„KAMIEŃ NA KAMIENIU”- WIESŁAW MYŚLIWSKI
Myśliwski
zamknął na kartach powieści świat, którego już nie ma, a
którego cząstkę pielęgnuje w sobie każdy, kto choć jeden raz
był w swoim dzieciństwie na polskiej, powojennej wsi. Tytuł dzieła
został zaczerpnięty z
fragmentu piosenki ludowej
– ulubionej przyśpiewki głównego bohatera, który jednocześnie
stał się mottem utworu:” Kamień na kamieniu, na kamieniu kamień,
a na tym kamieniu
jeszcze jeden kamień.”. Podkreśla
odwieczność oraz siłę polskiej wsi, która mimo wielu problemów
przynosi ukojenie mieszkańcom oraz kultywuje tradycje. Inaczej na
wsi odczuwane jest też przemijanie człowieka, na grobie którego
układane są kamienie – jeden za drugim.
BIOGRAFIA: Polski prozaik Wiesław Myśliwski (1932) ma na swoim koncie wiele nagród. Jest między innymi dwukrotnym laureatem Nagrody Literackiej Nike (Widnokrąg 1997 i Traktat o łuskaniu fasoli 2007 rok). Debiutował w 1967 roku powieścią Nagi sad, zapoczątkowując tym dziełem nurt prozy poświęconej polskiej wsi, pełnej głębokiej refleksji nad losem jej mieszkańca, który traci pierwotne połączenie z przyrodą, rozumianej w perspektywie uniwersalnych prawd o świecie i człowieku.Pisarz jest znany i ceniony poza tym ze względu na poetykę, w jakiej się porusza oraz styl, jakim włada: raz jest lirycznym poetą (powieść Pałac), innym razem realistą (Kamień na kamieniu). Na jego nowe dzieła czekają zawsze zarówno wielbiciele jego twórczości, jak i miłośnicy prozy poświęconej wsi zaliczanej nurtu chłopskiego. Do jego najważniejszych dzieła należą: Nagi sad z 1967 roku (filmowa wersja: Przez dziewięć mostów), Pałac (1970), Złodziej (1973), Klucznik (1978), Kamień na kamieniu (1984), Drzewo (1988), Widnokrąg (1996), Requiem dla gospodyni (2000), Traktat o łuskaniu fasoli ( 2006).
STRESZCZENIE:
Powieść składa się z obrazków
dotyczących Szymona Pietruszki,
który wspomina role, jakie pełnił w swoim życiu: był zwykłym
wiejskim chłopakiem, żołnierzem partyzantem, urzędnikiem
udzielającym ślubów, fryzjerem, milicjantem, zakochanym i urażonym
mężczyzną, alkoholikiem oraz inwalidą opiekującym się chorym
bratem Michałem, aż w końcu na starość doszedł do wniosku, że
najlepiej czuje się jako zwykły prosty chłop, mimo iż ten los
konsekwentnie próbował odrzucić od najmłodszych lat. Przyczynkiem
do wspomnień stała się chęć
wybudowania rodzinnego grobowca,
co wcale nie jest takie łatwe, jakby się mogło wydawać:
[c]Wybudować grób. To się tylko tak mówi. A kto nie budował, nie
wie, co taki grób kosztuje. Choć grób, mówią, też dom, tylko że
na tamto życie. Bo wieczność nie wieczność, ale swój kąt
powinien człowiek mieć. [/c]Zastanawiając się nad wyglądem
przyszłego pomnika, ilością kwater, wyborem głównego wykonawcy
robót czy ozdoby grobu (anioł czy wizerunek Chrystusa: Anioł
najwyżej się wstawi, ale nie zbawi),
Szymek rozmyśla o swojej przeszłości, zahacza o najróżniejsze
tematy, przypomina sobie dawnych przyjaciół, wydarzenia, w których
brał udział. Wszystkie te opowieści składają się na fabułę
utworu,
podczas lektury którego czytelnik ma wrażenie, że Pietruszka to
właśnie jemu się zwierza, z nim dzieli się historią swojego
życia, rozprawiając o zabawach w remizie strażackiej, jedzeniu
wypiekanego w domu chleba czy poświęconych jajek, udziale w
partyzantce, o obściskiwaniu wiejskich dziewczyn w zbożu i za
sklepową ladą czy bijatykach z okolicznymi chłopakami, w
których wodził prym.
I.
CMENTARZ:Szymon
Pietruszka przez ostatnie dwa lata leżał w szpitalu. Miał wtedy
dużo czasu na rozmyślanie o swoim życiu. Wtedy też postanowił,
że postawi grób dla całej swojej rodziny. Po powrocie do domu
wynajął najlepszego rzemieślnika we wsi - Chmiela,
który rozpoczął budowę grobu, co stało się powodem wspomnień
bohatera o wydarzeniach związanych z tytułowym cmentarzem. Podczas
wojny
na cmentarzu we wsi Szymona przez sześć tygodni trwała zaciekła
bitwa. Dwa niemieckie działa waliły na wschód, przez co szkielety
ciał i pootwierane trumny leżały porozrzucane po całym terenie.
Ludzie we wsi zbierali kikuty, drugi raz chowali umarłych. Szymon
pamięta, że wtedy wszystkie ptaki uciekły z drzew cmentarnych,
choć wcześniej był na nich istny ptasi raj. Kościelny Franciszek
po wojnie zbijał karmniki, wieszał na drzewach i razem z
ministrantami łapał szpaki, sikorki i inne ptactwo, zanosił je na
cmentarz, by choć w taki sposób przywrócić na nim życie i śpiew.
Z dalszych wspomnień okazuje się, że Szymon w czasie wojny walczył
w partyzantce,
nosił pseudonim „Orzeł”. Był siedem razy ranny, dlatego
powiedział wszystkim kolegom z oddziału, że gdyby zginął, mają
mu zagrać na pogrzebie na organkach jego ulubioną pieśń ludową
Kamień
na kamieniu, na kamieniu kamień.
Szymon wspomina swoich dziadków ze strony matki, którzy nie mieli
grobu. Dziadek
Łukasz
w czasach, gdy Polska była w niewoli zabił kosą karbowego. Uciął
mu głowę, ponieważ zalecał się do jego żony – babki
Pietruszki. Z tego powodu musiał uciec do Ameryki przed Kozakami.Z
kolei babka
Rozalia
– powód zbrodni Łukasza, była niezwykle rozrywkową kobietą
lubiącą się bawić. Po wyjeździe męża oddała swoją córkę
(matkę Szymona) i syna (w niedługim czasie
po tym umarł na czerwonkę) na wychowanie swojej siostrze Agacie,
przekazała jej gospodarstwo, ogólnie cały dobytek, i popłynęła
statkiem do Ameryki do męża. Niestety rozpętała się burza,
statek zatonął zabierając Rozalię na dno. Po jakimś czasie umarł
także dziadek, nigdy już nie wracając do domu i nie oglądając
swoich osieroconych przez matkę dzieci. Historia dziadków ze strony
ojca była bardziej „zwyczajna”.Babka
Paulina
umarła młodo, a dziadek
Kasper Pietruszka żył
długie lata. Oboje zostali pochowani w ziemi, nie mieli nagrobka.
Dziadek Kasper pierwszy we wsi założył straż pożarną. Za
ratowanie powstańców otrzymał papiery na ziemię oraz duży
majątek. Mógł zostać dziedzicem, ale musiał zrezygnować z tej
propozycji, ponieważ za posiadanie takich dokumentów groził Sybir.
Zakopał je więc głęboko w ziemi. Gdy powstawała Polska i niewola
się zakończyła, wówczas nic już mu nie groziło. Wtedy zaczął
kopać w ziemi szukając tych papierów… Oczywiście nie odnalazł
zawiniątka. Do końca życia nie mógł sobie przypomnieć, w którym
miejscu je zakopał.Po jego śmierci czynność tą kontynuował jego
syn - ojciec Szymona. Dalej kopał w ziemi: w stodole, w chlewach, na
polach, w sadzie, pod chałupą. Pewnego razu chciał nawet rozkopać
podłogę izby, lecz matka Szymona, która zmarła już po wojnie,
nie pozwoliła. Na łożu śmierci bohater prosił Szymona, aby nie
przestawał w kontynuacji rodzinnej misji. Rodzice Pietruszki, tak
jak i ich matki i ojcowie - zostali pochowani w ziemi. Szymon, choć
nie był najstarszy spośród braci, to jednak został
na siedmiomorgowej gospodarce.
Aby odwdzięczyć się za ten dar, chciał wystawić grób dla całej
rodziny: żyjącej i nieżyjącej. Zamierzał nieżyjącym rodzicom
kupić nowe trumny i przenieść ich z ziemi do budowanego grobu,
przewidzianego także dla żyjących braci: Antka i Staśka (oraz ich
żon), dla brata Michała i dla niego samego - razem osiem kwater.
Niestety, pieniędzy z odszkodowania za wypadek (za nogi) starczyło
tylko na wybudowanie przez Chmiela murów
grobu.
