Kierkegaard Soren Dziennik uwodziciela

Søren Kierkegaard Dziennik

uwodziciela


Przełożył

Jarosław Iwaszkiewicz

(ji14)

Sua passion predominate

a la giovin principiante

( Don Giovanni Nr 4 Aria)

Trudno mi jest zataić przed sobą, że nie mogę opanować lęku, który mnie w tej chwili ogarnia, kiedy powodowany ego-istycznymi zainteresowaniami decyduję się na przepisanie na czysto ulotnych kartek, które w swoim czasie mogłem posiąść z największym pośpiechem i ogromnym niepokojem. Sytuacja wydaje mi się jednakowo niepokojąca, jak i ważna, równie dziś, jak i wówczas. Tamten wszakże uczciwie nie zamknął

swego sekretarzyka, całe jego wnętrze stawiając do mojej dys-pozycji; ale na próżno będę oczyszczał mój postępek twierdząc, że nie otwierałem żadnego zamka. Zamek rozbiłem. W

szufladzie znalazłem mnóstwo luźnych papierów, a na tych pa-pierach leżała książka, wielkie in quarto, wykwintnie oprawne.

Na pierwszej stronie widniała winieta wycięta z białego papie-ru, na której autor własnoręcznie skreślił Commentarius perpe-tuus Nr 4. Na próżno jednak starałem się wmówić w siebie, że gdybym nie otworzył tej książki i gdyby nie skusił jej dziwny ty-tuł, nie uległbym pokusie i ostatecznie bym się jej oparł. Sam tytuł był dość dziwny, jednakże nie tyle sam z siebie, ile z powodu tego, co go otaczało. Pobieżne przejrzenie tych papierów zorientowało mnie, że zawierały one opisy miłosnych sytuacji, poszczególne wzmianki o tych czy innych sprawach, szkice do listów bardzo osobliwych, z których treścią zapoznałem się później szczegółowo oceniając doskonałe wyrachowanie ich po-zornego artystycznego nieładu. Kiedy tak teraz po ogarnięciu całego ludzkiego wnętrza przypominam sobie moją sytuację, kiedy tak z badawczo otwartym okiem pochylam się nad zawar-tością tej szuflady, robi to na mnie takie wrażenie, jakie musi mieć urzędnik policji, który wdziera się do pokoju fałszerza, otwiera jego zamki i w szufladach jego znajduje mnóstwo luź-

nych papierów — próbnych druków; na jednym papierze trochę maksym prawniczych, na innym jakiś podpis, na trzecim jakieś

- 2 -

pokwitowania. Wszystko mu wskazuje na to, że natrafił na dobry ślad, i radość z tego powodu miesza się z podziwem, który go ogarnia na widok takiego starania, takiej bijącej w oczy pra-cowitości. Oczywiście moje uczucia były nieco inne, gdyż nie mam wielkiej praktyki w wykrywaniu przestępstw i nie posiadam legitymacji policyjnej. Odczuwałem podwójnie ciężar faktu, że naruszałem zasady prawa. Ale tym razem nie brakło mi myśli, raczej słów, jak to zwykle bywa. Na razie pierwsze wra-

żenie opanowuje, zanim refleksja wybiegnie różnorodna i szybka w swych ruchach i namawia nas, i insynuuje postępowanie wobec nieznajomego człowieka. Im bardziej rozwija się refleksja, tym szybciej opanowuje i staje się jak ten, co wystawia paszporty wyjeżdżającym za granicę, tak oswojony z najdzi-waczniejszymi figurami, z których żadna go nie dziwi. Ale chociaż moja refleksja jest bardzo rozwinięta, to jednak w pierwszej chwili byłem bardzo zdziwiony; pamiętam doskonale, że pobladłem, omal nie zemdlałem i byłem bardzo przestraszony.

Gdyby autor przyszedł do mieszkania i zastał mnie zemdlonego nad szufladą — nieczyste sumienie potrafi jednak uczynić życie interesującym!

Tytuł książki wcale mnie nie zainteresował; myślałem, że był

to zbiór cytatów, które zdawały mi się całkiem naturalnym wy-nikiem obszernych studiów autora. Ale okazało się, że książka zawierała zupełnie inne rzeczy. Był to ni mniej ni więcej tylko dziennik starannie prowadzony; a ponieważ z tego, com wiedział o autorze uprzednio, nie uważałem, żeby życie jego wymagało aż takich komentarzy, potem, jak wejrzałem w to głę-

biej, przyznam, że tytuł został wybrany z wielkim smakiem i wielkim zrozumieniem, z prawdziwą estetyczną i obiektywną oceną samego siebie i zaistniałej sytuacji.

Tytuł ten stał w całkowitej harmonii z treścią. Jego życie było próbą zrealizowania poetycznego życia. Z ostro zarysowa-ną zdolnością odnajdywania w życiu spraw interesujących uda-

ło mu się znaleźć tę poetycką treść, a potem na poły poetycko oddać to, co przeżył. Dlatego też jego dziennik nie ma żadnego znaczenia historycznego, nic nie opowiada po prostu, cały jest

- 3 -

nie w trybie oznajmującym, ale w trybie warunkowym. Mimo to że wszystkie przeżycia opisane są ex post, czasem nawet znacznie później, niż się urodziły, jednak tak są najczęściej przedstawiane, jak gdyby zdarzyły się przed chwilą, są tak dra-matycznie żywe, a chwilami się zdaje, że dzieje się wszystko przed naszymi oczami. Że autor napisał to wszystko bez żadnych dalszych zamiarów względem tego dziennika, wydaje się nieprawdopodobne; jasne jest, że dziennik ten miał dla niego osobliwe znaczenie; i musiałem przyjąć, zważywszy całość, jak i poszczególne epizody, że mam przed sobą utwór poetycki, chyba przeznaczony do druku. Nie potrzebował się lękać niczego publikując ten utwór, gdyż większość nazw w nim brzmi tak osobliwie, że zupełnie nieprawdopodobne się zdaje, aby były prawdziwe. Co prawda powziąłem podejrzenie, że imiona są hi-storycznie wierne, tak że sam autor mógł być pewien, że je pozna, natomiast osoby postronne myliłyby nazwiska. Tak na przykład było z Kordelią, dziewczyną, którą znałem i która gra główną rolę w dziennikach, miała ona na imię rzeczywiście Kordelia, ale nazwisko jej nie brzmiało Wahl.

Czym można objaśnić fakt, że Dziennik mimo wszystko nabrał

cech tak bardzo poetyckich? Odpowiedź na to pytanie nie jest trudna i da się ona objaśnić poetycką naturą tkwiącą w piszą-

cym, która była czy to zbyt bogata, czy też zbyt uboga, aby móc oddzielić Poezję od Rzeczywistości. Poezja to był ten nadmiar, z którym on się urodził. Ten nadmiar był tym zapasem poezji, którym igrał on w praktycznej rzeczywistości; wycofywał

się z tego nadmiaru w kształcie poetyckiej refleksji. Stawało się to dla niego drugą rozkoszą, a całe jego życie było wysił-

kiem ku rozkoszy. W pierwszym przypadku rozkoszował się przeżyciem estetycznym, w drugim swoją własną estetyzującą osobowością. W pierwszym przypadku było ważne to, że ego-istycznie i osobiście cieszył się tym, co mu po części ofiarowy-wała rzeczywistość, a po części czym on sam obciążał rzeczywistość; w drugim przypadku osobowość jego zacierała się, wy-zyskując sytuację i ciesząc go tą sytuacją. W pierwszym przypadku potrzebował on rzeczywistości jako sposobności, jako momentu działania; w drugim przypadku rzeczywistość tonęła

- 4 -

w poetyczności. Owocem pierwszego stadium jest więc nastrój, w którym dziennik powstaje jako owoc drugiego stadium, a sło-wo to użyte tu jest w nieco innym znaczeniu niż za pierwszym razem. A poetyckie znaczenie nie porzucało go nigdy w tej dwuznaczności, w jakiej przeszedł jego żywot.

Poza światem, w którym my żyjemy, daleko w głębi leży inny świat, który znajduje się do tego świata w zupełnie takim samym stosunku, jak świat otaczający do sceny w teatrze. Poprzez cienką gazę widzi się świat zbudowany jak gdyby z gazy, lżejszy, bardziej eteryczny, w samej istocie inny niż świat rze-czywisty. Wielu ludzi, którzy należą ciałem do tego świata, znajduje swój dom właśnie w tamtym. Ale to, że jakiś człowiek znika w tym świecie, ba, właściwie znika dla rzeczywistości, nie może mieć przyczyn ani w zdrowiu, ani w chorobie. Ostatnio miałem do czynienia z człowiekiem, którego ongi poznałem nie znając go wcale. Nie należał on do rzeczywistego świata, miał jednak z nim dużo do czynienia. Bez przerwy szamotał się z rzeczywistością, gdy jednak się jej oddawał, znajdował się poza nią. Ale to nie Dobro go wabiło na zewnątrz, nie było to też Zło, nie mogę tego powiedzieć o nim w tej chwili. Cierpiał

na exacerbatio cerebri, z czego rzeczywistość nie mogła czerpać dostatecznej pożywki, najwyżej chwilową. Nie uchylał się od ciśnienia rzeczywistości, nie był zbyt słaby, aby je udźwi-gnąć, był za silny; i ta siła była jego chorobą. Jak tylko rzeczywistość traciła swą moc podniecającą, stawał się bezbronny, na tym polegało zło. Uświadamiał on to sobie w momentach podniecenia i zło polegało na tej świadomości.

Znałem dziewczynę, której historia jest główną treścią tego pamiętnika. Czy bohater uwiódł jeszcze inne dziewczyny, nie wiem; ale wynika to chyba z jego papierów. Zdaje się być do-

świadczonym w innych praktykach, które go dokładnie określa-ją; gdyż zdaje się być zbyt uduchowiony, aby go można było nazwać zwyczajnym uwodzicielem. Widać z dziennika, że czasami ma on dość bezwzględne wymagania, pozdrowienia na przykład, i za nic nie chce niczego więcej, gdyż uważa to za najpiękniejszy dar osoby, o którą mu chodzi. Przy pomocy swo-

- 5 -

ich sił umysłowych pojął, jak można kupić młodą dziewczynę i pociągnąć ją ku sobie, nie starając się posiąść jej w ścisłym znaczeniu tego słowa. Mogę sobie wyobrazić, że umiał on podniecić dziewczynę do tego najwyższego punktu, gdzie miałby tę pewność, że ofiaruje mu już wszystko. Gdy sprawa doszła do tego punktu, zerwał z nią nie czyniąc najmniejszego usiłowania jakiegokolwiek zbliżenia, nie rzuciwszy ani jednego słowa miło-

ści, oświadczenia, obietnicy. A jednak to się stało, a nieszczę-

śliwa zachowała o tym podwójnie gorzkie wspomnienie, gdyż nie miała najdrobniejszej rzeczy, na której mogłaby się oprzeć, otumaniały ją bez przerwy najróżnorodniejsze nastroje, zmie-niające się w potwornym tańcu czarownic, gdy wciąż musiała czynić sobie wyrzuty, wybaczać jemu lub też czynić jemu wyrzuty, a potem, ponieważ okoliczności wydawały się tylko w pewnym sensie rzeczywiste, stale musiała walczyć z podejrze-niem, że wszystko to było tylko jej złudzeniem. Nie mogła się nikomu z niczym zwierzyć, gdyż właściwie nie miała z czego się zwierzać. Kiedy się miało sen, można swój sen komuś opowiedzieć, ale to, co miała do opowiedzenia, nie było wszak snem, to była rzeczywistość, a jednak, gdy chciała o tym komu opowiedzieć, ulżyć zaniepokojonemu umysłowi, nie miała o czym opowiadać. Czuła to doskonale sama. Nikt nie mógł odczuć tego, nawet ona sama, a jednak cała sprawa przygniatała ją zatrważającym ciężarem. Takie ofiary były całkiem specjalnej natury. Nie była jako owe nieszczęsne dziewczyny, wyrzucone czy też którym się wydawało, że są wyrzucone ze społeczeń-

stwa, w zdrowiu i sile, gdy serca były przepełnione, znajdowały wyzwolenie w nienawiści czy w oddaniu. Nie widać było w nich żadnej odmiany, podtrzymywały zwyczajne stosunki, robiły to, co zwykle, a przecież następowała w nich zmiana, niezrozumiała dla nich samych, niepojęta dla innych. Ich życie nie było złamane czy zerwane, było zgięte do wnętrza; zgubione dla innych, na próżno chciały odnaleźć same siebie. Tak samo jak można powiedzieć, że ich droga przez życie nie zostawiała śla-du (gdyż stopy ich tak były ukształtowane, że nie zostawiały śladów, w ten sposób najlepiej mogę sobie wyobrazić ich nieskończone zagłębianie się w sobie), tak samo można stwier-

- 6 -

dzić, że żadna nie padła jego ofiarą. Żył on życiem nazbyt duchowym, aby móc zostać uwodzicielem w powszechnym rozumieniu tego słowa. Czasami zresztą przybierał parastatyczne ciało i stawał się wyłącznie zmysłowością. Zresztą jego sprawa z Kordelią jest tak skomplikowana, że on sam może czasami uchodzić za uwiedzionego; i nawet tę nieszczęśliwą dziewczynę to czasem doprowadza do szału; a ślady jego tutaj są tak zatar-te, że żadnego dowodu się nie znajdzie. Poszczególne indywi-dualne cechy były dla niego tylko sposobem podniecenia; zrzucał je z siebie, jak drzewo zrzuca zwiędłe liście — w ten sposób odmładzał się, okrywał się świeżą zielenią.

Ale jak on układał tę sprawę w swej własnej głowie? Każąc na początku szaleć innym, na końcu, zdaje mi się, sam szaleje. Innych przyprawiał o pomylenie nie zewnętrznej, ale wewnętrznej natury. Jest coś oburzającego, gdy widzi się człowieka wskazującego wędrowcowi fałszywą drogę i zostawiającego go w tym błędzie, ale cóż to jest dopiero w porównaniu z człowiekiem, który wewnętrznie wprowadza innego na błędne drogi?

Błądzący wędrowiec ma przynajmniej tę pociechę, że okolica wciąż się zmienia wokół niego i z każdą zmianą rodzi się w nim nadzieja znalezienia wyjścia; ten zaś, kto błądzi w swym wnę-

trzu, nie ma tak wielkiej przestrzeni ruchu; wkrótce zauważy, że kręci się w kółko, z którego nie ma wyjścia. Droga ta doprowadzi go do jeszcze gorszych rzeczy. Nie mogę sobie wyobrazić większej męczarni niż to, co się dzieje w głowie intryganta, gdy straci on nić przewodnią i zwraca całą swą intrygę przeciw sobie, kiedy budzi się sumienie i wysila się, aby się wyrwać z tej błędnej sieci. Na próżno szuka on wyjścia ze swej lisiej nory, w chwili gdy jego zestrachana dusza już myśli, że to wpada światło dzienne, okazuje się, że to tylko nowe wejście, i tak szuka on jak osaczone zwierzę, prześladowany rozpaczą, szuka wciąż wyjścia i wciąż znajduje wejście, którym powraca znowu do samego siebie. Taki człowiek nie jest nawet kimś, kogo można nazwać przestępcą, często sam żałuje swych intryg, a jednak spotyka go kara straszniejsza niż kara dla przestępcy; gdyż czym jest nawet cierpienie wyrzutów sumienia w porównaniu z tym uświadomionym szaleństwem? Jego kara nosi często este-

- 7 -

tyczny charakter; gdyż nawet powiedzenie, że sumienie jego budzi się, jest zbyt etycznym wyrażeniem; sumienie kształtuje się u niego jako wyższa świadomość, objawia się ona jako niepokój, który nie oskarża go w głębszy sposób, jedynie przyprawia go o czuwanie, nie daje mu odpoczynku w jego bezpłodnym niepokoju. Nie przyprawia go to jednak o utratę zmysłów, gdyż różnorodność skończonych myśli nie jest skamienieniem w wiecznej bezzmysłowości.

Biedna Kordelia! Jej także będzie trudno znaleźć spokój.

Przebacza mu z całego serca, ale to jej nie daje spokoju, gdyż właśnie zrodzi się wątpienie: przecież to ona zerwała przyrzeczenie, ona była przyczyną nieszczęścia, to jej pycha ściągnęła niezwykłe zdarzenie. Żałuje swych czynów, ale to nie przywra-ca jej spokoju; otaczają ją samooskarżenia; wszak to on tak przebiegle wślizgnął ten plan do jej duszy. Nienawidzi wciąż, ale na próżno jej serce szuka ulgi w przekleństwach; odnajduje tylko wyrzuty, wyrzuty, że nienawidziła, stała się grzesznicą, wyrzuty, że sama zawiniła, mimo całego fałszu z jego strony.

Ciężko odczuwa zdradę z jego strony, ale jeszcze ciężej, można by powiedzieć, to, że wzbudził on w niej wielokrotną refleksję, że rozwinął ją pod względem estetycznym do tego stopnia, iż zamiast pokornie słuchać jednego głosu, słucha wielu głosów jednocześnie. Wtedy budzą się w jej duszy wspomnienia, zapomina o grzechach i winach, przypomina piękne chwile, ogłusza ją nienaturalna egzaltacja. W takich chwilach nie wspomina go ona tylko, lecz ogarnia go rodzajem jasnowidzenia, które wy-kazuje wysoki stopień jej rozwoju. Nie widzi w nim zbrodnia-rza, ale i nie widzi również szlachetnego człowieka — odczuwa go jedynie estetycznie. Napisała do mnie pewnego razu bilecik, w którym się tak o nim wyraża: „Czasami bywał tak uduchowiony, że czułam się unicestwiona jako kobieta, a innym razem taki był dziki i namiętny, tak pożądliwy, że drżałam prawie przed nim. Czasami byłam dla niego całkiem obca, czasami był

mi całkiem oddany, kiedy obejmowałam go ramieniem, nagle się wszystko zmieniało, i trzymałam w objęciach obłok. Znałam to wrażenie, zanim go poznałam, ale on nauczył mnie to pojmować; gdy mówię o tym, zawsze myślę o nim, jak każdą moją

- 8 -

myśl do niego odnoszę. Zawsze kochałam muzykę, a on był bezbłędnym instrumentem, zawsze odpowiadającym potrzebnym tonem; instrumentem o skali, której nie posiada żaden instrument, był zbiorem wszystkich uczuć i wszystkich nastrojów, żadna myśl nie była dlań zbyt górna, żadna zbyt rozpaczliwa, mógł wyć jak jesienny sztorm, mógł szeptać niedosłyszalnie.

Żadne moje słowo nie pozostawało bezskuteczne, a jednak nie mogę powiedzieć, jakie moje słowa osiągały skutek. Gdyż nie mogłam widzieć tych skutków. Ale odczuwałam nieopisany, tajny, niewyrażalny lęk słuchając tej muzyki, którą sama wywoły-wałam, a przecież nie wywoływałam, zawsze to była harmonia, porywająca mnie harmonia”.

To było straszne dla niej, musiało być straszne i dla niego, mogę wnioskować z tego, że ledwie potrafię opanować lęk, który mnie ogarnia, ilekroć myślę o tej sprawie. Mnie także porywa to w krainę mgły, w świat snów, gdzie każdej chwili ogarnia nas strach przed własnym cieniem. Na próżno staram się wyrwać z tego świata, trwam w nim jak groźny cień, jak niemy oskarżyciel. Co za dziwna sprawa! Okrył on najgłębszą tajemnicą to wszystko, a przecież pogrążyło się to w jeszcze głębsze tajnie, i właśnie ja jestem ten wtajemniczony, sam jestem wtajemniczony nieprawnym sposobem. Nie da się zapomnieć o tym wszystkim. Chwilami chciałem z nim o tym pogadać. Ale cóż by to dało? Na pewno zaprzeczyłby wszystkiemu, twierdziłby, że dziennik jest poetyckim esejem i skazałby mnie na milczenie, którego bym mu nie mógł odmówić, zważywszy sposób, w jaki wtajemniczyłem się w tę sprawę. Nic bardziej nie obciąża i nie jest takim przekleństwem, jak tajemnica.

Dostałem od Kordelii cały zbiór listów. Czy są to wszystkie listy, nie wiem, ale nie zdaje mi się, bo się kiedyś nawet wyga-dała z tym, że parę z nich skonfiskowała. Przepisałem te listy i wprowadzam je do tego czystopisu. Co prawda nie są one dato-wane, ale nawet gdyby były, niewiele by mi to pomogło, ponieważ dziennik w miarę rozwoju zdarzeń staje się coraz powścią-

gliwszy, a wreszcie, z jednym wyjątkiem, w ogóle dat nie podaje, jak gdyby historia ta w miarę biegu czasu stawała się, acz-

- 9 -

kolwiek całkiem rzeczywista, coraz bliższa jakiejś idei i z tego powodu podawanie dokładnego czasu dziania się stawało się obojętne. Przeciwnie, pomogło mi to, że w różnych miejscach dziennika odnalazłem parę słów, których znaczenia zrazu nie pojmowałem. Porównując je z listami zrozumiałem jednak, że były one powodem do ich napisania. Było więc dla mnie rzeczą łatwą wstawić je we właściwych miejscach, to znaczy wprowadzić list tam, gdzie się znajduje motyw powodujący jego napi-sanie. Gdybym nie znalazł tych jasnych wskazówek, popełnił-

bym duży błąd niezrozumienia; gdyż nie przyszłoby mi to do głowy, co wynika ze wskazówek dziennika, że poszczególne listy były pisane w tak krótkich odstępach czasu, iż ona zdaje się otrzymywała ich kilka w ciągu jednego dnia. Gdybym szedł za pierwszym popędem, rozłożyłbym te listy regularniej, nie podejrzewając, jakie wrażenie musiała czynić szaleńcza energia, z którą używał on tego, jak i innych środków, aby utrzymywać Kordelię stale w najwyższym punkcie namiętności.

Oprócz całkowitego objawienia charakteru stosunku do Kordelii, Dziennik zawiera tu i ówdzie małe tych spraw szczegóły.

Wszędzie, gdzie się znajdował taki szczegół, na marginesie było napisane NB. Te bruliony nie miały żadnego związku z dziejami Kordelii, ale dały mi jasne pojęcie o znaczeniu wyra-

żenia, którego używała dość często, a któremu przedtem nadawałem inne znaczenie: zawsze trzeba zarzucać osobną wędkę dla świata. Gdyby jakiś zeszyt tego Dziennika dostał się wcze-

śniej w moje ręce, prawdopodobnie wpadłbym na te sprawy, które on sam gdzieś nazwał na marginesie: actiones in distans; gdyż sam powiadał, że Kordelia zajmowała go za bardzo, aby miał czas na rozejrzenie się dokoła.

Wkrótce po tym, gdy porzucił Kordelię, otrzymał od niej parę listów, które odesłał jej nie otwarte. Pomiędzy tymi listami, które Kordelia przekazała mi, znajdowały się także i te. Sama złamała pieczątki, a ja zrobiłem z listów tych odpisy. Nigdy nie zająknęła się o ich treści; a skądinąd, kiedy mówiła o Janie, zwykła była recytować wierszyk, zdaje się Goethego, odnoszą-

- 10 -

cy się do odmienności jej nastroju i zmienności uczuć tak zna-miennie różnych.

Gehe

Verschmähe

Die Treue,

Die Reue

Kommt nach.

Listy brzmiały jak następuje:

- 11 -

Johannes!

Nie nazywam Cię moim; zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że nigdy nie byłeś moim, i dość surowo pokutuję za to, że kiedyś taka myśl rozświetlała moją duszę; a jednak nazywam Cię moim: moim uwodzicielem, moim oszukaniem, moim wrogiem, moim mordercą, moim powodem nieszczęść, moim gro-bem radości, moją przepaścią zatracenia. Nazywam Cię moim i siebie nazywam Twoją, i to słowo, które niegdyś pieściło Twoje ucho, które dumnie schylało się ku mojej adoracji, będzie teraz brzmiało jak przekleństwo; przekleństwo na wieki. Nie ciesz się, że moim celem jest prześladowanie Ciebie, czy też że się uzbroję w sztylet, aby wywołać Twoje szyderstwo! Leć, gdzie chcesz, ja jestem Twoja, sięgnij ostatecznych granic świata, a ja jestem Twoja, kochaj tysiące innych, a ja jestem Twoja, nawet i w godzinę śmierci ja jestem Twoja! Nawet to, co mówię przeciw Tobie, świadczy, że ja jestem Twoja! Tak opętałeś moją ludzkość, że stałeś się wszystkim dla mnie, i całe moje szczęście będzie polegało na tym, że stanę się Twoją niewolnicą. Twoja jestem, tak, Twoja, Twoja, Twoja przeklęta, Twoja Kordelia

Johannes!

Był bogacz, który miał wiele koni i krów, i drobiu nieprzejrza-ne mnóstwo, i była uboga dziewczynka, która miała tylko jednego baranka, który jadł z jej ręki i pił z jej szklanki. Ty byłeś tym bogaczem, posiadającym wszelkie wspaniałości świata, ja byłam tą ubogą, co miała tylko miłość swoją. Zabrałeś mi ją i cieszyłeś się z tego; i miałeś taki kaprys, że złożyłeś w ofierze tę odrobinę, która była moja. A swojego nic nie mogłeś ofiarować. Był bogacz, który miał wiele koni i krów, i drobiu nie-przejrzane mnóstwo, i była uboga dziewczynka, która miała tylko miłość swoją.

Twoja Kordelia

- 12 -

Johannes!

Czy nie ma żadnej nadziei? Czyż Twoja miłość nigdy się nie odrodzi? Gdyż kochałeś mnie, wiem o tym dobrze, choć nie wiem, na jakiej podstawie tak sądzę. Będę czekała, nawet gdyby czas się bardzo dłużył, będę czekała, czekała, aż zmęczysz się miłością do innych, a wtedy Twoja miłość do mnie powsta-nie z grobu, i wtedy będę Cię kochała jak zawsze, dziękowała Tobie jak zawsze, jak przedtem, o Johannes, jak przedtem.

Czy Twój chłód bezserdeczny jest Twą prawdziwą istotą? Czy Twoja miłość, Twe bogate serce było kłamstwem i fałszem? Czy jesteś z powrotem sobą samym? Znoś cierpliwie moją miłość, przebacz, że ja wciąż kocham Cię, ja wiem, że moja miłość jest ciężarem dla Ciebie, ale przecież nadejdzie ten czas, że wrócisz do swojej Kordelii. Twoja Kordelia, posłuchaj tych bła-galnych słów, Twoja Kordelia, Twoja Kordelia, Twoja Kordelia

Chociaż Kordelia nie posiadała tej wielkiej skali uczuć, którą podziwiała u Johannesa, nie można powiedzieć, aby jej uczucia nie falowały w modulacjach. Jej nastrój odbija się w każdym z listów inaczej, chociaż brakuje jej do pewnego stopnia precyzji wyobraźni. Szczególnie widać to w drugim liście, w którym raczej przeczuwa, niż rozumie swe myśli, ale ta niedoskonałość właśnie tak bardzo mnie wzrusza.

4 kwietnia

Ostrożnie, moja piękna nieznajoma, ostrożnie! Wyjść z karety sprawa niełatwa, czasami jest to krok decydujący. Mogę pani pożyczyć do przeczytania pewną nowelę Tiecka, z której pani zobaczy, jak pewna pani zsiadając z konia do tego stopnia uwikłała się w skomplikowaną intrygę, że ten krok stał się decydującym krokiem dla całego jej życia. Stopnie karety czasami są tak wadliwie ułożone, że bardzo często trzeba zapomnieć o ca-

łej gracji ruchów i wpaść w ramiona furmana czy lokaja. Tak, dobrze jest być furmanem czy lokajem, i zdaje mi się, że

- 13 -

wkrótce poszukam posady lokaja w jakimś domu, gdzie są mło-de panny; lokaj często zostaje wtajemniczony w sekrety młodych dziewcząt. Ale niech pani nie skacze, na Boga, błagam pa-nią; przecież jest ciemno; nie przeszkodzę pani, stanę sobie tutaj pod latarnią, tak że pani mnie nie zobaczy, a jak pani mnie nie zobaczy, to i ja pani nie ujrzę, bo się przecież na tyle widzi, na ile się jest widzianym — i właśnie ze względu na lokaja, który może nie będzie miał dość siły, aby wytrzymać taki skok, ze względu na jedwabną suknię, item na koronkową szlarkę, ze względu wreszcie na mnie, pozwól tej malutkiej stopie, której szczupłość niejednokrotnie podziwiałem, pozwól jej na doświadczenie świata, waż się na oparcie się na niej, a jeśli jeszcze wahasz się w sobie nie mogąc znaleźć oparcia, to przystaw szybko drugą nogę, gdyż byłoby rzeczą zbyt okrutną pozostawić cię chwiejącą się w tej pozycji, tak niepięknej i tak odległej od objawienia piękna. Czy też boisz się jakiegoś natrę-

ta, oczywiście nie lokaja, tym bardziej nie mnie, który widzia-

łem tę malutką stopę, a ponieważ jestem badaczem natury, nauczyłem się od Cuviera wyciągać pewne wnioski. A więc odwagi! Jak ten lęk powiększa twe uroki! Ale lęk nie jest piękny sam w sobie, chyba że w tym samym momencie dostrzega się energię, która go przezwycięża. Właśnie. Jak mocno stoi w tej chwili ta mała stopa! Od dawna już to zauważyłem, że dziewczęta, które mają małe nogi, na ogół mocniej na nich stoją niż te, których kończyny są większe. Kto by mógł to pomyśleć?

Przeczy to wszelkiemu doświadczeniu; o wiele niebezpieczniej jest dla sukni, kiedy się wysiada, niż kiedy się wyskakuje. W

każdym razie jest bardzo ryzykowne dla młodej dziewczyny jechać karetą, zbyt często zostaje się w niej na zawsze. Koronki i wstążki się niszczą, i cała sprawa przepada. Nikt tego nie widzi, ostatecznie pokazuje się ciemna postać zawinięta w płaszcz po oczy; światła latarni oślepiają panią i nie wiadomo, skąd on idzie; mija panią akurat w momencie, gdy podchodzi pani do bramy. W krytycznym momencie pada wzrok na tę postać! Pani się rumieni; pierś staje się za ciasna dla jednego od-dechu; we wzroku pani maluje się rozpacz, dumna pogarda; w oku pani czai się prośba, łza; obie są piękne, obie przyjmuję na

- 14 -

mój rachunek; wart jestem i jednego, i drugiego. Ale jestem złośliwy — jaki jest numer domu? — co widzę, jest to wystawa publiczna towarów galanteryjnych; piękna nieznajoma, może to jest oburzające z mojej strony, ale pójdę wskazaną drogą...

Ona zapomniała o tym zdarzeniu, ach tak, jak się ma siedemnaście lat, kiedy w tym szczęśliwym wieku wychodzi się po sprawunki, kiedy do każdego większego czy mniejszego przedmiotu, który się bierze w ręce, przywiązuje się tyle niewyrażalnie radosnych uczuć, łatwo się zapomina o wszystkim. Jeszcze mnie nie dostrzegła; stoję po przeciwnej stronie kontuaru daleko od siebie samego. Lustro wisi na przeciwległej ścianie, ona o tym nie myśli, ale lustro myśli. Jak wiernie objęło ono jej obraz, jak pokorny niewolnik, który chce świadczyć o swym bezgranicznym oddaniu, niewolnik, dla którego ona jest pełna znaczenia, ale który dla niej nic nie znaczy, niewolnik, który ją odbija, ale nie może jej objąć. Nieszczęśliwe zwierciadło, któ-

re może objąć jej obraz, nie może objąć jej samej, nieszczęśli-we zwierciadło, które nie może zataić jej obrazu w swej głębi, ukryć go przed światem, ale przeciwnie, musi go okazywać wszystkim ludziom, jak mnie w tej chwili. Jakaż byłaby to męka dla człowieka! A czyż nie ma takich ludzi podobnych do lustra? Którzy posiadają coś tylko w tym momencie, gdy pokazują to innym, którzy ukazują tylko powierzchnię, a nie istotę rzeczy, i tracą wszystko, kiedy chcą to pokazać, jak to zwierciadło straci jej obraz w jednej chwili, kiedy ona na moment odłączy swe serce od jego powierzchni. I jeżeli człowiek nie jest w stanie zachować w pamięci obrazu, nawet gdy jest on obecny, to musi zawsze pragnąć być oddalonym od piękna i nie mieć go zbyt blisko, aby ogarniać wzrokiem to, co się obejmuje, i odzyskać z powrotem dla wzroku, oddalając to od siebie, ale jednocześnie móc mieć przed okiem duszy, kiedy się nie widzi przedmiotu, gdyż znajduje się zbyt blisko, na przykład kiedy wargi zamykają się na wargach... Jakaż jest piękna! Biedne lustro, musi znosić męki, dobrze, że nie wie, co to zazdrość!

Główkę ma doskonale owalną, trochę pochyloną naprzód, co nieco podwyższa jej czoło, które wznosi się czyste i dumne, nie obarczone cechami intelektu. Jej ciemne włosy wiją się łagod-

- 15 -

nie i pięknie nad czołem. Jej twarz jest jak owoc, wszystkie przejścia są okrągłe, skórę ma przejrzystą, w dotknięciu aksa-mitną, czuję to wzrokiem. Jej oko — jeszcze go nie widziałem, przykrywa je bowiem powieka ozdobiona jedwabną frędzlą, która wyrasta jak przegroda niebezpieczna dla tego, kto chce spotkać jej wzrok. Jej głowa jest głową Madonny, odbija się w niej czystość i niewinność; jak Madonna pochyla się naprzód, ale nie gubi się w kontemplacji Jednego; to sprawia zmiany wyrazów jej twarzy. To, w czym pogrąża się jej umysł, jest wielością, wielość, w której odbija się ziemski przepych i ziem-ska wspaniałość! Zdejmuje rękawiczki, aby ukazać zwierciadłu i mnie prawą rękę utoczoną jak antyczna rzeźba, bez żadnych ozdób i bez płaskiego złotego pierścienia na czwartym palcu —

brawo! — podnosi oczy, jak się wszystko zmienia, choć zostaje takie samo, czoło trochę się zniża, twarz mniej regularnie owalna, ale żywsza. Rozmawia ze sprzedawcą, jest ożywiona, wesoła, rozmowna. Już wybrała jedną, dwie, trzy rzeczy, wybiera czwartą, trzyma ją w ręku, oko jej znowu się zniża, pyta, co to kosztuje, chowa to pod rękawiczkę, to będzie sekret, przeznaczony dla kogo — dla kochanka? — ale ona przecież nie jest zaręczona — ale, ale jest wiele nie zaręczonych, a mają-

cych kochanków, i jest dużo zaręczonych, a nie kochających...

Mamże ją porzucić? Nie powinienem mącić jej radości?... Chce płacić, ale zgubiła swój woreczek... Podaje, zdaje się, swój adres, ale nie chcę go słyszeć, nie chcę pozbawiać siebie niespodzianki; spotkam ją jeszcze w życiu, na pewno ją poznam, a może i ona mnie pozna. Mojego upartego wzroku łatwo się nie zapomina. Przyjdzie na nią kolej, gdy spotkam ją znowu w nie-oczekiwanym otoczeniu. Jeżeli mnie nie pozna, jeżeli jej spojrzenie mnie natychmiast o tym nie przekona, na pewno znajdę okazję, aby spojrzeć na nią z boku. Przysięgam, że przypomni sobie tę sytuację. Tylko cierpliwie, tylko wstrzemięźliwie, wszystko się osiągnie pomaleńku. Już jest naznaczona, potem będzie wybrana.

- 16 -

5-go

To lubię! Sama wieczorem na Östergade!* Tak, widzę lokaja idącego z tyłu, proszę nie myśleć, że jestem tak złego mniema-nia o pani i sądzę, że pani chodzi sama, niech pani nie myśli, że jestem tak niedoświadczony i że nie dostrzegłem od razu tej niebezpiecznej postaci. Ale dlaczego tak prędko? Więc jest trochę strachu, serce bije odrobinę, i to nie z niecierpliwej tęsknoty do domu, ale z powodu niecierpliwego strachu, który przenika całe ciało swoim słodkim dreszczem, i stąd ten prędki krok. Przecież to jest wspaniałe, bezcenne, tak lecieć samotnie

— ze służącym za plecami... Ma się swoje szesnaście lat, jest się oczytaną, to znaczy oczytaną w romansach, złapało się przechodząc przez pokój brata jakieś słówko z jego rozmowy z przyjaciółmi, słówko o Östergade. Później kręciło się wielokrotnie tamtędy, aby usłyszeć coś, jakieś bliższe szczegóły. Na próżno. Chciałoby się, gdy się jest już tak dużą dziewczyną, wiedzieć coś więcej o świecie. Co najwyżej można się tak przejść z lokajem za plecami. Dziękuję za łaskę. Jaką minę zrobią na to ojciec i matka, i jaki pretekst tej wycieczki można wymyślić? Iść na potańcówkę, to za wcześnie, bo August mówił

wyraźnie, że między dziewiątą i dziesiątą; wracać do domu, to już jest za późno, i najczęściej trzeba taszczyć jakiegoś kawalera ze sobą. W czwartek wieczorem, kiedyśmy jechali z te-atru, była w gruncie rzeczy najlepsza sposobność, ale to zawsze trzeba jechać karetą, i pakuje się do środka pani Thom-sen i jej urocze kuzynki; żeby się przynajmniej jechało samotnie, można by było opuścić okno i rozejrzeć się odrobinę. Ale często przychodzą okoliczności niespodziewane. Dziś powiedziała do mnie mamusia: jak tak dalej pójdzie, na pewno nie skończysz tego haftu, co przygotowujesz ojcu na urodziny, aby ci nikt nie przeszkadzał, pójdź do cioci Jetty i zostań tam aż do herbaty, a potem Jens przyjdzie po ciebie. Nie była to w gruncie rzeczy miła propozycja, bo u cioci Jetty są potworne nudy; ale za to będę wracała o dziesiątej sama, ze służącym. Kiedy

* Ulica stanowiąca część Ströget, głównej arterii starej Kopenhagi (przyp.

tłum.)

- 17 -

Jens przyjdzie, poczeka sobie do za kwadrans dziesiąta i wtedy wyruszymy. Tyle tylko, że mogę spotkać mego pana brata albo pana Augusta — lepiej byłoby nie spotkać, bo zaraz mnie odprowadzą do domu — ślicznie dziękuję, wolę być wolna. Wolność!

— ale może spostrzegę ich tak, że oni mnie nie zobaczą... No, moja panienko, co pani widzi i co się pani zdaje, że ja widzę?

Przede wszystkim małą czapeczkę, którą ma pani na głowie, a w której jest pani szalenie do twarzy, która tak harmonizuje z całością pani pośpiechu. Nie jest to kapelusz, tym bardziej nie czepeczek, raczej pewien rodzaj kapturka. Ale przecież to niemożliwe, żeby pani włożyła to na siebie dziś rano. Czyżby przyniósł to służący, czy może pożyczyła pani to u cioci Jetty? —

Może pani jest incognito? Woalki pani nie może ściągnąć na dół, skoro pani chce czynić obserwacje. A może to nie jest woalka, tylko szeroka blondynowa koronka. W cieniu nie można rozpoznać. Wszystko jedno, co to jest, ale zakrywa pani górną poło-wę twarzy. Pani podbródek jest naprawdę piękny, trochę za ostry; usteczka otwarte, to dlatego, że pani szła tak prędko.

Zęby — białe jak śnieg. Tak powinno być. Zęby to niezwykle ważna rzecz, to straż kryjąca się za uwodzicielską słodyczą warg. Policzki tryskają zdrowiem. Jeżeli się głowę lekko pochyliło na bok, łatwo było zajrzeć pod ten woal czy pod tę koronkę. Uwaga, takie ukośne spojrzenie jest bardziej niebezpieczne niż spojrzenie wprost. Tak jak przy fechtunku; a jakiż oręż jest równie ostry, równie przenikliwy, równie szybki w akcji, a przez to prowadzący do rozczarowań, jak ludzki wzrok? Trafia się wysoką kwartę, jak mówią fechmistrze, i atakuje w sekundę; im prędzej następuje atak po zaznaczeniu, tym lepiej. Nieopisany to moment — chwila trafienia. Przeciwnik czuje się zwyciężony, jest pobity, ale w zupełnie innym miejscu, niż mu się zdaje...

Ale ona nieustraszenie kroczy dalej, nie lękając się i nie mó-

wiąc nic. Proszę uważać, nadchodzi szybko jakiś człowiek, proszę ściągnąć woalkę, proszę nie pozwolić, aby jego pospolity wzrok zbrukał twe rysy, pani nie ma nawet pojęcia o tym, że być może przez długi czas nie będzie mogła pani zapomnieć tego lęku, jakim przejął panią dotyk tego wzroku — pani nie widziała tego tak jak ja, że to on opanował sytuację. Służący

- 18 -

potraktowany jest jak przedmiot. No i ma pani, widzi pani, co to jest, wychodzić samej tylko ze służącym. Lokaj upadł. W

gruncie rzeczy jest to bardzo śmieszne, ale co pani teraz zrobi?

Zawróci pani i pomoże mu pani stanąć na nogi, to nie wypada, kroczyć dalej z zabłoconym lokajem nieprzyjemnie, iść dalej samej niebezpiecznie. Uwaga, potwór się zbliża... Pani mi nic nie odpowiada, tylko patrzy na mnie, czyż moja powierzchow-ność budzi lęk w pani? Nie robię na pani żadnego wrażenia, jestem poczciwym człowiekiem z innego świata. Nie ma nic w moich słowach, co by panią mogło dotknąć, nic, co by pani na-pomknęło o naszej sytuacji, nic, co by mnie do pani zanadto zbliżyło. Pani lęka się jednak odrobinę, nie może pani zapomnieć o zbliżeniu się podejrzanej postaci. Pani odczuwa trochę współczucia dla mnie, rozumie pani moje zmieszanie i to, że nie podnoszę na panią wzroku, co pani daje nade mną przewagę. Cieszy to panią i budzi poczucie bezpieczeństwa. Ma pani nawet lekką ochotę pośmiać się ze mnie. Założyłbym się, że w tej chwili miałaby pani odwagę wziąć mnie pod rękę, gdyby to pani przyszło do głowy... Ach, więc pani mieszka na Stormgade?

Pani przeczy mi zimno i pokrótce. Czyż zasłużyłem na to, skoro pomogłem pani w trudnej sytuacji? Rozmyśliła się pani, zwraca się ku mnie, dziękuje mi za moją uprzejmość, podaje mi rękę

— dlaczego pani pobladła? Mój głos się nie zmienił, zachowanie jednakowe, oko moje tak samo spokojne i opanowane. Uścisk dłoni? Czyż uścisk dłoni może coś znaczyć? Tak, może, bardzo może, moja dziewczynko, za dwa tygodnie wytłumaczę ci wszystko, a tymczasem zostań przy mniemaniu, że jestem do-brodusznym człowiekiem, który po rycersku pomaga młodej pannie i może potem uścisnąć jej dłoń w zupełnie niewinnym sposobie.

7 kwietnia

„A więc w poniedziałek o 1-ej na wystawie obrazów”. Bardzo dobrze, będę miał zaszczyt stawić się za kwadrans pierwsza.

Małe rendez-vous. Ostatniej soboty puściłem w trąbę wszystkie

- 19 -

zajęcia i zdecydowałem się złożyć wizytę memu nieobecnemu przyjacielowi, Adolfowi Bruun. W tym celu udałem się około godziny siódmej po południu na Vestergade, gdzie on miał podob-no mieszkać. Tymczasem nie mogłem go tam znaleźć nawet na trzecim piętrze, dokąd dotarłem całkiem zdyszany. Kiedy już chciałem schodzić w dół, do ucha mego doleciał melodyjny głos kobiecy, który powiedział nieco ściszonym tonem: „A więc w poniedziałek o 1-ej na wystawie obrazów, w tej porze nie ma tam nikogo, a w domu, wiesz dobrze, nigdy nie uda mi się cię zobaczyć”. To zaproszenie było skierowane nie do mnie, ale do młodzieńca, który raz- dwa- trzy wyskoczył przez drzwi wyj-

ściowe, tak szybko, że nawet moje oczy, a cóż dopiero moje nogi nie zdołały go dogonić. Gdyby na schodach palił się gaz, ujrzałbym, czy warto było być aż tak punktualnym. Ale gdyby palił się gaz, to pewnie bym nic nie posłyszał. Rzeczywistość jest rozsądna, a ja wciąż pozostaję optymistą... Ale kim jest ona? Na wystawie roi się od dziewcząt, mówiąc słowami donny Anny. Jest punktualnie trzy kwadranse na pierwszą. Moja pięk-na nieznajoma! Chciałbym, aby twój absztyfikant był równie punktualny, co ja, a może sobie wcale nie życzysz, aby przychodził aż o kwadrans za wcześnie. Zresztą, jak pani sobie życzy, ja w każdym razie jestem do usług... „Czarodziejska kobieto, wróżko czy czarownico, zrzuć swą powłokę”, odkryj się, prawdopodobnie już jesteś tutaj, niewidzialna dla mnie, zdradź swą obecność, bo inaczej jakże stwierdzę twoje objawienie? A może przyszło tu więcej kobiet w tym samym celu?

