ROZDZIAL 33
KTOS POPELNIA BLAD.
I TO DUZY.
Lucas dał najpierw Hannie skurczoną bluzę Rosewood Day i czerwone gimnastyczne szorty ze swojego samochodu.
- Harcerz jest zawsze na wszystko przygotowany. - oświadczył.
Potem zaprowadził Hannę do Czytelni w Hollis College, żeby mogła się przebrać. Znajdowało się o kilka przecznic od Planetarium. Czytelnia była właśnie tym - dużą salą w budynku z dziewiętnastego wieku w całości poświęconą relaksowi i czytaniu. Pachniało w nim dymem z fajki i oprawami ze starej skóry, i wypełniona była najrozmaitszymi książkami, mapami, globusami, encyklopediami, czasopismami, gazetami, szachami, skórzanymi kanapami i przytulnymi dwuosobowymi kanapkami dla dwojga. Teoretycznie mogli z niej korzystać tylko studenci i kadra, ale wślizgnięcie się bocznym wejściem było łatwe.
Hanna weszła do maleńkiej łazienki, zdjęła porozrywaną sukienkę, po czym upchnęła ją w niedużym chromowanym śmietniku. Wyślizgnęła się z łazienki, rzuciła na kanapę obok Lucasa i po prostu… załamała się. Łkanie, które od tygodni - a może nawet lat - w niej narastał, eksplodowało.
- Nikt nie będzie mnie już lubił. - powiedziała krztusząc się, między jednym szlochem a drugim. - I straciłam Monę na zawsze.
- Już dobrze. I tak na ciebie nie zasługiwała. - Lucas wzburzył jej włosy.
Hanna płakała, dopóki nie spuchły jej oczy, a gardło nie zaczęło piec. W końcu przycisnęła głowę do torsu Lucasa, który była solidniejszy, niż można by sądzić na pierwszy rzut oka. Lucas przeczesywał palcami jej włosy.
- Dlaczego przyszedłeś na jej przyjęcie? - zapytała po jakimś czasie. - Myślałam, że nie jesteś zaproszony.
- Byłem zaproszony. - Lucas opuścił wzrok. - Ale… nie miałem ochoty tam iść. Nie chciałem, żebyś źle się czuła, poza tym wolałem spędzić ten wieczór z tobą.
Lekko zawirowało jej w głowie.
- Tak mi przykro. - powiedziała cicho. - Za to, że w ostatniej chwili odwołałam naszego pokera dla głupiego przyjęcia Mony.
- Wszystko w porządku. - powiedział Lucas. - To nieważne.
Hanna wpatrzyła się w Lucasa. Miał takie łagodne niebieskie oczy i uroczo rumiane policzki. Dla niej to było ważne, i to bardzo. Tak ją pochłaniało bycie cały czas ideałem - noszenie idealnych strojów, wybieranie idealnego dzwonka komórki, utrzymywanie ciała w idealnej formie, posiadanie idealnej najlepszej przyjaciółki i idealnego chłopaka - ale właściwie po co? Może Lucas był idealny, tylko w inny sposób. Zależało mu na niej.
Hanna nie była pewna, jak do tego doszło, ale usadowili się na jednej z mniejszych kanapek z popękanej skóry, a ona siedziała na kolanach Lucasa. Co dziwne, nie była skrępowana tym, że połamie mu nogi. Ostatniego lata, przygotowując się do podróży na Cape Cod z rodziną Seana, Hanna jadła tylko grejpfruty z pieprzem cayenne, i nie pozwoliła się Seanowi dotknąć, kiedy już nałożyła kostium kąpielowy, bo bała się, że ją uzna za galaretowatą. Przy Lucasie nie przejmowała się tym.
Jej twarz zbliżyła się do twarzy Lucasa. Jego twarz zbliżyła się do jej. Poczuła dotyk jego warg na podbródku, w kąciku ust, a wreszcie na ustach. Jej serce waliło jak młot. Szeptał przy jej wargach. Przyciągnął do siebie Hannę. Jej serce biło tak szybko i z takim podekscytowaniem, że bała się, że pęknie. Lucas ujął jej twarz w dłonie i pocałował w uszy. Hanna zachichotała.
- Co? - zapytał Lucas odsuwając się.
- Nic. - odpowiedziała Hanna szeroko uśmiechnięta. - Nie wiem. To zabawne.
To było zabawne - zupełnie niepodobne do pełnych powagi, ważnych pieszczot z Seanem, kiedy czuła, jakby każdy pocałunek był oceniany przez ławę przysięgłych. Lucas był niezdarny, przemoczony i przesadnie radosny, jak szczeniak labradora. Co chwilę chwytał ją i obejmował. W pewnej chwili zaczął ją łaskotać, aż Hanna zaczęła piszczeć i stoczyła się prosto na podłogę.