Wiele funduszy pochłonął przedsionek, który był zaledwie jedną
trzecią częścią całego grobu. Pietruszka we wszystkim potrafił
znaleźć powód do szczęścia. Teraz był zadowolony z przedsionka,
ponieważ powtarzał, że będzie można przynajmniej wejść do
środka grobu i obrócić się swobodnie.Poza małym korytarzem, były
już zrobione szerokie, przedzielone ściankami kwatery (cztery na
dole, cztery u góry), do których miano wsuwać trumny. Potem
wszystko miało zostać zamurowane. Niestety, główny wykonawca
Chmiel umarł, a Szymon musiał odpowiadać na dociekliwe i wścibskie
pytania ludzi o termin postawienia sklepienia i wykończenia grobu, a
na jego barki spadały coraz to nowe problemy: brak pieniędzy,
ciągłe wydatki. Gdy Pietruszka musiał zapłacić podatki do gminy
i kupić węgiel na zimę, sprzedał zegarek na dewizce, kawałek
pola oraz zapożyczył się u sąsiada - Kubika.
Po jakimś czasie, gdy pożyczkodawca zaczął domagać się zwrotu
pieniędzy, ponieważ jego syn się żenił. Wtedy Szymek zwrócił
się z prośbą do innego sąsiada Maciołka.
Oddał Kubikowi całą sumę i wszystko byłoby dobrze, gdyby po
jakimś czasie nowy wierzyciel nie zaczął domagać się zwrotu oraz
rozpuszczać po wsi plotki o swoim dłużniku. Szymon sprzedał
jałówkę i oddał mu pieniądze. II.
DROGAKiedyś
przez wieś Szymona przebiegała jedna droga - kręta, pełna dziur i
łat. Można było nią dojechać na jarmark czy do sąsiedniej wsi.
Było swoistym przedmiotem kultu: przed domem każdy dbał o swój
fragment. Ludzie zamiatali ją w lecie, zimą odgarniali śnieg.
Wieczorem każdy siadał na ławeczce przed domem i gawędził z
sąsiadem po drugiej stronie drogi obrosłej pięknymi drzewami
akacjowymi. Było cicho, bezpiecznie. Problemy ze zwózką siana z
pól wydawały się nieprawdopodobne. Niestety, po jakimś czasie
przyjechali robotnicy i wybudowali nową
szosę dla samochodów,
zabierając niektórym mieszkańcom pola pod budowę. Stara droga
została wyprostowana i ustąpiła miejsca nowej. Teraz to ona biegła
pod oknami domów, które trzęsły się za każdym razem, gdy ktoś
po niej przejeżdżał.Nowa droga była także nielubiana z innego
powodu: zaczęli ginąć
na niej ludzie, gdy ruch był gęsty. Na przykład jakiś człowiek
przechodził na drugą stronę do sklepu czy do kościoła - zagapił
się i zginął pod kołami rozpędzonego auta. We wsi już nie było
bezpiecznie. Wycięte akacje zostały odkupione przez mieszkańców
od robotników. Szymon nie zdążył na transakcję, ale sąsiad miał
mu jedną sztukę odsprzedać. Narrator chciał zrobić nowy stół,
ponieważ drzewo akacjowe było najlepsze, a stary stół w jego domu
nie pamiętał już swoich lat.
Historia tego mebla jest bardzo
ciekawa. Kiedyś, gdy Szymek wrócił z partyzantki, znalazł na polu
dziedzica blat stołu. Stopniowo kompletował resztę części. Nogi
leżały pod lasem, Szuflada ze złotą rączką została znaleziona
przez sąsiada narratora, który zrobił sobie z niej korytko dla
świń. Dzięki wymianie za prawdziwe korytko i butelkę wódki,
Szymek był dumnym posiadaczem pięknego dziedzicowego stołu w
komplecie (za rączkę musiał dać pół korca żyta i wypożyczyć
konia do orki). Dotychczas jego rodzina nigdy nie miała stołu. Za
kawalerskich czasów jeszcze przed wojną, Szymon lubił się bawić
i hulać na wiejskich zabawach.
Nie stronił także od bójek będąc zdania, że zabawa bez bójki
jest nieudana. Zatem wszyscy bili wszystkich, sala była zrujnowana,
sztachety z płotów wyłamane. Szymon prawie nigdy nie oberwał w
walce, był najsilniejszy we wsi, wszyscy się go bali. Często
prowokował bójki. Raz się zdarzyło, że dostał nożem – na
szczęście było to draśnięcie. Koledzy go lubili, cieszył się
też powodzeniem u kobiet. Przebierał w nich jak w ulęgałkach,
sypiał z nimi po stodołach czy łąkach, godząc się jedynie na
ich propozycje. Gdy zarobił pieniądze przy budowie nasypu
kolejowego, kupił sobie garnitur oraz płaszcz, stając się nie
tylko najładniejszym, ale i najlepiej ubranym kawalerem we wsi.
Wracając nową drogą z zabaw, wspominał, jak nieraz leżał na jej
poprzedniczce pijany jak świnia. Tęsknił za tym czasami, gdy było
bezpiecznie, a droga i wieś leżały na uboczu. Pewnej świątecznej
niedzieli, gdy na niebie zebrały się czarne chmury, wszyscy ze wsi
pojechali furmankami na pola, aby zdążyć przed ulewą pozwozić
snopki zboża. Szymon, powożąc jedną furą, nie czekał długo,
aby wyjechać na drogę asfaltową. Za drugim razem było już
gorzej. Jechało dużo aut, przerwy między nimi były coraz
mniejsze. Z furmanką zaprzężoną w jednego konia z polnej drogi
nie można wyjechać szybko, ponieważ była ona położona wyżej od
pól. Gdy się na nią wjeżdżało, trzeba było od razu skręcić w
lewo, do wsi. Szymonowi udało się to tylko dlatego, że zsiadł z
wozu i ciągnął konia za uzdę. Jednak gdy narrator podjechał z
trzecią furą przed wyjazdem na drogę asfaltową zastał furmankę
sąsiada. Stanął więc za nią i zaczął ponaglać znajomego.
Sąsiad jednak się bał. Auta jechały szybko, jednym sznurem, żadne
nie chciało zwolnić, aby wpuścić dwie furmanki na drogę. Za
Szymonem ustawili się następni sąsiedzi, w sumie było już z
dziesięć furmanek, kolejka się wydłużyła. Niektórzy rzucali
pomysły, aby wspólnie wejść na drogę i machać rękami - może
wtedy się zatrzymają. Później wszyscy złorzeczyli kierowcom,
wyzywali auta. Taka stagnacja trwała bardzo, bardzo długo. Auta
wciąż jechały. W końcu Szymon nie wytrzymał - krew się w nim
zagotowała – i odbił furmankę do tyłu, zjechał w pole, pognał
konia batem, ominął sąsiada stojącego z przodu i ruszył
wprost na drogę,
nie patrząc na sznur samochodów. Ludzie krzyczeli, że jedzie na
śmierć, ale on się nie zatrzymał, już był na asfalcie. Nagle
poczuł uderzenie, coś trzasnęło. W pierwszej chwili nic nie
poczuł. Dopiero gdy chciał wstać zobaczył, że jego nogi leżały
dziwnie poskręcane. Słyszał krzyczących ludzi, potem już nic nie
pamiętał. III.
BRACIA
Szymon Pietruszka, którym mieszkał ze swoim najstarszym bratem
Michałem
(był dziwny: nie mówił, stale był nieobecny myślami, apatyczny),
napisał list do dwóch młodszych Antka
i Staśka,
żeby przyjechali i podjęli ostateczną decyzję w sprawie grobu.
Musiał wiedzieć, czy chcą „leżeć” ze wszystkimi, czy może u
siebie. Jeśli wybraliby druga opcję, wtedy poniósłby mniejsze
koszty budowy…Póki co Chmiel nie mógł rozpocząć roboty, czekał
na decyzję co do wielkości grobu. Antek i Stasiek mieszkali w
mieście, wracali na wieś bardzo rzadko. W takich chwilach chwalili
się dawnym sąsiadom, że jeden był za granicą, drugi kupił
samochód, jeden dostał mieszkanie, drugi ponownie się ożenił,
jeden ma córkę i syna, drugi tylko syna, jeden ma tytuł magistra,
drugi inżyniera.
Gdy żyła ich matka, regularnie pisała do nich listy, wysyłała
paczki, lecz nigdy nie otrzymała odpowiedzi czy podziękowania. Po
jej śmierci Szymon wysłał im telegram, który powtórzył parę
lat później, gdy umarł ojciec.Po miesiącu bohaterowie przysłali
odpowiedź na list dotyczący grobu. Zawiadamiali, że przyjadą
omówić szczegóły.
Oczekując braci, Szymon wysprzątał izbę, wykąpał i ogolił
Michała, założył mu i sobie czyste ubranie, zabił kurę i
ugotował rosół, nawet makaron kupił w sklepie, bo domowego
przecież by nie zjedli. Gdy w końcu przyjechali, od progu zaczęli
narzekać
na Szymka,
że ma nadal ten stary stół (ten z pola dziedzica), że jeszcze nie
położył podłogi w izbie, że ma tylko jedno krzesło. Potem
zaczęły się pytania: czemu się jeszcze nie ożenił, czemu nie
przerzucił się na hodowlę trzody - przecież do pola się już nie
nadaje – czemu nie założył pasieki. Szymon czuł się dziwnie.
Ostatni raz widział braci na pogrzebie ojca. Dał wtedy Staśkowi
wówczas biednemu studentowi - trochę pieniędzy, a teraz zrobił
się z niego wielki pan, Szymek go nie poznawał. Z kolei Antek był
wtedy świeżo poślubionym młodym mężem, nie powiadomił brata o
tej ważnej ceremonii.Zaraz po pogrzebie Stasiek i Antek wyjechali:
spieszyli się do swoich spraw (pierwszy miał egzamin, a drugi
wyjazd służbowy).Pietruszka zaczął wspominać dzieciństwo i
młodość. Pierwszy z domu w świat poszedł Antek.
