Miastowa jestem, ojcze, miastowa, choć i z chłopów pochodzę, ale miastowa, w mieście mieszkająca. Ciebie obaczyć, ojcze, przyszłam. Słyszeliśmy o tobie, ojcze, słyszeli.
Syneczka, dzieciątko, pochowałam i teraz chodzę i do Boga się modlę. W trzech monasterach
byłam i wszędzie mi mówili: „Idź, Nastasjo, i tam, idź i tam”, do ciebie, znaczy, ojcze. To i
przyszłam, wczoraj do cerkwi, a dziś tu.
- Czego płaczesz?
- Syneczka płaczę, ojcze, trzy latka miał, za trzy miesiące tylko trzy latka by miał. O
syneczka się smucę, ojcze, o syneczka. Ostatni syneczek się ostał, czworo ich miałam z moim
Nikituszką, ale nijak się nie chowają nam dzieciaki, nie chowają. Trzech pierwszych
pogrzebałam, ale nie bardzo ich Ŝałowałam. A tego ostatniego pochowałam i zapomnieć go
nie mogę. Cięgiem jakby przede mną stoi, nie odchodzi. Duszę mi wysuszył. Popatrzę na jego
bielizenkę, na koszulinę albo na trzewiczki, i w ryk. RozłoŜę, co się po nim ostało, patrzę i
płaczę. Powiadam do Nikituszki, do męŜa mojego: „Puść mnie z domu, pójdę do miejsc
świętych.” Mój jest doroŜkarzem, niebiedniśmy, ojcze, niebiedni, sami sobie gospodarze, i
koniki własne, i doroŜka własna. Ale co nam teraz z naszego dobra? Opuścił się tam beze
mnie Nikituszką mój, pewnikiem się opuścił, ano i dawniej tak bywało: niech no się obrócę, a
chłop juŜ o nic nie dba. A tera to i ja o niego nie dbam. Ot, juŜ trzeci miesiąc, jakem z domu
precz poszła. Zapomniałam, zapomniałam o wszystkim i pamiętać nie chcę; i co ja z nim
pocznę, ojcze mój? Skończyłam z nim, skończyłam, ze wszystkim skończyłam. I juŜ mi się
patrzeć nie chce na mój dom, i na dobytek, i nie chcę niczego na oczy widzieć!
A teraz, Alosza, całą
prawdę ci wyłoŜę, tylko tobie, Ŝebyś wiedział, jaka ze mnie jędza! Nie do Rakitki mówię, lecz
do ciebie. Chciałam cię zgubić, Alosza, wielka to prawda, taki parol na ciebie zagięłam; tak
tego pragnęłam, Ŝe podkupiłam Rakitkę, Ŝeby cię tu przyprowadził. I czemu tego pragnęłam?
Tyś wcale tego nie widział, odwracałeś się ode mnie, przechodziłeś obok - oczy spuszczałeś,
a ja na ciebie sto razy spoglądałam, wszystkich zaczęłam wypytywać. Twarz twoja w sercu
mi utkwiła. „Pogardza mną, myślałam, spojrzeć nawet nie chce.” I takie mnie w końcu
opętało uczucie, Ŝe sama się sobie dziwiłam: „Czego się takiego chłopczyka lękam? Schrupię
go całego i śmiać się tylko będę.” Strasznie się rozzłościłam. Czy uwierzysz, nikt tu nie śmie
powiedzieć ani pomyśleć, Ŝe do Agrafieny Aleksandrowny chodzą; tylko mój staruszek,
zaprzedana mu jestem, związana z nim, diabeł nas poŜenił; ale nikt inny. A patrząc na ciebie,
postanowiłam sobie: „Schrupię go. Schrupię i śmiać się będę.” Widzisz, jaka ze mnie zła suka
i taką nazwałeś swoją siostrą! A teraz przyjechał ten mój krzywdziciel, siedzę tu i czekam
wieści. A czy wiesz, kim był dla mnie ten mój krzywdziciel? Pięć lat temu, jak przywiózł
mnie tu Kuźma, siedziałam, od ludzi stroniłam, Ŝeby mnie nie widzieli i nie słyszeli,
chudziutka, głupiutka, siedziałam i płakałam, po całych nocach płakałam - myślałam sobie: „I
gdzie on teraz, ten mój krzywdziciel? Śmieje się zapewne z inną. śeby go tylko zobaczyć,
myślę sobie, Ŝeby tylko kiedy spotkać, to ja mu juŜ odpłacę, to ja mu juŜ odpłacę!” W nocy,
w ciemnościach, szlochałam gorzko, wszystko to przemyślałam, serce moje umyślnie
rozdzierałam, syciłam je złością: „JuŜ ja mu odpłacę, juŜ ja mu odpłacę!” I tak na głos czasem
mówiłam w ciemnościach. A jak uświadamiałam sobie nagle, Ŝe nic mu nie zrobię, Ŝe on się
ze mnie teraz śmieje, a moŜe nawet zapomniał, moŜe nie pamięta, rzucałam się z łóŜka na
podłogę, płakałam z bezsilności i trzęsłam się, trzęsłam się do świtu. Rano wstaję gorsza od
psa, chętnie bym wszystkich kąsała. Potem, co myślisz: zaczęłam pieniąŜki zbijać, pozbyłam
się wszelkiej litości, roztyłam - myślisz, Ŝe zmądrzałam, co? Nic podobnego, nikt nie wie i nie
widzi tego na całym świecie - ledwo zapada mrok, tak jak pięć lat temu, leŜę tu czasem,
zgrzytam zębami i całą noc płaczę. „JuŜ ja mu odpłacę, odpłacę!...” - myślałam. Słyszałeś?
