w
"Lewą Nogą" nr 9, 1998, str 174-192, przekład Jacek
Zychowicz
PO
CO BADAĆ WŁADZĘ? PYTANIE O PODMIOT
Idee,
które zamierzam tu przedstawić, nie należą do obszaru teorii
ani metodologii. Chciałbym przede wszystkim zdefiniować cel
moich badań z ostatnich dwudziestu lat: nie chodziło w nich o
analizę fenomenu władzy lub o wypracowanie jej podstaw. Moim
zamiarem było raczej naszkicowanie historii różnych metod, przy
których użyciu przekształcano - w tej kulturze - stworzenia
ludzkie w podmioty. Skupiłem się na trzech rodzajach
podporządkowania, które do tego prowadzi.
Do
pierwszego z nich należą badania, które nadają same sobie
status nauk: za przykład może posłużyć uprzedmiotowienie
podmiotu mówiącego w „grammaire generale", filologii i
lingwistyce. Kolejną ilustracją takiego uprzedmiotowienia
(dotyczącego tym razem podmiotu wytwarzającego, takiego, który
pracuje) jest analiza bogactw, nazwana później ekonomią.
Jeszcze innym przykładem mogłoby się stać uprzedmiotowienie
nagiego faktu życia, którego dokonały historia naturalna i
biologia.
W następnym wymiarze moich badań zająłem
się podporządkowaniem podmiotu, do którego dochodzi w -jak je
nazwałem - „praktykami dzielenia", co przebiega albo
wewnątrz podmiotu, albo między nim a innymi. Efektem tego
procesu okazuje się, w obu wypadkach, uprzedmiotowienie.
Przykładem podział na szalonych i normalnych, chorych i
zdrowych, bandytów i „swoich chłopów".
Próbowałem
ustalić wreszcie - i tego dotyczyły moje najnowsze prace -jak
stworzenia ludzkie same siebie przekształcają w podmioty. Na
główną ilustrację obrałem dziedzinę seksualności -
interesowało mnie, jak ludzie uczą się postrzegać siebie jako
podmioty tego, co „seksualnością" nazwano. Nie władza
zatem, lecz podmiot jest zasadniczym tematem moich studiów.
To
prawda, iż dałem się dość głęboko wciągnąć w rozważanie
problemu władzy. Uświadomiłem sobie wkrótce, iż - podobnie
jak ludzki podmiot zostaje wpisany w stosunki produkcji i
znaczenia - tak samo dzieje się z nim na poziomie stosunków
władzy, które wyróżniają się wielkim skomplikowaniem. Jeśli
jednak doszedłem do wniosku, że historia i teoria gospodarki
służą za niezłe narzędzie analizie stosunków produkcji (zaś
lingwistyka i semiotyka oddają podobne usługi analizie relacji
znaczących), to całkiem zabrakło mi warsztatu metodologicznego
do badań nad stosunkami władzy. Do dyspozycji miałem jedynie
refleksję nad władzą, wychodzącą od kategorii prawniczych:
pyta ona, jakiej władzy należy się legitymizacja. Można było
ewentualnie odwołać się do stylu myślenia, odwołującego się
do instytucjonalnej koncepcji władzy: tu pyta się, czym jest
państwo. Chcąc wprowadzić władzę do badań nad
podporządkowaniem podmiotu, musiałem wobec tego rozciągnąć
zakresowa jej definicję.
Czy potrzeba nam teorii
władzy? Ponieważ każda teoria zakłada pewne aprioryczne
pojęcie władzy, żadnej nie wolno naiwnie przyjmować jako
punktu wyjścia do pracy analitycznej. Praca ta, z drugiej strony,
nie mogłaby iść naprzód bez towarzyszącej jej
konceptualizacji. Nie da się tworzyć pojęć bez krytycznego
myślenia, wystawiającego je nieustannie na próbę.
Tym,
co należy sprawdzać, jest w pierwszym rzędzie „instrumentarium
pojęciowe". Oznacza to, iż konceptualizacja nie powinna się
opierać na zamkniętej teorii przedmiotu: schwytanie przedmiotu w
sieć precyzyjnych pojęć nie jest jedynym ani wystarczającym
kryterium sukcesu. Musimy zdać sobie sprawę z uwarunkowań
historycznych, które tkwią u podłoża naszych konceptualizacji.
Niezbędna jest krytyczna świadomość panujących okoliczności.
Sprawdzenia wymaga ponadto charakter rzeczywistości, którą
badamy.
Publicysta znanego fancuskiego pisma dał
kiedyś wyraz szczeremu zdziwieniu: „Dlaczego tylu ludzi zajmuje
się dzisiaj władzą? Czy to aż taki ważny problem? Czy władza
jest aż do tego stopnia autonomiczna, by można bylo o niej
dyskutować, nie biorąc pod uwagę innych kwestii? " Nie
rozumiem, czemu ten autor się tak dziwi. Sceptycznie odnoszę się
do przekonania, iż problem władzy postawiono po raz pierwszy w
tym stuleciu. Tak czy owak, nie ma on dzisiaj charakteru
teoretycznego, lecz mieści się w ramach naszego żywego
doświadczenia. Pomyślmy choćby o dwu tzw. „patologiach"
- o dwu „chorobach władzy": faszyzmie i stalinizmie. O
tym, że wciąż wydają nam się one aż tak szokujące,
przesądza - wśród wielu innych powodów - to, iż pomimo swej
historycznej indywidualności nie były całkiem oryginalne.
Wykorzystały one tylko i rozbudowały mechanizmy, występujące
już wcześniej w większości społeczeństw. Więcej nawet: mimo
szaleństwa, trawiące-
go je od wewnątrz, potrafiły
posłużyć się większością kategorii i narzędzi naszej
racjonalności politycznej.
Tym, czego pilnie
potrzebujemy, jest zatem nowa ekonomia stosunków władzy (pojęcia
„ekonomii" używam tu w jego podwójnym znaczeniu:
teoretycznym i praktycznym). Mówiąc inaczej: od czasów Kanta,
zadaniem filozofii było przeciwdziałać wykraczaniu rozumu poza
granice dostępnego mu doświadczenia; począwszy od tej samej
cezury, którą wyznacza początek nowoczesnego państwa oraz
planowego zarządzania życiem społecznym, misja filozofii polega
również na czuwaniu nad wymykającymi się spod kontroli mocami
racjonalności politycznej - z pewnością nie jest to
mało.
Wszyscy są świadomi tych banalnych faktów. Z
tego, iż coś jest banalne, nie wynika jednak, iż brak mu
znaczenia. Musimy zajmować się banałami, odkrywając - albo
przynajmniej o to się starając - oryginalne zagadnienia, które
mają z nimi związek.
Zależność między
racjonalizacją a ekscesami władzy wydaje się oczywista. By zdać
z niej sobie sprawę, nie trzeba było czekać na biurokrację i
obozy koncentracyjne. Prawdziwy problem tkwi jednak gdzie indziej:
co mamy czynić w obliczu tego ewidentnego faktu.
Czy
należy odwołać się do rozumu? Nic, w moim odczuciu, nie byłoby
bardziej jałowe. Obszar ten, po pierwsze, nie ma nic wspólnego z
winą bądź niewinnością. Straciło sens, po drugie,
traktowanie rozumu jako przeciwieństwa tego, co nierozumne.
