28. ŚMIERĆ
Różniłam się od Belli, to nie było wielkie odkrycie. Dla mnie śmierć nie była spokojna, ani łatwa, wręcz przeciwnie. Przyniosła mi wielki niepokój, bałam się o moją rodzinę, Jacoba, Blacków. A potem wpadłam w ten inny świat. To jak kroczyć trzydzieści metrów nad ziemią na cienkiej linie, aż tu nagle wymyka ci się noga. Nie czujesz samego lotu, czujesz tylko upadek. Wpierw zdaje ci się, że znów latasz, lecz to pomyłka, a uświadamia ci to straszliwy ból. Nie chcesz być pokonanym, więc nie krzyczysz, nie wydajesz z siebie żadnego dźwięku. Zamykasz oczy, zaciskasz ręce w pięści, zagryzasz dolną wargę. Leżysz w bezruchu - taki właśnie się urodziłeś - niewinny, samotny. Jednak to nie jest początek, przecież to koniec. Czy właśnie tak można nazwać śmierć? Końcem? Koniec końców? Przecież zmarła tylko jedna osoba, inni żyją dalej. A co z tymi, którym przeznaczona była wieczność? Co z tą nadzieją? Czy oni mieli umrzeć mimo wszystko, czy takie było prawo? Unosząc się wśród nicości, czego potem mieliśmy zwyczajnie nie pamiętać. Co mogło pozostać? Nie czułam bólu, nie wiedziałam gdzie jestem, nie mogłam otworzyć oczu. Byłam jak mała satelita, która krąży po swojej orbicie, czasami bez celu, po prostu z przymusu. Do mojej głowy potrafiła wtargnąć tylko jedna rzecz - WSPOMNIENIE.
- Jacob a ja mam marzenie. - Stanęłam naprzeciw Indianina i uśmiechnęłam się do niego zachęcająco.
- Słucham cię. - Chłopak schylił się tak nisko by nasze twarze były na tej same wysokości, był wyższy ode mnie o dobre cztery głowy.
- Chcesz usłyszeć, jakie jest moje marzenie? - Dopytywałam kołysząc się na boki, dzięki czemu moja sukienka falowała razem ze mną.
- Jasne, Nessie. - Powiedział tak jakby to było najbardziej oczywiste na całej ziemi, a może na całym wszechświecie?
- Właściwie to mam dużo marzeń, wiesz? - Odwróciłam się tyłem do towarzysza i wdrapałam na fotel.
- Zdradzisz mi jedno? - Jake kucnął obok. Czy wiedział, że nie mogłam mu odmówić?
- A ty mi powiesz, jakie są twoje, jeśli ja powiem swoje? - Byłam małą dziewczynką, nic dziwnego, że umiałam tak komplikować proste zdania.
- Tak, to będzie fair. - Jacob kiwnął głową w geście zrozumienia.
- A jeśli tobie nie spodobają się moje marzenia? - Spytałam krzyżując ręce na piersi.
- Spodobają, spodobają. - Obiecał.
- Dlaczego tak sądzisz?
To właśnie dwunastolatka w ciele czterolatki dyskutowała ze swoim przyjacielem.
- Ja to wiem, Nessie. Uwierz mi wszystko, co dotyczy ciebie mi się spodoba. - Wyjaśnił dotykając palcem czubka mojego nosa.
- Dlaczego? - Zaciekawiona przechyliłam głowę na lewą stronę.
- Po prostu tak to już jest. - Oznajmił, po czym zaczął mnie przekonywać - To jak powiesz mi coś o swoich marzeniach?
Udawałam, że się zastanawiam, oparłam głowę na ręce i spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Skarbie nie daj się prosić, bo nie wytrzymam z ciekawości. - Mógł występować w reklamie, był strasznie przekonywujący.
- Ty mi powiesz swoje potem, tak?
- Ja potem ci powiem swoje. - Potwierdził.
- Nie będziesz się ze mnie śmiał? - Zaczęłam bawić się włosami. Chłopak nie wydawał się w ogóle znudzony moimi zabawami, wręcz przeciwnie podobało mu się to.
- Jeśli nie będzie śmieszne. Mów, maleńka, a może je spełnimy.
- Chciałabym… - zawahałam się na moment i spojrzałam na Indianina, który wyczekiwał odpowiedzi. - Umieć latać.
Chłopak uśmiechnął się do mnie łobuzersko - jednak nie kpił ze mnie.
- Nessie nikt nie potrafi latać.
Jakbym tego nie wiedziała.
- Więc będę tą jedyną.
Przytknęłam mu swoją pulchną dłoń do policzka i `ukazałam' mój lot. Rozpęd z klifu, a potem tylko cudowny lot nad wodą.
- Nawet nie próbuj skakać z klifu, kochana. - Wziął mnie do góry i okręcił wokół własnej osi.
- Ale ja chce, Jacob! - Pisnęłam, gdy wreszcie postawił mnie na ziemi.
- Wiem, wiem, ale, że też akurat chcesz latać. - Zagryzł dolną wargę i zaczął nad czymś intensywnie myśleć.
- Jake!- Tupnęłam nogą, a gdy zwrócił swoją uwagę na mnie powiedziałam. - Chce latać i koniec kropka!
Ruszyłam w stronę drzwi, próbowałam rozpędzić się tak by chłopak nie mógł mnie dogonić - jednak mogłam jedynie pomarzyć.
- Dokąd to się wybierasz? - Spytał, gdy wreszcie chwycił mnie do góry.
- Na naukę latania. - Oznajmiłam nie patrząc na niego, tylko dumnie do góry.
