Darth Fizyk
Mroczna ścieżka
I
Stał po kostki w lepkim, ciepłym, i do tego jaskrawoczerwonym błocie. Kolor tego błota kontrastował z kolorem jego butów. I nie tylko butów, z całym jego ubraniem, koloru mroku. Czarne odzienie tak dobrze oddawało istotę Ciemnej Strony. Uśmiechnął się do siebie. Nigdy nie lubił ukrywać tego, kim jest. Nawet wtedy, gdy był jeszcze adeptem Jasności. Nie lubił także wszelkiego rodzaju przeciwności, i pomimo tego, że pokonywał je wszystkie, wolał iść łatwiejszą drogą.
Popatrzył na obły kształt leżący przed nim. Podczas tej walki nie musiał się nawet specjalnie wysilać. Ten Bothanin, był drugim uczniem T'cloone'a, Mistrza Sith. Na twarzy trupa zastygł wyraz bezgranicznego zdumienia. Znowu uśmiechnął się na wspomnienie niedawnej walki. Nawet nie zdążył ochlapać się tym błotem.
Po krótkiej przemowie Mistrza, niemal natychmiast przeszedł do ataku a zaskoczony Bothanin ze wszystkich sił próbował się bronić przed ciosami pomarańczowego ostrza, jednakże to pomarańczowe ostrze, za każdym razem zatrzymywało się bliżej ciała bothanina. W końcu bothanin, Fey'kla, zdecydował się na jedyny sposób, aby przerwać nieustający grad ciosów przeciwnika, wyskoczył na pięć metrów w górę i wylądował za plecami człowieka, jak mu się wydawało, poza zasięgiem jego miecza. Jednakże, ów człowiek nawet się nie obrócił, skierował swoją pomarańczową klingę do tyłu, a na obudowie, zrobionej z Cortosisu, wcisnął jakiś przełącznik, pomarańczowe dotychczas ostrze, zmieniło kolor na jaskrawo fioletowy i momentalnie wydłużyło się prawie dwukrotnie. Zdumiony Fey'kla popatrzył na przeszywającą go klingę, jego własny miecz wysunął mu się z ręki, która chwilę potem opadła znad głowy, ogarnięta nagłą niemocą. Bothanin wycharczał tylko coś niezrozumiale i osunął się na ziemię.
Mistrz T'cloone podszedł do mężczyzny wyrywając go z tego zamyślenia. Co prawda wyczuł wcześniej, że Mistrz się zbliża, ale dopiero jego głos, ociekający jadem, czystym mrokiem, podziałał na niego jak zimny prysznic.
- Dobrze, mój padawanie, bardzo dobrze - Mistrz T'cloone nie ukrywał zadowolenia - Pokonałeś Fey'kla bardzo szybko, jednak, gdyby nie ta modyfikacja twojego miecza, walczyłbyś o wiele dłużej. Czy ty sam to wymyśliłeś?
- Nie, to nie był mój pomysł. Podczas nauki w Akademii Jedi na Yavinie IV widziałem zapiski Gantorisa, jednego z pierwszych uczniów Akademii Jedi, on miał właśnie taki miecz, a Luke Skywalker mówił, że Gantoris zbudował ten miecz pod kierunkiem Exara Kun'a. Byłem nim zachwycony i postanowiłem przerobić swój miecz.
- Bardzo dobrze, nigdy nie wiadomo co się może przydać.
Darth Fizyk znowu popatrzył na leżące zwłoki. Fey'kla, pomimo tego co o nim mówił T'cloone, był zbyt pewny siebie by z nim wygrał. Pewnie uważał się za lepszego, skoro dłużej uczył się pod okiem Mistrza. Weszli na pokład stojącego opodal promu. Pięć minut później prom był już tylko znikającym punkcikiem na niebie.
W pobliskich zaroślach coś zaskrzeczało obrzydliwie, a potem przeciągle zawyło. Dookoła odpowiedziały temu wyciu inne, podobne i już po chwili było słychać odgłosy ciamkania i chrupania.
II
Prom wyszedł z nadprzestrzeni niedaleko planety, która kiedyś była kryjówką rebeliantów. Po ich ucieczce nikt więcej, oprócz paru Imperialnych a później Republikańskich patroli, na Hoth nie lądował. Planeta była zbyt zimna, aby posłużyć jakiemukolwiek innemu celowi. Prom także nie kierował się ku planecie. Leciał w stronę pola asteroidów znajdującego się na obrzeżu układu.
- Mój uczniu - zaczął uroczyście - zobaczysz dziś miejsce, gdzie dokończę twojej nauki, i gdzie zostaniesz kiedyś Mistrzem - Mistrz T'cloone siedział za plecami pilotującego prom Fizyka - miejsce, gdzie ja pobierałem nauki i które było siedzibą Sithów od Wojny Sith. Jeden z Sithów, którzy wtedy ocaleli zabłądził w te strony i założył bazę w tym polu asteroid.
- To wszystko bardzo fajne Mistrzu, ale powiedz mi lepiej na której wylądować - Fizyk jakoś nie mógł ukryć znudzenia ciągłymi przemowami T'cloone'a.
- Musisz nauczyć się mnie słuchać - T'cloone bardzo nie lubił, gdy mu się przerywało - inaczej twoje szkolenie nie będzie miało sensu...
- Dobra, dobra. Będę ciebie słuchał, mistrzu, ale powiedz mi w końcu gdzie lądować - uciął krótko, wolał nie ryzykować teraz dłuższego przemówienia mistrza.
- Leć w stronę tej dużej planetoidy i wleć do tego dużego otworu - odpowiedział zniecierpliwiony Mistrz. Między palcami zaskwierczały mu błyskawice ciemnej strony, z trudem powstrzymał się by nie połaskotać nimi Fizyka. Mimo wszystko, taki uczeń był bardzo obiecujący. Ale jeśli nie nauczy się posłuszeństwa, trzeba będzie poszukać innego ucznia...
***
Droga do Hangaru wiodła przez długą i krętą jaskinię. Fizyk, siedzący cały czas za sterami wleciał w nią powoli, lecz zdecydowanie.
- Widzisz Fizyku ile tu Mynocków? Potraktujemy je jako element pierwszego ćwiczenia w bazie. Każdego Mynocka, który zbliży się do promu na odległość metra zgnieciesz na miazgę. Oczywiście uważaj żebyś nas nie rozbił.
- To będzie trudne, chociaż chyba wiem jak to zrobię - Mówiąc to Fizyk wyobraził sobie, że leci ulubionym pojazdem, a Mynocki chcą się przyssać do kadłuba. Tak, poczuł do nich nienawiść. Nienawiść tak potrzebną do bycia Sithem. Jednocześnie uświadomił sobie coś innego, Mynocki w otworach gębowych posiadały kły jadowe, więc jeśli ich nie zabije lub jakiegoś przeoczy one, po wylądowaniu, mogą zabić jego. Ogarnął go strach. Wcale nie chciał umierać tak głupio. Przyspieszył do granic możliwości promu. Jednocześnie, przepełniony nienawiścią do tych stworzeń, strachem przed nimi i gniewem za to, że musiał się ich bać, wyczuł i zgniótł jakiegoś Mynocka.
- Zatrzymaj się, Fizyk jesteśmy hangarze!!! - Krzyknął przerażony Mistrz, w tej chwili był gotów zabić ucznia i przejąć stery zanim prom roztrzaska się o ścianę, na szczęście Fizyk już wyhamowywał.
Gdy się już zatrzymali Fizyk popatrzył przez przedni iluminator na ścianę Hangaru, o którą mało się nie roztrzaskał, ale zamiast ściany zobaczył jakąś biologiczną miazgę.
- Niemożliwe, żeby jeden Mynock mógł zabrudzić całą szybę - stwierdził.
- Bo też to i nie był jeden Mynock, ale wszystkie w promieniu pięciu metrów od statku - Mistrz teraz nie mógł ukryć nutki samozadowolenia w głosie, który stał się przez to jeszcze straszniejszy.
Gdy wyszli na zewnątrz, Fizyk zobaczył, że cały pojazd jest umazany w tej obrzydliwej mazi.
- A teraz drugie ćwiczenie. - Powiedział wyraźnie zdegustowany widokiem promu T'cloone - Musisz wyczyścić cały prom z resztek Mynocków...
- To nie powinno być trudne - ucieszył się Fizyk.
- ... a kiedy już skończysz, ubierzesz skafander próżniowy i wyczyścisz wrota hangaru i tunel - dokończył T'cloone - Zaczynasz od jutra.
To już nie było takie proste. Fizyk spojrzał przez zamykające się powoli wrota w czeluść tunelu. Miał nadzieję, że mistrz pozwoli mu wziąć chociaż jakieś źródło światła.
III
Było trudno, ale w końcu udało mu się przyczepić miecz świetlny do skafandra. Dzień wcześniej, gdy zaczął czyścić tunel zza pleców wychynęły trzy szperacze. Do obrony miał tylko wiadro i szczotkę. Latarka była za mała, a odmrażarka mogła wybuchnąć. Bronił się dopóki wiadro, a potem szczotka nie poszły w kawałki, co, ze względu na ich kruchość, nie trwało zbyt długo. Potem dostał parę razy promieniem z paralizatora i stracił przytomność. Obudził się w samą porę, by zauważyć, że zapas powietrza jest na wyczerpaniu...
Odmroził kawałek mazi z Mynocków, korzystając z Mocy oderwał go od skały i za pomocą szczotki skierował go do pojemnika i tak w kółko. Co jakiś czas musiał wypróżniać pojemnik i odnawiać zapas powietrza. Był w drodze powrotnej, gdy zaatakowały go szperacze. Wkurzył się, że mistrz mu przeszkadza. Ogarnęła go taka furia, że jednego szperacza nabił na wystające skały, a inne porozcinał na równe połówki. Potem podszedł do nabitego szperacza i zgniótł go za pomocą Mocy. Pomimo tego łatwego zwycięstwa, walka w próżni nie należała do łatwych. Popatrzył na jaśniejszą plamkę na skafandrze w miejscu, gdzie przed chwilą układy uszczelniające zatkały małą dziurkę, wypaloną promieniem szperacza. Będzie musiał pomyśleć o skafandrze Cortosisu, dziura od ciosu mieczem świetlnym nie będzie się nadawała do uszczelnienia. W hangarze odwiesił skafander do szafki obok innego, który, przez jasne plamki uszczelniacza wyglądał jak sito.
***
Baza była zrobotyzowana, tak aby Mistrz i jego uczeń nie musieli zajmować się niczym innym, poza nauką, a roboty pomimo swego wieku sprawowały się całkiem dobrze. Jednakże trzeba było zdobywać zaopatrzenie: części zamienne, czasami nowe roboty, czy żywność, i wtedy Mistrz musiał polecieć, natomiast uczeń zostawał i ćwiczył. Fizyk patrzył jak jego Mistrz odlatuje jakimś starym transportowcem. Patrzył tak długo, aż ten nie wyleciał z pola asteroid. Pomimo tego całego natłoku asteroid na tak niewielkim, w skali wszechświata, obszarze, od planetoidy, na której była baza, wiódł, co prawda kręty ale bezpieczny szlak. Fizyk stał przy ekranach i obserwował, jak transportowiec Mistrza znika w nadprzestrzeni. I gdy tylko frachtowiec Mistrza znikł w nadprzestrzeni, Fizyk ruszył na "wycieczkę" po stacji. Miał zamiar pomyszkować po wszystkich zakamarkach w poszukiwaniu czegoś co by mu pomogło w szybszym i bardziej niezależnym poznaniu Ciemnej Strony. Do tej pory nie miał czasu tego zrobić, ponieważ Mistrz cały czas go obserwował, i kazał powtarzać ćwiczenia, te same w nieskończoność. W sercu Fizyka zaczęło powoli narastać uczucie gniewu, gniewu i nienawiści. I zaczął pielęgnować te uczucia...
