AA Księga Zaklęć 1 14

Księga Zaklęć




Początek szóstego roku nauki w Hogwarcie. Syriusz nie zginął w Ministerstwie Magii, a Harry nikomu nie powiedział o przepowiedni.


Rozdział I - Alohomora


Siedział na wysokim krześle i spoglądał na leżącego przed nim człowieka. Migotliwe światło pochodni odbijało się w szkłach okularów nieprzytomnego mężczyzny. Po twarzy spływała mu strużka krwi i skapywała na podłogę. Siwe włosy rozsypały się dookoła głowy, tworząc srebrną aureolę, tu i tam przybrudzoną kurzem i posoką.

Skinął dłonią zamaskowanemu człowiekowi czającemu się w kącie. Ten natychmiast znalazł się przy ofierze, trzymając w ręku niewielką buteleczkę. Otworzył usta nieprzytomnego mężczyzny i wlał eliksir w jego gardło, po czym bez słowa wrócił na swoje miejsce.

Harry miał ochotę rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym się znajdowali, jednak oczy miał cały czas utkwione w twarzy nieprzytomnego. Przypuszczał, że był to loch, ponieważ z tego, co zdołał zauważyć, nie było tu okien, a ściany były nagie i kamienne. W pomieszczeniu panował przenikliwy chłód, ale jemu to nie przeszkadzało. Czekał, bo wiedział, że w końcu dostanie to, czego chce.

Nie mylił się. Wkrótce człowiek leżący u jego stóp zaczął odzyskiwać przytomność. Z satysfakcją obserwował, jak ten otwiera oczy i wodzi pustym wzrokiem dookoła. Twarz Harry'ego wykrzywił grymas wściekłości.

- Jesteś bardzo uparty – powiedział wysokim głosem Harry. – Ale to dobrze, jesteś dla mnie wyzwaniem...

Brązowe oczy odnalazły jego oczy i błysnęły nienawiścią a zaraz potem strachem, kiedy mężczyzna zdał sobie sprawę, że tortury jeszcze się nie skończyły. O tak, widać było, jak bardzo się boi, ale nie odwrócił spojrzenia i nie odezwał się ani słowem. Harry chwycił różdżkę, która do tej pory spoczywała na jego kolanach. Mężczyzna zadrżał, gdy zobaczył jej koniec wycelowany w siebie. Harry rozkoszował się tą chwilą, kierując różdżkę na różne części ciała, zastanawiając się, gdzie uderzyć zaklęciem, żeby najbardziej zabolało. Jednocześnie obserwował reakcje ofiary, przeciągając jak najdłużej moment oczekiwania. W końcu znudził się tą grą wstępną i krzyknął:

- Crucio!

Mężczyzna wrzasnął, zdzierając sobie gardło do reszty. Nie mógł już krzyczeć, więc skrzeczał przez cały czas, zaciskając oczy i zwijając się do pozycji embrionalnej.

- Aaaaaaa!

Harry obudził się z krzykiem. Usiadł na łóżku i rozejrzał się po swojej niewielkiej sypialni. Był cały mokry, włosy kleiły mu się do czoła i dyszał ciężko, jakby przebiegł kilka mil. Wszystko jednak wyglądało normalnie i Harry zrozumiał, że to był sen. Ukrył twarz w dłoniach i jęknął cicho, starając się nie myśleć o tym, co przed chwilą widział. Voldemort znowu kogoś torturował, a on musiał oglądać te przerażające wizje. Zebrało mu się na wymioty, ale opanował się i nakazał spokój. Zmusił się, żeby wziąć kilka głębokich oddechów, wciąż nie opuszczając dłoni.

Z sąsiedniego pokoju dobiegło poskrzypywanie łóżka. Serce zabiło Harry'emu mocniej, kiedy chwilę później rozległy się kroki a następnie usłyszał, jak otwierają się drzwi do sypialni jego wujostwa. Czyżby obudził ich swoimi krzykami? Jeśli tak, to teraz właśnie wuj zmierza do jego pokoju, wściekły jak osa. To nie byłby pierwszy raz, jak krzyczy przez sen, budząc Dursley'ów w środku nocy. Wuj zapowiedział mu, że jeszcze jeden taki wybryk, a nie wyjdzie z pokoju do końca wakacji.

Ale kroki oddaliły się od jego sypialni. Harry wypuścił powietrze z płuc, które do tej pory wstrzymywał, niepewien, co się za chwilę wydarzy. Wyglądało na to, że wuj po prostu wstał, żeby skorzystać z łazienki. Harry opadł na poduszkę i wpatrzył się smętnym wzrokiem w sufit. Wiedział już, że dzisiaj nie zaśnie. Nie po tym, co zobaczył. Zaczął się zastanawiać, kim był ten mężczyzna, którego torturował Voldemort. Czego Czarny Pan mógł od niego chcieć? Nie wyglądało to na zwykłą zabawę, jaką nieraz sobie urządzał wraz ze swoimi wiernymi Śmierciożercami. Był w tym jakiś cel, czuł to, inaczej Voldemort tak by się nie wściekał.

Nie mogąc znaleźć odpowiedzi na te pytania, Harry odwrócił się na bok i spojrzał na budzik. Trzecia w nocy. Znowu się nie wyśpi. Powoli zaczynał mieć już tego dosyć. Dlaczego takie rzeczy przytrafiały się właśnie jemu? Pomyślał o przyjaciołach, którzy w tej chwili na pewno przewracali się na drugi bok, smacznie śpiąc. Natychmiast skarcił się w duchu za myślenie o Ronie i Hermionie. Wuj Vernon uparł się, żeby zamknąć Hedwigę w klatce i nie wypuszczać jej nawet w nocy, więc Harry był odcięty od magicznego świata i od swoich przyjaciół. Zresztą Dumbledore i tak zabronił im do siebie pisać, na wypadek, gdyby list przechwycił któryś ze szpiegów Voldemorta. Harry zacisnął pięści, nie zważając na to, że wbija paznokcie w dłonie. Tak, ten starzec znowu zdecydował za niego, unieszczęśliwił go! Nie pozostawił mu wyboru, ogłaszając, że to „dla dobra ich wszystkich". Wyciągnął najsilniejszy argument, na który Harry zawsze dawał się złapać – bezpieczeństwo najbliższych mu osób.

Przewrócił się na bok i uderzył pięścią w poduszkę. Usłyszał, jak wuj Vernon wraca do swojej sypialni. Ciekawe, czemu wstał, przecież zwykle przesypiał całe noce? Dochodząc do wniosku, że wcale go to nie interesuje, powrócił do rozmyślań nad swoim ciężkim losem. Przypomniał sobie, jak w dzień wyjazdu do domów Dumbledore zawołał go do swojego gabinetu. Harry był doprawdy w kiepskim humorze, obwiniając się o to, że naraził życie przyjaciół tylko dlatego, że uwierzył w wizje, które podsyłał mu wykolejeniec magicznego świata. Zastanawiał się, co dyrektor Hogwartu ma mu do powiedzenia. Przecież wymusił już na nim powrót do Dursley'ów, czego mógł więcej chcieć? Nie miał ochoty z nim rozmawiać, znów wysłuchiwać jego spokojnego i opanowanego głosu. Doprowadzało go to do szału za każdym razem, kiedy coś przeskrobał, a Dumbledore zwracał się do niego z nutą zawodu w głosie, ale nie krzycząc.

- Harry, usiądź – powitał go starzec, gdy tylko Harry przekroczył próg jego gabinetu.

Osunął się na krzesło stojące przed biurkiem dyrektora, odwracając spojrzenie od niebieskich, przenikliwych oczu rozmówcy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli utrzyma wzrokowy kontakt, ten prześwietli go na wylot, a nie bardzo miał teraz ochotę na wyciąganie tajemnic na światło dzienne.

- Jak się czujesz, Harry?

Harry spojrzał na dyrektora, zaskoczony jego pytaniem. Naprawdę wezwał go do siebie, żeby pytać go o samopoczucie?

- W porządku – odparł.

Dumbledore uśmiechnął się smutno. Wiedział, że Harry kłamie, ale nie pytał o nic więcej. Złączył końce swoich długich palców i wpatrzył się w Fawkesa. Promienie słońca wpadające przez okno gabinetu zalśniły w jego okularach-połówkach, ukrywając na moment jego oczy przed młodym Gryfonem.

- Chcę, żebyś wiedział, że nikt nie oskarża cię o narażanie swojego życia, Harry – powiedział, nadal patrząc na feniksa. – To nie była twoja wina. Voldemort...

- Voldemort nie miał z tym nic wspólnego! – nie wytrzymał. – To ja zawiodłem, wierząc w wizje, które mi posyłał! Gdybym posłuchał Hermiony...

Opuścił głowę i przyjrzał się swoim paznokciom. Nie mógł winić nikogo innego, tylko siebie. Zawsze najpierw działał, potem myślał. Wszyscy mu powtarzali, że to może być pułapka, ale on nie chciał słuchać. Och, czemu musiał być tak uparty? Cały czas wszystko psuł, narażał przyjaciół na niebezpieczeństwo!

Poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Zaskoczony podniósł głowę i napotkał spojrzenie stojącego przy nim dyrektora. Dostrzegł w nim coś dziwnego, czyżby... współczucie? Nie chciał, żeby ktoś się nad nim litował, żeby traktował go ulgowo tylko dlatego, że jest Chłopcem, Który Przeżył, a już zwłaszcza wtedy, gdy schrzanił na całej linii!

- Wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim – po raz niewiadomo który powiedział Dumbledore. Tego Harry też miał powyżej dziurek w nosie.

Skinął głową i powiedział, że musi już iść, nie chce się spóźnić na pociąg. Opuścił gabinet dyrektora najszybciej, jak potrafił, nie budząc wrażenia, że ucieka. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, puścił się biegiem i zatrzymał się dopiero w sali wejściowej, gdzie Draco i jego wierni kompani, Crabbe i Goyle, dręczyli jakiegoś drugoroczniaka.

- Potter! – zawołał blondwłosy, kiedy odwrócił się, słysząc czyjeś kroki, i zobaczył, kto stoi tuż przed nim.

- Malfoy – warknął Harry.

- Nie powinieneś być przypadkiem w powozie razem z tą szlamą Granger i rudym półgłówkiem? – zapytał, przeciągając sylaby.

Harry zacisnął pięści. Nienawidził, kiedy Ślizgon nazywał tak jego przyjaciół. Drugoroczniak próbował wykorzystać chwilę nieuwagi goryli Malfoy'a i uciec, ale na jego nieszczęście Crabbe zauważył, jak przesuwa się w stronę wyjścia z zamku i przytrzymał go za kark. Goyle wpatrywał się tępo w Harry'ego, nie będąc w stanie skupić się na dwóch czynnościach jednocześnie.

- Jeszcze raz nazwiesz ich w ten sposób, Malfoy, to...

- To co, panie Potter?

A niech to! W wejściu do lochów stał Snape, spoglądając na Harry'ego z satysfakcją. Harry musiał przygryźć sobie język, żeby nie palnąć jakiejś głupoty. Trudno było zachować spokój, ponieważ na usta cisnęły mu się setki jadowitych odpowiedzi.

- Nic, panie profesorze.

Tymczasem Malfoy wraz ze swoimi gorylami zmył się z Sali Wejściowej, pozostawiając drugoroczniaka samemu sobie i głupkowato chichocząc. Harry wciąż stał pośrodku, drżąc na całym ciele i modląc się, żeby Snape go puścił, zanim nerwy go zawiodą.

- Radzę następnym razem uważać na słowa, Potter – warknął Snape i wyminął go, zostawiając samego.

Kiedy wreszcie zdołał się ruszyć i wyszedł przed szkołę, zobaczył, że Ron z Hermioną wciąż na niego czekają, zarezerwowawszy powóz.

- No, wreszcie jesteś! Gdzie się podziewałeś? – spytał Ron.

Harry wskoczył do powozu za przyjaciółmi i opowiedział im o spotkaniu z Malfoy'em. Rozmowę z dyrektorem pominął, nie chcąc wywnętrzać się przed nimi. W rzeczywistości zastanawiał się, czy wciąż ma przyjaciół. W końcu mogli przez niego zginąć, spodziewał się więc, że przez okres wakacji odsuną się od niego. Czy potem mu wybaczą?

Przez całą podróż do Londynu unikał ich spojrzeń i był nieobecny duchem, więc nie zauważył, jak Ron i Hermiona wymieniają zaniepokojone spojrzenia. Martwili się, ponieważ nie wiedzieli, co gryzie Harry'ego, a wszelkie próby rozmowy o tym, co wydarzyło się w Ministerstwie Magii, spełzały na niczym. Harry milkł jak zaklęty, zaczynając z nimi rozmawiać dopiero wtedy, gdy zmienili temat. Jednak jeszcze bardziej od utraty przyjaciół Harry obawiał się utraty ojca chrzestnego, Syriusza. Nie widział się z nim od tamtego dnia i nie wiedział, co tamten myśli. Przypuszczał, że jest na niego zły. Cóż, nie wykazał się rozumem, przylatując do Ministerstwa, ale w końcu chciał go ratować... Tym bardziej bolało go, że mógł się od niego odsunąć, urażony. Był jego jedyną rodziną. Tak, podróż z Hogwartu była udręką, do której wciąż wracał myślami.

Harry westchnął i wstał z łóżka. Podszedł do okna, otworzył je na oścież i pozwolił, by chłodny wiatr otulił jego sylwetkę, gładząc policzki i mierzwiąc włosy. Noc była spokojna, co jakiś czas było słychać przejeżdżający niedaleko samochód, ale na Privet Drive nic się nie poruszało. Latarnie rzucały pomarańczowe światło na domy i trawniki. Uliczka nie zmieniła się od poprzednich wakacji, nie zmienił się także stosunek mieszkańców numeru czwartego do młodego czarodzieja. „Przynajmniej to mnie nic nie zaskoczy" – pomyślał Harry.

Zapatrzył się w niebo upstrzone gwiazdami. Były tak odległe i zimne, a jednocześnie zdawały się być bliskie i znajome. Z rozgoryczeniem pomyślał, że nic nie jest takie, jakim się wydaje. Odwrócił się od okna i podszedł do klatki sowy. Hedwiga łypnęła na niego jednym okiem, które szybko przymrużyła, kiedy Harry włożył palec między prętami i zaczął ją głaskać.

- Kiedy byłem dzieckiem, wszystko było prostsze.

Hedwiga w odpowiedzi kłapnęła dziobem i schowała głowę pod skrzydło, dając mu do zrozumienia, że chce spać. Harry westchnął i przyjrzał się sowie dokładniej. Nawet gdyby chciał uciec, to by nie mógł. Wuj Vernon już pierwszego dnia zamknął jego kufer razem ze wszystkimi rzeczami i różdżką w komórce pod schodami. Po za tym i tak nie mógł używać czarów, jeśli chciał wrócić do Hogwartu. Już raz Ministerstwo dało mu do zrozumienia, czym grozi niesubordynacja.

Nagle coś huknęło i Harry podskoczył, wpatrując szeroko otwartymi oczami w ciemność przed sobą, a serce waliło mu w piersi, jakby chciały wydostać się na wolność. To już drugi raz tej nocy. Włączając w to wycieczkę wuja Vernona do łazienki, można było z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że noc nie należała do spokojnych.

Nasłuchiwał uważnie, ale odgłos się nie powtórzył. Nie wiedział, co go spowodowało, ale był przekonany, że było to blisko domu z numerem czwartym. Ostrożnie podkradł się pod wciąż otwarte okno i wyjrzał na zewnątrz, starając się dostrzec przyczynę nocnego hałasu. Jednak ulica była pusta, nic się na niej nie poruszało. Czuł zmęczenie ogarniające jego ciało, powieki zaczynały go piec i same się zamykać. Od tygodnia się nie wyspał, każdego dnia budzony wcześnie rano przez ciotkę Petunię. Jeśli nic się nie zmieni, wkrótce zacznie zasypiać na stojąco. Potarł zmęczone oczy, walcząc z sennością, która podstępnie się do niego zakradła akurat w chwili, w której nie zaszkodziłaby odrobina uwagi. Jeszcze przez chwilę przyglądał się cieniom na ulicy i odwrócił się, żeby wrócić do łóżka. Problem w tym, że na łóżku ktoś siedział.


Rozdział II - Ferula


- Syriusz?

Harry nie mógł uwierzyć własnym oczom. Co tu robił jego ojciec chrzestny? Czemu nie powiadomił go o swoim przybyciu? Zresztą, czy to ważne...?

- Syriuszu, cieszę się, że... – ruszył w jego kierunku, uśmiechając się szeroko, ale zatrzymał się w pół drogi, widząc twarz swojego ojca chrzestnego. Uśmiech spełzł z jego ust, w sercu zagościł lęk.

Tymczasem Syriusz mierzył go zimnym, przenikliwym spojrzeniem. Jego twarz nie wyrażała niczego. Ręce miał skrzyżowane na piersi, usta mocno zaciśnięte. Chłód bił od niego na kilometr, powodując, że Harry posmutniał. Zielone oczy zaszkliły się, kiedy chłopak usiłował odgadnąć uczucia odwiedzającego go mężczyzny.

Syriusz wstał i zrobił krok w stronę Harry'ego. Ten cofnął się odruchowo, ale wpadł na krzesło od biurka. Z coraz większym strachem obserwował, jak ojciec chrzestny zbliża się do niego z marsową miną. Na pewno jest wściekły za to, że naraził jego życie. Rozumiał go, miał prawo się gniewać, ale jednak bał się, co może mu w tej złości zrobić.

- Co ty sobie myślałeś! – warknął.

Harry już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, choć w głowie miał zupełną pustkę, ale Syriusz nie czekał, lecz mówił dalej.

- Czemu nic nie powiedziałeś? Mogłeś dać znać, wiesz, że pomógłbym ci! Ale nie, wolałeś milczeć! Harry, skąd ten nagły brak zaufania?

Harry'emu opadła szczęka. Zapomniał o strachu i wpatrzył się w Syriusza szeroko otwartymi oczami.

- O czym ty mówisz, Syriuszu?

Teraz z kolei Syriusz zamrugał, zdziwiony. Spojrzał na oszołomionego chrześniaka, wyglądającego śmiesznie z otwartymi jak u ryby ustami. Z jego twarzy znikła wściekłość, zastąpiona zdezorientowaniem. Nie potrafił się zbyt długo wściekać na tego chłopca.

- O Dursley'ach i o tym, jak podle cię traktują. A myślałeś, że o czym?

Harry wytrzeszczył na niego oczy. Z wrażenia zapomniał języka i Syriusz musiał się upomnieć o odpowiedź.

- O... Ministerstwie M-magii i... – wyszeptał speszony Harry. Unikał wzroku ojca chrzestnego, błądząc spojrzeniem po ścianie. Jakież było jego zdziwienie, gdy mężczyzna bez słowa wziął go w ramiona i mocno przytulił.

- Głuptasie, nie mógłbym się gniewać o coś takiego! Poleciałeś mnie ratować! – wyszeptał Harry'emu na ucho.

- Ale...

- Nie ma żadnego „ale", Harry. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy – wypuścił go z objęć i odsunął się na odległość ramienia. – Jesteś prawdziwym synem Jamesa, on postąpiłby tak samo.

Te słowa sprawiły, że Harry zarumienił się, ale jednocześnie komplement go ucieszył, nawet jeśli sądził, że Syriusz przesadził. Przede wszystkim uradował go fakt, iż Syriusz nie gniewał się na niego. Poczuł, jak ogromny ciężar spada z jego serca, a twarz rozjaśnia nieśmiały uśmiech. Syriusz również się uśmiechnął i zmierzwił mu czuprynę.

- Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że mógłbym być na ciebie zły?

Harry nie wiedział, co odpowiedzieć. Do tej pory jakoś nie zastanawiał się nad tym, czemu tak przypuszczał. Po prostu był przekonany, że Syriusz go od siebie odrzuci, nie będzie chciał z nim nawet rozmawiać. Usiadł na skraju łóżka, pozostawiając miejsce dla ojca chrzestnego.

- Co tu robisz, Syriuszu? – spytał w końcu.

- Dowiedziałem się, jak traktuje cię wujostwo – powiedział ze zmarszczonymi brwiami. – Zrobili z ciebie służbę domową, pomiatają tobą i zlecają najcięższe zadania! – oburzył się.

Harry uśmiechnął się szeroko, wdzięczny, że Syriusz tak przejął się jego losem. Do tej pory nikt tego nie robił, a przynajmniej nikt jeszcze nie przybył, żeby go stąd zabrać. No, może jeśli nie liczyć Rona i bliźniaków, ale to było co innego.

- Ale to naprawdę nic wielkiego. Zawsze tak było – wzruszył ramionami Harry, będąc w o niebo lepszym humorze. Zapomniał nawet o wcześniejszym koszmarze z Voldemortem w roli głównej.

- Mimo wszystko mogłeś mi powiedzieć – odparł Syriusz z nutą zawodu w głosie.

Zapadła cisza, jednak żadnemu to nie przeszkadzało. Czuli się dobrze w swoim towarzystwie i milczenie nie wydawało się ani trochę krępujące. Gdzieś w drugim pokoju zaskrzypiało łóżko, obwieszczając wszem i wobec, że ciężkie cielsko Vernona Dursley'a zmieniło pozycję.

- Dają ci żyć? – w końcu Syriusz przerwał milczenie.

Harry przytaknął, ale ojciec chrzestny nie wyglądał na przekonanego. Pozwolił, by cisza zapadła na kilka chwil, po czym znowu się odezwał:

- Jeśli chcesz, mogę cię stąd zabrać, wiesz o tym.

Harry spojrzał na niego, nie mogąc uwierzyć, że proponuje mu to w takiej chwili! Po raz drugi, po tym, jak wydawało mu się, że zawiódł go, on chce z nim mieszkać, zamiast odwracać się plecami do swojego chrześniaka! Ale zaraz posmutniał.

- Dumbledore się nie zgodzi.

Syriusz zerknął na Harry'ego, zdziwiony, że chłopak przejmuje się takimi pierdołami.

- Nie sądzę, żeby Dumbledore miał tu coś do powiedzenia – stwierdził bezbarwnym głosem.

- Ależ, Syriuszu! Wszyscy w Zakonie muszą go słuchać i...

Urwał, gdy zobaczył paskudny uśmieszek wykrzywiający wargi ojca chrzestnego.

- Tym razem przesadził, pozwalając im – tu wskazał głową sąsiednią sypialnię – traktować cię w ten sposób. Jestem twoim opiekunem i ostateczna decyzja należy do mnie. Oczywiście, jeśli zechcesz...

Harry nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Minęły dopiero dwa tygodnie wakacji, Syriusz się na niego nie gniewał, wręcz przeciwnie – proponował wspólne spędzenie reszty wolnego od szkoły czasu, w dodatku sprzeciwiając się dyrektorowi! Był pewny, że pogadanka ich nie ominie, ale w tej chwili miał to gdzieś. Miał szansę wyrwać się od Dursley'ów, a co więcej, mógł być wreszcie szczęśliwy, poprawka – szczęśliwszy niż w Hogwarcie! Ba, istniała szansa, że już zawsze będzie mógł spędzać wakacje z Syriuszem, co oznaczało... prawdziwy dom.

- Jasne, że chcę! Tylko wszystkie moje rzeczy, kufer, różdżka...

- Gdzie są?

- W komórce pod schodami. Ale... Syriuszu! – zawołał zduszonym głosem, kiedy ojciec chrzestny podniósł się i skierował do drzwi. – Wuj dzisiaj źle śpi, jeśli cię usłyszy, będziemy mieli kłopoty!

Syriusz prychnął.

- Myślisz, że boję się jakiegoś grubego mugola?

I już go nie było. Nawet nie starał się iść cicho, najzwyczajniej w świecie schodząc po schodach i wyłamując drzwiczki do komórki. Po chwili Harry usłyszał, jak wnosi kufer na górę, kilka razy zawadzając nim o poręcz. Nasłuchiwał odgłosów z sypialni wujostwa, ale na razie panowała w niej cisza.

- Uff! – sapnął Syriusz, stawiając kufer na podłodze.

Harry otworzył go i wyciągnął swoją różdżkę. Trochę głupio było mu się przyznać przed samym sobą, ale bardzo za nią tęsknił. Kiedy ją chwycił, z jej końca wyleciało kilka złotych iskier, które spowodowały, że Harry nagle oklapł.

- Syriuszu, jak się stąd wydostaniemy? Nie możemy użyć czarów...

Ojciec chrzestny rzucił mu chytre spojrzenie i odwrócił się do niego plecami, grzebiąc w kieszeni spodni. Kiedy z powrotem stanął przed nim, jego twarz rozjaśniał szeroki uśmiech, a w dłoniach trzymał jakiś mały, okrągły przedmiot.

- Świstoklik? – szepnął Harry, zbliżając twarz do przedmiotu wielkości kurzego jaja, żeby móc się dokładniej przyjrzeć.

- Lepiej – odparł Syriusz. – Przenosi w dowolne miejsce bez wiedzy Ministerstwa.

Harry uniósł wysoko brwi, zerkając to na kulkę, to na Syriusza.

- Fred i George to wynaleźli. Wystarczy, że w miejscu, do którego chcesz się przenieść, będzie taki drugi. Są praktycznie niewykrywalne. Żadne czary ich nie powstrzymają.

Coś lodowatego wpełzło Harry'emu do żołądka. Czy to aby na pewno bezpieczne? Miał już różne doświadczenia z wynalazkami bliźniaków.

- I sprzedają to w swoim sklepie? Nie pomyśleli, że ktoś mógłby...

- To dopiero prototyp. W dodatku tylko dla członków Zakonu – dodał, widząc powątpiewającą minę Harry'ego.

Taak, na pewno – pomyślał, woląc nie sprawdzać, jak działają te kulki. W pokoju obok znów zaskrzypiało łóżko, sprawiając, że Harry podskoczył. Na moment zapomniał o Dursley'ach i o tym, gdzie się znajduje.

- To jak, gotowy? – spytał Syriusz i, nie czekając na odpowiedź, chwycił Harry'ego za ramię. Ten złapał rączkę kufra i klatkę z Hedwigą i kiwnął ojcu chrzestnemu głową. Nie mógł uwierzyć, że opuszcza to miejsce... W ostatniej chwili zdążył jeszcze usłyszeć otwierające się drzwi sypialni wujostwa. Zaczął zastanawiać się, czemu wuj nie obudził się wcześniej, ale chwilę później otoczyła go mieszanina barw, wyrzucając z głowy wszystko inne.

W gruncie rzeczy przypominało to podróż świstoklikiem, z tą różnicą, że zamiast być ciągniętym za przedmiotem, został wessany w kolorową kulkę, w następnej chwili czując, jak jakaś siła wypycha go na zewnątrz, jakby próbując rozerwać od środka. Przez głowę przeszła mu nawet myśl, że pewnie wygląda jak nadmuchiwany balon o ludzkich kształtach, zresztą dokładnie tak się czuł. Zanim zdążył pomyśleć cokolwiek więcej, stał w jakimś ciemnym pomieszczeniu.

Syriusz puścił jego ramię i zapalił pochodnię. Harry rozejrzał się ciekawie dookoła... znał tą kuchnię. Grimmauld Place 12! Rozglądał się ciekawie dookoła. Nic się nie zmieniło od jego ostatniej wizyty, zupełnie nic. Spojrzał na ojca chrzestnego i wyszczerzył do niego zęby.

- Ta-daam – zaśmiał się Syriusz i wyjął z rąk Harry'ego klatkę z Hedwigą.

Harry postanowił, że musi wypytać bliźniaków o te dziwne kulki do podróży. Jeśli naprawdę były niewykrywalne, musiał sobie koniecznie sprawić takie. Zostawił kufer w kuchni i wyszedł na korytarz, zastanawiając się, czy ktoś jeszcze przebywa w kwaterze Zakonu. Po kilku minutach dołączył do niego Syriusz. Kiedy wyszli na jasno oświetlony korytarz, Harry usłyszał jak jego ojciec chrzestny wciąga głośno powietrze. Odwrócił się do niego z pytaniem w oczach.

- Harry, dobrze się czujesz?

Harry zmarszczył brwi, dziwiąc się, skąd to pytanie. Przecież byli razem przez cały czas i nic mu się nie działo.

- Jasne, że tak. Skąd...

Ale Syriusz w ogóle go nie słuchał. Zamiast tego podszedł do chrześniaka i podciągnął za dużą koszulkę do góry, odsłaniając chude ciało. Zaklął pod nosem i pozwolił materiałowi opaść na miejsce.

- Wyglądasz okropnie! Można policzyć ci wszystkie żebra... Jadasz coś ostatnio?

Harry utkwił wzrok w podłodze.

- Jesteś blady, masz podkrążone oczy i ledwo stoisz na nogach – kontynuował, dopiero teraz zauważywszy, w jak okropnym stanie jest chłopak. – Od dawna tak...?

