Poniżej wywiad z laureatem zamieszczony w grudniowym numerze 'Nieznanego Świata':
SPŁACAM DŁUG
Z doc. dr hab. Aleksandrem Ożarowskim - laureatem Nagrody Honorowej Nieznanego Świata za 2009 r. rozmawiają Anna Ostrzycka, Marek Rymuszko i Anna Grabska-Walczuk
doc. dr hab. Aleksander Ożarowski -ur. 16 stycznia 1916 r. w Proskurowie (obecnie Chmielnicki) na Ukrainie, w rodzinie ziemiańskiej herbu Rawicz. Jego pradziadek, Michał Ożarowski - hetman koronny zginął w powstaniu listopadowym.
W latach 1936-1939 odbywał studia na Wydziale Farmaceutycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Wskutek wybuchu wojny musiał je przerwać i ostatecznie ukończył w latach 1945- 1948 na Wydziale Farmaceutycznym Uniwersytetu Łódzkiego. W 1951 r. uzyskał na tej uczelni stopień doktora, a 22 lata później (1973 r.) tytuł doktora habilitowanego chemii farmaceutycznej.
Uczestnik kampanii wrześniowej (dowodził kompanią w walkach obronnych w Modlinie i Warszawie we wrześniu 1939 r.), oficer Armii Krajowej i żołnierz Powstania Warszawskiego odznaczony Krzyżem Walecznych i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. W 1946 r. przeszedł w armii w stan spoczynku ze stopniem wojskowym: major.
Długoletni pracownik naukowy oraz wykładowca wielu instytucji i uczelni, również zagranicą.Od 1985 r. na emeryturze. Wiceprezes i członek honorowy Polskiego Komitetu Zielarskiego, Prezes Honorowy Polskiego Towarzystwa Terapii Chelatowej. Prezes Honorowy Fundacji Antynowotworowej AMST i członek honorowy Polskiej Rady Leku Roślinnego.
Autor kilkuset artykułów oraz opracowań poświęconych leczniczemu działaniu roślin. Najważniejsze książki: Vademecum Fitoterapii (Zrzeszenie Przemysłu Zielarskiego, trzy wydania w latach 1955-1959), Farmakodynamika Surowców Roślinnych, (Przemysł Lekarski i Spożywczy, 1960), Ziołolecznictwo - Poradnik dla Lekarzy, (PZWL, cztery wydania w latach 1976- 1982), Rośliny lecznicze i ich praktyczne zastosowanie (Instytut Wydawniczy, dwa wydania 1987 i 1988), Leksykon Roślin Leczniczych (Państwowe Wydawnictwo Rolnicze i Leśne, 1990). Jest także współautorem 14 innych książek (ich ogólny nakład wyniósł 763.000 egzemplarzy).
. Panie Profesorze, przede wszystkim proszę przyjąć serdeczne gratulacje z powodu przyznania Nagrody "Nieznanego Świata " jak równie pozwolić nam wyrazić radość z możności odbycia z Panem z tej okazji osobistej rozmowy.
- Jestem głęboko poruszony uhonorowaniem mnie przez tak znaczące czasopismo. Chcę jednak sprostować, że nie mam tytułu profesora, lecz docenta doktora habilitowanego nauk farmaceutycznych.
. Dobrze o tym wiemy niemniej nieprzypadkowo wszyscy zwracają się do Pana w taki właśnie sposób. Panu nie wypada tego powiedzieć, my natomiast mamy prawo stwierdzić, że ca4"m swoim dorobkiem badawczym i naukowym dawno zapracował Pan na tytuł profesora, a jedyną przyczyną lego, że tak się nie stało, jest - jak można domniemywać - fakt, iż obiektem swojego zainteresowania uczynił Pan właśnie lecznicze właściwości roślin, co nie wszystkim się podoba. Niektórzy woleliby, żeby Pan zajął się farmaceutykami w ścisłym znaczeniu tego słowa (czytaj: chemią syntetyczna). Wówczas wszelkie zaszczyty znalazłyby się w zasięgu ręki.
