Przebudzenie
Zbigniew Prochowski
Wstęp
Spis tekstów:
Jestem
Lęk czy miłość
Niebezpieczeństwo
Poczucie własnej wartości
Ja i rodzice...
O tym jak ważny to temat nie muszę tłumaczyć żadnemu psychologowi. Jednak - i tu paradoks - samym zainteresowanym trzeba... Podczas rozmów z klientami, przed sesją, zadaje pytanie jak wspominasz czasy swego dzieciństwa? Na ogół słyszę odpowiedź „spoko, z rodzicami było dobrze”. Pytam więc dalej, czy byli kochani, czy czują się dobrze wspominając ten okres? Tutaj również odpowiedzi bywają uspokajające „a tak, byłem chcianym i kochanym dzieckiem”. Jednak podczas sesji wychodzi coś zupełnie innego, pojawiają się łzy, żale, pretensje.
Często ku zdziwieniu samego klienta, nagle okazuje się, że rodzice wcale go nie chcieli. Albo też oczekiwali innej płci. I co wtedy? Dziecko jeszcze nie rozumie o co chodzi, ale telepatycznie odbiera ich niezadowolenie. Wie, że coś z nim jest nie tak.
Dziecko nie umie jeszcze mówić, ale potrafi podejmować decyzje i to z pełną mocą! Te decyzje ciągną się tak długo, aż zostaną zastąpione innymi, opartymi na poczuciu własnej wartości. Często ta zmiana nie przychodzi w ogóle, po świecie chodzi bardzo wielu ludzi którzy dźwigają taki ciężar z dzieciństwa. Nieświadomość i młodzieńczy bunt przeciw rodzicom zaślepia możliwość rozpoznania tego problemu. Bardzo wielu jest na świecie lekarzy, księży, prawników niezadowolonych z tego co robią. Czują się uwięzieni w tych rolach. Jednak robią to, ponieważ wierzą, że w ten sposób mogą zasłużyć na akceptację rodziców, „no bo skoro nie urodziłem się taki jak chcieli, to zrobię wszystko aby teraz byli ze mnie dumni”.
To jeden temat, któremu warto się przyjrzeć w swoim własnym życiu. Zastanowić się, czy naprawdę jestem sobą w tym co robię a może zaspokajam niespełnione marzenia rodziców?
Gdyby to było wszystko... psycholodzy straciliby swoją pracę, jednak są i kolejne ważne tematy. Dziecko rodzi się jak „nie zapisana księga” (na razie pomijam karmę). Pierwsze co musi zrobić to... hm... jak myślisz? Wyobraź sobie, że nagle po dobrze przespanej nocy budzisz się w Meksyku! Szok! Nie znasz języka, nie znasz ludzi, nie znasz miejsca w którym jesteś... Czujesz się zagubiony prawda?...
Właśnie, tak samo czuje się dziecko, zagubione, zszokowane i musi się w tym wszystkim odnaleźć. Ponieważ jedyną formą kontaktu dziecka z otoczeniem jest telepatia, więc telepaci wszystko dookoła. Tak uczy się o tym świecie w którym przyszło mu żyć. Wiadomo, że warunki w jakich dziecku przychodzi żyć bywają różne, od skrajnej biedy i narkomaństwa do przepychu.
Telepacąc otoczenie i ludzi którzy są w jego pobliżu, ściąga wiadomości o świecie. Umysły ludzi są różne, mniej lub bardziej pomieszane. Oto jawi się obraz świata... Na ogół ludzie nie dbają o to aby być trzeźwymi, dziecko o tym nie wie, ono ściąga jak leci, bo przecież musi się jak najwięcej o tym nowym miejscu dowiedzieć. I oto przychodzi pijany i śmierdzący papierosami rodzic i przymila się do dziecka... jak myślisz co ono czuje?... jakie wnioski wyciągnie?...
Być może już czujesz niesmak do dalszego czytania, oj gdyby tak na tym się kończyło. Temat z rodzicami jest tematem któremu trzeba poświęcić naprawdę sporo czasu.
Dobrze, lecimy dalej. Wiadomo, że dziecko nie przychodzi na świat znikąd. Ono wcześniej żyło, podejmowało jakieś decyzje, zbierało tzw. Karmę. Rodzice też nie są przypadkowi, przekonują się o tym wszyscy uczestnicy terapii regresywnych uwzględniających poprzednie wcielenia. Rodzice są przedłużeniem naszych decyzji, to oni mają nas pilnować abyśmy realizowali nasza karmę (i ich wyobrażenia). Niestety nie ważne jaką... Kiedyś widziałem ojca i syna ubranych w stroje wojskowe jakie można kupić w niektórych sklepach, wygoleni na łyso. Ojciec „grał” rolę dowódcy a syn krok w krok za nim. Wyglądało to śmiesznie i bardzo nienaturalnie. Patrząc na nich energetycznie doskonale widziałem jak bardzo syn jest w tym ubezwłasnowolniony. Jednak dzielnie stawał na wysokości zadania. Ciekawe jakie intencje miał ów syn rodząc się przy takim ojcu... tego chyba się nie dowiemy, zresztą to nie moja i nie Twoja sprawa. Weź jednak pod rozwagę ile Ty takich misji z poprzednich wcieleń podtrzymujesz?...
A może czas już zająć się SWOIM życiem?...
Praca nad tematem „rodzice” musi zahaczać o kilka tematów:
Atmosfera domu w jakim się rodziłem
Rodzice jakich sobie wybrałem
Co realizuję w tej rodzinie (jaką misję)
Stan majątkowy rodziców w momencie poczęcia, narodzin i dorastania
Czy rodzina była kompletna, czy rozbita, czy rozbiła się w okresie dorastania
Czy dostawałem dostatecznie dużo uczuć, dotyku, zainteresowania, pochwał
Związki karmiczne z rodzicami, rodziną
Sam widzisz jak wielki wpływ mają rodzice, tego tematu nie można lekceważyć. Oczywiście kolejność pracy nad tymi zagadnieniami jest dowolna i tak się będą uzupełniać.
Jak napisałem wcześniej, noworodek telepatycznie uczy się swego otoczenia, próbuje go zrozumieć. Czynniki zewnętrzne np. brak pieniędzy i lęk rodziców o przyszłość dziecka, czy swoją, jest bardzo wpływowy na jego psychikę. Czuje lęk otoczenia, uczucie braku jakie staje się wyczuwalne w atmosferze domu. Lęk taki buduje paraliż „dla mnie nie starczy”. Jak łatwo można sobie wyobrazić taki program na życie przyniesie uczucie braku, trudu zarabiania pieniędzy, ciągłego niedosytu.
To samo odbywa się, gdy jedno z rodziców z jakiś powodów odchodzi od drugiego. Atmosfera panująca w domu i myśli tego rodzica które pozostaje przy dziecku, tworzą jego wyobrażenia na temat związków ale nie tylko. Rozwody wpływają również poważnie na uczucie, że to przeze mnie! Wielu takich ludzi już odreagowywałem i nie jest to łatwe pokazać, że dziecko winne nie jest. Oczywiście bywają przypadki rozwodów, czy rozejść gdzie to właśnie dziecko jest powodem. Takich jednak nie miałem i nie słyszałem aby ktoś to odreagowywał, tak więc ten temat na razie zostaje otwarty...
No i jeszcze jeden temat, okres prenatalny. Jakże zaniedbywany, jakże lekceważony przez sporą część matek... To straszne jak widzi się palącą czy pijącą a ostatnio nawet ćpającą przyszłą matkę. Ja wiem, że żyjemy w kraju który dopiero niedawno zaczął wprowadzać edukację dla przyszłych matek. Wiem również, że ludzie są na dość niskim poziomie samoświadomości i to jest straszne.
Ale do rzeczy. Płód który powstaje ma swoją samoświadomość i świadomość otoczenia, nie bezpośrednio tylko przez matkę. Tak więc na matkę (a właściwie na oboje rodziców) przypada obowiązek zadbania aby matka maiła odpowiednie warunki. Bowiem od tego zależy rozwój płodu, płód czuje, odbiera przez matkę jej emocje, myśli a także energetyczne wzorce pokarmów i płynów. Więc dziecko odbiera naćpanie mamy, alkoholową nieprzytomność i narkotyczny wzorzec papierosów, czy kawy czarnej. Pamiętam jak mama mnie zapewniała, że gdy była ze mną w ciąży to w ogóle nie paliła. Żyłem w tą świadomością do czasu jak zacząłem stosować świadomie regresję i o... przypomniałem sobie, że jednak paliła! Więc po sesji pytam się jeszcze raz mówiąc jej, że ja czuję iż było inaczej. No i przyznała się, że tak czasem dla towarzystwa... hm...
