Flaki na wierzchu czyli nigdy nie popełniaj błędów


“Flaki na wierzchu, czyli nigdy nie popełniaj błędów”

“I stalk close in from above
Silent wings will test your faith
Death will never hear me pass
Launch attack you're too late”

To już ranek? Na pewno? Nie, jeszcze ciemno. Znaczy się nie budzik. W takim razie co?

„I hear flak inside my head
Deafening thunder cities burn
Carpet-bombing laid to waste
Throwned inside a death mask”

W takim razie to musi dzwonić telefon. Szybkie spojrzenie na zegarek. Prawie trzecia w nocy… do diabła, komu chce się dzwonić do staruszka o tej porze. No nic, trzeba odebrać.
W ciemnym pokoju rozbłysło jasne światło wyświetlacza dość nowego telefonu. Właściciel często miał problem z używaniem nowoczesnego urządzenia. Aczkolwiek czynił spore postępy, pisanie SMS'ów już nie stanowiło dla niego zagadki. Teraz na ekranie wyświetlał się nieznany staremu numer.
- Doktor Jerkułow - odbierając telefon, rzucił do słuchawki zaspanym głosem.
- Proszę Pana, musi mi Pan pomóc - w słuchawce rozległ się rozpaczliwy kobiecy głos.
- Szanowna Pani, to niemożliwe, jestem obecnie w trasie… - przerwał ostro kobiecie. Nie było to wykręcanie się, bowiem naprawdę był teraz w drodze do Berlina i zatrzymał się na noc w niewielkim hotelu blisko granicy. Miejsce było dość obskurne, ale przynajmniej bardzo tanie. W pokojach nie było robaków, za co podziękował Bogu jeszcze poprzedniego wieczoru.
- MUSI mi Pan pomóc - niemal wykrzyczała do słuchawki rozmówczyni. - Mój syn jest w strasznym stanie. Musi mu pan pomóc - mówiła bez ładu i składu, miotając się w słowach.
- Na pewno są jacyś lekarze w okolicy, którzy zajmą się Pani synem - beznamiętnie wymamrotał Jerkułow.
- To musi być Pan. Tylko Pan może mu pomóc. Pozostali lekarze są całkowicie bezradni. To nie choroba. - kobieta miała zaciekły, niemal zdesperowany głos.
- Cudownie, tylko wariatki mi tu potrzeba. - pomyślał lekarz, a następnie już na głos zapytał:
To co dolega Pani dziecku?
- 20 maja, rok chyba 2001. Pański artykuł, pamięta Pan? To się stało. - Głos kobiety stał się nagle spokojny, wydawało się że recytuje z pamięci.
- To niemożliwe! - chciał krzyknąć Jerkułow ale ani jedno słowo nie przemknęło przez jego gardło. Głos uwiązł mu i zamarł. Jeśli się głębiej zastanowić, to nie powinien się zdziwić. Już kiedyś miał okazję nie tylko doświadczyć ale i opisać to nietypowe zjawisko. Ale to było niemal dwadzieścia lat temu, a niemal równo 11 lat w tył od dnia dzisiejszego w jakiejś pomniejszej gazecie pojawił się jego artykuł na ten temat. - Jestem na to za stary, ale zadzwonię do mojego syna. Przyjaźni się on ze studentem medycyny który również badał to zjawisko. - Powiedział doktor ukrywając podniecenie w głosie.
- Dziękuję - wyszeptała do słuchawki matka chorego.

Łup. Łup. Łup.
Sebastian rozpoznał ten dźwięk, tylko jeden znany mu człowiek tak natarczywie dobija się do drzwi.
- Cholera, obudzi cały akademik - pomyślał, po czym otworzył drzwi.
Stał w nich średniego wzrostu blondyn w koszuli khaki i przetartych jeansach tuż za kolana. Miał pogodną twarz, widać było po niej że często się śmieje. Niebieskie oczy biegały nieustannie, jakby chcąc obserwować jednocześnie wszystkie kierunki. Widać było że rozpiera go energia, nie potrafił bowiem ustać spokojnie i cały czas przesuwał się na piętach to w jedną to w drugą stronę.
- Siema Seb - rzucił przybysz z wyraźnym wschodnim akcentem i nie czekając na zaproszenie wszedł do pomieszczenia.
- Cześć, cześć - wymamrotał gospodarz. W porównaniu do przyjaciela nie rzucał się w oczy. Mimo iż był od niego wyższy, wydawał się drobniejszy. Miał krótkie czarne włosy i nosił okulary w cienkiej oprawce. No i nie ubierał się jak na plażę. - Masz szczęście że współlokatorzy powyjeżdżali bo obdarliby nas ze skóry za budzenie o ósmej rano w sobotę.
- Stary, mam tu odkrycie roku a ty się martwisz wczesną porą - szczerząc się blondyn machnął jakąś kartką, po czym rozsiadł się na jednym z trzech drewnianych krzeseł.
- Iwan, dopiero wstałem, mów wprost.
- No to słuchaj. W nocy zadzwonił do mnie ojciec, pamiętasz jak opowiadałem ci o tym jego odkryciu z przed dwudziestu lat? Pewnie że pamiętasz, całkiem sporo na ten temat szukałeś - nawijał jak najęty młody Jerkułow.
- Tak, pamiętam. Co w związku z tym? - dopytał student.
- No, to dzisiaj zadzwonił do mnie zaraz po trzeciej i powiedział że ma kolejny przypadek. I to znów w Polsce! No ale on się tym nie zajmie, więc my to zrobimy.
- Jak to zrobimy? O co ci chodzi?
- No jak o co? Czytałeś o tym, prawda? Mi opowiadał ojciec. - Iwan bawił się długopisem podniesionym ze stolika. - A tak w ogóle to może usiądź, w końcu to twój pokój - zaśmiał się.
Sebastian westchnął ciężko ale usiadł na drugim krześle i nie mogąc powstrzymać ciekawości zapytał:
- Jesteś pewien? Wiesz że jestem sceptyczny do autentyczności historii twojego ojca? Z całym szacunkiem, ale mimo iż fascynująca, to wydaje się być… hmm… naciągnięta.
- No to masz okazję się przekonać! A kto wie, może przyczynimy się do wielkiego odkrycia? Nie chciałbyś wchodzić w świat medycyny mając już na koncie jedno, olbrzymie osiągnięcie? - Iwan nadawał jak najęty, wiedział jednak że przekonał już przyjaciela. Ich rozmowy zawsze były dziwaczne.
W tym momencie rozległo się głośne łupnięcie dobiegające z wyższego piętra. A potem wrzask. A następnie okrzyk śmiechu.
- Chyba nie chcę wiedzieć co wymyślili koledzy studenci - westchnął Sebastian. - Dobra, opowiedz mi więcej.

