SHAW George Bernard
KANDYDA
AKT PIERWSZY
Rok 1894. Piękny ranek październikowy w północno-wschodniej części Londynu. Dzielnica ta, daleka od wykwintu Mayfair lub St. James/1, odznacza się jednak tym, że tu ulice zamieszkałe przez biedotę mają więcej powietrza, są szersze, czystsze i mniej cuchnące od slumsów eleganckiego śródmieścia. Kwitnie tu bujne pospolite życie małomieszczańskie; szerokie, przeludnione ulice roją się od brzydkich żelaznych ustępów publicznych, klubów stronnictw radykalnych i poprzecinane są gęstą siecią szyn tramwajowych, po których sunie nie kończący się szereg żółtych wozów. Glówne arterie pysznią się zbytkiem „ogródków" przed domami, a właściwie trawników, po których, poza ścieżką wiodącą od furtki do drzwi wejściowych, noga ludzka nigdy nie stąpa. Monotonia, znoszona z tępą obojętnością, wycisnęła swe piętno na tych ulicach, ciągnących się kilometrami brzydkich ceglanych domów, czarnych żelaznych sztachet, kamiennych chodników i dachów krytych szarym łupkiem; równie monotonny jest szary tłum ludzi ubranych bądź przyzwoicie, lecz źle, bądź tez nieprzyzwoicie ubogo. Ta odrobina energii i ochoty do życia, która czasem odzywa się w tych ludziach, jest przejawem drobnomieszczańskiej chciwości i „smykałki" do interesów. Nawet policjantów i kaplic jest tu za wiele, aby ich widok mógł ożywić wszechwładną monotonię. Słońce świeci tutaj wesoło i nie ma mgły, a choć unoszący się w powietrzu dym sprawia, ze ani twarze, ani ręce przechodniów, ani cegła, ani tynk nie wyglądają świeżo, przecież dym ten nie snuje się tak ciężko, aby londyńczyk zbytnio się nim przejmował. Ta pustynia szarzyzny posiada swoją oazę. Niedaleko miejsca, gdzie zaczyna się Hackney Road — główna magistrala tej dzielnicy — rozpościera się na dwustu siedemnastu akrach park, ogrodzony drewnianym parkanem, a nie żelaznymi sztachetami. Park ten ma mnóstwo drzew i trawników, duży staw do kąpieli i kwietniki będące ostatnim słowem sztuki ogrodniczej, tak bardzo uwielbianej przez miejscową ludność. Nie brak i dołu z piaskiem zwiezionym tu dla uciechy dzieciarni, lecz rychło zapomnianym, kiedy przeistoczył się w siedlisko wszelkiego robactwa i drobnoustrojowej fauny charakterystycznej dla sąsiednich dzielnic: Kingsland, Hackney i Hoxton. Muszla dla orkiestry, pusty placyk przeznaczały dla religijnych, antyreligijnych i politycznych mówców, boisko do gry w krykieta, drewniana hala gimnastyczna i staromodny, kamienny kiosk — oto niektóre z atrakcji tego parku. Tam, gdzie wzrok patrzącego napotyka drzewa i pochyłości zielonych trawników, widok jest miły. Ale tam, gdzie równy, płaski grunt ciągnie się w stronę szarego parkanu — z cegłami, gruzem, szyldami, lasem kominów i dymem na dalszym planie, pejzaż jest żałosny i smętny. Najpiękniejszy widok na Park Królowej Wiktorii rozpościera się z frontowego okna probostwa Św. Dominika, skąd nie widać ani jednej cegły. Główne wejście do probostwa, jednego z dwu domków bliźniaczych z ogródkiem od ulicy, wiedzie przez mały ganeczek podparty słupami, do którego prowadzi kilka kamiennych schodków. Tym wejściem wchodzą goście i parafianie, natomiast dostawcy sklepowi i członkowie rodziny dostają się do domu drzwiami bocznymi pod ganeczkiem, które wiodą do tzw. sutereny, składającej się z dwóch izb: jadalni — od frontu i kuchni — od podwórka. Na parterze, na poziomie ganeczka frontowego, znajduje się salon z jednym dużym oknem wychodzącym na park. W tym salonie, jedynym pokoju, do którego dzieci nie mają, wstępu, pracuje pastor, wielebny J a m e s M a v o r Morell. Siedzi on na solidnym kręcącym się krześle z oparciem, u końca długiego stołu ustawionego wzdłuż okna, tak że zwróciwszy oczy na lewo może się rozkoszować widokiem parku. U drugiego końca tego stołu, przysunięty do niego, stoi mniejszy i o połowę węższy stolik, na którym znajduje się maszyna do pisania, ustawiona tak, ze pisząca na niej sekretarka siedzi pod ścianą, zwrócona tyłem do okna. Na dużym stole, porozrzucane w nieporządku broszury, pisma, listy, przenośne szufladki, pełne papierów, kalendarz biurowy, waga do listów itp. Krzesło, stojące w środku przed stołem, zwrócone w stronę pastora, przeznaczone jest dla interesantów; na stole, tuż przed pastorem, stoi pudełko z papierem listowym i duża fotografia w ramkach. Na ścianie za pastorem — półki na książki. Wprawne oko może ocenie jednym spojrzeniem zakres kazuistyki i studiów teologicznych pastora dostrzegłszy wśród książek „Rozprawy teologiczne" Fryderyka Maurice'a/1 i pełne wydanie poezji Browninga/2. Na rodzaj jego studiów społeczno-politycznych wskazują dzieła takie jak „Postęp i ubóstwo" George'a/3, „Fabiańskie eseje"/4, „Sen Johna Balla"/5, „Kapitał Marksa i jakieś pół tuzina podstawowych dzieł o socjalizmie. Naprzeciw pastora, po drugiej stronie pokoju w pobliżu maszyny do pisania, znajdują się drzwi. Dalej, przy tej samej ścianie naprzeciw kominka stoi biblioteczka, której część dolna służy za kredens, obok niej wygodna kanapa. Na kominku płonie duży, wesoły ogień; z jednej strony kominka stoi szeroki, wygodny fotel i czarna drewniana skrzynka na węgiel, malowana w kwiaty; z drugiej — miniaturowy dziecięcy fotelik. Naokoło kominka drewniana boazeria inkrustowana kawałeczkami lustra i zakończona zgrabną półeczką: na niej zegar oprawny w skórę (nieunikniony prezent ślubny), a wyżej na ścianie duża reprodukcja głównej postaci z Tycjanowskiego „Wniebowzięcia Dziewicy"9. W ogóle jest to pokój zdradzający sprawną dłoń gospodyni, bezsilnej, jeśli idzie o porządek na stole, lecz poza tym pani sytuacji. Meble pod względem stylu należą do „garniturów salonowych", reklamowanych i lansowanych przez przedsiębiorcze wytwórnie podmiejskie, lecz nie ma w tym pokoju nic zbytecznego i pretensjonalnego. Pastora z ubogiej dzielnicy wschodniego Londynu nie stać na snobizm.
Wielebny J a me s M a v o r Morell jest duchownym kościoła anglikańskiego i chrześcijańskim socjalistą, jest on także czynnym członkiem Gildii Sw. Mateusza i Unii Chrześcijańsko-socjalnej. Żywotny, jowialny, powszechnie lubiany mężczyzna lat czterdziestu; rosły, dobrze zbudowany i przystojny; pełen energii, w obejściu miły, serdeczny i wyrozumiały; posiada donośny i dźwięczny glos, którego używa z wyraźną i czystą artykulacja doświadczonego mówcy — słowem, jest to pierwszorzędny duchowny, umiejący każdemu powiedzieć, co mu się żywnie podoba, wypalić ludziom prawdę w oczy nie urażając ich, narzucić im swój autorytet bez poniżania ich godności, a nawet — jeżeli to konieczne — wtrącić się do ich spraw prywatnych, nie będąc przy tym impertynencki. Źródło jego entuzjazmu i współczucia nie wysycha nigdy ani na chwilę; spokojny sen i dobry apetyt pozwalają mu na wygranie codziennej walki między wyczerpaniem a rześkością. Jednym słowem, wielkie dziecko, któremu można wybaczyć dumę z talentów i nieświadome zadowolenie z siebie. Zdrowa cera, foremne czole, nieco ścięte nad brwiami, spojrzenie jasne i wnikliwe, usta rezolutne, lecz niezbyt kształtne, wreszcie wcale pokaźny nos o ruchliwych nozdrzach mówcy ceniącego dramatyczne efekty, pozbawiony subtelności, podobnie zresztą jak i pozostała cześć twarzy.
Sekretarka panna Prozerpina Garnett, drobna i czupurna kobietka lat trzydziestu, typowa drobnomieszczanka, ubrana schludnie, lecz ubogo, w czarną wełnianą spódniczkę i bluzkę; szybka w mowie i niezbyt ugrzeczniona w obejściu, lecz wrażliwa i uczuciowa. Stuka energicznie na swej maszynie, podczas gdy Morell otwiera ostatni list korespondencji porannej i przyjmuje do wiadomości jego treść z komicznym westchnieniem rozpaczy.
/Mayfair. S t. J a m e s — dzielnice Londynu zamieszkałe przez arystokrację i plutokrację.
s l u m s y — osławione nędzne rudery i dzielnice, zamieszkałe przez ubogich.
1 John 1'rederick Denison Maurice (1SIT—1872) — angielski teolog i pisarz, autor Theologicał Essays opublikowanych w r. 1853. Za rzekomą wolnomyślność pozbawiony został prawa wykładania na angielskich uniwersytetach.
2 Robert Browning (1812—1889) — poeta angielski epoki romantyzmu.
3 Henry G e o r g e (1830—1897) — amerykański pisarz i ekonomista, autor sławnego w Ameryce i Europie dzieła Progress and Poverty, w którym m. in. głosił, że ziemia należy do ludu.
4 Fabiańskie eseje (Fabian Essays) opublikowane w r. 1889 przez Fabian Society.
6 „Sen Johna Balla" (The Dream of John Ball) pióra Williama Morrisa. Bohaterem utworu jest ksiądz angielski John Ball (t 1381), który odegrał wybitną rolę w powstaniu chłopskim z r. 1381. Skazany został na śmierć i stracony w obecności króla Ryszarda II.
6 T y c j a n (1477—1576) — wybitny malarz włoskiego renesansu. W r. 1518 namalował „Wniebowzięcie Dziewicy" dla kościoła Frari w Ferrarze.
Prozerpina
Jeszcze jeden odczyt?
Morell
Tak. Grupa „Wolności" z Hoxton prosi, abym wygłosił odczyt W niedzielę rano. (wypowiada z naciskiem słowo „w niedzielę", gdyż widocznie w tym tkwi dziwaczność prośby) Co to za jedni?
Prozerpina
Zdaje mi się, że to komunizujący anarchiści.
Morell
Właśnie. Tylko anarchiści mogą nie wiedzieć, że pastor nie może wygłaszać odczytów w niedzielę rano. Niech im pani odpisze, żeby przyszli do kościoła, jeśli chcą mnie usłyszeć. To im się przyda. Niech pani doda, że mogę im zaproponować tylko poniedziałki lub czwartki. Ma pani kalendarz pod ręką?
Prozerpina
sięgając po kalendarz
Mam.
Morell
Czy w poniedziałek mam jaki odczyt?
Prozerpina
patrząc w kalendarz
Tak, w Klubie Radykalnym w Tower Hamlets.
Morell
A w czwartek?
Prozerpina
Angielska Liga Reformy Rolnej.
Morell
A w następny poniedziałek?
Prozerpina
Gildia Sw. Mateusza. W czwartek Niezależna Partia Pracy/1 w Greenwich. Następny tydzień, w poniedziałek: Federacja Socjaldemokratyczna/2 przy Mile End; we czwartek bierzmowanie w szkole parafialnej, (niecierpliwie) Och, odpiszę im po prostu, że pan nie może przyjść. Zresztą, co to za grupa: pół tuzina ograniczonych i pełnych tupetu przekupniów ulicznych, nie mających razem nawet pięciu szylingów w kieszeni.
1/Niezależna Partia Pracy (Independent Labour Party) powstała w r. 1893. Lenin scharakteryzował ją jako „niezależną od socjalizmu, lecz zależną od liberalizmu" (Lenin, Dzieła, t. 19, przyp. 16. KiW, Warszawa 1950.) W roku 1921 niewielkie to ugrupowanie weszło do II Międzynarodówki, obecnie najliczniejsze, obok konserwatystów, stronnictwo polityczne Anglii.
2/Federacja Socjaldemokratyczna— pierwsza partia marksistowska w Anglii, składająca się przeważnie z robotników.
Morell
rozbawiony Ba, ale to są moi bliscy krewni, panno Garnett.
Prozerpina patrząc na niego z niedowierzaniem
Pańscy krewni?
Morell
A tak. Mamy wspólnego ojca — w niebiesiech.
Prozerpina
z ulgą
Ach, takie pokrewieństwo...
Morell
ze smutkiem, który dla człowieka z jego głosem jest po prostu rozkoszną okazją
Aha, pani nie wierzy w to pokrewieństwo! Każdy o nim mówi, lecz nikt w nie nie wierzy. Nikt. [żywo, wracając do przedmiot) Tak, tak. Niech no pani znajdzie jakąś datę dla tych przekupniów. A jak wygląda dwudziesty piąty października? Przedwczoraj był jeszcze wolny.
Prozerpina
szukając w kalendarzu
Zajęty. Towarzystwo Fabiańskie.
Morell
Och. pal licho Fabiańczyków. A dwudziesty ósmy? Już też obsadzony?
Prozerpina
Obiad w City/1. Ma pan zaproszenie Towarzystwa Dyrektorów Spółek Akcyjnych.
l/ C i t y — finansowe centrum Londynu i całego Imperium Brytyjskiego. Mieszczą się tam: Bank Angielski (Bank ot England), Giełda i największe prywatne domy bankowe i towarowe.
Morell
Doskonale, zamiast iść na ten obiad, odwiedzę grupę „Wolności" w Hoxton.
Prozerpina notuje zmianę w kalendarzu, przy czym każdy rys jej twarzy wyraża lekceważenie i pogardę dla anarchistów z Hoxton. Morell zdziera opaskę z nowego numeru tygodnika „Reformator Kościoła" i przegląda wstępny artykuł pióra Stewarta Headlama oraz wiadomości z Gildii Sw. Mateusza. Zajęcie to przerywa po chwili ukazanie się w drzwiach jego wikariusza, wielebnego Aleksandra M i 11 a, młodego człowieka, którego Morell znalazł w sąsiedniej bursie uniwersyteckiej dokąd Mill przybył z Oksfordu w celu oświecania nieoświeconych biedaków wschodnich dzielnic Londynu, żądnych światła i wiedzy. Jest to człowiek najlepszych w swoim własnym mniemaniu zamiarów, pełen entuzjazmu i zapału niedojrzałej młodości, którego główną i najbardziej nieznośną wadą jest zbyt pedantyczne wymawianie niektórych wyrazów na sposób oksfordzki, w celu oddziaływania „kulturą akademicką" na miejscowy gmin. Morell, którego Mill umiał sobie pozyskać swą psią wiernością, pozdrawia go pobłażliwie, odrywając wzrok od gazety.
Morell
Dzień dobry, pan Aleksander spóźnia się jak zwykle.
Mill
Niestety. Co ja bym dał za to, żebym mógł rano wstać na czas.
Morell
rozkoszując się własną energią
Ha ha! (żartobliwie) Módl się i pracuj, młodzieńcze. Módl się i pracuj!
Mill
Tak, wiem. (dostosowując się do żartobliwego tonu Morella) Ale jakże mogę modlić się i pracować, kiedy śpię? No, niech pani sama powie, panno Prozerpino?
Zbliża się do ciepłego kominka.
Prozerpina
ostro
Nazywam się Garnett, proszę się nie zapominać.
Mill
Przepraszam panią bardzo, panno Garnett.
Prozerpina
Dzisiaj pan będzie musiał zrobić całą robotę.
Mill
od strony kominka
Jak to? Dlaczego?
Prozerpina
Mniejsza o to, dlaczego. Przyda się panu popracować przynajmniej raz w życiu i zarobić na obiad, tak jak ja to robię codziennie. Dalej, do roboty, nie próżniaczyć! Już pół godziny temu powinien pan był zacząć obchód parafii.
Mill
zaniepokojony
Czy to prawda, panie pastorze?
Morell
rozbawiony, z uśmiechem na twarzy i w oczach
Prawda. Dzisiaj ja będę próżniaczył.
Mill
Pan? Pan tego nie potrafi.
Morell
wstając
Ha ha! Tak myślisz? Dziś mam cały dzień dla siebie, a w każdym razie całe przedpołudnie. Żona moja dzisiaj przyjeżdża. Będzie tutaj kwadrans przed dwunastą.
Mill
zdziwiony
Jak to, już wraca? Z dziećmi? Przecież mieli zabawić na wsi do końca miesiąca?
Morell
I tak też będzie. Żona przyjeżdża tylko na dwa dni. Musi kupić cieplejsze ubranko dla chłopca i sprawdzić, jak tu sobie bez niej radzimy.
Mill
znowu zaniepokojony
Ale czy to rozsądne — jeśli dzieci miały naprawdę szkarlatynę...
Morell
Głupstwo, wcale nie miały szkarlatyny. Zwyczajna odra. Przypuszczam, że sam przyniosłem do domu jej zarazki ze szkoły przy Tycroft Street. Trudno, duchowny jest jak lekarz, mój młodzieńcze. Musi lekceważyć mikroby, jak żołnierz kule. (wstaje i uderza Milla po ramieniu} Radzę ci zachorować na odrę, wtedy moja żona będzie cię pielęgnować. To byłoby szczęście, co? Trudno marzyć o większym, prawda?
Mill
z niespokojnym uśmiechem
Jeszcze trudniej zrozumieć pańskie żarty o pani Morell...
Morell
tkliwie
Ach, mój chłopcze, mówię ci, ożeń się — ożeń się z zacną kobietą, a wtedy zrozumiesz. To jest przedsmak tego, co będzie najlepsze w tym Królestwie Niebieskim, które staramy się osiągnąć na ziemi. To cię wyleczy z próżniactwa. Człowiek uczciwy powinien czuć, że za każdą godzinę szczęścia musi odpłacić niebu niejedną godziną twardej, pełnej poświęcenia pracy dla szczęścia drugich. Nie mamy prawa brać szczęścia, nie dając go innym, tak samo jak nie mamy prawa korzystać z bogactw, nie wytwarzając ich. Znajdź sobie żonę taką jak moja Kandyda, a zawsze będziesz zalegał z odpłatą.
Uderza Milla czule po plecach i zamierza wyjść z pokoju.
Mill
Proszę zaczekać chwilkę, zapomniałem powiedzieć...
Morell
przystaje i odwraca się z ręką na klamce.
Teść pański wybiera się tutaj w odwiedziny. Morell, nieprzyjemnie zdziwiony, zamyka drzwi i wraca zmieniając się od razu zupełnie.
Morell
Co? Pan Burgess?
Mill
Tak. Spotkałem go w parku. Rozmawiał z kimś bardzo żywo, ale pozdrowił mnie i prosił, abym uprzedził pana o jego wizycie.
Morell
niedowierzająco
Przecież ten człowiek nie był tu od trzech lat. Czy pan jest pewien, że to on? A może pan żartuje?
Mill
poważnie
Nie pozwoliłbym sobie nigdy na takie żarty.
Morell
w zamyśleniu
Hm, widocznie uważa, że powinien zobaczyć Kandydę, zanim obraz jej zatrze się zupełnie w jego pamięci.
Godzi się na rzecz nieuniknioną i wychodzi. Mill spogląda za nim z wyrazem cielęcego uwielbienia. Panna Garnett widząc, ze nie wytrąci go z tego błogostanu, mści się na maszynie do pisania.
Mill
Jakiż to szlachetny człowiek! Jaka zacna, kochająca dusza!
Zajmuje miejsce Morella przy stole, rozsiada się wygodnie i wyciąga papierosa.
Prozerpina
niecierpliwie wyjmując list, który pisała, i składając go
Mężczyzna powinien umieć kochać swoją żonę nie robiąc z siebie błazna.
Mill
zgorszony
Jak pani może!
Prozerpina
gwałtownym ruchem dobywa z pudełka kopertę, do której wkłada złożony list mówiąc:
Kandyda tu, Kandyda tam, gdzie stąpić, gdzie spojrzeć, wszędzie, zawsze tylko Kandyda! (zalepia kopertę wilżąc ją wargą] To może człowieka do szału doprowadzić (przybija kopertę ze złością dłonią}, gdy się słyszy od rana do wieczora te pochwały, to opętane uwielbienie dla najzwyklejszej kobiety, i to tylko dlatego, że ma niebrzydkie włosy i jaką taką figurę.
Mi11
z powagą pełną wyrzutu
Ja sądzę, że Kandyda jest niezwykle piękna, panno Garnett. (ujmuje w rękę fotografię, patrzy na nią i dodaje z jeszcze większym naciskiem)
Niezwykle piękna. Co za cudowne oczy.
Prozerpina
Jej oczy nie są wcale lepsze od moich.
Mill stawia fotografię na stole i patrzy na nią surowo.
A, wiem doskonale, że mnie pan uważa za dosyć pospolitą i podrzędną istotę.
Mill
wstając majestatycznie
Niech mnie Bóg strzeże, bym tak miał myśleć o jakimkolwiek stworzeniu boskim.
Oddala się od niej i przechodzi przez pokój w stronę biblioteczki.
Prozerpina
sarkastycznie
Dziękuje panu. To dla mnie ogromna pociecha.
Mill
zasmucony jej przewrotnością
Nic wiedziałem, że pani ma coś przeciw pani Morell.
Prozerpina
z oburzeniem
Nie mam nic przeciw niej. To bardzo miła i dobra kobieta. Jestem do niej bardzo przywiązana i mogę ocenić jej istotne zalety znacznie lepiej niż pierwszy lepszy mężczyzna.
Mill potrząsa smutnie głową; Prozerpina idzie za nim i mówi z wyraźną zjadliwością:
Pan mi nie wierzy, prawda? Pan myśli, że jestem zazdrosna. Pan ze swoim głębokim znawstwem serca ludzkiego! Pan, który tak dobrze zna słabości kobiety! Cóż to za rozkosz być mężczyzną i posiadać bystry, przenikliwy umysł zamiast zwykłych uczuć, jak my, i wiedzieć, że jedyny powód, dla którego nie dzielimy waszych złudzeń miłosnych, tkwi w tym, że każda z nas jest zazdrosna o drugą!