Czy Wy kochani rodzice wiecie jak to było gdy zaciągaliście się pierwszy raz? Jak to dusiło i bolało w płucach? Dziecko czuje to samo!!! Mam nadzieję, że tym tekstem otworzę oczy chociaż niektórym obecnym i przyszłym matkom, przecież kochacie swoje dzieci prawda?...
Drogi czytelniku, temat ten można by jeszcze ciągnąć i ciągle byłoby za mało. Tak więc nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Cię na zajęcia poświęcone temu tematowi. Można skorzystać z tych które ja prowadzę, na takich warsztatach jest o wiele więcej mówione i pokazane jest jak praktycznie sobie z tym radzić.
Twórzmy świat oparty na świadomości... powiedzmy to głośno, dość już kłamstwa, głupoty i nieświadomości. To właśnie to pokolenie jest odpowiedzialne za to które dopiero przyjdzie na świat. Stań się więc odpowiedzialną osoba która nie powiela wzorców swych rodziców. Stań się osoba która sama może być przykładem dla swoich lub cudzych dzieci.
Kiedy drzewo jest zdrowe, wtedy jego owoce też są zdrowe.
Jestem
Myślę, że w pewnym okresie życia każdy z nas ma pytania o to, kim jestem i po co tu jestem? Ciągle obracamy się w świecie, pytając, co ja mam robić? Czasem poszukujemy własnej misji, czasem zaczynamy uczestniczyć w cudzych, ciągle szukamy, zadając sobie pytania. Życie jest trudne - mówią niektórzy - nie potrafię się w nim odnaleźć, innym to przychodzi jakoś łatwo.
Kiedyś myślałem, że jestem tu, aby coś przepracować, pochłonęło mnie to. Robiłem wiele, korzystałem z różnych metod, uczestniczyłem w różnych kursach, jednak ciągle to nie było to. Potem pomyślałem, że jestem tutaj, aby czegoś się nauczyć. I w tym przypadku robiłem wiele, czytałem różne książki na ten temat, zagłębiałem się, aby zrozumieć, czego mam się nauczyć? Po tym okresie wpadłem na pomysł, że wszystko to jest do niczego, nigdzie nie prowadzi. Przeszedłem nawet krótką fascynację UFO i teorią zasiedlania Ziemi przez inne cywilizacje. Aż pewnego dnia mnie olśniło - jestem! Zapomniałem tylko, kim?! W ten sposób zrodziło się pragnienie poznania, był to przełom na mojej ścieżce. Ścieżka przestała istnieć, zacząłem dostrzegać siebie samego, dotarło do mnie, że nic nie mogę zrobić pracą ani wysiłkiem. Jedyne, co mogę, to dostrzec, że to, w co wierzę, to nie ja. Po prostu za bardzo wcieliłem się w rolę i ona mnie pochłonęła, czyniąc ślepym.
Och, jakie to było uwalniające, jak wiele ciężaru ze mnie zeszło, jak wiele presji, uzależnień. To tylko sen. W miarę jak odchodziło ode mnie całe obciążenie pracą duchową, coraz jaśniej widziałem, że jestem. Już nie ten Zbyszek pochłonięty rozgryzaniem umysłu, ale czujący i znacznie bardziej rozumiejący siebie. To było to, tego szukałem. Nareszcie znalazłem. Na drodze do wybudzania się z okowów rozwoju duchowego pomogły mi książki, takie jak: "Rozmowy z Bogiem", "Umysł jest mitem", "Mistyka oświecenia", "Życie i nauka mistrzów dalekiego wschodu", "Rozmowy z mędrcem" oraz publikacje Osho. Czytając je, wiedziałem, o czym ci autorzy piszą, rozumiałem ich, a oni mnie. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że największym błędem, jaki możesz popełnić, to dać się prowadzić komuś innemu niż swoim własnym pytaniom. One prowadzą do Twojego źródła, one są drogowskazem, to one określają, jakie poznanie jest dla Ciebie ważne i kiedy.
Już wielokrotnie pisałem: mimo iż każdy z nas ma te same pytania, to musi zadać je sam. Jeśli zada je ktoś inny, nic na tym nie zyskasz, jeśli odpowie na nie ktoś inny i napisze o tym, nic na tym nie zyskasz. Jesteś! Musisz zadać własne pytania i przyglądać się temu, co pojawia się na scenie wielkiego teatru zwanego życiem. Wiedz jednak, to tylko teatr, a nie rzeczywistość. Ta świadomość pozwoli się otrząsnąć ze snu, przestaniesz gonić cienie przeszłości i im ulegać. Nie jest to łatwa droga ani usłana różami, zostaniesz sam, wszystko po pewnym czasie przybierze postać tego, czym jest, a jest tylko snem.
Zawsze masz wybór! Możesz medytować i wizualizować sobie, że jesteś znów kimś innym, teraz boską istotą, albo zobaczyć kulisy tego teatru. Jesteś tylko Ty, to jedyna prawdziwa rzecz, poznaj ją! Chyba że jesteś za bardzo przywiązany do swych wyobrażeń o sobie i chcesz budować kolejne, wmawiać sobie afirmacjami, że jesteś tym lub tamtym, że masz to lub tamto, że zasługujesz na to lub na tamto. To działa, a jakże! Tylko gdzie prowadzi?
Prawdopodobnie poczułeś lęk, że wszystko się skończy, cała gra, całe doświadczanie. Skończy się, czyż nie tego chciałeś? Zatopić się w Bogu? Więc może go nie twórz, a poznaj?!
Ciało i umysł to tylko obraz, kształt, nic więcej. Jak myślisz, co można osiągnąć, kierując się nimi? Sai Baba mówi tak: "ciało jest jak bańka mydlana, a umysł jak małpka". Jak myślisz, co mogła stworzyć taka kombinacja? Ile więc jest to warte? Jesteś, chociaż sam nawet nie podejrzewasz kim. Poznawaj to! Odbierasz siebie i innych zmysłami, zaufałeś temu, bo czemu by nie, wydaje się to takie realne. Tym sposobem obraz zasłonił Ci rzeczywistość. Zacząłeś wierzyć, że aby coś osiągnąć, musisz na to zasłużyć, otworzyć się itp., ale nic nie musisz. Jesteś! Słyszysz własny głos? Jesteś!
Jedyną rzeczą, jaką mogę zrobić dla Ciebie ja i jaką mogą zrobić inni, to pokazać Ci, kim nie jesteś. Prawdę mówiąc, to jedyną rzeczą, jaką Ty sam dla siebie możesz zrobić, to zobaczyć, że nie jesteś tym ani tamtym. Po prostu jesteś. Reszta jest wynikiem umysłu, to on pokazuje Ci: jestem tym, jestem tamtym, byłem tym, będę tamtym. Jednak jest to sztuczką największego iluzjonisty, jakim jest umysł. Wchodząc z nim w grę, zawsze balansujesz na krawędzi zatracenia się w jego sztuce.
Chcesz doświadczać miłości, żyć w harmonii z nią, a ja myślę, że większość tych, którzy to deklarują, mylą miłość z życiem w zgodzie z własnymi wyobrażeniami. Ich myśli to: "przecież ja doskonale wiem, jak żyć w miłości, jak tworzyć z nią harmonię, jak tworzyć idealne związki etc.". Ale jak chcesz żyć w harmonii z wszechświatem, kiedy układasz go w głowie afirmacjami? Sam czynisz się Bogiem, władnym uzdrawiania świata. A od kiedy to świat jest chory?
Ale jesteś Bogiem i możesz to robić, możesz wszystko, i tutaj potrzebny jest rozsądek, a nie lęk przed karą, karmą, czy jeszcze innym cudactwem. Rozsądek, czy to, co robię, jest właściwe, czy to służy wzrostowi świadomości, czy jej upadkowi? To jedyne, czego trzeba. Pamiętaj, nic nie jest złe, tylko prowadzi w różne strony, jedno ku jasności, drugie do ciemnoty. To samo tyczy się zabawy z umysłem, owa zabawa zawsze Cię w nim uwiąże, na szczęście nic, co zrobione umysłem, nie jest trwałe.
Przy okazji pisania tekstu "Techniki i błędy cz.2" podjąłem temat samooceny. Tutaj również podkreślę, jedyną samooceną jest świadomość "jestem". Kiedy jestem, to istnieję dla wszystkiego, wszystko istnieje dla mnie, a właściwie we mnie. Jestem wszystkim, co istnieje, ponieważ gdyby nie ja, nic by nie istniało, bo nie byłoby potrzeby. Jednak pisząc ja, w tym kontekście mam na myśli świadomość, ożywioną świadomość, to ona doświadcza i tylko po to istnieje cała reszta.