Zielona, brudna od sporej ilości błota, Toyota mknęła bocznymi dróżkami i polniakami, w czasie gdy w jej zagraconym wnętrzu dwóch młodych ludzi walczyło usilnie z przestarzałą mapą. Szukanie jakiegoś odległego od normalnych dróg zadupia nigdy nie jest łatwe, a jeśli znasz tylko przybliżoną lokację i jeździsz „na oko” po miejscach gdzie niekiedy traktorem byłoby trudno dojechać.
- Cholera, chyba piąty raz przejeżdżamy tą drogą. Powiesz mi wreszcie gdzie mam skręcić? - dopytywał się zniecierpliwiony Iwan.
- Jak znajdę to ci powiem. - spokojnie odpowiedział Sebastian.
Dwóch badaczy już od dłuższego czasu szukało wioski w której mieszkała matka rzekomego „przypadku”. Jak na razie wywnioskowali tylko że to straszne zadupie, trudne do znalezienia nawet z (nie najnowszą zresztą) mapą.
- Czytałem artykuły, ale streść mi jeszcze raz co dokładnie opowiedział ci ojciec - domagał się Sebastian.
- Opowiadałem wiele razy, ale skoro pomoże ci to coś wymyślić to proszę - blondyn wyglądał na znudzonego długą jazdą. - Jakieś dwadzieścia lat temu ojciec, będący wtedy znanym lekarzem, jak wiesz potem został skompromitowany i stracił szacunek, został wezwany do jakiegoś tajemniczego przypadku. Działo się to właśnie w jakiejś malutkiej, odludnej wiosce, takiej jak ta do której zmierzamy. Tyle że gdzieś na północy kraju, ale to szczegół. Kiedy przybył na miejsce, zastał zapłakaną matkę i niemowlę dotknięte niezwykłą przypadłością. Określił to kiedyś słowami „wyglądało jak wywrócone na lewą stronę”. Zaraz po powiedzeniu tego aż się wzdrygnął. To musiał być straszny widok, bo to wytrzymały psychicznie człowiek. Mówił że nie sposób opisać to słowami, ale to dziecko nie powinno żyć. A najdziwniejsze jest to że jeszcze poprzedniego dnia wszystko było dobrze.
- I naprawdę mówisz, że znajdziemy tam dziecko „wywrócone na lewą stronę”? - zapytał Sebastian nie tyle ze śmiechem co z ironią. - Wierzysz w to?
- Różne cuda się widziało i robiło - ze śmiechem odpowiedział Iwan, po czym odpalił radio.

