”Z wschodem dla mnie zachód słońca.”
William Shakespeare
Najpierw był wschód słońca,
Wraz z nim rozpoczęło się moje życie.
Słońce miało świecić wieczność, całą moją wieczność.
Potem nadszedł zachód słońca - moja śmierć.
Wiedziałem, że gdy tylko zgaśnie, ja umrę zaraz po tym.
Siedziałem cicho bezradny patrząc jak miłość gaśnie.
Zapadł mrok, który zaczął mnie dusić.
Ciemność, która oślepiła.
Ostatni promyk - ostatni dźwięk.
Umarło słońce, umarła moja osoba.
Nie chciałem wiecznej nocy.
Rozdarty ledwo zauważyłem, że gdzieś na horyzoncie coś zaświeciło.
Nadzieja na cud.
Sunrise. *
Unosiłam się między pustką, a czymś nowym. Dryfowałam na wspomnieniach. Doznawałam wiecznego smutku, samotności. A gdy już myślałam, że to koniec, że nadszedł ratunek - doznawałam kolejnego rozczarowania. Wiedziałam, że to wszystko jawa, a co gorsze to była zła jawa. Wierzyłam w nią, bo cóż innego mi zostało? Oddałam się myśląc, że na jawie wybuduję nowe życie. Marząc, że może stać się rzeczywistością.
Czułam mocny ból z tyłu głowy oraz ostry zapach. Doskonale wiedziałam, że to zapach człowieka. Bardziej apetyczny niż pamiętałam. Tak inny, kuszący. Chciałam odnaleźć źródło tego zapachu, a co gorsze chciałam zasmakować krwi tego człowieka. Nim zdążyłam się połapać nadeszła wizja - krew, krew, wszędzie pełno krwi. Byłam tak blisko, już prawie… Wstrzymałam oddech.
- Nessie! - Ktoś szepnął koło mnie. Otworzyłam oczy. To Bella zatroskana pochylała się nade mną. To nie było jednak najważniejsze. Przerażona zaczęłam szukać kogoś innego. Uspokoiłam się dopiero, gdy moje własne oczy spotkały się z czarnymi.
- Jake… - Powiedziałam. To był kolejny sen. Niech mnie i tym razem zawiedzie wyobraźnia, ale ja chce go… Uśmiechnął się do mnie, w ten cudowny sposób. Był inny… Piękniejszy niż pamiętałam. Jego rysy wydawały mi się teraz takie ostre. Chciałam coś powiedzieć, lecz dopiero z opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że w gardle mam wielką gulę. Przełknęłam ślinę. Przecież widzisz, że jest dobrze - pomyślałam. Nabrałam do płuc powietrza. Znowu powrócił zapach…. Przecież to sen. Znowu mam przy sobie rodzinę Nie wiedzieć, czemu zamiast cieszyć się z tego myślałam o czymś kompletnie innym. Byłam w szoku, zapach był tak przyjemny. Wzięłam głębszy wdech - cudowny. Najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że mogłam znaleźć już jego źródło. Obróciłam głowę w stronę czarnowłosej dziewczyny. Plan był prosty; rzucę się na nią, wbije kły i zasmakuje krwi.
Krew
Muszę ją mieć!
- Sam zabierz Emily! - Edward rzucił szybko Indianinowi, lecz oni nie ruszali się z miejsca.
Krew, krew, krew…
Rzuciłam się na dziewczynę, jednak wampir obok był szybszy - przytrzymał mnie w talii, a gdy zaczęłam się wyrywać przygarnął do siebie. Nie! Muszę zasmakować tej krwi. Chce jej! Zaczęłam się wiercić. Ona mnie woła! Potrzebuje jej! Jestem taka głodna, czuję się tak pusto…
- Renesmee! - Bella stała jak kołek, jej oczy błądziły po wszystkich dookoła. Stało się. Rzeczywistość zrobiła ruch - przegrałam. To nie był sen… Moja krew uciekała. Była coraz dalej. Chłopak ciągle trzymał dziewczynę kurczowo kierując ku wyjściu. Nie, nie, nie! W tym domu nie było więcej krwi, a przynajmniej nie takiej, jaka uciekła. Chce właśnie tamtej krwi!
- Nessie… - Poczułam na swoich ramionach ciepłe ręce. Zwróciłam głowę do chłopaka. Jacob. Mój Jake. Stał patrząc na mnie jakby bojąc się… Och, nie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nadal stoję skulona, gotowa do ataku i cicho warczę. To nie było do mnie podobne! To nie mogłam być ja! Wyprostowałam się i stanęłam naprzeciw bruneta. Kątem oka dostrzegłam, że każdy mój ruch obserwuje rodzina. Nie wiedziałam gdzie mam podziać wzrok. Bałam się spojrzeć na osobę przede mną. Czułam, że jest rozczarowana. Zresztą, kto nie jest w tym momencie? Edward nadal kurczowo trzymał mnie przy sobie. Jasper stał tuż obok.
Ty mała idiotko!
- Ness dobrze się czujesz? - Pytaniu Jacoba towarzyszyło muśnięcie mojego policzka. Zadrżałam.
