5 Dom nad morzem

1

Posępny krajobraz przejmował ją lękiem.

Jak okiem sięgnąć nic tylko nagie skały i woda. Żadne­go śladu życia. Odległy horyzont oddzielał niebo od mo­rza. Cienka jak nić granica dwóch żywiołów.

Podniszczona peleryna, którą otulała się młoda kobie­ta, łopotała na wietrze, nie chroniąc przed chłodem. Zima tutaj, na wybrzeżu, niepodobna była do zimy w głębi lą­du. Śniegu padało tu mniej, klimat jednak był bardziej su­rowy niż ten, do którego przywykła.

Nie lubiła morza i jego szumu, nawet fiord Lyngen wy­woływał w niej niepokój. Nieustanny ruch przewalających się mas wód napełniał ją trwogą. Nie fascynowała jej głę­bia, ciągle zmieniająca barwę, a w rozkołysanych falach nie potrafiła się dopatrzyć owej tajemniczej magii, która tak urzekała innych. Kiedy uderzały o brzeg, zamiast radości czuła strach. Zdawało jej się bowiem, że nieustępliwy mor­ski potwór usiłuje ją pochwycić w swe ramiona. Bała się, że któregoś dnia znajdzie się w jego mocy stracona na zawsze.

Nie lubiła wyniosłych szczytów, które zamykały ją w fior­dzie Lyngen. Góry wydawały się ponure i obce dziecku wy­chowanemu na niezmierzonych równinach Tornedalen, gdzie falowało złociste zboże i rosły dumne świerkowe lasy, dziec­ku, które boso biegało po bezkresnych pastwiskach. Do tam­tych miejsc należała. Tam jej serce biło w tym samym rytmie, co serce otaczającej ją przyrody. Biegnąc z wiatrem w zawo­dy z rozwianymi włosami, czuła się prawdziwie wolna, śmia­ła się na całe gardło i zdawało się jej, że żyje pełnią życia.

Kraina, do której rzucił ją teraz los, otwierała się wpraw­dzie rozległą przestrzenią, a jednak wcale nie wydała jej się przyjazna. Napełniała ją taką samą, jeśli nie większą trwo­gą co osada w fiordzie. Dziewczyna omiotła spojrzeniem to niegościnne miejsce i poczuła przenikający ją dreszcz.

Morze, uśmiechając się bladozielono, bryzgało białą pianą.

W tych stronach przyjdzie im spędzić zimę. Pozostało jeszcze tylko przepłynąć kipiel, by dotrzeć na niewielką skalistą wysepkę, która z tej odległości stanowiła ledwie widoczny na horyzoncie, jakby zawieszony między nie­bem a wodą, punkt.

Kiedy ten Reijo wreszcie wróci?

Raija Alatalo stanęła plecami do morza i spoglądając ku wschodowi, daremnie usiłowała wypatrzyć znajomą syl­wetkę. Zdawało się jej, że minęła już wieczność od chwi­li, gdy pojechał konno do wioski, którą dostrzegli, gdy stromym skalistym zboczem kierowali się w dół ku mo­rzu. Zarówno Raiję, jak i dzieci wyczerpała tułaczka i su­rowe życie, jakie zmuszeni byli wieść, uciekając przed cza­jącym się zagrożeniem.

Reijo Kesaniemi także był już zmęczony, choć skrzęt­nie to ukrywał. Ten dwudziestolatek z największą powagą dźwigał złożone na jego barki brzemię odpowiedzialności i nie chciał go dzielić nawet z Raiją, mimo że ich życie splo­tło się nierozerwalnie, gdy przyrzekł Kallemu zaopiekować się jego żoną i dziećmi. Gnany strachem parł do przodu i choć starał się tego nie okazywać, Raija domyślała się, że i jemu jest nielekko. Zbyt dobrze znała starego przyjacie­la, by dać się zwieść jego beztroskiej minie.

Raija przywołała w pamięci kanciastą twarz, wychudzo­ne policzki i silnie zaznaczoną brodę. Choć każdy fragment tego oblicza zdawał się być przypadkowym elementem ca­łości, Reijo promieniał wewnętrznym pięknem. Emanujące zeń ciepło, błysk zielonych oczu i czuły uśmiech, rzadko znikający z ust, czyniły go wyjątkowym mężczyzną. Łatwo go było pokochać. Zasługiwał na kobietę, która gotowa by mu była ofiarować wszystko, on jednak pragnął tylko jej, Raiji. Żadna inna nie wzbudzała w nim namiętności. Ale choć uczucie, jakim mogła go obdarzyć, było ubogie i nic nie zna­czące, nigdy nie błagał o więcej, niż mogła mu dać. Cierpiał w milczeniu, za co nie raz Raija nienawidziła samą siebie.

Nogi zmarzły jej w przemoczonych butach, w których paradowała jako żona wójta w Alcie. Wyglądała w nich wy­twornie i w eleganckim domu dobrze jej służyły, Tu, na odludziu, lepsze byłyby kumagi, pomyślała i podjęła posta­nowienie, że zmieni buty, jak tylko nadarzy się okazja.

- Długo jeszcze musimy czekać? - zapytała nieśmiało pięcioletnia Elise o bladych policzkach, ubrana jak wszy­scy zbyt lekko. Raija podarła kilka eleganckich sukien i otuliła dzieci, ale cienka tkanina nie chroniła przed chłod­nymi podmuchami zwiastującymi rychłe nadejście zimy.

Raija pośpiesznie pogładziła podopieczną po policzku i uśmiechnęła się, pragnąc dodać jej otuchy.

- Reijo przyjdzie - oznajmiła Maja z niezachwianą pew­nością, jaką może mieć tylko dwuipółletnie dziecko. Dziewczynka ubóstwiała Reijo. Był w jej życiu niczym opoka i nie pozwalała nikomu powątpiewać w jego mą­drość. Choć była jeszcze taka mała, bez trudu potrafiła przejrzeć ludzi na wylot i dostrzegała nawet cień fałszu.

Raija często czuła dziwny lęk o to dziecko, którego tak naprawdę do końca nie rozumiała. Maja, poczęta z wiel­kiej miłości, niechętnie przyjmowała pieszczoty matki w przeciwieństwie do najmłodszego, Knuta, który akcep­tował wszystkich z równą pogodą. Ta najmłodsza latorośl Raiji całe swe życie spędziła na wędrówce, pozbawiona ko­rzeni tak samo jak matka.

Raija skończyła osiemnaście lat i nie należała do żadnego miejsca. Wioska w Tornedalen, gdzie przyszła na świat, rozmyła się blado we wspomnieniach, których prawdziwości dawno przestała być pewna. Może tam wcale nie było lepiej? Dzieciństwo zawsze wspomina się z rozrzewnieniem, w pa­mięci pozostają jedynie beztroskie chwile opromienione swoistym blaskiem. Potem wielokrotnie zaczynała od nowa w coraz to innym miejscu i wszystko wskazywało na to, że w najbliższej przyszłości nie będzie inaczej. Nie przybyła w te strony, żeby zostać na dłużej. W jej życiu wszystko było tym­czasowe, prowizoryczne. Nie kończąca się seria przypadków.

Raija nie odrywała oczu od śladów końskich kopyt od­ciśniętych w mokrym piachu. Spodziewała się, że Reijo przybędzie tą samą drogą, którą odjechał, on tymczasem przypłynął łodzią wzdłuż brzegu. Kiedy zobaczyła, jak spienione bałwany uderzają o burtę, serce ścisnęła jej trwo­ga. Łódź wydała jej się maleńką łupiną zmagającą się z groźnymi siłami żywiołu.

Reijo wspominał wcześniej, że przydałaby im się łódź, ale dziewczyna sądziła, że chodzi mu o coś solidniejszego, a nie o takie nędzne czółno, jakie właśnie wyciągał na brzeg. Stojąca przy wozie Raija zadrżała i otoczyła dzieci ramionami.

- Dobrze trafiliśmy - zawołał Reijo podekscytowany i podbiegł do nich, zacierając ręce, żeby je rozgrzać. - Mó­wią tu, że słyszeli o młodym mężczyźnie, którego morze wyrzuciło na ląd, na wyspę. W wiosce zawrzało na nowo, kiedy Kalle zniknął. - Reijo wykrzywił usta w uśmiechu i wziął na ręce małą Maję, która wyciągała ku niemu ra­miona. Dziewczynka skuliła się zadowolona i zacisnęła pulchne rączki na karku mężczyzny.

- Powiedziałem, że jestem bratem Kallego - ciągnął Re­ijo. - Najlepiej jeśli będziemy trzymać się tej wersji.

A więc dotarliśmy już prawie do celu, pomyślała Raija i pokiwała głową, choć strach ściskał ją w żołądku.

Właściwie nastawiła się już na przeprawę łodzią, niezbyt przyjemną, jednak stosunkowo bezpieczną. Kiedy jednak zobaczyła to czółno, zupełnie nie odpowiadające jej wy­obrażeniom, niepokój, jaki odczuwała, przybrał na sile.

- Sprzedałem konia - rzucił Reijo niemal beztrosko. - Udało mi się za to dostać łódź i kupić trochę potrzebnych rzeczy. Nie możemy się przecież pojawić z pustymi ręka­mi na wyspie. Bylibyśmy im ciężarem.

Raija zrozumiała teraz, dlaczego burty łodzi ledwo wy­stają nad powierzchnię wody, i choć podzielała zdanie Re­ijo, z przerażeniem wyobraziła sobie, że ta łupina zanurzy się po same krawędzie, gdy wszyscy w niej usiądą.

- Nie ma sensu odwlekać przeprawy w oczekiwaniu na dobrą pogodę. O tej porze roku nie można się spodziewać ładniejszej. Jeśli już, to zmieni się na gorsze.

Raija bolała nad tym, że nigdy nie była dla Karla taką żo­ną, jaką być powinna. Kalle zasługiwał na kogoś lepszego. Może Jenny stałaby się dla niego dobrą towarzyszką życia, gdyby nie nieuchwytny cień Raiji, który kładł się na dro­dze do ich szczęścia. Obiecali Kallemu, że zatroszczą się o Jenny. Raija czuła, że jest to winna zmarłemu mężowi i tej nieznajomej, która pokochała Kallego tak, jak ona sama nie była w stanie: bezwarunkowo i tylko dla niego samego.

- Nic nam nie grozi - rzekł Reijo z niezachwianą pew­nością. Obdarzył Raiję czułym spojrzeniem, a jego twarz złagodniała w szerokim uśmiechu. - Wiem, co mówię. Znam morze. Pogoda jest dobra. Raz - dwa dopłyniemy do wyspy. Czy sądzisz, że brałbym was ze sobą, gdybym uwa­żał, że coś nam grozi?

Raija pokręciła głową. Ufała mu, wiedziała, że z nim są bezpieczni, a mimo to nie mogła opanować lęku, który niemal całkowicie zagłuszał w niej zdrowy rozsądek.

Reijo nie tracił czasu. Postawił Maję na ziemi i zaczął przenosić z wozu do łodzi to wszystko, co mogło się im przydać. W duchu przyznawał Raiji rację. Łódź rzeczywiście nie wyglądała najsolidniej, nie sądził jednak, by prze­prawa nią stanowiła jakieś ryzyko.

Wiedział tylko jedno: jeśli będą zwlekać, pogoda może się zmienić, a wówczas przyjdzie im czekać nawet kilka tygodni, nim pomyślna aura znów pozwoli im popłynąć na wy­spę. U miejscowego kupca spotkał rybaków, którzy przepo­wiadali rychłe nadejście sztormu. Nie wspomniał jednak o tym Raiji, nie chcąc jej jeszcze bardziej denerwować. Bar­dzo mu zależało, żeby znaleźć jakieś schronienie przed na­staniem zimy i położyć kres tej wyczerpującej wyprawie.

Kiedy odbili od brzegu, Raija poczuła, że paraliżuje ją strach. Tego właśnie się najbardziej obawiała! Zdawało jej się, że za chwilę morze pochłonie ich wszystkich. Wciągnie ich w swe zielone odmęty, zacierając wszelkie ślady. Dziwi­ła się Reijo, który z twarzą nie zdradzającą najmniejszego niepokoju kierował ich w wichurę i fale, lekceważąc śmier­telne zagrożenie. A gdy łódź zaczęła nabierać wody, Raija wcale nie okazała zaskoczenia, wręcz przeciwnie - uznała, że oto potwierdzają się jej najczarniejsze przeczucia.

Elise była nie mniej przerażona. Siedziała na węzełku z ubraniami i tuliła w drobnych ramionach małego Kmi­ta. Tak jak Raija nie odrywała zalęknionych oczu od wzburzonych fal. Nawet Maja, uczepiona nogi Reijo, nie czuła się całkiem bezpieczna. Raija z trudem przełykała ślinę. Nagle z całego serca zapragnęła, by znów móc się modlić. Niestety, już dawno utraciła wiarę w boską opatrzność, i teraz, w tej koszmarnej chwili, uleciały jej z pamięci nawet słowa pacierza odmawianego w dzieciń­stwie co wieczór.

- Wylewaj wodę! - rozległo się jakby z oddali wołanie Reijo. - Czerpak jest za tobą, Raiju!

Musiał powtórzyć, nim pojęła, o co mu chodzi. Usły­szała jednak pobrzmiewający w jego głosie lęk, ale może to wyobraźnia podsuwała jej fałszywe sygnały.

Po omacku odszukała za ławeczką czerpak i z determi­nacją, jakby walczyła o życie swoje i najbliższych, zaczęła wylewać za burtę gromadzącą się na dnie łodzi i podsiąkającą coraz wyżej zielonkawą wodę. Zdawało jej się, że wo­juje z zaczajonym w ukryciu wrogiem, i gotowa była na wszystko, byle tylko mu przeszkodzić. Nagle zrobiło jej się słabo. Obawiała się, że nie zdoła dłużej zapanować nad ogarniającymi ją mdłościami. Przemogła się jednak i skon­centrowała na wybieraniu wody z łodzi. Przemoczona do łydek, nie czuła chłodu. Nie słyszała nic prócz monoton­nego szumu morza. Całkiem zapomniała o strachu i pani­ce, które dopiero co trzymały ją w morderczym uścisku.

Wylewała wodę w równym rytmie, raz i dwa, raz i dwa.

Reijo nic nie mówił, choć wiedział, że dziewczyna mę­czy się niepotrzebnie, bo woda, która przykryła dno ło­dzi, gdy drewno trochę nasiąkło wilgocią, nie stanowiła dla nich żadnego zagrożenia. Dostrzegł jednak, że na Raiję za­jęcie to ma zbawienny wpływ, odsuwało bowiem parali­żujący ją strach, a wyzwalało gniew. Zdecydowanie wolał zagniewaną niż śmiertelnie przerażoną Raiję Alatalo.

Raija właściwie nie znała morza i nie bardzo wiedziała, czego się po nim spodziewać. Mężczyźni nigdy nie opowia­dali jej ze szczegółami o połowach. Zwykle sama musiała domyślać się tego, czego oni nigdy nie ubierali w słowa. Na przykład wyobrażała sobie, że osady rybackie są podobne do osady w fiordzie Lyngen. Nie miała zielonego pojęcia, że wiele wiosek rybackich to stłoczone na wąskim pasku lądu ponure chaty, gdzie panuje nędza i ciasnota. Tyle się nasłuchała o tym, że morze potrafi wyżywić wszystkich i że w tej wielkiej spiżarni nigdy się nie kończą zapasy. Dla­tego też trwała w przekonaniu, że na wybrzeżu panuje względny dobrobyt, a nie bieda i niepewność.

Tymczasem rybacy nie byli wolni od kłopotów, z jaki­mi borykała się ludność osiadła w rozgałęzieniach fiordów i mieszkańcy wiosek w głębi lądu. Także oni mieli długi. Lokalni kupcy narzucali ceny na towary, na które było w osadach zapotrzebowanie. Oni także decydowali, ile za­płacić rybakom za złowione ryby. Mało który rybak był w stanie sam sprzedać ryby w Bergen. Dola mieszkańców wybrzeża zależała od kupców, którzy, choć nie pracowa­li tak ciężko, zagarniali większą część zysku ze sprzedaży ryb. Rybacy nie byli w stanie zmienić swej sytuacji. Byli i pozostawali ubogimi wyrobnikami. Pracowali jednak w trudzie i znoju, nie żądając więcej.

- Dosyć, Raiju! - uśmiechnął się Reijo i odłożył na chwi­lę wiosła.

Dziewczyna, otarłszy pot z czoła, wypuściła z rąk czer­pak i wyprostowała obolałe ramiona. Z wyrazem ogrom­nej ulgi popatrzyła uważniej na niewielką osadę, do któ­rej podpływali. Na usypanej z kamieni kei stali dwaj rośli mężczyźni i z rękami w kieszeniach bacznie ich obserwo­wali. Przybycie obcych nie mogło pozostać na wyspie nie zauważone. Rybacy pomogli Reijo wciągnąć łódź na brzeg, ale coś w ich postawie kazało się Raiji domyślić, że nie są tu mile widziani. Nie myliła się.

- Źle trafiliście - oznajmił jeden z mężczyzn z przeko­naniem.

Obaj obrzucili przybyłych badawczym spojrzeniem, nie zdradzając jednakże, co o nich myślą.

- Nie sądzę - zaśmiał się Reijo, ale jego wrodzona uprzej­mość nie podziałała na miejscowych.

- Tu nikt nie przyjeżdża - dorzucił ten sam rybak, który równie dobrze mógł mieć trzydzieści, jak i pięćdziesiąt lat. Patrząc na nich z wrogością, dodał po chwili: - Dobrze nam z tym. Nie potrzebujemy tu obcych. Tylko z nimi kłopoty...

Zabrzmiało to jak ostrzeżenie. Zarówno Raija, jak i Re­ijo odnieśli wrażenie, że rybak bez wahania wrzuci ich do morza, jeśli go nie posłuchają. Ale to tylko potwierdzało ich przypuszczenia, że trafili we właściwe miejsce. Wymie­nili porozumiewawcze spojrzenia, po czym Reijo, nie zwa­żając na nieprzychylność rybaka, zagadnął z fińskim ak­centem, jak zawsze, gdy był zdenerwowany:

- Uratowaliście mężczyznę, wyrzuconego przez morze na brzeg...

Jego słowa zabrzmiały bardziej jak stwierdzenie niż jak pytanie.

Miejscowi popatrzyli na obcych jeszcze mniej przychyl­nie. Teraz przybysze nie mieli wątpliwości, że się nie mylą.

- I co z tego?

Z tonu, jakim zostały wypowiedziane te słowa, wyczu­li, że znajomość z rozbitkiem nie wyjdzie im na dobre w tych stronach.

- Miał tu dziewczynę - ciągnął Reijo.

Mężczyźni podeszli o krok bliżej, nie kryjąc już dłużej, jakie kierują mmi zamiary.

- Chodzi o Jenny... - wtrąciła Raija i przysunęła się do Reijo, przekonana, że wobec niej mężczyźni nie posuną się do rękoczynów.

- Najlepiej wracajcie, skąd przybyliście - odezwał się milczący do tej pory rybak, akcentując niemal każde sło­wo. Na znak, że nie żartują, obaj zacisnęli pięści.

Raija dopiero teraz dostrzegła łączące ich podobień­stwo i nagle ją olśniło, że może to być ojciec i syn.

Na pewno nie mieszka tu zbyt wiele rodzin, przyszło jej do głowy i zapytała:

- Czy Jenny to twoja córka?

- Niech on tylko spróbuje tu wrócić! Nie pożyje długo - syknął przez zaciśnięte zęby starszy mężczyzna.

Reijo zastanawiał się, jak Raija odgadła to, czego on sam nigdy by się nie domyślił.

- Nie pożył długo - odparła Raija lodowatym tonem, a jej wzrok był równie zimny jak nieznajomych. - Umarł.

Reijo przestraszył się, że w złości Raija powie za dużo, więc pośpiesznie dorzucił, tak jak się wcześniej umówili:

- To mój brat.

- Wynoście się stąd! - powtórzył ojciec Jenny. - Chce­my o nim zapomnieć. Skoro umarł, nie warto rozdrapy­wać starych ran. Nic dobrego nie wyszło tu z jego obec­ności. Odpłyńcie w swoją stronę!

- Nie mogę! - powiedział Reijo i zdecydowanym ru­chem pokręcił głową. - Przyrzekłem mu przed śmiercią, że odszukam Jenny. Muszę dotrzymać słowa.

Rybak obrzucił badawczym spojrzeniem Raiję i dzieci. W jego oczach czaiły się wątpliwości, ale był zbyt dumny, by zapytać.

- Nazywam się Reijo Kesaniemi. - Reijo objął Raiję ra­mieniem. - To moja żona i dzieci - wyciągnął rękę w stro­nę trójki maleństw, po czym, mrugnąwszy porozumie­wawczo, dodał: - Zaczęliśmy wcześnie.

Dwaj mieszkańcy wyspy przyglądali się im w milcze­niu. Wreszcie złagodnieli i z ociąganiem ruszyli przodem w stronę jednej z nędznych chałup stojących tuż za nanie­sionymi przez morze kamieniami.

Gościnność gospodarzy ograniczyła się do tego, że wpuści­li ich do ciasnej izby, czystej i uprzątniętej, ale niewiele więk­szej od tej w chacie nad fiordem, którą pobudował Kalle.

- Żona umarła - odezwał się ojciec Jenny, który nie przed­stawił się, a Reijo i Raija nie mieli śmiałości go o to zapytać.

Otworzył drzwi do, jak przypuszczała Raija, alkierza i tonem nie znoszącym sprzeciwu nakazał córce wyjść.

Ciemnooka Jenny z lękiem spojrzała na ojca. Na widok tego upokorzonego dziewczęcia, właściwie już nie dziec­ka, a jeszcze nie kobiety, Raija poczuła ucisk w sercu.

Biedna Jenny, pomyślała. Na całe życie napiętnowana przez społeczność tej odizolowanej osady. A wszystko przez Kallego.

Reijo także ogarnęło współczucie dla tej drobnej dziew­czyny. Pod spódnicą wyraźnie odznaczał się już brzuch. Ciemne loki okalały jej urodziwą twarz - i delikatnie za­okrąglone policzki.

Ładna, pomyślał, ale to przecież jeszcze dziecko. Jak Kalle mógł zapomnieć o Raiji?

Rozumiał gniew ojca i brata Jenny. Zaopiekowali się Kallem najlepiej jak potrafili, dziewczyna oddała mu serce, on tymczasem zniknął, zostawiając ją samą z kłopotem. Trud­no się dziwić, że po tym, co zrobił, uznali go za tchórza.

Wzrok Jenny z lękiem przesuwał się po twarzach przy­byłych. Nie rozumiała, czego ci obcy od niej chcą.

- To jest brat tego twojego pięknisia - warknął ojciec. Nie zamierzał się jednak wtrącać i pociągnął syna na dwór. - Mo­żecie z nią chwilę porozmawiać - rzucił. - Zaraz wracam.

- Czy Kallemu coś się stało? Gdzie on jest?

Głos i oczy dziewczyny żebrały o dobre wieści. Patrzy­ła błagalnie to na Raiję, to na Reijo.

- Kalle nie żyje - wyznała Raija i siadając obok dziew­czyny, otoczyła ją ramieniem.

Jenny zareagowała gwałtownym szlochem, ale zaraz opanowała rozpacz. Wargi jej drżały, a w kącikach ust po­jawił się grymas, gdy łamiącym się głosem poprosiła, by opowiedzieli jej, co się stało.

Raija, nie chcąc zranić Jenny, upiększyła nieco prawdę.

Zgodnie z jej wersją Kalle odzyskał pamięć, odnalazł brata i rodzinę. Ukryła, że tak naprawdę spotkał się z nią. Z przejęciem opowiadała o jego chorobie i o tym, jak bar­dzo się martwił o nią, o Jenny, a także o dziecko, którego oczekiwała.

- Wiesz, Jenny - mówiła cichym głosem Raija - Kalle już od chłopięcych lat marzył o lepszym życiu. Nie chciał być biednym rybakiem znad fiordu. Wiedział, że samą pra­cą nie uwolni się z nędzy. Dla niego istniała więc tylko jedna droga, żeby stać się bogatym: znaleźć złoto. I dokonał tego! Kiedy się spotkaliśmy, miał trochę złota przy sobie. Zależało mu, żeby ci je ofiarować, Jenny. Tobie i dziecku. Reijo pogrzebał w skórzanym worku i wydobył zabru­dzoną grudkę. Prawdę powiedziawszy, opowieść Raiji wzbudziła w nim niesmak, bo zawsze brzydził się kłam­stwem, ale bez słowa podał bryłkę dziewczynie, która się­gnęła po nią zaskoczona. Zobaczył, że na jej twarzy odma­lowało się zdumienie, że bryłka jest taka ciężka, i przypo­mniał sobie, iż zareagował podobnie, kiedy po raz pierwszy trzymał w dłoni ten cenny kruszec.

- A wy nic nie weźmiecie? Wam Kalle niczego nie zo­stawił?

- Nie martw się - powiedziała Raija stanowczo. - Kal­le zatroszczył się i o nas.

Co prawda oddawali Jenny największą bryłę złota, ale przecież bez trudu mogli mieć więcej.

- Nie mogę tego przyjąć - wyjąkała dziewczyna, odkła­dając cenny kruszec na ławę, jakby ją parzył. Przytłoczy­ła ją już sama myśl o oszałamiającym bogactwie, dzięki któremu nie musiałaby się już nigdy martwić o swoją przyszłość. Była biedną dziewczyną, nigdy niczego nie po­siadała i tak po prawdzie nie tęskniła za tym. Kalle stano­wił jedyną wartość w jej życiu. Cóż znaczy nawet złoto, jeśli on nie żyje...

Z zamyślenia wyrwał ją głos Raiji:

- Potrzebujemy jedynie dachu nad głową, żebyśmy mo­gli przeczekać zimę, bo ciężko wędrować o tej porze z ma­łymi dziećmi. Knut, mój najmłodszy, nie ma jeszcze roku. Liczyliśmy na to, że pozwolicie nam się tu zatrzymać, ale twój ojciec najwyraźniej jest temu przeciwny.

- Weź złoto, Jenny - poparł Raiję Reijo. - Kalle życzył sobie, żeby trafiło do ciebie.

Jenny popatrzyła na niego przyjaźnie. Polubiła go od razu. Miał w sobie tyle ciepła i wyrozumiałości. Wzruszy­ło ją, że z taką czułością wodzi wzrokiem za swoją żoną. A jak troskliwie opiekował się dziećmi!

Podobnie jak Kalle miał jasne włosy, choć o trochę in­nym odcieniu, ale kolor oczu zdecydowanie inny. Był też zupełnie inaczej zbudowany, niższy i bardziej krępy. Że też bracia mogą być tacy różni!

- Opowiedzcie mi trochę o nim - poprosiła. - Przykro mi, że właściwie nic nie wiem. Chyba byłoby mi lżej, gdy­bym znała więcej szczegółów z jego życia.

Reijo chrząknął, by usunąć chrypkę z gardła. Maja za­snęła, oparta na jego ramieniu, a Knut, którego trzymał na rękach, przez cały czas słodko spał. Reijo przytulił moc­niej maleństwo, synka Kallego. Zawładnęło nim tysiące wspomnień, obrazy ze wspólnie spędzonego dzieciństwa, tajemnice, jakie sobie powierzali, zabawy, praca, sprzecz­ki i bójki, te na żarty i te na serio. I ta jedna, na śmierć i na życie, gdy na ich drodze stanęła Raija. Jakich używa­li forteli, by zwrócić jej uwagę, cierpieli katusze, a ona drażniła się z nimi, bo przez cały czas jej serce należało do kogoś innego.

Życie Kallego i jego życie splotło się niczym powróz, któ­ry, choć skręcony z wielu cieńszych linek, stanowił nieroze­rwalną całość. Potem z ich losem splótł się jeszcze los Raiji.

Jenny czekała cierpliwie.

Reijo przełknął ślinę, bo ze wzruszenia ścisnęło go w gardle. Przed oczami stanął mu Karl.

- Kalle był moim najlepszym przyjacielem - zaczął. - Byliśmy nierozłączni, póki w naszym życiu nie pojawiła się Raija. Mieliśmy wówczas po piętnaście lat...

Reijo właściwie nie tyle opowiadał, co na nowo przeży­wał wczesną młodość. Jednak historia, jaką przedstawił, odbiegała od rzeczywistości; wyrażała raczej jego skryte, nigdy nie spełnione marzenia.

Skłamał, że poślubił Raiję, bo Karl przegrał bójkę o nią. Zabrzmiało to dość wiarygodnie. Powiedział też, że Knut, który urodził się już po zaginięciu Kallego na morzu, otrzymał na drugie imię po wujku.

Raija siedziała pogrążona w milczeniu i być może to właśnie wzbudziło podejrzliwość Jenny. Niewykluczone też, że dziewczyna po prostu zwróciła uwagę na drobne przejęzyczenia Reijo, który, wspominając Karla, mówił o nim „przyjaciel, towarzysz”, nigdy „brat”. Wyrwało mu się też, że byli rówieśnikami, ale zaraz dodał „prawie”. Ku­ter, na którym wypływali na połowy, należał w pierwszej wersji do ojca Karla i dopiero po chwili Reijo się popra­wił. Wiele takich drobiazgów. Drobiazgów, które może uszłyby uwagi Jenny, gdyby nie widok śpiącego dziecka. Przestała wsłuchiwać się w płynącą z ust Reijo opowieść i zapatrzyła się w maleństwo nazwane na cześć wujka. Czy to nie dziwne? Pierworodnemu synowi nadaje się zwykle imię po dziadku, choć oczywiście można upamiętnić w ten sposób zmarłego tragicznie brata i przyjaciela. Patrząc na chłopczyka, Jenny nie mogła się oprzeć wrażeniu, że po­dobnie mógł wyglądać w dzieciństwie jej Kalle. Dziecko miało identyczne czoło i kości policzkowe, brwi nato­miast, wygięte łukowato niczym skrzydła mewy w locie, były wierną kopią brwi tej kobiety, matki dziecka. Ale nos... nos miał to charakterystyczne zaokrąglenie, po któ­rym tak lubiła wodzić opuszkami palców. Poza tym usta, tak samo delikatne, miękkie, wykrzywione leciutko jakby w grymasie niezadowolenia, warga dolna nieco wysunięta, pełniejsza niż górna. Podbródek - maleńki, ale na pewno z upływem lat nabierze wyrazu zdecydowania. I włosy... jasne, ale nie o srebrzystym odcieniu jak włosy Reijo, któ­ry twierdził, że jest ojcem chłopczyka. Nie, włosy małego miały ciepły połysk, który tak doskonale pamiętała.

Być może wmawiam sobie to wszystko, może jestem przewrażliwiona, myślała w panice, a jednak z każdą chwi­lą nabierała coraz większej pewności, że się nie myli.

Przestała całkiem słuchać Reijo, ale nie spuszczała z nie­go oczu. Im dłużej się mu przyglądała, tym mniej miała wątpliwości. Reijo miał szerokie czoło i bardziej kancia­stą, bardziej zdecydowaną i męską twarz niż Kalle. Nos prosty, usta o całkiem innym zarysie, wargi równe. Poza tym Reijo miał ciemniejszą cerę i zupełnie inną sylwetkę niż Kalle. Czy bracia mogą być tacy różni? Być może, ale czy dziecko może być wierną kopią swojego wujka, w ni­czym nie przypominając wyglądem ojca?

- Zatrzymam... złoto - odezwała się Jenny znienacka.

Reijo urwał w pół słowa, uświadamiając sobie, że dziew­czyna i tak go nie słucha. Biedaczka, pomyślał i z uśmie­chem skinął głową. Czuł się jak ostatni kłamca. Ale prze­cież chodziło mu o to, żeby jej nie zranić, za nic w świecie nie chciał skrzywdzić tej dziewczyny.

- Kalle życzył sobie tego, prawda? - zapytała Jenny nie­pewna i zdenerwowana. - Nie kieruje wami litość?

- Kalle wiele nam o tobie opowiadał - odezwała się wresz­cie Raija i chciała objąć spłoszoną dziewczynę ramieniem, ale Jenny cofnęła się gwałtownie. Raiji zrobiło się przykro. Tak bardzo chciała pocieszyć tę biedaczkę, lecz jej na to nie pozwoliła. Najwyraźniej nie zdołała zdobyć jej zaufania. - Prosił, żebyśmy zatroszczyli się o ciebie i dziecko - mówiła jednak dalej. - Kalle nie uciekł od odpowiedzialności, wiesz najlepiej. Wiele myślał o was, o tobie. Obdarzyłaś go miło­ścią. Złoto należy do ciebie. Dbaj o dziecko Kallego.

Jenny pokiwała głową i ukradkiem otarła zdradzieckie łzy. Dziewczyna cierpiała. Najchętniej nie patrzyłaby na tę kobietę, niewiele od niej starszą, ale wiedziała, że jej twarz i tak prześladować ją będzie do końca życia. Nareszcie zro­zumiała, kto był tym cieniem, który kładł się pomiędzy nią a Kallem. Przez cały czas czuł jej obecność, mimo że nie potrafił wywołać z pamięci jej obrazu. Nie można niena­widzić kogoś, kto próbuje okazać przyjazne uczucia! Nie wolno odtrącać kogoś, od kogo spotkało nas dobro! Jenny dobrze o tym wiedziała, a jednak wszystko w niej prote­stowało na myśl, że ci ludzie mogliby tu zostać na zimę.

Ojciec Jenny uznał, że dał obcym dość czasu, i bez ce­regieli wtargnął do izby, nakazując nieproszonym gościom wracać, skąd przybyli.

- Dość już wylała łez przez tego waszego pięknisia! Nie chcemy, żeby się to powtórzyło! Jenny będzie wystarcza­jąco ciężko i bez was. Nie dokładajcie nam zmartwień. Po prostu wyjedźcie i nigdy więcej tu nie wracajcie!

Jenny nie odezwała się. O nic już nie zapytała. Nie chciała nawet wiedzieć, gdzie Kalle został pochowany. Wystarczyło jej to, co od nich usłyszała. Zobaczyła też wy­starczająco dużo. Unikała wzrokiem obcej kobiety, lęka­jąc się tego, co mogłoby jeszcze zdradzić spojrzenie jej ciemnych oczu. Bała się, że zobaczy w nich litość. A ona przecież nie potrzebowała litości, nie chciała, by ktokol­wiek jej współczuł, a już najmniej ta kobieta.

Patrzyła za nimi, gdy odchodzili na brzeg i sadowili się w niewielkiej łódce, tylko odrobinę większej niż ta, którą odpłynął Kalle.

Chyba za bardzo obciążyli czółno, pomyślała. Zauwa­żyła też, że Raija się boi.

Jenny odwróciła się i oddaliła się od chaty, zaciskając ręce na piersi. Jej okolona gęstymi ciemnymi włosami twarz była zupełnie blada. Czuła zmęczenie, zdawało się jej, że została ograbiona ze wszystkiego, choć dzięki bryłce złota otrzyma­nej zgodnie z ostatnią wolą Kallego była bogata jak nigdy do­tąd. Mogłaby kupić wszystko, czego zapragnie. Zatroszczyć się o ojca i brata, no i oczywiście o siebie i dziecko.

Bogata i ograbiona. Odarta ze wszystkiego. Współczu­cie tych ludzi nadal kłuło ją niczym ostre igły. Przypominała sobie spojrzenia, jakie ci obcy wymieniali ukradkiem. Te uładzone kłamstwa z litości.

Jenny zaśmiała się ku morzu, którego się nigdy nie lę­kała, od morza nigdy nie spotkało jej nic złego. Karmiło ją, od kiedy pamiętała, uśmiechało się do niej w pogodne dni, burzyło i pieniło podczas sztormów. Przyniosło jej nawet Kallego. Ofiarowało człowieka, którego pokochała. Całkiem wypłukało go ze wspomnień, na nowo czyniąc dzieckiem, kimś, kto mógł zacząć wszystko od nowa.

Nie ono było winne śmierci Kallego. Jakiż więc miała­by powód, by się go obawiać?

Zbierało jej się na płacz już od pierwszej chwili, kiedy ci ludzie obrzucili ją pełnymi litości spojrzeniami. Od chwili, w której zrozumiała, że stało się coś złego. Wszyst­ko przez tę pewność, przez wzbierającą w niej nienawiść, której nie powinna czuć. Kalle pamiętał o niej, nie wyda­wało się jej, by tamci kłamali. Kalle nie uciekł od odpowie­dzialności. To także nie było kłamstwo. Mężczyzna o zie­lonych oczach rozumiał ją, ale darzył uczuciem tę drugą. Sposób, w jaki ją obejmował, czułe spojrzenia, jakie jej po­syłał... Te gesty nie były udawane, tylko języki tych ludzi opowiadały półprawdy. On nie był mężem Raiji, najpięk­niejszej kobiety, jaką Jenny kiedykolwiek widziała. To jej twarz stała między Kallem a nią. Jenny nie była głupia, ro­zumiała, dlaczego nie potrafił usunąć z pamięci tej ostat­niej nici łączącej go z przeszłością... Ktoś, kto kiedyś ko­chał tę kobietę, nie był w stanie jej zapomnieć.

To był jego syn, syn Kallego, jego dziecko, troje dzie­ci... I ta kobieta.

Jenny ukryła twarz w dłoniach. Tak gorąco wierzyła, że Kalle do niej powróci. Wyobrażała sobie ich wspólne ży­cie. W myślach już urządzała izbę... Byliby razem szczęśli­wi. I choć mijał czas, Jenny ani przez moment nie traciła wiary, że Kalle znów zjawi się na wyspie.

Wiadomość o jego śmierci pozbawiła ją wszelkich złu­dzeń. Gdyby żył, mogłaby nadal mieć nadzieję, mogłaby nadal marzyć o dniu, w którym się spotkają, choć pewnie nigdy by to nie nastąpiło. Z takiej kobiety jak Raija nikt nie rezygnuje. Niezwykłe imię i niezwykła uroda. Przy niej Jenny poczuła się zupełnie nic nie warta. Kłamstwa, którymi przybysze chcieli ją ochronić, ostatecznie pognę­biły ją i odebrały ostatnie okruchy marzeń. Straciła wszystko, nawet to, co łączyło ją kiedyś z Kallem. Chyba byłoby dla niej lepiej, gdyby nigdy nie dowiedziała się prawdy. Niepewność była miłosierna, natomiast prawda brutalna i twarda jak skała.

Oślepiona łzami postąpiła krok w kierunku wody. Fa­le złożyły na jej łydkach chłodne pocałunki. Zmoczona spódnica ciążyła.

Kiedyś morze wyrzuciło jej na brzeg ukochanego. Pew­nie tkwił w tym jakiś głęboki sens. Jenny przestał dokuczać chłód, właściwie odczuwała teraz nawet przyjemność, cie­pło. Woda, łagodna woda, nie karmiła jej kłamstwami. Jen­ny nie chciała, by się nad nią litowano, pragnęła jedynie mieć kogoś bliskiego. Kogoś, kto znów pokochałby ją całym ser­cem. Ale to nie było możliwe. Za życia Kalle nigdy nie na­leżał do niej, ale po śmierci...

Jenny uśmiechnęła się niepewnie, czując, jak dno osu­wa jej się pod stopami. Nasiąknięte wodą ubranie ciągnę­ło w bezdenną otchłań drętwe, nieruchome ciało. Jenny nie walczyła. Z jej twarzy nie znikał uśmiech. Zrozumia­ła, że właśnie tego pragnie. Może w tej otchłani otrzyma to, czego za życia nigdy by nie dostała.

Niebawem znów ujrzy przed sobą ukochaną twarz i już żaden cień ich nie rozdzieli.

Ani lęku, ani kłamstw, ani rozterek. Jak cudownie! Jak wspaniale! Jenny otworzyła ramiona.

Na powierzchni wody nie pozostał żaden ślad.

2

Niczym suche liście miotane przez wiatr to tu, to tam, tak i oni nigdzie nie mogli zagrzać miejsca.

Dom stal na odludziu, tuż nad brzegiem morza, wysta­wiony na sztormy i burze. Był świetnie utrzymany. Raiji wystarczyło jedno spojrzenie, by podjąć decyzję o jego kupnie. Co prawda posępny krajobraz i bliskość żywio­łów wywoływała w niej trwogę. Nie miała wątpliwości, że szybko znienawidzi to miejsce, ale zmęczenie i rychłe na­dejście zimy, która już wystawiała swe ostre szpony, prze­sądziły o pozostaniu. Poza tym czy mogli mieć pewność, że życie nie szykuje im gorszych niespodzianek, jeśli zde­cydują się ruszyć w dalszą drogę?

Kiedy Reijo zapłacił złotem, kupiec cmoknął znacząco i zmierzył go od stóp do głów. Ale Reijo niełatwo było przejrzeć na wylot, potrafił ukryć swe myśli.

- Ten dom był mi właściwie kamieniem u szyi - zagad­nął kupiec. Sądząc po mowie, nie pochodził z krainy po­larnych nocy rozświetlonych zorzą. Wymawiając „r” z charakterystycznym bergeńskim akcentem, zniżył głos: - Nie mogłem go sprzedać. Należał wcześniej do pewnej kobiety o nie najlepszej reputacji, domyślasz się pewnie, o co mi chodzi. Przybyła gdzieś z daleka, nie była Nor­weżką... Nazbyt zmysłowa... - cmoknął. - Nieodpowiednie towarzystwo dla porządnych ludzi. Odstępuję ci ten dom za niewygórowaną cenę. Poza tym mam nadzieję, że ubi­jemy jeszcze niejeden interes. Co ty na to? Gdybyś potrze­bował wyposażenia, sprzętu rybackiego, cokolwiek...

Zerknął na skórzany mieszek, który wręczył mu Reijo.

Reijo uśmiechnął się. Nie miał złudzeń, że gdyby nie złoto, najlepsza, jak się okazuje, rekomendacja, spotkałby się z całkiem innym przyjęciem.

Skinął lekko głową, nie odpowiadając ani tak, ani nie. Uznał, że nieroztropnie byłoby wchodzić w konflikt z kup­cem, który w tej małej społeczności był znaczącą osobisto­ścią Skoro już mają tu zamieszkać... Raija wybrała to miej­sce, kierując się względami, których nie pojmował. Spotkanie z Jenny zupełnie wytrąciło ją z równowagi. Kiedy wracali z wyspy na ląd, nie odezwała się ani słowem. Z pociemniały­mi ze strachu oczami walczyła z morską chorobą. Przenoco­wali w zagrodzie, gdzie wcześniej Reijo sprzedał konia. Tam dowiedzieli się, że niedaleko jest osada.

- Zostajemy tutaj - zadecydowała Raija, kiedy dotarli do rybackiej wioski położonej na skrawku lądu wrzynają­cym się w morze.

Ale ostatecznie o decyzji przesądził pusty dom, który jakby zrządzeniem losu znalazł się na ich drodze. Reijo nie należał do tych, którzy wierzą w przeznaczenie, więc uznał to po prostu za szczęśliwy traf.

- Kupmy ten dom - zapaliła się Raija. - Chyba nas na to stać?

Właśnie z tego powodu Reijo przybył do kupca. Odzia­ny w spodnie noszące ślady zacieków od słonej wody, z brudem za paznokciami, siedział w salonie człowieka, który nie zadawał się z byle kim.

- A propos - chrząknął kupiec odrobinę zakłopotany, w każdym razie zależało mu, żeby Reijo odniósł takie wra­żenie. - Pojawiają się tu ludzie najróżniejszego autoramen­tu. Niektórzy dość wątpliwego, jeśli rozumiesz, co mam na myśli... - Zaśmiał się cicho, ale twarz Reijo nawet nie drgnęła. - Przyjaźnię się zarówno z pastorem, jak i z ludź­mi wysoko urodzonymi. Czuję się więc w obowiązku dbać o to, by w okolicy panował porządek. Nie jestem morali­stą, chodzi jednak o zasady. Proszę, nie bierz mi za złe, że ośmielam się pytać... dobrze wiem, że jesteś człowiekiem honoru. Czułbym się jednak nieco spokojniejszy, gdybym w razie czego mógł huknąć pięścią w stół i zaświadczyć, że mam na to dowód... Lubię wiedzieć, z kim robię inte­resy. Takie męty się tu czasem pojawiają... - westchnął. - Jesteście małżeństwem?

Reijo wykrzywił usta w uśmiechu. Rozbawił go sposób, w jaki ten człowiek krążył wokół tematu. Ciekawe, jak by się zachował, gdyby dowiedział się prawdy. Co liczyłoby się bardziej: zasady czy interesy z człowiekiem, który ma czym płacić? Nie zamierzał tego sprawdzać. Z wdzięczno­ścią wspomniał sędziego z Alty, który, jak się okazało, do­brze znał życie. Otrzymany od niego w tajemnicy doku­ment teraz miał się przydać. Reijo wyciągnął go z worka i wręczył kupcowi, który wyraźnie uspokojony uśmiech­nął się szeroko.

- Dobrze, dobrze - powtarzał, rzuciwszy okiem na pa­pier. - Od razu poznałem, że jesteś porządnym człowie­kiem, ale ostrożności nigdy za wiele.

Reijo bez komentarza, bo nie zwykł nadużywać słów, przyjął tłumaczenia kupca. Opuścił jego salon jako właści­ciel okazałego domu pomalowanego na żółto oraz, przy­najmniej na papierze, ojciec trojga dzieci i mąż Raiji, o czym zainteresowana nie miała pojęcia.

Raija już wcześniej posmakowała wygód. Mieszkała w pięknym domu w Alcie u boku wójta, który zajmował miejsce na szczytach społecznej drabiny, i obracała się wśród miejscowej śmietanki. Reijo nie miał takich wspo­mnień. Pamiętał natomiast wzniesioną z bali chatę na przylądku w rodzinnym fiordzie, chatę Raiji nad rzeką, i uważał, że żyło im się tam nie najgorzej.

Ten dom, który kupili dzięki złotu, jakie Kalle zostawił Raiji, był zupełnie inny. Reijo czuł, że nie ma prawa korzystać z bogactwa, do którego się w żaden sposób nie przyczynił.

- Zostało jeszcze trochę złota? - zapytała Raija wieczo­rem, gdy siedzieli we dwoje przy zapalonej lampie. Podeks­cytowani wydarzeniami minionego dnia, nie mogli zasnąć.

- Trochę zostało. Wystarczy na jeszcze jakąś chałupę, gdyby się okazało, że masz mnie dość - zażartował, ale Ra­ija wyczuła ukrytą w jego słowach powagę. Dobrze znała Reijo, który podobnie jak ona był dumny i uparty. Świa­domość, że nie on zapewnił jej dach nad głową, raniła je­go męską dumę.

- To wszystko jest tak samo twoje, jak i moje.

- Dobrze wiesz, że to nieprawda, Raiju - odparł, zaci­skając wymownie zęby. - Ale zamierzam być przy tobie i pomóc ci odnaleźć resztę złota, które zapewni przyszłość tobie i dzieciom. Jeśli tego nie zrobię, gotowa jesteś pod­jąć to szaleństwo na własną rękę, a wówczas staniesz się zbyt łatwym łupem dla poszukiwaczy szczęścia wszelkiej maści. Zbyt wielu kusi i mami blask tego metalu...

Słowa wypowiedziane przez Reijo przywołały w pamię­ci Raiji wiele wspomnień. Jej ciemne oczy nabrały osobli­wego blasku. Przymknęła powieki i niemal poczuła zapach dogasającego paleniska i reniferowych skór wyściełających lapońską jurtę. W jej uszach zadźwięczały wypowiedziane z namaszczeniem chrapliwe słowa staruszki: „Widzę zim­ny blask, Raiju. Widzę, jak poświęcasz dziecko...”

Dziewczyna chyba bezwiednie powtórzyła to na głos, bo Reijo popatrzył na nią zdziwiony. Uśmiechnęła się, zakło­potana, i odgarnąwszy kosmyk włosów z czoła, wyjaśniła:

- Przypomniała mi się ciotka Mikkala, Elle... powróży­ła mi kiedyś. Mimo że było to tak dawno, ciągle pamię­tam, co mi wtedy powiedziała. Mogę powtórzyć wszystko słowo w słowo. Miałam tak niewiele lat i zrobiło to na mnie ogromne wrażenie...

Raija pominęła milczeniem, że przepowiednia kilka­krotnie sprawdziła się w jej życiu z zaskakującą dokład­nością. Na własnej skórze się przekonała, że Elle nie była szalona, a jedynie wiedziała więcej niż inni. Taki dar tak­że może stać się dla człowieka przekleństwem.

- Co dalej? - zapytała Raija drżącym głosem, doskonale wiedząc, że Reijo tak jak i ona nie zna odpowiedzi. Jak do tej pory ich losem kierował przypadek, całe ich życie było splotem przypadków. Można by nazwać to ładniej przezna­czeniem, ale to w niczym nie zmieniało stanu rzeczy.

- Mogę kupić kuter - zaproponował. - Łowienie ryb to je­dyne, co potrafię. Gdybym sam popłynął na południe, żeby je sprzedać, uniknąłbym zadłużania się u tutejszego kupca...

- A kto ma teraz prawo do handlu? - zapytała Raija. - Ole wspominał coś, że kupcy z Bergen zamierzają pozba­wić Duńczyków prawa handlu tu na północy.

- Kupcy z Kopenhagi zostali wyparci, ale czy to ważne? Dla kogoś, kto tkwi po uszy w długach, to bez znaczenia.

Przez kilka lat kupcy z Bergen i Trondheim dzielili się monopolem na prowadzenie handlu na północy.

Wcześniej to prawo przysługiwało kupcom z Kopenhagi oraz samemu królowi. Ale jak sucho zauważył Reijo, dla mieszkańców tych stron takie zmiany nie miały praktycznie żadnego znaczenia. Ten, kto miał monopol na handel, usta­lał cenę ryb, oczywiście na możliwie najniższym poziomie, równocześnie kupcy ustalali wysokie ceny na wszystkie sprzedawane miejscowej ludności artykuły. Dlatego też ma­ło który rybak nie był zadłużony u kupca. Długi rybaków nie malały, lecz rosły. I chociaż historia wydawała się toczyć gdzieś daleko od Finnmarku, to jednak kryzysy w Europie odbijały się echem także w tych stronach. Oznaczały być albo nie być dla wielu społeczności zamieszkujących północ­ne wybrzeża. Rynek zbytu znajdował się bowiem nie na pół­nocy, ale w Europie. Kryzysy, o których ledwo co dochodziły tu wieści, sprawiały, że spadało zapotrzebowanie na ryby, a zatem i ich cena. Wielka polityka i gospodarka, po­ważne słowa, których ci zwykli ludzie nawet nie znali, mia­ły wpływ na życie ludzi także na północnych krańcach kró­lestwa duńsko - norweskiego.

Miejscowy kupiec, który udawał taką głęboką troskę o lokalną społeczność, podlegał cechowi kupców w Bergen. Ustalane wspólnie ceny kupcy często podnosili, żeby zwiększyć własne zyski. Czasy nastały niepewne i trudno było przewidzieć, kto i jak długo jeszcze utrzyma się w tym intratnym interesie. Wielu więc wykorzystywało sytuację, by zagarnąć jak najwięcej dla siebie.

- Ja powinnam zajmować się handlem - uśmiechnęła się Raija. - Na pewno nie bogaciłabym się na krzywdzie bied­nych ludzi. Tak przecież nie można.

- Właśnie z tego powodu ludzie twojego i mojego po­kroju nie są kupcami - odrzekł jej Reijo. - Brakuje im nie­zbędnego w tej dziedzinie wyrachowania, moja droga... Że nie wspomnę o egoizmie. Ale wracając do tematu, chciał­bym sprawić sobie kuter. Potrafię zrobić z niego użytek. Zamiast u kupca, zadłużę się u ciebie...

W jego oczach błysnęły wesołe ogniki, ale usta się nie uśmiechnęły.

- Podaruję ci ten kuter. Reijo pokręcił głową.

Raija rozzłościła się, że jest taki chorobliwie ambitny. Czy nie pojmował, ile mu zawdzięcza? Darując mu kuter, mogłaby choć w części spłacić dług wdzięczności.

Ale Reijo pozostał niewzruszony.

- Nie, Raiju, to będzie pożyczka. I nie próbuj mi nic narzucać, bo albo stanie na moim, albo zapomnijmy o tej rozmowie. Nie jestem żebrakiem. Chcę kupić łódź, bo ło­wię ryby od dziecka i znam się na tym. A wolę mieć dług u ciebie niż u bezlitosnego lichwiarza.

- Czy ktoś ci już mówił, że jesteś okropnie uparty? - zapytała zrezygnowana.

Uznała, że lepiej będzie udawać, iż przystała na jego warunki. Miała nadzieję, że za jakiś czas Reijo zmądrze­je i łatwiej będzie przemówić mu do rozsądku. Na tyle go znała.

- Pożyczę ci, oczywiście, ile zechcesz. A ja może nauczę się tkać... - dodała, zatrzymując wzrok na stojących w izbie krosnach. - Chociaż nigdy nie miałam zręcznych dłoni i nie cierpię, wręcz nienawidzę, tego zajęcia - wyrzekła z wewnętrznym żarem. Wykrzywiając twarz w grymasie, dodała: - Postaram się jednak odgrywać rolę cnotliwej żo­ny. Póki będzie trzeba...

- Mogłabyś naprawdę zostać cnotliwą żoną.

Na długą chwilę zapadła między nimi głucha cisza. Wreszcie Reijo rozłożył ręce w geście rezygnacji.

- O nic nie będę pytał, tak jak ci kiedyś przyrzekłem. Sama mi powiesz, gdyby coś się zmieniło. Chcę tylko, że­byś wiedziała, że moja propozycja pozostaje aktualna. - Roześmiał się i potrząsnął po chłopięcemu głową. - Zdaje się, że ojciec już kiedyś oświadczył się w moim imieniu, ale Kristina odesłała go z kwitkiem. Twoja opiekunka nie przepadała za Kwenami. Zresztą już wtedy pewnie upa­trzyła sobie Kallego na męża dla ciebie.

- Sam wiesz, że to i tak niczego by nie zmieniło - rze­kła łagodnie i położyła dłoń na jego dłoni.

Krótki moment wspólnoty.

Reijo nigdy nie potrafił ukryć swoich uczuć wobec Raiji. W jej obecności często tracił głowę i mówił takie rze­czy, które powinien był przemilczeć. Teraz także zapo­mniał się i wypalił:

- Kupiec zapytał mnie, czy jesteśmy małżeństwem... W tej samej sekundzie pożałował swych słów. Wiedział, że Raiji nie spodoba się, że zrobił coś za jej plecami.

- Powiedziałem, że tak - ciągnął, klnąc w duchu własną głupotę.

- Przecież to nieprawda! - Twarz Raiji pociemniała w nieukrywanej rozpaczy. - Sprawdzą to i wypędzą nas stąd. Zabiorą mi dzieci. Wiem, jak to jest. W Alcie miało miejsce podobne zdarzenie. Mężczyzna trafił do więzienia, dziecko zabrali, a kobietę wypędzono. Nie powinniśmy kupować tego domu, lepsza dla nas byłaby chata gdzieś na odludziu. Reijo, zrób coś!

- Kupiec uwierzył mi, bo pokazałem mu dokument - wydobył z siebie wreszcie Reijo. - Twój przyjaciel sędzia uznał, że będzie najlepiej, jeśli zaświadczy własnym pod­pisem, iż jesteśmy małżeństwem. Nazywasz się więc teraz Kesaniemi, obojętnie, czy chcesz czy nie.

- Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałeś, Reijo? To ja się zamartwiam... - popatrzyła na niego z wyrzutem, a w jej głosie zadźwięczała gorycz.

- Dlatego, że domyślałem się twojej reakcji - odparł chłodno. - Wiedziałem, że ci się to nie spodoba i że w zło­ści podrzesz dokument na drobne kawałki.

- A żebyś wiedział - wysyczała mu groźnie wprost do ucha. - I marny byłby wtedy nasz los - dokończył Reijo. - Przecież i tak musielibyśmy wmawiać ludziom, że jesteśmy małżeństwem, a tak przynajmniej mamy to czarno na bia­łym. Powinnaś się z tego cieszyć. Ja w każdym razie jestem rad, że miałem pod ręką ten papier i mogłem go pokazać, gdy było trzeba. A jeśli chodzi o nas... - Reijo wzruszył ra­mionami. - Nic się nie zmieni. Nie zamierzam dochodzić małżeńskich praw, o ile mnie nie będziesz chciała. Przecież i tak zawsze ty decydowałaś o wszystkim między nami. U licha, Raiju, przecież dobrze o tym wiesz! Co miałem według ciebie powiedzieć kupcowi? „Nie, to nie moja żo­na, choć zdarza się, że razem śpimy. Nie, nie zamierzamy się pobrać, ona mnie nie chce, choć ja oddałbym wszystko, by móc ją znowu trzymać w ramionach!” Do diabła, chcesz chyba jeszcze żyć!

Wysłuchawszy takiej tyrady, Raija Alatalo roześmiała się, zresztą cóż innego jej pozostało?

Wiedziała, że Reijo nigdy nie płaszczyłby się przed ni­kim, nawet przed kimś, kto ma władzę.

- Przepraszam, zachowaj ten dokument. Może przy okazji sobie go obejrzę? Przyznaję, że po spotkaniu z Jen­ny długo nie mogłam się uspokoić. Ciągle myślę, co się z nią stanie?

Reijo podniósł się ciężko i objął Raiję, tuląc brodę do jej czoła.

- Nie rozmyślaj za wiele. To nie ma sensu! I tak nie mo­żemy nic więcej zrobić. Nie pozwolili nam jej pomóc. Zresztą, kiedy byłaś w jej wieku, potrafiłaś już zadbać o sie­bie. Nie było ci ani trochę lżej. Ta dziewczyna jest dorosła.

- Nie życzę nikomu, by przeżywał to co ja - wyszepta­ła Raija, a w każdym słowie czaił się głęboki smutek. Uświadomiła sobie, że tak naprawdę nigdy nie była mło­da i radosna.

- Choć odrobinę pomyśl o sobie - poprosił Reijo. - Za­sługujesz na to. Pozwól mi zatroszczyć się o ciebie.

W tym błaganiu tkwiło coś więcej aniżeli tylko goto­wość opieki i niesienia pomocy, choć Reijo nie miał złu­dzeń, że ich związek kiedykolwiek przerodzi się w coś sta­łego. Potrwa może dzień, może kilka godzin albo chwil, które pozostawią po sobie straszliwą pustkę. Którymi przyjdzie mu długo karmić nieugaszoną tęsknotę. Wie­dział, że sam siebie kiedyś znienawidzi za to, że zadowala się namiastką. Przyrzekał sobie, że nigdy nie upadnie tak nisko, by żebrać o okruchy. „Wszystko albo nic”, zwykł mawiać. Wydawało mu się, że cała wieczność upłynęła od czasów, gdy karmił się takimi ideałami. Z wiekiem przeko­nał się, że jeśli człowiek może dostać tylko okruchy, zadowoli się i nimi. Żeby przetrwać, wystarczy mu nasycić się od czasu do czasu, uciszyć zmysły i żyć tymi chwilami wciąż na nowo, póki znów nie trafi się kolejna okazja.

Taki właśnie był jego związek z Raiją. Przyjmował wszystko, co mógł otrzymać. Nie miłość, a jedynie roz­paczliwie głodne uściski. Pociechę, przyjaźń, nigdy jednak pełnię szczęścia. Ale tak naprawdę, ilu ludzi nieustannie przeżywa szczęście? Nie okradał nikogo. Raija przychodzi­ła do niego z własnej woli. Ona wiedziała o nim wszystko, także i to, że gotów jest trwać w tym dziwnym związku. Bolała nad tym, bo nie leżało w jej naturze wykorzystywa­nie innych. Bywało jednak, że potrzebowała go rozpaczli­wie, choć nie tak jak on jej. Reijo to akceptował. Nie chciał wysłuchiwać kłamstw z jej ust. Uważał, że podstawą ich związku jest wzajemna szczerość. Pod tym względem nie miał sobie nic do zarzucenia.