Wioska do której dojechali nosiła dumną nazwę „Dzikiej Łąki” i rzeczywiście wyglądała na dziką. Kiedyś pewnie mieszkali tu sami rolnicy, teraz tylko niewielkie obszary z iście olbrzymich pól były obsiane. Ogólnie wieś była istnym obrazem nędzy i rozpaczy, ale kilka domów wyraźnie się wyróżniało, były bowiem porządnie odnowione i prawdę mówiąc wyglądały na jedyne zamieszkane w tej okolicy. Pozostałe były zwykłymi ruderami.
- Mamy szczęście - powiedział Iwan. - Nasz „cel” mieszka w jedynym nowym budynku w całej tej wiosce.
- Mhm. Nie chciałbym wchodzić do którejś z tych ruder.
- Sądzę że nikt w nich nie mieszka, pewnie zostały po czasach kiedy żyło tu znacznie więcej ludzi.
- I nie rozebrali ich?
- A chciałoby ci się to rozkładać na kawałki? Życie tu musi być strasznie dołujące.
Sebastian tylko pokiwał głową.
Zaparkowali samochód pod wskazanym przez Doktora Jerkułowa domem.
- Wiesz że pierwszy raz zaczynam wątpić w rozsądek tej wyprawy? - zapytał Iwan, ale Sebastian tylko pokazał mu ruchem ręki by szedł w stronę domu.
Budynek wyraźnie odznaczał się na tle innych znajdujących się w tej okolicy, był nowy, wykończony najdalej rok temu. Miał nowoczesne, szklane dachy i wyglądał niezwykle pokracznie w tej okolicy. Przypominał ubraną w różową sukienkę baletnicę wstawioną do wyjątkowo brudnych i zaniedbanych slumsów. A to wyjątkowo złe połączenie.
Furtka była otwarta i nie miała dzwonka, toteż przyjaciele weszli na teren posiadłości. Przynajmniej właścicielka nie miała psów. Iwan zapukał do dużych, zdobionych drzwi, które niemal natychmiast otworzyła zapłakana kobieta.
- Dzień dobry, jestem Iwan Jerkułow, syn doktora Jerkułowa. A to mój przyjaciel, Sebastian Rześki, ma dużą wiedzę na temat przypadku sprzed dwudziestu lat. - wydeklamował z mocno rosyjskim akcentem Iwan. Miał mamę polkę, ale w domu zazwyczaj mówił w ojczystym języku ojca.
- Dziękuję za przyjazd - wyszeptała kobieta zalewając się łzami. - Roksana Traska - przedstawiła się po chwili.
- Chcielibyśmy jak najszybciej zacząć - powiedział ciepłym, wyrozumiałym głosem Sebastian. - Proszę zaprowadzić nas do dziecka.
- Tędy - szepnęła matka i poprowadziła ich w głąb domu.

Myśleli że są przygotowani na to co mogą zastać, ale się pomylili. Na widok tego, co było w kołysce Sebastian, człowiek silnie wierzący nie mógł powstrzymać się od krótkiej modlitwy. Iwan jedynie zakrył usta i zdusił przekleństwo.
Dziecko było praktycznie niepodobne do człowieka. Było niepodobne do jakiejkolwiek żywej istoty. Skóra na nim zwiotczała i owijała się sztywno wokół tego co pozostało z nóg. Wokół prześwitujących gdzieniegdzie kości owijały się pracujące, poskręcane w przedziwny sposób organy dziecka. Można było zobaczyć serce, płuca i każdy inny organ, posplatane w ten tajemniczy sposób. Jedynym co tak naprawdę pozostało na swoim miejscu był mózg, widoczny teraz przez nozdrza dziecka. Nawet oczy wywróciły się w oczodołach i patrzyły w głąb jego czaszki. Jedynym co trzymało tą dziwną plątaninę były ułożone w normalny sposób kości. Ale najdziwniejsze było ot że dziecko żyło, i co ciekawe wydawało się że ma się całkiem dobrze. A w każdym razie w jego zachowaniu ciężko było zauważyć coś odbiegającego od zachowań normalnego noworodka. Wydawało z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, prawdopodobnie dziecięce kwilenie, na tyle normalne na ile pozwalał jego stan.
- Tego się nie spodziewałem - cicho powiedział Sebastian, po części do Iwana a po części sam do siebie.
- W Rosji mówi się na to… nie mówi się. To niemożliwe - wydukał z siebie blondyn, z odrazą i przerażeniem patrząc na dziecko.
Niemowlę poruszyło się niespokojnie, a jego matka z nowym wybuchem płaczu w bliżej niezrozumiałych słowach prosiła przybyszy o pomoc. Ci przez długi czas milczeli nie mogąc wyjść z zadumy. Pierwszy odezwał się Sebastian.
- Dokładnie tak jak opisywał to doktor Jerkułow - zwrócił się do kobiety. - Narządy Pani syna zostały w jakiś sposób wyciągnięte z ciała, jednocześnie pozostawiając dziecko przy życiu. I tak jak dwadzieścia lat temu nastąpiło to jednej nocy - głos młodego studenta brzmiał pewnie i spokojnie, jednak on sam się tak nie czuł. Wiedział jednak że w pracy lekarza ważne jest by utrzymać emocje na wodzy.
- Wiesz jak na to zaradzić? - wtrącił się Iwan. - Ojcu jakoś się udało, ale nigdy nie rozumiałem nic z tej medycznej paplaniny.
- Jedyna wiedza jaką posiadam na ten temat pochodzi z tych kilku rozmów z nim przy okazji wizyt u ciebie i z Internetu, gazet… i nie jest to zbyt wiele - Sebastian westchnął ciężko. Kiedy zdecydował się tu przyjechać nie sądził że czeka go coś takiego. - Zrozumiałem z tego tyle że gdzieś wśród tej zbitki narządów - mówiąc to ściszył głos tak by nie słyszała go Roksana a jedynie Iwan. - jest coś, czego tam być nie powinno. Musimy to usunąć.
- Czy… czy już coś wiecie? - zapytała łamiącym się głosem kobieta.
Dziecko zaczęło płakać. Musi być głodne. Ale jak je nakarmić?
- Myślę że możemy dać radę pomóc - odpowiedział Iwan nim Sebastian zdążył otworzyć usta. - Proszę nam dać jedynie trochę czasu.

