Daniel Quinn Izmael(1)


Daniel Quinn

Izmael

JEDEN

1

Kiedy przeczytaem to ogoszenie po raz pierwszy, zaczem si krztusi i zorzeczy, po czym rzuciem gazet na podog. A poniewa nawet i to nie przynioso mi ulgi, podniosem j, pomaszerowaem do kuchni i cisnem do mieci. A skoro ju tam byem, przygotowaem mae niadanko, dajc sobie tym samym nieco czasu na ochonicie. Jadem i mylaem o czym zupenie innym. Tak jest. Potem wygrzebaem gazet ze mieci i otworzyem j ponownie na stronie z ogoszeniami drobnymi tylko po to, eby sprawdzi, czy to diabelstwo dalej tam figuruje i czy w tej samej formie, w jakiej je zapamitaem. Figurowao.

NAUCZYCIEL poszukuje ucznia. Musi mie szczer ch ratowania wiata. Zgasza si osobicie.

Szczer ch ratowania wiata! To mi si naprawd podobao. To byo zaiste gbokie. Szczera ch ratowania wiata... Tak, to byo wspaniae. Bez wtpienia, nim nadejdzie poudnie, dwustu przygupów, ciemniaków, jeleni, durniów, baranów, zakutych bów, tpaków sta bdzie pod wskazanym adresem w dugiej kolejce, wszyscy gotowi wymieni sw wiatowo na ów rzadki przywilej przesiadywania u stóp jakiego guru, brzemiennego nowin, e wszystko bdzie dobrze, jeli tylko kady odwróci si do swego ssiada i ucinie go serdecznie.

Pewnie si zastanawiacie: Czemu ten czowiek jest tak oburzony? Tak zgorzkniay? To uczciwe pytanie. Rzeczywicie, pytanie, które sam sobie zadawaem.

Odpowied znale mona w przeszoci, jakie dwa dziesiciolecia wczeniej, kiedy wyobraaem sobie niemdrze, najbardziej na wiecie potrzeba mi... nauczyciela. Tak jest. Wyobraaem sobie, e chc nauczyciela, e potrzebny mi nauczyciel. eby mi pokaza, jak robi to co, co mona by nazwa... ratowaniem wiata.

Gupie, co? Dziecinne. Naiwne. Prostackie. Smarkate. Albo po prostu wrcz niedorzeczne. U kogo w taki oczywisty sposób pod kadym innym wzgldem normalnego wymaga to wyjanienia.

A byo to tak.

Podczas buntu dzieciaków w latach szedziesitych i siedemdziesitych byem na tyle dojrzay, by poj, o co tym dzieciakom chodzi - chodzio im o postawienie tego wiata na gowie - a na tyle mody, by uwierzy, e moe im si to uda. Naprawd. Kadego ranka, kiedy otwieraem oczy, spodziewaem si ujrze pocztek nowej ery, ujrze gbszy odcie bkitu nieba i bardziej soczyst ziele trawy. Spodziewaem si usysze rozbrzmiewajcy w powietrzu miech i zobaczy taczcych na ulicach ludzi, i to nie same dzieciaki... wszystkich! Nie bd przeprasza za sw naiwno; wystarczy, e posuchacie tamtych pieni, by przekona si, e nie byem w swym przekonaniu osamotniony.

A potem, pewnego dnia, kiedy miaem jakie szesnacie lat, przebudziem si i uwiadomiem sobie, e ta nowa era nie zacznie si nigdy. Bunt nie zosta stumiony, usech, zmieni si w modne deklaracje. Czy to moliwe, bym by jedyn osob na wiecie, któr to rozczarowao? Zakopotao? Oszoomio? Na to wyglda. Inni zdawali si i dalej z cynicznym umieszkiem, który mówi: "A niby czego si tak naprawd spodziewae? Nigdy nie byo niczego wicej ni to i nigdy niczego ponad to nie bdzie. Nikt nie zamierza ratowa wiata, bo nikomu na tym wiecie nie zaley, to byo tylko takie dziecinne gadanie. Znajd prac, rób pienidze do szedziesitki, a potem przeprowad si na Floryd i umrzyj".

Ja nie potrafiem tak po prostu zby tego wszystkiego wzruszeniem ramion i w swej naiwnoci sdziem, i gdzie tam musi by kto, kto dysponuje nieznan wiedz, mogc rozproszy moje wtpliwoci i problemy: jaki nauczyciel.

Có, naturalnie, nikogo takiego nie byo.

Nie potrzebowaem guru, mistrza kung-fu czy duchowego przewodnika. Nie chciaem zosta czarownikiem ani uczy si zen ucznictwa, ani medytowa, ani równoway czakramów, ani te odkrywa swych poprzednich wciele. Sztuki i dyscypliny tego rodzaju maj cakowicie egoistyczny charakter; wszystkie s stworzone po to, by przynie korzy adeptowi, nie wiatu. Ja szukaem czego cakowicie odmiennego, czego, co nie znajdowao si ani w telefonicznym spisie firm i instytucji, ani - jak mi si wydawao - nigdzie indziej na wiecie.

Czytajc Podró na Wschód Hermanna Hessego, nie dowiadujemy si, z czego wynika wzbudzajca groz wiedza Leo. Powodem jest to, i Hesse nie móg nam powiedzie tego, czego sam nie wiedzia. W tym wzgldzie by on podobny do mnie... po prostu pragn, by by na tym wiecie kto taki jak Leo, kto posiadajcy wiedz tajemn i mdro przewyszajc jego wasn. Tak naprawd nie ma adnej wiedzy tajemnej; nikt nie wie nic takiego, czego nie mona by odnale na której z póek biblioteki publicznej. Ale ja tego wówczas nie wiedziaem.

Szukaem wic. Brzmi to teraz niemdrze, ale ja szukaem. Poszukiwanie Graala miaoby wicej sensu. Nie bd jednak o tym opowiada, to nazbyt enujce. Szukaem, dopóki nie zmdrzaem. Przestaem robi z siebie durnia, lecz co w moim wntrzu umaro, co, co zawsze lubiem i podziwiaem. W miejscu tego czego powstaa blizna... stwardniaa, ale jednoczenie bardzo wraliwa tkanka.

A teraz, lata cae po tym, jak zrezygnowaem z poszukiwa, pojawi si jaki szarlatan, szukajcy przez ogoszenia w gazecie takiego samego marzyciela, jakim ja byem pitnacie lat wczeniej.

To wszystko nie wyjania jednak mojej wciekoci, prawda?

Spróbujmy inaczej: Bylicie zakochani przez dziesi lat w kim, kto ledwie by wiadom waszego istnienia. Zrobilicie wszystko, próbowalicie wszystkiego, by ten kto dostrzeg, e jestecie wartociow, szacown osob, i e wasza mio jest co warta. Potem, pewnego dnia, rozkadacie gazet, zerkacie na kolumn z ogoszeniami drobnymi i widzicie, i wasz ukochany zamieci anons... e szuka kogo, kogo warto by kocha i przez kogo warto by kochanym.

Och, wiem, e to nie cakiem to samo. Niby dlaczego miabym oczekiwa, e ten nieznany nauczyciel skontaktuje si ze mn, zamiast dawa ogoszenie, e poszukuje ucznia? Przeciwnie, skoro ten nauczyciel jest szarlatanem, jak zaoyem, dlaczego w ogóle miabym chcie, by si ze mn kontaktowa?

Zostawmy to. Byem nielogiczny. To si zdarza, to nie jest zabronione.

2

Naturalnie musiaem si tam uda... Musiaem si upewni, e to tylko jeszcze jedno kanciarstwo. Rozumiecie. Wystarczyoby trzydzieci sekund, jedno spojrzenie, dziesi wypowiedzianych przez niego sów. I ju bym wiedzia. Wrócibym wówczas do domu i zapomnia o wszystkim.

Kiedy tam dotarem, zdziwiem si, ujrzawszy zupenie zwyczajny budynek, peen biur poledniejszych agentów prasowych, prawników, dentystów oraz jednego krgarza i kilku prywatnych detektywów. Spodziewaem si czego majcego szczególn aur - jakiej kamienicy z piaskowca, ze cianami pokrytymi boazeri, z wysokimi sklepieniami i by moe z aluzjami w oknach. Szukaem lokalu numer 105 i odnalazem go z tyu budynku, gdzie okna zapewne wychodziy na boczn uliczk. Drzwi nie wniosy adnej nowej informacji. Popchnem je, a kiedy si otworzyy, wszedem do duego, pustego pokoju. Ta nietypowa przestrze powstaa przez likwidacj cianek dziaowych, czego lady cigle widoczne byy na goej, drewnianej pododze.

Wanie takie byo moje pierwsze wraenie: pustka. Drugie natomiast byo wraeniem wchowym; miejsce to zalatywao cyrkiem... nie, nie cyrkiem, menaeri: wyranie, ale nie nieprzyjemnie. Rozejrzaem si. Pokój nie by tak zupenie pusty. Pod cian po lewej stronie staa biblioteczka zawierajca jakie trzydzieci czy czterdzieci tomów, gównie z zakresu historii, prehistorii i antropologii. Samotny, gboki, wygodny fotel sta porodku, skierowany ku cianie po prawej; wyglda jak co, co firma przewozowa zapomniaa ze sob zabra. Bez wtpienia by on zarezerwowany dla mistrza; jego uczniowie zapewne klkaj albo kucaj na matach uoonych w pókole u jego stóp.

I gdzie s owe setki uczniów, których obecno tu przepowiedziaem? A moe ju si pojawili i zostali wyprowadzeni jak dzieci z Hameln. Nie naruszona warstewka kurzu na pododze przeczya jednake takiej moliwoci.

W tym pomieszczeniu byo co dziwnego, musiaem jednak rozejrze si ponownie, by stwierdzi co. W cianie znajdujcej si naprzeciwko drzwi byy dwa wysokie skrzynkowe okna, przepuszczajce sabiutkie wiato z bocznej uliczki; ciana po lewej stronie, przylegajca do ssiedniego biura, bya pusta. W prawej cianie wybite byo ogromne okno, wypenione tafl szlifowanej szyby, lecz nie byo to okno na wiat zewntrzny, bo nie dochodzio przez nie adne wiato; byo to okno do przylegego pokoju, jeszcze ciemniejszego ni ten, w którym si znajdowaem. Zastanawiaem si, jaki to obiekt pobonoci wystawiono tam, bezpiecznie, poza zasigiem wcibskich doni. Czy by to jaki zabalsamowany yeti albo Sasquatch wykonany z kocich skórek i papier-mache? Czy byo to ciao ufoludka, który zosta zastrzelony przez Gwardi Narodow, nim zdy przekaza swe wzniose przesanie z gwiazd ("Jestemy brami. Bdcie dla nas mili")?

Poniewa w tamtym pomieszczeniu panowaa ciemno, szyba w oknie bya czarna, nieprzejrzysta, odbijaa promienie wiata. Zbliajc si, nie próbowaem dojrze, co si za ni znajduje; to ja byem obserwowany. Kiedy stanem przed szyb, wpatrywaem si przez chwil we wasne oczy, po czym zogniskowaem wzrok po drugiej stronie... i stwierdziem, e patrz w jak inn par oczu.

Cofnem si zaskoczony. Póniej, uwiadamiajc sobie, co zobaczyem, cofnem si jeszcze bardziej, teraz ju nieco przeraony.

Stworzenie po drugiej stronie szyby byo w peni wyronitym gorylem.

W peni wyronity, naturalnie, niczego nie mówi. On by przeraliwie ogromny, istny gaz, kamie ze Stonehenge. Ju sama jego masa budzia trwog, cho nie uywa jej w aden grony sposób. Przeciwnie, zupenie spokojnie pó siedzia, pó lea, ogryzajc delikatnie cienk gazk, któr trzyma w lewej doni niby-ródk.

Nie wiedziaem, co powiedzie. Moecie oceni, jak bardzo musiaem by zdenerwowany dlatego wanie, i wydawao mi si, e powinienem si odezwa - wytumaczy si jako, wyjani sw obecno, usprawiedliwi wtargnicie, prosi to stworzenie o przebaczenie. Czuem, i wpatrywanie si w jego oczy jest afrontem, ale byem jak sparaliowany, bezsilny. Nie potrafiem patrze na nic innego na wiecie, tylko na jego twarz, ohydniejsz od wszystkiego, co istnieje w wiecie zwierzcym, a to z powodu jej podobiestwa do naszej twarzy, a przecie jednoczenie na swój sposób szlachetniejszej ni jakikolwiek grecki idea doskonaoci.

W rzeczywistoci nie istniaa pomidzy nami adna przeszkoda. Tafla szka rozleciaaby si niby bibuka, gdyby jej tylko dotkn. Jednake wydawao si, e jemu taki pomys w ogóle nie przychodzi do gowy. Siedzia i wpatrywa si w moje oczy, skuba koniuszek gazki i czeka. Nie, nie czeka; po prostu tam by, by tam, nim przyszedem, i bdzie tam, kiedy odejd. Czuem, e nie znacz dla niego wicej ni przepywajca chmura dla pasterza odpoczywajcego na stoku wzgórza.

Kiedy lk zacz ustpowa, powrócia wiadomo sytuacji. Powiedziaem sobie, e najwyraniej nauczyciela nie ma w pobliu, e nic mnie tam nie zatrzymuje, e powinienem wróci do domu. Nie chciaem jednak odchodzi z uczuciem, e niczego nie osignem. Rozejrzaem si, mylc o pozostawieniu jakiej notatki, gdyby udao si znale co do pisania, ale niczego takiego nie dostrzegem. Niemniej to poszukiwanie, z myl o przekazaniu pisemnej informacji, zwrócio moj uwag na co, co przeoczyem w tamtym pomieszczeniu za szyb; by to napis lub plakat wiszcy na cianie za gorylem. Gosi on:

GDY ZABRAKNIE CZOWIEKA, CZY BDZIE NADZIEJA DLA GORYLA?

Napis ten zastopowa mnie... czy raczej jego tre mnie zastopowaa. Sowa to mój zawód; uchwyciem si tych tutaj i domagaem si, by wytumaczyy, co znacz, by przestay by dwuznaczne. Czy sugeroway one, i nadziej dla goryli jest wyginicie gatunku ludzkiego czy te jego przetrwanie? Mona je byo odczyta na kady z tych sposobów.

Naturalnie by to koan - z natury swej nie podlegajcy eksplikowaniu. Z tego ju powodu budzi we mnie odraz, ale budzi j jeszcze z innego: poniewa wygldao na to, i owo wspaniae stworzenie za szyb trzymano w niewoli jedynie jako ilustracj do tego koanu.

Musisz co z tym zrobi, powiedziaem sobie gniewnie. Potem dodaem: Najlepiej bdzie, jeli usidziesz i zachowasz cakowity spokój.

Suchaem echa tego dziwnego pouczenia, jak gdyby byo fragmentem melodii, której nie mogem do koca rozpozna. Popatrzyem na fotel i zastanowiem si. Czy rzeczywicie najlepiej bdzie, jeli usid i zachowam bezwzgldny spokój? A jeli tak, to dlaczego? Odpowied pojawia si natychmiast: Poniewa jeli bdziesz spokojnie siedzia, to bdziesz znacznie lepiej sysza. Tak, pomylaem, to bez wtpienia jest prawda.

Bez najmniejszego powodu, którego bybym wiadomy, uniosem wzrok ku oczom mojego zwierzcego towarzysza z ssiedniego pokoju. Jak wszyscy wiedz, oczy potrafi mówi. Para nieznajomych bez najmniejszego trudu zdoa ujawni wzajemne zainteresowanie i wzajemny pocig jednym, jedynym spojrzeniem. Jego oczy przemówiy, a ja zrozumiaem. Nogi zrobiy mi si jak z waty i z trudem dobrnem do krzesa.

- Ale jak? - spytaem, nie omielajc si wymówi tych sów na gos.

- Czy to takie wane? - odpowiedzia równie bezgonie. - Tak ju jest i nie ma potrzeby nic dodawa.

- Ale przecie ty... - jkaem si. - Przecie ty jeste... Stwierdziem, e doszedem do sowa, którego nie potrafi wymówi, ale nie mogem go zastpi adnym innym.

Po chwili skin gow, jak gdyby przyjmowa do wiadomoci moje zakopotanie.

- Ja jestem tym nauczycielem.

Przez jaki czas patrzylimy sobie w oczy, a moja gowa wydawaa si równie pusta jak porzucona, bezpaska stodoa.

A potem odezwa si on:

- Czy potrzebujesz troch czasu, eby si pozbiera?

- Tak! - wykrzyknem, po raz pierwszy uywajc gosu. Obróci ogromn gow, by przyjrze mi si z ciekawoci.

- Czy to co pomoe, jeli opowiem ci moj histori?

- Bez wtpienia tak - powiedziaem. - Wpierw jednak, jeli byby tak uprzejmy, powiedz mi swoje imi.

Patrzy na mnie przez dusz chwil bez sowa i (jeli mogem to wówczas oceni) bez adnego wyrazu twarzy. A potem rozpocz, zupenie jak gdybym si w ogóle nie odezwa.

- Urodziem si gdzie w lasach równikowej Afryki Zachodniej. Nigdy nie uczyniem adnego wysiku, by dowiedzie si dokadnie gdzie, i nie widz powodu, by robi to teraz. Czy znasz przypadkiem metody Martina i Osy Johnsonów?

Zaskoczony podniosem wzrok.

- Martina i Osy Johnsonów? Nigdy o nich nie syszaem.

- W latach trzydziestych byli znanymi owcami zwierzt. Ich metoda postpowania z gorylami bya nastpujca:

znajdowali grup goryli, zabijali samice i zabierali wszystkie niemowlta.

- Có za okropno - odezwaem si bez zastanowienia. Mój rozmówca wzruszy ramionami.

- Nie pamitam tamtego konkretnego zdarzenia, cho mam w pamici wydarzenia wczeniejsze. W kadym razie Johnsonowie sprzedali mnie do zoo w jakim niewielkim miecie na pónocnym wschodzie, nie potrafi okreli w którym, bo wówczas nie miaem jeszcze wiadomoci tego rodzaju rzeczy. Tam przez kilka lat yem i rosem.

Przerwa i skuba z roztargnieniem sw gazk, jak gdyby zbiera rozproszone myli.

3

- Zwierzta - (kontynuowa wreszcie) - które trzymane s w zamkniciu, s zawsze bardziej oddane rozmylaniom ni ich pozostajcy na swobodzie kuzyni. Dzieje si tak dlatego, e nawet najmniej rozumne sporód nich wyczuwaj, i co jest nie w porzdku z ich stylem ycia. Kiedy mówi, e s bardziej oddane rozmylaniom, nie sugeruj, i nabywaj one zdolnoci rozumowania. Niemniej tygrys, którego ogldamy krcego szaleczo po klatce, jest zajty czym, w czym czowiek na pewno rozpoznaby myl. A myl ta jest pytaniem: dlaczego? Dlaczego, dlaczego, dlaczego, dlaczego, dlaczego, dlaczego? - zadaje sobie pytanie ów tygrys godzina po godzinie, dzie po dniu, rok po roku, wydeptujc nie koczc si ciek za prtami klatki. Nie potrafi przeprowadzi analizy tego pytania ani nie potrafi go rozwin. Gdyby w jaki sposób móg zapyta to stworzenie: dlaczego co? - nie potrafioby udzieli ci odpowiedzi. Jednake pytanie to pali jego umys niczym me dajcy si ugasi pomie, zadajc przeszywajcy ból, który nie zeleje, dopóki zwierz nie popadnie w ostateczny letarg, w którym pracownicy zoo rozpoznaj nieodwracalne odrzucenie ycia. I naturalnie, zadawanie pyta nie jest czynnoci, jak tygrys wykonuje w swym naturalnym rodowisku.

Nie mino wiele czasu, nim ja take zaczem pyta siebie dlaczego. Poniewa pod wzgldem neurologicznym jestem o wiele bardziej zaawansowany od tygrysa, byem w stanie zbada, co rozumiem przez to pytanie, przynajmniej w sensie najbardziej podstawowym. Pamitaem inne ycie, ycie, które dla tych, co je przeywali, byo interesujce i przyjemne. Na zasadzie kontrastu ten ywot by bolenie wrcz nudny, a poza tym nieprzyjemny. W ten sposób, zadajc sobie pytanie dlaczego, próbowaem wymyli, dlaczego ycie musi by podzielone wanie tak: poowa interesujca i mia, a poowa nudna i nieprzyjemna. Nie znaem pojcia niewoli; nie przyszo mi do gowy, e kto nie pozwala mi wie ciekawego i miego ywota. Kiedy nie pojawiaa si adna odpowied na moje pytanie, zaczem rozwaa rónice pomidzy tymi dwoma stylami ycia. Najbardziej zasadnicza rónica polegaa na tym, e w Afryce byem czonkiem rodziny - takiego rodzaju rodziny, jaki od tysicy ju lat jest nie znany ludziom nalecym do twego krgu cywilizacyjnego. Gdyby goryle byy zdolne wyrazi to w taki sposób, powiedziayby ci, e ich rodzina jest niby do, a one s palcami. S w peni wiadome, e tworz rodzin, ale w niewielkim stopniu zdaj sobie spraw, e s pojedynczymi istotami. Tutaj w zoo byy inne goryle... nie byo jednak rodziny. Pi odcitych palców nie tworzy przecie doni.

Rozwaaem spraw naszego odywiania. Dzieci ludzkie marz o krainie, w której góry zbudowane s z lodów, drzewa z pierników, a kamienie to cukierki. Dla goryla Afryka jest tak wanie krain. Gdziekolwiek si obróci, napotyka co wspaniaego do jedzenia. Nie ma powodu, by pomyle: "Aha, musz poszuka jakiego pokarmu". Jest on wszdzie i zjada si go niemale w roztargnieniu, niewiadomie, tak jak si oddycha. W rzeczywistoci nie myli si o jedzeniu jak o jakiej wyranie odmiennej od innych czynnoci. Raczej przypomina ono subteln muzyk obecn w tle wszystkich codziennych czynnoci. Odywianie stao si dla mnie odywianiem dopiero w zoo, gdzie dwa razy dziennie wrzucano do naszych klatek ogromne masy pozbawionej smaku karmy.

Wanie przy próbach rozwizywania tak drobnych spraw jak te zaczo si moje wewntrzne ycie... w sposób zupenie niezauwaalny.

Cho naturalnie ja sam nic o tym nie wiedziaem, Wielki Kryzys zbiera niwo we wszystkich dziedzinach amerykaskiego ycia. Wszystkie ogrody zoologiczne zmuszone zostay do oszczdnoci, redukcji liczby utrzymywanych zwierzt, a tym samym do obnienia wszelkiego rodzaju kosztów. Wiele zwierzt, jak sdz, po prostu umiercono, jako e w prywatnym sektorze nie istniao zapotrzebowanie na zwierzaki, które nie byy atwe do utrzymania, a zarazem dostatecznie imponujce ani szczególnie oryginalne. Wyjtkiem byy, naturalnie, wielkie koty oraz naczelne.

By nie przedua, powiem, e sprzedano mnie wacicielowi wdrownej menaerii, dysponujcemu akurat pustym wozem. Byem wielkim, robicym due wraenie modzikiem i bez wtpienia stanowiem rozsdn, dugoterminow inwestycj.

Mógby sobie wyobraa, e ycie w jednej klatce podobne jest do ycia w kadej innej klatce, ale tak wcale nie jest. We na przykad spraw kontaktu z czowiekiem. W zoo wszystkie goryle wiadome byy obecnoci zwiedzajcych. Stanowili oni dla nas ciekawostk wart obserwacji, podobnie jak ludzkiej rodzinie godne obserwacji wydaj si ptaki czy wiewiórki wokó domu. Byo oczywiste, i te dziwne istoty przypatruj si nam, ale nigdy nie powstao nam w gowach, e mogy tam przyj w takim jedynie celu. W menaerii jednake bardzo szybko pojem, jakie jest prawdziwe znaczenie tego zjawiska.

Faktycznie moja edukacja w tym wzgldzie zacza si w momencie, w którym wystawiono mnie na pokaz. Grupka zwiedzajcych zbliya si do mego wozu i po chwili zacza do mnie przemawia. Osupiaem. W zoo gocie rozmawiali ze sob - do nas nie zwracali si nigdy. "By moe ci ludzie s zdezorientowani" - powiedziaem sobie. "By moe wzili mnie za jednego ze swoich". Moje zdziwienie i zaskoczenie narastao, kiedy kada odwiedzajca wóz grupka zachowywaa si podobnie. Zupenie nie wiedziaem, co o tym sdzi.

Tamtej nocy, nie nazywajc rzeczy po imieniu, uczyniem pierwszy wysiek, by zebra myli w celu rozwizania problemu. Czy to moliwe, zastanawiaem si, aby zmiana miejsca pobytu moga w jakikolwiek sposób zmieni mnie? Nie czuem si w najmniejszym stopniu odmieniony i na pewno nic w mym wygldzie nie wydao si zmienione. By moe, mylaem, ci ludzie, którzy odwiedzili mnie tego dnia, nale do innego gatunku ni ci, którzy przychodzili do zoo. Takie uzasadnienie nie zrobio na mnie wraenia; te dwie grupy byy identyczne pod kadym wzgldem, z wyjtkiem tego, e w jednej ludzie rozmawiali pomidzy sob, a w drugiej mówili do mnie. Nawet dwiki towarzyszce mówieniu byy takie same. To musiao by jednak co innego.

Nastpnej nocy powtórnie próbowaem rozwiza ten problem, rozumujc przy tym w nastpujcy sposób: Skoro nie nastpia adna zmiana we mnie i adna zmiana w nich, to znaczy, e co innego musiao ulec zmianie. Ja jestem taki sam i oni s tacy sami, zatem co innego nie jest takie samo. Patrzc na t spraw w taki sposób, widziaem tylko jedn odpowied: W zoo byo wiele goryli, tutaj jest zaledwie jeden. Czuem si tego rozumowania, ale nie potrafiem wyjani, dlaczego gocie mieliby zachowywa si w taki sposób w obecnoci wielu goryli, a w cakiem odmienny w obecnoci jednego goryla.

Nastpnego dnia usiowaem zwraca wiksz uwag na to, co zwiedzajcy mówi. Wkrótce zauwayem, e cho wypowiadaj róne sowa, jest wród nich jeden powtarzajcy si stale dwik, i on wydawa si przyciga moj uwag. Naturalnie, nie byem w stanie zaryzykowa odgadnicia jego znaczenia; nie dysponowaem niczym, co suyoby mi za kamie z Rosetty.

Wóz stojcy na prawo od mojego zamieszkany by przez szympansic z malestwem i-jak zauwayem - gocie przemawiali do niej w sposób podobny do tego, w jaki mówili do mnie. Dostrzegem take, e stosuj oni pewien inny powtarzajcy si dwik, by przycign jej uwag. Przy jej wozie woali: "Zsa-Zsa! Zsa-Zsa! Zsa-Zsa!" Przy moim wozie woali: "Goliat! Goliat! Goliat!"

Takimi drobnymi krokami doszedem do zrozumienia, e dwiki te w jaki tajemniczy sposób zwizane s bezporednio z nami jako konkretnymi osobnikami. Ty, który od urodzenia masz imi i który sdzisz, e nawet kady domowy piesek jest wiadom, i ma imi (co nie jest prawd), nie zdoasz poj, jak rewolucj w postrzeganiu spowodowao we mnie uzyskanie imienia. Nie byoby przesad stwierdzenie, i w tym momencie naprawd si narodziem... narodziem si jako osoba.

Od uwiadomienia sobie, i mam imi, do zrozumienia, e wszystko ma imi, by tylko drobny skok. Mona by sdzi, e zwierz zamknite w klatce ma niewielkie moliwoci poznania jzyka zwiedzajcych, ale tak nie jest. Menaerie przycigaj cae rodziny, a ja wkrótce spostrzegem, i rodzice nieustannie wicz swe dzieci w sztuce mówienia: "Popatrz, Johnny, to kaczka! Spróbuj powiedzie kaczka. Kacz-ka! Wiesz, jak mówi kaczka? Kaczka mówi kwa, kwa!"

Po kilku latach rozumiaem ju wikszo rozmów toczcych si w zasigu mego suchu, zauwayem jednak, i rozumieniu towarzyszy stae zadziwienie. Wiedziaem ju, e jestem gorylem, a Zsa-Zsa jest szympansem. Wiedziaem równie, e wszyscy mieszkacy wozów s zwierztami. Nie cakiem jednak potrafiem poj, co skada si na zwierz; nasi gocie, ludzie, dostrzegali wyran rónic pomidzy sob i zwierztami, a ja nie byem w stanie wyjani dlaczego. Jeli ju rozumiaem, co czyni nas zwierztami (a sdziem, e rozumiem), nie mogem poj, co powoduje, e oni nie s zwierztami.

Charakter naszej niewoli nie stanowi ju dla mnie tajemnicy, bo syszaem, jak objaniano to setkom dzieci. Wszystkie zwierzta tej menaerii yy pierwotnie w czym zwanym Dzik Natur, rozcigajc si na caym wiecie (czymkolwiek ten wiat by). Zabrano nas z tej Dzikiej Natury i zgromadzono w jednym miejscu, poniewa - z jakich dziwnych powodów - bylimy dla ludzi interesujcy. Trzymano nas w klatkach, poniewa bylimy "dzicy" i "niebezpieczni" - terminy te wywoyway u mnie kontuzj, w sposób oczywisty bowiem dotyczyy cech, których ja sam byem uosobieniem. Chc przez to powiedzie, e zawsze, gdy rodzice chcieli pokaza dzieciom szczególnie dzikie i niebezpieczne stworzenie, wskazywali na mnie. To prawda, e wskazywali równie na wielkie koty, ale poniewa ja nigdy nie widziaem kota poza klatk, nie byo to dla mnie zbyt owiecajce.

Ogólnie rzecz biorc, ycie w tej menaerii stanowio pewien postp w stosunku do ycia w zoo, a to dlatego, e nie byo ju tak beznadziejnie nudne. Nie przyszo mi do gowy, e mógbym mie jakie pretensje do moich opiekunów. Chocia bowiem mogli swobodniej porusza si, to jednak wydawali si przywizani do menaerii w takim samym stopniu jak my, a przecie nie miaem pojcia, i na zewntrz wiod zupenie inne ycie. Myl, i zostaem kiedy w sposób niesprawiedliwy pozbawiony naturalnego prawa, prawa do ycia w satysfakcjonujcy mnie sposób, miaa równie niewielk szans na pojawienie si w mej gowie jak prawo Boyle'a.

Miny jakie trzy czy cztery lata. Pewnego deszczowego dnia, kiedy nie byo zwiedzajcych, pojawi si u mnie szczególny go: samotny mczyzna, który zrobi na mnie wraenie zasuszonego starca, a który - jak si póniej okazao - by zaledwie po czterdziestce. Nawet sposób, w jaki si zblia, by szczególny. Stan w wejciu do menaerii, obejrza metodycznie kady wóz po kolei, potem skierowa si wprost ku mojemu. Zatrzyma si przed lin zawieszon pi stóp od klatki, wbi koniec laski w boto tu przed czubkami butów i wpatrzy si bacznie w moje oczy. Do tej pory wzrok ludzki nigdy nie wprawia mnie w zakopotanie, dlatego te z cakowitym spokojem odwzajemniem jego spojrzenie. Przez dug chwil ja siedziaem, a on stal bez najmniejszego ruchu. Pamitam uczucie jakiego niezwykego podziwu dla tego czowieka, znoszcego ze stoickim spokojem wod spywajc po twarzy i wsikajc w ubranie.

Wreszcie wyprostowa si i skin gow, jak gdyby doszed w kocu do jakiego pieczoowicie rozwaanego wniosku.

- Ty nie jeste Goliatem - powiedzia.

Co rzekszy, odwróci si i nie ogldajc si na boki, odmaszerowa t sam drog, któr przyszed.

4

Byem, co atwo sobie wyobrazi, gboko wstrznity. Nie jestem Goliatem. Có to mogo oznacza: nie by Goliatem.

Nie przyszo mi do gowy, eby powiedzie: "Jeli nie jestem Goliatem, to kim wobec tego jestem?" Czowiek zadaby takie pytanie, poniewa wiedziaby, e niezalenie od tego, jak brzmi jego imi, jest bez wtpienia kim. Ja tego nie wiedziaem.

Wrcz przeciwnie, wydawao mi si, e skoro nie jestem Goliatem, to musz by po prostu nikim.

Chocia wzrok tego obcego nigdy przedtem nie spocz na mnie, ani przez jedn chwil nie wtpiem, i jego sowa maj szczególne znaczenie. Tysice nazyway mnie Goliatem - nawet ci, którzy, podobnie jak pracownicy menaerii, dobrze mnie znali - ale nie w tym rzecz, to si zupenie nie liczyo. Obcy nie powiedzia: "Twoje imi nie brzmi Goliat". On rzek: "T y nie jeste Goliatem". To ogromna rónica. Poczuem (chocia wówczas nie potrafibym wyrazi tego w taki sposób), e moja wiadomo wasnej osobowoci bya dotychczas iluzj.

Zapadem w stan jakiego odrtwienia, w którym nie byem ani w peni wiadomy, ani te wiadomoci pozbawiony. Dozorca przyniós poywienie, ale zignorowaem go. Zapada noc, ja jednak nie zasnem. Deszcz przesta pada i wzeszo soce, a ja tego w ogóle nie zauwayem. Wkrótce pojawiy si tumy zwiedzajcych, krzyczce jak zwykle: "Goliat! Goliat! Goliat!", ale nie zwracaem na to najmniejszej uwagi.

Mino kilka dni. Pewnego wieczoru, po zamkniciu menaerii dla publicznoci, wypiem wod ze swojej miski i wkrótce zasnem - do wody dodano bardzo silny rodek uspokajajcy. O wicie przebudziem si w jakiej obcej klatce. W pierwszej chwili, z powodu jej duych rozmiarów i dziwnego ksztatu, nawet nie rozpoznaem w niej klatki. Bya okrga i otwarta na wszystkie strony; jak zrozumiaem póniej, by to pawilon widokowy, zmodyfikowany tak, by suy wiadomemu celowi. Nie liczc duego, biaego domu opodal, pawilon ten sta samotnie porodku atrakcyjnego parku, który - jak sobie wyobraaem - rozciga si a po krace ziemi.

Nie upyno zbyt wiele czasu, nim wymyliem powód tych dziwnych przenosin. Ludzie odwiedzajcy menaeri przychodzili tam, spodziewajc si, przynajmniej po czci, e zobacz goryla o imieniu Goliat; na jakiej podstawie mogli si tego spodziewa, nie potrafiem odgadn, jednake tego wanie bez wtpienia oczekiwali. Kiedy waciciel menaerii dowiedzia si, e ja tak naprawd Goliatem nie jestem, nie móg ju duej wystawia mnie jako Goliata i nie majc innego wyboru, zmuszony by mnie stamtd odesa. Nie wiedziaem, czy ma mi by z tego powodu przykro, czy te nie; mój nowy dom by o wiele przyjemniejszy od wszystkiego, co widziaem od czasu opuszczenia Afryki, lecz bez tych codziennych bodców, jakich dostarczay tumy, móg si wkrótce sta jeszcze bardziej bolenie nudny ni zoo, gdzie przynajmniej miaem towarzystwo innych goryli. Cigle jeszcze dumaem nad tym problemem, kiedy - wczesnym przedpoudniem - podniosem wzrok i stwierdziem, e nie jestem sam. Jaki czowiek sta tu za prtami, jego sylwetka czerniaa na tle odlegego, owietlonego socem domu. Zbliyem si ostronie i, ku swemu zaskoczeniu, rozpoznaem go.

Jak gdyby odgrywajc ponownie nasze poprzednie spotkanie, patrzylimy sobie przez kilka dugich chwil w oczy: ja - siedzc na pododze klatki, on - wspierajc si na swej lasce. Zobaczywszy go w suchym i wieym odzieniu, zrozumiaem, e nie jest starcem, za jakiego go wówczas wziem. Twarz mia pocig, smag i kocist, oczy ponce, a jego usta zdaway si wyraa jak gorzk wesoo. Wreszcie skin gow, dokadnie tak samo jak poprzednio, i powiedzia:

- Tak, miaem racj. Nie jeste Goliatem. Jeste Izmaelem.

I znów, zupenie jak gdyby wszystko, co wane, zostao ostatecznie ustalone, odwróci si i odszed.

A ja ponownie doznaem ogromnego wstrzsu, tym razem jednak za spraw gbokiej ulgi, zostaem bowiem wybawiony z niebytu. Wicej nawet, ten bd, który spowodowa, i przez tak wiele lat yem jako niewiadomy oszust, zosta wreszcie naprawiony. Staem si osob - nie ponownie, ale po raz pierwszy.

Zeraa mnie ciekawo dotyczca mego zbawcy. Nie kojarzyem go z moimi przenosinami z tamtej menaerii do tego czarujcego belwederu, gdy niezdolny jeszcze byem nawet do tego najbardziej prymitywnego z sofizmatów: post hoc, ergo propter hoc. By dla mnie istot nadprzyrodzon. Dla umysu gotowego do przyjcia mitologii by on zacztkiem tego, co rozumie si przez bosko. Dwukrotnie pojawi si na krótko w mym yciu - i dwukrotnie pojedynczym stwierdzeniem dokona we mnie przemiany. Usiowaem odnale znaczenie kryjce si za tymi spotkaniami, a odnajdywaem jedynie pytania. Czy czowiek ten przyby do menaerii w poszukiwaniu Goliata, czy mnie? Czy przyby, bo mia nadziej, e jestem Goliatem, czy dlatego, e podejrzewa, i Goliatem nie jestem? W jaki sposób odnalaz mnie tak szybko w zupenie nowym miejscu? Nie miaem pojcia, jak ludzie potrafi przekazywa sobie informacje; skoro byo powszechnie wiadomo, e mona mnie znale w menaerii (co wydawao si do oczywiste), to czy jest równie ogólnie wiadome, e teraz mona mnie znale tutaj? Pomimo tych wszystkich pyta nie znajdujcych odpowiedzi pozostawao faktem, i ta niesamowita istota odnalaza mnie dwukrotnie, po to, by zwróci si do mnie w nie majcy precedensu sposób - jako do osoby. Byem przekonany, e ustaliwszy spraw mej tosamoci, zniknie z mego ycia na zawsze; có wicej miaaby uczyni?

Niewtpliwie masz podstawy, by przypuszcza, i wszystkie te poczynione w niemym podziwie spostrzeenia to czysta fantazja. Niemniej prawda (taka, jak póniej poznaem) nie bya ani troch mniej fantastyczna.

Mój dobroczyca by majtnym ydowskim kupcem z tego miasta, nazywa si Walter Sokolow. Tamtego dnia, kiedy odkry mnie w menaerii, spacerowa po deszczu w ponurym, samobójczym nastroju, który opanowa go kilka miesicy wczeniej, gdy dowiedzia si ponad wszelk wtpliwo, i caa jego rodzina zgina w nazistowskim holokaucie. Nogi same poniosy go do usytuowanego na skraju miasta wesoego miasteczka i wszed na jego teren bez adnego konkretnego celu. Z powodu deszczu wikszo gabinetów i innych atrakcji bya nieczynna, co przydawao temu miejscu atmosfery kompletnego opuszczenia, atmosfery tak doskonale pasujcej do jego wasnej melancholii. Wreszcie dotar do menaerii, której najwiksze atrakcje reklamowane byy seri ponurych malowide. Jedno z nich, bardziej jeszcze ponure od reszty, przedstawiao goryla Goliata wymachujcego niczym broni zmasakrowanym ciaem jakiego afrykaskiego tubylca. Walter Sokolow, mylc by moe, i goryl o imieniu Goliat jest trafnym symbolem nazistowskiego olbrzyma, zajtego wówczas miadeniem rasy Dawida, doszed do wniosku, e byoby satysfakcjonujce ujrze takiego potwora za kratami.

Wszed do rodka, podszed do mego wozu i patrzc mi w oczy, odkry, e nie ma adnego zwizku midzy mn a krwioerczym potworem z malowida, a ju tym bardziej nic mnie nie czy z filistyskim drczycielem jego rasy. Stwierdzi, i ogldanie mnie za kratami nie przynosi mu adnej satysfakcji. Przeciwnie, w donkichotowskim gecie poczucia winy i wyzwania postanowi wycign mnie z klatki i uczyni ze mnie jak ndzn namiastk rodziny, której nie udao mu si wyratowa z klatki, jak bya wówczas Europa. Waciciel menaerii z chci przysta na sprzeda; równie chtnie pozwoli panu Sokolowowi wynaj pracownika, który si mn przedtem opiekowa. Waciciel by bowiem realist; w sytuacji, kiedy przystpienie Ameryki do wojny byo nieuchronne, takie objazdowe przedsibiorstwo jak to musiaoby albo spdzi ca wojn na zimowych kwaterach, albo po prostu znikn.

Udzieliwszy mi jednego dnia na oswojenie si z nowym otoczeniem, pan Sokolow powróci, by si ze mn zapozna. Poleci memu opiekunowi, by pokaza mu, co naley robi, poczynajc od przygotowania pokarmu, a na sprztaniu klatki koczc. Spyta go take, czy uwaa mnie za niebezpieczne zwierz. Pracownik owiadczy, e jestem niczym jaka maszyna - niebezpieczny nie tyle z usposobienia, co za spraw samych rozmiarów i siy.

Mniej wicej po godzinie pan Sokolow odesa go, po czym w milczeniu przez dug chwil patrzylimy na siebie, jak to ju wczeniej czynilimy dwukrotnie. Wreszcie - niechtnie, jak gdyby pokonujc jak nieatw wewntrzn barier - zacz do mnie mówi, nie w ten typowy dla zwiedzajcych menaeri, artobliwy sposób, ale raczej tak jak przemawia si do wiatru albo do obmywajcych brzeg fal, wypowiadajc to, co musi zosta powiedziane, lecz nie moe by syszane przez innych. Kiedy wylewa swe ale, obwiniajc si za wszelakie nieszczcia, zapomina stopniowo o potrzebie zachowania ostronoci. Po godzinie sta oparty o moj klatk, zaciskajc do na stalowym prcie. Pogrony w mylach patrzy w ziemi, a ja, wykorzystujc t sposobno, by wyrazi swe wspóczucie, wycignem rami i delikatnie pogadziem zbielae kostki jego zacinitej doni. Odskoczy przeraony i zaskoczony, ale napotkawszy mój wzrok, przekona si, i gest ten pozbawiony by groby.

Z czujnoci wyostrzon tym dowiadczeniem zacz podejrzewa, i posiadam prawdziw inteligencj, a kilka prostych testów przekonao go o tym w zupenoci. Udowodniwszy sobie, e rozumiem jego sowa, wycign przedwczesny wniosek (podobnie jak póniej czynili to inni pracujcy z naczelnymi), i mógbym wydobywa wasne sowa. Krótko mówic, postanowi nauczy mnie mowy. Pomin milczeniem bolesne i upokarzajce miesice, które nastpiy po tej decyzji. aden z nas nie rozumia, e trudnoci s nie do pokonania, gdy natura nie obdarzya mnie podstawowymi narzdami mowy. Nie rozumiejc tego, pracowalimy mozolnie, liczc na to, e którego dnia umiejtno ta pojawi si w sposób magiczny, jeli tylko wykaemy si dostateczn wytrwaoci. W kocu jednak nadszed dzie, kiedy nie mogem ju cign tego duej i w udrce niemonoci wypowiedzenia si przekazaem mu to myl, uywajc caej psychicznej mocy, jak dysponowaem. Osupia - podobnie jak ja, kiedy zauwayem, i usysza mój bezgony krzyk.

Nie zamierzam ci zanudza opisem wszystkich etapów postpu, który zacz si, kiedy ju ustanowilimy pomidzy sob czno, bo, jak sdz, nietrudno je sobie wyobrazi. Przez cae nastpne dziesiciolecie uczy mnie wszystkiego, co wiedzia o wiecie i wszechwiecie, i o historii ludzkoci, a kiedy moje pytania wykraczay poza jego wiedz, studiowalimy wspólnie dane zagadnienia. Kiedy za moje studia poniosy mnie poza dziedziny interesujce dla niego, z ochot zosta mym asystentem i wyszukiwa ksigi i informacje tam, gdzie ja, z oczywistych powodów, sign nie mogem.

Zaabsorbowanie problemami zwizanymi z moj edukacj pozwolio memu dobroczycy zapomnie o torturowaniu si wyrzutami sumienia, dziki czemu stopniowo wydobywa si ze swego przygnbienia. Na pocztku lat szedziesitych byem niczym czsty go, który nie wymaga zbytniej troskliwoci i uwagi ze strony gospodarza, zatem pan Sokolow na nowo rozpocz ycie towarzyskie, z atwym do przewidzenia rezultatem - wkrótce znalaz si w sidach czterdziestoletniej kobiety; nie widziaa ona przeciwwskaza, by nie uczyni z niego odpowiadajcego jej wymaganiom ma. W rzeczywistoci on sam nie by maestwu niechtny, ale popeni okropny bd, przygotowujc si do niego: postanowi, e nasz szczególny zwizek zostanie przed jego on utrzymany w tajemnicy. Jak na tamte czasy nie bya to jaka nadzwyczajna decyzja, a ja nie byem do dowiadczony w takich sprawach, by przewidzie, i jest ona bdna.

Przeprowadziem si z powrotem do pawilonu natychmiast po jego modernizacji, pozwalajcej podtrzymywa te cywilizowane nawyki, jakich nabraem. Jednake pani Sokolow od pierwszych chwil widziaa we mnie nietypowe i niepokojce zwierz domowe i zacza nalega, by mnie usun. Na szczcie mój dobroczyca zwyk by postpowa zgodnie ze swymi przekonaniami i da jasno do zrozumienia, i adne proby czy groby nie zmieni warunków, jakie dla mnie stworzy.

Kilka miesicy po lubie wpad, eby powiedzie mi, i jego ona, podobnie jak Abrahamowa Sara, wkrótce na staro obdarzy go potomkiem.

- Nie spodziewaem si niczego podobnego, kiedy dawaem ci imi Izmael - powiedzia. - Bd jednak pewien, e nie pozwol jej wygna ci z mego domu, tak jak Sara wygnaa twego imiennika z domu Abrahama. - Niemniej, sprawio mu wyran przyjemno poinformowanie mnie, e jeli narodzi si chopiec, nazwie go Izaak.

Sprawy potoczyy si za tak, i urodzia si dziewczynka, któr nazwano Rachela.

5

W tym miejscu Izmael przerwa na dusz chwil opowie i zamkn oczy, a ja zaczem si zastanawia, czy przypadkiem nie zasn. Wreszcie jednak pocign sw opowie.

- Mdrze czy niemdrze, mój dobroczyca postanowi, e bd mentorem dziewczynki, a ja (mdrze czy niemdrze) zachwycony byem szans sprawienia mu w taki sposób przyjemnoci. Przebywajc na rkach ojca, Rachela spdzaa prawie tyle samo czasu ze mn, ile z wasn matk, co, naturalnie, nie poprawiao mego wizerunku w oczach tej ostatniej. Poniewa byem w stanie przemawia do Racheli jzykiem bardziej bezporednim ni mowa, mogem j uspokaja i rozbawia w sytuacjach, w których innym si to nie udawao. Stopniowo wytworzya si pomidzy nami wi, któr mona by porówna do wizi midzy blinitami jednojajowymi - tyle e ja byem bratem, zabawk, nauczycielem i niak w jednej osobie.

Pani Sokolow z niecierpliwoci oczekiwaa chwili, w której Rachela pójdzie do szkoy, liczya bowiem na to, i nowe zainteresowania oddal dziewczynk ode mnie. Kiedy tak si jednak nie stao, ponowia sw kampani o odesanie mnie jak najdalej, przepowiadajc, e moja obecno zaszkodzi spoecznemu rozwojowi dziecka. Jednake rozwój spoeczny Racheli nie ucierpia, a w szkole podstawowej przeskoczya a trzy klasy; przed ukoczeniem dwudziestu lat uzyskaa magisterium z biologii. Niemniej, po tylu latach rzekomych przeszkód w sprawach zarzdzania wasnym domem, pani Sokolow nie potrzebowaa ju adnego konkretnego powodu, by yczy sobie mojego zniknicia. Po mierci mego dobroczycy w roku 1985 sama Rachela zostaa moim protektorem. Nie mogem ju duej mieszka w pawilonie. Wykorzystujc fundusze, które wanie na ten cel przeznaczy w testamencie ojciec, Rachela przeniosa mnie do wczeniej przygotowanej samotni.

I znów Izmael zamilk na kilka chwil, po czym cign opowie:

- W nastpnych latach nic nie ukadao si zgodnie z planami czy nadziejami. Stwierdziem, e usunicie si do samotni nie daje mi satysfakcji; spdziwszy praktycznie w samotnoci cae dotychczasowe ycie, chciaem teraz znale si w samym centrum waszej cywilizacji i wystawiaem na cig prób cierpliwo mojej protektorki, zmuszajc j do stosowania coraz to nowych, bardzo kopotliwych rozwiza, byle tylko osign swój cel. Jednoczenie pani Sokolow nie zamierzaa da za wygran i przekonaa nawet sd, aby zmniejszy o poow fundusze przeznaczone na moje doywotnie utrzymanie.

Dopiero w roku 1989 wszystko stao si dla mnie jasne. W tym bowiem roku zrozumiaem wreszcie, i moim nie spenionym powoaniem jest naucza, i wreszcie te opracowaem system umoliwiajcy mi egzystowanie w tym miecie w stosunkowo znonych warunkach.

Skin gow, by da mi do zrozumienia, e to ju koniec opowieci... czy te tej jej czci, któr zamierza mi wyjawi.

6

Bywaj chwile, kiedy to, e ma si zbyt duo do powiedzenia, moe czowiekowi odj mow równie skutecznie jak to, e ma si do powiedzenia zbyt mao. Nie potrafiem znale odpowiednich sów, które mogyby stanowi adekwatn, a wdziczn reakcj na tak opowie. W kocu zadaem pytanie ani mniej, ani bardziej bezmylne od tuzina innych cisncych mi si na usta.

- I wielu miae uczniów?

- Miaem czterech i z ca czwórk poniosem klsk.

- Och. A dlaczego?

Zamkn oczy i zamyli si na chwil.

- Poniosem klsk, poniewa nie doceniem trudnoci tego, czego usiowaem nauczy... i poniewa nie rozumiaem dostatecznie umysów moich uczniów.

- Rozumiem - powiedziaem. - A czego tak naprawd nauczasz?

Izmael wybra gazk ze znajdujcej si po jego prawej stronie sterty, obejrza j, a potem zacz skuba, patrzc przy tym ociaym wzrokiem w moje oczy. Wreszcie odezwa si:

- Znasz moj histori; jak sdzisz, do nauczania jakiego przedmiotu mam najlepsze kwalifikacje? Zamrugaem i odpowiedziaem, e nie wiem.

- Naturalnie, e wiesz. Mój przedmiot nazywa si niewola.

- Niewola?

- Zgadza si.

Milczaem przez chwil, a potem powiedziaem:

- Usiuj wykombinowa, co to moe mie wspólnego z ratowaniem wiata. Izmael zastanowi si.

- Dla ludzi twojej cywilizacji, którzy chc ten wiat zniszczy?

- Którzy chc go zniszczy? O ile wiem, nie ma ludzi, którzy chc zniszczy ten wiat.

- A przecie go niszczycie, kady z was. Kady z was codziennie przyczynia si do niszczenia wiata.

- Tak, to prawda.

- Dlaczego tego nie przerwiecie?

Wzruszyem ramionami.

- Mówic szczerze, nie wiemy jak.

- Jestecie niewolnikami systemu cywilizacyjnego, który, w pewnym sensie, zmusza was do mszczenia wiata, abycie sami mogli y.

- Tak, tak to mniej wicej wyglda.

- A zatem, jestecie niewolnikami... i uczynilicie niewolnikiem sam wiat. Taka jest wanie stawka, nieprawda?... wasza niewola i niewola wiata.

- Tak, tak wanie jest. Ja po prostu nigdy o tym nie mylaem w taki sposób.

- I ty sam jeste niewolnikiem w sensie osobistym, czy nie?

- A niby jak?

Izmael umiechn si, ukazujc zby w kolorze koci soniowej. A do tej chwili nie miaem pojcia, e potrafi si umiecha.

- Owszem - powiedziaem - mam wraenie, e jestem niewolnikiem, nie potrafi jednak wyjani, skd si ono bierze.

- Kilka lat temu, bye wówczas dzieckiem i by moe tego nie pamitasz, wielu modych ludzi w tym kraju odnosio podobne wraenie. Dokonali pomysowego i niezbyt zorganizowanego wysiku, by z tej niewoli uciec, ale ponieli klsk, poniewa nie umieli znale krat klatki. Jeli nie potrafisz stwierdzi, co trzyma ci w zamkniciu, wola wydostania si na zewntrz sabnie i nie prowadzi ju do celu.

- Tak, tak to mniej wicej rozumiem.

Izmael skin gow.

- No dobrze, ale jaki to ma zwizek z ratowaniem wiata?

- wiat nie przetrwa zbyt dugo jako niewolnik ludzkoci. Czy to wymaga wyjanie?

- Nie. Przynajmniej jeli chodzi o mnie.

- Sdz, e poród was jest wielu takich, którzy z radoci uwolniliby ten wiat.

- Zgadzam si.

- Co ich powstrzymuje?

- Nie wiem.

- Nie potrafi znale krat tej klatki: wanie to ich powstrzymuje.

- Tak. Rozumiem - powiedziaem. A potem spytaem: - I co teraz?

Izmael ponownie si umiechn.

- Skoro ja opowiedziaem ci histori, która wyjania, jak si tutaj znalazem, by moe ty powiniene uczyni podobnie.

- Co masz na myli?

- e by moe opowiesz mi histori, która wyjani, w jaki sposób t y si tutaj znalaze.

- O! - wykrzyknem. - Daj mi cho chwil na zastanowienie.

- Ile tylko sobie yczysz - odpar powanie.

7

- Kiedy, bdc jeszcze na uczelni - zaczem w kocu - napisaem prac na zajcia z filozofii. Nie pamitam dokadnie tematu... co z epistemologii. Wyraziem w tej pracy z grubsza co takiego:

Wyobramy sobie, e nazici nie przegrali wojny. Wygrali i wietnie im si powodzio. Opanowali cay wiat i starli z jego powierzchni wszystkich ydów, wszystkich Cyganów, czarnych, Hindusów i Indian amerykaskich. Potem, kiedy si ju z tym uporali, zgadzili Rosjan i Polaków, i Czechów, i Morawian, i Bugarów, i Serbów, i Chorwatów - wszystkich Sowian. Nastpnie zajli si Polinezyjczykami i Koreaczykami, i Chiczykami, i Japoczykami - wszystkimi ludami Azji. To im zajo duo, bardzo duo czasu, ale kiedy ju skoczyli, wszyscy na wiecie byli stuprocentowymi Aryjczykami i wszyscy byli bardzo, ale to bardzo szczliwi. Naturalnie, podrczniki szkolne nie wspominay ju adnej rasy z wyjtkiem aryjskiej ani adnego innego jzyka poza niemieckim, ani te adnej religii poza hitleryzmem, ani adnego innego politycznego systemu jak tylko narodowy socjalizm. Nie miaoby to zreszt sensu. Po kilku pokoleniach nikt nie umieciby niczego innego w podrcznikach, nawet gdyby tego chciano, poniewa nikt nie zna innej rzeczywistoci.