- Nie mam dokąd uciec, Reijo, sama czuję się taka bez­radna...

Na rękach przeniósł ją przez izbę i położył w pustym łożu. Wydała mu się taka drobna i lekka jak dziecko. Nie znali historii tego domu, ale tej nocy zapragnęli rozgrzać jego wnętrze. Ciągle jeszcze potrafili znaleźć ukojenie w swoich ramionach.

Zadowolony i rozleniwiony odpoczywał, oparłszy gło­wę na jej piersi. Brakowało mu słów, żeby wyrazić, jak wiele znaczy dla niego ta chwila wspólnoty. Miłosny akt nigdy nie był taki sam. Nie powtarzały się sytuacje ani spo­soby, na jakie wyrażali uczucia. W normalnych związkach partnerom grozi czasem nuda. Ich to jednak nie dotyczy­ło. Nigdy jej tego nie powiedział, choć może powinien, bo wówczas możliwe, że i ona zdradziłaby mu, o czym my­śli w takich chwilach jak ta. Reijo jednak lękał się praw­dy. Wolał nie wiedzieć, wolał zgadywać.

Nieśmiałe pukanie do drzwi chyba by go nie obudziło. Usłyszał je tylko dlatego, że nie spał. Nie pojmując, czego ktoś może chcieć od nich w środku nocy, wstał i pośpiesznie założył spodnie wprost na nagie ciało. Ogarnął czułym spoj­rzeniem pogrążoną we śnie Raiję i wykradł się z alkierza.

Za drzwiami dostrzegł majaczącą w mroku sylwetkę mężczyzny. Gość ścisnął mu rękę na powitanie i potrzą­sając nią, przedstawił się imieniem Nils.

- Darujcie, że nachodzę was o takiej psiej porze - ode­zwał się przyjaźnie i zniżając poufale głos, dodał: - Ale w zatoce zacumowała szkuta.

- Co takiego? - zdziwił się Reijo, nie rozumiejąc, o co chodzi.

Mężczyzna zaśmiał się i usprawiedliwił pośpiesznie:

- Przepraszam, całkiem zapomniałem, że jesteście tu obcy. W zatoce stoi rosyjski statek. Na pokładzie mają mą­kę. Można ją kupić znacznie taniej niż u kupca.

- To chyba nielegalne?

- Owszem, jak wszystko, co ułatwia życie maluczkim. Ale my tu czasem ustalamy własne prawa. A co do władz, cóż, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Handlujemy z Rosjanami, ilekroć mamy ku temu sposobność, a teraz już pewnie nie zobaczymy ich prędzej jak po Nowym Ro­ku. Pomyślałem, że możecie być zainteresowani. Kupiec jest temu przeciwny, ale cóż to nas obchodzi. Ostatecznie on też się nami nie przejmuje...

Reijo szybko rozważył sytuację. Nie chciał wejść w konflikt z lokalną osobistością, ale uznał, że ważniejsze są dobre stosunki z mieszkańcami osady, z którymi prze­cież przyjdzie im po sąsiedzku żyć. Póki co powodzi im się nie najgorzej, ale przezorności nigdy nie za wiele. Po­trzebna im mąka, a że trafia się okazja, by kupić ją po ni­skiej cenie... to jeszcze lepiej.

- Oczywiście, że jestem zainteresowany - odparł Reijo.

- Wejdź do środka, muszę się cieplej ubrać i powiedzieć żonie.

Nowy znajomy, Nils, na oko koło trzydziestki, popro­wadził Reijo na miejsce, gdzie tej nocy zebrali się ukrad­kiem mieszkańcy wsi. Ominęli zabudowania i zaczęli się wspinać na skaliste wzniesienie, za którym znajdowały się niewielkie zatoczki.

- Poprzedniemu kupcowi nie przeszkadzało, że handlu­jemy z Rosjanami - opowiadał mu Nils po drodze. Reijo pomagał mu wciągać sanie po kamienistym podłożu, gdzieniegdzie tylko przykrytym śniegiem. Biały puch nie trzymał się przybrzeżnych skal wystawionych na silne wiatry od morza.

- To zły człowiek - ciągnął Nils. - Ale bardzo ustosun­kowany. Ostatnio kiedy Rosjanie zacumowali u nas, wy­grażał, że naśle na nich odpowiednich ludzi i raz na za­wsze stąd przepędzi. „Jeszcze pożałujecie”, wykrzykiwał do nas, „że handlowaliście z Rosjanami...”

- E tam, gadanie - prychnął pogardliwie Reijo, ale jego sympatia do kupca wyraźnie zmalała.

Skierowali się w dół, skąd dochodziły stłumione głosy. W ciemnościach Reijo zauważył wielki, niekształtny cień.

- Nie wiem, z takimi głupcami jak on nigdy nie wiado­mo - ciągnął Nils. - To dziwak! Struga jaśnie pana, ale gdzie mu tam... Do tego trzeba czegoś więcej niż pieniędzy...

Wśród zgromadzonych na brzegu mężczyzn panował wesoły nastrój, choć wszyscy się starali mówić półgłosem. Niewielkie łodzie kursowały w tę i z powrotem do szku­ty, która zacumowała na głębszej wodzie nieco dalej od brzegu. Worki z mąką przywiązane na wielu saniach ozna­czały, że tej zimy w wiosce nie zabraknie chleba. Kilku Rosjan z załogi statku nie przepuściło okazji, by zejść na ląd. Młodzieńcy rozmawiali w języku, którego Reijo zu­pełnie nie rozumiał, choć wydawało mu się, że brzmi równie śpiewnie jak język jego rodziców. Reijo wysilał wzrok, by przyjrzeć się statkowi. Jeszcze nigdy takiego nie wi­dział. Wielki i toporny, przypominał cielną krowę. Nie zdążył obejrzeć go dokładniej, bo Nils pociągnął go w stronę łodzi, chyboczącej się przy kamienistym brzegu. Reijo domyślił się, że mężczyzna, rozmawiający z Nilsem, jest szyprem na kutrze, na którym Nils pływał. Szyper tar­gował się o cenę i nadzorował wymianę ryb na mąkę. Wła­śnie rozdzielał swojej załodze utkane z brzozowych witek i kory worki napełnione mąką.

- Mój znajomy także chciałby kupić - zagadnął go Nils. - Możesz to jakoś załatwić?

Reijo poczuł na sobie badawcze spojrzenie.

- Masz czym zapłacić, chłopcze? - zapytał szyper.

- Mam gotówkę.

Reijo wręczył szyprowi mieszek, okazując mu zaufanie, co ów stary wilk morski potrafił docenić. Reijo dałby gło­wę, że zauważył w jego oczach przyjazny błysk. Po raz ko­lejny powiosłował ku rosyjskiej szkucie i był już niemal przy burcie, gdy radosny nastrój został brutalnie stłumiony.

Gdzieś w pobliżu rozległy się wystrzały.

Reijo nie od razu się zorientował, bo takie odgłosy nieczęsto słyszało się w tych stronach, ale handlujący mężczyźni wpadli w panikę. Zapanował straszny chaos. Ludzie w popłochu rzucili się do ucieczki, starając się oca­lić rosyjską mąkę, no i życie. Śmiech, który dopiero co rozbrzmiewał, ucichł gwałtownie. Rozległy się okrzyki niedowierzania. Ten i ów klął siarczyście, usiłując ukryć ściskający za gardło strach. Rybacy, którzy byli na wo­dzie, chwycili za wiosła, by jak najprędzej uciec przed nie­bezpieczeństwem. Inni umykali z pokładu rosyjskiego statku wprost do swych łodzi.

Reijo miał wrażenie, że to jakiś koszmarny sen. Zza skał posypały się kule. Rybacy nie byli uzbrojeni, zwykli ludzie nie chodzili z bronią, nie ulegało więc najmniejszej wąt­pliwości, kto się za tym krył. Tylko jeden człowiek we wsi sprzeciwiał się handlowi z Rosjanami. Tylko on był w sta­nie zdobyć broń i opłacić ludzi, którzy wycelowaliby ją w mieszkańców wioski.

- Do diabła! On nie żartował! - warknął Nils i zapako­wał pośpiesznie na sanie tę odrobinę cennej mąki, jaką udało mu się zdobyć. Nikt nie chciał wpaść w łapy lokai kupca. Trudno przewidzieć, co by się wówczas stało. Lu­dzie w tych stronach nie ufali władzy, zresztą takie zda­rzenie jak to nie sprzyjało budowaniu zaufania.

Reijo poczuł w ustach smak krwi. Sam nie miał mąki, ale uznał, że powinien pomóc Nilsowi. W ciemnościach nie widział, gdzie stawia kroki. Ucieczka nie była łatwa. Po­tykali się i omal nie utracili cennego ładunku. Na szczęście ciemności sprawiały kłopot także strzelającym. Lecące bez­ładnie pociski odbijały się rykoszetem o skalne podłoże. Nie strzelano jednak na postrach, celowano w ludzi.

- Najwyraźniej czują się bezkarni - wymamrotał Nils przez zaciśnięte zęby. - Sam widzisz, Reijo, że uznano nas za przestępców. To piekło urodzić się biedakiem!

Już prawie dotarli do wysokiego skalnego wału, pod którego osłoną bezpiecznie wycofaliby się w kierunku wsi, gdy nagle zamarli. Gdzieś blisko rozległ się przeraźliwy okrzyk bólu i towarzyszące mu chrapliwe słowa wypowie­dziane w obcym języku.

- To któryś z Rosjan - szepnął Nils i wciągnął sanie głę­biej między skały, po czym podkradł się bliżej Reijo. - Chyba ten młody chłopak. Co z nim, u licha?

Reijo zdążył się zorientować, skąd doleciał krzyk Rosja­nina. Przełknął ślinę. Domyślał się, co postanowił Nils. Wyglądało na to, że poza nim nikomu nie starczy odwagi.

W zatoce zaległa złowroga cisza. Wszyscy doskonale ro­zumieli, co się stało. Choć rybacy cenili sobie handel z Rosjanami, zwłaszcza gdy bieda zaglądała im w oczy, jednak przecież nie byli im nic winni. Rosjanie przypływali tu z własnej woli i na własne ryzyko. Oczywiście, mieszkań­com osady było przykro, że jeden z przybyszy został po­strzelony przez któregoś z ludzi cierpiącego na manię wielkości kupca, ale cóż mogli na to poradzić? Mieszkali tu, mieli żony i dzieci na utrzymaniu i bardziej byli zależ­ni od kupca, u którego zadłużyli się po uszy, niż od Ro­sjanina. Każdy musi pilnować swoich spraw.

Tymczasem gdzieś wśród naniesionych przez fale przy­pływu kamieni leżał z kulą w ciele człowiek z obcych stron.

- Domyślam się, gdzie on może być - szepnął Reijo. - Strzały ucichły, zdaje się, że tamci się wycofali.

- Zaryzykujmy! - zadecydował, nie zwlekając, Nils. - Nie możemy pozwolić, by się wykrwawił na śmierć. Al­bo, co gorsza, żeby trafił w łapy tych zbirów.

Ruszyli w dół, starając się robić jak najmniej hałasu. Zdawało im się jednak, że każdy ich krok odbija się grom­kim echem po okolicy. Reijo miał dobrze rozwinięty zmysł orientacji. Przypominał sobie, gdzie stał młody Ro­sjanin, nim rozległy się strzały, wiedział, skąd doleciał krzyk, i na tej podstawie określił miejsce, gdzie mógł być ranny. Poza tym jedynym okrzykiem nie usłyszeli nic wię­cej. Mógł to być zły znak, ale może po prostu dowód na to, że Rosjanin nie jest w ciemię bity.

Omal się nie potknęli o leżące ciało. Rosjanin przetur­lał się i schronił za głazem wśród wodorostów. Choć mu­siał bardzo cierpieć, zacisnął zęby i nawet cichy jęk nie wy­dobył się z jego ust.

Nils i Reijo nasłuchiwali przez chwilę, ale nie dosłysze­li żadnych odgłosów, które świadczyłyby o tym, że ktoś jeszcze jest w pobliżu.

- Musimy to zrobić szybko - wyszeptał Nils. Gestem dał Rosjaninowi do zrozumienia, że chcą mu pomóc.

Obcy kiwnął głową, że pojmuje. Ramię i pierś mu krwa­wiły. Reijo dotknął go niechcący w okolice rany, ale Ro­sjanin ani pisnął. Usłyszeli jedynie zgrzyt zębów. W du­chu czuli coraz większy podziw dla tego młodzieńca.

Niełatwo było się dostać na skalny wał z takim cięża­rem, ale rozpacz i złość czasem dodaje ludziom sił. Re­ijo i Nils ukryli obcego wśród kamieni. Przy brzegu ni­kogo nie dostrzegli. Na wzgórzu, skąd padły strzały, tak­że ucichło.

- Miejmy nadzieję, że zrezygnowali - odezwał się Nils. - Pewnie myślą, że ten biedak zamarznie na śmierć, albo są przekonani, że już wyzionął ducha.

Cisza, jaka ich otaczała, wydawała im się zupełnie nie­rzeczywista. Przecież pół godziny wcześniej panowało tu takie zamieszanie.

Rosjanin jęknął. Z obu ran tryskała krew. Reijo obawiał się, że ranny całkiem się wykrwawi, jeśli natychmiast nie znajdą dla niego jakiegoś schronienia i nie udzielą mu po­mocy. Nie zważając na chłód, zdjął sweter i koszulę. Nie podarł koszuli na pasy, obawiając się, że odgłos dartej tka­niny ich zdradzi, ale owinął dokładnie krwawiące ramię. Nic więcej nie mógł teraz uczynić. Szczękając z zimna zę­bami, założył sweter wprost na gołe ciało. Nie dbał o to, że może się przeziębić, gra toczyła się o życie.

- Ci łajdacy są przekonani, że odnieśli zwycięstwo. I to jest nasza szansa - orzekł Nils. - Dostaniemy się do wio­ski okrężną drogą. Pytanie tylko, czy dla tego biedaka nie okaże się ona za daleka...

- Mamy przecież sanie - podpowiedział Reijo. Troskliwie ułożyli rannego obok worków z mąką. Sam nie był w stanie iść, a oni także nie daliby rady nieść go taki kawał drogi.

- Jeśli nas złapią, źle z nami - rzucił Nils ponuro. - Na szczęście nie mam żony.

- Jeszcze gorzej będzie z tym biedakiem, jeśli go stąd nie wydostaniemy.

Reijo zdawał sobie sprawę z grożącego im niebezpie­czeństwa, ale wiedział, że muszą podjąć ryzyko, żeby ura­tować rannego przed śmiercią albo przed ludźmi, którzy nie mieli wobec niego przyjaznych zamiarów.

- Wioska jest mała - rzekł Reijo, gdy zatrzymali się na chwilę, by odpocząć. Nasłuchiwali przez chwilę, ale wo­kół panowała cisza, jakby wraz z nimi cała przyroda wstrzymała oddech. - Ktoś nas może zauważyć - ciągnął. - Może nawet czekają, że tacy głupcy jak my wpadną im wprost w łapy.

- Masz stracha?

Reijo potrząsnął głową.

- Nie, ale myślę, że będzie lepiej, jeśli zaniesiemy go do mnie. Dom jest duży i stoi na uboczu. Poza tym wydaje mi się, że kupiec mi ufa. Zapłaciłem mu gotówką - dodał z uśmiechem, trochę zły na siebie, że takiemu kompano­wi jak Nils musi opowiadać półprawdy. Nie mógł jednak trąbić na prawo i lewo o złocie.

- Ale chyba nie trzymasz jego strony?

- Czy wyglądam na takiego? - oburzył się Reijo. Nieprzewidziany obrót zdarzeń wytrącił ich z równowa­gi. Obu trochę puściły nerwy. Teraz roześmieli się cicho.

- A więc do ciebie - Nils uznał w końcu, że to rozsąd­ny pomysł. - Tylko co powie na to twoja żona?

- Tego się nie obawiam - zapewnił Reijo. - Raija nigdy nie odmówiła pomocy potrzebującym. Ma dobre serce.

Szli stromym podejściem, odczuwając napięcie w każ­dym skrawku ciała. Reijo zastanawiał się, dlaczego zawsze pakuje się w takie tarapaty. Ledwie przybyli do nowego miejsca, a już wplątał się w kłopoty, które mogą przewró­cić do góry nogami ich nową egzystencję. Mieli przecież za­miar osiąść tu i wreszcie zacząć spokojne życie. W każdym razie Raija tego pragnęła i właśnie dlatego kupili ten dom. Dłonie miał już obtarte od sznura, bolały go ramiona i nogi. Ale nie narzekał, bo przecież człowiek, którego wieźli, cierpiał jeszcze bardziej. Ze wzniesienia spojrzeli w dół ku wiosce, migoczące światełka dowodziły, że coś się tam dzieje. Z oświetlonego rzęsiście największego bu­dynku we wsi wychodzili ludzie z lampami. Na wodę zo­stały spuszczone łodzie.

- Zdaje się, że rozpętało się piekło - wysyczał Nils przez zaciśnięte zęby. - Na szczęście nie kierują się w na­szą stronę.

Ruszyli dalej, a gdy pokonali najtrudniejszy odcinek, odezwał się już trochę bardziej spokojny:

- Tu blisko stoi moja letnia zagroda. Zostawię tam mąkę. Sanie też tam zostawimy. Dalej poniesiemy tego biedaka. Le­piej nie zostawiać śladów płóz. Dobrze, że nie ma jeszcze dużo śniegu, bo nie udałoby się nam zatrzeć plam krwi.

Chwycili Rosjanina pod boki. Biedak nie poruszył się nawet i przez chwilę Reijo przeraził się, że cały ich wysi­łek poszedł na marne. Na szczęście usłyszał, że ranny od­dycha. Dobre i to.

Upewniwszy się, że mocno go trzymają, zacisnęli zęby i wyszli na otwarty teren. Noc była ciemna. Zza gęstej po­włoki chmur nie wyglądała nawet jedna gwiazda. Księżyc skrył się także, stając się ich cichym sprzymierzeńcem. Przy pogodnym niebie sylwetki idących bez trudu dałoby się dostrzec z daleka.

Rosjanin z każdym metrem ciążył im coraz bardziej. Tracili siły i coraz trudniej było im dźwigać bezwładne cia­ło nieprzytomnego. Świt powoli rozjaśniał mrok nocy. Na szczęście byli już blisko. Poczuli się prawie bezpieczni i na nowo nabrali wiary w powodzenie swego przedsięwzięcia.

Nagle tuż przed nimi wyłoniła się jakaś postać. Reijo zamarł, zdawało mu się, że serce przestało mu bić, a żołądek skurczył się boleśnie. Zachował jednak spokój i my­ślał chłodno.

- Reijo? - usłyszał znajomy głos. Ogromna ulga.

- Zabrałaś mi dziesięć lat życia - westchnął, zatrzymu­jąc się.

Byli już tak zmęczeni, że każdy przystanek wywoływał w nich przemożną pokusę rezygnacji.

- Co tu robisz? - zapytał. - Nie powinnaś wychodzić, to niebezpieczne.

- Ktoś pukał do drzwi - wyjaśniła Raija z goryczą. - Po­wiedziałam, że śpimy. Zdaje się, że mi uwierzyli. Wspomnie­li tylko, że uciekł groźny przestępca. Czy to jego niesiecie?

- Przestępca? - Nils uśmiechnął się szyderczo. - Tamci mają za sobą ludzi wysoko postawionych, ukryjmy więc przestępcę.

Wnieśli Rosjanina do środka i położyli w izbie w głębi domu. Raija przysłoniła okna grubymi makatami i dopie­ro wówczas odważyła się zapalić lampę. Uznała, że lepiej nie przyciągać niepotrzebnie uwagi.

- W co ty się znowu wpakowałeś? - zapytała z rezygna­cją w głosie. - Kto to jest?

- To wszystko przeze mnie... - Nils rozłożył ręce w przepraszającym geście. Patrzył teraz na najpiękniejszą kobietę, jaką spotkał w życiu, i jeszcze dotkliwiej odczuł to, że Bóg nie obdarzył go urodą. - Zaszedłem do was, że­by powiadomić, że w zatoce Rosjanie sprzedają mąkę. Niektórym nie na rękę, że rybacy handlują z Rosjanami. Zaczęli do nas strzelać i trafili tego chłopaka. Nie mogli­śmy go tak zostawić.

- Strzelać? - Raija oczami rozszerzonymi ze zdumienia patrzyła to na nich, to na leżącego na łóżku rannego. - Przecież nikt nie strzela bez powodu do ludzi!

- Ci nie mieli żadnych skrupułów. Zapewne robili to na polecenie ludzi wpływowych, nie takich jak my biedaków. Bo to właśnie ci wpływowi tracą na tym, że my, biedacy, handlujemy z Rosjanami.

- Jest taki młody - wymamrotała Raija, wpatrując się w wyłaniającą się spod jasnobrązowej grzywki twarz nie­zwykłej urody. - Kto to jest? Czy jego rodzina nie niepo­koi się o niego?

- To Rosjanin.

- Muszę ukryć mąkę. - Nils popatrzy! niepewnie na Reijo. - Czy mogę tu wrócić nieco później? Zobaczę, czy można mu jakoś pomóc.

Reij o pokiwał głową.

- Czy ktoś we wsi zna się na sztuce leczenia? Nils uśmiechnął się krzywo i rzekł z sarkazmem:

- Nie. A nawet gdyby, i tak nie można by było mu za­ufać. Jakoś będziemy musieli sobie sami poradzić. Ściągaj te zakrwawione łachy i czym prędzej wypłucz je w wo­dzie. Musimy mieć się na baczności.

Reijo przebrał się. Czuł się okropnie. Tak się namę­czyli, by przenieść tego biedaka pod dach w bezpieczne miejsce, a wszystko wskazywało na to, że wysiłek był da­remny.

- Mam w swoich rzeczach jeszcze trochę ziół - powie­działa po chwili Raija i rozwinęła zniszczony żółty szal, który zabierała zawsze ze sobą. - A ty zagotuj wodę, Re­ijo. Co prawda nigdy jeszcze nie przykładałam ich na ta­kie rany, ale nie sądzę, by miały zaszkodzić.

Ravna zawsze tłumaczyła swej przybranej córce, jak ważne są zioła. Raija wiele się wówczas nauczyła, mimo że specjalnie nie przywiązywała wagi do objaśnień Ravny. Później już z przyzwyczajenia zbierała znajome roślinki i suszyła je, żeby zawsze mieć ich zapas. Na wszelki wy­padek. Miała zioła uśmierzające ból, gojące rany... Niewiele, ale sprawdzone. Podawała je dzieciom, sobie, leczyła konia... może więc i temu biedakowi przyniosą ulgę.

Pośpiesznie rozwiązała prowizoryczny opatrunek z ko­szuli Reijo. Ranny bardzo się wykrwawił, koszula była czerwona i sztywna od krwi.

Zerknęła kątem oka na Reijo, który wszedł do izby. Rzuciła mu zakrwawioną koszulę i zdjęte rannemu przez głowę ubranie i nakazała krótko, by je namoczył. Reijo wypełnił jej polecenie.

Dziewczyna rozpłakała się. Nieczęsto pozwalała sobie na płacz, tym razem jednak nie zdołała powstrzymać łez. Ranny był piękny jak młody bóg, tak bardzo się lękała, że umrze. Jak mu pomóc? zastanawiała się.

Miał ranę w boku, ale tu kula przeszła na wylot. Nie wiadomo, czy zioła pomogą na wewnętrzne obrażenia. Ra­na w ramieniu była rozległa, o poszarpanych krawędziach. W samym jej środku tkwiła widoczna gołym okiem kula.

Co robić?

On umrze, sam w obcym kraju. Ci, którzy go znali i ko­chali, nigdy się o tym nie dowiedzą. Jego zniknięcie pozo­stanie bolesną nierozwikłaną zagadką. Nikt nie zatroszczy się, by położyć kwiaty na jego grobie, na krzyżu zabraknie imienia. Nie oznaczony grób, mogiła obcego Rosjanina.

Raija usłyszała cichą rozmowę. Wrócił Nils. Ona wciąż nie mogła oderwać oczu od tej pięknej młodzieńczej twa­rzy. Nigdy wcześniej nie dała się zachwycić zewnętrznej urodzie. Ten chłopak jednak, chłopak, którego w ogóle nie znała, stał się dla niej ważny właśnie z powodu urody. Miał delikatną, niemal dziewczęcą cerę. Tylko ciemny meszek nad górną wargą i głębokie zakola na skroniach zdradza­ły jego płeć. Gęste jasnobrązowe włosy o złotym połysku sięgały mu do ramion.

Rysy twarzy zdradzały jego słowiańskie pochodzenie. Na wychudzonych policzkach odznaczały się wyraźnie kości policzkowe. Podbródek miał niewielki, ale dumny, nos szczupły, prosty, o pięknym kształcie, jakby uformo­wany przez rzeźbiarza. Usta zaś, wrażliwe i pełne wyrazu, mogłyby należeć do kobiety.

Nim zemdlał, pogryzł dolną wargę do krwi, nie mogąc zapewne znieść bólu. Choć nieprzytomny, zaciskał moc­no powieki, a cienkie brwi, ciemniejsze o ton od włosów, wyginały się łukowato.

Nie może umrzeć! Jest zbyt piękny, by umierać.

Raija zacisnęła pięści w nagłym postanowieniu, że mu­si mu pomóc.

- Oszalałaś, Raiju! Zabijesz go! - Reijo nawet nie chciał jej słuchać.

- Umrze, jeśli nic nie zrobimy - wtrącił się Nils, który nie zdążył jeszcze odejść. Jego podziw dla Raiji wydawał się bezgraniczny. - Macie w domu spirytus? Dobrze, żeby był pod ręką. Potrzebny też będzie kawałek drewna, żeby włożyć temu biedakowi między zęby. Chodzi o to, żeby w wiosce nie usłyszeli jego wrzasków.

Reijo ustąpił i podał Raiji swój nóż. Zdawało się, że ciężki przedmiot nie pasuje do jej delikatnej dłoni. Dziew­czyna włożyła ostrze noża do ognia. Kociołek z parującą wrzącą wodą postawili przy łóżku rannego. Reijo przy­niósł butelkę ze spirytusem. Raija nie miała pojęcia, skąd ją wziął. Domyślała się tylko, że zaopatrzył się u kupca. Choć raz przyda się na coś dobrego, pomyślała z sarka­zmem i przemyła ranę na ramieniu.

Chłopak skręcił się z bólu, podniósł powieki i nieprzy­tomnym wzrokiem rozejrzał się wokół. Miał brązowe oczy, niemal równie ciemne jak oczy Raiji. Jego napięta twarz złagodniała w uśmiechu.

- Spokojnie - szepnęła Raija, nie mając nadziei, że Rosja­nin zrozumie jej słowa. Otarła mu pot z czoła i leciutko po­gładziła po policzku. Taki pieszczotliwy gest nie wymaga tłumaczenia. Coś w spojrzeniu rannego mówiło jej, że zo­stała zrozumiana. Ujrzawszy nóż w dłoniach Raiji, musiał się domyśleć, co dziewczyna zamierza zrobić, i dal znak po­wiekami. Reijo uniósł go lekko i przystawił mu butelkę do ust. Chłopak z trudem przełknął płyn, jego twarz wykrzy­wiła się w grymasie, ale zmusił się do wypicia jeszcze paru łyków. Wreszcie skinął lekko głową i opadł na posłanie.

Nils stanął w nogach łóżka, gotów w każdej chwili przytrzymać mocno stopy rannego, a Reijo, spocony ze strachu jak szczur, stanął u wezgłowia. Na czole Raiji per­lił się pot, ale wyraz twarzy miała stanowczy. Spojrzenie wyrażało upór, a usta, charakterystycznie wygięte w kąci­kach, dowodziły, że Raija podjęła decyzję.

Odetchnęła głęboko, zacisnęła zęby i na krótką chwilę przymknęła oczy, po czym przystawiła nóż do rany.

Zza zaciśniętych ust rannego chłopca wydobył się jęk, a ciało wygięło się w łuk. Nils i Reijo z największym tru­dem go utrzymali.

- Daj mu jeszcze trochę spirytusu - wystękał Nils. Reijo szybko przystawił Rosjaninowi butelkę do ust.

Chłopakowi trysnęły z oczu łzy, a kości policzkowe drga­ły. Reijo wcisnął mu między zęby kawałek drewna.

Raija zachwiała się. Była zupełnie blada i zlana zimnym potem.

- Nie zemdlej nam! - zawołał Reijo, przerażony samą tylko myślą, że coś takiego może się stać.

Raija potrząsnęła głową.

- Poradzę sobie, nic mi nie będzie... tak sądzę... Przyłożyła nóż do rany, starając się sobie wmówić, że kroi mięso na obiad. Myśl ta wydała jej się wstrętna, ale nic innego nie przyszło jej do głowy. Coś powinna wymy­ślić, by nie ulec słabości. Wiedziała, że musi wytrzymać, bo była pewna, iż żaden z mężczyzn jej w tym nie zastą­pi. Nie patrzyła na twarz rannego Rosjanina, ale po tym, jak drgały mu mięśnie w całym ciele, poznawała, że strasz­nie cierpi. Pragnęła uporać się z tym jak najszybciej, ale dłonie, nieprzywykłe do precyzyjnych ruchów, drżały ner­wowo. Co chwila przerywała więc, by się uspokoić.

Spocona, czubkiem noża dotknęła kuli i pomagając so­bie paznokciem, chwyciła metal. Choć tkwił głęboko w mięśniach, wydobyła go powoli. Zdawało jej się, że trwa­ło to wieczność. Czuła obrzydzenie, musiała wziąć się moc­no w garść, żeby nie zwymiotować. Z całej siły zagryzała dolną wargę. Ranny przestał się rzucać. Może stracił przy­tomność? A może wyzionął ducha? Raija bała się spojrzeć na jego twarz. Nie chciała wiedzieć, póki nie skończy.

Odłożyła kulę na stojący przy łóżku stół i odetchnęła z ulgą. Zdawało jej się, że straciła czucie w dłoni, ale zła­pała wygotowaną i wyparzoną w ogniu igłę i nawlekła wy­gotowaną nić. Wszystko w niej protestowało przed wbi­ciem igły w ciało człowieka, jednak wiedziała, że musi to zrobić. Zresztą najgorsze miała za sobą. Zawiązała na nit­ce supeł i ciągle odwracając wzrok od twarzy rannego, za­brała się do dzieła.

Przy piątym szwie omal nie zwymiotowała. Gdyby trzeba było założyć kolejne, pewnie i ją trzeba byłoby cu­cić. Kończąc, nie panowała już nad sobą. Rozszlochała się rozdzierająco.

- Obmyjcie rany - zdołała jeszcze wykrztusić. - Obłóż­cie wilgotną mieszanką ziół i opatrzcie.

Dwaj mężczyźni zrobili wszystko, co im nakazała. Żaden z nich nie był w stanie wydobyć z siebie słowa, by wyrazić podziw, jaki czuli. Ranny chłopak zapadł w błogosławiony sen. Teraz miał szansę, dzięki Raiji. Sami nie podołali by te­mu z pewnością.

3

Resztę nocy spędziła wtulona w ramiona Reijo, ale upragniony sen nie nadchodził. Powtarzała coś bez związ­ku, nie mogąc uwolnić się od lęku, że ranny chłopak umrze z jej winy.

Przeżył.

Gdy nadszedł ranek, spał spokojnie. Oddychał miaro­wo, bez wysiłku, a jego twarzy nie wykrzywiał już wyraz bólu i napięcia. Zniknęły nie pasujące do młodzieńczego oblicza zmarszczki i bruzdy wokół ust.

Kamień spadł jej z serca, mimo iż wiedziała, że dopie­ro teraz zaczną się prawdziwe kłopoty. Po tym, co wyda­rzyło się na nabrzeżu, Rosjanin nie mógł pokazać się we wsi. Wiadomo było, kto i dlaczego kazał strzelać do ludzi. Gdyby do uszu tego szalonego kupca dotarła wieść, że ukrywają handlującego nielegalnie Rosjanina, im także groziłoby niebezpieczeństwo.

Reijo w ponurym milczeniu skierował się do drzwi. Raija z trudem się powstrzymała od pytań, które same cisnę­ły się jej na usta. Nie chciała upominać go, poprosiła je­dynie, żeby uważał na siebie.

- Czy kiedyś nie uważałem? - zapytał tylko, potrząsa­jąc niecierpliwie głową.

Dzieci były w swoim żywiole. Tak dawno nie miały prawdziwego domu. Zresztą takiego wielkiego domu ni­gdy nawet nie widziały. Wszystkiego musiały dotknąć, sprawdzić każdy kąt.

Raija zawołała Elise i Maję. Uznała, że dziewczynki powinny wiedzieć o obcym, który trafił pod ich dach. Lu­dzie, którzy strzelają do bezbronnych, nie zawahają się być może skrzywdzić także dzieci. Musiała je przestrzec.

- Posłuchajcie! - zaczęła. - Mamy gościa.

- Tak, kogo? Znamy go? - Elise ożywiła się wyraźnie zaciekawiona. Odkąd opuścili letnie obozowisko rodziny Mikkala, nie zatrzymali się nigdzie na dłużej. Poznawali coraz to nowe miejsca i nowych ludzi, ale nie zdążyli się z nikim zaprzyjaźnić. W pamięci pozostały im tylko bez­imienne twarze.

- Nie, nie znacie - odpowiedziała Raija, zastanawiając się, jak zaspokoić ciekawość dzieci, a równocześnie wytłu­maczyć im, że nie powinny nikomu o tym mówić. - To młody chłopak... młody mężczyzna - dodała po chwili za­stanowienia, uświadomiwszy sobie, że Rosjanin zapewne jest w jej wieku. - Reijo przyniósł go wczoraj bardzo cho­rego, a ponieważ ten biedak nie ma tu nikogo, musieliśmy się nim zaopiekować.

- Jak się znalazł w tych stronach? Naprawdę nikogo nie zna?

Elise miała silnie rozwinięty instynkt opiekuńczy. Mi­mo że nie widziała jeszcze gościa, już go zaakceptowała i znalazła dlań miejsce w swym małym, ale przepełnionym miłością serduszku.

Ta dziewczynka kiedyś przeżyje gorzkie rozczarowa­nie. Świat roi się od ludzi, którzy bez skrupułów potrafią wykorzystać taką łatwowierną istotę, pomyślała Raija ze smutkiem.

- Przypłynął statkiem - powiedziała. - Marynarze nie zorientowali się, że jeden z członków załogi został na brze­gu i potrzebuje pomocy, i odpłynęli. Dlatego właśnie mu­simy się nim zaopiekować.

Elise z powagą przyznała jej rację.

- Jak się nazywa? - zapytała Maja.

Raija sądziła, że Maja nie słucha rozmowy, a nawet je­żeli, to jest zbyt mała, by cokolwiek zrozumieć.

- Nie znam jego imienia, Maju - powiedziała, zwi­chrzywszy czuprynkę córeczki, ale dziewczynka odsunęła się gwałtownie. - Był zbyt chory, by nam się przedstawić, ale zapytam go, jak tylko się obudzi. Na razie śpi.

Widząc, jak dwie pary dziecięcych oczu rozglądają się cie­kawie, Raija wskazała ręką zamkniętą izbę. Nie zdążyła upo­mnieć dziewczynek, by zachowywały się cicho, gdy te w jed­nej chwili znalazły się przy drzwiach i otworzyły je na oścież.

Raija jednak nie rozgniewała się na dzieci. Rozumiała ich ciekawość. Uciszywszy tylko głośne „oooch”, weszła do pomieszczenia. Dziewczynki, skradając się na palcach, wsunęły się za nią. Rozbawiona tym widokiem Raija led­wie powstrzymała się od śmiechu.

- Ale piękny - wyszeptała za jej plecami Elise tonem graniczącym z uwielbieniem.

- Reijo piękniejszy - odezwała się Maja, gotowa jak zwykle pierwsza bronić swojego bohatera.

Raija całkowicie zgadzała się z Elise, choć teraz najważ­niejsze dla niej było, by ten urodziwy młodzieniec prze­żył. Ostrożnie odsunęła opatrunek. Ręce zadrżały jej na wspomnienie tego, na co się zdobyła minionej nocy.

Zioła pomogły. Co prawda papka ziołowa wyglądała dość odrażająco, ale dzięki niej rana przestała krwawić. Raija przełknęła ślinę i chwyciła czysty kawałek płótna. Zrezygnowała z przemywania rany w obawie, że może przerwać cienki strupek.

- Jak długo tutaj zostanie? - Elise zapomniała się i wy­powiedziała te słowa na głos.

- Nie wiem - wyszeptała Raija.

Dziewczynka zarumieniła się gwałtownie, zawstydzona, że zapomniała o nakazie Raiji, ale zapragnęła, by piękny niezna­jomy pozostał u nich na zawsze. Gdyby mieć takiego brata...

Tymczasem Raija przykucnęła i pouczyła dzieci:

- Pamiętajcie! Nikomu ani słowa, że ktoś u nas jest. To tajemnica. On chciałby zrobić komuś niespodziankę. Jeśli się wygadamy, z niespodzianki nici. Zapamiętacie?

To było bardzo trudne. Nikomu ani słowa!

- A czy Reijo wie o tym? - zapytała Elise niepewnie. Po­zycja Reijo w rodzinie wprawiała ją w zakłopotanie. Nie był przecież mężem Raiji, chociaż czasami tak jakby był. Nie wiedziała, czy to dobrze. U niej w domu było inaczej. Miała jedną mamę i jednego tatę. Elise kochała Reijo, ko­chała także Raiję, i to ogromnie. Nie wolno mieć tajem­nic przed swoimi rodzicami, a Raija i Reijo byli teraz w gruncie rzeczy jej rodzicami. Gdyby jednak Raija nie kazała nic mówić Reijo...

- Reijo go tu przyprowadził - uśmiechnęła się Raija z czułością, wyczuwając rozterki swej małej podopiecznej. - Nie wspomniałam wam o tym?

Tyle się wydarzyło, że trudno było nad tym wszystkim zapanować.

- Zapamiętajcie! Obojętnie, z kim będziecie rozmawiać i kto was o to zapyta, macie odpowiadać, że nikogo u nas nie ma, o niczym nie macie pojęcia, nikogo nie widziałyście.

Elise pokiwała z powagą głową. Raija popatrzyła na Maję.

- Rozumiesz, co powiedziałam, kochanie? Nikogo nie widziałaś!

Maja zerknęła na łóżko, a potem na swoją mamę. Uśmiechnęła się i pokręciła głową.

Raija miała nadzieję, że jej prośba dotarła do Mai, choć ni­gdy do końca nie wiadomo, co chodzi po głowie takim malu­chom. Ich myśli toczą się innymi torami niż myśli dorosłych.

- Pobawcie się trochę, a ja zobaczę, jak on się czuje - poprosiła.

Dziewczynki niechętnie wycofały się do kuchni. Właściwie od dawna nie miały normalnego dzieciństwa i za­pomniały już znaczenie słowa „zabawa”. Nie wiedziały więc, czym się zająć, jak wypełnić czas.

Raija nie bez powodu wyprosiła pośpiesznie dziew­czynki. Kątem oka dostrzegła, że ranny od paru chwil nie odrywa od niej oczu, ciemnych i głębokich jak stawy bez dna, i uznała, że lepiej nie dostarczać dzieciom dodatko­wych emocji. Nie chciała też, by męczyły chorego, który dopiero co odzyskał przytomność.

Odgarnęła włosy z czoła, zastanawiając się nerwowo, czy dobrze wygląda. Rosjanin wydał jej się tak niepraw­dopodobnie pociągający, że straciła pewność siebie.

Ranny uśmiechnął się nieśmiało i przez chwilę rozglądał się wokół. Dom był większy niż toporne chaty biedaków, ale utrzymany w tym samym stylu. Ściany z solidnych drewnianych bali, bez tapet, które spotykało się w bogatych domach, zamieszkiwanych przez urzędników. Łóżko, stół, zydel stanowiły skromne, ale gustowne umeblowanie.

Raija zdjęła z okna grubą makatę. W izbie panował pół­mrok, bo zasłony pozostały zasunięte, żeby nikt z ze­wnątrz nie mógł zajrzeć do środka.

Raija usiadła na zydlu ustawionym przy łóżku. Wyda­ło się jej, że znalazła się zbyt blisko tego obcego mężczy­zny, mimo że zwykle nie przejmowała się konwenansami. Uznała jednak, że to lepsze niż siedzieć na krawędzi łóż­ka, choć mężatce pewnie nikt nie poczytałby tego za nieprzyzwoitość.

Rosjanin podniósł zdrową rękę i narysował w powietrzu łódź. Miał piękne szczupłe dłonie i długie palce. I takie ele­ganckie ruchy. Przypuszczała, że chce się dowiedzieć cze­goś o swoim statku, tym bardziej że z masy niezrozumia­łych słów wyłowiła powtórzoną przez niego kilkakrotnie nazwę „Sankt Nikołaj”.

W jaki sposób rozmawiać z kimś, kto nie posługuje się tym samym językiem? zastanawiała się Raija. Jako dziecko dość szybko nauczyła się lapońskiego, słuchając, powtarza­jąc, zgadując, pytając. Tyle że w jej otoczeniu używano te­go języka. I wielu znało jej ojczystą fińską mowę. W tym przypadku było inaczej. Trudno rozmawiać na migi, spró­bowała więc odezwać się do niego po fińsku. Mówiła po­woli, nie spuszczając z Rosjanina oczu, ale zorientowała się, że jej nie rozumie. Po norwesku nie warto było zagadywać, bo, jak przypuszczała, Reijo i Nils, którzy go przynieśli nie­przytomnego, próbowali tego bezskutecznie już wcześniej. Właściwie bez żadnej nadziei rzuciła parę zdań po lapońsku. Zaskoczyła ją więc jego reakcja. Rosjanin uniósł głowę, ale zaraz opadł na posłanie z wyrazem cierpienia na twarzy.

- Nie wolno ci wstawać! - zawołała po lapońsku Raija, zrywając się z miejsca.

- Moja babka tak mówiła - wystękał powoli, szukając słów, których dawno nie używał. - Gdzie... statek?

Jego głos miał ciemniejszą barwę, niż sobie wyobrażała, patrząc na jego łagodne, niemal dziewczęce rysy twarzy.

- Odpłynął - odpowiedziała Raija i pomogła mu ułożyć się w pozycji półsiedzącej. Jego ciało nadal płonęło gorącz­ką, a każdy ruch wiązał się z niepojętym wysiłkiem.

- Dlaczego? Co się stało? - wyszeptał z rezygnacją i przymknął oczy.

- Handel z wami jest tu surowo zabroniony - odpowie­działa Raija, uśmiechając się blado. - Komuś zależało na tym, żeby skończyć z tym raz na zawsze, i uznał, że wol­no mu do was strzelać. Reijo... mój... - złapała głębszy od­dech i dokończyła: - ... mój mąż przyniósł ciebie nieprzy­tomnego tutaj. Nikt o tym nie wie.

- A statek odpłynął? - Nadal nie pojmował, że kompa­ni zostawili go samego.

Przytaknęła. Niestety, nie znała żadnych szczegółów, by powiedzieć mu coś więcej.

- Mój brat? - mamrotał pod nosem, kręcąc głową z nie­dowierzaniem. Nieświadomie używał języka, który i ona rozumiała. Nauczył się go od babki, matki ojca, której nie widywał często, odkąd w wieku trzynastu lat uciekł z do­mu. - Na „Sankt Nikołaju” jest mój brat. Jewgienij by mnie tu tak nie zostawił...

Raija przełknęła ślinę, poruszona do łez głęboką rozpa­czą, której ten młody mężczyzna nie potrafił do końca wy­razić słowami. I choć nie zamierzała czynić mu płonnych nadziei, zapewniła gorąco:

- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żebyś mógł wrócić do domu. Rozumiesz?

Pokiwał głową i spojrzał na Raiję. Jego ciemnobrązowe oczy, zapadnięte i otoczone siną obwódką, zapłonęły.

- Zrobiłaś dla mnie już tak wiele - rzekł, dotykając opa­trunku.

Zacisnął zęby i tylko kości policzkowe mu drgały. Mi­mo że każdy najmniejszy ruch sprawiał mu ból i nawet zdrowa ręka opadła ciężko, nie chciał okazać słabości.

Raija tylko skinęła głową. Było coś w tym młodzieńcu, co poruszało w niej najczulsze struny. Jakby wbrew jej wo­li zakradał się wprost do najgłębszych zakamarków jej ser­ca, do których nikt nie miał przystępu.

- Anioł z moich snów... Twoje oczy... widziałem je, śni­łem o nich, choć nie miałem pojęcia, do kogo należą... Jak cię zwą?

- Raija - odpowiedziała. Nie dodała „Alatalo”, jak nadal często nazywała się w myślach, ani „Elvejord”, nazwiska po mężu, ani nawet „Kesaniemi”, nazwiska, którego powinna używać w tych stronach. Powiedziała po prostu „Raija”.

Niepewnie kilka razy powtórzył jej imię. Nie sprawiło mu to większych trudności. Brzmienie tego imienia nie wydało mu się tak obce jak innych, z którymi zetknął się w tym kraju, pływając wzdłuż wybrzeża. Oczywiście nie brzmiało tak swojsko jak imiona rosyjskie, ale jednocze­śnie nie różniło się aż tak bardzo.

- Pięknie - uśmiechnął się. Kiedy się uśmiechał, wyglą­dał wręcz nieprzyzwoicie młodo, niczym wyrostek. - Ja nazywam się Aleksiej Dymitrowicz Byków.

Roześmiał się, kiedy Raija zaczęła łamać sobie język już na pierwszych sylabach. A jej kolejne nieporadne próby rozbawiły go jeszcze bardziej. Poprawiał ją jednak życzli­wie, póki Raija sama nie uznała, że wymawia jego imię w miarę poprawnie.

Aleksiej... Imię równie obce jak on sam.

- Dziękuję, Raiju - powiedział miękko, niemal zmysło­wo. Jego język poruszał się zwinnie, przemieniając każdą sylabę w magiczną formułę. Niebezpiecznie było zbyt dłu­go wsłuchiwać się w jego głos.

- Kim są te dzieci? A więc widział je!

Raija pośpiesznie zaczęła się tłumaczyć, że nie chciała mu przeszkadzać, ale trudno było jej powstrzymać maluchy.

- To moje dzieci - dodała i naraz poczuła się przy nim bardzo stara.

Aleksiej roześmiał się, przekonany, że to żart.

- Twoje rodzeństwo? - zapytał. - Niepodobne.

- Nie, to moje dzieci - wyjaśniła Raija, zarumieniwszy się lekko. - Jestem ich matką.

Popatrzył na nią zdumiony. Zbudził się ze snu i ujrzał urzekający obrazek: dwie małe dziewczynki rozmawiały z dziewczyną, której uroda zatykała dech w piersiach. Ta boska istota miała piękną twarz o wyrazistych rysach, lek­ko wystające kości policzkowe, zmysłowe usta i ciemno­brązowe oczy. Na ramiona spływała jej kaskada lśniących czarnych włosów. Podglądał ją spod wpółprzymkniętych powiek zza gęstych i wyjątkowo długich jak u mężczy­zny, ciemnych rzęs. Długo tak leżał i zagryzał wargi aż do bólu, żeby wydłużyć tę chwilę przyjemności, wywoła­ną cudnym widokiem.

- Twoje?

Raija uśmiechnęła się rozbawiona i pokiwała głową.

- Nie jesteś taka stara.

W pewnym sensie był to komplement. Raija poczuła lek­kie wyrzuty sumienia, że sprawił jej taką przyjemność, ale od dawna nikt obcy nie przemawiał do niej tak pięknie.

- Mam osiemnaście lat, prawie dziewiętnaście - uspra­wiedliwiła się.

Aleksiej nadal potrząsał głową z niedowierzaniem i uśmiechał się niemal z rezygnacją.

- Ja także mam osiemnaście lat, ale nie mam dzieci.

- Z mężczyznami jest inaczej. - Raija wzruszyła ramio­nami.

- To kiedy w takim razie urodziłaś pierwsze dziecko? - zapytał zdumiony.

Raija zaczerwieniła się, speszona, że obcy mężczyzna pyta ją o takie sprawy, ale równocześnie wydało jej się mi­łe to, że kogoś obchodzi, ona i jej życie.

- W wieku szesnastu lat - odrzekła, nabrawszy nagłej ochoty na rozmowę.

Zmarszczył brwi, pewien, że jedno z dzieci, które wi­dział, było starsze.

- Elise, ta drobna blondynka, nie jest moją rodzoną cór­ką - wyjaśniła Raija. - Zaopiekowałam się nią po śmierci jej rodziców. Moja jest ta młodsza, czarnowłosa Maja, i jeszcze Knut, niespełna roczny chłopczyk.

- Szczęściarz z niego. - Aleksiej popatrzył na nią znacząco. Raija nabrała przekonania, że towarzystwo Aleksieja może być niebezpieczne nie tylko dla słabych kobiet. Sa­ma nie uważała się za osobę, którą łatwo oczarować, a jed­nak miękła jak masło pod spojrzeniem jego ciemnych oczu.

- Zjesz coś? - zapytała, żeby sprowadzić rozmowę na bezpieczniejsze tory. Dość już było mężczyzn w jej życiu, dość cierpienia. Nie potrzebowała jeszcze młodego Rosjanina.

Podgrzała krupnik ze śniadania. Może powinna przy­gotować coś bardziej pożywnego, ale tak było szybciej. Po­dała mu do tego żytni chleb. Aleksiej połamał go i wrzu­cił do zupy. Kwaskowaty smak chleba był dla niego cał­kiem nowy. Długo żuł, nim sięgnął po następny kęs. Ma­ja i Elise chodziły krok w krok za Raiją, trochę zawsty­dzone, ale ciekawość wzięła w nich górę.

- Dobre, chociaż smakuje inaczej - rzekł w końcu Alek­siej.

Raija, rozbawiona, że stara się być taki miły, już miała prze­możną ochotę zapytać, co jada się w jego rodzinnych stro­nach, ale ugryzła się w język. Jeszcze by uznał to za babską ciekawość, a nie chciała uchodzić w jego oczach za głupią.

Pomogła mu się położyć, bo chwila rozmowy w pozy­cji półsiedzącej mocno go osłabiła. Ciążyły mu powieki, ale nie odrywał wzroku od dziewczyny, która, spostrzegł­szy to, poczuła lekki niepokój.

Reijo skierował swe kroki do sklepu kupca. Nie on je­den. Zarówno w sklepie, jak i przed wejściem zgroma­dzili się tłumnie mieszkańcy wsi. Jedni stali, inni siedzie­li, ale wszyscy rozmawiali o tym samym, o rosyjskiej szkucie. Reijo rozpoznał wiele twarzy widzianych mi­nionej nocy i szybko zorientował się, że mało kto wy­powiada się szczerze.

W obecności kupca wszyscy podzielali jego zdanie. Uciekając spojrzeniem gdzieś w bok, niepewnym głosem mówili to, czego od nich oczekiwano. Żaden z nich nie ośmielił się zadrzeć z człowiekiem, u którego tkwił po uszy w długach. Zbyt wielką cenę przyszło by im zapłacić.

Subiekt oczywiście także trzymał stronę tego, kto wy­płacał mu pensję.

- Niech no tylko te ruskie świnie spróbują tu jeszcze raz przypłynąć - oznajmił buńczucznie, pewien, że nikt ze zgromadzonych mu się nie przeciwstawi. - Znajdzie się sposób, żeby ich stąd przepędzić. Prawo jest po naszej stronie. Jeden już został postrzelony dziś w nocy, ale ktoś...

Przerwał i popatrzył po twarzach osób zebranych po drugiej stronie lady. Żaden z rybaków nie patrzył mu w oczy, co go tylko jeszcze umocniło w przekonaniu o wyższości nad nimi.

- ...ktoś pomógł temu nędznikowi - dokończył hardo. - Pewnie któryś z jego kompanów, a może ktoś stąd?

Cisza.

Subiekt zniżył głos, tak że zebrani musieli nastawić uszu, żeby słyszeć, co mówi:

- Jeśli tak, to marny jego los. Kupiec ma za sobą wpły­wowych ludzi, którzy bezwzględnie wyegzekwują prawo. Z pomocą pośpieszył mu ziomek z Bergen... Człowiek, który nie zwykł się rozczulać nad kimś, kto na to nie za­sługuje. Zresztą wątpię, czy nad kimkolwiek się rozczula... - dodał z głębokim westchnieniem.

Zadowolony najwyraźniej z efektu, jaki wywołały jego słowa, powrócił do obsługiwania klientów.

Reijo stracił ochotę na zakupy. Potrzebował łodzi, ale wolał dogadać się z jakimiś uczciwymi rybakami aniżeli z kupcem. Dyskretnie wymknął się ze sklepu, a za nim po­dążył Nils. W milczeniu skierowali się na nabrzeże. Z rę­kami w kieszeniach spodni wyglądali zwyczajnie, jak ryba­cy, którzy idą pogawędzić o łodziach i popatrzeć na mo­rze, żeby sprawdzić, czy warto wypłynąć następnego dnia na połów. Nie odezwali się słowem, póki nie znaleźli się w bezpiecznej odległości od sklepu. Nad brzegiem wśród naniesionych przez przypływ wodorostów i rybich wnętrz­ności nikt nie mógł podsłuchać ich rozmowy.

- Prócz tego biedaka nikt inny nie został postrzelony - odezwał się Nils. - Co z nim?

- Lepiej. Jego szkuta odpłynęła? Nils pokiwał głową.

- To znaczy, że musimy go ukryć... - zafrasował się Reijo.

- Co za kobieta z tej twojej żony! - W głosie Nilsa za­brzmiała nuta niekłamanego podziwu. Jego myśli wędro­wały innymi torami niż myśli Reijo, zatroskanego losem rosyjskiego marynarza, za którego teraz czul się odpo­wiedzialny.

- Myślałem, że on umrze. Jedna kula przeszła na wylot, druga utkwiła w ramieniu. Cholera! Prawie zemdlałem, kiedy ona zaczęła grzebać w ranie. Co za kobieta! Gdzie takich szukać? Powiedz, Reijo!

- Nad fiordem Lyngen - Reijo uśmiechnął się lekko. - Ma się rozumieć, jest Finką.

- Szczęściarz z ciebie! - westchnął zazdrośnie zatwar­działy dotąd kawaler.

- No cóż - uciął Reijo, który lepiej niż ktokolwiek in­ny zdawał sobie sprawę z tego, jak często pozory mylą. Uważał Nilsa za przyjaciela, ale nie mógł mu wyjawić ca­łej prawdy. - Potrzebna mi łódź - zagadnął z innej becz­ki. - Chętnie kupię.

Nils wsunął rękę do kieszeni i wyjął skórzany mieszek, który poprzedniego wieczoru Reijo dał szyprowi na mąkę.

- Skoro mowa o pieniądzach... Ktoś mi powiedział, że są twoje.

Reijo schował mieszek. Teraz już wiedział, komu mo­że zaufać, a komu nie.

- Mógłbyś się rozejrzeć, kto ma do sprzedania łódź? - rzucił, patrząc z ukosa na Nilsa. - Taką na sześć przedzia­łów wiosłowych, na przykład? Zapłacę...

Nils popatrzył ze zdumieniem na nowego kompana.

- Pływałeś kiedyś taką?

Reijo zapewnił, że nie raz. Dodał także, że załogę za­mierza skompletować spośród miejscowych rybaków.

- Nie muszę się zadłużać u kupca. Mógłbym nawet na początek pomóc swojej załodze zakupić co niezbędne. Oczywiście nie na takich lichwiarskich warunkach, jak to czyni kupiec.

- Kto by pomyślał, że znajomość z tobą okaże się taka opłacalna - zażartował Nils, spoglądając znacząco na po­łatane ubranie Reijo. - Gdybyśmy mieli łódź, ukrylibyśmy tego młodego Rosjanina i o świcie wypłynęli na morze. Na pewno udałoby się nam go przerzucić na jakąś rosyjską szkutę, bo wzdłuż wybrzeża krąży niejeden statek stam­tąd. Nie wszędzie handel z Rosjanami jest tak surowo ka­rany. Większość kupców patrzy na to przez palce.

- O co chodziło temu głupcowi za ladą? - zapytał Re­ijo, któremu umknęła znaczna część wywodu subiekta. - Mówił o jakichś posiłkach?

Nils zazgrzytał zębami.

- Kupiec jest szalony. Sprowadził tu okrutnika, który dręczył nas już kiedyś. Straszny człowiek! Ludzie boją się go jak ognia. Powiadają, że od wybrzeża w głąb lądu cią­gnie się za nim zła sława. - Nils wykrzywił usta w uśmie­chu. - Tutaj w każdym razie wzbudza grozę, nikt się nie odważy mu przeciwstawić. Najlepiej trzymać się od nie­go z daleka. Nazywamy go Krwawy Ole, ale tylko wtedy, gdy mamy pewność, że nikt nie podsłuchuje. Przed nim drżą nawet najwięksi śmiałkowie!

Krwawy Ole! Reijo słyszał słowa Nilsa jak przez mgłę. W uszach mu szumiało.

- Wysoki? - zapytał nieswoim głosem. - Blondyn, silnej postury i o oczach chłodnych jak stal? Nazywa się może Ole Edvard Hermansson?

Wracał do domu z mieszanymi uczuciami. Ciągle nie mógł przywyknąć do tego, że coś posiada... Ma coś na wła­sność tylko dlatego, że Kalle gryzie ziemię i sam nie mo­że już z tego korzystać... Złoto Kallego, żona Kallego, dzie­ci Kallego, przynajmniej jedno z nich...

Zasługa Reijo polegała tylko na tym, że rozbudził w przy­jacielu marzenie. Opowiedział mu zasłyszane w dzieciństwie historie o złocie. Namówił do wspólnych poszukiwań, pod­sycił tęsknotę. Ale to Kalle znalazł złoto, Kalle narysował mapę. Cokolwiek Raija mówiła, Kalle zostawił majątek jej i dzieciom. Nie jemu... No i jeszcze tej dziewczynie z wy­spy, Jenny... Zresztą to dziwna osoba...

Ale Kalle nie żyje.

Reijo został sam z jego żoną. I z odpowiedzialnością. Ileż to razy chciał się uwolnić z tych więzów, które go łą­czyły z Raiją, ale ciągle coś go zatrzymywało przy niej.

Łódź mogłaby się stać jego szansą.

Ech, zarobić tyle, by zwrócić wszystko, co pożyczył! Odzyskać niezależność!

Jeśli znajdzie złoto i zapewni Raiji bezpieczną przy­szłość, będzie mógł od niej odpłynąć. Oczyma wyobraźni widział już, jak łódź powoli odbija od brzegu i nabiera wia­tru w żagle. Widział zapłakaną twarz Raiji i dłoń machają­cą na pożegnanie. Między marzeniami a rzeczywistością zieje głęboka przepaść, ale każdy ma prawo do marzeń!

Kiedy kupowali ten dom, jego położenie wydawało mu się wprost idealne.

Dom stał na uboczu, ale do wsi nie było daleko, nawet widać ją było z góry. Odosobniony, oddzielał ich od spo­łeczności rybackiej. Sami mogli zadecydować, czy staną się jej częścią.

Teraz jednak poczuł lęk. Odległość dzieląca ich od ry­backich chat wydała mu się nagle zbyt duża. Co prawda teren był otwarty, jednak ani trochę go to nie uspokoiło.

Dom stał na odludziu, co mogło okazać się dla nich niebezpieczne. I to nie tylko z powodu Rosjanina, który znalazł się pod ich dachem.

