Allen Ginsberg
Ameryko, oddałem ci wszystko i jestem teraz nikim.
Ameryko, dwa dolary dwadzieścia siedem centów 17 stycznia 1956.
Nie mogę znieść samego siebie.
Ameryko, kiedy skończymy wojnę ludzi ?
Pieprz się sama swoją bombą atomową.
Nędznie się czuję, daj mi spokój.
Nie zacznę mego poematu dopóki nie będę przy zdrowych zmysłach.
Ameryko, kiedy staniesz się anielska?
Kiedy się rozbierzesz?
Kiedy spojrzysz na siebie poprzez grób?
Kiedy staniesz się warta miliona twych trockistów?
Ameryko, czemu twe biblioteki są pełne łez?
Ameryko, kiedy wyślesz swe jajka do Indii ?
Niedobrze mi od twych obłąkanych potrzeb.
Kiedy będę mógł dostać w supermarkecie to co potrzebuję tylko za
piękne oczy ?
Ameryko, w końcu to tv i ja jesteśmy doskonali a nie przyszły świat.
Twa maszyneria to dla mnie zbyt wiele.
Sprawiłaś, że chcę zostać świętym.
Musi być jakiś inny sposób zakończenia tego sporu.
Burroughs jest w Tangerze nie sądzę by wrócił to złowrogie.
Czy to ty jesteś złowroga czy to głupi kawał?
Próbuję dojść do sedna.
Nie porzucę swych obsesji.
Ameryko, nie nalegaj wiem co robię.
Ameryko opadają kwiatu śliw.
Nie czytam gazet od miesięcy, codziennie kogoś sądzą za morderstwo.
Ameryko, czuję sentyment do Wobblies.
Ameryko, jako dziecko byłem komunistą nie żałuję.
Marihuanę palę przy każdej okazji.
Siedzę w domu od wielu dni i gapię się na róże w pokoju.
Kiedy jadę do chińskiej dzielnicy upijam się ale nie śpię z nikim.
Zdecydowałem się będą kłopoty.
Powinnaś mnie zobaczyć, jak czytam Marksa.
Mój psychoanalityk uważa, że jestem zupełnie zdrów.
Nie będę odmawiał Ojcze Nasz.
Miewam mistyczne wizje i kosmiczne wibracje.
Ameryko, wciąż jeszcze ci nie powiedziałem, co zrobiłaś Wujkowi Maksowi,
gdy przybył z Rosji.
Mówię do ciebie.
Czy pozwolisz, by twoim życiem emocjonalnym rządził Time Magazine?
Mam obsesję na punkcie Time Magazine.
Czytam go co tydzień.
Jego okładka gapi się we mnie gdy przemykam się obok narożnego
sklepiku.
Czytam go w suterenie biblioteki publicznej w Berkeley.
Poucza mnie stale o odpowiedzialności. Ludzie interesu są bardzo serio.
Producenci filmowi są bardzo serio. Oprócz mnie każdy jest bardzo
serio.
Wydaje mi się, że jestem Ameryką.
Znów mówię do siebie.
Azja powstaje przeciwko mnie.
Nie mam szansy Chińczyka.
Lepiej rozważę me narodowe zasoby.
Me narodowe zasoby składają się z dwóch petów z marihuaną, milionów
genitalii, nie nadającej się do druku prywatnej literatury, która pędzi 1900
mil na godzino oraz dwudziestu pięciu tysięcy szpitali wariatów.
Pomijam moje więzienia i miliony pokrzywdzonych, co żyją w moich
doniczkach oświetlonych pięcioma setkami słońc.
Zniosłem domy publiczne we Francji, teraz trzeba wziąć się za Tanger.
Moją ambicją jest zostać prezydentem, choć jestem katolikiem.
Ameryko, jak mogę pisać świętą litanię wobec twego głupiego nastroju?
Będę mówił jak Henry Ford moje strofy są tak indywidualne jak jego samo-
chody a nawet każda z nich jest innej płci,
Ameryko, sprzedam ci moje strofy za 2500 $ daję 500 $ za twoją starą
strofę.
Ameryko, uwolnij Toma Mooneya.
Ameryko, uratuj hiszpańskich lojalistów
Ameryko, Sacco i Vanzetti nie mogą umrzeć
Ameryko, jestem chłopcami ze Scottsboro.
Ameryko, gdy miałem siedem lat mamusia zabrała mnie na spotkanie
komu-nistycznej komórki do biletu dawali garść soczewicy bilet kosztował
piątkę przemówienia były darmowe każdy był anielski i współczuł
robotnikom wszystko było takie szczere nie masz pojęcia jaka to była
dobra rzecz partia w roku 1935 Scott Nearing był wielkim starym
człowiekiem prawdziwy Mensch Matka Bloor rozczuliła mnie do łez kiedyś
zoba-czyłem Izraela Amtera. Każdy tam chyba był szpiegiem.
Ameryko, tak naprawdę to nie chcesz iść na wojnę.
Ameryko, to ci źli Rosjanie.
Ci Rosjanie ci Rosjanie i ci Chińczycy. I ci Rosjanie.
Rosja chce nas pożreć żywcem. Rosja szaleje za władzą. Chce nam za-
brać auta z garaży.
Chce pogrzebać Chicago. Potrzeba jej Red Readers Digest. Ona chce
naszych fabryk aut na Syberii. Jej wielka biurokracja prowadzi na-sze
stacje benzynowe.
To źle. Uf. Nauczy Indian czytać. Potrzebne jej wielkie czarne murzyny.
Ha. Każe nam pracować szesnaście godzin na dobę. Ratunku.
Ameryko, to całkiem poważne.
Ameryko, takie mam wrażenie patrząc w telewizor.
Ameryko, czy to w porządku ?
Lepiej zabiorę się do pracy.
To prawda nie chcę służyć w armii ani pracować przy tokarce fabryki części
precyzyjnych. I tak jestem krótkowidzem oraz psychopatą.
Ameryko, zakasuję me pedalskie rękawy.
O drogie słodkie różane
nieosiągalne pragnienie
. . . jak smutno, iż żadnej szansy
by zmienić szalenie
wyhodowany asfodel,
widzialną rzeczywistość
i skórą przerażające
płatki-jak inspirująco
jest tak leżeć w dużym
pokoju pijanym nagim
i śniącym, pod nieobecność
elektryczności . . .
i wciąż na nowo zjadając dolny korzeń
asfodelu,
szarego losu . . .
wtaczająca się generacja
na kwiatowym posłaniu
jak nad brzegiem w Arden-
moja jedyna róża dziś wieczorem to uczta
mej własnej nagości.
Zmieszana matka
zabiera go na spacer
koło duktu kolejowego koło rzeki
- on jest synem wymykającego się
podrasowanego anioła-
i on wyobraża samochody
i jeździ nimi w swoich snach,
tak samotnie dorasta pomiędzy
wyobraźni automobilami
i martwymi duszami Tarrytown
aby stworzyć
ze swej wyobraźni
piękno swych dzikich
przodków - mitologię
której nie może odziedziczyć.
Czy później halucynując ujrzy
swych bogów? Budząc się
pośród tajemnic z szalonym błyskiem
przypomnienia?
Uznanie -
coś tak rzadkiego
w jego duszy,
spotkane tylko w snach
-nostalgie
innego żywota.
Pytanie duszy.
A zranieni
tracą swe rany
w swej niewinności
- chuj, krzyż
wspaniałość miłości.
A ojciec opłakuje
w ruderze
złożoności pamięci
tysiąc mil
stąd, nie wiedząc
o niespodziewanym
młodzieńczym obcym
włóczącym się ku jego drzwiom.
I
Dziwnie myśleć teraz o tobie, gdy odeszłaś bez gorsetów i oczu, a ja idę
słonecznym trotuarem Greenwich Village.
po centrum Manhattanu w jasne zimowe południe, całą noc nie spałem
gadając, gadając, czytając Kaddysz na głos, słuchając przy gramofonie
ślepego wrzasku bluesa Ray Charlesa
rytm rytm - i w mej głowie po trzech latach pamięć o tobie - I głośne
czytanie ostatnich zwycięskich strof Adonais - spłakany, świadom jak
bardzo cierpimy -
I że śmierć jest owym lekiem, o którym śpiewacy marzą, śpiewy,
wspominanie, proroctwa jak w. hebrajskim hymnie lub w buddyjskiej
Księdze Odpowiedzi - i w mojej wyobraźni uwiędły liść - O świcie -
Śniąc żywot minio my, Twój czas - i mój, rwące ku Apokalipsie,
moment finalny - kwiat płonący w ów Dzień - i to co potem nadchodzi,
oglądając się wstecz na umysł, który ujrzał amerykańskie miasto,
wyprawa w przeszłość i wielki sen o Mnie, Chinach lub o tobie, fantomie
Rosji lub wygniecionym łóżku, co nigdy nie istniało -
jak wiersz w ciemności - który odszedł w Niepamięć -
Nic już do powiedzenia, nic do opłakania i tylko Istnienia we Śnie
przychwycone gdy bledną,
wzdychają, krzyczą w nim, kupują i sprzedają szczątki zjawisk we
wzajemnym uwielbieniu,
w uwielbieniu Boga wcielonego w to wszystko - tęsknota czy
nieuchronność ? - gdy wszystko to przetrwa, Wizja - nic więcej ?
To ona skacze obok mnie, gdy- wychodzę i idę ulicą, oglądam się w tył
Siódma Aleja, ramy okienne oszklonych biurowców wynoszących się
nawzajem ku górze, pod chmury, przez chwilę w niebiosach - a niebo
powyżej stare miejsce błękitne,
albo w dół Aleją w stronę południową, do której - jak ja ku Lower East
Side - szłaś 50 lat temu, mała dziewczynka - z Rosji, jedząc pierwsze
zatrute pomidory Ameryki - twój strach w portowym doku -
potem przedzierając się w tłumie Orchard Street dokąd ? - do Newark -
do sklepiku, do pierwszej w tym stuleciu wody sodowej robionej w domu,
lodów ukręconych w maślnicy w spiżarni na zbutwiałych deskach brązowej
podłogi -
Do edukacji, małżeństwa, nerwicy, operacji, szkoły nauczycielskiej i nauki
szaleństwa, we śnie- czymże jest to życie?
Do Klucza w oknie - i wielki Klucz układa swą świetlistą głowę na szczycie
Manhattanu, na podłodze i kładzie się na chodniku - szeroką kłodą,
sunąc za mną gdy schodzę Pierwszą Aleją ku Yiddish Theater - i ku
dzielnicy ubóstwa
którą znałaś i którą ja znam, lecz teraz nie zwracam na nią uwagi -
Dziwnie przebyć Paterson, Zachód, Europę i znowu znaleźć się tu
wśród krzyków Hiszpanów na werandach w drzwiach, ciemni chłopcy na
ulicy schody przeciwpożarowe stare jak ty
- Choć ty nie jesteś teraz stara, to wszystko pozostało ze mną - Ja zaś,
może tak stary jak wszechświat - który jak sądzę, umrze z nami dość by
przekreślić wszystko co się staje - Co nadeszło odchodzi w każdej chwili
na zawsze -
To dobrze! Nie ma miejsca na żal - na strach przed grzejnikiem, brakiem
miłości, torturą, bólem zęba wreszcie-
Choć gdy nadchodzi jest lwem, co pożera duszę - i jagnię, dusza, w nas,
niestety, oddaje siebie na ofiarę dzikiemu głodowi zmian - włosy i zęby
krzyk kostnego bólu, nagość czaszki, pękanie żeber, gnicie skóry,
oszukane mózgiem Nieprzejednanie.
Aj ! aj ! coraz z nami gorzej ! Tkwimy w gównie! A ty odeszłaś, Śmierć
zezwoliła, Śmierć okazała łaskę, skończyłaś z epoką, Bogiem, drogą
przez to wszystko, z tobą samą wreszcie - Czysta - wróciłaś w Dziecięcy
mrok sprzed Narodzin, przed nas wszystkich - przed świat -
Tam pozostań. Już żadnych dla ciebie cierpień. Wiem dokąd odeszłaś,
jest dobrze.
