIERKEGAARD

DZIENNIK UWODZICIELA

Nie mogę opanować uczucia trwogi, które mnie teraz ogarnia, gdy dla własnej potrzeby zamierzam sporządzić dokładny odpis z brulionu, który pospiesznie sporządziłem w swoim czasie kosztem spokoju własnego sumienia. Przypominam sobie to zdarzenie z najdrobniejszymi szczegółami. Wbrew zwyczajowi autor nie zamknął biurka i w ten sposób udało mi się je przeszukać; ale nadaremnie usiłowałbym upiększyć swój postępek rozumowaniem, że to nie ja biurko otworzyłem. Jedna szufladka była otwarta i zawierała mnóstwo luźnych świstków, na których leżała książka in quarto, wykwintnie oprawna. Na pierwszej stronie książki widniała kartka białego papieru, a na niej własnoręczny jego napis: Commentarius perpetuus Nr. . Napróżno starałem się wmówić w siebie, że gdyby nie wiatr, który odwrócił pierwszą kartkę książki i, gdyby nie dziwny tytuł, który podrażnił moją ciekawość, to nie byłbym uległ kuszeniu, a przynajmniej stawiłbym mu był opór. Tytuł był dziwny, ale raczej ze względu na otoczenie, niż sam przez się. Rzuciwszy przelotnie okiem na luźne świstki, przekonałem się, że zawierały aforyzmy o miłości, uwagi,

odnoszące się do tego i owego stosunku, oraz szkice listów, kreślone przez tego niezwykłego człowieka, którego artystycznie wykwintną, a razem chłodną i wyrachowaną niedbałość poznałem dopiero później. Teraz przejrzałem już na wskroś jego przewrotną i zepsutą duszę i doznaję wrażenia agenta policyjnego, który, wszedłszy do mieszkania fałszerza, otwiera jego skrytki i znajduje luźne kartki i notatki; na jednej rysunek, na drugiej podpis starannie nakreślony, na innej słowa napisane odwróconem pismem. Te kartki wskazują mu natychmiast, że trafił na właściwe ślady, a radość jego miesza się z uczuciem podziwu dla pilności i talentu zbrodniarza. Ze mną, co prawda, było inaczej; nie przywykłem tropić zbrodniarzy i nie mam nic wspólnego z policya. Prawda, którą w bezprawny sposób odkryłem, wstrząsnęła mną do głębi. Zabrakło mi myśli i słów. W takich razach nagłe wrażenie owłada całą istotą; refleksya później dopiero wypełza na wierzch, chybkimi skokami wkrada się do mózgu i omamia umysł. Im bardziej zdolność relleksyi jest rozwinięta, tem szybciej umysł zdaje sobie sprawę z wyjątkowego położenia: tak urzędnik biura pasportowego oswaja się z widokiem awanturników i dziwaków, że wreszcie nie łatwo go wprawić w zdumienie. Jestem umysłem refleksyjnym, a jednak w pierwszej chwili stanąłem jak wryty; pamiętam, że zbladłem, że nogi zachwiały się pode mną i, że byłem blizki omdlenia. Coby to było, gdyby nagle wrócił do domu on — i zastał mnie na poły martwego, roz

ciągniętego na podłodze ze swoim pamiętnikiem w ręku! Myślę, że złe sumienie czyni życie zajmującem. — —

Tytuł książki zastanowił mnie, ale nie sam przez się; z początku myślałem, że mam do czynienia ze zbiorem notatek i wyciągów; wydało mi się to rzeczą bardzo naturalną, bo znałem zamiłowania literackie autora. Tymczasem książka była z innego względu zajmująca. Byłto jednem słowem bardzo starannie prowadzony dziennik. Autora znałem od bardzo dawna i nigdy mi przez myśl nie przeszło, aby takie jak jego życie domagało się komentarza. Dopiero przejrzawszy pobieżnie jego dziennik, musiałem przyznać, że wybór tytułu świadczył o wykwintnym smaku, o zrozumieniu rzeczy i o wielkiem opanowaniu siebie samego w wyjątkowem położeniu. Zawsze miał talent wynajdywania w życiu stron zajmujących, a odszukawszy je, odtwarzał nawpół poetycznie to, co przeżył. Ale przeto jego dziennik nie koniecznie jest całkiem zgodny z rzeczywistością, ani też nie jest wyłącznie opisem lub suchem zszeregowaniem i stwierdzeniem faktów; jest, niejako ciągłą hypotezą. I rzecz dziwna: chociaż opisywał jakieś zdarzenie, gdy już było po wszystkiem, to jednak umiał je przedstawić z taką siłą i tak dramatycznie, jakby się odbywało w chwili opisywania. Nie posądzam go o zamiary zdobycia sławy literackiej; dziennik miał dla niego znaczenie wyłącznie osobiste. Nie jest dziełem sztuki i nie był przeznaczony do druku, jak o tem świadczą całość i szczegóły. Wydanie tej książki nie mogło go na

razić na przykrości, bo nazwiska działających osób są tak dziwacznie poprzekręcane, iż niepodobna, aby były prawdziwe. Natomiast podejrzywam, że zachował imiona bez zmian, a to na to, aby módz rozpoznać tę lub ową osobę. Wnoszę to z imienia dziewczyny, którą znałem, a która stanowi oś całego zdarzenia. Istotnie było jej na imię Kordelia, natomiast nazwisko jej, Wahl, jest napewno zmyślone.

Czemu przypisać, że dziennik posiadał tak artystyczną formę? Odpowiedź nietrudna; autor jest organizacya poetycką, niedość bogatą, czy niedość ubogą, żeby odróżniać poezyę od rzeczywistości. Poezya była zbytkiem i nadmiarem tej natury. Dzięki jej znajdował rozkosz w rzeczywistych sytuacyach poetycznych i wznawiał ją, przeżywając wszystko poraz drugi w formie poetycznej refleksyi. Była to dlań rozkosz innego rodzaju, a całe jego życie było ustawicznem pożądaniem tych dwu rozkoszy i dążeniem do nich. Raz znajdował upojenie w pięknie rzeczywistości, drugi raz znajdował upodobanie w sobie samym. Raz rozkoszował się tem, co mu dawała rzeczywistość i tem, co sam dawał rzeczywistości, drugi raz zachwycał się poetycznością zdarzenia i poetycznością roli, którą w niem odegrał. W życiu jego nie było wyraźnej granicy między światem rzeczywistym a złudzeniem. W ten sposób osiągał nastrój, który wieje z kart jego dziennika.

Poza światem, w którym żyjemy, istnieje świat inny, który pozostaje do rzeczywistego mniej więcej

w tym samym stosunku, jak to, co się czasem rozgrywa na pierwszym planie sceny teatralnej do tego, co się dzieje w głębi. Poza cienką zasłoną z gazy, widać świat inny, eteryczny, zwiewny jak mgła lub widziadło, a różny od świata rzeczywistego. Są wśród nas ludzie, którzy pozornie jeno należą do rzeczywistości; właściwie zaś żyją w tym innym urojonym świecie. Przyczyną tego wymykania się ze sfery życia rzeczywistego może być chorobliwość i właśnie ten przypadek zachodził u tego człowieka, którego znałem i razem nie znałem. Nie należał do rzeczywistości, a przecież wiele miał z nią do czynienia. Istniał w niej, a równocześnie był poza nią, nawet wówczas, gdy się najbardziej udzielał. Cierpiał na exacerbatio cerebri i dlatego rzeczywistość tylko chwilami mogła zaspokoić jego namiętne pożądanie coraz to nowych rozkoszy i wzruszeń. Nie lubił jej, ale nie był znów za słaby, żeby jej nie módz znieść; nie — był silny, ale ta siła była i jego słabością. Skoro rzeczywistość przestawała dostarczać mu podniet, to traciła dlań znaczenie, rozstrajała go i w tem tkwiła przyczyna jego słabości. Uświadamiał to sobie natychmiast, tracił pewność i poczucie swej siły.

Znałem ową dziewczynę, której dzieje stanowią główną treść dziennika. Czy uwiódł więcej dziewcząt, nie wiem. Jego notatki mówią, że tak. Ale trzeba pamiętać, że ten człowiek posiadał zbyt wiele energii duchowej, aby być uwodzicielem w zwykłem znaczeniu. Widać też z dziennika, że jego pragnienia zwracały się ku rzeczom

wprost błahym; tak np. zadowalał się ukłonem i za nic w świecie nie przyjąłby niczego nad to od dotyczącej osoby, bo dla niego ukłon był u niej najpiękniejszy. Przy pomocy swych niezwykłych zdolności umiał zaciekawiać i pociągać ku sobie dusze niewieście, ale nigdy nie zadał sobie trudu, aby którą z nich posiąść. Jedynem jego dążeniem było rozbudzić namiętność i doprowadzić ją do owego stanu anarchii, w którym kobieta rzuca się w odmęt, gotowa na wszystko. A dopiąwszy tego, zrywał wszelkie stosunki, usuwał się od swej ofiary, nie wspominał ani słowem o miłości, nie ponawiał zaklęć i przyrzeczeń. Nieszczęśliwa popadała w chaotyczny wir najsprzeczniejszych uczuć; naprzemian ogarniała ją rozpacz i nadzieja; nie szczędziła mu wyrzutów, a po chwili przebaczała i zapominała o wszystkiem, aby wkońcu poddać się uczuciu rozpacznej wątpliwości, czy jego miłość i jej tęsknota nie były tylko snem i urojeniem. Nie mogła się zwierzać nikomu, bo właściwie nie miała się z czem zwierzać. Można opowiedzieć przyjaciółce sen, ale to, co szarpało jej duszę, nie było snem i nie było rzeczywistością; ilekroć chciała dać odpocznienie znużonej myśli, wyspowiadać się ze swej serdecznej męki, rozwiewało się i znikało wszystko. I niema człowieka, któryby potrafił zdać sobie sprawę z takiej duchowej rozterki, a przecież wielu ugina się pod jej ciężarem i marnie ginie. Ofiary tego rodzaju namiętności znajdują się w niezwykłem położeniu. Nie są to nieszczęśliwe dziewczęta odsunięte od towarzystwa lub żyjące w cią

głej trwodze, że towarzystwo je odepchnie. Żyją w zwykłych, pozornie normalnych warunkach, szanowane jak dawniej, a jednak są inne, zmienione, niezrozumiałe dla siebie samych, niepojęte dla innych. Życie ich nie złamało i nie zwichnęło, a jednak czują wielką mękę, czują, jak znikają i marnie giną dla świata i bliźnich i napróżno wysilają się rozpacznie, żeby się odnaleźć.

Życie ich urojonego uwodziciela było niezbadane, bo należał do tych istot, których stopy unoszą ze sobą własne swe ślady; to też ani jednej nie zostawił ofiary, albowiem w zwykłem znaczeniu tego słowa nie uwiódł ani jednej dziewczyny. Zanadto żył mózgiem, aby być brutalnym uwodzicielem. Czasem jednak wychodził z roli i wtedy postępował z bezwzględną szczerością. Stosunek jego do Kordelii opisany w dzienniku jest tak niejasny i zagmatwany, iż czasem zdaje się, jakoby to on był uwiedzionym. Nieszczęsna dziewczyna była wobec niego bezradna i, jak wiele innych, odegrała w jego życiu rolę chwilowej podniety, a tę odrzucił, gdy przestała działać. Podobnie drzewo otrząsa liście, — on się odmładzał, a liście więdły

Myślę, że były chwile, w których nietylko innych wyprowadzał w pole, ale sam także wikłał się we własnej sieci. Był uwodzicielem dusz, a nie ciał. Oburza nas człowiek, który rozmyślnie sprowadza wędrowca na manowce i zostawia samotnego wśród pustkowia, a przecież to drobnostka w porównaniu z wypadkiem, w którym ktoś wprowadza bliźniego w nieprzebrane ciemności jego

własnej duszy i opuszcza na zawsze. Zbłąkany wędrowiec ma przynajmniej nadzieję, że ostatecznie gdzieś się wydostanie, ale ten, kto zbłądził w samym sobie, spostrzega wkrótce z rozpaczą, że zbłądził w zawiłym labiryncie, z którego niemasz wyjścia. Myślę, że i jego samego los ten spotka wcześniej lub później. Niepodobna wyobrazić sobie większego udręczenia nad udręczenie intryganta, który stracił wątek intrygi i z właściwą takim istotom bystrością zwraca się przeciw sobie samemu. Pełno ma wyjść naokoło, ale każde wyjście wnet się zamienia na nowe wejście. Taki człowiek nie zawsze jest zbrodniarzem, a przecież pada ofiarą swej własnej intrygi, a kara, która nań spada, jest cięższa od kary zbrodniarza, bo czemżeż ból i wyrzuty sumienia w porównaniu z takiem świadomem obłąkaniem we własnej duszy? Sumienie u takich ludzi staje się czemś nakształt drugiej, wyższej świadomości, która wyraża się nazewnątrz jako niepokój, która nie oskarża, a zmusza do czuwania; nie daje ani chwili spokoju ani nadziei ukojenia. Ani też nie nie jest obłędem, bo myśl nie traci ani na chwilę swej bystrości, ani na chwilę nie tępieje ostrze refleksyi.

Nielepszy los czeka biedną Kordelię. Przebacza mu z głębi serca, a jednak nie może się opędzić dręczącym wątpliwościom: przecież to ona poddała myśl zaręczyn, ona była przyczyną nieszczęścia, przecież to jej dumna dusza zapragnęła niezwykłej miłości! — I ogarnia ją żal i niepokój. A potem myśl jej wchodzi na inne tory; zaczyna go oskar

żać: on był winien, że zaufała mu bezwzględnie, że zapragnęła tych nieszczęsnych zaręczyn. Zaczyna go nienawidzić; biedne jej serce szuka ulgi wśród klątw i złorzeczeń, ale nie znajduje spoczynku. I znowu opadają ją wyrzuty sumienia jak kruki. Obwinia znowu siebie, że ona nie mniej winna od niego, że nie ma prawa go nienawidzić, bo niemniej grzeszną jest od niego. Ciężko jej pogodzić się z myślą, że została oszukana, ale jeszcze ciężej żyć z wyostrzoną refleksyą, którą on w niej rozwinął i umiał uczynić tak powabną i piękną. Pod jego wpływem wyzbyła się swej dziecięcej prostoty i nauczyła się analizować sama siebie. W udręczonej duszy przesuwają się blade widma wspomnień; zapomina o błędach i cierpieniach i tonie w ekstatycznem rozpamiętywaniu pięknych chwil, które z nim przeżyła. I wtedy ją nachodzi jasnowidzenie które jej pozwala rozumieć go i pojmować i daje dziwnie wysokie a razem bolesne zadowolenie z rozwoju swej duszy uszlachetnionej i wykształconej pod jego wpływem. Zapomina zbrodni, której się względem niej dopuścił, a odczuwa piękno jego istoty i przejmuje się niem do głębi. W jednym z listów pisanych do mnie tak się o nim wyraża:

"Czasem był tak przeduchowiony, iż przestawałam w jego obecności być kobietą, a kiedyindziej był tak dziki i namiętny w swej pożądliwości, że prawie przed nim drżałam. Bywały chwile, że stawał się dla mnie zupełnie obcym, to znowu czułam, jak bardzo jest moim. Nieraz, objąwszy go ramionami, czułam, jak

zmienia się w moich objęciach, i zdawało mi się, że obejmuję chmurę. Nie jego to powiedzenie ale od niego nauczyłam się je rozumieć. Ilekroć go używam, myślę zawsze o nim, jak zresztą każdą myśl przemyślani z nim razem. Lubię bardzo muzykę, a on był tak wyczulonym instrumentem! Dusza jego wchłaniała wszystkie uczucia i nastroje. Nie było myśli zbyt dlań wysokiej ani też myśli zbyt dlań rozpaczliwej. Czasem szumiał jak wichr jesienny, a czasem szeptał, że ledwo dosłyszeć było można. Każde moje słowo budziło echo w jego duszy, ale nigdy nie wiedziałam, jak podziałało. Z nieopisaną rozkoszą i tajemniczą trwogą wsłuchiwałam się w melodye, które sama tworzyłam, a które nie były moje, bo zawsze porywał i unosił mnie z sobą on".

Straszną jest boleść, która miota jej duszą, lecz nie mniej straszną jest rozpaczną rozterka, która czeka jego. Nawet mnie ogarnia trwoga, ilekroć

o tem myślę. Ja także dałem się unieść w tę krainę mgły, w to królestwo snów, w którem co chwila trzeba się obawiać własnego cienia. Napróżno się staram oderwać znużoną myśl od tych dwojga ludzi; mimowoli idę wciąż za nimi, jak groźne, nieme widmo oskarżyciela. Rzecz dziwna: ten człowiek osłonił wszystko najgłębszą tajemnicą, a tajemnica ta jest tem ciemniejsza, że ja wiem o wszystkiem

i że dowiedziałem się o wszystkiem w niegodziwy sposób. Chciałbym wreszcie o wszystkiem zapomnieć, ale nie mogę. Czasem budziła mnie myśl,

aby się z nim rozmówić, ale toby nic nie pomogło. Napewno zadałby kłam wszystkiemu, wymówiłby się, że dziennik jest jeno nieudaną literacką próbą, albo poprostu kazałby mi milczeć, a ja musiałbym milczeć, skoro w tak niegodziwy sposób odkryłem jego tajemnicę. Niema rzeczy bardziej drażniącej i bardziej przeklętej nad tajemniczość. Od Kordelii otrzymałem pewnego razu wiązankę listów. Czy mi dała wszystkie, nie wiem, bo o ile sobie przypominam, to kiedyś wydała się z tem, że kilka usunęła. Przepisałem je i teraz wplotę w odpis dziennika. Co prawda, niema nigdzie dat, ale choćby i daty były, toby nie wiele mi pomogło, skoro dziennik w miarę zbliżania się ku końcowi coraz bardziej przestaje być dziennikiem; z wyjątkiem jednego jedynego miejsca, dat już ani śladu, jak gdyby zdarzenia w swoim przebiegu nabrały zgoła odmiennego znaczenia; do tego stopnia, że jakkolwiek to przecież była opowieść

o zdarzeniach rzeczywistych, to widocznie rzecz zbliżała się do jakiejś idealnej granicy, więc też

i z tego powodu określanie czasu stało się zbytecznem. Natomiast wielką pomoc znalazłem w tych listach z innego powodu: w wielu miejscach dziennika znajdują się wyrazy, których znaczenia nie mogłem z początku zrozumieć. Zestawiwszy je jednak z listami, spostrzegłem, że to są główne motywy listów. Więc też będzie łatwą rzeczą wpleść listy w należytem miejscu: przytoczę list tam, gdzie z lekka zaznaczono jego motyw. Gdybym nie był znalazł tej wskazówki, mógłbym był wywołać nie

porozumienie; albowiem wcale mi przez myśl nie przeszło (a to wynika z dziennika), że czasami listy następowały po sobie w tak szybkiem tempie, iż zdawało się, jak gdyby ich aż kilka na dzień otrzymywała. Gdybym był poszedł za własną myślą, to byłbym je rozdzielił bardziej równomiernie i anibym nie był przeczuł, jakie ten człowiek osiągał rezultaty tą namiętną energią, którą stosował, żeby tym właśnie czy innym środkiem utrzymać Kordelię w stałej namiętnej egzaltacyi.

Prócz dokładnego opisu i analizy jego stosunku do Kordelii, mamy w dzienniku tu i ówdzie drobne epizody. Wszędzie, gdzie są wplecione te uboczne opisy, znajduje się na marginesie znak NB. Epizody te nie mają wcale związku z dziejami Kordelii, ale z nich właśnie powziąłem dokładne wyobrażenie o znaczeniu wyrazu, którym się często posługiwał, a który ja przedtem w nieco inny rozumiałem sposób: trzeba zawsze mieć na uboczu jakąś wolną wędkę. Gdyby mi wpadł był w ręce jakiś wcześniejszy zeszyt tego pamiętnika, to byłbym prawdopodobnie znalazł więcej takich actiones in distans, jak sam nazywa te epizody w dopiskach na marginesie, ale w tych obecnych zeszytach panuje niemal wyłącznie Kordelia, a on sam powiada, że zbytnio jest zajęty Kordelia, iżby mu czasu starczyło na oglądanie się na inne strony.

Wkrótce po zerwaniu otrzymał od Kordelii kilka listów, które odesłał, nie rozpieczętowawszy. Znajdują się te listy wśród innych, które mi dała Kordelia. Sama je odpieczętowała, więc wolno mi z nich

porobić odpisy. O ich zawartości nie mówiła nigdy, ale ilekroć wspominała o swym stosunku do Johannesa, zawsze powtarzała następujący wierszyk, zdaje się Goethego, który zależnie od nastrojów udręczonej duszy zdawał się nabierać w jej ustach coraz to innego znaczenia:

Gehe

Verschmähe

Die Treue;

Die Reue

Kommt nach.

Oto jej listy:

Johannes!

Nie nazywam cię swoim; wiem dobrze, że nigdy nim nie byłeś. Straszną poniosłam karę za to, że myśl ta raz jeden, jedyny upoiła mi duszę. A przecież zowie cię swoim; mój uwodzicielu, mój zdrajco, mój wrogu, mój morderco, źródło mego nieszczęścia, grobie mej radości, otchłani mojej niedoli. Nazywam ciebie swoim, i nazywam siebie twoją. Niegdyś to słowo pieściło ci ucho, a to ucho dumnie się kłoniło ku moim uwielbieniom, a teraz będzie ci brzmieć jak przekleństwo, jak przekleństwo po wszystkie wieki. Nie ciesz się i nie szydź przedwcześnie; ty może myślisz, że się chcę mścić, że rzucę się na ciebie z nożem w ręku; jak pierwsza lepsza uwiedziona dziewczyna? Nie! Idź, dokąd chcesz, ja przecież będę twoją; uciekaj przedemną na krańce świata, ja przecież będę twoją,

kochaj tysiące innych, ja przecież będę twoją, twoją, nawet w śmierci twoją. Nawet te obelgi mówią ci, jak bardzo jestem twoją. Miałeś na tyle bezczelności i odwagi, aby opętać mi duszę i aby się stać dla niej wszystkiem. I przyszła chwila, że zapragnęłam stać się twoją najlichszą niewolnicą i twoją jestem, twoją, twoją, twoją — klątwą.

Twoja Kordelia.

Johannes!

Był pewnego razu bogaty człowiek, który miał wielkie stada wołów i niezliczone trzody owiec; była raz biedna dziewczynka, która miała tylko jedną owieczkę, a ta jej z rąk jadła i piła z jej kubka. Ty byłeś owym bogatym człowiekiem, obdarzonym całym przepychem ziemi, — ja byłam ową biedną dziewczyną, która jedną miała swą miłość. A ty mi zabrałeś moją miłość i cieszyłeś się nią; a gdy się nią znudziłeś, wzgardziłeś jedynym moim klejnotem, a nie dałeś nic w zamian — ty bogaty — ze swego nieprzebranego mienia. Był pewnego razu bogaty człowiek, który miał wielkie stada wołów i niezliczone trzody owiec; była zaś biedna dziewczyna, która miała jeno swą miłość.

Twoja Kordelia.

Johannes!

Czyż istotnie niema nadziei? Czyżby się twoja miłość nigdy już nie miała obudzić? Jestem pewna twojej miłości. Czekać będę, choć mi się czas tak

dłuży, czekać będę, czekać, aż się znudzisz miłością ku innym, a wówczas powrócisz do mnie, wtedy kochać cię będę jak zawsze, jak niegdyś, jak niegdyś!

Johannes, jeżeli ten okrutny chłód, którym mnie teraz darzysz, jest właściwy twojej istocie, to twoja miłość, twoje królewskie serce było kłamstwem i nieprawdą i dopiero teraz jesteś sobą! Miej trochę łaskawości dla mojego kochania. Wybacz mi, że ciągle cię kochać muszę. Ja wiem — moja miłość jest dla ciebie ciężarem; ale nadejdzie czas, kiedy znowu powrócisz do twojej Kordelii. Twojej Kordelii! Słuchaj tych słów błagalnych! Twoja Kordelia, twoja Kordelia!

Twoja Kordelia.

Kordelia — jak widać z listów — nie była pozbawiona owej królewskości duchowej, którą tak podziwiała i uwielbiała w Johannesie. Poetyczne piękno wieje z jej listów, ale im zato zbywa do pewnego stopnia na jasności w przedstawieniu rzeczy. Widać to zwłaszcza w drugim liście, który jest tak niejasny, że trudno go zrozumieć. I dziwna, że właśnie ta niejasność jest dla mnie tak bardzo wzruszająca.

* * *

. kwietnia.

Ostrożnie, piękna, nieznajoma pani! Ostrożnie; wysiąść z powozu, to nie tak łatwo; to czasem stanowczy, rozstrzygający krok. Mógłbym pani dać do przeczytania nowelę Tieck'a: dowiedziałaby się pani z niej, jak pewnej damie przy zsiadaniu z wierzchowca przydarzył się dziwny wypadek, który, zadecydował o całem jej życiu. Stopnie u powozów są zwykle tak niewygodnie urządzone, że trzeba się wyrzec wszelkiego wdzięku i ważyć się na rozpaczliwy skok w objęcia stangreta lub lokaja. Tak; jakto dobrze stangretom i lokajom; kto wie, czy nie poszukam zajęcia służącego w jakim domu, w którym są młode panny; służącemu nie trudno wywiedzieć się o tajemnicach niejednej ładnej panienki. Ależ na Boga, niech pani tak nie schodzi, proszę; już ciemno; nie będę pani przeszkadzał, stanę pod latarnią tak, że mnie pani wcale nie zauważy, bo przecież pani wie dobrze, że wstydzimy się jedynie wówczas, gdy nas kto widzi. A więc ze względu na służącego, który zapewne nie zdoła wytrzymać takiego skoku, ze względu na jedwabną suknię, ze względu na koronki, ze względu

wreszcie na mnie, pozwól pani swej nóżce, której kształty już miałem szczęście podziwiać, pozwól wyjrzeć nieco na świat. Miej na tyle odwagi i powierz się jej kierownictwu, a zapewniam, że ona już sama znajdzie grunt pod sobą; a może lekki dreszczyk panią przeszedł, może się pani zdaje, że nóżka napróżno szuka oparcia? Jeżeli zaś niepokój nie ustąpił, chociaż pani czuje ziemię pod stopą, to wyrzuć szybko drugą nóżkę, bo któżby był tak okrutny i pozwolił pani pozostać w tem chwiejnem położeniu, któżby był tak brzydkim, tak powolnym w pogoni za objawieniem piękna? A może się pani boi kogoś niepowołanego? służącego, nie; mnie — także nie, bo ja już widziałem tę drobną nóżkę, a ponieważ jestem przyrodnikiem, więc nauczyłem się od mistrzów, jakie z tego wnioski wysnuwać. A więc żwawo! Jakżeż pani ładnie z tem zakłopotaniem! Ale zakłopotanie traci piękno, gdy nie znać równocześnie wysiłku, aby je pokonać... O, tak... Jakże pewnie stoi teraz nóżka pani! Zauważyłem, że dziewczęta, mające małe stopki, zazwyczaj pewniej stoją aniżeli panny, mające bardziej rozwinięte stopy. Ręczę, że niebezpieczeństwo zaczepienia suknią jest o wiele mniejsze, kiedy się wysiada, niż gdy się zeskakuje. Ale myśl o tem nie może uprzyjemniać młodym dziewczętom przejażdżki powozem; wolą też wcale nie wysiadać. Koronki i falbanki giną dla ciekawych oczu. I już po wszystkiem. Niewątpliwie nikt ich nie widział; wprawdzie tam, za oknem powozu przesuwa się jakaś niewyraźna sylweta osłonięta płaszczem po

wyżej oczu; nie można nawet dojrzeć, w jakim zdąża kierunku, bo latarnia świeci prosto w oczy; a potem mija panią nagle w chwili, w której wchodzisz do bramy i obrzuca cię ukośnem spojrzeniem. Pani się rumieni, pierś zbytnio przepełniona, żeby sobie nie ulżyć westchnieniem; w oczach ukazuje się prośba; cicha łza — obie bardzo piękne. Czuję, że jestem bardzo złośliwy... U licha, jaki może być numer tego domu? Co widzę — nęci panią wystawa towarów galanteryjnych? Nieznajoma moja piękności, to może bezczelnie z mojej strony, ale mam we zwyczaju chodzić prostą drogą... Zapomniała już o tem, co zaszło. Ach tak, gdy się w siedmnastym roku życia wychodzi dla załatwienia sprawunków, kiedy każdy przedmiot, którego ręka dotknie, sprawia niewysłowioną radość, wówczas zapomina się bardzo łatwo. Zdaje się, że mnie jeszcze wcale nie dostrzegła? Stoję po drugiej stronie lady pogrążony w myślach; na przeciwległej ścianie wisi zwierciadło; ona o tem nie myśli, ale zwierciadło odbiło jej obraz! Jak pokorny niewolnik, który okazuje przywiązanie wiernością, dla którego ona jest wszystkiem, a on dla niej niczem; wolno mu ją uchwycić, ale nie wolno jej objąć. Nieszczęsne zwierciadło może ująć jej obraz, ale nie ją samą; nieszczęsne zwierciadło — nie może zachować jej obrazu dla siebie i ukryć go przed całym światem, lecz może jedynie pokazywać go innym, tak jak mnie w tej chwili. Coby to była za męka, gdyby człowiek był jak to zwierciadło!

Jakaż ona piękna! Nieszczęsne zwierciadło — co

za męka — jakto dobrze, że nie znasz zazdrości! Ma we zwyczaju pochylać kształtną główkę, że cud patrzeć! Czoło jej dumne i przeczyste. Ciemne włosy przylegają miękko i łagodnie do skroni. Twarz jest jako owoc; każda linia rysów doskonale zaokrąglona; płeć przejrzysta i miękka jak aksamit; czuję to oczami. Oczy jej — aha, oczu jeszcze nie widziałem; kryją się za zasłoną jedwabnych rzęs, pochylających się przed każdym, na kogo padnie jej wzrok. Głowa jej jest głową Madonny, tyle w niej czystości i niewinności. Ściąga rękawiczkę i pokazuje zwierciadłu oraz mnie prawą rękę, białą i kształtną jak rzeźba antyczna, wolną od błyskotek, od gminnej obrączki na czwartym palcu — to mi się podoba! Podnosi oczy; jakżeż inna, choć zawsze tasama. Czoło nie tak wysokie, twarz nie tak regularnie owalna, lecz za to więcej ożywiona. Rozmawia z komisantem; jest żywa, wesoła i rozmowna. Wybrała już kilka rzeczy. Znowu bierze jakiś przedmiot do ręki, przysłania oczy rzęsami, pyta o cenę, odkłada go na bok, pod rękawiczkę. To pewnie niespodzianka dla kogoś bardzo kochanego... Nie, to niepodobna; przecież nie jest zaręczona. Ach, tyle dziewcząt nie zaręczonych ma kochanków, a tyle zaręczonych wcale kochanków nie ma. Czy się jej wyrzec, pozostawić jej tę pogodę i wesołość'?... Chce zapłacić, lecz nie ma portmonetki... Zapewne podaje swój adres — nie chcę go słyszeć, nie chcę pozbawiać się niespodzianki; pewnie ją kiedyś jeszcze spotkam, pewnie ją spotkam a kto wie, może ona mnie także zapamięta; mojego

spojrzenia nie zapomnieć tak łatwo. A jeżeli mnie nie pozna, jeżeli mnie nie przekona natychmiast jej spojrzenie, że mnie poznaje, to spojrzę na nią tak, jak teraz patrzę, a na pewne wróci jej na pamięć dzisiejsze spotkanie. Tylko mi precz z niecierpliwością, precz z pożądaniem; rozkosz trzeba pić kroplami. Już ją upatrzyłem i pewny jestem, że mi nie ujdzie.

. kwietnia.

To mi się podoba: sama wieczorem na Östergade. Tak, widzę bardzo dobrze służącego, który stąpa o kilka kroków za nią. Nie sądź pani, że myślę o niej źle; jestem pewny, że nie wyszłabyś sama na ulicę, i nie sądź, że jestem tak niedoświadczony, iżby od pierwszego rzutu oka nie rozpoznać twej uroczej postaci. Ale dokądże tak spiesznie? Czujemy nieco trwogi, nieprawdaż? czujemy bicie serca, które ma swą przyczynę nie tyle w tęsknocie za domem, ile w niecierpliwej obawie, przejmującej całe ciało słodkim niepokojem i stąd szybki takt nóżek. Ależ to przepysznie, wspaniale, chodzić samotnie wieczorem po ulicy, służący kroczy poważnie o kilka kroków za panią... Ma się lat szesnaście, czytało się bardzo wiele, to znaczy bardzo wiele romansów — przypadkiem, przechodząc przez pokój braci, pochwyciło się z ich rozmowy ze znajomymi jakieś słówko o Östergade. Później pofrunęło się kilka razy na ulicę, aby zebrać jak najwięcej wyjaśnień. Napróżno. A przecież

wypada, aby dorosłe panny zapoznały się trochę z życiem. Gdybyż to można bez pytania wychodzić ze służącym na ulicę! A tak, dziękuję — coby na to powiedział papa, jaką minę zrobiłaby mama, a zresztą, jaki podać powód? Na wieczorek — nie można, jeszcze nieco za wcześnie; August mówił, że początek dopiero o dziewiątej lub o dziesiątej; z wizytą — także nie, już zapóźno; tylu natrętów wałęsa się po ulicy. Kiedyśmy we czwartek wieczór wracały z teatru, nadarzała się przepyszna sposobność, ale, jak na złość, jechałyśmy powozem z panią Thomsen i jej miłemi kuzyneczkami; gdyby nie to towarzystwo, możnaby spuścić okno i nieco się rozejrzeć. Ale sposobność nadeszła wbrew oczekiwaniom. Dziś rzekła do mnie mama: ty tej robótki nie skończysz na urodziny ojca; ciągle ci coś przeszkadza; jeżeli chcesz spokojnie pracować, idź do ciotki Jetty i zostań tam aż do herbaty, potem przyjdzie po ciebie Jens. Polecenie nie bardzo przyjemne, bo u ciotki Jetty można się na śmierć zanudzić; ale zato pójdę do domu sama — o godzinie dziewiątej — ze służącym! A kiedy przyjdzie Jens, to może sobie poczekać do kwadransa po dziewiątej — a więc śmiało naprzód. Wprawdzie można się gdzieś natknąć na pana braciszka lub na pana Augusta — a to wcale nieprzyjemna rzecz, bo jeden i drugi odrazu myśleliby, że muszą mnie odprowadzić do domu. — Dziękuję, najlepiej być całkiem swobodną — ach, gdyby można ich widzieć, a nie być widzianą... No, piękna panienko, cóż takiego widzisz; albo też, jak myślisz, co widzę

ja, ja, który się tu przechadzam? Przedewszystkiem czapeczkę pani, w której pani bardzo do twarzy. Ani to kapelusz, ani czepek, raczej coś w rodzaju kapturka. Nie miała pani tej czapeczki rano, gdyś z domu wychodziła. Może przyniósł ją pani służący, a może pożyczyła pani od ciotki Jetty — może to nie woalka, a szeroka, jedwabna koronka? W ciemności trudno rozstrzygnąć. Nie wiem, co to jest, ale widzę, że zakrywa górną część twarzyczki. Bródka bardzo wdzięczna, choć nieco kończasta; usteczka drobne, otwarte; pochodzi to stąd, że pani tak spieszy. Zęby — białe jak śnieg. Lica tryskają zdrowiem... Gdybym przechylił nieco głowę, mógłbym zajrzeć za tę woalkę czy koronkę. Miej się na baczności, piękna pani — takie spojrzenie z boku jest niebezpieczniejsze niż zwykłe, wprost rzucone. To tak jak w pojedynku; a któraż broń jest tak ostra, tak przenikająca, któraż tak błyskotliwa i lśniąca w poruszeniach, jak oko? Zapowiada się kwartę, jak mówią szermierze, a tnie się sekundą; im szybciej atak nastąpi, tem lepiej. Przeciwnik czuje pchnięcie — został ugodzony — ale gdzieindziej niż się spodziewał... A ona kroczy obojętnie, bez obawy, bez zastanowienia. Miej się na baczności; oto nadchodzi jakiś człowiek, opuść woalkę i nie daj mu siebie kalać spojrzeniem. Pani o tem pojęcia nie ma — na długo nie można się pozbyć uczucia wstrętu i trwogi, którą nieci takie spojrzenie; pani nie zauważyła, że on jednym rzutem oka objął i zrozumiał wszystko, ale ja to spostrzegłem. — Tak, oto ma pani skutki chodzenia po

ulicy ze służącym. Służący upadł. Właściwie to śmieszne, ale co pani teraz zamierza zrobić'? Wrócić się i pomódz mu wstać? — nie wypada, iść z zabłoconym służącym — nie bardzo przyjemnie, iść samej — nie bardzo bezpiecznie. Miej się na baczności, potwór się zbliża... Nie odpowiada mi pani wcale, — proszę, niech pani na mnie spojrzy — czyż postać moja może w niej budzić obawę? Nie sprawiam pani niemiłego wrażenia, wyglądam jak człowiek pełen dobroci, wracający z całkiem innego świata. Nie mówię nic, coby mogło panią przerazić, nic, coby przywodziło pani na pamięć pierwsze nasze spotkanie, niema w moich gestach, w moich ruchach nic, coby mogło przykrość pani sprawić. Pani jeszcze nieco zatrwożona, nie zapomniała pani jeszcze zdarzenia z owym zagadkowym, niemiłym przechodniem ? Nabiera pani względem mnie nieco zaufania, zakłopotanie moje, które mi nie pozwala spojrzeć pani w twarz, daje jej przewagę nade mną. To panią cieszy i uspokaja. Prawdopodobnie czuje pani chętkę zażartowania sobie ze mnie. Założę się, że w tej chwili miałaby pani już na tyle odwagi, iżby przyjąć podane ramię... Pani mieszka przy Stormgade? (Ulica burzliwa). Kłania się pani chłodno i zbywająco. Czyż zasłużyłem na to, czyż nie przyszedłem pani z pomocą w niemiłem położeniu? Pani żałuje, pani zawraca, dziękuje mi za grzeczność, podaje mi rękę — dlaczego pani zbladła? Czyż głos się mi zmienił, czyż nie jestem tensam, czyż oczy moje nie patrzą równie spokojnie jak przedtem? Ten

uścisk? Czyż uścisk dłoni może mieć jakieś znaczenie'? Bardzo wielkie, niezmiernie wielkie znaczenie, moja śliczna pani; za dwa tygodnie wyjaśnię pani wszystko; do tego czasu będzie pani w niepewności co do tych sprzecznych rysów: jestem dobrodusznym człowiekiem, który po rycersku przychodzi z pomocą młodej dziewczynie, a równocześnie ściskam pani dłoń w sposób wcale nie dobroduszny.

. kwietnia.

"A więc w poniedziałek o pierwszej na wystawie". Bardzo dobrze, będę miał zaszczyt stanąć na miejscu o trzy kwadranse na pierwszą. Ot i schadzka. W sobotę wziąłem wreszcie rzecz na seryo i postanowiłem odwiedzić nieobecnego przyjaciela Adolfa Bruuna. — Około siódmej wieczorem idę na Vestergade, bo tam, jak mi powiedziano, mieszka Bruun. Tymczasem nie mogłem go odnaleźć, nie było go nawet na trzeciem piętrze, na które wydrapałem się z trudem i mozołem. Gdy schodziłem ze schodów, usłyszałem następujące słowa, wymówione melodyjnym głosem niewieścim, a niemal półszeptem: "A więc w poniedziałek o pierwszej na wystawie; wtedy oni wychodzą, ale wiesz, że mi nie wolno przyjmować cię w domu". Zaproszenie nie odnosiło się do mnie, lecz do młodego mężczyzny, który przebiegł koło mnie i w jednej chwili zniknął mi z oczu. Dlaczegoż niema światła na schodach — możnaby się przekonać, czy warto

być punktualnym. Lecz gdyby było widno, możebym nic nie był usłyszał. Dobrze jest jak jest — jestem optymistą i zawsze będę...

Więc która? Na wystawie poprostu roi się od dziewcząt. Zegar co tylko wybił trzy kwadranse na pierwszą. Moja piękna nieznajoma pani — oby przyszłość pani była tak punktualna jak ja; a może pani nawet woli, aby on nie przychodził o kwadrans za wcześnie? Jak pani woli, w każdym razie jestem na usługi pani... "Czarowna rusałko, nimfo czy czarodziejko, ukaż się z za mgieł", objaw się — może już jesteś tutaj, lecz dla mnie niewidzialnie, zjaw mi się przeto. Czyżby ich było tu więcej, w tym samym, co ona, celu? Prawdopodobnie; któż zbadał drogi mężczyzn, dążących chociażby na wystawę! — Oto wchodzi do pierwszej sali młoda dziewczyna, biegnie szybciej niż złe sumienie za grzesznikiem. Zapomina, że trzeba oddać bilet, służący zatrzymuje ją brutalnie. Ach, na Boga, jak jej spieszno! To pewnie ona. Skąd ten pospiech? Niema jeszcze pierwszej, a proszę nie zapominać, że trzeba się spotkać z ukochanym; nawet w takich chwilach trzeba pamiętać, jak się wygląda. Takie młode, niewinne dzieci, sama już myśl o schadzce doprowadza je do szaleństwa. Ależ ona całkiem nieprzytomna! A ja siedzę wygodnie na krześle i patrzę na rozkoszny widok sielskiej okolicy... Co tej dziewczynie — pędzi przez wszystkie sale. Uspokój się pani, opamiętaj, a nie zapominaj, co mówi panna Lisbet: czyż to wypada, aby wszyscy wiedzieli, że młoda dziewczyna niecierpliwi się,

gdy czeka na kochanka? — No tak, rozumie się, schadzka pani jest najniewinniejszą pod słońcem schadzką. Wszyscy kochankowie uważają schadzkę za najpiękniejszą chwilę w życiu. I ja pamiętam, jak gdyby to było dzisiaj, ów dzień, w którym poraz pierwszy spieszyłem na umówione miejsce, a serce miałem przepełnione oczekiwaniem nieznanych rozkoszy — pamiętam, jak poraz pierwszy klasnąłem po trzykroć w ręce, jak poraz pierwszy ręka dziewczęca otworzyła okno, jak poraz pierwszy uchyliła się furtka i, jak poraz pierwszy szliśmy otuleni jednym płaszczem, w jasną noc letnią. Ale w tem wspomnieniu jest bardzo wiele złudzenia. Jakiejś osobie trzeciej zakochani nie zawsze wydają się piękni w takiej chwili. Byłem świadkiem schadzki, która sprawiała niemal odrażające wrażenie, chociaż dziewczyna była ładna, a chłopak niebrzydki; a jednak schadzka wcale nie była piękna, chociaż się piękną wydawała kochankom. Wiele się zyskuje przez doświadczenie; wprawdzie niema już wówczas słodkiego niepokoju i gorączkowej tęsknoty, ale zyskuje się powab i wdzięk, przez co schadzka staje się prawdziwie piękną. Gniewa mnie, ilekroć widzę, jak mężczyzna w takich razach nie wie, co robić z zakłopotania, jak się miesza i z miłości wpada w delirium tremens. Ale tego nie zrozumie pierwszy lepszy plebejusz. Zamiast panować nad sobą i pić całą piersią jej niepokój, zamiast rozżarzyć i rozpłomienić uczucie do piękności, co najwyżej doprowadza do wcale niepięknego zakłopotania, wraca do domu wesół i wma

wia w siebie, że przeżył cudowną chwilę... Ale gdzież, u dyabła, ten kochanek, wszak to już zaraz druga! A to miłe gagatki, ci ukochani, nieprawdaż'?