Obydwaj młodzi ludzie siedzieli na werandzie, milcząc od chwili gdy opuścili dom który miał nieszczęście mieć pod swym dachem rodzinę nawiedzoną dziwną przypadłością. Milczenie przeciągało się, jednak w pewnym momencie nagłym wybuchem przerwał je Sebastian.
- Dlaczego do cholery obiecałeś że się tym zajmiemy?! Ja nie mam jeszcze nawet uprawnień do leczenia kataru a co dopiero do operacji na żywym niemowlęciu! - student powstrzymał dalszy potok słów, wściekle przeżuwając jedna ze zrobionych im przez matkę dziecka kanapek.
- A co, wolałbyś teraz odjechać? Miałbyś sumienie zostawić to dziecko w takim stanie? - zapytał Iwan.
- Oczywiście że nie! Ale to robota dla prawdziwego, wykształconego lekarza, nie studenciaka który jedyną wiedzę na ten temat ma z gazet! Matka powinna je zabrać do szpitala! - warknął Sebastian.
- Wiesz dobrze że z jakiegoś powodu tego nie zrobi. A ty nie marnuj czasu na marudzenie tylko myśl jak usuniesz to coś z dzieciaka. Ja idę się przejść. - wyrzucił jednym tchem Iwan.
- Jak będziesz wracał to przynieś moje rzeczy z samochodu. Bez nich nic nie zdziałam. - ponuro odpowiedział Sebastian.

Iwan szedł długą, brudną i zniszczoną uliczką, jeśli tak można nazwać trochę kocich łbów losowo poumieszczanych na błotnistej drodze. Dookoła niego piętrzyły się zniszczone budynki. Gdzieniegdzie w oknach paliło się światło… trudno uwierzyć że była ty elektryczność. A jeszcze trudniej że ktokolwiek tu mieszka. Straszne miejsce. Nagle zauważył siedzącego na zniszczonym, masywnym kwietniku staruszka.
- Nie ma tu ławek, więc pewnie starsi całymi dniami przesiadują na tych betonowych „ozdobach” - pomyślał, po czym zwrócił się do staruszka. - Dzień dobry.
- Dobry, a jakże - odparł ten grubym głosem wydającym się należeć do kogoś znacznie masywniejszego niż drobny człowiek którego młodzieniec miał przed sobą. - Ponoć jesteście tu by pomóc tej kobiecinie z dużego domu.
- Szybko się tu roznoszą wieści, w istocie, jesteśmy tu właśnie w tym celu - odparł nieufnie Iwan.
- Nie wiem czy szybko. A wy nie wiecie co tak naprawdę robicie. Lepiej zostawić sprawy tak jak są.
- Nie rozumiem, czy może Pan powiedzieć jaśniej? - Iwan już teraz wiedział że jego rozmówca jest znacznie lepiej poinformowany niż wygląda.
- Aaa… co tu dużo gadać. Przyjeżdżają tacy jak ona, bogaci i uważający się za pępek świata. Przyjeżdżają i budują tam, gdzie nie powinni. Na dodatek wie pan że nikt nigdy nie widział jej męża?! Pewnie nawet go nie ma. Zrobi sobie dzieciaka i potem żyją tak bez Boga. Różne rzeczy się wtedy dzieją - staruszek wydawał się być strasznie uprzedzony do Roksany. Bardzo mocno gestykulował. - Jesteś z Litwy albo Ukrainy młody człowieku?
- Z Rosji - odparł odruchowo Iwan. - Ale matkę miałem polkę.
- Kolejny przyjezdny - wymamrotał pomarszczonymi ustami dziadek, na tyle głośno by młodzieniec to usłyszał. - Róbcie co wasze i wyjedźcie stąd. I powiedzcie pani Trasce że powinna była w porę się opamiętać.
- Zaraz, o czym pan mówi? Co takiego zrobiła?
Staruszek splunął, po czym wstał i odwrócił się od Iwana. Stojąc do niego plecami rzucił krótko:
„Burzyć i budować nowe. Nic tylko burzyć i budować.”
Po czym odszedł w stronę swojego domu.

