DOBRY UCZYNEK


- 1 - 

Tego dnia mama wyjechała na delegację. W domu zostawiła swoje dwie córki z tatusiem. Ponieważ miała wrócić dopiero za dwa dni, przygotowała wszystko co potrzebne do obiadu i poleciła, by dziewczynki przyrządziły w dniach jej nieobecności posiłki dla tatusia i dla siebie. a, która wylosowała, że będzie gotować pierwszego dnia, wzięła się szybko do pracy. Na godz.15.30, kiedy tatuś wraca z pracy, obiad musi 5 przygotowany. Kiedy drzwi się otworzyły i ojciec zmęczony dniem wrócił do domu, już wszystko było na stole. Wszyscy zasiedli do obiadu. i cóż to, po pierwszej łyżce zupy miny wszystkich się zmieniły... Tatuś, nie mówiąc lekko się skrzywił, to samo uczyniła starsza siostra, Ela. Nie chcieli jednak robić Ewie przykrości. W końcu Ewa sama wiedziała, że czegoś tu brak, a wszyscy naraz krzyknęli: "Soli!". Po dosoleniu zupa była całkiem dobra.

Molenda B., Dobre uczynki - owocem obecności Chrystusa w nas, BK 1/1987/, s. 6-7

- 2 -

Dla mojej znajomej starszej pani, która z powodu choroby nie wychodzi z domu, wszystkie dni stały się ponure. Aż pewnego razu przyszły do niej dzieci ze szkolnego klubu przyjaciół książki i zaproponowały, że będą jej przynosiły książki z miejskiej biblioteki, by uprzyjemnić jej czas. I rzeczywiście: przychodzą raz w tygodniu i przynoszą świeżą lekturę. Prócz tego same dzielą się swoimi przeżyciami szkolnymi, swoimi radościami. Ta samotna staruszka już teraz nie jest taka smutna, jak kiedyś - wie, że ktoś o niej myśli.

Ks. Molenda B., Dobre uczynki - owocem obecności Chrystusa w nas, BK 1/1987/, s. 6-7

- 3 -

W dniu 24 czerwca w domu salezjańskim w Turynie obchodzono uroczyście imieniny księdza Jana Bosko. Chłopcy składali mu życzenia. Na podarunki materialne nie bardzo było ich stać. Starali się natomiast słowach i poprzez modlitwę wyrazić swoje uczucia. Ksiądz Bosko ruszony, chcąc się odwdzięczyć, powiedział: - Niech każdy napisze na karteczce, jaki chciałby otrzymać podarunek ode mnie. Jeśli tylko będzie to możliwe, postaram się wypełnić wasze życzenia.

Różne były życzenia chłopców, niektóre wydawały się dziwne i śmieszne, jak na przykład to: chciałbym otrzymać sto kilogramów ciastek, to wystarczyłoby mi na cały rok. To życzenie wydaje się śmieszne dzieciom bogatym. Nie jest natomiast dziwne ani śmieszne w latach dziecka, które nie jadało nie tylko słodyczy, lecz często kładło się głodne na nocny spoczynek. Wielu bowiem wychowanków księdza Bosko pochodziło z najbardziej biednych rodzin.

 Na kartce Dominika Savio ksiądz Bosko odczytał: "Proszę mi pomóc zostać świętym". Ta prośba sprawiła mu największą radość i o niej nigdy nie zapomniał.

Dominik, przy pomocy przede wszystkim łaski Bożej, a trochę także księdza Bosko, został rzeczywiście świętym. Nie zrobił wprawdzie nic nadzwyczajnego, żadnego cudu. W jego życiu były same dobre uczynki: częsta Komunia święta, z uwagą odmawiane codzienne modlitwy, usłużność wobec kolegów, dobry przykład i pracowitość v: odrabianiu lekcji. Z nauką miewał jednak czasem trudności. Zachowała się pożółkła kartka z jego wypracowaniem z łaciny, w którym zrobił trzy błędy.  Dominik umarł młodo, w chwili śmierci miał niecałe 15 lat. Jego życie opisał święty Jan Bosko, który był jego wychowawcą i spowiednikiem. W dwadzieścia lat po śmierci Dominika, ksiądz Bosko miał dziwny. Ujrzał w nim wielkie tłumy młodzieży i dzieci, szczęśliwych, bo byli t w niebie. Wśród nich znajdowali się też jego wychowankowie. Na ile tej młodzieży zbliżył się do księdza Bosko Dominik Savio. Nastąpiła między nimi długa rozmowa na temat wychowania młodzieży w domach salezjańskich. Oto jedno ze zdań wypowiedziane przez św. Dominika: "co najbardziej mnie cieszyło i umacniało w chwili śmierci, była opieka Matki Bożej! To proszę powiedzieć swoim i póki żyją, niech nigdy nie zapominają modlić się do Niej".

Święci, dzieci i niebo, BK 4 /1988/, s. 205-206

-  4 -

Opowiem wam, jak to było, gdy pracowałem na parafii? w górach. Do kościółka, gdzie dzieci licznie przychodziły na roraty, prowadziło około czterdzieści schodów. A ponieważ śnieg co noc sypał, trzeba było się niemało natrudzić przy odśnieżaniu. Otóż 6 grudnia, wczesnym rankiem, idę jak zwykle przygotować schody. Lecz gdy zbliżyłem się, oczom nie wierzę. Schody są nie tylko odśnieżone, ale jeszcze i piaskiem posypane, Wspinam się do kościółka, a na najwyższym stopniu wita mnie namalowany pięknie uśmiechnięty św. Mikołaj. Dopiero znacznie później dowiedziałem się, że to kilkoro dzieci zrobiło mi taki miły mikołajowy prezent. Była to jakże oryginalna odpowiedź na słowa proroka: "Gotujcie drogę Panu!" Dzieci przygotowały prawdziwe schody, by po nich bezpiecznie mogli wstępować do Pana Jezusa dorośli i rówieśnicy.

Ks. Ryszka K., Gotujcie drogę Panu, BK 5 /1987/, s. 61

- 5 -

Janek, Tomek i Piotrek przyjaźnią się ze sobą od przedszkola. Wszyscy trzej są zuchami i należą do tej samej drużyny. Pewnego dnia pani na zbiórce powiedziała że ma do nich prośbę. Jak wiecie wczoraj zachorował pan woźny i leży w łóżku. Wszyscy wiemy, że mieszka sam. Czy ktoś zechciałby na ochotnika przynieść panu woźnemu obiad ze szkoły i zrobić zakupy. Jurek podniósł pierwszy rękę. - Proszę pani ja mogę, bo mieszkam blisko pana woźnego. - Dobrze Jurku, ale na wszelki wypadek wybierzemy jeszcze kogoś. - Wtedy zgłosił się Piotrek - Proszę pani ja też właściwie mam najbliżej. Pan woźny mieszka w tym samym bloku co ja - powiedział Piotrek. Tomek długo się wahał. Nie był zdecydowany, czy również się zgłosić. Dokładnie pamiętał jak pan woźny skrzyczał go dwa dni temu za to, że wszedł do klasy w zabłoconych trampkach. Poza tym musiałby stracić tyle wolnego czasu. Jednak mimo tych wahań Tomek również zgłosił się. Chłopcy umówili się, że będą chodzić razem.

Minęło kilka dni, przyszedł czwartek. Tomek bardzo się ucieszył, bowiem zaraz po lekcjach miał iść z tatą na ryby. Chciał zaraz rano powiedzieć Jurkowi, że dzisiaj nie będzie mógł iść z nimi do pana woźnego bo idzie z tata, ale Jurek zachorował i nie przyszedł do szkoły. Myślał że może Piotrek pójdzie, ale i on nie mógł, bo umówił się z Wojtkiem na wycieczkę rowerowa za miasto. Tomek bardzo się zmartwił gdyż od paru dni marzył o wyjeździe na ryby. Kiedy tak rozmyślał przypomniał sobie samotnego pana woźnego leżącego w łóżku. - Mnie ża1 paru chwil spędzonych nad rzeką, a on tam na mnie czeka. I żwawym krokiem poszedł do chorego pana woźnego .

- 6 -

W klasie VI do najzdolniejszych uczennic należała Zosia. Była również najbardziej lubiana. Pomagała chętnie słabszym. Prowadziła sklepik szkolny. Jeśli była jakaś praca do wykonania, czy to w domu, czy w szkole ona pierwsza zgłaszała się. Gdy czasem pokłóciła się z koleżankami, pierwsza przychodziła je przeprosić, nawet gdy miała rację w sprzeczce. Była wyrozumiała dla innych i cierpliwa w tłumaczeniu lekcji. Rodzice nigdy nie mieli z nią, nawet najmniejszego kłopotu. Kiedy w szkole, któreś z rodziców przychodziło na wywiadówkę, to pani wychowawczyni stawiała za przykład dla innych dzieci postawę, zachowania Zosi.

- 7 -

Kiedy ja byłem takim chłopcem jak wy, niedaleko mnie mieszkała starsza pani, która była bardzo chora. Zawsze w sobotę szedłem do niej, aby posprzątać mieszkanie, przynosiłem zakupy, lekarstwa z apteki, rozmawiałem z nią, czytałem książki, Pismo Święte. A przed każdym pierwszym piątkiem miesiąca zapraszałem do niej księdza, by mogła się wyspowiadać i przyjąć Komunię świętą.

- 8 -

Mam na imię Jacek. Z zawodu jestem uczniem. Już III klasy. To trudny zawód. Zresztą sami wiecie najlepiej. Już od dawna przyjaźnię się z Jarkiem. Kiedy w zeszłym roku zachorowałem, Jarek bywał u mnie codziennie i przynosił zeszyty z lekcjami, żebym nie miał zbyt dużo odległości. Mogłem łatwo wszystko przepisać, bo Jarek  szkole o wszystkim pamiętał. Zapisywał nawet, że trzeba przynieść plastelinę lub farby. Moja mama podziwiała go: Masz wiernego przyjaciela. Inny wolałby biegać z kolegami, obejrzeć film, a nawet poczytać, a on poświęca się dla ciebie. jest bardzo obowiązkowy. Byłem dumny z takiego przyjaciela.

Teraz przypomniałem to sobie, bo Jarka już długo nie ma w szkole. Jeszcze u niego nie byłem. Ciągle coś mi wypada: a to mecz, albo wyjście do kina, innym razem wyjście z tatą. Muszę się w końcu wybrać. Dobrze pamiętam adres. Byłem u niego parę razy w domu. Byłem zły, bo on prawie nigdy nie miał czasu. Czasem sprzątał, czasem zajmował się młodszym braciszkiem i siostra, raz nawet zastałem go przy zmywaniu naczyń. Ale masz zajęcie! - zawołałem, jak dziewczyna! Dlaczego jak dziewczyna? Czy myślisz, że mam gorsze ręce, że zaraz wszystko potłukę. Położył talerz na suszarce i powiedział: Może ty tego nie rozumiesz, ale moja mama za ciężko pracuje, żeby jeszcze w domu musiała wszystko robić. Teraz gdy o tym myślę jest mi trochę wstyd.

- 9 -

Karol był kapłanem wojska włoskiego czasie II wojny światowej. Patrzył na śmierć tysięcy żołnierzy. Niektórzy z nich zostawili małe dzieci. Postanowił się nimi zaopiekować zwłaszcza chorymi i niepełnosprawnymi. Dlatego to po powrocie z wojny zakłada dla nich szereg domów we Włoszech.

Po kilkunastu latach wyczerpujących jego siły, umiera na białaczkę, w wieku 54 lat. Pragnie jednak po śmierci służyć innym, dlatego zapisuje swe oczy ociemniałym. We Włoszech był to pierwszy wypadek ofiarowania komuś oczu i prawo nie pozwalało na tego rodzaju zabieg. Stad policja chce przeszkodzić lekarzom. Jednak oni nie wahają się. W zamkniętym pokoju zdejmują rogówkę księdza. W środę 29 lutego 11 - letni chłopiec - Sylwek otrzymuje rogówkę księdza Karola. Wzrok stracił w skutek opryskania gorącym wapnem. Operacja trwała parę godzin. Po niej zabandażowano mu oczy. Kilka dni później lekarz, otoczony asystentkami i pielęgniarka mi, stanął przy łóżku Sylwka i kazał aby zdjęto mu bandaże. Potem zapytał: Czy widzisz? Tak widzę... Boże mój, mamo widzę!.

- 10 -

Po koniec maja 1985 r odbył się mityng lekkoatletyczny, w którym brała udział młodzież szkół średnich. Mityng odbył się w jednym z miast wojewódzkich w południowej Polsce. Prestiżową dyscypliną tych zawodów był bieg na 400 m przez płotki.

Zawodnicy stanęli na starcie. Zapowiadał się piękny dzień wszystko tonęło w blasku wschodzącego słońca. Na twarzach zawodników malowała się ogromna wola walki i chęć zwycięstwa. Na zwycięzcę biegu czekała atrakcyjna nagroda indeks na AWF. Nagle powietrze przeszył strzał startera. Zawodnicy pokonywali już pierwsze przeszkody. Na czoło wysunęło się dwóch chłopców Adam i Paweł, zdobyli oni już bezpieczną przewagą nad pozostałą grupą. Do mety zostało już nie wiele jeszcze tylko 100, 50 m. Paweł wysunął się do przodu. No chyba on pierwszy przekroczy linię mety i stanie na najwyższym podium. To chyba jemu przypadnie indeks na AWF. Do pokonania została ostatnia przeszkoda. Paweł sprężyście odbija się od bieżni sądząc, że chyba nic nie jest w stanie mu przeszkodzić.