W takich chwilach jak ta Reijo pragnął pokochać zupeł­nie zwyczajną dziewczynę. Taką, która, skromnie spuściw­szy wzrok, siedziałaby przy kołowrotku lub przy krosnach albo pochylałaby się nad szyciem. Bez słowa sprzeciwu go­towałaby i opiekowała się dziećmi. Zgadzałaby się z tym, co mówi, i akceptowała to, co robi. Zatęsknił za żoną, któ­rej obecność nie wzbudzałaby nigdzie sensacji. Która zna­łaby swoje miejsce. Za którą nie oglądaliby się mężczyźni, ale która byłaby dość piękna, by ją pokochał. Dziewczyna, która nie oczekiwałaby niczego więcej poza jego miłością i gotowa by była żyć jego życiem.

Takich dziewcząt nie brakowało. Gdyby tylko chciał, mógłby się dobrze ożenić i wieść spokojny żywot. Ale los zdecydował, że zakochał się w Raiji. Na zawsze, dozgon­nie. A do niej kłopoty ciągnęły jak ćmy do światła.

- Och, Raiju, Raiju, wniosłaś w moje życie straszne za­mieszanie - mruknął pod nosem, zbliżając się do budyn­ku, który nazywał teraz swoim domem. - Najgorsze jed­nak, że nigdy bym z ciebie nie zrezygnował. Obojętnie, co by się wydarzyło. Gdybym raz jeszcze miał wybierać, uczyniłbym to samo...

Westchnął ciężko i otworzył drzwi. Zdziwił się, nie sły­sząc dziecięcego gwaru i śmiechu. O tej porze dzieci zwy­kle jeszcze nie spały. Brakowało mu odgłosów, które tak lubił i które dawały mu złudzenie, że należy do rodziny, że jest częścią większej całości.

Na pewno Raija kazała im być cicho, żeby nie zbudzi­ły Rosjanina. Ranny potrzebował spokoju, by jak najszyb­ciej wyzdrowieć. Dla jego i ich dobra, a także dla dobra mieszkańców wioski rybackiej, trzeba go jak najprędzej stąd wywieźć.

Raija w jakiś tajemniczy sposób nakłoniła dzieci do za­chowania spokoju. Potrafiła opowiadać fascynujące histo­rie, jeśli tylko miała chęć. Obdarzona bogatą wyobraźnią, mówiła tak zajmująco i wyczarowywała takie obrazy, że nawet u najmniej wrażliwych słuchaczy wywoływała łzy wzruszenia. Ta wspaniała umiejętność okazywała się szczególnie cenna, gdy trzeba było dzieci uśpić.

Reijo wszedł do kuchni, uśmiechając się pod nosem do swych myśli. Nie chcąc budzić chorego gościa, półgłosem zawołał Raiję.

Przeląkł się na widok jej bladej twarzy. W pierwszej chwili pomyślał, że coś przytrafiło się Rosjaninowi.

Chyba nie umarł? pomyślał w popłochu. Tak się namę­czyliśmy, żeby mu pomóc!

Nie... Na twarzy dziewczyny malowała się bezdenna rozpacz, panika i strach przed najgorszym. Śmierć niezna­jomego młodzieńca nie wywołałaby w niej takiego lęku.

- Co się stało? - zapytał, ścisnąwszy ją mocno.

Raija, drżąc na całym ciele, wpiła palce w jego ramiona. Szczękała zębami, jakby była przemarznięta do szpiku kości, i choć poruszała wargami, nie mogła z siebie wydobyć głosu.

Zupełnie jak w sennych koszmarach, jakie dręczyły no­cami Reijo. Uciekał przed prześladującą go zmorą, a gdy ta go dopadała, oniemiały, nie był w stanie wzywać pomocy.

- Na Boga, Raiju, co się tutaj stało? - zawołał, potrzą­sając nią lekko. Nie miał już żadnych wątpliwości, że wy­darzyło się coś strasznego.

Raija płakała bezgłośnie. Po policzkach spływały jej nie­przerwanym strumieniem łzy.

Poczuł się zupełnie bezsilny. Posadził Raiję na ławie, a ona opuściła głowę na stół. Ramiona jej drżały. Nie by­ło sensu pytać o cokolwiek Co ją tak strasznie przerazi­ło? I gdzie, u diabła, są dzieci?

Zerwał się i kolejno otwierał drzwi do wszystkich pomieszczeń. Na widok pustego pokoju dziecinnego nabrał strasznego podejrzenia. A kiedy nie zastał nikogo w pozo­stałych izbach, z wyjątkiem tej, gdzie ułożyli Rosjanina, ogarnęła go prawdziwa furia. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że wszędzie panuje nieopisany bałagan.

Rosjanin nie spał. Opatrunki przesiąkły mu krwią, a łóż­ko wyglądało tak, jakby chory próbował wstać. Z twarzą wykrzywioną w grymasie bólu odchylił narzutę. W nogach, na wysokości kolan, leżało zawiniątko, śpiący słodko Knut.

W jednej chwili Reijo był przy nim. Chwycił maleń­stwo, przytulił i wycałował. Słyszał, że młody Rosjanin coś mówi, ale choć słowa zabrzmiały znajomo, nie docie­rał do niego ich sens, taki był wzburzony. Pokręcił głową, ranny zamilkł i wyczerpany opadł na posłanie.

Reijo z Knutem na ręce wbiegł do kuchni. Straszliwe przeczucie niemal go nie zadławiło.

- Gdzie Maja? - zapytał chrapliwym głosem. - Gdzie Elise? Raiju, na miłość boską, spójrz na mnie! Odezwij się! Odpowiedz mi coś!

Dziewczyna podniosła ku niemu zapłakaną, mokrą od łez twarz.

- Nie ma ich! Nie ma! - wykrzyknęła z dziką rozpaczą. Reijo podał jej synka i ciężko opadł na ławę.

- Hermansson? - zapytał tylko.

Skinęła głową, a spojrzenie jej ciemnych brązowych oczu wyrażało smutek i nienawiść.

- Tak - potwierdziła. - Ole. Ta bestia porwała dziew­czynki.

- Dlaczego? - zapytał, kierując wzrok w stronę izby, gdzie leżał widoczny przez otwarte drzwi rosyjski mary­narz. - Przecież musiał go zauważyć, mógł go zabrać... By­łoby to prostsze niż szantażowanie nas dziećmi...

Raija trzymała kurczowo w ramionach Knuta. Nikt nie zdołałby teraz wyrwać malca z jej ramion.

- Aleksiej ukrył Knuta, schował go pod przykrycie - od­powiedziała dziewczyna. Reijo ledwie zwrócił uwagę na to, że Rosjanin ma imię. - Dzieci były w tamtej izbie...

Oczy Raiji spoczęły na Reijo.

- ' Nie znasz tak dobrze jak ja Olego Edvarda. Aleksiej go nie interesuje. Nie zareagowałby nawet, gdybyśmy mie­li pełną chatę Rosjan. Pomógł kupcowi tylko dlatego, że ten obiecał mu sowite wynagrodzenie. Robota była łatwa, pod osłoną nocy... Poza tym stracił nas z oczu, więc prze­rwał poszukiwania...

Reijo nic z tego nie pojmował. Sądził, że Hermansson trafił na ich ślad.

- Ten głupiec przyszedł tu powodowany chwilą słabo­ści - załkała Raija. - Okazuje się, że dom należał do Cathariny, mojej służącej, przyjaciółki Kallego. Catharina była kochanką Olego, a wcześniej kochanką poprzednie­go wójta, który trzymał ją tutaj. Kiedy umarł, dom jej za­brano. Ole przyszedł popatrzeć na dom, a zastał mnie.

Los im nie sprzyjał.

- Czego chce? Czego, u diabła, chce ten potwór?

- Pomyśl - odparła Raija, ale nim zdążył się zastanowić, dodała: - Nie uwierzył mi, kiedy mówiłam, że nie wiemy, gdzie Kalle znalazł złoto. Powtarzałam uparcie, że Kalle za­brał tę tajemnicę do grobu. A wiesz, co on na to? Zaśmiał mi się prosto w twarz i powiedział, że wie, jak wydobyć z nas prawdę. Z ciebie. Kiedy usłyszał, że tu jesteś, wpadł w szał.

Raija ściszyła głos.

- On przypuszcza, że dziewczynki są twoje, przynaj­mniej Maja. Powiedział, że się z tobą skontaktuje, ale sam zadecyduje, kiedy to nastąpi. Do tej pory masz mu naryso­wać mapę z zaznaczonym miejscem, w którym jest złoto.

- Na pewno wrócił do kupca!

Reijo, trzęsąc się ze złości, zerwał się z miejsca. Miał ochotę zabić kanalię. Jeśli kogoś nienawidził, to właśnie Olego Edvarda Hermanssona. Może mógłby z czasem za­pomnieć krzywdy, jakich doświadczył od niego, a w każ­dym razie spróbować ukryć to w mrokach niepamięci. Ale nigdy nie zapomni, że ten mężczyzna wziął Raiję gwałtem, a już szczególnie nie zapomni chwili, gdy mu potem oznaj­mił, że się z nią ożenił.

Jakby tego było mało, teraz zabrał Maję, jego ukocha­ną Maję. Córkę Mikkala. No i Elise, naiwną i ufną Elise. która tyle złego już doświadczyła w swym krótkim życiu.

Dzieci. Jego dzieci. Mimo że nie łączyły ich więzy krwi, czuł się ich ojcem.

- Nie możesz iść! - Raija w jednej chwili znalazła się przy nim. - Dobrze wiesz, do czego Ole jest zdolny. Go­tów zrobić im krzywdę. Uczyni to z przyjemnością. Znasz go, Reijo! Znasz go!

Reijo nie zamierzał pozwolić, by ta bestia zyskała nad nim przewagę. Nie chciał grać według reguł narzuconych mu przez niego. Sam boleśnie doświadczył, że Ole nie za­waha się przed najgorszym, że posłuży się najbrudniejszy­mi metodami, by osiągnąć swój cel. Rosjanin był u nich bezpieczny. Ole Edvard nie interesował się płotkami. Ku­piec także znajdował się poza jego zainteresowaniem.

Reijo nie mógł siedzieć bezczynnie i czekać, aż Ole ze­chce z nim rozmawiać i zażąda, by oddali mu to wszyst­ko, co pozostawił Kalle.

Krwawy Ole. Ten człowiek porwał jego małe córeczki. Człowiek, przed którym nie bez powodu drżało pół Finnmarku.

Zrozpaczony, rwał włosy z głowy i nie mógł powstrzy­mać łez. Zdawało mu się, że na jego piersi zaciska się lo­dowata dłoń.

Dławiąca niemoc.

- Chyba musimy poczekać - oznajmił wreszcie obcym gło­sem. Poczuł się, jakby coś w nim umarło. - Teraz Ole ma ruch.

4

Raija zapadła w odrętwienie. Zdawało jej się, że stop­niowo traci czucie w każdym nerwie swego ciała. Ole Edvard stanowił zamknięty rozdział w jej życiu. Wyrzuci­ła go z pamięci z prawdziwą satysfakcją. Dość już miała ciągłej udręki i lęku o to, co knuje. Gdzieś w głębi serca przeczuwała jednak, że Ole tak łatwo nie zrezygnuje ze złota. Pragnął bogactwa równie silnie jak władzy. A ponie­waż władza została mu odebrana, postanowił zdobyć zło­to, idąc po linii najmniejszego oporu.

Raija nie przypuszczała, że Ole nadal darzy ją tak sil­nym uczuciem. Ani odrobinę nie zmalała także nienawiść, jaką żywił wobec Reijo. Usłyszawszy o śmierci Kallego, roześmiał się złowieszczo i rzucił z ironią: „Pewnie znów jesteś z tym swoim Finem, który ma nogi jak pałąki? Mo­głem go zgnieść jak robaka, żałuję, że tego nie uczyniłem”.

Tak, Ole z jej powodu chorobliwie nienawidził Reijo. A może przyczyna tej nienawiści tkwiła gdzieś głębiej? Kto wie, czy sam Ole potrafił to wyjaśnić. Był bardzo skomplikowaną naturą. Wyjątkowo brutalny i bezwzględ­ny, posiadał też zalety, o których być może wiedziała je­dynie Raija. Gardziła nim, ale skłamałaby mówiąc, że w czasie tych kilku miesięcy, jakie spędziła u jego boku, Ole odnosił się do niej wyłącznie źle. Często traktował ją wręcz dwornie. Ale nie przeszkadzało mu, że ich związek oparty był na przymusie. Brał to, na co miał ochotę. Chęt­nie podkreślał, że wydobył ją z bagna i że wolno mu ro­bić z nią, co tylko zechce.

Nie po raz pierwszy Raija ściągnęła na siebie nienawiść. I nie po raz pierwszy wykorzystywano dzieci, by ją moc­niej zranić. Mała Maja... tyle wycierpiała tylko dlatego, że była córką Raiji Alatalo, dla której mężczyźni tracili gło­wę. Za swą urażoną ambicję karali Raiję dotkliwie, krzyw­dząc tych, których najbardziej kochała. Całym sercem nie­nawidziła ludzi, którzy dla osiągnięcia własnych niecnych celów posługiwali się dziećmi, jej dziećmi!

Odrętwienie i niemoc zwolna ustąpiły miejsca wście­kłości i głębokiej pogardzie - uczuciom, które znacznie bardziej niż cierpienie pobudzają do działania.

Reijo sądząc, że Raija tego nie widzi, ukradkiem ocie­rał łzy. Jego twarz przypominała zastygłą, jakby skutą lo­dem maskę. Zwykle gdy był zły, jego oczy nabierały inten­sywnie zielonej barwy i lśniły bardziej niż morze. Teraz zasnute były strachem. Reijo zawsze wspierał Raiję, stał przy niej ramię w ramię, kochał ją i dzieci tak mocno, jak to tylko możliwe.

- A niech to wszyscy diabli! Nie pozwolimy, żeby jakiś Ole Edvard nami rządził! - Raija popatrzyła wojowniczo. W tej samej chwili przypomniał jej się wieczór w Alcie, kiedy Ole Edvard zbił ją do utraty przytomności. Przed oczami przesunęły się obrazy:

Przepełnione nienawiścią spojrzenie katującego ją Olego.

Ole demonstrujący w jej obecności swą władzę wobec ciężko pobitego Reijo.

I ten błysk w oku przyjaciela, pełen nienawiści zielon­kawy błysk, świadczący o tym, że Olemu nie udało się go złamać.

Raija dobrze wiedziała, że Reijo rozmyśla o tym sa­mym. Ole upokorzył go bardziej niż ktokolwiek inny. Tym razem nie może wygrać. Nie pozwolą mu ustalać re­guł gry.

- Chyba nie muszę ci przypominać, że ma nad nami przewagę. - Glos Reijo zabrzmiał obco. - Nie zdążyłem ci powiedzieć, że to dobry znajomy kupca. To on strzelał do Rosjan! A co z rannym? Jak ty, właściwie, porozumiewasz się z tym chłopakiem?

- Po lapońsku - Raija skrzywiła usta w uśmiechu. - Ma na imię Aleksiej. Jego babka była Laponką i posługiwała się językiem podobnym do mowy Mikkala. - Głos dziewczyny, który na chwilę złagodniał, znów zabrzmiał twardo: - Ole może mieć za sobą nawet króla, ale nie pozwolimy mu na to, by bawił się naszym kosztem. Gdzie skórzany worek?

- W sieni, wisi na haku - Reijo mimowolnie uśmiech­ną! się. - Doprawdy, Kalle sprytnie to wydumał, miał chło­pak głowę na karku. Hermansson przeszedł obok i nie do­myślił się, że tam może być ukryty plan.

- Ole nie zabierze Mai i Elise do kupca - rozważała na głos Raija. - On nie lubi się dzielić, a kupiec, choć wyda­je się nędznym tchórzem, w interesach jest pewnie rów­nie bezwzględny i pozbawiony wszelkich skrupułów jak Ole Edvard. Poza tym kupiec raczej nie ryzykowałby konfliktu z człowiekiem, który zapłacił mu złotem. Na pewno jest przekonany, że masz go więcej i jeszcze nie raz ubije z tobą interes.

Reijo pokiwał głową.

- W osadzie nikt nie przepada za Olem... - ciągnęła Ra­ija.

- Krwawym Olem - wysyczał przez zęby, a widząc jej pytający wzrok, wyjaśnił: - Tak go tutaj nazywają... My­ślę, że masz rację. Zapewne w tajemnicy przed kupcem ta bestia ukryje dziewczynki w jakiejś szopie, a może w let­niej zagrodzie. Podejrzewam, że świetnie zna te okolice. Może dałoby się czegoś dowiedzieć od mieszkańców wsi?

- Zapytajmy Nilsa - zaproponowała Raija. - Przecież on już i tak jest w to zamieszany. Ale Aleksiej nie może zostać sam...

- Nie ma mowy, Raiju. Ty się nigdzie stąd nie ruszysz! - zaprotestował Reijo stanowczo, unosząc się z miejsca. Jego niewysoka postać zdawała się dominować nad dziewczyną. - Znajdę Nilsa i wezmę go ze sobą. A ty za­ryglujesz drzwi. Nikogo prócz mnie nie wpuszczaj do środka! Nie chcę martwić się jeszcze o ciebie. Hermansson na twym punkcie oszalał i gdyby zobaczył cię ze mną, trudno przewidzieć, co mógłby zrobić. Nie zamie­rzam ryzykować.

- Dobrze, poszukaj Nilsa - powiedziała zrezygnowa­nym słabym głosem, udając, że uznała jego argumenty. Ale Reijo zbyt dobrze ją znał, by dać się oszukać. Nie zwio­dła go jej niewinna mina. Nie mylił się. Raija nie zamie­rzała biernie przyglądać się biegowi wydarzeń. Nikt nie mógł jej przeszkodzić w zrobieniu tego, co uważała za ko­nieczne, by zniszczyć Olego. Męskie sposoby, owszem, bywają skuteczne, jednak czasem dyskretna ingerencja ko­biety może zadecydować o powodzeniu, szczególnie gdy nikt się tego nie spodziewa.

Zdenerwowana, nie mogła sobie znaleźć miejsca. Gdy tylko Reijo wyszedł, zajrzała do Aleksieja. Mimo że drzwi wejściowe były dokładnie zaryglowane, nie miała odwagi zostawić maleńkiego Kmita w innej izbie. Bała się go na­wet na chwilę spuścić z oka. Dziecko spokojnie bawiło się na podłodze, gaworząc radośnie. To maleństwo było za­wsze pogodne i zadowolone!

Przez zaciągnięte zasłony do izby przenikało światło dnia. Niebo przybrało bladoniebieską barwę, rześkie po­wietrze, ostrzejsze i bardziej wilgotne niż w głębi lądu, miało słony smak. Październik zbliżał się ku końcowi. Mróz lodowatymi dłońmi pieścił czule zbocza, powleka­jąc je gdzieniegdzie białą warstwą szronu.

- Dlaczego? - zapytał Aleksiej. Melodyjny język lapoński brzmiał obco w jego ustach.

- Mój pierwszy mąż zaginął w czasie sztormu, sądziłam, że nie żyje. Zostałam żoną Olego - zaczęła niepewnie Raija. - Jego chorobliwe pragnienie, by posiąść mnie na własność, przemieniło się wnet w gorycz porażki i nienawiść. - Raija westchnęła. - Dowiedział się o złocie znalezionym przez mo­jego pierwszego męża i myśli, że Kalle przed śmiercią zdra­dził nam, gdzie należy szukać kruszcu. Chodzi mu o złoto!

Aleksiej z niedowierzaniem potrząsnął głową. Ta dziewczy­na miała tyle samo lat co on. Zawsze wydawało mu się, że pro­wadzi burzliwe życie, ale w porównaniu z nią wypadał blado. W jej opowieściach pojawiali się coraz to nowi mężczyźni, le­dwie mógł ich zliczyć, a ona relacjonowała to takim tonem, jakby posiadanie pół tuzina mężów było powszechne.

- Reijo także jest twoim mężem? - zapytał, jakby pod­skórnie wyczuwając prawdę.

Cisza zdawała się niemal namacalna, kiedy czekał na tak ważną dla niego odpowiedź.

Po długiej chwili Raija pokręciła przecząco głową. Jakie znaczenie mogło mieć to, że Aleksiej dowie się, jak spra­wy wyglądają? Przecież i tak z nikim nie potrafi się poro­zumieć. Jedynym jego łącznikiem z otoczeniem była ona.

Piękne do bólu oblicze Rosjanina stało się śmiertelnie poważne, gdy spytał ją o Reijo. Raija pod wpływem wzro­ku Aleksieja poczuła, jak gdzieś głęboko w sercu odzywa się zapomniana dawno struna. Wydało jej się to niestosow­ne, nie chciała prowokować w nim takich uczuć, a mimo to nie mogła zapanować nad zalewającą ją błogością, nie­bezpieczną i zakazaną. Ulga, jaka odmalowała się na jego twarzy, kiedy usłyszał odpowiedź, wywołała w niej znów to samo przyjemne drżenie.

- Gdyby ludzie się o tym dowiedzieli, mielibyśmy kło­poty - wyjaśniła krótko. - Reijo jest dla mnie kimś ogrom­nie ważnym. Gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj. Jest mo­im... najlepszym przyjacielem.

- Po co mi to mówisz? - Z oczu Aleksieja nie znikał ów niebezpieczny błysk.

Raija dostrzegła nagle komizm całej sytuacji. Rosjanin, który minionej nocy balansował na granicy życia i śmier­ci, zaledwie dzień później burzy jej wewnętrzny spokój, śląc gorące spojrzenia. Ostatnie, czego by się spodziewa­ła, to romans z ciężko rannym mężczyzną.

- W tym, co powiedziałam o Reijo, nie ma cienia prze­sady. On kocha dzieci równie mocno jak ja! Czy inaczej narażałby się pomimo grożącego mu niebezpieczeństwa?

- Ciebie także kocha?

Dlaczego w głosie tego nieznajomego pobrzmiewa tyle tajemniczych obietnic? Czemu patrzy na nią z takim ża­rem i oddaniem? I wreszcie dlaczego sprawia jej to taką przyjemność? Pogrążona w lęku i cierpieniu, pozwala się uwodzić temu rosyjskiemu młodzikowi, dla którego nie ma miejsca w jej życiu. Pojawił się nocą niczym statek wid­mo i przed nadejściem świtu zniknie z jej życia. W jej wspomnieniach nie pozostanie nic prócz jego olśniewają­cej urody, a życie potoczy się dalej.

A może dać się porwać jego czarowi? Pozwolić, by sta­tek przycumował, wejść na jego pokład, podążyć ku temu, co nieznane, niewypowiedziane, niemożliwe... Kusił ją, obiecując wspaniałości, o których nigdy nie śniła. Egzo­tyczny, pociągający i absolutnie niebezpieczny.

- Tak, mnie też kocha - odpowiedziała, z trudem odzy­skując spokój.

- Czy ten drugi chce wykorzystać dzieci, by zmusić was do mówienia?

- Tak - odrzekła i na nowo obezwładnił ją lęk. Znała Olego na tyle, że miała podstawy, by się go bać.

- Wiecie, gdzie jest złoto? - zapytał Aleksiej, patrząc jej głęboko w oczy.

Raija skinęła głową.

- W takim razie o co chodzi? - uśmiechnął się lekko, ale w jego wzroku nadal czaiła się powaga. - Bogactwo nie uczyni cię szczęśliwą, dzieci tak.

- Obawiam się, że Ole na tym nie poprzestanie. - Raija wypowiedziała wreszcie to, czego się najbardziej lękała.

Ole nie szukał jedynie łatwej drogi do fortuny. Kiero­wało nim przede wszystkim pragnienie odwetu. W jego mniemaniu Raija pozbawiła go niemal wszystkiego: wła­dzy, jaką miał jako wójt, i pozycji. Ale chyba najbardziej dotknęło go jej odejście. Raija za wszelką cenę starała się wymazać z pamięci miesiące spędzone u jego boku, ale mi­mo głębokiej niechęci nie mogła zaprzeczyć, że wiele dla niego znaczyła, ona, Raija, którą sam stworzył. Na swój sposób troszczył się o nią. Ona jednak bezwzględnie uświadomiła mu, że w jej sercu nigdy nie będzie dla nie­go miejsca. Dlatego Ole tak ją przeklinał.

Aleksiej zrozumiał bez słów. Posiadał rzadką umiejęt­ność słuchania, a poza tym bezbłędnie odgadywał prawdę, wczuwając się w nastrój rozmówcy. Być może wrodzona melancholia czyniła zeń znawcę bliźnich. A może po pro­stu kochał ludzi, był otwarty na innych, na życie... Mimo iż wyglądał niezwykle młodzieńczo, cechowała go dojrzałość.

- Jesteś zbyt piękna, Raiju - powiedział, patrząc na nią łagodnym, niemal ojcowskim wzrokiem. - O wiele za piękna. Mężczyźni, którzy cię pokochają, nie zaznają spo­koju. Twoje oczy obiecują niebo, ale miłość do ciebie mo­że zaprowadzić człowieka w otchłań piekła.

Jego słowa zabrzmiały dziwnie znajomo. Dawno temu, zdawać by się mogło w zamierzchłej przeszłości, przema­wiała do niej tymi słowami Elle.

Zawsze peszyła się, gdy ktoś prawił jej komplementy. Uwa­żała, że uroda nie jest jej zasługą i tak naprawdę nigdy nie przy­wiązywała wagi do swego wyglądu. Czasami nawet zdawało jej się, że natura niesprawiedliwie obdarzyła ją ładną twarzą.

Spuściła wzrok zakłopotana.

- Ciebie, Aleksieju, także trudno zaliczyć do szpetnych.

Słowa, które tak gładko układały się w myślach, za­brzmiały nieporadnie, gdy wypowiedziała je na głos. Uśmiechem próbowała pokryć zakłopotanie.

- Być może właśnie dlatego tyle wiem na ten temat - rzekł cicho, a z jego twarzy nie zniknęła powaga.

Raija wyczuwała, że i on nosi w sercu jakąś tajemnicę, ale nie spodziewała się jej usłyszeć od razu. Ledwo się poznali, nie ośmieliłaby się go wypytywać. Może kiedyś zechce jej się zwierzyć? Póki co wiedziała jedno: nie rozmawiała z nieopierzonym młodzikiem. Życie z pewnością doświadczyło tego chłopaka. Zmarszczki wokół ust, widoczne, gdy zaci­skał zęby, zdradzały więcej, niż by chciał przyznać.

- Najchętniej pobiegłabym ich sama poszukać - wyrwa­ło się Raiji. - Może to bez sensu, ale czuję się taka nieprzy­datna. Siedzę tu bezczynnie i czekam, nie mogąc nic dla nich zrobić. A przecież to moje dzieci, moje... Powinnam coś przedsięwziąć.

- Biegałabyś na łeb, na szyję i opowiadała na prawo i lewo o wszystkim. Sądzisz, że wiele osób zdecydowało­by się przyjść ci z pomocą? Tymczasem ktoś mógłby ostrzec tego drania, a ten gotów skrzywdzić dziewczyn­ki albo ciebie...

Jego słowa podziałały na nią kojąco. Pomogły jej odzy­skać rozsądek stłumiony przez strach i poczucie winy.

- Ale oczywiście ciebie i tak nikt nie powstrzyma przed wyjściem, prawda? Nie byłabyś sobą. Doprawdy powin­naś urodzić się mężczyzną, Raiju. - Aleksiej uśmiechnął się lekko i dorzucił: - Ale to byłaby wielka strata dla całe­go rodzaju męskiego.

- Gdzie się nauczyłeś przemawiać tak czarująco? Wzruszył zdrowym ramieniem.

- Od kobiet. Kocham dziewczęta, kobiety i lubię je uszczęśliwiać. Mam przy tym jedną zasadę: nigdy ich nie okłamuję. Naprawdę uważam, że o każdym człowieku da się powiedzieć coś dobrego, jeśli tylko zadamy sobie trud, by dostrzec jego wyjątkowość i niepowtarzalność. Potra­fię patrzeć w ten sposób na ludzi.

- W każdym razie jesteś szczery - przyznała Raija, ale pomyślała, że trafiła na niebezpiecznego uwodziciela.

Zresztą Aleksiej wcale tego nie ukrywał. Nie wątpiła w prawdziwość jego słów. Nawet w tej godzinie, kiedy śmierć i cierpienie drwiły z nich obojga, Raija nie mogła się oprzeć jego wyszukanym komplementom, które trafia­ły wprost do jej serca i wprawiały ją w stan odurzenia. I w takiej chwili potrafił zachować bezwstydnie wesoły ton, a ona rozpływała się pod jego spojrzeniami i słowa­mi, mimo że była już na tyle dorosła, by przejrzeć na wy­lot jego intencje. Przecież nie po raz pierwszy znalazła się w takiej sytuacji. Nie była już ani niewinna, ani naiwna, by złapać się na lep czułych słówek i powłóczystych spoj­rzeń, a jednak trudno byłoby jej zaprzeczyć, że ten mło­dzieniec poruszył w jej sercu najczulsze struny.

- Przecież Reijo uczyni dla ciebie wszystko - stwierdził Aleksiej.

Sama mu to przed chwilą powiedziała, ale dopiero gdy z taką oczywistością powtórzył jej słowa, dotarło do niej to, czego dotąd nie w pełni sobie uświadamiała.

- Nie powinnaś mieć wyrzutów sumienia ani czuć się nieprzydatna. Nikt nie oczekuje od kobiety, że będzie wal­czyła.

- Nikt prócz mnie samej.

Raija nie lubiła siedzieć z założonymi rękami, chciała mieć wpływ na bieg zdarzeń. Trudno jej było znieść na­wet myśl o tym, że ma wobec kogoś dług wdzięczności. Żaden mężczyzna nie był w stanie tego zrozumieć, nawet obdarzony wyjątkową wrażliwością Aleksiej. Był mężczyzną i myślał jak mężczyzna. W społeczeństwie, z którego się wywodził, traktowano zapewne kobiety podobnie jak tutaj. Jedynie lapońskie kobiety, mimo że wykonywały monotonne domowe zajęcia, pozycją nie ustępowały mężczyznom. Być może, dorastając wśród nich, nabrała przekonania, że jest kimś. Że nie jest mniej ważna tylko dlatego, że przypadkowo urodziła się kobietą. Wśród Norwegów, a także Finów, jak zapamiętała z dzieciństwa, kobieta uchodziła za coś gorszego.

Szczerze nienawidziła wielu zajęć, które zostały przy­pisane kobietom. Zwyczajne życie, jakie wiodły, wydawa­ło jej się szare i nudne. Strażniczki domowego ogniska! Matki i żony! Dodatek do mężczyzn, którzy opuszczali dom, poznawali obce strony, spotykali innych ludzi. Z mężczyznami się liczono i nikt nie kwestionował ich prawa do własnych poglądów.

Raija tyle razy tłumaczyła to Reijo. Zdawało się jej, że rozumiał i traktował ją poważnie. Dopiero później zorien­towała się, że uważał ją za kogoś wyjątkowego i nawet po­ciągał go w niej ów „męski rys”, jak zwykł to nazywać. Był jednak przekonany, że nie ma więcej takich kobiet. „Więk­szość jest zadowolona - powtarzał. - Na pewno nie chcia­łyby przewracać do góry nogami całego świata. Po co im zakładać spodnie i zarabiać na utrzymanie?” Zamiłowanie Raiji do przygód i jej burzliwe życie sprawiły, że w oczach Reijo bardzo się różniła od pozostałych kobiet. Zdecydo­wanie niesłusznie, jej zdaniem. Raija uważała, że nie jest osamotniona i kobiet o podobnej naturze, otwartych, szczerych, pewnych o słuszności własnych poglądów, jest znacznie więcej.

Skoro Reijo, z którym znała się przez większą część swego życia, nie był w stanie tego zrozumieć, czyż mogła żywić nadzieję, że pojmie to ów młodzieniec? Zresztą nie miała odwagi opowiadać mu wszystkiego. Nie zamierzała odkrywać zakamarków swej duszy tylko dlatego, że serce na moment zabiło jej mocniej dla tego niezwykle przystojnego mężczyzny. Miała w sobie dość rozsądku, by się w to nie wplątywać.

- Czy on się czegoś boi? Ma jakieś słabości?

- Kto? - Raija popatrzyła na Aleksieja, jakby spadła z nieba.

- No, ten... co zabrał dziewczynki.

Zamyśliła się. Pomysł, żeby ugodzić Hermanssona, wy­korzystując jego słabość, bardzo się jej spodobał. Uznała jednak, że jest mało realny, bo czy Ole, człowiek, przed którym drżała połowa mieszkańców Finnmarku, mógł mieć jakieś słabostki?

- Znam go lepiej niż ktokolwiek - rzekła, ważąc każde słowo. - Najlepiej. Bo nie udawał i nie krył się przede mną. I nie wydaje mi się, by miał on jakikolwiek słaby punkt. Jest bezlitosny i brutalny, na wskroś przesiąknięty złem.

Aleksiej, świadom, że Raija nie potrafi inaczej myśleć o człowieku, który porwał jej dzieci, stwierdził:

- Tacy ludzie nie istnieją. Każdy ma jakąś słabość. Raija nie była tego taka pewna. Zamilkła na moment, zastanawiając się, co powinna robić. Nagłe usłyszała gwał­towne pukanie do drzwi wejściowych. Serce podskoczyło jej do gardła. Surowym spojrzeniem nakazała małemu Knutowi, który raczkował za nią krok w krok, nie ruszać się z miejsca. Drzwi do izby pozostawiła otwarte, by nie spuszczać go z oka. Dziecko, niczego nie pojmując, ude­rzyło w płacz. Stukanie do drzwi nie ustawało.

Reijo nie dałby się ponieść panice, myślała Raija w po­płochu. Niemożliwe, by to był on. Ole? Tak, on gotów jest nawet wyważyć drzwi...

- Raija, Raija! - usłyszała zmieniony, łamiący się głos, w którym brzmiały histeria i przerażenie. Ale Raija roz­poznała go. Trzęsącymi się dłońmi zaczęła mocować się z zasuwą, w końcu szarpnęła drzwi i pochwyciła w obję­cia rozszlochaną istotę. Dławiącą się od łez, zasmarkaną. Potłuczoną i podrapaną po licznych upadkach. Zabłoco­ną, z trawą we włosach, w podartym fartuszku, ale całą i zdrową. Raija uścisnęła mocno Elise. Poczuła ciepło drobnego dziecięcego ciałka. Wsłuchana w spazmatyczny płacz, pocieszała dziecko łagodnie słowami bez związku, pragnąc jedynie, by poczuło się bezpieczne. Głaskała po głowie i po plecach, jakby chciała w ten sposób zdjąć z Eli­se cały strach i uwolnić ją od wszystkich lęków, jakie na­gromadziły się w niej w ciągu tych kilku godzin. Kołysząc jak do snu, koiła ją gorącymi zapewnieniami, że wszystko będzie dobrze.

W duchu dziękowała opatrzności, że dziecko zdołało odnaleźć drogę do domu i jest już bezpieczne. Jednak jak każda matka, której brakuje choć jednego dziecka z licz­nej gromadki, wiedziała, że nie zazna spokoju, póki nie wyrwie ze szponów Olego małej Mai. Serce jej krwawiło na myśl o córeczce, która przysparzała jej zarówno trosk, jak i radości. I chociaż wszystkie swe pociechy starała się traktować jednakowo, dziecko Mikkala, ukochanego mężczyzny, zajmowało w jej sercu miejsce szczególne.

Elise powoli dochodziła do siebie, ciągle nie mogąc uwierzyć, że naprawdę jest już bezpieczna. Omal nie umarła ze strachu, kiedy biegła przed siebie i szukała dro­gi do domu. Błądziła po nieznanej okolicy, potykała się i przewracała. Bała się obejrzeć do tyłu. Kiedy wreszcie trafiła na miejsce, ledwie docierało do niej, że to prawda. No i te zamknięte drzwi!

Nie ustąpiły po naciśnięciu klamki. Omal nie oszalała z przerażenia. Zdawało się jej, że ten okropny człowiek jest tuż za nią, że dopadnie ją na schodach, niemal u celu. A kiedy wreszcie drzwi ustąpiły, wtargnęła jak burza do środka i przypilnowała, żeby natychmiast zostały zaryglowane. Ale strach ciągle jej nie opuszczał. Krew pulsowała jej w skroniach, niespokojnym wzrokiem rozglądała się dookoła. Wiedziała, że jest już w domu, nadal jednak ba­ła się uwierzyć, że niebezpieczeństwo minęło. Raija przez cały czas trzymała ją za rękę. Nie wypuszczała ze swej cie­płej, dużej i cudownie bezpiecznej dłoni rączki małej prze­rażonej dziewczynki.

Raija nie da rady temu wielkiemu niczym skała albo jak niedźwiedź mężczyźnie! Ją też może porwać! myślała Elise. Ten człowiek pokona nawet Reijo, mimo że Reijo jest okropnie silny. A może to troll? Zwykli mężczyźni nie są tacy ogromni ani tacy strasznie źli. To musi być troll!

Raija poprowadziła dziecko do izby, w której leżał Aleksiej. Czuła się raźniej w jego obecności, mimo że w tym stanie nie mógł jej w niczym pomóc. Zawsze jednak lepiej w gromadzie. Posadziła Elise na kolanach i wytarła brud z jej wychudzonych policzków. Nie dalej jak parę dni te­mu obiecywała sobie, że kiedy wreszcie osiądą w jednym miejscu, przypilnuje, by dziewczynka nabrała trochę ciała.

- Opowiedz mi, co się wydarzyło, maleńka - zwróci­ła się spokojnym głosem do dziewczynki. - Opowiedz, Elise!

Ale słowa nie popłynęły z ust tego skrytego dziecka. Ra­ija przypomniała sobie, jak długo dziewczynka tłumiła w sobie emocje po stracie rodziców, zanim w końcu uda­ło się ją nakłonić do rozmowy.

- On jest zły - orzekła krótko Elise. Raija głaskała ją po głowie i uspokajała.

- Jak uciekłaś od tego złego mężczyzny?

- Musieliśmy się wspinać - szlochała Elise. Oczy miała zaczerwienione, mówiła przez nos. - Było stromo, a on trzymał Maję.

Rzuciła ukradkowe spojrzenie na Raiję, jakby lękając się, czy nie nakrzyczy na nią, że zostawiła Maję samą.

Przecież to Maja była prawdziwą córką Raiji, nie ona. Ale Raija nic nie powiedziała, więc Elise ciągnęła już śmielej:

- Poczekałam, aż znajdzie się w połowie góry, i wtedy szybko zsunęłam się w dół. I popędziłam przed siebie. On nie mógł biec tak szybko, bo niósł Maję.

Raija ucałowała dziewczynkę. Doprawdy, Elise zacho­wała się sprytnie. Zwykle robiła wszystko pod dyktando Mai, tymczasem, znalazłszy się w niebezpieczeństwie, po­trafiła podjąć działanie na własną rękę. Wyczekała mo­ment, gdy Ole nie będzie mógł jej złapać, i uciekła.

- Byłaś bardzo dzielna - pochwaliła ją Raija. - Bardzo dzielna, Elise. Tak się cieszę, że tu jesteś. Zaopiekujesz się Knutem i pomożesz Aleksiejowi.

- Ale co z Mają? - Elise podniosła szeroko otwarte oczy, błękitne niczym letnie niebo. - Maja jest z tym złym męż­czyzną, z tym trollem. On może zrobić jej krzywdę...

Elise wyraziła słowami to, czego Raija obawiała się naj­bardziej. Nie chcąc przyznać się do strachu przed dziew­czynką, pocieszyła ją:

- Reijo znajdzie Maję. Nie widziałaś go czasem po dro­dze?

Elise potrząsnęła głową.

Raija nabrała podejrzeń, że Reijo jest na błędnym tro­pie, i poczuła, jak jeszcze mocniej ściska ją w żołądku.

- Którędy was prowadził? - zapytała ostrożnie, żeby nie przestraszyć na nowo dziewczynki. - I gdzie udało ci się uciec? Możesz mi pokazać? Widać to miejsce z okna?

Elise westchnęła ciężko. Znów w jej wzroku pojawił się niepokój, ale uwolniwszy się z objęć swej opiekunki, po­ciągnęła ją do okna i odważnie odsunęła zasłonę. Na szczę­ście w pobliżu nikt się nie kręcił, zresztą i tak nie do­strzegłby leżącego za ich plecami Aleksieja.

Pięcioletnia dziewczynka wspięła się na palce. Ramiona drżały jej lekko, ale przełamała się i wskazała niepewnie w kierunku skał wznoszących się za domem. Tamtędy prowadziła ścieżka, między innymi w kierunku zatoczki, gdzie poprzedniej nocy zacumował statek Rosjan.

- Tam - powiedziała łamiącym się głosem, zataczając rę­ką dość szeroki luk. Była śmiertelnie przerażona. Zresztą takiemu małemu dziecku trudno jest określić kierunek i odległość. Takie sprawy wydają się dzieciom nierzeczy­wiste i trudne do pojęcia.

Mała wskazała rozległy skalisty teren. Ale Raija nie naci­skała na nią. Uznała, że nawet taka informacja pozwoli im zaoszczędzić cennych chwil. Zabrała Elise od okna. Przema­wiała do niej łagodnie, póki z oczu małej nie zniknął mrocz­ny cień. Powinna ją jeszcze dłużej tulić, ale czas naglił.

Wstawiła na ogień kociołek, żeby podgrzać wodę na ką­piel dla dziewczynki. Wierzyła, że wraz z brudem zdoła z niej zmyć resztki strachu. Sama tymczasem zaczęła szpe­rać w ubraniach Reijo. Zdecydowanym ruchem zdjęła spód­nicę i do koszuli założyła spodnie. Okazały się na nią za szerokie, mimo że Reijo był szczupły w pasie i wąski w bio­drach. Ścisnęła spodnie sznurkiem, by jej nie spadały, i cho­ciaż nie wyglądało to zbyt ładnie, było praktyczne.

Potem nałożyła szary męski sweter, ciepły i obszerny na tyle, by ukryć jej kobiece kształty. Przynajmniej z da­leka. Zamiast kumagów, w których byłoby jej niewygod­nie się wspinać i stąpać po ostrych kamieniach, włożyła na nogi sznurowane buty, chociaż bała się, że je zniszczy. Po­tem zaczesała do tyłu włosy i upięła wysoko nad karkiem w kok, który schowała pod czapką Reijo. Uznała, że w ta­kim przebraniu z kilkunastometrowej odległości nikt nie weźmie jej za kobietę.

Elise na jej widok rozszerzyła oczy ze zdumienia i cał­kiem zapomniała o złym człowieku.

- Założyłaś spodnie Reijo - pisnęła i chichocząc, zawo­łała: - Wyglądasz dziwnie!

Raija uśmiechnęła się lekko, ale z jej twarzy nie znik­nęła powaga.

- Pójdę poszukać Reijo - wyjaśniła ze spokojem dziew­czynce, starając się jej nie przestraszyć. Bała się, żeby Elise nie poczuła się opuszczona i zdradzona przez wszystkich. - A ty tu zostaniesz i przypilnujesz Knuta. Tylko zamknij dokładnie drzwi! Nie wolno ci wpuszczać do środka niko­go oprócz Reijo i mnie. Rozumiesz?

Elise już otworzyła usta, żeby ją poprosić, by nigdzie nie szła, ale pokonała falę strachu i posłusznie skinęła głową.

- Aleksiej zostanie z tobą. Możesz mu dać coś do jedzenia, pośpiewać. Na pewno będzie mu przyjemnie w waszym to­warzystwie. Gdyby zasnął, weź Knuta do kuchni. Ale drzwi do izby, w której leży ranny, niech pozostaną otwarte.

Elise znów pokiwała głową.

Raija czuła się pewniej, wiedząc, że Aleksiej będzie miał dzieci na oku, chociaż tak naprawdę niewiele mógł zrobić.

Kiedy weszła do niego, spojrzał na nią i uniósł wysoko brwi, a potem odsłonił zęby w nieprzyzwoicie szerokim uśmiechu. W jego oczach pojawił się błysk rozbawienia.

- Patrzcie, patrzcie - rzucił przeciągle, mierząc ją wzro­kiem od stóp do głów. - A cóż to za sympatyczny mło­dzik? Gdzie się wybierasz w takim przebraniu? Myślisz, że nie widać, że jesteś kobietą? Mnie byś nie oszukała.

- Elise pokazała mi mniej więcej, w którym kierunku Ole uciekł z Mają. Odszukam Reijo... - Widząc, że spogląda na nią z powątpiewaniem, dodała, siląc się na spokój: - Nie pójdę za Hermanssonem sama. Ten człowiek omal mnie nie pobił kiedyś na śmierć. Dobrze pamiętam jego razy. Nie je­stem na tyle głupia, żeby znaleźć się z nim sam na sam. Za­chowam ostrożność i nie będę przeszkadzać Reijo.

- Idź, skoro musisz! - Aleksiej popatrzył na nią z czu­łością. - Myślami przez cały czas będę przy tobie.

Raija nie przypuszczała, że wzbudzi takie zainteresowa­nie. W osadzie wszyscy oglądali się za nią. Spłonęła ru­mieńcem, szybko jednak opanowała się, wściekła na samą siebie. Co ją obchodzi ludzkie gadanie, gdy w grę wcho­dzi życie Mai?

Nigdzie nie spotkała Reijo, a do sklepu nie miała odwa­gi wejść w tym przebraniu. Mimowolnie pomyślała o cza­sach, kiedy Ole kupował jej piękne suknie. Cóż znaczy strój!

Zagadnięty przez nią prawie bezzębny starszy mężczy­zna wskazał, gdzie mieszka Nils.

- Ale nie znajdziesz go tam - rzucił, powoli zwijając skręta.

Raija, która zdążyła już ruszyć w stronę chaty Nilsa, zatrzymała się gwałtownie. Jej rozmówca jednak nie spie­szył się. Niedbałym ruchem głowy wskazując na skaliste wzniesienia, rzekł powoli:

- Wysoko w górach ma letnią zagrodę. - A potem popa­trzył na nią zaciekawiony i zapytał: - Jesteś żonatego, co ku­pił dom nad morzem? Nazywamy go „duński dom”, bo mieszkała w nim kiedyś kobieta lekkich obyczajów, Dunka z pochodzenia. - Mrugnął porozumiewawczo, całkiem zapo­minając o Nilsie. - Tak, tak - ciągnął. - Różne są kobiety.

Spojrzenie, jakim ją obrzucił, nie pozostawiało cienia wąt­pliwości, że i ją zalicza do niezupełnie normalnych. W koń­cu nieczęsto kobiety paradują w męskich ubraniach.

Raija przerwała mu zniecierpliwiona:

- Czy Reijo, mój mąż, poszedł razem z Nilsem? Możesz mi powiedzieć dokładnie, dokąd się udali? To bardzo ważne.

Długą chwilę rozmyślał, zapatrzony w morską dal, po­tem odchrząknął, jakby miał wygłosić dłuższą mowę.

- Kierując się od chaty Nilsa na ukos w górę, trafisz na je­go letnią zagrodę. Nie ma tam innej. Dziwak z niego, wypa­sać owce tak wysoko! Te zwierzęta z trudem się tam wspina­ją. Poza tym ten teren jest dość niebezpieczny, bo w skałach są wydrążone jaskinie. Niektóre dochodzą aż do samego mo­rza. A inne ciągną się jeszcze nawet pod wodą. Bawiliśmy się tam jako dzieci. Dzieciaki mają różne głupie pomysły.

- Właśnie - wtrąciła Raija. - Moja córeczka zaginęła, pewnie zabłądziła. Reijo i Nils poszli jej szukać. Chciałam im pomóc...

- Aha... Spróbujcie w letniej zagrodzie - wymamrotał przewodnik, marszcząc czoło. Raija odniosła wrażenie, że trochę zmienił o niej zdanie. Uznał pewnie, że nie jest ta­ka najgorsza, chociaż paraduje w męskim stroju.

Raiji zupełnie nie obchodziło, co pomyślą czy powiedzą o niej inni. Puściła się pędem, jak mogła najszybciej, przy­trzymując czapkę na głowie, bo gdyby włosy opadły jej na ramiona, przebranie nie miałoby sensu. Bardzo jej zależa­ło, by Ole Hermansson jej nie poznał. Jeśli zobaczy ją z da­leka, powinien być przekonany, że to jakiś wyrostek.

Ścieżka pięła się stromo pod górę. Raija nie mogła się na­dziwić, jak Elise zdołała tędy uciec. Przecież to zaledwie pię­cioletnie dziecko! Podziw dla malej podopiecznej rósł w miarę, gdy wdrapywała się coraz wyżej, przedzierając się między skalnymi występami posępnych gór. Tutaj nawet dorosły mógł łatwo zabłądzić, a tymczasem Elise zdołała zachować zimną krew i znalazła drogę do domu, pomimo że te okolice były jej obce. To cud, pomyślała Raija, czując przepełniającą ją wdzięczność. Dziewczynka przecież mo­gła się tutaj zranić, tyle niebezpieczeństw czyhało dokoła.

Kiedy dotarła na szczyt, była całkiem wykończona. Od wspinaczki bolały ją ręce i nogi. Z góry roztaczał się piękny wi­dok, z jednej strony na zatokę, z drugiej na wioskę rybacką.

Rybak kazał kierować się na ukos. Raija przyłożyła rę­kę do czoła i mrużąc oczy, dostrzegła w oddali coś, co przypominało szopę. Teraz już nie było tak stromo, ale do pokonania pozostała jej odległość przynajmniej dwukrot­nie dłuższa niż ta, którą przebyła do tej pory.

Odurzona rześkim górskim powietrzem, odetchnęła głę­boko i ruszyła w stronę ledwie widocznego w oddali celu. Biegła lekkim truchtem, tak jak nauczyła się poruszać na pła­skowyżu daleko na wschodzie, kiedy pomimo zakazów to­warzyszyła Mikkalowi przy wypasie reniferów. Biegali tak, pokonując bezkresne przestrzenie. Nie pamiętała, by ich to męczyło, jeśli uchwycili właściwe tempo. A może po prostu zachowała we wspomnieniach tylko to, co przyjemne?

Teraz czuła w ustach smak krwi, nogi zaś miała jak z drewna. Cała dygotała, gdy wreszcie ujrzała zabudowa­nia obłożone darnią. W tych stronach, ubogich w drzewa, rybacy musieli z daleka zwozić bale na budowę chat.

Poruszała się jedynie silą woli, pewna, że jeśli się zatrzy­ma, nie będzie w stanie biec dalej. Upadnie i już się nie podniesie. Tylko myśl o Mai dodawała jej sił. Wyobraża­ła sobie okrągłą twarzyczkę córeczki i pociemniałe ze stra­chu aksamitne brązowe oczy z powiększonymi źrenicami otoczonymi miodową obwódką. Swoiste połączenie spoj­rzenia Raiji z oryginalną barwą oczu Mikkala.

Ole ma Maję i nie wiadomo, co może jej zrobić, prze­konany, że Maja jest córką Reijo. Raija nigdy mu nie po­wierzyła swej tajemnicy.

Nigdy też sobie nie wybaczy, jeśli coś stanie się có­reczce.

Ledwie miała siłę podnieść oczy, kiedy na słaniających się nogach dotarła do dwóch postaci. Tylko po spodniach poznała Reijo i dlatego padła w jego ramiona.

Reijo rozzłościł się nie na żarty, ale lęk okazał się sil­niejszy od gniewu.

- Czy nie kazałem ci zostać w domu, Raiju? Nic tu po kobietach. To nie jest zabawa. On nie żartuje. Zresztą ty chyba najlepiej o tym wiesz. - Potrząsając głową, westchnął ciężko. - Czasami, Raiju, jesteś strasznie nieodpowiedzial­na. Jak mogłaś zostawić Knuta samego z Rosjaninem, który nie jest w stanie usiąść na łóżku o własnych siłach?

Raija dyszała ciężko, starając się złapać oddech. Nałyka­ła się chłodnego powietrza i ból rozsadzał jej piersi. Wtulo­na spoconym czołem w kurtkę Reijo, który nie przestawał pomstować na babską bezmyślność, czuła, jak kręci jej się w głowie, a w uszach świszczę. Nils w pełni się z nim zga­dzał, chociaż nie mówił wiele. Oczarowany urodą Raiji, nie mógł oderwać oczu od zgrabnych pośladków dziewczyny, które w spodniach było widać lepiej niż pod suknią.

- Elise wróciła - wydobyła wreszcie z siebie Raija. Reijo ścisnął ją mocniej.

- Udało jej się uciec. Przybiegła do domu śmiertelnie przerażona. Mówiła, że się wspinali.

Nils i Reijo rozejrzeli się wokół. Takich miejsc, gdzie trzeba się wspinać, było w okolicy niemało.

Raija wskazała mniej więcej kierunek, który pokazała jej nie do końca przekonana Elise.

- To przynajmniej jest już jakaś wskazówka - odezwał się Nils. - Jest takie miejsce...

Dwie pary oczu spojrzały nań wyczekująco.

- ...niedaleko stąd. Znajdują się tam wejścia do jaskiń. Niektóre prowadzą wprost do wnętrza gór, a dwie lub trzy ciągną się do samego morza. Kiedy byliśmy mali, uwielbialiśmy się tam bawić.

Raiji przypomniało się, co mówił mężczyzna spotkany w osadzie.

- Czy jest w nich ciemno i wilgotno? - zapytał Reijo, a w jego oczach pojawił się wyraz czujności. Wypuścił Raiję z objęć. Dziewczyna zachwiała się i z trudem utrzyma­ła na nogach, które były jak z waty.

- Zwyczajnie, jak to w jaskiniach - odparł Nils, wzru­szając ramionami. - Niektóre są dość wysokie i można się w nich nawet wyprostować. Jedna natomiast, ta, która cią­gnie się aż do morza, ma tak wąskie korytarze, że gdzieniegdzie trzeba się czołgać. Teraz panuje w niej chłód i wil­goć. Jesienią nie jest to przyjemne miejsce, to pewne. Reijo gwizdnął przeciągle.

- Być może jesteśmy na dobrym tropie - odezwał się powoli, z namysłem. - Być może Krwawy Ole grzebie so­bie własny grób...

Na słowa przyjaciela dreszcz przebiegł Raiji po plecach.

- Nie mów, proszę, o grobach - odezwała się głucho. Nie miała pojęcia, co Reijo knuje. Czyżby on wiedział o Olem coś, co umknęło jej uwagi?

- Przypuszczam, że jesteśmy bliżej celu, niż nam się zdawało - ciągnął Reijo. - O ile on tam jest. Nie pytajcie mnie o nic - dodał pośpiesznie, widząc, że Raija otwiera usta właśnie z takim zamiarem. - Mam nadzieję... przy­puszczam, że znalazłem jakiś trop. Ole Hermansson też jest tylko człowiekiem. On także ma swoje słabości.

Aleksiej mówił coś podobnego, pomyślała Raija i spoj­rzawszy prosto w zielone oczy Reijo, powiedziała:

- W takim razie ruszajmy!

- O, nie, moja droga - pokręcił głową. - Ty czym prę­dzej wracasz do domu. Zresztą wygląda na to, że masz już dość, ledwie trzymasz się na nogach.

Raija nie raz już spierała się z nim i zawsze udawało jej się narzucić swoje zdanie. Tym razem również nie zamie­rzała tak łatwo ustąpić.

- Idę z wami - rzekła stanowczo. - To moje dziecko. Musiałbyś mnie silą zmusić, bym wróciła do domu.

Po pełnej napięcia chwili ciszy Reijo ustąpił, tak jak przypuszczała.

- Niech już będzie. Ale pamiętaj, żeby nie wchodzić nam w drogę! Sama musisz na siebie uważać.

Raija przyjęła to ze zrozumieniem.

5

Dzieciaki to przekleństwo! Zaraza i męka. Nie rozumiał ludzi, których spojrzenia łagodniały, a z ust płynęła słodycz, ilekroć w zasięgu ich wzroku pojawiał się jakiś bachor.

Otarł pot z twarzy i pomyślał ze złością, że pewnie po­mazał się błotem. Ta mała dziewucha była nieodrodną có­reczką swojej matki, co do tego nie miał żadnych wątpliwo­ści. Za dziesięć, może dwadzieścia lat, o ile dożyje, przeklnie ją niejeden mężczyzna. Skrzywił się z bólu. Podrapany ostry­mi paznokciami policzek piekł go niemiłosiernie. Nie przy­puszczał, że dziecko ma tyle siły. Zresztą w ogóle za przy­czyną tej małej całkowicie zmienił zdanie na temat dzieci. Do tej pory zawsze sądził, że robią to, co się im każe.

Ta Raija chyba nie potrafi wychowywać swoich latoro­śli... Raija...

Właściwie z ulgą przyjął ucieczkę starszej dziewczynki, która wykorzystała okazję i wzięła nogi za pas. Nie dlate­go bynajmniej, że ruszyło go sumienie, nic podobnego. Po prostu dość miał kłopotów, by utrzymać w ryzach tę jed­ną. Z dwiema chyba by sobie nie poradził. Mała wrzesz­czała, kopała, biła. Nie pomagały ani prośby, ani groźby. W żaden sposób nie dało się jej przemówić do rozsądku.

- Głupi jesteś! Zły! Naskarżę na ciebie Reijo! - powta­rzała w kółko świdrującym głosikiem, który odbijał się o ściany jaskini i powracał echem. Żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie wytrzymałby tego. Rozbolała go głowa, w uszach mu dudniło. Z początku powtarzał sobie, że mała się zmęczy i w końcu zamknie buzię. Ale to było najbardziej uparte dziecko, jakie kiedykolwiek spotkał.

- Jesteś głupi! Głupi! Chcę do domu! Jesteś głupi! Wstrętny! - powtarzała, dodając co chwila koronny argu­ment: - Naskarżę Reijo!

- Tylko spróbuj - wycedził Ole Edvard, z niechęcią przy­pominając sobie zielonookiego amanta Raiji. Mała uwielbia­ła go jeszcze bardziej. Niedobrze mu się robiło, gdy jej słu­chał. Piskliwy głosik dziecka strasznie działał mu na nerwy.

- Głupi jesteś - zaczęła na nowo Maja, zapierając się no­gami o skały. - Zimno mi - dorzuciła po chwili, ale Ole nie zareagował. Niech sobie wrzeszczy, aż zachrypnie! Domyślał się, że jeśli dziecko jest tak samo uparte jak Ra­ija, to nie przestanie, póki całkiem nie straci głosu.

Przeżył prawdziwy szok, zupełnie nieoczekiwanie uj­rzawszy byłą żonę po tak długim czasie. Zaprzestał poszu­kiwań parę tygodni wcześniej, kiedy zgubił jej ślad. Posta­nowił wtedy, że poczeka z tym do wiosny.

Przybył w te strony wezwany przez swego ziomka, który potrzebował kogoś, kto nie bałby się użyć siły, i zwrócił się do niego o pomoc. Bez sentymentu pożegnał swych towarzyszy i podążył własną drogą. Był twardy, potrafił radzić sobie sam.

Z powierzonego mu zadania dobrze się wywiązał. Za­straszył całą tę gromadę głupców i ciemniaków! Do Ro­sjan w gruncie rzeczy nic nie miał, bo trafiali się wśród nich całkiem porządni ludzie. Zrozumiałe, że chcieli han­dlować bez pośredników i sami ustalać ceny. Na ich miej­scu robiłby to samo. Ale więcej nie przypłyną do osady, gdzie postrzelono ich kompana.

Wykrzywił twarz w grymasie, który miał udawać uśmiech. Oczywiście, nie kto inny, lecz właśnie Raija zaopiekowała się rannym Rosjaninem. Ona zawsze trafia w sam środek zamie­szania, ma niezwykły dar pakowania się w kłopoty.