- Po prostu nie jestem głodny. Nie chce mi się jeść – powiedział, nie podnosząc wzroku. Nie lubił, kiedy ktoś wmawiał mu, że mało je, a na pewno zaraz usłyszy kolejne wyrzuty. Tymczasem on naprawdę nie był głodny, a konkretniej nie mógł jeść po wszystkich koszmarach, które go prześladowały. Jeśli zdarzyło się, że akurat nie śniły mu się żadne tortury, okazywało się, że Dursley'owie ukarali go za coś kilkudniową głodówką. W rezultacie rzadko kiedy miał coś w ustach.

Syriusz musiał wyczytać coś z jego twarzy, ponieważ nie skomentował tego, choć Harry wiedział, że co chwilę zerka na niego z ukosa. I tak był mu wdzięczny za milczenie.

- Chodź, pomogę zanieść ci rzeczy do pokoju.

Harry kiwnął głową i poszedł za Syriuszem, który lewitował jego kufer i klatkę z Hedwigą. Wspięli się po wąskich schodach na drugie piętro. Harry zauważył, że Syriusz zaprowadził go do tej samej sypialni, którą podczas poprzednich wakacji dzielił z Ronem.

- Jest największa – mruknął ojciec chrzestny, najwyraźniej odgadując myśli Harry'ego.

Jakie było zdziwienie Chłopca, Który Przeżył, kiedy weszli do środka. Spodziewał się tego samego pokoju, co wtedy, ale najwyraźniej Syriusz postanowił urządzić go bardziej przytulnie. Stanął jak wryty, błądząc wzrokiem po szerokim i wyglądającym na wygodne łóżku, szafie z jasnego drewna i sporym biurku stojącym w kącie. Ścian nie pokrywał już ponury kolor, ale turkus. Szkarłatne zasłony zwisały po obydwu stronach okna, fotel w identycznym kolorze stał na przeciwko łóżka. Miękki i wyglądający na puchaty dywan pokrywał niemal całą podłogę, zapraszając, by dotknąć go bosą stopą. Niewiele myśląc, Harry wybiegł na środek pokoju i okręcił się dookoła, uśmiechając się szeroko.

- Syriuszu, tu jest cudownie!

Syriusz roześmiał się, widząc radość Harry'ego.

- Zrobiłem mały remont – powiedział.

Harry pomyślał, że wcale nie taki mały. Dopiero później miał się przekonać, że zmiany zaszły w całym domu, i choć większość pomieszczeń wciąż miała kamienne ściany, znikły dziwne obrazy i głowy skrzatów domowych z korytarza, zastąpione wieloma gobelinami. Na Grimmauld Place 12 zrobiło się o wiele przytulniej, zupełnie jak... w domu.


Rozdział III - Confundus


Mimo późnej pory wcale nie chciało mu się spać. Wypuścił Hedwigę z klatki, żeby mogła rozprostować skrzydła. Zahukała w podzięce i natychmiast wyleciała przez otwarte specjalnie dla niej okno. Harry uśmiechnął się, wiedząc, że przez najbliższe dni sowa nie pojawi się z powrotem, korzystając z wyczekiwanej tak długo wolności. Po raz setny rozejrzał się po swoim – Syriusz powiedział, że już zawsze będzie jego – pokoju. Szeroki uśmiech wciąż nie chciał zniknąć z jego twarzy. W tej chwili nie myślał o konsekwencjach, o zawiedzionym spojrzeniu Dumbledore'a i wielu kłótniach, które prawdopodobnie czekały go z dyrektorem. Po raz pierwszy od dawna był szczęśliwy.

Zbiegł do salonu, gdzie Syriusz miał na niego czekać z herbatą. Gdy tylko przekroczył próg pokoju, po raz kolejny musiał się zatrzymać, zaskoczony zmianami. Gdyby nie wiedział, gdzie jest, prawdopodobnie w ogóle by go nie poznał. Teraz pokój był przytulny i zachęcał do spędzania w nim czasu. Na kominku płonął ogień, wesoło trzaskając i rzucając rozedrgane cienie na ściany.

- Łał.

- Cieszę się, że ci się podoba – już nie wiadomo po raz który tego wieczoru powiedział Syriusz. O tak, włożył wiele pracy w remont, a teraz był z siebie po prostu dumny.

Harry podszedł do niskiego stolika i wziął z niego kubek parującej herbaty. Usiadł w jednym z wygodnych foteli o szerokich bokach. Podwinął stopy pod siebie i przymknął oczy. Było mu tak dobrze. Po raz pierwszy od wielu długich dni czuł się dobrze... Nie, nie rewelacyjnie, ale po prostu dobrze. Zupełnie tak, jak czuje się każdego dnia większość ludzi, ale dla Harry'ego była to doprawdy miła odmiana. Chciał, żeby tak zostało już zawsze.

- Gdzie są członkowie Zakonu? – spytał po dłuższej chwili.

- Większość u siebie w domach. Lupin ma zadanie, Tonks również.

Harry kiwnął głową. Zastanawiał się, kiedy ktoś się tutaj zjawi i odkryje, że Harry wcale nie spędza wakacji u wujostwa. Spytał, czy Syriusz powiedział o tym komukolwiek, ale, tak jak się spodziewał, ten zaprzeczył.

- Chcesz pogadać? – spytał.

Harry nie chciał. Godzinę później, kiedy kubki były już puste, rozeszli się do swoich pokojów. Było już bardzo późno, a może jeszcze bardzo wcześnie? W każdym razie Harry nie mógł zasnąć. Leżał na niesamowicie wygodnym łóżku i wpatrywał się w sufit. Podobało mu się tutaj. Podobało mu się, że nie musi znosić Dursley'ów. Wreszcie cieszył się, że Syriusz się na niego nie gniewa. Ale, szczerze mówiąc, nie był pewien, czy chce tu zostać. Przedtem uznał to za znakomity pomysł, ale teraz zaczęły dręczyć go wątpliwości. Krótka chwila wytchnienia od zmartwień skończyła się, gdy troska znów przygniotła serce Złotego Chłopca. Nie tylko robił ojcu chrzestnemu problem, ale narażał się na rozmowy z innymi członkami Zakonu. Z Lupinem, panem Wesley'em, wreszcie Dumbledorem... I mógł się założyć, że wszyscy będą niezadowoleni z obrotu sytuacji. Będzie musiał znosić ich ględzenie i... Co się z nim stało? Kiedy się tak zmienił? Przecież jeszcze niedawno cieszyłby się, mogąc wyrwać się z Privet Drive, a teraz... Wątpliwości nie chciały go opuścić. Cóż, pomyśli o tym jutro.

Po raz kolejny westchnął ciężko i odwrócił się na bok. Sen nadal nie chciał przyjść, a może to Harry bał się zasnąć. Za każdym razem, kiedy powieki zamykały się i czuł już zbliżający się słodki stan nieświadomości, przelatywała przez niego jakaś elektryzująca iskra, która rozbudzała go zupełnie. Bał się koszmarów, które znowu pokaże mu Voldemort. Chciałby, żeby istniał jakiś sposób na zablokowanie tych wizji, ale oklumencja wcale nie pomagała. Po za tym, kto miałby go uczyć, Snape? Prychnął, przypominając sobie ich lekcje. Niedoczekanie!

Pragnął być normalny, chociaż raz. Móc spać spokojnie. Mieć rodzinę, przyjaciół, którzy nie zerkali na niego z niepokojem, którzy nie litowali się nad nim i nie musieli wciąż narażać dla niego życia. Chciał mieć normalne problemy, martwić się SUMami i młodzieńczą miłością, tymczasem ciężar, który dźwigał, był nie do zniesienia. Jego myśli znowu wypełniły strach i niepewność, jak przyjmą go Ron i Hermiona. I Neville, nie mógł o nim zapominać, ani o nim, ani o Lunie. Oni przecież też byli w Ministerstwie. Wokół serca zacisnęła się mu żelazna obręcz. Nienawidził tego uczucia.

Potarł zmęczone oczy. Dobrze, że miał Syriusza. Mężczyzna był mu bliski i mogli rozmawiać o wszystkim, tak się przynajmniej Harry'emu wydawało. Tak, był dla niego jak ojciec. Nie wiedział, co by zrobił, gdyby nagle go zabrakło. Obręcz wokół serca zacisnęła się jeszcze mocniej, kiedy wyobraził sobie, że Syriusz... Nie, nie wolno mu o tym myśleć! Syriusz żyje, wszystko jest w porządku!

Przez uchylone okno słyszał przejeżdżające ulicą samochody mugoli. Londyn budził się do życia, zatem świt musiał być bliski. Tęsknił za dzieciństwem i beztroską, kiedy nie musiał dźwigać całej tej odpowiedzialności... W końcu zapadł w płytką drzemkę, cały czas będąc świadomym, co dzieje się wokół niego.

Kiedy się obudził, słońce stało wysoko na niebie. Harry przeciągnął się i uśmiechnął. Jednak ten cudowny moment zapomnienia, zanim umysł się rozbudzi na dobre i wydobędzie z pamięci wspomnienia dnia wczorajszego, szybko minął, sprawiając, że uśmiech znikł z twarzy Chłopca, Który Przeżył. Czuł, że cały świat go przygniata i nigdzie – nawet podczas snu, nie może się schować przed złem. Zupełnie, jakby życie się na niego uwzięło.

Westchnął cicho, postanawiając nie myśleć o tym, i wstał z łóżka. Szybko założył ubrania, które w nocy zostawił w nieładzie na środku podłogi i wyszedł na poszukiwania Syriusza. Nie wiedział, w którym pokoju urządził sobie sypialnię, więc postanowił zajrzeć najpierw do salonu, a potem może do kuchni. Szedł, rozglądając się nieustannie dookoła. W świetle dziennym wszystkie zmiany wydawały się jeszcze większe.

- Syriusz... – zaczął, wchodząc do pokoju dziennego, ale urwał, nikogo nie dostrzegając. Pomyślał, że może właśnie w tej chwili jego ojciec chrzestny je śniadanie.

Kwatera Główna Zakonu była wystarczająca, kiedy wszyscy członkowie spędzali w niej lato czy święta. Było wówczas pełno ludzi, na każdym kroku spotykało się uśmiechnięte twarze przyjaciół. Jednak dla dwóch osób była stanowczo za duża, choć Harry nie potrafił powiedzieć, czy cieszyłby się, gdyby nie miał gdzie uciec przed pytaniami i zatroskanymi spojrzeniami.

Zbiegł po schodach i spojrzał w długi korytarz prowadzący do kuchni. Gdzieś zniknął portret pani Black i zasłony go otaczające. Na jego miejscu wisiało spore lustro, choć Harry nie miał pojęcia, po co komu było lustro w tak ciasnym korytarzu. Czasami podejrzewał, że jednak Syriusz miał w sobie coś z pięknisia i lubił się przeglądać w każdej gładkiej powierzchni. Wyobraził sobie ojca chrzestnego, jak stroi się i nakłada żel na włosy, zanim wyjdzie z domu. Zaśmiał się w duchu i skierował kroki do kuchni.

Kiedy był w połowie drogi, usłyszał głosy i zatrzymał się. Nie wiedział, co zrobić, przecież miał się ukrywać przed członkami Zakonu, przynajmniej do czasu, aż będą z Syriuszem pewni, że tu zostanie. Zaczął się ostrożnie wycofywać, zdecydowany wrócić do sypialni i poczekać, aż Syriusz po wszystkim po niego przyjdzie, ale wtedy w rozmowie padło jego imię. Przymknął oczy, besztając się w duchu za swoją wścibskość. Jeszcze przed chwilą nie przeszkadzało mu, że rozmawiają, ale teraz nie potrafił nie słuchać. W końcu padło jego imię, chyba ma do tego prawo.

Podkradł się bliżej, skupiając na... tak, teraz słyszał to wyraźnie, na kłócących się mężczyznach... Drzwi były zamknięte, ale nie były przeszkodą dla podniesionych głosów. Jeden z nich był Harry'emu bardzo dobrze znany...

- Syriuszu, to jest niebezpieczne dla Harry'ego – mówił Dumbledore. – Wiesz, że najlepiej, żeby wrócił do wujostwa. Rozmawialiśmy o tym na początku wakacji.

- Tak, ale jak oni go tam traktują! Jak śmiecia! – Harry'ego ucieszyło, że w głosie ojca chrzestnego zabrzmiało prawdziwe oburzenie.

- Przykro mi, że...

- Przykro? Jest ci przykro? A co ma powiedzieć Harry?

Harry usłyszał, że coś twardego uderza o stół. Oczyma wyobraźni zobaczył Syriusza odstawiającego na blat kubek i rozchlapującego jego zawartość dookoła. Jakaś część jego ujrzała również dyrektora Hogwartu, przerażonego i jakby skulonego... Nie, przecież Dumbledore niczego się nie bał. A szkoda – pomyślał.

- Musisz zrozumieć, że tak będzie dla niego lepiej – powiedział, wciąż denerwująco spokojnie, Dumbledore.

- Ale Harry nie chce tam wracać! W Kwaterze Głównej będzie tak samo bezpieczny, a nikt nie będzie się nad nim znęcał! Przecież wiesz, Dumbledore, jakie potężne zaklęcia chronią to miejsce!

Syriusz krzyczał, zapominając gdzie jest i z kim rozmawia. Harry uznał, że lepiej będzie, jeśli przerwie im tą miłą pogawędkę, zanim ojciec chrzestny zrobi coś, czego może później żałować. Nie chciał tam wchodzić i widzieć się z niebieskookim starcem, ale wyglądało na to, że nie ma wyboru. Sięgnął do klamki i otworzył drzwi.

Gdy tylko przekroczył próg kuchni, mężczyźni zamilkli, wpatrzeni w niego jak w obrazek. Jasne oczy wpatrywały się w niego smutno znad okularów-połówek, ale Harry dzielnie wytrzymał i przeniósł spojrzenie na Syriusza.

- Harry, dobrze, że jesteś – powiedział Dumbledore.

Chłopiec, Który Przeżył, nie zwrócił uwagi na dyrektora. Spoglądał na swojego ojca chrzestnego, na jego rozczochrane włosy i koszulę wystającą ze spodni. Jego twarz wykrzywił okropny grymas, który pod spojrzeniem zielonych oczu zmienił się najpierw w niepewność, a potem strach, że chrześniak mógłby się do niego zrazić. Harry uśmiechnął się do niego i stanął tuż obok, wreszcie poświęcając uwagę starcowi.

- Chcę zostać z Syriuszem – powiedział cicho.

Dumbledore tylko pokiwał głową ze zrozumieniem, a Harry już przeczuwał, co zaraz usłyszy.

- Bardzo bym chciał, ale nie możesz, Harry.

Harry poczuł, jak dłonie zaciskają się w pięści, a paznokcie wbijają w skórę. Cały czas, odkąd tylko pamiętał, ktoś mówił mu, co mógł a czego nie. Nie pozwolono mu podjąć ani jednej samodzielnej decyzji, zawsze manipulując nim, wmawiając, że to dla dobra jego i jego przyjaciół. Przecież tak właśnie został wmanewrowany w tegoroczne wakacje u Dursley'ów.

- Ale ja chcę!

Położył słyszalny nacisk na „chcę", mając nadzieję, że dyrektor zrozumie aluzję i przestanie się z nim spierać. Ten tylko westchnął, jakby było mu naprawdę ciężko podejmować taką a nie inną decyzję i powiedział:

- Przykro mi, Harry. Zabierz swoje rzeczy.

Tym jednym, krótkim zdaniem Dumbledore doprowadził Harry'ego do wściekłości. Krew zagotowała się w nim i już nie czuł dłoni zaciskającej się ostrzegawczo na jego ramieniu, nie widział otaczających go mebli i ścian. W tej chwili istniała dla niego tylko ta jedna, poznaczona licznymi zmarszczkami twarz, uosobienie przymusu i wszystkiego, czego nienawidził robić.

- Zawsze mówisz mi, co mam robić! – nie wytrzymał. – Ciągle Harry to, Harry tamto! Nie pomyślałeś, że może ja chcę czegoś innego?

- Harry...

- Nie! Posłuchaj mnie! Mam dość bycia zmuszanym do wszystkiego! Ciągle ktoś planuje życie za mnie, a ja nie mam na nic wpływu! – przerwał, aby zaczerpnąć tchu, jednak Dumbledore nie próbował się nawet wtrącić, tylko słuchał z nieopisanie smutnym wyrazem twarzy. Ale Harry widział w niej tylko wyraz zawodu, co podjudzało go jeszcze bardziej. – Jestem przeklętym Złotym Chłopcem i tego nie zmienię, zmierzę się z Voldemortem, ale chcę mieć choć trochę normalnego życia! Bez poniżania i wysługiwania się! Choć raz chcę spędzić wakacje z kimś, kto mnie kocha i kogo ja kocham, bo nie wiem, czy nie będą to moje ostatnie w życiu!

Wykrzyczawszy wszystko to, co leżało mu od tak dawna na sercu, wyrwał się Syriuszowi i pobiegł w kierunku wyjścia. Słyszał swoje imię wykrzykiwane przez zaskoczonych mężczyzn, ale nie zatrzymał się. Otworzył gwałtownie drzwi i wybiegł w pełne słońce, nie zważając na to, dokąd zmierza. Wszystko było takie... och, łzy wypływały mu z oczu, w sercu szalała burza. Szedł przed siebie, co chwilę zataczając się i wpadając na jakiegoś przechodnia. W tej chwili chciał być jak najdalej od Dumbledore'a i jego chorych pomysłów.

Omal nie wpadł pod samochód. Skręcił, oddalając się od ulicy i znowu na kogoś wpadł, tym razem tak mocno, że aż zatoczył się na ścianę budynku.

- Potter! Uważaj, jak łazisz!

Podniósł głowę, zaskoczony, że ktoś wymówił jego nazwisko. Serce zatrzymało się na moment, kiedy zobaczył, kto przed nim stoi.

- Malfoy? Co ty tutaj robisz?

Malfoy miał na sobie mugolskie ubranie, oczywiście najwyższej jakości, ale tak dziwnie było zobaczyć go w dżinsach i zwykłym podkoszulku... Harry zagapił się na niego, nie zauważając, że ten dziwnie na niego spogląda, zatrzymując wzrok dłużej na wychudłej twarzy i zapłakanych oczach.

- Harry! – ulicą w ich kierunku szedł Syriusz, rozglądając się dookoła i wciąż wykrzykując imię chrześniaka.

- Rusz się, jeszcze ktoś zobaczy, że z tobą rozmawiam, Potter – warknął Malfoy i z nosem skierowanym do góry wyminął zaskoczonego Harry'ego.

Niespodziewane spotkanie sprawiło, że Harry zapomniał o bożym świecie. Malfoy tutaj? Wśród mugoli? W zwykłym, mugolskim ubraniu, w dodatku sam? Malfoy? Czego tu szukał...?

- Jesteś – zmaterializował się przy nim Syriusz, lekko zdyszany, ale zadowolony. Chwycił Harry'ego za ramiona i poprowadził z powrotem do domu, uniemożliwiając mu oglądanie się za znikającym w tłumie Malfoy'em.



Rozdział IV - Reparo


Harry zatrzymał się gwałtownie przed drzwiami wejściowymi Grimmauld Place 12.

- Syriuszu, jeśli jest tam...

- Spokojnie, Harry – przerwał mu ojciec chrzestny. – Dumbledore, choć niechętnie, zgodził się, żebyś został u mnie do końca wakacji.

Harry spojrzał na niego z nieopisaną radością wymalowaną na twarzy. Syriusz roześmiał się szczerze, widząc jak zielone oczy błyszczą szczęściem, i popchnął chłopaka lekko do przodu.

- Nie uciekaj tak więcej, dobra?

Chłopiec, Który Przeżył przytaknął i wszedł do kuchni, gdzie czekał już na niego posiłek. Spodziewał się, że dyrektor Hogwartu wciąż będzie na niego czekał, ale z ulgą spostrzegł, że nigdzie go nie ma. Usiadł przy stole i przysunął sobie talerz z zimną już jajecznicą i grzankami. Zaczął dziobać widelcem jedzenie, tak naprawdę wcale nie mając ochoty wkładać go do ust. Zmusił się tylko dlatego, że Syriusz patrzył.

- Przepraszam, wystygło, bo nie wiedziałem, że przyjdzie Dumbledore i zrobiłem wcześniej... – powiedział.

- Nie szkodzi – Harry uśmiechnął się znad talerza, ponieważ najwyraźniej tego od niego oczekiwano.

Teraz chciał wrócić do siebie i spokojnie pomyśleć. Co Malfoy robił w mugolskiej dzielnicy, w dodatku sam? Nabrał na widelec kawałek jajka i przyjrzał mu się z fascynacją. Wydawał się zaskoczony i speszony ich spotkaniem. Malfoy, nie jajko. Tak szybko się zmył... Włożył kęs do buzi i zaczął powoli przeżuwać. Nie był taki zły, stwierdził, choć ostatnio mało co mu smakowało.

- Tak sobie pomyślałem – zaczął Syriusz, - że może miałbyś ochotę wybrać się na Pokątną? Moglibyśmy sobie wiesz, pospacerować... Sprawiłbyś sobie nowe ubrania, przecież te wiszą na tobie jak worek po ziemniakach – przerwał, czekając na reakcję Harry'ego. Gdy chłopiec nadal patrzył na niego w milczeniu, ciągnął dalej. – Prezentowałbyś się lepiej, więc może jakaś dziewczyna...

- Syriuszu!

- Wiem, że na ciebie wszystkie lecą, bo jesteś sławny, ale mógłbyś...

- Nie to miałem na myśli – roześmiał się Harry, chociaż to, co powiedział jego ojciec chrzestny, było najprawdziwszą prawdą. – Po prostu... nie powinieneś pokazywać się publicznie, przecież wiesz – dokończył z troską wyraźnie słyszalną w głosie.

Syriusz spojrzał na niego z dzikością w oczach, zawarczał cicho i szczeknął, rzucając się na chrześniaka i zaczynając go łaskotać.

- Ha, ha, ha! Przestań, przestań... ha, ha... już... ha, ha, ha!

- Zapomniałeś, że jestem animagiem? Pójdę z tobą jako pies – powiedział, kiedy wreszcie przestał znęcać się nad Harrym, który siedział ze łzami w oczach, próbując złapać oddech.

Pół godziny później, w pełni ubrani i najedzeni (przynajmniej w opinii starszego), stanęli przed kominkiem w kuchni. Syriusz podał Harry'emu ceramiczne naczynie, z którego chłopiec wziął szczyptę proszku. Obejrzał się jeszcze na ojca chrzestnego i kiedy ten skinął głową, wrzucił proszek w zimne palenisko. Natychmiast buchnęły z niego zielone płomienie, tak wysokie, że mogłyby pochłonąć człowieka w całości. Ale Harry wiedział, że nic się mu nie stanie.

Wszedł prosto w nie, krzycząc „Pokątna" i prędko zamykając usta, nim naleciał w nie popiół. Przycisnął łokcie do boków i zamknął oczy, czując, jak prędko wiruje. Robiło mu się niedobrze od samego myślenia o tym sposobie podróży, a co dopiero, gdyby chciał jeszcze na to patrzeć. Kiedy poczuł, że zwalnia, wyciągnął przed siebie ręce, na wypadek upadku. Udało mu się jednak ustać i odsunął się, żeby zrobić miejsce Syriuszowi. Wychodząc z kominka musiał zawadzić stopą o wystający ruszt, inaczej nie byłby sobą.

Stanął z boku kominka i zaczął doprowadzać ubranie do porządku. Otrzepywał właśnie nogawki spodni, kiedy znów pojawiły się zielone płomienie a w nich sylwetka wysokiego mężczyzny, który zaraz potem zniknął, by wyskoczyć z kominka jako wielki, kudłaty pies. Otrzepał się i podbiegł do Harry'ego, który nie mógł się nie uśmiechnąć.

Ruszyli zalaną słońcem i zatłoczoną ulicą, przepychając się między straganami i rozwrzeszczanymi sprzedawcami, unikając potrącenia przez nieuważnych przechodniów. Syriusz szedł blisko Harry'ego, który co chwilę przygładzał nerwowo grzywkę, żeby ukryć bliznę.

- Gdzie chcesz iść najpierw, Syr... Łapo?

Syriusz szczeknął radośnie i podbiegł do najbliższego sklepu z odzieżą. Zamerdał wesoło ogonem, spoglądając wymownie na Harry'ego.

- Och, no dobrze...

Od samego początku pomysł kupowania mu nowych ubrań wydawał się Harry'emu odrobinę dziwny. Szaty szkolne – owszem, ale zwykłe ubrania? Chyba po raz pierwszy w życiu miał wybrać sobie dowolny sweter, przymierzyć go i zdecydować, czy zechce w nim chodzić. Rzecz jasna, na samym swetrze nie miało się skończyć. Westchnął cicho, żeby Syriusz nie dosłyszał, i otworzył drzwi sklepiku.

- Przykro mi, ze zwierzętami nie wolno – odezwała się sprzedawczyni, zauważywszy, że Syriusz wsuwa się do wnętrza.

- Przepraszam – powiedział Harry i chciał opuścić sklep, ale Syriusz oparł się przednimi łapami na jego piersi i polizał go po policzku.

- Będę zaraz za szybą – wydyszał tak, żeby tylko Harry mógł go usłyszeć, po czym odwrócił się i usiadł przed witryną.

- Ma pan bardzo mądrego psa – pochwaliła ekspedientka, przyglądając się z rozbawieniem Syriuszowi.

Teraz Harry nie miał już wyboru. Zaczął chodzić od półki do półki i oglądać wystawione na nich towary. Co jakiś czas przystawał, wyciągał ubranie i przyglądał mu się krytycznym wzrokiem. Czasami odwracał się i odszukiwał spojrzenie Syriusza. Jeśli jakiś ciuch spodobał się ojcu chrzestnemu, ten merdał wesoło ogonem, a jeśli uważał, że Harry źle wybrał, łapami zasłaniał oczy, czym w końcu zmuszał chłopaka nie tylko do odłożenia ubrania na miejsce, ale także do śmiechu.

Po blisko godzinie Harry trzymał całe naręcze różnych ubrań: od spodni począwszy, poprzez bluzy, koszulki i koszule różnego rodzaju, na bieliźnie skończywszy. Zastanawiał się właśnie, czy teraz ma pójść z nimi do przymierzalni, gdy podeszła do niego sprzedawczyni.

- Spore zakupy – zauważyła, wyjmując wszystkie części garderoby z rąk Harry'ego. – Wybrał pan odpowiednie rozmiary?

Harry pokręcił głową. Nie miał pojęcia, jaki mógłby mieć rozmiar, ani też jak bardzo dopasowane ubrania powinien nosić.

- Nie szkodzi, zaraz wybierzemy coś odpowiedniego – powiedziała ekspedientka i odłożyła ubrania na stołek. Wepchnęła Harry'ego za zasłonę i kazała mu się rozebrać. Kiedy chłopak przestał się wiercić za zasłoną, podała mu pierwszą rzecz z całej masy ubrań, jaka wpadła jej w ręce.

Harry ubrał proste dżinsy z wysokim stanem i przejrzał się w lustrze. Nie były takie złe. Słysząc pytanie sprzedawczyni, odciągnął zasłonę na bok, żeby sama mogła ocenić. Ona zaś skrzywiła się lekko i znikła na chwilę w głębi sklepu, by po chwili wrócić, niosąc inną parę.

- Spróbuj tych.

Harry chwycił przyniesione spodnie i schował się za materiałem zwisającym z sufitu. Przebrał się i od razu zauważył różnicę. W tych przyniesionych przez ekspedientkę czuł się lepiej, nie zsuwały mu się z bioder i nie marszczyły tam, gdzie nie trzeba. Nie były też za ciasne, tak jak się obawiał, widząc je po raz pierwszy. Pokazał się sprzedawczyni, która aż klasnęła w dłonie, zadowolona.

- Są idealne – powiedziała, ale Harry'ego interesowała tylko jedna opinia. Dopiero kiedy Syriusz zawył, stwierdził, że mogą być.

Przez następne pół godziny kobieta biegała od przymierzalni do półek i z powrotem, przynosząc Harry'emu coraz to nowe ciuchy. Przymierzył między innymi zieloną koszulę w wersji slim, nie obcisłą, ale przylegającą do ciała, i czarny rozpinany sweter z dekoltem w serek. Miał na sobie również eleganckie, wełniane spodnie, granatowy bezrękawnik i popielaty pulower.

- Cudownie! – szczebiotała sprzedawczyni za każdym razem, kiedy Harry decydował się na zakup któregoś ubrania. – Nie pożałuje pan!