Taki nicpoń każe dziewczynie czekać na siebie! To oburzające — ja inaczej pojmuję punktualność. — Możeby nie zaszkodziło do niej przystąpić — już piąty raz koło mnie przechodzi. — "Wybaczy pani mej śmiałości, niezawodnie ma się pani spotkać z rodziną? Zauważyłem, że pani kogoś szuka i zawsze zatrzymuje się w przedostatniej sali. Zapewne pani nie wie, że za tą jest jeszcze jedna sala — być może, iż tam znajdują się ci, których pani szuka". Skłoniła głowę i to ją uspokoiło. Chwila jest sposobna, cieszy mnie, że ten pan nie nadchodzi; ryby łowi się najłatwiej w mętnej wodzie. Trzeba korzystać z jej podniecenia i niepokoju — teraz można z powodzeniem ważyć się na wiele rzeczy, któreby się kiedyindziej napewno nie udały... Ukłoniłem się chłodno, a grzecznie, teraz zaś znowu siedzę na dawnem miejscu i patrzę na pejzaż, a jej nie spuszczam z oka. Iść za nią odrazu — to zbyt zuchwałe — mogłoby się zdawać, że jestem natrętny, a wtedy napewno uciekłaby przede mną. A tak jest w mniemaniu, że przemówiłem do niej ze współczucia i jestem dobrze u niej zapisany. Tam w ostatniej sali niema ani żywej duszy, o tem wiem napewno. Samotność podziała na nią korzystnie; póki widzi naokół dużo ludzi, jest niespokojna, gdy będzie sama, uspokoi się natychmiast.

Istotnie, zatrzymała się w ostatnim salonie. Za chwilę tam mimochodem zajrzę; mam teraz prawo do niej przemówić, wszak mi dłużna coś nakształt ukłonu. — Teraz usiadła. Biedna dziewczyna, tak smutnie wygląda: zdaje mi się, że płakała, albo przynajmniej, że miała łzy w oczach. To oburzające — wyciskać łzy takiej ładnej dziewczynie. Ale uspokój się, będziesz pomszczona; ja cię pomszczę, a on przekona się, co znaczy dać na siebie czekać. — Jakżeż ona piękna teraz, gdy się nieco uspokoiła i całkiem poddała jednemu uczuciu. Jej istota to tęskna zaduma i harmonia boleści. Istotnie jest czarująca. Siedzi tu w stroju podróżnym; wzięła na się te szaty, żeby pójść na spotkanie radosnej chwili, a zetknęła się z bolesną. Zdaje się, jak gdyby się na zawsze żegnała z ukochanym. Okoliczności to dla mnie bardzo pomyślne, chwila, zda się, woła. Pozory utwierdziły ją w mniemaniu, jakobym ja nie wątpił, iż ona czeka na rodziców czy znajomych; a przytem usiłowałem nadać swoim słowom akcentu szczerego współczucia i usposobić ją jak najprzychylniej dla siebie. W taki sposób tem pewniej wkradnę się w jej myśli. — Bodaj go dyabli, tego nicponia! Oto właśnie wchodzi jakiś pan — to niezawodnie on. Przychodzi, kiedy właśnie wszystko ułożyło się tak, jak pragnąłem. Do licha — dzisiaj nic z tego nie będzie. W najlepszym razie mógłbym się otrzeć o ich stosunek, mógłbym się wtajemniczyć w sytuacyę. Gdy teraz na mnie spojrzy, uśmiechnie się mimowoli i pomyśli, jak ja mogłem przypuszczać, że ona szuka rodziców,

a nie kogo innego — nieprawdaż! Ale ten uśmiech jest na poły zwierzeniem, a to zawsze coś znaczy. Stokrotne dzięki, moje dziecię, ten uśmiech więcej wart dla mnie, niż sądzisz; ten uśmiech, to początek, a początek zawsze najtrudniejszy. Teraz jesteśmy znajomi, a to mi na razie wystarcza. Dłużej nad godzinę chyba tu pani nie zabawi, a za dwie godziny już będę wiedział, kto jesteś. Od czegóżby była policya i spisy ludności'?

. kwietnia.

Czyżbym był ślepy? Czyżby oko ducha utraciło swą siłę? Widziałem ją, a zdaje mi się, jak gdybym był widział jakieś niebiańskie zwidzenie, tak doszczętnie jej obraz zniknął mi znowu z pamięci. Napróżno wytężam wszystkie siły ducha, aby go na nowo wywołać. Jeżeli ją raz jeszcze ujrzę, to poznam ją niezawodnie, nawet wśród tysięcy innych. Ale teraz gdzieś się rozwiała, a duch mój napróżno się sili, żeby ją swoją tęsknotą wywołać. — Szedłem przez Langelinie, i na pozór niedbale patrzyłem przed siebie, nie zważając na otoczenie, jakkolwiek badawcze moje spojrzenia chwytały najdrobniejsze szczegóły rzeczy i zdarzeń — wtem spostrzegłem ją. I oczy moje wpiły się w jej postać, przylgnęły do niej wbrew mojej woli; żadną miarą nie mogłem ich skierować w inną stronę, nic przed sobą nie widziałem, patrzyłem tylko osłupiałym wzrokiem przed siebie. Podobnie jak szermierz pada nieruchomo w kierunku ciosu zadanego przez

przeciwnika, tak oko moje skamieniało w raz obranym kierunku. Nie mogłem opuścić oczu, nie mogłem zajrzeć we własną duszę: że widziałem zbyt wiele, nie dostrzegłem niczego. Jedyny szczegół, który mi został w pamięci, to jej zielona suknia — ot i wszystko; objąłem obłok miasto Junony; wymknęła mi się z rąk jak Józef z uścisku i pozostawiła mi zaledwie suknię. Była ze starszą jakąś panią, która zdawała się jej matką. Tę mogę opisać od stóp do głów, chociaż właśnie na nią nie spojrzałem, lecz, co najwyżej, musnąłem okiem mimochodem. Tak to bywa. Dziewczyna wywarła na mnie wielkie wrażenie, a o niej zapomniałem; ta druga nie obeszła mnie wcale, a jednak pozostała mi w pamięci.

. kwietnia.

I teraz mam w duszy ciągle tę samą sprzeczność. Wiem, że ją widziałem, lecz wiem także, że znowu zapomniałem; zapomniałem tak doszczętnie, że resztki wspomnień, które mi zostały, nie są dla mnie niczem. Szukam jej w pamięci z takim niepokojem i z taką gwałtownością, jak gdyby szło o życie; chciałbym wyłupać sobie oko za karę, że tak krótką mam pamięć. Bywają wybuchy niecierpliwości, ale kiedy potem nastaje znowu we mnie spokój, to mam zwidzenie obrazu, który mi ze wspomnień utkało niejako przeczucie; ale ten obraz zbyt niewyraźny nie może się przyoblec w formę określoną. Jestto jakby deseń na cienkiej jak pa

jęczyna tkaninie; deseń jaśniejszy od tła, więc oko go nie dojrzy, bo jest zbyt jasny. — Szczególny stan, w którym się teraz znajduję, ma swoje powaby: pokazuje mi dowodnie, że jestem jeszcze młody. To zaś naprowadza mnie na inne jeszcze spostrzeżenie, że zawsze szukam przedmiotu wśród młodych dziewcząt, a nie wśród młodych mężatek. Mężatka mniej ma prostoty, a więcej kokieterja; stosunek z mężatką nie jest ani piękny ani zajmujący ani ciekawy, zmierza jedynie do nasycenia żądzy, a o to mi nie chodzi. Nigdybym nie był przypuszczał, że zdołam jeszcze zasmakować w miłostkach z podlotkami. Tonę całkiem w kochaniu i zachłysnąłem się jak pływak; cóż dziwnego, że jestem nieco odurzony. Ale tem lepiej; taki stosunek w tem większą dumę mnie wprawia.

. kwietnia.

Już się nie poznaję. Umysł huczy od burz namiętności jak spienione morze. Gdyby kto ujrzał moją duszę w tym stanie, pewnoby pomyślał, że wryła się jak łódź dzióbem w morze i, że w szalonym pędzie steruje na dno przepaści. Ale ten ktoś nie widzi, że tam w górze, na maszcie, siedzi majtek i spogląda na morze. Pieńcie się przedziwne moce, szalejcie rozkiełzane! Chociażby wasze potężne fale mogły bryznąć pianą o chmury, to jeszcze nie zdołacie spiętrzyć się nad moją głową; jestem spokojny jak granitowy posąg.

Nie mogę znaleźć punktu oparcia; jak mewa

napróżno szukam w rozszalałym oceanie mej duszy miejsca spoczynku. A przecież to burze są właściwym moim żywiołem, a przecież to na nich buduję podobnie jak burzyk, który wije swoje gniazdo na morzu.

. kwietnia.

Trzeba się ograniczać, oto główny warunek wszelkiego użycia. Nie łatwo będzie zebrać wiadomości o tej dziewczynie, która wypełnia mi duszę i panuje w mym mózgu tak niepodzielnie, że doznaję niemiłego uczucia szerzącej się wokół pustki. Wysiłkiem woli zdobędę się na spokój, bo nawet ten stan duszy, to głuche i niejasne, a przecież silne podniecenie, nie zupełnie pozbawiony jest słodyczy. Lubię w jasną noc księżycową leżeć nieruchomo na dnie łodzi, kołysanej miękką falą jeziora. Zwijam żagle, wyjmuję wiosła z wody, odczepiam ster, wyciągam się wygodnie i patrzę w sklepienie niebios. I gdy łódka buja pod pieszczotą fali, gdy lecą chmury gnane wiatrem, a księżyc to znika to znów się pokazuje, czuję, jak w tym niepokoju urasta mi spokój; uderzenia fal uspakajają mnie i uciszają, plusk wody zamienia się w monotonną kołysankę, szybki pęd chmur, gra świateł i cieni odurza mnie i zaczynam śnić na jawie. I teraz leżę w łodzi; żagle zwinięte; tęsknota i niecierpliwe oczekiwanie chwytają mnie w swoje objęcia, lecz stają się cichsze i cichsze, bardziej błogie i kojące; kołyszą mnie jak dziecko. Nade

mną sklepi się niebo nadziei, jej obraz przesuwa się przede mną jak księżyc, co niknie we mgłach i znów się ukazuje. Ileż rozkoszy w takiem kołysaniu na wzburzonej fali — ileż rozkoszy w tej burzy, która szaleje we własnej duszy!

. kwietnia.

Dni mijają, a ja nie postąpiłem ani kroku naprzód. Młode dziewczęta upajają mnie bardziej niż kiedykolwiek, a przecież trwałej nie więzi mnie ani jedna. Jej zaś szukałem nadewszystko. Dla tego bywam nieraz za mało pobłażliwy; to ciągłe poszukiwanie przyćmiewa mi wzrok i szarpie mi nerwy. Znowu nadchodzi piękna pora, w której na gwarnych ulicach i placach padają wyznania i obietnice; a potem w zimie, w porze życia towarzyskiego drogo je przyjdzie odpłacić; bo dziewczęta zapominają o wszystkiem, sytuacyi nie zapomni ani jedna. Życie towarzyskie zbliża nas wprawdzie do panien, ale szyki mieszają się ilekroć zapragniesz nawiązać miłostkę. W salonie każda młoda dziewczyna jest uzbrojona; tesame sytuacye powtarzają się ciągle, nudzą jednostajnością i pozbawiają rozkosznych wrażeń. Na ulicy, jest jak na otwartem morzu; wszystko oddziaływa silniej, bo wszystko jest bardziej zagadkowe.

Dopiero gdy stosunek nawiązany, sprawa inny bierze obrót — w towarzystwie szukamy jedynie osoby, która nas obchodzi. Nawiązujemy z nią tajemne porozumienie, które nęci i ciągnie, bo jest

Dziennik uwodziciela.

najsilniejszym ze wszystkich możliwych bodźców. Nie wolno jej o tem mówić, a przecież o tem myśli. Tego roku nie wiele zbiorę spostrzeżeń; ta dziewczyna zbytnio mnie zajęła. Zdobycz będzie niewielka, ale mi się za to uśmiecha nadzieja wygrania wielkiego losu.

. maja.

Przeklęty przypadku! Nigdy cię nie przeklinałem, że się zjawiałeś, a teraz cię przeklinam, że się nie zjawiasz. A może to jakaś nowa niespodzianka, ty istoto niepojęta, niepłodna matko wszechrzeczy — ty pozostałości z owych czasów, w których konieczność rodziła swobodę, a ta była na tyle naiwna, że wracała znów w macierzyste łono!? Przeklęty przypadku! Ty jesteś jedyną istotą wiecznie niepojętą, zawsze zagadkową, tobie jednemu przypadł wielki zaszczyt w udziale, by być moim sprzymierzeńcem i razem moim wrogiem.

Przypadku, który kocham całą mocą swej duszy, na którego obraz i podobieństwo siebie kształtuję, czemu się nie zjawiasz? Nie przychodzę jak żebrak kornie cię błagać, abyś mi się objawił — nie, wyzywam cię do boju. Dlaczego się nie zjawiasz! A może się i ty rzuciłeś w otchłań wieczności dlatego, że zagadka twoja odgadniona? Straszna jest myśl o świecie, który zastanowił się z nudów! Przeklęty przypadku, czekam na ciebie. Nie chcę cię pokonywać zasadami lub tem, co bezmyślni nazywają charakterem — nie, pragnę

stworzyć siebie samego w potężnej pieśni! Nie chcę być poetą dla innych; ukaż się, a opiewać cię będę, zaśpiewam pieśń dla siebie samego, sam się swą pieśnią nasycę. Czyż nie jestem ciebie godny? Jak bajadera tańczy ku większej chwale bóstwa, tak ja poświęciłem się twojej służbie; jestem lekki, gibki, bezbronny, zrzekam się wszystkiego; nie posiadam nic, nie pragnę niczego, nic nie kocham, nic nie mam do stracenia, ale czyż przeto nie jestem ciebie godniejszy, ciebie, któryś się podobno oddawna już znużył odbieraniem ludziom tego, co kochają, któryś się oddawna już znużył ich westchnieniami i modłami? Spadnij na mnie niespodzianie, zawsze jestem gotów — walczmy bez stawki, o honor. Pokaż mi ją, wskaż mi choćby taką możliwość, któraby się zdawała niemożliwością, ukaż mi ją choćby wśród cieni, błądzących w Hadesie, a porwę ją "stamtąd; niech mnie nienawidzi, niechaj mną pogardza, niech mi się odpłaca chłodną obojętnością, niech kocha innego, nie lękam się niczego; lecz wzburz fale, przerwij tę ciszę. Czyż się nie wstydzisz pokonywać mnie głodem i nie wstyd ci to wmawiać w siebie, żeś potężniejszy odemnie?

. maja.

Wiosna nadchodzi; wszyscy zrzucają zimowe odkrycia; pewnie już i mój zielony płaszczyk spoczął gdzieś w szafie. Oto i skutki zawierania znajomości z dziewczętami na ulicy, nie zaś w salonie;

na ulicy nic nie wiesz, w salonie wiesz odrazu, jak się nazywa osoba, z którą się zapoznajesz; kto ją rodzi, gdzie mieszka i czy jest zaręczona. Ta zaś na końcu wymieniona okoliczność jest bardzo ważna dla spokojnych i szanujących się konkurentów, bo takim nigdy przez myśl nie przyjdzie zakochać się w cudzej narzeczonej. Myślę, że na mojem miejscu taki cnotliwy ślimak znalazłby się w śmiertelnych opałach; a zgołaby już wyszedł z zawias, gdyby na skutek zabiegów otrzymał tę miłą wiadomość, że ona jest zaręczona.

Ale mnie to niewiele obchodzi. Zaręczyny są tylko komiczną przeszkodą. A ja się nie boję ani komicznych ani tragicznych przeszkód; boję się naprawdę jedynie przeszkód nudnych. Dotychczas nie zdołałem zasięgnąć wiadomości, chociaż niczego nie pominąłem i nie żałowałem zachodów, i nieraz przyszło mi stwierdzić prawdziwość tych słów poety:

nox et hiems longaeque viae, saevique dolores mollibus his castris, et labor omnis inest.

Kto wie, może ona wcale nie mieszka w mieście, może przyjechała ze wsi, może, może — — oszaleć przyjdzie od tych wszystkich "może". Zawsze mam pieniądze w pogotowiu na podróż. Napróżno jej szukam w teatrze, na koncertach, balach, przechadzkach — i to mnie nawet cieszy; panny, bywające zbyt wiele w towarzystwach, zazwyczaj niewarte zdobywania; najczęściej brak im owej naiwności, która jest dla mnie conditio

sine qua non. To łatwo pojąć: i wśród cyganów znajdzie się klejnot, więc nie zbraknie go także w sali koncertowej, gdzie panny wystawiają się na sprzedaż — całkiem niewinnie zresztą. Broń Boże, aby ktoś śmiał mówić inaczej!

. maja.

Aha, dziecino, czemużeś to nie została w bramie? Wszakże nic w tem szczególnego, że młoda dziewczyna staje w bramie podczas deszczu. Ja taksamo robię, kiedy nie mam parasola, czasem nawet wówczas, gdy mam, jak np. teraz. Mógłbym wymienić kilka czcigodnych dam, które robiły tak samo bez nijakich skrupułów. Trzeba stać całkiem spokojnie, odwrócić się od ulicy, a wówczas przechodnie nawet nie zauważą, czy pani stoi, czy też ma zamiar wejść do domu. Natomiast byłoby nieostrożnie ukrywać się za bramą, zwłaszcza, gdy brama napoły otwarta; a to ze względu na skutki; bo im się kto staranniej ukrył, tem większej doznaje przykrości, gdy go znienacka odkryją. Jeżeli jednak ktoś się już schował, to powinien stać spokojnie i oddać się w opiekę swoim dobrym duchom i aniołom stróżom; przedewszystkiem należy zaniechać wyglądania na ulicę — dla przekonania się, czy deszcz ustał. Chcąc się zaś o tem upewnić koniecznie, należy zrobić krok naprzód i spojrzeć poważnie na niebo. Jeżeli ten ktoś ciekawie, trwożliwie i niepewnie wychyla główkę z za bramy, to powinien ją natychmiast schować — bo inaczej

pozna się na tem każde dziecko; nazywają to: bawić się w ciuciubabkę. A ja, który nie opuszczam ani jednej zabawy, miałżebym zachować się obojętnie i nie odpowiadać, skoro mnie zapytano'?... Nie myśl, piękna pani, że żywię względem niej jakieś obrażające myśli, wszakże pani wcale nie miała zamiaru wychylać głowy, wszakże, postanowiwszy, uczyniła to pani w najniewinniejszy na świecie sposób. W nagrodę za to nie powinna mnie pani obrażać w duchu, bo tego nie ścierpi dobre moje imię i nieskalana moja sława. A zresztą pani zaczęła. Radzę pani nigdy o tem zdarzeniu nie mówić mężczyźnie; słuszność zawsze będzie w takich razach po jego stronie. A cóż ja innego zamierzam uczynić niż każdy inny, rycerski

młody mężczyzna — ofiaruję pani parasol.

Gdzież to się podziała tak nagle'? Przepysznie, skryła się za bramę — bardzo miła dziewczynka. — "Czy nie mógłbym dowiedzieć się od pani o pewnej damie, która co dopiero wychyliła głowę z za bramy, nie wiedząc, co począć bez parasola. Szukamy jej ja i mój parasol — śmieje się pani — czy pozwoli pani, abym posłał po parasol służącego, a może pani każe sprowadzić dorożkę? — proszę, niema za co, to tylko należna grzeczność". Jestto może najmilsza z pośród tych wszystkich dziewcząt, które w ostatnich czasach widziałem; spojrzenie ma tak dziecinne, a równocześnie tak wyzywające; taka jest zachwycająca, taka urocza, a przecież razem taka ciekawa. — Idź w spokoju dziecino; gdyby nie zielona suknia, zapragnąłbym

może zawrzeć z tobą znajomość. — Idzie na ulicę Kupiecką. Jaka niewinna i pełna ufności, ani cienia w niej obłudy. Zielona suknia wymaga zaparcia się siebie samego.

. maja.

Dzięki ci, dobry Przypadku, dzięki! Była smukła i wyniosła, tajemnicza i zadumana jak sosna, jak młody pęd, jak myśl jedyna, która z głębin ziemi strzeliście mknie ku niebu, niepojęta i sobie samej niejasna; była całością, która nie ma części. Buki zdobią się w korony, których liście mówią

o zdarzeniach zaszłych w ich cieniu, sosna nie ma korony, nie ma przeszłości, jest samej sobie zagadką — taką była ona. Była dla siebie samej ukryta w swej duszy; sama zaś wyszła z siebie

i spokojna wyniosłość oblewała jej istotę, podobnie i śmiałe poloty sosny są dumne i wyniosłe, chociaż sosna przygwożdżona jest do ziemi. Tęsknota rozpościerała się na całej jej postaci, jakby gruchanie dzikiej gołąbki, jakaś głęboka tęsknota, która niczego nie pragnie. Była zagadką, która tajemniczo kryła w sobie własne rozwiązanie, a czemże są wobec takiej zagadki wszelkie skrytości dyplomatyczne, cóż na świecie piękniejszego nad słowo, które ją odgadnie? Jakże język jest wymowny, treściwy i znaczący: rozwiązać (zagadkę), ileż w tem dwuznaczności i jakże pięknie i mocno dwuznaczność ta przenika wszystkie kombinacye, w których słowo to zachodzi! Podobnie jak bogactwo

duszy jest zagadką, dopokąd nie rozetnie więzów języka i dopokąd tem samem zagadka nie rozwiąże się, tak młoda dziewczyna jest zagadką. — Dzięki ci, dobry Przypadku, dzięki. Gdybym ją był zobaczył w porze zimowej, możeby wskutek mrozu osłoniła się była całkiem zieloną suknią, a surowa przyroda mogłaby była uszczuplić jej piękność. A teraz, co za szczęście! Zobaczyłem ją poraz pierwszy na wiosnę, najpiękniejszą porę roku, w oświetleniu popołudniowem. Oczywiście i zima ma swe strony korzystne. Rzęsiście oświetlona sala balowa może istotnie być pochlebnem otoczeniem dla balowo wystrojonej młodej dziewczyny; lecz częścią rzadko ukazuje się w świetle korzystnem, właśnie dlatego, że wszystko ją do tego skłania i wyzywa, a wyzywanie to w każdym razie działa szkodliwie, bez względu na to, czy go posłucha czy też stawi mu opór; częścią przypomina tu wszystko znikomość i czczość wszechrzeczy i budzi niecierpliwość oraz pośpiech, a tem czyni użycie mniej orzeżwiającem.

Ale nie chciałbym się pozbawiać na zawsze tego cennego przepychu, i tego nieopisanego zalewu młodości i piękna i tej różnorodnej gry wszelakich sił. Atoli tu, w takiej sali nie tyle rozkoszuję się rzeczywistością, ile raczej możliwościami. Nie poszczególne punkty piękne podbijają i nęcą, lecz całość; przesuwa się przed oczami marzenie senne, widziadło, w którem wszystkie te kobiece istoty przenikają się wzajem swymi kształtami, w którem wszystkie oddzielne ruchy czegoś

szukają: zrównoważenia, skrystalizowania się w obrazie, którego się nie widzi.

Było to na ścieżce łączącej Norreport z Osterport. Było około w pół do siódmej. Słońce postradało już swą potęgę, a tylko wspomnienie o niem zostało w łagodnem jaśnieniu, które oblewało krajobraz. Przyroda oddychała swobodniej. Morze było spokojne, przejrzyste i gładkie jak tafla zwierciadlana. Domki mieszkalne tkaczy przeglądały się w wodzie, która na dalszej przestrzeni mroczyła się metalicznym odcieniem. Ścieżka i budowla po drugiej stronie były oświetlone bezsilnymi promieniami słońca. Niebo było jasne i czyste i tylko jedna jedyna lekka chmurka nieznacznie ślizgała się po sklepieniu; można ją było widzieć, utkwiwszy oko w morzu, ponad którego gładką taflą znikała. Nie zaszeleścił nigdzie listek. — Tak, to ona. Oko mnie nie zawiodło. A chociaż już oddawna przygotowywałem się na to spotkanie, to przecież nie mogłem zapanować nad pewnym niepokojem, nad pewnem wznoszeniem się i opadaniem całego jestestwa, podobnem do śpiewu skowronka, który na poblizkich łąkach kołysał się na falujących dźwiękach. Była sama. Teraz znowu zapomniałem, jak była ubrana, ale jej obraz zachowałem w pamięci. Była sama; i zajęta była widocznie nie sobą, lecz swemi myślami. Ale to nie było myślenie: ciche poszumy i szelesty myśli wyczarowały jej przed duszę jakiś, obraz tęsknoty niepojętej jak tyle licznych westchnień dziewiczych. Była właśnie w najpiękniejszej porze swego życia.

Młoda dziewczyna nie rozwija się w tem znaczeniu co chłopiec; nie rośnie lecz rodzi się. Chłopiec zaczyna rozwijać się natychmiast i potrzebuje na to wiele czasu, młoda dziewczyna rodzi się długo, a rodzi się wówczas, gdy już dorosła. I w tem tkwi niezmierne jej bogactwo; w chwili, w której się rodzi, już jest dorosłą, lecz ta chwila narodzin przychodzi późno. Dlatego też dziewczyna rodzi się dwukrotnie, poraz wtóry wówczas, gdy wychodzi zamąż, albo też raczej w chwili tej przestaje się rodzić, w tej bowiem chwili dopiero poraz pierwszy się zrodziła. Bo nietylko rodzi się rozkwitła już całkiem Minerwa, która wyskakuje z głowy Jowisza, albo Wenus, która w pełni swej krasy wynurza się z morza, lecz w ten sposób rodzi się każda młoda dziewczyna, której kobiecość nie nadpsuła się przez tak zwany rozwój. Dziewczyna budzi się nie kolejno, lecz nagle, natomiast śni tem dłużej; byle tylko nie przyszedł ktoś nierozsądny i nie zawołał na nią zbyt wcześnie. Lecz ten sen jest niezmiernem bogactwem.

Była zajęta nie sobą, lecz w sobie, a zajęcie to było niezmiernym spokojem i spocznieniem w głębi własnej istoty. Tak bardzo jest bogatą młoda dziewczyna, że samo objęcie tego bogactwa czyni już człowieka bogatym. Jest bogatą, chociaż nie wie, czy cokolwiek posiada; jest bogatą i skarbem nieprzebranym. Cichy otaczał ją spokój i lekka, smętna zaduma. Była tak lekka, żeby ją okiem można unieść, była tak lekka jak Psyche uniesiona w dal przez nimfy, a nawet jeszcze lżejsza, gdyż

unosiła się sama. Niechaj doktorowie kościoła spierają się o wniebowstąpienie Madonny, dla mnie nie jest ono niepojętem, gdyż ona nie była już z tego świata; atoli lekkość młodej dziewczyny jest niepojęta i kłam zadaje prawu ciążenia.

Nie zauważyła nikogo, sądziła więc, że i jej nikt nie zauważył. Trzymałem się zdala i wchłaniałem w siebie jej obraz. Szła powolnie, a jej spokoju i ciszy otoczenia nie mącił ani cień pośpiechu. Nad morzem siedział chłopiec i łowił ryby; stanęła opodal i spoglądała na toń wodną. Nie szła zbyt spiesznie, lecz widocznie pragnęła się ochłodzić; rozwiązała małą chusteczkę, którą miała na szyi pod szalem; łagodny wietrzyk od morza owionął lekkiem muśnięciem pierś białą jak śnieg, lecz ciepłą i pełną. Chłopiec widocznie nie bardzo był zadowolony z tego świadka, więc się odwrócili zaczął na nią patrzeć spojrzeniem bezczelnie flegmatycznem. Był naprawdę śmieszny i wcale nie mogę jej brać za złe, że wybuchnęła śmiechem. Śmiała się tak młodzieńczo; sądzę, że gdyby była z chłopcem sam na sam, to wkrótce przyszłoby do bójki niezawodnie. Jej szeroko otwarte oczy promieniały; wejrzawszy w nie widziałeś ciemny jakiś blask, który budził przeczucie nieskończonej, choć nieprzeniknionej głębi. Ten blask łagodny był czysty i niewinny, pobłażliwy i spokojny, pełen szelmostwa. Nos jej był nieco zaorlony; z boku zdawało się, że wnika w czoło, że się przeto staje nieco krótszym i nieco bardziej zuchwałym. Poszła dalej, ja za nią. Na szczęście znalazło się na łąkach kilku

znajomych; więc gdy ja z tym i owym pogadałem, ona tymczasem wyprzedziła mnie znacznie tak, że nie musiałem ciągle tymsamym, co ona, powolnym krokiem podążać za nią w niezmiennej odległości. Szła ku Osterport. Chciałem ją zobaczyć z blizka, ale nie chciałem być widzianym. Na rogu stoi kamienica, z którejby łatwo można obserwować. Znałem rodzinę tam mieszkającą, więc trzeba było tylko złożyć wizytę. Szybkim tedy krokiem wyminąłem ją, jak gdybym zupełnie na nic nie zważał. Wyprzedziłem ją znacznie, powitałem zebranych na lewo i prawo i stanąłem przy oknie, wychodzącem na ścieżkę. A ona nadchodziła. Patrzyłem i patrzyłem, równocześnie zaś wszcząłem rozmowę z towarzystwem, siedzącem przy herbacie. Po chodzie jej poznałem odrazu, że nie odbyła wcale znaczniejszej jakiej szkoły tańca, a przecież była w niej jakaś dumna, wrodzona wytworność, a przytem brak zajęcia się własną osobą. I zobaczyłem ją jeszcze raz jeden, chociaż wcale na to nie liczyłem. Z okna niedługo mogłem patrzeć na ścieżkę, natomiast mogłem ciągle mieć na oku groblę, która wrzyna się daleko w morze; i ku wielkiemu memu zdziwieniu zobaczyłem ją właśnie na grobli. Pomyślałem sobie, że ma tam rodzinę lub, że należy do tamtej wsi. I byłem już gotów pożegnać jak najprędzej towarzystwo z obawy, aby nie zawróciła i, abym w ten sposób nie stracił jej z oczu, bo skoro ukazała się na najdalszym krańcu grobli, więc widoczna, wnioskowałem, że znikła dla mnie na zawsze — gdy nagle zjawiła się w pobliżu. Przeszła koło domu;

w mgnieniu oka chwyciłem za kapelusz i laskę i miałem wybiedz. Miałem się z nią rozminąć kilka razy, a potem miałem pójść za nią, żeby się dowiedzieć, gdzie mieszka — gdy nagle w tym pośpiechu trąciłem w łokieć pewną damę, która właśnie podawała mi herbatę. Podniósł się krzyk straszliwy, a ja stanąłem jak wryty z kapeluszem i laską w ręku, pragnący jak najszybciej pożegnać zebranych. Chcąc więc dać rzeczy jak najkorzystniejszy obrót i usprawiedliwić ucieczkę, wybucham patetycznie: jak Kain chcę być wygnany z tego miejsca, które patrzyło na rozlew tej wody herbacianej. Lecz, jak gdyby się wszystko przeciw mnie sprzysięgło, gospodarz wpadł na rozpaczliwy pomysł rozwinięcia mojej metafory i głośno a sucho oświadczył, że nie mam prawa teraz odchodzić, zanim nie wypiję filiżanki herbaty i, zanim sam nie podam herbaty owej damie, bo to jest jedyny sposób naprawienia złego. A ponieważ byłem zupełnie przekonany, że gospodarz domu poczyta sobie za obowiązek grzeczności użycia w tym razie nawet przemocy, więc musiałem zostać. — A ona znikła.

. maja.

Jakaż to piękna rzecz być zakochanym, jakże zajmująca wiedzieć, że się jest zakochanym. Widzieć, to zupełnie co innego. Goryczą napawa mnie myśl, że znikła mi z oczu poraź drugi, lecz mimo to cieszę się tem do pewnego stopnia. Obraz, który mi po niej w pamięci pozostał, jest czemś pośre

dniem między jej realnem a idealnem zjawieniem. I ten obraz wywołuję teraz przed siebie; lecz właśnie dlatego, że jestto albo sama rzeczywistość, albo też rzecz, która się na rzeczywistości opiera, ma to dla mnie osobliwy urok. I nie drażni mnie wcale, że ona musi należeć do tej wsi; wiem i to mi na razie wystarcza. I ta możliwość jest warunkiem ukazania się obrazu — wszelką rozkosz trzeba pić kroplami, które sączą się powolnie. I czyż nie miałbym być spokojny, ja, który mogę uważać się za dziecię szczęścia, któremu to niezwykłe dostało się w udziale szczęście, że może być powtórnie zakochany. Takiego przymiotu nie wywabi ani sztuką ani pracą, to dar. A jeżeli mi się znowu uda zbudzić miłość, to obaczę przynajmniej, jak długo ta miłość da się utrzymać. Pieszczę się tą miłością nową, czego nie czyniłem za pierwszym razem. Zresztą sposobność nie często się zdarza, a gdy raz się już nadarzy, to trzeba ją naprawdę wyzyskać; gdyż w tem cała rozpacz, że nie sztuka uwieść dziewczynę, ale szczęście znaleźć takiego, któryby zasługiwał na to, aby uwodzić. — Miłość kryje w sobie mnóstwo tajemnic, a ten pierwszy odruch zakochania także jest jednem z misteryów, chociaż jednem z mniejszych; — przeważną część ludzi wybucha, ręczy się lub popełnia inne jakieś głupstwo, i w mgnieniu oka wszystko przeminęło, że ci ludzie nie wiedzą nawet, co zyskali a co stracili. — Więc dwa razy ukazała się moim oczom i znikła; ma to oznaczać, że wnet częściej zjawiać mi się będzie. Gdy Józef wyjaśnił

sen Faraonowi, dodał: a że śniłeś po dwakroć, więc sen twój wkrótce się spełni.

Byłoby rzeczą zajmującą poznać nieco przedtem siły, których działanie stanowi treść życia. Otóż moja nieznajoma żyje niezmiennie w niezmąconym spokoju; nie przeczuwa nawet, że jestem tuż obok niej; tem mniej, co dzieje się w mej duszy, a jeszcze mniej, z jaką pewnością spoglądam w jej przyszłość; gdyż, im więcej rzeczywistości pragnie moja dusza, tem rzeczywistość ta wyrazistsze bierze na się kształty. Gdy dziewczyna od pierwszego spojrzenia nie sprawia wrażenia tak głębokiego, że porywa ku sferom idealnym, to rzeczywistość zazwyczaj nie zbyt jest godna pożądania; gdy natomiast wrażenie jest istotnie głębokie, to mimo wszelkie doświadczenie czujesz się zazwyczaj owładniętym. Otóż temu, który nie całkiem pewny jest swojej ręki, swego oka i swego zwycięstwa, radziłbym zawsze odważyć się na atak w tem pierwszem stadyum; bo wówczas właśnie, że jest owładnięty, rozporządza nadprzyrodzoną siłą; gdyż owładnięcie to jest dziwną mieszaniną sympatyi i egoizmu. Natomiast rozkosz dla niego stracona; albowiem nie może odczuwać sytuacyi, skoro sam w niej jest uwikłany. Trudne do wykonania jest to, co jest piękne, a łatwe to, co zajmujące. W każdym razie należy się jak najbardziej zbliżyć do celu. Oto jest właściwa rozkosz; czego zaś doznają inni, zaiste nie mogę sobie wyobrazić. Samo posiadanie jest rzeczą niezmiernie małą, a środki, których tacy kochankowie używają, zazwyczaj dość nędzne; nie gardzą nawet pienię

dzmi, potęgą, obcymi wpływami, napojami miłosnymi i t. d. Lecz jakaż jest rozkosz w miłości, gdy niema w niej najzupełniejszego oddania się, oczywiście po jednej stronie; na to jednak w regule trzeba inteligencyi, a tej brak w regule takim kochankom.

. maja.

Więc na imię jej Kordelia. Kordelia! Piękne to imię; a ma to swoją doniosłość, gdyż często bardzo przykro łączyć z konieczności brzydkie imię z najtkliwszemi przydawkami. Poznałem ją już zdaleka, szła z dwiema przyjaciółkami. Po ruchach można było poznać, że się wnet zastanowią. Stanąłem u rogu ulicy i czytałem afisze, lecz ani na chwilę nie spuszczałem z oczu mojej nieznajomej. Zaczęły się żegnać. Obie towarzyszki mojej nieznajomej widocznie zboczyły z drogi, gdyż poszły teraz w odwrotną stronę. A ona zbliżała się do mojego rogu. I ledwie postąpiła o kilka kroków, gdy jedna z młodych panienek zaczęła biedz za nią i wołała głośno, że mogłem usłyszeć: Kordelio! Kordelio! Potem nadeszła i trzecia; wszystkie trzy skupiły główki na tajemną naradę, której zagadkę napróżno usiłowałem złowić subtelnem swojem uchem; potem roześmiały się wszystkie razem i w nieco szybszem tempie pobiegły wszystkie tą drogą, którą były obrały tamte dwie. Poszedłem za niemi. Weszły do jakiegoś domu stojącego na wybrzeżu. Czekałem

jakiś czas, gdyż najprawdopodobniej Kordelia miała wkrótce wyjść sama. Tak się jednak nie stało.

Kordelia! Prześliczne to imię, zaprawdę; przecież to imię trzeciej córki Leara, tej niezwykłej dziewczyny, o której nie można rzec, że miała serce na języku. Jej usta milczały, chociaż sercem miotała boleść i rozpierała je. Tak też i z moją Kordelia. Nie wątpię, że do niej podobna. Atoli moja Kordelia ma serce na języku i ustach, chociaż w innem rozumieniu: nie w formie słów, lecz w sposób bardziej serdeczny: w formie pocałunku. Jakże jej usta tryskały zdrowiem! Nigdy nie były piękniejsze.

Że istotnie jestem zakochany, mogę między innemi wnioskować i z tego, iż sam dla siebie traktuję tę sprawę z pewnego rodzaju tajemniczością. Wszelka miłość jest tajemnicza, nawet niewierna, jeżeli ma tylko w sobie konieczny w takich razach moment estetyczny. Nigdy nie chełpiłem się swojemi przygodami I nigdy też nie szukałem nikogo, żeby się módz zwierzać. Cieszę się niemal, że nie odkryłem jej mieszkania, ale znam miejsce, w którem często przebywa. Może też właśnie dlatego bardziej zbliżyłem się do celu. Nie budząc ani na chwilę jej uwagi, mogę niepostrzeżenie obserwować, a z tego trwałego punktu nie trudno mi będzie postarać się o przystęp do jej rodziny. Gdyby natomiast okoliczność ta okazała się przeszkodą niepokonaną — no! to zgoda i na tę przeszkodę; wszystko, co czynię, czynię con amore; tak więc i kocham con amore.

. maja.

Dziś postarałem się o kilka szczegółów, dotyczących domu, do którego weszła. Dom ten należy do wdowy obdarzonej trzema córkami. Wiadomości można tu pozbierać aż nadto, o ile oczywiście one same coś wiedzą. Jedyna trudność w tem, że trzeba te wiadomości rozumieć w trzeciej potędze; gdyż mówią wszystkie naraz. Nazywa się więc Kordelia Wahl i jest córką kapitana okrętowego, który umarł kilka lat temu, matka taksamo. Był to niezmiernie twardy i surowy człowiek. A teraz mieszka u swojej ciotki, która ma być nieco podobna do zmarłego kapitana, lecz która zresztą jest niewiastą bardzo czcigodną. To bardzo ładnie, lecz prócz tego nie mają nawet najdrobniejszej wiadomości o samym domu Wahlów; nigdy bowiem do nich nie chodzą. Kordelia zaś przychodzi do nich, a stamtąd razem z dwiema panienkami idą na naukę do kuchni królewskiej. Przychodzi też dlatego zaraz popołudniu, czasem i przed południem, nigdy zaś wieczorem.

I tu kończy się historya, a nie widzę zgoła jeszcze grobli, po której możnaby dostać się do domu Kordelii.

Kordelia wie także niejedno o cierpieniach życia, o mrocznych stronach tego życia. Któżby to o niej pomyślał. Jednakowoż te wspomnienia muszą pochodzić z młodego wieku i stanowią horyzont, pod którym żyła, nie zdając sobie nawet z niego sprawy. To bardzo dobrze, bo w ten sposób kobiecość jej nie doznała uszczerbku. Z drugiej strony ma to swą

doniosłość, bo posłuży do jej spotęgowania, trzeba jeno umieć ją wywołać i zbudzić do życia. Wszelkie takie zdarzenia życia wytwarzają zazwyczaj dumę, o ile oczywiście nie miażdżą, ale ona wcale nie jest zmiażdżona.

. maja.

Mieszka w pobliżu wałów w miejscu niekoniecznie dogodnem; niema tu sąsiada, z którymby można zawrzeć znajomość, niema tu również placów publicznych, na którychby bez przeszkody można się oddać swym działaniom obserwacyjnym. Sam wał nie bardzo ocieniony, więc rzadko kiedy zjawia się jakiś przechodzeń tak, że samotnie idący człowiek musi zwrócić na siebie uwagę. Do domu wejść również niestosownie, bo w takim razie wszelkie obserwowanie staje się rzeczą niemożliwą. Jest i miejsce narożne, okna, wychodzące na ogród można także widzieć z ulicy, gdyż dom nie ma sąsiedztwa. To zapewne jej sypialnia.

. maja.

Dziś widziałem ją poraz pierwszy u państwa Jansen. Przedstawiono mnie. Nie wiele ją to obeszło, nie uważała też na mnie wcale. Zachowywałem się jak najniepokaźniej, żeby módz tem lepiej obserwować. Zabawiła zaledwie chwilę, przyszła tylko po panny Jansen, bo razem miały pójść do kuchni królewskiej. Więc gdy obie panny Jansen zbierały

się w sąsiednim pokoju, byliśmy sami. Z zimną, omal niedbałą oschłością rzuciłem flegmatycznie kilka słów, na które otrzymałem niezasłużenie grzeczną odpowiedź. Potem wyszły. Mógłbym się był im ofiarować na towarzysza; byłoby to jednak nieco po junacku, a tak, wiem dobrze, nie zdobędę jej nigdy.

Natomiast postanowiłem pożegnać się wnet po ich wyjściu; lecz poszedłem szybciej i inną drogą, żeby potem zetknąć się z niemi i, żeby je wyminąć. A snadź było mi bardzo spieszno, bom się nawet wcale nie ukłonił, — ku wielkiemu ich zdumieniu.

. maja.

Muszę koniecznie dostać się do ich domu — co do tego musu nie mam zgoła wątpliwości. Tymczasem jednak jest cała sprawa dość rozwlekła i trudna. Nigdy nie znałem rodziny, któraby żyła w takiem odosobnieniu. Ona i ciotka — i na tem koniec. Nie mają ani brata ani kuzyna ani żywej duszy, niema się wprost na kim oprzeć. Jakkolwiekbądź, niesłuszna to rzecz, aby rodzina żyła w takiej samotności; w ten bowiem sposób pozbawia się młodą panienkę możności poznania świata, nie mówiąc już o innych niebezpiecznych takiej samotności następstwach. Taka rzecz zawsze się mści. Taksamo jest w sprawach miłosnych. Takie bowiem odosobnienie może wprawdzie odstraszać, ale tylko drobnych złodziei. W domach bardziej towarzyskich jest więcej sposobności, więc się złodzieje mnożą.

Niewielkie to jednak ma znaczenie, gdyż u takich dziewcząt nie wiele skradniesz; w szesnastym roku życia mają już serca zarysowane nazwiskami nie gorzej tkaniny, a ja nigdy nie piszę swego nazwiska tam, gdzie kilku już innych swoje wypisało. Nigdy bowiem nie przejdzie mi przez myśl, aby swoje nazwisko wyskrobać na szybie w karczmie, albo wyciąć na drzewie lub na ławce w Frederikshave.

