Obudziła się we własnym łóżku próbując sobie przypomnieć, jak się w nim znalazła. Wraz z otworzeniem oczu, napłynęły do niej wspomnienia poprzedniego dnia – rozmowa z dziadkiem, szybki powrót do domu i…
Co on mi zrobił?, nie wiedziała co o tym myśleć. Przypomniała sobie, że wspominał o tym, że taka ich zdolność. Jakich ich, do cholery?
Chciała nie wychodzić z łóżka, próbując ponownie zapaść w sen, ale gdy tylko zamknęła oczy pojawiła się jej twarz mężczyzny, który wcześniej jej się śnił. Zerwała się z krzykiem, uciekając jak najdalej od mebla, z którego o mały włos nie spadła. Podeszła do okna, mając nadzieję, że to ją uspokoi, ale widok lasu tylko bardziej ją rozzłościł.
-
Nienawidzę tego miejsca! – Chciała kontynuować swój wywód na
temat wyspy i ludzi, którzy się na niej znajdowali, ale przerwał
jej James, który, nie pukając, wszedł do jej pokoju.
-
Co się tak wydzierasz? Najpierw obudził mnie krzyk, jakby cię ktoś
mordował, a teraz drzesz się na okno. Dziewczyno, co się z tobą
dzieje?
Popatrzyła się na niego wściekła, że wszedł do jej sypialni, jakby był u siebie. Po chwili przypomniała sobie, co stało się zanim zemdlała, więc spojrzała na ścianę, a później z powrotem na okno.
- Taka jestem, jakbyś nie wiedział. A zerwałam się z łóżka z krzykiem, bo ten idiota, Koniec we własnej osobie, raczył pojawić mi się we śnie. Jakimś cudem udało mi się obudzić, ale jakoś nie mam ochoty wchodzić z powrotem pod kołdrę.
Wzrok Jamesa wbijał się w jej plecy. Chciała się odwrócić, ale postanowiła być dzielna i patrzeć się na las przed sobą. Chwile mijały, a jej szef się nie odzywał. Po chwili poczuła, że staje koło niej. Była mu wdzięczna, że przestał sztyletować jej plecy wzrokiem.
-
Jesteś silniejsza, niż myślałem. – Amelia popatrzyła na niego,
jak na wariata. Ten tylko przytaknął na jej niezadane pytanie i
kontynuował. – Cieszę się, że byłaś na tyle uparta, żeby
odmówić mi wzięcia sobie normalnego urlopu na rzecz wyprawy na
jakąś wyspę. Khalirah potrzebuje twojej pomocy.
Przyglądałem
ci się od dłuższego czasu, widziałem twoje wybuchy złości,
wyczuwałem momenty, kiedy byłaś wściekła. Czekałem na moment,
żeby zapytać. Wtedy wpadłem na genialny pomysł – wyślę cię
na Zieleń Poranka, okłamię, że to dla wywiadu i artykułu, jaki
miałabyś mi przywieźć, a będąc na wyspie przekonam cię, że
nasze racje są słuszne i musisz nam pomóc. Teraz żałuję, że
nie powiedziałem ci prawdy, bo przyjęłaś ją nadzwyczaj dobrze.
Przepraszam, że wciskałem ci kit.
Amelia patrzyła tylko na niego, w te jego ogromne oczy, czuła, że znowu się zapada. Tym razem jednak to on przerwał kontakt wzrokowy, zmuszając ją do jęknięcia z bólu. Jeżeli to oznaczało, że jestem silna, to chyba wziął ze sobą niewłaściwą osobę…
-
Okay, przepraszasz mnie. Zrozumiałam, jeszcze nie wiem czy wybaczę.
Ale… jak ja miałabym wam pomóc? Jestem tylko wredną dziewczyną,
w której jej mnóstwo zła. Czuję, że jest ze mną coś nie tak.
Widziałam nie raz, że ludzie się wściekają, a po chwili im
przechodzi. Ja zawsze byłam inna. Ja… ja będę wam tylko
przeszkadzać, nie przydam się wam do niczego…
-
Stop! – Przerwał jej, łapiąc za ramię. – Obudziłaś się z
jego snu kiedy ty tego chciałaś, a nie kiedy jemu się to podobało.
Nie dostrzegasz tego, że jesteś po prostu silna? Zewnętrznie
jesteś chucherkiem, które dostaje duszności po przejściu kilku
kilometrów. – Popatrzyła na niego wściekle, uświadamiając
sobie, że to on ma rację. – Ale w środku jesteś naprawdę
potężna. To, że ja się znalazłem na tej wyspie, było
przeznaczeniem. Tak samo jest z tobą. Musiałaś się tu znaleźć.
Musisz nam pomóc, rozumiesz? Inaczej sobie nie poradzimy i nie
pokonamy tego cholernego czarnoksiężnika. Bez ciebie… po prostu
umrzemy.