W tym momencie ogromny krzyk przeszył ciszę stadionu. Paweł leży nieprzytomny na bieżni. Nadbiegający Adam zatrzymuje się przenosi go na skraj bieżni i towarzyszy mu do przyjazdu karetki.

Wychowawca Adama zapytał go tonem pełnym wyrzutu: dlaczego nie biegłeś dalej? On kierując swój wzrok na odjeżdżającą karetkę powiedział: zatrzymałem się, bo on mnie potrzebował.

- 11 -

Sześcioosobowa grupa postanowiła sobie, że będzie pomagać ludziom starszym, chorym i opuszczonym. Poprosili księdza katechetę, aby pomógł im wskazać takie osoby, które potrzebują pomocy. Ksiądz katecheta bardzo się ucieszył tą inicjatywą. Młodzi ludzi zabrali się do pracy pełni zapału. Nie zważali na żadne trudności. Odwiedzali trzy starsze osoby. Kupowali lekarstwa, nosili węgiel z piwnicy, aby napalić w piecu. Dużo rozmawiali z podopiecznymi. Kiedy miał przyjść ksiądz z Najświętszym Sakramentem do domu chorej przygotowywali mieszkanie. Oddali się swej służbie drugiemu człowiekowi całym swym sercem. Ofiarując cały swój wolny czas.

- 12 -

Któż nie znał w Warszawie dr. Łaniewskiej? Była naprawdę doktorem "wszechnauk lekarskich". Bez przerwy kończyła staże, specjalności, kursy, pracowała jako internista, a w sierpniu 1939 roku rozpoczęła 25 dobowy dyżur w "rat - sanie" szpitala Świętego Ducha przy ulicy Elektorskiej 12. Ponad siły obarczona obowiązkami ratowała ciągle przebywających rannych i chorych, wśród wybuchów pocisków artyleryjskich i bomb lotniczych poruszając się po podłogach śliskich od galaretowatej krwi...

W tym czasie doznała złamania kości śródstopia... przezwyciężając ból pracowała dalej opatrując rannych... Ten swój długi dyżur ukończyła przysypana gruzami bombardowanego szpitala. Wydobyta szczęśliwie spod gruzów pracowała dalej niestrudzenie jako lekarz i nauczyciel.

Jej postawa wzbudziła podziw wśród kolegów lekarzy, uwielbianie wśród więźniarek. Dla niej istniał tylko człowiek, który potrzebuje pomocy, którego trzeba ratować właśnie dlatego, że jest człowiekiem stworzonym przez Boga.

- 13 -

Małgosia wróciła ze szkoły. Pomogła mamie posprzątać mieszkanie, odrobiła lekcję i mogła sobie wyjść sobie na dwór się pobawić z koleżankami. Nawet mama zachęcała Małgosię - zrobiłaś dzisiaj tak wiele, idź i pobaw się z koleżankami.

Małgosia przypomniała sobie, że jej koleżanka Kasia nie była dzisiaj w szkole. Mamo, zamiast bawić się, pójdę do Kasi ją odwiedzić, gdyż nie było jej dzisiaj w szkole. Idź córeczko - powiedziała mama. Małgosia wybiegła z domu uradowana.

- 14 -

Mama wysłała Piotrka żeby szedł do babci. Przechodząc obok rzeki Piotrek zauważył tonącego chłopca. Popatrzył, chwilę się zastanowił, ale coś mu mówiło pomóż tonącemu chłopcu, wyratuj Go. Piotrek wskoczył do wody i uratował młodszego od siebie Rafała, który się topił.

- 15 -

Marysia idzie z klasą do teatru. Przechodzą obok ruchliwej drogi. Marysia widzi staruszkę która boi  się przejść na drugą stronę jezdni. Podchodzi do niej : i przeprowadza staruszkę przez jezdnię.

- 16 -

Jacek i Krzysiek byli kolegami. Chodzili do tej samej szkoły, a także uczyli się w tej samej klasie. Pewnego dnia, gdy obaj wracali ze szkoły spotkali starszego mężczyznę, który chciał przejść przez ulicę, lecz wahał się gdyż na jezdni był bardzo duży ruch.

- Przebiegnijmy - mówi Jacek do Krzyśka - nie będziemy czekać i przecież śpieszymy się na obiad, a potem umówiliśmy się do kina. Krzysiek dostrzegł starszego człowieka i rzekł: - nie możemy go tak zostawić on potrzebuje pomocy, co będzie jak wpadnie pod samochód.

- Co cię to obchodzi przecież spóźnimy się na film. Na to odpowiedział Krzysiek. Pamiętasz jak ksiądz na religii mówił, że Pan Jezus uczył kochać każdego człowieka i pomagać mu. Pomyśl, co On by zrobił na twoim miejscu - Krzysiek rób jak chcesz ja idę do domu spotkamy się przed kinem. Krzysiek podszedł i przeprowadził starszego pana przez ulicę. Po czym udał się do domu.

- 17 -

Staszek wraca ze szkoły - zmęczony - teczka też mu ciąży - ledwo idzie. Po drodze spotyka mamę swojego kolegi, która dźwiga ciężkie torby, pełne zakupów. Pyta, czy może pomóc - kobieta dziękuje, ale Staszek pyta - jeszcze raz - czy może jej pomóc. Kobieta odpowiada że jeżeli jest chętny to może. Staszek bierze za ucho torbę, która wydaje mu się najcięższa i nawet w ten sposób nie patrząc na swoje zmęczenie pomaga kobiecie. W czasie drogi kobieta skarży się, że jej syn, obiecał, że jej pomoże, ale nie przyszedł do domu na umówioną godzinę.

- 18 -

Do klasy V chodził pewien chłopiec, który miał na imię Piotrek. Piotrek uczył się dobrze i miał wielu kolegów. Wszyscy go lubili gdyż zawsze można było na nim polegać. Był uczciwy, prawdomówny, i nikomu nie odmawiał swojej pomocy. Piotrek nie bił słabszych od siebie jak to czynią inni, ale często ich bronił nie zwracając wcale uwagi na to, że. sam się naraża. Był odważny i pracowity. Słuchał swoich rodziców, nauczycieli i do szkoły zawsze przychodził przygotowany. Jeśli ktoś go w jakiś sposób skrzywdził, bardzo szybko o tym zapominał.

Piotrek już od III klasy był harcerzem w szkolnej drużynie harcerskiej i starał się postępować tak, jak postępuje prawdziwy harcerz. Drużyna do której należał Piotrek zajmowała się wieloma rzeczami i w swej działalności zawsze posługiwała się dokładnym planem przygotowanym przez drużynowego. Dzięki niemu Piotrek wiedział, że w poniedziałki, środy i piątki wszyscy harcerze pomagają ludziom starszym i chorym we wtorki i czwartki zbierają złom i makulaturę, a w soboty mają różne spotkania, gry i zabawy. Piotrek starał się ten plan realizować jak najdokładniej gdyż wiedział, że h harcerstwie jest to bardzo ważne. Dobry plan zajęć drużyny pomaga harcerzem w ich trudnej służbie Bogu, ludziom i ojczyźnie.

Pewnego razu, jak zwykle w piątek o godzinie 15.

Piotrek według tego planu szedł na ul. Mickiewicza gdzie mieszka pani Kowalska. Pani Kowalska od 2 lat nie wstaje z łóżka więc Piotrek w każdy piątek robi jej zakupy, albo sprząta mieszkanie.

Gdy Piotrek szedł do niej, nagle już z daleka zauważył, że przed jej blokiem siedzi trzech chłopców. Poznał ich od razu i zatrzymał się. Nie wiedział co dalej robić? To byli ci którym kiedyś się naraził chroniąc przed nimi bezdomnego psa. Z tego powodu już kilka razy zaczepiali Piotrka i raz chcieli go nawet pobić. Piotrek musiał się wtedy ratować ucieczką. Ale co teraz zrobić? - myślał. Nie iść do pani Kowalskiej? Która przecież, właśnie o tej porze czeka na mnie i potrzebuje mojej pomocy, która tak się cieszy gdy przychodzę? Ruszył parę kroków dalej i znów zatrzymał się. Oni z pewnością mnie zaczepią. A jeśli nie zdążę uciec. A plan? Co z planem? Nie wykonam go? Wycofać się  z ich powodu? Stchórzyć? Co to, to nie? Jestem harcerzem, potrzebna jest moja pomoc i Piotrek zdecydowany na wszystko, śmiało ruszył w kierunku bloku. Już nic go nie mogło powstrzymać, harcerska służba i plan wzięły gór nad strachem. Gdy był blisko myślał jeszcze: Może oni się zmienili? Może nie będą mieć złych zamiarów?

Myśli te wszystkie szybko się rozwiały gdyż chłopcy gdy go zauważyli wstali z ławki i stanęli mu na drodze. "No i co"? Powiedział jeden z nich i co teraz powiesz  obrońco słabych i uciśnionych? Obroń teraz sam siebie?

I w wkrótce zaczęła się szamotanina. Piotrek wcale nie miał zamiaru się bronić. Mówił tylko: Nie zrobiłem wam nic złego! Póście mnie! Nic to jednak nie pomogło.

W okolicy było kilka dziewczynek i chłopców, ale  nikt mu nie pomagał. Jedni uciekli a inni tylko patrzyli zaciekawieni co będzie dalej?

Pomógł mu dopiero pewien starszy pan, który obserwował całe zajście z okna swojego mieszkania. Zaraz wybiegł z bloku wymachując laską przepędził chuliganów. Podniósł Piotrka z ziemi i wyczyścił z kurzu ;jego ubranie. Potem zaprowadził go do siebie gdzie Piotr mógł się umyć, trochę odpocząć i uspokoić się.

Piotrek był bardzo wdzięczny temu panu. Gdyby nie on to kto wie co by się stało. Może już nie pomógłby dzisiaj pani Kowalskiej.

Teraz dopiero przypomniał sobie o niej więc podziękował starszemu panu i wyszedł. Słusznie wcześniej podejrzewał, że pani Kowalska potrzebuje jego pomocy ponieważ gdy wszedł chora natychmiast przywitała go radosnym uśmiechem i tak jakby kamień spadł jej z serca.

W chwilę po tym Piotrek biegł do apteki, po lekarstwa które właśnie się skończyły. Był szczęśliwy, plan został wykonany.

- 19 -

Pewien rolnik jechał saniami w zimę przez las. W pewnej chwili z zarośli usłyszał głos. Wystraszył się, bo było już ciemno. Opanował jednak strach, zatrzymał konia. Ruszył ostrożnie w kierunku zarośli. Zobaczył staruszka umierającego z zimna. Nie pytał, kim jest i w jaki sposób tutaj się znalazł. Owinął go w koc, przykrył sianem i szybko pojechał do domu. Wniósł go do izby, położył do łóżka i przykrył pierzynami. Żona nie była z tego wszystkiego zadowolona. Chodziła za nim i szemrała. Aż chłop nie wytrzymał i powiedział: Kobieto, czy ty nie masz chrześcijańskiego serca! Czy można zostawić człowieka na mrozie aby umarł?! Po tygodniu staruszek "przyszedł" do siebie. Odchodząc nie powiedział, kim jest i czego szukał w lesie. Nie powiedział też, dokąd teraz idzie. Powiedział jednak gospodarzowi, że kiedy księżyc będzie w pełni, ma udać się jeszcze raz na to miejsce, w którym go znalazł, zawiązać sobie oczy i kopać. Jeśli jego polecenie dokładnie wypełni - znajdzie skarb! Gospodarz wykonał dokładnie polecenie nieznanego bliżej starca: przy pełni księżyca pojechał do lasu, zawiązał sobie oczy i kopał. Odkrył szkatułę pełną złota! Stał się bogatym człowiekiem.

Ks. Machnacz J. SDB, To, co trudne zasługuje na uznanie, BK 1-2(1990), s.73

- 20 -

W 1943 roku hitlerowcy przywożą do obozu koncentracyjnego Oświęcim

- Brzezinka łódzką położną Stanisławę Leszczyńską z córkę Ewą. Pani Stanisława zgłasza się do pracy w swoim zawodzie położnej. W tej najstraszliwszej w dziejach ludzkości fabryce śmierci, kobiety więźniarki rodziły dzieci, które Niemki - zbrodniarki, zaraz po narodzinach zabijały. Dochodzi do dramatycznego wydarzenia: przed polską więźniarką staje hitlerowski lekarz - oprawca, dr Mengel, i wydaje jej rozkaz zabijania wszystkich nowo narodzonych dzieci. I oto z ust polskiej położnej pada odważna odpowiedź: "nie wolno zabijać dzieci". Lekarz - morderca staje zupełnie przerażony: w obozie śmierci więzień odmawia wykonania rozkazu? Za to grozi mu śmierć! I cóż się stało? - Nic, położnej wiernej Bożemu przykazaniu "Nie zabijaj nic się nie stało, realizowało się to o czym mówi Pismo Święte: "Bóg dobrze czynił pobożnym". Stanisława Leszczyńska nie wykonała tego rozkazu lekarza - mordercy, hitlerowca dr Mengela. Trzy  tysiące razy odebrała w piekle oświęcimskim prawie 3000 porodów: wszystkie dzieci urodziły się żywe, żadna z położnic nie umarła. Z córką Ewą szczęśliwie przeżyła gechennę obozu, a po wyzwoleniu w 1945 r. wróciła do swej Łodzi i ukochanego zawodu - położnej. Zmarła w Łodzi w roku 1974.