Żadnych już kwiatów letnich pól Nowego Jorku, żadnej radości, lęku o
Louisa, i żadnych jego słodyczy, okularów, jego dekad w szkole, długów,
miłości, przerażonych telefonów, zapładniających łóżek, krewnych, rąk -
Siostry Elanor - odeszła przed tobą - ukrywaliśmy to - ty ją zabiłaś albo to
ona się zabiła z twego powodu - serce artretyczne - Ale Śmierć pokonała
was obie - Mniejsza z tym -
Ani twych wspomnień o matce, 1915 łzy w cichych kinach, tydzień za
tygodniem - zapominanie, smutne patrzenie na Marię Dressler zwróconą
ku ludzkości, taniec młodego Chaplina,
albo Borys Godunow w wykonaniu Szaliapina w Metropolitan, wznoszący
swój głos płaczliwego Cara - ty na miejscach stojących z Elanor i Maxem -
oglądasz Kapitalistów, gdy sadowią się na Parterze, białe futra, diamenty,
z Ligą Młodzieży Socjalistycznej autostopem przez Pensylwanię, w
czarnych workowatych gimnastycznych pantalonach, fotografia 4 dziewcząt
obejmujących się wpół, roześmiany wzrok, nazbyt skromny, dziewicza
samotność lat dwudziestych,
dziewczęta się postarzały lub pomarły, teraz ich długie włosy w grobie
szczęśliwie znalazły wcześniej mężów -
Ty też - urodziłem się - Eugeniusz mój brat wcześniej (ciągle się martwi i
będzie się już zawsze spuszczał na zesztywniałą dłoń, gdy tak poddaje
się rakowi - lub się zabije - może później - jeśli pomyśli - )
I to ostatni moment, jaki pamiętam, gdy widzę ich razem, na własne
oczya ciebie nie
Nie odgadywałem, co czułaś - jakaż to szkaradna czeluść złych ust
nadeszła najpierw - ku tobie - i czy byłaś gotowa ?
Pójść dokąd? W Ciemność - ową - do tego Boga? w blask? Do Pana w
Próżni? Niczym oko w ciemnej chmurze we śnie? Adonai wreszcie, z tobą ?
Poza mą pamięcią! Nieodgadnione! Nie tylko żółta czaszka w grobie lub
skrzynia robaczywego prochu, wyplamione wstążki - Trupia Głowa w
Aureoli ? możesz w to uwierzyć ?
Czy też to tylko słońce co raz zajaśniało umysłowi, tylko błysk istnienia,
którego dotąd nie było?
Nic poza tym co mamy - co miałaś - tak żałosne - a przecież to Triumf,
być tu, zmieniać się jak drzewo, złamane, lub kwiat - pokarm z ziemi lecz
szalony, płatki, kolorowe, myślący Wielki Wszechświat, poszarpany, z
poranioną głową, bezlistny, ukryty w skorupie szpitala, owinięty w płótna,
chory - oszalały w mózgu Księżyca, ale nie Nicość.
Żadnego już kwiatu jak ten kwiat, który znał siebie w ogrodzie, walczył z
nożem - przegrał
Ścięty lodowatą - nawet Wiosną - dziwną upiorną myślą głupiego Bałwana -
jaka Śmierć - Ostry sopel w jego dłoni - w koronie ze starych róż - oczy
psa - chuj z fabryki robotniczego potu - serce elektrycznych żelazek.
Wszystkie nabytki życia, które nas zużywają - zegary, ciała, świadomość,
buty, piersi - zrodzeni synowie - twój Komunizm - "Paranoja" w szpitalach.
Kopnęłaś raz Elanor w nogę, zmarła później na atak serca. Ty zaś na
udar. Śpicie? wy obie, w ciągu roku, siostry' w śmierci. Czy Elanor jest
szczęśliwa ?
Max żywy, zamartwia się w biurze na Dolnym Broadwayu, samotne wielkie
wąsy nad Księgowością o północy, niepewny. Jego życie przemija w jego
własnych oczach - i w co on teraz wątpi ? Ciągle marzy o robieniu
pieniędzy, lub że mógł był zrobić pieniądze, wynająć pielęgniarkę, mieć
dzieci, nawet zapewnić ci Nieśmiertelność, Naomi?
Wkrótce go zobaczę. Najpierw muszę się przedrzeć - ku mówieniu do
ciebie - bo nie robiłem tego, kiedy miałaś usta.
Na zawsze. I tak z nami musi być. Na zawsze - jak konie Emilii Dickinson
pędzące w stronę Kresu.
One znają drogę - Owe Rumaki - biegną szybciej niż nasza myśl - przez
nasze własne życie - porywają je ze sobą.
Wspaniała, już nie do opłakiwania, z sercem zrujnowanym, umysł
zagasły, w małżeństwie, w snach, w śmiertelnej przemianie - tyłek i twarz
skończyły z morderstwem.
W świat rzucona, zwariowana na punkcie kwiatów, wolna od Utopii, w
sosnowej skrzyni pochowana w Ziemi, zabalsamowana w samotności.
Panie, przyjmij ją.
Bezimienny, Z jednym obliczem, Na zawsze poza mną, bez początku, bez
końca, Ojcze w umieraniu. Chociaż jestem tu nie dla tego Proroctwa, nie
mam żony, nie znam hymnu, nie znam Niebios, bezgłowy' w szczęśliwości
chciałbym wielbić
Ciebie, Niebiosa, po Śmierci, tylko Jedynego w Nicości, nie światło lub
ciemność, Wieczność Bezdzienną-
Weź, weź ten Psalm ode mnie, rozpalony mą dłonią któregoś dnia, część
mego Czasu, oddanego teraz Nicości - by Cię sławić - Ale Śmierć
To kres, zbawienie od Zagubienia, droga dla Wątpiącego, Dom przez
Wszystkich szukany, czarna chusteczka łzami wymyta - stronica poza
Psalmem - Ostatnia przemiana moja i Naomi - ku boskiej Ciemności
doskonałej - Śmierci, wstrzymaj swe widma !
II
Dalej i dalej - refren - Szpitali - twoja historia wciąż nie napisana ciągle
abstrakcyjna - parę obrazów
przebiega w umyśle - jak saksofonowy chór domów i lat - wspomnienie
elektrycznych wstrząsów.
W czas długich nocy jako dziecko w mieszkaniu w Paterson, śledząc twą
nerwowość - byłaś otyła - twój kolejny ruch
W czas tego popołudnia, gdy nie szedłem do szkoły by zająć się tobą raz
na zawsze - gdy ślubowałem, że gdy człowiek odrzuci mój pogląd na
kosmos, będę zgubiony
I moje późniejsze brzemię - ślubowałem oświecać ludzkość - to jest
uwalniać od szczegółów - szalony jak ty) - !zdrowie jako sztuczka zgody) -
Lecz ty wyglądałaś oknem na róg Broadway Church szpiegując
mistycznego zabójcę z Newark,
Zadzwonił Doktor - "O.K. przejdź się odpocznij" - ubrałem więc płaszcz i
sprowadziłem cię na ulicę-Po drodze chłopiec wykrzykiwał niesfornie -
"Gdzie się wybierasz Królowo Śmierci ?" Drżałem -
zakryłaś nos staroświeckim futrzanym kołnierzem, maską gazową przeciw
truciźnie, co wkradła się w atmosferę śródmieścia za sprawą Babuni -
I czy kierowca beczki śledzi autobusu Usług Publicznych należał do
gangu? Trzęsłaś się przed nim, nie mogłem cię skłonić, byś wsiadła - do
Nowego Jorku, na Times Square, łapać inny Greyhound -
gdzie przez 2 godziny zwalczaliśmy niewidzialne pluskwy i żydowską
chorobę - Roosevelt zatruł wiatr -
by cię dosięgnąć - i mnie wlokącego się obok w nadziei na koniec w
cichym pokoju wiktoriańskiego domu nad jeziorem.
3-godzinna jazda tunelami przez amerykański przemysł, Bayonne w
przygotowaniu do II wojny światowej, czołgi, pola gazonośne, fabryki
sody, wozy restauracyjne, forteca .parowozowni - w sosnowych lasach New
Jersey Indianie - ciche miasta - długie drogi tv piaszczystych
drzewostanach -
Mosty nad dolinami bez saren, stare paciorki wypełniają koryto
strumienia - a w nim tomahawk albo kość Pocahanta - milion starych dam
głosujących na Roosevelta w małych brązowych domach, drogi od
autostrady Szaleństwa -
Chyba jastrząb na drzewie albo pustelnik w poszukiwaniu gałęzi ze sową -
Cały czas mówiąc - w obawie przed obcymi co na fotelach z przodu chrapią
beztrosko - w jakiej teraz chrapią podróży?
"Allen, ty nie rozumiesz - to jest - odtąd wciąż mam w plecach 3 wielkie
kije - oni mi coś zrobili w szpitalu, otruli mnie, chcą mnie widzieć martwą -
3 wielkie kije, 3 wielkie kije -
Ta Suka! Stara Babunia! Widziałam ją w zeszły tydzień, w spodniach jak
stary chłop, z plecakiem, właziła po ścianie mieszkania!
Na schodach przeciwpożarowych, z ziarenkami trucizny, żeby je rzucić na
mnie - w' nocy - pewno Louis jej pomaga - jest pod jej władzą -
Jestem twoją matką, zabierz mnie do Lakewood" (gdzieś tam Graf
Zeppelin się rozbił, według niej pewnie Hitler) "tam się ukryję".
Weszliśmy - dom wypoczynkowy doktora Ojboli - skryła się za szafą -
żądała transfuzji.
Wykopano nas - włóczęga z walizą do nieznanych domów na cienistych
polanach - mrok, sosny w ciemności - długa martwa ulica pełna świerszczy
i bluszczu -
zamknąłem ją póki co - wielki dom POKOJE DOMU WYPOCZYNKOWEGO -
dałem szefowej pieniądze za tydzień - wniosłem żelazną walizę - siadłem
na łóżku przed odejściem -
Schludny pokój na poddaszu z miłą pościelą - zasłony z lamówką tkany
dywanik - drukowane tapety w wieku Naomi. Byliśmy w domu.
Wsiadłem w następny autobus do Nowego Jorku - złożyłem głowę na
tylnym siedzeniu, przygnębiony - najgorsze jeszcze nadejdzie? -
opuściłem ją, jechałem w odrętwieniu - miałem dopiero 12 lat.
Czy ukryje się w swym pokoju i wyjdzie grzecznie na śniadanie? Czy też
zamknie drzwi i będzie wyglądać przez okno na ulicznych szpiegów?
Nadsłuchiwać u dziurki od klucza hitlerowskiego niewidzialnego gazu?
Zaśnie w krześle - czy będzie mnie przedrzeźniać - sama, przed lustrem?
Dwunastolatek w autobusie nocą w New Jersey zostawił Naomi Parkom w
Lakewood, w domu, gdzie straszy - wydany autobusowi swojego losu
tonąc w fotelu - wszystkie skrzypce połamane - serce rzęziło mu wśród
żeber - umysł był pusty - Czy będzie bezpieczna w trumnie -
Albo znów w seminarium nauczycielskim w Newark, gdy w czarnej
spódniczce uczyła się o Ameryce - zima na ulicy, bez obiadu - kiszony
ogórek za pensa - wieczorem w domu by zająć się Elanor w sypialni -
Pierwsze nerwowe załamanie w 1919 - nie poszła do szkoły i trzy tygodnie
leżała w ciemnym pokoju - coś niedobrego - nigdy nie powiedziała co -
każdy hałas ranił - sny O pękaniu Wall Street -
Przed szarą Depresją - wyjechała na północ stanu New York - wyzdrowiała -
Lou zrobił jej zdjęcie, jak siedzi w kucki na trawie - długie włosy snują się
wśród kwiatów - uśmiecha się - gra kołysanki na mandolinie - dym
bluszczu w letnich obozach lewicowej młodzieży i ja, dziecko patrzące na
drzewa -
albo znów szkoła, ona roześmiana wśród idiotów, klasa opóźnionych w
rozwoju - jej rosyjska specjalność - kretyni o sennych ustach, wielkie oczy,
chude stopy, krzywe palce, zapadłe grzbiety, rachityczni-
wielkie głowy zwisłe nad Alicją w Krainie Czarów, tablica pełna słów KOT.