W kadym razie pewnego dnia na uniwersytecie Nowy Heidelberg w Tokio rozmawiao z sob dwu modych studentów. Obaj byli przystojni w typowo aryjski sposób, ale jeden z nich wyglda na jako dziwnie zaniepokojonego i niezadowolonego. To by Kurt. Jego przyjaciel spyta: "O co chodzi, Kurt? Czemu jeste cigle taki przygnbiony i osowiay?" Kurt odpar: "Powiem ci, Hans. Jest co, co mnie gnbi... i to bardzo". Przyjaciel zapyta, có to takiego. "Rzecz w tym - powiedzia Kurt - e nie potrafi si pozby zwariowanego przeczucia, e jest jaki drobiazg, co do którego jestemy okamywani". I tym koczya si ta praca.

Izmael skin gow.

- A co twój nauczyciel o tym sdzi?

- Chcia wiedzie, czy mam takie samo dziwaczne odczucie jak ów Kurt. Kiedy powiedziaem, e tak, chcia wiedzie, w jakiej sprawie, wedug mnie, jestemy okamywani. Odpowiedziaem: "A skd niby miabym wiedzie? Nie jestem przecie w lepszej sytuacji ni Kurt". Naturalnie, on uwaa, e nie mówi powanie. Zaoy, e jest to jedynie takie sobie wiczenie z epistemologii.

- A zastanawiasz si jeszcze, czy bye okamywany?

- Tak, jednak ju nie z tak desperacj jak wówczas.

- Nie z tak desperacj? A niby dlaczego?

- Poniewa stwierdziem, e praktycznie rzecz biorc, nie ma to wielkiego znaczenia. Czy jestemy okamywani, czy te nie, musimy i tak wstawa rano i i do pracy, i paci rachunki, i robi ca t reszt.

- Chyba e wszyscy zaczlibycie podejrzewa, e jestecie okamywani... i wszyscy bycie odkryli, na czym to kamstwo polega.

- Co masz na myli?

- Gdyby ty sam odkry, gdzie tkwi owo kamstwo, wówczas - zapewne masz racj - nie miaoby to wikszego znaczenia. Ale gdybycie wszyscy to odkryli, mona by sobie wyobrazi, e miaoby to ogromne znaczenie.

- To prawda.

- Zatem powinnimy mie nadziej, e tak wanie si stanie.

Chciaem zapyta, co przez to rozumie, on jednake uniós sw tward, czarn, skórzast do i rzek:

- Jutro.

8

Tamtego wieczoru poszedem na spacer. Rzadko udaj si na spacer dla samego spaceru. W mieszkaniu odczuwaem niezrozumiay niepokój. Musiaem z kim porozmawia, usysze jakie uspokajajce sowa. A moe chciaem wyzna swój grzech: znów miaem nieczyste myli o ratowaniu wiata. A moe adna z tych rzeczy... moe obawiaem si, e ni. Czasami we nie unosz si w powietrzu i wówczas za kadym razem powtarzam sobie: "Nareszcie... to si dzieje na jawie, nie we nie".

W kadym razie musiaem z kim porozmawia, a byem sam. To moja normalna sytuacja, z wyboru... przynajmniej tak sobie mówi. Zwyke znajomoci nie przynosz mi zadowolenia, a niewielu ludzi gotowych jest przyj ciar i ryzyko przyjani, tak jak j sobie wyobraam.

Ludzie mówi, i jestem zgorzkniaym mizantropem, a ja powiadam, e prawdopodobnie maj racj. Jakikolwiek spór, na jakikolwiek zreszt temat, zawsze wydawa mi si strat czasu.

Nastpnego ranka obudziem si i pomylaem: a jednak to móg by sen. We nie mona przecie spa, a nawet we nie ni. Kiedy wykonywaem codzienne czynnoci - przygotowanie niadania, jedzenie, mycie - serce gwatownie walio mi w piersi. Wydawao si, e mówi: jak moesz udawa, e nie jeste przeraony?

Czas mija. Pojechaem do ródmiecia. Budynek sta jak przedtem. Biuro na kocu korytarza na parterze te cigle tam byo i drzwi cigle nie byy zamknite na klucz.

Kiedy je otworzyem, ostra wo Izmaela uderzya we mnie jak grom. Na mikkich nogach podszedem do fotela i usiadem.

Izmael przyglda mi si badawczo przez ciemn szyb, jak gdyby si zastanawia, czy mam do si, by dao si ze mn poprowadzi powan rozmow. Kiedy podj decyzj, rozpocz bez adnych wstpów; jak si póniej przekonaem, taki wanie by jego styl.

DWA

1

- Zastanawiajce - powiedzia - e to mój dobroczyca obudzi we mnie zainteresowanie problemem niewoli, a nie, jakby si mogo wydawa, moje wasne pooenie. Jak pewnie zaznaczyem ju we wczorajszej opowieci, mia on obsesj zwizan z wydarzeniami, które wówczas rozgryway si w nazistowskich Niemczech.

- Tak, tego si domylaem.

- Z twojej za opowiastki o Kurcie i Hansie wnioskuj, e studiujesz ycie ludnoci niemieckiej pod rzdami Hitlera.

- Studiuj? Nie, nie nazwabym tego a tak. Przeczytaem kilka znanych powszechnie ksiek: pamitniki Speera, Powstanie i upadek Trzeciej Rzeszy, i tak dalej, a take kilka prac na temat samego Hitlera.

- W takim razie jestem przekonany, e rozumiesz, co tak bardzo pan Sokolow chcia mi pokaza: e nie tylko ydzi byli niewolnikami pod rzdami Hitlera. Cay naród niemiecki by jednym wielkim niewolnikiem, wcznie z entuzjastycznymi zwolennikami wodza. Niektórzy nienawidzili tego, co robi, inni po prostu robili swoje, a jeszcze inni wietnie prosperowali, niemniej wszyscy byli niewolnikami.

- Chyba wiem, co masz na myli.

- Co takiego utrzymywao ich w stanie niewoli?

- No có... terror, jak sdz.

Izmael pokrci przeczco gow.

- Musiae przecie widzie filmy z przedwojennych zjazdów i zlotów, podczas których tysice pieway i wznosiy okrzyki jak jeden m. To nie terror ciga ich na te wita jednoci i potgi.

- To prawda. Zatem musz powiedzie, e bya to charyzma Hitlera.

- O tak, niewtpliwie j posiada. Jednake charyzma przyciga jedynie ludzk uwag. Kiedy ju skupi si uwag, trzeba mie ludziom co do powiedzenia. A có takiego mia do przekazania narodowi niemieckiemu Adolf Hitler? Bez wikszego przekonania zastanawiaem si nad tym przez kilka chwil.

- Poza spraw ydowsk nie znajduj adnej odpowiedzi na to pytanie.

- Mia im do przekazania pewn opowie.

- Opowie?

- Opowie, zgodnie z któr rasa aryjska, a ludno niemiecka w szczególnoci, zostaa wyzuta z przynalenego jej, prawowitego miejsca na wiecie, zostaa sptana, opluta, zgwacona oraz wbita w ziemi obcasami skundlonych ras, komunistów i ydów. Historyjk, w której pod przewodnictwem Adolfa Hitlera rasa aryjska zerwie pta, zemci si na ciemizcach, oczyci ludzko i odzyska przynalene jej miejsce pana wszystkich ras.

- To prawda.

- Moe ci si teraz wydawa niewiarygodne, e znaleli si ludzie, których porway te bzdury, jednake po niemal dwudziestu latach ponienia i cierpienia, stanowicego rezultat pierwszej wojny wiatowej, miay one dla Niemców ogromn si przycigania, wzmocnion nadto nie tylko zwykymi rodkami propagandy, lecz równie bardzo intensywnym programem edukacyjnym dla modych i reedukacyjnym dla starszych.

- To prawda.

- Jak powiadam, wielu byo w Niemczech ludzi, którzy widzieli w tej opowiastce jedynie ordynarn mitologi. Niemniej byli ni oczarowani z tego prostego powodu, e wikszo wokó nich uwaaa, i brzmi ona wspaniale i gotowa bya odda ycie, by j urzeczywistni. Rozumiesz, co mam na myli?

- Chyba tak. Nawet jeli osobicie nie bye oczarowany t opowieci, to i tak stawae si jej niewolnikiem, bowiem ludzie wokó ciebie czynili ci tym niewolnikiem. Bye jak zwierz porwane przez pdzce w panice stado.

- Zgadza si. Nawet jeeli prywatnie uwaae to wszystko za szalestwo, musiae odgrywa swoj rol, musiae zaj swe miejsce w historii. Jedynym sposobem, by tego unikn, bya ucieczka z Niemiec.

- Rzeczywicie.

- Czy rozumiesz, dlaczego mówi ci to wszystko?

- Chyba tak, ale nie jestem tak cakiem pewien.

- Mówi ci to, poniewa ludzie nalecy do twego krgu kulturowego znajduj si, z grubsza rzecz biorc, w takiej samej sytuacji. Podobnie jak ludzie w nazistowskich Niemczech, s niewolnikami pewnej opowieci.

Siedziaem przez chwil w milczeniu, mrugajc.

- Nie znam adnej takiej opowieci - wykrztusiem wreszcie.

- Chcesz powiedzie, e nigdy jej nie syszae?

- Zgadza si.

Izmael skin gow.

- Bo nie ma potrzeby, by jej wysuchiwa. Nie ma potrzeby nazywania jej czy dyskutowania o niej. Kady z was zna j na pami, nim skoczy sze, siedem lat. Czarny i biay, chopiec i dziewczynka, bogaty i biedny, chrzecijanin i yd, Amerykanin i Rosjanin, Norweg i Chiczyk, wszyscy j syszycie. I suchacie jej nieustannie, gdy wszelkie media propagandy, wszelkie media edukacji nieustannie j nadaj. Nie ma potrzeby jej wysuchiwa. Jest cigle obecna w szumie ta i nie ma potrzeby zwraca na ni szczególnej uwagi. Tak naprawd to mona stwierdzi, e - przynajmniej pocztkowo - trudno jest na ni zwraca uwag. Jest niby szum odlegego, bez przerwy pracujcego silnika; staje si dwikiem, którego si ju nie syszy.

- To bardzo interesujce - powiedziaem. - Ale troch trudno w to uwierzy.

Oczy Izmaela przymkny si w pobaliwym umiechu.

- Wiara nie jest tutaj konieczna. Kiedy si zna t historyjk, syszy si j w waszej cywilizacji wszdzie, ale pewnie zdziwi ci fakt, i ludzie wokó ciebie praktycznie jej nie sysz, a jedynie biernie j sobie przyswajaj.

2

- Wczoraj powiedziae, i masz wraenie, e jeste niewolnikiem. Pozostajesz pod takim wraeniem, istnieje bowiem ogromna presja, by zaj w tej opowieci, któr twoja cywilizacja odgrywa na scenie wiata, swoje miejsce... jakiekolwiek zreszt miejsce. Presja ta wywierana jest na wiele rónych sposobów, na wielu rónych poziomach, ale zasadniczo opiera si na jednym: tym, którzy odmawiaj zajcia wyznaczonego im miejsca, odmawia si poywienia.

- Tak, tak wanie jest.

- Niemiec, który nie móg si zmusi do zajcia miejsca w opowiastce Hitlera, mia jakie tam wyjcie: móg chociaby z Niemiec wyjecha. Ty nie masz takiej moliwoci. Gdziekolwiek si udasz, stwierdzisz, e odgrywa si tam ta sama opowie i jeli nie wemiesz w niej udziau, nie bdziesz mia co je.

- To prawda.

- Matka Kultura uczy ci, e tak wanie powinno by. Wyjwszy kilka tysicy niecywilizowanych dzikusów porozrzucanych tu i ówdzie, wszyscy mieszkacy Ziemi odgrywaj teraz swoje role w tej opowieci. Czowiek zosta zrodzony do ich odgrywania. Odstpienie od gry byoby rezygnacj z przynalenoci do rodzaju ludzkiego i wypraw w niebyt. Twe miejsce jest tutaj. Twoim zadaniem jest uczestnictwo w tej historyjce, wnoszenie swojego wkadu, a nagrod jest poywienie. Nie ma miejsca na nic innego. Wyj poza nawias tej opowieci to tyle, co wypa z tego wiata. Nie istnieje adne inne wyjcie prócz mierci.

- Tak, na to wyglda.

Izmael zamyli si na chwil.

- Wszystko to jest zaledwie wstpem do naszej pracy. Chciaem, by tego wysucha, poniewa powiniene mie niejakie pojcie, w co si angaujesz. Kiedy ju si nauczysz sysze gos Matki Kultury buczcej gdzie w tle, paplajcej w kóko sw opowiastk ludziom z twego krgu kulturowego, nigdy ju nie przestaniesz by jej wiadomy. Gdziekolwiek si udasz, zawsze bdziesz odczuwa pokus, by powiedzie otaczajcym ci ludziom: "Jak moecie tego sucha i nie rozpozna, co to naprawd jest?" A kiedy to uczynisz, ludzie popatrz na ciebie dziwnym wzrokiem i bd si zastanawia, o czym, do diaba, ten facet gada. Innymi sowy, jeli udasz si wraz ze mn w t edukacyjn podró, wyalienujesz si i staniesz si obcy dla ludzi wokó ciebie: dla przyjació, rodziny, byych wspópracowników i tak dalej.

- To jestem w stanie znie - powiedziaem, nie wdajc si w szczegóy.

3

- Moim najbardziej rozdzierajcym serce i nieosigalnym pragnieniem jest móc, podobnie jak ty, swobodnie i dyskretnie podróowa po twoim wiecie: wyj na ulic, przywoa taksówk, która zabraaby mnie na lotnisko, gdzie wsiadbym do samolotu leccego do Nowego Jorku, Londynu czy Florencji. Duo miejsca w tym fantazjowaniu powicam smakowitym przygotowaniom do podróy, zastanawianiu si nad tym, co musi znale si w bagau, a co mona bezpiecznie pozostawi na miejscu. (Rozumie si, e podróowabym naturalnie w ludzkim przebraniu.) Gdybym zabra zbyt duo, targanie tego z miejsca na miejsce byoby nazbyt mczce; z drugiej strony, gdybym zabra za mao, zmuszony bybym przerywa podró, by nabywa róne rzeczy po drodze, a to byoby jeszcze bardziej mczce.

- To prawda - powiedziaem jedynie po to, by okaza si sympatycznym suchaczem.

- Temu wanie suy ma dzisiejsze spotkanie. Pakujemy si na wspóln podró. Ja zamierzam wrzuci do torby kilka z tych rzeczy, po które nie bd chcia si zatrzymywa w drodze. W tej chwili bd one znaczy dla ciebie niewiele lub zgoa nic. Poka ci je jedynie i wrzuc do torby.

Dziki temu rozpoznasz te rzeczy, kiedy póniej bd je z niej wyjmowa.

- Zgoda.

- Zatem, po pierwsze, nieco sownictwa. Wemy kilka nazw, ebymy nie musieli ju duej mówi o "ludziach twojej cywilizacji" i o "ludziach innych cywilizacji". Uywaem rónych nazw w rozmowach z rónymi uczniami, ale z tob wypróbuj now par wyrazów. Znasz wyraenie:

"Zgarniaj... albo sied cicho". Czy uyte w zwizku z tym powiedzeniem sowa "zgarniajcy" i "siedzcy cicho", zgarniacze i cisi maj dla ciebie jak szczególn konotacj.

- Nie jestem pewien, co masz na myli.

- Chodzi mi o to, czy jeli jedn grup nazywam Zgarniaczami, a drug grup Cichymi, wyglda na to, i okrelam jednych jako dobrych goci, a drugich jako zych?

- Chyba nie. Dla mnie brzmi to raczej neutralnie.

- Doskonale. Zatem od tej chwili zamierzam nazywa ludzi twojej cywilizacji Zgarniaczami, a ludzi innych cywilizacji Cichymi.

- Hmm. Tu mam wtpliwoci.

- Mów.

- Nie bardzo rozumiem, jak moesz wszystkich innych ludzi na wiecie podciga pod jedn kategori.

- Tak wanie si robi w krgu twojej cywilizacji, tyle e wy uywacie pary silnie nacechowanych terminów, zamiast tych wzgldnie neutralnych. Nazywacie siebie cywilizowanymi, a ca reszt prymitywnymi. Istnieje wrcz powszechna zgoda, jeli idzie o te dwa terminy. To znaczy, e ludzie z Londynu i Parya, i Bagdadu, i Seulu, i Detroit, i Buenos Aires, i Toronto wiedz, e niezalenie od istniejcych pomidzy nimi rónic czy ich to, e s cywilizowani i jednoznacznie odmienni od rozsianych po caym wiecie ludzi yjcych w epoce kamienia upanego. Uwaaj jednoczenie, równie niezalenie od wystpujcych midzy tamtymi rónic, e podobnie czy ich to, i s prymitywni.

- Tak, to prawda.

- Czy czuby si lepiej, gdybymy uywali terminów cywilizowani i prymitywni?

- Tak, przypuszczam, e tak, ale jedynie dlatego, e jestem do nich przyzwyczajony. Nie mam jednak nic przeciwko Zgarniaczom i Cichym.

4

- Po drugie, mapa. Posiadam takow. Nie musisz zapamitywa trasy i nie martw si, jeli pod koniec dnia uprzytomnisz sobie, e nie pamitasz ani sowa z tego, co powiedziaem. To niewane. Sama podró ci zmieni. Czy rozumiesz, co mam na myli?

- Nie jestem pewien.

Izmael zastanawia si przez chwil.

- Dam ci ogólny pogld na kierunek, w którym zmierzamy, a wtedy pojmiesz.

- W porzdku.

- Matka Kultura, której gos rozbrzmiewa w twym uchu od momentu narodzin, udzielia ci wyjanie, jak to si stao, i sprawy maj si tak, jak si maj. Znasz dobrze te wyjanienia; wszyscy nalecy do twojej cywilizacji znaj je dobrze. Nie zostay ci one jednak udzielone jednorazowo. Nikt nigdy nie kaza ci usi i nie oznajmi:

"Oto jak doszo do obecnego stanu rzeczy, poczynajc od okresu sprzed jakich dziesiciu czy pitnastu miliardów lat, a koczc na wspóczesnoci". Byo raczej tak, i ukadae te wyjanienia jak mozaik: ze strzpów milionów informacji przekazywanych ci na róne sposoby przez innych, którzy te wyjanienia akceptuj. Ukadae je z rozmów rodziców przy stole, z kreskówek ogldanych w telewizji, z lekcji w szkóce niedzielnej, z podrczników i wypowiedzi nauczycieli, z wiadomoci radiowych, z filmów, powieci, kaza, sztuk, czasopism i caej reszty. Czy wszystko jak dotd jest jasne?

- Raczej tak.

- Te wyjanienia, jak to si stao, i sprawy maj si ta k, jak si maj , s w waszej cywilizacji wszechobecne. Wszyscy je znaj i wszyscy akceptuj bez zadawania zbdnych pyta.

- Okay.

- Podczas naszej podróy bdziemy bada na nowo gówne fragmenty tej mozaiki. Wyjmiemy je z twojej mozaiki i dopasujemy do mozaiki cakowicie odmiennego rodzaju:

do cakowicie odmiennego wyjanienia tego, jak to si stao, i sprawy maj si tak, jak si maj.

- Okay.

- A kiedy skoczymy, twoje widzenie wiata oraz tego wszystkiego, co si na nim wydarzyo, bdzie zupenie nowe. I bdzie cakowicie niewane, czy zapamitasz, jak uksztatowao si to nowe widzenie rzeczywistoci. Sama podró ci zmieni i nie bdziesz musia troszczy si o zapamitywanie trasy, któr przeszlimy, by tej zmiany dokona.

- W porzdku. Teraz rozumiem, co masz na myli.

5

- Po trzecie - oznajmi - definicje. S to sowa, które w naszej rozmowie bd miay szczególne znaczenie. Definicja pierwsza: opowie. Opowie jest scenariuszem ukazujcym relacje pomidzy czowiekiem, wiatem i bogami.

- Okay.

- Definicja druga: odgrywa. Odgrywa opowie to y w taki sposób, by uczyni opowie rzeczywistoci. Innymi sowy, odtwarza opowie to czyni wysiki, by si ona zicia. Widzisz, e wanie to robili ludzie w Niemczech pod rzdami Hitlera. Usiowali urzeczywistni Tysicletni Rzesz. Usiowali doprowadzi do urzeczywistnienia opowieci, któr on im przekazywa.

- Zgadza si.

- Definicja trzecia: cywilizacja. Cywilizacja to ludzie odtwarzajcy opowie.

- Ludzie odtwarzajcy opowie. A opowie to...

- Scenariusz ukazujcy relacje pomidzy czowiekiem, wiatem i bogami.

- Okay. Powiadasz zatem, i ludzie nalecy do mojej cywilizacji odgrywaj wasn opowie o czowieku, wiecie i bogach.

- Zgadza si.

- Cigle jednak nie wiem, czym owa opowie jest.

- Dowiesz si. Nie trap si tym teraz. Na razie musisz wiedzie jedynie to, e odkd istnieje czowiek, odegrane zostay dwie zasadniczo róne opowieci. Jedn zaczli odgrywa dwa czy trzy miliony lat temu ludzie, których zgodzilimy si nazywa Cichymi, i dzisiaj w dalszym cigu j odgrywaj z takim samym sukcesem jak zawsze. Drug zaczli odgrywa jakie dziesi czy dwanacie tysicy lat temu ludzie, których zgodzilimy si nazywa Zgarniaczami; a ta najwyraniej wkrótce skoczy si katastrof.

- O! - zawoaem, sam nie wiedzc, co chciaem przez to wyrazi.

6

- Gdyby Matka Kultura miaa opowiedzie histori ludzkoci, stosujc te wanie terminy, wygldaoby to mniej wicej tak:

Cisi stanowili pierwszy rozdzia historii ludzkoci - dugi i pozbawiony szczególnych wydarze. Ten okres zakoczy si okoo dziesiciu tysicy lat temu wraz z narodzinami rolnictwa na Bliskim Wschodzie. To wydarzenie zaznaczyo pocztek rozdziau drugiego, epoki Zgarniaczy. To prawda, e na wiecie yj jeszcze Cisi, ale s anachronizmem, skamielin, yj przeszoci, nie zdajc sobie sprawy z tego, e ich rozdzia w historii ludzkoci ju si zakoczy.

- Zgadza si.

- To ogólny zarys historii ludzkoci, tak jak jest ona postrzegana w twojej cywilizacji.

- Zapewne tak.

- Jak bdziesz mia okazj si przekona, ja mówi co cakiem odmiennego. Cisi nie tworz pierwszego rozdziau opowieci, której Zgarniacze ksztatowaliby rozdzia drugi.

- e co?

- Powiem inaczej. Cisi i Zgarniacze odgrywaj dwie oddzielne opowieci, oparte na cakowicie rónych i pozostajcych z sob w sprzecznoci przesankach. Przyjrzymy si temu nieco póniej, zatem nie musisz rozumie tego ju teraz, natychmiast.

- Zgoda.

7

Izmael drapa si po szczce w zadumie. Z mojej strony szyby nie syszaem towarzyszcych temu dwików, w wyobrani przypominay mi skrobanie opat po wirze.

- Nasza torba podróna jest ju spakowana. Jak powiedziaem, nie oczekuj od ciebie, by zapamita wszystko, co do niej dzi wrzuciem. Kiedy std odejdziesz, i tak to wszystko zapewne zamieni si w jeden wielki kogel-mogel.

- Myl, e masz racj - powiedziaem z przekonaniem.

- Ale to dobrze. Bo jeli wycign jutro z torby co, co wrzuciem do niej dzisiaj, natychmiast to rozpoznasz, a jedynie to tak naprawd si liczy.

- wietnie. Mio mi to usysze.

- Dzisiejsza sesja bdzie krótka. Waciwa podró rozpocznie si jutro. Tymczasem moesz spdzi reszt dzisiejszego dnia na poszukiwaniu po omacku tej opowieci, któr ludzie twojej cywilizacji odtwarzali na tym wiecie przez ostatnie dziesi tysicy lat. Pamitasz, czego dotyczy?

- Czego?

- Znaczenia wiata, boskich zamiarów wobec niego oraz przeznaczenia czowieka.

- No có, mógbym ci opowiedzie przeróne historyjki o tym, ale nie znam jednej szczególnej opowieci.

- Jest to ta jedna, jedyna opowie, któr kady nalecy do twej cywilizacji zna i akceptuje.

- Obawiam si, e niewiele mi to mówi.

- By moe zrozumiesz, kiedy ci podpowiem, e jest to opowie wyjaniajca, w stylu "Skd so ma trb" czy "Skd si wziy plamy u lamparta".

- Tak?

- Jak sdzisz, co wyjania ta twoja opowie?

- Na Boga, nie mam najmniejszego pojcia.

- To powinno by oczywiste dziki temu, co ci dotychczas powiedziaem. Wyjania ona, jak to si stao, i sprawy maj si tak, jak si maj. Od pocztków a do czasów obecnych.

- Rozumiem - powiedziaem i popatrzyem przez chwil przez okno. - Nie znam adnej takiej opowieci. Jak powiedziaem, historyjki, owszem, ale nie jakiej jednej szczególnej opowieci.

Izmael zastanawia si nad moimi sowami.

- Jedna z moich uczennic czua si zobowizana wyjani mi, czego poszukuje, i rzeka: "Dlaczego jako nikt nie jest przejty? Sysz, jak ludzie rozmawiaj w pralni o kocu wiata i nie robi przy tym wraenia, e s bardziej przejci ni podczas porównywania rónych rodzajów proszków do prania. Ludzie gadaj o niszczeniu warstwy ozonowej i kresie wszelkiego ycia. Gadaj o dewastacji lasów tropikalnych, o miertelnym zanieczyszczeniu rodowiska, którego skutki bdzie si odczuwa za tysice i miliony lat, o wymieraniu dziesitków gatunków kadego dnia, wreszcie o kresie samej specjacji. I wydaj si przy tym doskonale zrelaksowani i spokojni". Powiedziaem jej: "Czy tego zatem chcesz si dowiedzie... dlaczego ludzie nie przejmuj si zagad wiata?" Zastanowia si i rzeka: "Nie, ja wiem, dlaczego oni nie s przejci. Nie s przejci, bo wierz w to, co im powiedziano".

- To znaczy? - spytaem.

- Có takiego powiedziano ludziom, co powstrzymuje ich od ekscytacji, co pozwala im na zachowanie wzgldnego spokoju podczas ogldania katastrofalnych szkód, jakie wyrzdzaj tej planecie?

- Nie mam pojcia.

- Podano im opowie wyjaniajc. Wyjaniono im, jak to si stao, i sprawy maj si tak, jak si maj, i to zagusza ich niepokoje. Wyjanienie to obejmuje wszystko, wcznie z zanikaniem warstwy ozonowej, zatruciem oceanów, dewastacj lasów tropikalnych, a nawet zagad rodzaju ludzkiego... i ono ich zadowala. Czy moe bardziej waciwe byoby powiedzie, e ich uspokaja. Wnosz swój wkad, za dnia wysilaj si, po nocach ogupiaj narkotykami albo telewizj i próbuj nie wnika nazbyt gboko w to, jaki wiat pozostawi swym dzieciom.

- To prawda.

- Ty sam otrzymae to samo wyjanienie, jak to si stao, i sprawy maj si tak, jak si maj, ale najwyraniej ono ci nie satysfakcjonuje. Suchae go od pierwszych dni ycia, ale jako nigdy nie udao ci si go przekn. Masz uczucie, i co zostao opuszczone, zakryte. Masz uczucie, e w jakiej sprawie ci okamywano i jeli ci si to uda, chciaby si dowiedzie, w jakiej... i to wanie usiujesz osign w tym pokoju.

- Chwileczk, daj mi pomyle. Czy twierdzisz, e ta wyjaniajca opowie zawiera kamstwa, o których napisaem w swej pracy o Kurcie i Hansie?

- Zgadza si. Tak wanie twierdz.

- Nie pojmuj. Przecie ja nie znam takiej opowieci. W kadym razie nie znam jednej szczególnej opowieci.

- A jednak jest to jedna, doskonale ujednolicona opowie. Musisz tylko myle w kategoriach mitologicznych.

- Co takiego?

- Mówi naturalnie o mitologii twej cywilizacji. Mylaem, e to oczywiste.

- Dla mnie to wcale nie jest oczywiste.

- Kada opowie wyjaniajca znaczenie wiata, zamiary bogów oraz przeznaczenie czowieka musi by mitologi.

- By moe, ja jednak nie znam niczego, co przypominaoby to w najmniejszym cho stopniu. O ile wiem, nie istnieje w naszej cywilizacji nic takiego, co mona by nazwa mitologi, chyba e mówisz o mitologii greckiej, nordyckiej czy czym w tym rodzaju.

- Mówi o mitologii ywej. Nie zapisanej w ksidze... zapisanej w umysach ludzi twojej cywilizacji i odtwarzanej na caym wiecie, nawet w tej chwili, kiedy tu sobie siedzimy i gawdzimy.

- Powtórz raz jeszcze: z tego, co wiem, w naszej kulturze nic takiego nie istnieje.

Na smolistym czole Izmaela pojawiy si gbokie zmarszczki, kiedy przyglda mi si rozbawionym, a jednoczenie rozdranionym wzrokiem.

- To dlatego, e mylisz o mitologii jako zbiorze fantastycznych opowiastek. Grecy nie traktowali swej mitologu w taki sposób. Na pewno o tym wiesz. Gdyby podszed do czowieka homeryckiej Grecji i spyta go, có to za fantastyczne opowieci o bogach i herosach z przeszoci opowiada swym dzieciom, nie wiedziaby, o czym mówisz. Powiedziaby to, co powiedziae ty sam: "Z tego, co wiem, w naszej cywilizacji nic takiego nie istnieje". Wiking odpowiedziaby tak samo.

- No dobrze. Ale to mi i tak nie uatwia zadania.

- W porzdku. Przytnijmy zatem to zadanie do nieco skromniejszych rozmiarów. Ta opowie, podobnie jak kada inna, ma pocztek, rozwinicie i zakoczenie. A kada z tych czci stanowi sama w sobie opowie. Spróbuj przed naszym jutrzejszym spotkaniem odnale pocztek tej opowieci.

- Pocztek tej opowieci?

- Tak. Pomyl... antropologicznie.

Rozemiaem si.

- A có to ma oznacza?

- Gdyby by antropologiem zainteresowanym opowieci odgrywan przez aborygenów australijskich z plemienia Alawa, spodziewaby si usysze pocztek, rozwinicie i zakoczenie.

- No tak.

- I jakiego to pocztku by si spodziewa?

- Nie mam najmniejszego pojcia.

- Naturalnie, e masz pojcie. Udajesz jedynie troch tpego.

Siedziaem tam przez dusz chwil, usiujc wykombinowa, jak przesta udawa tpego.

- W porzdku - odezwaem si wreszcie. - Spodziewabym si, e bdzie on zawiera ich mit o stworzeniu wiata.

- Naturalnie.

- Nie bardzo rozumiem, jak to miaoby mi pomóc.

- Wobec tego powiem ci jasno i bez ogródek. Chodzi o mit kreacyjny twojej cywilizacji.

Popatrzyem na niego nieco zagubiony.

- Nie mamy adnego mitu kreacyjnego - powiedziaem. - To cakowicie pewne.

TRZY

1

- A to có takiego? - spytaem, przybywszy tam nastpnego ranka. Miaem na myli przedmiot spoczywajcy na porczy fotela.

- A na co wyglda?

- Na magnetofon.

- No i wanie nim jest.

- To znaczy, chciaem zapyta, do czego niby ma suy?

- Do zapisywania dla potomnoci osobliwych opowieci ludowych skazanej na zagad cywilizacji, opowieci, które ty mi przekaesz.

Rozemiaem si i usiadem.

- Obawiam si, e dotd nie udao mi si znale adnych niezwykych opowieci ludowych, które mógbym ci przekaza.

- Moja sugestia, by poszuka mitu o stworzeniu wiata, nie przyniosa adnych owoców?

- Nie mamy takiego mitu - powiedziaem raz jeszcze. - Chyba e mówisz o tym z Ksigi Rodzaju.

- Có za niedorzeczno. Gdyby nauczyciel w ósmej klasie poprosi ci, by wyjani, jak to wszystko si zaczo, czy odczytaby kolegom pierwszy rozdzia Genesis?

- W adnym wypadku.

- C ó  zatem by im opowiedzia?

- Przedstawibym im wyjanienie, ale na pewno nie byoby ono mitem.

- To naturalne, e ty nie uwaaby go za mit. adna opowie o stworzeniu wiata nie jest mitem dla tych, którzy j opowiadaj. Albowiem to wanie jest ta opowie.

- Zgoda, jednak opowie, o której ja mówi, na pewno nie jest mitem. Jej niektóre wtki, jak sdz, s cigle wtpliwe i przysze badania mog wprowadzi pewne zmiany, ale na pewno nie jest to mit.

- Wcz magnetofon i zacznij. Wówczas si przekonamy. Popatrzyem na niego z wyrzutem.

- Ty rzeczywicie chcesz, ebym... hm...

- Tak jest. Przedstawi mi t opowie.

- Nie mog tego zrobi tak od rki. Musz mie nieco czasu, by j sensownie skleci.

- Czasu jest dosy. To jest tama dziewidziesiciominutowa.

Westchnem, wczyem magnetofon i przymknem oczy.

2

- To wszystko miao pocztek bardzo dawno temu, przed dziesicioma czy pitnastoma miliardami lat - zaczem po kilku chwilach. - Nie orientuj si, która z teorii zyskuje przewag, stacjonarna czy wielkiego wybuchu, niemniej wedug kadej z nich wszechwiat powsta bardzo dawno temu.

W tym momencie otworzyem oczy i popatrzyem z namysem na Izmaela.

Zrewanowa mi si takim samym spojrzeniem i rzek:

- To wanie to? To jest ta opowie?

- Nie, sprawdzaem jedynie to urzdzenie. - Przymknem oczy i kontynuowaem. - A potem, nie jestem pewien, chyba jakie sze a moe siedem miliardów lat temu, narodzi si nasz Ukad Soneczny... Mam w pamici obraz z encyklopedii dla dzieci jakich wyrzucanych na zewntrz lub czcych si ze sob strzpów materii... i to byy planety, które w cigu nastpnych kilku miliardów lat ostygy i skrzepy... Có, zastanówmy si. ycie pojawio si w chemicznej zupie pierwotnych oceanów jakie... pi miliardów lat temu?

- Trzy i pó lub cztery.

- Zgoda. Bakterie, mikroorganizmy ewoluoway w formy wysze, bardziej zoone, które z kolei rozwiny si w formy jeszcze bardziej zoone. ycie stopniowo rozprzestrzeniao si na ld. Nie wiem... muy przybrzene... zwierzta ziemno-wodne. Te ziemno-wodne zwierzta przeniosy si na ld, ewoluoway w gady. Gady ewoluoway w ssaki. Kiedy to byo? Miliard lat temu?

- Jedynie jakie wier miliarda lat temu.

- Zgoda. W kadym razie te ssaki... bo ja wiem. Mae stworzenia w niewielkich zakamarkach... pod krzakami, na drzewach... Z tych istot na drzewach wywodz si naczelne. Potem, bo ja wiem, jakie dziesi czy pitnacie milionów lat temu, jedna ga tych naczelnych opucia drzewa i... Zabrako mi tchu.

- To nie jest sprawdzian - powiedzia Izmael. - Wystarczy ogólny zarys... sama opowie w znanej ogólnie formie, tak jak j znaj kierowcy autobusów, pracownicy rolni i senatorzy.

- Okay - powiedziaem, ponownie zamykajc oczy. - Okay. No có, z jednej rzeczy wynikaa druga. Gatunek nastpowa za gatunkiem, i wreszcie pojawi si czowiek. Kiedy to byo? Trzy miliony lat temu?

- Trzy jest liczb w miar bezpieczn.

- W porzdku.

- To wanie to?

- W zarysie.

- Opowie o stworzeniu wiata, tak jak si j opowiada w twojej cywilizacji.

- Owszem. Zgodnie z nasz najlepsz wiedz. Izmael skin gow i poleci mi wyczy magnetofon. Potem usiad wygodnie, wydajc przy tym westchnienie, które zabrzmiao przez szyb jak dwik odlegego wulkanu, zoy donie na brzuchu i dugo patrzy na mnie nieprzeniknionym wzrokiem.

- I ty, osoba inteligentna i w miar dobrze wyksztacona, chciaby, abym uwierzy, e to nie jest mit.

- A có w tym mitycznego?

- Nie powiedziaem, e jest w tym co mitycznego. Powiedziaem, e to jest mit.

Chyba rozemiaem si nieco nerwowo.

- By moe nie wiem, co rozumiesz przez mit.

- Nie rozumiem go inaczej ni ty. Uywam tego sowa w jego zwykym znaczeniu.

- Wobec tego, to nie jest mit.

- Oczywicie, e to jest mit. Posuchaj. Izmael kaza mi przewin tam i puci j od pocztku. Wysuchawszy jej, dla lepszego efektu siedziaem kilka chwil z zaduman min. Potem za powiedziaem:

- To aden mit. Mona by to wstawi do podrczników nauk cisych dla ósmej klasy i nie sdz, by jakakolwiek rada szkolna zechciaa w to ingerowa... naturalnie pomijajc kreacjonistów.

- Zgadzam si w stu procentach. Czy nie powiedziaem, e ta historyjka jest w waszej cywilizacji wszechobecna? Dzieciaki znajduj j we wszelkich rodkach przekazu, nie wyczajc podrczników do nauk cisych.

- Co chcesz mi zatem powiedzie? Czy próbujesz mnie przekona, e nie jest to opis faktycznych wydarze?

- Och naturalnie, jest on peen faktów, jednake ich ukad jest cakowicie mityczny.

- Nie wiem, o czym mówisz.

- Najwyraniej wyczye mózg. Matka Kultura ukoysaa ci do snu.

Popatrzyem na niego surowym wzrokiem.

- Powiadasz zatem, e ewolucja to mit?

- Nie.

- Powiadasz wic, e czowiek nie ewoluowa?

- Nie.

- Có tedy?

Izmael popatrzy na mnie z umiechem. Potem wzruszy ramionami. A potem uniós brwi.

Przygldaem mu si intensywnie i mylaem sobie: "Daj si podpuszcza gorylowi". Nic mi to jednak nie pomogo.

- Pu to jeszcze raz - poleci.

Kiedy nagranie si skoczyo, powiedziaem:

- W porzdku, jedn rzecz usyszaem, sowa "pojawi si". Powiedziaem, e w kocu pojawi si czowiek. Czy o to chodzi?

- Nie, nic z tych rzeczy. Nie czepiabym si jednego czy dwu sów. Z samego kontekstu jasno wynikao, e sowo pojawi uyte zostao jako synonim ewoluowa.

- To o co, do diaba, chodzi?

- Obawiam si, e ty rzeczywicie nie mylisz. Wyrecytowae historyjk, któr syszae tysic razy, a teraz suchasz Matki Kultury szepczcej ci do ucha: "Spokojnie, spokojnie, moje dziecko, nie ma si nad czym zastanawia, nie ma si czym przejmowa, nie podniecaj si, nie suchaj tego okropnego zwierzcia, to aden mit, nic, co ci przekazuj, nie jest mitem, suchaj zatem mojego gosu i zanij, zanij, zanij...".

Przygryzem warg i odezwaem si:

- To mi niewiele mówi.

- W porzdku - odpar. - Opowiem ci moj histori, ona moe ci pomóc. - Przez chwilk skuba sw liciast ródk, po czym przymkn oczy i rozpocz.

3

Ta historia (mówi Izmael) rozgrywa si pó miliarda lat temu... niewyobraalnie dawno temu, kiedy ta planeta wygldaa tak, e nie byby jej w stanie rozpozna. Nic si nie poruszao na ldzie, z wyjtkiem wiatru i pyu. dba traw nie faloway, nie cyka aden wierszcz, ani jeden ptak me wzbija si w powietrze. Wszystko to miao si pojawi w odlegej o dziesitki milionów lat przyszoci. Nawet morza byy niesamowicie spokojne i ciche, krgowce bowiem równie znajdoway si w odlegej o miliony lat przyszoci.

Ale oczywicie nie zabrako tam antropologa. Có to byby za wiat bez antropologa? By to jednake bardzo przygnbiony i rozczarowany antropolog, gdy przemierzy on ca planet, by znale kogo, z kim mógby przeprowadzi wywiad, i wszystkie tamy w jego plecaku byy równie puste jak niebo nad nim. Jednego wszake dnia, kiedy wlók si wybrzeem oceanu, w przybrzenej pycinie zobaczy co, co wydawao si yw istot. Nic nadzwyczajnego, po prostu rodzaj pomaraczowego bbla, ale byo to przecie jedyne co, co napotka w tych swoich wdrówkach.

Poszed przez wod ku miejscu, w którym to co unosio si na falach. Pozdrowi uprzejmie stworzenie, sam zosta równie uprzejmie pozdrowiony i ju wkrótce ta dwójka zostaa dobrymi przyjaciómi. Antropolog wyjania, jak potrafi, e jest badaczem rónych stylów ycia i obyczajów i prosi swego nowego przyjaciela o informacje z teje dziedziny, a tamten dostarcza mu ich bez zwoki.

- A teraz - powiedzia w kocu - chciabym nagra na tam opowiedziane twymi wasnym sowami jakie historie, które sobie nawzajem opowiadacie.

- Historie? - zapyta tamten.

- No wiesz, co takiego jak mit o stworzeniu, jeli takowy macie.

- A co to takiego ten mit o stworzeniu? - spytao stworzenie.

- Och, wiesz - odpar antropolog - to taka fantastyczna opowie o pochodzeniu tego wiata, jak przekazujecie swym dzieciom.

Syszc te sowa, stworzenie wyprostowao si pene oburzenia - przynajmniej na tyle, na ile moe to uczyni pomaraczowy bbel - i odparo, e jego lud nie ma takich fantastycznych opowieci.

- Zatem nie macie adnej opowieci o stworzeniu?

- Naturalnie, e mamy opowie o stworzeniu - rzuci ostro tamten. - Jednak w adnym razie nie jest ona mitem.

- Och, oczywicie - powiedzia antropolog, przypominajc sobie wreszcie zasady profesjonalizmu. - Bd niezmiernie wdziczny, jeli zechcesz si ni ze mn podzieli.

- No dobrze - powiedziao stworzenie - chciabym jednake, by zrozumia, e podobnie jak ty, jestemy istotami cakowicie racjonalnymi, nie akceptujcymi niczego, co nie opiera si na obserwacji, logice i metodzie naukowej.

- Naturalnie, naturalnie - zgodzi si antropolog. I tak wreszcie to stworzenie rozpoczo sw opowie.

- Wszechwiat - rzeko - narodzi si dawno, dawno temu, by moe dziesi czy pitnacie miliardów lat temu. Nasz Ukad Soneczny - ta gwiazda, ta planeta i wszystkie pozostae - powstay zapewne jakie dwa lub trzy miliardy lat temu. Przez dugi czas nic tutaj nie yo. Póniej, po mniej wicej miliardzie lat, pojawio si ycie.

- Przepraszam bardzo - powiedzia antropolog. - Powiadasz, e pojawio si ycie. Gdzie to si wydarzyo, zgodnie z waszym mitem... to znaczy, zgodnie z wasz nauk.

Stworzenie wydawao si zakopotane tym pytaniem i przybrao bladolawendowy kolor.

- Czy chodzi ci o to, w którym dokadnie miejscu?

- Nie. Chodzi jedynie o to czy na ldzie, czy w morzu?

- Ldzie? - spytao. - A co to jest ld?

- No wiesz - uczony machn rk w kierunku brzegu - ten obszar ziemi i ska, który tam si zaczyna.

Barwa lawendy pogbia si, a stworzenie powiedziao:

- Nie mam pojcia, o czym ty pleciesz. Ta ziemia i te skay, to po prostu brzeg ogromnej misy, któr wypenia morze.

- Ach tak - powiedzia antropolog - rozumiem, co masz na myli. No tak. Mów dalej.

- Dobrze - powiedziao stworzenie. - Przez miliony stuleci ycie tego wiata ograniczone byo do mikroorganizmów unoszcych si biernie w chemicznej zupie. Powoli, krok po kroku, pojawiay si bardziej zoone formy: jednokomórkowce, wielokomórkowce, algi, polipy i tak dalej. W kocu - stworzenie zaróowio si cae dumnie w momencie kulminacyjnym swej opowieci - w kocu pojawia si meduza!

4

Przez jakie dziewidziesit sekund nic nie byem w stanie z siebie wydoby, z wyjtkiem by moe nastpujcych jedna po drugiej fal tumionej furii. W kocu przemówiem:

- To niesprawiedliwe.

- Co chcesz przez to powiedzie? :

- Nie wiem dokadnie. Udao ci si co wykaza, ja jednak nie bardzo wiem co.

- Czyby?

- Nie, nie wiem.

- Co miaa na myli meduza, kiedy powiedziaa: "W kocu pojawia si meduza"?

- Chciaa powiedzie... e wszystko do tego prowadzio. e cae te dziesi czy pitnacie miliardów lat tworzenia prowadzio do jednego: do meduzy.

- Zgadzam si. A dlaczego twoja opowie o stworzeniu nie koczy si pojawieniem meduzy? Chyba zachichotaem.

- Bo miao nadej o wiele, wiele wicej ni tylko meduza.

- To prawda. Tworzenie nie zakoczyo si na meduzie. Miay si jeszcze pojawi krgowce i pazy, i gady, i ssaki i wreszcie, naturalnie, czowiek.

- Tak jest.

- Tak zatem koczy si twoja opowie: "I wreszcie pojawi si czowiek".

- Tak.

- I co to niby znaczy?

- Znaczy to, e ju nic wicej nie miao si pojawi. Znaczy, e tworzenie dobiego koca.

- Do tego to wszystko prowadzi?

- Tak.

- Naturalnie. Wszyscy nalecy do twojej cywilizacji o tym wiedz. Szczyt zosta osignity wraz z pojawieniem si czowieka. Czowiek jest punktem kulminacyjnym tego caego kosmicznego dramatu tworzenia.

- Tak.

- Kiedy wreszcie pojawi si czowiek, proces tworzenia dobieg koca, poniewa cel tego procesu zosta osignity. Nie pozostao ju nic wicej do stworzenia.

- Takie wydaje si milczce zaoenie.

- Nie zawsze pozostaje ono takie milczce. Religie w twej cywilizacji nie s nazbyt powcigliwe w tej sprawie. Czowiek jest kocowym rezultatem kreacji. Czowiek jest istot, dla której stworzono ca t reszt: ten wiat, ten Ukad Soneczny, t Galaktyk, sam wreszcie wszechwiat.

- To prawda.

- Wszyscy ludzie twojej cywilizacji wiedz, e wiat nie zosta stworzony dla meduzy ani ososia, ani dla iguany, ani dla goryli. Zosta stworzony dla czowieka.

- To prawda.

Izmael utkwi we mnie sardoniczne spojrzenie.

- Czy to nie jest mitologia?

- Có... fakty pozostaj faktami.

- Bez wtpienia. Fakty pozostaj faktami, nawet kiedy przybieraj posta mitologii. Co jednake z ca t reszt? Czy cay ten kosmiczny proces tworzenia skoczy si trzy miliony lat temu wanie tutaj, na tej maej planecie, wraz z pojawieniem si czowieka? Czy ewolucja zatrzymaa si gwatownie tylko dlatego, e przyby czowiek?

- Nie, oczywicie, e nie.

- Dlaczego zatem tak to opowiedziae?

- Przypuszczam, e tak ci to opowiedziaem, poniewa w taki sposób to si na ogó opowiada.

- Tak to si opowiada poród Zgarniaczy. Na pewno nie jest to jednak jedyny sposób.

- W porzdku. Teraz to ju rozumiem. Jak zatem ty by to opowiedzia?

Skin gow w kierunku wiata za oknem.

- Czy widzisz gdziekolwiek we wszechwiecie najmniejszy dowód na to, e proces tworzenia dobieg koca wraz z narodzinami czowieka? Czy gdziekolwiek tam dostrzegasz najmniejszy dowód na to, e czowiek by tym punktem kulminacyjnym, ku któremu dya od samych swych pocztków wszelka kreacja?

- Nie. Nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazi, jak miaby taki dowód wyglda.

- To raczej do oczywiste. Gdyby astrofizycy donieli,' e zasadniczy proces tworzenia zachodzcy we wszechwiecie dobieg koca pi miliardów lat temu, kiedy to pojawi si nasz Ukad Soneczny, byoby to niewtpliwie jakim poparciem dla takiej tezy.

- Tak, rozumiem, co masz na myli.

- Lub gdyby biolodzy i paleontolodzy donieli, e powstawanie gatunków ustao trzy miliony lat temu, fakt ten równie byby znaczcy.

- Tak.

- Wiesz jednak, e w rzeczywistoci nie wydarzya si adna z tych rzeczy. Wrcz przeciwnie. Wszechwiat poda do przodu tak jak przedtem, tak jak przedtem toczya si ta planeta. Pojawienie si czowieka nie wywoao wikszego poruszenia ni pojawienie si meduzy.

- Zaiste.

Izmael wskaza na magnetofon.

- Có mamy zatem sdzi o tej twojej historyjce?

Obnayem zby w ponurym umiechu.

- To mit. Niewiarygodne, ale to mit.

5

- Powiedziaem ci wczoraj, e opowie odgrywana przez przedstawicieli twojej cywilizacji dotyczy znaczenia wiata, boskich zamiarów wobec niego oraz przeznaczenia czowieka.

- Owszem.

- A zgodnie z t czci opowieci, jakie te jest owo znaczenie, ów sens wiata? Zastanawiaem si chwil.

- Nie bardzo rozumiem, jak ona miaaby w ogóle wyjania sens tego wiata.

- Mniej wicej w poowie twojej opowieci punkt cikoci zosta przeniesiony ze wszechwiata na t jedn planet. Dlaczego?

- Bo przeznaczeniem tej jednej planety byo sta si miejscem narodzin czowieka.

- Naturalnie. Tak, jak ty to opowiadasz, narodziny czowieka byy gównym wydarzeniem - zaiste tym najwaniejszym - w historii caego kosmosu. Od narodzin czowieka reszta wszechwiata przestaje by godna zainteresowania, przestaje uczestniczy w rozgrywajcym si dramacie. Dla tego dramatu wystarczy sama Ziemia; jest ona miejscem narodzin i domem czowieka i w tym tkwi jej sens. Zgarniacze uwaaj Ziemi za pewnego rodzaju system sucy podtrzymaniu ycia czowieka, za maszyn zaprojektowan po to, by wytwarza i podtrzymywa ycie ludzkie.

- Tak, tak wanie jest.

- Kiedy przekazywae mi t opowie, naturalnie pomine bogów, bo nie chciae, by miaa ona jakiekolwiek mitologiczne zabarwienie. Skoro jednak ustalilimy ju jej mitologiczny charakter, nie musisz si tym wicej przejmowa. Co mógby powiedzie o zamiarach bogów, przy zaoeniu, e za stworzeniem kryje si jaka boska sia sprawcza?

- No có, zasadniczo, kiedy zaczli, mieli w swym zamyle czowieka. Stworzyli wszechwiat po to, by pomieci w nim nasz Galaktyk. Stworzyli Ukad Soneczny po to, by pomiecia si w nim nasza Ziemia. A nasz Ziemi stworzyli tak, bymy my mogli na niej zamieszka. Wszystko powstao po to, by czowiek mia kawaek gruntu pod nogami.

- I tak to si na ogó rozumie w twej cywilizacji... przynajmniej tak rozumiej to ci, którzy uwaaj, e wszechwiat stanowi wyraz boskich zamiarów.

- Tak.

- Oczywicie, skoro cay wszechwiat powsta po to, by powsta móg czowiek, czowiek musi by istot majc dla bogów przeogromne znaczenie. Ta cz opowieci jednake nie mówi nic o ich zamiarach wobec niego. Musz planowa dla niego jaki szczególny los, a przecie tutaj nie jest on wyjawiony.

- To prawda.

6

- Kada opowie opiera si na jakiej przesance, na jakim zaoeniu, jest rozwiniciem owej przesanki. Jestem pewien, e jako pisarzowi jest ci to wiadome.

- Tak.

- Rozpoznajesz niewtpliwie t: Dwoje potomków zwalczajcych si rodów zakochuje si w sobie.

- Tak. To Romeo i Julia.

- Opowie odgrywana na tym wiecie przez Zgarniaczy równie opiera si na pewnym zaoeniu, tkwicym w tej czci opowieci, któr mi dzi przedstawie. Zobaczmy, czy uda ci si je odcyfrowa.

Zamknem oczy i udawaem ciki wysiek mylowy, podczas gdy tak naprawd wiedziaem, e nie mam najmniejszej szansy.

- Obawiam si, e nic z tego.

- Opowie, któr odegrali na tym wiecie Cisi, wychodzi z cakowicie odmiennego zaoenia i ty na tym etapie w adnym wypadku nie potrafiby go odkry. Powiniene jednake by w stanie odkry zaoenie wasnej opowieci. To bardzo prosta koncepcja, a zarazem w historii ludzkoci najpotniejsza. Niekoniecznie najbardziej zbawienna, ale bez wtpienia najpotniejsza. Caa wasza historia, z jej wspaniaociami i katastrofami, wychodzi od tego wanie zaoenia.

- Sowo daj, nie mam najmniejszego pojcia, o czym mówisz.

- Pomyl... Posuchaj, ten wiat nie powsta dla meduzy, Prawda?

- No nie.

- Ani dla ab, jaszczurek czy królików.

- Nie.

- Oczywicie, e nie. Ten wiat zosta stworzony dla czowieka.

- Zgadza si.

- Wszyscy ludzie twojej cywilizacji dobrze o tym wiedz, nieprawda? Nawet ateici zarzekajcy si, e Boga nie ma, wiedz, e ten wiat zosta stworzony dla czowieka.

- Tak, chyba tak.

- W porzdku. A oto przesanka twej opowieci: wiat zosta stworzony dla czowieka.

- Nie bardzo chwytam. To znaczy, nie bardzo rozumiem, dlaczego miaaby to by przesanka.

- Ludzie twej cywilizacji uczynili to zaoeniem. Powiedzieli: "A co, jeeli ten wiat stworzono dla nas?"

- Okay. Mów dalej.

- Pomyl o konsekwencjach przyjcia takiego zaoenia: Jeeli wiat zosta stworzony dla nas, to co z tego wynika?

- Okay, rozumiem, co masz na myli. Tak mi si przynajmniej wydaje. Skoro wiat zosta stworzony dla nas, to znaczy, e do nas naley i my moemy z nim robi to, co nam si ywnie podoba.

- Dokadnie tak. To wanie dzieje si tutaj od dziesiciu tysicy lat. Wyprawialicie z tym wiatem, co tylko wam si podobao. I naturalnie zamierzacie dalej robi, co tylko wam si spodoba, bo cay ten cholerny wiat naley do was.