Ks. Kołacz F., Służba życiu narodu, BK 1-2 /1990/, s.104

- 21 -

W Oświęcimiu uciekł jeden z więźniów. Obozowicze stali przez cały dzień na baczność na placu apelowym w oczekiwaniu, kiedy odnajdzie się uciekinier. Jednak nie znalazł się. Na plac apelowy przyszedł sam komendant Fritsch, aby dokonać wyboru na śmierć głodową dziesięciu za jednego. Ta śmierć była powszechnie uważana za najgorszą. Straszne rzeczy opowiadano sobie o męczarniach konających z pragnienia i głodu. Przechodząc koło bunkra głodowego można było usłyszeć przekleństwa, jęki i wycia. Dobrowolna śmierć z miłości św. Maksymiliana była "jakby uderzeniem pioruna", "rozładowaniem pioruna, "rozładowaniem atmosfery", jak zeznawali uratowani z obozu.

Fritsch przechadzał się wzdłuż stojących szeregów więźniów i wskazywał tych, którzy mieli umrzeć. Los padł na pana Franciszka Gajowniczka z Brzegu nad Odrą. Wyszedł z szeregu ze słowami: "Jak mi żal żony i dzieci, które osierocę. Słowa usłyszał św. Maksymilian. Wystąpił nie wezwany. Stanął przed Fritschem. Ten sięgnął ręką do kabury. Nie wiedział, czego chce więzień, czy w jakiejś ostateczności nie rzuci się - ale  nie! Pyta, kim jest i czego chce. Jestem księdzem i chcę uratować innego.

To nie słychane! Tu życie tak mało znaczyło, a ktoś chce swoje oddać, aby   uratować innego? Kiwnął ręką i pan Gajowniczek wstąpił do szeregu, a Maksymilian kończył szereg idących do bunkra głodowego  : Co wtedy myślał? Widział zapewne przed oczyma ojca rodziny, widział ,,  tą rodzinę, która odzyska ojca i przez to będzie pełna. Widział i tych biednych skazańców, którzy nie będą umierać w przekleństwach, ale z coraz z cichszym śpiewem pieśni maryjnych na ustach. Wyspowiadają się i otrzymają rozgrzeszenie. Może widział i to rozładowanie atmosfery w obozie i zwycięstwo miłości nad nienawiścią. W końcu pokolenia rodzin, które będą się wpatrywać w Jego świetlany wzór. Pragnął spełnienia dziecięcej wizji o koronach białej i czerwonej. Mówił dużo wcześniej, że chciałby, aby wiatr rozwiał jego prochy, by nawet one głosiły całej ziemi chwałę Niepokalnej. Być może wtedy, gdy siedział w bunkrze oparty o ścianę, zupełnie nagi, na betonie, zapatrzony w dal, już nieczuły, niepomny siebie, być wtedy zobaczył oczy Tej, która go zachwyciła w dziecięcej wizji?..

Ta, której służył całym życiem, podała mu teraz koronę białą i czerwoną.  Właśnie przez tę czerwoną koronę męczeństwa z miłości biała nabrała szczególnej bieli.

O. Kaźmierczyk J. OFMConv, Sakramentalność rodziny, BK 1-2 /1990/, s.115

- 22 -

Kiedyś chuligan zapchał w szkole piec śniegiem i kamieniami. Nauczyciel się zdenerwował i powiedział, że ten, kto to zrobił, wyleci ze szkoły. Wtedy nie każdy mógł skończyć szkołę. Ktoś krzyknął, że to zrobił Dominik. Nauczyciel zdziwił się, bo Dominik był wzorowym chłopcem. Powiedział, że ponieważ to się zdarzyło pierwszy raz, nie wyleci ze szkoły. Dominik musiał jednak za karę przez godzinę klęczeć w kącie. Na drugi dzień nauczyciel dowiedział się, że to wcale nie Dominik. Czemu nie powiedziałeś, że to nie ty - zapytał. Dominik odpowiedział, że nie chciał, aby kolega wyleciał ze szkoły.

O. Kaźmierczak J. OFM Cons, Z dziećmi ku Kongresowi Eucharystycznemu, BK 5-6 /1990/, s. 362

- 23 -

Był pewien chłopiec. Miał na imię Piotruś /Piotruś D Airellc,1912

-1973 ). O. Misjonarz Albert / Albert Rossieres ) prowadził misje / we Francji w Saint Malo). Chłopiec chodził bardzo gorliwie na spotkania misyjne. Wziął sobie do serca naukę o częstej Komunii św. Miał adres od O. Alberta i postanowił pisać do niego listy. Z tych listów znamy historię Piotrusia. Skarżył się on, że jego tatuś, kapitan sztabowy, jest niewierzący, a nawet naśmiewa się z wiary. Piotruś dużo się modlił o nawrócenie tatusia i prosił Pana Jezusa, aby mógł cierpieć za swojego tatusia. Pewnego razu zdawało mu się, że Pan Jezus chce, aby zgodził się umrzeć za tatusia. Piotruś szybko wyraził swoją zgodę, że chce umrzeć, byle tatuś się nawrócił. Gdy wrócił ze szkoły krew rzuciła mu się z ust. Przyszedł lekarz, mama zapłakała, modliła się o zdrowie syna, ale Piotruś nie chciał wyzdrowieć. Przyszedł proboszcz z Komunią św. Gdy Piotruś opowiedział, że chce umrzeć, aby tatuś nawrócił się, proboszcz płakał i płakał. Piotruś słabł i ostatnie dwa listy do O. Alberta dyktował swemu bratu. Pisał, że już nie może spać i niedługo umrze, a wtedy tatuś nawróci się. "Do zobaczenia w niebie"

- Kończył list. W Wielki Czwartek Piotruś zaczął konać. Spojrzał na tatusia. Tatuś pochylił się, by usłyszeć, co powie jego syn. Usłyszał słowa: "Do zobaczenia tatusiu w niebie... to za tatusia..." Piotruś umarł ściskając swój różaniec. Tatuś upadł przy łóżku i płakał, i modlił się. Przepraszał Boga i swego syna za swoje życie. Wybiegł w końcu z domu, by znaleźć księdza i się wyspowiadać. Napisał do O. Alberta: od dziś zacząłem praktykę codziennej Komunii św. w miejsce zmarłego mego syna Piotrusia.

O. Kaźmierczak J. OFM Cons, Z dziećmi ku Kongresowi Eucharystycznemu, BK 5-6 /1990/, s. 363 - 364

- 24 -

Przed trzema laty Polskie Radio nadało audycję o pracy misjonarek miłości, czyli sióstr Matki Teresy z Kalkuty. W audycji wspomniano bardzo wymowne wydarzenie. W Australii do jednych z domów, gdzie mieszkał stary, samotny mężczyzna, udała się jedna z sióstr. Posprzątała pokój, przygotowała posiłek, porozmawiała. Sprzątając pokój chciała umyć stojącą na stole lampę. Stary człowiek widząc to powiedział: "Niech siostra to zostawi, ja tej lampy nie zapalam. -Dlaczego? - Bo mnie nikt nie odwiedza - odrzekł starzec. "A gdy ja będę pana odwiedzać, to będzie pan zapalał lampę?" - "Tak! Misjonarka miłości odwiedzając i pielęgnując starego człowieka, zapaliła światło nie tylko w lampie na stole, ale również w jego sercu...

Ks. Kubiak M., Wy jesteście światłem świata, BK 1-2 /1993/, s. 7

- 25 -

Kiedyś dziennikarz niemieckiego czasopisma "Der Spiegel" wyjechał do Kalkuty, by odkryć tajemnicę ofiarnej służby sióstr. Zaszokowany, po obejrzeniu szpitali, pomieszczeń godnej śmierci i innych miejsc pyta Matkę Teresę: "Skąd siostry czerpią siły, by dzień po dniu, godzina po godzinie myć, karmić, pocieszać, tłumaczyć? Skąd uśmiech na twarzach sióstr i jakaś przedziwna radość z nich emanująca? Skąd one to mają?" Matka Teresa odpowiada: "Jestem przekonana, że gdyby nie było codziennie rano miałabym żadnej siostry.

Ks. Guździoł E., Uczta braterskiej miłości, BK 1-2 /1993/, s.18

- 26 -

Na jednej lekcji religii ksiądz katecheta zastanawiał się z klasą szóstą, jak kochać Pana Jezusa. Uczniowie dawali różne odpowiedzi. Wanda twierdziła, że należy w każdą niedzielę chodzić do kościoła i odmawiać codziennie pacierz. Bronka przypomniała, że mamy teraz miesiąc maj poświęcony Matce Najświętszej i należy chodzić na nabożeństwo majowe. Dorota podjęła myśl Bronki i dorzuciła, że trzeba kapliczkę Matki Bożej przystroić kwiatami, Konrad, który siedział w ostatniej ławce i miał najlepszy czas w biegu na 60 metrów oznajmił, że w każdą niedzielę po Mszy św. przynosi choremu sąsiadowi gazetę katolicką: „Przewodnik Katolicki” lub „Gość Niedzielny”. Uczniowie podawali jeszcze inne przykłady, jak należy wyznawać swoją wiarę i jak można kochać Pana Jezusa. Pod koniec lekcji ksiądz katecheta opowiedział klasie następujące zdarzenie. Kiedyś wracając ze szkoły, mówił ksiądz, byłem świadkiem budującej sceny. Pan Władysław, który mieszkał niedaleko kościoła, ciągnął wózek naładowany papierową makulaturą. Wózek był stary. Jedno kółko wypadło z ośki. Wysłużony już wózek mocno się przechylił i papiery spadły na ziemię. Był wiatr i padał deszcz. Akurat przechodzili tamtędy dwaj uczniowie z klasy szóstej: Jarek i Przemek. Gdy tylko zauważyli że pan Władysław nie może sobie sam poradzić, natychmiast podbiegli i pomogli pozbierać rozsypaną makulaturę. Znaleźli też śrubki, które wypadły z kółka. Pan Władysław naprawił wózek, mocniej związał papiery grubym sznurkiem, pięknie chłopcom podziękował i pojechał dalej. Choć na dworze było chłodno, to w sercach tych chłopców zaświeciło słońce. Oni wypełnili przykazanie miłości bliźniego, dali piękny przykład pomocy drugiemu człowiekowi. Tak przecież uczy Pan Jezus w Ewangelii. Taką też Ewangelię głosili apostołowie.

Na drugi dzień w szkole ksiądz pochwalił chłopców przed całą klasą. W czasie długiej przerwy w pokoju nauczycielskim opowiedział to wydarzenie wychowawczyni. Pani była dumna ze swoich wychowanków.

O. Jackiewicz K. O.Cist, Odpowiedzialność za Kościół, BK 3-4 /1993/, s.179-180)

- 27 -

Wczoraj byłem na jednym parafialnym cmentarzu. Widziałem wielu ludzi porządkujących groby swoich zmarłych. Przynieśli świerk, kwiaty, znicze. Niektórzy przyjechali z bardzo daleka, by te groby na uroczystość Wszystkich Świętych przygotować. Wśród porządkujących dostrzegłem też grupę chłopców, którzy wraz ze swoim księdzem krzątali się wokół dwóch grobów. Kiedy podszedłem bliżej zorientowałem się, że to są miejscowi ministranci, którzy przyszli tutaj, by zrobić porządek na grobie swoich zmarłych księży. Chłopcy mieli może lat dwanaście, piętnaście. A data śmierci wyryta na grobach zmarłych księży była bardzo odległa. Jeden z nich zmarł jeszcze przed wojną w 1938 roku, drugi w roku 1955. Zacząłem z nimi rozmowę. Co wiecie o tych księżach? Odpowiedź była prosta - pracowali w naszej parafii. Jeden z chłopców wiedział jeszcze, że ten ksiądz, który zmarł po wojnie, był więźniem obozu koncentracyjnego, a po wojnie odbudował zniszczony kościół. Ten który zamarł przed wojną, zbudował piękną dzwonnicę, która przetrwała czas wojny i do dzisiaj chłopcy z panem kościelnym idą dzwonić na różne uroczystości.

Ks. Molenda B., Pamiętacie przecież, naszą pracę i trud, BK 3-4 /1993/, s.156

- 28 -

Jeden z uczniów opowiadał mi o przerabianiu lektury „Ludzie bezdomni" Żeromskiego. Podczas opisu postaci doktora Judyma wielu kolegów doszło do wniosku, że postawę Judyma wobec ludzi oczekujących jego pomocy można zrozumieć w świetle przykazania miłości Jezusa Chrystusa. Pan Jezus jest wszędzie tam, gdzie niesiemy czyn miłości wobec brata.

Ks. Oliwkowski I., "Chrystus Królem naszych serc", BK 3-4 /1993/, s.183

- 29 -

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus wspomina w swoich "Dziejach duszy", jak to tatuś przyzwyczaił ją, że gdy spotkali biednego człowieka, tatuś dawał małej Tereni pieniążek, a ona dawała go biednemu. Kiedyś na spacerze spotkali człowieka idącego z trudem na kulach. Terenia podbiegła do niego z pieniążkiem otrzymanym od ojca, ukłoniła się jak najpiękniej i wyciągnęła rękę z tym pieniążkiem. A on uśmiechnął się tylko do niej bardzo smutno i nie przyjął. Terenia była ogromnie zmartwiona. Chciała pomóc, a wydawało się jej, że zrobiła mu przykrość... I wtedy coś jej przypomniało i aż krzyknęła do ojca: Wiem, co zrobię, gdy będzie moja pierwsza Komunia św.! Pomodlę się za niego! I pisze: Pięć lat później spełniłam obietnicę i ufam, że Dobry Bóg wysłuchał moją modlitwę"...