Naomi czyta cierpliwie, historię z komunistycznej książki baśni - Opowieść
o Nagłej Słodyczy Dyktatora - Przebaczenie Czarowników - Armie
Całujące -
Trupie Główki Wokół Zielonego Stołu - Król i Robotnicy - Paterson Press
wydawało je aż do lat trzydziestych gdy ona popadła w obłęd, stracili na
nich zresztą.
O Paterson! Tej nocy wróciłem późno. Louis się martwił. Jak mogłem - czy
ja nie myślę? Nie powinienem jej zostawiać. Szalona w Lakewood. Wezwać
Doktora! Zadzwonić do domu wśród sosen. Za późno.
Poszedłem spać wyczerpany, pragnąc opuścić świat (w tym roku chyba
miłość do R - moje gimnazjalne bożyszcze, żydowski chłopiec, później
został lekarzem - wtedy ciche schludne dziecko -
Złożyłem potem przed nim życie, przeniosłem się na Manhattan
wstąpiłem za nim na uczelnię - Modliłem się na promie że będę pomagał
ludzkości, jeśli przyjmą - ślubowałem w dzień wyjazdu na Egzamin
Wstępny -
być uczciwym rewolucyjnym adwokatem pracy - wykształcę się w tym
inspirowali mnie Sacco, Vanzetti, Norman Thomas, Debs, Altgeld,
Sandburg, Poe - Błękitne Książeczki. Chciałem być Prezydentem albo
Senatorem.
nieświadom nieszczęścia - późniejsze sny o klękaniu u zaskoczonych
kolan R z wyznaniami mej miłości z 1941 - Jakąż słodycz mi okazał, że
go pragnąłem i rozpaczałem - pierwsza miłość - porażka -
Później śmiertelna lawina, całe góry homoseksualizmu, Matterhorny
chujów, Wielkie Kaniony dup - ciężar na mej melancholijnej głowie -
w owym czasie chodziłem po Broadwayu rojąc Nieskończoność jako
gumową kulę bez przestrzeni poza nią - co jest na zewnątrz? - wracając
do domu na Graham Avenue w cichej melancholii, mijając samotne
zielone płoty wzdłuż ulicy, rozmarzony po kinie -)
Telefon zadzwonił o drugiej w nocy - Alarm - ona zwariowała Naomi ukryta
pod łóżkiem wrzeszczy pluskwy Mussoliniego- na pomoc! Louis! Babcia !
Faszyści ! Śmierć! - szefowa w popłochu - stary pedałowaty służący krzyczy
na nią
Strach obudził sąsiadów - stare damy z drugiego piętra leczące
menopauzę - szramy między udami, czyste prześcieradła, żal po
utraconych dzieciach - spopielałych mężach - dzieci kpią w Yale lub leją
olej do głów w City College NY - lub trzęsą się w Stanowym Instytucie
Pedagogicznym w Montclair jak Eugeniusz -
Jej wielka noga podgięta przy piersiach, ręka wyciągnięta Trzymać Się Z
Daleka, wełniana odzież na udach, rozwleczony pod łóżkiem futrzany
płaszcz - zabarykadowała się walizkami pod siatką łóżka.
Louis w pidżamie u telefonu, przerażony - co robić? - Któż to wie? moja
wina, że pozostawiłem ją samotności ? - siedzi w mroku na sofie,
roztrzęsiony, próbując pojąć -
Pojechał rannym pociągiem do Lakewood, Naomi wciąż pod łóżkiem choć
on przyprowadził gliniarzy - Naomi krzyczy - Louis co się wtedy stało z
twoim sercem? Czy zabiła cię ekstaza Naomi?
Wywlókł ją stamtąd, za róg, taksówka, wepchnął ją z walizką, ale kierowca
wysadził ich pod apteką. Przystanek autobusowy, dwie godziny czekania.
Leżę w łóżku w nerwach, 4-pokojowe mieszkanie, wielkie łoże w salonie,
obok stołu Louisa - drżę - wrócił późno w nocy, powiedział mi co zaszło.
Naomi przy okienku recept broniąca się przed wrogiem - półki książek dla
dzieci, worki do natrysków, aspiryna, garnki, krew - "Nie zbliżać się do
mnie - mordercy ! Trzymajcie się z daleka! Nie zabijajcie mnie!"
Louis wstrząśnięty przy saturatorze - harcerki z Lakewood - kokainowi
nałogowcy - pielęgniarki - punktualni kierowcy - Policja okręgowa,
oniemiała - i ksiądz śniący o wieprzach na prastarej skale?
Zapach powietrza - Louis wskazujący pustkę? - Klienci rzygający coca-colą -
lub zagapieni - Louis upokorzony - Naomi zwycięska - Ogłoszenie
spisku. Nadjeżdża autobus, kierowcy nie chcą ich wziąć do Nowego Jorku.
Telefony do dra Ojboli, "Potrzeba jej wypoczynku", Szpital dla umysłowo
chorych - Lekarze Stanowi z Greystone - "Tu proszę ją wprowadzić, Mr.
Ginsberg."
Naomi, Naomi-spocona, oczy z orbit, tłusta, suknia nie dopięta z
bokuwłosy na czole, pończochy źle włożone - woła o transfuzję krwi -
Jedna sprawiedliwa ręka uniesiona - w niej but - boso w Aptece -
Wrogowie nadchodzą - jakie trucizny? Magnetofony? FBI? Żdanow skryty
za rogiem? Trocki miesza szczurze bakterie na zapleczu? Wuj Sam w
Newark rozsiewa śmiertelne perfumy w murzyńskiej dzielnicy? Wuj Efraim,
pijany mordem w barze polityków, intryga haska? Ciotka Rozalia oddaje
mocz przez igły Hiszpańskiej Wojny Domowej ?
aż wynajęty za 35 $ ambulans przybył z Red Bank - złapali ją za
ramiona - przypięli do noszy - jęczącą, strutą rojeniami, wymiotującą
chemikaliami przez Jersey, błagającą łaski od Essex County po
Morristown -
I znów Greystone gdzie była przez trzy lata - to był ostatni przełom,
zawiódł ją znów do Szpitala Obłąkanych -
Jakież oddziały - Przychodziłem tam potem, często - stare damy w
katatonii, szare jak chmura, jak popiół, jak ściany - siedzą mrucząc na
podłodze - Krzesła - pełzają pomarszczone czarownice, oskarżając -
błagając mej 13-letniej łaski -
"Weź mnie do domu" - Przychodziłem sam patrząc czasami na straconą
Naomi, w Szoku - i mówiłem "Nie, jesteś wariatką, Mamo - Ufaj
lekarzom". -
A Eugeniusz, mój brat, jej starszy syn, studiował Prawo w umeblowanym
pokoju w Newark -
przyjechał do Paterson nazajutrz - usiadł na zepsutym tapczanie w
salonie - "Musieliśmy odesłać ją znów do Greystone" -
- zmieszana twarz, tak młoda, potem łzy w oczach, potem płacz na całej
twarzy - "Po co?" szloch wibrował mu w kościach policzkowych oczy
zamknięte, piskliwy głos - cierpiąca twarz Eugeniusza.
Z dala od nas, gdy uniosła go Winda Biblioteki Newark, jego codzienna
butelka mleka na parapecie umeblowanego pokoju za 5 $ tygodniowo w
centrum przy linii trolejbusowej-
Pracował 8 godzin dziennie za 20 $ na tydzień - przez okres Szkoły
Prawniczej - pozostawał niewinny tuż obok murzynskich burdeli.
Niewinny, biedny prawiczek - piszący wiersze o Ideałach i listy polityczne
do wydawcy Pat Eve News - (pisaliomy obaj, demaskując Senatora Borah i
Izolacjonistów - i czuliśmy tajemniczość Ratusza Paterson
Wkradłem się tam kiedyś - wieża lokalnego Potwora ze szpicem
fallicznym i czapką ornamentu, dziwna gotycka Poezja, zrodzona na Ulicy
Targowej - sobowtór liońskiego Hôtel de Ville-
skrzydła, balkon i portale w spiralnym ornamencie, wejście na wielki
miejski zegar, ukryty pokój map pełen Hawthorne'a - mroczny Debs w -
Urzędzie Podatkowym - Rembrandt palący w ciemnościach-
Ciche polerowane stoły w wielkiej sali konferencyjnej - Radni? Bul- war
Finansów? Mosca fryzjer intryga - Crapp gangster wydaje rozkazy z
wychodka - Szaleńcy w walce ze Strefą, Ogniem, Glinami i Metafizyką
Spiżarni - wszyscy umarliśmy - a tam obok przystanku autobusowego
Eugeniusz patrzył poprzez dzieciństwo
gdzie Ewangelista modlił się szaleńczo od 30 lat, twardowłosy, połamany i
wierny swemu pojmowaniu Biblii - pisząc kredą na trotuarze Bądź Gotów
Przyjąć Pana Swego-
albo ma betonie wiaduktu Bóg jest Miłością - bredził jak bredził- bym ja,
samotny Ewangelista - Smierć Ratuszowi)
Lecz Gene, młody - w Instytucie Pedagogicznym Montclair przez 4 lata -
uczył pół roku i odszedł dalej w stronę życia - przestraszony Problemami
Dyscypliny - mrocznym sexem włoskich studentów, nieokrzesaniem
dziewczyn wchodzących do łóżka, w nieznajomości angielskiego, w
lekceważeniu sonetów - a on nie umiał za wiele - to wszystko porzucił-
rozłamał więc życie na dwoje i zapłacił za Prawo - czytał ogromne błękitne
ksiegi, jeździł starą windą w Newark 13 mil stąd i ciężko kuł w imię
przyszłości
napotkał krzyk Naomi na progu swego upadku, na zawsze, Naomi
odeszła, my samotni - w domu - on siedzący tam oto-
Zjedz trochę rosołu, Eugeniusz. Człowiek Ewangelii szlocha u wrót
Ratusza. Tego roku Lou kocha się poetycznie na przedmieściu, kobieta w
średnim wieku - sekret - muzyka z jego książki z 1937 Szczery -
spragniony piękna-
Żadnej miłości od czasu krzyków Naomi - od 1923? - teraz utracona na
oddziale w Greystone - nowy wstrząs dla niej - Elektryczność po insu- linie
40.
Utyła od metrasolu.
W kilka lat później wróciła do domu - wiele już dokonaliśmy i wiele
zaplanowali - wyczekiwałem tego dnia - moja Mama znów będzie gotować
i - grać na pianinie - śpiewać z mandoliną - płucka duszone, Stenka
Riazin, linia partyjna w wojnie z Finlandią - Louis w długach - pieniądze
zapewne zatrute - tajemnicze kapitalizmy
- zszedłem na dół przez długi hall frontowy i oglądałem meble. Nigdy nie
pamiętała ich wszystkich. Jakaś amnezja. Sprawdziłem serwetki - zestaw z
jadalni został sprzedany-
Mahoniowy stół - 20 lat uczuć - sprzedany handlarzowi - ciągle jeszcze
mamy pianino - i książkę Poego - i Mandolinę, choć zakurzona i brak jej
struny-
Weszła do ostatniego pokoju poleżeć i podumać - Wszedłem za nią, by
nie zostawała sama - położyłem się na sąsiednim łóżku - nadciągały
cienie, mroczne, późne popołudnie - Louis we frontowym pokoju przy
stole, czeka - może gotuje rosół-
"Nie bój się mnie, wracam właśnie ze szpitala wariatów - Jestem twoją
matką -"
Biedna kochana, utracona - strach - leżę tam - Mówię "Kocham cię
Naomi" - zesztywniały przy jej ramieniu. Chciałem krzyczeć, czy to było
nieznośne, samotne złączenie? - Wstała szybko, nerwowa.
