Pojawia się od dawna, potem znika,
wita skromnie, nie narzuca się nikomu, nie dotyka....
Później siada gdzieś na "ławce odrzutków",
i czeka wciąż cierpliwie, cichutko....
Tylko ręce czasem wyciągnie
w niemocy,
wciąż bezgłośnie wołając pomocy....
Tak samotny, że aż żal serce ściska,
swym cierpieniem z moich oczu
łzy wyciska....
Gdy zawoła, robi błędów bez liku,
może tym razi ludzi w pokoiku....
Więc plecami się do niego odwracają,
samotnego w wielkim tłumie zostawiają....
Wołam do Was , moi drodzy przyjaciele,
tych samotnych w wielkim tłumie jest tak wiele....
Nie bądźmy takimi ważniakami,
zróbmy im maleńkie miejsce między nami...