. maja.

Im dłużej czytam w jej twarzy, tem się naoczniej przekonywam, że jest zupełnie osamotniona. Mężczyzna dorosły, a nawet młodzieniec nigdy nie powinien być odcięty od reszty świata, bo, gdy jego rozwój zasadza się niemal wyłącznie na refleksyi, więc musi koniecznie wejść w stosunki z innymi ludźmi. Atoli młoda dziewczyna jeszcze przeto nie staje się zajmującą, albowiem to pojęcie mieści już w sobie myśl o sobie samym i dlatego to właśnie w sztuce rzeczy zajmujące przywodzą zawsze na myśl obraz osoby samego artysty. Młoda dziewczyna, która pragnie podobać się przez okazanie tego "zajmującego" rysu, osiąga tyle, że podoba się zaledwie sobie samej. Oto więc, co z punktu widzenia estetycznego można przytoczyć przeciwko zalotności wszelkiego rodzaju. Inaczej ma się rzecz z ową pozorną kokieteryą, która jest jeno naturalnym odruchem: tak wstydliwość kobieca, ta z kokieteryj wszelkich najpiękniejsza. Wprawdzie zajść może ten szczęśliwy wypadek, że taka zajmująca

dziewczyna znajdzie wielbiciela, lecz gdy w ten sposób sama się wyzbyła swej kobiecości, więc i zazwyczaj ów mężczyzna ani krzty męskości nie posiada. Zajmującą staje się taka młoda dziewczyna właściwie wtedy dopiero, kiedy poraz pierwszy zawrze stosunek z mężczyzną. Kobiety stanowią płeć słabszą, a jednak osamotnienie w latach młodości o wiele większe ma znaczenie dla kobiety niż dla mężczyzny; kobieta sama sobie powinna być całym światem, a złudzenie jest owym królewskim darem przyrody, który dźwiga na sobie cały ciężar samotności. I właśnie to nieustanne przebywanie w zaczarowanem kole złudzenia tak bardzo kobietę osamotnia. Często myślałem o tem, że niema dla młodej dziewczyny nic bardziej szkodliwego nad obcowanie z innemi młodemi dziewczętami. Widocznie pochodzi to stąd, że takie obcowanie rozprasza złudzenie, lecz nie rozjaśnia go wcale. Jest najgłębszem przeznaczeniem kobiety być towarzyszką mężczyznie, a gdy kobieta obcuje z osobnikami własnej swej płci, to nasuwa się odrazu refleksya, że to właściwie dama do towarzystwa. Sam język jest pod tym względem bardzo wymowny: mężczyzna nazywa się panem, lecz kobieta nie nazywa się sługą lub t. p., wcale nie, użyto tu określenia bardziej istotnego: kobieta jest towarzyszką, nie zaś damą do towarzystwa. Gdybym sobie miał pomyśleć ideał dziewczyny, to pragnąłbym, iżby była na świecie sama, a szczególnie, iżby nie miała przyjaciółek. Niewątpliwie prawdą jest, że trzy były Gracye; lecz przeto nikomu chyba przez myśl nie przeszło, aby wyobra

żać je sobie jako postacie zajęte rozmową; trzy Gracye tworzą w swej niemej trójcy kobieco piękną jedność. Ośmieliłbym się nawet zalecać dla młodych dziewcząt życie więzienne, o ileby oczywiście przymus taki nie oddziaływał szkodliwie. Młoda dziewczyna zawsze powinna mieć zupełną swobodę, ale bacznie trzeba uważać, iżby się jej nie nadarzały sposobności. Bo tylko w ten sposób pozostanie piękną i nadal, i nie zechce okazać się zajmującą. Napróżno osłoniłbyś dziewczynę obcującą z dziewczętami welonem dziewiczym lub ślubnym; natomiast, kto tylko posiada trochę poczucia estetycznego, dostrzeże, iż dziewczyna w głębszem i najwyższem znaczeniu niewinna, zawsze przybędzie do niego w zasłonie, chociażby wcale nie było w zwyczaju używać welonów ślubnych.

Otóż ona jest wychowana starannie; cześć przeto rodzicom jej w grobie; żyje w zupełnem osamotnieniu; z wdzięczności za to rzuciłbym się ciotce na szyję. Nie zna wcale rozkoszy świata, więc i nie ma owego głupiego przesytu. Jest dumna, gardzi tem, co sprawia uciechę innym dziewczętom — tak też być powinno. Jestto drobny fałsz, z którego skorzystam odpowiednio. Nie lubi wystawności ani przepychu, tego przynajmniej, który tak wabi inne dziewczęta swoją fałszywą błyskotliwością; jest nieco polemicznie usposobiona, ale to jest konieczne dla młodej dziewczyny, posiadającej tak ogromny skarbiec entuzyazmu. Żyje w świecie wyobraźni. Gdyby się dostała w niewłaściwe ręce, mogłoby

z niej wyróść stworzenie bardzo niekobiece, właśnie dlatego, że tyle w niej kobiecości.

. maja.

Nasze drogi schodzą się wszędzie. Dziś spotkałem ją trzy razy. Wiem o każdej jej najdrobniejszej wycieczce, wiem, kiedy i jak ją spotkać można, lecz tych wiadomości nie wyzyskuję; a nawet jestem pod tym względem niesłychanie rozrzutny i trwonię napróżno wiele czasu. Nieraz czekam kilka godzin, a potem wracam swoją drogą, porzucając spotkanie jak pierwszą lepszą drobnostkę; nie spotykam się z nią wcale; dotykam się jedynie jej peryferycznej istności. Ilekroć się dowiem, że ma być u pani Jansen, przyjmuję jedynie do wiadomości, a nie idę tam, chyba, że mi zależy na zaobserwowaniu jakiegoś szczegółu; wtedy jednak przychodzę do pani Jansen nieco wcześniej niż ona i o ile możności zderzam się z nią we drzwiach, w chwili, w której ona wchodzi, a ja wychodzę; albo też na schodach; a tam z największą niedbałością koło niej przechodzę. Jestto pierwsza sieć, w którą wkrótce ma się uwikłać. Na ulicy nie zatrzymuję jej nigdy, nawet się nie kłaniam, lecz zawsze idę za nią w pewnej stałej odległości. Te nieustanne nasze spotkania musiały ją zdziwić, niewątpliwie uświadomiła już sobie, że na jej widnokręgu nowa ukazała się postać, która w swoim pochodzie wkroczyła, wcale nieszkodliwie zresztą, na kierunek jej drogi; lecz nawet nie przeczuwa istnienia prawidła, które jest

dźwignią i zaczątkiem tego ruchu; czasem ogarnia ją chęć spojrzenia w lewo, w prawo lub poza siebie, jak gdyby chciała wykryć punkt, który jest celem, metą; i ani na chwilę nie przejdzie jej przez myśl, że ona właśnie jest owym punktem i kresem. Doznaje tegosamego uczucia, które ogarnia zazwyczaj moich najbliższych: ci ludzie sądzą, że mam mnóstwo zajęć, że nieustannie jestem w ruchu i, że, jak Figaro, szukam jednej, dwóch, trzech, czterech intryg naraz, bo to dla mnie największa rozkosz. A ja, to rzecz naturalna, zanim zacznę nacierać, muszę wpierw poznać i ją i jej nastrój duchowy. Większa część ludzi rozkoszuje się młodą dziewczyną, jak kieliszkiem szampana w chwili podniecenia; ach, tak! to bardzo pięknie i prawdopodobnie z mnóstwem dziewcząt tylko tak daleko zajdziesz, to znaczy może: najdalej, najwyżej; tymczasem poza tem kryje się znacznie więcej. A jeżeli jednostka jest tak słaba, iż nie zdoła znieść jasności i przejrzystości, natenczas oczywiście niejasność jest pierwszym warunkiem; lecz ona znieść zdoła.

Im więcej oddania się w miłości, tem bardziej zajmującą jest ta miłość. Rozkoszą tej chwili, jeżeli nie w zewnętrznem, to przecież w duchowem znaczeniu, jest zdobycie przemocą, a to zdobywanie jest tu zaledwie rozkoszą urojoną, bo podobne do ukradkiem zabranego pocałunku: nie ma jasno określonej formy. Nie; gdy można młodą dziewczynę doprowadzić do tego, że za jedyne zadanie swej swobody uważa bezwzględne oddanie się, że jedyną błogość odczuwa wtedy tylko, gdy to oddanie się

może wybłagać i razem być pewną swojej wolności, natenczas doznaje się pierwszej, prawdziwej rozkoszy, lecz na to — trzeba oczywiście rozporządzać wielkim wpływem duchowym.

* * *

Kordelia! jakie to cudne imię! Siedzę w domu i ćwiczę się w wymawianiu jak papuga: powtarzam nieustannie: Kordelio, Kordelio, moja Kordelio, ty moja Kordelio. Nie mogę powstrzymać się od śmiechu na myśl, z jaką niezwykłą wprawą wyrzeknę kiedyś w stanowczej chwili to słowo. Zawsze trzeba przygotowywać się przez wstępne studya, wszystko musi być ściśle ułożone. Nic dziwnego, że poeci opisują zawsze chwilę pierwszego "ty", tę piękną chwilę, w której kochankowie nie przez święconą wodę pięknych słów (niewielu zresztą zaszło dalej), lecz przez pogrążenie się w oceanie miłości wyzuwają się z dawnego człowieczeństwa, a po wyjściu z niego odnajdują w sobie dawnych znajomych, chociaż się znają nie dłużej nad jedną chwilę. Dla młodej dziewczyny chwila ta zawsze jest najpiękniejszą, a chcąc wypić całą jej słodycz, trzeba być nietylko pochrzestnikiem, ale i kapłanem.

. czerwca.

Kordelia jest dumna, zauważyłem to już od dawna. Ilekroć znajduje się w towarzystwie panien Jansen, mówi bardzo mało, a ich nieustanne paplanie musi ją widocznie nudzić; świadczy o tem

lekki uśmiech, który się nieznacznie przewija koło kątów jej ust. A ten uśmiech jest podstawą, na której wznoszę cały mój gmach. Innym razem dziwnie jest rozpasana, czem w zdumienie wprawia panny Jansen. Niejasnem to dla mnie nie jest, bo mam w pamięci dzieje jej dziecięctwa. Miała zaledwie jednego brata o rok starszego od siebie. Znała tylko ojca i brata, była świadkiem poważnych zajść, a te usposabiają niechętnie dla zwykłych trywialnych rozmów gąsek podlotków. Pożycie jej rodziców nie było szczęśliwe. To, co zazwyczaj przyciąga młodą dziewczynę wyraźnie lub mniej wyraźnie, jej nie nęci. Być może, iż nawet nie rozumie, co to jest młoda dziewczyna. A może chwilami pragnęłaby być raczej mężczyzną niż dziewczyną.

Ma fantazyę, duszę, jest namiętna, posiada słowem wszystkie przymioty, ale te przymioty nie zdołały się jeszcze odzwierciedlić subjektywnie. Dzisiaj przekonał mnie o tem dowodnie przypadek. Wiem od państwa Jansen, że nie gra na nijakim instrumencie, sprzeciwiałoby się to bowiem zasadom jej ciotki. Nie mogłem tego nigdy odżałować, bo muzyka jest doskonałym środkiem porozumiewania się z młodą dziewczyną, byle tylko nie występować w roli znawcy. Dziś poszedłem do państwa Jansen, uchyliłem nieznacznie drzwi, nie zapukawszy przedtem; jest to bezczelność, prawda, ale ja tę bezczelność zawsze obracam na własną korzyść, albo też zamieniam ją w razie potrzeby na śmieszność, że pukam do otwartych drzwi; Kordelia

siedziała sama przy pianinie — zdawało mi się, że grała ukradkiem — grała małą szwedzką piosenkę — grała niewprawnie, niecierpliwie, lecz wnet zaczęła wydobywać tony miękkie i łagodne. Zamknąłem drzwi i pozostałem na dworze, łowiąc uchem zmiany w jej nastroju; czuć było czasem w jej graniu namiętność, wielką, tryskającą niesłychanem życiem, lecz gwałtem stłumioną. Było w jej graniu trochę smutku, ale i wiele polotu dytyrambicznego. Mógłbym był wówczas wypaść z ukrycia skorzystać z chwili — lecz popełniłbym głupstwo. Wspomnienie jest nietylko środkiem zachowawczym, jest także środkiem potęgującym: co przeszło przez wspomnienie działa ze zdwojoną siłą. Często natrafia się w książkach, osobliwie zaś w książeczkach do nabożeństwa, na drobne kwiatki — chwila, która dała powód do ich złożenia, była niewątpliwie chwilą piękną, ale wspomnienie jest jeszcze piękniejsze, a właściwie pięknem jest tu jedynie to wspomnienie. Kordelia najwidoczniej kryje się ze swoją muzyką, albo też może prócz tej jednej melodyi nie zna zgoła innej, a piosenka ta może ma dla niej osobliwsze znaczenie? O tem wszystkiem nie mam wyobrażenia, lecz właśnie dlatego przypadek ten nabrał dla mnie wielkiej doniosłości. A gdy już teraz mówię z nią bardziej poufale, więc poniosę ją całkiem tajemnie ku owej granicy i dam jej wpaść w nadstawioną pułapkę.

. czerwca.

Dotychczas jeszcze nie wiem dokładnie, jak ją mam rozumieć: zachowuję się przeto tak spokojnie, tak niepokażnie — jak żołnierz (wysłany z oddziałem na zwiady), który rzuca się na ziemię i łowi uchem najodleglejsze echa nadciągającego wroga. A właściwie nawet nie jestem dla niej tym żołnierzem — bo nietylko, że niema między nami tego negatywnego stosunku, ale niema wogóle stosunku. Dotychczas nie odważyłem się na żaden eksperyment.

W romansach ujrzeć i kochać, to jedno — tak, to dość prawdziwe, jednakowoż miłość ma swoją dyalektykę; to też i co nam z tej miłości pokazują w romansach'? Same kłamstwa, które ułatwiają pisarzowi zadanie, czyniąc je krótszem.

Kiedy teraz, po zebraniu tych wszystkich wyjaśnień, przywodzę na pamięć wrażenie, któregom doznał za pierwszem naszem spotkaniein, to widzę, że wyobrażenie moje o niej zmieniło się znacznie, a tak na jej, jak i na moją korzyść. Rzeczywiście bowiem dziewczyna całkiem samotnie idąca ulicą i w ten sposób pogrążająca się w sobie, nie jest zjawiskiem zwyczajnem. Z surowej mojej krytyki wyszła jako powabna. Lecz powab jest boleśnie ulotną chwilą, ktora jak dzień wczorajszy znika na zawsze, gdy tylko przeminie. Nie wyobrażałem jej sobie w tem otoczeniu, w którem żyje, a przynajmniej nie wyobrażałem sobie, aby tak była obeznana z burzami życia.

I pragnąłbym jeszcze wiedzieć, jak się ma rzecz z jej uczuciami. Zakochaną widocznie nigdy nie była, na to jej umysł jest zbyt żądny swobody, zbyt skłonny do fruwania, a zgoła już nie jest z tych teoretycznie doświadczonych dziewic, które się wyobraźnią zdołają przenieść przed czasem w objęcia mężczyzny. Rzeczywiste zdarzenia, z któremi się zetknęła, nie posiadały właśnie na tyle mocy, aby jej pogmatwać wyobrażenie o stosunku marzenia do rzeczywistości. Dusza jej karmi się jeszcze boską ambrozyą ideału. Lecz ten ideał, który ona ma przed oczyma, to nie jakaś pasterka ani bohaterka z romansu lub kochanka, lecz jakaś Joanna d'Arc lub ktoś w tym rodzaju.

Pytanie jednak zawsze, czy kobiecość jej dość jest silna, aby módz się uświadomić, czy też może być tylko przedmiotem rozkoszy jak piękno lub nadobność, pytanie, czy można silniej napiąć łuk. Wielka to już rzecz znaleźć szczerą i bezpośrednią kobiecość, więc chcąc się ważyć na odmianę, trzeba wziąć do pomocy to, co zajmujące. W tym celu najlepiej wyszukać jej pierwszego lepszego gacha i rzucić go jej na szyję. Powiadają, że to może dziewczynie zaszkodzić, ale to przesąd. Oczywiście, gdy jest bardzo misterną i wątłą rośliną, na której jest jeden tylko lśniący punkt: nadobność; to tem lepiej dla niej, że nigdy nie dowie się o prawdziwej miłości; zresztą zaś może to być tylko korzystne, a ja nigdy nie wahałbym się ani na chwilę szukać

gacha, gdyby przypadkiem nie było pod ręką ani jednego. Człowiek ten nie może być naturalnie karykaturą, bo na tem nic nie zyskasz; musi to być poczciwy, młody mężczyzna, o ile możności bardzo miły, lecz za mały, żeby módz doróść do potęgi jej namiętności. Takiego to człowieka dziewczyna wnet pozna na wskroś, uczuje przedsmak prawdziwej miłości i zacznie niemal powątpiewać o własnej swej istności, gdy tylko odczuje głębię swego przeznaczenia i gdy się przekona, co może jej dać rzeczywistość; i powie sobie taka dziewczyna, że jeżeli to ma być miłość i nic ponadto, to niema w tem nic wielkiego. I zamknie się w swej miłości, a pycha ta uczyni ją zajmującą, prześwieci całą jej istotę spotęgowanym blaskiem; równocześnie jednak bliższą będzie upadku; chociaż wszystko to razem czyni ją coraz bardziej zajmującą. Tymczasem jednak trzeba się będzie rozpatrzeć wśród jej znajomych, może się tam znajdzie taki pan miłości żądny. W domu niema po temu sposobności, gdyż nikt tam nie bywa, natomiast ona bywa u innych, a tam już oddawna mógł się taki pan znaleźć. Wyszukać takiego człowieka, to rzecz nieco ryzykowna, bo może już ktoś taki jest. Dwóch zaś takich ludzi zupełnie miernych i nieznacznych mogłoby podziałać szkodliwie. Muszę się teraz dowiedzieć, czy niema gdzieś w ukryciu takiego kochanka, któremu brak odwagi do wzięcia szturmem tego domu; tchórzyna widocznie nawet nie pomyśli, aby się w takim klasztornym domu mogła nadarzyć sposobność.

Pozostanie to więc zasadą strategiczną i naczelnem prawidłem wszystkich ruchów tej wyprawy wojennej, ażeby zastać ją zawsze w sytuacyi zajmującej. Na tem tedy polu walka ma być stoczona. Jeżeli się nie mylę, to cała jej struktura obliczona jest na to, aby to, czego ja żądam, było właśnie tem, co ona dać może, a nawet tem, czego ona sama pragnie. I wszystko właśnie zasadza się na tem, aby umieć podchwycić, co ktoś dać może i, czego w zamian za to żąda. Dlatego też dzieje moich miłostek zawsze mają dla mnie rzeczywiste znaczenie, stanowią w życiu pewien moment, epokę kształtowania się i formowania, epokę, z której sobie dokładnie potrafię zdać sprawę; czasem wiąże się z tem ta lub owa zręczna sztuczka; dla pierwszej, którą kochałem, nauczyłem się tańczyć, dla pewnej małej tancerki nauczyłem się francuskiego języka. W owym czasie szedłem jeszcze jak głupiec na targ i często bywałem oszukiwany. Teraz zaś ja sam wystawiam się na sprzedaż. Być jednak może, iż Kordelia już wyczerpała jedną stronę "interesującego", świadczy choćby o tem jej odosobnione życie. Należy tedy wyszukać inną stronę, która za pierwszem spojrzeniem wyda się jej czem innem, lecz która właśnie skutkiem tego kontrastu będzie dla niej zajmującą. W tym celu rozpocznę działać zwykłą, szarą, codzienną prozą. Przedewszystkiem trzeba zneutralizować jej kobiecość zapomocą prozaicznego rozumu i szyderstwa, nie wprost, lecz pośrednio, tem, co jest absolutnie neutralne: umysłem. Straci niemal całą swoją kobiecość, lecz wów

czas nie potrafi stać o własnych siłach, więc rzuci się w moje objęcia, nie, jakobym był kochankiem, lecz w sposób zupełnie jeszcze neutralny; — w owej chwili ocknie się jej kobiecość. Wywabimy ją inapniemy do najwyższego stopnia prężności, poczem już za naszą sprawą pozwoli sobie przekroczyć ten lub ów konwenans. Kobiecość jej dosięgnie w ten sposób nadprzyrodzonej niemal wysokości, i wówczas to odda mi się z namiętnością, ogarniającą światy.

. czerwca.

Niedługo szukałem. Kordelia bywa w domu kupca Baxtera. Zastałem tam prócz niej człowieka, który jest mi niejako na rękę. Edward, syn gospodarza domu, jest w niej zakochany na zabój; wystarczy spojrzeć przelotnie na tych dwoje młodych, aby to zauważyć. On pracuje w kontuarze ojca; jest pięknym, przyzwoitym młodzieńcem, jest trochę nieśmiały; to jednak, sądzę, wcale mu w jej oczach nie zaszkodzi.

Nieszczęsny Edward! On naprawdę nie wie, jak sobie począć ze swoją miłością. Ilekroć się dowie, że ona wieczorem u nich będzie, przebiera się jedynie dla niej, bierze na siebie nowe czarne ubranie jedynie dla niej, wkłada mankiety jedynie dla niej, — i jest w ten sposób niemal śmieszny w tem codziennem otoczeniu codziennego towarzystwa. Gdyby jego nieśmiałość była maską, toby się ten Edward mógł dla mnie stać niebezpiecznym rywalem, a tak z jej pomocą mogę wiele uzyskać. Jakże

to często użyłem już zakłopotania, żeby w błąd wprowadzić panienkę. Zazwyczaj młode dziewczęta bardzo ostro wyrażają się o nieśmiałych mężczyznach, a przecież potajemnie zachwycają się nimi. Nieco zakłopotania schlebia próżności takiego dziewczątka, które czuje swoją wyższość i ma niejako w ręku zadatek swego bezpieczeństwa. Ale, uśpiwszy takie dzieciątko, należy pokazać, jak właśnie wtedy, gdy na pozór o mało nie giniesz z zakłopotania, jesteś daleki od takiego stanu. Atoli zakłopotanie odbiera ci godność męską i dlatego jest względnie tylko dobrym środkiem neutralizowania stosunku jednej płci do drugiej; stąd takie dziewczątko, spostrzegłszy, że to była maska, zarumieni się w duchu ze wstydu, bo zrozumie, że do pewnego stopnia przekroczyło granice; taksamo dzieje się, ilekroć dziewczyna zbyt długo ma chłopca za dziecko.

. czerwca.

Tak tedy jesteśmy przyjaciółmi, Edward ze mną; łączy nas prawdziwa przyjaźń, stosunek tak piękny, że od najświetniejszych dni Grecyi podobnego nie widziano. Spoufaliliśmy się szybko, ponieważ wtajemniczyłem go w mnóstwo szczegółów, dotyczących Kordem", i w ten sposób wyłudziłem mu wyznanie tajemnicy. I to jest zupełnie jasne, bo skoro mi powierzył wszystkie swoje tajemnice, nie mógł więc i tej pominąć. Nieszczęśliwy chłopiec wzdychał już niezmiernie długo. Stroi się, ilekroć ona ma przyjść,

odprowadza ją wieczorem do domu, serce mu bije na myśl, że jej ramię spocznie na jego ramieniu; przechadzają się we dwoje, spoglądając ku gwiazdom, potem on dzwoni na odźwiernego, ona znika w sieni, on rozpacza — lecz wszystkie nadzieje odkłada do następnego spotkania. Dotychczas jeszcze się nie odważył przestąpić progu jej domu, on, który przecież ma tyle sposobności. Jakkolwiek nie mogę nie drwić sobie w duchu z Edwarda, to jednak w dziecinnem jego zachowaniu się widzę wiele piękna. A chociaż mogę o sobie powiedzieć, że znam niemal wszystkie tajniki erotyzmu, to jednak nigdy nie zauważyłem na sobie tej trwogi i tego drżenia miłosnego — a raczej i ja tego na sobie doświadczyłem, ale nigdy do tego stopnia, abym miał tracić przytomność, bo im działanie tych stanów było gwałtowniejsze, tem czułem się silniejszym. Może ktoś na to powie, że nigdy prawdziwie nie kochałem; być to może. Zwymyślałem Edwarda i powiedziałem mu, że trzeba się zdać na mą przyjaźń. Jutro ma odważyć się na krok stanowczy; osobiście do niej pójdzie i zaprosi ją na wieczór do swego ojca. Udało mi się również naprowadzić go na rozpaczliwą myśl, żeby mnie zabrać ze sobą; dałem słowo, że mu dotrzymam towarzystwa. Bierze to za nadzwyczajną przysługę przyjacielską. Sposobność jest więc właśnie taka, jakiej szukam; znaczy to: wpaść do pokoju razem z drzwiami. Gdyby jednak Kordelia miała się czegoś, choćby nieznacznie, domyślać, to moje wystąpienie pogmatwałoby całą sprawę.

Dawniej nie robiłem nigdy wstępnych przygotowań do konwersacyi, teraz muszę, bo z obowiązku zabawiam ciotkę. Musiałem się bowiem podjąć tego szanownego zadania, żeby zasłonić przed nią zakochane gesty Edwarda. Ciotka dłuższy czas przebywała na wsi, toteż dzięki moim starannym studyom ekonomicznym i światłym uwagom ciotki opartym na doświadczeniu czynię znaczne postępy tak pod względem bystrości jak i zdolności rozprawiania

o zawiłych problemach.

Więc co się tyczy ciotki, to zyskałem już szczęśliwie zupełne jej uznanie, uważa mnie za spokojnego i poważnego człowieka, którego można u siebie przyjmować i, który różni się zupełnie od naszych modnych młodzieńców. U Kordelii zdaje się nieszczególnie jestem zapisany. Co prawda, odznacza się ona zbyt niewinną kobiecością, iżby miała pragnąć nadskakiwali każdego mężczyzny, lecz przecież musi czuć doskonale, ile oburzającego zuchwalstwa jest w mojem postępowaniu.

Kiedy tak siedzę w schludnym i miłym pokoju

i kiedy widzę, jak ona niby anioł opiekuńczy roztacza wokół siebie nadobną swą urodę, ogrzewającą wszystkich, którzy się z nią stykają i dobrych i złych, natenczas trawi mnie chwilami niecierpliwość i pragnąłbym gorąco wyjść z swojej kryjówki; bo jakkolwiek siedzę na widoku, w obliczu wszystkich w pokoju obecnych, to jednak czaję się w ukryciu; chciałbym ją ująć za rękę, chciałbym ją objąć całą, ukryć ją w sobie, z obawy, aby jej nie postradać. Albo też gdy z Edwardem wychodzimy od nich

wieczorem, gdy na pożegnanie Kordelia podaje mi rękę i, gdy drobną tę dłoń trzymam w swoich rękach, to chwilami trudno mi rozstać się z nią i wypuścić tę ptaszynę z uwięzi. Cierpliwości — guod qntea fuit impetus, nunc ratio est — w zupełnie inny sposób musi wpaść w moje sieci, a wtedy dam wybuchnąć nagle całej potędze miłości. Nie psuliśmy sobie tyle chwil osłodzonemi słówkami, przedwczesnemi proroctwami, za to mi wdzięczną być powinnaś, moja Kordelio. Z trudem usuwam sprzeczności, napinani łuk miłości, aby zadać ranę tem głębszą. Jak łucznik popuszczam cięciwy, naciągam jej znowu, słucham melodyi jej brzęku, który jest dla mnie jakby muzyką wojenną, lecz jeszcze nie celuję, jeszcze nie zakładam strzały.

Ilekroć drobna garstka ludzi częściej schodzi się w temsamem miejscu, wytwarza się zawsze dokoła nich pewna tradycya, w której każda jednostka ma swoję miejsce, swoje stanowisko; Jestto pewnego rodzaju obraz wykończony do najdrobniejszych szczegółów, więc można go sobie powolnie rozwijać niby mapę na terenie operacyjnym. Tak też i my w domu Wahlów tworzymy pewną jednolitą, obrazową całość. Wieczorem pijemy herbatę. Kordelia wówczas odchodzi z swoją robótką od stolika, a ciotka, która zazwyczaj siedzi na kanapie, zajmuje jej miejsce, stolik zaś z herbatą przenosi się przed sofę, potem Edward idzie za Kordelia, a ja za ciotką. Edward szuka samotności,

chciałby mówić szeptem i zazwyczaj udaje mu się to bardzo dobrze, bo jest zupełnie niemy: ja się zaś wcale nie kryję z rozmową o cenach targowych, o ilości mleka potrzebnej na wyprodukowanie funta masła, potem znowu o śmietanie i o dyalektyce maślnicy; wszystko to bowiem są rzeczy, których każda młoda dziewczyna nietylko słuchać może bez szkody, lecz o których, a to o wiele rzadziej się zdarza, można wszcząć gruntowną i budującą konwersacyę, uszlachetniającą razem mózg i serce. Zazwyczaj odwracam się tyłem do stolika i do marzeń Edwarda i Kordelii, marzę sam na sam z ciotką. Bo czyż płody natury nie świadczą o tejże natury wielkości i mądrości'? jakim że cudownym darem jest np. masło, ten przepyszny dar natury i sztuki. Ciotka nie może usłyszeć ani słowa z rozmowy Edwarda i Kordelii, jeżeli ta para wogóle o czemś mówi; obiecałem to Edwardowi, a słowa dotrzymuję zawsze. Natomiast ja łowię uchem każdy wyraz z wielką łatwością i słyszę każde poruszenie. Jestto dla mnie okoliczność bardzo ważna, bo nie można przewidzieć, na co zdolen jest odważyć się mężczyzna doprowadzony do rozpaczy. Najostrożniejsi i najmniej odważni ludzie zdobywają się chwilami na czyny najbardziej rozpaczliwe. A jakkolwiek ja z tą parą samotnych nie mam nic wspólnego, to jednak na twarzy Kordelii widzę wyraz tajemnego ze mną porozumienia; Kordelia czuje doskonale, że ja, acz niewidocznie, ciągle stoję między nią a Edwardem.

Nasza czwórka stanowi istotnie przepyszny obraz. Z którym go z pośród znanych obrazów zestawić, nie wiem napewno; mógłbym znaleźć niejedną analogię, o ile np. sama moja osoba nasuwa ' mi myśl o Mefistofelesie; trudność jednak w tem, że Edward wcale nie przypomina Fausta. A gdy ja sam będę Faustem, to trudności się jeszcze przeto nie usunie, skoro Edward zaiste znowu w niczem nie jest podobny do Mefista. Ja również nie jestem zgoła Mefistem, przynajmniej w oczach Edwarda. Ten człowiek uważa mnie za anioła stróża swej miłości, a tak uważając, dobrze czyni, bo co najmniej może być pewny, że nikt odemnie baczniej nie czuwa nad jego miłością. Obiecałem mu, że będę zabawiał ciotkę i z całą powagą i namaszczeniem wywiązuję się z tego szanownego zadania. Ciotki omal że nie widać z za rozpraw o gospodarstwie wiejskiem; chodzimy do kuchni i piwnicy, zaglądamy na strych i do kur, kaczek i gęsi i t. d. Wszystko to Kordelię razi. Nie może oczywiście pojąć, do czego zdążam. Jestem dla niej zagadką, ale zagadką, której ona wcale nie pragnie odgadnąć, bo ją ta zagadka zbyt rozgorycza i oburza. Czuje bardzo dobrze, że ciotka się ośmiesza, a przecież ciotka jest tak czcigodną damą, że zaprawdę na to nie zasługuje. Z drugiej strony czuje równie dobrze (bo do tego zmierzają moje wysiłki), że żadną miarą nie dam się odwieść od wykonania planu, i że wszelkie starania w tym kierunku byłyby daremne. Chwilami sytuacyą dochodzi do tego stopnia naprężenia, że Kordelia musi śmiać się cichaczem

z ciotki. Są to studya wprost niezbędne. Nie, jakobym to czynił w porozumieniu z Kordelia, bo w ten sposób nigdybym nie zdołał wymusić na niej tego uśmiechu. Ja sam jestem nieustannie w jednem i temsamem nawskróś poważnem usposobieniu; lecz Kordelia nie może się powstrzymać od śmiechu. Jestto pierwsza fałszywa nauka: trzeba jej było podsunąć i wpoić uśmiech ironiczny, a tak, zwykły ten śmiech odnosi się niemal zarówno do mnie jak i do ciotki, gdyż właściwie Kordelia nie wie, co ma o mnie myśleć. Wszakże mogłoby się zdawać rzeczą możliwą, że jestem takim przedwcześnie zestarzałym młodym mężczyzną — to byłoby możliwe, chociaż dlaczegożby nie było możliwe inne przypuszczenie, i jeszcze trzecie i czwarte itd. Kiedy zaśmiała się z ciotki, widocznie była na siebie oburzona, a ja wtedy spojrzałem na nią całkiem poważnie, wskutek czego znowu mnie wyśmiała, a właściwie całą sytuacyę.

Stosunek nasz nie jest czułym i pełnym ufności uściskiem porozumienia, nie jest atrakcyą, lecz repulsyą nieporozumienia. Właściwie nie łączy nas nic; Jestto stosunek na wskroś duchowy, który, że tu o dziewczynę idzie, nie może mieć zgoła znaczenia. Metoda jednak, którą się teraz posługuję, jest niezwykle wygodna. Człowiek, występujący jako rycerz, budzi podejrzenie i sam sobie przeszkody stawia; od tego wszystkiego ja jestem wolny. Nikt nademną nie czuwa, to raczej ja uchodzę tu

za rnęża zaufania, któremu niejako powierzono pieczę nad młodą dziewczyną. Metoda ta ma tylko jeden błąd, ten, że jest zbyt rozwlekła i dlategoteż trudno ją stosować do osobników, które trzeba zdobywać "zajmującem".

Jakąż odmładzającą potęgę posiada młoda dziewczyna: ani świeże powietrze ranne, ani szum wiatru, ani chłód morski, ani woń winorośli, ani ich krasa urocza — nic na świecie nie posiada tej orzeźwiającej potęgi.

Mam nadzieję, że Kordelia mnie wkrótce znienawidzi. Wyrazem twarzy, który sobie skomponowałem, i sposobem zachowania się przypominam starego kawalera. Mówię ciągle o wygodnem siedzeniu i leżeniu, mówię z głębokiem przeświadczeniem o wartości uczciwego sługi lub przyjaciela, który ma zdrowe nogi, bo taki przyjaciel może być wygodną podporą na przechadzce. A gdy już wreszcie zdołam odwieść ciotkę od uwag nad gospodarstwem wiejskiem, natenczas postaram się o jakiś bardziej bezpośredni punkt zaczepienia dla ironii. Ze starego kawalera można się śmiać, nad starym kawalerem można się litować, ale młody mężczyzna, nie pozbawiony zresztą inteligencyi i dowcipu musi takiem postępowaniem oburzyć na się dziewczynę, bo gdzież wówczas całe znaczenie jej płci, jej piękno całe i poezya?

Tak mijają dni, widuję ją często, lecz z nią nie mówię; rozmawiam zaś z ciotką w jej obecności. Czasem nachodzi mnie nocą myśl, że trzeba dać wyraz swojej miłości. Naówczas owijam się w płaszcz i z czapką wciśniętą na oczy spieszę pod jej okna. Sypialnia jej wychodzi na ogród, lecz jest pokojem narożnym, można ją widzieć z ulicy. Czasem staje w oknie i spogląda ku gwiazdom. Nikt jej tu nie dojrzy, a nawet ten, którego obecności najmniej się domyśla, zaledwie ją dostrzega. W tych nocnych godzinach krążę tu jak duch i niby upiór zapełniam sobą miejsce, w którem znajduje się jej mieszkanie. Zapominam wtedy o wszystkiem, nie robię obliczeń, nie mam zgoła planów, rozum odrzucam precz, rozprzestrzeniam i wzmacniam piersi głębokiemi westchnieniami, gdyż inaczej systematyczne moje postępowanie sprawiałoby mi zbyt wielką boleść. Inni są cnotliwi we dnie, grzeszni w nocy, a ja we dnie jestem wcieloną obłudą, w nocy wcielonem pożądaniem i tęsknotą wcieloną. Gdyby mnie tu ujrzała, gdyby mogła zajrzeć w głąb mojej duszy — gdyby.

A kiedy zrozumie własną swą istotę, natenczas także pojmie, że ja, a nie kto inny, jestem dla niej stworzony. W małżeństwie nie mogłaby być szczęśliwą, bo ulega zbyt gwałtownym i głębokim wzruszeniom; a pozwolić jej upaść dla pierwszego lepszego uwodziciela — jakże to małe! Gdy zaś upadnie dla mnie, to z tego rozbicia uratuje przy

najmniej to, co było "zajmujące". W tym stosunku, który połączy ją ze mną, musi koniecznie, mówiąc słowami filozofów, dotrzeć do dna*).

Właściwie już ją znudziły rozmowy z Edwardem. Jak to zazwyczaj bywa, im mniejszy zakres rzeczy zajmujących, tem się ich więcej odkrywa. Czasem przysłuchuje się naszej konwersacyi z ciotką. Ale wówczas ku wielkiemu i jej i ciotki zdziwieniu wypada nagle z innego całkiem świata lśniący gdzieś daleko na krańcach horyzontu meteor. Ciotka widzi błyskawicę, lecz nic nie słyszy, Kordelia słyszy głos, lecz nic nie widzi. I w jednej chwili wszystko wraca do dawnego porządku, rozmowa nasza z ciotką wlecze się dalej swym jednostajnym i nużącym tokiem, rzekłbyś: konie pocztowe stąpają wśród nocnej ciszy; i syk samowaru wtóruje monotonii pogwaru. W takich chwilach pokój tonie na jakiś czas w ponurym nastroju, osobliwie dla Kordelii, która nie ma do kogo słowa przemówić, ani kogo słuchać. Na Edwarda nie może liczyć, bo ten w bezgranicznem swem zakłopotaniu natychmiast zrobi jakie głupstwo; na ciotkę lub na mnie również nie, bo pewność siebie, która tu panuje i monotonne takty nieprzerwanej, żadnym dysonansem nie mąconej rozmowy, wytwarza w przeciwstawieniu do niepewności Edwarda niezwykle przykry kontrast. Rozumiem dobrze, że ciotka musi

*) Autor użył tu zwrotu niemieckiego: zu Grunde gehn,

bo mu szło o grę słów: "dotrzeć do dna" albo "zginąć".

się Kordelii wydawać jakby zaczarowaną, tak niezmiennie i z takiem oddaniem się dama ta kroczy w tempie mojego taktu. A wmięszać się do naszej rozmowy nie może, skoro ciągle obchodzę się z nią jak z dzieckiem, a to, jako środek wywołania u niej oburzenia na mnie, działa doskonale. Jednakowoż mimo to nie pozwalam sobie zgoła na jakieś względem niej poufałości, bo przewidzieć łatwo, jak szkodliwie mogłoby oddziałać takie postępowanie, zwłaszcza tu, gdzie mi przedewszystkiem zależy na tem, aby dać jej kobiecości wykwitnąć w nieskalanej czystości i pięknie. Na podstawie poufałego stosunku, który łączy mnie z ciotką, łatwo mi obchodzić się z nią jak z dzieckiem, nie znającem świata. Skutkiem tego jej kobiecość nie doznaje uszczerbku, jest tylko zneutralizowana; albowiem kobiecość jej nie traci nic na tem, że nie zna się na cenach targowych, natomiast może ją, Kordelię, wzburzyć do głębi, że taka drobnostka ma być największem w życiu zdarzeniem. W tym kierunku ciotka przewyższa wprost samą siebie — z moją oczywiście pomocą. Doprowadziłem ją niemal do fanatyzmu, za co mi wdzięczną być powinna. Czego jednak żadną miarą pojąć nie może, to tej dziwnej okoliczności, że ja właściwie niczem nie jestem. Zaprowadziłem więc zwyczaj, że ilekroć jest mowa o jakim wakującym urzędzie, to natychmiast rozpowiadam z niewzruszoną powagą, że urząd ten jest jakby dla mnie stworzony. Kordelia miarkuje ironię, a ja tego tylko pragnę.

Nieszczęsny Edward! Jakże mało czuję dla niego przyjaźni; i, jeżeli mam wyznać szczerze, jestto człowiek bardzo nudny. Nigdy nie bierze się do rzeczy należycie i zawsze występuje w galowym stroju, sztywny jak żołnierz. Nieszczęsny Edward! Jedyna rzecz, która mi prawdziwą przykrość sprawia, to niezmierna wdzięczność, jaką dla mnie żywi. Jest zupełnie bezradny, bo właściwie nie wie, czem mi się odpłacić. Tego zaiste zawiele.

A czegóż to dzisiaj tak burzliwie ? A przez cały ranek szumiałyście w fałdach firanek, ciągnęłyście za sznury zwierciadła, szarpałyście drutem od dzwonka trzeciego piętra, tłukłyście o szyby, słowem na wszelki możliwy sposób dawałyście mi znać o swej obecności, jak gdybyście pragnęły wywabić mnie z domu. Wiatry! Wiatr to bardzo dobra rzecz, niezawodnie, lecz nie mam teraz ochoty, dajcie mi zostać w domu... Swawolne zuchwałe zefiry, wesołe moje chłopaczki, a idźcież sobie bezemnie. Szukajcie rozrywki i rozkoszy u młodych dziewcząt. Znacie drogę! Wiem ja dobrze, że nikt tak tkliwie nie zdoła objąć młodej dziewczyny jak wy; daremne wszystkie wysiłki, ani sposób wyswobodzić się z waszych uścisków, rozwikłać waszych pęt — zresztą ta biedaczka wcale tego nie pragnie; albowiem chłodzicie i orzeźwiacie, a nie drażnicie... Idźcież sobie, idźcie, a mnie w spokoju ostawcie... Lecz powiadacie, że wam to nie daje zgoła rozkoszy, gdyż nie czynicie tego dla siebie... Dobrze więc, pójdę z wami; ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze. Mieszka na Nowym Targu królewskim młoda, bardzo urocza dziewczyna. Otóż ta dziewczyna przy całej swej urodzie jest bezwstydna, albowiem nie chce mnie kochać. Nie dość. Co gorsza, kocha innego i zaszła już z nim tak da

leko, to, chodzi z nim sama pod ramię. Wiem, że o pierwszej godzinie on ma po nią zajść. Otóż ślubujcie mi, że na tem lub owem miejscu w pobliżu jej domu ukryjecie najgwałtowniejsze podmuchy aż do chwili, w której oboje wyjdą z bramy. Skoro zaś tylko oboje skierują się ku wielkiej ulicy Królewskiej, wypadnie znienacka ukryty ów oddział wojenny, w najgrzeczniejszy sposób ściągnie jemu kapelusz z głowy i uniesie go, powiedzmy, na łokieć, bo inaczej zachodzićby mogła obawa, aby ów młody pan nie wrócił do domu. A tak odda się złudzeniu, że już już chwyta swoje okrycie, a jej tymczasem nie wypuści z ramienia. W ten to sposób przeprowadzicie ich przez wielką ulicę Królewską, potem wzdłuż wałów aż do Nörreport... Jak to długo potrwać może? sądzę, że pół godziny niespełna. Z uderzeniem godziny wpół do drugiej wyjdę z Östergade. A gdy już waleczny ów oddział wojenny zawiedzie parę zakochanych na sam środek placu koło mostu, przypuści do nich uczciwy szturm, którego podmuchy uniosą teraz i jej kapelusz, rozwichrzą koronkowe falbanki jej sukni i porwą jej wierzchnie okrycie; podczas tego zaś wszystkiego jego kapelusz nadmiernie rozpasany w zabawnych podskokach będzie się unosił coraz wyżej i wyżej; słowem, sprawicie takie zamieszanie, że nietylko ja sam, ale cała szanowna publiczność wybuchnie szalonym śmiechem, psy zaczną wyć i ujadać, a strażnik z wieżycy zahuczy z radości. Urządzicie zaś wszystko tak, aby jej kapelusz pofrunął w moją stronę i, abym ja był owym szczęśliwcem, który

ma jej go zwrócić. — Powtóre. Oddział wojenny, który pójdzie za mną, musi słuchać każdego skinienia, musi trzymać się granic przyzwoitości, nie śmie ubliżyć ani jednej młodej dziewczynie, ani śmie sobie pozwalać na zbyt wielkie swobody, cały ten żart bowiem nie śmie w niczem naruszyć pogody jej dziecięcej duszy, uśmiechu, wijącego się koło jej ustek, spokoju jej spojrzeń; a nadewszystko serce jej musi być wolne od trwogi. Jeżeli którykolwiek z was ośmieli się przekroczyć te nakazy, to imię wasze na zawsze będzie przeklęte. A teraz ruszajcie na życie i radość, na krasę młodzieńczą i piękno; pokażcie mi, co tak często już widziałem, na co ciągle patrzeć będę, a czem się przecież nigdy nie znużę; pokażcie mi piękną, młodą dziewczynę, niechaj roztoczy swoje piękno przed mojem obliczem, niechaj się przez to stanie jeszcze piękniejszą; zbadajcie ją tak, aby rozkosz przejęła ją wielkim dreszczem! Ja pójdę przez Bredgade, lecz, jak wiecie, tylko do wpół do drugiej mogę wam służyć.