- Nie dbam o to. Zawsze byłem, jestem i pozostanę niezależny. Moja życiowa oraz zawodowa droga nie pozostawia co do tego wątpliwości; nigdy z niej nie zejdę.
. Tym większy nasz - i nie tylko nasz - szacunek dla Pana i Pańskich dokonań. Zacznijmy jednak od początku. Jak to się stało, że zainteresował się Pan właśnie ziołami?
- Już od dziecka kochałem przyrodę. Odwiedzałem różne piękne miejsca, często wyjeżdżałem w góry (Howerla, Worochta), wędrowałem po terenach, które są dziś poza granicami Polski. Dolina Prutu i Czeremoszu to był rodzaj małego raju na ziemi. Wraz z kolegami z gimnazjum ze Lwowa często organizowaliśmy wspólne piesze wycieczki w te rejony.
Tak naprawdę jednak przełomem okazało się moje spotkanie z Janem Muszyńskim - profesorem farmakognozji oraz dziekanem Wydziału Farmaceutycznego Uniwersytetu Łódzkiego. Kiedy przekonał się, że ciężko pracuję, by nadrobić przerwane - wskutek udziału w walkach na froncie i działalnością w Armii Krajowej - lata studiów, pomógł mi w dwóch sprawach. Po pierwsze, włączono mnie do grona naukowego Uniwersytetu Łódzkiego w okresie, kiedy profesor Kotarbiński organizował na tej uczelni wydział farmaceutyczny. Najpierw byłem tzw. studentem asystentem wolontariuszem, po pół roku awansowałem na starszego asystenta, a po niedługim czasie zostałem mianowany adiunktem.
W tym okresie profesor Muszyński wystąpił z propozycją stworzenia w jednej z łódzkich dzielnic ośrodka rekreacyjnego "Zdrowie". Gdy otrzymał na to zgodę władz, wydzielił tam część nazwaną ogrodem pokazowym roślin leczniczych, podobnym do tego, jaki dziś znajduje się w Ciechanowcu. Pełniłem wtedy rolę asystenta profesora, który oprowadzał po ośrodku wycieczki szkolne i studenckie. Kończąc studia zostałem również zatrudniony w Zarządzie Miejskim w Łodzi; pracowałem jako kierownik laboratorium, w którym przygotowywano wyciągi roślinne dla szpitali. W całe to przedsięwzięcie byłem mocno zaangażowany, mogłem obserwować, jak te rośliny dojrzewają. Z czasem zaś profesor Muszyński zezwolił mi na samodzielne prowadzenie grup. Od tego wszystko się zaczęło.
W międzyczasie otrzymaliśmy od Amerykanów glukozę (umieszczoną w wojskowych pojemnikach), która okazała się bardzo potrzebna. W tym celu powstała specjalna "ampułczarnia" z potężnymi fiolkami, w której wiele osób pracowało przy palnikach, tworząc wyjałowione roztwory.
Chcę dodać, że profesor Muszyński pełnił funkcję doradcy naukowego w słynnej warszawskiej firmie "Gobiec", gdzie przygotowywano roślinne wyciągi płynne (proszę nie mylić ich z mieszankami ziołowymi, których było wówczas wszędzie pełno na rynku). Stanowiło to w tamtym czasie wielką nowość, a ja miałem w tym wszystkim swój udział. Nie tylko doradzałem, lecz
również pracowałem w laboratorium nad analizami.
. Po wojnie dotkliwie brakowało leków, tzw. syntetyków. Kiedy rozpoczęła się ich produkcyjna eksplozja i jak ten proces się rozwijał?
-W latach 60. chemicy-syntetycy zaczęli intensywnie pracować nad nowymi lekami. Prekursorami w tej dziedzinie okazali się specjaliści niemieccy, którzy przygotowywali wówczas farmaceutyki dla szpitali i ogromnej rzeszy inwalidów wojennych. Można powiedzieć, że dysponowali dużym doświadczeniem, jeśli chodzi o syntezy. Te "pobory" zostały rozwinięte najpierw na modelach roślinnych. W międzyczasie trwało również izolowanie "modelowych" środków czynnych, z których tworzono liczne pochodne. Był to zarazem okres, kiedy leki powstawały na bazie naturalnej przyrody. Obecnie, ze względu na znaczny rozwój znajomości fizjologii człowieka, przemysł farmaceutyczny produkuje syntetyczne związki kompletnie niezwiązane z Naturą zewnętrzną.