***
Wyłączył Holocron na którym nagrany był jakiś stary Mistrz Sith. Piąty jaki udało mu się zobaczyć w ciągu dwu dni nieobecności T'cloone'a. Jednakże teraz musiał odłożyć je na miejsce, by ten nie zorientował się, że były używane. T'cloone miał wrócić za parę godzin. A trzeba jeszcze było zająć się systemami, by wymazać z nich ślady obecności Fizyka w komnatach Mistrza. Centrum sterowania systemami nie było zbyt blisko, ale też nie był aż tak znowu daleko toteż doszedł tam w miarę szybko i zasiadł za konsolą. Zabezpieczenia pokonał w kilka chwil i zajął się wymazywaniem odpowiednich zapisów i zastępowaniem ich innymi.
- A to co do cholery!? - Wyrwało się Fizykowi - no staruszku, nie mówiłeś mi, że masz tu systemy obronne i do tego droidy bojowe. No, ale czas już kończyć.
Fizyk poustawiał wszystko na miejsce i poszedł do swojego pokoju.
***
Na granicy zasięgu stacji, z nadprzestrzeni wyskoczył frachtowiec T'cloone'a. Siedzący za sterami Mistrz wprowadził kilka poleceń do komputera i chwilę później dostał odpowiedź. Fizyk już spał, więc można było bezpiecznie lądować. T'cloone zaśmiał się w duchu. Teraz znalazł w końcu odpowiedniego kandydata. Posłuszny i nie za silny. Zerknął na siedzącą z tyłu postać. Tylko problem z Fizykiem. Trzeba będzie go usunąć, ale tak, żeby się nie bronił, żeby go upokorzyć. Teraz na promie dał się już słyszeć okrutny chichot T'cloone'a, który chwilkę później przeszedł w okropny, chorobliwy śmiech. Postać siedzącą z tyłu ogarnął dreszcz przerażenia...
IV
Od czasu wycieczki T'cloone'a minął prawie miesiąc. Tej nocy nie mógł zasnąć. Długo rozmyślał nad sensem szkolenia się u Mistrza T'cloone'a. Zawsze chciał być niezależny, z Akademii na Yavinie IV odszedł, ponieważ ograniczały go reguły zakonu, to mógł robić, tamtego nie. Ale tu także nie robi tego, co by chciał, więc czy był sens siedzieć tutaj i marnować czas? Po sześciu miesiącach nauczył się już jak korzystać z Ciemnej Strony, i do dalszego szkolenia nie potrzebował już nauczyciela, i do tego nauczyciela, który go ogranicza. Już dawno domyślał się, że T'cloone chciałby, aby jego uczeń rozwinął się w pełni dopiero, gdy Mistrz Sithów będzie gotów umrzeć. Tak na pewno postępował Imperator z Vaderem, może Ojcu Luka Skywalkera to wystarczało, ale nie Fizykowi. To mogło trwać o wiele za długo, a on chciał nauczyć się wszystkiego tak szybko, jak pozwalały mu na to jego możliwości, nie chciał być ograniczany, ani przez Mistrza, ani przez żadne reguły. Znał siebie i swoje możliwości uczenia się i wiedział, że przy pomocy Holocronów zdoła opanować pełnię Ciemnej Strony szybciej niż przy pomocy jakiegokolwiek Mistrza. Tak, jutro będzie musiał wykraść parę Holocronów i uciec, ale czemu by nie zabrać wszystkich? Wiedział gdzie ich szukać, korzystał z nic za pozwoleniem Mistrza, kiedy tylko ten gdzieś wyjeżdżał, a wyjeżdżał dość często, zbyt często jak na gust Fizyka. Ciekawe, dlaczego? Zasnął w końcu, rozmyślając o tym.
***
W komnatach Mistrza T'cloone'a, była sala Tronowa. Sala ta była dwa razy wyższa od standardowych pomieszczeń na asteroidzie, ale za to, jeśli nie liczyć pochodni, była nieoświetlona. Cała była wykończona czarnym kamieniem. Naprzeciwko drzwi stał tron z czarnego kamienia, a od drzwi do tronu biegły dwa szeregi kolumn, wyrzeźbionych w budzące grozę kształty. Ale najbardziej przerażające postacie znajdowały się na końcu sali, obie zakapturzone, jedna siedziała na tronie, a druga stała obok.
- Wyczułem zmianę w Fizyku, mój uczniu - Odezwała się siedząca postać.
- Ja także, Mistrzu T'cloone, zdaje się, że chce cię opuścić - Stojący przed T'cloone'em osobnik mierzył ponad dwa metry.
- Będzie trzeba się go pozbyć, Til.
- Ale mistrzu, on na pewno nie wróci na Jasną Stronę, może powinieneś pozwolić mu odejść? Oczywiście, nie ujawniając, że masz jeszcze jednego ucznia - Tilowi nie uśmiechało się walczyć z Fizykiem. Widział nagranie walki Fizyka z Fey'klą.
- Nie martw się Til, ja go wykończę, a puścić go nie możemy, gdyż zna położenie naszej bazy. Posłuszeństwo wobec Mistrza to nie wszystko, czasami trzeba trochę samemu pomyśleć. Chodźmy już - T'cloone nie zamierzał czekać, aż Fizyk się obudzi.
Til postanowił spróbować czegoś jeszcze, aby tylko nie iść do Fizyka.
- Mistrzu, a może potraktować by go gazem?
- Nie da rady, obudziłby się i zorientował się co się dzieje, a tak w ogóle, chciałem go upokorzyć mój uczniu i przy okazji pokazać ci coś nowego. Nie ociągaj się, idziemy - Mistrz T'cloone był nieubłagany.
***
Fizyk spojrzał na datownik ścienny. Ekran był cały czerwony, a na podłogę kapało coś krwistoczerwonego. Podszedł do plamy na ziemi. Przykucnął, wsadził palec w ciepłą i lepką ciecz. "Przecież to krew jest..." - pomyślał. W tym momencie usłyszał pukanie do drzwi.
- Kto tam?
Drzwi się otworzyły.
- To ja Brodziaty. Twoja Matka powiedziała, że cię tu znajdę - Brodziaty był dziwnie dorosły, taki, jakiego zapamiętał z Akademii. Poznali się jeszcze w Liceum nr 2134 na Coruscant.
- Przyszedłem czy już coś znalazłeś w związku z tym dyskiem... , a co to jest? - Wskazał na czerwoną plamę na podłodze. Fizyk już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, gdy dobiegł ich przeraźliwy krzyk.
- ...Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaargh...
- Co to było? - Zapytali jednocześnie i rzucili się do drzwi pokoju. Na korytarzu dostrzegli dymiącą klapkę systemu bezpieczeństwa domu. W klapce był wypalony okrągły otwór ze znajomo nadtopionymi brzegami. W następnym pokoju zastali mężczyznę w czarnym płaszczu i kapturze, który zakrywał mu całą twarz. Fizyk stanął jak wryty. Spojrzał na podłogę, na której leżały ciała jego rodziny. W tym wszystkim było coś innego. Ale Fizyk nie miał czasu się zastanawiać nad tym.
- Tak, przypatrz się swojej rodzinie, spójrz na nich - usłyszał znajomy głos, głos Luke'a Skywalkera. Fizyk podniósł głowę i spojrzał na osobnika ze zdziwieniem. Mężczyzna zsunął kaptur i ukazała mu się twarz dawnego nauczyciela. Zdziwienie Fizyka przeszło w przerażenie.
- Fizyk, chcesz zdradzić Sithów, poniesiesz za to konsekwencję - To mówiąc puścił w Fizyka błyskawicę Mocy. Fizyk odepchnął błyskawicę od siebie. Przerażenie ustąpiło miejsca gniewowi... i nienawiści. Przepełniony tymi uczuciami, a także żalem do siebie, że nie pomógł rodzinie, wyciągnął przed siebie rękę i zaczął miotać Skywalkerem po pokoju...
***
Til patrzył z niepokojem na mistrza. Stali w pokoju Fizyka, przy jego łóżku. Mistrz miał mu pokazać coś nowego, i zdaje się że wniknął w umysł Fizyka. Zanim zapadł w trans powiedział Tilowi, że zrobi z Fizyka czującą roślinę, a potem wyrzuci go w przestrzeń. Tilowi spodobała się ta okrutna wizja, jednakże zamiast tego Mistrz zaczął się miotać, z brwi zaczęła mu lecieć krew. Nagle, jak za dotknięciem jakiejś różdżki krew i siniaki, które się pojawiły w ciągu ostatnich pięciu minut znikły. Popatrzył na łóżko, na którym leżał Fizyk. Z jego włosów i lewej ręki unosił się dym, jakby został porażony prądem. Z tyłu usłyszał donośny śmiech T'cloone'a.
- Myślałeś, że pozwolę ci odejść? Po tym całym lekceważeniu, jakie okazałeś mnie, swojemu Mistrzowi? Wiedz, ze nie jesteś mi potrzebny, mam nowego ucznia, a ciebie zabiję z czystej radości zabijania... - zamiast dalszego potoku słów, z gardła T'cloone'a wydobył się charkot. Til obrócił się do Mistrza w samą porę, aby popatrzeć, jak jego głowa, opada na ziemię, po niej reszta tego, co było kiedyś Mistrzem Sithów osuwa się w dół, odsłaniając wirujący bezgłośnie, zapalony miecz świetlny Fizyka. Til zastygł przerażony w bezruchu...
V
Fizyk patrzył z rozkoszą na upadające ciało swojego dawnego nauczyciela, przecięte w okolicy szyi przez wirujące pomarańczowe ostrze. "Sny bywają dziwne" pomyślał. Chciał upajać się tą chwilą, lecz przeszkodził mu syk zapalającego się miecza świetlnego, który rozległ się za plecami Fizyka.
- Jak to możliwe, nie to nie może być prawda!!
- Zgaś miecz, zabiłem już Skywalkera.
- Dlaczego? Dlaczego go zabiłeś? To był mój Mistrz - głos Brodziatego brzmiał jakoś inaczej.
- Jak to, dlaczego? - Odparł Fizyk nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi - on zabił moją rodzinę, Brodziaty, zgaś ten Miecz.
- Nie jestem Brodziaty... - Fizyk wyczuł w tym głosie rosnący strach i nienawiść. Otworzył nagle oczy i stwierdził, że stoi na łóżku, a w dłoni trzyma zapalony miecz świetlny. Spojrzał na ziemi, na to co kiedyś było T'cloone'em i od razu zrozumiał co się stało. Nie wiedział tylko kim jest osobnik stojący przed nim.
- Kim jesteś? - Zapytał ustawiając się w pozycji obronnej i zaczął powoli się zbliżać do nieznajomego.
- Til. Jestem nowym uczniem T'cloone'a - odpowiedział z rozbrajającą szczerością - a ty zapłacisz za to, co zrobiłeś mojemu Mistrzowi.
- Hej, hej. Nie rozpędzaj się. To był mój Mistrz - Fizyk nie wiedział co o tym myśleć. - A Mistrz Sith, z tego co wiem, ma tylko jednego ucznia, chyba.
- Oczywiście, mnie. A ciebie już nie potrzebuje - Til wyprowadził krótkie cięcie z góry, Fizyk odbił klingę i natychmiast ciął w brzuch Tila, ten z trudem odparował cios. Odskoczyli od siebie na chwilę.
- Ale co mu się nie podobało we mnie? - Zagadywał Tila - Dlaczego wziął sobie nowego ucznia?
- Bo widzisz. T'cloone najbardziej cenił w uczniach posłuszeństwo. A ty byłeś zbyt niepokorny i chciałeś być samodzielny.
- Tak, chyba masz racje. Od jakiegoś czasu T'cloone zachowywał się dziwnie... - Fizyk zastygł w pozycji znamionującej zamyślenie, jakby był niezdecydowany co robić.
Til natychmiast skorzystał z okazji i ciął poziomo, na wysokości szyi swoim mieczem. Fizyk tylko na to czekał. Kucnął i pchnął swoją klingą w brzuch Tila. Til widząc zbliżające się ostrze podskoczył, co przy jego wzroście i tak niewysokim pomieszczeniu, było nie lada wyczynem i przykleił się na chwilę do sufitu. Fizyk odsunął się pod ścianę naprzeciwko drzwi. Jego przeciwnik zeskoczył na ziemię, zmierzył Fizyka wzrokiem i wybiegł.