Kupiec był zadowolony. Byłby oczywiście zadowolony jeszcze bardziej, gdyby Ole rzucił mu na próg półżywego Rosjanina. Chętnie pokazałby tym nędznym rybakom, jak on, ważna osobistość w okolicy, rozprawia się z takimi, któ­rzy nie przestrzegają prawa. Ale Ole wolał pilnować wła­snych interesów. Bez zająknięcia oznajmił kupcowi, który sam oczywiście nie brał udziału w akcji, że nie mogli zna­leźć rannego. Wyjaśnił, że prawdopodobnie kompani zabra­li go ze sobą. Czterej mężczyźni wspierający Olego, tchó­rze, których kupiec z jakichś powodów miał w garści, nie zamierzali odgrywać bohaterów. Lękali się, że ktoś ich za­uważy i rozpozna, a wówczas marny byłby ich los. Społecz­ność wioski odtrąciłaby ich bezwzględnie za to, że wymie­rzyli broń przeciwko sąsiadom. Z drugiej strony trzęśli się, że kupiec dowie się o ich tchórzostwie. Ole westchnął z po­gardą. Nie zadawał się z mięczakami. Mógłby się założyć, że Raija, niech ją diabli porwą, ma więcej odwagi, niż te chłystki kiedykolwiek zdołają z siebie wykrzesać.

Dom Trine wabił go. Poszedł tam powodowany chwilową słabością. Rozkleił się, przypomniawszy sobie dawne czasy. Nie chciał jej śmierci! Gdyby była dość rozsądna i powiedzia­ła o wszystkim, mogłaby żyć jak w bajce. To był wypadek! Na szczęście Ole nie był przy tym, gdy Jakob wykonywał swoją pracę. W głębi duszy cieszył się, że się go pozbył.

Ole już dawno zauważył u swego najbliższego pomoc­nika skłonność do sadyzmu. Do owego incydentu z Trine jednak miał nad nim kontrolę. Ale wtedy Jakob komplet­nie oszalał. Trine uparła się i nie zdradziła kryjówki swej chlebodawczyni. Przypłaciła to życiem.

Tymczasem Raija nieoczekiwanie sama powróciła, że­by potem znów przepaść bez wieści, uprzednio niszcząc Olego. Rozegrała to z niesłychaną zręcznością i bardzo przemyślnie.

A dzisiaj tylko płakała. Nie było w niej złości ani gnie­wu. Nie atakowała. Twarz jej pobladła, a w ciemnych oczach czaił się strach. Chyba nadal miał do niej słabość...

Do diabła, jak tu mroczno, pomyślał, czując, że się strasznie poci. Chyba nie brakuje tu powietrza?

Tak, rzeczywiście trochę go dziś zawiodła. Jego Raija, kobieta wyjątkowa, nigdy nie uginała karku i niczego się nie bała.

- Chcę do domu! - wrzasnęła Maja ile sił w płucach. - Do domu! Głupi, wstrętny, głupi, wstrętny! Do domu!

- Zamknij gębę, ty szatański pomiocie! - warknął, ale za­raz zamilkł, uważając, że uwłacza własnej godności, odpo­wiadając bachorowi. Odwrócił się do niej plecami. Niech sobie wrzeszczy, ile chce. Co mnie to obchodzi? pomyślał.

Siedzieli w obszernej grocie, której dno zalewały fale przypływu. Ze skały nad ich głowami kapała woda. Ole otarł mokre czoło. Przekonywał samego siebie, że to od pa­nującej wewnątrz groty wilgoci. No bo od czego innego?

Lampa świeciła bladym płomieniem. Jeśli będzie trzeba, przyniosę olej, bo wypalił się już do połowy, a także inne rzeczy na zapas, rozmyślał. Bachora tu zostawię, i tak stąd nie ucieknie! Bezpieczniejszej kryjówki bym nie znalazł. A jeśli wpadnie do wody? uderzyła go nagła myśl. No cóż, trud­no, co mnie to obchodzi? Póki Raija i jej kochaś są przeko­nani, że przetrzymuję ich dziecko, mam nad nimi przewagę.

Przed wielu laty tę wydrążoną w skałach jaskinię odkrył Jakob, a ponieważ lubił mocne wrażenia, postanowił w niej przenocować. Stanowiła znakomitą kryjówkę. Zamaskowa­nym wejściem schodziło się do krętego korytarza, w wielu miejscach tak wąskiego, że trzeba było się czołgać. Ta wypra­wa z dzieckiem okazała się prawdziwym koszmarem. Bachor darł się wniebogłosy i robił wszystko, by cały plan wziął w łeb. Ale musiał iść naprzód, prowadzony twardą ręką Olego.

Ze źródełka wśród skal wyciekała słodka woda. Strumyk, szemrząc cicho, sączył się w dół na dno groty, gdzie, niezależ­nie od panującej na zewnątrz pogody, leniwe fale uderzały o skały. Jakob twierdził, że do groty można się dostać także przez otwór znajdujący się pod wodą, ale podobno było to jeszcze trudniejsze niż wejście od strony lądu. I jeśli ktoś nie był nadzwyczaj dobrym pływakiem, wejście od strony morza dostępne było wyłącznie w czasie odpływu. Tu na północy nie­wielu potrafiło pływać. Woda w morzu była zawsze lodowa­to zimna. Ludzi nie ciągnęło do wody, mieli przecież łodzie. Sobotnia kąpiel stanowiła dla nich wystarczającą uciążliwość.

Na nierównych ścianach jaskini, oświetlonej jedynie ole­jową lampą, migały tajemnicze cienie, które co wrażliw­szych mogły wprawić w dość ponury nastrój. Ale Ole nigdy nie cierpiał na nadmiar wyobraźni. Gdyby tylko ten choler­ny bachor zawodzący w kółko to samo zechciał się zamknąć.

- Chcę do domu! Do domu! Jesteś głupi! Chcę do Reijo! Głupi!

Ole Hermansson czuł, że zwariuje, jeśli przyjdzie mu dłużej siedzieć tu z tą małą.

Raija powiedziała, że nie wiedzą, gdzie ukryte jest zło­to. Twierdziła, że wykorzystali już wszystko, co zostawił jej zapobiegliwy mąż. Podobno tajemnicę o tym, gdzie znalazł cenny kruszec, zabrał ze sobą do grobu. Ale Ole poznał po niej, że kłamie. Był pewien, że doskonale orien­tuje się, gdzie jest złoto. Nie kupiliby takiego domu, nie mając pewności, że stać ich na to, żeby w nim zamieszkać. Zresztą mąż nie umarł nagle, na pewno zdążył szepnąć co trzeba, żeby zabezpieczyć byt takiej żonie jak Raija.

Tak, wiedzą, upewnił się w myślach Ole.

Postanowił wydrzeć z nich tę tajemnicę. I ten diabelny rozwrzeszczany dzieciak miał mu w tym pomóc.

Można powiedzieć, że to moja żyła złota, uśmiechnął się cynicznie. Choć wolałbym prawdziwą. Nie mogę się doczekać, kiedy dokonam wymiany.

Pocił się, mimo że powoli chłód i wilgoć przenikały przez jego ubranie.

Chyba już czas udać się z wizytą, pomyślał.

Raija, zaciskając zęby, wspinała się za Reijo i Nilsem, którzy byli silniejsi od niej. Za nic w świecie jednak nie poprosiłaby ich o pomoc. Obiecała, że nie będzie im za­wadą, więc słowa dotrzyma. Sama sobie poradzi.

Nie zważała na to, że skały ranią jej dłonie. Nic nie mo­gło jej powstrzymać. Wpatrując się w czarną, groźną górę, nie przestawała myśleć, że tędy Ole ciągnął jej dziecko. Bo jeśli słusznie się domyślali, uprowadził Maję właśnie do wnętrza gór. Na pewno była przerażona! Ile myśli musia­ło się kłębić w jej maleńkiej główce!

- Tędy wejdziemy do środka. - Nils wskazał ręką na głazy, które rozrzutna natura niemal przykleiła do skał. Otwór prowadzący do jaskini był wąski, ale na szczęście wszyscy troje byli szczupli, więc udało im się jakoś prze­cisnąć. Raija wyobraziła sobie Olego o posturze niedźwie­dzia, któremu sięgała ledwie do klatki piersiowej. Jak ten olbrzym zdołał tędy wejść, pozostawało dla niej zagadką.

Nils prowadził, za nim szedł Reijo, a na końcu Raija. Reijo uścisnął jej dłoń, pragnąc może w ten sposób okazać, że się już na nią nie gniewa. Ten drobny gest wystarczył, by na nowo wstąpiły w nią odwaga i nadzieja. Korytarz był niski i wąski. Musieli przyklęknąć i kilka metrów pokonać na czworakach, ale potem mogli się już wyprostować.

- Tu korytarz się rozwidla - szepnął Nils, ale i tak jego glos odbił się echem o ściany.

Raija z duszą na ramieniu przysunęła się bliżej Reijo.

- Tylko jeden korytarz ma drugie wyjście. Gdybym chciał się ukryć, wybrałbym właśnie ten - mówił dalej Nils. Roześmiał się cicho i dodał: - Co prawda dla mnie nie mia­łoby to i tak żadnego znaczenia, bo nie potrafię pływać.

Reijo z nagłym zainteresowaniem poprosił, by Nils opowiedział mu o podwodnym wejściu. Przypomniał so­bie, że Nils już wspominał wcześniej coś na ten temat, ale wtedy puścił to mimo uszu.

- Nawet podczas odpływu wejście jest ledwo widoczne - wyjaśnił Nils. - Trzeba zanurkować, żeby się dostać do środka, i kilka metrów korytarza przepłynąć pod wodą. Ale potem można już wynurzyć głowę ponad powierzch­nię. Podobno da się tam nawet stanąć. Jedna odnoga ko­rytarza prowadzi do wnętrza groty. Tam jest już głębiej.

- Jesteś pewien? - zapytał Reijo. - Przecież nie potrafisz pływać...

- Bawiliśmy się tu w dzieciństwie. Dzieciaki, które tam wpływały, opowiadały pozostałym. Zazwyczaj używali­śmy obu wejść do groty - uśmiechnął się do wspomnień.

- Możesz nam pokazać to miejsce?

Raija i Nils popatrzyli na niego równie zaskoczeni.

- O tej porze roku nie możesz wejść do wody, człowie­ku - rzekł Nils, akcentując każde słowo. - Mamy paździer­nik. Zamarzniesz na śmierć, o ile wcześniej się nie utopisz.

Raija także się sprzeciwiła.

Ale Reijo już cofnął się do wyjścia i przeciskał przez wą­ski otwór. Musieli podążyć za nim, żeby usłyszeć, co mówi.

- Wszystko wskazuje na to, że on ukrył się tam w środ­ku z Mają. Trzeba zaryzykować. Nie ma dużo czasu, bo chyba właśnie zaczyna się przypływ, a muszę dostać się do podwodnego korytarza, kiedy jeszcze jest tam powietrze. Zimno jakoś wytrzymam, dla mnie to nie pierwszyzna.

- Chyba nie sądzisz, że on dobrowolnie odda ci Maję?

- nie kryła wątpliwości Raija. - Zabrał ją po to, aby zmu­sić nas do mówienia. Nie uwolni jej tylko dlatego, że po­jawisz się w grocie niczym skrzat!

- Wiem co nieco o słabościach tego człowieka - wyja­śnił Reijo. - Więził mnie w swojej piwnicy i miałem dość czasu, by go dokładnie poznać.

- Chciałabym dokładnie wiedzieć, co zamierzasz, Reijo Kesaniemi - zaperzyła się Raija, opierając dłonie na bio­drach. Kiedy zwracała się do Reijo po nazwisku, znaczyło, że jest na niego bardzo zagniewana. - Nie sądzisz chy­ba, że pozwolę, żebyś narażał nas na niebezpieczeństwo, nie uprzedziwszy, co knujesz.

- Nie was, moja droga - przemówił do niej łagodnie jak do dziecka. - Nie tym razem, Raiju Alatalo Elvejord. To dotyczy tylko mnie i w żaden sposób nie zdołasz mnie przekonać do swego towarzystwa w tej wyprawie. Idę sam. Owszem, pływasz nieźle, ale latem. Gorzej jednak ode mnie. Nie zdołam uratować cię przed utonięciem. Zresztą i bez tego dość będę miał problemów, by dostać się pod wodą do groty. Proszę, nic nie mów, daj mi złapać oddech...

Posłuchała go.

- Hermansson nie lubi ciemnych, zamkniętych i wilgot­nych pomieszczeń.

- Skąd to wiesz?

Reijo wzniósł oczy ku niebu. Nils stal z boku, nic nie rozumiejąc z tej rozmowy, ale dokładnie się przysłuchiwał.

- Schodził czasami do piwnicy, w której mnie więził. Źle się tam czuł. Mało tego, zauważyłem, że wiele go kosz­towało, by w ogóle zejść na dół. Dziwnie się zachowywał. Przypuszczam, że grota działa na niego podobnie.

- To wszystko?

Reijo zaczął zsuwać się po skale, a Nils szybko go do­gonił i wskazał kierunek.

- To naprawdę wszystko? - powtórzyła Raija i roze­śmiała się szyderczo. Nerwy miała napięte jak postronki, zdawało się, że za chwilę wybuchnie. - O Boże, Reijo, przecież to szaleństwo, chwytać się takiej szansy! Przecież on cię może zabić. Ciebie i Maję.

Odwrócił się do niej. Był tak zagniewany, że trzęsły mu się ręce, mimo że zacisnął je w pięści, aż pobielały mu kostki.

- Są tylko dwie możliwości - rzucił. - Mogę podjąć tę próbę, która nie wiadomo, jak się zakończy, albo oddać Olemu to, co Kalle zostawił swojemu synowi. Wybieraj, Raiju. Ja się już zdecydowałem. Nie wiń siebie, jeśli coś mi się stanie. Zresztą jakoś to przeżyjesz.

Raija rzuciła się mu na szyję i tuląc się do policzka, wy­mamrotała:

- Głupiec z ciebie, Reijo. Nie musisz tego dla mnie ro­bić. Nie pozwolę ci!

Sztywno uwolnił się z jej objęć.

- Nie robię tego dla ciebie, Raiju - odezwał się, patrząc na nią uparcie. W kąciku ust pojawił się dziwny ironicz­ny grymas. - Robię to dla Mai. Ona na pewno by mi tego nie zabroniła. Dla Kallego, który był moim przyjacielem, dla Mikkala, który na moim miejscu uczyniłby to samo. Nie dla ciebie, moja Raiju.

Zamilkł, powstrzymując się od wybuchu uczuć.

Zbocze nachylało się ku morzu ukrywającemu wejście do groty. Leżąc na brzuchach, wpatrywali się w bladozielo­ną lodowatą wodę wciskającą się wąskimi zatoczkami w ląd i w fale ustrojone w białe spienione grzywy. Raija czuła, że robi się jej niedobrze. Nie chciała błagać Reijo, ale spojrze­nia, jakie ku niemu posyłała, powinny go powstrzymać. Re­ijo pozostawał jednak niewzruszony. Zobaczyli, że morze przesuwa się w stronę lądu. Zaczął się przypływ.

Reijo zdjął z siebie kurtkę i ciepły sweter. Podał ubra­nia Nilsowi, mówiąc:

- Ukryj je, proszę, gdzieś w pobliżu tego wyjścia z ja­skini, które znajduje się na lądzie. Tylko tak, żeby nie rzu­cały się w oczy!

Nils przyrzekł tak zrobić.

- Wracaj teraz razem z Nilsem do domu.

Reijo, mówiąc te słowa, nie spuszczał wzroku z Raiji, która, zawsze taka nieokiełznana, teraz przytaknęła potul­nie, ogarnięta wielką czułością. Ze względu na swoje dziec­ko nie mogła powstrzymać go przed tym desperackim przedsięwzięciem.

- Powodzenia - powiedziała tylko, poruszywszy lekko zbielałymi wargami, i odprowadziła spojrzeniem dygoczą­cą postać schodzącą pośpiesznie do lodowatego morza.

- To chyba najbardziej orzeźwiająca kąpiel w moim ży­ciu - zażartował jeszcze Reijo, po czym nabrał powietrza w płuca i zanurkował.

Raija długo za nim patrzyła, ale w niczym nie mogła mu pomóc. Tam pod wodą był zdany tylko na siebie.

Wydawało mu się, że został osaczony przez lód. Próbował sobie wyobrazić, że po gorącej saunie tarza się w styczniowym śniegu. Jego ciało jednak nie było rozgrzane, a morska woda nie przypominała przyjemnie chłodzącej śniegowej pierzynki.

Poruszał rękami i nogami, starając się oszczędzać siły. Pod wodą panowała ciemność. Płynął z szeroko otwarty­mi oczami, starając się odnaleźć właściwy kierunek, nic jed­nak nie widział. Dłońmi wymacał skałę nad swoją głową, ale nie wyczuł prześwitu między nią a powierzchnią wody. Trwało to już całą wieczność. W uszach mu szumiało, a w płucach czuł rozsadzający ból. Siłą woli zmusił się, by zachować spokój. Nie wolno mu było wpaść w panikę.

Bez nerwów, chłopie, nakazał sobie w myślach. Wyko­nuj spokojne ruchy. Nie ma powodu do strachu.

A może za długo zwlekał i korytarz wypełnił się całko­wicie wodą przypływu?

Ramiona wydawały mu się ciężkie jak ołów, nogi led­wie chciały go słuchać. Czuł bolesne kłucie w piersiach, ale zmuszał swe ciało do wysiłku. Resztkami sił i woli po­suwał się do przodu, pragnąc tylko jednego: odetchnąć głę­boko, zaczerpnąć powietrza w płuca...

Płynął, niemal się nie poruszając. Skostniałymi dłońmi macał nad głową. Woda, wszędzie woda. A może pomyli­ły mu się kierunki i dotyka dna korytarza zamiast sufitu? To mogłoby tłumaczyć, dlaczego nie wyczuwa nad powierzchnią wody wolnej przestrzeni. W głowie kłębiły mu się chaotyczne myśli. Ostatkiem woli zaciskał usta, by nie ulec jednemu już tylko pragnieniu: zaczerpnąć oddechu.

Nie miał siły sprawdzać, czy się nie pomylił. Ogarnęła go błoga obojętność. Szeroko otwarte oczy nadal nie do­strzegały niczego w kompletnych ciemnościach.

Wziął zamach i odgarniając wodę, uderzył się o skałę. Gdy cofnął rękę, poczuł przejmujący ból, jakby się o coś skale­czył. Przemarznięty, ledwie zauważał, że się porusza. Zmy­sły także reagowały w zwolnionym tempie. Zachwiał się, gdy usiłował sprawdzić grunt. Nadal było zbyt głęboko, by mógł stanąć. Przedzierał się jednak ku górze i omal nie uderzył czo­łem o skałę, gdyż, jak się okazało, przestrzeń dzieląca po­wierzchnię wody od skały była bardzo wąska. Odchylił gło­wę mocno w tył, by usta i nos znalazły się nad wodą.

Była to chyba najwspanialsza chwila w jego życiu. Kie­dy złapał pierwszy oddech, poczuł, jakby narodził się na nowo. Ból rozsadzał mu pierś, ale równocześnie owładnę­ła nim ulga.

Kiedy już mógł normalnie oddychać, łatwiej mu było się poruszać. Na nowo także wstąpiła w niego nadzieja.

Przemarznięty do szpiku kości, bezgłośnie posuwał się w głąb jaskini. Zaciskał Z całych sil szczękające zęby. Przez cały czas miał przed oczami Maję. Maję i Hermanssona. Popychała go naprzód miłość do maleńkiego niewinnego dziecka i nienawiść do tego diabła w ludzkiej postaci.

Wreszcie poczuł pod stopami grunt. Teraz mógł już iść. Wnet też usłyszał charakterystyczny głos Mai, który rozpo­znałby wszędzie. Dziewczynka płakała, ale nie przestawała wylewać z siebie potoku słów. Jak na swój wiek Maja mó­wiła już bardzo ładnie. Co prawda głuche echo zniekształ­cało głosy. Ole nie odzywał się wiele, Reijo nawet przyszło do głowy, że może już poszedł.

Intuicja podpowiadała mu, że Hermansson nie pozostanie w grocie ani chwili dłużej niż to konieczne. Znał go na tyle, by przypuszczać, że nie zawaha się pozostawić dziec­ko samo. Na tym właśnie Reijo opierał swój desperacki plan. Nie zamierzał stawać twarzą w twarz z tym olbrzymem o sławie krwawego oprawcy. Chciał go pokonać podstępem.

Jasna poświata oślepiła Reijo na moment, zatrzymał się więc, by oswoić oczy ze światłem. Ryzyko, że nic nie widząc, wpadnie z pluskiem wprost w łapy bestii, było zbyt wielkie.

Potem możliwie najciszej przemknął się w stronę miej­sca, gdzie mroczny tunel, napełniający się coraz bardziej wodą, łączył się z dnem wielkiej groty. Za nic w świecie nie mógł zdradzić swojej obecności!

- Zamknij się, diabelny bachorze!

Reijo bez trudu rozpoznał grzmiący głos Hermanssona, odbijający się o ściany jaskini. Wyczul w nim napięcie i ostry ton, ale nie miał odwagi uwierzyć, że to prawda. W jego sy­tuacji łatwo było dać się zwieść ułudzie pobożnych życzeń.

- Głupi jesteś! Wszystko powiem Reijo! Jesteś zły. Re­ijo cię zbije! - Maja nie straciła odwagi ani głosu, co Olemu coraz mocniej działało na nerwy. Jego cierpliwość wy­czerpywała się.

Reijo, uczepiony kurczowo ukrytej w mroku skały, trwał nieporuszony i zdawało mu się, że całkiem stracił czucie w nogach. Bardzo uważał, żeby nie zdradzić swojej obecności. Obawiał się, że nawet najlżejszy odgłos spotę­gowany przez echo może dolecieć do uszu Olego i wzmóc jego czujność. Miał tych dwoje w zasięgu wzroku. Siedzie­li na dość szerokim występie skalnym. Poziom wody na dnie groty bardzo się podwyższył podczas przypływu, ale nie groziło im, że zostaną zalani. Reijo ucieszył się, ujrzaw­szy Maję całą i zdrową. Po jej głosie poznał, że mała aż ki­pi ze złości. To dziecko wpadało w gniew tak łatwo, że przy niej nawet Raija wydawała się być aniołem.

Reijo modlił się w duchu, by Ole, który zdradzał pierwsze oznaki zniecierpliwienia, w przypływie wściekłości nie zrobił Mai krzywdy. Póki co ignorował napady złości dziew­czynki. Mimo całego dramatyzmu sytuacji Reijo nie mógł się powstrzymać od uśmiechu, słuchając Mai, która w kół­ko groziła Olemu, że przyjdzie Reijo i da mu nauczkę. Na Hermanssona z pewnością działało to jak płachta na byka.

- Reijo cię złapie - zakończyła Maja kolejną tyradę. Z jej słów emanowała pewność, na jaką stać jedynie dwulatka. Jej niezłomnej wiary w swego bohatera nie przysłaniał naj­mniejszy, nawet cień wątpliwości.

- Niech się lepiej cieszy, że jego nie wziąłem - odciął się Hermansson.

Reijo sądził, że doda coś jeszcze, ale Ole poprzestał na tych słowach, nie zamierzając się pewnie zniżać do roz­mowy z dzieckiem. Ale mimo wszystko nie wydał się Re­ijo taki twardy i bezwzględny, za jakiego chciał uchodzić.

Krwawy Ole chyba nie czuł się dobrze w kryjówce!

Na tym właśnie Reijo opierał swój plan. Miał nadzieję, że wykorzysta na swą korzyść tę słabość Olego i uwolni Maję. Z największym trudem stał nieruchomo w lodowatej wodzie. Ogromnym wysiłkiem woli powstrzymywał drżenie, oba­wiając się, że Ole wychwyci nawet najlżejszy obcy szmer.

- Ten twój ukochany Reijo ma dość swoich kłopotów! - odezwał się Ole Edvard, podnosząc z ziemi lampę.

W tej krótkiej chwili młodemu Finowi zdawało się, że ser­ce wyskoczy mu z piersi. Uznał, że wszystko stracone. Był pewien, że Hermansson przez cały czas wiedział o jego obec­ności w grocie i tylko odegrał tę farsę, żeby go podręczyć.

Ale Ole Hermansson, nie przestając patrzeć na Maję, ciągnął drwiącym tonem:

- Niebawem spotkam się z twoim ukochanym Reijo. Tylko najpierw pójdę coś zjeść. Ty pewnie też jesteś głod­na? Trudno. Ale skoro ten Reijo tak cholernie wiele po­trafi, to może wydostanie cię stąd?

- Reijo cię zbije! - powtórzyła triumfalnie Maja z nie­zachwianą pewnością.

Jej słowa najwyraźniej rozbawiły Olego, bo roześmiał się tubalnie.

Trudno opisać ulgę, jaka spłynęła na Reijo. Zmusił się, by zachować spokój. Nie mógł teraz zdradzić swojej obec­ności, następne minuty miały rozstrzygnąć o wszystkim. A stawką w tej grze było coś więcej niż złoto.

Ole niepewnie popatrzył na dziewczynkę. Ten bachor był mu prawdziwym utrapieniem. Na moment zapragnął, żeby się utopiła. Pozbyłby się przynajmniej kłopotu. Ale równocześnie coś mu podpowiadało, że nie powinien jej zostawiać samej. Była taka mała...

To nie twoje zmartwienie, Ole, odezwał się w nim we­wnętrzny głos. Nie rozczulaj się, chłopie!

Ruszył w stronę wyjścia. Obrzuciwszy dziecko chłod­nym spojrzeniem, stwierdził zadowolony, że przynaj­mniej na tę krótką chwilę zamknęło gębę.

Może powinien zostawić jej lampę? Nie, przecież sam jej potrzebował. Zresztą na jedno wychodzi, czy poparzy się na śmierć, czy się utopi, pomyślał cynicznie.

- Zostaniesz tutaj, słyszysz, bachorze? Lampę biorę ze sobą. Jeśli będziesz spokojnie siedzieć, nic ci się nie stanie.

Ole nie miał pojęcia, że do dziecka nie przemawia się w taki sposób. Skąd miał o tym wiedzieć on, postrach ca­łego Finnmarku. Matki nie pozostawiają swych latorośli pod opieką takich jak on osobników.

Kiedy ruszył do wyjścia z groty, nie czuł wyrzutów su­mienia. Ten dzieciak był mu jak kamień u szyi, dobrze bę­dzie się go pozbyć. Jak już wyciśnie z Raiji i jej kochanka odpowiednie informacje, mogą sobie szukać bachora. Dzięki temu nie będzie musiał spojrzeć tej małej w oczy i, co jeszcze ważniejsze, uniknie słuchania jej gadaniny.

Reijo czekał, wydawało mu się, że czas stanął w miejscu. Śledził wzrokiem odchodzącego Hermanssona, a po­tem długo jeszcze wpatrywał się w otwór korytarza, w którym tamten zniknął. Gdy już zapadła kompletna ciemność, odczekał jeszcze chwilę, która wydawała mu się wiecznością. Wiedział, że musi się uzbroić w cierpliwość, bo w grocie każdy odgłos niósł się gromkim echem.

Głośny szloch Mai rozrywał mu serce. Samotne prze­rażone dziecko, opuszczone przez wszystkich. Co to za człowiek z tego Hermanssona? Żeby pozostawić dziecko samo w takim miejscu? Reijo nie był w stanie tego pojąć.

Być może trochę się pośpieszył, ale nie mógł już dłużej wytrzymać. Łudził się, że płacz Mai zagłuszy inne odgło­sy. Najciszej jak się dało, podpłynął kilka metrów w stro­nę występu skalnego, na którym siedziała.

Usłyszawszy plusk wody, dziewczynka przestała płakać i cofnęła się pod ścianę. Dotarł stamtąd odgłos drobnych kroczków, a potem przyśpieszony oddech.

Reijo podpłynął bliżej i uchwyciwszy się mocno skalnej półki, odezwał się szeptem, modląc się, by poznała jego głos:

- Maju, dziecinko moja, gdzie jesteś? To ja, Reijo, Ma­ju, maleńka...

W kompletnej ciszy, jaka na moment zapadła, dał się słyszeć cieniutki, przepełniony rozpaczą głosik, w którym pobrzmiewało niedowierzanie.

- Reijo? Reijo? Ten zły człowiek... - urwała i głos jej się załamał, jakby miała wybuchnąć płaczem.

Mimo panujących w grocie ciemności Reijo zdołał się wdrapać na skalną półkę i przesunąć w kierunku, skąd do­chodziło pochlipywanie. Wnet trzymał w ramionach cie­płe maleńkie ciałko. Teraz dopiero poczuł, jak bardzo jest zziębnięty. Stojąc w wodzie odczuwał ciepło. Zdawał so­bie sprawę, że to najbardziej niebezpieczne.

- Nie płacz, dziecinko! - szeptał z twarzą wtuloną w jej włosy.

Maja zacisnęła mu rączki na szyi, a z oczu trysnęły jej łzy. Nieskładnie opowiadała o niedobrym człowieku, któ­ry siłą ją tu przyprowadził.

- Jest głupi - powtarzała. - Zbij go, Reijo, niech się prze­kona, jaki jest głupi i zły!

- Ten okropny człowiek już sobie poszedł - pocieszał ją Reijo. - I więcej tu nie wróci, Maju. Jestem przy tobie, nie bój się. Reijo cię stąd zabierze do mamy. W domu już na nas czekają, wszyscy.

- Elise zginęła - chlipnęła Maja.

- Elise uciekła temu okropnemu człowiekowi - wyjaśnił Reijo, trzęsąc się jak galareta. Ale choć szczękał zębami i mówienie przychodziło mu z trudem, cierpliwie przema­wiał do dziecka. Musiał je uspokoić, zanim ruszy z nim korytarzem prowadzącym do wyjścia z groty. - Elise jest w domu i czeka na nas.

Ciekawe, jak daleko odszedł Hermanssan? zastanawiał się Reijo.

Bardzo się obawiał, że w korytarzu może się na niego natknąć. Nie znał tego przejścia i nie miał pojęcia, jak da­leko jest do wyjścia. Poruszając się pod osłoną całkowi­tych ciemności, trudno było polegać na mało dokładnych objaśnieniach Nilsa.

Woda falowała i uderzała o skalne ściany. Jej poziom trochę się podniósł w czasie, gdy przebywał wewnątrz gro­ty. Nagle w jego głowie wykluł się szalony pomysł. Gdy­by pobiegł wzdłuż brzegu, w krótkim czasie dotarłby do osady. Wśród skał zaś może się natknąć na Hermanssena.

Ile można wymagać od dwuipółletniego dziecka? Czy wolno mu jeszcze dodatkowo narażać Maję na takie nie­bezpieczeństwo?

Ale to wielka szansa! Szansa, która jednak wiąże się z wielkim ryzykiem. Reijo wstrzymał oddech, rozważając w myślach wszystkie za i przeciw. Nerwy miał napięte do ostatnich granic. Ciekawe, ile wody jest teraz w koryta­rzu? Czy się przesłyszał, czy to wyobraźnia płatała mu fi­gle? Zdawało mu się, że wśród szumu wody wdzierającej się do wnętrza groty wyłapał jakiś odgłos.

Chyba coś błysnęło w korytarzu prowadzącym do wyjścia?

Nie miał odwagi dłużej czekać, żeby się przekonać, czy to prawda. Wolał zachować ostrożność i nie kusić losu.

Maja na szczęście nie bała się wody. Siląc się na spokój, wyszeptał:

- Wyjdziemy stąd, Maju. Będziemy musieli płynąć. Wo­da jest bardzo zimna, ale wszystko będzie dobrze. Przy­rzekam ci to. Niczego się nie bój, musisz tylko mocno trzymać mnie za szyję, nie puszczać, rozumiesz?

- Nie puszczać - powtórzyła z powagą i jeszcze moc­niej zacisnęła mu ręce na karku.

Reijo odetchnął z ulgą.

- Będzie zupełnie ciemno i bardzo głęboko. W jednym miejscu woda nawet nas zakryje. Wówczas musisz zrobić to, co ci teraz powiem. Nabierzesz dużo powietrza, tyle że aż napęcznieje ci brzuszek. Mocno zaciśniesz buzię i przy­tulisz się do mnie. Nie wolno ci będzie wtedy oddychać.

- Dlaczego?

- Dlatego że dookoła będzie woda i jeśli otworzysz bu­zię, wleci ci do środka więcej, niż będziesz mogła połknąć, malutka. A to niebezpieczne.

Spodziewał się kolejnego „dlaczego?”, Maja właśnie weszła w ten wiek, ale tym razem przyjęła słowa Reijo bez zbędnych pytań. Odczuł z tego powodu niewypowie­dzianą ulgę. Postanowił, że później jej wszystko wytłuma­czy. Teraz cenna była każda sekunda, bo już nie miał naj­mniejszych wątpliwości, że od strony korytarza dobiega odgłos kroków.

- Trzymaj się mocno! - poprosił i zanurzył się w lodo­watej wodzie. Choć tylko na chwilę z niej wyszedł, znów przeżył szok. Maja wydała z siebie cichy okrzyk, ale za­milkła zaraz i już nawet jęk nie wydobył się z jej ust. Reijo czuł jednak jej kurczowy uścisk. Całe szczęście, że go nie puszczała.

- Wszystko będzie dobrze - szepnął i skierował się w stronę podwodnego korytarza. Podniósł Maję jedną rę­ką trochę wyżej, żeby miała głowę nad powierzchnią wo­dy, której poziom znacznie się podwyższył. Reijo liczył na to, że ten niewielki prześwit wystarczy.

Nieprzyjemne uczucie z wolna zaczęło opuszczać Ole­go Edvarda. Pokonał już odcinek korytarza, gdzie musiał się czołgać. Ledwie przecisnął się przez wąskie światło tu­nelu. To było straszne! Czuł się całkowicie uzależniony od wyższych mocy. Przez moment przestraszył się, że na za­wsze zostanie uwięziony w skale napierającej na plecy i brzuch, i nigdy więcej nie ujrzy nieba. Ogarnął go lęk przed zamknięciem, miał wrażenie, że się dusi. Przerażo­ny, ledwie powstrzymał się od krzyku. Zacisnął zęby. On, Ole Edvard Hermansson, nie był przecież mięczakiem.

Ale nie czuł się dobrze, mimo że lampa rozświetlała ciemności. Bezwiednie pomyślał o dziecku pozostawionym na skalnym występie nad wodą, która zaczęła przybierać.

Mała pewnie się boi. Dobrze jej tak, krzykaczce. Chciał się uśmiechnąć pogardliwie, ale jakoś mu nie wyszło. Zdra­dzieckie myśli przywołały w pamięci inne przestraszone dziecko. Dziecko, które przez całą noc siedziało zamknię­te w dusznej piwnicy, dlatego że niechcący zobaczyło swą matkę w intymnej sytuacji z mężczyzną, u którego służy­ła. Ole przełknął ślinę. Bez trudu przypomniał sobie, jakie straszne męki wtedy cierpiał.

Ten cholerny bachor przeżyje, skoro jemu udało się wyjść z tego bez szwanku! Ba, wyrósł nawet na mężczy­znę jak się patrzy, nie na jakiegoś tchórza.

Teraz dopiero uświadomił sobie, jak bardzo dziewczyn­ka przypomina Raiję. Nie dostrzegł tego wcześniej, dener­wowały go jej wrzaski, więc nie przyglądał się jej dokład­nie. Uderzyło go, że ta mała bez wątpienia odziedziczyła po matce oryginalną urodę i to coś nieokreślonego, co uczyniło z Raiji jedyną kobietę, która wiele dla niego zna­czyła i z czasem stała się taka ważna.

Jego własna matka płaszczyła się przed tym idiotą, zniewieściałym typkiem, który niestety był jego ojcem. Ole poprzysiągł sobie wtedy, że nigdy nie straci głowy dla żad­nej kobiety. Zgodnie z jego przekonaniem, kobiety były głupie i niewierne. Zdradzały, gdy się w nich zakochać.

Jego matka była za dobra dla tego utracjusza! Głupia, ale i tak o niebo lepsza niż mężczyzna, który traktował ją jak swoją własność, mimo że ożenił się, jak wypadało, z damą z wyższych sfer.

Ole wiedział, że Raiji właściwie nigdy nie obchodził. Tylko ten Reijo był dla niej ważny. Kmiotek, nie mężczy­zna! Dziecko miało brązowe oczy tak jak Raija i twarz po­dobną do twarzy matki. Im dłużej myślał o tym dziecku, tym gorzej się czuł. Tak jakby to Raiję pozostawił samą w ciemnej, wilgotnej grocie.

Krzyczała coś do niego, może nadal płacze ze strachu. Ole zatrzymał się i nastawił ucha. Cisza. Cofnął się i do­szedł do miejsca, gdzie było bardzo wąsko, ale nadal nic nie słyszał. Może wpadła do wody? Może utopiła się? Ra­ija... Nie, nie Raija, jej córka, Maja. Nie może przecież ich mylić ze sobą.

Poczuł w piersiach ból, tak jakby rozrywano go na strzępy. Zrobiło mu się gorąco.

- Nie dręcz mnie - jęknął cicho zbolałym głosem. Nie po­trafił jednak uwolnić się od tego dziwnego, palącego uczucia.

Chyba tracę rozum, pomyślał i przerażenie jeszcze się wzmogło. Albo tchórzę...

Przez długą chwilę toczył walkę z samym sobą, w koń­cu schylił się i z duszą na ramieniu zaczął się przeciskać tą samą drogą, którą dopiero co przyszedł.

Był już prawie na miejscu, gdy mu się wydało, że sły­szy jakieś głosy. W tym momencie na nowo ogarnął go lęk o stan własnego umysłu.

Może naprawdę zwariowałem? przeraził się. Na to wy­gląda...

Nigdy dotąd nie zachowywał się tak dziwnie. Zawsze był twardy i bezwzględny. Nigdy nie kierował się uczu­ciami.

Kiedy po chwili znów się zatrzymał, słyszał już tylko plusk wody uderzającej o skały. Na zewnątrz chyba szalała wichura, bo w grocie dawało się odczuć powiew świeżego powietrza. Do skalnego występu pozostał mu już tylko ka­wałek, gdy lampa nagle zapłonęła jaśniej, po czym zgasła.

Maja przywarła mocno do Reijo, drżąc na całym ciele. Wtuliła się w zagłębienie na jego szyi policzkami mokry­mi chyba od łez, a nie od morskiej wody. Mocno zacisnę­ła mu rączki na karku i choć czuł, że jest śmiertelnie prze­rażona, nie skarżyła się i nie krzyczała.

Szybciej niż się spodziewał, dotarli do miejsca, gdzie ko­rytarz schodził pod wodę. Jego oczy zdążyły przywyknąć do tego osobliwego mroku, w którym teraz widział znacz­nie więcej niż wówczas, gdy przedzierał się do groty. Był pewien, że z wydostaniem się na zewnątrz pójdzie mu sprawniej. Ale nie było sensu się oszukiwać, teraz miał do pokonania jakby dłuższy odcinek pod wodą: Maja trochę spowalniała jego ruchy, a poza tym płynął pod prąd. Nie wiedział, jak długo dziecko wytrzyma bez oddechu.

- Teraz, Maju - odezwał się. - Teraz nabierzemy dużo powietrza. Kiedy powiem, że nie możesz oddychać, mu­sisz mnie od razu posłuchać. I będziesz mogła wypuścić powietrze dopiero, gdy ci pozwolę. To będzie trochę bo­lało. Jak myślisz, dasz radę?

- Taak.

Udawał, że nie słyszy zwątpienia w jej głosie. Nie mie­li innego wyboru, musieli zaryzykować.

- Nabierz powietrza.

Maja odetchnęła głęboko i wstrzymała oddech.

- Możesz oddychać.

Wypełniła jego polecenie, czyli rozumiała, o co chodzi. Z ulgą pomyślał, że nie będzie musiał tracić czasu na do­datkowe wyjaśnienia. Odetchnął głęboko i słyszał, że dziecko stara się oddychać w tym samym tempie. Nie by­ło na co czekać.

- Nabierz powietrza! - nakazał i uczynił to samo. Po­czuł przyciśniętą do szyi twarz dziecka. Nie tracąc ani se­kundy, zanurkował i popłynął ku wyjściu, którego, co prawda, nie widział, ale wiedział, że istnieje.

Lampa zsunęła się z półki skalnej i wpadła z pluskiem do wody. W kompletnych ciemnościach Ole nie widział nic na wyciągnięcie dłoni. Słychać było tylko chlupot wo­dy wdzierającej się do groty. Olemu zdawało się, że brzmi on jak szyderczy śmiech.

Był tu zupełnie sam. Dziewczynka zniknęła. Zawołał ją po imieniu. Dziwnie zabrzmiało w jego ustach, ale wyda­ło mu się piękne.

Głos odbijał się o skały i powracał echem, jakby skały szydziły z niego, że okazał się takim słabym głupcem.

Musiała wpaść do wody, pomyślał Ole Edvard, macając dokładnie skalny występ, na którym ją zostawił. W niezrozu­miałym dla siebie odruchu wskoczył do wody. Nabierał co­raz silniejszego przeświadczenia, że traci rozum. Ale przecież nie mógł stanąć przed Raiją i powiedzieć, że jej córka jest ca­ła i zdrowa, wiedząc, że dziecko nie żyje. Musi ją znaleźć!

Raz za razem nurkował, obmacywał skalne dno i ścia­ny groty, zalane teraz wodą. Ale nic nie znalazł. Ciążyło mu mokre ubranie i trudno było mu płynąć, lecz nie re­zygnował. Nigdy nie ofiarował Raiji czegoś, na czym by jej zależało. Może teraz, ten jeden jedyny raz, zobaczy ra­dość w jej oczach? Myśli mąciły mu się w głowie. Woda, skały i ziąb. Oczy, choć przywykły do mroku, rozpozna­wały jedynie cienie i zarysy. Nierzeczywisty świat, z któ­rego nie było wyjścia. Przemienił się w małego chłopca, zamkniętego za karę w piwnicy. Musi tu zostać, póki go nie wypuszczą. Nie znalazł wyjścia, nie znalazł Mai.

Wydawało mu się, że słyszy jej krzyk, i nerwowo za­czął pływać w kółko. Ramiona i nogi zdrętwiały mu z zim­na, ale przecież nie mógł zaprzestać poszukiwań, przecież był mężczyzną, a nie babą.

Nie poddał się, choć nie był dobrym pływakiem. Kiedy odkrył pod wodą otwór prowadzący do korytarza, popły­nął tamtędy, pewien, że odnajdzie tam Maję. Był zbyt otę­piały, by pomyśleć, że nie da rady płynąć pod silny prąd.

I tak dopełnił się jego los. Mały chłopiec nie wydostał się z ciemnej piwnicy. Wody przypływu wepchnęły go z powrotem do wnętrza groty.

Kiedy wreszcie Reijo udało się wynurzyć na powierzch­nię, nie czuł nic poza strachem. Choć przy brzegu było dość płytko, morze okazało się tak niespokojne, że z tru­dem utrzymywał się na nogach. Pozwalał nieść się falom, pilnie bacząc, by woda nie zalewała twarzy Mai. Dziew­czynka uchwyciła się kurczowo jego włosów i nie zwolni­ła uścisku. Posiniała na twarzy, szczękała zębami, ale ży­ła. I nic więcej się nie liczyło.

Reijo przytulił ją mocno, niemal obezwładniony nad­miarem uczuć.

Udało nam się, pomyślał z radością.

- Dziecinko moja - śmiał się i płakał, całując przemo­czone włosy Mai. - Dziecinko moja.

Gdy wyszli na ląd, chłodny październikowy wicher przeniknął ich do szpiku kości. Reijo poczuł śmiertelne znużenie. Tymczasem był to dopiero pierwszy wygrany etap, teraz musieli dostać się do domu, nim dopadnie ich Ole Edvard albo nim zamarzną na śmierć.

Zacisnął zęby i potykając się, popędził wzdłuż brzegu w silnym postanowieniu, że wszystkiemu podoła.

6

Raija ze zmartwienia nie mogła sobie znaleźć miejsca. Aleksiej daremnie próbował ją namówić, by usiadła i cze­kała cierpliwie. Nils bez większych skutków nakłaniał ją do tego samego. Raija nie chciała czekać bezczynnie. Kie­dy wreszcie Nils zauważył przez okno nadbiegającego Reijo z Mają na ręku, poczuła się dotknięta do żywego, że to nie ona pierwsza ich wypatrzyła.

Wyściskała mocno kompletnie wyczerpanego przyja­ciela i bladosiną córeczkę. Starała się zachować zimną krew, ale była zbyt podekscytowana, by działać rozsądnie.

- Usiądź! - nakazał jej Nils, przejmując komendę. - Ja też mogę się na coś przydać.

- Najpierw Maja - jęknął Reijo.

Nils nie protestował, choć jego zdaniem Reijo wyglą­dał na bardziej wyczerpanego. Trzęsącymi się rękoma za­czął zdejmować z dziecka przemoczone i niemal zupełnie sztywne ubrania. Szło mu dość opornie, z wdzięcznością więc przyjął pomoc Raiji, mimo że wcześniej kazał jej trzymać się z boku.

- Poradzę sobie - zapewniła go. Usiłowała przywołać na twarz uśmiech, choć dręczyła ją myśl, że znów nad jej najbliższymi pojawiły się złowrogie chmury.

Zręcznie wytarła małą do sucha, po czym opatuliła we wszystko, co znalazła w domu. Przygarnęła córeczkę moc­no i najchętniej oddałaby jej własne ciepło. Maja, nienatu­ralnie blada, zachowywała się zatrważająco spokojnie. Czy nie powinna raczej krzyczeć wniebogłosy? Raija bała się nad tym zastanawiać. Pragnęła raczej radować się tym, że dane jej było odzyskać dziecko. Przykryła je dodatkowo futrzaną narzutą, wierząc, że Maja rozgrzeje się wreszcie. Nils dokładał do pieca, aż ogień buzował.

- Był tu Ole? - zapytał Reijo, z trudem otwierając usta.

Był tak zziębnięty, że nie mógł nawet poruszyć paka­mi. Nils pomógł mu zdjąć zesztywniała koszulę, która w wielu miejscach przylgnęła do skóry i trzeba było użyć gorącej wody, by ją odkleić.

- Póki co, jeszcze nie - odparła Raija i podała Elise opa­tuloną Maję, a potem zaprowadziła dziewczynki do izby.

Razem z Nilsem wyjrzeli ostrożnie przez wszystkie okna, ale na zewnątrz nie działo się nic szczególnego. Żad­ne z nich jednak nie miało wątpliwości, że Ole Hermansson może pojawić się w każdej chwili. A jego przybycie sprowadzi na wszystkich jedynie ból i cierpienie.

Raija bez zbędnych ceregieli zdjęła z Reijo spodnie, a potem kalesony, co bardziej zawstydziło Nilsa niż ją sa­mą. Na ramiona zarzuciła przyjacielowi utkaną z wełny narzutę i delikatnie popchnęła go bliżej pieca.

- Jesteś niepoprawny, Reijo - mówiła, głaszcząc rozdy­gotane ciało. Kiedy ogień oświetlił złotym blaskiem jej twarz, na długich rzęsach błysnęły łzy. Raija pomrugała gwałtownie, ale te łzy dostrzegł nawet Reijo znajdujący się w dziwnym stanie gdzieś między jawą a snem. - Powie­działeś, że popłyniesz do groty, ale słowem nie wspomnia­łeś, że zamierzasz wrócić tą samą drogą! - Mało brakowa­ło, by się rozpłakała na dobre. - Przecież oboje mogliście utonąć! Jak długo przebywałeś w lodowatej wodzie? Mo­głeś zamarznąć! Rozchorujesz się...

Uśmiechnąwszy się blado, przymknął oczy. Głowa opa­dła mu w tył. Czuł ogarniające go z wolna ciepło, niemal równie błogie jak wtedy, gdy unosił go podwodny nurt.

Teraz frunął, szybował w powietrzu... Jakby zza chmur dolatywały go stłumione słowa wypowiadane przez Raiję, a jej głos zlewał się w monotonny szum.

Słyszał muzykę... Leciał...

Tak naprawdę osunął się po ścianie w dół.

- Powinniśmy go położyć do łóżka - rzekł zatroskany Nils i nagle ogarnęło go poczucie bezradności. Jego życie płynęło spokojnie i monotonnie, ale odkąd pamiętnej no­cy zapukał do drzwi tego domu i poznał Reijo, nic już nie było zwyczajne.

- Owszem, ale najpierw trzeba go rozgrzać - z uporem oznajmiła Raija. - I przypilnować, by zjadł coś ciepłego. Wydaje mi się, że bardzo długo przebywał w grocie, a ile czasu spędził w wodzie, Bóg jeden raczy wiedzieć...

Dopiero wraz z nastaniem wieczoru, gdy za oknami za­padł zmrok, Reijo zdołał o własnych siłach przejść do al­kierza i położyć się w łóżku. Ale zanim to nastąpiło, Ra­ija nacierała go i masowała, ogrzewała własnym ciałem. Płakała przy tym i klęła na przemian, ale nie poddała się, póki nie otworzył oczu i nie popatrzył na nią przytomnie.

- Przyszedł? - zapytał, nie przestając dygotać. Zaprzeczyli.

Nils trzymał straż. Co chwila wyglądał przez okno, a gdy się ściemniło, odważył się wyjść na zewnątrz i okrą­żył budynek. Nic nie zakłócało spokoju, ale Raija czuła, że jest to cisza przed burzą.

Reijo nie chciał rozmawiać o tym, co się wydarzyło w grocie.

- Nie teraz - wymówił się udręczony. - To dla mnie na razie zbyt trudne, Raiju. Pozwól, bym sam się z tym wpierw uporał.

Raija dobrze go rozumiała. Czasami trudno jest się dzie­lić z kimś przeżyciami, zwłaszcza gdy są jeszcze całkiem świeże. Lepiej poczekać, nie wywierać presji, bo inaczej człowiek zamknie się w sobie, przekonany, że najlepiej o wszystkim zapomnieć.

- Porozmawiaj z Mają - poprosił. - Biedne dziecko, ty­le przeżyło!

Raija z ciężkim sercem pomyślała o tym samym. Jej ma­leńka córeczka doświadczyła wiele złego. Raija czuła się win­na. Jak każdy rodzic pragnęła dla swych dzieci wszystkiego co najlepsze, tymczasem spotykało je tyle cierpienia tylko dla­tego, że ona sama budziła w otoczeniu tak skrajne reakcje.

Reijo został otulony w wełniane koce i ciepłe skóry. Ra­ija wmusiła w niego także kubek gorącej zupy, a kiedy wresz­cie zasnął, już trochę rozgrzany, lecz bardzo wyczerpany, ogarnęło ją także śmiertelne znużenie. Czuła się winna, nie miała prawa być zmęczona, ona, która siedziała z założony­mi rękoma i czekała, podczas gdy Reijo sam z narażeniem życia ratował jej dziecko. Wyprawa do zagrody Nilsa w gó­rach w jej przekonaniu w ogóle się nie liczyła.

Gdzieś w ciemnościach czaił się przepełniony nienawi­ścią Ole Edvard, który zamierzał zagarnąć cudzą własność! Czy zdawał sobie sprawę, jak wielką budzi grozę?

Może celowo się nie zjawiał, żeby ich jeszcze trochę po­dręczyć? Raija zapragnęła, by wreszcie skończył się ten kosz­mar. Zamiast przeciągać moment konfrontacji ze złem, ja­kie uosabiał Ole Edvard, wolałaby stanąć z nim oko w oko.

Nils zjadł ugotowaną przez Raiję zupę, pomógł Aleksiejowi przy jedzeniu i nakarmił małego Knuta. Elise nie chciała nic jeść, nie odrywała od Mai swych wielkich błę­kitnych, zalęknionych oczu. Maja spała niespokojnie, Ra­ija śmiertelnie się o nią bała. Zdawało się jej, że w ciągu tego jednego dnia jej córeczka przeżyła tyle, że starczyło­by za cały rok koszmaru. Ona także nie była w stanie zmu­sić się do jedzenia, wszystko w niej protestowało. Zgasiła lampę i stanęła przy oknie. Wpatrywała się w pogrążoną w ciemności otwartą przestrzeń wokół domu. Zastanawiała się, gdzie ukrył się Hermansson. Może czai się gdzieś w mroku nadchodzącej nocy i obserwuje ich dom?

Nagle z izby doleciał ją przenikliwy dziecięcy głosik. Maja odkopała się i wyswobodziła z otulających ją okryć. Kiedy Raija wzięła na ręce córeczkę, ta, nie przestając wo­łać Reijo, popatrzyła na matkę szeroko otwartymi oczami.

- Reijo śpi - szepnęła Raija, ale głos się jej załamał. - Reijo śpi, maleńka. Wszystko z nim dobrze. Tamten zły człowiek odszedł.

- Reijo... - Maja łkała żałośnie, drżąc na całym ciele. Przytuliła się mocno do matki, przyjmując całą jej miłość. Zwykle wolała Reijo. Jedynie na krótką chwilę siadała na kolanach matki, natomiast godzinami mogła przesiadywać na kolanach Reijo, uszczęśliwiona. - Udało mi się - wy­mamrotała. - Udało mi się - powtórzyła dziewczynka, zniecierpliwiona jak zawsze, gdy nie otrzymywała natych­miast odpowiedzi na swoje pytania.

- Tak, maleńka - przyznała Raija, nie wiedząc, co Maja ma na myśli. Bała się o to zapytać, nie miała odwagi nakła­niać córeczki do mówienia. Wolałaby, gdyby Maja mogła o wszystkim zapomnieć. Jeśli nie, niech sama wybierze mo­ment, kiedy zechce o wszystkim opowiedzieć.

- Wstrzymałam oddech. Zrobiłam tak, jak Reijo mi ka­zał. W morzu widać było czerwone kropki... Z całych sił zaciskałam oczy. Ale nie otworzyłam buzi...

Ani słowa o Ole Edvardzie ani o uwięzieniu w grocie! Obraz Reijo przysłonił jej wszystko. Najważniejsze dla Mai było, żeby zrobić to, co kazał jej Reijo.

- Bardzo dobrze, córeczko - uśmiechnęła się Raija, nic prawie nie widząc przez łzy. - Reijo bardzo cię chwalił. Zresztą sam ci to jutro powie. Teraz spróbuj zasnąć.

- Reijo?

Raija zrozumiała, że Maja nie da za wygraną, zrezygno­wana, zaniosła więc córeczkę do izby, w której spał Reijo.

Serce jej się ścisnęło, kiedy zobaczyła, jak leży ze sztywnymi od słonej wody włosami sterczącymi na wszystkie strony. Ostrożnie położyła Maję obok, tak by wzajemnie się ogrze­wali. Reijo nawet tego nie zauważył, ale dziewczynka przy­tuliła się do niego zadowolona i zacisnęła maleńką piąstkę wokół jego kciuka. Uśmiechnęła się, a na jej twarzyczce od­malowało się oddanie i całkowite poczucie bezpieczeństwa.

Patrząc na tych dwoje, nie sposób było się nie wzruszyć. Raija zapragnęła zachować w pamięci ten obraz, by móc go przywołać, kiedy życie zbyt mocno da się jej we znaki. Promieniował od nich taki spokój! Spokój i ufność. Raija nie czuła ukłucia zazdrości, jakie zwykle towarzyszyło jej, kiedy Reijo i Maja zamykali się w swym małym świecie. Dobrze było wiedzieć, że tych dwoje, których kocha naj­bardziej, łączy taka miłość. Przestało jej przeszkadzać, że trzymają ją trochę na dystans. Teraz potrafiła to znieść.

Nils czuł się w obecności Raiji trochę niepewnie. Przy­puszczał, że wydaje jej się jeszcze bardziej nieporadny niż był w istocie. Zdobył się jednak na odwagę i zapropono­wał, że zostanie.

- Jeśli on przyjdzie... hmm... - wyjąkał. - Lepiej, żebym wtedy był. Reijo ani Rosjanin ci nie pomogą. Kobieta sa­ma z dziećmi...

Cisza była bardziej wymowna niż nieskładne tłumaczenie.

- Teraz już sobie poradzę, Nils. Byłeś wspaniały! - Ra­ija odprawiła go delikatnie, żeby nie poczuł się urażony. - Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła! Ale ty też musisz odpocząć. Poza tym nie możesz zaniedbywać swoich obo­wiązków, bo ludzie zaczną coś podejrzewać. Nie chcę, że­byś przez nas popadł w kłopoty. Bądź ostrożny!

Nils wyczytał w jej oczach szczere zatroskanie swoją osobą. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek ktoś się tak o nie­go martwił. Poczuł niebezpieczny ucisk w gardle i z tru­dem złapał oddech. W obecności pięknej żony przyjaciela całkiem tracił głowę. Nigdy jeszcze żadna kobieta tak na niego nie działała.

- Nic więcej nie mogę dla ciebie zrobić? - zapytał, a na jego twarzy odmalował się taki zawód, że Raija bez zasta­nowienia rzuciła:

- Ubrania Reijo. Lepiej, żeby nikt ich nie znalazł przy wejściu do groty.

Popatrzyła mu w oczy, trwało to zaledwie ułamek se­kundy. Nils spuścił wzrok, a policzki zapiekły go tak, jak­by wystawił je na letnie słońce.

- Lepiej, żeby nikt ich tam nie znalazł - powtórzył tylko. Z prawdziwą radością spełniłby każdą prośbę Raiji. Nicze­go bardziej nie pragnął, jak służyć jej pomocą. Gdyby choć trochę mógł jej ulżyć, byłby szczęśliwy. Już dawno nie czuł się taki młody, rześki i zadowolony! Po raz drugi tej doby skierował swe kroki ku wznoszącej się tuż za osadą górze, dumnej i tajemniczej, jakby skrywała jakąś ponurą zagadkę.

Noc się dopiero zaczęła. Raija zabarykadowała drzwi i zaciągnęła wszystkie zasłony. Wiedziała, że jeśli zło ma nadejść, nie uda się go powstrzymać w taki sposób, ale stworzyła sobie złudzenie bezpieczeństwa. Zamknięty ma­ły świat, do którego zło, trudności, chłód nie miały przy­stępu. Wiedziała, że rzeczywistość jest całkiem inna, ale nikt nie mógł jej pozbawić prawa do marzeń.

Zajrzała do Aleksieja w przypływie wyrzutów sumie­nia. Czuła się za niego odpowiedzialna, a przez cały dzień nie poświęciła mu wiele czasu poza przygotowaniem je­dzenia i opatrzeniem rany.

- To ty, Raiju?

Jego obcy akcent zawsze przyprawiał ją o dreszcz.

Zostawiła drzwi otwarte na oścież, żeby słyszeć, gdyby ktoś jej potrzebował, i po cichu weszła do pogrążonej w mro­ku izby. Poluzowała upięty na głowie kok. Włosy spłynęły jej kaskadą na ramiona, sięgając aż do pasa. Nie miała talii osy. Żartowała sobie, że odkąd biodra jej się zaokrągliły, ta­lia wydawała się znacznie smuklejsza. Aleksiejowi jednak wy­dała się zjawiskowo kobieca. Ciepła poświata od tlącej się lampy i płomienia z paleniska otoczyła jej postać złotoczerwoną, nieziemską aurą. Aleksiej poczuł słabość, której powo­dem nie były bynajmniej rany od postrzału. Dobrze rozpo­znawał te sygnały. Nie powinien czynić sobie nadziei, był już na tyle dorosły, by to wiedzieć, ale w mroku wszystko zda­wało się zaczarowane. Odrzucił rozsądek. On także szukał ucieczki. Pragnął zapomnieć, że znalazł się w obcym kraju i że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Szczęśliwie tra­fił do spokojnej przystani, ale nie łudził się, że pozostanie tu dłużej. Krótki pobyt. Krótki epizod. Jeśli los będzie mu sprzyjać, zdoła wrócić do swoich. Ufał, że jest mu pisane ży­cie daleko na wschód od tych stron.