Praca nad sobą to zmiana siebie, kształtowanie innego obrazu siebie. Taka praca zmieni Twoje doświadczenie, bo musi, lecz zmienisz tylko wystrój, wciąż pozostajesz uwiązany w zabawie. Chociaż zapewne stworzysz sobie takie warunki, w jakich będzie Ci świetnie. Umysł nie lubi się nudzić, a doświadczając zbyt długo jednych i tych samych uczuć, zacznie kombinować. I nie jest ważne, jakich uczuć będziesz doświadczał, czy będą to wzniosłe, wysoko wibracyjne, czy jakiekolwiek inne.
Uświadomienie sobie obecności oraz całego "jestem" daje uwolnienie od nadawania realności temu, co realnym nie jest. Stany bycia odróżniają się od afirmowanych tym, że te pierwsze są prawdziwe i po prostu są, a afirmowane trzeba utrzymywać. Jeżeli musisz coś robić, aby tym być, to znaczy, że tym nie jesteś. A mimo, iż możesz stać się, kim zechcesz, to prawdziwe jest tylko "jestem". Reszta to Twój sen, twórcza, niewyczerpana inwencja.
Lęk czy miłość
W wielu publikacjach przeczytać można, że istnieją tylko dwa najważniejsze uczucia; miłość i lęk. Wszyscy byśmy chcieli widzieć wypełniającą nas miłość, a jak jest naprawdę? Ojej, i znów okażę się tym, który pisze złe wieści. Lecz trzeba patrzeć na siebie uczciwie. Musimy podejść do siebie sumiennie, bez krętactw, bez wybielania, nie jesteśmy w końcu politykami a to, co robimy, to nie są wybory. Odpowiedzialne podejście do siebie cechuje ludzi szczerych i takim musisz być. Przyznanie się do tego, co czuję umożliwia realną zmianę, natomiast oszukiwanie daje tylko pożywkę umysłowi, który wymyśla jakby to nic nie robiąc uzdrowić się i tym samym nabijamy kieszeń różnym terapeutom.
Jak zwykle zacznę od siebie; przypatrując się moim intencjom zacząłem zauważać w nich coraz więcej lęku. Zdziwiłem się. Okazało się bowiem, że moje działania są podyktowane strachem. U podnóża moich działań leżał lęk, a gdzie miłość? A gdzie inne intencje oczyszczane przez lata rozwoju duchowego? Temat nie dawał mi spokoju i przyglądałem się dalej - oczywiście szukając jakiegoś pocieszenia, ukrytego światełka - niestety bezskutecznie. Nie znaczy to bynajmniej, że ciągle się boję, o nie, nie o to chodzi. Taki lęk to ledwie przeszkoda, a ja piszę o „Mount Everest” lęków. Zaraz wszystko wyjaśnię.
Lęk, jaki nami kieruje ujawnia się w postaci chciwości, łakomstwa, żądzy, to oczywiste, ale również widać jak stoi niczym filar u podstaw potrzeby zakochania się, jako lęk przed samotnością. Również rozwój duchowy jest (aż nadto) zasypany strachem, tu wszyscy się boją, jedni rozwijają się bo boją się być nikim, inni bo boja się zemsty Boga za grzechy, jeszcze inni boją się życia więc najlepiej się oświecić i przestać mieć z nim cokolwiek wspólnego. Nic dziwnego, że jako społeczeństwo a nawet i gatunek, wciąż jesteśmy w powijakach ewolucji. Wiadomo przecież nie od dziś, że jak człowiek się boi, to działa nieracjonalnie, choć, trzeba to przyznać, potrafi wydobyć z siebie olbrzymią determinację. Nasze działania to lęk! A dokładniej mówiąc, przyczyny działania to lęk. Pytając o źródło tego zjawiska, odkrywamy podświadome pokłady przerażenia związane z życiem w materii. Widzimy wyraźnie ogłupienie wynikłe z życia w nowym środowisku. Nagle okazuje się, że tutaj o wszystko trzeba się starać, pojawiły się potrzeby ciała - chociażby okrycie się od zimna. Oddzielenie od macierzy to szok, dlatego tak trudno to zauważyć.
Trzeba zaprzestać bać się siebie i na siłę zmieniać; przypatrz się sobie. Nie czując siebie nie wiesz gdzie jesteś. Nie przyznając się do siebie jak możemy w sobie cokolwiek zmienić? Czy możesz zaradzić czemuś o czym nie masz pojęcia? Lęk ma to do siebie, że blokuje zmiany stąd wysiłek i opór. A więc rozwój duchowy nabiera sensu, trudzimy się i zalepiamy jeden plakat, drugim. Siła tej emocji jest dostrzegalna na każdym kroku, jasno widać jak lęk paraliżuje sabotując nasze działania. Ulegając jego wpływom hamujemy ewolucję nie tylko swoją, ale i wszystkich w naszym otoczeniu. Działania podyktowane strachem przynoszą skutki na podobnym poziomie.
Naturalne zwierzęce cechy jakimi jesteśmy obdarzeni, mianowicie wewnętrzny głos rozmnażania się, walka o pożywienie są podyktowane lękiem o nieistnienie. Pomyśl nad tym, a sam zobaczysz, rozszerz horyzonty badania, a zdziwisz się jak wiele tego jest. Nie lubię się dołować, ale też nie jestem zwolennikiem oszukiwania się i mówienia sobie, że jestem pełnym miłości - to śmieszne. Jakby tak zrobić sondaż na ten temat z pewnością jego wyniki zwaliłyby nas do parteru, okazałoby się, że nie mamy pojęcia czym jest miłość. Stare przysłowie mówi tak „krowa która dużo ryczy mało mleka daje”. Piszemy poematy o miłości, rozpisujemy się tworząc tysiące zalegających półki domowe i sklepowe dzieł o miłości. Czyż jak coś jest oczywiste, to czy trzeba o tym dużo pisać, mówić? A ciągle przybywa nowych, czy to nie zastanawiające? A jakże wyraźne.
Kilka lat temu byłem na zajęciach gdzie dużo mówiło się o miłości, było tam takie ćwiczenie „wyobraźcie sobie, że żyjecie w świecie doskonałym i pełnym miłości, jak byście się zachowywali?”. Trudno jest mi nawet dziś to opisać, jeśli widzieliście kiedyś broszurki świadków Jehowy, to już możecie mieć jakieś wyobrażenie a teraz podkręćcie infantylność jeszcze o kilkadziesiąt stopni. Jeszcze dziś mnie mdli jak o tym wspominam. Boże chroń nas przed taką miłością.
Głosimy, że Bóg nas kocha, a jak to się ma do tego jak żyjemy, czym objawia się ta jego miłość? Ale nie o tym jest ten tekst. Może innym razem. W tym temacie trzeba wiele zrozumieć.
Wracając jednak do lęku, rozpatrzyłem wiele, zobaczyłem jak destrukcyjne są te intencje. Odczuwając lęk świadomie bądź nie, dążymy do dwóch rzeczy. Po pierwsze, chcemy aby się to jak najszybciej skończyło; wewnętrzne ciśnienie jakie temu towarzyszy, przyśpiesza proces dając spełnienie w postaci materializacji. Po drugie, pragniemy zabezpieczyć się z lęku przed tym lękiem, tworzymy sobie sztuczne bezpieczeństwo. Robimy to na wiele sposobów, zakładamy alarmy, kupujemy psy obronne, uczymy się sztuki samoobrony, wynajmujemy ochroniarzy albo piszemy afirmacje o bezpieczeństwie. Nieważne co robimy, to ciągle lęk, chcesz być bezpieczny z lęku a nie wolny od lęku. To nader istotna różnica.
Jednak cokolwiek robisz ciągle jesteś uwikłany w lęk i jego złudne zabezpieczenie jakim jest próba bycia bezpiecznym. Dzieje się tak dlatego, że zabawa trwa, bawi się umysł, a on nie lubi się nudzić. Umysł lubi mocne wrażenia, nie wierzysz? Jakie filmy lubisz, jakie książki czytasz, jakie wiadomości ze świata są Ci najbliższe? Lubisz się bać, a może płakać, a może śmiać się do łez? To wciąż są silne wrażenia, jak zwykle nie potępiam ani nie gloryfikuję żadnych. Bądź sobą, ale rozum siebie samego! Rozróżniasz pomiędzy doznaniami, określasz które są dobre a które złe; wybierasz zabawę jako dobro, a odrzucasz samotność jako zło. Ale prócz różnych wrażeń jakie to przynosi, to wciąż jedno i to samo. Ta sama energia, mocne wrażenia, niezapomniane przeżycia. Nie namawiam do cierpienia zamiast radości, o nie. Obnażam tylko zjawiska, nic nie jest takie jak się wydaje, tego nie zapominaj.