Wzrusza ramionami i podchodzi do kominka, aby rozgrzać ręce.
Mill
O, właśnie, gdybyście wy, kobiety, umiały znaleźć drogę do siły mężczyzny, tak jak do jego słabości, nie byłoby wcale kwestii kobiecej.
Prozerpina
pochylona z rękami wyciągniętymi nad ogniem mówi przez ramię
Gdzie pan słyszał pastora wygłaszającego to zdanie? Sam pan tego nie wymyślił. Nie stać pana na to.
Mill
To prawda. I nie wstydzę się przyznać, że jemu zawdzięczam to zdanie, tak samo jak i inne prawdy ducha. Wypowiedział je na dorocznym zebraniu Liberalnej Federacji Kobiet. A muszę dodać, że choć ono nie podobało się słuchaczkom, ja, zwykły sobie mężczyzna, umiałem je ocenić.
Zwraca się do książek w przekonaniu, że ta odpowiedz ją zmiażdży.
Prozerpina
z głowa, opartą, o półkę nad kominkiem tak, że włosy jej dotykają lustra
Możliwe, ale jak pan rozmawia ze mną, to niech się pan posługuje własnymi myślami i pojęciami, a nie swego mistrza. Wygląda pan po prostu żałośnie usiłując go naśladować.
Mill
dotknięty
Ja się staram brać z niego przykład, a nie naśladować go.
Prozerpina
zbliża się znowu do niego idąc do swej maszyny
A właśnie że go pan naśladuje. Dlaczego pan nosi zawsze parasol pod lewą pachą zamiast trzymać go w ręku jak inni ludzie? Dlaczego pan chodzi z brodą podaną naprzód, zawsze śpiesząc się, z rozognionymi oczyma, pan, który nie może wstać rano przed wpół do dziesiątą? Dlaczego w kościele mówi pan „nauka", a w zwykłej rozmowie „nauka"? Pan myśli, że ja jestem głucha i ślepa, że ja tego nie widzę? (wraca do swojej maszyny) Mniejsza o to. Bierzmy się do roboty, i tak jak na jeden dzień straciliśmy dosyć czasu. Tu jest lista zajęć pańskich na dzisiaj. Podaje mu notatkę.
Mill
głęboko urażony
Dziękuję pani.
Bierze notatkę i odczytuje ją stojąc obok stołu, odwrócony od P r o z e r p i n y, która zaczyna przepisywać swoje notatki stenograficzne nie troszcząc się o stan jego uczuć. Drzwi się otwierają i do pokoju wchodzi bez pukania Burgess. Jest to czlowiek sześćdziesięciuletni, którego zawodowy egoizm drobnego kupca uczynił szorstkim i łapczywym; z czasem obżarstwo i powodzenie materialne złagodziły te cechy wytwarzając w nim leniwą jowialność. Ordynarny i chciwy, zachłanny ignorant, zaczepny i wzgardliwy wobec ludzi, których pracę można tanio wyzyskać, przejęty szacunkiem dla bogactwa i wysokiego stanowiska, w obu tych postawach jest zupełnie szczery, bez złośliwości lub zazdrości. Świat nie pozwolił mu dobrze zarabiać inaczej jak przez wyzysk. W rezultacie człowiek ten uległ pewnemu zbydlęceniu, lecz nie zdając sobie z tego sprawy, uważa swoje powodzenie zawodowe i zamożność za nieunikniony i społecznie użyteczny triumf zdolności, pilności, sprytu i zawodowego doświadczenia jednostki, w stosunkach pozahandlowych pogodnej, serdecznej i towarzyskiej aż do przesady. Niski, przysadkowaty, z nosem w kształcie krótkiego ryja, z twarzą kwadratową, z szarą, wypłowiałą brodą, siwiejącą w samym środku poniżej podbródka, wreszcie z małymi, załzawionymi niebieskimi oczyma o żałośnie sentymentalnym wyrazie, na który z łatwością nastraja także swój glos, dzięki przyzwyczajeniu do pompatycznego intonowania każdego zdania.
B u r p e s s
zatrzymuje się na progu i rozgląda po pokoju
Powiedziano mi, że pastor Morell jest tutaj.
Prozerpina
wstając
Zaraz go poproszę.
Burgess
patrząc na nią spode łba
Panna chyba nie ta sama osoba, co tu dawniej stukała na maszynie?
Prozerpina
Nie.
Burgess
zrzędzi idąc w stronę kominka
Nie, nie. Tamta była młodsiejsza.
Panna G ar n e t t rzuca mu wymowne spojrzenie, po czym wychodzi trzaskając drzwiami.
A tera na rundę po parafii, co, panie Mill?
Mill
składając swoją listę i umieszczając ją w kieszeni
Tak, zaraz wychodzę.
B u r g e s s
dobitnie
Nie będę pana zatrzymywał. Mam interes prywatny do mojego zięcia.
Mill
z dąsem
Ja też nie mam zamiaru narzucać panu swojego towarzystwa. Do widzenia panu.
B u r r e s s
protekcyjnie
A żegnam, żegnam.
Morell wraca i spotyka Milla przy drzwiach.
Morell
do Milla
Więc do roboty?
Mill
Tak.
Morell
Weź mój jedwabny szalik i owiń sobie szyję, wieje porządnie. No, jazda.
Mill, więcej niż pocieszony, zapomina o niegrzeczności Burgessa i wychodzi.
B u r g e s s
Widzi mi się, Jakubie, że psujesz swoich wikarych jak zwykle. Dzień dobry. U mnie człowiek, któremu ja płacę, któren zależny jest ode mnie, musi znać swoje miejsce.
Morell
krótko i rzeczowo
Moi wikariusze zawsze znają swoje miejsce jako moi współpracownicy i towarzysze pracy. Jeśli pańscy subiekci i magazynierzy pracują tak wydajnie jak moi wikariusze, to musi się pan bogacić w szybkim tempie. Proszę zająć swoje dawne miejsce.
Władczym gestem wskazuje fotel obok kominka, sam bierze krzesło przeznaczone dla interesantów i siada z dala od swego gościa.
Burgess
nie ruszając się z miejsca
Widzę, że się nic nie zmieniłeś.
Morell
Podczas ostatniej wizyty pańskiej, zdaje się, jakieś trzy lata temu, zrobił pan to samo spostrzeżenie, tylko... bardziej szczerze. Powiedział pan dosłownie: „widzę, że jesteś tym samym niepraktycznym głupcem".
B u r g e s s
łagodnie
Może być, żem tak powiedział, ale (z pojednawczą pogodą) mówiłem to bez zamiaru obrazy. Duchowny ma prawo być ciut, ciut niepraktyczny. To już taki zawód. Nie przyszłem też tutaj, żeby odgrzewać stare kłótnie, lecz po to, żeby na nich położyć krzyżyk, (nagle staje się bardzo uroczysty i zbliża się do Morella) Jakub, trzy lata temu wystawiłeś mnie do wiatru, wytrąciłeś mi kontrakcik z rąk, rzec można, a kiedy ja żem ci moim naturalnym sposobem powiedział do słuchu, zbuntowałeś moją córkę przeciw mnie. Dziś przychodzę tu jako prawy krześcijan powiedzieć, że ci przebaczam. Oto moja ręka.
Wyciąga dłoń.
Morell
zrywa się z krzesła
Co za niesłychana bezczelność!
B u rg e s s
cofając się, niemal ze łzami ubolewania
Jakubie, czy tak przemawiać powinien sługa boży? Specjalnie taki wymagający jak ty?
Morell
zapalczywie
Tak, ma pan słuszność, to nie są słowa godne duchownego. Użyłem słowa niewłaściwego. Powinienem był powiedzieć: „idź pan do diabla ze swoją bezczelnością." Tak odpowiedziałby św. Paweł i każdy uczciwy człowiek. Czy pan myśli, że zapomniałem o tej ofercie, którą pan złożył Zarządowi Przytułku dla Bezdomnych na dostawę odzieży?
B u r g e s s
z oburzeniem prawego obywatela
Ja żem działał w interesie obywateli, którzy płacą podatki na ten przytułek. Oferta moja była najniższa, tego nie możesz zaprzeczyć.
Morell
Tak, najniższa. Ale dlaczego? Dlatego, że pan płaciłeś swoim pracownicom gorzej niż inni pracodawcy. To były stawki głodowe, gorzej niż głodowe, dla tych nieszczęsnych kobiet, które miały szyć tę odzież. Pańskie płace wygnałyby je na ulicę. Aby uniknąć śmierci głodowej, byłyby zmuszone uprawiać niecny proceder, (z rosnącym gniewem) Te kobiety były moimi parafiankami. Udało mi się obudzić w opiekunach przytułku tyle wstydu, że zabronili Zarządowi przyjęcia pańskiej oferty. Pan jeden nie odczuł wtedy żadnego wstydu, (trzęsąc się z oburzenia) Jak pan śmie przychodzić tutaj ze. słowami przebaczenia, mówić wobec mnie o swojej córce i...
Burgess
Spokojnie, Jakubie, spokojnie. Po co sic unosić bez powodu? Ja żem się przyznał do tego, że źle zrobiłem.
Morell
zaperzony
Kiedy? Gdzie? Nie słyszałem.
Bu r g e s s
Owszem, przyznałem się. I tera się przyznaje. I proszę, abyś mi wybaczył ten list, któren do ciebie wtedy napisałem. Czy to nie wystarczy?
Morell
strzelając palcami
To głupstwo. Czy płace podwyższone?
B u r g e s s
triumfalnie
A jakże!
Morell
oslupiały
Co?
B u r ge s s
Z namaszczeniem
Jestem tera przykładny pracodawca. Nie zatrudniam już żadnych bab. Wyrzuciłem wszystkie. Cała robota maszynowa. Żaden robociarz nie ma mniej jak pół szylinga na godzinę, a wszyscy wykwalifikowani dostają stawki ustanowione przez ich związek zawodowy, (z dumą) Cóż mi tera powiesz?
Morell
oszołomiony
Czy to możliwe? Ha, wiadomo, więcej radości w niebiesiech z jednego nawróconego grzesznika! {zbliżając się do Burgessa z wyrazem pojednawczej serdeczności) Mój drogi teściu, to wspaniale! Przepraszam cię jak najserdeczniej za moje krzywdzące myśli o tobie, [bierze go za rękę) A teraz proszę mi powiedzieć, czy ojciec nie czuje się lepszy dzięki tym zmianom? Ojciec czuje się szczęśliwszy, prawda? Wygląda ojciec na człowieka szczęśliwego.
B u r g e s s
z żałosnym smutkiem
Może i wyglądam! Musi tak być, skoro żeś ty to zauważył. Tak czy inaczej, magistrat przyjmuje tera moje oferty i podpisuje kontrakty, (zajadle) Te durnie nie chcieli nawet gadać ze mną, dopóki się nie zgodziłem płacić podług stawek związków zawodowych. Niech licho porwie tę bandę, co się miesza do nie swoich interesów.
Morell
opuszczając ręce, całkiem rozczarowany
Więc to jest powód tej podwyżki?
Siada z powrotem w zamyśleniu.
B u r g e s s
ostro, podnosząc glos coraz wyżej
A tak. Czy ja frajer, myślisz? Do czego to wszystko prowadzi jak nie do pijaństwa i zuchwalstwa wśród robociarzy? W głowach im się przewraca, (siada w fotelu, z miną wyroczni) Łatwo tobie mówić i wykładać, bo ciebie gazety za to chwalą i robią z ciebie wielkiego człowieka, ale ty nigdy nie pomyślisz, ile złego robisz napychając kieszenie robotników groszem, z którem oni nie wiedzą, co robić, a odbierając go ludziom, którzy mogliby go wydać z fasonem.
Morell
z ciężkim westchnieniem i zimną grzecznością
Co pana dziś do mnie sprowadza? Nie mam ochoty udawać, że wierzę, iż pan przyszedł tu powodowany tylko uczuciem rodzinnym.
B u r g e s s
A żebyś wiedział, że tak. Czysta miłość ojcowska.
Morell
ze spokojnym znużeniem
Nie wierzę w to.
wstając, z groźbą w głosie
Mam nadzieję, że mi to drugi raz do oczu nie powtórzysz, pastorze Morell.
Morell
nieporuszony
Powtórzę to tyle razy, ile będzie potrzeba, aby pana przekonać, że mówię prawdę. Nie wierzę panu.
Burgess
wpadając w ton człowieka zranionego głęboko w swych uczuciach
Ha, skoroś się zawziął na mnie, to sobie chyba pójdę.
Zwraca się z żalem ku drzwiom. Morell siedzi nieporuszony.
B u r g e s s zatrzymuje się.
Nie spodziewałem się tego po tobie. Myślałem, że umiesz wybaczyć, (widząc, że Morell nie odpowiada, posuwa się w stronę drzwi, po chwili jednak wraca i mówi tonem skargi) Dawniej tośmy się mogli dogadać pomimo naszych różnych przekonań. Co cię tak odmieniło do mnie? Daję ci słowo człowieka uczciwego, że przyszłem tu wiedziony szczerą i czystą przyjaźnią, nie chcąc żyć dalej w niezgodzie z mężem własnej córki. Więc bądź krześcijanin i podaj rękę na zgodę.
Sentymentalnie kładzie mu dłoń na ramieniu.
Morell
patrząc na niego uważnie
Czy pan chce, aby między nami zapanowała zgoda taka, jaka nas łączyła przed ową sprawą z ofertą?
Burgess
Chcę, zięciuniu. Jak Boga mego, chcę!
Morell
Więc dlaczego ojciec nie zachowuje się tak jak wówczas?
Burgess
zdejmując ostrożnie dłoń z ramienia Morella
Jak to? Te tego...
Morell
Zaraz wyjaśnię. Wówczas uważał mnie ojciec za niedowarzoną głowę.
Burgess
przymilnie Nie, nie. Nic podobnego. Ja tylko...
Morell
przerywając mu
Owszem, tak było. A ja uważałem ojca za starego łajdaka.
Burgess
protestując gwałtownie przeciw temu samooskarżeniu Morella
Jakubie, krzywdzisz siebie takim wyznaniem.
Morell
Mówię tak, jak było. Otóż to nie przeszkadzało nam żyć w dobrej zgodzie. Bóg stworzył ojca — jak ja to nazywam — łajdakiem, a mnie tym, co ojciec określa mianem durnia.
Uwaga ta pozbawia Burgessa gruntu, na którym opierał swą postawę moralną. Odczuwa te uwagę jako cios fizyczny, tak że patrząc bezradnie na M o r e 1 1 a wyciąga rękę jakby dla utrzymania zachwianej równowagi, jak gdyby podłoga nagle usunęła mu się spod stop. Morell tymczasem mówi dalej tonem spokojnego przekonania.
Nie było moją rzeczą buntować się przeciw Stwórcy ani w jednym, ani w drugim wypadku. O ile ojciec przychodzi tutaj otwarcie jako szczery, szanujący się łajdak z przekonania, gotów każdej chwili usprawiedliwić swoje łotrostwo i dumny z niego, drzwi mojego domu stoją otworem. Ale nie zgodzę się na to, (ton Morella, który przy tych słowach wstaje i uderza dłonią w poręcz krzesła, staje się groźny) aby pan przychodził tu w roli nawróconego człowieka i wzorowego pracodawcy, będąc w istocie tylko zdrajcą swych przekonań, wilkiem przebranym w owczą skórę dla oszukania władz miejskich, (kiwa głową dla wzmocnienia swego punktu widzenia i podszedłszy do kominka, staje zwrócony tyłem do ognia w postawie bohaterskiej, mówiąc dalej) Nie, na to nie pozwolę. Każdy człowiek powinien być wierny sobie, nawet w niegodziwości. Więc albo niech ojciec bierze swój kapelusz i opuści ten pokój, albo proszę siadać i wyłuszczyć mi prawdziwy łajdacki powód, który ojca skłania do przeproszenia się ze mną.
B u r g e s s,
którego podniecenie minęło o tyle, ze zdobył się na wyraz martwego uśmiechu podczas tych słów, odczuwa wyraźną ulgę słysząc tę konkretną propozycję. Rozważa ją przez chwile, po czym siada skromnie i powoli na krześle, z którego Morell wstał przed chwilą.
O, tak. A teraz słucham.
B u r g e s s
parskając mimo woli stłumionym śmiechem
No, no, ale numer z ciebie! Ale (niemal z entuzjazmem) jesteś taki, że jakoś trudno cię nie lubieć. Poza tym, jakżem już powiedział przed chwilą, człowiek nie może brać na serio tego wszystkiego, co mówi osoba duchowna, bo świat by się wywrócił do góry nogami. No, powiedz sam, czy tak nie jest? (sadowi się wygodnie do poważniejszej rozmowy i kierując spojrzenie na Morella mówi z tępą powagą) Ale jak chcesz, to masz tu kawę na ławę: był czas, kiedy uważałem, że jesteś frajer. Ale teraz zaczynam myśleć, że może to ja nie nadążam za czasem.
Morell
uradowany
Aha. Nareszcie zaczyna się ojciec o tym przekonywać.
Burgess
z miną arcypoważną
Tak. Czasy zmienili się więcej, niż mogłem przypuszczać. Pięć lat temu żadnemu rozsądnemu człowiekowi nie przyszłoby do głowy dawać posłuch twoim poglądom i przekonaniom. Czasem dziwiłem się, że władze kościelne pozwalają ci głosić kazania. Przecież ja znam duchownego, którego biskup londyński skazał na kilka lat bezrobocia, chociaż ten biedak nie jest wcale bardziej religijny niż ty. Ale tera, gdyby kto chciał się założyć ze mną o tysiąc funtów, że ty doczekasz się w końcu sukni biskupiej, nie poszedłbym na to. (uroczyście) Bo ty i twoi zwolennicy idziecie w górę. Ja to widzę. Muszą wam robić ustępstwa, choćby dlatego, żebyście za dużo nie gadali. Więc ostatecznie pokazuje się, że miałeś dobrego nosa. Wiedziałeś, skąd wiater wieje. Dla człowieka takiego jak ty tylko taka droga mogła się opłacać.
Morell
podając mu rękę z przekonaniem i stanowczością
Podajmy sobie ręce. Teraz ojciec mówi uczciwie i rzetelnie. Nie wiem, czy zostanę kiedy biskupem, ale jeśli zostanę, przedstawię ojca największym wyzyskiwaczom, jakich będę mógł ściągnąć na obiady i przyjęcia.
Burgess
który wstał z wyrazem głupawego uśmiechu, podaje dłoń .
Ty już bez kawału żyć nie możesz. No, więc zgoda między nami?
Głos kobiecy
Jakubie, powiedz: tak.
Zaskoczeni, odwracają się obaj szybko i spostrzegają Kandydę, która właśnie weszła i spogląda na nich z wyrazem tak charakterystycznej dla niej, rozbawionej pobłażliwości macierzyńskiej. Jest to kobieta lat trzydziestu trzech, dobrze zbudowana, dobrze odżywiona, przedstawiająca materiał na przyszłą matronę, lecz obecnie w pełni rozkwitu z podwójnym czarem młodości i macierzyństwa. Jej sposób zachowania dowodzi, ze doszła do przekonania, iż z ludźmi można sobie zawsze poradzie przez granie na ich uczuciach, i czyni to instynktownie i otwarcie bez najmniejszych skrupułów. Jest ona jak każda inna ładna kobieta sprytna w miarę, aby jak najwięcej wyzyskać swoje powaby i ponęty dla błahych, samolubnych celów, lecz pogodne czoło K a n d y d y, jej odważne oczy, kształtne usta i broda zdradzają szczodrość umysłu i godność charakteru, zdolne uszlachetnić jej sprytną grę na cudzych uczuciach. Patrząc na nią człowiek z mądrym sercem mógłby zgadnąć od razu, że ten, kto umieścił nad kominkiem jej ogniska domowego obraz Dziewicy z „Wniebowzięcia", uczynił to wyobrażając sobie jakieś podobieństwo duchowe między nimi, a jednocześnie nie posądzałby wcale ani jej, ani jej męża o podobne myśli lub o jakiekolwiek zainteresowanie dla sztuki Tycjana. W tej chwili K a n d y d a jest w kapeluszu i w płaszczu podróżnym, w ręku trzyma zwinięty pled z parasolem w środku, torbę podróżną i kilka pism ilustrowanych.
Morell
zmartwiony, że zaniedbał obowiązku
Kandyda! Jak to? {spogląda na zegarek ze zgrozą i zdaje sobie sprawę ze swego spóźnienia) Kochanie moje! (spieszy do niej, odbiera zawiniątko nie przestając wyrażać żalu) Miałem zamiar być na stacji i przegapiłem godzinę, (rzuca pled na kanapę) Tak się zagadałem, że zapomniałem na śmierć — och! Obejmuje ją ze skruchą.
Burgess
zawstydzony nieco i niepewny przyjęcia
Jak się masz, Kandzia?
Ona — ciągle jeszcze w ramionach M o r e 1 1 a — nadstawia policzek na którym B u r g e s s składa ojcowski pocałunek.
Doszliśmy z Jakubem do porozumienia, do honorowego porozumienia, prawda?
Morell
porywczo
Et, tam do licha z porozumieniem. To ojca wina, że zapomniałem o pociągu i o mojej Kandydzie. (ze wspólczuciem)
Biedactwo moje kochane. A jakże dałaś sobie radę z rzeczami? Gdzie...
K a n d y d a
przerywając mu i uwalniając się z jego uścisku
Dosyć, dosyć, dosyć. Nie przyjechałam sama. Eugeniusz był z nami na wsi i przyjechał razem ze mną.
Morell
uradowany
Co ty mówisz? Eugeniusz?
Kandyda
Tak. Poczciwy chłopak biedzi się teraz z moimi rzeczami. Mój drogi, idź zaraz, pomóż mu i zapłać dorożkę, bo inaczej on zapłaci, a ja tego nie chcę. Morell wybiega, Kandyda rzuca na kanapę torbę, po czym zdejmuje kapelusz i płaszcz, które składa również na kanapie, mówiąc jednocześnie. Cóż tam słychać w domu, papo?
Burgess
Chałupa spaskudziała, odkąd ciebie ni ma. Mogłabyś wpaść czasem i wyrżnąć dobre kazanie mojej dziewusze. Kto to taki ten Eugeniusz, któren z tobą przyjechał?
K a n d y d a
Eugeniusz? To jedno z odkryć Jakuba. Znalazł go pewnej czerwcowej nocy śpiącego na ławce nad Tamizą. Czy papa zauważył nasz nowy obraz? (wskazuje na „Dziewicę") To prezent od niego.
