Rozdział 33
Zorana wypchnęła Konstantina na frontowy ganek - Nie podoba mi się to - mamrotała - Musi być inny sposób.
- Jest sto różnych możliwości, ale to jest najlepsza droga od samego początku. - skupił swoją uwagę na tłumie Varinskich, którzy stanęli za parkanem wokół jego trawnika. Popatrzyli na niego, dwa tuziny silnych i rosłych mężczyzn, którzy już dłużej nie słuchali rozkazów Vadima by pozostać w ukryciu. Ubrany w swoją piżamę i szlafrok, osunął się w swoim wózku inwalidzkim.
- Idź zagraj swoją rolę - powiedział do Zorany - I spróbuj wyglądać słabo.
Podeszła do ogrodzenia i zamachała do Varinskich.
Nie odmachali.
- Mój mąż, wielki Konstantin, wie kim jesteście i że patrzycie na nas - krzyczała.
Konstantin krzyknął do niej - Głośniej.
- Kazałeś wyglądać na słabą więc nie chciałam wrzeszczeć. Nie myśl sobie, że nie wiem jak - warczała nerwowo - Mimo wszystko, byłam Twoją żoną przez trzydzieści siedem lat.
- Jesteś niezłą komediantką - ale nie powiedział tego głośno; była i tak już narażona na stres.
- Mój mąż, wielki Konstantin, wie kim jesteście i że patrzycie na nas. - Zorana rzeczywiście wiedziała jak ryknąć. Dowiodła tego teraz - Zapewne dzięki twoim wielkim umiejętnościom obserwacji, wiesz, że nasi synowie zostawili nas. Więc mój mąż chce zaproponować ci interes.
Nikt nie poderwał się w kierunku ganku. Nikt nie wyciągnął pistoletu.
Teoria Konstantina była prawdziwa - czekali na instrukcje od ich przywódcy.
- Mój mąż, wielki Konstantin, chce zaproponować sobie jako poświęcenie dla jego rodziny. - Zorana odgrywała swoją rolę - Zabierzecie go i zrobicie z nim co tylko chcecie a w zamian, pozwolicie nam odejść w spokoju!
Rozbawienie przemknęło po zebranym tłumie.
Wtedy ktoś uciszył ich - Zgadzamy się na transakcję.
- Zabierzesz go stąd i pozwolisz nam odejść ? - głos Zorany przedarł się przez kłótnie, które uciekły przez mówiącego.
Ten sam głos odpowiedział - Jaka szkoda mogła by to być? - wtedy powiedział głośniej - Zgadzam się.
Zorana przeszła z powrotem do Konstantina. Przykryła go kocem, a cała jej rozpacz, ból, i miłość odzwierciedliły w jej oczach.
- Nie martw się, liubov Maya - powiedział - Uwierz we mnie. W tym, jestem specjalistą.
Pocałowała go tęsknie - Byłabym szczęśliwsza gdybyś się tak przy tym dobrze nie bawił.
- Wcale się dobrze nie bawię - zaprotestował.
- Kłamca.
Ukrył swój uśmiech za swoją maską tlenową. Osunął się w swoim krześle, podjechał do szczytu zjazdu, który zbudowali jego synowie i ze staranną kontrolą, stoczył się na frontową drogę. Gdy dojechał do bramy, podniósł swoją maskę tlenową i wyraził gestem na jednego młodzieńca z piórami wyrastającymi z jego głowy - Otwórz to, synek. Wyraź jakiś szacunek dla wielkiego Konstantina.
Dziecko podeszło do przodu, otworzył bramę i trzymał ją szeroko podczas gdy, drżącymi rękami, Konstantin odłożył na miejsce maskę, położył jego żylaste ręce na kołach i wyjechał całkowicie. Konstantin usłyszał, jak mamrotał - To ten wielki Konstantin?
Konstantin posuwał się do przodu do tłumu, pozwalając im oblegać go.
- Jesteś Konstantin, które doprowadził naszą rodzinę do jego złotego wieku?
- Uczyniłeś nas wielkimi i cudownymi i groźnymi?
- Jesteś stary.
- Jesteś chory.
- Jesteś nikim. Nikim!
Byli stadem śliniących się psów bez inteligencji.
Byli głupcami.
Popatrzył w kierunku ganku.
Zorana nie poszła do środka, zgodnie z instrukcją. Weszła na ganek i obejrzała się, a kiedy zobaczyła, jak spiorunował ją wzrokiem, podniosła swoją brodę.
Tłum Varinskich zwiększył się do trzydziestu, później czterdziestu, ponieważ wychodzili grupkami ze wzgórza i przyszli obejrzeć widowisko. Wciskali, obmacywali go, szarpali jego ubranie. Jeden rozdarł jego twarz pazurem.
Błyskawicznie, Konstantin zrobił to samo. Nie mógł pozwolić aby zabrali mu maskę.
Młodzieniec wyrwał swoją krwawiącą rękę.
Tłum cofnął się do tyłu tłum, zaskoczony jego atakiem furii.
Gdy on także się odsunął, parli do przodu, był zły na siebie z powodu tego krótkiego strachu przed nimi.
Usłyszał głos z tyłu - Przepuście mnie do niego. Zawarłem umowę; niech będę miał jakąś zabawę z tego.
Cichszy głos oznajmił - Tak przepuście Afonosa. Niech on zobaczy co zrobił, że Vadim zabije go za to.
