W jaki sposób talent pisarza rozsadził schemat socrealistycznej powieści w utworze Następny do raju Marka Hłaski?
Legendę Marka Hłaski wszyscy znają. Miał być sztandarowym pisarzem realizmu socjalistycznego, spełnieniem marzeń ideologów, pierwszym prawdziwym pisarzem-robotnikiem. Stał się jednym z pierwszych krytyków systemu, bo w swych powieściach i opowiadaniach pisał prawdę. Obdarzony wybitnym talentem obserwatora, obficie czerpiąc ze swych bogatych doświadczeń życiowych, pisał o życiu robotników, kierowców, zwykłych, prostych ludzi w Polsce lat pięćdziesiątych. Tak jest i w mikropowieści Następny do raju. Wydaje się być ona napisana według schematu utrwalonego w literaturze socrealistycznej: robotniczy kolektyw kierowców w górskiej bazie w Karkonoszach zmaga się z trudnościami terenu, pogodą i kiepskim sprzętem, by zwieźć jak najwięcej drewna dla potrzeb odbudowującego się kraju. Wspiera ich moralnie przysłany z Centrali sekretarz.
Tyle że w powieści Marka Hłaski schemat ten zmienia się w antyschemat: robotniczy kolektyw to zbiorowisko pijaków, kryminalistów, wyrzutków społeczeństwa, którzy znaleźli się w miejscu, „gdzie diabeł mówi dobranoc” (tytuł pierwszego rozdziału powieści), bo nigdzie już nie mogli znaleźć pracy. Sekretarz zaś, który przyjechał ich uświadomić, szybko traci wiarę, gdy poznaje trudne warunki życia i pracy w bazie. Jego mocodawcy są daleko, a tu są koledzy i codzienne zagrożenie życia, to bardziej łączy niż propagandowe hasła.
Powieść jest jednowątkowym utworem o losach kierowców. Akcja toczy się w pięć lat po wojnie w Karkonoszach, w górskiej bazie w pobliżu miasteczka B. Rzeczywistość opisuje Hłasko posługując się bardzo prostym, potocznym językiem, jakim mówią kierowcy. Opisy miejsc, ludzi ograniczone są do minimum, do kilku trafnych, celnych epitetów. Prawie zupełnie nie ma komentarzy pochodzących od narratora czy autora. Charakterystyka bohaterów ogranicza się do opisu czynów, gestów, zachowań, nie ma refleksji, monologów wewnętrznych. Dopiero z tych opisów możemy sami wyciągnąć wnioski.
Pisarz wprowadza nas w losy bohaterów bez wstępów, prezentując od razu dramatyczną stronę ich sytuacji: w pierwszym rozdziale grupa kierowców szuka zwłok swego kolegi, który spadł samochodem w przepaść. Poznajemy też ich marzenia o nowych, sprawnych autach, by nie musieli ginąć z powodu psujących się nagle hamulców czy sprzęgieł. Nowe wozy jednak nie przyjechały. Kierowcy postanawiają więc rano wyjechać. Zamiast nowych wozów przyjechał Zabawa z żoną. Przysłała go partia, by, jak sam mówi, skłonił kierowców do pozostania i efektywniejszej pracy. Poznajemy warunki życia robotników: lampa naftowa, żelazny piecyk, prycze. Kierowców jest czterech: Warszawiak, Dziewiątka, Apostoł, Orsaczek. Przyjechali: Zabawa z żoną Wandą i Partyzant. Posługują się przeważnie przezwiskami, „ksywkami”, w przypadku wielu nie poznajemy do końca ani imion, ani nazwisk. Niechętnie mówią o swej przeszłości. Żona Zabawy, jedyna kobieta na tym odludziu, mieszkająca razem z mężczyznami, to oczywiście zarzewie konfliktu. Przyjechała tu niechętnie, myśli cały czas jak wrócić do miasta, a gdy mąż odmawia, chce to uczynić przy pomocy innych. Zabiegi Zabawy o to, by kierowcy pozostali w bazie i wozili drewno oraz usiłowania Wandy, aby któregoś z nich namówić do wspólnego wjazdu, tworzą ciąg zdarzeń, z których zbudowana jest akcja.