B u r g e s s
niedowierzająco
Tere-fere-kuku, chcesz wmówić we własnego rodziciela, że jakiś tam andrus znad Tamizy kupuje takie obrazki, (odważnie) Nie oszukasz mnie tak łatwo. To jest obraz kościelny i Jakub musiał go sam kupić.
Kandyda
Papa się myli. Eugeniusz nie jest wcale andrusem.
B u r g e s s
Więc co jest? (sarkastycznie) Może jaśnie hrabia.
Kandyda
rozbawiona, potwierdzając skinieniem głowy
Teraz papa zgadł. Stryj jego jest parem Anglii i prawdziwym, żywym hrabią.
Burgess
nie wierząc jeszcze własnym uszom
A to ci dopiero!
Kandyda
Tak. Kiedy Jakub znalazł go śpiącego na ławce, biedny chłopak miał przy sobie czek bankowy na pięćdziesiąt pięć funtów. Nie miał odwagi pójść z nim do banku, bo myślał że bilet ten nie ma wartości przed upływem wypisanej na nim daty, a o kredyt nie chciał nikogo prosić. To zacny, kochany chłopiec. Wszyscy lubimy go bardzo.
B u rg e s s
udając lekceważenie dla rodowej arystokracji, lecz z widocznym zadowoleniem
Hm, gdyby mi kto powiedział, że bratanek lorda szwenda się po brudnych przedmieściach, pomyślałbym, że ma kuku na muniu. Oczywiście, ja tam w to nie wierzę, {wskazuje na kopię Tycjana) ale muszę przyznać, że to sztuka pierwszej klasy, prima sort. To się widzi. Nie zapomnij mnie poznać z tem Eugeniuszem, (spogląda na zegarek) Ale nie mogę zostać dłużej jak kilka minut.
Morell wraca z Eugeniuszem, na którego Burgess patrzy
oczyma załzawionymi entuzjazmem.
Jest to dziwny, nieśmiały młodzieniec lat osiemnastu; szczupły, zniewieściały, o delikatnym glosie dziecka, twarzy ściganej ofiary i bojaźliwym obejściu. Cechy te zdradzają bystrą i wnikliwą naturę, która w młodości, kiedy charakter jeszcze nie okrzepł, cierpi na bolesną wprost wrażliwość. Niezdecydowany aż do bezradności, nie wie, gdzie stanąć i co z sobą począć. Widok Burgessa przestrasza go do tego stopnia, ze najchętniej uciekłby z pokoju. Ta przesadna wrażliwość w obliczu najzwyklejszej sytuacji jest wynikiem nadmiernej nerwowości. Jego nozdrza, usta i oczy wskazują na skłonność do kapryśnej samowoli, natomiast czoło, poorane przez litość, jest rękojmią, że tak nie będzie. Jest to postać tak niepowszednia, że robi wrażenie istoty nie z tego świata. Istoty, w której ludzie prozaiczni mogliby się dopatrzeć czegoś zgubnego, a ludzie wrażliwi na poezję — czegoś anielskiego. Strój jego zaprzecza wszelkim utartym wymaganiom: ma na sobie wełnianą koszulę tenisową, granatową kurtkę, zupełnie rozpiętą, jedwabną chustkę na szyi zamiast krawatki, spodnie dopasowane do kurtki i brązowe płócienne półbuciki. Musiał w tym stroju gdzieś wędrować, brodzić po wodzie, tarzać się po wrzosowiskach.
Rzeczy te wyglądają, jakby nigdy nie były czyszczone. Dostrzegłszy przy wejściu nieznajomego, zatrzymuje się i odsuwa się powoli pod ścianę.
Morell
wchodząc, do Eugeniusza
Chodź, chodź, mógłbyś nam poświęcić jakiś kwadrans czasu. To pan Burgess, mój teść, pan Marchbanks.
Marchbanks
cofając się nerwowo w stronę biblioteczki
Bardzo mi miło poznać pana.
B urgess
podchodząc do niego z ogromną serdecznością, podczas gdy More11 zbliża się do K a n d y d y, stojącej przy kominku
Bardzo mi przyjemnie, panie dobrodzieju, {zmusza go do podania ręki} Jakże się pan czuje przy tej pogodzie? Spodziewam się, że Jakub nie pokiełbasił jeszcze panu w głowie swoimi niedorzecznymi poglądami?
Marchbanks
Niedorzecznymi poglądami? Pan zapewne ma na myśli socjalizm. Nie.
Burgess
W porządeczku. (spogląda znowu na zegarek) No, ale na mnie czas. Nic na to nie poradzę. Może pan idzie w moją stronę, panie Marchbanks?
Marchbanks
To znaczy w którą stronę, proszę pana?
B u r g e s s
Do stacji przy Parku Wiktorii. Pociąg do City odchodzi dwadzieścia pięć po dwunastej.
Morell
Głupstwo. Eugeniusz zostanie u nas na obiedzie.
Marchbanks
wymawiając się nieśmiało
Nie, nie, ja...
B u r g e s s
No, no, nie nalegam. Rozumiem, że pan woli zjeść obiadek z Kandzią. Spodziewam się, że którego dnia zje pan obiad ze mną w moim klubie, w Norton Folgate. Przyjdzie pan? No, powiedz pan, że tak.
Marchbanks
Dziękuję panu bardzo, owszem. A gdzie jest Norton Folgate? Pewnie gdzieś daleko, w hrabstwie Surrey?
B u r g e s s, rozbawiony, wybucha głośnym śmiechem.
Kandyda
przychodząc Eugeniuszowi z pomocą
Papa się spóźni na pociąg. Niech papa przyjdzie po południu i wytłumaczy panu Marchbanksowi, gdzie ma szukać tego klubu.
B u r g e s s
ryczy z uciechy Ha-ha-ha! Mój klub gdzieś w hrabstwie Surrey! daleko! Ha-ha-ha! a to ci heca! No, wiecie państwo, jeszcze w życiu nie spotkałem człowieka, co by nie wiedział, gdzie jest Norton Folgate. (stropiony nieco swą hałaśliwością) Kłaniam się, panie Marchbanks. Wiem, że pan jest zanadto dobrze wychowany, aby się przejmać moimi kawałami.
Podaje mu znów rękę.
Marchbanks
podając swoją nerwowym ruchem
Nie, nie, wcale nie.
Burgess
Trzymaj się, córuchno. Wpadnę tu później. Do widzenia, Jakubie.
Morell
Ojciec musi już iść?
Burgess
Muszę, muszę, nie wstawaj.
Wychodzi rozpromieniony.
Morell
Wyprowadzę ojca.
Wychodzi za nim. Eugeniusz patrzy za nimi z pewnym lękiem, wstrzymując oddech aż do zniknięcia Burgessa za drzwiami.
Kandyda
śmiejąc się
I cóż, Eugeniuszu?
On zwraca się ku niej żywo i podchodzi z zapałem, lecz zatrzymuje się niezdecydowanie spostrzegłszy jej rozbawiony wzrok.
Jak ci się podoba mój ojciec?
Marchbanks
Ja — ja go przecież prawie nie znam. Ale zdaje mi się, że to bardzo miły starszy pan.
Kandyda z lekką ironią
Więc pewnie wybierzesz się na obiad do jego klubu?
Marchbanks
traktując jej słowa poważnie, tonem żałosnym
Owszem, jeśli to pani sprawi przyjemność.
K a n d y d a
ujęta tymi słowy
Wiesz, że przy całym swoim dziwactwie jesteś bardzo miły i zacny chłopiec. Nie wzięłabym ci wcale za złe, gdybyś się śmiał z mojego ojca, ale podobasz mi się jeszcze bardziej za to, że byłeś dla niego uprzejmy.
Marchbanks
A czy może należało się śmiać? Wiem, że on powiedział jakiś kawał, ale ja czuję się tak nieswojo w towarzystwie obcych. Poza tym jakoś nigdy nie mogę dopatrzyć się sensu w żartach. Żałuję bardzo.
Siada na kanapie, z łokciami na kolanach i z dłońmi przy skroniach; twarz jego wyraża beznadziejne cierpienie.
K a n d y d a
dodając mu odwagi, dobrotliwie
No, przestań już, ty duży dzieciaku. — Coś z tobą gorzej dzisiaj niż zwykle. Dlaczego byłeś taki smutny w dorożce?
Marchbanks
To drobnostka. Zastanawiałem się, ile mam zapłacić dorożkarzowi. Wiem, że to bezdennie głupie, ale pani nie ma pojęcia, jaką okropnością są dla mnie takie sprawy; boję się panicznie wszelkiej styczności z obcymi ludźmi, (szybko, tonem pewniejszym) Na szczęście to już załatwione, dorożkarz był bardzo uradowany i nawet uchylił kapelusza, gdy pan Morell dał mu dwa szylingi. Ja chciałem mu dać dziesięć.
Morell wraca niosąc w ręku kilka listów i pism, które nadeszły popołudniową pocztą.
K a n d y d a
Słyszysz, Jakubie? On chciał dać dorożkarzowi dziesięć szylingów. Dziesięć szylingów za trzy minuty jazdy! O Boże!
Morell
przy stole, przeglądając listy
Nic sobie z tego nie rób, Eugeniuszu. Instynkt przepłacania dowodzi szczodrości serca: lepszy on od instynktu niedopłacania i nie tak pospolity.
Marchbanks wpadając w przygnębienie
Nie, nie, to tylko dowód tchórzostwa i nieznajomości rzeczy. Pani Morell ma słuszność śmiejąc się ze mnie.
K a n d y d a
Oczywiście, że ma słuszność, (zabiera z kanapy swoją torbę}
A teraz muszę cię zostawić na chwilę z Jakubem. Jesteś zanadto poetą, abyś miał pojęcie o tym, w jakim stanic gospodyni zastaje dom po trzytygodniowej nieobecności. Proszę mi podać pled. Eugeniusz podaje jej zawiniątko, które K a n d y d a bierze lewą ręką, trzymając w prawej torbę,
Proszę zarzucić mi płaszcz na ramię.
Eugeniusz wykonuje posłusznie to polecenie. Proszę o kapelusz.
On wkłada jej kapelusz w rękę, w której ona trzyma torbę. A teraz proszę otworzyć drzwi.
Eugeniusz szybko otwiera drzwi.
Dziękuję.
K a n d y d a wychodzi, Marchbanks zamyka za nią drzwi.
Morell
ciągle jeszcze zajęty swą korespondencją
Więc zostaniesz na obiedzie?
Marchbanks
zaniepokojony
Nie, nie, nie powinienem zostać.
Kandyda
Rzuca okiem na Morella, lecz natychmiast unika jego otwartego spojrzenia i dodaje z widoczną nieszczerością.
To jest, chciałem powiedzieć, że nie mogę.
Morell
Chciałeś powiedzieć, że nie chcesz.
Marchbanks
poważnie
Nie, chciałbym bardzo, naprawdę. Dziękuję, ale, ale...
Morell
Ale — ale —ale — ale — głupstwo. Chcesz zostać, zostań. Jeśliś nieśmiały, idź do parku, przejdź się i napisz jakiś wiersz; masz czas do wpół do drugiej. Potem wracaj na dobrą wyżerkę.
Marchbanks
Dziękuję panu bardzo, chciałbym bardzo, ale naprawdę nie powinienem. Pani Morell powiedziała mi, że nie powinienem zostać. Powiedziała także, że pan mnie prawdopodobnie zaprosi na obiad, dodała jednak, że w razie gdyby tak było, powinienem pamiętać, iż w gruncie rzeczy pan sobie tego nie życzy, (żałośnie) Powiedziała jeszcze, że ja to zrozumiem, ale ja nie rozumiem. Tylko niech pan jej nie mówi, że się wygadałem.
Morell
z żartobliwą powagą
Hm, innego zmartwienia nie masz? A nie sądzisz, że moja rada, abyś się przeszedł po parku, usunie tę trudność?
Marchbanks
Jak?
Morell
z dobrodusznym wybuchem
Och, ty fujaro...
Lecz ta łobuzerska wesołość razi jego samego tak samo jak Marchbanksa. Hamuje się i mówi dalej serdecznie i z powagą. No, dość tych żartów, powiem inaczej. Mój drogi chłopcze. w małżeństwie tak szczęśliwym jak nasze powrót żony do domu jest zawsze momentem uroczystym, chwila taka ma w sobie coś świętego.
Marchbanks spogląda na niego szybko, domyślając się już znaczenia tych slow. Stary przyjaciel lub jakaś dusza prawdziwie szlachetna i głęboko czująca nie psuje nastroju takiej chwili, lecz gość przygodny może go zepsuć.
Na twarzy Eugeniusza pojawia się nagle wyraz męki i przerażenia; Morell, zajęty własnymi myślami, mówi dalej nie dostrzegając tego.
Kandyda przypuszczała, że obecność twoja w tej chwili będzie mnie krępować; pomyliła się. Mam dla ciebie dużo prawdziwego uczucia, mój chłopcze, i chciałbym, abyś się na własne oczy przekonał, jakim szczęściem jest posiadać żonę taką jak moja.
Marchbanks
Szczęściem? Pańskie małżeństwo i szczęście? I pan mówi to naprawdę? Pan tak sądzi? Pan w to wierzy?
Morell
z pewnością siebie
Ja o tym wiem, mój chłopcze. La Rochefoucaul powiedział, że mogą być wygodne, lecz nie ma rozkosznych małżeństw. Nie masz pojęcia, jakie zadowolenie daje możność zaprzeczenia temu łgarzowi i obrzydliwemu cynikowi. Ha-ha-ha! — A teraz marsz do parku i do swojej poezji. Wracaj punktualnie o wpół do drugiej, bo my nigdy na nikogo nie czekamy.
1 Francois La Rochcfoucauld (1613—1680) — pisarz francuski, autor Maximes et Reflections Morales, zbioru aforyzmów opartych na obserwacjach dworu i salonów.
Marchbanks
z dzikim wybuchem
Nie. Dosyć tego! Tak dalej być nie może! Wszystko musi wyjść na jaw.
Morell
zaciekawiony
Wyjść na jaw? Ale co?
Marchbanks
Muszę z panem pomówić. Jest coś, co musi się rozstrzygnąć między nami.
Morell
rzucając filuternie okiem na zegarek
Teraz?
Marchbanks
z pasją
Tak, teraz. Zanim pan wyjdzie z tego pokoju.
Cofa się kilka kroków i staje tak, jak gdyby chciał zagrodzić Morellowi drogę.
Morell
nie ruszając się z miejsca, lecz zdając sobie sprawę, że chodzi istotnie o coś poważnego
Nie mam wcale zamiaru opuszczać tego pokoju; sądziłem właśnie, że ty masz taki zamiar.
Eugeniusz zbity z tropu jego stanowczym tonem, odwraca się od niego drżąc z gniewu. Morell podchodzi do niego i kładzie i mu dłoń na ramieniu mocno, lecz życzliwie, nie zważając na jego wysiłek zrzucenia tej dłoni.
Chodź tutaj, usiądź spokojnie i powiedz mi, o co chodzi. Pamiętaj przy tym, że jesteśmy przyjaciółmi i że nie ma powodu do obawy, aby któremuś z nas zabrakło cierpliwości lub wyrozumiałości, bez względu na to, co możemy mieć sobie do powiedzenia.
Marchbanks
zwracając się nagle ku niemu
Proszę nie myśleć, że ja się zapominam. Nie. — Ja tylko (zakrywając twarz dłońmi) jestem pełen przerażenia, (po chwili, opuszczając ręce i zwracając gwałtownie twarz w stronę M o r e 1 1 a mówi dalej tonem groźby) Zaraz się pan dowie, czy to pora do okazywania cierpliwości i wyrozumiałości.
Morell, nie poruszony, patrzy nań pobłażliwie.
Niech pan nie patrzy na mnie z taką pewnością siebie. Pan myśli, że pan jest silniejszy ode mnie. Otóż uprzedzam, że pan się zachwieje od mego ciosu, jeśli pan ma serce w piersi.
Morell
z niezachwianą ufnością
Dalej, mój chłopcze, zaczynaj.
Marchbanks
Po pierwsze...
Morell
Po pierwsze?
Marchbanks
Kocham pańską żonę.
Morell
zatacza się i popatrzywszy na niego przez chwile w osłupieniu, wybucha niepohamowanym śmiechem, Eugeniusz, zbity z tropu w pierwszej chwili lecz niezrażony, przybiera wyraz pogardliwego oburzenia.
Morell
siadając, aby się wyśmiać swobodnie
Więc cóż z tego, dzieciaku? Oczywiście, że ją kochasz. Wszyscy ją kochają. Na to nie ma rady, a mnie się to podoba Ale, (patrzy na niego filuternie) słuchaj no, mój chłopcze, czy ty sądzisz, że w tym wypadku warto o tym w ogóle mówić? Ty nie masz jeszcze lat dwudziestu, a ona ma przeszło trzydzieści. Czy to nie jest po prostu objaw cielęcego zachwytu?
Marchbanks
gwałtownie
Jak pan śmie tak mówić, gdy chodzi o nią?' Więc pan tak ocenia miłość, którą ona wzbudza? Już sama ta myśl jest dla niej obrazą.
Morell
wstając szybko, tonem zmienionym
Dla niej?! Zastanów się, co mówisz. Byłem dotąd cierpliwy i mam nadzieję, że nim pozostanę. Są jednak rzeczy, na które nie mogę pozwolić. Nie zmuszaj mnie do pobłażliwości, którą się okazuje tylko dziecku. Bądź mężczyzną.
Marchhanks
z gestem, jakby odsuwał coś poza siebie
Och, odrzućmy na bok te przyśpiewki. Przerażenie ogarnia mnie na myśl o tym, ile ona się musiała tego nasłuchać podczas tych długich lat męki, w ciągu których pan ślepo i samolubnie robił z niej służebnicę swojej samowystarczalności; (zwracając się ku niemu) pan! z którym nie łączy jej ani jedna wspólna myśl, ani jedno wspólne uczucie.
Morell
filozoficznie
Ona wcale nieźle znosi to poświęcenie! (patrząc mu prosto w oczy) Słuchaj, Eugeniuszu, ośmieszasz się. Robisz z siebie wielkiego dudka i błazna. Te szczere i otwarte słowa powinny cię otrzeźwić.
Wzmacnia te lekcję swoim zwykłym skinieniem głowy i staje przed kominkiem z rękami założonymi w tył.
Marchbanks
Czy pan myśli, że ja tego wszystkiego nie wiem? Czy pan sądzi, że sprawy, które ludzi ośmieszają, są mniej rzeczywiste i prawdziwe od spraw, które wykazują ich rozsądek?
Wzrok Morella zdradza po raz pierwszy wewnętrzne wahanie; przestaje grzać ręce przed ogniskiem i słucha poruszony, w zamyśleniu.
To są sprawy bardziej prawdziwe, to są jedynie prawdziwe sprawy. Pan jest bardzo opanowany, spokojny i umiarkowany wobec mnie, dlatego że, zdaniem pańskim, ja się ośmieszam i robię z siebie dudka i błazna z powodu pańskiej żony. Tak samo zapewne ten starszy pan, który tu był przed chwilą, okazuje swoją wyższość wobec socjalizmu, dlatego że, jego zdaniem, pan się nim ośmiesza robiąc z siebie tym sposobem dudka i błazna. Niepokój M o r e 1 1 a pogłębia się widocznie. Marchhanks wyzyskuje swoją przewagę, atakując go ostro pytaniami. Czy to znaczy, że pan się myli? Czy pańska zadowolona i pewna siebie wyższość wobec mnie dowodzi, że ja się mylę?
Morell
Marchbanks, szatan jakiś wkłada te słowa w twoje usta. Jest rzeczą łatwą, strasznie łatwą, zachwiać wiarę człowieka w siebie. Nadużyć takiej chwili i złamać w kimś ducha to sprawa diabelska. Zastanów się i uważaj, co czynisz.
Marchbanks
bezwzględnie
Wiem. Czynię to świadomie i celowo. Powiedziałem, że się pan zachwieje od mego ciosu.
Przez chwilę mierzą się groźnie wzrokiem, po czym Morell odzyskuje swoją godność.
Morell
ze szlachetną tkliwością
Posłuchaj mnie, Eugeniuszu. Ufam i wierzę, że przyjdzie dzień, w którym będziesz człowiekiem szczęśliwym tak jak ja.
Eugeniusz robi lekceważący ruch kwestionując nim wartość szczęścia pastora. Morell, dotknięty głęboko, panuje nad sobą z podziwu godną wyrozumiałością i mówi dalej z mocą i wielkim artyzmem.
Zawrzesz związek małżeński, będziesz pracował ze wszystkich sił swoich i całą mocą swoją, aby każdą piędź ziemi uczynić tak szczęśliwą jak twoje własne ognisko domowe. Będziesz jednym z twórców Królestwa Niebieskiego na ziemi. I — kto wie? Może staniesz się budowniczym i mistrzem w dziedzinie, w której ja jestem tylko lichym wyrobnikiem. Nie myśl bowiem, mój chłopcze, że nie dostrzegam w tobie, tak jeszcze młodym, obietnicy uzdolnień wyższych niż te, na które ja kiedykolwiek się zdobędę. Wiem dobrze, że święty duch człowieczy, ta iskra boża, która jest w każdym z nas, najbardziej boska jest w poecie. Powinieneś drżeć na tę myśl, na myśl o tym, że ciężkie jarzmo i wielki dar poety mogą się stać twoim powołaniem.
Marchbanks
bez wrażenia i bez litości, z szorstką, chłopięcą pewnością siebie, która odbija rażąco od krasomówstwa M o r e 1 1 a
Mnie to wcale drżeniem nie przejmuje. Drżeniem przejmuje mnie brak tych uzdolnień u innych.