Sam Harry zaczął się rozkręcać. Nie był już taki speszony, jak na początku, stwierdził też, że ma nie takie złe ciało. Niesamowicie szczupłe, to prawda, ale w niczym mu to nie ujmowało, zwłaszcza kiedy stał przed lustrem w stroju o odpowiednim rozmiarze. W kolejnych ubraniach czuł się dobrze i zaczynał się sobie podobać. Przeglądanie się bawiło go, gdy obserwował, jak zmienia się wraz z każdą częścią garderoby. Nabrał też na tyle pewności siebie, żeby decydować samodzielnie, nie oglądając się na sprzedawczynię czy Syriusza, choć, naturalnie, sprawdzał ich reakcje na coraz to nowe zestawienia.

W końcu opuścił sklep z kilkoma pakunkami, wśród których znalazł się także nowy komplet bielizny. Syriusz podbiegł do niego i złapał go za rękaw, ciągnąc dalej.

- Łapo, nie tak szybko!

Roześmiał się, widząc zapał ojca chrzestnego. Do obiadu zdążyli odwiedzić jeszcze kilka sklepów, w których Harry, tak jak w poprzednim, kupował ubrania i zostawiał galeony. W końcu, zmęczony i z naręczem toreb, zdołał namówić Syriusza na powrót do domu. Kolejne sprzedawczynie denerwowały go coraz bardziej, a po za tym sądził, że i tak ma już dość ubrań. Nie chciał stać się posiadaczem tak ogromnej szafy, jak na przykład...

Malfoy. Co on tu robił? Harry zagapił się na niego, aż wpadł na kobietę stojącą przed apteką. Patrzył, jak jasna czupryna oddala się w stronę Śmiertelnego Nokturnu. Mógł się założyć, że zanim odwrócił się do niego tyłem, na jego twarzy dostrzegł tak rzadko okazywany przez ród Malfoy'ów smutek.

- Harry, w porządku? – usłyszał po swojej lewej stronie.

- Tak, Syr... znaczy się, Łapo. Wracajmy już, jestem skonany – ziewnął przeciągle, żeby zademonstrować swoje zmęczenie.

Harry szedł milczący. Czuł, jak pakunki ciążą mu w rękach, od ciągłego przebierania się bolały go ramiona i plecy, w dodatku w głowie zaczynał mu tupać bardzo uparty słoń. Jednak zakupy to bardzo wyczerpująca sprawa. Cieszył się, że kolejne nie czekają go zbyt prędko. Myślami powrócił do Malfoy'a...


Rozdział V - Diffindo



Harry stał w swoim pokoju przed lustrem i przyglądał się swojemu odbiciu. Na sobie miał komplet nowych ubrań. Wyglądał w nich wspaniale, sam ledwo się poznawał. Jego zdaniem były to zmiany na lepsze, ale bał się, co powiedzą jego przyjaciele, kiedy go zobaczą w takim stroju. Wyciągnął rękę i dotknął dłonią tafli lustra. Pomyślał o ostatnich dniach, które upłynęły mu szybko i przyjemnie.

Członkowie Zakonu szybko dowiedzieli się, że Harry uciekł od Dursley’ów i mieszka razem z Syriuszem. Oczywiście nie obyło się bez poważnych rozmów na temat jego nagannego zachowania i kłótni z Dumbledorem, ale Harry wiedział, że wszyscy się cieszą, że nie spędza wakacji u mugolami.

Większość czasu przebywał razem z Syriuszem, wymykając się z Grimmauld Place 12 przy każdej nadarzającej się okazji. Niestety, nie miało to miejsca tak często, jak Harry by sobie tego życzył. Ktoś, prawdopodobnie Dumbledore, zadbał, żeby w Kwaterze Głównej stale towarzyszył im jakiś członek Zakonu, przez co musieli siedzieć w domu. Choć miało to też swoje dobre strony, ponieważ lato było wyjątkowo upalne, za to wewnątrz domu panował przyjemny chłód.

Nawet spotkanie z Ronem i Hermioną nie przebiegło tak źle, jak przypuszczał. Syriusz zaprosił ich do siebie, żeby dotrzymali Harry’emu towarzystwa. Razem z nimi przybyli pozostali Weasley’owie, przez co w domu znów zrobiło się głośno i tłoczno. Z początku między Harrym a Ronem i Hermioną panowało wyraźnie wyczuwalne napięcie. Ron unikał spojrzeń Harry’ego, a Hermiona nie rzuciła mu się przy powitaniu na szyję, jak to zawsze czyniła. Chłód zdawał się zawitać do pokoju, w którym siedzieli na przeciwko siebie, pogrążeni w niezręcznym milczeniu.

- Harry... – zaczęła Hermiona, więc spojrzał na nią i kiwnął głową na znak, że słyszy.

Przed ich przyjazdem bał się, że będą na niego wściekli i nie będą chcieli z nim rozmawiać. Kiedy okazało się, że nie mieli nic przeciwko przebywaniu w jednym pomieszczeniu, Harry się ucieszył, lecz teraz znowu ogarnęły go wątpliwości.

- Nie powinieneś uciekać od Dursley’ów – wyrzuciła z siebie Hermiona. Minę miała niezwykle poważną.

- Hermiono, daj spokój. Chciałabyś, żeby był skazany na tych mugoli do końca wakacji? – Ron niespodziewanie wziął stronę Harry’ego, choć nadal nie patrzył mu w oczy.

- Ale to było niebezpieczne! – broniła się Hermiona.

- A co, może mieszkanie u nich byłoby lepsze? Patrz, jak Harry wychudł! Nie dawali mu jeść, zawsze tacy byli, nawet na drugim roku, kiedy...

- Dumbledore...

- Ten stary piernik nie mógł sądzić, że Harry dobrowolnie zgodzi się...

Byli tak zaabsorbowani kłótnią, że nawet nie zauważyli, kiedy Harry wyszedł z salonu. Tym razem nie chciał słuchać. Nienawidził, kiedy ktoś mówił o nim tak, jakby go nie było. Przypominało mu to zachowanie Dursley’ów albo Dumbledore’a, który, choć zwracał się do niego uprzejmie, nigdy nie pozostawiał mu wyboru. Zupełnie, jakby był zabawką, trochę niechcianą i sprawiającą kłopoty. Jednocześnie wiedział, że jest „ważny” i „potrzebny”, ale to nie przeszkadzało mu traktować go jak małe dziecko. Harry nie potrafił tego wybaczyć, nawet pomimo najszczerszych chęci.

Przynajmniej nie robili mu wymówek, że naraził ich życie. W tej chwili zastanawiał się, co byłoby gorsze. Wiedział, że teraz Hermiona będzie nalegać, żeby przeprosił Dumbledore’a, ale nic z tego. Koniec z dobrym i posłusznym Złotym Chłopcem. Nie będzie spełniał życzeń wszystkich dookoła. Jeśli przez ten krótki czas spędzony z ojcem chrzestnym czegoś się nauczył, to właśnie egoizmu i przyjemności płynącej z troszczenia się o siebie. Nie, to nie znaczy, że przestał interesować się innymi! Po prostu zauważył, ile radości sprawiły mu zakupy i nowe, dobrze dobrane ubrania. Nie zamierzał nosić łachów, dopóki nie musiał – dosłownie i w przenośni. Co oznaczało walkę o poszanowanie jego zdania. W końcu nie był już dzieckiem, prawda?

Przyjaciele odnaleźli go dopiero pół godziny później, siedzącego samotnie przy kuchennym stole. Starali się być mili i nie wspominać o swojej kłótni, za co Harry był im wdzięczny. I choć żadne z nich nie robiło mu więcej wyrzutów, wiedział, że obydwoje myślą dokładnie to samo: Harry popełnił błąd uciekając od Dursley’ów. Nie popierali jego walki o własną wolę, o możliwość decydowania za siebie. Jak się miało później okazać, nie spodobał im się także nowy, stanowczy Harry.

- Harry? – Hermiona stanęła za nim i objęła go ramionami.

- Nie chciałem słuchać tej kłótni. W porządku – dodał, widząc uniesione brwi Rona.

W tej samej chwili do kuchni wpadli bliźniacy, którzy po pracy zwykle zaglądali do Kwatery Głównej, żeby zobaczyć się z Harrym. Chłopak lubił te wizyty, bo zawsze poprawiały mu humor, zwłaszcza, gdy dołączał do nich Syriusz. Siedzieli razem, popijając piwo kremowe i żartując. Wyjątkiem były dni, które przynosiły złe wieści o posunięciach Voldemorta. Wówczas głównie milczeli i wcześniej się rozstawali. Gdyby nie straszne rzeczy, które działy się na świecie, Harry mógłby się poczuć szczęśliwy.

Także i tym razem siedzieli i rozmawiali, choć teraz było ich ośmioro: do stałej grupki dołączyli Ron, Hermiona, Ginny i pani Weasley. Pan Weasley był jeszcze w pracy. Atmosfera była doprawdy cudowna, choć dwie osoby nie były zachwycone radością wymalowaną na twarzy Harry’ego. I wcale nie chodziło o to, że odsunął się od swoich przyjaciół, więcej czasu i uwagi poświęcając ojcu chrzestnemu i bliźniakom, choć dla Rona nie pozostało to bez znaczenia. Chłopiec, Który Przeżył, był i nadal miał być męczennikiem, powinien więc zachować stosowną powagę i zamartwiać się losami świata czarodziejów. Tymczasem on śmiał się beztrosko, nie pamiętając o swojej misji, co tylko podsycało gniew kiełkujący w sercu pewnego rudzielca. Z kolei Hermiona cieszyła się, że Harry znalazł bratnie dusze, dzięki którym zapominał o tym, co czeka go w przyszłości. Martwiło ją coś zupełnie innego, ale wolała o tym nie myśleć. Istniała szansa, że przecież się myliła.

Sam Harry cieszył się, że ma wokół siebie osoby, które akceptują go bezwarunkowo. Szczęście przyćmiewał fakt, że Ron i Hermiona zdystansowali się do niego. Bolało to go, ale w końcu co mógł na to poradzić? Miał się stać z powrotem pieskiem Dumbledore’a, żeby ich zadowolić? Nie, muszą się przyzwyczaić, że jest inny, że się zmienił. Wolał nie myśleć, co się stanie, jeśli nie pogodzą się z tym, ale po prostu nie mógł dłużej pozwalać na to wszystko. Oczywiście wiedział, że nadal jego życie podlega w dużej mierze decyzjom innych, ale na ile tylko mógł, na tyle starał się usamodzielnić.

W końcu nadszedł dzień urodzin Harry’ego. Ostatni dzień lipca. Wieczorem wszyscy zebrali się w Kwaterze Głównej. Byli państwo Weasley’owie z dziećmi, Fred i George, a także Lupin i Tonks. Zgromadzili się w kuchni i czekali, aż Syriusz przyprowadzi niczego niespodziewającego się Harry’ego. Całe przyjęcie było niespodzianką. Na ten pomysł wpadła Hermiona, a pani Weasley natychmiast przejęła inicjatywę. Ciągle powtarzała, że to dobrze zrobić chłopakowi niespodziankę i rozweselić go choć odrobinę, jeśli tylko jest po temu okazja. Słysząc to, Ron zgrzytał zębami, ale nie odzywał się do nikogo na ten temat i choć pomagał w przygotowaniach, robił to niestarannie i bez zaangażowania.

Tymczasem Harry stał w swoim pokoju i przykładał dłoń do tafli lustra, wpatrując się w swoje odbicie. Syriusz powiedział mu, że wieczorem wybierają się na miasto, żeby świętować jego urodziny. W tym celu musieli wymknąć się po cichu z Grimmauld Place 12, tak, żeby nikt nie zauważył ich zniknięcia. Harry cieszył się na to wyjście, ale było mu trochę przykro, że reszta przyjaciół nie pamiętała o jego święcie. Mimo wszystko ubrał się, po raz pierwszy, w nowe ciuchy i czekał na pojawienie się ojca chrzestnego.

Z zamyślenia wyrwało go ciche pukanie do drzwi. Podszedł, żeby otworzyć i zobaczył przed sobą Syriusza.

- Gotowy?

Harry skinął głową. Chwycił leżącą na biurku różdżkę i wetknął ją do kieszeni spodni, na wszelki wypadek. Cokolwiek się stanie, nie chciał pozostać bezbronny. Z szerokim uśmiechem malującym się na twarzy wyszedł za Syriuszem. Zeszli po schodach, starając się robić jak najmniej hałasu.

- Poczekaj tu, sprawdzę kuchnię – szepnął Syriusz i podkradł się do drzwi kuchennych. Przez chwilę nasłuchiwał, w końcu odsunął się i kiwnął Harry’emu ręką. Ten zbliżył się i wślizgnął do kuchni, nagle zatrzymując się i otwierając usta w zdumieniu.

- Niespodzianka!

Przed nim stało mnóstwo ludzi, uśmiechniętych i wpatrujących się w niego. Za nim stanął Syriusz i położył mu dłonie na ramionach, śmiejąc się serdecznie. Do Harry’ego powoli docierało, co się dzieje. Obejrzał się na ojca chrzestnego i pozwolił po kolei obejmować się i składać sobie życzenia. Każdy podchodził do niego i życzył wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń. Harry nasłuchał się też uwag na temat swojego wyglądu, a właściwie to komplementów.

- Harry, wyglądasz wspaniale! – pisnęła Hermiona, przytulając go i sprawiając wrażenie tej samej, dobrej przyjaciółki, którą pamiętał sprzed wakacji.

Choć odrobinę go to zawstydzało, wkrótce odkrył, że jest mu jednak przyjemnie. Nie chodziło o to, że ktoś go podziwiał, lecz o to, że to byli jego najbliżsi, najdrożsi przyjaciele, którzy mówili mu, że dokonał dobrego wyboru. Własnego wyboru, bo choć Syriusz zabrał go na zakupy i wpychał do sklepów niemal siłą, to on sam decydował, które ubranie kupić, a które nie.

- Łał, stary. Świetne ciuchy – rzucił Ron, kiedy nadeszła jego kolej. Uśmiechnął się, choć uśmiech nie objął jego oczu, i poklepał Złotego Chłopca po ramieniu.

- Zmieniłeś się – zachichotała Tonks, ściskając go i obdarowując pocałunkiem w policzek.

- Nieźle się postarałeś – powiedział Lupin, a Harry tylko uśmiechał się szeroko, zapominając, że jest zbawicielem czarodziejskiego świata i chyba po raz pierwszy w życiu czując się jak normalny, zwykły chłopiec.

Jednak magia urodzin szybko znikła i następnego dnia wszyscy powrócili do swoich codziennych obowiązków, zapominając o święcie Harry’ego, tak, jak zapomina się o wczorajszej kolacji. Złoty Chłopiec nie mógł ich za to winić, w końcu sam nie dawał po sobie poznać, że coś się wydarzyło. To tylko kolejny rok na karku, tak na prawdę nic się dla niego nie zmieniło. Mimo to z uśmiechem wspominał przyjęcie i wszystkie bliskie mu osoby. O tak, to były jedne z najwspanialszych urodzin w jego życiu! Najwspanialszymi wciąż pozostawały jedenaste, kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem.


Kolejne dni były do siebie tak podobne, że Harry, wspominając ten okres, tracił rozeznanie, co się kiedy wydarzyło. Rankiem wstawał, jadł z Syriuszem śniadanie, potem siadali w salonie i prowadzili długie rozmowy. Czasem wpadł któryś z członków Zakonu, czasem sami się wybrali do mugolskiej części Londynu – tylko po to, by nie zwariować w tym domu. Potem zjadali obiad i każdy zajmował się swoimi sprawami. Syriusz znikał gdzieś na wyższym piętrze, Harry zaś zamykał się w swojej sypialni i czytał książki. Niekiedy towarzyszyła mu Hedwiga, od czasu do czasu pohukując cicho i szczypiąc w palec, czym domagała się pieszczot, ale zazwyczaj o tej porze spała w swojej klatce.

Ron wraz z Hermioną wpadali co kilka dni, kiedy pani Weasley była w na tyle dobrym humorze, żeby pozwolić im zaryzykować podróż. Harry czekał na ich odwiedziny, ale zarazem nie chciał ich, męczyły go. Mieszane uczucia mijały, kiedy wieczorem przychodzili Fred i George z najświeższymi plotkami i głowami pełnymi żartów. Razem z Syriuszem spędzali długie godziny przy kuchennym stole, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Kiedy opuszczali Grimmauld Place 12, ojciec chrzestny Harry’ego udawał się na spoczynek, a Harry wciąż siedział w którymś z pomieszczeń – w kuchni, salonie, gościnnej sypialni, nie mogąc zmusić się do powrotu do własnego pokoju. Nie dlatego, że go nie lubił, wręcz przeciwnie, uwielbiał w nim przebywać. Po prostu miewał koszmary.

Odkąd Syriusz porwał go z Privet Drive, odrobinę przytył i wyglądał na bardziej wypoczętego, jednak sny wciąż pozostawiały widoczne piętno na Harrym. Choć przybrał na wadze kilka kilogramów, nadal był przeraźliwie chudy. Prawie nic nie jadał, unicestwiając kolejne dania różdżką, kiedy ojciec chrzestny nie patrzył. Nie mógł się zmusić do przełknięcia większej ilości, niż musiał. Mroczne wizje przesyłane przez Voldemorta wystarczały aż nadto, by przez tydzień nie móc pozbierać się do kupy, a Harry’emu śniły się one z częstotliwością trzech lub czterech w tygodniu. Niektóre były gorsze, inne mniej przerażające, ale za każdym razem działały tak samo. W końcu Harry bał się zasnąć, robił więc wszystko, by jak najpóźniej położyć się do łóżka.

Nie był pewien, czy cokolwiek mogło mu pomóc. Dumbledore już próbował z oklumencją (choć zlecił jej naukę Snape’owi), zresztą i tak nie miał najmniejszej ochoty na zwierzanie się temu starcowi. Syriusz również nie mógł mu pomóc. Tylko by się zmartwił i być może zrobił coś głupiego, a tego Harry by już sobie nie wybaczył! Powiedzenie Ronowi czy Hermionie także nie było najlepszym pomysłem. Przeraziliby się i zaczęli nad nim litować. Hermiona spędzałaby noce, ślęcząc nad książkami, w których szukałaby odpowiedzi, a Ron pewnie zacząłby go uważać za świra. Już i tak ich stosunki uległy znacznemu oziębieniu. Pozostawali jeszcze bliźniacy, jednak gdy wróci do Hogwartu, nie będzie mógł ich tak często widywać.


Harry oparł czoło o zimną szybę i utkwił wzrok w latarni płonącej po drugiej stronie ulicy. Jeszcze tylko kilka godzin i znajdzie się w pociągu Hogwart Express, zmierzając na północ, gdzie czekał go kolejny ciężki rok. Z jednej strony nie chciał wracać do szkoły, wolał zostać z Syriuszem. Czuł, że tu jest jego miejsce, jego dom. Nie chciał znów widywać się ze Snapem, Malfoy’em i innymi... Nie chciał za najbliższych przyjaciół mieć tylko Rona i Hermiony. Będzie tęsknił za Grimmauld Place, co do tego był przekonany. Jednak istniała też druga strona, która mówiła mu, że nie będzie musiał się już dłużej kryć z brakiem apetytu czy bezsennością, ponieważ już nikt nie będzie go pilnował. Coś mu podpowiadało, że niedługo brak nadzoru bardzo mu się przyda.

Westchnął i wstał z parapetu. Musiał się zdrzemnąć choć kilka godzin, żeby jutro wytrzymać do uczty powitalnej. Inaczej zaśnie w Wielkiej Sali, a Dumbledore zrobi z tego aferę, wymyślając jakieś chore sposoby przeniesienia go do dormitorium tak, żeby się nie obudził. Nie miał najmniejszej ochoty na takie ekscesy na oczach całej szkoły.

Powlókł się do siebie, obrzucił obojętnym spojrzeniem spakowany kufer i Hedwigę, drzemiącą w swojej klatce. Miał złe przeczucie. Coś wielkiego, jakaś zmiana, której nie potrafił określić, nadchodziła, a on wcale nie był pewien, czy będzie z niej zadowolony. Jeszcze raz rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, co uzasadni kolejną godzinę bez snu, jednak niczego takiego nie zauważył. Położył się do łóżka z ciężkim sercem i zamknął oczy. Zasnął natychmiast, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki.


Stał w jakimś ciemnym lochu, zimnym i budzącym najgorsze skojarzenia. W ciszy tu panującej słyszał krople wody spadające z sufitu i rozbijające się na kamiennej posadzce. Ze ścian zwisały długie łańcuchy zakończone kajdanami, w które wciąż były zapięte szkielety poprzednich ofiar. Wysunął język, żeby posmakować powietrza. Wyczuł woń krwi, potu i strachu, mieszankę, która najsilniej pobudzała jego zmysły. Tak, uwielbiał, kiedy się go obawiano...

Zrobił kilka kroków do przodu i drzwi za nim zamknęły się z cichym trzaskiem. Sterta szmat leżąca pod przeciwległą ścianą drgnęła, a po chwili wynurzyła się z nich czyjaś głowa. Blada skóra opinała czaszkę, kości policzkowe wyraźnie rysowały się na wychudzonej twarzy a kępki siwych włosów tu i tam powypadały, pozostawiając łyse placki. Człowiek poruszył się, podniósł odrobinę, dzwoniąc łańcuchami, i znów wylądował na zimnej podłodze - najwyraźniej próbował wstać, ale zbyt słabe nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Pustymi, pozbawionymi wyrazu oczami spojrzał na Harry’ego. Nie było w nich już żadnej emocji, ani lęku, ani gniewu, nawet nadziei. Pozostawały matowe, niczym oczy schwytanego w pułapkę sokoła, który – niegdyś dumny łowca, teraz sam stał się ofiarą i leżał w męczarniach, zakrwawiony i zagłodzony, niezdolny nawet do zadania sobie szybkiej śmierci.

- Powiedz, gdzie schowałeś Księgę, to może cię oszczędzę i zabiję bezboleśnie... – przemówił Harry wysokim, zimniejszym niż loch, głosem.

Postać leżąca u jego stóp wycharczała coś w odpowiedzi. Harry tylko zaśmiał się piskliwie i skinął ręką, a zza jego pleców wyłonił się zamaskowany Śmierciożerca i stanął usłużnie obok Harry’ego, trzymając coś w rękach..

- W końcu dostanę to, czego chcę.

- Nigdy! – coś, co miało być zapewne krzykiem sprzeciwu, okazało się ledwo dosłyszalnym stęknięciem starego człowieka.

Harry odwrócił się do Śmierciożercy i spojrzał wprost w trzymane przez niego lustro. Czerwone źrenice płonęły mocą i wrogością, a kredowobiała, płaska i pokryta łuskami twarz przyprawiała o mdłości.

- Dla ciebie przygotowałem coś znacznie gorszego, Harry Potterze.

Harry usłyszał tylko rzucane zaklęcie i chrapliwy krzyk ofiary. Krzyk tak głośny i rozdzierający uszy, jakby kilka osób na raz rzucało Cruciatusa na biednego człowieka.


Harry obudził się w swoim łóżku w Londynie, daleko od miejsca, w którym rozgrywały się te straszne sceny. Usiadł na łóżku i otarł spocone czoło. Piżama kleiła się do niego, po karku i kręgosłupie spływały kaskady potu, serce waliło w piersi, jakby przebiegł co najmniej dziesięć mil... To nie mogła być prawda. Nie! Przecież... Myślał, że ten mężczyzna już dawno nie żyje. To by oznaczało, że Voldemort torturuje go od ponad... ponad miesiąca. Harry jęknął i ukrył twarz w dłoniach.

Co takiego wiedział, co było potrzebne Voldemortowi? Czy to była jakaś tajemna albo niebezpieczna wiedza? Na pewno tak. Ale kim był ten człowiek? Ledwo go rozpoznał, tak bardzo zmienił się przez ostatnie kilka tygodni.

No i pozostawało jeszcze to, że Voldemort do niego przemówił. Do tej pory nie miało to miejsca. Harry’emu wydawało się, że są to przypadkowe przebłyski świadomości Voldemorta, coś, z czego on nie zdaje sobie sprawy. Teraz miał pewność, że Czarny Pan doskonale wiedział o łączącej ich więzi i przesyłał mu krwawe wizje umyślnie – żeby go zdołować i zakłócić spokój, wyniszczyć brakiem snu i apetytu, albo żeby pokazać mu, co go czeka, w nadziei, że go złamie. Nieważne, która opcja była prawdziwa, Voldemort był zaskakująco blisko zrealizowania obu.

Harry wzdrygnął się mimowolnie i rozejrzał po sypialni, szukając jakiegoś znaku, lecz niczego nie znalazł. Co powinien teraz zrobić? Powiedzieć komuś? Ale komu, przecież nie miał nikogo... Przynajmniej nie w Zakonie. W końcu powiernik tej tajemnicy uparłby się, żeby powiedzieć także Dumbledore’owi, a to była ostatnia rzecz, której Harry chciał. Dyrektor Hogwartu znowu zmusiłby go do lekcji oklumencji ze Snapem, albo – co gorsza, wymyślił coś równie nieprzyjemnego i „koniecznego”. Nawet Syriusz nie zachowa tej informacji dla siebie.

Z drugiej strony, jeśli nic nie zrobi, ten mężczyzna umrze. Wygląda na to, że do tej pory nie zdradził Voldemortowi tajemnicy, ale wkrótce mógł się złamać. Co się stanie, jeśli Voldemort dopnie swego? O tym wolał nie myśleć. Wysunął stopy spod kołdry, zamierzając wstać i zacząć działać, kiedy nagle zamarł w pół ruchu. Przypomniał sobie, jak naraził przyjaciół w Ministerstwie Magii, jak Voldemort zaszczepił mu w umyśle fałszywą wizję. Jaką miał pewność, że to, co widział, było realne? Żadną.

Podobne myśli dręczyły go do rana. Nawet nie zauważył, kiedy niebo za oknem najpierw zrobiło się szare, a potem pojaśniało, zwiastując bliski świt. Zdawało się, że zaledwie kilka minut później do pokoju wszedł Syriusz.

- O, nie śpisz już. Chodź na śniadanie – powiedział, przyglądając się uważnie Harry’emu. – Nic ci nie jest? – dodał po chwili milczenia.

Harry pokręcił głową.

- Nie wyspałem się. Nie chcę wracać do Hogwartu.

Po części było to prawdą, ale przecież nie mógł powiedzieć Syriuszowi o swoich wizjach. I tak ojciec chrzestny miał już sporo zmartwień z jego powodu. Uśmiechnął się blado i zszedł do kuchni, gdzie przysunął sobie miskę owsianki i zmusił się do przełknięcia kilku łyżek.

- Harry, chciałem z tobą porozmawiać – oznajmił nagle Syriusz.

Harry uniósł jedną brew i wsadził sobie kolejną porcję owsianki do ust.

- Wcale nie wyglądasz lepiej, niż wtedy gdy zabrałem cię od Dursley’ów – Harry już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale Syriusz pokręcił głową i mówił dalej. – Przecież widzę, że coś się dzieje. Nie masz apetytu, nie sypiasz po nocach. Chcę, żebyś wiedział, że cokolwiek to jest, możesz mi o tym powiedzieć.

Jego spojrzenie było niezwykle poważne. Nawet nie mrugnął, czekając na reakcję chrześniaka.

- Nic mi nie jest, Syriuszu – odpowiedział w końcu Harry.

Syriusz skinął głową, jakby spodziewał się właśnie takiej odpowiedzi, wstał od stołu i wyszedł, zostawiając Harry’ego z niedokończoną owsianką i wyrzutami sumienia.


Kilka godzin później Harry siedział w jednym z przedziałów ekspresu do Hogwartu i wpatrywał się w dziczejący krajobraz za oknem. Koło niego siedzieli Ron, Hermiona, Ginny i Neville, rozmawiając o czymś, ale on puszczał ich słowa koło uszu.

- Harry? Mówimy do ciebie!

Głos Ginny wyrwał Harry’ego z zamyślenia. Rozejrzał się po przedziale, rejestrując wpatrzone w niego twarze przyjaciół.

- A, tak, wybaczcie. Zamyśliłem się.

Powiedziawszy to, wstał i odwrócił się w kierunku wyjścia na korytarz.

- Można wiedzieć, gdzie się wybierasz? – spytał Ron, nieco bardziej uszczypliwie, niż zamierzał.

- Idę się przejść. Muszę pomyśleć.

Po czym wyszedł, pozostawiając czwórkę Gryfonów ze zdziwionymi minami. Nic go nie obchodziło, co sobie o nim pomyślą. Chwilowo miał ich dosyć. Tych ciągłych spojrzeń rzucanych na niego, tej delikatności i współczucia, niby nieokazywanych, lecz ciągle obecnych w ich głosach i gestach, nadopiekuńczości i na dodatek wkurzonego o coś Rona, zachowującego się, jak gdyby Harry zrobił mu jakąś krzywdę.

To nie był jego dobry dzień. Syriusz odprowadził go na pociąg pod postacią psa, ale nawet wtedy Harry widział jego zawiedzione spojrzenie. Pożegnali się dosyć chłodno, po prostu stanęli przed sobą i w milczeniu patrzyli sobie w oczy. Między nimi zawisły setki niewypowiedzianych myśli, które prawdopodobnie już nigdy nie zostaną wyrażone.