Nie wiedział dokładnie, co się stało z dziećmi i Hermanssonem, ale domyślał się, że póki co wszystko się dobrze skończyło. O szczegóły postanowił spytać Raiję później.

Ta noc była przeznaczona na marzenia. To, co niemożli­we, miało w ciągu tych kilku godzin stać się rzeczywistością.

- Usiądź! - poprosił, stukając w brzeg łóżka. Gwałtow­nie zatęsknił, by znalazła się blisko niego. Ten jeden jedy­ny raz pragnął poczuć łączącą ich więź.

Raija zawahała się przez ułamek sekundy, ale usiadła. Zła na samą siebie, przysunęła się nieco bliżej, niż wypadało.

Czegóż mam się obawiać ze strony tego młodego chło­paka? usprawiedliwiła się.

Nie z jego strony”, podszepnął jej wewnętrzny głos. „Lecz co z tobą, Raiju? Nie lękasz się tego, co tkwi głębo­ko w twym sercu? Za każdym razem, gdy patrzysz na Aleksieja albo o nim myślisz, a myślisz dużo, drżysz, jak­byś popełniała jakąś zbrodnię”.

To prawda...

- Nie mogę zasnąć - powiedziała, ciesząc się w głębi du­szy, że spowija ich nieprzenikniony mrok, skrywający wszelkie odcienie barw, zasłaniający zmęczone rysy, tonu­jący wszystko to, z czego nie była zadowolona. Mrok był jej sprzymierzeńcem. - Przez chwilę cofnęłam się myślami do przeszłości. Wszystkie kłopoty nagle zniknęły. To pew­nie tchórzostwo z mojej strony tak uciekać od rzeczywi­stości - roześmiała się zażenowana, jakby przepraszająco.

Aleksiej przykrył dłonią jej rękę. W pierwszym odru­chu chciała ją cofnąć, ale zmusiła się, by wytrzymać jego dotyk. Właściwie sama tego pragnęła.

- Każdy ma do tego prawo, to nie tchórzostwo! Sam chętnie wybrałbym się z tobą w taką podróż donikąd.

Reijo zarzucał jej, że ucieka od rzeczywistości, choć przyznawał, że czasem wyobraźnia może uchronić ludzi przed szaleństwem. Mikkal zawsze śmiał się dobrodusznie z jej fantazji, a w ostatnim czasie sam coraz częściej szu­kał ucieczki w wyimaginowanym świecie. Tymczasem Aleksiej nie uważał jej za głupią. Sprawiał wrażenie, że ją rozumie, i nie doszukiwał się niczego szczególnego w jej słowach.

Zachowuje się tak naturalnie, pomyślała. Może ja sobie wmawiam grożące mi z jego strony niebezpieczeństwo?

- Wierzysz w przeznaczenie? - zapytał.

Czuła na sobie jego palący wzrok, który przebijał ciem­ność.

Znowu ta bujna wyobraźnia! Przecież to całkiem nie­winna rozmowa!

Aleksiej leżał przykuty do łóżka, ledwie co będąc w sta­nie się poruszyć, całkowicie uzależniony od niej i od po­mocy innych. Nie mógł jej skrzywdzić. Miała nad nim przewagę.

- Nie - odpowiedziała. - A zresztą nie wiem - dodała w przypływie szczerości, przypominając sobie przepowiednie, którą przed wielu laty usłyszała z ust Elle. Słowa Elle wryły się jej na trwałe w pamięć, tym bardziej że co jakiś czas uświadamiała sobie, ile prawdy w nich tkwi. - Jeśli wszystko jest ustalone, życie wydaje się być bez sen­su - wyjaśniła trochę zakłopotana. - Chciałabym mieć wpływ na swoje życie, wierzyć, że mam coś do powiedze­nia, że coś zależy ode mnie.

- A mnie się trudno pogodzić z tym, że naszym losem kieruje przypadek. - Aleksiej uścisnął mocniej jej rękę. - To nie zbieg okoliczności, że przypłynęliśmy statkiem do tej właśnie zatoki, że zostałem postrzelony i trafiłem tu... - Ledwie powstrzymał się, by nie powiedzieć „do ciebie”. Ale nie wolno mu było zapomnieć, że jego przyszłość związana jest z okolicami na wschód od półwyspu Kola. Nie może dać się zwieść tej magicznej nocy i uwierzyć w to, co niemożliwe. - Przeznaczenie oznacza, że wszyst­ko toczy się według jakiegoś planu. Lubię myśleć w ten sposób, bo wówczas nic nie dzieje się niepotrzebnie. Nie przypadkiem leżałem, nie śpiąc, nie przypadkiem tu weszłaś. To nie przypadek, że rozmawiamy. Że mam babkę, która nauczyła mnie języka, który ty także znasz. Frag­menty pasują do siebie jak skorupy potłuczonego naczy­nia. Jeśli ktoś zada sobie trud, naczynie znów będzie całe.

- Jesteśmy częściami potłuczonego naczynia? Aleksiej roześmiał się cicho:

- Kto wie? Może właśnie stykają się nasze boki i pasu­ją idealnie.

- Czas wstrzymał oddech - odparła Raija.

Słysząc łagodniejącą w jego głosie młodzieńczą zapalczywość, poczuła, że chociaż jest jej rówieśnikiem, mogła­by być jego... nie, nie matką... raczej starszą siostrą.

Zarumieniła się gwałtownie, uświadomiwszy sobie, że za nic w świecie nie chciałaby być tak blisko z nim spo­krewniona.

- Skąd przybyłeś, Aleksieju? - zapytała. Atmosfera zgęstniała, rozmowa przybrała intymny ton. Raija sama nie wiedziała, kiedy przekroczyli granice poufałości.

Dwoje ludzi nocną porą. Dwoje młodych, którzy znaleź­li się za blisko siebie. Trzymając się za ręce, rozmawiali w ob­cym języku. Egzotyczni niczym barwne dzikie róże, które wyrosły na ugorze, smagane podmuchami ostrego wiatru, tu, na najdalej wysuniętym na północ przylądku Ruiji - nad­morskiej krainy. Musną się lekko liśćmi. Ale nie wolno im się zanadto do siebie zbliżyć, bo róże mają kolce.

- Pytasz, skąd przybyłem tej nocy, kiedy zostałem po­rzucony na brzegu w twym kraju? - zapytał, siląc się na wesoły ton. - Przypłynąłem z Onegi na „Sankt Nikołaju”. - Westchnął, a jego głos nabrał ciepła. - Słyszałaś o świę­tym Nikołaju?

Raija pokręciła głową.

- Mnóstwo statków zostało nazwanych jego imieniem i nic dziwnego. To patron żeglarzy, otacza nas opieką.

Aleksiej zamilkł na chwilę, a jego myśli poszybowały na wschód do ojczyzny położonej tak jak Ruija nad mo­rzem. Ludzie byli tam inni, a krajobraz równinny, otwar­ty, bardziej rozległy.

- Pochodzę z Archangielska - roześmiał się lekko. - Dla ciebie to tylko dziwaczna nazwa. Założę się, że nie potra­fisz jej nawet wymówić.

Takiego wyzwania Raija nie mogła puścić mimo uszu. Po­ruszała językiem, próbując wydobyć obce dźwięki i naśla­dować dziwny akcent. Zawsze z dużą łatwością przyswaja­ła sobie obcą mowę, ale tym razem miała kłopoty. Aleksiej jednak nie kpił z niej. Uśmiechał się, to prawda, ale równo­cześnie twierdził, że wychodzi jej to znacznie lepiej niż lu­dziom, których spotykał w czasie żeglugi do obcych krajów.

- Większość z nich nawet nie chciała spróbować wymó­wić nazwy mojego miasta - dodał z goryczą. - Archangielsk leży nad Morzem Białym, które wcina się w głąb lą­du i łączy się na północy z oceanem. W pobliżu Archangielska uchodzi do morza rzeka Dwina. To piękne miej­sce, Raiju. Jak okiem sięgnąć, ciągną się tam stepy. Bezkre­sne równiny. Wszystko zresztą jest tam bezkresne...

- Kochasz swój kraj - zauważyła Raija. Poznawała to po sposobie, w jaki dobierał słowa. Biła z nich miłość. - Wspomniałeś, że wyjechałeś z domu w wieku trzynastu lat. Dlaczego?

- Powoli! - Upomniał ją ostro, niemal burząc niezwy­kły nastrój.

Kolce potrafią głęboko zranić.

- Mieszkałem nad samym morzem - ciągnął.

Raija dostrzegła, jak drgają mu kości policzkowe. Wy­dawało jej się, że z wielkim trudem zachowuje spokój.

- Nad morzem zawsze działo się coś ciekawego. Do por­tu przypływały statki, wielkie i małe. Już jako mały chło­piec kręciłem się w pobliżu portu i stoczni, gdzie budowa­no statki większe niż domy. Kiedy trzymałem Jewgienija za rękę, wydawało mi się, że jestem równie dorosły jak on.

- Jewgienij? Kto to? - Znowu trudne do wymówienia imię.

- Mój brat, starszy ode mnie o pięć lat. Było nas czternaścioro rodzeństwa, dwanaście sióstr i my dwaj. Kiedy Jewgienij skończył czternaście lat, wypłynął z Archangielska w rejs na „Sankt Nikołaju”. Miałem dziesięć lat, gdy umarła nam matka. W dwa miesiące później ojciec ożenił się ponownie, usprawiedliwiając się, że sam nie poradzi so­bie z tak liczną gromadą dzieci. Ojciec pracował u jedne­go z tamtejszych szkutników. Wiele moich sióstr w tym czasie było już zamężnych, tylko pięcioro spośród rodzeń­stwa było młodszych ode mnie.

- Nowa żona ojca, Elena, nie radziła sobie wcale lepiej z opieką nad dziećmi niż ojciec. Moje siostry więc zabrały pięcioro najmłodszych do siebie. Anna, najstarsza z sióstr, chciała mnie przygarnąć, ale ojciec się sprzeciwił. - Aleksiej uśmiechnął się z bólem. - Powiedział, że jego syn bę­dzie rósł pod jego dachem, póki nie osiągnie dorosłości. Po­zostałem do ukończenia trzynastu lat.

Historia jego życia w skrócie. Raija wyczuwała, że w cią­gu tych dwóch lat wiele się wydarzyło, ale Aleksiej najwy­raźniej nie miał ochoty o tym mówić Nie nalegała, nie mia­ła prawa naruszać kruchych podstaw wzajemnego zaufania.

- Powinnaś zobaczyć Archangielsk - ciągnął Aleksiej już całkiem innym tonem. Łatwo zmieniał nastrój. Najwy­raźniej rodzina stanowiła zakazany temat, mówił o niej niemal obojętnie. Jedynie brat Jewgienij i siostra Anna w jego opowieści zyskali trochę ciepła. Ale miasto kochał i opowiadał o nim z miłością.

- Nie jesteś w stanie sobie wyobrazić tych rozległych zalesionych przestrzeni. Nie masz pojęcia, jakie ogromne drzewa tam rosną. Chciałbym cię tam ze sobą zabrać, Raiju, pokochałabyś to miejsce. Pokochałabyś katedrę Mi­chała Archanioła....

Raija, choć nie wiedziała wiele ani o świętych, ani o ar­chaniołach, dala się porwać jego entuzjazmowi.

- Łodzie płynące po rzece - marzył. - Leniwie kierują­ce się ku morzu. Cóż to za widok!

Nie przyznała mu się, że morze i ocean wzbudzają w niej przerażenie, ani też że nie wierzy w anioły. Cudow­nie było słuchać jego głosu słowami malującego obrazy, których nigdy nie ujrzy na własne oczy. Aleksiej opowia­dał wyjątkowo barwnie, udało mu się zachwycić Raiję. W wyobraźni wszystko było cudowne i wspaniałe, oboje tak to czuli. Być może, gdyby dziewczynie dane było zo­baczyć wszystko, o czym opowiadał, przeżyłaby rozcza­rowanie. Marzenia oszczędziły im tego. Pokochała to miej­sce właśnie dlatego, że ujrzała je jego oczami.

- Odkąd skończyłem trzynaście lat, radziłem sobie sam.

To nic nadzwyczajnego, tacy młodzi ludzie już pracują na własne utrzymanie, wypływają na morze. Zresztą u was jest chyba podobnie?

- Chyba tak. U nas także młodzi szybko muszą zara­biać na chleb. To nie jest kraina mlekiem i miodem pły­nąca - rzuciła z goryczą Raija.

- Kiedy miałem piętnaście lat, w Onedze spotkałem Jew­gienija. Miał tam narzeczoną, zamierzał się z nią ożenić.

Znów jego głos stwardniał jak kamień i stał się szorst­ki, kanciasty niczym postrzępione skały.

- Nic jednak z tego nie wyszło i później byliśmy tylko my dwaj: Jewgienij i ja. Pływaliśmy na tych samych szku­tach, oglądaliśmy to samo, dzieliliśmy ze sobą niemal wszystko. Troszczył się o mnie jak wtedy, gdy byłem ma­ły. Zdarzało się, że potrzebowałem jego opieki. Jesteśmy tacy różni... - zaśmiał się jakby z przymusem, ale w jego śmiechu zabrakło wesołości.

- Jewgienij jest ode mnie wyższy i ma ciemniejsze wło­sy. To najwspanialszy człowiek pod słońcem, nigdy nie po­wiedział mi złego słowa. Jest spokojny i opanowany, a przy tym odpowiedzialny i dorosły. Całkowite moje przeciwieństwo...

- A mnie się zdajesz dojrzały - sprzeciwiła się cicho Ra­ija. - Przemyślałeś dużo więcej niż znaczna część ludzi, których znam.

- Nie o to chodzi - rzekł Aleksiej z udręką w głosie, ści­skając do bólu dłoń Raiji.

Nie zwolnił uścisku, mimo że Raija aż jęknęła.

- Tacy jak ty i ja wcześnie dojrzewają, ale otoczenie te­go nie dostrzega. Nie zauważa też, że potrafimy myśleć jak dorośli. Cóż to kogokolwiek obchodzi? - ciągnął gorzko.

Raija przymknęła oczy, domyśliła się, co teraz nastąpi. Intuicja już dawno podpowiedziała jej, że łączy ich nie­zwykłe podobieństwo.

- To, co się dzisiaj stało, stało się z twojej winy, prawda? Pokiwała głową.

Smukłymi palcami gładził jej dłoń niczym czuły kocha­nek, on - bratnia dusza.

- Nie pierwszy raz cię to spotyka - zgadywał dalej. - Prześladują cię niezwykle historie. Przyciągasz do siebie zdarzenia, o których innym się nawet nie śniło.

- Tak, rzeczywiście.

- Mnie się także to przytrafia - zaśmiał się. - Któż inny jak nie ja mógł zeszłej nocy zostać postrzelony i porzuco­ny przez swoich. Właśnie dlatego tak uparcie wierzę w prze­znaczenie. Po prostu muszę wierzyć, że w tym wszystkim jest ukryty jakiś sens. Inaczej chyba bym zwariował.

- Dzisiaj uratowałeś jedno z moich dzieci - rzekła ła­godnie Raija. - Nie zdążyłam ci jeszcze podziękować. To rzeczywiście miało głęboki sens.

- Zwykle nie dokonuję tak szlachetnych czynów - przerwał oschle. - I ranie tych, którzy są mi najbliżsi. Nie chcę przyspa­rzać im kłopotów, tymczasem zadaję im nieznośny ból.

- Nie powinieneś się tak obwiniać, Aleksieju. Nie wie­rzę, że jesteś złym człowiekiem. Nie mógłbyś nikogo skrzywdzić.

- Nie ja! Na miły Bóg! - przerwał jej. - Nie ja, Raiju! Ale ja prowokuję zło w innych, przeze mnie ludzie posu­wają się do podłości. Z tobą jest podobnie, prawda?

- To zależy, jak na to spojrzeć. - Jesteś piękna, Raiju!

Słowa, wypowiedziane tak nieoczekiwanie, rozbawiły ją.

- Doprawdy, Aleksieju, przeskakujesz z tematu na te­mat. Ale dziękuję, miło mi, że tak uważasz.

- Nie chciałem ci prawić komplementów! - rzekł z po­wagą. - Gdybym miał taki zamiar, postarałbym się dobrać bardziej wyszukane słowa. Mógłbym powiedzieć, że nie spotkałem dotąd piękniejszej kobiety, że odurzyła mnie twoja uroda, że twoje oczy mogą popchnąć mężczyznę do szaleństwa. Że twoje usta są stworzone do pocałunków...

- Nie przesadzaj!

- Śmiejesz się!

Popatrzył na nią z uznaniem. Być może rzeczywiście tak sądził? Nie potrafiła odgadnąć myśli tego mężczyzny.

- Gdybyś była zwykłą dziewczyną, Raiju, nie śmiałabyś się z moich słów - stwierdził z przekonaniem. - Przeciw­nie, chłonęłabyś je całą sobą.

- Tak? A co cię skłania do takich wniosków? Poza tym, że różnię się od kobiet, jakie dotąd spotkałeś na swej dro­dze. Nie kokietuję cię, chcę wiedzieć, co naprawdę myślisz.

- Roześmiałaś się, ponieważ słyszałaś takie słowa już nie raz - ciągnął. - Nie jestem pierwszym mężczyzną, któ­ry prawi ci komplementy. Nie przywiązujesz do nich większej wagi. Inne kobiety delektowałyby się nimi jak eg­zotycznym daniem. Dla nich miałyby one duże znaczenie.

- Przede wszystkim dlatego, że słyszałyby je z twoich ust - odrzekła Raija oschle. - Doskonale zdajesz sobie sprawę, że na jedno kiwnięcie palcem, Aleksieju, większość dziew­cząt padłaby plackiem u twych stóp.

- Ponieważ jestem przystojny - odparł, wypluwając nie­mal z siebie te słowa. - Ciebie i mnie natura obdarzyła nie­zwykłą urodą. Porażającą... albo też przynoszącą nieszczęście.

Opanował się z wielkim trudem i ciągnął dalej:

- To prawda, że urodziwa twarz często pomagała mi w życiu, ale na Boga i wszystkie świętości, nie raz była ona powodem moich łez. Jestem pewien, Raiju, że jeśli potra­fisz zdobyć się na szczerość, powiesz o sobie to samo. Pra­wie nic o tobie nie wiem, ale daję głowę, że również przy­sporzyłaś innym wiele bólu. I że zawsze ci, których ko­chałaś najmocniej, najbardziej cierpieli.

On wie o wszystkim, pomyślała udręczona Raija. Wie... wiedział przez cały czas o ojcu, matce, o Mikkalu, o Ravnie. Wiedział o Kallem, Reijo i Anttim. O dzieciach, o Mai... Wiedział...

Wszyscy, których kochała. Którzy cierpieli dlatego, że ją kochali albo że to ona ich kochała.

- Może - wydusiła z siebie. - I co z tego?

- Powinniśmy się na to przygotować - rzucił cynicznie. - Nie możemy się dać zaskoczyć, dać się zniszczyć. Musi­my nauczyć się z tym żyć!

- Ty tego nie potrafisz, drogi Aleksieju - przerwała mu Raija, uchwyciwszy jego spojrzenie. - Robisz sobie wyrzu­ty. Jeśli chcesz z tym żyć, musisz przestać się obwiniać za czyny innych ludzi. Przecież nie ponosisz winy za to, że masz taką a nie inną twarz.

- Bystra jesteś, Raiju! Może to bardziej oryginalny kom­plement? - zaśmiał się głucho.

Ale Raija przeszła do sedna sprawy:

- Do jakich czynów popchnęła cię twoja niezwykła uroda? - Ach, to smutna historia małego ślicznego chłopca - uśmiechnął się szyderczo. - Naprawdę chcesz jej posłuchać?

- Ani trochę nie przeszkadza mi twoja uroda. Nie ko­chałam nigdy kogoś dla jego pięknej twarzy. Gdybym się w tobie zakochała... Gdybyśmy mieli na to czas, nie mia­łoby to żadnego związku z twoją urodą. Kocham ludzi z innych powodów.

- Wyraziłaś się jasno - uśmiechnął się i napięcie jakby nieco zelżało. - Chyba nikt jeszcze nie powiedział mi tak pięknych słów, a może nie miałem odwagi wierzyć pięk­nym słowom, jakie ludzie do mnie kierowali. Nie muszę powątpiewać w twoją szczerość, to takie miłe uczucie...

Czekała.

Aleksiej puścił jej rękę. Potrząsnął grzywką jakby z nie­dowierzaniem i ochrypłym głosem rzekł:

- Tylko Jewgienijowi opowiedziałem tę historię. Zresz­tą pod przymusem. A i tak połowy musiał się sam domyślić. Teraz po raz pierwszy opowiem z własnej woli.

Westchnął.

Nie było mu łatwo. Już zbyt długo tłumił w sobie złe wspo­mnienia. Udawał, że nie ma zmartwień i odgrywał rolę zado­wolonego z życia próżnego uwodziciela. Unikał związków, które wymagałyby od niego zaangażowania, nie chciał ranić innych i sam chciał się ochronić przed cierpieniem.

- Mój ojciec ożenił się z kobietą, która mogłaby być je­go córką. - Raija zauważyła, że ściągnął brwi, a czoło po­kryło mu się zmarszczkami.

W głosie zabrzmiała pogarda.

To była głupawa, pusta kobieta, młodsza od moich trzech najstarszych sióstr. Niezbyt ładna, ale bardzo dba­ła o swój wygląd, za wszelką cenę starając się zachować młodość. Wstydziła się starego męża, ale wyszła za niego, dlatego że nikt inny jej nie chciał. Miała nadszarpniętą re­putację. Należała do tego typu kobiet, z którymi mężczyź­ni chętnie się bawią, ale nie wybierają ich sobie na żony. Ludzie naśmiewali się z ojca, że musiał drogo zapłacić za to, co inni mężczyźni w Archangielsku dostawali za dar­mo. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, o czym mówią.

Przerwał na moment.

- Elena lubiła mężczyzn, była nienasycona - podjął. - W domu nudziła się, nie przepadała za zajęciami domo­wymi, dzieci ją denerwowały. Z prawdziwą ulgą pozbyła się najmłodszych pasierbic. Mnie tolerowała, dlatego że byłem chłopcem, i to urodziwym chłopcem. - Westchnął ciężko. - Nad wiek wyrośnięty, wyglądałem na więcej niż dwanaście lat. Dziewczyny oglądały się za mną, ale ja się nimi w ogóle nie interesowałem. Uważałem wręcz, że są głupie. Z początku nie zorientowałem się, o co w tym wszystkim chodzi. Dla mnie była ona przede wszystkim żoną ojca i choć nie myślałem o niej jak o matce, to jed­nak... przecież była zamężna...

- Niemożliwe - jęknęła Raija bezsilnie.

Aleksiej pokiwał głową, a potem, choć z trudem, pod­jął swą opowieść.

- Przebierała się wtedy, kiedy była pewna, że ją obserwu­ję, zresztą ustawiała się tak, bym widział jej ciało. Byłem ciekawy, więc z początku podglądałem ją, zresztą który młody chłopak nie robiłby tego samego. Jej właśnie o to chodziło. Zaczęła mnie dotykać. Głaskała po głowie, po ple­cach, poklepywała po policzku, całowała... Ojciec wzruszał się, że tak wspaniale się mną opiekuje. A kiedy nie patrzył, jej dłonie wędrowały w inne rejony...

Zduszonym głosem mówił prawie bezgłośnie:

- Budziło to we mnie wstręt, ale czułem, że nie mogę poskarżyć się ojcu ani nikomu innemu. Zawsze mnie uczo­no, że należy słuchać dorosłych. Znikałem więc z domu na długie godziny, w ciągu dnia wałęsałem się po porcie. Macocha naskarżyła na mnie ojcu, udając, że bardzo się o mnie martwi. Ojciec jej uwierzył i oznajmił mi, że port nie jest placem zabaw dla dzieci. Elena wygrała, rozu­miesz, Raiju? Stałem się jej maskotką, zabawką do miło­snych igraszek. To było straszne, podłe, wstrętne. Miała ogromne doświadczenie i nakłaniała mnie do robienia rze­czy, o których brzydzę się mówić jeszcze dziś.

Raija także poczuła mdłości. Teraz dopiero zrozumia­ła, skąd w nim tyle goryczy.

- Wtedy uciekłeś? Pusty śmiech.

- Ojciec znalazł mnie na wpół rozebranego w ich małżeń­skim łożu. Wyzwał mnie od najgorszych! Zarzucił zepsucie i wyuzdanie, po czym wypędził z domu. Ostatnie, co słysza­łem, to jej płacz. Domyślam się, że przedstawiła ojcu wła­sną wersję zdarzeń, i wyszła na zbrukaną niewinność.

- No cóż, w każdym razie nie możesz się za to obwi­niać - rzekła Raija z naciskiem. - Ta kobieta była chora.

- Tyle że to nie był jedyny przypadek. Później to się po­wtarzało. Po tym wszystkim nie potrafiłem zaufać żadnej kobiecie. Ale wykorzystywałem je w złości i nienawiści. Do­piero w Onedze o wszystkim zapomniałem. Byłem taki szczęśliwy, kiedy odnalazłem Jewgienija! Mój brat był wów­czas bardzo zakochany i planował nawet ślub z Waldą, we­sołą i sympatyczną dziewczyną, pulchną i rumianą. Powinie­nem wyjechać od razu. Przysięgam, że jej nie zachęcałem. Polubiłem ją, ale nigdy z nią nie flirtowałem. Nigdy też nie powiedziałem niczego, co można by opacznie zrozumieć. Któregoś dnia oznajmiła mi, że mnie pokochała, była prze­konana, że i ja coś do niej czuję. Wmówiła to sobie. Zapro­ponowała, byśmy wyjechali w tajemnicy przed Jewgienijem do jej rodziny, która mieszkała w głębi kraju, nad Wołgą.

Znów zamilkł. - Pojmujesz to, Raiju? - zapytał po chwi­li, powstrzymując się od łez. - Nie prowokowałem jej! Ona sobie to wszystko wymyśliła. Namawiała mnie, że­bym oszukał swego brata, którego przecież zamierzała po­ślubić, nim się pojawiłem. Nagle uznała, że nie jest dla niej dość dobry. Jewgienij kochał ją do szaleństwa, dla niej go­tów był skoczyć w ogień. Powiedziałem jej o tym. Mówi­łem, że kocham ją jak siostrę, ale nic więcej do niej nie czuję i nic z tego nie będzie. Wpadła w histerię. Pokłóciła się z Jewgienijem i wykrzyczała mu wszystko, obwiniając mnie. Potem powiesiła się.

Raija zapragnęła przytulić go do siebie, ale przecież był ranny... Pocałowała go więc delikatnie. Ale Aleksiej przytrzy­mał ją, a potem ukrył twarz w jej włosach i rozpłakał się jak dziecko. Raija nie odepchnęła go, przekonana, że szuka u niej wsparcia. Zapewne nie dał ujścia swoim uczuciom od czasu, gdy jako trzynastolatek został wyrzucony z domu.

Kiedy wreszcie wypuścił ją z objęć, wydawał się zakło­potany. Chciał się odwrócić i ukradkiem otrzeć łzy, ale przy każdym nawet najmniejszym ruchu czuł przejmujący ból.

- Lubię cię, Aleksieju - powiedziała Raija, gładząc go po policzku. - Jesteś wspaniałym młodzieńcem.

Wstała i sprawdziła, czy jest dobrze okryty.

- Pójdę się teraz położyć, może zasnę. Myślę, że jakoś uda mi się żyć z moją twarzą, i wierzę, że i ty się tego na­uczysz.

- Jesteś pierwszą kobietą, której zaufałem - rzekł ochryple. Raija uśmiechnęła się.

- Strzeż się przed popełnieniem tego samego błędu, któ­ry popełnili inni. Nie zakochaj się we mnie, Aleksieju. Nie jestem dla ciebie.

- Chyba przeceniasz swój urok! - Aleksiej odzyskał hu­mor. - Nie wystarczy ci, że zwierzyłem ci się z tego, o czym na co dzień boję się myśleć? Może wsypałaś mi do zupy jakiś magiczny proszek?

- Czas się zatrzymał - uśmiechnęła się Raija. - Może to wszystko nam się śniło?

Aleksiej jeszcze nigdy nie spotkał takiej kobiety. Sły­szał, jak układa się w łóżku, i zazdrościł Reijo. Czul, że stracił dla niej kawałek swego serca, i to nie z powodu jej niezwykłej urody, ale dlatego, że nigdy nie spotkał niko­go o tak pięknym wnętrzu.

Nigdy jej jednak o tym nie powie.

Przetrzyma teraz nawet najgorsze, wiedząc, że jest gdzieś kobieta, która gardzi intrygami i zdradą.

7

Ludzka pamięć jest zawodna. Ma w tym zapewne swój udział upływ czasu. Ludzie trochę dodadzą, trochę odej­mą i opowiadają tylko to, co ich bawi lub ekscytuje. I każ­dy pamięta co innego. W końcu tak naprawdę trudno usta­lić, co w istocie się wydarzyło.

O rosyjskiej szkucie szybko zapomniano. Nic dziwne­go, mieszkańcy wioski wszak nie raz handlowali z Rosja­nami. Ci, którym tamtej nocy udało się zdobyć mąkę, nie mieli powodów do narzekań. Nikt nie poniósł uszczerb­ku na zdrowiu. Podczas strzelaniny zapanował straszny chaos. Ludzie gadali, że jakiś Rosjanin został ranny, ale chyba to nie była prawda. Plotki gruchnęły, ale równie szybko ucichły, gdy nic nowego nie odkryto w tej sprawie. Mijały dni. Nikt nie znalazł ani rannego, ani martwego Rosjanina. Zaczęto sobie nawet żartować, że Rosjaninowi wyrosły skrzydła i trafił wprost do nieba.

Ludzie szybko zyskali kolejną pożywkę dla plotek. Wdzięcznym tematem rozmów okazali się nowi miesz­kańcy duńskiego domu, zwłaszcza kiedy wyszło na jaw, że jedna z dziewczynek zabłądziła i omal się nie utopiła. Tyl­ko cudowi należy zawdzięczać, że ojciec ją w porę zauwa­żył i uratował. Co prawda Bóg poskąpił mu wzrostu, ale okazało się, że nie wyskoczył sroce spod ogona.

Wreszcie wybuchła jeszcze większa sensacja. Krwawy Ole, człowiek, który wzbudzał w mieszkańcach tych stron strach i nienawiść, zniknął bez śladu. Zostawił konia i nie odebrał należnej mu zapłaty.

Początkowo kupiec zacierał dłonie. Pozbył się Rosjan z za­toki i przy tym nic go to nie kosztowało, ba, przybył mu jesz­cze koń w stajni, za którego także nie zapłacił grosza.

Na wszelki wypadek dobrze traktował to zwierzę. Nie ufał Hermanssonowi. Co prawda Krwawy Ole nie poja­wiał się, co mogło oznaczać, że zaginął, ale póki na wła­sne oczy nie ujrzy go martwego, poty nie odzyska spoko­ju. Dręczyła go niepewność, źle sypiał, bo mimo że głośno rozpowiadał o swych kontaktach z wysoko postawionymi urzędnikami, nie miał zbyt wielu znajomości w tych krę­gach. Raczej było to jego pobożne życzenie. Przechwalać się mógł jednak bezkarnie, bo i tak nikomu nie przyszło do głowy powątpiewać w jego słowa.

Zaczął się bać, że jeśli zniknięcie Hermanssona wyjdzie na jaw, rozejdą się pogłoski, iż to on wynajął ludzi, którzy strzelali do mieszkańców osady. To prawda, że handel z Rosjanami odbywał się niezgodnie z panującym prawem, ale ponieważ miał charakter lokalny, patrzono na to przez palce. Ktoś mógłby uznać, że posunął się zbyt daleko. Kto wie, czy nie pociągnięto by go do odpowiedzialności?

Lękał się również z innego powodu. Prześladowała go myśl, że Hermansson zniknął celowo, żeby ludzie zaczęli gadać i baczniej przyjrzeli się działalności kupca. Potem zjawi się znienacka i zażąda zapłaty za wykonane usługi i za milczenie.

A taki był już bliski spełnienia swoich marzeń! Posta­nowił zbić majątek, zanim opuści to pustkowie, by na sta­re lata żyć jak człowiek. Nic go nie obchodziło, że okra­da innych, czyż koszula nie jest bliższa ciału?

Ta afera mogła wszystko zniszczyć.

Hermansson był kluczem w całej sprawie. Kupiec do­brze wiedział, że ludzie zwą go „Krwawy Ole” i sam w ta­jemnicy także używał tego przydomku. Chodziły słuchy, że Ole zniszczył niejednego człowieka. Mads Holmertz nie zamierzał stać się następną ofiarą bezwzględnego ziomka.

Postanowił za wszelką cenę odnaleźć Hermanssona. Ale sprawa była dyskretna, nie mógł otwarcie okazać zainte­resowania znienawidzonym w tych stronach oprawcą. Na­leżało podejść do tego z największym wyczuciem. Może jeszcze wyjdzie z tego dołka, i to nie brudząc sobie rąk?

Zastanawiając się nad wyborem osoby, która potrafiła­by sprostać temu zadaniu, pomyślał o Reijo.

Finowi niełatwo było zaimponować. Kupiec przypo­mniał sobie, jak ze spokojem położył przed nim bryłkę złota i sucho zapytał, czy to wystarczająca zapłata za dom, którego kupnem był zainteresowany, ani słowem nie zdra­dzając, skąd wziął ów szlachetny kruszec. Poza tym przed­łożył dokument podpisany osobiście przez sędziego. Ten mężczyzna, choć nie mówił za wiele, miał głowę na kar­ku. Ktoś taki właśnie by mu się przydał.

Ludzie gadali, że rzucił się do lodowatej wody i urato­wał córkę przed utonięciem, sam omal nie tracąc życia. To znaczy, że jest odważny.

Kupiec uśmiechnął się i z zadowoleniem potarł podwój­ny podbródek. Lepszego wyboru nie mógł dokonać. Ta­kiego właśnie mężczyzny jak ów Fin potrzebował do te­go zadania.

Codzienne życie zaczęło przypominać normalność, cho­ciaż nadal ukrywali Aleksieja. Młodzieniec dzięki opiece i staraniom Raiji stanął na nogi i czuł się coraz lepiej, ale ramię nadal miał sztywne, a ruchom ręki towarzyszył ból.

Reijo podejrzewał, że Rosjanin nie odzyska całkowitej sprawności i już nigdy nie będzie mógł pływać na statku.

- Sądzisz, że popełniłam jakiś błąd? - zapytała Raija.

- Nie! - odparł zdecydowanie Reijo.

Aleksiej powtórzył jej to samo, kiedy wspomniała o tym w rozmowie. Owa pamiętna noc, kiedy oboje zrzucili maski z twarzy, bardzo ich do siebie zbliżyła.

- Uratowałaś mi życie, Raiju. Sądzisz, że mógłbym kie­dykolwiek robić ci z tego powodu wyrzuty? Mimo wszyst­ko wolę żyć, nawet jeśli nie będę mógł poruszać ręką. Na pewno trafi mi się jakieś zajęcie... - Wykrzywił twarz w grymasie i dodał: - W najgorszym wypadku znajdę so­bie bogatą wdowę, która zechce mieć u swojego boku mło­dego, atrakcyjnego męża.

Zupełnie przypadkowo Raija zerknęła w okno. Aż krzyknęła przestraszona, gdy ujrzała zmierzającego w ich kierunku nieznajomego mężczyznę. Od domu dzieliło go zaledwie kilka minut drogi. Aleksiej bawił się właśnie z ga­worzącym wesoło Knutem. Ci dwaj przypadli sobie do serca i doskonale się rozumieli.

- Aleksieju, ukryj się! Ktoś idzie w naszą stronę, nie mam pojęcia, kto to jest!

Wyrwawszy dziecko z ramion Rosjanina, popchnęła go do izby zajmowanej przez dziewczynki.

- Gdzie mam się schować? - Aleksiej rozejrzał się ner­wowo po pomieszczeniu.

- Pod łóżkiem Elise i Mai. Tylko szybko! Pośpiesz się!

Roztrzęsiona chwyciła go za chore ramię, które zapie­kło przeraźliwie. Aleksiej, zaciskając zęby z bólu, wsunął się pod łóżko. Raija nie widziała już, jak on wykrzywia twarz, powstrzymując się od krzyku.

Raija zasłoniła go futrzanym nakryciem. Wyglądało to tak, jakby któreś z dzieci rzuciło niedbale skórę, a niezbyt obowiązkowa matka zapomniała poprawić posłanie.

- Ani słowa - przykazała Raija Elise i zamknęła drzwi. Zdążyła dosłownie w ostatniej chwili, bo oto rozległo się mocne pukanie. Raija szybko wygładziła fartuch i rzuciła swej podopiecznej ostrzegawcze spojrzenie. Elise siedzia­ła pochylona nad cerowaniem.

- Proszę! - rzuciła Raija spokojnym głosem.

Do środka wszedł korpulentny, łysawy jegomość o władczej postawie i spojrzeniu, które na pewno nie na­leżało do człowieka słabego. Bruzdy wokół ust nadawały jego twarzy chłodny i cyniczny wyraz. Nieznajomy nie spodobał się Raiji, zwłaszcza gdy zauważyła, jak na jej wi­dok osobliwie zabłysły mu oczy. Najwyraźniej wyobrażał ją sobie inaczej. Raija niemal usłyszała drwiący, ale wyro­zumiały śmiech Aleksieja i usłyszała jego słowa: „Jesteśmy tacy piękni, ty i ja...”

- No proszę, co widzę - odezwał się gość jowialnym to­nem. Pośpiesznym krokiem podszedł bliżej i uścisnął moc­no dłoń Raiji.

Dobre i to, pomyślała. Nie znosiła bowiem ludzi poda­jących bezwładnie rękę.

- A więc to jest pani Kesaniemi! Teraz rozumiem, dla­czego mąż nie zabiera pani do wioski i nikomu nie poka­zuje. Taką perłę każdy by chciał zachować tylko dla siebie!

Pocałował Raiję w rękę, czym tak ją zaskoczył, że nie zaprotestowała, choć uznała to za dziwny obyczaj.

- Pani pozwoli, że się przedstawię. Nazywam się Mads Holmertz. Jestem kupcem - skłonił się lekko.

- Raija - odrzekła krótko, a w jej głosie mimowolnie za­brzmiała niechęć.

Rozejrzał się po izbie, ale zaraz jego wzrok znów spo­czął na niej. Raija domyśliła się, że spodobała mu się, ale zdecydowanie nie odwzajemniała tej sympatii.

- A gdzie mąż?

Raija niemal krzyknęła z radości. Kupiec nic nie podej­rzewał! Nie przyszedł szukać u nich rannego Rosjanina. Aleksiej był bezpieczny. Zrozumiawszy, że nie ma się cze­go obawiać, odpowiedziała przyjaźniej:

- Przypuszczam, że mąż jest na nabrzeżu. Pomaga zna­jomemu, Nilsowi.

Kupiec skinął głową.

- Słyszałem, że mąż pani dokonał bohaterskiego czynu - zagadnął.

- Na szczęście zdążył - odpowiedziała niechętnie Raija. Kupiec pojął, że poruszył drażliwy temat. Przecież ta kobieta omal nie straciła dziecka!

Cofnął się do drzwi, nie odrywając od niej wzroku, jak­by chciał możliwie najdłużej napawać się jej urodą.

- Jakoś go znajdę - uśmiechnął się, nie przestając się w duchu dziwić, że ten niepozorny Fin ma żonę, przy któ­rej krew szybciej krąży w żyłach.

Twarz Raiji zastygła w uśmiechu, który zniknął dopie­ro, gdy odprowadziła wzrokiem niespodziewanego gościa. Wówczas odetchnęła z ulgą i odważyła się pomóc wyjść Aleksiejowi z ukrycia.

Był blady jak kreda, a oczy przypominały wąskie szparki.

- Przez tę twoją troskliwość omal nie zemdlałem - jęk­nął, opadając na ławę. - Kto to był?

Raija wyjaśniła mu wszystko, ale serce ścisnęło jej się z bólu, kiedy patrzyła, jak ledwie co zasklepiona rana zno­wu broczy krwią. Opatrzyła ją na nowo, przyłożywszy najpierw świeży okład z ziół, które pomagały na wszyst­ko po trochu: uśmierzały ból, zatrzymywały krwawienie i działały nawet trochę oszałamiająco.

- Już cię więcej nie dotknę - obiecała, mocując opatrunek.

Aleksiej popatrzył na nią swymi ciemnymi oczyma, które, choć zdawały się nieprzeniknione, obiecywały tak wiele, i rzucił oschle:

- Nie strasz mnie!

Kupiec nie lubił przebywać na nabrzeżu. Nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że rybacy za plecami stroją sobie z niego żarty. Mimo że byli u niego zadłużeni po uszy, nie przeszkadzało im to naśmiewać się z niego. Poza tym szkoda mu było niszczyć buty. Skóra, z której były uszyte, chłonęła wilgoć, a słona woda po wyschnięciu pozosta­wiała białe zacieki. Nie był przyzwyczajony do chodzenia po nierównym podłożu, a naniesione na brzeg wodorosty sprawiały, że było dość ślisko. Mads Holmertz po prostu czuł się niepewnie. Za nic w świecie by się jednak do tego nie przyznał, bo lubił mieć wszystko pod kontrolą.

Reijo razem z innymi mężczyznami ze wsi czyścił ry­by przygotowywane do suszenia. Holmertz wiedział, że Reijo nie musi pracować. Miał dość złota i wiedział, gdzie go szukać, gdyby potrzebował więcej. Nie pojmował zu­pełnie, dlaczego ten człowiek imał się takiej roboty, sko­ro nie zmuszały go do tego okoliczności.

Niechętnie zawołał na Reijo. Zwykle ściszał głos, żeby podkreślić wagę swych słów, i na ogół odnosiło to pożą­dany skutek.

Z trudem łapiąc równowagę, przecisnął się wśród ka­mieni naniesionych przez fale przypływu. Rybacy z dale­ka już widzieli nadchodzącego kupca, ale nie zdradzili się nawet jednym gestem. W ogóle nie patrzyli w jego stronę, a jednak kupiec Holmertz miał dziwne przeczucie, że ca­ły czas go obserwują. Gdyby nie daj Bóg przewrócił się bądź poślizgnął, mieliby co potem komentować.

Siedzieli u niego w kieszeni, ale nie był ich panem. Nie mógł im zamknąć ust. Nigdy się tak naprawdę nie dowie, co o nim gadają. Może się tylko domyślać.

- Twoja żona powiedziała, że tu ciebie znajdę - odezwał się do Reijo, całkowicie ignorując pozostałych. Zdenerwo­wał się w duchu, że tak się zasapał, bo był pewien, że ry­bacy też to zauważyli.

Reijo wytarł ręce w spodnie. Kupiec, patrząc na tego dobrze zbudowanego mężczyznę, poczuł, jak dziwnie cią­ży mu własne ciało.

- Rzeczywiście tu jestem - odpowiedział Reijo, podcho­dząc do kupca lekkim krokiem. Za nim dreptała mała czarnowłosa dziewczynka. Nie spuszczała swojego opiekuna z oka i przez cały czas trzymała się w pobliżu. Mads Holmertz uznał, że może mówić swobodnie, bo dziecko jest zbyt małe, żeby zrozumieć rozmowę dorosłych o intere­sach. Na wszelki wypadek odszedł kawałek od brzegu, z dala od ciekawskich rybaków. To, co zamierzał powie­dzieć, miało pozostać wyłącznie między nim a Reijo.

- Potrzebuję kogoś zaufanego - odezwał się ściszonym głosem.

- A co was, panie, sprowadza do mnie? - zdziwił się Re­ijo, mrużąc oczy. - Na jakiej podstawie sądzicie, że jestem właściwym człowiekiem?

Kupiec popatrzył przymilnie, a potem roześmiał się znacząco, nabrawszy pewności, że się nie pomylił. Spodo­bało mu się, że Fin bez uniżoności potrafi rozmawiać z kimś, komu nie dorównuje pozycją.

- Tak przypuszczam - odpowiedział, a potem zawiesił głos i dodał: - Ale stawiam pewne warunki!

- Wszystko ma swoje dobre i złe strony - uciął krótko Re­ijo. Nie zamierzał nakłaniać kupca do mówienia, przekona­ny, że sam powie, jeśli zechce. Zastanawiał się jednak, dlacze­go przyszedł do niego. Czy takie wrażenie zrobiło na nim, że zapłacił mu złotem? Może chciał go przygarnąć do piersi jak równego sobie? A jeśli to tylko wyrachowana, chłodna gra? Czyżby dotarły do niego jakieś plotki o Aleksieju?

Kupiec przybrał rzeczowy ton.

- Chodzi o pewną przysługę. Zapłacę tak, jak sobie za­życzysz, w gotówce lub w towarze. Ale żądam skuteczno­ści! W momencie gdy się zgodzisz, otrzymasz ustaloną część. Resztę odbierzesz, kiedy pomyślnie wypełnisz, co ci każę. Nagrodzę cię tak, że na pewno będziesz zadowolo­ny. Sprawa jest delikatna!

- Rozumiem, to były plusy, a jakie są minusy? - zapy­tał oschle Reijo.

- Żądam ostrożności i dyskrecji. Nikomu ani mru - mru, czym się zajmujesz! Pod żadnym pozorem też nie może się dowiedzieć o naszej umowie nikt z władz.

Reijo nie odezwał się. Zmierzył jednak kupca swymi zielonymi oczami tak, że ten poczuł się jak przestępca.

- Słyszałeś może o Olem Edvardzie Hermanssonie? - zapytał pośpiesznie i udając rozbawienie, dodał: - Ludzie, zdaje się, nazywają go „Krwawy Ole”.

Reijo zacisnął zęby, nabierając coraz większej pewno­ści, że kupiec podstępnie zastawia na niego pułapkę. Powstrzymał drżenie głosu i jakby nigdy nic odparł:

- Jakże bym miał nie słyszeć. Tyle opowieści o nim krąży. Kupiec odetchnął z wyraźną ulgą. Przez chwilę dojrzał w oczach Fina groźne błyski i przestraszył się, że się na nie­go rzuci. Teraz przyszło mu do głowy, że może szczęśliwym trafem on także ma swoje porachunki z Hermanssonem.

- W takim razie przypuszczam, że wiesz, jak on wygląda. Reijo skinął ponuro głową.

- Zleciłem mu pewną robotę. - Kupiec jeszcze bardziej zniżył głos i mówił już szeptem. Reijo musiał mocno wy­silić słuch, by go zrozumieć. - A on tymczasem zniknął. Wiem, że ludzie we wsi mają długie języki. Nie mogę więc okazać, że mnie to martwi. Jednak póki się nie dowiem, co mu się stało, nie będę mógł spokojnie spać.

Na jego twarzy pojawił się wymuszony uśmiech.

- Hermansson wiedział o niektórych interesach, które prowadziłem w dość niekonwencjonalny sposób.

Kupiec nie wyjaśnił znaczenia tych słów w nadziei, że Reijo nie będzie zbyt dociekliwy.

- Chcecie, panie, żebym go odnalazł?

Kupiec z zapałem pokiwał głową, ocierając nerwowym gestem pot z czoła. Nie zwykł wtajemniczać nikogo w swoje sprawy. Cenił ludzi, którzy sami potrafili wycią­gać wnioski.

- To chyba dość niebezpieczne? - zapytał Reijo, przy­glądając się badawczo kupcowi. Zastanawiał się, co takie­go wiedział o nim Ole Hermansson. Zapewne nie chodzi­ło o błahostkę, skoro ten jegomość poci się i plącze, go­tów uczynić wszystko, byleby zyskać pewność, że Her­mansson go nie wyda. - Słyszałem o nim to i owo... Nie obchodzi się z ludźmi zbyt delikatnie.

Reijo badał, na ile kupcowi zależy na załatwieniu sprawy. Nalana twarz pokryła się czerwonymi plamami.

- Powiedzmy tak... Wszystko wskazuje na to, że Her­mansson nie żyje. W każdym razie szanse są minimalne. Mu­szę jednak wiedzieć to na pewno. Dużo dla mnie znaczy ta informacja. Nie pożałujesz, jeśli się dogadamy w tej sprawie.

Reijo wzruszył obojętnie ramionami i rzekł:

- Mogę spróbować, ale niczego nie obiecuję. Zrobię co w mojej mocy, ale cudotwórcą nie jestem, panie Holmertz.

Na twarzy kupca odmalowała się niewypowiedziana ulga. Reijo zastanawiał się, jak człowiek, który nie potra­fi ukryć emocji, radzi sobie w świecie interesów.

Mads Holmertz uścisnął mu dłoń i potrząsał nią, wy­raźnie uradowany.

- Wiedziałem, że na ciebie można liczyć. Znam się na ludziach, możesz mi wierzyć!

Reijo, uśmiechając się z ukosa, patrzył za oddalającym się charakterystycznym drobnym krokiem kupcem. Z roz­bawieniem odniósł się do jego końcowych słów.

Gdyby znał prawdę...

Reijo wrócił do przerwanego zajęcia. Uchwyciwszy za­ciekawione spojrzenie Nilsa, uśmiechnął się.

- O czym tak długo rozmawialiście? - zapytał Nils.

- To tajemnica. - Reijo mrugnął porozumiewawczo. - Chciał mi zlecić odnalezienie wspólnego znajomego.

- Chyba nie masz na myśli Rosjanina - wyszeptał Nils przestraszony. - Skąd się dowiedział?

- Nie, nie chodzi o Aleksieja - uspokoił go Reijo - lecz o innego znajomego, który ku ubolewaniu kupca na do­bre się ulotnił.

- Ole...? - Nils przerażony mimowolnie popatrzył na Maję. Na pozór dziewczynka nie odniosła szkód po tam­tym strasznym zdarzeniu, ale czy to z dziećmi do końca wiadomo? - Co mu, na Boga, odpowiedziałeś?

- Zgodziłem się, oczywiście - odpowiedział ze spoko­jem Reijo. - Zaproponował mi sowitą zapłatę.

Nils potrząsnął głową z niedowierzaniem.

- Po tym wszystkim, co przez niego przeszedłeś, zamie­rzasz z własnej woli go szukać?

Twarz Reijo stężała. Nils nie znał całej prawdy. Nie miał pojęcia o tygodniach, które Reijo spędził uwięziony w piwnicy, ani o tym, jak poświęciła się Raija.

- Myślę, że on nie żyje. Podejrzewam, że nie zdołał się wydostać z groty. Nie wspominałem wam o tym, że zde­cydowałem się płynąć z Mają pod wodą, ponieważ nie miałem innego wyboru. Usłyszałem, że Hermansson wraca, zauważyłem błysk lampy w korytarzu, dlatego skierowałem się do podwodnego wyjścia, żeby się na nie­go nie natknąć.

Nils patrzył na Reijo rozszerzonymi ze zdumienia oczami. Stali z boku i gdy nie podnosili głosów, nikt nie słyszał ich rozmowy.

- Nie mam pojęcia, po co wracał - ciągnął Reijo. - Zresztą jakie to może mieć znaczenie. Ale jestem pewien, że coś mu się musiało stać. Przypuszczam, że utknął w ko­rytarzu i nie zdołał wydostać się z groty. Nie sądzę, że­bym znalazł go wśród żywych.

- Zamierzasz ruszyć tam od razu?

- Za kogo ty mnie bierzesz? - Reijo roześmiał się cynicz­nie. - Co by sobie stary Holmertz pomyślał, gdybym tak szybko odnalazł zaginionego? Jeszcze by mnie oskarżył, że zabiłem tę kanalię. Nie, przez kilka dni będę udawał, że pro­wadzę poszukiwania. Przecież za to mi płaci. Dopiero po­tem naprawdę znajdę Hermanssona i zgarnę całą zapłatę.

- Ależ z ciebie spryciarz! - z podziwem wyrzekł Nils. - A co zrobimy z Rosjaninem? Przecież nie może zostać u was przez całą zimę, a raczej nie ma się co spodziewać, że do naszej zatoki zawinie jeszcze jakaś rosyjska szkuta.

- Prawda. - Reijo zasępił się, jak zwykle gdy była mo­wa o Aleksieju.

Nils doskonale go rozumiał. Oszałamiająco piękna żona i bezwstydnie urodziwy obcy mężczyzna pod jednym da­chem to powód do zmartwienia. Trudno się dziwić, że Reijo był zazdrosny. Co prawda Nils nie zauważył, żeby Raija ob­darzała uratowanego jakimiś szczególnymi względami, ale z drugiej strony tylko ona potrafiła się z nim porozumieć w języku, którego Reijo nie znał. Czy można więc się mu dziwić, że skręca go zazdrość? Przecież jest tylko człowiekiem.

- Wyprawimy go stąd - oznajmił pewnym głosem Reijo, jakby chciał o tym przekonać przede wszystkim samego sie­bie. - Ale najpierw muszę się uporać z zadaniem, jakie powie­rzył mi kupiec. Jeśli zdobędę jego zaufanie, będzie mi łatwiej.

Reijo wspomniał Raiji o tym dopiero pod wieczór, kie­dy usiedli w pogrążonej w półmroku kuchni.

Coś się popsuło w ich wzajemnych stosunkach. Nie od­nosili się do siebie z takim samym jak wcześniej zaufa­niem. Kiedyś wieczory były ich ulubioną porą. Wspólnie śmiali się z zabawnych powiedzonek dzieci, dzielili ze so­bą radości, ciepło. Czuli łączącą ich więź.

Teraz otwarte na oścież drzwi do jednej z izb odmieni­ły wszystko. Kiedyś co prawda Raija pozostawiała otwar­te drzwi do sypialni dzieci, ale teraz zdarzało się to tylko wtedy, gdy któreś z nich chorowało.

Rosjanina otoczyła taką opieką, jakby chodziło o jej własne dziecko. Reijo czuł gorycz, gdy przypomniał sobie, że nawet wówczas kiedy wyrwał się z Mają z lodowatego piekła, Raija nie poświęciła im większej uwagi niż temu swojemu Aleksiejowi.

- Kupiec poprosił mnie, żebym odszukał Hermanssona - odezwał się trochę zakłopotany.

- Ole Edvarda? - Raija wybuchnęła gromkim śmie­chem, najwyraźniej nie traktując poważnie słów Reijo.

Kiedy jednak na twarzy przyjaciela nie dostrzegła spo­dziewanego rozbawienia, jej oczy rozszerzyły się, a po twarzy przemknął cień lęku.

- Reijo - powiedziała - chyba się nie zgodziłeś? Dobrze wiesz, do czego jest zdolny Ole Edvard! Czego właściwie chce od niego kupiec?

Kiedy usłyszała z ust Reijo wyjaśnienie, oniemiała. Reijo pominął milczeniem własne przypuszczenia na temat tego, co stało się z Hermanssonem. Troska, jaką dostrzegł w jej oczach, była plastrem na rany w jego sercu. Nie powiedział wszystkiego, żeby ją ukarać za te noce, podczas których z powodu jej słabości do Rosjanina nie mógł zmrużyć oka.

- Zamierzasz tak po prostu wyruszyć na poszukiwania Hermanssona? - pytała, nadal nie mogąc uwierzyć w praw­dziwość jego słów. - Przecież wiesz, jak on cię strasznie nienawidzi. Jest szalony, wiesz o tym, a mimo to chcesz go szukać, Reijo? Dlaczego? Chodzi ci o zapłatę? Przecież możesz wziąć złoto Kallego, ile tylko zechcesz! Nie rozu­miem, wytłumacz mi!

Rozłożył ręce.

- Po prostu muszę! Zresztą chętnie się tym zajmę. Po­trafię na siebie uważać, jestem dorosły. Nie potrzebujesz mi tak matkować.

- Czy kiedyś to robiłam? - zapytała cierpko i pewniej­szym głosem dodała: - Rozumiem, chcesz się zemścić na mnie. Za tym wszystkim po prostu kryje się zazdrość, nic więcej. Masz dość odwagi, żeby się do tego przyznać? Reijo przyjął ze spokojem jej słowa.

- To moja sprawa, moje życie, prawda? Mogę więc ro­bić, co mi się podoba.

Raija popatrzyła na niego tak, jakby chciała go zabić wzrokiem, a potem odwróciła się do niego plecami.

- Nie wziąłeś pod uwagę tego, że będę umierać ze stra­chu? Oszaleję, zastanawiając się, kto kogo zabije, ty jego czy on ciebie. - Odwróciła się i popatrzyła na Reijo błysz­czącymi oczami. - Nie mam najmniejszego powodu, by da­rzyć sympatią tę bestię, ale nie chcę, żebyś był tym, który...

Nie dokończyła.

- Może on już nie żyje? - Reijo wypowiedział na głos zawieszone w powietrzu słowa.

Raija w ogóle nie brała pod uwagę takiej możliwości. Czuła przed Olem śmiertelny strach i jak wszyscy, któ­rzy się czegoś lękają, nie mogła uwierzyć, że zło przesta­ło istnieć.

Kupiec reaguje podobnie, pomyślał Reijo, ale on przy­najmniej podjął jakieś kroki, żeby uwolnić się od strachu. Raija tego nie potrafi. Urażony, że nie rozumie, iż gotów jest uczynić to dla niej, rzucił, nie kryjąc zawodu:

- Nawet nie zauważysz mojej nieobecności, zresztą z ja­kiej racji miałabyś za mną tęsknić?

Raija wyczuła jego aluzję i dwuznaczny ton. Zdenerwowana wyprostowała się jak struna - jak zwy­kle, gdy się na dobre rozgniewała.

- Co masz na myśli? - zapytała na pozór spokojnie.

Reijo właściwie nie chciał się kłócić. Gdyby się opamię­tał, mogliby spędzić ze sobą cudowną noc. Troska i lęk skie­rowałyby Raiję wprost w jego ramiona. Tak dawno się już nie kochali. Tęsknił za nią, ale był zbyt dumny, by ją do cze­gokolwiek nakłaniać. Zresztą kiedyś to sobie poprzysiągł.

Zwykle spała odwrócona do niego plecami. Dziś mogło być inaczej, gdyby nie ostre słowa, nad którymi nie potra­fił zapanować. Pobrzmiewała w nich zazdrość, rozgory­czenie, zawód, wszystko to, co dotąd dusił w sobie.

- Zdaje się, że masz w domu o jednego mężczyznę za dużo i trudno ci się zdecydować. Usunę się na jakiś czas, żeby ci to ułatwić.

- Chodzi ci o Aleksieja? - roześmiała się. Udawała roz­bawienie, żeby mu uświadomić niedorzeczność jego po­dejrzeń.

Ale Reijo nie dał się przekonać. Nie chciał!

- Właśnie! - potwierdził, ciskając zielone błyskawice w stronę otwartych na oścież drzwi. - Twój ukochany Aleksiej! Zdaje ci się, że nie widzę, jak nie możesz od nie­go oderwać oczu? Zbyt dobrze cię znam, moja droga. Masz na niego ochotę, prawda? Przeszkadza ci moja obec­ność. Pomyśl tylko, jak bywam było dobrze, gdyby nie ja!

- Czy ty sam w ogóle wierzysz w te bzdury?

Raija skrzyżowała ręce na piersi jakby w odruchu obronnym, ale mówiła czule i z wyrozumiałością.

- A mam nie wierzyć w to, co widać aż nadto wyraź­nie? - odpowiedział jej pytaniem na pytanie.

- Kiedyś miałeś zdecydowanie lepszy wzrok.

Reijo stracił panowanie nad sobą i z jego ust popłynął potok oskarżeń.

- W takim razie spójrz mi w oczy i powiedz, że nie wy­daje ci się pociągający, że ani przez moment nie uległaś jego urokowi. Że nie myślałaś o nim nigdy inaczej jak o chorym.