Zauważ, że cokolwiek z tym zrobisz wprawisz tylko jedną część umysł w opozycję do drugiej, jedna się boi więc drugą, tą nie bojącą się, próbujesz zwalczyć ten lęk. Jak może zaistnieć w świecie pokój jeśli codziennie w miliardach umysłach toczy się wojna?! Uważasz, że coś się zmieniło? Umysł bawi się dalej. Co jeszcze Ci pokaże? Oświecenie? Ostatnio dostałem e-maila od znajomej, która użyła bardzo fajnego określenia „gry i zabawy” - tak, dokładnie tak to można skwitować. Bawmy się jeśli chcemy, ale wiedzmy, że to zabawa. W całej mojej pracy nad sobą jedno tylko gloryfikuję, to poznanie. Chociaż i ono było podyktowane lękiem, że zostanę w tyle, że inni mnie wyprzedzą. Ostatecznie to poznanie pozwoliło mi zobaczyć co jest za zasłoną, dlatego nie potępiam lęku. Pozwalam sobie na poznanie tej strony, którą tak pieczołowicie zasłaniałem medytacjami, wizualizacjami, afirmacjami, Boże przecież to nie byłem ja. Nieważne co czuję, jest to moim udziałem i najlepiej jest to poznać miast wypierać się tego, a wtedy „coś” (może miłość) to uzdrawia, władza tych emocji maleje. Pozostaję ja, obecny, świadomy, czysty.
Lęk staje się złudzeniem, pozostaje czysta, nieustraszona świadomość. Żyję w świecie i po raz pierwszy cieszę się z tego, że nie próbuję go układać, kreować, zmieniać. Przestaję się bać więc nie próbuję tworzyć życia w sposób, który jest dla mnie przewidywalny. Zaczynam się cieszyć z nieznanego jutra.
Bardzo ważnym krokiem na ścieżce (nie lubię tego słowa, bo niema żadnej ścieżki) jest samotność. Spokojnie, nikogo nie namawiam do zostania samotnikiem. Mam na myśli brak uzależnienia się od kogokolwiek i czegokolwiek w jakikolwiek sposób. Inaczej mówiąc bądź sam ze sobą, ale nie zamknięty na ludzi, którzy Cię otaczają. Bez względu czy się zakochasz, odsuniesz od wszystkich, czy przyrzekniesz komuś zemstę, nie ma w tym wolności. I znów uczulam, dobrze to zrozum nie namawiam do samotności i życia pozbawionego partnerstwa. Widzę, że to właśnie olbrzymia odwaga i zgoda na nieprzywiązywanie się do nikogo ani do niczego, daje możliwość zrobienia poważnych „kroków” ku przebudzeniu. Jeśli cokolwiek stanie na drodze do przebudzenia, nie osiągniesz go. Paradoks polega na tym, że dopiero w samotności potrafimy zobaczyć i poczuć jedność z innymi, nieoddzielność. Gdy nie ma obiektu miłości, miłość wyłania się i ujawnia swą prawdę. Dopiero wtedy jasno widać co jest powodem ożywienia, wszystko przecież jest ożywione jednym i tym samym duchem. Wszystko staje się jednym, dlaczego miałbyś kochać kogoś bardziej? To nie miłość! To co nazywamy miłością, to tylko wrażenia umysłu oparte na wyobrażeniach i oczekiwaniach.
A teraz rozjaśnimy sobie to jeszcze bardziej. Kiedy „pozbywam” się wszystkiego, nic mnie nie trzyma mogę iść wszędzie, robić to, co czuję, że powinno być zrobione. Nie chodzi o samotność w sensie samotnika, osoby nieprzystosowanej do życia, chodzi o niezależność. Nie zwalniaj się z pracy zamieniając ją na jaskinię, to kiepski pomysł. Osho pisał o tym stanie, że wymaga olbrzymiej odwagi gdyż stajemy wtedy twarzą w twarz z najgorszymi lękami. Zgadzam się. Uczestnicząc w życiu widzę jego zasady. Pozwala to zobaczyć iluzoryczność tego co się dzieje, widzę wyraźnie, że to tylko umysł. Moje wierzenia przybierają kształty lęków, patrzę na nie, staję twarzą w twarz, a one znikają. Kiedy przyjrzysz się temu co czujesz, to znika, traci władzę, widzisz, że to tylko wyobraźnia. Oto naturalny proces zwalniania umysłu z roli przywódcy. Demaskujesz go. Zaletą tego sposobu jest wzrost wewnętrznej siły oraz czucie samego siebie. Samotność nie pozwoli Ci się schować pod niczyją spódnicę, nawet Boga, będziesz zdany tylko na siebie. Ten stan nie należy do najprzyjemniejszych, jest częścią procesu, ale tylko wtedy poznasz siebie, tylko w tym stanie zdasz sobie sprawę kim jesteś. Nie ma tu żadnej alternatywy, jesteś tylko Ty i to, co stworzyłeś. Spróbuj myśleć o ciele jako o czymś czego używasz, to samo z umysłem, Ty go tylko używasz. Wtedy jasno i wyraźnie zobaczysz co stworzyłeś. Ciekawe co?!
A teraz Twoja kolej, powiedz sam do siebie (odrzuć na chwilkę twarz miłującego anioła, lub twardziela), ile Twoich działań jest wolnych od lęku? Zastanów się dobrze. Ja miałem dość nieciekawą przeszłość, niemiłą karmę i długo borykałem się z niską samooceną, więc i oszukiwałem się ładnych parę lat. Ty zobacz, jasno i wyraźnie przypatrz się sobie. Ja się przeraziłem, a jak jest u Ciebie? Zapomnij o tym, że jakakolwiek technika da Ci uwolnienie, nie da, acz sprawi, że przestaniesz widzieć siebie, a zaczniesz widzieć stworzenie jakiego dokonałeś za jej pomocą, przestań jednak nad tym pracować, a sam się przekonasz co osiągnąłeś. Obudź się!
Pozwólmy sobie na małe spostrzeżenie dotyczące Polski, czyż wszechobecny lęk nie przejawia się coraz to jawniej w naszym życiu? A w świecie, czyż nie widać ekspansji strachu? Na szczęście lęk przed tym, co się dzieje spowoduje zmiany. Jak na ironię, to nie miłość ale lęk nam najpewniej pomoże. Zabawa trwa.
Czy to znaczy, że miłości nie ma? Ależ jest i to bardziej prawdziwa niż byśmy kiedykolwiek przypuszczali. Jednak nie poznamy jej dopóki nie zmienimy się sami. Dopóki kierujemy nasze uczucia, dopóki chcemy je doświadczać, dopóki uważamy, że one nam służą. Myśląc tak ciągle obracamy się w lęku spowodowanym szokiem materii, pisałem o tym wcześniej. Mówiąc o miłości, mówimy o Bogu, o pełnej świadomości tego czym jestem. Nie mogę więc rozdawać miłości według zasług, tylko wiem, że wszystko jest ożywione tym samym i wszystko co żyje, w jakiejkolwiek formie, wychodzi z tego czym jestem.
Paradoksem jest, że wtedy nie jestem wcale miłującym, dobrym, świetlistym, wtedy po prostu jestem. Czy Bóg jest dobry? To czemu pozwala istnieć cierpieniu, morderstwu, narkomanii? Jak myślisz? Nasze wyobrażenia są zaledwie wyobrażeniami i nic więcej. Rzeczywistość nie jest taka, jak nam się wydaje.
Jak odnieść się do tego tekstu... Pokaże on wiele trudnych pytań, nie lekceważ ich! To właśnie trudne pytania pozwalają ewoluować. Co warta jest wiedza, którą potrafisz wyjaśnić? A jeśli jest coś warta, to dlaczego wciąż zadajesz te same pytania?
Obudź się!
Niebezpieczeństwo
Od niepamiętnych czasów ludzie, którzy weszli na ścieżkę rozwoju duchowego błądzili. To jest normalne, szukali tej właściwej, próbowali różnych. Jednym się udawało, a innym nie, jedni znajdowali to, czego szukali, inni błądzą do dziś. Podczas gdy jedni nadal szukają właściwej metody, praktyki, doktryny, właściwego mistrza, drugim odbija i teraz wszystkiemu zaprzeczają. Ale się pomieszało...