Morell
podwajając siłę swej wymowy pod wpływem szczerego uczucia i uporu Eugeniusza Więc pomóż rozniecić tę iskrę w innych, we mnie samym, zamiast ją tłumić i gasić. W przyszłości, kiedy będziesz tak szczęśliwy jak ja, będę twoim prawdziwym bratem w ufnej wierze. Z pomocą moją uwierzysz, że to Bóg dał nam ten świat, który tylko dzięki szaleństwu i głupocie naszej nie jest rajem. Z pomocą moją uwierzysz, że każdy ruch twojej pracującej dłoni rzuca siew szczęśliwości na wielkie żniwo, które wszyscy, nawet najlichsi i najcichsi, zbierać będą, gdy nadejdzie dzień kośby. Z pomocą moją wreszcie — choć wierzaj mi, że to rzecz nie ostatnia i nie najmniejsza — uwierzysz, że żona twoja cię miłuje i że szczęśliwa jest w jej własnym domu. Nam trzeba takiej pomocy, mój chłopcze, potrzebujemy jej ogromnie i zawsze. Jest takie mnóstwo spraw i rzeczy, które w nas budzą zwątpienie, gdy raz dopuścimy do zmącenia sądu naszego i naszej władzy poznania. Nawet w domu własnym jesteśmy jak w obozie osaczonym wrogą armią wątpliwości. Czy chcesz być zdrajcą wobec mnie i wprowadzić te wrogie zastępy w obręb twierdzy mojej?
Marchhanks
rozglądając się nieprzytomnie
Więc to taki jest jej chleb powszedni? Ta kobieta z duszą wielką, łaknącą i pragnącą rzeczywistości, prawdy i wolności, musi się karmić przenośniami, kazaniami, zwietrzałym frazesem i pustą retoryką? Czy pan sądzi, że dusza kobiety może nasycić swój głód pańskim talentem kaznodziejskim?
Morell
ukłuty jak żądłem
Marchbanks, utrudniasz mi panowanie nad sobą. Talent mój jest równy twojemu, o ile w ogóle jest czegoś wart. Jest to dar znajdywania słów dla prawdy bożej.
Marchbanks
obcesowo
Jest to dar gadulstwa. Ani mniej, ani więcej. Czyż pańska zdolność dobierania pięknych słów ma coś więcej wspólnego z prawdą niż gra na organach? Nie byłem nigdy w pańskim kościele, ale bywałem na pańskich zebraniach politycznych. Widziałem, jak pan wzbudzał entuzjazm całego zgromadzenia, to znaczy podniecał pan swoich słuchaczy tak, że wreszcie zachowywali się jak pijani. A żony ich przyglądały się i widziały, jaką śmiesznością okrywali się ci słuchacze, jakich błaznów z siebie robili. To stara, odwieczna historia; może ją pan znaleźć w Biblii. Wyobrażam sobie, że król Dawid w swoich napadach entuzjazmu i zapału musiał być bardzo podobny do pana. (dobijając go słowami Biblii) „Lecz — mówi Pismo — żona jego pogardziła nim w sercu swoim."
Morell
w szale gniewu
Opuść mój dom! Słyszysz?
Podchodzi do niego groźnie.
Marchbanks
cofając się w stronę kanapy
Proszę się nie zbliżać. Proszę mnie nie dotykać.
Morell chwyta go mocno są klapę kurtki. Eugeniusz chroni się za kanapę i krzyczy z pasją. Proszę mnie puścić! Jeśli mnie pan uderzy, zabiję się! Nie przeżyję tego! (niemal histerycznie) Proszę mnie puścić! Precz z tą ręką!
Morell
powoli, z miażdżącą pogardą
Ty tchórzliwy, skamlący szczeniaku, (puszcza go) Precz stąd, zanim wpadniesz w szał ze strachu.
Marchbanks
na kanapie, ciężko dysząc, lecz z ulgą, nie czując już dłoni Morella
Ja się pana nie boję, to pan się mnie boi.
Morell
spokojnie stojąc nad nim
Właśnie. Wygląda na to, prawda?
Marchbanks
z kapryśną gwałtownością
A żeby pan wiedział!
Morell odwraca się i odchodzi z pogardą. Eugeniusz zrywa się i posuwa się za nim.
Dlatego, że ja nie mogę znieść żadnej brutalności, że ja (niemal ze łzami w głosie) mogę tylko krzyczeć i płakać z oburzenia, gdy się spotykam z przemocą fizyczną, że ja nie mogę dźwignąć ciężkiego kufra tak jak pan, że ja nie mogę bić się z panem o żonę pańską, tak jakby to zrobił pijany robotnik, to panu się zdaje, że ja się pana boję. Otóż myli się pan. Jeśli nie posiadam tego, co pan nazywa brytyjską odwagą, to nie ma we mnie również brytyjskiego tchórzostwa. Ja się nie boję ideologii duchownego. Będę zwalczał pańskie idee. Ja ją wyzwolę z niewoli tych pojęć. Przeciwstawię im moje własne idee. Pan mnie wypędza z domu, bo pan nie ma odwagi pozwolić jej na wybór między światem idei pańskich i moich. Pana strach ogarnia na myśl, że mogę ją jeszcze raz zobaczyć.
Morell
zwraca się nagle ku niemu, opanowany gniewem. Marchbanks ucieka w stronę drzwi z wyrazem mimowolnego strachu na twarzy.
Proszę mnie nie dotykać. Odchodzę.
Morell
z zimną pogardą
Czekaj. Nie bój się. Nie mam najmniejszego zamiaru cię dotknąć. Kiedy żona moja wróci do tego pokoju, zechce wiedzieć, dlaczegoś poszedł. A gdy się dowie, że nie przekroczysz już nigdy progu naszego domu, zażąda wyjaśnień. Nie chciałbym jej sprawić przykrości oznajmieniem, że zachowałeś się jak kanalia.
Marchbanks
Wracając, z nowym wybuchem gwałtowności
Pan musi to zrobić, to jest pańską powinnością. Jeśli pan nie powie całej prawdy, postąpi pan jak tchórz i kłamca. Musi pan jej powtórzyć to wszystko, co mówiłem, musi jej pan opowiedzieć, z jaką siłą i jak bardzo po męsku trząsł pan mną, jak terrier potrząsa szczurem: musi jej
pan powiedzieć, że drżałem ze strachu i przerażenia, że mnie pan nazwał tchórzliwym i skomlącym szczeniakiem, wreszcie, że mnie pan wyrzucił z domu. Jeśli pan nie powie jej tego wszystkiego, ja to zrobię. Napiszę do niej.
Morell
osłupiały
Dlaczego chcesz, żeby ona wiedziała o tym?
Marchhanks
z lirycznym zachwytem
Bo ona mnie zrozumie i będzie wiedziała, że ja ją rozumiem Jeśli pan zatai przed nią choć jedno słowo, jeśli pan nie złoży u jej stóp całej prawdy, tak jak ja jestem gotów to uczynić, wtedy do końca dni swoich będzie pan żył z tą świadomością, że ona w istocie należy nie do pana, lecz do mnie. Żegnam.
Odchodzi w stronę drzwi.
Morell
zaniepokojony naprawdę
Czekaj. Ja jej tego wszystkiego nie powiem.
Marchbanks
odwracając się od drzwi
Jeśli stąd wyjdę, pan musi jej powiedzieć albo prawdę, albo kłamstwo.
Morell
targując się
Marchbanks, są czasem okoliczności, które usprawiedliwiają nawet...
Marchbanks
przerywając mu
Kłamstwo. Tak, wiem o tym. Lecz to się na nic nie zda. Żegnam pana. ojcze duchowny.
W chwili gdy Eugeniusz zwraca się ostatecznie ku drzwiom, otwierają się one z zewnątrz i wchodzi Kandyda w stroju domowym.
Kandyda
Wychodzisz, Eugeniuszu? (patrząc na niego uważniej) A to co? Chcesz iść na ulicę w takim stanie? No, wiesz, że ty naprawdę jesteś poetą. Spójrz na niego, Jakubie, (ujmuje go za rękaw, prowadzi do stołu i pokazuje M o r e l l o w i) Popatrz na jego kołnierz, popatrz na ten krawat, popatrz na jego włosy. Można by pomyśleć, że cię ktoś dusił. Eugeniusz chce spojrzeć na M o r e 1 1 a, lecz Kandyda pociąga go w tył. Czekaj, Stój Spokojnie, (zapina mu kołnierzyk, zawiązuje krawat i przygładza włosy) No, teraz wyglądasz tak ładnie, że możesz zostać na obiedzie, choć powiedziałam ci, że nie powinieneś. Obiad będzie za pół godziny.
Poprawia jeszcze krawat. Eugeniusz całuje ją w rękę.
Nie bądź dzieciakiem.
Marchbanks
Oczywiście, że chciałbym zostać i zostanę, o ile wielebny mąż pani nie ma nic przeciw temu.
K a n d y d a
Jakubie, czy on może zostać, jeśli przyrzeknie, że będzie grzeczny i że mi pomoże nakryć do stołu?
Morell
krótko
Niech zostanie, niech zostanie. Naturalnie.
Idzie do stołu i udaje, ze przegląda jakieś papiery.
Marchbanks
ofiarując ramię Kandydzie
Chodźmy nakrywać stół.
Kandyda przyjmuje jego ramię i oboje zmierzają do drzwi; wychodząc Eugeniusz dodaje
Jestem najszczęśliwszy ze wszystkich śmiertelnych.
Morell
I ja nim byłem — godzinę temu.
AKT DRUGI
Ten sam pokój. Późne popołudnie tego samego dnia. Krzesło przeznaczone dla interesantów M o r e 1 1 a stoi znowu przy stole. Marchbanks, samotny i bezczynny, próbuje poznać tajniki mechanizmu maszyny do pisania. Słysząc, że ktoś zbliża się do drzwi, odchodzi po cichu do okna i udaje, ze jest zajęty widokiem. Panna Garnett z notatnikiem w ręce, zawierającym stenogram listów podyktowanych przez M o r e l l a, siada przy maszynie i zabiera się i do ich przepisywania nie zwracając uwagi na obecność Eugeniusza. Po chwili zatrzymuje się i przygląda się maszynie. Coś nie w porządku,
Prozerpina
Co u licha? Panie Marchbanks, pan coś majstrował przy tej maszynie. Niech się pan przyzna, na nic się nie zda udawać niewiniątko.
Marchhanks
nieśmiało
Przepraszam bardzo, panno Garnett. Ja tylko chciałem zobaczyć, jak ona pisze, (żałośnie) Ale nie chciała pisać.
Prozerpina
Właśnie, i zmienił pan odstęp.
Marchbanks
poważnie
Zapewniam panią, że nie. Ja tylko pokręciłem tym kółeczkiem i coś cyknęło.
Prozerpina
Teraz rozumiem, (poprawia odstęp równocześnie mówiąc szybko) Pan pewnie myślał, że to rodzaj katarynki. Pokręcić korbką z kółeczkiem, a maszyna zacznie panu pisać od razu piękny list miłosny.
Marchbanks
z tą samą powagą
Przypuszczam, że maszyna mogłaby pisać listy miłosne. Czyż nie są wszystkie jednakowe?
Prozerpina
Z pewnym oburzeniem, w przekonaniu, że o takich sprawach nie wypada mówić serio
Skąd ja mogę wiedzieć? Dlaczego pan mnie o to pyta?
Marchbanks
Przepraszam bardzo. Myślałem, że mądrzy ludzie, którzy potrafią pisać na maszynie i pracować w biurze, muszą mieć przygody miłosne, gdyż inaczej by zwariowali.
Prozerpina
wstając obrażona
Pan się zapomina! Patrzy na niego surowo i z godnością maszeruje do biblioteczki.
Marchbanks
zbliżając się do niej. pokornie
Nie chciałem pani obrazić. Widzę, że nie powinienem był mówić o przygodach miłosnych pani.
Prozerpina
dobywając jakąś książkę i zwracając się ostro do niego
Ja nie mam żadnych przygód miłosnych. Jak pan śmie mówić do mnie w ten sposób? Także coś!
Zabiera książkę i wraca do maszyny, podczas gdy on odzywa się ze współczuciem.
Marchbanks
Naprawdę? W takim razie pani musi być tak nieśmiała jak ja.
Prozerpina
Nic podobnego. Nie rozumiem pana.
Marchbanks
tajemniczo
Pani na pewno jest nieśmiała. Dlatego na świecie jest tak mało przygód miłosnych. Wszyscy tęsknimy za miłością, bo to pierwsza potrzeba naszych natur i pierwsza modlitwa naszych serc, ale nie mamy odwagi wyrazić naszej tęsknoty, ponieważ jesteśmy zanadto nieśmiali i wstydliwi. (bardzo poważnie) O panno Garnett, czegóż by pani nie dała, aby się wyzbyć lęku i wstydu...
Prozerpina
zgorszona
No, wie pan, to już przechodzi wszelkie pojecie!
Marchbanks
z gniewnym zniecierpliwieniem
Niech mi pani nie mówi tych banałów, bo one mnie już nie zwiodą. Jaka z nich korzyść? Dlaczego pani boi się być sobą wobec mnie? Przecież jestem taki sam jak pani.
Prozerpina
Jak ja? Czy pan chce sobie pochlebiać, czy mnie? Bo ja doprawdy nie wiem, komu.
Zamierza wrócić do maszyny.
Marchbanks
zatrzymuje ją, tajemniczo
Cicho! Nie o to chodzi. Jestem pielgrzymem, który wędruje w poszukiwaniu miłości. Znajduję niezmierzone i niewyczerpane jej zasoby w sercach innych. Lecz kiedy chcę prosić o nią, ta straszna, okropna nieśmiałość dławi mnie i dusi tak, że staję się niemową, a nawet gorzej niż niemową, gdyż usta moje wypowiadają słowa bez treści i niemądre kłamstwa. A przecież widzę, jak to uczucie, za którym tęsknię, staje się udziałem psów, kotów i ptaków, dlatego, że mają odwagę przyjść i prosić o nie. [prawie szeptem) O miłość trzeba prosić, bo ona jest jak duch, nie odezwie się, dopóki się do niej nie przemówi, (głosem normalnym, lecz z głęboką melancholią) Wszystka miłość, jaka jest w świecie, tęskni za własnym głosem i wyrazem, tylko nie ma odwagi ich użyć, bo ją dławi wstyd! wstyd! wstyd! To jest tragedia świata.
Z głębokim westchnieniem siada na krześle przeznaczonym dla interesantów i kryje twarz w dłoniach.
Prozerpina
osłupiała ze zdumienia, lecz nie tracąc głowy, gdyż uważa to za punkt honoru w rozmowie z młodymi i obcymi ludźmi
Ludzie niegodziwi umieją jednak czasem pokonać ten wstyd, prawda?
Marchbanks
zrywając się gwałtownie
Ludzie niegodziwi to ci, w których nie ma miłości. Dlatego i wstydu w nich nie ma. Oni mają silę i odwagę prosić o miłość, bo jej nie potrzebują; oni mają nawet czelność ofiarować miłość, bo nie mają jej do dania, [rzuca się z powrotem na krzesło i dodaje ze smutkiem) Lecz my, W których miłość jest, którzy tęsknimy, by ją zespolić z miłością innych, my nie jesteśmy zdolni do wypowiedzenia jednego słowa, [pobłażliwie) Pani wie o tym, prawda?
Prozerpina
Jeśli pan nie przestanie mówić w ten sposób, wyjdę z pokoju. Ja nie żartuję. To, co pan mówi, jest po prostu nieprzyzwoite.
Zajmuje miejsce przy maszynie, otwiera książkę, która, wzięła z biblioteczki, i zaczyna przepisywać z niej jakiś ustęp.
Marchbanks
beznadziejnie
Wszystko, o czym naprawdę warto mówić, jest nieprzyzwoite. (wstaje i błąka się po pokoju w roztargnieniu, mówiąc) Ja pani nie pojmuję. O czymże mam mówić?
Prozerpina
kpiąco
Niech pan mówi o rzeczach obojętnych. Niech pan mówi o pogodzie.
Marchbanks
A czy pani mogłaby mówić o rzeczach obojętnych, gdyby obok pani stało dziecko płaczące gorzko z głodu?
Prozerpina
Przypuszczam, że nie.
Marchbanks
A widzi pani. Ja także nie mogę mówić o rzeczach obojętnych, kiedy moje serce cierpi głód i gorzko płacze.
Prozerpina
W takim razie milcz pan!
Marchbanks
Tak, zawsze na tym się kończy. Trzeba milczeć. Milczymy. Ale czy to wstrzymuje krzyk pani serca? Bo ono przecież płacze i woła, prawda? Musi wołać — chyba że pani nie ma serca.
Prozerpina
wstaje nagle z dłonią na sercu
Och, nie mogę pracować, kiedy pan mówi takie rzeczy. (odchodzi od swojego stolika i siada na kanapie, widać, że jest głęboko poruszona} To nie pańska sprawa, czy moje serce krzyczy, czy nie, ale mimo to czuję, że muszę panu powiedzieć...
Marchbanks
Nie trzeba. Ja i tak wiem, że ono musi wołać do kogoś.
Prozerpina
Ale niech pan pamięta: jeśliby się pan kiedy wygadał, że ja to panu powiedziałam — zaprzeczę.
Marchbanks
ze współczuciem
Oczywiście, rozumiem. Więc pani nie ma odwagi jemu powiedzieć?
Prozerpina
zrywając się
Jemu? Komu?
Marchbanks
Wszystko jedno. Człowiekowi, którego pani kocha. To może być pierwszy lepszy. Choćby ten wikary, pan Mill.
Prozerpina
z oburzeniem
Pan Mill? Także coś! Łamać sobie serce z powodu takiego dudka. Wolałabym już pana niż pana Milla.
Marchbanks
cofając się zaskoczony
Nie, nie! Och, nie. Bardzo mi przykro, ale proszę o tym nie myśleć. Ja...
Prozerpina
cierpko, przechodząc do kominka i stając tyłem do Eugeniusza
Och, niech się pan nie lęka, to nie pan, nie. W ogóle nie mam na myśli żadnej określonej osoby.
Marchbanks
Tak, rozumiem. Pani czuje, że pani mogłaby kochać każdego, kto by pani ofiarował...
Prozerpina
doprowadzona do ostateczności
Co takiego? Każdego, kto by mi ofiarował! Nie, ja nie czuję nic podobnego. Za kogo mnie pan uważa?
Marchbanks
dając za wygraną
Widzę, że to wszystko na nic. Pani nie chce dać szczerych i prawdziwych odpowiedzi, pani powtarza tylko to, co wszyscy mówią.
Podchodzi do kanapy i siada zniechęcony.
Prozerpina
dotknięta, biorąc to za lekceważenie ze strony arystokraty
Jeśli panu potrzeba oryginalnej konwersacji, niech pan mówi ze sobą samym.
Marchbanks
Wszyscy poeci to czynią. Rozmawiają ze sobą na głos, a świat ich podsłuchuje. Ale to rzecz straszna ta ciągła samotność. Chciałoby się czasem usłyszeć inny glos.
Prozerpina
Niech pan poczeka, aż przyjdzie pastor Morell.
Marchbanks wstrząsa się.
To zupełnie zbyteczny grymas, on jest lepszym mówcą od pana (z przekonaniem) Pod wpływem jego wymowy, pan nie tylko zapomniałby języka w gębie, pan by zupełnie głowę stracił.
Wraca na swoje miejsce z gniewem, podczas gdy Eugeniusz, któremu nagle rozjaśniło się w głowie, zrywa się i zastępuje jej drogę.
Marchbanks
Ach, więc to tak? Teraz rozumiem.
Prozerpina
rumieniąc się
Co pan rozumie?
Marchbanks
Tajemnicę pani. Niech mi pani powie, czy to prawda, czy to istotnie możliwe, żeby kobieta mogła go kochać?
Prozerpina
wyprowadzona z równowagi
Mój panie, tego już za wiele!
Marchbanks
z pasją
Na nic te wykręty. Proszę mi odpowiedzieć. Ja chcę wiedzieć. Ja muszę wiedzieć! Bo ja nie mogę tego pojąć. Nie mogę dojrzeć w nim nic prócz słów, bogobojnych postanowień i tego, co ludzie nazywają zacnością. Przecież tego nie można kochać.
Prozerpina
usiłując zbyć go chłodną i wyniosłą poprawnością
Ja po prostu nie wiem, o czym pan mówi. Ja pana nie rozumiem.
Marchbanks
z gwałtownym wybuchem
Pani mnie dobrze rozumie. Pani kłamie.
Prozerpina
Co takiego?
Marchbanks
Pani mnie rozumie i pani wie. (zdecydowany wydobyć z niej odpowiedź) Zapytuję raz jeszcze: czy to możliwe, żeby kobieta go kochała?.
Prozerpina patrząc mu prosto w oczy
Tak
Eugeniusz kryje twarz w dłoniach.
Co się z panem dzieje?
On opuszcza dłonie i patrzy na nią. Przestraszona tragiczną maską tej twarzy Prozerpina przebiega obok, trzymając się jak najdalej od niego i nie spuszczając z niego oczu. Po chwili M a r c h b a n k s odwraca się od niej, idzie do dziecięcego fotelika przy kominku i siada na nim, doszczętnie zgnębiony. W momencie gdy Prozerpina zbliża się do drzwi, otwierają się one z zewnątrz i na progu ukazuje się B u r g e s s. Zobaczywszy go P r o ze r p i n a woła:
Chwała Bogu, nareszcie ktoś przyszedł!
Po tych słowach siada uspokojona przy swoim stoliku i zakłada nowy arkusz papieru na maszynę, podczas gdy B u r g e s s przechodzi przez pokój w stronę Eugeniusza.
B u r g e s s
przejęty misją zajęcia się tak wybitnym gościem
To taka gościnność w tym domu! Zostawiają pana samego. Przyszłem, aby panu dotrzymać towarzystwa. Marchbanks spogląda na niego z osłupieniem, którego Burgess wcale me dostrzega. Jakub przyjmuje jakąś deputację w stołowym, a Kandyda jest na górze, zajęta jedukacją młodej szwaczki, którą się zaopiekowała, (ze współczuciem) Pan musi się tu bardzo nudzić, nie mając do kogo ust otworzyć prócz tej maszynistki.
Przysuwa fotel i siada.
Prozerpina
dotknięta w swej dumie
Za to teraz pan Marchbanks będzie miał sposobność słuchać pańskiej wytwornej konwersacji, zawsze to jakaś pociecha.
Zaczyna pisać stukając zawzięcie.
B u r g e s s zdziwiony jej tupetem
Specjalnie nie pamiętam, moja panno, żebym się zwracał do osoby z prośbą o niepotrzebne uwagi.
Prozerpina
Czy pan widział kiedy gorsze maniery, panie Marchbanks?
B u r g e s s
z pompatyczną surowością
Pan Marchbanks jest dżentelmenem i zna swoje miejsce lepiej niż pewne osoby, których nie chcę palcem wytykać.
Prozerpina
kłótliwie
Dobrze, że ja nie jestem damą, a pan dżentelmenem. Powiedziałabym panu kilka słów do słuchu, gdyby pana Marchbanksa tu nie było. (wyjmuje z maszyny napisany list z takim impetem, ze go rozdziera] Masz tobie! Zepsułam cały list! będę musiała pisać na nowo! Och, żeby to licho wzięło — stary, nieokrzesany tuman!