Ojciec był zły, ponieważ nie miał mu kto pomagać w polu: Stasiek
był jeszcze dzieckiem, Szymon pracował w milicji, całe tygodnie
nie było go w domu. Wraz z kolegami z pracy jeździł po okolicach i
rekwirował od chłopów broń. Po Antku w świat poszedł Stasiek.
Wtedy ojciec naprawdę się wściekł. Do tej pory był pewien, że
to on zostanie na gospodarce, ponieważ lubił robić w polu, często
snuł z ojcem marzenia o dokupieniu ziemi, postawieniu nowego dom,
kupnie drugiego konia. Takie rozmowy cieszyły ojca, dla którego
najważniejsza była ziemia. Po Staśku rodziców rozczarowało
postanowienie najstarszego syna Michała.
Marzyli, by został księdzem, ale też poszedł „w świat”.
Zaczął uczyć się krawiectwa, zawsze jednak przyjeżdżał na
żniwa. Po powrocie z partyzantki ze stopniem porucznika, Szymon
chciał iść do wojska, aby zostać zawodowym żołnierzem. Nie
lubił pracować w polu, najgorzej nie znosił żniw. Musiał jednak
zmienić plany i pomagać ojcu w polu, który często narzekał, że
wojna doprowadziła ich do ruiny (chlewy były spalone od pocisku,
dach w chałupie dziurawy). Antka i Michała już nie było w domu, a
Stasiek był za mały na pomocnika. Szymon nie zostałby na
gospodarstwie, ale zmusiły go do tego okoliczności.
We wsi otworzono szkołę, do której miał pójść Stasiek. Nie
miał jednak zimowych butów, więc jego starszy brat poszedł w pola
w ich poszukiwaniu. W tamtym czasie na otwartych, rozległych
terenach leżało pełno ruskich i niemieckich trupów. Narrator
trafił na jedną parę butów, ale niestety były dziurawe. Ludzie
już dawno pozabierali szynele i co wartościowsze przedmioty.
Wprawdzie były jeszcze trupy w butach, ale leżały pod zaminowanym
lasem, Szymon nie chciał zginąć za buty. Od tej pory pożyczał
Staśkowi swoje jedyne oficerki, które zrobił sobie jeszcze przed
wojną u szewca na zamówienie. Młodszy brat poruszał się w nich
jak bocian. Gdy szedł do szkoły, Szymek musiał całe przedpołudnie
siedzieć boso w domu, nie mógł nawet wyjrzeć na świat, bo szyby
były pokryte mrozem, przez co zrobił się leniwy i osowiały.
Pewnego dnia wpadł na pomysł pożytecznego wykorzystania
przymusowego siedzenia w domu. Z partyzantki przyniósł brzytwę i
nożyczki, więc zaczął strzyc
i golić.
Klienci przychodzili do niego nawet z innych wsi, nie mógł nadążyć,
chętni wypełniali zawsze całą izbę. Interes się kręcił,
narrator zarabiał coraz więcej, kupił nawet maszynkę do
strzyżenia.Wszystko zmieniło się, gdy przyszła wiosna i Stasiek
oddał buty - do szkoły chodził już boso. Później, podobnie jak
starsi bracia, poszedł w świat i… ojciec znowu chodził wściekły,
matka podupadła na zdrowiu. Nie doczekała wizyty synów, którzy
przyjechali dopiero na jej pogrzeb. Teraz Stasiek i Antek przyjechali
na prośbę Szymka. Pokrzyczeli, popyskowali i wyjechali. Bardzo się
im śpieszyło. Pietruszka zdążył im jedynie nasypać mąki w
woreczki, nic innego nie mógł dać. Po ich wyjeździe poszedł do
Chmiela i kazał stawiać grób na osiem kwater marząc, że może
kiedyś bracia zechcą tu wrócić. Wstydził się przyznać
kamieniarzowi, że nawet nie zdążył przedyskutować ze Staśkiem i
Antkiem tematu grobu. IV.
ZIEMIAZanim
Szymon przyszedł na świat, jego ojciec już prawował się w sądzie
z sąsiadem Prażuchem o miedzę. Raz jeden wysuwał pisemną skargę,
raz drugi. Ciągnęło się to latami, aż Pietruszce zabrakło
pieniędzy na kontynuowanie. Nie oznaczało to jednak, że sąsiedzi
doszli do porozumienia. Kłócili się tak samo intensywnie, jak
wcześniej. Prażuch wiosną podorał pas miedzy, ojciec jesienią
odorał. Jak Pietruszka zbił go batem, to dostał widłami. Bójkom
nie było końca. Ojciec Szymka cały czas odgrażał się sąsiadowi,
że gdy narrator podrośnie, to go…zabije!. Gdy bohater osiągnął
już wiek chłopięcy i jego obowiązki w gospodarstwie stały się
poważniejsze, przejął spór z Prażuchem na siebie. Podczas
kolejnej kłótni Szymon nie wytrzymał i pobił sąsiada, innym
razem wlał Antkowi, który akurat pasł krowy i jedna weszła w pole
agresora. Po tym incydencie Prażuch przez jakiś czas się ukrywał,
bał się zemsty Szymka. Gdy trzej synowie Prażucha dorośli,
zastawili w imię sąsiedzkiej zwady pułapkę na Szymka, gdy ten
wracał nocą pijany z zabawy i dotkliwie go pobili. Na jakiś czas
był spokój, ponieważ narrator poszedł na wojnę. Wszystko jednak
wróciło, gdy i on wrócił. Odwiedzając matkę usłyszał od ojca
o tym, że Prażuch kolejny raz podorał jego miedzę. Nie mogąc iść
do sądu - nie było ich tak samo, jak Polski - namawiał syna, żeby
sam się rozprawił ze znienawidzoną rodziną. Gdy Szymon spotkał
trzech Prażuchów na odpuście, wyrównał rachunki za niedawne
pobicie. Tym razem oni chodzili z podbitymi oczami. W czasie wojny
Szymon pewnego dnia ukradkiem skradał się lasem do rodziców, gdy
natknął się na patrol niemiecki, który zaczął do niego
strzelać. Jako że w okolicy stała tylko jedna chałupa -
Prażuchów, narrator zastukał do drzwi z wołaniem, że Niemcy go
gonią. Stary Prażuch zlitował się nad przybyszem i wpuścił go
do środka mimo protestów synów, którzy wkrótce poszli spać.
Szymek przesiedział u nich do rana. Jakiś czas po tym wydarzeniu do
partyzanckiego oddziału Szymka dołączyli trzej synowie Prażucha.
Ich śmierć wywołała u Prażuchowej chorobę i ona także wkrótce
zmarła. Sąsiad Pietruszków został sam. Nadal dbał o swoje
gospodarstwo, choć był już stary i samotny. Siał, orał, miał w
izbie zawsze posprzątane. Jakby tego było mało - na starość
nauczył się pisać i czytać, korzystając z domowych wizyt i
darmowych lekcji nauczycieli. Szymon często go odwiedzał, czym
zaskarbił sobie sympatię sąsiada. Gdy na dwa lata trafił do
szpitala po ciężkim wypadku, jedyny Prażuch z całej wsi
zaopiekował się jego gospodarstwem i Michałem. Dbał o ziemię i
Pietruchę, a Szymka regularnie odwiedzał w szpitalu, zawsze
przynosząc coś dobrego. Za którymś razem, podczas jednej z wizyt
powiedział, że nie będzie już mógł opiekować się
gospodarstwem Szymona, bo synowie i żona wołają go do siebie. Na
koniec zakomunikował, że w niedzielę umrze. Potem wrócił do
domu, poszedł do księdza, który namaścił go olejami świętymi,
posprzątał w izbie, dał zwierzętom jeść, umył się, ubrał w
garnitur, poprosił sąsiada, aby mu zapalił gromnicę i wyjaśniła,
gdzie leży testament, położył się do trumny i… umarł!
Po
śmierci Prażucha gospodarka Pietruszków została bez opieki. Gdy w
końcu Szymon wrócił ze szpitala, to chodził o laskach. W
gospodarstwie zastał pobojowisko, pustą stodołę, w której stali
wychudzenia krowa i koń. Okazało się, że kury, pies (z
łańcuchem!), sztachety z płotu, wszystkie narzędzia rolnicze, a
nawet książeczka do nabożeństwa będącą pamiątką po matce,
szuflada od stołu oraz narzędzia fryzjerskie – wszystko to
zostało ukradzione. Szansa bohatera na powrót do fryzjerstwa
spełzła na niczym, a przecież osłabiony i z kulami po bokach nie
nadawał się do pracy fizycznej. Szymon był bardzo przygnębiony,
czego nie poprawiły oględziny brudnego domu, w którym zalęgły
się myszy, światło zostało odcięte (nie było komu zapłacić
rachunku), w którym nie było Michała (zaginął). Ucieczką od
zmartwień było wspominanie szpitalnego życia. Na sali z narratorem
leżało jedenastu rekonwalescentów. Gdy Szymon zaczął wstawać,
pomagał chorym się myć, golił ich i czesał. Zaprzyjaźnił się
z salową Jadwigą - panną, która była pod wrażeniem jego blizn z
czasów partyzantki i wiejskich zabaw. Lubiła słuchać historii ich
powstawania. Często podsuwała mu po kryjomu większe kawałki mięsa
na obiad czy dokładkę zupy. Raz nawet poczęstowała go pomarańczą
- Szymon pierwszy raz w życiu jadł taki owoc. V.