Sebastian nie usiedział długo na pustej werandzie. W głowie miał mętlik, tak naprawdę nie mógł uwierzyć w to co zobaczył… ale z drugiej strony przecież nie zwariował. Był człowiekiem silnie wierzącym, ale nie fanatykiem. Nie oczekiwał głosu z nieba który powie mu co ma zrobić, postanowił jednak że przed samą operacją pomodli się do Opatrzności. Człowiek kiedy się denerwuje to robi się głodny, toteż zjedzona przed chwilą kanapka szybko stała się wspomnieniem. Przy okazji był to dobry pretekst by porozmawiać z matką dziecka. Mozolnie podniósł się z werandy i przeszedł przez próg otwartych drzwi do wnętrza domu. Kobiety nie było w zamkniętych na klucz drzwiach do pokoju dziecka, nie zastał jej także w kuchni.
- Pani Roksano! - krzyknął (prosiła by nie mówić do niej po nazwisku). - Jest tu Pani?
Nie usłyszał odpowiedzi. Zawołał jeszcze raz, po czym znów nie słysząc odpowiedzi zdecydował wejść na wyższe piętro. Znajdowało się tu siedem pokoi, z czego trzy nie były jeszcze wykończone i nie było tam absolutnie nic, a jeden okazał się łazienką. Kolejny, otwarty na oścież był sypialnią Roksany i dziecka. Chociażby po meblach widać było że mieszka sama. W środku jednak nikogo nie było.
Sebastian jeszcze raz, tym razem cicho, zawołał kobietę. Tak jak wcześniej nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Wszedł więc do kolejnego pokoju. To co tam zastał bardzo mocno go zaskoczyło. Pomieszczenie było bardzo ciemne, ściany miały kiedyś kolor jasnego, jesiennego brązu, teraz jednak były bardzo brudne i zniszczone. Widać było że niegdyś musiał to być pokój dziecięcy, zdradzały to przede wszystkim charakterystyczne kolorowe (oczywiście teraz równie brudne i zniszczone co ściany) meble i porozrzucane rzeczy. Nie było tu okna. Nagle Sebastian usłyszał skrzypienie i drzwi zatrzasnęły się za jego plecami. Podszedł do nich zaskoczony. Były zamknięte od zewnątrz. W środku nie było nawet klamki. Nagle młodzieniec usłyszał jakiś hałas z głębi pokoju. Dobiegał z dziecięcego łóżeczka, które jak teraz zauważył, jako jedyne nie było zniszczone ani brudne. Wyglądało bardzo zwyczajnie, miało charakterystyczne do łóżeczek dla małych dzieci drewniane pręty uniemożliwiające małemu wyjście z niego, lub też chroniące przed wypadnięciem. Sebastian zbliżył się do łóżeczka, kiedy był blisko niego usłyszał dźwięk, a jasne światło zmusiło go do zamknięcia na chwilę oczu.

Iwanowi coraz mniej podobał się spacer po tej wiosce. Ludzie którzy tu mieszkali nie wyróżniali się jakoś szczególnie od mieszkańców dowolnej innej wioski, byli jednak dość skryci i nie udało mu się dowiedzieć niczego nowego. Zniechęcony i znudzony, postanowił że wyładuje energię, z której nadmiarem miał czasami problemy, biegnąc do domu Roksany na przełaj, przez zarośnięte pola. Pomysł może średnio udany, ale pozwoli uniknąć przechodzenia obok tych smutnych ruder które do tej pory go otaczały. Nawet te nieliczne odnowione domki wydawały się jakieś smutne… jakby było w nich jeszcze mniej życia. Chociaż to może tylko złudzenie. W takiej dziurze człowiekowi wszystko się może pomieszać. Nic dziwnego że ludzie nie mają ochoty gadać.
- Najdziwniejsze że Roksana wprowadziła się akurat tutaj, na dodatek z małym dzieckiem - pomyślał. - O ile mogę zrozumieć tych którzy mieszkają tu od zawsze i są związani z tym miejscem, lub też ich nie stać by wyjechać, to ta kobieta wygląda na dość bogatą. Myślę że czas zadzwonić do ojca. Może powie mi coś nowego.
Iwan natychmiast przystąpił do realizacji planu, zatrzymał się w środku pola i wyciągnął telefon. Na pasku zasięgu nie było jednak ani jednej kreski. Chłopak kilka razy podniósł telefon w górę, nic to jednak nie dało. Nagle usłyszał jakiś dźwięk kilka kroków od siebie. Natychmiast się obejrzał i zobaczył że coś porusza się w gęstej trawie. Iwan niewiele myśląc szybko zbliżył się w stronę źródła hałasu. Przez chwilę serce stanęło mu w miejscu, po czym odsłonił trawę. Źródłem dźwięku okazał się być mały, bardzo stary i zabiedzony pies.
- Hej, mały. Nic ci nie zrobię, nie bój się - zwrócił się młodzieniec do zwierzęcia. Zawsze nienawidził ludzi którzy znęcają się nad zwierzętami. Piesek był widać bardzo złakniony kontaktu z ludźmi, bowiem natychmiast podbiegł do Iwana. Chłopak zauważył że pies ma obrożę z adresem. Znajomym adresem. Adresem Roksany.

Kiedy Sebastian otworzył oczy, początkowo nie zobaczył nic. Po chwili zorientował się że to przez zaparowane okulary. Ściągnął je i rozejrzał się zaskoczony. Pokój był całkowicie pusty, zniknęły nawet największe meble… a na dodatek był bardzo jasny, miał bowiem aż dwa okna. Wyglądał jak inne niedokończone pomieszczenia które odwiedzał przed chwilą.
- Co się tu do cholery dzieje - wymamrotał przestraszony. Wtedy usłyszał kroki na schodach.
- Szukałeś mnie? - zapytała Roksana wchodząc na piętro.
- Tak… - odpowiedział niepewnie Sebastian, wciąż rozmyślając o tym co wcześniej zobaczył.
- Byłam w ogrodzie, za domem. Coś się stało?
- Nie, wszystko w porządku… co było kiedyś w tym pokoju? - spytał student wskazując ręką na pomieszczenie w którym doświadczył tajemniczego zjawiska.
- Nic tam nigdy było, wybudowaliśmy ten dom od podstaw. Czemu pytasz?
- Nie ważne, chcę tylko powiedzieć że kiedy wróci Iwan, zaczniemy operację.

