Święta Urszula Ledóchowska Rozważania nad wybranymi fragmentami Pisma Św


Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście

Jezus przemówił tymi słowami: "Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. (...) Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych". Mt 11,25-26.28-29

Wiary nam potrzeba. Nigdy nie myślmy, że nasza wiara jest już doskonała, że mamy jej dosyć! Wiara nasza to sędzia, który nam wyrzucać będzie nasze grzechy i niewierności. Gdybym wiary nie miała, nie byłabym winna i wszystkie moje wykroczenia, od najmniejszych do największych, nie byłyby karygodne albo byłyby mniej karygodne. Ale ja wierzę... Wszystko naokoło mnie przypomina, że stworzona jestem dla Boga, że życie jest mi dane na to, bym Boga kochała i Jemu służyła.

Życie moje upływa w atmosferze wiary, więc też obowiązkiem moim - według wiary żyć, w duchu wiary postępować, z wiarą wykonywać moje obowiązki, tak największe, jak i najmniejsze, w duchu wiary patrzeć na tych, którzy mnie otaczają... Oto mój obowiązek: żyć z wiary, z wiarą w sercu. Ażeby tak było, muszę o nią prosić, ciągle prosić.

Posłuchajmy z zachwytem tych cudownych słów Chrystusa, dziękującego Ojcu swemu, iż te rzeczy - to jest wiarę, zrozumienie tego, co Boże, nadprzyrodzone - ukrył przed mądrymi i pysznymi tego świata i objawił maluczkim, pokornym. Jaka to zachęta do pokory, do tego najpiękniejszego ze wszystkich pragnień: być malutką, bardzo malutką, by Bogu zostawić chwałę, wielkość, panowanie. Przez te słowa uczy Chrystus nas, że kto chce otrzymać łaskę wiary - bo pamiętajmy, że wiara to łaska wlana w serca nasze dla zasług Jezusa Chrystusa, i my jej sobie dać nie możemy, ale tylko Bóg nam ją daje - ten musi być maleńkim, bardzo maleńkim we własnym mniemaniu.

Im więcej pragniesz tego światła, które ci daje poznać życie nadprzyrodzone, które ci daje wnikać w myśl Bożą, tym więcej musisz walczyć o pokorę...
Jezu, chcę wołać często za świętym Augustynem: "Panie, daj bym poznała Ciebie, bym poznała siebie. Ciebie, bym Cię miłowała, siebie, bym sobą gardziła". Im lepiej poznam swoją nędzę, tym lepiej poznam Ciebie, Twą wielkość, Twą wspaniałość. Im lepiej poznam swą nicość, tym goręcej będę umiała Ciebie kochać, bo myśl moja nie będzie zajęta moim "ja", tylko całkowicie zwróci się do Ciebie, zatopi się w oceanie Twej miłości. Panie, daj mi poznanie mej nędzy...

Jezus dziękuje Ojcu Przedwiecznemu za to, że wielkie Boże prawdy odsłania malutkim, a zakrywa je pysznym... Pokorne serce łatwiej aniżeli pyszne pojmuje wielkość spraw Bożych, bo trzyma się w swej pokorze cichutko blisko Boga. Nie jest ciekawe spraw ziemskich, nie szuka honorów i poważania, otwarte jest dla światła Bożego...

Czy ci to potrzebne, czy to chwała dla ciebie, że możesz powiedzieć, że wszystko wiesz, co się dzieje na świecie, co się dzieje w domu? Czy to wstyd, że nie jesteś szafką do przechowywania nowin i plotek? Nie pragnij nowin, wiadomości tobie niepotrzebnych. Chciej Boga, interesuj się więcej sprawami Bożymi, a trzymaj serce i umysł wyżej ponad tą ziemią, wtedy światło Boże i prędzej, i łatwiej je oświeci.

Jezu, uczyć się chcemy od Ciebie, żeś cichy i pokorny. Jak słodki jesteś, jaki dobry dla wszystkich, którzy się do Ciebie zbliżają... Jezu, chcę iść Twą drogą cichości i pokory - cicho, nie skarżąc się na nic. Cicho, bez niecierpliwości, nieuprzejmości, szorstkości. Cicho w przeciwnościach, by nigdy nie stać się przez swe skargi i złe humory ciężarem dla nikogo. A jaka cudna nagroda: znajdziecie ukojenie dla dusz waszych!

Nie ma większego dobra dla duszy żyjącej tu, na ziemi, jak mieć w sercu wielki, święty pokój Boży. Pokój to pierwszy dar, jaki Chrystus przyniósł Apostołom po swym Zmartwychwstaniu, to najcenniejszy dar, bo jest on podstawą szczęścia, złączenia z Bogiem, pracy nad sobą i świętej radości. Dusza pyszna nigdy nie doznaje pokoju, dusza zaś pokorna ma w sobie święty, Boży pokój, bo nią nie miotają ani ambicja, ani próżność, ani pragnienie chwały i uznania, ani zazdrość, ani kłótnie. Pokorny nie staje do kłótni, w Bożym pokoju znajduje radość i szczęście, znajduje siłę i ochotę do pracy nad sobą, moc w przeciwnościach, odwagę w niebezpieczeństwach - znajduje Boga, bo gdzie pokój, tam Bóg.
Jakże z głębi serca wołać powinnam: Jezu cichy i serca pokornego, uczyń serce moje według Serca Twego i daj mi Twój święty, Boży pokój!

Pokora to rozum oświecony światłem Bożym, to rozum, który każdy może w sobie wyrobić...
To zrozumienie prawdy - prawdy, której nikt zaprzeczyć nie może. A jaka jest ta prawda? Bóg jest wszystkim, a ja jestem niczym. Bóg jest wszystkim, alfą i omegą mego istnienia. On mi dał życie, On w każdej chwili może mi je odebrać. Nie mogę właściwie powiedzieć: za dziesięć, za pięć minut zrobię to, pójdę tam - bo może mnie już śmierć zabierze, czy ja wiem? To od Boga zależy, nie ode mnie. Życie moje do Boga należy, nie do mnie. W stosunku do życia mego doczesnego - jam niczym. Bóg mi dał rozum, zdolności, talenty, w większej lub mniejszej mierze. To wszystko do Niego należy, nie do mnie. Ja sobie nie mogę dodać ani rozumu, ani zdolności, ani talentu, a Bóg, który mi dał to, co mam, może w okamgnieniu wszystko zabrać. Może odebrać zdolności, może odebrać wzrok, słuch, mowę, a nawet rozum. On wszystko może, bo wszystko to, co jest niby moje, nie jest moje, ale Boże. On wszystko może, a ja nic, nic a nic! Więc w stosunku do moich zdolności, rozumu, talentów - jestem niczym, a Bóg jest wszystkim.

A zdrowie moje? Bóg mi je dał, nie ja. Bóg może z dnia na dzień, z godziny na godzinę zesłać na mnie niemoc, może zesłać bolesną, długotrwałą, strasznie męczącą chorobę, a ja na to nic nie poradzę. Jeśli Pan Bóg zechce, to lekarze znajdą na nią lekarstwo, pomoc, a jeśli Bóg nie zechce, to i cały zastęp lekarzy nic nie pomoże, a choroba zrobi swoje, nie pytając wcale. W stosunku do zdrowia mojego - jam niczym, a Bóg jest wszystkim.

A od czego zależy moje powodzenie w życiu? Wszystko robię, by osiągnąć swój cel upragniony. Nieraz wszystko idzie jak najpomyślniej, a tu - mimo moich przewidywań, mojej przezorności - niespodzianie wszystko obraca się przeciwko mnie, wszystko się rwie, psuje. Ja chciałam inaczej, a tu Bóg inaczej kieruje. Jak On chce, nie jak ja chcę! Więc w stosunku do mego życia doczesnego, do powodzenia, do bogactwa, do pracy mojej - ja jestem niczym, Bóg jest wszystkim. Jeżeli mi pobłogosławi, będę miała powodzenie, droga mego życia będzie jasna i łatwa. Jeśli Bóg będzie chciał inaczej, poprowadzi mnie przez głogi i ciernie.

On jest wszystkim, ja nicością, więc czy mam prawo pysznić się czymkolwiek, wynosić się z czegokolwiek ponad inne? Czy mam prawo przechwalać się tym, co nie jest moje, jakby to było moje? Szukać chwały dla siebie z tego, co powinno Bogu przynosić chwałę, bo to jest dar Boży, bo to jest Boże? Czy to, co mi Bóg dał, dał mi dla mojej zasługi, czy tylko ze swej łaski i ze swego miłosierdzia?

O tę pokorę rozumu, o to zrozumienie prawdy przede wszystkim starać się powinnam... To prawdziwe, a nie tylko pozorne zrozumienie swej nicości muszę w sobie wyrabiać mozolnie, choć to i nieraz może mi się nudne wydawać. Powinnam ciągle wracać i do aktów pokory, i do prośby, by Bóg dał mi zrozumienie, żem nicością, i przekonanie głębokie o mej nędzy i nicości.
Jezu, jak bardzo maleńka czuje się dusza, gdy jest blisko Ciebie. Jaki spokój w takiej duszy, (...) bo im mniejsza się czuje, tym więcej odczuwa wielkość Bożą i nią się raduje.

0x01 graphic

Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni

"Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku?" Mt 7,1-3

W stosunku do ludzi nigdy nie mogę z pewnością powiedzieć: lepsza jestem od tej lub owej osoby, od tego grzesznika, od tego zbrodniarza. Nic nie wiem, może być tak, może być inaczej, ale nie mam prawa wynosić się nad kogokolwiek. Wszak sąd tylko do Boga należy. W każdym razie wynoszenie się nad innych jest pychą, szkodzi mej duszy, zaś uniżenie się, stawianie się na ostatnim miejscu zapewnia mi opiekę Bożą. Wejrzy Bóg z miłością na niskość biednej służebnicy swej...
Pokora względem bliźnich jest właściwie zewnętrznym objawem naszej pokory względem Boga. Tam, gdzie panuje wyniosłość, zarozumiałość wobec ludzi, nie może być prawdziwe, choćby pozornie, najgłębsze upokorzenie się wobec Boga. Nie jest to tak trudne (...) uniżać się przed Panem... Kamieniem probierczym jest nasze uniżenie, nasza pokora w stosunku do innych...

Inaczej na bliźnich (...) patrzy dusza przejęta przekonaniem o swej nędzy, a inaczej dusza, która choćby w najskrytszych swoich tajnikach wynosi się nad inne. Nie myśl, że naprawdę stawiasz innych wyżej od siebie, jeśli nimi gardzisz, patrzysz na nich z lekceważeniem, gorszysz się ich wadami. Nie tłumacz sobie, że takie usposobienie da się pogodzić z prawdziwą pokorą. Jeżeli to wmawiasz w siebie, jesteś w najkompletniejszym złudzeniu. Wierz mi, im gorzej o sobie myślisz, tym jaśniej patrzeć się będziesz na bliźnich... Im zaś ostrzej sądzisz bliźnich, tym mniej masz pokory, tym bardziej jesteś przekonana, choć się do tego za nic nie przyznajesz, żeś lepsza od innych...

Pamiętaj, wielkie wady i słabości, niedoskonałości innych tają - jak śnieg w słońcu - w niewidzialnych promieniach prawdziwej pokory...
Bądźmy pokorne wobec ludzi... Ten fundament pokory kłaść musimy w modlitwie, a szczególnie w rozmyślaniu. Korzmy się w modlitwie nie tylko do stóp Boga naszego, ale - w uczuciu naszej nędzy - i do wszystkich ludzi, a szczególniej takich, których nie kochamy, których ostro sądzimy. Oddawajmy im cześć jako istotom umiłowanym przez Boga, uniżajmy się przed nimi w głębi naszej duszy.

Prośmy gorąco Boga o prawdziwą pokorę względem bliźnich, a w ciągu dnia starajmy się okazywać szacunek tym wszystkim, z którymi mamy do czynienia.

Dużo wymaga od innych pod względem cnoty ten, który sam mało w cnocie się ćwiczy, i dlatego nie zna i nie doświadczył trudności, które się ma przy wykonywaniu cnoty. Bądźmy bardzo, bardzo wyrozumiałe dla innych. Więcej się robi dla dobra dusz wyrozumiałością aniżeli ostrością...
Ta dusza najświętsza, która najściślej spełnia wolę Bożą, najakuratniej do wymagań Bożych względem niej się stosuje. A że znam, albo znać powinnam, wymagania Boże względem mnie, a nie znam wymagań względem innych, więc też nigdy nie mam prawa wynosić się ponad innych, uważać się za lepszą... Powinnam trwać u stóp Pana w uczuciu mej wielkiej, bardzo wielkiej nędzy, korzyć się głęboko, tuląc się do nóg Ukrzyżowanego i wołając: Boże, bądź miłościw grzesznej duszy mojej!

Chcę was zachęcić do ćwiczenia się w pokorze - w tej cnocie może trudnej dla ludzkiej natury, ale tak bardzo zbliżającej nas do Serca Boskiego Mistrza... Bóg z miłością spogląda na niskość służebnicy swojej, a odwraca się od duszy pysznej, pełnej własnego "ja". Modlitwa pokornych niebiosa przebija - pokornym Bóg łaskę daje, którą pysznym odmawia. Nie obawiajmy się, (...) nic nie stracimy, gdy będziemy małe, bardzo małe, jak robaczek, co pełza po drodze i po którym noga dziecięca depcze bez obawy. Im mniejsze będziemy, tym będziemy bezpieczniejsze - tej zasady zawsze się trzymajmy...

Te rozmyślania (...) opierają się na długoletnim doświadczeniu w pracy nad nabyciem pokory (...), piszę więc to, co mi serce dyktuje. Wiem z doświadczenia własnej nędzy, jak pycha wszędzie się wciska, jak umie znaleźć piękne wytłumaczenie, wiem, że pycha (...) mówi o sobie, że nie jest pychą, tylko słusznym wymaganiem. Chcę (...) wam otworzyć oczy na jej sztuczki, jej kryjówki, parawaniki, za którymi się ukrywa, i chcę wam wlać jedno pragnienie - niech kosztuje, co chce, muszę zabić w sobie pychę z całym jej sztabem zarozumiałości, próżności, obraźliwości..., by stać się cicha i pokornego serca na wzór Boskiego Serca Jezusa naszego.