MATKA Ślub
na wsi bardzo się opłacał. Łatwiej można było dostać przydział
na konia z unry, na materiały budowlane czy ziarno na siew. Takimi
sposobami gmina zachęcała do wstępowania w związek małżeński –
cywilny oczywiście. Z kolei w niedzielę ksiądz w kościele z
ambony krzyczał, że śluby w gminie są bezbożne, straszył
piekłem, wypisaniem z kościoła, w ogóle z ludzkości!Jakby nic
sobie nie robiąc z gróźb kleryka, wójt urządził w gminie
specjalny pokój do udzielania ślubów i zaproponował Szymkowi –
niegdysiejszemu pracownikowi milicji, pełnienie funkcji urzędnika.
Cały czas powtarzał, że Pietruszka to swój chłop.
Niespodziewanie w domu zjawił się Michał. Nie było go
bardzo długo, przez parę lat nie odpisywał na listy matki.
Przyjechał czarną limuzyną pod dom, jego szofer wniósł walizki
do izby, a on wyjął z niej prezenty dla rodziny. Ojciec widząc to
zaniemówił z wrażenia, matka płakała. Ludzie ze wsi się
zlecieli pod chałupę, nigdy nie widzieli takiego samochodu. W końcu
zostali przegonieni przez głowę rodziny Pietruszków.Szymon widział
się z Michałem przed wojną. Wtedy starszy brat, z którym łączył
na najtrwalsza więź, ostrzegał rodzinę, że zbliża się konflikt
zbrojny. Był smutny, zamyślony, nawet matce nie chciał powiedzieć,
co mu jest. Później, już w czasie wojny znowu pojawił się w
domu. Chciał rozmawiać z Szymkiem, który akurat był w
partyzantce. Podczas tego pobytu spał w stodole, ukryty w sianie,
nie wychodził na dwór. Stasiek przynosił mu jedzenie, a nocą
Michał wyjechał. Teraz Michał był elegancko ubrany, miał bystre
oczy, zachowywał się dziwnie. Wypytywał ojca o ilość hektarów
otrzymanych z reformy rolnej, o to, czy ksiądz na kazaniu mówi o
polityce, chciał wiedzieć wszystko o wszystkich. Ojciec w końcu
się zdenerwował i powiedział, że czuje się jak na przesłuchaniu,
że Michał wszystko już wie i teraz on chce wiedzieć, co słychać
u jego najstarszego syna. Ta deklaracja spowodowała, że Michał
pożegnał się i odjechał, obiecując, że następnym razem
przyjedzie ze swoją żoną, której jeszcze nikt z rodziny nie
poznał. Oczywiście to się nie stało - nie przyjechał, mimo iż
matka wciąż wysyłała do niego listy, na które nawet nie
odpowiadał. Z rodzicami na gospodarce został tylko Szymek. Matka
czuła się coraz gorzej, kuło ją w piersiach, prawie nie wstawała
z łóżka. Ojciec zajmował się domem, siedział przy jej łóżku
i prosił, aby mu czytała, razem odmawiali różaniec, przekomarzali
się, Gdy powiedziała mu, że niedługo umrze, przylgnął do niej
jak dziecko i nie odstępował na krok. Szymon rzadko bywał w domu.
Albo był w pracy, albo u jakiejś panny, albo chodził na wódkę,
co było powodem częstych kłótni z ojcem. Pietruszka nie chciał
się jednak ustatkować i spełnić prośby matki. W pracy Szymon się
nudził. Do szesnastej gapił się w sufit, ponieważ ślubów było
mało. Czasami musiał napisać przemówienie przeciw klerowi dla
wójta, które ten odczytywał na zebraniach. Wkrótce potem wójt
został zastrzelony. Do jego ciała była przypięta kartka „śmierć
czerwonym pachołkom”. Stanowisko po nim objął przewodniczący
Leon Maślanka – człowiek bez przeszłości, z żoną ze wsi
Pietruszki. W gminie pracowało dużo dziewczyn. Szymon je podrywał
dzięki obdarowywaniu ich nylonowymi pończochami, które kupował od
handlarki. Czasami wydawał na to całą pensję, były bardzo
drogie, ale musiał się dobrze zaprezentować, ponieważ dziewczyny
nie latały już za nim tak, jak przed wojną. Był już niemłody,
mimo to za parę pończoch umawiały się z nim. Szczególnie
podobała mu się pracująca w dziale podatkowym Małgorzata - zawsze
ładnie ubrana, miała nawet małą maturę. Nie dała się poderwać
„na pończochy”, czasami pozwoliła się tylko odprowadzić po
pracy do domu. Pewnej niedzieli straż pożarna urządziła w lesie
na polanie zabawę z orkiestrą, na którą Małgorzata zgodziła się
pójść z Szymonem. Odżyła w nim nadzieja na „zdobycie”
koleżanki z pracy: był dobrym tancerzem, a ona chciała tańczyć
tylko „wolne”, podczas których przytulała się do niego całym
ciałem. Wtedy narrator kupił pół litra i kanapki w bufecie, chcąc
ją ośmielić. Gdy jednak odmówiła picia - całą butelkę
wyżłopał sam. Potem zaczął coś mamrotać, zebrało mu się na
całowanie, aż kobieta nie wytrzymała, uderzyła go w twarz mówiąc
przez łzy, że myślała, że jest inny, a potem uciekła. Zdziwiony
Szymek nie gonił Małgorzaty. Był bardzo zły, że tyle czasu
zmarnował i nic z „tego” nie wyszło. Wszedł sam na parkiet i
oddał się magii muzyki, potrącając przy tym tańczących ludzi.
Wszystkim stawiał wódkę, upił się jak świnia i jak zwykle
narozrabiał.Po tym incydencie w urzędzie komentowano jego
zachowanie. Maślanka krzyczał, że przez Szymka ludzie uciekli z
zabawy, a strażacy nie uzbierali funduszy na motopompy. Za karę
Pietruszka został przeniesiony po trzech latach pracy przy ślubach
do działu ściągania planowych dostaw mleka, zboża, żywca. Praca
była gorsza i trudniejsza, musiał dużo pisać. Po jakimś czasie
od zabawy do rodziców bohatera doszły wieści, że ich syn „ma
pannę”. Zaczęli go o nią wypytywać, a on dla świętego spokoju
nie zaprzeczył i raczył ich opowieściami o posagu. Ojciec był
zadowolony, że syn będzie miał tyle ziemi, już snuł plany z nią
związane, jednak po śmierci żony pomieszało mu się w głowie.
Cały czas milczał, nie obchodziło go nic nawet jego ukochane
poleVI.
PŁACZLudzie
we wsi dopytywali Szymka, kiedy w końcu wykończy grób. Doradzali
mu, że powinien chociaż papą przykryć przedsionek, ponieważ
niszczał, ale Pietruszka miał pilniejsze sprawy i wydatki na
głowie. A to podatek do gminy musiał zapłacić, a to węgiel
kupić, a to ubranie na zimę dla Michała.
Chmiel cierpliwie
czekał, aż narrator zdobędzie trochę funduszy i wtedy on ruszy z
robotą. Mury stały, kwatery były podzielone, do zrobienia zostało
już tylko sklepienie. Wszystkie materiały na budowę grobu zdobywał
z trudem i dzięki okazjom (na przykład szynę utrzymującą
sklepienie odkupił od kolejarzy nadzorujących wymianę torów
kolejowych.Aby zarobić jakiekolwiek szybkie pieniądze na
wykończenie grobu, Szymon zajął się hodowlą świni. Musiał
wiele czasu poświęcić na oporządzenie zwierzęcia, które okazało
się bardzo wymagające, na przykład jadło tylko rzeczy gotowane.
Pietruszka tuczył świnię osiem miesięcy. Gdy osiągnęła wagę
stu sześćdziesięciu kilo, miał ją sprzedać na skupie,
ale…świnia zachorowała! Usłyszał od wezwanego weterynarza, że
trzeba ją dorżnąć. Później przyszli jacyś ludzie i spryskali
chlew śmierdzącym preparatem, a Szymek stracił przypływ gotówki.
Po wypadku Szymon miał jedną nogę całkowicie, a drugą
trochę sztywną. Musiał chodzić podpierając się laskami. Gdy
wykupił miejsce na cmentarzu, trzeba było wykopać dół pod grób,
bo Chmiel go ponaglał. Wynajął więc do tej roboty Jaśka Kurtykę
ze swojej wsi, który nigdzie nie pracował, tylko całe dnie pił.
Uzgodnił z nim, że dostanie i pieniądze i wódkę wieczorem, jeśli
cały dzień będzie kopal. Na koniec pokazał, w którym miejscu
miał to robić i wrócił do domu. Przez parę następnych dni
Jasiek przychodził do Szymka z zapewnieniem, że jutro już skończy,
że już dół ma wykopany, tylko natrafił na korzenie i potrzebuje
na siekierkę. Co chwilę wymyślał inne utrudnienia, wyciągając
od Pietruszki pieniądze na wódkę. Na szczęście pewnego dnia
Szymek pokuśtykał na cmentarz i ujrzał na własne oczy nietknięty
łopatą teren. Był już pewien, że Jasiek go oszukał, że
wyciągnął tyle pieniędzy, a roboty nawet nie zaczął. Ścigał
więc Kurtykę po całej wsi, a ten skutecznie się przed nim
ukrywał. W końcu sam musiał wykopać dół, nie było innego
wyjścia. Nie mogąc tego zrobić szpadlem – miał chore nogi -
kopał rękami, aż powstał głęboki i szeroki dół pod grób.