Raija nadludzkim wysiłkiem zdołała się opanować.

- Owszem, uważam, że Aleksiej jest bardzo pociągają­cy - powiedziała łagodnie jak do niesfornego dziecka. - Trzeba być ślepcem, by nie zauważyć, że to młodzieniec niezwykłej urody. Tylko co to ma do rzeczy? Nie wydaje ci się, że ładna buzia to za mało? Nie kocha się kogoś dla ładnej twarzy! - Odetchnęła głęboko i dodała: - A Aleksiej jest dla mnie kimś więcej aniżeli tylko rannym, które­go pielęgnuję. To przyjaciel.

- Właśnie! - podchwycił Reijo. - Przyjaciel! Ja też je­stem twoim przyjacielem, a nie powstrzymało cię to przed pójściem ze mną do łóżka.

Raija wymierzyła mu siarczysty policzek.

- Za to w każdym razie nie wiń Aleksieja - syknęła roz­juszona niczym kotka. - Przebrałeś miarę, Reijo! Nie masz prawa wygadywać takich rzeczy! Jakim prawem śmiesz mnie traktować jak swoją własność! Dobrze wiesz, ile dla mnie znaczysz, ale nikt cię nie zmuszał, żebyś zaakcepto­wał ten związek.

- Może raczej brak związku - przerwał jej cierpko.

- Naprawdę tak sądzisz, Reijo? Nie poznaję cię - rzuci­ła lodowatym tonem. - Co się z tobą stało? Znasz mnie, wiesz, jaka jestem. Nigdy nie udawałam przed tobą niko­go innego. Ufałam ci, jesteś moim najlepszym przyjacie­lem. Nigdy jednak nie trzymałam cię siłą. Nie chciałam cię pozbawiać uroków życia, jakie mógłbyś wieść... - Jej pierś poruszała się gwałtownie. - Dlaczego więc mi to robisz? Swoją zazdrością zadręczasz nie tylko siebie, ale i mnie!

Ale Reijo wydawał się głuchy na jej słowa. Naburmu­szony, w milczeniu zaczął pakować do worka niezbędne rzeczy. Zacisnął usta w wąską kreskę, rzucił ostatnie spoj­rzenie ku łożu. Ciągle jeszcze mógł wszystko uratować. Po­godzić się z Raiją, sprawić, by ta noc była cudowna. To nie było takie trudne. Wystarczyłoby cofnąć ostre, przepełnio­ne goryczą słowa, tym bardziej że nie wyrażały one na­prawdę tego, co myślał. Wypowiedział je za podszeptem diabła, który raz po raz brał nad nim władzę. Zwykle po­trafił go ujarzmić. Teraz jednak nie miał na to ochoty. Czuł się urażony i dlatego jakby w odwecie pragnął zranić Raiję. Raija jednak nie ugięła karku. Wyprostowała się dum­nie i patrzyła na niego zagniewana. Czuł się okropnie. Wykrzykujący nieprzemyślane słowa mężczyzna wydawał mu się kimś obcym. Nie mógł jednak przyznać się do tego.

- Zamierzasz od razu wyruszyć na poszukiwania Ole­go Edvarda? - zapytała, stanąwszy w drzwiach.

- Może i od razu.

Zdawał sobie sprawę, że odpowiada opryskliwie, ale wcale nie miał ochoty być miły. Nie dziś!

Do diabła, on także tęskni za odrobiną ciepła. Czy tro­ska należy się tylko rannemu Rosjaninowi?

W ułamku sekundy przemknęła mu myśl, że lepiej by było tamtej nocy zostawić broczącego krwią młodzieńca na nabrzeżu i nie przenosić go z takim trudem pod swój dach. Ale zaraz zniknęła cała złość, jaką żywił do Aleksieja. Życie jest przecież najwyższą wartością i za nic w świe­cie nie wolno pozbawić pomocy umierającego.

- Nie mogę cię powstrzymać, Reijo. Jesteś dorosły i sam odpowiadasz za własne czyny.

Z jakim spokojem to mówi, pomyślał Reijo. Może nic ją to wszystko nie obchodzi? A może ucieszyła się z oka­zji, jaką sam jej podsunąłem, i wskoczy Aleksiejowi do łóżka, by posmakować rosyjskiej miłości?

Minął ją, nie podnosząc wzroku. Nie odsunęła się ani o cal. Ich ciała niemal otarły się o siebie. Poczuł emanują­cą z niej kobiecość, której zwykle nie potrafił się oprzeć. Ale nawet to nie zdołało stopić w nim złości. Nie dał się ułagodzić.

Zajrzał do dzieci i długo na nie patrzył. Delikatnie, żeby nie obudzić malców, pogłaskał ich po policzkach. Najdłu­żej zatrzymał się przy Mai. Mała Maja... Jego maleństwo.

Skrzywił twarz w bolesnym grymasie i wyszedł. Poko­chał dziewczynkę, bo był sentymentalnym głupcem. Maja nie jest jego córką, lecz córką Mikkala!

- Nie martw się o mnie! - rzucił do Raiji przez ramię. - Potrafię o siebie zadbać. Będę się pilnował. Sama mi kiedyś powiedziałaś, że niszczymy się nawzajem. Pamiętasz? - roześmiał się krótko. - Gratuluję! Cóż, ja mam same wa­dy, ty natomiast do wszystkich zalet, jakie posiadasz, mo­żesz dodać jeszcze dar jasnowidzenia.

- Reijo... - zaczęła, ale on już jej nie słuchał. Wyszedł na dwór.

Reijo był dumny i uparty, ale i jej nie brakowało uporu.

Przecież nie odszedł daleko. Drzwi były otwarte, mo­głaby pobiec za nim i go zatrzymać. Uczepić się go i bła­gać, by pozostał.

Ale czy to ona zaczęła całą tę beznadziejną awanturę? Reijo z premedytacją dążył do takiego rozwiązania.

Zacisnęła zęby i zamknęła drzwi na zasuwę.

Aleksiej mimowolnie słyszał kłótnię tych dwojga. I cho­ciaż nie znał języka, domyślał się, o co poszło. Podniesio­ne głosy były aż nadto wymowne. Wśród obcych słów kil­kakrotnie wyłowił swoje imię, wypowiedziane niezbyt cie­pło i niezbyt przyjaźnie.

Zobaczył teraz, jak Raija zaciska wargi, żeby powstrzy­mać się od płaczu, a z jej oczu płyną strumieniem łzy.

Wzburzony, dotknął jej, uważając, żeby nie poruszać gwałtownie ramieniem, które nadal dokuczało mu mocno.

- Znowu wszystko przeze mnie! Słyszałem, że kłócili­ście się z mojego powodu. Chyba nie powinienem tak czę­sto spoglądać na ciebie.

Aleksiej zrozpaczony potrząsnął głową.

- Nie masz z tym nic wspólnego - szlochała Raija. - Nie powinieneś czuć się winny. Z Reijo łączy mnie szczegól­na więź. Nigdy mu jednak niczego nie obiecywałam. On wie, że kocham innego i choć go nigdy nie dostanę, nic nie odmieni moich uczuć. Nie mam pojęcia, dlaczego tak na­gle wybuchnął. Co go tak zdenerwowało?

Aleksiej słuchał cierpliwie, mimo że przynajmniej w połowię jej nie rozumiał, bo zapominała się i mówiła po fińsku. Miał jednak przekonanie, że dla dziewczyny najważniejsze jest w tej chwili, że ma się przed kim wypłakać. Potrzebowa­ła kogoś, kto by jej wysłuchał i troskliwie przytulił.

Ukradkiem musnął jej włosy. Były miękkie jak jedwab i pachniały lasem. Nagle owładnęło nim szaleńcze pragnie­nie, by choć raz zanurzyć w nich dłonie i przeczesać pal­cami kruczoczarne nitki. Ale nie był w stanie unieść ręki.

Raiji ta chwila bliskości wystarczyła, by odzyskać równo­wagę. Połykając łzy, podniosła pełen wdzięczności wzrok.

- Dziękuję - wyszeptała. - Prawdziwy z ciebie przyjaciel.

Aleksiej uśmiechnął się ze smutkiem. Jak każdy Rosja­nin łatwo popadał w melancholię, ale też potrafił radować się jak mało kto. Kiedy był szczęśliwy, mógł świętować i pić przez kilka dni. W ostatnim czasie jednak nieczęsto mu się to zdarzało. Wpatrywał się w twarz Raiji z namięt­nością, która ją poraziła.

- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytała, siląc się na uśmiech.

- Żeby cię zapamiętać taką, jaka jesteś naprawdę. Bez idealizowania. Zapamiętać twoje oczy, czarne węgielki z domieszką brązu, charakterystyczne łuki brwi i czoło. Twój nos, prosty, wąski, niemal królewski. Łagodnie za­okrąglone, ale nie pulchne policzki, i usta... - zniżył głos - ...pełne, kuszące. Domyślam się tylko, ile w nich zmysło­wości. Czasem wydymasz dolną wargę i wtedy wyglądasz jak kapryśne dziecko. A kiedy się uśmiechasz, biel twoich zębów oślepia bardziej niż słoneczny blask. Zapamiętam twój zdecydowany podbródek i włosy, czarne, jedwabiste.

Przyglądał się jej długo, kąciki ust drgnęły w smutnym uśmiechu.

- Myślę jednak, że najlepiej pamiętać będę twoje oczy, Raiju... i usta, które tak mnie nęcą, które tak bardzo pra­gnę pocałować.

- Aleksieju - wyszeptała błagalnie, jakby ostrzegawczo. Łagodne brązowe oczy pochwyciły jej wzrok.

- Reijo być może ma rację, denerwując się i krzycząc. Nie powinien jednak kierować gniewu przeciwko tobie.

Na jego twarzy znów pojawił się lekki uśmiech, które­mu Raija nie potrafiła się oprzeć, tak samo jak zapewne wie­le kobiet, ku którym ten młodzieniec skierował swój wzrok.

- Rozumiem, Raiju - ciągnął przepraszającym tonem. - Wpadłem w sidła twojego uroku. Nawet nie wiem, kiedy to się stało, nie prowokowałaś mnie, nie łudziłaś nadzieją. Wiele rozmyślałem o tym, czego Reijo tak się obawia. Ma­rzyłem o tym na jawie i we śnie. Gdybyś znała treść mych marzeń, rumieniłabyś się zawstydzona.

Raija przełknęła ślinę. To prawda, że była pod jego urokiem. Rzeczywiście wydawał jej się tak piękny, że wpatrując się w nie­go dłużej, czuła niemal fizyczny ból. Lubiła go, oczywiście, a rozmowa z nim sprawiała jej przyjemność. Wyczuła w nim pokrewną duszę, jeszcze nim połączyła ich owa magiczna noc. Byli do siebie podobni, w ich życiu było wiele podobieństw. I na ten krótki czas nici ich losu splotły się ze sobą.

Ale ona potrzebowała czegoś więcej. W życiu zbyt czę­sto musiała zadowalać się namiastką. A wspaniała przy­jaźń, jaka łączyła ją z Reijo, została nadszarpnięta właśnie dlatego, że posunęli się dalej i zostali kochankami. Raija nie potrafiła sobie wyobrazić, że jakiś inny mężczyzna mógłby zająć w jej sercu miejsce Mikkala. Nie, to niemoż­liwe, by ktoś stał się dla niej tak samo ważny jak on!

- Rozumiem, że nie podzielasz moich uczuć - ciągnął Aleksiej. - Dlatego nie zmierzałem ci tego wyznawać. Ale moje usta same układają się w słowa. Nasz związek i tak nie miałby przyszłości. Muszę wracać. Nie czułbym się dobrze w tych stronach, a nie wiem, czy ty przywykłabyś do życia w moim kraju. Wahałbym się przed zabraniem cię stąd.

- Jesteś bardzo miły i dobry.

Myślał inaczej niż ona, nie było w nim cienia egoizmu i wszystko rozumiał.

- Ale nie na tyle, bym chciał zrezygnować z pocałowa­nia tych ust, o których nie przestaję marzyć. Tylko ten je­den jedyny raz.

Jego spojrzenie miało w sobie siłę przekonywania. W tej krótkiej chwili Raija zmiękła jak wosk i dała się porwać urokowi młodego Rosjanina.

Kiedy pochylił się nad nią, podniosła ku niemu twarz. Drżącymi wargami dotknął jej ust, ostrożnie, jakby na próbę. Przyjacielski pocałunek wnet zmienił się w bardziej zmysłowy, by w końcu wypełnić się mrocznym płomien­nym żarem. Usta ją paliły, gdy Aleksiej wypuścił ją z ob­jęć. Dyszał gwałtownie, ale cofnął się i uśmiechnął.

Dawno już Raija nie patrzyła w twarz wyrażającą tak wielkie uczucie.

- Jesteś, Raiju, kobietą wyjątkową. Jedną na tysiąc - wy­szeptał Aleksiej miłośnie. - Nie przychodź do mnie nocą, bo nie ręczę dłużej za siebie.

Raija wyszła, zamykając za sobą drzwi. Nie była mu przeznaczona.

Reijo ukrył się w mroku z dala od światła, które pada­ło przez okno. Widział, jak się obejmują, i był świadkiem pocałunku.

Poczuł rozdzierający ból.

Więc jednak się nie mylił.

Odszedł, nim Aleksiej wypuścił Raiję z objęć.

W chacie Nilsa było ciemno. Reijo jednak miał pew­ność, że przyjaciel jest u siebie.

W domu kupionym za złoto Kallego nie było dla Reijo miejsca.

Postanowił zarobić własne pieniądze i uwolnić się od Raiji.

8

Nils poczęstował go cierpkim piwem domowej roboty. Reijo po chwili namysłu uznał, że należy mu się coś moc­niejszego. Odkąd na świat przyszedł Knut, unikał trun­ków. Wkrótce minie rok od owej pamiętnej nocy, kiedy upił się na umór i ojciec musiał sam wyruszyć na poszu­kiwanie porwanej Mai. Nigdy Reijo nie wytrzeźwiał tak gwałtownie jak wtedy, gdy Raiję chwyciły bóle porodowe.

Teraz postanowił upić się równie mocno, tyle że w szyb­szym tempie.

Odrzucił na bok wszelki rozsądek. Skutki pijaństwa nie były mu obce, ale to wcale go nie odstraszało. Suchość w gardle, mdłości, niesmak w ustach, bóle żołądka... Po co martwić się na zapas!

- Wyrzuciła ciebie? - wyraził swe zdumienie Nils po kilku haustach, kiedy już przestali wycierać szyjkę butel­ki. Ponieważ jednak Reijo nie spieszył się ze zwierzenia­mi, sam odpowiedział sobie rozmarzony: - Nie, ona nie z tych! Jest taka łagodna i delikatna... A przy tym herod - baba! Nigdy nie zapomnę, jak zakładała szwy na ranę! Albo jak wyjmowała kulę, która utkwiła w ramieniu. Bo­że, co za kobieta...

Reijo spojrzał ponuro i przystawił butelkę do ust. A po­tem, kiwając palcem, jakby chciał podkreślić wagę swoich słów, rzekł:

- Tak wszyscy o niej myślą. Wszyscy, którzy jej nie znają. Uraczył się kolejnym łykiem i podał piwo przyjacielo­wi, który użyczył mu schronienia.

- Ale ja ją znam - dorzucił z goryczą.

Co do tego Nils nie miał żadnych wątpliwości.

- Co za kobieta! - wyrwało mu się. - Wiesz, Reijo, ce­nię sobie kawalerski stan, ale porzuciłbym go bez waha­nia, gdyby mi się trafiła taka jak ona. Co za kobieta!

- Sam odszedłem - wyznał Reijo. - Nie wyrzuciła mnie. Zrobiłem w tył zwrot i wyszedłem! A wiesz, dlaczego? Od­kąd ten młodzik trafił pod nasz dach, straciła dla niego głowę. Wypaliłem jej to prosto z mostu! „Owinął sobie ciebie wokół palca”, powiadam do niej. Ale ona twierdzi, że to nieprawda. Nazwała go przyjacielem. Odparłem jej na to, że ja także jestem jej przyjacielem, ale nie przeszka­dzało jej to pójść ze mną do łóżka. Kiedy jednak nadal wszystkiemu zaprzeczała, wyszedłem, żeby się nie kłócić.

- Co? Raija z Rosjaninem? - Nils był taki zdumiony, jakby spadł z nieba. Uznał, że Reijo się wstawił i zmyśla głupoty. Niektórzy mają słabą głowę!

Ale Reijo, ponuro kiwając głową, ciągnął dalej:

- Nie zdążyłem daleko odejść... minęła ledwie chwila, a ona już wisiała mu na szyi. Całowali się. Wszystko do­kładnie widziałem, bo nawet nie zasłonili okien. Masz swoją wspaniałą, łagodną Raiję!

Nils nic nie pojmował. Po prostu nie chciało mu się to pomieścić w głowie.

- Jak to? Twoja żona i ten Rosjanin? Kiedy wyszedłeś...? Człowieku, rany boskie, czemu od razu nie powiedziałeś? Wracajmy tam czym prędzej! Wrzucimy drania z powro­tem do morza! Od razu trzeba nam było tak z nim postą­pić! Po co go w ogóle stamtąd zabieraliśmy? Kiedy sobie przypomnę, jak się natrudziliśmy, żeby go donieść! A on tymczasem przystawia się do twojej żony?! Śmie całować twoją babę?! Ale... jej nigdy bym o to nie podejrzewał. - Nils potrząsał głową z rezygnacją. - Nie, chłopie, nie spo­dziewałbym się tego po niej.

Reijo ze wzrokiem wbitym w klepisko wyznał:

- Raija nie jest moją żoną.

- Mój Boże - zająknął się Nils i całkiem stracił mowę. Jakby nie dość tego, że wokół tych dwojga ciągle się coś działo, to dowiaduje się teraz jeszcze, że żyją w grzechu. Nie znal nikogo, kto wiódłby równie barwne życie, i przez mo­ment zapragnął, żeby i jego życie nabrało odrobiny koloru.

- Była żoną mojego najlepszego przyjaciela... - zaczął Reijo, odczuwając nagle potrzebę zwierzeń. I nim zapadła noc, opowiedział Nilsowi historię swojego życia, a także losy Raiji. Przyjaciel otwierał coraz to nowe butelki i tyl­ko od czasu do czasu wykrzykiwał: „Nie do wiary!”

Na koniec obaj zgodnie orzekli, że kobiety są podstęp­ne i zdradzieckie, i właściwie żadna nie jest godna miłości takich jak oni prawdziwych mężczyzn. Przy czym nie omieszkali dodać, że Raija jest kobietą wyjątkową. Popła­kali trochę z żalu, że Rosjanin być może w tym samym mo­mencie doświadcza jej troskliwej opieki, i nim światło brza­sku obwieściło nastanie nowego dnia, padli zamroczeni.

W nocy sypnęło śniegiem. I to wcale nie drobnymi wi­rującymi płatkami, które wywołują radosny nastrój. Z pół­nocnego wschodu nadciągnęła prawdziwa nawałnica! Nie napotkawszy po drodze żadnej przeszkody, wdarła się z całą siłą do zatoki. Morze przemieniło się w gniewną zie­loną bestię, która kawałek po kawałku usiłowała wgryźć się w ląd. Szeroko rozwartą paszczą straszyła wypolero­wane skały, które jednak od tysięcy lat odpierały atak i je­dyne, co straciły, to ostre krawędzie.

Niebo, przykryte grubą warstwą chmur, pochyliło się nad tym zielonkawym piekłem zmąconym szarością i skłę­bionymi bałwanami o bladożołtym odcieniu. Sina piana ciekła z żarłocznej morskiej paszczy.

Wichura uderzyła w ląd i z przeraźliwym wyciem roz­szalała się wśród chałup, porywając ze sobą i ciskając wszystko, co leżało luzem. Przewaliła się przez skaliste wzniesienia i nieco zelżała. I wtedy sypnął śnieg. Ciężkie wilgotne płatki spadły na wioskę, w ciągu pół godziny przykrywając ją białą kilkucentymetrową warstwą. Nad­ciągnęło chłodniejsze i bardziej suche powietrze. Warstwa chmur odsunęła się w głąb lądu. Niebo wypogodziło się i przybrało pastelowoniebieską barwę, tak charaktery­styczną dla jesiennej pory. Śnieg, zmrożony chłodnym po­wiewem, utworzył ziarnistą lodową skorupę.

Nie był to pierwszy śnieg tej jesieni. Spadł już parę ra­zy, ale zaraz topniał, by potem znów popadać, za każdym razem przypominając ludziom, że zima tuż - tuż. Gdzieś na dalekiej północy Królowa Śniegu szykowała się, by objąć we władanie cały kraj. Zamierzała wszystko okryć swoją peleryną i zamienić w sopel lodu.

Reijo i Nils przebudzili się z potwornym bólem głowy. Z trudem podnieśli powieki, ale choć było już późno, uzna­li, że nic ich nie goni, i beztrosko przewrócili się na drugi bok.

Raija źle spała tej nocy. Po raz pierwszy, mimo że szu­kała zapomnienia w świecie marzeń, nie udało jej się od­pędzić natrętnych myśli. Nawałnica tylko wzmogła jej nie­pokój. Upragniony sen nie nadchodził. Nie lubiła morza, kiedy szalało targane żywiołem. Przerażała ją ta gwałtow­ność. Łatwiej znosiła niskie temperatury w głębi lądu niż sztormy na wybrzeżu.

Przekonywała siebie, że powinna w końcu przywyknąć do tych okolic, do tego miejsca. Mimo że mieszkali tu od niedawna, Raija pokochała swój nowy dom.

Nigdy wcześniej nie przywiązywała wagi do wartości materialnych, rzeczy nic dla niej nie znaczyły. Teraz jed­nak nabrała ochoty, by zatrzymać dom na własność nie tylko przez jedną zimę. Zapragnęła osiąść w nim na stałe! Zapewne nie bez znaczenia dla niej było to, że dom należał wcześniej do Cathariny. W pewien sposób dawało to Raiji poczucie przynależności. Gdyby wierzyła w przezna­czenie tak jak Aleksiej, fakt, że mieszka pod tym samym dachem co niegdyś Catharina uznałaby za zrządzenie lo­su. Sama wolała to nazwać szczęśliwym trafem.

Raija szukała śladów, żeby się dowiedzieć czegoś więcej o kobiecie, która uratowała ją przed Ole Edvardem i zapew­ne oddała dla niej życie. Ale mimo że w domu pozostały me­ble po poprzedniej właścicielce, nie udało się Raiji znaleźć żadnych dokumentów, listów, obrazów, żadnych osobi­stych drobiazgów. Odnosiło się wrażenie, że ktoś opróżnił dom ze wszystkiego, co mogłoby przypominać o Catharinie. Raija tak mało o niej wiedziała. Zbliżyły się do siebie, ale zabrakło im czasu, żeby się dobrze poznać, bo była słu­żąca zniknęła bez śladu. Raija podejrzewała, że Ole Edvard Hermansson maczał w tym palce i to on ponosił winę za tragiczny prawdopodobnie koniec Cathariny. Raija postawi­ła sobie za punkt honoru, żeby dowiedzieć się jak najwięcej o swej wybawczyni i w ten sposób uczcić pamięć o niej. Chciała zadbać o to, by ta kobieta nie została zapomniana.

Wstała z łóżka, zanim jeszcze ucichła wichura. I tak nie mogła spać! Pogrążona w zadumie, zabrała się za nudne co­dzienne zajęcia i nim się rozwidniło, zdążyła się ze wszyst­kim uporać: naniosła wody, ugotowała zupę na śniadanie, za­robiła ciasto na chleb, pocerowała dziewczynkom sukienki.

Zlecone przez kupca zadanie pobudziło ją do rozmy­ślań nad motywami postępowania niektórych ludzi.

Potrafiła zrozumieć Reijo, znała go przecież, czasem zdawało jej się nawet, że aż za dobrze. Wybaczyła mu je­go głupie zachowanie poprzedniego wieczoru. Był piekiel­nie niezależny! Często go przeklinała z tego powodu, ale równocześnie z tego samego powodu podziwiała.

Kupiec Mads Holmertz natomiast nie wzbudzał jej sympatii. Tylko raz go widziała na oczy, ale natychmiast się na nim poznała. Z powodu chciwości i bezwzględno­ści tego człowieka cierpiała cała wioska. Raija poczuła głę­boką niechęć, kiedy pomyślała sobie, że zmuszona będzie tolerować kogoś takiego teraz, kiedy wreszcie znalazła miejsce, gdzie chciałaby osiąść. I chociaż prócz Nilsa nie znała nikogo w wiosce, solidaryzowała się ze wszystkimi jej mieszkańcami.

Im dopisało szczęście, mieli w zanadrzu złoto Kallego, ale pozostali byli całkowicie uzależnieni od pazernego li­chwiarza.

Raija szyła, nie przestając rozmyślać. A wczesnym przedpołudniem złożyła kupcowi wizytę.

Kupiec, który lubił uchodzić za światowca, z trudem ukrył zdumienie i podziw, kiedy Raija wkroczyła do jego prywatnych salonów. Jej zaś bogate wnętrze nie zaimpo­nowało szczególnie. Jako żona wójta w Alcie przywykła do większych luksusów.

Holmertz uznał, że nie wypada posadzić tak czarujące­go gościa przy stoliku, gdzie zwykle załatwiał interesy, po­prowadził więc Raiję na sofę i chociaż korciło go, żeby za­jąć miejsce obok niej, udając uprzejmego gospodarza, usiadł na mniej wytwornym krześle.

- Co panią do mnie sprowadza? - wyrecytował z prze­sadną uprzejmością, podekscytowany widokiem tak uro­dziwej kobiety odzianej skromnie, ale z szykiem.

Ładne zestawienie, a przy tym bardzo twarzowe, stwier­dził w duchu, patrząc na niebiesko - czarny strój. Ale i tak wszelkie barwy bledną przy wyrazistej urodzie tej kobie­ty! Zapewne w zgrzebnym płótnie prezentowałaby się równie pięknie.

- Mąż opowiedział mi o zadaniu, jakie mu, panie, zle­ciliście.

- Warunkiem miała być dyskrecja - zareagował gwał­townie kupiec.

Raija uśmiechnęła się promiennie.

- Ależ oczywiście! Zapewniam, że potrafię dochować ta­jemnicy. Reijo wyruszył już na poszukiwania, ja tymcza­sem przyszłam z dobrą radą.

W przekonaniu kupca niewiasty nie były istotami ro­zumnymi, więc do głowy by mu nie przyszło wysłuchiwać rad kobiety, obdarzonej nawet takim urokiem osobistym jak Raija. Zareagował szyderczym, choć nie pozbawionym ojcowskiej wyrozumiałości uśmiechem.

- Myślę, że uznasz za rozsądne to, co ci powiem, panie - ciągnęła Raija spokojnie, udając, że nie dostrzega na je­go twarzy ironii.

Mads Holmertz oparł się wygodnie i ze splecionymi na brzuchu dłońmi popatrzył na Raiję zachęcająco.

- Ależ proszę mówić, słucham!

- Przypuszczam, że obawiacie się, panie, Olego Hermanssona, co mnie zresztą wcale nie dziwi. Skoro jednak czujecie przed nim większy lęk niż inni, to znaczy, że trzy­ma was w szachu. A w tej sytuacji mądrze postąpilibyście, szukając wsparcia u kogoś, kto mógłby was obronić, gdyby Ole Edvard, żywy lub martwy, próbował wam zaszkodzić.

Kupiec rzucił Raiji badawcze spojrzenie, a na jego twa­rzy odmalowało się zainteresowanie.

- Ole Edvard... - zdziwił się. - To brzmi dość intymnie... Raija popatrzyła mu prosto w oczy i wyznała prawdę:

- Był moim mężem, dość krótko...

- Rozwiedliście się? - zapytał kupiec zaszokowany. Ta­kie rzeczy zdarzały się rzadko, więc słowo zabrzmiało ob­co w jego ustach.

Raija spuściła skromnie wzrok i skinęła głową. Wyglą­dała czarująco.

- Nasze małżeństwo zostało rozwiązane, kiedy usiłował mnie zabić. - To także nie było kłamstwem. - W tym trud­nym dla mnie okresie pomógł mi sędzia w Alcie. Może pomógłby i wam? - dodała cichym głosem. - Gdybyście napisa­li mu, panie, na przykład, że Hermansson należał do grona waszych przyjaciół, ale zniknął, nie dotrzymawszy zobowią­zań... A potem zapytali, czy sędzia nie zechciałby was wes­przeć w tej sprawie? Nikt nie będzie mógł wówczas wam nic zarzucić! Będziecie czyści. Możecie napomknąć o mnie...

Po długiej chwili namysłu Mads Holmertz uznał takie rozwiązanie za nie pozbawione sensu. Dobrze byłoby zy­skać poparcie człowieka na stanowisku, takiego, który nie dałby wiary oskarżeniom Hermanssona lub też nie wni­kałby zbytnio w szczegóły, gdyby się okazało, że Her­mansson nie żyje.

Od jakiegoś już czasu marzyły mu się kontakty z ludźmi ustosunkowanymi, ale ci nie szukali znajomości wśród drob­nych kupców. Woleli obracać się wśród równych sobie.

- Z jakiego powodu chcesz mi pomóc? - zapytał z cie­niem podejrzenia. - Przecież mnie nie znasz!

Raija uśmiechnęła się i odpowiedziała z przekonaniem w głosie:

- Nie robię tego dla was, panie, ale dla siebie. Postano­wiłam osiąść tutaj na stałe i ostatnią osobą, jaką chciała­bym spotkać, jest Ole Edvard.

- Może posłucham twojej rady - odrzekł Holmertz, nie do końca jeszcze przekonany. Raija wyczula jednak, że chwycił przynętę.

Nim dzień dobiegł końca, kupiec ułożył list i zaadreso­wał do „Wielce Szanownego Pana Sędziego”.

W tej części królestwa duńsko - norweskiego poczta praktycznie nie istniała. Odległość z Kopenhagi do tych najdalej na północ wysuniętych rejonów kraju była więk­sza niż do miast na południu Europy.

Oczywiście przesyłki przybywały na północ wzdłuż wybrzeża, zresztą wszelka inna komunikacja z północną Norwegią odbywała się drogą morską, tyle że dość rzadko, dwa do trzech razy w roku. Jeśli ktoś chciał przekazać ważną wiadomość w obrębie okręgu, wysyłał posłańca. Przy tak sporych odległościach na taki luksus mogli sobie pozwolić tylko ludzie bogaci, ale nawet wśród nich nie by­ło to powszechne. Świadomy tego Holmertz potrząsnął kiesą i żeby wywrzeć odpowiednie wrażenie, wysłał list przez posłańca. Nie chciał, żeby sędzia pomyślał, że ma do czynienia z jakimś marnym dusigroszem.

Mads Holmertz był zadufanym w sobie snobem. Do­kładnie takim, jak oceniła go Raija.

Łagodny wieczorny mrok spowił wioskę. Reijo zmienił plany. Postanowił rozpocząć poszukiwania od razu, a nie dopiero po paru dniach. Zależało mu, żeby jak najszybciej to załatwić, ponieważ goniły go inne sprawy, wśród których za najpilniejszą uznał pozbycie się rosyjskiego uwodziciela.

- Odnajdziesz w ciemnościach wejście do jaskini? - za­pytał Nilsa, który domyślał się, co zamierza przyjaciel.

- Znam skaliste wzgórze jak własną kieszeń - zapewnił Nils, uśmiechając się od ucha do ucha.

Wyglądał znacznie lepiej, kiedy się nie śmiał, bo brako­wało mu wielu zębów, a z tych, które pozostały, część cze­kał niebawem taki sam los.

- W ciągu nocy zdążymy dojść tam i z powrotem - oce­niał Reijo. - W jaskini i tak nie ma znaczenia, czy jest noc czy dzień. O każdej porze potrzebne są lampy.

- Nadal przypuszczasz, że on jest tam w środku? Reijo wzruszył ramionami. Przy gwałtowniejszych ru­chach kręciło mu się w głowie.

- Trzeba zaryzykować. Ole to nieobliczalny gość. Je­stem niemal zupełnie pewien, że wtedy wrócił do groty, ale dziwi mnie, że nie pojawił się w wiosce. Słyszałem na własne uszy, jak mówił, że idzie ze mną porozmawiać. Co prawda, przemarznięty na kość znajdowałem się już na granicy wytrzymałości, ale tego sobie nie wymyśliłem.

Nils z ochotą przyłączył się do Reijo. Przygoda bardzo go pociągała i nie zamierzał przepuścić takiej okazji. Życie płynęło mu monotonnym rytmem, szare i jednostajne, trzydzieści bez mała lat. I dopiero kiedy do wioski przy­był Reijo, wszystko uległo gwałtownej odmianie.

- Co do zapłaty, to oczywiście podzielimy się - oznaj­mił Reijo.

Nils wcale o tym nie myślał. Poszedłby i za darmo, ale rzecz jasna nie miał nic przeciwko temu, co postanowił Reijo. No­wy przyjaciel, choć dużo młodszy, imponował mu obyciem.

Wspinali się pośpiesznie, nie przyglądając się zbytnio mijanym okolicom. Nils znal je na pamięć, wędrował tę­dy tysiące razy. Reijo zaś zupełnie nie podobały się te stro­ny. Zdecydował się tu pozostać wyłącznie dla Raiji.

W gęstym mroku szczyt przytłaczał ich ponuro. Lampy dawały liche światło, a im wyżej podchodzili, tym bardziej musieli uważać, by nie pogasły na wzmagającym się wietrze.

Trochę szli, trochę się wspinali na czworakach, a gdzie­niegdzie nawet biegli. Reijo chwilami myślał już, że zabłą­dzili. Ale Nils uparcie twierdził, że doskonale się orientuje, którędy iść. Za nic w świecie nie przyznałby się, że jest ina­czej. Co ten Reijo sobie myśli, obcy w tych stronach, śmie zarzucać człowiekowi, który się tu urodził, że zgubił drogę?

Reijo czuł się wspaniale w towarzystwie bezpośrednie­go Nilsa. Wydało mu się to takie ożywcze! Żadnych in­tryg, zrzędzenia, histerii, żadnych kobiet... Męskie towa­rzystwo było niczym plaster na jego udręczoną duszę.

Odkąd rozstał się z Mikkalem, a Kalle umarł, nie miał żadnego przyjaciela mężczyzny. Raija zastąpiła mu wszystkich. W końcu stało się to nie do zniesienia. Przez cały czas przebywali ze sobą, potrafili wręcz przewidzieć, co drugie powie i zrobi za moment. Było to bardzo mę­czące i nie prowadziło do niczego dobrego.

- Tu gdzieś powinno być wejście do groty - mruknął Nils i poświecił dookoła. Tylko ten jeden jedyny raz zdra­dził się, że nie jest do końca pewien. Reijo uśmiechnął się pod nosem, ale nic nie powiedział.

Rzeczywiście w pobliżu odkryli dwa głazy zakrywają­ce wejście do podziemnego korytarza.

Nils prowadził, znał grotę, znał przejścia. Przydały im się dwie lampy. Tutaj było zaciszniej niż na dworze.

Reijo, który po raz pierwszy przemierzał ten korytarz, mimowolnie pomyślał, że choć niektóre odcinki koryta­rza nie są całkiem proste, to jednak łatwiej dostać się do groty tędy niż pod wodą.

- Nie mógłbym pracować pod ziemią - stwierdził, kie­dy już pokonali najciaśniejsze fragmenty korytarza, i otarł pot z czoła.

Nils uśmiechnął się zgodnie i wskazując ręką, powiedział:

- To już ostatni kawałek. Zaraz dojdziemy do skalnej półki.

Reijo zadrżał. Światło, które wówczas mu mignęło, mu­siało dochodzić właśnie stąd. Tak blisko. Doprawdy w ostatniej chwili zdecydował się wtedy odpłynąć. Zdawał sobie sprawę, że sytuacja jest rozpaczliwa, ale nie spodzie­wał się, że był dosłownie o włos od niebezpieczeństwa.

Osaczyły ich zimne skalne ściany. Reijo, usłyszawszy chlupot wody, przypomniał sobie tamte straszne chwile. Lodowate śmiertelne pieszczoty. Niewiele brakowało...

- To co, idziemy? Nie ma co zwlekać! - Teraz Nils prze­jął dowodzenie.

Reijo otrząsnął się z niemiłego wrażenia. Był pewien, że w grocie nie znajdą nikogo żywego. Ich głosy odbijały się echem, ale nie wychwycili żadnego dźwięku, który wska­zywałby obecność człowieka.

Skalne ściany zdawały się równie ponure i nieme jak wówczas, gdy przemierzali korytarz.

Stanęli jak wryci, zaskoczeni, że w grocie jest zupełnie pusto. Udając się na tę wyprawę, każdy z nich wyobrażał sobie inaczej, co zastanie na miejscu. Ale choć te obrazy z wyobraźni były różne, zawierały jeden wspólny element: martwe ciało Olego Edvarda Hermanssona!

- Dziwne - Nils odezwał się pierwszy.

Lampy rzucały tajemniczą poświatę, głosy brzmiały głucho, a ściany z kamienia powtarzały każde słowo.

Reijo podszedł do samej krawędzi skalnej półki, która wydała mu się mniejsza, niż zapamiętał, ale w gęstym mro­ku wszystko wyglądało inaczej.

Kiedy ratował Maję, poruszał się po omacku, teraz do­piero zobaczył oświetlone wnętrze groty. Dojrzał po prze­ciwnej stronie skalnego występu sączący się po ścianie wą­tły strumyk, który wpadał do stawu z cichym pluskiem. Poznał ten odgłos.

- Coś tu nie pasuje - stwierdził Nils, a Reijo w duchu zgodził się z przyjacielem.

Mógłby przysiąc, że słyszał wtedy kroki i coś mignęło w korytarzu. Przecież to niemożliwe, żeby w ciemnej gro­cie nagle coś samo z siebie błysnęło. Nie mogło mu się przywidzieć, dałby głowę, że pomimo zmęczenia i zimna nie miał halucynacji.

Mimowolnie skierował wzrok na wodę wypełniającą dno groty. Zapatrzony rzekł powoli, z namysłem:

- Zaczynasz tracić rozum...

Nils zmarszczył brwi, zdziwiony słowami Reijo, i dopiero po chwili zorientował się, że przyjaciel nie wmawia mu, że oszalał, lecz próbuje wczuć się w sytuację Krwawego Olego.

- Jest kompletnie ciemno, skały osaczają cię ze wszyst­kich stron, odnosisz wrażenie, że zaraz na ciebie runą, choć na zdrowy rozum biorąc to niemożliwe. Pocisz się, kręci ci się w głowie, pragniesz tylko jednego: wydostać się na zewnątrz. Uciec od wrzeszczącego dziecka, które działa ci na nerwy, znaleźć się na powierzchni, wyjść z mroku, odetchnąć pełną piersią. Wracasz więc koryta­rzem, jesteś już przy wyjściu i cofasz się. Dlaczego?

- Dziecko - podpowiedział z niezachwianą pewnością Nils. - Żaden normalny człowiek nie zostawiłby dziecka samego w miejscu, gdzie czyha na nie tyle niebezpie­czeństw, gdzie może nawet utonąć.

Reijo pokiwał głową, przekonany, że tak właśnie mogło być.

- Być może Ole Edvard nie był mimo wszystko pozba­wiony serca. Może to, że Maja jest córką Raiji, miało dla niego jakieś znaczenie? W każdym razie się cofnął.

- I na powrót przytłaczają go nieprzyjemne uczucia... - wtrącił Nils. - Ale dziecka nie zastaje. Niemożliwe, by przyszło mu na myśl, że ktoś je zabrał. A przecież samo też się nie mogło wydostać.

- Stwierdził więc, że mała wpadła do wody - rzekł z prze­konaniem Reijo. - Wszystko to razem wzięte sprawiło, że przestał kierować się rozsądkiem i logiką i w panice zaczął szukać Mai.

Obaj popatrzyli na czarną głębię. Lustro wody trwało niezmącone, nie zdradzając niczego. Tafla odbijała mrocz­ne skały, solidne, pełne tajemnic. One jedne były świad­kiem tego, co tu się wydarzyło, ale niczego nie ujawnią.

Reijo rozsznurował buty i zaczął się rozbierać.

- Nie możesz wejść teraz do wody! - zaprotestował Nils.

- Przecież tylko ja z nas dwóch potrafię pływać - od­parł mu Reijo i trzęsąc się z zimna, powoli zanurzył się w wodzie. - Ta kąpiel to nic w porównaniu z poprzednią! - rzucił lekko, ale pokryte gęsią skórką ciało zdradzało, że dodaje sobie animuszu. Uznał jednak, że musi podjąć tę próbę. - Nie możemy wycofać się teraz, kiedy już prawie rozwiązaliśmy zagadkę! Zresztą tym razem po wyjściu z wody założę suche ubrania, a to istotna różnica.

Nils nie odpowiedział, ale nie podobał mu się pomysł przyjaciela. Nie mógł jednak przeszkodzić Reijo, tym bar­dziej że ten zdążył się już zamoczyć po pas.

- Przynajmniej jedno jest pewne, nie zasnę! - zażartował Reijo i nabrawszy głęboko powietrza w płuca, zanurkował.

Nils zamarł i sam wstrzymał oddech, póki znów nie zoba­czył Reijo na powierzchni. Ten zaś, dysząc ciężko, zawołał:

- Piekielnie zimno!

Nils nie musiał pytać, czy coś znalazł, bo Reijo dał ko­lejnego nura.

Chyba z dziesięć razy zanurzał się pod wodę, a Nilsowi robiło się zimno od samego patrzenia. Wyobrażał so­bie, jak czuje się Reijo. Ale wiedział, że daremnie byłoby go prosić, żeby zrezygnował.

Uparty jak mało kto, Reijo nurkował raz za razem.

Nils trzymał lampy tuż nad powierzchnią, żeby trochę mu poświecić. Przy kolejnej próbie zaniepokoił się nie na żarty, bo wydawało mu się, że Reijo jest pod wodą dłużej. Uspo­koił się nieco, gdy ujrzał poruszający się głęboko jaśniejszy cień. Nie miał pojęcia, dlaczego Reijo tak przeciąga, wes­tchnął więc głośno z ulgą, gdy nad powierzchnią wody poja­wiła się najpierw blond czupryna, a potem cała głowa. Reijo długo płynął do skalnej półki, gdzie czekał Nils. Słychać by­ło, jak ciężko dyszy. Dopiero gdy dotarł do krawędzi, wyja­śniło się, dlaczego. Musiał użyć nadludzkich sił, by doholować potężne martwe ciało Krwawego Olego.

Nils przełknął ciężko i pośpiesznie odstawił na bok lampy, uklęknął tuż przy krawędzi występu i przytrzymał ciało, by nie opadło na dno.

- Musimy go wyciągnąć - powiedział zasapany Reijo, który tymczasem wyszedł z wody. - Jeszcze chwilę wy­trzymam - dodał, widząc, że Nils chce zaprotestować.

Wspólnymi siłami podciągnęli martwego Olego na skal­ny występ. Reijo natychmiast włożył na siebie ubrania i od razu zrobiło mu się trochę cieplej. Co prawda nadal się cały trząsł, ale miał nadzieję, że się nie rozchoruje. W koń­cu był zahartowany.

- Leżał na samym dnie - wyjaśnił, siląc się na uśmiech. - Trafiłem na niego przez przypadek. Tam na dół światło nie dociera; jest zupełnie ciemno. Szukałem po omacku. Kiedy kolejny raz zanurkowałem, pomyliłem kierunki, chyba kręciłem się w kółko i dotykałem tych samych skał, w końcu go znalazłem, ale ledwie udało mi się wyciągnąć go na powierzchnię. On chyba waży tonę!

- Nie damy rady znieść go do wioski - stwierdził Nils.

- W ogóle nie mam takiego zamiaru! - rzucił Reijo z uśmiechem. - Zdradziłbym się wówczas przed naszym kochanym kupcem, że nie dochowałem dyskrecji. A tyle razy mi powtarzał: „To musi pozostać między nami”. Nie, chłopie, tego olbrzyma niech sobie sam taszczy do wioski. Mnie wystarczy, że wiem, iż nie żyje.

Kolejną noc Reijo także spędził u Nilsa. Uznał, że ku­piec może trochę poczekać, a co się tyczyło Raiji... Potrze­bował trochę czasu, żeby się otrząsnąć po tym, co zoba­czył. Czuł się zraniony jak każdy, kto naprawdę kocha.

Dopiero późnym popołudniem kolejnego dnia udał się do sklepu kupca. Miał na sobie ubranie nie zmieniane od kilku dni, włosy sterczały mu sztywne po kąpieli w słonej wodzie. Z rękami wciśniętymi głęboko w kieszenie wkro­czył do środka.

Subiekt popatrzył na niego z pogardą, ale Reijo, nie zważając na to, minął go demonstracyjnie i skierował się na schody prowadzące do prywatnych pomieszczeń Holmertza. Coś go jednak podkusiło i pokazał subiektowi obraźliwy gest. Pomocnik kupca odwrócił się zagniewany, a jego policzki zapłonęły z oburzenia na tak elementarny brak kultury. Rybak zaś, który stał po drugiej stronie lady, ledwie ukrył rozbawienie i złośliwą satysfakcję, że wreszcie ktoś dał nauczkę temu bufonowi.

Równy gość z tego Fina, co to zamieszkał w duńskim domu, pomyślał.

- A kogóż to ja widzę, kogo widzę - rozpromienił się Holmertz, kiedy Reijo bez pukania wszedł do środka. - Czyżbyś miał się czym pochwalić? Czy dlatego odwie­dzasz mnie tak niespodziewanie?

Wskazał Reijo krzesło przy stole. Ostatecznie chodziło o interesy, nie o wizytę czarującej kobiety!

- Znalazłem go - oznajmił Reijo.

Kupiec zamarł i nie spuszczając wzroku z pozbawionej wyrazu twarzy Fina, zdenerwował się oględnością jego wypowiedzi.

- Nie żyje - dodał wreszcie Reijo, nacieszywszy oczy reakcją Holmertza.

- Gdzie go znalazłeś? Reijo opowiedział.

Kupiec zmarszczył brwi i popatrzył na Reijo badawczo. Zdumienie mieszało się z podejrzliwością.

- Jak na niego natrafiłeś? Reijo wzruszył ramionami.

- Czysty przypadek. Nawałnica zaskoczyła mnie wyso­ko na wzgórzu. Szukając schronienia wśród skał, natkną­łem się na wejście do groty.

Reijo wyciągnął nogi i uśmiechnął się rozbrajająco. Nikt nie miał równie niewinnej miny, kiedy kłamał.

- Ponieważ jestem z natury ciekawy, zapuściłem się w głąb. Jakież było moje zdumienie, kiedy zobaczyłem zwło­ki dryfujące po wodzie. Bo dno groty zakryte jest wodą - dodał tytułem wyjaśnienia. - Diabli wiedzą, czego Hermansson tam szukał, ale nie ulega wątpliwości, że to on. Wycią­gnąłem martwe ciało z wody i ułożyłem na skalnej półce. Możecie, panie, w każdej chwili sprowadzić je stamtąd.

- Nie zrobiłbyś tego dla mnie? - zapytał kupiec, ale w odpowiedzi usłyszał kategoryczne: „Nie”.

Kupiec splótł dłonie, oparł się o stół i popatrzył na Reijo z chytrym uśmieszkiem.

- Ja także nie próżnowałem przez ten czas - zaczął i od­chrząknął. Na jego twarzy malowało się widoczne z daleka zadowolenie. - Podjąłem ważne kroki. Zwróciłem się do pewnej osoby na bardzo wysokim stanowisku z prośbą o po­moc. Napisałem, że mój przyjaciel, z którymi łączyły mnie interesy, zniknął. Rozstaliśmy się w gniewie i obawiam się, że będzie próbował mnie oczernić. Na wszelki wypadek... - wyjaśnił pośpiesznie, bo Reijo nie potrafił ukryć swego zdu­mienia - ...przedstawiłem mu własną wersję zdarzeń. Gdyby Ole próbował mnie w coś wrobić, jestem czysty. Nie wie­działem, że on nie żyje, nie mogłem się na tym opierać.

- Do kogo zwróciłeś się, panie?

- Do sędziego w Alcie - odrzekł Mads Holmertz, uśmie­chając się promiennie. - Zdaje się, że jest ci znajomy.

O Boże, pomyślał Reijo, co za głupiec! Sędzia w Alcie chyba najbardziej ze wszystkich ludzi miał powody oba­wiać się Olego Hermanssona i wszystkich jego przyjaciół! Taki list może uznać za próbę wymuszenia czegoś na nim. Kupiec sam kopał sobie grób.

- Kiedy i jak na to wpadliście? - zapytał Reijo, żeby przerwać ciszę. Przecież nie mógł zdradzić temu człowie­kowi, o czym myśli.

- Właściwie to twoja czarująca żona podsunęła mi tę myśl. Reijo omal nie zemdlał z wrażenia, patrząc na siedzą­cego naprzeciwko jegomościa.

- Uważała, że to świetne posunięcie. To ona wspomnia­ła mi o sędzim. Wysłałem do niego list przez posłańca. Masz wyjątkowo miłą żonę. Wyznała mi, co łączyło ją z naszym zmarłym przyjacielem - dodał, kiwając głową i posyłając Reijo chytre spojrzenie.

Reijo milczał. Nie miał pojęcia, co naprawdę powie­działa Raija, i na wszelki wypadek wolał nic nie mówić. Pośpiesznie uregulował rachunki z kupcem i wyszedł.

Zapomniał o kłótni, o tamtym wieczorze, gdy rozstali się w gniewie. Musiał czym prędzej rozmówić się z Raiją i dowiedzieć się, co ona wymyśliła. Celowo wyprowadziła kupca w pole, co do tego nie miał żadnych wątpliwości.

Nils się nie mylił. Z tej Raiji wyjątkowa kobieta!

9

- Co ty, u diabła, knujesz, Raiju! Co znowu wymyśli­łaś?! - Reijo, oparty o framugę drzwi, zachowywał się tak, jakby nie było go w domu tylko przez chwilę i podjął do­piero co przerwaną rozmowę. - Wracam od kupca!

Zerknęła znad cerowania i uniosła pytająco brwi.

- Tak? Ja też u niego byłam. Bardzo gościnny człowiek, prawda?

Reijo wszedł do środka i rozejrzał się dookoła, ale ni­gdzie nie dostrzegł dzieci ani Rosjanina.

- A co się stało z naszym wspólnym przyjacielem? Chy­ba nie powiesz mi, że powiosłował do domu?

- Nie bądź złośliwy. Jest z dziewczynkami na górze, na strychu. Mieli ochotę przejrzeć skrzynie, które tam stoją. Pełno w nich drobiazgów.

- A więc powiedz wreszcie, co knujesz?

Raija odłożyła na bok cerowanie i odpowiedziała:

- Nie lubię tego twojego kupca.

- A to smutne, bo odniosłem wrażenie, że on jest wręcz zachwycony tobą - przerwał jej Reijo i usiadł na brzegu stołu tuż przy niej. - O co ci właściwie chodzi? Co chcia­łaś osiągnąć, namawiając go do popełnienia takiej nie­zręczności wobec sędziego?

- Nic takiego - odrzekła Raija, ale wyczuł, że nie jest z nim zupełnie szczera.

Kolejne drobne rozczarowanie. Cofnął się myślami, żeby sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek coś przed so­bą ukrywali. Czy zdarzało się to już wcześniej, czy też ta rysa w ich wzajemnych stosunkach pojawiła się dopiero ostatnio?

- A ty załatwiłeś swoje sprawy? - zapytała na pozór obojętnym tonem, ale Reijo dobrze wiedział, że umiera z ciekawości, co z Hermanssonem.

- On już nie może ci zaszkodzić, Raiju, nie żyje.

Reijo opowiedział, jaki koniec prawdopodobnie spo­tkał Hermanssona, i wyznał jej to, co przemilczał wtedy, gdy uratował Maję.

- Dlaczego mi nie opowiedziałeś wszystkiego od razu? - Popatrzyła na niego urażona.

- A czy to by coś zmieniło? Czy w nagrodę przysunęła­byś się odrobinę bliżej do mnie w łóżku? - W głosie Reijo zabrzmiała gorycz. Czuła scena, która rozegrała się w tym właśnie pomieszczeniu, a której był świadkiem ukryty w mroku, znów stanęła mu wyraźnie przed oczami.

- Nie musiałeś tego mówić! - Raija poczuła się dotknię­ta do żywego. - To wszystko nie jest takie proste. Napraw­dę! Być może to nie był dobry pomysł z nami...

- Czy musimy się kłócić? - Reijo położył jej dłonie na ramionach i popatrzył prosto w oczy. Uśmiechnął się przepraszająco, uścisnął ją i pogłaskał. Wiedział jednak, że to nie wystarczy.

- Być może zbyt wiele dla siebie znaczymy - odrzekła w końcu. - Żyjemy zbyt blisko siebie.

- Nie byłem wtedy sobą - odpowiedział Reijo, odtwa­rzając w myślach wszystko, co wykrzyczał tamtego wie­czoru przed dwoma dniami.

Zwykle to on był zrównoważony i rozsądny, podczas gdy Raija dawała upust swojej złości. Wtedy jednak tylko odpierała zarzuty, jego zaś coś podkusiło, by urządzić kar­czemną awanturę.

Ale przecież miał swoje powody, widział, jak Raija ca­łowała się z Aleksiejem!

- Chyba miałeś odrobinę racji - przyznała w końcu nie­chętnie. I pocierając brodą o jego dłoń dodała z namysłem: - Może rzeczywiście oślepiła mnie jego niezwykła uroda? Zresztą to nieuniknione. Naprawdę trudno mu się oprzeć. Ale pokochałam go dopiero później...

Słowa, niczym nóż wbity prosto w serce, zraniły Reijo. Przegrał! Raija zdolna była obudzić w sobie miłość do ko­goś innego poza Mikkalem. Co za ironia losu! Nie poko­chała tego, który trwał przy niej od lat i gotów był spie­szyć jej z pomocą na każde zawołanie. Pokochała obcego, człowieka z dalekich stron, innej narodowości, który w ich domu spędził zaledwie parę dni.

- Tak, pokochałam go - powtórzyła Raija ciepło, obra­cając jeszcze ostrze noża wbite w serce Reijo. Uśmiechnę­ła się niemal ze smutkiem, ale w jej oczach pojawił się błysk rozbawienia. - Ale dla mnie pokochać kogoś nie oznacza tego samego, co miłować albo zakochać się w kimś. Ko­cham wielu ludzi z różnych powodów; wszyscy zajmują w moim sercu szczególne miejsce. Każdy jest dla mnie kimś wyjątkowym i porównywanie ich nie ma sensu.

- Wszystkich swoich przyjaciół całujesz? - zapytał udrę­czony, spoglądając gdzieś w bok. To było dla niego zbyt trudne. Nie potrafił się pogodzić z tym, że znaczy dla niej tyle samo co Rosjanin. On, który był gotów umrzeć dla niej, i tamten, który tylko korzystał z jej przesadnej troski.

- A więc widziałeś? Domyśliłam się tego, niestety do­piero później. - Zwilżyła językiem spierzchnięte wargi nie nerwowo, ale spokojnie, z namysłem.

W zachowaniu Raiji zauważył ostatnio jakąś nową pew­ność siebie. Nie pojmował, co spowodowało w niej taką przemianę, ale zauważył, że uniezależnia się od niego i sa­ma potrafi już zadecydować o sobie. Nie był pewien, czy mu się to podoba.

- Chyba chciałam poznać smak niemożliwego.

- Żałujesz?

Raija pokręciła głową.

- Chyba mnie nie słuchałeś, Reijo! Nie miłuję go! W momencie gdy odkryłam, że łączy nas taka wspaniała przyjaźń, przestałam odczuwać do niego ten dziwny po­ciąg. Pragnę tej przyjaźni i nie możesz mi zabronić tego ani ty, ani nikt inny. Ale jeśli ma to dla ciebie jakieś zna­czenie, chcę, żebyś wiedział, że nie miłuję Aleksieja, nad czym on być może boleje... A jeśli chodzi o nas... Znasz mnie, Reijo, wiesz, jaki rodzaj uczuć łączy nas oboje. Nie ma sensu marzyć o czymś innym.

Roześmiał się zakłopotany, zrozumiał, że Raija ma ra­cję. Zawsze grała w otwarte karty. Nigdy niczego nie uda­wała. To chora wyobraźnia wsączyła jad w jego serce.

- Czy możesz wybaczyć głupiemu Finowi tamtą awan­turę? Przyjmiesz jego uniżone przeprosiny?

Roześmiała się i potargała mu grzywkę.

- Potrafisz odwrócić kota ogonem, Reijo! Zresztą zawsze był to jeden z twoich największych talentów. Dobrze, wyba­czam ci! Ale włosy masz okropne. Powinieneś się wykąpać!

- Tak jakbym się mało kąpał ostatnio.

- Reijo! To Reijo! - rozległ się podekscytowany głos Mai.

Reijo mrugnął do Raiji i podszedł do otworu prowadzą­cego na strych, żeby złapać dziecko wystawiające ciemną główkę. Rozpromieniła się jak pogodny dzień, przekonaw­szy się, że ma rację. Nie przyjęła jednak pomocy Reijo i do­piero kiedy zeszła sama na dół, rzuciła mu się na szyję.

- Gdzie byłeś, Reijo? Przecież musisz być tutaj, jesteś mój! - Drobne rączki splotły się na jego szyi, a z ciemnych oczu biło zdecydowanie.

- No nie, ona jest jeszcze bardziej uparta niż ty, Raiju - roześmiał się Reijo, odzyskując dobry humor. Nie miał nic przeciwko takim dowodom uwielbienia. Sam zresztą także stęsknił się za Mają, mimo że nie widział jej zaledwie półtora dnia. - Pamiętaj, zawsze wrócę! - zapewnił Ma­ję z powagą i przytulił policzek do jej policzka.

Przyglądała mu się badawczo, jakby nie całkiem mu do­wierzała.

- Znaleźliśmy książki! - usłyszeli okrzyk Elise. Dziewczynka zeszła ze strychu i podsunęła Raiji pod nos znalezione książki. Oczy jej promieniały, a w głosie pobrzmiewała niecierpliwość. Reijo kątem oka dostrzegł Aleksieja, który schodził właśnie po drabinie. Mimowol­nie poczuł ukłucie w sercu... Raija wyznała, że nie miłuje Rosjanina. Wierzył jej, bo czemuż by nie miał wierzyć, jednak ten młodzieniec był taki urodziwy, że trudno było stłumić w sobie uczucie zazdrości.

Raija ostrożnie otarła z kurzu dwie księgi pięknie opra­wione w miękką skórę. Nie mogła się powstrzymać, by ich nie pogładzić.

- Nie należały do byle kogo - zauważył Reijo i także dotknął ich z wielką estymą.

Popatrzyli sobie w oczy i w tej samej chwili przypo­mniało im się, jak Antti, ojciec Reijo, uczył ich czytać. Stara fińska Biblia miała poniszczone kartki, brudne, pozaginane rogi, ale to właśnie dzięki niej pojęli tajemnicę liter, które składali najpierw w sylaby, potem w słowa, a na końcu w zdania. Wzorując się na niej, opanowali tak­że sztukę pisania, mozolnie kreśląc kółka, kreski i łuki.

Raiję napełnił radosny, wręcz podniosły nastrój. Wła­śnie takich śladów po Catharinie szukała, nie tracąc na­dziei.

Otworzyła jedną z ksiąg, delikatnie, jakby w obawie, że rozsypie się jej w rękach.

Aż zaparło jej dech w piersiach, kiedy ujrzała pokryte kobiecym, pięknie kaligrafowanym pismem kartki. Litery ozdobione zawijasami wyglądały bardzo oryginalnie.