Możliwe. Kto może znać drogi ludzkie, nawet na wystawie obrazów. — A właśnie wpada do hallu dziewczyna, spieszy się, leci prędzej niż wyrzut sumienia zdąża za grzesznikiem. Zapomina okazać bilet, czerwony woźny ją zatrzymuje. Boże drogi! Jakże się ona spieszy! To na pewno ona. Skądże ten niewczesny po-

śpiech? Nie ma jeszcze pierwszej. Tak, ale pamiętaj, ma spotkać kochanka; przy takiej okazji czyż to wszystko jedno, jak się wygląda, przecież sam rozum każe, żeby okazać się z najlepszej strony? Gdy taka młoda krew gna na randkę, dziewczyna bierze się do rzeczy jak szalona. Jest całkiem roztrzęsiona.

A ja sobie siedzę wygodnie na krześle i kontempluję piękny

- 20 -

prospekt wiejskiego pejzażu... A ta piekielna dziewczyna pędzi przez wszystkie sale. Powinna choć trochę postarać się ukryć swoją pożądliwość; pamiętaj na słowa skierowane do panny Lisbety*; „To wstyd, gdy młoda panna pokazuje, jak bardzo chce się spotkać z młodzieńcem!” Ale to jest zupełnie zrozumiałe, że wasze spotkanie jest całkiem niewinne. Takie spotkanie zazwyczaj uważane jest przez zakochanych za najpiękniejsze chwile. Sam przypominam sobie tak dokładnie, jakby to było wczoraj, ten pierwszy raz, kiedy biegłem na umówione miejsce, z sercem pełnym radości i niewiedzy szczęścia, które mnie oczekiwało, pierwszy raz, kiedy klasnąłem trzykrotnie w dłonie, pierwszy raz, kiedy się otworzyło okno, pierwszy raz, kiedy małą wiszącą furtkę otworzyła niewidzialna ręka dziewczyny, która natychmiast schowała się za drzwiami, pierwszy raz, kiedy ukryłem dziewczynę pod moim płaszczem w jasną noc letnią. Ale miesza się z tymi sądami wiele złudzeń. Spokojny obserwator nie zawsze uważa, że zakochani najpiękniej wy-glądają w tym momencie. Byłem świadkiem nieraz takich spotkań, gdzie pomimo że dziewczyna była miła, a chłopiec pięk-ny, ogólne wrażenie było przygnębiające i randka była wcale niepiękna, chociaż taką zdawała się zakochanym. Kiedy się zy-skuje doświadczenia, wygrywa się w pewnym sensie, gdyż chociaż się traci słodki niepokój niecierpliwej tęsknoty, zdobywa się zdolność nadania temu momentowi prawdziwej piękności.

Mogę się wściekać widząc istotę ludzką tak pomieszaną w takich okolicznościach, iż zamiast miłości ogarnia ją delirium tre-mens. Ale co się Cygan zna na marcepanach! Zamiast dyskret-nie cieszyć się tym niepokojem, pozwolić zapłonąć jego pięk-ności i nasycić się nim, wywołuje tylko szpetną konfuzję i wraca przecież wesoło do domu, wyobrażając sobie, że miał

cudowne przeżycie. Ale co, u diabła, gdzie sterczy ten facet, godzina już prawie druga. To okropne stworzenia, ci zakochani.

Taki chłystek każe czekać na siebie dziewczynie! Nie, ja jestem zupełnie innym człowiekiem! Nie zostaje mi nic innego, jak za-gadać do niej, kiedy mnie mija po raz piąty. „Niech pani mi wy-

* Ludwig Holberg: Erasmus Montanus, akt 5, scena 5. (przyp. tłum.)

- 21 -

baczy moje natręctwo, proszę pani, ale pani zdaje się szuka swojej rodziny, pani kilka już razy szybko przeszła koło mnie, ale widziałem, że pani stale zatrzymywała się w sąsiedniej sali, może pani nie wie, że jest jeszcze jedna sala za schodami, może pani tam znajdzie osoby, których szuka”. Ukłoniła mi się, bardzo jej z tym pięknie. Okoliczność pomyślna, że tamten nie przychodzi, ryby najlepiej się łapie w zamąconej wodzie. Kiedy dziewczyna ma poruszone zmysły, można się ważyć na wiele rzeczy, które inaczej zawodzą. Ukłoniłem się jej tak uprzejmie i tak zimno, jak tylko można, i znowu siedzę na mym krześle przed wiejskim pejzażem i nie spuszczam z niej oka. Iść zaraz za nią byłoby może niebezpieczne, mógłbym być uważany za natręta i wzbudzić w niej czujność. A teraz ona myśli, że przemówiłem do niej ze współczucia i dobrze to sobie zanotowała.

Nikogutko nie ma w sali za schodami, wiem przecież dobrze.

Samotność dobrze jej zrobi, dopóki widzi wiele ludzi naokoło siebie, denerwuje się, jak tylko jest sama, uspokaja się. Mam rację, została tam sama. Za chwilę przejdę i ja en passant; zgłaszam teraz pretensję do odpowiedzi, mam prawo żądać ukłonu. Usiadła. Biedna dziewczyna, wygląda tak żałośnie. Ale bądź spokojna, będziesz pomszczona, ja pomszczę ciebie, zobaczy on, czym to się skończy. Jakaż jest piękna, kiedy wiatry przeciwne zamilkły, a ona odpoczywa w spokojnym nastroju.

Istota jej jest harmonią tęsknoty i cierpienia. Jest niebywale pociągająca. Siedzi tak, ubrana w strój podróżny, a przecież to nie ona miała ruszyć w drogę, włożyła ten strój, aby jechać po radość, a teraz oznacza on jej ból, gdyż oto radość odjeżdża od niej w dal. Wygląda tak, jak gdyby wyszła na pożegnanie z ko-chankiem. Niech sobie jedzie! Sytuacja układa się pomyślnie, chwila mruga do mnie. Teraz trzeba się tak wystawić, żeby się wydawało, jakobym wierzył, że szukała tu kogoś z rodziny czy ze swego towarzystwa, a jednak mówić tak ciepło, aby każde słowo odpowiadało jej uczuciom, takim sposobem wślizgnę się do jej myśli. — Żeby to wszyscy diabli wzięli, czyż to nie on nadchodzi, ten chłystek, niewątpliwie to on. Patrzcie mi na tego łobuza, psuje mi całą pomyślną sytuację. Trzeba to jakoś przemyślnie poprawić. Trzeba opanować sytuację, włączyć się

- 22 -

do niej. Kiedy mnie teraz ujrzy, nie będzie mogła wstrzymać się od uśmiechu z mojego powodu, bo ja myślałem, że ona szuka swej rodziny, kiedy ona czekała na kogoś zupełnie innego.

Ten uśmiech uczyni ze mnie jej wspólnika, to już jest coś.

Dzięki serdeczne, moje dziecko, ten uśmiech jest dla mnie wiele więcej wart, niż ci się zdaje, jest on początkiem, a po-czątek jest zawsze najtrudniejszy. Teraz już jesteśmy znajomymi, a znajomość nasza oparta jest na pikantnej sytuacji, na razie to mi wystarczy. Posiedzicie tu z godzinę. Za dwie godziny będę wiedział, kto pani jest. Nie darmo policja ma spisy męż-

czyzn.

9-go

Czyżbym oślepł? Czy mój wewnętrzny wzrok stracił swą siłę?

Widziałem ją, ale było to jak jakieś niebiańskie objawienie, tak całkowicie obraz jej zniknął dla mnie. Na próżno pobudzałem wszystkie siły duszy, aby wyczarować jej obraz. Gdybym ją spotkał znowu, poznałbym ją w okamgnieniu w pośrodku tysiąca. A tymczasem zniknęła i oko mej duszy na próżno starało się pojmać ją w sieci tęsknoty. — Chodziłem po Langelinie obojętny na wszystko i nie zwracając żadnej uwagi na otoczenie, aczkolwiek moje bystre oko uważało na wszystko, kiedy nagle ujrza-

łem ją. Wzrok mój wlepił się w nią nie zważając zupełnie na wolę swego pana; nie mogłem absolutnie oderwać go od niej i spojrzeć na inny przedmiot, który chciałem zaobserwować, nie widziałem go, choć wytrzeszczałem oczy. Jak fechmistrz, który zatrzyma się w swym wypadzie, tak moje oko zostało nierucho-me, skamieniało skierowane w jedną stronę. Nie mogłem opu-

ścić wzroku, nie mogłem skierować go do wewnątrz, do środka, nie mogłem nie widzieć, gdyż widziałem zbyt wiele. Jedyna rzecz, którą mogłem zauważyć, to tylko to, że miała na sobie zielony płaszczyk, to było wszystko, co można powiedzieć, to było pojmaniem obłoku zamiast Junony; wyśliznęła się ode mnie jak Józef z rąk żony Putyfara, zostawiając mi tylko swój płaszcz. Towarzyszyła jej starsza pani, która wyglądała na jej

- 23 -

matkę. Tę mógłbym opisać od stóp do głowy, pomimo iż wcale nie spojrzałem na nią, jedynie prześliznąłem się po niej okiem.

Tak to jest. Dziewczyna zrobiła na mnie wielkie wrażenie, i ją właśnie zapomniałem, tamta nie zrobiła żadnego wrażenia, i właśnie tę zapamiętałem.

d. 11

Mój umysł i uczucia uwikłane są stale w te same sprzeczno-

ści. Wiem, że ją widziałem, ale wiem także, że znowu o tym zapomniałem, ale tak, że w tej resztce wspomnienia, która została w mojej głowie, nie mogę znaleźć odświeżenia. Z gwał-

townym niepokojem, jak gdyby od tego zależał mój byt, żąda dusza ma tego obrazu, a przecież się on nie ukazuje; powinienem wydrzeć sobie oczy, aby je ukarać za łatwość zapomnie-nia. Kiedy szaleję z niecierpliwości, kiedy zapanowuje cisza w mym wnętrzu, jest jak gdyby przeczucie i wspomnienie poczynały tkać jakiś obraz, który jednak nie może nabrać dla mnie wyraźnych konturów, gdyż nie mogę utrwalić jej w jej otoczeniu, jest to jak wzór delikatnej tkaniny, jaśniejszy niż tło, ale niewyraźny, bo za jasny. To dziwne uczucie znajdować się w takim stanie, ale stan ten ma swoje urocze strony zarówno sam w sobie, jak i dlatego, że pokazuje, jak jeszcze jestem młody.

Może mnie on także nauczyć innej rzeczy, a mianowicie, że zawsze szukam zdobyczy wśród młodych dziewcząt, a nie wśród młodych mężatek. Mężatka jest mniej naturalna, bardziej ko-kieteryjna; przyjaźń z nią nie jest ani piękna, ani interesująca, jest pikantna, a pikantne sprawy stawiam na ostatnim miejscu.

— Zupełnie nie oczekiwałem, że będą jeszcze w stanie znowu zasmakować w pierwszych doznaniach zakochania: nurzałem się w miłości, stałem się tym, co się u sportowców nazywa se-niorem, nic dziwnego, że jestem trochę przechodzony. Tym lepiej, tym więcej obiecuję sobie po tej przygodzie.

- 24 -

14-go

Ledwo poznaję siebie. Moje zmysły szaleją jak morze wzbu-rzone wichrami namiętności. Gdyby ktoś mógł ujrzeć mą du-szę w tym stanie, mogłaby się mu wydawać podobna do łódki, która się zanurza dziobem głęboko w morze i grozi jej w tej niebezpiecznej wyprawie zatonięcie na głębokościach morskiej otchłani. Nie spostrzegłby, że wysoko na maszcie czuwa na straży marynarz. Ruszajcie naprzód, dzikie siły, szalej potęgo namiętności, rzucajcie wzburzoną pianę pod obłoki, nie pochło-ną mnie wasze fale! Siedzę spokojnie, ja, król raf!

Prawie nie znajduję miejsca na postawienie stopy, miejsca, którego na próżno szuka morski ptak, aby się utrzymać wśród wzburzonych fal moich namiętności. A przecież takie wzburze-nie jest moim żywiołem, na którym buduję, jak Alcedo Ispida*

buduję gniazdo na falach.

Indory wściekają się, kiedy widzą kolor czerwony, a ja szaleję, kiedy widzę kolor zielony, za każdym razem widzę zielony płaszcz; a ponieważ oko mnie zawodzi, czasami wszystkie me nadzieje rozwiewają się z powodu woźnego ze szpitala Króla Fryderyka*.

20-go

Trzeba się ograniczać, najlepszy to sposób uzyskania największych korzyści. Nie zdaje mi się, abym prędko dowiedział

się czegoś o dziewczynie, która napełniła moją duszę i moje myśli tak całkowicie, ile pragnie ma tęsknota. Muszę się zachowywać zupełnie spokojnie, gdyż i ten stan ducha, ciemne i nieokreślone, ale mocne poruszenie ma swoją słodycz. Zawsze ubóstwiam, kiedy w jasną noc księżycową kładę się na dnie łodzi na jednym z naszych przepięknych jezior. Opuszczam wtedy

* Alcedo Ispida (ptak lodowy), o którym w starożytności istniało podanie, że buduje gniazda na falach (przyp. tłum.)

* Nosiciele lektyk z chorymi ze szpitala Króla Fryderyka chodzili w zielonych ubraniach (przyp. tłum.)

- 25 -

żagle, nie wiosłuję i nie steruję, wyciągam się jak długi, patrzę w głębie niebios. Kiedy fale kołyszą łódkę na swym łonie, kiedy wiatr szybko gna obłoki, księżyc co chwila znika i znowu się pokazuje, znajduję spokój w tym niepokoju; ruch fal usypia mnie i uderzenia o brzeg łódki tworzą monotonną kołysankę, szybki ruch obłoków, zmiana światła i cienia upaja mnie i śnię czuwa-jąc. W ten sam sposób układam się i teraz, opuszczam żagle, porzucam ster, tęsknota i oczekiwanie uciszają się stopniowo, stają się coraz słabsze; kołyszą mnie jak dziecko, nade mną wznosi się niebo nadziei, jego nieokreślony obraz wznosi się nade mną jak blask miesiąca, to oślepia mnie swym światłem, to ogarnia cieniem. Jakaż to rozkosz tak płynąć na ruchliwej wodzie — jakaż to rozkosz poruszać się tak w swoim wnętrzu.

21-go

Dnie mijają, nie zbliżam się do celu. Dziewczęta bawią mnie bardziej niż kiedykolwiek, a jednak nie mam ochoty na ich towarzystwo. Szukam wszędzie tamtej. Kosztuje mnie to często bardzo dużo, gasi mój wzrok, przyćmiewa moje przyjemności.

Wkrótce nastąpi przyjemny czas, kiedy w życiu ruchliwych ulic i uliczek będzie się miało za darmo to wszystko, za co zimą drogo się płaci w życiu towarzyskim; gdyż młoda dziewczyna dużo rzeczy zapomina — nigdy sytuacji. Życie towarzyskie pozwala na obcowanie z płcią piękną, ale nie daje żadnych przepisów, jak trzeba zaczynać romans. W życiu towarzyskim każda dziewczyna jest uzbrojona, mało jest okazji, a najczęściej dziewczyna nie ma żadnych podniet zmysłowych. Na ulicy dziewczyna jest jak otwarte morze, i wszystko dlatego działa mocniej, i wszystko zdaje się bardziej tajemnicze. Daję sto ta-larów za uśmiech młodej dziewczyny na ulicy, nie dam i dziesięciu za podanie ręki w towarzystwie, a zresztą zupełnie inne to wartości. Kiedy romans się zaczął, to szuka się odpowiedniego wyrazu uczuć i w towarzystwie. Ma się tajemny sposób porozumienia się, przejmuje ją to dreszczem, to jest najskutecz-niejszy środek podniecający ze wszystkich, jakie znam. Nie po-

- 26 -

winna o tym mówić, ale nie przestaje o tym myśleć; nie wie, czy się już zapomniało o wszystkim, czy się jeszcze pamięta: drażni się ją to w ten, to w inny sposób. W tym roku moje żni-wo nie będzie obfite: ta dziewczyna zajmuje mnie za bardzo.

W pewnym sensie dochody mam skąpe, ale za to mam widoki na wielką wygraną.

5-go

Przeklęty Przypadku! Nigdy cię nie przeklinałem za to, żeś się zdarzył, ale przeklinam cię za to, że się nie zdarzyłeś. A może to ma być twoim nowym wynalazkiem, niepojęta istoto, bezpłodna macierzy wszystkiego, ostatnia resztko tych czasów, kiedy konieczność urodziła wolność i kiedy wolność z powrotem dała się zwabić do macierzystego wnętrza. Przeklęty Przypadku! Jedyny mój powierniku, jedyna istoto, którą uważam za godną być moim sojusznikiem i moim wrogiem, zawsze równy sobie w nierówności, zawsze niepojęty, zawsze zagadkowy! Ty, którego kocham z całą sympatią mej duszy, w którego obrazie odtwarzam samego siebie, dlaczego nie ukazujesz mi się? Nie żebrzę o twą łaskę, nie modlę się pokornie do ciebie, nie proszę cię, abyś się objawił w ten lub inny sposób, takie składanie modlitw jak przed Bogiem byłoby pogańskim kultem, nie do przyjęcia dla ciebie. Ale wyzywam cię do walki, dlaczego się więc nie ukazujesz? Czyż się zatrzymał ruch budowy świata, czyż rozwiązana jest twoja zagadka, czyż się pogrążyłeś w ot-chłani wieczności? Straszna to myśl, że świat zatrzymał się z nudów! Przeklęty Przypadku, czekam na ciebie. Nie chcę cię zmóc zasadami czy tym, co szalony motłoch nazywa charakte-rem, nie, chcę cię wyczarować poezją! Nie chcę być poetą dla innych, ukaż się! Wyczaruję cię, spożyję mój poemat i to bę-

dzie moim pożywieniem! A może uważasz mnie za niegodnego?

Jak bajadera, która tańczy na cześć bóstwa, tak ofiarowałem się służyć tobie; lekki, ledwie przyodziany, zręczny, bezorężny, wyrzekam się wszystkiego; nic nie posiadam, niczego nie pożą-

dam, nic nie kocham, nie mam nic do stracenia, ale przeto nie

- 27 -

stałem się więcej wart od ciebie, ciebie, któremu z dawna obrzydło odbierać ludziom to, co kochała, znudzony ludzkimi podłymi westchnieniami, ludzkimi podłymi prośbami. Zaskocz mnie, jestem gotów, żadnych zakładów, walczmy honorowo.

Pokaż mi ją, pokaż mi możliwość, która zdaje się niemożliwa, pokaż mi ją w mgłach podziemnego świata, abym ją stamtąd wyprowadził*, niech mnie nienawidzi, gardzi mną, niech będę jej obojętny, niech kocha innego, nie lękam się; ale porusz wody sadzawki, przerwij milczenie. Tak mnie wygłodzić to pod-

łość z twej strony, ty, który sobie wyobrażasz, że jesteś silniej-szy ode mnie.

dnia 6 maja

Już wiosna. Wszystko się rozwija, także dziewczęta. Zdejmuje się płaszcze zimowe, zapewne i mój zielony płaszcz wisi w szafie. To są skutki zawierania znajomości z dziewczętami na ulicy, nie w towarzystwie, gdzie od razu wiadomo, jak się dziewczyna nazywa, z jakiej pochodzi rodziny, gdzie mieszka, czy jest zaręczona. Ta ostatnia wiadomość niezwykle jest waż-

na dla wszystkich poważnych i stałych starających się, którzy jak ognia boją się zakochać w cudzej narzeczonej. Taki facet odczuwałby piekielną trwogę, gdyby znajdował się w mojej skórze; byłby zupełnie wykończony, gdyby jego starania o wiadomości zakończyły się wieścią, że jest zaręczona. Ale mnie to mało martwi. Zaręczyny to tylko zabawna przeszkoda. Nie boję się ani zabawnych, ani tragicznych przeszkód, jedyna rzecz, której się boję, to nuda. Dotychczas jeszcze się nie dowiedzia-

łem żadnej rzeczy, mimo że niczego nie zaniedbałem i wiele razy przekonałem się o słuszności słów poety*:

nox et hiems, longaeque viae, saevique dolores mollitus his castris, et labor omnis inert.

* Aluzja do mitu Orfeusza (przyp. tłum.)

* Owidiusz, Ars amandi II, 235 (przyp. tłum.)

- 28 -

Może wcale nie pochodzi ona stąd, z miasta. Może pochodzi ze wsi? Może, może, do wściekłości doprowadzają mnie te wszystkie „może”, i im więcej mam w głowie tych „może”, tym staję się wścieklejszy. W każdym razie odłożyłem już pieniądze na podróż. Na próżno szukam jej po teatrach, koncertach, ba-lach i promenadach. To mnie cieszy do pewnego stopnia; dziewczyna, którą można często spotkać na takich zabawach, najczęściej niewarta jest zachodów. Brak jej wtedy najczęściej tej świeżości, która jest dla mnie conditio sine qua non**. Łatwiej jest znaleźć Preciosę w cygańskim obozie niż taką dziewczynę w tancbudzie, gdzie młode dziewczęta wystawione są na sprzedaż — w całej niewinności, i niech nas Bóg broni, abyśmy myśleli inaczej!

12-go

Moje dziecko, dlaczego pani nie stanęła w bramie? Nie ma nic zdrożnego, kiedy dziewczyna staje w bramie podczas deszczu. Ja staję zawsze, zwłaszcza kiedy nie mam parasola, nawet czasami, kiedy mam parasol, jak na przykład w tej chwili.

Zresztą, mógłbym wymienić parę szanownych dam, które nie zawahałyby się tak uczynić: staje się spokojnie, odwraca się plecami do ulicy, tak że przechodnie nawet nie mogą zorientować się, czy się stoi czy się wchodzi do domu. Przeciwnie, jest to bardzo nieprzezornie, kiedy się chowa za na wpół otwartą bramą, należy się wtedy lękać konsekwencji, gdyż im bardziej się człowiek kryje, tym przykrzej mu jest być odkrytym. Jeżeli się jednak człowiek schował, to powinien stać bez ruchu, pole-cając się opiece swego geniusza czy też Anioła Stróża; szczególnie należy unikać wyglądania na ulicę w celu przekonania się, czy deszcz już ustał. Jeżeli się chce przekonać o tym, czyni się odważnie jeden krok naprzód i patrzy się z powagą w niebo; a gdy przeciwnie, ciekawie, z wahaniem, lękiem, niepew-nie wysuwa głowę i szybko się ją cofa — to każde dziecko zrozumie, że to jest zabawa w chowanego. A ja, który zawsze ba-

** Warunkiem koniecznym (przyp. tłum.)

- 29 -

wię się razem, muszę się powstrzymywać, nie odpowiadać na pytania, jeżeli mnie kto zapyta... Proszę nie myśleć, że żywię jakieś złe myśli o pani, nie ma pani najmniejszego zamiaru wysuwać swej głowy, zresztą byłaby to najniewinniejsza gra w świecie. Przeciwnie, nie powinna mnie pani poniżać w swych myślach, moje imię i moja reputacja nie wytrzymałyby tego.

Zresztą to pani zaczęła. Radzę pani nikomu nie opowiadać o tym zdarzeniu; nie miała pani racji. Cóż mogłem zrobić innego, niż zrobiłby każdy kawaler na moim miejscu: musiałem ofiarować pani mój parasol. A gdzież się ona podziała? Rozkosznie ukryła się za drzwiami portiera. Jest to najmilsza dziewczyna, wesoła, uszczęśliwiona. — „Może mi pan powie, panie portie-rze, czy zaglądała tu taka młoda pani, widziałem jej głowę w bramie, zapewne szukając parasola. Właśnie jej szukamy, ja i mój parasol”. Pani się śmieje. Może pani pozwoli przysłać jutro służącego po parasol, a może pani każe przywołać powóz — nie ma za co dziękować, to zwyczajna uprzejmość. — Jest to najmilsza dziewczyna, jaką widzę od dłuższego czasu, jej spojrzenie jest tak dziecinne, ale tak żywe, cała jej istota tak przy-jemna, tak czysta, ale zaciekawiona. Odejdź w spokoju, dziecino, gdyby nie pewien zielony płaszcz, chciałbym zawrzeć z tobą bliższą znajomość. Idzie w dół na wielką Kjøbmagergade.

Jakże była niewinna i ufna, ani cienia pruderii. Jaki lekki ma krok, jak pięknie porusza głową — zielony płaszcz wymaga wielkich wyrzeczeń.

d. 15-go

Dzięki ci, drogi Przypadku, przyjmij me dzięki! Smukła była i dumna, tajemnicza i pełna zamyśleń, jak jodła, jak wystrzał, jak myśl, która wznosi się z głębi ziemi ku niebu, niewytłuma-czalna, sama dla siebie niezrozumiała, jak całość, która nie dzieli się na części. Buki tworzą zielone korony, których liście mówią o tym, co się dzieje w ich cieniu, jodła nie ma korony, nic nie opowiada, sama z siebie jest zagadką — taka była ona.

Zawarta sama w sobie, sama z siebie rodziła się, spokojna duma

- 30 -

gnieździła się w niej, jak górny duch jodły, chociaż gałęzie jej schylały się do ziemi. Smutek spowijał ją jak gruchanie leśnych gołębi, głęboka tęsknota za czymś nieokreślonym. Była zagadką, która tajemnie kryła własne rozwiązanie, swoją tajemnicę, a czymże były wszystkie tajemnice dyplomatów w porównaniu z tą tajemnicą, zagadką, a cóż na świecie jest równie pięknego jak słowo rozwiązujące tę zagadkę? Jakież znaczenie nadaje temu słowu „rozwiązać” nasz język! Rozwiązać — ileż znaczeń ma to słowo, jakże piękne, jak mocne są te znaczenia, wszystkie kombinacje, w których słowo to możemy spotkać! Skoro bogactwo duszy jest zagadką, dopóki więzy języka nie są rozwiązane i tym samym wyjaśniają znaczenie zagadki, tak samo i młoda dziewczyna jest zagadką. Dzięki ci, dobry Przypadku, przyjmij moje dzięki! Jeślibym spotkał ją w zimie, zapewne owiniętą w zielony płaszcz, może zmarzniętą, chyba niełaskawość pogody zmniejszyłaby jej urok. Ale przeciwnie, co za szczęście, zobaczyłem ją po raz pierwszy w najpiękniejszej porze roku, wczesnym latem, w świetle popołudnia. Zima ma swoje przewagi. Wspaniale oświetlona sala balowa może być upiększającym otoczeniem dla ustrojonej na bal dziewczyny; ale zbyt rzadko ukazuje się ona tam w korzystnym świetle, właśnie dlatego, że wszystko się składa na korzystne oświetle-nie, któremu dziewczyna ustępuje albo z którym walczy, i jedno, i drugie ma wpływ niekorzystny; częściowo dlatego, że wszystko przypomina, że są to sprawy przelotne i przemijające i wywołują niecierpliwość, która niszczy urok zabawy. Były takie chwile, kiedy chętnie bywałem na sali balowej, nie unika-

łem uroczego przepychu i bezcennej powierzchni młodości i piękna, skomplikowanej gry sił, ale nie porywało mnie to tak, żebym aż tracił głowę. Nie pojedyncza piękność pociągała mnie, ale całość; senne widziadło przechodzi, a w tym widzia-dle plączą się wszystkie razem kobiece postaci i wszystkie te ruchliwe postaci szukają czegoś, szukają uspokojenia w obrazie, którego dostrzec niepodobna.

- 31 -

Było to na ścieżce, która biegnie między Północną a Wschodnią Bramą*. Była godzina prawie pół do siódmej. Słońce już nie paliło tak silnie, tylko jego ślad zachował się w łagodnym świetle, które ogarniało cały krajobraz. Natura odetchnęła lżej. Jezioro leżało ciche, gładkie jak lustro. Urocze domki na fortecz-nych wałach odbijały się w wodzie, która dalej stawała się ciemna jak metal. Ścieżka i budynki po drugiej stronie były oświetlone promieniami gasnącego słońca. Niebo było jasne i czyste, tylko pojedynczy lekki obłok niezauważalny płynął po nim, a widać go było lepiej, gdy się patrzyło na jego odbicie w wodzie, na której blask chmurki roztapiał się błyszcząc. Nie drgnął ani listek. To była ona. Oko moje nie myliło się, choć nie widziało zielonego płaszcza. Chociaż od tak długiego czasu czekałem na tę chwilę, nie mogłem opanować pewnego niepokoju, wznoszenia się i opadania uczuć, podobnie jak wznosił się i opadał pogrążony w śpiewie skowronek nad sąsiednim polem.

Była sama. Jak była ubrana, znowu zapomniałem, ale jej obraz tkwi mi teraz w oczach. Była sama, zajęta bardzo, nie sobą samą, ale swoimi myślami. Nie rozmyślała specjalnie, ale ciche kołysanie myśli tkało wkoło niej obraz tęsknoty, pełnej przeczuć, równie niezrozumiałych, jak częste westchnienia dziewczyny. Był to najpiękniejszy czas dziewczęcego żywota. Młoda dziewczyna nie rozwija się jak chłopiec, nie rośnie, rodzi się tylko. Chłopak poczyna się zaraz rozwijać i na rozwój swój potrzebuje dużo czasu. A młoda dziewczyna potrzebuje dużo czasu na narodzenie się, ale rodzi się od razu dorosła. Na tym polega jej niezwykłe bogactwo; w chwili kiedy się urodzi, jest już zupełnie dojrzała, ale ten moment przychodzi bardzo późno.

Dlatego też rodzi się dwa razy, po raz drugi, kiedy wychodzi za mąż, a właściwie w tym momencie przestaje się rodzić, dopiero teraz rodzi się naprawdę. Nie tylko Minerwa wyskoczyła z głowy Zeusa w pełnym uzbrojeniu, nie tylko Wenus rodzi się z głębin morskich w całej swej piękności, tak się rodzi każda dziewczyna, której kobiecość nie została zepsuta przez to, co się nazywa wychowaniem. Budzi się nie stopniowo, lecz za jed-

* Za czasów Kierkegaarda Kopenhaga była jeszcze otoczona murami. Zburzo-no je w roku jego śmierci (przyp. tłum.)

- 32 -

nym zamachem, ale czasem śni dłużej, o ile ludzie nie są tak nierozsądni, aby ją budzić za wcześnie. Ale taki sen to nieskoń-

czone bogactwo. Widać, że była zajęta, nie sama sobą, lecz w sobie samej, a to zajęcie było nieskończonym spokojem i wypo-czynkiem jej wnętrza. Takie bywa bogactwo dziewczyny; wzbo-gaca człowieka zajęcie się tym bogactwem. Jest bogata, choć nie wie, że posiada taki majątek; jest bogata, jest skarbem.

Cichy pokój unosił się nad nią i trochę smutku. Było lekko patrzeć na nią, była lekka jak Psyche, którą unoszą duchy, nawet jeszcze lżejsza; unosiła sama siebie. Niech tam sobie doktorzy Kościoła rozprawiają o wniebowstąpieniu Madonny, to nie jest dla mnie niepojęte, gdyż już nie należała do tego świata. Ale lekkość młodej dziewczyny jest czymś niepojętym i urąga prawu ciążenia. Nie zauważała nic dookoła i myślała przeto, że sama jest nie zauważona. Trzymałem się z daleka i upajałem się jej widokiem. Szła powoli, żaden pośpiech nie mącił jej spokoju ani ciszy otoczenia. Nad jeziorem siedział chłopak z wędką, ona stanęła, patrzyła na lustro wody i na mały strumyk.

Nie zgrzała się idąc, ale chciała wypocząć; rozwiązała chusteczkę, którą miała na szyi pod szalem. Łagodny powiew od jeziora owionął jej pierś, białą jak śnieg, choć ciepłą i pełną, chłopak nie był zadowolony, że ktoś się przypatruje jego połowowi, od-wrócił ku niej dość flegmatyczne spojrzenie i przyglądał się dziewczynie. Był rzeczywiście śmieszny, i nie dziwię się jej, że się zaśmiała do niego. Tak młodzieńczo się śmiała, w tym była podobna do tego chłopaka, zdaje mi się, że nie lękałaby się dać mu szturchańca w bok. Oko miała duże i błyszczące; kiedy się w nie spojrzało, dostrzegało się ciemny blask, który rodził

przeczucie nieskończonej głębi, do której niepodobna było przeniknąć; ale spojrzenie to było czyste i niewinne, łagodne i spokojne, pełne humoru, kiedy się uśmiechała. Łuk nosa miała pięknie sformowany, ponieważ patrzyłem na nią z boku, linia jego zlewała się z czołem, nos stawał się krótszy i jakby trochę wyzywający. Szła przed siebie, ja za nią. Na szczęście spotyka-

łem na ścieżce wielu znajomych; kiedy zamieniałem parę słów to z tym, to z owym, dawałem się jej trochę wyprzedzić, a potem dopędzałem ją wkrótce i w ten sposób nie potrzebowałem

- 33 -

kroczyć tak wolno jak ona. Szła w stronę Wschodniej Bramy.

Chciałem niepostrzeżenie przyjrzeć się jej z bliska. Na samym rogu stoi dom, skąd mogłem wygodnie czynić moje obserwacje.

Znałem ludzi, którzy tam mieszkali, wystarczyło tylko zajść do nich. Minąłem ją szybkim krokiem, tak jakbym nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Wyprzedziłem ją spory kawałek, przy-witałem się ze znajomymi na prawo i na lewo i zawładnąłem oknem, które wychodziło wprost na tę ścieżkę. Widziałem, jak powoli nadchodzi, i prowadziłem jednocześnie ożywioną rozmowę z towarzystwem spożywającym podwieczorek w bawialni. Jej krok przekonał mnie o tym, że nie przeszła ona szkoły tańca. A jednak krok ten był dumny, pełen naturalnej szlachet-ności, zdradzający zupełny brak zajęcia swoją osobą. Widzia-

łem ją dłużej, niż się spodziewałem. Wprawdzie z okna widać było tylko nieduży kawałek ścieżki, ale mogłem widzieć stąd długą groblę, która wychodziła na jezioro, i ku memu wielkiemu zdziwieniu ujrzałem ją znów na tej grobli. Przyszło mi do głowy, że może ona tu mieszka, może jej rodzice wynajmują tu letnie mieszkanie. W każdym razie zacząłem żałować, że wla-złem w to towarzystwo, bałem się, że ona zawróci, a ja stracę ją z oczu. To, że doszła do końca grobli, świadczyło o tym, że zaraz zawróci i zniknie mi z oczu. I nagle ukazała się tuż obok.

Minęła dom, w którym się zaczaiłem, skoczyłem po laskę i kapelusz, aby jeszcze postarać się wielokrotnie wymijać ją i iść jej śladem aż do chwili, kiedy znajdę jej miejsce zamieszka-nia, ale w tym pośpiechu trąciłem ramię damy, która częstowa-

ła kogoś herbatą, i oczywiście wytrąciłem filiżankę na dywan.

Usłyszałem okropny okrzyk i stałem nieruchomo z laską i kapeluszem w ręku, myśląc tylko o tym, jak by się wydostać z pokoju. Aby usprawiedliwić mój postępek i wytłumaczyć moją rejte-radę, z patosem zawołałem: „Jak Kain uciekam z miejsca, gdzie przelałem... wodę!”. Ale jak gdyby wszystko sprzysięgło się na mnie, gospodarzowi przyszła do głowy okropna myśl przedłużenia mojego żartu. Objawił on głośno i poważnie, że nie mogę opuścić towarzystwa, zanim nie wypiję filiżanki herbaty z rąk damy, która ją rozlała, a tym dopiero zmyję moje przewinienie. Ponieważ byłem święcie przekonany, że mój go-

- 34 -

spodarz gotów jest zastosować w potrzebie gwałt, uważając to za uprzejmość, nie pozostawało mi nic innego do roboty jak zostać. A ona tymczasem znikła.

dnia 16-go

Jak pięknie jest być zakochanym, jakież to interesujące wiedzieć o tym zakochaniu! Bo to wielka różnica! Może mnie złościć myśl, że ona znowu znikła, a jednak cieszy mnie to w pewnym sensie. Jej obraz, który sobie stworzyłem, unosi się niejasno pomiędzy prawdziwą jej postacią a tej postaci ideałem. Obraz ten jednak wciąż stawiam sobie przed oczami; ale właśnie dlatego, że jest to albo rzeczywistość, albo obraz rzeczywistości, działa jak specjalny czar. Nie ogarnia mnie niecierpliwość, ten obraz żyje tu w mieście i to mi w tej chwili wystarcza. Ta moż-

liwość określa to, że obraz jej może mi się ukazać — wszystkim można się cieszyć tak powoli. Czyż mam się niepokoić, ja, któ-

ry mogę się uważać za ulubieńca bogów, któremu przypadło w udziale szczególne szczęście być znowu zakochanym? 'Jest to przecie coś, czego nie może mnie pozbawić ani sztuka, ani nauka, prawdziwy dar niebios. Ale skoro udało mi się znowu zbudować miłość, muszę wybadać, jak długo da się ona podtrzymać. Wypieściłem tę miłość, tak jak nie hodowałem pierwszej miłości. Zresztą jest to uboga sposobność, okazuje się, chodzi tylko o jej wyzyskanie; bo smutna to prawda, że nie jest to żadna sztuka uwieść dziewczynę, ale szczęściem jest znaleźć dziewczynę godną uwiedzenia. Miłość ma wiele tajemnic, a owo pierwsze zakochanie jest także tajemnicą, chociaż nie na-leży do rzadkości, prawie wszyscy ludzie zakochani zaręczają się czy też robią inne głupstwa, a wszystko przemija w mgnieniu oka i najczęściej nikt nie wie, co zyskał, a co stracił. Dwa razy ukazała mi się i znikła; oznacza to, że będzie mi się czę-

ściej ukazywać. Gdy Józef wykładał sny faraonowi, powiedział: to, że śniło ci się to dwa razy, oznacza, że sny te niedługo się spełnią.

- 35 -

Byłoby to bardzo zajmujące, gdyby się naprzód znało te siły, których objawienie napełnia treścią życie. Ona gdzieś tu bytuje w ciszy i spokoju; nie przeczuwa, że istnieję także, a tym bardziej nie wie, co się dzieje u mnie w środku, a jeszcze mniej przeczuwa tę pewność, z jaką ja spoglądam w przyszłość; gdyż moja duma wymaga coraz więcej i więcej od rzeczywistości, staje się coraz to silniejsza. Jeżeli dziewczyna nie wywołała od pierwszego spojrzenia takiego wrażenia, aby zbudziło to tęsknotę do ideału, to rzeczywistość nie ma żadnego powabu; jeżeli, przeciwnie, wywołuje takie wrażenie, to człowiek czuje się nieco oszołomiony. Gdyż, jeżeli nie jest pewien swej ręki, swego oka i swego zwycięstwa, radzę mu szczerze dokonać ataku pod wpływem pierwszego impulsu, gdyż właśnie dlatego, że jest oszołomiony, posiada siły nadnaturalne; gdyż takie oszołomienie jest dziwną mieszaniną sympatii i egoizmu. Co prawda straci on nieco z przewidywanych rozkoszy, nie będzie mógł upajać się swą sytuacją, którą sam wytworzył, gdyż będzie nazbyt w nią zaplątany. Co jest tu najpiękniejsze — trudno zdecydować, co jest najbardziej zajmujące — łatwo dostrzec. W każdym bądź

razie jest dobrze zbliżyć się jak można najbardziej do linii podziału. To daje mi największą przyjemność; co sprawia przyjemność innym, tego oczywiście nie wiem. Posuwać się dalej raczej nie warto, a środki, których w tych wypadkach używają zakochani, są godne pogardy; nie wyrzekają się pieniędzy, siły, wpływu osób trzecich, napojów nasennych itd. Ale co to za przyjemność w miłości, która nie posiada w sobie całkowitego oddania, co najmniej z jednej strony? Ale takie oddanie z regu-

ły wymaga ducha — a ducha właśnie nie mają tacy kochankowie.

dn. 19-go

Kordelia! A więc zowie się Kordelia! Cudowne imię, a i to ma swoje znaczenie, bo trudno jest wymieniać przy najmilszych nazwach jakieś brzydkie imię! Poznałem ją z daleka, szła z innymi dwiema dziewczętami po lewym trotuarze. Rytmy jej kro-

- 36 -

ków świadczyły o tym, że ma zamiar stanąć za chwilę. Stałem na rogu ulicy i udając, że czytam plakaty, nie spuszczałem oczu z mojej nieznajomej! Żegnały się z sobą. Tamte odprowadzały ją zapewne kawałek drogi, gdyż zawróciły w przeciwną stronę.

Ona zaś poszła w stronę mojego rogu. Kiedy zrobiła parę kroków, jedna z tamtych dziewcząt przybiegła szybko i wołała tak głośno, że mogłem usłyszeć: Kordelio! Kordelio! Trzecia zbliżyła się także; zsunęły głowy razem tworząc tajną radę, której tajemnicę daremnie próbowałem posiąść natężając ucho; a potem pobiegły wszystkie trzy, i to znacznie prędzej, w tę samą stronę, w którą szły te dwie. Poszedłem za nimi. Ale weszły do pewnego domu na nadbrzeżu. Czekałem dość długo, to było przecież jasne, że Kordelia musi wrócić z powrotem sama. Ale nic podobnego nie zaszło.

Kordelia! Cudowne naprawdę imię, tak się przecie zwała trzecia córka króla Leara, ta niezwykła dziewczyna, której serce nie mieszkało na wargach, której wargi niemiały, gdy serce było pełne. Taka sama jest moja Kordelia. Podobna do tamtej, jestem tego pewny. W innym sensie zamieszkuje jej serce na wargach, nie w kształcie słowa, ale w serdeczniejszej formie, w formie pocałunku. A wargi jej tryskały zdrowiem! Nigdy nie widziałem piękniejszych.

Że jestem rzeczywiście zakochany, mogę wnioskować między innymi także z tego, że taką tajemnicą okrywam tę sprawę nawet przed sobą samym. Każda miłość pełna jest tajemnicy, nawet ta zdradliwa, gdyż ma w sobie odnośne estetyczne momenty. Nie chciałem nigdy mieć powiernika ani nie miałem chęci chwalenia się moimi przygodami. Prawie cieszę się z tego, że nie wiem, gdzie ona mieszka, wiem tylko, gdzie bywa. Może właśnie dlatego zbliżyłem się do celu. Mogę nie budząc jej uwagi rozpocząć moje starania i mając taki punkt oparcia nie będzie już trudno zdobyć możności bywania w jej rodzinie. A jeżeli ta okoliczność może wywoływać trudności, eh bien! , to przyjmę chętnie i te trudności; wszystko, co czynię, czynię con amore; w ten sposób i kocham także con amore.

- 37 -

dn. 20-go

Dzisiaj uzyskałem pewne wiadomości o domu, w którym zniknęła. Należy do wdowy, którą Bóg pobłogosławił trzema córka-mi. Można od nich uzyskać kupę informacji, o ile same je posiadają. Jedyna trudność to pojąć te informacje udzielane w trzeciej potędze; to znaczy udzielane przez wszystkie trzy jednocześnie. Nazywa się Kordelia Wahl i jest córką kapitana że-glugi morskiej. Umarł on parę lat temu, matka też. Ojciec był

człowiekiem twardym i surowym. A ona teraz mieszka u ciotki, która podobna jest do brata, ale zresztą jest bardzo szanowaną osobą. Dość dużo to wiadomości, ale więcej szczegółów o tym domu one nie znają; nigdy tam nie były, ale Kordelia często do nich przychodzi. Razem z tymi dwiema dziewczynami chodzą na kursy gotowania do Królewskiej Kuchni. Dlatego najczęściej bywa u nich wcześnie po południu, czasami także i z rana, ale nigdy wieczorem. Żyje życiem bardzo zamkniętym.

I tu cala historia się kończy, nie ma tu żadnej kładki, po któ-

rej mógłbym się przemknąć do domu Kordelii.

Ma więc ona pewne wyobrażenie o smutkach żywota i jego ciemnych stronach. Kto by to mógł powiedzieć? Aliści te smut-ne wspomnienia należą do wczesnej epoki jej życia, jest to at-mosfera, w której dziewczyna tkwiła, nawet jej sobie nie uświadamiając. To bardzo dobrze, to oszczędziło jej kobiecość, nie jest z niej obrabowana. A z drugiej strony ma to swoje znaczenie, jeżeli zechce się ją wznieść na wyższy stopień pojmowa-nia, jeżeli można będzie pojąć, jak to się wywołuje. Takie okoliczności sprzyjają rozwojowi uczuć dumy, o ile jej nie złamią, a ona zdaje się być daleka od złamania.

21-go

Mieszka koło wałów, nie bardzo to korzystne miejsce, brak sąsiadów, przez których można zawrzeć znajomość; nie ma miejsc publicznych, gdzie by można było założyć niezauważal-ne punkty obserwacyjne. Same wały są zbyt nagie, jest się na

- 38 -

nich zbyt widocznym. Jeżeli się idzie dołem po ulicy, to się wpada w oczy, gdyż nikt inny tamtędy nie chodzi, a jeżeli się idzie wzdłuż domów, to się samemu nic nie widzi. To jest dom narożny. Z ulicy widać także okna wychodzące na podwórko, gdyż dom nie ma żadnego sąsiedztwa. Tam zapewne znajduje się jej sypialnia.

22-go

Dziś spotkałem ją po raz pierwszy u pani Jansen. Byłem jej przedstawiony. Nie zwróciła zdaje się na mnie żadnej uwagi i nic to jej nie obchodziło. Zachowałem się tak, aby nie zwracać na siebie żadnej uwagi; tym lepiej mogłem ją obserwować.