Najważniejszy błąd jaki rodzi niewłaściwy rozwój duchowy, to rozdzielenie materii od ducha. Wielu ludziom do dziś wydaje się, że tylko dzięki znienawidzeniu i zniszczeniu swego ciała mogą doznać duchowego oświecenia. Czy tak jest, czy ta metoda jest słuszna? Na to pytanie daje odpowiedź regresing, metoda dzięki której możemy zobaczyć skutki naszych decyzji i działań. Na takich zajęciach ujawniają się różni przegrani mistrzowie. Jednak nie po to, aby się obwiniać, pokutować, tylko aby raz na zawsze uzdrowić swój stosunek do rozwoju duchowego. Przewartościować swoje intencje i zacząć jeszcze raz, tym razem już słuszną drogą.
Dlaczego uważam, że tym razem słuszną?
Zgodzisz się ze mną, że masz ciało? I zapewne zgodzisz się też, że lepiej jest mieć zdrowe ciało niż chore? I, co wynika z dwu powyższych pytań, dobrze jest o nie zadbać?...
A więc nie ma sensu go rozdzielać od ducha, gdyby to było rozwiązaniem to byśmy się na nowo nie rodzili! A jednak się rodzimy, wracamy do ciała. Logicznie rzecz biorąc mamy je, ponieważ jest potrzebne, prawda? Idąc dalej drogą logiczną, wszelkie umęczanie go daje tylko cierpienie i skutek ponownego powrotu na ziemię.
Twoja fizyczność to jeden z planów, na których istniejesz, nie ma więc sensu temu zaprzeczać tylko to wykorzystać. Oczywiście lęk przed zaakceptowaniem ciała może wywodzić się ze świadomości jego cierpienia. Człowiek boi się integracji, ponieważ boi się tego, co tam poczuje i zobaczy. Nie lubimy ciała, gdyż dostarcza nam nieprzyjemnych odczuć. Jednak te nieprzyjemne odczucia sami sobie stworzyliśmy naszymi decyzjami. Trzeba się do tego wreszcie przyznać i zamiast uciekać od odpowiedzialności, stawić temu czoło. Przecież nic wielkiego się nie dzieje, żadna dodatkowa krzywda z tego dla Ciebie nie wynika. Żyjesz w nim codziennie, więc nareszcie je poczuj. Ono się samo nie uzdrowi ponieważ nie ma takiej woli, choć ma takie możliwości. Jednak to znów Ty musisz wyrazić taką chęć, szczerą chęć. Możesz deklarować, że chcesz i przekonywać o tym innych. Jednak pamiętaj, prawda jest zawsze tylko jedna. A Twoje prawdziwe intencje wyjdą na światło dzienne stwarzając efekt.
Nie lubimy naszych ciał także dlatego, że wydają nam się nieatrakcyjne, nieładne, brzydkie. Oczywiście można korzystać z operacji plastycznych i je upiększać. Nie mam nic przeciw temu, ale niech wraz z takimi postanowieniami idą w parze pewne poczynania afirmacyjne. Niech dokona się uzdrowienie nie tylko w fizyczności, ale również w umyśle. Zaakceptuj się, naprawdę warto, masz ciało takie jakie masz. To też sam wybrałeś, chociaż tego możesz nie być zupełnie świadomym. Jednak tak się stało.
Idea oświecenia niesie z sobą jeszcze jedno zagrożenie, jest nim przekonanie „jeśli się oświecam to po co mi angażować się w życie? Męczyć się? Pracować? Przecież Bóg ma dla mnie coś znacznie lepszego”. Bóg ma dla Ciebie coś znacznie lepszego to prawda, ale dlaczego nie doświadczać tego już? Dlaczego po oświeceniu? Może właśnie praca jest czymś miłym, może nie ta! Jednak kto powiedział, że tylko do tego się nadajesz? Bądź jednak rozważny mierz siły na zamiary. Łatwo można ulec pokusie „pomodlę się i będzie dobrze”. No i pozostaje jeszcze kwestia, że możesz się nie oświecić w tym wcieleniu... i co?
Lepiej jest żyć, cieszyć się, tu na ziemi rozwijać swoje predyspozycje. Zresztą nachodzi mnie taka konkluzja, jak myślisz... czy jak uzdrowisz swoje ciało i ono zacznie przynosić Ci miłe odczucia, poprawisz swoją sytuację materialną, to dalej będziesz chciał tak szybko uciekać z tego życia?
No właśnie, wtedy nagle okaże się, że życie wcale nie jest takie złe i oto chodzi. Harmonia jaką rozwijamy z Bogiem ma działać też z ciałem. Jesteś całością i tak masz się rozwijać jako całość. A wtedy nie będzie błędów i kolejnych powrotów do tej samej lekcji.
Poczucie własnej wartości
Pomyśl ile razy odmówiłeś czegoś, ponieważ uważałeś, że dla Ciebie to jest za dużo, nie dasz sobie rady. Ile razy pomyślałeś „nie zasługuję na to, nie jestem tego godny, nie mogę tego przyjąć”. Czy kiedykolwiek zrobiłeś sobie taki remanent duszy i zapytałeś siebie samego - kim bym był i co bym miał, gdybym w przeszłości postąpił inaczej? Gdybym bardziej się cenił? Zakładam, że nie jednokrotnie zastanawiałeś się nad tym. Trudno jest bowiem nie żałować mając świadomość tego, iż gdybym postąpił inaczej miałbym więcej, byłbym szczęśliwszy, itp. A jednak, przy kolejnych okazjach znów się wahasz, znów przychodzą do głowy sabotujące myśli i znów kolejne zaprzepaszczone szanse. Czy to musi tak być? Czy ja zawsze muszę być na końcu? Czy zawsze to ktoś inny będzie spijał śmietankę?
Można się zadręczać i ciągle zadawać te pytania, ale czy na pewno da się to rozwiązać tymi pytaniami? No cóż, przeanalizujmy to razem. Pierwsze pytanie to „czy to musi tak być?” Hm... Jakie wnioski można wyciągnąć z tego pytania? Ano dwa, pierwsze z nich to myśli twierdzące - tak, musi tak być, bo... Ale są i drugie mówiące - mam tego dość, musi być jakieś rozwiązanie. No i właśnie, jakie? Tutaj przychodzą nam do głowy kolejne dręczące myśli, - ale co ja mogę? W zależności od tego, jakim tropem podążymy, zbierzemy odpowiedni plon swoich decyzji. Jeżeli zatrzymamy się na pytaniu, „co ja mogę?” I zostawimy to tak, nasza samoocena spadnie, ponieważ udowodniliśmy sobie, że nic nie możemy. Nie zostało podjęte żadne działanie. Kolejne trudne pytanie to „czy ja zawsze musze być na końcu?” Oczywiście odpowiedzi też będą dwojakie, tak jak wyżej. I niewątpliwie ostatnie z naszych pytań też przyniesie podobne rezultaty.
Ale czy dało to odpowiedzi? Czy naprawdę uzyskaliśmy to, co chcieliśmy? Oczywiście, że nie. Odpowiedzi na tak postawione pytania zawsze dadzą efekt „tak lub nie” Jednak to niczego nie rozwiązuje. W niczym nie posuwa nas do przodu, chyba, że kogoś zadawala odpowiedź, która pokazuje, że przed nami jeszcze długa droga.
Więc problem leży w pytaniu... Jak zatem pytać, aby otrzymać odpowiedzi? Od tego wiele zależy, właściwie cała praca. Zapewne zgodzisz się, że od uzyskanej odpowiedzi zależy skutek podjętego działania. Ale jak pytać?
Na różnych kursach szkoleniowych z psychologii sukcesu dowiadujemy się, że pytania zaczynające się od „czy...” Są pytaniami zamkniętymi, po których następuje krótka odpowiedź tak lub nie. Więc może nauczmy się pytać, dlaczego? To zmusi naszą podświadomość do pełniejszych odpowiedzi i tak zadane pytanie trafia do przyczyny. Pytamy przecież, dlaczego tak mam? Dlaczego tak się dzieje? Widzisz różnicę? Zapewne zauważyłeś już korzyści płynące z tak stawianych pytań.
Przypuszczalnie zastanawiasz się, co to ma wspólnego z poczuciem wartości? A ma i to wiele, od samooceny, jaką już masz zależy wybór rodzaju pracy nad sobą, jak i jakość zadawanych pytań. A ponieważ dostępny jest cały wachlarz technik, doktryn, idei, etc., tak więc, można z powodzeniem zagmatwać się w tym wszystkim i niczego ostatecznie nie osiągnąć.