Czy kiedykolwiek zaznała satysfakcji? I - siada niespokojna ma nowym
tapczanie przy frontowym oknie - policzek wsparty na dłoni - oczy
zwężone - jakiż los w ten dzień-
Dłubie w zębie, wargi w kształcie litery "o", podejrzliwość - stara zużyta
pochwa dla myśli - nieobecne spojrzenia z ukosa - jakiś niedobry dług
zapisany na ścianie, nie spłacony - i stare piersi Newark zbliżają się-
Może słuchała wieści z radio przez druty w swej głowie, pod kontrolą 3
wielkich kijów, które przez zapomnienie zostawili gangsterzy w jej plecach,
w szpitalu - rodziły ból w łopatkach-
W głowie - Roosevelt, rzekła mi, powinien o tym wiedzieć - Bała się
zabójstwa, teraz, gdy rząd znał ich nazwiska - podał je Hitlerowi chciała na
zawsze opuścić dom Louisa.
Pewnej nocy nagły atak - hałas w łazience - jakby to jej dusza rzęziła -
konwulsje i czerwone wymioty z ust - trysnęła z niej biegunka na nas
czworo przed toaletą - mocz cieknący spomiędzy ud - wymioty na
kafelkowej posadzce zbrudzonej czarnymi odchodami - przytomna-
Czterdziestoletnia, z żylakami, naga, tłusta, skazana na zgubę, kryje się
za drzwiami obok windy, wzywając Policję i swą przyjaciółkę Rozalię na
pomoc-
Raz zamknęła się z brzytwą i jodyną - słychać było jej kaszel we łzach
przy zlewie - Lou rozbił szklane zielone drzwi, wywlekliśmy ją do sypialni.
Potem przez szereg zimowych miesięcy spokój - spacery, samotne po
Broadwayu, czytanie "Daily Worker" - złamała rękę na śliskiej ulicy
Plany ucieczki od kosmicznego spisku mordu dla pieniędzy - potem
zwiała na Bronx do siostry Elanor. I to już inna opowieść o byłej Naomi w
Nowym Jorku.
Albo to: dzięki Elanor pracowała w Kółku Robotniczym, gdzie adresowała
zrobione przez siebie koperty - chodziła kupować puszki zupy Campbella -
oszczędzała pieniądze z przekazów Louisa-
Potem znalazła przyjaciela, lekarza - Dr Isaac pracował dla Narodowej Unii
Morskiej - dziś łysy Włoch stara kluskowata lalka - był sierotą - wykopali
go - Stare okrucieństwa-
Rozmarzona, siadała na łóżku lub krześle, w gorsecie, mówiąc do siebie -
"Jestem gorąca - tyję - Taką miałam piękną figurę przed pójściem do
szpitala - Gdybyś mnie widział w Woodbine" - Wszystko to w
umeblowanym pokoju przy hali NUM, 1943.
Patrzy na nagie dzieci w czasopismach - reklamy pudru dla dzieci,
pokarmów z baraniny i marchwi - "Teraz będę myśleć tylko piękne myśli".
Miarowe obracanie głowy w tę i we w tę przy letnim świetle z okna, w
hipnozie, we wspomnieniu łagodnego snu
"Dotykam jego policzka, dotykam policzka, ono dotyka dłonią mych ust,
myślę piękne myśli, dziecko ma piękną rączkę".-
Albo wstrząs- jej ciała w proteście, wstręt - myśli o Buchenwaldzie insulina
płynie jej przez głowę - nerwowy skurcz grymasu w Bezwiedności (tak się
wstrząsam, gdy szczam) - niedobre chemikalia w jej korze mózgowej -
"No nie myśl o tym. On jest szczurem."
Naomi: "A gdy umrzemy staniemy się cebulą, kapustą, marchwią, albo
dynią, jarzynami." Ja przychodzę z Columbii i przyznaję jej rację. Czyta
Biblię, całymi dniami myśli piękne myśli.
"Wczoraj widziałam Boga. Jak wyglądał? No, po południu wyszłam na
drabinę - on ma tu w okolicy ubogą chatę, jak Monroe, w stanie Nowy
Jork, kurze fermy w lesie. Był stary i samotny, z białą brodą.
Zrobiłam mu zupę. Zrobiłam mu nie-złą zupę - z soczewicy, jarzyny, chleb
i masło - ikra - siedział przy stole i jadł, smutny był. Powiedziałam mu,
Popatrz na tych tam na dole, biją się, mordują.
O co tu chodzi ? Czemu z tym nie skończysz?
Próbuję, powiedział - To wszystko co mógł, był zmęczony. Już tyle czasu
kawaler i zupę z soczewicy lubi".
Czasami dawała mi talerz zimnej ryby - grubo siekaną kapustę pełną
wody z beczki - nieświeże ziemniaki - zdrowe jedzenie sprzed tygodnia
tarte buraki i marchew z cieknącym sokiem, gorące jedzenie coraz
bardziej nieznośne - czasami nie mogłem jeść z obrzydzenia -
Miłosierdzie jej rąk cuchnęło Manhattanem, obłędem, pragnieniem, by
mnie zadowolić, zimna niedogotowana ryba - bladoczerwona przy ościach.
Jej zapach - i często nago w pokoju, tak że odwracałem wzrok lub
kartkowałem książkę.
Raz wydało mi się, że chce, bym się z nią przespał - flirtuje ze sobą przy
umywalce - kładzie się na wznak na łożu wielkim niemal jak pokój,
suknia odsłania biodra, rozległy obszar włosów, blizny po operacji trzustki,
rany brzucha, poronienia, wyrostek, szwy na cięciach idące w dół jak
ohydne grube zamki błyskawiczne - nierówne długie wargi pomiędzy
udami Nawet woń tyłka? Było mi zimno - później poczułem odrazę,
niewielką byłoby dobrze spróbować - poznać Monstrum Łona Poczęcia -
Może tak. Czyby ją to obeszło? Potrzeba jej kochanka.
Yisborach, v'yistabach, v'yispoar, v'yisroman, v'yisnaseh, v'iyszador,
v'yiszalleh, v'yiszallol, sz'meh d'kudszo, b'rich hu. [hebr.: "niech będzie
błogosławiona, niech doznaje ran, niech pomnaża wspaniałości, niech
wzlatuje wzwyż, niech odsłania wspaniałości, niech doznaje bólu, niech
będzie pamiętane, przypominane twe święte imię, twe błogosławione
imię"]
A Louis w Paterson na powrót w brudnym mieszkaniu dzielnicy
murzyńskiej - żyje w mrocznych pokojach - ale znalazł sobie dziewczynę,
z którą się potem ożenił, znów zakochany - choć tak zwiędły i nieśmiały,
Okaleczony obłąkanym dwudziestoletnim idealizmem Naomi.
Gdy wróciłem do domu, po długim pobycie w Nowym Jorku, był samotny -
siedział w sypialni, przy stole, obrócił krzesło, by na mnie spojrzeć - płacz,
łzy w czerwonych oczach za szkłami-
Że go wstawiliśmy - Gene nagle do wojska - ona sama w NY, prawie
dziecko w swoim pokoju. Louis chodził do centrum na pocztę po listy,
uczył w szkole - pozostał przy poezji, opuszczony - jada stroskany u
Bickforda przez te lata - które przeszły.
Eugeniusz wyszedł z wojska, wrócił odmieniony i samotny - poddał się
żydowskiej operacji nosa - szereg lat zatrzymywał dziewczyny na
Broadwayu, oddające się za filiżankę kawy - Wrócił na Uniwersytet
Nowojorski, bardzo serio, kończyć Prawo.-
I Gene mieszkał z nią, jadł krokiety z ryb, tanie, a ona wariowała coraz
bardziej - Wychudł, czuł beznadziejność, Naomi przy księżycu w pozach z
roku 1920, półnaga na sąsiednim łóżku.
a on robił swoje i studiował - dziwaczny syn-pielęgniarka - Następnego
roku przeniósł się do pokoju przy Colombii - choć ona chciała być z
dziećmi-
"Posłuchaj prośby swej matki, błagam cię" - Louis wciąż wysyłał jej czeki -
Tego roku przez 8 miesięcy byłem w domu wariatów - w tym tu Lamencie
nie wspominam mych wizji-
A potem przyszło na wpół szaleństwo - Hitler w jej pokoju, widziała w
zlewie jego wąsy- teraz znów boi się Dra Isaaca, podejrzewa jego udział w
spisku w Newark - przeniosła się na Bronx, by być przy Reumatycznym
Sercu Elanor
A Wuj Max nigdy nie wstawał przed południem, choć Naomi o 6 rano
słucha w radio wieści o szpiegach - albo wygląda przez okno,
bo w dole po pustej parceli łazi starzec z workiem, w czarnym palcie,
zbiera pakunki resztek.
Edie, siostra Maxa, pracuje - od 17 lat księgowa u Gimbela - mieszka na
dole, rozwódka - a więc Edie zabrała Naomi na Aleję Rochambeau
Cmentarz Woodlawn wzdłuż ulicy, wielka dolina grobów, gdzie spoczywa
Poe -Ostatnia stacja metra przed Bronksem - wielu komunistów w tych
stronach.
Wpisała się na lekcje rysunków wieczorami w Szkole dla Pracujących w
Bronksie - szła na zajęcia samotnic wzdłuż lini kolejki do Van Cortlandt
Park - maluje Naomizmy-
Ludzi siedzących na trawie w jakimś Obozie Beztroski dawnych pór letnich -
świętych o smutnych twarzach, w długich żle skrojonych spodniach, po
szpitalnym leczeniu-
Przed Lower East Side panny młode z niskimi chłopcami - zbłąkane
pociągi kolejki naziemnej nad dachami babilońskich mieszkań Bronksu-
Smutne malarstwo - lecz ona tak właśnie wyrażała siebie. Jej mandolina
przepadła, struny pozrywane w jej głowie, próbowała. W imię Piękna? a
może jakiejś starej Wieści o życiu?
Ale zaczęła kopać Elanor, zaś Elanor miała chore serce - przychodziła na
górę i godzinami wypytywała o szpiegów - Elanor wyczerpana. Max w
biurze, aż do nocy zajęty składami cygar.
"Jestem wielka - jestem naprawdę piękną duszą - i dlatego oni wszyscy
(Hitler, Babunia, Hearst, Kapitaliścci, Franco, Daily News, lata dwudzieste,
Mussolini, żywi zmarli) Chcą mnie zamknąć - Babcia to szef pajęczej sieci-
"
Kopała dziewczyny, Edie i Elanor - Budziła Edie o północy mówiła jej, że
jest szpiegiem, a Elanor szczurem. Edie robiła cały dzień i miała tego
dość - Organizowała związek. - A Elanor zaczęła umierać, na, górze, w
łóżku.
Krewni mnie wezwali, gorzej z nią - Tylko ja zostałem - Poszedłem na
metro z Gene, żeby Ją odwiedzić, jadłem stęchłą rybę-
"Moja siostra szepcze do radia - Louis musi gdzieś tu być w mieszkaniu -
jego matka uczy go, co ma mówić - KŁAMCY! - Ugotowałam dla moich
dwóch dzieci - Grałam na mandolinie -"
W minioną noc obudził słowik mnie/ W minioną noc gdy cisza trwała/ i
śpiewał w złotym blasku pełni/ ze wzgórz na których zima biała -
Faktycznie.
Popchnąłem ją na drzwi krzycząc "PRZESTAŃ KOPAĆ ELANOR!" patrzyła na
mnie - pogardliwie - umrzeć - nie do wiary, jej syn taki naiwny, taki głupi -
"Elanor to najgorszy szpieg! Ona roznosi rozkazy!"
"Nie ma drutów w pokoju" - krzyczę na nią - walka do ostatka, Eugeniusz
słucha na łóżku - cóż ma robić, by uciec od okropnej Mamy -"Cale lata
jesteś bez Louisa - Babunia już nie może chodzić -"
Ożyliśmy wtedy wszyscy razem - nawet ja i Gene i Naomi w mitologicznym
pokoju kuzynki - wrzeszcząc na siebie do Ostateczności - Ja w
kolumbijskiej kurtce, ona na wpół rozebrana.
Ja tłukę ją po tej jej głowie widzącej Radia, Kije, Hitlerów - cały zespół
Przywidzeń - rzeczywisty - jej własny wszechświat - bez drogi, co by gdzieś
wiodła - do mnie - Bez Ameryki, nawet bez świata-
Że jesteś taki jak wszyscy mężczyźni, jak Van Gogh, jak Hannah w
obłędzie, ciągle to samo - aż do zguby - Grom, Duchy, Światłość!