Trwało to kilka dni, pot zalewał mu oczy, nie miał siły wieczorem
dowlec się do domu. W tamtej chwili żałował, że żyje. Gdyby go
w przeszłości rozstrzelali, miałby święty spokój. Przypomniał
sobie, jak podczas wojny poszedł na zebranie, na którym było dużo
ludzi z okolicznych wsi. Oficer niemiecki upominał ich, że muszą
oddawać większe kontyngenty dla armii niemieckiej. Potem wybrał
spośród nich dwadzieścia pięć osób, zapakował na samochód,
wywiózł do lasu, kazał kopać dół i… rozstrzelał ich. Z tej
grupy jedyny Szymek przeżył, udało mu się uciec z lasu mimo
postrzelenia. Dowlókł się do jakiejś chałupy, obcy ludzie go
ukrywali i leczyli rany przez kilka miesięcy. W rodzinnej wsi, gdy
wrócił po jakimś czasie, nie dowierzali, że przeżył tę
masakrę, przecież już go pochowali. Matka widząc go długo
płakała ze szczęścia, choć wiedziała, że jej łzy sprawiały
mu ból i że bolało go w takich chwilach serce, co odziedziczył
chyba po ojcu, który, by poradzić sobie z płaczem żony,
maszerował po izbie, śpiewał, tłukł garnkami, wyczyniał różne
dziwactwa. Wracając do epizodu leśnego, o paru latach do domu
Pietruszków przyszło trzech urzędników z gminy Borowice, w której
wtedy Niemcy rozstrzelali ludzi. Okazało się, że stawiali w lesie
pomnik ku czci pomordowanych i dowiedzieli się, że Szymon jako
jedyny uciekł. I tu tkwił problem, ponieważ tajemniczy goście
chcieliby, żeby nikt nie uciekł, tylko wszyscy zginęli. Bo jak
jeden uciekł, to trzeba by więcej o nim wyryć niż o tamtych co
leżą. A tak nikt nie uciekł, tylu przywieźli, tylu rozstrzelali.
Zaczęli przekonywać Szymka, aby wyraził zgodę na wyrycie swojego
nazwiska. Powiedzieli, że kiedyś i tak umrze, ludzie o nim zapomną,
a pomnik będzie „na lata”. Chcieli go w jakiś sposób
uśmiercić, wiec nie zgodził się - przecież żył i ludzie go
znali. Swojego chrzestnego – zduna Franciszka Pietruszka widział w
życiu dwa razy, nie licząc tego, gdy go podawał do chrztu. Ojciec
go kiedyś przywiózł do naprawienia kuchni i w ten sposób został
chrzestnym Szymona. Pierwszy raz bohater spotkał Franciszka, gdy był
już dorosłym kawalerem - przyszedł do nich w odwiedziny. Drugi raz
widział go w Płocicach podczas wojny, w knajpie. Miał wtedy wraz z
dwoma kolegami rozkaz do wykonania: rozstrzelanie woźnego
magistrackiego, który stał się Niemcem. Warto zaznaczyć, że
wtedy Szymek nosił pseudonim Orzeł. Przed akcją partyzanci we
trójkę weszli do knajpy, w której siedział tylko pijany chrzestny
Pietruszki. Rozpoznał Szymka i krzyczał na cały głos Pietruszków
syn, mimo ciągłego uciszania: stulcie pysk, nie żaden Pietruszków,
tylko Orzeł. Franciszek nic nie robił sobie z takich wyjaśnień i
uparcie pytał: jakiś ty znów Orzeł?, Pietruszków syn mój
chrześniak. Na nieszczęście narratora w knajpie było pełno
szpicli… W końcu Szymon nie wytrzymał i walnął chrzestnego
pięścią między oczy. Twarz Franciszka natychmiast zalała krew.
Ze strachu, cichym głosem, leżąc na podłodze rzęził - Nie bij,
już nie bij. Niech ci będzie Orzeł.
VII. ALLELUJA Szymkowi
najbardziej z wszystkich potraw smakowały jajka wielkanocne.
Poświęcone, dla niego miały lepszy smak. Całe życie, co roku
chodził w Wielką Sobotę ze święconką. Tak też się stało, gdy
wrócił ze szpitala. Choć na chorych nogach i z laskami w ręku, to
pokuśtykał wczesnym rankiem do kościoła, aby zająć miejsce w
ławce, gdyż tego dnia do kaplicy przybywali ludzie z pięciu
przyległych wsi. Nie wiedział jeszcze, że zamiłowanie do
wielkanocnej potrawy przyczyni się do jego zwolnienia
z pracy.
Gdy Szymek pracował w gminie w dziale planowanych dostaw, nieraz
siedział w biurze do wieczora. Ciągle były narady, goniły terminy
skupu zboża, mleka. Od pisania aż ręka go bolała. Wypisywał do
ludzi ponaglenia, kary, niektórym przesuwał termin dostaw na
później, za co w podziękowaniu był zapraszany ciągle do gospody
znajdującej się naprzeciwko urzędu gminy. Tam stawiano mu wódkę
nawet w godzinach pracy. Nieraz z całym towarzystwem siedzieli w
gospodzie do rana i pili, po czym Pietruszka rano, ledwie żywy,
szedł do pracy, siadał za biurkiem i leczył kaca. Wtedy się
rozpił na całego. Nieraz ojciec zamykał przed nim drzwi na noc,
nie wpuszczał pijaka do izby (matka nie mogła mu otworzyć, bo już
prawie nie wstawała z łóżka), więc spał na ławce, na podwórku.
Pewnej nocy, gdy Pietruszka wrócił pijany, zdziwił się, że drzwi
były otwarte. W izbie na ławie siedział Michał.
Wyglądał dziwnie, był jakby nieobecny, nic nie mówił, był
zupełnie innym człowiekiem. Matka powiedziała zdziwionemu
Szymkowi, że żona jego brata - której nigdy wcześniej nie
widzieli - przywiozła go do nich bez niczego i zostawiła. Mimo
ciągłych pytań nie mogli dowiedzieć się od Michała, co mu się
stało, dlaczego był w takim stanie. Nic nie mówił, już nigdy nie
powiedział ani jednego słowa, żył w swoim świecie. W wyniku
stanu Michała Pietruszkowa bardziej podupadła na zdrowiu, serce jej
pękało.Po jej śmierci ojciec nie mógł sobie znaleźć miejsca, w
głowie zaczęło mu się mieszać. Razem z Michałem potrafił
przesiedzieć bez ruchu całe dnie w izbie, w milczeniu. Każdy z
nich był nieobecny, w swoim świecie. Gdy Szymon wracał z pracy,
nie wiedział co robić. Gotował, sprzątał, mył Michała,
oporządzał inwentarz. Sąsiadki po śmierci matki trochę mu
pomagały, ale krótko. Bohater nie miał na nic czasu, myślał
nawet, aby zwolnić się z pracy, tylko pensji mu było szkoda
stracić. Los sam zdecydował za niego. Przed Wielkanocą w urzędzie
gminy była kontrola z powiatu. Szymon jak co roku poszedł w czasie
godzin pracy do kościoła ze święconką. Po powrocie rozłożył
jajka na biurku i zaczął ucztować. Na nieszczęście w tym czasie
przewodniczący Maślanka przyprowadził do jego pokoju kontrolera.
Gdy usłyszał, że Szymek je święcone jajka, gość wpadł we
wściekłość. Po tygodniu Maślanka zwolnił go z pracy, za powód
podając pijaństwo, choć Szymek nie pił już tyle, co kiedyś.
Wiedział, że powodem
zwolnienia były święcone jajka.
Budowa grobu rodziny Pietruszków trwała kilka lat. Jednym z powodów
był brak materiałów budowlanych. Gdy Chmiel chciał ruszyć z
robotą, nie było na przykład cementu. Choć mówił Szymonowi, że
może go kupić od złodzieja, on jednak nie chciał. Wolał iść do
gminy i załatwić przydział na cement, co okazało się sprawą
niezwykle skomplikowaną. Od przewodniczącego Maślanki usłyszał,
że może dostać cement, ale tylko na budowę domu, obory, na
wycementowanie podwórka (bo był kaleką). Na grób nie było
przydziału, nie było takich przepisów, a Maślanka nie zamierzał
ryzykować utratą stanowiska, gdyż do emerytury brakowało mu tylko
cztery lata, a i tak chcieli go wygryźć z pracy (nie miał żadnej
szkoły).
Na osłodę poczęstował Szymka kawą
i koniakiem,
gdyż nie widzieli się kilka lat. W końcu wypisał mu zlecenie na
zakup dziewięciu metrów cementu, kazał je wziąć z przydziału na
budowę mleczarni, czyli ponownie udowodnił, że ma głowę do
„interesów”. Małgorzata
już nie pracowała w gminie. Przeniosła się do miasta, podobno
wyszła za mąż. Narrator wspominał, jak pewnego dnia przyszła
wystrojona do domu Pietruszków. Usłyszawszy od matki Szymka, że
śpi on pijany, prosiła, aby go od niej pozdrowić. Pietruszka nie
przejął się tym za bardzo, ponieważ po pamiętnej strażackiej
zabawie w lesie dał sobie z nią spokój. Mimo iż unikał jej jak
tylko się dało, ona zaczęła przychodzić podczas pracy do jego
pokoju, prosiła, aby jej pomógł wypisać zaległe kwity, nieraz to
trwało do późnej nocy. Z czasem chciała, aby ją odprowadzał do
domu, a skoro mieszkała cztery kilometry od jego wsi, więc chodził
z nią pokonując dziennie osiem kilometrów. Wspominał na starość,
że wychodził się wtedy za wszystkie czasy. Później Małgorzata
zaczęła go zapraszać do domu. Mieszkała z rodzicami i była
jedynaczką (jej brat umarł na suchoty). Szymon spodobał się jej
ojcu i matce. Byli zadowoleni z przyszłego zięcia, długo u nich
przesiadywał. Lubił obserwować, jak Małgorzata krzątała się po
domu. Była dobrą kucharką, ciągle sprzątała, co zapowiadało z
niej zaradną gospodynię. Z drugiej jednak strony było w niej coś,
co nie dawało Szymkowi spokoju. Gdy czasami zgadzała się, żeby ją
pocałował i on się nachylał, rozmyślała się. Nie byłoby w tym
nic dziwnego, gdyby nie trwało przez rok. Była jedyną dziewczyną,
z którą chodził tak długo i której jeszcze nie „zdobył”.