Ks. Warzybok L., Królestwo miłości, BK 3-4 /1993/, s.185

- 30 -

Żył ze skromnej renty. Na utrzymaniu miał żonę pozbawioną jakichkolwiek źródeł dochodu. Warunki bytowe bardzo skromne. Kiedy go poznałem, skończył już 70 lat. W każdy pierwszy piątek miesiąca chodziłem do niego z Komunią świętą. I zawsze zadawał mi to samo pytanie: "Może ksiądz zna ,jakąś biedną rodzinę, która potrzebuje pomocy? Niewiele pozostaje nam z renty, ale chętnie tym, co mamy podzielimy się z innymi". W ostatnim liście, jaki otrzymałem przed jego śmiercią, zawarte było to samo pytanie.

- 31 -

Teresa ma piękne kredki. Otrzymała je na gwiazdkę. Jest ich 20 i każda inna. Właśnie pani rysuje na tablicy dom i drzewa. Dzieci patrzą z zachwytem: Ach, jakie piękne, jak prawdziwe! A te jabłuszka czerwone i duże, chciałoby się je zerwać i zjeść. A jakie kwiaty! - jakby prawdziwe! Pani kolorowymi kredkami kreśli ptaszki, chmurki i złote słońce. Dzieci pochylone nad zeszytami rysują to samo. Jola patrzy z zazdrością na Teresę: jakie ma piękne kredki, jak jej to wszystko pięknie wychodzi. Ona nie ma kredek, ma tylko czarny ołówek: Tereniu, pożycz mi twoich kredek! Skrzywiła się brzydko Teresa: "Nie pożyczę ci, bo mi połamiesz! Niech ci mama kupi! to są moje własne kredki!"

Zasmuciła się Jola. Ale słyszała tę rozmowę Marysia, która siedziała w następnej ławce. "Masz - mówi do Joli - rysuj moimi kredkami! Ja ci jeszcze pomogę!"

- 32 -

Widziałem, jak dziewczynka - wnuczka, prowadziła swojego dziadzię niewidomego za rękę, ostrożnie, delikatnie. Ach, jaka była dla niego dobra! Bo mówiła, że dziadzio jest i tak już nieszczęśliwy, że jest stary i nie widzi.

Gdy zaś wróciła z nim do domu, to jak mamusia podsuwała mu krzesło, aby usiadł, podawała fajeczkę i opowiadała wszystko, czego się nauczyła w szkole. Dziadziuś nie nazywał jej inaczej, jak swoim aniołkiem i kwiatkiem.

"Gdzie mój kwiateczek?" - pytał. "Gdzie mój aniołek? - gdy tylko na chwilę odeszła. Nie mógł się też doczekać jej powrotu, gdy musiała iść do szkoły.

A gdy umierał, długo jej dziękował ze łzami w oczach.

"Moja ptaszyno kochana, mój aniołku, niech ci Pan Jezus za wszystko wynagrodzi. Gdy pójdę do pana Jezusa i do Matki Bożej, to im wszystko o tobie powiem i będę prosił, by ci z nieba błogosławił". Takie to było kochane dziecko.

- 33 -

Lekcja religii w Krakowie. Ksiądz chodzi między ławkami po dużej klasie szkolnej i coś opowiada dzieciom. Naraz księdzu spadł biret z głowy. Dzieci zaczęły się śmiać, ale Janek szybko podał księdzu jego biret. Ksiądz grzecznie podziękował usłużnemu chłopcu. Ten grzeczny chłopiec, to późniejszy król Polski Jan III Sobieski. Za panowania tego króla Turcy podeszli po Wiedeń, aby go zdobyć. Potem pójdą dalej niszczyć i palić wioski i miasta Europy. Europie grozi zniszczenie. Papież wzywał do pomocy oblężonemu przez Turków Wiedniowi. Król Jan III Sobieski spieszy z wojskami na pomoc. Po drodze wstępuje do Piekar. Tu się wypytuje o księdza Dąbrowskiego, który go kiedyś uczył. Król chce mu okazać szacunek i odwiedza go. Potem król z rycerstwem swoim pod Wiedniem odnosi wielkie zwycięstwo. Obronił Wiedeń, Europę i chrześcijaństwo przed Turkami. Polska otrzymała nazwę przedmurza chrześcijaństwa.

- 34 -

Podczas swej drugiej pielgrzymki do kraju papież Jan Paweł II dokonał między innymi beatyfikacji Adama Chmielowskiego, zwanego powszechnie Bratem Albertem. Dlaczego wybór papieski padł właśnie na tego człowieka? Jeśli Kościół wynosi kogoś na ołtarze, to nie tylko dlatego, że prowadził on szlachetne i godne życie. Takich jest wielu, setki tysięcy, miliony... Kościół spośród prawdziwie szlachetnych beatyfikuje i kanonizuje tych, których życie jest jakimś szczególnie wymownym znakiem dla konkretnej epoki. Tych, którzy są jakby naznaczeni Bożym charyzmatem dla aktualnie żyjących ludzi. Cóż można uznać za taki znak w życiu Brata Alberta? Chyba bezsprzecznie znakiem tym jest dobrowolnie wybrane ubóstwo.

Adam Chmielowski w sposób szczególny był otwarty na potrzeby ludzi sobie współczesnych. Jako młody człowiek bierze udział w zbrojnym zrywie Powstania Styczniowego. Zatroskany o sprawiedliwość, solidarny z narodem walczy zostaje ranny, traci nogę. Potem służy społeczeństwu swą sztuką malarską. Przybliża, uobecnia piękno, które ostatecznie czerpie swój początek z Boga, źródła wszelkiego piękna. Ale z biegiem czasz dochodzi do wniosku, że ani walka zbrojna, choć toczona w imię najszlachetniejszych ideałów, ani malarstwo, choć dotykające często tematyki religijnej - w pełni go nie uwierzytelnia. Jeśli naprawdę chce zanieść ludziom Boże wartości i jeśli te wartości z jego rąk mają być przyjęte - musi dokonać czegoś więcej.

I oto widzimy go w lwowskich i krakowskich ogrzewalniach - nędzarz wśród nędzarzy. Głoszona przezeń Ewangelia, zasada miłości i solidarności społecznej, stały się wiarygodne, bo osobiście realizował Chrystusowe polecenie: nie zabrał na drogę ani chleba, ani torby, ani pieniędzy... Weteran walk o niepodległość, malarz cieszący się powszechnym uznaniem, a równocześnie: człowiek obierający dobrowolne zabójstwo - na znak, na świadectwo. Oto charyzmat na nasze czasy, oto ukazany nam przez Jana Pawła II sprawdzian wiarygodności naszego apostolstwa.

Ks. Mieczysław Brzozowski Ubóstwo - znakiem apostoła BK 85/6

- 35 -

Opowiem wam, jak to było, gdy pracowałem na parafii w górach. Do kościółka, gdzie dzieci licznie przychodziły na roraty, prowadziło około czterdzieści schodów. A ponieważ śnieg co noc sypał, trzeba było się niemało natrudzić przy ich odśnieżaniu. Otóż B grudnia, wczesnym rankiem idę jak zwykle przygotować schody. Lecz gdy zbliżyłem się, oczom nie wierzę. Schody są nie tylko odśnieżone, ale jeszcze i piaskiem posypane. Wspinam się do kościółka, a na najwyższym stopniu wita mnie namalowany pięknie uśmiechnięty św. Mikołaj. Dopiero znacznie później dowiedziałem się, że to kilkoro dzieci zrobiło mi taki mały mikołajowy prezent. Była to jakże oryginalna odpowiedź na słowa proroka: "Gotujcie drogę Panu" Dzieci przygotowały prawdziwe schody by po nich bezpiecznie mogli wstępować do Pana Jezusa dorośli i rówieśnicy.

Św. Mikołaj czuwa nad pierwszym tygodniem grudnia i wzywa nas, jak w piosence: "Uczyńmy coś dobrego, gdyśmy rozpaczy bliscy, uczyńmy coś dobrego, to duszę nam oczyści..."

Ks. Krzysztof Ryszka GOTUJCIE DROGĘ, PANU BK 87

- 36 -

Pewna dziewczynka chciała z całą klasą szkolną pojechać na wycieczkę w góry, ale w domu nie mógł zostać bez opieki pięcioletni jej braciszek gdyż mama była w szpitalu, a tatuś w pracy. Za zgodą więc pani nauczycielki zabrała go ze sobą. Ten zaś - po krótkiej drodze szlakiem górskim zaczął płakać i opasywać szyję utrudzonej siostrzyczki. Ona jednak niosła go dzielnie, i tak jak lubią dzieci - "na barana". Jadący wyciągiem krzesełkowym turyści, widząc jak się męczy i stale przystaje, wołali: Dziewczynko, zrzuć ten ciężar z siebie, ma przecież nogi, niech idzie sam". Ona jednak zmęczona, lecz roześmiana zawołała: "To nie ciężar, proszę pana, to jest mój brat".

ŚRODKI SPOŁECZNEGO PRZEKAZU A ROZWIJANIE SOLIDARNOŚCI POMIĘDZY LUDŹMI I NARODAMI BK 88

- 37 -

Henry van Dyke napisał przepiękną legendę zatytułowaną, "Czwarty Mędrzec Wschodu". Opisuje w niej przygody czwartego mędrca, który miał na imię Artaban. Artaban umówił się z swymi braćmi magami: Kasprem, Melchiorem i Baltazarem, że razem wyruszą do Jeruzalem powitać nowo narodzonego Króla żydowskiego. Przygotowując się do podróży, sprzedał wszystko co miał i za otrzymane pieniądze kupił kilka bezcennych klejnotów, które postanowił zawieźć w darze Królowi Królów. Artaban pędził co koń wyskoczy na umówione spotkanie z trzema mędrcami. W drodze zatrzymał się tylko raz, po to, aby pomóc umierająccmu z choroby i wycieńczenia biednemu człowiekowi. Artaban nie tylko opatrzył chorego, ale ofiarował mu również jeden z klejnotów, które wiózł w darze dla Króla Królów. Czas poświęcony choremu biedakowi spowodował zwłokę w podróży. Kiedy Artaban przybył na umówione miejsce, otrzymał wiadomość, że trzej mędrcy zniecierpliwieni czekaniem, udali się w poszukiwanie Króla Królów bez niego. Artaban nie załamał się tym niepowodzeniem. Postanowił sam wyruszyć na poszukiwanie, po drodze napotykał ludzi biednych, którzy prosili go o pomoc, a on zawsze zatrzymywał się i tej pomocy im udzielał. W końcu rozdał ludziom biednym wszystkie drogocenne klejnoty, które wiózł w darze dla nowo narodzonego Króla.

Legenda o czwartym mędrcu kończy się tym, że Artaban jest stary i biedny. Nigdy nie zrealizował największego marzenia swojego życia, aby zobaczyć Króla Królów, upaść u Jego stóp i ofiarować Mu klejnoty. Pomimo tego jeszcze raz postanawia udać się do Jerozolimy. W dniu, w którym dotarł do miasta, dowiedział się, że w mieście ma się odbyć egzekucja skazańca, który zwodził lud, mieniąc się Bogiem. Kiedy Artaban zobaczył skazańca, jego serce zaczęło bić mocniej. Coś mówiło mu, że to jest właśnie Król Królów, którego on szukał przez całe życie. Zasmucił się bardzo Artaban na ten widok, tym bardziej, że nie mógł nic uczynić, aby pomóc swojemu Królowi. I wtedy wydarzyło się coś nadzwyczajnego. Artaban usłyszał głos Króla Królów, który powiedział do niego: "Nie smuć się, Artabanie. Pomagałeś mi przez całe życie. Kiedy byłem głodny, ty dałeś Mi jeść. Kiedy byłem spragniony, ty dałeś Mi pić. Kiedy byłem nagi, ty Mnie przyodziałeś". Na te słowa twarz Artabana zajaśniała dziwnym blaskiem. Jego wędrówka się skończyła, dary zostały przyjęte. Czwarty Mędrzec Wschodu znalazł swego Króla.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ A 

- 38 -

29 lutego 1956 roku, umierający na raka ksiądz włoski Gnocchi ofiarował swoje oczy dwojgu niewidomym dzieciom. Okulista, prof. Galeazzi, przeszczepił jedno oko jedenastoletniemu chłopcu, drugie zaś osiemnastoletniej dziewczynie. Po kilku tygodniach przekonano się, że operacja się udała i dzięki ofierze bohaterskiego księdza obdarowane osoby mogą prowadzić normalne życie.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 39 -

Hinduski jezuita, Anthony de Mello (+ 1987), obraz wzajemnej miłości między braćmi ujął w formę wzruszającej opowieści. A oto ona:

"Dwaj bracia, z których jeden był kawalerem, a drugi był     żonaty, posiadali farmę; ziemia była żyzna i wydawała obfite plony. Połowę ziarna otrzymywał jeden brat, a połowę drugi. Na początku wszystko układało się dobrze. Potem, żonaty brat zaczął budzić się w nocy i rozmyślać: «To niesprawiedliwe. Mój brat nie jest żonaty, a otrzymuje połowę żywności z naszej farmy. A ja mam żonę i pięcioro dzieci, więc mam podporę, której będę potrzebował na stare lata. A kto zatroszcz się o niego biednego, gdy się zestarzeje? Musi oszczędzać dużo więcej na przyszłość, niż dostaje teraz, a więc jego potrzeba jest oczywiście większa od mojej». Po tym wstał z łóżka, przekradł się do domu swego brata wsypał worek ziarna do jego spichrza. Brata kawalera również zaczęły nękać po nocach niespokojne myśli. Często budził się ze snu i mówił do siebie: «To po prostu nieuczciwe. Mój brat ma żonę i pięcioro dzieci, a dostaje połowę płodów ziemi. Ja nie mam nikogo na utrzymaniu prócz siebie samego. Czy to sprawiedliwe, by mój biedny brat, którego potrzeba jest większa od mojej, dostawał dokładnie tyle samo co ja?» Następnie wstawał z łóżka i wsypywał worek ziarna do spichrza brata.