Fizyk popatrzył za Tilem zdumionym wzrokiem. Dopóki drzwi nie zasunęły się bezszelestnie za uciekającym. "Niech się ukryje, pobawimy się... " - zaśmiał się cicho, tak to będzie świetna zabawa i trening. Przymknął oczy i sięgnął zmysłami poza pokój. "A to co do cholery?" Ogarnął całą stację, ale nie wyczuł nic, najdrobniejszego drgnienia życia, ani nawet próby ukrycia się. Podszedł ostrożnie do drzwi, otworzył je i niemal natychmiast włączył miecz. Przed drzwiami padł trafiony odbitym pociskiem blastera stary robot bojowy, pamiętający pewnie jeszcze czasy sprzed inwazji Federacji Handlowej na Naboo. Spojrzał na robota, a potem w głąb korytarza. Było pusto, ruszył przed siebie, ostrożnym krokiem zbliżył się do zakrętu. Wychylił się zza rogu i niemal w ułamku sekundy musiał się cofnąć. Przez przestrzeń zajmowaną jeszcze przed chwilą przez głowę Fizyka przeleciała seria blasterowych błyskawic.
***
Dotarł w końcu do centrum sterowania. Pot ściekał mu na oczy, tak że ledwo widział, a jeszcze musiał wyłączyć te cholerne roboty jeśli nie chciał skończyć tak jak Til. I chociaż samym dotarciem do centrum udowodnił, że jest lepszy niż Til był, to porównanie jednak nie przesądzało sprawy. Po pierwsze jedyna osoba która mogła się tym zainteresować, chociaż i tak nie zmieniłaby swoich decyzji, zginęła z jego ręki. Sam ni bardzo wiedział jak to się stało, ale się stało co i tak by się stało. A po drugie musiał wyłączyć te cholerne roboty. Która to konsola? Popatrzył na cztery bliźniaczo podobne konsole sterowania. Za drzwiami usłyszał metaliczny turkot. "Jakie to szczęście, że zablokowałem drzwi. Będą musiały się przebić, a ja zyskam trochę czasu". Podszedł do pierwszej z brzegu konsoli. "Nie, to nie ta, to musi być ta błyskająca na czerwono" - pomyślał i podszedł do niej. Na drzwi zaczęły padać gęsto pociski blasterowe. Popatrzył na konsolę rozpaczliwie, jakby chciał, żeby ta sama wyłączyła roboty ze współczucia. "To nie ma sensu" - pomyślał - spróbujmy tego przycisku". Ostrożnie wcisnął najmniejszy z przycisków na konsoli. Drzwi runęły do środka i w powietrze buchnął dym nadtopionych drzwi. Fizyk błyskawicznie stanął w pozycji obronnej z mieczem nad głową i czekał na atak. Rozległo się wycie systemów wentylacyjnych i po chwili opary zaczęły się rozpływać odsłaniając nieruchome korpusy robotów. Teraz pozostało tylko zabranie Holocronów i odlot z tego miejsca. Ruszył do drzwi i nagle przystanął. Musiał jeszcze wybrać sobie odpowiedni statek.
***
Znosząc Holocrony na statek, lśniący i do tego nieużywany YT-2000, wpadł na pewien szatański pomysł. Ta stacja kryła w sobie pełno niespodzianek. Śmierć mistrza T'cloone'a uruchomiła systemy obronne do których należały nie tylko stare, ale ciągle groźne roboty, ale mnóstwo innych rzeczy, jak np. działka w ukryte w ścianach, pułapki, gaz. Poszedł do Centrum sterowania i podszedł do odpowiedniej konsoli i wpisał jakieś polecenia. Za jego plecami otworzyły się drzwiczki i wypełzł z nich robot naprawczy. Konsola cicho zaszumiała i na głównym ekranie centrum pojawił się napis: "PEŁNA AKTYWACJA SYSTEMÓW OBRONNYCH ZA 24 GODZINY". Ustawił odliczanie na swoim zegarku, podszedł do konsoli komunikacyjnej i zaczął wpisywać jakiś tekst, gdy skończył włączył syntezator mowy, by przetworzyć tekst na mowę. Dwa razy zmieniał parametry nim wreszcie zadowolony z wyników zapisał plik. Chwilę pogrzebał jeszcze przy konsoli.
Wyszedł i wrócił do załadunku statku. Musiał zapakować przeróżne rzeczy, takie jak żywność, broń itp. Gdy skończył już załadunek, spojrzał na zegarek. Zostało mu jeszcze ponad 20 godzin. Postanowił pomyszkować w komnatach T'cloone'a. Skierował się w tamtą stronę i wkrótce dotarł na miejsce. Przekroczył próg i zatrzymał się po środku pierwszej komnaty, prowadziły z niej drzwi na lewo do pokoju sypialnego T'cloone'a i na prawo do Sali Tronowej. Był tu już nie raz, kilka razy nawet sam i udało mu się co nieco przeszukać, ale miał nadzieję, że nie wszystko. Cios, który spadł na jego kark, pozbawił go przytomności tak szybko, że nie zdążył nawet pogratulować sobie domyślności.
VI
- Zejdź mi z drogi Brodziaty!!
- Nie, nie pozwolę popełnić ci takiego głupstwa! - W oczach Brodziatego było widać determinację.
- Zejdź mi z drogi, więcej tego nie powtórzę - Fizyk także był nieustępliwy - no już, idź sobie to ciebie nie dotyczy - odłożył tobołek na ziemię i przykucnął pod drzewem rosnącym tuż przy krawędzi urwiska. Zaczął rysować coś patyczkiem na piasku, okazując znużenie i zupełny brak zainteresowania stojącemu przed nim Brodziatemu. Nie chciał zabijać Brodziatego ze względu na ich dawną przyjaźń.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego co robisz!?
- Ależ oczywiście. Po pierwsze, nikt nie będzie mną dyrygował. Nikt nie będzie mnie hamował, i w końcu rozwinę swoje umiejętności. A co najważniejsze, zyskam wolność i swobodę.
- Tak jak Vader. Też tak podobno uważał, i wiesz co się z nim stało. Został pieskiem Imperatora.
- Nie znasz Mistrza T'cloone'a. Zresztą ja nie jestem Vaderem.
- Za to ty go dobrze znasz. Wybacz, ale jakoś ci nie wierzę.
- Chodź ze mną Brodziaty, poznasz Mistrza, pozbędziesz się ograniczeń nakładanych na Jedi. Poznasz potęgę Ciemnej Strony!! - Fizyk nie wiedział już jakich argumentów mógłby użyć, żeby Brodziaty sobie poszedł, lub przyłączył się do niego.
- Wybacz, znam już potęgę Jasnej Strony. Po co mi jeszcze ciemna? Tobie tez powinna wystarczyć.
- Wiesz co? Nasza dyskusja nie ma sensu. Zejdź mi z drogi , albo wyciągnij Miecz - mówiąc to sięgnął po swoją rękojeść z Cortosisu. Brodziaty także wyciągnął swój.
- A więc wybrałeś śmierć!! - Wcisnął przełącznik na obudowie swojego miecza, jednak nic się nie stało. Wcisnął go jeszcze raz i z obudowy wyskoczyła pomarańczowa klinga. Od razu wyprowadził atak, który Brodziaty sparował swym białym ostrzem. Jednakże po tym zetknięciu się ostrzy, pomarańczowa klinga zaczęła pulsować, to robiła się jaśniejsza, to ciemniejsza. Brodziaty natychmiast po udanej obronie wyprowadził swój atak, który Fizyk zablokował. W następnej chwili obaj wyprowadzili atak z góry i ich miecze zwarły się sypiąc z ostrzy snopy iskier. Siłowali się tak przez jakiś czas i gdy wydawał się, że Fizyk, zaczyna zdobywać przewagę, pomarańczowa klinga zgasła, a ostrze Brodziatego pomknęło na spotkanie z barkiem Fizyka...
***
Fizyk zerwał się gwałtownie, wrzeszcząc na całe gardło jak oparzony. Wyrżnął czołem w jakiś pręt i natychmiast ucichł. Upadł na plecy, otworzył oczy i zobaczył lufę blastera skierowaną w jego stronę. Spojrzał dalej, ponad blasterem na właściciela. Zobaczył najeżoną czujnikami twarz, metalową twarz.
- Wtargnąłeś na teren prywatny - usłyszał nieprzyjemny, metaliczny głos - podaj hasło, albo zostaniesz zlikwidowany.
Rozglądnął się dokoła i zobaczył, że leży na środku pomieszczenia
- Hasło może zaczekać - Odparł Fizyk - kim, czym jesteś?
- Hasło przyjęte - Fizykowi szczęka opadła ze zdziwienia - Jestem Robotem szturmowo-strażniczym Model SE3-J7b4.
Fizyk zagwizdał z podziwem. Słyszał o tym modelu. Był zaprojektowany i wyprodukowany tuż po Wojnie Sith, na zamówienie rady Jedi. Miały za zadanie tropić i eliminować Sithów, którzy ocaleli z zagłady. Parę jednostek znikło. Część z nich odnalazła się sama, gdy zaatakowały Jedi badających jakieś sprawy, niestety, cokolwiek zamierzały, nie udało im się tego dokonać. Znający możliwości tych robotów Jedi rozprawili się z nimi szybko i skutecznie, a Zakon stracił zaufanie do wszystkich mechanicznych stworów. -Kto jest twoim panem, do kogo należysz?
- Jestem robotem Mistrza T'cloone'a.
- Jakie jest twoje zadanie?
- Mam bronić własności Mistrza T'cloone'a.
Fizyk spojrzał na blaster, który cały czas był skierowany w jego stronę.
- Mistrz T'cloone nie żyje, a ja... - Fizyk nie bardzo wiedział co może powiedzieć, żeby robot nie uznał go za intruza - ja byłem jego uczniem.
- Sprawdzanie danych - Robotowi na piersi odskoczyła jakaś klapka i ukazał się skaner.
- Skanowanie twarzy - błyskawicznie promień lasera omiótł twarz Fizyka - Sprawdzanie DNA - z palca robota wysunęła się i schowała, ledwo dotknąwszy ramię Fizyka igła, teraz diody zaczęły mrugać w różnych kolorach, aż nagle wszystko ustało - wynik skanowania: Fizyk, uczeń T'cloone'a.
Robot błyskawicznie schował blaster do schowka na biodrze, biodrze diody na głowie poinformowały, że jest rozbrojony. Nie wiedział jakie uprawnienia w dyrygowaniu robotem dało mu hasło, ale zawsze warto spróbować.
- SE3, odlatujemy stąd. Pokaż, gdzie Mistrz trzymał pieniądze.
- Nie masz uprawnień do wydawania rozkazów.
- A kto ma!? - Fizyk popatrzył na zegarek, została godzina.
- Mistrz T'cloone - padła krótka odpowiedź.
- A w jakim przypadku dostanę te uprawnienia?
- Gdy Mistrz umiera uprawnienia przechodzą na ucznia.
- Ależ SE3, mistrz T'cloone nie żyje!
- Informacja nie przyjęta.
Ten robot pewnie musiał dostać jakiś namacalny dowód śmierci mistrza, inaczej nie uwierzy.
- Idź do pokoju ucznia i zobacz czyje ciało tam leży. Potem wróć tutaj, poczekam.
SE3 bez słowa obrócił się w miejscu i wyszedł. Fizyk popatrzył na ścianę obok drzwi wyjściowych, zobaczył tam otwór, jakby drzwi, a za nimi niewielkie pomieszczenie ze stacją diagnostyczną. Wszedł do środka ciasnego pomieszczenia. Przyjrzał się stacji, miała gniazda zasilania i przesyłu danych, ekran i programator. Wcisnął duży zielony przycisk. Włączył się ekran, na nim pojawił się napis w bardzo starej formie Basica: "STACJA DIAGNOSTYCZNO-NAPRAWCZA DLA ROBOTÓW MODEL SE3-J7b4. PODŁĄCZ ROBOTA". Podłączał stację od gniazd zasilania w ścianie i wysunął ją z wnęki. Jeszcze raz wszedł i na ścianie, w miejscu gdzie stała, zauważył dwie metalowe, ręczne szufladki. Wysunął z nadzieją pierwszą, popatrzył i zamknął. Były w niej bezpieczniki starego typu, które dawno już wyszły z użycia. Dotknął uchwyt drogiej szufladki, poczuł mrowienie w palcach. "Jest pod napięciem, a więc musi kryć coś cennego". Chwycił uchwyt mocniej i natychmiast został odrzucony pięć metrów do tyłu. Podniósł się i zaczął rozcierać zdrętwiałą dłoń. Znowu wszedł do wnęki i zaczął się zastanawiać jak pokonać zabezpieczenie, gdy usłyszał syk rozsuwających się drzwi. Wyjrzał z wnęki i zobaczył robota.