- Tak - powiedziaem i zastanawiaem si przez chwil. - Szczerze mówic, to zadziwiajce. To znaczy, suchasz tego pidziesit razy dziennie. Ludzie gadaj o naszym rodowisku, naszych morzach, naszym Ukadzie Sonecznym. Syszaem nawet ludzi mówicych o naszych dziko yjcych zwierztach.

- A wczoraj zapewniae mnie z absolutnym przekonaniem, e w waszej cywilizacji nie istnieje nic, co by cho troch przypominao mitologi.

- To prawda. Tak twierdziem. - Izmael przypatrywa mi si ze smutkiem. - Nie miaem racji. Czegó chcesz wicej?

- Zdumienia - odpar.

Skinem gow.

- No dobrze, jestem zdumiony. Tylko tego nie pokazuj.

- Powinienem by ci spotka, kiedy miae siedemnacie lat.

Wzruszyem ramionami, dajc mu do zrozumienia, e sam auj, i tak si nie stao.

7

- Wczoraj powiedziaem ci, e twoja opowie dostarcza wyjanienia, jak to si stao, i sprawy maj si tak, jak si maj.

- Tak.

- Jaki wkad wnosi ta pierwsza cz opowieci do tego wyjanienia?

- Chodzi ci o to... w jaki sposób pomaga wyjani, jak to si stao, e sprawy maj si tak, jak si obecnie maj?

- Zgadza si.

- Tak na pierwszy rzut oka nie widz, by wnosia ona cokolwiek.

- Pomyl. Czy wszystko wygldaoby tak jak teraz, gdyby ten wiat stworzono dla meduzy?

- Nie.

- Naturalnie, e nie. Gdyby ten wiat stworzono dla meduzy, wszystko wygldaoby zupenie inaczej.

- To prawda. Ale nie stworzono go dla meduzy, stworzono go dla czowieka.

- I to ju czciowo wyjania, dlaczego sprawy maj si tak, jak si maj?

- Tak jest. To taki pokrtny sposób, by win za wszystko zwala na bogów. Gdyby stworzyli ten wiat dla meduzy, nic z tych rzeczy by si nie wydarzyo.

- No wanie - powiedzia Izmael. - Powoli zaczynasz chwyta, o co tutaj chodzi.

8

- Czy czujesz ju teraz, gdzie mógby znale pozostae partie opowieci... rodkow i kocow? Zastanowiem si nad jego pytaniem.

- Miabym chyba oko na wytwórni Nova.

- Dlaczego?

- Bo gdyby oni przedstawiali histori stworzenia, wszystko, co dzisiaj opowiedziaem, mogoby im posuy za szkic do scenariusza. Teraz musz jedynie wykombinowa, w jaki sposób przedstawiliby ca reszt.

- Zatem to bdzie twoje zadanie na jutro. Jutro bowiem chc od ciebie usysze rodkow cz tej opowieci.

CZTERY

1

- Okay - zaczem. - Myl, e mam ten zamówiony rodek i koniec.

Izmael skin gow, a ja wczyem magnetofon.

- Zaczem od nastpujcej przesanki: wiat zosta stworzony dla czowieka. Potem zadaem sobie pytanie, w jaki sposób napisabym ów szkic scenariusza dla wytwórni Nova. Wyszo mi na to, e mniej wicej tak: wiat zosta stworzony dla czowieka, ale odkrycie tego zajo mu bardzo wiele czasu. Przez niemal trzy miliony lat y tak, jak gdyby ten wiat stworzony zosta dla meduzy. To znaczy, y tak, jak gdyby by którymkolwiek z innych stworze, jak gdyby by lwem czy wombatem.

- A có to waciwie znaczy, y jak lew czy wombat?

- Oznacza to... ycie na asce tego wiata. Oznacza ycie bez kontroli nad wasnym rodowiskiem.

- Rozumiem. Mów dalej.

- Okay. W takiej sytuacji czowiek nie móg by prawdziwie czowiekiem. Nie móg on rozwin prawdziwie ludzkiego trybu ycia... trybu ycia, który byby specyficznie ludzki. Zatem, we wczesnym okresie swych dziejów - faktycznie w tym duszym okresie swych dziejów - czowiek egzystowa po partacku, do niczego nie dochodzc i niczego nie osigajc. A istnia przecie pewien kluczowy problem do rozwizania i wanie to zajo mi tyle czasu:

uwiadomienie sobie, na czym ten problem polega. Czowiek nie doszedby do niczego, yjc jak lew czy wombat... Aby osign cokolwiek, czowiek musia osi w jakim jednym miejscu, w którym mógby zabra si do pracy, e tak powiem. Chodzi mi o to, e nie by w stanie przekroczy pewnego punktu, kiedy tak y na otwartej przestrzeni jako zbieracz-owca, bezustannie przenoszcy si z miejsca na miejsce w poszukiwaniu poywienia. By ów punkt przekroczy, musia osi w jednym miejscu, musia mie sta baz, z której mógby rozpocz opanowywanie swego rodowiska.

Okay. Bo niby dlaczego nie? To znaczy, niby co go przed tym powstrzymywao? A powstrzymywao go to, e gdyby osiad w jednym miejscu na duej ni kilka tygodni, zaczby godowa. Jako zbieracz-owca ogoociby po prostu najblisz okolic... nie pozostaoby nic do upolowania i zebrania. Aby osign etap osadnictwa, czowiek musia zdoby jedn podstawow umiejtno. Musia nauczy si tak manipulowa swym rodowiskiem, eby uchroni si przed wyczerpaniem róda poywienia. Musia nim tak manipulowa, eby wytwarzao wicej poywienia nadajcego si dla istot ludzkich. Innymi sowy, musia sta si rolnikiem. I to by ten punkt zwrotny. wiat zosta stworzony dla czowieka, lecz ten nie móg obj go w posiadanie dopóty, dopóki nie rozwiza tego wanie problemu. A on, okoo dziesiciu tysicy lat temu, wreszcie go rozwiza, tam, w tym "yznym póksiycu". To bya wielka chwila... najwiksza w dziejach ludzkoci a do tamtego punktu. Czowiek by nareszcie wolny od tych wszystkich ogranicze, które... Ograniczenia zbieractwa-owiectwa trzymay czowieka w szachu przez trzy miliony lat. Wraz z pojawieniem si rolnictwa te ograniczenia znikny, a on pomkn w gór niczym meteor. Osadnictwo dao pocztek podziaowi pracy. Podzia pracy da pocztek technologii. Z rozwojem technologii przyszed handel i kupiectwo. Z handlem i kupiectwem przysza matematyka i pimiennictwo, i nauka, i caa reszta. Wszystko wreszcie ruszyo do przodu, a reszta, jak powiadaj, to ju historia... I to jest ta rodkowa cz opowieci.

2

- Jestem pod wraeniem - powiedzia Izmael. - Jestem pewien, e zdajesz sobie spraw z tego, e ta "wielka chwila", któr wanie opisae, bya w rzeczywistoci chwil narodzin waszej cywilizacji.

- Tak.

- Naleaoby jednak w tym miejscu zauway, e opinia, jakoby rolnictwo rozprzestrzenio si na cay wiat z jednego punktu, to zdecydowanie przestarzae podejcie. Niemniej, "yzny póksiyc" pozostaje legendarn kolebk rolnictwa, przynajmniej w wiecie Zachodu, a to posiada pewne szczególne znaczenie, czemu przyjrzymy si nieco bliej za jaki czas.

- Okay.

- Wczorajsza partia opowiadania ukazaa takie znaczenie wiata, jakie jest przyjmowane przez Zgarniaczy. Ziemia to system podtrzymujcy istnienie czowieka, machina zaprojektowana do wytwarzania i podtrzymywania przy yciu istot ludzkich.

- Zgadza si.

- Partia dzisiejsza zdaje si dotyczy przeznaczenia czowieka. Najwyraniej ycie w stylu lwa czy wombata nie byo jego przeznaczeniem.

- Susznie.

- Jakie jest zatem przeznaczenie czowieka?

- Hm. - Zastanowiem si. - No có. Przeznaczeniem czowieka jest... osignicie, dokonanie rzeczy wielkich.

- Tak jak to widz Zgarniacze, przeznaczenie czowieka jest jednak bardziej konkretne.

- Có, chyba mona powiedzie, e jego przeznaczeniem jest zbudowanie cywilizacji.

- Pomyl mitologicznie.

- Obawiam si, e nie bardzo wiem, jak to si robi.

- Zademonstruj ci. Posuchaj.

Zamieniem si w such.

3

- Jak widzielimy to wczoraj, tworzenie nie zakoczyo si wraz z pojawieniem si meduz czy pazów, czy gadów, czy ssaków. Zgodnie z twoj mitologi zakoczyo si wtedy, kiedy pojawi si czowiek.

- Zgadza si.

- Dlaczego ten wiat i ten kosmos byy niepene bez czowieka? Dlaczego wiat i wszechwiat potrzeboway czowieka?

- Nie wiem.

- Zastanów si nad tym. Pomyl o wiecie bez czowieka. Wyobra sobie wiat bez czowieka.

- Okay - powiedziaem i zamknem oczy. Po kilku chwilach poinformowaem go, e wyobraam sobie wiat bez czowieka.

- Jak on wyglda?

- No, nie wiem. Po prostu jak wiat.

- A gdzie jeste?

- Nie rozumiem.

- Skd na patrzysz?

- Aha. Z góry. Z przestrzeni kosmicznej.

- A co tam robisz?

- Nie wiem.

- Dlaczego nie jeste na powierzchni?

- Nie wiem. Skoro nie ma tam czowieka... jestem jedynie gociem, obcym.

- No có, opu si na powierzchni.

- Dobra - powiedziaem, ale po chwili dodaem: - To ciekawe, wolabym jednak tam si nie opuszcza.

- Dlaczego? Có tam jest takiego?

Rozemiaem si.

- Tam jest dungla.

- Rozumiem. Masz na myli, e to "Przyroda z krwawym kem i pazurem... pierwotne smoki rozrywajce jedne drugim i garda, i boki".

- No wanie.

- I co by si stao, gdyby si tam opuci?

- Bybym jednym z tych, których te smoki tam rozrywaj.

Otworzyem oczy i zdyem zauway, e Izmael kiwa potakujco gow.

- I wanie w tym punkcie zaczynamy dostrzega miejsce czowieka w boskich planach. Nie byo zamiarem bogów pozostawienie tego wiata w postaci dungli, prawda?

- Chodzi ci o nasz mitologi? Bez wtpienia nie.

- Tak wic: Bez czowieka wiat by nie dokoczony, niepeny, by sam przyrod, z krwawym kem i pazurem. By w stanie chaosu, w stanie pierwotnej anarchii.

- Zgadza si. Dokadnie tak byo.

- Zatem czego potrzebowa?

- Potrzebowa kogo, kto by si tam pojawi i zaprowadzi porzdek.

- A kto taki wszystko uadza? Któ chwyta anarchi w gar i robi z ni porzdek?

- No có... jaki wadca. Król.

- Oczywicie. wiatu potrzebny by wadca. Potrzebny mu by czowiek.

- Tak.

- Zatem mamy ju teraz lepsze pojcie o tym, o czym jest ta opowie: wiat zosta stworzony dla czowieka, a czowiek zosta stworzony, by nim wada.

- Tak. To jest teraz cakiem oczywiste. Kady to rozumie.

- I czym to jest?

- Czym?

- Czy to jest faktem?

- Nie.

- Zatem czym jest?

- Mitologi - odparem.

- Której w waszej cywilizacji nie odnajdziesz ni ladu.

- Zgadza si.

I jeszcze raz Izmael patrzy na mnie ponuro przez szyb.

- Posuchaj - odezwaem si po chwili. - Sprawy, które mi pokazujesz, rzeczy, które robisz, s... praktycznie prawie nie do uwierzenia. Ja to wiem. Ale to nie w moim stylu, eby wyskoczy z fotela, wali si po gowie i krzycze:

"Boe, to niewiarygodne!"

Zmarszczy czoo w namyle i po chwili powiedzia:

- Có jest zatem z tob nie tak? - Wydawa si przy tym tak autentycznie zatroskany, e nie mogem powstrzyma umiechu.

- Jestem w rodku cay zmroony - odparem. - Jak góra lodowa.

Pokrci wspóczujco gow.

4

- A wracajc do naszego tematu... Jak powiadasz, czowiekowi zajo bardzo wiele czasu wymylenie, e przeznaczony jest do osignicia wikszych rzeczy ni te, które byyby moliwe, gdyby y tak jak lew czy wombat. Przez jakie trzy miliony lat by czci owej anarchii, by jeszcze jedn istot tarzajc si w bocie.

- Zgadza si.

- I dopiero okoo dziesiciu tysicy lat temu uzmysowi sobie, e jego miejsce nie jest w tym bocie. Musia si z niego podnie i wzi to miejsce w gar i zaprowadzi na nim porzdek.

- Zgadza si.

- wiat jednak nie poddawa si potulnie wadzy czowieka, prawda?

- Nie.

- Nie. wiat mu si przeciwstawia. Co czowiek zbudowa, wiatr i deszcz niszczyy. Pola, które czyci pod uprawy i wioski, zarastaa na powrót dungla. Ziarno, które sia, porywao ptactwo. Drzewka, które sadzi, zeray owady. Zbiory, które magazynowa, pldrowane byy przez myszy. Zwierzta, które hodowa i karmi, paday upem wilków i lisów. Góry, rzeki i oceany tkwiy nieporuszone i nie ustpoway mu z drogi. Trzsienie ziemi, powód, huragan, zamie niena, susza nie znikay na jego rozkaz.

- To prawda.

- wiat nie poddawa si potulnie jego wadzy, zatem on by zmuszony zrobi co...?

- Co masz na myli?

- Jeeli król przybywa do miasta, które nie chce si podda jego wadzy, to co musi uczyni?

- Musi je podbi.

- Naturalnie. Aby uczyni si wadc wiata, czowiek wpierw musi go podbi.

- Wielki Boe! - wykrzyknem... niemale wyskakujc z fotela, walc si w gow i tak dalej.

- Tak?

- Syszy si to pidziesit razy dziennie. Wczasz radio czy telewizor i syszysz to co godzin. Czowiek podbija pustynie, czowiek podbija oceany, czowiek podbija atom, czowiek ujarzmia ywioy, czowiek podbija kosmos.

Izmael umiechn si.

- Nie wierzye, kiedy ci powiedziaem, e ta opowie jest wszechobecna w twojej cywilizacji. Teraz ju wiesz, co miaem na myli. Mitologia twej cywilizacji brzczy bezustannie w waszych uszach i nikt nie zwraca na te dwiki najmniejszej uwagi. Naturalnie, czowiek podbija kosmos i atom, i pustynie, i oceany i ujarzmia ywioy. Wedle waszej mitologii, po to si wanie urodzi.

- Tak. Teraz jest to cakiem oczywiste.

5

- W ten sposób poczyy si dwie pierwsze partie opowieci: wiat zosta stworzony dla czowieka, a czowiek zosta stworzony, by go podbija i nim wada. A w jaki sposób ta druga cz wnosi swój wkad w wyjanienie, jak to si stao, i sprawy maj si tak, jak si maj?

- Pozwól, e pomyl... Tu jeszcze raz mamy do czynienia z tym przebiegym zwalaniem winy na bogów. Oni stworzyli wiat dla czowieka i oni stworzyli czowieka, by go podbija i by nim wada... co w konsekwencji zreszt uczyni. I std sprawy si maj tak, jak si maj.

- Bd dokadniejszy. Signij gbiej.

Zamknem oczy i zastanawiaem si przez kilka chwil, ale nie miaem adnych pomysów.

Izmael skin gow w kierunku okna.

- Wszystko to... wszystkie te wasze triumfy i tragedie, wszystkie wasze cudowne osignicia oraz nieszczcia s bezporednim rezultatem... czego?

Kombinowaem przez dusz chwil, ale cigle nie byem w stanie chwyci, o co mu chodzi.

- Spróbuj inaczej - powiedzia Izmael. - Sprawy nie miayby si tak, jak si maj, gdyby zamierzeniem bogów byo, eby czowiek y tak jak lew czy wombat, prawda?

- No nie.

- Przeznaczeniem czowieka byo podbija wiat i nim wada. Zatem to, e sprawy si maj tak, jak si maj, jest bezporednim rezultatem...?

- Spenienia si przeznaczenia czowieka.

- Oczywicie. A on musia wypeni swe przeznaczenie, nieprawda?

- O tak, bezwzgldnie.

- Czy jest zatem czym si ekscytowa?

- Czysta prawda, czysta prawda.

- Wedug Zgarniaczy, stanowi to po prostu cen stania si czowiekiem.

- Co masz na myli?

- Nie mona byo by penym czowiekiem, kiedy si yo w towarzystwie tamtych smoków w bagnie i bocie, prawda?

- Nie.

- Aby sta si penym czowiekiem, czowiek musia wyrwa si z tego bota. I wszystko to jest tego rezultatem. Wedug Zgarniaczy, bogowie dali czowiekowi taki sam wybór, jaki dali Achillesowi: krótki ywot peen chway albo dugie, nieciekawe ycie osoby nieznanej. I Zgarniacze wybrali ten krótki ywot peen chway.

- Tak, rzeczywicie tak jest to pojmowane. Ludzie wzruszaj jedynie ramionami i mówi: "Có, tak cen naley, zapaci za biec wod i centralne ogrzewanie, i samochody, i za ca reszt." - Zerknem na niego pytajco. - A co ty mówisz?

- Ja mówi, e cena, któr zapacilicie, to nie jest cena za stanie si ludmi. To nawet nie jest cena za to wszystko, o czym wspomniae. Jest to natomiast cena za odgrywanie opowieci, w której ludzko obsadzona jest w roli nieprzyjaciela tego wiata.

PI

1

- Mamy ju razem pocztek i rodek tej opowieci - powiedzia Izmael, kiedy nastpnego dnia rozpoczynalimy nasz sesj. - Czowiek wreszcie zaczyna wypenia swe przeznaczenie. Podbój wiata trwa. A jak si ta opowie koczy?

- Chyba wczoraj powinienem by pocign to dalej, ale zgubiem wtek.

- A moe uatwi ci sytuacj wysuchanie koca tej drugiej czci.

- Dobry pomys. - Cofnem tam o jak minut i wczyem odtwarzanie:

"Czowiek by nareszcie wolny od tych wszystkich ogranicze, które... Ograniczenia zbieractwa-owiectwa trzymay czowieka w szachu przez trzy miliony lat. Wraz z pojawieniem si rolnictwa te ograniczenia znikny, a on pomkn w gór niczym meteor. Osadnictwo dao pocztek podziaowi pracy. Podzia pracy da pocztek technologii. Z rozwojem technologii przyszed handel i kupiectwo. Z handlem i kupiectwem przysza matematyka i pimiennictwo, i nauka, i caa reszta. Wszystko wreszcie ruszyo do przodu, a reszta, jak powiadaj, to ju historia".

- Zgadza si - powiedziaem. - Okay. Przeznaczeniem czowieka byo podbi ten wiat i zawadn nim i to wanie czowiek uczyni... no niemal. Nie cakiem mu si udao i moe to oznacza jego wasn zgub. Problem tkwi w tym, e podbój wiata zdewastowa ten wiat. I nawet panowanie, jakie osignlimy, nie jest wystarczajco silne, by t dewastacj powstrzyma... albo j odwróci i naprawi to, co zniszczylimy. Zalewalimy naszymi truciznami wiat, jakby by jak bezdenn otchani... i dalej to czynimy. Poarlimy nieodnawialne zasoby, jakby ich miao nigdy nie zabrakn... i dalej je poeramy. Trudno sobie wyobrazi, jak wiat miaby przetrwa jeszcze jedno stulecie takiego traktowania, a przecie nikt nic w zwizku z tym nie czyni. To jest problem, który bd musiay rozwiza nasze dzieci albo ich dzieci.

Jedna tylko rzecz moe nas uratowa. Musimy umocni i rozszerzy nasze panowanie nad wiatem. Wszystkie te szkody powstay w trakcie podboju wiata, ale my musimy kontynuowa ten podbój tak dugo, a nasza wadza stanie si absolutna. Kiedy ju bdziemy mie cakowit kontrol, wszystko si uoy, jak trzeba. Bdziemy dysponowali energi z syntezy jdrowej. adnego zanieczyszczenia. Bdziemy przywoywa deszcze za pomoc przycisku. Zbierzemy buszel pszenicy z centymetra kwadratowego. Zamienimy oceany w farmy. Bdziemy sterowa pogod; adnych huraganów, adnych tornado, nigdy wicej suszy, nigdy wicej przymrozków nie w por. Spowodujemy, e chmury oddadz wod nad ziemi, zamiast zrzuca j bezuytecznie na oceany. Wszystkie procesy yciowe tej planety znajd si tam, gdzie powinny - gdzie zgodnie z zamierzeniami bogów miay si znale - w naszych rkach. A my bdziemy nimi manipulowa w taki sposób, w jaki programista manipuluje komputerem.

Oto gdzie znajdujemy si obecnie. Musimy kontynuowa nasz podbój. A jego kontynuowanie albo zniszczy t planet, albo zmieni j w raj... w raj, którym pod rzdami czowieka miaa si sta. I jeli nam si to uda - jeeli wreszcie uda nam si zosta absolutnymi wadcami tej ziemi - nic nas ju nie zatrzyma. Wówczas wejdziemy w er Star Treka. Czowiek wyruszy w kosmos, by podbi cay wszechwiat i wada nim. I to wanie moe by owo ostateczne przeznaczenie czowieka: podbój wszechwiata i wadza nad nim. Oto jak wspania istot jest czowiek.

2

Ku memu zdumieniu, Izmael podniós gazk i pomacha ni ku mnie w entuzjastycznym gecie aprobaty.

- I jeszcze raz to byo doskonae - stwierdzi, odgryzajc liciasty czubek. - Naturalnie, zdajesz sobie spraw, e gdybycie opowiadali t cz jakie sto lat temu - czy nawet pidziesit lat temu - mówilibycie jedynie o nadejciu raju. Pomys, e podbój wiata przez czowieka mógby mie jaki inny charakter ni dobroczynny, byby dla was nie do pojcia. Do niedawna, jeszcze jakie trzydzieci lat temu, ludzie twej cywilizacji nie mieli adnych wtpliwoci, e sprawy bd si toczy coraz lepiej i lepiej, na zawsze. Na horyzoncie nie byo wida adnego wyobraanego koca.

- Tak, zgadza si.

- Istnieje wszake jeden element tego opowiadania, który pomine, a jest on nam potrzebny do zakoczenia wyjanienia twej cywilizacji, jak to si stao, i sprawy maj si tak, jak si maj.

- Jaki to element?

- Sdz, e sam moesz to odgadn. Wiemy tyle: wiat zosta stworzony dla czowieka, by go podbi i nim wada i pod rzdami czowieka mia si on sta rajem. Po tym stwierdzeniu najwyraniej musi nastpi "ale". Zawsze po nim nastpowao. A to dlatego, e Zgarniacze zawsze postrzegali ten wiat jako nazbyt odlegy od raju, jakim mia by.

- To prawda. Niech pomyl... A co powiesz na to: wiat zosta stworzony dla czowieka, by go podbi i nim wada, jednak ten podbój okaza si o wiele bardziej destrukcyjny, ni mona si byo spodziewa.

- Nie suchasz uwanie. To "ale" stanowio cz opowieci na dugo przed tym, nim wasz podbój sta si destrukcyjny na skal globaln. To "ale" miao wyjania wszelkie niedostatki waszego raju - wojn i brutalno, i ndz, i niesprawiedliwo, i korupcj, i tyrani. Cigle jeszcze egzystuje, by tumaczy gód i uciemienie, i rozprzestrzenianie broni jdrowej, i zanieczyszczenie rodowiska. Ono wyjaniao drug wojn wiatow, a w razie potrzeby wyjani i trzeci wojn wiatow.

Gapiem si w niego tpo.

- To proste. Kady trzecioklasista znajdzie odpowied.

- Jestem pewien, e masz racj, ale ja jej jako nie widz.

- No pomyl. Co poszo nie tak, jak trzeba? Co zawsze szo niewaciwie? Pod ludzkimi rzdami wiat winien si sta rajem, ale...

- Ale ludzie spaprali ca robot.

- Oczywicie. A dlaczego j spaprali?

- Dlaczego?

- Czy spaprali j dlatego, e nie chcieli raju?

- No nie. Prawd mówic... to musieli j spapra. Chcieli zamieni ten wiat w raj, ale bdc ludmi, musieli to spapra.

- Ale dlaczego? Dlaczego to, e byli ludmi, powodowao, e musieli to spapra?

- Dlatego, e z ludmi jest co zasadniczo wrcz nie w porzdku. Co, co w sposób zdecydowany nie pozwala zbudowa raju. Co, co czyni ludzi gupimi i niszczycielskimi, i zachannymi, i krótkowzrocznymi.

- Naturalnie. Kady przedstawiciel twej cywilizacji o tym wie. Czowiek narodzi si, by zmieni ten wiat w raj, ale, co tragiczne, narodzi si on z pewn skaz. I ów raj zawsze ulega zepsuciu za spraw tej gupoty, chciwoci, niszczycielskiego pdu oraz krótkowzrocznoci.

- Zgadza si.

3

Po gbszym namyle obdarzyem Izmaela dugim, nie dowierzajcym spojrzeniem.

- Czyby sugerowa, e to wyjanienie jest faszywe?

Izmael pokrci przeczco gow.

- Nie ma sensu dyskutowa z mitologi. Dawno, dawno temu ludzie nalecy do twej cywilizacji wierzyli, e siedziba czowieka jest rodkiem wszechwiata. Czowiek by powodem, dla którego ten wszechwiat stworzono, zatem byo oczywiste, e jego dom powinien by tego wszechwiata stolic. Zwolennicy Kopernika nie zaprzeczali temu. Nie wskazywali palcem i nie mówili do ludzi: "Nie macie racji". Wskazywali jedynie na niebo i powiadali: "Przyjrzyjcie si temu, co tam si rzeczywicie znajduje".

- Nie bardzo rozumiem, do czego zmierzasz?

- W jaki sposób Zgarniacze doszli do wniosku, e z ludmi jest co zasadniczo wrcz nie w porzdku? Na jakie dowody patrzyli?

- Nie wiem.

- Podejrzewam, e celowo usiujesz by tpy. Przygldali si dowodom z historii ludzkoci.

- To prawda.

- A kiedy zacza si historia ludzkoci?

- No có... trzy miliony lat temu.

Izmael popatrzy na mnie z niesmakiem.

- Te trzy miliony lat zostay przyczepione do historii ludzkoci dopiero niedawno, o czym zreszt bardzo dobrze wiesz. Przedtem zakadano powszechnie, e historia rodzaju ludzkiego zacza si... kiedy?

- Có, zaledwie kilka tysicy lat temu.

- Naturalnie. Prawd mówic, ludzie twej cywilizacji zakadali, e caa ludzka historia to wasza historia. Nikomu nie przyszo do gowy, e historia ludzkoci rozciga si poza wasze panowanie.

- Tak, tak wanie byo.

- Zatem, kiedy ludzie twojej cywilizacji doszli do wniosku, e z ludmi w ogóle jest co zasadniczo wrcz nie w porzdku, to na jakie dowody wówczas patrzyli?

- Patrzyli na dowody wasnej historii.

- Dokadnie tak. Patrzyli na owe pó procent dowodów pochodzcych z jednego krgu kulturowego. Niezbyt to rozsdna próbka, jeli na niej buduje si tak daleko idcy generalny wniosek.

- Rzeczywicie.

- U ludzi nie ma adnej zasadniczej skazy. Jeli dostan do odegrania tak opowie, która pozwoli im pozostawa z tym wiatem w harmonii, to bd y z nim w harmonii. Jeeli jednak dostan opowie, która ustawi ich w opozycji do tego wiata, jak twoja opowie, bd y z tym wiatem w niezgodzie. Kiedy do odegrania mie bd opowie, w której s panami wiata, bd si zachowywa jak wadcy. I wreszcie, kiedy dostan do odegrania opowie, w której wiat jest wrogiem, którego naley podbi, bd go podbija jak wroga, a pewnego dnia ten wróg lee bdzie krwawicy u ich stóp, jak ten wiat obecnie.

4

- Kilka dni temu - rzek Izmael - opisaem twoje wyjanienie tego, jak to si stao, i sprawy maj si tak, jak si maj jako mozaik. Dotychczas przygldalimy si jedynie szkicowi tej mozaiki, ogólnemu zarysowi obrazu. Nie bdziemy tutaj wypenia tego rysunku. Moesz tego bez trudu dokona sam, kiedy ju skoczymy to, co zaczlimy.

- Okay.

- Niemniej, nim przejdziemy dalej, naszkicujemy jeszcze jeden element tego rysunku... Jedn z najbardziej uderzajcych cech cywilizacji Zgarniaczy jest arliwe i niezachwiane uzalenienie od proroków. Wpyw takich ludzi, jak Mojesz, Gautama Budda, Konfucjusz, Jezus i Mahomet w historii Zgarniaczy jest wprost przeogromny. Jestem pewien, e zdajesz sobie z tego spraw.

- Tak.

- Uderzajce jest, e absolutnie nic podobnego nie spotykamy u Cichych... chyba e zaistnieje to jako reakcja na jaki destrukcyjny kontakt z cywilizacj Zgarniaczy, tak jak to miao miejsce w przypadku Wovoki oraz taca duchów czy Johna Frumma i kultów cargo z poudniowego Pacyfiku. Nie liczc tego, poród Cichych w ogóle nie pojawiaj si prorocy, którzy by prostowali ich drogi i przekazywali im nowe zbiory praw i regu, zgodnie z którymi mieliby y.

- Mniej wicej co takiego wyczuwaem. Przypuszczam, e kady to wyczuwa. Myl, e chodzi tu o... no, nie wiem.

- Mów, prosz.

- Sdz, e odczucie jest takie: A co tam, któby si przejmowa tymi ludmi? To znaczy, nie jest dla nikogo wielkim zaskoczeniem, e te dzikusy nie maj proroków. Bóg tak naprawd zainteresowa si ludzkoci wtedy, kiedy pojawili si owi sympatyczni biali rolnicy z neolitu.

- Tak, to celne spostrzeenie. Ja jednak nie chc si teraz przyglda bliej problemowi nieobecnoci proroków u Cichych, lecz raczej owemu ogromnemu wpywowi proroków u Zgarniaczy. Miliony skonne byy popiera dokonany przez siebie wybór, ryzykujc wasne ycie. Có czyni ich tak wanymi?

- To cholernie ciekawe pytanie, nie sdz jednak, bym zna na nie odpowied.

- W porzdku, spróbuj czego takiego. Co chcieli osign owi prorocy? Czego mieli tutaj dokona?

- Sam to przed chwil powiedziae. Byli tu po to, by wyprostowa cieki naszego ywota i powiedzie nam, jak powinnimy y.

- Informacja najwyszej wagi. Najwyraniej taka, za któr warto umiera.

- Najwyraniej.

- Ale dlaczego? Dlaczego potrzebujecie proroków, którzy mówiliby wam, jak powinnicie y? Dlaczego potrzebujecie kogo, by mówi wam, jak powinnicie y?

- Ach. Okay. Rozumiem, do czego zmierzasz. Potrzebni nam prorocy, którzy powiedz nam, jak powinnimy y, bo w przeciwnym razie bymy tego nie wiedzieli.

- Naturalnie. Pytania dotyczce tego, jak ludzie powinni y wród Zgarniaczy, zawsze prowadz do problemów religii... zawsze kocz si sporami midzy prorokami. Na przykad, kiedy w tym kraju zalegalizowano aborcj, traktowano j pocztkowo jako problem prawa wieckiego. Kiedy jednak ludzie zaczli mie wtpliwoci, zwrócili si do swych proroków i wkrótce staa si ona powodem sporu religijnego, przy czym obie strony korzystay z pomocy swego duchowiestwa. W taki sam sposób, w kategoriach czysto praktycznych, debatuje si obecnie nad problemem legalnoci narkotyków, takich jak kokaina... Jeli jednak owa legalno stanie si cakiem prawdopodobna, ludzie o okrelonych pogldach bez wtpienia zaczn przeczesywa Pismo wite, by stwierdzi, co ich prorocy maj do powiedzenia na ten temat.

- Tak, tak to jest. To tak naturalna reakcja, e ludzie przyjmuj j za oczywisto.

- Przed chwil powiedziae: "Potrzebni nam prorocy, którzy powiedz nam, jak powinnimy y, bo w przeciwnym razie bymy tego nie wiedzieli". Dlaczego tak si dzieje? Dlaczego nie moglibycie wiedzie, jak y, bez swych proroków?

- To dobre pytanie. Powiedziabym, dlatego e... Spójrzmy na spraw aborcji. Moemy si o ni spiera przez tysic lat, ale nigdy nie znajdziemy na tyle potnego argumentu, by zakoczy ten spór, poniewa kady argument napotyka na kontrargument. Zatem niepodobiestwem jest wiedzie, co naley uczyni. Dlatego potrzebujemy proroka. Bo prorok wie.

- Tak, myl, e o to chodzi. Jednake wci otwarte pozostaje pytanie: "Dlaczego wy nie wiecie?"

- Chyba to pytanie musi pozosta otwarte, bo ja na nie odpowiedzie nie potrafi.

- Wiecie, jak rozbi atom, jak wysa badaczy na Ksiyc, jak czy geny, a nie wiecie, jak ludzie powinni y.

- Rzeczywicie.

- Dlaczego tak si dzieje? Co mówi Matka Kultura?

- Hm - mruknem i przymknem powieki. A po minucie czy dwóch oznajmiem: - Matka Kultura powiada, e jest moliwe posiada pewn wiedz o sprawach takich, jak atomy i podróe kosmiczne, i geny, jednak nie istnieje nic takiego, jak pewna wiedza na temat tego, jak ludzie powinni y. Po prostu nie jest ona dostpna i dlatego jej nie posiadamy.

- Rozumiem. A wysuchawszy Matki Kultury, có powiesz?

- W tym przypadku musz powiedzie, e si zgadzam. Pewnej wiedzy o tym, jak ludzie powinni y, nie ma nigdzie wokó.

- Innymi sowy, najlepsze, co moecie uczyni - skoro "nigdzie wokó" nic na ten temat nie ma - to przeprowadzi konsultacje z wntrzem waszych gów. To si wanie robi podczas debaty na temat zalegalizowania narkotyków. Kada ze stron przygotowuje stanowisko, opierajc si na tym, co rozsdne, i po którejkolwiek stronie by stan, to i tak nie bdziesz wiedzia, czy postpie waciwie.

- To absolutna prawda. Problem nie polega na tym, co naley robi, nie ma bowiem sposobu, by si tego dowiedzie. To raczej problem gosowania.

- Jeste cakiem pewien, e tak jest. Po prostu nie ma adnego sposobu, by uzyska pewn wiedz o tym, jak ludzie powinni y.

- Jestem absolutnie pewien.

- Jak uzyskae t pewno?

- Nie wiem. Pewna wiedza o tym, jak y, jest... nieosigalna w aden z tych sposobów, w jaki zyskujemy wiedz pewn. Jak powiadam, jej nigdzie wokó niema.

- Czy ktokolwiek z was w ogóle tam szuka?

Parsknem.

- Czy ktokolwiek powiedzia kiedy: "Có, posiadamy pewn wiedz o tych wszystkich innych sprawach, dlaczego zatem nie przekonamy si, czy nie mona by znale takiej wiedzy o tym, jak y?" Czy ktokolwiek kiedy to uczyni?

- Wtpi.

- Czy nie wydaje ci si to dziwne? Kiedy si wemie pod uwag, e jest to najwaniejszy problem, jaki musi rozwiza ludzko - jaki kiedykolwiek miaa do rozwizania - to wydawaoby si, e powinna istnie caa dziedzina nauki tej sprawie powicona. Zamiast tego stwierdzamy, e nikt z was nie zastanawia si nawet, czy mona stamtd tak wiedz uzyska.

- Wiemy, e jej tam nie ma.

- Chcesz powiedzie, e wiecie ju z góry, nie szukajc.

- Zgadza si.

- Niezbyt to naukowa procedura jak na ludzi z takim naukowym podejciem do rzeczywistoci.

- To prawda.

5

- Wiemy teraz o ludziach dwie wane rzeczy - powiedzia Izmael - przynajmniej tak, jak to podaje mitologia Zgarniaczy. Jedna to ta, e jest co z nimi wrcz zasadniczo nie w porzdku, i druga, e nie posiadaj oni pewnej wiedzy o tym, jak powinni y... i e nigdy takowej wiedzy posiada nie bd. Wydaje si, e pomidzy tymi dwiema sprawami powinien istnie jaki zwizek.

- Tak. Gdyby ludzie wiedzieli, jak y, byliby w stanie poradzi sobie z tym, co jest ze w ludzkiej naturze. Chc powiedzie, e wiedza o tym, jak y, musiaaby zawiera równie wiedz o tym, jak y, bdc istotami niedoskonaymi. Bo jeliby tego nie zawieraa, nie byaby wiedz autentyczn. Rozumiesz, co mam na myli?

- Tak sdz. Powiadasz, e gdybycie wiedzieli, jak y, bylibycie w stanie opanowa t skaz istniejc w czowieku. Gdybycie wiedzieli, jak y, nie robilibycie bezustannie niewaciwego uytku z tego wiata. By moe tak naprawd te dwie rzeczy sprowadzaj si do jednej. By moe t skaz w czowieku jest dokadnie wanie to, e nie wie on, jak powinien y.

- Tak, co w tym jest.

6

- Mamy teraz uoone na swych miejscach wszystkie najwaniejsze elementy prezentowanego przez twoj cywilizacj wyjanienia, jak to si stao, i sprawy maj si tak, jak si maj. wiat zosta czowiekowi dany po to, by przemieni go w raj, on jednak zawsze robi z niego niewaciwy uytek, nosi on bowiem w sobie ow skaz. Mógby co na to poradzi, gdyby wiedzia, jak powinien y, ale tego nie wie... i nigdy wiedzie nie bdzie, poniewa wiedza o tym nie jest mu dostpna. Tak wic, niezalenie od wysików, jakie czowiek podejmie, by zmieni ten wiat w raj, prawdopodobnie dalej go bdzie rujnowa.

- Tak, na to wyglda.

- Smutna ta twoja historia, ta opowie o bezsilnoci i daremnoci wysików, opowie, w której dosownie nic si nie da zrobi. Czowiek naznaczony jest skaz, wobec czego niszczy to, co powinno by rajem, i nic nie moe na to poradzi. Nie wiecie, jak y, eby powstrzyma dewastowanie raju, i nic nie moecie na to poradzi. Pdzicie tedy ku katastrofie i moecie jedynie obserwowa, jak ta katastrofa nadchodzi.

- Tak, na to wyglda.

- Nie dziwota, e skoro nie posiadacie niczego poza moliwoci odegrania tej aosnej opowieci, tak wielu z was spdza swe ycie otumanionych narkotykami, alkoholem czy telewizj. Nie dziwota, e tak wielu z was popada w sza lub popenia samobójstwo.

- To prawda. Ale czy jest jaka inna...?

- Inna co...?

- Jaka inna opowie, w której moglibymy si znale.

- Tak, jest inna opowie, ale Zgarniacze czyni wszystko, co tylko mog, by zniszczy j wraz ze wszystkim innym.

7

- Czy podczas swych podróy wiele zwiedzae?

Patrzyem na niego zaskoczony.

- Zwiedzaem?

- Czy zbaczae z drogi, by obejrze lokalne zabytki?

- Chyba tak. Czasami.

- Zauwaye zapewne, e tak naprawd jedynie turyci ogldaj te miejscowe ciekawostki. Praktycznie rzecz biorc, s one niewidoczne dla tubylców, a to dlatego, e zawsze s na widoku.

- Tak, tak jest rzeczywicie.

- To wanie robilimy podczas naszej wspólnej podróy. Wdrowalimy po twej kulturowej ojczynie, przygldajc si punktom orientacyjnym, tym ciekawostkom, których tubylcy nigdy nie spostrzegaj. Dla gocia z innej planety byyby godne uwagi, nawet zadziwiajce, ale dla przedstawicieli twojej cywilizacji s tak oczywiste, e nawet ich nie zauwaaj.

- Zgadza si. Musiaby pewnie chwyci mnie za gow i skierowa j w jedn konkretn stron, i rzec: "Czy naprawd tego nie widzisz?" A ja bym odpar: "Nie widz czego? Przecie tam nic nie ma."

- Spdzilimy spor cz dzisiejszego dnia na przygldaniu si jednemu z waszych najbardziej imponujcych pomników: aksjomatowi mówicemu, e nie ma sposobu na to, by ludzie uzyskali jak pewn wiedz o tym, jak y. Matka Kultura proponuje, by przyj go dla niego samego, bez adnych dowodów, z definicji bowiem nie wymaga on udowodnienia.

- To prawda.

- A wniosek, jaki wysnuwamy z tego aksjomatu, to...?

- e poszukiwanie takiej wiedzy nie ma sensu.

- Zgadza si. Wedug waszych map, wiat myli ssiaduje ze wiatem waszej cywilizacji. Koczy si na granicy waszej cywilizacji, a jeli t granic przekroczycie, po prostu spadniecie z krawdzi tego wiata. Rozumiesz, co chc przez to powiedzie?

- Chyba tak.

- Jutro zbierzemy si na odwag i przekroczymy t granic. Znajdziemy si na nowych terenach, na terenach, których nie eksplorowa nikt nalecy do twojej cywilizacji, gdy wasze mapy mówi, e one nie istniej... i zaiste, istnie nie mog.

SZE

l

- Jake si dzisiaj miewasz? - spyta Izmael. - apki si poc? Serduszko pika?

Patrzyem na niego zadumany poprzez oddzielajc nas szyb. Ta jego filuterno bya czym zupenie nowym i chyba nie przypada mi do gustu. Miaem ochot przypomnie mu, e jest, na mio bosk, gorylem, ale powstrzymaem si i mruknem jedynie:

- Nie najgorzej, na razie.

- Doskonale. Niczym jaki literacki bohater, jeste tym, którego nikczemne ciosy i szturchace tego wiata tak rozdraniy, e jeste gotów na wszystko, by mu dokuczy.

- Bezwzgldnie.

- Rozpoczynajmy zatem. Stoimy przed murem, na granicy myli twej cywilizacji. Wczoraj nazwaem go pomnikiem, sdz bowiem, e nic nie stoi na przeszkodzie, by mur nazwa pomnikiem. W kadym razie ten mur to aksjomat mówicy, e pewna wiedza o tym, jak ludzie powinni y, jest niedostpna. Odrzucam ten aksjomat i wspinam si na mur. Nie potrzebujemy proroków, którzy mówiliby nam, jak y; potrafimy odkry to samodzielnie, sprawdzajc, co si za nim faktycznie znajduje.

Nie odczuwaem potrzeby komentowania jego sów, wobec czego wzruszyem jedynie ramionami.

- Naturalnie, jeste sceptyczny. Wedug Zgarniaczy, we wszechwiecie znale mona wszelk uyteczn informacj, adna jednak nie dotyczy problemu, jak ludzie powinni y. Badajc wszechwiat, nauczylicie si lata, dzieli atom, wysya z prdkoci wiata przesania do gwiazd, i tak dalej, ale to nie jest droga, na której mona uzyska wiedz najbardziej podstawow i najbardziej potrzebn: wiedz o tym, jak si powinno y.

- Rzeczywicie.

- Przed wiekiem niedoszli aeronauci tego wiata byli dokadnie w tej samej sytuacji, jeli chodzi o nauk latania. Czy wiesz dlaczego?

- Nie. Nie rozumiem, co aeronauci maj z tym wszystkim wspólnego.

- Nie byo pewne, czy wiedza, której poszukiwali niedoszli aeronauci, w ogóle istnieje. Niektórzy powiadali, e jej nie ma i wszelkie poszukiwania nie maj sensu. Czy dostrzegasz teraz jakie podobiestwa?

- Tak, chyba tak.

- W tym podobiestwie kryje si jednak co wicej. W tamtym czasie nie byo ani jednego pewnika dotyczcego latania. Kady posiada wasn teori. Jeden powiada: "Jedynym sposobem, by zdoby moliwo latania, jest naladowanie ptaków; potrzebna jest para ruchomych skrzyde". Inny znów twierdzi: "Jedna para nie wystarczy, niezbdne s dwie". A jeszcze inny mówi: "Nonsens. Samoloty papierowe lataj bez machania skrzydami; potrzebne s nieruchome skrzyda i napd, który pcha nas bdzie w powietrzu". I tak dalej. Mogli si tak kóci bez koca, bo nie byo ani jednego pewnika. Mogli postpowa naprzód jedynie metod prób i bdów.

- Aha.

- Co umoliwioby im skuteczniejsze dziaanie?

- Có, jak sam powiadasz, nieco wiedzy.

- Ale jakiej konkretnie wiedzy?

- Boe... Musieliby wiedzie, jak uzyska si non. Musieliby wiedzie, e powietrze opywajce pat...

- A có to usiujesz opisa?

- Usiuj opisa, co si dzieje, kiedy powietrze opywa pat.

- Masz na myli to, co zawsze si dzieje, kiedy powietrze opywa pat?

- Zgadza si.

- Jak to si nazywa? Stwierdzenie opisujce, co si dzieje zawsze, gdy spenione s pewne warunki...

- Prawo.

- Naturalnie. Pierwsi aeronauci musieli korzysta z metody prób i bdów, poniewa nie znali praw aerodynamiki... Nawet nie wiedzieli, e takie prawa istniej.

- W porzdku. Teraz ju wiem, do czego zmierzasz.

- Ludzie twojej cywilizacji s w takiej samej sytuacji, kiedy przychodzi do nauczenia si, jak y. Musz dziaa metod prób i bdów, nie znaj bowiem odpowiednich praw... i nawet nie wiedz, e takie prawa istniej.

- A ja si z nimi zgadzam - powiedziaem.

- Jeste przekonany, e nie da si odkry praw dotyczcych tego, jak ludzie powinni y.

- Owszem. Oczywicie s prawa stanowione, takie jak prawa zabraniajce uywania narkotyków, ale te mona zmieni gosowaniem. Praw aerodynamiki gosowaniem si nie zmieni... A takich praw w odniesieniu do tego, jak ludzie powinni y, po prostu nie ma.

- Rozumiem. Tego naucza Matka Kultura, a ty w tym przypadku zgadzasz si z ni. Doskonale. Jednak rozumiesz przynajmniej, czego tu usiuj dokona: chc ci pokaza prawo, którego, co sam przyznasz, nie da si zmieni adnym gosowaniem.

- W porzdku. Umys mam otwarty, ale nie potrafi sobie wyobrazi, jak niby miaby tego dokona.

2

- Jak brzmi prawo cienia? - spyta Izmael, znów zaskakujc mnie nag zmian tematu.

- Prawo cienia? No có, prawo powszechnego denia mówi, e... kada czstka we wszechwiecie przycigana jest do kadej innej i e to przyciganie zalene jest od odlegoci pomidzy nimi.

- I gdzie to prawo zostao wyczytane?

- Co masz na myli?

- Sformuowano je, patrzc na co...?

- No có... na materi, jak przypuszczam. Na zachowanie materii.

- Nie sformuowano go na podstawie dokadnych obserwacji zwyczajów pszczó?

- Nie.

- Jeli chcesz zna zwyczaje pszczó, obserwujesz pszczoy, a nie studiujesz wypitrzania si gór.

- To prawda.

- A gdyby mia dziwne podejrzenie, i istnieje zbiór praw dotyczcych tego, jak y, to gdzie by ich szuka?

- Nie wiem.

- Czy szukaby ich na niebie?

- Nie.

- Czy signby do królestwa czstek elementarnych.

- Nie.

- Czy badaby wasnoci drewna?

- Nie.

- Spróbuj zatem zgadn.

- Antropologia?

- Antropologia to dziedzina bada jak fizyka. Czy Newton odkry prawo cienia, czytajc podrcznik fizyki? Czy tam to prawo zapisano?

- Nie.

- A gdzie zostao zapisane?

- W materii. We wszechwiecie zbudowanym z materii.

- Zatem, jeli jest jakie prawo dotyczce ycia, to gdzie znajdziemy jego zapis?

- Sdz, e w ludzkim zachowaniu.

- Mam dla ciebie zadziwiajc nowin. Czowiek nie jest sam na tej planecie. Jest czci spoecznoci, od której jest bezwzgldnie uzaleniony. Czy podejrzewae kiedy co podobnego?

Po raz pierwszy zobaczyem, jak unosi jedn brew.

- Nie musisz by zaraz taki sarkastyczny - powiedziaem.

- Jake si zwie ta spoeczno, której jednym z wielu czonków jest czowiek?

- Spoeczno ycia.

- Brawo. Czy nie wydaje ci si prawdopodobne, e to prawo, którego szukamy, moe by zapisane w tej wanie spoecznoci?

- Nie wiem.

- Co mówi Matka Kultura?

Przymknem powieki i nasuchiwaem przez chwil.

- Matka Kultura powiada, e jeli takie prawo istnieje, to nas ono nie dotyczy.

- Dlaczego nie?

- Poniewa tak bardzo górujemy nad ow spoecznoci.

- Rozumiem. A czy znasz jeszcze jakie prawo, które was me dotyczy dlatego, e jestecie ludmi?

- Co masz na myli?

- Chodzi mi o to, e krowy i karaluchy podlegaj prawu cienia. Czy jestecie z niego zwolnieni?

- Nie.

- Czy jestecie zwolnieni z praw aerodynamiki?

- Nie.

- Genetyki?

- Nie.

- Termodynamiki?

- Nie.

- Czy jeste w stanie wymyli jakie prawo, któremu nie podlegaliby ludzie?

- Nie tak od rki.

- Podziel si tym ze mn, kiedy ju je wymylisz. To ci dopiero bdzie nowina.

- W porzdku.

- Tymczasem jednak, jeli nawet przypadkiem istnieje jakie prawo w spoecznoci ycia, to ludzie mu nie podlegaj.

- No có, tak powiada Matka Kultura.

- A co ty mówisz?

- Nie wiem. Nie rozumiem, jakim sposobem prawo dotyczce ówi i motyli mogoby mie jakie znaczenie dla nas. Zakadam, e ów i motyl postpuj zgodnie z tym prawem, o którym mówisz.

- Tak. Wanie tak. A jeli idzie o znaczenie, prawa aerodynamiki nie zawsze miay dla was istotne znaczenie, prawda?

- No...nie.

- A kiedy stay si istotne?

- No có... kiedy zapragnlimy lata.

- Kiedy chcecie lata, prawa rzdzce lataniem staj si istotne.

- Tak. Zgadza si.

- A kiedy ju znajdziecie si na krawdzi zagady i zechcecie jeszcze troch poy, to moliwe, e i prawa rzdzce yciem stan si istotne.

- Tak, przypuszczam, e to moliwe.

3

- Jaki wpyw wywiera prawo cienia? Do czego jest ono potrzebne?

- Mona powiedzie, e organizuje ono materi w skali makroskopowej. Jest tym, co trzyma wszystko razem... Ukad Soneczny, Galaktyk, wszechwiat.

Izmael skin gow.

- A prawo, którego poszukujemy, jest tym prawem, które trzyma razem, nie pozwala si rozpa yjcej spoecznoci. Organizuje wszystko na poziomie biologicznym, podobnie jak prawo cienia na poziomie makroskopowym.

- Zgoda. - Izmael chyba wyczu, e co jeszcze chciaem powiedzie, czeka bowiem na moje dalsze sowa. - Trudno uwierzy, by nasi biologowie nie byli wiadomi istnienia takiego prawa.

Grymas zaskoczenia przemieszanego z rozbawieniem wykrzywi granatowoszar skór jego twarzy.

- Czy sdzisz, i Matka Kultura nie przemawia do waszych biologów?

- No... nie. Sdz, e przemawia.

- Có zatem im mówi?

- e jeli takie prawo istnieje, to nie ma ono zastosowania do nas.

- Naturalnie. To jednak nie daje odpowiedzi na twoje pytanie. Wasi biologowie byliby na pewno zdumieni, gdyby usyszeli, e zachowanie w spoecznoci naturalnej zgodne jest z pewn zasad. Nie zapominaj, e kiedy Newton wyartykuowa prawo cienia, nie zdumiao ono nikogo. Nie ma nic nadludzkiego w dostrzeeniu, e obiekty nie posiadajce adnego oparcia opadaj w kierunku rodka Ziemi. Wie o tym kady, kto ma wicej ni dwa lata. Osignicie Newtona nie polegao zatem na odkryciu zjawiska cienia, ale na sformuowaniu odpowiedniego prawa.

- Tak, rozumiem, co masz na myli.

- Podobnie nic, co odkryjesz o yciu w spoecznoci ycia, nie wywoa u nikogo zdumienia, na pewno za nie u naturalistów czy biologów, czy behawiorystów. Moje osignicie, jeli mi si to uda, bdzie po prostu polegao na sformuowaniu tego w postaci prawa.

- W porzdku. Pojmuj.

4

- Czy powiedziaby, e prawo cienia dotyczy lotu?

Zastanawiaem si przez chwil i odpowiedziaem:

- Ono nie dotyczy lotu, cho niewtpliwie jest istotne dla spraw zwizanych z lataniem, ma bowiem zastosowanie do samolotów w takim samym stopniu jak do kamieni. Nie czyni adnego rozrónienia pomidzy latajcymi aparatami a kamieniami.

- Tak. Dobrze powiedziane. Prawo, którego szukamy, jest bardzo podobne, tyle e w aspekcie cywilizacyjnym. Nie dotyczy cywilizacji, jednake ma zastosowanie do cywilizacji w taki sam sposób, w jaki ma zastosowanie do stada ptaków czy jeleni. Nie czyni rozrónienia pomidzy cywilizacjami ludzkimi i pszczelimi ulami. Ma zastosowanie do wszystkich gatunków bez wyjtku. Dlatego wanie twoja cywilizacja go nie odkrya. Wedle mitologii Zgarniaczy, czowiek z samej definicji stanowi biologiczny wyjtek. Sporód milionów gatunków jedynie ten jeden jest produktem kocowym. wiat nie powsta po to, by stworzy aby czy wierszcze, czy rekiny, czy koniki polne. Powsta, by stworzy czowieka. Czowiek zatem jest wyjtkowy, jedyny i nieskoczenie odlegy od caej tej reszty.

- To prawda.

5

Przez nastpne kilka minut Izmael wpatrywa si w punkt znajdujcy si jakie dwadziecia cali przed jego nosem, a ja zaczem si zastanawia, czy przypadkiem nie zapomnia o mnie. Wreszcie potrzsn gow i powróci do rzeczywistoci. Po raz pierwszy, odkd si poznalimy, wygosi co na ksztat miniwykadu.

