W szponach Wielkiego Brata
Pojęcie anonimowości w XXI wieku nie istnieje. Surfowanie w Internecie, rozmowa przez telefon, a nawet zwykły spacer ulicami miasta są jak ślady zostawiane na śniegu. Widoczne z daleka i trudno je zatrzeć nie wzbudzając podejrzeń...
Czy da się dziś funkcjonować bez pozostawiania po sobie śladu? To raczej mało realne, zwłaszcza w cyfrowym świecie. Internet, kamery przemysłowe, czy telefony komórkowe to tylko kilka pułapek, przed którymi trudno się ustrzec. Na ironię zakrawa fakt, że sami podajemy informacje o swoim życiu często o tym nie wiedząc. W XXI wieku wcale nie trzeba być hakerem, by manipulować czyjąś prywatnością. Dzięki ogólnodostępnym programom komputerowym, możemy śledzić każdego. A skoro może zrobić to każdy, aż strach pomyśleć co potrafią profesjonaliści.
Baza danych na wyciągnięcie ręki
Zacznijmy od Internetu, który niczym wirus rozprzestrzenił się po świecie w ciągu ostatnich lat. Miliony ludzi każdego dnia przesyła niezliczoną ilość informacji o sobie, często nie zdając sobie sprawy, że kiedyś mogą zostać wykorzystane w różnych celach. Zresztą już są, bo niby jakim cudem firmy wysyłają spersonalizowane reklamy, którymi bombardują nasze skrzynki e-mailowe?
Przebiegłą pułapkę stanowią portale społecznościowe, będące największą bazą danych w dziejach ludzkości. Wystarczy dodać, że miliony osób dobrowolnie udostępnia o sobie prywatne informacje, czyli rzecz, o którą jeszcze 30 lat temu agencje wywiadowcze się zabijały. Dziś z portali korzystają nie tylko osoby prywatne, ale również rząd, policja, sądy, a nawet przyszli pracodawcy. W sieci funkcjonują specjale strony internetowe, takie jak 123people.pl, popl.com czy spock.com, które spełniają rolę wyszukiwarek osobowych. Wystarczy wpisać imię i nazwisko, a po kilku sekundach wyskakuje profil osobowy, utworzony na podstawie aktywności na portalach społecznościowych, blogach i forach internetowych.
Nie sposób nie wspomnieć o Facebooku, którego na całym świecie używa 845 mln internautów (stan na grudzień 2011 r.). Konto posiada więc co 9 mieszkaniec naszego globu. Zabezpieczenia prywatności co chwila są przez administratorów zmieniane, a wszystko po to, by zniechęcić nas do zastrzegania informacji o sobie. Dziennikarze New York Times'a policzyli wytyczne dotyczące ochrony informacji na Facebooku i stwierdzili, że składa się na nie 5830 słów (to więcej niż w amerykańskiej konstytucji). W chwili obecnej w serwisie testuje się program, który umożliwia skanowanie twarzy. Wystarczy załadować zdjęcie, by po chwili wyskoczył profil danej osoby. Nie będzie to trudne, bo w serwisie znajduje się ponad bilion zdjęć.
Zakładając jednak, że ktoś nie ma konta w serwisie społecznościowym, nie oznacza to, że pozostaje anonimowy. Od 1 marca firma Google zmieniła bowiem politykę prywatności.
Jeśli ktoś loguje się na konto Google i korzysta z usług firmy, powinien wiedzieć, że ponad 60 dostępnych usług zostało ze sobą zintegrowanych. Oznacza to, że korzystając choćby z wyszukiwarki, poczty Gmail, YouTube'a, translatora, czy Google+ generujemy wspólne dla naszych danych pliki cookies, które zawierają dane o każdym naszym ruchu w sieci.
Szpieg w mojej komórce
Można się uprzeć i wyeliminować Internet z naszego życia. To jednak nie koniec. Korzystamy przecież z telefonów komórkowych, które działają jak wielkie nadajniki. Używanie komórek jest jak noszenie ze sobą wielkiej strzałki nad głową wskazującą naszą lokalizację. Telefon działa jak odbiornik i nadajnik radiowy wymieniający sygnały z masztami lub satelitami. Jeśli ktoś zna numer telefonu może go znaleźć za pomocą triangulacji (jest to metoda wykorzystującą trzy maszty telefoniczne do określenia lokalizacji - przeczesuje się tereny pomiędzy nimi).