- A, to ty SE3. I jak udała ci się wycieczka? Czy już wiesz co się stało z mistrzem T'cloone'em?
***
Do włączenia systemów obronnych zostało najwyżej kilka minut. Fizyk biegł jak szalony trzymając średniej wielkości worek. Za Fizykiem podążał, ciągnąc swoją stację diagnostyczną, SE3, pchany siłą bezwładności na ściany każdego zakrętu. Fizyk popatrzył a zegarek, została jeszcze minuta. Wypadli na ostatnią prostą, gdy otworzyły się klapy działek, które nie zaczęły strzelać, tylko śledziły ich ruchy. Nagle odezwały się głośniki: "5... 4..." wpadli do hangaru. "3..." Fizyk klepnął przycisk zamykający bramę. Brama zaczęła się powoli zamykać. "2... 1..." Fizyk dobiegł do rampy YT-2000.
- Szybciej SE3, pospiesz się!!! - Zatrzymał się na chwilę przy rampie, ale zaraz ruszył dalej. Chwilę potem SE3 wszedł do statku, a głośniki obwieściły włączenie się systemów obronnych. W samym Hangarze nie pojawiło się żadne działko, ale za bramą, która była dopiero w połowie zamknięta, jedno wysunęło się z podłogi. Fizyk dopadł konsoli sterowania i włączył pole siłowe na chwilę przed dotarciem pierwszej blasterowej błyskawicy do statku. Uruchomił procedurę startu i wyjrzał przez iluminator.
- SE3, zamknij właz!! - Obserwował mknącego w kierunku bramy hangaru droida-niszczyciela - Szybko!! - Droid przetoczył się przez bramę i rozpoczął ostrzał, w końcu korytarza pojawiły się następne. Fizyk popatrzył na konsolę, która zabarwiała się powoli na zielono, silniki rozgrzane, dłuższą chwilę szukał na konsoli, ale w końcu znalazł odpowiednią kontrolkę, właz był zamknięty. Wyjrzał przez iluminator w sam raz by dostrzec jak drugi z droidów jest miażdżony zamykającą się w końcu bramą. Uniósł delikatnie statek, obrócił dziobem w stronę wylotu i ruszył. Wyleciał przez bramę i niemal natychmiast przykleił się do ściany tunelu. Na lewo od wylotu Hangaru ukazał się dalszy ciąg jaskini, którego Fizyk nigdy wcześniej nie widział, a z którego wypełzał właśnie olbrzymi kosmiczny ślimak. Fizyk przyspieszył momentalnie do maksymalnej prędkości i zaczął uciekać w stronę wylotu z tunelu. Wyleciał z prędkością dużo większą, niż pozwalają na to fabryczne elementy. Ślimak wychylił się z tunelu, i zaraz potem się schował, jakby wcale nie miał ochoty na posiłek.
VII
Brodziaty wszedł do Centrum Komunikacyjnego Akademii Jedi na Yavinie IV. Mistrz Luke już na niego tam czekał.
- Witaj, Mistrzu Luke. O co chodzi? - Brodziaty był ciekaw po co Mistrz wezwał go do Centrum.
- Ktoś wysłał do nas wiadomość. Jest na niej pełno zakłóceń i szumów, ale co nieco da się odsłuchać.
- Czy to ma coś wspólnego ze mną? - Brodziatego naszło dziwne przeczucie.
- Nadawca wymienia twoje imię. Niestety, nie udało się nam rozpoznać głosu, a obrazu holograficznego wiadomość nie zawiera - Luke podszedł do Konsolety i wcisnął przycisk. Głośniki zaczęły szumieć, buczeć i nagle się odezwały:
- "...Brodziaty.........la cieb... interesującą ....... w pasie asteroid ...aleko Hot........oat.......... Sith ......cloone........ignor.........ego i mnie........jacielem......"
- Pomyślałem, że skoro ten ktoś, zwący siebie przyjacielem, wymienia ciebie z imienia, możesz znać ten głos.
- Mistrzu, możesz mi puścić nagranie jeszcze raz?
- Oczywiście.
Brodziaty zamknął oczy i skupił się na głosie. Był głęboki, ale spokojny, nie był wcale nachalny ani przerażający, jakby puszczany w zwolnionym tempie. Czuł, że jest znajomy, że gdzieś go już słyszał i nagle przypomniał mu się Coruscant, Fizyk i to co robił z...
- Fizyk!! - na twarzy Brodziatego zagościł szeroki uśmiech.
- Co, Fizyk? To przecież nie jego głos, ale chyba ma on cos wspólnego z tym głosem, a ty chyba wiesz co.
- O, tak - Brodziaty nie mógł ukryć satysfakcji - Fizyk umiał dokonywać cudów z syntetyzatorami mowy, jeśli tylko można było zmieniać najprostsze parametry. Przypuszczam, że to on, chociaż pewności mieć nie mogę.
- W takim razie, ja mam pewność, że Fizyk ma związek z tą wiadomością - Luke wypowiedział te słowa z pewnością siebie, dzięki temu, co powiedział przed chwilą Brodziaty, ułożył ostatni kawałek układanki - pamiętasz, o kim wspomniał, gdy próbowałeś go zatrzymać?
- Wspomniał zdaje się o jakimś Mistrzu Sith - Brodziatemu zaświtało światełko w głowie - nazywał się T'cloone. A ta wiadomość mówi nam gdzie on jest. Razem z Fizykiem.
***
YT-2000, nowy statek Fizyka, znajdował się po przeciwnej stronie układu Hoth niż pole asteroid, i na tyle daleko, że nawet jeśli ktoś by wyszedł z nadprzestrzeni nawet na obrzeżach układu, nie mógłby go zauważyć. Na pokładzie Fizyk siedział nad mapą Sektora i zastanawiał się gdzie polecieć. Fizyk przełączył parę klawiszy i na mapie sektora pokazał się okrąg którego centrum stanowił punkcik obok systemu Hoth, YT Fizyka.
- No to nad czym ja się tu zastanawiam. Paliwa starczy i tak tylko na Bespin. SE3, przyczep się do czegoś. Nie chcę, żebyś zarobił parę nowych wgnieceń. I tak będzie trzeba ci głowę wyklepać, jeśli pominąć przegląd i renowacje oczywiście. A przy okazji trzeba cię będzie zmodernizować - "swoja drogą, to na przyszłość, jakiekolwiek odliczanie trzeba będzie ustawić tuż przed odlotem"
Poszedł do sterowni i ustawił koordynaty skoku na Bespin. Dotknął zapłonu, ale zrezygnował. Na skraju pola asteroid zostawił parę czujników i chciał wiedzieć, kto przyleci. Wiadomość skonstruował tak, aby Akademia przysłała Brodziatego, chociaż kto wie, kogo mogą przysłać, i czy w ogóle domyślą się o co chodzi? Ale biorąc pod uwagę odległość między Hoth i Yavinem, a także układ planet, to pierwszy statek przyleci najwcześniej za około 19 godzin. Zaczął więc zwiedzać swój nowy frachtowiec. Najpierw skierował się do maszynowni i zaczął oglądać generatory. Aż gwizdnął z zachwytu, gdy zobaczył generatory osłon. Co prawda nie znał tych modeli, ale jeśli wieżyc tabliczce informacyjnej, to ten model KDY-268/41, pomimo niewielkich wymiarów miał dużą wytrzymałość. Pojedynczy generator spokojnie chronił cały frachtowiec, a tu stały aż dwa takie same. Spojrzał jeszcze na generatory osłon jonowych, które przydają się szczególnie podczas burz jonowych i wyszedł. Uzbrojenia nie musiał sprawdzać, sprawdził je już wcześniej, dwie wyrzutnie torped protonowych, dwie standardowe wieżyczki strzelnicze, a w każdej poczwórne działko laserowe, działko laserowe pod sterówką i jedno działko jonowe, mogące strzelać zarówno do przodu, jak i do tyłu. Na pokładzie była także wyrzutnia wabików, na wypadek, gdyby ktoś próbował ostrzelać statek z torped. Z tego całego arsenału niepokoiły go komputery celownicze, których stan pozostawiał wiele do życzenia. A nawet do niczego już się nie nadawały. Ze wszystkich czterech, które znajdowały się na pokładzie, po włączeniu działał jeden, pozostałe trzy po prostu się rozpadły. Wiedząc już co ma na pokładzie, poszedł medytować do głównej kabiny. Usiadł na kanapie i popatrzył na drzwiczki. Otworzył je i na ziemię wypadły dwa szperacze.
- No pięknie, kolejna rzecz do naprawienia - Fizyk zaczął gadać sam do siebie - SE3, zobacz ile kredytów odziedziczyliśmy po T'cloone'ie i przy okazji oszacuj Klejnoty.
- Brak takiej funkcji - odezwał się Robot. Fizyk popatrzył na niego krytycznym okiem.
- Ech, trzeba będzie ciebie, przerdzewiała konserwo, poddać gruntownemu remontowi. Wymieni się też parę podzespołów.
- Muszę zwrócić uwagę, że na moich elementach nie ma nawet śladu rdzy - robot najwyraźniej nie był zbyt inteligentny.
- Masz ci los, zrobię ci za to remont generalny - Fizyk pomyślał nawet o sprzedaży SE3, ale natychmiast zrezygnował. Nigdy nie lubił pozbywać się starych rzeczy, co z reguły prowadziło do zaniku wolnego miejsca, ale czasami okazywało się przydatne. Fizyk wspomniał pewną starą datakartę, którą znaleźli z Brodziaty w jakimś szybie wentylacyjnym. Podszedł do worka i zaczął liczyć. Wyciągnął kredyty i klejnoty na stół i podzielił. Kredytów było jakieś sto tysięcy, oprócz tego mnóstwo innej waluty, ale nie znał jej przelicznika. Mogło to być równie dobrze kilka kredytów jak i kilkaset tysięcy. Spojrzał na klejnoty. Oprócz pospolitych, jak na szlachetne kamienie, diamentów, było z 20 klejnotów Corusca i mnóstwo innych, wartych łącznie z kilka milionów kredytów. Fizykowi zaświeciły się oczy z radości posiadania i zaczął szukać jakiegoś schowka.
VIII
Fizyk wyszedł gwałtownie z transu medytacyjnego, pobiegł do sterówki i zapalił silniki. Nie wiedział o co chodzi, ale podczas medytacji odkrył, że jeśli to zostanie, to będzie z nim niewesoło. Zdaje się, że Brodziaty nie leciał sam, i zamierzał wyskoczyć z dala od pola asteroid, i to w okolicy, gdzie znajdował się Fizyk. A skoro tak, to wolał nie ryzykować. Kontrolki poinformowały Fizyka, że silniki osiągnęły właśnie gotowość. Ten pchnął dzwignię hipernapędu i znikł, lecąc zgodnie z wyliczonymi wcześniej koordynatami skoku. Przestrzeń pozostała pusta, ale kilka sekund później , tuż obok miejsca, gdzie stał uprzednio Fizyk swoim YT, pojawił się prom klasy Lambda z oznaczeniami Akademii Jedi. W środku, za sterami siedział Luke Skywalker. Nieco z tyłu, w przedziale pasażerskim medytował Brodziaty. Otworzył oczy i podszedł do Luke'a.
- Mistrzu, wydaje mi się, że przed chwilą ktoś stąd odleciał - Brodziaty wyczuł nawet, ze to ktoś władający Mocą.
- Wydaje ci się? Ja jestem pewien. Wiem także, że to był Ciemny Jedi. Zaufaj swoim zmysłom, Brodziaty, zaufaj temu co ci przekazuje Moc - pouczył go Mistrz. Obaj spojrzeli na wyłaniające się z nadprzestrzeni trzy promy desantowe i skrzydło X-Wingów.