Jezus podniósł oczy na swoich uczniów i mówił... Łk 6,20

"Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe o was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie". Mt 5,3-12a

Jezus podnosi oczy ku uczniom swoim. Widzi w nich dobrą wolę, pragnienie naśladowania Go, kroczenia Jego śladami - i wskazuje im drogę już nie tylko do zbawienia, ale i do najwyższej świętości i doskonałości.
Pan Jezus patrzy i na nas, (...) i do nas zwraca się z pragnieniem ujrzenia nas na drodze świętości... Czy jest we mnie to zrozumienie, ale to zrozumienie prawdziwe, praktyczne? Ile dusz chce świętości, ale nie rozumie, że do świętości dochodzi się tylko po twardej i stromej ścieżce. Świętość domaga się nieustannej walki, nieustannego łamania siebie, swej woli, swej pychy, swej chęci używania... Trzeba chcieć świętości w czynie - nie świętości w pięknych uczuciach, pragnieniach, frazesach, bo to służy chyba tylko do zbałamucenia biednej duszy, która myśli, że wielkimi krokami idzie naprzód, bo pragnie, a zapomina, że piekło jest wybrukowane dobrymi pragnieniami, które niestety, czynu nie rodzą...
Jak dalekie są myśli Chrystusowe od naszych. My przywiązujemy wagę właśnie do tego, nad czym Chrystus swoje biada wymawia. Martwimy się tym, ubolewamy nad tym, co Chrystus nagradza błogosławieństwem.

W tym cudownym kazaniu na górze przedstawia nam Jezus obraz cnót świętych na ziemi i nagrodę ich w niebie. Dążyć do cnoty - to walka ciężka, trudna, nieraz bolesna, ale za to jaka nagroda, jaki spokój, jakie szczęście w niebie. Podnieś wzrok twój, duszo moja, patrz na zastępy świętych, jakim światłem są otoczone, jak wielkie jest ich szczęście, jaka radość na ich twarzach. Cierpieli na ziemi, ale już każda ich łza osuszona, zapomnieli o swych krzyżach. Mają Boga, a z Nim najczystsze szczęście, najczystszą miłość.
Święci w niebie, módlcie się za nami, którzy jeszcze walczymy na tym łez padole... Dajcie nam choć troszkę zapomnieć o ziemi, by radować się szczęściem waszym w niebie!
Wyżej, duszo moja, ku Bogu wznoś wzrok swój i ręce, i serce, i duszę. Wyżej - odetchnij swobodnie w krainie wiecznej miłości.

Jezu dobry, chcę być uboga duchem, to jest prawdziwie pokorna. Nie chcieć posiadać, nie chcieć być wielka, nie chcieć pierwszeństwa, jak żebrak maleńka - czy to za wielkie wymaganie od mojej natury, jeżeli za to Chrystus mi królestwo niebieskie obiecuje? Dobry mój Pan tak mało chce ode mnie, a taką mi za to przygotowuje nagrodę. Czyż miałabym się lenić w pracy nad sobą, na pierwszym miejscu w pracy nad wyrobieniem w sobie prawdziwego ubóstwa ducha - prawdziwej pokory, która za świętym Janem od Krzyża powtarza: nic nie posiadam, jestem nicością, do niczego prawa nie mam, nic mi się nie należy, nicość nic nie umie, nicość nigdy się nie skarży, nicość się nie obraża, nicość niczego nie żąda, niczego nie wymaga...
Błogosławione to ubóstwo ducha, które duszę tak (...) odrywa od ziemi, tak kieruje ku Bogu. Dusza tak rzucona we własne swe nicestwo rozszerza się w Bogu, w miarę jak unicestwia się w poczuciu swej nędzy; podnosi się, staje się zdolna wołać w uniesieniu miłości w całej prawdzie: Bóg mój i wszystko moje.
Jezu dobry, chcę być czystego serca, bym mogła oczyma duszy już teraz Ciebie oglądać! Czystego serca, a więc odrzucać chcę daleko wszelkie ziemskie przywiązania, które - choćby nitkami tylko - duszę mą do ziemi przywiązały. Szczęśliwa dusza, która oswobodziwszy serce z wszystkich przywiązań ziemskich, kocha Boga samego, a bliźnich swoich tylko w Nim i dla Niego. Wznosi się na skrzydłach miłości w te wyżyny jasne, niebiańskie, gdzie panuje stały pokój, radość, gdzie woła w uniesieniu radości: Miły mój mnie, a ja Jemu.

Nie mogę mówić o nienawiści ludzi względem mnie, o prześladowaniu, o oszczerstwach... Chyba wyjątkowo dusza spotyka się z tymi próbami. Ale nieraz mogę odczuć, że ktoś ma do mnie niechęć, może czasem ktoś mnie niezupełnie słusznie posądza, może mi czyni uwagę, która choć słuszna, rani moją miłość własną i jej przyjąć nie chcę. Czasem znowu okazują mi pewien brak zaufania, widząc moją niedołęż- ność w pracy, nieakuratność, niesystematyczność, czego ja jednak nie uznaję... Jak ja się wtedy na to zapatruję? Czy rozumiem, że i te małe ciernie w życiu moim są - według nauki Chrystusa - błogosławieństwem? Czy raczej narzekam, czuję się nieszczęśliwa, jeśli nie jestem otoczona uznaniem, pochwałą, zaufaniem, miłością? A Pan Jezus inaczej na to patrzy. Czemu nie umiem myśli moich upodobnić do myśli, do przekonań Chrystusowych?
Panie mój, naucz mnie cenić to, coś Ty cenił, (...) kochać to, coś Ty kochał...

Cieszmy się, że jesteśmy ubogie, że może nieraz odczuwamy braki, doznajemy skutków ubóstwa. Cieszmy się, gdy nieraz Jezus zsyła na nas krzyżyki, wyciskające łzy z naszych oczu. Ciesz- my się, gdy świat prześladować nas będzie, a w nienawiści ku Bogu i nas znienawidzi, wzgardą otoczy. Cieszmy się, bo wtedy podobne jesteśmy do Jezusa, a On z miłością na nas patrzy i błogosławi...
A teraz zróbmy sobie rachunek sumienia. Czy idziemy za tą nauką Chrystusa? Czy cieszymy się z tego, z czego Jezus każe się radować? Czy też z tego, z czego świat się cieszy? (...)
Jezu, naucz mnie szukać szczęścia tam, gdzie Ty każesz mi go szukać, to jest

Miłujcie waszych nieprzyjaciół

"Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. (...) czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. (...) Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny". Łk 6,27b-28.35b.36

Ideał miłości bliźniego!
A my? (...) Czy uważamy, że (...) nie potrzebujemy się stosować do nauki Chrystusa, odnoszącej się do nieprzyjaciół? I dlatego w małych doznanych przykrościach ze spokojnym sumieniem oddajemy pięknym za nadobne? Jak źle w takim razie tłumaczymy sobie słowa Ewangelii, takie jasne: kochać, dobrze czynić tym, dla których mniej czujemy sympatii...
Jezu mój, (...) pragniesz być kochany przez ludzi i dlatego też dajesz im miłość nieskończoną, Boską, choć wiesz, że oni obojętnością, chłodem, a nawet nienawiścią płacić Ci będą. Jezu, ja też powinnam tę naukę wykonać względem (...) tych wszystkich, którzy mnie otaczają. A jak to czynię? Czy nie muszę raczej przyznać się, że inaczej dbam o siebie, inaczej myślę o sobie, inaczej wymagam od siebie, a inaczej od innych? (...)
Jezu, naucz mnie przynajmniej nie wymagać większych względów dla siebie niż dla innych!

Chrystus każe kochać tych, co nas nienawidzą, tych, co nas przeklinają... Zdarzyć się mogą w naszym życiu małe braki miłości pochodzące z ludzkiej słabości, ale powinnam zrozumieć, że należy je pokrywać miłością, nie zważać na te drobnostki... A patrząc w głąb swego sumienia, muszę przyznać, że właśnie takie małe braki, niepochodzące często ze złej woli, tylko z braku zastanowienia, ostudzają moją miłość (...), moją życzliwość i dają mi niby prawo - w moich własnych oczach - płacić wet za wet, okazywać niechęć, obraźliwość, obojętność...
Jezus uczy mnie szczytów doskonałości, a sam w męce swojej daje mi przykład, jak tę naukę świętości w czyn wprowadzić. Uczy mnie Chrystus ustępliwości doprowadzonej do granic... A jakże ja postępuję, Jezu, wobec Twojej nauki? Proszą mnie czasem o małą przysługę, a ja jak na to reaguję?
Jezus każe dać więcej aniżeli to, o co proszą, a ja - nieraz dla wygody, dla lenistwa, dla pewnej wyniosłości - uchylam się od usłużności, od ustępliwości, byleby było we wszystkim tak, jak chcę ja... Jezu, co Ty o mnie myślisz, widząc, jak się nie liczę ani z Twoją nauką, ani z Twoim przykładem?

O, gdybym pamiętała, że Jezus w bliźnich moich (...) oczekuje mojej miłości, usłużności, ustępliwości! (...) Czemuż, Jezu, nie kocham Cię czynem?
Wiem dobrze, czego od innych żądam. Umiem nawet być bardzo względem nich wymagająca. Zauważę najmniejszą nieuprzejmość, brak szacunku, zaufania; owszem, nieraz spostrzegam tam coś, czego wcale nie ma, podejrzewam o brak miłości tam, gdzie nikt krzywdzić mnie nie chciał, wyczuwam złą, nieprzychylną intencję tam, gdzie jej nigdy nie było.
Umiem od innych wymagać, ale czy tego samego żądam od siebie dla innych? To nieraz wątpliwe. Ważę, mierzę postępowanie innych względem mnie z całą ścisłością i surowością, ale na moje postępowanie względem nich patrzę z wyrozumiałością, znajduję wymówkę, wytłumaczenie na wszystko, co naprawdę tchnie brakiem względów, miłości, pamięci. Inaczej sądzę innych w stosunku do mnie, inaczej siebie w stosunku do innych.
Jezu, oddal ode mnie tę zatwardziałość serca.

Jezu, naucz mnie patrzeć na świat okiem dobroci. Czy nie należę do tych, którzy wszędzie potrafią znaleźć coś złego, wszędzie widzą niedoskonałości, braki - i tym sobie i innym psują życie? Nie ma nic doskonałego na ziemi. Wszędzie znaleźć można coś do zarzucenia, bo doskonałość nie ma swej siedziby na ziemi, ale tylko i jedynie w niebie. Ale źle jest, gdy znajdujemy przyjemność w wynajdywaniu, w tropieniu wszędzie słabych stron; źle, gdy chcemy wszystko skrytykować i zganić. Więcej zachęcimy do dobrego dobrym słowem, delikatną pochwałą aniżeli ciągłym gderaniem, niezadowoleniem.
Miłości nam potrzeba - dużo miłości, która wszystko widzi w jasnym świetle, z wszystkiego jest zadowolona, a nawet gdy trzeba zwrócić na zło uwagę, umie to czynić łagodnie, słodko, by nie ranić, nie zniechęcać nikogo.
Miłości mi daj, Panie, dobroci coraz więcej! (...)
Nie wtedy jestem wielka, gdy mnie ludzie podziwiają, pochlebiają mi, ale wtedy, gdy jedynie miłosiernie na mnie patrzy Bóg.

Bądź oczyszczony!

Do Jezusa podszedł trędowaty i upadł przed Nim, mówiąc: "Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić". Jezus wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł: "Chcę, bądź oczyszczony!" I natychmiast został oczyszczony z trądu. Mt 8,2-3

Uczmy się od tego trędowatego... Wzbudźmy w sobie silną wiarę w dobroć Jezusa. To właśnie ściąga na nas dary Jego miłosierdzia.

Panie, (...) dusza moja grzechami zeszpecona, ale jeżeli chcesz, możesz mnie oczyścić. Jezu dobry, Jezu dla mnie przebywający w Przenajświętszym Sakramencie ołtarza, i ja powinnam rzucić się do nóg Twoich i w głębokim uniżeniu, w żalu prawdziwym wyznawać przed Tobą swą nędzę, swój grzech...
Czy takie jest moje usposobienie, gdy zbliżam się do Jezusa? Czy w tym usposobieniu, które czyni mnie miłą Jezusowi, trwam w obcowaniu z bliźnimi?
Jezu, daj mi to prawdziwe przekonanie o mej wielkiej, bardzo wielkiej nędzy i nikczemności. Wtedy będę mogła spodziewać się od Ciebie litości i miłosierdzia...

Nigdy, Jezu, (...) nie zdołam pojąć dobroci Twej - tak wielkiej, tak bezgranicznie wielkiej! Jaką ufność powinna ona we mnie obudzić, jaką świętą pewność, że mimo nędzy mojej zawsze na Ciebie liczyć, zawsze do Ciebie z ufnością zbliżać się mogę. Choćby wszyscy ode mnie się odwrócili, choćby wszyscy dla mej nędzy i nikczemności mną słusznie wzgardzili - Jezus mój nigdy mnie nie odrzuci, nigdy mną nie wzgardzi. Bylebym, jak ten biedny trędowaty, nędzę mą poznała, do niej się przyznawała i korząc się u stóp Jezusa, o miłosierdzie prosiła...
Ty na mnie czekasz w Tabernakulum, a ja do Ciebie przychodzę i wołam z całą pokorą, na jaką zdobyć się mogę: Jezu, jeżeli chcesz, możesz mnie oczyścić.

Chcę, bądź oczyszczony... Ty dla mnie tego pragniesz, bym oczyszczona została z trądu grzechu. Ty chcesz, rękę podajesz, ale (...) czy ja naprawdę chcę?
Można chcieć, ale to chcenie nic czasem nie pomaga, a można chcieć, i to pragnienie doprowadzi do świętości. Moja wola musi opierać się na woli Jezusa, który zawsze gotów jest rękę ku mnie wyciągnąć i powiedzieć: Ja chcę, bądź święta! Moje pragnienie, Jezu, musi wydawać owoce, musi oddziaływać na moje czyny. Chcę, więc zapanuję nad wolą własną, która wszystko pragnie zrobić po swojemu. Chcę, więc zapanuję nad swą próżnością, która lubi tak bardzo o sobie mówić. Chcę, więc zapanuję nad swą kłótliwością, ciekawością, gadatliwością, ambicją, lenistwem... Chcę, chcę razem z Jezusem i opierając się na Nim, chcę czynnie - mimo trudności, mimo tego, że natura jęczeć będzie - chcę całą siłą swej woli i proszę Jezusa całą siłą swych pragnień. A wtedy Jezus wyciągnie wszechmocną rękę i złączy swoją wolę z moją. I wtedy zdobędę świętość i cnotę.