Widziałam twój Grób ! O, dziwna Naomi! Mój - zapadły grób! Szema
Y'Israel - Jestem Swul Awrum - ty - i śmierć?
Twa ostatnia noc w ciemnościach Bronksu - Ja przy telefonie - przez
szpital do tajnej policji.
Stało się to, gdy ty i ja byliśmy sami, w uszach miałem krzyki na Elanor
która oddychała ciężko na łóżku, wychudzona-
Nie zapomnę, pukanie do drzwi, twój strach przed szpiegami-na mój
honor, Prawo wkracza - Wieczność wkracza do pokoju - ty do łazienki, nie
ubrana, kryjąc się przed ostatecznym heroicznym losem
patrzysz mi w oczy, zdradzona-finał, ratują mnie gliny od szaleństwa-. od
twej stopy nad chorym sercem Elanor,
twój głos do zmęczonej Edie, wracającej od Gimbela do zepsutego radia -
Louis potrzebuje rozwodu, chce sity żenić - Eugeniusz śpi, ukryty na 125
ulicy, gdzie wyciąga od Murzynów forsę na nędzne meble, broniąc
czarnych dziewcząt-
Protesty z łazienki - Że jesteś zdrowa - ubierasz bawełnianą suknię, swoje
buty, wówczas nowe, bierzesz portmonetkę i wycinki z gazet - nie twoja
uczciwość-
gdy na próżno starałaś się szminką urealnić usta, patrząc w lustro czy
Choroba to Ja czy auta policji.
albo Babunia- szpieg, lat 78 - Twoja wizja - Babunia pnąca się po murze
cmentarza z workiem politycznego kidnapera - albo to co widziałaś na
murach Bronksu, w różowej koszuli o północy, wyglądając oknem na pustą
parcelę-
Ach Aleja Rochambeau - Park Widm - ostatnie szpiegowskie mieszkanie
Bronksu - ostatni dom dla Elanor i Naomi, tu te komunistyczne siostry
straciły swą rewolucję-
"Dobrze - niech Pani włoży płaszcz - chodźmy - mamy wóz na dole - czy
pan też pojedzie na posterunek?"
Potem przejazd - trzymam dłoń Naomi, i jej głowę przy mojej piersi,
jestem wyższy - całuję ją i mówię zrobiłem co najlepsze - Elanor jest
chora - i Max ze swoim sercem - Trzeba-
Do mnie - "Czemuś to zrobił?" - "Tak proszę pani, syn musi opuścić
panią za godzinę" - Ambulans
przybył po paru godzinach - wyjechał o 4. rano gdzieś ku Bellevue w
nocne centrum miasta - na zawsze pozostała w szpitalu. Patrzyłem jak ją
zabierają - machała ręką ze łzami w oczach.
Po dwóch latach, po podróży do Meksyku - ponury na równinie niedaleko
Brentwood, zarośla i trawa wokół stacyjki kolei przy drodze do domu
wariatów-
nowy ceglany gmach centralny na 20 pięter - zagubiony wśród wielkich
trawników miasteczka wariatów na Long Island - ogromne księżycowe
miasta.
Szpital rozpościera ogromne skrzydła nad drogą ku małej czarnej dziurze -
drzwi - wejście poprzez krocze-
Wszedłem - zabawny zapach - znów korytarze - windą w górę - do
szklanych drzwi Oddziału Kobiecego - do Naomi - dwie pielęgniarki białe
dorodne - Wyprowadziły ją, Naomi patrzy - ja dyszę - Miała atak-
Nazbyt wychudzona - postarzała Naomi - wiek wdarł się w białe włosy -
luźna suknia na chudym ciele - twarz zapadnięta, stara! zwiędła policzki
starej baby-
Jedna ręka sztywna - ciężar pięćdziesiątki i menopauzy, osłabiona
atakiem serca, kulejąca - pomarszczona - blizna na głowie, lobotomia
ruina, ręka zanurza się w śmierci-
O kobieto z rosyjską twarzą, długie włosy zwieńczone kwiatami,
mandolina na kolanach-
Komunistyczne piękno, siedzi tu poślubiona latem wśród stokrotek,
szczęście obiecane w zasięgu ręki-
święta matko, uśmiechasz się do swej miłości, twój świat zrodził się na
nowo, nagie dzieci biegają po polu usianym kwiatami mniszku,
Pożywiają się w gaiku drzew śliwkowych na skraju łąki i odnajdują chatę,
gdzie białowłosy murzyn uczy ich tajemnic swej beczki na wodę -
błogosławiona córko przybyła do Ameryki, chciałbym znów słyszeć twój
głos, przywołujący muzykę twej matki, w Pieśni Naturalnego Frontu-
O sławna muzo, która zrodziłaś mnie z łona, dałaś possać pierwszego
mistycznego życia i nauczyłaś mowy i muzyki, z twej cierpiącej głowy
podjąłem Wizję po raz pierwszy-
Torturowana i bita po głowie - Jakież szalone halucynacje potępionej
wywiodły mnie z mej czaszki ku poszukiwaniom Wieczności aż odnajdę
Pokój dla Niebie, Poezjo - a dla całego rodzaju ludzkiego przywołam
Źródło,
Śmierć, matkę wszechświata! - Noś teraz już zawsze swą nagość, białe
kwiaty we włosach, twe małżeństwo zamknięte w niebiosach - żadna
rewolucja nie naruszy tego panieństwa-
O piękna Garbo mojej Karmy - wszystkie fotografie z Obozu Nicht-
Gedeiget z roku 1920 nietknięte - na nich wszyscy nauczyciele z Newark
Ani Elanor nie umrze, ani Max nie czeka na swe widmo - ani Louis nie
wycofa się z tej Szkoły-
Wróć! Naomi! Stracona! Przyszła ponura nieśmiertelność i rewolucja mała
złamania kobieto - spopielały wzrok wnętrz szpitali, na skórze szarość
szpitalnej odzieży-
"Jesteś szpiegiem?" Usiadłem przy nędznym stole oczy pełne łez "Kim ty
jesteś? Louis cię przysłał? - Druty -"
w jej włosach, gdy biła się po głowie - "Nie jestem złą dziewczyną nie
zabijaj mnie! - Słyszę sufit - wychowałam dwoje dzieci -"
Ostatni raz byłem tam przed dwu laty - Zacząłem płakać - Ona patrzyła -
pielęgniarka przerwała spotkanie - Poszedłem skryć się w łazience, białe
ściany w toalecie
"Straszne" płaczę - zobaczyć ją znowu - "Straszne" - jak gdyby była
martwa pogrzebem w niej gnijącym - "Straszne!"
Wróciłem, krzyczała jeszcze bardziej - zabrali ją - "Ty nie jesteś Allen" -
Spoglądałem jej w twarz - przeszła obok, nie patrząc-
Otwarli drzwi do Oddziału - weszła - nie oglądając się, nagle spokojna -
Patrzyłem - Wyglądała staro - na krawędzi grobu - "Wszystko to
Straszne!"
Następnego roku opuściłem Nowy Jork - Na Zachodnim Wybrzeżu, w
chacie w Berkeley myślałem o jej duszy - że w życiu, w jakiejkolwiek
cielesnej formie, spopielałej lub maniackiej, poza radością-
w obliczu jej śmierci - przed oczyma - moja była ta miłość Naomi, moja to
matka ciągle wśród żywych - wysłałem jej długi list - i napisałem hymny
dla obłąkanej - Dzieło miłosiernego Pana Poezji.
który zdeptaną trawę zazielenia, osypuje skały w trawę - albo Słońce czyni
wiernym ziemi - Słońce wszystkich słoneczników i dni na jasnych stalowych
mostach - które świeci starym szpitalom - jak mojemu podwórzu-
Pewnej nocy Orlovsky u mnie po powrocie z San Francisco - Whalen w
swym spokojnym krześle - telegram od Gene, Naomi nie żyje-
Za domem oparłem głowę na ziemi w krzakach przy garażu - sądziłem że
było z nią lepiej-
nareszcie - nie będzie samotnie oglądać Ziemi - 2 lata samotności była
nikim, dochodząc sześćdziesiątki - stara kobieta wśród czaszek - niegdyś
długowłosa Naomi z Biblii-
albo Rut płacząca w Ameryce - Rebeka postarzała w Newark - Dawid
pamiętający swą Harfę, teraz prawnik w Yale
albo Swul Awrum - Izrael Abraham - ja - na pustyni śpiewający Bugu - O
Elohim! - i tak do końca - 2 dni po jej śmierci dostałem od niej list-
Znów Dziwne Proroctwa ! Pisała - "Klucz jest w oknie, klucz jest w blasku
słońca za oknem - Mam ten klucz - Ożeń się Allen, rzuć narkotyki - klucz
jest w ryglach, w blasku słońca w oknie.
Kocham,
twoja matka"
która jest Naomi-
Hymmnn
W świecie który on stworzył wedle swojej woli Błogosławione Pochwalone
Wysławione Uwielbione Wywyższone Imię Świętego Jedynego,
Błogosławion niech będzie Pan!
W domu w Newark Błogosławi on niech będzie! W domu wariatów
Błogosławion niech będzie! W domu Śmierci Błogosławion niech będzie!
Błogosławion w Pederastii! Blogosławion w Paranoi! Błogosławi on w
mieście! Błogosławion w Księdze!
Błogosławion, który mieszka w mroku! Błogosławion! Błogosławion!
Błogosławiona bądź Naomi we łzach! Błogosławiona bądź Naomi w
trwodze! Błogosławiona sławiona sławiona w chorobie!
Błogosławiona bądź Naomi w szpitalach! Błogosławiona bądź Naomi w
samotności! Błogosławion twój triumf niech będzie! Błogosławione twe
rygle niech będą! Błogosławiona niech będzie samotność twych ostatnich
lat!
Błogosławion niech będzie twój upadek! Błogosławion niech będzie twój
atak! Błogosławione niech będzie zamknięcie twych oczu! Błogosławiona
niech będzie chudość twych policzków! Błogosławione niech będą twe
uwiędłe uda!
Błogosławiona bądź Ty, Naomi, w Śmierci! Błogosławiona Śmierć niech
będzie! Błogosławiona Śmierć niech będzie!
Błogosławion niech będzie Ten, który bierze smutek do Nieba!
Błogosławion niech będzie w kresie!
Błogosławion niech będzie, który buduje Niebiosa w Ciemności!
Błogosławion sławion sławion niech będzie!
Błogosławion niech będzie! Błogosławiona niech będzie Śmierć nas
Wszystkich!