Syn doktora już nie biegł przez pola. Teraz jedynie maszerował szybkim krokiem, trzymając w rękach małego psiaka. W oczach chłopaka widać było dezaprobatę. Jakoś nie mógł uwierzyć by pies sam uciekł od właścicielki. Biedne zwierzę od dawna nic nie jadło. Stworzenie tej wielkości, na dodatek od małego wychowywane w domu ma spore problemy z samodzielnym zdobywaniem pożywienia. Szczególnie jeśli jest mięsożerne. Młodzieniec nie mógł wybaczyć Roksanie tego, że tak pozbyła się zwierzaka.
Kiedy dotarł do posesji, bez jakiegokolwiek naciśnięcia dzwonka lub innego oznajmienia powrotu władował się do domu. Matka nieszczęsnego dziecka oraz przyjaciel Iwana siedzieli przy stole jedząc skromny, przygotowany naprędce obiad. Kobieta wyglądała na znacznie spokojniejszą niż rano, kiedy do niej przyjechali. Widać że ich obecność podniosła ją na duchu. Kiedy zobaczyli chłopaka z psem, lekko ich zamurowało.
- Czy może mi Pani wytłumaczyć, dlaczego potraktowała to stworzenie w ten sposób? - zapytał wściekle Iwan pokazując jej psa.
Sebastian popatrzył na przyjaciela z zażenowaniem. Był przeciwny znęcaniu się nad zwierzętami, chętnie sam by porozmawiał na ten temat z takim „właścicielem”, ale dlaczego akurat teraz?!
Inaczej wyglądała Roksana. Było widać że jest raczej zaskoczona niż zmieszana.
- Przepraszam bardzo, ale pierwszy raz widzę na oczy tego psiaka. Naprawdę nie wiem dlaczego pomyślałeś że to ja go zagłodziłam - powiedziała spokojnie.
- Ale… tu jest plakietka - powiedział lekko zbity z tropu Iwan, wskazując na obrożę psa.
Kobieta spojrzała na nią, zmarszczyła brwi, po czym jej twarz rozjaśnił delikatny uśmiech.
- Chyba już wiem o co chodzi. To musi być pies poprzednich właścicieli! Ponoć zniknął kiedy umarli - tu jej głos trochę osłabł. - To byli ponoć dziwni ludzie. Cieszę się że zdecydowałam się zburzyć ich dom i zbudować ten - tu machnęła ręką po ścianach - od nowa.
Wtedy do Iwana coś dotarło. Staruszek wspominał o „burzeniu i budowaniu nowego”. Identyczne słowa. Chłopakowi przyszło coś do głowy.
- Puśćmy psa luzem po posesji. Chcę coś sprawdzić - zaproponował tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Rób co chcesz. A po swoje rzeczy sam pójdę - rzucił Sebastian widząc że nie wygra z przyjacielem.

Iwan czuł się trochę głupio, kiedy obserwowany przez Roksanę łaził za psem po jej podwórku. Zwierzę było nad wyraz ożywione, tym bardziej że wcześniej je nakarmił. Obwąchiwało każdy fragment płotu, każdą grządkę z kwiatami. Chłopak zaczął wątpić w swój poprzedni pomysł. Chyba na oglądał się zbyt wielu filmów. Nagle pies usiadł w rogu ogrodu i zaczął głośno skomleć.

Sebastian właśnie szarpał się z wiecznie zacinającym się fotelem w samochodzie, gdy usłyszał nawoływanie Iwana. Czyżby coś znalazł? Nigdy nie potrafił zrozumieć co tak naprawdę planuje jego przyjaciel. Był dla niego absolutną zagadką, zawsze chaotyczny i wiecznie w biegu. Nie rozumiał go gdy rzucił studia, choć to raczej dotyczyło różnic w ich światopoglądzie, nie zaś nietypowych zachowań. Ale teraz to już przesadził. Na co on liczy? Że pies odkopie skarb? No nic, skoro wołają to trzeba przyjść. Ale najpierw narzędzia.