Każdy może namierzyć telefon za pośrednictwem specjalnych stron internetowych (watchmyteens.com, world-tracker.com czy locationtracker.com). Wymaga to co prawda pozwolenia, ale bez trudu można się na taką stronę włamać wysyłając sfałszowaną wiadomość, która włącza szpiegowskie oprogramowanie. Kiedy zostanie otwarta, np. poprzez sms, możemy w kilka sekund namierzyć właściciela telefonu.
Niepokojące dane dostarczyła niedawno Fundacja Panoptykon, zajmująca się problemem kontroli państwa nad społeczeństwem. Okazało się bowiem, że Polacy są najbardziej inwigilowanym przez służby narodem w Europie. Tylko w 2011 r. ponad 1 mln 850 tys. razy sięgano po informacje wynikające z naszych połączeń telefonicznych (to o pół miliona razy więcej niż w 2010 roku i aż o 800 tys. więcej niż w roku 2009).
Polscy operatorzy mają obowiązek przechowywać informacje przez dwa lata o tym kto, kiedy, gdzie i z kim się łączył oraz jak długo rozmawiał. Dotyczy to również Internetu. To najdłużej w całej Europie, gdzie okres ten wynosi od 6 miesięcy do 1 roku. Dziwi fakt, że policja i służby mogą zajrzeć do danych telekomunikacyjnych nawet jeśli nie toczy się przeciw nam żadne postępowanie, co może prowadzić do nadużyć. Zwłaszcza, że nikogo nie muszą pytać o zgodę.
Uważaj, jesteś obserwowany!
No dobrze, wyeliminujemy Internet i telefon komórkowy. Trudno nam będzie jednak poruszać się wśród ludzi nie będąc nagranym na jedną z kamer przemysłowych. Pomijając fakt, że złośliwe oprogramowania pozwala śledzić każdy nasz ruch w domu, jeśli mamy podłączoną kamerkę internetową (przy wbudowanych kamerkach w laptopach, nie jesteśmy w stanie zauważyć kiedy „nagrywa”), zostaje jeszcze tysiące kamer na ulicach, w autobusach, taksówkach - dosłownie wszędzie.
W Warszawie działa 4 tys. zintegrowanych kamer publicznych (z czego 411 monitoringu miejskiego, 285 w metrze i ponad 3 tys. w autobusach i tramwajach). We Wrocławiu tylko do jesieni tego roku w środkach komunikacji publicznej ma zostać zainstalowanych 2 tys. kamer. Kraków posiada 170 kamer do wideo detekcji (sterowane sygnalizacją świetlną). Jak podkreśla Tadeusz Bukontt, dyrektor Wydziału Zarządzania Kryzysowego i Ochrony Ludności UM w Gdańsku - W miejscach gdzie zamontowano monitoring przestępczość spadła nawet o 35-40 proc. Warto jednak pamiętać, że to tylko część oficjalnych danych. Do tego dochodzą kamery przemysłowe, które posiada niemal każdy budynek. W Polsce nie ma obowiązku zgłaszania prowadzenia monitoringu, dlatego liczba kamer przemysłowych jest nieznana (danych na ten temat nie posiada ani policja ani ministerstwo). Pewne jest jednak, że jest ich dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy.
Polska i tak wypada słabo przy Stanach Zjednoczonych, czy Wielkiej Brytanii. W USA 30 mln kamer rejestruje 4 mld godzin materiałów tygodniowo. Jedna kamera przypada tam na 10 Amerykanów. Z kolei w Zjednoczonym Królestwie o bezpieczeństwo mieszkańców czuwa 5 mln kamer. Absolutnym rekordzistą jest jednak Londyn. Stolica Wielkiej Brytanii to najbardziej naszpikowane kamerami miasto na świecie. Szacuje się, że przeciętny Londyńczyk zostaje tu sfilmowany ok. 300 razy dziennie.
Będąc w Londynie trudno nie natknąć się na jedną z ponad pół miliona przemysłowych kamer zainstalowanych dosłownie wszędzie (systemy CCTV). Na parkingach, w sklepach, autobusach, dworcach, lotniskach, metrze, a nawet w restauracjach czy taksówkach. Tylko w londyńskim metrze jest ich 6 tys., a do rekordzistów należy stacja Waterloo monitorowana non stop przez 250 obiektywów. Na każdym przejeżdżającym musi to robić ogromne wrażenie, zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że brytyjski parlament obsługuje ich niewiele więcej (ok. 280). Zdaniem Scotland Yardu nie poprawiają jednak bezpieczeństwa (przyczyniają się do wykrycia zaledwie 3% napadów i ulicznych kradzieży). Do czego zatem służą? No właśnie. Jeśli za kilka lat dostępny będzie podobny program do skanowania twarzy możemy zacząć się bać.