Pewnego razu, gdy rodzice Małgorzaty pojechali na wesele, oni
zostali w domu sami i kochali się pierwszy raz. Po tym wydarzeniu
kobieta zaczęła się zachowywać jeszcze dziwaczniej. W pracy
unikała Szymka, choć wcześniej nie dawała mu spokoju... Myślał,
że może jest zawstydzona tym co zaszło między nimi. Gdy wyjechała
na urlop do kuzynki, do miasta, wtedy postanowił, że na Boże
Narodzenie oświadczy się jej. Nie chciał już zwlekać z tą
życiową decyzją: ona była młoda, on był już starym kawalerem.
Gdy wróciła z urlopu wyznała, że była
z nim w ciąży, którą usunęła.
Obiecała, że będą mieli dzieci, tylko później. Wtedy Szymon
wpadł we wściekłość, powtarzał, że zabiła jego dziecko, nawet
posunął się do pobicia jej i zostawienia na drodze mimo iż
błagała, aby jej wybaczył. Nie potrafił tego zrobić. Dla niego
Małgorzata przestała istnieć. Po tej kłótni Szymek upił się.
Nie mógł sobie znaleźć miejsca, więc poszedł do sklepu, w
którym pracowała Kaśka
– dziewczyna mająca na swoim koncie wiele romansów, nawet z
przypadkowymi mężczyznami, otoczona złą sławą, częsty obiekt
wyzwisk wiejskich kobiet. Bohaterka szczególną słabość miała do
Szymka. Gdy po roku zjawił się u niej w sklepie (przez 12 miesięcy
był zajęty Małgośką), przyjęła go z otwartymi ramionami,
pocieszała go. Została jego kochanką. Powtarzała, że spośród
wszystkich mężczyzn on był jej najlepszym partnerem (miała w czym
porównywać), że zrobiłaby dla niego wszystko, poszłaby w ogień,
gdyby zechciał ją za żonę.VIII.CHLEB
Na
wiosnę trzeba było pługiem orać ziemię. Ojciec Szymka zawsze w
pierwszą skibę wkładał najpierw kromkę
chleba,
którą przechowywano aż z Wigilii, odkrojoną z pierwszego bochenka
chleba. Pietruszka chleb trzymał w stodole, na bontach, wysoko, aby
miał przewiew i nie pleśniał. Od bochenka zawsze zaczynali
postnik. Matka robiła na nim znak krzyża, kroiła wielką kromkę
do ziemi, a potem każdemu według starszeństwa: dziadkom, ojcu,
synom, na końcu sobie. Ojciec zawijał pierwszą kromkę w białą
szmatkę, wsadzał pod krokiew na strychu i leżała tam aż do
wiosny, gdy odwijał ją, kładł na skibie ziemi. Potem na
czepiegach kładł ręce synów (każdego według starszeństwa),
potem swoje, w końcu zaczynał orać pole. Czasami gdy przynosił
ostatni bochenek ze stodoły, a wiosna była jeszcze daleko, nie
mogli go nawet dotknąć. Bywało, że tygodniami nie jedli chleba -
dopiero na Wielkanoc, bo matka zawsze przechowała trochę mąki, aby
upiec Wielkanocny
chleb.Szymon
zapamiętał z dzieciństwa szczególnie jeden rok, gdy nie padało
całą wiosnę, a od lata do jesieni lał deszcz. Wtedy ludzie bali
się, żeby rzeka nie wylała z koryta. W deszczu, w błocie zbierali
z pól, co się dało i składowali na zimę. Tamtego roku ojciec
narratora zebrał tylko trzy fury kartofli, odłożył trochę żyta
na następny siew, z reszty po przemiale mieli tylko pół
worka mąki,
więc chleba napieczono tylko
na miesiąc. Wtedy całą zimę jedli kartofle. Rano był żur z
kartoflami, na obiad kartoflanka, na kolację kartofle pieczone w
popielniku z solą. Ojciec musiał sprzedać jałówkę, aby móc
zapłacić podatki w gminie. Była bieda, a żyli jeszcze dziadkowie.
Seniorzy spali w komorze po drugiej stronie sieni. Ojciec złościł
się na dziadka z byle przyczyny: o to, że deszcz padał, że topola
się przewróciła i uszkodziła stodołę, a najwięcej o papiery,
które kiedyś zakopał i nie pamiętał gdzie. Ale, jak wspominał
Szymek, dziadek był dobrym człowiekiem, nigdy na nic się nie
skarżył. W tamtą zimę Pietruszka ukradł
kromkę chleba ze strychu,
która była przeznaczona do odsiewu, do pierwszej skiby ziemi. Zjadł
ją i zasnął szczęśliwy. Gdy ojciec odkrył, co zrobił, z
krzykiem zawlókł go pod stodołę, na szyi powiesił łańcuch
krzycząc, że go udusi. Wpadł w szał i chyba spełniłby swą
groźbę, gdyby nie słowa matki: Nie
ma takiej winy żeby jej swojemu dziecku nie przebaczyć (…) A to
twoje dziecko, złe czy dobre ale twoje.
Wówczas ojciec oprzytomniał, puścił syna, potem klęknął na
ziemi i powstrzymywał łzy. Za ten zły uczynek Szymek poszedł z
matką na pielgrzymkę
w ramach pokuty. Dużo ludzi ze wsi i okolic im towarzyszyło.
Ksiądz, organista, kościelny Franciszek nieśli obraz Matki
Boskiej. Szli od świtu do wieczora, z dwoma przerwami na posiłek i
odpoczynek. Spali po wsiach i lasach. Podróżowali w kurzu, ale ze
śpiewem kościelnych pieśni na ustach. Szymkowi szczególnie w
pamięci utkwiło wspomnienie żwirowej drogi pod Kawęczynem, po obu
stronach której rosły akacje.
Po kilku latach przypomniał sobie tę żwirówkę. Był wtedy
partyzantem. Szedł po niej ze swym oddziałem do wsi Maruszew, dwie
mile od Kawęczyna. Niedaleko wsi był dwór dziedzica. Mieścina
otoczona była z czterech stron gęstymi lasami. Prowadziła do niej
tylko jedna polna droga, po której często chodzili żołnierze, by
oprać się w płynącej niedaleko rzece. We wsi panował spokój,
mogli pomieszkiwać po chałupach, zawsze jednak rozstawiali czujki,
mimo iż dotychczas nigdy się w niej nie pokazali Niemcy.Aż do
pewnego dnia… Jako że do wsi nikt nie przychodził, nikt z niej
także nie wychodził, więc ktoś z oddziału musiał ich wydać
Niemcom.
Pewnego ranka zostali otoczeni, rozpętała się strzelanina, jedna
trzecia oddziału partyzantów zginęła. Szymon był ranny, ale
zdążył dać rozkaz do odwrotu i żywi uciekli w las. Jak się
później okazało, Pietruszka dostał dwie kule w bok, trzecią w
brzuch – na szczęście obie nie były głębokie. Koledzy ukryli
go na plebani w Płochcicach. Po paru miesiącach, gdy wyzdrowiał,
ruszył pieszo do domu, do którego miał sześćdziesiąt
kilometrów. Czasami ktoś go podwiózł. Musiał zobaczyć się z
matką, powiedzieć, że nie zginął. Gdy w końcu dotarł do domu,
na jego widok kobieta popłakała się ze szczęścia. Powiedziała,
że był u nich Michał, że szukał Szymona, ponieważ chciał z nim
koniecznie porozmawiać. Wtedy w Maruszewie Niemcy wyłapali i
powiesili
na akacjach, które rosły wzdłuż drogi żwirowej rannych
partyzantów i wszystkich chłopów ze wsi. Powrozy wzięli od
dziedzicowych krów. Ludzie trzy dni tak wisieli. Sołtys miał zakaz
ich zdejmowania. Ręce mieli powiązane drutem kolczastym, a stopy
bose. Ich los podzielił także dziedzic.
Niemcy zajechali do dworu dwudziestoma autami. Chcieli przejechać
przez piękną i zabytkową bramę (miała dwa wysokie słupy
złączone u góry sklepieniem, odrzwia kute z żelaza, na nich
wykute lilie i winorośl), stojącą od strony drogi akacjowej, lecz
nie mogli jej staranować. Mimo wysiłków nawet nie drgnęła. Gdy
przybiegł służący, okazało się, że nie może przekręcić
klucza w zardzewiałym zamku. Został zastrzelony. W końcu
dziedzicowi udało się otworzyć bramę, na której kilka chwil
później zawisnął. Kiedy w końcu ludzie zdjęli jego ciało z
bramy, ktoś ją ponownie zamknął, a klucz zaginął. Po wojnie
dziedzicowe pola zostały podzielone w ramach reformy między ludzi,
pałac oraz ogrodzenie rozebrano, drzewa z parku wycięto na opał.