- Bogowie spatali Zgarniaczom trzy paskudne figle - rozpocz. - Po pierwsze, nie umiecili ich wiata tam, gdzie Zgarniaczom si wydawao, e jest jego miejsce, to znaczy w samym centrum wszechwiata. Bardzo im si to nie spodobao, ale jako si w kocu z tym oswoili. Nawet jeli siedziba czowieka znajdowaa si gdzie na peryferiach, on sam móg cigle uwaa si za centraln posta dramatu kreacji. Drugi dowcip bogów by znacznie gorszy. Skoro czowiek stanowi punkt kulminacyjny kreacji, istot, dla której stworzono ca reszt, powinien by uksztatowany w sposób odpowiadajcy jego godnoci i znaczeniu... jakim osobnym, specjalnym aktem twórczym. Zamiast tego zaatwiono mu ewolucj z ordynarnego muu, niby jakiemu kleszczowi czy motylicy wtrobowej. Zgarniacze z caego serca tego nienawidzili, ale teraz zaczynaj si ju do tego przyzwyczaja. Nawet jeli czowiek ewoluowa z ordynarnego muu, to przecie jego przeznaczeniem jest panowa nad wiatem i, by moe, nad caym wszechwiatem. Jednak najgorszy by ten ostatni z boskich dowcipów. Bo chocia Zgarniacze jeszcze o tym nie wiedz, bogowie nie zwolnili czowieka od podlegania prawu rzdzcemu yciem robaków i kleszczy, i krewetek, i królików, i miczaków, i jeleni, i lwów, i meduz. Nie zwolnili go od podlegania temu prawu, tak jak nie uwolnili go spod panowania prawa cienia i to wanie bdzie najciszy ze wszystkich cios dla Zgarniaczy. Z innymi okrutnymi artami przygotowanymi przez bogów mogli si pogodzi. Z tym jednym pogodzenie si jest niemoliwe.

Siedzia przez dusz chwil w milczeniu, istna góra futra i mini, czekajc, jak sdz, a jego sowa dotr do mnie. Potem podj na nowo sw przemow.

- Kade prawo wywiera pewne skutki, inaczej nie daoby si odkry jako prawo. Skutki prawa, którego poszukujemy, s bardzo proste. Gatunki, które yj w zgodzie z tym prawem, yj wiecznie... zakadajc, e pozwalaj na to warunki rodowiska. Mam nadziej, e bdzie to dobra nowina dla ludzkoci w ogóle, jeeli bowiem ludzko y bdzie w zgodzie z tym prawem, to równie y bdzie wiecznie... albo tak dugo jak owe warunki pozwol. Naturalnie, nie jest to jedyny skutek wynikajcy z tego prawa. Gatunki, które nie yj zgodnie z tym prawem, gin. W skali czasu biologicznego gin bardzo szybko. A to ju bdzie bardzo za wiadomo dla ludzi twej cywilizacji... najgorsza, jak kiedykolwiek usyszeli.

- Mam nadziej - powiedziaem - e nie sdzisz, i to, co mówisz, pokazuje mi, gdzie mam szuka tego prawa.

Izmael zastanawia si przez chwil, potem podniós gazk ze znajdujcej si po jego prawej stronie sterty, pokaza mi j, po czym pozwoli jej opa na podog.

- To jest skutek, który Newton usiowa wyjani. - Zatoczy ramieniem, wskazujc wiat na zewntrz. - A to jest skutek, który j a próbuj wyjani. Kiedy tam popatrzysz, ujrzysz wiat peen gatunków, które w sprzyjajcym rodowisku y bd bez koca.

- Tak, tak wanie zakadam. Dlaczego jednak trzeba to jako wyjania?

Izmael wybra inn gazk ze sterty, uniós j i pozwoli, by upada na podog.

- A dlaczego to wymaga wyjanie?

- W porzdku. Mówisz zatem, e to zjawisko nie jest rezultatem niczego. Jest skutkiem prawa. Prawa dziaajcego.

- Wanie tak. Prawo dziaa, a moim zadaniem jest pokaza ci, jak dziaa. W tym momencie najatwiej mona ci to pokaza poprzez analogi z prawami, które ju znasz:

prawem cienia i prawami aerodynamiki.

- Okay.

6

- Wiesz, e kiedy tak tutaj siedzimy, to w adnym sensie nie przeciwstawiamy si prawu cienia. Obiekty pozbawione oparcia opadaj w kierunku rodka Ziemi, a powierzchnie, na których siedzimy, s naszym oparciem.

- Racja.

- Prawa aerodynamiki nie dostarczaj nam sposobu na przezwycianie prawa cienia. Jestem pewien, e to rozumiesz. Pozwalaj nam jedynie na korzystanie z powietrza jako oparcia. Czowiek siedzcy w samolocie podlega prawu cienia dokadnie w taki sam sposób jak my dwaj, siedzc tutaj. Niemniej, czowiek w samolocie najwyraniej cieszy si pewn wolnoci, której nam tutaj brakuje: wolnoci przestworzy.

- Tak.

- Prawo, którego poszukujemy, jest podobne prawu cienia: nie mona przed nim uciec, ale istnieje sposób osignicia ekwiwalentu lotu... odpowiednika wolnoci przestrzeni. Innymi sowy, istnieje moliwo zbudowania cywilizacji zdolnej do lotu.

Przygldaem mu si przez dusz chwil, po czym powiedziaem:

- Okay.

- Pamitasz, jak Zgarniacze usiowali lata, wykorzystujc si napdu. Nie zaczynali od zrozumienia praw aerodynamiki. Nie zaczli od teorii opartej na badaniach i pieczoowicie zaplanowanych dowiadczeniach. Budowali po, prostu aparaty, spychali je z krawdzi ska i mieli nadziej, e im si uda.

- To prawda.

- wietnie. Chc, by przyjrza si dokadnie jednej z tych pierwszych prób. Zaómy, e próba ta dokonywana jest w jednym z owych wspaniaych, napdzanych pedaami urzdze z trzepoczcymi skrzydami i e oparta jest na bdnym rozumieniu zasad ptasiego lotu.

- Zgoda.

- Na pocztku lotu wszystko przebiega, jak naley. Naszego niedoszego lotnika zepchnito ze skay i pedauje teraz zawzicie, a skrzyda jego aparatu machaj jak szalone. Czuje si wspaniale, jest w ekstazie. Dowiadcza wolnoci przestrzeni. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, e jego maszyna pod wzgldem aerodynamicznym jest niezdolna do latania. Po prostu nie pozostaje ona w zgodzie z prawami, które czyni lot moliwym... Rozemiaby ci si w twarz, gdyby mu to oznajmi. Nigdy nie sysza o takich prawach, nic o nich nie wie. Wskazaby na te trzepoczce skrzyda i rzek: "Widzisz? Dokadnie jak u ptaka!" Niemniej, niezalenie od tego, co myli, nigdzie nie poleci. Jest obiektem bez oparcia, opadajcym w kierunku rodka Ziemi. To nie lot, to swobodne spadanie. Wszystko jasne?

- Tak.

- Na szczcie - albo raczej na nieszczcie dla naszego lotnika - wybra sobie do startu bardzo wysok ska. Jego rozczarowanie jest do odlege w czasie i przestrzeni. Opada zatem, opada swobodnie, czuje si wspaniale i gratuluje sam sobie osignitego triumfu. Jest niby czowiek z tego dowcipu, co to zakada si, e skoczy z dziewidziesitego pitra. Kiedy mija dziesite, mówi sobie w duchu: "Na razie wszystko idzie wymienicie".

Opada zatem swobodnie, dowiadczajc owej ogromnej radoci, jaka towarzyszy lataniu. Z wysokoci widzi na mile wokó... zastanawia go tylko jedna sprawa: dno doliny usane jest wehikuami takimi samymi jak jego... nie, nie roztrzaskanymi, po prostu porzuconymi. "Dlaczego - dziwi si - zamiast tkwi tam na ziemi, nie unosz si one w powietrzu? Có to za gupcy porzucaj swoje pojazdy, kiedy mogliby cieszy si swobod przestrzeni?" No có, dziwactwa w zachowaniu mniej utalentowanych, przykutych do ziemi miertelników nic go nie powinny obchodzi. Jednak to spogldanie w dó, w dolin, zwrócio jego uwag na jeszcze co innego. Wyglda na to, e nie bardzo utrzymuje wysoko. W rzeczywistoci ziemia zdaje si wznosi ku niemu. Có, nie bardzo si tym przejmuje. Cokolwiek si zdarzy, jak dotd lot ten by sukcesem i nie ma powodu, by w dalszej fazie mia sukcesem nie by. Wystarczy, e nacinie troch mocniej peday, to wszystko.

Na razie wszystko w porzdku. Myli z rozbawieniem o tych, którzy zapowiadali, e lot zakoczy si katastrof, poamanymi komi i mierci. A oto leci, przeby szmat drogi i nie nabawi si najmniejszego siniaka, nie mówic ju o poamanych kociach. Potem jednake spoglda ponownie w dó i to, co widzi, wywouje jego niepokój. Prawo cienia dopada go z szybkoci trzydziestu dwu stóp na sekund kwadrat... z rosncym przyspieszeniem. Teraz ju ziemia pdzi na jego spotkanie z zatrwaajc prdkoci. Jest zaniepokojony, ale daleki od rozpaczy. "Do tego miejsca mój aparat powietrzny doniós mnie bezpiecznie", powiada sobie. "Musz tylko pocign dalej". I zaczyna pedaowa z ca moc. Co, naturalnie, niewiele pomaga, jego aparat bowiem po prostu nie pozostaje w zgodzie z prawami aerodynamiki. Nawet gdyby posiada w nogach si tysica mczyzn - dziesiciu tysicy, miliona - pojazd ten nie poleci. Jest on skazany na katastrof... i on sam te, jeli go nie porzuci.

- Zgoda. Pojmuj to, co mówisz, jednak nie widz zwizku z tym, o czym tutaj rozprawiamy.

Izmael skin gow.

- A oto ten zwizek. Dziesi tysicy lat temu ludzie twej cywilizacji rozpoczli podobny lot: lot cywilizacyjny. Ich statek powietrzny nie zosta zaprojektowany zgodnie z adn teori. Podobnie jak nasz wyimaginowany lotnik, byli oni totalnie niewiadomi tego, e istnieje jakie prawo, wedle którego naley postpowa, jeli si chce osign lot cywilizacyjny. Nawet si nad tym nie zastanawiali. Chcieli wolnoci przestrzeni, zatem wystartowali w pierwszym lepszym wehikule, jaki mieli na podordziu: w "Byskawicy Zgarniaczy". Z pocztku wszystko grao. Wicej, byo wrcz wspaniale. Zgarniacze pedaowali jak szaleni, a skrzyda ich pojazdu cudownie biy powietrze. Czuli si doskonale, rozkosznie. Dowiadczali swobody przestrzeni: wolnoci od ogranicze, które ptaj ca reszt biologicznej spoecznoci. A wraz z ow wolnoci pojawiy si wszystkie te cuda... wszystkie te rzeczy, o których wspomniae wczoraj: urbanizacja, technologia, umiejtno pisania i czytania, matematyka, nauka.

Ich lot móg trwa bez koca, móg stawa si coraz bardziej ekscytujcy. Nie mogli wiedzie, nie mogli nawet podejrzewa, jak ten nasz nieszczsny lotnik, e s co prawda w powietrzu, ale nie lec. Spadaj swobodnie, gdy ich statek nie porusza si zgodnie z tym prawem, które lot umoliwia. Jednak rozczarowanie czeka gdzie hen w przyszoci, wobec czego pedauj ostro i bawi si doskonale. Podobnie jak nasz lotnik, w trakcie opadania ogldaj przeróne widoki. Widz szcztki pojazdów przypominajcych ich wasny... nie rozbitych, jedynie porzuconych... przez Majów, przez Hohokamów, przez Anasazich, przez ludy Hopewell, by wymieni jedynie kilka z tych, których lady odkryto w Nowym wiecie. "Dlaczego - dziwi si - te pojazdy, zamiast tkwi tam na ziemi, nie unosz si w powietrzu? Dlaczego kto miaby wole stpa po ziemi, kiedy moe, jak my, korzysta z wolnoci, jak daje powietrze i przestrze? To niepojte, to niezgbiona tajemnica".

No có, dziwactwa takich niemdrych ludzi nic dla Zgarniaczy nie znacz. Pedauj zawzicie i doskonale si bawi. Nie porzuc swój ego pojazdu. Ju wiecznie bd si radowa swobod, jak daje przestrze. Niestety, dogania ich pewne prawo. Nie wiedz, e takie prawo w ogóle istnieje, jednake ta niewiedza nie ochroni ich przed skutkami jego oddziaywania. Jest to prawo tak samo nieubagane jak prawo denia i dogoni ich ono dokadnie w taki sam sposób, w jaki prawo cienia dopado naszego lotnika: z nieustannie wzrastajcym przyspieszeniem.

Niektórzy ponurzy dziewitnastowieczni myliciele, tacy jak Robert Wallace czy Thomas Robert Malthus, te spogldaj w dó. Tysic lat wczeniej, nawet piset lat wczeniej, nie zauwayliby niczego. Jednak to, co dostrzegaj teraz, wielce ich niepokoi. Wyglda bowiem tak, jak gdyby ziemia pdzia na ich spotkanie... i czekaa ich katastrofa. Dokonuj niezbdnych oblicze i stwierdzaj: "Jeli dalej bdziemy tak postpowa, to w niezbyt odlegej przyszoci czekaj nas powane kopoty". Inni Zgarniacze wzruszaj na te przewidywania ramionami. "Przebylimy t dug drog i nawet si nie zadrapalimy. To prawda, e Ziemia wydaje si podnosi i pdzi na nasze spotkanie, ale to oznacza jedynie, e trzeba mocniej nacisn na peday. Nie ma si czym przejmowa". Jednake, zgodnie z tamtymi przewidywaniami, wkrótce gód staje si rzeczywistoci w wielu czciach "Byskawicy Zgarniaczy", wobec czego musz oni pedaowa jeszcze mocniej i jeszcze bardziej wydajnie ni przedtem. I tu niespodzianka: im mocniej i wydajniej pedauj, tym bardziej pogarszaj si warunki ycia. Bardzo dziwne. Peter Farb zwie to paradoksem: "Intensyfikacja produkcji ywnoci dla rosncej populacji prowadzi do jeszcze wikszego wzrostu tej populacji". "Nie ma si czym przejmowa" - mówi Zgarniacze. "Trzeba jedynie zapewni pewnej liczbie pedaujcych niezawodn metod kontroli urodzin. Wówczas "Byskawica Zgarniaczy" szybowa bdzie w nieskoczono".

Obecnie jednak tak proste odpowiedzi ju nie satysfakcjonuj ludzi twojej cywilizacji. Wszyscy spogldaj w dó i wydaje si im oczywiste, e ziemia pdzi na ich spotkanie... i z kadym rokiem zwiksza pd. Podstawowe systemy ekologiczne i planetarne poddaj si wpywom Zgarniaczy, a wpyw ten zwiksza si i staje si bardziej intensywny kadego roku. Kadego roku poerane s podstawowe, nieodnawialne zasoby; kadego roku poerane s z wiksz zachannoci. Z powodu waszego wtargnicia znikaj cae gatunki... i kadego roku znika ich coraz wicej. Pesymici - a moe raczej realici - spogldaj w dó i mówi: "Có, katastrofa odlega jest o jakie dwadziecia lat, a by moe nawet o cae pidziesit. W rzeczywistoci moliwa jest ona w kadym momencie. Nie ma adnej pewnoci". Naturalnie, s równie optymici, którzy mówi: "Musimy mie zaufanie do naszego statku. Do tego miejsca nasz aparat powietrzny doniós nas bezpiecznie. To nie zguba przed nami, to jedynie niewielkie wzniesienie, które przeskoczymy, jeli tylko naciniemy mocniej na peday. Potem poszybujemy w pen chway, nieskoczon przyszo, a "Byskawica Zgamiaczy" zabierze nas do gwiazd i podbijemy wszechwiat". Jednak ten wasz powietrzny statek nie uratuje was. Wrcz przeciwnie, to wanie on niesie was ku katastrofie. Pi miliardów pedaujcych jak szaleni - czy dziesi, czy dwadziecia miliardów - nie zmusi go do latania. Od samego pocztku byo to jedynie spadanie swobodne, które wkrótce dobiegnie koca.

Nareszcie ja sam miaem co do dodania.

- Najgorsze w tym wszystkim jest to - powiedziaem - e jeli kto w ogóle przeyje, natychmiast zacznie od pocztku robi dokadnie to samo, dokadnie w taki sam sposób.

- Tak, obawiam si, e masz racj. Metoda prób i bdów to nie najgorszy sposób, by zbudowa pojazd latajcy, ale moe si ona okaza zgubn metod budowy cywilizacji.

SIEDEM

1

- A oto maa zagadka dla ciebie - powiedzia Izmael. - Podróujesz po odlegej krainie, znalaze si w dziwnym miecie, odizolowanym od wszystkich innych. Tamtejsi ludzie natychmiast wywieraj na tobie ogromne wraenie. S bowiem radoni, zdrowi, yj w dobrobycie, roznosi ich energia, jednoczenie s nastawieni pokojowo i dobrze wyksztaceni, a na dodatek twierdz, e jak daleko sign pamici, sprawy zawsze tak si wanie miay. Có, jeste zadowolony, e w takim miejscu moesz przerwa sw wdrówk, i przyjmujesz zaproszenie od jednej z rodzin, by si u niej zatrzyma.

Tego pierwszego wieczoru, podczas obiadu, smakujesz ich poywienie i stwierdzasz, e jest wymienite, cho zupenie ci nieznane, pytasz zatem, co to takiego, a oni mówi: "Och, to jest oczywicie miso B. Jedynie tym si odywiamy". Intryguje ci to, wic pytasz, czy maj na myli miso tych maych owadów, które zbieraj miód. miej si i prowadz ci do okna. "Tam jest kilka B" - mówi, wskazujc na ssiadów z pobliskiego domu. "Mój Boe!" - krzyczysz wstrznity. "Nie chcecie chyba powiedzie, e zjadacie ludzi!" A oni patrz na niego zdumionym wzrokiem i odpowiadaj: "Jemy B". "Có za ohyda" - mówisz. "Czy s waszymi niewolnikami? Czy trzymacie ich w zamkniciu?" "A niby dlaczego mielibymy ich trzyma w zamkniciu?" - pytaj twoi gospodarze. "Oczywicie, eby nie pozwoli im uciec!" W tym momencie twoi gospodarze zaczynaj podejrzewa, e jeste niezbyt rozgarnity, i tumacz ci, e B nie przyszoby do gowy ucieka, skoro ich wasne poywienie, A, mieszka po drugiej stronie ulicy.

No có, nie zamierzam ci mczy twoimi dalszymi, penymi oburzenia okrzykami i ich penymi zdumienia wyjanieniami. Wreszcie, kawaek po kawaku, ukadasz sobie elementy tego upiornego systemu w cao. A s zjadani przez B, a B s zjadani przez C, a C, z kolei, zjadani s przez A. Nie istnieje adna hierarchia wród tych klas poywienia. C nie dominuj nad B tylko dlatego, e B stanowi ich poywienie, bo przecie sami s poywieniem A. Wszystko odbywa si po przyjacielsku i demokratycznie. Naturalnie, dla ciebie jest to okropne, wobec czego pytasz, jak mog y w taki pozbawiony praw sposób. I znów patrz na ciebie ze zdumieniem. "Co masz na myli, mówic bezprawny?" - pytaj. "Mamy prawo i bezwzgldnie go przestrzegamy. Dlatego wanie jestemy przyjacielscy i radoni, i nastawieni pokojowo i mamy te wszystkie cechy, które ty uwaasz za atrakcyjne. To prawo jest fundamentem naszych sukcesów jako spoecznoci i tak byo od samego pocztku". A oto i zagadka: Jak moesz odkry to prawo, którego tak cile przestrzegaj, nie pytajc ich o nie?

Patrzyem na niego, mrugajc.

- Pojcia nie mam.

- Pomyl.

- No có... najwyraniej ich prawo powiada, e A jedz C, a B jedz A, a C jedz B. Izmael pokrci gow.

- To s jedynie preferencje kulinarne. Niepotrzebne do tego adne prawo.

- Musz mie nieco wicej informacji. Jedyne, co mam, to wanie te kulinarne preferencje.

- Masz jeszcze trzy inne dane. Posiadaj prawo, cile go przestrzegaj, a poniewa przestrzegaj go cile, jako spoeczno ciesz si wielk pomylnoci.

- To cigle za mao. Chyba e mamy tu do czynienia z czym takim jak... "Bd opanowany, nie podniecaj si".

- Nie prosz, by zgadywa, jak brzmi to prawo. Prosz, by wymyli metod pozwalajc odkry, czym to prawo jest.

Zagbiem si w fotelu, zoyem donie na brzuchu i wlepiem wzrok w sufit. Po kilku minutach miaem ju pewien pomys.

- Czy jest jaka kara za zamanie prawa?

- mier.

- W takim razie poczekabym na jak egzekucj.

- Pomysowe, ale to adna metoda. Poza tym nie moesz przeoczy faktu, e prawo jest bezwzgldnie przestrzegane. Nigdy nie doszo do egzekucji.

Westchnem i przymknem oczy. Kilka chwil póniej powiedziaem:

- Obserwacja. Skrupulatna obserwacja przez duszy czas.

- To ju lepiej. Na co by zwraca uwag?

- Na to, czego nie robi. Czego nigdy nie robi.

- Dobrze. Jak jednak eliminowaby sprawy nieistotne? Na przykad mógby odkry, e nigdy nie sypiaj, stojc na gowach, czy te e nigdy nie ciskaj kamieniami w ksiyc. Mogoby by milion rónych rzeczy, których nigdy nie robi, ale przecie nie musiayby one by zabronione prawem.

- To prawda. Chwileczk, pozwól, e pomyl. Maj jakie prawo, stosuj si do niego bardzo cile i wedle ich opinii... aha. Wedug nich, postpowanie zgodne z tym prawem pozwolio im stworzy doskonale funkcjonujce spoeczestwo. Czy mam to traktowa powanie?

- Naturalnie. To cz naszej hipotezy.

- Wobec tego, to powinno ju pomóc w wyeliminowaniu wikszoci rzeczy nieistotnych. To, i nigdy nie sypiaj, stojc na gowie, nie miaoby wpywu na to, czy spoeczestwo funkcjonuje dobrze. Pomylmy. W rzeczywistoci... Czego ja tak naprawd bym szuka... Podchodzibym do tego z dwu stron. Z jednej strony, powiedziabym sobie: "Co pozwala funkcjonowa temu spoeczestwu?" A z drugiej strony: "Czym jest to, czego oni nie robi, a co pozwala ich spoecznoci funkcjonowa?"

- Brawo. Skoro ju wywiode to tak byskotliwie, uatwi ci nieco zadanie. Ma si tam odby egzekucja. Pierwszy raz w ich historii kto zama prawo bdce fundamentem ich spoecznoci. S wciekli, oburzeni, zdumieni. Bior tego przestpc, tn go na kawaki i rzucaj psom na poarcie. To powinno ci bardzo uatwi odkrycie ich prawa.

- Tak.

- Odegram rol goszczcego ci gospodarza. Wanie wrócilimy z egzekucji. Moesz zadawa pytania.

- Zgoda. Co takiego zrobi ten facet?

- Zama prawo.

- No tak, ale konkretnie co zrobi? Izmael wzruszy ramionami.

- y niezgodnie z prawem. Robi to, czego my nigdy nie robimy.

Popatrzyem na niego z wciekoci.

- To nieuczciwe. Nie odpowiadasz na moje pytania.

- Mówi ci, e caa ta aosna historia jest znana publicznie, mody czowieku. Jego yciorys, ze wszystkimi szczegóami, dostpny jest w bibliotece.

Mruknem.

- Jak zatem zamierzasz wykorzysta jego biografi? Nie mówi ona wprost, jak zama to prawo. Jest po prostu penym zapisem jego ycia i wiele jej szczegóów jest bez wtpienia dla tej sprawy nieistotnych.

- No tak, widz, e kryje si tu jeszcze jedna wskazówka dla mnie. Mam teraz trzy: to, co powoduje, e ich spoeczestwo funkcjonuje, to, czego nigdy nie robi, oraz to, co on zrobi, a czego oni nigdy nie robi.

2

- Bardzo dobrze. To s wanie dokadnie owe trzy wskazówki pozwalajce odnale prawo, którego szukamy. Spoeczno ycia tej planety funkcjonowaa dobrze przez trzy miliardy lat... funkcjonowaa wrcz wymienicie. Zgarniacze odsuwaj si od niej w przeraeniu, uwaaj, e jest miejscem chaosu i dzikiego, nieubaganego wspózawodnictwa, gdzie kade stworzenie lka si cigle o swoje ycie. Jednake ci przedstawiciele twojego gatunku, którym zdarzyo si w tej spoecznoci y, nie uwaaj jej za tak i raczej walczy bd na mier i ycie, ni pozwol si od niej oderwa.

W rzeczywistoci jest to bowiem spoeczno uporzdkowana. Roliny zielone stanowi pokarm dla rolinoerców, które s pokarmem dla drapieników, a niektóre z tych drapieników stanowi pokarm dla jeszcze innych drapieników. To, co pozostaje, jest poywieniem dla padlinoerców i uków grabarzy, które zwracaj ziemi rodki odywcze potrzebne rolinom zielonym. System ten funkcjonowa wspaniale przez miliardy lat. Filmowcy ze zrozumiaych wzgldów uwielbiaj sceny krwi i walki, a przecie kady naturalista powie ci, e gatunki te nie pozostaj ze sob w stanie wojny. Gazele i lwy s wrogami jedynie w umysach Zgarniaczy. Lew natykajcy si na stado gazeli nie masakruje ich, co uczyniby wróg zabija jedn, nie by zaspokoi sw nienawi do gazeli, lecz by zaspokoi swój gód, a kiedy ju zabije sw ofiar, pozostae gazele skubi spokojnie traw, pomimo e ten lew znajduje si pomidzy nimi.

Wszystko to dzieje si tak, dlatego e istnieje pewne prawo cile w tej spoecznoci przestrzegane i bez tego prawa spoeczno ta pogryaby si w chaosie, bardzo szybko ulegaby rozpadowi i znikna. Czowiek temu prawu zawdzicza swe istnienie. Gdyby otaczajce go gatunki nie byy temu prawu posuszne, nie mógby si pojawi ani te przetrwa. Jest to prawo chronice nie tylko spoeczno jako cao, ale take gatunki wewntrz spoecznoci, a nawet poszczególne osobniki. Rozumiesz?

- Rozumiem, co mówisz, ale nie mam pojcia, o jakie prawo chodzi.

- Wskazuj ci jego skutki.

- No tak. W porzdku.

- To prawo utrzymujce spokój, prawo nie pozwalajce, by ta spoeczno przemienia si w wyjc tuszcz, tak jak to sobie wyobraaj Zgarniacze. To prawo, które daje ycie wszystkim... ycie trawom, ycie konikom polnym odywiajcym si t traw, ycie przepiórce, która odywia si tym konikiem, ycie lisowi, który zjada przepiórk, ycie wronom poywiajcym si martwym lisem.

Te ryby ze szpotawymi petwami, które zaczy obmacywa nosami brzegi kontynentów, pojawiy si dziki temu, e setki milionów pokole przed nimi yy zgodnie z tym prawem, a niektóre z nich, dziki temu prawu, stay si istotami ziemno-wodnymi. Niektóre z tych ziemno-wodnych stworze, dziki temu prawu, stay si gadami. A niektóre z gadów stay si ptakami i ssakami, równie za spraw tego prawa. A niektóre z tych ssaków stay si naczelnymi, zgodnie z tym prawem. A jedna ga naczelnych, zgodnie z tym prawem, staa si Australopithecus. A Australopithecus, zgodnie z tym prawem, sta si Homo habilis. A. Homo habilis, zgodnie z tym prawem, sta si Homo erectus. A Homo erectus, zgodnie z tym prawem, sta si Homo sapiens. A Homo sapiens, zgodnie z tym prawem, sta si Homo sapiens sapiens. I wówczas, okoo dziesiciu tysicy lat temu, jedna odnoga rodziny Homo sapiens sapiens owiadczya: "Czowiek temu prawu nie podlega. Nigdy nie byo zamierzeniem bogów, by to prawo go obowizywao". I zbudowali cywilizacj, która w kadym swym punkcie lekceway to prawo, a po piciuset pokoleniach - mgnieniu oka w biologicznej skali - ta odnoga rodziny Homo sapiens sapiens dostrzega, e przywioda cay wiat na krawd zagady. A jej wyjanieniem tej katastrofy byo... co?

- Hm?

- Czowiek egzystowa na tej planecie jakie trzy miliony lat, ale ci Zgarniacze w cigu jedynie piciuset pokole doprowadzili wszystko na krawd katastrofy. I jak tumacz zaistnia sytuacj?

- Rozumiem, co masz na myli. Tumacz, e w czowieku jest jaka zasadnicza skaza.

- Nie to, e wy, Zgarniacze, czynicie co niewaciwego, ale raczej e w samej naturze ludzkiej jest jaka zasadnicza skaza.

- Zgadza si.

- Jak ci si teraz podoba takie wyjanienie?

- Zaczynam mie wtpliwoci.

- To dobrze.

3

- W tym czasie, kiedy Zgarniacze wkroczyli na lepo do Nowego wiata i zaczli wszystko rozwala, Cisi poszukiwali odpowiedzi na nastpujce pytanie: "Czy istnieje sposób, by osign takie rozwizanie, które byoby zgodne z prawem, wedle jakiego ylimy od pocztków czasu?" Nie twierdz, e wiadomie formuowali takie pytanie. Byli równie niewiadomi istnienia tego prawa, jak pierwsi aeronauci byli niewiadomi istnienia praw aerodynamiki. Niemniej czynili ogromne wysiki: budowali i porzucali coraz to nowe cywilizacyjne machiny, usiujc znale tak, która bdzie zdolna do lotu. To powolna praca. Stosowanie metody prób i bdów mogo im zabra nastpne dziesi tysicy lat... albo nastpne pidziesit tysicy. Najwyraniej byli na tyle mdrzy, by wiedzie, e nie ma popiechu. Nie musieli wzbija si w powietrze. W przeciwiestwie do Zgarniaczy, nie widzieli sensu w przywizywaniu si do jednego statku cywilizacyjnego, który na dodatek zmierza ku zagadzie.

Izmael przerwa w tym miejscu, a poniewa przez dusz chwil nie podejmowa wtku, odezwaem si ja:

- I co teraz?

Na jego twarzy pojawi si grymas umiechu.

- Teraz odejdziesz, a wrócisz, kiedy ju bdziesz móg mi powiedzie, jakie to prawo lub jaki zbiór praw od samego pocztku funkcjonowa w spoecznoci ycia.

- Nie jestem pewien, czy jestem do tego przygotowany.

- Wanie to robilimy przez ostatnie dni, jeli nie od samego pocztku: przygotowywalimy ci.

- I tak nie mam pojcia, od czego zacz.

- Masz. Masz te same trzy wskazówki jak w przypadku tamtych grup A, B i C. Prawo, którego szukasz, przez trzy miliardy lat byo bezwzgldnie przestrzegane przez spoeczno ywych. - Skin w kierunku wiata zewntrznego. A oto, jak to si stao, i sprawy maj si tak, jak si maj. Gdyby to prawo nie byo przestrzegane od samego pocztku i take póniej, w kadym nastpnym pokoleniu, morza byyby pozbawionymi ycia pustyniami, a ldy byyby jedynie suchym pyem roznoszonym przez wiatr. Wszystkie te niezliczone formy ycia, które tutaj widzisz, pojawiy si za spraw tego prawa i zgodnie z tym prawem pojawi si czowiek. I raz jedynie w caej historii tej planety jaki gatunek próbowa y wbrew temu prawu... i to nie cay gatunek, a tylko jeden lud, który nazwaem Zgarniaczami. Dziesi tysicy lat temu ten jeden jedyny lud rzek: "Koniec z tym. Czowieka to prawo nigdy nie miao obowizywa" i zacz y w sposób lekcewacy w kadym punkcie to wanie prawo. Wczenie do swej cywilizacji wszystkiego, co jest przez to prawo zabronione, stao si jego podstawow polityk. A teraz, po tych piciuset pokoleniach, zapaci kar, jak zapaciby kady inny gatunek yjcy wbrew temu prawu. - Izmael uniós do góry do. - To powinno by dla ciebie wystarczajc wskazówk.

4

Zamknem za sob drzwi. I co teraz? Nie mogem tam wróci, a do domu i nie chciaem, wic staem tam po prostu bez ruchu. Umys miaem zupenie pusty. Byem przygnbiony. Czuem si odrzucony, nie majc ku temu adnych racjonalnych podstaw.

W domu nawarstwio si wiele spraw. Byem do tyu z robot, nie dotrzymaem adnych terminów. Na dodatek Izmael wyznaczy mi zadanie, które nie wywoywao we mnie entuzjazmu. Przyszed czas, eby si spi i potraktowa sprawy powanie, wobec czego zrobiem co, co robi bardzo rzadko: poszedem na jednego. Musiaem z kim pogada, a popijajcy samotnie maj w tym wzgldzie szczególny fart - zawsze znajd kogo, z kim mona porozmawia.

No wic: Co byo przyczyn owego tajemniczego uczucia przygnbienia i odrzucenia? I dlaczego pojawio si ono tego konkretnego dnia? Odpowied: Tego konkretnego dnia Izmael odesa mnie, bym wykona samodzieln prac. Móg przecie oszczdzi mi poszukiwa i bada, które zamierzaem podj, ale tego nie uczyni. Std: Odrzucenie, w jakim sensie. To dziecinada, naturalnie, jeli tak si to postrzega, ale nigdy nie twierdziem, e jestem doskonay.

Musiao w tym jednak by co jeszcze, bo przecie cigle odczuwaem przygnbienie. Druga szklaneczka whisky pomoga: robiem postpy. Tak jest. Wanie to byo powodem przygnbienia.

Izmael mia pewien program zaj. Bo niby dlaczego nie? Opracowa go sobie podczas tych wszystkich lat pracy z kolejnymi uczniami. To miao sens. Trzeba przecie mie jaki plan. Zaczyna si tutaj, przechodzi do tego punktu, potem tamtego, i wreszcie, voila! Pewnego dnia koczysz. Dziki temu, e bye uwany, prowadzisz sympatyczny ywot, a wychodzc, zamykasz za sob drzwi.

A w którym miejscu znajdowaem si ja sam? W poowie drogi? W jednej trzeciej? Jednej czwartej? Niezalenie od tego, kady nastpny krok przyblia mnie do momentu, w którym znikn z ycia Izmaela.

Jakim sowem najlepiej opisa t sytuacj? Egoizm? Zachanno? Sknerstwo? Obojtnie, co to jest, przyjm to do wiadomoci i nie bd si tumaczy.

Musiaem pogodzi si z faktami: nie potrzebowaem jakiego nauczyciela... potrzebowaem nauczyciela na reszt mego ycia.

OSIEM

l

Poszukiwania zajy mi cztery dni. Jeden dzie spdziem na wmawianiu sobie, e nie potrafi tego zrobi, dwa na robieniu tego, a jeden na upewnieniu si, e tego dokonaem. Pitego dnia wróciem. Kiedy wchodziem do gabinetu Izmaela, przepowiadaem sobie w mylach to, co zamierzaem mu powiedzie, a co brzmiao nastpujco:

"Chyba rozumiem, dlaczego nalegae, ebym zrobi to osobicie".

Oderwaem si od swych myli i przez chwil czuem si nieco zagubiony. Zapomniaem bowiem, co na mnie tam czeka: pusty pokój, samotny fotel, pyta szka i ponce za ni oczy. Zupenie bez sensu rzuciem w powietrze radosne "cze".

A wtedy Izmael zrobi co, czego nigdy przedtem nie czyni. Na powitanie uniós górn warg, obdarowujc mnie widokiem rzdu zbów wielkich jak opaty. Pospieszyem do swego fotela, gdzie czekaem niby uczniak na znak od niego.

- Chyba rozumiem, dlaczego nalegae, ebym zrobi to osobicie - powiedziaem. - Gdyby wykona t robot za mnie i wskaza te rzeczy, które robi Zgarniacze, a których nigdy si nie robi w spoecznoci naturalnej, zapewne powiedziabym: "No tak, jasne, i co z tego".

Izmael mrukn co na potwierdzenie.

- Okay. Ja widz to tak: s cztery rzeczy, które robi Zgarniacze, a których nie robi inni, i s one wszystkie wrcz fundamentalne dla ich systemu cywilizacyjnego. Po pierwsze, d do wytpienia swych konkurentów, co nigdy nie zdarza si w naturze. W przyrodzie zwierzta bd broni swych terytoriów i swej zdobyczy oraz wejd na tereny konkurentów i porw ich zdobycz. Niektóre gatunki wczaj nawet konkurentów pomidzy swe ofiary, nigdy jednake nie poluj na nich tylko po to, by ich zabi, tak jak to czyni farmerzy z kojotami, lisami i wronami. To, co upoluj, zjadaj.

Izmael skin gow.

- Naleaoby jednak zauway, e zwierzta zabijaj równie w samoobronie, czy wtedy, kiedy czuj si zagroone. Na przykad pawiany mog zaatakowa lamparta, który ich nie zaatakowa. Dowcip polega na tym, e chocia pawiany wyrusz na poszukiwanie poywienia, to nigdy nie wyrusz w tym celu na poszukiwanie lamparta.

- Nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem, co masz na myli.

- Chodzi mi o to, e w przypadku braku poywienia pawiany zorganizuj si jako, by znale sobie posiek, ale nigdy nie zorganizuj si po to, by odnale lamparta. Innymi sowy, jest tak, jak powiadasz: kiedy zwierzta wyruszaj na polowanie - nawet tak bardzo agresywne zwierzta jak pawiany - robi to w celu zdobycia poywienia, a nie po to, by wytpi konkurentów czy nawet te zwierzta, których ofiar czsto padaj same.

- Tak, teraz rozumiem, o co ci chodzi.

- I skd moemy wiedzie, e prawo to jest bardzo cile przestrzegane, pomijajc fakt, i nie widzi si, by konkurenci wyniszczali si wzajemnie, w tym co nazywasz natur?

- Gdyby nie byo ono cile przestrzegane, wówczas, jak powiadasz, sprawy nie miayby si tak, jak si maj. Gdyby konkurenci polowali na siebie jedynie z zamiarem zabicia tych drugich, wówczas nie byoby adnych konkurentów. Byby po prostu jeden gatunek na kadym poziomie wspózawodnictwa: ten najsilniejszy.

- Mów dalej.

- Po drugie, Zgarniacze systematycznie wyniszczaj poywienie swych konkurentów, by mie wicej miejsca na wasne. W spoecznoci naturalnej nic podobnego nie zachodzi. Tam odpowiednia regua brzmi: We, co potrzebujesz, a reszt zostaw w spokoju.

Izmael skin gow.

- Dalej, Zgarniacze odmawiaj swym konkurentom dostpu do poywienia. W przyrodzie odpowiednia regua brzmi: Wolno ci zabroni konkurentom dostpu do tego, co jesz, jednak nie wolno ci zabrania im dostpu do poywienia w ogóle. Innymi sowy, mona powiedzie: "Ta gazela jest moja", ale nie wolno powiedzie: "Wszystkie te gazele s moje". Lew broni swej zdobyczy jako swojej wasnoci, ale przecie nie broni stada, jakby naleao do niego.

- Tak, to prawda. Zaómy jednak, i wyhodowae sobie cae stado, od zera, e tak powiem. Czy mógby broni go jak swej wasnoci?

- Nie wiem. Przypuszczam, e tak, pod warunkiem e nie byoby to zasad, e wszystkie stada wiata nale do mnie.

- A co z odmow konkurentom dostpu do tego, co uprawiasz?

- I znów... Nasza polityka jest nastpujca: Kada stopa kwadratowa tej planety naley do nas, wobec czego nasi konkurenci maj po prostu pecha i bd musieli wygin. Nasz polityk jest odmowa konkurentom dostpu do wszelkiego poywienia na caym wiecie, a tego nie robi aden inny gatunek.

- Pszczoy nie dadz ci dostpu do tego, co kryje si wewntrz ich ula w jaboni, ale nie zabroni ci dostpu do jabek.

- Zgadza si.

- wietnie. I mówisz, e jest jeszcze jaka czwarta rzecz, któr robi Zgarniacze, a której nigdy nie spotyka si w dzikiej przyrodzie, jak j nazywasz.

- Tak. W przyrodzie lew zabija gazel i zjada j. Nie zabija drugiej gazeli, by mie posiek na nastpny dzie. Jele zjada traw. Nie cina jej i nie zachowuje na zim. A tak wanie czyni Zgarniacze.

- W tej sprawie jeste jako mniej pewny.

- Tak. Jestem mniej pewny. S bowiem takie gatunki, które magazynuj poywienie, jak pszczoy na przykad, jednak wikszo tego nie robi.

- W tym przypadku nie spostrzegasz rzeczy oczywistej. Kade ywe stworzenie magazynuje poywienie. Wikszo po prostu magazynuje je we wasnym ciele, tak jak lwy i jelenie, i ludzie. Dla innych byoby to niewystarczajce i musz magazynowa poywienie równie na zewntrz wasnego ciaa.

- Tak, rozumiem.

- Nie ma adnego ogólnego zakazu magazynowania poywienia. Nie mogoby go zreszt by, bo to on wanie pozwala funkcjonowa temu caemu systemowi: roliny zielone magazynuj poywienie dla rolinoerców, rolinoercy magazynuj poywienie dla drapieników i tak dalej.

- To prawda. Nie mylaem o tym w taki sposób.

- Czy Zgarniacze robi jeszcze co takiego, czego nigdy nie robi si w spoecznoci ycia?

- Nie dostrzegam niczego wicej. Niczego, co byoby istotne dla funkcjonowania tej spoecznoci.

2

- To prawo, które tak wietnie opisae, okrela granice konkurencji w spoecznoci ycia. Moesz konkurowa, wykorzystujc maksymalnie swe moliwoci, jednak nie wolno ci dy do zagady swych konkurentów ani niszczy ich poywienia, ani te odmawia im dostpu do poywienia. Innymi sowy, wolno ci wspózawodniczy, ale nie wolno ci toczy wojny.

- Tak. Jak ju powiedziae, jest to prawo utrzymujce stan pokoju.

- I jaki jest rezultat dziaania tego prawa? Do czego ono zachca?

- No có... zachca do utrzymywania adu.

- Tak, ale teraz chodzi mi o co innego. Co by si stao, gdyby to prawo zostao uchylone miliony lat temu? Jak wygldaaby nasza spoeczno?

- I znów musz tu powtórzy, e byaby tylko jedna forma ycia na kadym poziomie konkurencji. Gdyby wszyscy ci, którzy konkuruj o traw, dziesi milionów lat temu wypowiedzieli sobie wojn, to sdz, e teraz pojawiby si ten jeden jedyny zwycizca. A moe byby jeden zwycizca poród owadów, jeden wród ptaków, jeden wród gadów i tak dalej. Dotyczyoby to wszystkich poziomów.

- Do czego zatem przyczynia si to prawo? Jaka jest rónica pomidzy opisan spoecznoci a t spoecznoci, z któr mamy do czynienia?

- Przypuszczam, e spoeczno, któr opisaem, skadaaby si z kilkudziesiciu lub z kilkuset gatunków. A obecna skada si z kilku milionów gatunków.

- Czemu zatem sprzyja to prawo?

- Rónorodnoci.

- Naturalnie. I có takiego dobrego jest w tej rónorodnoci?

- Nie wiem. Jest bardziej... interesujca.

- A có jest zego w takiej globalnej spoecznoci, która skada si jedynie z trawy, gazeli i lwów? Albo w takiej, która skada si jedynie z ryu i ludzi?

Popatrzyem przez chwil w przestrze przed sob.

- Podejrzewam, e taka spoeczno byaby pod wzgldem ekologicznym raczej krucha. Byaby mao odporna. Jakakolwiek zmiana istniejcych warunków, a cao si wali.

Izmael skin gow.

- Rónorodno stanowi czynnik przetrwania spoecznoci jako takiej. Spoeczno zoona ze stu milionów gatunków potrafi przetrwa niemal wszystko, z wyjtkiem jakiej totalnej katastrofy. Poród tej setki milionów znajd si tysice zdolne przey globalny spadek temperatury o dwadziecia stopni... który byby wikszym kataklizmem, niby si zdawao. Wród tej setki milionów bd tysice, które przeyj wzrost globalnej temperatury o dwadziecia stopni. Jednake zdolno przetrwania spoecznoci zoonej ze stu czy tysica gatunków jest znikoma, bliska zeru.

- To prawda. A tutaj mamy do czynienia z atakiem na t rónorodno. Kadego dnia znikaj dziesitki gatunków, co jest bezporednim rezultatem tego, e Zgarniacze konkuruj niezgodnie z tym prawem.

- Teraz, kiedy ju wiesz, e chodzi tutaj o prawo, czy postrzegasz inaczej to, co si dzieje?

- Tak. Nie uwaam ju tego, co robimy, za zwyke bdzenie. Nie niszczymy tego wiata tylko dlatego, e jestemy niezrczni. Niszczymy go dlatego, e jestemy, dosownie i z pen premedytacj, w stanie permanentnej wojny z tym wiatem.

3

- Jak powiedziae, spoeczno ycia ulegaby zagadzie, gdyby wszystkie gatunki uwolniy si od zasad konkurencji zawartych w tym prawie. Co staoby si jednak, gdyby uwolni si od nich tylko jeden gatunek?

- Masz na myli jaki inny ni czowieka?

- Tak. Naturalnie musiaby on posiada zblion do ludzkiej przebiego oraz determinacj. Zaómy, e jeste hien. Dlaczego miaby dzieli zdobycz z tymi leniwymi, wadczymi lwami? Taka sytuacja powtarza si nieustannie: zabijasz zebr, nadchodzi lew, odpdza ci i posila si, podczas gdy ty czekasz na resztki. Czy to jest sprawiedliwe?

- Mylaem, e jest odwrotnie... e lwy zabijaj, a hieny nkaj.

- Naturalnie, lwy równie zabijaj, ale czsto, kiedy tylko jest ku temu sposobno, zadowalaj si przywaszczaniem sobie cudzej zdobyczy.

- Okay.

- Najade si zatem. I co w zwizku z tym zamierzasz uczyni?

- Wytpi lwy.

- A jaki byby skutek?

- No có... koniec utarczek i kopotów.

- Czym si ywiy lwy?

- Gazelami. Zebrami. Zwierzyn own.

- A teraz lwów ju nie ma. Jak to wpynie na twoj sytuacj?

- Rozumiem, do czego zmierzasz. Mamy wicej zwierzyny ownej dla siebie.

- A kiedy jest jej dla was wicej?

Wpatrywaem si w niego, nie rozumiejc.

- No dobrze. Zakadaem, e znasz ABC ekologii. W spoecznoci naturalnej zawsze, gdy wzrasta ilo poywienia, wzrasta równie liczebno populacji. Kiedy liczebno tej populacji wzrasta, zmniejsza si ilo poywienia, a kiedy zmniejsza si ilo poywienia, liczebno tej populacji maleje. Ten wanie zwizek utrzymuje wszystko w stanie równowagi.

- Wiedziaem o tym. Po prostu nie pomylaem.

- No có - odezwa si Izmael, marszczc czoo - staraj si myle.

Rozemiaem si.

- Okay. Kiedy znikn lwy, bdzie wicej poywienia dla hien i liczebno naszej populacji wzronie. Wzronie do punktu, w którym zwierzyna owna stanie si rzadkoci, a wówczas nasza populacja zacznie si kurczy.

- Tak staoby si w zwykych okolicznociach, jednak wy te okolicznoci zmienilicie. Postanowilicie, e prawo ograniczonej konkurencji nie ma zastosowania do hien.

- Zgadza si. Wobec tego wybijamy wszelkich konkurentów.

- Nie zmuszaj mnie, ebym wyciga to z ciebie sowo po sowie. Chc, eby sam to rozgryz.

- Okay. Niech pomyl. Po wytpieniu konkurentów do zwierzyny ownej... liczebno naszej populacji ronie tak dugo, a tej zwierzyny zaczyna brakowa. Nie ma ju konkurentów, których trzeba by si pozby, wobec czego musimy zwikszy populacj naszych ofiar. Jako nie widz hien zajmujcych si hodowl.

- Wytpilicie konkurencj do zwierzyny ownej, ale ta zwierzyna równie ma swoich konkurentów... konkurentów do trawy. To s wasi konkurenci poredni. Wybijcie ich, a bdzie wicej trawy dla waszej zwierzyny.

- Zgadza si. Wicej trawy dla zwierzyny ownej oznacza wiksz jej liczb, wiksza jej liczba oznacza wzrost liczebnoci hien, wicej hien... Kogo jeszcze naleaoby si pozby? - Izmael uniós jedynie brwi. - Nie ma ju kogo zabija.

- Pomyl.

Pomylaem.

- Okay. Wybilimy konkurentów bezporednich i porednich. Teraz wytpimy konkurentów drugiego stopnia: roliny, które konkuruj o przestrze i wiato soneczne z trawami.

- Susznie. Bdzie wtedy wicej rolinnoci dla waszej zwierzyny ownej i wicej tej zwierzyny dla was.

- To dziwne... Farmerzy i ranczerzy uwaaj co takiego niemal za swój wity obowizek. Wytpi wszystko, czego si nie da zje. Wybi wszystko, co nie stanowi poywienia dla tego, co oni jedz.

- To jest wity obowizek w cywilizacji Zgarniaczy. Im wicej konkurentów zniszczysz, tym wiksz liczb istot ludzkich moesz sprowadzi na ten wiat, a to jest ju niemal najwitszym zadaniem. Kiedy raz pozwolisz sobie uwolni si od prawa ograniczonej konkurencji, wszystko na tym wiecie, oprócz twego poywienia oraz poywienia dla twego poywienia, staje si wrogiem, którego naley bezwzgldnie wytpi.

4

- Jak widzisz, jeden gatunek stawiajcy si ponad tym prawem ma ostatecznie taki sam wpyw na ogóln sytuacj, jaki miayby wszystkie gatunki zwolnione z obowizku przestrzegania tego prawa. Rezultatem jest bowiem spoeczno, która dla utrzymania ekspansji jednego gatunku niszczy wszelk rónorodno.

- Tak. Musi doj do tego punktu, do którego doprowadzili si Zgarniacze: do cigego eliminowania konkurencji, cigego zwikszania poday ywnoci i cigego zastanawiania si, co uczyni z eksplozj liczebnoci populacji. Jak to sformuowae poprzednio? Co o zwikszonej produkcji ywnoci w zwikszonej populacji.

- "Intensyfikacja produkcji ywnoci dla rosncej populacji prowadzi do jeszcze wikszego wzrostu tej populacji". Peter Farb stwierdzi to w Humankind.

- Powiedziae, e to paradoks?

- Nie, on nazwa to paradoksem.

- Dlaczego?

Izmael wzruszy ramionami.

- Jestem przekonany, e on wie, i kady yjcy w warunkach naturalnych gatunek bdzie rozrasta si jedynie tak dugo, jak dugo bdzie wzrastaa poda odpowiedniego poywienia. Jednak, jak wiesz, Matka Kultura uczy, e prawo to nie odnosi si do czowieka.

5

- Mam pytanie - powiedziaem. - Podczas caej tej naszej rozmowy zastanawiaem si, czy rolnictwo jako takie stoi w sprzecznoci z tym prawem. Chodzi mi o to, e co takiego wynikaoby z samej definicji tego prawa.

- Owszem... jeli jedyn definicj, jak dysponujesz, jest definicja Zgarniaczy. S jednak i inne definicje. Rolnictwo nie musi by wojn wypowiedzian wszystkiemu, co nie wspomaga naszego wzrostu.

- Moje wtpliwoci dotycz chyba nastpujcego problemu: Spoeczno biologiczna to sprawa ekonomii, prawda? To znaczy, jeli zacznie si zabiera wicej dla siebie, musi tym samym by mniej dla kogo innego, dla czego innego. Czy tak nie jest?

- Tak. Co masz na myli, mówic o zabieraniu wicej dla siebie? Po co to w ogóle robi?

- Có, to stanowi podstaw osadnictwa. Nie mog mie osiedla, jeli nie mam rolnictwa.

- A jeste pewien, e tego wanie chcesz?

- A czegó innego miabym chcie?

- Czy chcesz rozrasta si do punktu, w którym obejmiesz w posiadanie cay wiat i przeznaczysz kad stop kwadratow ziemi pod upraw, i zmusisz wszystkich, by uzalenili si od rolnictwa?

- Nie.

- To wanie czynili Zgarniacze... cigle jeszcze to robi. Temu wanie suy ich system uprawy ziemi: nie osadnictwu, ale... wzrostowi. Nieograniczonemu wzrostowi.

- Okay. Mnie jednak zaley jedynie na osadnictwie.

- Wobec tego nie musisz wypowiada nikomu wojny.

- Problem jednak pozostaje. Jeli mam osign poziom osadnictwa, musz posiada wicej, ni posiadaem wczeniej, i to wicej musi skd si wzi.

- Tak, to prawda. Rozumiem t trudno. Po pierwsze, osiady tryb ycia w adnym wypadku nie stanowi charakterystycznego tylko dla czowieka sposobu adaptacji do rodowiska. Od rki nie potrafi nawet poda przykadu takiego gatunku, który byby jedynie gatunkiem wdrownym. Zawsze jest jakie terytorium, jakie pastwisko, miejsce rozrodu, ul, gniazdo, grzda, nora, jama. Zarówno ludzie, jak i zwierzta prowadz mniej lub bardziej osiady tryb ycia. Nawet zbieracze-owcy nie byli stuprocentowymi nomadami, a przecie s take pewne stany porednie pomidzy nimi i rolnikami sensu stricto. S zbieracze-owcy, którzy praktykuj zbieractwo intensywne, którzy zbieraj i magazynuj nadwyki poywienia, co pozwala im prowadzi nieco bardziej osiady tryb ycia. S take pó rolnicy, którzy niewiele uprawiaj, a wiele zbieraj. I s wreszcie prawie-e-rolnicy, którzy uprawiaj wiele, a niewiele energii powicaj zbieractwu. I tak dalej.

- To jednak nie zblia nas do jdra problemu - powiedziaem.

- To wanie zblia nas do jdra problemu, tyle e ty postrzegasz to w jeden i tylko jeden sposób. Nie dostrzegasz oczywistego: Kiedy na scenie pojawi si Homo habilis - kiedy na scenie pojawi si przystosowany w szczególny sposób gatunek, który zwiemy Homo habilis - co musiao ustpi mu miejsca. Nie chodzi o to, e musia wygin jaki inny gatunek. Mam na myli jedynie to, e ju pierwszy ks przeknity przez Homo habilis by konkurencj dla czego. I to nie dla czego jednego, ale dla tysica rónych rzeczy, które musiay by w jakim sensie pomniejszone, jeli Homo habilis mia y. Sprawa ta dotyczy zreszt wszystkich gatunków, jakie kiedykolwiek pojawiy si na tej planecie.

- Okay. Cigle jednak nie rozumiem, jaki to ma zwizek z osadnictwem.

- Po prostu nie suchasz. Tryb osiady jest sposobem biologicznego przystosowania praktykowanym w jakim stopniu przez kady gatunek, wcznie z gatunkiem ludzkim. A kade przystosowanie wzmacnia si w warunkach konkurencji z przystosowaniami wystpujcymi wokó. Mówic krótko, osiady tryb ycia czowieka nie stoi w sprzecznoci z prawami wspózawodnictwa; on prawom konkurencji podlega.

- Aha. Tak. Okay, teraz ju rozumiem.

6

- Có zatem tutaj odkrylimy?

- Odkrylimy, e kady gatunek, który uwalnia si od regu wspózawodnictwa, wczeniej czy póniej niszczy ca spoeczno, by podtrzymywa wasn ekspansj.