. Mimo szybkiego rozwoju farmakologii syntetycznej nie zrezygnował Pan ze swojej idei i pozostał przy roślinach leczniczych...
- Leki syntetyczne zostały z samej swej istoty stworzone dla człowieka. Natomiast leki naturalne są związane z zieloną przyroda , gdzie podstawową reakcją okazuje się fotosynteza, która warunkuje życie wszystkich organizmów żywych. Chlorofil pod wpływem światła słonecznego przekształca dwutlenek węgla i wykorzystuje go do budowy organizmu roślinnego. Przede wszystkim wytwarzana jest w ogromnych ilościach glikoza, w nocy pobierany CO2, natomiast w dzień wydzielany tlen, który w ten sposób wzbogaca powietrze. Warto dodać, że badania bezspornie udowodniły, w jak wielkim stopniu zależymy od Natury. Mam na myśli chociażby glikozę, która jako materiał energetyczny roślin i człowieka jest wytwarzana jedynie przez świat zielony.
Nie jesteśmy tworem doskonałym, gdyż np., aby budować białka, potrzeba dwudziestu aminokwasów, lecz brakuje nam ośmiu. Uzupełniamy je spożywając białka roślinne. Sam nasz mózg wymaga dziennej dawki glukozy w ilości 120 gramów. Jeśli chodzi o tłuszcze roślinne i zwierzęce, człowiekowi niezbędne są nie tylko zwierzęce tłuszcze nasycone, lecz również roślinne tłuszcze nienasycone. Przeciętny człowiek ma 100 trylionów komórek, z czego ok. tryliona codziennie ginie, a w ich miejsce powstają nowe. Są one otoczone błoną komórkową, którą wypełniają właśnie nienasycone kwasy tłuszczowe. Najwięcej ich, podobnie jak cholesterolu, znajduje się w mózgu, ponieważ ma on gigantyczną ilość połączeń między poszczególnymi komórkami. Organizmy ludzkie i roślinne zawierają wiele analogicznych związków - mam na myśli m.in. enzymy trawienne, niektóre hormony, sterydy. Dlatego człowiek tak dobrze przyswaja pokarmy i leki pochodzenia roślinnego.
Wszystko, o czym mówię, świadczy o tym, że ludzie są nierozerwalnie związani ze światem przyrody. I to właśnie sprawia, że, gdy przyjmujemy wyciągi z roślin, nasz układ immunologiczny nie traktuje ich jako składnika obcego, zewnętrznego, lecz coś własnego, naturalnego. W wyciągach roślinnych zbadano dotychczas podstawowe związki, które są łatwo izolowane. Została jednak jeszcze ich ogromna ilość o wielkościach homeopatycznych, których dotąd nie poznaliśmy. Aby pomóc choremu, wystarczą ich nanoilości, czyli milionowe części gramów. I to właśnie stanowi wielką tajemnicę wyciągów czerpanych ze świata roślinnego.
Zarazem to nieprawda, że tylko część roślin jest "dobra", gdyż nie zawiera trucizn, a pozostałe okazują się nieużyteczne i szkodliwe. Takie twierdzenia propagują laicy, którzy nie mają pojęcia, o czym mówią. Jest rzeczą powszechnie znaną i od dawna dowiedzioną naukowo, że o skuteczności leku roślinnego decydują bardzo małe jego ilości, które mogą być powtarzane wielokrotnie bez większych problemów. Taka zasada przyświeca m.in. homeopatii, Zgodnie z tym, co głosił Paracelsus, to, co toksyczne w dużej ilości, w małej okazuje się dobre (czytaj: nieszkodliwe). Przykładem mogą być tu strychnina czy kurara, które stosowane w minimalnych ilościach (ułamkach miligramów) są z punktu widzenia ludzkiego organizmu znakomitymi lekami.