Przyszła tylko na chwilę, tylko po te dziewczyny, aby pójść razem do Królewskiej Kuchni. Kiedy dwie panny Jansen poszły się ubrać, zostaliśmy sami w pokoju i skierowałem do niej z chłod-ną flegmą, prawie pogardliwie, parę słów, na które odpowiedziała z niezasłużoną uprzejmością. Potem wyszły. Mogłem za-proponować swoje towarzystwo, ale to mogło rzucić na mnie światło usłużnego kawalera, a miałem przekonanie, że nie tędy droga. A jednak wyszedłem zaraz po niej i poszedłem znacznie prędzej i inną drogą, ale w stronę Kuchni Królewskiej, tak że w momencie kiedy one skręcały na Store Kongensgade, minąłem je idąc bardzo szybko, nie ukłoniwszy się ani nie dając innego znaku uwagi, ku ich największemu zdziwieniu.

23-go

Niezbędne teraz jest uzyskać dostęp do jej domu i mówiąc po wojskowemu jestem w ostrym pogotowiu. Ale zdaje się to być mimo wszystko zagadnienie skomplikowane i trudne. Nigdy nie spotkałem rodziny żyjącej w takim odosobnieniu. Jest tam tylko ona i jej ciotka. Ani braci, ani kuzynów, ani odrobiny czegoś w tym rodzaju, nawet nikogo z najdalszej rodziny, kto by mógł

poprowadzić ją pod rękę. Ja chodzę zawsze ze zwieszoną ręką.

Za nic w świecie nie chciałbym dzisiaj z nikim chodzić pod

- 39 -

rękę. Moja ręka musi być czymś w rodzaju haka ratunkowego na łodzi, to znaczy trzeba mieć zawsze ją w pogotowiu, abym, gdy się znajdzie jakiś daleki krewny czy też przyjaciel, który mnie zechce podtrzymać z daleka, mógł się przytrzymać jego ręki. Zresztą wielki to błąd rodzinny żyć w takim odosobnieniu.

Pozbawia się biedną dziewczynę możności poznania świata, nie mówiąc już o tym, jakie inne może to mieć niebezpieczne skutki. Mści się to zawsze. Tak samo jest z miłosnymi zabiegami.

Przy takiej izolacji jest się zabezpieczonym przed małymi zło-dziejaszkami. W bardziej towarzyskim domu spotyka się zło-dziei okazyjnych. A to nie jest takie straszne, bo u dziewcząt z takich domów niewiele da się ukraść. Kiedy mają szesnaście lat, serce ich jest już całkiem zapisaną kartą, a ja nigdy nie pragnę wpisywać się tam, gdzie wpisało się już wielu, i nie przychodzi mi do głowy wypisywać moje nazwisko na okiennej framudze, na stole w piwiarni albo na drzewie, albo na ławce w ogrodzie we Frederiksbergu.

27-go

Im bardziej się jej przypatruję, tym bardziej przekonuję się, że jest osamotnioną postacią. Nigdy żaden mężczyzna, nawet młodzieniec, nie jest tak samotny, ponieważ rozwój jego za-sadniczo polega na refleksji, musi znajdować się w kontakcie z innymi. Młoda dziewczyna nigdy nie może być interesująca, gdyż pojęcie interesującej zawiera zawsze refleksję ku sobie, tak jak w sztuce interesujące zawsze jest odbiciem artysty.

Młoda dziewczyna, która chce się podobać przez zainteresowanie, najczęściej interesuje tylko siebie samą. To jest właśnie główny zarzut estetyczny przeciwko każdej formie kokieterii.

Oczywiście sprawa się przedstawia zupełnie inaczej, jeżeli chodzi o kokieterię całkiem naturalną, tak łatwość, z jaką dziewczyna się rumieni, jest jej najpiękniejszą kokieterią. Interesująca dziewczyna może się czasem podobać, ale tak samo jak ona wyrzeka się czasem swych cech kobiecych, mężczyźni, któ-

rym się ona podoba, mają mało w sobie męskości. Interesującą

- 40 -

staje się taka dziewczyna dopiero przez swój stosunek do męż-

czyzny. Kobieta jest słabszą płcią, a jednak jest dla niej o wiele ważniejsze być samotną w młodości niż dla mężczyzny, może wystarczać sama sobie, ale to, w czym sobie wystarcza, jest iluzją; to jest właśnie ten posag, którym natura ją po królewsku obdarzyła. Ale właśnie to trwanie w iluzji izoluje ją. Często dziwiłem się temu, skąd to pochodzi, że nie ma nic niebezpieczniejszego dla dziewczyny, jak obcowanie z innymi dziewczynami. Widocznie polega to na tym, że to obcowanie nie jest ani jednym, ani drugim; niszczy iluzję, ale jej nie objaśnia.

Najgłębszym przeznaczeniem kobiety jest być towarzyszką dla mężczyzny, ale obcowanie z własną płcią prowadzi zbyt często do skupienia refleksji na kobiecym towarzystwie i zamiast to-warzyszki staje się ona damą do towarzystwa. Sam język jest bardzo znaczący w tym względzie. Mężczyzna nazywa się panem, kobieta nie nosi nazwy służącej czy czegoś w tym rodzaju, nie, określa się ją istotniej — jest towarzyszką, ale nie poddaną.

Gdybym miał sobie wyobrazić ideał dziewczyny, powinna być sama jedna na świecie, wystarczać sama sobie, a przede wszystkim nie mieć żadnych przyjaciółek. Prawda, że były trzy gracje, ale przecie nikomu nie wpadło na myśl, że mogły mó-

wić wszystkie trzy jednocześnie; przecież tworzą one w swej milczącej troistości piękną kobiecą jedność. W tym celu mógł-

bym prawie ulec chęci polecić gyneceum, gdyby ten przymus znowu nie działał szkodliwie. Najlepsze dla młodej dziewczyny jest to, aby miała jak najwięcej swobody, ale nie miała okazji do jej używania. W ten sposób stanie się piękna, a nie będzie narażona na pokusę bycia interesującą. Na próżno będziemy spowijać w welon niewinności dziewczynę, która wiele przebywa w towarzystwie dziewcząt; ale człowiek, który ma dość poczucia estetyki, zawsze będzie żądał, aby dziewczyna niewinna, w najgłębszym znaczeniu tego słowa, oddana mu była spo-wita w zasłonę, gdyby nawet nie zgadzało się to z dzisiejszą modą.

- 41 -

Jest surowo wychowana, za co niech będzie chwała jej rodzi-com, leżącym już w grobie; czas spędza jak najbardziej w ukryciu, za co gotów jestem rzucić się na szyję jej ciotce! Nie nauczyła się cenić za wiele tego świata, nie lubi czczej gadani-ny. Jest dumna, ale gardzi tym uczuciem ku radości innych dziewcząt, tak powinno być. To jest sprzeczność, którą potrafi obrócić na swoją korzyść. Komfort i przepych nie imponują jej tak jak innym dziewczynom; lubi lekkie sprzeczki, ale to raczej przydaje się młodej dziewczynie, tak marzycielskiej jak ona.

Gdyby wpadła w niedobre ręce, można byłoby wydobyć z niej dużo rzeczy niekobiecych, właśnie dlatego, że ma tak dużo kobiecości w sobie.

30 dzień

Ciągle krzyżują się nasze drogi. Dziś spotkałem ją trzy razy.

Wiem o jej najmniejszym spacerze, wiem, kiedy i gdzie mogę ją spotkać; ale tych wiadomości nie używam, aby organizować te spotkania; przeciwnie, marnuję moje okazje w przeraźliwy sposób. Spotkanie, które kosztuje mnie nieraz kilka godzin oczekiwania, marnuje się jak nic nie znacząca bagatelka; nie spotykam jej, tylko dotykam zewnętrznie jej istnienia. Jeżeli wiem, że ma być u pani Jansen, niechętnie się z nią tam spotykam, o ile nie mam nic ważnego do powiedzenia; wolę przyjść do pani Jansen trochę wcześniej, aby spotkać się z nią w drzwiach, kiedy ona wchodzi, a ja wychodzę, albo na schodach, gdzie mijam ją jak najobojętniej. To jest ta pierwsza sieć, którą wokół niej rozsnuwam. Na ulicy jej nie zatrzymuję, najwyżej wymieniam z nią ukłon, ale nie podchodzę nigdy, idę jednak za nią śladem. Zauważa oczywiście nasze nieustanne spotkania, spostrzega na pewno, że na jej horyzoncie ukazało się nowe ciało niebieskie, które w swym niezmiennym ruchu wpływa na ruch jej planety; ale jakie prawo kieruje ruchem tego ciała, nie ma najmniejszego pojęcia, raczej stara się oglą-

dając się na prawo i na lewo znaleźć punkt oparcia; że tym punktem jest ona sama, wie równie mało jak jej antypody. Tak

- 42 -

ona, jak wszyscy moi przyjaciele w ogólności są przekonani, że mam mnóstwo interesów, że jestem w nieustannym ruchu i że mówię jak Figaro: jedna, dwie, trzy, cztery intrygi naraz, to jest to, co lubię! Naprzód muszę ją poznać i cały stan jej ducha, a potem dopiero do ataku. Najczęściej mężczyźni lubią posiąść dziewczynę, jak się wypija kieliszek szampana: w momencie, kiedy musuje. Ach tak, to bardzo pięknie, i z wieloma dziewczynami jest to najwyższy moment, do którego można doprowadzić; ale tu trzeba więcej. Jeżeli jakaś osobowość jest zbyt słaba, aby znieść jasność i przejrzystość, to dobrze, trzeba użyć sposobów nieprzejrzystych, ale ona na pewno potrafi znieść jasność. Im więcej ofiar trzeba złożyć na ołtarzu miło-

ści, tym miłość jest ciekawsza. Ta chwila rozkoszy, jeżeli nie w zewnętrznym, to w duchowym znaczeniu, jest gwałtem, a gwałt jest tylko wyimaginowaną rozkoszą, czymś w rodzaju ukradzionego całusa, czymś, co nie wymaga żadnej sztuki. Nie, ale kiedy się potrafi doprowadzić do tego, że dziewczyna stawia swej wolności jedyne zadanie: oddanie się, i kiedy odczuwa w tym oddaniu całe swoje szczęście, kiedy prawie żebrze o to oddanie, a jednak pozostaje wolna, to jest dopiero prawdziwa rozkosz, ale wymaga ona zawsze duchowego wpływu.

Kordelia! Co za cudowne imię. Siedzę cały czas w domu i wprawiam się w powtarzaniu jak papuga, mówię: Kordelia, Kordelia, moja Kordelia, ty moja Kordelio! Nie mogę powstrzymać się od uśmiechu na myśl o tym przyzwyczajeniu, z którym w odpowiedniej chwili wypowiem te słowa. Trzeba zawsze ćwiczyć się uprzednio, wszystko musi być właściwie wykonane. Nie ma w tym nic dziwnego, że poeci zawsze sławią ten moment przejścia na ty, ten cudowny moment, kiedy kochankowie nie mając przesadnej nadziei (przecież wielu nie wychodzi nigdy poza ten krok), uważając tę chwilę za zstąpienie do sadzawki miłości, pogrążenie w niej i wyniknięcie z tego chrztu w postaci dawnych znajomych, chociażby ta dawność trwała tylko chwilę. Dla młodej dziewczyny chwila ta jest zawsze najpiękniejsza i żeby należycie wykorzystać ją, trzeba zawsze stanąć nieco wyżej od niej, być nie tylko chrzczonym, ale także kapłanem. Trochę ironii czyni następny zaraz moment jednym z naj-

- 43 -

bardziej interesujących, jest jakoby duchowym obnażeniem.

Trzeba być wystarczająco poetyckim, aby nie zamącić tej chwili, ale zawsze szelmowski obserwator musi tu trwać na czatach.

2 czerwca

Jest dumna, wiedziałem to od dawna. Kiedy siedzi razem z trzema Jansenównami, niewiele mówi, ich paplanina wyraźnie ją nudzi, pewien rodzaj uśmiechu na wargach zdaje się na to wskazywać. Wiele buduję na tym uśmiechu. Innym razem zachowuje się dziko, prawie jak chłopak, ku wielkiemu zdziwieniu panien Jansen. Nie jest to dla mnie trudne do zrozumienia, kiedy pomyślę o jej dzieciństwie. Miała jedynego brata, star-szego o rok. Znała tylko ojca i brata, była świadkiem nader po-ważnych scen, które ją napełniły niesmakiem wobec pospoli-tych plotek. Ojciec i matka jej nie żyli dobrze ze sobą; i to, co zazwyczaj wyraźniej lub mętniej stanowi powab dla młodej dziewczyny, dla niej nie istnieje. Możliwe nawet, że do głowy jej nie przychodzi, czym jest młoda dziewczyna. Możliwe, że czasami wolałaby być mężczyzną niż kobietą.

Ma dużo fantazji, zapału, namiętności, jednym słowem dużo zalet istotnych, ale pozbawionych refleksji. Dziś przekonało mnie o tym pewne zdarzenie. Wiem od „firmy Jansen i S-ka”, że nie gra na fortepianie. Byłoby to przeciwne zasadom jej ciotki. Zawsze bardzo tego żałowałem, gdyż muzyka jest przecież znakomitym środkiem porozumienia z młodą dziewczyną, jeżeli — trzeba to dobrze zauważyć — jest się na tyle uważ-

nym, że nie występuje się w roli znawcy. Dziś wpadłem do pani Jansen. Otworzyłem na wpół drzwi bez pukania, niegrzeczność, która mi często jest pomocna i którą często obracam w uprzejmość pukając w otwarte drzwi. Siedziała samotna przy fortepianie. Zdawało się, że kryje się ze swoją muzyką. To była szwedzka uboga piosenka — grająca nie miała żadnej techniki, nie wychodziło jej i nagle zniecierpliwiła się, a potem zagrała jeszcze ciszej. Zamknąłem drzwi i zatrzymałem się na ze-wnątrz, nasłuchiwałem, jak zmieniały się jej nastroje, czasami

- 44 -

grała z taką namiętnością, aż przypomniało mi to dziewicę Met-telil, która z taką siłą uderzyła w złotą harfę, aż mleko trysnęło z jej piersi. Było trochę smutku, ale także coś z uniesienia w jej graniu. Mogłem wpaść tam, korzystając z chwili — ale to byłoby szaleństwo. Pamięć jest nie tylko środkiem konserwują-

cym, ale także środkiem pomnażającym, co jest przeniknięte wspomnieniem, działa podwójnie. Czasami w książce, najczę-

ściej w psałterzu, znajdujemy kwiatek — była jakaś piękna chwila, dla której upamiętnienia włożono go między karty, wspomnienie tej chwili jest jeszcze piękniejsze. Oczywiście ona ukrywa to, że gra na fortepianie, a może umie tylko tę szwedzką piosenkę — a może związane są z tą piosenką dla niej jakieś osobliwe wspomnienia? Nic o tym nie wiem, ale ta cała okoliczność ma dla mnie olbrzymie znaczenie. Jeżeli kiedyś będę miał z nią poufniejszą rozmowę, doprowadzę ją powoli do tego punktu, aż wpadnie w tak zastawioną pułapkę.

3 czerwca

Nie mogę dojść sam z sobą do ładu, jak mam ją rozumieć; zachowuję się tu cicho, tak niepostrzeżenie jak żołnierz na wy-wiadzie, który przykłada ucho do ziemi i nasłuchuje najmniejszego dźwięku ze strony idącego naprzód nieprzyjaciela. W

ogóle dla niej nie istnieję, i to nie w znaczeniu istnienia nega-tywnego, ale po prostu nie ma mnie. Nic nie wychodzi z żadnego mego eksperymentu. Ujrzeć ją i pokochać, to jedno, tak stoi w romansach — byłoby to prawdą, gdyby miłość nie miała swojej dialektyki; ale czego można się nauczyć o miłości z romansów? Same kłamstwa, które tylko skracają zadanie.

Gdy teraz po tym, czego się nauczyłem, pomyślę o przeszłym wrażeniu, jakie zrobiło na mnie pierwsze jej spotkanie, to moje wyobrażenie o nim bardzo się zmienia, i to zarówno na moją, jak i na jej korzyść. Wcale nie jest rzeczą całkiem zwyczajną, że młoda dziewczyna idzie ulicą zupełnie sama albo że idzie tak pogrążona we własnych myślach. Poddałem ją surowe-mu badaniu: prześliczna. Ale uroda jest bardzo ulotnym czynni-

- 45 -

kiem, znika jak dzień wczorajszy, kiedy minął. Nie wyobraża-

łem sobie okoliczności, wśród których żyje; i wcale nie myśla-

łem o tym, że do tego stopnia jest oswojona z burzliwą stroną życia.

Chciałbym coś wiedzieć o jej uczuciach. Zapewne nigdy nie kochała i dusza jej dotychczas jest wolna od tego, ani też nie należy bynajmniej do tych doświadczonych teoretycznie dziewic, które od dawna przyzwyczaiły się do myśli o spoczywaniu w ramionach ukochanego mężczyzny. Te postaci rzeczywistości, które wyszły im na spotkanie, nie mogły w najmniejszym stopniu wyjaśnić im różnicy między snem a prawdą. Ich dusze żywią się ideałem boskiej ambrozji. Ideał, który im przyświeca, nie jest bynajmniej ideałem pasterki czy kochanki z romansu, ale jakąś Joanną d'Arc czy czymś w tym rodzaju.

Zawsze pozostaje to pytanie, czy jej kobiecość jest dostatecznie mocna, aby pozwolić jej na refleksję, czy też wyczerpuje się ona w piękności i wdzięku; pytanie, czy łuk należy na-piąć mocniej. W każdym bądź razie to już jest wielka rzecz znaleźć czystą, bezpośrednią kobiecość, ale jeśli doprowadzi się sprawę do przemian, osiąga się rzeczy interesujące. W takim wypadku najlepiej jest wytrzasnąć jej starającego się. To przesąd, co ludzie myślą, że to może zaszkodzić dziewczynie. Oczywiście, jeżeli jest ona delikatną i wątłą rośliną, która ma tylko jedną zaletę w życiu, czar wdzięku, to lepiej, żeby nawet nie słyszała o miłości, ale jeżeli tak nie jest, jest to czysta wygrana i nigdy nie zawahałbym się narzucić tu starającego się, o ile naturalnie już go nie ma. Taki starający się nie może być w żadnym razie karykaturą, w tym bowiem wypadku nic się nie uda; musi być godny młodzieniec, dostatecznie miły, tyle tylko, że trochę nie wystarczający jej namiętności. Ona patrzy na takiego absztyfikanta z góry, nabiera dyzgustu do miłości, nawet poczyna wątpić o jej prawdziwym istnieniu, kiedy odczuwa swoje przeznaczenie a widzi, co jej rzeczywistość przedkłada, jeżeli taka ma być miłość, powiada, to jest to bardzo mało.

Staje się dumna pod wpływem tej miłości, duma ta czyni ją interesującą, przenika jej istotę wyższym światłem; a potem im

- 46 -

bliższa staje się swego upadku, tym bardziej staje się interesująca. Tymczasem najlepiej jest rozejrzeć się wśród jej znajomych, czy nie znajdzie się tam taki zalotnik. W domu nie ma po temu sposobności, bo właściwie mówiąc nikt tam nie bywa, ale przecież ona bywa na mieście i tam może się ktoś znaleźć.

Znaleźć takiego frajera, zanim się coś wie, jest rzeczą trudną; dwóch nieznaczących pojedynczo absztyfikantów może dać jej niebezpieczne porównanie. Trzeba się przyjrzeć, czy siedzi ja-kiś taki zakochany w ukryciu, może się bać szturmować dom otwarcie, może to taki złodziej drobiu, który nie widzi żadnej okazji w takim klasztornym domostwie.

Jednym słowem pozostaje zasada strategiczna, każdy ruch w tej wojennej wyprawie jest dozwolony, wszystko, aby tylko postawić ją w interesującej sytuacji. Interesujące musi być pole bitwy, wszystkie środki interesujące muszą być wyczerpane.

Jeśli się bardzo nie mylę, cala jej skłonność działa w pożądanym przeze mnie kierunku, więcej, ona sama tego pożąda.

Wszystko zależy od tego, co może dać jednostka i czego ona zażąda w konsekwencji. Moje historie miłosne mają zawsze rzeczywistość dla mnie, stanowią ważny czynnik mego życia, okresy kształtowania, o których wiem z całą pewnością, że mają wpływ na te lub inne moje czynności; tak nauczyłem się tańczyć z powodu mojej pierwszej dziewczyny, opanowałem francuszczyznę z powodu pewnej tancereczki. Często wystrych-nięto mnie na dudka, często robiłem z siebie idiotę. Teraz będą kupował „na boczku”. Możliwe, że jednak wyczerpała ona część zainteresowań; jej zamknięte życie świadczyłoby o tym.

Teraz chyba trzeba będzie znaleźć inną stronę jej życia, która na pierwszy rzut oka nie wydaje się tak interesująca, ale która właśnie przez swą niedostępność może być ciekawa. W tym celu wybieram nie poetyckie, lecz prozaiczne środki. To wła-

śnie jest początek. Najpierw trzeba zneutralizować jej kobiecość przez prozaiczny wykład i szyderstwo, nie wprost, ale in-directe, a zarazem przez absolutną obojętność umysłu. Utraci chyba wtedy swą kobiecość automatycznie, ale w tym stanie nie będzie mogła ustać sama, upadnie mi w ramiona, nie jak w ramiona kochanka, o nie!, tylko całkiem neutralnie, wtedy obu-

- 47 -

dzi się jej kobiecość, podniecimy ją do najwyższego stopnia, pozwolimy jej zderzyć się z tą lub inną wartością, którą odrzuci, jej kobiecość nabierze cech prawie nadnaturalnych i oto na-leży do mnie z całą namiętnością świata!

d. 5

Nie trzeba było chodzić daleko. Kordelia bywa w domu han-dlowca Baxtera. Znalazłem tam nie tylko ją, ale i pewnego człowieka, który zjawił się bardzo a propos. Edward*, syn domu, śmiertelnie w niej zakochany, dość jest rzucić okiem na jego rozmarzone oczy. Pracuje w handlu, stoi za kontuarem ojca, ładny chłopak, przystojny, trochę nieśmiały, ale to chyba nie szkodzi mu w jej oczach.

Biedny Edward! Zupełnie nie wie, co począć ze swoją miło-

ścią. Kiedy wie, że Kordelia jest w domu wieczorem, ubiera się wieczorowo tylko dla niej, wkłada swoje nowe czarne ubranie tylko dla niej, białe mankietki tylko dla niej, i robi raczej wra-

żenie zabawnej figury w bawialnianym, w jak najcodzienniej-szym otoczeniu. Jego zmieszanie staje się niewiarygodne. Gdyby to było udanie, Edward stałby się dla mnie niebezpiecznym rywalem. Takie zmieszanie to wielka sztuka i można wiele przy jego pomocy osiągnąć. Ileż to razy użyłem takiego sposobu, aby nabrać młodą dziewczynę. Na ogół dziewczęta psioczą na takich nieśmiałych, a w sekrecie bardzo się to im podoba. Trochę zmieszania pochlebia próżności takich dziewcząt, daje im poznać swą wyższość, daje im kapitał w rękę. Kiedy się już tak uśpi czujność dziewczyny, można pokazać przy okazji, gdy zdawałoby się umiera się z zażenowania, że jest się zupełnie gdzie indziej, daleko, skąd można przypuścić atak. Zmieszanie zaciera nasze męskie cechy i dlatego jest to dość dobry sposób neu-tralizowania stosunków między przedstawicielami dwóch płci. A gdy ona spostrzega, że to zażenowanie było tylko maską, sama

* Z początku S.K. nazwał go Fritzem, co było imieniem ukochanego, a póź-

niej męża Reginy Olsen. Poprawił potem to imię, ale w jednym miejscu dalej powiada: „Biedny Edward! Szkoda, że się nie nazywa Fritzem” (przyp. tłum.)

- 48 -

się wstydzi, rumieni się jak gdyby wewnętrznie i czuje doskonale, żeś się zapędził za daleko; jest to tak samo, jak zbyt uparcie powtarzać chłopcu, że jest dzieckiem.

d. 7-go

A więc zostaliśmy przyjaciółmi, Edward i ja; to jest prawdziwa przyjaźń, piękne uczucie połączyło nas, takie, jakiego nie było od najpiękniejszych czasów Grecji. Prędko staliśmy się za-ufanymi druhami, gdyż oplątując go ciągłymi rozmowami o Kordelii wyłudziłem z niego wreszcie jego tajemnicę. Jasne przecież, że kiedy opowiada się o wszystkich tajemnicach, ta musi być wyznana wśród innych. Biedaczek, długo tylko wzdychał.

Przebiera się za każdym razem, gdy ona przychodzi; odprowadza ją wieczorem, serce jego bije mocno na samą myśl, że ona wspiera się ramieniem o jego ramię, idą spacerkiem do domu, patrzą na gwiazdy, on dzwoni do drzwi, ona znika, on rozpacza

— i ma nadzieję na następny raz. Jeszcze do dziś nie śmiał

przekroczyć jej progu. On, który miał tyle znakomitych okazji.

Chociaż trudno mi się powstrzymać od wewnętrznych szyderstw z Edwarda, przyznaję, że jest coś pięknego w tej jego dzieci-nadzie. Mimo iż uważam siebie za dość dobrze wtajemniczonego we wszystkie sprawy erotyczne, nigdy u siebie nie zauważy-

łem tego stanu ducha, tego drżenia i strachu przed zakocha-niem się, to znaczy do tego stopnia, żebym tracił panowanie nad sobą, a zresztą może znam to bardzo dobrze, tylko że mnie to zawsze wzmacnia. Może ktoś by powiedział, że to znaczy, iż nigdy nie byłem zakochany. Może.

Zawstydzałem Edwarda, dodawałem mu otuchy moją przyjaź-

nią. Jutro ma się zdobyć na krok decydujący, pójść do niej osobiście i zaprosić ją do miasta. Zdołałem go natchnąć rozpaczliwą myślą, aby mnie zaprosił do towarzystwa; przyrze-kłem mu to. Uważa to za specjalny dowód przyjaźni z mej strony. Jest to taka okazja, jakiej właśnie chciałem, znaczy to pójść na całego. Ale gdyby ona powzięła najdrobniejsze podej-

- 49 -

rzenie co do znaczenia mojego pojawienia się, to znowuż to moje pojawienie może zepsuć wszystko.

Nigdy przedtem nie przychodziło mi do głowy, aby przygotowywać się do konwersacji, teraz jednak musiałem zabawiać rozmową ciocię. Wziąłem właściwie na siebie ciężki obowiązek konwersacji z nią, by tym sposobem pokrywać zakochane ma-newry Edwarda. Ciocia dawniej mieszkała na wsi i zarówno na podstawie mojej własnej wiedzy agronomicznej, jak też na podstawie wiadomości cioci opartych na doświadczeniu uczyni-

łem uderzające postępy w przenikliwości i skuteczności.

Z ciocią udało mi się wszystko nader szczęśliwie, uważa mnie ona za solidnego i poważnego człowieka, którego z całą przyjemnością można zaprosić do siebie, i że to nie jest byle jaki modny gagacik. U Kordelii naprawdę chyba nie jestem zbyt dobrze notowany. W gruncie rzeczy jest zbyt niewinna, aby oczekiwać od każdego mężczyzny spełnienia jej życzeń, ale mimo to czuje za wiele buntu w mej istocie.

Gdy tak sobie siedzę w zacisznym saloniku, kiedy ona jak anioł dobroci nad wszystkim rozpościera swój urok, nad każ-

dym, który się do niej zbliża, nad dobrym i złym, czasami niecierpliwię sam siebie; doznaję pokusy wyskoczenia z mej za-sadzki, gdyż chociaż siedzę na oczach wszystkich w saloniku, przecież siedzę na czatach; chciałbym schwycić ją za rękę, ob-jąć ją całą, ogarnąć ją sobą, ze strachu, że ktoś mi ją porwie.

Albo kiedy Edward i ja żegnamy się już wieczorem, kiedy na pożegnanie ona podaje mi dłoń, kiedy trzymam jej dłoń w mojej, czasami jest mi trudno wypuścić z ręki tego ptaka. Cierpliwość — quod antea fuit impetus, nunc ratio est — musi zupeł-

nie inaczej przekształcać się w moją pajęczynę, i nagle cała potęga miłości wybucha. Nie zepsuliśmy sobie tej chwili jakimiś przesadnymi pieszczotami, niewczesnymi realizacjami, możesz mi za to podziękować, moja Kordelio. Pracuję nad rozwojem przeciwieństw, naciągam łuk miłości, aby sięgnąć tym głębiej.

Jak łucznik opuszczam cięciwę, znów ją naciągam, nasłuchuję, jak dźwięczy, to jest mój marsz wojenny, ale jeszcze celuję, nawet jeszcze nie położyłem strzały na cięciwie.

- 50 -

Kiedy niewielka ilość osób styka się często z sobą w tym samym pokoju, wywiązuje się łatwo tradycja, podług której każ-

dy zajmuje swoje miejsce, swoją sytuację, która tworzy pewien obraz, tak że jeżeli się chce, łatwo jest narysować mapę tego terenu. Tak właśnie tworzymy w domu Wahlów wspólny obraz. Wieczorem pijemy tak herbatę. Zazwyczaj wtedy ciocia, która dotychczas siedziała na sofie, przenosi się do małego stolika do robót, który znowuż opuszcza Kordelia i przesuwa się do stołu herbatniego przed kanapą, Edward przenosi się za Kordelią, ja idę za ciocią. Edward stara się zatajać, mówi szeptem; a robi to tak dobrze, że wkrótce zupełnie milknie, ja zaś nie staram się zatajać mych wylewnych uczuć przed ciocią; ceny na targu, obrachunki, ile litrów mleka trzeba na funt masła, poprzez medium śmietanki i dialektykę maślanki, to są sprawy, o których nie powinna słuchać rozmów bezkarnie żadna młoda dziewczyna, ale, co rzadziej się trafia, jest to solidna i budują-

ca konwersacja, jednakowo pożądana dla głowy, jak dla serca.

Zazwyczaj odwracam się plecami do herbacianego stolika i do marzeń Edwarda i Kordelii — i marzę z ciocią. A czyż natura nie jest wielka w swych wytworach, czyż masło nie jest wspania-

łym jej darem, cudownym rezultatem działań przyrody i sztuki?

Ciocia absolutnie nie może słyszeć słów wymienianych między Edwardem i Kordelią, o ile oczywiście oni coś mówią, przyrze-kłem to Edwardowi i muszę dotrzymać słowa. Przeciwnie, ja do-kładnie słyszę każde słowo, które pada między nimi, słyszę każ-

de ich poruszenie. To jest dla mnie bardzo ważne, nigdy bowiem nie wiadomo, jak daleko może zajść w swej rozpaczy zrozpaczony człowiek. Najprzezorniejszy i najbardziej opano-wany może czasami popełnić czyn najbardziej beznadziejny. I chociaż nie mam najmniejszego zamiaru uczynić coś złego jed-nemu z tych ludzi, jednak czuję to stale, że Kordelia zdaje sobie bez przerwy sprawę z mojej obecności pomiędzy nią a Edwardem.

Osobliwy to obrazek, jaki tworzymy tak we czwórkę. Jeżeli chcę sobie przypomnieć znane obrazy, to mógłbym znaleźć pewne podobieństwo, o ile o mnie chodzi, z Mefistofelesem, ale tutaj zjawia się ta trudność, że Edward niepodobny jest do

- 51 -

Fausta. Jeślibym ja sam siebie uważał za Fausta, to znowuż zjawia się ta trudność, że Edward w żadnym razie nie może być Mefistofelesem. Ja znowuż też niepodobny jestem do Mefisto-felesa, zwłaszcza w oczach Edwarda. On uważa mnie za dobre-go ducha swej miłości i chyba ma rację, gdyż może być co najmniej pewien, że nikt staranniej ode mnie nie może czuwać nad jego miłością. Obiecałem mu zajmować ciotkę gadaniną i spełniam ten zaszczytny obowiązek z całą powagą. Ciotka ginie prawie w naszych oczach, przysypana zagadnieniami wiejskiego gospodarstwa; włóczymy się po kuchniach i piwnicach, po stry-chach, doglądamy kurcząt, kaczek, gęsi i tym podobnie. To wszystko irytuje Kordelię. Nie może pojąć, czego ja właściwie chcę. Staję się dla niej zagadką, zagadką, której bynajmniej nie chce rozwiązywać, ale która ją gniewa, nawet złości. Doskonale zdaje sobie sprawę, że ciotka staje się śmieszna, a przecież ciotka jest zacną damą i nie zasługuje na drwiny. Ską-

dinąd robię to tak dobrze, że wie ona doskonale, iż byłoby zu-pełnie niemożliwe zatrzymanie mojej zabawy. Czasem dochodzę do tego, że Kordelia uśmiecha się porozumiewawczo do cioci. To są konieczne wprawki. I wcale nie czynię ich w poro-zumieniu z Kordelią, zupełnie nie, w takim razie nigdy nie zmusiłbym jej do porozumiewawczych uśmiechów. Pozostaję nie-zmiennie gruntownie poważny; ale ona nie może się nie uśmiechać. To jest pierwsza fałszywa nauka: musi się nauczyć uśmiechać ironicznie; a zresztą ten uśmiech odnosi się równie dobrze do cioci, jak do mnie, bo ona przecież nic nie wie, co ma my-

śleć o mnie. Bo przecież możliwe, że jestem młodzieńcem, co się przedwcześnie postarzał, możliwe; co innego też jest możli-we, coś jeszcze innego itd. Kiedy się tak uśmiecha do ciotki, oburza się na samą siebie, odwracam się, przestaję paplać z ciocią i całkiem poważnie spoglądam na nią, a wtedy ona uśmiecha się do mnie, śmieje się z całej sytuacji.

Nasz stosunek nie jest miłym i wiernym odbiciem wzajemnego zrozumienia, jest odepchnięciem wzajemnego niezrozumienia. Mój stosunek do niej jest właściwie nijaki; jest czysto duchowy, co ostatecznie nie jest czymś nijakim w stosunku do młodej dziewczyny. Moja metoda postępowania jest niezwykle

- 52 -

wygodna. Młody człowiek, który się zachowuje jak kawaler, wzbudza podejrzenia i wywołuje opory. Unikam podobnych podejrzeń. Nikt mnie nie pilnuje, przeciwnie, prędzej będzie się mnie uważało za człowieka w pełni nadającego się do pilnowania dziewczyny. Metoda ta ma tylko jedną złą stronę, jest zbyt powolna, ale dlatego też i z powodzeniem może być stosowana w tych wypadkach, gdy wyprawa warta świeczki.

Cóż za odmładzającą moc ma w sobie dziewczyna, ani świe-

żość poranku, ani powiew wietrzyka, ani wilgoć morza, ani zapach wina z tym cudownym zapachem nie da się porównać —

nic na świecie nie ma tej odmładzającej mocy.

Wkrótce chyba doprowadzę ją do tego, że mnie znienawidzi.

Przybrałem całkowicie postać bakałarza. Mówię wyłącznie o tym, jak trzeba dobrze się uplasować, wygodnie mieszkać, mieć odpowiedzialną służbę, przyjaciół dobrze ustabilizowa-nych, na których się można wesprzeć. Teraz mogę już zaniedbać rolnicze zajęcia z ciotką, a wprowadzić ją w te sprawy, gdzie więcej pola odsłoni się dla ironii. Można się śmiać z baka-

łarza, nawet trochę z nim sympatyzować, podczas kiedy głupa-wy młodzieniec zraża dziewczynę takim zachowaniem, które tym samym niszczy całe znaczenie jej płci, jej piękności i jej poezji.

I tak mijają dni, widuję ją, ale nie rozmawiam, rozmawiam z jej ciotką w jej obecności. Czasami tylko w nocy udaje się mej miłości wyrwać na swobodę. Wtedy owinięty płaszczem, z kapeluszem nasuniętym na oczy przechodzę pod jej oknami. Okna jej sypialni wychodzą na podwórze, ale ponieważ jest to dom narożny, można je widzieć od ulicy. Czasami staje w oknie, czasem je otwiera, spoziera na gwiazdy, nikt jej nie widzi, tylko ten, chyba ostatni, o którym by pomyślała, że na nią patrzy.

W te nocne godziny krążę jak duch, jak duch usadawiam się w tym miejscu, gdzie jest jej mieszkanie. Wtedy zapominam o wszystkim, nie mam planów, na nic nie liczę, odrzucam rozsą-

dek, rozszerzam i umacniam mą pierś głębokimi westchnieniami, ruch, którego zazwyczaj nie używam w moim usystematy-zowanym życiu. Inni są cnotliwi w dzień, a grzeszą w nocy, a ja

- 53 -

w dzień udaję, ale w nocy miota mną pożądliwość. Gdybyż ona widziała mnie tutaj, gdybyż mogła zajrzeć w moją duszę —

gdybyż!

Gdyby ta dziewczyna mogła rozumieć sama siebie, musiałaby dojść do przekonania, że jestem dla niej przeznaczony. Jej usposobienie jest zbyt gwałtowne, zbyt głęboko uczuciowe, aby mogła ona znaleźć szczęście w małżeństwie: to byłoby za mało przypuścić, iż padnie w ramiona pierwszego lepszego uwodziciela; jeżeli padnie w moje ramiona, straci cały powab zatonięcia okrętu. W stosunku do mnie musi ona zu Grunde gehn, jak mówią bawiąc się słowami filozofowie.

Właściwie mówiąc, gadanina Edwarda nudzi ją. Tak zwykle bywa; jeżeli postawi się tak niskie granice powabom, żąda się więcej. Czasami Kordelia podsłuchuje moje rozmowy z ciotką.

Gdy to zauważam, zjawia się na moim dalekim horyzoncie błyszczące światełko z całkiem innego świata, ku zdziwieniu zarówno ciotki, jak Kordelii. Ciotka widzi światełko, ale nic nie słyszy, Kordelia słyszy głos, ale nic nie widzi. Ale w tej samej chwili wszystko się uspokaja, rozmowa moja z ciotką stąpa dalej swym monotonnym krokiem, jak kroki koni pocztowych w nocnej ciszy; towarzyszy im tęskny śpiew samowara. W takich momentach czasami czuje się coś nieprzyjemnego w saloniku, szczególnie odczuwa to Kordelia. Nie ma z kim mówić, nie ma kogo słuchać. Jeżeli zwróci się do Edwarda, narazi się na niebezpieczeństwo, że on w swym pomieszaniu zrobi jakieś głup-stwo; jeżeli zwróci się w inną stronę, do ciotki i do mnie, to pewność, która tu panuje, monotonna jak uderzenia młotka konwersacja, wywołuje zupełnie sprzeczne z niepewnością Edwarda najujemniejsze wrażenie. Doskonale pojmuję, iż Kordelii może się zdawać, że ciotka jest zaczarowana, tak się porusza i mówi w takt i tempo przeze mnie nadawane. Nie może wcale wziąć udziału w tej rozmowie; gdyż jednym ze sposobów, których tu użyłem, aby ją obruszyć, jest to, że pozwalam sobie na traktowanie jej stale jak dziecka. Oczywiście z tym, że nie pozwalam sobie z tego powodu na najmniejszą swobodę w stosunku do niej, o, zupełnie nie. Wiem wszak dobrze, jak

- 54 -

szkodliwie może to działać, a przecież chodzi mi o to szczególnie, aby jej kobiecość mogła wzrosnąć w górę czysta i piękna.

Na podstawie mego czułego stosunku z ciocią mogę ją traktować jak dziecko, które nie rozumie świata. Dlatego też nie ob-raża to jej kobiecości, ale niejako neutralizuje; nie może przecież obrażać jej kobiecości to, że się nie zna dokładnie na ce-nach rynkowych, a przeciwnie, może ją oburzyć, jeżeli się bę-

dzie to uważało za najważniejszą sprawę w życiu. A ciotka dzięki moim silnym przekonaniom raczej skłania się ku tym mniemaniom. Staje się fanatyczką w tych sprawach, co oczywi-

ście zawdzięcza mnie. Jedyną rzeczą, której nie może ciotka u mnie pojąć, jest to, że nic nie robię. Toteż wprowadziłem ten zwyczaj, że ile razy jest mowa o jakiejś wolnej posadzie, powiadam: to jest coś dla mnie, a potem omawiam z nią tę posadę najpoważniej w świecie. Kordelia zawsze dostrzega moją ironię, a właśnie tego sobie życzę.

Biedny Edward! Szkoda, że się nie nazywa „biednym Frycem”!

Ilekroć pomyślę o nim w moich cichych rozmyślaniach, zaraz przypominam sobie Fryca i jego narzeczoną!* Edward tak samo jak i ten jego pierwowzór jest kapralem w milicji obywatel-skiej. Jeżeli mam być szczery, Edward jest trochę nudnawy. Nigdy nie traktuje sprawy jak należy, zawsze występuje wystrojo-ny i sztywny. Z przyjaźni do niego, unter uns gesagt, chodzę jak najbardziej zaniedbany. Biedny Edward! Jedyna rzecz, która mnie martwi, to to, iż jest on do mnie tak przywiązany, że już prawie nie wie, jak mi ma dziękować. A pozwalać mu na taką wdzięczność dla mnie, to jakby trochę za wiele.

Dlaczego nie możecie być całkiem grzeczni? Czy nie macie nic innego do roboty, jak tylko szarpać moją markizę, posyłać mi zajączki lusterkiem i grzebać koło sznurków, bawić się drutem od dzwonka na trzecie piętro, stukać w okiennice, jednym słowem wszystkimi sposobami dawać znać o waszej obecności, jak gdyby chcąc wywołać mnie do was? Prawda, pogoda piękna, ale nie mam ochoty na spacer, zostawcie mnie w domu... Wy,

* Chodzi tu o operę Aubera La Fiancée z librettem Scribe'a, w której Fryc przez swą głupotę i gapiostwo traci swoją narzeczoną. Jednocześnie „Fryc” to imię narzeczonego, później męża Reginy, Schlegla (przyp. tłum.)

- 55 -

wesołe, wierne zefiry, wy, uroczy chłopcy, możecie iść sami; możecie sami bawić się jak zawsze z dziewczętami. Wiem dobrze, nikt nie potrafi tak uwodzicielsko jak wy objąć dziewczyny, na próżno stara się od was uwolnić, nie może wywikłać się z waszych sieci, a może wcale nawet nie chce tego; wy chłodni i wyrachowani, nie zapalacie się... Idźcie waszą drogą, dajcie mi pokój... Nie będziecie mieli tej przyjemności, powiadacie, nie robicie tego dla siebie... No to dobrze, idę z wami. Ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze: na Kongens Nytorv* mieszka młoda dziewczyna, bardzo piękna, która jest na tyle bezwstyd-na, że mnie nie chce kochać i, co gorsza, kocha kogo innego, i zaszło już tak daleko, że spacerują oboje pod rękę ze sobą. O

pierwszej w południe, wiem o tym, on ma zgłosić się po nią.

Obiecacie mi więc, że największe z was łobuzy schowają się gdzieś w pobliżu, aż do chwili, kiedy on ukaże się z nią w bramie. W chwili kiedy on będzie chciał zawrócić na Store Kongensgade, cała grupa posunie się naprzód, zdejmie mu jak naj-grzeczniej kapelusz z głowy i poniesie go równym krokiem na odległość najwyżej łokcia przed nim; nie prędzej, gdyż mógłby zawrócić do domu. A tak będzie myślał, że złapie kapelusz w najbliższej chwili i nie porzuci jej ręki. Tym sposobem popro-wadzicie i ją, i jego przez całą Store Kongensgade, wzdłuż wału**, do Bramy Północnej, aż do Højbroplads... Ileż czasu wam zajmie dotarcie aż tam? Powiedzmy pół godziny. Punkt o pół do drugiej ukażę się na Östergade. Kiedy wasza grupa doprowadzi zakochanych tak do środka placu, zaatakujecie ich z całej siły, zerwiecie i jej kapelusz z głowy, potargacie loki, po-rwiecie jej szal, a podczas tej całej hecy kapelusz jego ma się wznosić coraz wyżej triumfalnie w powietrze; jednym słowem sprawicie takie zamieszanie, że cała publiczność, nie tylko ja sam, wybuchnie śmiechem, psy zaczną szczekać, a strażak na wieży zadzwoni. I tak zrobicie, że jej kapelusz znajdzie się w mym ręku, i będę miał szczęście wręczyć jej ten przedmiot. Po

* Obecnie centralny plac Kopenhagi z Teatrem Królewskim, Hotelem d'Angle-terre, Magazynem du Nord, Amb. Francuską itd. (przyp. tłum.)

** Za życia Kierkegaarda Kopenhaga była jeszcze otoczona fortyfikacjami, które skasowano w roku jego śmierci. Dziś topografia jest inna (przyp. tłum.)

- 56 -

drugie: grupa, która pójdzie za mną, ma śledzić każde me ski-nienie, zachowa się jak można najprzyzwoiciej, nie skrzywdzi pięknej dziewczyny, nie pozwoli sobie na żadną poufałość, tak aby jej dziecięca dusza w tej całej awanturze zachowała swą radość, wargi uśmiech, oko spokój, a serce nie doznało strachu. Jeżeli który z was zachowa się inaczej, niech będzie przeklęte jego imię. A teraz naprzód ku życiu i radości, ku mło-dości i pięknu; pokażcie mi to, co często widziałem i czemu nie mogę się napatrzeć, pokażcie mi młodą, piękną dziewczynę, roztaczającą swą urodę przede mną w ten sposób, że staje się jeszcze piękniejsza, poddajcie ją takim próbom, aby się z tych prób cieszyła! Kieruję się na Bredgade*, ale, jak wiecie, mam czas tylko do pół do drugiej.

Nadchodzi właśnie dziewczyna, strojna i smukła, a to przecież dziś jest niedziela... Popieśćcie ją trochę, przywiejcie trochę chłodu, prześliznijcie się delikatnymi strumykami po całym jej ciele, uściśnijcie ją całą w waszych niewinnych objęciach!