Oto nadchodzi młoda dziewczyna, strojna i szykowna, aha, bo to dzisiaj niedziela... Dajcie jej nieco chłodu, owiońcie ją łagodnymi powiewami, obejmijcie ją swemi niewinnemi ramionami! O, przeczuwam już lekkie rumieńce, które jej lica oblewają, żywą czerwień, która jej wargi zabarwia, rażniejsze falowania, które jej pierś podnoszą... Prawda, dzieweczko, jaka to nieopisana rozkosz

wchłaniać tak w siebie orzeźwiające powiewy wiatru? Drobny kołnierzyk kołysze się niby listek na drzewie. Jakże ona zdrowo i silnie oddycha! Zwalnia nieco kroku, zda się, jak gdyby ją wiatr unosił na swych ramionach, niby obłok, niby senne marzenie... Dmijcie nieco mocniej, przeciąglej!... Teraz skupia siły; ramiona silniej przyciskają się do piersi, jak gdyby ją chciały ochronić od zbyt natarczywego podmuchu, który giętkim swym chłodem mógłby się wśliznąć za lekkie okrycie... Twarz jej jaśnieje zdrowym rumieńcem, jagody nabrały większej pełni, oczy większej przeźroczystości, kroki większej pewności. Każda pokusa upiększa człowieka. Każda młoda dziewczyna powinna kochać się w zefirze; gdyż niema mężczyzn}', któryby tak jak on wśród walki o nią potęgował jej piękność... Całe jej ciało wygina się nieco naprzód, głowa pochylona ku końcom nóg... Wstrzymajcie się na chwilę! Zanadto już dmiecie, postać jej traci piękną wysmukłość, rozszerza się... Ochłódźcie ją trochę!... Prawda, dzieweczko, jak to rozkosznie czuć się w objęciach tych orzeźwiających dreszczów, kiedy skwar dopieka; chciałoby się wyciągnąć ręce z wdzięczności, z wielkiej rozkoszy życia!... Teraz zakręca w bok... Teraz mi raźno! silnym podmuchem dajcie mi przeczuć piękność jej kształtów!... Nieco mocniej! aby draperye ściślej przywarły do ciała!... Ach, już zanadto! Pozycya nie jest piękna, przebieranie nogami napotyka na przeszkody... Teraz się znowu odwraca... Ależ dmijcie, niechaj się

broni!... Dosyć, dosyć, już zanadto! koronka opadła jej z sukni... ależ, na Boga, opanujcie się ! — Oto nadchodzi marszem cały hufiec:

Die eine ist verliebt gar sehr;

Die andre ware es gerne.*)

Tak to właściwie głupie zrządzenie losu chodzić z przyszłym swoim szwagrem pod ramię. Dla młodej dziewczyny wypadek taki jest mniej więcej tem, czem dla mężczyzny urząd nadzwyczajnego pisarza... Atoli pisarz nadzwyczajny może awansować; przytem ma miejsce w biurze i pobiera nadzwyczajne wynagrodzenie: inny jest los szwagrowej; ale zato jej awans nie jest tak powolny — gdyż raz zaawansuje i przenosi się do innego biura... A teraz zadmijcie jeno trochę raźniej! Mając silny

punkt oparcia, można jeszcze stawić jaki taki opór... Środek gwałtem ciśnie się naprzód, lecz skrzydła nie mogą nadążyć... On trzyma się dobrze, jego wiatr nie zdoła ponieść ze sobą, zresztą jest zbyt ciężki — a także zbyt ciężki na to, żeby na skrzydłach unieść się z ziemi. Chciał popędzić przodem, aby okazać — że jest ciężką kłodą; lecz im pewniej, im sztywniej stoi na miejscu, tem więcej cierpią te biedne dziewczęta... Piękne moje panie, możeby wolno usłużyć wam radą: oddajcie przyszłego męża i szwagra przychylnym losom, spróbujcie pójść o własnych siłach, a obaczycie, jak wielką to przyjemność wam sprawi... Dmijcie jeno nieco ła

*) Po niemiecku w oryginale.

godniej!... jakżeż się rozbawiły na falach wiatru! wnet pofrunęły jedna obok drugiej przez ulicę — pokażcie mi muzykę, która rozkoszniejszą zbudzi rażność ! a przecież wiatr nie nuży, lecz wzmacnia... A teraz pełnemi żaglami wypłynęły na ulicę — pokażcie mi walca, który zdoła porwać ze sobą młodą dziewczynę w sposób bardziej ponętny, a przecież wiatr nie męczy, lecz unosi... Prawda, że nieco oporu daje wiele rozkoszy, każdy ochoczo walczy

o posiadanie tego, co kocha; i przez to zbliża się do upragnionego przedmiotu; istnieje jednak wyższa jakaś opatrzność, wyższy ster, który przychodzi z pomocą miłości, dlatego też wiatr zawsze jest po stronie mężczyzny... Jakżeż dobrze wszystko urządziłem: jeżeli bowiem wiatr pędzi cię przed siebie, to nic łatwiejszego, jak ominąć kochanka, jeżeli zaś musisz iść przeciw pędowi wichru, to wprawiasz się w jakiś orzeźwiający ruch, płyniesz prosto ku ukochanemu przedmiotowi, a powiew wichru czyni cię zdrowszą, bardziej powabną i powiew wichru chłodzi warg twych rubinowy owoc, który rozkosz sprawia tylko wtedy, gdy jest chłodny, ponieważ rozgrzewa: tak kielich szampana rozgrzewa, gdy tymczasem drugi jeszcze się w butelce mrozi na lodzie... Jakżeż się śmieją i paplą — a wiatr słowa unosi — czy zresztą jest to co godnego uwagi, w takiej chwili, czy to można o czem mówić? — i śmieją się znowu

i gną się pod podmuchem wichru i trzymają kapelusze i uważają dobrze na nogi... — Wstrzymajcie się teraz na chwilę, bo się młode dziew

częta zaczynają niecierpliwić, już się na nas gniewają, niepokoją się o nas!

Dobrze tak, odważnie i mężnie, najpierw prawa noga, potem lewa... Jakże bezczelnie i wyzywająco rozglądają się po świecie... Widzęż dobrze, wszak ci się oparła na czyjemś ramieniu, więc zaręczona? Pozwól, niech spojrzę na podarek, który otrzymałaś na gwiazdkę życia. O tak! zdaje się wcale wierną narzeczoną. Jest dopiero w pierwszem stadyum narzeczeństwa, kocha go — to bardzo możliwe, lecz miłość jej fruwa daleko i szeroko, w oderwaniu od niego; w płaszczu jej miłości ukryć się może wielu, bardzo wielu... Dmuchnijcie ino trochę!... Oczywiście wobec tak szybkiego i pewnego chodu nic dziwnego, że wstążki u kapelusza prężą się, jakby chciały przemódz pęd wichru, i jakby były skrzydłami, które mają unieść to lekkie stworzenie — i jej miłość — a ono też sunie za niemi jakby z wiatrem igrająca gaza, co osłania kształty rusałki. Oczywiście, kto w ten sposób patrzy na miłość musi w niej widzieć niezmierne przestworza, ale gdy przyjdzie przerobić osłonę gazową na zwykłą codzienną suknię... to wówczas na niejeden cios losu trudno znaleźć rady...

Ech, broń Boże! Komu nie zbrakło odwagi na krok tak stanowczy, temu nie zbraknie jej również, gdy przyjdzie iść przeciw wichrom... Któżby o tem wątpił'? ja nie; ale się nie gorączkuj, piękna panienko, po co ta gorączka. Czas jest niedobrym pogromcą, a wiatr wcale nie jest złośliwy, ani zły... Ależ podrażnijcie ją cokolwiek! A gdzież to po

działa się chusteczka od nosa?... aha, schwytałaś ją znowu, moja piękna... A to znowu pofrunęła sobie wstążka od kapelusza... to bardzo niemiłe dla przyszłego, który obok pani kroczy... A oto nadchodzi przyjaciółka, z którą się trzeba przywitać. Poraz pierwszy widzi panią jako narzeczoną; ma to oznaczać, że chciała zwrócić uwagę pani na niestosowność miejsca, na którem się znajdujesz. ile bowiem znam zwyczaje, to nowożeńcy w pierwszą niedzielę po ślubie udają się do kościoła, narzeczeni zaś na Langelinie, a pani znajduje się na Bredgade. Bo rzeczywiście: zaręczyny mają zazwyczaj wiele wspólnego z Langelinie... Niech pani teraz uważa, wiatr zakradł się w fałdy kapelusza, przytrzymaj go pani dobrze, schyl główkę... Ach, to fatalne, nie mogłaś się odsłonić przyjaciółce, więc i nie można było w ukłonie pokazać owej wyższości, którą zaręczone dziewczęta biorą na się wobec niezaręczonych... Dmijcie jeno nieco łagodniej!... teraz nadchodzą piękne czasy... jakżeż mocno tuli się do ukochanego, a przytem wyprzedza go tak bardzo, że odwróciwszy główkę, może mu zajrzeć w oczy, może się nim cieszyć i podziwiać go, może się rozkoszować swem bogactwem, swem szczęściem, swą nadzieją, swą przyszłością...

dziewczę, za wiele w nim widzisz... Bo czyż nie mnie i wiatrom zawdzięcza rumieńce siły, które mu twarz okrasiły? A ty sama, czyż nie mnie zawdzięczasz i tym poszumom, które cię uzdrawiają

i wybijają z pamięci wszelkie cierpienia, że tak świeżo wyglądasz, że tak pełną jesteś tęsknoty, i żą

dzy życia, tak pełną niejasnych przeczuć? Piosenka ludowa mówi o dziewczynie, która nie chce studenta, czytającego po nocach, lecz oficera z pióropuszem na hełmie, dumnie kroczącego przed siebie. — Zaraz to poznać po tobie, moje dziecię, w twoich spojrzeniach jest coś niezwykłego... Nie, rzeczywiście, na nic tobie zapracowany student... Ale dlaczegóżby właśnie oficer? Czyżby kandydat, po ukończeniu studyów, nie był zdolny tychsamych czynów'?... W tej chwili jednak nie mogę ci służyć ani oficerem, ani kandydatem. Natomiast mogę ci użyczyć nieco chłodu orzeźwiającego... Zadmijcie jeno wiatry!... O tak, odrzuć jedwabny szal na barki; chodź wolniej, a lica ci nieco przybladną, oczy stracą gwałtowne, wyzywające blaski... O tak. A oficerów znajdzie się dość, tylko nieco cierpliwości, nie zbraknie ich w tak piękną pogodę.

Oto para ludzi jakby dla siebie stworzonych. Ileż ufności w tym chodzie, ileż pewności w całem wystąpieniu opartem na wzajemnem zaufaniu, jakaż harmonia praestabilita we wszystkich ruchach, jakież zadowolone z siebie umiarkowanie. Postawy ich nie są lekkie, ani zajmujące, nie znać w ich krokach tanecznego rytmu, nie, jest w nich pewna niewzruszoność, jakaś zuchwała śmiałość, która budzi pewną i nieomylną nadzieję, i przepełnia wzajemnym szacunkiem. O zakład pójdę, że pogląd ich na życie jest następujący: życie jest drogą. I rzeczywiście wydają się jakby przeznaczeni na wspólne przejścia przez życia radości i bóle. Zgadzają się ze sobą pod każdym względem tak da

lecę, że pani zrzekła się nawet prawa chodzenia po chodniku... Lecz, kochane moje zefiry, dlaczegóż to tak szybko uporałyście się z tą parą? Zdaje się, jakby nie była wcale godną waszej uwagi. Czyżby tu gdzieś było coś osobliwszego?... lecz zegar wybił wpół do drugiej, ruszajmy więc na plac mostowy.

* * *

Któżby dał wiarę, że można z największą ścisłością obliczyć historyę rozwoju duszy, to znaczy przewidzieć. Świadczy to tylko o zdrowiu Kordelii. Co prawda, Jestto dziewczyna niezwykła. Nie da się zaprzeczyć, że jest spokojna i skromna, a chociaż nie ma zgoła pragnień, ani żądań, to przecież muszą w niej być nieświadome ogromne tęsknoty. Wpadłem na tę myśl, gdy zobaczyłem ją dzisiaj wychodzącą z domu. Ta odrobina oporu, jaką stawiać może podmuch wiatru, wzbudziła w niej niejako wszystkie moce, chociaż niema w niej znowu tak wielkiej wojowniczości. Nie jest przecież drobną, nikłą dziewczynką, która przemyka się przez palce, nie jest tak wątłą, aby się trzeba obawiać, że się rozpadnie na dwoje, gdy na nią kto spojrzy; lecz nie jest również pełnym pychy, napuszonym kwiatem. Jak lekarz mogę tedy z przyjemnością badać symptomaty tej historyi zdrowia.

Zwolna zaczynam się zbliżać do niej tak, że wkrótce odważę się na atak bardziej bezpośredni. Gdybym miał zaznaczyć tę zmianę na swojej mapie wojennej, to powiedziałbym. odwróciłem krzesło w ten sposób, że siedzę do niej teraz bokiem. Częściej z nią teraz rozmawiam, częściej do niej zwra

cam się z zapytaniem, aby wyłudzić jakąś odpowiedź bezpośrednią. Jej dusza jest pełna namiętności i wybuchów, a chociaż nierozumne jakieś i błahe refleksye nie pchnęły jej na drogę "niezwykłych" wrażeń, to przecież czuć w niej niezmierny pęd ku wszystkiemu, co niecodzienne. Nęci ją i zajmuje moja ironia oraz szyderstwo, smagające głupotę ludzką, tchórzostwo i gnuśną ospałość. Czasem ogarnia ją ochota zstąpienia z swych podobłocznych szlaków, żeby zadać ludziom jakiś cios, jakąś drobną ranę. Ale mnie za podporę nie bierze; bo dotychczas to ja sam stawałem na zawadzie wszelakiemu zbliżeniu, przynajmniej pod względem duchowym. Musi się wzmocnić sama w sobie, zanim jej pozwolę spocząć na mojem ramieniu. Chwilami mogłoby się zdawać, że ją to właśnie obrałem za powiernicę swobodnych i nieokiełzanych myśli, ale to wrażenie przelotne. Sama musi wykwitnąć i rozwinąć się z własnej głębi; musi poczuć siłę napięcia swej duszy, ze świata musi wszystko brać i unosić. Po jej odpowiedziach i spojrzeniach poznaję z łatwością, jakie czyni postępy; tylko raz jeden ujrzałem w nich gniew i jakąś zaciekłość niszczenia. Lecz na mnie nie może składać winy; wszakże musi być wolną, bo tylko na swobodzie i wolności jest miłość, tylko na swobodzie i wolności jest radość, uciecha i wieczna rozkosz. Jakkolwiek bowiem wszystko jest ułożone tak ściśle i dokładnie, że ona niejako z fatalną koniecznością musi wpaść w moje sieci, jakkolwiek z całych sił zdążam do tego, aby ją zmusić niejako

do grawitowania ku mnie, to przecież zależy mi równocześnie na tem, aby nie runęła, jak ciężkie jakieś ciało, lecz aby się to odbyło tak, jak kiedy jeden duch grawituje ku drugiemu duchowi. Jakkolwiek ma być moją, to przecież to oddanie się nie śmie nosić na sobie piętna brzydoty, i ona sama nie śmie spocząć na moich ramionach jako ciężar. I ani pod względem fizycznym nie śmie być dla mnie obciążającym dodatkiem, ani też pod względem moralnym nie może być dla mnie zobowiązaniem. Rozegrywać się musi między nami osobliwe igrzysko wolności. Kordelia musi być dla mnie tak lekką, żeby ją módz nosić na rękach.

Niemal aż nadto zajmuję się Kordelia. Znowu tracę równowagę, nie wobec niej, gdy jest obecna, lecz gdy w najściślejszem znaczeniu jestem z nią sam na sam. Czasem za nią tęsknię; nie, żebym pragnął z nią mówić, lecz tęsknię za widmem jej postaci, tęsknię za uchwyceniem jej obrazu okiem swego ducha, gdy się czasem dowiem, że ma wyjść z domu, wykradam się za nią, nie na to jednak, żeby być widzianym, lecz na to, żeby widzieć. Wczoraj wieczorem wyszliśmy razem od Baksterów; odprowadzał ją znowu Edward. Nagle odłączam się od nich; pobiegłem na inną ulicę, na której mnie czekał mój służący. W mgnieniu oka byłem przebrany i odszukałem ją znowu, lecz ona nie miała o tem zgoła wyobrażenia. Edward milczał, był niemy jak zawsze.

Że jestem zakochany, to aż nazbyt widoczne, lecz zakochany nie w bieżącem, codziennem znaczeniu; z temi pojęciami trzeba się zawsze obchodzić bardzo ostrożnie, bo z nich wynikają bardzo niebezpieczne konsekwencye; przecież zakochanym można być tylko raz. Lecz bożek miłości jest ślepy; tylko mądry i przebiegły człowiek zdoła go wywieść w pole. Jeżeli idzie o wrażenie, to sztuka polega na jak najsubtelniejszej wrażliwości, która rozpoznaje natychmiast, jakie wrażenie wywiera się na dziewczynie, oraz jakie wrażenie odnosi się z rozmowy lub poznania dziewczyny. W ten sposób można się kochać nawet w kilku naraz, albowiem miłość ku każdej z osobna jest odmienna. Kochać jedną, to mało; kochać wszystkie, to płytko, lecz znać siebie samego i kochać jak najwięcej, ukryć i przetopić w głębiach swej duszy wszystkie miłości potęgi i moce, że każda z nich ma oznaczony swój pokarm, a równocześnie objąć świadomością tę całość — oto rozkosz, oto życie.

. lipca.

Edward właściwie nie może się na mnie żalić. Wprawdzie chciałbym, aby Kordelia wpatrzyła się w niego, ażeby przy nim doznała przedsmaku wielkiej, prawdziwej miłości i, żeby poznała przez to owo nadmierne parcie ku przekroczeniu swej właściwej dziedziny, lecz na to trzeba przedewszystkiem, aby Edward nie był karykaturą; bo w ten sposób nie dokonam niczego. Otóż Edward jest nietylko

w mieszczańskiem znaczeniu dobrą partyą (co jednak nie ma dla niej zgoła znaczenia; siedmnastoletnia dziewczyna nigdy na to nie zważa), lecz jeszcze posiada rozmaite osobiste, miłe przymioty, które, jak tylko mogę, usiłuję ustawiać w najkorzystniejszem oświetleniu. Jak pokojówka lub dekorator kieruję nim, jak tylko mogę, najlepiej wedle mienia domu, a czasem wkładam mu nawet zapożyczone stroje. I kiedy potem idziemy do niej, doznaję dziwnego uczucia. Wydaje mi się, jak gdyby Edward był moim bratem, moim synem, a to przecież mój przyjaciel, mój rówieśnik, mój rywal. Niebezpiecznym nie może być dla mnie nigdy. Im dłużej tedy zdołam go utrzymać na wyżynie (skoro i tak ma z niej spaść), tem lepiej; gdyż tem silniejszą wzbudzi to w Kordelii świadomość tego, co odrzuca, tem burzliwsze wywoła w niej przeczucie tego, czego pragnie. Pomagam mu jak tylko mogę, wogóle czynię wszystko, co przyjaciel dla przyjaciela uczynić może. Chcąc jednak tem lepiej uwydatnić moją niemal chłodną obojętność, występuję wprost przeciw Edwardowi. Nazywam go marzycielem. A gdy sobie Edward zgoła radzić nie umie, więc ja mu dłoń podaję.

Kordelia boi się mnie i nienawidzi. Czego przedewszystkiem obawia się młoda dziewczyna? Ducha. Dlaczego? Dlatego, że duch swoją negacyą niszczy całą jej istność kobiecą. Męzka piękność, ujmująca postać itd., dobre to środki. Możesz tymi środkami zdobyć dziewczynę, lecz nigdy nie pdniesiesz całkowitego zwycięstwa. Dlaczego? Dla

tego, że zwalczasz dziewczynę w dziedzinie jej wyłącznie właściwej, a tam ona przecież zawsze będzie silniejsza. Środkami tymi wywołasz rumieniec na jej twarzy, zmusisz ją do spuszczenia oczu, lecz nigdy w niej nie zbudzisz tej nieopisanej, ściskającej i dech zapierającej trwogi, która czyni jej piękność zajmującą.

Non formosus erat, sed erat facundus Ulixes,

et tamen aequoreas torsit amore Deas.

Otóż każdy powinien znać swoje siły. Ale co często mnie oburzało, to, że niejeden utalentowany człowiek zachowywał się miernie. Właściwie należałoby umieć natychmiast rozpoznać w jakim kierunku została oszukana dziewczyna, która padła ofiarą miłości. Wprawny morderca zadaje cios pewny, a doświadczona policya odkrywa sprawcę natychmiast po obejrzeniu rany. Lecz gdzie znaleźć takich systematycznych uwodzicieli, takich psychologów. Uwieść dziewczynę znaczy dla przeważnej liczby ludzi uwieść dziewczynę i na tem koniec, a przecież w tej jednej myśli tkwi cała tajemnicza mowa.

Kordelia nienawidzi mnie — jako kobieta; boi się mnie — jako utalentowana kobieta; kocha mnie — jako mądra kobieta. Moja duma, moje zuchwalstwo, moje chłodne szyderstwo, a nadewszystko moja niemiłosierna ironia pociąga ją; nie, jakoby mnie chciała pokochać, o nie — niema w niej ani śladu tym podobnych uczuć, a najmniej względem mnie. Tylko pragnęłaby mnie użyć jako płaszczyka.

A potem nęci ją moja dumna niezawisłość w stosunku do ludzi, swoboda podobna do tej swobody, jaką oddycha Arab na rozległej pustyni. Śmiech mój szyderczy i moje kaprysy niweczą wszelkie erotyczne wybuchy. Jest wobec mnie zupełnie swobodna, a o ile czasem okazuje pewną skrytość, ceremonialność, to jest to skrytość natury raczej intelektualnej niż kobiecej. Tak wcale nie widzi we mnie kochanka, że nasz stosunek możnaby określić jako stosunek dwóch głów, dwóch mózgów. Bierze mnie za rękę i ściska, śmieje się, okazuje pewne zainteresowanie się moją osobą, ale w znaczeniu wyłącznie greckiem. Ilekroć zaś nieco dłużej potrwa ta zwodnicza i powikłana gra ironii i szyderstwa, idę za radą owego dawnego wiersza: Rycerz rozpostarł błękitny swój płaszcz, na nim by piękna usiadła dziewica. Lecz nie rozkładam płaszcza, by na nim z nią usiąść wśród zieleni ziemi, lecz by z nią zniknąć w przestworzach, wśród polotu myśli. Albo też wcale jej z sobą nie zabieram, lecz siadam na myśli okiełzanej, dłonią pożegnania jej przesyłam, znikam jej z oczu, a głos mój niknie wśród szumu słów oskrzydlonych; nie staję się coraz bardziej i bardziej widocznym w grzmieniu słów jak Jehowa, lecz niknę coraz bardziej i bardziej, gdyż im więcej mówię, tem się wyżej wznoszę. A wówczas ona pragnie ulecieć ze mną, ulecieć wzwyż w zuchwałym polocie myśli. Ale trwa to przez chwilę, wnet potem jestem już zimny i oschły.

Są różne rodzaje rumieńców kobiecych. Oto jest najpierw brutalny i codzienny rumieniec koloru cegły. Używają go i nadużywają romansopisarze, ilekroć mówią o bohaterkach, które rumienią się po uszy albo po włosy. Oto dalej lekki, delikatny rumieniec: Jestto zorza poranna budzącego się ducha. U młodej dziewczyny ten rumieniec jest nieoceniony. Przelotny rumieniec, który idzie w ślad za myślą szczęśliwą, jest piękny u mężczyzny, piękniejszy u młodzieńca, powabny u kobiety. Oto znowu jaśnienie błyskawicy, jakby zbliżającej się burzy zwiastuny lub odległe jej echa. Ten rumieniec jest najpiękniejszy u młodzieńca, powabny u dziewczyny, ponieważ zjawia się w czasie dziewiczej urody, i dlatego też odznacza się wdziękiem wstydliwości. W miarę jak się człowiek starzeje, rumieniec ten znika.

Czasami czytam jej coś na głos: zazwyczaj zupełnie obojętne rzeczy. Edward jak zwykle musi nam pomagać; zwróciłem bowiem jego uwagę na to, że bardzo dobrym sposobem nawiązania stosunku z młodą dziewczyną jest dostarczanie książek. Niejedno też na tem zyskał, gdyż Kordelia jest mu za to bardzo wdzięczna. Lecz najwięcej zyskuję na tem ja; gdyż ja czuwam nad wyborem książek i nieustannie stoję poza całym tym stosunkiem. Tu na uboczu mam ogromne pole dla obserwacyi. Książki wybieram całkiem dowolnie, gdyż Edward nie zna się na literaturze; mogę się ważyć na wszystko, na największe nawet krańce i sprzeczności. A kiedy się potem schodzę z nią wie

czorem, to jakby przypadkiem biorę książkę do ręki, przewracani kartki przez chwilę, czytam półgłosem, wreszcie oddaję pochwałę Edwardowi za jego grzeczność. Wczoraj wieczorem chciałem przekonać się o sile napięcia jej duszy. Nie wiedziałem, co jej przez Edwarda posłać: poezye Schillera czy Bürgera. Wybrałem Bürgera, którego Lenora jest wprawdzie nieco przesadna, ale ta przesada nie czyni bynajmniej uszczerbku jej piękności. Zacząłem więc czytać tę balladę jak najbardziej patetycznie. Kordelia była wzruszona, szyła z takim pośpiechem, jakby po nią to właśnie przyjechał Wilhelm. Przerwałem: ciotka słuchała bez żywszego zresztą współudziału; wcale się nie boi ani żywych, ani martwych Wilhelmów, nie włada przytem dostatecznie językiem niemieckim; znalazła się natomiast w swoim żywiole, gdy jej pokazałem pięknie oprawny egzemplarz i zacząłem rzecz o robotach introligatorskich. Zamiarem moim było zniweczyć w Kordelii wrażenie patetyczności w samejże chwili powstania. Czuła się nieco zatrwożona, a dla mnie było rzeczą jasną, że trwoga ta nie działała na nią nęcąco, lecz niepokojąco.

Poraz pierwszy oko moje dziś na niej spoczęło. Powiadają, że sen może uczynić powieki tak ciężkiemi, iż się oczy przymykają; może to spojrzenie zdoła dokonać tej rzeczy tajemniczej. Oko się przymyka, ale w niej samej poruszają się mroczne jakieś moce. Nie widzi, że na nią patrzę, lecz czuje, czuje na całem ciele. Oko się przymyka i noc na

staje; lecz tam w głębi duszy jasny dzień promienieje.

Edwarda muszę usunąć. Ten człowiek nie zna granic; co chwila muszę się obawiać, żeby nie wybrał się z jakiemś oświadczeniem miłosnem. Oczywiście nikt tego nie może lepiej wiedzieć odemnie, skoro ja to utrzymuję go w tym stanie wielkiej egzaltacyi, bo w ten sposób tem silniej działa na Kordelię. Ale myślę, że pozwolić mu aż na wyznanie miłosne, to zbyt śmiałe. Wiem wprawdzie, że dostanie odkosza, ale na tem się sprawa nie skończy. Ten nieszczęsny chłopak gotów to wziąć zbyt tragicznie. A to znowu może wzruszy Kordelię. Jakkolwiek niema się tu czego obawiać złych następstw, żeby np. zechciała rzecz naprawić, to przecież taka litość zaszkodziłaby jej wyniosłej duszy. A jeżeli się to stanie, to zamiary moje z Edwardem obrócą się w nic.

Stosunek mój do Kordelii zaczyna się przyoblekać w kształty dramatyczne. Musi się stać coś, co mu taką postać narzuci; na samej obserwacyi, nie mogę już poprzestać, bo się w ten sposób niechybnie narażę na utratę stosownej chwili, która przeminie i nie da się już wyzyskać. Kordelię trzeba koniecznie napaść z nienacka; lecz w takim razie trzeba również nieustannie stać czujnie na stanowisku. To, co uderzyłoby odrazu każdego innego człowieka, na niej nie sprawi zgoła wrażenia. Ją właściwie trzeba koniecznie odurzyć w ten sposób, aby się jej zdawało, że się tu dzieje rzecz zwykła, bo wówczas będzie zdumiona. Stopniowo dopiero

musi się okazać, że przecież w tem tkwiło coś niespodziewanego. Prawidło to, zresztą jedyne, obowiązuje głównie tam, gdzie chodzi o tak zwane "interesujące", a to znowu, jako rzecz zupełnie odrębna, było prawem, którem się kierowałem w stosunku do Kordelii. Kto jeno umie sprawić niespodziankę, temu cała sprawa nie wyda się trudną; należy na chwilę zniweczyć energię dotyczącej osoby, należy jej uniemożliwić wszelkie działania i to bez względu na to, czy jako środka używa się rzeczy zwykłych, czy też niezwykłych. Dotychczas jeszcze pamiętam pewną zuchwałą próbę przywabienia młodej damy ze znakomitej rodziny. Napróżno przez czas dość długi krążyłem dokoła niej w ukryciu i starałem się wyszukać jakiś "zajmujący" punkt styczności, gdy nagle pewnego razu spotykam ją na ulicy. Byłem pewny, że mnie wcale nie znała, i że nie wiedziała wogóle, czy mieszkam w temsamem mieście. Była sama. Wyprzedziłem ją szybkim krokiem, zawróciłem potem nagle i zacząłem potem iść naprzeciw niej. Zszedłem jej z drogi, a ona ciągle szła chodnikiem. W tejże chwili obrzuciłem ją boleśnie zadumanem spojrzeniem, a zdaje mi się, że nawet łzę miałem w oku. Zdjąłem kapelusz. Ona przystanęła natychmiast. Patrzyłem na nią ciągle rozmarzonem okiem i przemówiłem głosem wzruszonym: proszę się nie gniewać, łaskawa pani, ale podobieństwo zachodzące między rysami jej twarzy a istoty, którą kocham nadewszystko, a która zdala przebywa odemnie, tak jest uderzające, że nie mogłem nie postąpić

jak postąpiłem. Za niestosowność jak najmocniej przepraszam. Sądziła, że ma przed sobą marzyciela a młoda dziewczyna lubi marzycielstwo, gdy zwłaszcza równocześnie czuje swą wyższość i gdy się może ważyć na uśmiech. Istotnie uśmiechnęła się czem nieopisanie pięknie było jej do twarzy. Odkłoniła się z pewną arystokratyczną pobłażliwością i uśmiechnęła się. Potem poszła swoją drogą, a ja poszedłem z nią parę kroków. W kilka dni potem spotkałem ją znowu i pozwoliłem sobie na ukłoni Wyśmiała się ze mnie... Cierpliwość jest rozkoszną cnotą, no i: rira bien qui rira le dernier

* * *

Kordelię można odurzyć rozmaitymi środkami; Mógłbym więc wzniecić burzę erotyczną, któraby wyrywała drzewa razem z korzeniami. Z jej pomocą mógłbym spróbować unieść ją ponad ziemię, wytrącić ją z toku wydarzeń i w tem wzburzeniu mógłbym tajemniczymi sposoby wywabić jej namiętność z najgłębszych zakątków. Sądzę, że dałoby się to wykonać. Dziewczynę, kryjącą w swej duszy tyle szałów, można doprowadzić do wszystkiego. Lecz pod względem estetycznym byłoby to wielkiem uchybieniem. Nie lubię zawrotów; chyba u takich dziewcząt, u których inaczej nie można uzyskać poetycznego odblasku. A i tak łatwo się pozbawić wszelkiej właściwej rozkoszy; gdyż zbytnie pomięszanie jest zarówno szkodliwe. U Kordelii wszelkiej takie postępowanie minęłoby, nie zbudziwszy' wrażenia. Za kilka chwil wyczerpałbym wszystko to, czembym się mógł rozkoszować przez czas bar

dzo długi, czem nawet, co gorsza, mógłbym się z rozwagą upajać pełniej, swobodniej, rozległej. U Kordelii rozkosz nie może płynąć z egzaltacji. W pierwszej chwili byłaby zdumiona tym widokiem obnażonej ludzkiej duszy, lecz wkrótce doznałaby uczucia przesytu, właśnie dlatego, że z tą niespodzianką zbyt była spoufalona zuchwała jej dusza.

Najzwyklejsze zaręczyny wydają mi się środkiem najlepszym, najstosowniejszym. Gdy z ust moich usłyszy całkiem prozaiczne oświadczyny, to może jeszcze mniej da wiary swym uszom, niż gdyby upajała się żarem płomiennej mojej wymowy, niż gdyby wchłaniała w siebie zatruty jadem napój odurzający, lub gdyby łowiła uderzenia swego serca na myśl o uprowadzeniu.

Przykrą w zaręczynach będzie już chyba na zawsze treść ich etyczna. Etyka jest taksamo nudną w nauce jak w życiu. Bo i jakaż ogromna różnica: pod niebem artystycznem wszystko jest lekkie, piękne, powiewne; gdy się zaś tylko zjawi moralność, wszystko nabiera zarysów grubszych, kanciastych, nieskończenie nudnych. Otóż zaręczyny nie mają właściwie rzeczywistej podstawy moralnej, jak małżeństwo, mają znaczenie jedynie ex consensu gentium. I ta dwuznaczność wielce może mi być pomocną.

Treść etyczna zaręczyn sięga właśnie tak daleko, że w swoim czasie Kordelia odniesie wrażenie, jakoby już przekroczyła granice dozwolone; ale i treść ta znowu nie taka poważna, iżby się trzeba obawiać znaczniejszych wstrząśnień. Zawsze miałem

uszanowanie dla etyki. Żadnej dziewczynie nie dałem nigdy jeszcze obietnicy małżeństwa; a o ileby się komu zdawało, że to czynię teraz, toby się pomylił, bo jest to tylko manewr. Co prawda, urządzę się tak, że ona sama dźwigać będzie na sobie cały ciężar zobowiązania. Lecz ja przyrzeczeń nijakich dawać nie mogę, sprzeciwiałoby się to mojej dumie rycerskiej. Gardzę sędzią, który przez obiecanie wolności stara się wyłudzić zbrodniarzowi wyznanie. Taki bowiem sędzia zrzeka się swojej siły i swego talentu. W mojej zaś praktyce przyłącza się do tego wszystkiego jeszcze ta okoliczność, że nie pragnę i nie żądam niczego, coby w najściślejszem znaczeniu nie było darem wolnym i swobodnym. Niechaj sobie jakiś niezdarny uwodziciel używa takich środków. Zresztą i cóż tem osiągnie ? Kto nie zdoła omotać dziewczyny do tego stopnia, że niema nic dla niej wyjąwszy co on jej pokazać chce; kto nie umie wśpiewać się w duszę dziewczyny do tego stopnia, że wszystko, co się dzieje, z niej właśnie wychodzi stosownie do jego woli, ten jest i będzie partaczem; a ja z swej strony nigdy nie pozazdroszczę mu rozkoszy. Taki człowiek jest i będzie partaczem, uwodzicielem, a na takie miano ja nie zasługuję. Jestem estetą, erotykiem, pojąłem istotę miłości, w miłość wierzę i znam ją do głębi; a jedynie dla siebie mam zdanie, że każda historya miłosna trwa najdalej pół roku i, że stosunek miłosny minął i rozwiał się bezpowrotnie, skoro tylko rozkosz doszła do szczytu. Wszystko to wiem i wiem również, że największą rozkoszą, jaką

pomyśleć można, jest: być kochanym, być kochanym ponad wszystko na świecie. Wśpiewać się w duszę dziewczyny, to sztuka, lecz wyśpiewać się z niej, to arcymistrzostwo. Lecz już z definicyi... drugie zawisło od pierwszego.

Możliwym jest także inny sposób. Mógłbym wytężyć wszystkie siły, aby doprowadzić do zaręczyn między nią a Edwardem. Pozostałbym i nadal przyjacielem domu. Edward ufałby mi bezwarunkowo, nieograniczenie, boć mnie właściwie zawdzięczałby swoje szczęście. Mógłbym na tem zyskać, bo mógłbym się bardziej jeszcze ukryć. Lecz to się nie zda na nic. Bo skoro tylko Kordelia zaręczy się z Edwardem, to natychmiast w ten lub ów sposób zmaleje. Przytem stosunek mój do niej byłby raczej "pikantny" niż zajmujący. Beznadziejna proza, jaka tkwi w zaręczynach, właśnie najbardziej sprzyja temu, co zajmujące.

Wszystko nabiera większego znaczenia w domu Wahlów. Widać od pierwszego rzutu, że pod codziennemi formami rusza się jakieś życie ukryte, które się wnet objawi w odpowiedni sposób. Dom Wahlów gotuje się do zaręczyn. Powierzchowny spostrzegacz mógłby może pomyśleć, że w parę skojarzy się ciotka ze mną. Ileżby to w takiem małżeństwie można zrobić dla rozszerzenia wiadomości gospodarczych wśród przyszłego pokolenia ! Tak tedy byłbym wujem Kordelii. Jestem zwolennikiem swobody myślenia i niema chyba myśli, chociażby nawet najniedorzeczniejszej, której swobodnym lotom śmiałbym stanąć na zawadzie.

Kordelia obawia się oświadczyn ze strony Edwarda, Edward zaś ma nadzieję, że takie oświadczyny położą stanowczo kres wszystkiemu. Co do tego, może istotnie być całkiem spokojny. Chciałbym mu jednak oszczędzić nieprzyjemnych skutków takiego kroku, wiec postaram się go uprzedzić. Mam nadzieję, że się go wkrótce pozbędę, bo istotnie przeszkadza mi tylko. Odczułem to należycie dzisiaj dopiero. Ten człowiek wydaje się tak rozmarzony i miłością odurzony, że trzeba się obawiać, aby się nie zerwał byle kiedy jak lunatyk i nie wyznał swej miłości przed całą gminą tak przedmiotowo i jasno, iżby nawet nie uznał za stosowne zbliżyć się do Kordelii. Dziś pożyczyłem mu pary oczu. Jak słoń ujmuje przedmiot trąbą, tak ja ująłem go oczyma i rzuciłem na krzesło. A chociaż utkwił w siedzącej pozie, to przypuszczam jednak, że odpowiednie wstrząśnienie i działanie moich oczu uczuł na całem ciele.

Kordelia już straciła względem mnie dawną swoją pewność. Zawsze zbliżała się do mnie z kobiecą pewnością siebie, teraz się nieco waha; lecz to nic nie znaczy; i prawdopodobnie wszystko z łatwością da się przywrócić do dawnego stanu. Atoli tego nie chcę. Jeszcze jeden eksperyment, a potem zaręczyny, którym już żadna zresztą przeszkoda w drodze stanąć nie może. Kordelia zaskoczona nagle i zdumiona, powie "Tak", ciotka wyśpiewa serdeczne amen. Zwaryuje z radości na myśl o tak gospodarczo uzdolnionym zięciu. Zięciu! jakże wszystko skupia się jakby na źdźble fa

soli, gdy się tylko poważyć na to pole! Właściwie przecież nie będę jej zięciem, lecz tylko bratankiem; a raczej, volente deo, nie będę ani jednym, ani drugim.

. lipca.

Dzisiaj zbierałem owoce pogłoski, którą rozpowszechniłem wszędzie, a która głosiła, że ja kocham się w pewnej młodej dziewczynie. Za pośrednictwem Edwarda dotarła także do wiadomości Kordelii. Zaciekawiło ją to mocno, zaczęła więc bacznie na mnie uważać, nie zdobyła się jednak na pytanie; a przecież całkiem pewnych wiadomości trzeba jej koniecznie, częścią dlatego, że ta pogłoska musi się jej wydać niegodną wiary, częścią zaś dlatego, że ostatecznie mogłaby w tem dopatrzeć się przykładu godnego naśladowania: bo skoro się tak zimny jak ja szyderca może zakochać, to dlaczegóżby jej nie było wolno, dlaczegóżby ona miała się wstydzić z tego powodu? Dzisiaj właśnie wtoczyłem tę sprawę na tor porządku dziennego. Sądzę, że może nikt lepiej odemnie nie umie opowiedzieć historyi tak, żeby pointa nie zatraciła się w toku opowiadania albo też, żeby się zbyt wcześnie nie pojawiła. Utrzymywać słuchaczy w napięciu, in suspenso, zapewniać się drobnemi sztuczkami natury epizodycznej o wyniku, którego z upragnieniem spodziewają się obecni, a w ciągu opowiadania wywieść ich w pole, oto moja rozkosz; używać zwrotów dwuznacznych, którym słuchacze

jedno tylko znaczenie mogą podsunąć, a potem im nagle pokazać, że inny sposób rozumienia jest również] możliwy, oto, na czem się moja sztuka zasadza. Kto chce czynić spostrzeżenia w jakimkolwiek kierunku, niechaj wystąpi z jakiemś opowiadaniem. Lepszej sposobności nie znajdzie. W rozmowie bowiem dotycząca osoba prędzej i łatwiej wymknie się bacznej nawet uwadze, a wśród nieustannego krzyżowania się pytań i odpowiedzi lepiej ukryje wrażenia, jakie na niej sprawią wyrzeczone słowa. Zwróciwszy się tedy uroczyście a poważnie do ciotki, rozpocząłem następujące opowiadanie: "Nie wiem, czy mam to przypisać życzliwości przyjaciół lub też złej woli wrogów, a któż nie posiada aż nadto tak jednych jak drugich? — W tem miejscu ciotka zaczęła coś rozważać, a ja, co tylko mi sił stało, starałem się rozważanie jej przedłużyć, ażeby utrzymać bacznie nadsłuchującą Kordelię w napięciu, którego wprost znieść nie mogła, gdyż właściwie mówiłem do ciotki, a byłem w nastroju niezmiernie uroczystym. Mówiłem dalej: " — albo też, czy mam to przypisać przypadkowi, lub owej generatio aequivoca, z której zwykle wykłuwa się pogłoska — " (obcych tych słów Kordelia widocznie nie zrozumiała, więc nic dziwnego, że te słowa zaćmiły jej jeszcze treść innych tem bardziej, że położyłem na nich fałszywy nacisk i wypowiedziałem je filuternie, jakgdyby się pointa właśnie w nich kryła) " — jak powiadam, nie wiem; dość, że ja, który zwykłem żyć zdala od

świata, stałem się przedmiotem obmowy ze strony pewnych ludzi, którzy twierdzą, że się zaręczyłem"; — Kordelia najwidoczniej czekała jeszcze na wyjaśnienie; mówiłem dalej: " — mogli to uczynić moi przyjaciele, bo przecież zawsze uchodzi za wielkie szczęście możność zakochania się (Kordelia dziwi się), moi wrogowie, bo przecież zawsze musi uchodzić za rzecz niezmiernie śmieszną, że się to szczęście mnie dostało w udziale (Ruch przeczący), mogło to być wynikiem przypadku, gdyż zgoła potemu niema przyczyny, a wreszcie generatio aequivoca pogłoski, gdyż całe to zdarzenie mogło zaświtać jedynie w głowie całkiem już pustej od nieustannego obcowania z samym sobą". Ciotka naturalnie odrazu zapytała mnie o ową damę, w której się miałem zakochać, i z którą raczono mnie zaręczyć. Lecz niezliczone pytania w tym kierunku nie przyniosły odpowiedzi. Kordelii zaś wrażenie było tego rodzaju, ża akcye Edwarda niewątpliwie poszły nieco w górę.