Na tej prawidłowości medycyna akademicka wielce skorzystała, gdyż wyizolowane zostały właśnie takie związki, które były silnie trujące i zielarze się nimi nie posługują a podawanie ich w odpowiedniej dawce pozostaje tylko w gestii lekarzy. Można powiedzieć, że świat roślinny oddał te składniki medycynie konwencjonalnej.
Chemicy stworzyli szereg związków syntetycznych - pochodnych w stosunku do roślinnych - i one oczywiście działają. Wielkim nieporozumieniem jest natomiast twierdzenie, że mają nad tymi drugimi przewagę. Podstawową rolę w przyjęciu takiego podejścia odgrywają kwestie finansowe. Każdego dziś można kupić, a pieniądze okazują się ważniejsze, niż ludzkie zdrowie. Na rynku pojawiły się wielkie międzynarodowe koncerny farmaceutyczne, prawdziwe giganty, które mają swoje wytwórnie niemal we wszystkich państwach. Dysponują one ogromnymi możliwościami przekonywania odbiorców o zaletach produkowanych przez siebie leków i słuszności kreowanych założeń, przy czym swoimi wpływami obejmują praktycznie cały Zachód, a więc Europę, Amerykę Północną (USA i Kanada) oraz Australię. Ze statystyk amerykańskich wynika, że wśród ogromnej rzeszy naukowców, których ściągnięto - i ściąga się nadal - do tego państwa z zagranicy, 45% stanowią badacze uzależnieni od przemysłu farmaceutycznego. Nieprzypadkowo też trzon tego przemysłu znajduje się w Stanach Zjednoczonych.
. Ile roślin na świecie, Pana zdaniem, posiada właściwości lecznicze?
- Około 20 tysięcy, z czego stosowanych jest zaledwie jakieś 2 tysiące. W samej Polsce rośnie ich kilkaset.
. Dlaczego więc medycyna akademicka tak często je lekceważy, podobnie jak np. witaminy?
- Powód jest prosty: ziół i witamin nie można opatentować . Weźmy np. onkologię, która stanowi całe odrębne królestwo. To gigantyczny przemysł medyczny, który opiera się na współdziałających z nim branżach. Sama aparatura kosztuje tu średnio milion dolarów. W ogóle obecnie na świecie panuje kult aparatury i wszelkiego rodzaju analiz. Dzieje się tak w sytuacji, gdy dwie trzecie ludności, czyli 4,5 miliarda osób, żyjących zwłaszcza na Wschodzie i w Afryce, jest leczonych za pomocą medycyny ludowej. W Indiach np. funkcjonują 124 szkoły homeopatyczne, a w Chinach jest ponad milion lekarzy, którzy przez sześć lat uczą się tradycyjnej medycyny chińskiej, liczącej 7-8 tysięcy lat przed narodzeniem Chrystusa plus 2 milenia naszej ery. Oni badając chorego oglądają m.in. jego język, mierzą puls, a w tradycyjnym chińskim szpitalu pacjenci leżą na łóżkach przykryci po szyje kocami, obok zaś stoi kroplówka, w której znajduje się wyciąg ziołowy przygotowany indywidualnie dla każdego z nich.
. Chodzi o rodzaj chelatacji?
- Tak. To ja zaproponowałem wprowadzenie jej do polskiej praktyki medycznej. Powstało Polskie Towarzystwo Terapii Chelatowej, a grono lekarzy - założycieli nadało mi przez aklamację zaszczytny tytuł honorowego prezesa PTTCh. Człowiek, żyjący w świecie, w którym woda, żywność oraz powietrze są przesycone chemią, potrzebuje oczyszczenia. Taką szansę oferuje właśnie chelatacja, która odtruwa ciało, pomagając mu w pozbyciu się szkodliwych toksyn. Cały proces polega na chelatowaniu aminokwasem syntetycznym, który jest podawany za pośrednictwem kroplówki dawkowanej w ciągu ok. 2,5 godziny (zabieg ten należy wielokrotnie powtarzać).