Przedsięwzięcie takie narzuciłoby nam wreszcie arbitralną i
nudną rolą albo racjonalistów, albo irracjonalistów.
A
może podjąć obrachunek z tą odmianą racjonalizmu, która
wydaje się swoista dla naszej nowoczesnej kultury, a wywodzi się
z wieku „Aufklarung"? Wydaje mi się, że właśnie w tym
kierunki poszli niektórzy myśliciele ze szkoły frankfurckiej.
Nie zamierzam tu jednak dyskutować z ich dziełem, chociaż
wydaje mi się ono niebywale ważne i wartościowe. Chodzi mi
raczej o wskazanie innej drogi badania wzajemnych związków
między racjonalnością a władzą.
Rozsądne byłoby
- sądzę - nie atakować od razu racjonalizacji społeczeństwa i
kultury jako całości, lecz raczej skupić się na paru wybranych
polach, z których każde obejmuje jakieś fundamentalne
doświadczenie: a więc na szaleństwie, chorobie, śmierci,
zbrodni, seksualności itd.
Uważam ponadto, iż
niebezpieczne jest samo ogólne pojęcie racjonalności. Lepiej
badać konkretne odmiany racjonalności niż mówić o jej
powszechnym pochodzie.
Nawet jeśli „Aufklarung"
stanowi niezwykle ważną fazę w naszych dziejach - a zwłaszcza
w rozwoju technologii polityki, musimy -jak
176
mi
się zdaje - sięgnąć do o wiele odleglejszych zjawisk. Tylko
tak można zrozumieć, jak zostaliśmy schwytani w pułapkę swej
własnej historii.
Chciałbym zaproponować własny
sposób zagłębienia się w nową ekonomię stosunków władzy:
bliższy empirii, bardziej bezpośrednio związany z naszą obecną
sytuacją i bogatszy w odniesienia do praktyki. Sprowadza się on
do przyjęcia za punkt wyjścia różnych odmian oporu przeciwko
poszczególnym strukturom władzy. Stosując inną metaforę:
używam oporu jako katalizatora chemicznego, który ujawnia
stosunki władzy, wskazuje na ich umiejscowienie oraz wykrywa,
gdzie i jak działają. Zamiast analizować władzę w
perspektywie jej własnej racjonalności, ujmuje się tutaj
stosunki władzy, wychodząc od antagonizmu przeciwstawnych
strategii (panowania i oporu).
Konkretnie: by
dowiedzieć się, co społeczeństwo uważa za zdrowe, należy,
być może, zacząć od tego, co dzieje się w wymiarze
szaleństwa. O legalności, podobnie, najlepiej świadczy to, co
nielegalne.
Jako punkt wyjścia potraktujmy zatem serię
konfliktów, które narastają od pewnego czasu: opozycję wobec
władzy mężczyzn nad kobietami, rodziców nad dziećmi,
psychiatrów nad szaleńcami, biurokracji medycznej nad ludnością
oraz administracji nad indywidualnymi stylami życia.
Nie
wystarczy stwierdzić, iż wystąpienia te mają sens
antyautory-tarny - musimy zdefiniować nieco precyzyjniej, co
właściwie je łączy.
1. Ze swej natury przekraczają
one granice, nie zamykając się w jednym kraju. Tu i ówdzie,
oczywiście, rozszerzają się łatwiej i szerzej, nigdy jednak
nie są związane tylko ze szczególnym systemem panowania
politycznego lub ekonomicznego.
2. Zwracają się
przeciwko samej władzy i jej efektom. Przykładowo, nie krytykuje
się systemu opieki medycznej już tylko za to, iż jest on
koncernem obliczonym na zysk, ale zarzuca mu się , iż sprawuje
on nieograniczoną kontrolę nad ludzkim ciałem, zdrowiem, życiem
i śmiercią!
3. Konflikty, o których mowa, z dwóch
powodów mają charakter „bezpośredni". Podczas nich,
ludzie atakują ośrodki władzy, które są im najbliższe, które
działają na nich jako na jednostki. Nie szukają głównego,
lecz najbliższego wroga. Nie liczą również, iż przyszłość
(dzień wyzwolenia, rewolucji czy kresu walki klasowej) przyniesie
rozwiązania ich problemów. Zestawione z teoretyczną skalą
uzasadnień rewolucyjnego nowego ładu, które znamy z
przeszłości, prezentują się jako anarchistyczne.
Nie
tutaj jednak tkwią ich najbardziej oryginalne cechy. Odrębności,
którą się odznaczają, poszukiwałbym gdzie indziej:
177
4.
Na porządku dziennym stawiają one kwestię indywidualności: z
jednej strony afirmują prawo odmienności, z drugiej - kładą
nacisk na to wszystko, co prawdziwie indywidualizuje jednostkę
ludzką. A zarazem zwracają się przeciw temu, co trzyma
jednostkę w izolacji, przecina jej więzi z innymi, rozbija życie
wspólnoty, zmusza jednostkę do polegania wyłącznie na sobie i
zamyka ją w ciasno wytyczonych ramach dotychczasowej tożsamości.
Nie prowadzi się tu walki za indywidualnością lub przeciw niej,
tylko staje w opozycji „administrowania" nią.
5.
Stawiają opór tym działaniom władzy, które mają związek z
wiedzą, kompetencjami i kwalifikacjami: walczą z wiedzą jako
przywilejem. Przeciwstawiają się również tajności oraz
narzucaniu społeczeństwu zniekształconego i zmistyfikowanego
obrazu świata.
Nie ma w tej postawie nic
„scjentystycznego" (jeśli rozumieć pod tym terminem
dogmatyczne przekonanie o bezwzględnej wartości wiedzy
naukowej), lecz brakuje w niej również sceptycznego bądź
relatywistycznego odrzucenia wszelkich przyjętych prawd. Tym, co
zostaje postawione pod znakiem zapytania, jest stosunek między
wiedzą a władzą: społeczny obieg i funkcje tej pierwszej.
Chodzi, mówiąc najkrócej, o „regime du savoir".
Aktualne
konflikty krążą wreszcie wokół pytania: kim jesteśmy? Są
aktem odmowy wobec abstrakcji, powiązanych z ekonomiczną
przemocą państwa, które przechodzą mimo tego, czym jesteśmy i
być możemy indywidualnie. Odrzucają również naukową bądź
administracyjną inkwizycję, która usiłuje określać, kim mamy
być.
Obecna walka nie ma na celu atakowania tej czy
innej instytucji władzy, grupy, elity czy klasy, lecz raczej
godzi w konkretną formę władzy, jej specyficzną technikę.
Owa
forma władzy stosuje się do życia codziennego, klasyfikując
jednostkę, naznaczając ją własną szczególną
indywidualnością, przykuwając do określonej tożsamości i
nakładając na nią „prawo Prawdy", które musi ona uznać
i które inni w niej uznają. To ona czyni jednostki podmiotami.
Istnieją dwa znaczenia słowa „podmiot": zgodnie z
pierwszym podmiot jest „poddany" komuś innemu za sprawą
odpowiednich metod uzależnienia i kontroli, zgodnie z drugim -
przykuty do swej tożsamości przez własne sumienie bądź
samowiedzę. Obydwa wskazują na formę władzy, która ujarzmia i
czyni poddanym.