Burgess
wstaje oburzony aż do utraty tchu
Co? To niby ja mam być stary, nieokrzesany tuman? Rzeczywiście! [dysząc) Dobra, dobra, moja pannico! Dowie się o tym twój chlebodawca. Zobaczysz wtedy! Ja cię nauczę moresu.
Prozerpina
zdaje sobie sprawę, że posunęła się za daleko
Ja...
B u r g e s s
przerywając jej
Dosyć. Ani słowa więcej. Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. Osoba dowie się na czas, kto ja jestem. Prozerpina przesuwa hałaśliwie wałek z papierem i pisze dalej z miną pogardliwą.
Niech pan nie zwraca na nią uwagi, panie Marchbanks, za wielki honor.
Siada z powrotem z wyrazem wyniosłej godności.
Marchbanks
zakłopotany, z nerwowym niepokojem
Może byłoby lepiej zmienić temat rozmowy? Jestem przekonany, że panna Garnett nie myślała nic takiego.
Prozerpina
z mocnym przekonaniem
Owszem, myślałam właśnie to, co powiedziałam.
Burgess
Nie mam zamiaru poniżać się. Ta osoba jest dla mnie powietrze.
Dzwonek elektryczny odzywa się dwukrotnie.
Prozerpina chwytając papier i ołówek
To na mnie.
Wybiega.
B u r g e s s
wołając za nią,
Krzyżyk na drogę. Nie będziem tu tęsknić za osobą.
Odczuwszy pewną ulgę i zadowolenie, że ostatnie słowo pozostało przy nim, przez chwile patrzy na drzwi, za którymi zniknęła P r o-z e r p i n a, jakby chciał jeszcze powiększyć swoje zwycięstwo dodaniem kilku słów, wreszcie daje za wygraną i zajmuje z powrotem fotel obok Eugeniusza, do którego zwraca się tonem bardzo poufnym.
A teraz, kiedy nareszcie jesteśmy sami, zwierzę się panu po przyjacielsku z czymś, czego nie powiedziałbym pierwszemu lepszemu. Jak dawno zna pan mojego zięcia Jakuba?
Marchbanks
Nie wiem dokładnie. Nie mam wcale pamięci do dat. Zdaje się, że od kilku miesięcy.
Burgess
Czy pan zauważył w nim kiedy coś dziwacznego?
Marchbanks
Dziwacznego? Chyba nie.
Burgess
poważnie
Właśnie. Tak myślałem. W tym całe niebezpieczeństwo.
Bo widzi pan, on jest pomylony.
Marchbanks
Pomylony?!
Burgess
Ho-ho, jeszcze jak! Niech mu się pan dobrze przyjrzy, to pan sam zobaczy.
Marchbanks
zakłopotany
Może pan ma to wrażenie tylko dlatego, że jego poglądy i przekonania...
Burgess
dotykając palcem jego kolana dla nadania większej wagi swoim słowom
Nie, panie Marchbanks. Był czas, że i ja tak myślałem. Przez długi czas mówiłem sobie, że to tylko jego poglądy. Pewnikiem, że przekonania to nie fraszka, zwłaszcza kiedy ktoś zaczyna działać podług nich, tak jak on to robi. Ale ja mam na myśli coś innego, (ogląda się dokoła, aby się upewnić, że są sami, i nachylając się do Marchbanksa mówi) Czy pan wie, co on mi powiedział dziś rano tu w tym pokoju?
Marchbanks
Nie wiem.
B u r g e s s
Powiedział — słowo daję, jak tu siedzimy — powiedział:
„Ja jestem głupiec", a zaraz potem: „A ojciec jest łajdak." I to tak spokojnie jakby nigdy nic. Nazwał mnie łajdakiem, słyszy pan? A potem podał mi rękę niby na zgodę, niby że to honor dla mnie być łajdakiem. Czy pan uważa, że człowiek zdrowy na umyśle robi takie rzeczy?
Morell
za drzwiami wołając do Prozerpiny i otwierając jednocześnie drzwi Panno Garnett, niech pani zapisze ich nazwiska i adresy.
Prozerpina
w głębi
Dobrze, panie pastorze.
Morell wchodzi z pliką dokumentów w ręku.
Burpess
półszeptem do M a r c h b a n k s a
Niech pan ma na niego oko, to pan sam zobaczy, (wstaje z powagą i godnością) Bardzo mi przykro, mój zięciu, że muszę wnieść pewną skargę. Nie chciałbym tego robić, ale czuję, że to moje prawo i powinność.
Morell
Co się stało?
Burgess
Pan Marchbanks tu obecny może zaświadczyć, że powiem prawdę, (uroczyście) Sekretarka twoja zapomniała się tak dalece, że nazwała mnie starym, nieokrzesanym tumanem.
Morell
wybuchając serdecznym śmiechem
Ha-ha-ha! To zupełnie możliwe. Jakbym ją słyszał. Poczciwa Prozerpina jest taka szczera. Nigdy nie może się powstrzymać. Biedaczka! Ha ha-ha!
Burgess
drżąc z gniewu
I ty chcesz, żebym ja zniósł taką obrazę z ust takiej... takiej... pierwszej lepszej?
Morell
Głupstwo. Przecież tego nie można brać na serio. Nie ma się czym przejmować.
Podchodzi do biblioteczki i chowa dokumenty do jednej z szufladek.
Burgess
Tu nie o mnie chodzi. Gwizdam na to, jestem ponad to, bo ja moją godność znam. Ale czy to w porządku? Pytam się, czy to w porządku?
Morell
To jest pytanie, na które może odpowiedzieć Kościół, a nie człowiek świecki. Ojciec powinien sobie zadać pytanie, czy to ojca skrzywdziło? No? Oczywiście, że nie. Więc nie ma o czym mówić.
Idzie do swego stołu i pogrąża się w korespondencji.
Burgess
pólszeptem doMarchbanksa
A co? Nie mówiłem? Źle w głowie, (podchodzi do stołu i pyta M o r e 1 1 a z obłudną grzecznością głodnego żarłoka) Kolacja prędko będzie, zięciuniu?
Morell
Nie wcześniej niż za jakieś dwie godziny.
Burgess
z żałosną rezygnacją
To może mi dasz jaką fajną książkę. Poczytam sobie przy kominku.
Morell
Jaką książkę? Coś dobrego?
B u r r e s s
prawie z okrzykiem protestu
Nie-e! Coś do rzeczy, dla zabicia czasu.
Morell bierze ze stołu jakiś tygodnik ilustrowany i podaje mu.
Dziękuję.
Wraca do fotela, sadowi się w nim wygodnie i zaczyna czytać.
Morell
pisząc
Kandyda przyjdzie tu za chwilę i będzie was bawiła. Skończyła już ze swoją uczennicą, a teraz nalewa naftę do lampy.
Marchhanks
z dziką konsternacją
Ależ ona zabrudzi sobie ręce. Nie zniosę tego, pastorze! To wstyd i hańba! Pójdę i sam napełnię lampy.
Zwraca się ku drzwiom.
Morell
Nie radzę ci.
Marchhanks zatrzymuje się niezdecydowany.
Zaprzęgnie cię do roboty i każe ci oczyścić moje trzewiki, aby mi oszczędzić tej czynności jutro rano.
B u r g e s s
z wielkim niezadowoleniem
Co to, nie masz tera dziewczyny?
Morell
Owszem, ale służąca nie jest niewolnicą. Mimo to w domu jest taka czystość i porządek, jakbym miał co najmniej trzy służące. To znaczy, że każdy z domowników musi pomagać; bardzo praktyczny pomysł. Prozerpina omawia ze mną program całodziennych zajęć po śniadaniu, pomagając mi zmywać naczynia stołowe. To wcale nietrudne zajęcie we dwoje.
Marchbanks
z męką w glosie
Czy pan sądzi, że każda kobieta jest tak ordynarna jak panna Garnett?
B u r g e s s
z naciskiem
Bardzo dorzeczna uwaga, panie Marchbanks, bardzo dorzeczna. Ona jest ordynus.
Morell
spokojnie, lecz z naciskiem
Marchbanks.
Marchbanks
Słucham.
Morell
Z ilu osób składa się służba w domu twojego ojca?
Marchbanks
opryskliwie
Nie mam pojęcia.
Wycofuje się na kanapę, jakby chciał uniknąć dalszych pytań Morella, i siada, mocno zgnębiony, myśląc o nafcie.
Morell
bardzo poważnie
Służba jest tak liczna, że nie znasz nawet jej liczby, (tonem bardzo zaczepnym) A jak trzeba zrobić coś, co ty nazywasz ordynarną robotą, to naciskasz po prostu dzwonek i zwalasz ją na kogoś innego, co?
Marchbanks
Och, niech mnie pan nie dręczy. Pan nawet nie naciska dzwonka. Ale prześliczne palce pańskiej żony oblane są naftą, podczas gdy pan siedzi tu sobie wygodnie i prawi na ten temat kazanie. Odwieczne kazania i kazania. Słowa, słowa, słowa.
B u r g e s s
któremu odpowiedz ta ogromnie się podoba
Ha, ha... a niech go kaczki. [rozpromieniony) A co? Trafiła kosa na kamień!
K a n d y d a wchodzi opięta fartuchem, z lampą, oczyszczoną i gotową do zapalenia, którą stawia na stole obok Morella.
K a n d y d a
ocierając końce palców, z lekkim grymasem
Eugeniuszu, jeśli zostaniesz u nas, powierzę ci czyszczenie i nalewanie lamp.
Marchbanks
Zostanę tylko pod warunkiem, że pani powierzy mi całą brudną robotę.
Kandyda
To bardzo rycerski gest, ale najpierw musiałabym zobaczyć, jak ty to będziesz robił, {zwracając się do Morella) Jakubie, nie pilnowałeś gospodarstwa, jak należy.
Morell
Cóż ja zrobiłem lub czego nie zrobiłem, kochanie?
Kandyda
szczerze podrażniona
Ktoś używał do zmiatania i czyszczenia kominka mojej specjalnej szczotki do mycia podłóg.
Z ust Marchbanksa wyrywa się żałosny jęk. Burgess odwraca się w jego stronę ze zdumieniem. Kandyda podbiega do kanapy.
Co się stało? Czyś chory? Eugeniuszu?
M a r c h b a n k s
Nie, nie, nie jestem chory. Co za zmora! Zmora! Zmora! Ujmuje głowy w dłonie.
Burgess
zgorszony
Co takiego? Zmora pana dusi? W tak młodym wieku? To niedobrze. Musi się pan stopniowo odzwyczaić od kieliszka.
Kandyda
uspokojona
Co też papa plecie! To tylko zmora poetycka, prawda, Eugeniuszu?
Głaszcze go po głowie,
B u r g e s s
zbity z tropu i lekko zawstydzony
Ha, poetycka zmora? Bardzo przepraszam, nie wiedziałem.
Wraca do kominka niezadowolony ze swojej pomyłki.
Kandyda
O co chodzi, Eugeniuszu, o tę szczotkę do mycia podłogi?
Marchbanks wstrząsa się.
No, no, uspokój się. (siada obok niego) Może mi kupisz nową w oprawie z kości słoniowej, wykładaną masą perłową?
Marchbanks
głosem pełnym muzyki, ale smutno i tęsknie
Owszem, ale nie szczotkę do mycia podłogi, lecz łódź z żaglem, szalupę maleńką, by w niej odpłynąć w dal, daleko od świata, gdzie marmurowe posadzki zmywa deszcz, a suszy słońce, gdzie powiew wiatrów z południa czyści zielonofioletowe kobierce. Albo rydwan, chyży i lotny, aby nas uniósł w niebiosa, gdzie lampami są gwiazdy, których nie trzeba codziennie napełniać naftą.
Morell
szorstko
I gdzie nie trzeba nic robić, gdzie można być próżniakiem, samolubem i bezużyteczną istotą.
Kandyda
urażona
Och Jakubie, jak mogłeś tak wszystko zepsuć.
Marchbanks
z wybuchem zapału
Tak, być istotą próżniaczą, samolubną i bezużyteczną. To znaczy być istotą piękną, wolną i szczęśliwą. Czyliż każdy mężczyzna nie pragnie tego całą duszą dla kobiety, którą kocha. To mój ideał. A jakiż jest ideał pański i tych wszystkich okropnych ludzi, którzy mieszkają w tych obrzydliwych rzędach domostw? Kazanie i szczotka do skrobania podłóg! Dla pana kazanie, a dla żony pańskiej mycie podłóg.
Kandyda
żartobliwie
On sam czyści swoje obuwie, Eugeniuszu. Za to, coś teraz o nim powiedział, oczyścisz jutro rano jego buty.
Marchbanks
Och, proszę nie mówić o obuwiu! Piękno stóp pani zabłysłoby w całej pełni na szczytach górskich.
Kandyda
Lecz bez obuwia stopy moje nie byłyby piękne na brudnej ulicy miejskiej.
Burgess
zgorszony znowu
Przestań, Kandzia, nie bądź pospolita. Pan Marchbanks nie przywykł do tego. Znowu zacznie go dusić jaka zmora. Poetycka, znaczy się.
Morell milczy. Na pozór zajęty listami, w istocie dręczy go nowe i niepokojące przeżycie, które go przekonywa, ze im pewniejsze wydają mu się jego moralizatorskie ciosy, tym łatwiej i skuteczniej E u g e n i u s z je paruje. Goryczą napełnia go świadomość, ze zaczynał się lękać człowieka, dla którego nie czuje szacunku. Panna Garnett wchodzi z depeszą.
Prozerpina
wręczając depesze Morellowi
Odpowiedź zapłacona, posłaniec czeka, (do K a n d y d y, kierując się do swej maszyny) Maria czeka na panią w kuchni. Wszystko już przygotowane. Przyniesiono cebulę.
Siada przy swym stoliku. Kandyda wstaje.
Marchbanks
z konwulsyjnym dreszczem
Cebulę!
Kandyda
Tak, tak, cebulę. I to nawet nie hiszpańską, ale zwyczajną, małą czerwoną, gryzącą. Chodź, pomożesz mi krajać.
Chwyta go za rękę i wybiega ciągnąc Eugeniusza za sobą.
Burgess wstaje, nie wierząc własnym oczom, i stoi osłupiały przed kominkiem, patrząc za nimi.
Burgess
Kandyda nie powinna traktować w taki sposób bratanka lorda. Ona sobie za dużo pozwala. Powiedz no, Jakubie, czy on często miewa te ataki?
Morell
krótko, pisząc odpowiedź na depeszę
Nie wiem.
B u r g e s s
sentymentalnie
Elegancko się wyjęzycza. Ja zawsze byłem miętki na... tego.. poezję. Kandyda ma to po mnie. Kiedy była ot taki bąk, (pokazuje dłonią wysokość jakichś sześćdziesięciu cm) to mnie zawsze męczyła, żeby jej opowiadać bajki.
Morell
zajęty
To ciekawe.
Osusza depesze bibułą, i wychodzi.
Prozerpina
Czy pan sam układał te bajki, z własnej głowy?
B u r g e s s nie zniżając się do odpowiedzi, zajmuje jak najwynioślejszą postawę przy kominku. Prozerpina mówi dalej z zabójczym spokojem:
Nigdybym nie przypuszczała, że pan może mieć zdolności w tym kierunku. Ale, ale, widzę, że pan Marchbanks bardzo się panu spodobał. Otóż muszę pana ostrzec, że on jest niezupełnie tego...
Stuka się czoło znacząco.
Burgess
Co? On tyż?
Prozerpina
Tak, mówiąc delikatnie, niespełna rozumu. Nie ma pan pojęcia, jakiego strachu mi dziś napędził, właśnie przed pańskim przyjściem. Czy pan zwrócił uwagę na te brednie, które on wygaduje?
Burgess
Aha, to to są te jego poetyckie zmory. Niech mnie kaczki, ale mnie się tego... zdawało raz albo dwa, że on ma fioła, (przechodzi przez pokój ku drzwiom, podnosząc głos coraz bardziej) A to ładny szpital dla faceta, którego pozostawiają na opiece takiej pannicy jak pani!
Prozerpina
Do Burgessa przechodzącego obok jej stolika
Właśnie, to by było okropne, jakby się panu coś przytrafiło!
B u r g e s s
wyniośle
Niech panna chowa swoje uwagi dla siebie. Proszę powiedzieć swojemu pracodawcy, że wyszłem na świeży luft na fajkę.
Prozerpina
kpiąco
Słucham. To wszystko?
Zanim Burgess zdobywa się na dalszą odpowiedź, wchodzi Morell.
B u r g e s s
sentymentalnie
Idę się przewietrzyć do ogrodu, na fajkę.
Morell
szorstko
Doskonale. Doskonale.
B u r g e s s wychodzi, żałośliwie odgrywając starego, znużonego człowieka. Morell zatrzymuje się przy stole, przeglądając trzymane w ręku papiery, i dodaje w kierunku Prozerpiny pól żartobliwie, pół obojętnie:
Dlaczego to pani nawymyślała tak brzydko mojemu teściowi, panno Prozerpino?
Prozerpina
zaczerwieniona po uszy, spogląda na niego z przestrachem i wyrzutem równocześnie
Ja...
Nie panuje dłużej nad sobą i wybucha płaczem.
Morell
z łagodną wesołością, nachylając się ku niej przez stół i pocieszając ją
A to co znowu? Nie ma o co, nie ma o co, przecież to tylko stary, nieokrzesany tuman.
Prozerpina zrywa się z głośnym szlochem i wybiega, trzaskając drzwiami. Morell potrząsa głową, wzdycha i podchodzi do swego krzesła, siada, z wyrazem człowieka zatroskanego i nagle postarzałego. Wchodzi K a n d y d a, która ukończyła swoje zajęcia gospodarskie i zdjęła fartuch. Od razu spostrzega przygnębienie męża: staje spokojnie przy krześle przeznaczonym dla interesantów i patrzy na niego uważnie, bez słowa.
Morell
spogląda na nią, trzymając jednak pióro w ręku z zamiarem pisania dalej
A gdzież Eugeniusz?
K a n d y d a
Myje ręce pod kranem. Byłby z niego doskonały kucharz, gdyby się tylko tak nie bał Marii.
Morell
krótko
Tak, tak, niewątpliwie.
Pisze dalej.
Kandyda
zbliża się i kładzie łagodnie swoją dłoń na jego, mówiąc
Wstań, mój drogi, muszę ci się dobrze przyjrzeć.
M o r e 1 1 kładzie pióro na stole i poddaje się żonie. Kandyda odciąga go na kilka kroków od stołu przyglądając mu się uważnie przez cały czas.
Obróć twarz do okna.
Morell zwraca się w stronę okna.
Mój synuś jakoś źle wygląda. Przepracowany?
Morell
Nie więcej niż zwykle.
Kandyda
Taki jakiś blady, siny, pomarszczony, stary, (widząc, że wyraz przygnębienia M o r e l l a pogłębia się, dodaje tonem wymuszonej wesołości) Wiesz co, dosyć tego pisania na dziś. Niech Prozerpina dokończy za ciebie, a ty siądź przy kominku i porozmawiaj ze mną.
Morell
Ależ...
Kandyda
nalegając
Nie ma żadnych „ale", bo ja tak chcę. (wiedzie go do kominka i sadza w fotelu, siadając na dywanie i opierając się o kolano M o r e 1 1 a) No, widzisz, (głaszcze jego dłoń) już lepiej wyglądasz. Dlaczego ty nie przerwiesz tych codziennych wykładów i odczytów? Spędzamy razem jeden wieczór na tydzień — a i to nie zawsze. Oczywiście, wszystko, co ty mówisz, jest prawdziwe i słuszne, ale mimo to nie przynosi żadnej korzyści, bo twoi słuchacze absolutnie, nie przejmują się tym, co im mówisz. Wydaje im się, że zgadzają się z tobą we wszystkim, ale cóż z tego, skoro z chwilą gdy ty skończysz swoje, oni odchodzą i robią dalej swoje, to znaczy postępują wręcz przeciwnie, niż ty im nakazujesz. Pomyśl o tych swoich parafianach! Dlaczego oni przychodzą każdej niedzieli na twoje kazania o nauce chrześcijańskiej? Dlatego, że są tak znużeni codziennymi sprawami i ciułaniem grosza przez sześć dni, że chcą o tym wszystkim zapomnieć i wypocząć siódmego dnia, aby mogli wrócić do swoich zajęć odświeżeni i jeszcze gorliwiej robić dalej pieniądze. Ty im po prostu w tym pomagasz, zamiast ich powstrzymać.
Morell
z powagą i energią
Wiesz dobrze, że często ich za to ostro karcę i gromię. Gdyby to uczęszczanie do kościoła miało na celu tylko wypoczynek i rozrywkę, mogliby z łatwością poszukać innych miejsc, bardziej zabawnych i przyjemnych. Przecież sam fakt, że wolą kościół Św. Dominika od miejsc znacznie gorszych, jest już czymś dobrym.
Kandyda
Bo gorsze miejsca są w niedzielę zamknięte, a zresztą, gdyby nawet były otwarte, ludzie baliby się, że ich ktoś zobaczy. Wreszcie twoje kazania są tak świetne, że zastępują im najlepszy teatr. Czy ciebie to nie uderzyło, że z największym zachwytem słuchają twoich kazań kobiety?
Morell
zgorszony
Kandydo!
Kandyda
Mówię to, bo wiem. Och, ty kochany głuptasie, tobie się zdaje, że im chodzi o twój socjalizm i o twoją religię; gdyby tak było, to zamiast przychodzić i napawać się widokiem twojej osoby, postępowałyby w myśl twoich rad i wskazań. One wszystkie cierpią na chorobę Prozerpiny.
Morell
Chorobę Prozerpiny? Co to znaczy?
Kandyda
Tak, Prozerpiny i wszystkich twoich poprzednich sekretarek. Dlaczego Prozerpina godzi się na zmywanie naczynia stołowego, obieranie kartofli i inne poniżające czynności, za pensję tygodniową niższą o sześć szylingów od tej, którą może otrzymać w City? Dlatego że się w tobie kocha. To jest istotny powód. One wszystkie są w tobie zakochane. A ty jesteś zakochany w swoim kaznodziejstwie, bo wygłaszasz kazania bardzo piękne. Tobie się zdaje, że przedmiotem tego ogólnego zapału jest Królestwo Niebieskie na ziemi. One też w to wierzą! Oj, ty kochany głuptasku!