Punkty znaczące w przebiegu akcji to rozmontowanie przez Zabawę gaźników w samochodach, przez co kierowcy nie mogą wyjechać, i wygranie od nich w pokera wszystkich zarobionych pieniędzy, co zmusza ich, aby pozostać i dalej pracować. Wanda zarzuca sieci i udaje jej się omotać Dziewiątkę, potem Partyzanta, Buźkę i wreszcie Orsaczka. Jej obecność wzmaga napięcie w grupie mężczyzn. Łączy ich praca, pijaństwo, karty i nieustanne zagrożenie życia. Niesprawny wóz, przeciążony drewnem, jest powodem śmierci Dziewiątki. Chciał zarobić więcej sprzedając drewno na lewo w stolarni Marcinkowskiego, bo obiecał Wandzie, że z nią wyjedzie. Wysiadły mu hamulce, więc wjechał w przepaść, by nie najechać na kolumnę maszerujących żołnierzy.
W tych lapidarnych opisach codziennego życia kierowców zarysowuje się główny konflikt powieści: z jednej strony nędza fizyczna i duchowa ich egzystencji - pijaństwo, przekleństwa, kradzieże, z drugiej wysiłki agitatora, który chce ich skłonić do pracy, ale nie argumentami, tylko także oszustwem, rozbierając im gaźniki lub blefując w pokerze. Hłasko podkreśla brzydotę otoczenia, nawet góry nie są piękne, to tylko błoto, śnieg, wyjące wilki. Ludzie też są brzydcy i fizycznie, i duchowo. Cała rzeczywistość opiera się na kłamstwie. Brzydotę rzeczywistości potwierdzają wizyty kierowców w miasteczku. Po śmierci Dziewiątki Warszawiak pojechał do prostytutki, Apostoł i Orsaczek do knajpy upić się. To wszystko, co mogli zrobić. Szarość, brzydota i brutalność - to obraz świata w powieści. Szczególną brutalnością wykazali się kierowcy, gdy pobili nieludzko Partyzanta, który nie przejechał przez niebezpieczny zakręt, ugrzązł w błocie, zablokował przejazd i zmusił ich do dwudniowej pracy przy rozładunku wozu. Partyzant był następną ofiarą Wandy. Po tym zdarzeniu opuścił bazę i nie zabrał jej ze sobą. Kolejną ofiarą gór i fatalnego sprzętu był Apostoł. Koledzy wyprawili mu nocny pogrzeb, w czasie którego Orsaczek grał na organach knajpianą piosenkę, bo tylko taką umiał. Wprowadziła ona do tego dziwnego, kalekiego jak cała ta rzeczywistość pogrzebu, akcent tragikomiczny. Wanda próbowała jeszcze omotać Buźkę, gońca przywożącego im pieniądze, a wreszcie i Orsaczka, ale Zabawa zawrócił go z drogi, a Wandę wyrzucił. Umocniło to męską solidarność, tym bardziej, że Zabawa już też przestał ich agitować. Prawie groteskową sekwencją w powieści jest święto Pierwszego Maja. Kierowcy ubrali się odświętnie i pojechali do miasta. Na rynku przybranym transparentami i portretami „wąsatego człowieka o dobrotliwym spojrzeniu gospodarza” kłębiła się masa ludzi. Ktoś przemawiał, ale nie było słychać, bo nawaliła instalacja. Kierowcy stwierdzili, że nic innego nie mogą zrobić, tylko iść do knajpy i się upić. Wieczorem wrócili na rynek, teraz pełen pijanych. Zabawę pochwycił młody człowiek i zaprosił na trybunę, by powiedział coś o ich pracy, tam w górach, a po cichu warknął: „Uważać. Tylko nic nie mówić o mięsie”. I Zabawa powiedział: „że praca jest po raz pierwszy w historii naszego kraju - pracą radości, a nie pracą niewoli, pracą wolności, szczęścia, lepszego jutra (...)”