Pułapki na czterech kółkach
Wiadomo, że im mniejsze miasto tym mniej kamer, a więc i ryzyko sfilmowania mniejsze. Choć w tym przypadku, lepiej nie zadzierać z Amerykanami. Przez satelitę są bowiem w stanie rozpoznać człowieka za pomocą tego jak chodzi. Na zbliżeniu satelitarnym rozpoznaje się kroki na podstawie analizy cienia i pozycji słońca.
To może samochód? Zakładając, że nie posiada żadnych chipów pozwalających namierzyć go na wypadek kradzieży, myślimy, że jesteśmy poza zasięgiem lokalizacji. Nic bardziej mylnego. Chipy RFID (Radio Frequency Identyfication) montowane są dziś niemal wszędzie (wiele firm instaluje je nawet w oponach, oczywiście wszystko w trosce o bezpieczeństwo i komfort klientów). Tablice rejestracyjne monitorowane są przy płatnych autostradach, mostach, a nawet ulicach o dużym natężeniu ruchu.
Ktoś powie, że to futurystyka. Cóż, od kilku miesięcy testuje się na obleganych trasach z Warszawy do Katowic i Krakowa specjalne bramki, które skanują tablice przejeżdżających samochodów (tuż za Jankami). Jedna z nich robi zdjęcie i rejestruje czas wjazdu auta. Druga, ustawiona kilka kilometrów dalej, robi kolejne zdjęcie. Komputer oblicza czas przejazdu i wylicza średnią prędkość, sprawdzając przy tym, czy była ona dozwolona. Oprócz tego, że monitoruje dane każdego pojazdu, spełnia również funkcje fotoradaru. Już w wakacje zostaną zamontowane na stałe.
Nawet używane przez nas radio może działać jak detektor, o urządzeniach GPS nie wspominając. Ciekawostką jest, że jeśli GPS posiada system wzywania pomocy, posiada też mikrofon, który można włączyć, nawet bez naszej wiedzy. Możemy więc być podsłuchiwani w aucie nawet nie podejrzewając takich możliwości.
Bezgotówkowe odciski palców
Pozostaje jeszcze jedna kwestia, po której niezwykle łatwo nas wytropić - pieniądze, a ściślej mówiąc sposób w jaki płacimy. Każdy wie, że każda bezgotówkowa transakcja jest skrzętnie odnotowywana. Wszelkiego rodzaju karty klienta, przelewy i zwykłe płatności kartą to informacje o nas. To wszystko składa się na nasz profil osobowy - co, kiedy, gdzie i za ile kupiliśmy.
Biorąc pod uwagę fakt, że 90 proc. pieniędzy na świecie to pieniądze wirtualne, nie mające żadnego pokrycia w gotówce, trudno całkowicie odciąć się od takiej formy płatności. Jedna z teorii spiskowych mówi, że Europejski Bank Centralny rozważał umieszczenie specjalnych chipów na banknotach euro, by lepiej je kontrolować. Nie musi tego robić. Najłatwiej znieść gotówkę.
Nie jest to żadna abstrakcja. Ten proces powoli już następuje. We Francji nikt nie otrzyma stałego adresu zameldowania, jeśli nie będzie posiadaczem własnego rachunku, a w punktach handlowo-usługowych nie można przeprowadzać transakcji gotówkowych przekraczających wartość 750 euro. We Włoszech gotówką można płacić tylko do 1000 euro, a Szwecja jest pierwszym krajem, w którym trwa kampania na rzecz całkowitej rezygnacji z gotówki (kartą płaci się tam nawet w autobusie za bilet).
To tylko kilka podstawowych przykładów z naszego codziennego życia, które świadczą o tym jak bardzo jesteśmy inwigilowania. Czy da się tego uniknąć? Specjaliści zajmujący się ochroną danych, jak choćby Amerykanin Aton Edwars twierdzą, że tak. Nie obędzie się jednak bez popadania w paranoję. Oczywiście nie świadczy to o tym, że ktoś non stop nas obserwuje. Pewnie nie. Te dane gromadzą się i czekają. Problem w tym, że gdyby chcieć je wykorzystać jesteśmy niemal bez szans.
Autor: Kamil Nadolski
Źródło: Onet.
7