Właśnie zastanawiał się, gdzie powinien pójść, kiedy zderzył się z kimś. Przewrócił się i podniósł głowę, wydobywając się z odmętów własnych myśli. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zobaczył, kto stał tuż nad nim, trzymając się za głowę i masując skroń.

- Uważaj, jak łazisz, Potter! Nie umiesz patrzeć przed siebie?


Rozdział VI - Accio



Draco Malfoy stał i rozcierał sobie skroń, krzywiąc się z niezadowolenia i wpatrując wściekle w Pottera. To już drugi raz! Jak on, do cholery, chodzi? Ciekawe, czy wpada tak na wszystkich, czy upatrzył sobie jego jako ofiarę? Odsunął się od Gryfona i dopiero wtedy przyjrzał mu się uważniej.

Potter był chudy, kości policzkowe wyraźnie rysowały się pod skórą, oczy były podkrążone i pozbawione blasku. Po za tym był blady jak śmierć, a w jego zielonych tęczówkach czaiło się coś... No, ale nie będzie się zastanawiał nad głupim Potterem, który właśnie podniósł się z podłogi i odszedł w przeciwną stronę, klnąc pod nosem, na czym świat stoi. Wówczas Draco zauważył, że Potter sprawił sobie nowe ciuchy. Wyglądał w nich zaskakująco dobrze i, co więcej, ktoś, kto je wybierał, musiał mieć niezły gust.

- Ej, Potter! – zawołał za nim, a kiedy ten odwrócił głowę w jego stronę, krzyknął: - Niezłe ciuchy!

Odwrócił się i odszedł, czując satysfakcję na widok wykrzywionej wściekłością twarzy chłopaka. Pomimo tego, co powiedział, uważał, że jednak nie były takie złe. Oczywiście, nie takie dobre, jak jego ubrania, ale w ostateczności też mogły być. Draco wrócił do swojego przedziału i natychmiast przypomniał sobie, czemu go opuścił zaledwie minutę temu.

- Dracusiu, tak szybko? – spytała przesłodzonym głosem Pansy, mrugając rzęsami, jakby coś wpadło jej do oka.

- Ee... – zrugał się w duchu za elokwencję. – Zapomniałem tylko... czegoś – powiedział, zbliżając się do swojego kufra i grzebiąc w nim, udając, że czegoś szuka.

W końcu chwycił jakiś drobny przedmiot, schował do kieszeni i wyprostował się, żeby znowu opuścić przedział. Ku swojemu zaskoczeniu, stanął twarzą w twarz z Pansy, będąc stanowczo za blisko jej wytapetowanego oblicza. Uchylił się automatycznie, unikając pocałunku i odepchnął dziewczynę od siebie.

- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie nie całowała?

- Ależ Dracusiu, przecież pary tak robią! – zawołała zawiedziona Pansy.

- Zejdź mi z drogi – wycedził przez zaciśnięte zęby Draco i wyszedł z przedziału, nie oglądając się za siebie.

Postanowił odnaleźć jakiś pusty przedział, w którym będzie mógł spędzić resztę podróży. Nie był zachwycony obecnością swoich przygłupich goryli ani tej mizdrzącej się dziewuchy. Jakby w całym Slytherinie nie mogło być kogoś inteligentnego i normalnego, na jego poziomie... Znalazł wreszcie wolny przedział, rozsunął drzwi i wszedł do środka, starannie zamykając je za sobą. Kiedy już zaciągnął zasłonę, podszedł do okna, uchylił je i pozwolił, by wiatr rozwiał mu włosy. Tak rzadko mógł być sobą, bez maski wielkiego Malfoy’a, jakiej wszyscy po nim oczekiwali. Słodka chwilo, trwaj...

Wtedy usłyszał otwierane drzwi. Odwrócił się w mgnieniu oka, ale nikogo nie zobaczył w przejściu. Przecież zamknął drzwi, nie miały prawa same się otworzyć. Potem przyszła mu do głowy pewna myśl... Wybiegł na korytarz, spojrzał w obie strony i wybrał jedną na chybił-trafił. Nie było nikogo, kto mógłby zobaczyć rzucającego zaklęcia Malfoy’a.

- Drętwota! – krzyknął, celując w środek korytarza.

Czerwony promień pomknął przed siebie i uderzył w niewidzialną przeszkodę. Rozległo się głuche uderzenie, kiedy czyjeś ciało uderzyło w podłogę. Lecz Draco już wiedział, kto kryje się pod płaszczem niewidzialności. Podszedł do miejsca, w którym znikł promień zaklęcia, pochylił się i jednym ruchem zdarł pelerynę niewidkę z Harry’ego Pottera.

To, co zobaczył, na moment zbiło go z tropu. Na policzkach Złotego Chłopca lśniły łzy, włosy miał wyjątkowo potargane a ubranie wymięte, ale tym, co najbardziej zwróciło jego uwagę, były jego oczy. Puste, niewidzące i wielkie, przypominające oczy bezbronnej sarny. Długie i posklejane rzęsy otaczały te dwie ogromne studnie bez dna, tylko dodając mu uroku.

- Potter – szepnął Draco, nim zdążył się opamiętać. – Ładnie to tak zakradać się będąc niewidzialnym do zajętego przedziału? – powiedział, przeciągając sylaby. Na uwagę o płaczu będzie miał jeszcze czas.

Jednym ruchem różdżki cofnął zaklęcie, żeby pozwolić Potterowi mówić. Ten jednak skulił się na podłodze i bąknął coś pod nosem, lecz Draco nie dosłyszał.

- Co powiedziałeś?

- Byłem pierwszy w tym przedziale. Chciałem wyjść, kiedy przyszedłeś – rozbrzmiał pełen wściekłości głos.

Draco po raz drugi w ciągu ostatnich kilku minut poczuł coś dziwnego. Potter się tłumaczył, zamiast odpyskować, jak zwykle? Co jest grane? Zresztą, czy to ważne? Nie będzie się przecież przejmował Gryfonem! Już miał wrócić do przedziału, rzucając na odchodne jakąś uwagę na temat bycia żałosną beksą, kiedy uderzyło go, jak bardzo wynędzniały jest chłopak, teraz skulony na podłodze i płaczący bezgłośnie. Nawet pomimo nowych ciuchów wyglądał marnie. No i nadal nie wstawał, chyba nie zamierzał spędzić reszty podróży na środku korytarza?

- Chodź, Potter – powiedział cicho, pomagając Harry’emu podnieść się z podłogi.

Objął go delikatnie, żeby nie wyśliznął mu się i nie upadł na podłogę, bo Potter ledwo stał na nogach. Zdziwiło go, jak bardzo był szczupły. Patrząc na niego nie wyczuwało się tych wszystkich wystających kości. Jego mokre oczy znalazły się niebezpiecznie blisko stalowoszarych oczu Draca, sprawiając, że blondyn zaczął mu współczuć. Nie miał najbledszego pojęcia, co się stało, ale musiało to być coś strasznego, skoro Potter był w takim stanie. Poprowadził go do przedziału i tam posadził na jednym z miejsc. Potem wrócił się po pelerynę i rzucił ją na miejsce obok.

- Potter, mówię do ciebie.

Bezdenna głębia intensywnie zielonych oczu zwróciła się na niego, jednocześnie wbijając się w jego twarz i zarazem jakby jej nie widząc. Draco oparł dłonie na biodrach, zniecierpliwiony już tym całym zajściem.

- Posłuchaj, Potter. Ogarnij się, bo nawet szlabanu nie uchodzi wlepić komuś w tak żałosnym stanie.

Stał nad Potterem jeszcze przez chwilę, po czym stwierdził, że do niego chyba nic nie dotarło. Powstrzymał się od demonstracyjnego westchnięcia i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Cokolwiek się stało, Potter ma jeszcze kilka godzin na to, żeby dojść do siebie. W tym przedziale przynajmniej będzie miał spokój.

Tylko, że teraz nie miał się gdzie podziać. Nie chciało mu się szukać wolnego przedziału, ale jeszcze mniej chciało się mu wracać do tych idiotów, którzy nie odstępowali go na krok. Co by tu zrobić? Wtedy dobiegł go odgłos kroków i niezbyt głośne nawoływanie.

- Dracusiu! Dracusiu, gdzie jesteś?

- O nie... tylko nie Pansy...

Nie myśląc wiele, Draco zrobił w tył zwrot i czmychnął do przedziału, w którym ukrywał się ten przeklęty Potter. Z dwojga złego wolał jego towarzystwo, a w tym stanie przynajmniej się nie kłócili. Choć nie mógł się skarżyć, lubił te wymiany zdań i ciosów. Potter był dobrym przeciwnikiem. O tak, był inteligentny, choć czasem ciężko szło mu logiczne myślenie. W każdym razie był o niebo lepszy od tych, którymi zazwyczaj pomiatał.

Draco odsunął się od drzwi, żeby przechodząca korytarzem Pansy nie zauważyła jego cienia na zasłonie. Odczekał, aż jej kroki ucichną, ale wtedy, jak na złość, na korytarzu pojawił się ktoś inny. Draco nasłuchiwał przez chwilę, aż nabrał pewności. Oto korytarzem maszerowała świta wspaniałego Pottera, wydzierając się na pół wagonu. Bezczelni, zaglądali do każdego przedziału! Jeśli zaglądną tutaj, zastaną Pottera w jego towarzystwie. Biorąc pod uwagę stan Nieszczęsnego Złotego Chłopca, pomyślą, że to on, Draco, zrobił mu krzywdę. Podobnie będzie, jeśli w tej chwili wyjdzie z przedziału. Cóż, pozostało mu tylko jedno.

Chwycił rzuconą byle jak na siedzenie pelerynę niewidkę i nakrył nią tego piekielnego Pottera. Chłopak wciąż wpatrywał się w przestrzeń tymi swoimi wielkimi, zielonymi oczami, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, co dzieje się dookoła niego. Draco starał się trzymać jak najdalej od tych oczu, a kiedy znikły pod peleryną, odetchnął z ulgą. Jeszcze sprawdził, czy każdy centymetr ciała Pottera jest dobrze ukryty, po czym położył się na ławce po przeciwnej stronie. Zdążył w ostatniej chwili, ponieważ sekundę później drzwi przedziału rozsunęły się i stanął w nich Wiewiór Weasley i Łopatozębna Szlama Granger.

- Malfoy? A co ty tu robisz?! – wydarł się Weasley. Nigdy nie potrafił się powstrzymać, zawsze musiał rozdzierać tą swoją piegowatą gębę.

- Odpoczywam, jeśli nie widać – odparł chłodno Draco, mierząc dwójkę nienawistnym spojrzeniem. – No, ale tacy jak ty, Weasley, zawsze mieli problemy z myśleniem.

Twarz Weasley’a poczerwieniała, dłonie zacisnęły się w pięści. Draco obserwował to wszystko z chłodną satysfakcją, rozkoszując się łatwością, z jaką przyszło mu rozzłościć Wiewióra.

- Czemu nie jesteś z pozostałymi, Malfoy?

A niech to! Czy ta szlama nigdy nie może powstrzymać się od zadania pytania? Wścibska jak stary babsztyl, a on musi ich spławić tak, żeby nie zaczęli niczego podejrzewać. Po tym, jak jego ojciec wylądował w Azkabanie, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że teraz nic go już nie chroni. Dumbledore z pewnością uwierzy w bajeczkę swoich pupilków, jakoby to on, Draco, doprowadził Pottera do takiego stanu i może się pożegnać ze szkołą. Nikt mu nie uwierzy. No, może profesor Snape mógłby się za nim wstawić, ale wątpił, by ten mógł coś wskórać.

- Jadaczka nigdy ci się nie zamyka, Granger? – wysyczał, mrużąc groźnie oczy. Uwielbiał przeciągać sylaby, kiedy mówił, bo wiedział, jak to ich denerwuje. – Panna Wścibska wtyka nos w nie swoje sprawy... już raz się to źle skończyło.

- Kiedyś tego pożałujesz, Malfoy! Ron, chodźmy...

Pociągnęła rudowłosego za rękaw, ale on stał jak skamieniały, wpatrując się w bladą twarz Dracona.

- Ron!

Na dźwięk jej naglącego tonu Weasley odwrócił się i już miał opuścić przedział, kiedy Draco znowu się odezwał. Jego szare oczy płonęły dziką radością, kiedy starannie wymawiał każde słowo. Zupełnie, jakby czekał na tą chwilę, odkąd pojawili się w drzwiach jego przedziału.

- A gdzież się podział Zbawca czarodziejskiego świata? Czyżby uciekł swoim przyjaciołom, szlamie i zdrajcy krwi?

Ron wykonał półobrót i z twarzą czerwoną jak burak rzucił się na Malfoy’a. Zatrzymał się tuż przed nim, mrugając oczami. Nawet nie zauważył, kiedy Draco wstał i wyciągnął różdżkę. Był bardzo szybki, a teraz stał i celował różdżką w pierś rudowłosego.

- No dalej, Weasley, zobaczymy, czy w bójce też jesteś taki mocny, jak w słowach.

Granger musiała siłą wyciągnąć Weasley’a z przedziału, obdarzając wściekłymi spojrzeniami zarówno jego, jak i Draca. Ślizgon uśmiechnął się kpiąco, nie wiedząc, kogo w tej chwili nienawidziła bardziej. Wreszcie drzwi zatrzasnęły się za nimi i Draco został w przedziale sam. No, prawie sam...

Kiedy się odwrócił, Potter ściągał właśnie pelerynę niewidkę i przygładzał rozczochrane włosy. Ruch ten był zupełnie machinalny i zwykle nic nie zdziałał, ale tym razem ogarnął sterczące we wszystkie strony kosmyki.

- Poszli już? – zapytał, starannie omijając spojrzenie blondyna, który milczał uparcie, w końcu zmuszając chłopaka do popatrzenia na niego. Wtedy nawet nie skinął głową, jako że odpowiedź była oczywista. Założył ręce na piersi i przyjrzał się bladej, papierowej skórze Pottera i ciemnym cieniom pod oczami.

- Powinieneś coś ze sobą zrobić, żebyś zaczął wyglądać jak człowiek, Potter – warknął.

Nie mógł jeszcze wyjść z przedziału, usiadł zatem przy oknie i wpatrzył się w krajobraz. Za szybą robiło się coraz ciemniej, wkrótce zapalą się jarzeniówki nad nimi. Teraz jednak panował półmrok i Draco mógł z łatwością ukryć zaciekawione spojrzenia kierowane na Pottera, który wybrał właśnie ten moment na doprowadzenie swojej garderoby do porządku.

- Czemu mnie przed nimi ukryłeś? – spytał w końcu Potter, a w jego głosie wyraźnie zadźwięczała ciekawość.

- Nie zrobiłem tego dla ciebie – warknął, ale pod upartym spojrzeniem sarnich oczu, dodał: - Zrzuciliby całą winę za twój stan na mnie, a mnie nikt nie chciałby uwierzyć.

Obserwował, jak Złoty Chłopiec wpycha koszulę do spodni i poprawia skórzany pasek. W sumie nie wyglądał tak najgorzej... Przynajmniej nie tak, jak Draco go zapamiętał z ostatniego roku. Może jednak nie był taką ofermą?

- W każdym razie dzięki – powiedział Potter, po czym narzucił na siebie pelerynę niewidkę i wyszedł z przedziału.

Draco jeszcze długo wpatrywał się w zamknięte drzwi, zastanawiając się, co spowodowało taką gwałtowną reakcję chłopaka, a także czemu nie zdenerwował się, ale nawet podziękował! mu za ukrycie przed przyjaciółmi. Chyba nie znał Pottera tak dobrze, jak mu się wydawało...


Jakiś czas później na peron w Hogsmade wjechał pociąg relacji Londyn-Hogwart, z okien którego wyglądały zarumienione z emocji twarze młodych czarodziejów i czarownic. Chwilę potem peron zaroił się od młodych ludzi ubranych w obszerne, czarne szaty czarodziejów. Wśród nich znalazł się także Draco Malfoy, otoczony przez swoją nieodłączną świtę: Crabbe’a, Goyle’a i Parkinson, Ślizgońską pseudo piękność. Siedemnastolatek odznaczał się na tle tłumu niezwykle płową czupryną, która płynęła wraz z czarnym prądem uczniów w stronę powozów bez koni.

Draco nie rozglądał się za Potterem, choć wciąż o nim myślał. Mimo to nie chciał się przed sobą przyznać, że mu pomógł. Będzie musiał z tym żyć, a nie był pewien, czy zniesie życie z taką hańbą, nawet jeśli nikt po za zainteresowanymi o niej nie wiedział.

- Dracusiu, ale jesteś zamyślony.

Pansy zatrzepotała zalotnie rzęsami w mniemaniu, że na blondwłosego podziała to uwodzicielsko. Niestety, a dla niektórych bardzo stety, uzyskała odwrotny efekt.

- Spadaj, Pansy.

Pansy obraziła się, założyła nogę na nogę, skrzyżowała ręce na piersi i zrobiła chmurną minę. Nie spuściła jednak badawczego spojrzenia z twarzy chłopaka, którego uważała za swojego chłopca. Aż do Hogwartu nie odezwała się już ani słowem.

W Sali Wejściowej Draco nie mógł się powstrzymać i rozejrzał się w poszukiwaniu czarnej czupryny, której jednak nigdzie nie dostrzegł.

- Za kim się tak rozglądasz? – zagadnął tępy jak zawsze Crabbe.

- Co? – do Draca ledwo dotarło, co powiedział jego goryl, ponieważ wciąż wypatrywał Pottera.

Ale Pottera nie było. Zmusił się więc do wejścia do Wielkiej Sali, gdzie zajął swoje zwykłe miejsce przy stole Slytherinu. Kilka minut później po przeciwnej stronie usiadł Zabini, zajmując go rozmową i doprowadzając kilkakrotnie do śmiechu opowieściami z wakacji.

- A słyszeliście pogłoski, że Czarny Pan szuka jakiegoś mugolskiego artefaktu? – spytała Pansy, zniżając głos.

- Co ty wygadujesz? Po co Czarnemu Panu jakiś mugolski, bezużyteczny chłam? – zgasił ją Zabini.

- No wiesz...

Rozmowa toczyła się w najlepsze i Draco przestał w końcu myśleć o Potterze. Zżymał się w duchu, że nie może pozbyć się nędznego Gryfona ze swojej arystokratycznej głowy, tłumacząc to sobie tym, że to na pewno z powodu jego niecodziennego zachowania, ale kiedy przypadkiem uchwycił sylwetkę Złotego Chłopca, przestał interesować się rozmową.

Oczywiście, nie zachował się tak prostacko, jak zrobiłby to jakiś Gryfon. Sprawiał wrażenie, że jest głęboko pochłonięty dywagacjami na temat zamiarów Czarnego Pana, jednak przez cały czas skrycie śledził ruchy czarnowłosego.

W pewnym momencie Potter podniósł głowę i spojrzał tymi swoimi oczami koloru Avady wprost w szare oczy Draca. A niech to... Odwrócił wzrok tak szybko, że przez moment Draco zastanawiał się, czy nie wydało mu się, że popatrzył się w tą stronę, ale w końcu postanowił zaufać swojej Malfoy’skiej intuicji.

To spojrzenie miało też swoje dobre strony. W pewnym sensie Draco czuł się zadowolony i mógł powrócić do rozmowy, która zeszła już na zupełnie inne tory. Więcej tego wieczoru nie spojrzał na chłopaka siedzącego przy stole Gryfonów. Nie poświęcił mu też nawet najdrobniejszej myśli.



Rozdział VII - Descendo


Obudził się, ale jeszcze nie otwierał oczu. W łóżku było mu wygodnie i ciepło, a po wczorajszej imprezie po powitalnej uczcie, mocno zakrapianej alkoholem, nie czuł się najlepiej. Całe szczęście, że w tym roku pierwszy września wypadł w piątek. To daje im jeszcze dwa dni, zanim zaczną się lekcje. Ten czas przyda się mu także na przemyślenie swojej przyszłej kariery. Wczoraj znalazł na swoim kufrze kopertę, w której były wyniki SUMów, ale nie zdążył jej jeszcze otworzyć, był zbyt pijany. Po za tym był pewien, że zaliczył wszystkie przedmioty. W końcu nazwisko zobowiązuje.

Pozwolił swoim myślom błądzić swobodnie, zadowolony z początku nowego roku szkolnego. Został mianowany Prefektem Naczelnym, co wiązało się nie tylko z władzą, która bardzo mu odpowiadała, ale dostał też swoją własną komnatę z prywatną łazienką. Łóżko było znacznie wygodniejsze, niż w jego byłym dormitorium, a dodatkowym atutem był święty spokój. Wyjście z pokoju prowadziło prosto na korytarz, nie musiał więc za każdym razem przechodzić przez Pokój Wspólny. Oznaczało to mniej nieprzewidzianych spotkań z Pansy. O tak, niezwykle się z tego cieszył.

Przeciągnął się na swoim wielkim łożu i odwrócił się na drugi bok. Wcale nie miał ochoty wstawać, nawet jeśli miałoby go ominąć śniadanie. Po pijatyce i tak nie miał apetytu, a skoro nadarzyła się okazja do wylegiwania, czemu miałby z niej nie skorzystać? Mało kto o tym wiedział, ale tak naprawdę Draco był okropnym leniem.

Ciekawe, czy prefekci innych domów też mają takie wygody” – pomyślał, uśmiechając się rozbrajająco. „Nie, na pewno nie...”

Gdy tylko pomyślał o innych domach, w jego umyśle pojawił się obraz rozczochranego Pottera. Co on tam robił? Wcale nie chciał go w swojej głowie. Starał się zacząć myśleć o czymś innym, ale wciąż powracał do rozczochranego Gryfona. Wściekły, że ten popsuł mu tak wspaniale zapowiadający się poranek, wstał i sięgnął po kopertę z wynikami egzaminów, żeby zająć umysł czymś innym. Uprzejmy wstęp i wyjaśnienie opóźnień (jakoby działania Czarnego Pana rzeczywiście mogły mieć wpływ na sprawdzanie ich prac! Śmierć egzaminatora to zaledwie drobna niedogodność) i przeszedł od razu do wyników.


Astronomia – Powyżej oczekiwań

Eliksiry - Powyżej oczekiwań

Historia Magii - Zadowalający

Numerologia – Powyżej oczekiwań

Obrona Przed Czarną Magią – Powyżej oczekiwań

Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami – Zadowalający

Starożytne Runy – Powyżej oczekiwań

Transmutacja - Wybitny

Zaklęcia - Wybitny

Zielarstwo - Wybitny


Draco nie miał wątpliwości, które przedmioty wybrać. Już od dawna wiedział, kim chce zostać w przyszłości, a Snape przyjmie go do swojej klasy nawet z P. Trzy W poprawiły mu humor. Podążając za wskazówkami zawartymi w dalszej części listu, wypisał przedmioty, które chce kontynuować. Zapisał też sobie listę potrzebnych podręczników. Później uda się do sowiarni i wyśle zamówienie do Esów i Floresów. Właśnie zwijał pergamin w rulon, kiedy ktoś zapukał do drzwi.

- Draco? – Zabini wetknął głowę do pokoju i uśmiechnął się drapieżnie. – Jak się czujesz?

- Blaise, jeśli nie chcesz przekonać się na własnej skórze... – mówiąc to, schował pergamin do torby, a list z wynikami SUMów włożył do szuflady biurka.

- Oj, już dobrze, panie drażliwy – przedrzeźnił ton Dracona. - Przyniosłem tylko trochę eliksiru od Snape’a.

Zabini rzucił Dracowi niewielką buteleczkę wypełnioną granatowym płynem. Draco złapał ją, odkorkował i natychmiast wypił.

- Kac nie oszczędza nawet arystokratów, co? – zakpił Zabini.

W następnej chwili w stronę chłopaka pomknęła poduszka, zmuszając Ślizgona do wycofania się i zamknięcia drzwi. Draco ziewnął przeciągle i otworzył ogromną szafę stojącą w rogu. O tak, bycie prefektem miało mnóstwo dobrych stron. Po kilku minutach zdecydował się na wełniane spodnie w kratę i granatowy sweter. Wyjął ubrania i poszedł wziąć prysznic.


Pół godziny później, odświeżony i w pełni rozbudzony, Draco wyszedł na bardzo późne śniadanie, zostawiając w pokoju zmierzwioną w nieładzie piżamę i pościel rozrzuconą na podłodze. W końcu to robota dla skrzatów, nie?

Kiedy wszedł do Wielkiej Sali, uczniowie kończyli jeść obiad. Tylko przy stole Slytherinu wciąż siedziała spora grupka maruderów – tych samych, którzy poprzedniego wieczoru wypili zbyt dużo. Usiadł między nimi, witany gromkimi oklaskami i okrzykami podziwu. Podejrzewał, że na koniec imprezy zrobił coś godnego zachwytu, ale najzwyczajniej w świecie nie pamiętał tego. Uśmiechnął się kpiąco i skłonił głowę, bo najwyraźniej tego od niego oczekiwano. Przywdział maskę Malfoy’a i usiadł z godnością, a natychmiast ktoś przysunął mu talerz z klopsikami.

Eliksir profesora Snape’a pozbył się wszelkich objawów kaca, w tym przywrócił Draconowi apetyt. Drobny nos wciągnął z rozkoszą zapach potrawy i Draco musiał się powstrzymać, żeby nie rzucić się na jedzenie. Chwycił nóż i widelec i wytwornie, jak zawsze, zaczął odkrawać małe porcje, które następnie wkładał do ust i dokładnie przeżuwał. Niech ludzie widzą, jak jadają arystokraci.

Sięgnął po puchar soku dyniowego i upił niewielki łyk, kiedy jego spojrzenie zupełnie przypadkowo padło na pusty już stół Gryfonów. Pozostała przy nim tylko wielka trójka: Potter, Weasley i Granger. Wyglądało na to, że Granger usiłuje wmusić w Pottera choć trochę jedzenia, podczas gdy on grzebał widelcem w talerzu, najwyraźniej nie mając apetytu. Tymczasem Wiewiór objadał się kolejną porcją. Klopsiki znikały w jego paszczy w zastraszającym tempie, a jego usta i obrus wokół plamiły drobinki sosu.

Draco odwrócił wzrok z niesmakiem. Z najwyższym trudem powstrzymał się od zmarszczenia nosa, ale zamiast tego przyjrzał się Potterowi. Wyglądał jak trzy ćwierci od śmierci. Blady, z podkrążonymi oczami, sprawiał wrażenie, jakby już był martwy. Od wczorajszego załamania w pociągu chyba trochę się mu poprawiło, bo jego oczy nie były już tak przerażająco puste, choć nadal było w nich coś nieuchwytnego. Granger mówiła coś do niego, a on kiwał tylko głową od czasu do czasu, chyba wcale jej nie słuchając. Jak on to wytrzymuje?

- Jak wasze SUMy, Crabbe, Goyle? – spytał Draco, ciekawy, czy jego przyboczni zdali na kolejny rok.

- Yy... no, w sumie...

- Ee...

Draco pokręcił głową z dezaprobatą. Wyrwał im wymięte pergaminy, które właśnie powyciągali z kieszeni, i zerknął na nie, potwierdzając swoje przypuszczenia.

- Crabbe, dostałeś Trolla? No, ale przynajmniej masz dwa Zadowalające... A ty, Goyle, nie masz ani jednej oceny pozytywnej. Co robiłeś przez ostatni semestr?

- Noo... ten... byliśmy zajęci – wydukał Crabbe.

Draco rzucił mi nieprzychylne spojrzenie. O czym on mówi?

- Ach tak, męczyliście tych pierwszoroczniaków. Powinniście się uczyć, wiecie?

Jednak w głębi ducha cieszył się, że będą musieli powtarzać rok, przynajmniej nie będą za nim łazić na zajęcia. Dopił swój sok i zostawił ich, żeby mogli nażreć się do woli. Niekoniecznie chciał się temu przyglądać. Opuścił Wielką Salę nie spoglądając na stół Gryfonów i skierował się prosto do lochów.

W myślach kpił sobie z tych idiotów, Crabbe’a i Goyle’a. Jak można być tak tępym, żeby zaliczyć tylko dwa przedmioty? I dostać Trolla? Trolla!? Ci dwaj pobili chyba wszelkie rekordy. Wątpił, żeby w Hogwarcie był kiedykolwiek ktoś, kto był głupszy od nich. Wciąż nie mógł się im nadziwić, kiedy usłyszał czyjeś kroki z na przeciwka. Zza zakrętu wyłoniła się postać ubrana w czarną szatę, powiewającą za nią, kiedy szła. Ciche stukanie butów zlało się z krokami Draca, tworząc wraz z echem przedziwną kakofonię.

- Dzień dobry, panie profesorze – powiedział Draco.