. Przed Warszawiakiem potem tłumaczył się: „Widziałeś ich twarze? Te głupie ryje? Cóż, mamy powiedzieć im prawdę o nas? Że nam źle? Że się nienawidzimy? Że przeklinamy i siebie, i ich, i ziemię, i lasy, i wszystko, co nam tylko przyjdzie na myśl? Po co? (...) A życie jest jeszcze gorsze i jeszcze paskudniejsze od wszystkiego, co da się na ten temat powiedzieć...”. To ważne słowa dla zrozumienia powieści. Przypominam, że wypowiedział je sekretarz, który też już nie wierzy w realizację utopii komunistycznego ładu, widzi rozdźwięk między rzeczywistością a propagandowymi sloganami, a jednak sam się nimi posługuje, bo nie wierzy w skuteczność buntu, jest bezradny, bezsilny. Wcześniej dał temu wyraz, pisząc raporty do Centrali odmienne od tego, czego był świadkiem. Dlatego tak dramatycznie zabrzmiało pytanie Warszawiaka: „Więc nikt - rzekł - nie dowie się naprawdę, co my, robotnicy, przeżyliśmy w naszym raju?”. A odpowiedź Zabawy zabrzmiała jak podsumowanie egzystencjalnej sytuacji bohaterów: „Każda ziemia, choćby najgorsza, jest prawdą; a każdy raj, choćby najlepszy, jest mimo wszystko kłamstwem”.
Stekiem kłamstw, propagandowych sloganów okazał się komunistyczny raj. Ludzie ci nie wierzą też w życie pozagrobowe i w Boga. Każdy z nich żyje sam, na własny rachunek, według własnych stworzonych dla siebie praw. W bazie obowiązują twarde zasady, sprawiedliwość wymierza się natychmiast (pobicie Partyzanta, Buźki, wygnanie Wandy), usługi świadczy się, licząc na wzajemność (pochowanie kolegi). W czasie, gdy Zabawa i Warszawiak „bawili się” na festynie z okazji święta pracy, Orsaczek przeżył załamanie swych marzeń o „taksóweczce”. Stolarz Marcinkowski, do którego woził skradzione drewno, oszukał go. Orsaczek się upił, zdemolował trybuny, portrety i trafił do więzienia, oskarżony o obrazę głowy państwa. Podsumowanie powieści stanowi rozmowa Zabawy i Warszawiaka, którzy zostali winni w bazie. Postanowili dalej zwozić drewno, tym bardziej że teraz już naprawdę dostaną nowe wozy. Warszawiak pyta sekretarza, czy wierzy w to, co mówił na początku. Zabawa odpowiada: „Nie wierzę - w wiarę”. Warszawiak czuje gorzką satysfakcję. Przecież najpierw chciał go zabić, ale potem doszedł do wniosku, że dużo gorsze dla Zabawy będzie przeżycie rozczarowania, świadomość, że wszystko zmarnował: „ludzi, żonę, wozy, wszystko”. I właściwie nie wiadomo po co, dlaczego... Warszawiak podsumowuje tę opowieść o kierowcach stwierdzeniem, że ci ludzie tak naprawdę nie mogli stąd odejść, nie mieli dokąd iść, nikt by ich nie przyjął, byli spaleni. Wreszcie kończy tę przypowieść uogólniającym morałem, oceną rzeczywistości: „Zamieniliśmy życie w tak wielki koncentrat, że nie potrzeba nawet drutów kolczastych i strażników, psów i karabinów maszynowych. Wystarczą przecież tacy luk ty, tacy, którzy wierzą w coś, o czym nie są do końca przekonani. A reszta poleci sama...”. Rzeczywistość ukazana w powieści jest brzydka, szara, bo nasycona kłamstwem. Właściwie są dwie rzeczywistości: ta z propagandy, ze sprawozdań Zabawy, sloganów inspektora Centrali i ta druga - życie kierowców, ich praca i trudne warunki egzystencji. Dramatyzm sytuacji polega na tym, że nie przecinają się już one zupełnie, biegną osobnymi torami, bo nikt nie wierzy w możliwość spełnienia utopi, a tylko wszyscy udają, że wierzą i żyją w permanentnym kłamstwie. Tak oto socrealistyczna opowieść o robotnikach stała się utworem oskarżającym system zwany państwem robotników i chłopów.