Przeczuwam delikatny rumieniec policzków, mocniejszą barwę warg, falowanie łona... Nieprawdaż, moja dziewczyno, nieopi-sana to błogosławiona rozkosz wdychać to świeże powietrze?

Mały kołnierzyk chwieje się jak listek. Jaki zdrowy i głęboki jest jej oddech. Jej krok staje się wolniejszy, łagodny wietrzyk zdaje się ją unosić jak obłok, jak sen... Zadmijcie silniej, mocniejszym powiewem!... Ona się kuli; ramiona zaciskają się na łonie, które okrywa troskliwiej, aby chłodniejszy powiew był

bardziej dyskretny, aby pochlebnie a chłodno nie wkradał się pod jej lekką sukienkę... Rumieni się zdrowiej, policzki jej stają się pełniejsze, oko przejrzystsze, krok bardziej miarowy.

Każdy wysiłek upiększa człowieka. Każda młoda dziewczyna może zakochać się w zefirze, bo żaden mężczyzna nie potrafi tak kłócąc się z nią pomnożyć jej urody... Jej ciało skłania się lekko naprzód, spogląda na końce bucików... Uważajcie trochę, to za mocno, jej postać się rozdyma, traci swą smukłość... Popieśćcie ją trochę!... Nieprawdaż, droga dziewczyno, jakież to odświeżające w upale czuć te chłodne prądy? Chce się otwo-

* Bredgade — ulica równoległa do Store Kongensgade (przyp. tłum.)

- 57 -

rzyć swe łono z wdzięczności, z radości bytu... Odwraca się bo-kiem... Teraz szybko, mocniejszy powiew, abym mógł przeczuć piękno kształtów!... Jeszcze trochę mocniej, aby przycisnąć draperie sukni do ciała... Teraz za dużo! Postawa staje się nie-

ładna, trudno jej stawiać lekkie kroki... Znowu się odwraca...

Dmijcie na całego, niech pokaże, co umie!... Wystarczy, to za dużo: zgubiła jeden lok... postarajcie się opanować! — A teraz zjawia się cały maszerujący pułk:

Die eine ist verliebt gar sehr,

Die andere wäre es gerne.*

Tak, naprawdę, liche to powołanie życiowe chodzić z przyszłym szwagrem pod lewą rękę. Dla dziewczyny to tyle, co dla chłopca być zastępcą przepisywacza papierów biurowych. Przepisywacz może jednak awansować; ma przyszłość w biurze, może liczyć na niezwykłe okazje, ale to nie jest los szwagierki, ale tak jest, przeciwnie, jej awans nie wlecze się tak powoli —

kiedy tak leci naprzód i przenosi się górą do innego biura...

Wiejcie mocniej, chłopcy! Jeżeli ma się punkt oparcia w ręku, to można się i przeciwstawić... Centrum atakuje mocno, skrzydła nie nadążają... Opiera się mocno, wiatr go nie poruszy, jest za ciężki — ale i za ciężki na to, aby skrzydła uniosły go ponad ziemię. Uderza naprzód, aby okazać, że ma mocne ciało; ale im bardziej nieruchomieje, tym bardziej męczy się dziewczyna... Moje piękne panie, czy mogę służyć dobrą radą? Porzućcie przyszłego szwagra i przyszłego męża, spróbujcie iść naprzód same, a zobaczycie, o ile to jest przyjemniej... Wiejcie teraz łagodniej!... Jak przechodnie pląsają w falach wiatru! Wkrótce uszeregują się w taneczny orszak wzdłuż ulicy — czyż może ja-kaś taneczna muzyka sprawić weselszą ochotę, a przecież wiatr nie wyczerpuje, wiatr krzepi... A teraz wionęli w dół ulicy jak na pełnych żaglach — czyż jakikolwiek walc może tak porwać za sobą dziewczynę, a przecież wiatr nie męczy, wiatr wzmac-

* U Eichendorffa jest: Vor der Stadt: Der eine ist verliebt gar sehr,

Der andre wär'es gerne.

(Chodzi o dwóch muzykantów) (przyp. tłum.)

- 58 -

nia... A teraz możesz ją odwrócić do męża i szwagra... Nieprawdaż, trochę sprzeciwu sprawia przyjemność i walczy się chętnie o posiadanie tego, co się kocha; i ceni się bardziej to, o co się walczyło, tak już los sprawia, przychodzi na pomoc uczuciu i dlatego mężczyzna ma wiatr po swojej stronie... Czyż nie dobrze to urządziłem? Jeżeli się ma wiatr w plecy, łatwo można ominąć ukochaną, ale jeżeli się go ma w oczy, walczy się z nim rozkosznie, przebija się ku ukochanej, a podmuch wiatru czyni cię zdrowszym i bardziej pociągającym, bardziej uwodzicielskim, a powiew wiatru chłodzi owoc warg, który na-leży zauważać, gdyż wtedy jest należycie gorący, jak gorący staje się mrożony szampan... Jak się śmieje, jak mówi, a wiatr porywa i unosi słowa — czy jest tu co do gadania? — i znowu w śmiechu schyla się przed wiatrem i chwyta rękami kapelusz, i uważa na kroki... No, dosyć już, żeby nie dokuczać tym dziewczynom, żeby się na nas nie rozgniewały albo nas przestraszyły!

— Właśnie tak, rezolutnie i mocno, prawa noga przed lewą...

Jak zuchwale i mocno rozgląda się teraz po świecie... Jeżeli dobrze widzę, ona także kogoś trzyma pod rękę, także zaręczona!

Pokaż, dziecino, co ci los położył pod choinkę... Ach, tak! To wygląda naprawdę na bardzo solidnego narzeczonego. Ona jest chyba w pierwszym okresie narzeczeństwa, kocha go — możli-we, ale to miłość zbyt obszerna i niedopasowana, luźno powiewa naokoło niego; jej płaszcz miłosny może skryć jeszcze dużo rzeczy... Powiej mocniej, wietrzyku!... Jak się tak szybko idzie, to nic dziwnego, że wstążki od kapelusza rozwiewają się w powietrzu i tak wyglądają jak lotne skrzydełka, pasujące do jej miłości, która także płynie za nią jak rusałczany welon. Kiedy się w ten sposób spogląda na miłość, to wygląda ona dość obszernie, ale kiedy się w nią człowiek ubiera, kiedy welon trzeba przerobić na codzienną suknię, to nie zostaje dużo miejsca na szerokie westchnienia. — Boże zachowaj! Jeżeli ktoś ma dość odwagi, aby uczynić krok decydujący o całym życiu, to czyż zabraknie mu siły, aby iść wiatrowi naprzeciw? Któż może wątpić? Ja nie; ale bez pośpiechu, moja panienko, bez pośpiechu. Czas jest surowym nauczycielem, a wiatr nie jest taki zły... Popędź ją trochę! — Gdzież się podziała chusteczka? — O,

- 59 -

ma ją znowu... ale porwałeś wstążkę od kapelusza... to bardzo krępujące, tak, przy narzeczonym. A tu idzie przyjaciółka, któ-

rej trzeba się ukłonić. Przyjaciółka spotyka ją pierwszy raz jako narzeczoną; to przecież, aby się pokazać jako zaręczeni, wyszli na Bredgade, poza tym dążą ku Langelinie*. O ile wiem, istnieje taki zwyczaj, że para małżeńska pierwszej niedzieli po ślubie idzie do kościoła, a zaręczeni idą na Langelinie. Narzeczeń-

stwo rzeczywiście ma wiele wspólnego z długimi spacerami...

Proszę uważać, wiatr dmie w kapelusz, trzeba przytrzymać, schylić głowę... Fatalnie się złożyło, nie można było ukłonić się przyjaciółce, nie miało się dosyć spokoju, aby skłonić się jej z tą wyższością, jaką przybiera narzeczona wobec niezaręczonej dziewczyny... Dmijże trochę łagodniej!... Nadchodzą szczęśli-we dnie... jak ona mocno czepia się ramienia ukochanego, wy-przedza go na tyle, że może się odwrócić i patrzeć na niego, na swoje bogactwo, swoje szczęście, swoją nadzieję, swoją przyszłość... O, dziewczyno, przesadzasz... Czyż on nie ma do zawdzięczenia mnie i wiatrom, że wygląda tak mocno? A czyż ty sama nie zawdzięczasz mnie i łagodnym powiewom tego, że jesteś ocalona i zapominasz o swoich cierpieniach, że wyglądasz tak rada życiu, tak pełna marzeń, tak pełna przeczuć?

Nie chcę ja wcale studenta,

Co książki czyta nocami,

Ale chcę mieć oficera,

Co nosi kapelusz z piórami**

To widać od razu po tobie, moja dziewczyno, masz coś takiego w oku... Na pewno nie zadowolisz się studentem... Ale dlaczego akurat oficer? Czyż na przykład kandydat nauk, który wła-

śnie skończył uniwerek, nie potrafiłby tak samo?... Co prawda w tej chwili nie mogę ci służyć ani oficerem, ani kandydatem...

Natomiast mogę służyć chłodzącymi powiewami... No, zadmij trochę... Doskonale, jedwabny szal znowu otoczył jej plecy; stąpaj całkiem wolno, policzki ci trochę zbledną, oczy nie będą

* Spacer nadmorski, esplanada. Dosłownie „Długa linia” (przyp. tłum.)

** Norweska piosenka ludowa (przyp. tłum.)

- 60 -

tak mocno błyszczały... Właśnie tak. Tak, trochę ruchu, zwłaszcza przy tak pięknej pogodzie jak dzisiaj, i jeszcze trochę cierpliwości, a może znajdziesz swego oficera. To przecież para wyraźnie przeznaczona dla siebie. Jak trzyma takt idąc, jaka pewność siebie w całym wyglądzie, oparta na wzajemnym za-ufaniu, jaka harmonia praestabilita we wszystkich porusze-niach, jaka pyszna powaga. Ich pozycje nie są ani łatwe, ani pełne gracji, nie tańczą ze sobą, jakąż mają w sobie stałość, jaką dojrzałość, co budzi niezawodną nadzieję, co rodzi obo-pólne zaufanie. Mogę się założyć, że ich dewizą są słowa: życie to droga. I uważają, że są przeznaczeni dla kroczenia pod rękę razem przez radości i smutki życia. Kroczą tak zgodnie, że dama zapomniała nawet o przywileju kroczenia kwadratami trotuaru...

Ale, drogie Zefiry, dlaczego wy tak bardzo zajmujecie się tą parą? Nie wydaje mi się warta aż takiego zachodu. Czyżbyście zauważyły coś specjalnego?... Ale jest pół do drugiej. Trzeba ruszyć na Højbroplads.

Nie trzeba myśleć, że można było tak ściśle wyrachować rozwój tej duchowej przygody. Widać z niej, jak zdrową naturą była Kordelia. Naprawdę to niezwykła dziewczyna. To prawda, jest cicha i skromna, nie wymagająca, ale jest w niej nieuświa-domione potężne żądanie. Uderzyło to mnie teraz, kiedy ujrza-

łem ją wchodzącą do pokoju z ulicy. Mały sprzeciw, jaki może przeciwstawić jej powiew wiatru, budzi w niej wszystkie moce, w niczym nie naruszając jej równowagi. Nie jest tą drobną, nieznaczną dziewczyną, co może zniknąć w palcach, tak chrup-ka, że ogarnia nas strach, iż się złamie pod siłą naszego wzroku; ale też nie jest bynajmniej tak pretensjonalna, jak okazały kwiat. Jak lekarz mogę więc z radością konstatować wszystkie symptomy tej przygody zdrowia.

Powoli zaczynam mój atak, przybliżając się do niej, przechodząc do działań bardziej bezpośrednich. Jeżeli mam oznaczyć tę zmianę na wojennej mapie rodzinnej, to muszę powiedzieć, że odwróciłem moje krzesło w ten sposób, że odsłoniłem swój profil. Mam z nią większy kontakt, mówię do niej, wywołuję jej

- 61 -

odpowiedzi. Jej charakter jest namiętny, gwałtowny, a jej uwagi, nie będąc ani szalone, ani puste, są wyostrzone na rzeczy zewnętrzne i wyraźnie skłonne do niezwykłości. Moje iro-niczne uwagi o złości ludzkiej, moje szyderstwa z ich tchórzostwa, z ich chłodnego lenistwa, fascynują ją. Lubi, prowadząc rydwan słoneczny po niebieskim sklepieniu, zbliżać się za bardzo do ziemi i lekko opalać ludzi. A jednak nie dowierza mi; gdyż dotychczas zapobiegałem jakiemukolwiek zbliżeniu nawet w znaczeniu duchowym. Musi się nauczyć wspierać na sobie samej, zanim jej pozwolę pochylić się ku mnie. Chwilami musi się wydawać, że to ja pragnę uczynić z niej powiernicę moich ma-sońskich tajemnic, ale to tylko chwilami. Ona sama musi się rozwijać; musi poznać siłę napięć ducha, musi widzieć i oceniać świat. Jakie czyni postępy, łatwo wykazują mi jej odpowiedzi, jej oko również; raz tylko ujrzałem w nim unicestwiającą mnie złość. Nie powinna mi zawdzięczać niczego; powinna być wolna, bo tylko w wolności istnieje miłość, tylko w wolności istnieje radość i wesele. Nie patrząc na to, że zakładam, iż powodo-wana koniecznością naturalną skłoni się w moje objęcia, staram się ze wszystkich sił skłonić ją ku sobie, ale chodzi przecież mi o to, aby nie padła jak bezduszne ciało, ale jako duch dążący do drugiego ducha. Chociaż musi być moja, nie może być moim ciężarem. Nie może ciążyć mi ani w sensie dosłownym, ani w moralnym. Między nami dwojgiem musi istnieć wolna gra. Musi stać się tak lekka dla mnie, abym ją mógł nieść na ręku.

Kordelia zajmuje mnie chyba za bardzo. Tracę wobec niej moją równowagę, nie w jej obecności, ale kiedy w ścisłym sło-wa znaczeniu obcuję z nią, to znaczy kiedy jestem sam. Mogę tęsknić do niej, ale nie aby z nią rozmawiać, ale aby tylko widzieć jej obraz krążący wkoło mnie; idę za nią, kiedy wiem, że nie jest w domu, nie po to, aby mnie spostrzegła, ale żebym ja ją widział. Tamtego wieczoru wyszliśmy we trójkę od Baxterów; Edward ją prowadził. W największym pośpiechu pożegna-

łem się z nimi i pośpieszyłem na inną ulicę, gdzie czekał na mnie mój służący. W jednej chwili przebrałem się i spotkałem ją raz jeszcze, o czym ona nie wiedziała. Edward szedł milcząc

- 62 -

jak zawsze. Zakochany to ja jestem, ale nie w zwyczajnym tego słowa znaczeniu, a trzeba być przeto bardzo ostrożnym, bo może to mieć niebezpieczne konsekwencje; a kocha się tylko raz. Ale bóg miłości jest ślepy, jeżeli się jest dosyć spryt-nym, można go oszukać. Sztuka polega na tym, jakie robi się wrażenie, trzeba być z pozoru jak najbardziej „do przyjęcia”, a przy tym zdawać sobie sprawę, jakie wrażenie sprawia się na dziewczynie i jakie wrażenie każda dziewczyna sprawia na nas.

W ten sposób można kochać się w wielu jednocześnie, gdyż każdą kocha się inaczej. Kochać się w jednej to za mało; kochać wszystkie to lekkomyślność; ale znać siebie dobrze i kochać jak najwięcej, skrywać w swej duszy wszystkie siły miłości w ten sposób, że każda z nich dostaje odpowiednią pożywkę, a świadomość ogarnia całość — to jest rozkosz, to znaczy żyć prawdziwie.

d. 3 lipca

Edward nie powinien się skarżyć na mnie. W gruncie rzeczy chciałbym, aby Kordelia zakochała się w nim i żeby przez to zraziła się do zwyczajnej, ordynaryjnej miłości i w ten sposób przekroczyła codzienne granice; ale niestety właśnie dlatego Edward musi być jak najmniej karykaturą, gdyż inaczej nic z tego nie wyjdzie. Edward jest zresztą nie tylko dobrą partią w mieszczańskim pojęciu — siedemnastoletnia dziewczyna nie zwraca uwagi na takie rzeczy — ale ma on wiele osobistych zalet, które pomagam mu okazywać w najkorzystniejszym świetle. Jak modniarka, jak dekorator, stroję go jak najpiękniej, stosownie do możliwości domu, czasami nawet ozdabiam go po-

życzonym blaskiem. Kiedy tam chodzimy obaj, czasem dziwno mi jest mu towarzyszyć. Jest tak, jak gdyby był mi bratem czy synem, a przecież jest moim przyjacielem, rówieśnikiem, moim rywalem. Nigdy nie może stać się dla mnie niebezpieczny. Im wyżej go wzniosę, ponieważ musi upaść, tym jest lepiej, tym więcej wzbudzi to w Kordelii niesmaków, tym więcej wzrośnie w niej nadziei. Pomagam mu, jak mogę, ułatwiam mu, robię

- 63 -

wszystko, co przyjaciel może uczynić dla przyjaciela. Aby mu na chłodno udzielić jak najwięcej pomocy, wychodzę ze skóry dla niego. Wydaję go za marzyciela. A ponieważ Edward zupeł-

nie jest bezradny, popycham go naprzód.

Kordelia nienawidzi mnie i boi się. Czego się boi młoda dziewczyna? Intelektu. Dlaczego? Dlatego że intelekt jest cał-

kowitym zaprzeczeniem jej kobiecej egzystencji. Męska uroda, sympatyczna osobowość itd. są dobrymi środkami. Można zdobywać i przy ich pomocy, ale to nigdy nie prowadzi do pełnego zwycięstwa. Dlaczego? Gdyż zwycięża się dziewczynę jej wła-snymi środkami, a w tych środkach jest ona zawsze mocniejsza.

Tymi środkami można przyprawić dziewczynę o rumieniec, o to, że spuści skromnie oczy, ale nigdy przyprawić o niewypowie-dziany, zafascynowany lęk, który czyni jej piękność interesują-

cą.

Non formosus erat, sed erat facundus Ulixes,

et tamen aequoreas torsit amore deas*.

Każdy winien znać swoją siłę. Ale co mnie zawsze oburza, że nawet ci, co mają zdolności, kryją się tchórzliwie. Właściwie powinno się od razu dostrzegać w dziewczynie uwiedzionej przez kochanka, a raczej przez własną miłość, w czym została oszukana. Wyćwiczony morderca zadaje określony cios i do-

świadczona policja zaraz poznaje sprawcę, gdy tylko ujrzy ranę. Ale gdzież tu wziąć tak doświadczonego uwodziciela, tak wprawnego psychologa? Uwieść dziewczynę dla większości ludzi znaczy uwieść dziewczynę i punktum, a przecież całe opowiadanie tkwi w takiej myśli:

Nienawidzi mnie — jako kobieta; boi się mnie — jako mądra kobieta; kocha mnie — bowiem ma rozum w głowie. Ja pierwszy wywołałem ten zamęt w jej duszy. Moja dusza, mój sprzeciw, moje zimne szyderstwo, moja ironia bez serca, wszystko to kusi ją, nie do miłości oczywiście; o nie, nie ma w niej ani śladu takich uczuć w stosunku do mnie, najmniejszego śladu.

Chce iść ze mną w zawody. Kusi ją dumna niezależność od lu-

* Owidiusz: Ars amandi II, 123 (przyp. tłum.)

- 64 -

dzi, wolność jak wolność Araba w pustyni. Mój śmiech i moje dziwactwa neutralizują wszelkie erotyczne wybuchy. Jest dość swobodna ze mną i jeżeli jest tu jakieś skrępowanie, to raczej charakteru intelektualnego niż erotycznego. Tak długo nie ujrzy we mnie kochanka, jak długo będziemy na stopie zaprzyjaźnio-nych intelektualistów. Podaje mi rękę, ściska mą dłoń, uśmiecha się, okazuje mi serdeczność czysto platoniczną. Kiedy dostatecznie zmęczyły ją moje ironie i żarty, idę za radą starej piosenki: rycerz rozściela swój czerwony płaszcz i prosi piękną dziewicę, aby na nim usiadła*. Co prawda nie rozścielam mego płaszcza na ziemi, aby siedzieć z nią razem na murawie, ale aby zniknąć z nią razem w powietrzu, w potoku marzeń. Ale raczej nie pociągnę jej za sobą w górę, siądę tylko oklepem na mej myśli, pozdrowię ją ręką, ucałuję jej paluszki, stanę się niewidzialnym dla niej, tylko słyszalnym w szepcie skrzydlatych słów, stanę się jak Jehowa dotykalny tylko w słowie, ale coraz słabiej, gdyż im dłużej mówię, tym wyżej się wznoszę. I wtedy ona chce lecieć wraz ze mną tą niebezpieczną drogą marzenia.

Ale tylko przez chwilę, bo zaraz staję się zimny i oschły.

Są różne rodzaje rumieńca u kobiet. Jest grubiański rumieniec koloru cegły. To właśnie jest rodzaj rumieńca, którym powieściopisarze stale okrywają policzki swych bohaterek. Jest i rumieniec delikatny niby brzask ducha. Bezcenny jest na policz-kach dziewczyny. Przelotny rumieniec towarzyszący jakiejś szczęśliwej myśli jest piękny u mężczyzny, piękniejszy u chłop-ca, czarujący u kobiety. Jest to blask błyskawicy, światło ducha. Jest najpiękniejszy u chłopca, czarujący u dziewczyny, gdyż świadczy o jej dziewictwie, jest niespodzianką skromno-

ści. Im starszy się robi człowiek, tym bardziej zanika ten rumieniec.

Czasami czytam coś głośno dla Kordelii; najczęściej rzeczy zupełnie obojętne. Edward musi zazwyczaj trzymać przy tym świecę; zwróciłem mu właśnie uwagę, że to doskonały sposób

* „Stara piosenka” brzmi:

a mnich rozściela swój płaszcz niebieski

i prosi piękną panienkę, aby na nim uklękła (przyp. tłum.)

- 65 -

dojścia do porozumienia z dziewczyną — zacząć pożyczać jej książki. Podzielił to moje przekonanie i teraz bardzo przykłada się do tej sprawy. Wygrywam oczywiście ja, gdyż ja układam wybór książek, stojąc jak gdyby z boku. I tu otwiera mi się szerokie pole do moich obserwacji. Mogę dawać Edwardowi książ-

ki, jakie mi się podobają, gdyż on sam nie zna się na literatu-rze, mogę go pchać, w jakim chcę kierunku, do zupełnej skraj-ności. Kiedy się z nią teraz spotykam wieczorem, biorę niby przypadkiem książkę do ręki, przerzucam jej kartki, czytam półgłosem, zwracam uwagę Edwardowi na pewne szczegóły.

Wczoraj wieczorem chciałem się doświadczalnie przekonać o sile jej ducha. Podstępnie namówiłem Edwarda, aby jej pożyczył wiersze Schillera, tak abym niby to niechcący trafił na śpiew Tekli* i przeczytał to jej, albo też ballady Bürgera. Ostatecznie wybrałem to drugie, gdyż chociaż ta Lenora jego jest z lekka przesadzona, jakże to jest jednak piękna rzecz! Zapropo-nowałem przeczytanie Lenory i przeczytałem ten poemat gło-

śno, z całym patosem, na jaki potrafiłem się zdobyć. Kordelia była poruszona, przeciągała igłę z taką energią, jakby to ją miał Wilhelm** porwać. Skończyłem, ciotka słuchała dość obojętnie, nie lęka się ani żywych, ani umarłych Wilhelmów, a przy tym nie jest bardzo mocna w niemczyźnie, ale poczuła się cał-

kiem w swoim sosie, kiedy jej pokazałem pięknie oprawny eg-zemplarz i zacząłem z nią rozmawiać o introligatorstwie.

Chciałem od razu zniszczyć w Kordelii patetyczne uczucie, w tym samym momencie, kiedy się ono narodziło. Lekko się zaniepokoiła, ale wyraźnie widziałem, że ta trwoga nie działała na nią kusząco, ale przyprawiała ją o dreszcz obcości.

Moje oko dziś spoczęło na niej po raz pierwszy. Powiadają, że senność tak obciąża powieki, że zamykają się same; zdaje się, że to moje spojrzenie miało podobne działanie. Oko zamyka się, a jednak ciemne moce działają pod powieką. Ona nie widzi mojego spojrzenia, ale czuje je, czuje je całym ciałem. Oko

* Śpiew Tekli — Schiller, Dwaj Piccolomini, akt III, scena 7. (przyp. tłum.)

** Wilhelm, zmarły kochanek w Lenorze (przyp. tłum.)

- 66 -

zamyka się i oto jest noc; ale tam w środku jaśnieje biały dzień.

Muszę się pozbyć Edwarda. Posuwa się za daleko, każdej chwili mogę oczekiwać, że poleci do niej z miłosnym wyzna-niem. Nikt nie może lepiej wiedzieć o tym ode mnie, który jestem jego powiernikiem i starannie podtrzymuję tę jego ekscy-tację, która może mieć wpływ na Kordelię. Ale dopuścić do tego, aby wyznał jej swoją miłość, może być niebezpieczne.

Wprawdzie wiem dobrze, że dostanie kosza, ale historia się na tym nie skończy. Przecież się tym przejmie jak najbardziej. A z tego powodu Kordelia może się wzruszyć i pożałować go. Co prawda w tym wypadku nie potrzebuję się bać najgorszych rzeczy, że może zacząć wszystko od nowa, ale czystość jej dumnej duszy może ucierpieć na skutek tego czystego współczucia.

Gdyby się tak stało, zawiódłby mnie cały plan z Edwardem.

Mój stosunek do Kordelii przybiera obrót dramatyczny. Musi się już coś stać, cokolwiek by to było. Nie mogę zadowalać się obserwowaniem mijających chwil, lękam się przepuścić chwilę właściwą. Muszę ją zaskoczyć, to konieczne. Ale jeżeli chcę ją zaskoczyć, muszę się znaleźć na odpowiednim stanowisku. To, co jest zazwyczaj zaskakującą niespodzianką, może tak na nią nie podziałać. Powinno się ją tak zaskoczyć, aby to, co w tej chwili jest powodem zaskoczenia, wydało się jej natychmiast najzwyczajniejszą rzeczą. Sukcesywnie musi się dopiero okazać, że coś niespodzianego zawarte było implicite w tym zdarzeniu. Takie jest stałe prawo rzeczy interesującej i to prawo kieruje moimi wszystkimi działaniami w stosunku do Kordelii.

Kiedy się umie właściwie zaskoczyć, gra staje się wygrana; na-leży zawiesić na chwilę energię wiadomej osoby, uczynić dzia-

łanie dla niej niemożliwym, a potem używa się nadzwyczajnych środków działania, albo też zupełnie zwyczajnych. Pamiętam z pewną pyszną satysfakcją szalony podstęp, którego użyłem wobec pewnej damy z najlepszej rodziny. Na próżno przez pewien stracony czas kręciłem się koło niej nie mogąc znaleźć interesującego kontaktu, aż kiedyś w biały dzień spotkałem ją na ulicy. Nawet nie byłem pewny, czy ona pamięta mnie, czy wie, że

- 67 -

mieszkam tu w mieście. Szła sama jedna. Minąłem ją i zawróci-

łem, tak że znalazłem się twarzą w twarz. Zbliżyłem się do niej, ona szła dalej po trotuarze. W tym momencie spojrzałem na nią żałośnie, może nawet miałem łzę w oku. Zdjąłem kapelusz. Zatrzymała się. Wzruszonym głosem, piorunując ją spojrzeniem, powiedziałem: „Niech się pani nie gniewa, łaskawa pani, podobieństwo pani rysów twarzy do tej istoty, którą uwielbiam, a która bawi ode mnie daleko, jest tak uderzające, że pani łaskawie daruje moje dziwne zachowanie”. Ona mnie wzięła za marzyciela, a młoda dziewczyna lubi trochę wariac-kie marzenia, gdyż czuje się wyższa ponad to i może się uśmiechać z wyższością. I rzeczywiście uśmiechnęła się, i w tym uśmiechu była zachwycająca. Z arystokratyczną wyższością ukłoniła mi się i uśmiechnęła. Poszła dalej, a ja szedłem dwa kroki przy jej boku. Kilka dni później spotkałem ją znowu, pozwoliłem sobie ukłonić się. Ona się zaśmiała... Cierpliwość jest znakomitą cnotą, a kto się śmieje ostatni, ten się śmieje najlepiej. Można było obmyślić różne środki, aby zaskoczyć Kordelię.

Mogłem spróbować wzniecić erotyczną burzę, która by mogła wywołać strumień łez i łkania. Tym sposobem mogłem spróbo-wać, jeżeli to możliwe, wyrwać ją z gruntu, wyrwać ją z jej hi-storycznej ciągłości, postarać się w tym poruszeniu wywołać tajnymi środkami jej namiętność. Było to całkiem możliwe i dałoby się urzeczywistnić. Dziewczynę i jej namiętność można by było okazać w całej proporcji. Ale byłoby to niesłuszne estetycznie. Nie uznaję zawracania głowy i ten sposób mogę polecić tylko wtedy, kiedy poetyckiego połysku dziewczyny inaczej się nie da osiągnąć. A przy tym w ten sposób traci się dużą część właściwej przyjemności, zbyt duże pomieszanie też nie jest dobre. Ten sposób na pewno zawiódłby w przypadku Kordelii. W parę chwil straciłbym to wszystko, co budowałem tak długo, co gorsza, straciłbym to, czym przy pewnej dyskrecji mógłbym się cieszyć i dłużej, i pełniej. Kordelia nie potrzebuje egzaltacji. Może by to zaskoczyło ją w pierwszej chwili, gdybym się do tego wziął, ale wkrótce by się znużyła, właśnie dlatego, że to zaskoczenie byłoby zbyt bliskie jej przekornej duszy. Najzwyczajniejsze zaręczyny będą najlepszym ze wszyst-

- 68 -

kich sposobów, najbardziej skutecznym. Zapewne dziewczyna łatwiej uwierzy swoim uszom, słysząc moje prozaiczne oświadczyny, item prośbę o rękę, niżby wierzyła moim krasomówczym uniesieniom, upajała się moimi trującymi napojami miłosnymi i hamowała bicie serca na myśl o porwaniu.

Sprawa związania się narzeczeńskim przyrzeczeniem jest sprawą etyczną. Etyka jest tak samo nudziarstwem w wiedzy, jak w życiu. Co za różnica z niebem estetyki, która sprawia, że wszystko staje się lekkie, piękne, płynne, a kiedy pojawia się ta etyka, wszystko staje się twarde, kanciaste, ogarnięte nieskończoną nudą. A zaręczyny w gruncie rzeczy nie posiadają podstaw etycznych, tak jak posiada je małżeństwo, zaręczyny są tylko ważne ex consensu gentium. Ta dwuznaczność może być dla mnie bardzo korzystna. Jest coś niecoś elementu etycznego w zaręczynach i Kordelia w swoim czasie może mieć wra-

żenie, że przekracza granice zwyczajności. Ale element etyczny zawiera się w zaręczynach w tak znikomej ilości, że mogę się nie obawiać poważniejszych wzruszeń. Zawsze miałem pewien szacunek dla elementów etycznych. Nigdy żadnej dziewczynie nie obiecałem małżeństwa, nawet żartami, a jeżeli zło-

żyłbym to przyrzeczenie tutaj, to jedynie całkiem fikcyjnie. Na pewno tak wykręcę, że to ona ze mną zerwie. Obiecywać cokolwiek jest poniżej mojej godności. Gardzę tym sposobem, kiedy sędzia obietnicą wolności wymusza zeznania podsądnego.

Taki sędzia wyrzeka się swej siły i swego talentu. W mojej prak-tyce doszedłem do punktu, gdzie nie pragnę niczego, co by nie było mi dane dobrowolnie w najściślejszym znaczeniu tego sło-wa. Niech sobie pospolici uwodziciele używają takich metod.

Co na tym zyskują? Taki, co nie wie, jak omotać dziewczynę, aby straciła całkiem zmysły i nie dostrzegła nic z tego, czego on nie chce, aby widziała, taki, który nie potrafi się wpoetyzo-wać w całe wnętrze dziewczyny, aby wszystko, czego sobie życzy, wychodziło od niej, taki jest i zostanie fuszerem; nie za-zdroszczę mu jego przyjemności. Fuszerem jest i zostaje taki facet, uwodzicielem, czym w żadnym wypadku nie można nazwać mnie. Ja jestem estetą, miłośnikiem, który zrozumiał

istotę miłości i wszystko na miłość postawił, który wierzy w

- 69 -

miłość i zna ją z gruntu i który dla siebie zostawia swe prywat-ne mniemanie, że każda przygoda miłosna może trwać najwy-

żej pół roku, i że każda historia miłosna kończy się z chwilą, kiedy się wyczerpało ostatnie rozkosze. To wszystko wiem dobrze, a jeszcze wiem prócz tego, że najwyższą rozkoszą, jaką można pomyśleć, jest być kochanym, być kochanym ma wartość najwyższą na świecie. Wpoetyzować się w dziewczęcą mi-

łość to sztuka prawdziwa, wypoetyzować z jej ramion szczyty mistrzostwa. Ale ta druga sprawa w swej istocie zależy od pierwszej.

Można jeszcze inaczej. Mogę zrobić wszystko po temu, aby zaręczyła się z Edwardem. A ja zostanę przyjacielem domu.

Edward będzie mi wierzył bezwzględnie, przecież to ja sam zbudowałem, można powiedzieć, jego szczęście. Takim sposobem byłbym bardziej ukryty. Ach, to do niczego. Nie może za-ręczyć się z Edwardem, to by ją w ten czy inny sposób przecież pomniejszyło. A do tego stosunek mój do niej stanie się bardziej pikantny niż interesujący. Nieskończony prozaizm narzeczeństwa jest właśnie odskocznią dla rzeczy interesujących.

Wszystko staje się bardziej znaczące w domu cioci Wahl.

Wczas się zauważa, że ukryte życie kłębi się pod codziennymi formami i że wkrótce objawi się to w odpowiednich oznakach.

Dom cioci Wahl zmierza ku zaręczynom. Ten, kto obserwował

to z zewnątrz, może myśli, że będzie para z cioci i ze mnie. Jakież korzyści dla pomnożenia wiedzy rolniczej w przyszłości z takiego mariażu! Stałbym się wujaszkiem Kordelii. Jestem za wolnością myśli i żaden pomysł nie jest dostatecznie absurdal-ny, abym go z góry odrzucił. Kordelia lęka się wyznania miłosnego ze strony Edwarda. Edward ma nadzieję, że to wyznanie rozwiąże wszystko. Może być tego pewny. A tymczasem, aby zaoszczędzić mu przykrości, których by doznał na skutek takiego kroku, postaram się go uprzedzić. Mam nadzieję wkrótce pozbyć się go, stoi mi rzeczywiście na drodze. Odczułem to do-tkliwie właśnie dzisiaj. Ale wygląda tak sennie, taki rozmarzo-ny, że można się obawiać, iż obudzi się nagle jak lunatyk i wyzna swe uczucia wobec wszystkich, czym ostatecznie zrazi so-

- 70 -

bie Kordelię. Spojrzałem na niego dzisiaj parę razy przenikli-wie. Jak słoń, który coś odrzuca swoim kłem, tak go odepchną-

łem oczyma, jak był długi, i odrzuciłem go precz. Co prawda siedział jak przedtem, ale mam wrażenie, że odczuł mój gest całym ciałem.

Kordelia już nie jest taka pewna siebie, jak przedtem. Zbli-

żała się przedtem do mnie po kobiecemu pewna, teraz się nieco waha. Tymczasem nie ma to wielkiego znaczenia i bez trudności sprowadziłbym wszystko do dawnych miar. Ale mi się nie chce. Jeszcze jedno doświadczenie i zaręczyny! Nie może tu być żadnych trudności. Kordelia powie zaskoczona „tak”, a ciocia serdeczne „amen”! Będzie szalała z radości z powodu takiego wykształconego zięcia rolnika. Zięcia! Jak wszystko się wią-

że, jak snopki, skoro się tylko wejdzie na to terytorium. Wła-

ściwie nie będę jej zięciem, tylko neveu, siostrzeńcem tylko, a właściwie volente deo ani jednym, ani drugim.

dnia 23

Dziś zebrałem owoce wiadomości, którą rozprzestrzeniłem, że jestem zakochany w młodej pannie. Przy pomocy Edwarda doszło to i do uszu Kordelii. Jest ciekawa, spogląda uważnie, ale nie odważyła się jeszcze zapytać; a w gruncie rzeczy wiadomość ta dla niej jest nieważna, gdyż po pierwsze wydaje się jej nieprawdopodobna, a po drugie ujrzy w niej antecedencję dla siebie samej, gdyż jeżeli taki zimny, drwiący jak ja, może być zakochany, to może być zakochana i ona, nie potrzebując się wstydzić. Dziś wprowadziłem sprawę na właściwy tor. Zdaje się, że potrafię opowiedzieć historię tak, aby nie stracić poin-ty, item, aby nie ukazać jej przedwcześnie. Lubię trzymać mego słuchacza w zawieszeniu, opowiadając drobne szczegóły epizodycznej natury przekonać się, jakiego wyniku słuchacz sobie życzy, i oszukać go w końcu, to prawdziwa przyjemność; używać wyrazów dwuznacznych, tak aby słuchacz spodziewał

się jednego i nagle dostrzegł, że te słowa mogły znaczyć co innego, na tym polega moja sztuka. Jeżeli się pragnie nastawić

- 71 -

uwagę słuchacza w pewnym kierunku, zawsze trzeba wygłosić mowę. W rozmowie może osobnik, o którego chodzi, łatwiej wyśliznąć się z rąk, może przy pomocy pytań i odpowiedzi snadniej ukryć wrażenie, jakie czynią na nim pewne słowa. Z

napuszoną powagą rozpocząłem moją mowę do cioci: „Czy mam tę pogłoskę przypisać łaskawości mych przyjaciół, czy też złości moich wrogów, a któż z nas może twierdzić, że nie ma ani jednych, ani drugich?” Tu ciocia uczyniła uwagę, którą starałem się podtrzymać ze wszystkich sił, aby podtrzymać uwagę Kordelii, która się przysłuchiwała rozmowie, uwagę, która mo-gła osłabnąć, bo przecież rozmawiałem tylko z ciocią, a nastrój mój był uroczysty. Ciągnąłem: „Czy też mam przypisać to przypadkowi, tego słuchu generatio equivoca (tego słowa Kordelia oczywiście nie rozumiała, co ją przyprawiło o konfuzję, tym bardziej że specjalnie zaakcentowałem patetycznie te wyrazy, spoglądając porozumiewawczo na ciotkę, tak jakby na tym punkcie polegało wszystko), a ja, który przyzwyczaiłem się żyć w skrytości, stałem się tematem obmowy, kiedy poczęto twierdzić, że jestem zaręczony”. Kordelia widocznie pragnęła mojego tłumaczenia, więc ciągnąłem: „Moi przyjaciele, którzy zapewne uważają, że to wielkie szczęście być zakochanym (Kordelia poruszyła się), moi wrogowie, którzy uważają na pewno za rzecz bardzo śmieszną owo szczęście (poruszenie w przeciwnym kierunku), albo przypadkowi, gdyż nie ma najmniejszego powodu do powstania tej plotki, albo narodzenie tej plotki z generatio equivoca, czyli że cała heca musiała się urodzić w pustej głowie w bezmyślnej rozmowie z samą sobą”. Oczywi-

ście ciocia z całą babską ciekawością chciała bardzo wiedzieć, jaką to kobietę przeznacza mi owa plotka. Ale żadne pytanie w tym kierunku nie padło. Cała ta rzecz jednak zrobiła duże wra-

żenie na Kordelii, wydaje mi się nawet, że akcje Edwarda podniosły się o parę punktów.

Zbliża się moment decydujący. Mogę się zwrócić do ciotki, li-stownie poprosić o rękę siostrzenicy. Jest to ogólnie przyjęty sposób w sprawach sercowych, tak jak gdyby sercu łatwiej było pisać niż mówić. Właściwie zdecydowałem się na tę drogę dlatego, że była tak bardzo filisterska. Gdy ją wybiorę, pozbawię

- 72 -

się istotnego elementu niespodzianki, a na to nie chcę się zgo-dzić. Gdybym miał przyjaciela, może by mi powiedział: „Czyś rozważył dobrze, że krok, który uczynisz, jest krokiem decydującym na całe twe życie i że od niego zależy także szczęście innej istoty?” To są właśnie korzyści płynące z faktu posiadania przyjaciela. Ale ja nie mam przyjaciela; czy to jest korzystne, nie wiem, ale uważam, że jest absolutnie korzystne istnienie bez rad przyjaciela. A zresztą przemyślałem tę całą sprawę w jak najściślejszym znaczeniu tego słowa.

Z mojej więc strony nie ma żadnych przeszkód do zaręczyn. A zatem chodzę wolny, co winno być widoczne po mnie. Wkrótce moja skromna osoba musi być ukazana z wyższego punktu widzenia. Przestaję być osobą, a staję się partią. Ciocia powie: to dobra partia. A właśnie co mnie najbardziej krępuje, to ciotka; gdyż kocha mnie ona tak czystą rolniczą miłością, że uważa mnie przecie prawie za swój ideał.

Dotychczas w życiu wielokrotnie wyznawałem miłość, ale całe moje doświadczenie nic mi tu nie pomoże; te oświadczyny są zupełnie innego rodzaju. Przede wszystkim muszę uświadomić samemu sobie to, że cała ta historia jest tylko fikcyjną grą. Zrobiłem całą serię próbnych ćwiczeń, aby przekonać się, w jakim kierunku należy postępować. Uczynić tę chwilę chwilą miłosną byłoby może hazardowne, gdyż łatwo mogłoby uprzedzić wypadki, które mogą zajść później i dopełniać się stopniowo; niebezpieczne też jest uczynić ten moment poważnym; taka chwila dla dziewczyny może mieć tak wielkie znaczenie, że cała dusza może się w niej skoncentrować jak u umierające-go w momencie ostatniej woli; zrobić to serdecznie, komicz-nie, nie będzie harmonizować z moją maską, której używałem dotychczas; ani z tą nową maską, którą miałem zamiar nałożyć i używać odtąd; zrobić to dowcipnie, ironicznie — za wielkie ryzyko. Gdyby chodziło jak u zwyczajnych ludzi w podobnych okazjach o wywołanie malutkiego słówka „tak”, to byłoby to proste jak zamknięcie klamki. Dla mnie była to sprawa poważ-

na, ale nie ostateczna; gdyż chociaż upatrzyłem sobie tę dziewczynę, skupiłem na niej całą mą uwagę, wszystkie moje

- 73 -

zainteresowania, istniały jednak warunki, w których nie chciał-

bym posłyszeć tego „tak”. Nie pragnąłem posiąść tej dziewczyny w zewnętrznym znaczeniu tego słowa, ale wyzyskać ją arty-stycznie. Dlatego też i początek winien był być możliwie arty-styczny. Początek musi być wieloznaczny jak najbardziej i moż-

liwy do wszelkich interpretacji. Jeżeli ujrzy we mnie od razu oszukańca, to omyli się co do mnie, bo przecież w gruncie rzeczy nie jestem oszukańcem; jeżeli ujrzy we mnie wiernego kochanka, to omyli się również. Chodzi o to, aby w tej chwili była jak najmniej zdeterminowana. Dusza dziewczyny w takich momentach, jak dusza konającego, staje się prorocza. Temu trzeba zapobiec. Miła moja Kordelio! Obieram cię z pięknych rzeczy, ale inaczej być nie może i postaram ci się to wynagrodzić wszystkim, co tylko jest w mej mocy. Całemu zdarzeniu muszę nadać charakter możliwie niepozorny, tak aby ona, dając swą zgodę, nie mogła w najmniejszym stopniu podejrzewać, co się zawiera w tej sprawie. Te właśnie nieogarnięte możliwości za-ostrzają ciekawość. Jeżeliby ona mogła przewidzieć cokolwiek, znaczyłoby to, że się gorzko omyliłem i cała sprawa traci swe znaczenie. Żeby powiedziała „tak” dlatego, że mnie kocha, to nie do pomyślenia; przecież ona mnie wcale nie kocha. Dla mnie najlepiej przemienić zaręczyny z aktu w zdarzenie, z czegoś, co ona popełnia, w coś, co jej się zdarza, o czym mogłaby powiedzieć: Bóg tylko wie, skąd to na mnie przyszło!

dnia 31

Dziś pisałem list miłosny dla trzeciej osoby. Zawsze mnie to bardzo cieszy. Po pierwsze, to zawsze jest takie interesujące tak na żywo wchodzić w cudzą sytuację, ale zupełnie z wszystkimi wygodami. Nabijam długo fajkę, słucham opowiadania, pokazują mi listy tamtej osoby. Zawsze to dla mnie ważne do-

świadczenie, uczę się, jak pisują dziewczyny. A on siedzi przede mną zakochany jak szczur, czyta głośno listy dziewuchy, które mu przerywam lakonicznymi uwagami: dobrze pisze; albo: ma sporo uczucia, dużo smaku, przezorna szelma, na

- 74 -

pewno to nie pierwszy raz się kocha itd. A zresztą jest to dobry uczynek z mej strony. Pomagam połączyć się młodej parze; jestem kwita. Za każdą szczęśliwą parę pobieram jedną ofiarę; czynię dwoje szczęśliwych, a najwyżej jedną istotę nieszczęśli-wą. Jestem uczciwy i słowny. Nigdy nikogo nie zawiodłem, kto mi zawierzył. Trochę to pociąga za sobą żartów — ale to przecie są miłosne igraszki. A dlaczego mi tak wszyscy wierzą? Że znam trochę łaciny, że studiuję na uniwerku i że zawsze chowam dla siebie moje małe historyjki. A czyż nie zasługuję na to zaufanie? Nigdy go przecie nie nadużywam.