Snape uśmiechnął się na widok swojego podopiecznego i skinął mu głową. Minęli się i każdy poszedł w swoją stronę. Draco pomyślał, że kiedyś będzie musiał odwiedzić profesora i z nim porozmawiać, ale to jeszcze nie teraz. Do przerwy świątecznej ma mnóstwo czasu.

Skręcił w boczny korytarz, minął wejście do Pokoju Wspólnego i stanął przed drzwiami swojej sypialni. Drzwiami, które były uchylone. Wyciągnął różdżkę i, trzymając ją w pogotowiu, stopą popchnął drzwi. Uchyliły się powoli, ukazując wnętrze pokoju. Draco spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Z wrażenia o mało nie wypuścił różdżki z ręki.

- Pansy, co ty tu robisz?!

Pansy odwróciła się od olbrzymiej szafy, której wnętrze przeglądała i uśmiechnęła się słodko do Dracona. Ten z przerażeniem stwierdził, że miała na sobie jego bluzę.

- No wiesz, pomyślałam, że fajnie byłoby mieć coś Twojego, Dracusiu.

- Nikt cię tu nie zapraszał! I oddawaj moją bluzę – warknął.

- Ależ Dracusiu – wyszeptała Pansy, podchodząc niebezpiecznie blisko. – Wszystkie dziewczyny mają coś, co należy do ich chłopaków.

Draco wziął głęboki oddech i policzył do dziesięciu. Potem odepchnął od siebie Parkinson i wycelował w nią różdżką.

- My nie jesteśmy parą, wbij to sobie wreszcie do tego pustego łba! I ściągaj bluzę, chyba że wolisz, żebym ja zrobił to za ciebie.

W oczach Pansy błysnęły iskierki nadziei, najwyraźniej jej móżdżek źle zinterpretował słowa Draca.

- Nie będę cię dotykał, użyję zaklęcia – sprecyzował Draco, w jego głosie zabrzmiała nutka groźby.

Pansy wydęła wargi i z miną świadczącą o przykrości, jaką jej Draco uczynił, ociągając się, zdjęła bluzę.

- A teraz ją poskładasz i odłożysz na miejsce.

Pansy posłusznie złożyła ubranie w kostkę i starannie odłożyła na półkę, skąd ją wzięła. Potem stanęła obok szafy z opuszczoną głową i rękami splecionymi za plecami.

- Idź sobie – powiedział, zrezygnowany, Draco.

- Ale...

- Żadnego ale, zjeżdżaj stąd!

W oczach Pansy pojawiły się łzy, ale Draco się tym nie przejął. Głupia dziewucha dręczyła go swoją miłością od trzeciego roku i nie trafiało do niej, że on jej nie chce. Mógł robić jej najgorsze świństwa, a ona i tak zawsze wracała. Patrzył, jak wymija go i biegnie korytarzem do Pokoju Wspólnego. Zastanawiał się, na jak długo się obrazi. Miał cichą nadzieję, że może na zawsze, ale dobrze wiedział, że to byłoby zbyt piękne.

Zamknął drzwi i uderzył pięścią w ścianę. Czemu musieli go otaczać idioci? Doprawdy, już Gryfoni byli inteligentniejsi, choć zachowywali się zbyt heroicznie. Przypomniał sobie zaklęcie, którego nauczyła go matka i nałożył pieczęć na drzwi do swojej sypialni. Teraz tylko on będzie mógł je otworzyć, więc podobna sytuacja nie może mieć miejsca. „Powinni postawić tu coś, co sprawdzałoby hasło” – pomyślał ze złością i dla bezpieczeństwa nałożył jeszcze kilka zaklęć, w tym takie, które miało go powiadamiać o pojawieniu się nieproszonego gościa wewnątrz pokoju oraz wygłuszające, dzięki czemu nikt nie usłyszy, co Draco robi, nawet jeśli przytknie ucho do szpary pod drzwiami.

Podszedł do biurka i wyjął pergamin z zamówieniem, który miał wysłać do księgarni. Po namyśle sięgnął też po odznakę prefekta i przypiął ją do swetra. Oby tylko spotkał kogoś, komu będzie mógł wlepić szlaban... Chwycił pergamin i wyszedł, upewniając się, że drzwi zostawia zamknięte.

- A, tu jesteś! Szukam cię od godziny...

Draco odwrócił się na pięcie i zobaczył przed sobą jakiegoś drugoroczniaka zmierzającego w jego kierunku. Już otwierał usta, żeby zbesztać niewychowanego gówniarza, kiedy za plecami usłyszał cichy śmiech. Spojrzał przez ramię i zobaczył dziewczynkę znikającą za rogiem korytarza.

- Hej ty! Mówię do ciebie!

Ale chłopak go nie słuchał, pognał za koleżanką i tyle go Draco widział. Jeszcze bardziej rozwścieczony, ruszył powoli w kierunku sowiarni. Nie lubił tam chodzić, zawsze czekała go wspinaczka przez wszystkie schody w Hogwarcie.

W Sali Wejściowej minął się z wracającymi z obiadu Crabbem i Goylem. Obydwaj mieli kieszenie wypchane ciastkami a na twarzach rozsmarowaną czekoladę. Draco wyminął ich z wysoko podniesioną głową, nawet nie zaszczycając odrobiną uwagi.

- Bałwany – mruknął pod nosem.


Jak na złość, aż do sowiarni nie spotkał nikogo, komu mógł wlepić szlaban albo chociaż odjąć punkty. Może w drodze powrotnej przejdzie się w pobliży wieży Gryffindoru? Na nich zawsze można liczyć. Jeśli nikogo nie spotka, zawsze mógł przejść koło biblioteki... stop. Lekcje się jeszcze nie zaczęły, co oznacza, że nikogo tam nie będzie. Zaklął pod nosem i pokonał ostatnie schody.

Stanął w wysokim pomieszczeniu z belkami, na których spały sowy. Okna były wysokie i bez szyb, co umożliwiało sowom wlatywanie i wylatywanie w dowolnym momencie. Podłoga była wyściełana słomą i sowimi odchodami, gdzieniegdzie widać było resztki upolowanych przez ptaki stworzeń.

Kiedy się pojawił, dwaj młodsi uczniowie przerwali przyciszoną rozmowę i spojrzeli na niego niepewnie. Najwyraźniej przerwał im jakąś tajną naradę.

- Wysłaliście już list?

- T-tak – odpowiedział jeden z nich.

- W takim razie co tu jeszcze robicie? Wracać do pokojów, albo odejmę wam punkty! – krzyknął za pospiesznie oddalającymi się uczniami. Nie usatysfakcjonowało go to, chciał na kogoś nawrzeszczeć.

- Nie musisz się na nich wyżywać, Malfoy.

Do sowiarni wszedł Potter, obojętnym wzrokiem spoglądając na Draca.

- Jestem Prefektem Naczelnym, mogę robić, co mi się żywnie podoba, Potter.

Gryfon wzruszył ramionami i przywołał swoją śnieżnobiałą sowę. Ta zleciała i usiadła na jego ramieniu, domagając się pieszczot. Chłopak machinalnie pogłaskał ją po głowie, a ona przymknęła oczy z zadowoleniem. Dopiero potem wystawiła nóżkę, pozwalając przywiązać sobie list.

- Nie ignoruj mnie, ostrzegam – warknął Draco.

- Tak bardzo zależy ci na mojej uwadze? – spytał chłodno Potter.

Oczy Draca rozszerzyły się nagle. Czy ten cholerny Potter miał rację? Dlaczego to powiedział, dlaczego nie mógł znieść myśli, że nędzny Gryfon go olał?

- Tylko się nie rozmarz – odciął się Draco.

Potter skończył przywiązywać list i zaniósł Hedwigę do okna. Szepnął jej coś do ucha i pozwolił, żeby odleciała. Dopiero wtedy odwrócił się twarzą do Draca. Na jego ustach błąkał się uśmiech zadowolenia.

- Nie zaprzeczaj, pragniesz mojej uwagi.

Draco aż się zagotował z wściekłości, ale jakaś jego część mruknęła z zadowolenia. Potter postawił wysoko poprzeczkę, ale on i tak sobie z tym poradzi.

- Tylko dlatego, żebym mógł widzieć twoją minę, kiedy dostaniesz szlaban – odgryzł się.

- Ach, skoro tak, to ja już sobie pójdę – powiedział najzwyczajniej w świecie Potter i już go nie było.

Draco stał jeszcze przez kilka minut, wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą zniknął Gryfon. W uszach wciąż dźwięczały mu ostatnie słowa Pottera. Że niby co? Zamiast rzucić ciętą ripostę, on tak po prostu skapitulował i poszedł? I czemu to zasmuciło jego, Dracona?

W końcu otrząsnął się i zawołał swoją sowę. Miał na głowie ważniejsze rzeczy, niż zastanawianie się nad motywami zachowań niezrównoważonych psychicznie Gryfonów. Drzazgę, która ukłuła go w serce, kiedy Potter zostawił go samego, otoczył grubą warstwą zobojętnienia. Jest Malfoy’em i powinien zachowywać się jak pieprzony Malfoy.


Rozdział VIII - Lumos


Draco wracał do lochów, wściekły na samego siebie. Kiedy zdążył zrobić się taki miękki? Zamiast zachowywać się jak rasowy Malfoy, stracił nad sobą kontrolę. Dał się podejść Potterowi! Nie dość, że pozwolił mu odejść, zaskoczony zachowaniem Złotego Chłopca, to jeszcze dopuścił do głosu uczucia, które pojawiły się nie wiadomo skąd – które nie miały prawa zawładnąć jego myślami. Zgrzytał zębami na wspomnienie rozmowy z Gryfonem i raz po raz obiecywał sobie, że już nigdy... Musi się po prostu bardziej pilnować.

Minął wejście do Pokoju Wspólnego i skierował się prosto do swojej sypialni. Trzasnął drzwiami i rzucił się na łóżko, myśląc gorączkowo. Co prawda nikt o tym nie wiedział, ale wystarczyło, że sumienie nie daje mu spokoju. Najpierw zlitował się nad załamanym Potterem w pociągu, teraz przejął się jego dziwacznym zachowaniem. Jeżeli już uczucia brały nad nim górę, to czemu nie myślał o matce?

Zdusił rosnący w sercu żal i podszedł do szafy. Przez chwilę grzebał na jej dnie, aż w końcu wyprostował się, trzymając butelkę Ognistej Whisky. Zawsze trzymał trochę „na wszelki wypadek”. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś kubka, ale nic nie znalazł.

- Hrr...

Podszedł do łóżka i poszukał różdżki, która wypadła mu z kieszeni, kiedy leżał. Znalazł ją, odwrócił się na pięcie i wskazał nią blat biurka. Przez moment wydawało mu się, że ze złości pomylił zaklęcia i podpalił mebel, ale to tylko kryształowa szklanka odbiła światło świec oświetlających loch. Chwycił ją z niecierpliwością i nalał do pełna. Przytknął naczynie do ust i pozwolił bursztynowemu płynowi wlać się do gardła. Zapiekło, ale nie zwracał na to uwagi. Przestał pić dopiero, gdy poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się z żołądka. Ponad pół szklanki, jednym haustem.

Powoli uspokoił się, znów był w stanie myśleć normalnie. Poczuł, że alkohol dotarł już do mózgu i trochę go przytępił, ale nadal nie był pijany. Wychylił resztę whisky i nalał sobie kolejną, tym razem nieco mniejszą, porcję. Roześmiał się do pustego pokoju, potem skarcił się w duchu za taką niesubordynację i w milczeniu zaczął sączyć trunek.

Rozległo się pukanie do drzwi. Draco postanowił udawać, że go nie ma. Nie musiał być cicho, ponieważ zaklęcia wyciszające działały przez miesiąc, nim trzeba było je odnowić, zresztą i tak nie robił nic oprócz siedzenia na łóżku i picia. Jednak osoba stojąca za drzwiami nie chciała łatwo zrezygnować. Pukanie zmieniło się w natarczywe łomotanie, potem odezwał się czyjś stłumiony głos:

- Draco, wiem, że tam jesteś. To ja, Zabini, wpuść mnie!

Zabini? Przyćmiony oparami alkoholu umysł Draca skojarzył chłopaka z kimś, kogo można nazwać... no, może nie przyjacielem, ale kandydatem na przyjaciela. Zanim zdążył pomyśleć, co robi, wstał i otworzył drzwi Ślizgonowi. Blaise’owi wystarczyło jedno spojrzenie na Draca, żeby zorientować się w sytuacji. Wszedł szybko do pokoju i zamknął za sobą drzwi, podczas gdy Draco wrócił beztrosko na łóżko.

- Znowu pijesz?

Malfoy wzruszył ramionami. Chwycił różdżkę i próbował skupić na niej rozbiegany wzrok. Nie udało mu się, więc zaczął nią machać, próbując rzucić zaklęcie. Zabini odskoczył z krzykiem, gdy zapaliła się kotara łóżka. W końcu Draco wyczarował jeszcze jedną szklankę, napełnił ją Ognistą Whisky i podał Zabiniemu.

- Nie musiałeś – mruknął Zabini.

Draco uniósł rękę, uciszając kolegę i czknął. Pokręcił zawzięcie głową, aż kosmyki blond włosów opadły mu na czoło, i wychrypiał lekko przepitym głosem.

- Zdrowie zimnych drani!

Wypili. Zabini przez jakiś czas przyglądał się kumplowi, który polał sobie obficie. W butelce nie zostało już wiele alkoholu. Draco odstawił ją z cichym stukiem na biurko i przyjrzał się bursztynowemu płynowi w jego szklance.

- Ten, kto wym’ślił to świnstwo... powinie dostać order – wybełkotał.

Zabini nachylił się do Draca i wyjął mu szklankę z dłoni, zanim chłopak zdążył upić choć łyk.

- Ej!

Draco usiłował odzyskać ją, ale Zabini trzymał szklankę po za zasięgiem rąk Dracona, któremu w stanie upojenia nie przyszło do głowy, żeby wstać z łóżka. Zamiast tego chwycił różdżkę i wycelowawszy ją w Zabiniego, spytał:

- Po co tu pszyy... szedłeś?

- Unikasz Pokoju Wspólnego, nie widziałem cię od południa – odparł spokojnie Zabini.

- No to co?

Blaise spojrzał poważnie na przyjaciela (za którego uważał Draca od dawna) i otworzył usta, ale zawahał się.

- Znowu myślałeś o matce? – wyszeptał w końcu, jednym zdaniem sprawiając, że Draco uspokoił się i wpatrzył gdzieś w okolice swoich stóp. – Wiesz, że nie powinieneś pić. Mogłeś o tym pogadać.

- Nie ma o czym rozmawiać.

Gdy milczenie przedłużyło się znacznie, Zabini wyszedł z pokoju, zabierając ze sobą whisky i zostawiając Draca w ponurymi myślami. „Powinien wreszcie wziąć się w garść” – pomyślał, zamykając za sobą drzwi.

Kiedy zorientował się, że został sam, Draco uronił jedną, jedyną łzę. Nie miał już alkoholu, którym mógłby zapić dręczące go myśli. Zaczynał trzeźwieć, co oznaczało powrót do świata, w którym znów musiał chłodno analizować i skrywać swoje prawdziwe oblicze. Nie przyznał się nawet przed samym sobą, ale oddałby wszystko, WSZYSTKO, żeby w tej chwili być kimś innym. Nawet pieprzonym Harrym Potterem.

Spojrzał na zegarek. Dochodziła dwunasta, pewnie większość uczniów już śpi. Nie było też powodu, by nauczyciele patrolowali korytarze. Zresztą, teraz jest Prefektem Naczelnym, więc może się wałęsać po nocy do woli. Schował różdżkę do kieszeni, poprawił koszulę wychodzącą ze spodni i, najciszej jak potrafił, wymknął się z lochów. Szedł ostrożnie, mimo wszystko nie chcąc nikogo spotkać. Gdyby ktoś wyczuł od niego alkohol, mógłby wpaść w kłopoty.

Bez większych przeszkód dotarł na wieżę astronomiczną. Usiadł na murze i podwinął nogi pod brodę. Pozwolił, by chłodny wiatr targał mu włosy. Było przenikliwie zimno, a on nie pomyślał o zabraniu ze sobą płaszcza, ale tak mu było dobrze. Zasłużył na to, by marznąć, chciał ukarać samego siebie. Nie wiedział, jak długo siedział, ale całe ciało zdążyło mu zesztywnieć, dłonie miał zgrabiałe, trzęsła mu się dolna szczęka i porządnie przemarzł, zanim postanowił wrócić do siebie.

Powłócząc nogami zbliżył się do schodów. Miał drobne problemy z poruszaniem się, ale wiedział, że wkrótce się rozgrzeje i wszystkie niedogodności miną. Zimno sprawiło, że wytrzeźwiał do reszty, lecz wciąż obecny we krwi alkohol tłumił melancholię i żal kłębiące się w sercu.

Był już na piątym piętrze, kiedy usłyszał czyjeś kroki. Schował się za stojącą w pobliżu zbroję i czekał, nadstawiając uszu.

- Co się stało? – rozdrażniony profesor Snape poprawiał czarną szatę. Najwyraźniej został wyciągnięty z łóżka. Pół kroku przed nim szła profesor McGonagall, ubrana w kwiecisty szlafrok i z wałkami we włosach.

- Nie wiemy. Potter wpadł w jakiś trans, w ogóle nie reaguje...

Oddalili się w stronę skrzydła szpitalnego. Draco zmarszczył brwi i odczekał, aż ich kroki ucichną. Co ten Potter znowu wyprawia? Nie mógł wytrzymać choć jednego dnia bez robienia wokół siebie zamieszania? Mógłby brać przykład z niego, Draca, jak dzielnie znosić cierpienie, a nie wywoływać chaos i zmuszać wszystkich dookoła, żeby się nim zajmowali. Sapnął ze złością, ale mimo wszystko skierował się w stronę szpitala. Nie potrafił wytłumaczyć sobie dlaczego, ale chciał wiedzieć, w co się wpakował ten przeklęty Zbawca czarodziejskiego świata.

Podkradł się na palcach do drzwi prowadzących do skrzydła i bardzo powoli nacisnął klamkę. Wstrzymał oddech i popchnął leciutko drzwi, modląc się w duchu o to, żeby nie zaskrzypiały. Udało się, nie wydały żadnego odgłosu. Przez wąską szparę mógł zajrzeć do pomieszczenia.

Paliło się kilka świec, lecz większa część sali pozostawała w mroku. Draco miał szczęście – Pottera ułożyli na łóżku akurat w polu jego widzenia. Leżał na wznak, oczy skierowane miał na sufit, ale wyglądały tak samo, jak wtedy, kiedy spotkali się w pociągu... Nie było w nich nic po za intensywnym kolorem Avady, który jak magnes przyciągał Draca. W ostatniej chwili chłopiec powstrzymał się przed wejściem do szpitala. Przesunął wzrokiem po przykrytym kołdrą ciele Pottera, ale chłopak nie wyglądał na uszkodzonego.

- I co pan myśli, profesorze Snape? – przemówił cicho dyrektor szkoły.

- Cóż... na pewno nie jest to...

Już Draco miał usłyszeć, czym nie jest dziwny stan Pottera, kiedy za jego plecami z hukiem otworzyły się drzwi i wypadł z nich Irytek z głośnym „Ta-daam!”. Draco złapał się za pierś, będąc przekonanym, że dostał zawału. Jednocześnie przytrzymywane przez niego drzwi do skrzydła szpitalnego zamknęły się z cichym trzaskiem, wzbudzając zainteresowania ciała pedagogicznego. Nim zdążył cokolwiek pomyśleć lub zrobić, ktoś podszedł do drzwi z drugiej strony i otworzył je na oścież. Jednocześnie Irytek wywijał w powietrzu fikołki, śpiewając wymyśloną na poczekaniu piosenkę o Ślizgonach.

- Panie Malfoy, co pan tu robi? – cichy i spokojny głos należał do profesora Snape’a.

- Usłyszałem hałasy i postanowiłem sprawdzić, co się dzieje – odpowiedział, nie patrząc mu w oczy. – Profesorze – dodał po chwili.

Profesor przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, aż w końcu, wyprowadzony z równowagi przez Irytka, powiedział ostro:

- Iryt! Albo odejdziesz stąd i zachowasz się kulturalnie cicho, albo...

Poltergeist wywalił język i poszybował w stronę zamku, wciąż nucąc pod nosem swoją ordynarną piosenkę.

- Jak pan widzi, nie dzieje się tu nic nadzwyczajnego. Proszę wracać do swojego dormitorium.

Draco patrzył na zamknięte drzwi. Chyba po raz pierwszy zdarzyło mu się rozmawiać w ten sposób z profesorem Snape’m. Chłód w jego głosie podziałał na Dracona jak kubeł zimnej wody. Chłopak wiedział, że on wie. Został właśnie przyłapany na wałęsaniu się po nocy – przecież o żadnych hałasach nie mogło być mowy, a ponadto na szpiegowaniu. Gdyby do drzwi podeszła McGonagall, skończyłoby się na szlabanie i ujemnych punktach dla Slytherinu.

Nie mając innego wyjścia, odwrócił się i poszedł do siebie. Przestał się zastanawiać nad przyczyną takiego stanu Złotego Chłopca dopiero wówczas, kiedy w zamyśleniu minął drzwi swojej sypialni. Po kilku krokach zorientował się, co zrobił, zawrócił więc i od razu zniknął w ciemnym wnętrzu swojego pokoju. Winą za zagapienie się obarczył zmęczenie i późną porę. Położył się do łóżka bez przebierania i zasnął niemal od razu.


Kiedy rano Draco wszedł do Wielkiej Sali na śniadanie, nie mógł się powstrzymać przed zerknięciem na stół Gryfonów. Zdawał sobie sprawę, że Pottera nie wypisali jeszcze ze szpitala, ale koniecznie chciał zobaczyć Wiewióra i tą szlamę, Granger. Nie, żeby się martwił, czy coś, po prostu odczuwał satysfakcję na widok miny tego idioty i jego przyjaciółeczki.

Szybko odnalazł rudą czuprynę. Weasley jak zwykle pochłaniał góry jedzenia, choć tym razem jego ruchy były mniej łapczywe, jakby miał mniejszy apetyt. Draco prychnął, patrząc na niedomykające się usta Gryfona. Gdyby jego przyjaciel wylądował w skrzydle szpitalnym z nieznaną pani Pomfrey dolegliwością, on z pewnością nie tknąłby jedzenia. No, ale ostatecznie nie miał żadnych przyjaciół, a już zwłaszcza takich, którym przydarzają się częste i niespotykane urazy.

Przeniósł spojrzenie na Granger. Miała czerwone, zapuchnięte od płaczu oczy i grzebała łyżką w jajecznicy. Co chwila zerkała na Wiewióra, szybko powracając do gapienia się na swój talerz. Siostra Weasley’a siedziała obok i pocieszała ją. To musiało oznaczać tylko jedno: nadal nie było wiadomo, co dolega Potterowi.

Wbrew swoim przypuszczeniom, wniosek ten wcale nie poprawił Draconowi humoru. Usiadł na swoim zwykłym miejscu i przyciągnął do siebie talerz z jajecznicą, ale nie zjadł więcej, niż połowy. Szybko zebrał się od stołu i wyszedł, nie będąc świadom odprowadzających go spojrzeń należących do pozostałych przy stole Ślizgonów.



Rozdział IX - Aperacjum


Harry leżał w szpitalnym łóżku i wpatrywał się w sufit. Nie wiedział, jak długo tu jest, zupełnie stracił rachubę. Co kilka godzin zjawiała się szkolna pielęgniarka, żeby podać mu kolejny zestaw eliksirów, ale nie odczuwał ich działania. Jeśli miał być szczery, to w ogóle nic nie czuł. Otaczała go emocjonalna pustka, i choć fizycznie bolało go całe ciało, nauczył się ignorować ból tak dalece, że prawie go nie zauważał.

Myślami krążył to tu, to tam, starannie omijając wszystko, co tylko wiązało się z Voldemortem. Kiedy podsłuchał, jak profesor McGonagall opowiada pani Pomfrey o ostatnich atakach Śmierciożerców, osunął się w niebyt i nie był w stanie wrócić przez kilkanaście godzin. Miał już serdecznie dość życia. Dlaczego ja? – powtarzał jak mantrę.

Codziennie odwiedzali go przyjaciele. Słyszał i rozumiał, co do niego mówią, ale nie potrafił im odpowiedzieć, ba, wykonać jakiegokolwiek znaku, nijak pocieszyć. Po kilkunastu minutach wychodzili, pozostawiając go w towarzystwie wazonu z kwiatami i pudełka czekoladek. Czasami jego niesamowicie zielone oczy zachodziły mgłą, czasami wypływały z nich wielkie łzy, których nikt nie ocierał.

Któregoś dnia, gdy przy jego łóżku znów znaleźli się Ron z Hermioną, nastąpił przełom w stanie zdrowia Harry’ego. Nikt, włącznie z samym chorym, nie domyślał się przyczyn poprawy. Pani Pomfrey dopatrywała się jej w podawanych tak długo eliksirach, Dumbledore przypisywał decydującą rolę wizytom przyjaciół – choć, trzeba pamiętać, że nie zgodził się na to, żeby Harry’ego odwiedził Syriusz – zaś Snape pominął wszystko milczeniem, świdrując Złotego Chłopca wściekłym wzrokiem.

Harry wiedział tylko tyle, że jak zwykle leżał i gapił się w sufit, kiedy przyszli jego przyjaciele. Czasem przychodzili sami, czasem miał więcej gości – Neville’a, Ginny czy Lunę. Podejrzewał, że sam Ron nie przychodziłby tu często, gdyby Hermiona go nie zmuszała. „No, ale nie mam pewności” – pomyślał Harry. - „Może przeszło mu po ostatniej kłótni?”. Przyjaciele zaczęli mu opowiadać, co dzieje się w szkole i jakich czarów się uczą, o tym, jak Snape znęca się nad uczniami, czy też o tym, że Colin Creevey nakrył panią Pince z Filchem w opuszczonej klasie („To nie jest żaden dowód, ale byłoby wspaniale, gdyby się kochali, prawda?” – mówiła Hermiona).

- Draco rozdaje szlabany i miota klątwy na każdego, kto wspomni o twojej ee... niedyspozycji – powiedział Ron. – Zupełnie zwariował! Jakby myślał, że...

- Ron! – Harry był bardzo wdzięczny Hermionie, ponieważ nie miał ochoty wysłuchiwać spiskowych teorii Rona.

Przez następne kilka minut Harry musiał wysłuchiwać o nowym produkcie Weasley’ów – choć akurat to bardzo go ucieszyło. Obawiał się, że nie uda im się wprowadzić pomysłu w życie, choć podczas letnich wieczorów omawiali razem z nim i Syriuszem wszystkie, nawet najdrobniejsze, aspekty. Dopiero kiedy zjawiła się pielęgniarka i wygoniła przyjaciół Harry’ego, chłopiec odetchnął. Cieszył się, że wciąż do niego przychodzili, ale z drugiej strony miał dosyć ich paplania.

Swoją drogą to było dziwne uczucie, być denerwowanym przez najlepszych przyjaciół. Znali się od kilku lat, ale jeszcze nigdy tak na niego nie działali. Zupełnie, jakby nagle się zmienili. Albo nie, to on, Harry, musiał się zmienić. Dlaczego już nie bawiły go te wszystkie dowcipy? Dlaczego starał się od nich uciec? Zarazem pragnął ich towarzystwa, ale też chciał być tak daleko, żeby nie słyszeć ich rozmów. Czuł się sfrustrowany i rozdarty. Sam nie wiedział, czego chce, co wprawiało go w jeszcze większą złość.

Pani Pomfrey przyniosła tacę z kilkunastoma buteleczkami i postawiła ją na stoliku obok łóżka, które zajmował Harry. Odkorkowała pierwszą z nich i nalała ciemnoczerwonego płynu na łyżkę. Do nosa Harry’ego dotarł nieprzyjemny, mdlący zapach eliksiru, po którym zawsze cierpły mu ręce i nogi, tylko wzmagając fizyczny ból.

- Nie chcę tego eliksiru, pani Pomfrey – powiedział, sprawiając, że kobieta upuściła buteleczkę.

- Co ty powiedziałeś? – spytała na wydechu, przyglądając się podejrzliwie Harry’emu, jakby ten śmiał ją nabierać. Rozbite szkło wcale jej nie obeszło.

- Powiedziałem... że nie chcę tego eliksiru. Źle się po nim czuję – odparł zdziwiony Harry i dopiero wtedy dotarło do niego, co zrobił. Odezwał się, po raz pierwszy od... od ilu dni?

- Potter, nie ruszaj się stąd – warknęła pani Pomfrey i wybiegła ze Skrzydła Szpitalnego, nie fatygując się, by posprzątać rozlany eliksir. Wróciła po kilku minutach, prowadząc za sobą profesora Dumbledore’a oraz profesor McGonagall.

- Panie dyrektorze, Potter się odezwał!