III
Oby tylko nic zapomnieć pierwszych chwil, gdy piły tanią sodę w archiwach
Newark,
oby tylko widzieć, jak płacze na szarych stołach długich sal swego
wszechświata
oby tylko znać osobliwe myśli: Hitler przy drzwiach, druty w jej głowie, trzy
wielkie kije
wbite w jej plecy, głosy w suficie wrzeszczące jej brzydkie śpiewki sprzed
trzydziestu lat,
oby tylko ujrzeć przeskoki w czasie, luki pamięci, łoskot wojen, krzyk i
ciszę wielkiego elektrycznego wstrząsu,
oby tylko ujrzeć jak maluje niezdarne obrazki kolejek nad dachami
Bronksu
jej braci zmarłych w Riverside albo w Rosji, Ją samotnią w Long Island gdy
pisze ostatni list - i jej postać w słonecznym oknie
"Klucz jest w blasku słońca w oknie w ryglach klucz jest w blasku słońca",
oby tylko na czas wrócić na ciemną noc do żelaznego łóżka, gdy słońce
zachodzi za Long Island
i bezkresny Atlantyk wyrykuje ku swym bliskim wielkie wezwanie Bytu
wrócić z Koszmaru Nocy - z podzielonego stworzenia - gdy podczas śmierci
głowa jej leżała na szpitalnej poduszce
- w ostatnim spojrzeniu - cała ziemia jak jedno wielkie Światło swojsko
przyćmione - żadnych łez przy tej wizji-
Ale klucz trzeba zostawić za sobą - w oknie - klucz w blasku słońca - dla
żywych - którzy mogą ująć-
w dłoń ten plaster śwatła - i otworzyć drzwi - i spojrzeć w tył by ujrzeć
Stworzenie wszelkie zapadające z błyskiem w ten sam grób, wielki jak
wszechświat,
wielki jak tykanie szpitalnego zegara nad białymi drzwiami-
IV
O matko
co pominąłem
O matko
czego zapomniałem
O matko
żegnaj
w długim czarnym bucie
żegnaj
z Partią Komunistyczną i podartą pończochą
żegnaj
z sześcioma ciemnymi włoskami na brodawce piersi
żegnaj
w starej sukni i z długą czarną brodą wokół pochwy
żegnam ciebie i
twój miękki brzuch
twój strach przed Hitlerem
twe usta pełne nieprzystojnych anegdot
twe palce zgniłych mandolin
twe ramiona tłustych werand w Paterson
twój brzuch strajków i kominów
twą brodę Trockiego i Wojny Hiszpańskiej
twój głos śpiewający dla podupadłych robotników
twój nos z nieprzystojnej śpiewki twój nos woni kiszonych ogórków z
Newark
twoje oczy
twoje oczy Rosji
twoje oczy braku forsy
twoje oczy błędnych Chin
twoje oczy Ciotki Elanor
twoje oczy głodujących Indii
twoje oczy szczające w parku
twoje oczy upadającej Ameryki
twoje oczy upadku przy pianinie
twoje oczy krewnych z Kalifornii
twoje oczy Mamy Rainey gdy umiera w ambulansie
twoje oczy Czechosłowacji zaatakowanej przez roboty
twoje oczy chodzące wieczorami na kurs malarstwa w Bronksie
twoje oczy zabójcy Babuni, którego widzisz na horyzoncie patrząc ze Scho-
dów Przeciwpożarowych
twoje oczy biegnące nago z mieszkania wrzeszczące w hallu
twoje oczy odprowadzane przez policję do ambulansu
twoje oczy przywiązane do stołu operacyjnego
twoje oczy z usuniętą trzustką
twoje oczy operacji wyrostka
twoje oczy poronienia
twoje oczy usuniętych jajników
twoje oczy szoku
twoje oczy lobotomii
twoje oczy rozwodu
twoje oczy ataku serca
twoje oczy samotne
twoje oczy
twoje oczy
twoją Śmierć wśród Kwiatów
V
Kra kra kra kraczą kruki w białym słońcu nad nagrobkami w Long Island
Panie Panie Panie Naomi pod tą trawą pół mego życia mojego życia które
jest także jej
kra kra moje oko pogrzebie ta sama Ziemia, na której odgrywam Anioła
Panie Panie wielkie Oko które patrzy na Wszystko i płynie w czarnej
chmurze
kra kra dziwny płacz Istnień wyrzucony w niebo znad falujących drzew
Panie Panie O Zęby ogromnych Krańców mój głos w bezkresnej
przestrzeni Szeolu
Kra kra wezwanie Czasu wydarło ze stopy i skrzydła chwilę wszechświata
Panie Panie echo w niebiosach wiatr wśród poszarpanych liści krzyk
pamięci
kra kra wszystkie lata moje narodziny sen kra kra Nowy Jork autobus
zepsuty but wielka uczelnia kra kra wszystkie Wizje Pana
Panie Panie Panie kra kra kra Panie Panie Panie kra kra kra Panie
(dla Naomi Ginsberg)
Oto ja, Ojciec Rybooki, który zrodził ocean, robaka w swym uchu, węża
owiniętego wokół drzewa,
Tkwię w duszy dębu i ukrywam się w róży, wiem kiedy kto się budzi, nikt
prócz mej śmierci,
do mnie ciała, do mnie proroctwa, wszelkie przeczucia, duchy i wizje,
Przyjmuję wszystko, umrę na raka, wchodzę w trumnę na zawsze,
zamykam swe oko, znikam,
Opadam na siebie w zimowym śniegu, w wielkim kole toczę się przez
deszcz, oglądam konwulsje jebaków,
pisk aut, basowe jęki megier, pamięć gasnącą w mózgu, ludzi udających
psy,
Zachwycam się kobiecym brzuchem, podlotkiem co nadstawia miłości swe
piersi i uda, wpuszczaniem chuja, który składa
nasienie na ustach Yin, zwierzęta tańczą w Syjamie, śpiewają w operze w
Moskwie,
moi chłopcy tęsknią w mroku na werandach, odwiedzam Nowy Jork, gram
swój jazz na klawesynie w Chicago,
Tę Miłość, która mnie zrodziła, odsyłam nienaruszoną do mego Początku,
płynę nad rzygami
przerażony własną nieśmiertelnością, przerażony tą nieskończonością, o
którą gram w kości i którą puszczam w niepamięć,
przyjdź Poeto zamilknij zjedz moje słowo a moje usta wypróbuj w swoim
uchu.
To wieloraki milionooki potwór
ukryty we wszystkich swych słoniach i jaźniach
brzęczy w elektrycznej maszynie do pisania,
elektryczność do samej siebie podłączona, o ile ma druty
to ogromna Pajęczyna
zaś ja jestem na ostatniej milionowej macce pajęczej, żałobnik
przegrany, oddzielony, robak, myśl, jaźń
jeden z milionów chińskich szkieletów
jeden z poszczególnych błędów
ja allen Ginsberg świadomość oddzielona
ja który chcę być Bogiem
ja który chcę słyszeć nieskończoną najdrobniejszą wibrację wiecznej
harmonii
ja który oczekuję drżąc swego zniszczenia przez ową eteryczną muzykę w
ogniu
ja który nienawidzę Boga i nadaję mu imię
ja który robię błędy na wiekuistej maszynie do pisania
ja Potępiony
Ale na drugim końcu wszechświata milionooki Pająk bez imienia
wysnuwa się z siebie nieskończenie
potwór nie-potwór nadchodzi wśród jabłek, perfum, torów kolejowych, tele-
wizji, czaszek
wszechświat który zjada i wypija siebie
krew z czaszki mojej
monstrum tybetańskie z owłosioną piersią i zodiak na moim żołądku
ta poświęcona ofiara niezdolna do radości
Moja twarz w lustrze, rzadkie włosy, przekrwione worki pod oczami, pedał,
rozkład, gadatliwa chuć
trr, wrr, tik świadomości w bezkresie
łajdak w oczach wszelkich Wszechświatów
co usiłuje uciec od swego Istnienia, niezdolny zbliżyć się do Oka
Rzygam, jestem w transie, ciało w konwulsjach, żołądek się buntuje, woda
z ust, jestem tu w Piekle
na pajęczynie suche kości mrowia martwych nagich mumii, Duchy, ja sam
jestem Duchem
Muzyką wykrzykuję swą obecność pokojowi, każdemu w pobliżu, a ty, Czy
ty jesteś Bogiem?
Nie, czy chcesz bym był Bogiem?
Czy nie ma Odpowiedzi ?
Czy zawsze musi być odpowiedź? odpowiadasz;
czyż to ja sam mam wedle swego uznania rzec Tak lub Nie --
Dzięki Bogu Bogiem nie jestem! Dzięki Bogu Bogiem nie jestem!
Lecz tęsknię za Tak Harmonii chcę by dotarło
do każdego zakątka wszechświata, w każdych warunkach
Tak, Istnieje..., Tak, Jestem... Tak, Jesteś... My
My
i musi istnieć To, i Oni, i Rzecz Bez Odpowiedzi
to pełza, to czeka, to jest ciche, to sil zaczęło, to są Rogi Bojowe, to jest
Wieloraka Skleroza
to nie moja nadzieja
to nie moja śmierć w Wieczności
to nie moje słowo, nie poezja
strzeże mego Słowa
To Pułapka Duchów, upleciona przez kapłana w Sikkim lub Tybecie
rama na której rozpięto tysiące barwnych żyłek,
duchowa rakieta do tenisa w której widzę eteryczne fale świetlne
co promieniują ze strun świetlistą energią jak przed bilionami lat
magiczne zmiany barw na wstęgach które
przechodzą jedna w drugą jak gdyby
Pułapka Duchów
była, miniaturowym odbiciem Wszechświata
świadoma czująca część złożonej machiny
wysyłająca fale w Czas do Obserwatora
przedstawiając w miniaturze swój własny obraz raz na zawsze
powtarzany co chwilę w nieskończonych odmianach
będąc we wszystkich swych częściach jednakowa
Ten obraz lub energia samoodtwarzająca siebie w głębinach przestrzeni
od samego Początku
w tym co mogłoby być omegą lub Zaśpiewem Om
idąc śladem odmian tego samego Słowa krążącego wokół siebie wedle
tego samego wzoru co jego pierwotny Przejaw
tworząc szerszy Obraz siebie w głębiach Czasu
wirując przez wstęgi dalekich Mgławic i wielkich Astrologii
zawartych, w imię prawdy, w Mandali wymalowanej na Słoniowej skórze
albo we fotografii malunku na boku zmyślonego Słonia, który się
uśmiecha chociaż wygląd Słonia jest tu nieistotnym żartem --
mógł to być Znak który trzymał Demon Płonący lub Potwór Przemijania
albo we fotografii mojego brzucha w próżni
albo w moim oku
albo w oku zakonnika który uczynił Znak
albo w Oku samego tego czegoś, co spogląda na Siebie po raz ostatni i
umiera
i chociaż oko może umrzeć
i choć me oko może umrzeć
bilionooki potwór, Bezimienność, Brak Odpowiedzi, Ukrytość-przede-mną,
Byt bezkresny
stwór który rodzi sam siebie
drży w najdrobniejszej swej cząstce, postrzega równocześnie każdym
okiem inaczej
Jeden i nie-Jeden chodzi własnymi drogami
nie mogę iść za nim
I uczyniłem tu wizerunek monstrum
i chciałbym zrobić inny
ono odczuwa jak Kryptozoidy
ono pełza i faluje pod morzami
nadchodzi by zająć miasto
wdziera się pod każdą Świadomość
jest delikatne jak Wszechświat
sprawia że rzygam
bo boję się że umkną mi jego przejawy
zjawia się w każdym razie
zjawia się w każdym razie w lustrze
wyrywa się z lustra jak morze
jest miriadą falowań
wyrywa się z lustra i topi obserwatora
zatapia świat gdy zatapia świat
tonie w samym sobie
wypływa jak zwłoki wypełnione muzyką
zgiełk wojny w jego głowie
śmiech dziecka w jego brzuchu
jęk agonii w ciemnym morzu
uśmiech na ustach ślepej statuy
ono tam było
ono nie było moje
chciałem go użyć do swych celów
by stać się heroicznym
lecz ono nie jest na sprzedaż dla tej świadomości
ono zawsze kroczy własną drogą
ono dopełni wszystkie twory
ono będzie radiem przyszłości
ono usłyszy siebie w czasie
ono chce wypocząć
jest zmęczone słuchaniem i oglądaniem siebie
pragnie innej formy innej ofiary
pragnie mnie
daje mi powody
daje mi rację istnienia
daje mi niezliczone odpowiedzi
świadomość bycia oddzielonym świadomość oglądania
Mam możność bycia Jednym albo drugim, stwierdzenia, że jestem tym i
tym a zarazem niczym
ono i beze mnie zadba o siebie
ono jest podwójnym Brakiem Odpowiedzi (nie na to imię odpowiada)
brzęczy w elektrycznej maszynie do pisania
pisze fragmentaryczne słowo które jest
fragmentarycznym słowem,
MANDALA
Bogowie tańczą na swych własnych ciałach
Nowe kwiaty rozkwitają w zapomnieniu Śmierci
Niebiańskie oczy poza bólem złudzeń
Widzę wesołego Stwórcę
Wstęgi powstają w hymnie dla światów
Flagi i sztandary falują w transcendencji
Jeden ostatecznie obraz pozostaje, miriadooki w Wieczności
Oto jest Dzieło! Oto jest Wiedza! Oto Przeznaczenie człowieka!
[Na zapleczu rzeczywistości]
bocznicy kolejowej w San Jose
wędrowałem samotny aż
dotarłem przed fabrykę cystern
i usiadłem na ławce
obok budki dozorcy.