2 sierp.

Chwila nadeszła. Spostrzegłem ciocię z daleka na ulicy, a więc wiedziałem, że nie ma jej w domu. Edward był na komo-rze celnej. Tym sposobem prawdopodobnie Kordelia była w domu sama. Rzeczywiście tak było. Siedziała przy stoliku do ro-bót, zajęta pracą. Bardzo rzadko składałem tu wizytę przed po-

łudniem, dlatego też Kordelia widocznie zaniepokoiła się uj-rzawszy mnie. Sytuacja stała się zbyt wzruszająca. Zresztą nie z jej powodu, gdyż opanowała się dość łatwo; ale trochę z mego powodu, gdyż mimo mojego opanowania, robiła na mnie niezwykle mocne wrażenie. Jakaż była urocza w prostej, białej w niebieskie paski, perkalowej domowej sukience, ze świeżo zerwaną różą przypiętą do stanika — świeżo zerwaną różą, no, ona sama była jak świeżo zerwany kwiat, tak świeża była, tak nowo przybyła; a kto wie, gdzie młode dziewczęta spędzają noce, chyba w krainie marzeń, ale co rano wracają stamtąd na ziemię i dlatego są tak młodzieńczo świeże. Wyglą-

dała tak młodo, a jednocześnie tak dojrzale, jak gdyby Natura jak bogata i można matka dopiero co wypuściła ją ze swej dło-ni. Stawałem się jakby świadkiem tego pożegnania, widziałem, jak kochająca matka jeszcze raz na pożegnanie obejmowała ją czule, i słyszałem, jak mówiła: „Idź teraz w świat, moje dziecko, zrobiłam wszystko dla ciebie, przyjmij tylko ten pocałunek jak pieczęć na twych wargach, to jest pieczęć, która broni

- 75 -

przystępu do świętości, nikomu nie wolno jej złamać wbrew twojej woli, ale gdy nadejdzie prawdziwy wybrany, poznasz go sama”. I złożyła pocałunek na jej wargach, pocałunek, nie jak pocałunek ludzki, który zabiera, ale pocałunek boski, który daje wszystko, który daje moc dziewiczym pocałunkom. Zadziwiająca Naturo, jak jesteś głęboka i zagadkowa, dopisz człowiekowi słowa, a dziewczęcemu pocałunkowi wymowność! Po-całunek ten drżał na jej wargach, pożegnanie na czole, a rado-sne powitanie w oku, i dlatego wyglądała tak po domowemu, bo była przecie dzieckiem w swoim domu, a taka obca, bo przecie świat był dla niej czymś nieznanym, tylko znała tę miłą matkę, która niewidoczna czuwała nad nią. Kordelia była naprawdę prześliczna, świeża jak dziecko, ale jaśniejąca dziewiczą godnością, która narzuca szacunek. Ale po chwili byłem już znowu beznamiętny i głupio uroczysty, jak potrzeba, kiedy się chce zrobić, żeby coś bardzo ważnego stało się w sposób nie mający żadnego znaczenia. Po kilku obojętnych uwagach przy-sunąłem się do niej trochę bliżej i wyłożyłem moje oświadczenie. Człowiek gadający jak z książki jest bardzo nudny do słu-chania, ale czasem taki sposób mówienia jest konieczny. Księga bowiem ma to do siebie, że można ją wykładać, jak się chce.

Tej właściwości nabiera także mowa, gdy się mówi jak z książ-

ki. Trzymałem się ściśle ogólnikowych formułek. Była zaskoczona, jak się tego spodziewałem, to rzecz zrozumiała. Dość trudno jest opisać, jak wyglądała. Zmieniała się co chwila, trochę jak nie ogłoszone jeszcze, ale zapowiedziane przypisy do mojej książki, przypisy zawierające możliwość najrozmaitszego tłumaczenia. Jeszcze słowo, a uśmiechnie się do mnie, jeszcze słowo, a wzruszy się, jeszcze słowo, a ucieknie ode mnie; ale żadne takie słowo nie zerwało się z moich warg, byłem w dalszym ciągu głupio-uroczysty i nudziłem ją ściśle podług rytu-ału. „Tak krótko pana znam”. Boże drogi, takie trudności wyni-kają tylko na ciemnych drogach narzeczeństwa, ale nie na kwietnych ścieżkach miłości.

Ale zadziwiające: kiedy w dniach poprzedzających gotowałem sprawę, byłem pewien zupełnie i całkiem przekonany, że ona w chwili zaskoczenia powie „tak”. A tu się widzi, co są warte ta-

- 76 -

kie przygotowania, i co z tego, kiedy ona nie powiedziała ani

„tak”, ani „nie”; skierowała mnie do ciotki. Powinienem był to przewidzieć. Jestem szczęściarz, dalibóg; gdyż ten rezultat był

pomyślniejszy.

Ciocia wyrazi zgodę, co do tego nigdy nie miałem najmniejszej wątpliwości. Kordelia posłucha jej rady. Co się tyczy moich zaręczyn, nie muszę wmawiać w siebie, że to jest sprawa po-etycka, bo jest to w najwyższym stopniu filisterskie i małomieszczańskie. Dziewczyna nie wie, czy ma powiedzieć „tak”

czy „nie”; ciocia powie „tak”, dziewczyna także „tak”, weźmie mnie — no i tu zaczyna się dopiero historia.

dn. 3.

No i jestem zaręczony; oczywiście Kordelia także, i to jest właściwie wszystko, co ona wie o tej sprawie. Gdyby miała przyjaciółkę, którą by chciała dokładnie zaznajomić ze wszystkim, to by powiedziała: „Co to wszystko znaczy, tego rzeczywi-

ście nie rozumiem. Jest coś w nim, co mnie ku niemu pociąga, ale co to jest, nie mogę pojąć dostatecznie, ma on szczególną władzę nade mną, ale kochać? Wcale go nie kocham, i może nigdy nie pokocham, przeciwnie, chętnie bym mieszkała z nim i dlatego będę z nim bardzo szczęśliwa; bo wcale nie jest wymagający, byle tylko znosić cierpliwie jego obecność!” Moja droga Kordelio! Może zażąda on czegoś więcej, a w zamian mniej cierpliwości. Ze wszystkich śmiesznych rzeczy zaręczyny są najzabawniejsze. Małżeństwo ma jednak jakiś sens, chociaż ten sens jest mi niewygodny. Narzeczeństwo jest to czysto ludzki wynalazek i nie czyni wcale zaszczytu swemu wynalazcy.

Ani to jedno, ani drugie, a ma się tak do miłości jak pasek, któ-

ry nosi uniwersytecki pedel do profesorskiej togi. Należę więc do tego zacnego towarzystwa. Nie ma to żadnego znaczenia: bo jest właśnie tak, jak Trop* powiada, trzeba być samemu

* Trop to szczekacz karnawałowy w komedii Heiberga Krytyk i zwierzę (przyp. tłum.)

- 77 -

sztukmistrzem, aby innych sztukmistrzów sądzić. A czyż narzeczony nie jest sztukmistrzem z jarmarku?

Edward nie posiada się z wściekłości. Nie goli brody, odwiesił

czarny frak, to wiele znaczy. Domaga się rozmowy z Kordelią, chce jej opowiedzieć o mojej przewrotności. To będzie wzruszająca scena: nie ogolony Edward, w stroju niedbałym, wstrząsający wielkim głosem. Ale mnie on nie wykłuje swą trzydniową brodą. Na próżno staram się przemówić mu do rozsądku, wyjaśniam mu, że to ciocia doprowadziła do takiego stanu rzeczy, że może jeszcze Kordelia czuje coś w sercu do niego, a ja wtedy się wycofam, jeżeli może jeszcze ją zdobyć.

Przez chwilę waha się, a może ostrzyc brodę nowym sposobem, a może zamówić nowy czarny frak, a po chwili złorzeczy mi.

Wysilam się, aby utrzymać wszystko na przyjacielskiej z nim stopie. A mimo że wścieka się na mnie, jestem przekonany, nie uczyni ani kroku nie naradziwszy się ze mną; nie zapomina, co to była za gratka mieć mnie za mentora. A dlaczego mam niszczyć ostatnie jego nadzieje, dlaczego mam z nim zerwać? To jest dobre człowieczysko, a kto wie, co może się stać z czasem.

Co mi teraz zostaje do roboty, to z jednej strony przygotować to wszystko, aby zerwać zaręczyny, a tym samym zapewnić sobie piękniejszy i bardziej znamienny układ moich spraw z Kordelią; z drugiej strony zużyć jak najlepiej czas, aby ucie-szyć się całym urokiem, całym czarem, jakim natura tak obficie ją obdarzyła, nacieszyć się do woli, ale ograniczenie i z wielką uwagą, aby nic nie przesadzić. Kiedy już doprowadzę do tego, że się nauczy, co znaczy kochać, co znaczy kochać mnie, zarę-

czyny pękną jak niedoskonała forma, a ona będzie należała do mnie. To właśnie jest punkt, kiedy jedni zaręczają się mając najlepsze perspektywy nudnego mariażu na całą wieczność. A inni robią to inaczej.

Jeszcze stare in statu quo; żaden narzeczony nie może być szczęśliwszy ode mnie; żaden nędzarz, który znalazł sztukę zło-ta, nie może być radośniejszy ode mnie. Jestem upojony my-

ślą, że ona znajduje się w mej mocy. Czysta, niewinna kobie-

- 78 -

cość, przejrzysta jak woda morska i jak woda morska głęboka, nie mająca pojęcia o miłości! Teraz dopiero się nauczy, jaką siłą jest miłość. Jak córa królewska, podniesiona z pyłu na tron przodków, tak będzie posadzona na królestwie, które się jej należy. I to się ma stać przeze mnie; i ucząc się kochać, nauczy się kochać mnie; w miarę jak będzie rozwijała reguły dotrze wreszcie do szczytu i tym szczytem będę ja. I kiedy w miłości poczuje całą wagę swej istoty, będzie zwracała się ku mnie; a kiedy domyśli się, że wszystkiego nauczyła się ode mnie, pokocha mnie w dwójnasób. Myśl o mej radości opanowuje mnie w tym stopniu, że prawie odchodzę od przytomności.

Dusza jej nie jest rozproszona czy też osłabiona przez nieokreślone odruchy miłości, coś, co sprawia, że niektóre młode dziewczyny nigdy nie kochają, to znaczy nie kochają w sposób określony, energiczny, totalny. Mają także w swej świadomości nieokreślony mglisty obraz, który staje się ideałem, do którego przymierza się odnośny przedmiot. Z takich półśrodków może powstać coś, co pomaga przetrzeć sobie chrześcijańskie przez świat drogi. Ale gdy miłość zrodzi się w duszy Kordelii, przeczu-wam, wybłyśnie z niej przez wszystkie głosy miłości. Przekonuję się, jak się ukształtowały one w niej, i zastosuję się w podobieństwie do nich, a ponieważ jestem teraz bezpośrednio za-plątany w całą tę sprawę i czuję, jak miłość przepełnia jej serce, wychodzę na zewnątrz na spotkanie jej uczuć, aby doznała jak najmniej rozczarowań. Dziewczyna kocha przecie tylko raz.

A więc posiadam prawie Kordelię, przychylność i błogosławieństwo jej ciotki, powinszowania przyjaciół i krewnych, to wystarczy. Tym samym minęły trudy bojowe, zaczyna się błogosławieństwo pokoju. Co za głupota! Tak jak gdyby błogosławieństwo ciotki i powinszowania przyjaciół mogły pogłębić moje posiadanie Kordelii, tak jak gdyby miłość znała taką róż-

nicę między wojną a pokojem, a nie wypowiadała sama walki, w niej się wyrażała i nie czyniła wielkich różnic w wyborze orę-

ża. Różnica polega tylko na tym, czy walczy cominus czy emi-

- 79 -

nus*. Im goręcej w sporze miłosnym jest walki na dystans, tym staje się to smutniejsze, gdyż zmierzenie się ręka w rękę jest niezwykle ważne. Takim „ręka w rękę” jest uścisk dłoni, dotknięcie stopy, co, jak wiadomo, zaleca sam Owidiusz, a przeciw czemu zazdrość się wścieka — nie mówiąc już o pocałunku lub uścisku. Ten, kto walczy na odległość, może się oprzeć tylko na spojrzeniu; a jednak może on, jeśli posiada jak wirtuoz sztukę władania tym orężem, osiągnąć prawie te same rezultaty. Może spojrzeć na dziewczynę z taką kapryśną czułością, co działa, jak gdyby jej dotknął; może ją objąć spojrzeniem tak mocno jak ramieniem. Ale stanie się błędem, a nawet nieszczę-

ściem, gdy za długo będzie się walczyć „na odległość”; gdyż taka walka jest tylko podobieństwem, nie samą rozkoszą. Kiedy się walczy ręka w rękę, wszystko dopiero wtedy nabiera praw-dziwego znaczenia. A jeżeli nie ma walki, to nie ma i miłości. Ja chyba nigdy nie walczyłem „na odległość” i dlatego nie na koń-

cu, ale na początku wydobywam mój oręż. Posiadam ją, to prawda, ale tylko w prawnym i małomieszczańskim znaczeniu; sam jednak z tego nic nie mam, a wyobrażenia moje sięgają o wiele dalej.

Jest moją narzeczoną, to prawda, ale jeżeli chcę z tego wy-ciągnąć wniosek, że ona mnie kocha, oszukam się srodze, bo ona nikogo nie kocha. Posiadam ją prawnie, ale nie posiadam jej w ogóle, równie dobrze jak mogę posiadać dziewczynę, nie posiadając do niej żadnego prawa.

* Owidiusz: Amores, I, 4, 16 i 44 ( cominus — walka wręcz, eminus — walka na dystans) (przyp. tłum.)

- 80 -

Auf heimlich erröthender Wange

Leuchtet des Herzens Glühen

(Na rumieniejącym się tajnie policzku

Odbija się serca płomień)

Siedzi na kanapie przy stoliku do herbaty, ja na krześle obok niej. Ta pozycja ma w sobie poufność, a jednak towarzyską sztywność, która nas oddala. Sytuacja taka bardzo dużo mówi komuś, kto umie dostrzegać. Miłość ma wiele sytuacji, to jest ta pierwsza. Jakże po królewsku wyposażyła natura tę dziewczynę; jej czyste, miękkie kształty, jej kobieca niewinność, jej jasne oczy — wszystko to upaja mnie. Przywitałem się z nią.

Radośnie odpowiedziała mi jak zwykle, ale jest trochę zmieszana, trochę niepewna, zaręczyny zmieniły jakoś nasz stosunek, ale jak ona nic o tym nie wie; podała mi rękę, ale bez zwyczaj-nego uśmiechu. Odpowiedziałem na jej pozdrowienie leciut-kim, zupełnie nieznacznym przyciśnięciem dłoni; byłem miły i uprzejmy, bez cienia erotyzmu. Siedzi na kanapie przy stoliku do herbaty, ja na krześle obok niej. Jakiś uroczysty blask nas otacza, łagodne światło poranka. Ona nic nie mówi, nikt nie przerywa milczenia. Mój wzrok prześlizguje się po niej, bez po-

żądania, to byłoby przecież bezczelne. Delikatny rumieniec, przelotny jak obłok nad polem, wypływa na jej twarz, natęża się i gaśnie. Co znaczy ten rumieniec? Czy to miłość — czy tęsknota, nadzieja, lęk; przecież kolor serca jest rumiany? Wcale nie. Ona się dziwi, po prostu zadziwia, nie mnie się dziwi — to byłoby dla niej zbyt nikłe; i nie sobie się dziwi, ale dziwi się w sobie, zmienia się w sobie. Ta chwila potrzebuje ciszy, żadna refleksja nie może jej zamącić, żaden głos namiętności nie może przeszkodzić. To tak, jakby mnie tu nie było, a przecie moja właśnie obecność wywołuje w niej to kontemplacyjne zdziwienie. Moja istota zlewa się z jej istotą. Tak się powinno czcić młodą dziewczynę, jak bóstwo, w milczeniu.

- 81 -

Co za szczęście, że mam ten dom wuja. Gdybym chciał od-uczyć młodzieńca od palenia, zaprowadziłbym go do tej lub innej palarni w studenckim domu Christiana IV; jeżeli chcę od-uczyć dziewczynę od narzeczeństwa, to zaprowadzę ją po prostu do tego domu. Jak w domu krawieckim natyka się człowiek na samych krawców, tak tu natyka się na samych narzeczonych.

To straszne towarzystwo, kiedy się tam wpadnie, i nie dziwię się Kordelii, że ją to zniecierpliwiło. Kiedyśmy się tam zebrali en masse, zdaje się było nas dziesięć par, nie licząc dodatko-wych batalionów, które na wielkie uroczystości zbierają się w stolicy. My, narzeczeni mogliśmy tu do woli używać wszystkich narzeczeńskich radości. Zaprowadziłem Kordelię na ten plac musztry, aby dać jej przedsmak tych zakochanych uścisków rąk, tych zakochanych rzemieślniczych idiotyzmów. Nieustannie przez cały wieczór słyszy się dźwięk, jakby kto chodził wokoło z klapką na muchy — tak się całują zakochani. W tym domu panuje uprzejme nieskrępowanie się; nie szuka się kątów, nie!

Wszyscy siedzą wokół jednego ogromnego stołu. Ja też udawa-

łem, że będę traktował Kordelię w ten sposób. W tym celu musiałem uczynić duży wysiłek. To by było rzeczywiście oburzają-

ce, gdybym pozwolił sobie obrazić w ten sposób jej głęboką kobiecość. Czyniłbym raczej sobie samemu ciężkie wyrzuty, niż oskarżałbym ją. Na ogół nie mogę zapewnić każdej dziewczynie, która mi zaufa, że pozostanę w granicach estetyki; ale wszystko kończy się na tym, że dziewczyna wychodzi z gry oszukana; tak już moja estetyka poucza, że albo dziewczyna oszukuje mężczyznę, albo mężczyzna oszukuje dziewczynę. Byłoby bardzo ciekawe, gdyby można było zrobić literackie wyliczenie i policzyć we wszystkich bajkach, sagach, pieśniach ludowych, mitologiach, czy częściej dziewczyna zdradza czy mężczyzna.

Nie żałuję czasu straconego dla Kordelii, chociaż tracę dla niej czasu wiele. Każde spotkanie wymaga długiego przygotowania. Przeżywam z nią razem narodziny jej miłości. Prawie jestem niedostrzegalny, kiedy widzialnie siedzę obok niej. Jak gdyby w tańcu, który się wykonuje we dwoje, tańczyła samotnie, tak się zachowywałem w stosunku do niej. Bo byłem jej

- 82 -

tancerzem, ale niewidzialnym. Porusza się jak we śnie, a przecież tańczy ze swą parą; a ta para to ja, o ile widzialny na miejscu to niewidzialny, o ile niewidzialny to przecież widzialny. Jej ruchy wymagają pary; pochyla się ku niemu, podaje mu rękę, odsuwa się, zbliża się znowu. Biorę ją za rękę, uzupeł-

niam jej myśl, która się przecie uzupełnia sama w sobie. Porusza się w takt melodii własnej duszy; jestem tylko pretekstem do jej poruszeń. Nic nie ma we mnie miłosnego, to by ją obudziło z tego snu, jestem giętki, gładki, bezosobowy, staję się prawie tylko nastrojem.

O czym rozmawiają zazwyczaj narzeczeni? O ile wiem, bardzo są zajęci wzajemnym wtajemniczaniem siebie w nudne stosunki obu rodzin. Cóż więc dziwnego, że sprawy erotyczne za-nikają. Jeżeli się nie potrafi zamienić miłości w absolut, w po-równaniu z którym wszystkie inne sprawy znikają, to nie wolno się zabierać do kochania, choćby się nawet zawierało małżeń-

stwo dziesięciokrotnie. Czy mam ciocię, która się nazywa Ma-rianna, czy wujek mój ma na imię Krzysztof, czy ojciec mój jest majorem itd., itd. Wszystkie tym podobne pospolitości nie sprzyjają miłosnym tajnikom. Nawet minione życie każdego z nas sprzeciwia się im. Dziewczyna zazwyczaj niewiele ma do opowiedzenia w tym względzie, gdyby miała, byłoby bardzo ciekawe wysłuchanie jej, ale nie pokochanie! Ja sam dla siebie nie opowiadam przygód, miałbym za dużo do opowiadania; szukam raczej bezpośredniości. To jest stałe w miłości, że indywi-dua rodzą się jedno dla drugiego dopiero w chwili, gdy miłość powstaje.

Muszę tu zrobić drobne wyznanie, a raczej uchylić pewną wątpliwość. Nie należę do rzędu tych zakochanych, co kochają się z wzajemnego szacunku, pobierają się z wzajemnego szacunku, robią dzieci z wzajemnego szacunku; a wiem przecie dobrze, że miłość, dopóki namiętność się nie poruszy, wymaga od nich, i to jest jej specjalność, aby estetyczna jej strona nie zderzyła się z moralną. W tym względzie miłość ma własną dia-

- 83 -

lektykę. Jeżeli moje postępowanie z Edwardem było o wiele bardziej godne potępienia niż postępowanie z ciocią, to jednak było mi o wiele łatwiej usprawiedliwić je przed Kordelią aniżeli tamto. Nie nalegała wcale, ale uważałem, że lepiej jest wytłumaczyć jej konieczność mojego postępowania w tym wzglę-

dzie. Ostrożności przeze mnie przedsiębrane pochlebiają jej dumie, tajemniczość, którą otoczyłem wszystko, zajmuje jej uwagę. Oczywiście mogłoby to łatwo zdradzić moje duże do-

świadczenie erotyczne, co by wyglądało na sprzeczność, gdyż przecie starałem się wytłumaczyć, że nigdy przedtem nie kocha-

łem, ale to nic nie znaczy. Nie lękam się przeczyć samemu sobie, jeżeli ona tego nie zauważa, a osiągam to, czego chcę. Po-zostawmy uczonym dyskutantom skupianie wysiłków na unika-niu sprzeczności; życie młodej dziewczyny jest zbyt bogate, aby nie istniały w nim sprzeczności, i nawet czyni te sprzeczno-

ści rzeczą konieczną.

Jest dumna, a właściwie dotychczas nie ma pojęcia o sprawach erotycznych. Podczas kiedy duchowo w pewnym sensie poddaje mi się ona, można pomyśleć, że w miarę jak erotyzm zacznie w niej działać, może wpaść na pomysł, aby swą dumę zwrócić przeciwko mnie. Jak mogę zauważyć nie jest ona pewna znaczenia kobiety. Dlatego też łatwo było skierować jej dumę przeciw Edwardowi. Ale ta duma była jednak całkiem ekscentryczna, bo nie oparta na zrozumieniu miłości. Kiedy przyjdzie to zrozumienie, przyjdzie i prawdziwa duma; ale resztka tej ekscentryczności może łatwo przylgnąć do niej. I wtedy łatwo pomyśleć, że zwróci się przeciw mnie. Chociaż zapewne nie będzie żałowała swej zgody na zaręczyny, ale łatwo dostrzeże, że dla mnie było to niezłe kupno; zobaczy, że cały początek nie był dobrze wykonany z jej strony. Jeżeli wyjaśni się to jej, to będzie się starała ukłuć mnie boleśnie. Tak to bę-

dzie. To mi tylko pokaże, jak głęboko jest przejęta tą sprawą.

Doskonale. Już z daleka dostrzegam w dole ulicy tę zachwycającą, małą, kędzierzawą główkę, która wychyla się z okna, jak można najbardziej. Już trzeci dzień, jak to zauważyłem...

- 84 -

Młoda dziewczyna na pewno nie na próżno wystaje tak w oknie, na pewno ma poważne przyczyny... Ależ proszę pani, na miłość boską, nie wychylać się tak głęboko z okna; założyłbym się, że stoi pani na poręczy krzesła, które łatwo może się przewrócić.

Niech pani pomyśli, jakie to będzie okropne, gdy pani zleci na głowę, okropne nie dla mnie, bo ja nie mam tu nic do rzeczy, ale dla niego, dla niego, bo przecie musi być jakiś on... Ależ co widzę, wszak tam z daleka nadchodzi mój przyjaciel, licencjat Hansen, i idzie środkiem ulicy. Jest coś niezwykłego w jego postaci, niezwykły pośpiech, jeżeli słusznie zgaduję, przychodzi na skrzydłach tęsknoty. Przychodzi do tego domu, a ja nic o tym nie wiem... Moja pięknotko, znikłaś? Myślę, że poleciałaś otworzyć drzwi na jego przyjście. Możesz wrócić na swoje miejsce, on nie wejdzie do ciebie... Jak to? Wiesz lepiej?... Mogę cię zapewnić, że nie wejdzie... Sam powiedział? Jeżeli by ten powóz, co jechał przed chwilą, nie hałasował tak bardzo, sama byś po-słyszała. Powiedziałem całkiem en passant do Hansena: Ty tu wchodzisz? A on odpowiedział wyraźnie: Nie... Możesz się więc z nim pożegnać, bo teraz licencjat pójdzie ze mną na spacer.

Zmieszał się, a ludzie zmieszani stają się gadatliwi. Muszę więc z nim pogadać o powołaniu kapłańskim, które go wzywa... Do widzenia, pięknotko, idziemy w stronę Komory Celnej. Jak tam dojdziemy, powiem mu: cóżeś tak mnie sprowadził z mojej drogi, właściwie szedłem na Vestergade. No i znowu tu jesteśmy...

Co za wierność, jeszcze stoi w oknie! Taka dziewczyna może uszczęśliwić człowieka... A po co to wszystko? — spytacie. Że jestem podłym człowiekiem, który lubi dręczyć innych? Nic podobnego. Ja to robię z troski o ciebie, moja miła dziewczyno.

Po pierwsze: czekałaś na licencjata, tęskniłaś do niego, więc stał się dwakroć cenniejszy, gdy przyszedł. Po drugie: kiedy otworzysz drzwi licencjatowi, powie on: „O mało nas nie nakrył

ten facet przeklęty, co stał pod drzwiami, kiedy chciałem wejść do ciebie. Ale ja byłem sprytny, uwikłałem go w długą rozprawę o moim powołaniu i prowadziłem go to tu, to ówdzie, i zaprowadziłem aż do Komory. Przysięgam ci, że nic nie zauważył”. I co z tego wynika? Obdarzysz licencjata dwa razy mocniejszym uczuciem niż przedtem; gdyż zawsze wierzyłaś,

- 85 -

że ten umie myśleć! A że jest sprytny... no, to sama widzisz jak. I to zawdzięczasz mnie niegodnemu. Ale coś przychodzi mi do głowy. Chyba wasze zaręczyny nie były jeszcze ogłoszone, bo bym coś wiedział. Dziewczyna jest piękna, radością jest spojrzeć na nią; ale bardzo młoda. Może jej zamiar jeszcze nie dojrzał? Czyż nie można pomyśleć, że posunęła się za daleko i zrobiła ten taki poważny krok lekkomyślnie? Trzeba temu zapobiec; muszę z nią porozmawiać. Uprzedzę ją; gdyż jest to bardzo miła dziewczyna. Uprzedzę licencjata, gdyż jest moim przyjacielem; zresztą to jest i powód, dla którego uprzedzę dziewczynę, gdyż jest dziewczyną mego przyjaciela. Uprzedzę rodzinę, bo jest to bardzo poważana rodzina. Uprzedzę cały ród ludzki, bo to jest bardzo dobry uczynek. Cały ród ludzki!

Wielka myśl, wzniosły czyn działać w imieniu całego rodu ludzkiego, posiadać tak olbrzymie pełnomocnictwo! Ale co się tyczy Kordelii. Zawsze mogą zadziałać tu nastrojem, a piękna tęsknota dziewczyny bardzo mnie naprawdę wzruszyła.

No, doszło teraz do pierwszej wojny z Kordelią, w której ra-towałem się ucieczką, aby nauczyć ją zwyciężać i prześladować mnie.” Stale się cofam i w tym cofaniu się uczę ją podług mnie poznawać wszystkie moce miłości, jej niespokojne myśli, jej namiętność, co znaczy tęsknota i nadzieja, i niecierpliwe oczekiwanie. Ponieważ te wszystkie uczucia wyobraża dla niej moja osoba, rozwijają się odpowiedniki i w jej duszy. Jest to pochód triumfalny, do którego ją wciągam, a sam jestem w równej mierze tym, który śpiewa dytyramby na cześć jej zwycięstw, jak i tym, który wskazuje jej drogę. Nabierze odwagi i uwierzy, że miłość jest odwieczną potęgą, kiedy ujrzy jej władzę rozciąga-jącą się nade mną, ujrzy moje poruszenia. Będzie mi wierzyła, częściowo dlatego, że liczę na mą sztukę, a częściowo dlatego, że to, co ja czynię, opiera się na podstawie prawdy. Gdyby to nie było rzeczywiście tak, nie uwierzyłaby mi. Z każdą moją czynnością ona staje się silniejsza i coraz silniejsza; miłość budzi się w jej duszy, wzmaga się jej znaczenie jako kobiety. Dotychczas nie starałem się o nią, jak to się po mieszczańsku nazywa; teraz się postaram, aby ją uczynić wolną, tylko tak będę

- 86 -

mógł ją kochać. Że zawdzięcza to wyłącznie mnie, nie przychodzi jej do głowy; gdyby domyślała się tego, straciłaby pewność siebie. Kiedy poczuje się wolna, tak wolna, że dozna pokusy zerwania ze mną, zacznie się nowy spór. Teraz ma siłę i na-miętność, i walka nabiera dla mnie znaczenia; chwilowe skutki niech będą, jakie chcą. Jeżeli zakręci się jej w głowie z tej py-chy, jeżeli zechce zerwać ze mną, doskonale! Wolno jej to uczynić, ale należeć musi do mnie. Że narzeczeństwo ją wiąże, to furda, chcę ją mieć z dobrej woli. Niech mnie porzuci, zacznie się druga walka, a w tej drugiej walce ja będę na pewno zwycięzcą, tak pewnie, jak było rozczarowaniem jej zwycię-

stwo w pierwszej. Im ona będzie pełniejsza siły, tym lepiej dla mnie. Pierwsza wojna to wojna wyzwoleńcza — to była zabawa; druga wojna to wojna zdobywcza, na śmierć i życie.

Czy kocham Kordelię? Tak. Szczerze? Tak! Wiecznie? Tak! W

sensie estetycznym, a to przecie coś znaczy. Co by to dało tej dziewczynie, gdyby wpadła w ręce osła, wiernego męża? Co by się z niej zrobiło? Nic. Powiadają, że sama uczciwość nie wystarczy, aby przejść przez świat; ja powiadam, że trzeba czegoś więcej niż uczciwość, ażeby pokochać taką dziewczynę.

Mam to „więcej” — to jest obłuda. A jednak kocham ją wiernie.

Surowo i wstrzemięźliwie czuwam nad sobą, aby wszystko, co się w niej zawiera, aby całe boskie bogactwo jej natury mogło się rozwinąć. Jestem jednym z niewielu, którzy się mogą do tego przyczynić, ona jest jedną z niewielu, która się nadaje do tego; czyż nie jesteśmy stworzeni dla siebie?

Czyż to moja wina, że zamiast patrzeć na kapłana, zatrzymuję mój wzrok na pięknie haftowanej chusteczce, którą ona trzyma w ręce? Czyż to jest pani wina, że ją tak trzymasz?... W

rogu chusteczki wyhaftowano nazwisko... Więc się pani nazywa Szarlotta Hahn? To zachwycające dowiedzieć się tak przypadko-wo, jak brzmi nazwisko spotkanej damy! To tak, jakby uczynny duszek szepnął mi o tym w tajemnicy... A może to nie przypadkiem tak złożona chusteczka pokazuje mi nazwisko pani...?

- 87 -

Pani wzruszona, pani ociera łzę w oku... Ale chusteczka znowu zwisa tak samo... Pani zauważyła, że spoglądam na panią, zamiast na kapłana. Zerknęła pani na chusteczkę, zauważyła pani, że chusteczka zdradza pani imię... To zresztą rzecz baga-telna, tak łatwo jest się dowiedzieć nazwiska dziewczyny... No i co będzie teraz z chusteczką, jak się ją teraz zemnie? Czy trzeba się o to gniewać? Czy trzeba się gniewać na mnie? Proszę posłuchać, co kapłan mówi: „nie będziesz wodził człowieka na pokuszenie, nawet gdy to czynisz nie wiedząc o tym, jesteś odpowiedzialny, winien jesteś cudzego grzechu, winieneś, i za grzech swój możesz odpłacić tylko wzmożoną dobrą wolą...”

No i powiedział amen, a przed wrotami kościelnymi, proszę, niech pani da chusteczce powiewać na wietrze... Czy też pani się mnie przestraszyła? Cóż ja takiego zrobiłem?... Zrobiłem więcej niż pani może wybaczyć, więcej niż pani może zapamię-

tać — aby wybaczyć.

W stosunku do Kordelii potrzebne jest podwójne poruszenie.

Jeżeli będę stale uciekał przed jej władzą, może się stać, że erotyzm jej rozcieńczy się i rozpuści i może się przekształcić w głębszą kobiecość. Gdy się począł nasz drugi spór, nie potrafiła się już oprzeć. Może spać aż do swego zwycięstwa; ale z drugiej strony musi stale czuwać. Kiedy nadejdzie chwila, kiedy się będzie zdawało, że zwycięstwo wymyka się z jej rąk, bę-

dzie się starała trzymać je mocno. W tej walce dojrzeje jej kobiecość. Nie mogę używać rozmów, aby rozpalać uczucia, a li-stów, aby je ochładzać, albo na odwrót. Raczej należy wybrać to ostatnie. Wyzyskam wtedy jej najbardziej intensywne chwile... Kiedy otrzyma list, kiedy słodka trucizna słów rozleje się w jej żyłach. Wystarczy jedno słowo, aby wywołać wybuch mi-

łości. W chwilę potem ironia i chłód mogą wzbudzić wątpliwo-

ści, ale nie na tyle, aby zagasić w niej uczucie zwycięstwa, raczej poczuje wzrost tych uczuć przy otrzymaniu następnego listu. Ironia nie tak dobrze da się wyrazić w listach, a poza tym istnieje niebezpieczeństwo, że ona jej nie pojmie. Gorące uczucie tylko chwilami może przebłysnąć w rozmowie. Obecność moja hamuje wszelkie ekstazy. A jeżeli ma się do czynienia

- 88 -

z listem, łatwiej mnie zniesie, a przy tym łatwiej upaść do nóg itd., czynić wszystko, co by wyglądało na szaleństwo, mieszka w jej miłości. W liście można lepiej udać zawrót głowy, w liście łatwiej upaść do nóg itd., czynić wszystko, co by wyglądało na szaleństwo, burzyło wszelkie złudzenia, gdybym to czynił naprawdę. Sprzeczności w tych sprawach wywołają i rozwiną, wzmocnią i skonsolidują w niej miłość, jednym słowem staną się jej pokusą.

Ale zbyt wcześnie nie należy nadawać tym listom mocnego zabarwienia erotycznego. Na początku lepiej niech będą bardziej ogólnikowe, niech zawierają rzadkie aluzje, usuwają wszystkie podejrzenia. Przy okazji można wskazać na korzyści płynące ze stanu narzeczeństwa, który trzyma z daleka natrę-

tów przy pomocy mistyfikacji. Jakie zaś niewygody ma ten stan, nie zabraknie okazji do skonstatowania. W domu mego wuja istnieje gotowa karykatura, którą mogę jej pokazywać każdej chwili. Swój wewnętrzny erotyzm będzie mogła wyładować tylko przy mojej pomocy. Gdy tej pomocy odmówię i pozwolę działać na nią tej karykaturze, wtedy prędko się znudzi swoim narzeczeństwem, nie uświadamiając sobie, że to ja znudziłem ją tą sprawą. Mały liścik dzisiaj, opisujący mój stan wewnętrzny, da jej poznać co nieco z tego, co się dzieje w jej własnej duszy. To jest właściwa metoda, a co jak co, metodę posiadam.

Zawdzięczam ją wam, drogie dziewczęta, które kochałem dawniej. Wam to zawdzięczam, iż moja dusza ma ten nastrój, któ-

rego życzyłbym sobie także dla Kordelii. Z wdzięcznością wspominam, chwała wam; zawsze będę twierdził, że młoda dziewczyna jest urodzoną nauczycielką, od której zawsze można się czegoś nauczyć; jeśli nie czego innego, to w każdym razie tego, jak ją oszukiwać — tego najlepiej się można nauczyć od dziewcząt; żebym nie wiem ile miał lat, nigdy nie zapomnę zasady, że dopiero wtedy można uznać człowieka za skończonego, kiedy już stał się tak stary, że niczego nie może się nauczyć od młodej dziewczyny.

- 89 -

Moja Kordelio!

Powiadasz, że nie wyobrażałaś mnie sobie takim, ale ja sam nie wyobrażałem sobie, że mogę zostać „takim”. A może zmiana leży w Tobie? Bo można sobie pomyśleć, że nie ja się zmieniłem, ale zmieniło się spojrzenie, którym na mnie spoglądasz?

Czy też ta zmiana jest we mnie? Tak, jest ona we mnie, gdyż ja Cię kocham; jest ona w Tobie, gdyż to Ciebie kocham. W zim-nym, spokojnym świetle rozsądku rozpatrzyłem wszystko, dumny i stały, nic mnie nie lękało, nic mnie nie zaskoczyło, nawet gdyby duch zapukał do moich drzwi, spokojnie uniósłbym świecznik, otwierając je. Ale patrz, to nie duchy stały za drzwiami, nie blade, bezsilne mary, ale to byłaś Ty, moja Kordelio, to było życie i młodość, i zdrowie, i piękność, które wychodziły mi na spotkanie. Ramię me drgnęło, nie mogę spokojnie utrzymać świecznika, cofając się uciekam przed Tobą, ale nie mogę oderwać oczu od Ciebie, nie mogę przestać chcieć, by lichtarz trzymać równo. To ja się zmieniłem, ale w jakim celu, w jakim sposobie, na czym polega ta zmiana? Nie wiem, nie potrafię przytoczyć ściślejszych określeń, nie mogę dać bogatszych przymiotników niż to, że całkiem tajemniczo powtarzam: jestem zmieniony.

Twój Johannes

Moja Kordelio!

Miłość miłuje sekrety — narzeczeństwo jest sprawą publiczną; miłość wymaga milczenia — narzeczeństwo ogłoszenia; miłość przemawia szeptem — narzeczeństwo woła mocnym głosem; a jednak zaręczyny mogą być właśnie skutecznym środkiem oma-mienia nieprzyjaciół przy pomocy sztuczek Kordelii. Wśród cienia nocy nie ma nic niebezpieczniejszego dla innych statków jak wywieszenie latarni, to mami więcej niż ciemność.

Twój Johannes

Ona siedzi na kanapie przy stoliku do herbaty, ja siedzę obok niej; ona trzyma mnie pod rękę, jej głowa obciążona wieloma myślami spoczywa na moim ramieniu. Jest tak blisko mnie, a

- 90 -

jednak tak daleko, oddaje mi się, a jednak do mnie nie nale-

ży. Jeszcze się sprzeciwia; ale to nie jest refleks osobisty, to jest ogólnokobiecy sprzeciw; gdyż istotą kobiecości jest oddanie, które przybiera kształt sprzeciwu. Ona siedzi na kanapie przy stoliku do herbaty, ja siedzę obok niej. Jej serce puka, ale nie namiętnością, jej łono się kołysze, ale spokojnie, czasem występują na twarz kolory, ale łagodnie stopniowane. Czy to jest miłość? W żadnym razie. Słucha mnie, pojmuje. Słucha uskrzydlonych słów, pojmuje je w lot; słucha mowy innego, a rozumie ją jak własną, słucha głosu innego, który echem odbija się w jej wnętrzu, ten odgłos rozumie jak własne słowa, które są objawieniem dla niej i dla drugiego.

Co czynię? Czy ja oszałamiam? Ależ wcale nie, to by nic nie dało. Czy kradnę jej serce? Wcale nie, zależy mi na tym, aby dziewczyna, którą kocham, zachowała swoje serce. Cóż więc czynię? Ćwiczę me serce, aby było podobne do jej serca. Ma-larz maluje swoją ukochaną na radość swego serca, rzeźbiarz rzeźbi ją. To samo ja czynię, w duchowym znaczeniu. Ona nie wie o tym, że posiadam jej obraz, i na tym polega moje oszukaństwo. Tajnie stworzyłem sobie ten obraz, i w tym sensie skradłem jej serce, jak Rebeka* skradła serce Labana, kiedy w gwałtowny sposób okradła go z domowych bogów.

Otoczenie i ramy dla każdego mają wielkie znaczenie, jest to coś, co odbija się najmocniej i najgłębiej w pamięci, a raczej w całej duszy i dlatego łatwo się nie zapomina. Jak długo będę żył, nie będę mógł sobie wyobrazić Kordelii w innej oprawie jak tylko w tym malutkim pokoju. Kiedy przychodzę z wizytą, słu-

żąca otwiera mi drzwi sali; ona przychodzi ze swojego pokoju i w momencie, kiedy otwieram drzwi saloniku, ona otwiera drzwi przeciwległe i oczy nasze spotykają się od razu u wejścia. Salonik jest malutki, przytulny, prawie gabinecik. Chociaż ogląda-

łem go z rozmaitych punktów widzenia, najmilej mi jest spoglądać nań z kanapy. Więc ona siedzi obok mnie, przed nią stoi okrągły stolik do herbaty, na którym przykrycie fałduje się w

* Kierkegaard myli się, chodzi tu o Sarę (przyp. tłum.)

- 91 -

licznych festonach. Na stole stoi lampa w kształcie kwiatu, któ-

ry silnie i pełnie wzbija się w górę, nad którym koroną zwisa delikatny welon papierowy ciemnika, tak lekki, że jest w cią-

głym ruchu. Kształt lampy przypomina krainy Wschodu, lekkie poruszenie ciemnika — zefiry tamtych krain. Podłoga przykryta jest dywanem, splecionym z kory pewnego rodzaju wierzby, co zdradza jego egzotyczne pochodzenie. Chwilami ta lampa staje się podstawowym elementem mojego pejzażu. Siedzę z Kordelią na podłodze u stóp kwietnej lampy. Czasami każę tej wierz-bowej plecionce wywoływać w wyobraźni okręt, kajutę oficer-ską — płyniemy samym środkiem wielkiego Oceanu. Ponieważ siedzimy daleko od okna, patrzymy bezpośrednio na bezmierny horyzont nieba. I to też sprzyja iluzji. Gdy tak siedzę przy jej boku, opisuję jej wszystko jak obrazy, które tak przelotnie dotykają rzeczywistości, jak śmierć muska ludzkie groby. Otoczenie ma zawsze duże znaczenie także i dla wspomnień. Każde zdarzenie miłosne winno być przeżyte w ten sposób, aby łatwo było wywołać jego obraz, zawierający w sobie cały urok sprawy. Ażeby się to mogło udać, trzeba specjalnie uważać na otoczenie. Jeżeli nie odpowiada ono naszym życzeniom, to trzeba je skomponować. Jeżeli chodzi o Kordelię i jej miłość, otoczenie miała odpowiednie. Jakże różny obraz staje mi przed oczyma, gdy pomyślę o małej Emilii, a jednak i tu otoczenie było najważniejsze. Nie mogę jej sobie wyobrazić inaczej, a raczej chcę ją tylko widzieć w pokoiku ogrodowym. Drzwi otwarte, ogródek przed domem zakrywa widok, przymusza oko do za-trzymania się na nim, zapobiega zagłębieniu się w gęsto uczęszczanej drodze, która znika w oddali. Emilia była urocza, ale bardziej nikła niż Kordelia. Otoczenie liczyło się z tym.

Wzrok zatrzymywał się na ziemi, nie zrywał się, nie gubił bez-celowo w oddali, odpoczywał na drobnych szczegółach pierwszego planu; nawet ta daleka droga, aczkolwiek romantycznie gubiła się na horyzoncie, działała raczej w ten sposób, że wzrok przebiegał tę przestrzeń, którą miał przed sobą, a potem cofał się z powrotem i znowu zaczynał wędrować po tej drodze. Pokój leżał tuż przy ziemi. Otoczenie Kordelii nie może mieć pierwszego planu, ale winno być nieskończonym horyzon-

- 92 -

tem. Ona nie powinna dotykać ziemi, ale fruwać, nie powinna chodzić, ale latać, nie tam i z powrotem, ale zawsze naprzód.

Jeżeli się jest zaręczonym, to mimo woli zaplątuje się człowiek we wszystkie szaleństwa narzeczonych. Przed paru dniami licencjat Hansen ukazał się z miłą dziewczyną, z którą się nie-dawno zaręczył. Zwierzył mi się, że jest ona bardzo miła, o czym sam wiedziałem przedtem, zwierzył mi się, że była bardzo młoda, o czym też wiedziałem, a wreszcie zwierzył się, że dlatego ją wybrał, iż chciał wykształcić ją na ideał, który zawsze widział w swych marzeniach. Mój Boże, taki zeszmaciały licencjat — i zdrowa, kwitnąca, rada życiu dziewczyna. Jestem właściwie stary praktyk, ale nigdy nie zbliżam się do młodej dziewczyny inaczej niż do czegoś niezwykle cennego, i sam się od niej uczę. A o ile mogę mieć kształcący wpływ na nią, to tylko ucząc się wciąż i pouczając tego, czego sam się od niej nauczyłem.