Ano, jakŜe mnie teraz osądzisz: miesiąc temu dostaję nagle ten list - jedzie tu, owdowiał, chce
się ze mną zobaczyć. Dech mi zaparło. „BoŜe, myślę sobie naraz, jak przyjdzie, jak gwizdnie
na mnie, zawoła, to polecę jak zbity pies, łasić się będę!” Myślę sobie i sama nie wierzę:
„Podła jestem czy niepodła, pobiegnę do niego czy nie pobiegnę?” I stale mnie złość
ogarniała na siebie przez cały ten miesiąc, gorzej nawet niŜ pięć lat temu. Widzisz teraz,
Alosza, jaka jestem wściekła, jaka dzika, całą ci prawdę wypaliłam! Mitią się bawiłam, aby
do tamtego nie biec. Milcz, Rakitka, nie ty masz mnie sądzić, nie dla ciebie mówiłam.
Zanimeście przyszli, leŜałam tu, czekałam, medytowałam, o losie moim myślałam, i nigdy się
nie dowiecie, co przeŜyłam. Nie, Alosza, powiedz swojej panience, Ŝeby nie gniewała się za
onegdajsze!... I nie wie nikt na świecie, jak mi jest teraz i nikt nie moŜe wiedzieć... Bo ja
moŜe dzisiaj tam nóŜ ze sobą wezmę, jeszczem tego nie postanowiła...
- Daj mu co, Mitia - powiedziała Gruszeńka - podaruj, przecie on biedny. Ach, biedni,
skrzywdzeni!... Wiesz, Mitia, pójdę do monasteru, za mniszkę. Nie, naprawdę, pójdę kiedyś!
Alosza mi dziś powiedział coś na całe Ŝycie... Tak... ale dziś będziemy tańczyć do upadłego.
Jutro do monasteru, ale dziś się wytańczymy. Chcę dokazywać, dobrzy ludzie, ano cóŜ w tym
złego, Pan Bóg przebaczy. Gdybym była Bogiem, wszystkim bym przebaczyła: „Kochani
grzesznicy, od dziś wszystkim przebaczam.” A ja pójdę prosić o przebaczenie: „Wybaczcie,
dobrzy ludzie, głupiej babie.” Jestem zwierzę. Modlić się chcę. Cebulkę podałam. Taka
łajdaczka jak ja, i teŜ zachciało mi się modlić! Mitia, niech tańczą, nie przeszkadzaj. Wszyscy
ludzie na świecie są dobrzy, wszyscy co do jednego. Dobrze jest na świecie. ChociaŜ jesteśmy
źli, lecz dobrze jest na świecie. Źli jesteśmy i dobrzy, i źli, i dobrzy... Powiedzcie, pytam was,
pytam was wszystkich: powiedzcie mi, dlaczego jestem taka dobra... Bo jestem dobra, bardzo
dobra... No więc dlaczego jestem taka dobra?
Tak trzepała Gruszeńka, coraz bardziej pijana, w końcu wręcz oświadczyła, Ŝe teraz
sama chce tańczyć. Wstała i zatoczyła się.