Kwiat leżał na kępce siana na
asfaltowej szosie
- pomyślałem okropny
wyschły kwiat - miał
kruchą czarną łodygę
i koronę żółtawo brudnych
ostrych płatków podobnych
cierniowej koronie Jezusa a w środku
suchą splamioną bawełnianą kępkę
jak stary pędzel do golenia
rok temu rzucony
gdzieś koło garażu.
Żółty, żółty kwiat,
kwiat przemysłu,
twardy ostry i szpetny,
mimo to kwiat --
o kształcie ogromnej żółtej
Róży w twym mózgu !
Oto jest kwiat Świata.
Widziałem najlepsze umysły mego pokolenia zniszczone szaleństwem,
głodne histeryczne nagie,
włóczące się o świcie po murzyńskich dzielnicach w poszukiwaniu wściekłej
dawki haszu,
anielogłowych hipstersów spragnionych pradawnego niebiańskiego
podłączenia do gwiezdnej prądnicy w maszynerii nocy,
którzy w nędzy łachmanach z zapadniętymi oczyma w transie czuwali
paląc w nadnaturalnych ciemnościach tanich mieszkań, płynąc poprzez
dachy miast, kontemplując jazz,
którzy pod liniami kolejki nadziemnej odsłaniali swe mózgi Niebiosom i
objawiały im się natchnione anioły Mahometa rozkołysane na dachach
czynszówek,
którzy odbyli uniwersytety chłodnym promiennym wzrokiem rojąc
Arkansas i Blake'em natchnioną tragedię pośród mędrków wojny,
których wylano z uczelni za obłęd i obsceniczne ody rozlepiane w oknach
czaszki,
którzy trzęśli się w bieliźnie w niegolonych pokojach, paląc w koszach na
śmieci swe pieniądze i nasłuchując Terroru za ścianą,
których kopano w brodę przyrodzenia, gdy wracali przez Laredo z
przemytem marihuany dla Nowego Jorku,
którzy łykali ogień w hotelach wypacykowanych farbą albo pili terpentynę
w Paradise Alley, marli lub noc w noc umartwiali swe torsy przy pomocy
snów, haszu, budzących zmór, wódy, chuja, i nieustających jebań,
niezrównanie ślepych ulic drżącego obłoku i błyskawicy umysłu skaczącej
ku biegunom Kanady i Paterson, rozświetlającej cały zamarły świat z
Czasem pośrodku,
trójwymiarowych wizji gmachów po zażyciu peyotlu, świtów podwórzowych
zielonych drzew cmentarza, opilstwa winem na szczytach dachów,
narkotycznych przejażdżek przez dzielnice witryn wśród migającej
sygnalizacji, słońca, księżyca i wibracji drzew, przez grzmiący zimowy
zmierzch Brooklynu, łoskot kubłów na śmieci i łagodne światło duszy,
którzy przytwierdzali się do kolejek metra by jeździć bez końca na
amfetaminie od Battery do świętego Bronksu dopóki hałas kół i dzieciarni
nie zagnał ich drżących ze spieczonymi ustami zmaltretowanych z
mózgiem wyzutym z jasności w posępne światło zoo,
którzy w kafeteriach Bickforda tonęli noc całą pośród imitacji świateł
podwodnej łodzi wynurzali się na popołudnia przy zleżałym piwie w
zdezelowanej knajpie Fugazziego nasłuchując głosu Anioła Zagłady w
wodorowej szafie grającej,
którzy gadali bez przerwy siedemdziesiąt godzin od parku do pokoju do
baru do szpitala wariatów Bellevue do muzeum do Brooklyńskiego Mostu,
stracony batalion platonicznych gadułów skaczących z tarasów ze schodów
przeciwpożarowych z parapetów z Empire State z księżyca,
którzy pletli trzy po trzy, wrzeszcząc wymiotując szepcząc fakty,
wspomnienia i anegdoty, oczy wylazłe z orbit, szok szpitali, więzień i
wojen,
całe intelekty wyrzygiwane w totalnych wspomnieniach z rozjarzonym
wzrokiem przez siedem nocy i dni, mięso dla Synagogi rzucone na bruk,
którzy znikali w nicości zenu w New Jersey zostawiając za sobą trop nie
wyraźnych widokówek ratusza w Atlantic City,
cierpiąc wschodnie poty, reumatyzm Tangeru i migreny Chin w ponurym
pokoju w Newark na odwyku,
którzy snuli się o północy po nastawniach dworca dumając, dokąd by tu
pójść i szli, nie zostawiając złamanych serc,
którzy odpalali papierosy w bydlęcych wagonach bydlęcych wagonach
bydlęcych wagonach i przez śniegi zmierzali ku samotnym farmom w
mrok pierwszych osadników,
którzy studiowali Plotyna Poego św. Jana od Krzyża telepatię kabałę bopu
gdyż w Kansas kosmos instynktownie wibrował im u stóp,
którzy szli samotnie ulicami Idaho wypatrując wizyjnych aniołów
indiańskich, którzy byli wizyjnymi aniołami indiańskimi,
którzy uważali się jedynie za szaleńców w ów czas gdy Baltimore jaśniało w
nadnaturalnej ekstazie,
którzy pod wpływem zimowego nocnego deszczu w rozświetlonym
miasteczku wskakiwali do limuzyn Chińczyków z Oklahomy,
którzy włóczyli się głodni i samotni przez Houston węsząc jazz lub seks
lub zupę i szli za wspaniałym Hiszpanem by rozmawiać o Ameryce i
Wieczności, beznadziejna sprawa, wsiadali więc na statek do Afryki,
którzy zniknęli w wulkanach Meksyku nic zostawiając po sobie nic prócz
cienia drelichu lawy i popiołów poezji, rozsianych po kominkach Chicago,
którzy wypłynęli ponownie na Zachodnim Wybrzeżu przesłuchując FBI,
ciemnoskórzy seksowni brodaci w szortach i o wielkich oczach pacyfistów
rozdając niezrozumiałe ulotki,
którzy wypalali sobie papierosami dziury w ramionach w proteście przeciw
narkotyczno-nikotynowemu otumanieniu Kapitalizmu,
którzy na Union Square rozpowszechniali superkomunistyczne pamflety
łkając i rozbierając się a opłakiwały ich syreny z Los Alamos i opłakiwały
Wall Street a prom ze Staten Island także lamentował,
którzy doznawali załamań szlochając w białych gimnazjach nadzy i drżący
przed maszynerią innych szkieletów,
którzy gryźli detektywów po karkach i wrzeszczeli z uciechy w radiowozach,
że jedyna ich zbrodnia to dzika hipowska pederastia i opilstwo, którzy
skowyczeli klęcząc w metrze i których zwlekano z dachu powiewających
genitaliami i rękopisami,
którzy dawali się pieprzyć w zadek świątobliwym motocyklistom i
wrzeszczeli z uciechy,
którzy ciągnęli druta i dawali sobie ciągnąć owym ludzkim serafinom,
żeglarzom, och pieszczoty atlantyckiej i karaibskiej miłości,
którzy jebali rankiem wieczorami w różanych ogrodach na trawie parków
publicznych i cmentarzy rozpryskując nasienie na każdego kto się pojawił
i miał chęć,
którzy czkali nieustannie próbując chichotać lecz kończyli szlochem za
przepierzeniem łaźni tureckiej gdy jasnowłosy i nagi anioł przychodził
przebić ich mieczem,
którzy utracili swoich kochanków na rzecz trzech starych megier losu zezo
watej megiery za heteroseksualnego dolara zezowatej megiery mrugają
cej łonem i zezowatej megiery, która nic nie robi tylko siedzi na dupie i
odcina złote intelektualne nici z krosna rzemieślnika,
którzy w ekstazie i nienasyceniu kopulowali z butelką piwa, z kochanką,
pudełkiem po papierosach, ze świecą, wypadali z łóżka, kontynuowali na
podłodze i w przedpokoju i kończyli omdlewając na ścianie z wizją
ostatecznej cipy wydając resztkę spermy świadomości,
którzy dogadzali milionom dziewcząt roztrzęsieni o zachodzie a rano mieli
czerwone oczy lecz byli gotowi dogadzać wschodzącemu słońcu, błyskając
przy stodołach pośladkami i nagością w jeziorze,
którzy kurwiąc się poszli przez Colorado w miriadzie skradzionych nocnych
aut, N.C. sekretny bohater tych wierszy rozpłodowiec i Adonis z Denver -
miło wspominać jego niezliczone spanie z dziewczynami na pus tych
parcelach i parkingach ciężarówek, w rozchwianych kinowych rzędach, na
szczytach gór w jaskiniach lub z wychudłymi kelnerkami w znanych
unoszeniach spódnic na odludnych poboczach a szczególnie w sekretnych
solipsyzmach sraczy stacji benzynowych a także w zaułkach rodzinnego
miasta,
którzy znikali w wielkich obskurnych kinach zapędzani w marzenia, budzili
się nagle na Manhattanie i wylegali z suteren skacowani bezdusznym
tokajem i horrorami żelaznych snów Trzeciej Ulicy i wlekli się cło biur
zatrudnienia,
którzy chodzili całą noc w butach pełnych krwi po śnieżnych nasypach
doków czekając aż w East River otworzą się drzwi do pokoju pełnego
ciepłej pary i opium,
którzy tworzyli wielkie samobójcze dramaty w apartamencie skalnych
brzegów rzeki Hudson pod błękitnym przeciwlotniczym reflektorem
księżyca a głowy ich będą uwieńczone laurem w zapomnieniu,
którzy jedli jagnięcy gulasz wyobraźni lub trawili kraba na mulistym dnie
rzek Bowery,
którzy opłakiwali romanse brukowe pchając wózki pełne cebuli i złej
muzyki,
którzy siedzieli w pudłach oddychając w mroku pod mostem i wstawali by
budować klawikord na swoim strychu,
którzy kaszleli na piątym piętrze Harlemu zwieńczonego ogniem pod
suchotniczym niebem pośród ksiąg o teologii, trzymanych w paczkach po
owocach,
którzy bazgrali całą noc tańcząc: wokół wzniosłych zaklęć, które żółtym
rankiem stawały się strofami bełkotu,
którzy gotowali zgniłe zwierzęta płuco racice ogon barszcz i placki
kukurydziane marząc o czystym królestwie warzyw,
którzy nurkowali pod platformy z mięsem w poszukiwaniu jaja,
którzy ciskali z dachu swoimi zegarkami głosując za Wiecznością poza
Czasem a budziki spadały im na głowy codziennie przez następnych lat
dziesięć,
którzy trzykrotnie bez skutku podcinali sobie żyły, rezygnowali i byli
zmuszeni otwierać antykwariaty gdzie płakali widząc, że się starzeją,
którzy spłonęli żywcem w swych niewinnych flanelowych garniturach na
Madison Avenue w podmuchach ciężkawego wersu, wśród sztucznego
szczęku żelaznych regimentów mody, nitroglicerynowych pisków pedałów
od reklamy i musztardowego gazu złowrogich przebiegłych wydawców lub
wpadali pod pijane taksówki Absolutnej Rzeczywistości,
którzy skakali z Brooklyńskiego Mostu to się faktycznie zdarzyło, i
odchodzili nieznani i zapomniani w upiorne oszołomienie zupy uliczek i
wozów strażackich w Chińskiej Dzielnicy, bez jednego darmowego piwa,
którzy z rozpaczy śpiewali w oknach, wypadali z okien metra, rzucali się
do brudnej Passaic, naskakiwali na Murzynów, darli się na całą ulicę,
tańczyli boso na rozbitych szklankach od wina, tłukli nagrania
nostalgicznego europejskiego jazzu z Niemiec lat trzydziestych,
wypróżniali whisky i jęcząc rzygali do zakrwawionego klozetu, ryk w ich
uszach i gwizdy gigantycznych lokomotyw,
którzy pruli szosami przeszłości odwiedzać się na wspólnej Golgocie
podrasowanych cudacznych aut na warcie więziennej samotności lub w
jazzowym wcieleniu Birmingham,
którzy jechali przez kraj siedemdziesiąt dwie godziny by stwierdzić czy ja