- Może założymy umowę? - Próbował jakoś złapać mój wzrok, jednak ciągle patrzyłam uparcie w sufit. Milczałam nie do końca pewna propozycji.
- Nauczę cię latać, ale jeden warunek. - Odwróciłam się twarzą do niego zainteresowana słowem ` latać `. Czy ten wilkołak umiał latać?
- Jaki warunek?
- Jak skończysz siedemnaście lat. - Zaproponował. Spojrzałam na niego podejrzliwe, w sumie pięć lat w tą czy w tamtą w tej całej wieczności nie mogło oznaczać tak wiele.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
- I z klifu wystartujemy? - Dopytywałam się.
- Tak, skoczymy z klifu. - Przysiągł, po czym przytul się do mnie swoim gorącym policzkiem. Widziałam, że jest zdziwiony moim szybkim zgodzeniem się. Objęłam go za szyję.
- Jesteś moim najlepszym przyjacielem, Jacob. - Pisnęłam uradowana.
- Wiem, Renesmee. - Przytaknął, czułam, że uśmiecha się promiennie.
- Moment, to ja nie jestem twoją przyjaciółką? - Zrobiłam krok w tyłu by spojrzeć w jego oczy. Zmieszany spuścił wzrok.
- Jake czekam! - Znowu tupnęłam nogą, czułam, że weszło mi to w nawyk.
- Nessie jesteś dla mnie wszystkim. - Uśmiechnął się wpatrzony w dal.
To wspomnienie było piękne, miało w sobie kawałek przyszłości, a co najważniejsze pojawił się tam Jacob. Mój Jake. Czy będzie miał mi za złe, że to ja nie dotrzymałam obietnicy, że to ja nie dożyłam do siedemnastu lat? Ból zmieszał się z nicością, czułam, że zatracam się w tym wszystkim. Czułam, że jestem bezbronna. Czułam, że to koniec. To jednak się ciągnęło i ciągnęło. Czy miałam umierać wieczność? Czy miałam po śmierci normalnie myśleć? Nie chce być uwięziona w moim wspomnieniach, nie chce wiecznie spać, nie chce być tylko w swojej głowie. Oszalałam. Zaczęłam bać się śmierci, zaczęłam czuć jeszcze większy ból. Czy ktokolwiek mnie tu znajdzie? Jak mocno zawiodłam Bellę? Rodzina… Moja rodzina. Nigdy nie dowiem się czy mi wybaczą.
Nie pamiętam nic więcej, bo cóż można zapamiętać z pustki? Co mogło zostawić jakikolwiek ślad przed śmiercią? Ból, który potem zszedł na drugi plan? Wspomnienia, które nagle się zablokowały? Władały mną tylko uczucia, te nieznane mi uczucia. Miałam ochotę uderzyć w coś, wyżyć się, zaczął wrzeszczeć - lecz nie miałam czym, nie miałam ciała. Tak bardzo chciałam poczuć cokolwiek, poruszyć palcami, obrócić głowę, otworzyć oczy.
Czy minęła wieczność?
Do mojej głowy dobiegł szum fal, jeśli się nie myliłam uderzały o skały. Wtedy poczułam, że jestem czymś, że żyję. Zgięłam palce, o dziwo nie były drętwe. Wzięłam głębszy wdech. Woda. Ach! Woda! Ostatnim punktem testu były oczy. Powoli, bez żadnego pośpiechu otworzyłam je. Słońce wreszcie dobudziło mnie do końca, musiałam kilkakrotnie zamrugać, jednak działało tak oślepiająco, że postanowiłam zakryć je rękoma. Nigdy tak nie było.. Jak cudownie było czuć, że się żyję. Jednak obraz, który widziałam wydawał mi się zbyt dziwnie piękny. Klif na plaży… La Push?. Poczułam ostry wiatr i ku mojemu zdziwieniu podwiało mi białą suknię, którą miałam na sobie. Przypominała raczej średniowieczną piżamę, w której nie mogłabym pokazać się na ulicy. Stałam nad przepaścią. Jaki jest w tym wszystkim sens? Klif? Miałam latać? Więc nadal śniłam? Nadal śniłam w czasie śmierci? Tylko jednym sposobem mogłam się dowiedzieć prawdy - zrobiłam krok do przodu.
Unosiłam się w powietrzu może niecałe pięć sekund, potem wygrała ze mną prawdziwa grawitacja. Leciałam w dół, a wydawało mi się, że dzieję się to w spowolnionym tempie. Patrzyłam na wodę, miała mroczny kolor, lecz wołała zachęcająco. Powrócił strach. Zimno pochłaniało mnie od samego dołu. Powoli, powoli. Woda była taka… zimna? Nie mogłam określić, jednak na mojej skórze poczułam gęsią skórę. Nigdy nie odczuwałam tak mocno temperatury. Właśnie wtedy zakończyło się wszystko. Nie żyłam, nie mogłam żyć. A nawet, jeśli żyłam, to właśnie zabiłam siebie samą. Nie umiałam pływać, co również nie było podobne do mnie. Ostatnimi resztkami sił próbowałam wydobyć się na powierzchnię, jednak coś ciągnęło moją halkę w dół… Zabrakło mi tlenu, pragnąc go zdobyć mechanicznie, nim zdążyłam pomyśleć otworzyłam szeroko usta. Nie miałam teraz niczego. Woda smakowała inaczej niż pamiętam, co gorsze była przyjemnie dobra, jednak również śmiertelna. Gdzieś w oddali połyskiwało światło, coś mówiło, że istnieje nadzieja.
Zamknęłam oczy.
Żegnaj, wieczność.
***