Iwana niemal nosiło. Wiedział. Rozgryzł to. Domyślił się. Pies, który nie ma ze sprawą nic wspólnego, okazał się dla niego kluczem do zagadki. Jeszcze nie wiedział co tak naprawdę jest odpowiedzią, ale wystarczyło że odgadł gdzie ów odpowiedź się znajduje. Dobre psisko odnalazło ukrytą pod cienką warstwą gruntu i roślin… klapę w ziemi? Coś na ten kształt. Właściwie to były to deski zasłaniające głęboką na jakieś trzy metry dziurę. A niżej było jakieś pomieszczenie. Tyle chwilowo wiedział.
- Jestem, co się stało? - zapytał Sebastian podbiegając do przyjaciela i Roksany. Miał przy sobie swoją torbę z „narzędziami” medycznymi.
- Tu jest coś dziwnego - powiedziała kobieta zaniepokojonym głosem. - Pies znalazł tą dziurę. Jest nawet drabina. Nie wiedziałam o tym wcześniej. Podwórko było bardzo zadbane, toteż nie przeczesywałam go dokładnie.
- Cholera… to zaczyna się robić dziwne. Naprawdę powinniśmy wezwać… - nagle przerwał rozglądając się. - Iwan, co ty wyrabiasz.
Blondyn był już od pasa w dół w dziurze i schodził coraz niżej.
- Ja cię kiedyś uduszę - zakomunikował Sebastian, po czym (oczywiście najpierw odczekując aż przyjaciel zejdzie niżej) również postawił nogi na szczeblach drabiny. - Proszę tu zostać. Na wszelki wypadek - polecił Roksanie.
Na samym dole było oczywiście ciemno. Iwan nie pomyślał by wziąć latarkę, na szczęście tuż obok miejsca w którym „wylądował” wisiało coś co wyglądało jak lampka oliwna. W rzeczywistości okazało się być zniczem na olej z dorobionym uchwytem, ale chłopak udał że tego nie zauważył i odpalił ją zapałką. Światło rozbłysło słabo, a obaj mężczyźni krzyknęli. Widok był wręcz straszny. Pomieszczenie miało jakieś dwa i pół na trzy metry, wysokie na niecałe dwa. A wszystkie ściany był pokryte zdjęciami. Zdjęciami ludzkich organów, siłą wydartych z ciał. Wszystkie zdjęcia zostały zrobione w tym „pokoju”. Na podłodze wciąż były ślady zaschniętej krwi, a w samym środku stało coś na kształt kozetki u lekarza. Całość dopełniały ustawione na podłodze znicze, każdy podpisany imieniem i nazwiskiem.
Obaj przyjaciele milczeli. Tu nie były potrzebne słowa. Sebastian zrobił coś czego potem bardzo żałował. Zajrzał do jednego ze zniczy. To co tam zastał nie było olejem. To był ludzki tłuszcz, po części już wypalony. Chłopak nie wytrzymał i zwymiotował na podłogę. Iwan chyba także się domyślił, bo wskazał na drabinę. Obaj opuścili pomieszczenie tą samą drogą którą do niego weszli.

- Nie, nie ma mowy! Zaraz wyciągam telefon i dzwonię po policję. A najlepiej i po wojsko! Jakiś cholerny psychol pozabijał tu co najmniej osiem - tyle było zniczy - osób, a ja mam operować dzieciaka?! - wykrzyczał Sebastian, kiedy zaraz po wyjściu z kryjówki usiedli by ochłonąć.
- Nie możesz mi tego zrobić! Proszę - widać było że to za wiele dla Roksany. Jej psychika niemal się rozpadła. Najpierw dziecko, teraz to. I czy te sprawy są jakoś powiązane?
- Racja, nie możesz - wtrącił się Iwan. I on nie trzymał się najlepiej, ale chciał dokończyć to co zaczęli. Obok jego nogi leżał piesek, tymczasowo nazwany Szarikiem. Mało kreatywnie.
- Co wobec tego sugerujesz? Co mam zrobić? - student był wyjątkowo rozbity.
- Spróbujmy pomóc dzieciakowi. Potem wezwiemy policję. I niech się dzieje co ma dziać.
- Właśnie - Sebastiana nagle olśniło - co z dzieckiem? Zaglądał do niego ktoś?
Roksana zalała się łzami klnąc własną bezmyślność i cała trójka pognała do pokoju jej syna. Na szczęście z dzieckiem absolutnie nic się nie zmieniło. Jedynie jego pokwękiwania były cichsze.

Iwan spojrzał na Sebastiana. Ten w odpowiedzi pokiwał głową.

Student medycyny miał w swoim posiadaniu całkiem sporą liczbę rzeczy których teoretycznie mieć nie powinien. W posiadanie całej gamy skalpeli, szczypiec i innych rzeczy których ktoś spoza branży nie potrafiłby nazwać wszedł całkowicie przypadkiem. No ale skoro już to posiadał, a poprzedni właściciel tego nie potrzebował, to Sebastian zatrzymał je dla siebie. Ot, przypadek.
Chłopak zbliżył się do dziecka. W jego oczach malowało się przerażenie przed tym, co za chwilę zrobi. Miał nadzieję że potrzebne mu będą jedynie szczypczyki, a skalpel dalej będzie bezpiecznie spoczywał na dnie torby. Tym bardziej że nie miałby jak załagodzić bólu dziecka. Przez długą chwilę zwalczał w sobie chęć ucieczki. Potem pochylił się nad niemowlęciem. Kątem oka widział jak Iwan przytrzymuje Roksanę, na wszelki wypadek. Kobieta mogła w panice zrobić coś głupiego i zaszkodzić dziecku.
Oddech, głęboki oddech i bierzemy się do roboty.
Powierzchowne oględziny nie przyniosły efektów. Widać że to „obce ciało” jest gdzieś głębiej. Sebastian nie wiedział jak daleko może się posunąć, więc bardzo delikatnie zaczął przesuwać organy dziecka, uważnie się przypatrując. Przy każdym dotknięciu niemowlę poruszało się lekko, ale widać było że nie ma już siły płakać. Musi być bardzo odwodnione. Nagle skok tętna u niedoszłego lekarza. Dostrzegł coś blisko serca. Wygląda jak kolorowe szkiełko.
Przełknięcie śliny.
Ręce drżą.
Nie drżą.
Bądź silny.
I… jest.
Sebastian delikatnie podniósł to, co przed chwilą znajdowało się w ciele dziecka. To był fragment znicza. Nic się nie wydarzyło. Roksana zaczęła szlochać.
Nagle Sebastian poczuł ukłucie w okolicy serca. Mocne. Upadł na ziemię, a upadając dostrzegł że nie jest jedynym którego to spotkało. Ciemność.