- Tak Mistrzu, te zawirowanie Mocy wydało mi się znajome, dlatego użyłem trybu przypuszczającego - usprawiedliwił się - Ale uważam mistrzu, że powinieneś ruszać dalej za Kyle'em Katarn'em, zgodnie z tymi informacjami, które pozyskałeś w Dolinie Jedi, Mistrzu.
Luke popatrzył na Brodziatego, a głowie zalęgło się podejrzenie, ale natychmiast je odrzucił. W końcu jego Jedi wiedzieli w jakie miejsce poleciał ich Mistrz, ale na pewno nie wiedzieli gdzie ono jest.
- Nie martw się, Brodziaty. Podrzucę cię tylko na miejsce i zaraz lecę dalej. Pomiędzy inne asteroidy na Cairn - wyjaśnił Luke - było mi po prostu po drodze.
- Aha...
- Dobra panowie - rzucił Luke do interkomu - zsynchronizować komputery i wykonujemy mikroskok w okolice tego pola asteroid.
Czas, który zaoszczędzono, był jednym z powodów, dla którego Luke wybrał to miejsce na spotkanie ze statkami Nowej Republiki co Fizyk. Wszystkie pojazdy w jednej chwili znikły, by w następnej pojawić się po przeciwnej stronie układu Hoth.
***
Brodziaty patrzył, jak Mistrz Luke, zmieniwszy oznaczenia na swoim promie wylatuje z hangaru, przelatuje obok szczątków mechanicznego ślimaka, i kieruje się w kosmos. Razem z mistrzem Skywalkerem odleciały wszystkie X-Wingi. Przez te szczątki, promy desantowe ledwo wleciały do Hangaru. Obrócił się by obserwować, jak żołnierze Republiki ustawiają działko jonowe na wprost bramy Hangaru, za którą, jeśli wierzyć skanerom, zgromadziło się dwadzieścia droidów-niszczycieli i z pięćdziesiąt innych. Podszedł do niego dowódca desantu.
- Mistrzu Brodziaty, możemy zaczynać.
- Przykro mi poruczniku, ale nie jestem Mistrzem. Jestem najzwyklejszym Rycerzem Jedi - Brodziaty uśmiechnął się. Nie wiedział dlaczego, ale zwykli ludzie, tudzież osobniki innych ras, nazywali każdego Jedi Mistrzem, niezależnie czy był on Mistrzem, rycerzem, czy padawanem, a Brodziaty dopiero niedawno został Rycerzem.
- Wiem, ale tak mi jest łatwiej zwracać się do pana - odparł szczerze Porucznik - poza tym, każdy Jedi jest w pewnym sensie Mistrzem dla zwykłych osobników.
- Dziękuję. Ale teraz możemy zaczynać - Brodziaty włączył miecz świetlny i zaczął wycinać dziurę w grodzi, żołnierze ustawili się za działkiem z blasterami gotowymi do strzału. Wreszcie wycięty kawałek runął do środka korytarza, a za nim posypały się pociski z działa jonowego.
- Wstrzymać ogień!! Wchodzimy, Poruczniku, proszę za mną - krzyknął Brodziaty. Żołnierze ruszyli do drzwi - Założyć maski gazowe!!
Brodziaty popatrzył na skaner, ale nie ten nie wykazywał nic w środku. Weszli do środka i z podłogi natychmiast wysunęło się działko automatyczne. Wycelowało błyskawicznie w porucznika i... nic się nie stało.
- Musiało dostać pociskiem jonowym - stwierdził porucznik.
- Tak, tylko czemu się w ogóle wysunęło. Ale musimy zmienić taktykę. Ja pójdę przodem, a wy ubezpieczajcie mnie z tyłu, ale z większej odległości.
IX
Bespin, gazowa planeta, której bogactwem jest gaz Tibanna. Normalnie taki gaz wymaga jeszcze przeróbki w rafinerii, ale nie ten z Bespin. Na Bespin Tibanna występował w postaci nadającej się od razu do użycia. A wszystko to dzięki glonom rozwijającym się w chmurach i nadającym pomarańczową barwę atmosferze. Lecącym w stronę Cloud City frachtowcem zatrzęsło, zza niego wyłonił się dwukadłubowy Chmurny Wóz.
- Ej, co wy robicie - w środku YT siedział Fizyk - nie podam wam nazwy statku, bo jej nie wymyśliłem jeszcze - Fizyk miał nadzieję, że to wystarczy - lecę dokonać drobnych napraw i być może wymyślę jakąś.
- Dobrze, leć na platformę... czekaj, zaparkuj w Hangarze numer 4 - odpowiedział mu pilot Chmurnego Wozu.
Fizyk wprowadził dane trajektorii do komputera nawigacyjnego. Teraz lepiej nie odkrywać swoich talentów. Na orbicie znajdowały się trzy krążowniki Mon Calamari MC-80, a ich ostrzału osłony długo by nie wytrzymały.
- Halo, patrolowiec 8f, co tu się u was stało? - Fizyk obserwował właśnie dziury w budynkach i osmalone ściany i okna.
- Długo by opowiadać, zapytaj się w barze portowym bo kasyna jeszcze nie działają. Niech ci na razie wystarczy, że było tu Imperium ze zgrają jakiś Ciemnych Jedi.
***
Hangar numer 4 był dość obszerny, więc Fizyk nie miał problemów z lądowaniem. Na płycie zresztą stały prawie same średnie frachtowce towarowe i promy desantowe Floty Republiki. Jednakże, pomimo takiego natłoku statków z trudem znalazł technika. Pokazał mu swój statek i robota i powiedział mu co ma zrobić. Opór technika zniknął dopiero po wręczeniu sporej zaliczki i ustaleniu należności trzykrotnie większych, niż normalnie. Już miał ruszać do jakiegoś baru, gdy zauważył statek wyraźnie wyróżniający się w tłumie innych stojących w pobliżu. Podszedł do niego i zaczął go oglądać, był to jeden z tych luksusowych jachtów, które są używane przez różnego rodzaju bogaczy, albo ludzi, którzy kiedyś byli bogaci. Wydawało mu się, że poznaje ten jacht. Ten statek, albo podobny był parę razy w Akademii, a jeśli tak to w pobliżu może być...
- Ładny statek, prawda? - Usłyszał za plecami.
Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na ciemnego mężczyznę.
- Pozwoli pan, że się przedstawię, jestem Lando Carlissian, miejscowy zarządca, a to mój prywatny jacht. Czy my się nie znamy? - Lando spojrzał krytycznie w twarz Fizyka.
- Nie sądzę, jestem tu przelotem i nigdy nie byłem w tej części galaktyki - Fizyk wiedział, że Carlissian mógłby go rozpoznać, parę razy rozmawiali na Yavinie - dopiero niedawno udało mi się zdobyć statek i wyruszyć w kosmos pozwiedzać trochę miejsc.
- A, szkoda, już miałem nadzieję na pogawędkę ze znajomym - zasmucił się Lando.
- Wszechświat jest pełen niespodzianek, zdążyłem się już o tym przekonać. A co się stało z pańskim przedsiębiorstwem? Wygląda jakby trochę inaczej niż na obrazkach.
- To długa historia, ale może opowiem ją panu... a właśnie, jak pan się nazywa?
- O przepraszam, gbur ze mnie. Zapomniałem się przedstawić - Fizyk miał nadzieje, że do tego nie dojdzie, ale już ja stracił - jestem Fizyk.
- Znałem jakiegoś Fizyka, ale nie pamiętam skąd. Nieważne, czy przyjmie pan zaproszenie na drinka w barze? Wolałbym zaprosić pana do mojego gabinetu, ale tam jest drobny bałagan spowodowany ostatnimi przejściami.
- Nie chciałbym się narzucać - Fizyk udał zakłopotanie.
- Ależ w porównaniu z tym co nas spotkało, to naprawdę żaden kłopot. Zresztą, teraz w mieście nie ma nikogo z kim można by normalnie pogadać. Bardzo nalegam, żeby pan się zgodził.
***
Bar nie był zbyt ekskluzywny i pewnie dlatego był w najlepszym stanie. Oprócz paru dziur w ścianach nie było tu żądnych innych uszkodzeń. Fizyk i Lando siedzieli przy stoliku pod ścianą i w trakcie rozmowy zdążyli już przejść na ty. Z tego co mówił Lando, Fizyk zdążył już się jako tako zorientować w tym co zaszło na Bespin. Otóż jakiś czas temu, Cloud City został zaatakowany i prawie zdobyty przez jakiś rzezimieszków. Pełno było tej hałastry, ale działali zbyt sprawnie jak na zwykłych bandytów. Lando próbował się dowiedzieć kto za tym stoi i został uwięziony, przez jednego z Mafiosów na Nar Shaddaa, Reelo Baruka. Uwolnił go Kyle Katarn.
- Kyle powiedział mi, że za tym wszystkim stoi niejaki Dessan, a raczej żaden niejaki, tylko były Jedi, który zresztą zabił jego wspólniczkę, ale po tej całej historii tu na Bespin okazuje się, że ona może żyć. Ale uprzedzam wypadki. No więc gdy przylecieliśmy z Kyle'em tu do Cloud City Dessana już to nie było tylko ci bandyci Baruka i Szturmowcy. Ale, co najdziwniejsze było tu też sporo osobników ubranych w jakieś obcisłe opończe i kolorowe kaptury... - w tym momencie Fizyk wyczuł jakieś zawirowanie Mocy, ale w tym zawirowaniu było coś dziwnego, coś... sztucznego. Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na kratę przewodu wentylacyjnego w suficie.
- Coś się stało? - Spytał zaniepokojony Lando.
- Nie, nic. To tylko taki odruch. A wiesz co to za jedni? Ci w tych opończach i kapturach? - Szybko wrócił do tematu Fizyk.
- No więc Katarn nic mi o nich nie powiedział, a przy tym co z nich zostawił znaleźliśmy miecze świetlne. Moi ludzie z ochrony, którzy widzieli ich walczących z Kyle'em, mówili, że to jacyś Ciemni Jedi, nazywali ich Rebornami. Ale najdziwniejsze jest to, że gdy sprawdziliśmy ich dane w HoloNecie, okazało się, że to porwani obywatele Republiki, w dodatku niewykazujący żadnych talentów w posługiwaniu się Mocą.
- Ale, jak widzę szybko postawisz firmę na nogi - stwierdził Fizyk.
- O tak - zgodził się z nim Lando - ale gdyby nie pomoc Republiki, to nic by z tego interesu nie wyszło.
- Myślę, że nie mieli wyjścia, bardziej im się opłaca wysłać flotę na Bespin niż kupować gaz Tibanna tylko z rafinerii - Podsumował Fizyk.
- Tak... - Zaczął Lando, ale w tej samej chwili odezwał się dzwonek komlinku Fizyka.
- Przepraszam, to pewnie technicy - Powiedział i skupił się na komlinku - Tak?... Koszty?... Ale macie te części?... Dobrze, zapłacę.... Tylko zróbcie... Aha, już zrobione, to zaraz będę. Aha i jeszcze jedno, zatankujcie do pełna... - Fizyk wyłączył komlinku - będę musiał się już pożegnać. Twoi technicy już uporali się ze zleceniem.
- Nie zostałbyś dłużej?
- Niestety nie. Widzisz, gdyby nie zmusiłby mnie do tego brak paliwa i drobne uszkodzenia, nie wylądowałbym tu. Mam coś do załatwienia.
- W takim razie może w przyszłości odwiedzisz mnie znowu? Zapraszam na obiad, a szczególnie do kasyna. A teraz pozwolisz, że cię odprowadzę do Hangaru.
***
Technika spotkali przed wejściem do Hangaru. Fizyk wysondował mu umysł i stwierdził, że przy statku wszystko zostało zrobione. Wyciągnął kredyty i zapłacił. Gdy technik się oddalił, Fizyk sięgnął jeszcze raz myślami do jego umysłu i zamazał wspomnienia i obrazy zarówno o sobie, jak i swoim statku. Fizyk odwrócił się i zauważył, że Lando gdzieś zniknął.
- Lando!! - Fizyk poczuł się nieswojo, znowu wyczuł te dziwne zawirowania Mocy - gdzie jesteś!? - Sięgnął Mocą i wyczuł go przy "Lady Luck", jachcie Carlissiana.