Czas przypomnieć sobie, że stworzona jestem dla Boga, iż (...) jeden mam cel, jeden obowiązek - uświęcenie moje. Bo wolą Bożą uświęcenie wasze - mówi święty Paweł, a Kościół nawołuje nas: powstańmy ze snu obojętności, lenistwa, idźmy naprzód, coraz wyżej! Czy ja nie mam sobie do zarzucenia braku pracy nad sobą? (...) Tak powoli, powoli wpada się w sen duchowy - niby nie jestem zła, ale śpię, nie idę naprzód, nie idę ku świętości.
Jezu, wyrwij mnie z tego letargu, daj przede wszystkim poznać moją nędzę, mój brak pracy nad sobą...

Panie, chcę korzyć się przed Tobą, aż dusza moja zrzuci z siebie wszelką pychę, wszelkie pretensje mej ambicji i próżności, wszelkie wymagania uznania i chwały, aż naprawdę powstanie we mnie gorące pragnienie być małą, bardzo małą, ostatnią. To początek świętości, pierwsze staranie, by powstać ze snu...
Oto, Panie, teraz, gdy przez głęboką pokorę skruszyłam swe serce, w tym najgłębszym uniżeniu łatwiej mi będzie oczy podnieść ku światłości Twojej, wchłaniać ją, by przeniknęła moje serce i skłoniła do szukania jedynie cnoty i świętości. Chcę, Panie, odziać się w zbroję, jaką jest wiara święta. Chcę wierzyć, Panie!

Wierzę, ale czy nie w słowach tylko? Wierzę, ale czy życie moje tak często nie jest dalekie od zasad wiary, od nauki Chrystusowej? (...) Gdybym tak zaczęła się nad sobą zastanawiać, jak często musiałabym sobie powiedzieć: nie żyję z wiary, życie moje niezgodne jest z nauką Chrystusa! (...)
Jezu mój, chcę być obleczona w Ciebie, nie żyć dla siebie, w sobie, ze sobą, lecz żyć dla Ciebie, byś Ty, jedynie Ty żył we mnie. Wszelkie troski moje złożę na Ciebie, Jezu... Tobie oddam wszystko, co mnie gnębi, co mnie trapi, niepokoi, by cała moja uwaga mogła być skierowana do tego jednego: to jest miłowania Boga...

Jezu, módl się ze mną i za mną, gdy wpadam w roztargnienie lub gdy ogarnia mnie taka niemoc, że i myśleć, i modlić się nie mogę. Pracuj ze mną i za mnie, gdy moja nieudolność nie umie sobie dać rady z powierzoną sobie pracą. Cierp ze mną, gdy cierpienie przygniata i do zniechęcenia kusi. Obcuj ze mną i za mnie z bliźnimi, gdy moja zła natura skłaniać się będzie ku nieuprzejmości, złości, niecierpliwości..., gdy mój ostry język zechce innych zranić...
Działaj we mnie i przeze mnie, Jezu dobry, abym już nie żyła ja, lecz byś Ty żył we mnie!

Nauczycielu - gdzie mieszkasz?

Dwaj uczniowie (...) poszli za Jezusem. Jezus zaś, odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: "Czego szukacie?" Oni powiedzieli do Niego: "Rabbi! - to znaczy: Nauczycielu - gdzie mieszkasz?" Odpowiedział im: "Chodźcie, a zobaczycie". Poszli więc i zoba- czyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej. Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: "Znaleźliśmy Mesjasza" - to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa. (...) Nazajutrz Jezus postanowił udać się do Galilei. I spotkał Filipa. Jezus powiedział do niego: "Pójdź za Mną!" J 1,37-43

Chodźcie, a zobaczycie... On zaprasza, zostawiając wolność opuszczenia Go, jeśli nam u Niego podobać się nie będzie; zostawiając wolną wolę...
Panie mój, (...) dobrze mi u Ciebie, w Twoim domu, dobrze z Tobą, u stóp Twego Tabernakulum. Nigdy już nie opuszczę Ciebie, nigdy. Tak, cały świat nie ma dla mnie znaczenia, bylebym tylko zawsze mogła być z Tobą.
Jakie słodkie jest życie z Jezusem. Z Nim chcę się modlić, a modlitwa moja będzie gorętsza, pobożniejsza. Z Nim pracować, a pracę lepiej wykonam, dokładniej i odważniej do niej się zabiorę. Z Nim radować się, a radość stanie się czystsza i świętsza. Z Nim cierpieć, a to cierpienie będzie pełne zasługi, a nawet i słodyczy. Z Nim w moich stosunkach z bliźnimi, a te stosunki staną się święte i Boże.
Jezu, zawsze chcę być z Tobą.

Znaleźliśmy Mesjasza... Oto duch apostolski. Swoje szczęście chcą dać innym, chcą innych pociągnąć do Chrystusa. To jest jedna z charakterystycznych cech prawdziwego, głęboko wierzącego katolika: chce swojego szczęścia udzielać bliźnim. Tak mu dobrze z Jezusem, że pragnie, by innym było tak samo, a przy tym tak kocha Pana, że pragnie, aby Mu wszyscy oddawali hołd miłości.
Broń nas, Boże, od takiego ciasnego, zazdrosnego usposobienia, które wszystko chce mieć dla siebie i z pewną zazdrością patrzy na pobożność innych; ze strachem, że oni bardziej Jezusa kochać i więcej do cnoty garnąć się będą.
Bądźmy szerokie. Cieszmy się, że inni Jezusa kochają, a jeśli czuję się zimna, obojętna, to przynajmniej niech mam pociechę, że Jezus przez innych jest chwalony, uwielbiany, i że ja do tego przyczynić się mogę.

Pójdź za Mną... Jak słodkie są te słowa dla duszy miłującej Jezusa... Dokąd, Jezu mój, chcesz zaprowadzić duszę, którą wzywasz do pójścia za Tobą? Chcesz ją prowadzić do szczytów świętości... Droga do szczytów - droga to niełatwa, nieraz ciernista, im wyżej, tym skalistsza, kwiatów na niej coraz mniej, śniegi i lody się piętrzą. Ale gdy Jezus prowadzi, wszystko zamienia się w radość...
Jezu, Ty i do mnie odezwałeś się: Pójdź za Mną. Oto pójdę. Chcę kochać Ciebie tak gorąco, bym dla Ciebie gotowa była na wszystko, by miłość Twoja była mym szczęściem, siłą i pociechą.

Jezu, wołaj, wołaj mnie nieustannie, jam nędzna, grzeszna, słaba i - mimo najlepszych postanowień - tak łatwo znowu Cię opuszczam... Tylko łaska Twoja może mnie utrzymać i uchronić od zdradzenia Ciebie i mego świętego powołania. Jezu, trzymaj mnie mocno za rękę, bym się Tobie nigdy nie wymknęła... Nigdy nie cofnę się z już rozpoczętej drogi do świętości.

Czy ja z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wszystko opuściłam?
Wielka zapłata obiecana jest tym, którzy wszystko porzucili, ale opuścić wszystko - to nie tak łatwo. Nie wystarcza opuścić dom, rodziców, rodzinę, bogactwa, wygody, świat, ale trzeba opuścić, a to najważniejsze, swoje "ja" - to "ja" ambitne, egoistyczne, samowolne, grymaśne, obraźliwe... Odwrócić od niego oczy, a wpatrywać się nieustannie w Jezusa, Mistrza naszego, aby wiernie iść za Nim.
Bo sam fakt opuszczenia nie wystarcza, trzeba jeszcze iść za Jezusem. Iść za Nim, dokąd On prowadzi, nie pytając nawet, co z nami zamierza uczynić. Iść za Nim w zupełnym ubóstwie... Iść za Nim, za Jezusem wzgardzonym i upokorzonym, który sam o sobie mówi: Jam robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludu i wzgarda pospólstwa. Iść za Nim w pracy ciężkiej, bo ileż On się napracował (...) w czasie swego życia apostolskiego, jaki był zmęczony, jaki zgłodniały przy studni Jakubowej! Iść za Nim, za Jezusem obarczonym ciężkim krzyżem, a przez krzyż do nieba, bo droga krzyżowa jest najbezpieczniejsza!

Pójdź za Mną... Jaka Boska siła mieści się w tych słowach! (...) Nic nie wiedzą, a jednak w tych prostych słowach kryje się taka siła i tak przyciąga ich postać Jezusa, tyle w Nim dobroci i wielkości, że nawet nie zastanawiają się nad tym, co czynią... Siła Jego słów, świętość, promieniejąca z Jego postaci, przymuszają ich jakby do pójścia za Nim...
Czy też chętnie, całym sercem za Nim idę? Dusza często w pierwszej chwili wszystko wspaniałomyślnie oddaje, wszystkiego się wyrzeka, a nieraz powoli, powoli odbiera to, co Jezusowi ofiarowała. Odbiera swoją wolę, swą pamięć, serce - i już nie jest całkiem Jezusowa, bo znowu, biedna, zwróciła się do głupstw tego świata. Czy to nie szkoda? Wszak dla Jezusa warto wszystko opuścić, by stać się tylko Jego własnością...
Jezu, i najświętsze węzły rodzinne trzeba umieć rozerwać dla Ciebie, dla Ciebie ich się wyrzec, a Ty sam wtedy będziesz dla wiernej duszy ojcem, matką, bratem i wszystkim.

Jezus wszechmocnym swym wzrokiem poznaje, że w tych prostych, biednych robotnikach biją gorące, miłujące i pokorne serca... Pokorne serce jest proste jak serce dziecka...
Jezu, i ja chcę (...) iść za Tobą w pokorze serca... Tyś Mądrością samą, Ty rządź, prowadź, kieruj mną, dobry Jezu. Panie, liczę tylko na Twe miłosierdzie.

Jezu, i ja Tobie powiem: raczej wszystko chcę wycierpieć, raczej śmierć ponieść, ale nigdy Ciebie nie opuścić! Pójdę za Tobą, dokąd zechcesz mnie zaprowadzić, zamykam oczy, a Ty prowadź. I czy powiedziesz po drodze gładkiej, równej, czy po ścieżce stromej i skalistej, czy w jasności wiosennego poranku, czy w ciemności nocy - zawsze pójdę za Tobą i bać się nie będę, bylebyś Ty, Panie, był przy mnie! Prowadź! Ale Ty znasz moją słabość, więc daj odwagę, daj męstwo, a gdy ujrzysz, że słabnę, że siły mnie opuszczają, wyciągnij swą wszechmocną rękę i dźwignij duszę z upadku...
Jezu, (...) byleby być blisko, bliziutko Ciebie, Panie ukochany!

Nie potrzebują lekarza zdrowi...

Jezus ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego na komorze celnej, i rzekł do niego: "Pójdź za Mną!" A on wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i zasiadło wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to, faryzeusze mówili do Jego uczniów: "Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?" On, usłyszawszy to, rzekł: "Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników". Mt 9,9-13

Mateusz - celnik, w domu którego spotykać można było grzeszników i celników (...) - jakim sposobem doszedł on do tej wielkiej świętości Apostoła i męczennika? (...)
Łaską dotknięty Mateusz zrozumiał wezwanie Chrystusowe: opuszcza wszystko, idzie za Jezusem... Nie wie, co go w tej służbie Chrystusa spotka, ale idzie. Po co? Dokąd? - nic nie wie... Pójdzie mimo natury, która musiała się sprzeciwiać, która musiała mu szeptać: (...) masz wygodne życie, zapewniony byt i to wszystko masz rzucić? (...)
Czy i ja, na wzór świętego Mateusza, gotowam wszystko opuścić, by iść wskazaną mi tak jasno drogą? (...) Czy nie należę do tych dusz, które dobrze zaczynają, a potem znowu cofają się? A może i ja zaczęłam gorąco, a potem, powoli, coraz obojętniejsza się robiłam? (...)
Odnowię się w mych dobrych postanowieniach wierności.

Przez Jezusa przemawia Boska dobroć...
Potrzeba nam dobroci, by pociągać dusze do Jezusa. My nie wiemy, jaka ukryta siła w niej tkwi, a to dlatego, że dobroć sama przez się jest rzeczą Boską, tą małą iskierką, rozpaloną w człowieku przy ogromnym ognisku Bożej dobroci. Każdy jej objaw w duszy ludzkiej zbliża ją samą, choć bezwiednie, do Boga, jak również i tych, dla których jesteśmy dobrzy. Bądźmy dobre. Do dobroci trzeba się przyzwyczaić, wprawić się w nią. Na wzór Boskiego Mistrza bądźmy dobre i dla dobrych, i dla złych, wielkich i małych, dla dzieci i dorosłych... Bądźmy dobre dla zwierząt, kwiatów, dla wszystkich stworzeń, bo każde z nich Bóg stworzył w swojej dobroci. A my ją czcijmy we wszystkich stworzeniach przez okazywanie im dobroci.

Jezus (...) co dzień w Komunii świętej mówi do mnie: Pójdź za Mną - pójdź za Mną drogą świętości, dobroci, posłuszeństwa, pokory, pójdź za Mną. Co dzień dobry Pan Jezus powtarza to wezwanie miłości... Co dzień na nowo trzeba zabierać się do postępowania za Jezusem drogą cnoty, choć ta droga nieraz ciężka, trudna, ciernista. Odwagi, choć trudno. Nie ma nic cudowniejszego jak trzymać się blisko Jezusa!

Nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników... Jaka to pociecha dla duszy grzesznej i nędznej. Im jestem nędzniejsza, Jezu, tym większe mam prawo do Twej litości, do Twej pomocy. I dlatego, Jezu mój, nigdy nie powinnam się zniechęcać swą nędzą, złoś- cią, grzechami i niedoskonałościami. Tyś przyszedł dla mnie. Im jestem gorsza, tym bardziej Ty jesteś litościwy dla mnie... Dlatego, Panie, o jedno proszę: bym zawsze grzech mój miała przed oczyma, bym zawsze pamiętała o swej nędzy. Wówczas z całą ufnością będę mogła liczyć na Twoje miłosierdzie. Daj mi być małą, bardzo małą w moim przekonaniu, i niech z tego przekonania o mej największej nędzy wypłynie prawdziwe, a nie udane, pełne pokory postępowanie względem innych; cześć okazywana im, a wynikająca z przekonania, żem najgorsza, najmniejsza, najsłabsza ze wszystkich.
Jezu, zlituj się nade mną, daj głębokie zrozumienie, że najgłębsza nędza najłatwiej spotyka się z najcudowniejszym Twym miłosierdziem.

Jezus otacza się celnikami, grzesznikami... Stąd płynie nauka dla mnie, gdy kuszona jestem do niewyrozumiałości względem bliźnich. Jezus jest tak pełen dobroci dla grzeszników, a jam często tak niewyrozumiała dla innych, tak ostro sądzę - i to nie tylko czyn sam przez się naganny, ale nawet i intencję, której przecież nie znam, znać nie mogę i sądzić nie mam prawa. Jezus chce ode mnie miłosierdzia dla innych, tak jak i On im miłosierdzie okazuje.
Jezu, niech od Ciebie nauczę się wyrozumiałości. Czy ja jestem lepsza od innych - ja, która ich często tak twardo, tak ostro sądzę? A jeżeli, co jest rzeczą możliwą, gorsza jestem od wszystkich, skądże mam prawo ich sądzić? O Jezu, chcę być miłosierna dla innych, a Ty, Panie, okaż mi miłosierdzie swoje.

Dobrze trzeba zrozumieć - nie my robimy Panu Bogu łaskę, jeżeli idziemy za Jego wezwaniem do pracy Bożej, ale On nam wyświadcza łaskę, że nas do służby swej woła. Służyć Bogu - to królować; służyć Bogu - to największe szczęście, jakie mamy na ziemi; służyć Panu - to znaczy ciągle wpatrywać się w Jego oczy, by odgadywać choćby najmniejsze skinienie Jego woli. Nie dajmy się powstrzymać, gdy Pan wzywa. Nie ociągajmy się leniwie. Prędko i wesoło pośpieszajmy tam, gdzie Pan nas woła.
Jezu mój, oto mnie masz przed sobą. Wołaj, rozkaż, jak chcesz, a ja zawsze Ci powiem: Idę tam, gdzie mnie chcesz mieć, by czynić to, czego ode mnie chcesz. Jezu, jam biedna, mała, ale oddana Tobie zupełnie, bez zastrzeżenia...
Jezu dobry, chcę pracować nie dla nagrody, ale z pragnienia okazywania Tobie mej miłości. Im więcej pracy, im więcej potu i zmęczenia, im więcej ofiar, tym miłości więcej, a o miłość tylko niech mi chodzi

Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów

Jezus rzekł do Szymona: "Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów!" A Szymon odpowiedział: "Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci". Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. (...) Widząc to, Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: "Wyjdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny". Łk 5,4-6.8

Przypatrzmy się pokorze świętego Piotra w tym cudownym połowie ryb. Rybacy przez całą noc nic nie złapali, pracowali, męczyli się, ale wszystko bezskutecznie. Przyszedł Jezus... Piotr Mu się szczerze przyznaje, że całą noc pracowali, a nic nie ułowili. Nie ma w nim tej chełpliwości, która koniecznie chce zasłonić swą nieudolność i nie chce pokazać, że nie umie, nie potrafi.
Stawiam sobie pytanie, czy przed samą sobą umiem przyznać się do mej nieudolności. Bywają dusze, które za nic na świecie nie chcą przyznać się do tego, że czegoś nie umieją albo że cokolwiek źle zrobiły. Gdy im się powie, że to albo tamto niedobrze jest zrobione, obmyślone, to bronią się zażarcie, dowodząc, że wszystko jak najlepiej zrobiły. Same tak są o tym przekonane, że nieraz i innym to wmawiają.
Naucz mnie, Panie, tej dziecięcej pokory świętego Piotra, która umie przyznać się nie tylko do winy, ale i do nieudolności, do nieudanej pracy... Wielka jest pycha moja. Złam ją, Panie! (...)
Jezu, daj mi tak głęboko odczuć całą mą nędzę, mą niegodność. Wszak Ty i mnie, tak jak świętego Piotra, obsypujesz łaskami. Czy (...) odbieram z wdzięcznością Twą dobroć? Czy odczuwam, jak niegodna jestem Twych łask, Twych dobrodziejstw?
O Jezu, naucz mnie pokory.

Gotowość Piotra w służbie Pana jest dla mnie nauką, jak i ja na każde skinienie woli Jezusa powinnam być gotowa na wszystko - na każdą pracę, na każdą ofiarę, na każde poświęcenie.
Panie, Ty wskaż - i pójdę; wołaj, dokąd chcesz - ja zawsze Tobie powiem: oto idę, Panie, by spełnić wolę Twoją zawsze i wszędzie!

Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy... Dlaczego? Bo Jezus nie był z nimi. Iluż to ludzi pracuje, męczy się, a dla nieba ci biedacy nic nie zarabiają - praca ich jest daremna. Ilu takich, którzy w chwili śmierci będą musieli sobie powiedzieć: całe życie pracowaliśmy w pocie czoła i teraz z pustymi rękoma stajemy przed sądem Bożym - pracowaliśmy dla siebie, dla swojej chwały, próżności, wygody, dla swego wywyższenia.
Myśl o Bogu daleka była od nich. Pracowali ciężko i nic nie zarobili dla nieba! To tak łatwo rzucić się w wir pracy dla siebie zamiast dla Boga. Panie, strzeż mnie od podobnego nieszczęścia, broń - naucz mnie pracować dla Ciebie, nie dla siebie; dla chwały Twojej, nie dla chwały swojej; dla przypodobania się Tobie, a nie ludziom.
Do tego potrzeba dobrej woli i skupienia - tej dobrej woli, która naprawdę szuka tylko Jezusa, i tego skupienia, które często odnawia dobrą intencję, które każdą pracę rozpoczyna z jasną świadomością, że dla Boga, z miłości ku Bogu ją wykonuje mimo zmęczenia, trudności, przeciwności, jakie w wykonywaniu spotka.
Jezu, bądź przy mnie podczas mojej pracy, a będzie ona pożyteczna dla mojej duszy i miła Tobie, Mistrzu mój jedyny, dla którego żyć i umierać pragnę.

Wyjdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny... Przykład to dla mnie, bym nigdy nie wynosiła się z powodu łask, jakich Bóg mi udziela; ażeby moja wrodzona próżność nie przypisywała sobie tego, co jest Boże, nie pragnęła, nie szukała pochwał, które tylko Bogu się należą.
Jezu, zawsze chcę o tym pamiętać: wszystko, co we mnie jest złego, to jest moje, tak, zupełnie moje, a co mam dobrego, to jest Twoje, z Twojej łaski, Twoja dobroć mi to dała. Ciebie za to chcę chwalić i siebie uniżać w proch przed Tobą.

Jezus wyszedł na górę, aby się modlić

Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc trwał na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami. Łk 6,12-13

Odszedł Jezus, opuścił uczniów, udał się na górę i tam spędził noc na modlitwie. Miał przed sobą wielką chwilę - wybór Apostołów. Jak budowniczy zabiera się do założenia fundamentów wielkiego gmachu Bożego, Kościoła świętego, katolickiego. Przygotowuje się do tego czynu modlitwą przez całą noc trwającą.
Uczy nas po pierwsze, że im ważniejszą pracę mamy przed sobą, im ważniejszy obowiązek do wykonania, tym goręcej powinniśmy do tego przygotować się modlitwą, tym usilniej musimy ściągnąć modlitwą na tę pracę, na obowiązek na nas ciążący błogosławieństwo Boże. Czy ja, Jezu, często o tym nie zapominam? Boję się pracy mi powierzonej, ociągam się, lękam się, a nie zwracam się z ufnością do Boga, który dać mi może błogosławieństwo i zdolność do wykonania tego obowiązku, a także i siłę, i zdrowie, i wszystko, czego mi potrzeba, a czego sama z siebie mieć nie mogę. Ja nic nie mogę, z Bogiem moim mogę wszystko.
Po drugie, uczy mnie Chrystus, że dla natury ludzkiej modlitwa nieraz z trudem jest połączona. Chrystus był zmęczony po całodziennej pracy, Jego natura ludzka czuła potrzebę spoczynku, ale mimo to udaje się na samotną górę. Dusza Chrystusa wyrywa się do Ojca niebieskiego i jakby zapomina o ciele i o jego prawach.

Nie mogę naśladować Chrystusa w tych całonocnych modlitwach... Ale powinnam sobie zdawać z tego sprawę, że modlitwa nieraz ciąży ludzkiej naturze, nieraz męczy, nieraz nudzi, a wtedy tak łatwo pofolgować sobie i opuścić modlitwę albo nie przykładać się do niej z całą pilnością. Nieraz myślę, że modlitwa powinna być tylko pociechą. Może nią być, ale też często jest ona z jednej strony pociechą dla duszy chcącej wznosić się do Boga, ale z drugiej strony pokutą dla natury ludzkiej przywiązanej do ziemi.

Jezu, naucz mnie modlić się mimo wstrętu natury, naucz mnie nie zważać na to, czy mi się chce, czy nie chce, czy mi łatwo, czy trudno. Chcę odważnie, mężnie, im trudniej, tym gorliwiej do modlitwy się zabierać. Im większy czuję wstręt natury do wysiłku modlitwy, tym goręcej będę się modlić, a w takiej modlitwie będzie większa miłość, większa pokuta, większa zasługa.

Żebyśmy w swoich małych krzyżykach, trudnościach umiały też patrzeć w niebo. Ono otwarte przed nami, tylko trzeba umieć głowę podnieść, oczy zwrócić ku górze... Ale ja wpatrzona jestem w małe, ziemskie sprawy, zajęta ziemią, dlatego nade mną ciemno i nie widzę tego, co widzą dusze całkiem żyjące tylko dla Boga, nieba, Jezusa. A wszak mam niebo w Tabernakulum.
Żebym umiała przez całe moje życie nieustannie zwracać oczy mej duszy ku Tabernakulum!
Jezu, oczy ku Tobie, serce z Tobą, miłości moja! (...)

Modlić się, gdy nieraz na mnie spadają krzyżyki, nieprzewidziane trudności, niechęć ludzka, niesłuszne podejrzenia, troski - modlić się, modlić się zawsze i oddać się w zupełności w ręce Pana.
Jezu, przyjmij mnie bez zastrzeżenia, przyjmij całe moje biedne "ja". Moje serce, bo ono Ciebie chce kochać, tylko Ciebie, a wszystko inne tylko z Tobą i dla Ciebie. Moją duszę, bo ona do Ciebie tylko tęskni, wszak bez Ciebie, Jezu, jest ona jak ziemia sucha i bezwodna. Moją wolę, bo chcę w zupełności być poddana Tobie, o Jezu, miłości moja, chcę przeistoczyć się w Twoją wolę, by mojej już nie było we mnie i by tylko Twoja wola mną kierowała. Moje ciało, by ono tu żyło dla Ciebie, pracowało dla Ciebie, paliło się w pracy Twojej, aż się spali, wyniszczy w zupełności w służbie Twej.
Weź mnie, Panie Jezu, bom Twoja, zupełnie Twoja na zawsze.

Z Bogiem wszystko idzie, z Nim każda praca będzie owocodajna, zabiegi nasze błogosławione, życie święte... Bóg gotów być ze mną, bylebym ja przy Nim trwała. A to się stanie, jeśli pracować będę usilnie nad wyrobieniem w sobie ducha skupienia, pamięci o obecności Bożej. To prawdziwa i niełatwa praca, bo domaga się wytrwałego starania o skupienie, ciągle na nowo podejmowanego, by myśl swoją, choć na chwilkę, ale często wznosić ku Bogu, nawet przy zajęciu absorbującym lub w towarzystwie ludzi. Króciutkie, ale gorące akty strzeliste, prośba, akt ognistej miłości - to minutka czasu nieprzeszkadzająca w pracy, a łącząca duszę z Bogiem. Ale to wymaga codziennego, wytrwałego ćwiczenia.
Panie, dla Ciebie chcę pracować nad wyrobieniem ducha skupienia.

Jezus rozkazał surowo duchowi nieczystemu

Ktoś z tłumu zawołał: "Nauczycielu, proszę Cię, wejrzyj na mego syna; to mój jedynak. A oto chwyta go duch, tak że nagle krzyczy; miota nim tak, że się pieni, i tylko z trudem odstępuje od niego, rzucając nim o ziemię". (...) Jezus rozkazał surowo duchowi nieczystemu, uzdrowił chłopca i oddał go jego ojcu. A wszyscy osłupieli ze zdumienia nad wielkością Boga  Łk 9,38-39.42b-43a

I ja mam jedną tylko duszę - ta dusza to moja jedynaczka, o którą przede wszystkim powinno mi chodzić... Czy pamiętam o swojej duszy? (...) Chorobą jej rozmaite grzechy, niedoskonałości, wady, którym podlega, które ją oddalają od celu jej, od Boga, od świętej Bożej miłości... Powinnam znać słabości mej duszy, z całą szczerością i z całą pokorą przyznawać się do nich u stóp Jezusa. A jak często miłość własna tak mnie zaślepia, że choć mi się wydaje, że znam siebie, w gruncie rzeczy wcale nie mam jasnego pojęcia o stanie mej duszy.

Chcę być pokorna, nie wierzyć zbyt prędko, że siebie znam, a chętnie przyjmować uwagi... Często korzyć się chcę przed Panem Jezusem, oskarżając się w uczuciu najgłębszej nędzy ze swych grzechów i niedoskonałości... Z głębi serca, tak bardzo gorąco prosić muszę: Jezu, ratuj biedną duszę moją! Przedstawię Mu choroby swej duszy, błagać będę o pomoc, o ratunek.
Często w medytacjach naszych zapominamy o tej prawie najważniejszej części - o prośbie. A choćby nam żadna myśl nie przychodziła, to nie szkodzi. Nie męczmy sobie głowy, by koniecznie coś wymyślić, ale prośmy gorąco, natrętnie Jezusa o zdrowie duszy, o cnotę, o miłość Bożą, o silną wiarę, o pokorę, o miłość bliźniego... Prośmy, prośmy, prośmy! (...)