W końcu wylądowali na jednej z kanap, Lucas położył się na niej, jego ręka wędrowała po jej gołym brzuchu w górę i w dół. Zdjął swoją koszulkę i przycisnął swój tors do jej piersi. Po jakimś czasie przestali i tylko leżeli bez słowa. Hanna przesunęła wzrokiem po wszystkich książkach, zestawach szachów i popiersiach znanych pisarzy. Nagle się poderwała.
Ktoś patrzył przez okno.
- Lucas! - wskazała ciemny kształt przesuwający się w stronę bocznego wejścia.
- Nie panikuj. - powiedział Lucas schodząc z kanapy i podkradając się w kierunku okna. Zadygotały krzaki. Zamek zaczął się obracać. Hanna uwiesiła się u ramienia Lucasa.
To „A”.
- Lucas…
- Ciii. - kolejne kliknięcie. Zamek się obracał. Ktoś chciał wejść. Lucas, nasłuchując, przechylił głowę. Teraz było słychać dochodzące z tylnego korytarza kroki. Zaskrzypiała podłoga. Kroki się zbliżyły.
- Halo? - Lucas złapał swoją koszulkę i założył ją tył na przód. - Kto tam?
Nikt nie odpowiedział. Jeszcze kilka skrzypnięć. Po ścianie prześlizgnął się cień.
Hanna rozejrzała się i chwyciła największą rzecz, którą znalazła - „Almanach Farmera” z 1972 roku. Nagle włączyły się światła. Hanna z krzykiem uniosła almanach nad głowę. Przed nimi stał starszy, brodaty mężczyzna. Na nosie miał małe okulary w drucianej oprawce, ubrany był w sztruksową marynarkę, a ręce uniósł w obronnym geście.
- Jestem z wydziału historii! - wybełkotał starszy człowiek. - Nie mogłem zasnąć. Przyszedłem tutaj poczytać… - spojrzał dziwnie na Hannę. Uświadomiła sobie, że kołnierzyk bluzy Lucasa zjechał na bok, odsłaniając jej nagie ramię.
Serce Hanny zaczęło zwalniać. Odłożyła książkę na stół.
- Przepraszam. - powiedziała. - Myślałam…
- Lepiej już stąd chodźmy. - Lucas odsunął staruszka i wyciągnął Hannę na zewnątrz. Kiedy znaleźli się obok żelaznej frontowej bramy budynku, wybuchnął śmiechem.
- Widziałaś jego minę? - zahuczał. - Był przerażony!
Hanna próbowała śmiać się wraz z nim, ale była zbyt roztrzęsiona.
- Chodźmy już. - wyszeptała drżącym głosem. - Chcę wrócić do domu.
Lucas odprowadził Hannę do parkingowego obsługującego przyjęcie Mony. Dała mu pokwitowanie za swojego Priusa, a kiedy go przyprowadził kazała Lucasowi przeszukać auto, żeby się upewnić, że nikt się nie ukrywa na tylnym siedzeniu. Kiedy poczuła się już bezpiecznie za zamkniętymi drzwiami, Lucas zastukał dłonią w okno i pokazał na migi, że jutro do niej zadzwoni. Hanna patrzyła jak odchodzi, czując zarazem podekscytowanie i potworne zdenerwowanie.
Zaczęła wyjeżdżać spiralnym podjazdem Planetarium. Co jakieś dwadzieścia stóp stały tablice reklamujące najnowszą wystawę.
Na wszystkich było napisane: WIELKI WYBUCH. Przedstawiały eksplozję wszechświata.
Kiedy rozległ się sygnał komórki Hanny, poderwała się tak gwałtownie, że prawie wyrwała się z pasa bezpieczeństwa. Zjechała na pas dla autobusów i drżącymi palcami wyciągnęła telefon z torebki. Dostała nową wiadomość.
Ups, to chyba nie była liposukcja! Nie wierz we wszystko, co słyszysz! - A
Hanna uniosła wzrok. Na ulicy przed Planetarium panował spokój. Wszystkie stare domy były solidnie zamknięte, i nikogo nie było na zewnątrz. Lekka bryza załopotała flagą na ganku jednego ze starych wiktoriańskich budynków, a listek na ogonku wyciętej dyni na frontowym trawniku zatrzepotał.
Hanna znowu opuściła wzrok na sms-a. To było dziwne. Ostatni sms „A” nie pochodził od nieznanego nadawcy, jak zazwyczaj, ale z konkretnego numeru. Zaczynał się na 610 - taki był kierunkowy numer z Rosewood.
Wydawał się Hannie znajomy, chociaż nie potrafiła nigdy niczyjego numeru zapamiętać - w siódmej klasie dostała komórkę i od tamtej pory polegała na szybkim wybieraniu. Mimo to, było w nim coś takiego…
Hanna zasłoniła dłonią usta.
- Och, mój Boże. - wyszeptała. Jeszcze chwilę się nad tym zastanowiła. Czy to naprawdę możliwe?
Nagle już wiedziała z absolutną pewnością, kim jest „A”.
Pretty Little Liars - Perfect Ideał
4