- Tutaj! Ktoś chyba próbował włamać się do środka - w głosie Carlissiana dało się wyczuć rozdrażnienie - Chodźmy sprawdzić twój statek. Powinieneś go jakoś nazwać. Ten model jest całkiem niezły.
Im bliżej podchodzili do YT Fizyka, tym zawirowania Mocy nasilały się. Wyminęli kolejny transportowiec i... Lando poleciał dwa metry do przodu pchnięty jakąś siłą, a przed Fizykiem wylądował na dwie nogi jakiś człowiek w niebieskim kapturze i Mieczem świetlnym o klindze koloru szkarłatu.
- Wsiadaj na statek i wywieziesz mnie stąd - warknął do Fizyka. Ręka Fizyka powędrowała na rękojeść miecza - gdzie ta ręka. Po blaster sięgasz? - Skierował ostrze w pierś Fizyka - Ręce przy sobie, masz do czynienia z Ciemnym Jedi - na ustach osobnika zagościł krzywy uśmiech.
- Nie jesteś Ciemnym Jedi - Fizyk cofnął rękę, skrywając w niej rękojeść miecza. Lando zaczął się podnosić. Popatrzył z przerażeniem na swojego nowego znajomego.
- Fizyk, nie stawiaj mu się. Jeszcze coś ci zrobi!!
- Skąd ta pewność? - Napastnik zaśmiał się szyderczo. Popatrzył na Carlissiana pogardliwie.
- W przeciwnym razie wyczułbyś to - Fizyk błyskawicznie wyciągnął miecz świetlny i podbił szkarłatne ostrze, a w następnej chwili jego właściciel poleciał na najbliższy transportowiec - jest w tobie coś sztucznego...
Fizyk wszedł pod statek lecz Reborna już tam nie było, wyszedł po drugiej stronie, obszedł dookoła z mieczem gotowym do ataku. Wrócił do miejsca pierwszego spotkania z Rebornem i stanął. Wyłączył miecz, spuścił ręce wzdłuż tułowia i skupił się.
- Zejdź na dół - Fizyk otworzył oczy i spojrzał w górę - nie chcesz? To ja wejdę do ciebie - wyskoczył pięć metrów w górę i wylądował na dachu transportowca. Reborna ruszył natychmiast na Fizyka, ten z łatwością sparował pierwszy atak i wyprowadził poziome cięcie w nogi Reborna. Ten wyskoczył w górę i przeleciał nad fizykiem z efektownym saltem. Wylądował za Fizykiem. I wtedy znowu pomarańczowe ostrze zmieniło barwę na jaskrawofioletową i zwiększyło swoją długość niemal dwukrotnie. Fizyk pchnął silnie, lecz ostrze jego miecza ześlizgnęło się po szkarłatnej klindze, mimo tego Reborn zachwiał się od siły ciosu. Fizyk skrócił swoje ostrze i runął na Reborna jak burza. Przyspieszył swoje ruchy za pomocą Mozy i Reborn ledwo nadążał z blokowaniem ciosów. W pewnym momencie Fizyk zwolnił i cofnął się, zmierzył Reborna wzrokiem i na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. Zamarkował cios z dołu, by nagle wyprowadzić cios z góry. Reborn z trudnością zablokował cios parę milimetrów od swojej głowy. Miecze złączyły się sypiąc dookoła snopy iskier, a dookoła rozszedł się swąd palonej tkaniny. Fizyk napierał dalej swoim mieczem i Reborn poczuł jak jego klinga dotyka skóry jego głowy. Fizyk gwałtownie cofnął swój miecz, na skutek czego Reborn stracił równowagę i gdy rozpaczliwie próbował ją odzyskać przestał koncentrować się na pojedynku. Fizyk natychmiast to wykorzystał, wyrwał za pomocą Mocy miecz z jego dłoni i ciął dwukrotnie z obrotem. Ciało Reborna opadło w trzech kawałkach na podłogę Hangaru.
- Jesteś Jedi? Ale Jedi nie zabiłby tak nikogo, nawet jeśli ten ktoś chciałby go zabić wcześniej.
- Ech, Lando. Nie jestem Jedi, chociaż kiedyś miałem nim być. Nie spodobało mi się to życie według reguł - odparł Fizyk - ale co do jednego masz rację, widzieliśmy się parę razy w Akademii -wyciągnął rękę i w dłoni wylądował mu miecz Reborna.
- Na Moc, już pamiętam. To ty odszedłeś z Akademii w jakiś miesiąc po Dessanie. Kolejny Ciemny Jedi.
- Tak szczerze mówiąc to jeszcze się nie zdecydowałem, a najlepszym tego dowodem jest to, że żyjesz. Możesz nazywać mnie Darth Fizyk. Całe szczęście już nie muszę udawać kogoś innego przed tobą - Fizyk podszedł do rampy - Aha, i chyba wymyśliłem nazwę dla swojego statku. Darksider, podoba ci się? - I nie czekając na odpowiedź wszedł na statek i zamknął rampę.
Lando nie odpowiedział nic, patrzył tylko wybałuszonymi oczami jak Fizyk znika w głębi swojego statku. Po chwili otrząsnął się ze zdziwienia na tyle, żeby odsunąć się od statku, gdy ten startował, i patrzył jak startuje. Dopiero po pięciu minutach otrząsnął się całkowicie z wrażenia, jakie zrobił na nim Fizyk. Wezwał ochronę, ktoś w końcu musiał tu posprzątać.
X
Brodziaty stał przy drzwiach w centrum sterowania i spoglądał dyskretnie w korytarz. Strzał trafił tuż obok drzwi, wypalając małą dziurkę w ścianie. Brodziaty cofnął gwałtownie głowę.
- Jak tam postępy? Włamałeś się już? - Rzucił do technika siedzącego przy konsoli sterowania obroną. Wylądowali na tej stacji jakieś trzydzieści godzin wcześniej. I po początkowych sukcesach zaczęły się schody. Na początku, po otwarciu grodzi, zniszczyli droidy czekające na nich w korytarzu za nimi i doszli tutaj. Później doszli aż do pomieszczenia z trupem. Nie pachniał zbyt ładnie, ale był to T'cloone. Wcześniej zastali zmasakrowane zwłoki jego ucznia. Początkowo Brodziaty myślał, że to Fizyk, padł ofiarą systemów obronnych, ale po dokładniejszych oględzinach okazało się, że to nie on. Ale gdy tylko obejrzeli i zbadali oba trupy, zaatakowały ich nowe roboty. Pojawiały się jakby znikąd. Brodziaty i żołnierze musieli walczyć nie tylko z nimi, ale także z działkami, które wysuwały się nagle ze ścian lub podłóg. Tutaj było względnie bezpiecznie, jeśli nie licząc podchodzących i atakujących co jakiś czas droidów bojowych, ale działek już tutaj nie było. Zanim zaczęły się kłopoty, grupka żołnierzy, która tu została, zdążyła je zneutralizować. Brodziaty włączył swój biały miecz, wystawił rękę za drzwi i machnął nim kilka razy. Dał się słyszeć huk upadającego żelastwa.
- Panie poruczniku, udało nam się!! - Młody żołnierz, siedzący przy konsolecie nie ukrywał ulgi wypowiadając te słowa - działka wyłączone. Roboty też.
Porucznik podniósł komlink do ust i przekazał nowinę ludziom przy promach.
***
W hangarze trwała ewakuacja rannych. Było ich dziewiętnastu, a oprócz tego trzech zabitych. Ze stu ludzi, którzy tu przylecieli, po odlocie tego promu zostanie dwie trzecie. Brodziaty z Porucznikiem i dziesięcioma innymi żołnierzami ruszyli zbadać dalej stację. Sprawdzali każde pomieszczenie, i zaznaczali sprayem działka, które udało im się wykryć. Za nimi szła grupka techników i sukcesywnie rozmontowywała je.
- Mistrzu Brodziaty, proszę na to spojrzeć - jeden z żołnierzy wskazał na masywne drzwi. Brodziaty spojrzał na nie i podniósł miecz świetlny. Wbił go w powierzchnię drzwi i bardzo powoli zatoczył koło. Wszystko to trwało jakąś minutę, nim wreszcie drzwi ustąpiły padając do środka.
- Poczekajmy chwilę, niech ostygną - powiedział - na wszelki wypadek ruszę przodem, wy tu poczekajcie. Bądźcie gotowi na wszystko.
Brodziaty odczekał, aż resztki drzwi ostygną i wszedł do środka. Obszedł całe pomieszczenie uważnie badając każdy kąt, każdy zakamarek. Nie znalazł tu nic, oprócz pustej szafy. Wszedł w lewe drzwi i stanął jak wryty. Znalazł się w wejściu do ogromnej sali wyłożonej jakimś czarnym, pochłaniającym światło kamieniem. Włączył miecz świetlny, a jego białe światło rozjaśniło nieco panujące ciemności. Sięgnął w fałdy swojego płaszcza Jedi i wyciągnął Holokamerę. Wcisnął parę przycisków i urządzenie odleciało z jego ręki. Brodziaty ruszył naprzód. Po drodze mijał kunsztownie rzeźbione filary z owego czarnego kamienia. Doszedł do podwyższenia i prostego czarnego tronu, także wykonanego z kamienia. Wyczuł emanującą z niego, co prawda słabo, ale jednak silniej niż na całej stacji, energię Ciemnej Strony. Na poręczy zauważył parę przycisków. Już chciał wcisnąć któryś, gdy nadleciała Holokamera. Wyciągnął rękę, i gdy tylko wylądowała, wyłączył ją i schował w fałdach płaszcza. Teraz już zdecydowanym ruchem wcisnął jeden z przycisków i na filarach zapaliły się pochodnie. Wcisnął inny i jakiś głos oznajmił włączenie systemów obronnych, więc szybko wcisnął go jeszcze raz, na szczęście usłyszał ten sam, okropny głos, który poinformował, że systemy zostały wyłączone. Brodziaty odetchnął z ulgą i nacisnął trzeci guzik. Na środku sali coś zajaśniało. Podszedł bliżej "holoprojektor" - pomyślał, pojawił się rozmazany obraz, przedstawiający jakąś postać - "I do tego rozregulowany". Wszedł w podświetlony okręg, który zapalił się jakiś metr od obrazu. Gdy tylko znieruchomiał w środku obraz się wyostrzył i Brodziaty rozpoznał Fizyka. Był ubrany w czarny płaszcz, którego kaptur opadał na plecy, zamiast, jak to było w zwyczaju Sithów, zasłaniać twarz.
- Witaj Brodziaty - odezwał się hologram - miałem nadzieję, że się zjawisz. Jak pewnie już się zorientowałeś, na tej stacji nie ma już nic ciekawego, oprócz ciała Mistrza T'cloone'a, oczywiście. Żebyś nie był stratny, przybywając tutaj na próżno, opowiem ci co się tu stało. Otóż T'cloone nie był zadowolony ze mnie, jak się dowiedziałem, od Tila, którego ciało powinno leżeć na korytarzu, jakieś dwadzieścia metrów od mojego pokoju, T'cloone chciał mieć posłusznego ucznia, a wiesz jak nie lubię ograniczeń. Wieczorem poprzedniego dnia postanowiłem uciec z samego rana, chociaż nie wiedziałem jak. Na szczęście T'cloone mnie wyręczył i postanowił mnie wykończyć, co się dla niego skończyło utratą głowy. Til próbował pomścić naszego Mistrza, ale w końcu uciekł i wbiegł prosto na blastery droidów bojowych. Aha, jakby coś było niejasne, to Til miał mnie zastąpić u boku T'cloone'a. - Hologram zamilkł i zaczął wpatrywać się w Brodziatego, jakby chciał przewiercić go wzrokiem na wylot. Brodziaty zaczął się kręcić niespokojnie i rozglądać po pomieszczeniu, które, dzięki światłu, jakie dawał Hologram, było lepiej widoczne niż przedtem zresztą, co ja będę się nad tym rozwodzić - Brodziaty skierował wzrok na Hologram - Aha, byłbym zapomniał, jak tylko zejdziesz z tego koła, włączy się mechanizm autodestrukcji stacji, będziesz miał dwadzieścia minut na opuszczenie jej - Twarz Fizyka na Hologramie rozciągnęła się w ogromnym uśmiechu - Życzę ci powodzenia - z głośnika rozległ się śmiech i obraz znikł.