Ludzki organizm posiada dziewięćdziesiąt sześć tysięcy kilometrów naczyń krwionośnych, czyli niemal tyle, ile wynosi 2,5- krotny obwód kuli ziemskiej. Tworzą je przede wszystkim niewidzialne gołym okiem naczynia kapilarne, które docierają do każdej odrębnej komórki. Zadam proste pytanie: dlaczego komar kłuje od razu człowieka w wybrane przez siebie w mgnieniu oka miejsce, a nie szuka go? Bo on "wie", jak dostać się właśnie do naczynka włosowatego, które zbudowane jest z jednej warstwy komórek.
Ludzie w wieku 60-80 lat dzięki chelatacji nie tylko pozbywają się wielu kłopotów zdrowotnych, ale również młodnieją. Osobiście odbyłem w kilkuletnich odstępach trzy takie kuracje i ich efekty oceniam jako znakomite. Podam też inny przykład. Ostatnio, gdy odwiedziłem klinikę doktora Zbigniewa Markiewicza na warszawskim Żoliborzu, gdzie leczy się za pomocą chelatacji, miałem możność porozmawiać ze starszą kobietą która odbyła 17 jej sesji z 20 przepisanych przez lekarza. Już po kilku poczuła się o wiele lepiej, a trzeba dodać, że uprzednio borykała się z poważnymi kłopotami zdrowotnymi, o których szczegółowo mi opowiedziała. Np., gdy wychodziła na spacer, zawsze musiała ją "ubezpieczać" inna osoba (była prowadzona "pod rękę"). Nie korzystała też z komunikacji miejskiej, gdyż niesprawne nogi nie pozwalały na to, by wejść na schodki tramwajowe czy autobusowe. Obecnie sama odbywa piesze wędrówki, a jej sprawność zwiększyła się tak dalece, że bez problemu jeździ autobusami czy tramwajami.
Dla odmiany opowiem pewną historię szeroką opisaną w medycznej literaturze niemieckiej. Mianowicie trzech tamtejszych znakomitych chirurgów przed 30 laty uczestniczyło w Szanghaju w operacji usunięcia ślepej kiszki (czy też pęcherzyka żółciowego - w moim wieku pamięć bywa już nieco zawodna) prowadzonej przez chińskich lekarzy. Ich pacjentką była kobieta, której zastosowali akupunkturę, nakłuwając ciało igłami w odpowiednich miejscach. W takiej sytuacji po pewnym czasie mózg wytwarza endorfiny, czyli swoiste związki przeciwbólowe. Wówczas możliwe okazuje się otwarcie brzucha pacjentki skalpelem bez użycia uśmierzających ból farmaceutyków. Itak właśnie stało się we wspomnianym przypadku. W trakcie całej operacji chora była przytomna i nawet rozmawiała z lekarzem o jej przebiegu. Podobnych zabiegów przeprowadza się w Chinach bardzo wiele, a rana pooperacyjna goi się wówczas szybko, gdyż tamtejsi lekarze nie stosują żadnej chemii.
Wracając zaś do chelatacji, chcę dodać jeszcze jedną istotną informację. Zazwyczaj wykorzystuje się w niej aminokwas, gdy jednak użyje się do tego celu witaminę C, która jest dla człowieka witaminą uniwersalną, działa ona m.in. przeciwnowotworowo, Jej skuteczność jest wręcz niesamowita!
I znów odwołam się do przykładu zaczerpniętego z życia. Mój znajomy, doktor medycyny z Gdyni miał przyjaciela, któremu w przeszłości usunięto jedną nerkę. Niestety, z biegiem lat nastąpił przerzut ogniska nowotworowego do wątroby i kręgosłupa. Kiedy medycyna konwencjonalna "rozłożyła ręce", spisując pacjenta na straty, lekarz, o jakim mówiłem, chcąc go uratować, zaproponował ordynatorowi oddziału onkologicznego, na którym leżał chory, by zaaplikowano mu za pomocą chelatacji dużą ilość witaminy C. Niestety, ze względu na obawę przed reakcją innych lekarzy ordynator odmówił, twierdząc, że musi zachować sztywne standardy leczenia. Nalegania i tłumaczenia, że mogłoby to chorego uratować, nic nie dały. Klamka zapadła, a po kilkunastu dniach pacjent zmarł.