- Poppy, spokojnie... – Dumbledore stanął nad Harry’m i przyjrzał mu się zupełnie tak, jak jeszcze chwilę temu pani Pomfrey. – Harry, słyszysz mnie?

- Tak. Słyszałem przez cały czas – powiedział Harry.

Przeniósł spojrzenie z dyrektora na opiekunkę domu, której na twarzy malowała się olbrzymia ulga, a w kącikach oczu błyszczały łzy. Kiedy Dumbledore przemówił, ponownie popatrzył na niego.

- Harry, to bardzo ważne. Musisz nam powiedzieć, co się stało.

Harry próbował się podnieść, ale pani Pomfrey pchnęła go z powrotem na łóżko, nakazując pozostanie w bezruchu. Przyniosła mu trochę wody i pomogła się napić, a potem Harry opowiedział zebranym, co działo się z nim przez te wszystkie dni, a mówił bez emocji, monotonnym i spokojnym głosem, jakby był maksymalnie zdystansowany do swoich ostatnich przeżyć.

- Kładliśmy się spać w dormitorium. Nagle rozbolała mnie blizna i... – przełknął ślinę, ponieważ nie powinien był widzieć żadnych wizji – Voldemort... znaczy się, znowu widziałem, jak torturuje ludzi. Tym razem było dużo gorzej, on się nie bawił, on... robił to, żeby pokazać mi, jak bardzo jest okrutny. Myślę, że chce mi przekazać, że mnie czeka dokładnie to samo.

Umilkł, żeby zebrać myśli. Kiedy patrzył w twarz Dumbledore’a widział troskę i smutek, ale wciąż nie mógł mu wybaczyć, że starzec zmuszał go do spędzania wakacji u wujostwa. Poprzysiągł sobie, że nie zapomni i nie pozwoli sobą manipulować. Złość, która na to wspomnienie zaczęła kiełkować w piersi Wybrańca, dała mu siłę, aby mógł kontynuować swój monolog. Nikt mu nie przerywał, dopóki nie skończył.

- Nie wiem, co działo się potem. Nie wiem, gdzie byłem ani co widziałem. Zupełnie, jakbym oderwał się od ciała i zawędrował gdzieś... tam nie było cierpienia, nie było też radości, ale najważniejsze – nie było bólu. Byłem tam i wracałem do swojego ciała, później znów znikałem i tak w kółko... Czasami słyszałem, co mówicie i wpatrywałem się w sufit, ale nie mogłem się odezwać, nie miałem władzy nad własnym ciałem. Czy ja... czy ja oszalałem? – zakończył cicho.

Mówiąc, pozbywał się jadu, który zatruwał mu serce nienawiścią. Naprawdę zaczął się martwić o stan swojego zdrowia, a cała nienawiść ulotniła się w mgnieniu oka.

- Nie sądzę, Harry. Te wizje... To musiał być dla ciebie ogromny szok.

Jednak dyrektor nie uśmiechnął się dobrodusznie, jak to miał w zwyczaju, gdy wszystko kończyło się dobrze.

- Jak długo tu jestem?

- Dziesięć dni – tym razem odezwała się McGonagall.

- Panie dyrektorze, sądzę, że powinniśmy pozwolić panu Potterowi odpocząć. Przyda mu się kilka godzin zdrowego, mocnego snu.

- Masz rację, Poppy. Chodźmy, Minerwo.

Dumbledore przytrzymał McGonagall drzwi i wyszedł za nią, po raz ostatni oglądając się na Harry’ego, który miał złe przeczucie. Nie podobało mu się spojrzenie dyrektora, takie zimne i obce. Przyjął eliksiry od pani Pomfrey i starał się usnąć, ale coś mu w tym przeszkadzało. Balansował na cienkiej granicy pomiędzy jawą a snem, podczas gdy pod powiekami pojawiały się najdziksze i najokropniejsze sceny, tym razem wcale nie podsyłane przez Voldemorta, ale wytworzone przez jego własny umysł.


Harry poczuł, że ktoś siada obok jego łóżka i bardzo natarczywie mu się przygląda. Otworzył oczy, ale w pomieszczeniu było ciemno. Dopiero po chwili zobaczył szczupłą sylwetkę skuloną na sąsiednim łóżku, świdrującą go stalowoszarym spojrzeniem. Jej właścicielem był oczywiście Draco Malfoy.

- Witaj, śpiąca królewno.

Harry’ego zatkało. Co Malfoy tu robił? Zerknął w stronę kantorka, w którym spała pani Pomfrey, ale Malfoy zauważył to i się roześmiał.

- Muffliato, mówi ci to coś? Nikt nas nie usłyszy.

Harry otwierał i zamykał usta jak ryba wyjęta z wody, czując się bezbronny. Malfoy mógł teraz zrobić z nim cokolwiek tylko chciał i nikt mu nie pomoże, a sam nie jest w stanie się bronić.

- Nie bój się, Potter, przyszedłem tylko zobaczyć, jak się czujesz – powiedział Draco, przeciągając sylaby.

Harry zmarszczył czoło i wreszcie zamknął usta. Strach w jednej chwili zastąpiła niepewność, a ją z kolei dziwny spokój. Malfoy wstawał właśnie z krzesła i zamierzał odejść, ale Harry podniósł się na łóżku i chwycił go za rękaw.

- Zaczekaj – szepnął, opadając na poduszki i krzywiąc się z bólu.

- Co ci jest? – Malfoy usiadł na swoim miejscu i spojrzał z troską na bruneta.

- Nic takiego – odparł Harry pewnym siebie głosem, choć na policzki wpełzł mu lekki rumieniec. Miał ogromną nadzieję, że w ciemności Malfoy tego nie zauważy.

Malfoy przyglądał mu się z namysłem przez chwilę, po czym szturchnął Złotego Chłopca między żebra. Harry musiał zagryźć wargi, żeby nie krzyknąć, i zwinął się w kłębek, wywołując przy tym kolejne fale obezwładniającego bólu.

- Potter, nie ruszaj się! – w głosie Malfoy’a wyraźnie dało się wyczuć przerażenie.

Blondyn wstał i przytrzymał Harry’ego tak, żeby ten nie miał możliwości ruchu. Dyszał ciężko, ponieważ ciało Harry’ego reagowało instynktownie. W końcu, po kilka bardzo długich minutach, chłopak leżał już spokojnie i Malfoy mógł usiąść na sąsiednim łóżku.

- Czemu nikomu nie powiedziałeś, że cię boli?

- Ee... zapomniałem.

- Zapomniałeś?! Zapomniałeś?! Na litość boską, Potter, o czymś takim nie da się zapomnieć!

Harry uśmiechnął się przepraszająco. Obiecał, że z samego rana poprosi panią Pomfrey o coś przeciwbólowego.

- No ja myślę. Jak można zapomnieć o czymś takim?

- Kiedy leżysz tak dziesięć dni i boli cały czas, w końcu przestajesz zwracać na to uwagę – powiedział, dopiero teraz uświadamiając sobie, że faktycznie boli go całe ciało, nawet, jeśli nim nie porusza.

Malfoy zmrużył oczy, ale nic nie powiedział. Siedzieli tak w milczeniu, ale nie było im z tym niewygodnie. „Świat zwariował” – pomyślał Harry.

- Idę, zanim ktoś się zorientuje, że nie ma mnie w dormitorium.

Harry nie chciał, żeby Malfoy sobie poszedł. Może i nie pałał do niego sympatią, ale przynajmniej jego towarzystwo nie było takie uciążliwe jak Rona czy Hermiony. Być może w szarych oczach blondyna kryła się pogarda, ale w tej chwili czuł, że nawet pogarda jest lepsza od współczucia. Nienawidził, kiedy ktoś się nad nim litował.

- A jeśli piśniesz komuś choć słowo... – zagroził Malfoy, na co Harry wykonał ręką znak, że nikomu nie powie, i znów został sam.

Dopiero wówczas zdał sobie sprawę, że przecież nie spytał Malfoy’a, dlaczego go odwiedził. Zapisał sobie w pamięci, żeby zrobić to przy najbliższej okazji, i zasnął, tym razem bez żadnych koszmarów.


Rano, kiedy się obudził i przypomniał sobie nocną wizytę, wydało mu się, że to był tylko sen. Dziwny, ale jednak sen – przecież Malfoy by się tak nie zachował.

Gdy tylko otworzył oczy, natychmiast pojawiła się przy nim pani Pomfrey, podzwaniając buteleczkami wypełnionymi kolorowymi lekarstwami. Harry’emu przed oczami pojawiła się twarz Malfoy’a, przypominająca, że ma poprosić o środek na ból.

- Pani Pomfrey... mógłbym dostać coś przeciwbólowego? Wszystko mnie boli.

Pielęgniarka z troską spojrzała na ucznia. Odstawiła tacę z eliksirami i dotknęła czoła Harry’ego, żeby sprawdzić temperaturę. Gdy usłyszała ciche syknięcie z bólu, natychmiast cofnęła rękę.

- Przepraszam, panie Potter. Zaraz wrócę z eliksirem.

Rzeczywiście, wróciła chwilę później i zaaplikowała Harry’emu dość sporą porcję jakiegoś gorzkiego specyfiku. Harry skrzywił się, ale bez słowa wypił eliksir do ostatniej kropli.

- Powinno panu pomóc.

- Dziękuję.

Pielęgniarka zostawiła go, żeby zająć się swoimi sprawami, a Harry wrócił do kontemplacji swojego istnienia. Bardzo powoli ból zaczął słabnąć, co poprawiło mu samopoczucie. Wkrótce usnął, a kiedy znowu się obudził, była już noc. Niestety, wraz z nocą i świadomością, powrócił także potworny ból.



Rozdział X - Expelliarmus


Harry nie wiedział, czy to na skutek krótkiej przerwy w cierpieniu, spowodowanej lekami, stracił wypracowaną odporność na ból, czy może też powrócił on ze zdwojoną siłą. Niezależnie od przyczyn, znów pocił się i wił na łóżku szpitalnym, każdym ruchem wzbudzając nowe, palące ogniska. Mógłby przysiąc, że po jego ciele rozlazło się całe gniazdo mrówek ognistych, gryząc i wstrzykując jad w jego ciało. Odchodził od zmysłów, ledwo zdając sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje.

W pewnym momencie, zdawałoby się, że po całej wieczności, jego zmęczony umysł zarejestrował, że otwierają się drzwi do Skrzydła Szpitalnego. Nie wiedział, czego się spodziewać, choć miał nadzieję, że... Ale nie. Tym razem były to dwie osoby i żadna nie miała blond włosów.

- To nie jest dobry pomysł, ktoś może cię zobaczyć i...

- Mój chrześniak jest poważnie chory! – Harry natychmiast rozpoznał ten głos. I choć nie mógł być on lekarstwem, bliskość kochającej go osoby sprawiła, że ból odrobinę zelżał. – Powinienem był przyjechać wcześniej...

- Syriuszu, wiesz, ile ryzykujesz!

- Dumbledore, jestem animagiem, nikt mnie nie rozpozna pod postacią psa – mężczyźni kłócili się przyciszonymi głosami, tak, aby nikt niepożądany ich nie usłyszał.

Harry poczuł ruch przy swoim łóżku i rozchylił powieki. Nad nim pochylał się Syriusz, zdenerwowany, ale opanowany. Harry zawsze podziwiał go za to, że kiedy była taka konieczność, stawał na wysokości zadania i trzymał temperament na wodzy. On tak nie potrafił, chociaż bardzo by chciał.

- Harry? Już dobrze...

Ostrożnie ujął dłoń Harry’ego w swoje ręce, starając się przy tym sprawić mu jak najmniej bólu. O dziwo, Harry odczuł pewien komfort, kiedy ojciec chrzestny znalazł się blisko, szeptając słowa otuchy.

- Wytrzymaj, Harry...

Za Syriuszem stał, wyraźnie niezadowolony, Dumbledore. Widać było, że nadal jest przeciwny obecności Syriusza w Hogwarcie, ale nie wyrzucił go stąd – może zdawał sobie sprawę, jak jego obecność jest ważna dla Harry’ego.

- Dyrektorze, możemy zostać sami?

Starzec skinął głową i opuścił Skrzydło, zamykając za sobą drzwi na zamek, tak, żeby nikt im nie przeszkodził. Syriusz uniósł dłoń, uciszając jeszcze nie zadane pytania Harry’ego i nasłuchiwał przez chwilę oddalających się kroków Dumbledore’a.

- Harry... ufasz mi?

- Syriuszu, czemu...

- Odpowiedz! – przerwał mu Syriusz niecierpliwie. - Ufasz?

Harry z trudem skinął głową. Miał sucho w ustach, ale gdy patrzył na przerażoną twarz ojca chrzestnego, nie śmiał mu przerywać.

- Posłuchaj, Harry, nie mamy wiele czasu. To, co chcemy zrobić...

- Ale...

- Proszę, nie przerywaj. Na pytania będzie czas później. A teraz słuchaj, bo to bardzo ważne. Za chwilę zjawią się tu Fred i George. To, co chcemy zrobić, jest bardzo niebezpieczne i Dumbledore nie będzie z tego zadowolony. Rozumiesz?

Harry wpatrywał się w ciemne oczy Syriusza, a w głowie miał zamęt. Był środek nocy, jego niemal paraliżował ból, a Syriusz mówił o czymś, czego nie pojmował...

- Tak – odparł.

Syriusz otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwało mu ciche pyknięcie. W Skrzydle Szpitalnym pojawili się bliźniacy Weasley’owie i prędko zbliżyli się do łóżka Harry’ego.

- Siema, Harry.

- Czółko.

Harry patrzył na nich pytająco, ale to Syriusz udzielił mu odpowiedzi.

- Musisz mi zaufać, cokolwiek się stanie. To dla twojego dobra, wierz mi. Później wszystko ci wyjaśnię, obiecuję. Teraz musisz już iść.

- Ale...

- Zostawisz nam kilka włosów – przerwał Harry’emu Syriusz – tak, żeby George mógł pić eliksir wielosokowy i udawać ciebie. Nikt nie może się zorientować, że zniknąłeś. Ja tu zostanę i będę mu pomagał.

- A co się stanie ze mną? – spytał Harry, jednocześnie krzywiąc się z bólu.

- Ciebie Fred zabierze... gdzieś. Tam, gdzie powinieneś się znaleźć.

Harry uniósł brwi. W głowie kłębiły mu się setki pytań, które chciał zadać swojemu ojcu chrzestnemu. Czemu mają go stąd zabrać, i dlaczego musi to być w wielkiej tajemnicy? Czy coś mu grozi? W sercu zrodził się upór, że nigdzie nie pójdzie, dopóki nie wyjaśnią mu całej sytuacji, ale w tym momencie George obciął mu nożyczkami pasmo włosów.

- Ej!

Całe szczęście, że mi ich nie wyrwał, bo wtedy umarłbym z bólu” – pomyślał z wściekłością Harry.

- Nie ma czasu. Fred...

Fred podszedł do Harry’ego i chwycił go za ramię.

- Przepraszam, kumplu – szepnął, robiąc minę, jakby naprawdę było mu przykro, ale nie miał wyjścia – musiał sprawić Harry’emu trochę bólu. Harry zauważył, że w drugiej ręce ściska małą kulkę, bardzo podobną do tej, z której korzystali on i Syriusz, kiedy uciekali z Privet Drive 4.

Gdy tylko palce Freda zacisnęły się na jego nadgarstku, poczuł, że zostaje wessany do środka kulki, a chwilę później nadmuchany niczym balon. Dziwne uczucie szybko minęło i stał już w zupełnie innym miejscu. Miejscu, które zmroziło krew w jego żyłach. Nie raz widywał je w snach – albo raczej w wizjach, które przesyłał mu Voldemort. Stali w szerokim korytarzu, przed jednym z lochów, w których torturowano i mordowano dziesiątki ludzi. Na samą myśl zebrało się Harry’emu na wymioty.

- Już myślałem, że nie przyjdziecie – powiedział tak dobrze znany Harry’emu i znienawidzony głos.

Harry spojrzał na jego właściciela... Przed nim stał Voldemort, ale nie wyglądał jak wówczas, na cmentarzu, czy w Ministerstwie – przypominał Toma Riddle’a, jakiego zapamiętał z Komnaty Tajemnic. Co on tu robił? Dlaczego wyglądał jak kiedyś, co stało się z przerażającą gadzią twarzą? I czemu Syriusz, Fred i George mieli z nim jakieś układy, czemu zrobili wszystko, żeby jego, Harry’ego, tu przyprowadzić? Pomimo bólu, który sprawiał, że ledwo trzymał się na nogach, spiął wszystkie mięśnie, w każdej chwili gotowy do skoku. Sięgnął po różdżkę, ale przypomniał sobie, że zostawił ją pod poduszką w Skrzydle Szpitalnym.

- Mieliśmy mały problem – odpowiedział Fred, mrużąc groźnie oczy. – Teraz przestań torturować Harry’ego.

Voldemort uśmiechnął się krzywo i machnął różdżką w kierunku Złotego Chłopca. Harry wyrwał się Fredowi i uskoczył przed zaklęciem, lecz zaledwie krok dalej upadł na posadzkę, wstrząsany torsjami. Zwinął się w pozycji embrionalnej, nie mogąc znieść bólu w nogach.

- Niby jak mam to zrobić, skoro on cały czas ucieka? – burknął pod nosem Voldemort, ociągając się, ale w końcu zdejmując klątwę z półprzytomnego Harry’ego.

Harry poczuł, jak nagle ból znika, pozostawiając po sobie pustkę. Leżał nieruchomo, czekając, aż cierpienie powróci, ale nic się nie działo, więc powoli uchylił powieki. Tuż przed twarzą zobaczył lśniące, czarne buty. Z pewnością nie należały do Freda. Silne ręce pomogły mu wstać i w następnej chwili stanął twarzą w twarz z wyższym zaledwie o kilka centymetrów Riddlem.

- Witaj, Harry Potterze – wyszeptał Voldemort, przekrzywiając głowę i przyglądając się Harry’emu z niezdrowym zainteresowaniem. – Jaka szkoda, że nasza mała zabawa musiała się już skończyć... Podobało ci się, prawda?

Harry przeniósł spojrzenie na Freda, który stał w niewielkim oddaleniu i wpatrywał się w swoje dłonie. Był przerażony tym, co się dzieje. Zdradzili go najbliżsi mu ludzie, którym skłonny był powierzyć swoje życie, którym ufał i za których gotów był umrzeć... W głowie miał mętlik. Z powrotem na ziemię ściągnął go nieco piskliwy śmiech Voldemorta.

- Nikt cię nie zdradził, Harry.

Harry już otwierał usta, żeby zaprzeczyć, a może zadać pytanie, które dręczyło go, odkąd tu trafił, ale kiedy zorientował się, że chce okazać słabość wrogowi, zacisnął mocno usta, aż powstała z nich cienka linia.

- Nie ma sensu bawić się w konwenanse, Harry. Nie mamy wiele czasu, wkrótce Dumbledore odkryje, że zostałeś podmieniony – przemówił Voldemort, nie spuszczając głodnego wzroku ze Złotego Chłopca.

Ale do Harry’ego niewiele z tego dotarło. Myślami wciąż był przy Syriuszu, który kazał mu sobie zaufać, nie odpowiedział na pytania, twierdząc, że nie ma na to czasu... I rzeczywiście nie było, ale nie dlatego, żeby mu pomóc, lecz by Dumbledore nie udaremnił porwania. Złość zaczęła powoli kiełkować w jego duszy, przyćmiewając niedowierzanie. Z każdym uderzeniem serca Harry stawał się coraz boleśniej świadomy sytuacji, w jakiej postawił go ojciec chrzestny.

Na pewno nie chciał źle, przecież zawsze się o ciebie troszczył... – odezwał się cichy głosik z tyłu jego głowy.

Tak, ale większość czasu spędził w Azkabanie. Widocznie nie zdążyłem go dobrze poznać – odpowiedział Harry.

Może faktycznie nie było czasu? Pomyśl, ile razy sam prosiłeś Rona czy Hermionę, żeby po prostu ci zaufali!

To było co innego! Ja robiłem wszystko, żeby ich uratować!

Czy oni wtedy o tym wiedzieli?

Ja... Ufają mi.

A ty ufasz Syriuszowi. Sam tak powiedziałeś, kiedy cię spytał w Skrzydle Szpitalnym.

Ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, że...

Że co, że pomoże zabrać cię do Voldemorta?

To chyba wystarczający powód, żeby stracić do kogoś zaufanie! – żachnął się Harry.

Być może. Ale powinieneś się też zastanowić, czy miał jakiś wybór. Mówił, że to dla twojego dobra, pamiętasz?

Dumbledore mówił tak za każdym razem, gdy wysyłał mnie do Dursley’ów na wakacje!

Ale Syriusz nie jest Dumbledorem. Po za tym to właśnie on cię od nich uwolnił i wykłócił się, żebyś mógł zostać w Kwaterze Głównej.

Może już wtedy planował to wszystko? Chciał zdobyć moje zaufanie?

Posłuchaj sam siebie! Jesteś prawdziwym Gryfonem! Odważnym i głupim, bo zamiast działać, zadajesz setki pytań, narażając całą misję na niepowodzenie!

Harry zastanowił się nad tymi słowami. Rzeczywiście, żądał odpowiedzi, zanim na cokolwiek się zgodził. Tylko dlatego, że został zmuszony, znalazł się tutaj. Nawet gdyby to miało jakiś głębszy sens, zepsułby wszystko, zwlekając przed podjęciem decyzji. Jego samego niejednokrotnie denerwowało takie zachowanie, gdy trzeba było szybko działać, a Hermiona poddawała w wątpliwość każdy jego krok. Czy jednak nie miała prawa wiedzieć, co się dzieje?

Przez chwilę nasłuchiwał odpowiedzi, ale cichy głosik już się nie pojawił. Harry zagryzł wargi. Co teraz? Ufał Syriuszowi. Wierzył, że ten by go nie zdradził, nawet jeżeli miałby umrzeć. Czy nie udowodnił tego w przeszłości? Czy to właśnie nie na tym polega prawdziwa miłość? Na zaufaniu tak wielkim, że skoczyłoby się w ciemno do ognia na jedno jedyne słowo bliskiej osoby?

Riddle przyglądał się tej wewnętrznej walce z niemałym rozbawieniem wymalowanym na twarzy.

- Twoi przyjaciele otrzymali ode mnie list i zorientowali się, że nie mają wyjścia, jeśli chcą cię ocalić – powiedział.

Harry skupił rozbiegane spojrzenie na czerwonawych tęczówkach Voldemorta, czekając na ciąg dalszy przemowy. Nie mylił się, po krótkiej pauzie Riddle kontynuował.

- Nie zamierzam cię zabić, Harry Potterze. Jesteś mi potrzebny. Ale musiałem znaleźć jakiś sposób, żeby cię tutaj sprowadzić i zmusić do współpracy.

- Po co mi to wszystko mówisz? – warknął Harry, nie mogąc powstrzymać obezwładniającej go złości.

- Oj, Harry, po co te nerwy? Będziesz musiał nauczyć się nad nimi panować – roześmiał się Voldemort.

- Nie ściemniaj! Powiedz, czego chcesz, i daj mi spokój!

Riddle wypuścił Harry’ego z uścisku i ten zatoczył się. Byłby upadł, gdyby w ostatniej chwili nie złapał go Fred.

- Póki co znajdujesz się na mojej łasce, więc łaskawie wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia – wysyczał Riddle, dźgając Harry’ego długim palcem w pierś. – Po naszej walce w Ministerstwie Magii długo rozmyślałem nad tym, jak pogłębić łączącą nas więź. Dzięki pomocy Severusa, w końcu mi się to udało. To naprawdę największy mistrz eliksirów, jaki chodził po ziemi.

Przerwał, żeby rzucić Harry’emu przeciągłe spojrzenie. Wybraniec poczuł się prowokowany, ale obiecał sobie, że więcej się nie odezwie. Nie da mu tej satysfakcji.

- Pewnie zastanawiasz się, czemu wyglądam jak kiedyś? To także dzieło Severusa. Zrozumiałem, że aby nasz związek stał się bardziej wymierny, musiałem stać się człowiekiem. Severus wynalazł szereg trudnych do sporządzenia eliksirów, które w końcu zażyłem. Musiałeś, drogi Harry, natychmiast wyczuć, że coś się zmieniło. To było pierwszego września, pewnie pamiętasz?

Harry, wbrew woli, skinął głową, przypominając sobie, jak wpadł w stan podobny transowi, oglądając wszelkie okropności, jakie przesyłała mu więź, i jak uratował go Malfoy. Na samo wspomnienie dostał gęsiej skórki.

- Pomyślałem – mówił dalej Riddle – że twoi przyjaciele zrobią wszystko, żeby uratować ci życie. Jak widać, nie myliłem się. Gdy tylko ee... zachorowałeś... posłałem im sowę. Podjęcie właściwej decyzji zajęło im sporo czasu. Tak dużo, że musiałem sięgnąć po bardziej drastyczne środki. Wyobraź sobie, jak musiały dręczyć ich sumienia, kiedy dowiedzieli się, że to przez ich zwłokę odczuwasz coraz silniejszy ból!

Fred sapnął Harry’emu do ucha.

- Przepraszamy. Gdybyśmy wiedzieli... gdybyśmy mieli pewność, że...

- Cisza! – przerwał mu Voldemort. – Twoi przyjaciele, jakże sprytnie, przybyli do mnie i zaproponowali układ. To było mistrzowskie zagranie z ich strony, muszę przyznać, że tu ich nie doceniłem – Riddle zamilkł na chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Potem potrząsnął głową i ciągnął dalej. – Po krótkich pertraktacjach zawarliśmy Wieczystą Przysięgę.

Voldemort zawiesił dramatycznie głos, ale Harry nie zareagował, wpatrując się w swojego wroga.

- Potter, słyszałeś kiedyś o Wieczystej Przysiędze?!

Harry pokręcił głową, przerażony nagłą zmianą humoru Voldemorta.

- Świat schodzi na psy... – mruknął Riddle do siebie, kontynuując nieco głośniej: - To taka przysięga, którą pieczętuje się starożytnym czarem. Jeśli czarodziej nie dotrzyma jej warunków, umrze. Zatem wracając do twoich przyjaciół... Złożyliśmy sobie taką przysięgę. Ja obiecałem, że nie zrobię ci krzywdy, a oni zobowiązali się przyprowadzić cię do mnie. Rozumiesz, żebyś nie umarł – albo nie oszalał z cierpienia.

Voldemort wyglądał na wyraźnie zadowolonego z siebie. Dopiero kiedy Harry się odezwał, z jego ust zniknął uśmieszek samouwielbienia.

- Czemu się zgodziłeś? Przecież zawsze chciałeś mnie zabić!

- To prawda. Chciałem cię zabić. Dopiero później zrozumiałem, że jesteś mi potrzebny.

Harry uniósł brwi, nie wierząc w ani jedno słowo Voldemorta. Wracały mu siły i mięśnie nie były już takie omdlałe. Coraz pewniej stał na nogach, nie musiał więc opierać się dłużej o ramię Freda. Wracała mu też zdolność jasnego myślenia.

- Słyszałeś kiedyś o Księdze Zaklęć? – spytał Voldemort, tym razem z ukontentowaniem stwierdzając, że Złoty Chłopiec nie ma pojęcia, o czym on mówi.



Rozdział XI - Perriculum


- Słyszałeś kiedyś o Księdze Zaklęć? – spytał Voldemort, uśmiechając się paskudnie na widok zdezorientowanej miny Harry’ego.

Riddle klasnął w dłonie i w pokoju pojawiły się trzy wygodne fotele. Zajął jeden z nich i gestem wskazał pozostałe Harry’emu i Fredowi. Harry obejrzał się na Freda, który wzruszył ramionami i usiadł. Nie czując się zbyt pewnie, powoli osunął się na miękkie siedzisko, tylko na moment spuszczając oczy z twarzy Voldemorta.

- Masz rację, Harry. Nieprzypadkowo wybrałem to miejsce – wysyczał Riddle, wlepiając czerwone ślepia w twarz Złotego Chłopca, który warknął i zrugał się w duchu za nieuwagę.

No nie, czyta mi w myślach!” – wściekł się Harry, przypominając sobie, dlaczego postanowił zaufać przyjaciołom. W końcu Syriusz miał rację, ratowali mu życie, nawet zagwarantowali mu nietykalność. Więc dlaczego teraz był na nich zły?

- Mało kto wie o Księdze Zaklęć – ciągnął Voldemort – ponieważ została spisana przez mugoli. Nie patrz tak na mnie, Harry, jeszcze mnie zabijesz tym wzrokiem... To, że się nią interesuję, jeszcze nie znaczy, że doceniam niemagiczne istoty.

- Przecież oni ją stworzyli – wyrwało się Harry’emu, zanim zdążył ugryźć się w język.