W sali znowu zrobiło się ciemno. Brodziaty stał chwilę nieruchomo, i gdy oczy przyzwyczaiły mu się do półmroku rozświetlanego pochodniami, sięgnął po komlink.
***
Porucznik i jego ludzie, zaczęli się już denerwować. Brodziaty wszedł do pomieszczenia za tymi drzwiami grubo ponad godzinę temu. Jego ludzie zdążyli się już mocno zniecierpliwić, a on miał zastanawiał się, czy wejść do środka, zobaczyć co się dzieje. Już miał zamiar wydać polecenie dwóm ludziom, by poszli z nim, gdy rozległ się trzask komlinka.
Panie poruczniku, proszę natychmiast wycofać się na promy - Rozległ się głos Brodziatego - i niech jeden z nich natychmiast po załadunku wystartuje.
- Ale co się stało? - Porucznik, nie mógł zrozumieć tej decyzji.
- Po pierwsze, na tej stacji nic już nie ma, a po drugie, jakby to powiedzieć, stoję na minie. Jeśli się ruszę, to włączę mechanizm autodestrukcji. Będzie odliczanie i inne bajery.
Porucznik zaczął wydawać rozkazy i ruszyli biegiem w kierunku promów.
- Aha, byłbym zapomniał - rozległ się głos Brodziatego z komlinku - jak już będziecie gotowi to dajcie mi znać.
- Rozkaz.
***
Brodziaty przykucnął i zaczął oglądać brzegi koła w którym się znajdował i zauważył rozmieszczone czujniki nacisku. Pomyślał, że mógłby je zniszczyć, ale przypomniał sobie, że komputer, który odczytywał te dane mógłby uznać, ze ciężar znikł z okręgu i włączyć odliczanie. Ale wpadł na inny pomysł, który pozwoliłby mu zyskać nieco czasu. Gdy zejdzie, mógłby wywrzeć nacisk Mocą na czujniki i w ten sposób nie włączy odliczania.
- Mistrzu Brodziaty - odezwał się głośnik komlinku - jesteśmy gotowi, prom 324b już odlatuje, czekamy na Pana.
- Dzięki chłopaki, grzejcie silniki, zaraz tam będę - odparł Brodziaty i wprowadził zamiary w życie. Zszedł z okręgu i natychmiast skupił moc na tym okręgu, nic się nie stało. Ruszył w stronę drzwi. Wszedł do przedsionka, gdy z przeciwnych drzwi poszybowały w jego stronę świetlne smugi. Brodziaty zapalił białą klingę swego miecza i odbił je w stronę strzelającego droida. Niestety, przy okazji się zdekoncentrował i zwolnił nacisk Mocy na okręg. Próbował naprawić swój błąd, lecz było już za późno.
- Brodziaty - odezwały się głośniki stacji - masz trzy minuty.
Brodziaty wyskoczył przez dziurę w drzwiach, którą sam niedawno wypalił i zaczął gnać jak szalony do hangaru. Na dziurawe drzwi do komnat T'cloone'a nasunęły się grube grodzie. Brodziaty dopadł promu po około dwóch minutach.
- Zamykać włazy, startować, szybko!! - Krzyknął, gdy wpadł na pokład. Pobiegł do kabiny Pilotów. Prom wystartował, lecz hangar zaczął się zamykać. Brodziaty zepchnął pilota z fotela, chwycił za stery i pchnął dzwignię przyspieszenia do granic możliwości. Silniki zaczęły wyć protestująco, ale nic nie wybuchło. Prom zaczął przyspieszać i w momencie, gdy wylatywał z Hangaru lekko nim zatrzęsło. Brodziaty spojrzał na kontrolki.
- Straciliśmy lewy silnik, zostały jeszcze trzy - oddał stery pilotowi - co prawda lekko nadwerężone, ale przynajmniej nie zostaliśmy w środku. Pilot sterował uważnie, żeby nie wpaść na ścianę tunelu.
- Mistrzu, proszę spojrzeć na te ekrany - zawołał nawigator z przerażeniem w głosie, wskazując monitor pokazujący sytuację za rufą. Zbliżała się do nich ściana ognia. Brodziaty nic nie odpowiedział, tylko spoglądał to w przedni iluminator, to w monitor. Przelecieli kolejny zakręt, i ujrzeli wylot z tunelu. Ściana ognia otoczyła ich i zaczęła wyprzedzać. Brodziaty spojrzał na opadające wskaźniki osłon i zaczął się bać.
XI
Wydarzenia rozegrały się bardzo szybko. Zaraz za "Darksiderem" z nadprzestrzeni wyszedł ogromny okręt imperium, a zaraz za nim eskadra X-wingów i Y-wingów i natychmiast zaatakowały ten okręt. Od tego okrętu zaczęły odrywać się jakieś cylindry, a Fizyk był tak zajęty manewrowaniem pod turbolaserowym ostrzałem, że nie zauważył jednego z nich. Cylinder uderzył go w rufę i statek Fizyka został brutalnie zepchnięty z dotychczasowego kursu. "Darksider" spadał teraz bezwładnie na powierzchnię Yavina IV. Fizyk siłował się ze sterami i przełączał rożne wajchy, rozpaczliwie próbując odzyskać sterowność. Gdyby statek tylko spadał udałoby mu się to w mgnieniu oka, ale ten jeszcze się obracał. Lecz pomimo jego wysiłków wskaźnik wysokości nieubłaganie podawał kolejne, malejące wartości i do tego w rosnącym tempie. Fizyk, trzymając jedną rękę na sterach, wcisnął parę przycisków i przesłał całą energię z tylnych i bocznych deflektorów do przednich. Wcisnął kolejne i powyłączał systemy podtrzymywania życia, uzbrojenia, filtry. Teraz przesunął jedną z dźwigni i każdy wolny erg przesłał do repulsorów. Zmniejszył ciąg głównych silników i skierował wolną moc do silników korekcyjnych. Spojrzał na wskaźniki i w iluminator. Co prawda horyzont wirował coraz wolniej, a i prędkość opadania przestała rosnąć, ale ciągle była zbyt duża. Zaczął delikatnie kontrować ruch wirowy sterami i horyzont uspokoił się, a komputery wyłączyły silniki korekcyjne. Spojrzał na kontrolki i zorientował się, że już nie zapobiegnie upadkowi. Wyłączył wszystkie silniki i część energii skierował do przedniej i dolnej osłony, pozostałą do repulsorów. Wskaźniki tych urządzeń zawyły protestująco, jednak Fizyk nie zwracał na to uwagi. Pędzący statek połamał pierwsze drzewo na swojej drodze, Fizyk odruchowo zamknął oczy. Statkiem targnął pierwszy wstrząs, jednak nie był tak silny jak się spodziewał. Z pulpitu posypały się iskry, znowu usłyszał trzask łamanych gałęzi i dał się odczuć kolejny wstrząs, jeszcze słabszy niż poprzedni.. Wszystko się zatrzymało i uspokoiło. Fizyk otworzył oczy i "Darksider" opadł z trzech metrów na ziemię. Zawyły syreny alarmowe, a kontrolki zasygnalizowały dym w maszynowni. Fizyk rzucił się do przycisku automatycznych systemów gaśniczych i wcisnął go, lecz nic się nie stało. Wcisnął jeszcze raz i znowu nic.
- O rzesz, przecież wyłączyłem zasilanie - Fizyk rzucił się do włączników i wcisnął po kolei wszystkie. Włączył przycisk systemów pożarowych po raz trzeci i tym razem kontrolki się zaświeciły.
- Do trzech razy sztuka - stwierdził Fizyk i otarł spływający mu na oczy pot z czoła.
***
- Wyłącz wszystko i przekaż energię do silników! - Krzyknął do Pilota.
Pilot wykonał polecenie, prom przyspieszył i wystrzelił z tunelu... prosto na spotkanie z nadlatującą z naprzeciwka asteroidą.
Asteroida za ich plecami zabłysła jasnym światłem, ale Brodziaty patrzył z przerażeniem na tę zbliżającą się do nich.
- Skręć w lewo, skręć w lewo! - krzyknął. Pilot posłusznie wykonał polecenie i rozpoczął manewr. Wydawało się, że prom szczęśliwie wyminie skałę, gdy wysiadł drugi, nadwerężony w tunelu, silnik.
- O cholera - zaklął pilot - przygotujcie się, jeśli nic nie wysiądzie, to tylko nas muśnie - W tym momencie wysiadł drugi silnik - masz ci los, wykrakałem.
Statek zaczął dryfować na spotkanie kamienia. Brodziaty nie odezwał się słowem, tylko patrzył w iluminator, jak znika z niego ostatni skrawek czerni. I w tym momencie statkiem szarpnęło, a asteroida zaczęła uciekać w bok iluminatora.
- Tu prom 324b - zaskrzeczały głośniki - mamy was na promieniu ściągającym.
- Dzięki chłopaki - odparł do mikrofonu porucznik - ale mamy tylko jeden silnik, wiec będziecie musieli nas podholować dalej - rzucił okiem na konsolę - i hipernapędu mamy uszkodzony. Podciągnijcie nas do Hoth.
- Będziemy musieli wezwać kogoś by nas stąd zabrał - odezwał się Brodziaty - a antenę dalekiego zasięgu też straciliśmy, czy moglibyście zawiadomić najbliższy okręt republiki?
- Dobra, coś jeszcze? - Zaskrzeczał głośnik.
- Powiedz, żeby się pospieszyli, siadają nam systemy podtrzymywania życia.
***
Fizyk obszedł "Darksidera" dookoła i stwierdził, że statek nie wygląda najlepiej. Podczas lądowania uszkodził repulsory i spalił jeden z generatorów, dodatkowo podwozie było wygięte, a kadłub stracił szczelność. SE3 oczywiście mógłby naprawić to wszystko, ale po pierwsze nie miał odpowiedniego oprogramowania, a po drugie roztrzaskał się w drobny mak podczas spadania. Fizyk zrezygnowany stwierdził, że będzie musiał albo poradzić sobie z naprawami sam, albo zwinąć jakiś statek z akademii, o ile jeszcze będzie stała. Fizyk wrócił na pokład i zabrał stojący przy wejściu plecak. Sprawdził, czy miecz ma przypięty do pasa i ruszył wzdłuż przecinki w lesie, którą sam wyorał spadając.
Wiedział, gdzie i po co iść. Co prawda wylądował parę kilometrów od miejsca, gdzie chciał wylądować, ale to nie stanowiło problemu. Spacer nikomu jeszcze nie zaszkodził. Fizyk dodarł do ostatniego powalonego drzewa i skręcił w prawo. Miedzy drzewami zauważył jeden z tych cylindrów, które odczepiły się od statku. Fizyk zaczął się skradać. Cylinder stał na środku polany, i nie było w nim nic szczególnego. Już miał zamiar obejść polanę, gdy z trzech stron cylindra otworzyły się klapy i z wnętrza wyszły trzy AT-ST i drużyna szturmowców. Fizyk zrozumiał swoją pomyłkę, z początku myślał, że to są jakieś bomby, czy pociski, ale teraz już wiedział co to jest, lądownik inwazyjny.
- Kurwa mać, przez tego debila w tym rozlatującym się YT, wylądowaliśmy nie tam gdzie trzeba - pieklił się ten z oznaczeniami dowódcy.
- Sir. Spokojnie. Nic nam się nie stało. Wystarczy pójść parę kilometrów w tym kierunku i wszystko będzie ok. - szturmowiec wskazał ręką. To nie spodobało się Fizykowi, miał zamiar udać się w tym samym kierunku.