Jej dusza musi być zaagitowana, poruszona we wszystkich możliwych kierunkach, nie kawałkami i jak wiatr wieje, ale to-talnie. Musi pojąć nieskończoność i dowiedzieć się, że to jest to, co jest najbliższe człowiekowi. Musi dowiedzieć się tego, nie drogą myślenia, gdyż dla niej to błędna droga, ale na drodze wyobraźni, która jest jedyną drogą komunikacji między nią a mną, gdyż co jest cząstką u męża, to jest całością u niewia-sty. Nie na żmudnej drodze myślenia może się ona wypracować na drogę nieskończoności; kobieta nie jest stworzona do tak ciężkich zadań, ale łatwą drogą wyobraźni i serca może pojąć wszystkie sprawy. Nieskończoność jest dla młodej dziewczyny tak łatwym pojęciem jak wyobrażenie, że każda miłość musi być szczęśliwa. Dziewczyna, gdziekolwiek się zwróci, ma nieskończoność wkoło siebie i od rzeczywistości dzieli ją tylko skok, ale zauważmy to, żeński skok, nie męski. Dlaczego męż-

czyźni na ogół tak ciężko skaczą? Kiedy mają skoczyć, muszą wziąć rozbieg, przygotowywać się tak długo, mierzyć odległość wzrokiem, podbiegać parę razy; przestraszyć się i powracać na

- 93 -

nowo. Wreszcie skoczyć i upaść. Dziewczyna skacze inaczej. W

górskich krainach często widzimy rozdzielone przepaścią wyso-kie szczyty. Górskie szczeliny przerażają ludzi, trudno jest spojrzeć w tę przepaść. Żaden mężczyzna nie waży się dokonać takiego skoku. A dziewczyna przeciwnie, jak powiadają górale, skacze z łatwością. To się nazywa dziewiczy skok. Wierzę w to chętnie, jak uwierzę wszystkim niezwykłym opowieściom o dziewczynach, i słucham takich góralskich opowieści z prawdziwym upojeniem. Wierzę we wszystko, w najdziwniejsze rzeczy.

Dziwię się temu po prostu, aby wierzyć; jedna rzecz, która mnie zadziwia na tym świecie, to młoda dziewczyna, to był dla mnie pierwszy cud i będzie ostatnim. A taki skok dla dziewczyny to jedno „hop!”, a dla mężczyzny to zawsze coś śmiesznego, gdyż jak długi będzie ten skok, zawsze będzie drobną cząstką przestrzeni między szczytami i czyni go zarazem czymś w rodzaju skoczybruzdy. A któż będzie tak szalony, aby wyobrażać sobie dziewczynę skaczącą z rozbiegu? Łatwo można sobie wyobrazić kobietę biegnącą, ale ten bieg to zabawa albo zadowo-lenie, albo uzewnętrznienie kobiecego czaru, ale pojęcie rozbiegu usuwa te wszystkie kobiece zalety. Rozbieg ma w sobie coś dialektycznego a przeciwnego kobiecej naturze. A teraz skok! Któż mógłby być taki brzydki i rozdzielać zalety kobieco-

ści, które tworzą całość. Jej skok jest lotem. A kiedy teraz już jest po tamtej stronie, stoi tam nie zmęczona wysiłkiem, piękniejsza niż kiedykolwiek, bardziej uduchowiona, i przesyła nam, którzy stoimy po tej stronie, powietrzny pocałunek. Mło-da, nowo narodzona jak kwiat, który wyrósł na górzystej ścież-

ce, leci nad przepaścią, aż nam w oczach ciemnieje. — Musi się nauczyć wszystkich poruszeń nieskończoności, kołysania się, chwiania się w kołysce nastrojów, mieszania poezji z rzeczywistością, prawdy i urojenia, obcowania z nieskończonością. Gdy już się oswoi z tym obcowaniem, dodam do tego mój erotyzm, a wtedy stanie się ona tym, czym chcę i życzę sobie, aby była. A kiedy moja służba się skończy, moja praca, wtedy ściągnę wszystkie moje żagle i siądę sobie przy jej boku, i popłyniemy pod jej żaglem. A tak po prawdzie, kiedy się ta dziewczyna już upoi miłością, będę miał dość roboty przy sterze, aby nieco za-

- 94 -

hamować pęd jazdy, aby nic nie przyszło za wcześnie albo w brzydki sposób. Czasami robi się mała dziurka w żaglu, ale już po chwili żeglujemy dalej.

W domu mego wuja Kordelia gorszy się coraz bardziej. Parę razy już mi proponowała, abyśmy tam więcej nie chodzili; ale to nie pomaga, mam zawsze jakiś pretekst do tej wizyty. Kiedy-

śmy wczoraj wieczorem wyszli z tego domu, ścisnęła moją rękę z niezwykłą namiętnością. Widocznie czuła się tam jak na mę-

kach, a to nie dziwota. Gdybym nie bawił się zawsze przy tych nienaturalnych produkcjach, byłoby to i dla mnie nie do wy-trzymania. Dziś rano otrzymałem list, w którym ona, z większym szyderstwem niż można było oczekiwać, mówi o zaręczynach. Pocałowałem ten list, najdroższy ze wszystkich listów od niej. Doskonale, moja Kordelio, tego właśnie chciałem.

Składa się tak doskonale, że na Østergade znajdują się dwa zakłady cukiernicze akurat naprzeciw siebie. Na pierwszym pię-

trze na lewo mieszka mała dziewczyna czy panienka. Zazwyczaj kryje się ona za żaluzją zasłaniającą szybę, za którą siedzi. Żaluzja zrobiona jest z cienkiej materii i ten, kto zna dziewczynę albo ją widywał nieraz, łatwo — jeżeli ma dobre oczy — może rozpoznać każdy rys jej twarzy, ale ten, kto jej nie zna i nie ma dobrych oczu, widzi tylko ciemny zarys postaci. Ten drugi wypadek zachodzi ze mną, a ten pierwszy z mło-dym oficerem, który codziennie punktualnie o dwunastej pojawia się z prądem przechodniów i kieruje swój wzrok na tę żaluzję. Zrazu zwróciłem uwagę na telegraficzne znaczenie zapusz-czonej żaluzji. Na innych oknach nie ma żaluzji, i taka pojedyncza żaluzja, która przykrywa tylko jedną szybę, zazwyczaj bywa znakiem, że ktoś stale tam siedzi za nią. Pewnego przedpołudnia stałem w oknie cukierni po przeciwnej stronie.

Była równo dwunasta. Nie zwracając uwagi na przechodniów, wlepiłem mój wzrok w tę żaluzję i nagle ujrzałem, że ciemna sylwetka za nią poruszyła się. Kobieca główka pokazała się w sąsiedniej szybie tak, że wychyliła się zza zasłony. Właścicielka tej główki skinęła komuś nader uprzejmie, po czym ukryła się

- 95 -

znowu za żaluzją. Przede wszystkim wywnioskowałem, że dziewczyna kłaniała się kawalerowi, gdyż ruch jej głowy był

przepełniony uczuciem, którego nie mogła skierować do swej przyjaciółki; po drugie, wywnioskowałem, że ten kawaler musiał zazwyczaj iść z przeciwnej strony. Dziewczyna tak umieści-

ła się, aby go widzieć długo naprzód, a nawet i ukłonić się mu za zakrytą żaluzją. Całkiem słusznie punktualnie o dwunastej zjawia się bohater tej małej sztuczki o miłości, nasz drogi po-rucznik. Siedzę w cukierni na parterze, a dziewczyna jest na pierwszym piętrze. Porucznik już spojrzał na nią. Uważaj, drogi przyjacielu, to nie jest łatwa rzecz ukłonić się komuś na pierwszym piętrze. W gruncie rzeczy jest on wcale niebrzydki, wysoki, smukły, z ładną figurą, garbaty nos, krucze włosy, do twarzy mu w trójkątnym kapeluszu. Zaczyna się, nogi plączą się, bo są za długie. Na oko ma się wrażenie, które można porównać z bó-

lem zębów, kiedy zęby wydają się w ustach za długie. Gdy się chce całą moc skoncentrować w oczach i skierować na pierwsze piętro, za dużo siły odciąga się od nóg. Przepraszam, panie po-ruczniku, że przychwyciłem pański wzrok w tym wniebowstą-

pieniu. To impertynencja, wiem o tym dobrze. Żeby ten wzrok dużo powiedział, trudno orzec, raczej nic nie powiedział, za to był bardzo obiecujący. Ale te wszystkie obietnice za mocno mu biją do głowy; potyka się, jak mówi poeta o Agnieszce, chwieje się, pada. To okropne i dlatego wolałbym, aby to się nigdy nie stało. Żal mi go. To fatalne; kiedy kawaler chce wywrzeć wra-

żenie na damie, nie może padać. Jeżeli się chce być kawale-rem, trzeba uważać na takie rzeczy. Ale jeżeli chce się tylko błyszczeć inteligencją, to taka rzecz nie ma znaczenia; trzeba się pogrążyć w sobie, skupić w sobie, a jeżeli się przy tym upadnie, to nie ma żadnego znaczenia. Jakie wrażenie sprawił

ten wypadek na mojej panience? Co za nieszczęście, że nie mogę być jednocześnie po obu stronach tej dardanelskiej ulicy!

Mógłbym umieścić kogoś znajomego po tamtej stronie, ale przecież po części pragnę sam przeprowadzać moje obserwacje, po części zaś nie wiadomo, co może wyjść z takiej hecy, a w takim razie niedobrze jest mieć wspólnika, gdyż trzeba stracić mnóstwo czasu, aby wywąchać, co on wie, i pomieszać mu

- 96 -

wszystko w głowie. Naprawdę znudził mnie mój dobry porucz-nik. Dzień w dzień wlecze się pod oknem w paradnym mundu-rze. Przerażająca stałość! Czy to godzi się żołnierzowi? Czy nie ma pan bagnetu przy boku? Czy nie trzeba raczej brać domu szturmem, a dziewczyny gwałtem? Gdyby pan był studentem, licencjatem, kapelanem, który karmi się nadzieją, to byłoby co innego. Ale wybaczam panu; gdyż dziewczyna podoba mi się bardziej, im dłużej na nią patrzę. Jest bardzo ładna, jej czarne oczy pełne są szelmostwa. Kiedy czeka na pańskie przejście, twarz jej się rozjaśnia wyższą pięknością, jest jej z tym nieopi-sanie do twarzy. Z tego wnioskuję, że ma ona wiele wyobraźni, a wyobraźnia jest naturalną szminką kobiety.

Moja Kordelio!

”Co to jest utęsknienie? W mowie i u poetów rymuje się to ze słowem „więzienie”. Bezsensowne! Jak gdyby tylko ten wyglą-

dał z utęsknieniem, który siedzi w więzieniu. Jak gdyby nie można było tęsknić „na wolności”? Jeżeli będę wypuszczony na wolność, nie będę tęsknić! Skądinąd jestem wolny, wolny jak ptak, czyż nie wiem, co to utęsknienie? Tęsknię, kiedy idę do Ciebie, tęsknię, gdy odchodzę od Ciebie, nawet kiedy siedzę przy Tobie, tęsknię do Ciebie. Czy można tęsknić za czymś, co się posiada? Tak, jeżeli się myśli, że można to, co się ma —

stracić! Moja tęsknota to jest wieczna niecierpliwość; Dopiero kiedy przeżyję wszystkie wieczności i przekonam się, że nale-

żałaś do mnie w każdej chwili, dopiero wtedy powrócę do Ciebie, aby przeżyć z Tobą wszystkie wieczności, i będę miał dosyć cierpliwości, aby się na chwilę rozłączyć z Tobą i nie tęsknić, i będę miał dość ufności, aby spokojnie siedzieć u Twego boku.

Twój Johannes

Moja Kordelio!

Przed drzwiami stoi mały kabriolet, dla mnie większy od świata całego, bo zmieści się w nim dwoje; zaprzężono doń parę koni, mocnych i narowistych jak siły natury, niecierpli-wych jak moja namiętność, śmiałych jak Twoje myśli. Jeżeli

- 97 -

chcesz, to porwę Cię, moja Kordelio! Czy każesz? Twój rozkaz jest wyzwoleniem, które popuszcza uzdy i wyzwala chęć lotu.

Ja Cię uwiozę, nie od jednych ludzi do innych ludzi, zabiorę Cię z tego świata. Konie rżą, powóz się wznosi, konie stają dęba wy-

żej od naszych głów, wylatujemy w niebo, mijamy obłoki; wiatr wyje w uszach; czy siedzimy nieruchomo i cały świat leci koło nas, czy też to jest nasz odważny lot? Jeśli Ci się kręci w głowie, moja Kordelio, obejmij mnie mocno; mnie się w głowie nie zakręci. Nigdy się nie dozna zawrotu głowy w sensie duchowym, kiedy się myśli o jednej rzeczy, a ja myślę tylko o Tobie

— w sensie cielesnym nigdy się nie dozna zawrotu głowy, gdy się zwraca oko tylko na jeden przedmiot, a ja widzę tylko Ciebie. Trzymaj się mocno; jeżeli świat przeminie, jeżeli nasz lekki wóz umknie spod naszych nóg, obejmiemy się mocno trzymając i polecimy między harmonie sfer.

Twój Johannes

To chyba za dużo. Mój służący czekał sześć godzin, ja sam czekałem dwie na deszczu i wichrze, tylko aby przyłapać to drogie dziecko, Szarlottę Hahn. Ona zazwyczaj co środę między drugą a piątą odwiedza swoją starą ciotkę. I właśnie dziś nie przyszła, właśnie dziś, kiedy tak bardzo chciałem ją spotkać.

Ale dlaczego? Bo mnie wprawia ona w całkiem specjalny nastrój. Kłaniam się jej, a ona mi odpowiada w sposób niesłychanie światowy a zarazem niebiański, prawie się zatrzymuje, jak gdyby miała upaść na ziemię, a ma spojrzenie, jak gdyby miała się wznieść do nieba. Kiedy na nią patrzę, staję się uroczysty a jednocześnie pełen pożądania. Poza tym dziewczyna mnie zupełnie nie interesuje, tylko czekam na ten ukłon, niczego więcej nie oczekuję, choć ona może byłaby gotowa i na więcej. To pozdrowienie ożywia mój nastrój, a to ożywienie ofiarowuję znowuż Kordelii. A jednak wiem, że ona w ten czy inny sposób prześliznęła się obok nas. Nie tylko w komediach, ale i w rzeczywistości trudno jest upilnować młodą dziewczynę; trzeba mieć oko na każdym palcu. Była taka nimfa, Cardea, która poświęciła się tylko temu, aby zwodzić mężczyzn. Mieszkała w lasach, zwabiała swych kochanków w najgęstsze zarośla

- 98 -

i znikała. Chciała także oszukać Janusa, ale Janus ją zwiódł, gdyż miał oczy na karku.

Moje listy nie zawiodły moich zamiarów. Rozwijają ją duchowo, ale nie erotycznie. Do spraw erotycznych należy używać nie listów, ale bilecików. Im bardziej wyjawia się erotyzm, tym krótsze się stają, ale tym pewniej wyjawiają one erotyczny cel. Ale, aby nie tworzyć z niej sentymentalnego lub rozmięk-czonego stworzenia, trzeba uciekać się do ironii, która na nowo podnieca uczucia i czyni ją chciwą na pokarm, który kocha najbardziej. Krótkie bilety w sposób odległy i nieokreślony dają jej przeczucie absolutu. Z chwilą gdy to przeczucie zacznie świtać w jej duszy, nasz związek się skończy. Przy moim sprze-ciwie to przeczucie nabierze formy w jej duszy, jak gdyby to było jej własne pomyślenie, popęd jej własnego serca. I właśnie o to mi chodzi.

Moja Kordelio!

Ongi mieszkała tu w mieście niewielka rodzina, składająca się z wdowy i trzech jej córek. Dwie z nich chodziły do Kuchni Królewskiej na naukę gotowania. Było to wiosną, po południu, godzina była jakaś piąta, drzwi do saloniku otworzyły się z wolna, szpiegujący wzrok obrzucił wnętrze pokoju. Nie ma nikogo, tylko młoda dziewczyna siedzi przy fortepianie. Drzwi są na ogół otwarte, można słuchać niepostrzeżenie. Gdyby to była wielka artystka, drzwi byłyby dobrze zamknięte. Dziewczyna gra szwedzką melodię o przemijaniu młodości i urody. Słowa szydzą z młodości i urody dziewczyny; uroda i młodość dziewczyny szydzą ze słów pieśni. Kto ma rację: słowa czy dziewczyna? Tony dźwięczą tak spokojnie, tak melancholijnie, jak gdyby smutek miał być sędzią rozstrzygającym w tym sporze. Ale ten smutek nie ma racji! Co obchodzą młodość te rozważania? Co wspólnego ma ranek i wieczór! Tony drżą i drgają, pudła rezo-nansowe wydają tony, które się mieszają i nie pojmują wzajemnie — moja Kordelio, dlaczego tak gwałtownie? Skąd tyle namiętności?

- 99 -

Na jaką odległość w czasie musi odejść od nas pewne zdarzenie, abyśmy je wspominali? Jak odległe musi być, aby tęsknota nasza nie pochwyciła go? Większość ludzi ma tu swoje ograni-czenia; co leży zbyt blisko w czasie, nie może być wspomnieniem, co leży za daleko — nie istnieje. A ja nie znam granic.

Czego doświadczyłem wczoraj, odsuwam w czasie o tysiące lat i wspominam tak, jakbym to przeżył wczoraj.

Twój Johannes

Moja Kordelio!

Mam sekret do powierzenia Ci, moja zaufana przyjaciółko.

Komuż go zwierzę? Echu? To mnie zdradzi. Gwiazdom? Są zimne. Ludziom? Nie rozumieją. Tylko Tobie mogę się zwierzyć, gdyż Ty potrafisz przechować tajemnicę. Jest dziewczyna, piękniejsza niż marzenie mej duszy, czystsza niż światło słoń-

ca, głębsza niż morskie dno, dumniejsza niż orła lot — to jest dziewczyna — o! nachyl Twą głowę do mych uszu i do mej mowy, aby moja tajemnica przeniknęła do niej — tę dziewczynę kocham bardziej niż życie, gdyż ona jest moim życiem, bardziej niż wszystkie moje pożądania, gdyż jest moim jedynym pożądaniem; bardziej niż wszystkie moje myśli, gdyż ona jest moją jedyną myślą; kocham cieplej niż słońce kocha kwiaty, mocniej niż smutek kocha samotność złamanego serca; kocham tęskniej niż rozpalony piasek pustyni kocha strumienie deszczu; spoglądam na nią czulej niż oko matki na dziecinę; spoglądam z większym szacunkiem niż dusza pobożnego spogląda na Boga; bardziej nieodłączny jak roślina od korzenia. Twoja głowa staje się ciężka i zamyślona, opada na piersi, które podtrzymują ją wznosząc się westchnieniem — moja Kordelio! Zrozumiałaś mnie, zrozumiałaś mnie dokładnie, literalnie, co do joty! Czyż mam wysilić słuch i kazać Twemu głosowi zapewnić mnie o tym?

Czyż mogę wątpić? Czy dochowasz tej tajemnicy? Czy mogę polegać na Tobie? Opowiadają o ludziach, którzy zapewniali sobie wzajemne milczenie, popełniając straszne zbrodnie. Ja Ci zwierzyłem tajemnicę, która jest moim życiem i treścią mojego życia, czy Ty nie masz mi nic do powiedzenia, czegoś, co

- 100 -

byłoby tak ważne, tak piękne, tak czyste, że siły nadnaturalne drgnęłyby, gdyby kto zdradził tę tajemnicę?

Twój Johannes

Moja Kordelio!

Niebo się zachmurzyło — ciemne obłoki deszczowe wiszą na nim jak czarne brwi na namiętnej twarzy, drzewa lasu chwieją się ogarnięte niespokojnymi snami. Odeszłaś ode mnie w lesie.

Za każdym drzewem widzę kobiecą istotę, która podobna jest do Ciebie, a kiedy zbliżam się, istota ta chowa się za najbliższe drzewo. Czyż mi się nie ukażesz? Czy połączysz się w całość?

Wszystko się miesza przede mną; poszczególne części lasu gu-bią swoje osobne zarysy, widzę wszystko jak morze mgły, w którym niewieście postaci podobne do Ciebie ukazują się i znikają. Nie widzę Ciebie, poruszasz się ciągle na falach przelot-nych pojęć, ale napełnia mnie szczęście za każdym razem, gdy widzę Twoje podobieństwo. Na czym to polega? Czy to jest Twojej istoty bogata jedyność — czy też uboga wieloznaczność mojej istoty? A czyż kochać Ciebie nie znaczy kochać jakiś świat cały?

Twój Johannes

Bardzo by mnie to rzeczywiście interesowało, gdyby było możliwe, zapisać dokładnie moje rozmowy z Kordelią. Jednak łatwo spostrzec, że to jest niemożliwe; gdyby nawet udało mi się zapamiętać każde słowo wymienione między nami, zawsze będzie niemożliwością oddanie tego, co tym rozmowom towarzyszy, a co jest nerwem konwersacji, co jest niespodziewanym wybuchem, co jest wyrazem namiętności, a co jest żywotną zasadą rozmowy. Na ogół jestem do tych rozmów nieprzygotowa-ny, co także sprzeciwia się samej istocie rozmowy, zwłaszcza miłosnej rozmowy. Tylko treść moich listów mam stale in mente i możliwie wywołany w niej tą treścią nastrój mam stale przed oczami. Oczywiście nigdy nie przyjdzie mi do głowy za-dać pytanie, czy czytała mój list. Że czytała przekonuję się łatwo. Wprost nigdy z nią o tym nie mówię, ale czynię sekretne

- 101 -

aluzje do listów w moich rozmowach, częściowo, aby to lub inne wrażenie pogłębić w jej duszy, a częściowo, aby ująć coś z tych wrażeń i uczynić ją niezdecydowaną. Może potem na nowo odczytać taki list, odebrać nowe wrażenia i tak ciągnąć dalej.

Zachodziły i zachodzą w niej wyraźne zmiany. Gdybym miał

określić teraźniejszy stan jej duszy, powiedziałbym, że jest to panteistyczne zuchwalstwo. Jej spojrzenie zdradza to od razu. Jest zuchwałe, naiwnie zuchwałe w oczekiwaniu, jakby każdej chwili żądało i było gotowe na przyjęcie czegoś nadzwy-czajnego. Jak oko, które sięga daleko poza siebie, tak spogląda ów wzrok poza bezpośrednie otoczenie i widzi zadziwiające obrazy. Jest to spojrzenie zuchwałe, naiwnie zuchwałe w oczekiwaniu, ale nie w pobłażaniu sobie i dlatego odbija się w nim marzenie i prośba, nie duma i rozkaz. Szuka ona rzeczy zadziwiających poza sobą, prosi, aby się jej ukazały, jak gdyby nie miała własnej mowy na wywołanie ich. Trzeba temu przeszkodzić, inaczej zbyt wcześnie osiągnę moją przewagę. Wczoraj mi powiedziała, że jest we mnie coś królewskiego. Zapewne chce się ugiąć; ale nie trzeba. Zapewne, droga Kordelio, jest we mnie coś królewskiego, ale nawet nie przeczuwasz, nad jaką panuję krainą. Minęły nastrojowe burze. Jak Eol trzymam je zamknięte w górskiej grocie mojej osobowości i wypuszczam to jedną, to drugą. Pochlebstwo wzmacnia jej poczucie osobowości; różnica między „ja” i „ty” nabiera znaczenia, całą odpo-wiedzialność kładzie się po jej stronie. Pochlebiać trzeba z wielką ostrożnością. Czasami trzeba umieścić się bardzo wysoko, tak jednak, by wyżej jeszcze pozostało jedno miejsce; a czasem trzeba zająć bardzo niski stopień. Pierwsza pozycja jest słuszna, kiedy kierujemy się w stronę spraw duchowych, druga właściwa wówczas, gdy dążymy do spraw erotycznych.

Czy jest mi co winna? Ależ nie. Czy mam sobie tego życzyć!

Nie. Za wielkim jestem znawcą, za duże mam rozumienie spraw erotycznych, abym myślał o takich szaleństwach. Gdyby tak było w rzeczywistości, użyję całej mej mocy, aby przyprawić ją o zapomnienie i ukołysać do snu własne moje myśli na ten temat. Każda dziewczyna jest Ariadną dla labiryntu swego serca, ma w ręku nitkę, dzięki której można znaleźć drogę, ale

- 102 -

posiada ją w ten sposób, że sama nie wie, jak się tej nitki uży-wa.

Moja Kordelio!

Mów — ja słucham. Twoje życzenie jest rozkazem. Twoja prośba jest wszechmocnym zaklęciem, każda Twoja przelotna chętka jest dla mnie dobrodziejstwem; słucham Cię nie jak po-słuszny duch, znajdujący się poza Tobą. Kiedy wyrażasz życzenie, rośnie Twoja wola i ja rosnę razem z nią; gdyż jestem po-mieszaniem duszy, która tylko czeka na jedno Twoje słowo.

Twój Johannes

Moja Kordelio!

Wiesz, że lubię rozmawiać sam z sobą. W sobie znalazłem najciekawszą osobę ze wszystkich swoich znajomych. Czasami dawniej bałem się, że zabraknie mi tematu do tych rozmów, teraz się już nie boję, mam Ciebie. Będę więc przez całą wieczność rozmawiał o Tobie sam z sobą, o najbardziej zajmującym przedmiocie z najbardziej zajmującym człowiekiem —

och, ja jestem tylko zajmującym człowiekiem, Ty najbardziej zajmującym przedmiotem w świecie.

Twój Johannes

Moja Kordelio!

Myślisz, że tak krótko kocham Ciebie, i myślisz, że może kochałem już przedtem. Istnieją manuskrypty, w których wprawne oko natychmiast odkryje starsze pismo, przykryte z biegiem czasu nowymi, nic nie znaczącymi głupimi literami. Środki odpowiednie wywabiają to późniejsze pismo i widać stare pisanie wyraźnie i jasno. Tak oto Twoje oko nauczyło mnie znajdować w sobie samego siebie, skazuję na pożarcie przez zapomnienie wszystko, co nie dotyczy Ciebie, i w ten sposób otrzymuję pra-stare, a bosko młode prapismo, i dowiaduję się, że moja miłość do Ciebie jest równie dawna, jak ja sam.

Twój Johannes

- 103 -

Moja Kordelio!

Jak się może ostać królestwo takie*, które popadło w walkę z sobą samym; jak ja mam się ostać, kiedy wpadłem w walkę z samym sobą? O co? O Ciebie, aby znaleźć możliwy spokój w my-

śli, że zakochałem się w Tobie. Ale jak mam zyskać ten spokój?

Jedna z walczących stron będzie przekonywać przecie tę drugą, że kocha się mocniej i głębiej, a w następnej chwili ta druga będzie chciała przekonać pierwszą. Niewiele by mnie to obchodziło, gdyby walka odbywała się na zewnątrz, czy byłby to ktoś, kto twierdziłby, że Cię kocha albo że się zakocha, przestępstwo to jednakie; ale walka w moim wnętrzu pożera mnie, osobliwa namiętność w podwójnej formie.

Twój Johannes

Znikaj, moja mała rybaczko, ukryj się między drzewami, zabierz tylko twoją wiązkę, tak pięknie wyglądasz, kiedy się schylasz, jak teraz właśnie, z naturalnym wdziękiem, schylasz się pod ciężarem wiązki chrustu, który zbierałaś — że też takie stworzenie musi nosić takie ciężary! Jak tancerka prezentujesz piękno swoich kształtów — wąska w pasie, pełna w piersi, pącz-kujące formy, których doskonałość doceni każdy szef komisji poborowej. Ty myślisz, że to niewarte gadania, myślisz może, że panie z towarzystwa są daleko piękniejsze, ach, moje dziecko. Ty nawet nie wiesz, ile fałszu jest na świecie. Idźże swoją drogą z Twoim ciężarem w ten ogromny las, który zapewne cią-

gnie się na wiele, wiele mil poprzez cały kraj, aż po granicę si-nych gór. A może Ty nie jesteś prawdziwą rybaczką, tylko zaczarowaną księżniczką? Służysz u czarnoksiężnika, który okrut-nie posyła Cię po opał do lasu? Zawsze tak się mówi w bajkach.

Bo po co idziesz w głąb lasu? Jeżeli jesteś prawdziwą rybaczką, to musisz przejść do swej siedziby z Twoim chrustem drogą obok mnie, który tu stoję. Idź tylko ścieżką, która się wije zabawnie między drzewami, moje oko już Cię odnajdzie; obejrzyj się tylko na mnie, mój wzrok dąży za Tobą, ale z miejsca się nie ruszę, tęsknota za Tobą mnie nie porwie, spokojnie siedzę

* Ew. św. Marka r. 3, 24 (przyp. tłum.)

- 104 -

tu na zboczu, kurząc swoje cygaro. Innym razem — może. Twój wzrok błyska figlarnie, gdy tak zwracasz głowę na pół do tyłu.

Twój lekki krok jest pociągający; ja wiem, ja rozumiem, dokąd prowadzi ta droga — do samotności lasu, do szmeru drzew, do tak różnorodnej ciszy. Patrz, nawet niebo jest dla Ciebie łaska-we, okrywa się chmurami, ciemnieje tło lasu, jak gdyby zacią-

gało zasłony nad nami. Żegnaj, piękna rybaczko, bądź zdrowa, dziękuję za łaskę, to była piękna chwila, nastrój nie dosyć silny, aby poruszyć mnie z tego zbocza, ale bogaty w poruszenia wewnętrzne.

Kiedy Jakub układał się z Labanem o zapłatę za swoją służbę, to postanowili, że Jakub będzie pilnował stad białych owiec, a w nagrodę za swą pracę otrzyma wszystkie owce siodłate, któ-

re się w tym stadzie zrodzą — zatem Jakub namoczył kije w wodzie deszczowej i kazał owcom spoglądać nieprzerwanie na nie — tak samo zachowuję się w stosunku do Kordelii, jej oko spogląda na mnie stale. Jej się to wydaje jako zbędna uwaga z mej strony; a ja, przeciwnie, sądzę, że jej dusza traci wszelkie zainteresowanie do czego innego i że w niej się rozwija we-wnętrzne pożądanie, które wszędzie mnie widzi.

Moja Kordelio!

Gdybym mógł zapomnieć o Tobie! Czyż moja miłość jest dzie-

łem jedynie pamięci? Gdyby czas wymazał wszystko z tablic pamięci, nawet samą pamięć wymazał, Ty nie będziesz zapo-mniana. Czyż to możliwe, abym zapomniał Ciebie! Cóżbym miał

więc pamiętać? O sobie zapomniałem zupełnie, wspominając Ciebie! Gdybym zapomniał o Tobie, przypomniałbym siebie, a w chwili gdybym przypomniał siebie, już bym pamiętał i o Tobie!

Czyż mogę zapomnieć o Tobie? Cóż by się wtedy stało? Istnieje taki obraz z czasów starożytnych*. Przedstawia Ariadnę. Zrywa się ona przerażona z łoża i śledzi okiem statek, który oddala się rozwinąwszy wszystkie żagle. Obok niej stoi Amor z łukiem, ale bez cięciwy, i wyciera sobie oczy. A za nią stoi skrzydlata po-

*Obraz z Herkulanum (przyp. tłum.)

- 105 -

stać żeńska z hełmem na głowie. Na ogół przyjmuje się, że ta figura to Nemezis. Wyobraź sobie ten obraz, wyobraź sobie nieco przemieniony. Amor nie płacze, jego łuk nie jest pozbawiony cięciwy, czy stałabyś się mniej piękna, mniej zwycięska, gdybym ja oszalał? Amor śmieje się i naciąga łuk. Nemezis nie stoi przy Twoim boku bezczynna, ona też naciąga łuk. Na tym obrazie widać na statku męską postać zajętą jakąś pracą. Mówi się, że to Tezeusz. Inaczej na moim obrazie. Tezeusz stoi tu na ru-fie, z tęsknotą patrzy na przebytą drogę, wyciąga ramiona, wy-raża żal, a raczej jego szał odstąpił od niego, ale statek go unosi w dal. Amor i Nemezis celują jednocześnie, jednocześnie wylatują strzały z każdego łuku, trafiają obie; widzi się, rozumie się, że obie trafiły w to samo miejsce w sercu Tezeusza, na znak, że jego miłość była mściwą Nemezis.

Twój Johannes

Moja Kordelio!

Mówią o mnie, że kocham się sam w sobie. Nie dziwi mnie to; jakże można zauważyć, że potrafię kochać, gdy kocham tylko Ciebie, jakże ktokolwiek może się domyślić tego, że kocham tylko Ciebie? Jestem zakochany w sobie; dlaczego? Dlatego, że zakochałem się w Tobie, gdyż kocham Ciebie, jedynie Ciebie i wszystko, co jest Twoje prawdziwie; dlatego też kocham siebie, bo moje „ja” należy do Ciebie, gdybym przestał kochać Ciebie, przestałbym kochać samego siebie. Co jest w świecie dla oka profana wyrazem najwyższego egoizmu, to dla Twojego wtajemniczonego wzroku ma wyraz najczystszej sympatii, co jest w świecie dla oka profana wyrazem jak najbardziej proza-icznego egoizmu, to jest dla Twojego uświęconego oka wyrazem najbardziej uduchowionego samozniszczenia.Twój Johannes O co trwożyłem się najbardziej? Że cały rozwój tych spraw zabierze mi zbyt dużo czasu. A tymczasem widzę, że Kordelia czyni ogromne postępy i że raczej staje się potrzebne po-wstrzymywanie jej zapału, którym chce przyspieszyć bieg rze-

- 106 -

czy. Nie może, na wszystko w świecie, stać się dojrzałą przed czasem, to znaczy przed tym czasem, kiedy jej czas minie.

Kiedy człowiek kocha, nie chodzi utartymi drogami. To tylko małżeństwo umieszcza się przy bitych szosach. Jeżeli się wychodzi na przechadzkę z Noddebo, to się nie idzie wzdłuż jeziora Esróm. Wprawdzie jest to tylko ścieżka myśliwska, ale udepta-na, a miłość wydeptuje raczej własne ścieżki. Szuka się miejsc bardziej odludnych, na przykład w Gribskov. A kiedy się tak idzie ręka w rękę, rozumie się lepiej nawzajem i staje się jasne to, co było ciemne i bolesne. Kochankowie nie podejrzewają czyjejś obecności. — A więc te wspaniałe buki będą świadkami waszej miłości, w cieniu ich koron zdobędziecie się na pierwsze wyznania. Tak wcześnie wszystko wspominacie: wasze pierwsze spotkanie, pierwsze dotknięcie rąk w tańcu, pierwsze rozstanie o porannej godzinie, kiedy do niczego nie chcieliście się przyznać i nic sobie powiedzieć nawzajem. Miło jest słuchać tych miłosnych wprawek. Upadliście na kolana pod drzewem, przysięgliście sobie niezłomną miłość, przypieczętowaliście ten pakt pierwszym pocałunkiem. To są owocne nastroje, które nie mogą dotyczyć Kordelii. — A więc ten wspaniały buk został

świadkiem. Tak, drzewo to dobry świadek ale może to trochę za mało. Prawda, mniemacie zapewne, że niebo było świadkiem. Tak, ale samo niebo, to idea bardzo abstrakcyjna. Widzi-cie więc, był tu jeszcze jeden świadek. Czy mam się podnieść i zwrócić waszą uwagę, że jestem tutaj? Nie, może mnie pozna-cie i gra się nie uda. Czy mam, kiedy znikacie, podnieść się i powiedzieć wam, że ktoś tu był? Nie, to nie ma sensu. Niech zapanuje milczenie nad waszym sekretem — dopóki ja będę chciał. Jesteście w mej władzy, mogę was zmiażdżyć, jeżeli zechcę. Znam waszą tajemnicę; mogła mi powiedzieć o niej albo ona, albo on. Ona — to niemożliwe, a więc — on. To znakomicie

— brawo! Ależ przecie to prawie przestępstwo. To jeszcze zo-baczymy. Jeżeli będę coś wiedział o niej na pewno, czego w inny sposób zdobyć nie mogę, w sposób normalny, jak bym sobie życzył, nic mi innego nie pozostanie.

- 107 -

Moja Kordelio!

Jestem ubogi — Tyś moim bogactwem; jestem ciemny — Tyś moje światło. Nie mam nic, nie chcę niczego. A jakżebym mógł

posiadać cokolwiek; to jest sprzeczność, gdyż ten może posiadać cokolwiek, kto nie posiada sam siebie. Szczęśliwy jestem jak dziecko, które nie ma nic i nie może nic posiadać. Nie mam nic, bo cały należę do Ciebie, nie ma mnie, przestałem istnieć, aby należeć do Ciebie.

Twój Johannes

Moja Kordelio!

M o j a , co znaczy to słowo? nie to, że coś do mnie należy, ale że ja należę do czegoś, co wypełnia całą moją istotę, co jest o tyle moje, o ile ja należę do niego. Mój Bóg nie jest Bogiem, który do mnie należy, ale Bogiem, którego ja jestem własno-

ścią, i tak samo, kiedy powiadam: moja ojczyzna, mój dom, mój zawód, moja tęsknota, moja nadzieja. Gdyby nie było już pojęcia nieśmiertelności, to ta myśl mogłaby przełamać normalny bieg natury.

Twój Johannes

Moja Kordelio!

Czym ja jestem? Skromnym heroldem dążącym za Twymi triumfami; tancerzem, który się schyla przed Tobą, podczas gdy Ty unosisz się nad nim w cudownej lekkości; gałęzią, na której przez chwilę spoczywasz, gdy Cię zmęczy fruwanie; głosem basowym, który się podkłada pod sopran, aby mu pozwolić wznieść się jeszcze wyżej — czym ja jestem? Jestem siłą przyciągania, która więzi Cię przy ziemi. Czym jestem? Ciałem, masą, ziemią, pyłem, popiołem — Ty, moja Kordelio, jesteś du-szą i duchem.

Twój Johannes

Moja Kordelio!

Miłość jest wszystkim. Stąd dla tego, kto kocha, wszystko traci znaczenie w sobie i dla siebie i może nabrać sensu tylko

- 108 -

przez wykładnię. Miłość daje wykładnię. Gdyby to inny narzeczony został przekonany, że inna dziewczyna interesuje go w tej chwili, stałby przed nią jak przestępca, a ona wyrażałaby mu swoje oburzenie. A Ty przeciwnie, wiem dobrze. Ty byś uważała za czyn hołdowniczy takie wyznanie; a zresztą żebym pokochał inną, rzecz to niemożliwa, gdyż moja miłość do Ciebie rzuca odblask na całe moje życie. A jeżeli kiedy jestem za-jęty inną dziewczyną, to po to, aby się przekonać, że jej nie kocham, tylko Ciebie — to by było zuchwalstwem; ale ponieważ cała moja dusza jest przepełniona Tobą, życie nabiera dla mnie innego znaczenia, staje się mitem o Tobie.

Twój Johannes

Moja Kordelio!

Moja miłość pożera moje ciało, tylko głos mój pozostaje, głos zakochany w Tobie, zewsząd szepczący, że kocham Cię. O! Czy Ci już zbrzydło słuchanie tego głosu? Ze wszech stron otacza on Ciebie; jak wielokrotną, niepewną kładę moją prześwietloną duszę wokół Twej czystej, głębokiej istoty.

Twój Johannes

Moja Kordelio!

Czytamy w starych opowieściach, że pewna rzeka zakochała się w dziewczynie. Taka jest moja dusza jak rzeka, która Cię kocha. Chwilami układa się ona spokojnie i pozwala podobiźnie Twojej odbijać się głęboko i nieruchomo w sobie, chwilami zaś wyobraża sobie, że pojmała Twój obraz; wtedy burzą się jej fale, aby przeszkodzić twojej ucieczce; czasem rzeka wyrów-nuje swą powierzchnię i igra z Twym obrazem, czasem gubi ten obraz i fale jej stają się czarne i rozpaczliwe. Taka jest moja dusza, która zakochała się w Tobie.

Twój Johannes

Prawdę powiedziawszy, nie uciekając się do niezwykle żywej wyobraźni, można sobie wymyślić wygodniejszy, rozsądniejszy, odpowiedniejszy środek komunikacji; jazda furmanką wracają-

- 109 -

cą z targu wywołuje prawdziwe zgorszenie. Ale w trudnej sytuacji przyjmuje się tę propozycję z wdzięcznością. Idzie się spory kawał szosą; siada się na wóz, jedzie się milę, nic na drodze; dwie mile, wszystko idzie gładko; czuje się spokojnie i bezpiecznie; równina wygląda stąd piękniej niż zazwyczaj, przejechało się już prawie trzy mile — kto by się mógł spodziewać spotkania na takim odludziu kogoś z Kopenhagi? A to przecie mieszkaniec stolicy, widzi pani dobrze, że to nie jakiś wie-

śniak, ma takie bardzo osobliwe spojrzenie, tak pewne, z taką uwagą oceniające i lekko szydercze. Tak, kochana dziewczyno, twoja pozycja jest bezwarunkowo niewygodna, siedzisz tu jak na płocie, wóz nie ma stopnia na nogi, a więc nie powinno cię żenować siedzenie przy mnie. Jeżeli tak, to ustąpię pani całego wozu, a sam siądę na koźle, ciesząc się, że mogę powożąc skierować wóz w potrzebnym pani kierunku. Słomiany kapelusz okrywa niedostatecznie twą twarz, pani odwraca głowę, ale ja mogę podziwiać piękny profil. Czy to nie jest nieznośne, że przechodzący chłop kłania mi się? Ale to w porządku, kiedy chłop kłania się wytwornemu panu. Już się pani nie wykręci, oto jest oberża, nawet stacja pocztowa, a taki chłopak, taki torfiarz, jest zbyt bogobojny, aby się tu nie pomodlić. Poproszę go, to mnie zabierze. Mam niezwykły dar namawiania torfiarzy do podwożenia mnie po drodze. O! Gdyby mi się udało zadowolić także panią! On nie oprze się mojej prośbie, a jeżeli nie oprze się mojej prośbie, to także nie może oprzeć się skutkom, które z tego wynikną. Jeżeli sam nie potrafię, to może to zrobić mój sługa. Wszedł właśnie do oberży, pani została sama na wozie w ciemności. Bóg wie, co to za dziewczyna? Czyżby to była córeczka poważnego mieszczanina, córka pastora? Jeżeli tak jest, to jest ona jak na córkę pastora niezwykle piękna i z niezwykłym smakiem ubrana. Pastorowi musi się dobrze powo-dzić. Albo może jest inaczej, może to córka arystokratycznej rodziny, której znudziły się powozy i przedsięwzięła spacer pie-chotą do miasteczka, może nawet chce doznać jakiejś niewiel-kiej przygody. Wszystko możliwe, to zwyczajne. A chłop nic nie wie, to jest zwierzę, które potrafi tylko pić. Tak, tak, pić to on potrafi.

- 110 -

Ale co ja widzę, ni mniej ni więcej, tylko pannę Jespersen, Hansine Jespersen, córkę hurtowego kupca z tej okolicy. Niech Bóg nas broni, ale my się znamy oboje! Spotkałem ją kiedyś na Bredgade, jechała do domu, nie mogła otworzyć okna omnibu-su; włożyłem okulary i miałem tę przyjemność, że mogłem ją śledzić wzrokiem. Było jej bardzo niewygodnie, tyle ludzi było w omnibusie, że się poruszyć nie mogła i prawdopodobnie nawet nie mogła krzyknąć. Obecna jej pozycja jest również niewygodna. Byliśmy przeznaczeni dla siebie, to jasne. Powinna to być mała romantyczna dziewczynka, ale jest już przeznaczona dla kogo innego. A oto wraca mój służący z chłopem. Jest zupełnie pijany. To okropne, cóż to za ludzie ci torfiarze. Ach tak! I nie tylko torfiarze. I teraz właśnie pani chce jechać dalej. Musi pani sama powozić. To całkiem romantyczne. — Pani odrzuca moją pomoc, pani twierdzi, że pani znakomicie powozi. Pani mnie nie oszuka, ja zaraz zauważyłem, jaki z pani numer. Pojedziemy kawałek tą drogą i zeskoczy pani; w lesie można znaleźć tyle kryjówek. — Zaraz osiodłają mi konia, poja-dę za panią konno. — No tak! Jestem gotowy, teraz pani jest zabezpieczona przed każdym napadem. Niech się pani tak strasznie nie lęka, bo zaraz zawrócę. Troszkę tylko nastraszę panią i dam pani powód do pomnożenia swych powabów. Przecież pani nie wie, że to ja upiłem chłopa, ale nie pozwoliłem sobie na żadne niestosowne słowo o pani! Jeszcze wszystko może być dobrze, jeszcze mogę tak pokierować biegiem wypadków, że pani będzie się śmiała z tej całej historii. Chciał-

bym tylko mieć małe intermezzo z panią; niech pani nigdy nie wierzy, że ja napadam na dziewczęta. Jestem przyjacielem wolności i czego nie dostanę z wolnej woli, to nie ma dla mnie żadnego znaczenia. „Sama pani widzi, że niepodobna podróżo-wać dalej w tym sposobie. Ja jadę na polowanie, dlatego jestem konno. Mój powóz będzie stał gotowy w gospodzie. Jeżeli pani każe, to odwiezie panią, dokąd pani pragnie. Ja niestety nie mogę mieć tej przyjemności, aby towarzyszyć pani, związa-ny jestem myśliwskim słowem, a to jest słowo święte”. Pani się zgadza, a więc wszystko zaraz będzie w porządku, nie potrzebuje pani być zmieszana przy naszym najbliższym spotkaniu,

- 111 -

może tylko o tyle, o ile z tym pani będzie do twarzy. Może się pani zabawić tą całą historią, trochę się pośmiać i trochę po-myśleć o mnie. Więcej nie wymagam. Może się to wydawać mało; dla mnie to dość. To jest początek, a ja jestem bardzo mocny w początkowych zasadach.