Można
stwierdzić, uogólniając, że znane są trzy odmiany walki:
przeciw dominacji (etnicznej, społecznej lub religijnej),
eksploatacji, która oddziela jednostki od tego, co wytwarzają,
albo wreszcie więziom, które przykuwają jednostkę do niej
samej i przez to podporząd-
178
kowują
innym (walczy się zatem przeciw poddaństwu, podporządkowaniu
oraz samemu upodmiotowieniu).
Historia posuwa
niewątpliwie szereg ilustracji tych odmian; czasem występują
one w izolacji, czasem zaś wspólnie. Nawet gdy mamy do czynienia
z ich współwystępowaniem, jedna na ogół przeważa. W
społeczeństwach feudalnych, przykładowo, na pierwszy plan
wysuwa się walka przeciw dominacji społecznej lub etnicznej,
choć - naturalnie -eksploatacja gospodarcza bywa wśród
najistotniejszych powodów buntu. W wieku XIX fundamentalną rolę
odgrywa z kolei walka z eksploatacją. Obecnie natomiast- nawet
jeśli poprzednie odmiany nie znik-nęły, a wręcz przeciwnie -
coraz ważniejsza staje się walka z ujarzmieniem polegającym na
upodmiotowieniu. Podejrzewam, że nasze społeczeństwo ma z nią
do czynienie nie po raz pierwszy. W ruchach społecznych,
działających w piętnastym i szesnastym wieku, które znalazły
ujście w reformacji, można dopatrzeć się odbicia głębokiego
kryzysu zachodniego doświadczenia subiektywności. Wyrażały one
rewoltę przeciw władzy religijnej i moralnej, która podczas
wieków średnich nadawała podmiotowości właściwą jej formę.
Potrzeba bezpośredniego uczestnictwa w życiu duchowym oraz
prawdzie, która mieszka w świętych księgach - to wszystko
stanowiło walkę o nową podmiotowość.
Zdaję sobie
sprawę, z jakim zarzutem się spotkam - ujarzmienie przez
upodmiotowienie, we wszystkich jego postaciach, jest zjawiskiem
wtórnym, które po prostu odzwierciedla procesy ekonomiczne i
społeczne: rozwój sił wytwórczych czy walkę klas. To pewne,
iż mechanizmów upodmiotowienia nie da się badać w oderwaniu od
aparatów eksploatacji i dominacji. Mechanizmy te nie są jednak
po prostu pasem transmisyjnym głębiej działających struktur,
lecz raczej wchodzą z nimi w skomplikowane relacje zwrotne.
O
tym, iż to właśnie walka z upodmiotowieniem przeważa we
współczesnym społeczeństwie, zadecydowało wyłonienie się
nowej formy władzy politycznej, która począwszy od szesnastego
wieku znajduje się w nieustannym rozwoju. Jest nią -jak wiemy
wszyscy - państwo. Na ogół jednak pojmowano państwo jako
szczególny typ władzy, który odznacza się ignorowaniem
jednostek, gdyż ma na uwadze jedynie interesy całości albo
raczej - wypadałoby uściślić - tylko pewnej klasy czy grupy
obywateli. Ujęcie to jest całkiem trafne. Chciałbym jednak
podkreślić, że władza państwowa- i to właśnie należy do
decydujących powodów jej siły - nie tylko totalizuje, ale
również indywidualizuje. Nigdy, jak sądzę, nie doszło w
ludzkich dziejach - nawet w starożytnym społeczeństwie chińskim
- do aż tak podstępnego połączenia technik indywidualizacji z
procedurami totalizującymi w jednej
179
i
tej samej strukturze politycznej. Zrodziło się ono stąd, że
państwa zachodnie potrafiły włączyć do swego świeżo
powstałego politycznego ukształtowania starą technikę władzy,
wywodzącą się z instytucji chrześcijańskich. Technikę tę
proponowałbym nazwać „pasterską"; poświęćmy jej kilka
słów.
Stwierdzano często, że chrześcijaństwo
ustanowiło nowy kodeks etyczny, który zerwał zasadniczo z
wartościami świata antycznego. O wiele rzadziej podkreśla się,
iż to właśnie w świecie antycznym wypracowało ono i
upowszechniło swoiste dlań techniki władzy.
Chrześcijaństwo
jest jedyną religią, która organizuje się pod postacią
kościoła. Jako taka, sugeruje ona, iż pewne jednostki ludzkie
są w stanie - dzięki swym osobliwym właściwościom religijnym
- służyć reszcie nie tylko w roli książąt, urzędników,
proroków, wróżbitów, dobroczyńców czy wychowawców, lecz
również jako pasterze. Słowo to oznacza absolutnie nietypową
formę władzy.
1. Ostatecznym celem tej formy władzy
jest zapewnienie jednostce zbawienia na tamtym świecie.
2.
Władza pasterska nie ogranicza się do rozkazywania: pasterz musi
być gotowy do złożenia z siebie ofiary w imię trwania i
przyszłego zbawienia swej trzody. Na tym polega różnica między
nim a królem, który żąda od swych poddanych ofiar dla
ratowania tronu.
3. Ta forma władzy nie troszczy się
jedynie o zbiorowość „w ogóle", ale także o każdą
jednostkę tej niepowtarzalnej odrębności - i to w ciągu jej
całego życia.
4. Władzy pasterskiej nie można
sprawować, nie wiedząc co dzieje się w umysłach ludzi, nie
badając ich dusz, nie wymuszając na nich zdradzenia swych
najgłębszych tajemnic. Potrzebna jest jej wiedza o sumieniu oraz
praktyczna umiejętność kierowania nim.
Inaczej
niż władca polityczny, pasterz ma na celu zbawienie. Jego władza
jest służebna (w opozycji do zasady suwerenności)
indywidualizująca poddanych (w opozycji do pryncypiów
legalności) oraz równa zakresowi i trwaniu ludzkiego życia. Ma
ona wreszcie związek z produkcją prawdy - prawdy właściwej
samej jednostce.
To już historia - powiecie;
duszpasterstwo, jeśli nie zanikło całkiem, to przynajmniej
utraciło niemal wszystko ze swej dawnej skuteczności. Racja -
odróżnijmy jednak dwa wymiary władzy pasterskiej:
instytucjonalizację w kościele, która zeszła ze sceny, a
przynajmniej utraciła siły witalne w wieku osiemnastym oraz typ
działania, który wykracza poza kościoły i mnoży się poza
nimi.
Ważnym zjawiskiem, które zaznacza się w
okolicach osiemnastego wieku, była nowa dystrybucja i nowa
organizacja władzy, mającej indywidualizację za główne
narzędzie. Nie sądzę, jakoby państwo nowo-
180
czesne
należało uważać za byt mieszczący się ponad jednostkami,
który nie chce wiedzieć, kim one są i nawet ich nie dostrzega.
Przeciwnie: państwo jest niezwykle wyrafinowaną strukturą,
zagarniającą jednostki i podporządkowującą je sobie. Muszą
one - by przynależeć do struktury - zostać ukształtowane w
nowy sposób, zgodnie z precyzyjnie określonymi wzorcami.
Wolno
nam zatem potraktować państwo jako nowoczesną matrycę
indywidualizacji, czyli nową formę władzy pasterskiej. Jeszcze
kilka słowo niej.
1. Widoczna jest zmiana celu jej
działania. Nie chodzi już o prowadzenie ludzi ku zbawieniu na
tamtym świecie, lecz raczej o gwarancję zbawienia tu i teraz.