. Czy po kilkudziesięciu lalach poświęconych badaniu właściwości leczniczych ziół i witamin nie jest Pan rozgoryczony faktem, że obecnie są one obiektem tak nieuczciwych i zajadłych ataków? I czy istnieje jakiś sposób, by temu zaradzić?
- Za wszystkim kryją się pieniądze, ogromne pieniądze. Jak już wspomniałem, ziół ani witamin nie da się opatentować i właśnie to stanowi przyczynę niechętnego stosunku do nich koncernów farmaceutycznych oraz znacznej części świata lekarskiego. Tu także tkwi powód zwalczania naturalnych metod terapii, które mogą chorym pomóc.
Jestem - o czym także już mówiłem - niezależnym, wolnym człowiekiem. Dlatego nigdy nie integrowałem się z żadnymi strukturami politycznymi czy farmaceutycznymi. Najważniejsze dla mnie było i pozostanie ludzkie zdrowie. Oczywiście więc martwi mnie to, co się obecnie dzieje. Najlepszym przykładem podejścia do wspomnianych problemów jest zlikwidowanie czasopisma Wiadomości Zielarskie, z którym wiele lat byłem związany, i które miało jeszcze tradycje przedwojenne. Tytuł ten zniknął z rynku pod pretekstem nieopłacalności finansowej jego wydawania.
. W trakcie działalności badawczo-naukowej współpracował Pan z licznymi praktykami-zielarzami Jak z perspektywy lat ocenia Pan kontakty z nimi?
- Wśród tych, którzy stosowali zioła w celach leczniczych, było wiele osób duchownych, zwłaszcza zakonników. Przez pewien czas np. związałem się z łódzkimi bonifratrami, którzy kiedyś prowadzili szpital, ale później im go zabrano i prosili mnie o radę, co robić, gdyż nadal pragnęli leczyć chorych za pomocą ziół. Zaproponowałem im, żeby poprawili "bazę" i sposoby przygotowywania mieszanek ziołowych, co - jak uważałem - mogłoby w przyszłości zaowocować reaktywowaniem działalności szpitala. Ostatecznie jednak mimo mojego zaangażowania naukowego nic z tego nie wyszło.
Później współpracowałem na tym polu z franciszkanami, m.in. z ojcem Grzegorzem Sroką z Rychwałdu koło Żywca, którego poznałem przed 40 laty w Krośnie, kiedy był jeszcze młodym, początkującym księdzem. Dysponował receptami ludowymi na mieszanki ziołowe i zaproponował, żebym pomógł mu w ich udoskonaleniu i unowocześnieniu. Trwało to przez kilka lat, a nasze współdziałanie polegało na tym, że ja pracowałem nad tymi ludowymi recepturami leczniczymi, a następnie po usystematyzowaniu i modyfikacji posyłałem ojcu Sroce ich nowe "wersje". Jeszcze później współpracowaliśmy przy stworzeniu kalendarza ludowego, w którym znalazły się porady i recepty na różne schorzenia. W przedmowie napisałem, co nam daje przyroda i w jaki sposób należy podchodzić do opartej na niej medycyny naturalnej. Te kalendarze ukazywały się przez kilkanaście lat.
. Czy mógłby Pan Profesor wymienić fitoterapeutów, których uważa za szczególnie ciekawych, znaczących?
- To trudne pytanie. Ci, wywodzący się ze starej gwardii, których osobiście znałem i ceniłem, z reguły dawno już nie żyją. Własnych następców, niestety, nie mam.