Przeleciała wzrokiem pierwsze strony. Przyzwyczajona do czytania po fińsku, nie bez trudu rozszyfrowywała duńskie słowa.

- To pamiętnik Cathariny - odezwała się, ze wzrusze­nia z trudem wydobywając z siebie głos. Łzy spływały jej po policzkach. - Dziękuję, kochanie - zwróciła się do Elise i pociągając nosem, przytuliła mocno dziewczynkę. - Ten pamiętnik napisała pewna dama, która mieszkała kiedyś w tym domu.

- Znałaś ją? - zapytała Elise, szczęśliwa, że sprawiła tak wielką radość swej opiekunce.

Raija skinęła głową i otarła łzy.

- Teraz może poznam ją jeszcze lepiej - dodała, nie od­rywając wzroku od ksiąg i nie przestając gładzić ich piesz­czotliwie.

Dopiero późnym wieczorem znalazła na to czas. Przy­niosła do alkierza lampę i otuliwszy się w łóżku kocem, się­gnęła po pamiętniki Cathariny. W pomieszczeniu było dość chłodno, ale już sama obecność Reijo sprawiała, że nie mar­zła. Co prawda leżał w takiej odległości, by nie można mu było zarzucić, że jest natrętny bądź że wykorzystuje sytu­ację, ale Raija czuła jego pulsujące ciepło. Boleśnie przeży­ła pustkę, jaką po sobie zostawił, odchodząc w gniewie.

- Co za życie - mruknęła zmienionym głosem.

Reijo odwrócił się do niej i zauważył, że płacze. Właści­wie zamierzał pozostawić ją sam na sam z lekturą pamięt­ników, w których Catharina spisała koleje swego losu. Bał się, by Raija nie uznała go za intruza. Zawiązana na nowo wspólnota i odbudowana zgoda były zbyt delikatne i łatwo było je zniszczyć nieodpowiednim słowem lub czynem.

Chciał, żeby zrozumiała, że czuje do niej coś więcej ani­żeli tylko fizyczne pożądanie. Usłyszawszy jej łkanie, od­wrócił się i otoczył ją ramieniem. Właśnie takiej pociechy i bliskości teraz potrzebowała.

- Nie pojmuję, jak ona to wszystko wytrzymała - szlo­chała Raija, unosząc ku przyjacielowi mokrą od łez twarz. - Czy wiesz, że zmuszono ją do małżeństwa z człowiekiem, którego nigdy wcześniej nie widziała na oczy, bo rodzice uznali, że ich związek przyniesie korzyści obu familiom?

Reijo wzruszył ramionami.

- To brzmi całkiem swojsko. Pomyśl tylko, a przypo­mnisz sobie kogoś, kto także musiał się ożenić, by spełnić wolę rodziców...

Raiji nie spodobało się, że porównuje jej życie z życiem Cathariny.

- Nie znałeś Cathariny - zaprotestowała gwałtownie, zaraz jednak jej spojrzenie złagodniało. - Dobrze wiem, jak nazywają ją tutejsi ludzie, ale oni nie mieli pojęcia, kim ona jest. Cieszyli się z jej nieszczęścia, radowało ich, że ktoś bogaty został zepchnięty na margines. Nie zadali so­bie nawet trudu, żeby ją poznać i przekonać się, ile jest warta. Dopiero Kalle dostrzegł w niej wspaniałego czło­wieka. Zresztą ja wcale nie byłam lepsza - dodała Raija ze smutkiem. - Pracowała w moim domu tyle czasu, a ja ba­łam się jej okropnie. Zdawało mi się, że patrzy na mnie z pogardą. Ona jednak wiedziała, jakie życie wiodą ludzie z wyższych sfer i co się kryje za tą wspaniałą fasadą. Trud­no się dziwić, że podśmiewała się ze mnie. Żałuję, że nie dowiedziałam się od Olego, co się z nią stało.

- Ole zapewne przemilczał to celowo - odrzekł Reijo z westchnieniem. - Nie angażuj się w to za bardzo, Raiju! Catharina prawdopodobnie nie żyje. Można mieć tylko nadzieję, że w jej życiu, tak jak i w życiu innych ludzi, by­wały także szczęśliwe chwile.

- Chcę przeczytać te pamiętniki - oznajmiła stanowczo Raija. - I to właśnie dlatego, że ona zapewne nie żyje. Ża­den człowiek nie powinien zostać zapomniany. Każdy po­winien pozostawić ślad w czyjejś pamięci.

Reijo objął ją w pasie i wtuliwszy policzek w jej włosy, mruknął:

- Jesteś przedziwną istotą, Raiju.

A potem wraz z nią pochylił się nad księgą.

Spisane wspomnienia Cathariny pozwoliły im zajrzeć do świata, którego istnienia nawet się nie domyślali. Ko­penhaga była dla nich dotąd tylko nazwą. Wiedzieli, że le­ży bardzo daleko, dalej jeszcze na południe niż Bergen. Odległość zdawała się niewyobrażalna. Catharina przyby­ła stamtąd na najbardziej wysunięty na północ skrawek lą­du królestwa. Dorastała wśród arystokracji. Raija i Reijo nie byli pewni, czy dobrze pojmują znaczenie tego słowa. Czytali historię młodej arystokratki, pięknej i podziwia­nej na królewskim dworze, i nie potrafili sobie tego do końca wyobrazić. Intrygi dworskie, stroje, flirty. Nakre­ślony ozdobnym, pełnym zawijasów pismem opis życia zdawał im się zbyt odległy od tego, które znali. Ludzie, którzy w ich świecie uchodzili za bogaczy, w kręgach, w których obracała się Catharina, byliby nędzarzami.

Potem spotkał ją cios: Zakochana po uszy osiemnastolatka została zmuszona do poślubienia dużo starszego mężczyzny, którego w ogóle nie znała.

Po tej zmianie życie upływało jej na spotkaniach z przy­jaciółkami, robótkach i rozmowach towarzyskich. Przeby­wając między ludźmi, niekiedy zerkała ukradkiem na przystojnych mężczyzn, ale musiała zachowywać się tak, jak przystało mężatce.

- Była strasznie samotna - westchnęła Raija, a Reijo tyl­ko skinął potakująco.

Catharina nudziła się w swej złotej klatce. Z material­nych dóbr niczego jej nie brakowało, ale jej życie pozba­wione było miłości. Starała się pokochać swojego męża, lecz on ją odtrącił. Związek z nią był bardzo korzystny dla jego kariery. Poza tym dla niego piękna żona była tylko maskotką, może nawet ją lubił, ale wydała mu się zbyt oziębła. Słowo „miłość” nie istniało w jego bogatym skąd­inąd słownictwie. W przeciwieństwie do cielesnych żądz.

Dopiero po trzech latach Catharina dowiedziała się o licznych romansach swojego męża. Może przestał się z nimi kryć? Mimo że właściwie go nie kochała, poczuła się bardzo zraniona. Z jej słów przebijała gorycz. Straciła trzy lata, dochowując wierności mężczyźnie, dla którego nic nie znaczyła, który nigdy nawet nie zamierzał docho­wać przysięgi małżeńskiej.

Catharina postanowiła się zemścić i odpłaciła mężowi pięknym za nadobne. Rzuciła się w wir towarzyskiego ży­cia. Flirtowała na prawo i lewo, na co małżonek przymykał oko, sądząc, że chce mu jedynie zrobić na złość. I właściwie bawiło go to, że pozwala jej na drobne ekstrawagancje. Cóż szkodzi mieć piękną i popularną żonę, myślał sobie.

Ale kiedy przekroczyła, w jego pojęciu, granice przy­zwoitości i w towarzystwie wybuchły plotki na jej temat, uzmysłowił sobie z całą jaskrawością, że jego żona nie po­przestawała na niewinnych flirtach. Przyjaciele udawali współczucie, ale za plecami nazywali go rogaczem. Czło­wiek z jego pozycją nie mógł sobie pozwolić na to, by żo­na plamiła jego honor. Męskie romanse uznawano za coś normalnego, ba, uważano nawet, że każdy zdrowy męż­czyzna potrzebuje więcej niż jednej kobiety. Kiedy jednak tę zasadę zaczęła stosować kobieta, określano ją tylko jed­nym słowem: „dziwka”.

Rozwód w ogóle nie wchodził w rachubę, więc mąż Cathariny znalazł inne rozwiązanie. Wiarołomną żonę wy­słał w miejsce, gdzie jej miłosne eskapady nie mogły mu zaszkodzić. Zaplanował to tak, że ludzie pokiwali głowa­mi z uznaniem, przekonani, że uczynił jedynie to, co na­leżało. Załatwił wszystko bez jej zgody i na dzień przed odpłynięciem statku oświadczył, że wysyła ją do Finnmarku. Catharina nie miała nawet pojęcia, gdzie to jest. Gdy poznała prawdę, omal nie pękło jej serce.

Jakiś czas mąż opłacał koszty jej pobytu w tej najdalej na północ wysuniętej placówce, ale po paru latach najwy­raźniej o niej zapomniał. Catharina nie potrafiła praco­wać, nigdy się tego nie nauczyła, głód zmusił ją, by zaczę­ła zarabiać tym, co miała najcenniejsze, własnym ciałem. Czuła taki wstyd, że gdy opisywała ten czas, ręka jej drża­ła i pismo było niewyraźne. Później zaopiekował się nią wójt z Alty. Utrzymywał ją w zamian za drobne przysłu­gi, kiedy przebywał w tych okolicach. Dzięki niemu odzy­skała po trosze swoją godność.

Wiadomość o śmierci opiekuna przekazał jej nowy wójt, między wierszami dając do zrozumienia, że wraz z nowym stanowiskiem gotów jest przejąć także i ją.

- Ole Edvard - wysyczała Raija przez zęby. - Zamiesza­ny w każde świństwo! Ale to tłumaczy, dlaczego dał jej pracę u nas...

Na tym kończył się ten niezwykły pamiętnik. Cathari­na zostawiła swe księgi, opuszczając dom tylko z niewiel­kim tobołkiem. Tajemnicę o tym, jaki był jej koniec, Ole Edvard zabrał ze sobą do grobu.

Raija odłożyła księgi niczym bezcenne skarby. Ze wzru­szenia ścisnęło jej gardło i nie mogła nic powiedzieć. Wdzięczna była Reijo za wsparcie, którego jej udzielił w tej trudnej chwili. Za to, że przytulił ją do siebie i zechciał być blisko. Rozmyślając o Catharinie, która przez całe życie by­ła samotna, poczuła, jak w jej serce wnika lodowaty chłód.

Jej myśli mimo woli poszybowały do Mikkala. Miała przed oczami jego obraz tak wyrazisty, że czasem zdawało jej się, że jest przy niej naprawdę. Nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby go wymazać z pamięci. Czy kiedykolwiek stanie się jej obojętny? A może w przypływie zdrowego rozsądku sama uzna, że powinna o nim zapomnieć? Nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie. Właściwie gdzieś w głębi serca dawno już porzuciła nadzieję na wspólne życie. To by­ło tylko marzenie. Odległe marzenie opierające się na prze­powiedni, której raz po raz dawała wiarę. Idealny związek, w którym nie dane im było żyć w rzeczywistości. Może to i lepiej, pomyślała Raija, uśmiechając się smutno.

Kto wie, czy owa bezgraniczna czułość, jaką się wza­jemnie obdarzali, wytrzymałaby próbę codzienności? Tak naprawdę każde z nich jedynie snuło marzenia i pomija­jąc parę ukradkowych spotkań, nie mieli pojęcia, co zna­czy wspólne życie. Oboje stworzyli w swej wyobraźni ty­siące obrazów, które niekoniecznie przystawały do rzeczy­wistości. W ostatnim czasie Raija zaczęła powątpiewać, czy Mikkal, o którym myślała, przypomina jeszcze praw­dziwego Mikkala.

Przecież ludzie się zmieniają. Młody chłopak, który za­władnął sercem naiwnego dziewczęcia, stał się dorosłym mężczyzną. Ona także nie jest już dziewczynką z czarny­mi warkoczami, biegającą lekko po rozległej równinie, za­uroczoną przybranym starszym bratem.

Pojęła nagle, że Mikkal nie zna tej nowej, dojrzalej Raiji. Spotykał ją tylko na krótko, a wtedy zawsze starała się być taka, jakiej oczekiwał. Nie zawsze był to jej prawdzi­wy wizerunek. Kochające się osoby ujawniają wobec sie­bie swe najlepsze cechy, szczególnie gdy nie wiadomo, kie­dy pisane jest im następne spotkanie: za kilka miesięcy, lat, a może nigdy.

Wszystko, co wiązało się z Mikkalem, Raija traktowała w sposób szczególny. Może wyidealizowała go jak bohatera z jakiejś dziecinnej baśni? Na co dzień nie spotyka się takich ludzi. Jej samej jakże daleko było do ideału, choć wielu męż­czyzn było innego zdania. Trudno się z nią żyło, humor zmie­niał się jej nieustannie, brakowało jej konsekwencji i zmysłu praktycznego, za to uporu miała w nadmiarze.

Mikkal nigdy nie stanie się na powrót wolny. Sigga nie zwróci mu wolności, mimo że nie wie, iż Raija została sa­ma. Pragnęła zachować Mikkala tylko dla siebie i nawet jeśli przestała już go kochać, nie znaczy to wcale, że po­zwoli innej przeżyć szczęście u jego boku. Ona także mia­ła kiedyś swoje marzenia, ale stała się bezwzględna, gdy Mikkal pozbawił ją cudownych wyobrażeń o miłości. Ona jednak jest jego żoną i pozostanie nią do końca swoich dni.

Raija wiedziała, że Sigga ma mocne atuty w tej grze. Dziecko, które właśnie urodziła, jeszcze bardziej zwiąże ją z Mikkalem, nawet jeśli on sam będzie się wzbraniał, by to zaakceptować. Może jej nienawidzić, zadręczać siebie, zgorzknieć. Na nic się to nie zda, bo Sigga nie złagodnie­je z powodu jego smutku. Cierpi, ale nigdy od niego nie odejdzie i jemu także nie pozwoli odejść.

A więc marzenia młodej dziewczyny o cudownej wspól­nocie z Mikkalem wyblakną i znikną jak mgła, mimo że Elle przepowiedziała jej szczęście. A jeśli staruszka nie miała na myśli Mikkala? Może chodziło jej o kogoś inne­go? Czy mogłaby przeżyć szczęście z kimś innym? Czy nie zapatrzyła się ślepo w swą pierwszą miłość? Może uczyniła ją jaśniejszą i piękniejszą, niż była naprawdę?

Właściwie dobrze wspomina czas spędzony u boku Kallego. Codzienność była codziennością, ale nie narzekała z tego powodu. Bywały w ich związku chwile, gdy się jej zdawało, że jest niemal w niebie. Nauczyła się szczerze ko­chać swego męża. Dzielili razem radości i troski. Wspól­nie je rozwiązywali. Było im dobrze, ale ich związek cały czas przysłaniał cień tego jedynego.

Raija wierzyła gorąco, że można się nauczyć miłować ludzi, potrzeba tylko czasu. Ta myśl wydała jej się ożyw­cza. Zapragnęła przekonać się o tym na własnej skórze. Marzyła o spokoju, pragnęła tu pozostać i zapuścić wresz­cie korzenie. Mieć dom, rodzinę...

Może była to dość ryzykowna decyzja, ale przecież sa­mo życie jest jednym wielkim ryzykiem.

- Płaczesz, Raiju? - zapytał Reijo głosem przepełnio­nym czułością i niezwykle delikatnie otarł dłonią łzy pły­nące jej z oczu. Był taki troskliwy. Nigdy nie miała lep­szego przyjaciela.

Skąd wzięły się te słowa, nie wiedziała. Może gdzieś głę­boko dojrzewały w niej od dawna? Bo przecież to ona de­cydowała o wszystkim, co działo się między nimi. W każ­dym razie nie żałowała, gdy padły z jej ust.

- Reijo, chciałbyś się ze mną ożenić?

Uniósł się na łokciach i marszcząc brwi, popatrzył na nią badawczo. Jego intensywnie zielone oczy bezskutecznie szu­kały w jej obliczu śladów rozbawienia. Raija była poważna. Włosy okalały jej spokojną twarz niczym czarny wachlarz. W spojrzeniu dostrzegł oczekiwanie, gdy powtórzyła:

- Chciałbyś, Reijo?

- Dlaczego o to pytasz? - zapytał udręczony i opadł na posłanie. Założywszy ręce pod głową, zapatrzył się w po­wałę. - Czy nie znasz odpowiedzi, Raiju? Dlaczego mó­wisz o tym właśnie teraz?

- Może pociąga mnie ta myśl.

- Nie żartuj sobie z takich spraw! - upomniał ją surowo. Za­drgały mu policzki, a mięśnie przedramion stwardniały jak stal.

Zapadła cisza, napięcie między nimi stało się niemal nie do wytrzymania.

- Nie żartuję.

Reijo przełknął ślinę. Bał się uwierzyć w to, co usłyszał. Raija kierowała się emocjami i łatwo ulegała nastrojom. Ostatnimi dniami tyle się wydarzyło w ich życiu. Nie miał odwagi budować zamków na piasku, opierając się na sło­wach, które być może nie do końca zostały przemyślane, ale na twarzy Raiji malowała się pewność. Wydawała się taka dorosła! Oddychała spokojnie w przeciwieństwie do niego. Ciężko dyszał, z trudem łapiąc powietrze. Ledwie utrzymywał ręce nieruchomo. Bał się, że straci kontrolę nad emocjami, nad sobą, a nie chciał się zdradzić, jak ła­two go zranić.

- Wiem, że masz ten papier - ciągnęła Raija niemal za­wstydzona. Reijo słuchał jej z rosnącym zdumieniem. Ni­gdy wcześniej jej takiej nie słyszał. Właściwie wydała mu się niepokojąco obca. Tak jakby coś w niej dojrzało gwał­townie w ciągu tych paru dni.

- Wiem, że taki papier wystarczy... o ile nikt nie będzie zbyt gruntownie badał jego prawdziwości. - Raija rzadko o cokol­wiek prosiła. Teraz myliły jej się słowa i język trochę się plą­tał. Odsłoniła się bardziej niż kiedykolwiek. - Ale jeśli ktoś zacznie drążyć zbyt głęboko, wtedy nie wystarczy, prawda?

Potwierdził jej przypuszczenie ochrypłym głosem, po­ruszony do głębi.

- Czy tak cię to przeraża? - Musiał ją o to zapytać. Nie odpowiedziała od razu, a on w tym czasie przeży­wał męki.

- Nie, właściwie nie. Mnie osobiście nie obchodzi, co ludzie gadają. Potrafię wiele znieść. Ale dzieciom sprawi­łoby to ból... - Westchnęła. - Zawsze byłeś dla mnie do­bry, Reijo. Lepszy niż na to zasługiwałam. Wspierasz mnie w każdej sytuacji, nawet gdy nie śmiem o to prosić. Troszczysz się o dzieci. Znaczysz dla mnie więcej niż kto­kolwiek inny.

- A Mikkal? - zapytał i jak żywa stanęła przed nim twarz przyjaciela.

Mikkal ją uwielbiał, ale związany był przysięgą małżeń­ską z Siggą. Choć nie są szczęśliwi, Sigga nigdy nie zgodzi się zwrócić mu wolności. Póki żyje, trzymać go będzie pa­zurami przy sobie.

- Znaczysz dla mnie więcej niż Mikkal - odrzekła ci­cho. Wyczuł w jej glosie cichy smutek. - Kocham cię, Reijo. Nie mogłabym cię prosić o to, o co proszę, gdybym cię nie kochała.

Patrzyła mu prosto w oczy. W jej spojrzeniu nie do­strzegł cienia fałszu.

- Zawsze łączyło mnie więcej z tobą niż z Kallem, i to nie tylko ze względu na ojczystą mowę. Jesteśmy tacy do siebie podobni! Czas, który dane mi było przeżyć z Kallem, był na swój sposób dobry. Mikkal należy bardziej do świata marzeń niż do rzeczywistości. To niedobrze wciąż oczekiwać czegoś, czego nie można dostać. To tak jakby zapatrzyć się w księżyc, wierząc, że można go zdjąć z nie­ba. Jeśli człowiek uczyni z tego jedyny cel swojego życia, czeka go prawdziwe nieszczęście, kiedy zrozumie, że to nie może się spełnić. Mikkal jest jak księżyc, Reijo...

Reijo poczuł się bezradny.

- Będziesz żałować - rzekł cicho. - Nie mógłbym znieść, że płaczesz z żalu, iż się ze mną związałaś.

- Zbyt długo żyłam w nierealnym świecie - rzekła z go­ryczą. - Zbyt wiele lat straciłam na marzenia. Czas, żebym dorosła. Czas, żebym wkroczyła w rzeczywistość. Nie chcę u schyłku swoich dni stwierdzić, że tak naprawdę ży­cie mi umknęło, bo wciąż czekałam na kogoś, kto właści­wie mnie nie chciał.

- Wiesz, że to nieprawda! - Reijo przemawiał jak naj­gorętszy orędownik Mikkala. - Wiesz przecież, że nikogo bardziej nie pragnął niż ciebie. Jesteś światłem i przekleń­stwem w jego życiu. Jedyną, bez której nie potrafi żyć.

- Jednak żyje się mu beze mnie dziwnie dobrze - rzekła hardo Raija. - Ja też wyjątkowo dobrze żyłam bez niego. Niepotrzebnie się zadręczamy. Pragnę się od tego uwolnić!

- I dlatego chcesz, żebym się z tobą ożenił?

- Nie tylko dlatego. Długi czas pragnęłam, żebyś spotkał kobietę, którą pokochałbyś bardziej niż mnie. Gdybym wie­działa, że inna uczyni cię szczęśliwym, nie prosiłabym cię o to.

- Wiesz, że jestem w tobie beznadziejnie zakochany - westchnął.

- Mam już dość tych wszystkich kłamstw! Nasze życie przypomina bańkę, jakich pełno w morskiej pianie. W każdej chwili może prysnąć. Taka jestem już zmęczo­na udawaniem. Tęsknię za normalnym życiem. Chcę za­puścić korzenie, tak jak inni. Chcę należeć do jakiegoś miejsca. Należeć razem z kimś. I nikogo bardziej nie pra­gnę mieć u swego boku jak właśnie ciebie.

Reijo milczał. Kusiła go, nadludzko go wabiła. Żeby nie to jego piekielne poczucie sprawiedliwości! Szybko za­przyjaźniał się z ludźmi, a kiedy już kogoś polubił, gotów był skoczyć za nim w ogień. Mikkal stał się jego przyja­cielem, mimo że desperacko kochali tę samą kobietę. I choć tak bardzo się różnili, znał go prawie tak dobrze jak siebie samego.

Zgoda na propozycję Raiji oznaczałaby zdradę wobec Mikkala. Dręczyło go też jeszcze jedno: obawiał się, że Mikkala nikt nie był w stanie Raiji zastąpić.

- Potrafisz bez niego żyć? Cisza.

- Potrafisz? - naciskał ją. Raija musi wiedzieć, o czym mówi, o co prosi... czego żąda od nich obojga. - Czy jesteś pewna, że jesteś w stanie, moja droga?

- Może to właśnie jest moim przeznaczeniem? - odrze­kła lekko drżącym głosem.

- A czego się po mnie spodziewasz? - Reijo starał się zachować trzeźwy umysł i mówić rzeczowo, świadom, że w tej chwili decyduje się jego los. Muszą być wobec siebie zupełnie otwarci. Tak, szczerość przede wszystkim. - Ja­kiego życia ode mnie oczekujesz?

- Takiego, jakie prowadzimy. - Raija uśmiechnęła się, a w kącikach ust widać było rozbawienie. - Niczego wię­cej od ciebie nie oczekuję poza tym, żebyśmy byli razem.

Z trudem oddychał. Wszystko, co mówiła Raija, wyda­wało się takie przemyślane. Od jak dawna się nad tym za­stanawiała?

Reijo wolał o to nie pytać, zbyt się obawiał, że doznał­by rozczarowania.

- Dzieci nie odczują żadnej zmiany - myślał na głos.

- Kochają cię.

Jej głos był taki kuszący. Przyszłość u jej boku, razem z dziećmi, z Mają. Byłby dla niej najlepszym ojcem. Kochał ją przecież jak swoją. A i ona tęskniła za prawdziwym ojcem.

- Ludzie tutaj myślą, że jesteśmy małżeństwem - ciągnął Reijo, wytaczając ostatni argument. - Kiedy się dowiedzą, jak było naprawdę, wezmą nas... ciebie... na języki.

Raija uśmiechnęła się, tak jakby w ogóle nic warto by­ło zawracać sobie tym głowy.

- Nikt nie musi o tym wiedzieć. Na pewno da się to ja­koś załatwić po cichu. Wszystko da się załatwić, jeśli się tylko dobrze nad tym zastanowić. A poza tym dla mnie to bez znaczenia. Ludzie już wcześniej gadali o mnie, co im ślina przyniosła na język. Przywykłam do plotek na mój temat. Myślisz, że tym razem może być gorzej?

Przekonała go, nie miał więcej zastrzeżeń. Zresztą nie za­mierzał ich wyszukiwać. Reijo, który znal ją niemal całe życie i równie długo był w niej zakochany, który już nie raz odkrył przed nią zakamarki swego serca, został ostatecznie pokona­ny. Delikatnie dotknął jej policzka i pogłaskał ją ostrożnie.

- Chcesz? - zapytała.

W jej oczach dostrzegł napięcie.

- A mam wybór? - Reijo odważył się przysunąć bliżej, objął ją mocniej i przytulił twarz do jej policzka.

- Oczywiście, że masz...

- Chcę, chcę, chcę! - wyjęczał. - Chcę na każdych wa­runkach, jakie mi postawisz! Kiedyś byłem dumny. Nie chciałem zbierać okruchów. Dla Reijo Kesaniemi miał być cały bochen chleba. Ale to było tak dawno! Dobrze mi się żyje na tych okruchach.

- To nie są okruchy! - Raija poczuła się urażona. - Kiedy już coś robię, robię to z całym przekonaniem. Zostanę two­ją żoną. Ale chcę ci obiecać, że jeśli spotkasz kogoś, z kim będziesz mógł być szczęśliwszy, nie będę ci przeszkodą.

- Nigdy się tak nie stanie! - Czołem oparł się o jej czo­ło i spojrzał wprost w ciemnobrązowe cudne oczy. - Ale wiedz, moja kochana Raiju, że to samo dotyczy ciebie. - Patrzył czule i intensywnie. - Jeśli pokochasz kogoś inne­go i nie będziesz chciała dłużej ze mną żyć, nigdy nie sta­nę ci na drodze do szczęścia.

- Wiem - odrzekła z powagą Raija, a jej oczy dawno nie wydały mu się takie piękne i łagodne. - Uczynię wszyst­ko, co w mojej mocy, żeby cię nie zawieść.

- Załatwimy to najszybciej jak się da, ale najpierw mu­szę stąd wywieźć Rosjanina.

W głosie Reijo wyczuwało się napięcie, gdy wspomniał Aleksieja, ale Raija udawała, że tego nie zauważyła. Za nic w świecie nie chciała zepsuć tej chwili. To ona podjęła ta­ką decyzję, chciała tego... pewnie, że chciała, przecież ina­czej nie zaproponowałaby...

- Nie oczekuj, że będę ideałem - rzekła cienkim głosem, patrząc w uszczęśliwioną twarz Reijo. Promieniał rado­ścią, co wzruszyło ją i napełniło ciepłem. Czuła, że uczy­niła coś właściwego, coś dobrego.

- Dobrze wiem, Raiju, kogo dostaję - zaśmiał się i śmie­lej objął ją w talii. Jego usta zadrżały słabo, kiedy napo­tkały jej wargi. Nie całowali się pierwszy raz, a jednak tak właśnie to odczuwali. Byli nieporadni i niecierpliwi, jak młodzi niedoświadczeni kochankowie, którzy dopiero się odkrywają.

Pierwszy raz tulili się do siebie, świadomi, że odtąd two­rzyć będą jedność, że przed nimi wspólna przyszłość. Kradzione chwile szczęścia, będące powodem wyrzutów su­mienia, należały do przeszłości.

Pocałunki wywoływały w nich gorączkę, krew szybciej krążyła w żyłach.

Ale Raija gdzieś głęboko w sercu czuła niepokój. Zda­wało się jej, że zaprzecza samej sobie. Gdy tylko przy­mknęła powieki, pojawiał się obraz Mikkala. Z wyrzutem patrzył na nią swymi miodowymi oczami, jakby zadawał pytania, na które Raija nie znała odpowiedzi.

Ale zdusiła to w sobie. Nie było to trudne, zwłaszcza gdy usta Reijo rozpoczęły wędrówkę po jej ciele. Cudow­nie było poddać się beztrosce i zalewającej ją fali uczuć.

Jego dłonie stawały się coraz śmielsze, a Raija nie pro­testowała. Leżała przytulona do jego piersi i palcami wo­dziła po gładkiej, gorącej skórze.

Tak łatwo było dać się porwać temu nastrojowi, jaki stwo­rzył. Dotknęła ustami jego wychudzonego policzka. Sztyw­ny zarost drażnił wargi, wywołując ich drżenie. Poczuła straszliwy głód pocałunków. Nakryła jego usta swoimi. Ich ciała złączyły się niczym dwie brzozy splecione gałęziami, zdolne przetrzymać gwałtowne wiatry na pustkowiu.

- Czy to prawda, Raiju? - Ścisnął ją mocno za ramio­na. - Powiedz mi, że nie śnię! Powiedz, że się pobierzemy...

Roześmiała się czule.

- Wszystko się zgadza pod warunkiem, że nie zdążyłeś się rozmyślić.

Reijo westchnął uszczęśliwiony, niecierpliwie rozpiął guziki i zdjął z niej koszulę. Jęknął z rozkoszy, kiedy i ona zsunęła z niego ubranie. Raija miała oczy niewiniątka, ale była cudownie nieskrępowana w miłości. Znała swoje po­trzeby i nie wstydziła się ich zaspokajać. Jej dłonie były równie niecierpliwe jak jego. Każdym ruchem swego cia­ła rozpalała w nim pożądanie, doprowadzając go do gra­nicy wytrzymałości.

- Kocham cię - mruczał przytulony do jej piersi, czub­kiem języka muskając sterczący sutek. - Kocham do sza­leństwa, Raiju. Do szaleństwa!

Raija chwyciła go za gęste blond włosy i przyciągnęła do siebie. Był dla niej czuły, poczekał, aż się rozpali, by osiągnęła rozkosz, jakiej sam pragnął. Jej usta drżały, oczy pociemniały i nic już się nie dało z nich wyczytać.

- Pocałuj mnie - szepnęła błagalnie, a kiedy jego usta płonęły, dotykając jej wygłodniałych warg, pomogła mu odnaleźć drogę.

Świadomi, że to nie była tylko chwilowa rozkosz, zna­leźli w cielesnym spełnieniu prawdziwe ukojenie.

- Kocham cię - wyszeptał znużony miłosnym aktem. Po­tem zasnął z głową opartą na jej ramieniu. Raija wtuliła się w jego silne ramiona z postanowieniem, że nauczy się ko­chać go równie gorąco i z całego serca, jak on ją miłował.

- Będziemy razem - wyszeptała wpatrzona w mrok. - Razem...

10

W dniach, które nastały, Reijo czuł się naprawdę szczę­śliwy. Ogarnięty gorączkową niecierpliwością poszukiwał łodzi, w której upatrywał rozwiązania wszystkich swoich problemów. W tym celu obszedł wraz z Nilsem całą wio­skę, ba, nawet wypuścił się do sąsiedniej osady. Ale już nie pragnienie uwolnienia się od Raiji pobudzało go do dzia­łania, choć nadal chciał zachować niezależność. Za punkt honoru postawił sobie teraz zapewnienie bytu rodzinie, mimo że zdawał sobie sprawę, iż złoto Kallego, którym dysponuje Raija, stawia go na straconej pozycji. Gotów był jednak uczynić wszystko, by to zmienić. Poza tym po­stanowił pozbyć się Aleksieja.

Nawet po tym, gdy Raija zaproponowała, żeby się po­brali, Reijo wciąż czujnie obserwował Rosjanina. Skoro on, mężczyzna, podziwiał jego urodę, to pod jakim wra­żeniem musi pozostawać Raija! Kobiety tak łatwo dają się oczarować miłej powierzchowności.

Reijo ciągle nie mógł zapomnieć sceny, którą zobaczył przez okno. Obraz tych dwojga zatraconych w gorącym pocałunku na zawsze zapadł mu w pamięć.

Co wieczór Raija przytulała się do niego z tą samą żar­liwością. Gorąco i szczerze odpowiadała na jego pieszczo­ty, przekonując samą siebie, że musi im się udać. Reijo promieniał radością, ale nie opuszczał go lęk, że szczęście może mu się wymknąć z rąk. Ciągle nachodziły go wątpli­wości, czy Raija rzeczywiście go kocha i czy kiedykolwiek zdoła rozbudzić w niej prawdziwą namiętność. Raija zapewniała go o szczerości swych uczuć, ale cóż mogła jesz­cze zrobić, skoro go to nie przekonywało?

Zresztą ją także dręczyły wątpliwości. Zastanawiała się, czy nie podjęła zbyt pochopnej decyzji, ale bała się o tym mówić, żeby nie pogłębiać niepewności Reijo.

Nie chciała go takim widzieć. Pragnęła, żeby był sobą, solidną skałą dającą jej poczucie bezpieczeństwa. Zawsze mogła na nim polegać i liczyć na jego wsparcie i dobrą ra­dę. Bolała nad tym, że z jej powodu jest taki rozdarty, bo przecież bardziej niż ktokolwiek inny potrzebowała teraz jego spokoju i zdrowego rozsądku.

Kiedy Reijo wyruszał z domu na poszukiwanie łodzi, w jego oczach czaił się lęk. Pragnął ufać Raiji, tak jak za­wsze, ale teraz chodziło o jego przyszłą żonę!

- Poradzisz sobie? - zapytał już chyba po raz dziesiąty tego poranka Raiję, która przecież zostawała sama, gdy jej pierwszy mąż wyruszał na połów, Raiję, która potrafiła so­bie poradzić w każdej niemal sytuacji i nie poddawała się nawet wówczas, gdy on sam gotów był ustąpić.

- O ile nie zamierzasz zniknąć na całą zimę, Reijo Kesaniemi, to sądzę, że dam sobie radę - powiedziała żarto­bliwie i zwichrzywszy mu włosy, roześmiała się swym do­brym, szczerym śmiechem.

- Jestem głupcem - stwierdził i też się uśmiechnął. Czubkiem buta potarł lśniącą czystością podłogę. Raija nie przepadała za domowymi pracami, ale nie znał nikogo, kto wykonywałby je równie skrupulatnie jak ona.

- Przypuszczam, że po prostu troszczysz się o mnie - odrzekła ściszonym głosem, w którym zaskoczony Reijo wyczuł nutkę niepewności. Czyżby mimo wszystko nie wierzyła, że on tak bezgranicznie ją kocha?

Ta jej niepewność sprawiła, że na Reijo spłynął spokój. Wstał i wyprostował się, jakby ktoś zdjął mu ciężar z ple­ców. Będzie za nią tęsknił, ale to przecież nic nowego.

Przez tyle lat zdążył się do tego przyzwyczaić. Objął ją trochę zakłopotany. Krępowały go otwarte na oścież drzwi do izby Aleksieja. Wprawdzie pora była wczesna i należało przypuszczać, że Rosjanin jeszcze śpi, ale Reijo nie miał co do tego pewności. Żenowało go nie to, że Aleksiej ich usłyszy, bo przecież nie rozumiał ich języka, ale to, że może ich zobaczyć. Reijo tak długo skrywał w so­bie miłość do Raiji, że nie zdążył przywyknąć, iż może okazywać ją otwarcie. Ostatnie tygodnie, kiedyż koniecz­ności udawali małżeństwo, tego nie zmieniły. Dopiero te­raz w ich związku pojawił się nowy element, wytworzyło się między nimi jakieś nowe napięcie.

- Wiem, że wrócisz - powiedziała Raija, pragnąc uła­twić Reijo rozstanie, i zarzuciwszy mu ręce na szyję, przy­lgnęła do niego całym ciałem.

- Wrócę, jakżeby nie! - odrzekł i pocałował ją. Właści­wie nie zamierzał żegnać się szczególnie uroczyście, bo po­żegnania i powroty stanowią chleb powszedni w życiu ry­baka, ale gdy już przywarł wargami do jej ust, długo nie mógł się nimi nasycić. Kiedy wreszcie odchylił głowę, by złapać oddech, Raija pośpiesznie zasłoniła mu usta.

- Cii! Nic nie mów! - mruknęła, rzucając pośpieszne spoj­rzenie w stronę otwartych drzwi, i ściszonym głosem dodała: - Nie obawiaj się, nie uwiodę tego bezbronnego młodzieńca, a z jego strony też mi chyba nic nie grozi. Nie w tym stanie...

Reijo roześmiał się, rozbawiony, że tak go przejrzała.

- Wiem, że tego nie zrobisz - odrzekł i złożywszy jesz­cze jeden pocałunek na czubku jej nosa, poprosił, by uści­skała od niego dzieci, po czym po cichu wyszedł w mrocz­ny poranek.

Raija nie patrzyła za nim, przecież nie pierwszy raz wy­chodził o tej porze. Mogło go nie być nawet przez kilka dni, ale nie martwiła się. Ufała, że sobie poradzi.

Wiedziała, że nie będzie to samotny poranek, bo zanim jeszcze Reijo wyszedł z domu, domyśliła się, że Aleksiej już nie śpi.

Wszedł boso, w samych tylko spodniach. Raija podej­rzewała, że świadomie ją prowokuje. Wiedział, jakie wra­żenie robi na kobietach. A kiedy dostrzegła błąkający się na jego ustach uśmiech, zastanowiła się, czy to także prze­myślany element gry.

- Mogę się przysiąść? - zapytał. - Czy wolisz może być sama?

Naprawdę wydawał się niepewny, zakłopotany! Raija, karcąc się w myślach za bezpodstawne podejrzenia, w przypływie skruchy skinęła przyzwalająco głową. Po­chwycił jej spojrzenie. Jak wiele kobiet dało się omamić głębi ciemnobrązowych oczu?

- On wygrał?

Nie od razu zrozumiała, co ma na myśli. Tym bardziej że zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż jak pytanie.

- Wybrałaś Reijo, prawda?

Skinęła głową, ale nie spodobało jej się, że jest taki bez­pośredni. Przecież oboje wiedzieli, że dzieli ich zbyt wie­le, by mogli marzyć o czymś więcej niż przyjaźń.

- Reijo i ja zamierzamy się pobrać.

- Życzę szczęścia! - Być może życzenia Aleksieja były szczere, jednak w jego głosie wyczuła ton smutku, który wydał się jej nieznośny. - On przynajmniej potrafi to do­cenić. Bardzo go szanuję, mimo że on, zdaje się, nie prze­pada za mną.

- Będziemy szczęśliwi.

Przeczesał zdrową dłonią włosy. Drugą ręką nadal nie mógł poruszać, ramię ciągle go bolało i było sztywne, cho­ciaż rana się już zagoiła. Zarówno Aleksiej, jak i Raija zda­wali sobie sprawę, że ręka pozostanie na zawsze niespraw­na, ale żadne z nich o tym nie mówiło.

- Tak? A jak tego dokonasz? - zapytał Aleksiej, wyczu­wając w jej zapewnieniu determinację, i przechyliwszy na bok głowę, baczniej jej się przyjrzał. - Zastanawiam się, dlaczego to robisz? Skłonny byłbym przypuszczać, że ła­twiej byłoby ci się obyć bez Reijo aniżeli Reijo bez ciebie. Miłość? - pytał, nie przestając badać jej spojrzeniem, i po dłuższej chwili pokręcił lekko głową. - Nie sądzę.

- A dlaczego nie? - żachnęła się.

Na jego ustach pojawił się zniewalający uśmiech.

- Bo gdybyś go kochała, nie dałabyś się porwać uczuciu do tego biedaka, którego pielęgnujesz, nie obdarzyłabyś mnie nawet jednym spojrzeniem, Raiju!

- Czy nie przeceniasz swego uroku? - zapytała, a jej głos zabrzmiał tak lodowato, jakby powiało z północy polar­nym chłodem.

- Być może - odrzekł, przyglądając się jej z rozbawie­niem. Pochylił się ku niej, a Raija cofnęła ręce, jakby bała się go dotknąć. - Miałem dość czasu, by ci się uważnie przyjrzeć - ciągnął Aleksiej, mrużąc powieki, jakby się świetnie bawił. - Wiem, że cenisz sobie Reijo. Właściwie nawet go lubisz... - znów śmiech. - Lubisz bardziej niż mnie. Ale nie sądzę, żebyś go naprawdę kochała. Poza przyjaźnią i tym, czemu oddajecie się późnymi wieczora­mi, a co przeszkadza mi zasnąć, nie łączy was nic więcej.

Raija spąsowiała, ale odcięła się:

- A to już chyba moja sprawa, nie sądzisz?

Nie da się wyprowadzić z równowagi! Niech ten mło­dzik nie myśli sobie, że wprawi ją w zakłopotanie!

- Kochałaś kiedyś kogoś?

Znów zdradził ją rumieniec! Zadawane wprost pytania burzyły obronny mur, jakim się otoczyła.

- Więc jak, kochałaś?

Raija zacisnęła zęby. Co on sobie myśli? Kto dał mu prawo do stawiania takich pytań? To prawda, że miał smutne dzieciństwo i trudną młodość, ale to go nie uspra­wiedliwia. I dlaczego patrzy na nią w taki sposób?

Spokojnie! zganiła się w myślach. Spokojnie, Raiju. Je­śli podniesiesz na niego głos, obudzisz dzieci. Krzyk na nic się tu nie zda. Przecież on nic dla ciebie nie znaczy. Jest obcy. Już wkrótce Reijo zdobędzie łódź, a wtedy Aleksiej odpłynie stąd i na zawsze zniknie z twojego życia. Zaosz­czędź sobie, Raiju, gniewu!

Nabrała powietrza w płuca i westchnąwszy ciężko, od­powiedziała:

- Tak, Aleksieju, kochałam.

Nie zwracając uwagi na to, że ściana wyziębiła się przez noc, oparł się o nią gołymi plecami. Pomieszczenie nie zdą­żyło się jeszcze nagrzać, mimo że Raija napaliła w paleni­sku, gdy tylko wstała.

- Przez moment sądziłem, że uderzysz mnie w twarz - rzucił.

- Omal tego nie uczyniłam - przyznała rozdrażniona. - To duże ryzyko pytać o takie sprawy, Aleksieju!

- Być może - uśmiechnął się krzywo, a w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia. - Ale ja i tak nie mam wie­le do stracenia. Może w przeciwieństwie do ciebie, Raiju, nie mam dla kogo żyć.

- Każdy ma jakiś cel - wybuchnęła z pasją. - Dlaczego więc ty miałbyś się różnić od innych!

Lekkim tonem rzucił:

- Może ty mogłabyś nadać mojemu życiu sens? Chętnie zabiorę cię razem z dziećmi do Archangielska. Spodobałoby ci się tam. Pokazałbym ci to niezwykle urokliwe miejsce...

Raija pokręciła głową.

- Nawet gdyby to była poważna propozycja, nie mo­głabym się zgodzić. Nie jestem sama. Dość już spaliłam za sobą mostów! Wystarczy na ten czas, który jest mi prze­znaczony tu na ziemi.

- Mówiłem poważnie - zapewnił, a na jego twarzy od­malował się szczery ból.

- Sza! - Raija pośpiesznie przyłożyła palec do ust. - Wię­cej nic nie mów!

- To niemożliwe? Na pewno?

Raija nie umiała ocenić, czy pyta ją rozmarzony chłopak czy dojrzały mężczyzna. Odrzekła jednak bez wahania:

- Niemożliwe. Moje miejsce jest tutaj, u boku Reijo.

- Tutaj, być może, ale czy u jego boku... - Aleksiej za­wiesił głos.

- Chyba mam prawo decydować o własnym życiu, prawda?

Rosjanin próbował się uśmiechnąć, ale na stężałej jak ma­ska twarzy zaledwie drgnęły kąciki ust. Ból, który Raija do­strzegła w jego ciemnych oczach, nie mógł być udawany. Aleksiej sprawiał wrażenie udręczonego. Nie chciała się na­wet zastanawiać, jakie marzenia snuł podczas minionych dni i nocy. Zdała sobie sprawę, że zbytnio się do siebie zbliżyli. Poufałość, jaka się między nimi wytworzyła, stała się niebez­pieczna. Zawsze sądziła, że łatwiej żyć człowiekowi, który troszczy się o swych bliźnich. Okazało się jednak, że cza­sem można przy tej okazji wkroczyć na grząski teren. Alek­siej i ona są zbyt podobni do siebie. Od urodzenia skazani na samotność, mimo że przyciągają do siebie innych. Łatwo ich było zranić, choć zdawać by się mogło, że jest inaczej.

- Nie zniósłbym myśli, że nie jesteś szczęśliwa - rzekł zduszonym, jakby nieswoim głosem. Wykrzywił usta w uśmiechu, ale nie przydało mu to radośniejszego wyglą­du. Jego wzrok pozostał smutny.

- Jakoś przeżyję - prychnęła, usiłując zdobyć się na we­sołość.

Przerwał jej gwałtownie i wyznał z żarem:

- Nawet myśleć nie potrafię o tym, że twój uśmiech mógł­by kiedyś zgasnąć, Raiju. Pragnę marzyć o twoich oczach, które błyszczą jak dwie gwiazdy, o tym, jak się śmiejesz, gdy jesteś szczęśliwa. Zapamiętam troskę i czułość, jaką mnie oto­czyłaś. Brakować mi będzie tego ciepła, jakim promieniujesz, gdy jest ci dobrze. Nie chcę zachodzić w głowę, czy jesteś szczęśliwa, ani zastanawiać się, czy może płaczesz po nocach, usychając z tęsknoty za czymś, czego nie możesz dostać...

- Jestem ulepiona z innej gliny, Aleksieju. - Wstała i cicho przeszła ku niemu. Na jej twarzy malował się spokój i zdecy­dowanie. Odrzuciła głowę, tak że grzywka na moment odsło­niła jej czoło, ale zaraz na nowo opadła. - Jestem ulepiona z ta­kiej gliny, że przeżyję. Naginam się jak wygarbowana skóra. Niełatwo mnie złamać, pochylę się, a potem znów prostuję. Chcę gdzieś przynależeć, być może tutaj uda mi się zapuścić korzenie. Rozumiesz, Aleksieju? Zamierzam w końcu zbudo­wać coś trwałego, coś solidnego. Reijo jest dla mnie opoką. Nie znam nikogo, w kim miałabym takie oparcie. On przy­pomina mi skały na brzegu morza, które opierają się gwałtow­nym falom zimowych sztormów i trwają niezmienne.

Aleksiej odgarnął jej lok z czoła i pogładził je. Szczu­płymi palcami obrysował łuki brwi, które Mikkalowi przypominały skrzydła czarnego kruka w locie. Dotknął policzka, musnął usta, a potem, delikatnie ściskając, ujął jej podbródek. Przełknął ciężko ślinę i uśmiechnął się le­ciutko, rozchylając wargi. Jego spojrzenie zdawało się ta­kie nieśmiałe, jakby wyczekujące.

Raija przymknęła powieki. Było coś magicznego w je­go wzroku, coś, czemu dawała się pochwycić jak bezbron­ny ptak. Nie przypuszczała, że tak łatwo się podda... Prze­cież dopiero co zapewniała Reijo, że Aleksiej nic dla niej nie znaczy, tymczasem ledwo wyszedł, znów pozwoliła się omamić temu Rosjaninowi. Oddała mu się we władanie, chłonąc wszystkimi zmysłami jego bliskość...

- Nie wiem, czy to rozsądne, Raiju - jęknął i dotykając jedwabistych włosów, odchylił jej twarz, zmuszając, by wytrzymała jego spojrzenie, w którym się całkowicie od­słonił. - Nie wiem, czy to rozsądne, ale nie jestem w sta­nie się powstrzymać...

- To jest głupie, Aleksieju, okropnie głupie... - wyszep­tała Raija rozdygotana, ale zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do jego ust.

Jego dłonie powędrowały ku talii Raiji. Jęknął, gdy zabola­ło go sztywne ramię, a ona nieznacznie przysunęła się ku nie­ma Przytrzymując ją lekko, rozplótł warkocz. Rozpuszczone włosy spłynęły niczym wodospad na plecy dziewczyny.

Aleksiej znów przykrył jej usta płomiennym pocałun­kiem, a gdy wreszcie oderwali się od siebie, czuli, że zie­mia kołysze się im pod stopami. Patrzyli na siebie przera­żeni, niezdolni uwolnić się z niewidzialnych pęt, które ich oplotły. Nie było już dla nich odwrotu.

Wziął ją na ręce i skierował się ku izbie, którą nazywał swoją. Zamknął stopą drzwi, po czym ostrożnie położył Raiję na łóżku, ani na moment nie wypuszczając jej z rąk. Żal mu było stracić każdej sekundy w tym krótkim inten­sywnym czasie, jaki został im darowany. Wiedział, że bę­dzie to ich jedyne wspomnienie...

Oczy Raiji pociemniały z tęsknoty i pożądania. W tej chwili nie istniał dla niej Reijo ani żaden inny mężczyzna. Należała do niego... we dwoje stanowili odrębny świat.

Aleksiej delikatnie całował jej usta. Przyjmowała jego po­całunki i odpowiadała na nie z przymkniętymi oczami. Do­myślał się, że płynie w niej gorąca krew, jednak nawet w naj­śmielszych marzeniach nie przypuszczał, że przeżyje coś tak niezwykłego. Choć miał wiele kobiet, żadnej z nich nie dało się porównać z Raiją. To, co niegdyś wydawało mu się takie realne, było zaledwie bladym cieniem rzeczywistości.

- Nie jestem pierwsza, prawda, Aleksieju? - rzuciła żar­tobliwie Raija, poznając to po jego wprawnych ruchach.

- Miałem więcej kobiet, aniżeli zdołałbym zliczyć. Nie jestem zbyt dobry w rachunkach - odpowiedział, mrużąc oczy i pokazując w szerokim uśmiechu białe zęby. - Ale żadna z nich nie była tobą...

Przytulił Raiję do siebie, pragnąc, by stała się jego czę­ścią. Z rozpaczliwą namiętnością okrywał jej szyję i pier­si pocałunkami, nie przestając błądzić dłońmi po całym jej ciele. Czas się zatrzymał. Zdawało mu się, że nigdy dotąd nie przeżywał takiego uniesienia.

- Szaleję za tobą, Raiju - wyszeptał. - Jesteś taka piękna.

Niemal zdumiony pogładził jej twarz, jeszcze dokład­niej oswajając się z jej rysami. Raija leżała pod nim taka uległa. Naśladując każdy jego ruch i drżąc na całym ciele, pragnęła tylko jednego: przyjąć go.

- Najdroższa - wyszeptał gorąco. Dotknięcia delikat­nych palców Raiji parzyły go jak ogniste języki. - Żadna nie była taka jak ty...

Odnaleźli wspólny rytm, a pożądanie mieszało się z czułością. Złączeni w uścisku, osiągnęli spełnienie.

Ale i wtedy Aleksiej nie wypuścił jej z objęć. Gdy tra­wiący go ogień powoli wygasał, przytulał ją i pieścił z nie­słabnącą tkliwością. Potem oparł głowę na jej piersi i na­winąwszy na palec pukiel jedwabistych włosów, wyszeptał:

- Jesteś cudowną kobietą, Raiju.

Głos Aleksieja przepełniony był miłością. Raija wypeł­niała cały jego umysł, wszystkie myśli krążyły wokół jej osoby. Cóż jednak mógł jej ofiarować? Jedyne, czego od niego oczekiwała, to zapewnienie, że był to ich jedyny raz.

- Ty też jesteś cudownym chłopcem, Aleksieju!

Raija nie potrafiła zdobyć się na nic więcej, oszołomio­na przepełniającymi ją uczuciami.

- „Cudowny chłopiec” brzmi niemal tak samo jak „grzeczny chłopiec” - rzekł Aleksiej niemal z urazą w gło­sie. Nie takich słów oczekiwał. Przed chwilą przecież był dla niej mężczyzną. Chłopiec nie zdołałby wywołać w niej takiego pożądania. - Wypełniłaś moje ramiona jak żadna dotąd - wyznał. - Czy to coś dla ciebie znaczy?

Uniósł się lekko i długo na nią patrzył. Długie rzęsy kła­dły się niczym czarne wachlarze na łagodnie zaokrąglo­nych policzkach, zmysłowe usta nabrzmiały od pocałun­ków. Była tak piękna, że odczuwał wręcz fizyczny ból. Ze ściśniętym sercem pomyślał, że mogłaby zapełnić pustkę w jego życiu. Tylko że ona wybrała innego.

- Nie miłuję cię, Aleksieju. - Raija umknęła przed jego spoj­rzeniem wyrażającym uczucia, których nie mogła odwzajem­nić. Przekręciła się na bok i popatrzyła na jego profil piękny jak u jakiegoś bóstwa i unoszącą się rytmicznie pierś. - Być może moje zachowanie pozostawia wiele do życzenia, pragnę jednak być przyzwoitą kobietą. Marzę o spokojnym, normal­nym życiu. W tym życiu nie ma miejsca dla takich mężczyzn jak ty. Jesteś tu obcym przybyszem. Mówisz innym językiem, wywodzisz się z innego kraju. Gdybyś tu pozostał, zawsze byś za czymś tęsknił. Ja także bym tęskniła, gdybym pojecha­ła za tobą. Pod wieloma względami jesteśmy podobni, być może aż za bardzo, ale równocześnie różnimy się. Ty jesteś beztroskim, nieodpowiedzialnym uwodzicielem...

- Kobiety ulegają urokowi takich jak ja.

- Ulegają urokowi? Być może - uśmiechnęła się Raija. - Ale która wytrzyma z nimi na co dzień?

- Wiem, co chcesz powiedzieć - rzekł udręczony. - Masz rację, ja także nie wierzę w naszą wspólną przy­szłość. Pragnąłbym jedynie usłyszeć z twoich ust, że i dla ciebie była to wyjątkowa chwila.

Raija pokiwała powoli głową i zarumieniła się lekko.

- Byłeś wspaniały, Aleksieju. Chcę, żebyś wiedział, że nie oddaję się każdemu mężczyźnie, który stanie na mej drodze. Nie potrafię w żaden sposób opisać tego, co do ciebie czuję. To coś zupełnie wyjątkowego. Nie potrafiłam ci się oprzeć. To było zupełnie... niezwykle. - Wstrzymując niemal oddech, popatrzyła mu głęboko w oczy. - Ale to nie może się powtórzyć. Nigdy więcej.

Aleksiej skinął głową i zwilżył wargi. Poczuł się przy niej taki głupi i niedoświadczony.

- Pozwól mi jedynie zachować w pamięci tę chwilę. Je­dyne, co mi pozostanie.

Raija zacisnęła oczy, starając się powstrzymać łzy. Czy ona i Mikkal nie składali sobie podobnych obietnic? Jakże ubogie jest życie, gdy człowiek karmi się jedynie wspomnieniami!

- Nie, Aleksieju - odezwała się błagalnie po chwili. - Chcę, żebyś żył pełnią życia! Nie uciekaj do mrzonek, bo to tak, jakbyś budował swoje życie na kłamstwie. Nie popełnij tego samego błędu co ja. Proszę cię, jesteś jeszcze taki młody!

- Mam tyle samo lat co ty - sprzeciwił się Aleksiej.

- Nie, ja jestem starsza, starsza o tysiąc lat.

- Zdaje się, że i ty jesteś kiepska w rachunkach. Ona także uśmiechnęła się słabo.

- Dopiero teraz zrozumiałam, jak marnym fundamen­tem są marzenia. Człowiek wierzy w coś, co się nigdy nie spełni. Pozostają jedynie łzy.

- „Znajdź sobie dziewczynę, Aleksieju”, prawda, że to chciałaś powiedzieć? - uśmiechnął się zrezygnowany i nie czekając na odpowiedź, dodał: - Oczywiście, będę próbo­wał. Chciałbym żyć jak inni. Mam wiele okazji, żeby zawrzeć nowe znajomości, nawet nie muszę się zbytnio wysilać. Ale nie sądzę, że to będzie takie proste znaleźć kobietę, w której ramionach znajdę ukojenie, szczególnie gdy wiem, jak było mi z tobą.

- W życiu zawsze można znaleźć jakaś namiastkę - od­rzekła Raija twardo. - Dlaczego tobie nie miałoby się udać?

- ...skoro udało się tobie? - dokończył. - Nie znam ni­kogo podobnego do Reijo, a poza tym może nie potrafię zadowalać się namiastką?

Raija usiadła na łóżku i spuściła nogi na zimną podłogę. Nie patrząc na niego, założyła spódnicę i nerwowym ruchem zapinała stanik.

- Nie szydź ze mnie i z mojej decyzji - poprosiła. Zgar­nęła resztę swoich ubrań i skierowała się do kuchni.

Aleksiej został w izbie sam. A więc przyznała się, że nie miłość pchnęła ją w ramiona Reijo, rozmyślał. Trochę to złagodziło ból serca, które biło tylko dla niej. Westchnął ciężko i zapragnął nagle uciec z tego miejsca. Dusił się w tych ścianach. Przywykł do życia na morzu, do towarzy­stwa wesołych kompanów. To z nimi śmiał się, śpiewał i tańczył. I pił do nieprzytomności. Łatwiej było znieść kło­poty, kiedy dzieliło się je z innymi. Tak samo jak radość wydawała się tym większa, im więcej cieszyło się nią osób.

Zatęsknił za świętowaniem, za śmiechem i zabawą. Za­pragnął zapomnieć o Raiji i o wszystkich kobietach, które tak komplikowały życie mężczyznom. Przesunął się na dru­gą połowę łóżka, które jeszcze było rozgrzane jej ciałem.

Usłyszał dochodzące z kuchni odgłosy krzątaniny i po­czuł, że nie zniesie dłużej samotności. Pośpiesznie narzu­ciwszy spodnie i koszulę, otworzył drzwi. Speszył się, kie­dy zobaczył, że Raija właśnie się myje.

- Nie udawaj takiego wstydliwego - rzuciła i wykręciw­szy szmatkę, mocno potarła skórę.

Aleksiej usiadł. Zobaczył więc ją i w tak intymnej sytu­acji. Poczuł się niemal tak, jakby to był zwykły poranek, gdyby przyszło im dzielić ze sobą życie.

- Sądzisz, że zmyjesz z siebie to, co zaszło między nami?

- Chyba mogę spróbować, prawda? - odparła, posyła­jąc mu spojrzenie bez śladu czułości.

Aleksiej pochylił głowę.

- To niemożliwe - westchnął. - Ja będę o tym pamiętać. Ale nie zostanę tu długo. Jesteśmy tylko przyjaciółmi, nic między nami nie było.

- Owszem, było - odrzekła łagodnie. - Ale minęło.

11

Poszukiwania przeciągnęły się i dopiero po czterech dniach Reijo znalazł taką łódź, na jakiej mu zależało. Wdo­wa po rybaku trzymała się kurczowo wyznaczonej ceny i nic nie dało się z nią utargować. Nawet gdy już dobili targu, zawahała się na moment. Trudno jej się było roz­stać z kutrem przez wzgląd na pamięć po zmarłym mężu. Na szczęście dla Reijo kobieta równie mocno jak męża ko­chała pieniądze i to uczucie w końcu wzięło w niej górę. Łódź na sześć przedziałów wiosłowych stała się własno­ścią Reijo Kesaniemi.

