W dół
Obyczaje, gusta, styl, żargon młodzieżowy wkroczyły do życia publicznego, a w niektórych dziedzinach nawet je zdominowały. Nie ma już młodzieżowej kultury masowej. To znaczy krzewi się, ale, nienazwana, jest teraz podobno kulturą dla wszystkich. Parady techno powinny najwyraźniej interesować wszystkie pokolenia. To samo dotyczy języka młodzieży i jej aktualnych idoli. Przy użyciu odpowiedniego żargonu owi herosi i ich dokonania prezentowani są w najpoważniejszych mediach. Nie w specjalnych wkładkach dla młodzieży, lecz na czołowych miejscach działów kulturalnych.
Kogo to nie obchodzi lub po prostu nie rozumie, o czym mowa, ten wystawia sobie zawstydzające świadectwo.
Zgoła niemal wszyscy starają się młodzieży przypodobać. Media natrętnie lansują to, co wedle redaktorów młodych ludzi powinno interesować, zajmować, ciekawić i bawić. Form i treści trudniejszych starają się unikać, bo mogłyby młodzież znudzić, być dla niej za trudne. I co by wtedy było?
Żargon i styl młodzieżowy, polegający na byciu cool, na luzie, przeniknął do dyskursu publicznego. Obowiązuje drażniąca familiarność - publiczne zwracanie się do obcych, dorosłych ludzi per „ty”.
Wszelkie subkultury młodzieżowe, nawet najbardziej wulgarne czy prymitywne prezentuje się z sympatią, niezwykle poważnie przedstawia i tłumaczy.
Podlizywanie się młodzieży i pozowanie na wiecznie młodych to dwie strony tego samego medalu. I trudno tu mówić o pokoleniowym apartheidzie, skoro prezentowanie się młodzieżowo stało się tak modne.
Stan ten oznacza równanie w dół. Infantylizuje życie publiczne. Wulgaryzuje. Obniża standardy kulturowe, językowe i inne. Ogłupia.
Młodzież zawsze miała swój własny światek, swoje zainteresowania, swoich bohaterów. Potem dorastała i w sposób naturalny zmieniała swe gusta i zainteresowania. Doroślała. Taka była naturalna kolej rzeczy.
I nagle coś się zacięło. Kiedy, jak, czemu? W jaki sposób doszliśmy do obecnego opiewania niedojrzałości, czasu, gdy ów marginalny, pokoleniowy światek zaczął być otaczany kultem?
Bunt permanentny
Generalizowanie jest niebezpieczne, ale wydaje się, że praprzyczyn obecnego stanu należy szukać w kontrkulturowej rewolcie na Zachodzie (przełom lat 60. i 70.). To wówczas aktywiści młodzieżowi zaczęli głosić tezę, która była, jest i będzie zawsze nonsensowna. Dowodziła, że ludzie młodzi, a nawet bardzo młodzi, są wyjątkowi i najważniejsi. Wrażliwi, idealistyczni, autentyczni, zgoła - najmądrzejsi. Tak mówili i myśleli o sobie samych. Nawet wówczas nie byli wśród studentów większością, ale przez swe zaangażowanie i krzykliwość stali się młodzieży awangardą.
Chcieli zburzyć całkowicie dotychczasowy świat i stworzyć nowy, idealny. Byli niedouczonymi smarkaczami. Dłuższy czas nie chcieli się uczyć, woleli palić uniwersyteckie biblioteki. Ale - zwyciężyli. Pojęli tylko, że aby w przyszłości opanować ważne instytucje, czegoś nauczyć się muszą. Stąd rzekome (bo czasowe) ograniczenie ich radykalizmu. A także sporo czasu, jakiego potrzebowali, by przeniknąć do instytucji (szczególnie związanych z dziedziną słowa), którymi dziś zawiadują.
W odróżnieniu od poprzednich generacji, nie zmienili swego oglądu świata, swych gustów, nie porzucili swych idoli. Nie odeszli też od przekonania zarówno o swej wyjątkowości, jak i szczególnym znaczeniu młodzieńczości jako takiej (w ich przypadku trwać miała zawsze). Cały ten bagaż przenieśli w życie dorosłe. Stali się forpocztą „wiecznej młodzieży”.
Kultywując tę pozę odnosili się oczywiście z wielką sympatią i zrozumieniem do wszelkich wyczynów ludzi naprawdę młodych. Stali się ich opiekunami, mentorami, a nawet, jak komuniści w przypadku klasy robotniczej, „najlepszymi reprezentantami młodzieży”.
Obłąkanymi tezami o szczególnych zadaniach szczególnie mądrej warstwy społecznej - młodzieży - zarazili następne, jedno czy też dwa pokolenia.
Jest wiele prawdy w zapomnianym dziś twierdzeniu, że mówiąc ogólnie, młodzież jest najbardziej konformistyczną grupą demograficzną. Młodzi ludzie zawsze buntowali się, protestowali podobnie, ale z pokolenia na pokolenie na odrobinę inną modłę (potem na ogół z owego zbuntowania wyrastali). Wspomnianemu pokoleniu udało się zaszczepić swym uczniom, następcom dokładnie ten sam typ buntu permanentnego, który sami uprawiali w młodości.
Obyś nigdy nie dorósł
Idea wiecznej młodości okazała się zresztą niezwykle atrakcyjna i nośna. Przekroczyła polityczne podziały. Także spora część tych, którzy zupełnie nie sympatyzowali z „pokoleniem”, zapragnęła zachować wieczną młodość. By utrzymać tę pozę, też musieli podkreślać ważność i wyjątkowość młodzieży jako takiej. Przynajmniej w ubiorze, stylu, języku, ale czasem bardziej. Hasłem wywoławczym stała się „alternatywność” oraz niechęć do starszych (tj. nie udających młodych). Zrodziła najdziwaczniejsze sympatie. Na przykład dla ruchu anarchistycznego i jego hasła „zawsze trzeba być przeciw policji”. A nawet wyrażanie zrozumienia dla gangów kibiców piłkarskich.