- Oczywiście. - Odparłam nadal nie patrząc na niego.
- Może lepiej zrobię kilka badań. - Carlise podszedł do mnie ostrożnie.
- Nie! - Zaprotestowałam głośno i trochę za szybko, więc postanowiłam się poprawić:
- Ja.. Czuję się świetnie.
Nie nabrałam ich. Sama próbowałam sobie to wszystko poukładać, lecz ciągle coś mnie rozpraszało. Czemu ją zabrali ode mnie? Nie widzą, że jestem głodna? Dlaczego czuję takie pragnienie? Moje ręce powędrowały do gardła. Tyle tego wszystkiego naraz, a ja nic nie pamiętam… Moja panika rosła. Obawiałam się, że to kolejny koszmar… Myliłam to wszystko, przecież byłam pewna, ze to rzeczywistość.
- Och. - Bella wzięła mnie w swoje ramiona. Zawsze uwielbiałam jej słodki zapach, lecz teraz był dla mnie dziwnie obojętny. Nie chciałam jej! Jedyny zapach, który był obecnie najlepszy to wilkołaka. Wreszcie spojrzałam na niego, powoli, żeby nie wzbudzić żadnych podejrzeń. Czułam jakby moje dwie osobowości na niego patrzyły. Ta, która chciała wbić kły w jego szyję. Druga, która chciała uchronić go przed pierwszą drapieżną. Nawet, jeśli go ugryzę nic mu się nie stanie - nie mam jadu. - Pomyślałam. Wzięłam ręce mamy i odepchnęłam je, jednak tak by nie poczuła się urażona. Zrobiłam jeden krok do przodu.
- Nie masz jadu, oczywiście. Pamiętaj jednak, że i tak go zabijesz. - Natychmiastowo stanął przy mnie Edward. Dopiero, gdy wypowiedział te słowa na głos doszło do mnie, co takiego chciałam zrobić. Zakryłam twarz rękoma. Dlaczego właśnie oni? Nigdy nie pragnęłam tak mocno krwi jakiejkolwiek. Ja po prostu domagałam się tego w tej chwili. Chce zapomnieć, ale jak skoro czuję w gardle kilka noży wbijających się, co chwilę w moje ciało?
- Prze.. Przepraszam. - Wybuchnęłam płaczem. Zawstydzona ruszyłam biegiem do drzwi wyjściowych, lecz przed samą metą ktoś chwycił mnie i przyciągnął do siebie.
Mój Jacob. - Pisnął cienki głosik gdzieś w głowie.
- Puść mnie. - Poprosiłam próbując wyswobodzić się z uścisku.
- Niby, dlaczego miałbym to robić? - Spytał. Jego ciepła skóra działała na mnie kojąco.
- Chciałam cię ugryźć! - Wyznałam patrząc mu prosto w oczy.
- I mogłaś! Ile razy już to robiłaś? Przyznaj! - Poczułam jego oddech na szyi. Znowu te dreszcze.
- Widzę, że ci do śmiechu!
On bawił się w najlepsze, kiedy ja przed chwilą chciałam go zabić!
- Zlituj się nade mną o pani! Po prostu zginąć z twoich rąk to coś wspaniałego. - Zaśmiał się.
- Gadasz bzdury! - Warknąłem cicho. Wtedy on spoważniał i spojrzał na mnie:
- Ile pamiętasz?
- Co mam pamiętać?
Dotarło do mnie, że chodzi mu o atak Jane. Dźwięk odpychających się o ziemię ciężkich łap wilkołaków. Dziewczęcy śmiech dziewczyny z czerwonymi oczyma. A potem nicość i jedyny mój towarzysz - ból. Pamiętałam niewiele, a zarazem tak dużo. Część chciałam zapomnieć - szczególnie samotność. Nagle zesztywniałam, chłopak przerażony zaczął mną delikatnie trząś. Gdy ja zapadłam… w sen, oni przyszli mnie uratować. Widziałam moją rodzinę, Sama, Emily i Setha, lecz…
- Czy komuś… coś się stało?
Przygotowałam się na najgorsze. Mój chłopak jednak przytul mnie do siebie jeszcze mocniej. Pasowaliśmy do siebie idealnie, jak bliźniacze połówki. Było mi wstyd, że w takiej sytuacji nie mogę skupić się na niczym innym tylko na tym jak blisko siebie jesteśmy. Czułam go całym ciałem. Nagle przypomniała mi się pewna osoba, więc odchyliłam głowę do tyłu i spojrzałam pytająco na Indianina.
- Nikomu nic się nie stało. - Odparł za niego Edward, który wziął mnie za ramion Jacoba i przytulił do siebie. Po chwili dodał:
- Alec jest cały.
Alec… Nie pamiętałam by był wtedy w lesie. Zamknęłam oczy próbując sobie przypomnieć.