Aby doświadczenie i praca poprzedników nie odeszła wraz z nimi, w latach 60. zaproponowałem m.in. zorganizowanie kursu ziołolecznictwa w Instytucie Wojskowym przy ul. Szaserów
w Warszawie. Jeden z ówczesnych lekarzy, który bardzo przychylnie odniósł się do mojej propozycji, zgodził się na udział w realizacji tego przedsięwzięcia. Kursy, na których obaj wykładaliśmy, zostały uznane przez Ministerstwo Zdrowia. a Instytut Szkolenia Zawodowego wydawał certyfikaty zielarskie. Z tamtej grupy żyje do dziś doktor Jadwiga Górnicka (którą znamy i bardzo cenimy - przyp. red. NŚ).
. Wiemy, że usilnie popiera Pan homeopatię...
Jestem z nią od zawsze za pan brat. Wiele pisałem na ten temat i konsekwentnie homeopatię propaguję, gdyż uważam ją za przyszłość medycyny. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, a ludzie, którzy homeopatię wyśmiewają i atakują, nie próbując nawet zrozumieć jej założeń oraz odmawiając tej metodzie leczenia - wbrew faktom - terapeutycznej wartości, są godni pożałowania.
Medycyna akademicka, alopatyczna walczy przeważnie z objawami choroby. Dlatego uważa się, iż 45% ludzi Zachodu jest już uzależnionych od leków syntetycznych. Natomiast medycyna czerpiąca z Natury, w tym homeopatia, zmierza do usunięcia przyczyn choroby, często metodami "informacyjnymi". Ą to przecież informacja i informatyka zaczynają pełnić coraz ważniejszą rolę w życiu współczesnego człowieka. Wiedzą o tym doskonale światłe umysły reprezentujące różne dziedziny nauki.
A teraz powiem coś bardzo osobistego. Pewnie Państwo zapytacie, dlaczego robię to, co robię, czyli całe życie walczę w obronie medycyny naturalnej, ziołolecznictwa i ludzkiej godności. Otóż czynię tak, gdyż w ten sposób spłacam dług, jaki zaciągnąłem u Opatrzności. W swoim życiu bowiem wielokrotnie znajdowałem się w sytuacjach, kiedy powinienem zginąć, a mimo to ocalałem, zawdzięczając swój ratunek właśnie Opatrzności. Tak było wielokrotnie podczas wojny, a także i później (profesor Ożarowski szczegółowo opowiedział nam o kilku tego rodzaju zdarzeniach, ale to już temat na odrębną publikację przyp. NŚ). To Ona podarowała mi również, mimo zaawansowanego wieku (a mam prawie 95 lat), zdrowe ręce, nogi i nadal sprawny mózg. Wszystko to traktuję jak zaciągnięty dług, który staram się spłacać swoją pracą naukową i badawczą, licznymi książkami oraz obroną medycyny naturalnej.
. czy "zielona medycyna "jest ciągle dla chorego medycyną żywą i atrakcyjną?
- Naturalnie! Co więcej, ona jest żywa i atrakcyjna także z punktu widzenia naukowego. Trzeba tylko chcieć i umieć ją wykorzystać dla dobra chorego.
. Istnieje wiele badań potwierdzających skuteczność metod medycyny naturalnej, tyle że nie są odpowiednio nagłaśniane, a tym samym lekarze i pacjenci nie dysponują w tej mierze właściwymi informacjami. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że często właśnie o to chodzi, by takie informacje nie były upowszechniane, w efekcie czego są one nierzadko ukrywane i kwitowane stwierdzeniami o rzekomym braku skuteczności terapii naturalnych. Czy nie jest Panu z tego powodu przykro?
- Oczywiście, że jest. Czy mamy jednak załamywać ręce? Musimy bronić naszego punktu widzenia i przekonywać do niego. Do ziół, witamin, homeopatii, chelatacji - tego wszystkiego, co czerpie z Natury i służy człowiekowi, a nie doraźnym korzyściom finansowym. Ze swej strony - z perspektywy kilkudziesięciu lat własnych badań i pracy naukowej - nie mam żadnych wątpliwości, że to właśnie medycyna naturalna stanowi klucz do ludzkiego zdrowia i będę bronił tej tezy do końca swoich dni.
. Dziękujemy za rozmowę.