Po pięknym dworze nic nie zostało, tylko ta zamknięta
brama,
która stała przez długie lata w szczerym polu. Kiedyś nawet
próbowano ją usunąć, albo chociaż otworzyć, lecz nie udało się
to - nawet nie drgnęła, tak mocno trzymała się ziemi. Do dzisiaj
turyści robią sobie przy niej zdjęcia, a jej historię przekazują
dalej.
IX.BRAMA
Szymon, leżąc jeszcze w szpitalu postanowił, że
wybuduje
grób.
Myślał też o postawieniu bramy do niego, takiej samej, która
stała w polach po dworze dziedzica, tylko mniejszej. Ale zrezygnował
z tego pomysłu dochodząc do wniosku, że ludzie we wsi śmieliby
się z niego, że do podwórka nie ma bramy, a na cmentarzu sobie
stawia.
Gdy narrator wrócił do domu, uzgodnił z
Chmielem warunki budowy grobu. Potem poszedł do księdza w sprawie
wykupu placu na cmentarzu. Zdążył to załatwić jeszcze ze starym
proboszczem, który był w ich parafii od pięćdziesięciu lat i
znał dobrze wszystkich swoich parafian, a jego od urodzenia (nieraz
prosił jego rodziców, aby kazali mu się ustatkować, poprawić,
przestać pić i zmienić swoje życie). Proboszcz przyjął go
bardzo dobrze, poczęstował kieliszkiem wina, doradził, które
miejsce ma wykupić na cmentarzu, długo rozmawiali. Niedługo po tej
wizycie ksiądz
umarł
i przyszedł nowy, młody. Po powrocie ze szpitala, gdy okazało się,
że w domu nie było Michała, pomimo zmęczenia i braku siły Szymek
poszedł szukać brata. Podpierał się laskami. Chodził od sąsiada
do sąsiada, szukał, pytał. Dowiedział się, że ostatnio nikt nie
widział najstarszego Pietruszki. Okazało się, że w czasie
nieobecności Szymka sąsiedzi brali
jego brata do pomocy w polu.
Za ciężką pracę otrzymywał… talerz zupy! Ludzie go
wykorzystywali, a wręcz prześladowali. Był pośmiewiskiem
całej wioski. Przewodniczący na przykład wydał nakaz, aby go
ostrzyc i ogolić, bo wstyd gminie przynosił chodząc brudnym.
Szymon obszedł całą wieś bez rezultatu. Dopiero przypadkiem
dowiedział się, że Michał pracuje
u Skobla,
u którego Pietrucha go nawet szukał, ponieważ Skobel był
człowiekiem chciwym, nigdy nikomu szczypty soli nie pożyczył,
nikomu nie pomógł, nikt do niego nie chodził w odwiedziny czy tym
bardziej do pracy. Skobel widząc Szymka od razu zaczął krzyczeć,
żeby mu podziękował za to, że wziął Michała do roboty za
talerz zupy, bo inaczej ten zdechłby z głodu. Szymon wszedł do
chlewa i zobaczył swego najstarszego brata - kiedyś przed chorobą
takiego mądrego człowieka – stojącego boso po kostki w gnoju z
widłami w ręku i robiącego za parobka.
Wyglądał jak kościotrup, broda zwisała mu do piersi, maił długie
włosy, był oblepiony i zarośnięty brudem. Szymon nawrzeszczał na
Skobla, że chorego człowieka do gnoju zapędził. Gdy zawołał
brata po imieniu, on spojrzał w jego kierunku błędnym,
nieobecnym wzrokiem.
W drodze powrotnej do domu Michał szedł pokornie przed nim - może
myślał, ze znowu go ktoś do roboty prowadzi. W domu Szymon w
złości zbił go powrozem po plecach, lecz Michał nawet nie
zareagował, nie bronił się, żył w swoim świecie. Później
Pietruszka nagrzał wody i umył brata w bali. Po wytarciu okrył
płachtą, bo nic innego nie znalazł w okradzionym domu. Na koniec
ostrzygł go oraz ogolił. Dopiero teraz zobaczył, jak przez te dwa
lata brat
się postarzał.
Mimo iż nie wiedział, czy go rozumie, cały czas mówił do niego,
opowiadał o ich dzieciństwie. Po doprowadzeniu wyglądu Michała do
jako takiego stanu Szymek przygotował kolację z produktów
ofiarowanych ze szpitala przez salową Jadwigę. Nie wyznał
kobiecie, że ma chorego brata. Powiedział, że ma troje rodzeństwa,
z których dwójkę poznała. Stasiek i Antek odwiedzili go raz w
szpitalu, tydzień po wypadku. Nie miał pojęcia, skąd się o tym
dowiedzieli. Przyszli w garniturach, robili mu wymówki, że przez
swoją głupotę spowodował wypadek, kłócili się jak zawsze. O
Michała nawet nie spytali, dla nich od chwili gdy zachorował,
przestał istnieć. W czasie kolacji Szymek zaobserwował, że Michał
gryzł chleb jak zawsze, po kawałeczku, a garnuszek trzymał dwoma
palcami. Doszedł do wniosku, że pomimo choroby pewne nawyki w nim
zostały i w jakimś stopniu był taki, jak kiedyś. To spostrzeżenie
spowodowało, że narrator zaczął wspominać
zdrowego Michała,
który zawsze był inny
od braci: nie skakał po drzewach, nie pływał w rzece, nie strzelał
z procy, nie ganiał z chłopakami. Najlepiej się uczył i ciągle
czytał. Rodzice chcieli, aby został księdzem, ale nie mieli
pieniędzy na jego naukę. Gdy kiedyś przyjechał do nich kuzyn
matki, uprosiła go i zabrał Michała do siebie na trzyletnią naukę
krawiectwa. W tym czasie chłopak często przyjeżdżał do domu,
matka zawsze uszykowała dla niego paczkę z żywnością. Z czasem
nie chciał już opowiadać o sobie, zrobił się milczący. Któregoś
razu oznajmił, że nie mieszka już u kuzyna, tylko pracuje
w fabryce.
Nie chciał już paczek, bardzo zdziwaczał. Po paru latach
przyjechał limuzyną - musiał być kimś ważnym, ale nic nie
chciał o sobie nic powiedzieć. W czasie wojny pokazał się w domu
i chciał rozmawiać z Szymkiem, ale się nie spotkali, a po
zakończeniu walk jego żona przywiozła go do rodziców i zostawiła.
Nigdy już nie usłyszeli głosu Michała. Szymon po śmierci
rodziców opiekował się nim jak dzieckiem: ubierał, mył, lecz
nigdy się nie dowiedział, co takiego spotkało Michała, że
zamieniło go w milczącego
dziwaka.
OPRACOWANIE:
Powieść Kamień
na kamieniu
Wiesława Myśliwskiego, zaliczana do nurtu
chłopskiego
współczesnej literatury polskiej, została opublikowana po raz
pierwszy w 1984 roku, stając się wydarzeniem literackim roku, o
czym świadczą słowa Henryka Berezy: Jest,
jak każde arcydzieło, przede wszystkim wielką tajemnicą sztuki,
czymś niepojętym, co zdaje się do nas przychodzić z innego
wymiaru,
a także: Myśliwski,
wypełniając wielowiekowe puste miejsce w polskiej literaturze,
bierze na siebie cały ciężar odwiecznych epickich zobowiązań
artystycznych, (...) spełnia epicką powinność wobec chyba jednego
z ostatnich układów świata o cechach niepowtarzalności i
samowystarczalnej pełni.Pomysł
na tematykę dziewięciu tytułowanych rozdziałów (I. Cmentarz, II.
Droga, III. Bracia, IV. Ziemia, V. Matka, VI. Płacz, VII. Alleluja,
VIII. Chleb, IX. Brama) zrodził się, gdy autor, przymierzając się
do wystawienia grobowca
rodzinnego,
zaczął wspominać swoją przeszłość i dzieciństwo spędzone w
małej miejscowości nieopodal Sandomierza. Zbiór Kamień
na kamieniu,
zawierający wyjątkowy przekrój
wiejskiego społeczeństwa na przestrzeni okresu wojennego, przez
PRL, aż do czasów współczesnych
jest bardzo refleksyjny, lecz i pełny dawki dobrego humoru.
Opowiada o rewolucji, jaka zaszła na polskiej wsi po wojnie
oraz o życiu chłopskiej rodziny Pietruszków, widzianych oczami
prostego, burkliwego, kłótliwego, zapalczywego, lecz szczerego,
inteligentnego, zaradnego i niezwykle sprytnego, polskiego chłopa
Szymona Pietruszki
(urodzonego jeszcze
przed wojną) - pierwszoosobowego narratora i zarazem intrygującego
bohatera, do którego czytelnik czuje dużą sympatię i który
okazuje się w miarę rozwoju akcji postacią uniwersalną,
poszukująca jak każdy człowiek prawdy o sobie i świecie, swojego
miejsca w społeczności oraz w szeroko pojmowanej naturze. Taki
zabieg formalny zbliża dzieło Myśliwskiego do słynnego,
wielotomowego utworu Marcela Prousta W
poszukiwaniu zaginionego czasu,
w którym także dzięki pierwszoosobowej narracji czytelnik poznaje
losy bohatera i jego bliskich na tle epoki.Dzięki zastosowaniu
poetyki
realizmu,
autor jeszcze bardziej zwrócił uwagę czytelnika na trudność
przystosowania się do miejskich rozwiązań ludzi, którzy wychowali
się na wsi, czego przykładem może być rozdział zatytułowany
Droga.