Stanowcza chwila zbliża się coraz bardziej. Mógłbym zwrócić się do ciotki i piśmiennie prosić jej o rękę Kordelii. Boć taki już sposób postępowania w sprawach serca, jak gdyby pisanie było dla serca bardziej naturalnym środkiem wyrażania się niż mówienie. Co jednak przemawiałoby za obraniem tej drogi, to właśnie zakrój małomieszczański, jakim się odznacza cała ta sprawa. Lecz w takim razie gdzież niespodzianka'? Nie, żadną miarą nie mogę się jej zrzec. — Gdybym miał przyjaciela, może usłyszałbym od niego uroczyste słowa: Czyś

się dobrze zastanowił nad wielce poważnym krokiem, który czynisz, krokiem, który rozstrzygnie o całem dalszem twem życiu i o szczęściu drugiej istoty. Ale niestety przyjaciela nie mam, więc tej korzyści nie odniosę. Nie mam przyjaciela: czy to korzystna, na to pozwolę sobie nie odpowiedzieć, natomiast, że wolny jestem od jego rady, to uważam za bezwzględną korzyść. Zresztą przemyślałem istotnie całą tę sprawę jak najdokładniej.

Z mojej więc strony niema zgoła przeszkody dla zaręczyn. Jestem tedy na stanowisku konkurenta, któżby to po mnie poznał. Wkrótce niepokażna moja osoba stanie się przedmiotem wyższego punktu widzenia. Przestanę być osobą, a stanę się partyą; a nawet dobrą partyą, jakby powiedziała ciotka. Najbardziej też gniewa mnie sposób ciotki; ta kobieta kocha mnie tak czystą i szczerą gospodarczą miłością, że ubóstwia mnie niemal jako swój ideał.

Niejedno już w życiu popełniłem wyznanie miłosne, a przecież tu całe moje doświadczenie musi ledz odłogiem, gdyż te oświadczyny muszą się odbyć w sposób zupełnie odrębny. Osobliwie muszę się przejąć przekonaniem, że wszystko to jest jeno urojonym manewrem. Ćwiczę się teraz w stawianiu pięknych kroków, żeby zobaczyć jak to będzie najlepiej wystąpić. Zabarwić stanowczą tę chwilę erotycznie, byłoby rzeczą nieco chybioną, gdyż w takim razie to, co ma dopiero nastąpić, kolejno się rozwinąć, wyszłoby na jaw zbyt wcześnie; lecz równie

niebezpieczną byłoby rzeczą dać tej chwili barwę uroczystą; chwila taka ma dla młodej dziewczyny tak wielkie znaczenie, że może jej ukształtować duszę na zawsze; tak umierający utrwala się w akcie woli ostatniej; uczynić ją serdeczną, małostkowo komiczną, nie, nie byłoby to w zgodzie z maską, której dotychczas używałem, ani też z tą maską nową, którą zamyślam przywdziać i nadal nosić; a otoczyć ją dowcipem i ironią, to zanadto śmiałe. Gdyby mi w tym wypadku, jak się to dzieje przeważnie w takich razach, szło wyłącznie o wydostanie tego drobnego "tak", natenczas sprawa przedstawiałaby się jasno i łatwo. Co prawda ma to i dla mnie znaczenie, lecz nie nazbyt wielkie; bo jakkolwiek już raz upatrzyłem sobie tę dziewczynę, jakkolwiek bardzo jej wiele uwagi poświęciłem, a nawet wszystkie wysiłki w jej stronę skierowałem, to przecież znam dobrze warunki, wśród których żadną miarą nie chciałbym tego "tak" otrzymać. Nie zależy mi wcale na tem, aby w zewnętrznem znaczeniu dziewczynę posiąść, lecz aby odczuć całą rozkosz artystycznie. Dlatego też początek musi być jak najbardziej artystyczny. Gdyby odkryła we mnie łotrzyka, który chce ją oszukać, to zaszłoby nieporozumienie, gdyż łotrzykiem, wzwykłem znaczeniu, nie jestem; a gdyby odkryła we mnie wiernego kochanka, to znowu padłaby ofiarą nieporozumienia. Idzie o to, aby jej dusza nie dostała się wskutek tego pod obce wpływy, któreby mogły jej dać na przyszłość pewien kierunek. Dusza dziewczęcia jest w takiej chwili, jak dusza umierającego,

prorocza. A temu trzeba koniecznie zapobiedz. Piękna moja Kordelio! oszukuję cię w imię piękna, inaczej postąpić nie mogę, lecz za to cię wynagrodzę wszystkiem, na co stać mnie będzie. Całe zdarzenie musi się odbyć jak najniepokaźniej, żeby Kordelia, przyjąwszy już oświadczyny, nie mogła odkryć tego, co się w tym stosunku kryje. Tylko bowiem nieskończone możliwości są zajmujące. Gdyby, zaś zdołała przewidzieć najmniejszą jakąś drobnostkę, wszystko byłoby chybione, a cały stosunek straciłby znaczenie. Nie mogę sobie wyobrazić, iżbym miał być przyjęty z miłości, gdyż ona mnie nie kocha. Najlepiej urządzić rzecz tak, żeby zaręczyny były dla niej nie działaniem, lecz zdarzeniem, nie czemś, co ma zrobić, lecz czemś, co ją ma spotkać, o czem musi sobie powiedzieć: Bóg wie, jak się to właściwie stało.

. lipca.

Dziś napisałem list miłosny dla pewnej osoby. Jestto dla mnie zawsze robota niezmiernie ucieszna. Przedewszystkiem jest rzeczą bardzo zajmującą, wplątać się w sytuacyę, a przytem nie uronić nic ze swej wygody. Oto siedzę, dymiąc spokojnie z fajeczki, słucham sprawozdania i patrzę na list od dotyczącej dziewczyny. Są to dla mnie studya niezmiernie ważne: sposób pisania młodej dziewczyny jest nader pouczający. A on siedzi tu przedemną, zakochany jak szczur, czyta na głos jej list, ja zaś co pewien czas przerywani mu lakoniczną uwagą:

dobrze pisze, ma wiele uczucia i smaku, jest ostrożna, pewnie już kiedyś kochała i t. d. A powtóre jestto dobry uczynek. Pomagam połączyć się dwojgu młodym; a potem usuwam się dyskretnie na bok. Na każdą szczęśliwą parę przypada tylko jedna ofiara; czynię dwoje ludzi szczęśliwemi, co najwyżej jedno nieszczęśliwem. Jestem uczciwy, można się na mnie zdać, nigdy nikogo nie wywiodłem pole. Oczywiście, że nie brak tu odrobiny szelmostwa; no tak, ale to przecież tylko legalna danina. Zresztą dlaczego mnie darzą takiem zaufaniem? dlatego, że znam język łaciński, że ukończyłem studya i, że wszystkie te historyjki zachowuję dla siebie. A czyż nie zasługuję na takie zaufanie? wszak nie nadużywam go nigdy.

. sierpnia.

I chwila nadeszła. Ciotkę widziałem na ulicy, wiem zatem, że jej niema w domu. Edward był na urzędzie cłowym. Więc chyba Kordelia będzie w domu sama, nic prostszego. Tak też i było. Siedziała za stolikiem nad robótką. Bardzo rzadko wybierałem się do kogoś na odwiedziny, przedpołudniem, więc nic dziwnego, że Kordelia, zobaczywszy mnie, zmieszała się nieco. Mało, a sytuacya stałaby się niemiła skutkiem zbytniego wzruszenia. Atoli nie ona była temu winna, skoro dość szybko odzyskała równowagę; lecz ja sam, gdyż nie zdołałem się oprzeć silnemu wrażeniu, które na mnie wywarła. To znaczy, że oparła się mojemu pancerzowi, przedarła go. Jakże

była powabna w tej niebieskiej, biało pocentkowanej, prostej, domowej sukience perkalowej i z tą świeżo zerwaną różą przypiętą do gorsu — świeżo zerwana róża, nie, dziewczyna sama była, jakby świeżo zerwana róża, taka świeżość od niej biła; któż zresztą wie, jak to młoda dziewczyna przepędza noce; zdaje mi się, że błądzi po krainie złudzenia, że z niej wraca co rano i stąd ta świeżość, ta uroda. Była tak młoda, a przecież tak dojrzała, jak gdyby przyroda niby matka czuła a zamożna co dopiero ją była z rąk swoich wypuściła. Zdawało mi się, że widzę niezmiernie tkliwy uścisk, którym owa matka raz jeszcze objęła dziewczynę, że słyszę te słowa: "idź teraz w świat, moje dziecię, uczyniłam dla ciebie wszystko, co mogłam; przyjmij ten oto pocałunek, który zamknie twe usta niby pieczęć; jestto pieczęć, która czuwa u wejścia do świątyni i nikt nie zdoła się tam wedrzeć, gdy ty nie zechcesz. Lecz gdy przyjdzie on, ten prawdziwy, to ty go zrozumiesz". I złożyła pocałunek na jej ustach, pocałunek, który, niepodobny do męzkiego, bo ten zawsze coś z sobą zabiera, daje wszystko, daje dziewczynie potęgę pocałunku. Dziwna i podziwu godna przyrodo! jakże jesteś głęboka i zagadkowa, obdarzasz mężczyznę wymową słowa, a kobietę wymową pocałunku. A miała jeszcze na ustach ten pocałunek, na czole pożegnanie, a wesołe przywitanie w obu, więc się nagle wydała tak uroczo swojską, bo była przecież dzieckiem tego domu, a równocześnie tak obcą, bo nie znała świata, tylko miłującą matkę, która niewidzialnie nad nią

czuwała. Była rzeczywiście urocza i młoda jak dziecko, a przecież zdobna w tak przepysznie i szlachetnie dziewiczą godność, że zmuszała do hołdu i pokłonu. Lecz natychmiast otrząsnąłem się z gorączki, przybrałem wyraz niezmiernie uroczysty, boć miało się przecież stać coś ważnego, chociaż w taki sposób, żeby cała ta sprawa nie miała właściwie znaczenia. Wygłosiwszy kilka zwykłych uwag, przysunąłem się nieco bliżej i zacząłem jej wyjaśniać swoje zamiary. Człowiek, który mówi jak książka jest niezmiernie nudny; czasem jednak taki sposób mówienia jest bardzo stosowny. Książka posiada bowiem tę dziwną właściwość, że można się dorozumiewać, jaki obrót sprawa weźmie. Tej samej właściwości nabywa sposób mówienia człowieka, który wyraża się jak książka. Trzymałem się ściśle najzwyklejszych formułek. Jak przewidziałem, była zdumiona; to nie da się zaprzeczyć. Lecz zdać sobie sprawę z tego, jak w owej chwili wyglądała, to bardzo trudno. Przybierała różnorodne wyrazy, mniej więcej jak ten jeszcze nie wydany, lecz zapowiedziany komentarz do mojej książki, komentarz zawierający wszelkie możliwe wyjaśnienia. Jedno słowo, a byłaby mnie wydrwiła, słowo, a byłaby wzruszona, słowo, a byłaby mi się z rąk wymknęła; lecz słowo to nie wyszło z moich ust; byłem nadal niezmiernie głupiouroczystym i trzymałem się ściśle rytuału. "Zna mnie od tak niedawna", wielki Boże, na takie przeszkody można się natknąć tylko na wązkiej drodze zaręczyn, nie zaś na kwietnych ścieżkach miłości.

Dziwna. Gdy kilka dni temu przemyślałem jeszcze raz całą sprawę, byłem pewny, że zaskoczona znienacka, odpowie natychmiast "Tak". Widzicie więc, na co się zdadzą wszelkie przygotowania; takiego obrotu sprawa nie wzięła, skoro Kordelia nie odpowiedziała ani Tak, ani Nie, lecz mnie odesłała do ciotki. Powinienem był to przewidzieć. Rzeczywiście zaś mam szczęście; gdyż ten rezultat był właściwie jeszcze lepszy.

Ciotka oczywiście da zezwolenie, o tem nigdy ani na chwilę nie wątpiłem. Kordelia pójdzie za jej radą. A co do zaręczyn, to się wcale nie myślę chwalić, że są poetyczne, bo w każdym razie są wysoce burżuazyjne i drobnomieszczańskie. Dziewczyna nie wie, czy powiedzieć tak lub nie; ciotka mówi tak, dziewczyna powtarza tak; biorę dziewczynę, dziewczyna mnie bierze — i teraz rozpoczyna się historya.

. sierpnia.

Jestem więc zaręczony; Kordelia również. I prawdopodobnie tyle z tej sprawy wie i nic ponadto nie wie. Gdyby miała przyjaciółkę, z którąby mogła mówić otwarcie, powiedziałaby jej niewątpliwie: "Istotnie nie pojmuję, co to wszystko ma znaczyć. Jest w nim coś, co mnie pociąga, lecz co, również nie rozumiem; posiada nademną dziwną moc, lecz ja go wcale nie kocham i może go nigdy kochać nie będę; natomiast będę z nim mogła żyć i, być może, wcale szczęśliwie; gdyż widocznie nie

wiele wymaga". Droga moja Kordelio, może i wymaga więcej, a za to mniej chciałby wytrzymałości. Ze wszystkich śmiesznych rzeczy zaręczyny są chyba najśmieszniejsze. W małżeństwie jest przynajmniej jakiś sens, chociaż ten sens jest dla mnie niewygodny. Zaręczyny są wynalazkiem mężczyzny i zaiste wcale nie przynoszą wynalazcy zaszczytu. Nie są ani małżeństwem, ani miłością, a mają się do miłości jak pas na grzbiecie bedela do togi profesora. Otóż więc byłbym członkiem tego szanownego towarzystwa. Okoliczność ta nie jest pozbawiona głębszego znaczenia; bo przecież, jak powiada tłum, trzeba najpierw samemu być artystą, żeby módz oceniać innych artystów. A czyż narzeczony nie jest pogromcą w menażeryi, artystą w swoim rodzaju?

Edward jest bardzo rozgoryczony. Gęsty zarost pokrywa mu twarz; porzucił już czarny strój, a to już bardzo wiele. Chciałby się rozmówić z Kordelią, chciałby jej odsłonić moją chytrość. Będzie to scena niezmiernie wstrząsająca: Edward nieogolony, niedbale ubrany, będzie mówił głośno z Kordelią. Byleby mnie tylko nie wykłuł za drzwi swoją długą brodą. Napróżno się go staram odwieźć od tego zamiaru, objaśniam, że to ciotka, nie ja, związek ten do skutku doprowadziła, że Kordelia może dla niego ma żywsze uczucia i, że natychmiast gotówem się cofnąć, gdyby Kordelia go przyjęła. Przez chwilę waha się i zastanawia, czy nie dać brody przystrzydz na inny sposób, czy nie kupić nowego surduta, lecz wnet napada na mnie gwałtownie.

Staram się z nim żyć nadal na dobrej stopie. jestem przekonany, że mimo oburzenia i gniewu, nic nie uczyni, nie zasięgnąwszy poprzód mojej rady; pamięta dobrze, jaki mu byłem potrzebny i użyteczny, boć przecież spełniałem zadanie mentora. I pocóż bym mu miał odbierać ostatnią nadzieję, pocóżbym miał z nim zrywać; wszak to dobry człowiek, a kto wie, co się tymczasem stać może.

A teraz trzeba przedewszystkiem doprowadzić wszystko do ładu, ażeby módz zerwać zaręczyny, bo przez to zapewnię sobie piękniejszy i głębszy stosunek do Kordelii, powtóre trzeba korzystać z czasu, żeby módz cieszyć się i rozkoszować całym powabem, całą urodą, jaką przyroda tak ją hojnie obdarzyła. Rozkoszować się tem wszystkiem, tak, lecz przezornie i z pewnem ograniczeniem; bo trzeba zapobiedz przedwczesnemu wybuchowi zdarzeń, które się mają kolejno i powoli zjawiać. A skoro już doprowadzę do tego, że Kordelia zrozumie, co to znaczy mnie kochać, to zaręczyny zerwą się same, pękną jak niedoskonała forma, a Kordelia do mnie należeć będzie, będzie moja. Inni ręczą się właśnie, gdy do tego punktu dochodzą, i mają piękne widoki na nudne małżeństwo po wieczne czasy. Tak niech postępują inni.

Dotychczas wszystko jest in statu quo; lecz któryż kiedy narzeczony był szczęśliwszy odemnie; któryż kiedy skąpiec na widok znalezionego pieniądza czuł więcej rozkoszy i błogości. Upaja mnie sama myśl, że Kordelia jest teraz w mojej mocy. Czysta niewinna kobiecość, przeźroczysta jak morze,

a przecież jak morze głęboka, ani śladu w niej przeczucia miłości. Jak królewna, która z prochu ziemi powstaje nagle i zasiada na tronie swych przodków, tak ona wstąpi w królestwo, które jest jej ojczyzną. A to stanie się przezemnie, u mojego boku; a ucząc się kochać, nauczy się kochać mnie, rozwijając w myśli reguły, zacznie kolejno stosować do nich przykłady, a jedynym przykładem jestem ja. A gdy poczuje, że jej całe znaczenie w miłości, to zacznie używać tego znaczenia na to, żeby kochać mnie, a gdy przeczuje, że nauczyła się tego odemnie, to mnie pokocha w dwójnasób. Sama myśl o tej rozkoszy owłada mną tak dalece, że niemal tracę przytomność.

Jej dusza nie przyjmowała nigdy nieokreślonych wzruszeń miłosnych, więc się też nie rozprószyła, niema w niej tego, co wielu młodym dziewczętom odcina raz na zawsze drogę do prawdziwego kochania, to znaczy: do pewnej, energicznej, całkowitej miłości. Te dziewczęta mają w swej świadomości niejasny, mglisty obraz, niejako ideał, którego odbiciem ma się okazać przedmiot rzeczywisty. Z takich połowicznych rzeczy wynika zawsze coś, co może dopomódz do miernego żywota na ziemi.

Miłość się budzi w jej duszy, a ja tymczasem patrzę i słucham, jak już wychodzi wszystkimi głosami i dźwiękami. Uświadamiam sobie, jak ona się w niej ukształtowała i odpowiednio do tego kształtuję się na jej podobieństwo, i podobnie jak bezpośrednio wmieszałem się w zdarzenia, przez które

miłość w jej sercu przechodzi, tak znowu z nich wychodzę niepostrzeżenie. Dziewczyna przecież raz tylko kocha.

Otóż więc prawnie posiadłem Kordelię, mam zezwolenie i błogosławieństwo ciotki, życzenia przyjaciół i krewnych; tak więc przeminęły trudy wojny, a teraz rozpoczynają się błogości pokoju. Co za niedorzeczność! jak gdyby błogosławieństwo ciotki i życzenia przyjaciół oddały mi dopiero Kordelię w głębszem i pełniejszem znaczeniu; jak gdyby miłość znała jakąś różnicę między wojną i pokojem, i jak gdyby nie objawiała się raczej w boju i zaciętej walce, jakkolwiek na nierówną broń. Nierówna jest ta walka tylko — względnie, zależnie od tego, czy toczy się cominus czy eminus. Im więcej w stosunku miłosnym walczono eminus, tem smutniej i rozpaczniej; gdyż tem błahszą staje się utarczka ręczna. Do takiej utarczki należy uścisk dłoni, dotknięcie nogą, sprawy, które, jak wiadomo, Owidyusz poleca i razem z głębszą nienawiścią zwalcza, nie mówiąc już o pocałunku, o wielkim uścisku. Ten, kto bojuje eminus ma zazwyczaj tylko oczy i te są jedyną jego podporą; a przecież jeżeli jest artystą, to potrafi używać tej broni tak po mistrzowsku, że niemal do tego samego dojdzie rezultatu. Potrafi objąć młodą dziewczynę spojrzeniem pełnem rozpacznej tkliwości, które działa jak rzeczywiste dotknięcie; okiem zdoła ją ująć tak silnie, że się czuje, jak gdyby ją obejmował ramiony. Jednakowoż będzie na zawsze już błędem albo nieszczęściem konieczność walczenia eminus zbyt

długo; albowiem bój taki jest zaledwie znakiem; cieniem, nie zaś rozkoszą. Ale gdy walka toczy się cominus, to wszystko dopiero nabiera właściwego znaczenia. A gdy niema walki w miłości, ustaje sama miłość. Ponieważ prawie nigdy nie walczyłem eminus, więc nie doszedłem do końca, jestem raczej na początku; mogę więc broń wycofać. Jestem zatem w posiadaniu Kordelii, to prawda; to jest w prawniczem i obywatelskiem znaczeniu; lecz z tego dla mnie nie wynika nic, mam bowiem znacznie czystsze wyobrażenia. Kordelia zaręczona jest ze mną, to prawda; lecz gdybym zechciał z tego wywnioskować, że mnie kocha, to uległbym smutnemu złudzeniu, bo ona wogóle nie kocha. Jestem w prawnem posiadaniu, a przecież jej nie posiadam, podobnie jak mogę posiąść dziewczynę, nie będąc w jej prawnem posiadaniu.

Auf heimlich erröthender Wange

Leuchtet des Herzens Glühn.

Kordelia siedzi za stolikiem na sofie; ja obok niej na krześle. Sytuacya ta ma w sobie wiele poufności, lecz i pewną wytworność, która oddala. Sytuacye mają bardzo wielkie znaczenie; oczywiście dla tych, którzy widzą. Miłość ma wiele ugrupowań i póz, a ta z nich jest pierwszą. Jakże po królewsku obdarzyła przyroda tę dziewczynę: Jej czyste, miękkie kształty, jej głęboka, kobieca niewinność, jej jasne oczy, wszystko mnie upaja. Skinąłem lekko głową, wyszła mi naprzeciw jak

zwykle, lecz była nieco zakłopotana, nieco niepewna, bo przecież zaręczyny musiały jakąś zmianę wnieść do naszego stosunku; lecz jaką? tego właśnie nie wie; ujęła mnie za rękę, lecz się nie uśmiechnęła jak zwykle. Odpowiedziałem lekkim, prawie nieznacznym uściskiem dłoni; byłem łagodny i przyjacielski, a wcale nie erotyczny.

Kordelia siedzi za stolikiem na sofie, ja obok niej na krześle. Nad całą sytuacyą spoczęła jasna uroczystość, łagodne światło poranne. Kordelia milczy i nic nie przerywa głębokiej ciszy. Oko moje zwolna przebiega po jej postaci, atoli w tem spojrzeniu niema ani cienia pożądania; na to trzebaby istotnie prawdziwej bezczelności. Delikatny, ulotny rumieniec, jak obłok ponad łąką, przemyka jej po twarzy, ciemniejąc i jaśniejąc naprzemian. Co oznacza ten rumieniec? Jestże to miłość, tęsknota, nadzieja, obawa; bo barwa serca jest czerwona? Wcale nie. Kordelia się dziwi, jest zdziwiona nie z powodu mnie, to byłoby dla niej za mało; jest zdziwiona i dziwi się nie sobie, lecz w sobie, przeobraża się w sobie. Chwila ta wymaga ciszy, więc żadna refleksya nie powinna jej przerywać, żadna hałaśliwa namiętność nie powinna psuć harmonii. Jak gdyby mnie wcale tu nie było; a przecież obecność moja jest warunkiem tego jej kontemplatywnego zdumienia. Istota moja harmonizuje z jej istotą. W takim stanie człowiek uwielbia młodą dziewczynę i modli się do niej w milczeniu jako do jedynego bóstwa.

Nie żal mi czasu, który trawię u boku Kordelii, a tracę go wiele. Każde spotkanie wymaga długich przygotowań. Przeżywam z nią razem porę budzenia się i rozkwitu miłości. Sam jestem omal niewidzialny, nawet wówczas, gdy siedzę obok niej na krześle. Podobnie jak w tańcu, wymagającym dwojga osób, tylko jedna właściwie tańczy, tak tez i tutaj; ja bowiem jestem ową drugą osobą, lecz niewidzialną. Ona wykonywa ruchy jakby we śnie, a przecież tańczy z drugą osobą; a tą drugą osobą jestem ja. Ruchy domagają się drugiej osoby; a ona przechyla się ku niej, podaje jej rękę, cofa się i znowu się zbliża. A ja biorę ją za rękę, dopełniam jej myśl, która przecież sama przez się już dopełniona. Ona porusza się wedle melodyi własnej swej duszy, ja jestem tylko punktem oparcia. Nie jestem erotyczny, bo toby ją szybko zbudziło, jestem łagodny, cichy i wnikliwy, bezosobisty, niemal jak przelotne usposobienie.

O czem mówią zazwyczaj narzeczeni? O ile wiem, zadają sobie niezmiernie wiele trudu, żeby się wzajem wciągnąć w nudne sprawy rodzinne. Cóż dziwnego, że znika wobec tego erotyka. Jeżeli ktoś nie potrafi doprowadzić miłości do bezwzględnych szczytów, w porównaniu z którymi wszystko inne blednie, to nie powinien wcale zabierać się do kochania, chociażby się nawet zechciał dziesięć razy ożenić. Czy ja mam ciotkę, której na imię Maryanna, wuja, któremu na imię Krzysztof, ojca, który jest pułkownikiem itd. itd. — wszystkie te publiczne sprawy muszą być dla misteryów miłości

niedogodne i przykre. A nawet własna przeszłość nie ma wówczas zgoła znaczenia. Młoda dziewczyna nie wiele zazwyczaj ma w tym względzie do powiedzenia; a jeżeli ma, to opowiadanie jej może być zajmujące i godne słuchania; lecz z reguły dziewczyna taka nie jest godna kochania. Co do mnie, nie szukam nigdy historyi, tych mam oczywiście dość; szukam bezpośredniości. Bo wieczystą cząstką w miłości jest to właśnie, że w pewnej chwili jednostki objawiają się sobie poraz pierwszy jako odrębne istności.

Niewątpliwie budzi się w jej duszy nieco ufności, albo raczej znika z jej duszy pewna wątpliwość. Nie należę ja właśnie do owych zakochanych, którzy kochają z szacunku, żenią się z szacunku i płodzą dzieci z szacunku; lecz przecież wiem dobrze, że miłość, zwłaszcza dopokąd namiętność się jeszcze nie zbudziła, wymaga od swego przedmiotu, aby estetycznie nie popadał w sprzeczność z moralnością. Pod tym względem miłość ma własną swoją dyalektykę. Bo gdy mój stosunek do Edwarda z punktu moralności bardziej zasługuje na naganę aniżeli moje zachowanie się względem ciotki, to przecież łatwiej mi będzie usprawiedliwić sposób postępowania wobec Edwarda, aniżeli wobec ciotki przed Kordelią. Kordelia wprawdzie nie rzekła jeszcze ani słówka, lecz ja już wynalazłem najlepszy środek wykazania jej, dlaczego w ten, nie inny sposób, musiałem wystąpić.

Przezorność moja w wykonaniu musi schlebiać jej dumie; tajemniczość zaś musi napinać jej uwagę. Mogłoby się wprawdzie zdawać, że zbyt już wiele

ukazałem form erotycznych, że popadnę w sprzeczność, gdy przyjdzie mi z konieczności utrzymywać, iż kocham poraz pierwszy, lecz to niema zgoła znaczenia. Nie boję się wcale tych sprzeczności, byleby ich tylko ona nie spostrzegła; bo wówczas dopnę wszystkiego, czego tylko pragnę. Niechaj sobie uczeni uważają zdolność unikania sprzeczności za rzecz zaszczytną; życie młodej dziewczyny jest zbyt bogate, iżby sprzeczności nie zawierało, iżby właściwie skutkiem tego nie domagało się koniecznie sprzeczności.

Kordelia jest dumna, a równocześnie nie ma właściwie wyobrażenia o erotyce. Bo gdy wprawdzie pod względem duchowym do pewnego stopnia korzy się przedemną, to przecież zmieniłaby postawę z chwilą objawienia się erotyki i skierowałaby dumę swoją przeciw mnie. Wedle wszystkiego, co widzę, Kordelia nie ma właściwie pojęcia o znaczeniu kobiety. Dlatego też łatwo było wzbudzić w niej dumę względem Edwarda. Duma ta jednak była przesadna, właśnie dlatego, że nie miała wyobrażenia o miłości. Dopiero, gdy je sobie wyrobi, pozyska prawdziwą dumę; lecz do tej nowej dumy mogłyby się przyłączyć resztki owej dumy przesadnej. Dałoby się ostatecznie pomyśleć, że się zwróci przeciwko mnie. A jakkolwiek nie będzie żałowała, że zezwoliła na zaręczyny, to przecież łatwo spostrzeże, że rzecz ta nie była dla mnie trudna; spostrzeże, iż początek z jej strony nie świetnie był ułożony. A gdy sobie to uświadomi, to odważy się na stawienie mi czoła. Tak też i być po

winno. A przedewszystkiem wtedy się dopiero przekonam, jak głęboko jest ugodzona.

* * *

Istotnie. Już zdaleka w głębi ulicy widzę tę uroczą, kędzierzawą główkę, wychylającą się tak bardzo z okna. Widzę ją już trzeci dzień z rzędu... Młoda dziewczyna oczywiście nigdy nie stoi w oknie, gdy nie ma słusznego i dostatecznego powodu.... lecz na Boga, proszę się tak bardzo nie wychylać; o zakład, że pani stoi na szczeblu krzesła, wnioskuję z postawy pani. Pomyśl pani jeno, co za straszna rzecz spaść nagle na głowę, nie na mnie, skoro ja na razie trzymam się jeszcze zdala, poza całą sprawą, lecz na niego, na niego, tak, bo musi tu być gdzieś jakiś on... Na Boga, co widzę, wszakże tam, z daleka, środkiem ulicy nadchodzi mój przyjaciel, licencyat Hansen. Jest coś niezwykłego w jego chodzie, to nie jego sposób przenoszenia się z miejsca na miejsce, bo jeżeli się nie mylę, to nadchodzi na skrzydłach tęsknoty. Czyżby się kierował ku temu domowi? a ja o tem nic nie wiem... Zalotna moja panienko znikłaś; domyślam się, że poszłaś drzwi otworzyć... Proszę jeno wrócić, nic z tego spotkania nie będzie. On nie chce... Zapewniam panią... sam to powiedział. Gdyby nie turkot przejeżdżającego wozu, mogłaby pani sama usłyszeć. Zagadnąłem go mimochodem: wchodzisz? odpowiedział mi jednem słowem: nie. A teraz może mu pani śmiało powiedzieć: żegnam; bo teraz pójdziemy z licencyatem na przechadzkę. On

oczywiście jest zakłopotany, a zakłopotani ludzie są gadatliwi. Pomówię z nim więc o probostwie, o które się stara... Żegnam, piękna panienko: pójdziemy nieco w górę, a gdy przybędziemy na Toldsbod, powiem nagle: ależ to szkaradnie zwieść mnie tak z drogi, miałem iść na Vestergade. Widzi pani, oto znowu wracamy... Co za ufność, jeszcze jest w oknie. Taka dziewczyna musi człowieka uczynić szczęśliwym... I pyta pani, dlaczego to wszystko robię. Dlatego, że jestem nikczemnym człowiekiem, który się cieszy z cudzego nieszczęścia? wcale nie. Czynię to z troskliwości o panią. Po pierwsze. Czekała pani na licencyata i tęskniła za nim, więc gdy teraz przyjdzie, wyda ci się pięknym w dwójnasób. Powtóre. Ledwo licencyat wejdzie do pokoju, ozwie się odrazu: "omal, że nasza tajemnica nie wyszła na jaw, stoi ci len przeklęty człowiek w bramie właśnie, gdy ja mam wejść. Lecz byłem sprytniejszy i wciągnąłem go w długą rozmowę o probostwie, o które się staram, tam w górze i tu na dole, i w ten sposób wydostałem go daleko na Toldsbod (urząd celny); ręczę, że się niczego nie domyślił". A więc cóż? O ileż lepsze masz teraz wyobrażenie o licencyacie; zawsze bowiem wiedziałaś, że jest wyśmienity jego sposób myślenia, ale żeby był mądry... tak, teraz widzi pani sama. I to mnie pani ma do zawdzięczenia. Ale otóż inna myśl. Zaręczyny pani

chyba jeszcze nie ogłoszone, bo inaczej musiałbym o tem wiedzieć. Dziewczyna jest rozkoszna, prawdziwie! radość na nią patrzeć; lecz jest młoda.

Może jej inteligencya jeszcze nie dojrzała. Czyż nie dałoby się pomyśleć, że postąpiła lekkomyślnie'? Temu należy zapobiedz; muszę z nią pomówić. Winienem jej to, gdyż jest niezmiernie urocza. Winienem licencyatowi, gdyż jest moim przyjacielem; a winienem i jej o tyle jeszcze, że jest przyszłą żoną mego przyjaciela. Winienem jej rodzinie, gdyż jest nadzwyczaj czcigodna. Winienem całej ludzkości, gdyż spełniam dobry uczynek. Całej ludzkości! Wielka myśl, podniosły czyn, módz działać w imieniu całej ludzkości, czuć się w posiadaniu takiego ogólnego pełnomocnictwa. Lecz teraz do Kordelii. Zawsze trzeba skorzystać z nastroju, a piękna tęsknota dziewczyny naprawdę mnie wzruszyła.

* * *

Teraz więc rozpoczyna się pierwsza z Kordelią wojna. Ja uchodzę z pola walki i w ten sposób uczę ją zwyciężać w pościgu. Cofam się nieustannie, a w tym ruchu wstecznym uczę ją poznawać we mnie wszystkie potęgi miłości, jej myśli niespokojne, jej namiętność; uczę ją, czem jest tęsknota i nadzieja i niecierpliwe czekanie. I gdy się tak przed nią usuwam, w niej się tymczasem wszystko w odpowiedniej mierze rozwija. Prowadzę ją w tryumfalnym pochodzie i ja sam jestem właściwie tym, który dytyrambicznie opiewa jej zwycięstwo i razem drogę wskazuje. Wkrótce nabierze odwagi i uwierzy, że miłość jest odwieczną potęgą, gdy tylko spostrzeże, jakie jej władztwo nademną, gdy tylko spostrzeże, jaki inny mój sposób zachowania

się. Będzie mi wierzyć, częścią dlatego, że ja opieram się na swej sztuce, częścią, że jest prawda na dnie tego, co czynię. Bo gdyby to nie był przypadek, nigdyby mi nie uwierzyła. Za każdym moim ruchem, staje się silniejszą; miłość budzi się w jej duszy, ona sama jest stawką i ona sama ma rozstrzygnąć o swem znaczeniu jako kobiety. — Dotychczas nie starałem się o jej rękę; *) lecz czynię to teraz; czynię ją wolną, albowiem taką tylko kochać pragnę. Że mnie to zawdzięcza, tego nie śmie się nawet domyślać, albowiem w takim razie straci wiarę w siebie samą. A kiedy poczuje się wolną, tak wolną, że nawet zerwać ze mną zechce, wówczas zacznie się walka druga. I wtedy posiądzie moc i namiętność, a walka nabędzie większego dla mnie znaczenia; chwilowe bezpośrednie następstwa są oczywiście całkiem obojętne. Niechaj w swej dumie traci przytomność, niechaj ze mną zerwie, dobrze! jest wolna; lecz mimo to do mnie należeć będzie. Zaręczyny ją skrępują? — głupstwo! wolną chcę ją posiąść; ją samą. Jeżeli mi przebaczy, nic to nie pomoże, walka się niemniej rozpocznie, a w tej drugiej walce zwyciężę niewątpliwie. Jest to rzecz tak pewna, jak złudzenie, że w pierwszej zwyciężyła ona. Im więcej w niej siły i mocy, tem bardziej zajmującą będzie dla mnie potyczka. Pierwsza wojna jest wojną oswobodzenia, jest zabawką; druga jest wojną zdobywczą, walką na życie i śmierć.

*) Idzie tu o dość naciągniętą grę słów: frie znaczy uwolnić, wyzwolić i znaczy starać się o dziewczynę.

Czy kocham Kordelię? tak! szczerze? tak! niezachwianie ? tak! — w estetycznem rozumieniu, a to przecież ma pewne znaczenie. I cóżby pomogło tej dziewczynie, żeby wpadła w ręce jakiejś kłody w postaci niezachwianego małżonka? cóżby z niej zostało? Nic. Mówią, że sama uczciwość nie wystarczy na to, żeby przejść przez życie; co do mnie, powiedziałbym, że sama uczciwość nie wystarczy, żeby kochać taką dziewczynę. Trzeba koniecznie czegoś więcej, a to więcej posiadam — jest niem fałsz. A przecież ją kocham prawdziwie. Surowo i usilnie czuwam nad sobą samym, ażeby wszystko, co w niej jest, ażeby całe to boskie bogactwo mogło w niej dojść do najwyższego rozkwitu. Ja jeden z niewielu mogę to uczynić, ona jedna z niewielu do tego nadaje się; czyż nie jesteśmy dla siebie stworzeni ?

* * *

Czyż to grzech patrzeć nie na księdza, a na pięknie haftowaną chusteczkę, którą pani ma w ręce? Czy to grzech, że ją pani w ten sposób trzyma?... W rogu jest imię... Nazywa się pani Karolina Hahn? Jak to uroczo tak przypadkowo dowiedzieć się nazwiska damy. Sprawia to wrażenie, jak gdyby usłużny jakiś duch znajdował się tuż obok i tajemniczo mnie z panią zaznajamiał... Albo czyż to nie przypadkowe, że się chusteczka właśnie w takie fałdy ułożyła, żebym mógł ujrzeć nazwisko?... Jest pani wzruszona, łza w oku zawisła... Chusteczka znowu wolno zwisa... Dziwi panią, że na panią

patrzę, nie na kapłana. Spogląda pani na chusteczkę, spostrzega pani, że chusteczka wypaplała nazwisko... Przecież w tem nic złego, zresztą to tak łatwo dowiedzieć się nazwiska dziewczyny... Dlaczegóż więc gniewać się na chusteczkę, dlaczego ją miąć tak okrutnie? dlaczego gniewać się na mnie? Posłuchaj pani, co mówi kapłan: "Nie wódź nikogo na pokuszenie; bo i ten, który to czyni nieświadomie, i ten jest odpowiedzialny, i ten popełnił winę względem bliźniego, winę, którą jedynie zwiększoną dobrocią odkupić może"... I teraz rzekł Amen, a przed kościołem może pani jeszcze puścić chusteczkę na wiatr... albo czyż się mnie pani boi? Cóż ja takiego zrobiłem?... czyż więcej, aniżeli pani przebaczyć może, więcej aniżeli wolno pani pamiętać — ażeby przebaczyć.

* * *

Zdaje mi się, że w stosunku do Kordelii muszę używać podwójnego sposobu postępowania. Jeżeli nieustannie tylko będę się cofał przed jej przemocą, to stać się może, iż skarby erotyczne zbyt się w niej rozproszą i rozwieją, a wówczas owa głębsza kobiecość nie zdoła nad niemi stanąć niby na straży. A w takim razie nie mogłaby stawić oporu w drugiej walce. Wprawdzie osiągnęła to zwycięstwo jak we śnie, ale tak być powinno; z drugiej jednak strony trzeba ją koniecznie ciągle budzić. Gdy zaś pomyśli, że chcą jej to zwycięstwo wydrzeć, wnet się nauczy, w jaki sposób utwierdzić się w jego posiadaniu. W takiem rozbiciu dojrzeje jej kobie

cość. Mógłbym użyć rozmowy w celu rozniecenia zarzewia, zaś listów w celu chłodzenia, albo też naodwrót. Listy wydają mi się środkiem stosowniejszym. Zaczerpnę w tym razie rozkoszy z najbardziej niezwykłych jej chwil. Bo, gdy list taki otrzyma i, gdy słodki jad wsączy się jej w krew, to jedno słowo wystarczy, żeby jej miłość doprowadzić do wybuchu. Wnet zaś potem ironia i chłód zbudzą w niej wątpliwość, ale jej nie odbiorą poczucia i pewności zwycięstwa, owszem tę pewność dadzą jej w dwójnasób, gdy wkrótce otrzyma list następny. Ironii nie można zbytnio używać w listach, bo można stępić wrażliwość, można się narazić na niezrozumienie. Marzycielstwo da się użyć w rozmowie tylko co pewien czas. Osobista moja obecność zapobiegnie ekstazie. Ale w liście, w którym obecność moją ledwo wyczuje, zniesie łatwiej moją osobę, bo do pewnego stopnia pomiesza mnie z jakąś istotą bardziej ogólną, która w jej miłości przebywa. W liście można także lepiej sobą rozporządzać: mogę padać jej do nóg itd. ile razy zechcę, a w rozmowie wydałoby się to okropną mięszaniną, że złudzenie rozwiałoby się natychmiast. Sprzeczności, jakie w tem wszystkiem zajdą, wywabią i rozwiną, wzmocnią i skupią jej miłość, podrażnią ją jednem słowem.

Na razie jednak te listy nie mogą mieć zbyt silnie erotycznego zabarwienia. Z początku muszą nosić na sobie ogólniejsze piętno: będą zawierały jedyny jakiś przytyk, usuną jedyną jakąś wątpliwość. Przy sposobności wskażemy także na ko

rzyści zaręczyn, ile, że przy pomocy mistyfikacyi można trzymać ludzi z dala od siebie. Jakiekolwiek w tem zresztą będą niedokładności, zawsze jeszcze znajdzie punkt oparcia, z którego sytuacyę, obejmie. Mam w domu mego stryja karykaturę miłości, którą nieustannie mogę jej przypominać. Oczywiście bez mojej pomocy nie zdoła z niej wydobyć tkliwej erotyki, lecz jeżeli skrzywiona maska tego obrazu zacznie ją nękać nieustannie, to znudzi się swem narzeczeństwem, lecz nie będzie mogła utrzymywać, że to ja jestem przyczyną tego znudzenia. Niewielki list da jej dzisiaj nieznaczne wyobrażenie o tem, co się w niej dzieje, bo będzie opisem stanu mojej duszy. Jestto najwłaściwsza metoda; a metodę posiadam. Wam to zawdzięczam, drogie dziewczęta, dawne kochanki. Wam to zawdzięczam, że umiem duszę zawsze nastroić tak, jak się chcę okazać Kordelii. Wdzięcznie was wspominam, wam się ten zaszczyt należy; zawsze otwarcie wyznaję, że młoda dziewczyna jest doskonałą mistrzynią, można się od niej nauczyć, jeżeli nie czego innego, to przynajmniej tego, w jaki sposób ją zdradzić — gdyż tego można się nauczyć najlepiej od dziewcząt samych; nigdy nie przestanę powtarzać, że człowiek jest stracony na zawsze, że uwiądł niepowrotnie, gdy się już niczego nie potrafi nauczyć od młodej dziewczyny.