-Ucisz się Kolya. Vadim nie zabije mnie. Nie teraz gdy zabił tak wielu innych. On nie może pozwolić sobie na stratę żadnego człowieka.
Interesujące, Konstantin pomyślał. Ten Vadim zabijał jego własnych braci?
Z drugiej strony - Konstantin popatrzył zapobiegliwie na Varinskich - wielu z nich nie było ludźmi ani bestiami. Byli dziwnymi i okropnymi kombinacjami, tak jak facet z piórami wychodzącymi z jego głowy. Cyrograf z diabłem zaczął się rozpadać a to wywołało osłabienie ciała Konstantina.
Krzepki trzydziestolatek przeszedł przed wózkiem inwalidzkim. Kładąc swoje ręce na biodrach, Afonos wpatrywał się pogardliwie w pomięty szlafrok, zniszczone pantofle domowe, maskę tlenową i na Konstantina, który zadrżał i przysunął wełniany koc do jego szyi - Wielki Konstantin, rzeczywiście. Nie pamiętasz kim jesteśmy? Jesteśmy Varinscy. Jesteśmy Ciemnością. Nie dotrzymujemy umów sporządzonych z niemądrym starcem, który proponuje siebie jako poświęcenie.
- Nie? - szukał po omacku pod kocem, znalazł swoją broń i uzbroił się.
Afonos kontynuował - Złapiemy twoją rodzinę. Zgwałcimy twoją żonę i twoje córki. I -
- Zamknij się. - Konstantin wstał z wózka inwalidzkiego. Trzymał koc jedną ręką, a drugą pociągnął swoją maskę. Trzymał kurczowo ją w pięści, wyszarpnął rurki ze zbiornika tlenowego, uruchamiając minutnik na detonatorze. Raz. Stanął twarzą w twarz z Afonoso. Poshyol ty.
Podczas gdy Afonos wpatrywał się w zniewagę, Konstantin wyciągnął pistolet z kieszeni swojego szlafroka i strzelił Afonosowi prosto w serce. Tym strzałem postrzelił człowieka za Afonoso i jeszcze jednego za nim. Dwa. Trzy. Odrzucając koc, wyciągnął maczetę ze swojej pochwy na nodze. Pobiegł drogą, zrzucając jego pantofle domowe, ukazując swoje buty do biegania, w wszystko to gdy w swojej głowie liczył, Cztery. Pięć. Sześć. Siedem. Osiem.
Upadł na ziemię.
Bomba przypięta do wózka inwalidzkiego zdetonowała się. Jego butla tlenowa wyleciała w powietrze. Szrapnel wysadził na wszystkie strony.
Varinscy krzyczeli, z bólu, z furii. Pozostali nie wydali żadnego dźwięku.
Konstantin obejrzał się, oceniając szkody. Około dwudziestu zmarło i było rannych. Ale wielu uniknęło uszkodzenia. Stanęli ogłuszeni, pełni niedowierzania, wtedy to wszystko przerodziło się we wściekłość. Wszystko razem podczas gdy, więcej Varinskich wychodziło spośród drzew.
Drżenie z powodu zmęczenia dotarło do jego stóp. Schował do pochwy swoją maczetę i włożył pistolet do kabury przy jego pasku.
Pomruk, który wydali Varinscy był dźwiękiem, zjednoczenia bestii.
Gdy Konstantin planował to, obawiał się, że padnie z nóg w złym momencie.
Widząc, jak te twarze zmieniały się od ludzkich do zwierzęcych, od brutalnej furii do wściekłego szaleństwa, dało mu to bodziec, którego potrzebował aby stanąć na nogi. Podrzucając maczetę, pobiegł sprintem w kierunku stromego wąwozu, w kierunku tamy zbudowanej aby nawodnić jego winogrona. Musiał dotrzeć tam na czas - to było jeszcze trudniejsze niż bomba w wózku inwalidzkim- jeśli jednak Tasya wykonała swoje zadanie, on może będzie żył wystarczająco długo by zobaczyć zachód słońca.
Tasya była błyskotliwą młodą damą aby nie wysadzić ziemi pod jego stopami.
Na wzgórzu nad nim, kawały betonu poleciały w powietrze.
Tasya spowodowała rozerwanie tamy.
Spoglądając na głęboki wąwóz, zobaczył, że zielona ściana pędzi w dół, niszczy drzewa, toczy głazy w jego kierunku - i w kierunku Varinskich, którzy siedzą mu na ogonie.
W samą porę, gwałtownie skręcił w górę zbocza wąwozu, skoczył i złapał konar drzewa. Zamierzył się na Varinskiego, który był za nim, zaskakując go i popychając na innych. Oni padali jak kostki domina do potoku. Wtedy podciągnął się ponieważ lodowata woda dosięgnęła do jego stóp, ściągając go z powrotem do doliny, topiąc go, miażdżąc i zakopując w błocie.
Ale w końcu jego chore ciało zbuntował się. Wysapał. Szukał po omacku jego leków.
Leki. Były blisko. Tak blisko. W jego kieszeni...
Drżącymi palcami, wyjął butelkę, spróbował otworzyć ... upuścił.
Ciemność otoczyła go. Walczył - musiał bo zrobił zbyt wiele by teraz zawieść.
Już nie miał o co walczyć.
Co Varinscy nie mogli zrobić, to zrobiła ta nędzna choroba.
Już po wszystkim.
Umarze tu w brudzie.