Pewnego razu obaj wstali z łóżka o tej samej porze i natknęli się jeden na drugiego, każdy z workiem ziarna na plecach.

Wiele lat później, po ich śmierci, historia wyszła na jaw. A gdy ludność miasteczka postanowiła wznieść świątynię, wybrano miejsce, w którym obaj bracia spotkali się owej nocy, ponieważ nikt nie mógł znaleźć żadnego innego miejsca, które byłoby świętsze od tego".

Anthony de Mello, Modlitwa żaby, Kraków 1992, t. 1, s. 71.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 40 -

Witold Gombrowicz opisał w Dziennikach swój pobyt na plaży. Było to w Argentynie, gdzie pisarz spędził wiele lat życia. Oto, leżąc na piasku, zauważył żuka, przewróconego na grzbiet, bezradnie i śmiesznie przebierającego nóżkami. Co zrobił wtedy? Pożałował biedaka. Ale w tej samej chwili dostrzegł następnego żuka w takim samym, pożałowania godnym położeniu. "Nie chciało mi się ruszać - pisze Gombrowicz - Ale dlaczego tamtego uratowałeś, a tego nie? Dlaczego tamten, gdy ten?... Uszczęśliwiłeś jednego, drugi ma się męczyć?" Pisarz ponownie nie wytrzymał, patykiem przywrócił nadzieję następnemu żukowi. Potem kolejnemu i kolejnemu. Gdy już oczyścił piasek wokół siebie z przebierających w słońcu łapkami nieszczęśników, jego oczom ukazał się sąsiedni stok, a tam kolejne żuki. Pisarz ruszył na ratunek, choć zdawał sobie już sprawę z tego, że żuków przewróconych, nieszczęsnych i bezradnych jak te są miliony i kiedyś swoją akcję ratunkową będzie musiał zakończyć. Kiedy? Kto będzie ostatnim szczęśliwcem, a który pierwszą ofiarą jego zniechęcenia? "Aż wreszcie dokonało się we mnie załamanie, nagle, gładko, zawiesiłem w sobie współczucie, stanąłem, pomyślałem obojętnie: no, wracać, zabrałem się i poszedłem. A żuk, ten żuk, na którym przerwałem, pozostał wymachując łapkami." Co się stało? Pisarz wytłumaczył to dalej: "Ilość! Ilość! Musiałem abdykować, gdyż nie mogłem sprostać ilości. Za dużo ich było."

Przyjdź królestwo Twoje, Panie

Obserwacje, jakie poczynił Gombrowicz, wydają się pasować także do naszych czasów, gdy coraz trudniej pomóc masie biedaków. Bezrobocie dobija do 3 mln i nie widać tamy, która by je zahamowała. Chorzy, cierpiący, zaniedbane dzieci, ... Ogrom ludzkiej niedoli może przerazić. Nie jestem w stanie wszystkiemu zaradzić. Bóg nie może żądać ode mnie rzeczy niemożliwych - można usłyszeć próby usprawiedliwienia swej obojętności na los potrzebujących. Tymczasem uważne wczytanie się w Ewangelię prowadzi do wniosku, że człowiek będzie sądzony nie z tego, co niemożliwe, ale z miłości niespełnionej, z zaniedbanych okazji do dobrego, z sytuacji, w których mógł i był w stanie przyjść z pomocą. Podane konkretne przykłady: dać pić, jeść, przyodziać, odwiedzić... są z rzędu najprostszych, możliwych do wykonania przez każdego.

Ks. Kazimierz PANUŚ CZŁOWIEK DROGĄ DO BOGA Materiały Homiletyczne Nr 138 Rok A/B - Kraków 1993

- 41 -

- Pewna chora staruszka opowiadała ze łzami w oczach o dzieciach z Krucjaty Eucharystycznej, które z okazji świąt odwiedziły ją, opowiedziały o swoich rodzinach, o szkole, o koleżankach i przyniosły kartkę z życzeniami. Kartka była wycięta w kształcie serca. Chora położyła tę kartkę na stoliku obok choinki i wszystkim opowiadała o radości, jaką sprawiły jej dzieci.

- Dziewczynki z Oazy odwiedzają dwa razy w tygodniu niewidomego człowieka i czytają mu prasę, Pismo św. i inne książki.

- Dziewczynki z grupy charytatywnej przy parafii również odwiedzają chorych, starych, samotnych. Robią zakupy, sprzątają, przygotowują posiłek. Apostołują wśród chorych.

Ks. Czesław Grelak - APOSTOLSTWO CHORYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 42 -

Basia często przynosiła swojemu ponad dziewięćdziesięcioletniemu dziadkowi książki o przygodach, które on namiętnie lubił czytać. Kiedy zaczęła naukę w liceum, przyjeżdżając do domu na wakacje, przywiozła ze sobą Odyseję Homera. Ponieważ dziadek nie miał nic innego do czytania, zainteresował się także tą książką. Pochłonęła go! Zaczął na jej temat rozmawiać z Basią. Mówił, że jest podobny do Odyseusza, który wkrótce wróci do swojej ojczyzny Itaki. Dziadek wspominając o tym myślał o swojej śmierci. "A babcia Hania jest oczekująca wiernie dziadka Penelopą" - powiedziała Basia próbując odwrócić uwagę dziadka od myśli o rychłej śmierci. Zaśmiał się cicho i powiedział: "Nie była wystawiona na takie próby, jak Penelopa!" Penelopa wierząc, że Odyseusz żyje, powiedziała swym zalotnikom, że wtedy wyjdzie za mąż, kiedy szata, którą tka, będzie gotowa. Szata jednak nie mogła być nigdy gotowa, bo co utkała za dnia, pruła w nocy. ,Przecież nie widziałaś - powiedział dziadek, aby babcia Hania nocą pruła to, co utkała w dzień! "Nie widziałam - stwierdziła Basia - ale widziałam często, jak przesuwa wieczorami paciorki różańca, żeby jej «Odyseusz» powrócił."

Basia sama przestraszyła się tego co powiedziała, bo dotknęła sprawy bardzo bolesnej w rodzinie, a mianowicie tego, że dziadek od wielu lat nie chodził do kościoła i nie przystępował do sakramentów świętych. Była jednak zaskoczona, że dziadek nie zareagował gniewem, ale się jedynie zamyślił.

Po przeczytaniu Odysei dziadek zapytał Basię, czy nie ma jeszcze jakiejś książki. Przyniosła mu Pismo Święte. "Co to? - zdumiał się - Ewangelie? Co ty mi wtykasz? To tylko z początku, dziadku, dalej są Dzieje Apostolskie opisujące podróże i różne perypetie życiowe Pawła z Tarsu". Dziadek zabrał się do czytania. Przeczytał Dzieje Apostolskie, a potem zaczął czytać inne księgi Pisma Świętego. Im bardziej się w nie wgłębiał, tym bardziej był zamyślony. Przed wyjazdem Basi dziadek dostał zawału serca... Umarł cicho wyspowiadawszy się i przyjąwszy Komunię świętą, z Ewangelią w ręce. (Jabłońska B., Powrót Odyseusza, w: W dobrej i złej doli, Rzym 1980, s. 9-18).

Bóg przebacza w swoim miłosierdziu ludziom wszystkie grzechy, przebacza im nawet wtedy, jeśli do Niego chcą wrócić u schyłku swego życia. Tak wracał do Boga dobry łotr prosząc na krzyżu Chrystusa o odpuszczenie win, tak też wracał dziadek z przytoczonej przed chwilą opowieści, która nie jest bajką, bo wydarzenie to rzeczywiście miało miejsce.

Ks. Jan Wal - BÓG UCZY NAS MIŁOSIERDZIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 43 -

W ubogiej, chłopskiej rodzinie w podkrakowskiej wsi, urodziła się dziewczynka jako już jedenaste z kolei dziecko. Dom rodzinny wszczepił w nią zasady wiary katolickiej. Smutne było jej dzieciństwo... W szesnastym roku życia została posłana na służbę. Służyła kolejno u kilku krakowskich rodzin zaskarbiając sobie szacunek i zrozumienie dla swej uczciwej pracy. Służąc ludziom - służyła Bogu. Ideały miłości bliźniego wcieliła w czyn szczególnie w czasie I wojny światowej wśród rannych żołnierzy i jeńców. Pan Bóg zaczyna ją doświadczać... Dużo cierpi. Choroba zaczyna zbierać swoje żniwo. Opuszczona przez ludzi, wszystkie swoje cierpienia ofiarowuje Bogu. Z pełna radością i ufnością zmarła w Chrystusie. Błogosławiona Aniela Salawa do tej doskonałości doszła na służbie, jako pomoc domowa. Jej świętość to pasmo uczciwej pracy, dobrych uczynków, żarliwej modlitwy i miłości Boga.

Ks. Mieczysław Liberacki - JEDNA ŚWIĘTA RODZINA - ŚWIĘTYCH OBCOWANIE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 44 -

Istnieje pouczające opowiadanie o pewnej kobiecie, która na ziemi żyła w dostatku i cieszyła się powodzeniem. Kiedy dożyła swych ostatnich dni na ziemi, poszła do nieba. U bram niebios powitał ją św. Piotr. Zaczął prowadzić do miejsca dla niej przygotowanego. Po drodze mijali wspaniałe pałace. Kobieta myśli sobie: te domy są przepiękne, mogłabym w jednym z nich zamieszkać. Ale św. Piotr szedł dalej i w końcu doszli do przedmieść niebios, do nędznej chatki: To jest twoje mieszkanie - powiedział Święty. Ależ to niemożliwe! Jak w takich warunkach można przeżyć wieczność? - oburzyła się dama. - Bardzo mi przykro - odparł spokojnie św. Piotr ale z materiału, jaki nam przysłałaś do nieba, nie można było nic lepszego zrobić...

To opowiadanie ukazuje bardzo istotną prawdę, która mówi, iż już za życia na ziemi każdy z nas buduje swoją przyszłość wieczną. Nasze czyny, słowa, myśli, to wszystko, co robimy dziś, będzie kiedyś stanowiło o naszej wieczności. Bo wiemy doskonale, że nasze ziemskie życie kiedyś się skończy i tak jak owa kobieta staniemy przed Bogiem i On nam wskaże nasze miejsce.

Ks. Ryszard Pazgrat - WSTĄPIŁ DO NIEBA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(138) 1997

- 45 -

Posłuchajmy, jaki dobry wpływ na innych miała pewna dziewczynka.

Pomysł wyszedł od Kasi, która zawsze potrafiła wymyślić coś ciekawego. Kilka dni przed Wszystkimi Świętymi Kasia powiedziała:

- Słuchajcie! Wybierzmy się jutro na cmentarz. Odszukajmy jakiś opuszczony, zaniedbany grób i uporządkujmy go. Zrobimy dobry uczynek i rozruszamy się trochę.

Wszystkim spodobała się ta propozycja. Nawet chłopcy, którzy zawsze mówili "nie", kiedy inni popierali Kasię, dziś postanowili, że wybiorą się ze wszystkimi na cmentarz. Jedynie Michał spytał, czy nie można by zorganizować tej wyprawy o północy, ale nikt go już nie słuchał.

- A więc jutro? - powiedziała Kasia ucieszona. Proponuję, aby każdy zabrał ze sobą to, co może się przydać. Chłopcy niech wezmą grabki, łopatkę, wiadro. My przyniesiemy świerk, świeczki i kwiatki.

- Tak jest! - krzyknęli zgodnie jak nigdy chłopcy.

Na drugi dzień poszli na cmentarz poszukać zapomnianego grobu. Nic było to łatwe. Większość grobów była już uporządkowana, na niektórych paliły się znicze, przy innych krzątali się jeszcze ludzie. Wreszcie znaleźli. Na skraju cmentarza był grób, którego dawno już nikt nie odwiedzał. Napis był zatarty, krzyż spróchniał, wszystko zarosło trawą. Chwilę postali nad grobem, zastanawiając się, kto może w nim leżeć... W pewnym momencie Michał przerwał milczenie.

- Bierzemy się do pracy - powiedział. - Już późno.

Zaczęli sprzątać. Zgrabili zwiędłe liście, wyrównali mogiłę, obłożyli ją świerkiem. Potem postawili słoik ze złotą chryzantemą i na końcu zapalili świeczki. Kasia poprosiła, aby się wspólnie pomodlili przy uporządkowanym grobie. Zajęci pracą, a potem modlitwą nie zauważyli, że przyglądała się im starsza skromnie ubrana kobieta. Usłyszeli dopiero jej słowa:

- To jest grób mojego syna. Był w waszym wieku, kiedy umarł. Kiedyś mieszkałam tutaj i często przychodziłam na jego grób. Teraz mieszkam na drugim końcu Polski. Rzadko przyjeżdżam, bo jestem już słaba i chora:

Dzieci zerwały się szybko, jakby zrobiły coś niewłaściwego, ale nie wiedziały co powiedzieć.

- Bóg wam zapłać! - mówiła dalej wzruszona starsza pani. - Mnie nie starczyłoby już sił, żeby zrobić to wszystko. Chciałam się tylko pomodlić i zapalić świeczkę. Dziękuję! Nieznajoma zapłakała ze wzruszenia.

- Proszę pani... - powiedziała nieśmiało Kasia - my możemy częściej... My zawsze na Wszystkich Świętych możemy posprzątać grób...