* * *

Moja Kordelio! Powiadasz, że sobie nigdy nie wyobrażałaś, abym mógł być takim, jakim teraz

jestem, a ja sobie również nigdy nie wyobrażałem, abym się mógł takim stać. Czyżby więc zmiana była w Tobie? bo przecież nie trudno pomyśleć, że ja się właściwie nie zmieniłem, ale że się zmieniło oko, jakiem teraz na mnie spoglądasz; albo czyżby ta zmiana była we mnie? We mnie istotnie jest, gdyż cię kocham; jest i w Tobie, gdyż Ty jesteś tą, którą kocham. Spoglądałem na wszystko zimnym i spokojnym rozumem, byłem dumny i niewzruszony, nic nie zdołało mnie przerazić, że gdyby nawet upiór zapukał do moich drzwi, to chwyciłbym spokojnie za światło, aby mu otworzyć. Lecz spójrz, nie upiorom drzwi otwieram, nie bladym, bezkrwistym cieniom, lecz Tobie, moja Kordelio, życie i młodość i uroda i piękno ciągnęły mnie ku Tobie. Ręka mi drży, nie mogę utrzymać światła, muszę się cofać przed Tobą, a przecież nieustannie patrzeć na Ciebie muszę, a przecież nieustannie muszę pragnąć, aby módz światło spokojnie utrzymać. Zmieniłem się, to prawda; lecz jak daleko sięga, w jaki sposób nastała, na czem polega ta zmiana? Nie wiem, nie umiem dodać bliższego określenia, nie umiem użyć bogatszego orzeczenia prócz tego, które tajemniczo powtarzam o sobie samym: jestem inny.

Twój Johannes.

* * *

Moja Kordelio! Miłość pragnie tajemniczości — zaręczyny są objawieniem; pragnie milczenia — zaręczyny są oznajmieniem; pragnie szeptu — za

ręczyny są przegłośnem zwiastowaniem, a przecież zaręczyny przy pomocy sztuki mojej Kordelii mogą być wspaniałym środkiem podejścia nieprzyjaciół. W ciemną noc niema dla okrętów nic bardziej niebezpiecznego nad wywieszenie latarni, bo ta bardziej łudzi, aniżeli sama ciemność.

Twój Johannes.

* * *

Kordelia siedzi za stolikiem na sofie; ja obok niej na krześle; trzyma mnie za rękę, a głowę ciężką od myśli złożyła na mojem ramieniu. Jest tak blizko mnie. Dotychczas jeszcze stawia mi opór; lecz jestto opór nieuświadomiony, opór kobiecości, gdyż istotą kobiety jest oddanie się, którego formą jest opór. Kordelia siedzi za stolikiem na sofie, ja obok niej na krześle. Serce jej bije, lecz nie namiętnie, pierś jej faluje, lecz nie niespokojnie, niekiedy blednie i rumieni się naprzemian, lecz nie gwałtownie. Czyżby to była miłość? Wcale nie. Słucha i rozumie; słucha uskrzydlonego słowa i rozumie je; słucha głosu obcego, a rozumie go jako swój własny: słucha echa obcego, które w niej rozbrzmiewa i rozumie to echo, jak gdyby było własnym jej głosem, który objawia się jej i jeszcze komu innemu.

Co też ja robię? Czy ją oszukuję'? Ależ nie; toby mi się na nic nie zdało. Czyjej kradnę serce? Ależ zgoła nie; przecież lepiej, żeby dziewczyna, którą mam kochać, serce swe zachowała. A więc co czynię ? Kształtuję własne swoje serce na po

dobieństwo jej serca. Artysta maluje swoją ukochaną, bo to dla niego rozkosz; rzeźbiarz kształtuje ją w marmurze. I to właśnie robię ja, lecz w duchowem znaczeniu. Ona nie wie, że ja posiadam ten obraz i w tem jest właściwie obłuda i fałsz. Uzyskałem go tajemnym sposobem i w tem znaczeniu ukradłem jej serce, podobnie jak w biblii Rebeka skradła serce Labanowi, albowiem w podstępny sposób zabrała mu bóstwa domowe.

Otoczenie i rama mają przecież wielki wpływ na człowieka, wpijają się najsilniej i najgłębiej w pamięć, a raczej w całą duszę i dlatego nie sposób ich zapomnieć. Do późnej starości nie potrafię sobie pomyśleć Kordelii w innem otoczeniu jak w tym małym pokoju. Ilekroć do niej zajdę, siadam w salonie, który pokojówka za mną zamyka; a Kordelia sama wychodzi ze swego pokoiku i w chwili, w której otwieram drzwi salonu, żeby wejść do naszego pokoju, ona otwiera drugie drzwi i odrazu oczy nasze spotykają się we drzwiach. Pokój mieszkalny jest mały, zaciszny, raczej to pokoik albo gabinet, coś pośredniego. A jakkolwiek patrzyłem nań z niejednego już punktu widzenia, to przecież najchętniej nań patrzę ze sofy. Kordelia siedzi obok mnie, a przed nami stoi okrągły stół pokryty bujnymi fałdami obrusa. Na stole stoi lampa w kształcie kwiatu, który pełną łodygą strzela do góry, podtrzymując koronę, a ponad tą wisi umbra ciągle drgająca: tak misternie i wiotko wycięto ją z papieru. Kształt lampy przywodzi na pamięć przyrodę Wschodu, a drgania umbry łagodne po

wiewy, przeciągające przez owe okolice. Podłogę zakryto kobiercem wyszytym dziwacznem kwieciem; wnet poznać, że to robota cudzoziemska. Czasami więc uważam lampę za przewodni motyw mojego krajobrazu. Wówczas siedzę z nią na ziemi pod kwiatem lampy. Innym razem każę powojom kobierca wyobrażać okręt, kajutę oficerską — płyniemy wówczas daleko po rozległym oceanie. Ponieważ siedzimy w wielkiem oddaleniu od okna, więc patrzymy bezpośrednio na niezmierzone widnokręgi nieba. I to również potęguje złudzenie. I kiedy tak siedzę u jej boku, przetwarzam to na obraz, który tak ulotnie przemyka ponad rzeczywistością, jak śmierć ponad czyim grobem. Otoczenie jest zawsze ważne, szczególnie, gdy idzie o przypomnienie sobie czegoś. Stosunek erotyczny trzeba koniecznie przeżyć w ten sposób, ażeby z łatwością módz zachować z niego obraz, który skupia w sobie wszystką jego piękność. A chcąc tego dopiąć trzeba koniecznie uważać na otoczenie. Jeżeli zaś nie można go odnaleźć wedle życzenia, to trzeba je koniecznie stworzyć. Do Kordelii i jej miłości otoczenie stosuje się niezwykle dobrze. Jakże odmienny natomiast obraz staje mi przed oczyma, gdy pomyślę o małej Emilii, a przecież, jakże znowu otoczenie do niej przystawało. Jej nie mogę sobie wyobrazić, a raczej nie chcę wywoływać jej obrazu w małym domu ogródkowym. Drzwi stały otworem, mały ogródek przed domem zamykał widok, że oko padało tylko na gościniec, który znikał w dali. Emilia była powabna, ale niklejsza od Kordelii. To

też otoczenie było na to obliczone. Oko trzymało się ziemi, nie mknęło zuchwale i niecierpliwie w przestwór, spoczywało na małym pierwszym planie, nawet gościniec, co tak romantycznie gubił się w oddali, nie dał oku biedz swobodnie; raz odbywszy drogę, trzeba było wracać i znowu odbyć drogę tęsamą. Pokój był równo z ziemią. Otoczenie Kordelii może nie mieć pierwszego planu, bo ma nieskończoną zuchwałość widnokręgu, Kordelia nie może pozostać na ziemi, lecz się musi unosić, nie może chodzić, lecz musi fruwać, nie tam i z powrotem, lecz wiecznie naprzód.

Człowiek zaręczony ma tę korzyść, że się może należycie zaznajomić ze wszystkiemi głupstwami narzeczonych. W kilka dni później zjawia się licencyat Hansen z zachwycającą młodą dziewczyną, z którą się zaręczył. Zwierzył mi się, że była urocza, o czem wiedziałem już oddawna; zwierzył mi się, że była bardzo młoda, o czem również wiedziałem; wreszcie mi się zwierzył, że wybrał ją właśnie dlatego, żeby ją wychować do tego ideału, który ma zawsze przed oczyma. Wielki Boże, taki marny licencyat i taka zdrowa, pełna życia dziewczyna. Co do mnie, jestem dość starym praktykiem, a przecież nigdy nie zbliżam się do dziewczyny inaczej jak do jakiejś świątobliwości przyrody i przedewszystkiem uczę się od niej. O ile zaś mogę na nią wywrzeć jakiś kształcący wpływ, to czynię to zawsze w ten sposób, że jej dowodzę, jak wiele się od niej nauczyłem.

Dusza jej musi poruszać się we wszystkich kierunkach, ale nie cząstkami, podmuchami, a całkowicie. Musi odkryć nieskończoność, musi przejrzeć, że w tym punkcie najbardziej może się zbliżyć do mężczyzny. Musi to odkryć, lecz nie drogą rozumu i refleksyi, która jest dla niej bezdrożem, lecz drogą wyobraźni, która jest właściwym środkiem porozumienia się między nią a mną; gdyż, co u mężczyzny jest tylko cząstką, u kobiety jest całością. Nie po żmudnej drodze refleksyi ma się przebić aż do nieskończoności, gdyż kobieta nie stworzona do pracy, lecz po łagodnej drodze fantazyi i serca. Nieskończoność jest tak wrodzona młodej dziewczynie, jak wyobrażenie, że wszelka miłość musi być szczęśliwa. Młoda dziewczyna ma wszędzie wokół siebie, dokądkolwiek się zwróci, nieskończoność, a przejście dla niej jest skokiem; lecz dobrze to zważyć należy, skokiem kobiecym nie męzkim. Jakże niezgrabni są zazwyczaj mężczyźni. Ilekroć mają skoczyć, muszą wziąć rozpęd, muszą czynić długie przygotowania, zmierzyć okiem odległość, kilka razy próbować, potem przerażeni wracają na dawne miejsce. Wreszcie odważają się na skok i upadają. Młoda dziewczyna skacze w inny sposób. W okolicach górskich często się natrafia na dwie wysterczające skały. Rozdziela je ziejąca przepaść; strasznie w nią spojrzeć. Niema mężczyzny, któryby się odważył na ten skok. Natomiast młoda dziewczyna odważyła się nań, tak zapewniają mieszkańcy okolicy, i stąd miejsce to zowią

JomfruSpring (skok dziewczyny). Wierzę im chętnie jak wierzę we wszystko, co mówią niezwykłego o dziewczętach i ze szczególną! rozkoszą słucham poszczególnych mieszkańców o tem mówiących. Wierzę we wszystko, wierzę nawet w cudowność, zdumiewam się, lecz na to, żeby wierzyć; bo jedyną rzeczą na świecie, która mnie wprawi w zdumienie, będzie na zawsze dziewczyna. A przecież skok taki jest dla młodej dziewczyny zaledwie zabawką; gdy tymczasem skok mężczyzny zawsze jest śmieszny, ponieważ bez względu na jego rozpęd, zawsze natężenie maleje wprost do zera w stosunku do odległości szczytu, a przecież ten wysiłek jest do pewnego stopnia miarą. Lecz pomyśleć sobie dziewczynę, biorącą rozpęd. Dzieciństwo, niedorzeczność! Można ją sobie pomyśleć biegnącą, lecz wtedy to bieganie jest rozrywką, zabawką, sposobem zużytkowania siły, gdy tymczasem wyobrażenie rozpędu obce jest na wskroś istocie kobiety. Rozpęd bowiem ma w sobie znamiona dyalektyki, a tej kobieca natura nie uznaje. Rozrywajże więc to, co do siebie należy! Nonsens! Jej skok jest unoszeniem się w przestrzeni. A gdy już przybędzie na drugą stronę, staje znowu wcale nie znużona, a piękniejsza niż kiedykolwiek i bardziej powiewna; posyła przez powietrze całunek nam, którzyśmy po tej zostali! stronie. Młoda, nowo zrodzona, jak kwiat wyrwany z posad skalistych, chwieje się ponad przepaścią, że się nam ćmi przed oczyma. Ma się więc nauczyć, ' w jaki sposób wykonywać wszelkie nieskończoności ruchy, powinna się

nauczyć, że jej państwo to obszerna dziedzina nastroju, że ma zespolić poezyę z rzeczywistością, prawdę z urojeniem, że ma igrać swawolnie w nieskończoności. A gdy się już oswoi z tym pędem dalekim, wówczas wkroczę z erotyką, bo wówczas będzie tem, czem chcę, aby była. I wtedy skończy się moja służba, moja praca, wtedy zwinę wszystkie własne żagle, usiądę obok niej, rozwinę jej żagle i pójdziemy naprzód. I rzeczywiście, gdy ta dziewczyna uczuje po raz pierwszy odurzenie erotyczne, będzie jeszcze wiele zajęcia przy sterze, gdyż trzeba będzie umiarkować pęd żeglugi, ażeby ani jeden szczegół nie zjawił się zbyt wcześnie w sposób nieestetyczny. Raz jedyny można przecież zrobić małą dziurkę w żaglu, a wnet potem popędzimy znowu naprzód. W domu zajezdnym mego stryja pełnym zawsze rozkochanych par zaręczonych i pełnym gwaru miłosnego, Kordelia czuje się coraz gorzej. Dzisiaj była nawet bardzo oburzona. Kilka razy lekko napomknęła, że nie trzeba tu już chodzić, lecz to się jej na nic nie zda, zawsze umiem znaleźć wymówkę. Gdyśmy wczoraj wieczorem stamtąd wyszli, uścisnęła mi rękę niezwykle namiętnie. Prawdopodobnie było jej tam bardzo źle i nic dziwnego. Gdyby nie rozkosz patrzenia na te nienaturalne i sztuczne wytwory, nigdybym nie mógł tu wytrzymać. Dziś rano otrzymałem od niej list, w którym bardziej, niż przypuszczałem, rozumnie i świadomie szydzi z zaręczyn. Ucałowałem list, gdyż jest to dla mnie najdroższy, jaki kiedykolwiek

otrzymałem, podarek. Dobrze tak, moja Kordelio! taką cię chcę i pragnę.

* * *

Składa się dość dziwnie, że na Ostergade są dwie cukiernie, jedna naprzeciw drugiej. W pierwszym salonie na lewo przebywa mała panienka. Kryje się zazwyczaj za zasłoną okna, przy którem siedzi. Zasłona jest z bardzo cienkiego płótna, a ten, kto zna tę dziewczynę lub częściej ją widział, z łatwością rozpozna jej rysy, jeżeli oczywiście ma dobre oczy, gdy tymczasem temu, co jej nie zna i nie ma dobrych oczu, wyda się niejasnym cieniem. Tak się też do pewnego stopnia rzecz ma ze mną, inaczej z młodym oficerem, który codziennie za uderzeniem godziny dwunastej zjawia się w tem miejscu i kieruje wzrok ku owemu oknu. Właściwie, to jedynie owa zasłona zwróciła moją uwagę na ten piękny telegraficzny stosunek. W innych bowiem oknach niema zasłon, a taka jedyna zasłona, zakrywająca jedno tylko okno, jest zazwyczaj oznaką, że za nią siedzi nieustannie jakaś osoba. Pewnego razu stałem w oknie cukierni znajdującej się na drugiej stronie. Co dopiero wybiła dwunasta. Nie patrząc na przechodniów, utkwiłem wzrok w owej zasłonie, gdy nagle ciemna postać ukryta za nią, zaczęła się ruszać. Przez zasłonę ukazał się profil kobiecej głowy. Potem właścicielka tej głowy skinęła bardzo przyjaźnie i ukryła się znowu za zasłoną. Przedewszystkiem wnioskowałem z tego, że osoba, do której się skinienie

odnosiło, była mężczyzną, albowiem ruchy panienki zbyt były żywe i namiętne, aby je można było uważać za wyraz radości na widok przyjaciółki; powtóre wnioskowałem, że ten, do którego się skinienie odnosiło, oczywiście nadchodził z drugiej strony ulicy. Obrała więc doskonałe stanowisko, bo w ten sposób mogła go już widzieć z wielkiej odległości.

Bardzo słusznie; z uderzeniem godziny dwunastej nadchodzi bohater tego małego dramatu miłosnego, kochany nasz porucznik. Siedzę i patrzę na oficera, który już zdołał ją spostrzedz bystrem okiem. Uważaj jeno dobrze, drogi przyjacielu, nie tak to łatwo ukłonić się z wdziękiem w stronę pierwszego salonu na lewo. Zresztą wcale nie brzydka figura i jest dobrze zbudowany, smukły i wyprostowany, nos ma zgarbiony, włosy czarne, kapelusz o trzech rogach wcale dobrze przystający do twarzy. A teraz początek, nogi zaczynają lekką rozmówkę, czekają już za długo. Oko odbiera takie same wrażenie, jak kiedy wskutek bólu zębów ma się uczucie, że zęby już za długo siedzą w ustach. Ilekroć skupisz całą siłę w oku, odbierasz zbyt wiele mocy nogom. Wybacz mi, panie poruczniku, tyle wścibstwa, bo jakże inaczej nazwać to zuchwałe podchwytywanie waszych spojrzeń w niebosiężnym locie ? Nie można przyjąć, że to spojrzenie wiele mówi, raczej bowiem nic nie mówi, a przecież wiele obiecuje. Lecz te liczne obietnice widocznie go zbytnio odurzają; czyli mówiąc słowami poety: zachwiał się, potknął i upadł. To

przykre, i gdyby mnie wolno było radzić, nigdyby się nic takiego nie było wydarzyło. Albowiem ten człowiek na to nie zasługuje. To istotnie fatalnie: ilekroć bowiem chcesz wywrzeć dobre wrażenie, tyle razy musisz się przewrócić. A chcesz być rycerzem, to musisz dobrze uważać na takie rzeczy. Jeżeli natomiast chcesz okazać się inteligentną wielkością, to wszystkie te sprawy obojętnie pomijasz; pogrążasz się w sobie, zapadasz się, a gdybyś się rzeczywiście przewrócił, to zaiste niema w tem nic uderzającego. Jakie też wrażenie mogło sprawić to zdarzenie na mojej panieneczce'? Co za nieszczęście, że nie mogę być równocześnie po obu stronach tych Dardanellów! Mógłbym, co prawda, ustawić po drugiej stronie kogoś ze znajomych, lecz częścią zawsze chciałbym sam wszelkie spostrzeżenia czynić, częścią zaś nie wiem, co dla mnie z tej przygody wyniknie; a w takim razie zawsze gorzej mieć wspólnika, bo trzeba potem czas tracić na to, aby mu wydrzeć, co wie i wywieść go w pole. ("A czy i nie dlatego nie dobrze mieć wspólnika, że się nikogo na nic nie naraża'? Prócz siebie samego?" Pytania, które tłumacz zadaje nie dlatego, żeby autor nie pomyślał o nich, lecz dlatego, że] autor ukrył je naumyślnie, dla podrażnienia czytelnika. Czytelnik może więc zarzucić autorowi i jego bohaterowi samolubstwo. Zarzut taki nie wiele ich zaboli, bo go obaj... przewidzieli!) — Zaprawdę poczciwy, mój porucznik zaczyna mnie już nudzić. Dzień w dzień przechodzi tędy w pełnym mundurze. Co za straszliwa wytrwałość. Przystoiż to

żołnierzowi? Nie nosicież to broni u boku, panie wojskowy? Nie weźmiecie to domu szturmem, a dziewczyny przemocą? Gdybyście byli studentem, licencyatem, kapelanem, którego nadzieja przy życiu utrzymuje, to innaby to była sprawa. Lecz wam przebaczam; dziewczyna mi się coraz bardziej podoba. Jest smukła, a w ciemnych oczach ma dużo szelmostwa. Gdy czeka na Wasze przybycie, twarz się jej rozjaśnia jakąś wyższą pięknością, i wówczas jest niezmiernie powabna. Z tego wnioskuję, że ma wiele fantazyi, a fantazya jest pięknej kobiety naturalnym kosmetykiem.

Moja Kardelio! Czem jest tęsknota? Język i poeci zestawiają ją do rymu ze słowem: więzienie*). Jakież to niedorzeczne! Jak gdyby tęsknić mógł tylko ten, kto jest w więzieniu. Jak gdyby nie można tęsknić na swobodzie. Przypuśćmy, że jestem wolny, jakżebym mógł nie tęsknić. A z drugiej strony jestem przecież wolny, wolny jak ptak, a jednak jakżeż tęsknię niezmiernie! Tęsknię, gdy idę do Ciebie, tęsknię, gdy się z tobą rozstaję, a nawet, gdy siedzę przy Tobie, tęsknię za Tobą. Możnaż tęsknić za czemś, co się posiada? Tak, jeżeli się pomyśli, że można go wnet potem nie mieć. Tęsknota moja jest wieczną niecierpliwością. Dopiero gdybym wszystkie przeżył wieczności i przekonał się, że Ty w każdej chwili byłaś moją, dopiero wówczas powróciłbym znowu do Ciebie i z Tobą znowu wszystkie prze

*) W oryginale tęsknota = Laengsel — więzienie = Faengsel.

żyłbym wieczności i nie miałbym cierpliwości i wytrwania dosyć na to, aby ani na chwilę nie być zdala od Ciebie i razem nie tęsknić za Tobą, lecz spokoju dosyć, żeby siedzieć cicho u boku Twojego.

Twój Johannes.

* * *

Moja Kordelio! Na dworze przed bramą stoi mały kabryolecik, dla mnie on większy niż cały świat, albowiem miejsca w nim dosyć dla dwojga; a para koni doń zaprzężona jest dzika i nieokiełzana jak same żywioły, niecierpliwa jak moje szały namiętne, zuchwała jak Twoje myśli. Zechcesz, a uniosę Cię daleko — moja Kordelio! czy mi rozkażesz? Na Twoje słowa rozkażne wędzidła opadną i rozkosz lotu się wznieci. Zawiodę Cię daleko, nie od jednych ludzi do drugich, lecz daleko od świata — konie stają dęba; powóz się unosi; konie stoją niemal prosto ponad naszemi głowami; wjeżdżamy w niebo poprzez chmury; wokół nas szum; czy to my spokojnie siedzimy, a świat cały wokół się porusza, czy też lot nasz zuchwały szum taki budzi? Gdy zawrót poczujesz, moja Kordelio, imiesz się silnie mojego ramienia; mnie zawroty nie dosięgną. Człowiek nigdy nie doznaje zawrotu w duchowem znaczeniu, gdy myśli tylko o jednej rzeczy jedynej, a ja myślę tylko o Tobie; w materyalnem znaczeniu nigdy nie dozna zawrotu, gdy oko niezachwianie utkwi na jednym przedmiocie, a ja patrzę na Ciebie. Trzymaj się mocno; gdyby świat nawet runął, gdyby lekki nasz powóz usunął się z pod nas,

to zawsze jeszcze trzymalibyśmy się razem w uścisku, unosząc się w harmonię sfer.

Twój Johannes.

* * *

A, tego mi już nadto. Służący mój czekał sześć godzin, ja sam dwie na deszczu i wichurze, na to tylko, żeby się spotkać z tą kochaną Karlotą Hahn, która co środy między drugą a piątą chodzi do jakiejś starej ciotki. Wiechy właśnie dzisiaj nie miała przyjść, właśnie dzisiaj, gdy tak bardzo pragnę ją widzieć. Dlaczego? Dlatego, że mnie ta dziewczyna wprawia w pewien szczególny nastrój. Kłaniam się jej, ona odpowiada skinieniem niewymownie ziemskiem, a przecież tak niebiańskiem. Kiedy potem niemal staje, to zdaje się, jakby się miała w ziemię zapaść, a przecież jej spojrzenie jest jak u wniebowziętej. Ilekroć na nią patrzę, czuję, jak mnie ogarnia coś uroczystego razem i pożądliwego. Zresztą dziewczyna nic mnie nie obchodzi, trzeba mi jedynie tego ukłonu, niczego więcej. Jej skinienie wprawia mnie w nastrój, a tym potem rozrzutnie obdarzam Kordelię. A przecież pójdę o zakład, że musiała się tak czy owak koło nas przemknąć. Nietylko w komedyi, ale i w rzeczywistości trudno jest uważać na dziewczęta, trzebaby mieć oko na każdym palcu. Była taka nimfa, Kardea, która się trudniła wodzeniem za nos mężczyzn. Mieszkała w lesie, wabiła zakochanych ku sobie do nieprzebytych gąszczy, a potem znikała. Wywiodłaby w pole nawet Janusa, gdyby Janus

nie był jej wywiódł w pole; albowiem Janus miał oczy na karku.

Listy moje spełniają swoje zadanie. Rozwijają ją psychicznie, chociaż! jeszcze nie erotycznie. Im bardziej ujawia się w nich erotyka, tem są bardziej zwięzłe, lecz tem mocniej przemawiają. Nie chcąc jednak wywołać u niej sentymentalizmu i ogłupienia, staram się zapomocą ironii zesztywnieć jej uczucia, lecz wzbudzam równocześnie tęsknotę za pokarmem, który jest dla niej najdroższy. Bilety budzą dalekie i niejasne przeczucia o Najwyższem. W chwili, w której to przeczucie zacznie się rodzić w jej duszy, stosunek się zerwie. Wobec mojego oporu przeczucie to przyjmie w jej duszy pozory własnej jej myśli, pędu własnego jej serca. A tego tylko pragnę.

Moja Kordelio! Gdzieś w naszem mieście mieszka niewielka rodzina, składająca się z wdowy i trzech córek. Dwie chodzą do kuchni królewskiej na naukę. Z wiosną, pewnego popołudnia, gdy wybiła godzina piąta, drzwi od pokoju mieszkalnego otwierają się zwolna, badawcze spojrzenie szuka czegoś wewnątrz, na całej przestrzeni. Niema nikogo; tylko młoda dziewczyna siedzi przed fortepianem. Drzwi są przyparte tak, że można słuchać niepostrzeżenie. Ponieważ osoba, która grała, nie była artystką, więc drzwi zamknęła. Gra jakąś szwedzką melodye; mówi ta piosenka o krótkiem trwaniu młodości i piękna. Słowa kłam zadają mło

dości i piękności dziewczyny; młodość i piękność dziewczyny kłam zadają słowom. Kto ma słuszność: dziewczyna czy słowa? Tony brzmią tak cicho, tak melancholijnie, jak gdyby były przytłoczone wielką zadumą i smutkiem. Lecz ten smutek nie ma słuszności ! Bo jakiż jest związek między młodością a takiemi myślami! Cóż mają z sobą wspólnego wieczory i poranki ? Klawisze drżą; duchy rezonatora powstają w zamieszaniu i nie rozumieją się wzajem — moja Kordelio, skąd ta gwałtowność! po co ta namiętność!

Ile trzeba czasu, żeby jakieś zdarzenie oddaliło się od nas, aby mogło wejść do skarbca naszych wspomnień; ile trzeba czasu, aby tęsknota nie mogła już pojąć wspomnienia? Pod tym względem u przeważnej ilości ludzi istnieje granica: co im zbyt blizkie czasem, wymyka się im z pamięci, tak samo, co zbyt już odległe. Ja nie znam granicy wcale. Co przeżyłem wczoraj, odrzucam w przeszłość tysiącletnią i przypominam sobie, jakgdybym przeżył wczoraj.

Twój Johannes.

* * *

Moja Kordelio! Tobie, droga moja, mam powierzyć pewną tajemnicę. Komuż innemu ją powierzyć? Echu'? Onoby ją wydało. Gwiazdom? Są zimne. Ludziom'? ci jej nie zrozumieją. Więc tobie mi ją jeno wolno powierzyć, bo ty jedna potrafisz ją zachować. Jest dziewczyna piękniejsza niż marzenie mej duszy, czystsza niż światło słoneczne,

głębsza niż wiry morskie, dumniejsza niż polot orła — o! schyl głowę do ust moich i do mojej opowieści, aby tajemnica mogła się w nią wśliznąć — dziewczynę tę kocham nad życie, albowiem jest mojem życiem; kocham ją nad wszelkie żądze, bo jest moją żądzą jedyną; nad wszystkie myśli, bo jest moją myślą jedyną; kocham ją goręcej niż słońce kocha kwiaty; tkliwiej niż troska zgryzioną samotność serca; tęskniej niż rozpalone piaski pustyni kochają deszcze orzeźwiające — u jej postaci oczy wieszają się tkliwiej niż oczy matki u postaci dziecka, czulej i goręcej niż dusza modlącego się u obrazu Boga; niepodzielniej niż roślina u korzenia. Głowa twoja ciągle ciężka i zamyślona opada na pierś, a ona jej spieszy z pomocą — moja Kordelio! Tyś mnie zrozumiała. Ty zrozumiałaś mnie dokładnie, dosłownie, nie przesłyszałaś ani jednej głoski! Mamże natężyć wszystką siłę mego ucha, aby się z twego głosu o tem przekonać'? Mogęż wątpić? Czy mi dochowasz tej tajemnicy; czy mogę liczyć na Ciebie'? Opowiadają o ludziach, którzy przez straszne zbrodnie wtajemniczyli się we wzajemne milczenie. Tobie powierzyłem tajemnicę, jest ona mojem życiem i treścią mego życia; czy nie masz nic, cobyś mi mogła powierzyć, coby było tak ważne, tak piękne, tak czyste, żeby się nadprzyrodzone siły wzburzyły, gdyby tę tajemnicę wydano.

Twój Johannes.

* * *

Moja Kordelio! Niebo zakryło się chmurami — marszczą je mroczne deszczowe opony, jakby czarne brwi nad obliczem namiętnem; drzewa w lesie chwieją się, kołysane niespokojnymi snami. Ty się gdzieś w lesie mi kryjesz. Poza każdem drzewem widzę postać niewieścią, do ciebie podobną; gdy się jeno zbliżę, postać się chowa za najbliższem drzewem. Czy mi się już nie chcesz ukazać, skupić się przedemną? Wszystko mi się miesza w głowie; poszczególne części lasu tracą własne swoje odrębne zarysy, widzę wszystko jakby w oceanie mgły, na której nieustannie ukazują się i znikają postaci niewieście do ciebie podobne. Ciebie nie widzę wcale, poruszasz się zawsze na falach poznania, a przecież mnie uszczęśliwia każda Twoja podobizna. Skąd się to bierze — czyż to bogata jednolitość twej istoty, czy też mojej istoty uboga różnolitość? Czyż kochać ciebie nie znaczy: kochać cały świat.

Twój Johannes.

* * *

Byłoby prawdziwie zajmującą rzeczą spisać dokładnie rozmowy nasze z Kordelią. Tymczasem widzę, że to niemożliwe; bo gdybym nawet szczęśliwym trafem zdołał przywieść na pamięć każde słówko, to przecież nie zdołałbym oddać owej równoczesności, która jest nerwem rozmowy, nie mógłbym oddać owej nagłości wybuchowi namiętności, która jest rdzeniem żywotnym rozmowy. Zazwyczaj zgoła nie jestem przygotowany; takie przygo

towanie zresztą sprzeciwia się istocie rozmowy, a szczególniej istocie rozmowy erotycznej. I tylko treść listów mam nieustannie in mente, a przed oczyma nastrój, który wywołały prawdopodobnie słowa w nich napisane. Oczywiście nigdy mi przez myśl nie przejdzie, żeby się zapytać, czy list mój czytała. Bo nic łatwiejszego jak przekonać się naocznie, że go czytała napewno. Nigdy z nią o tem nie mówię wprost, lecz w rozmowach utrzymuję tajemniczy związek z tem, co w liście powiedziano, częścią dlatego, żeby w jej duszy głębiej utwierdzić jedno wrażenie lub drugie, częścią, żeby jej wydrzeć inne i, żeby ją w ten sposób oddać na pastwę bezradności. Potem może sobie znowu list przeczytać i nowe wrażenie odebrać i tak dalej. Jakaś się zmiana dokonała w niej i jeszcze się dokonywa. Gdybym w tej chwili miał określić stan jej duszy, powiedziałbym, że jest to panteistyczna zuchwałość. Spojrzenie jej mówi to odrazu. Jest zuchwała, niemal szalona oczekiwaniem, jak gdyby co chwilę gotowała się na widok rzeczy niezwykłych. Spojrzenie to pomija przedmiot, który mu się bezpośrednio nasuwa, a zmierza ku temu, co niezwykłe, cudowne. Jest zuchwała, niemal szalona oczekiwaniem, lecz nie wiarą w siebie; i dlatego jest nieco rozmarzona i błagalna, nie dumna i rozkazująca. Szuka cudu poza sobą, chce wołać błagalnie o cud, jak gdyby nie było w jej mocy cudu wywołać. Należy temu zapobiedz, inaczej zbyt wcześnie zdobędę nad nią przewagę. Powiedziała mi wczoraj, że mam coś w sobie królewskiego. Może się ze

chce upokorzyć, a to nie uchodzi. Oczywiście, droga Kordelio, że jest coś we mnie królewskiego, lecz Ty nawet nie przeczuwasz, nad jakiem to ja panuję królestwem. Panuję nad wichrami nastrojów zmiennych i burzliwych. Jak Eol trzymam je w zamknięciu, w jaskini mojej jaźni i raz ten, raz ów na świat wypuszczam. Pochlebstwo przywróci jej pewność siebie, i poczucie różnicy między Moje a Twoje czyli, że wszystko trzeba ułożyć po jej stronie. Lecz z pochlebstwem należy postępować bardzo ostrożnie. Czasem trzeba stanąć bardzo wysoko, ale trzeba zostawić miejsce jeszcze wyższe; czasem zaś trzeba stanąć bardzo nizko. Pierwszy sposób jest jedynie słuszny, ilekroć idzie o sprawy duchowe, drugi sposób jest jedynie słuszny, ilekroć idzie o sprawy erotyczne. — Czyż ona mi co winna? Nie. Czyż mógłbym tego pragnąć? Wcale nie. Zanadto jestem wielkim znawcą rzeczy erotycznych, zanadto je dobrze rozumiem, iżbym mógł żądać takiego głupstwa. Gdyby tak było, starałbym się z całych sił wybić jej to z pamięci, i należycie uśpić wszelką własną myśl o tem. Każda młoda dziewczyna jest w stosunku do labiryntu swego serca Aryadną; posiada nić przewodnią dla odnalezienia drogi, ale jej użyć nie umie. Smętne posiadanie!

* * *

Moja Kordelio! Mów — słucham Cię, życzenie Twoje jest dla mnie rozkazem, prośba Twoja wszechmocnem zaklęciem, wszelkie twoje najprze

lotniejsze pragnienie jest dla mnie dobrodziejstwem, albowiem słucham Ciebie nie jak usłużny duch, który poza Tobą stoi, lecz który jest w Tobie. W chwili, w której prosisz, iści się wola Twoja, a z nią staję się i ja, albowiem jestem chaosem duszy, który czeka tylko na jedno Twoje słowo.

Twój Johannes.

* * *

Moja Kordelio! Ty wiesz, jak bardzo cenię rozmowę z sobą samym. Znalazłem bowiem w sobie najbardziej zajmującego towarzysza z pośród wszystkich znajomych. Czasem się bałem, że zbraknie mi przedmiotu do tych rozmów; teraz się już nie boję, teraz mam Ciebie. Rozmawiam tedy z sobą na wszystkie wieczności o Tobie, o najbardziej zajmującym przedmiocie z najbardziej zajmującym człowiekiem — ach, bo ja jestem tylko zajmującym człowiekiem, a Ty najbardziej zajmującym przedmiotem.

Twój Johannes.

* * *

Moja Kordelio! Mówisz, że Cię kocham od tak niedawna, obawiasz się niemal, że mogłem już raz kochać inną. Na niektórych rękopisach szczęśliwe oko odkryje odrazu starsze pismo, które z biegiem czasu ustąpiło miejsca nic nie znaczącym głupstwom. Kwasami usuwa się wówczas pismo świeże, a owo najstarsze ukazuje się jasno i wy

raźnie. Tak oko Twoję nauczyło mnie szukać siebie samego w sobie samym; pozwalani zapomnieniu niszczyć wszystko, co Ciebie nie dotyczy, a na spodzie odkrywam prastare, bosko młode prapismo, na spodzie odkrywam, że miłość moja ku Tobie

jest tak dawna jak ja sam.

Twój Johannes.

* * *

Moja Kordelio! Jak może ostać się państwo, które wojuje z samem sobą? jak mogę ostać się ja, skoro walczę z samym sobą? o co? o Ciebie, aby przynajmniej znaleźć spokój w myśli, że jestem w Tobie zakochany. Lecz jak znaleźć ów spokój ? Jedna z wojujących mocy nieustannie przekonywa drugą, że jest najgłębiej i najtkliwiej zakochana, wnet potem druga utrzymuje taksamo. Nie troszczyłbym się o to tak bardzo, gdyby ta walka toczyła się poza mną, gdyby istniało coś, co ośmieliłoby się kochać Ciebie, albo coby się odważyło uważać taką rzecz za możliwą; bo zbrodnia w obu razach równie jest wielka; lecz ta walka tocząca się w mojej własnej duszy niszczy mnie, ta jedna namiętność w swojej dwoistości.

Twój Johannes.

* * *

Kiedy Jakób umawiał się z Labanem o zapłatę, to stanęło na tem, że Jakób ma strzedz białych owiec, a w nagrodę za swoją pracę ma otrzymać wszystkie owce popstrzone, któreby się w La

banowej trzodzie wyhodowały. Wtedy Jakób ustawił na pastwisku pstrokaty kij, iżby owce nań patrzyły — podobnie i ja nieustannie stoję przed Kordelią, oczy jej widzą mnie ciągle. Jej się wydaje, że Jestto z mojej strony zbytnia grzeczność i uważność; ja natomiast wiem dobrze, że dusza jej w ten sposób odwraca się od wszystkiego innego, że się w niej rozwija jakieś duchowe pożądanie, które nikogo prócz mnie nie widzi.

* * *

Moja Kordelio! Gdybym miał Cię zapomnieć ! Czy miłość moja jest tylko dziełem pamięci'? Chociażby nawet czas starł wszystko z jej tablic, a nawet zniszczył samą pamięć, to jeszczeby nasz stosunek obopólny żył nadal, a Ty jeszczebyś nie mogła być zapomnianą. Gdybym Cię miał zapomnieć! Cóżbym wówczas na pamięć przywodził? wszakże o sobie samym zapomniałem, żeby o Tobie wspominać; lecz już w chwili, w której się znowu odzyskałem, musiałem przecież znowu wspominać Ciebie. Gdybym miał Cię zapomnieć! Cóżby się wówczas stało? Istnieje obraz z dawnych czasów. Przedstawia Aryadnę. Aryadna zbiega szybko ze stopni pałacu i patrzy trwożnie za okrętem, który z rozwiniętymi żaglami wypłynął na otwarte morze. U jej boku stoi Eros z łukiem w ręku, ale łuk to bez cięciwy, i przeciera oczy. Za nią stoi uskrzydlona postać niewieścia z hełmem na głowie. Przypuszczają powszechnie, że ta postać wyobraża Nemezis. Wyobraź sobie to malowidło, ale nieco od

miennie. Amor nie płacze, a łuk jego ma cięciwę; albo czy Ty jesteś teraz mniej piękną, mniej zwycięzką dlatego, że ja jestem obłąkany? Amor się uśmiecha i łuk napina. Nemezis nie stoi nieczynnie u Twojego boku; i ona łuk napina. Na owym obrazie widać także na okręcie postać męzką czemści zajętą. Przypuszczają, że to Tezeusz. Ale inaczej na moim obrazie rzecz ta przedstawia się. Tezeusz stoi na tylnym pokładzie i patrzy tęskno ku lądowi, wyciąga ręce, żałuje, ach jak teraz żałuje; szaleństwo go uwiodło, lecz okręt wiedzie go wdal. Amor i Nemezis celują równocześnie, strzały wyleciały z obu łuków, strzały, co trafiają na pewno; widzisz i pojmujesz, że obie trafiają w jedno miejsce, w jego serce na znak, że miłość jego była Nemezis,

która się mści.

Twój Johannes.

* * *

Moja Kordelio! Mówią o mnie, że zakochałem się w sobie samym! To mnie wcale nie dziwi; albowiem jakże można zmiarkować, że ja kocham, skoro kocham tylko Ciebie; jakże mógłby kto inny to przeczuć, skoro ja kocham tylko Ciebie. Zakochany jestem w sobie, dlaczego? bo jestem zakochany w Tobie; albowiem Ciebie kocham, Ciebie jedyną i wszystko, co do Ciebie należy; i w ten sposób kocham siebie samego, albowiem to moje Ja należy do Ciebie; tak, że gdybym przestał Cię kochać, przestałbym kochać i siebie. Co tu na tym świecie przeciętnemu oku wydaje się wyrazem naj

straszniejszego egoizmu, jest dla Twego wtajemniczonego wzroku wyrazem najczystszej sympatyi; co w przeciętnych oczach świata jest wyrazem najbardziej prozaicznego popędu samozachowania, to dla świętej Twojej myśli jest wyrazem najbardziej entuzyastycznego samozniszczenia.

Twój Johannes.

* * *

A bałem się najbardziej, że wszystek ten rozwój zajmie zbyt wiele czasu. Widzę tymczasem, że Kordelia robi wielkie postępy tak, że chcąc ją utrzymać należycie w tymsamym stanie, trzeba się ważyć na wszystko. Za nic w świecie nie chciałbym, aby się znużyła przed czasem, to znaczy przed ową porą, w której czas już dla niej przeminie.

Twój Johannes

* * *

Moja Kordelio! Jestem ubogi — Ty jesteś mojem bogactwem; jestem ciemny — Ty jesteś mojem światłem; nic nie posiadam i niczego mi nie trzeba. I jakżebym zresztą mógł cośkolwiek posiadać; wszak to sprzeczność, gdy ktoś, co nie posiada siebie samego, cośkolwiek posiada. Jestem szczęśliwy jak dziecko, które nic nie może i nic nie musi posiadać. Nic nie posiadam; albowiem należę jedynie do Ciebie; nie jestem — przestałem istnieć, aby być Twoim.

Twój Johannes.

* * *

Moja Kordelio! Moja! co ma oznaczać to słowo'? nie coś, co do mnie należy, lecz coś, do czego ja należę, co mieści w sobie całą moją istność, co jest mojem, o ile ja doń należę. Wszakże mój Bóg to nie ten Bóg, który do mnie należy, lecz Bóg, do którego ja należę. I taksamo, gdy mówię: moja ojczyzna, mój dom, mój urząd, moja tęsknota, moja nadzieja. Gdyby nie było już nieśmiertelności, to sama ta myśl, że jestem Twoim, przerwałaby zwykły bieg przyrody.

Twój Johannes.

* * *

Moja Kordelio! Czem ja jestem? skromnym zwiastunem Twych pochodów zwycięskich, tancerzem, który się korzy przed Tobą, gdy się lekko unosisz w górę; gałęzią, na której przez chwilę spoczywasz, gdy Cię znuży lot zbyt długi; basem, który się w cień usuwa przed w górę płynącym sopranem, aby mu dać ulecieć jeszcze wyżej — czem ja jestem? jestem ziemskiem prawem ciężkości, które Cię przykuwa do ziemi. Czemże więc jestem'? Ciałem, masą, ziemią, prochem i popiołem — Ty, moja Kordelio, jesteś duszą i duchem.

Twój Johannes.