Może być, że im bardziej dusza do Jezusa się chce zbliżyć, im bardziej stara się pracować nad sobą, tym bardziej zły duch szarpie ją rozmaitymi pokusami. Bylebym tylko nie dała się wystraszyć i choć wśród najstraszniejszych burz, pokus, przyczołgała się do Jezusa, to On nie odepchnie, bo ma moc skruszenia zabiegów złego ducha. Chrystus, gdy się przekona, że przy Nim trwać chcemy, wypowie słowo wszechmocne, które tę biedną, strwożoną, zaniepokojoną duszę utuli, uspokoi i podniesie. Zrobi się cisza wielka i dusza pełna radości chwalić będzie Pana i cieszyć się Jego wielkością i potęgą.
Tylko wytrwać przy Jezusie i nigdy od Niego się nie oddalać. Nie bać się pokus, ale mężnie, odważnie je zwalczać i mimo pokus ciągle, z miłością do Jezusa dążyć.

W tym wypadku diabeł jawnie okazuje swoje panowanie nad swą nieszczęśliwą ofiarą, ale często zdarza się, że bawi się duszą i kieruje nią tak nieznacznie, że ona sobie z tego nie zdaje sprawy. Dusza nie chce przyjmować rad tych, którzy czują, że źle się w niej dzieje, i powoli coraz bardziej wpada w sidła złego ducha. Wie on, ten duch ciemności, kiedy może jawnie występować, wie też, kiedy musi się ukrywać. I dlatego bądźmy ostrożne! Szatan powoli pociąga duszę do złego, do małych niewierności, tłumacząc, że to nic, że można sobie na to i owo pozwolić... Gdy raz już dusza przezwyciężyła tę pewną obawę przed niewiernościami, gdy już spokojnie do małych i coraz większych niewierności się zabiera, to coraz bardziej zły duch ją za swoją uważa, wlewa w nią niechęć do modlitwy, do rzeczy Bożych. Dusza coraz mniej czuwa nad sobą (...) i coraz dalej odchodzi od Boga. Biedna duszo... Jakie to straszne!
Prośmy gorąco, by Pan Jezus zawsze nad nami królował, nami rządził, by nigdy nas z opieki swej świętej nie wypuścił!

Jak często w chwilach ciężkich, jakich zawsze jest dużo w życiu, uciekamy się najpierw do ludzi, w nich szukamy pomocy, pociechy, ratunku. I często zapominamy o tym, że Jezus jest blisko, że najlepiej uciekać się do Niego, z tą silną wiarą, że On pomoże. Ludzie sami z siebie nic dać nie mogą, a jeżeli przynoszą uspokojenie biednej duszy naszej, to tylko jeśli Jezus na to pozwala. Więc we wszystkich kłopotach, wątpliwościach, niepewnościach idźmy zawsze najpierw do Jezusa, bo tam zbawienie, tam u stóp Tabernakulum znajdziemy szczęście i światło Boże, tam źródło miłości. Więc zawsze, zawsze - do Tabernakulum! (...)
Wiemy, że Jezus to Syn Boga żywego, Bóg wszechmocny, wszechpotężny - a mimo to tak słabo wierzymy. Gdybyśmy miały silną wiarę, wszystko potrafiłybyśmy uczynić. Wiara góry przenosi. Wszystko potrafiłybyśmy wymodlić, wyprosić. Jezus da, na pewno da, byleby prosić o rzeczy dobre - i prosić z wiarą i wytrwałością. I jaki spokój miałybyśmy w swej duszy, w tym błogim oczekiwaniu, że Pan na pewno wysłucha, na pewno nie opuści!
Jezus przede wszystkim chce wiary, a dziecięca, pełna ufności wiara zniewala Go do wysłuchania nas. Jezu, daj mi tę silną wiarę!

Panie, ulituj się nad nami, Synu Dawida

Dwaj niewidomi, którzy siedzieli przy drodze, słysząc, że Jezus przechodzi, zaczęli wołać: "Panie, ulituj się nad nami, Synu Dawida!" Tłum nastawał na nich, żeby umilkli; lecz oni jeszcze głośniej wołali: "Panie, ulituj się nad nami, Synu Dawida!" Jezus przystanął, kazał ich przywołać i zapytał: "Cóż chcecie, żebym wam uczynił?" Odpowiedzieli Mu: "Panie, żeby się otworzyły nasze oczy". Jezus więc, zdjęty litością, dotknął ich oczu, a natychmiast przejrzeli i poszli za Nim.  Mt 20,30-34

Trzeba nam podziwiać wiarę tych dwóch ślepych - wiarę, z jaką wołają za Jezusem: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nad nami! (...)
A ja, czy nie jestem w gorszym stanie od tych nieszczęśliwych? (...)
Wejdź w siebie, duszo moja, zbadaj się dokładnie, czy twe oczy są otwarte na świat nadprzyrodzony, który cię otacza? Czy umiesz utkwić swój wzrok w Jezusa, w Maryję, w to piękne niebo, które cię tam czeka na górze? Czy umiesz rozpoznać zło, jakie tkwi w tobie? Wszak to jest tak ważne, bo bez tego jasnego poznania Boga i poznania siebie nie ma pracy wewnętrznej...
Żeby we mnie było takie samo gorące pragnienie światła Bożego, uleczenia wzroku duszy, by móc widzieć zawsze przy sobie Jezusa, by Go nie tracić z oczu nawet wśród największego wiru pracy zewnętrznej!
Jezu, gdy klęczę u stóp Tabernakulum, spraw, bym umiała utkwić oczy duszy w Twym Boskim Sercu, bym już nie zwracała uwagi na to, co około mnie się dzieje, bym cała zatopiła się w widoku Twej piękności, Panie mój i Boże mój! Tyś pięknością samą, pełną wdzięku i słodyczy, Tyś otoczony światłością, a z oblicza Twego biją promienie najczulszej, ojcowskiej miłości. Niech mnie nie rozprasza świat zewnętrzny. Gdy patrzę w Ciebie, Jezu, tak cicho, tak jasno robi się w duszy mojej.
Światłości moja cudna, rozświeć ciemności umysłu mojego! O, niech Twe Boskie usta wypowiedzą nad mą biedną duszą te twórcze słowa: Fiat lux! - Niech się stanie światłość!

Jaka pokora u tych dwóch ślepych! Wołają głośno o pomoc i nawet ostre słowa nagany obcych nie potrafią im ust zamknąć... Nie wstydzą się tego, że sami są nędzarzami, że sami sobie pomóc nie mogą, nie zważają na to, że są biedni, że inni nimi gardzą. Chcą pomocy Jezusa i o nią wołają mimo ludzkich urągań i naśmiewań. Potrzeba im Jezusowej pomocy, w nią tylko wierzą.
Oto jakie powinno być moje usposobienie względem Boga, względem siebie i względem ludzi.
Względem siebie - pokorne zrozumienie swej nicości, swej nędzy... Jezus tylko może mi dopomóc, On tylko może mi dać światło potrzebne do dobrego i pożytecznego wykonania moich obowiązków. On tylko może mnie wzmocnić w pracy zewnętrznej i w pracy wewnętrznej. On tylko może otworzyć oczy mej duszy, bym umiała patrzeć w górę i poznawać Ojca, który jest w niebie, i wypełniać Jego najświętszą wolę, według której muszę żyć, abym mogła dostać się do królestwa niebieskiego. Tylko Jezus może skutecznie podać mi rękę i poprowadzić mnie bezpiecznie drogą zbawienia, tylko Jezus jest Pośrednikiem między człowiekiem i Bogiem.
Toteż do Niego mam się uciekać, do Niego wołać nieustannie, coraz natarczywiej, coraz goręcej, choćby mi się wydawało, że Jezus nie słyszy. Wołać, wołać, nigdy się nie zniechęcając, nigdy nie tracąc ufności. I nie zważać na to, co ludzie mówią. Niech łają, niech się wyśmiewają, starając się mnie od Jezusa oddalić, niech gardzą za wierne wołanie do Jezusa. Cóż mnie zdanie świata obchodzi?
Jezu, chcę w Tobie ufność swą pokładać... Nieraz zdaje mi się, żem od Ciebie tak daleko, ale i tym nie chcę się niepokoić. Nieraz wokoło mnie ciemno, zupełnie ciemno, drogi swej już nie widzę. Niech to mi nie odbiera spokoju. Bylebym do Ciebie wołać nie przestała, to wiem, przyjdzie chwila, że i Ty do mnie się odezwiesz i powiesz: Co chcesz, bym ci uczynił? A ja wtedy o jedno poproszę: Panie, bym przejrzała, byś otworzył oczy mej duszy, bym mogła widzieć Ciebie, Jezu, Panie mój i Boże mój!

Duszo moja, czy często, i to bardzo często, nie jesteś i ślepa, i niema wobec Jezusa w Tabernakulum?
Przychodzisz do świątyni, gdzie jest Jezus, Pan, Bóg i Zbawca twój, a ty oczyma duszy nic nie widzisz. Klęczysz przed twym Panem, a rozmaite obrazy przechodzą ci przed oczyma i nie widzisz Jezusa, nie umiesz do Niego mówić. Nic ci do głowy nie przychodzi, nie wiesz, co Jezusowi powiedzieć, o co prosić. Cóż wtedy masz zrobić? (...) Wołaj do Niego: Jezu, daj, abym przejrzała, Jezu mój, daj, abym umiała przemówić do Ciebie!
Proś, a Jezus na pewno wysłucha.

postołom przyszła myśl, kto z nich jest największy. Łk 9,46

Oto zarozumiałość, córka pychy, wkradająca się do serc Apostołów, którzy niedawno, będąc biednymi celnikami lub rybakami, nie myśleli o żadnym wyniesieniu się... Dziś już myślą o swej wielkości.
Ostrożnie, by i nam nie groziło coś podobnego... Uważasz się za ważną, robisz się - jednym słowem - "wielka". Twoja zarozumiałość zaślepia cię, sądzisz, że jesteś pożyteczna, zdolna (...), więc coraz bardziej podnosisz głowę. Czujesz się większa od innych, okazujesz im to, traktując je z góry, lekceważąc pracę innych. Zachwycasz się sobą, swoimi zasługami. Wtedy zaczynasz wymagać, by i inni zachwycali się tobą, szukasz uznania, pochwał, zazdrościsz innym pochwał i powodzenia. Biedna duszo, nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak ta zarozumiałość ciągnie cię coraz bardziej w swe sidła, a tym samym odciąga cię od Boga i wykrada tobie ten skarb niebiański - pokój duszy, który jest własnością dusz pokornych. Czujesz się wielka, chcesz być wielka, choć do tego otwarcie się nie przyznajesz.

Powiem ci, biedna, zarozumiała duszo, po czym na pewno poznać możesz, choć tego nie chcesz, żeś bardzo zarozumiała. Po pierwsze - po tym, że we wszystkich, którzy stoją wyżej ciebie albo lepiej od ciebie jakąś pracę, jakiś urząd wykonują, niechybnie wykryjesz ogromną zarozumiałość, choćby w tych duszach nic zarozumiałości i pychy nie było. Zarozumiała dusza wszędzie, tylko nie w sobie, widzi zarozumiałość i wszędzie tą niby zarozumiałością drażni się i gorszy. Po drugie - że czujesz pewną niechęć do tych, które wyżej od ciebie postępują w urzędach, w pracach, które częściej są używane do ważnych spraw, (...) więcej są lubiane. To strasznie korci twoją pychę i zarozumiałość pobudza cię do niechęci względem nich. Po trzecie - że traktujesz niższych w sposób wyniosły i rozkazujący. Nieraz zdarza się, że dusza jest pokorniutka, cichutka, póki nie ma odpowiedzialności, urzędu, a jak tylko trochę wyżej stanie, staje się rozkazująca, niegrzeczna, myśli, że wolno jej niższych traktować z pewnym lekceważeniem, myśli, że im bardziej ich z góry traktuje, tym bardziej swą wyższość podkreśla i uwydatnia. Biedna duszo zarozumiała, czemu nie pamiętasz o słowach Chrystusowych: kto najmniejszy wśród was, ten największy? (...) Im wyżej jesteś postawiona, tym bardziej pilnuj się, byś nie poddała się zarozumiałości, by twe obcowanie z innymi było pokorne i miłe.

Jezu, wpatrywać się w Twoje Serce, takie pokorne! Tyś przedwieczną mądrością, Tyś samą świętością. Zniżasz się ku najniższym. Tak cichy, pokorny jesteś w obcowaniu z innymi, jak gdybyś był jednym z nich. Jak łaskawy jesteś dla grzeszników, celników, jaki dobry, wyrozumiały dla swych uczniów. Niczego dla siebie nie wymagasz, o Panie... Jezu, chcę walczyć z moją zarozumiałością.

Dusza pokorna rozumie, iż dla wszystkich bez wyjątku powinna być uprzejma i usłużna... Wszystkich ma za wyższych od siebie i dlatego ze wszystkimi postępuje z pełną pokory uprzejmością. Uprzejmość i usłużność dla jednych, a przy tym brak uprzejmości dla innych to znak, że ta uprzejmość i usłużność nie wypływa z pokory lub z cnoty ani z miłości ku Bogu, tylko z konieczności lub z miłości własnej albo z chęci uzyskania własnej korzyści.

Dusza pokorna, uznająca się szczerze za najgorszą, ostatnią ze wszystkich, uważa sobie za święty obowiązek być pełną grzeczności, uprzejmości dla innych, bez względu na to, jacy inni są dla niej. Nie czeka, czy inni dla niej są grzeczni, uprzejmi, by wtedy dopiero zdobywać się na grzeczność. Ona chętnie pierwsza się kłania, pierwsza uprzejmie się odzywa, nie uważając na mały brak grzeczności ze strony innych, i własną uprzejmością i grzecznością uczy innych dobroci. Dusza pokorna będzie uprzejma dla nieznajomych, równie jak i dla znajomych, dla ubogich, jak i dla bogatych, dla żebraka, jak i dla króla. Nic ją nie obchodzi osoba, ale korzy się przed Bogiem, mieszkającym w każdej duszy dobrej woli, przed duszą będącą bardziej może od niej ukochanym dzieckiem Boga.