- Nie, oni tylko spisali zaklęcia. Starożytna magia, która spoczywa na stronicach Księgi, przewyższa naszą. Przez wieki została zapomniana. Dumbledore – wymawiając nazwisko dyrektora Hogwartu, Riddle skrzywił się nieznacznie – włada tylko okruszyną tego, co czarodzieje kiedyś znali.

Harry pomyślał o potędze Dumbledore’a, zdolności wyczuwania magii i zaklęciach, które ten rzuca bez użycia różdżki. Jeśli to miała być malutka część mocy, o której mówił Voldemort, to jak przerażająca jest jej całość? Ledwo się powstrzymał, żeby się nie wzdrygnąć.

- Gdy ktoś pozna te zaklęcia, stanie się władcą świata i śmierci – „No tak” – pomyślał Harry – „stara śpiewka o nieśmiertelności, co, Voldi?” – Oczywiście, jestem zainteresowany i jednym i drugim. Szukałem jej odkąd odrodziłem się na cmentarzu prawie półtora roku temu. Wydaje mi się, że ją znalazłem.

Voldemort zawiesił dramatycznie głos, żeby wywrzeć na Harrym większe wrażenie. Udało mu się, bo po plecach Wybrańca przeszedł dreszcz na myśl, co Riddle uczyniłby ze światem, gdyby dostał go w swoje brudne, śmierdzące łapska.

- Ale okazało się, że sam nie dam rady jej zdobyć. Ja, najpotężniejszy czarnoksiężnik na świecie, któremu udało się pokonać śmierć i odrodzić na nowo! – w głosie Riddle’a zapanowała nuta goryczy, jakby Voldemort był zdumiony i jednocześnie zawiedziony. – Potrzebna jest krew Godryka Gryffindora, aby złamać pieczęcie i zabezpieczenia. Po za tym przydałby się także ktoś, kto doskonale zna świat mugoli – spojrzał znacząco na Harry’ego.

- Czemu tak na mnie patrzysz?!

- Na moje szczęście i nieszczęście, jesteś ostatnim żyjącym potomkiem Gryffindora.

Harry’emu opadła szczęka. Że niby jak? On, zwykły Harry, pra-pra-prawnukiem wielkiego Godryka Gryffindora, założyciela Hogwartu? I niby wszyscy, od samego początku, pomiatali nim, a Voldemort próbował zabić tyle razy...?

- Ja... – wyjąkał Harry, a kiedy dotarł do niego absurd sytuacji, roześmiał się szczerze, choć szybko przestał, ponieważ wciąż był osłabiony po kilku ostatnich dniach.

Voldemort wyglądał na urażonego.

- Nie ma się z czego śmiać! Myślisz, że to wymyśliłem? Że chciałem się z Tobą męczyć i uczyć cię porządnej, czarnej magii, bo mi się nudzi?!

Harry zamilkł, wystraszony. Wpatrzył się w różdżkę, która znikąd pojawiła się w dłoni Voldemorta.

- Nie możesz go zabić! – krzyknął Fred, zrywając się ze swojego fotela. Do tej pory przysłuchiwał się rozmowie, a raczej monologowi Voldemorta, zapewne sam słysząc po raz pierwszy w życiu o Księdze Zaklęć.

- Na szczęście w umowie nie było nic o klątwach – powiedział Riddle, tym razem spokojnie, jednak nie schował różdżki. – Sprawdziłem dwa razy. Nie może być pomyłki, Harry. Jak widzisz, komplikuje to nasze życie.

- Dlaczego ta księga została napisana przez mugoli, skoro jest chroniona magicznie?

- Otóż to! Księga została spisana za czasów starożytnych magów, kiedy czarownice i czarodzieje nie kryli się jeszcze przed mugolami. Tajemna wiedza była darem dla cesarza, który pomógł uchronić ich od klęski. Potem mijały stulecia, jej właściciele zmieniali się, potem została wykupiona przez czarodziejską rodzinę, która sprezentowała Księgę swojemu przyjacielowi – mówił Voldemort, niedbale machając ręką, jakby chciał podkreślić, że tak odległa przeszłość niewiele go interesuje. Liczą się skutki, ot, co. – i tak weszła w posiadanie Gryffindora. A ten, wspaniałomyślnie, postanowił ją chronić. Na domiar złego, mugole w miejscu, w którym Księga jest ukryta, wybudowali miasto, co jeszcze bardziej utrudnia sprawę.

Harry siedział i słuchał uważnie, a oczy rozszerzały mu się z każdym kolejnym słowem. Wydawało mu się, że to jakiś okropny żart, zupełnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy rozmawiał z Hagridem. „To się nie trzyma kupy” – myślał w kółko.

- Wracając do meritum. Jako potomek wielkiego Gryffindora i wychowany wśród mugoli, jesteś zobligowany pomóc mi zdobyć Księgę Zaklęć.

- Więc nie mam wyboru?

- Doskonale to ująłeś, Harry.

Voldemort wstał i podszedł do fotela, na którym siedział Harry. Gestem nakazał mu powstanie, po czym złapał jego dłoń i mocno przytrzymał, żeby chłopak nie mógł jej wyrwać. Harry nie wiedział, co robić. Wzrokiem szukał pomocy u Freda, ale ten wpatrywał się we własne dłonie. Nie chciał pomagać Voldemortowi, był przekonany, że doprowadzi tym samym do klęski, że gdy Riddle przejmie kontrolę, poleje się jeszcze więcej krwi... Jednocześnie był boleśnie świadomy, co go czeka, jeśli się nie zgodzi. Tortury, które pokazywał mu w snach Voldemort, były tylko wstępem do tego, co przygotował dla niego. Tym, co pogarszało sprawę, to fakt, że Harry nie mógł umrzeć, bo wtedy także i Voldemort by umarł, a więc nie mógł upatrywać w śmierci ratunku. Harry był pewien, że będzie torturowany tak długo, aż przyjmie propozycję Voldemorta. Obejrzał się na wejścia do cel, w których prawdopodobnie leżeli nieprzytomni więźniowie, oczekując na kontynuację kaźni. Przełknął ślinę, w gardle wyrosła mu wielka gula, nogi zaczęły drżeć.

- Może jednak chcesz się sprzeciwić? – zapytał Voldemort z nadzieją w głosie, ale gdy zobaczył zaciętą minę Harry’ego, na moment jego twarz spowił smutek, jakby dobra zabawa, na którą liczył, właśnie została odwołana.

- Trudno. Powtarzaj za mną, Potter.

Harry skulił ramiona, ale nie cofnął dłoni. Wiedział, że będzie miał potężne wyrzuty sumienia, ale z drugiej strony przeżył już tak wiele bólu, że zrobiłby wszystko, byle uniknąć cierpienia. Zwłaszcza takiego cierpienia. Był tchórzem? Być może. Był jednak ciekaw, jakby się zachowali inni w jego sytuacji. Zatem Harry powtarzał...

- Ja, Harry Potter... obiecuję nie zdradzić informacji o pobycie oraz planach Lorda Voldemorta... obiecuję nie podejmować jakichkolwiek działań, które mogłyby pokrzyżować plany Czarnego Pana... przyrzekam udzielić wszelkiej pomocy w odnalezieniu i zdobyciu Księgi Zaklęć...

W miarę, jak Harry mówił, spomiędzy ich splecionych dłoni wystrzeliła czerwona wiązka magii i owinęła się wokół rąk, tworząc żywy węzeł. Kiedy Harry skończył, zaczął mówić Voldemort, ale tym razem zielona strużka oplatała się na dłoniach i łączyła z tą czerwoną.

- Ja, Tom Marvolo Riddle aka Lord Voldemort, obiecuję utrzymać Harry’ego Pottera przy życiu oraz udzielić mu wszelkiej pomocy w wypełnianiu zleconych mu zadań, a zwłaszcza zdobyciu Księgi Zaklęć. Obiecuję też zapewnić bezpieczeństwo jego przyjaciołom do czasu, aż Wieczna Przysięga zostanie spełniona.

Harry, słysząc ostatnie słowa Voldemorta, zmrużył oczy, nie dowierzając własnym uszom. Zagwarantował bezpieczeństwo jego przyjaciołom? Przecież nie musiał, i tak miał go w garści. Chyba, że... No tak, Harry mógłby nie wypełnić przysięgi i umrzeć, zostawiając Voldemorta z problemem.

Rozmyślania przerwał Harry’emu Fred, który dotknął czubkiem swojej różdżki złączonych w uścisku dłoni Złotego Chłopca i Riddle’a, pieczętując tym samym złożone przez nich śluby. Tasiemki magii znikły, pozostawiając skórę na rękach nienaruszoną, i najszybciej jak tylko mógł, Harry wyrwał dłoń z uścisku Voldemorta. Nie mógł się oprzeć przed wytarciem ją o ubranie, co wywołało atak śmiechu u Riddle’a.

- Harry – powiedział po kilku minutach, ocierając oczy wierzchem dłoni – wracaj teraz do Hogwartu. Zanim wyruszymy, musisz się jeszcze wiele nauczyć.

- Co? – zapytał głupio Harry.

- Severus będzie nauczał cię magii, jakiej nigdy nie poznasz na lekcjach. Nie mogę sobie pozwolić na niewykwalifikowanego pomocnika. Mógłbyś zginąć, nie wykonawszy zadania – zakończył Voldemort poważnie, po czym oddalił się, łopocząc czarną szatą czarodzieja.

- Chodzi zupełnie jak Snape – usłyszał Harry tuż przy uchu. – Chodź, musimy wrócić, zanim ktokolwiek się zorientuje, że cię podmieniliśmy.


Harry szybko wracał do zdrowia. Przez te dziesięć dni okropnie wychudł, pod oczami pojawiły mu się cienie a skóra przybrała blady odcień. Wciąż był słaby, ale z każdym dniem jego stan się poprawiał, o co dbali nie tylko jego przyjaciele, ale także nauczyciele. Po trzech dniach od wizyty w norze Voldemorta, pani Pomfrey zgodziła się wypuścić go ze Skrzydła Szpitalnego. Od Hermiony szczęście biło na kilometr, gdy tylko dowiedziała się, że Harry’emu już nic nie dolega. Ron również wyglądał na zadowolonego, choć nie okazywał tego tak spontanicznie, jak ich przyjaciółka. Syriusz także sprawiał wrażenie szczęśliwego, jednak Harry mógłby przysiąc, że kiedy nikt nie patrzył, jego ojciec chrzestny czymś się martwił, i tylko cztery osoby na świecie – no, pięć, wliczając Snape’a, wiedziały, co gryzie mężczyznę.

Harry żałował, że nie znalazł czasu na rozmowę z Syriuszem przed jego powrotem na Grimmauld Place. Bliźniacy znikli od razu po powrocie Harry’ego do łóżka w szpitalu, ale Syriusz został jeszcze dwa dni. Niestety nie dane im było nawet wymienić zaniepokojonych spojrzeń. Nie mogli marzyć o ani jednej chwili prywatności, ponieważ tylu ludzi kręciło się po Skrzydle Szpitalnym, że ktoś mógłby ich podsłuchać. Z ciężkim sercem Harry musiał przełożyć rozmowę na później. Miał tylko nadzieję, że to „później” nastąpi szybko.



Rozdział XII - Priori Incantatem



Draco wszedł do Wielkiej Sali. Po kolejnej nieprzespanej nocy czuł się zmęczony i rozdrażniony. Jego współdomownicy nauczyli się schodzić mu z drogi, więc chłopak nie miał na kim wyładować swojej frustracji. Do tego dochodziły lekcje, które, nie dość, że nie należały do najłatwiejszych, to jeszcze wymagały sporej pracy wieczorami. Ponadto miał wiele obowiązków jako prefekt, co czyniło jego życie jeszcze bardziej skomplikowanym. Oczywiście, cieszyła go władza, jaką miał nad innymi uczniami, ale masa zadań do wykonania nie przedstawiała się już tak różowo.

Dotarł do swojego zwykłego miejsca przy stole Slytherinu i usiadł na ławce. Bez entuzjazmu przyciągnął sobie jajecznicę i zaczął dziobać ją widelcem. Czasami wkładał niewielki kawałek do ust i długo żuł pozbawiony smaku pokarm. Bez przekonania sięgnął po poranną kawę, odsuwając niedojedzone śniadanie. Był świadom, że pozostali Ślizgoni zauważyli zmianę w jego zachowaniu. Wiedział, jak na niego spoglądają, kiedy myślą, że nie zwraca na nich uwagi. Nic jednak nie mógł poradzić na swoje samopoczucie. Już i tak wiele go kosztowało zachowywanie się w ten sposób – najchętniej zamknąłby się w swojej komnacie i nie wychodził z niej do końca życia.

Z zamyślenia wyrwał go nagły szum przy wejściu do Wielkiej Sali. Spojrzał w tamtym kierunku z nadzieją, że może będzie mógł wlepić komuś szlaban, i zobaczył grupkę Gryfonów zmierzających na śniadanie. Pośrodku, eskortowany przez przyjaciół, szedł Potter.

Draco na moment zapomniał, gdzie się znajduje. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w swojego największego wroga. Lustrował spojrzeniem jego wychudłe ciało, bladą cerę i cienie pod oczami. Dopiero, gdy Blaise trącił go łokciem i rzucił jakąś kąśliwą uwagę na temat Złotego Chłopca, której niestety Draco nie dosłyszał, wrócił myślami na ziemię. Prychnął wyniośle i przysunął do siebie niedojedzoną jajecznicę. Poczuł, że nowe siły wstąpiły w niego i powrócił mu apetyt.

- Potter wygląda jak siedem nieszczęść – zaszczebiotała Pansy, siadając koło Draca. – a mimo to każda patrzy na niego z podziwem. Ja bym nie chciała mieć takiego chłopaka! Wolę ciebie, Dracusiu – wyszeptała Draconowi do ucha i pogładziła jego dłoń, którą Ślizgon natychmiast odtrącił.

- Kobieto, odczep się ode mnie – mruknął pod nosem.

Jeszcze pół godziny wcześniej odpowiedziałby jej tak niecenzuralnie, aż wybiegłaby, płacząc, z Wielkiej Sali, ale teraz jakoś przeszła mu ochota na kłótnie. Wchłonął swoją jajecznicę tak dostojnie, jak tylko pozwalał mu głód, dopił kawę i wyszedł, oznajmiając siedzącym najbliżej, że musi jeszcze wrócić do swojego dormitorium i spóźni się na lekcję, po czym wyszedł, nie oglądając się na nikogo.

Gdy tylko znalazł się w lochach, oparł się o zimną ścianę i przymknął oczy. Może i Potter wyglądał jakby miał zaraz zemdleć, ale w końcu wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego, co musi oznaczać, że nic mu już nie dolega. Nie to, żeby się przejmował losem tego łamagi, ale w końcu komu będzie mógł dogryzać, jeśli zabraknie Wybrańca?

Poczuł ciche burczenie w żołądku. Od kilkunastu dni nie jadł zbyt wiele, wmuszając w siebie niewielkie porcje. Teraz, gdy odzyskał apetyt, głód dał o sobie znać. Dobrze, że nie ruszył słodyczy, które dostał od Pansy „na poprawę humoru”. Teraz będzie mógł się nimi odpowiednio zająć, nie zwracając niczyjej uwagi nadmiernym objadaniem się.

Skierował się do swojej sypialni, ponownie błogosławiąc w duchu fakt, że aby się do niej dostać, nie musi przechodzić przez Pokój Wspólny. Odszukał na dnie szafy niewielką paczuszkę zawiniętą w pąsowy papier. Na jego twarzy pojawił się grymas. Nienawidził różowego! Przede wszystkim dlatego, że ta idiotka Pansy ubierała się cała w ten głupi kolor, zakładając ubrania w nie pasujących do siebie odcieniach. „Za grosz gustu...”. Niemniej jednak był w stosunku do niej odrobinę bardziej przychylny w tej chwili, ponieważ dzięki niej mógł w tej chwili rozkoszować się czekoladami.

Włożył kolejną kostkę do ust i poczekał, aż sama się rozpuści, rozprowadzając słodki smak po całych ustach. Położył się na łóżku i przymknął oczy. Po raz pierwszy od wielu dni poczuł się lekko, czemu dał wyraz, uśmiechając się do pustego pomieszczenia. Nigdy by sobie nie pozwolił na ten gest w czyjejś obecności, w końcu był Malfoy’em. Ale teraz był sam i nie musiał nosić swojej maski.


Pół godziny później Draco nadal leżał na swoim łóżku, pogrążony w głębokim śnie. Chwilę wcześniej stoczył ze sobą wewnętrzną walkę, w końcu uznając, że może odpuścić sobie dzisiejsze zajęcia. Przecież był wzorowym uczniem, więc nie powinno mu to zaszkodzić. „Każdy ma prawo źle się poczuć” – argumentował samemu sobie.

Został obudzony przez Zabiniego dopiero w czasie obiadu. Chłopak przyszedł zobaczyć, co się z nim dzieje i pukał dopóty, dopóki Draco nie wpuścił go do środka.

- Nie było cię na transmutacji i zaklęciach – powiedział, uważnie przyglądając się twarzy Dracona.

- Usnąłem – odparł Draco, zbierając rozsypane słodycze i robiąc miejsce do siedzenia.

- No właśnie. Od jakiegoś czasu ciągle chodzisz niewyspany.

Draco wzruszył ramionami, nie mając zamiaru nikomu się tłumaczyć.

- Draco, co się z tobą dzieje? Zachowujesz się zupełnie jak nie ty. Ktoś powinien kopnąć cię w ten arystokratyczny tyłek i...

Zabini urwał, widząc minę przyjaciela. Tymczasem Draco powoli trawił jego słowa, analizując swoje zachowanie w ostatnich dniach. Pozwolił, by zawładnęły nim bliżej nieokreślone uczucia, których nawet nie potrafił nazwać. Częściej, niż mógłby sobie na to pozwolić, zrzucał zimną maskę obojętności i tracił nad sobą panowanie. Tylko dlatego, że w poprzednich latach wypracował sobie wysoką pozycję, nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby przestać liczyć się z jego opinią.

- Masz rację – odparł, mówiąc powoli i ważąc każde słowo. – Dzięki, że powiedziałeś mi o tym. A teraz idę dalej spać.

Poczekał jeszcze, aż Zabini opuści jego dormitorium, po czym przyłożył głowę do poduszki i zamknął oczy. Coś jednak nie pozwalało mu zasnąć. Różne myśli kłębiły mu się w głowie, domagając natychmiastowego przemyślenia. W jego serce wkradł się też niepokój, że stał się miękki, że traci swoją dotychczasową osobowość... Coś czaiło się na dnie jego duszy. Co to było?


*


Budzik obudził Dracona jeszcze przed świtem. Chłopak wygrzebał się z pościeli, pozostawiając ją w nieładzie. Przeciągnął się i przeczesał palcami blond włosy. Jednym machnięciem różdżki uprzątnął pokój, drugim unicestwił papierki po czekoladkach, robiąc tym samym sporo miejsca na podłodze dormitorium. Kolejnym zaklęciem przesunął łóżko pod ścianę. Zrzucił z siebie wczorajsze ubranie i założył wygodny i drogi strój sportowy: spodnie od dresu oraz wygodną koszulkę.

Postanowił najpierw się rozgrzać, robiąc kilka przysiadów i skłonów. Potem, częściowo jako karę za niesubordynację względem własnej osoby, a częściowo jako regularnie wykonywane ćwiczenie, wykonał kilkadziesiąt pompek i brzuszków. Kiedy mięśnie paliły go z wysiłku, kiedy każdy kolejny ruch wymagał ogromnych nakładów siły woli, czuł, że odzyskuje panowanie nad sobą.

Dał za wygraną dopiero, gdy był cały zlany potem a przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki. Położył się na podłodze i odpoczywał przez chwilę, jedną dłonią wodząc po umięśnionym brzuchu, drugą zaś podkładając sobie pod głowę. Dbał o swoje ciało zarówno stosując odpowiednie kosmetyki, jak i utrzymując wysoką sprawność fizyczną. Nie mógł pozwolić, żeby arystokrata jego pokroju miał brzuszek...

Gdy już odpoczął, wstał i kontynuował ćwiczenia. Zarówno brzuszki jak i pompki sprawiały, że mięśnie stawały się bardziej widoczne, apetycznie zarysowane pod skórą, to jednak Draco nie chciał zostać typowym atletą. Kłóciło się to z jego poczuciem estetyki. Łączył w sobie szczupłą i smukłą sylwetkę z silnymi, ale nie zbyt masywnymi mięśniami, co zapewniało mu miano najseksowniejszego chłopaka w szkole. Dlatego po pompkach i brzuszkach przeszedł do jogi, która pozwalała mu nie tylko zadbać o ciało, ale także wypracować równowagę duchową.

Kiedy ostatni raz trenowałem?” – spytał sam siebie.

Wkrótce oczyścił umysł z wszelkich myśli, zmieniając kolejne figury i pozycje. Czuł, jak mięśnie napinają się, jak ścięgna zostają rozciągnięte do granic możliwości, i sprawiało mu to ogromną satysfakcję. Jednocześnie ćwiczył obronę umysłu, stawiając wokół niego wysokie mury i utrzymując je jak najdłużej.

Po około godzinie stwierdził, że wystarczy aktywności fizycznej. Wszedł pod prysznic, nawet nie kłopocząc się ułożeniem mebli w pierwotnych pozycjach, uznając, że skrzaty uczynią to za niego. Odkręcił gorącą wodę i zmył z siebie pot. Wybrał mydło o zapachu fiołków, jego ulubione. Koiło zmysły, a woń utrzymywała się przez długi czas, poprawiając mu nastrój przez cały dzień. Włosy umył szamponem rumiankowym, naturalnie rozjaśniającym kolor, potem wtarł w nie odżywkę. Kąpiel zakończył opłukiwaniem się naprzemiennie zimną i gorącą wodą. Takie hartowanie powtarzał co jakiś czas, żeby wypracować w sobie brak jakichkolwiek reakcji na zmianę temperatury wody, a przez to lepsze panowanie nad ciałem. Już nie raz przydało mu się to w ważnych sytuacjach, a także na co dzień, gdy utrzymywał na twarzy nieprzeniknioną maskę.

Draco wytarł się do sucha ręcznikiem i wtarł w skórę balsam. Włosy wysuszył zaklęciem, w twarz wklepał specjalny krem... Wreszcie stanął przed szafą i przez kilka minut przyglądał się jej zawartości. Zdecydował się na ciemne, prawie czarne wełniane spodnie i jasną, niebieską koszulkę, na którą ubrał popielaty sweter. Do szkolnej torby zgarnął podręczniki, zadania domowe, pergaminy i pióro i wyszedł na śniadanie.

Po drodze skontrolował stan Pokoju Wspólnego. Sprawdził, czy wszyscy już wstali, nakrzyczał na kilku młodszych uczniów za bałagan w dormitoriach i nawrzeszczał na klejącą się do niego Pansy. Kiedy dotarł do Wielkiej Sali, miał już serdecznie dość użerania się z uczniami, jednak nie pozwolił, aby jakakolwiek emocja przebiła się na zewnątrz.

Usiadł przy stole i jak zawsze nienagannie zaczął spożywać posiłek. Rozmawiał z siedzącymi obok ludźmi, ukradkiem obserwując otoczenie. Jego uwagi nie uszło żadne podejrzane zachowanie. Na deser wypił filiżankę kawy, elegancko odginając mały palec. Kątem oka dostrzegł kilka interesujących sytuacji, które, jak to miał w zwyczaju, zachował dla siebie. Nigdy nie wiadomo, do czego ta wiedza może się przydać. Wstając od stołu, znowu nawrzeszczał na Pansy.

Po śniadaniu udał się na pierwszą lekcję. Pod klasę przybył punktualnie. Uważał, że spóźnianie się jest niegodne arystokraty, podobnie jak przybycie zbyt wcześnie. Na lekcji pracował sumiennie, starając się jak najwięcej nauczyć, żeby wieczorem mieć więcej czasu na inne sprawy. W przerwie pomiędzy lekcjami przechadzał się korytarzami, wypatrując osoby, która łamałaby szkolny regulamin. Czasami włóczył się z innymi Ślizgonami, obgadując różne problemy i odpychając od siebie cholerną Parkinson, czasem odnajdywał Pottera, żeby mieć się z kim inteligentnie posprzeczać. Lekcje, przerwy i posiłki przeplatały się aż do wieczora...

Jednak koniec zajęć nie oznaczał dla Dracona odpoczynku. Odrabiał całą masę zadania domowego, nie zwracając uwagi na łażącą za nim Pansy. Starał się być z tym na bieżąco, żeby nie narobić sobie zaległości. Co jakiś czas pojawiał się w Pokoju Wspólnym, żeby przypomnieć, kto pilnuje w Slytherinie porządku. Kiedy odkrył, że ktoś z jego domu wałęsa się po zamku w trakcie trwania ciszy nocnej, niechętnie szedł za nim, a potem odprowadzał go do dormitorium, ciągnąc za ucho. Gdy tylko nadarzyła mu się okazja, rozdawał szlabany i odejmował punkty.

Raz w tygodniu odwiedzał profesora Snape’a, jego ojca chrzestnego. Spędzali kilka godzin na rozmowach, po czym każdy z nich wracał do swoich obowiązków. Raz w tygodniu Draco pozwalał sobie na imprezę i wypicie większej ilości alkoholu razem z którymś z bliższych kolegów (zazwyczaj z Blaisem). Każdego dnia wystrzegał się jakichkolwiek kontaktów z Pansy.

Wreszcie mógł położyć się spać do czystego, idealnie zaścielonego łóżka. Po całym dniu czuł się wyjątkowo zmęczony. Wstawał pierwszy z całego Slytherinu i kładł się ostatni. Mimo to czerpał korzyści z bycia prefektem. Bywało, że zlecał komuś napisanie za siebie zadania albo przymykał oko na szwendających się nocą po korytarzach zamku uczniów. Żałował tylko, że nie ma już czasu na granie w quidditcha...


Rozdział XIII - Drętwota



Draco szybko wrócił do formy, stając się z powrotem tym samym Malfoy’em, jakiego wszyscy znali przez ostatnie pięć lat. Drobne uszczypliwości, jakie prawili sobie z Potterem od czasu do czasu, sprawiały, że Dracowi było znacznie łatwiej grać osobę, którą tak naprawdę nigdy nie był. Tak minął mu tydzień, zupełnie normalny, wręcz nudny.

Wystarczało mu, że widywał Złotego Chłopca Gryffindoru na posiłkach i na korytarzach. Nie dostrzegał poważniejszych zmian, ale wiedział, że przyjaciele starają się wepchnąć w Pottera jak najwięcej jedzenia. Dziwił się mu, że jeszcze z nimi wytrzymuje, on już dawno ustawiłby ich sobie, a jeśli to nie przyniosło by efektu, znalazłby nowych. Choć, jeśli go oczy nie myliły, Wiewiór zdystansował się do swojego sławnego przyjaciela. Cóż, to nie jego sprawa, nie będzie sobie zaprzątał myśli szlachetnymi Gryfonami.

Zaczął się październik, co było równoznaczne z rozpoczęciem treningów quidditcha. Draco niestety nie miał czasu, żeby być w drużynie, choć bardzo by chciał. Musiał zadowolić się poprzednimi latami, kiedy to grał na pozycji szukającego. Raz wymknął się na chwilę, żeby popatrzeć, jak grają jego domownicy, ale okazało się, że nie przynosi mu to radości, więc niezauważony wrócił do zamku.

Postanowił odwiedzić swojego ojca chrzestnego. Nie zaglądał do niego od ponad tygodnia, a tak napiją się herbaty, może czegoś mocniejszego – jeśli Severus będzie w nastroju. Draco ponarzeka na obowiązki, Severus na pracę... Po za Zabinim, profesor Snape był jedyną osobą, z którą Draco rozmawiał w miarę szczerze.

Ucieszony pomysłem, powoli ruszył w kierunku komnat opiekuna Slytherinu. Rozważał właśnie, czy nie wstąpić do swojego dormitorium po butelkę wina, kiedy usłyszał dobrze mu znany głos. Zatrzymał się, nadstawiając uszu.

- ... o moim ojcu!

Potter? Co on tu, u diabła, robi?” – pomyślał, podkradając się do załomu korytarza.

- Jak śmiesz się tak do mnie zwracać, Potter! – towarzyszył mu profesor Snape.

Czyżby Potter dostał szlaban?”

Draco postanowił śledzić profesora i Pottera. Dotarli do prywatnych komnat Severusa, kłócąc się po drodze. Zdaje się, że Potter znów nie potrafił utrzymać języka za zębami. Ależ on ma niewyparzoną gębę!

- Posłuchaj, gówniarzu! Nie będę tolerował takiego zachowania. Mamy to utrzymywać w tajemnicy, więc racz nie wydzierać się na cały zamek! Ktoś mógłby cię usłyszeć i zastanowić się, czemu przychodzisz do mnie – warknął Severus.

