PONARSKI WYRZUT SUMIENIA
Ponary, a właściwie Góry Ponarskie, to pasmo wysokich, morenowych, zalesionych wzgórz położonych na przecięciu linii kolejowej Wilno—Warszawa oraz szosy Wilno—Grodno. Niegdyś były oddalone o 9 km od Wilna i stanowiły dla niego letnisko... Dziś wchłonęły je przedmieścia litewskiej stolicy.
Litwini najchętniej wymazaliby tę nazwę z planu stołecznego miasta. Wyjątkowo wstydliwym miejscem jest dla Litwinów część Ponar po południowej stronie torów, położona w odległości 700 m od stacji kolejowej „Paneriai”, przy ulicy Agratu. Tutaj litewscy ochotnicy z oddziału specjalnego „Ypatingas Buys” — zwanego potocznie „Strzelcami Ponarskimi” — składającego się z kilkuset ludzi dowodzonych przez byłych oficerów i podoficerów armii litewskiej, wymordowali około stu tysięcy Żydów oraz kilka tysięcy Polaków. Na zlecenie Niemców pełnili funkcje katów. Egzekucje wykonywano w tzw. Bazie w Ponarach, czyli w miejscu, w którym władze sowieckie rozpoczęły budowę bazy paliwowej dla zaplanowanego w pobliżu lotniska. Do wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej wykopano tam kilkanaście dziesięciometrowej głębokości dołów, w których grzebano ofiary.
Litewscy kolaboranci działali w trzech grupach. Jedna dostarczała osoby przeznaczone na stracenie, druga zabezpieczała teren, a trzecia rozstrzeliwała ofiary stawiane kolejno nad brzegiem dołów. Każdy z katów strzelał do jednej ofiary, celując w tył głowy. Pierwszą egzekucję Polaków przeprowadzono 27 września 1941 r. Stracono wówczas 320 wilnian przetrzymywanych w więzieniu łukiskim. Ostatnia egzekucja miała miejsce, według meldunków podziemia, 20 kwietnia 1944 r. W trakcie każdego z 32 mordów życie traciło od pięćdziesięciu do trzystu osób. Wśród nich dominowali przedstawiciele inteligencji i patriotycznie nastawiona młodzież. Jedną z pierwszych ofiar był ks. Romuald Świrkowski, proboszcz parafii Świętego Ducha w Wilnie i dyrektor Akcji Katolickiej. Wraz z nim zginął ks. Tadeusz Zawadzki, jezuita, proboszcz parafii świętych Piotra i Pawła. Kilka dni później na dnie dołów spoczęło 80 uczniów i 5 uczennic z byłego gimnazjum Adama Mickiewicza...
Według zeznań świadków, dokonujący egzekucji Litwini zazwyczaj byli pijani. Po libacjach, które odbywały się w wartowni w miejscu straceń, stawali się agresywni i niebezpieczni dla napotkanych ludzi. Bywało, że dla zabawy strzelali do przypadkowych przechodniów.
Po wojnie na długo nad Ponarami zalegała cisza. Po latach w Ponarach utworzono muzeum, w którym jednak na próżno było szukać polskich akcentów czy informacji o najliczniejszych ofiarach — Żydach. Opisy i informacje były sporządzone głównie w języku rosyjskim. Ustawiony na terenie „Bazy” obelisk czcił pamięć „ofiar faszystowskiego terroru z lat 1941—1944”. Z niewielkiej ekspozycji w muzeum można było się dowiedzieć, że w Ponarach ginęli głównie jeńcy radzieccy, żony oficerów sowieckich, które nie zdążyły się ewakuować przed armią niemiecką, i Żydzi — przede wszystkim członkowie partii komunistycznej. Z ekspozycji nie można też było wywnioskować, kim byli główni wykonawcy mordu.
— Gdy Litwa zaczęła odzyskiwać niepodległość, a prasa zaczęła podejmować tematy o zasadniczym znaczeniu dla najnowszej historii, sprawa współodpowiedzialności Litwinów za Ponary jednak nie została podjęta — wspomina jeden z liderów społeczności polskiej, poseł na Sejm Jan Sienkiewicz. — Litwini nie odczuwali potrzeby potępienia tych strasznych wydarzeń. Rozpoczęli natomiast kampanię, w ramach której stroili się w piórka niewinnych ofiar krzywdzonych przez Armię Krajową. Dopiero 8 maja 1990 r. Rada Najwyższa Republiki Litewskiej po latach milczenia potępiła sprawców ludobójstwa w Ponarach, stwierdzając, że „wśród oprawców byli także obywatele litewscy”, i zapewniła o woli upamiętnienia ofiar. Wkrótce środowiska żydowskie zaczęły oskarżać Litwę, że zamiast ścigać, rehabilituje litewskich zbrodniarzy, traktując ich jak ofiary sowieckich prześladowań. Skandal jakoś załagodzono, a na Litwie zaczęto organizować „Dni Pamięci Ludobójstwa Żydów” i oddawać im hołd pod pomnikiem w Ponarach.
Przyznając się do udziału swych rodaków w ludobójstwie Żydów, władze litewskie w dalszym ciągu odmawiają publicznej ekspiacji za udział Litwinów w masowych mordach dokonywanych na Polakach. A przecież zamordowany w Ponarach kwiat wileńskiej inteligencji nie trafił tam wyłącznie na skutek działań niemieckich. Wprost przeciwnie. Wielu wilnian nie trafiło do nich na skutek niemieckiej interwencji. Zasadnicza grupa Polaków rozstrzelanych w Ponarach została wyselekcjonowana przez litewską policję bezpieczeństwa „Saugumę”, która mając siedzibę w dawnym gmachu sądowym, zajętym następnie przez NKWD, badała kartoteki sporządzone przez tę instytucję. Na jej usługach byli liczni konfidenci, rekrutujący się głównie spośród Litwinów. Opierając się na ich donosach, „Sauguma” sporządzała listy proskrypcyjne, prowadziła wstępne dochodzenia, dopiero później przekazywała sprawy gestapo. „Sauguma” nadużywała niemieckich prerogatyw, kierując swe uderzenie w Polaków niewygodnych z litewskiego punktu widzenia. Zgodnie z zaleceniami komendanta niemieckiej policji bezpieczeństwa i SD „akcja oczyszczania” Wilna miała się „przede wszystkim rozciągać na bolszewików i Żydów”. Litewscy aktywiści, jak opisuje w swym dzienniku Kazimierz Sakowicz, chwalili się, że w czasach bolszewickich zniszczyli 50 proc. Polaków, a za Niemców zniszczą drugie 50 proc. Wypuścili na wolność na przykład pięciuset pracowników wileńskiego magistratu, których „Sauguma” aresztowała i wydała Niemcom jako sprzyjających komunistom.
— Kontynuując kampanię wymierzoną w AK, która „Saugumę” traktowała na równi z gestapo i SS, Litwini potwierdzają niejako, że przyjmują bez zastrzeżeń spadek moralny po tej formacji i nie uważają za konieczne rozliczyć się z nim — twierdzi Jan Sienkiewicz. — Opinię tę potwierdza też ukazywanie jej konfidentów, likwidowanych przez AK, jako cywilne ofiary, a nawet jako męczenników za narodową sprawę.