Zrobię sobie rachunek sumienia. Jakże z moją grzecznością dla innych? Czy zależy ona tylko od fantazji, od humoru? Czy jestem uprzejma tylko dla niektórych osób, tylko dla własnej przyjemności? A moja gotowość służenia innym? (...) Czy pamiętam o tym, że ta uprzejmość, usłużność pochodząca z pokory to prawdziwe apostolstwo? (...)
Jak błogo mieć do czynienia z osobą zawsze uprzejmą, uprzedzająco grzeczną, jakby zajętą tym, by ludziom z nią dobrze było. Przyjemnie jest temu, który gdy o co prosi, otrzyma tę miłą odpowiedź, że chętnie zadośćuczynimy wyrażonej prośbie, że to uważamy raczej za szczęście, iż możemy w bliźnim usługę Bogu oddać.

A my - często mamy słowa pokory na ustach, ale myśl nasza nie zgadza się z tym, co mówimy, i dlatego obrażamy się nieraz o byle co, a choć niby o sobie źle mówimy, to martwimy się najmniejszą zrobioną nam uwagą, tracimy pokój duszy. A gdzież jest nasza pokora? Prośmy o nią dobrego Jezusa.

Pytanie, które stawia ludzka pycha i ambicja: kto będzie większy? (...)
Wolno nam pragnąć świętości, ale nie dla ambicji, tylko dla Boga, aby spełnić wolę Bożą. Jednakże i w tym pragnieniu chwały niebieskiej nie przekraczajmy granic woli Bożej. Jak Bóg chce!
I w niebie, Jezu, chcę być tam, gdzie Ty mnie mieć chcesz, chcę dojść do tego stopnia świętości, którego ode mnie żądasz, do którego mnie przeznaczyłeś - nie więcej... Chcę jak najgorliwiej pracować nad swym uświęceniem, ale tylko z miłości, z czystej miłości ku Tobie, Jezu, byś Ty był zadowolony... Nie potrzeba mi chwały ani w niebie, ani na ziemi, Ty sam jeden mi wystarczysz, mój Jezu. Ciebie chcę kochać, Twą wolę spełnić, Tobie się przypodobać - oto jedyna moja ambicja.

Pamiętajmy o tym, że pycha, będąca matką wszelkich występków, jest też matką kłamstwa i fałszu. Zaglądajmy do swego sumienia, czy i nam ono nie wyrzuca małego kłamstwa, przekręcenia prawdy, małego fałszu wyrosłego na pysze. Aby się lepszą przedstawić, niż jestem, aby zrzucić z siebie jakiś zarzut, jakieś podejrzenie, może prawdziwe, czy nie wymykało mi się nieraz małe kłamstwo? Albo by siebie przedstawić w lepszym świetle, czy nie upiększałam nieraz swego postępowania, dodając, ujmując, jednym słowem: kłamiąc, choć my tego i kłamstwem nie nazywamy? Albo by siebie uniewinnić, czy może małym kłamstwem nie zrzucałam winy na innych? Pokorny tych tak nieraz częstych kłamstw nie potrzebuje, bo jemu o to nie chodzi, by siebie wywyższyć, on raczej przedstawia się gorzej, niż jest, bo sam w to wierzy. A na tej naszej pysze, czy nie wyrasta niesłuszne zupełnie posądzanie innych, którzy nas przewyższają? Bo pycha tego nie znosi, więc może nawet i do oszczerstwa doprowadzić... Zaglądajmy do swego sumienia.

Panie, strzeż nas, strzeż nawet od najmniejszego kłamstwa...
Jeżeli chcemy być blisko Jezusa, (...) przejdźmy przez świat z oczyma zawsze skierowanymi ku naszemu Bogu, dotykając się ziemi stopami, ale myślą, sercem, duszą przebywając w niebie.

Nasza radość musi być w Bogu... Patrz, duszo moja, czy nie możesz powiedzieć sobie z całą prawdą, że tu masz źródło szczęścia? Masz Jezusa w Przenajświętszym Sakramencie, On jest tu dla Ciebie i z Tobą. Jest tu, byś nie była sierotą, byś w Nim miała wiernego, tak bardzo ciebie kochającego Przyjaciela, Pocieszyciela w każdym zmartwieniu, krzyżu, cierpieniu, byś miała Doradcę w niepewnościach i wątpliwościach swoich. On chce być Lekarzem, uzdrawiającym twoją duszę, gdy wpadniesz w chorobę grzechu, byś nigdy, nigdy nie mogła powiedzieć, żeś opuszczona, osamotniona. Masz Jezusa, który co dzień wstępuje do Twego serca, by je napełnić światłością, siłą i radością. Masz Jezusa tak blisko... On tu jest dla Ciebie, a ty nie miałabyś być szczęśliwa? Skąpa ta dusza, której Jezus do szczęścia nie wystarczy. Dusza kochająca Jezusa zawsze jest szczęśliwa.

Dusza prawdziwie pokorna ze wszystkimi żyje w zgodzie. Dlaczego? Bo się nie wyrywa na pierwsze miejsce; bo chętnie ustępuje (...); bo zawstydzona własną niedoskonałością, nie sądzi innych i nie oburza się ich uchybieniami; bo chętnie przyznaje rację innym. I dlatego wszyscy ją kochają i cenią, i w świętej zgodzie z nią żyją... A tam, gdzie zgoda i miłość, tam pokój, a gdzie pokój, tam Bóg! Prośmy Pana Jezusa, by nam dał usposobienie zgodne i ciche, które jest podstawą pokoju i szczęścia...
Jakże to piękne, ale jak się to nie zgadza z tą biedną, ludzką naturą, która wszędzie pragnie się wysuwać, wystawiać na pokaz to trochę dobrego, które z łaski Bożej ma w sobie.

Jezu dobry, daj mi być małą, to znaczy nie pragnąć, nie szukać ludzkiego oka, ludzkich poklasków, ludzkiego uznania. Daj mi pracować pod okiem Bożym cichutko, tylko dla Boga.
Duszo moja, podobna bądź do kwiatka na pustyni, który rośnie, rozwija się i kwitnie tylko po to, by spełnić wolę Boską, nie pytając się, czy widział go ptak w przelocie albo czy wietrzyk poranny igra z wiotkimi jego listkami.

Ty mi służysz, Boże ukryty pod postacią chleba w Tabernakulum, i jesteś gotów służyć mi dniem i nocą. Zawsze mogę do Ciebie przychodzić po radę, po pociechę, po pomoc, a Ty mnie zawsze łaskawie wysłuchasz. Gdym słaba, bezsilna, przygnębiona, Ty dajesz mi się jako pokarm na wzmocnienie duszy mojej.
Służysz mi dniem i nocą, ale czy ja rozumiem ten nadmiar poświęcenia i czy choć trochę staram się Ciebie, Jezu, naśladować, służąc Tobie w bliźnich? (...) Czy jestem tak pełna poświęcenia dla innych, wymagając od nich jak najmniej dla siebie, a za to dając im jak najwięcej?
Duch świata obecnego jest duchem pychy. Pragnienie wywyższenia pożera nas. Świat dzisiejszy woła: coraz wyżej, coraz wyżej... Czy we mnie nie pracuje choroba współczesna - ambicja? Boże, strzeż od tej choroby duszę moją! Straszna to choroba, która pozbawia człowieka pokoju wewnętrznego, wesołości - człowiek dąży do czegoś wyższego, nie pytając się, czy to do Boga prowadzi, czy nie.

Na czym polega ambicja? Jest to pragnienie wywyższenia, wstręt, strach przed tym, co pycha nasza czasem nawet zupełnie bezpodstawnie nazywa poniżeniem. To pragnienie nie daje duszy spokoju, rodzi zazdrość, czasem nienawiść do tych, którzy wyżej stoją. Ambicja zabija w człowieku zupełnie pracę wewnętrzną; człowiek nie pragnie nieba, ale wywyższenia tu, na tej ziemi. Ambicja jest trucizną dla każdej duszy... I jak strasznie wielkie spustoszenia ona w nich sprawia.
Powinnam zaglądać do własnej duszy, czy tam nie ma choć lekkich śladów ambicji... Jakie nieraz burze miotają biedną, ambitną duszą... Rzuca się w niepohamowanym gniewie, nie mogąc sobie znaleźć miejsca, opłakuje siebie jako ofiarę niesprawiedliwości, pełna jest niechęci...

Matko moja, Maryjo, uproś mi siłę i łaskę, bym w swoim sercu wytępiła każdy ślad ambicji, bym, jak Ty, raczej pragnęła być małą, bardzo małą, jak ten robaczek, co pełza po drodze, po którym noga dziecięca depcze bez obawy.

Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!

Kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że Jezus gości w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u Jego stóp, płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego stopy i włosami swej głowy je wycierała. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem. Widząc to faryzeusz, który Go zaprosił, mówił sam do siebie: "Gdyby on był prorokiem, wiedziałby, co to za jedna i jaka to jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą". (...) Jezus rzekł Szymonowi: "Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje". Do niej zaś rzekł: "Odpuszczone są twoje grzechy. (...) Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!" Łk 7,37-39.47-48.50

Oto miłość przyprowadza ją do stóp Chrystusowych, żal wyciska z jej oczu strumienie łez, upokorzenie, uznanie swej winy każe jej kłaść się u nóg Chrystusowych w uczuciu swej nicości, a pragnienie odpokutowania każe jej wylać na nogi Jezusa drogocenny olejek i wycierać Boskie nogi włosami, które dotychczas służyły próżności... Myśli tylko o tym, że kocha, i wierzy, że i Jezus w swej niezmiernej dobroci nie pogardzi żałującą grzesznicą...
Jezus z miłością patrzy na pokutującą grzesznicę i odpuszcza jej grzechy. Nic jej nie mówi, a ona miłuje, żałuje i wciąż milczy. Wreszcie Jezus wypowiada to jedno zdanie: Grzechy twoje są ci odpuszczone, idź w pokoju. Oto najpiękniejsza spowiedź, jaka kiedykolwiek była i będzie. Z jednej strony - najgłębsza pokora i miłość żałująca, a z drugiej - Boska wyrozumiałość i miłość przebaczająca. A jaki owoc tej spowiedzi? Bogaty w żal i miłość pokój Boży, który przechodzi wszelkie dobra świata.
Żebyśmy umiały tak żałować - nie z żalu nad nami, nie z pychy, nieumiejącej znieść własnego poniżenia, ale z czystej miłości ku dobremu Jezusowi! (...) Pokornym, uniżonym obiecane jest królestwo pokoju, a w nim światło i szczęście Boże.

Żal za grzechy, można powiedzieć, jest motorem, inspiracją każdego uczynku pokutnego. Bez pobudki żalu pokuta nie jest właściwą pokutą, a przynajmniej nie jest zadośćuczynieniem miłości...
Dlaczego żal jest pokutą? Bo aby rzeczywiście wyrobić w sobie prawdziwy żal za grzechy, żal, który by tak nieustannie tlił się w duszy, który podtrzymywałby ciągle ducha pokuty, trzeba usilnie pracować. Trzeba wywalczyć w sobie ten ból duszy, jakim jest żal za grzechy, a to dla człowieka niełatwe, bo dusza ludzka ma naturalny wstręt przed cierpieniem, przed bólem jakiegokolwiek rodzaju. A choć czasem Bóg zaprawia żal miłością i wtedy staje się on nader słodki, to w zwyczajnych warunkach żal zdobywa się wysiłkiem, mozolną pracą i jest on bólem duszy.

Ale niech mnie to nie odstrasza. Jeżeli kocham Boskie Serce, które widzę przed sobą otoczone koroną cierniową, to musi w sercu mym powstać pragnienie tej korony cierniowej, korony uplecionej z ciernia ustawicznego żalu za grzechy moje, za grzechy świata. I muszę zrozumieć, że ten żal to najprawdziwsze wynagrodzenie za grzechy moje. Choćbym się zabijała postami, czuwaniem, uczynkami pokutnymi, ale nie miałabym żalu, to wszystko nie byłoby jeszcze prawdziwą pokutą, bo nie byłoby tam ducha pokuty, który ją ożywia i czyni miłą naszemu Jezusowi. Muszę zrozumieć, że bez żalu nie ma poprawy życia, bo jakże mam się poprawić, zaniechać czynu, za który nie żałuję, ale owszem, który mi jest miły?

Żal więc jest moją pierwszą i najważniejszą pokutą, bo rodzi ducha pokuty, bo bez niego pokuta jest bez duszy, bez siły i - co najważniejsze - bez miłości. Wszak żal jest miłością cierpiącą. Gdzie żal, to i miłość, bo on bez niej nie istnieje. O żal się starać powinnam w pocie czoła - to pierwszy obowiązek duszy grzesznej, potrzebującej pokuty. A jak starać się o żal, jak go w sobie wyrobić? Ćwiczyć się w nim codziennie, i to po kilka razy, (...) i często prosić gorąco o wielką łaskę żalu.
Chciejmy, pragnijmy, błagajmy, a zdobędziemy ten żal miłosny, który najlepiej zamieni życie nasze w życie świętej pokuty i miłości.

Ojcze, zgrzeszyłam, niegodna jestem nazwać się Twoim dzieckiem, niegodna jestem wznieść oczy moje ku niebu! Oto uczucie pokory, wypływające z prawdziwego żalu za grzechy. Panie, jam niegodna!
Żal za grzechy opiera się na poznaniu mej moralnej nędzy, żal daje zrozumienie, że za grzech należy mi się kara. Jeżeli rozważamy grzechy, któreśmy popełnili, daleko mniej cierpimy, aniżeliśmy zasłużyli. Jeśli naprawdę za grzechy, za nieprawości żałuję, będzie we mnie to zrozumienie, że właściwie zasłużyłam na piekło, wobec tego czy mam prawo narzekać, choć Bóg zsyła krzyżyki, choć prowadzi twardą i ciernistą drogą?