Draco stał, skonsternowany, i nasłuchiwał odgłosu zamykania drzwi. Czyli to nie był szlaban? Więc o co chodziło? Nie to, żeby był wścibski, ale przecież Severus nienawidził Pottera, więc czemu mają służyć te schadzki?

Upragniony dźwięk dotarł do uszu młodego Malfoy’a i chłopak podkradł się pod same drzwi. Przyłożył do nich ucho, ale zaklęcia wyciszające rzucone przez jego ojca chrzestnego działały idealnie. Draco wstrzymał oddech i bardzo, bardzo powoli nacisnął klamkę, a potem leciutko pchnął drzwi, tak, żeby powstała szczelina, przez którą będzie mógł słyszeć rozmowę.

- ...encji, więc lepiej, żebyś się postarał, Potter. Mam cię nauczyć potężnej magii, więc lepiej się przyłóż, bo nawet zwykłych zaklęć nie potrafisz opanować – powiedział Severus cicho.

- Dobrze, profesorze – Draco mógłby przysiąc, że mówiąc to, Potter zaciskał zęby bardzo mocno i marszczył brwi tak, że stworzyły jedną linię. O, jak dobrze go znał?

- Zaczniemy od ochrony umysłu. Niedopuszczalne jest, żeby dyrektor dowiedział się, co tu robimy.

Cisza. Draco przysunął ucho jeszcze bliżej szczeliny, wstrzymując oddech i chcąc usłyszeć jak najwięcej. Gdyby ktoś w tej chwili szedł korytarzem, Draco wpadłby w nie lada kłopoty, ale postanowił zaryzykować. Wszyscy byli teraz w pokojach wspólnych albo na boisku quidditcha, czuł się zatem bezpieczny.

- Kiedy już opanujesz tę umiejętność, zaczniesz uczyć się zaklęć niewerbalnych i bezróżdżkowych. Transmutacja, zaklęcia... Poznasz wiele klątw i sposobów obrony przed nimi. Będziesz uczył się eliksirów tak zaawansowanych, że nawet na lekcjach się ich nie omawia. Jak wreszcie opanujesz wiedzę, którą Czarny Pan dla ciebie zaplanował...

Łup!

Usłyszawszy ostatnie zdanie, Draco stracił kontrolę nad własnym ciałem i runął do przodu, pchając drzwi na ścianę i wpadając do saloniku, w którym miał zazwyczaj Severus przyjmować gości.

Potter i Severus podskoczyli, zaskoczeni. Snape natychmiast przybrał maskę obojętności, Potter zaś wyglądał na przerażonego. Draco pomyślał, że cała sytuacja byłaby nawet zabawna, gdyby sam tak się nie denerwował.

- Panie Malfoy, co pan tu robi?

Głos jego ojca chrzestnego był cichy, ale Draco dobrze wiedział, że oznaczało to tylko jedno: Severus był wściekły. Przełknął ślinę i pozbierał się z podłogi. Stanął w otwartych drzwiach, czekając na ruch Severusa.

- Draco, zamknij drzwi! – rozkazał Severus.

Draco bez chwili wahania wykonał polecenie, tuż przed zamknięciem drzwi orientując się, skąd nagła zmiana w zachowaniu ojca chrzestnego. Grupka uczniów zbliżała się korytarzem w stronę prywatnych kwater Severusa, rozmawiając i śmiejąc się wesoło. Jeśli pobyt Pottera tutaj faktycznie miał być tajemnicą, nie powinni go widzieć.

Odwrócił się twarzą do wnętrza pokoju, łapiąc wściekłe spojrzenie nauczyciela eliksirów.

- Podsłuchiwałeś – warknął.

Nie było sensu zaprzeczać, więc spuścił głowę i wpatrzył się w swoje stopy. Nie okazywał skruchy ani nie przepraszał, to byłoby poniżej jego godności. Po prostu swoją postawą wyrażał, jak miał nadzieję, że rozumie, iż nie powinien zachowywać się w ten sposób.

- Jak dużo słyszałeś?

Pytanie ostre jak bicz. Zanim odpowiedział, zerknął przelotnie na Pottera. Chłopak był zielony na twarzy, a więc musiało to być coś bardzo ważnego. Przez chwilę rozważał, czy nie zbagatelizować swojego szpiegostwa, mówiąc, że nic nie usłyszał, ale ciekawość wzięła górę. Stop, to nie była ciekawość. Draco czuł się, jakby to był jego obowiązek, jakby od tego miało zależeć coś niezwykle istotnego...

- Wszystko – powiedział, spoglądając Severusowi w oczy.

Profesor Snape przez bitą minutę świdrował go spojrzeniem, a potem wstał i podszedł do kominka.

- Ani mi się ważcie stąd ruszyć – rzucił przez ramię i zniknął w szmaragdowozielonych płomieniach.

Draco stał przez chwilę i wpatrywał się w miejsce, w którym jeszcze przed sekundą znajdował się jego ojciec chrzestny, a potem przeniósł spojrzenie na Pottera. Złoty Chłopiec unikał jego wzroku. Siedział w kącie kanapy, starając się sprawiać wrażenie, jakby w ogóle go tam nie było.

Jak gdyby nigdy nic, podszedł do fotela i usiadł na nim, rozpierając się na oparciu. Zachowywał się jak rasowy panicz, nie okazując, że choćby odrobinę przejął się zachowaniem Severusa, choć w środku drżał jak liść na wietrze. Jeśli nieproszony wdepnął w coś, w czym maczał palce Czarny Pan...

- Nie powinieneś się mieszać – powiedział cicho Potter.

Draco spojrzał na niego i uniósł brwi, niemo domagając się rozwinięcia tematu.

- Nie mogę o tym mówić. Po prostu...

Młody Malfoy udał, że niewiele interesuje go tłumaczenie chłopaka. Pewnie i tak się wszystkiego dowie od ojca chrzestnego. A nawet, jeśli nie... Jego i tak interesowały tylko sprawy blisko związane z jego własną osobą. Może i było to egoistyczne, ale do tej pory działało wyśmienicie.

Nieobecność Severusa przeciągała się, a milczenie zaczynało ciążyć obydwu chłopcom coraz bardziej. W końcu Draco nie wytrzymał.

- W co ty się znowu wpakowałeś, Potter? Nie mogłeś wytrzymać, niczego nie kombinując?

- To nie moja wina.

Draco już otwierał usta, żeby rzucić na ten temat kąśliwą uwagę, ale w tej samej chwili Potter spojrzał na niego tymi swoimi oczami koloru Avady i Draco dostrzegł, że zbierają się w nich łzy. Na co dzień pogardzał płaczącymi i słabymi ludźmi, ale pamiętał, jak Potter zachowywał się w pociągu i co się z nim stało po ostatnim napadzie.

Odwrócił wzrok, dając chłopakowi szansę na otarcie oczu. Wpatrzył się w obraz wiszący nad kominkiem, jakby w panoramie wrzosowiska było coś szczególnie interesującego.

- Malfoy, mówię poważnie. Póki możesz, trzymaj się od tego z daleka.

Draco prychnął wyniośle. Że niby on, łamaga i ostatnia oferma, ma ostrzegać jego, Malfoy’a, arystokratę i czarodzieja czystej krwi? Z czym on ma do czynienia, skoro myśli, że on, Draco, sobie z tym nie poradzi?

- Nie patrz się tak na mnie. Na prawdę nie mogę ci powiedzieć.

- Dlaczego? – zapytał, przeciągając sylaby.

- Bo umrę.

Draco pomyślał, że Potter powiedział to tak spokojnie i bezpośrednio, jakby naprawdę w to wierzył. Więcej, jakby zdążył się z tym pogodzić! Ale kto może go zabić za zdradzenie... O! Ledwo się powstrzymał przed uderzeniem dłonią w czoło. Bądź co bądź, ale niektórych rzeczy nie wypada mu robić nawet przed przerażonym wrogiem.

- Wieczysta Przysięga?

Potter skinął głową, krzywiąc się lekko na dźwięk słów Dracona, który siedział i wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami.

- Ale kto...?

Potter tylko smutno się uśmiechnął i wzruszył ramionami. „Tego też nie może powiedzieć? Czy nie chce?”. Draco uruchomił w swoim mózgu wszystkie trybiki. Przypomniał sobie wszystko, co ostatnio widział i słyszał, starał się połączyć to w jedną całość, ale miał zbyt mało danych, żeby wywnioskować coś pewnego. Zamiast tego patrzył na Pottera, który błądził wzrokiem po jednej ze ścian. Był taki kruchy, bezbronny...

- Dasz sobie radę.

Tym razem Potter spojrzał na Draca oczami jak spodki. Draco poczuł, że na policzki wpełza mu delikatny rumieniec, jednak nie miał za bardzo czego z tym zrobić. Wzruszył ramionami, bagatelizując własne słowa. To był jedyny gest pocieszenia, na jaki było go w tej chwili stać. „Do licha, przecież nie będę się litował nad Złotym Chłopcem!”

Milczenie, które zapadło po tym zdaniu, przerwał dopiero powrót Severusa. Wyszedł z płomieni i otrzepał starannie szatę z popiołu i sadzy. Dopiero, kiedy skończył oczyszczanie ubrania, spojrzał groźnie na Pottera, a później przeniósł spojrzenie na Draco.

- Potter, jeśli nie chcesz, żeby się Draconowi coś stało, musicie się zaprzyjaźnić.

Draco siedział, zdezorientowany, i wodził spojrzeniem od jednego do drugiego. Severus spoglądał groźnie na Pottera, który ze zrozumieniem kiwał głową. O co im chodziło? Dlaczego miałby się zaprzyjaźniać z Potterem? I niby jakim cudem miałoby to go uchronić przed... nawet nie wiedział przed czym!

- Uważaj, Potter, bo jeżeli nie zostaniecie przyjaciółmi, zawsze mogę stać się jeszcze mniej przyjemny.

- Tak, panie profesorze.

Groźba? O co w tym wszystkim chodzi? Żądam odpowiedzi!” – chciał powiedzieć to wszystko na głos, ale nie zdołał, ponieważ głos zamarł mu w gardle. Znalazł się w tak absurdalnej sytuacji, że nawet po pijaku nie byłby w stanie tego wymyślić. Nie, to musiał być sen!

- Draco, zostaw nas teraz samych.

- Ale...

- Proszę.

A niech to!”. Severus zawsze był wobec niego miły, przymykał oko i generalnie traktował lepiej od reszty Ślizgonów, a mimo to Draco uważał, że mógłby mu chociaż wyjaśnić o co chodzi. Ale nie, musiał go wypraszać! Mimo wszystko Draco był przecież arystokratą i pamiętał, komu wiele zawdzięcza. Szybko się opanował i opuścił salonik Severusa, w drzwiach odwracając się i życząc ojcu chrzestnemu dobrej nocy, a Potterowi kiwając głową przez wzgląd na nauczyciela eliksirów.

Kiedy drzwi się za nim zamknęły, porzucił wszystkie obowiązki prefekta i zaszył się w swoim dormitorium. Do późna w nocy wałkował temat, starając się dociec, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. „Jutro będę musiał porozmawiać z Potterem” – pomyślał jeszcze, zanim zmorzył go sen.

Rozdział XIV - Incarcerus


Następnego dnia rano Draco zmierzał do Wielkiej Sali na śniadanie, co chwilę potężnie ziewając. Do późna w nocy rozmyślał o Potterze i o tym, czego zdołał się wczoraj dowiedzieć. Nie podobało mu się ani to, że nikt nie chciał zdradzić mu tej wielkiej tajemnicy, ani to, że ojciec chrzestny twierdził, że będzie musiał zaprzyjaźnić się z tą ofermą. Jeszcze czego!

Nagle drzwi do nieużywanego lochu, które dopiero co minął, otworzyły się i Draco poczuł, że ktoś chwyta go za ramię i wciąga do środka, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Odwrócił się przodem do napastnika i wciągnął powietrze do płuc.

- Zamknij się, Malfoy – Potter uprzedził jego przemowę.

Draco był wściekły, że został tak brutalnie i niegodnie potraktowany. Zmrużył szare oczy i wyrwał się z uścisku przeklętego Gryfona.

- Co ty sobie wyobrażasz, Potter? – warknął.

- Próbuję ratować twój tyłek, a jak myślisz?

Draco nic nie odpowiedział. Był wściekły, do tego niewyspany i zagubiony we wszystkim. Na wszelki wypadek odsunął się od Złotego Chłopca, badając wzrokiem wnętrze lochu, w którym się znaleźli. „Właściwie to powinienem rzucić na Pottera jakąś klątwę" – pomyślał, jednak nie zrealizował groźby.

- Czego chcesz?

- Ostrzec cię – odpowiedział Potter, wodząc spojrzeniem za Ślizgonem. – Snape wziął sobie do serca zapewnienie ci bezpieczeństwa i dzisiaj zrealizuje swój plan. Ma nawet pozwolenie dyrektora – prychnął, czym w końcu zwrócił na siebie uwagę blondyna.

- Czyżbyś był niezadowolony z tego, co postanowił ten stary piernik?

- Pytasz o Snape'a czy Dumbledore'a?

Na ustach Dracona pojawił się drwiący uśmieszek.

- Oczywiście, że o Trzmiela.

Potter wzruszył ramionami. Spojrzał w kąt, żeby uniknąć przeszywającego go na wylot spojrzenia ciekawych ślizgońskich oczu.

- Nie zawsze przypadały mi do gustu jego wybory – odparł cicho.

- No proszę, a jednak wciąż z nim trzymasz! – Draco założył ręce na piersi i stanął tak, żeby Potter musiał na niego spojrzeć.

Wybraniec westchnął i spuścił głowę.

- Właśnie o tym nie mogę mówić. Snape chyba znalazł na to sposób, więc wkrótce...

- Profesor Snape.

- Nie spodoba ci się to, co wymyślił.

Draco czekał, aż Potter wykrzesa z siebie tyle odwagi, żeby zdradzić mu resztę planu, ale najwyraźniej się przeliczył. Cmoknął niecierpliwie, ale nie przyniosło to oczekiwanego skutku.

- Raczysz mi powiedzieć, Potter, co mnie czeka na dzisiejszych eliksirach?

Potter znowu westchnął, tym razem odrobinę głośniej i rozłożył bezradnie ręce.

- Musimy się zaprzyjaźnić... Nie przerywaj, nie mogę ci powiedzieć, dlaczego! Jeśli chcesz żyć po podsłuchaniu rozmowy mojej i Snape'a, nie masz wyboru – Potter naburmuszył się wyraźnie, ale po chwili ciągnął dalej. – Dziś na lekcji będziemy warzyć eliksir telepatyczny. Taki mały projekcik, uczniowie dobiorą się w pary i na ocenę przygotują wywar, który potem wypiją. Powstanie między nimi więź, którą będą mieli oswajać i na następnych zajęciach tylko i wyłącznie przy jej pomocy przygotować jakiś inny eliksir. Szczegółów nie znam.

- No dobrze, a co to ma wspólnego z nami? – spytał Draco, nadal nie dostrzegając niebezpieczeństwa.

Potter rzucił Ślizgonowi wymowne spojrzenie, pod wpływem którego na policzki blondyna wpełzł delikatny rumieniec wstydu. Na szczęście loch był słabo oświetlony i Złoty Chłopiec nie miał szans tego zauważyć.

- Nasza więź będzie szczególna. Niektórzy... uważają... że w ten sposób łatwiej będzie się nam zaprzyjaźnić, no i że dowiesz się tego, czego nie mogę ci powiedzieć.

- Okej, a dlaczego do tego była potrzebna zgoda starego Dumbla?

Spojrzenie, które Harry rzucił Draconowi, mogło zamienić w kamień.

- Gdyby się dowiedział, że jakikolwiek nauczyciel podał uczniom eliksir...

Zakończył charakterystycznym gestem, przeciągając dłonią wzdłuż szyi. Cisza zapadła między nimi. Każdy pogrążony był we własnych myślach, choć miały one jeden wspólny wydźwięk: żaden nie chciał dopuścić drugiego do swoich myśli.

- Nie zgodzę się na to – powiedział w końcu Draco.

- Nie sądzę, żebyśmy mieli wybór – mówiąc to, Potter skrzywił się okropnie.

- A wiesz, że w tym świetle twoje cienie pod oczami są jeszcze bardziej widoczne?

Draco nie zorientował się, co robi, zanim wypowiedziane słowa nie przebrzmiały w pomieszczeniu. Nie wiedział, dlaczego przejął się obelgą, którą wypowiedział pod adresem tego głupka. Rewelacje na temat eliksiru telepatycznego musiały wytrącić go z równowagi...

- Chodźmy lepiej na śniadanie – odparł sucho Potter i opuścił loch, zanim Draco zdążył zareagować.

Kiedy Draco wkroczył do Wielkiej Sali, Potter siedział już pośród swoich przyjaciół przy stole Gryffindoru. Udając, że nie spogląda w ich kierunku, Draco uważnie obserwował ich kątem oka. Zachowywali się normalnie, nie dostrzegł żadnych ożywionych rozmów czy niezadowolonych min. Zatem nie mieli bladego pojęcia o tym, co ich czeka za pół godziny. Chyba, że Potter zmyślał, żeby go zaniepokoić. „To byłby mało inteligentny żart, nawet jak na niego" – pomyślał i usiadł wśród Ślizgonów.

W jego duszy panowała istna gonitwa uczuć. Od wściekłości na cały świat, poprzez paniczny strach na myśl o łączeniu myśli z Potterem, wstręt podsycany przez przymusową przyjaźń aż po małe, ledwo dostrzegalne zadowolenie. Jednak nie było mu dane rozważyć emocji, które nim kierowały, ponieważ koledzy zajmowali go rozmową, a Pansy znowu lepiła się do jego boku.

Kiedy opuszczał Wielką Salę z eskortą w postaci Parkinson, Blaise'a i swoich goryli, jego wzrok padł na stół Gryfonów. W ogóle tego nie planując, spojrzał na nieszczęsnego Pottera. W jego obliczu nie było strachu ani gniewu. Nie było tam nic, jakby chłopak był zupełnie wyprany z emocji.

- Dracusiu, czemu tak patrzysz na tę szlamę?

- Co? – Draco odwrócił się do Pansy, która patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, które błyszczały niepokojąco.

- Przecież widzę, że od kilku dni ciągle się na nią gapisz! – wybuchła Ślizgonka.

Draco nie zatrzymał się tylko dlatego, że Zabini szedł za nim i pośpieszał, lekko popychając. Zapominając o swojej dumie, otworzył usta ze zdziwienia, usiłując skojarzyć, co dziewczyna znowu uroiła sobie w tym małym móżdżku. W końcu go olśniło.

- Ty głupia babo, wcale nie patrzę się na Granger!

Pokręcił głową ze zrezygnowaniem i nie odezwał się więcej do nikogo. Gdy dotarli do sali eliksirów, natychmiast zajął swoje miejsce i zaczął wypakowywać składniki, które Severus wypisał przed lekcją na tablicy. Usłyszał, jak przyszli Gryfoni i z szumem zajmowali miejsca w ławkach z tyłu klasy. Nie podnosił głowy, nie chciał napotkać spojrzenia intensywnie zielonych oczu. Chwilę później zapadła cisza, więc domyślił się, że jego ojciec chrzestny znalazł się już w lochu.

- Dzisiaj zrobimy sobie mały projekt, który potrwa przez cały tydzień – oznajmił, rozglądając się groźnie po całej klasie, jakby miał nadzieję, że ktoś mu się sprzeciwi. Gdy jednak wszyscy siedzieli cicho, wpatrzeni w niego z ogromną uwagą, zaczął mówić dalej. – Jesteście w elitarnej klasie a wasze umiejętności powinny znajdować się na zaawansowanym poziomie. Aby podnieść je jeszcze wyżej, a także – tu skrzywił się nieznacznie – zacieśnić więzy pomiędzy wami, dyrektor postanowił, że...

Draco przestał słuchać. Z osłupieniem wpatrywał się w Severusa. Nie słyszał nawet oburzonych jęków uczniów. Czemu on mu to robi? Nie sądził, żeby Potter go nabierał, ale do końca żywił nadzieję, że jednak Severus tego nie zrobi. Cholera!

- Teraz dobiorę was w pary – powiedział profesor Snape z błyskiem w oku, na co klasa jęknęła jeszcze głośniej. – Patil i Brown, wy będziecie pracować razem... Longbottom i Granger...

Uczniowie wymieniali zaniepokojone spojrzenia. Zastanawiali się, co też Snape wymyślił, a znając go – na pewno nic dobrego. Jednak posłusznie siadali w parach, nie chcąc zarobić szlabanu.

- ... Blaise i Parkinson... i wreszcie Potter i pan Malfoy.

W klasie zaległa cisza. Oczy wszystkich zwróciły się na Draco i Wybrańca. Uczniowie byli doskonale świadomi, że chłopcy się nienawidzą, a także tego, jak podobny eksperyment może się skończyć. Draco w duchu podziękował Potterowi za to, że ten uprzedził go przed śniadaniem, ponieważ gdyby nie wiedział, co go czeka, mógłby się zachować bardzo nie po Malfoy'owsku. Tak przynajmniej zachowa twarz.

Potter podszedł do pierwszej ławki, w której siedział Draco, a ten przesunął się, robiąc mu miejsce. Nie odezwali się do siebie ani jednym słowem, co wprawiło wszystkich w jeszcze większe zdumienie, ale ich twarze wyrażały tak wielką nienawiść, że nikomu nie przyszło do głowy, żeby zacząć cokolwiek podejrzewać.

- Doskonale – odezwał się profesor Snape. – Teraz rozdam wam buteleczki z eliksirem. Odkorkujecie je dopiero, kiedy wam na to pozwolę.

Nauczyciel ruszył pomiędzy ławkami, każdej parze podając niewielką fiolkę z błękitnym płynem w środku.

- Mdli mnie, kiedy pomyślę, że będę dzielił z tobą umysł.

- Nie martw się, Malfoy, czuję się dokładnie tak samo.

W końcu profesor Snape dotarł i do nich. Postawił na blacie przed nimi buteleczkę z płynem o delikatnie ciemniejszym zabarwieniu, niż reszty uczniów.

- Specjalnie dla was, wzmocniony trzykrotnie. Radzę wam tego nie zepsuć – powiedział tak cicho, że tylko para siedząca w pierwszej ławce mogła go dosłyszeć, po czym stanął na środku i zwrócił się do całej klasy: - Eliksir ten działa na zasadach podobnych jak eliksir miłości.

Zaniepokojeni uczniowie wymienili spojrzenia. Draco uniósł brwi, a Złoty Chłopiec zakrztusił się własną śliną.

- Potter, nie waż się umrzeć w mojej obecności – syknął Draco, niechętnie klepiąc Pottera po plecach.

- Po jego zażyciu – ciągnął profesor – pierwsza osoba, której spojrzycie w oczy będzie tą, z którą nawiążecie kontakt telepatyczny, który ten eliksir znacznie ułatwia, więc nawet taka ofiara losu jak Potter powinna sobie poradzić – tu posłał nieprzyjemne spojrzenie Wybrańcowi. – Efekt powinien utrzymać się przez tydzień. Na następnych zajęciach jedna osoba z pary dostanie instrukcje przygotowania eliksiru i zostanie poproszona o opuszczenie klasy. Będzie przesyłać polecenia telepatycznie do partnera, który będzie miał za zadanie bezbłędne przygotowanie zadanego wam eliksiru. Macie sześć dni na przećwiczenie waszych więzi.

Wśród uczniów rozległy się szepty. Niektórzy twierdzili, że to pogwałcenie prawa do prywatności i oni sobie tego nie życzą, inni wyglądali na zawstydzonych myślą o tak intymnej więzi, a jeszcze inni spoglądali na profesora w nadziei, że ten ogłosi, iż właśnie dali się nabrać. Niestety, nic takiego nie nastąpiło.

- Cisza! Eliksiry zażyjecie pod koniec lekcji. A teraz macie uwarzyć Wywar Żywej Śmierci. Instrukcje są na tablicy.

Draco spojrzał na Pottera i jęknął w duchu. „Przecież Potter jest beznadziejny w eliksirach" – pomyślał. Przyglądał się przez około minutę, jak Złoty Chłopiec Gryffindoru kroi korzonki, po czym wyrwał mu nóż z ręki.

- Ja się tym zajmę, a ty mi nie przeszkadzaj. Możesz mieszać w kociołku.

- Ale...

- Nie pozwolę, żeby jakiś głąb zepsuł mi eliksir.

Potter napowietrzył się, będąc nazwany głąbem, ale posłusznie zajął się mieszaniem wywaru, do którego Draco co chwilę wrzucał coraz to nowe składniki. Tymczasem Snape przechadzał się pomiędzy uczniami, zaglądając do ich kociołków i przyglądając się, jak przygotowują kolejne ingredencje. Nie powstrzymał się od kilku kąśliwych uwag i powywracania oczami, chwaląc Ślizgonów, w tym Malfoy'a, jednocześnie wypominając Potterowi, że jego kolega musiał odwalić za niego całą robotę.

- Czego się szczerzysz? – zapytał rozzłoszczony Potter.

- Nie masz pojęcia, jaką przyjemność sprawia wkurzanie Złotego Chłopca – odpowiedział Draco, wlewając do kociołka odrobinę soku z mandragory.

Większość czasu pracowali w milczeniu. Właściwie to Draco musiał wszystko robić, w tym pilnować tej ofermy, żeby mieszała eliksir odpowiednią ilość razy i w dobrą stronę. Najwidoczniej Potter miał problemy z zapamiętaniem i zrozumieniem najprostszych wskazówek. Choć Draco musiał przyznać, że nie denerwowało go to tak, jak się spodziewał. Za to im bliżej było końca lekcji, tym częściej przełykał ślinę. Jeśli chodziło o niego, to mógł obyć się bez jakiejkolwiek telepatii. Nawet nie musiał zaprzyjaźniać się z Potterem. Bo niby po co?

- Czas minął – oznajmił chłodno profesor Snape. Na dźwięk jego głosu część uczniów wzdrygnęła się. – Przelejcie swoje eliksiry do buteleczek i zostawcie na moim biurku.

W klasie zrobiło się zamieszanie, kiedy wszyscy zaczęli napełniać szklane fiolki eliksirami o przeróżnej gęstości i barwach. Draco z wyraźnym zadowoleniem napełnił swoją idealnie przyrządzonym Wywarem Żywej Śmierci, podpisał ją nazwiskiem swoim i tego gamonia, Pottera, a potem osobiście zaniósł eliksir profesorowi. Wolał nie oddawać go w ręce ofermy, jeszcze stłukłby buteleczkę i rozlał zawartość...

Kiedy wszyscy już wrócili na swoje miejsca, profesor Snape stanął za swoim biurkiem i groźnie przyjrzał się każdemu uczniowi.

- Pamiętajcie, że to tylko szkolny projekt, nie chcemy żadnych ofiar – wycedził.

Jeszcze raz powtórzył całą procedurę zażywania eliksiru. Draco był święcie przekonany, że i tak znajdą się tacy, którzy coś pomylą. Zaśmiał się cicho i odwrócił do Pottera. Odkorkował buteleczkę, wyczarował dwa kubki i rozlał niebieski płyn. Chwycił jeden kubek i podał Potterowi, cały czas chichocząc pod nosem.

- Myślałem, że to ostatnia rzecz, którą chcesz zrobić.

- Bo jest. Ale wyobrażam sobie, co się stanie, jak Longbottom źle wykona polecenie.

Spojrzał na Pottera wyzywającym wzrokiem. Widział, że Gryfon aż się zagotował, słysząc taką uwagę na temat jednego z przyjaciół. Obydwaj jednocześnie unieśli kubki do ust i wypili, nie spuszczając z siebie spojrzeń. Draco ponownie zauważył, że oczy Pottera są intensywnie zielone, koloru Avady... i nawet nie takie najgorsze. Gdyby zdjąć te okulary, oczywiście.


46




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Księga Zaklęć
ksiega zaklec ULO3QVHBJNTSYVDRBOYKXI5NGFXOW4LRSDKMUKY
Księga Zaklęć
Księga Zaklęć
Księga Zaklęć 1 18
ksiega zaklec
14 Księga II Kronik
Zagadnienia wydawnicze i księgarskie Linert & 02 14
Księga 1. Proces, ART 319 KPC, II CSK 525/07 - wyrok z dnia 14 lutego 2008 r
ksiega magii i zaklec
14 Księga 2 Kronik
14. W rok przez Biblię, Księga Kaznodziei (Koheleta)
14 Zlota Ksiega Uzdrawiania
14, ciekawostki, Linux - Ksiega Eksperta, Linux - ksiega eksperta, Linux - księga eksperta
Księga 1. Proces, ART 479(46) KPC, III SZP 3/09 - z dnia 14 stycznia 2010 r
Księga 1. Proces, ART 191 KPC, II PZP 14/08 - z dnia 4 lutego 2009 r
wyklad 14, Ksiegarnia, Filozofia Nieanalityczna, Wykłady (Wilkesa)
14 Biochemia przemiany bialek i aa

więcej podobnych podstron