Pojęcie to przyjmuje, w nowym kontekście, szereg znaczeń:
zdrowia, dobrobytu (odpowiedniej zamożności czy standardu
życia), bezpieczeństwa, ochrony przed wypadkami. Cele światowe
zajmują miejsce dawnych, religijnych - wystarczy pomyśleć o
opiece medycznej i społecznej, którą przez długi czas
zapewniały kościoły katolickie i protestanckie.
2.
Odpowiednio do przekształcenia celu rozbudowuje się urzędowy
aparat władzy pasterskiej. Władzę tę sprawują urzędy
państwowe albo wyspecjalizowane instytucje publiczne w rodzaju
policji. (Nie zapominajmy, że w wieku osiemnastym siły policyjne
zajmowały się nie tylko utrzymywaniem ładu i porządku lub
wspieraniem rządu w walce ze swymi wrogami, lecz również
troszczyły się o gospodarkę miejską, higienę, zdrowie oraz
warunki rozwoju rzemiosła i handlu. Czasem jej instrumentami
stają się również prywatne organizacje: stowarzyszenia
opiekuńcze, zrzeszenia dobroczyńców i filantropów. Mobilizuje
się starodawne instytucje, takie jak rodzina, nakładając na nie
obowiązki pasterskie. Do sprawowania władzy tego typu
wykorzystuje się ponadto sektory profesjonalne, np. opiekę
medyczną, której usługi są- z jednej strony - sprzedawane na
rynku, lecz - z drugiej - przyjmują postać instytucji
publicznych (szpitale państwowe).
3. Rozmnożenie
celów i instrumentów władzy pasterskiej nadaje wreszcie
rozwojowi wiedzy o człowieku dwa główne kierunki: pierwszy,
globalny i ilościowy, obejmuje całą ludność, natomiast drugi,
analityczny, skupia się na jednostce.
Wynika stąd, że
władza pasterska, która przez długie stulecia -w istocie,
dłużej niż przez tysiąclecie - była związana z określoną
instytucją religijną, nagle rozprzestrzenia się w społecznym
organizmie - i znajduje narzędzie w rozlicznych instytucjach.
Zamiast dualizmu władzy pasterskiej i politycznej - w pewnej
mierze współpracujących ze sobą, w pewnej zaś rywalizujących
- pojawia się nadrzędna taktyka
181
indywidualizacji,
stosowana w całym zestawie zinstytucjonalizowanych władz: w
rodzinie, służbie zdrowia, psychiatrii, edukacji i
przedsiębiorstwie.
Pod koniec wieku osiemnastego Kant
opublikował w pewnym niemieckim piśmie - Der Berliner
Monatschrift - krótki esej zatytułowany „Co to jest
Oświecenie?" Długo uważano go - i tak czyni się nadal -
za utwór pomniejszego znaczenia. Dla mnie jednak jest on
niezwykle ciekawy i prowokujący do myślenia, gdyż po raz
pierwszy za fundamentalne zadanie filozofii uznano tam nie tyle
badania nad przesłankami systemu metafizycznego czy wiedzy
naukowej, co refleksję nad konkretnym - a w dodatku współczesnym
- wydarzeniem historycznym.
Gdy w roku 1784 Kant pytał,
czym jest oświecenie, chciał się po prostu dowiedzieć: co
stało się tu i teraz? Co z nami się wydarzyło? Czym jest świat
historyczny, obecna epoka czy wreszcie ta konkretna chwila, w
której żyjemy?
Mówiąc inaczej: kim jesteśmy
my, „die Aufklarer", to znaczy uczestnicy procesu
oświecenia? Trzeba porównać to pytanie z kartezjań-skim
punktem wyjścia: kim jestem ,ja", szczególny wprawdzie,
lecz zarazem uniwersalny i ponadhistoryczny podmiot? U Kartezjusza
,ja" oznacza każdego, zawsze i wszędzie. Kantowi chodzi
jednak o coś innego: kim jesteśmy w tym akurat punkcie dziejów.
Jego pytanie zachęca do refleksji zarówno nad nami samymi, jak i
nad teraźniejszością. Sądzę, iż ów wymiar filozofii stawał
się stopniowo coraz istotniejszy: pomyślmy o Heglu, o
Nietzschem...
Filozofia wieczna i powszechna naturalnie
nie zniknęła. Mimo to, pojmowanie filozofii jako krytycznej
analizy świata zastanego nabiera stale większego znaczenia.
Prawdopodobnie najmocniej narzucającym się ze wszystkich
problemów filozoficznych jest kwestia teraźniejszości: kim
jesteśmy w tej właśnie chwili?
A może naszym
obecnym zadaniem nie jest odkrywać, kim jesteśmy, lecz -
dokładnie wobec tego, kim jesteśmy - zwrócić akt odmowy? Mamy
wyobrazić sobie, kim moglibyśmy być - i realizować projekty
wyobraźni, żeby wymknąć się politycznemu „podwójnemu
szachowi", który polega na równoczesnej indywidualizacji i
totalizacji nowoczesnych struktur władzy.
Zaznaczmy w
konkluzji, iż naczelnym zadaniem politycznym, moralnym,
społecznym i filozoficznym naszych dni nie jest wyzwolenie
jednostki spod władzy państwa. Wyzwalać się musimy zarówno od
państwa, jak i od typu indywidualizacji, który nas z nim wiąże.
Trzeba promować nowe odmiany podmiotowości, odrzucając tę
formę bycia jednostką, którą narzucano nam od kilku
stuleci.
182
JAK
SPRAWUJE SIĘ WŁADZĘ?
Adresowanie
wobec władzy pytania ,jak" oznacza dla niektórych
ograniczenie się do skutków, rezygnujące z ich odniesienia bądź
do przyczyn, bądź do fundamentalnej istoty. W konsekwencji
władza miałaby się stać tajemniczą substancją, którą
obawialibyśmy się badać samą w sobie - niewątpliwie z lęku
przed postawieniem jej przed trybunałem myślenia. Stawiając
taki zarzut, którego nigdy wprost się nie wypowiada i nie
uzasadnia, sugeruje się jakąś fatalistyczną konieczność. Czy
sama ta nieufność nie oznacza jednak, iż władzy przysługują
trzy odrębne jakości: pochodzenie, istota, objawy.
Jeśli,
na czas pewien, skłonny jestem umieszczać na uprzywilejowanej
pozycji pytanie Jak", to oczywiście nie dlatego, iż nie
chcę wiedzieć „co" i „dlaczego". Tym ostatnim
pytaniom zamierzam nadać odmienną postać; mówiąc jeszcze
precyzyjniej, należałoby ustalić, czy prawomocne jest
wyobrażenie władzy, w którym jednoczą się jej „co",
„dlaczego" i Jak". Odsłaniając karty: rozpoczynając
analizę od Jak", sugeruje się, że władza jako taka nie
istnieje. Ów punkt wyjścia prowadzi co najmniej do zastanowienia
się, o co właściwie chodzi, gdy używamy tego
wszechobejmującego i przez to reifikującego terminu. Można
podejrzewać, iż jakaś niezmiernie skomplikowana realność
umyka nam właśnie wówczas, kiedy wpadamy w pułapkę podwójnego
pytania: co to jest władza i skąd się ona wywodzi? Natomiast
drobne pytanie; co władza z nami robi - choćby i było płasko
empiryczne - pozwala uniknąć wszelkiej metafizyki czy ontologii
władzy, otwierając perspektywę krytycznej refleksji.