- Mitia, nie dawaj mi więcej wina, nawet jak cię poproszę, nie dawaj. Wino nie daje
spokoju. I wszystko się kręci, i piec, i wszystko się kręci. Chcę tańczyć. Niech wszyscy
patrzą, jak ja tańczę... jak dobrze i pięknie tańczę...
Zamiar był powaŜny: wyjęła z kieszeni białą batystową chusteczkę i ujęła jeden jej róg
prawą ręką, aby powiewać w tańcu. Mitia zakrzątnął się, chłopki ucichły szykując się, by na
dany znak zaintonować taneczną pieśń, Maksymow, dowiedziawszy się, Ŝe Gruszeńka sama
chce tańczyć, pisnął z zachwytu i zaczął przed nią podrygiwać, nucąc swoją piosenkę:
NóŜki cienkie, boczki piękne,
Ogonek pokrętny.
Lecz Gruszeńka machnęła nań chusteczką i odpędziła.
- Cicho! Mitia, czemu nie przychodzą? Niech wszyscy przyjdą... popatrzeć. Zawołaj i
tamtych, zamkniętych... Dlaczegoś ich zamknął? Powiedz im, Ŝe ja tańczę, niech i oni
popatrzą, jak ja tańczę.
Mitia z pijackim rozmachem podszedł do zamkniętych irzwi i począł pięścią stukać do
panów.
- Hej, wy... Podwysoccy! Chodźcie, ona chce tańczyć, zaprasza was.
- Łajdak! - zawołał w odpowiedzi któryś z panów.
- A ty podłajdak! Nikczemny szubrawczyk!
- Przestałby pan z Polski drwić - zauwaŜył sentencjonalnie Kałganow, który był juŜ
porządnie pijany.
- Milcz, chłopcze! śe jego nazwałem szubrawcem, to nie znaczy, Ŝe całą Polskę
nazwałem szubrawcem. Jeden łajdak nie stanowi Polski. Milcz, śliczny chłopczyku, zjedz
lepiej cukierka.
- Ach, jacy oni są! Jakby nie ludzie. Dlaczego nie chcą się pogodzić? - rzekła
Gruszeńka, wychodząc na środek pokoju.
Chór zaintonował Sieni, moje sieni. Gruszeńka zadarła główkę, rozchyliła usteczka,
uśmiechnęła się, machnęła juŜ chusteczką i naraz, zatoczywszy się mocno, stanęła, stropiona,
pośrodku pokoju.
- Słaba jestem... - odezwała się jakimś zmęczonym głosem - darujcie, słaba jestem, nie
mogę... Przepraszam...
Pokłoniła się dziewczętom z chóru, a potem zaczęła się kłaniać na wszystkie cztery
strony.
- Przepraszam... darujcie...
- Podpiła sobie, podpiła sobie śliczna pani - rozległo się wokoło.
- Pani wypiła, proszę państwa - z chichotem tłumaczył Maksymow dziewuchom.
- Mitia, odprowadź mnie... zabierz mnie, Mitia - powiedziała bezsilnie Gruszeńka.
Mitia podbiegł ku niej, chwycił na ręce i zaniósł swój drogi łup za zasłonę.
„No, to ja juŜ teraz wyjdę” - pomyślał Kałganow, wyszedł z błękitnego pokoju i
zamknął za sobą oba skrzydła drzwi. Lecz w salonie uczta ciągnęła się dalej, huczna, wesoła.
Mitia ułoŜył Gruszeńkę na łóŜku i wpił się w jej usta pocałunkiem.
- Nie ruszaj mnie.... - szepnęła błagalnym głosem. - Nie ruszaj, pókim nie twoja...
Powiedziałam, Ŝe twoja, ale nie ruszaj... oszczędź... Przy tych, przecieŜ tu nie moŜna. On tu
jest. Obrzydliwie tu...
- Jak kaŜesz! Ani myślę... uwielbiam! - bełkotał Mitia. - Tak, obrzydliwie tu,
paskudnie. - I nie wypuszczając jej z uścisku, osunął się na kolana.
- Wiem, Ŝe chociaŜ jesteś zwierz, jednak szlachetny - powiedziała, ledwo poruszając
językiem. - Trzeba uczciwie... odtąd będzie uczciwie... i my musimy być uczciwi, i my
musimy być dobrzy, juŜ nie zwierzęta, lecz dobrzy... Wywieź mnie, wywieź daleko,
słyszysz... Nie chcę tu być, Ŝeby daleko, daleko...