Ok, kiedy już to wiesz można przejść dalej i zastanowić się nad tym „dlaczego”. Na początek jednak trzeba zrozumieć, czym jest wysoka samoocena, aby podążać w głąb tego tematu i ostatecznie móc coś zmienić. Taki przecież jest cel. Nie znajomość drogi, a podążanie nią prowadzi do celu.
Samoocena, to oczywiście (jak wskazują źródłosłowy) ocena samego siebie, czyli wszelkie myśli, jakie masz na swój temat. Wszelkie!! Nawet te, które wolałbyś jak najszybciej wyrzucić. Jednak one też są brane pod uwagę składając się na całokształt Twojej samooceny. Ja osobiście wolę określenie „własna wartość”, precyzyjniej oddaje temat. A jak już wskazałem wcześniej, im dokładniej się coś nazwie, tym jaśniej jest rozumiane, a to wpływa na końcowy efekt. Jeżeli czuję swoją wartość jako wysoką, cenię się wysoko, cenię siebie i to, co wykonuję, co mam do zaoferowania, tym samym tworzę swoją rzeczywistość. Jednak musi to być poparte samoświadomością, a nie wmówionymi sobie myślami o tym, jaki to jestem super. Proszę zdać sobie sprawę, że Tworzysz swoją rzeczywistość innymi słowy warunki, w jakich żyjesz!! Całe otoczenie!! Każdego dnia!! Czyż to nie jest motywujące, aby zastanowić się nad sobą i odpowiedzieć sobie na pytanie - to, w jakim miejscu jest moja samoocena?
Proszę pomyśl nad czymś takim... Kto jak nie Ty kreuje każdego dnia Twoje życie? Idąc tym tropem i obserwując ludzi, zauważyć można, że ludzie z niską samooceną kreują rzeczywistość na małą skalę, właściwie korzystają z już dostępnych „szablonów”, podejmują pracę u kogoś, są zależni od kogoś, wierzą w to, co inni im powiedzą (na ogół bezrefleksyjnie). I dopiero ludzie z wysokim poczuciem wartości tworzą życie w oparciu o swoje pomysły, wyciągają własne wnioski w oparciu o swoje doświadczenie i intuicyjny wgląd w temat. Prawda, że bardziej pociągająca w tym świetle jest samodzielność.
Umiejętność świadomego korzystania z zasad boskich, czyli „dostępnych mechanizmów” jest wynikiem osiągniętej samoświadomości, jaka rozwija się pod wpływem pracy nad sobą.
Być może zaciekawiło Cię, co miałem na myśli pisząc „dostępnych mechanizmów”? I słusznie, przy tym temacie trzeba o tym powiedzieć. Korzystając z rosnącej samooceny (to kolejny pretekst, aby ją podnosić) zacząłem odrzucać wszystko, co poznałem do tej pory i zastanawiać się, dlaczego coś działa a dlaczego nie. O tym napiszę, kiedy indziej. Teraz opiszę pokrótce skutek moich dociekań. Zauważyłem, bowiem, że korzystanie z boskich zasad odbywa się każdego dnia, świadomie bądź nie i skutki będą zawsze. Co z tego wynika? Otóż tyle, że szkoda tracić czas na uczenie się zasad kreacji, a zamiast to poznać je!!! Przecież one istnieją, niczego nie trzeba się uczyć, jedyne to poznać je same. Odkrywcze?
Tak, więc człowiek ze świadomością swojej wartości będzie kreować swoje życie korzystając z boskich zasad na wielką skalę. Natomiast ktoś, kto ma trudność z określeniem siebie da się prowadzić ograniczonym prawem, moralnością itp. zasadom stworzonym przez innego człowieka. O skutkach chyba nie muszę pisać wystarczy popatrzeć przez okno bądź uruchomić wyobraźnię.
Widzisz więc, że podnoszenie swojej wartości jest nieocenionym sprzymierzeńcem w życiu i pod każdym względem korzystnym. Oczywiście, od tego, na jaką skalę życia chcesz sobie pozwolić też jest odpowiedzialne poczucie własnej wartości. Ona to, bowiem określa na ile sobie możesz pozwolić. Jak bliżej przyjrzysz się temu zagadnieniu (do czego Cię gorąco namawiam), to zapewne dostrzeżesz jak wiele rzeczy w Twoim życiu dzieje się za sprawą samooceny. Mam nadzieję, że masz ochotę na totalność, tylko tacy ludzie żyją pełnią życia.
Pisząc o tym trzeba jeszcze wspomnieć o bezpieczeństwie, które musi iść w parze z rosnącą samoocena, a to dlatego, że bojąc się podejmowania życia według własnych (intuicyjnych) wizji pozostaniesz zależny od ludzi tak, jak to miało miejsce do tej pory. I tu o dziwo, wielu ludzi pracujących nad podnoszeniem swojej wartości nie rozumie nad czym tak naprawdę pracują!! Przecież w tym wszystkim nie chodzi o to, aby pojawiło się dowartościowanie i wywyższenie, tylko, aby zwrócić sobie wolność, zaradność i niezależność. A do tego potrzeba bezpieczeństwa. Zgodzisz się zapewne ze mną, że celem nie jest zastraszenie innych swoją wysoką samooceną, a dzięki temu wyegzekwowanie swojej wolności, tylko o zaistnienie (realnie) wolności i niezależności. Człowiek musi czuć się bezpiecznie, aby mógł cokolwiek zmienić w swoim życiu, aby potrafił stawić czoła ograniczającym wierzeniom. Pamiętać należy, że stawiamy tutaj czoło całemu społeczeństwu, które w swojej lwiej większości jest zależne, zastraszone i zniewolone, a poprzez to walczące. Człowiek, który się boi jest człowiekiem agresywnym. Zmiany podejmowane wśród takiego otoczenia, mogą wymagać przeciwstawienia się takim zjawiskom dominującym jak tradycja, religia, przynależność do grupy, rodzinne tabu...
Rosnące poczucie własnej wartości prowokuje do samodzielności, zaradności i zmian, realnych zmian, a nie tylko do tego, aby chodzić z zadartym noskiem. Nie da się podnieść samooceny i jednocześnie bać się ruszyć z miejsca!!
A teraz przypomnij sobie jak zaczyna się ten tekst, uświadom sobie jak wiele rzeczy Cię ominęło, bo żyłeś starymi wierzeniami. Jednych to przerazi innych zastanowi, ale zawsze pojawi się refleksja i o to chodzi. Teraz już nie musisz reagować jak dawniej, a możesz zacząć tworzyć siebie i swoje życie. Chyba nie muszę Cię zachęcać do podnoszenia swojej wartości... Zachęcę Cię jednak do poszukiwań i zadawania pytań dotyczących prawdy o sobie, mam tu na myśli, że jak zdasz sobie sprawę z tego, kim jesteś i po co żyjesz, wtedy zobaczysz jasno i wyraźnie, czym jest wysoka samoocena, jak ona działa... Będziesz zaskoczony, gwarantuję. Do tego jednak trzeba najpierw ją podnieść, aby potrafić się przyznać, kim jestem i po co tu jestem.
Wraz z rosnącą wartością będziesz coraz bardziej wolny, będziesz poza tymi zależnościami międzyludzkimi, jakim poddawałeś się do tej pory. I trzeba czuć się bezpiecznie, aby nie pojawiły się intencje ponownego uzależniania się, bo... Czuję się samotny, od nikogo nie zależę, wszystko muszę robić sam. Już nigdy nie będzie tak jak było. Niestety, znam ludzi, którzy się tego wystraszyli, bali się nagle być niezależni i mocni, pewni i boscy!!
Zapamiętaj... Nie jesteś tylko człowiekiem!!
Rycerz i król
Do tej pory pisałem językiem rozwoju duchowego. Robiłem to dlatego, ponieważ myślałem, że tym sposobem mogę przybliżyć moje doświadczenie. Niestety. Używając skojarzeń związanych z rozwojem, nieświadomie wprowadzałem chaos. Teraz się to zmieni.