- Kady gatunek? Czowiek te?

- Tak, bez wtpienia. To wanie dzieje si teraz na Ziemi.

- Widzisz zatem, e przynajmniej to nie jest jak tajemnicz nikczemnoci charakterystyczn jedynie dla rodzaju ludzkiego. Nie jest to jaka drobna skaza w czowieku, która uczynia ludzi twej cywilizacji niszczycielami tego wiata.

- Nie. To samo mogoby si przydarzy kademu gatunkowi, przynajmniej kademu, który miaby do siy, by t rzecz przeprowadzi. Przy zaoeniu, e kady wzrost poday poywienia pociga za sob wzrost populacji.

- Przy rosncej iloci poywienia kada populacja bdzie si rozrasta. Dotyczy to kadego gatunku, z ludmi wcznie. Zgarniacze przez ostatnie dziesi tysicy lat bezustannie udowadniaj t tez. Przez dziesi tysicy lat zwikszali wytrwale produkcj ywnoci, aby wyywi rosnc populacj, a za kadym razem kiedy to czynili, ich populacja rosa jeszcze bardziej.

Rozwaaem przez chwil jego sowa. Potem powiedziaem:

- Matka Kultura nie zgadza si.

- Oczywicie. Jestem przekonany, e zupenie si nie zgadza. Có takiego ona mówi?

- Mówi, e jestemy w stanie zwikszy produkcj ywnoci, nie zwikszajc jednoczenie naszej populacji.

- W jakim celu? Po co zwiksza produkcj ywnoci?

- Aby nakarmi miliony godujcych.

- A jak ju ich nakarmicie, to wymusicie na nich zobowizanie, e si nie bd rozmnaa?

- No... nie, to nie naley do planu.

- Có zatem si wydarzy, jeli nakarmicie miliony godujcych?

- Rozmno si i nasza populacja wzronie.

- Bez wtpienia. Jest to eksperyment, który w twojej cywilizacji przeprowadzano corocznie przez ostatnie dziesi tysicy lat, z oczywistymi do przewidzenia rezultatami. Zwikszanie produkcji ywnoci po to, by nakarmi wiksz populacj, prowadzi do dalszego wzrostu teje populacji. To oczywiste, e taki musi by rezultat, a przewidywanie jakiegokolwiek innego jest jedynie zabawianiem si biologicznymi i matematycznymi fantazjami.

- A jednak... - Zastanowiem si. - Matka Kultura mówi, e jeli do tego dojdzie, kontrola narodzin rozwie problem.

- Tak. Jeli bdziesz na tyle niemdry, by wda si w rozmow z przyjaciómi na ten wanie temat, zauwaysz, z jak ulg odetchn, kiedy uda im si przypomnie ten argument. "Uff! Udao si!" To jak z alkoholikiem, który przysiga, e przestanie pi, nim zrujnuje mu to zdrowie. Cakowita kontrola urodze jest zawsze czym, co ma nastpi w przyszoci. Bya ona czym, co miao nastpi w przyszoci, kiedy w 1960 roku byo was trzy miliardy. Teraz, kiedy jest was pi miliardów, cigle jest tym, co ma nastpi w przyszoci.

- To prawda. Niemniej, mogoby si tak zdarzy.

- Zaiste mogoby... ale nie wtedy, kiedy odgrywacie wanie t opowie. Tak dugo, jak dugo odgrywacie t opowie, bdziecie reagowa na klsk godu zwikszon produkcj ywnoci. Widziae te ogoszenia o wysyaniu ywnoci do godujcych na caym wiecie?

- Tak.

- Widziae tego rodzaju ogoszenia dotyczce wysyania rodków antykoncepcyjnych?

- Nie.

- Nigdy. Matka Kultura przemawia w tej sprawie rozdwojonym jzykiem. Kiedy mówisz jej: "eksplozja populacji", odpowiada: "cakowita kontrola populacji", ale kiedy mówisz do niej: "klska godu", odpowiada: "zwikszona produkcja ywnoci". Dzieje si jednak tak, e produkcja ywnoci zwiksza si co roku, a do cakowitej kontroli populacji nie dochodzi nigdy.

- To prawda.

- W twojej cywilizacji, traktowanej caociowo, tak naprawd nie ma jakiego znaczcego denia do globalnej kontroli populacji. Naley sobie uwiadomi, e takie denie nigdy nie nastpi, jeli bdziecie odgrywa historyjk, która powiada, i bogowie stworzyli ten wiat dla czowieka. Tak dugo bowiem, jak dugo odgrywacie t opowie, Matka Kultura da bdzie zwikszonej produkcji ywnoci ju dzisiaj... a obiecywa kontrol populacji jutro.

- Tak, rozumiem. Mam jednak pytanie.

- Sucham.

- Wiem, co Matka Kultura mówi o klsce godu. Ale nie wiem, co ty masz na ten temat do powiedzenia?

- Ja? Nic, poza tym, e wasz gatunek równie podlega biologicznej rzeczywistoci rzdzcej wszystkimi innymi gatunkami.

- Jak to si ma do klski godu?

- Gód nie dotyka jedynie ludzi. Wszystkie gatunki na caym wiecie s na niego naraone. Kiedy populacja jakiego gatunku przerasta moliwoci zasobów poywienia, jej liczebno spada a do momentu, w którym nastpuje równowaga z jej zasobami poywienia. Matka Kultura powiada jednak, e ludzie nie powinni podlega temu procesowi, wobec czego, kiedy stwierdzi, e populacja ludzka wyczerpaa zasoby poywienia, spieszy z dostaw poywienia z zewntrz i tym samym powoduje, e w nastpnym pokoleniu godujcych bdzie jeszcze wicej. Skoro bowiem nie pozwala si, by populacja spada do punktu, w którym wystarcz jej istniejce zasoby, gód staje si chroniczn wrcz cech ywota jej czonków.

- Tak. Kilka lat temu przeczytaem w gazecie o ekologu, który przedstawi podobny punkt widzenia na jakiej konferencji na temat godu. Nie uwierzysz, jak oni na niego naskoczyli. Oskaryli go niemal o mordercze instynkty.

- Mog to sobie wyobrazi. Jego koledzy z caego wiata doskonale rozumiej, o co mu chodzi, a przecie maj do rozsdku, eby nie rzuca wyzwania Matce Kulturze, kiedy wykazuje ona tak wielk askawo. Jeeli na terenie, który moe utrzyma trzydzieci tysicy ludzi, znajduje si ich czterdzieci tysicy, to sprowadzanie z zewntrz poywienia po to, by utrzyma ich liczb na tym poziomie nie jest adn dobroczynnoci. Takie zachowanie daje jedynie gwarancj, e nadal bdzie panowa gód.

- To prawda. Mimo wszystko trudno siedzie z zaoonymi rkami i pozwala, by umierali z godu.

- Tak wanie mówi kto, kto wyobraa sobie, e jest wyznaczonym przez bogów wadc wiata: "Nie pozwol im godowa. Nigdy nie pozwol, by przysza susza". To bogowie pozwalaj, by tak si dziao, nie wy.

- Przekonywajcy argument - powiedziaem. - Niemniej, mam jeszcze jedno pytanie dotyczce tego problemu. - Skiniciem gowy Izmael zachci mnie do mówienia. - Kadego roku w Stanach Zjednoczonych zwikszamy bardzo znacznie produkcj ywnoci, a przecie wzrost ludnoci jest relatywnie niewielki. Z drugiej strony, najwikszy przyrost ludnoci wystpuje w krajach, w których produkcja ywnoci jest niska. Wydaje si, e stoi to w pewnej sprzecznoci z przedstawion przez ciebie korelacj pomidzy produkcj ywnoci i przyrostem ludnoci.

Pokrci gow z niejakim obrzydzeniem.

- Kiedy si przyjrze dokadnie temu zjawisku, wyglda ono nastpujco: Kady wzrost produkcji ywnoci majcy suy zwikszonej populacji powoduje dalszy wzrost teje populacji. Nie ma tu mowy o tym, gdzie taki wzrost zachodzi.

- Nie cakiem rozumiem.

- Wzrost produkcji ywnoci w Nebrasce niekoniecznie powoduje przyrost ludnoci w Nebrasce. Moe wywoa przyrost ludnoci gdzie w Indiach czy w Afryce.

- Cigle nie chwytam.

- Reakcj na kady wzrost produkcji ywnoci jest przyrost ludnoci zachodzcy gdzie. Innymi sowy, kto konsumuje nadwyki z Nebraski... bo gdyby tak si nie dziao, tamtejsi farmerzy natychmiast przestaliby wytwarza owe nadwyki.

- To prawda - powiedziaem i zadumaem si na kilka chwil. - Czy sugerujesz, e farmerzy pierwszego wiata napdzaj eksplozj demograficzn trzeciego wiata?

- Na to ostatecznie wychodzi - odpar. - Bo niby kto inny miaby j napdza?

Siedziaem, gapic si na niego.

- Musisz oddali si nieco od tego problemu, by móc go zobaczy w szerokiej perspektywie. Obecnie jest was tu pi i pó miliarda i chocia miliony goduj, to przecie produkujecie do ywnoci, by wyywi sze miliardów. A poniewa produkujecie do poywienia i dla szeciu miliardów, jest biologicznie nieuniknione, e za trzy czy cztery lata bdzie was sze miliardów. Wówczas jednak (cho miliony bd cierpiay gód) wy bdziecie ju produkowa do ywnoci dla szeciu i pó miliarda... co oznacza, e po trzech czy czterech latach bdzie te sze i pó miliarda. Ale wtedy bdziecie ju produkowa ywno dla siedmiu miliardów (chocia miliony bd godowa), co znowu oznacza, e za nastpne trzy czy cztery lata bdzie was siedem miliardów. Aby zatrzyma ten proces, musicie uwiadomi sobie, e zwikszanie produkcji ywnoci nie nakarmi godnych, ono jedynie stanowi paliwo dla eksplozji demograficznej.

- Rozumiem. Jak jednak mona powstrzyma wzrost produkcji ywnoci?

- W taki sam sposób, w jaki mona zatrzyma niszczenie warstwy ozonowej, tak samo jak mona powstrzyma wycinanie lasów tropikalnych. Wystarczy chcie, a metoda si znajdzie.

7

- Jak pewnie zauwaye, zostawiem obok twojego fotela ksik - oznajmi Izmael.

Byo to Amerykaskie dziedzictwo. Indianie.

- Skoro ju jestemy przy temacie kontroli populacji, masz tam przed sob map rozmieszczenia plemion, która moe okaza si wielce pouczajca. - Da mi kilka minut na jej przestudiowanie, po czym spyta, co o tym sdz.

- Nie zdawaem sobie sprawy, e byo ich tak wiele. Tak wiele rónych ludów.

- Nie wszystkie istniay w tym samym czasie, ale wikszo jednak tak. Chciabym, aby pomyla, co takiego stanowio ograniczenie dla ich rozrostu.

- A jak ma mi w tym pomóc ta mapa?

- Chciaem, eby zobaczy, e ten kontynent bynajmniej nie by pusty. Ograniczenie populacji nie byo luksusem, byo koniecznoci.

- Okay.

- Masz jakie pomysy?

- Wynikajce z ogldania tej mapy? Nie, obawiam si, e nie.

- Powiedz mi wic: co robi ludzie twojej kultury, kiedy ich zmczy ycie na zatoczonym Pónocnym Wschodzie?

- To proste. Przeprowadzaj si do Arizony, Nowego Meksyku, Kolorado. Na otwarte, rozlege przestrzenie.

- I jak si to podoba Zgarniaczom z tych rozlegych, otwartych terenów?

- Wcale im si nie podoba. Przyklejaj na zderzaki nalepki z tekstem: "Jeli kochasz Nowy Meksyk, wracaj, skd przybye".

- Tamci jednak nie wracaj.

- Nie. Cigle przybywaj nowi.

- A dlaczego Zgarniacze z tamtych terenów nie potrafi powstrzyma tego napywu? Dlaczego nie potrafi ograniczy przyrostu ludnoci na Pónocnym Wschodzie?

- Nie wiem. Nawet nie potrafi sobie wyobrazi, jak mieliby tego dokona.

- Macie zatem tryskajce potnie ródo w jednej czci kraju, ródo, z którego wypywu nikt nie usiuje ograniczy, bo nadwyki mog zawsze przepyn na rozlege, otwarte przestrzenie Zachodu.

- Zgadza si.

- A przecie kady ze stanów ma swoje granice. Dlaczego te granice ich nie powstrzymuj?

- Bo s to jedynie linie umowne, nie istniejce w sensie fizycznym.

- No wanie. eby sta si obywatelem Arizony, wystarczy przekroczy tak umown lini i osiedli si. Warto jednak zauway, e wokó kadego z ludów Cichych istniaa granica, która na pewno nie bya granic umown: granica kulturowa. Jeli Nawahowie zaczynali odczuwa przeludnienie i ciasnot, mogli przecie sobie powiedzie: "No có, Hopi maj mnóstwo wolnych terenów. Przeniemy si tam i zostamy Hopi". A jednak co takiego byoby dla nich nie do pomylenia. Krótko mówic, nowojorczycy mog rozwizywa swoje problemy demograficzne, stajc si Teksaczykami, ale Nawahowie nie mogli rozwizywa swoich problemów ludnociowych, stajc si Hopi. Te granice kulturowe byy granicami, których nikt dobrowolnie me przekracza.

- To prawda. Z drugiej strony, Nawahowie mogli przekroczy granic terytorialn Hopi, nie przekraczajc ich granicy kulturowej.

- Chodzi ci o to, e mogli najecha terytorium Hopi. Bez wtpienia. Jednake nie zmienia to w niczym sytuacji, któr tu przedstawiem. Jeli przekraczae terytorium Hopi, nie dawali ci oni formularzy do wypenienia, po prostu ci zabijali. To wietnie funkcjonowao. I dawao ludziom potn motywacj, eby ogranicza przyrost naturalny.

- Tak, tak to chyba wygldao.

- Te ludy nie ograniczay swego przyrostu dla dobra ludzkoci czy dla dobra rodowiska. Ograniczay swój wzrost, bo byo to z grubsza atwiejsze ni prowadzenie wojen z ssiadami. I naturalnie byli te ci nieliczni, którzy nie wysilali si zbytnio, by ogranicza przyrost naturalny, poniewa nie odczuwali adnych oporów przed prowadzeniem wojen z ssiadami. Nie zamierzam tu sugerowa, e byo to jakie pokojowe królestwo z utopijnych marze. W wiecie, w którym nie ma Wielkiego Brata monitorujcego zachowanie kadego i gwarantujcego kademu prawa wasnoci, dobrze jest posiada reputacj odwanego i okrutnego... a przecie nie zyskuje si takiej reputacji, wysyajc ssiadom jakie lakoniczne noty. Chce si, eby dokadnie wiedzieli, co ich spotka, jeli nie powstrzymaj rozrostu i przekrocz granice swych terytoriów.

- Tak. Rozumiem. Ograniczali si wzajemnie.

- Ale nie tylko poprzez wznoszenie nie dajcych si przekroczy granic terytorialnych. Równie ich granice kulturowe musiay by nie do pokonania. Nadwyka ludnoci Narraganset nie moga si po prostu spakowa i przenie do Czejenów. Narragansetowie musieli zosta na miejscu i ograniczy przyrost ludnoci.

- Tak. To jeszcze jeden przypadek, w którym rónorodno zdaje si przynosi lepsze rezultaty ni jednorodno.

8

- Tydzie temu - podj Izmael - kiedy rozmawialimy o prawach, powiedziae, e jest tylko jeden rodzaj prawa dotyczcego tego, jak ludzie powinni y... ten, który mona zmieni gosowaniem. Co o tym sdzisz teraz? Czy prawa rzdzce wspózawodnictwem w spoecznoci mog by zmienione gosowaniem?

- Nie. Jednak nie s one czym tak absolutnym jak prawa aerodynamiki. Mog by amane.

- A prawa aerodynamiki nie mog by amane?

- Nie. Jeli twój aeroplan nie jest zgodnie z nimi zbudowany, nie bdzie lata.

- Ale jeli go zepchniesz ze skay, utrzymuje si w powietrzu, prawda?

- Przez jaki czas.

- Podobnie jest z cywilizacj, której nie zbudowano zgodnie z prawem ograniczonej konkurencji. Utrzymuje si przez jaki czas w powietrzu, a potem spada z hukiem. Czy ludzi twojej cywilizacji nie czeka taki wanie koniec? Upadek z hukiem?

- Tak.

- Zadam to pytanie inaczej. Czy jeste pewien, e kady gatunek, którego celow polityk jest uwolnienie si od prawa ograniczonej konkurencji, doprowadzi do zagady caej spoecznoci na drodze do wasnej ekspansji?

- Tak.

- Zatem, có takiego tu odkrylimy? - Odkrylimy pewien element wiedzy o tym, jak ludzie powinni y. A waciwie, jak y musz.

- Wiedzy, o której tydzie temu mówie, e jest nieosigalna.

- Tak. Ale...

- Sucham?

- Nie bardzo widz, jak... Jedn chwilk.

- Nie spiesz si.

- Nie bardzo widz, jak mona z tego uczyni ródo wiedzy uniwersalnej. To znaczy, nie bardzo dostrzegam sposób, w jaki daoby si zastosowa t wiedz bardziej ogólnie do innych spraw.

- Czy prawa aerodynamiki pokazuj, jak naprawi uszkodzone geny?

- Nie.

- Jaki z nich zatem poytek?

- Nadaj si... Pozwalaj nam lata.

- Prawo, które tutaj zarysowalimy, pozwala gatunkom y... pozwala gatunkom przetrwa, z gatunkiem ludzkim wcznie. Nie mówi ono o tym, czy specyfiki zmieniajce nastrój powinny by zalegalizowane, czy te nie. Nie mówi, czy seks przedmaeski jest dobry, czy zy. Nie mówi, czy kara mierci jest rozwizaniem waciwym, czy niewaciwym. Informuje nas jednak, jak musimy y, jeeli chcemy unikn zagady, a to jest ta pierwsza i najbardziej podstawowa wiedza, jakiej kady potrzebuje.

- To prawda. Mimo wszystko jednak...

- Tak?

-Mimo wszystko, ludzie mojej cywilizacji nie zaakceptuj go.

- Powiadasz, e ludzie twojej cywilizacji nie zaakceptuj tego, czego si tutaj nauczye.

- Zgadza si.

- Spróbujmy sobie wyjani precyzyjnie, co zaakceptuj, a czego nie zaakceptuj. Samo prawo stoi poza wszelk dyskusj. Istnieje, ma swoje oczywiste miejsce w spoecznoci ycia. Zgarniacze zaprzecz jedynie temu, e ma ono zastosowanie do ludzkoci.

- Zgadza si.

- To adna niespodzianka. Matka Kultura bya w stanie zaakceptowa to, e siedlisko ludzkoci nie jest orodkiem wszechwiata. Bya w stanie zaakceptowa to, e czowiek ewoluowa z pierwotnej zupy. Nie zaakceptuje jednak nigdy tego, e czowiek nie jest niezaleny od utrzymujcego pokój prawa spoecznoci ycia. Przyznanie tego oznaczaoby jej koniec.

- Co chcesz przez to powiedzie? e to sprawa beznadziejna?

- Bynajmniej. Najwyraniej Matk Kultur musi spotka koniec, jeli my chcemy przetrwa, a jest to co, co ludzie twojej kultury s w stanie uczyni. Nie istnieje ona bowiem nigdzie poza waszymi umysami. Kiedy przestaniecie sucha jej gosu, przestanie istnie.

- To prawda. Nie sdz jednak, by ludzie do tego dopucili. Izmael wzruszy ramionami.

- Zatem uczyni to za nich owo prawo. Jeeli odmawiaj istnienia zgodnie z nim, to po prostu przestan istnie. Mona by rzec, i jest to jeden z podstawowych rezultatów dziaania tego prawa: ci, którzy zagraaj stabilnoci spoecznoci, przeciwstawiajc si temu prawu, sami eliminuj si automatycznie z tej spoecznoci.

- Zgarniacze nigdy tego nie zaakceptuj.

- Akceptacja nie ma tutaj nic do rzeczy. Równie dobrze mógby powiedzie o czowieku przekraczajcym krawd wysokiej skay, e nie zaakceptuje prawa przycigania. Zgarniacze uczestnicz w procesie eliminowania samych siebie, a kiedy go zakocz, caa spoeczno ycia odzyska równowag i nastpi pocztek naprawy szkód, jakie wyrzdzilicie.

- To prawda.

- Z drugiej strony, uwaam, e jeste w tych sprawach nazbyt pesymistyczny. Myl, e jest wielu ludzi, którzy wiedz, e ta zabawa ju si skoczya i gotowi s usysze co nowego... którzy chc usysze co nowego, ludzi takich jak ty.

- Mam nadziej, e si nie mylisz.

9

- Nie jestem usatysfakcjonowany sposobem, w jaki sformuowalimy to prawo - powiedziaem.

- Nie?

- Mówimy o nim jako o prawie, podczas gdy faktycznie mamy do czynienia z trzema prawami. Przynajmniej ja opisaem to jako trzy prawa.

- Te trzy prawa to konary. Ty natomiast szukasz pnia, który z grubsza wyglda tak: aden gatunek nie uczyni ycia tego wiata sw wasnoci.

- Tak, to ju zapewniaj reguy konkurencji.

- To jeden ze sposobów wyraenia tego prawa. A oto i drugi: wiat nie powsta dla jakiego jednego, konkretnego gatunku.

- Tak. Tym samym przeznaczeniem czowieka nie jest jego podbój i panowanie nad nim.

- To byby ju wniosek zbyt daleko idcy. W mitologii Zgarniaczy wiat potrzebowa wadcy, bogowie bowiem wywoali na nim jedynie zamt. To, co stworzyli, byo istn dungl, potwornym chaosem, anarchi. Czy taki by on jednak w rzeczywistoci?

- Nie, wszdzie panowa ad. To Zgarniacze wprowadzili do tego wiata nieporzdek.

- Rzdy tego prawa byy i s wystarczajce. Niepotrzebna bya ludzko, by wnie do wiata ad.

- Zgadza si.

10

- Ludzie twojej cywilizacji fanatycznie wrcz trzymaj si idei wyjtkowoci czowieka. Rozpaczliwie pragn widzie jak ogromn przepa pomidzy czowiekiem a ca reszt stworzenia. Ten mit o wyszoci czowieka usprawiedliwia wszelkie ich czyny, tak jak mit Hitlera o wyszoci Aryjczyków usprawiedliwia jego czyny. W rezultacie jednak ta mitologia nie jest satysfakcjonujca. Zgarniacze to ludzie bardzo samotni. wiat jest dla nich wrogim terytorium, a oni yj na nim niby jaka okupacyjna armia, wyalienowana i odizolowana od reszty za spraw swej nadzwyczajnej wyjtkowoci.

- To prawda. Do czego jednak zmierzasz?

Zamiast odpowiedzie na moje pytanie, Izmael rzek:

- U Cichych przestpstwo, choroba psychiczna, samobójstwo i narkomania s wielk rzadkoci. Jak wyjania to Matka Kultura?

- Powiedziabym... Matka Kultura mówi, e to dlatego, i Cisi s zbyt prymitywni, by mie podobne problemy.

- Innymi sowy, przestpstwo, choroba psychiczna, samobójstwo i narkomania s cechami wysoko zaawansowanej cywilizacji.

- Zgadza si. Nikt, naturalnie, nie wypowiada tego w taki sposób, ale tak to si rozumie. Te sprawy to cena postpu.

- Istnieje niemal cakowicie przeciwstawna opinia, bardzo rozpowszechniona w twojej cywilizacji od mniej wicej stulecia. Przeciwstawna opinia o tym, dlaczego te sprawy s tak rzadkie u Cichych.

Zastanowiem si.

- Masz na myli teori szlachetnego dzikusa. Nie znam jej zbyt dokadnie.

- Ale masz z grubsza pojcie, o co chodzi?

- Tak.

- To takie powszechne w twojej cywilizacji... nie teoria w szczegóach, lecz z grubsza pojcie o niej.

- To prawda. Chodzi w kadym razie o to, e ludzie yjcy blisko natury maj tendencj do szlachetnoci. To z ogldania tych wszystkich zachodów soca i burz. Nie wiem zreszt. Nie mona chyba oglda zachodu soca, a potem i i podpali szaas ssiada. ycie blisko natury jest wspaniae dla zdrowia psychicznego.

- Mam nadziej, e zdajesz sobie spraw, i nic takiego nie twierdz.

- Tak. Ale wobec tego, co twierdzisz?

- Przyjrzelimy si historii odgrywanej w cigu ostatnich dziesiciu tysicy lat przez Zgarniaczy. Cisi take maj pewn opowie. Nie opowiedzian, lecz odegran.

- Co masz na myli?

- Jeli udasz si do rónych ludów waszej cywilizacji... jeli pojedziesz do Chin i Japonii, i Rosji, i Anglii, i Indii... kady z tamtejszych ludów przedstawi ci zupenie rón opowie o sobie, a przecie wszystkie one odgrywaj zasadniczo t sam podstawow opowie, to znaczy, opowie Zgarniaczy.

- Okay.

- To samo mona powiedzie o Cichych. Buszmeni z Afryki, aborygeni Alawa z Australii, Kreen-Akrore z Brazylii czy Nawahowie ze Stanów Zjednoczonych przedstawi ci róne opowieci, ale wszyscy oni równie odgrywaj zasadniczo t sam podstawow opowie, to znaczy opowie Cichych.

- Rozumiem, do czego zmierzasz. Nie liczy si opowie, jak si opowiada, lecz sposób, w jaki si naprawd yje.

- Wanie tak. Opowie odgrywana w cigu ostatnich dziesiciu tysicy lat przez Zgarniaczy jest nie tylko katastrofalna dla ludzkoci i dla caego wiata, ale i jest w sposób zasadniczy szkodliwa i nie daje adnej satysfakcji. To tylko fantazja megalomana, której odgrywanie dao Zgarniaczom cywilizacj naszpikowan chciwoci, okruciestwem, chorobami psychicznymi, przestpstwem i narkomani.

- Tak, na to wyglda.

- Opowie, któr przez ostatnie trzy miliony lat odgrywali Cisi, nie jest histori podboju i panowania. Jej odgrywanie nie daje im wadzy. Daje im peen treci i przynoszcy satysfakcj ywot. To wanie odnajdziesz, jeli pójdziesz pomidzy nich. Oni nie kipi niezadowoleniem i buntem, nie awanturuj si nieustannie o to, co ma by dozwolone, a co zabronione, nie oskaraj wiecznie jeden drugiego, e tamten nie yje poprawnie, nie yj w strachu jeden przed drugim, nie popadaj w szalestwo, bo ycie nie wydaje im si puste i bezcelowe, nie musz si ogupia narkotykami, by przetrwa nastpny dzie, nie wymylaj co tydzie nowej religii, by mie si czego trzyma, nie szukaj cigle jakiego zajcia czy jakiej wiary, które uczyniyby ich ycie wartociowym. A, powtórz tutaj, nie dzieje si tak dlatego, e yj w bliskoci z przyrod ani e nie posiadaj formalnego rzdu, ani e s z urodzenia szlachetni. Dzieje si tak dlatego, e odgrywaj opowie, która jest dla ludzi dobra... opowie, która sprawdzia si w cigu minionych trzech milionów lat i która cigle si sprawdza, podczas gdy Zgarniaczom udao si j wymaza i zniszczy.

- Okay. Brzmi to wspaniale. Kiedy poznam t opowie?

- Jutro. A przynajmniej... jutro zaczniemy.

DZIEWI

l

Kiedy tam przybyem nastpnego dnia, stwierdziem, e mam do czynienia z cakiem now sytuacj zwizan z przeprowadzaniem jakiego nowego planu: Izmael nie znajdowa si po drugiej stronie szyby, lea rozcignity na poduszkach kilka stóp od mojego fotela. Nie zdawaem sobie sprawy z tego, jak wana staa si ta tafla szka dla naszych wzajemnych stosunków: mówic szczerze, poczuem niepokój przejawiajcy si uciskiem w odku. Jego blisko oraz potne rozmiary wprawiay mnie w zakopotanie, jednak bez najmniejszego wahania zajem swoje miejsce i jak zwykle skinem mu gow na powitanie. Odpowiedzia podobnym gestem, ale wydawao mi si, e dostrzegem w jego wzroku bysk niepewnoci, jak gdyby moja blisko bya dla niego takim samym problemem jak jego dla mnie.

- Zanim podymy dalej - zacz Izmael po chwili - chciabym wyjani kilka nieporozumie. - Wyj z bloku rysunkowego kartk papieru, na której wyrysowany by diagram.

0x01 graphic

- Niezbyt to skomplikowany rysunek. Przedstawia lini opowieci Cichych.

- Tak, rozumiem.

Doda co i ponownie podniós kartk do góry.

0x01 graphic

- To odgazienie majce pocztek okoo omiu tysicy lat przed Chrystusem reprezentuje lini opowieci Zgarniaczy.

- Zgadza si.

- A jakie wydarzenie reprezentuje to? - spyta, dotykajc czubkiem oówka kropk z podpisem 8000 p.n.e.

- Rewolucj rolnicz.

- Czy byo to wydarzenie jednorazowe, czy te trwao przez pewien okres?

- Zakadam, e trwao przez pewien czas.

- Zatem, co oznacza ta kropka przy 8000 p.n.e.?

- Pocztek owej rewolucji.

- Gdzie mam umieci kropk oznaczajc jej koniec?

- Hm - odezwaem si niezbyt inteligentnie. - Nie wiem dokadnie. Na pewno trwaa kilka tysicy lat.

- A jakie wydarzenie wytyczao jej kocow granic?

- I znów musz si przyzna do niewiedzy. Nie znam adnego konkretnego wydarzenia, która wyznaczaoby jej koniec.

- adnych strzelajcych korków szampana?

- Nie wiem.

- Pomyl.

Pomylaem i po chwili dodaem:

- Okay. Dziwne, e o tym nie ucz. Pamitam, jak uczono mnie o rewolucji w rolnictwie, ale tego sobie nie przypominam.

- Mów dalej.

- Ona si nie zakoczya. Rozprzestrzenia si. Cigle si rozprzestrzenia od tamtych swoich pocztków sprzed dziesiciu tysicy lat. Rozprzestrzenia si na caym kontynencie pónocnoamerykaskim w osiemnastym i dziewitnastym wieku. Jeszcze dzisiaj cigle si rozprzestrzenia w niektórych czciach Nowej Zelandii i Afryki, i Ameryki Poudniowej.

- Naturalnie. Widzisz zatem, e ta twoja rewolucja w rolnictwie nie jest takim wydarzeniem jak wojna trojaska, odrbnym i wyizolowanym w odlegej przeszoci, nie posiadajcym adnego bezporedniego wpywu na nasze dzisiejsze ycie. Praca rozpoczta na Bliskim Wschodzie przez tamtych rolników z neolitu kontynuowana bya przez nastpne pokolenia bez przerwy a do chwili obecnej. Jest ona fundamentem waszej obecnej rozlegej cywilizacji w takim samym stopniu, w jakim bya fundamentem pierwszej rolniczej wioski.

- Tak, to rozumiem.

- Powinno ci to pomóc zrozumie take, dlaczego opowie, któr przekazujecie swym dzieciom, opowie o sensie tego wiata, o boskiej interwencji w jego sprawy i o przeznaczeniu czowieka ma tak ogromne znaczenie dla ludzi twej cywilizacji. Jest ona manifestem tej rewolucji, na której opiera si wasza cywilizacja. Jest skarbnic waszej rewolucyjnej doktryny i zdecydowanym wyrazem waszego rewolucyjnego ducha. Wyjania, dlaczego rewolucja bya konieczna i dlaczego musi by kontynuowana niezalenie od kosztów.

- Tak - powiedziaem. - To daje do mylenia.

2

- Okoo dwóch tysicy lat temu - kontynuowa Izmael - w waszej cywilizacji miao miejsce wydarzenie, które w swej wymowie jest wyjtkowo ironiczne. Zgarniacze - a przynajmniej bardzo dua ich cz - uznali za wasn pewn opowie, która wydawaa im si brzemienna znaczeniem i tajemnic. Dotara ona do nich od ludów z Bliskiego Wschodu, które przekazyway j niezliczonym pokoleniom swych dzieci, tylu pokoleniom, e nawet dla nich samych staa si ona tajemnic. Czy wiesz dlaczego?

- Dlaczego staa si tajemnic? Nie.

- Staa si tajemnic, poniewa ci, którzy j pierwsi opowiedzieli - owi staroytni przodkowie - nie byli Zgarniaczami, lecz Cichymi.

Siedziaem przez dusz chwil bez sowa, mrugajc jedynie od czasu do czasu. Potem spytaem, czy nie zechciaby powtórzy tego, co powiedzia.

- Jakie dwa tysice lat temu Zgarniacze przyjli za wasn opowie, która miaa swój pocztek u Cichych wiele stuleci wczeniej.

- Okay. I gdzie tutaj owa ironia?

- Ironia tkwi w tym, e bya to opowie, która u Cichych mówia o pochodzeniu Zgarniaczy.

- I co z tego?

- Zgarniacze przyjli za wasn opowie Cichych o swoim pochodzeniu.

- Obawiam si, e nie chwytam, o co tu chodzi.

- Jak opowie o pojawieniu si na wiecie Zgarniaczy przekazywaliby sobie Cisi?

- Boe, nie mam zielonego pojcia.

Izmael przyglda mi si krytycznie.

- Wyglda na to, e zapomniae dzisiaj wzi piguki wspomagajce prac mózgu. Nie szkodzi. Opowiem ci wasn opowie i wówczas pojmiesz.

- Okay.

Izmael uoy si w innej pozycji na poduszkach, a ja przymknem mimowolnie oczy, zastanawiajc si przy tym: Gdyby w tym momencie kto obcy otworzy drzwi i wszed do pokoju, to có mógby sobie pomyle?

3

- Naley posiada szczególny rodzaj wiedzy, jeli si planuje panowa nad wiatem - oznajmi Izmael. - Jestem pewien, e zdajesz sobie z tego spraw.

- Szczerze mówic, nigdy si nad tym nie zastanawiaem.

- Zgarniacze, naturalnie, posiadaj t wiedz - przynajmniej tak im si wydaje - i s bardzo, bardzo z niej dumni. Jest to najbardziej podstawowa wiedza i jest absolutnie niezbdna dla tych, którzy zamierzaj wada wiatem. Jak sdzisz, co takiego stwierdzaj Zgarniacze, kiedy udaj si pomidzy Cichych?

- Nie mam pojcia, o czym mówisz.

- Stwierdzaj, e Cisi nie dysponuj t wiedz. Czy to nie ciekawe?

- Nie wiem.

- Rozwa ten problem. Zgarniacze maj wiedz, która umoliwia im panowanie nad wiatem, a Cisi jej nie maj. To wanie odkrywali misjonarze, zawsze gdy udawali si pomidzy Cichych. Byli zaskoczeni, sdzili bowiem, i wiedza ta jest praktycznie oczywista.

- Osobicie nawet nie wiem, o jakiej wiedzy mówisz.

- To wiedza niezbdna do rzdzenia wiatem.

- Okay, ale konkretnie jaka to jest wiedza?

- Dowiesz si z tego opowiadania. W tej chwili rozpatruj jedynie problem, kto ma t wiedz. Powiedziaem ci ju, e Zgarniacze, i wydaje si, e to ma sens, prawda? To przecie Zgarniacze s wadcami wiata, prawda?

- Tak.

- A Cisi jej nie maj i to równie ma sens, prawda?

- Chyba tak.

- Powiedz mi zatem: Kto jeszcze poza Zgarniaczami mógby posiada t wiedz?

- Nie mam pojcia.

- Pomyl mitologicznie.

- Okay... Posiadaliby j te bogowie.

- Naturalnie. A oto, o czym jest moja opowie: Jak bogowie posiedli t wiedz, która bya im niezbdna, by wada wiatem.

4

Pewnego dnia (rozpocz Izmael) bogowie rozwaali bardzo zwyczajnie problem administrowania wiatem i jeden z nich rzek:

- Mamy tu takie miejsce, nad którym jaki czas si zastanawiaem... rozleg, sympatyczn sawann. Zelijmy na t krain szaracz. Wówczas ogie ycia zaponie w niej oraz w ptakach i w jaszczurkach, które si ni ywi, a to bdzie bardzo dobre.

Inni zastanawiali si nad tym przez chwil, po czym jeden z nich rzek:

- Jest niewtpliwie prawd, e jeli zelemy na t krain szaracz, to ogie ycia zaponie i w niej, i w stworzeniach ni si ywicych... ale odbdzie si to kosztem innych yjcych tam stworze.

Inni spytali go, w czym tkwi problem, a on wyjania dalej.

- Byoby wielk zbrodni pozbawi te wszystkie inne stworzenia ognia ycia po to tylko, by ta szaracza i te jaszczurki rozkwity na jaki czas. Szaracza bowiem kompletnie ogooci t ziemi, tak e jelenie i kozy, i króliki bd godowa i wygin. A kiedy zniknie zwierzyna owna, lwy i wilki, i lisy take wkrótce wygin. I czy nie przekln nas wówczas i nie nazw przestpcami za faworyzowanie szaraczy i ptaków, i jaszczurek?

Wtedy bogowie zaczli si drapa po gowach i zastanawia, jako e nigdy wczeniej nie patrzyli na te sprawy w takim wietle. Wreszcie jeden z nich odezwa si:

- Nie widz powaniejszego problemu. Po prostu tego nie zrobimy. Nie zelemy szaraczy na t krain, a sprawy potocz si tak jak przedtem i nikt nie bdzie mia powodu, by nas przeklina.

Wikszo bogów uwaaa, e to sensowne rozwizanie, jednak jeden z nich nie zgadza si z pozostaymi.

- Bez wtpienia byaby to zbrodnia równa tamtej - rzek. - Bo czy szaracza i ptaki, i jaszczurki nie yj za nasz przyczyn podobnie jak caa reszta? Czy one nigdy nie maj rozkwitn równie bujnie jak inne zwierzta?

Podczas gdy bogowie debatowali nad tym problemem, pewien lis wybra si na polowanie, wobec czego stwierdzili:

- Polijmy temu lisowi przepiórk, eby móg przey. Ledwie pady te sowa, kiedy jeden z nich rzek:

- Byoby przecie niewtpliw zbrodni pozwoli lisowi y kosztem przepiórki. Przepiórka dostaa od nas ycie, i ono jest w naszych rkach. Byoby haniebne posya j wprost w szczki tego lisa!

Wtedy odezwa si inny bóg:

- Posuchajcie! Przepiórka czai si na konika polnego! Jeeli nie damy przepiórki lisowi, przepiórka zje konika. Czy ten konik polny nie dosta od nas ycia, i czy nie jest ono w naszych rkach tak jak ycie przepiórki? Byoby przecie zbrodni nie da przepiórki lisowi, po to eby ten konik polny móg y.

Có, jak sobie zapewne wyobraasz, bogowie wzdychali ciko, nie wiedzc, co pocz. Podczas gdy tak si mczyli z tym problemem, nadesza wiosna i strumienie zasilane topniejcymi niegami z gór zaczy potnie przybiera. I rzek jeden z bogów:

- Bez wtpienia, byoby zbrodni zezwoli, by te wody zalay ziemi, albowiem nieprzeliczone stworzenie znalazoby mier w odmtach.

Ale wówczas odezwa si inny:

- Bez wtpienia, byoby zbrodni nie zezwoli, by te wody zalay ziemi, bez nich bowiem stawy i moczary wyschn, a wszystkie yjce tam stworzenia, wymr.

I znów bogowie popadli w konfuzj.

W kocu jeden z nich wpad na co, co mona by nazwa nowym pomysem.

- Jest oczywiste, e kade dziaanie, które podejmiemy, bdzie dobre dla jednych, a ze dla innych, najlepiej wic nie podejmujmy adnego. Wówczas adne ze stworze, którym dalimy ycie, nie bdzie mogo nazwa nas zbrodniarzami,

- Nonsens - rzuci ostro inny. - Jeeli nie podejmiemy adnego dziaania, bdzie to równie dla jednych dobre, a ze dla innych, nieprawda? Stworzenia, którym dalimy ycie, powiedz: "Suchajcie, my cierpimy, a bogowie nie czyni nic!"

I podczas gdy bogowie toczyli spory, szaracza zaroia si nad sawann; i szaracza, i ptaki, i jaszczurki chwaliy bogów, gdy tymczasem zwierzyna owna oraz drapieniki giny, przeklinajc bogów. I poniewa bogowie nie podjli w tej sprawie adnych dziaa, przepiórka przeya, lis za wróci do nory, przeklinajc bogów. I poniewa przepiórka przeya, zjada konika polnego, i konik, ginc, przeklina bogów. I poniewa bogowie w kocu postanowili powstrzyma przybór wiosennych wód, stawy i moczary wyschy, a tysice yjcych tam stworze gino, przeklinajc bogów.

I syszc te wszystkie przeklestwa, bogowie jknli:

- Uczynilimy ten ogród miejscem przeraajcym, wszystko, co w nim yje, nienawidzi nas jako tyranów i zbrodniarzy. I ma racj, albowiem naszym dziaaniem lub brakiem dziaania posyamy jednego dnia dobro, a nastpnego zo, nie wiedzc zupenie, co powinnimy czyni. Sawanna ogoocona przez szaracz rozbrzmiewa przeklestwami, a my nie znajdujemy waciwej odpowiedzi. Lis i konik polny przeklinaj nas, poniewa pozwolilimy y przepiórce, a my nie znajdujemy waciwej odpowiedzi. Zapewne cay wiat przeklina dzie, w którym go stworzylimy, bo przecie jestemy zbrodniarzami wysyajcymi na przemian dobro i zo, wiadomymi nawet w chwili, w której to czynimy, e nie wiemy, co naleaoby uczyni.

No có, bogowie zapadali si coraz gbiej w bagno rozpaczy, kiedy jeden z nich podniós nagle wzrok i rzek:

- Suchajcie, czy nie stworzylimy dla tego ogrodu drzewa, którego owocem jest wiedza o dobru i zu?

- Ale tak - zakrzyknli pozostali. - Odnajdmy to drzewo i spoyjmy jego owoce, by pozna, czym jest owa wiedza.

I kiedy bogowie odnaleli drzewo i skosztowali jego owoców, ich oczy otworzyy si i rzekli:

- Zaiste, teraz posiadamy wiedz potrzebn do pielgnowania tego ogrodu. Ju nie musimy stawa si zbrodniarzami i naraa si na przeklestwa tych, których stworzylimy.

Kiedy tak rozmawiali, lew wyszed na owy, a bogowie mówili do siebie:

- Dzisiaj jest dzie, w którym lew bdzie godny, a antylopa, któr mógby upolowa, poyje jeszcze jeden dzie.

Tak wic lwu nie udao si upolowa antylopy i kiedy wraca godny do swego legowiska, przeklina bogów. Oni jednake oznajmili:

- Zachowaj spokój, my wiemy, jak wada tym wiatem, i dzi jest dzie, w którym masz godowa.

I lew uspokoi si.

Nastpnego dnia lew ponownie uda si na polowanie, a bogowie posali mu t antylop, któr dzie wczeniej oszczdzili. Kiedy antylopa poczua szczki lwa na karku, zacza przeklina bogów. Oni jednake oznajmili:

- Zachowaj spokój, my wiemy, jak wada tym wiatem, i dzi jest dzie, w którym masz umrze, tak jak wczoraj by dzie, który miaa przey.

I antylopa uspokoia si.

Potem bogowie powiedzieli sobie:

- Bez wtpienia wiedza o dobru i zu jest wiedz potn, pozwala nam bowiem rzdzi tym wiatem bez koniecznoci popeniania zbrodni. Gdybymy wczoraj, bez tej wiedzy, pozwolili lwu by godnym, byaby to zaiste zbrodnia. I gdybymy dzisiaj, bez tej wiedzy, posali antylop w paszcz lwa, to równie byaby zbrodnia. Dziki tej wiedzy za, uczynilimy obydwie te rzeczy, pozornie sobie przeciwstawne, nie popeniajc adnej zbrodni.

Zdarzyo si, i jeden z bogów odszed w jakiej sprawie, wtedy gdy inni spoywali owoce z drzewa wiadomoci. Kiedy po powrocie usysza, co uczynili w sprawie lwa i antylopy, rzek im:

- Czynic te dwie rzeczy, niewtpliwie popenilicie zbrodni, s one bowiem sprzeczne, zatem jedna musi by waciwa, a druga niewaciwa. Jeeli gód by dla lwa dobrem pierwszego dnia, to zem byo posanie mu antylopy drugiego. Lub jeli dobrem byo posanie mu antylopy drugiego dnia, to zem byo odesanie go godnym do legowiska pierwszego dnia. Pozostali pokiwali gowami i rzekli:

- Tak, w taki wanie sposób rozumowalibymy przed spoyciem owoców z drzewa wiedzy.

- A có to za wiedza? - zapyta bóg, jako e dopiero teraz zauway drzewo.

- Skosztuj jego owocu - powiedzieli do niego. - Poznasz wtedy, czym jest ta wiedza. Bóg skosztowa zatem i oczy jego si otworzyy.

- Tak, teraz to widz - rzek. - To jest zaiste wiedza stosowna dla bogów: wiedza o tym, kto ma y, a kto ma umrze.

5

- Jakie pytania? - rzuci Izmael.

Podskoczyem, zaskoczony t przerw w opowiadaniu.

- Nie. To fascynujce.

Izmael mówi dalej.

6

Kiedy bogowie ujrzeli, e Adam si budzi, powiedzieli sobie:

- Tu oto mamy stworzenie tak do nas podobne, e niemal mogoby by jednym z nas. Jak wyznaczymy mu dugo ycia i jakie zgotujemy mu przeznaczenie?

Jeden z nich rzek:

- Jest taki czysty, bez skazy, dajmy mu ywot tak dugi jak ywot tej planety. Opiekujmy si nim w jego dziecictwie, tak jak opiekujemy si wszystkimi innymi mieszkacami tego ogrodu, eby móg pozna rozkosz ycia z naszych rk. Kiedy bdzie dojrzewa, uwiadomi sobie niewtpliwie, e jest zdolny do wikszych rzeczy ni inne stworzenia, i nasza opieka zacznie go niepokoi. Czy poprowadzimy go wówczas do tamtego drzewa, do Drzewa ycia?

Inny odpar:

- Poprowadzenie Adama jak dzieciaka do Drzewa ycia, zanim on sam zacznie go szuka, pozbawioby go przedsibiorczoci, dziki której mógby zdoby wan wiedz i wykaza si ambicj. Tak jak otoczymy go wszelk niezbdn opiek w dziecictwie, tak dajmy mu moliwo poszukiwa w wieku modzieczym. Niech poszukiwanie Drzewa ycia stanie si gównym zajciem jego modoci. Tym sposobem sam odkryje, jak mógby zyska ywot równy dugoci ywotowi tej planety.

Inni zgodzili si z takim planem, ale jeden z nich rzek:

- Musimy pamita, e moe to by dla Adama dugie i pene wszelakiej konfuzji poszukiwanie. Modo jest niecierpliwa, wic po kilku tysicach lat poszukiwa mógby straci nadziej, e w ogóle odnajdzie Drzewo ycia. Gdyby tak si stao, mógby poczu pokus, by zje owoc z Drzewa Wiadomoci Dobrego i Zego.

- Nonsens - odezwali si inni. - Wiesz doskonale, e owoc z tego drzewa jest poywieniem zdatnym jedynie dla bogów. Bdzie on dla Adama równie nieodpowiedni jak przeznaczona dla woów trawa. Mógby go, co prawda, woy do ust i przekn, ale przeszedby on przez jego ciao bez adnego poytku. Nie wyobraasz sobie chyba, e Adam mógby zyska nasz wiedz, spoywajc z tego drzewa?

- Naturalnie, e nie - rzek tamten. - Niebezpieczestwo nie tkwi w tym, e zdobyby nasz wiedz, ale raczej w tym, e mógby sobie wyobraa, i j zyska. Posmakowawszy owocu z tego drzewa, mógby sobie powiedzie:

"Jadem z drzewa wiedzy samych bogów i dlatego równie dobrze jak oni wiem, jak wada tym wiatem. Mog czyni, co zechc".

- To to absurd - zawoali inni bogowie. - Jak mógby Adam by tak niemdry, by wyobraa sobie, e posiada wiedz, która pozwala mu rzdzi wiatem i czyni, co zechce? adne z naszych stworze nigdy nie opanuje wiedzy o tym, kto ma umrze, a kto ma y. Ta wiedza naley jedynie do nas i nawet gdyby mdro Adama wzrastaa a do koca wszechwiata, byaby ona dla niego równie odlega wtedy, jak jest w tej chwili.

Tamtego jednak takie argumenty nie wprawiy w zakopotanie.

- Gdyby Adam spoy owoc z naszego drzewa - nalega - trudno orzec, jak bardzo mógby sam siebie wprowadzi w bd. Nie znajc prawdy, mógby przecie sobie powiedzie: "Kady czyn, który jestem w stanie usprawiedliwi, jest czynem dobrym, ten za, którego usprawiedliwi nie potrafi, jest czynem zym".

Inni jednake drwili z tych sów, mówic:

- To nie jest znajomo dobra i za.

- Naturalnie, e nie - odpar tamten - ale skd Adam miaby o tym wiedzie? Inni wzruszali ramionami.

- By moe w dziecictwie Adam mógby i wierzy, e jest do mdry, by rzdzi wiatem, ale co powiesz na to? Taka arogancka gupota minaby mu przecie wraz z nadejciem dojrzaoci.

- Ba - rzek tamten - ale czy kierowany tak aroganck gupot Adam w ogóle doyby dojrzaoci? Wierzc, e jest nam równy, byby zdolny do wszystkiego. W swej arogancji mógby si rozejrze po ogrodzie i powiedzie sobie:

"Wszystko tu jest nie tak. Dlaczego mam dzieli ogie ycia z tymi wszystkimi stworzeniami? Choby to. Lwy i wilki, i lisy zabieraj zwierzyn own, któr mógbym zachowa dla siebie. To jest ze. Wygubi te wszystkie stworzenia, i to bdzie dobre. A znowu tam. Króliki i koniki polne, i jaskóki zbieraj owoce tej ziemi, owoce, które mógbym zachowa dla siebie. To jest ze. Wygubi te wszystkie stworzenia, i to bdzie dobre. A jeszcze tam. Bogowie ustanowili granice mego rozwoju zupenie tak samo, jak ustanowili granic rozwoju wszystkich innych. To jest ze. Bd si rozmnaa bez ogranicze, wchaniajc w siebie cay ogie ycia, który ponie w tym ogrodzie, i to bdzie dobre". Powiedzcie mi, gdyby tak si zdarzyo, ile czasu by upyno, nim Adam poarby cay wiat?

- Gdyby tak si zdarzyo - odparli tamci - Adam poarby wiat w jeden dzie, a pod koniec tego dnia poarby sam siebie.

- No wanie - rzek tamten - chyba e udaoby mu si uciec z tego wiata. Wówczas poarby cay wszechwiat, tak jak poar ten wiat. Ale i wtedy na koniec nieuchronnie poarby sam siebie, co zreszt musi spotka wszystkie rozmnaajce si bez adnych ogranicze stworzenia.

- Byby to zaiste potworny koniec dla Adama - odezwa si inny bóg. - Ale czy nie spotkaby go taki sam koniec, gdyby nie spoy owocu z Drzewa Wiadomoci Dobrego i Zego? Czy przez owo pragnienie rozrostu nie ulegby pokusie, by wzi ogie ycia we wasne rce, nawet bez tego oszukiwania si, e jest to dobre?

- By moe - zgodzili si inni. - Jaki jednak byby tego rezultat? Staby si zbrodniarzem, wyrzutkiem, zodziejem ycia oraz morderc istot yjcych wokó niego. Gdyby si nie oszukiwa, e czyni dobrze - i w zwizku z tym, e naley to czyni niezalenie od kosztów - wkrótce znuyoby go ycie wyrzutka. Zaiste, tak si zapewne stanie, kiedy bdzie szuka Drzewa ycia. Jeli jednak zje owoce z naszego drzewa, odrzuci tamto znuenie. Powie: "Có z tego, e znuyo mnie ycie mordercy wszelkiego ycia? Wiem, co to dobro i zo, i taki sposób ycia jest dobry. Dlatego musz tak y, nawet gdybym mia zamczy si na mier, nawet gdybym mia zniszczy ten wiat i siebie. Bogowie zapisali w tym wiecie prawo, wedle którego wszyscy maj postpowa, ale prawo to nie moe dotyczy mnie, poniewa ja jestem im równy. Dlatego swym yciem nie bd przestrzega tego prawa i rozmnaa si bd bez ogranicze. By ograniczonym jest zem. Ukradn ogie ycia z rk bogów i rozpal go tak, e bdzie suy rozrostowi mego plemienia, i to bdzie dobre. Wygubi te wszystkie gatunki, które nie su temu, i to bdzie dobre. Wyrw ten ogród z rk bogów i zaprowadz w nim nowy ad, tak eby suy jedynie temu, i to bdzie dobre. A poniewa te rzeczy s dobre, musz by przeprowadzone niezalenie od kosztów. Moliwe, e obróc w perzyn ten ogród. Moliwe, e moi potomkowie pokryj ziemi niby szaracza, pustoszc j bez litoci dopóty, dopóki sami nie uton w brudzie i w nienawici, i w szalestwie. Niemniej, ja sam musz poda naprzód, poniewa rozmnaa si bez adnych ogranicze jest dobrem, a zaakceptowa ograniczenia tamtego prawa jest zem. I jeli jacy powiedz: "0dwrómy si od naszej ndzy i poszukajmy tamtego drzewa" - wygubi ich, to bowiem, co mówi, jest ze. I kiedy wreszcie cay ogród suy bdzie jedynie mnie, a wszystkie gatunki, które nie su memu plemieniu, zostan odrzucone i cay ogie ycia pyn bdzie w moim potomstwie, ja cigle jeszcze bd musia si rozrasta. I ludom tej krainy rzekn: "Rozmnaajcie si, bo to jest dobre" - a one bd si rozmnaa. A kiedy ju dalej rozrasta si nie bd mogy, ludy tej krainy spadn na ludy ssiedniej krainy, by je wygubi, i tym zapewni sobie dalszy rozrost. I jeli jki mych potomków wypeni wiat, powiem im: "Musicie znie swoje cierpienia, cierpicie bowiem w dobrej sprawie. Spójrzcie, jak wielko osignlimy! Dysponujc wiedz o dobru i zu, uczynilimy si panami wiata i bogowie nie maj nad nami adnej wadzy. Chocia wasze jki wypeniaj powietrze, czy nie jest sodsze y z rk wasnych nili z rk bogów?""

A kiedy bogowie wysuchali tego wszystkiego, ujrzeli, e sporód wszystkich drzew ogrodu jedynie Drzewo Wiadomoci Dobrego i Zego jest w stanie zniszczy Adama. Rzekli tedy do niego:

- Moesz spoywa z kadego drzewa w tym ogrodzie, z wyjtkiem Drzewa Wiadomoci Dobrego i Zego, tego bowiem dnia, którego spoyjesz jego owoc, na pewno umrzesz.