„Jak"
- ale nie w sensie Jak władza się objawia", tylko raczej
„przy użyciu jakich środków się ją sprawuje" albo „co
się dzieje, gdy pewne jednostki (jak to o sobie mówią)
dysponują władzą nad innymi?"
Gdy idzie o
władzę, należy przede wszystkim wyróżnić tę jej odmianę,
która polega na rządzeniu rzeczami: pozwala ona posługiwać się
nimi, zmieniać je, konsumować i niszczyć. Władz ta jest
funkcją umiejętności właściwych ludzkiemu ciału albo też
odrębnych odeń narzędzi. Powiedzmy ogólnie, iż mamy tu do
czynienia z problemem „zdolności do". Tym, co określa - z
drugiej strony - władzę, której analizą się zajmujemy, jest
wprowadzenie do gry stosunków między jednostkami (bądź
grupami). Nie oszukujmy się bowiem: mówiąc o strukturach lub
mechanizmach władzy, mamy do tego prawo tylko o tyle, o ile
zakładamy, że w danym wypadku określone osoby rządzą innymi.
Pojęcie władzy odnosi się do relacji między partnerami
(stwierdzając tyle, nie mam na myśli gry o sumie zerowej, lecz
jedynie - pozostając na razie na wysokim poziomie ogólności -
zbiór działań wpływających
183
na
pozostałych lub przebiegających od jednego z partnerów do
kolejnego).
Należy odróżnić właściwe stosunki
władzy od innych: np. od komunikacji przy użyciu języka lub
wszelkiego systemu znaków czy przekazu symbolicznego.
Niewątpliwie, komunikowanie się jest zawsze pewną formą
oddziaływania. Choć jednak wytwarzanie znaczeń i wprowadzanie
ich do intersubiektywnego obiegu może mieć na celu - albo za
konsekwencję - określone efekty w dziedzinie władzy, to ta
ostatnia nie jest po prostu jednym z wymiarów królestwa znaczeń.
Stosunki władzy - niezależnie od tego, czy używają systemów
komunikacyjnych jako pośrednika - odznaczają się szczególną
naturą. Wobec tego, nie wolno ich pomylić z biologicznymi
uzdolnieniami gatunku ludzkiego oraz używanymi przezeń więziami
komunikacyjnymi. Nie twierdzę przez to, że wspomniane obszary są
od siebie ściśle oddzielone. Bynajmniej nie mamy do czynienia,
po pierwsze, z rzeczami i stale udoskonalaną techniką
przekształcania ich przez pracę, po drugie: ze znakami,
obustronną komunikacją i wytwarzaniem sensu, zaś dopiero potem
z dominacją nad ludźmi, posługującą się przymusem i
ustanawiającą nierówność. W rzeczywistości, te trzy rodzaje
stosunków międzyludzkich z reguły przenikają się wzajemnie,
wspierają i wykorzystują tak, że każdy może stać się dla
innego środkiem do celu. Posłużenie się zdolnościami
biologicznymi, choćby w najprymitywniejszej formie, zakłada
komunikację (nie byłoby możliwe bez przyswojonego wcześniej
zasobu informacji oraz wspólnie wykonywanej pracy). Wiąże się
ono również ze stosunkami władzy, w ramach których dokonuje
się obligatoryjnego podziału pracy, wyznacza każdemu zadania
oraz wymaga zachowań zgodnych z tradycją lub wyuczoną rolą.
Więź komunikacyjna, z kolei, jest działaniem celowym
(polegającym co najmniej na poprawnym użyciu elementów
znaczących), które - wpływając na to, co partnerzy wiedzą o
świecie i o sobie wzajemnie - wpisuje się w prowadzoną między
nimi grę o władzę. Trudno ją oddzielić od innych odmian
takiego działania, które albo bezpośrednio służą władzy
(jak środki wymuszania posłuszeństwa, narzędzia dominacji,
techniki panowania nad sobą i innymi), albo do niej się
odwołują, by osiągnąć swój cel (jak podział pracy czy
określanie hierarchii zadań).
Koordynacja, o której
mowa, nie odpowiada oczywiście stałemu i jednolitemu wzorcowi. W
realnie istniejącym społeczeństwie, działań celowych,
komunikacji oraz stosunków władzy nie uzależnia od siebie jakaś
ogólna prawidłowość. Istnieją tylko zróżnicowane warunki i
okoliczności, w których kształtuje się ich konkretny związek.
Zdarza się jednak, iż rozwijanie zdolności biologicznych,
komunikacja i władza tworzą precyzyjnie uregulowany system.
Weźmy jako przykład insty-
184
tucję
wychowawczą: tu sposób zagospodarowania przestrzeni, szczegółowy
regulamin wewnętrzny, organizowane przez nią zajęcia czy
wreszcie ludzie, którzy w niej mieszkają i spotykają się ze
sobą, każdy z właściwą sobie funkcją i osobowością,
składają
się wspólnie na „blok" zdolności-komunikacja-władza.
Narzędziem działalności, która prowadzi do uczenia się ról i
nabywania umiejętności, są ściśle określone formy
komunikowania się (lekcje, pytania i odpowiedzi, rozkazy,
wezwania, zróżnicowane oznaki „wartości" danej osoby i
posiadanej przez nią wiedzy, zakodowane sygnały posłuszeństwa).
Korzysta ona również z całego zestawu instrumentów władzy
(nadzoru, kar i nagród, izolacji czy hierarchicznej
piramidy).
Takie bloki, gdzie operowanie technicznymi
umiejętnościami, gry komunikacyjne oraz stosunki władzy
odpowiadają sobie według ustalonej formuły, można określić -
rozszerzając nieco definicję tego pojęcia - „dyscyplinami".
Empiryczna analiza pewnych dyscyplin, które rzeczywiście
ukształtowały się w historii, wydaje się z paru powodów dość
interesująca. Ujawnia ona, przede wszystkim, jak - stosując
system o sztucznej jasności i precyzji - osiąga się zespolenie
działalności zmierzającej do celu, komunikacji i władzy.
Ukazuje ponadto rozmaite postacie tego zespolenia: czasem przewagę
osiągają stosunki panowania i posłuszeństwa (jak w
dyscyplinach typu monastycznego czy penitencjarnego), czasem
działanie celowe (w warsztacie albo szpitalu), czasem wreszcie
więzi komunikacyjne (w dyscyplinach kształcących).
Niejednokrotnie dochodzi do chemicznej syntezy (zwłaszcza w
dyscyplinach militarnych, gdzie potężny nadmiar znaków, grożący
wręcz refundacją, spaja stosunki władzy, troszczące się z
kolei o wyrobienie u podopiecznych umiejętności
technicznych).
Dokonujące się w Europie, począwszy
od osiemnastego wieku, poddawanie społeczeństwa dyscyplinie nie
polega oczywiście na tym, że jednostki stają się coraz
bardziej posłuszne. Nie chodzi również o to, że gromadzi się
je w koszarach, szkołach czy więzieniach. Istotne raczej, iż
osiągnięto coraz lepiej zorganizowane - wciąż bardziej
racjonalne i wydajne - systemy wzajemnego przystosowania
aktywności produkcyjnej, zasobów komunikacyjnych oraz stosunków
panowania.