- Bóg wam zapłać - szepnęła starsza pani.

Do domu wracali w jakimś uroczystym nastroju. Po drodze nikt się nie odzywał, wszystkim zabrakło słów. / Na podstawie: „Mały Gość Niedzielny”, 1983, nr. 11, s. 17/

Dzieci były bezinteresowne.

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 42-43

- 46 - 

Z pewnością wiele radości sprawimy Jezusowi i Jego Matce, Maryi, jeśli będziemy postępować, jak bohaterka dzisiejszego opowiadania.

Marysia miała ochotę iść pobawić się z Ewą na podwórko. Zbiegła po schodach i zadzwoniła do drzwi koleżanki. Drzwi otworzyła starsza pani, której Marysia nie znała.

- Czego chciałaś, dziecinko? - spytała nieznajoma.

- Przyszłam po Ewę - wykrztusiła Marysia i zobaczyła, że za plecami starszej pani jest zupełnie nieznane mieszkanie.

- Tutaj nie mieszka żadna Ewa - odrzekła kobieta uśmiechając się do dziewczynki.

- Chyba pomyliłam piętra - powiedziała Marysia i spojrzała na numer mieszkania. To 39, a Ewa mieszkała pod numerem 29. - Bardzo panią przepraszam! - dodała zawstydzona.

- Nic nie szkodzi - powiedziała nieznajoma. - W nowych blokach wszystkie korytarze są tak do siebie podobne, że można nie trafić nawet do własnego mieszkania. Ale Bóg mi ciebie zesłał! Właśnie nie miałam kogo poprosić, żeby mi kupił bułkę i mleko - ciągnęła dalej, uśmiechając się do Marysi.

- Czy mogłabyś mi zrobić tę przysługę?

- Nie ma sprawy... to znaczy tak, bardzo chętnie! - powiedziała Marysia, której przypomniało się, że jej babcia nie lubi, kiedy mówi się "Nie ma sprawy”.

Marysia wzięła siatkę i pieniądze i pobiegła do najbliższego sklepu. Ewa bawiła się na podwórku. Marysia zawołała ją i za chwilę obie dziewczynki, zdyszane przybiegły ze sklepu i zadzwoniły do drzwi starszej pani. Dziękuję, moje kochane, dziękuję. Wejdźcie do środka - zapraszała staruszka. - Poczęstuję was cukierkami.

Dziewczynki weszły do mieszkania, a nieznajoma poczęstowała je czekoladą zjadły jej bardzo dużo, chociaż wiedziały, że to nie wypada. Jednak ta pani była dla nich taka miła. Opowiedziały jej o szkole. Starsza pani słuchała wszystkiego z wielkim zainteresowaniem. Potem dziewczynki pożegnały się i wyszły.

W domu Marysia opowiedziała mamie o całym zdarzeniu. Mama zapytała: Czy starsza pani jest chora?

Marysia nie umiała odpowiedzieć. Wiedziała tylko, że staruszka z jakiegoś powodu nie mogła iść do sklepu, ale potem siedziała z nimi i rozmawiała. Wstąpię tam wracając ze sklepu - powiedziała mama.

Po powrocie mamy okazało się, że starsza pani to pani Stanisława chorująca na reumatyzm, który w tym dniu bardzo jej dokuczał. Mieszka zupełnie sama ponieważ syn wyjechał z rodziną na trzy lata za granicę. Czasem przychodzi do niej kuzynka pomóc w gospodarstwie.

Marysia słuchała z zaciekawieniem wszystkiego, co opowiadała mama, i postanowiła jeszcze raz odwiedzić panią Stanisławę.

Nie musiała nawet prosić o pozwolenie, bo mama powiedziała jej: Jutro po lekcjach zajrzyj tam i spytaj, czy nie trzeba czegoś załatwić. Następnego dnia Marysia kupiła znowu bułkę i mleko, a nawet ziemniaki i jarzyny na obiad. Weszła też chętnie na pogawędkę. Opowiedziała pani Stanisławie o lekcjach, koleżankach, o szkole. /Na podstawie: „Mały Gość Niedzielny”, 1986, nr 9, s. 15/

Nie tylko moja mama, tatuś i rodzeństwo stanowią rodzinę. Do tej wielkiej rodziny, nazywanej Kościołem, należą także moi dalsi krewni, a także sąsiedzi oraz ludzie nieznajomi. Wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami, dziećmi jednego Ojca, który nas bardzo kocha. Mamy jedną dobrą Matkę-Maryję.

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 56-58

- 47 -

Zawody sportowe. Wyścigi motocyklowe na żużlu. Cztery maszyny z rykiem silników ruszają ze startu. Na pierwszym wirażu każdy z zawodników pragnie zająć jak najlepszą pozycję wyjściową na prostą. Przepychaja się, nerwowo kręcą kierownicami. Nagle dwa motocykle zahaczyły o siebie. Zawodnicy wylatują z siodełek, koziołkują po torze żużlowym. Jeden z nich pełnym impetem uderza w bandę (ogrodzenie toru). Leży i nie porusza się. Wyścig zostaje przerwany. Podbiega lekarz i pielęgniarze. Po chwili zabiegów oszołomiony zawodnik przychodzi do siebie. Wstaje z pomocą pielęgniarzy, którzy prowadzą go pod ramię. Sam, o własnych siłach nie mógłby iść. Ludzka pomoc jest niezbędna. Kontuzjowanemu człowiekowi ludzie pomogli wstać.

Zima. Mróz coraz większy. Wieczorem na skwerze w centrum miasta leży na ławce człowiek. To bezdomny. Nie ma gdzie mieszkać, nie ma za co kupić jedzenia, nie ma gdzie się ogrzać. Jeśli zostanie tak przez noc na ławce na pewno zamarznie. Podchodzi do niego dwóch młodych chłopaków. Pomagają mu podnieść się, prowadzą do swojego samochodu i zawożą do schroniska dla bezdomnych. Będzie mógł wyspać się w ciepłym pomieszczeniu, nie umrze. Bezdomnemu człowiekowi ludzie pomogli wstać.

Ks. Rafał Czerniejewski - "WSTAŁ (...) I WYSZEDŁ NA OCZACH WSZYSTKICH" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1(144) - 2000

- 48 -

W ubiegłym tygodniu spotkałem dwóch braci, Bartka i Miłosza. Bartek ukończył klasę ósmą, a Miłosz piątą. Trzy tygodnie wakacji spędzili u dziadków na wsi. Chętnie chodzili na łąkę, by grabić siano i stawiać kopki. Bardzo smakowało im drugie śniadanie, które babcia przynosiła na łąkę. Chłopców wszystko interesowało. Pytali dziadka, jak odróżnić pszenicę od żyta, jak nazywają się chwasty, które rosną w zbożu. Dowiedzieli się, jak wygląda chaber (bławatek), a jak kąkol. Dziadek dał im zagadkę: które zboże jest najstarsze? I odpowiedział: jęczmień, bo ma najdłuższe wąsy. Gdy będziecie w polu, zobaczcie długie wąsy jęczmienia.

O. Korneliusz Jackiewicz O. Cist. - SKĄD WIĘC SIĘ WZIĄŁ CHWAST? BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(136) 1996

- 49 -

Kiedyś chłopcy przechwalali się, co który zrobiłby dla swojej babci: ja, gdybym miał bardzo dużo pieniędzy, to kupiłbym jej cały wagon pomarańczy... A ja, gdyby babcia wpadła do studni, to bym ją stamtąd wyciągnął... A ja gdyby na babcię wilk napadł, to bym ją obronił... Tymczasem, ani wilk na babcię nie napada, ani babcia do studni nie wpada, a pomarańczy też za bardzo jeść nie może... Ale za to czeka, by jej ktoś mleko kupił, albo pomógł posprzątać, albo ją odwiedził. Zresztą sami to najlepiej wiecie... Podobnie wasi rodzice... Nic nadzwyczajnego... Ciągle tylko drobiazgi. A jednak z tych drobiazgów, jak z drobnych kamyków, składa się obraz naszego życia. Gdy każdy, nawet najdrobniejszy nasz uczynek spełniony będzie jak najlepiej, jak kamyk starannie obrobiony przez artystę, to ułożony z nich obraz naszego życia będzie wspaniały. Ale kiedy o tym zapomnimy, to zamiast pięknego obrazu powstanie obrzydliwy bohomaz.

Ks. Stanisław Bielecki - CZY NAPRAWDĘ DROBNE RZECZY? Współczesna Ambona - Kielce 1989 Rok XVII Nr 3

- 50 -

wiersz Zofii Jasnoty "Cztery małe portreciki" ze zbioru "Wiersze dla dziecka".

Ewa oczy ma aniołka

i na buzi uśmiech słodki.

Młodszy brat wciąż przez nią płacze, narzekają wszystkie ciotki.

Adaś taki jest układny, mówi proszę i dziękuję,

a gdy pani nie ma w sali, bije wrzeszczy, kopie, pluje.

Ola bardzo często płacze, strasznie boi się wszystkiego. Chorą babcię pielęgnuje, w grupie broni najsłabszego.

Wojtek nie ma modnych spodni, ani nawet własnych kredek,

a gdy chłopcy nabroili przyznał się tylko on jeden.

Cztery małe portreciki,

raz jest chłopiec, raz dziewczynka. Jasną prawdę o człowieku

można poznać po uczynkach.

Tak Pan Jezus opowiadał zgromadzonym wokół Niego. To owoce pokazują,

co jest warte każde drzewo.

Ks. Robert Dynerowicz - JESIENNY ROZRACHUNEK Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 4

- 51 -

Jaś i Kuba mają piękne kredki. Takie ogromne pudełko - 36 kolorów! Kuba chodzi dumny jak paw. Ogląda te swoje kolorowe ołówki, ostrzy, głaszcze i tylko czeka, komu jeszcze może się tym pochwalić. Był bardzo niezadowolony, gdy się okazało, że Jaś dostał od wujka. takie same kredki.

A Jaś? - Jaś też cieszył się z tych pięknych kredek. Narysował nimi na ostatniej plastyce dwa ładne rysunki. Pożyczył też wszystkie odcienie różowe Kasi i jej rysunek pani wysłała na konkurs do Warszawy. Szczęśliwa Kasia podziękowała Jasiowi za pożyczkę. Jacek, kolega Janka z ławki, tak pokolorował swoje wypociny - umie matmę i polski, ale nie umie rysować - że pani pierwszy raz dała mu czwórkę z plusem! Tyle było radości z jednego pudełka kredek.

No właśnie. Janek ma i używa swoich kredek i Kuba ma kredki. Takie same kredki, chłopcy z tej samej II a i taki różny skutek z posiadania kredek.

Pomyślcie - pewnie sami już niejeden raz widzieliście, jak różnie ludzie "mają". Jedni mają dla siebie i trzęsą się, aby im nic nie ubyło. A inni nie tylko używają, ale z tego co mają, co umieją, wysilają się, by zrobić coś dobrego. I to zrobić nie tylko dla siebie! Tak jak Artek, ten z V1I b, który tak ładnie umie grać na fortepianie i nigdy go nie trzeba wybłagiwać by zagrał! A ile czasu ćwiczy! Jego pani od muzyki powiedziała, że Artek przez wytrwałą pracę rozwinął swój talent. Pomnożył swoje umiejętności.

KRĄG - DOBRZY UŻYTKOWNICY Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 4

- 52 -

Niedaleko od Waldka mieszkała pewna babcia. W czasie Świąt nikt jej nie odwiedzał i była bardzo smutna, przygnębiona. Waldek postanowił ją odwiedzić. Miał koszyk, a w nim dużo poświęconych pokarmów: jajka, kiełbasę, świąteczne bułeczki, ciasto... Wziął ten koszyk i poszedł do tej babci. Złożył jej życzenia i poczęstował tym, co miał w koszyku. Ona bardzo się ucieszyła, ucałowała chłopca i powiedziała, że jest aniołkiem, podobnym do tego, jaki pokazał się kobietom, gdy przyszły do grobu. Babcia uwierzyła, że Pan Jezus rzeczywiście zmartwychwstał, że żyje.

Ks. Jan Tusień - SKĄD PRZYJDZIE RADOŚĆ? Współczesna Ambona - Kielce 1992 Rok XX Nr 2

- 53 -

"Któregoś ranka, a było to nie tak dawno temu, pewien rolnik stanął przed klasztorną bramą i energicznie zastukał. Kiedy brat furtian otworzył ciężkie dębowe drzwi, chłop z uśmiechem pokazał mu kiść dorodnych winogron.

- Bracie furtianie, czy wiesz, komu chcę podarować tę kiść winogron, najpiękniejszą z całej mojej winnicy? - zapytał.

-Na pewno opatowi lub któremuś z ojców zakonnych. - Nie. Tobie!

- Mnie? Furtian aż się zarumienił z radości. - Naprawdę chcesz mi ją dać?

-Tak, ponieważ zawsze byłeś dla mnie dobry, uprzejmy i pomagałeś mi, kiedy cię o to prosiłem. Chciałbym, żeby ta kiść winogron sprawiła ci trochę radości.

Niekłamane szczęście, bijące z oblicza furtiana, sprawiło przyjemność także rolnikowi.

Brat furtian ostrożnie wziął winogrona i podziwiał przez cały ranek. Rzeczywiście była to cudowna, wspaniała kiść. W pewnej chwili przyszedł mu do głowy pomysł: - A może by tak zanieść te winogrona opatowi, aby i jemu dać trochę radości?... Wziął zatem kiść i zaniósł ją opatowi.