7

Siedziaem przez chwil cakiem oszoomiony, po czym przypomniaem sobie, e w zbiorku ksiek Izmaela widziaem Bibli. Rzeczywicie, byy tam chyba jej trzy róne egzemplarze. Przyniosem wszystkie i po kilkuminutowych studiach spojrzaem na niego i powiedziaem:

- W adnym z nich nie znajduj najmniejszego komentarza do tego, dlaczego to drzewo miaoby by dla Adama zakazane.

- A spodziewae si czego takiego?

- No có... tak.

- Zgarniacze pisuj co prawda komentarze, ta opowie jednak zawsze bya dla nich niezgbion tajemnic. Nigdy nie mogli poj, dlaczego znajomo dobra i za miaaby

by dla czowieka zakazana. A ty nie wiesz dlaczego?

- Nie.

- Dlatego, e dla Zgarniaczy wiedza ta jest najlepsza sporód wszystkich rodzajów wiedzy... najbardziej dla czowieka korzystna. A skoro tak jest, dlaczego bogowie nie zechcieli mu jej udostpni?

- Rzeczywicie.

- Znajomo dobra i za jest wiedz, z której korzysta musz wadcy tego wiata, poniewa wszystko, co czyni, obraca si w dobro dla jednych, a w zo dla innych. To jest przecie podstawowy problem rzdzenia, prawda?

- Tak.

- A czowiek narodzi si, by wada tym wiatem, prawda?

- Tak. Zgodnie z mitologi Zgarniaczy.

- Zatem, dlaczego bogowie mieliby wzbrania si przed udostpnieniem czowiekowi tej wanie wiedzy, która jest mu potrzebna, by speni on swe przeznaczenie? Z punktu widzenia Zgarniacza nie ma to najmniejszego sensu.

- To prawda.

- Katastrofa nastpia, kiedy to dziesi tysicy lat temu ludzie twej cywilizacji powiedzieli sobie: "Jestemy mdrzy jak bogowie i potrafimy wada Ziemi równie dobrze jak oni". Odkd wzili we wasne rce moc ycia i mierci, ich zguba bya przesdzona.

- Tak. W rzeczywistoci nie s bowiem tak mdrzy jak bogowie.

- Bogowie wadali tym wiatem przez miliardy lat i wszystko na nim toczyo si tak, jak trzeba. Po kilku tysicach lat rzdów czowieka wiat znajduje si na krawdzi zagady.

- To prawda. Tyle e Zgarniacze nigdy nie zrezygnuj.

Izmael wzruszy ramionami.

- Zatem wygin. Jak przepowiedziano. Autorzy tej opowieci dobrze wiedzieli, co mówi.

8

- I mówisz, e opowie ta napisana zostaa z punktu widzenia Cichych?

- Zgadza si. Gdyby zostaa napisana z punktu widzenia Zgarniaczy, znajomo dobra i za nie byaby dla Adama zakazana, byaby mu wrcz narzucona. Bogowie krciliby si wokó niego, mówic: "Odwanie, Czowiecze, czy nie widzisz, e bez tej wiedzy jeste niczym? Przesta y jedynie nasz szczodroci, jak jaki lew czy wombat. Prosimy, skosztuj tego owocu, a natychmiast uwiadomisz sobie, e jeste nagi - równie nagi jak lew czy wombat: nagi przed wiatem, bezsilny. Rusz si, zjedz ten owoc, a staniesz si jednym z nas. Wówczas, co za szczciarz, bdziesz móg opuci ten ogród i zacz y w pocie czoa, wanie tak, jak powinni y ludzie". I gdyby autorami tego byli ludzie twej cywilizacji, wydarzenie to nie nazywaoby si Upadkiem, nazwano by je Wyniesieniem... lub, jak uje to wczeniej, Wyzwoleniem.

- Szczera prawda... Jednak nie bardzo widz, jak to si ma do caej reszty.

- Pogbiamy twe zrozumienie tego, jak to si stao, i sprawy maj si tak, jak si maj.

- Nie pojmuj.

- Przed chwil powiedziae mi, e Zgarniacze nigdy nie zrezygnuj z tyranii wobec wiata, niezalenie od tego, jak le si potocz wszystkie sprawy. W jaki sposób oni stali si wanie tacy?

Wytrzeszczyem na niego oczy.

- Stali si tacy, bo zawsze wierzyli, e to, co robi, jest suszne... i dlatego powinno by przeprowadzone niezalenie od kosztów. Zawsze wierzyli, e jak bogowie wiedz, co jest suszne, a co nie, i e to, co sami czyni, jest suszne. Czy dostrzegasz, w jaki sposób zademonstrowali to, o czym mówi?

- No, nie tak na poczekaniu.

- Zademonstrowali to, zmuszajc wszystkich na wiecie, by robili to, co oni robi, yli, jak oni yj. Wszyscy byli zmuszeni y jak Zgarniacze, gdy Zgarniacze dysponowali susznym stylem ycia.

- Tak, to rozumiem.

- Wiele ludów sporód Cichych zajmowao si rolnictwem, nigdy jednake nie nkaa ich uuda, e to, co czyni, jest suszne, e wszyscy na caym wiecie winni zajmowa si rolnictwem, e naley na ten cel przeznaczy kady metr kwadratowy tej planety. Nie mówili do ludzi wokó:

"Nie moecie ju duej zajmowa si owiectwem i zbieractwem. To niewaciwe. To ze, i my tego zabraniamy. Albo zaczniecie uprawia sw ziemi, albo zetrzemy was z jej powierzchni". Mówili raczej: "Chcecie by zbieraczami-owcami? wietnie. Wspaniale. My za chcemy by rolnikami. Wy bdziecie myliwymi-zbieraczami, a my bdziemy rolnikami. Nie udajemy, e wiemy, jaka droga jest suszna. Wiemy jedynie, któr my sami wolimy".

- Tak, rozumiem.

- I jeliby znuyo ich rolnictwo, gdyby stwierdzili, e w ich konkretnej sytuacji nie odpowiada im kierunek, w którym prowadzi, byliby w stanie z niego zrezygnowa. Nie mówiliby sobie: " Có, musimy to cign, nawet gdyby miao nas to zabi, bo przecie to jest suszna droga". Na przykad, y kiedy pewien lud, który wybudowa rozlegy system kanaów irygacyjnych, by uyni pustynie na terenach, które znamy teraz jako poudniowo-wschodni Arizon. Jego czonkowie dbali o te kanay przez trzy tysice lat i stworzyli cakiem zaawansowan cywilizacj, a mimo to w kocu jednak zachowali tyle poczucia wolnoci, by rzec: "To mczcy i nie przynoszcy satysfakcji sposób ycia, wic do diaba z nim". Po prostu odeszli od tego wszystkiego i tak totalnie wyrzucili to wszystko ze swych umysów, e teraz nawet nie wiemy, jak sami siebie nazywali. Znamy jedynie to imi, które nadali im Indianie Pima: Hohokamowie - "ci, którzy zniknli".

Dla Zgarniaczy nie bdzie to takie proste. Dla nich rezygnacja z tego, co robi, bdzie cika jak wszyscy diabli, bo przecie oni wiedz, e to, co robi, jest suszne,i musz to cign dalej, nawet gdyby miao to oznacza zagad tego wiata i ludzkoci wraz z nim.

- Tak, tak to chyba wyglda.

- Rezygnacja oznaczaaby... co?

- Rezygnacja oznaczaaby... Oznaczaaby, e przez cay czas nie mieli racji. Oznaczaaby, e nigdy nie wiedzieli, jak wada tym wiatem. Oznaczaaby... porzucenie aspiracji do boskoci.

- Oznaczaaby wyplucie owocu tamtego drzewa oraz oddanie wadzy nad wiatem bogom.

- Tak.

9

Ruchem gowy Izmael wskaza na Bibli u moich stóp.

- Wedle autorów tej opowieci, ludy mieszkajce pomidzy Tygrysem i Eufratem spoyy z boskiego drzewa wiedzy. Jak sdzisz, skd im przyszed do gowy taki pomys?

- Co masz na myli?

- Co takiego narzucio autorom tej opowieci pomys, e mieszkacy tego "yznego póksiyca" spoywali z boskiego drzewa wiedzy? Czy sdzisz, e widzieli to na wasne oczy? Czy przypuszczasz, e byli tam, kiedy zacza si ta twoja rewolucja rolnicza?

- Istnieje taka moliwo.

- Pomyl. Gdyby tam byli i mogli to zobaczy na wasne oczy, to kim wówczas byliby?

- No... zgoda. Byliby ludmi, których dotkn Upadek. Byliby Zgarniaczami.

- A gdyby byli Zgarniaczami, opowiadaliby t opowie inaczej.

- Tak.

- Zatem autorzy tej opowieci nie widzieli tych wydarze na wasne oczy. Skd wic wiedzieli, e w ogóle do nich doszo? Skd wiedzieli, e Zgarniacze uzurpowali sobie rol bogów? Kim tak naprawd byli autorzy tej opowieci?

- No có... Hebrajczykami?

Izmael pokrci przeczco gow.

- Wród ludu znanego jako Hebrajczycy opowie ta funkcjonowaa ju od stuleci... i bya opowieci tajemnicz. Hebrajczycy wkroczyli na aren historii jako Zgarniacze... i niczego nie pragnli bardziej, ni by tacy jak ich ssiedzi, Zgarniacze. Zaiste, za to wanie bezustannie strofowali ich prorocy.

- To prawda.

- Zatem, cho przechowali oni t opowie, nie rozumieli jej ju w peni. Aby odnale ludzi, którzy j rozumiej, musimy odnale jej autorów. Kim oni byli?

- Có... byli przodkami Hebrajczyków.

- Ale kim byli?

- Obawiam si, e nie mam najmniejszego pojcia.

Izmael mrukn co pod nosem.

- Posuchaj, nie mog ci zabroni mówienia "nie mam pojcia", nalegam jednak, eby powici kilka chwil na zastanowienie si, nim to powiesz.

Z uprzejmoci milczaem kilka chwil, po czym powiedziaem:

- Przykro mi. Szczerze mówic, moje rozumienie historii jest niewiele warte.

- Przodkami Hebrajczyków byli Semici.

- Och.

- Wiedziae o tym, prawda?

- Tak. Chyba tak. Ja po prostu...

- Po prostu nie pomylae.

- Zgadza si.

Izmael poruszy si i przyznam si szczere, e poczuem skurcz odka, kiedy jego pótonowe cielsko otaro si o mój fotel. Jeeli nie wiecie, w jaki sposób goryle przemieszczaj si z miejsca na miejsce, moecie odwiedzi zoo albo wypoyczy sobie kaset wideo wydan przez "National Geographic"; adne sowa nie uzmysowi wam tego.

Izmael powlók si - czy moe potelepa, a moe poczapa - do biblioteczki i wróci z atlasem historycznym, który wrczy mi otwarty na mapie Europy i Bliskiego Wschodu w roku 8500 p.n.e. Co jakby ostrze w ksztacie sierpu odcinao Pówysep Arabski od caej reszty. Sowa "Kolebka rolnictwa" nie pozostawiay wtpliwoci, e ostrze sierpu zawiera w swym uku "yzny póksiyc". Gar kropek wskazywaa miejsca, w których odnaleziono narzdzia rolnicze.

0x01 graphic

- Mam uczucie, e ta mapa jest mylca - rzek Izmael - cho zapewne nie byo to zamierzone. Sprawia ona takie wraenie, jakby caa rewolucja rolnicza dokonaa si w jakim nie zamieszkanym, pustym wiecie. Dlatego wanie wol moj map. - Otworzy swój blok rysunkowy i pokaza mi j. - Jak widzisz, przedstawia ona sytuacj piset lat póniej.

- Rewolucja rolnicza jest w toku. Obszar, na którym uprawia si rol, jest zakreskowany. - Posugujc si oówkiem, wskaza na obszar pomidzy Tygrysem i Eufratem. - To jest, naturalnie, ta kraina pomidzy rzekami, miejsce narodzin Zgarniaczy. A jak sdzisz, co reprezentuj te kropki?

- Ludy Cichych?

- Dokadnie tak. Nie dostarczaj nam one informacji o gstoci zaludnienia. Nie pokazuj równie, e kady dostpny kawaek ziemi zamieszkany by przez jaki lud Cichych. Pokazuj jednak, e nie by to wiat nie zamieszkany. Czy rozumiesz, co ci pokazuj?

- Có, sdz, e tak. Kraina Upadku leaa w obrbie "yznego póksiyca" i otoczona bya przez tereny nierolnicze.

- Owszem, ale ja zwracam ci take uwag na to, e w tamtym czasie, w pocztkach tej twojej rewolucji rolniczej, owi wczeni Zgarniacze, pierwsi przedstawiciele twojej cywilizacji, byli nieznani, odizolowani, mao wani. Nastpna mapa w tym atlasie historycznym dotyczy okresu

o cztery tysice lat póniejszego. Co spodziewaby si na niej ujrze?

- Oczekiwabym, e zobacz ekspansj Zgarniaczy.

Skin gow, sugerujc, ebym przewróci kart. Zobaczyem wydrukowany owal, okrelony mianem "Kultury chalkolityczne", z Mezopotami w centrum, obejmujcy ca Azj Mniejsz oraz ziemie na pónocy i na wschodzie, a do Morza Kaspijskiego i Zatoki Perskiej. Owal ten siga na poudniu do terenów graniczcych z Pówyspem Arabskim, który to obszar graniczny, zakreskowany krzyowo, oznaczony by napisem Semici.

- Teraz - powiedzia Izmael - mamy wiadków.

- Niby jak?

- Semici nie byli naocznymi wiadkami wydarze opisanych w trzecim rozdziale Genesis. - Wyrysowa niewielki owal porodku "yznego póksiyca". - Tamte wydarzenia, znane pod ogóln nazw Upadku, miay miejsce tutaj, setki mil na pónoc od siedzib Semitów i dotyczyy zupenie innych ludów. Czy wiesz, jakich?

- Zgodnie z t map, byy to ludy kaukaskie.

- Jednake teraz, w 4500 roku p.n.e., Semici s wiadkami wydarzenia na ich wasnym podwórku: ekspansji Zgarniaczy.

- Tak, rozumiem.

- W cigu czterech tysicy lat rewolucja rolnicza, która miaa pocztek na ziemiach pomidzy tymi dwiema rzekami, rozprzestrzenia si przez Azj Mniejsz na zachód oraz do gór na pónocy i wschodzie. A na poudniu wydawaa si zablokowana przez... przez co?

- Najwyraniej przez Semitów.

- Dlaczego? Dlaczego Semici j blokowali?

- Nie wiem.

- Kim byli Semici? Czy byli rolnikami?

- Nie. Mapa pokazuje jasno, e nie brali udziau w tym, co si dziao wród Zgarniaczy. Zatem zakadam, e byli Cichymi.

- Cichymi, owszem, ale ju nie zbieraczami-owcami. Wytworzyli inny rodzaj przystosowania, który mia sta si dla Semitów tradycyjnym zajciem.

- Och, byli przecie pasterzami.

- Naturalnie. - Wskaza granic pomidzy chalkolityczn cywilizacj Zgarniaczy a Semitami, - Co wic dziao si tutaj?

- Nie wiem.

Izmael wskaza ruchem gowy egzemplarze Biblii u moich stóp.

- Przeczytaj histori Kaina i Abla w Genesis, to si dowiesz.

Podniosem lecy na wierzchu egzemplarz i otworzyem na rozdziale czwartym. Po kilku minutach wyszeptaem:

- Wielki Boe.

10

Po przeczytaniu tej historii we wszystkich trzech wersjach uniosem wzrok i powiedziaem:

- Na granicy dziao si to, e Kain zabija Abla. Uprawiajcy rol nawadniali swe pola krwi semickich pasterzy.

- Naturalnie. Dziao si tam to, co zawsze si dziao na pograniczu ekspansji Zgarniaczy. Cisi byli wybijani po to, eby mona byo przeznaczy wicej ziemi pod upraw. - Izmael podniós swój blok i otworzy go w miejscu, w którym znajdowaa si jego mapa tego okresu. - Jak widzisz, kreseczki rolników rozniosy si na cay ten obszar... z wyjtkiem terytorium zajtego przez Semitów. Tu, na granicy oddzielajcej rolników od semickich pasterzy, staj naprzeciw siebie Kain i Abel.

Ogldaem uwanie map przez kilka chwil, po czym pokrciem ze zdumieniem gow.

- I badacze Biblii tego nie rozumiej?

- Naturalnie, nie mog powiedzie, e nie byo ani jednego uczonego w Pimie, który by to zrozumia. Wikszo wszake czytaa t opowie, jakby osadzona ona bya w historycznie nie istniejcej krainie, niby jaka Ezopowa bajka. Nie przyszoby im do gowy, by widzie w niej tekst wojennej propagandy Semitów.

0x01 graphic

- To prawda. Rzeczywicie, tym wanie ona jest. Wiem, e zawsze pozostawao tajemnic, dlaczego Bóg zaakceptowa Abla i przyj jego ofiar, a odrzuci Kaina i jego ofiar. To natomiast wyjania ów problem. Za pomoc tej opowieci Semici mówili swym dzieciom: "Bóg jest po naszej strome. On miuje nas, pasterzy, a nienawidzi tych uprawiajcych ziemi morderców z pónocy".

- Zgadza si. Jeeli odczytujesz j jako opowie, która miaa pocztek u twoich przodków kulturowych, to jest ona niezrozumiaa. Nabiera sensu, kiedy uwiadomisz sobie, e powstaa u nieprzyjació twoich kulturowych przodków.

- Tak. - Siedziaem bez ruchu, mrugajc jedynie, potem znów spojrzaem na map Izmaela. - Jeeli rolnicy z pónocy byli biali - dodaem - to to wanie byoby pitnem Kaina. - Wskazaem na swoj wyblak cer.

- Moliwe. Zapewne ju nigdy si nie dowiemy, co autorzy tej opowieci mieli na myli.

- Ale taka interpretacja ma sens - nalegaem. - Kain zosta naznaczony tym pitnem, aby ostrzec innych: "Trzymajcie si od niego z daleka. To czowiek niebezpieczny, taki, który mci si po siedmiokro". Bez wtpienia wielu na caym wiecie przekonao si, e zupenie nie opaca im si zadawa z ludmi o biaych twarzach.

Izmael wzruszy ramionami nie przekonany, a moe po prostu nie zainteresowany.

11

- Zadaem sobie trud zaznaczenia na poprzedniej mapie setek kropek oznaczajcych ludy Cichych yjce na Bliskim Wschodzie u pocztków rewolucji rolniczej. Jak sdzisz, co

si stao z tymi ludami w okresie pomidzy jedn a drug map?

- Rzekbym, e albo zostali podbici i zasymilowani, albo, naladujc Zgarniaczy, zajli si rolnictwem.

Izmael skin potakujco.

- Bez wtpienia wiele z tych ludów miao wasne opowieci dotyczce owej rewolucji, wasne wyjanienia tego, jak to si stao, e ludy "yznego póksiyca" stay si takie, jakie byy, ale tylko jedna z tych opowieci przetrwaa, ta przekazywana przez Semitów ich dzieciom, ta o Upadku Adama oraz o zabójstwie Abla przez jego brata Kaina. Przetrwaa, poniewa Zgarniaczom nigdy nie udao si podbi Semitów, a Semici odrzucili rolnictwo. Nawet ich póniejsi, nalecy ju do Zgarniaczy potomkowie, Hebrajczycy, którzy zachowali t opowie, nie rozumiejc jej w peni, nie mogli wykrzesa w sobie entuzjazmu dla chopskiego stylu ycia. Tak wanie si to wszystko wydarzyo, e wraz z rozszerzaniem si chrzecijastwa oraz Starego Testamentu Zgarniacze przyjli za wasn opowie swego wroga, opowiedzian kiedy w celu ich zdemaskowania.

12

- Wracamy zatem ponownie do pytania: skd u Semitów pomys, e ludy "yznego póksiyca" spoyway z nalecego do bogów drzewa wiedzy?

- Hm - odezwaem si. - Powiedziabym, e by to rodzaj rekonstrukcji. Przygldali si ludziom, z którymi walczyli, i zadawali sobie pytanie: "Mój Boe, w jaki sposób oni stali si tacy?"

- I jak sobie odpowiadali?

- Có... "Co takiego jest nie w porzdku z tymi ludmi? Co jest nie w porzdku z ich brami z pónocy? Dlaczego oni nam to robi? Zachowuj si jak..." Pozwól, e zastanowi si nad tym przez chwil.

- Bardzo prosz. Ile tylko zechcesz.

- Okay - powiedziaem po kilku minutach. - Sdz, e tak oto mogo to wyglda dla Semitów: "To, co si tutaj dzieje, to co zupenie nowego. To nie s hordy upieców. To nie s ludzie, którzy rysuj lini i ukazuj zby, eby upewni si, e my wiemy, e oni tu s. Ci faceci mówi... Nasi bracia z pónocy mówi, e my musimy zgin. Oni mówi, e Abel musi by starty z powierzchni ziemi. Mówi, e nie wolno pozwoli nam y. A to ju jest dla nas co zupenie nowego i my tego nie pojmujemy. Dlaczego nie mog tam sobie y i by rolnikami, a pozwoli nam y tutaj i by pasterzami. Dlaczego musz nas mordowa?

Co zaiste niesamowitego musiao si tam wydarzy, eby przemieni tych ludzi w morderców. Có to mogo by? Chwileczk... Popatrzmy, jak yj ci ludzie. Nikt przedtem nie y w taki sposób. Oni nie mówi, e my musimy wygin. Oni mówi, e wszystko musi zgin. Oni zabijaj nie tylko nas, oni zabijaj wszystko. Powiadaj: "W porzdku, lwy, ju jestecie martwe. Dostaycie, co wam si naleao. Pozbylimy si was". Powiadaj: "W porzdku, wilki, wy te dostaycie, co wam si naleao. Pozbylimy si was". Powiadaj: "Nikt si tu nie poywi, tylko my. Caa ta ywno naley do nas i nikt inny nie moe jej mie bez naszego zezwolenia". Powiadaj: "To, co chcemy, eby yo yje, a co chcemy, by zgino, ginie".

Tak jest! Zachowuj si, jakby sami byli bogami. Zachowuj si, jakby spoywali z drzewa bogów, jak gdyby byli tak mdrzy jak bogowie i mogli zsya ycie i mier, gdziekolwiek tylko zechc. Tak, wanie to. To musiao si tam wydarzy. Ci ludzie znaleli drzewo mdroci bogów i ukradli jego owoce.

Aha! Zgadza si! To ludzie przeklci! Wida to na pierwszy rzut oka. Kiedy bogowie odkryli, co tamci uczynili, powiedzieli: "W porzdku, wy ndznicy, koniec z wami. Nie bdziemy si duej wami opiekowa. Precz z wami. Wypdzamy was z tego ogrodu. Od tej pory, zamiast y dziki naszej szczodroci, bdziecie w pocie czoa wyrywa swe poywienie ziemi". I tak to si stao, e ci uprawiajcy rol zaczli na nas polowa i nawadnia pola nasz krwi". \

Kiedy skoczyem, zobaczyem, e Izmael skada donie jak do oklasków.

Odpowiedziaem mu afektowanym umieszkiem i skinieniem gowy.

13

- Jednym z najbardziej oczywistych sygnaów wskazujcych na to, e autorami tych dwu opowieci nie byli twoi kulturowi przodkowie, jest fakt, i rolnictwo nie jest w nich ukazane jako wybór podany, poczyniony w sposób wolny, lecz raczej jako przeklestwo. Dla autorów tych opowieci byo dosownie niepojte, by kto móg preferowa ycie w pocie czoa. Dlatego nie zadawali sobie pytania:

"Dlaczego ci ludzie przyjli taki mczcy styl ycia?" Pytali raczej: "Jakiego okrutnego wystpku musieli si dopuci, eby zasuy sobie na tak kar? Có takiego uczynili, e bogowie odmówili im swej hojnoci... hojnoci, która wszystkim innym pozwala wie beztroski ywot".

- Tak, teraz jest to oczywiste. W historii naszej cywilizacji rolnictwo byo preludium do postpu i wyniesienia. Natomiast w tych opowieciach jest ono losem upadych.

14

- Mam pytanie - powiedziaem. - Dlaczego opisali Kaina jako pierworodnego, a Abla jako drugiego syna Adama?

Izmael pokiwa gow.

- Ma to znaczenie raczej mitologiczne nili chronologiczne. Chodzi mi o to, e taki oto motyw odnajdziesz w wielu ludowych opowieciach: Kiedy masz ojca z dwoma synami, jednym zacnym, a drugim niegodziwym, to niemal zawsze ten niegodziwy jest ukochanym pierworodnym, podczas gdy ten zacny urodzi si jako drugi... a tym samym w jaki sposób upoledzonym w danej opowieci.

- Okay. Ale dlaczego w ogóle myleli o sobie jako o potomkach Adama?

- Nie powiniene myli mylenia metaforycznego z myleniem biologicznym. Semici nie uwaali Adama za swego biologicznego przodka.

- Skd to wiesz?

Izmael zastanawia si przez chwil.

- Czy wiesz, co w jzyku hebrajskim znaczy sowo "Adam"? Nie wiemy, jakie imi nadali mu Semici, ale prawdopodobnie znaczyo ono to samo.

- Adam znaczy "czowiek".

- Oczywicie. Ród ludzki. Czy przypuszczasz, e Semici uwaali, i ich przodkiem jest ród ludzki?

- Nie, naturalnie, e nie.

- Zgadzam si z tob. Pokrewiestwo w tej opowieci musi by rozumiane przenonie, nie biologicznie. Tak jak oni to postrzegali, Upadek podzieli ród ludzki na dwoje - na zych facetów i dobrych facetów, na rolników i pasterzy, tych pierwszych zdecydowanych wymordowa tych drugich.

- Rozumiem.

15

- Obawiam si, e mam jeszcze jedno pytanie.

- Nie musisz przeprasza. Po to tutaj jeste.

- Okay. Pytanie brzmi: Jaka w tym wszystkim jest rola Ewy?

- A co oznacza jej imi?

- Wedle uczonych komentarzy, oznacza ono "ycie".

- Nie "kobiet"?

- Nie, nie wedug tych komentarzy.

- Za pomoc tego imienia autorzy opowieci dali jasno do zrozumienia, e pokus Adama nie by seks ani podanie, ani miosne zalepienie. Adam by kuszony przez samo ycie.

- Nie pojmuj.

- Zwa prosz: Stu mczyzn i jedna kobieta nie oznacza setki dzieciaków, ale jeden mczyzna i sto kobiet, owszem.

- A wic?

- Zwracam jedynie uwag, e w kategoriach ekspansji populacji, mczyni i kobiety odgrywaj znaczco róne role. Pod tym wzgldem w adnym wypadku nie s sobie równi.

- Okay. Cigle jednak nie pojmuj.

- Próbuj uzmysowi ci sposób mylenia ludzi nie bdcych rolnikami, ludzi, dla których kontrola populacji stanowi zawsze problem krytyczny. Pozwól, e wyra to bez ogródek: Grupie pasterzy, zoonej z pidziesiciu mczyzn i jednej kobiety, nie zagraa eksplozja demograficzna, natomiast grupa zoona z jednego mczyzny i pidziesiciu kobiet moe mie ogromne kopoty. Skoro ludzie s tacy, jacy s, ta druga pidziesiciojednoosobowa grupa pasterzy bardzo szybko stanie si grup stuosobow.

- To prawda. Obawiam si jednak, e cigle nie dostrzegam tu zwizku z opowieci w Genesis.

- Cierpliwoci. Wrómy na chwil do autorów tej opowieci, ludu pasterskiego spychanego na pustyni przez rolników z pónocy. Dlaczego ich bracia z pónocy tak naciskali?

- Chcieli wykorzysta ziemie pasterzy pod upraw.

- Tak, ale dlaczego?

- Aha, rozumiem. Zwikszali produkcj ywnoci, eby utrzyma rosnc liczb ludnoci.

- Oczywicie. Teraz jeste ju przygotowany na przeprowadzenie nastpnej rekonstrukcji. Wida ju, e ci uprawiajcy rol nie maj najmniejszych oporów przed ekspansj. Nie prowadz adnej kontroli urodzin; kiedy brakuje ywnoci, przeznaczaj po prostu wicej ziemi pod upraw.

- To prawda.

- Zatem: Komu ci ludzie mówili "tak"?

- Hm. Chyba to widz. Jak przez mg, niewyranie.

- Pomyl o tym w taki sposób: Semici, jak wikszo ludów nierolniczych, musieli obawia si ewentualnej nierównowagi pomidzy pciami. Nadmiar mczyzn nie zagraa stabilnoci populacji, nadmiar kobiet zdecydowanie tak. Rozumiesz to?

- Tak.

- Ale Semici zauwayli, e dla ich braci z pónocy ta sprawa nie jest a tak istotna. Jeli liczba ludnoci wymykaa im si spod kontroli, przeznaczali pod upraw nastpne tereny.

- Tak, rozumiem.

- Albo inaczej: Adam i Ewa spdzili trzy miliony lat w ogrodzie, yjc dziki szczodroci bogów, a ich rozwój by bardzo skromny; zgodnie ze stylem ycia Cichych, musia taki by. Podobnie jak Cisi gdzie indziej, nie odczuwali oni potrzeby, aby wykorzystywa boskie prerogatywy decydowania o tym, kto ma y, a kto ma umrze. Kiedy jednak Ewa postawia Adama w obliczu tej wiedzy, on powiedzia: "Tak, rozumiem; majc to, nie bdziemy ju duej zaleni od hojnoci bogów. Dziki moliwoci decydowania o tym, kto ma y, a kto umrze, stworzymy sobie dobrobyt przeznaczony jedynie dla nas, a to oznacza, e mog yciu powiedzie "tak" i tym samym mnoy si bez ogranicze". Powiniene zrozumie, e mówienie yciu "tak" oraz przyjcie znajomoci dobrego i zego to jedynie dwa róne aspekty pojedynczego aktu i tak wanie ta opowie przekazana jest w Genesis.

- Tak, to bardzo subtelny problem, ale wydaje mi si, e go rozumiem. Kiedy Adam przyj owoc z tego drzewa, podda si pokusie yda bez ogranicze... i std osoba, która mu ten owoc zaoferowaa, zwie si ycie.

Izmael skin gow.

- Kiedykolwiek para Zgarniaczy rozmawia o tym, jak wspaniale byoby mie du rodzin, odgrywa tamt scen spod Drzewa Wiadomoci Dobrego i Zego. Oboje mówi sobie: "Oczywicie, e mamy prawo rozsiewa ycie na tej planecie zgodnie z naszym yczeniem. Dlaczego miaoby nam wystarczy czworo dzieciaków albo szecioro? Moemy mie pitnacioro, jeli tylko zechcemy. Jedyne, co musimy uczyni, to zaora jeszcze kilkaset akrów lasu tropikalnego... i kto by si przejmowa, jeli w rezultacie zginie tuzin jakich innych gatunków?"

16

Cigle jeszcze byo co, co nie bardzo pasowao do reszty, jednak nie potrafiem tego wyartykuowa. Izmael powiedzia, ebym si nie spieszy. Pociem si nad tym ju przez kilka minut, kiedy si ponownie odezwa:

- Nie oczekuj, e uda ci si rozpracowa to wszystko w kategoriach naszej dzisiejszej znajomoci wiata. W tamtym czasie Semici byli cakowicie odizolowani na Pówyspie Arabskim, odcici ze wszystkich stron albo przez morze, albo przez lud Kaina. Wedle ich wiedzy, oni i ich bracia z pónocy stanowili dosownie ca ludzk ras, byli jedynymi ludmi na ziemi. Niewtpliwie w taki wanie sposób widzieli oni t opowie. Nie mogli przecie wiedzie, e jedynie w tym maym zaktku wiata Adam spoy owoce z drzewa bogów, nie mogli wiedzie, e "yzny póksiyc" by zaledwie jednym z wielu rejonów, w których powstao rolnictwo, nie mogli wiedzie, e w rónych stronach wiata byli ludzie yjcy tak, jak y Adam przed Upadkiem.

- Wiem - powiedziaem. - Usiowaem to jako dopasowa do wszystkich informacji, które posiadamy, a to najwyraniej mi si nie uda.

17

- Sdz, e mona bezpiecznie zaoy, i opowie o Upadku Adama jest najlepiej znan opowieci w wiecie.

- Przynajmniej w wiecie zachodnim - zauwayem.

- Och, znana jest take na Wschodzie; poniesiona zostaa przez chrzecijaskich misjonarzy w najdalsze zaktki Ziemi. Dla wszystkich Zgarniaczy, gdziekolwiek si znajduj, ma ona niezwykle przycigajc moc.

- Tak.

- Dlaczego tak jest?

- Podejrzewam, e dlatego, i rzekomo wyjania ona, co poszo nie tak, jak trzeba.

- A co poszo nie tak, jak trzeba? Jak ludzie rozumiej t opowie?

- Adam, pierwszy czowiek, zjad owoc z zakazanego drzewa.

- I co to ma niby oznacza?

- Szczerze mówic, nie wiem. Nigdy nie usyszaem adnego sensownego wyjanienia.

- A znajomo dobra i za?

- Podobnie. Nigdy nie syszaem adnego sensownego wyjanienia. Myl, e wikszo ludzi rozumie to tak, e zakazujc mu czego, bogowie chcieli sprawdzi posuszestwo Adama i niewane byo, czego mu zakazali. I tym w istocie by Upadek... aktem nieposuszestwa.

- W rzeczywistoci nie miao to nic wspólnego z poznaniem dobra i za.

- Nie. Cho, z drugiej strony, podejrzewam, i s ludzie, którzy uwaaj, e znajomo dobra i za stanowi jedynie symbol... nie wiem tak dokadnie czego. Uwaaj, e Upadek oznacza utrat niewinnoci.

- Niewinno w tym kontekcie jest zapewne synonimem bogiej niewiedzy.

- Owszem... To jest mniej wicej tak: Czowiek by niewinny dopóty, dopóki nie odkry rónicy pomidzy dobrem i zem. Kiedy ju nie by pod tym wzgldem "niewinny", sta si istot upad.

- Obawiam si, e niewiele to dla mnie znaczy.

- Prawd mówic, dla mnie te nie.

- Niemniej, kiedy czytasz j z innego punktu widzenia, opowie ta wyjania dokadnie, co poszo nie tak, jak trzeba, prawda?

- Tak.

- Jednak ludzie twojej cywilizacji nigdy nie byli w stanie poj tego wyjanienia, zawsze bowiem zakadali, e zostao ono sformuowane przez takich samych ludzi jak oni... Ludzi, dla których byo oczywiste, e wiat zosta stworzony dla czowieka i e czowiek pojawi si po to, by go podbi i nim wada, dla których najmilsz wiedz na wiecie jest znajomo dobra i za, ludzi, którzy uwaaj upraw roli za jedyny szlachetny i odpowiedni dla czowieka sposób ycia. Odczytujc t opowie tak, jak gdyby jej autorem by kto reprezentujcy ich wasny punkt widzenia, nie mieli najmniejszej szansy na jej zrozumienie.

- Zgadza si.

- Kiedy jednak odczytuje si j inaczej, wyjanienie to jest doskonale sensowne. Czowiek nigdy nie bdzie posiada mdroci bogów, a jeli spróbuje t mdro sobie przywaszczy, wynikiem nie bdzie owiecenie, lecz mier.

- Tak - powiedziaem. - Nie mam co do tego najmniejszych wtpliwoci... takie jest wanie znaczenie tej opowieci. Adam nie by protoplast naszej rasy, by protoplast naszej cywilizacji.

- Dlatego wanie zawsze by dla was tak wan postaci. Chocia sama opowie nie miaa dla was szczególnego sensu, moglicie utosamia si z Adamem, który by jej protagonist. Od pocztku widzielicie w nim jednego z was.

DZIESI

1

Niespodziewanie zjecha do miasta mój wujek i oczekiwa ode mnie, e si nim zajm. Mylaem, e potrwa to najwyej jeden dzie, cigno si jednak dwa i pó dnia. Saem mu myli w rodzaju: Czy nie czas byby wyjecha? Nie tsknisz przypadkiem za domem? Nie wolaby zwiedza miasta sam? Nie przyjdzie ci do gowy, e mog mie jakie inne zajcia? Zupenie ich nie odbiera.

Kilka minut przed tym, jak miaem go zawie na lotnisko, zadzwoni do mnie klient z ultimatum: "adnych wymówek... Zabieraj si do pracy natychmiast albo odelij zaliczk". Powiedziaem, e natychmiast zabieram si do pracy. Odwiozem krewnego na lotnisko, wróciem do domu i usiadem przy komputerze. To nie jest szczególnie cika i czasochonna robota, mówiem sobie... nie ma zatem sensu jecha do ródmiecia po to tylko, eby powiedzie Izmaelowi, e przez dzie czy dwa nie zjawi si u niego.

Jednak gdzie w rodku odczuwaem jaki dziwny, niezrozumiay niepokój.

Modl si do moich zbów... któ tego zreszt nie robi? Nie mam czasu na nitk dentystyczn. Wiecie, jak to jest. Trzymajcie si - przemawiam do nich - zajm si wami, zanim bdzie za póno. Jednake drugiej nocy trzonowy, ten tam zupenie z tyu, zdecydowanie odmówi wspópracy. Nastpnego ranka znalazem dentyst, który zgodzi si go wyrwa i wyprawi mu porzdny pogrzeb. Podczas gdy aplikowa mi zastrzyk po zastrzyku, bawi si swoimi instrumentami i mierzy mi cinienie, przyapaem si na tym, e myl sobie: Suchaj, nie mam na to czasu... wyszarpnij go tylko i pu mnie wolno. Okazao si jednak, e to on ma racj. O rety, ale ten zb mia korzenie... Na dodatek wydawao si, e znajduje si bliej mojego krgosupa ni ust. W którym momencie spytaem dentyst, czy nie atwiej by mu byo dobra si do niego od strony mojego karku.

Kiedy wreszcie dokoczy dziea, ujawni inn stron swojej osobowoci. Sta si nagle policjantem i ostro przywoa mnie do krawnika. Ruga mnie, pokazywa, jaki to jestem may, nieodpowiedzialny i niedojrzay. Potakiwaem i obiecywaem, i znów potakiwaem i obiecywaem, mylc tymczasem: Bardzo prosz, panie wadzo, niech mi pan da jeszcze jedn szans i puci mnie wolno, a zobowizuj si stawi, gdzie trzeba i kiedy trzeba. Wreszcie to uczyni, ale kiedy dotarem do domu, apki mi si trzsy, a kbki ligniny, które wyjem z ust, nie przedstawiay miego widoku. Spdziem ten dzie na poeraniu rodków przeciwbólowych oraz antybiotyków i zalewaniu si do nieprzytomnoci whisky.

Rano zabraem si ponownie do pracy, ale niepokój nie mija. Jeszcze jeden dzie, mówiem sobie, wyl to wieczorn poczt, a przecie jeden dzie nie zrobi wielkiej rónicy.

Hazardzista, który stawia ostatni setk na nieparzyste i obserwuje, jak kulka wskakuje zdecydowanie do osiemnastki, powie wam, e wiedzia, i przegra ju w tym momencie, w którym eton opuszcza jego palce. Wiedzia, czu to. Ale, naturalnie, gdyby skoczya raz jeszcze i wyldowaa na dziewitnastce, oznajmiby radonie, e tego rodzaju przeczucia czsto okazuj si mylne.

Moje nie okazay si takie.

Ju z holu dostrzegem potn cykliniark, ustawion przed uchylonymi drzwiami pokoju Izmaela. Zanim tam dotarem, jaki odziany w roboczy kombinezon mczyzna w rednim wieku wycofa si stamtd tyem i zabiera si do zamknicia zamka u drzwi. Zawoaem, eby zaczeka.

- Co pan wyprawia? - spytaem niezbyt elegancko, kiedy ju podszedem bliej.

Pytanie takie nie zasugiwao na odpowied, dlatego te jej nie uzyskaem.

- Prosz posucha - powiedziaem. - Wiem, e to nie moja sprawa, ale czy nie zechciaby pan mi powiedzie, co tu si dzieje?

Popatrzy na mnie, jakbym by karaluchem, którego - jak mu si wydawao - umierci tydzie wczeniej. Niemniej, porusza szczkami i wydoby wreszcie z siebie kilka sów:

- Przygotowujemy to miejsce dla nowego lokatora.

- Och - zawoaem. - Ale, eee, co si stao z poprzednim?

Wzruszy obojtnie ramionami.

- Wyeksmitowana. Nie pacia czynszu.

- Ona? - Przez chwil zapomniaem, e Izmael sam nie zajmowa si tymi sprawami. Przyjrza mi si podejrzliwie.

- Mylaem, e zna pan t dam.

- Nie, ja znaem, eee, tego, eee...

Sta tam, mrugajc.

- Prosz posucha - zaczem ponownie, plczc si w wyjanieniach - prawdopodobnie jest tam dla mnie jaka karteczka czy co takiego.

- Tam teraz nic nie ma - odpar - z wyjtkiem jakiego smrodu.

- Czy mógbym osobicie rzuci okiem?

Odwróci si z powrotem do drzwi i przekrci klucz.

- O tym to niech pan pogada z kierownictwem, okay? Ja mam duo roboty.

2

"Kierownictwo", w osobie portierki, nie byo w stanie wymyli adnego powodu, dla którego miabym uzyska dostp do biura czy czegokolwiek innego, wcznie z informacj na jakikolwiek temat, poza t, która i tak ju bya mi znana: e lokatorka nie zapacia czynszu i w zwizku z tym zostaa wyeksmitowana. Próbowaem poruszy niewiast za pomoc odrobiny prawdy, ale z autentyczn pogard odrzucia moj sugesti, jakoby lokal ten by kiedy zajty przez goryla.

- adne tego rodzaju zwierz nigdy nie byo trzymane - i nigdy nie bdzie trzymane - na terenie nieruchomoci zarzdzanej przez nasz firm.

Powiedziaem jej, e mogaby mi przynajmniej wyjawi, czy tym najemc bya Rachela Sokolow... Có to jej mogo szkodzi?

Odpara:

- Nie w tym rzecz. Jakby paskie zainteresowanie byo prawnie uzasadnione, to ju wczeniej by pan wiedzia, kim by najemca.

Nie bya to typowa portierka; jeli kiedy bd potrzebowa portierki, mam nadziej, e znajd podobn do niej.

3

W ksice telefonicznej byo pó tuzina abonentów o nazwisku Sokolow, jednak aden nie mia na imi Rachela. Bya tam tylko jaka Gracja, z adresem odpowiednim dla wdowy po majtnym ydowskim kupcu. Nastpnego dnia, wczesnym rankiem wkroczyem bezprawnie na teren jej posiadoci, eby sprawdzi, czy nie znajduje si tam przypadkiem pawilon widokowy; owszem, znajdowa si.

Umyem samochód, wyczyciem do poysku moje wizytowe pantofle, oczyciem szczotk ramiona mojego jedynego garnituru, który trzymam na wypadek ewentualnych uroczystoci lubnych i aobnych. Potem, aby upewni si, e nie trafi na drugie niadanie czy lunch, poczekaem do godziny drugiej.

Domy w stylu Beaux-Arts nie wszystkim przypadaj do gustu, mnie jednak przypadkowo si podobaj, oczywicie kiedy nie przypominaj tortów weselnych. Rezydencja Sokolowów wygldaa spokojnie, majestatycznie, a przecie jednoczenie nieco dziwacznie, jak monarcha na pikniku. Po naciniciu dzwonka miaem mnóstwo czasu, by przyjrze si drzwiom frontowym, niewtpliwemu dzieu sztuki, rzebie z brzu przedstawiajcej porwanie Europy albo zaoenie Rzymu, albo inne takie cholerstwo. Po jakim czasie drzwi uchyli mczyzna, którego w innej sytuacji jedynie na podstawie ubrania, wygldu i zachowania wzibym za ministra spraw zagranicznych jakiego mocarstwa. Nie musia pyta: "Czego?" czy "No?" Zapyta, w jakiej sprawie przybywam, unoszc jedynie brew. Powiedziaem, e chciabym si zobaczy z pani Sokolow. Spyta, czy byem umówiony, dobrze zreszt wiedzc, e nie. Wiedziaem, e nie jest to facet, którego mógbym postawi na baczno, oznajmiajc, e to sprawa osobista... a majc na myli, e to nie jego interes. Zdecydowaem si na nieco szczeroci.

- Prawd mówic, chciabym si skontaktowa z jej córk. Obejrza mnie powoli i dokadnie od stóp do gów.

- Nie jest pan jej przyjacielem - stwierdzi po chwili.

- Nie, szczerze mówic, nie.

- Gdyby pan by, wiedziaby pan doskonale, e zmara trzy miesice temu.

Jego sowa podziaay na mnie jak strumie lodowatej wody.

Uniós drug brew, co miao oznacza: Co jeszcze? Zdecydowaem si na nieco wicej szczeroci.

- Czy by pan tutaj za pana Sokolowa? Zmarszczy brwi, dajc mi do zrozumienia, i wtpi w sensowno tego pytania.

- Pytam dlatego, e... czy mógby mi pan poda swoje nazwisko?

Wtpi w sensowno równie tego pytania, ale zdecydowa, e uczyni mi ten zaszczyt.

- Nazywam si Partridge.

- No có, panie Partridge, powodem, dla którego o to pytam... czy zna pan Izmaela? Zmruy oczy.

- eby by z panem tak zupenie szczerym... nie szukam Racheli, szukam Izmaela. Z tego, co wiem, Rachela opiekowaa si nim po mierci ojca.

- A skd niby pan to wie? - spyta, sam nie wyjawiajc niczego.

- Panie Partridge, jeeli zna pan odpowied na to pytanie, prawdopodobnie udzieli mi pan pomocy - powiedziaem - a jeeli pan nie zna odpowiedzi, to prawdopodobnie tej pomocy mi pan nie udzieli.

By to do elegancki argument, on go doceni skinieniem gowy. Potem zapyta, dlaczego poszukuj Izmaela.

- Bo nie ma go w jego... zwykym miejscu. Najwyraniej zosta wyeksmitowany.

- Kto go musia przeprowadzi. Pomóc mu w tym.

- Tak - odparem. - Nie sdz, eby poszed do Hertza i wynaj samochód.

Partridge zignorowa mój dowcip.

- Obawiam si, e nic o tym nie wiem.

- Pani Sokolow?

- Gdyby cokolwiek wiedziaa, ja dowiedziabym si o tym pierwszy.

Wierzyem mu, a jednak powiedziaem:

- Prosz mi da jaki punkt zaczepienia.

- Nie znam obecnie takiego punktu, w którym mona by rozpocz poszukiwania. Obecnie, to znaczy odkd panna Sokolow nie yje.

Staem przez chwil, trawic jego sowa.

- Jaki by powód mierci?

- W ogóle jej pan nie zna?

- Ani troszk.

- Wobec tego, to nie paski interes - odpowiedzia bez najmniejszej zoliwoci; stwierdzi po prostu fakt.

4

Rozwaaem wynajcie prywatnego detektywa. Potem przewiczyem sobie w gowie ewentualn rozmow, któr bym musia w tym celu przeprowadzi, i zrezygnowaem z tego pomysu. Ale poniewa nie mogem tak po prostu da za wygran, zadzwoniem do miejscowego zoo i spytaem, czy maj na stanie goryla. Nie mieli. Powiedziaem, e ja przypadkowo mam i chtnie si go pozbd, jeli ich to interesuje, ale powiedzieli, e nic z tego. Spytaem, czy mogliby zasugerowa kogo, kto byby zainteresowany, ale powiedzieli, e nie, raczej nie. Spytaem, co zrobiliby, gdyby koniecznie musieli si pozby goryla. Odpowiedzieli, e jest jedno, moe dwa laboratoria, które przyjyby go jako okaz, ale czuem, e tak naprawd nie bardzo si wysilaj.

Jedno byo oczywiste: Izmael mia jakich przyjació, o których nic nie wiedziaem... by moe byych uczniów. Jedynym sposobem, eby do nich trafi, jaki przyszed mi do gowy, by ten, w jaki prawdopodobnie on sam do nich trafi - za porednictwem ogoszenia w prasie.

PRZYJACIELE IZMAELA: Inny przyjaciel utraci z nim kontakt. Prosz dzwoni z informacj, gdzie mona go znale.

Ogoszenie okazao si bdnym posuniciem, poniewa dostarczyo mi powodu, eby wyczy wasny mózg. Czekaem, a si ukae, potem czekaem, a si bdzie ukazywa przez okrgy tydzie, potem czekaem jeszcze kilka dni na telefon, którego zreszt nie byo, i tak miny dwa tygodnie, a ja w tym czasie nawet nie kiwnem palcem.

Kiedy wreszcie uwiadomiem sobie, e nie bdzie adnej reakcji na moje ogoszenie, musiaem zastanowi si nad nowym kierunkiem dziaa, a odnalezienie go zabrao mi okoo trzech minut. Zadzwoniem do ratusza i ju wkrótce rozmawiaem z osob, która wydaaby zezwolenie na prowadzenie wdrownego wesoego miasteczka, gdyby takie si pojawio i zechciao zatrzyma si przez tydzie na jakiej pustej parceli.

- Czy obecnie jest takie w naszym miecie?

- Nie.

- A byo jakie w ubiegym miesicu?

- Owszem, byo tu Wesoe Miasteczko Darryla Hicksa, z dziewitnastoma karuzelami i kolejkami, dwudziestoma czterema loteriami oraz z wystpami artystycznymi, ale wyjechao mniej wicej dwa tygodnie temu.

- A jaka menaeria?

- Nie przypominam sobie, by co takiego wyszczególniono na dostarczonej mi licie atrakcji.

- Moe jakie jedno czy dwa zwierzta jako atrakcja dodatkowa?

- Nie wiem. Ale moliwe.

- Gdzie maj nastpny postój na trasie?

- Pojcia nie mam.

Nie byo to a takie wane. Kilka telefonów wystarczyo, eby dowiedzie si o miecinie odlegej o czterdzieci mil na pónoc, gdzie wesoe miasteczko stao przez tydzie, po czym ruszyo dalej. Zaoywszy, e bdzie si posuwa na pónoc, za pomoc jednego telefonu zlokalizowaem jego nastpny postój oraz obecne miejsce pobytu. No i owszem, chepili si posiadaniem "Gargantui, najsawniejszego goryla wiata", czyli stworzonka, o którym wiedziaem, e nie yje od jakich czterdziestu lat.

Dla was, czy dla kogokolwiek ze wzgldnie nowoczesnym samochodem, Wesoe Miasteczko Darryla Hicksa byoby odlege zaledwie o dziewidziesit minut drogi, ale dla mnie, w moim fordzie wyprodukowanym tego samego roku co serial Dallas, byy to dwie godziny. Kiedy tam dotarem, okazao si, e jest to rzeczywicie wesoe miasteczko. No wiecie, wesoe miasteczka s jak dworce autobusowe: jedne s wiksze, inne mniejsze, ale wszystkie s do siebie podobne. To nalece do Darryla Hicksa pokrywao dwa akry terenu zwyczajn w takich wypadkach tandet, wystpujc w przebraniu wesooci, pen niesympatycznych ludzi, haasu i odoru piwa, waty na patyku i praonej kukurydzy. Brnem przez to wszystko w poszukiwaniu owych wystpów artystycznych.

Odnosz wraenie, e towarzyszce tego rodzaju imprezom wystpy artystyczne, tak jak je pamitam z dziecistwa (a moe z filmów ogldanych w dziecistwie), praktycznie ju nie istniej we wspóczesnym wiecie wesoych miasteczek; jeli tak jednak jest, to Darryl Hicks kompletnie zignorowa obowizujce trendy. Kiedy tam dotarem, naganiacz zachca do obejrzenia poykacza ognia, ale si nie zatrzymaem. Wewntrz byo zreszt mnóstwo do ogldania: zwyczajowa ju kolekcja potworów, dziwolgów i wybryków natury, poeracz szklanych butelek, fakir, wytatuowana otya starsza dama i caa ta reszta, któr po prostu zignorowaem.

Izmael znajdowa si mrocznym zaktku, tak daleko od wejcia jak to tylko byo moliwe, w towarzystwie dwóch dziesiciolatków.

- Zao si, e od rki rozerwaby te kraty, gdyby tylko zechcia - zauway jeden.

- Taaa - wycedzi drugi - ale on tego nie wie. Staem tam, przygldajc mu si palcym wzrokiem, on jednake siedzia spokojny i agodny, nie zwracajc na nic uwagi, dopóki chopcy stamtd nie odeszli.

Mino kilka chwil, ja dalej wpatrywaem si w niego, a on dalej udawa, e mnie tam nie ma. Wreszcie poddaem si i powiedziaem:

- Powiedz mi, dlaczego nie poprosie o pomoc? Wiem, e moge to zrobi. Nie eksmituje si ludzi z dnia na dzie. Nie da nawet znaku, e syszy moje sowa.

- Jak, do diaba, mamy ci teraz std wycign? Patrzy przeze mnie, jak gdybym by powietrzem.

- Posuchaj, Izmaelu, gniewasz si na mnie, czy co?

Zerkn wreszcie na mnie, nie byo to jednak przyjazne spojrzenie.

- Nie prosiem ci, by zosta moim opiekunem - rzek - bd wic uprzejmy pozby si tego protekcjonalnego tonu.

- Chcesz, ebym si zaj wasnymi sprawami.

- Mówic krótko, tak.

Rozejrzaem si bezradnie wokó.

- Chcesz przez to powiedzie, e yczysz sobie tu zosta?

Jego wzrok znów sta si lodowaty.

- No dobrze, ju dobrze - zawoaem. - Ale co ze mn?

- A niby co z tob?

- No có, przecie nie skoczylimy, prawda?

- Nie, nie skoczylimy.

- Co wobec tego zamierzasz uczyni? Czy mam ju zosta porak numer pi, czy co?

Siedzia tam jaki czas, przygldajc mi si pospnie. Potem powiedzia:

- Nie musisz sta si porak numer pi. Moemy cign to dalej.

W tym momencie nadesza picioosobowa rodzina, eby rzuci okiem na najsawniejszego goryla wiata: mama z berbeciem na rkach, tata oraz dwie dziewczynki.

- Zatem moemy kontynuowa tak jak przedtem, co? - rzuciem i nie by to szept. - Wydaje ci si to moliwe, prawda?

Niespodziewanie okazaem si dla tej rodziny bardziej interesujcy ni Gargantua, który, cokolwiek powiedzie, siedzia jedynie na miejscu z markotn min.

- No dobrze, w którym miejscu zaczynamy? Czy pamitasz, na czym skoczylimy? - rzuciem.

Zaintrygowani gocie odwrócili si, eby zobaczy, jak reakcj wywoaj te sowa u Izmaela, ale jedynie ja byem w stanie usysze odpowied:

- Zamknij si

- Zamkn si? Mylaem, e mamy postpowa w taki sam sposób jak przedtem.

Izmael z pomrukiem przetoczy si na ty klatki i pozwoli nam wszystkim obejrze swój grzbiet. Po paru chwilach zwiedzajcy doszli do wniosku, e to ja zasuyem na pogardliwe spojrzenie; obdarzyli mnie nim i odeszli, by obejrze zmumifikowane ciao jakiego mczyzny zastrzelonego na pustyni Mojave pod koniec wojny secesyjnej.

- Pozwól zabra si z powrotem - szepnem.