Podchodząc do problemu przez analizę Jak",
jesteśmy zatem w stanie poddać krytycznemu przemieszczeniu
dogmat o obecności jakiejś władzy fundamentalnej. Na obiekt
analizy wybieramy konkretne stosunki władzy, nie zaś nią samą
- one zaś różnią się zarówno od organicznych zdolności, jak
i od więzi komunikacyjnych. Oznacza to -mówiąc inaczej - że
stosunki władzy dają się uchwycić w ich sekwencji logicznej,
możliwościach i wzajemnym związku.
185
CO
STANOWI O SZCZEGÓLNEJ NATURZE WŁADZY?
Sprawowanie
władzy nie sprowadza się do określonej relacji między
indywidualnymi lub zbiorowymi partnerami - jest raczej formą
modyfikowania pewnych działań przez inne. A zatem Władza - czy
piszemy ją z wielkiej litery, czy obywamy się bez tego - po
prostu nie istnieje. Władza jest rzeczywista tylko wówczas, gdy
działa (nawet jeśli pewne stałe struktury wyznaczają jej pole
zróżnicowanych możliwości). Wynika stąd, iż władza nie
pochodzi ze zgody powszechnej. Nie polega również, jako taka, na
wyzbyciu się wolności, przekazaniu uprawnień bądź delegowaniu
kompetencji przysługujących wszystkim na wybraną grupę (co nie
przekreśla możliwości, iż zgoda stanowiłaby warunek istnienia
władzy lub jej trwania). Stosunki władzy mogą być efektem
danego z góry lub stale odnawianego przyzwolenia, lecz wyrażanie
społecznego consensusu nie należy do ich natury.
Czy
swoistego charakteru stosunków władzy należy, wobec tego,
poszukiwać w przemocy, będącej ich zalążkową komórką,
najgłębszą tajemnicą i decydującą rezerwą? Czy przemoc jawi
się w ostatniej instancji jako prawdziwe oblicze władzy, które
odsłania ona zawsze, gdy tylko okoliczności zmuszają do
zrzucenia maski? Władzę, w rzeczy samej, określa to, iż nie
polega ona na bezpośrednim i natychmiastowym oddziaływaniu na
innych ludzi. Działa ona raczej, by tak rzec, na cudze działania:
już podjęte, jak również te, do których dopiero może dojść
obecnie lub w przyszłości. Przemoc godzi w ciała lub rzeczy;
przymusza, krępuje, łamie kołem, niszczy lub blokuje wszelkie
możliwości. Na jej drugi biegun nadaje się wyłącznie bierność
-jeśli napotka na opór, nie ma innego wyjścia, jak tylko
zredukować go do zera. Przesłankę władzy, z drugiej strony,
stanowią dwa wzajemnie sobie niezbędne człony. Jeśli ma ona
być sobą, to „inny" (ten, którym się włada) musi
zostać uznany - gruntownie i aż do końca - za osobę zdolną do
działania. W obliczu władzy otwiera się ogromne pole reakcji,
odpowiedzi i inwencji.
Władza, oczywiście, nie
wyklucza przemocy, podobnie jak zgody; jej sprawowanie nie może
się obyć ani bez tej, ani bez tamtej - a często bez obydwu
równocześnie. Choć jednak zgoda i przemoc są wobec władzy
narzędziami lub skutkami, to nie stanowią jej zasady lub istoty.
Władza może uzyskać tyle społecznej akceptacji, ile tylko
sobie życzy; może ona podobnie, nagromadzić stosy trupów i
obwarować się wszelkimi groźbami, jakie tylko można sobie
wyobrazić. Ze swej istoty, władza nie jest przemocą - tak samo
nie jest również porozumieniem, które z założenia wymaga
odnowy. Stanowi natomiast ogólną strukturę działań
wpływających na możliwe cudze działania: prowoku-
186
je,
zachęca, wywołuje, uwodzi, ułatwia lub utrudnia, w skrajnych
wypadkach wymusza lub bezwzględnie zakazuje - zawsze jednak
pozostaje sposobem oddziaływania na inny podmiot działający.
Wpływa nań właśnie dzięki temu, że ów podmiot działa lub
jest zdolny do działania. Władza jest zbiorem działań na inne
działania.
Najlepszym kluczem do osobliwej natury
władzy wydaje się dwuznaczność słowa „kierować". W
stronie czynnej, znaczy ono tyle, co: prowadzić innych (przy
użyciu mechanizmów przymusu, których surowość zmienia się w
pewnym zakresie; w stronie biernej natomiast, odnosi się do
racjonalnego wyboru w mniej lub bardziej rozległym polu
możliwości. Władza polega zatem na „kierowaniu cudzym
kierowaniem się" oraz na kontroli nad możliwymi rezultatami
tego ostatniego. Jest ona zasadniczo nie tyle konfrontacją między
adwersarzami - lub formą ich wzajemnej zależności - co właśnie
kwestią kierownictwa. Pojęciu temu należy przywrócić możliwie
najszersze znaczenie, które posiadało ono w szesnastym wieku.
Kierownictwo nie odnosiło się wówczas do struktur politycznych
lub rządzenia państwami - było ono raczej wszelkim możliwym
przewodzeniem jednostkom czy grupom. Zgodnie z tym, mówiono o
kierownictwie nad dziećmi, nad duszami, rodzinami, zbiorowościami
czy chorymi. Obejmowało ono nie tylko prawomocne formy
politycznego lub ekonomicznego podporządkowania, lecz także inne
rodzaje działań - bardziej lub mniej racjonalnych i planowych -
usiłujących wpływać na możliwości działania, którymi
dysponują inni ludzie. Kierować - w tym sensie - oznacza:
wykreślać innym ich pole możliwości działania. Relacja
swoista dla władzy nie znajduje się zatem w wymiarze przemocy,
walki czy dobrowolnego związku (te bowiem są najwyżej jej
instrumentami), lecz raczej w dziedzinie odrębnego sposobu
działania, ani wojennego, ani prawnego, którym jest
kierowanie.
Definiując władzę jako działanie na
cudze działania, będące - dokładniej - kierowaniem ludźmi w
najszerszym rozumieniu, włącza się do rachunku ważny składnik:
wolność. Władzę sprawuje się tylko nad wolnymi podmiotami - i
tylko w tej mierze, w jakiej one są wolne. Stwierdzając to, mam
na myśli indywidualne lub zbiorowe podmioty, stojące wobec pola
możliwości, z którymi związane są rozmaite reakcje i sposoby
postępowania. Nie ma władzy tam, gdzie determinacja przenika
całość: niewolnik skrępowany kajdanami nie uczestniczy w
stosunku władzy (wolno tu mówić jedynie o stosunku fizycznego
przymusu). W konsekwencji należy odrzucić jednoznaczną opozycję
władzy i wolności, które wykluczałyby się wzajemnie - wchodzi
w grę raczej ich skomplikowane oddziaływania. W jego ramach
wolność może jawić się jako warunek sprawowania władzy (i to
warunek pierwot-
187
ny, ponieważ wolność
musi być obecna tam, gdzie ma się pojawić władza), jak również
jej stały fundament (ponieważ bez dostępnej poddanym szansy
odmowy, władza sprowadziłaby się do fizycznej
determinacji).