- Czekaj, co mówisz? - dowódca ściszył głośnik. Machnął na szturmowców i ci znikli w krzakach po przeciwnej stronie. W tym momencie za plecami usłyszał syk zapalającego się miecza świetlnego. Obrócił się i zobaczył jakąś postać z czerwonym mieczem i od stóp po głowę okrytą jakąś zbroją. Na piersiach jaśniał zielonym światłem jakiś klejnot, który wywoływał wibracje Mocy. Fizyk wyciągnął swój miecz i w tym momencie postać w zbroi runęła na niego. Sparował cięcie czerwonej klingi i skupił się na Mocy. Wyczuł przeciwnika, zawirowania jakie tworzył, były jeszcze dziwniejsze niż te co tworzył Reborn z Bespin. Z jedną różnicą, były bardziej sztuczne. Blok, wypad parada i ani się Fizyk obejrzał, a już był z Rebornem na polanie pomiędzy trzema AT-ST, a lądownikiem inwazyjnym. Fizyk zrobił wypad, podbił czerwoną klingę, i pchnął wprost w pierś przeciwnika. Jednak jego ostrze, ledwo dotknąwszy pancerza, zgasło. Fizyk stanął nie bardzo wiedząc co się dzieje, popatrzył na swój miecz, na jego obudowę z... Cortosisu. Nagle go olśniło, przecież sam używał tego metalu do wzmocnienia rękojeści. Uskoczył przed ciosem Reborna i rzucił w niego rękojeścią jednocześnie sięgając po blaster, który miał w kaburze na biodrze. Reborn próbował odbić lecącą rękojeść myśląc, że to jakaś broń. Fizyk wystrzelił do niego z blastera w momencie, gdy ten dotknął ostrzem lecącej rękojeści rzucając się równocześnie na nogi stojącego najbliżej AT-ST. Czerwone ostrze nagle zgasło i Reborn padł martwy na ziemię z wypaloną dziurą w pancerzu. Fizyk wyciągnął rękę i wylądował w niej jego miecz. Załoga wszystkich dwóch AT-ST widząc co się dzieje zaczęła reagować, jednak zbyt wolno, żeby zaskoczyć Fizyka. Fizyk ciął mieczem w nogi AT-ST, przy którym stał. Ten runął powalając drugiego. Trzeci zdążył wystrzelić rakietę. Fizyk za pomocą Mocy skierował ją w stojącego opodal dowódcę szturmowców, po którym zostały tylko buty. Teraz Fizyk wskoczył na ostatniego robota, otworzył właz, wsadził do środka rękę z blasterem i dwukrotnie strzelił. Wszedł do środka i wyrzucił trupy imperialnych żołnierzy.
***
Fizyk siedział za sterami AT-ST i kierował się w stronę sieci wąwozów. Zatrzymał się u wylotu. Jeszcze tylko kilkaset metrów i dotrze do celu wędrówki. Ruszył naprzód. Uważnie rozglądając się za sobie tylko wiadomymi drogowskazami. Zbliżył się do rozgałęzienia wąwozu. Wcisnął parę przycisków, przesunął wajchę i robot stanął w miejscu. Spojrzał holograficzną projekcję otoczenia, później przełączył widok na zwykłą mapę. Zawsze bardziej wolał staroświeckie mapy, niż holograficzne projekcje terenu. Od razu przypomniał sobie w którą stronę powinien iść. Skręcił w lewo i... rozdeptał czekających tuż za zakrętem szturmowców. Ci którzy stali dalej zaczęli strzelać do niego z blasterów. W odpowiedzi zaczął do nich strzelać z działek automatycznych. Wśród szturmowców wybuchła panika, każdy zaczął szukać schronienia. Z przodu wyłonił się AT-ST, ale jego załoga, chyba nie bardzo wiedziała co się dzieje i kto kogo zdradził, więc Fizyk nie namyślając się za bardzo posłał im trzy rakietki. I tu popełnił błąd. Jeden ze szturmowców załadował w końcu wyrzutnię rakiet, wychylił się zza skały i wystrzelił w kierunku AT-ST Fizyka. Fizyk zauważywszy lecącą w jego kierunku rakietę rzucił się do włazu. Otworzył go i wyszedł na wierzch. I w tym momencie maszyna wybuchła.
XII
Fizyk szedł mroczną ścieżką przez ogromną równinę. Była równa, ale przez brak światła potykał się co krok. Fizyk potknął się i upadł. Podniósł głowę i spojrzał naprzód. Zauważył jasną łunę na horyzoncie. Podniósł się i ruszył naprzód, jednak wokoło zrobiło się jeszcze ciemniej. Było tak ciemno, że nie było widać nic prócz ścieżki. Zrobił kolejny krok i znowu upadł. Namacał ręką wystający kamień. Spojrzał na ścieżkę z poziomu gruntu i teraz już nie wydała mu się tak równa i gładka jak za pierwszym razem, gdy spojrzał na nią. Pełno było na niej wybrzuszeń, wystających korzeni. Wstał i znowu się rozejrzał. Wzdłuż ścieżki pojawiły się cierniste krzaki, których nigdy nie zauważył. Teraz widział, że tu nie znajdzie takiej niezależności jakiej szukał, gdy na nią wstępował. Miał nadzieję na łatwo zdobytą niezależność, a ścieżka ta prowadziła tylko do zniewolenia. Ruszył znowu przed siebie. Zaczął podnosić nogi wysoko i stawiać ostrożnie stopy, przez co zwolnił kroku. Ale światło przybliżało się szybciej. Krzaki zaczęły zarastać drogę i szarpały jego ubranie. Jednak Fizyk parł uparcie naprzód. W końcu, zakrwawiony i z ubraniem w strzępach, dotarł do rozdroża. Wyglądało tak jak to pierwsze. Nie było drogowskazu, tylko dwie ścieżki. Prawa ścieżka była wygodna, gładka, lecz ciemna. Ta która prowadziła w lewo nie była równa, ale była oświetlona i biło od niej ciepło słonecznego dnia. Fizyk usiadł po środku nie wiedząc, którą wybrać. Spojrzał za siebie i nagle go olśniło. Obie ścieżki były w takim samym stanie, a ta mroczna, wydawała się równa, ale potykał się z braku światła. Z tego samego powodu nie było widać nierówności. Za to na jasnej ścieżce było widać wszystkie nierówności, czego przestraszył się uprzednio, ale dzięki światłu widać je i dzięki temu uniknie potknięć. Fizyk, uradowany swoim odkryciem, zarzucił tobołek na plecy i ruszył w lewo, ku światłu. Nagle stanął i spojrzał na trawę rosnącą między ścieżkami, podszedł i dotknął jej, była miękka i gładka, a do tego soczyście zielona. Postawił jedną nogę na trawie, a zaraz potem drugą i ruszył przed siebie.
***
- Jesteś pewien, mistrzu, że to Fizyk?
- Absolutnie. Pamiętam jak wygląda, chociaż dla pewności, wysondowałem jego umysł - Luke Skywalker był pewny swego.
- Mówił coś?- Brodziaty nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel wraca do Akademii. Co prawda to były przypuszczenia, ale nigdy nic nie wiadomo - przez niego o mało co nie zginąłem.
- Jeszcze nie odzyskał przytomności. Brał kąpiel w zbiorniku bacta. Uczniowie myśleli początkowo, że to jeden z nich, był bardzo zakrwawiony i miał połamaną szczękę
- A gdzie go w ogóle znaleźliście? - Brodziaty nie mógł ukryć ciekawości.
- Jakieś dwa kilometry od świątyni. W tych wąwozach, gdzie szturmowcy wdarli się do świątyni. Leżał między skałami opodal rozbitego AT-ST. Zdaje się, że próbował zatrzymać Siły Imperium. Miał połamane ręce i nogę. W ogóle strasznie wyglądał.
- Ile dni leży nieprzytomny? - Zapytał Brodziaty. Skręcili w stronę pomieszczeń medycznych.
- Będzie już z pięć dni - odparł Luke - z czego dwa przesiedział w zbiorniku bacta. Jednakże jego stan nie jest wywołany poniesionymi urazami. Gdyby tak było dawno by się obudził. Myślę, że narasta w nim konflikt wyboru. - Skywalker stanął przed drzwiami pokoju numer 4, te odsunęły się bezszelestnie ukazując puste łóżko - A to co znowu?
- Uciekł - stwierdził krótko Brodziaty. Weszli do środka.
- Zabrał swoje rzeczy i odszedł - stwierdził Luke - położyliśmy na stoliku jego rzeczy, łącznie z mieczem świetlnym.
- Zostawił jakąś wiadomość - Brodziaty rozwinął kulkę papieru leżącą na podłodze obok łóżka i zaczął czytać na głos:
"Serdeczne dzięki za uratowanie mnie, a także za uratowanie mojego miecza. Będzie mi potrzebny. Przekażcie Brodziatemu, żeby mnie nie szukał, jak będę chciał, to sam go znajdę. Mroczna ścieżka jest jednak tak samo wyboista jak jasna"
- Rozumiesz coś z tego mistrzu? -zapytał Brodziaty.
- Zdaje się, że twój przyjaciel porzucił Ciemną Stronę, ale nie wiem co postanowił potem.
- To może pójdziemy go poszukać? Ale gdzie?
- Zdaje się że wiem gdzie.
***
Brodziaty z Lukiem biegli korytarzami do Hangaru.
- Gdzie biegniemy!? - krzyknął Brodziaty.
- Znaleźliśmy jego statek, YT-2000. Imperialni takich nie używają, więc to musiał być jego. Skąd go miał, tego nie wiem - wyminęli grupkę zdziwionych Jedi - maszyna była uszkodzona, więc ją wyremontowaliśmy. Stoi teraz w hangarze.
Wpadli do hangaru, Brodziaty rozglądnął się dookoła
- Gdzie on sto... - w tym momencie zobaczył wylatujący frachtowiec. Sięgnął po komlink.
- Fizyk, jeśli mnie słyszysz to się zatrzymaj.
- A niby dlaczego? - zaskrzeczał komlink - muszę przemyśleć parę spraw. Być może kiedyś się spotkamy w Akademii. Nie jestem jeszcze gotów by wrócić. Cały czas zależy mi na niezależności.
- Trudno, ale nigdzie nie będziesz w pełni niezależny, pamiętaj.
- Być może - "Darksider" zaczął się wznosić - Aha. Dzięki za przechowanie moich rzeczy. Do zobaczenia.
Brodziaty nic nie odpowiedział. Żal mu było, że jego przyjaciel zszedłszy ze złej ścieżki, nie wrócił do Akademii.
- Nie smuć się - Luke był wesoły, przeciwnie do Brodziatego - przecież już nie jest sługą Ciemnej Strony. A do Akademii na pewno wróci.
Tymczasem Fizyk wyleciał na orbitę i ustawiwszy odpowiednie koordynaty skoczył w nadprzestrzeń. Wyszedł ze sterówki i otworzył czarny pojemnik. Były tam jego rzeczy, których nie udało mu się zabrać z Akademii, gdy odszedł z T'cloone'em. Wiedział, że Brodziaty weźmie je na przechowanie. Wyciągnął czarne buty, rękawice. Wszystko z dodatkiem Cortosisu. Fizyk lubił ten metal, polubił go od kiedy usłyszał o jego właściwościach. Tak samo jak Brodziaty. On też miał takie buty i rękawice, a w dodatku zrobił sobie jeszcze tunikę. Ale Fizyk, bardziej od Cortosisu lubił coś innego, coś co nieraz uratowało mu życie, Brodziatemu zresztą też. Zaczął grzebać między różnymi podzespołami i innymi przedmiotami i z dna pojemnika wyciągnął okrągłą lśniącą, czarną tarczę, odwrócił ja i odczepił mały przedmiot. Wyjął z jego boku jakąś igiełkę i od powierzchni odskoczyła klapka, ukazując miniaturową klawiaturę i ekranik. Zaczął coś wystukiwać na tej klawiaturze i nad przedmiotem pojawił się niewielki hologram. Twarz Fizyka rozjaśnił uśmiech.
***
Lando siedział za swoim biurkiem na Bespin i zamawiał sobie obiad, gdy przerwał mu dzwonek interkomu.
- Tak, o co chodzi.
- Panie Lando. Musi pan to zobaczyć. Leci do nas frachtowiec model YT-2000.
- No i co z tego?
- No i on leci dokonać napraw.
- No i? - Lando był zirytowany.
- Jeżeli wierzyć temu co nadaje jego transponder, to jest to "Darksider"... kszzzzzzzz - coś przerwało połączenie. Lando zbaraniał, a potem włosy stanęły mu dęba. Ale przecież Fizyk był na Yavinie. A jeśli nawet tu leciał, to Skywalker powiedział mu, że Fizyk odwrócił się od Ciemnej Strony. Głośniki odzyskały głos, jednak nie mówiły już głosem poprzedniego rozmówcy.
- Witaj Lando...