Wczoraj wieczorem zebrało się u cioci małe towarzystwo.

Wiedziałem, że Kordelia zabierze się do swojej robótki. Schowałem więc tam mały karteluszek. Upuściła go, podniosła, zmieszała się, zamyśliła. W ten sposób zawsze można stworzyć pomocniczą sytuację. Niewiarygodne, jakże wiele rzeczy moż-

na zyskać w ten sposób. Jakiś sam w sobie nic nie znaczący bilecik przeczytany w takich okolicznościach nabiera dla niej nie-zmiernego znaczenia. Nie mogła ze mną zamienić ani słowa, urządziłem się tak, że musiałem odprowadzić pewną damę do domu. Musiała czekać aż do dziś. To zawsze lepiej i głębsze wrażenie czyni w jej duszy. I zawsze wychodzi na to, że to z mojej strony okazana uwaga; a zysk ten, że ja zewsząd wchodzę w jej myśli i zewsząd ją atakuję.

A więc miłość ma swoją własną dialektykę. Była kiedyś młoda dziewczyna, w której byłem zakochany. W teatrze, w Dreźnie, zeszłego lata zobaczyłem aktorkę łudząco podobną do niej. Od razu zapragnąłem zawrzeć z nią znajomość, co mi się zresztą udało, i przekonałem się, że różnica była jednak duża. Dzisiaj spotkałem na ulicy panią zupełnie podobną do tej aktorki. To opowiadanie można ciągnąć tak długo, jak się wam podoba.

Zewsząd moje myśli otaczają Kordelię, chronią ją jak aniołowie ze wszystkich stron. Jak Wenus ciągniona w swym wozie przez gołębie, tak samo siedzi ona w triumfalnym wozie, do którego zaprzęgam moje myśli niby skrzydlate istoty. Siedzi sama taka radosna, bogata jak dziecko, potężna jak bogini, a ja kroczę przy jej boku. Naprawdę, młoda dziewczyna była i jest venerabile całej natury, całego bytu. Nikt tego lepiej nie wie niż ja. Szkoda tylko, że ta wspaniałość trwa tak krótko!

- 112 -

Uśmiecha się do mnie, kiwa ku mnie jak gdyby była moją siostrą. Jedno spojrzenie przypomina jej, że jest moją kochanką.

Miłość ma wiele pozycji. Kordelia robi dobre postępy. Siedzi u mnie na kolanach, jej ramię otacza ciepło i łagodnie moją szyję, spoczywa na mojej piersi, tak lekka, bez cielesnej wagi; łagodne formy ledwie mnie dotykają; jak kwiat obwija mnie jej urocza istota, giętka jak wstążka. Oko jej skrywa się pod powieką, jej łono jest oślepiająco białej jak śnieg, i tak gładkie, że oko nie może się zatrzymać, ześliznęłoby się z niego, gdyby łono nie poruszało się. Co znaczy owo poruszenie? Czy to miłość?

Możliwe. Jest to przeczucie miłości, o miłości sen. Brak tylko energii. Obejmuje mnie sztucznie jak obłok obejmuje wniebowstępującego, lekko jak wietrzyk, łagodnie, jak się obejmuje kwiaty, całuje mnie w sposób niepewny, jak niebo całuje morze, delikatnie i łagodnie jak rosa całuje kwiaty, uroczyście jak morze całuje obraz księżyca.

Jej namiętność nazwałbym w tej chwili naiwną namiętnością.

Kiedy następuje przełom i zaczynam wycofywać się na serio, ona wzmaga wszystko, aby mnie naprawdę zatrzymać. Nie ma po temu żadnych innych sposobów, poza erotycznymi, ale te okażą się przydatne podług zupełnie innych miar. Jest to broń w jej ręku, którą kieruje przeciwko mnie. Bo ja mam namiętność zreflektowaną. Ona walczy na własny rachunek, ponieważ wie dobrze, że ja posiadam w sobie pierwiastek erotyczny, walczy na własny rachunek, aby przezwyciężyć mnie. Sama dąży do wyższych form erotyzmu. Co znaczy mój kunszt rozpalania jej, domyśla się po trosze, teraz musi doznać mego chłodu, ale tak-

że powinna to czynić na własny rachunek, tak jakby to tylko od niej wychodziło. Chce w tym przewyższyć mnie, wierzy, że w swej bezczelności przewyższa mnie i tym samym może mnie przejrzeć. Wtedy jej namiętność stanie się określona, pewna, energiczna, dialektyczna; jej pocałunek stanie się pocałunkiem totalnym, jej objęcie objęciem zupełnym. U mnie zapragnie poszukać wolności i znajdzie ją tym pewniej, im ciaśniej ją obejmę. Narzeczeństwo diabli wezmą. Kiedy się to już stanie,

- 113 -

zapragnie odrobiny wypoczynku, gdyż to wszystko, ogarnięte dzikim szałem, wyda się jej bardzo nieładne. Jej namiętność raz jeszcze scali się w jedno i wtedy jest moją.

Tak jak za czasów świętej pamięci Edwarda troszczyłem się o jej lektury, tak dzisiaj czynię to wprost. Teraz podaję jej to, co uważam za najlepszy pokarm: mity i baśnie. Ale i w tym ma zu-pełną swobodę, słyszę o wszystkim, jak mówi sama. A jeżeli nie domyśla się ich treści, to jej to wykładam. Jeżeli dziewczyny służące wybierają się latem do Wesołego Miasteczka w parku Dyrehave*, to zazwyczaj nie jest to godziwa rozrywka. Wybierają się tam raz w roku i dlatego chcą się tam bawić na całego.

Muszą mieć kapelusz i szal na sobie i krygować się we wszelkim sposobie. Zabawa jest dzika, nieładna, lubieżna. Nie, ja sta-nowczo wolę park we

* Obszerny park w okolicach Kopenhagi, pełny zwierząt, jak jelenie, daniele, sarny itd. Ogród ma tzw. Dyrehaves bakken, czyli coś w rodzaju centralnego Ti-voli, ale o wiele prymitywniejsze (przyp. tłum.)

- 114 -

Frederiksbergu*. Co niedziela po południu przychodzą tam dziewczyny i ja też. Nastrój tu panuje letni a przyzwoity, same zabawy są cichsze i szlachetniejsze. Mężczyźni, którzy nie interesują się pokojówkami, tracą więcej niż one. Różnorodna chmara pokojówek jest najpiękniejszą gwardią, jaką mamy w Kopenhadze. Gdybym był królem, wiedziałbym co robić — nie dokonywałbym przeglądu wojsk liniowych. Gdybym był jednym z trzydziestu dwóch ojców miasta, od razu bym wydał rozpo-rządzenie i od razu stworzyłbym komitet dobroczynny, który by swym wyglądem, radą, pouczeniem, odpowiednim wynagrodze-niem starał się pobudzić pokojówki do pięknego i gustownego ubierania się. Dlaczego piękność ma się marnować, dlaczego ma nie zauważona przejść przez życie, niech przynajmniej raz na tydzień ukaże się w korzystnym świetle. We wszystkim trzeba mieć smak, umiarkowanie. Ma rację „Przyjaciel Policji”**, że pokojówka nie powinna wyglądać jak dama, ale argumenty, które to szacowne pismo przytacza, są całkiem błędne. Czy możemy życzyć sobie w przyszłości takiego rozkwitu klasy pokojówek, czy nie wywrze to szkodliwego wpływu na córki po naszych domach? Czy też będzie zuchwalstwem, jeżeli w ten sposób wyobrażę sobie przyszłość Danii, którą i tak już nazywa-my pozbawioną celu? Jeżeliby mi się udało żyć w tym złotym wieku, można będzie z czystym sumieniem chodzić w kółko po ścieżkach i ulicach pasąc swoje oczy radosnym widokiem. Jakiegoż lotu nabrała myśl moja, tak szybka i zuchwała, tak pa-triotyczna, ale ja też jestem tu na spacerze w frederiksberg-skim parku, gdzie co niedziela po południu schodzą się pokojówki, a ja z nimi też. — Naprzód idą wiejskie dziewczęta, rączka w rączkę ze swoimi kawalerami, albo w innej figurze: wszystkie dziewczyny trzymające się za ręce naprzód, wszyscy chłopcy razem z tyłu, albo jeszcze inaczej, dwie dziewczyny i jeden chłopak! Ten tłumek stanowi ramy, chętnie stoją lub sie-

* Frederiksberg, część Kopenhagi, tworząca oddzielną gminę administracyj-ną. Pośrodku Frederiksbergu leży okazały park, tam się też znajduje kopenha-skie ZOO (przyp. tłum.)

** W czasopiśmie „Przyjaciel Policji” nr 86, r. 1835, wydrukowano satyrę na strojenie się pokojówek (przyp. tłum.)

- 115 -

dzą wzdłuż alei po bokach niewielkiego czworoboku przed Pa-wilonem. Tu widzi się zdrowe, świeże kontrasty kolorów, lekko przesadzone zarówno w twarzach, jak i w strojach. Za nimi idą jutlandzkie, fińskie dziewczyny. Wysokie, smukłe, trochę za mocno zbudowane, w strojach nieco pomylonych. Tu by miał

komitet dużo do roboty. Nie brakuje tu i reprezentantek Born-holmu, mocne kuchareczki, ale niedostępne zarówno w kuchni, jak i w tym parku, są pełne odpychającej dumy. Ich zachowanie z tego powodu nie pozbawione jest znaczenia, chętnie je tu widzę, ale nigdy nie mam z nimi nic do czynienia. A zatem idą wojska z centrum miasta, dziewczyny z Nyboder*. Trochę niż-

sze, pełne, zaokrąglone, o delikatnej cerze, ożywione, wesołe, gadatliwe, trochę kokietki, i wszystkie z gołą głową. Ich strój zbliża się do stroju dam, z wyjątkiem tylko dwóch rzeczy — nie mają szala, ale zwyczajną chustkę, i nie noszą kapeluszy, czasami mały kapturek, ale na ogół są z gołą głową. — Patrzcie, patrzcie, dzień dobry, Marysiu! Co za spotkanie? Dawno Marysi nie widziałem. Ale w dalszym ciągu jest Marysia u państwa radcostwa? — „No” — To chyba bardzo dobra posada? — „Tak”. —

Ale Marysia spaceruje tak samotnie? Nikt jej nie towarzyszy?

Żaden narzeczony? Może dzisiaj nie miał czasu, albo Marysia czeka na niego — co takiego, nie jest Marysia zaręczona? To niemożliwe. Najładniejsza dziewczyna w całej Kopenhadze, dziewczyna, co jest na służbie u radcostwa, dziewczyna, która jest dumą i wzorem wszystkich pokojówek, dziewczyna, która potrafi wystroić się tak pięknie... i tak bogato. Co za śliczną chusteczkę Marysia trzyma w ręku. Najcieńszy batyst!... co wi-dzę, haftowane narożniki, założę się, że kosztowała 10 ma-rek... Nie każda znakomita dama ma taką chusteczkę... francu-skie rękawiczki... jedwabna parasolka... I taka dziewczyna nie jest zaręczona... To nieprawdopodobne... Jeżeli dobrze pamię-

tam, podobała się Marysia Jensowi, no temu Jensowi od kupca, tego z drugiego piętra... Oho, trafiłem... Dlaczego nie jesteś zaręczona, Jens to ładny chłopak, miał świetną posadę, przy

* Nyboder — dzielnica charakterystycznych domków wybudowanych przez Krystiana IV dla emerytów marynarzy. Nader malownicza ta dzielnica znalazła się teraz w centrum miasta (przyp. tłum.)

- 116 -

wpływach pana kupca może by mógł zostać policjantem albo strażakiem, to była nie taka znowu zła partia... Na pewno to twoja wina, byłaś dla niego okrutna... — „Nie, ale dowiedzia-

łam się, że Jens był już raz zaręczony z inną dziewczyną i po-stąpił z nią bardzo nieładnie”... Co ja słyszę! Kto by uwierzył, że z Jensa taki paskudny łobuz... Tak, ale gwardyjscy żołnierze... gwardyjscy żołnierze akurat nie powinni ci się podobać...

Marysia postąpiła, jak mogła najsłuszniej, taka dziewczyna jak Marysia postąpiła, jak mogła najsłuszniej, taka dziewczyna jak Marysia zbyt wiele jest warta, aby rzucać się na pierwszego lepszego... Na pewno Marysia zrobi jeszcze lepszą partię, już ja Marysi przepowiadam... Jak się ma panna Juliana? Dawno już jej nie widziałem. Moja piękna Marysiu, mogłabyś na pewno służyć mi tą czy inną wskazówką... Skoro się samemu nie miało szczęścia w miłości, to nie znaczy, aby się nie współczuło komu innemu... Tutaj taki tłok... Nie mogę o tym mówić z Marysią, obawiam się, że ktoś nas podsłucha... Posłuchaj chwileczkę, moja śliczna Marysiu... Patrz, tu jest dobre miejsce w tej cie-nistej alei, gdzie drzewa łączą się koronami, aby nas ukryć przed innymi ludźmi, tu nie ujrzymy nikogo, nie posłyszymy ludzkiego głosu, dochodzi nas tylko słabe echo orkiestry... Tu mogę mówić o mojej tajemnicy... Nieprawdaż, gdyby Jens nie okazał się takim złym człowiekiem, chodziłabyś tu z nim, rącz-ka w rączkę, słuchałabyś radosnych tonów muzyki... Oddana jeszcze większej radości... Dlaczego się tak wzruszasz — zapo-mnij o Jensie! Nie bądź niedobra dla mnie... przyszedłem tu, aby cię spotkać... przecież chodzę do radcostwa, żeby zobaczyć ciebie... Zauważyłaś to przecie... Ile razy można było, podchodziłem do kuchennych drzwi... Musisz należeć do mnie... musimy spaść z ambony... Jutro wieczorem objaśnię ci wszystko... kuchennymi schodami, drzwi na lewo, akurat na-przeciwko wejścia do kuchni... Żegnaj, śliczna Marysiu... Nie mów nikomu, żeś mnie tu spotkała albo żeś ze mną rozmawia-

ła, znasz przecie moją tajemnicę. — Naprawdę to piękna dziewczyna, coś mi się chyba uda z niej wycisnąć. Kiedy już się znajdę w jej pokoiku, sam sobie dam na zapowiedzi. Zawsze starałem się rozwinąć piękną grecką antarkeia, a zwłaszcza

- 117 -

starałem się rozwi­nąć piękną grecką a Gdybym mógł stać za Kordelią, kiedy ona czyta mój list, bardzo by to mnie interesowało. Gdyż mógłbym się łatwo przekonać, jak dalece przyswoiła sobie ściśle pojęte sprawy erotyczne. W sumie listy były i są zawsze nieocenionym środkiem wy-warcia głębokiego wrażenia na młodej dziewczynie; martwa litera często ma daleko większą siłę wymowy niż żywe słowo.

List jest pełnym tajemnic komunikatem; jest się w nim zupeł-

nym panem sytuacji, nie odczuwa się żadnego wpływu osób obecnych, i zdaje mi się, że dziewczyna chętnie pozostaje sam na sam ze swym ideałem, oczywiście w pewnych chwilach, to znaczy w tych chwilach, w których można wywrzeć na jej umy-

śle największe wrażenie. Aczkolwiek jej ideał znajduje pełny wyraz w konkretnym, ukochanym przedmiocie, istnieją jednak momenty, kiedy czuje ona, że w tym ideale zawiera się nieskończoność, której brak w rzeczywistości. Śnią się jej te wielkie święta zgody; ale trzeba uważać, aby ich używać prawidło-wo, żeby nie wracała od tych obrazów do rzeczywistości wy-czerpana, ale pokrzepiona. Temu celowi służą listy, które spra-wiają, że się niewidzialnie asystuje przy świętych chwilach duchowego wtajemniczenia, a zrozumienie, że prawdziwa osoba te listy pisała, tworzy naturalne a lekkie przejście do rzeczywistości. Czy mógłbym być zazdrosny o Kordelię? Na wszystkich diabłów, oczywiście! Ale w pewnym pojęciu tego słowa i nie! Bo jeżelibym ujrzał, że chociaż zwyciężyłem w walce z tym innym, a jej istota będzie pod wpływem tamtego i stanie się taka, jakiej sobie nie życzyłem — odstąpiłbym od niej.

Pewien stary filozof powiedział, że jeżeli ktoś dokładnie spisu-je wszystko, co przeżywa, to chociaż nie zna ani słowa nauki —

jest filozofem. Ja teraz przez długi czas żyłem w ścisłym kontakcie z gminą narzeczonych. Takie stosunki muszą wydać owoce. Myślałem nad tym, aby zebrać materiały do dziełka pod ty-tułem: Przyczynek do teorii pocałunku, dedykowanego wszystkim czule zakochanym. Zadziwiająca rzecz, że dotąd nie powstała żadna praca, poświęcona temu tematowi. Jeżeli więc

- 118 -

wstała żadna praca, poświęcona temu tematowi. Jeżeli więc uda mi się napisać to, odpowiem na pewno dużym zapotrzebo-waniom. Czy ten brak należy tłumaczyć faktem, że filozofowie nie myślą o takich sprawach, czy że się na nich nie znają? Pewnych szczegółów już jednak mogę udzielić. Do doskonałości po-całunku wymagana jest dziewczyna i chłopiec, i ich działanie.

Pocałunki między mężczyznami nie mają żadnego smaku, albo powiedzmy, co gorsze, wzbudzają niesmak. Poza tym zdaje mi się, że pocałunek zbliża się bardziej do ideału, jeżeli mężczyzna całuje dziewczynę, nie kiedy dziewczyna całuje chłopca.

Jeżeli z biegiem lat zapanowała obojętność w stadle, to poca-

łunek nie ma żadnego znaczenia. To samo odnosi się do domo-wego pocałunku, którym małżonkowie z braku serwet ocierają sobie nawzajem usta, zamiast mówić: na zdrowie! Jeżeli różni-ca wieku jest duża, to pocałunek nie ma żadnego ideowego znaczenia. Przypominam sobie, że w pewnej żeńskiej szkole w jednej z naszych prowincji najstarsza klasa miała własny termin: pocałować pana radcę! Wyrażenie, z którym było związa-ne niekoniecznie miłe wyobrażenie. Okoliczności powstania tego terminu były następujące: nauczycielka miała szwagra, który mieszkał u niej, a miał tytuł radcy, starszy już człowiek, który myślał, że ten wiek daje mu prawo do całowania małych dziewczynek. Pocałunek winien być wyrazem prawdziwej na-miętności. Jeżeli brat i siostra, bliźniaki, całują się, to ten po-całunek nie jest pocałunkiem w pełnym znaczeniu tego słowa.

O pocałunku, który pada w świątecznej grze na fanty, można powiedzieć to samo, item o skradzionym całusie. Pocałunek jest działaniem symbolicznym, które nic nie znaczy, jeżeli uczucie, które miał wyrazić, nie istnieje, a owo uczucie może zjawić się tylko pod pewnymi warunkami. Jeżeliby się chciało zrobić próbę podziału pocałunków na rodzaje, to można sobie wyobrazić różne zasady tego podziału. Na przykład można je dzielić według dźwięku, jaki wydają. Tu język nasz nie może wystarczyć, aby odnotować wszystkie ich rodzaje. Nawet zdaje mi się, że żaden język na świecie nie ma tylu możliwości ono-matopeistycznych, aby ponazywać różnice, nawet tych dźwię-

ków, jakie poznałem w domu mego wuja. Są one ciamkające,

- 119 -

gwiżdżące, klaszczące, pukające, grzmotliwe, to pełne, to puste, to jak darty perkal itd., itd. Można dzielić pocałunki na zasadzie dotyku: na muskające, czyli pocałunki en passant, i niezrównoważone. — Można dzielić na zasadzie czasu: na krótkie i na długie. Ze względu na czas istnieje jeszcze inny podział, i to ten podział właśnie jedynie mnie zainteresował. To podział na pierwszy pocałunek i na wszystkie następne. To, co zawiera w sobie ta klasyfikacja, jest niewspółmierne ze wszystkimi innymi; nic tu nie znaczy dźwięk, dotyk, czas w ogólności. Pierwszy pocałunek jest jakościowo różny od wszystkich innych. Mało jest ludzi, którzy to biorą pod uwagę; byłaby szkoda, gdyby choć jeden nie pomyślał o tym.

Moja Kordelio!

Dobra odpowiedź jest jak słodki pocałunek, powiada Salomon. Wiem dobrze, nie lubię stawiać pytań; boję się złych odpowiedzi. Pochodzi to stąd, że ludzie nie rozumieją, o co pytają, albowiem Ty i Ty jedna rozumiesz, o co ja pytam, Ty i Ty jedna umiesz odpowiedzieć, Ty i Ty jedna znasz dobrą odpowiedź. Bo dobra odpowiedź jest jak słodki pocałunek, powiada Salomon.

Twój Johannes

Jest różnica między miłością duchową a miłością ziemską. Dotychczas starałem się w Kordelii rozwinąć stronę duchową.

Obecność mej osoby musi się stać teraz czym innym, nie tylko nastrojem towarzyszącym, ale czymś podniecającym. W tych dniach starannie się przygotowałem, czytając znany fragment Fajdrosa* o miłości. Ten fragment elektryzuje całą mą istotę i jest wspaniałym preludium. Plato, ten się znał naprawdę na miłości.

Moja Kordelio!

Łacinnicy powiadają o pilnym uczniu, że zawisł na ustach na-uczyciela. Dla miłości wszystko jest obrazem, a obraz jest rze-

* Fajdros Platona, rozdział 31 (przyp. tłum.)

- 120 -

czywistością. Czy ja nie jestem pilnym, uważnym uczniem? Ale Ty nie powiadasz ani słóweczka.

Twój Johannes

Gdyby kto inny niż ja prowadził ten rozwój zdarzeń, zapewne byłby na tyle inteligentny, aby dać się prowadzić. Gdybym chciał się poradzić kogoś wtajemniczonego z tych narzeczonych, to zapewne odpowiedziałby mi z całym zapałem swego zuchwałego uczucia: szukam na próżno w tych figurach miłości dźwięcznego zespołu, który by odpowiadał rozmowom kochanków o miłości. A ja mu odpowiem: cieszy mnie to, że szukasz tego na próżno, gdyż ta figura nie należy do właściwej dziedzi-ny erotycznej, nawet gdy się doda do tego najbardziej interesujące sprawy. Miłość jest czymś zbyt substancjalnym, aby zadowolić się czystym gadaniem; sytuacje erotyczne są zbyt peł-

ne znaczeń, aby mogły być wypełnione gadaniną. Sytuacje te są nieme, ciche, o określonych zarysach, ale jednak wiele mó-

wiące, jak muzyka kolosów Memnona. Eros czyni gesty, ale nie mówi, a jeśli już mówi, to jest to domyślna wzmianka, muzyka obrazów. Sytuacje erotyczne bywają albo plastyczne, albo ma-larskie, a rozmowa dwojga o miłości nie jest ani plastyczna, ani malarska. Solidne narzeczeństwo w każdym razie zawsze zaczyna się od takiego gadania, aby stopniowo przekształcić się w podstawowy element plotkarskiego małżeństwa. Takie gadanie dostarcza pewności, że małżeństwu nie zabraknie tego posagu, o którym mówi Owidiusz: dos est uxoria lites.

Jeżeli ma się gadać, wystarczy, kiedy jeden gada. Mąż musi gadać, a po to musi posiadać parę z tych cech, które zawarte są w czarach przepasek Wenery: rozmowa to łagodne, to znaczy insynuacyjne, pochlebstwo. Nie wynika z tego, że Eros ma być niemy albo że rozmowa jest niezgodna z erotyką, ale taka rozmowa sama w sobie musi być erotyczna, nie rozmowa o pro-jektach życiowych czy czymś podobnym, taka rozmowa powinna być uważana za wypoczynek po erotycznych działaniach, za spędzenie czasu, nie zaś za zadanie najwyższej miary. Taka rozmowa, takie confabulatio, w istocie swojej jest rzeczą boską i

- 121 -

nigdy mnie nie może znudzić rozmowa z dziewczyną. Chcę powiedzieć, że sama dziewczyna może mnie znudzić, ale nigdy nie znudzi mnie rozmowa z dziewczyną. Jest to taka sama niemożliwość dla mnie, jak zmęczyć się oddychaniem. Co jest oso-bliwością takiej rozmowy, to roślinne pokwitanie takiej konwersacji. Rozmowa trzyma się ziemi, właściwie jest bezprzed-miotowa, jej perypetie są czysto przypadkowe — ale piękna jest jak stokrotka i takież urocze zostawia wspomnienie.

Moja Kordelio!

„Moja”, „twój” — te słowa stanowią ramkę ubogiej treści moich listów. Czy zauważyłaś, że odległość między tymi dwiema ramkami staje się coraz krótsza? O, moja Kordelio! To także piękne, im mniej jest treści między tymi ramkami, tym pełniejsze znaczenia są owe ramy.

Twój Johannes

Moja Kordelio!

Czy objęcie to jest walka?

Twój Johannes

Zazwyczaj Kordelia milczy. Strasznie to w niej zawsze lubi-

łem. Zbyt kobieca to natura, aby prześladować kogoś hiatusem, figurą retoryczną, tak właściwą kobietom, a która jest nieunik-niona, jeżeli mężczyzna, który ma stworzyć poprzedzającą albo następującą spółgłoskę, jest równie kobiecy. Czasami jednak zdradza chwilowe krótkie uzewnętrznienie, jak dużo uczuć kipi w jej wnętrzu. Mogę jej pomóc wtedy. Jest tak, jak gdyby za człowiekiem, który niepewną ręką dodaje ten lub ów rys do obrazu, stał inny człowiek, który stale wydobywa coś śmiałego i wykończonego w tych liniach. Po to właśnie czuwam nad nią, nad każdym przypadkowym odruchem, nad każdym przelotnym słowem, i kierując je do niej z powrotem czynię z nich rzeczy coraz bardziej znaczące, które ona i zna i nie zna.

Dziś byli u nas goście. Nie zamieniliśmy z sobą ani słowa.

Wstaliśmy od stołu, aż tu przychodzi lokaj i melduje Kordelii,

- 122 -

że czeka na nią posłaniec, który chce z nią mówić. Tego posłań-

ca ja posłałem, przyniósł jej list, który zawierał uwagi na temat pewnego zdania, jakie wypowiedziałem przy stole. Udało mi się tak wmieszać to zdanie w tłoku pospolitej rozmowy, że Kordelia, chociaż siedziała daleko ode mnie, musiała je usłyszeć i źle zrozumieć. List liczył się z tym. Gdyby mi się nie uda-

ło nadać rozmowie przy stole pożądanego kierunku, znalazłbym się w odpowiednim czasie i list skonfiskował. Kiedy Kordelia wróciła, musiała się jakoś wykłamać. Takie rzeczy konsolidują miłosne tajemnice, bez których ona nie może pójść drogą, jaka jest jej przeznaczona.

Moja Kordelio!

Czy wierzysz, że ten, kto układa się do snu na wzgórzu Elfów, widzi we śnie rusałki? Ja nie wiem; ale wiem, że kiedy spoczy-wam z głową na Twym łonie i nie zamykam oczu, ale spoglądam przez zmrużone powieki, widzę oblicze anioła. A czy myślisz, że ten, kto tuli swą głowę do wzgórza Elfów, nie może spać spokojnie? Nie myślę, ale wiem, że kiedy skłaniam głowę na Twoje łono, porusza się ono zbyt mocno, aby sen mógł spłynąć na moje powieki.

Twój Johannes

Iacta est alea. Musi teraz nastąpić zwrot. Byłem u niej dziś, zupełnie pochłonięty myślą o pewnym pomyśle, który całkowicie mnie zajął. Nie miałem dla Kordelii ani oka, ani ucha. Idea sama była interesująca i zajęła ją. I chyba było niesłusznie zaczynać nowe działania od okazywania chłodu w jej obecności.

Kiedy sobie poszedłem i myśl moja już jej nie zajmowała, mo-gła łatwo skonstatować, że byłem zupełnie inny niż zwykle. To, że ona w swojej samotności spostrzegła moją zmianę, czyni to spostrzeżenie dla niej o wiele boleśniejszym, działa powolniej, ale tym skuteczniej. Nie może wybuchnąć od razu, ale kiedy będzie miała po temu sposobność, już tyle rzeczy przemyśli, że nie będzie mogła wypowiedzieć wszystkiego jednym tchem i zawsze pozostanie w niej pewne residuum wątpienia. Niepokój

- 123 -

wzrasta, listy przestają nadchodzić, pokarm erotyczny wyczerpuje się; miłość staje się tematem szyderstwa. Może przez chwilę potrafi kroczyć razem, ale długo nie wytrzyma. Zapragnie zatrzymać mnie tymi samymi środkami, jakich używałem przeciw niej, środkami erotycznymi.

Co się tyczy zerwania zaręczyn, każda dziewczyna jest prawdziwym kazuistą i chociaż w szkołach tego nie uczą, to każda potrafi powiedzieć doskonale, kiedy zaczyna być o tym mowa, w jakich wypadkach można zerwać zaręczyny. Powinno to być przedmiotem szkolnych egzaminów maturalnych, a ponieważ wiem, że tematy wypracowań w żeńskich szkołach są niebywale monotonne, jestem pewien, że w tym przedmiocie nie zabraknie rozmaitości, gdyż samo to zagadnienie otwiera szerokie pole do dziewczęcych spostrzeżeń. A dlaczego nie można dać młodej dziewczynie szerokiego pola do świetnego popisu jej spostrzegawczości? A może też chce ona właśnie mieć okazję do pokazania, że jest dojrzała — aż do narzeczeństwa? Kiedyś przeżyłem sytuację, która mnie bardzo zainteresowała. W pewnym domu, dokąd czasami zachodziłem, kiedyś rodzice byli nieobecni, a dwie młodziutkie córki domu zaprosiły kółko przyjaciółek na przedpołudniową kawę. Było ich w sumie osiem, w wieku od szesnastu do dwudziestu lat. Widocznie nie oczekiwa-

ły żadnej wizyty, a służąca miała rozkaz powiedzieć, że pań nie ma w domu. Ja jednak wkroczyłem do pokoju i łatwo zauważyłem, że dziewczyny trochę były zdziwione. Bóg wie, o czym takich osiem pannic może gadać na takim uroczystym, synodalnym zebraniu. Mężatki też zbierają się czasami na takim posiedzeniu. Na tych zebraniach roztrząsane są poważne teologiczne kwestie: na przykład, w jakim wypadku można pu-

ścić służącą samą na targ, czy to wygodniej mieć księgę ra-chunkową u rzeźnika, czy też lepiej płacić od razu; czy to do-puszczalne, żeby kucharka miała ukochanego, i jak go dopusz-czać do kuchni, aby się to nie odbiło na poziomie gotowania.

Posadzono mnie w tym zachwycającym gronie. To było bardzo wczesną wiosną. Słońce posyłało już pojedyncze ciepłe promienie jak gońców uprzedzających jego przyjście. W pokoju wszystko jeszcze było po zimowemu i dlatego te promienie były

- 124 -

tak upajające. Kawa pachniała na stole — a same dziewczyny też wesołe, zdrowe, kwitnące; ich lęk wkrótce minął, czego się miały obawiać, siła była po ich stronie. Udało mi się zwrócić ich uwagę i rozmowę na zagadnienie, kiedy zaręczyny mogą być zerwane. Podczas kiedy moje oko cieszyło się przenosząc się z kwiatka na kwiatek w tym dziewczęcym kółku, cieszyło spoczywając to na tej, to na innej piękności, moje ucho chwytało radość muzykalnych głosów, wewnętrzne zaś ucho uważało na ich wypowiedzi. Czasami jedno jedyne słowo pozwalało mi na głęboki wgląd w serce dziewczyny i w dzieje tego serca.

Jakże są uwodzące drogi miłości i jakie interesujące jest badanie, jak daleko sięga poszczególny trakt. Stale podniecałem je do wyznań; inteligencja, dowcip, obiektywizm estetyczny skła-dały się na coraz swobodniejszą rozmowę, aczkolwiek całe ich zachowanie ściśle trzymało się granic przyzwoitości. Kiedy tak przebywaliśmy w najlżejszych regionach konwersacji, przyszło mi do głowy, aby jednym jedynym słowem przyprawić dziewczyny o zmieszanie. Miałem tę możliwość. Dziewczyny o tym nie wiedziały, ledwie przeczuwały. W lekkiej grze rozmowy sprawa tego słowa była jak gdyby uchylona, jak Szeherezada uchylała śmiertelny wyrok mówiąc swoje bajki. To prowadziłem rozmowę do granic czułości, to znów pozwalałem żartom wybuchnąć swobodnie; to znowu pobudzałem dziewczyny do dia-lektycznej gry. A jaka materia zawierała w sobie większe możli-wości, to zobaczylibyśmy potem. Przez cały czas podsuwałem nowe tematy. Opowiedziałem o dziewczynie, którą okrucień-

stwo rodziców zmusiło do zerwania narzeczeństwa. Nieszczęśli-we zdarzenie wywołało prawie łzy na powieki dziewcząt. Opowiedziałem o chłopcu, który zrywając zaręczyny dwa podał po temu powody, po pierwsze, że panna była za wysoka, a po drugie, że nie ukląkł wyznając swą miłość. A kiedy zauważyłem, że to nie są wystarczające powody, odpowiedział mi, że mu wystarczyły, aby osiągnąć to, czego chciał; na to już nie było rozsądnej odpowiedzi. A potem przedstawiłem na sąd zebrania bardzo trudny przypadek. Dziewczyna rozmyśliła się, ponieważ przekonała się, że ona i jej ukochany nie pasowali do siebie.

Kochanek chciał ją przywieść do rozsądku, zapewniając ją o

- 125 -

swej ogromnej miłości, a ona mu na to: albo pasujemy do siebie i przez sympatię dla mnie przekonasz się, że nie pasujemy do siebie, albo my nie pasujemy do siebie, a wtedy łatwo spostrzeżesz, że nie pasujemy. Przyjemnie było patrzeć, jak dziewczyny łamały sobie głowy nad tą zagadkową mową, ale od razu zauważyłem, że było parę wśród nich, które doskonale zrozumiały, o co tu chodzi, gdyż na punkcie powodów zerwania zaręczyn każda dziewczyna jest wybornym kazuistą. Tak, naprawdę, myślę, że łatwiej byłoby dyskutować z diabłem niż z młodą dziewczyną na temat, w jakim przypadku należy zerwać zaręczyny.

Dziś byłem u niej. Zręcznie, przy pomocy pomyślunku, skierowałem rozmowę na ten sam temat, którym zainteresowałem ją wczoraj, starając się znowu doprowadzić ją do ekstazy. „To właśnie ta uwaga, którą wczoraj chciałem uczynić; gdy rozsta-

łem się z tobą, wpadło mi to do głowy”. Udało się. Jak długo jestem u niej, znajduje ona przyjemność w słuchaniu moich słów, gdy tylko wychodzę, dostrzega, że jest oszukiwana, a ja się zmieniłem. W ten sposób można wycofać swoje akcje. Sposób jest podstępny, ale bardzo skuteczny, jak wszystkie niebez-pośrednie sposoby. Na pewno jasne jest dla niej, że te sprawy, o których jej mówią, mogą mnie zajmować, powiem nawet, że w tej chwili interesują i ją samą, chociaż wyłączam z mej mowy wszystko erotyczne.

Oderint dum metuant, jak gdyby tylko strach łączył się z nienawiścią, a strach i miłość nie miały z sobą nic wspólnego, jak gdyby to nie strach czynił miłość interesującą? Jakaż jest ta miłość, w której ogarniamy naturę, czyż nie jest to tajemniczy strach i zgroza, których piękna harmonia wydobywa się z bez-prawia i chaosu, bezpieczeństwo z niebezpieczeństwa. Ten strach przejmuje nas najbardziej. To samo miłość, jeżeli ma być miłością interesującą. A za nimi przecie otwiera się groźna, głęboka, przerażająca noc, nad którą wykwita kwiat miłości.

Tak właśnie wynurza nymphaea alba swój kielich nad zwiercia-

- 126 -

dłem wody, podczas kiedy myśl lęka się rzutu w głąb ciemności, gdzie kwiat ma swoje korzenie. Zauważyłem, że nazywa mnie zawsze „mój”, kiedy do mnie pisze; ale nie śmie powiedzieć tego słowa w rozmowie. Prosiłem ją dzisiaj o to, tak serdecznie i miłośnie ciepło. Ale ona usiłowała to powiedzieć, a potem obdarzyła mnie ironicznym spojrzeniem, krótszym, niż da się to wyrazić, które mówiło, że to jest niemożliwe dla niej, pomimo że moje usta namawiały ją do tego. To jest stan normalny.

Jest moja. Nie biorę gwiazd na świadka, jak to jest w zwyczaju, nie rozumiem bowiem, jak takie sprawy mogą interesować te odległe ciała niebieskie. Nie zwierzam się z tego żadne-mu człowiekowi, nie zwierzam się nawet Kordelii. Tę tajemnicę zachowuję dla samego siebie, szepcę ją samemu sobie, w taj-nych rozmowach z samym sobą. Sprzeciw z jej strony nie był

zbyt gwałtowny, ale potęga erotyki, którą ona rozwija, jest godna podziwu. Jakaż jest interesująca w tych głębokich obja-wach namiętności, jak jest wielka, prawie nadnaturalna! Jakaż jest giętka w unikach, jak przypochlebna w docieraniu wszę-

dzie tam, gdzie wyczuwa nieuzbrojony punkt! Wszystko wpra-wione jest w ruch, ale właśnie w tym wichrze elementów ja czuję się we własnym elemencie! Ale w tym całym prądzie ona nigdy nie traci piękności, nigdy nie rozprasza się w nastrojach, nie rozmienia się na drobne. Jest zawsze Anadiomene, tyle tylko, że nie wznosi się w naiwnym czarze, w niepojętym spokoju, ale oddaje się mocnym pulsacjom miłości, a jednak zachowuje ciągłość i równowagę. Jest całkowicie miłośnie zbrojna, gotowa do walki, walczy strzałami oczu, rozkazami brwi, tajną gładzi-zną czoła, wymownością łona, niebezpiecznymi pokusami ob-jęć, prośbą warg, uśmiechem jagody, słodkim powabem całej istoty. Istnieje w niej siła, energia, jak w Walkirii, ale ta moc erotyczna miarkowana jest niejakim leniwym zmęczeniem, któ-

re ją owiewa. — Długo nie będzie mogła trwać na tym szczycie, gdzie tylko lęk i niepokój mogą ją utrzymać i przeszkodzić jej upadkowi. W porównaniu z takimi uczuciami prędko poczuje, że narzeczeństwo jest czymś niskim, czymś krępującym. Ona sama staje się tym zuchwalstwem, które uwodzi mnie ponad

- 127 -

zwyczajne granice, w ten sposób nabiera świadomości, a to jest dla mnie najważniejsze.

Nie braknie i innych objawów z jej strony, które wskazują na to, że stan narzeczeński już ją zmęczył. Staram się nie przega-pić tych objawów, żłobią one w jej duszy drogi moim zamia-rom, dają mi znaki porozumiewawcze i są jak nitki prowadzące w pożądanym kierunku wszystkie moje plany.

Moja Kordelio!

Skarżysz się na narzeczeństwo, sądzisz, że nasza miłość nie potrzebuje zewnętrznej więzi, która jest tylko przeszkodą. Poznaję po tym zawsze moją niezwykłą Kordelię! Naprawdę po-dziwiam Cię. Nasz zewnętrzny związek dzieli nas tylko. Jest to miedza, mur, który nas dzieli jak Pyrama i Tysbe. Przeszkadza nam to, że wszyscy o tym wiedzą. Przeciwieństwem jest tylko swoboda. Miłość ma dopiero wtedy swoje pełne znaczenie, gdy nikt o niej nie wie. Kiedy każdy postronny myśli, że kochankowie nienawidzą się, dopiero wtedy miłość czuje się szczęśliwa.

Twój Johannes

Wkrótce pryśnie wstęga narzeczeństwa. Ona sama ją zrywa, aby mocą tego zerwania przytrzymać mnie mocniej, tak jak puszczone wolno loki przyciągają bardziej niż przewiązane.

Gdybym to j a zrywał zaręczyny, wymknęłoby się mi owo miłosne salto mortale, które jest zawodne, gdy się je obserwuje ze strony, a które jest tak pewnym znakiem jej zuchwalstwa. A jeszcze trzeba dodać, że takie postawienie sprawy przyczyniło-by mi wiele przykrości w stosunkach z innymi ludźmi. Byłbym potępiony, nienawidzony, pogardzany, wszystko niesprawiedli-wie. Bo czyż nie byłoby to korzystne dla wielu? Niejedna dziewczyna w braku własnych zaręczyn byłaby bardzo zadowolona z przebywania w pobliżu tych spraw. Jest to w każdym razie coś, chociaż, mówiąc prawdę, bardzo mało, aczkolwiek kiedy się tak przepchało naprzód, aby zająć miejsce na liście kandydatów mających nadzieję, to znaczy, że się nie ma nadziei, i im wciąga się wyżej, tym nadzieja się zmniejsza. W świecie miłości

- 128 -

nieważna jest zasada pierwszeństwa i nie awansuje się na żą-

danie.

Do tego trzeba dodać, że taka panienka nudzi się stercząc w niemałżeńskim mieszkaniu i nalega na to, aby jej życie uległo zmianie przez jakieś zdarzenie. Ale jakież zdarzenie da się po-równać z wypadkiem nieszczęśliwej miłości, szczególnie o ile potem całą sprawę można będzie traktować tak lekko? Wmawia się przy tym sobie samej i swoim najbliższym, że się żyje po-

śród oszukiwaczy, a ponieważ nie ma się dostatecznych kwalifi-kacyj, aby być przyjętą do przytułku Magdalenek, zamieszkuje się samotną wieżę w pobliżu. Otóż znienawidzą mnie, jak nale-

ży. Do tego jeszcze dochodzi oddział takich, które kto inny uwiódł w połowie lub w trzech czwartych. W tych sprawach jest mnóstwo odcieni, począwszy od takich, co ściągają pier-

ścienie, aż do takich co przykrywają kapeluszem zbyt silny uścisk dłoni w kontredansie. Rany ich otwierają się na nowe cierpienia. Ich nienawiść biorę sobie jako posag. Ale ci wszyscy nienawistnicy są naturalnymi i ukrytymi kochankami mego biednego serca. Król bez ziemi jest śmieszną figurą; ale wojna sukcesyjna pomiędzy tłumem pretendentów do królestwa bez ziemi przechodzi swą śmiesznością wszystko. Tym sposobem kochają mnie i skaczą koło mnie kobietki jak koło lombardu.

Prawdziwy narzeczony musi dbać tylko o jedną.

Cały ten ostateczny bezsens odpada ode mnie i okazuje się, że osiągam przywilej i występuję w całkiem nowej roli. Dziewczęta będą mnie żałowały, będą litowały się nade mną, będą wzdychać nade mną, a ja odpowiem zupełnie w tej samej tona-cji. W ten sposób da się coś niecoś załapać.

Dość dziwna sprawa, co zauważyłem z boleścią, że otrzyma-

łem odpowiedni znak, znak, jakiego Horacy życzy każdej nie-wiernej dziewczynie — poczerniał mi ząb, a w dodatku ząb przedni. Niestety, jak bardzo się ulega przesądom. Bardzo mi to przeszkadza, nie znoszę żadnej aluzji do tego, to jest moja słabostka. Jestem uzbrojony całkowicie, ale tu byle kto może mi zadać cios, który mnie rani głębiej, niż mu się zdaje, byle

- 129 -

tylko poruszył sprawę tego zęba. Robię wszystko, co mogę, aby go wybielić, ale na próżno. Mam powtarzać jak Palnatoke*:

pocieram go i w dzień, i w noc

i zetrzeć cienia zeń nie mogę.

Życie zawiera w sobie niezwykłą ilość zagadek. Taka drobna okoliczność może mnie bardziej wykoleić niż najniebezpiecz-niejszy napad, niż najtrudniejsza sytuacja. Jeżeli każę go wyrwać, to uszczupli mój organizm i zniekształci mą wymowę. A jednak trzeba go wyrwać i wstawić fałszywy; będzie fałszywy dla świata, ale czarny był fałszywy dla mnie.

Bardzo to ważne, że Kordelia jest tak przeciwna narzeczeń-

stwu. Małżeństwo było i jest szacowną instytucją, chociaż ma w sobie tę nudną stronę, że zaraz w młodości po części wzbudza szacunek, jaki należny jest starości. A narzeczeństwo, przeciwnie, jest czystym ludzkim wymysłem, a jako takie jest pełne znaczeń, ale i śmieszne; z jednej strony zrozumiałe jest, że młoda dziewczyna w wirze namiętności wychodzi poza jego granice, z drugiej strony ma ono znaczenie jako odczucie całej energii duchowej, która niby wyższy krwiobieg obecna jest jednocześnie w jej każdej cząstce. Niezbędne jest tu pokierować nią tak, aby w swym śmiałym locie zapomniała o małżeństwie i w ogóle o rzeczywistości i żeby jej dusza zarówno w swej dumie, jak w swym lęku utracenia mnie zniszczyła całkowicie cały niedoskonały ludzki kształt i pośpieszyła ku czemuś, co jest wyższe niż człowieczeństwo w ogóle. Pod tym względem nie mam się czego lękać, gdyż jej droga życiowa traktowana jest tak lotnie i lekko, iż rzeczywistość po większej części dla niej nie istnieje. A poza tym jestem stale z nią na pokładzie i mogę w każdej chwili zerwać żagle.