Władzy oraz swobodnej odmowy
podporządkowania nie da się zatem oddzielić od siebie. Rdzeniem
władzy nie jest dobrowolne poddaństwo (czyż można chcieć
statusu niewolnika?). Nieprzejednana wolność tkwi w samym sercu
stosunku władzy - i zarazem stawia władzę przed nieustannym
wyzwaniem. Zamiast czynić z wolności trwałą istotę tego
stosunku, lepiej mówić o „agonalnym" związku między nią
a władzą, w którym równocześnie warunkują się one i sobie
przeciwstawiają. Nie ma tu prostej opozycji, lecz raczej
nieustanne wzajemne prowokowanie.
JAK
ANALIZOWAĆ STOSUNKI WŁADZY?
Do
takiej analizy trzeba przystąpić - takie podejście jest, w
każdym razie, bezwzględnie prawomocne - skupiając się na
starannie wybranych instytucjach. Te ostatnie wyznaczają
uprzywilejowany punkt obserwacji: zróżnicowanej, uporządkowanej
i osiągającej maksymalną wydajność. To w nich, w pierwszym
przybliżeniu, daje się dostrzec elementarne mechanizmy władzy.
Analiza, poszukująca tych mechanizmów w pewnych
wyselekcjonowanych instytucjach, natrafia jednak na parę
trudności. Po pierwsze, w każdej instytucji zasadniczą rolę
odgrywa mechanizm samozachowania - pojawia się zatem groźba
pomylenia władzy z instytucjonalną reprodukcją. Analizując
władzę z punktu widzenia instytucji, ryzykuje się wyjaśnienie
pierwszej przez drugą, co z kolei grozi błędnym kołem:
tłumaczeniem władzy przez nią samą. O ile wreszcie z
instytucjonalizacją wiążą się trwale dwa składniki -jawny
lub milcząco przyjęty regulamin oraz aparat urzędniczy -
nietrudno nadmiernie je wyeksponować w analizie władzy,
traktując ją w efekcie jako odmianę prawa i przymusu.
Nie
jest tak, mimo wszystko, że w badaniach nad władzą instytucje
nie są przydatne. Chciałbym jedynie zasugerować, że na
instytucje należy patrzeć przez pryzmat stosunków władzy
raczej niż odwrotnie. Nawet jeżeli władza wyraża się w
instytucji i w niej krystalizuje, jej punkt archimedesowy leży na
zewnątrz.
Wróćmy do definicji władzy jako działania
wykreślającego innym pole możliwych działań. Tym, co władzę
stanowi, jest zatem działanie na inne działania. Władza -
wynika stąd - tkwi głęboko w sieci społecznych relacji; nie
unosi się ona natomiast ponad społeczeństwem jako dodatek do
jego głębokiej struktury, o którego usunięciu
mogliby-
188
śmy marzyć. Żyć w
społeczeństwie znaczy, w każdym wypadku: działać na cudze
działania - i w rzeczy samej czynimy to nieustannie.
Społeczeństwo bez stosunków władzy jest abstraktem. Wobec
tego, nawiasem mówiąc, jeszcze bardziej nagląca politycznie
jest analiza typowych dla danego społeczeństwa stosunków
władzy, procesu ich historycznego kształtowania, źródeł ich
siły i słabości, a wreszcie warunków przekształcenia
niektórych spośród nich, a zniesienia innych. Mówiąc, że
społeczeństwo bez stosunków władzy nie może istnieć, nie
twierdzę tym samym, że te, które obecnie istnieją, są
konieczne, ani tym bardziej - że władza do tego stopnia jest
przeznaczeniem społecznych organizmów, że próżno marzyć o
jej podminowaniu. Sugeruję natomiast, że analiza stawiająca pod
znakiem zapytania władzę - oraz „agonalny" związek
pomiędzy nią a niezbywalną wolnością - należy do zadań
nieodłącznych od naszego społecznego bytowania.
Analiza
władzy wymaga rozstrzygnięcia kilku konkretnych kwestii:
-
Jaki system różnic pozwala oddziaływać na cudze działania:
chodzi o różnice wyznaczone przez prawo lub tradycję, przywilej
lub status. Mogą tu wchodzić w grę różnice w sposobie
korzystania z dóbr i towarów, odmienne umiejscowienie w procesie
produkcji, odrębność kulturalna bądź językowa, nierówne
kompetencje i umiejętności itd. Każdy stosunek władzy
uruchamia grę różnic będących równocześnie jego warunkami i
skutkami.
- Do jakich celów dążą ci, którzy
działają na działania: czy chcą utrzymać przywileje,
gromadzić zyski, korzystać z uprawnień statusowych, czy może
wypełniać swe funkcje zawodowe.
- W jaki sposób
sprawowana jest władza: przy użyciu słów, siły, nierówności
ekonomicznej, mniej lub bardziej rozbudowanych środków kontroli,
systemu nadzoru, archiwów czy jawnie lub milcząco uznawanych,
niezmiennych lub plastycznych prawd. Czy dysponuje ona
technologią, pozwalającą wprowadzić w życie jej
zamierzenia?
- Z jakimi formami instytucjonalizacji
mamy do czynienia: w tych mogą połączyć się tradycyjne
uwarunkowania, struktury prawne, a także zjawiska bliskie
obyczajom lub modzie (jak w instytucji rodziny).
Instytucjonalizacja przybiera również postać odrębnego
aparatu, zamkniętego, precyzyjnie zlokalizowanego, dysponującego
własnym kodeksem, szczegółowo określoną hierarchią oraz
autonomią działania (tak dzieje się w instytucjach naukowych
lub wojskowych). Tworzy ona wreszcie skomplikowany system, któremu
podporządkowane są rozmaite aparaty biurokratyczne (jak w
państwie, którego zadaniem jest brać wszystko pod swoje
skrzydła, organizować powszechny nadzór, regulować zachowania
obywateli oraz - w pewnej mierze - kie-
189
rować
dystrybucją wszystkich stosunków władzy, występujących w
danym organizmie społecznym).
- Do jakiego stopnia
dochodzi racjonalizacja. Oddziaływanie na dostępne innym pole
możliwości, na którym polega władza, może być mniej lub
bardziej wyrafinowane, jeśli idzie o jego skuteczność i
gwarancję pożądanego wyniku (zależy to m.in. od instrumentów
technologicznych, którymi władza dysponuje). Liczy się również
proporcja kosztów (pojętych w kategoriach ekonomicznych lub w
zależności od napotkanego oporu). Władza nie jest ani nagim
faktem, ani instytucjonalnym uprawnieniem - to struktura, która
utrzymuje się albo upada. Można ją doskonalić, przekształcać
i reformować; ona sama stara się lepiej lub gorzej przystosować
do sytuacji.
Widać, dlaczego analizy właściwych
danemu społeczeństwu stosunków władzy nie da się zredukować
do badania instytucji - nawet i zwłaszcza tych, które mianuje
się „politycznymi". Stosunki władzy są zakorzenione w
systemie więzi społecznych. Nie znaczy to jednak, że istnieje
jakaś pierwotna i fundamentalna zasada władzy, która
przenikałaby byt społeczny aż do jego najdrobniejszych
składników. Władza występuje tylko w zróżnicowanych formach,
które można bliżej określić, przyjmując za punkt wyjścia
możliwości działania na czyjeś działania (które obejmuje
wszelkie możliwe relacje społeczne), rozmaite formy nierówności
między ludźmi, wzorce panowania nad sobą i innymi, wreszcie zaś
zmienne stopnie częściowej lub powszechnej instytucjonalizacji
oraz mniej lub bardziej zracjonalizowanej organizacji.