* * *

Moja Kordelio! Miłość jest wszystkiem; na tej podstawie wszystko dla tego, kto kocha, traci zwykłe znaczenie, a ma znaczenie jedynie przez charakter,

jaki mu daje miłość. Gdyby więc innemu narzeczonemu dowiedziono, że się już właściwie starał o inną dziewczynę, to stanąłby przed tem oskarżeniem jak zbrodniarz, a onaby się oburzyła nadmiernie. Ale Ty, wiem to napewno, Ty widziałabyś w tem wyznaniu tylko nowy hołd dla siebie; bo, że mógłbym kochać inną, wszak Ty wiesz, że to niemożliwe; miłość moja ku Tobie rzuca swe światło na całe życie. Gdy się ubiegam o inną dziewczynę, nie czynię tego, żeby się przekonać, iż jej wcale nie kocham, a kocham Ciebie — to byłoby bezczelne, lecz dlatego, że całą mam duszę Tobą przepełnioną, że życie moję innego nabrało znaczenia i stało się jednym miłem o Tobie.

Twój Johannes.

* * *

Moja Kordelio! Miłość moja mnie niszczy i tylko głos mi jeszcze pozostał, głos, który się w Tobie zakochał i nadewszystko Ci szepcze, jak bardzo Cię kocha. Och! czy Cię nuży szmer nieustanny tego głosu? wszędzie Ci drogę zachodzi i wszędzie Cię ponad wszystkiem otacza, jak różnolity, wielki uścisk dusza moja wije się wokół jasnej Twej głębokiej istoty.

Twój Johannes.

* * *

Moja Kordelio! Można czytać w starych opowiadaniach, że się rzeka rozkochała w dziewczynie. Tak moja dusza jest rzeką, która Cię kocha. Raz jest cicha i odzwierciedla w sobie głęboko i nie

poruszenie Twój obraz, raz w siebie wmawia, że ' Twój obraz uchwyciła, a wówczas wzburzają się jej fale, aby Ci nie pozwolić wymknąć się z jej objęć; raz marszczy z lekka powierzchnię, igra z Twoim obrazem; czasem go zatraca, a wówczas jej fale są czarne i zrozpaczone. Taka jest moja dusza; jak rzeka, co się w Tobie rozkochała.

Twój Johannes.

* * *

Wczoraj wieczorem zebrało się u ciotki nieliczne towarzystwo; wiedziałem, że Kordelia wydobędzie z ukrycia swój koszyczek z robótką, więc przypadkiem zostawiłem w nim drobny bilecik. Spuściła go na podłogę, podniosła i była wzruszona, pełna lęku. Zawsze w ten sposób trzeba brać w pomoc sytuacyę. Nie uwierzysz, ile z tego wyniknąć może korzyści. Bilecik sam przez się pozbawiony wszelkiego znaczenia, przeczytany w takich warunkach, nabiera dla niej niezmiernie wiele wagi. Nie mogła mnie pociągnąć do odpowiedzialności; urządziłem się w ten sposób, że musiałem odprowadzić pewną damę do domu. Musiała więc zaczekać do dnia dzisiejszego. Posłuży to do pogłębienia jej wrażenia. Pozory mówią zawsze za mną; to ja niejako jej grzeczność wyświadczyłem; korzyść polega na tem, że zawsze Kordelia ma mnie na myśli, i że nikt prócz mnie tak jej nie zadziwia.

Miłość ma przecież osobliwą dyalektykę. Była raz młoda dziewczyna, w której się kochałem. Zeszłego roku w teatrze drezdeńskim widziałem aktorkę, która niezwykle była do niej podobna. Z tego powodu zapragnąłem ją poznać i to mi się też udało. A przy tej sposobności przekonałem się, że podobieństwo było bardzo nieznaczne. Dziś spotykam na ulicy pewną damę, ktora mi przypomina ową aktorkę. Można tę powieść snuć bez końca.

Myśli moje otaczają i ofruwają Kordelię jak aniołki. Podobnie jak dookoła rydwanu Wenery gołębie zacięte staczają boje, tak myśli moję niby skrzydlate istoty ofruwają wóz tryumfalny, na którym Kordelia spoczywa. Siedzi spokojnie i jest bogata jak dziecię, wszechmocna jak bogini; a ja kroczę u jej boku. Zaprawdę, młoda dziewczyna przecież jest i raz na zawsze będzie Venerabile przyrody i całego Stworzenia! Nikt głębiej się o tem nie przeświadczył odemnie. Szkoda jeno, że ta wspaniałość trwa tak krótko. Uśmiecha się do mnie, daje mi znaki skinieniem głowy i ócz, jakby była moją siostrą. Ale wystarczy spojrzenie, aby jej przypomnieć, że jest moją kochanką.

Miłość ma rozmaite pozy. Kordelia robi wielkie postępy. Siedzi mi na kolanach i obejmuje mi szyję ciepłem ramieniem; głowę oparła mi na piersi; jest lekka, pozbawiona ciężaru ciała; miękkie jej kształty dotykają mnie niemal; jak kwiat istota jej otacza mnie wokół, niby wstęga. Pierś jej faluje, a jest tak biała jak śnieg, tak gładka, żeby się moje spojrzenia pośliznęły, gdyby nie falowała.

Lecz co oznacza to falowanie? Czy miłość? Może to tylko przeczucie miłości, zwidzenie senne. Dotąd braknie jej energii.

Jej namiętność nazwałbym w tej chwili namiętnością naiwną. A gdy się teraz zwrot dokona, i gdy ja zupełnie poważnie zacznę się cofać, to Kordelia porwie się na wszystko, wszystko poświęci, byle mnie usidlić; rzeczywiście. A na to prócz erotyki innych środków nie posiada; tylko że ta erotyka objawi się w zupełnie innej mierze. Taką ma w ręku broń, i tę broń przeciwko mnie wymierzy. Ja zaś mam namiętność świadomą. Walczy za siebie, ponieważ wie, że ja erotykę posiadam; walczy za siebie, żeby mnie pokonać. Sama dąży do wyższej formy erotyki. Dawniej ją swym ogniem nauczyłem przeczuwać i domyślać się pewnych spraw, a teraz swym chłodem uczę ją te sprawy chwytać i pojmować, ale ona jednak myśli, że to sama odkrywa. W ten sposób spadnie na mnie znienacka, uwierzy w swojej zuchwałości, że mnie podeszła, że mnie ujarzmiła. Jej namiętność będzie tu stanowcza, energiczna, nieugięta, dyalektyczna; jej pocałunek będzie całkowity, jej uścisk pełny. We mnie zacznie szukać swej wolności, a znajdzie ją tem snadniej, im bardziej ja ją sobą otoczę. Zaręczyny zostaną zerwane. Gdy się to stanie, Kordelia zapragnie spokoju, ażeby z tej gwałtownej burzy nie wyrwało się coś niepięknego. Wówczas to namiętność jej skupi się raz jeszcze i Kordelia całą swą istotą przylgnie do mnie.

Podobnie jak już za czasów nieboszczyka Ed

warda pośrednio opiekowałem się jej lekturą, tak też i teraz opiekuję się nią, ale bezpośrednio. Daję jej, co uważam za najlepszy pokarm: mitologię i przygody. Ale tu jak wszędzie Kordelia jest wolna, ja też tylko z niej wszystko wysłuchuję. A jeżeli odgłosów niema, to je najpierw wkładam.

Gdybym mógł stać za Kordelia w chwili, w której otrzymuje list odemnie, mógłbym widzieć wiele zajmujących rzeczy. Mógłbym się w ten sposób łatwo przekonać, jak daleko Kordelia pod względem erotycznym utożsamia się z treścią listów. W ogólności list jest i będzie zawsze nieocenionym środkiem wywołania wrażenia u dziewczyny; martwa litera ma czasem znacznie większy wpływ i silniej działa, aniżeli żywe słowo. List jest tajemniczym środkiem porozumiewania się; można panować nad sytuacyą, nie czuje się nacisku otoczenia, a sądzę, że każda młoda dziewczyna pragnie być sam na sam z swoim ideałem, przynajmniej w pewnej chwili, a osobliwie w tych chwilach, w których ten ideał najsilniej na nią oddziaływa. Bo gdyby nawet jej ideał znalazł jak najzupełniejszy wyraz w określonym ukochanym przedmiocie, to przecież są chwile, w których czuje, że jest w ideale pewna przewaga, pewna wyższość, której rzeczywistość nie posiada. Na te wielkie święta pojednania można zezwolić; tylko trzeba baczyć na to, aby obrać właśnie stosowną chwilę, aby się od tej chwili nie mogła odwrócić znowu ku rzeczywistości] znużona, a wzmocniona. Do tego służą listy; one bowiem sprawiają, że w tych świętych

chwilach wtajemniczenia jest się duchowo obecnym, gdy tymczasem wyobrażenie o rzeczywistym sprawcy tego listu służy za pomost między ideałem a rzeczywistością.

Czy mógłbym być zazdrosny o Kordelię'? Na szatana, tak! A przecież i nie! w innem rozumieniu. To jest, gdybym spostrzegł, że, mimo zwycięstwo odniesione w walce z drugą osobą, Kordelia raz na zawsze poniosłaby szkodę i nigdy już się nie mogła stać taką, jak ją chcę — natenczas porzuciłbym ją bez ogródek.

Pewien stary filozof powiedział, że kto dokładnie spisuje wszystko, co przeżył, ten jest filozofem tylko pod tym warunkiem, że rozumie z tego wszystkiego jedno przynajmniej słówko. Otóż żyłem przez dłuższy czas w gminie zaręczonych. Pewne owoce taki stosunek w każdym razie wydać może. Rozmyślałem tam wiele o zbieraniu materyałów do dzieła pod tytułem: Przyczynek do teoryi pocałunku, poświęcony czułym kochankom. Zważyć należy, że dziwnym trafem niema wcale dzieła w tym przedmiocie. Gdyby mi się udało doprowadzić je do końca, to mam nadzieję, że wypełniłoby dość wielką lukę. Czyżby brak takiego dzieła w literaturze świadczył, że filozofowie o takich rzeczach nie myślą, czy też, że się na tem nie rozumieją? Niektóre punkty mógłbym wam już teraz przytoczyć.

Zupełny pocałunek wymaga obecności dziewczyny i mężczyzny, czyli osób działających. Męzki pocałunek jest niesmaczny, albo też raczej, co gorsza, ma jakiś podsmak. Powtóre sądzę, że poca

łunek zbliża się bardziej do swej idei, gdy mężczyzna całuje dziewczynę niż gdy dziewczyna całuje mężczyznę. Gdzie zaś w ciągu wieków stosunek ten ułożył się na podstawie całkowitego wyrównania różnic, tani pocałunek stracił znaczenie. Odnosi się to przodem do domowego pocałunku małżeńskiego, którym małżonkowie w braku serwety obcierają sobie usta wzajemnie, mówiąc: na zdrowie. Gdy różnica wieku jest zbyt wielka, to pocałunek znajduje się poza ideą. Przypominam sobie pewną prowincyonalną szkołę żeńską, w której najwyższa klasa ukuła osobliwy termin: pocałuj radcę, wyrażenie, z którem łączyło się wyobrażenie niekoniecznie przyjemne. Historya powstania tego terminu była taka: Nauczycielka miała szwagra, który mieszkał w jej domu; był dawniej radcą sądowym, stary już był również, więc sobie przywłaszczył prawo całowania młodych dziewcząt. Pocałunek musi być wyrazem pewnej określonej namiętności. Gdy brat i siostra, bliźnięta, ucałują się wzajemnie, to pocałunek ów nie jest prawdziwym pocałunkiem. Tosamo tyczy się pocałunku nałożonego jako kara w zabawie we fanty, Item pocałunku skradzionego. Pocałunek jest działaniem symbolicznem, a więc nie ma zgoła znaczenia, gdy brak uczucia, którego pocałunek jest oznaką, a uczucie to może się objawić tylko w pewnym stosunku. Gdyby ktoś zechciał przeprowadzić podział pocałunków, to mógłby sobie pomyśleć kilka zasad podziału. Można je podzielić ze względu na dźwięk. Temci gorzej, że język jest bezsilny w stosunku

do moich spostrzeżeń. Nie wierzę, aby mowa całego świata miała tyle zasobów onomatopeicznych, aby módz nią wyrazić tę różnorodność, którą poznałem w jednym zajeździe mego stryja. Raz są mlaskające, raz syczące, raz zgrzytające, raz ryczące, chrapiące, ssące, dudniące i t. d., i t. d. Ze względu na zamknięcie się warg można podzielić pocałunek na muskający, czyli pocałunek pobieżny i na pocałunek wpijający. Ze względu na czas dzieli się pocałunki na krótkie i na długie. Ze względu na czas istnieje jeszcze inny podział", a ten mi się właśnie najbardziej podobał. Zaznaczono w nim różnicę między pierwszym pocałunkiem a wszystkimi innymi. W tym podziale jest nacisk na pierwiastku zgoła niewspółmiernym w stosunku do tego, co się na zewnątrz ujawia w tamtych podziałach, podział ten bowiem nie ma nic wspólnego ani z dźwiękiem, ani z zetknięciem się, ani z czasem trwania w ogóle. Albowiem pierwszy pocałunek jest jakościowo odmienny od wszystkich innych. Nieliczni tylko o tem pamiętają; a już się niektórym grzeszną rzeczą wydaje, aby więcej niż jeden o tem myślał.

* * *

Moja Kordelio! Dobra odpowiedź jest jako słodki pocałunek, powiada Salomon. Ty wiesz, z jakim trudem zadaję pytania; być może, iż skutkiem tego inni z takim trudem mnie słuchają. Pochodzi to stąd, że ludzie nie rozumieją, o co się pytam; ale Ty i tylko Ty rozumiesz, o co się py

tam, i Ty i tylko Ty umiesz odpowiadać i tylko Ty umiesz dawać dobre odpowiedzi; to też dobra odpowiedź jest jako słodki pocałunek, jak powiada

Salomon.

Twój Johannes.

* * *

Jest różnica między duchową erotyką a ziemską erotyką. Aż dotąd ciągle usiłowałem rozwijać w Kordelii erotykę duchową. Osobista moja obecność musi teraz inną wziąć na się postać, nie wystarczy już bowiem, żeby była towarzyszącym tonem, a musi drażnić. Tymi dniami czyniłem do tego przygotowania przez odczytywanie znanych miejsc z Phaedrosa Platonowego. Elektryzuje mnie to i jest przewspaniałem preludyum. Plato przecież znał się dobrze na erotyce.

* * *

Moja Kordelio! Latynista mówi o uważnym uczniu, że zawisł na ustach nauczyciela. Dla miłości wszystko jest obrazem, w zamian za to obraz wcale nie jest rzeczywistością. Czyż nie jestem pilnym i uważnym uczniem? Ale przecież Ty nie mówisz ani słowa...

Twój Johannes.

* * *

Gdyby kto inny kierował tym rozwojem, byłby prawdopodobnie zbyt mądrym, iżby dać kierować sobą... Gdybym zapytał kogoś z pośród wtajemniczo

nych zaręczonych, to możeby mi z wielkim polotem zuchwałej erotyki odpowiedział: szukam napróżno w tych pozycyach miłosnych postaci dźwięcznej; to jest takiej, w której kochankowie mówią sobie o swej miłości. Odpowiedziałbym mu na to: Cieszy mnie, że jej szukasz napróżno; albowiem ta postać bynajmniej nie należy do właściwego zakresu erotyki, nawet wtedy nie, gdy w nią wciągasz to, co zajmujące. Miłość jest zbyt treściwa, iżby miała poprzestać na paplaninie; a sytuacye erotyczne zbyt wiele mają znaczenia, iżby je wypełniać paplaniem. Są milczące, ciche, a przecież dźwięczne i wymowne jak muzyka posągu Memnona. Eros ani nie gestykuluje ani nie mówi; a jeżeli tak, to mowa jego jest raczej zagadkowem skinieniem, jest obrazową muzyką. Erotyczne sytuacye są zawsze albo plastyczne, albo malarskie; lecz to, że dwoje ludzi mówi z sobą o swojej miłości, nie jest ani plastyczne, ani malarskie. Tymczasem zwykli zaręczeni zaczynają zawsze taką właściwie gawędą, która i nadal pozostaje nicią, spajającą ich gadatliwe małżeństwo. Gawęda ta również jest pierwszym krokiem do oznajmienia, że małżeństwu nie zbraknie owego posagu, który Owidyusz opisuje w ten sposób: dos est uxoria lites. A jeżeli już koniecznie mówić, to dość, aby jedno mówiło. Mężczyzna ma mówić, i dlatego ma posiadać pewną ilość tych sił, zapomocą których zdoła się zasłonić przed odurzającą opaską Wenery: przed rozmową i słodkawem pochlebstwem. Nie wynika z tego jednak bynajmniej, aby Eros miał być niemym, albo żeby

pod względem erotycznym miało być błędem mówienie, jeżeli tylko sama rozmowa jest erotyczna, a nie gubi się w budujących uwagach o widokach na przyszłość i t. d., i, jeżeli rozmowę uważa się za odpoczynek po pracy erotycznej, za rozrywkę, nie zaś za rzecz najwyższą. Taka zaś rozmowa, taka confabulatio jest w istocie swojej boska, a ja nigdy się nie znużę rozmową z młodą dziewczyną. Znaczy to oczywiście, że mogę się znudzić pewną, tą dziewczyną, ale nigdy rozmową z młodą dziewczyną. Jest to dla mnie rzecz tak niemożliwa, jak znudzić się oddechaniem. Najciekawszą jednak właściwością takiej rozmowy jest pasożytne kwiecie konwersacyi. Rozmowa trzyma się ziemi, nie ma właściwie oznaczonego przedmiotu, przypadek jest naczelnem prawem jej rozmaitych ewolucyj — lecz kwiat amarantu jest nazwą jej samej i jej owoców.

* * *

Moja Kordelio! "Moja — Twój", słowa te ujmują jakby w nawias ubogą treść moich listów. Czy zauważyłaś, że odstęp między jego ramionami coraz bardziej maleje'? O, moja Kordelio! Jakie to piękne, nieprawdaż? Im mniej nawias ma treści, tem większego nabiera znaczenia.

* * *

Moja Kordelio! Czy uścisk jest walką?

Twój Johannes.

* * *

Zazwyczaj Kordelia milczy. To bardzo dla mnie miłe. Kordelia jest zanadto kobieca, żeby kogo nękać mówieniem. Czasem jednak krótkie powiedzenie wyjawia, jakie skarby w sobie chowa. Wówczas spieszę jej z pomocą. To tak, jak gdyby za jednym człowiekiem, który niepewną ręką rzuca na papier rozproszone i niepowiązane z sobą linie, stał drugi i nieustannie wytwarzał z nich rzecz zuchwale zaokrągloną. Ona sama się temu dziwi, bo przecież wydaje się, jakby to powiedzenie od niej wychodziło. Dlatego też czuwam nad nią, nad każdem jej przypadkowem powiedzeniem, nad każdem jej niespodziewanie rzuconem słowem, chwytam je w lot i natychmiast je zwracam, a wówczas to słowo nabiera większego znaczenia, staje się czemś, co ona zna i, czego równocześnie nie zna.

Dziś byliśmy w towarzystwie. Nie przemówiliśmy ani słowa. Wstaliśmy od stołu; wtem wszedł służący i oznajmił Kordelii, że czeka na nią posłaniec, który koniecznie ma z nią pomówić. Posłaniec ten odemnie; a przyniósł jej list, zawierający odnośniki do pewnego powiedzenia, które rzuciłem przy stole. Urządziłem się w ten sposób, że wmieszałem owo powiedzenie w ogólną rozmowę. A chociaż Kordelia bardzo daleko siedziała odemnie, to przecież musiała je słyszeć; lecz nie mogła go zrozumieć. Na to też list był obliczony. Gdyby się było nie udało poprowadzić rozmowy w tym kierunku, to nic łatwiejszego jak znaleźć się na czas w odpowiedniem miejscu i list skonfiskować. Kordelia wraca do salonu; musi oczywiście trochę

kłamać. W ten sposób skupia się tajemniczość erotyczna, bez której nie mogłaby pójść drogą naznaczoną.

* * *

Moja Kordelio! Czy sądzisz, że ten, kto kładzie swoją głowę na brzegu strumyka, może widzieć obrazy bogiń rzecznych? Nie wiem; lecz wiem, że gdy złożę głowę na Twojej piersi, a oczu nie zamykam, lecz patrzę w górę — to widzę oblicze anioła. Czy wierzysz, że ten, kto spoczywa nad strumykiem, nie może leżeć spokojnie'? ja w to nie wierzę; lecz wiem, że gdy głowa moja schyla się nad Twą piersią, to pierś zbyt szybko faluje i nie daje zamknąć mi oczu.

Twój Johannes.

* * *

Jacta est alea. Teraz więc zwrot musi się dokonać. Byłem dziś u niej, alem nawet na nią nie spojrzał, tak byłem zajęty myślą, która mnie zawsze trapiła. Myśl sama była zajmująca i przykuwała jej uwagę. Byłoby zresztą błędem zachować się chłodno i spokojnie w jej obecności właśnie wówczas, gdy się ma rozpocząć nową akcyę. Gdy zaś wnet potem wyszedłem, to musiała spostrzedz, że byłem inny niż zwykle. Okoliczność, że tę zmianę odkryje w samotności, sprawi jej ból głębszy, oddziała powolniej, ale mocniej i tem wnikliwiej. Nie może wybuchnąć odrazu, a gdy się sposobność nadarzy, to nagromadzi się już u niej takie mnóstwo

myśli, że nie zdoła tego wszystkiego wypowiedzieć naraz, lecz zawsze zachowa jakąś warstewkę wątpliwą. Niepokój wzrośnie, listy nie będą nadchodziły, pokarm erotyczny przestanie napływać, a miłość okaże się w nowem przedstawieniu śmiesznością. Może przez chwilę to wytrzyma, lecz wnet potem straci otuchę. Oczywiście zechce mnie uwięzić tymisamymi środkami, których ja użyłem przeciw niej, erotyką.

Na punkcie zrywania zaręczyn każda dziewczynka jest wielkim kazuistą; a chociaż niema w szkołach kursu, zaopatrującego w te wiadomości, to przecież wszystkie dziewczęta odpowiadają natychmiast, ilekroć idzie o rozstrzygnienie pytania, w jakim wypadku zaręczyny mają być zerwane. Byłem raz świadkiem sytuacyi, którą się bardzo zainteresowałem. W pewnym domu, w którym bywam dość często, pewnego dnia najstarsza córka wyszła z domu, a dwie najmłodsze zaprosiły grono przyjaciółek na kawę przedobiednią. Było ich wszystkich razem ośm, a wszystkie miały od do lat. Prawdopodobnie nie spodziewały się nikogo; pokojówka miała oświadczyć każdemu, ktoby zapukał, że ich niema w domu. Tymczasem ja, nie pytając, wszedłem nagle i dość prędko zmiarkowałem, że dziewczęta były zakłopotane. Bóg wie, o czem to rozprawiają takie dziewczęta na takowem uroczystem synodalnem zebraniu. Mężatki również się czasem tak schodzą. Zazwyczaj wykładają sobie teologię pastoralną; a szczególnie omawiają bardzo ważne zagadnienia: w jakim wypadku

słuszną jest rzeczą, aby wysłać dziewczynę samą na targi, czy jest słuszną rzeczą, aby, miasto płacić gotówką, miała książeczkę na wydatki; czy jest rzeczą prawdopodobną, aby kucharka miała kochanka itd. Zająłem więc miejsce w tej pięknej gromadce. Było to wczesną wiosną. Słońce zsyłało kilka skąpych promieni, niby zwiastuny nowej wiosny. W pokoju samym wszystko jeszcze miało fizyonomię zimową i właśnie dlatego promienie słońca działały jakby zwiastuny. Kawa roztaczała woń dokoła — a dopiero same dziewczęta, wesołe, zdrowe, kwitnące, swywolne; bo przestrach wnet przeminął, zresztą i czegóż się to obawiać, wszak były wszystkie do pewnego stopnia dojrzałe. Udało mi się skierować uwagę i rozmowę, na zagadnienie: w jakim wypadku zaręczyny powinny być zerwane. Oko moje z rozkoszą przerzucało się z kwiatka na kwiatek, z rozkoszą osiadało, żeby spocząć, to na tej to na owej piękności, a tymczasem zewnętrzne moje ucho upajało się muzyką głosów, a wewnętrzne chwytaniem i pojmowaniem tego, co powiedziano. Czasem było dość jednego słowa, żeby zajrzeć głęboko w serce takiego dziewczęcia i jego życia. Jakże kuszące są drogi miłości i jakże zbadanie ich jest zajmujące, chociaż czasem zbyt daleko wiodą. Dowcipem, estetyczną objektywnością starałem się dać rozmowie pewien ton swobodny, a przecież wszystko trzymało się ściśle granic przyzwoitości. I kiedyśmy tak żartowali w lekkich regionach konwersacyi, gdzieś w ukryciu drzemała możliwość, która jednem słowem mogłaby wprawić

te dziewczęta w największe zakłopotanie. Możliwość ta była w mojej mocy. Dziewczęta jej nie pojmowały, ledwo ją przeczuwały. Wśród tej lekkiej rozmowy wciąż skądciś rożek wysuwała i znikała. Raz kierowałem rozmowę aż ku granicom zadumy, raz pozwalałem swawoli rozhasać się nad wyraz, to znowu wyzywałem do dyalektycznej zabawki. Ciągle wydobywałem nowe tematy.

Mówiłem o dziewczynie, którą okrutni rodzice zmusili do zerwania zaręczyn. Nieszczęsna ta kolizya omal do łez ich nie poruszyła. Mówiłem o mężczyźnie, który zerwał zaręczyny i dwa tego zerwania podał powódy że najpierw dziewczyna jest za duża, że powtóre nie klęczał u jej stóp, gdy jej wyznawał swą miłość. A gdy mu zarzuciłem, że to przecież nie są przyczyny dostateczne, odpowiedział mi, że nikt nie może dać na to rozsądnej odpowiedzi. Przedłożyłem także sądowi zgromadzonych bardzo trudny wypadek. Pewna młoda dziewczyna zerwała stosunek z kochankiem ponieważ doszła do przekonania, że nie są dla siebie stworzeni. Kochanek chciał ją odwieść od tego zamiaru zapewnieniem, jak bardzo ją kocha; wówczas ona mu odpowiedziała: albo my stworzeni dla siebie, że skutkiem tego wytworzyła się prawdziwa między nami sympatya, a w takim razie sam widzisz, że nie jesteśmy dla siebie, albo też nie jesteśmy stworzeni dla siebie, a w takim razie sam widzisz, że nie jesteśmy dla siebie. Rozkosz patrzeć, jak te młode panienki powyciągały główki, żeby pochwycić to zagadkowe powiedzenie, a przecież

dość prędko zmiarkowałem, że kilka z nich aż nadto tę zagadkę zrozumiało; albowiem na punkcie zerwania zaręczyn każde dziewczę jest dorosłym kazuistą. Myślę, że istotnie łatwiejby mi rozprawiać z samym dyabłem, aniżeli z młodą dziewczyną, ilekroć idzie o rozstrzygnienie pytania, w jakim wypadku należy zerwać zaręczyny.

Dziś byłem u niej. Szybciej niż biegnie myśl, skierowałem rozmowę na ten sam przedmiot, o którym mówiłem wczoraj i znowu usiłowałem ją doprowadzić do stanu ekstatycznego. "Było pewne powiedzenie, które należało wygłosić wczoraj; lecz przyszło mi na myśl, gdym już był wyszedł!" Udało się. Jak długo jestem przy niej, mogę mówić, bo mnie słucha z rozkoszą; a gdy odchodzę, spostrzega odrazu, że jest zdradzona, że ja się zmieniłem. W ten sposób można z łatwością wycofać swoje akcye. Sposób to podstępny, ale bardzo stosowny, jak każda metoda pośrednia. Kordelia rozumie doskonale, że mnie zajmuje to, o czem mówię; i ją to bardzo zajmuje, a jednak nie może nie widzieć, że ją oszukuję, skoro ją pozbawiam właściwej erotyki.

* * *

Oderint dum metuant, jak gdyby tylko obawa i nienawiść były z sobą skojarzone, a miłość i obawa nie miały nic z sobą wspólnego, jak gdyby właśnie obawa nie czyniła miłości zajmującą? Cóż to jest ta miłość, którą żywimy dla całej przyrody; czyż nie ma w niej jakiegoś tajemniczego lęku, jakiejś grozy, właśnie dlatego, że jej piękna harmonia wyłania się z anarchii i dzikiego nieładu. Ależ właśnie ten lęk najbardziej do siebie przykuwa i nęci. Tak i z miłością, jeżeli ta miłość ma być zajmująca. Poza nami musi się roztaczać głęboka, pełna lęku noc, w której wykwita kwiat miłości. W ten to sposób nymphaea alba spoczywa kielichem na powierzchni wody, gdy tymczasem myśl drży i lęka się głębokiej, uroczej otchłani, w której tkwią jej korzenie. Zauważyłem, że Kordelia mówi mi zawsze: mój, ilekroć do mnie pisze, ale się nie odważy powiedzieć mi tego wprost w oczy. Dziś prosiłem ją sam o to tak wnikliwie i erotycznie, jak tylko mogłem. Zaczęła więc; dość było ironicznego spojrzenia, krótszego i szybszego niż się da wyrazić, żeby jej utrudnić wypowiedzenie tego wyrazu, chociaż dopomagałem jej wargami z całych sił. Taki nastrój jest normalny.

Kordelia jest moją. Nie zwierzyłem się z tem gwiazdom, jak to jest w zwyczaju, nie widzę właściwie, o ile taka wiadomość mogłaby zająć owe odległe kule. Lecz i nie zwierzyłem się z tem nikomu, ani nawet Kordelii. Tę tajemnicę chowam dla siebie samego, szepcę ją niejako w sobie samym, nawet w czasie najbardziej skrytych rozmów

ze sobą samym. Opór, który mi chciała z swej strony przeciwstawić, nie był zbyt wielki, natomiast potęga erotyczna, którą wobec mnie rozwija, jest podziwu godna. Jakże jest zajmująca w tej swojej głębokiej namiętności, jakże jest wielka, niemal nadprzyrodzona! Jakże jest chybka, ilekroć chce się podstępnie wśliznąć tam, gdzie widzi nieobwarowany jakiś punkt! Wszystko jest w ruchu; lecz właśnie w tej rozwiei żywiołów czuję się jakby we własnym swoim żywiole. A przecież w tem rozszarpaniu mimo wszystko Kordelia nie jest niepiękna, nie jest rozdarta na drobne nastroje, rozprószona na momenty. Jest ciągle Anadyomeną, tylko, że się nie wynurza w pełni powabu i niezmąconego spokoju, a niesiona silnemi uderzeniami i wstrząśnieniami miłości; a przecież wśród tego wszystkiego jest jednolita i zrównoważona. Do walki stanęła w pełnej zbroi, walczy strzałami spojrzeń, rozkazami brwi, skrytością i tajemniczością czoła, gorącą wymową falującej piersi, niebezpieczną pokusą pocałunku, prośbą warg, uśmiechem ust, i słodką tęsknotą całej istoty. Jest w niej jakaś siła, jakaś energia, jakby była Walkyryą, lecz ta erotyczna pełnia osłabia się jakiemś pożądliwem omdlewaniem, które się rozpostrzenia na całej jej postaci. Długo się nie utrzyma na tym zawrotnym szczycie, na którym tylko lęk i niepokój mogą ją podeprzeć i uratować od upadku. W stosunku do takich poruchów zaręczyny wnet się wydadzą rzeczą niezmiernie ciasną i aż nazbyt nieznośną. Ona sama stanie się kusicielką i uwiedzie mnie, skłoni mnie

do przekroczenia granic codzienności, i w ten sposób uświadomi to sobie, a to dla mnie rzecz główna. Nie mało z jej ust pada słów, które mówią o znużeniu lub chęci zerwania zaręczyn. Nie uchodzą one bacznej mojej uwagi, są bowiem moimi w jej sercu szpiegami, dają mi wyjaśniające wskazówki, są dla mnie narzędziami, zapomocą których oplotę ją siecią swoich planów.

* * *

Moja Kordelio! Żalisz się na zaręczyny, sądzisz, że miłość nasza nie potrzebuje zewnętrznych więzów, które są tylko przeszkodą. Po tem odrazu poznaję moją niezwykłą Kordelię! Naprawdę, podziwiam cię. Zewnętrzny nasz związek jest przecież tylko rozłąką. Dotychczas jeszcze jest coś w pośrodku, co oddala nas wzajem od siebie jak Pyramusa i Thisbę. Dotychczas jeszcze przeszkadza nam to, że ludzie o tem wiedzą. Tylko w przeciwieństwie jest wolność. Dopiero gdy nic obcego nie stajew pośrodku, miłość nabiera znaczenia; dopiero gdy każdy niepowołany sądzi, że jest między kochankami nienawiść, miłość staje się szczęśliwą.

Twój Johannes.

* * *

Wnet pękną okowy zaręczyn. Ona je sama rozluźni, żeby mnie tem mocniej skrępować tą luźnością: rozwiane kędziory łatwiej uchwycić i uwięzić

niż związane. Gdybym ja sam zerwał zaręczyny, pozbawiłbym się widoku tego erotycznego salto mortale, który jest tak niezmiernie zajmujący, a który do pewnego stopnia będzie oznaką zuchwałości jej duszy. A to dla mnie rzecz główna. Dodać do tego okoliczność, że całe to zdarzenie pociągnęłoby za sobą niemiłe dla mnie skutki w stosunkach z innymi ludźmi. Stałbym się przedmiotem nienawiści i szykany, unikanoby mnie, chociaż niesłusznie; bo jakżeby to było korzystne dla wielu ludzi! Jest bardzo wiele młodych dziewcząt, które nigdy jeszcze wprawdzie nie były zaręczone, ale przecież czułyby się szczęśliwemi, żeby módz się przynajmniej zbliżyć do tego stanu. Zwłaszcza, że w świecie miłości nie obowiązuje wcale prawo starszeństwa, cóż więc łatwiejszego jak wmówić w otoczenie i w siebie, że należy się do owych nieszczęśliwych uwiedzionych przez... Dodać do tego jeszcze inne stopnie uwodzeń niecałkowitych, a łatwo zrozumieć, dlaczego ludzie nienawidzą ranie niejako z obowiązku. Lecz wszystkie te nienawiści są oczywiście jakby kryptokochankami dla nieszczęsnego mego serca. Król bez kraju jest śmieszną figurą; lecz wojna sukcesyjna między całem gronem pretendentów do godności królewskiej pozbawionej kraju, to przechodzi nawet rzecz najśmieszniejszą. W taki to sposób powinienem być kochanym przez płeć piękną. Młode dziewczęta będą się litowały nademną bardzo, będą współczuły ze mną, będą wzdychały za mną; ja oczywiście do

stroję się całkiem do tego tonu, w ten sposób także można coś pochwycić.

Wspaniała to rzecz, że Kordelia wykracza przeciw zaręczynom. Małżeństwo jest i będzie zawsze czcigodną instytucyą, chociaż ma tę przykrą stronę, że już w młodości wyczerpuje część poważania, którego przecież starość dopiero dostarcza. Zaręczyny natomiast są wynalazkiem mężczyzny i jako takie są tak poważne i razem tak śmieszne, że jest rzeczą zupełnie naturalną, jeżeli z jednej strony dziewczyna wciągnięta w wir namiętności wznosi się ponad nie, a z drugiej strony przecież czuje ich znaczenie, czuje energię swej duszy jakby w formie wyższego jakiegoś systemu nerwowego, który nieustannie jest w niej obecny, jakby na straży. Należy więc pokierować nią w ten sposób, aby w śmiałym locie straciła z oczu małżeństwo i wogóle stały ląd rzeczywistości, aby jej dusza tak w swojej dumie jak i w swojej trwodze o mnie zniszczyła niedoskonałą ludzką formę i podążyła ku czemuś, co wyższem jest od zwyczajnych ludzkich rzeczy. Pod tym jednak względem nie mam zgoła obaw, bo Kordelia przechodzi przez życie w sposób tak lekki i napowietrzny, że musiała już w znacznej części rzeczywistość z oczu stracić. A zresztą jestem ciągle na pokładzie i każdej chwili mogę żagle rozpiąć.

* * *

Kobieta przecież będzie dla mnie na zawsze niewyczerpanem źródłem rozważań i rozmyślań. Mężczyzna, który nie czuje pociągu do tego stu

dyum, może być wszystkiem, czem chce na świecie, atoli nigdy nie będzie estetą. Wszak wspaniałą i boską stroną estetyki jest to, że myśl zawsze pozostaje w ścisłym związku z pięknem; wszak z definicyi już ma niemal wyłącznie do czynienia z literaturą piękną i z płcią piękną. Jakże mnie to cieszy, jak mi rozpogadza serce, gdy pomyślę sobie słońce kobiecości promieniejące niesłychaną różnorodnością, rozprzestrzeniające się w chaosie słów, w którym każda jednostka ma w sobie cząstkę całego kobiecego bogactwa, lecz tak, że wszystko, co jeszcze nad to posiada, harmonijnie układa się około tego punktu. W tem rozumieniu piękno kobiece jest nieskończenie rozkoszne. Tylko, że poszczególne części piękna muszą być harmonijnie ujęte w karby, inaczej bowiem działa to szkodliwie i czasem nawet nasuwa myśl, czy przyroda, stwarzając to dziewczę, nie miała czegoś innego na widoku, ale na tem poprzestała. Oko moję nigdy się nie znuży pogonią za tą powierzchowną różnorodnością, za tem promieniowaniem kobiecego piękna. Każdy poszczególny punkt ma swoją drobną cząstkę, a przecież jest całością sam w sobie, szczęśliwą, uradowaną, piękną. Każdy ma swoją cząstkę: swawolny uśmiech, filuterne spojrzenie, pożądliwe oko, zwisająca głowa, rozzuchwalony umysł, cicha zaduma, głębokie przeczucie, ostrzegająca markotność, ziemska za domem tęsknota, niewyznane wyrzuty sumienia, wołające brwi, pytające usta; tajemnicze czoło, oszałamiające kędziory; ukryte rzęsy, niebiańska duma, ziemska wstydliwość, anielska czy

stość, tajemny rumieniec, lekki chód, powolne kołysanie się, tęskne rozmarzenie; niejasne westchnienie, smukły wzrost, miękkie kształty, pełna pierś, mała stopa, nadobna ręka. Każdy ma swoją część, a jeden nie ma tego, co posiada drugi. A kiedy już patrzyłem i patrzyłem, i kiedy już wchłonąłem w siebie całą tego świata różnorodność, kiedy się już śmiałem, wzdychałem, pożądałem, kusiłem, kiedy już drżałem z lęku, trwogi i obawy, kiedy już traciłem i znowu odzyskiwałem — kiedym więc wszystko już przeszedł, składam wachlarz i gromadzę rozprószone części w jedną całość. I wówczas raduje się moja dusza, bije mi serce i rozognia się namiętność. Ta jedna dziewczyna, ta jedna na całym świecie musi być moja. Niebo niechaj Bóg chowa dla siebie, bylebym ja tylko ją zachować zdołał dla siebie! Wiem ja dobrze, co wybieram, jestto rzecz tak wielka, że samo niebo nie zyska na podziale, bo cóż mu zostało, gdy ja ją zabrałem. Prawowierni muzułmanie zawiedliby się w nadziejach, bo ściskaliby w swoim raju blade, bezkrewne cienie; bo ciepłych serc znależćby nie mogli, skoro całe gorąco serca nagromadziło się w jej piersi; oddaliby się rozpaczy beznadziejnej, gdyby ujrzeli blade usta, wygasłe oczy, martwe piersi, słabe uściśnienie dłoni; albowiem wszystka purpura warg i ogień oczu i niepokój serdeczny i obietnica uścisku dłoni i przeczucie westchnienia i pocałunku, spojenie i dreszcz zetknięcia i namiętność uścisku — wszystko — wszystko skupiło się w niej jednej, i wszystko to, cały ten świat, dla mnie roztrwoniła.

W ten to sposób zawsze o tem myślałem; lecz ilekroć tak myślę, czuję w sobie ogień, ponieważ i ją wyobrażam sobie ogniem gorejącą. A jakkolwiek powszechnie to nadmierne ciepło uchodzi za dobry znak, to przecież nie wynika z tego, aby miano narzucać mojemu sposobowi myślenia brzydki epitet stałego. To też dla odmiany zacznę ją sobie wyobrażać zimną i sam będę zimny.

Spróbuję myśleć o kobiecie kategorycznie. Pod jaką kategoryę należy ją tedy podciągnąć? pod kategorji istot zależnych, istnień dla innych. Tego nie należy jednak źle rozumieć, bo nie znaczy to wcale, że jeżeli istnieje dla mnie, to ma równocześnie istnieć dla innych. Trzeba tu koniecznie, jak we wszystkich operacyach oderwanych, powstrzymać się od wszelkiego względu na doświadczenie; bo inaczej w obecnym wypadku, doświadczenie szczególnym sposobem przemawiałoby przeciw mnie i za mną. Doświadczenie jest tu, jak zresztą wszędzie, dziwną osobistością, bo z definicyi przemawia zawsze za i przeciw. Kobieta jest zatem istnieniem dla innych, zależnem. Z drugiej jednak strony, nie należy w tem miejscu baczyć na doświadczenie, które uczy, że rzadko znaleźć kobietę istniejącą w rzeczywistości dla innych, albowiem zazwyczaj wielkie ich mnóstwo nie jest poprostu niczem: ani dla siebie ani dla innych. To przeznaczenie ma kobieta wspólnie z całą przyrodą i wogóle ze wszystkiem, co jest rodzaju żeńskiego. Cała przyroda w ten sposób istnieje dla innych (jej istnienie jest zależne od innych), nie w teologicznem rozu

mieniu, więc tak, że każda cząstka składowa przyrody istnieje dla innej cząstki, lecz cała przyroda istnieje dla czegoś innego — istnieje dla ducha. Taksamo się znowu ma rzecz ze szczegółami. Życie roślinne np. roztacza w całej swej prostocie wszystkie powaby i istnieje dla innych. Podobnie zagadka, szarada, tajemnica, głoska itd. są jeno istnieniami zależnemi. Tem się też tłumaczy, dlaczego Pan Bóg, stwarzając Ewę, pogrążył Adama we śnie głębokim; albowiem kobieta jest snem mężczyzny. Ale i w inny sposób opowieść owa nas poucza, że kobieta jest istnieniem zależnem. Mówi bowiem, że Jehowa wziął jedno z żeber mężczyzny. Gdyby np. był ujął mózgowi męzkiemu, to rzeczby się nie zmieniła, tylko, że kobieta nie byłaby wedle przeznaczenia majakiem męzkiego mózgu, a czemś zgoła innem. Pozostałaby i nadal ciałem i krwią i przez to właśnie podlegałaby prawom przeznaczenia przyrody, która z definicyi jest istnieniem dla innych. Dopiero w zetknięciu się z miłością kobieta budzi się, przed tą porą jest snem. Atoli w tej sennej egzystencyi można odróżnić dwa stadya: pierwsze, w którem miłość śni o niej, drugie, w którem ona śni o miłości.