- Jak możesz myśleć o nas? To tobie groziła śmierć, już prawie cię straciliśmy, Nessie! Dlaczego uciekłaś? Wiesz, co Bella przeżywała? Wiesz, co my wszyscy przeżywaliśmy? - Odezwała się po raz pierwszy Rose. Spojrzałam na wszystkich po kolei. Rosalie, piękność z długimi, blond włosami uśmiechnęła się lekko, po czym ucałowała w policzek. Wiedziałam, że to dopiero początek jej `kazań'. Alice, mój narwany chochlik, aż się zdziwiłam, że w ręce nie trzyma aparatu fotograficznego. Obok niej stał Jasper, miło było widzieć jego złote oczy, które miał od niedawna - zasłużył sobie na nie. Carlise i Esme, którzy stali wpółobjęci, pasowali do siebie tak idealnie... Oczywiście jest też Emmett, który stanąwszy naprzeciw mnie potargał mi włosy i zmiażdżył w uścisku. Na sam koniec zostawiłam sobie Bellę;
- Przepraszam! - Powiedziałyśmy w równoczesnym czasie.
- Tak cudowna chwila. Ma ktoś chusteczkę na otarcie łez? - Przerwał Emmett trącający mnie łokciem.
- Lepiej będzie, jeśli pójdziemy na polowanie. - Odezwała się wampirzyca.
- I to natychmiast. - Mruknęłam znowu czując ostry ból w gardle.
Próbowałam czegokolwiek się dowiedzieć, lecz ciągle brakowało mi odwagi. W końcu, gdy zostałam sama z Jacobem, a reszta rodziny postanowiła ` czymś ` się zając postanowiłam działać;
- Przepraszam…
- Nie zaczynaj od nowa. Nie masz, za co nasz przepraszać. - Odpowiedział znowu przygarniając mnie do siebie.
- Dziękuje. - Mruknęłam mu cicho.
- Też nie masz za co.
- Mam! - Odepchnęłam go od siebie, a gdy posłał mi rozżalone spojrzenie miałam ochotę go pocałować. Nie, nie mogę… Jake ugryzł mnie w płatek ucha, a potem powiedział:
- Nawet nie wiem jak mam opisać swój własny stan.
- Dobrym? - Zaproponowałam nieśmiało. Mój własny stan był… Niedopisania, cudownie piękny, dziwnie zaskakujący, idealnie lekki.
- No chyba sobie żarty ze mnie robisz! - Pocałował mnie w czoło. Przełknęłam głośno ślinę. Chciałam go w końcu pocałować. Bałam się, że nie zapanuję nad sobą. Nie czułam głodu, a już na pewno nie chciałam krwi ludzkiej. Nie wiedziałam, co mnie ponosiło po przebudzeniu, lecz wolałam być ostrożniejsza. Gdy zauważyłam, że Jake zbliża się do mnie posunęłam się do tchórzostwa.
- Dlaczego… Dlaczego rzuciłam się na Emily? - Spytałam. Gdy mnie puścił poczułam się dziwnie pusta.
- Tak niewiele pamiętasz. - Przysiadł na schodach. Usiadłam na stopniu niżej i oparłam głowę o jego kolana.
- Przypomnij mi.
- Kiedy… - Przerwał i rozejrzał się dookoła.
- Nie chcesz teraz o tym mówić? Rozumiem, jeśli… - Zaczęłam, lecz on mi przerwał:
- Nie łatwo opisać swoje własne uczucia, które się czuło, gdy umierał ktoś bliski. - Przyznał. Wiedziałam, że wiele go kosztuje ta rozmowa. Jacob nigdy nie potrafił rozmawiać o uczuciach, więc zdziwiło mnie, że w ogóle zaczął.
- Jakbym miał umrzeć i oglądał ostatni zachód słońca. Wiedziałem, że po tym jak zajdzie moje własne słońce nie będę umiał żyć i umrę, gdy tylko przestanie świecić.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Jego wyznanie, choć krótkie, było idealnie pasujące do mojego stanu. Czułam się jak wyrwana z czasu, który przestał istnieć w tym momencie. Indianin spuścił głowę.
- Wszystko dobrze się skończyło. Jestem przy tobie. - Pocałowałam go delikatnie w czoło. Tak teraz byłam pewna już w ogóle nie chce jego krwi. Powrócił ten cudowny zapach, zapach mojego Jake.
- Jest dobrze, bo tu jesteś. - Rzekł. Kucnęłam i chwyciłam jego twarz w dłonie. Zakręciło mi się w głowie, gdy nasze usta dzieliły dosłownie milimetry. Jeszcze przed pocałunkiem czułam rozlewające się we mnie ciepło. Przejechałam rękoma po jego plecach, odwzajemnił pieszczotę. Usłyszałam swój własny chichot. Nigdy nie przyzwyczaję się do jego ciepłego dotyku, który budził we mnie tak potężne emocje. Na samym początku pocałowałam go delikatnie w same usta, a gdy chciałam się oderwać jego ręce zamknęły mnie w żelaznym uścisku. Spodobało mi się to. Jego usta były łapczliwe, stęsknione. Pewnie on mógłby powiedzieć to samo o moich. Ugryzłam go delikatnie w dolną wargę.
- Kocham cię i potrzebuję. Jacob. - Mruknęłam.
* Sunrise - po ang. jest to wschód słońca. Renesmee kojarzy mi się właśnie z wschodem słońca - nie wiedzieć, dlaczego.
***
by Renesmee