miałem widzenie czy ty miałeś widzenie czy on miał widzenie, by
odszukać Wieczność,
którzy podróżowali do Denver, którzy zmarli w Denver, którzy wrócili do
Denver i czekali na próżno, którzy strzegli Denver i popadali w depresję i
samotnieli w Denver a wreszcie odchodzili w poszukiwaniu Czasu i teraz
Denver tęskni do swych bohaterów,
którzy padali na kolana w katedrach beznadziei modląc się o zbawienie
innych, o światło i o piersi, aż dusza na moment rozświetlała włosy,
którzy zmagali się ze swymi uwięzionymi umysłami czekając na
niezwykłych zbrodniarzy o złotych włosach i sercach pełnych uroku
rzeczywistości którzy by śpiewali słodkiego bluesa dla Alcatraz,
którzy odeszli do Meksyku kultywować nałóg lub do Rocky Mount do
łagodnego Buddy lub do Tangeru do chłopców lub do czarnej lokomotywy
Southern Pacific lub do Harvardu do Narcissusa na cmentarz Woodlawn do
zabawy w rozetę lub do grobu,
którzy domagali się dowodów swego obłąkania oskarżając radio o
hipnotyzm i których pozostawiono z ich obłędem, rękami i zawieszonym
wyrokiem,
którzy obrzucali sałatką z kartofli wykładowców dadaizmu w City College
NY a potem zjawiali się na granitowych schodach domu wariatów z
wygolonymi głowami i arlekinadą o samobójstwie, żądając
natychmiastowej lobotomii,
i którym zamiast tego dostała się betonowa próżnia insuliny metrasolu
elektryczności hydroterapii psychoterapii terapii wychowawczej ping-ponga
i amnezji,
którzy w pozbawionym humoru proteście przewracali jeden tylko
symboliczny stół pingpongowy, odpoczywając krótko w katatonii,
powracali po latach całkiem łysi pod peruką krwi, łez i palców do
opętańczego przeznaczenia oddziałów miast obłąkańców Wschodu,
zatęchłych sal szpitali wariatów Pilgrim State Rockland i Greystone, kłócąc
się z odgłosami duszy, rokendrolując na ławie samotności o północy w
dolmenowych obszarach miłości, snu o życiu, zmory nocnej, ciał
obróconych w kamień ciężki jak księżyc,
wreszcie u matki***** i ostatnia fantastyczna książka wyrzucona z okna
czynszówki, ostatnie drzwi zamknięte o 4. rano, ostatni telefon rzucony w
odpowiedzi o ścian, ostatni umeblowany dom wypróżniony do ostatniego
mentalnego mebla, żółta papierowa róża skręcona na drucianym
wieszaku w komórce, a nawet i to urojenie, i tylko nadziei pełna niewielka
porcja halucynacji -
o, Carl, gdy ty nie jesteś bezpieczny ja nie jestem bezpieczny a teraz ty
faktycznie tkwisz w totalnie zwierzęcej zupie czasu -
którzy biegli przez oblodzone ulice z obsesją nagłego błysku alchemii
stosowania elipsy katalogu metra i wibrującej płaszczyzny,
którzy śnili czyniąc wcielone przerwy w Czasie i Przestrzeni przy pomocy
zestawienia obrazów a między 2 wzrokowe obrazy chwytali w pułapkę
archanioła duszy łącząc razem podstawowe czasowniki kojarząc rzeczownik
z błyskiem świadomości i przeczuwając doznanie Pater Omnipotens
Aeterni Deus,
by odnowić składnię i rytm ubogiej ludzkiej prozy i trzęsąc się ze wstydu
stanąć przed tobą niemo i mądrze, odpędzani lecz pełni wiary że dusza
podda się rytmowi myśli w swej obnażonej i bezkresnej głowie,
szaleniec włóczęga i anioł bitnik wobec Czasu, choć nieznani, świadczący
tu to, co można by było odłożyć do czasu po śmierci,
powstawali odrodzeni w widmowych szatach jazzu w cieniu złotego rogu
jazzbandu wdmuchując miłosne cierpienie nagiego umysłu Ameryki w
krzyk saksofonu eli eli lamna lamna sabaktani, który zatrząsł miastami
aż po ostatnie radio
z wyciętym z ich własnych ciał absolutnym sercem poematu życia godnym
spożywania nawet przez lat tysiąc.
II
Jaki sfinks z cementu i aluminium rozbił im czaszki i wyjadł mózg i
wyobraźnię ?
Moloch! Samotność! Brud! Brzydota! Kubły na śmieci i nieosiągalne
dolary ! Dzieci wrzeszczące poci schodami ! Chłopcy łkający w koszarach !
Starcy płaczący w parkach!
Moloch ! Moloch ! Zmora Molocha ! Moloch bez miłości ! Moloch
mentalny ! Moloch surowy sędzia ludzi !
Moloch niepojęte więzienie! Moloch bezduszny karcer skrzyżowanych
piszczeli i Kongres płaczu ! Moloch którego budowle są wyrokiem ! Moloch
wielki kamień wojny! Moloch ogłuszonych rządów!
Moloch o umyśle czystej maszynerii ! Moloch którego krew to krążący
pieniądz! Moloch którego palce to dziesięć armii! Moloch którego piersi to
ludożercza prądnica! Moloch którego ucho to dymiący grób!
Moloch którego oczy to tysiąc ślepych okien ! Moloch którego wieżowce
stoją przy długich ulicach jak bezkresne Jehowy! Moloch którego fabryki
śnią i kraczą we mgle! Moloch którego kominy i anteny wieńczą miasta!
Moloch którego miłość jest bezkresną naftą i kamieniem! Moloch którego
dusza to elektryczność i banki! Moloch którego nędza jest widmem
geniuszu ! Moloch którego los jest chmurą bezpłciowego wodoru ! Moloch
którego imię jest Umysł!
Moloch w którym siedzę samotnie! Moloch w którym śnię o Aniołach!
Wariat w Molochu! Jebaka w Molochu! W Molochu bez miłości i człowieka!
Moloch który tak wcześnie wszedł w mą duszę! Moloch w którym jestem
świadomością bez ciała! Moloch który wypłoszył mnie z naturalnej
ekstazy! Moloch którego opuszczam! Przebudzenie w Molochu! Światło
płynące z nieba!
Moloch! Moloch! Apartamenty robotów! Niewidzialne przedmieścia! skarbce
szkieletów! ślepe metropolie! demoniczny przemysł! upiorne narody!
nieusuwalne domy wariatów! granitowe chuje! monstrualne bomby!
Poskręcali karki wynosząc Molocha do Niebios! Bruki, drzewa, radia, tony!
podnosząc do Niebios miasto które istnieje i jest wszędzie wokół!
Wizje! omeny! halucynacje! cuda! ekstazy! spłynęły rzeką Ameryki!
Sny! adoracje! olśnienia! religie! okręty wrażliwego łajna!
Przełomy! rzeczne! uniesienia i ukrzyżowania! zmyte powodzią!
Odurzenia! Świta Trzech Króli! Rozpacze! Dziesięcioletnie zwierzęce
wrzaski i samobójstwa! Umysły! Nowe miłości! Pokolenie szaleńców!
osiadłe na skałach Czasu !
Prawdziwy święty śmiech w rzece! Widzieli to wszystko! dzikie oczy! święte
wycia! Żegnali! Skakali z dachu! w samotność! powiewając! niosąc kwiaty !
Do rzeki ! na ulicę !
III
Carlu Solomonie! Jestem z tobą w Rockland
gdzie zwariowałeś bardziej niż ja
Jestem z tobą w Rockland
gdzie musisz czuć się bardzo nieswojo
Jestem z tobą w Rockland
gdzie udajesz ducha mojej matki
Jestem z tobą w Rockland
gdzie zamordowałeś dwanaście swych sekretarek
Jestem z tobą w Rockland
gdzie śmiejesz się z tego ukrytego żartu
Jestem z tobą w Rockland
gdzie jesteśmy wielkimi pisarzami przy tej samej okropnej maszynie
Jestem z tobą w Rockland
gdzie twój stan stał się poważny i mówią o nim w radio
Jestem z tobą w Rockland
gdzie zdolności czaszki nie przyjmują już robactwa zmysłów
Jestem z tobą w Rockland
gdzie ssiesz herbatę z piersi starych panien z Utica
Jestem z tobą w Rockland
gdzie napuszczasz na ciała swych pielęgniarek megiery Bronksu
Jestem z tobą w Rockland
gdzie w kaftanie wrzeszczysz, że omija cię partia ping-ponga nad otchłanią
Jestem z tobą w Rockland
gdzie rąbiesz w katatoniczne pianino dusza jest niewinna i nieśmiertelna
oby nigdy nie umarła bezbożnie w fortecy domu wariatów
Jestem z tobą w Rockland
gdzie pięćdziesiąt szoków więcej nigdy nie zawróci twej duszy do ciała z
pielgrzymki do krzyża na pustkowiu
Jestem z tobą w Rockland
gdzie oskarżasz swych doktorów o chorobę i planujesz żydowską
socjalistyczną rewolucję przeciw narodowo-faszystowskiej Golgocie
Jestem z tobą w Rockland
gdzie rozszczepisz niebiosa nad Long Island i wskrzesisz swego żywego
ludzkiego Jezusa z nadludzkiego grobu
Jestem z tobą w Rockland
gdzie jest dwadzieścia pięć tysięcy obłąkanych towarzyszy śpiewających
razem końcowe zwrotki Międzynarodówki
Jestem z tobą w Rockland
gdzie pod naszą pościelą ściskamy i całujemy Stany Zjednoczone Stany
Zjednoczone które kaszlą całą noc i nie dają nam spać
Jestem z tobą w Rockland
gdzie budzimy się ze śpiączki elektryzowani przez samoloty naszych dusz
ryczące nad dachem przyleciały zrzucić anielskie bomby szpital się
rozświetla urojone ściany zapadają O wybiegają chude legiony O
gwiazdami usiany szok łaski tu oto trwa wieczna wojna O zwycięstwo
zapomnij o swojej bieliźnie jesteśmy wolni
Jestem z tobą w Rockland
w moich snach idziesz płacząc mokry od morskiej podróży po autostradzie
Ameryki do drzwi mej chaty w zachodnią noc
PRZYPIS DO "SKOWYTU"
Święty! Święty! Święty! Święty! Święty! Święty! Święty! Święty! Święty!
Święty! Święty! Święty! Święty! Święty! Święty!
Świat jest święty! Dusza jest święta! Skóra jest święta! Nos jest święty!
Język i chuj i ręka i otwór w dupie są święte!
Wszystko jest święte! każdy jest święty! każde miejsce jest święte! każdy
dzień jest wiecznością! każdy jest aniołem!
Włóczęga jest równie święty jak serafin! szaleniec jest święty jak święta
jesteś ty moja duszo!
Maszyna do pisania jest święta wiersz jest święty głos jest święty
słuchacze są święci ekstaza jest święta!
Święty Piotr święty Allen święty Solomon święty Lucien święty Kerouac
święty Huncke święty Burroughs święty Cassady święci nieznani pedałowaci
i cierpiący żebracy święci szkaradni ludzcy aniołowie!
Święta moja matka w domu wariatów! Święte chuje dziadków z Kansas!
Święty jęczący saksofon ! Święta apokalipsa bopu ! Święte jazz-grupy
marihuana hipstersi pokój hanz i bębny!
Święta samotność wieżowców i bruków! Święte kafejki wypełnione tłumami!
Święte tajemnicze rzeki łez pod ulicami !
Święty samotny argonauta więzień! Święte wielkie jagnię warstwy średniej!
Święci szaleni pasterze rebelii ! Kto wyczuwa Los Angeles ten JEST nim!
Święty New York Święte San Francisco Święta Peoria i Seattle Święty Paryż
Święty Tanger Święta Moskwa Święty Istambuł!
Święty czas w wieczności święta wieczność w czasie święte zegary w
przestrzeni święty czwarty wymiar święta piąta Międzynarodówka święty
Anioł w Molochu!
Święte morze święta pustynia święty kolejowy szlak święta lokomotywa
święte wizje święte halucynacje święte cuda święta gałka oczna święta
otchłań !
Święte wybaczenie! łaska! miłosierdzie! wiara! Święte! Nasze! ciała!
cierpienie! wielkoduszność!
Święta nadnaturalna niezrównanie jaśniejąca rozumna dobroć duszy!
(dla Carla Solomona)