Kobieta jest i będzie dla mnie niewyczerpalnym materiałem doświadczeń i wiecznie obfitym źródłem obserwacji. Człowiek, którego nie pociąga takie studium, może dla mnie być czym chce na świecie, jednej rzeczy nie potrafi dokonać, nie jest dla mnie estetykiem. To jest właśnie wspaniała, boska właściwość

* Palnatoke — tragedia Oehlenschlägera, 5 akt, 2 scena (przyp. tłum.)

- 130 -

estetyki, że traktuje tylko o stosunku do piękna; właściwie ma do czynienia tylko z literaturą piękną i piękną płcią. Cieszy mnie, cieszy moje serce wyobrażanie sobie, jak to słońce kobiecości wypromieniowuje w nieskończonej rozmaitości, rozbija się na tysiączne cząstki w wirze mowy, w którym każda osob-na cząstka bierze udział w całości kobiecego bogactwa, ale tak, że wszystko inne, co się w niej znajduje, formuje się w harmonijny kształt naokoło tego jednego punktu. W tym znaczeniu piękność kobieca jest nieskończenie podzielna. Ale ta cząstka piękności musi być harmonijnie opanowana, gdyż inaczej działa przeszkadzająco i można dojść do wniosku, że natura pragnęła dokonać czegoś przy pomocy tej kobiety, ale zatrzymała się w pół drogi. Moje oko nigdy się nie zmęczy w po-spiesznym oglądzie tej peryferyjnej różnorodności, tych ema-nacji kobiecej piękności. Każdy punkt ma swoją drobną cząstkę, ale jest doskonały sam w sobie, szczęśliwy, wesoły, piękny. Każda ma swą cząstkę: radosny uśmiech, żartobliwe wejrzenie, pociągające oko, zamyśloną główkę, ufny humor, ci-chą melancholię, głębokie zamyślenie, ziemską tęsknotę, nieokreślone odruchy, ściągnięte brwi, pytające wargi, tajemnicze czoło, czarodziejskie loki, zmrużone rzęsy, niebiańską dumę, ziemską krwistość, anielską czystość, zatajony rumieniec, lekki krok, płynne ruchy, miłą przytulność, rozmarzoną senność, niewytłumaczalne westchnienia, smukły wzrost, miękkie kształty, powabne łono, pełne okrągłości, malutką stopę, delikatną rącz-kę. — Każda ma coś swojego, a jeżeli nie jedna, to druga. Kiedy już ujrzałem tę różnorodność i przypatrzyłem się, kiedy obejrzałem i jeszcze raz przyjrzałem się tym rozmaitościom, których tyle jest na świecie, kiedy uśmiechałem się, wzdycha-

łem, wąchałem, smakowałem, przyciągałem, odpychałem, śmiałem się, płakałem, miałem nadzieję, bałem się, wygrywa-

łem, traciłem — składam ten wachlarz, zbieram wszystko rozpro-szone w jedno, cząstki w całość. Cieszy się moja duma, bije moje serce, zapala się namiętność. Ta dziewczyna, jedyna na świecie, będzie należała do mnie, musi być moją. Niech Bóg zachowa sobie swoje niebo, a ja zachowam ją dla siebie. Wiem dobrze, co wybieram, wybieram coś tak wspaniałego, że samo

- 131 -

niebo uczuje brak tego, bo cóż zostanie w niebie, jeżeli ona będzie należeć do mnie? Wierzący Mahometanie wielce się roz-czarują, kiedy znajdą w swoim raju blade, bezsilne cienie; ciepłych serc nie znajdą, bo cały upał serdeczny zgromadził się w jej piersi; niepocieszeni i pogrążeni będą w rozpaczy, gdyż znajdą blade wargi, matowe oczy, opadłe łona, ubogi uścisk dłoni, gdyż całą czerwień warg, cały ogień oczu, niepokój łona, czar uścisków rąk i przeczucia westchnień, i błogosławieństwo pocałunków, i rozkosz dotyku, i namiętność objęć — wszystko, wszystko połączyło się w niej, wszystko stworzyło obejmujący mnie świat, wystarczający tu i w wieczności. Tak często myślę o tej sprawie, a ile razy tak myślę, rozgrzewam się zawsze i rozmyślam zawsze o jej cieple. Aczkolwiek na ogół przyjmuje się ciepło za dobry znak, nie wynika z tego jednak, że mój sposób myślenia otrzyma szacowny przymiotnik „solidnego”. Dlatego też dla odmiany na chłodno spróbuję myśleć o niej jako o chłodnej. Spróbuję więc myśleć o kobiecie w kategoriach filo-zoficznych. Pod jaką kategorię podpada kobieta? Jako byt dla innego*. Nie trzeba jednak tego rozumieć opacznie, że kobieta przeznaczona dla mnie musi być przeznaczona także dla innego. Trzeba tu, jak zwykle przy myśleniu abstrakcyjnym, powstrzymać się od jakiegokolwiek odniesienia do doświadczenia; z drugiej strony w tym wypadku muszę przyznać, że w specjalny sposób doświadczenie działa tu za mną i przeciwko mnie.

Doświadczenie staje się tu specjalną istotą, której działanie jest zawsze dwojakie, za i przeciw. Ona jest także bytem dla innego. Nie można znowu z tamtej strony pozwalać na przeszkody doświadczenia, które poucza, że rzadko można spotkać kobietę, która naprawdę jest bytem dla innego. Takie przeznaczenie może mieć ona w przeciwstawieniu do całej natury, do kobiecości jako całej. Cała natura w tym sensie jest bytem dla innego, nie w sensie teologicznym, że jakaś część natury jest bytem dla części innego, ale że cała natura jest dla innego —

jest dla ducha. To samo jest ważne w poszczególnych wypadkach. Tak na przykład życie roślin rozwija w całej naiwności

* Całe następujące rozumowanie jest parodią Heglowskiego rozumowania o

„bycie dla innego” (przyp. tłum.)

- 132 -

swoje ukryte czary i jest tylko dla innych. Tak samo zagadki, szarady, sekrety, wezwania itd., są także bytem dla innych.

Tym też można objaśnić tajemnicę, że Bóg chcąc stworzyć Ewę zesłał głęboki sen na Adama; gdyż kobieta jest snem mężczyzny. Także i w innym sposobie poucza nas to opowiadanie, że kobieta jest bytem dla innego. Powiada ono, że Jehowa wyjął

żebro Adama. Gdyby na przykład stworzył ją z mózgu, to nie byłaby kobieta bytem dla innego, ale nie była przeznaczona na wytwór jego mózgu, lecz zupełnie czego innego. Stała się cia-

łem i krwią, a tym samym podpadła pod określenie Natury, któ-

ra w istocie swej jest bytem dla innego. Dopiero przy dotknię-

ciu miłości budzi się ona, a przedtem jest snem. Ale w tej sen-nej egzystencji można rozróżnić dwa stadia: pierwsze, kiedy mi-

łość śni o niej, i drugie, kiedy ona śni o miłości.

Jako byt dla innego kobietę określa jej czyste dziewictwo.

Dziewictwo jest właśnie takim bytem, że jako byt sam w sobie jest abstrakcją i dopiero objawia się jako byt dla innego. To samo da się zastosować do kobiecej niewinności. Dlatego też można powiedzieć, że kobieta w tym stanie jest niewidzialna.

Jak wiadomo, nie było nigdy obrazu Westy, bogini, która sym-bolizowała właśnie rzeczywiste dziewictwo. Egzystencja ta jest mianowicie estetycznie zazdrosna o samą siebie, tak samo jak Jehowa jest zazdrosny etycznie i nie chce, aby istniał obraz, a nawet jakiekolwiek wyobrażenie tej egzystencji. Istnieje tu ta sprzeczność, że to, co jest dla innych niewidzialne, staje się takim dopiero w oglądzie innego. Z punktu widzenia logiki ta sprzeczność jest całkiem w porządku, a ten, kto umie myśleć logicznie, nie będzie tym zmieszany, odwrotnie, będzie się tym cieszyć. Przeciwnie ten, co myśli nielogicznie, wyobrazi sobie, że to, co jest bytem dla innego, jest w ostatecznym pojęciu czymś, o czym można powiedzieć jak o rzeczy poszczególnej: to jest coś dla mnie. Taki byt kobiecy (słowo egzystencja mówi za dużo, gdyż składają się na nią jeszcze inne rzeczy) słusznie określa się jako wdzięk, wyraz, który przypomina życie wegeta-tywne; jest jak kwiat, co chętnie powtarzają poeci, i nawet życie duchowe wynika w niej w sposób wegetatywny. Jest całkowicie poddana Naturze, a stąd jej wolność jest czysto estetycz-

- 133 -

na. W głębszym znaczeniu dopiero mężczyzna stara się ją uwolnić: i dlatego mówi się o chłopcu, że stara się o dziewczynę*.

Jeżeli stara się umiejętnie, nie może być tu mowy o jakimkol-wiek wyborze. Kobieta wybiera, to prawda, ale jeżeli ten wy-bór jest rezultatem długich rozmyślań, to nie jest wyborem kobiecym. Dlatego jest poniżające dostać kosza, gdyż wynika z tego, że proszący mierzył za wysoko; chciał uczynić partnera wolnym, nie mając możności. W takim stosunku leży głęboka ironia. Ten, kto istnieje dla innych, widocznie ma sytuację do-minującą: mężczyzna stara się, kobieta wybiera. Kobieta po-dług tego pojęcia jest poddaną, mężczyzna zwycięzcą, a przecież zwycięzca ugina się przed zwyciężoną, i jest to całkiem naturalne, a czysta wariacja, głupota i brak poczucia erotycznego może się przeciwstawiać temu, co jest widoczne od razu.

Jest po temu i głębsza przyczyna. Kobieta mianowicie jest substancją, mężczyzna refleksją. Kobieta wybiera nie ot tak sobie, ale dopiero kiedy mężczyzna się stara, wtedy wybiera. A stara-nie się mężczyzny to jest pytanie, jej wybór jest tylko odpowiedzią na pytanie. W pewnym znaczeniu mężczyzna to więcej niż kobieta, w innym zaś o wiele, nieskończenie mniej.

A więc tym bytem dla innych jest czyste dziewictwo. Jeżeli zrobi próbę stworzenia bytu dla siebie, w stosunku do innego bytu, który jest bytem dla siebie, to przeciwieństwo okazuje się w całkowitej nietykalności, ale to przeciwstawienie ukazuje jasno, że właściwym bytem kobiety jest byt dla innych. Diame-tralnym przeciwstawieniem absolutnego oddania jest absolutna nietykalność, która w przeciwnym znaczeniu staje się abstrakcją, o którą wszystko się rozbija, nie obdarzając swej abstrak-cji życiem. Kobiecość nabiera tu charakteru abstrakcyjnego okrucieństwa, karykaturalnego ostrza zwyczajnej dziewiczej wstrzemięźliwości. Mężczyzna nigdy nie może być tak okrutny jak kobieta. Zajrzyjmy do mitologii, zbiorów baśni, podań ludowych, a umocnimy się w tym zdaniu. Jeżeli spotykamy prawa natury, nie znające granic w swej bezlitosności, zawsze to bę-

* Cały ten ustęp oparty na grze słów: fri — wolny, frie, han frier — starać się o rękę, o dziewczynę (przyp. tłum.)

- 134 -

dzie byt dziewiczy. Czytamy przerażającą historię o dziewczynie, która obojętnie skazuje na śmierć wszystkich swych zalotników, jak to często opowiadają nam ludowe opowieści i bajki.

Sinobrody zabija w noc poślubną wszystkie dziewczyny, które kochał, ale te zabójstwa nie przynoszą mu uciechy, przeciwnie, cieszy się przedtem z ich posiadania i na tym polega konkret-ność, gdyż nie jest to okrucieństwo dla okrucieństwa. Don Juan uwodzi kobiety i porzuca je natychmiast, ale nie znajduje ra-dości w porzucaniu, lecz w uwodzeniu; tego też w żadnym razie nie można nazwać abstrakcyjnym okrucieństwem.

Tak widzę, im bardziej rozmyślam nad tymi sprawami, że moja praktyka znajduje się w najdoskonalszej harmonii z moją teorią. Moja praktyka zawsze była całkowicie przeniknięta teorią, że istotą kobiety jest byt dla innego. Dlatego też moment może mieć tak nieskończenie duże znaczenie; ponieważ byt dla innego jest zawsze sprawą momentu. Może przejść większy lub krótszy okres czasu, zanim moment ów nastąpi, ale kiedy przychodzi, to, co było początkowo bytem dla innego, przybiera cechy bytu relatywnego, i wszystko się kończy. Dobrze wiem, że mężowie mawiają, iż kobiety i w innym znaczeniu są bytem dla innego, a ona jest wszystkim dla niego do końca życia. Trzeba to mężom zapisać na dobro. W rzeczywistości myślę, że to są sprawy, które małżonkowie wmawiają sobie wzajemnie. Każdy stan ma na ogół tu w życiu pewne konwencjonalne obyczaje, a zwłaszcza pewne konwencjonalne kłamstwa. Do nich na pewno należy takie blagierskie fantazjowanie. Znać się na takich momentach, rzecz niełatwa. A ten, co się tu pomyli, ma na całe życie dość dokuczliwości. Moment — to wszystko, a w momencie kobieta jest wszystkim, konsekwencji żadnych nie rozumiem. W tym także konsekwencji dziecka. Wyobrażam sobie, że jestem dość konsekwentnym myślicielem, ale choćbym się wściekł, nie jestem człowiekiem, który mógłby sobie wyobrazić taką konsekwencję, nie pojmuję jej całkowicie, aby ją zrozumieć, trzeba się ożenić.

- 135 -

Wczoraj odwiedziłem Kordelię na letnisku. Całe towarzystwo bawiło się w ogrodzie, spędzając czas na sportowych ćwicze-niach. Między innymi bawiono się także rzucaniem kółka. Sko-rzystałem ze sposobności, kiedy ten pan, co grał z Kordelią, odszedł na chwilę, i zastąpiłem go. Jakież bogactwo wdzięku rozwinęła Kordelia, jeszcze bardziej uwodzicielska w wysiłku zdobiącej ją zabawy! Co za urocza harmonia i urzekające ruchy! Jakaż była lekka — niby taniec na łące! Jakaż mocna, ale nie wywołująca sprzeciwu, równowaga tłumaczyła wszystkie zawodne ruchy, jakże dytyrambiczna była jej postawa, jakież wymagające jej spojrzenie. Sama gra oczywiście nie interesowała mnie specjalnie. Kordelia zdawała się tego nie zauważać. Moja aluzja dotycząca jednego z obecnych o pięknym zwyczaju wy-miany pierścieni jak piorun uderzyła w jej duszę. Od tej chwili bardziej wzniosły nastrój zapanował nad całą sytuacją, głębsze znaczenie odcisnęło się na niej, wyższa energia prześwietliła ją całkiem. Zatrzymałem oto kółka na moim kiju, zatrzymałem się na chwilę, zamieniłem parę słów z otaczającymi mnie osobami.

Ona zrozumiała tę pauzę. Posłałem znowu kółka w jej stronę.

Po chwili ona miała oba kółka na swym kiju. Odrzuciła je oba w powietrze jednocześnie jak coś niepotrzebnego, tak wysoko, że nie mogłem ich złapać. Gestowi temu towarzyszyło spojrzenie bezgranicznego zuchwalstwa. Opowiadają o jakimś francuskim żołnierzu, że podczas wyprawy do Rosji, kiedy amputowano mu zgangrenowaną nogę, bezpośrednio po tej strasznej operacji chwycił odciętą kończynę i podrzucając ją w górę zawołał: Vive l'empereur. Z takim spojrzeniem, piękniejszym niż kiedykolwiek przedtem, rzuciła i ona w górę oba kółka z zatajonym okrzykiem: Niech żyje miłość! Uważałem, że byłoby niedobrze, aby uciekła ode mnie w tym nastroju albo żeby została sama z tym uczuciem, bałem się bowiem tego wyczerpania, które tak często następuje potem. Zachowałem więc całkowity spokój i zmusiłem ją z uwagi na otoczenie do kontynuowania gry, jak gdybym nic nie zauważył. Takie postępowanie dało jej więcej elastyczności.

Ponieważ w naszych czasach nie można oczekiwać przejawów sympatii dla takich prób, mogę zadać tylko takie akademickie

- 136 -

pytanie: która jest (myśląc w granicach estetyki) bardziej skromna, młoda dziewczyna czy młoda mężatka, uświadomiona czy nieuświadomiona, godniejsza przyznania jej większej swobody? Ale takie pytania nie są zajmujące w naszych poważnych czasach. W Grecji takie badanie wywołałoby powszechną uwagę, całe państwo byłoby poruszone tymi pytaniami, a zwłaszcza młode dziewczyny i młode mężatki. Temu się nie chce wierzyć w naszych czasach, ale któż dziś uwierzy opowiadaniu o sławnym sporze między dwiema greckimi dziewczynami i o zasadniczych badaniach, które dały powód do tego sporu, gdyż w Grecji nie traktowano podobnych problemów powierzchownie i lekkomyślnie; ale przecie wie każdy, że Wenus nosi znane przezwisko, pochodzące od tego sporu, i każdy zachwyca się posągiem, któ-

ry ją w tym uwiecznił*. Mężatka ma dwie epoki w życiu, kiedy jest interesująca: najmłodszą młodość — i później epokę znacznie dalszą, w której jest znacznie starsza. Ale ma ona w życiu —

niepodobna zaprzeczyć — pewien moment, kiedy jest piękniejsza od dziewczyny, bardziej godna szacunku; jest to moment rzadko trafiający się w życiu, raczej obraz dla wyobraźni stwo-rzony, który niekoniecznie zdarza się spotkać w życiu, którego może w ogóle się nie spotyka. Wyobrażam sobie ją zdrową, kwitnącą, pysznie rozwiniętą, trzymającą na ręku dziecię, na którym skupiona jest cała jej uwaga, w którego kontemplacji zatraca się cała. To jest obraz, który można nazwać najpiękniejszym, jaki może stworzyć życie ludzkie, to jest mit o Naturze, który można oglądać w sztuce, ale nie w rzeczywistości.

Nie potrzeba więcej figur na takim obrazie, żadnego otoczenia, to tylko rozprasza. Odwiedzając nasze kościoły ma się często sposobność zobaczenia takiej matki, dźwigającej dziecię w ramionach. Pomijając przeszkody w postaci płaczu dziecka, po-mijając ów niepokój rodziców o przyszłość maleństwa, do któ-

rego ten płacz pobudza, wszystkie okoliczności towarzyszące tak rozpraszają, że gdyby nawet była w tym wszystkim doskonałość, ogólne wrażenie się gubi. Widzi się ojca — a to już jest błąd, odbiera to obrazowi cały mistycyzm, całą magię, widzi

* Chodzi tu o Wenus „callipygos”, pięknozadą (przyp. tłum.)

- 137 -

się — horrenda refero — cały poważny chór ojców — a to znaczy, że nie widzi się nic. Ale koncepcja obrazu jako fantazji jest najpiękniejsza ze wszystkich możliwych. Nie brak mi nigdy zuchwalstwa i śmiałości ani bezczelności w atakach — ale gdybym w rzeczywistości ujrzał taki obraz, byłbym rozbrojony.

Jakże zajmuje mnie ta Kordelia! Ale czas szybko leci, moja dusza pragnie odmłodzenia. Już słyszę jak gdyby dalekie pianie koguta. Ona może słyszeć to tak samo, ale jej się zdaje, że to jest zapowiedź poranka. Dlaczego dziewczyny są tak piękne i dlaczego trwa to tak krótko? Mógłbym zaznać zupełnego smutku przy tej myśli, ale przecież to mnie nie dotyczy. Ciesz się, nie gadaj. Ludzie, którzy czynią profesję z takich rozważań, raczej nie potrafią się cieszyć. A zresztą nic to chyba nie szkodzi, że rodzi się taka myśl, gdyż taki smutek, nie z powodów własnych, ale z powodu innych, na ogół zdobi cię bardziej po męsku.

Smutek, spowijający jak mgiełka męską siłę, jest elementem męskiej erotyki. Odpowiada temu pewna melancholia kobieca

— kiedy dziewczyna oddaje się całkowicie, wszystko od razu przemija. Aczkolwiek kiedy zbliżam się do młodej dziewczyny, doznaję lęku, serce mi bije, gdyż czuję tę odwieczną władzę, która jest istotą ich bytu. Nigdy nie doświadczam tych uczuć wobec mężatek. Lekki opór, który starają się stawiać przy pomocy sztuki, nic nie znaczy. To tak jakby się zmówiły, że cze-pek mężatki ma bardziej imponować niż goła głowa panny. To dlatego Diana była zawsze moim ideałem. To czyste dziewictwo, jej absolutna niezależność zawsze mnie bardzo zajmowa-

ły. Ale ponieważ zawsze się nią interesowałem, spoglądałem na nią podejrzliwym okiem. Zdaje mi się mianowicie, że ona bynajmniej nie zasłużyła na te pochwały dziewictwa, których tyle zgarnęła. Wiedziała, że jej rola w życiu polega na dziewictwie, dlatego zachowała je. Do tego trzeba dodać, że w pewnym fi-lologicznym zakątku posłyszałem szepty o tym, że wiedziała ona, jak okropne bóle porodowe przeszła jej matka, wydając ją na świat. To ją odstraszyło od małżeństwa. Nie potępiam za to Diany, ale powtarzam za Eurypidesem: wolę trzy razy być na wojnie niż raz urodzić dziecko. Nie mógłbym właściwie mówiąc

- 138 -

zakochać się w Dianie, ale nie przeczę, chętnie bym z nią porozmawiał, we właściwy serdeczny sposób. Nadawałaby się chyba do pewnych żartów. Moja dobra Diana w pewnej mierze posiadła w ten czy w inny sposób wiedzę, która ją czyni mniej naiwną nawet od Wenery. Nie chodzi mi o podpatrywanie jej w kąpieli, ale chciałbym podpatrzeć ją przy pomocy moich pytań.

Gdybym wyznaczył jej miłosne spotkanie, bałbym się o moje zwycięstwo, ale do rozmowy z nią przygotowałbym się i uzbro-ił, poruszywszy wszystkie duchy erotyki.

Często przedmiotem moich rozmyślań było pytanie, jaką sytuację, jaki moment należy uważać za najbardziej uwodzicielski. Odpowiedź w tej mierze zależy oczywiście od tego, czego się pragnie i jak się pragnie, a także od tego, na ile się jest rozwiniętym. Ja uważam, że dzień weselny, a zwłaszcza pewien jego moment. Kiedy ona tak stoi w ślubnym stroju i cały ten strój blednie wobec jej piękności, kiedy sama ona blednie, kiedy krew zamiera, łono wypoczywa, kiedy spojrzenie gaśnie, nogi się chwieją, kiedy dziewica drży, kiedy owoc dojrzewa; kiedy niebo ją wznosi, powaga wzmacnia, kiedy obietnica pod-trzymuje ją, kiedy modlitwa ją błogosławi, kiedy mirt ją wień-

czy; kiedy drży serce, wzrok utwierdza się w ziemi, kiedy kryje się ona sama w sobie, kiedy nie jest dla świata, po to, aby cała się tobie oddać; kiedy łono faluje, gdy wzdycha stworzenie, głos się załamuje, łzy drżą na powiece, kiedy ulica się rozjaśnia, kiedy pochodnie płoną, kiedy czeka narzeczony — to jest ta chwila. Wkrótce będzie za późno. Został tylko jeden stopień, ale na jednym stopniu można zrobić fałszywy krok. Ta chwila najbardziej nijaką dziewczynę czyni pełną znaczenia, ta chwila z małej Zerliny robi ważny podmiot. Wszystko winno się zebrać w jedno, najbardziej sprzeczne elementy jednoczą się w tej chwili, a gdyby czegokolwiek zabrakło, szczególnie z zasadniczych sprzeczności, od razu sytuacja traci swój uwodzicielski charakter. Istnieje popularny miedzioryt. Przedstawia pokutni-cę. Wygląda ona tak młodo i tak niewinnie, że po prostu żenuje nas ona i jej spowiednik, nie wiemy, za co może pokutować.

Podnosi lekko woalkę i spogląda na świat, jak gdyby szukała

- 139 -

czegoś, może jakiegoś powodu do pokuty, i rozumie się, że jest to tylko obowiązek — lub wyraz szacunku dla spowiednika. Sytuacja jest uwodzicielska, a że ona jest jedyną figurą na obraz-ku, możemy wyobrazić sobie, że dzieje się to w tak wielkim ko-

ściele, iż mogą w nim mieć kazania liczni i bardzo różni kazno-dzieje naraz. Sytuacja jest uwodzicielska i nikt mi nie zabroni zająć miejsca w jego głębi, szczególnie jeżeli ta dziewczyna nie będzie miała nic przeciw. W każdym bądź razie stawia mnie to w drugorzędnej sytuacji, gdyż dziewczyna zdaje się być tak czy tak dzieckiem i musi na pewno upłynąć pewien czas, zanim przyjdzie moment objawienia się.

Czy w moim stosunku do Kordelii dochowałem wierności mojemu paktowi? Chciałem powiedzieć „mojemu paktowi z estetyką”; gdyż to, co stanowi moją siłę, to jest to, że mam idee po mojej stronie. Jest to sekret, jak sekret włosów Samsona, ale żadna Dalila mi go nie odbierze. Zwyczajnie i zupełnie oszukać dziewczynę to nie moja sprawa, ale zaprząc do tego ideę, działać w służbie idei, ofiarować się całkiem idei, to daje wytrzymałość i wstrzemięźliwość wobec zakazanej rozkoszy.

Czy zachowałem wszystko, co było interesujące? Tak, muszę to przyznać swobodnie i otwarcie w tej cichej rozmowie z sobą samym. Nawet to narzeczeństwo było sprawą interesującą wła-

śnie dlatego, że nie miało w sobie nic interesującego w powszechnym pojmowaniu tego słowa. Zachowało w sobie element zainteresowania dlatego właśnie, że pozory zewnętrzne były w sprzeczności z życiem wewnętrznym. Gdybym był tajnie związany z nią, to byłoby to tylko interesujące do pierwszej po-tęgi. A przecież jest to interesujące w drugiej potędze, i dlatego dla niej dopiero stało się interesującym. Narzeczeństwo pę-

kło, ale dlatego, że ona sama je zerwała, aby wznieść się do wyższej sfery. I tak być powinno; taka jest właśnie forma spraw interesujących, która ją najbardziej zajmuje.

- 140 -

d. 16 września

Więzy zerwane; tęsknie, mocno, śmiało, bosko leci ona jak ptak, który dopiero teraz może rozpostrzeć skrzydła! Leć, ptaku, leć! Ale naprawdę, jeżeli ten królewski lot ma być oddala-niem ode mnie, będę odczuwał ból, nieskończenie głęboki ból.

Będzie to dla mnie tak, jak gdyby kochanka Pigmaliona stała się na powrót kamieniem. Uczyniłem ją lekką, lekką jak myśl, a teraz ta myśl nie ma należeć do mnie? Może to doprowadzić do rozpaczy. Chwilę przedtem — nie zwróciłbym na to uwagi, chwilę potem nie będzie mnie martwiło; ale teraz, teraz wła-

śnie, chwila obecna jest dla mnie wiecznością. Ale ona nie od-latuje ode mnie. Ależ leć, ptaku, leć, wznieś się dumnie na twych skrzydłach, ślizgaj się po łagodnych regionach powietrza, zaraz będę przy tobie, zaraz ukryję się razem z tobą w głębinach samotności!

Ciotka była przerażona obrotem spraw. Ale jest zbyt wolno-myślna, aby miała przymuszać Kordelię, chociaż ja sam, czę-

ściowo, aby jeszcze bardziej ją uśpić, częściowo, aby dokuczyć Kordelii, starałem się zainteresować ją moją osobą. Okazuje mi zresztą wiele współczucia, nie podejrzewając nawet, jak wiele powodów mam, aby o takie współczucie prosić.

Ciotka pozwoliła jej spędzić jakiś czas na wsi, pojechać do krewnych. Dobrze się złożyło, że nie może od razu oddać się przygnębiającym nastrojom. Przez pewien czas będzie ona chroniona od nacisków z zewnątrz. Wątłe porozumienie z nią podtrzymam listami, w ten sposób zakwitnie na nowo nasz stosunek. Trzeba ją podtrzymywać wszelkimi sposobami, najlepiej będzie pozwolić jej na uniesienia w ekscentrycznej pogardzie dla ludzi i dla pospolitości życia. Kiedy nastąpi dzień jej wyjaz-du, spotka odpowiedniego parobka, który jej posłuży za furmana. mZa bramą miasta dołączy do nich mój bardzo zaufany słu-

żący. Pojedzie z nią aż na miejsce przeznaczenia i zostanie z nią dla pilnowania jej i dla pomocy w razie potrzeby. Oprócz mnie samego nie znam nikogo, kto by się bardziej nadawał do tych funkcji niż mój Johan. Sam zresztą przygotowałem tam

- 141 -

wszystko, i to z takim smakiem, na jaki mnie było stać. Niczego nie zaniedbałem, co w każdym sposobie może oczarować jej istotę i zapewnić jej spokój błogiego dobrobytu.

Moja Kordelio!

Jeszcze pojedyncze wołania alarmowe „ogień, ogień” nie złączyły się w jeden zew kapitolińskiego wezwania na pomoc.

Pojedyncze solo chyba doszło do Ciebie tu i ówdzie. Wyobraź

sobie całe zgromadzenie kawalerów od herbaty i damulek od kawy, wyobraź sobie kumę prezydującą na takim zebraniu, któ-

ra tworzy doskonały odpowiednik do nieśmiertelnego Prezydenta Larsa u Claudiusa*, i będziesz miała obraz, pojęcie i miarę tego, co straciłaś i gdzie: szacunek poczciwych ludzi.

Do tego listu dołączam słynny miedzioryt przedstawiający Prezydenta Larsa. Ponieważ nie mogłem dostać go osobno, ku-piłem całe dzieło Claudiusa, wyrwałem zeń obraz prezydenta, a resztę wyrzuciłem; bo nie chciałem obarczać Cię prezentem, który w tej chwili nie ma dla Ciebie żadnego znaczenia; a jakże mogłem nie zrobić wszystkiego, co by Ci mogło zrobić przyjemność choć przez chwilę? Jakże mogłem dopuścić, aby coś zbędnego wmieszało się do sytuacji, którą wywołałem? Natura pozwala sobie na taką rozrzutność, a także ludzie, którzy są spę-

tani doczesnymi warunkami życia; ale ty, moja Kordelio, w Twoim poczuciu wolności nienawidzisz takich rzeczy!

Twój Johannes

Wiosna to najlepszy czas do zakochania się, jesień czas najlepszy do osiągnięcia swego celu. Jest w czasie jesiennym coś z tej tęsknoty, co odpowiada całkowicie uczuciu, kiedy myśl o spełnieniu przenika dreszczem. Dziś sam byłem na wsi, tam gdzie za parę dni Kordelia znajdzie otoczenie tak harmonizują-

ce z jej usposobieniem. Tyle że sam nie życzę sobie brać udzia-

łu w jej niespodziankach i radościach, takie doznania erotyczne mogą osłabić jej ducha. Jeżeli będzie tam sama jedna, ła-

* Mathias Claudius (1741—1815): Asmus omnia sua secum portans; prezydent Lars, postać komiczna (przyp. tłum.)

- 142 -

two ogarnie ją marzenie. Wszędzie dostrzeże aluzje, skinienia, zaczarowany świat, ale wszystko to straci swe znaczenie, gdy ja się znajdę przy niej, przyprawię ją o zapomnienie tego, że czas, kiedy wszystko nowe wspólnie przeżywane miało takie znaczenie — już minął. To otoczenie nie powinno upajać jej jak narkoza, ale tylko podnosić nastrój, wydawać się grą, która nie ma żadnego znaczenia w porównaniu z tym, co ma nadejść. Ja sam miałem zamiar w tych dniach, które już minęły, częściej odwiedzać te miejsca, aby podtrzymywać w sobie ten nastrój.

Moja Kordelio!

Nazywam Cię teraz naprawdę moją, żaden inny zewnętrzny znak nie przypomina mi mego posiadania. A więc naprawdę moja. Kiedy trzymam Cię mocno w ramionach, kiedy Ty mnie tulisz do łona, niepotrzebny nam jest żaden pierścień, który by przypominał, że należymy do siebie, gdyż te objęcia nie są pierścieniem, są czymś o wiele większym niż ten znak. Im cia-

śniej ten pierścień nas obejmuje, tym większa staje się wolność, gdyż Twoja wolność polega na tym, że jesteś moją, tak jak moja wolność na tym, że jestem Twoim.

Twój Johannes

Moja Kordelio!

Alfeusz zakochał się na łowach w nimfie Aretuzie. Ona nie chciała go uszczęśliwić i wciąż uciekała przed nim, aż wreszcie na wyspie Ortygii zamieniła się w źródło. Alfeusz z tego powodu rozpaczał tak bardzo, że zamienił się w rzekę w Elidzie na Peloponezie. O miłości swej bynajmniej nie zapomniał, ale po-

łączył się ze swoim źródłem, przenikając pod morskim dnem.

Czy minął już na zawsze czas takich przemian? Odpowiedź: czy minął czas miłości? Z czymże mogę porównać Twoją czystą, głę-

boką duszę, której nic nie łączy ze światem prócz źródła? I czyż Ci nie mówiłem, że jestem jak ta zakochana rzeka? Czy mam teraz, kiedy jesteśmy tak rozdzieleni, rzucić się pod morze, aby się z Tobą połączyć? Tam pod morzem spotkamy się naprawdę, gdyż dopiero na tej głębi będziemy należeć do siebie.

- 143 -

Twój Johannes

Moja Kordelio!

Zaraz, zaraz będziesz moją. Kiedy słońce zamknie swe błyszczące oko, kiedy zniknie historia, a zaczną żyć mity, nie narzucę na siebie czarnego płaszcza, ale narzucę na siebie noc samą jak czarny płaszcz i pośpieszę do Ciebie, i będę nasłuchiwał nie Twoich kroków, ale pukania Twego serca.

Twój Johannes

W tych dniach, gdy osobiście nie mogę być u niej, niepokoi mnie myśl, czy w pewnym momencie nie zacznie ona myśleć o przyszłości. Dotychczas nigdy nie przyszło to jej do głowy, dotychczas dobrze umiałem otumanić ją estetyką. Trudno sobie wyobrazić coś bardziej pozbawionego erotyki niż takie gadanie o przyszłości, którego główna przyczyna to to, że nie ma czym zapełnić wolnego czasu. Kiedy jestem na miejscu, nie boję się wcale, zapomina dla mnie o czasie i o wieczności. Jeżeli należycie nie potrafi się ułożyć stosunków z dziewczyną, to nigdy nie trzeba zaczynać czarowania, bo się inaczej nie uniknie dwóch raf: pytania o przyszłość i kazania na temat dochowania wiary. I jest to całkiem w porządku, że Małgosia w Fauście urządza taki mały egzamin Faustowi, który okazuje się dość niezręczny, aby zdradzić swe szlacheckie pochodzenie; a przeciw takiemu ata-kowi dziewczyna ma zawsze skuteczny oręż.

Zdaje mi się, że wszystko jest w porządku na jej przyjęcie; nie zabraknie jej sposobności do podziwiania mojej pamięci, a raczej nie powinna nawet mieć czasu na podziw. Niczego nie zapomniano, co może mieć dla niej jakieś znaczenie, ale przeciwnie, niczego tam nie ma, co by mogło po prostu przypomnieć jej moją osobę; a przecież jestem tam obecny powszędy, niewidzialny. Wrażenie zresztą po większej części będzie zale-

żało od tego, jak ona spojrzy na to po raz pierwszy. W tym względzie mój służący otrzymał szczegółowe instrukcje, a on jest w pewnym sensie doskonałym wirtuozem. Wie dobrze, kie-

- 144 -

dy wstawić przy sposobności odpowiednią uwagę, jak mu rozka-

żę; wie, kiedy trzeba być nic nie wiedzącym; jednym słowem, jest czymś nieocenionym dla mnie. Urządzenie jest takie, jakiego sobie mogła życzyć. Kiedy się zasiądzie pośrodku pokoju, to po obu stronach rozciąga się widok hen aż po nieskończony horyzont, ma się wrażenie samotności w szerokiej przestrzeni powietrza. A gdy się przybliży ku rzędowi okien, wznosi się daleko na horyzoncie wieniec lasu, ograniczający i obejmujący widok. Tak powinno być. Co miłość kocha? — objęcie, ogrodze-nie; czyż nawet raj nie był ogrodem otwartym na wschód? Ten pierścień staje się za ciasny — podchodzi się jeszcze bliżej do okien, łagodne jezioro tai się tu wśród wzgórz — w zatoce stoi łódka. Westchnienie z pełnego serca, szept burzliwych myśli —

ulatuje z tych więzów, ślizga się po gładzi jeziora, łagodnie ko-

łysze w niewyrażalnej tęsknocie, w jej łagodnym powiewie; niknie się w tajemniczej samotności lasu, kołysze się na powierzchni jeziora, śni się w głębokim cieniu puszczy. A jeżeli zwrócić się w przeciwną stronę — morze rozciąga się przed wzrokiem, którego nic nie zatrzymuje, pełnym myśli, których nic nie hamuje. — Co kocha miłość? Nieskończoność. Czego się miłość boi? — Granic. Nad tą dużą salą leży mniejszy pokój, raczej buduar, coś w rodzaju tego, czym chciał być gabinet w domu cioci, udoskonalony. Podobieństwo jest łudzące. Dywan pleciony z łozy zakrywa podłogę, przed kanapą stoi mały stolik do herbaty, na nim lampa, przypominająca lampę w domu.

Wszystko to samo, tylko bogatsze. Uważałem, że mogę sobie na to pozwolić. W salonie stoi fortepian, zwyczajny, ale podobny do fortepianu u Jansenów. Otwarty. Na pulpicie stoją nuty roz-

łożone na tej piosence szwedzkiej. Drzwi do przedpokoju otwarte na oścież. Ona wchodzi drzwiami w głębi, tak pouczy-

łem Johana. Spostrzega od razu cały gabinet i fortepian. Wspomnienie budzi się w jej duszy, w tej samej chwili Johan otwiera drzwi. — Iluzja kompletna. Wchodzi do gabinetu. Podoba się jej wszystko, jestem tego pewien. Kiedy jej wzrok pada na stół, spostrzega książkę; w tej samej chwili Johan ją bierze do rąk, jak gdyby chciał odłożyć, i niby przypadkiem powiada: to pewnie pan zapomniał tę książkę, był tutaj dziś rano. Z tego

- 145 -

przede wszystkim dowiaduje się ona, że byłem tam rano, a potem chce zobaczyć książkę. To jest niemiecki przekład znanej bajki Apulejusza: Amor i Psyche. Nie jest to poezja, ale wcale poezja tu nie jest potrzebna; jest raczej obrazą dla dziewczyny ofiarowanie jej tomu poezji, jak gdyby nie pojmowała dość poetyczności zawartej w samej sytuacji i potrzebowała wzbudzać ją w sobie obcą myślą. Na ogół się tego nie zauważa, ale tak to jest. A tę książkę ona przeczyta, tym sposobem cel zostanie osiągnięty. Jeżeli otworzy w tym miejscu, gdzie ostatnio czyta-

łem, znajdzie tam malutką gałązkę mirtu i chyba zrozumie, że ta gałązka to jest coś więcej niż zwykła zakładka.

Moja Kordelio!

Czego się lękasz? Jeżeli będziemy razem, będziemy silni, silniejsi niż cały świat, silniejsi niż sami bogowie. Wiesz, był kiedyś na świecie taki lud, sami mężczyźni, i każdy wystarczał sobie, nie znali oni miłosnych połączeń. A byli potężni, tak potęż-

ni, że mogli szturmować samo niebo. Jowisz przestraszył się ich i podzielił na połowy, i z jednego osobnika powstały dwie istoty: mąż i niewiasta. Teraz czasami się tak zdarza, że to, co dawniej było połączone, znowu się łączy w miłości, i takie po-

łączenie mocniejsze jest od Jowisza; i są oni wtedy nawet nie tak silni, jak byli przedtem, ale jeszcze silniejsi, gdyż połączenie w miłości jest potężniejszym połączeniem.

Twój Johannes

dn. 24 września

Noc jest cicha, jest trzy kwadranse na pierwszą. Strażnik przy bramie trąbi swe błogosławieństwo nad całym krajem, echo odpowiada od lasów — strażnik wychodzi z bramy — znowu trąbi, echo odpowiada z jeszcze większej dali. Wszystko śpi w spokoju, tylko miłość nie śpi. Powstańcie, moje tajemne moce miłości, zgromadźcie się w tej piersi! Noc milczy — tylko samotny ptak narusza to milczenie swym wołaniem i szelestem swych skrzydeł, lecąc wzdłuż zamglonych pól na lodowe krań-

- 146 -

ce; on także ma pewnie miłosne spotkanie — accipio omen!

Cała natura pełna jest wróżb! Przyjmuję znak z lotu ptaka, z wołania ptaka, z uderzenia ryby o powierzchnię wody, z jej za-nurzenia się w głębinach, z dalekiego szczekania psów, z dalekiego łoskotu morza, z echa dalekich kroków. Nie widzę upio-rów w tej nocnej godzinie, nie widzę tego, co było, ale to, co przyjdzie, w łonie wód, w pocałunku dnia, w tumanie, który obejmuje ziemię i kryje jej płodne objęcia. Wszystko jest obrazem, ja sam jestem mitem o sobie samym, bo czyż nie jestem podobny do mitu dążąc na to spotkanie? Kim jestem, to wszystko jedno, wszystko przemijające i czasowo zapomniane, tylko rzeczy ważne pozostały, moc miłości, miłości tęsknota, miłości szczęśliwość. Moja dusza nastrojona jak napięty łuk, moje my-

śli gotowe jak strzały w kołczanie, nie są zatrute, ale gotowe zabarwić się krwią. Moja dusza jest mocna, zdrowa, radosna, obecna jak Bóg. — Była piękna z natury! Dzięki ci, cudowna na-turo! Jak matka czuwałaś nad nią! Dzięki ci za twą opiekę! Była samorodna! Dziękuję wam, ludzie, którym ona to zawdzięcza!

Jej rozwój to było moje dzieło — zaraz dostanę zapłatę. —

Ileż zgromadziłem rzeczy dla tego jednego momentu, który zaraz nastąpi. Piekło — gdybym się miał zawieść!

Jeszcze nie widać mojego powozu. Ale słychać strzelanie z bata, to mój woźnica. Jazda na śmierć i życie, niech konie padną, ale w ostatniej sekundzie, gdy już będziemy na miejscu.

dn. 25 września

Dlaczego taka noc nie może się przedłużyć! Czyż Aleksjon nie może zapomnieć się na chwilę, dlaczego słońce nie może okazać więcej współczucia? Ale wszystko minęło i nie chcę już jej widzieć więcej. Kiedy dziewczyna oddała wszystko, staje się niczym, straciła wszystko; niewinność jest u mężczyzny mo-mentem ujemnym, a dla kobiety jest treścią jej bytu. Żaden opór nie jest teraz możliwy, a miłość jest piękna, dopóki opór istnieje, a kiedy ustał, wszystko staje się słabością i pustką.

- 147 -

Nie chcę nawet pamiętać o tym, co mnie z nią łączyło; straciła swoją wonność, a minęły już czasy, kiedy dziewczyna z bólu po niewiernym kochanku przetwarzała się w kwiat heliotropu. Nie będę się z nią żegnał; nie ma dla mnie nic gorszego jak kobiecy płacz i kobiece błagania, to wszystko odmienia, a właściwie nic nie znaczy. Kochałem ją; ale od tej chwili nie będzie zajmowa-

ła mego umysłu. Gdybym był bogiem, zrobiłbym to dla niej, co zrobił Neptun dla pewnej nimfy: zmieniłbym ją w mężczyznę.

A warto byłoby przekonać się, czy rzeczywiście można się dać tak wymyślić przez dziewczynę i wpędzić ją w taką pychę, iż sobie wyobrazi, że to ona znudziła się tym stosunkiem! Można byłoby z tego zrobić bardzo ciekawy epilog, który sam w sobie mógłby mieć psychologiczną wartość i przy okazji wzbogacić o liczne doświadczenia erotyczne.

- 148 -


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kierkegaard Soren DZIENNIK UWODZICIELA
Kierkegaard Dziennik uwodziciela
Kierkegaard Dziennik uwodziciela
Historia filozofii nowożytnej, 29. Soren Aabye Kierkegaard, Soren Aabye Kierkegaard (1813-1855)
Obarski Kierkegaard ,Maska i gest uwodziciela
Kierkegaard Soren Aabye
Kierkegaard Soren Choroba na śmierć
Kierkegaard Soren Choroba na śmierć
Kierkegaard, Soren Diario de un seductor
Historia filozofii nowożytnej, 29. Kierkegaard - frygt og baeven, Soren Kierkegaard - „Bojaźń
Historia filozofii, Soren Kierkegaard, Historia filozofii
Jacek A Prokopski Soren Kierkegaard nadracjonalny paradoks wiary
032 Soren Kierkegaard
Dzienniki mowy
SP dzienni w2
Wyklad1 bilans BK dzienne zaoczne cr (1)
Najważniejsze formy dziennikarskie prezentacja wp
RIWKS dzienne W 1

więcej podobnych podstron