- Co pamiętasz? - zapytał Iwan.
- Rano, kiedy się ocknęliśmy, dziecko było normalne. A potem nas przesłuchiwali. Ponoć nas uśpiono jakimś gazem czy coś. Ale nie potrafiłbym wymienić żadnych szczegółów. - odpowiedział Sebastian.
Siedzieli w samochodzie zaparkowanym na pustym parkingu w połowie drogi do domu. Blondyn przeżuwał hamburgera z okolicznego McDonald'a.
- Ja podobnie. Ale dobrze że gliny się tym zajęły. Posprzątali po tym psycholu. Ciekawe kto to był, nie?
- Ważne że nie żyje. Szkoda tylko że umarł bezkarnie… i szkoda że nie chcą nam powiedzieć jak zginął - odpowiedział Sebastian.
- Nom. Ale wiesz co? Zrobiłeś kawał dobrej roboty. Uratowałeś dzieciaka.
- Tak się właśnie zastanawiam dlaczego nie wspomnieliśmy o tym policji. Może powinni wiedzieć.
- I co byś im powiedział? Że wyciągałeś fragment znicza z wnętrzności wywróconego na lewą stronę dzieciaka? - kiedy Iwan to powiedział, wzdrygnął się. Nigdy więcej tego określenia, przyrzekł sobie.
- Nie wiem. Co teraz?
- Jakie „co teraz”?
- Co teraz planujesz?
- Aleś sobie znalazł moment. Dzwoniłem do ojca. Jest pewien że jeśli teraz znaleźliśmy tą podziemną trupiarnię, to w okolicy miejsca gdzie on uratował inne dziecko też musi być podobna. Tyle że dwudziestoletnia. Chcę ją odnaleźć i ujawnić - Iwan starał się brzmieć poważnie, jednak widać było po nim podniecenie. Zawsze lubił przygody. - Ale co ciekawe sam nie zgodził się by mi pomóc. Ale rozumiem, jest już chyba na to za stary.
- Ja już sobie odpuszczę. Nie myślałeś by wrócić na studia?
- Kiedy to załatwię, być może zapiszę się na wieczorowe… nie wiem czy mi się będzie chciało - leniwie wyjaśnił.
- Ha. Jak zwykle. Zjadłeś?
- Tak.
- No… to jedźmy.

EPILOG:

Sebastian stanął przed lustrem, półnagi. Dotknął dłonią miejsca które zabolało go w momencie wyciągnięcia szkła z ciała dziecka. Co się wtedy stało? Wątpił by miał spotkać go taki los jak dzieciaka, bowiem doktor Jerkułow miał się dobrze. A więc co? Nie wiem. Nagle na lustrze pojawiło się drobne pęknięcie. A z niego zaczęła płynąć krew. Student cofnął się i zamrugał zaskoczony. Krwi nie było. Pęknięcia również.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jak nie popełniać błędów w Windowsie, Informatyka -all, INFORMATYKA-all
Na różdżkę nigdy nie jest za późno
Krew na mym mieczu nigdy już nie zaschnie
[Magdalith] Na różdżkę nigdy nie jest za późno
Na różdżkę nigdy nie jest za póżno, różne
TAKIE SYMBOLE NIGDY NIE POWINNY ZNALEŹĆ SIĘ NA SZYI CZŁOWIEKA NALEŻĄCEGO DO KOŚCIOŁA KATOLICKIEGOx
10 rad jak nie popełniać fotograficznych błędów
Nie bój się popełniać błędów
Jakich błędów nie popełniać
NIGDY NIE POZWÓL NA RYSĘ W ZBROI BOŻEJ
2 Nigdy nie mów na zawsze
Jazda na zderzaku i bezmyślne przelewanie się po pasach ruchu, czyli dlaczego nie lubię polskich aut
Rybiński Jeszcze nigdy nie było tak niebezpiecznie na rynkach finansowych
Cokolwiek czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie (1 Kor 10) – nigdy nie mówicie chwała szatanowi
Nigdy nie pracowałam, dziś nie mam nic
10 najczesciej popelnianych bledow w rozliczeniach vat
11 NIE POPEŁNIAJCIE TEJ OHYDY SPUSTOSZENIA

więcej podobnych podstron