- Dziki, ale nie - odpar, odwracajc si, ale nie podchodzc bliej. - Cho wyda ci si to niewiarygodne, wol raczej y w taki sposób ni dziki czyjej szczodroci, nawet twojej.

- Byaby to hojno tylko dopóty, dopóki nie znalelibymy jakiego innego rozwizania.

- A czym miaoby ono by? Robieniem sztuczek w telewizyjnym programie rozrywkowym? W nocnym klubie?

- Posuchaj. Jeli uda mi si skontaktowa z innymi, by moe wymylimy co wspólnym wysikiem.

- O czym ty, do diaba, gadasz?

- Mówi o ludziach, którzy pomagali ci do tej pory. Nie zrobie wszystkiego sam, prawda?

Patrzy na mnie z pómroku smtnym wzrokiem.

- Odejd - warkn. - Id sobie i zostaw mnie w spokoju.

Odszedem i zostawiem go w spokoju.

5

Nie planowaem czego takiego - w rzeczywistoci niczego nie planowaem - i dlatego nie miaem pojcia, co robi. Wprowadziem si do najtaszego motelu i poszedem na stek i par kieliszków, eby wszystko przemyle. Mina dziewita, a ja nie poczyniem adnych postpów, wobec czego wróciem do wesoego miasteczka, eby zobaczy, co si tam dzieje. Miaem troch fartu, w jakim sensie - nadchodzi zimny front i obrzydliwa mawka, przygasiwszy w nich ducha, przegnaa wesoków do domu.

Mylicie, e cigle nazywaj ich wyrobnikami? Nie spytaem o to tamtego, którego spotkaem, kiedy zamyka namiot z tak zwan atrakcj dodatkow. Wyglda na osiemdziesit lat, a ja zaofiarowaem mu dziesitk za przywilej obcowania z natur w osobie goryla, który nie bardziej by Gargantua ni ja sam. Mczyzna zdawa si nie rozpatrywa etycznych aspektów sprawy, ale za to pogardliwie potraktowa rozmiary apówki. Dodaem drug dziesitk, a on, odchodzc, zostawi zapalon lamp obok klatki. Na maych estradach, na których wczeniej odbyway si przeróne wystpy, stay skadane krzeseka. Wziem jedno z nich i usiadem.

Izmael przyglda mi si przez jaki czas, zanim spyta, na czym skoczylimy.

- Wanie skoczye wyjania mi, e tamta opowie z Genesis, ta, która zaczyna si Upadkiem Adama, a koczy zabójstwem Abla, nie jest tym, za co si j stereotywo ju bierze w krgu mej cywilizacji. Jest ona bowiem histori rewolucji rolniczej opowiedzian przez jej pierwsze ofiary.

- A jak sdzisz, co jeszcze nam pozostao?

- Nie wiem. Moe pozostaje jeszcze przedstawienie mi jakiego ogólniejszego obrazu. Cigle przecie nie wiem, na co to wszystko si skada.

- Tak. Zgadzam si z tob. Pozwól, e pomyl przez chwil.

6

- Czym tak dokadnie jest cywilizacja? - spyta wreszcie Izmael. - Tak jak uywa si tego sowa na co dzie, nie w tym szczególnym znaczeniu, które jej nadalimy dla celów naszych konwersacji.

Wydawao si to niesamowitym wrcz pytaniem w sytuacji, kiedy skierowane byo do kogo siedzcego w namiocie z dodatkow atrakcj wesoego miasteczka, ja jednak staraem si jak mogem, eby na nie odpowiedzie.

- Powiedziabym, e jest to suma tego wszystkiego, co czyni ludzi ludmi.

Skin gow.

- A jak powstaje ta suma?

- Nie jestem pewien, o co pytasz. Powstaje ona, kiedy ludzie yj.

- Owszem, ale wróble te yj, jednak cywilizacji nie maj.

- Okay, rozumiem, co masz na myli. Jest ona nagromadzeniem, dorobkiem. Ta suma jest dorobkiem.

- Cigle mi nie mówisz, w jaki sposób dochodzi do tej akumulacji.

- Och, rozumiem. Okay. Dorobek jest sum przekazywan z pokolenia na pokolenie. Powstaje on wtedy, kiedy... kiedy gatunek uzyskuje pewien poziom inteligencji, czonkowie jednego pokolenia zaczynaj przekazywa informacje oraz technologie nastpnemu. Nastpne pokolenie bierze t nagromadzon wiedz, dodaje wasne odkrycia oraz udoskonalenia i przekazuje sum cakowit nastpnemu.

- I ten dorobek zwie si cywilizacj.

- Tak, tak bym to uj.

- To naturalnie suma wszystkiego, co przekazano, nie tylko informacji i technologii. Wierze, zaoe, teorii, zwyczajów, legend, pieni, opowieci, taców, dowcipów, uprzedze, gustów, postaw. Wszystkiego.

- Zgadza si.

- Co dziwne, poziom inteligencji niezbdny do uzyskania takiego dorobku nie jest a tak bardzo wysoki. Szympansy yjce na wolnoci przekazuj swoim modym zachowania zwizane z wytwarzaniem i uywaniem narzdzi. Widz, e jeste zaskoczony.

- Nie. Có... Chyba jednak jestem zaskoczony, e dajesz jako przykad szympansy.

- Zamiast goryli?

- Tak jest.

Izmael zmarszczy brwi.

- Prawd mówic, celowo unikaem czytania wszelkich prac naukowych powiconych yciu goryli. Jest to tematyka, której bada nie zamierzam.

Skinem gow, ale czuem si gupio.

- W kadym razie, jeeli szympansy ju zaczy gromadzi wiedz o tym, co dobrze suy szympansom, to kiedy, wedug ciebie, ludzie zaczli gromadzi wiedz korzystn dla ludzi?

- Musiabym zaoy, e zaczo si to wtedy, kiedy zaczli si ludzie.

- Wasi paleoantropolodzy zgodziliby si z tym stwierdzeniem. Ludzka cywilizacja zacza si wraz pocztkami ludzkiego ycia, to znaczy z Homo habilis. Przedstawiciele Homo habilis przekazywali swym dzieciom wszystko, czego si nauczyli, a poniewa kade pokolenie wnosio swój wkad, doszo do nagromadzenia wiedzy. A kto ten dorobek odziedziczy?

- Homo erectus?

- Zgadza si. A Homo erectus przekazywali ów dorobek z pokolenia na pokolenie, przy czym kade nastpne dodawao co nieco do caoci. A kto dziedziczy po nich?

- Homo sapiens.

- Naturalnie. A potomkami Homo sapiens byli Homo sapiens sapiens, którzy przekazywali dorobek z pokolenia na pokolenie, przy czym kade nastpne dodawao sw czstk do caoci. A kto dziedziczy po nich?

- Rzekbym, e ich dziedzicami byy róne ludy Cichych.

- Nie Zgarniaczy? Dlaczego?

- Dlaczego? Nie wiem. Chyba dlatego, e... Najwyraniej w czasach rewolucji rolniczej nastpio totalne zerwanie z przeszoci. Do takiego zerwania z przeszoci nie doszo u ludów, które w tym czasie migroway do Ameryki, ani u ludów zamieszkujcych Now Zelandi, Australi czy Polinezj.

- Czemu tak twierdzisz?

- Nie wiem. Takie odnosz wraenie.

- No tak, ale na czym si opiera to wraenie?

- Sdz, e na czym takim: Nie wiem, jak opowie odgrywaj wszystkie te ludy, widz jednak, e odgrywaj tak sam opowie. Nie potrafi jej jeszcze odcyfrowa, ale ona tam jest... i jest wyranie róna od tej opowieci, któr odgrywaj ludzie mojej cywilizacji. Zawsze gdy si na tamtych natykamy, robi mniej wicej to samo, zawsze prowadz mniej wicej taki sam tryb ycia... tak jak, kiedy spotykamy nas, to my te zawsze robimy mniej wicej to samo, zawsze prowadzimy mniej wicej taki sam tryb ycia.

- Jaki jest jednak zwizek pomidzy tym a przekazem dorobku cywilizacyjnego, który ludzko nagromadzia podczas pierwszych trzech milionów lat ycia czowieka?

Zastanawiaem si nad tym przez kilka minut, po czym powiedziaem:

- Taki jest ten zwizek: Cisi nadal przekazuj ów dorobek w ksztacie, w jakim go otrzymali. My natomiast tego nie robimy, poniewa dziesi tysicy lat temu pionierzy naszej cywilizacji rzekli: "Wszystko to miecie. Nie tak powinni y ludzie" i pozbyli si go. Najwyraniej rzeczywicie si go pozbyli, poniewa w momencie, w którym ich potomkowie wkroczyli do historii, nie byo ju najmniejszego ladu po postawach i pojciach, które napotykamy u wszystkich ludów Cichych, wszdzie gdzie si one znajduj. A poza tym...

- Tak?

- To ciekawe. Nigdy przedtem tego nie zauwayem... Cisi zawsze s wiadomi, e ich tradycja siga bardzo dawnych czasów. My takiej wiadomoci w ogóle nie mamy. W wikszoci jestemy ludmi "nowymi". Kade pokolenie jest w jakim sensie nowe, jeszcze dokadniej odcite od przeszoci ni poprzednie.

- A có na to powiada Matka Kultura?

- Aha - powiedziaem i przymknem powieki. - Matka Kultura mówi, e jest tak, jak by powinno. Przeszo jest czym, co powinnimy pozostawi za sob, czym, przed czym powinnimy ucieka.

Izmael skin gow.

- Widzisz, w taki oto sposób dotkna was utrata pamici kulturowej.

- Co masz na myli?

- Zanim pojawi si Darwin i paleontolodzy, którzy przyczepili do waszej historii trzy miliony lat ycia czowieka, zakadano, e narodziny czowieka i narodziny waszej cywilizacji nastpiy jednoczenie... e tak naprawd byy jednym wydarzeniem. Chodzi mi o to, e ludzie twej cywilizacji uwaali, e czowiek narodzi si jako jeden z was. Zakadali, e uprawa roli jest dla czowieka zajciem równie instynktownym jak produkcja miodu dla pszczó.

- Tak, na to wyglda.

- Kiedy ludzie twojej cywilizacji napotkali zbieraczy-owców Afryki i Ameryki, myleli, e maj do czynienia z ludmi, którzy ulegli degeneracji, którzy utracili swój normalny, rolniczy stan, z ludmi, którzy utracili wrodzone umiejtnoci. Zgarniacze nie mieli pojcia o tym, e patrz na co, czym sami byli w czasach przedrolniczych. Wedle ich wiedzy, nie byo adnego "przedtem". Stworzenie miao miejsce kilka tysicy lat wczeniej, a czowiek rolnik natychmiast zabra si do zadania, jakim bya budowa cywilizacji.

- Tak, zgadza si.

- Czy wiesz, jak do tego doszo?

- Jak do czego doszo?

- Jak doszo do tego, e utrata pamici o waszej wasnej historii z okresu przedrolniczego jest tak totalna... tak totalna, e nawet nie wiecie o jej istnieniu.

- Nie, nie wiem. Czuj, e powinienem, ale nie wiem.

- To ty zauwaye, e Matka Kultura uczy, i przeszo jest mieciem, jest czym, przed czym naley popiesznie umyka.

- Tak.

- A ja podkrelam jedynie, e najwyraniej jest to co, czego uczya was od samego pocztku.

- Tak, rozumiem. Teraz to wszystko zaczyna mi si ukada. Mówiem, e u Cichych czuje si, i ludzie posiadaj przeszo sigajc a do pocztków czasu. U Zgarniaczy czuje si, i ludzie posiadaj przeszo sigajc do 1963 roku.

Izmael skin gow i mówi dalej:

- Jednoczenie naleaoby zauway, e wród ludzi twej cywilizacji staroytno czy starodawno ogromnie wszystko uprawomocnia, dodaje wszystkiemu wagi... pod warunkiem, e do tej funkcji si ogranicza. Na przykad Anglicy chcieliby, by ich instytucje - i caa pompa z tymi instytucjami zwizana - byy tak stare, jak to tylko moliwe (nawet jeeli takie nie s). Niemniej, oni sami nie yj tak jak dawni Brytowie i nie maj na to zreszt najmniejszej ochoty. To samo mona powiedzie o Japoczykach. Ceni wartoci i tradycje starszych, bardziej szlachetnych przodków i bolej nad tym, e one zanikaj, lecz zupenie nie interesuje ich sposób ycia tamtych mdrzejszych, szlachetniejszych przodków. Krótko mówic, starodawne zwyczaje s sympatyczne, kiedy dotycz instytucji, ceremonii i wakacji, jednak Zgarniacze nie chc ich stosowa w swoim yciu codziennym.

- Rzeczywicie.

7

- Naturalnie, Matka Kultura nie uczya, e naley odrzuci wszystko z przeszoci. Co miao si uratowa? Co faktycznie zostao uratowane?

- Powiedziabym, e informacje o tym, jak wytwarza pewne rzeczy i jak postpowa w pewnych sprawach.

- Wszystko, co dotyczy produkcji, niewtpliwie zostao zachowane. I to jest powód, dla którego sprawy maj si tak, jak si maj.

- Tak.

- Naturalnie, Cisi równie zachowuj informacje dotyczce wytwarzania, cho produkcja dla produkcji rzadko stanowi cech ich stylu ycia. U Cichych ludzie nie maj tygodniowych norm wyrobu garnków czy grotów strza. Nie zajmuj si zwikszaniem produkcji toporków.

- Jasne.

- Zatem, chocia przechowuj informacje dotyczce produkcji, to jednak wikszo z zachowanych informacji dotyczy czego innego. Jak by je opisa?

- Powiedziabym, e przed kilkoma minutami sam ju udzielie odpowiedzi na to pytanie. Powiedziabym, e dotycz one tego, co dobrze im suy.

- Im? Nie wszystkim?

- Nie. Nie jestem profesorem antropologii, ale przeczytaem wystarczajco duo, by wiedzie, e Zuni nie uwaaj swojego sposobu ycia za odpowiedni dla wszystkich, podobnie jak Nawahowie. I jedni, i drudzy prowadz ywot, który im suy.

- I tego, co im dobrze suy, ucz swoje dzieci.

- Tak. A my uczymy nasze dzieci, jak wytwarza rzeczy. Jak produkowa wicej i lepiej.

- Dlaczego ich nie uczycie tego, co dobrze suy ludziom?

- Powiedziabym, e dlatego, i nie wiemy, co dobrze suy ludziom. Kade pokolenie wymyla now wersj tego, co dobrze suy ludziom. Moi rodzice mieli swoj wersj, która bya cakiem bezuyteczna, i ich rodzice mieli swoj wersj, która bya cakiem bezuyteczna, a obecnie my pracujemy nad nasz wersj, która prawdopodobnie wyda si naszym dzieciom równie cakiem bezuyteczn.

8

- Dopuciem, eby nasza rozmowa zboczya z waciwego toru - powiedzia zrzdliwie Izmael i zmieni pozycj, powodujc, e wóz zakoysa si na resorach. - A chciaem ci pokaza, e kada z cywilizacji Cichych korzysta z dorobku, który nieprzerwanym acuchem siga wstecz a do pocztków rodzaju ludzkiego. Nie dziwota, e kada z nich funkcjonuje waciwie. Kada zostaa przetestowana i udoskonalona przez tysice pokole.

- Tak. Co mi przyszo do gowy.

- Mów.

- Daj mi chwilk. Ma to co wspólnego z... ow niedostpnoci wiedzy na temat tego, jak ludzie powinni y.

- Nie spiesz si.

- Okay - powiedziaem po kilku minutach. - Wtedy, na samym pocztku, kiedy powiedziaem, e nie istnieje adna pewna wiedza o tym, jak ludzie powinni y, miaem na myli co takiego: Pewna wiedza to znajomo tego jedynego waciwego sposobu postpowania. Tego wanie chcemy. Tego chc Zgarniacze. Nie chcemy sposobu ycia, który by nam dobrze suy. Chcemy pozna ten jedyny i waciwy. I to wanie daj nam nasi prorocy. I to daj nam nasi prawodawcy. Pozwól, e si nad tym zastanowi... Po piciu czy omiu tysicach lat amnezji Zgarniacze rzeczywicie nie wiedzieli, jak y. Rzeczywicie odwrócili si plecami do przeszoci, poniewa ni std, ni zowd pojawia si Hammurabi i wszyscy pytaj: "A to co takiego?", a Hammurabi odpowiada: "To, moje dzieci, s prawa!" "Prawa? Co to s prawa?" A Hammurabi powiada: "Prawa to to, co wskazuje ten jedyny waciwy sposób ycia". Jak mylisz, co chc przez to powiedzie?

- Nie jestem pewien.

- By moe to: Kiedy zacze mówi o naszej kulturowej amnezji, mylaem, e uywasz metafory. Czy moe nieco tylko przesadzasz, by mnie przekona. Bo przecie jest oczywiste, e nie moesz wiedzie, co myleli tamci neolityczni rolnicy. Niemniej, mamy taki oto fakt: Po kilku tysicach lat potomkowie tamtych neolitycznych rolników drapali si po gowach i mówili: "No, no, ciekawe, jak te ludzie powinni y". W tym samym jednak czasie Cisi tego wiata nie zapomnieli, jak y. Oni dalej wiedzieli, mimo e ludzie mojej cywilizacji zapomnieli, odcili si od tradycji, która mówia im, jak y. Im potrzebny by jaki Hammurabi, eby ich poinstruowa, jak y. Potrzebowali jakiego Drakona i Solona, i Mojesza, i Jezusa, i Mahometa. A Cisi nie, bo mieli sposób, mieli wiele sposobów... które... Chwileczk. Chyba mam.

- Powoli. Nie spiesz si.

- Kady z tych sposobów Cichych pojawia si ewolucyjnie, dziki procesowi testowania, który rozpocz si na dugo przed tym, zanim ludzie znaleli na odpowiednie sowo. Nikt nie powiedzia: "Okay, utwórzmy komitet celem spisania zbioru praw, zgodnie z którymi bdziemy postpowa". adna z tych cywilizacji nie bya wynalazkiem. A to wanie dali nam nasi prawodawcy - wynalazki. Instrumenty. Nie co, co sprawdzio si poprzez tysice pokole, ale raczej arbitralne owiadczenia dotyczce tego jedynego waciwego sposobu postpowania. I to samo trwa nadal. Prawa, które stanowione s w Waszyngtonie, obowizuj nie dlatego, e s dobre, ale dlatego, e reprezentuj ten jedyny waciwy sposób ycia. Nie mona przeprowadzi aborcji, chyba e pód zagraa yciu kobiety lub cia jest rezultatem gwatu. Mnóstwo ludzi chciaoby, eby tak wanie odczytywa prawo. Dlaczego? Bo to jest ów jedyny waciwy sposób ycia. Moesz zapi si na mier, ale jak zapiemy ci na paleniu marihuany, to idziesz do puda, chopczyku, bo to nie jest ten jedyny waciwy sposób postpowania. Nikogo nie obchodzi, czy nasze prawa s skuteczne. Skuteczno nie ma tu nic do rzeczy... I znów nie bardzo jestem pewien, do czego zmierzam.

Izmael chrzkn.

- By moe nie zmierzasz do jakiego jednego, konkretnego celu. Badasz gbok zoono spraw i nie moesz oczekiwa, e uda ci si dotrze do sedna w dwadziecia minut.

- To prawda.

- Jest jednak pewna teza, któr chciabym postawi, nim przejdziemy do innych spraw.

- Okay.

- Rozumiesz teraz, e Zgarniacze i Cisi gromadz sobie dwa cakowicie odmienne rodzaje wiedzy.

- Tak. Zgarniacze gromadz wiedz poyteczn dla rzeczy. Cisi gromadz wiedz poyteczn dla ludzi.

- Ale nie dla wszystkich ludzi. Kady lud Cichych ma system, który jest dla nich dobry, bo on wród nich ewoluowa; by odpowiedni dla terenu, na którym yli, odpowiada klimatowi, w którym yli, odpowiada biologicznej spoecznoci, wród której yli, odpowiada ich specyficznym gustom, preferencjom oraz ich wizji wiata.

- Tak.

- A jak nazywamy ten rodzaj wiedzy?

- Nie wiem, co masz na myli.

- Kto, kto wie, co jest dla ludzi dobre, posiada co...?

- No có... mdro?

- Oczywicie. Wiesz teraz, e wiedza o tym, co jest dobre dla produkcji, jest tym, co w twej cywilizacji ceni si najbardziej. Tak samo wiedza o tym, co jest dobre dla ludzi, jest tym, co ceni si najbardziej w cywilizacjach Cichych, Za kadym razem, kiedy Zgarniacze zmiataj z powierzchni ziemi jak cywilizacj Cichych, na zawsze ju znika z tego wiata jaka mdro sprawdzona przez tysiclecia, od czasów narodzin ludzkoci, tak jak za kadym razem, kiedy zmiataj z powierzchni ziemi jaki sprawdzony przez tysiclecia gatunek, na zawsze ju znika on z tego wiata.

- Obrzydliwo - powiedziaem.

- Tak - zgodzi si Izmael. - To obrzydliwe.

9

Po kilku minutach drapania si po gowie i pocigania w milczeniu za ucho Izmael odesa mnie na noc.

- Jestem zmczony - wyjani. - I jest mi za zimno, ebym móg myle.

JEDENACIE

1

Mawka nie ustpia i kiedy zjawiem si tam nastpnego dnia w poudnie, nie spotkaem nikogo, kogo mógbym przekupi. Kupiem dla Izmaela dwa koce w sklepie z wojskowymi nadwykami; wziem równie jeden dla siebie, eby nie czu si zaenowany. Przyj je z mrukliwymi podzikowaniami, ale wydawa si zadowolony, bo natychmiast z nich skorzysta. Siedzielimy jaki czas, pawic si w naszej niedoli, wreszcie z pewnymi oporami zacz mówi.

- Krótko przed moim odejciem - nie pamitam ju, co sprowokowao to pytanie - spytae, kiedy dotrzemy do opowieci odgrywanej przez Cichych.

- Tak, zgadza si.

- Dlaczego chciaby j pozna?

Pytanie to nie wprawio mnie w zakopotanie.

- A dlaczego nie miabym by jej ciekaw?

- Pytam, jaki to ma sens w twoim umyle. Wiesz przecie, e Abel praktycznie ju nie istnieje.

- Tak... owszem.

- Po co wobec tego poznawa opowie, któr odgrywa?

- Powtórz: a dlaczego nie?

Izmael pokrci gow.

- Nie zamierzam cign w ten sposób. Fakt, e nie mog ci poda powodów, dlaczego czego nie miabym robi, nie dostarcza mi wystarczajcego powodu, by to co zrobi.

By najwyraniej w kiepskim nastroju. Nie mogem go wini, ale i nie bardzo mogem mu wspóczu, bo przecie to on sam nalega na taki ukad.

- Czy dla ciebie to jedynie kwestia ciekawoci? - spyta.

- Nie, tego bym nie powiedzia. Powiedziae na pocztku, e odegrano tutaj dwie opowieci. Znam teraz jedn z nich. Wydaje si naturalne, e chc pozna t drug.

- Naturalne... - powtórzy, jakby to byo sowo, za którym nie przepada. - Wolabym ju, eby wymyli co o wikszym ciarze gatunkowym. Co, co daoby mi odczu, e nie jestem tu tym jedynym, który uywa mózgu.

- Obawiam si, e nie bardzo wiem, o co ci chodzi.

- Wiem, e nie wiesz, i to wanie tak mnie drani. Stae si biernym suchaczem; wyczasz mózg, kiedy tu zasiadasz, i wczasz go dopiero przed samym odejciem.

- To chyba nieprawda.

- Powiedz mi zatem, dlaczego nie uwaasz zapoznawania si z opowieci, która ju praktycznie przestaa istnie, za strat czasu.

- Có, ja nie uwaam tego za strat czasu.

- To za mao. Fakt, e co nie jest strat czasu, nie inspiruje mnie do zrobienia tego czego. Wzruszyem bezsilnie ramionami.

Pokrci gow cakowicie zdegustowany moj postaw.

- Ty rzeczywicie uwaasz, e poznanie tego jest bezcelowe. To oczywiste.

- Dla mnie to nie jest oczywiste.

- Sdzisz, e jest w tym jaki sens?

- Có... tak.

- Jaki?

- Boe... chc j pozna, taki jest tego sens.

- Nie. Nie bd kontynuowa na takich sabiutkich podstawach. Chc to cign dalej, jednak nie po to, by zaspokoi jedynie twoj ciekawo. Odejd i wró wtedy, kiedy bdziesz mi w stanie poda jaki autentyczny powód, dla którego miabym kontynuowa.

- Jak miaby wyglda taki autentyczny powód? Podaj mi jaki przykad.

- W porzdku. Po co w ogóle zawraca sobie gow dowiadywaniem si, jaka opowie odgrywana jest przez ludzi twojej cywilizacji?

- Bo jej odgrywanie niszczy ten wiat.

- Zgadza si. Po co zatem j poznawa?

- Bo jest ona czym, co powinno si zna.

- Kto j powinien zna?

- Wszyscy.

- Dlaczego? Cigle do tego wracam. Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Dlaczego twoi ludzie powinni zna opowie, któr odgrywaj, niszczc przy tym wiat?

- eby j przesta odgrywa. eby mogli zobaczy, e nie tylko bdz, odgrywajc j. eby mogli zobaczy, e zaangaowali si w jak fantazj megalomana... fantazj równie szalon jak Tysicletnia Rzesza.

- I dlatego warto pozna t opowie?

- Tak.

- Mio mi to sysze. Teraz odejd i wró, kiedy ju bdziesz umia wyjani, co powoduje, e warto pozna t drug opowie.

- Nie musz odchodzi. Mog wyjani to teraz.

- Mów zatem.

- Ludzie nie mog tak po prostu zrezygnowa z opowieci. To wanie usioway zrobi te dzieciaki w latach szedziesitych i siedemdziesitych. Usioway przesta y jak Zgarniacze, jednak nie byo dla nich adnego innego sposobu ycia. Przegray, poniewa nie mona tak po prostu przesta uczestniczy w opowieci, trzeba mie jak inn opowie.

Izmael skin gow.

- I jeli jest taka inna opowie, to ludzie powinni o niej usysze?

- Tak, powinni.

- Czy sdzisz, e chc o niej usysze?

- Nie wiem. Nie sdz, by czowiek czego chcia, zanim si dowie, e to co w ogóle istnieje.

- Zaiste.

2

- O czym, wedug ciebie, jest ta opowie?

- Nie mam pojcia.

- Mylisz, e jest o zbieractwie i owiectwie?

- Nie wiem.

- Bd ze mn szczery. Czy nie oczekiwae jakiego wzniosego peanu na cze Wielkich owów?

- Nie jestem wiadom tego rodzaju oczekiwa.

- Có, powiniene przynajmniej wiedzie, e mówi ona o znaczeniu tego wiata, boskich intencjach wobec niego i o przeznaczeniu czowieka.

- Tak.

- Jak ju powiedziaem wiele razy, czowiek sta si czowiekiem, odgrywajc t opowie. To powiniene pamita.

- Owszem, pamitam.

- W jaki sposób czowiek tak naprawd sta si czowiekiem?

Zbadaem dokadnie to pytanie, szukajc puapek, po czym odparem:

- Nie jestem przekonany, e wiem, co to pytanie znaczy. Czy moe raczej, nie jestem pewien, jakiej odpowiedzi oczekujesz. Najwyraniej nie oczekujesz, ebym powiedzia, e czowiek sta si czowiekiem za spraw ewolucji.

- Bo to oznaczaoby, e sta si czowiekiem, stajc si czowiekiem, prawda?

- Tak.

- Zatem dalej mamy to pytanie, na które trzeba udzieli odpowiedzi. W jaki sposób czowiek sta si czowiekiem?

- Podejrzewam, e jest to jedna z tych oczywistoci.

- Tak. Gdybym poda ci odpowied, powiedziaby: "Och. Naturalnie, ale co z tego?"

Wzruszyem ramionami pokonany.

- Bdziemy zatem musieli podej do niego okrn drog... Pamitaj jednak o nim jako o pytaniu, na które musimy odpowiedzie.

- Okay.

3

- Wedug Matki Kultury, jaki rodzaj wydarzenia by wasz rewolucj rolnicz?

- Jaki rodzaj wydarzenia... Powiedziabym, e, wedug Matki Kultury, byo to wydarzenie technologiczne.

- adnych implikacji wynikajcych z rezonansów humanistycznych, kulturowych czy religijnych?

- Nie. Pierwsi rolnicy byli jedynie neolitycznymi technokratami. Tak to si zawsze wydawao.

- Ale po przejrzeniu trzeciego i czwartego rozdziau Genesis widzisz przecie, e byo to o wiele wicej ni tylko to, czego uczy Matka Kultura.

- Tak.

- Naturalnie, byo i jest znacznie wicej, skoro rewolucja dalej si dokonuje. Adam dalej przeuwa owoc tamtego zakazanego drzewa, a gdzie pojawi si Abel, tam natychmiast jest Kain polujcy na niego z noem w doni.

- Zgadza si.

- Jest jeszcze jedna rzecz wiadczca o tym, e rewolucja siga gbiej ni jedynie do poziomu technologii. Matka Kultura uczy, e przed rewolucj ycie ludzkie pozbawione byo znaczenia, byo gupie, puste i bezwartociowe. ycie przedrewolucyjne byo obrzydliwe. Godne pogardy.

- Tak.

- Sam w to wierzysz, prawda?

- Tak, chyba tak.

- Powiedziaby, e wikszo z was w to wierzy?

- Owszem.

- A kto byby wyjtkiem?

- Nie wiem. Moe... antropolodzy.

- Ludzie posiadajcy jak wiedz o tym yciu.

- Tak.

- Jednak Matka Kultura uczy nas, e tamto ycie byo niewymownie ndzne.

- Zgadza si.

- Czy potrafisz wyobrazi sobie okolicznoci, w których ty sam zamieniby swoje ycie na tamto?

- Nie. Mówic szczerze, trudno mi sobie wyobrazi, by móg to uczyni ktokolwiek inny, jeli miaby jaki wybór.

- Cisi by to uczynili. W caych dziejach jedynym sposobem, w jaki Zgarniacze mogli ich od tamtego ycia oderwa, byo uycie brutalnej przemocy, masowego mordu. W wikszoci przypadków najprostszym dla nich sposobem byo zastosowanie eksterminacji.

- To prawda. Jednak Matka Kultura ma co do powiedzenia na ten temat. Mówi ona, e Cisi po prostu nie wiedzieli, co trac. Nie rozumieli korzyci pyncych z ycia rolników i dlatego wanie czepiali si tak rozpaczliwie stylu ycia zbieracza-owcy.

Izmael umiechn si jednym z tych swoich najbardziej chytrych umieszków.

- Którzy sporód Indian tego kraju byli, wedug ciebie, najbardziej zawzitymi i najbardziej miaymi przeciwnikami Zgarniaczy?

- No có... rzekbym, e Indianie Prerii.

- Myl, e wikszo z was by si z tym zgodzia. Jednak przed wprowadzeniem koni przez Hiszpanów Indianie Prerii przez cae stulecia byli rolnikami. Kiedy tylko konie stay si dostpne, porzucili upraw roli i podjli na nowo ycie zbieraczy-owców.

- Tego nie wiedziaem.

- Có, teraz ju wiesz. Czy Indianie Prerii rozumieli korzyci pynce z osiadego, rolniczego trybu ycia?

- Sdz, e musieli je rozumie.

- A co powiada Matka Kultura? Zastanawiaem si przez chwil, po czym rozemiaem si.

- Ona mówi, e tak naprawd to nie rozumieli. Bo gdyby rozumieli, to nigdy nie powróciliby do owiectwa i zbieractwa.

- Bo to ycie godne pogardy.

- Zgadza si.

- Moesz ju teraz dostrzec, jak bardzo skuteczna jest Matka Kultura, jeli chodzi o nauczanie na ten temat.

- To prawda. Nie dostrzegam jednak, dokd nas to prowadzi.

- Jestemy na drodze prowadzcej do odkrycia tego, co ley u podstaw waszego lku przez stylem ycia Cichych i waszej pogardy dla niego. Jestemy na drodze prowadzcej do odkrycia, dlaczego czujecie, e powinnicie ponie t swoj rewolucj dalej, nawet gdyby miaa ona unicestwi cay wiat. Jestemy na drodze prowadzcej do odkrycia, przeciwko czemu skierowana bya ta wasza rewolucja.

- O - wydusiem.

- Jestem przekonany, e kiedy ju to wszystko zrobimy, bdziesz umia mi powiedzie, jaka to opowie odgrywana bya tutaj przez Cichych podczas pierwszych trzech milionów lat ycia czowieka i dalej jest przez nich odgrywana wszdzie tam, gdzie jeszcze przetrwali.

4

Wymówiwszy sowo "przetrwanie", Izmael zadra i zapad gbiej w swoje koce z czym na ksztat jkliwego westchnienia. Przez dusz chwil wydawa si cakowicie zasuchany w nieustajce bbnienie deszczu o rozcignite nad naszymi gowami pótno, potem wszake odchrzkn i mówi dalej.

- Spróbujmy tak - powiedzia. - Dlaczego ta rewolucja bya konieczna?

- Bya konieczna, jeli czowiek mia do czego doj.

- Masz na myli, jeli czowiek mia mie centralne ogrzewanie i uniwersytety, i opery, i statki kosmiczne.

- Zgadza si.

Izmael skin gow.

- Tak odpowied mona by zaakceptowa wtedy, kiedy rozpoczynalimy nasz wspóln prac, teraz jednak chc, by sign gbiej.

- Okay. Tyle e nie bardzo wiem, co rozumiesz przez "gbiej".

- Wiesz bardzo dobrze, e dla setek milionów sporód was, rzeczy takie jak centralne ogrzewanie, uniwersytety, opery i statki kosmiczne nale do odlegego i nieosigalnego wiata. Setki milionów yj w warunkach, jakie mieszkacy Ameryki mog sobie co najwyej z trudem wyobrazi. Nawet tutaj, w tym kraju, miliony bezdomnych yj w ndzy i rozpaczy w slumsach, w wizieniach, domach opieki spoecznej niewiele lepszych od wizie. Dla tych ludzi twoje lekkie i praktyczne zarazem uzasadnienie rewolucji rolniczej byoby cakowicie pozbawione znaczenia.

- To prawda.

- Chocia jednak nie korzystaj oni z owoców waszej rewolucji, czy odwróciliby si do niej plecami? Czy zamieniliby sw ndz i rozpacz na ycie z czasów przedrewolucyjnych?

- Ponownie musz powiedzie, e nie.

- Ja równie odnosz takie wraenie. Zgarniacze wierz w sw rewolucj, nawet kiedy nie wynosz z niej dla siebie adnych korzyci. Nie ma malkontentów, dysydentów i kontrrewolucjonistów. Wszyscy oni wierz gboko, e niezalenie od tego, jak le si sprawy maj obecnie, i tak jest nieskoczenie lepiej ni niegdy.

- Tak, chybabym si z tym zgodzi.

- Dzisiaj chc, by dotar do korzeni owej nadzwyczajnej wiary. Kiedy to uczynisz, posidziesz cakowicie odmienne rozumienie waszej rewolucji, a take ycia Cichych.

- Okay. Jak mam tego dokona?

- Suchajc gosu Matki Kultury. Szeptaa ci do ucha przez cae twoje ycie i to, co usyszae, nie róni si od tego, co syszeli twoi rodzice i dziadkowie, od tego, czego codziennie wysuchuj ludzie na caym wiecie. Innymi sowy, to, czego szukam, pogrzebane jest gboko w twoim umyle, tak samo zreszt jak i w umysach was wszystkich. Dzi chc, by wydoby to na powierzchni. Matka Kultura nauczya was lku przed tym yciem, które, za spraw tej rewolucji, pozostawilicie za sob, a ja chc, bymy dotarli do korzeni tego lku.

- Okay - powiedziaem. - To prawda, e istnieje u nas uczucie ogromnego przeraenia przed tamtym yciem, rzecz jednak w tym, e fakt ten nie wydaje mi si szczególnie tajemniczy.

- Nie? Dlaczego?

- Nie wiem. Bo to jest ycie, które prowadzi donikd.

- Do ju tych powierzchownych odpowiedzi. Signij gbiej. Kop.

Westchnwszy, owinem si szczelniej kocem i zaczem kopa.

- To ciekawe - odezwaem si po jakim czasie. - Siedziaem tutaj, zastanawiajc si nad stylem ycia naszych przodków, i nagle pojawi si w mej gowie cakowicie uksztatowany, bardzo konkretny obraz.

Izmael czeka na moje dalsze sowa.

- Ma on cechy snu. Albo sennego koszmaru. Jaki czowiek o zmroku porusza si grzbietem wzgórza. W tym wiecie zawsze zreszt panuje pómrok. Mczyzna jest niski, szczupy, ciemnoskóry i nagi. Biegnie na zgitych nogach, ze wzrokiem wbitym w ziemi, szuka ladów. Poluje i do tego jest cakiem zdesperowany. Zapada bowiem noc, a on nie ma nic do jedzenia.

Biegnie i biegnie, i biegnie, jakby chodzi w kieracie. To jest kierat, bo jutro o zmroku on dalej bdzie tam bieg... albo bdzie tam bieg ponownie. Gna go jednak co wicej ni tylko gód i desperacja. Tam na tej grani, tu poza zasigiem jego wzroku, pdz za nim wrogowie, którzy chc go rozerwa na strzpy - lwy, wilki, tygrysy. I dlatego musi bezustannie przebiera nogami w tym wiecznym kieracie, zawsze o jeden krok za ofiar i zawsze o jeden krok przed przeladowcami.

Ta gra, naturalnie, reprezentuje ostrze noa przetrwania. Czowiek yje na ostrzu noa przetrwania i musi toczy wieczn walk, by z niego nie spa. W rzeczywistoci mona by odnie wraenie, e to gra i niebo s w ruchu, nie on. On biegnie w miejscu, jak schwytany w puapk, biegnie donikd.

- Innymi sowy, zbieracze-owcy wiod ponury ywot.

- Tak.

- A dlaczego jest on taki ponury?

- Poniewa samo przetrwanie jest bezustann walk.

- Ale przecie tak naprawd to wcale ni nie jest. Jestem przekonany, e o tym wiesz, gdzie w innej szufladce swojego umysu. Zbieracze-owcy nie yj bardziej na ostrzu noa przetrwania ni wilki czy lwy, czy wróble, czy króliki. Czowiek by równie dobrze jak jakikolwiek inny gatunek przystosowany do ycia na tej planecie, a pomys, e móg y jak na ostrzu noa, jeli idzie o przetrwanie, jest po prostu biologicznym nonsensem. Przecie asortyment jego poywienia, jako wszystkoercy, by przeogromny. Tysice gatunków cierpie bdzie gód, zanim przytrafi si to wanie jemu. Inteligencja, zrczno i elastyczno pozwalaj mu y w warunkach, które byyby nie do zniesienia dla innych naczelnych.

Zbieracze-owcy nie tylko nie musz bezustannie i desperacko poszukiwa poywienia, ale wrcz nale oni do najlepiej odywiajcych si ludzi na ziemi i udaje im si tego dokona przy powicaniu jedynie dwu lub trzech godzin dziennie na to, co wy nazwalibycie prac... co czyni ich take tymi ludmi tej ziemi, którzy maj najwicej czasu na odpoczynek i rozrywk. W swej ksice o ekonomice epoki kamienia upanego Marshall Sahlins okreli ich jako "pierwotn spoeczno dobrobytu". A tak przy okazji, poeranie czowieka przez zwierzta drapiene praktycznie nie istnieje. Nie jest on bowiem ulubionym daniem w menu adnego drapienika. Widzisz zatem, e owa przeraajca wizja ycia waszych przodków jest jedynie jeszcze jednym nonsensem podawanym ludziom przez Matk Kultur. Jeeli chcesz, moesz to potwierdzi, spdzajc jakie popoudnie w bibliotece.

- No dobrze - powiedziaem. - I co teraz?

- Czy teraz, kiedy ju wiesz, e to bzdura, masz odmienne odczucia, jeli chodzi o tamten styl ycia? Czy wydaje ci si on mniej odpychajcy?

- Mniej odpychajcy i owszem. Jednak dalej odpychajcy.

- Rozwa zatem co takiego: Przypumy, e jeste jednym z bezdomnych w tym kraju. Pozbawionym pracy, bez adnych szczególnych umiejtnoci, ona podobnie, dwoje dzieciaków. Nie ma gdzie si zwróci, adnej nadziei, adnej przyszoci. Ja jednak mog ci da pudeeczko z przyciskiem. Naciskasz ten przycisk i natychmiast ldujesz w tamtych przedrewolucyjnych czasach. Bdziesz zna jzyk, bdziesz posiada wszystkie te umiejtnoci, którymi dysponowali wówczas praktycznie wszyscy wokó. Nigdy wicej nie bdziesz si musia zamartwia, jak zadba o siebie i swoj rodzin. Bdziesz ustawiony, bdziesz czci tej pierwotnej spoecznoci dobrobytu.

- Okay.

- A wic, naciskasz?

- Nie wiem. Mam wtpliwoci.

- Dlaczego? Nie rezygnujesz przecie ze wspaniaego ycia. Zgodnie z t hipotez ycie, jakie tutaj prowadzisz, jest ndzne, i maa jest szansa, by zmienio si kiedykolwiek na lepsze. Wynika z tego, e tamto drugie ycie musi by dla ciebie jeszcze o wiele gorsze. Nie chodzi o to, e nie potrafiby zrezygnowa z dotychczasowego ycia, ale raczej e nie potrafiby przystosowa si do tego drugiego.

- Tak, zgadza si.

- Có czyni dla ciebie tamten styl ycia takim okropnym?

- Nie wiem.

- Wydaje si, e w twoim przypadku Matka Kultura wykonaa skuteczn robot.

- Tak.

- No dobrze. Spróbujmy zatem tego. Ilekro Zgarniacze natykali si na jakich zbieraczy-owców, którzy zajmowali tereny potrzebne im samym, próbowali im wytumaczy, dlaczego powinni porzuci dotychczasowy styl ycia i sta si Zgarniaczami. Mówili: "Ten wasz ywot jest nie tylko ndzny, jest on przede wszystkim niewaciwy. Przeznaczeniem czowieka nie mia by taki styl ycia. Zatem nie walczcie z nami. Doczcie do naszej rewolucji i pomócie nam zamieni ten wiat w raj dla ludzi".

- Zgadza si.

- We zatem t rol - rol cywilizacyjnego misjonarza - a ja wezm rol zbieracza-owcy. Wyjanij mi, dlaczego ycie, które ja i mój lud uwaalimy przez tysice lat za zadowalajce, jest ponure, wstrtne i odpychajce.

- O Boe.

- Posuchaj, ja rozpoczn... Bwana, mówisz nam, e sposób, w jaki yjemy, jest ndzny, niewaciwy i zawstydzajcy. Mówisz nam, e nie tak powinni y ludzie. To nas wielce intryguje, bo przecie przez tysice lat wydawa si nam on dobrym sposobem ycia. Ale jeli ty, który latasz do gwiazd i lesz swe sowa na drugi koniec wiata z prdkoci myli, mówisz, e tak nie jest, to my musimy z ca rozwag wysucha tego, co masz do powiedzenia.

- Có... zdaj sobie spraw z tego, e wydaje si on wam dobry. Ale jest tak dlatego, e jestecie ignoranccy, niewyksztaceni i gupi.

- Dokadnie tak jest, Bwana. Czekamy, a nas owiecisz. Powiedz nam, dlaczego nasz ywot jest ndzny, plugawy i niegodziwy.

- Wasz ywot jest ndzny, plugawy i niegodziwy, poniewa yjecie jak zwierzta.

Izmael zaintrygowany zmarszczy brwi.

- Nie rozumiem, Bwana. yjemy tak jak wszyscy inni. Bierzemy od wiata, czego nam trzeba, a reszt zostawiamy w spokoju, tak jak to czyni lew i jele. Czy lew i jele wiod niegodziwy ywot?

- Nie, ale to dlatego, e s zwierztami. Dla czowieka takie ycie jest niewaciwe.

- A - powiedzia Izmael - tego nie wiedzielimy. I dlaczego takie ycie jest niewaciwe?

- Poniewa yjc w ten sposób... nie macie kontroli nad wasnym yciem.

Izmael zerkn na mnie znaczco.

- W jakim sensie nie mamy adnej kontroli nad swoim yciem, Bwana?

- Nie macie kontroli nad rzecz najbardziej podstawow ze wszystkich: nad poda poywienia.

- Wielce mnie to zadziwia, Bwana. Kiedy jestemy godni, idziemy i znajdujemy sobie co do jedzenia. Jakiej jeszcze kontroli nam trzeba?

- Mielibycie znacznie wiksz kontrol, gdybycie zasadzili to sami.

- Niby jak, Bwana? A có to za rónica, kto zasadzi poywienie?

- Jeeli zasadzicie je sami, bdziecie mie pewno, e ono tam wyronie.

Izmael zarechota radonie.

- Zaiste, zdumiewasz mnie, Bwana! My ju teraz wiemy, e ono tam bdzie. Cay ywy wiat jest poywieniem. Czy mylisz, e wymknie si on gdzie noc? Gdzie miaby si podzia? Jest tu przecie zawsze, dzie za dniem, pora za por, rok za rokiem. Gdyby go nie byo, nie byoby i nas, którzy z tob rozmawiamy.

- Owszem, ale gdybycie posadzili je sami, moglibycie kontrolowa ilo tego poywienia. Moglibycie wtedy rzec: "W tym roku bdziemy mie wicej sodkich ziemniaków, tego roku bdziemy mie wicej fasoli, tego roku bdziemy mie wicej truskawek".

- Bwana, te rzeczy rosn w obfitoci bez najmniejszego wysiku z naszej strony. Dlaczego mielibymy sprawia sobie kopot sadzenia czego, co ju ronie?

- Tak, ale... czy nigdy nie odczuwacie braków? Czy nie zdarza wam si mie ochot na sodkiego ziemniaka i stwierdzi, e aden akurat nie ronie na dziko?

- Owszem, chyba tak. Ale czy nie zdarza si tak samo i wam? Czy nie zdarza si wam mie ochot na sodkiego ziemniaka i stwierdzi, e aden akurat nie ronie na waszych polach?

- Nie, poniewa jeli mamy ochot na sodkiego ziemniaka, moemy i do sklepu i kupi ich pen puszk.

- Tak, syszaem o tym systemie. Powiedz mi, Bwana. Ta puszka ziemniaków, któr moesz kupi w sklepie... ilu z was musiao pracowa, eby ty móg j tam znale?

- Och, przypuszczam, e cae setki. Hodowcy, niwiarze, adowacze, kierowcy ciarówek, sprztacze w fabryce konserw, ludzie obsugujcy urzdzenia, ludzie pakujcy puszki do skrzynek, kierowcy rozwocy te skrzynie, ludzie w sklepach, którzy je rozpakowuj, i tak dalej.

- Wybacz prosz, ale robicie wraenie szaleców, Bwana; wykonujecie ca t prac, eby mie pewno, e nigdy was nie spotka rozczarowanie, kiedy bdziecie mie ochot na ten rodzaj poywienia. U mojego ludu, kiedy mamy ochot na sodkiego ziemniaka, to po prostu idziemy i wykopujemy jedn sztuk... A jeli nie moemy znale adnego, bierzemy co innego, równie smacznego, i nie ma potrzeby, by w tym celu pracoway cae setki ludzi.

- Nie chwytasz, w czym rzecz.

- Bez wtpienia, Bwana.

Powstrzymaem si od westchnicia.

- Posuchaj, oto w czym tkwi problem: Tak dugo, jak nie bdziecie kontrolowa poday wasnego poywienia, bdziecie zdani na ask tego wiata. Nie w tym rzecz, e zawsze byo go do. Nie moecie by zdani na kaprys bogów. Nie tak yj ludzie.

- Dlaczego, Bwana?

- No có... posuchaj. Jednego dnia wybierzecie si na polowanie i schwytacie jelenia. Okay, wietnie. Doskonale. Ale przecie nie mielicie adnej kontroli nad tym, czy jele tam bdzie, prawda?

- Prawda, Bwana.

- Okay. Nastpnego dnia wybierzecie si na polowanie i nie napotkacie adnego jelenia. Czy nigdy tak si nie zdarzyo?

- Zdarzyo si, Bwana.

- No wanie. O to chodzi. Poniewa nie macie adnej kontroli nad jeleniem, nie macie i jelenia. Co zatem uczynicie?

Izmael wzruszy ramionami.

- Zowimy kilka królików.

- No wanie. Nie powinny wam wystarczy króliki, skoro chcielicie jelenia.

- I dlatego prowadzimy poaowania godny ywot, Bwana? Dlatego powinnimy odrzuci ycie, które miujemy, i pój do pracy w jednej z waszych fabryk? Poniewa jemy króliki, kiedy tak si zdarzy, e nie trafi nam si aden jele?

- Nie. Pozwól, e skocz. Nie macie adnej kontroli nad jeleniem... ani adnej kontroli nad królikami. Zaómy, e którego dnia wybierzecie si na owy i nie bdzie ani jelenia, ani królików. Co wtedy zrobicie?

- Wtedy zjemy co innego, Bwana. wiat peen jest poywienia.

- Owszem. Posuchaj jednak. Jeeli nie macie kontroli nad adnym... - Wyszczerzyem zby. - Nie ma najmniejszych gwarancji, e wiat zawsze bdzie peen ywnoci, prawda? Nie syszae nigdy o suszy?

- Naturalnie, e syszaem, Bwana.

- No wanie. Co si wtedy dzieje?

- Trawa usycha, wszystkie roliny widn. Drzewa nie rodz owoców. Zwierzyna owna znika. Kurczy si liczba drapieników.

- A co dzieje si z wami?

- Kiedy jest to cika susza, nas równie ubywa.

- Masz na myli to, e wymieracie, prawda?

- Tak, Bwana.

- Ha! I w tym wanie cay problem.

- Czy niegodziwoci jest umiera, Bwana?

- Nie... Ju wiem. Posuchaj tylko, w czym rzecz. Umieracie, poniewa yjecie na asce bogów. Umieracie, bo sdzicie, e bogowie bd si o was troszczy. W przypadku zwierzt tak moe i by, ale wy powinnicie by bardziej wiadomi od zwierzt.

- Nie powinnimy powierza bogom naszego ycia?

- Zdecydowanie nie. Powinnicie powierzy swoje ycie sobie samym. Tak wanie yj ludzie.

Izmael pokrci gow.

- To bardzo przykre wieci, Bwana. Od czasów, których nie da si ogarn umysem, ycie nasze spoczywao w rkach bogów i wydawao si, e yje si nam dobrze. Zostawilimy bogom cay ten wysiek zwizany z sianiem i hodowl i prowadzilimy beztroski ywot, i wygldao na to, e zawsze jest wszystkiego dla nas do, poniewa... przecie jestemy!

- Owszem - powiedziaem surowym tonem. - Jestecie, ale przyjrzyjcie si sobie. Nie macie nic. Jestecie nadzy i bezdomni. yjecie bez zabezpieczenia, bez wygód, bez moliwoci.

- I dzieje si tak dlatego, e yjemy z aski bogów?

- Bez wtpienia. Wobec bogów nie jestecie waniejsi od lwów czy jaszczurek, czy pche. Wobec tych bogów - tych bogów, którzy opiekuj si lwami, jaszczurkami i pchami - nie jestecie niczym szczególnym. Jestecie jeszcze jednym zwierzciem, które trzeba wykarmi. Jedn chwileczk - powiedziaem i zamknem na kilka chwil oczy. - Okay, to jest wane. Bogowie nie przeprowadzaj adnego rozrónienia pomidzy wami a jakimikolwiek innymi stworzeniami. Nie, to jeszcze nie to. Chwileczk. - Zastanowiem si i spróbowaem ponownie. - To jest tak: To, czego dostarczaj bogowie, wystarczy wam do ycia jako zwierztom... to przyznaj. Ale eby y jak ludzie, to wy musicie zaspokaja wasne potrzeby. Bogowie tego za was nie zrobi.

Izmael przyglda mi si z osupia min.

- Chcesz przez to powiedzie, e jest co, co jest nam potrzebne, a czego bogowie nie s nam skonni da, Bwana?

- Na to wyglda. Tak jest. Daj wam to, co jest wam potrzebne, by y jak zwierzta, ale nie to, czego potrzebujecie nadto, bycie mogli y jak ludzie.

- Jake to moe by, Bwana? Jake to moe by, e bogowie s do mdrzy, by uksztatowa wszechwiat i ten wiat, i ycie na nim, a jednoczenie brak im mdroci, by da ludziom to, co jest im niezbdne, by byli ludmi?

- Nie wiem, jak to moliwe, ale tak wanie jest. To fakt. Czowiek y pod opiek bogów przez trzy miliony lat i pod koniec nie powodzio mu si lepiej ani te nie znalaz si wiele dalej ni w punkcie startu.

- Zaprawd, Bwana, to bardzo dziwne nowiny. Có to s za bogowie? *

Zachichotaem.

- S to, mój przyjacielu, bogowie niekompetentni. Dlatego musicie przesta by zdani na ich ask. Musicie wzi swoje ycie we wasne rce.

- I jak mamy tego dokona, Bwana?

- Jak powiadam, musicie zacz uprawia wasn ywno.

- A jak to niby ma co zmieni, Bwana? ywno to ywno, niezalenie od tego, czy my j zasadzimy, czy bogowie.

- W tym wanie rzecz. Bogowie zapewniaj jedynie to, co jest wam niezbdne. Wy zasadzicie wicej, ni potrzebujecie.

- W jakim celu, Bwana? Jaki jest sens w posiadaniu wikszej iloci poywienia, ni jej potrzeba?

- Do diaska!-krzyknem. - Wreszcie to mam!

Izmael umiechn si i powiedzia:

- Jaki zatem jest sens w posiadaniu wikszej iloci poywienia, ni jej potrzeba?

- W tym wanie tkwi to cholerne sedno! Kiedy masz wicej ywnoci, ni potrzebujesz, bogowie trac nad tob sw moc!

- Moemy im gra na nosie.

- Wanie.

- Niemniej, Bwana, có mamy zrobi z t ywnoci, której nie potrzebujemy?

- Przechowujcie j! Przechowujcie j, by popsu szyki bogom, kiedy zdecyduj, e teraz na was przysza kolej godowania. Przechowujcie j po to, by kiedy zel susz, móc im powiedzie: "Nie ja, do diaba! Ja nie zamierzam godowa i nic mi nie zrobicie, bo teraz moje ycie jest w moich rkach!"

5

Izmael skin gow, odstpujc od swej roli zbieracza-owcy.

- Zatem wasze ycie jest teraz w waszych rkach?

- Zgadza si.

- Czym si wic tak zamartwiacie?

- Co masz na myli?

- Jeeli wasze ycie spoczywa teraz w waszych rkach, od was jedynie zaley, czy bdziecie y dalej, czy wyginiecie. Przecie to wanie oznacza owo wyraenie, prawda?

- Tak. S jednak najwyraniej takie rzeczy, które nie spoczywaj w naszych rkach. Nie potrafilibymy kontrolowa ani te przetrwa totalnej klski ekologicznej.

- Zatem nie jestecie jeszcze bezpieczni. Kiedy wreszcie bdziecie cakiem bezpieczni?