Czy w uczuciu swych win nie powinnyśmy dziękować Bogu za wszystko? Gdybym przez ten prawdziwy, uniżenia pełen żal doszła rzeczywiście do przekonania, że wszystko jest dla mnie za dobre, że nic nie ma dla mnie zbyt złego w porównaniu z tym, na co zasłużyłam - jak umiałabym zawsze za wszystko Bogu dziękować, jak wielką wdzięczność czułabym dla Ojca mego w niebie, który nie według swej sprawiedliwości, ale według ogromu miłosierdzia swego ze mną postępuje. Z jaką wdzięcznością, pełną miłości, tuliłabym się zawsze, w szczęściu i w cierpieniu, w oschłości i w pociechach, do stóp Boskiego Mistrza, który z nadmiaru dobroci swej nadłamanej trzciny nie dołamie i gasnącego lnu nie zagasi. Stosunek mój do Boga byłby tak pełen miłości, pełen wdzięczności, ale i zarazem pełen głębokiej czci, wypływającej z poczucia mej nędzy, mej niskości.

Nieraz tak obojętnie przyjmuje dusza dobrodziejstwa Boże, jak gdyby się jej one należały, kiedy tymczasem nic się jej nie należy - nic prócz kary...
Jezu mój, (...) nieskończenie dla mnie dobry. Daj, niech nigdy nie zapomnę, że wobec Ciebie jestem biednym skazańcem, któremu darowałeś życie i który odtąd chce być Twym niewolnikiem, choćby ostatnim, byleby zawsze z Tobą i przy Tobie. Nie chcę sobie nigdy pozwolić na niezadowolenia, na narzekania...
Panie mój, i śpiewać będę chwałę Twoją, i cieszyć się Twą dobrocią. Bo dobry jest Pan i na wieki miłosierdzie Jego!

Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary

Pewnego razu Jezus przechodził w szabat pośród zbóż. Uczniowie Jego, odczuwając głód, zaczęli zrywać kłosy i jeść [ziarna]. Gdy to ujrzeli faryzeusze, rzekli Mu: "Oto twoi uczniowie czynią to, czego nie wolno czynić w szabat". A On im odpowiedział: (...) "Gdybyście zrozumieli, co znaczy: chcę raczej miłosierdzia niż ofiary, nie potępialibyście niewinnych" Mt 12,1-2.7

Jak często gotowa jestem do sądzenia innych. Coś mi się nie podoba, i już nie pytam, czy są do tego słuszne powody, słuszne przyczyny, pozwolenie, sądzę tylko według mojego widzimisię... Ile przez to jest w sercu niepokoju, goryczy, niezadowolenia! Ile czasu tracę na sądzenie innych, na drażnienie się tym, co inne robią, a mogłabym tak użytecznie spędzić te chwile na rozważaniu własnej nędzy, na badaniu własnego sumienia, na zatapianiu się w wielkości, piękności i miłości Bożej. Czy to nie dziwna rzecz - mogę rozważać piękność Bożą, zachwycać się nią, wpatrywać się w nią, a wolę zatrzymywać wzrok na nędzy mych bliźnich, choć to się Bogu nie podoba, a duszy mej szkodzi, Boże zmiłowanie ode mnie odwraca.
Jezu mój, Ty chcesz okazać mi miłosierdzie, jeśli ja je innym okażę. Wolisz znaleźć we mnie serce wyrozumiałe aniżeli serce gotowe do ofiary, ale przy tym twardo domagające się ofiary od innych. Jezu, chcę być pełna wyrozumiałości dla bliźnich, a dla siebie twarda, gotowa do ofiary. Chcę mieć serce matki dla innych, kamienne dla siebie. Im twardsza będę dla siebie, tym wyrozumialsza stanę się dla bliźnich. Jezu, dopomagaj mi w tym!

Jezu, jakiś Ty dla mnie wyrozumiały - zawsze pełen miłości, pełen dobroci. Mimo grzechów moich nie potępiasz mnie na wieki. Od Ciebie, Jezu-Hostio, chcę uczyć się tej wyrozumiałości i dobroci, która czyni życie (...) tak słodkim, jasnym, pogodnym - tak podobnym już do życia w niebie.

Zdajmy sobie sprawę z tego, czy i my nieraz nie ukrywamy swych namiętności pod płaszczykiem gorliwości o chwałę Bożą? (...) Wstydzimy się same przed sobą swych złych skłonności, którym się poddajemy, więc przed innymi, a szczególnie przed samymi sobą, tłumaczymy je na dobre. To niebezpieczna zabawa... Nie wierzymy głosowi wewnętrznemu, który nas ostrzega, że nie jesteśmy w prawdzie, (...) i upór nasz coraz bardziej się wzmacnia... Miłość własna na wszystko znajduje parawanik, aby nim zasłonić swoje słabe strony, swe niedoskonałości i namiętności; zawsze znajduje farbę, by je na różowo pomalować.
Chcę, Jezu, zaglądać do własnego sumienia, by nie ulegać złudzeniom, a przede wszystkim (...) nigdy nie wmawiać w siebie, że źle widzą, że za ostro mnie sądzą, że się mylą... O nie, oni lepiej widzą me słabe strony niż ja, która patrząc na swą duszę, mam przed oczyma gęstą zasłonę miłości własnej.
Jezu, pozwól mi iść prostą drogą, która nie zna krętactwa i obłudy w stosunku do własnej duszy. Daj mi oko jasne, które w świetle Bożym widzi sumienie tak, jak ono się przedstawia Bogu, nie jak nasza pycha i miłość własna chce je widzieć. A przede wszystkim daj mi, Panie, głęboką pokorę, uznanie mej nędzy. Wtedy nie będzie dla mnie trudne uznanie mych niedoskonałości i nie będzie we mnie tego fałszu, który zasłania zło pod pokrywką dobra.

Dobra jest gorliwość i ścisłość w zachowaniu prawa, ale musi ona zawsze iść w parze z dobrocią i wyrozumiałością. Gorliwość ostra, twarda, więcej robi złego niż dobrego. Gorliwość bez miłości i dobroci nie pociąga do Boga, ale od Niego, od religii, od pobożności odstręcza...
Również nie wolno mi być twardą, gdy miłość bliźniego domaga się tego, bym dla słusznych powodów odstąpiła od przepisu. Trzeba mi być bardzo ścisłą dla siebie, ale tą ścisłością jeszcze niech kieruje miłość, dobroć bez granic, podobna do dobroci Jezusowej... Dobrocią i miłością najpewniej, najłatwiej, najszybciej, pozyskuje się dusze dla Boga...
Więc dobroci mi potrzeba, dobroci bez granic.
Bądźmy dobre na wzór dobroci Jezusa, miejmy zawsze oczy otwarte na wszystko, co innym może sprawić ból, aby to usunąć; na wszystko, co innym może zrobić przyjemność, aby to uczynić. Być dobrą to jest żyć dla szczęścia innych, ich szczęście mieć przede wszystkim na względzie. Równie w rzeczach wielkich, jak i w małych zawsze dążyć do tego, by innym życie osładzać i upiększać. Miejmy serce szerokie w swej dobroci, serce, które w świetle Bożym umie rozpoznać, kiedy miłość powinna brać górę nawet nad mniej ważnym od miłości obowiązkiem, a też kiedy obowiązek jest ważniejszy i przede wszystkim musi być uwzględniony.
Jezu, (...) daj mi coraz więcej miłości i dobroci. Być dobrą, bardzo dobrą, nieskończenie dobrą - oto droga Jezusa, którą powinnam iść.

Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?

Powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Jezusa na próbę, zapytał: "Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?" Jezus mu odpowiedział: "Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz?" On rzekł: "Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego". Jezus rzekł do niego: "Dobrze odpowiedziałeś. To czyń, a będziesz żył". Łk 10,25-28

W tym przykazaniu zawarte jest wszystko, co prowadzi do świętości.
Co to znaczy kochać Boga? To nie znaczy tylko bawić się słowami, zapewnieniem o miłości w słowach. To znaczy nieustannie starać się o to, by nigdy nie zranić boleśnie Serca Bożego grzechem, by zawsze być pociechą dla Jezusa, który tak czule nas kocha. W tym zawiera się miłość. Więc przede wszystkim unikanie grzechu, unikanie najmniejszej niedoskonałości, tego wszystkiego, co Jezusowi nie podoba się. Czy to jest największą troską w mym życiu - nie obrazić Jezusa? Czy o to mi najwięcej chodzi? Czym gotowa raczej brać na siebie ciężkie ofiary i nieprzyjemności, byleby nie zranić Serca Jezusa? (...)

Czy (...) szukam sposobności, by Jezusa zadowolić, by pocieszyć Jego kochające Serce? Nieraz anioł stróż podaje mi myśl dobrą, zachęca do małej ofiary, do małego zaparcia się siebie. Nie jest to nakazane, nie obowiązuje pod grzechem, ale Jezus ucieszyłby się z tego małego dowodu mej miłości. Czy wtedy korzystam z tych okazji? Albo może bierze górę moje lenistwo, moje nieumiarkowanie - i odmawiam Panu Jezusowi małej pociechy? (...)
Dla siebie jesteśmy bardzo wyrozumiałe, bardzo łagodne, szerokie - a dla bliźnich? Przeciwnie, nieraz i bardzo ostre, nieusłużne; wymagające dla siebie, a niedające nic innym. A przecież najpewniej mogę sobie powiedzieć, że kocham Boga, gdy mi sumienie mówi, że służę bliźnim, że jestem dla nich dobra - tak jak chcę, by i oni byli dla mnie. Trzeba mi co do tego zrobić dokładny rachunek sumienia. Potrzeba mi miłości bliźniego, bo bez niej nie ma miłości Bożej.

Kochać Boga. Ale jak okazywać miłość temu niewidzialnemu Panu, który nas wcale nie potrzebuje? Oto łatwym sposobem, którego nas też Pan Jezus uczył: kochając bliźnich. Coście najmniejszemu z moich uczynili, Mnieście uczynili. Jaki Jezus dobry! Wiedział, że uczucie ode mnie nie zależy, że czasem mimo mojej woli mnie opuszcza, ale wiedział, że czyn miłości zawsze leży w mojej mocy. Więc uczy mnie, jak go wykonać, jak nim okazać Bogu, że Go kocham...
Przykazanie miłości bliźniego jest ściśle złączone z przykazaniem miłości Bożej, bo miłość bliźniego niczym innym nie jest jak miłością Bożą w czyn wprowadzoną...
Odchodzę rano od Komunii świętej - powtarzam raz po raz Panu Jezusowi, że Go kocham i kochać chcę zawsze, a teraz woła mnie praca, ale ona nie odciągnie duszy mojej od Pana Jezusa. Idę służyć Mu czynem (...) w bliźnich moich. Tak jak Mu Marta służyła w Betanii, tak i ja dla Jezusa, dla okazywania Mu swej miłości, starać się będę dogadzać (...), służyć im, gdzie tylko się da.
Jezu, daj mi tę prawdziwą miłość Bożą, objawiającą się czynem miłości bliźniego!

Czy Bóg mnie potrzebował? Czy Syn Boży mnie potrzebował do swego szczęścia? Nie. I przewidział Bóg, jaką niewdzięcznością zapłacę za tyle łask, tyle trudu dla mnie podjętego, za tyle cierpień dla mnie zniesionych, tyle miłości mi okazanej. A (...) moja złość, obojętność, niewdzięczność nie były w stanie zmniejszyć ogromu Bożej miłości...
Boże mój, daj mi coraz większą, gorętszą miłość ku Tobie, rozpal nią moje serce, nie dopuść, abym obojętnością Serce Twe zraniła. Panie, miłować Ciebie - oto jedyne pragnienie serca mego i najgorętsza prośba, którą do Ciebie zanoszę!
Miłość Boża domaga się od nas tej dziecięcej ufności, która tuli się do Boga jak do najlepszego Ojca i w Nim widzi najwierniejszego Przyjaciela; ufności, która nie zna bojaźni - bo bojaźń jest oznaką, że o sobie tylko myślimy - a żyje w miłości i miłością.

Zaglądajmy do swego sumienia, do swego serca: czy Jezus jest serdecznym naszym Przyjacielem? Czy z całą ufnością do Niego się zwracamy, Jemu oddajemy swe trudności, krzyżyki, troski, a przede wszystkim swą wolę?
Jezu, jeśli Ciebie naprawdę kocham, to powinnam oddać się zupełnie w Twe ręce, powinnam mieć jedno pragnienie - należeć do Ciebie, byś ze mną mógł czynić, co tylko Tobie się podoba. Powinnam zupełnie oddać Tobie, memu najlepszemu Przyjacielowi, swą wolę, prosząc, by zawsze Twoja wola we mnie się spełniała, bo Ty najlepiej mną pokierujesz. Czy tak jest w rzeczywistości?

Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!

Jezus rzekł do Marii: "Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?" Usunięto więc kamień. Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: "Ojcze, dziękuję Ci, że Mnie wysłuchałeś. Ja wiedziałem, że Mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie tłum to powiedziałem, aby uwierzyli, że Ty Mnie posłałeś". To powiedziawszy, zawołał donośnym głosem: "Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!" J 11,40-43

Jezus od sióstr Łazarza żąda wiary, i to wiary silnej, bo takiej było potrzeba, by uwierzyć, że On potrafi wskrzesić umarłego przyjaciela, który już cztery dni leżał w grobie...
Uwierzyły, bo Jezus kazał, uwierzyły z posłuszeństwa - oto wzór dla mnie, wzór w chwilach trudnych, gdy dręczą pokusy przeciwko wierze, gdy w duszy robi się tak ciemno, tak czarno, że nic się nie widzi, że się ma uczucie, iż Tabernakulum jest puste i niebo puste, i poza życiem doczesnym nic nie istnieje. Ciężkie to chwile, ciężka próba naszej wiary, ale nie trzeba się lękać ani upadać na duchu. To pokusa, to uczucie, które nie ma znaczenia, bylebym wolą zawsze wierzyła, choć w ciemnościach, choć w czarnej mgle. Wierzę z posłuszeństwa, bo Jezus każe mi wierzyć, wierzę z posłuszeństwa względem Kościoła naszego świętego, katolickiego, wierzę tak mocno, że im mniej widzę, czuję, rozumiem, tym silniej wierzę.
Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli - powiedział Jezus. Panie, niech więc i ja biorę udział w tym błogosławieństwie, skoro Ty tak chcesz mnie doświadczyć. Im ciemniej, tym bardziej chcę wołać ku Tobie: Wierzę, Panie, ale wzmocnij wiarę moją.