To, co piszę, nie odnosi się do rozwoju duchowego, chociaż może być tak odbierane, z racji pokrewności wniosków. Zapewniam jednak, że mówimy o czymś zupełnie odmiennym. Zarówno cykl "nowe życie", jak i "przebudzenie", odnosi się do świadomości kulis swej istoty, nie zaś do tematyki związanej z rozwojem. Staram się pokazać, że poprzez rozwój zaćmiewamy sobie widzenie siebie. Odwołujemy się do hipotez, próbujemy urzeczywistnić cudze wizje. Zapewne się nie zgadzasz, przypomnij sobie, jak to było na początku Twej drogi. Nie wiedziałeś wiele o Bogu, aniołach, technikach. Poznając to, rodziła się wiara w to, co słyszałeś, zakładałeś - hipotetycznie - że to jest tak, jak Ci mówią, umysł prowadzony technikami dawał Ci odczuć te różne doświadczenia, rodziła się "prawda". Czy to jest złe? Nic nie jest złe, po prostu prowadzi w różne strony. Dzieje się tak, ponieważ techniki takie jak: wizualizacje, afirmacje, większość medytacji, odnoszą się do umysłu, narzucają zajmowanie się stwarzaniem. Koncentrują uwagę nie na tym, KTO STWARZA - ograbiając nas tym samym ze świadomości, "kim jestem" - lecz na samym stworzeniu, pokazując świat w sposób: "co mogę, a czego nie mogę". Takie działanie wyzwala potrzebę dodatkowej pracy nad całym myślowym obrazem siebie. Musisz bowiem ciągle podnosić swoją wartość we własnych oczach. To znów koncentruje na tym, jakobym był moim umysłem, moimi myślami o sobie - a przecież tak nie jest! Owszem jest to pewna część, z jaką się identyfikuję, lecz nie ma ona ze mną wiele wspólnego, ledwie to, że ją powołałem do życia i w nią uwierzyłem.
Różne piękne wizje opisywane przez ludzi, którzy medytują, prowokują nas do poszukiwania tego piękna, zatopienia się w nim i przebywania na wieki. Porównać to można do rycerza, który zrzuciwszy żelazną, ciężką zbroję, dostał obsesji ubierania się w jak najlżejsze łaszki. Ambaras pojawia się wtedy, gdy z racji tego przeobrażenia zacznie łaknąć być królem. Piękne, nieprawdaż? Ale to wciąż to samo królestwo.
W moich tekstach próbuję zwrócić Ci uwagę na to, że przecież i ten rycerz, i król, to tacy sami ludzie, a jedyna różnica jest w nazewnictwie i roli, jaką sobie przypisali. Mało tego, idę dalej, pokazuję, że to właśnie ich myśli tworzą wokół nich jarzmo snu. Rycerz, widząc jak wiele dzieli go od króla, próbuje się odreagować od rycerstwa, próbuje zmienić się w króla, ale czyż uczyni go to człowiekiem? Sobą? On próbuje być inny, lepszy, chodzić w lepszych szatach, mieć władzę, mieć coś do powiedzenia, cieszyć się posłuchem innych - przecież będzie królem! Zaczyna chodzić do szkół, gdzie uczy się poprawnie wysławiać, tam nauczyciele mówią mu, jak ma się zachowywać, uczą go manier, kreują go. Zaczyna interesować się strojami, już nie obchodzi go, co tam w kuźni wykuwa kowal, teraz chce wyglądać! Pnie się coraz wyżej w swych wyobrażeniach, zdobywa posłuch, wchodzi w kuluary, cieszy się z rosnących sukcesów.
- O tak, teraz jestem na dobrej drodze - mówi.
I rzeczywiście jest to dobra droga do zdobycia królestwa, zostania królem i cieszenia się z tego, co to ze sobą niesie. I to nazywam rozwojem duchowym. Ja przekazuję coś zupełnie innego, nie mieszam się do rozwoju duchowego i zdecydowanie od niego odchodzę. Jest to olbrzymie nieporozumienie. Niewzruszenie wybieram rzeczywistość.
Tak więc odrzucam całą ezoterykę nie dlatego, że jest nieprawdą, tylko dlatego, że nie chodzi w niej o prawdę, tylko o możliwości, a to znaczna różnica. To jak zabawa z plasteliną. Można wiele z niej zrobić, zarówno rzeczy pięknych, jak i obrzydliwych. Potencjał jest wręcz niewyczerpany, lecz cokolwiek z niej stworzysz, to ona wciąż pozostaje plasteliną!
Rozwój duchowy jest jakby pierwszym, acz niekoniecznym, etapem, gdzie poznajemy możliwości umysłu. Kolejnym jest poznanie jego samego oraz tego, co go ożywia, co sprawia, że on może w ogóle istnieć. Ciągle jednak jest to obracanie się wokół własnej osi. Wiedza zdobyta dzięki tym posunięciom pozwala wyjść dalej i chyba to tylko jest właściwe. Na obecnym etapie odrzucamy wiedzę i poznajemy rzeczywistość w sposób niekontrolowany. Żadne książki ani żadni nauczyciele nie mogą tutaj istnieć, wszyscy oni, gdyby się pojawili, stanęliby niczym przeszkoda. Taki stan umożliwia dostrzeżenie planu życia w sposób wcześniej "niemożliwy" do osiągnięcia. Teraz wyraźnie widać ożywienie, przestrzeń i poruszające się w niej istoty. Tutaj naprawdę widać sen, to nie jest tylko powiedzonko oświeconych. Jasno przedstawia się uzależnienie od myśli, koncepcji, wręcz kierat, jaki ludzie sami sobie narzucają, wyobrażając sobie, kim są. Ich połączone myśli tworzą "niekończącą się" mozaikę wzajemnych oczekiwań. Widać, jak rodzi się coś, co nazwałem "następującymi po sobie zdarzeniami". To bardziej precyzyjne od karmy. Określenie karma zakłada zaistnienie kary, zwrotu karmicznego. Cóż, mimo różnych prób zobaczenia tego, nie udało mi się niczego takiego zauważyć. Zresztą musiałoby istnieć coś poza mną, coś, co zsyłałoby na mnie owe zwroty karmicznie. Natomiast jest prawo następujących po sobie zdarzeń, które umożliwia kontynuację rozpoczętego przedsięwzięcia. Dla zobrazowania: biorąc młotek i uderzając się w palec, konsekwencją będzie ból, prawda? A czy można to nazwać karą, karmą? To przecież następujące po sobie zdarzenia, gdzie jedno wynika z wcześniejszego. A jeżeli uderzę nim w kolegę, to czy karmą będzie, jeśli on mi odda? Lecz on przecież nie musi mi oddać, prawda? I co z karmą? Inną - z pozoru - historią będzie, jeżeli ja sam po pewnym czasie poczuję się winny za to, co zrobiłem, i zapragnę to jakoś zrekompensować sobie własnym bólem. Jednak to również jest wynikiem wprowadzenia do życia prawa, następujących po sobie zdarzeń. Rozpoczynam kolejny proces o określonym skutku. Tutaj nie ma i nie może być mowy o istnieniu czegoś takiego jak karma. Kochani, nie wszystko, co pochodzi z Indii, jest właściwe! Gdyby coś takiego istniało, musiałoby być poza świadomością, określać konsekwencje i wymierzać je, a tak nie jest, już to podkreślałem. W procesie reinkarnacji dobieramy sobie sami kontynuację danych zdarzeń. Rozwiązywanie ich zależy od naszego do nich nastawienia - chcę odpokutować? Wybieram sobie taką możliwość. Chcę dalej brnąć w rozpoczętym dziele? Proszę bardzo. Mam już dość? Więc żyję zupełnie inaczej. Z takiego punktu widzenia śmieszne wydają się starania różnych podróżników duchowych. Stają się wręcz niezrozumiałe. - O co im chodzi? - można by rzec.
Wracając jednak do przebudzenia. Tutaj jednakże nie jest już śmiesznie, o nie. Po kolei "odkleja" się to, co nazywane jest karmą. Stajemy się jednostką, a jednocześnie doskonale zjednoczeni ze wszystkim. Odchodzą również połączenia między umysłami innych ludzi, wszystko dzieje się samo. Człowiek coraz częściej doświadcza spontanicznych stanów istnienia, niezwiązanych z umysłem. I to właśnie umysł próbujący to nazwać tworzy przestrzeń pomiędzy prawdą i jej swobodnym doświadczaniem.
Wyraźnie widzę, że to, co można nazwać prawdą, rzeczywistością - to płynie. Nigdy nie jest w miejscu, jest spontaniczne i nieprzewidywalne. Zresztą, nie ma potrzeby przewidywać, to jest czyste życie w swej doskonałej postaci - niekoniecznie chodzi mi o rzeczywistość przejawioną. To nasze umysły i starania, nasze próby kontroli przyszłości, układania jej w sposób przewidywalny, zabijają możliwość poznania boskiego drgania. Te same starania uniemożliwiają zaistnienie pokoju, szczęśliwości. Próbując stworzyć to afirmacjami, odwołujemy się ledwie do naszej wiedzy i wyobrażeń o tym stanie. Prawdziwe piękno kryje się poza wyobrażeniami umysłu, choćby i najświatlejszymi. Nawet takie medytacyjne doznania są niczym mrok w porównaniu z tą ożywczą inteligencją, kosmiczną zasadą.