- Kiedy przejmiemy cay ten wiat z rk bogów.

- Kiedy cay wiat znajdzie si w waszych, bardziej kompetentnych, rkach.

- Zgadza si. Wówczas ostatecznie bogowie nie bd mieli nad nami adnej wadzy. Wówczas bogowie nie bd mieli adnej wadzy nad niczym. Caa moc bdzie w naszych rkach i nareszcie bdziemy wolni.

6

- I jak - spyta Izmael - czy poczynilimy jakie postpy?

- Sdz, e tak.

- Czy uwaasz, e odnalelimy korzenie twojego wstrtu do ycia, takiego, jakie ono byo w czasach przedrewolucyjnych?

- Tak. Najbardziej daremna ze wszystkich nauk, jakie ludziom zaoferowa Chrystus, bya ta, w której rzek: "Nie troszczcie si zbytnio o swoje ycie, o to, co macie je i pi, ani o swoje ciao, czym si macie przyodzia. Czy ycie nie znaczy wicej ni pokarm, a ciao wicej ni odzienie? Przypatrzcie si ptakom w powietrzu; nie siej ani n i nie zbieraj do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je ywi. Czy wy nie jestecie waniejsi ni one?"

W naszej cywilizacji zdecydowanie przewaajc odpowiedzi na to pytanie jest: "Nie, do diaba!'' Przecie nawet najbardziej poboni i oddani Bogu mnisi zawsze dbali o obsiewanie pól, o zbiory i o gromadzenie plonów w stodoach.

- A wity Franciszek?

- wity Franciszek polega na hojnoci rolników, a nie na boskiej szczodroci. Nawet najbardziej fundamentalistyczni sporód fundamentalistów zatykaj uszy, kiedy Jezus zaczyna mówi o ptactwie w powietrzu czy kwieciu na ce. Dobrze wiedz, e opowiada niestworzone historie, e wygasza jedynie pikne mowy.

- Uwaasz zatem, e wanie to tkwi u korzeni waszej rewolucji. Chcielicie i dalej chcecie trzyma swe ycie we wasnych rkach.

- Tak. Bezwzgldnie tak. Dla mnie ycie w jakikolwiek inny sposób jest nieomal niewyobraalne. Wyobraam sobie, e Zbieracze-owcy yj w stanie ogromnego i bezustannego niepokoju, niepokoju zwizanego z tym, co przyniesie jutro.

- A przecie tak nie jest. Kady antropolog ci to powie. S mniej ogarnici obaw ni wy. Nie maj pracy, któr mogliby straci. Nikt nie moe im powiedzie: "Poka pienidze, bo inaczej nie zostaniesz nakarmiony, nie zostaniesz odziany, nie otrzymasz schronienia".

- Wierz ci. Rozum kae mi wierzy w twoje sowa. Jednak ja mówi o moich odczuciach, o moich wynikajcych z wychowania przekonaniach. One mi mówi - Matka Kultura mi mówi - e ycie na asce bogów musi by nie koczcym si koszmarem trwogi i niepokoju.

- I to wanie robi dla was ta wasza rewolucja - pozwala wam si znale poza zasigiem owego przeraajcego koszmaru. Pozwala wam si znale poza zasigiem bogów.

- Tak, wanie tak.

- A wic, mamy dla ciebie now par definicji. Zgarniacze to ci, którzy znaj dobro i zo, a Cisi...?

- Cisi to ci, których ycie spoczywa w rkach bogów.

DWANACIE

1

Okoo trzeciej przestao pada i wesoe miasteczko ziewno, przecigno si i wrócio do roboty, polegajcej na uwalnianiu prostaczków z gotówki. Znów pozbawiony zajcia krciem si przez jaki czas po terenie, sam pozwalajc oskuba si z kilku dolarów, a wreszcie wpadem na pomys, by odnale waciciela Izmaela. Okaza si nim niejaki Art Owens, czarnoskóry dentelmen o twardym spojrzeniu, majcy zaledwie pi i pó stopy wzrostu i spdzajcy wicej czasu na podnoszeniu sztangi ni ja przy klawiaturze komputera. Powiedziaem, e jestem zainteresowany kupnem goryla.

- Naprawd - stwierdzi raczej, ni spyta, ani to pogardliwie, ani z zainteresowaniem, ani w ogóle z adnymi innymi oznakami emocji.

Powiedziaem, e tak, i spytaem, ile by to kosztowao.

- Kosztowaoby okoo trzech tysicy.

- A tak to nie jestem zainteresowany.

- A na ile jest pan zainteresowany? - Sam by tylko nieco ciekawy, a nie szczególnie zainteresowany.

- Na jaki tysic.

Parskn drwico... delikatnie, niemal uprzejmie. Nie wiem dlaczego, ale podoba mi si ten facet. To taki typ, co to ma dyplom prawnika z Harvardu schowany gdzie gboko w szufladzie, bo nigdy nie udao mu si znale dla tego papierka takiego zastosowania, które przemawiaoby do jego wasnej wyobrani.

- Wie pan, e to bardzo, ale to bardzo stare zwierz. Johnsonowie sprowadzili je tutaj ju w latach trzydziestych - powiedziaem.

To go zaintrygowao. Spyta, skd mam t informacj?

- Znam to zwierz - odpowiedziaem krótko, zupenie jak gdybym zna takich tysice.

- Moe pój za dwa i pó - rzuci.

- Problem w tym, e nie m a m dwóch i pó.

- Wie pan, ja ju mam malarza z Nowego Meksyku, który przygotowuje dla mnie tablic reklamow z jego imieniem - powiedzia. - Daem mu dwie setki zaliczki.

- Hm. Pewnie udaoby mi si wyskroba tysic piset.

- Nie wyobraam sobie, ebym móg zej poniej dwa dwiecie; tak to wyglda.

Naprawd wygldao to tak, e gdybym tylko mia w rku dwa tysice, wziby je bez zmruenia oka. Moe nawet tysic osiemset. Powiedziaem mu, e si zastanowi.

2

By pitkowy wieczór, wic naiwni frajerzy nie zamierzali wraca do domów przed jedenast, a mój przekupny cerber nie zgosi si po swoj dwudziestk przed pónoc. Izmael spa na siedzco owinity w koce, mimo to nie miaem wyrzutów sumienia, kiedy go budziem. Chciaem, eby podda ponownej ocenie uroki niezalenego ycia.

Ziewn szeroko, kichn dwukrotnie, chrzkn, uwalniajc gardo od nadmiaru flegmy, i wpatrywa si we mnie zawicymi, zoliwymi oczkami.

- Przyjd jutro - zachrypia.

- Jutro jest niedziela... beznadziejna sprawa.

Nie by zadowolony, ale wiedzia, e mam racj. Próbowa odsun nieuniknione, pracowicie zmieniajc pozycj i od nowa owijajc si kocami. Wreszcie znieruchomia i posa mi niechtne spojrzenie.

- Na czym skoczylimy?

- Skoczylimy na nowych definicjach Zgarniaczy i Cichych: Ci, którzy znaj dobro i zo, oraz ci, których ycie spoczywa w rkach bogów.

Mrukn co potakujco.

3

- Co si dzieje z ludmi, którzy yj z aski bogów?

- Co masz na myli?

- Mam na myli, co takiego dzieje si z ludmi, którzy yj pod opiek bogów, co nie przydarza si ludziom, którzy buduj swoje ycie na podstawie znajomoci dobra i za?

- Có, niech pomyl. Pewnie nie o to ci chodzi, ale jedynie to przychodzi mi do gowy: Ludzie, którzy yj pod opiek bogów, nie staj si wadcami tego wiata i nie zmuszaj innych, by yli jak oni; ludzie, którzy znaj dobro i zo, to wanie czyni.

- Odwrócie jedynie pytanie - powiedzia Izmael. - Spytaem, co takiego dzieje si z ludmi, którzy yj z aski bogów, co nie przydarza si ludziom, którzy buduj swoje ycie na podstawie znajomoci dobra i za, a ty mi powiedziae co odwrotnego: co nie przydarza si ludziom, którzy yj z aski bogów, a co przydarza si tym, którzy znaj dobro i zo.

- Chcesz powiedzie, e szukasz czego pozytywnego, co przydarza si ludziom, których ycie spoczywa w rkach bogów?

- Zgadza si.

- No có, maj tendencj do zezwalania wszystkim wokó y tak, jak im si podoba.

- Mówisz mi, co robi, a nie, co im si przydarza. Usiuj skupi twoj uwag na skutkach wynikajcych z takiego stylu ycia.

- Przykro mi bardzo. Obawiam si, e nie chwytam, do czego zmierzasz.

- Owszem, chwytasz, tyle e zupenie nie jeste przyzwyczajony do mylenia o tym w tych kategoriach.

- Okay.

- Pamitasz pytanie, od którego zaczlimy, kiedy tu przyszede dzisiejszego popoudnia: W jaki sposób czowiek sta si czowiekiem? Cigle szukamy odpowiedzi na to pytanie.

Jknem gono i zupenie szczerze.

- Czemu jczysz? - spyta Izmael.

- Bo tak ogólne pytania oniemielaj mnie. Jak czowiek sta si czowiekiem? Nie wiem. Po prostu si sta. Sta si tak, jak ptaki staj si ptakami, a konie komi.

- No wanie.

- Nie rób mi tego.

- Najwyraniej nie rozumiesz tego, co przed chwil stwierdzie.

- Pewnie i nie.

- Spróbuj ci to wyjani. Zanim stalicie si Homo, bylicie kim...?

- Australopithecus.

- Dobrze. A jak Australopithecus sta si Homo?

- Czekajc.

- Prosz ci. Jeste tu po to, eby myle.

- Przepraszam.

- Czy Australopithecus sta si Homo, mówic: "Znamy dobro i zo równie dobrze jak bogowie, zatem nie ma ju potrzeby, bymy yli z ich aski, tak jak króliki i jaszczurki. Od teraz to my bdziemy decydowa, kto yje na tej planecie, a kto ginie, my, nie bogowie".

- Nie.

- Mogli sta si ludmi, mówic co takiego?

- Nie.

- Dlaczego nie?

- Bo przestaliby podlega warunkom, pod jakimi dokonuje si ewolucja.

- Wanie. Teraz ju moesz odpowiedzie na to pytanie:

Co dzieje si z ludmi - z wszelkimi stworzeniami - które yj pod opiek bogów?

- Och. Tak, rozumiem. Ewoluuj.

- A teraz moesz odpowiedzie na pytanie, które postawiem dzi rano: Jak czowiek sta si czowiekiem?

- Czowiek sta si czowiekiem, bo y z aski bogów.

- yjc tak jak Buszmeni z Afryki?

- Zgadza si.

- yjc tak jak lud Kreen-Akrore z Brazylii?

- Tak jest.

- Nie tak jak yj mieszkacy Chicago?

- Nie.

- Albo londyczycy?

- Nie.

- Wiesz zatem teraz, co si dzieje z ludmi, których ycie spoczywa w rkach bogów.

- Owszem. Ewoluuj.

- Dlaczego ewoluuj?

- Bo znajduj si w takim miejscu, które ewolucj umoliwia. Bo tam wanie dokonuje si ewolucja. Praczowiek ewoluowa we wczesnego czowieka, bo konkurowa ze wszystkimi innymi. Praczowiek ewoluowa we wczesnego czowieka, bo nie wycofa si z tego wspózawodnictwa, bo cigle znajdowa si w tym miejscu, w którym przebiegaa selekcja naturalna.

- Chcesz przez to powiedzie, e cigle by czci spoecznoci ycia?

- Zgadza si.

- I dlatego wydarzyo si to wszystko... dlatego Australopithecus sta si Homo habilis i dlatego Homo habilis sta si Homo erectus, i dlatego Homo erectus sta si Homo sapiens, i dlatego Homo sapiens sta si Homo sapiens sapiens.

- Tak.

- A co wydarzyo si póniej?

- Póniej Zgarniacze oznajmili: "Do mamy ycia z aski bogów. Nie dla nas selekcja naturalna".

- I to byo wanie to.

- I to byo wanie to.

- Pamitasz, jak powiedziaem, e odgrywa opowie to tyle, co powodowa, by si urzeczywistniaa.

- Tak.

- Zgodnie z opowieci Zgarniaczy, tworzenie dobiego koca wraz pojawieniem si czowieka.

- Tak. I co z tego?

- Jak naleaoby y, by to urzeczywistni? Jak yby, eby stworzenie zakoczyo si na czowieku?

- Uff. Rozumiem, co masz na myli. ybym tak, jak yj Zgarniacze. Bo my bez wtpienia yjemy w taki sposób, który pocignie za sob koniec wszelkiej kreacji. Jeli bdziemy to kontynuowa, nie bdzie ju adnego nastpcy czowieka, adnego nastpcy szympansa, adnego nastpcy orangutana, adnego nastpcy goryla... adnego nastpcy adnego ywego stworzenia. Wszystko si skoczy wraz z nami. Aby urzeczywistni sw opowie, Zgarniacze musz doprowadzi do kresu sam kreacj... i cholernie dobrze im to idzie.

4

- Kiedy zaczynalimy, próbowaem ci pomóc odnale przesank lec u podstaw opowieci Zgarniaczy; powiedziaem ci, e Cisi maj cakowicie odmienn przesank.

- Tak.

- By moe, teraz jeste ju gotów j wyartykuowa.

- No nie wiem. W tej chwili nie mog sobie nawet przypomnie przesanki Zgarniaczy.

- Przypomni ci si. Kada opowie opiera si na jakiej przesance.

- No tak, w porzdku. Zaoeniem opowieci Zgarniaczy jest, e wiat naley do czowieka. - Zastanowiem si chwil, a potem rozemiaem si. - To a nazbyt jasne. Przesank opowieci Cichych jest, e czowiek naley do wiata.

- To znaczy?

- To znaczy... - Zachichotaem. - To naprawd przesada.

- Mów dalej.

- Chodzi o to, e od samego pocztku wszystko, co kiedykolwiek yo, naleao do tego wiata... i dlatego wanie sprawy maj si tak, jak si maj. Tamte jednokomórkowe stworzenia, które pyway w pradawnych oceanach, naleay do tego wiata, a poniewa do niego naleay, pojawio si to wszystko, co nastpio po nich. Te ryby ze szpotawymi petwami z wód przybrzenych naleay do tego wiata, a poniewa do niego naleay, pojawiy si pazy. A poniewa pazy naleay do tego wiata, pojawiy si w rezultacie gady. A poniewa gady naleay do tego wiata, pojawiy si w rezultacie ssaki. A poniewa ssaki naleay do tego wiata, pojawiy si w rezultacie naczelne. A poniewa naczelne naleay do tego wiata, pojawi si w rezultacie Australopithecus. A poniewa Australopithecus nalea do tego wiata, pojawi si w rezultacie czowiek. I przez trzy miliony lat czowiek nalea do tego wiata, rós i rozwija si, i stawa si mdrzejszy i bardziej sprawny, a wreszcie pewnego dnia sta si tak bystry i sprawny, i musielimy go nazwa Homo sapiens sapiens, co oznacza, e on to my.

- I tak wanie przez trzy miliony lat yli Cisi... tak, jakby naleeli do tego wiata.

- Zgadza si. I w taki sposób pojawilimy si my.

5

Izmael rzek:

- Wiemy, co si stanie, jeli wykorzystamy przesank Zgarniaczy, mówic, e wiat naley do czowieka.

- Tak, nastpi katastrofa.

- A co si stanie, jeli skorzystamy z przesanki Cichych mówicej, e to czowiek naley do wiata?

- Kreacja trwa bdzie wiecznie.

- Jak ci si to podoba?

- Gosuj za tym.

6

- Co mi przyszo do gowy.

- Tak?

- Przyszo mi do gowy, e opowie, któr przed chwil opowiedziaem, jest w rzeczywistoci t opowieci, któr Cisi odgrywaj od trzech milionów lat. Opowie Zgarniaczy brzmi: "Bogowie stworzyli ten wiat dla czowieka, ale spaprali robot, wobec czego musielimy wzi sprawy we wasne, bardziej kompetentne, rce". Opowie Cichych brzmi: "Bogowie stworzyli czowieka dla tego wiata w taki sam sposób, jak dla tego wiata stworzyli ososie i wróble, i króliki; wydaje si, e do tej pory funkcjonowao to cakiem dobrze, wobec czego moemy si nie przejmowa i pozwoli bogom zarzdza tym wiatem".

- Zgadza si. Mona to opowiedzie na wiele innych sposobów, tak jak i mona na wiele innych sposobów opowiada opowie Zgarniaczy, ten jednak sposób jest równie dobry jak kady inny.

Siedziaem przez jaki czas w milczeniu.

- Myl o... sensie tego wiata, o boskich zamiarach wobec niego i o przeznaczeniu czowieka. Zgodnych z t opowieci.

- Sucham.

- Sens tego wiata... myl, e trzeci rozdzia Genesis mówi prawd. To jest ogród... ogród bogów. Mówi tak, chocia sam wtpi, czy bogowie maj z tym cokolwiek wspólnego. Uwaam po prostu, e to taki caociowy i wielce zachcajcy sposób mylenia o nim.

- Rozumiem.

- I w tym ogrodzie znajduj si dwa drzewa, jedno dla bogów i jedno dla nas. To dla nich to Drzewo Znajomoci Dobrego i Zego, a to dla nas to Drzewo ycia. Drzewo ycia odnale moemy jedynie wówczas, kiedy pozostajemy w ogrodzie... A pozostawa w ogrodzie moemy dopóty, dopóki bdziemy trzymali rce z daleka od drzewa bogów.

Izmael skin zachcajco gow.

- Boskie zamiary... Wydaje si, e... W ewolucji istnieje pewna tendencja, nie uwaasz? Jeli zacznie si od tamtych superprostych stworze i pody ku górze, krok po kroku, a do tego wszystkiego, co widzimy teraz - i jeszcze dalej - to da si zaobserwowa tendencj ku... zoonoci. A take ku samowiadomoci oraz inteligencji. Zgodziby si z tym?

- Tak.

- To oznacza, e wszystkie istoty na tej planecie zdaj si znajdowa na krawdzi samowiadomoci oraz inteligencji. Zatem bogom nie idzie jedynie o ludzi. Nigdy nie mielimy by jedynymi aktorami na tej scenie. Najwyraniej bogowie chc, by ta planeta wypeniona bya stworzeniami, które maj wiadomo oraz inteligencj.

- Na to wyglda. A jeli tak jest, to przeznaczenie czowieka wydaje si oczywiste.

- Owszem. Cho to zdumiewajce, ono jest oczywiste... bo przecie czowiek jest pierwsz z takich istot. Jest tym, który przeciera szlak, jest pionierem. Jego przeznaczeniem jest by tym, który dowie si pierwszy, e istoty takie jak czowiek maj wybór: mog próbowa pokrzyowa boskie plany i zgin przy tej próbie... lub mog usun si nieco na bok i zrobi miejsce dla wszystkich pozostaych. Jest jednak co jeszcze. Jego przeznaczeniem jest bycie im wszystkim ojcem... nie mam tutaj na myli, e miaby by ich bezporednim przodkiem. Dajc innym szans - wielorybom i delfinom, i szympansom, i szopom - staje si w pewnym sensie ich protoplast... To zadziwiajce, ale takie przeznaczenie jest o wiele wspanialsze ni to, które wymarzyli sobie dla nas Zgarniacze.

- Jake to?

- Pomyl. Za miliard lat, ktokolwiek bdzie wówczas istnia, powie zapewne: "Czowiek? Ach tak, czowiek! Có to bya za cudowna istota! Mia w zasigu rki moliwo unicestwienia caego wiata i starcia przyszoci nas wszystkich w py... a przecie ujrza wiato, nim byo za póno, i cofn si. Cofn si i da nam wszystkim szans. Pokaza nam, jak to naleao uczyni, jeli wiat mia na zawsze ju by ogrodem. Czowiek by wzorcem nas wszystkich!"

- Nie najgorsze to przeznaczenie.

- W adnym wypadku nie najgorsze. I przyszo mi do gowy, e to...

- Tak?

- e to nadaje tej opowieci pewien ksztat. wiat jest bardzo, bardzo piknym miejscem. Nigdy nie by chaosem. Nie musia by podbijany i rzdzony przez czowieka. Innymi sowy, wiat nie musi nalee do czowieka... ale wiatu potrzebny jest czowiek, który by do niego nalea. Jaka istota musiaa by t pierwsz, która tego dowiadczy, musiaa zobaczy, e w tym ogrodzie s dwa drzewa, jedno odpowiednie dla bogów i jedno odpowiednie dla wszelakich stworze. Jaka istota musiaa odnale drog, a skoro ju tak si zdarzyo... nie byo adnych granic dla tego, co mogo si tu wydarzy. Innymi sowy, czowiek ma na tym wiecie swoje miejsce, jednak nie jest to miejsce wadcy. To nalene jest bogom. Czowiek ma by tym pierwszym. Czowiek ma by tym pierwszym, ale nie musi by ostatnim. Zadaniem czowieka jest odkry, jak tego dokona, a póniej ustpi nieco miejsca tym wszystkim innym, którzy zdolni s sta si tym, czym sta si on sam. I by moe, kiedy nadejdzie waciwy czas, rol czowieka bdzie uczy tych innych, którzy zdolni s sta si tym, czym sta si on sam. Nie by jedynym nauczycielem, nie tym ostatecznym nauczycielem. Moe jedynie pierwszym, nauczycielem przedszkolnym... ale ju nawet i to nie byoby niczym mizernym. I wiesz co?

- Co?

- Przez cay czas mówiem sobie: "Tak, to bardzo interesujce, ale jaki z tego poytek? To przecie niczego nie zmieni!"

- A teraz?

- Oto czego nam potrzeba: Nie tylko powstrzymania biegu spraw. Nie tylko mniej rzeczy. Ludzie musz mie co pozytywnego, dla czego mogliby pracowa. Potrzebuj wizji czego, co... nie wiem. Czego, co...

- Sdz, e szukasz tego, i ludzie potrzebuj czego wicej nili tylko besztania, wicej ni uwiadamiania im, e s gupi i winni. Potrzebuj czego wicej ni wizji zagady. Potrzebna im taka wizja wiata i samych siebie, która potrafi ich zainspirowa.

- Tak. Zdecydowanie tak. Powstrzymanie zanieczyszczenia rodowiska nie jest zbyt inspirujce. Sortowanie mieci nie jest inspirujce. Zmniejszanie iloci fluorowglanów w atmosferze nie jest inspirujce. Ale to... mylenie o nas samych w nowy sposób, mylenie o wiecie w nowy sposób... To...

Zamilkem. Do diaba, przecie on doskonale wiedzia, co chciaem powiedzie.

7

- Mam nadziej, e rozumiesz ju teraz, co chciaem powiedzie podczas naszych pierwszych spotka. Opowie odgrywana tutaj przez Zgarniaczy w adnym sensie nie stanowi drugiego rozdziau opowieci odgrywanej tutaj w czasie pierwszych trzech milionów lat istnienia ludzkoci. Opowie Cichych ma wasny drugi rozdzia.

- Jaki jest ten drugi rozdzia?

- Wanie przedstawie jego zarys, czy nie?

- Nie jestem pewien.

Izmael duma przez jaki czas.

- Nigdy si nie dowiemy, jakie byy zamiary Cichych, kiedy ludy twojej cywilizacji nadcigny, by ich zdepta i na zawsze wbi w ziemi. Wiemy jednake, co zamierzali tutaj, w Ameryce Pónocnej. Szukali sposobów, by uzyska rozwizania, które byyby zgodne z ich dotychczasowym stylem ycia, sposobów, które umoliwiayby ycie innym wokó nich. Nie twierdz, e czynili tak ze szlachetnoci. Twierdz jedynie, e nie przyszo im do gowy, by bra ycie wiata w swe rce i wypowiedzie wojn reszcie spoecznoci ycia. Takie postpowanie przez nastpne pi czy dziesi tysicy lat mogoby doprowadzi do pojawienia si na tym kontynencie tuzina cywilizacji równie wyrafinowanych jak wasza, kadej z wasnym systemem wartoci i celów. Nie jest to takie niewyobraalne.

- Owszem, nie jest. Czy raczej jednak jest. Zgodnie z mitologi Zgarniaczy, kada cywilizacja, gdziekolwiek we wszechwiecie by si znajdowaa, musi by cywilizacj Zgarniaczy, cywilizacj, w której ludzie wzili ycie wiata w swe rce. Jest to tak oczywiste, e nie wymaga dowodów. Do diaba, kada cywilizacja obcych w caej historii science fiction bya cywilizacj Zgarniaczy. Kada cywilizacja, któr napotka U.S.S.Enterprise, bya cywilizacj Zgarniaczy. Nie wymaga bowiem adnego dowodu to, e kada inteligentna istota, gdziekolwiek by si znajdowaa, dy do przejcia swojego ycia z rk bogów we wasne, e wie ona, i wiat naley do niej, a nie odwrotnie.

- Rzeczywicie.

- Co zreszt wywouje w moim umyle wane pytanie. Co dokadnie oznaczaaby w tym miejscu przynaleno do wiata? Nie twierdzisz przecie, e tak naprawd jedynie owcy-zbieracze nale do tego wiata.

- Ciesz si, e to dostrzegasz. Chocia, gdyby Buszmeni z Afryki czy Kalapalo z Brazylii (jeli jeszcze jacy przetrwali) chcieli kontynuowa swój dotychczasowy styl ycia przez nastpne dziesi milionów lat, to nie rozumiem, dlaczego miaoby to by czym innym jak tylko dobrodziejstwem dla nich i dla caego wiata.

- To prawda. Nie jest to jednak odpowied na moje pytanie. W jaki sposób ludzie cywilizowani mog nalee do tego wiata?

Izmael krci gow w sposób wiadczcy o zniecierpliwieniu i rozdranieniu.

- Bycie cywilizowanym nie ma z tym nic wspólnego. W jaki sposób nale do tego wiata tarantule? W jaki rekiny?

- Nie rozumiem.

- Rozejrzyj si, a zobaczysz stworzenia, które si zachowuj, jakby wiat nalea do nich, oraz stworzenia, które zachowuj si tak, jakby one naleay do wiata. Czy potrafisz je odróni?

- Tak.

- Stworzenia, które zachowuj si tak, jakby naleay do tego wiata, przestrzegaj prawa pokoju, a poniewa go przestrzegaj, daj stworzeniom wokó siebie szans na rozwój w kierunku tego, czym mog si potencjalnie sta. Tak powsta czowiek. Stworzenia wokó australopiteka nie wyobraay sobie, i wiat naley do nich, wic pozwoliy mu y i si rozwija. Gdzie tutaj miejsce na bycie cywilizowanym? Czy bycie cywilizowanym oznacza, e musisz unicestwi ten wiat?

- Nie.

- Czy bycie cywilizowanym czyni ci niezdolnym do udzielenia stworzeniom wokó nieco przestrzeni do ycia?

- Nie.

- Czy czyni ci niezdolnym do ycia równie niewinnie jak rekiny, tarantule i grzechotniki?

- Nie.

- Czy czyni ci niezdolnym do przestrzegania prawa, którego bez trudu przestrzegaj limaki i ddownice?

- Nie.

- Jak ju zauwayem jaki czas temu, wszelkie osadnictwo ludzkie nie jest wbrew temu prawu, lecz temu prawu podlega... i to samo dotyczy cywilizacji. Jakie jest zatem to twoje pytanie?

- Teraz ju sam nie wiem. Najwyraniej przynaleno do tego wiata oznacza... przynaleno do klubu, do którego nale wszyscy inni. A tym klubem jest spoeczno ycia. Oznacza to przynaleno do klubu i postpowanie zgodne z reguami, których przestrzegaj wszyscy pozostali.

- I jeli bycie cywilizowanym w ogóle cokolwiek oznacza, to pewnie to, e jestecie w tym klubie przywódcami, a nie jedynie kryminalistami i burzycielami.

- To prawda - powiedziaem i siedziaem przez kilka chwil w milczeniu, mrugajc jedynie. - Powiedziae co takiego przed chwil. Nigdy si nie dowiemy, jakie byy zamiary Cichych, kiedy ludy nalece do mojej cywilizacji nadcigny, by ich zdepta i na zawsze wbi w ziemi.

- Tak?

- Uwaam, e w ostatnich latach odkryto jednak nieco informacji na ten temat.

Izmael pokrci gow.

- Jeli to co wzgldnie nowego, mogem o tym nie sysze.

- Archeolog Riane Eisler pisaa o rozprzestrzenionych szeroko spoecznociach rolniczych Cichych, spoecznociach, które istniay w Europie, zanim zostay wyparte przez Zgarniaczy pi czy sze tysicy lat temu. Tyle e, naturalnie, nie nazywaa ich Cichymi i Zgarniaczami. Niewiele wiem na ten temat, ale najwyraniej ta kultura, która zostaa zmieciona z powierzchni ziemi przez Zgarniaczy, opieraa si na kulcie jakiej bogini.

Izmael skin gow.

- Jeden z moich uczniów zna ksik, o której mówisz, ale nie potrafi wyjani jej znaczenia tak, jak uczynie to ty. Jej tytu, o ile pamitani, brzmi Puchar i ostrze.

8

- A wracajc do sprawy inspiracji, wydaje mi si, e obecnie dysponujesz jeszcze jednym obiecujcym jej ródem.

- To znaczy?

- Wszyscy moi uczniowie, kiedy docieralimy do tego punktu, mówili: "Tak, tak, to cudowne... ludzie jednak nie zrezygnuj ze swej wadzy nad wiatem. To si po prostu nie zdarzy. Nigdy. Nawet za tysic lat". A ja nie miaem nic, co mógbym im poda jako optymistyczny kontrprzykad. Teraz ju co takiego mam.

Dostrzeenie tego czego zajo mi jakie dziewidziesit sekund.

- Zakadam, e masz na myli to, co od kilku lat dzieje si w Zwizku Radzieckim i w Europie Wschodniej.

- Owszem. Dziesi lat temu, dwadziecia lat temu, kademu, kto przepowiadaby, e marksizm zostanie rozmontowany odgórnie, przylepiono by etykietk ndznego wizjonera, beznadziejnego gupca.

- Tak, to prawda.

- Jednak w momencie, w którym ludy tamtych krajów zostay zainspirowane moliwoci nowego sposobu ycia, owo rozmontowanie zostao przeprowadzone niemale z dnia na dzie.

- Rozumiem, co masz na myli. Piec lat temu powiedziabym, e adna inspiracja nie jest w stanie dokona tamtego... czy te tego.

- A teraz?

- I teraz jest to jeszcze do trudne do wyobraenia. Nieprawdopodobne jak wszyscy diabli, ale ju dajce si wyobrani ogarn.

9

- Mam jeszcze jedno pytanie - dodaem.

- Mów.

- W twoim ogoszeniu byy takie sowa: "Musi mie szczer ch ratowania wiata".

- Tak?

- Có mam czyni, jeli posiadam szczer ch ratowania wiata?

Izmael dugo patrzy na mnie przez kraty.

- Chcesz mie jaki program?

- Naturalnie, e chc mie jaki program.

- Oto program: Historia z Genesis musi zosta odwrócona. Po pierwsze, Kain musi przesta zabija Abla. Jest to niezbdne, jeeli w ogóle chcecie przetrwa. Cisi s najwaniejszym sporód zagroonych gatunków tego wiata... nie dlatego, i s ludmi, ale dlatego e tylko oni mog pokaza tym, którzy prowadz wiat ku zagadzie, e nie istnieje tylko jeden waciwy styl ycia. A potem, naturalnie, musicie wyplu ten owoc z zakazanego drzewa. Musicie bezwzgldnie i na zawsze zrezygnowa z przekonania, e to wy wiecie, kto na tej planecie moe y, a kto powinien umrze.

- Tak, rozumiem to wszystko, jednake jest to program dla ludzkoci, a nie dla mnie. Co ja mam robi?

- Masz nauczy setk innych tego, czego ja nauczyem ciebie, i zainspirowa kadego z nich, by nauczy kolejn setk. Zawsze postpuje si w taki sposób.

- Owszem, ale... czy to wystarczy?

Izmael zmarszczy brwi.

- Naturalnie, e to nie wystarczy. Jeli jednak zaczniesz w jakim innym miejscu, to nie bdzie ju adnej nadziei. Nie moesz powiedzie: "Zamierzamy zmieni sposób traktowania wiata przez ludzi, ale nie zamierzamy zmienia sposobu, w jaki o tym wiecie myl, ani te sposobu, w jaki myl o boskich zamiarach wobec wiata, ani sposobu, w jaki myl o przeznaczeniu czowieka". Dopóty, dopóki ludzie twojej cywilizacji s przekonani, e wiat naley do nich, a ich przeznaczeniem od bogów jest ten wiat podbija i nim wada, bd postpowa w ten sam sposób, w jaki postpowali przez minione dziesi tysicy lat. Dalej bd traktowa ten wiat, jak gdyby by wasnoci czowieka, i dalej bd go podbija, jak gdyby by ich przeciwnikiem. Tego nie zmienisz prawami. Musisz zmieni ludzkie umysy. I nie moesz po prostu wykorzeni szkodliwego zbioru poj i pozostawi po nim pustki; musisz ludziom da co, co jest równie znaczce jak to, co utracili... co, co okae si sensowniejsze ni to stare okropiestwo Czowieka - Istoty Najwyszej unicestwiajcej wszystko, co nie suy bezporednio czy porednio jej potrzebom.

Pokrciem gow.

- To, co mówisz, oznacza, e powinien si pojawi kto, kto stanie si dla dzisiejszego wiata tym, czym wity Pawe by dla Cesarstwa Rzymskiego.

- W zasadzie, tak. Czy to takie zniechcajce?

Rozemiaem si.

- Zniechcajce to za sabo powiedziane. Nazywanie tego zniechcajcym, to jak nazywanie Atlantyku wilgotnym.

- Czy to rzeczywicie tak zupenie niemoliwe w czasach, kiedy byle komik z telewizji dociera w dziesi minut do wikszej liczby ludzi ni wity Pawe móg dotrze przez cae swoje ycie?

- Nie jestem komikiem.

- Ale jeste pisarzem, prawda?

- Nie takim pisarzem.

Izmael wzruszy ramionami.

- Szczciarz. Rozgrzeszony ze wszelkich zobowiza. Rozgrzeszony przez siebie samego.

- Tego nie powiedziaem.

- Czego spodziewae si ode mnie nauczy? Jakiego zaklcia? Magicznego sowa, które zmiotoby ca istniejc ohyd?

- Nie.

- W sumie, wydaje si, e nie rónisz si zbytnio od tych, którymi, jak twierdzisz, pogardzasz: chciae po prostu czego dla siebie. Czego, co pomogoby ci poczu si lepiej, kiedy bdziesz ju obserwowa nadchodzcy koniec.

- Nie, to nie tak. Po prostu nie znasz mnie zbyt dobrze. Ze mn jest zawsze tak... najpierw mówi: "Nie, to niemoliwe, cakowicie i zupenie niemoliwe", a potem ruszam i to robi.

Izmael chrzkn, nie cakiem jeszcze udobruchany.

- Wiem, e ludzie powiedz mi jedno: "Czy sugerujesz, e powinnimy wróci do etapu zbieracza-owcy?"

- To jest naturalnie pomys cakiem niedorzeczny - odpar Izmael. - Styl ycia Cichych to nie zbieranie i polowanie, to pozwalanie, by reszta spoecznoci ya... i rolnicy mog robi to równie dobrze jak Zbieracze-owcy. - Zamilk i pokrci gow. - Wysilaem si wielce, by przedstawi ci nowy wzorzec historii ludzkoci. ycie Cichych to nie jaka przestarzaa historia, która wydarzya si gdzie "dawno temu". Twoim zadaniem nie jest siganie do tyu, lecz signicie do przodu.

- Ale ku czemu? Nie moemy tak po prostu pozostawi naszej cywilizacji, jak uczynili to Hohokamowie.

- To bez wtpienia prawda. Hohokamów czeka inny styl ycia, a wy musicie by pomysowi... to si wam opaci. Jeeli interesuje was przetrwanie. - Popatrzy na mnie ze smutkiem. - Jestecie przecie pomysowi, prawda? Chlubicie si tym, prawda?

- Tak.

- Wobec tego wymylajcie.

10

- Pominem jeden drobny problem - odezwa si Izmael, po czym westchn dugo, gboko i jkliwie, jakby aowa, e pozwoli sobie o nim przypomnie.

Czekaem w milczeniu.

- Jeden z moich uczniów siedzia kiedy w wizieniu. Napad z broni w rku, jak si potem okazao. Wspominaem ci o tym?

Odparem, e nie.

- Obawiam si, e nasza wspólna praca okazaa si bardziej uyteczna dla mnie ni dla niego. Przede wszystkim dowiedziaem si od niego, e - w przeciwiestwie od wraenia, jakie wynosi si z ogldania filmów o yciu wiziennym - mieszkacy zakadu karnego nie stanowi jednolitej masy. Podobnie jak w wiecie zewntrznym, s tam bogaci i biedni, potni i sabi. I ci bogaci oraz potni yj tam wzgldnie dobrze, naturalnie, nie tak dobrze jak na zewntrz, ale jednak o wiele, wiele lepiej ni biedni i sabi. Praktycznie rzecz biorc, mog oni mie niemal wszystko, co zechc, jeli chodzi o narkotyki, jedzenie, seks oraz róne usugi.

Spojrzaem na niego z ukosa.

- Chciaby wiedzie, jaki to ma zwizek z tym, o czym mówilimy - powiedzia, kiwajc gow. - A taki: wiat Zgarniaczy jest jednym wielkim wizieniem i z wyjtkiem garstki Cichych, rozrzuconych po caym wiecie, w tym wizieniu przebywa cay rodzaj ludzki. W ubiegym stuleciu wszystkim yjcym jeszcze ludom Cichych z Ameryki Pónocnej dano wybór: eksterminacja albo akceptacja wizienia. Wielu wybrao uwizienie, niewielu jednak byo zdolnych przystosowa si do wiziennego ycia.

- Tak, tak to wygldao.

Izmael patrzy na mnie wilgotnymi oczyma spod wpóprzymknitych powiek.

- Naturalnie, dobrze prowadzone wizienie musi mie jaki wizienny przemys, dawa stae zajcie. Jestem przekonany, e wiesz dlaczego.

- No có... chyba chodzi wanie o to, eby winiowie byli stale zajci. eby zapominali o nudzie i pustce ich codziennej egzystencji.

- Tak. A moesz nazwa wasz?

- Nasz przemys? Nie tak od rki. Przypuszczam, e ma to by do oczywiste.

- Rzekbym, e zupenie oczywiste.

Zastanowiem si.

- Konsumowanie tego wiata.

Izmael przytakn.

- Zgade za pierwszym razem.

11

- Jest jedna istotna rónica pomidzy winiami w waszych zakadach karnych a mieszkacami waszego wizienia cywilizacyjnego: ci pierwsi rozumiej, e w wizieniu podzia dóbr oraz wadzy nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwoci.

Patrzyem na niego przez chwil nie rozumiejcym wzrokiem i wreszcie poprosiem o wyjanienie.

- A którzy to mieszkacy waszego cywilizacyjnego wizienia dzier wadz?

- Hm. Mieszkacy pci mskiej - powiedziaem. - Szczególnie za biali mieszkacy pci mskiej.

- Tak. Zgadza si. Rozumiesz jednak, e ci biali mieszkacy pci mskiej s w rzeczywistoci pensjonariuszami tej instytucji, a nie jej stranikami. Pomimo caej swej wadzy oraz przywilejów - mimo e panuj nad wszystkimi innymi w tym wizieniu - aden z nich nie posiada klucza, którym mógby otworzy jego bramy.

- Tak, to prawda. Donald Trump moe zrobi wiele rzeczy dla mnie zupenie niedostpnych, jednake podobnie jak ja nie jest w stanie wyrwa si z tego wizienia. Co to ma jednak wspólnego ze sprawiedliwoci?

- Sprawiedliwo wymaga, eby równie inni ludzie, nie tylko biali mczyni, mieli w tym wizieniu jak wadz.

- Tak, rozumiem. Co chcesz jednak przez to powiedzie? e to nie jest prawda?

- Prawda? Oczywicie, e to prawda, i mczyni - a jak ty mówisz, szczególnie biali mczyni - przez tysice lat, by moe nawet od samego pocztku, rzdzili w tym wizieniu. Oczywicie jest prawd, e to niesprawiedliwe. I oczywicie jest prawd, e wadza i bogactwo w wizieniu powinny by dzielone sprawiedliwie. Naley wszake zauway, e dla waszego przetrwania jako gatunku kluczow spraw nie jest redystrybucja wadzy oraz bogactwa w wizieniu, ale raczej zburzenie samego wizienia.

- Tak, rozumiem to. Nie jestem jednak pewien, czy zrozumiaoby wielu innych.

- Nie?

- Nie. Poród aktywnych politycznie redystrybucja wadzy oraz bogactwa jest... nie wiem, jak to nazwa, eby byo wystarczajco mocne. Ide, której czas nadszed, witym Graalem.

- Niemniej, wyrwanie si z wizienia Zgarniaczy jest wspóln spraw, pod któr moe podpisa si caa ludzko.

Pokrciem z powtpiewaniem gow.

- Obawiam si, e jest to sprawa, pod któr nie podpisze si niemal nikt. Biay czy kolorowy, mczyzna czy kobieta, ludzie tej cywilizacji tak naprawd chc dla siebie tak duo wadzy i bogactwa w tym wizieniu Zgarniaczy, jak tylko potrafi dla siebie zagarn. Nic ich nie obchodzi, e to jest wizienie, i nic ich nie obchodzi, e unicestwia ono ten wiat.

Izmael wzruszy ramionami.

- Jak zawsze jeste pesymist. By moe masz racj. Mam jednak nadziej, e si mylisz.

- Wierz mi, ja te mam tak nadziej.

12

Mimo e rozmawialimy zaledwie godzin czy dwie, Izmael zdawa si omdlewa z wyczerpania. Zaczem si zbiera do odejcia, ale najwyraniej on mia co jeszcze do powiedzenia.

Podniós na mnie zmczone oczy i rzek:

- Rozumiem, e z tob ju skoczyem.

Odczuem jego sowa jak cios sztyletu. Przymkn na chwil powieki.

- Wybacz. Jestem zmczony i dlatego niezbyt precyzyjnie si wyraam. Nie zabrzmiao to tak, jak zamierzyem.

Nie byem w stanie nic odpowiedzie; udao mi si jedynie skin gow.

- Chciaem powiedzie, e skoczyem to, co zamierzyem. Jako nauczyciel nie potrafi ju da ci niczego wicej. Jednake cieszybym si, gdybym móg uwaa ci za przyjaciela.

Ponownie udao mi si jedynie skin gow. Izmael wzruszy ramionami i popatrzy wokó zamglonym wzrokiem, jak kto, kto zapomnia, gdzie si znajduje. Potem wycofa si na ty klatki i eksplodowa wspaniale soczystym kichniciem.

- Posuchaj - powiedziaem, podnoszc si - wróc tu jutro.

Obrzuci mnie dugim, mrocznym spojrzeniem; zastanawia si, czegó, do diaba, jeszcze od niego oczekuj, ale by zbyt saby, eby zapyta. Odesa mnie w drog chrzkniciem i poegnalnym skinieniem gowy.

TRZYNACIE

1

Tej nocy, zanim zasnem w motelowym óku, sfinalizowaem swój plan. By to kiepski plan i ja o tym wiedziaem, jednak nie potrafiem wymyli niczego lepszego. Czy mu si to podobao, czy nie (a wiedziaem, e mu si nie spodoba), musiaem wycign Izmaela z tego cholernego wesoego miasteczka.

Plan by zy równie pod innym wzgldem: uzaleniony by cakowicie ode mnie i od moich mizernych rodków. Miaem tylko jedn kart w rkawie i gdyby przyszo mi j wycign, to - jak podejrzewaem - okazaaby si prawdopodobnie ndzn dwójeczk.

Nastpnego ranka o dziewitej byem w maym miasteczku lecym w poowie drogi do domu i wanie jedziem w kóko z nadziej znalezienia jakiego miejsca, gdzie mógbym zje niadanie, kiedy na tablicy rozdzielczej zapalio si ostrzegawcze wiateko "przegrzanie", zmuszajc mnie do zatrzymania samochodu. Podniosem mask i sprawdziem olej: olej okay. Sprawdziem zbiorniczek na wod: suchutki. aden problem... bdc przezornym podrónikiem, zawsze wo ze sob pewien zapas wody. Napeniem zbiorniczek, ruszyem, ale po dwóch minutach wiateko ostrzegawcze ponownie si zapalio. Dobrnem do stacji benzynowej, nad któr widnia napis "Mechanik na miejscu", ale okazao si, e adnego mechanika na miejscu nie ma. Niemniej, facet, który by na miejscu, wiedzia o samochodach trzydzieci razy wicej ode mnie i skonny by zobaczy, w czym problem.

- Wentylator od chodnicy nie dziaa - powiedzia po pitnastu sekundach. Pokaza mi ten wentylator i wyjani, e normalnie wcza si on jedynie wtedy, kiedy jazda po miecie, z tym cigym zatrzymywaniem i ruszaniem, przegrzeje silnik.

- A moe to po prostu bezpiecznik?

- Moe - odpar. Wkadajc jednak nowy na miejsce tamtego, szybko wykluczy tak moliwo. - Jedn chwileczk - zawoa i przyniós taki oówkowy próbnik, którym sprawdzi poczenie wentylatora z ukadem elektrycznym. - Prd dochodzi - stwierdzi - z czego wynika, e sam wentylator musi by uszkodzony.

- Gdzie mog dosta nowy?

- W tym miecie nigdzie - odpowiedzia. - Nie w sobot. Spytaem, czy mog z zepsutym wentylatorem dojecha do domu.

- Uwaam, e tak - odpowiedzia - jeeli po drodze nie bdzie za wiele miejskiej jazdy. Albo jeeli si pan zatrzyma za kadym razem, kiedy silnik zacznie si przegrzewa.

Jako dotarem do domu i odstawiem samochód do serwisu; zostawiem go tam, chocia mnie zapewniali, e i tak nikt go nie ruszy przed poniedziakiem. Miaem tylko jedn spraw do zaatwienia, bya ni wizyta u jednego z tych miych, malutkich automatów do pienidzy, w czasie której wyczyciem wszystkie moje zasoby: gotówk, czeki, karty kredytowe. Kiedy wchodziem do mieszkania, miaem przy sobie dwa tysice czterysta dolarów... a poza tym byem ndzarzem.

Nie zamierzaem rozmyla o czekajcych mnie problemach. I tak ju byy a nadto trudne. Jak wydosta pótonowego goryla z klatki, której nie ma on chci opuci? Jak umieci pótonowego goryla na tylnej kanapie samochodu, kiedy nie ma on ochoty na przejadk? Czy samochód z pótonowym gorylem w ogóle zechce funkcjonowa?

Jak z tego wida, jestem facetem, który rozwaa jedynie problem biecy. Improwizatorem. W jaki tam sposób upchn Izmaela z tyu samochodu, a potem wykombinuj, co dalej. Przypuszczalnie przywioz go do swojego mieszkania... a potem znowu wykombinuj, co robi dalej. Z mojego dowiadczenia wynikao, e czowiek nigdy nie wie, jak rozwiza jaki problem, dopóki nie pojawi si on bezporednio przed nim.

2

Zadzwonili o dziewitej rano, eby powiedzie, co z samochodem. Wentylator wysiad, poniewa by przeciony; a by przeciony, poniewa cay cholerny ukad chodzenia by niesprawny. To wszystko wymagao wiele roboty, za okoo szeset dolarów. Jknem i kazaem im dziaa. Powiedzieli, e samochód prawdopodobnie bdzie gotowy okoo drugiej i e zadzwoni. Powiedziaem, eby nie dzwonili, odbior auto, kiedy tylko bd móg; w rzeczywistoci ju z niego zrezygnowaem. Nie sta mnie byo na reperacj, a poza tym to cholerne pudo i tak pewnie nie daoby rady przewie Izmaela.

Wynajem póciarówk.

Niewtpliwie zastanawiacie si, dlaczego, do diaba, nie zrobiem tak od razu. Odpowied: po prostu nie przyszo mi to do gowy. Jestem ograniczony, okay? Mam swoje przyzwyczajenia, a w nich nie mieszcz si wycieczki w wynajtych póciarówkach.

Dwie godziny póniej zajechaem do wesoego miasteczka i jknem:

- Jasna cholera.

Wesoe miasteczko przenioso si gdzie indziej.

Co - by moe jakie przeczucie - kazao mi wysi i rozejrze si po terenie. Wydawa si za may, eby pomieci dziewitnacie karuzeli i kolejek, dwadziecia cztery loterie oraz jakie dodatkowe atrakcje. Zastanawiaem si, czy bez jakich znaków rozpoznawczych odnajd miejsce, w którym staa klatka Izmaela. Moje nogi pamitay jednak do, eby donie mnie w jej poblie, a oczy dopeniy reszty, bo by tam jednak pewien widoczny lad: koce, które dla niego kupiem, pozostawiono na miejscu, zrzucono na kup razem z innymi rzeczami, które byem w stanie rozpozna - kilka z jego ksiek, blok z papierem do rysowania cigle zawierajcy te mapy i diagramy, które wrysowa, eby zilustrowa historie Kaina i Abla, Cichych i Zgarniaczy, oraz zrolowany i cinity gumk plakat z jego gabinetu.

Oszoomiony mieszaem to wszystko i sortowaem, kiedy pojawi si mój wiekowy apówkarz. Umiechn si i podniós do góry plastikow torb, eby pokaza, co tam robi: sprzta te kilkaset funtów mieci, jakie wesoe miasteczko pozostawio po sobie. Potem, ujrzawszy stos przedmiotów u moich stóp, popatrzy na mnie i powiedzia:

- To byo zapalenie puc.

- Co?

- Zapalenie puc go dopado... twojego przyjaciela, t map.

Staem w milczeniu, mrugajc jedynie, w aden sposób nie mogc zgbi znaczenia jego sów.

- Weterynarz przyjecha w sobot wieczorem i nafaszerowa go lekarstwami, ale byo ju za póno. Odszed dzisiejszego ranka, chyba okoo siódmej czy ósmej.

- Czy chcesz przez to powiedzie, e on nie yje?

- Nie yje, kolego.

A ja, bezgraniczny egoista, ledwie co zarejestrowaem fakt, e wydawa si nieco osabiony.

Rozejrzaem si po tym obszernym, szarym placu, gdzie tu i ówdzie wiatr podrywa papierowe mieci, przesuwajc je z haasem, i poczuem si, jakbym by nim, tym placem... pustym, bezuytecznym, dawionym brudnym pyem, ziemi jaow.

Mój sdziwy znajomy czeka, najwyraniej ciekaw, có takiego ten przyjaciel map zrobi teraz lub powie.

- Co z nim zrobili? - spytaem.

- Hm?

- Co zrobili z ciaem?

- Aha. Chyba zadzwonili do miejscowych wadz. Zabrali go tam, gdzie poddaje si kremacji te zwierzta, które gin pod koami samochodów.

- Rozumiem. Dziki.

- Nie ma za co.

- Mog zabra te rzeczy?

Chocia z jego spojrzenia wyczytaem, e pozwoliem mu pozna nowy punkt maksimum na skali ludzkiego szalestwa, powiedzia tylko:

- Oczywicie, dlaczego nie? I tak musiabym si tego pozby.

Naturalnie, koce zostawiem, ca reszt bez trudu wziem pod pach.

3

Có mona byo zrobi? Posta przez chwil z opuszczonym wzrokiem przed miejscowym piecem, w którym poddaje si kremacji zabite w wypadkach drogowych zwierzta? Kto inny rozegraby to wszystko inaczej, prawdopodobnie lepiej, okazujc wicej serca, subtelniejsz wraliwo. Ja sam... ja pojechaem do domu.

Pojechaem do domu, oddaem póciarówk i wróciem do wasnego mieszkania. Byo puste w zupenie nowy sposób, cakiem now gbi pustki.

Na stoliku sta telefon czcy mnie z caym tym penym ycia i ruchu wiatem, ale do kogo niby mógbym zadzwoni?

To dziwne, ale o kim jednak pomylaem, znalazem numer i wykrciem go. Po trzech sygnaach, usyszaem niski, stanowczy gos:

- Rezydencja pani Sokolow.

- Czy pan Partridge?

- Tak, Partridge przy telefonie.

- Tu mówi ten go, który odwiedzi pana kilka tygodni temu, próbujc odnale Rachel Sokolow - przedstawiem si.

Partridge milcza.

- Izmael nie yje - powiedziaem. Po krótkiej przerwie usyszaem:

- Bardzo mi przykro.

- Moglimy go uratowa.

Partridge zastanawia si przez chwil nad moimi sowami.

- Czy jest pan pewien, e on by nam na to pozwoli?

Nie byem pewien i powiedziaem mu to.

4

Dopiero kiedy zabraem plakat Izmaela do oprawienia, odkryem, e po obydwu jego stronach wykaligrafowane s pytania. Poleciem go oprawi tak, eby mona byo odczyta obydwa. Po jednej stronie znalazo si to, które Izmael wyeksponowa na cianie swojej kryjówki:

GDY ZABRAKNIE CZOWIEKA, CZY BDZIE NADZIEJA DLA GORYLA?

Pytanie po drugiej stronie brzmiao:

GDY ZABRAKNIE GORYLA, CZY BDZIE NADZIEJA DLA CZOWIEKA?

OD AUTORA

Tysice czytelników zwrócio si do mnie z pytaniem: "Có mam uczyni, by pomóc?" Izmael zauway, i konieczno uratowania Cichych od zagady jest spraw najpilniejsz z pilnych, a ja bez zastrzee uznaj to za rzecz pierwszorzdnej wagi. Jedn z organizacji powicajcych si temu wanie zadaniu jest CULTURAL SURVIVAL/46 Brattle Street/Cambridge, MA 02138. Nie znam nikogo, kto byby bardziej godny waszego wsparcia.

Przypisy:



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Daniel Quinn [Ishmael 01] Ishmael (pdf)
Meu Ismael Daniel Quinn
Danielsson, Olson Brentano and the Buck Passers
Danielewicz, Fizjoterapia, Rehabilitacja osób ze złożoną niepełnosprawnością
32(3), PROROCTWO DANIELA
Ćw nr 9, 09.., Meksuła Daniel
Klasyczne rozumienie pojęcia bytu, Klasyczne rozumienie pojęcia bytu, a ujecie Willarda Van Orman Qu
Barok, NABOROWSKI, DANIEL NABOROWSKI (1573-1640)
Biomchanika, BIO-sprawozdanie z rĂłwni, Daniel Lewandowski
Przetworniki2, DANIEL BORNUS
Daniel Namborowski, Daniel Namborowski: krótkość żywota- epigramat składa się z 13 wersów po 13 głos
19. W rok przez Biblię, Księga Daniela
Moja przygoda z ks Wojciechem Danielskim
Danielewicz G Sekrety średniowiecznych dam
SREDNIA DOROSLOSC, TEORIA DANIELA J
Historia filozofii nowoĹĽytnej, 25. Friedrich Daniel Ernst Schleiermacher, Friedrich Daniel Ernst Sch
19 W rok przez Biblię Księga Danielaid 18201
Biesiadne inicjacje J Danielewicz
daniel2 (2)

więcej podobnych podstron