Formy
i konkretne przykłady władania ludźmi są w każdym
społeczeństwie rozmaite. Nakładają się one na siebie,
krzyżują i ograniczają: czasami się znoszą, a czasami
wzmacniają. Pewne jest, że we współczesnych społeczeństwach
państwo nie stanowi jednej spośród nich -choćby
najważniejszej. Wszystkie formy władzy muszą się w pewien
sposób odnosić do państwa - nie dlatego jednak, iż tak lub
inaczej z niego wynikają. Stosunki władzy przechodzą raczej
coraz głębiej pod państwową kontrolę) choć nie przyjmuje ona
tej samej postaci w wymiarze pedagogicznym, prawnym, ekonomicznym
i rodzinnym). Odwołując się tym razem do ograniczonego
znaczenia słowa „kierować", należałoby powiedzieć, iż
stosunki władzy podlegają coraz wnikliwszemu kierowaniu: zostają
zracjonalizowane i scentralizowane w ramach instytucji
państwa.
STOSUNKI
WŁADZY I STOSUNKI STRATEGICZNE
Pojęcia
strategii używa się obecnie w trzech znaczeniach. Odnosi się
ono, po pierwsze, na środki do określonego celu - strategia jest
tu
190
modelem racjonalności służącej
jego osiągnięciu. Stosuje się, po drugie, do sposobu, w jaki
uczestnik gry reaguje na wyobrażone przez siebie działania
przeciwników- oraz na ich wyobrażenia o własnych działaniach:
w tym wypadku strategia jest sposobem zabiegania o przewagę nad
innymi. Oznacza, po trzecie, postępowanie w sytuacji
konfrontacyjnej, dzięki któremu odbiera się przeciwnikowi jego
środki walki i zmusza go do kapitulacji; tutaj strategia - to
tyle, co przepis na zwycięstwo. Trzy wyróżnione sensy zbiegają
się w konfrontacji - będącej wojną lub grą - gdzie próbuje
się oddziałać na przeciwnika w taki sposób, by uniemożliwić
mu kontynuowanie walki. Strategia polega na wybieraniu
wygrywających rozwiązań. Należy wszakże pamiętać, iż mowa
tu o sytuacji bardzo specyficznej - istnieje także wiele innych,
gdzie odrębność powyższych znaczeń „strategii" musi
zostać zachowana.
Odwołując się do pierwszego z
nich, strategią władzy można nazwać zbiór środków
stosowanych, by ją skutecznie sprawować i utrzymać. Do
pomyślenia jest zatem interpretacja mechanizmów władzy w
terminologii strategicznej. Najważniejsze okazuje się wzajemne
odniesienie między stosunkami władzy a strategiami konfrontacji.
Jeżeli jest prawdą, że „w sercu" władzy tkwią-jako
fundamentalne warunki jej istnienia-niesubordynacja i opór,
inspirowane przez zasadę wolności, to wobec tego nie ma takiej
władzy, od której nie można uciec albo przynajmniej się jej
wymknąć. Każdy stosunek władzy implikuje -choćby jako
możliwość - określoną strategię walki. Władza i walka nigdy
nie pokrywają się ze sobą, nie tracą swej odrębnej natury i
nie ulegają pomieszaniu. Każda z nich jest dla drugiej czymś w
rodzaju stałej granicy, jak również punktu podparcia,
pozwalającego wstrząsnąć zasadą antagonistyczną.
Konfrontacja osiąga kres (czyli zwycięstwo jednego z
przeciwników), gdy stabilne mechanizmy zastępują wolną grę
antagonizmów.
Dzięki takim mechanizmom można
kierować - w ustalony sposób i z rozsądną pewnością sukcesu
- postępowaniem innych. Odkąd konfrontacja przestała być walką
na śmierć i życie, jej cel - punkt równoczesnego spełnienia i
zawieszenia - stanowi ustalenie definitywnego stosunku władzy.
Walka, z drugiej strony, ogranicza stosunki władzy, wytyczając
linię, poza którą - zamiast manipulować działaniami innych i
wywoływać je zgodnie z precyzyjną kalkulacją- trzeba zadowolić
się reakcją po fakcie.
Stosunki władzy nie mogłyby
istnieć bez punktów niesubordynacji, będących zarazem - z
definicji - furtkami ucieczki przed nimi. Zgodnie z tym -
zmierzające do zdyscyplinowania niepokornych - każde wzmacnianie
i rozszerzanie stosunków władzy może jedynie narzucić im nową
granicę. Władza realizuje się
191
w pełni
albo w takim działaniu, które wtrąca poddanych w absolutną
bezsilność (w takim wypadku jej sprawowanie ustępuje miejsca
zwycięstwu nad wrogiem), albo też prowadzi do konfrontacji z
poddanymi, co przeobraża ich w przeciwników. Znaczy to, że w
każdej konfrontacji obecne jest marzenie o przekształceniu jej w
stosunek władzy. I odwrotnie -jeśli władza, rozwijając się
zgodnie ze swą wewnętrzną logiką - natrafi na bezpośredni
opór, zredukuje się do wygrywającej strategii. Między
stosunkami władzy a strategiami walki istnieje zatem stała więź
i obustronne przyciąganie - jedna nieustannie przechodzą w
drugie.
Stosunek władzy może w każdej chwili
przeobrazić się w konfrontację dwu przeciwników. I odwrotnie:
z konfrontacji mogą zawsze wyłonić się mechanizmy władzy. W
efekcie te same wydarzenia i procesy można interpretować,
wychodząc albo od dziejów walki, albo od struktur władzy.
Interpretacje, które otrzymamy, będą - odnosząc się do
identycznego materiału historycznego i wzajemnie siebie
oświetlając -nakładać na fakty odmienne kategorie, relacje
znaczące i perspektywy zrozumiałości. To właśnie ich
niewspółmierność pozwala unaocznić fenomen dominacji, obecny
w ogromnej liczbie społeczeństw.
Dominacja jest
ogólną strukturą władzy, której odgałęzienia i pośrednie
efekty zstępują aż do najbardziej wobec niej opornych
społecznych drobin. Równocześnie jednak stanowi ona sytuację
strategiczną, którą kształtuje i konsoliduje długotrwała
konfrontacja. Fakt dominacji, niewątpliwie bywa wytworem
mechanizmów władzy, powstałych z konfrontacji (jak w strukturze
politycznej, wywodzącej się z najazdu); zdarza się także, iż
walkę prowokują stosunki władzy: utajone w nich luki i
konflikty. Tym jednak, co czyni dominację grupy, kasty czy klasy
- razem z oporem i rewoltą, które ona nieuchronnie napotyka -
centralnym fenomenem społecznej historii, jest jej występowanie
w formie zuniwersalizowanej: dominacja przenika cały byt
społeczny, wiąże stosunki władzy z relacjami strategicznymi i
żywi się efektami ich wzajemnego oddziaływania.
Tłum.
Jacek Zychowicz
*
Michel Foucault, „Subject and Power "(w) Critical Inquiry,
1982 nr 4. 174
Michel
Foucault.Podmiot i władza, w Lewą Nogą 9
nr 9 1998, str.
174-192
|