Moja droga nie odchodzi ode mnie, wręcz przeciwnie, jest skoncentrowana w samo sedno tego, czym jestem. Tak skomasowana energia pozwala przebić się przez wyobrażenia o sobie, które nigdy nie będą mną. Dążenia oparte na poznaniu Boga prowadzą na manowce, dlatego że nie może być żadnego Boga. To umysły ludzi powołały do istnienia to coś, jest to wynikiem braku zrozumienia. Przecież nie widać Boga, a jednak ludzie na siłę próbują w niego uwierzyć i go poznać. To, co piszę, to nie jest infantylizm. Zastanów się, ludzie próbują uwierzyć! A potem poznać to, w co uwierzyli. Widzisz już, do czego zmierzam? Proszę nie zapomnieć, że umysł jest twórczy, im więcej się na czymś koncentrujemy, tym realniejsze się to staje. Niestety, nie dlatego, że to naprawdę istnieje, tylko dlatego że powołaliśmy to do istnienia. Bóg jest tylko w umysłach i wyobrażeniach, jaki więc z niego pożytek? Jednak to zaakceptują tylko ludzie o otwartych i odważnych umysłach. Odrzuć koncepcję Boga, a poznasz prawdę! Objawi Ci się to, co nazywałeś Bogiem. Miejsce, w którym szukamy Boga, to raptem przestrzeń, w której może zaistnieć nasza wyobraźnia i jej dzieła.
Paradoksem jest, że coś takiego jak "boskość" (celowo w cudzysłowiu) istnieje. Jednak wychodzi poza wyobraźnię, nie daje się objąć umysłem, jednak istnieje jako wszystko, czym jesteśmy, byliśmy i będziemy. Wizualizowanie sobie tego powoduje wyłącznie pomieszanie. Z moich doświadczeń wynika jasno: siebie można poznać wyłącznie poprzez zaprzeczenie wszystkiemu, z czym się identyfikuję. Dlaczego? Ponieważ to świat myśli i wyobrażeń. Nie wierzysz? A w czym mieszkasz? W co się ubierasz? Czym jeździsz do pracy? Co o sobie myślisz? Przykłady można mnożyć, ale sens jest tylko jeden - wszystko to są rzeczy wymyślone i sprowokowane do zaistnienia w obrębie dostrzeganej i odbieranej zmysłami przestrzeni.
Możesz myśleć, że oszalałem, ponieważ wciąż mówię o poznaniu siebie i siebie, i siebie, a co z Bogiem? Bóg jest nierealny, wymyślony, to wyobrażenie o tym, czego nie potrafimy pojąć. A jedyną prawdą dla każdego z nas jest on sam. Czyż nie uczono nas, czyż nie pisano w książkach i nie mówiono na wykładach, że wszystko inne jest odbiciem umysłu? Lustrem? Gdzie więc jest Bóg?!
To dlaczego działają modlitwy? - zapytasz. A ja odpowiadam, po pierwsze to ledwie kilka działa (nieprawdaż? Ile razy się modliłeś, a ile miałeś odpowiedzi?). Po drugie, jeżeli coś działa, to tylko dlatego że jesteś wszystkim i cała Twoja struktura myślowa zgadza się z tym, co chcesz. Po trzecie, Twoja wiara stwarza furtkę, która umożliwia zaistnienie rzeczy, o jakie Ty się nie posądzasz. Wiara czyni, że odwołujesz się do Twojej wszechobecności i dzięki temu możesz wprowadzić zmiany. Jednak to, ta wiara, oddziela Cię od tego, czym jesteś. Ciągle stoi Ci na przeszkodzie, abyś nie mógł dostrzec, że nikogo innego nie ma. Wiara w coś stwarza przestrzeń pomiędzy Tobą a tym, do czego zmierzasz, a przestrzeń to czas! Nie dziwne więc, że im mocniej wierzysz, tym dłużej musisz czekać na doświadczenie tego w sobie. Wiara odnosi się ściśle do umysłu, dusza nie musi wierzyć, ona tym jest! Wiara przydaje się w tworzeniu sobie życia na planie materii, tylko tutaj ma zastosowanie.
Jak myślisz, dlaczego przebudzenie nazywamy przebudzeniem? Czyż nie jest to ewidentne naświetlanie, że śnimy? Jak więc w śnie, jaki ciągle toczymy, możemy coś realnie zrobić? Każdy, kto miał świadome śnienie, wie doskonale, jak doświadcza się wtedy sennej "rzeczywistości". Jak nierealna się jawi, a jak jasno widać, że choć pokazuje piękne kolory i odkrywa nieograniczone możliwości, to wciąż jest tylko wymyślonym światem. Czy przebudzenie jest tym samym? Nie wiem... Z tego, co mi wiadomo, to nie jestem przebudzony. Domysły możemy zaledwie snuć. Jednak nie sądzę, aby wchodzenie w zabawę z umysłem przybliżało to zjawisko. Umysł tworzy kolejne iluzje, a ja mam szczerze mówiąc już dość.
Gdybym ja czytał ten tekst, pomyślałbym, że ten facet zabiera mi wszystko, w co wierzę, wszelkie instrumenty, jakich używam do swego rozwoju, o co mu chodzi? A no chodzi mu o to, że robienie technik i nazywanie tego rozwojem duchowym jest nieporozumieniem! To nie rozwój, to zabawa. Jednak aby dobrze funkcjonować w świecie materii, trzeba używać umysłu na miarę swego poznania. Podkreślam jeszcze raz, na miarę swego poznania. Nie powielajmy jakiś zbiorówek, myślmy samodzielnie. Miejsce, w jakim jesteś, daje Ci dostęp do pewnych "plików" w umyśle, na inne musisz jeszcze poczekać. Korzystajmy więc z tego, co znamy, idźmy drogą, z jaką mamy kontakt stopami, a nie taką, o jakiej tylko myślimy. Umysł to suma tego, co wiesz o sobie i świecie, w jakim żyjesz. Poruszajmy się więc po znajomym terenie, poznawajmy nowe, ale na miłość boską, nie nazywajmy tego rozwojem duchowym. Tyle ma to wspólnego z rozwojem, co dżem. Jest to droga poznawania umysłu, jego mrocznych i najjaśniejszych zakamarków, to wszystko.
Dobrze jest poznać umysł i wszystkie sztuczki (wizualizacje, medytacje itp.), aby radzić sobie w nieoświeconym życiu. Zdecydowanie jestem za. Jednak jasno zdajmy sobie sprawę z tego, co robimy. Nie mylmy pojęć i drogowskazów, ponieważ nigdy nigdzie nie dojdziemy. Chcemy więcej zarabiać? Ok, korzystajmy z wszystkiego, co nam umysł oferuje. Chcemy poprawić sobie warunki życia, kupić dobry i tani samochód? Ok, umysł też nam w tym pomoże. Poznawajmy go, ale nie mieszajmy go do przebudzenia. Tutaj trzeba poznać wszystko to, co uważam za "Ja", aby wyraźnie widzieć, w jakiej iluzji żyłem. A "Ja" to cały myślokształt w moim umyśle, moje wierzenia na mój temat. Jak poprzez ich zmianę, choćby na najpiękniejsze, poznać siebie prawdziwego, który sięga daleko poza horyzonty umysłowego poznania? Jak?
To, co przeczytałeś, nie nadaje się na tematy medytacyjne, nie jest też pretekstem do pisania oszałamiających dekretów afirmacyjnych, dlatego że zawsze wprowadzi konflikt. To są stany wykraczające poza umysł, mogące przez niego swobodnie przepływać, układać go, "dostrajać", jednak w nim nie pozostają. Nie są ograniczone jego możliwościami, wykraczają poza wyobraźnię. To stany bycia, a nie stworzenia. Poznawaj siebie, a wszystko samo się ujawni. Masz to ciągle, tylko zapomniałeś. Na pytanie: to po co zawracałem sobie głowę czytaniem tego artykułu? Odpowiadam: ponieważ dobrze jest wiedzieć więcej. Ja nie wskazuję drogi ani nie daję jedynych, słusznych technik, ja tylko opisuję swoje poznanie, ponieważ zaczynam wierzyć, że mimo wszystko moje doświadczenia poszerzą horyzonty czytającego. Pozwolą spojrzeć na siebie i swoją praktykę inaczej, a to już dużo. Moje teksty są jak mapy, które nie określają jakiegoś wyraźnego punktu, opisują tylko to, co jest.
Jesteś sobą i niczym więcej, dlatego poznawaj siebie.