Opat był naprawdę uszczęśliwiony. Ale nagle przypomniał sobie, że w klasztorze jest stary, chory zakonnik i pomyślał: "zaniosę mu te winogrona, może poczuje się trochę lepiej". I tak kiść winogron znowu odbyła małą wędrówkę. Jednak nie pozostała długo w celi chorego brata, który posłał ją bratu kucharzowi, pocącemu się cały dzień przy garnkach. Ten zaś podarował winogrona bratu zakrystianowi (aby i jemu sprawić trochę radości), który z kolei zaniósł je najmłodszemu bratu w klasztorze, a ten ofiarował je komuś innemu, a ten jeszcze komuś innemu. Wreszcie, wędrując od zakonnika do zakonnika, kiść winogron wróciła do furtiana (aby dać mu trochę radości). Tak zamknął się ten krąg. "Krąg radości" (B. Ferrero).

Jeśli potrafimy się dzielić z innymi, jeśli potrafimy kochać, to możemy wokół rozsiewać radość. Myślę, że właśnie o to Pan Jezus prosi dzisiaj wszystkie dzieci.

Ks. Stanisław Dyk - "KRĄG RADOŚCI" Współczesna Ambona 1998

- 54 -

Fragment powieści dla młodzieży, powieści, w której autorka przedstawiła obraz wigilii w wielu różnych domach i różne sposoby jej przeżywania.

"Gabrysia szła z córkami prawą nawą. Ascetyczne, spokojne wnętrze kościoła Dominikanów tonęło w półmroku i ciszy. Kilkoro ludzi siedziało w ławkach. Światła były wygaszone. Na schodkach wiodących z górnej kaplicy pojawiła się właśnie wysoka, krągła i przygarbiona postać w białym habicie. Ojciec Krzysztof, przyjaciel rodziny Borejków, już z daleka rozjaśniał uśmiechem swe rumiane oblicze. Zamknął za sobą szklane drzwi, poprawił grube szkła, które wciąż mu zjeżdżały po nosie, i wymienił z Gabrysią uścisk dłoni, podczas gdy Pyza i Tygrysek uściskały go z obu stron w pasie. Na wieść, że trzy panie chciałyby obejrzeć szopkę, ojciec Krzysztof pozwolił uchylić zasłony w bocznej kaplicy, obok ołtarza. I sam zapalił wszystkie światła.

Szopka brata Piotra już gotowa - powiedział. - Ale odsłoni się ją dopiero na godzinę przed Pasterką. No, jak? Podoba się? Całe obszerne pomieszczenie kaplicy bocznej zostało, jak co roku, tak zaaranżowane, że przypominało raczej scenę teatralną. Po prawej kilka schodków prowadziło do drzwi jakiegoś mieszkania, z wizytówką i butelkami mleka u progu. W oknie umieszczonym obok drzwi migał siną poświatą telewizor, w drugim oknie błyszczały lampki choinkowe. W głębi stała uliczna latarnia, pod którą leżał na ławce bezdomny człowiek. A na schodkach, tuż przed drzwiami, wspierając się na kosturze stała postać męska w pielgrzymim płaszczu z kapturem, zastygła w takim geście, jakby właśnie przed chwilą zapukała do drzwi. - A zobacz tam! - zaszeptała Pyza, ciągnąc matkę za rękaw. W półmroku, u stóp schodków, czekała postać kobieca, cała spowita w obszerną tkaninę, spływającą z jej głowy. I jej twarz była niewidoczna. Tuż obok pochylonej głowy pod tkaniną widniała główka małego dziecka. - Myślisz, że ktoś im otworzy? - usłyszała Gabrysia szept Tygryska. - Myślę, że tak odpowiedział także szeptem ojciec Krzysztof. - Wiele drzwi dzisiaj się otworzy w naszym mieście. I wszędzie. Piękne powiedziała Gabrysia. - To właśnie jest to najważniejsze, co powinno zostać powiedziane tego roku.

- Czy to są manekiny, czy ludzie? - zainteresowało Tygryska.

- Wyglądają zupełnie, jakby się mieli zaraz poruszyć. Tylko tak na razie czekają.

- No, na mnie czas oświadczył ojciec Krzysztof. - I wy już idźcie, kościół zostanie zamknięty, aż do Pasterki. Mamy zaraz wieczerzę w klasztorze.

- Jeszcze chwilkę popatrzymy, a potem pogasimy światła - obiecała Gabrysia, więc ojciec Krzysztof pożegnał się ze wszystkimi bardzo miło, obiecując wpaść po Świętach, i odszedł ku bocznym drzwiom wiodącym w głąb klasztoru.

Gabrysia stała jeszcze z dziewczynkami dłuższą chwilę. Małe szeptały między sobą, trącały się łokciami, pokazując sobie jakieś fragmenty szopki - a Gabrysia stała i myślała.

Za jej plecami ktoś się poruszył. Obejrzała się. Przyciągnięci światłem bijącym zza czarnej zasłony, przed szopką zaczynali gromadzić się ludzie. Nadchodzili powoli z całego kościoła, by choć rzucić na nią okiem.

Gabrysia zgarnęła ramieniem córki i odsunęła się, robiąc miejsce innym.

Nagle gdzieś z tyłu rozległ się głośny tupot, plaskanie podeszew, huknęło przewrócone krzesło i w półmroku bocznej nawy rozległ się oburzony głos kobiecy:

- A ty co tu robisz?! W kościele? Precz mi stąd!

Głos należał do staruszki w futerku. Wysunąwszy się z ławki stała, grożąc palcem, nad małą Cyganką rumuńską, dzieckiem jeszcze, odzianym w malownicze łachmany, z nieodzownym kartonikiem na piersi. Dziewczynka, przestraszona, wlepiała w groźną osobę czarne oczy.

- Możesz sobie żebrać, ale przed kościołem - syczała staruszka, wskazując dziecku wyjście. - Na ulicę! Na ulicę!

Mała Rumunka wyszła, wraz ze swym pudełkiem pełnym drobnych banknotów. Za nią wyszli też wszyscy inni. Gabrysia, ze ściśniętym sercem, pogasiła, jak obiecała, światła, zasunęła kotary i pospieszyła ku drzwiom, niespokojna, bo jakoś nagle gdzieś się jej zapodziały córeczki.

Znalazła je przed kościołem, przy wyjściu z dziedzińca na ulicę. Pod arkadami trwała dyskusja. A w samym jej centrum znajdowała się Pyza z Tygryskiem.

- I tu zawsze każdy jest u siebie! - usłyszała Gabrysia własne słowa sprzed kwadransa, wypowiedziane głosem starszej córeczki. Pyza stała dzielnie wyprostowana, obie ręce trzymała na ramionach Tygryska. Gabrysia patrząc na nie przez tłum, z daleka nie umiała ocenić, czy to Pyza chroni Tygryska, czy też raczej Tygrysek osłania starszą siostrę przed gniewem tłumu.

W tej samej chwili zauważyła małą Rumunkę, tkwiącą nieco za jej córkami i obejmującą ramiona jeszcze mniejsze niż ona dziewczynki w łachmanach. Niesamowite podobieństwo obu gestów sprawiło, że Gabrysia ścisnęło się serce.

- To nie jest miejsce dla brudnych żebraczek! - powiedziała dobitnie staruszka w futerku. - Niech się nie pchają do domu Bożego. Niech idą na ulicę! Tam ich miejsce.

- Dlaczego tam?  To nie ich wina, że są brudne! powiedziała Pyza drżącym głosem, wysuwając bródkę.

To nie ich wina! - Gabrysia usłyszała teraz dzielny głos Tygryska. I przecież one nie wiedziały, że nie wolno!

- Jak dorośniesz pouczyła ją staruszka to zrozumiesz, że życie jest twarde. Każdy musi troszczyć się sam o siebie. A nie szukać pomocy u innych.

- Nie chcę tego zrozumieć powiedziała Pyza bardzo już drżącym głosem.

- O mnie też nikt nigdy się nie troszczył! - krzyknęła staruszka w futerku. Jej głos także drżał.

Ludzie gromadzili się pod arkadami, nadchodzili z ulicy, by przyjrzeć się dokładniej całej scenie. Deszcz wciąż padał. Ten i ów wtykał małej Rumunce jałmużnę do pudełka i spiesznie odchodził do swoich spraw. Ale większość stała i patrzyła.

- Już by się pani wstydziła - powiedział gruby wąsacz do sprawczyni zajścia. - Co te biedne dzieciaki komu winne.

- Panie, one może niewinne, ale pytam się, gdzie ich matka?! - wtrąciła obfita blondynka w pikowanym płaszczu.

- Popatrz pan dobrze, na pewno siedzi w jakiejś bramie i uważa, żeby dzieciaki zebrały jak najwięcej szmalu. Oni zawsze dzieciaki wystawiają, te Cygany.

- No i chyba słusznie, co, szefowo? - wtrącił się młody, krzepki, w narciarskiej kurtce i czerwonej czapce z pomponem. - Dzieciakowi to pani jeszcze czasem da parę groszy, ale dorosłemu?...

Krąg zacieśniał się i gęstniał wokół. Ludzie podzielili się na obozy i rozgorzał spór. Gabrysi, która przecież przyszła ostatnia, trudno było przecisnąć się do dzieci.

- Przepraszam - mówiła. - Chciałabym...

- No przecież jest Wigilia! - krzyknęła nagle Pyza gdzieś w głębi tłumu. W jej głosie Gabrysia usłyszała płacz. - Mamo? Mamo! Mamo! Gdzie jesteś?

- Tutaj!!! - krzyknęła Gabrysia zza pleców ludzi.

- Mamo, powiedz im! Ojciec Krzysztof mówił, żeby dziś otwierać drzwi.

- Komu? - spytała ironicznie staruszka w futerku. - Tym tu Cygankom?

- Im też! - krzyknęła Pyza.

- Żeby cię okradły? Podpaliły dom?

- One tego nie zrobią! - pospieszył z poparciem Tygrysek.

- A jeśli tak - zaśmiała się gorzko staruszka. - To zabierz je do domu, rzeczywiście.

Pyza uniosła hardo głowę. - Zabiorę! - oświadczyła. Mamo, prawda, że one pójdą z nami?

Gabrysia przepchnęła się w końcu przez tłum i stanęła obok dzieci. - Jasne - powiedziała spokojnie. - Pójdą z nami.

No bo faktycznie. Inaczej już po prostu nie mogło być".

(Małgorzata Musierowicz "Noelka", Bestseller, Poznań 1992, s. 129-133)

Kartoteka tematów Współczesna Ambona 1993

- 55 -

O pewnym żydowskim nauczycielu, rabinie rozeszła się pogłoska, że każdego ranka przed modlitwą poranną wstępuje do nieba. Jego przeciwnicy śmiali się z tego. Jeden z nich postanowił czatować przed wschodem słońca. Cóż zobaczył? Rabbi w stroju drwala opuścił swój dom i poszedł do lasu. Potem ściął drzewo i porąbał je na kawałki. Załadował drewno na plecy i pomaszerował do domu starej, biednej i chorej kobiety. Przeciwnik rabina szedł za nim i widział wszystko. I to, że rabin na kolanach rozpalał ogień w domu starej kobiety.

Gdy potem tego, który podglądał, spytano, co ma do powiedzenia w sprawie codziennych wniebowstąpień rabina, odparł: "On wstępuje jeszcze więcej niż do nieba".

OPOWIADANIA, ANEGDOTY, ZDARZENIA Współczesna Ambona 1994

- 56 -

Od dłuższego czasu sąsiedzi nie rozmawiali ze sobą, nawet w największe święta nie potrafili sobie podać dłoni. Lodowe serca nie przełamał opłatek. Ale oto w Boże Narodzenie jeden z sąsiadów poszedł po wodę do studni. Po drodze przewrócił się na lodzie, doznał obrażeń ciała, nie mógł wstać, jęczał z bólu. Zauważył to znienawidzony sąsiad, podszedł do jęczącego i zziębniętego, pomógł mu podnieść się, zatroszczył się o niego. Zaczęła się nowa karta w sąsiedzkich kontaktach. Dobry czyn złamał zastarzałą wrogość, stopniały lody uprzedzeń i złości. A może i w naszej sytuacji potrzebny jest taki dobry czyn? Zawsze ktoś może znaleźć się w potrzebie; cierpienie, choroba, śmierć nie omijają również nieprzyjaciół.

Ks. Jan Twardy - "MIŁUJCIE WASZYCH NIEPRZYJACIÓŁ" Współczesna Ambona 1995

- 57 -

Pewien chłopiec zapisywał swoje postanowienia, pochylony nad stołem, podczas gdy jego mama prasowała bieliznę.

"Jeżeli zobaczę kogoś, kto się topi - pisał - natychmiast rzucę się na ratunek, jeżeli palić się będzie dom, ratował będę dzieci. W czasie trzęsienia ziemi bez lęku pójdę pomiędzy walące się domy, by ratować ludzi. Potem poświęcę całe moje życie biednym tego świata".

W pewnej chwili usłyszał głos mamy:

- Synku, proszę cię, pójdź do sklepu po zakupy.

- Mamusiu, czy nie widzisz, że pada? - zapytał z wyrzutem.

Taki prosty i zwyczajny przykład, a jak skutecznie odsłania prawdę o trudzie prawdziwego bohaterstwa. Wiele razy podejmowaliśmy dobre postanowienia, wiele razy było "chciałbym". Jakże często na tym się wszystko kończyło.

Zauważcie - Pan Jezus był człowiekiem czynu i modlitwy. Dzieło Jego ziemskiego życia to historia dobrych czynów.