Morell
Kandydo! Co za straszny, duszę niszczący cynizm! Czy ty żartujesz? A może, może ty jesteś zazdrosna? Czyżby to było możliwe?
K a n dy d a
dociekliwie, w zamyśleniu
Tak, czuję czasem trochę zazdrości.
Morell
niedowierzająco
O Prozerpinę?
K a n d y d a
śmiejąc się
Nie, nie, nie. Ja nie jestem zazdrosna o nikogo. Czuję zazdrość za kogoś, kto nie jest kochany tak, jak powinien być kochany.
Morell
Masz mnie na myśli?
K a n d y d a
Ciebie? Cóż za pomysł! Przecież ty jesteś zepsuty miłością i uwielbieniem; ty masz jej za dużo. Mam na myśli Eugeniusza.
Morell
poruszony
Eugeniusza?
Kandyda
Jest coś niesprawiedliwego w tym, że kiedy ciebie kochają wszyscy, jego nie kocha nikt, choć on potrzebuje miłości o wiele bardziej niż ty.
Konwulsyjny dreszcz przechodzi Morella wbrew jego woli.
Co ci jest? Czy może sprawiam ci przykrość?
Morell
pospiesznie
Nie, nie. (patrząc na nią z ogromnym niepokojem) Kandydo, ty wiesz, że mam do ciebie bezwzględne zaufanie.
Kandyda
Ha, ty stary zarozumialcze! Więc jesteś tak pewny swoich nieodpartych uroków?
Morell
Kandydo, przerażasz mnie. Ja nie myślałem o żadnych urokach. Miałem na myśli twoją uczciwość — twoją czystość i moje zaufanie do ciebie pod tym względem.
K a n d y d a
Co za wstrętna rzecz mówić w ten sposób do mnie! Wiesz, Jakubie, że ty naprawdę jesteś ojcem duchownym — pastorem od stóp do głów.
Morell
odwracając się od niej, ugodzony w samo serce
To samo mówi Eugeniusz.
K a n d y d a
z ożywieniem pochylając się ku niemu, z dłońmi na jego kolanie
Eugeniusz ma zawsze słuszność. To nadzwyczajny chłopak. Przez ten czas na wsi polubiłam go bardzo, bardzo. Czy ty wiesz, że on może w każdej chwili zakochać się we mnie do szaleństwa, choć na razie nie zdaje sobie zupełnie z tego sprawy?
Morell
ponuro
Myślisz, że on sobie nie zdaje z tego sprawy?
K a n d y d a
nic a nic. (zdejmuje ręce z jego kolana i, sadowiąc się wygodniej z założonymi rękami, zamyśla się)
Przyjdzie czas, Że sobie to wszystko uświadomi, kiedy dorośnie i zdobędzie doświadczenie, jak ty. Wtedy dowie się również, że ja musiałam wiedzieć o tym; ciekawam, co wtedy o mnie pomyśli.
Morell
Nic złego, Kandydo. Spodziewam się i wierzę, że nic złego.
Kandyda
z powątpiewaniem
Ba, to będzie zależało.
Morell
zaniepokojony
Jak to?!
Kandyda
patrząc na niego
Tak, to będzie zależało od tego, co go w życiu spotka.
Morell patrzy na nią, nie rozumiejąc.
Nie rozumiesz? Przecież to jasne. To będzie zależało od tego, w jaki sposób on się dowie, czym jest miłość w rzeczywistości, to znaczy od tego, jaka będzie kobieta, która go nauczy miłości.
Morell
zupełnie zbity z tropu
Tak. Nie. Nie wiem zupełnie, o co chodzi.
Kandyda
objaśniając
Jeśli zazna miłości z kobietą dobrą i uczciwą, wszystko będzie dobrze. Wtedy mi wybaczy.
Morell
Wybaczy?
Kandyda
Ale przypuśćmy, że zazna jej z kobietą złą i przewrotną, jak to się zdarza wielu mężczyznom, zwłaszcza mężczyznom z naturą poetycką, którzy w każdej kobiecie widzą anioła! Przypuśćmy, że prawdziwą wartość miłości odkryje dopiero wtedy, kiedy ją sponiewiera, a siebie poniży i znieprawi w swojej nieświadomości! Jak myślisz, czy wtedy mi przebaczy?
Morell
Przebaczy? Ale co? Ale co?
K a n d y d a
zdając sobie sprawę z jego ograniczoności, z lekkim rozczarowaniem, lecz nie bez tkliwości
Jak to, więc ty nie rozumiesz?
Morell potrząsa przecząco głowa, ona zwraca się do niego i mówi głosem poufnym, jakby mu powierzała jakąś tajemnice.
To, że to nie ja dałam mu tę wielką lekcję życia. To, że przez wzgląd na moją wielką uczciwość i czystość, jak ty to nazywasz, stał się pastwą kobiet złych i przewrotnych. Och, Jakubie, jak ty mnie mało znasz, jak ty mnie nie rozumiesz, kiedy mówisz o swojej niezachwianej wierze w moją uczciwość. A ja oddałabym jedno i drugie temu biednemu chłopcu tak ochoczo i ofiarnie, jak dałabym żebrakowi ginącemu z zimna mój ciepły szal, gdyby nie było we mnie innego hamulca. Oprzyj całą swoją wiarę we mnie na mojej miłości do ciebie, Jakubie, bo gdyby jej nie stało, nie miałyby dla mnie żadnego znaczenia twoje kazania — te puste frazesy, którymi codziennie oszukujesz siebie i innych.
Robi ruch, jakby chciała wstać.
Morell
Jego słowa!
Kandyda
zatrzymując się w pozycji półsiedzącej
Czyje słowa?
Morell
Eugeniusza.
Kandyda
uradowana
A widzisz. Mówiłam ci. On ma zawsze słuszność. On rozumie ciebie, on rozumie mnie, on rozumie Prozerpinę. Tylko ty, mój najdroższy, ty nic nie rozumiesz.
Wybucha śmiechem i całuje go na pociechę. On cofa się jak rażony ciosem i zrywa się na równe nogi.
Morell
Jak możesz robić to w chwili, gdy... Och, Kandydo, (z bólem w głosie) wolałbym, żebyś mi wbiła w serce rozpalone żelazo, zamiast obdarzać mnie tym pocałunkiem.
K a n d y d a
zdumiona
Mój drogi! Co się stało?
Morell
odsuwając ją od siebie z gniewem
Nie dotykaj mnie.
K a n d y d a
Jakubie!!!
Przerywa im wejście Marchbanksa z Burgessem, którzy zatrzymują się przy drzwiach przyglądając się im.
Marchbanks
Co się tu stało?
Morell
śmiertelnie blady, opanowując się całym wysiłkiem woli
Stało się tylko to, że albo ty miałeś słuszność dziś rano, albo Kandyda jest niespełna rozumu.
B u r g e s s
z głośnym protestem
Co? Kandzia też? No, nie, nie, tego już za wiele.
Przechodzi przez pokój do kominka i wytrząsa popiół z fajki, protestując równocześnie miną i gestem. Morell siada bezradny, pochylając głowę dla ukrycia twarzy i splatając dłonie na kolanie, aby powstrzymać ich drżenie.
Kandyda
do M o r e 1 1 a, śmiejąc się z ulgą,
Ach, więc to tylko zgorszenie, i nic więcej. Och, jakże konwencjonalni jesteście wy, ludzie zwalczający wszelkie konwenanse!
Siada rozweselona na poręczy krzesła.
Burgess
Zachowuj się, Kandzia! Co sobie pan Marchbanks o tobie pomyśli?
Kandyda
To są skutki nauk Jakuba, który mnie stale poucza, że powinnam myśleć samodzielnie i nigdy się nie cofać ze strachu przed tym, co inni mogą o mnie pomyśleć. Pokazuje się, że te nauki tak długo są praktyczne, jak długo ja myślę tak samo jak on. Ale teraz, gdy odważyłam się myśleć inaczej — patrzcie na niego! Popatrzcie!
Wskazuje na M o r e 1 1 a, ogromnie rozbawiona. Eugeniusz spogląda na niego i natychmiast przyciska dłoń do serca, jak gdyby odczul nagły ból. Siada na kanapie z wyrazem człowieka, który jest świadkiem tragedii.
B u r p e s s
stojąc przy kominku
Ano, Jakubie, nie masz tera miny tak gęstej i pewnej siebie jak zwykle.
Morell
ze śmiechem, który jest na pól szlochem
To możliwe. Przepraszam was bardzo. Nie zdawałem sobie sprawy, że robię scenę, (opanowując się) Ha, trudno, trudno, niech i tak będzie!
Wraca do swego miejsca przy stole, zabierając się do swej pracy i z wymuszoną swobodą.
K a n d y d a
podchodząc do kanapy i siadając przy Eugeniuszu, ciągle jeszcze w żartobliwym usposobieniu
A cóż tobie jest, Eugeniuszu? Dlaczego jesteś taki smutny? Czy to cebula wycisnęła te łzy?
Marchbanks
półgłosem do K a n d y d y
Nie, te łzy wycisnęło okrucieństwo pani. Nienawidzę okrucieństwa. To okropna rzecz patrzeć, jak ktoś zadaje cierpienie drugiemu.
Kandyda
z pieszczotliwą ironią
Biedny chłopiec! Więc byłam tak okrutna? Zmusiłam do krajania tej obrzydliwej, małej, czerwonej cebuli?
Marchbanks
poważnie
Dosyć, dosyć tych żartów. Nie o sobie myślałem. Myślę o tym strasznym cierpieniu, które pani sprawiła swemu mężowi. Czuję jego ból we własnym sercu. Wiem, że pani temu nie winna, że to się stać musiało... Ale niech pani tego nie lekceważy. Dreszcz mnie przechodzi, gdy patrzę jak pani go dręczy śmiejąc się równocześnie.
Kandyda
z niedowierzaniem
Ja dręczę Jakuba?! Co za niedorzeczność! Przesadzasz, jak zwykle Eugeniuszu, (wstaje i podchodzi do stołu trochę zaniepokojona) Nie pracuj więcej mój drogi. Chodź i porozmawiaj z nami.
Morell
z gorzką tkliwością
O nie, moja droga, ja nie umiem rozmawiać, ja umiem tylko prawić kazania.
Kandyda
pieszcząc jego rękę
Więc chodź i powiedz nam kazanie.
Burgess
z głośnym protestem
Co to, to nie. Do licha!
Aleksander Mill wchodzi z miną bardzo poważną.
Mill
śpiesząc z powitaniem do Kandydy
Witam panią, pani Morell. Tak się cieszę z powrotu pani. Jakże zdrowie?
Kandyda
Dziękuję. Czuję się doskonale. Pan zna Eugeniusza, prawda?
Mill
Oczywiście. Jak się pan ma, panie Marchbanks?
Marchbanks
Dobrze. Dziękuję.
Mill
do M o r e 1 1 a
Wracam właśnie z Gildii Św. Mateusza. Telegram pański wywołał ogromne zamieszanie. Co się właściwie stało?
Kandyda
A co to za telegram? W jakiej sprawie?
Mill
do K a n d y d y
Mąż pani miał wygłosić dziś wieczorem przemówienie na zebraniu Gildii. W tym celu wynajęto największą salę odczytową przy Mare Street; wydano również sporo pieniędzy na ogłoszenia. Tymczasem dziś otrzymano telegram, że pan Morell nie może przybyć. Spadło to na nich jak piorun z jasnego nieba.
K a n d y d a
zdziwiona i podejrzewając jakiś ważny powód
Jak to? Odwołałeś przemówienie?!
Burgess
To chyba pierwszy raz w życiu, co, Kandzia?
Mill
do Morella
Zarząd postanowił wysłać depeszę terminową z zapytaniem, czy pan nie może zmienić swojego postanowienia. Czy pan ją otrzymał?
Morell
z hamowaną niecierpliwością
Owszem, owszem, otrzymałem
Mill
Odpowiedź była zapłacona.
Morell
Tak, tak. Posłałem odpowiedź, że nie mogę przyjść.
K an d y d a
Ale dlaczego, Jakubie?
Morell
niemal ostro
Bo mi się tak podoba. Ci ludzie zapominają, że ja także jestem człowiekiem; im się zdaje, że jestem maszyną gadającą, którą dla swojej przyjemności mogą każdego dnia nakręcić. Czy nie wolno mi spędzić jednego wieczoru w domu, w towarzystwie żony i przyjaciół?
Wszyscy są zdumieni tym wybuchem, z wyjątkiem Eugeniusza, który siedzi z niezmienionym wyrazem twarzy.
K a n d y d a
Och, nie zwracaj uwagi na to, co ja o tym mówiłam. Wiesz dobrze, że jutro będziesz miał wyrzuty sumienia, jeśli dziś nie pójdziesz.
Mill
nieśmiało, lecz z naciskiem
Oczywiście, wszyscy zdajemy sobie sprawę, że ci ludzie żądają od pana zbyt wiele. Ale ich położenie jest bez wyjścia; telegrafowali na wszystkie strony, starając się o innego mówcę, lecz tylko jeden zgodził się przyjść. Niestety, jest nim Prezes Ligi Niewierzących.
Morell
szybko
Świetny mówca. Trudno o lepszego.
Mill
Tak, ale on nawołuje socjalistów do zerwania z chrześcijaństwem. On podważa u podstaw całą naszą robotę. Oczywiście pan wie najlepiej, co robić, ale...
Wzrusza ramionami i zbliża się do kominka stając obok Burgessa.
K a n d y d a
przymilnie
Musisz iść, Jakubie. Wszyscy pójdziemy z tobą.
Burgess
gderliwie
No, no, Kandydo! Cóż to znowu za pomysły! Lepiej posiedzieć wygodnie w domu przy kominku. Jakub nie zabawi tam dłużej jak dwie godziny.
Kandyda
Posiedzimy równie wygodnie na zebraniu. Dadzą nam wszystkim krzesła na estradzie niedaleko Jakuba. Będziemy udawali wielkich ludzi.
Eugeniusz
przerażony
Nie, nie, nie chodźmy na estradę. Wszyscy będą się gapili na nas. Nie zniosę tego. Ja zajmę miejsce w jednym z ostatnich rzędów na sali.
Kandyda
Nie masz się czego lękać. Wszyscy będą tak zajęci osobą Jakuba, że ciebie nawet nie zauważą.
Morell
zwróciwszy głowę przez ramię w jej stronę, patrzy na nią znacząco
Choroba Prozerpiny, co, Kandydo?
Kandyda
wesoło
A tak.
B u r g e s s
zbity z tropu
Choroba Prozerpiny? O czym wy znowu gadacie?
Morell
nie zwracając na niego uwagi, wstaje, podchodzi do drzwi, otwiera je i wola tonem rozkazującym
Panno Garnett!
Prozerpina
w oddali
Słucham. Idę w tej chwili.
Wszyscy czekają z wyjątkiem Burgessa, który zbliża się po cichu do Milla i odciąga go na bok.
B u r g e s s
Słuchaj pan, co to za choroba? Czy jej co brakuje?
Mill
poufnie
Dokładnie nie wiem. Ale dziś rano mówiła takie dziwne rzeczy, że przypuszczam, iż czasem coś się jej psuje w głowie.
B u r g e s s
oszołomiony
Ha, to musi być bardzo zaraźliwe! Cztery, w jednym domu, no, no!
Prozerpina
ukazuje się na progu
Słucham, panie Morell.
Morell
Proszę zatelegrafować do Gildii Św. Mateusza, że przyjdę dziś wieczorem.
Prozerpina
zdziwiona
Przecież oni wiedzą o tym.
Morell
nakazująco
Proszę zrobić tak, jak mówię.
Prozerpina, przestraszona, siada do maszyny i wypełnia polecenie. Morell, stanowczy teraz i opanowany, podchodzi do Burgessa, śledzony cały czas przez K a n d y d ę, która obserwuje go z coraz większym zdziwieniem i niepokojem.
Ojciec nie chce iść!
B u r g e s s
Nie mów tak, Jakubie, ale przecie to nie niedziela.
Morell
Bardzo mi przykro. Myślałem, że ojciec rad by może poznać przewodniczącego Magistrackiej Komisji Budowlanej, który ma duży wpływ, jeśli chodzi o kontrakty.
B u r g e s s
ożywia się od razu.
Więc cóż, pójdzie ojciec czy nie?
B u r g e s s
z zapałem
Pewnikiem, że pójdę. Zawsze z przyjemnością słucham twoich przemówień!
Morell
zwracając się do Prozerpiny
Panno Garnett, poproszę panią o zrobienie notatek z dzisiejszego przemówienia, o ile pani nie ma jakiegoś innego zajęcia.
Prozerpina godzi się skinieniem głowy, bojąc się dobyć głosu.
Panie Aleksandrze, pan się wybiera?
Mill
Oczywiście.
Kandyda
Wszyscy się wybieramy, Jakubie.
Morell
Nie, ani ty nie pójdziesz, ani Eugeniusz nie pójdzie. Zostaniesz tutaj i będziesz go bawić — zrobisz to dla uczczenia swojego powrotu do domu.
Eugeniusz wstaje nie mogąc złapać tchu.
Kandyda
Ależ, Jakubie!
Morell
stanowczo
Będzie tak, jak mówię. Żadne z was nie ma ochoty iść. Kandyda zamierza protestować.
O mnie się nie troszcz, ja i bez was będę miał dosyć słuchaczy; wasze krzesła przydadzą się dla tych, którzy mnie jeszcze nie słyszeli.
Kandyda
zatroskana
Eugeniuszu, czy naprawdę nie masz ochoty iść?
Morell
Obawiam się, że jego obecność krępowałaby mnie. Jego umysł jest zanadto krytyczny wobec kaznodziejskiej wymowy. (patrząc na niego) On wie, że ja się go boję, sam mi to powiedział dziś rano. Otóż chcę mu pokazać, jak bardzo się go boję, zostawiając go tutaj pod twoją opieką, Kandydo.
Marchbanks
do siebie, przejęty do żywego
To odważne, to bardzo piękne.
K a n d y d a
zaniepokojona, obawiając się czegoś
Ale, ale — Jakubie, powiedz mi, co się stało, bo, (ze szczerą troską w głosie) bo ja nic nie rozumiem.
Morell
bierze ją tkliwie w ramiona i całuje w czoło
A ja myślałem, moja droga, że to ja jestem tym, który nic nie rozumie.
AKT TRZECI
Wieczorem po godzinie dziesiątej tego samego dnia. Zasłony na oknie zaciągnięte, lampy zapalone. Maszyna do pisania zamknięta, duży stół uporządkowany, wszystko wskazuje, że praca dzienna już skończona. K a n d y d a i M a r c h b a n k s siedzą przy kominku. Lampa z dużego stołu stoi na półce ponad kominkiem, po stronie Marchbanksa, który siedzi w małym foteliku czytając na głos; niewielki stos rękopisów i dwa tomiki poezji leżą obok niego na dywanie. K a n d y d a siedzi w dużym fotelu, w dłoni trzyma mosiężny pogrzebacz ostrzem do góry. Oparta wygodnie, zapatrzona w koniec pogrzebacza, ze stopami wyciągniętymi w kierunku ognia, jest tak pogrążona w myślach, ze nie zdaje sobie sprawy z otoczenia i na chwilę zapomniała zupelnie o E u g e n i u s z u.
Marchbanks
przerywając recytację
To dziwne, że prawie każdy poeta musiał ubrać tę myśl w formę sonetu. Widocznie nie ma na to rady: to konieczność.
Spogląda na Kandydę, jakby wyczekiwał od niej potwierdzenia i spostrzega, że całą jej uwagę pochłania pogrzebacz. Czy pani nie słuchała? (żadnej odpowiedzi) Pani Morell!
Kandyda
budząc się z zamyślenia
Co?
Marchbanks
Czy pani nie słuchała?
Kandyda
z przesadną grzecznością winowajczyni
Owszem. To bardzo piękne. Czytaj dalej. Chcę wiedzieć co się stało z aniołem.
Marchbanks
wypuszczając rękopis z ręki
Przepraszam, że panią nudzę.
K a n d y d a
Ależ wcale mnie nie nudzisz, zapewniam cię. Proszę, czytaj dalej.
Marchbanks
Ten poemat o aniele skończyłem czytać przed kwadransem. Czytałem potem kilka innych utworów.
Kandyda
z żalem
Och, strasznie mi przykro, Eugeniuszu! Ten pogrzebacz musiał mnie zahipnotyzować!
Opuszcza go na dół.
Marchbanks
A ja, patrząc nań, poczułem się potwornie nieswojo.
Kandyda
Dlaczego nie powiedziałeś mi tego? Odłożyłabym go natychmiast.
Marchbanks
Nie chciałem, żeby i pani poczuła się nieswojo. Gdybym był bohaterem na miarę czasów legendarnych, powinnością moją byłoby położyć tu, pomiędzy nami, mój obnażony miecz. Gdyby mąż pani nagle tu wszedł, pomyślałby, że pani dlatego trzyma w dłoni ten pogrzebacz, że między nami nie ma tego obnażonego miecza.
K a n d y d a
zastanawiając się
(Co? (patrzy na niego, starając się na próżno odgadnąć jego myśl) Nie rozumiem tego wszystkiego. Twoje sonety zmąciły mi zupełnie jasność myśli. Dlaczego między nami powinien być obnażony miecz?
Marchbanks
wymijająco
Mniejsza o to.
Pochyla się, aby podnieść rękopis.
Kandyda
Zostaw, niech leży. Moje pragnienie słuchania wierszy, nawet twoich, ma swoje granice. Czytałeś mi te wiersze przez przeszło dwie godziny, od chwili gdy Jakub wyszedł. Teraz mam ochotę porozmawiać.
Marchbanks
wstając przestraszony
To niemożliwe, ja nie powinienem nic mówić, (patrzy dokoła jak błędny i dodaje nagle) Mam ochotę wyjść i przejść się po parku.
Zwraca się ku drzwiom.
Kandyda
Co za niedorzeczność! Park dawno zamknięty. Proszę tu usiąść na dywanie i mówić o niebieskich migdałach, jak zwykle. Proszę mnie bawić! Nie chcesz?
Marchbanks
na wpół ze strachem, na wpół z zachwytem
Owszem, chcę.
Kandyda
Więc chodź.
Cofa nieco w tył swój fotel, aby zrobić więcej miejsca, on waha się przez chwile, po czym wstydliwie kładzie się na dywanie i opiera głowę na jej kolanach patrząc na nią w górę.