Ciężko było się przestawić. Mało komu udało się czerpać
radość z konieczności wielogodzinnej pracy w dusznym biurze na
nudnej, państwowej posadzie. Choć w wielu umarła „chłopska
dusza”, Myśliwski pokazuje jej narodziny w kimś, kto chłopskości
próbował się za wszelką cenę wyrzec od najmłodszych lat, kto
pełniąc w życiu rozmaite role, najlepiej odnalazł się w roli
gospodarza i opiekuna chorego psychicznie brata.Nie znaczy to jednak
że utwór jest apoteozą
wiejskiego życia. Narrator poznał smak
ciężkiej pracy
od świtu do zmierzchu w polu, poczuł niejednokrotnie uczucie głodu
skręcającego „kiszki” czy skutki zbyt gwałtownych ulew albo
zbyt długiej suszy, lecz mimo wszystko kocha ziemię i wiejski styl
życia. Czuje się bezpiecznie w swoim domu. Cechą powieści jest
to, że nie epatuje ona obrazami nędzy, naturalistycznymi opisami
śmierci czy brutalnością (jak to się dzieje w przypadku opowiadań
Stefana
Żeromskiego, który także lubował się w tematyce wiejskiej).
Podobnie jak w Chłopach
Reymonta, mamy tu do czynienia z wpływem natury na ludzkie losy, z
podporządkowaniem rytmu pracy rytmowi przyrody. Wielbiciele
Kamienia…
zgodnie twierdzą, że ta niezwykła powieść Myśliwskiego,
napisana plastycznym żywym, błyskotliwym, zabawnym i czasem
pikantnym językiem pozbawionym gwary pachnie
sianem żniw, ale takich sprzed ery kombajnów oraz domowymi serami,
wiejskimi jarmarkami, przydrożnymi akacjami…Poza
tym Myśliwski w niezwykle symboliczny
sposób
zarysował chłopskie dzieje, poruszając takie problemy, jak
urbanizacja wsi, minimalizowanie roli tradycji na rzecz nowych norm,
rezygnacja z kultywowania dawnych obyczajów (darcie pierza czy
odkrawanie pierwszej kromki z chleba świątecznego dla
ziemi),
rozpadanie się więzi sąsiedzkich, rodzinnych i w ogóle ludzkich
na rzecz częstych kłótni, jak na przykład o miedzę (wątek
kłótni o miedzę Pietruszków i Prażuchów przypomina słynny
motyw komedii Sami
swoi
Sylwestra Chęcińskiego). Na przykładzie rodziny Szymona Pietruszki
czytelnik otrzymuje głęboką refleksję autora próbującego
rozwikłać, co jest w życiu najważniejsze – rzeczy materialne,
takie jak dom czy ciepła posadka w biurze, czy może poszukiwanie
czegoś głębszego, uniwersalnego, rozważanie fundamentalnych
kwestii: życia, śmierci, miłości, dobra:
[c]Cały świat
jest jedną mową. Gdybyś tak się w ten świat dobrze wsłuchał,
mógłbyś nawet usłyszeć, co sto lat temu mówili, może tysiące.
Bo słowa śmierci nie znają. Jakby jakieś ptaki przezroczyste, raz
wypowiedziane, krążą już na wieki ponad nami, tylko że ich nie
słyszymy. Ale może z wysokości Boga każdego człowieka głos
osobno słychać. Nawet co ja tu do ciebie mówię. Co mówią u
Maszczyka, u Derenia i w każdej chałupie. A gdybyś ucho nad tym
światem zniżył, to kto wie, może szepty ludzkie byś usłyszał i
co ludzie myślą, co im śni się, gdzie u kogo kot mruczy, w czyjej
stajni koń rży, które dziecko pierś matczyną
ssie, a które dopiero się rodzi, bo to wszystko mowa. Bóg się
każe słowami ludziom modlić, bo bez słów nie odróżniłby
człowieka od człowieka. A i człowiek sam siebie by nie odróżnił,
gdyby nie miał słów. Od słowa zaczyna się życie i na słowach
kończy.[/c]Ta momentami groteskowa
opowieść
jest przeznaczona dla wielbicieli prozy refleksyjnej, ale także
dowcipnej, pełnej ciepła i niezwykle wciągającej, w której w
mistrzowski sposób zawarte zostały w małych słowach wielkie
prawdy, a obrazowość polskiej wsi łączy się z jej prostotą. Nie
należy zrażać się brakiem chronologii fabuły oraz luźnym tokiem
skojarzeń, ponieważ jest to doskonale przemyślany zabieg autora,
który nadaje autentyczności gawędzeniu Pietruszki tak samo, jak
powieściowa mądrość ludowa o pisowni wyrazu „grób” przez „o”
kreskowane:
c]- To co ty wiesz baranie, kiedy nie wiesz, jak się grób
pisze! I zostaw tu takiemu gospodarkę. W trymiga ją roztrwoni.
Brzuchem do góry będzie leżał i patrzył, jak mu rośnie. Pójdź
na cmentarz, leży kto w otwartym grobie?! Ziemią wszystko
przysypane, płytami przywalone. Umarli na wieki oddzieleni od
żywych. Ten świat od tamtego. (...) Zobaczysz, jak ci się będzie
leżało w takim otwartym grobie. A nawet nikt nie stanie nad tobą,
bo będziesz jak psie ścierwo gnił i śmierdział.
Będziesz błagał, żeby wziął ktoś łopaty i cię ziemią
przysypał.[/c].
Kamień na kamieniu
obfituje w zabawne
sytuacje i postaci.
Prym w tej kwestii bezsprzecznie wiedzie ojciec głównego bohatera.
Stary Pietruszka miał swój światopogląd, którego bronił za
każdym razem. Jako że praca w polu była dla niego absolutnym
priorytetem, nie zgodził się, aby jego syna uznano za zmarłego, bo
wtedy mógłby się rozleniwić: [c]– Ano, będzie mu się
wydawało, że zabity, to nie będzie chciało mu się nic robić. A
tu jest roboty, o, jest. Żniwa idą. I samego żyta zasialiśmy dwie
morgi. Potem przyjdą kopania. Też będzie roboty, o, będzie.
Źleście przyszli. Trza było przyjść po żniwach, po kopaniach.
Na zimę może prędzej.[/c]W książce wiele jest dialogów
pomiędzy Pietruszką a jego ojcem. Większość z nich jest naprawdę
zabawna, z uwagi na specyficzne relacje panujące w tej rodzinie.
Najczęściej rodzic przybierał pozę „mędrca”, podczas gdy syn
próbował w jakiś sposób zaimponować.: [c]– Tam nie taka znów
zabawa, ojciec – powiedziałem, ale bez obrazy. – Tak samo trzeba
się urobić. – I cóż niby robita? – zasyczał z
wściekłościąNo, to też mnie poniosło i powiedziałem:–
Zabijamy.– Zabijata? To nie co dzień zabijata. Byś był dobry
syn, tobyś przyszedł kiedyś i pokosił. O, zwozić nie ma z kim.
Antek się jeszcze pod snopkami gnie!
– Co dzień, ojciec. A
nieraz dnia nie starcza – ledwo wściekłość tłumiłem.– To
nie zabij z raz i przyjdź. – Przestał te nogi wycierać, spojrzał
na mnie i jakby zdziwiony się spytał: - I nie drgnie ci tak nigdy
ręka?– Nie.– O, Toś ty już nie naszej krwi.[/c]W rozmowach
głównego bohatera z ojcem widać, że każdy z nich koniecznie chce
postawić na swoim. Ich drobne sprzeczki, nawet jeśli dotyczyły
najmniej istotnych spraw, często ciągnęły się bez końca, bo
żaden nie chciał ustąpić. Czasami dochodziło też do sytuacji, w
której Pietruszka specjalnie ustępował, tak dla świętego
spokoju: [c]– Dziadek tu siedział całą noc ze mną –
powiedziałem, żeby ojca jakoś odwieść od tej ziemi. – Przed
chwilą znikł.– I co, powiedział ci, gdzie zakopał te papiery? –
ożywił się.– Nie ten. Łukasz z Ameryki. Machnął ręką.
–
Marnus. I co chciał?– E, nic, tak pogadać tylko przyszedł.–
Musiał za pokutę. Boso był?
– Nie patrzyłem mu na nogi.–
Pewnie boso. Za pokutę zawsze boso.[/c]
Jedną z największych
zalet humoru w Kamieniu
na kamieniu
jest to, że za jego sprawą autorowi udało się tchnąć nieco
uśmiechu w sytuacjach, wydawałoby się, beznadziejnych i
tragicznych. Najlepszym tego przykładem są słowa Pietruszki
wypowiedziane na
wozie,
gdy Niemcy wieźli chłopów do lasu na rozstrzelanie. Przeczuwając
rychłą śmierć powiedział: [c]– A Cyganka mi wróżyła,
będziesz długo żył. Niechbym k… teraz spotkał. Później, gdy
spostrzegł łopaty, którymi miał kopać własny grób, naszła go
optymistyczna myśl: – A wedle mnie las jedziemy sadzić. Gajowy
Oleś płacił grosza od sosenki przed wojną. Ciekawe wiele oni.
[/c]