Ks. Krzysztof Mijal - PRAWDZIWE BOHATERSTWO Współczesna Ambona 2000

- 58 -

Kiedy ktoś pytał Majstra Biedę: "Czemu ty nie masz żadnego bagażu?", odpowiadał: "Czy ktoś widział ptaka z plecakiem lub walizą na kółkach?". Pytali go też czasem: "Jak to jest, że ty nic nie masz, a masz szczęście?". Odpowiadał im Majster Bieda: "Bo szczęście nie lubi tych, co mają wszystko". Kiedyś, gdy prosił piekarza o bułkę, ten zapytał go: "Czy jesteś żebrakiem?". Majster Bieda na to: "Nie, jestem królewiczem Bożego Królestwa. Za bułkę dam ci bilet wstępu do pałacu w niebie". Piekarz pomyślał, że Bieda zwariował z głodu, rzucił mu więc dwie bułki i rogalik. Zdziwiony patrzył, jak Bieda dzieli się nimi z ptakami, szepcze im coś i posyła jakby do nieba. W nocy piekarzowi przyśniła się jego zmarła matka. "Synku - powiedziała - tak długo czekałam przed drzwiami do nieba na twój jeden gest dobroci. I dziś ptaki przyleciały i opowiedziały Bogu o tych bułkach i rogaliku. Jestem w niebie! Ale ty jesteś biedny". "Jak to? - spytał kucharz - Mam wielką firmę piekarniczą". "Tutaj jest tak, że to masz, co dasz, a czego poskąpisz, straciłeś na amen". Piekarz na drugi dzień odnalazł Majstra Biedę i zawołał: "Żebraku!". Ale Bieda się nie odwrócił. Kiedy piekarz krzyknął: "Królewiczu!", ten odwrócił się i powiedział: "Co, chcesz znów kawałek nieba? Przyprowadzę ci kilku głodomorów. Ty im dasz chleba, a Bóg da ci dobroć. Przecież jej nie masz prawie wcale".

Brat Tadeusz RUCIŃSKI FSC - KRÓLEWICZ BIEDA Materiały Homiletyczne Nr 195 Rok C - Kraków 2001

- 59 -

Pisarz Billy Graham w książce Pokój z Bogiem opowiada o chłopczyku, który wziął do zabawy drogocenny wazonik. Włożył do niego rączkę i nie mógł jej wyciągnąć. Ojciec wszelkimi sposobami starał się mu pomóc, ale bez skutku. Zaczęto już myśleć o stłuczeniu wazonu, kiedy ojciec powiedział: Synku, spróbujmy jeszcze raz. Ostatni już raz! Otwórz rączkę, trzymaj paluszki wyprostowane tak jak widzisz, że ja robię, a potem mocno ciągnij. Ku zdziwieniu obecnych chłopczyk odrzekł: Ależ tatusiu. Nie mogę tak wyprostować palców, bo upuszczę mój pieniążek. Graham kończy swoje opowiadanie tymi słowy: Uśmiechamy się na to, ale tysiące ludzi, jak ten chłopczyk, tak jest zajętych ściskaniem w garści bezwartościowej monety świata, że nie mogą się wydostać na wolność. Może nie jesteśmy bogaci i nie mamy zasobów do rozdawania potrzebującym pomocy. Ale właśnie biedny potrafi najlepiej zrozumieć tego, kto jest w potrzebie. Wspomagajmy biedniejszych od nas. A gdybyśmy się nawet pomylili i wspomogli "nieroba", próżniaka, łajdaka i pijaka, bądźmy spokojni. W wieczności nic na tym nie stracimy.

Stare kroniki piszą, że błogosławiony Jordan oddał kiedyś swój płaszcz trzęsącemu się z zimna biedakowi. Niestety obdarowany biedak otrzymany płaszcz przepił z kompanami w gospodzie. Gdy się o tym dowiedział błog. Jordan, powiedział: Szkoda tego biedaka, bo będzie nadal marzł z zimna. Ja tu nic nie straciłem, bo swój płaszcz przemieniony w królewski, odnajdę w domu Ojca Niebieskiego.

Ks. H. Kiemona Hierarchia celów s. 94. Materiały Homiletyczne Wrzesień/Pażdziernik nr 152.

- 60 -

W pewnej rodzinie dobrze sytuowanej pani domu zwierza się swojemu duszpasterzowi: „Nasza Jola przyprowadziła do domu koleżankę z klasy. Dziecko pochodzi z rodziny zaniedbanej, jest biedne i obszarpane. Mówię do niej:

- Jolu, nie masz już innych koleżanek?

Dziecko nie dawało mi przez chwilę żadnej odpowiedzi, a potem wymruczało:

- Mamusiu, jest adwent.

Już się dalej nie pytałam. Zrozumiałam, że Jolka zbiera dobre uczynki, o których mówiła im katechetka na nauce religii."

Ks. K. Tabacki - POSŁUSZEŃSTWO WOLI OJCA

- 61 -

Starszy profesor dźwiga dwie ciężkie torby, obok niego idzie student, znają się dobrze. Profesor wielokrotnie pomagał młodemu człowiekowi. Temu jednak nawet do głowy nie przyszło, by sięgnąć po jedną torbę profesora. Nie dostrzega możliwości udzielenia mu pomocy. Czas czynienia dobra mija bezpowrotnie, gdy dochodzą do mieszkania profesora. Był to niewykorzystany czas.

Gdyby ten student miał w sercu zakodowane pytanie: "Co można uczynić dla tego człowieka" - pomógłby natychmiast. On takiego pytania nie zna. Z punktu widzenia ewangelicznego jest to poważne kalectwo serca. Niezdolność do czynienia dobra, oparta na nieumiejętności dostrzegania potrzebującego człowieka. Dla pełności obrazu trzeba dodać, że ten młody człowiek jest pełen zapału i planów co do pomocy ludziom na terenie Syberii.

Ks. Edward Staniek

- 62 -

Kiedyś byłem świadkiem pięknego i wzruszającego czynu dziecka. Przede mną szła dziewczynka, ok. 10 lat, z tornistrem na plecach, widocznie do szkoły albo ze szkoły. Na chodniku, tuż przy krawężniku, stał człowiek ociemniały i przy pomocy białej laski rozpoznał, że znajduje się przy samej jezdni. Chciał przejść na drugą stronę ulicy. Przejeżdżające samochody nie pozwalały na to, a zresztą sam nie miał odwagi. Dziewczynka, o której wspominam, podeszła, ujęła go za rękę, poprowac3ziła jeszcze kawałek chodnikiem do przejścia, a potem na drugą stronę ulicy. Ociemniały podziękował dziewczynce i rozeszli się każdy w swoją stronę. Nie wiem, jak jej było na imię; nie wiem, jak się nazywała, ani do której szkoły czy klasy chodziła, ale jedno wiem na pewno, że miała dobre współczujące serce.

Cieszymy się i dziękujemy Bogu, że mamy dobre, bystre oczy, które pozwalają przyjmować promienie światła i patrzeć na otaczające nas piękno.

Ks. Stanisław Łątka - PRZEZ MODLITWĘ KU ŚWIATŁU

- 63 -

Do tramwaju w Katowicach - Bogucicach wsiadła w trzaskający mróz młoda kobieta, lekko ubrana, z trzymiesięcznym dzieckiem owiniętym w cienki kocyk, Wracała ze szpitala. Zmarznięte dziecko płakało. Tramwaj był nie ogrzewany i zatłoczony. Pasażerowie byli zdenerwowani głośnym pasażerem. Panie wypowiadały swe złośliwe uwagi pod adresem matki nieszczęśliwego dziecka. Wtedy jedna z kobiet ściąga z szyi piękny, niebieski ciepły szal i owija nóżki dziecka.. Dziecko przestało płakać.

Nastąpiła cisza. Krytykanci byli nie tylko zdziwieni, ale także zawstydzeni. Milcząca pani od niebieskiego szalika dała wszystkim głośną lekcję prawdziwej miłości.

Ks. Romuald Waldera - MIŁOŚĆ BOGA I BLIŹNIEGO

- 64 -

W czasie wspinaczki górskiej w Himalajach dwóch alpinistów utknęło w ścianie. Gwałtowna zmiana pogody uniemożliwiła akcję ratunkową, bezradni czekali na wybawienie. Ich życie wisiało na włosku, zależało od pogody i wytrzymałości liny. Jeden wybiegł myślami do swego domu, gdzie czekała na niego żona i dwoje dzieci, drugi był samotnym człowiekiem. Właśnie on miał tabliczkę czekolady, jedyny pokarm, który posiadali. Pod koniec dnia postanowił podać połowę tabliczki koledze, sam udał, że je, a w rzeczywistości swoją połowę zostawił na jutro. W drugim dniu połamał tę połowę i część podał koledze, sam nie wziął do ust. W trzecim dniu oddał mu resztę. Wyszedł z założenia, że kolega jako mąż i ojciec powinien mieć większą szansę na przeżycie. Czwartego dnia poprawiła się pogoda i koledzy dotarli do nich niosąc pomoc i ratunek. Wrócili stamtąd odmienieni - dotąd uważali, że dobroć polega na przekazaniu tego, co ma się w nadmiarze, teraz odkryli, że polega na podzieleniu się ostatnią kromką chleba. Taki gest świadczy o wielkości człowieka.

Ks. Andrzej Buryła - KTÓRĘDY DO SZCZĘŚCIA Krośnice 2000

- 65 -

Wielki pisarz hiszpański Lope de Vega - leżąc na łożu śmierci analizował swoje życie. Odniósł wiele sukcesów, cały czas był nagradzany oklaskami, oczarował ludzi więcej niż tysiącem sztuk. Żył tylko dla sukcesu. Czy zatem u kresu tak udanego życia nie powinien być zadowolony? Kiedy wybiła jego ostatnia godzina, ujrzał wiele rzeczy w zupełnie innym świetle. Opiekujący się nim lekarz powiedział do niego pełen zachwytu: Może pan umierać szczęśliwy, świat o panu nigdy nie zapomni. - "Panie doktorze - powiedział umierający - oddałbym dziś wszystkie oklaski, jakie otrzymałem w życiu, za to, bym mógł zrobić jeden dobry uczynek."

Ks. Andrzej Buryła - KTÓRĘDY DO SZCZĘŚCIA Krośnice 2000

- 66 -

Jezus i Maryja umieli współczuć innym. Taką wrażliwą osobą jest również Matka Teresa z Kalkuty. Urodziła się w 1910 roku w albańskiej rodzinie. Gdy postanowiła wstąpić do zakonu o charakterze misyjnym, została skierowana do zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Loretańskiej. Po odbytym nowicjacie pojechała do Indii. Tam zetknęła się z ludźmi bezdomnymi, trędowatymi, ubogimi. Patrząc na cierpiących, gorąco im współczuła i pragnęła nieść im ulg. Po uzyskaniu zgody władz zakonnych. Matka Teresa opuściła zgromadzenie, ukończyła kurs sanitarny i powróciła do Kalkuty, aby tam rozpocząć swoją działalność wśród dzieci. Wiedziała, że najlepiej pomoże ludziom, gdy będzie wśród nich dzieląc ich trudny los. Jej wspaniały przykład pociągnął również inne osoby, które podobnie jak ona chciały służyć Bogu i ludziom, zwłaszcza tym najbardziej potrzebującym. Tak powstało zgromadzenie Sióstr i Braci Misjonarzy Miłości Bliźniego, zatwierdzone w 1950 roku, którego zadaniem jest praca wśród najuboższych i najhardziej cierpiących. Bracia i siostry z tego zgromadzenie żyją z ofiar ludzi dobrej woli. Siostry noszą prosty strój, taki jak ubogie kobiety indyjskie. Zapoczątkowane przez Matkę Teresę stale się rozprzestrzenia i coraz to nowi bracia i siostry niosą ulgę cierpiącym ludziom na całym świecie. Obecnie w Indiach jest już okuto 30 domów udzielających pomocy 35 tysiącom trędowatym. Matka Teresa z Kalkuty otrzymała za swoją działalność w 1979 roku nagrodę Nobla, którą w całości przeznaczyła dla ubogich.

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 281

- 67 -

L. Hirszfeld "Historia jednego życia"

Autor pisze o sobie. Jednym z etapów jego życia był pobyt w Szwajcarii w Zurychu. Pracował m.in. z Klingerem, z pochodzenia wiedeńczykiem, który był chory na serce, ale w jakimś zapamiętaniu obowiązkami, nie oszczędzał się zupełnie. Nie znał dnia ani godziny odpoczynku, nie znał świąt i niedziel, pracował zawsze. Czuł nad sobą możliwość wczesnej śmierci i dlatego pragnął jak najwięcej złożyć światu w ofierze ze swego ducha.

Ks. Andrzej Buryła - KTÓRĘDY DO SZCZĘŚCIA Krośnice 2000



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
DOBRY UCZYNEK DOMINIK SAVIO
dzien dobry www prezentacje org
test dobry
Jak napisac dobry konspekt (1)
dzien dobry www prezentacje org
Człowiek dobry
Na dzień dobry, Wiersze
Gdy dobry humor masz, zabawy muzyczne
dobry konspekt z gimnastyki, Gimnastyka(1)
dobry lub zły mąż, S E N T E N C J E, Konspekty katechez, kłopotliwe
dobry nauczyciel 1, resocjalizacja
dobry kolega, klasa 1 sprawdziany, klasa 1
Księga o Sczęściu, ! PSYCHOLOGIA PSYCHIATRIA, 0 0 NA DOBRY POCZĄTEK, 0 samorozwoj
wykres dobry
Po prostu BĄDŹ DOBRY
Projekt dobry 2
gizyn dobry
Impuls Czlowiek Dobry

więcej podobnych podstron