Marchbanks
Przez cały wieczór czułem się bardzo nieszczęśliwy, dlatego, że zachowywałem się uczciwie; teraz postępuję niegodziwie i jestem szczęśliwy.
Kandyda
rozbawiona, mówi z tkliwością
Tak, na pewno uważasz się teraz za dorosłego, wielkiego uwodziciela i jesteś z siebie bardzo dumny.
Marchbanks
podnosząc szybko głowę i zwracając się lekko, aby na nią spojrzeć
Niech pani uważa. Ja jestem znacznie starszy od pani, tylko pani nie chce o tym wiedzieć, (okręca się na kolanach, ze splecionymi dłońmi, obejmując ramionami jej kolana, zaczyna mówić z rosnącym porywem, czując w sobie żywsze poruszenie krwi)
Czy mogę pani powiedzieć coś gorszącego?
Kandyda
bez najmniejszego lęku lub chłodu, z pełnym szacunkiem dla jego uczucia, lecz z mądrą pogodą macierzyńskiego serca
Nie. Ale możesz mi powiedzieć wszystko, co naprawdę szczerze czujesz. Wszystko, bezwzględnie wszystko. Nie lękam się niczego tak długo, jak słowa twe podyktowane będą sercem, a nie jakimś nastrojem: rycerskim, gorszącym czy nawet poetyckim. Pamiętaj o prawdzie i własnym honorze. A teraz możesz powiedzieć, co chcesz.
Marchbanks
z którego twarzy znika zupełnie wyraz zmysłowego podniecenia, z oczyma rozświetlonymi patetycznym uduchowieniem
Ba, teraz nie mogę nic powiedzieć, bo wszystkie znane mi słowa płyną z takich czy innych nastrojów — wszystkie, z wyjątkiem jednego.
Kandyda
Cóż to za słowo?
Marchbanks
z uczuciem, upajając się muzyką tego imienia
Kandyda, Kandyda, Kandyda, Kandyda, Kandyda. Musiałem wypowiedzieć to słowo, gdyż kazała mi pani pamiętać o prawdzie i honorze, a w myślach i uczuciach pani nigdy nie jest dla mnie panią Morell, lecz zawsze Kandydą.
Kandyda
Oczywiście! I cóż masz do powiedzenia Kandydzie?
Marchbanks
Nic. Mogę tylko powtarzać jej imię po tysiąckroć. Czy pani nie czuje, że za każdym razem jest ono modlitwą do niej?
Kandyda
A czyż to, że możesz się tak modlić, nie czyni cię szczęśliwym?
Marchbanks
Tak. Bardzo szczęśliwym.
Kandyda
A widzisz. To szczęście to odpowiedź na twoją modlitwę! Czy pragniesz czegoś więcej?
Marchbanks
Nie. Przekroczyłem próg niebios, gdzie wszelkie pożądania jest nieznane.
Morell wchodzi, zatrzymuje się na progu i jednym spojrzenie obejmuje całą scenę.
Morell
poważnie i spokojnie
Mam nadzieję, że wam nie przeszkadzam.
Kandyda zrywa się gwałtownie, lecz bez najmniejszego zakłopotania, śmiejąc się z siebie samej. Eugeniusz, potrącony jej nagłym ruchem, odzyskuje równowagę i również niezmieszany pozostaje na dywanie, obejmując nogi w kostkach.
Kandyda
Och, Jakubie, jakże mnie przestraszyłeś! Tak byłam zajęta rozmową z Eugeniuszem, że nie słyszałam nawet, jak otworzyłeś drzwi wejściowe. Jakże się udało zebranie? Dobrze mówiłeś?
Morell
Nigdy w życiu nie przemawiałem lepiej.
Kandyda
To musiało być nadzwyczajne przemówienie. A ile wyniosła składka?
Morell
Zapomniałem zapytać.
Kandyda
do Eugeniusza
Musiał naprawdę świetnie mówić. Inaczej nie zapomniałby o tym. (do Morella) A gdzież reszta towarzystwa?
Morell
Wyszli znacznie wcześniej ode mnie. Myślałem, że nigdy nie wydostanę się z sali. Musieli pójść gdzieś na kolację.
Kandyda
rzeczowym tonem gospodyni
W takim razie Maria może iść spać. Muszę jej to powiedzieć.
Wychodzi do kuchni.
Morell
patrząc surowo na Eugeniusza
No i cóż?
Marchbanks
siedząc na dywanie ze skrzyżowanymi nogami, z uczuciem zupełnej swobody w stosunku do Morella, nawet z odcieniem łobuzerskiego humoru
Ano nic.
Morell
Nie masz mi nic do powiedzenia?
Marchbanks
Tylko tyle, że grałem tu rolę skończonego błazna w zaciszu czterech ścian, podczas gdy pan robił to samo publicznie.
Morell
Przypuszczam, że troszkę inaczej.
Marchbanks
wstając
Zupełnie, najzupełniej tak samo. Grałem rolę człowieka uczciwego. Tak samo jak pan, kiedy pan wystąpił w roli bohatera ogłaszając swój zamiar pozostawienia mnie tutaj sam na sam z Kandydą...
Morell
mimo woli
Z Kandydą?
Marchbanks
A tak. Zaszedłem aż tak daleko. Ale niech się pan nie boi. Heroizm jest zaraźliwy; zaraziłem się tą chorobą od pana. Otóż przysiągłem sobie, że podczas pańskiej nieobecności nie powiem ani jednego słowa, którego bym nie powiedział miesiąc temu w pańskiej obecności.
Morell
I dotrzymałeś przysięgi?
Marchbanks
siadając nagle na tylnej poręczy fotela
Ona sama dotrzymała się jakoś do... może jakieś dziesięć minut temu. Do owej chwili czytałem jej z desperacją wiersze swoje i cudze, byle tylko odwlec chwilę rozmowy. Stałem pod samą bramą niebios, odmawiając sobie przekroczenia jej progu. Nie ma pan pojęcia, jakie to było bohaterskie i jakie męczące! Naraz...
Morell
panując nad sobą
Naraz?
Marchbanks
tonem prozaicznym, sadowiąc się wygodnie w fotelu
Naraz znudziło się jej słuchać dalej.
Morell
I ty nareszcie zbliżyłeś się do otwartej bramy niebios?
Marchbanks
Tak.
Morell
groźnie
Człowieku, mów! Nie żartuj! Czy nie masz już dla mnie ani iskierki uczucia?
Marchbanks
z uczuciem, głosem muzykalnym
Nagle ona stała się aniołem, a miecz ognisty rozbłysnął przede mną, tak że nie mogłem przekroczyć progu, gdyż zrozumiałem, że w istocie stoję przed bramą piekieł.
Morell
z tryumfem
Ha, odtrąciła cię?
Marchbanks
wstając, z dzikim szyderstwem
Nie, głupcze! Gdyby to zrobiła, nie zrozumiałbym nigdy, że byłem już w obrębie niebios. Odtrąciła mnie! I pan sądzi, że to by nas ocaliło! O, cnotliwe oburzenie! Pan nie jest godzien żyć w jednym świecie z nią.
Odchodzi z wyrazem pogardy na drugą stronę pokoju.
Morell
który śledził go spokojnie, nie ruszając się z miejsca
Eugeniuszu, czy ty myślisz, że podnosisz swoją godność naigrawając się ze mnie?
Marchbanks
Tak się kończy tysiączna i pierwsza ewangelia. Powiem panu otwarcie, że nie bardzo cenię pańskie kaznodziejstwo. Mam wrażenie, że ja sam potrafiłbym mówić lepsze kazania. Człowiek, którego chcę poznać, to ten, którego Kandyda poślubiła.
Morell
Człowiek, którego?... Masz mnie na myśli?
Marchbanks
Nie myślę o wielebnym Jakubie Morellu, pustym i nadętym moraliście; myślę o człowieku żywym, którego wielebny Jakub skrył gdzieś pod swoim czarnym surdutem, a którego Kandyda pokochała. Nie wierzę bowiem, żeby w kobiecie takiej jak Kandyda można było obudzić miłość dlatego jedynie, że się zapina kołnierzyk z tyłu zamiast z przodu.
Morell
śmiało i stanowczo
Kiedy Kandyda przyrzekła zostać moją żoną, byłem tym samym pustym i nadętym moralistą, którego widzisz przed sobą w tej chwili. Nosiłem taki sam czarny surdut, a mój kołnierzyk zapinał się tak samo z tyłu zamiast z przodu. Czy sądzisz, że kochałaby mnie więcej, gdybym był duchownym bez przekonania?
Marchbanks
siedząc na kanapie i obejmując dłońmi nogi w kostkach
Och, ona wybaczyła panu to wszystko tak samo, jak wybacza mnie, że jestem słabym tchórzem i nędznym, skomlącym szczeniakiem, jak się pan wyraził, (w rozmarzeniu) Taka kobieta ma boską władzę widzenia, ona kocha dusze nasze, a nie nasze szaleństwa, próżnostki i złudzenia; nie nasze surduty i kołnierzyki czy inne łachy, w które jesteśmy pozawijani. (zamyśla się nad tym przez chwilę, po czym zwraca się do Morella z pytaniem) Chciałbym wiedzieć, jak pan zdołał przejść obok tego ognistego miecza, który mnie powstrzymał?
Morell
Może dlatego, że mnie nikt nie przeszkodził po upływie dziesięciu minut?
Marchbanks
osłupiały
Co?
Morell
Człowiek może się wspiąć na najwyższe szczyty, ale nie może długo na nich przebywać.
Marchbanks
zrywając się
To fałsz! Tylko tam może on bytować na wieki! Tylko tam! Właśnie w tych innych momentach nie może znaleźć spokoju, nie potrafi uchwycić cichego cudu życia. Gdzież pan chce, abym spędzał moje najwznioślejsze chwile, jeśli nie na szczytach?
Morell
W kuchni, krając cebulę lub nalewając naftę do lamp.
Marchbanks
Albo na ambonie, zeskrobując brud z tanich, glinianych duszyczek.
Morell
A tak, bo tam właśnie zasłużyłem sobie na ten jedyny, bezcenny moment i na prawo do prośby o jej miłość. Nie brałem tego momentu na kredyt ani nie użyłem go w tym celu, aby ukraść szczęście innego człowieka.
Marchbanks
z niesmakiem, podchodząc z powrotem do kominka
Nie mam żadnej wątpliwości, że przeprowadził pan tę transakcję z taką samą uczciwością, z jaką by pan kupił funt sera. (zatrzymuje się przy dywanie i dodaje w zamyśleniu do siebie samego, odwrócony tyłem do Morella) Ja mógłbym się zbliżyć do niej tylko jako żebrak.
Morell
poruszony
Jak żebrak, konający z zimna, błagający o jej szal.
Marchbanks
zwracając się do niego, zaskoczony
Dziękuję panu za poprawienie mojego poetyckiego obrazu. Owszem, jak żebrak konający z zimna, błagający o jej szal.
Morell
podniecony
Którego ci odmówiła. A wiesz, dlaczego? Mogę ci odpowiedzieć na to jej własnymi słowami. Odmówiła dlatego, że...
Marchbanks
Ona nie odmówiła.
Morell
Nie?!
Marchbanks
Ofiarowała mi wszystko, o co bym poprosił: swój szal, skrzydła swoje, wieniec gwiazd unoszący się nad jej głową, lilie ze swej dłoni, półksiężyc spod stóp swoich...
Morell
chwytając go gwałtownie za ramię
Chcę prawdy, człowieku! Żona moja jest moją żoną. Mów po prostu. Odrzuć te wszystkie świecidełka poetyckie. Wiem dobrze, że jeśli ja straciłem jej miłość, a tyś ją zdobył, żadne prawo nie będzie dla niej wiążące.
Marchbanks
z dziwnym spokojem, bez leku lub oporu
Niech mnie pan schwyci za kołnierz od koszuli, ona go poprawi tak samo, jak to uczyniła dziś rano. (z błogim zachwytem) I znów poczuję jej dłonie na szyi.
Morell
Słuchaj, szczeniaku, czy zdajesz sobie sprawę, na co się narażasz mówiąc tak do mnie? A może (z nagłym podejrzeniem) stało się coś, co ci dało tę odwagę?
Marchbanks
Nie boję się teraz niczego. Przedtem czułem do pana wyraźną niechęć, dlatego unikałem dotknięcia rąk pańskich. Lecz dziś, kiedy ona zadawała panu katusze, zobaczyłem, że pan ją kocha. Od tej chwili zostałem pańskim przyjacielem. Może mnie pan zadusić, jeśli pan ma ochotę.
Morell
puszczając jego ramię
Eugeniuszu, jeśli to nie jest bezlitosne kłamstwo, jeśli masz w sobie choć jedną iskierkę ludzkiego uczucia, powiedz mi, co się tu stało podczas mojej nieobecności.
Marchbanks
Co się stało! Powiedziałem już panu, miecz ognisty.
Morell tupie nogą zniecierpliwiony.
Więc dobrze, mówmy prozą. Uczułem w sobie tak szczytną i doskonałą miłość do niej, że nie pragnąłem niczego więcej prócz tej szczęsnej świadomości, że ją tak kocham. A zanim zdołałem zejść z tych najwyższych szczytów, pan stanął na progu.
Morell
z męką wewnętrzną
Więc rzecz jeszcze nie załatwiona, ta sama straszliwa męka zwątpienia.
Marchbanks
Męka! Ja jestem najszczęśliwszym z ludzi! Nie pragnę teraz niczego prócz jej szczęścia, (w porywie uczucia) Wie pan co, wyrzeknijmy się jej obydwaj. Dlaczego ona ma wybierać między mną, nerwowo chorym młokosem, a panem, zakutym łbem pastorskim? Wybierzmy się obaj w pielgrzymkę, pan na wschód, ja na zachód — w poszukiwaniu kochanka godnego jej miłości; jakiegoś cudnego archanioła ze szkarłatnymi skrzydłami...
Morell
To są duby smalone. Ha, gdyby ona popełniła to szaleństwo i porzuciła mnie dla ciebie, kto ją obroni? Kto jej pomoże9 Kto zapracuje na jej potrzeby? Kto otoczy jej dzieci ojcowską opieką? Siada stroskany na kanapie, z łokciami na kolanach, opierając głowę na zaciśniętych pięściach.
Marchbanks
strzelając porywcza palcami
Ona nie zadaje tych głupich pytań. To ona potrzebuje kogoś, aby go mogła bronić, pomagać mu i pracować dla niego; kogoś, kto by ją obdarzył dziećmi, aby ich broniła, pomagała im i pracowała dla nich. Ona potrzebuje mężczyzny dorosłego, który by stał się na nowo małym dzieckiem. Ja, jestem takim mężczyzną, ja nim jestem. Kto tego nie widzi, jest ślepym głupcem, głupcem, po trzykroć głupcem'.;
(tańczy po pokoju w podnieceniu i woła) Pan w ogóle nie rozumie, czym jest kobieta. Niech ona tu przyjdzie, niech przyjdzie i niech wybiera między...
Drzwi się otwierają i wchodzi Kandyda. Eugeniusz staje jak wryty.
K a n d y d a
zdumiona, stojąc na progu
Eugeniuszu, co ty wyprawiasz?
Marchbanks
dziwnym tonem
Odbywamy z mężem pani pojedynek kaznodziejski i ja jestem górą w tej walce.
Kandyda spogląda szybko na Morella i widząc jego przygnębienie podbiega ku niemu zaniepokojona, mówiąc z mocnym wyrzutem do Marchbanksa.
K a n d y d a
Dokuczałeś mu. Nie pozwalam na to, słyszysz? (kładzie dłoń na ramieniu Morella i zapomina zupełnie w swym niepokoju o wymaganiach taktu towarzyskiego, mówiąc)
Nie wolno dokuczać mojemu synkowi, ja go obronię.
Morell
wstając z godnością
Ty masz mnie bronić?
K a n d y d a
nie zważając na te słowa, do Eugeniusza
Coś ty tu nagadał?
Marchbanks
przestraszony
Nic. Ja...
Kandyda
Nic? Eugeniuszu!
Marchbanks
żałośnie
To jest... chciałem powiedzieć... ja... ja bardzo przepraszam. Już nigdy tego nie zrobię, naprawdę. Zostawię go w zupełnym spokoju.
Morell
z oburzeniem i zaczepnym ruchem w strony Eugeniusza
Zostawisz mnie w spokoju! Ty szczeniaku!
Kandyda
wstrzymując go
Sza! Cicho. Pozwól, że ja się z nim rozprawię.
Marchbanks
Pani nie gniewa się na mnie?
Kandyda
surowo
Owszem, gniewam się, i to bardzo. Mam nawet ochotę wyprawić cię z domu.
Morell
zdumiony surowością i stanowczością Kandydy i wcale nie zachwycony pozycją ofiary bronionej przez nią przed innym mężczyzną
Spokojnie, Kandydo, spokojnie. Sam sobie z nim poradzę.
K a n d y d a
łagodnie
Tak, mój drogi. Wiem o tym. Ale nikt nie ma prawa dokuczać ci i dręczyć ciebie.
Marchbanks
prawie ze łzami, zwracając się do drzwi
Idę.
K a n d y d a
Nigdzie nie pójdziesz. Nie mogę cię wyrzucić z domu o tej porze, (gwałtownie) Ale to wstyd! Jak ci nie wstyd!
Marchbanks
z rozpaczą
Ale co ja zrobiłem?
Kandyda
Dobrze wiem, coś zrobił, tak dobrze, jakbym tu cały czas była. Och, jakież to niegodne! Jesteś jak dzieciak, który musi wszystko wypaplać.
Marchbanks
Wolałbym umrzeć dziesięć razy niż sprawić pani jedną chwilę bólu.
K a n d y d a
z nieskończoną pogardą dla jego dziecinności
Dużo by mi przyszło z tego umierania!
Morell
Moja droga, ta kłótnia wcale nam nie przystoi. Chodzi o sprawę między dwoma mężczyznami i do mnie należy jej załatwienie.
Kandyda
Dwoma mężczyznami! Ty to nazywasz mężczyzną! (do Eugeniusza) Ty smyku niegodziwy!
Marchbanks
odzyskując odwagę pod wpływem tej nagany, tonem żartobliwym i tkliwym
Skoro pani karci mnie jak dzieciaka, będę się bronił jak dzieciak. To on zaczął, a on jest większy ode mnie.
K a n d y d a
tracąc nieco pewność siebie, zaniepokojona o godność Morella
To nieprawda, (do Morella) Jakubie, powiedz prawdę, tyś zaczął?
Morell
z pogardą
Nie.
Marchbanks
z oburzeniem
O, przepraszam!
Morell
do Eugeniusza
Tyś zaczął — dziś rano.
K a n d y d a kojarząc te słowa natychmiast z niejasną wzmianką Morella o czymś, co mu Marchbanks powiedział, spogląda na niego badawczo. Morell mówi dalej tonem obrażonej wyższości:
Ale druga część twojej obrony jest prawdziwa. Dodam tylko, że jestem nie tylko większy od ciebie, ale mam nadzieję, że i silniejszy, {do Kandydy) Więc możesz spokojnie zostawić całą sprawę w moich rękach.
Kandyda
łagodnie
Owszem, mój drogi, ale (zatroskana) nie rozumiem twojej wzmianki o tym, co się stało dziś rano.
Morell
z lekkim przekąsem
To niepotrzebne, kochanie, nieważne. Czyż trzeba wszystko rozumieć?
Kandyda
Jakubie, ja...
Dzwonek u drzwi frontowych.
Masz tobie! Właśnie teraz musieli przyjść.
Wychodzi, aby wpuście wracających z kolacji.
Marchbanks
podbiegając do M o r e 1 1 a
Panie Morell, to straszne! To okropne! Ona się gniewa na nas. Ona mnie nienawidzi. Co począć?
Morell
z osobliwym zakłopotaniem, chodząc po pokoju
Eugeniuszu, mnie się w głowie mąci. Jeszcze chwila, a wybuchnę śmiechem.
Marchbanks
chodząc za nim
Nie, nie, niech się pan nie śmieje, bo ona pomyśli, że ja doprowadziłem pana do histerii.
Słychać zbliżające się śmiechy i hałaśliwe wesołe glosy. Aleksander Mill, z błyszczącymi oczyma i miną świadczącą o niezwykłym podnieceniu, wchodzi z Burgessem, którego twarz, świecąca i rozanielona, nie zdradza jednak żadnego zamroczenia; za nimi wchodzi panna Garnett w odświętnym kapeluszu, i żakiecie, lecz choć oczy jej są jaśniejsze niż poprzednio, widać, że trawi ją jakiś niepokój. Zatrzymuje się przy stoliku z maszyną do pisania, o którą opiera się jedną ręką, podczas gdy drugą przesuwa po czole, jak gdyby się czulą zmęczona lub lekko zamroczona. Marchbanks popada w dawną nieśmiałość i zmyka w kąt, gdzie stoi biblioteka M o r e l l a.
Mill
z hałaśliwą wesołością
Pastorze, muszę panu powinszować, (chwyta jego dłoń) To przemówienie było świetne, wzniosłe i natchnione. Przeszedł pan samego siebie.
B u r g e s s
Tak, tak, to prawda. Nie kimnąłem sobie ani razu do samego końca, do ostatniego słowa. Panna Garnett może zaświadczyć.
Prozerpina
stroskana
Wcale nie patrzyłam na pana. Usiłowałam notować...
Wyjmuje notatnik i przegląda jego zawartość z widocznym niezadowoleniem.
Morell
Czy mówiłem za szybko?
Prozerpina
O wiele za szybko. Przecież pan wie, że nie nadążę napisać więcej niż dziewięćdziesiąt słów na minutę.
Gniewnie rzuca notatnik na stolik obok maszyny. Morell
łagodnie
Och, mniejsza z tym, mniejsza z tym, mniejsza z tym. Czy jesteście wszyscy po kolacji?
Mill
Owszem. Pan Burgess zaprosił nas do pierwszorzędnej restauracji. Zjedliśmy wspaniałą, przepyszną kolację.
B u r g e s s
z serdeczną wspaniałomyślnością
Nie ma o czym mówić, nie ma o czym mówić, panie Mill. (skromnie) Cała przyjemność po mojej stronie.
Prozerpina
Piliśmy szampana. Pierwszy raz w życiu piłam szampana.
Teraz mi się w głowie kręci.
Morell
zdziwiony
Co? Kolacja z szampanem?! To bardzo pięknie. Czy to moja elokwencja doprowadziła do takich zbytków?