Łazarzu, wyjdź na zewnątrz! Jezu, to Boskie wołanie - to rozkaz, który mógł dać jedynie Twórca życia. Tak, Tyś Syn Boga żywego, trzykroć święty, wielki, wszechpotężny.
Pozwól mi, Panie, zatopić się choć chwilkę w rozpamiętywaniu Twej wielkości... Zapominam o wszystkim, co mnie otacza - o moich radościach i o moich smutkach, o troskach, które odpędzają sen z moich powiek, o pracach, które mi są powierzone, i o odpowiedzialności, która na mnie ciąży. Ja, nicość, zapominam o wszystkim wobec Tego, który jest, był i będzie.
I wokoło mnie rozszerza się horyzont - Pan sięga aż do granic okręgu ziemskiego, On wszędzie, On nie ma granic, niebo i ziemia pełne są Jego chwały i Jego wielkości, a duchy niebieskie zapełniają przestwory niezmierzone, wołając: Święty, święty, święty Pan, Bóg Zastępów. Jakam ja mała, a jakiś Ty wielki, wielki w dziełach swoich, wielki w Twej niezbadanej niewidzialności! (...)
Panie mój, proszę Ciebie z głębi duszy, daj mi choć trochę wniknąć w niezbadaną Twą wielkość, by dusza moja, olśniona Twą światłością i majestatem, coraz bardziej odwracała się od ziemi, obojętniała dla niej, odrywała się od doczesności, by zawsze i wszędzie mogła żyć w Tobie, o Boże serca mego.

Dobroć Jezusa nie ma granic. Jak dobry był dla Łazarza, tak dobry jest i dla mnie... Jak powinnam kochać Jezusa za Jego dobroć i starać się o naśladowanie tej Boskiej dobroci i Boskiego poświęcenia! (...)
Dobroć musi być pełna poświęcenia, gotowości do ofiary, bez tego jest raczej tylko zadowoleniem własnego "ja". Dobroć, która nie opiera się na ofierze, nie jest nią właściwie. Aby być dobrą, zawsze dobrą - nie tylko wtedy, kiedy mi to sprawia przyjemność, ale i wtedy, kiedy mnie to dużo kosztuje - trzeba mieć ducha ofiary. Czy ja go mam? Lubię być dobra, kiedy inni otaczają mnie za to wdzięcznością, przywiązaniem, ale czy potrafię być taka, choć nikt mi nie podziękuje, nikt nawet dobrego słówka nie powie? Czy dobra jestem nie tylko dla tych, których kocham, ale również i dla tych, którzy mi są niesympatyczni? Czy mam uśmiech dobroci zawsze i dla wszystkich, nie tylko kiedy mi wesoło na duszy, ale i wtedy, gdy wewnątrz ogarnia smutek, przygnębienie, troska gryzie?

Jezus jest dobry, choć przez to naraża się na utratę życia, a czy ja potrafię być dobra, choć to wymaga ode mnie ofiary?

Jezu, Tyś wszechmocny, dla Ciebie nie ma nic niemożliwego, potrafisz wskrzesić nawet umarłych. Więc patrz, Panie, wierzę w Twoją wszechmoc, bom i ja pogrążona we śnie - we śnie obojętności, lenistwa i oziębłości - ale proszę Cię, Jezu, obudź mnie! Jedno Twe wszechmocne słowo potrafi tego cudu dokonać, potrafi wlać w serce moje nową chęć do życia Bożego, nowy zapał do cnoty, nową siłę, która duszę moją może wznieść wyżej, coraz wyżej ku niebu. Ufna w Twą wszechmoc, zachęcę się do nowej gorliwości.
Chcę wznosić się (...) ku szczytom, nie zadowalać się ziemią i tym, co ona dać może. Ostatecznie czym jest to, co ludzie nazywają szczęściem na ziemi? Trochę blichtru, trochę hałasu i pustka. I za taką marną zapłatę miałabym spać dla spraw Bożych - bo mi wygodnie, bo to podoba się mojemu lenistwu?
Jezu dobry, niech już noc przeminie, bo chcę żyć w świetle Bożym, w jasnych promieniach wieczności. Obudź więc mnie, Panie, bym żyła dla Ciebie, zawsze dla Ciebie.

Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego

Jezus zapytał swych uczniów: "A wy za kogo Mnie uważacie?" Odpowiedział Szymon Piotr: "Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego". (...) Odtąd zaczął Jezus wskazywać swoim uczniom na to, że musi udać się do Jerozolimy i wiele wycierpieć od starszych i arcykapłanów oraz uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie. A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: "Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie". Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: "Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku". Mt 16,15-16.21-23

I my za świętym Piotrem wołajmy z głęboką, żywą wiarą: Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego! Ile w tym dla nas szczęścia, spokoju, ufności. Chrystus - Bóg-Człowiek - Bóg wszechmocny, wielki, święty, lecz zarazem i Człowiek, który rozumie biedne, ludzkie stworzenie, odczuwa nasze biedy, nasze cierpienia. Jezus sam cierpiał, więc wie, co to łza, co to ból. On nasz Brat, nasz Przyjaciel, taki swojski, taki kochany, na którego zawsze liczyć możemy, który się nami zawsze opiekuje. A równocześnie Bóg trzykroć święty, przed którym aniołowie upadają na twarz i zasłaniając się skrzydłami, wołają: Święty, święty, święty Pan Bóg Zastępów!

Panie, chcemy trwać zawsze w tej wierze tak pełnej pociechy, tak pełnej pokoju Bożego... Ty jesteś naszym Bratem, Ojcem, Przyjacielem, który pozwala nam rozmawiać ze sobą, który chce nas pocieszać i bronić, pouczać i wskazywać drogę do nieba. Do Ciebie zawsze z ufnością przystąpić możemy i choćby wszyscy nas opuścili, Ty nas nigdy nie odrzucisz. Choćbyśmy nawet strasznie zawinili, Ty nas nigdy nie odepchniesz, zawsze przyjmiesz i zawsze to biedne, nędzne serce ludzkie przytulisz do Boskiego Serca swego...
Jezus, Brat nasz, Człowiek, Syn Człowieczy, podobny do nas we wszystkim oprócz grzechu. Gdybym zawsze o tym pamiętała, klęcząc przed Tabernakulum, gorliwsza byłaby moja modlitwa, gorętsza miłość, głębsza adoracja. I zapominając o sobie, dusza moja rozradowałaby się w Bogu, Zbawicielu swoim.

Jezus, widząc, że wierzą głęboko, przygotowuje ich do zrozumienia wielkiej tajemnicy cierpienia Boga-Człowieka. On, Bóg prawdziwy, zamiast czci i chwały Bogu należnej spotka się z cierpieniem.
Potrzeba, aby Syn Człowieczy dużo cierpiał... - potrzeba! On, Bóg (...) - dlaczego tak? Potrzeba - bo chodzi Jezusowi o nasze, o moje wieczne szczęście; potrzeba - bo cierpieniem odpokutuje za moje grzechy; potrzeba - bo cierpieniem wyprosi mi u Ojca przedwiecznego łaski, zmiłowanie, przebaczenie grzechów i zbawienie wieczne. A więc potrzeba!
Jezu, miłość każe Ci powiedzieć, że potrzeba, byś tyle cierpiał, bo to dla mego szczęścia, a nie dla Ciebie! Ty, Panie, nie myślisz o sobie, nie pytasz się, co dla Ciebie będzie milsze, przyjemniejsze! (...) Tyś się poświęcił bez granic dla mnie, dla mego dobra, dla mego szczęścia, dla mego zbawienia.
Jakże Cię nie kochać wobec takiego poświęcenia, a z drugiej strony - jakże nie zrozumieć wartości cierpienia, cierpienia nie cenić?
Jakże nie zrozumieć, że skoro Chrystus tyle przyjął na siebie dla mego dobra, to i ja powinnam być gotowa chętnie dzielić Jego cierpienia, które właściwie mnie, a nie Panu się należą? (...)
Duszo moja, pamiętaj o tym: im bliżej jesteś Chrystusa, tym bardziej powinien On liczyć na to, że chętnie weźmiesz na siebie choć cząstkę Jezusowego krzyża, aby Mu pomóc w jego dźwiganiu. Miłość krzyża się nie lęka, bo wie, że krzyż nas ściśle łączy z Chrystusem - a czego więcej chcę, o Jezu, jak nie tego, by być najbliżej Ciebie?
Chcę więc kochać moje krzyżyki - pragnę was, bo mnie ściśle łączycie z moim Jezusem!

Nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku... Zastanowię się nad świętym oburzeniem Jezusa, gdy Piotr pragnie oddalić od Pana kielich cierpienia... Dla nas to nauka, jak mamy się zapatrywać na cierpienia w myśli Bożej...
Cóż Jezus myśli o nas, gdy jęczymy, uskarżamy się na najmniejsze cierpienia (...), gdy łzami je oblewamy, poddajemy się złym humorom i - rękami i nogami, dozwolonym i niedozwolonym sposobem - staramy się zrzucić z siebie te przykrości, które w myśli Bożej mają nam pomóc do świętości?
Prosić chcę Jezusa, niech mi da ducha Bożego, abym zrozumiała całą wartość mych małych krzyżyków, abym je umiała znosić wesołym sercem, bez złego humoru i kwasu, zawsze z wdzięcznością i weselem.

Spojrzyj, duszo moja, w tę przepaść męki Serca Jezusowego... Oczekiwanie cierpienia jest boleśniejsze, bardziej męczące niż samo cierpienie. A Jezus widzi wszystko przed sobą - te straszne męki, to bezmierne upokorzenie i tę haniebną śmierć. I Serce Przenajświętsze odczuwa lęk, wstręt przed tą straszną chwilą, a jednak spełnia spokojnie, z niezrównaną dobrocią i poświęceniem, pracę swą apostolską: koi rany serc ludzkich, leczy choroby, pociesza strapionych. Jaka w tym siła i jaka miłość!
Jezu, ileś Ty przecierpiał, nie tylko w czasie męki, ale w ciągu całego życia swego... A nikt o tym nie wiedział, nikt Cię nie pocieszał, nawet Apostołowie Cię nie rozumieli i Tobie nie współczuli...
Chcę odczuwać Twój ból, Jezu drogi. Miłością chcę pocieszyć Twoje Serce, które przez całe Twoje życie konało widokiem konania na krzyżu.

Pan nas kocha i w miłości swej gotów na wszelkie poświęcenie, na krzyż i na śmierć. Kto miłuje, ciężaru nie czuje, a gdy go czuje, to go miłuje... Miłość wszystko przezwycięży! (...)
O miłość Bożą mam więc prosić, o nią błagać, starając się spokojnie, lecz wytrwale o miłość w uczuciu, w modlitwie, a przede wszystkim w czynie.
Jezu dobry, wobec Twego krzyża daj mi zrozumieć całą głębię Twej miłości i wzrusz twarde serce moje, bym jednego pragnęła: za Twą miłość miłością odpłacać.

Im wyżej dążymy w życiu duszy i bardziej zmierzamy ku świętości, tym bardziej gotowe być musimy na krzyże. Krzyż jest drogą do nieba, tą drogą szedł Chrystus, tą drogą szła Najświętsza, Niepokalana Maryja, Matka Boża, i wszyscy święci. Do nieba idzie się drogą krzyżową - tę prawdę muszę zawsze mieć przed oczyma...
Szukam świętości, a więc i ja muszę pić z tego kielicha cierpienia, który Chrystus wypił aż do dna. Im bardziej dusza postępuje na drodze świętości, tym bardziej Bóg ją doświadcza, zsyłając na nią krzyżyki. Ale jakie krzyżyki przyczyniają się do świętości? Niestety, nie wszystkie, tylko te, które przyjmujemy z miłością, do serca tulimy i dźwigamy spokojnie, pogodnie. Te krzyże, które nie zamykają serca w egoistycznym smutku dla bólów bliźniego, które nie prowadzą do rozczulania się nad sobą samą i wskutek tego do lenistwa w pracy, do zaniedbywania obowiązków... Muszą być krzyżyki i one są drogocennym skarbem, bo prowadzą do nieba, bo pozwalają mi dać Jezusowi dowód mej miłości. Więc trzeba je kochać, bardzo kochać...
Jezu dobry, daj mi miłość krzyża. Witaj, krzyżu święty, jedyna moja nadziejo!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Święci łączący narody, PATRONI, Święta Urszula Ledóchowska
Święci patronowie Europy, PATRONI, Święta Urszula Ledóchowska
Urszula Ledóchowska Rozważania Biblijne
Urszula Ledóchowska Rozważania Biblijne
Fragmenty Pisma sw
Fragmenty Pisma św
Św Urszula Ledóchowska U STÓP KRZYŻA (Rozważania Drogi Krzyżowej)
Fragment Pisma Swietego
Metoda poznania punktem wyjścia rozważań nad filozofią kontynentalną czasów nowożytnych
EDUKACJA KULTURALNA, CZYLI JAKA – ROZWAŻANIA NAD ZAKRESEM I TREŚCIĄ WSPÓŁCZESNEJ?UKACJI KULTURALNEJx
Zycie jest jak proces mozna je wygrac lub przegrac, rozwaz w oparciu o wybrane kreacje literackie
Wybrane fragmenty USTAWY z dnia grudnia 00 r
Esej I po co to wszystko Rozważania nad sensem życia
Rozważania nad sensem życia na podstawie literatury antycznej, Rozwa˙ania nad sensem ˙ycia na podsta
jezyk polski, Rozważania nad psychiką Polaków i ich przywarami w Weselu i , ROZWAŻANIE NAD PSYCHIKĄ
Rola poezji i poety. Rozważ w oparciu o wybrane przykłady różnych epok., Nauka
Rozważania nad sensem życia na podstawie literatury antycznej(1), prezentacje
Rozważania nad sensem życia na podstawie literatury antyczne

więcej podobnych podstron