Po raz pierwszy w życiu coś posiadał. Ogarnęła go prawdziwa euforia. Nawet gdyby cały świat chciał go wy­zywać od wyrobników, on czuł się bogaty. Kuter należał wyłącznie do niego.

Płynąc do wioski niemal w pełnym ożaglowaniu, miał ochotę krzyczeć ze szczęścia. Nadal było w nim coś z ma­łego chłopca. Ogarnęło go równocześnie całkiem nowe po­czucie godności.

Szyper, pomyślał z dumą, czując, że mu serce rośnie. Tak, jest szyprem! Szyprem na własnym kutrze.

Będzie mógł wyruszyć na połów. Dobrać sobie załogę. Być panem swojego losu! Nigdy jeszcze nie doznał podob­nego uczucia.

Nowa łódź znaczyła dla niego tyle co wolność.

Czy mógł w ogóle marzyć o wolności, on, który wła­śnie miał się ożenić z Raiją?

Myśleć o realizacji młodzieńczych planów? Gdzieś w głębi serca czuł, że postępuje niesłusznie, szybko jednak stłu­mił w sobie wyrzuty sumienia.

- No, jak tam, panie szyper? - spytał Nils. - Przyjem­ne uczucie?

Reijo tylko skinął głową, bojąc się, że ze wzruszenia głos mu się załamie.

- Rozumiem, że będziesz teraz szukał załogi - ciągnął Nils, uśmiechając się szeroko. Cieszył się tak, jakby to on, a nie Reijo kupił łódź.

- Jeśli znasz kogoś, kto by się nadał, przyślij go do mnie! - Reijo mrugnął, pochwyciwszy w lot intencje kompana.

- Co sądzisz o tym gościu? - Nils wskazał palcem na siebie i przybrał poważną minę.

Reijo wyciągnął do niego ogorzałą dłoń i rzekł:

- Zgoda. Jestem dość łatwowierny, mam jednak nadzie­ję, że nie podrzuciłeś mi śmierdzącego jaja.

Wybuchnęli gromkim śmiechem. Reijo wiedział, że w Nilsie zyskał prawdziwego przyjaciela.

Żałował, że nie mógł widzieć z lądu samego siebie, jak przybija do brzegu. Cóż to musiał być za obraz! Pogodne, jasnobłękitne niebo to wspaniałe tło dla ciemnobrązowej łodzi, która, choć wymagała remontu i smołowania, wy­dawała się Reijo najpiękniejsza.

Z duńskiego domu rozciągał się doskonały widok na na­brzeże. Reijo zapragnął z całego serca, żeby Raija ich do­strzegła. Ten wyjątkowy moment w jego życiu, chwilę triumfu, miał ochotę dzielić właśnie z nią. Nie mógł się już doczekać, kiedy opowie jej ze szczegółami o tym, jak ubił interes i jak przebiegł pierwszy rejs.

Raija zauważyła zbliżającą się łódź i od razu się domy­śliła, że to wraca Reijo. Wzięła dzieci i razem wyszli przed dom. Zrobiło jej się cieplej na sercu i ukradkiem wytarła zdradzieckie łzy, które napłynęły jej do oczu. Niewiele to pomogło, bo i tak policzki zaraz znowu zrobiły się mokre.

Białe żagle na tle pogodnego jesiennego nieba prezentowa­ły się wspaniale. Z dumą pomyślała, jak bardzo zmieniło się ich życie, i przypomniała sobie ziemiankę, w której nie tak dawno się ukrywali.

Reijo zawsze marzył o kutrze i dopiął swego, sam, tak jak postanowił. Ona także bliska była spełnienia wielkie­go marzenia, ale potrzebowała jego pomocy. Żeby tylko jej nie odmówił!

Poczuła przypływ sił, kiedy zobaczyła, jak cumuje przy brzegu. Gdzieś zniknęła dzieląca ich przepaść.

- Wraca Reijo - oznajmiła, powróciwszy do izby. Prze­pełniała ją duma i ciepło. Jej twarz promieniała.

Za chwilę wszedł, zmęczony, ale szczęśliwy. Ubranie miał poplamione od słonej wody. Włosy sterczały mu na wszystkie strony.

Zdziwił się, ujrzawszy w izbie obcych, a kiedy rozpo­znał gości, zdumienie ustąpiło miejsca niepokojowi.

Przywitał się ze wszystkimi jak się należy. Niecodzien­nie prostego Fina odwiedzał sędzia, pastor i wójt.

Razem z nimi przy stole siedział Aleksiej, co przerazi­ło Reijo jeszcze bardziej. Wiedział, że to Raija znowu coś uknuła, ale nawet się nie domyślał, jakie miała intencje.

- Przybyliście z daleka - stwierdził Reijo i nie przejmu­jąc się wysoko postawionymi gośćmi, zdjął kaftan. Osta­tecznie był u siebie.

- Wszystko dzięki Raiji - odezwał się tubalnie sędzia z błyskiem w oku. - Słyszałem, że mieliście tu kłopoty z naszym wspólnym znajomym?

Reijo, skinąwszy głową, rzekł:

- Więcej kłopotów już nie sprawi.

- Powiadacie, że był w dobrej komitywie z kupcem Holmertzem?

- Nie znam Holmertza na tyle, żeby wiedzieć takie rze­czy - odparł Reijo.

- Ale my go znamy - odezwał się nowy wójt, zięć sędziego. Mężczyzna bez charakteru, pomyślał Reijo i nawet nie zaszczycił go spojrzeniem.

Sędzia zaśmiał się nieszczerze i splatając tłuste palce, oznajmił:

- Może was zaskoczy wiadomość, że kupiec jest synem Hermana Holmertza, wziętego adwokata z Bergen.

Reijo patrzył na niego, nic nie rozumiejąc. Nazwa Ber­gen kojarzyła mu się jedynie z obrazem wielkiego miasta leżącego gdzieś daleko na południu. Nazwiska znanych i bogatych ludzi stamtąd nic dla niego nie znaczyły.

Raija, przeciwnie, od razu dopatrzyła się związku z ich sprawą.

- Herman... Holmertz? - zapytała, akcentując imię. Sędzia skinął głową i odsłonił zęby w szerokim uśmiechu. Dopiero w tym momencie Reijo doznał olśnienia.

- Ole Hermansson - rzekł cicho.

- Tak, są przyrodnimi braćmi, kupiec i on - skinął sędzia. - Poszperałem trochę w papierach i sprawdziłem, kto nam za­rekomendował Olego. Okazało się, że Holmertz senior. Mię­dzy wierszami doczytałem się, że chodzi o jego potomka z nieprawego łoża. W ślad za pierwszym synem na północ przybył także drugi, już prawowity. Zapewne nie powiodło mu się tam, gdzie próbował początkowo. Najprościej pozbyć się nieudaczników, wysyłając ich do nas! - oburzył się sędzia, poczerwieniawszy na twarzy. - Ale my ich stąd usuniemy. Zwrócimy staremu Holmertzowi obu synów. Nie będziemy tu przyjmować każdej szumowiny.

- Zostaniemy więc bez sklepu? - spytał Reijo.

Mieszkańcy osady potrzebowali tego miejsca, które łą­czyło całą ich społeczność. Narzekali co prawda na bez­dusznych kupców, ale sklep był ważny dla wioski.

- No, jak to? - wójt uchwycił się tego wątku. - Sklep przecież zostanie.

Raija uśmiechnęła się z nadzieją. Reijo, widząc pewność w jej spojrzeniu, zrozumiał nagle, o co jej naprawdę chodzi­ło. Zaplanowała to wszystko! Uknuła tę intrygę! Przechytrzy­ła Holmertza, sędziego i jego dostojnych towarzyszy. Z nie­go także uczyniła pionka. Oczekiwała tylko jego zgody.

Aż mu dech zaparło, gdy uświadomił sobie całą praw­dę. Cóż to za sprytna kobieta! pomyślał, czując podziw dla Raiji, mimo że aż gotowało się w nim z wściekłości.

- Zawsze można liczyć na to, że znajdzie się jakiś zdol­ny człowiek i poprowadzi sklep - wyraził swoją opinię wójt, uśmiechając się lekko. - Chociaż to taka oddalona od cywilizacji miejscowość. Ktoś, kto potrafi czytać, pi­sać, liczyć... A przy tym jest rozsądny, taki, który rozumie trochę tutejszych ludzi...

Sędzia przechylił się ku Reijo i wbił w niego wzrok.

- Pytam cię wprost, Reijo Kesaniemi, miałbyś ochotę spróbować? Wydajesz mi się właściwym człowiekiem. Na­prawdę pasujesz jak ulał do tej roli.

Reijo nie odpowiedział.

Więc na tym polegał jej plan. Upragniona niezależność, na której tak mu zależało, a która dzięki łodzi stała się re­alna, znów została zagrożona. Nie chciał być przywiązany przez cały rok do jednego miejsca! Pragnął czuć na twarzy powiew morskiej bryzy i słuchać krzyku mew krążących nad żaglami. Przeżywać ową wspólnotę z innymi mężczy­znami, jaka wytwarza się podczas połowów. Do diabła, nie zamierzał zostać kupcem!

Tym razem Raija przesadziła! Rozumiał, że za wszelką cenę pragnęła zapuścić korzenie, przynależeć do konkret­nego miejsca. Dlaczego jednak on miał za to płacić? Po­czuł się złowiony w sieć.

- To zaskakująca propozycja - roześmiał się z przymusem. Nieuprzejmie byłoby odmówić wprost. Potrzebował trochę czasu, żeby wymyślić jakiś pretekst.

Raija nagle zakrzątnęła się koło paleniska.

- Może zastanowisz się nad tym podczas kąpieli? - za­proponowała takim tonem, że zabrzmiało to jak rozkaz.

- Panowie wybaczycie?

Posłuchał. Z Raiją nikt nie wygra.

Pomógł jej wtoczyć drewnianą balię do izby, którą ze sobą dzielili, i poczekał, aż naniesie gorącej wody. Kiedy balia była pełna, Raija zamknęła za sobą drzwi i nachyliw­szy się do ucha Reijo, poprosiła po cichu:

- Nie odrzucaj tej propozycji, Reijo!

Odwrócony do niej plecami, zdjął z siebie brudne ubrania. Raija potrafiła być bardzo przekonująca, kiedy o coś pro­siła.

- Nie jestem kupcem - odrzekł rozdrażniony. Rozma­wiali po fińsku.

- I nikt ci nie każe nim być, kochanie... Popatrzył na nią, nie pojmując, do czego zmierza.

- Możesz robić to, na co masz ochotę, Reijo - ciągnęła.

- Ja zajmę się handlem.

- Ty?

Raija, uśmiechając się, przytaknęła ochoczo. Jej oczy patrzyły błagalnie.

- Kobiecie nikt nie wyda zezwolenia na prowadzenie handlu. Ale tobie tak, bo jesteś mężczyzną. Wystarczy, że się podpiszesz na dokumencie, a resztą ja już się zajmę. Nie martw się, wezmę to na siebie.

- Rozumiem - odrzekł zaskoczony Reijo. - To takie pro­ste, co?

- Kupiec dysponuje trzema handlowymi żaglowcami - dorzuciła Raija z uśmiechem.

Zielone oczy Reijo zwęziły się w szparki.

- Sklep dla mnie, statki dla ciebie. Co ty na to? - zapro­ponowała Raija.

Zaświtała mu myśl, że Raija, obdarzona być może żyłką kupiecką, uczyni coś dobrego dla całej społeczności.

Trzy żaglowce...

Zacumowany przy brzegu kuter wydał mu się całkiem niepozorny. Uświadomił sobie, ile pracy musi włożyć w naprawę, żeby nadawał się do użytku.

Kupieckie żaglowce otwierały możliwość przywożenia towarów z południa, a to coś więcej aniżeli połowy u wy­brzeży na własnej łodzi.

W każdej społeczności jeden albo dwóch szyprów po­trafiło sterować żaglowcem. Pływali na południe, żeby sprzedać ryby złowione przez okolicznych rybaków. Reijo nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek zostanie szyprem na takim żaglowcu.

- Sprytna jesteś, Raiju! - rzucił z podziwem i powoli za­nurzył się w parującej kąpieli. Przyjemne ciepło rozeszło się po całym ciele.

- A więc chcesz?

- Pozostawiasz mi jakiś inny wybór? - rzekł zrezygnowany. Uśmiech Raiji był wystarczającą nagrodą. Ale to jesz­cze nie był koniec zaskakujących nowin.

- Byłam niemal pewna, że się zgodzisz - wyznała i do­dała pośpiesznie: - Przy okazji wspomniałam o naszym kłopocie. Pastor wprawdzie niechętnie, ale zgodził się udzielić nam ślubu.

- Teraz? Tutaj? - zdziwił się Reijo.

Raija potwierdziła skinieniem głowy, znów uśmiecha­jąc się promiennie.

Sprawy toczyły się zbyt szybko jak na gust Reijo. O wiele za szybko.

- Niechętnie? - zdziwił się, choć podobnie jak Raija nie przepadał za duchownymi.

- Dość niechętnie - przyznała Raija. - Sędzia musiał użyć perswazji...

- Cholera... - Reijo zaklął pod nosem. - Jesteś pewna, że właśnie tego chcesz? Nie będziesz potem żałować?

- Chcę tego. Nie będę żałować.

- W takim razie ja nie mam nic do stracenia... - uśmiech­nął się lekko, choć niepewność go nie opuszczała. - Czy to bezpiecznie, że Aleksiej siedzi wśród tylu przedstawi­cieli władzy? - zapytał.

Raija uśmiechnęła się chytrze.

- Powiedziałam im, że to Lapończyk ze wschodu, któ­rego znam z dawnych czasów. Oprócz sędziego, który tro­chę zna lapoński, żaden z nich nie potrafi porozumieć się w tym języku. Nie sądzę, żeby się czegoś domyślili.

Reijo roześmiał się, rozbawiony jej przebiegłością.

- Tak, tak... Ale teraz lepiej już wyjdź do nich. Pastor może uznać, że zbyt długo przebywasz z kąpiącym się mężczyzną. W końcu nie jesteśmy jeszcze małżeństwem, moja droga.

Kiedy Reijo wkroczył wykąpany do kuchni, trudno go było poznać. Założył odświętne ubranie, ciemne spodnie, tylko w jednym miejscu lekko połatane, i białą zapinaną koszulę, którą Raija uszyła mu, zanim opuścili wioskę w fiordzie. Z zaczesaną do tyłu grzywką wyglądał dostoj­nie. W kącikach ust błąkał mu się uśmiech.

- Kąpiel to dobra rzecz, pomaga przemyśleć niektóre sprawy - wyjaśnił ze wzrokiem utkwionym w okrągłą jak księżyc w pełni twarz sędziego. Na pozostałych dwóch go­ści, napuszonego wójta i pastora z jego wątpliwościami, tak jak wcześniej nie zwracał uwagi. - Pomyślałem sobie, że to niegłupi pomysł z tym sklepem. - Odchrząknął i do­dał: - Sądzę, że sobie poradzę.

Sędzia uśmiechnął się. Zdawało się, że od początku nie miał żadnych wątpliwości, iż Reijo przyjmie propozycję.

Reijo zachodził w głowę, co też Raija naopowiadała do­stojnym gościom. Jego uwagi nie uszły także płonące żarem brązowe oczy Aleksieja. Zastanawiał się, ile Rosjanin z tego wszystkiego zrozumiał, i nie mógł oprzeć się złośli­wej satysfakcji. Choć Raija tyle razy mu to wyjaśniała, nie potrafił wymazać z pamięci obrazu tych dwojga w czułych objęciach. Minęło sporo czasu, odkąd musiał dzielić się nią z kimś jeszcze prócz Mikkala, do którego po prostu mu­siał przywyknąć.

Aleksiej wydawał mu się groźnym rywalem.

- Nie podoba mi się to - wyrzekł pastor ponuro, mimo że nikt nie pytał go o opinię w tej sprawie. - Tak się nie godzi! Powinno się najpierw ogłosić zapowiedzi. Poza tym dwoje ludzi żyjących pod jednym dachem... - zawiesił zna­cząco głos i zmarszczył swój wrażliwy nos.

Raija zmierzyła go chłodno od stóp do głów. Nigdy nie żywiła specjalnego respektu dla przedstawicieli władzy, a ta odrobina, jaką posiadała, znikła bez śladu po kilku miesiącach, które przeżyła jako żona wójta.

- Gdyby ostatnim razem pastor był równie drobiazgo­wy - rzuciła pogardliwie, nie spuszczając oczu z duchow­nego - uniknęlibyśmy wszyscy wielu nieprzyjemnych zda­rzeń. Ale wtedy pastor, o ile sobie dobrze przypominam, nie pytał o nic...

Pastor spuścił wzrok. Rzeczywiście, to on udzielił ślu­bu jej i temu Hermanssonowi.

- Możemy zaczynać - rzucił krótko, nie patrząc na no­wożeńców.

- Nie - zaprotestowała Raija z dumnie uniesioną gło­wą. - Chwilę będziesz musiał się wstrzymać, pastorze, bo tym razem wszystko musi się odbyć jak należy. Nie będę brać ślubu z Reijo w codziennej sukni.

Sędzia uśmiechnął się pod nosem. Z tej Raiji to napraw­dę wyjątkowa kobieta! Od początku miał do niej słabość, choć sprawiła mu więcej problemów niż reszta jego licz­nych znajomych.

Raija wkroczyła do izby z wdziękiem, jakiego pozaz­drościć by jej mogła niejedna królowa.

Reijo uśmiechnął się szeroko, błyskając białymi zęba­mi, rozbawiony miną pastora, który z zaciśniętymi usta­mi popatrzył na nią niechętnie.

Podobało mu się, że Raija utarła nosa temu typkowi. Doprawdy, miała liczne talenty ta jego... przyszła żona.

Zaraz jednak poczuł ucisk w żołądku. Choć miały się spełnić jego najgłębsze marzenia, lękał się, że Raija będzie żałować, że im się nie ułoży, że już na starcie skazani są na klęskę...

W głębi serca czuł, że coś jest nie w porządku, że czegoś brakuje... Zawsze czegoś brakowało między nim a Raiją.

Reijo przypomniał sobie ten dzień, kiedy wychodziła za mąż za Kallego. Blada, włosy zaczesane do tyłu i ciasno spięte, o ton ciemniejsze niż ślubna suknia z guzikami.

Tamtego wieczoru przez cały czas tańczyła z nim. Kal­le nigdy nie był dobrym tancerzem. Antti śpiewał, a Reijo tańczył z panną młodą, nie zastanawiając się nad tym, że rani przyjaciela. Teraz jednak była doroślejsza. Na dnie ciemnych oczu zostawiły ślad łzy i śmiech.

Reijo nie szukał w nich miłości. Wolał się nie przeko­nywać, że jej tam nie ma.

Popatrzył na Raiję. Włożyła buty, które zostały jej z cza­sów, gdy była żoną wójta. Rozbawiła go ta odrobina próż­ności. Zmarszczona niezbyt suto w pasie spódnica uszyta była ze zwykłego niebieskiego sukna. Ciemnoniebieską nie­gdyś bluzkę, która teraz spłowiała i stała się niemal błękit­na, Raija miała, odkąd Reijo sięgał pamięcią. Uważał, że pięknie pasuje do niebieskiej spódnicy. Było to jej niedziel­ne ubranie, o które dbała, ale znać już było na nim ślady upływu czasu. Rozpuszczone włosy opadały ciężko na ple­cy, podkreślając jeszcze jej urodę. I tylko jeden szczegół stroju zakłuł go w oczy i rozgniewał.

Z zaciśniętymi ustami podszedł do Raiji i odpiął srebr­ną broszkę. Schował ją do kieszeni i syknął:

- Jeśli masz mnie poślubić, to nie z ozdobą podarowa­ną ci przez innego mężczyznę.

- Nie mam innej - zaprotestowała słabo, bo sama nie była pewna, czy tylko z tego powodu przypięła broszkę. Dłonie drżały jej zdradziecko. Srebrna broszka od Mikkala nadal miała dla niej wartość wyjątkową, nadal stanowi­ła znak tego, co pozostało niewypowiedziane do końca i być może nigdy nie zostanie wypowiedziane.

- Przypnij ją Mai.

Nie wiadomo skąd wzięły się w niej te słowa, ale Raija czuła, że są właściwe. Nikt przecież nie miał większego prawa do tej ozdoby jak właśnie Maja. Dla niej była to pa­miątka po ojcu.

Reijo bez słowa uczynił to, o co poprosiła, ale jego usta po­zostały zaciśnięte. Dziewczynka nie rozumiała zupełnie, dla­czego otrzymała tę piękną broszkę. Drobne paluszki musia­ły jej dokładnie dotknąć. Gładziła z zachwytem błyszczącą ozdobę, ale była zbyt mała, żeby pojąć prawdziwą jej wartość.

- Moja? - zapytała zdumiona i popatrzyła z niedowierzaniem na Reijo.

Skinął głową, ale Maja dla pewności zerknęła jeszcze na matkę, która uśmiechnęła się leciutko wzruszona, ale nie bez bolesnego ukłucia w sercu. Tak bardzo lubiła tę brosz­kę. Tyle czasu upłynęło, a ona wciąż pamiętała, co obieca­li sobie wówczas z Mikkalem.

Przyrzekła, że będzie nosiła broszkę, póki będzie go ko­chać, a on nie zdejmie z szyi skórzanego woreczka z pu­klem jej włosów, póki żywić będzie do niej miłość.

Reijo nie wiedział o tej przysiędze. Może i dobrze.

- Dlaczego jesteś taka wystrojona? - zdziwiła się Elise, nie spuszczając z Raiji pełnego uwielbienia wzroku.

Raija przełknęła ślinę i poczuła skurcz w sercu. Maja, jej dziecko, jej i Mikkala, siedziała zadowolona na rękach Reijo i patrzyła tylko na broszkę.

W tym ważnym momencie przywiązanie okazało jej przybrane dziecko, którym zaopiekowała się po śmierci rodziców. Raija ukucnęła i poprawiła płowe warkocze Elise. Czuła się trochę zakłopotana wobec tej małej dziew­czynki o dorosłym spojrzeniu.

- Reijo i ja pobieramy się - odpowiedziała cicho i mi­mowolnie spłonęła rumieńcem. - Teraz, za chwilę - doda­ła, uśmiechając się ostrożnie.

Elise rozszerzyła oczy ze zdumienia, ale Raija dostrze­gła w nich też ogromną radość.

- Naprawdę? - pytała Elise. - Na pewno? Czy to praw­da, Raiju?

Raija potwierdziła.

- Będziecie już tak naprawdę moimi rodzicami? Na­prawdę?

Rzuciła się Raiji na szyję i na przemian śmiała się i pła­kała.

Raija, wzruszona, ledwie powstrzymała łzy. Po raz chy­ba tysiączny przyrzekła sobie, że poświęci Elise więcej uwagi. Ponieważ była najstarsza z całej trójki, otrzymywa­ła więcej obowiązków niż ciepła. A taka była spragniona miłości. Tak niewiele wystarczyło, by ją uradować.

- Tak, kochanie. Naprawdę będziemy twoimi rodzica­mi - wyszeptała Raija, napotykając poważne spojrzenie Reijo, który bez słowa skinął głową. Zauważyła, że i jemu błyszczą oczy. Wiedziała, że myśli o tym samym.

Pastor stanął przy kuchennym stole, który pełnił w tej chwili funkcję ołtarza. Niechętnie wyjął Biblię i przekartkował ją białymi palcami. Reijo złapał się na tym, że wpa­truje się w te białe palce i porównuje do swoich, stward­niałych, z odciskami od harówki. Człowiek, który stał przed nim, nie skalał się ciężką pracą.

Maja i Elise pełne wyczekiwania wspięły się na ławę sto­jącą obok stołu i z szeroko otwartymi oczami, klęcząc, ob­serwowały wydarzenie.

Raija stanęła obok Reijo. Nie było odwrotu.

Przez moment uchwyciła wzrokiem brunatne oczy Aleksieja, który mimo że nie rozumiał języka, domyślał się, co się miało zdarzyć. To jedno spojrzenie wystarczy­ło, by Raija nabrała nieprzyjemnego przekonania, że i on potrafi przejrzeć ją na wylot. Wiedział, co ją popchnęło do tej decyzji, domyślał się więcej, aniżeli ona sama goto­wa była przyznać.

Zmusiła się, by patrzeć przed siebie. Nie przyglądała się pastorowi, który nie darzył jej sympatią i któremu odpła­cała tym samym. Głos duchownego dochodził do niej jak­by z oddali, nie rozumiała słów. Nie chciała ich słuchać, nie chciała niczego czuć.

Dwukrotnie już przeżyła to samo. Zgadzała się poślu­bić mężczyznę, którego tak naprawdę nie kochała, i nie­obecna duchem, uczestniczyła w ceremonii.

Jej siła polegała właśnie na tym, że potrafiła oderwać się od rzeczywistości.

Reijo musiał ją szturchnąć, kiedy przyszła jej kolej skła­dania przysięgi. Nawet nie zauważyła, że on już to zrobił. Mimo wszystko wypowiedziała sakramentalne „tak” ja­snym i czystym głosem.

Ceremonia dobiegła końca. Pastor zatrzasnął Biblię i odwrócił się demonstracyjnie. Tylko sędzia podał im dłoń i uśmiechając się jowialnie, życzył powodzenia w handlu i szczęścia w życiu osobistym.

Reijo wykrzywił usta w wymuszonym uśmiechu i z ulgą popatrzył na wytwornych gości, pośpiesznie opuszczających progi domu. Czuł dziwny niesmak, mimo że miał powody do zadowolenia. Osiągnął wszak więcej, niż oczekiwał w najśmielszych marzeniach. Syn Anttiego Kesaniemi, Kwen z Lyngen, zyskał nie byle jaką pozycję. A do tego poślubił Raiję!

Kochał ją i uwielbiał niemal całe swoje życie, a jednak w tej uroczystej chwili nie potrafił wziąć jej w ramiona i pocało­wać, jakby to uczynił pan młody z prawdziwego zdarzenia.

Wydawało mu się, że nie jest tak, jak być powinno. Zwłaszcza gdy młody Rosjanin podał mu dłoń i uśmiech­nął się znacząco. Pod wpływem spojrzenia brązowych oczu, które zdawały się wiedzieć wszystko, najchętniej za­padłby się pod ziemię. To, że nie potrafił się porozumieć z Aleksiejem, czyniło go podwójnie bezradnym. Może nie żywiłby takiej podejrzliwości wobec obcego młodzieńca, gdyby mógł z nim porozmawiać.

Kiedy Aleksiej składał życzenia Raiji, Reijo odwrócił się do nich plecami. Wsunął do kieszeni zaciśnięte pięści i na­pierając nimi na uda, upominał siebie w myślach: „To nic takiego, nie przejmuj się!”. To jednak nie pomagało. Glo­sy tych dwojga stapiały się w jedno, nienawidził słów, któ­rych znaczenia nie pojmował. Po raz pierwszy zrozumiał, co niegdyś czuł Kalle, kiedy Raija i on żartowali sobie po fińsku, w języku, którego tamten nie rozumiał.

Dłoń Aleksieja była mocna i ciepła. Smukłe palce do­tknęły jej w sposób, który można by wziąć za pieszczotę. Raija nie chciała tego tak sobie tłumaczyć, ale kiedy spoj­rzała mu w oczy, dostrzegła w nich miłość. Aleksiej, jeśli chciał, potrafił ukryć prawdę, ale jego oczy nie kłamały.

- Piękne przedstawienie - zauważył miękko.

Raija zastanawiała się, czy Reijo zauważył, że Aleksiejowi łamie się głos. Tak bardzo nie chciała, żeby się cze­goś domyślił. Wystarczająco go raniła, tak naprawdę nie chciała mu sprawiać bólu, pragnęła za wszelką cenę roz­niecić w sobie miłość do niego.

- Dlaczego w tym tak mało radości? - ciągnął Aleksiej. - W moim kraju ślub i wesele to wielkie wydarzenie. Świętujemy przez kilka dni. Pijemy, śpiewamy, tańczymy. Na wesele zapraszamy najlepszych przyjaciół, suto zastawia­my stoły i nie próbujemy ukryć szczęścia przed innymi. Raija cofnęła rękę i gorączkowo wyszeptała:

- Na miłość boską, Aleksieju, nie dręcz mnie! Reijo i ja potrzebujemy siebie nawzajem. Patrzymy na to rozsądnie.

Zaśmiał się cicho, ale w jego śmiechu nie było cienia we­sołości.

- Nie będę cię zadręczać. Zastanawiam się tylko, czy on traktuje to równie rozsądnie. Życzę ci szczęścia.

Ukłonił się jak światowiec, po czym wycofał się do swej izby, pozostawiając nowożeńców wraz z dziećmi - rodzi­nę Kesaniemi.

12

Nazajutrz w wiosce aż huczało od plotek. Z dnia na dzień sklep został zamknięty, a Mads Holmertz wyjechał bez pożegnania. Subiekt wpadł w popłoch, gdy grunt za­czął mu się usuwać spod stóp.

Przybycie tak dostojnych gości oczywiście nie uszło uwagi mieszkańców wioski. Podejrzewali, że ma to jakiś związek z Krwawym Ole. Nikt jednak nie znał szczegó­łów, więc spekulacjom nie było końca.

Najbardziej wszystkich dotknęło zamknięcie sklepu, który stanowi! ośrodek życia wioski. To tutaj spotykali się i ucinali pogawędki, tu zaopatrywali się w potrzebne to­wary, tu przychodzili prosić o pożyczkę, tu wreszcie spła­cali ciągle rosnące długi. Co prawda dotychczasowi kupcy rzadko kierowali się sentymentem w stosunku do pro­stych ludzi, więc i oni nie darzyli ich nadmierną sympa­tią, ale sklepu utracić nie chcieli.

Mieszkańcy wioski, kierowani ciekawością, zgromadzi­li się licznie przed zamkniętym na cztery spusty budyn­kiem. Przybyli głównie mężczyźni i dzieci, które nie mia­ły nic lepszego do roboty. Kobiety i tak nie wiedziały, w co włożyć ręce, tyle miały zajęć, których nie dało się odłożyć na później, liczyły więc, że po powrocie mężów do domu dowiedzą się wszystkiego. Zresztą zgodnie z panującym powszechnie przekonaniem kobiety nie powinny wtrącać się do spraw, których i tak nie obejmowały rozumem.

Zebrani na placu rozprawiali głośno o tym, co się stało z właścicielem sklepu i subiektem. Wśród rybaków stał także Nils, podobnie jak pozostali odziany w samodziałowe sza­re ubranie. Spracowane dłonie wcisnął głęboko do kieszeni i żuł powoli tytoń, zastanawiając się wraz z innymi, jaki cze­ka ich teraz los. Byli całkowicie uzależnieni od morza, no i od kupca. U każdego krucho było z pieniędzmi. Bez kupieckie­go kredytu nie byli nawet w stanie wyposażyć się na połów.

Sami nie mieli też szans wysłać ryb na południe. Do tej pory kupiec dysponował żaglowcami handlowymi.

Nikt nie przepadał za Madsem Holmertzem, a zniknię­cie subiekta przyjęto ze złośliwym uśmiechem, bo ten laluś o dłoniach delikatnych jak u dziewczęcia swymi szy­derstwami niejednemu dokuczył. Ale bez sklepu wioska była niczym martwa.

W ogólnym rozgardiaszu mało kto zwrócił uwagę na niedawno przybyłą do wioski parę Finów. Raija i Reijo przecisnęli się przez tłum i stanąwszy przed masywnymi drzwiami do sklepu, wyjęli klucze.

Reijo nie potrafił określić, co naprawdę czuje, ale świa­domość, że na oczach wszystkich przekręca klucz w zam­ku, wywołała w nim podniecenie. Domyślał się, że i dla stojącej u jego boku Raiji ta chwila także jest wyjątkowa. Uznał, że powinien przemówić do zgromadzonych, mieli prawo wiedzieć, co się wydarzyło. Postanowili wraz z Raiją że nie staną się podobni do Holmertza.

- Co, u diabła, Reijo? - nie wytrzymał Nils. - Chyba mi nie powiesz, że przejmujesz sklep?

Reijo otworzył drzwi na oścież. Przepuściwszy Raiję przo­dem, stanął z boku i gestem zaprosił wszystkich do środka. Z jego ust nie znikał śmiech, w którego szczerość chyba nikt nie wątpił. Potem poszukał wzrokiem oczu Nilsa, szarych jak skały tu na północy, jak one też solidnych, i rzekł głośno:

- Tak, przejąłem sklep. I będzie on otwarty dla wszystkich. Jego słowa wywołały wśród zebranych szum, który zagłu­szyłby z pewnością brzęczenie chmary nawet najbardziej krwiożerczych komarów w czasie jasnych letnich wieczorów. W podniesionych głosach pobrzmiewało zdumienie i niedo­wierzanie. Do uszu Reijo dochodziły urywane komentarze mężczyzn, którzy z ociąganiem przestępowali próg sklepu.

Raija zdążyła tymczasem zapalić lampy i ogromnie wzruszona stanęła za ladą. Kiedy dotknęła dłońmi gładkiej deski, tysiące osobliwych myśli przeleciało jej przez głowę.

Zastanawiała się, ile kilogramów mąki leżało na tej la­dzie, ile metrów płótna... ilu ojców stało tu z opuszczoną głową, błagając o przedłużenie kredytu...

Sklep nie był zbyt duży i tych kilka półek nie mieściło wiele towaru, ale świadomość, że Reijo i ona mają prawo tu stać, wywoływała w niej dziwne uczucie. Wierzyła go­rąco, że uda im się podtrzymać to serce wioski, nie pozba­wiając jej mieszkańców szans godnego życia. Chciała, by było inaczej niż za czasów poprzedniego kupca.

Dla Raiji ta chwila była naprawdę wielka. Nie dlatego, że otwierała przed nią nowe możliwości, zaspokajała am­bicje i obiecywała dostatek. Nie! Raija znalazła się w tym miejscu, żeby ludziom, którzy mieli tak jak ona szorstkie i spracowane dłonie, podać rękę. Pomóc tym, którzy rów­nie często jak ona płakali z głodu przez sen. Tym, którzy pracowali w pocie czoła i drogo opłacali każde, nawet naj­mniejsze dobro w swym życiu.

Właśnie dlatego ta chwila była dla niej taka ważna, dla­tego ściskało ją w gardle!

Reijo podszedł do niej i otoczył ramieniem, jakby chciał dodać jej odwagi. Dobrze było dzielić tę chwilę razem z nim, ale Raija w głębi serca czuła, że posiada w sobie dość siły, by poradzić sobie, nawet gdyby sama musiała stanąć tu przed wszystkimi.

Wspólnie rozejrzeli się po nowym królestwie. Cztery ciemne ściany i schody prowadzące do prywatnych pomiesz­czeń kupca, lada dzieląca sklep, półki. I te zapachy! Niektóre znajome, miłe, inne bardziej niezwykłe, do których pew­nie wnet przywykną i uznają za część swej codzienności.

W pomieszczeniu zgromadzili się mężczyźni i dziecia­ki, z tyłu widać też było parę kobiet, przygnanych zapew­ne ciekawością.

Niektórzy siedzieli na beczkach, służących zarówno do przechowywania towarów, jak i jako siedziska, ale więk­szość, co Reijo zauważył z radością, tłoczyła się przy ladzie.

Nie raz zachodził do sklepu Holmertza, pamiętał więc dobrze, że ludzie zawsze gromadzili się gdzieś z tyłu przy drzwiach, pod ścianami, jak najdalej od lady i znienawi­dzonego kupca.

Teraz podeszli blisko.

- Jak zapewne wiecie, Holmertz zrezygnował - przemó­wił, uśmiechając się znacząco, co wywołało szmer w tłumie. A zatem potwierdziły się podejrzenia mieszkańców, że ta ka­nalia miała coś na sumieniu! - Kilku wysoko postawionych urzędników dowiedziało się o interesach, jakie łączyły go z Krwawym Olem - ciągnął Reijo, trochę naginając fakty.

- Za bardzo nam za nim nie tęskno! - zawołał ten i ów.

Reijo puścił ramię Raiji i usiadł na ladzie twarzą do miesz­kańców wioski. Swym bezpośrednim zachowaniem zawojo­wał więcej serc niż mógł przypuszczać. Reijo nie udawał wiel­kiego pana, zachowywał się naturalnie! Był jednym z nich.

- Zapewne ciekawi was, jak to się stało, że trafił nam się ten kąsek - rzekł wprost, jak to miał w zwyczaju.

Tłum nic nie odpowiedział. Nikt nie chciał się otwarcie przyznać, że umiera z ciekawości. Nie wypadało. Ale w ciszy, jaka zaległa w pomieszczeniu, wyczuwało się niecierpliwe oczekiwanie. Wszystkie spojrzenia utkwione były w Reijo.

- Oczywiście, że jesteście ciekawi - odpowiedział sam sobie Reijo. - Otóż mieliśmy po prostu szczęście! Znamy sędziego z Alty. Szepnął za nami dobre słowo i oto sto­imy tu przed wami. - Rozłożył ręce i uśmiechając się ujmująco, dodał: - Właściwie nie znamy się na handlu i nie­wiele wiemy o prowadzeniu sklepu. Ale myślę, że nie bę­dzie gorzej, niż było...

Zebrani zareagowali ogólną wesołością.

- Trochę czasu upłynie, nim się nauczymy wszystkiego. Prosimy o cierpliwość! Potrzebne nam wasze wsparcie. Sami sobie nie poradzimy. Nie chcemy składać czczych obietnic, ale jedno możemy przyrzec już dziś: na pewno nie będziemy tak bezduszni jak Holmertz. Czujemy, że należymy do was, i mamy nadzieję, że i wy się do nas tak odniesiecie.

Reijo na co dzień nie odzywał się wiele, ale kiedy było trzeba, potrafił przemawiać.

Ludzie kiwali głowami, a na ich twarzach widoczne by­ły uśmiechy. Nie zwykli nadużywać słów, bez zbędnej więc gadaniny zaakceptowali nowych właścicieli sklepu.

- A co z żaglowcami? - zapytał któryś z rybaków nie­pewnym głosem.

- Przynależą do sklepu - odrzekł Reijo i zapewnił: - Za­troszczę się o to, by jak co roku popłynęły do Bergen. Był­bym wdzięczny, gdyby zgłosili się do mnie ci, którzy zwy­kłe wypływali na południe. Potrzebna będzie zręczna załoga. - Przerwał na moment, a potem zagadnął z innej beczki: - Najpierw jednak potrzebuję trzech, czterech mężczyzn, któ­rzy chcieliby popłynąć ze mną na wschód...

- Kiedy?

- Już wkrótce - odrzekł, czując, jak pali go w plecy wzrok Raiji. - Sądzę, że za dwa dni będę gotowy.

Gwar zrazu ucichł, ale zaraz rozległ się pełen niedowie­rzania szmer.

- Nie chodzi tylko o połów - wyjaśniał Reijo. - Mam u siebie gościa... Uważam, że musimy spróbować przerzu­cić go do swoich. Jesteśmy mu to winni!

Spojrzenia, jakie wymienili między sobą, świadczyły o tym, że został zrozumiany.

- Pokryję wydatki z tym związane. Żaden z was nie po­niesie straty.

Roześmiali się z ulgą, co dowodziło, że Reijo trafił w sedno.

- Dysponuję łodzią na sześć przedziałów wiosłowych - wyjaśnił. - Ci, którzy nie do końca mi ufają, będą może nieco spokojniejsi, jeśli się dowiedzą, że płynie ze mną Nils. Mam nadzieję, że pomoże mi skompletować załogę.

- Oczywiście, że tak - potwierdził Nils trochę zaskoczony. Kilka spracowanych dłoni podniosło się niepewnie. Zanim Reijo rozmówił się z rybakami, którzy chcieli popłynąć na wschód, Raija opuściła sklep.

Dobrze wiedziała, że ta chwila musiała kiedyś nadejść, nie przypuszczała jednak, że Reijo wykaże taki pośpiech. Chyba liczyła po cichu, że zajęty sklepem nie będzie miał na to czasu.

Potykając się o spódnicę, biegła do domu. Wiatr smagał jej twarz, a zacinający drobny deszczyk mieszał się ze łzami.

Nie powinna się buntować, krople spływające po po­liczkach nie powinny mieć słonego smaku.

Reijo ma rację, przecież Aleksiej nie należy do tego miej­sca. Cóż z tego, że poruszył najczulsze struny w jej sercu?

Dwa dni. Tylko dwa krótkie dni, a potem już nigdy go nie zobaczy. Nigdy więcej.

Reszta życia wydała jej się okropnie długim czasem.

Raija zauważyła Maję i Elise, bawiące się wśród skał przed domem. Kiwały do niej uśmiechnięte, więc także po­machała im z roztargnieniem.

Wkrótce nadejdzie Reijo.

Znał ją lepiej, niż by tego pragnęła, dlatego to uczynił. Domyślał się zapewne, że Raija będzie rozdarta pomiędzy rozsądkiem a szaleństwem. Gdy pokusa okaże się zbyt sil­na, być może nie zdoła jej się oprzeć. A przecież kiedy na­mawiała Reijo do małżeństwa, była taka rozsądna! Taka rozsądna, kiedy tłumaczyła Aleksiejowi, że nie powinien się łudzić, bo i tak się rozstaną.

Ale pod powłoką rozsądku kryła się przepaść, która czekała, by ją wypełnić.

Nie rozsądkiem.

Może także wcale nie szaleństwem.

Nie znała odpowiedzi, ale jednego była pewna: kiedy Aleksiej wyjedzie, pozorną beztroską będzie musiała prze­słonić ciężką żałobę.

Słyszał, że wchodzi, i powitał ją rozradowany.

Z galanterią pomógł jej zdjąć szal i kaftan. Dotyk jego palców parzył ją, to było silniejsze od niej.

- Dobrze was przyjęli? - zapytał.

Raija skinęła bez słowa. Nie miała ochoty rozmawiać o sklepie.

- Reijo przyjdzie nieco później - wyjąkała po chwili, nie patrząc na Aleksieja. Nie miała odwagi spojrzeć w brązo­we zatroskane oczy. - Kompletuje załogę.

Przyjął to bez słowa, zdawało jej się nawet, że oddycha spokojnie. A przecież musiał rozumieć, co to oznacza.

- Płynie na wschód - ciągnęła Raija, choć wiedziała, że wyjaśnienia są zbędne. - Ty także popłyniesz, Aleksieju. Reijo zamierza wyruszyć pojutrze.

Łamiący się glos ją zdradził. Aleksiej zrozumiał, że obo­jętność, którą zachowywała przez ostatnie dni, była tylko pozorna. Powoli odwrócił Raiję do siebie i położywszy jej na ramieniu zdrową rękę, zmusił, by wytrzymała jego przenikliwe spojrzenie.

- Wiedzieliśmy, że to się musi stać, prawda, Raiju? Znów drgnęła, słysząc, w jaki sposób wypowiada jej imię. Jego obcy akcent przypominał jej jak zawsze, że on należy do innego narodu.

- Jestem tu obcy - ciągnął Aleksiej. - Sama przekony­wałaś mnie z tuzin razy, że należymy do dwóch różnych światów. Twierdziłaś, że nic nas nie łączy prócz tej krót­kiej chwili bez znaczenia.

W jego głosie zabrzmiała urażona duma.

- Mówię tyle różnych rzeczy - wyszeptała Raija po chwili. - Tyle mówię, Aleksieju.

Nic nie odpowiedział, mimo że tymi słowami odsłoni­ła swe prawdziwe uczucia. W milczeniu objął ją delikatnie i pozwolił oprzeć głowę na swojej piersi.

Stali tak po prostu. Aleksiej nie próbował jej pieścić ani ca­łować. Był dobry i czuły, przez co stał się jej jeszcze bliższy.

Raija zdawała sobie sprawę, że nie ma dla nich nadziei. Sama mu to tłumaczyła. Za dwa dni rozstaną się na zawsze.

Ale kiedy wypuścił ją z objęć, wiedziała już, że nawet po jego wyjeździe będzie mogła dalej żyć. I że on także zdoła żyć bez niej.

Byli tacy podobni do siebie. Oboje kochali życie i nie poddawali się, chociaż los często sobie z nich kpił.

Wiedzieli, że ból i cierpienie miną. Czas leczy rany. Ni­czym szaman uzdrawia nawet te, które goją się z trudem.

- Nigdy cię nie zapomnę - powiedziała już uspokojo­na. - Nie będziemy mogli się pożegnać tak, jak byśmy chcieli. Reijo jest zazdrosny...

Aleksiej uśmiechnął się ze zrozumieniem. Stał blisko, ale nie dotykał Raiji.

Zastanawiała się, czy dla niego rozstanie jest równie bo­lesne. Wiedziała jednak, że gdyby wtuliła się teraz w jego ramiona, później odczuwałaby jeszcze dotkliwszą tęsknotę.

- Gdybym był twoim mężem, też byłbym zazdrosny, Raiju. I to znacznie bardziej! Bardziej niż to jesteś sobie w stanie wyobrazić...

Nie mówiąc niczego wprost, odkrył przed Raiją uczu­cia tak silne, że aż doznała zawrotu głowy.

- Będę za tobą tęsknił, Raiju. Ale postaram się o tobie zapomnieć.

- Dlaczego? Ja nigdy o tobie nie zapomnę! Uśmiechnął się łagodnie i smutno.

- Nie rozumiesz? Nie potrafię cię schować do przegród­ki z miłymi wspomnieniami. To dla mnie zbyt trudne, zbyt świeże. Nie zwykłem się zadręczać. Ale też nie robię niczego połowicznie. Po raz pierwszy... - Wykrzywił usta w grymasie: - Czuję gorycz, Raiju, możesz mi wierzyć.

Nie potrafiła go pocieszyć.

Aleksiej odgarnął włosy z czoła. Raija wiedziała, że ni­gdy nie zapomni przystojnego młodzieńca o bosko pięk­nej twarzy i spojrzeniu, które docierało w najgłębsze za­kamarki jej serca.

Zrobiło jej się przykro, że chce o niej zapomnieć. Wo­lałaby, żeby jej twarz odcisnęła się piętnem w jego pamię­ci. Ona w każdym razie go zapamięta.

,Ale słowa, które popłynęły po chwili z jego ust, złago­dziły żal.

Patrząc jej prosto w oczy, wyznał:

- Pokochać ciebie, Raiju, jest równie łatwo, jak zapaść w sen lub w marzenia. Równie oczywiste. Opuścić ciebie równie trudno, jak umrzeć. - I westchnąwszy ciężko, dodał: - Będę próbował, ale jestem pewien, że mi się to nie uda. Nie można cię zapomnieć, Raiju, jeśli się ciebie pokochało.

13

Reijo więcej nie wspominał, że zamierza płynąć na wschód.

Rzucił jedynie zdawkowo: „Przypuszczam, że już mu powiedziałaś, że odpływamy?”, na co Raija skinęła twier­dząco głową.

Tylko tyle.

W ciągu dwóch nocy, które pozostały do rozstania, nie zmrużyli oka. Leżeli w milczeniu, odwróceni do siebie ple­cami, każde na skraju wielkiego łóżka. Żadne z nich nie umia­ło zacząć rozmowy o tym, co spędzało im sen z powiek.

Tak jak Raija przewidywała, pożegnanie było krótkie i bolesne. Nie padło wiele słów. Reijo źle wyglądał. Zaci­skając usta, patrzył na Raiję urażonym wzrokiem.

Aleksiej był równie milczący, ale twarz miał nieprzenik­nioną, jakby bez zastrzeżeń zaakceptował sytuację i roz­stanie nic go nie kosztowało.

Ale Raija widziała, jak od tłumionych emocji drgają mu nozdrza. W głębi brązowych oczu Rosjanina dostrzegała cierpienie i pamiętała każde słowo, które wypowiedział przed dwoma dniami.

Teraz ujął jej drobną dłoń i przytrzymał odrobinę za długo, nie na tyle jednak, by Reijo zwrócił na to uwagę.

- Dziękuję, że uratowałaś mi życie - rzekł, a jego oczy dopowiedziały: „Dziękuję, że nadałaś mojemu życiu sens”.

Raija skinęła głową, nie będąc w stanie wykrztusić sło­wa. Cofnęła rękę i uśmiechnęła się z przymusem. Zdawało jej się, że dłoń, którą przed chwilą go dotykała, owio­nął przejmujący chłód.

Reijo wpatrywał się uważnie w twarz Raiji i widział tar­gającą nią rozpacz. Nic nie mógł na to poradzić, że czytał z niej jak z otwartej księgi. Tak samo jak ona nic nie mo­gła poradzić na swoje uczucia.

- Uporasz się z tym - rzekł do niej zachrypniętym gło­sem. Raija nie była pewna, o co mu tak naprawdę chodzi: o sklep czy o Aleksieja, ale odrzekła:

- Pewnie tak.

Pokiwał głową, a na jego ustach pojawił się gorzki uśmiech, którego nienawidziła, uśmiech wyrażający straszliwą samotność.

- Na pewno się z tym uporasz - powtórzył. - Zawsze tak było. Taką już masz naturę. Nie wiem, ile mi to zaj­mie czasu. O tej porze roku nie spotyka się tu wielu ro­syjskich statków. Ale postaram się wrócić jak najszybciej.

Raija w milczeniu skinęła głową.

Przytulił ją mocno, ale nie pocałował. Za to czule po­żegnał się z dziećmi.

Dwaj mężczyźni wyprostowani ruszyli na brzeg. Żaden z nich nie odwrócił się ani razu za siebie.

Raija odprowadzała ich spojrzeniem, póki nie weszli na pokład. Potem cofnęła się do domu. Oślepiona łzami i tak nic nie widziała.

W powiedzeniu, że praca jest najlepszym lekarstwem, nie ma odrobiny przesady.

Każdego ranka Raija szła do sklepu. Uznała, że skoro uparła się, by go mieć, musi nauczyć się też go prowadzić.

Godzinami ślęczała przy lichej lampce i przeglądała pozo­stawione przez Holmertza dokumenty i księgi rachunkowe.

Musiała na nowo przywyknąć do czytania. Z trudem przedzierała się przez gąszcz słów spisanych po duńsku.

Nie pojmowała, dlaczego używa się w księgach języka, którym nie posługują się w mowie.

Rachunki także przyprawiały ją o ból głowy. Nie mia­ła pojęcia, jak nalicza się odsetki. Ole Edvard kiedyś jej to co prawda tłumaczył, ale nijak się to miało do zapisów w księgach Homertza.

A kiedy wreszcie doszła do tego, ile procent kupiec li­czył sobie od pożyczanych mieszkańcom wioski pienię­dzy, dreszcze przeszły jej po całym ciele. Uświadomiła so­bie, że ten krwiopijca żerował na rybakach, wysysał ich do cna. Był na dobrej drodze, żeby pozbawić ich wszystkie­go. I choć opuszczał to miejsce na łeb na szyję, zdążył za­brać ze sobą nie tylko miedziaki.

Raija nie chciała prowadzić handlu w taki sposób.

Przyrzekła sobie uczynić wszystko, co w jej mocy, by zmienić na lepsze los mieszkańców tej wioski.

Przede wszystkim zamierzała skończyć z naliczaniem im takich wysokich odsetek.

Przez pierwsze dni sklep właściwie nie funkcjonował należycie. Raija potrzebowała trochę czasu, żeby się roze­znać, jaki towar ma na składzie, a czego jej brakuje. Poza tym tak naprawdę nie znała się na handlu. Miała nadzie­ję, że wszystkiego nauczy się na bieżąco, choć zdawała so­bie sprawę, że nie uniknie błędów.

Ale chociaż sklep był zamknięty, co chwila ktoś pukał do drzwi. Raija nie miała sumienia odprawiać z kwitkiem przy­chodzących ludzi. Wpuszczała ich więc do środka i sprzeda­wała to, czego potrzebowali, przeważnie na kredyt.

Holmertz zabrał ze sobą księgi, w których miał spisa­ne, kto i ile jest mu winien. Raija nie przejmowała się tym, bo i tak zamierzała darować stare długi, by wszyscy kupu­jący mieli równe szanse.

Ludzie we wsi z początku spoglądali na Raiję podejrz­liwie, uważali, że jest za młoda i za ładna... Reijo zaakceptowali od razu. Spodobało im się, że jest taki naturalny. Ale do Raiji byli trochę uprzedzeni. Teraz jednak, zaled­wie tydzień po objęciu sklepu, wszystko się odmieniło. Po raz pierwszy Raija doświadczyła cudownego uczucia przy­należności do ludzi, wśród których żyła.

We wsi gadali, że żona tego Kesaniemi to baba jak się patrzy.

Nie zadziera nosa, nie wynosi się nad innych i jest ta­ka swojska”, powiadali, i to był chyba największy komple­ment, jaki Raija kiedykolwiek usłyszała.

Zrobiło się chłodno i spadł śnieg. W sklepie chętnie gro­madzili się mieszkańcy. Kiedyś zachodzili tu głównie męż­czyźni, żeby pogawędzić i pokpić z bubka za ladą, teraz zaglądały także kobiety. Powiadano, że żony nie chciały puszczać swoich chłopów samych do sklepu, gdzie han­dlowała taka ładna kobieta, ale po prawdzie, także miały ochotę spotkać się i poplotkować, a w sklepie było przy­jemnie. No i właścicielka serdeczna...

Kiedy znowu otworzyły się drzwi, Raija ledwie zwróci­ła na to uwagę, bo bez przerwy ktoś wchodził i wychodził. Dopiero gdy ucichł gwar i poczuła słony morski zapach, silniejszy niż ten, który dochodził tu z nabrzeża, odwróci­ła się. Reijo przywitał się z nią równie chłodno jak poże­gnał, ale Raija uznała, że nie chce okazywać uczuć w obec­ności innych ludzi.

- Witaj! - odpowiedziała mu i uśmiechnęła się ze szcze­rą radością.

Reijo tylko pokiwał głową, ale patrzył tak, jakby chciał ją przejrzeć na wylot.

Zewsząd padały pytania. Reijo rozsiadł się na beczce, gdzie jeden z rybaków ustąpił mu miejsca, i opowiedział o wyprawie. Połów mieli nawet niezły, w każdym razie za­łoga była zadowolona. Na rosyjską szkutę natknęli się do­piero pod Vadso.

- Już myśleliśmy, że przyjdzie nam płynąć do samej Ro­sji - mówił. - Na szczęście jakiś statek stamtąd zatrzymał się na naszych wodach. Coś tam naprawiali, zajęło im to trochę czasu i dlatego opóźnili się z powrotem. Myślę, że teraz jednak już dotarli cali i zdrowi do Kem...

Raija domyśliła się, że te słowa, rzucone z pozorną obo­jętnością, skierowane były do niej.

Aleksiej jest u siebie.

Trochę zakłuło ją w sercu, odrobinę zabolało.

Ale w ciągu tych samotnych nocy, które minęły, odkąd wypłynęli, zdążyła wszystko dokładnie przemyśleć. Tak źle spała sama.

Stopniowo w sklepie opustoszało, zamknęli go więc i ru­szyli do domu. Dzieci przywitały Reijo z wielką radością.

Kiedy już poszły spać, zdjął sztywne od słonej wody ubranie i rzucił do prania, po czym sam wyszorował się dokładnie w balii.

Siedzieli obok siebie w pogrążonej w ciszy kuchni. Pa­liła się tylko jedna lampa, ogień powoli dogasał w paleni­sku, przemieniając się w żar.

Raija poczuła się zmęczona milczeniem. Patrzyła na Re­ijo, na jego twarz pokrytą zarostem. Kłułoby, gdyby przy­tulił ją do swego policzka.

Gdyby...

A więc do tego doszło, że zastanawia się nad tym, czy jeszcze kiedyś ją przytuli...

- Jak sobie radzisz w sklepie?

Raija uśmiechnęła się i z westchnieniem odpowiedziała:

- Sprzedaję dużo, ale pieniędzy nie ma z tego wiele. Lu­dzie zaciągają długi. Potrzebują dosłownie wszystkiego, a ja im nie potrafię odmówić. Nie mogę znieść, kiedy wi­dzę, gdy ktoś cierpi biedę. Nie potrafię odmówić mąki ko­muś, kto jest głodny...

- I nie potrafisz też oczywiście upomnieć się o zapłatę, bo wiesz, że nie mają pieniędzy - uzupełnił Reijo.

Raija pokiwała głową.

- Nigdy nie zbijesz na tym majątku. Nie nadajesz się do handlu. To dlatego tak cię tu wszyscy pokochali.

Zakłopotana musiała mu przyznać rację.

- Nadal chcesz się tym zajmować? - Tak.

Reijo rozłożył ręce w bezradnym geście.

- W takim razie postaram ci się pomóc. Co prawda żaden ze mnie kupiec, ale chyba nie mogę być gorszy od żony...

Podziękowała mu i znów zaległa między nimi cisza. W końcu Reijo nie wytrzymał. Pochylił się ku niej nad sto­łem i niemal dotykając swą płową grzywką jej czoła, wyznał:

- Czasami tracę przy tobie pewność siebie, Raiju... Przy­znaję, że trochę głupio mi pytać, ale odkąd wypłynąłem, jedna rzecz nie daje mi spokoju. Nie położę się przy to­bie, póki mi nie odpowiesz. Żałujesz, że za mnie wyszłaś?

Raija zwilżyła wargi. Przez wszystkie te noce, które minę­ły od rozstania z Reijo, rozmyślała o tym niemal nieustannie.

- Przez krótką chwilę chyba żałowałam - wyznała szcze­rze. - Ale już mi przeszło. Tęskniłam za tobą, Reijo, za tobą!

Nim dokończyła, zerwał się i chwycił żonę w ramiona. Uścisnął ją z całych sił, stęskniony równie mocno jak ona. A może jeszcze mocniej.

Pocałował Raiję tak, że oszołomiona już nie miała naj­mniejszych wątpliwości, że go kocha.

- Zostaniemy tutaj, prawda? - zapytał żarliwie, nie wy­puszczając jej z objęć.

- Zostaniemy.

- Tu będą nasze korzenie, prawda?

Raija pokiwała głową z powagą i usiłując wyczytać z zielonych oczu Reijo ich wspólną przyszłość, odpowie­działa pełna nadziei:

- Może.

Zaniósł ją do izby, którą ze sobą dzielili, do łoża, gdzie oboje tak długo cierpieli samotność.

Ale to minęło.

Kiedy już uspokojony leżał w jej ramionach, pomyślał, że jednak nie dotrzyma przyrzeczenia.

Nie przekaże Raiji bransolety z bursztynu, ukrytej na samym dnie worka.

Wybacz, Aleksieju, pomyślał.

Teraz jednak liczyła się przede wszystkim ich przy­szłość. Wspólnota, która się między nimi zawiązała, była zbyt cenna i zbyt krucha, a bursztynowa bransoleta mo­głaby przywołać niedawną przeszłość...

Zostaną tu, powoli wrosną w tę ziemię.

Nic nie powinno teraz rozpraszać myśli Raiji.

Odbył daleką wędrówkę, otrzymał jednak od życia wszystko, co sobie wymarzył. Pragnął jeszcze tylko wi­dzieć Raiję szczęśliwą. Miał nadzieję, że kiedy następnym razem zapyta, czy tu będą ich korzenie, żona nie zawaha się i od razu odpowie: „Tak, tutaj”.

82




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
05 Dom nad morzem
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy Dom nad morzem
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 05 Dom nad morzem
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 05 Dom nad morzem
Bente Pedersen Raija ze Śnieżnej Krainy 5 Dom nad Morzem
Marinelli Carol Dom nad morzem
2002 listopad Nad morzem kryteria
kolm nad morzem 3
Pokoloruj tylko te obrazki, które kojarzą się z wakacjami nad morzem
Spotkanie nad morzem
Dom Nad Kanałem
Konspekt zajęć wakacje nad morzem, Przedszkole, Scenariusze
Nad morzem
Nad morzem, różne pomoce dydaktyczne, edukacja

więcej podobnych podstron