Jako istnienie zależne kobieta oznacza się czystą dziewiczością. Dziewiczość bowiem jest istnością, która o ile jest istnością w sobie, jest jeno abstrakcyą niezależną i innym się umysłom nie objawia. Tosamo ma do siebie kobieca niewinność. Można więc powiedzieć, że kobieta, znajdująca się w tym stanie, jest niewidzialna. To też, jak wiadomo, ni

gdzie nie było podobizny Westy, tej bogini, która właśnie oznaczała właściwą dziewiczość. Istnienie to jest bowiem estetycznie tak bardzo zazdrosne

o siebie (jak Jehowa etycznie), że nie chce, aby istniał jakiś jego obraz lub wyobrażenie o niem. W tem tkwi właśnie owa sprzeczność, że to, co istnieje dla innych (co tylko istnieje, o ile je kto inny dostrzeże i pojmie), wcale nie istnieje; a przecież zależy od ukazania się innym. Pod względem logicznym sprzeczność ta jest zupełnie prawidłowa,

i ten, kto umie myśleć logicznie, nie dopatrzy się w niej przeszkody dla siebie, lecz się nią będzie cieszył. Kto zaś nie myśli logicznie, ten sobie odrazu wyobrazi, że co jest istnieniem dla innych, jest niejako zwykła rzecz w znaczeniu empirycznem, rzecz, która jest czemś dla mnie, z której ja np. mogę pożytek wyciągnąć.

To bytowanie kobiety oznacza się słusznie jako powabność, wyrażenie, które nasuwa na myśl życie wegetatywne; jest ona jako kwiat (tak bardzo często mówią poeci), a nawet duchowa jej strona bytuje na sposób wegetatywny. Podlega ona w zupełności prawom przeznaczenia przyrody, dlatego jedynie estetycznie jest wolna. Wolną w głębszem znaczeniu staje się dopiero przez mężczyznę. Bo gdy mężczyzna należycie stara się o kobietę, nie może być mowy o wyborze. Co prawda, kobieta wybiera, ale że ten wybór jest dopiero wynikiem długiego rozmyślania, więc taki wybór byłby nawskróś niekobiecym. Dlatego to dostać odkosza jest rzeczą tak niezmiernie hańbiącą, bo odnośny oso

bnik ustawił się zbyt wysoko, chciał inną istotę oswobodzić i okazał się nieudolnym. W tym stosunku tkwi głęboka ironia. To, co bytuje dla innych, nabiera pozorów przewagi: mężczyzna się stara, kobieta wybiera. Kobieta wedle tego pojęcia jest pokonaną, mężczyzna wedle tego pojęcia jest zwycięzcą, a przecież zwycięzca chyli się do stóp zwyciężonej, a przecież to wszystko jest naturalne, a tylko głupota, brak rozsądku i poczucia erotycznego, mogą wynosić się ponad to, co bezpośrednio tak, nie inaczej, jest dane. Są tego także głębsze przyczyny. Kobieta bowiem jest substancyą, mężczyzna refleksya. Dlatego też kobieta nie wybiera tak sobie, bez ogródek; lecz mężczyzna stara się, a kobieta wybiera. Otóż ubieganie się mężczyzny jest pytaniem, a jej wybór nie jest właściwie niczem innem jeno odpowiedzią na zapytanie. Z pewnego więc punktu widzenia mężczyzna jest czemś więcej niż kobieta, w innem rozumieniu znaczy nieskończenie mniej niż kobieta.

To bytowanie dla innych jest czystą dziewiczością. Jeżeli ta zechce sama nawiązać stosunek z inną istnością, która jest bytowaniem niezależnem, natenczas okaże się sprzeczność w absolutnej oporności; lecz ta sprzeczność pokazuje równocześnie, że właściwem bytowaniem kobiety jest bytowanie dla innych. Zupełnego oddania się przeciwieństwem biegunowem jest zupełna odporność; ta zaś jest niewidzialna w odwróconem znaczeniu podobnie jak owa abstrakcya, o której twardość wszystko się rozbija, a która mimo to wcale życia nie nabiera.

Kobiecość otrzymuje wówczas charakter abstrakcyjnego okrucieństwa, które jest karykaturalną przesadą właściwej dziewiczej oporności. Mężczyzna nigdy nie może być tak okrutnym jak kobieta. Zajrzyjmy do mitologii, przygód i podań ludowych, a przekonamy się o tem dowodnie. Ktoby chciał opisać jakąś podstawową zasadę przyrody, która w swem okrucieństwie nielitosnem nie zna granic, musiałby jako jej wyraz uznać istotę dziewiczą. Chyba, że się boicie czytać o dziewczynie, która niewzruszenie wydała na śmierć wszystkich ubiegających się o nią mężczyzn, Jakto można widzieć w przeważnej części przygód ludowych. Taki Sinobrody zabije wszystkie dziewczęta, które kochał, w noc ślubną; lecz się tem nie rozkoszuje, że je zabija, owszem, rozkosz wyprzedziła już to jego postępowanie, a w tem tkwi konkretność; niema tu mowy o okrucieństwie dla okrucieństwa. Taki Don Juan uwodzi dziewczęta i opuszcza je, lecz się tem nie raduje wcale, iż je opuszcza, a tem jedynie, że je uwodzi; i tu niema również mowy o tem abstrakcyjnem okrucieństwie.

Im bardziej zastanawiam się nad tą sprawą, tem naoczniej widzę, że praktyka moja jest w zupełnej zgodzie z moją teoryą. Praktyka moja bowiem zawsze zasadzała się na przekonaniu, że kobieta jest z istoty swej bytowaniem dla innych. Dlatego też chwila ma tu tak wielkie znaczenie; albowiem istnienie dla innych jest zawsze rzeczą chwili. Może minąć więcej lub mniej czasu, zanim chwila nadejdzie, ale gdy tylko nadejdzie, natychmiast to,

co było pierwotnie istnieniem dla innych, nabiera istnienia względnego i w ten sposób wszystko minęło. Wiem ja dobrze, że i małżonkowie przebąkują coś o tem, jakoby kobieta i w innem znaczeniu była bytowaniem dla innych: jest niby dla nich wszystkiem na całe życie. Nie trzeba tego jednak brać za złe małżonkom; bo oni zawsze w tym względzie coś w siebie wmawiają. Każdy stan ma w życiu pewne konwencyonalne zwyczaje, a nawet pewne konwencyonalne kłamstwa. Do nich należy także zaliczyć owe bajki marynarskie. I nie tak łatwą jest rzeczą rozumieć się na chwili; więc też ów, kto jej nie rozumie, nabiera oczywiście wstrętu do całego życia. A ponieważ ja znam się na chwili, więc konsekwencyi nijakich nie uznaję. Zaliczam do tych konsekwencyj także dzieci: Pozostawiam to małżonkom.

Odwiedziliśmy dziś z Kordelią pewną rodzinę, przebywającą na letniem mieszkaniu. Towarzystwo bawiło się przeważnie w ogrodzie. Ileż powabu i piękna okazała w tych ćwiczeniach fizycznych Kordelia! Ileż uroczej harmonii w krzyżujących się ruchach! Była tak lekka, że, zdawało się, chwieje się nad przepaścią! była tak mocna, zrównoważona, że nie potrzebowała pomocy, a w okół rozsyłała promienie. Jakże dytyrambiczne było jej wystąpienie, a jej spojrzenie wyzywające. Zabawa oczywiście bardzo mnie zajmowała. Lecz Kordelia jakby tego nie widziała. Aluzya do jednej z obecnych osób rzucających kółka uderzyła w jej duszę, jakby grom. Jakieś wyższe oświetlenie spoczęło po tej

chwili na całej sytuacyi, która przesyciła się jakiemś głębszem znaczeniem, wyższą energią. Przez chwilę trzymałem oba kółka na laseczce i powiedziałem kilka słów do otaczających nas osób. Kordelia zrozumiała tę pauzę. I znowu rzuciłem jej kółka. Chwyciła i wnet mi je odrzuciła, ale nierozważnie, szalenie, że ich nie mogłem pochwycić. A za tym pociskiem poszło spojrzenie pełne bezgranicznej zuchwałości. Opowiadają o francuskim żołnierzu, który odbył wyprawę moskiewską, a któremu odcięto nogę. Gdy bolesna operacyą została dokonana, chwycił nogę, rzucił ją precz od siebie i wrzasnął: vive l'empereur. Z takiem to spojrzeniem rzuciła mi Kordelia oba kółka i powiedziała sobie w duchu: niech żyje miłość. Uznałem jednak, że jej nie należy pozostawić w tem usposobieniu, ani też w samotności, obawiałem się bowiem znużenia, które zazwyczaj potem następuje. Zachowywałem się więc całkiem spokojnie i z pomocą otoczenia zmusiłem ją do wytrwania; jak gdybym nic nie był zauważył. Takie zachowanie się da jej więcej jeszcze elastyczności.

Jakżeż Kordelia zajmuje mnie nieustannie! A jednak czas szybko uchodzi, a dusza moja pragnie się odmłodzić. Słyszę już niejako odległe pianie kura. Ona je może również słyszy, lecz sądzi, że to jeno zwiastowanie poranku. Dlaczego młode dziewczę jest tak piękne i dlaczego to wszystko trwa tak krótko? Na tę myśl ogarnia mnie melancholia. Lecz pijmy do dna, nie gawędźmy. Ludzie, którzy zawodowo oddają się takim rozmyślaniom, nie do

znają niemal nigdy rozkoszy. Ale nie zaszkodzi, gdy się ta myśl przypadkiem wynurzy, albowiem ten smętek czyni człowieka bardziej męzko pięknym. Smętek, który drzemie niby mglista zasłona nad męską siłą, jest częścią składową męskiej erotyki. Temu odpowiada u kobiety pewna ciężka zaduma.

Pytam się teraz często, czy w stosunku do Kordelii zawsze dochowałem wiary swemu paktowi. To znaczy paktowi z estetyką; albowiem ona mi daje tę siłę, że zawsze mam ideę po swojej stronie. Tajemnica to podobna do włosów Samsonowych, których mi żadna nie wydrze Dalila. Poprostu uwieść dziewczynę, na toby mi nigdy nie stało sunienia; lecz to, że idea zawsze mi była bodźcem, że zawsze działałem tylko za jej przewodem, że zawsze w jej tylko służbie byłem, to mnie uczyniło surowym względem siebie samego, to mnie powstrzymało od niejednej zakazanej rozkoszy. Czy powtóre wszystko było należycie zajmujące ? Tak, mogę to wyznać śmiało i otwarcie w tej tajemnej rozmowie. Nawet zaręczyny były zajmujące. Zachowały one jeszcze dlatego swe rysy zajmujące, że zewnętrzny wyraz był w sprzeczności z życiem wewnętrznem. Gdybym był z nią związany tajemnym węzłem, to stosunek taki byłby zajmujący jedynie w pierwszej potędze. Tak jednak wszystko było zajmujące w potędze drugiej czyli dla niej zajmujące nad wyraz. Zaręczyny będą zerwane, lecz to ona sama je zerwie, aby się wznieść w wyż

sze sfery. Tak i być powinno; ta bowiem forma zajmującego zajmie ją najbardziej.

. września.

Okowy pękły; tęsknie i zuchwale, odważnie i bosko, Kordelia niby ptak uleci, któremu poraź pierwszy dano prawo rozwinięcia swych lotek. Leć, ptaku, leć! Zaprawdę, gdyby ten lot był oddaleniem się odemnie, czułbym głęboką boleść. Podobnie jakby się kochanka Pigmaliona znowu w kamień przemieniła, takby się stało i ze mną. Przezemnie jest lekka, lekka jak myśl, a teraz ta myśl nie miałaby należeć do mnie! Rozpacz. Chwila temu, a sprawa ta nie zajęłaby mnie była wcale, w chwilę potem sprawa ta wyjdzie mi z pamięci; lecz teraz — teraz — to teraz, które jest dla mnie wiecznością. Lecz ona nie odleci odemnie. Leć, ptaku, leć, unoś się dumnie, posuń przez miękkie krainy . przestworza, wnet będę przy tobie, wnet ukryję się z tobą w głębokiej samotności!

Ciotkę zadziwiła nieco ta wiadomość. Ale jest zbyt wolnomyślna, iżby miała Kordelię krępować, jakkolwiek ja, częścią dla tem głębszego uśpienia jej, częścią dla dokuczenia Kordelii starałem się zająć ją nieco moją osobą. Okazuje mi też wiele współczucia, nie przeczuwa nawet, jak bardzo zbytecznego.

Kordelia otrzymała od ciotki pozwolenie na wyjazd; ma zagościć u pewnej rodziny. Składa się dobrze, że nie może się odrazu oddać przemocy

nadzwyczajnego stanu duszy. Przez jakiś czas jeszcze będzie się starała stawić opór. Pisuję jeszcze do niej listy; w ten sposób stosunek nasz znowu zazieleni się. Teraz koniecznie musi być silna, a nawet trzebaby jej pozwolić na kilka ekscentrycznych wykroczeń przeciw zwyczajom codziennym. W dzień wyjazdu będzie na nią czekał bardzo pewny woźnica. Przed bramą przyłączy się do niej mój służący. Odprowadzi ją na miejsce przeznaczenia i pozostanie przy niej na stałe na każdy wypadek. Prócz siebie samego nie znam nikogo lepszego od Jana. Sam urządziłem wszystko z największym możliwie smakiem. Nie zbraknie niczego, coby mogło omamić jej duszę i ukołysać ją w rozkosznym spokoju.

* * *

Moja Kordelio! Do dziś dnia krzyk poszczególnych rodzin nie zamienił się jeszcze w zwykły zamęt kapitoliński. Poszczególne głosy musiały jednak już dojść twoich uszu. Wyobraź sobie całe to zgromadzenie, a będziesz miała obraz i pojęcie tego, co utraciłaś: dobrą ludzi opinię.

Załączam miedzioryt wyobrażający czcigodnego prezydenta Larsa. Do dziś dnia bowiem nie mogłem go nigdzie znaleźć, teraz zaś kupiłem całego Claudiusa, wydarłem ten miedzioryt, a resztę rzuciłem precz; bo jakżeż śmiałbym cię obciążać podarkiem, który w obecnej chwili zgoła znaczenia dla ciebie nie ma; jakże nie miałbym oddać wszystkiego, co mam, żeby dostarczyć ci rzeczy, która ci

na chwilę przynajmniej sprawia przyjemność; jakżeż mógłbym zezwolić, aby w sytuacyę wmieszał się ktoś trzeci, lub więcej osób, niż trzeba"? Taką rozległością odznacza się przyroda, oraz ludzie skrępowani niewolniczymi więzami skończonych stosunków życia, lecz ty, Kordelio, ty w swojej wolności nienawidzić ich będziesz. Twój Johannes.

* * *

Najpiękniejszą porą dla zakochania się jest wiosna, jesień zaś najpiękniejszą dla urzeczywistnienia swych marzeń. Jest w jesieni jakiś smętek, który zupełnie odpowiada nastrojowi towarzyszącemu urzeczywistnionym pragnieniom. Dziś byłem w owej wsi, w której za dni kilka Kordelia znajdzie otoczenie tak bardzo zgodne z obecnym stanem jej duszy. Sam nie chcę brać udziału w jej radości, takie erotyczne zdarzenia mogłyby jedynie osłabić jej duszę. Gdy będzie sama, wmarzysię w to wszystko, wszędzie dostrzegać będzie znaków i skinień, obaczy zaczarowany świat, któryby stracił swe znaczenie, gdybym ja był przy niej; zapomniałaby szybko, że minęły już dla nas czasy, w których także rozkosze wspólne mają jakieś znaczenie. Otoczenie to nie powinno na nią działać narkotycznie, lecz musi jej duszę ponieść wzwyż; a z tej wysokości będzie spoglądała na wszystko jak na zabawkę, która wobec nadchodzących zdarzeń pozbawiona jest wszelkiego znaczenia. Ja sam zamierzam przez tych kilka dni, które jeszcze mam przed

sobą, często tu przychodzić dla utrzymania się w nastroju.

* * *

Moja Kordelio! Teraz prawdziwie nazwę cię swoją, ale żaden znak zewnętrzny nie będzie mi przywodził na pamięć tego posiadania. Wkrótce cię nazwę prawdziwie swoją. A gdy cię silnie obejmę ramieniem, a ty mnie opleciesz uściskiem, to wówczas nie trzeba nam będzie pierścienia, któryby nam mówił, że należymy do siebie, bo czyż ten uścisk nie jest pierścieniem, który więcej znaczy, niż wszelkie znaki zewnętrzne. A im silniej opasa nas ten pierścień, im niepodzielniej spoi nas w jedno, tem większej zaznamy wolności, albowiem Twoja wolność polega na tem, że jesteś moją, a moja na tem, że jestem Twoim.

Twój Johannes.

* * *

Moja Kordelio! Alfeus zakochał się na polowaniu w nimfie Aretuzie! Lecz ona go nie chciała wysłuchać i pierzchnęła przed nim, aż się na wyspie Ortygii zamieniła w źródło. Nad tem Alfeus tak bardzo rozpaczał, że zamienił się w rzekę na Peloponezie. Lecz nie zapomniał przeto swej miłości, a zjednoczył się z nią w morzu. Czyżby już minęły czasy przemian cudownych'? Odpowiedz: czy już przeminęły czasy miłości? Z czemże porównać Twą czystą i głęboką duszę, której nic z światem nie łączy, jeżeli nie z źródłem? A czyż ci

nie mówiłem, że jestem jako rzeka, co zapłonęła miłością? A gdy teraz jesteśmy daleko od siebie, czyż nie rzucam się w morze, aby się z tobą zjednoczyć? W morzu się znowu spotkamy, albowiem w tej głębi dopiero prawdziwie należeć będziemy do siebie.

Twój Johannes.

* * *

Moja Kordelio! Wnet, wnet będziesz moją. Gdy jeno słońce przymknie badawcze oko, gdy dzieje przeminą, a zacznie się życie mityczne, wówczas nietylko płaszcz na się zawdzieję, lecz sobie narzucę płaszcz nocy na skronie i pomknę za tobą, aby cię odnaleźć nie według śladów twych stóp, lecz według uderzeń mego serca.

Twój Johannes.

* * *

Kiedy w ostatnich dniach nie mogłem być przy niej osobiście, niepokoiłem się myślą, że się nagle Kordelia zacznie zajmować przyszłością. Do dziś dnia nigdy jej to przez myśl nie przeszło, do dziś dnia umiałem ją doskonale odurzać estetycznie. Nie można pomyśleć nic bardziej nieerotycznego nad te gawędy o przyszłości, których przyczyną właściwie jest zakłopotanie i brak słów na zapełnienie czasu. Gdy zaś jestem obecny, nie boję się takich przypadłości, potrafię przecież odebrać jej pamięć o czasie i wieczności. Jeżeli mężczyzna nie zdoła w ten sposób związać się z duszą dziewczęcą,

to nie powinien wcale podejmować się uwodzenia, albowiem nie podobna w takim razie uniknąć dwóch szkopułów: pytania o przyszłość i kazania

o wierności.

Zdaje mi się, że teraz już wszystko gotowe na jej przyjęcie; nie zbraknie jej sposobności, żeby podziwiać moją uważność, a raczej nie starczy jej czasu na to, by ją podziwiać. O niczem nie zapomniano, coby mogło mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie, natomiast pominięto wszystko, coby jakbądź mogło przypominać moją osobę, chociaż ja sam ciągle a niewidzialnie jestem obecny. Działanie jednak zależeć będzie w znacznej części od tego, w jakiem usposobieniu Kordelia to wszystko ujrzy po raz pierwszy.

Pod tym względem dałem służącemu jak najdokładniejsze wskazówki, a on na swój sposób jest wirtuozem. Czasem rzuci przypadkiem niedbałą jakąś uwagę w czasie słuchania rozkazów; umie być niewidzialnym, słowem, jest dla mnie nieoceniony. Położenie jest takie, że samaby sobie innego nie wymarzyła. Ze środka pokoju można patrzeć daleko przed siebie na obie strony, po obu stronach roztacza się nieskończenie daleki horyzont; jest się samotnym w rozległym oceanie powietrza. Z okien widać na samym krańcu widnokręgu gęsty las, który niejako uwieńcza i zamyka widok. Tak i być powinno. Czegóż to pożąda miłość? Zamknięcia; czyż

i raj nie był miejscem zamkniętem? Lecz ten pierścień zbyt ciasno opasuje człowieka — podchodzisz do okna, ciche jezioro kryje się między wzgórzami —

na brzegu spoczywa czółno. \Jedno westchnienie z pełni serca, jedno zachwianie niespokojnej myśli a odczepi się od łańcucha i posunie po gładkiej toni jeziora, lekko kołysane łagodnym wietrzykiem tęsknoty; znikasz w tajemniczej samotni lasu, kołyszesz się na toni jeziora, które śni o głębokich mrokach lasu. Odwracasz się i patrzysz w drugą stronę, roztacza się tam morze w nieskończoność i nigdzie się myśl nie zatrzymuje. Czego pragnie miłość ? Nieskończoności. Czego się lęka miłość ? Granic. — Wszystko zresztą jest jak w domku Wahlów, tylko nieco to bogatsze. W saloniku stoi fortepian, jak u Jansenów. Jest otwarty. Na pulpicie owa szwedzka piosenka. Drzwi są przymknięte. Kordelia wejdzie przez drzwi w głębi; o tem już Jan wie doskonale. Oko jej padnie odrazu na salonik i na fortepian. Wspomnienia budzą się w jej duszy, w tem Jan otwiera drzwi. Złudzenie jest zupełne. Kordelia wchodzi do saloniku. Jest zadowolona, o, napewno. Wzrok jej pada na stolik, na którym leży książka; w tejże chwili bierze tę książkę Jan i ma ją położyć gdzieindziej; widocznie rano pan jej tu zapomniał. Z tego wymiarkuje Kordelia po pierwsze, że już tu byłem rano, a powtóre spostrzeże książkę. Jestto niemiecki przekład Apulejusza: Amor i Psyche. Nie jestto dzieło poetyckie; ale też nie miało być dziełem poetyckiem; dać młodej dziewczynie prawdziwe dzieło poetyckie, znaczy: obrazić ją, bo czyż w takiej chwili nie jest sama dość poetycznie usposobiona, iżby odkryć i upajać się poezyą, która

bezpośrednio kryje się w rzeczach? O tem się zazwyczaj nie myśli, ale tak jest. Otworzy książkę, a gdy dojdzie do miejsca, na którem czytelnik lekturę przerwał, znajdzie gałązkę myrtu, lecz spostrzeże odrazu, że to tylko zakładka.

* * *

Moja Kordelio! Co znaczy obawa?! Gdy jesteśmy razem, jesteśmy mocni, mocniejsi od całego świata, potężniejsi od samego Boga. Wiesz, że żył raz na ziemi jakiś rodzaj stworzeń, które były wprawdzie ludźmi, ale każde z nich było światem odrębnym, więc ani jedno z nich nie znało wewnętrznej spójni miłosnej. Lecz te istoty były potężne, że Jowisz zaczął się ich lękać i podzielił je w ten sposób, że z jednego stworzył dwoje, mężczyznę i kobietę. Jeżeli się więc czasem zdarzy, że co raz było zjednoczone, znowu spotyka się w miłości, to takie zjednoczenie jest potężniejsze od Jowisza; bo owe istoty nie tylko są tak mocne, jak były z osobna, lecz mocniejsze, albowiem zjednoczenie w miłości jest jeszcze wyższe.

Twój Johannes.

* * *

Noc jest cicha — zegar wybił trzy kwadranse na dwunastą — stróż nocny wytrębuje swoje znaki, które rozbrzmiewają daleko po równinie — wychodzi przed bramy, trąbi znowu, że się echo dalej jeszcze rozlega. Wszystko spi w spokoju, tylko nie

miłość. Powstańcie więc, wy tajemne potęgi miłości, skupcie się w tej piersi! Noc milczy — samotny jakiś ptak przerywa ciszę swym krzykiem i trzepotem skrzydeł; i on spieszy na schadzkę miłosną — accipio omen! — Jakżeż cała przyroda jest pełna znaków wróżebnych! lot ptaka jest mi przestrogą, jego krzyk mi coś oznajmia; przestrogą mi jest pluskanie ryb na powierzchni wody, ich znikanie w głębi; odległe szczekanie psa, daleki turkot wozu, tupot kroków, które daleko odemnie stąpają. W tę porę nocną nie widzę upiorów, nie widzę tego, co było, lecz widzę, co będzie, widzę to wszystko na łonie morza, we mgle, co roztacza się ponad ziemią i pokrywa urodzajny jej uścisk. Wszystko jest obrazem, ja sam jestem mytem o sobie samym, bo czyż to nie jak myt, że spieszę na tę schadzkę? Kim jestem, rzecz to obojętna; wszystko, co skończone i doczesne, znikło w niepamięci, tylko wieczność pozostała, potęga miłości; jej tęsknota, jej błogość. Jakże mi się dusza nastraja gdyby łuk napięty, jakże myśli mi leżą spokojnie, gdyby strzały w kołczanie, nie zatrute, a przecież zdolne ubroczyć się we krwi. Jakże dusza moja silna, zdrowa, radosna, przytomna jak Bóg. Z natury już była piękna. Dzięki Ci, podziwu godna przyrodo! Czuwałaś nad nią jak matka. Dzięki za twą troskliwość! Nie doznała skrzywień: dzięki za to ludziom, którym to zawdzięcza. Rozwój jej mojem był dziełem — wkrótce otrzymam nagrodę. Ileż skupiłem w tej jednej chwili, która nadchodzi. Piekło! gdybym miał to utracić!

Nie widzę jeszcze powozu. Słyszę turkot, to mój kabryolecik. Jedź na życie i śmierć, chociażby konie miały sczeznąć, chwila, a będziemy na miejscu.

. września.

Dlaczego noc taka nie może trwać dłużej ? Mógł się zapomnieć Alektryon, dlaczegóż słońce nie ma na tyle współczucia?

Lecz teraz minęło i już jej nie chcę widzieć. ' Gdy dziewczyna odda wszystko, słabnie, straciła wszystko; bo niewinność; jest u mężczyzny momentem negatywnym, u kobiety treścią i rdzeniem istoty. Teraz wszelki opór jest niemożliwy, a póki ten istnieje, miłość jest piękna, a gdy ustał, miłość j jest słabością i czczeni mamidłem. Nie chcę, aby mi mówiono o tym moim z nią stosunku; straciła już swoją woń, a czasy minęły, w których to dziewczęta z rozpaczy za niewiernym kochankiem zamieniały się w heliotropy. Nie pożegnam się z nią; nie ma dla mnie nic wstrętniejszego nad łzy kobiece: zmieniają one wszystko, a przecież nic nie oznaczają. Kochałem ją; lecz odtąd już mojej duszy zajmować nie może. Gdybym był bogiem, uczyniłbym dla niej to, co Neptun uczynił dla pewnej nimfy: zamieniłbym ją na mężczyznę.

Wartoby wiedzieć, czy nie możnaby w ten sposób wyśpiewać się z dziewczyny, czyby jej nie można wzbić tak w dumę, iżby jęła w siebie wma

wiać, że to ona znudziła się stosunkiem. Mógłby z tego być wcale zajmujący epilog, który sam przez się byłby bardzo interesujący psychologicznie, a obok tego wzbogaciłby autora mnóstwem spostrzeżeń erotycznych.

* * *

OBJAŚNIENIE.

W roku Kierkegaard wydał pod pseudonimem Victor Eremita swoje dwutomowe dzieło p. t. "Enten — Eller. Et Livs — Fragment udgwet af Victor Eremita". ("AlboAlbo. Fragment z życia wydany przez V. E. "). Dzieło to opatrzył przedmową, w której wyjaśnił powstanie tej książki. Victor Eremita nie jest autorem, lecz wydawcą rękopisów, które przypadkiem wpadły mu w ręce. Wałęsając się raz po ulicach, spostrzegł w bricabrac'u biurko, które szczególne na nim sprawiło wrażenie. Kilka dni z rzędu kokietował je zdala, raz nawet ośmielił się zapytać o cenę, ale, że mu się wydała zbyt wielką, nie kupił i znowu zaczął chodzić dzień w dzień, żeby się przyjrzeć, acz przelotnie, tajemniczemu biurku. Tak już do tego przywykł, że, chociaż mu czasem wypadało pójść zgoła inną drogą, skręcał w tę ulicę, żeby spojrzeć. Pewnego razu wreszcie pomyślał, że kto inny może biurko kupić, że, gdyby mu się nawet udało później je odzyskać, to i takby już nie mógł doznać tegosamego wrażenia; postanowienie więc powziął, wszedł do sklepu i biurko kupił. I oto teraz biurko stoi w pokoju, a nowy właściciel patrzy nań zakochanem okiem jak wówczas, kiedy stało na ulicy i jest szczęśliwy. Ale to długo trwać nie mogło. Nadeszła bowiem

chwila, w której dla załatwienia swoich spraw, musiał wyjechać na tydzień na wieś. Było to latem r. Nadszedł dzień oznaczony, wszystko było przygotowane do podróży, przed bramą czekał już dyliżans, a pocztylion wygrywał na swej trąbce rozmaite poetyczne motywy. Nagle właściciel biurka sięgnął do kieszeni i przekonał się, że nie ma pieniędzy. Podszedł więc do biurka, odemknął i jął wyciągać szufladę, żeby z niej wydobyć, czem chata bogata. Ale daremnie się silił. Szuflada jakby na wieki utkwiła w biurku: nie sposób jej ruszyć. Podniecony tym oporem, chwycił za zwykłą domową siekierę, i huknął co sił w biedny sekretarzyk. Szuflada się nie ruszyła. Natomiast stało się co innego. Oto pod wpływem tego uderzenia siekierą musiał się zachwiać jakiś ukryty mechanizm, o którym oczywiście nic nie wiedział, rozwarła się skrytka, a w niej ukazała się zdziwionym oczom Eremity niezmiernie wielka ilość papierów. Te to papiery są treścią niniejszej książki. Papiery złożono w kasecie, w której zazwyczaj leżały pistolety, w pieniądze zaopatrzono się na najbliższej stacyi u bankiera, wnet nazajutrz rozpoczęto szereg zamierzonych wycieczek, ale te wycieczki zgoła odmienny od zamierzonego otrzymały charakter. Eremita idzie przodem, za nim podąża służący z kasetą, gospodarz, u którego gości Eremita, dziwi się, ale nie pyta o nic, sam się domyśla, że jego gość ćwiczy się w strzelaniu do celu.

"Wnet od pierwszego rzutu oka zmiarkowałem, że papiery tworzyły dwie odmienne formacye, a ta

odmienność znaczyła się już na zewnętrznej szacie. Jedna z nich składała się z pewnego rodzaju welinu, w ćwiartce, z wcale wielkim marginesem. Była zapisana pismem dość czytelnem, miejscami nieco wymuskanem. Druga składała się z całych kancelaryjnych arkuszy, połamanych na kolumny na kształt dokumentów prawnych lub t. p. Pismo było wyraźne, nieco wydłużone, jednostajne i równe. Rzekłbyś, że to charakter człowieka, zajmującego się interesami. Wnet też okazało się, że tej odmiennej szacie odpowiadała także treść odmienna; jedna część zawierała mnóstwo większych lub mniejszych rozpraw estetycznych, druga składała się z dwóch wielkich rozpraw i z jednej mniejszej, więc z trzech rozpraw treści, jak się zdawało, etycznej, a pisanych w formie listów. Po dokładniejszem zbadaniu okazało się, że przypuszczenie to było trafne. Te trzy rozprawy, to są listy, pisane do autora rozpraw tamtych, estetycznych.

"Atoli trzeba nam krótszą znaleźć formułkę na oznaczenie obu autorów. W tym celu przejrzałem dokładnie wszystkie papiery, ale nic nie znalazłem, a przynajmniej tyle co nic. Co do pierwszego autora, estetyka, to zgoła niema nijakich wyjaśnień. Co do drugiego, autora listów, to dowiadujemy się, że mu było na imię Wilhelm, że był assesorem prawa, ale niewiadomo jakiego. Gdybym więc miał się trzymać tego historycznego szczegółu i nazywać go Wilhelmem, to nie miałbym drugiego imienia dla autora tamtego; musiałbym mu dać

imię dowolne. Wolałem więc nazwać pierwszego autora A, drugiego B".

Poczem szczęśliwy znalazca zabiera się do porządkowania papierów. Z papierami autora B sprawa była łatwa. Jeden list jest następstwem poprzedniego, w liście np. drugim znajdują się przytoczenia z listu pierwszego. List trzeci jest następstwem dwóch poprzednich. Papiery autora A składały się nadto z mnóstwa świstków, zapisanych czasem jednem słówkiem, krótkiem zdaniem, aforyzmem. Wydawca uporządkował te fragmenty jak się dało, a właściwie ogłosił je w tym przypadkowym porządku, w którym je znalazł. Rozprawy zaś estetyczne były przygotowane już do druku, więc nie było tu nijakich trudności.

"Ostatni rękopis autora A jest opowiadaniem p. t. "Dziennik Uwodziciela". Tu nowe mnie czekały trudności, albowiem A występuje tu nie jako autor, lecz jako wydawca. Znany to oddawna środek nowelistów, więc też nicbym tu nie miał do powiedzenia, gdyby nie to, że ta okoliczność wytwarzała dla mnie sytuacyę niezmiernie zawiłą, albowiem wychodzi to na to, że jeden autor leży w drugim autorze niby pudełka w znanej zabawie chińskiej. Nie tu miejsce rozwijać obszerniej, co głównie mnie utwierdza w mojem mniemaniu; tyle jeno powiem, że nastrój panujący w opowiadaniu autora A świadczy do pewnego stopnia, że mamy do czynienia z poetą. Zdaje się istotnie, jak gdyby A sam bał się o swój utwór, który niby senne marzenie, ciągle go niepokoił, nawet podczas two

rzenia. Jeżeli to było prawdziwe zdarzenie, w którem sam autor miał pewien udział, to dziwno mi, że w całem opowiadaniu niema ani śladu radości naszego A z tego powodu, iż miał tu przed sobą zrealizowaną ideę, którą się często zajmował. Ideą tego Uwodziciela znajduje się już w dwóch jego rozprawach estetycznych: zaznaczono lam, że analogią do Don Juana musiałby być świadomy Uwodziciel, pomyślany i istniejący pod kategoryą Zajmującego, że więc w takim razie nie tyle szłoby

o to, ile uwiódł, lecz, jak uwiódł. Otóż, jak powiadam, ani śladu takiej radości nie znalazłem w opowiadaniu, natomiast zmiarkowałem, jak już wyżej zaznaczono, pewne drżenie, pewną grozę, która się, co prawda, tłumaczy jego poetycką postawą wobec tej idei. I nie dziwno mi, że tak się wiodło naszemu A; albowiem i ja, który przecież nic do tego opowiadania nie mam, a nawet dwiema przegrodami jestem oddzielony od pierwszego autora, i ja, powiadam, dziwnego doznawałem uczucia, gdy czasem wśród ciszy nocnej grzebałem w tych papierach. Zdawało mi się, jak gdyby Uwodziciel na kształt cienia przesuwał się po posadzce mego pokoju, jak gdyby spoglądał na papiery, jak gdyby utkwił we mnie swój wzrok demoniczny

i mówił: "No, chce pan wydać moje papiery! Nie bardzo to godziwie, drogi panie; pomyśl, jakim strachem napełnisz te drogie dziewczątka. Lecz rozumie się samo przez się, że chcecie uczynić mnie nieszkodliwym, taksamo wszystkich do mnie podobnych. Lecz się mylicie; bo trzeba mi jeno

zmienić metodę, a położenie moje stanie się jeszcze korzystniejszem. Jakże napływają i ciągną do moich objęć na samo to rozkosznie kuszące słowo: Uwodziciel! Daj mi pan pół roku, a doprowadzę do skutku historyę, która będzie bardziej zajmująca niż wszystko, co do dziś dnia przeżyłem. Wyobrażam sobie, że oto jest młoda, dzielna, genialna dziewczyna. Dziewczyna ta powzięła myśl pomszczenia na mnie całej swojej płci. Jej się zdaje, że zdoła mnie zmusić do odczuwania cierpień nieszczęśliwej miłości. Dobrze. Widzi pan, takiej mi trzeba dziewczyny. Gdyby się sama nie umiała zdobyć na nic szczególnego, to przyjdę jej z pomocą. Będę się wił jak węgorz, a gdy ją doprowadzę do wyznaczonego przez siebie punktu, powiem, że jest moja, i tak będzie". Być może, iż już zanadto obarczyłem uwagę czytelnika swojemi uwagami. Ale tłumaczę się właśnie tem zawiłem swojem położeniem względem autora A, który podaje się za wydawcę, nie za autora tego opowiadania".

Tak uporządkowane papiery trzymał u siebie w domu pięć lat. Zdawało mu się, że pięć lat właśnie trzeba przeczekać, zanim się przystąpi do druku. Pięć lat minęło. Oczywiście przez ten czas wszelkimi sposoby starał się odnaleźć autorów. Ale napróżno. Poszukiwania były czasem i przykre, ale nie doprowadziły do nijakiego rezultatu. Przystępując teraz do ogłoszenia drukiem tych papierów, nie może się obronić uczuciu, że popełnia względem autorów niedyskrecyę. Ale skrupuł ten zatracił się w miarę coraz dokładniejszego pozna

wania rękopisów. Rękopisy te bowiem nie zawierają żadnych wyjaśnień w tym kierunku, jeżeli więc wyjdą na świat, to, choćby i autorowie istnieli i żyli w tem mieście, nikt się o nich nie dowie, jeżeli jeno sami będą milczeć, bo co do papierów, to o nich to przedewszystkiem można powiedzieć to, co się mówi o wszystkich drukach: że milczą. Inny skrupuł odnosił się do tej okoliczności, że te papiery, to przecież mogły być "papiery wartościowe", mogły przedstawiać wartość pieniężną. Więc co robić? Wprawdzie należało mu się drobne honoraryum jako wydawcy, ale nie honoraryum autorskie. Postanowił więc wszystką monetę uzyskaną ulokować korzystnie, żeby autorowie w chwili zgłoszenia się mogli odebrać honoraryum wraz z procentem składanym. Lecz i ten skrupuł się rozwiał pod wpływem tej refleksyi, że autorskie honoraryum w Danii znowu nie przedstawia bajecznych bogactw, więc owi nieznani autorowie musieliby długo czekać w kryjówkach, ażby ich honoraryum razem z procentem składanym urosło do godności wartości pieniężnej.

"Teraz jeszcze tylko szło o tytuł. Mógłbym nazwać książkę: Papiery, Pozostałe papiery, Znalezione papiery, Zaginione papiery itd.; odmian takich jest nieskończona ilość, ale ani jedna nie przypada mi do smaku. Pozwoliłem więc sobie na pewną dowolność, którą też wnet zamierzam usprawiedliwić. Gdy się tak ciągle zajmowałem tymi papierami, wpadłem na myśl, że możnaby zyskać nowe oświetlenie sprawy, gdyby przypisać obie pliki

jednemu człowiekowi. Wiem dobrze, jakie zarzuty czekają na taką myśl: że to niehistoryczne, że to nieprawdopodobne, że to nie ma sensu, aby jeden człowiek miał być autorem obu części, a to wszystko bez względu na tę okoliczność, że czytelnik mógłby się dać skusić grą słów: skoro się rzekło A, to trzeba rzec i B. A jednak nie mogłem się rozstać z tą myślą. Był tu oto człowiek, który w swojem życiu przeszedł przez oba prądy, lub przemyślał oba prądy. Papiery A zawierają bowiem mnóstwo wskazówek, że cała rzecz zakrawa na całokształt estetycznego poglądu na życie. O systematycznem przedstawieniu estetycznego na życie poglądu mowy chyba być nie może. Papiery B zawierają etyczny pogląd na życie. Gdy tak pasowałem się z tą myślą, ujrzałem jasno przed sobą możliwość dojścia na tej drodze do tytułu książki. Tytuł, który wybrałem właśnie to wyraża. Jeżeli skutkiem umieszczenia tego tytułu na pierwszej karcie książki czytelnik coś traci, to chyba nie wiele; albowiem w trakcie czytania łatwo sobie tytuł z pamięci wybić. Po przeczytaniu książki może się zastanowić nad tytułem. Ten tytuł uwolni go od wszelkich względnych pytań, czy A, istotnie przekonany, uległ skrusze i pożałował swych czynów, czy B zwyciężył, lub też, czy sprawa skończyła się w ten sposób, że B przeszedł na stronę A, t. j., że się do jego przekonań nawrócił. Pod tym bowiem względem papiery te nie mają nijakiego zakończenia. Kto uważa, że to niewłaściwe, niekoniecznie przeto ma prawo orzekania, że to jest błąd, skoro należałoby to na

zwać nieszczęściem. Ja z swej strony uważani to za szczęście. Można czasem czytać nowele, w których osoby wygłaszają rozmaite poglądy na życie. Zazwyczaj kończy się sprawa tak, że jedna osoba przekonywa drugą. Miasto więc, żeby pogląd miał mówić za siebie, dzieje się tak, że czytelnik wzbogaca się historycznym rezultatem, który opiewa, że ten pogląd uległ tamtemu poglądowi. Uważam tę okoliczność za szczęśliwą, że nasze papiery w tym względzie nie dają żadnych objaśnień. Czy A zabrał się do spisania swych estetycznych rozpraw po otrzymaniu listów B, czy dusza jego nadal błąkała się w dzikiej swej rozwiei, czy też uspokoiła się, o tem nie mogę nic powiedzieć, ponieważ papiery nie dają w tym względzie żadnych wskazówek. Ani też niema tam i śladu wskazania, jak się też powiodło B, czy miał dość siły, żeby się trzymać swego poglądu czy nie. Po przeczytaniu książki, znikają z pamięci A i B, pozostają jedynie dwa poglądy i wcale nie domagają się rozstrzygnienia zapomocą określonych osobistości".

* * *

Zdawało się nam, że ta przedmowa Victora Eremity najlepiej określi Dziennik Uwodziciela i jego znaczenie w całem dziele. Z tej przedmowy, jak czytelnik zauważył, podano tu najważniejsze ustępy w przekładzie, inne streszczono. Wypadałoby jeszcze podać kilka dat z życia Kierkegaarda. Jest ich niewiele, bo było to życie niezmiernie na zewnątrz w zdarzenia ubogie. Kierkegaard urodził

się maja w Kopenhadze; po odbyciu tamże studyów uniwersyteckich (teologia i filozofia), wybrał się w podróż naukową do Niemiec —. Umarł listopada r. w Kopenhadze. Oto wszystko. W te ramy wyobraźnia może wstawić żywot niezmiernie bogaty. Kierkegaard też nie zaniedbał tej monumentalnej kompozycyi i wypełnił te ramy niezwykłem życiem wewnętrznem; ale to wymaga obszernego studyum, na które brak nam tu miejsca. Ogłosimy je może wkrótce w osobnej książeczce, w której zdamy sprawę z pism Kierkegaarda.

St. L.

P. S. Zauważono, że na str. , wiersz ty od dołu, trzeba dodać po wyrazach: "Dlaczego się nie zjawiasz!": "A może w budowie świata zrównoważył się niepokój?"

Ten przekład Dziennika drukowany był po raz pierwszy w r. w "Życiu" krakowskiem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kierkegaard Soren Dziennik uwodziciela
Kierkegaard Dziennik uwodziciela
Kierkegaard Dziennik uwodziciela
Historia filozofii nowożytnej, 29. Soren Aabye Kierkegaard, Soren Aabye Kierkegaard (1813-1855)
Obarski Kierkegaard ,Maska i gest uwodziciela
Kierkegaard Soren Aabye
Kierkegaard Soren Choroba na śmierć
Kierkegaard Soren Choroba na śmierć
Kierkegaard, Soren Diario de un seductor
Historia filozofii nowożytnej, 29. Kierkegaard - frygt og baeven, Soren Kierkegaard - „Bojaźń
Historia filozofii, Soren Kierkegaard, Historia filozofii
Jacek A Prokopski Soren Kierkegaard nadracjonalny paradoks wiary
032 Soren Kierkegaard
Dzienniki mowy
SP dzienni w2
Wyklad1 bilans BK dzienne zaoczne cr (1)
Najważniejsze formy dziennikarskie prezentacja wp
RIWKS dzienne W 1

więcej podobnych podstron