Mill
retorycznie
Pańska elokwencja i szczodrość serca pańskiego teścia. (z nowym wybuchem wesołości) A co to za zacna dusza ten prezes Gildii. Poszedł z nami. Bajeczny chłop!
Morell
patrząc znacząco na Burgessa
Prezes był z wami? Teraz rozumiem tę szczodrość serca.
B u r g e s s, pokrywając nagłym atakiem kaszlu zadowolenie ze swojej dyplomatycznej przebiegłości, podchodzi do kominka. Mill stoi pod biblioteczką z rękami skrzyżowanymi na piersiach i miną zuchowatą, choć w pewnej chwili o mało nie traci równowagi. K a n d y d a wchodzi, niosąc na tacy dzbanek a gorącą wodą, cytryny, cukier i szklanki.
Kandyda
Kto chce limoniady? Państwo wiecie, że nie używamy żadnego alkoholu.
Stawia tacę na stole i zabiera się do przyrządzenia limoniady, patrząc pytająco na gości.
Morell
To na nic, moja droga. Oni wszyscy pili szampana. Prozerpina złamała swój ślub.
Kandyda
Nie wierzę, (do Prozerpiny) Panno Garnett, to nieprawda.
Prozerpina
stanowczo
Owszem, prawda. Ślubowałam tylko od piwa, bo piwa nie lubię. Czy są jeszcze jakie listy do odpowiedzi, panie pastorze?
Morell
Dzisiaj? Nie, żadnych.
Prozerpina
W takim razie dobranoc państwu.
Mill
szarmancko
Czy nie byłoby lepiej, abym panią odprowadził, panno Garnett?
Prozerpina
Nie, dziękuję. Nie powierzyłabym dzisiaj swojej osoby nikomu. Żałuję teraz, że piłam ten kwas. Dobranoc.
Wychodzi zmierzając niepewnie w stronę drzwi, rzuca się ku nim i o mało się nie przewraca.
Burgess
z oburzeniem
Proszę! Kwas! Tyle się zna co kura na pieprzu! Szampan pierwsza klasa. Pommery, dwanaście i pół szylinga butelka. Golnęła duszkiem od razu dwie szklaneczki.
Morell
zaniepokojony do Milla
Niech pan lepiej idzie za nią i odprowadzi ją do domu.
Mill
zaniepokojony
Ale jeśli ona naprawdę tego... Może zacząć śpiewać na ulicy albo coś w tym rodzaju...
Morell
Właśnie dlatego proszę pana, aby ją pan odprowadził.
K a n d y d a
Tak, tak, niech pan idzie. Podaje mu rękę na pożegnanie i popycha go delikatnie w stronę drzwi.
Mill
Ha, widzę, ze to moja powinność. Mam nadzieję, że nie narażę się na żadną nieprzyjemność. Dobranoc pani. (do reszty zebranych) Dobranoc!
Wychodzi. Kandyda zamyka za nim drzwi.
B u r g e s s
Ten wikary to także numer. Po dwóch szklaneczkach zaczął kazanie. Ludzie dziś nawet szampana pić nie umieją. Nie to co dawniej, (kończy machnięciem ręki i kieruje się w stronę kominka) No, Jakubie, czas zamknąć budę; panie Marchbanks, może pójdziemy razem kawałek drogi? Będzie mi bardzo przyjemnie.
Marchbanks
wystraszony
A, owszem, ja także muszę już iść.
Zmierza ku drzwiom, lecz K a n d y da zastępuje mu drogę.
K a n d y d a
ze spokojną powagą
Siadaj. Nigdzie nie pójdziesz na razie.
Marchbanks
z uległością
Dobrze. Właściwie nie miałem zamiaru iść.
Podchodzi do kanapy i siada przygnębiony.
Kandyda
Pan Marchbanks zostanie u nas na noc, papo.
B u r g e s s
W takim razie dobranoc! (żegna się z Morellem i zbliża się do Eugeniusza) Niech pan przypomni, żeby panu dali lampę na noc. Będzie panu raźniej, jakby pana napadły te poetyckie zmory. Dobranoc.
Marchbanks
Dziękuję. Nie zapomnę. Dobranoc panu!
Podają sobie ręce. B u r g e s s zbliża się do drzwi.
K a n d y d a
wyprzedzając Morella, który chce wyjść z Burgessem Zostań, mój drogi. Ja podam papie płaszcz.
Wychodzi z Burgessem.
Marchbanks skradającym się krokiem podchodzi do Morella
Panie Morell, czeka nas okropna scena. Czy pan się nie boi?
Morell
Nic a nic.
Marchbanks
Pierwszy raz zazdroszczę panu odwagi. (błagalnie dotyka ramienia More11a) Proszę mnie nie opuszczać!
Morell
odtrącając go
Każdy za siebie, Eugeniuszu! Za chwilę Kandyda będzie musiała wybrać albo mnie, albo ciebie.
Kandyda wraca. Eugeniusz chyłkiem idzie do kanapy z miną sztubaka, który coś przeskrobał.
Kandyda
stając między nimi, do Eugeniusza
Cóż, żałujesz teraz?
Marchbanks
poważnie
Tak, z całego serca.
Kandyda
Więc ci przebaczam. Możesz teraz iść spać jak grzeczny chłopczyk. Muszę pomówić o tobie z Jakubem.
Marchbanks
wstaje w wielkim zakłopotaniu
Nie mogę tego zrobić, pastorze. Muszę tu zostać. Nie pójdę. Niech pan powie żonie.
K a n dy d a
utwierdzona w swych podejrzeniach
Co on ma mi powiedzieć?
Eugeniusz unika jej wzroku. Kandyda zwraca się milcząco z tym samym pytaniem do M o r e l l a.
Morell
gotowy na wszystko
Mam tylko to jedno do powiedzenia mojej żonie, że jest moim największym skarbem, jeśli istotnie i rzeczywiście jest moją.
Ostatnie słowa wymawia miarowo, tonem głębokiej, żałobnej tkliwości.
Kandyda
zimno, dotknięta jego kaznodziejskim tonem i obrażona, że traktuje ją jak jedną ze słuchaczek na zebraniu Gildii
Skończyłeś? To niewiele. Przecież to samo mógłby mi powiedzieć Eugeniusz.
Marchbanks
zniechęcony
Panie Morell, żona pańska śmieje się z nas.
Morell
w nagłym uniesieniu
To nie jest pora do śmiechu, Kandydo, czy ty się z nas śmiejesz?
Kandyda
z gniewem, ale spokojnie
Widzę, że Eugeniusz orientuje się bardzo szybko. Mam nadzieję, że będę się śmiała, ale nie jestem pewna, czy się nie będę bardzo gniewała. Podchodzi do kominka, opiera się ręką o półkę i umieszcza stopę kracie paleniska, podczas gdy Eugeniusz skrada się do Morella i chwyta go za rękaw.
Marchbanks
szeptem
Niech pan nie mówi nic więcej. Lepiej nie mówmy nic.
Morell
odpychając go, nie patrząc zupełnie na niego
Kandydo, czy mam to traktować jako groźbę?
Kandyda
z naciskiem, tonem ostrzeżenia
Nie, jako ostrzeżenie. Eugeniuszu, prosiłam cię, abyś poszedł spać. Pójdziesz czy nie?
Morell
tupiąc nogą
Nie, życzę sobie, żeby tu został.
Marchbanks
Pójdę. Zrobię wszystko, co pani każe.
Zwraca się ku drzwiom.
Kandyda
Stój!
Eugeniusz się zatrzymuje. Czy nie słyszałeś, że Jakub życzy sobie, żebyś tu został? On jest tutaj panem i władcą. Nie wiesz o tym?
Marchbanks
zapalając się gniewem młodego poety przeciw tyranii
Jakim prawem jest on tu panem i władcą?
Kandyda
spokojnie
Powiedz mu, Jakubie.
Morell
zbity z tropu
Moja droga, nie wiem nic o żadnym prawie, które by mnie czyniło panem i władcą. Nie roszczę sobie takiego prawa.
Kandyda
z głębokim wyrzutem
Ty nie wiesz. Och, Jakubie, Jakubie! (do Eugeniusza, w zamyśleniu) Ciekawam, czy ty to rozumiesz? Chyba nie. Jesteś za młody. Więc dobrze, pozwalam ci zostać. Słuchaj i ucz się. {odchodzi od kominka i staje miedzy nimi) O co chodzi, Jakubie? Mów śmiało!
Marchbanks
głośnym, drżącym szeptem do M o r e 1 1 a
Proszę nie mówić.
Kandyda
Mów. Słucham.
Morell
powoli
Chciałem cię najpierw przygotować, Kandydo, aby zapobiec nieporozumieniu.
Kandyda
Wierzę ci, mój drogi. Ale możesz być spokojny. Ja zrozumiem.
Morell
Otóż... więc...
Waha się, nie mogąc znaleźć słów na wyjaśnienie, które uważał za niezbędne.
Kandyda
Więc?
Morell
śmiało
Eugeniusz twierdzi, że jesteś w nim zakochana.
Marchbanks
gwałtownie
Nie, nie, nie, nigdy! Pani Morell, ja tego nie powiedziałem. To nieprawda! Powiedziałem, że to ja panią kocham. Powiedziałem, że panią rozumiem i że mąż nie może pani zrozumieć. I nie powiedziałem tego po tym, co zaszło między nami tutaj przed kominkiem. Przysięgam! Powiedziałem to dziś rano.
Kandyda
która zrozumiała wszystko
Dziś rano!
Marchbanks
blaga wzrokiem, aby mu uwierzyła, i dodaje z prostotą
To dlatego mój kołnierzyk był taki zmięty.
Kandyda
Twój kołnierzyk? [nagle, zdając sobie sprawę ze znaczenia tych stów, zwraca się do Morella zgorszona)
Jakubie, więc ty?... Urywa.
Morell
zawstydzony
Kandydo, ty wiesz, jak mi ciężko panować nad sobą. A on powiedział, (trzęsąc się z oburzenia) że ty mną gardzisz w głębi serca.
Kandyda
zwracając się szybko do Eugeniusza
Powiedziałeś tak?
Marchbanks
przerażony
Nie.
Kandyda
surowo
Więc twierdzisz, że Jakub nie powiedział prawdy?
Marchbanks
Nie, nie, ja... Ja... {objaśniając sytuacje, z desperacją) mówiłem o żonie króla Dawida. I wcale nie powiedziałem, że gardziła nim w domu, tylko wtedy, kiedy widziała Dawida tańczącego wobec całego ludu.
Morell
podchwytując ten szczegół ze zręcznością wytrawnego dyskutanta
Tak, Kandydo, tańczącego wobec całego ludu w przekonaniu, że spełnia swoje powołanie i wzrusza serca widzów, podczas gdy oni tylko cierpieli na chorobę Prozerpiny.
K a n d y d a zamierza coś odpowiedzieć, lecz Morell powstrzymuje ją podniesieniem dłoni, wołając:
Moja droga, nie patrz z tym udanym oburzeniem.
K a n d y d a
Udanym?
Morell
mówiąc dalej
Eugeniusz miał słuszność. Sama powiedziałaś mi w kilka godzin później, że on zawsze ma słuszność. To wszystko, co on powiedział, ty sama powiedziałaś o wiele jaśniej i lepiej. On jest poetą, który widzi wszystko, który ma dar jasnowidzenia, a ja jestem biednym pastorem, który nic nie rozumie.
K a n d y d a
rozżalona
Więc ty bierzesz poważnie słowa młodego głuptasa, dlatego że ja powiedziałam żartem coś podobnego?
Morell
Ten młody głuptas mówi z natchnieniem dziecka i przebiegłością węża. Oświadczył, że ty należysz do niego, nie do mnie, a ja — nie wiem, słusznie czy niesłusznie — zacząłem myśleć ze strachem i lękiem, że to może być prawda. Nie mogę żyć trawiony zwątpieniem i podejrzeniami. Nie mógłbym żyć z tobą ukrywając coś przed tobą. Nie ścierpię tego nieznośnego poniżenia, jakie pociąga za sobą zazdrość. Zgodziliśmy się obaj, on i ja, że musisz wybrać jednego z nas. Czekam na twój wyrok.
K a n d y d a
cofając się o krok, z sercem ściśniętym przez tę retorykę, mimo szczerego uczucia kryjącego się po za nią
Ach, więc to tak? Więc ja muszę wybierać? Bo przypuszczam, że moja przynależność do jednego z was jest rzeczą zupełnie przesądzoną?
Morell
mocno
Tak. Musisz dokonać stanowczego wyboru.
Marchbanks
z niepokojem
Panie Morell, pan nie rozumie. Te słowa znaczą, że Kandyda należy do siebie.
K a n d y d a
zwracając się do niego
Tak, mój paniczu, one znaczą i to, i coś znacznie więcej, jak się o tym zaraz dowiecie. Przede wszystkim powiedzcie mi, moi panowie i władcy, co mi ofiarujecie w zamian za mój wybór. Mam wrażenie, że jestem przedmiotem licytacji. Jaką cenę dajesz, Jakubie?
Morell
z wyrzutem
Kandydo... {urywa, niezdolny do dalszych słów, ze łzami w oczach i w gardle; mówca zmienia się w zranione zwierzę)
Nie mogę mówić.
K a n d y d a
zbliżając się do niego odruchowo
Mój kochany...
Marchbanks
z dzikim niepokojem
Przepraszam, to niesprawiedliwe. Panie Morell, pan nie powinien pokazywać swojego cierpienia. Ja także jestem jak na rozpalonych prętach, a jednak nie płaczę.
Morell
zbierając wszystkie siły
Tak, masz słuszność. Zresztą nie proszę o litość.
Odsuwa się od K a n d y d y.
K a n d y d a
odsuwając się, ozięble
Przepraszam cię bardzo, Jakubie, nie miałam zamiaru okazywać ci tkliwości. Czekam na twoją odpowiedź.
Morell
z dumną pokora
Nie mam ci nic do ofiarowania oprócz mojej siły dla twojej obrony, mojej uczciwości dla twego spokoju, mojej pracowitości i moich zdolności dla zabezpieczenia ci bytu, i mojego stanowiska dla zapewnienia ci godności. To wszystko, co przystoi mężczyźnie ofiarować kobiecie.
K a n d y d a
zupełnie spokojnie
A ty, Eugeniuszu? Co masz do ofiarowania?
Marchbanks
Moją słabość. — Moje opuszczenie. — I głód mojego serca.
K a n d y d a
pod wrażeniem tych słów
To bardzo wysoka oferta. Teraz wiem, co i jak wybierać.
Urywa i patrzy dziwnie to na jednego, to na drugiego, jakby ich ważyła na szali. Morell, którego wyniosła pewność siebie zmieniła się w straszny niepokój po słowach Eugeniusza, nie ma siły ukryć swych uczuć. Eugeniusz trwa bez ruchu w pełnym napięcia oczekiwaniu.
Morell
głosem zduszonym, z błaganiem, które wyrywa się z samej głębi jego serca
Kandydo!
Marchbanks
z boku, w porywie pogardy
Tchórz!
Kandyda
znacząco
Oddaję siebie słabszemu.
Eugeniusz odgadując jej myśli blednie jak stal w piecu hutniczym.
Morell
schylając głowę ze spokojem skazańca
Przyjmuję twój wyrok, Kandydo.
K a n d y d a
Ty mnie rozumiesz, Eugeniuszu?
Marchbanks
Och, czuję, że jestem stracony. To on nie może udźwignąć swojego brzemienia.
Morell
niedowierzająco, podnosząc głowę i głos z komiczną szorstkością
Czy ty mnie masz na myśli, Kandydo?
K a n d y d a
uśmiechając się lekko
Siądźmy wygodnie i pomówmy jak troje przyjaciół. (do Morella) Siadaj, mój drogi.
Morell zbity zupełnie z tropu przysuwa sobie mały dziecięcy fotelik. Eugeniuszu, przysuń mi ten fotel.
Marchbanks przysuwa w milczeniu, nawet z jakąś chłodną mocą, duży fotel i ustawia go obok małego fotelika, posuwając go nieco głębiej. K a n d y d a siada; Eugeniusz, nieprzenikniony, zajmuje krzesło przeznaczone dla gości. Kiedy już wszyscy są usadowieni, K a n d y da zaczyna mówić, urzekając ich spokojnym, łagodnym i zrównoważonym tonem swego głosu:
Eugeniuszu, czy pamiętasz, coś mi mówił o sobie. Jak to nikt nie dbał o ciebie od śmierci twojej starej piastunki, jak twoje sprytne i światowe siostry i udani bracia stali się ulubieńcami twoich rodziców; jak czułeś się jeszcze bardziej nieszczęśliwy w szkole i jak to ojciec odmawia ci teraz środków, żeby cię zmusić do powrotu na uniwersytet, jak musisz żyć bez wygód, bez dobrego słowa, bez dachu nad głową, zawsze samotny i prawie zawsze odtrącony i i niezrozumiany. Biedny chłopiec!
Marchbanks
pozostając wierny wzniosłości swego powołania
Miałem książki. Miałem przyrodę i wreszcie spotkałem panią.
K a n d y d a
Mniejsza o to w tej chwili. Z kolei chciałabym, abyś się przypatrzył temu drugiemu chłopcu, który tu siedzi, mojemu chłopcu, psutemu od kołyski. Raz na dwa tygodnie odwiedzamy jego rodziców. Powinienieś pójść z nami raz, Eugeniuszu, żeby zobaczyć galerię fotografii bohatera całego domu. Jakub jako niemowlę! Najcudowniejsze ze wszystkich niemowląt. Jakub z pierwszą nagrodą szkolną w ręku, zdobytą w ósmym roku życia! Jakub jako kierownik sportowego kółka szkolnego! Jakub w swoim pierwszym surducie! Jakub we wszystkich chwalebnych sytuacjach swego życia! Wiesz, jaki on silny — mam nadzieję, że nie poczułeś tego zbyt dotkliwie — jaki zdolny, jaki szczęśliwy. (z rosnącą powagą) Zapytaj jego matki i trzech sióstr, ile wysiłku poszło na to, aby mu oszczędzić trudu robienia czegokolwiek, aby tylko mógł być silny, zdolny i szczęśliwy. Zapytaj mnie, jakiego wysiłku potrzeba, żeby być jego matką, trzema siostrami, żoną jego i matką jego dzieci w jednej osobie. Zapytaj Prozerpinę i Marię, co się dzieje w domu, nawet kiedy nie ma gości, gdy chodzi o pomoc w krajaniu cebuli. Zapytaj sklepikarzy i kupców, którzy przychodzą tutaj i mogliby mu przeszkodzić w przygotowaniu jego pięknych kazań, kto ich odprawia od progu. Kiedy trzeba płacić, on daje pieniądze; kiedy trzeba się targować lub powiedzieć, że nie ma pieniędzy, ja muszę to robić. Ja buduję dla niego to zamczysko wygody, pobłażliwości i miłości i stoję na straży, aby zwykłe, codzienne troski nie dotarły do niego. Ja robię go panem i władcą tego domu, choć on o tym nie wie i przed chwilą nie umiał ci odpowiedzieć, jakim cudem się to dzieje, (ze słodką ironią) A kiedy opanowała go myśl, że ja mogłabym odejść z tobą, to jego jedyną troską było, co się stanie ze mną. I kusząc mnie do pozostania ofiarował mi (pochylając się ku niemu i głaszcząc pieszczotliwie jego włosy przy każdym zdaniu) swoją siłę dla mojej obrony, swoją pracowitość dla zdobycia środków do życia dla mnie, swoje stanowisko dla mojej godności, swoją... (porzucając ton ironiczny) och, pomieszałam i zepsułam cały ład i skład twoich pięknych zdań, prawda, kochanie?
Przytula tkliwie swój policzek do jego twarzy.
Morell
pokonany zupełnie, klękając obok jej fotela i obejmując ją z chłopięcą prostotą
To wszystko prawda co do jednego słowa. To, czym jestem, zawdzięczam pracy twoich rąk i miłości twego serca. Jesteś dla mnie żoną, matką i siostrą; jesteś dla mnie sumą wszystkich tych miłości.
K a n d y d a
w jego ramionach, uśmiechnięta, do Eugeniusza
Czy i dla ciebie jestem matką i siostrą, Eugeniuszu?
Marchbanks
wstając, z gwałtownym gestem niesmaku
Nie, nigdy. Dla mnie droga w noc i świat!
K a n d y d a
wstając szybko i zastępując mu drogą
Chyba tak nie odejdziesz, Eugeniuszu?...
M a r c h b a n k s
głosem już nie chłopięcym, lecz męskim Wiem, że moja godzina wybiła. Chcę bez zwłoki spełnić, co musi być spełnione.
Morell
który wstał również
Kandydo, nie dopuść, aby uczynił coś nierozważnego.
K a n d y d a
pełna ufności, uśmiechając się do Eugeniusza
Nie ma obawy. On się nauczył żyć bez szczęścia.
Marchbanks
Tak, nie pragnę już szczęścia. Życie jest szlachetniejsze i wznioślejsze bez szczęścia; pastorze Morell, oddaję panu moje szczęście obiema rękami. Kocham pana, bo wypełniłeś serce kobiety, którą kochałem. Żegnam.
Zmierza do drzwi.
Kandyda
Jeszcze słowo.
Eugeniusz zatrzymuje się, nie zwracając się ku niej. Ona podchodzi do niego.
Ile masz lat, Eugeniuszu?
Marchbanks
W tej chwili jestem stary jak świat. Dziś rano miałem lat osiemnaście.
K a n d y d a
Osiemnaście! Napisz dla mnie maleńki poemat, złożony z dwóch zdań, które ci powiem. I przyrzeknij mi, że będziesz je powtarzał zawsze, ilekroć pomyślisz o mnie.
Marchbanks
nie ruszając się
Proszę o te zdania.
Kandyda
Gdy ja będę miał lat trzydzieści, ona będzie miała czterdzieści pięć. Gdy ja będę miał lat sześćdziesiąt, ona będzie miała siedemdziesiąt pięć.
Marchbanks
zwracając się ku niej
A za lat sto będziemy w równym wieku. Lecz w moim sercu jest inna, lepsza tajemnica. Czas na mnie. Odchodzę. Tam, za oknami, noc drży z niecierpliwości.
Kandyda
Bądź zdrów.
Ujmuje twarz jego w dłonie, a on odgadłszy jej zamiar zgina kolano i przyklęka, ona całuje go w czoło, po czym on wypada w noc. Kandyda zwraca się do Morella, wyciągając do niego ręce.
Och, Jakubie!
Obejmują się; lecz nie znana im jest tajemnica serca poety.