1
Posępny krajobraz przejmował ją lękiem.
Jak okiem sięgnąć nic tylko nagie skały i woda. Żadne
go śladu życia. Odległy horyzont oddzielał niebo od mo
rza. Cienka jak nić granica dwóch żywiołów.
Podniszczona peleryna, którą otulała się młoda kobie
ta, łopotała na wietrze, nie chroniąc przed chłodem. Zima
tutaj, na wybrzeżu, niepodobna była do zimy w głębi lą
du. Śniegu padało tu mniej, klimat jednak był bardziej su
rowy niż ten, do którego przywykła.
Nie lubiła morza i jego szumu, nawet fiord Lyngen wy
woływał w niej niepokój. Nieustanny ruch przewalających
się mas wód napełniał ją trwogą. Nie fascynowała jej głę
bia, ciągle zmieniająca barwę, a w rozkołysanych falach nie
potrafiła się dopatrzyć owej tajemniczej magii, która tak
urzekała innych. Kiedy uderzały o brzeg, zamiast radości
czuła strach. Zdawało jej się bowiem, że nieustępliwy mor
ski potwór usiłuje ją pochwycić w swe ramiona. Bała się, że
któregoś dnia znajdzie się w jego mocy stracona na zawsze.
Nie lubiła wyniosłych szczytów, które zamykały ją w fior
dzie Lyngen. Góry wydawały się ponure i obce dziecku wy
chowanemu na niezmierzonych równinach Tornedalen, gdzie
falowało złociste zboże i rosły dumne świerkowe lasy, dziec
ku, które boso biegało po bezkresnych pastwiskach. Do tam
tych miejsc należała. Tam jej serce biło w tym samym rytmie,
co serce otaczającej ją przyrody. Biegnąc z wiatrem w zawo
dy z rozwianymi włosami, czuła się prawdziwie wolna, śmia
ła się na całe gardło i zdawało się jej, że żyje pełnią życia.
5
Kraina, do której rzucił ją teraz los, otwierała się wpraw
dzie rozległą przestrzenią, a jednak wcale nie wydała jej się
przyjazna. Napełniała ją taką samą, jeśli nie większą trwo
gą, co osada w fiordzie. Dziewczyna omiotła spojrzeniem
to niegościnne miejsce i poczuła przenikający ją dreszcz.
Morze, uśmiechając się bladozielono, bryzgało białą pianą.
W tych stronach przyjdzie im spędzić zimę. Pozostało
jeszcze tylko przepłynąć kipiel, by dotrzeć na niewielką
skalistą wysepkę, która z tej odległości stanowiła ledwie
widoczny na horyzoncie, jakby zawieszony między nie
bem a wodą, punkt.
Kiedy ten Reijo wreszcie wróci?
Raija Alatalo stanęła plecami do morza i spoglądając ku
wschodowi, daremnie usiłowała wypatrzyć znajomą syl
wetkę. Zdawało się jej, że minęła już wieczność od chwi
li, gdy pojechał konno do wioski, którą dostrzegli, gdy
stromym skalistym zboczem kierowali się w dół ku mo
rzu. Zarówno Raiję, jak i dzieci wyczerpała tułaczka i su
rowe życie, jakie zmuszeni byli wieść, uciekając przed cza
jącym się zagrożeniem.
Reijo Kesaniemi także był już zmęczony, choć skrzęt
nie to ukrywał. Ten dwudziestolatek z największą powagą
dźwigał złożone na jego barki brzemię odpowiedzialności
i nie chciał go dzielić nawet z Raiją, mimo że ich życie splo
tło się nierozerwalnie, gdy przyrzekł Kallemu zaopiekować
się jego żoną i dziećmi. Gnany strachem parł do przodu
i choć starał się tego nie okazywać, Raija domyślała się, że
i jemu jest nielekko. Zbyt dobrze znała starego przyjacie
la, by dać się zwieść jego beztroskiej minie.
Raija przywołała w pamięci kanciastą twarz, wychudzo
ne policzki i silnie zaznaczoną brodę. Choć każdy fragment
tego oblicza zdawał się być przypadkowym elementem ca
łości, Reijo promieniał wewnętrznym pięknem. Emanujące
zeń ciepło, błysk zielonych oczu i czuły uśmiech, rzadko zni-
6
kający z ust, czyniły go wyjątkowym mężczyzną. Łatwo go
było pokochać. Zasługiwał na kobietę, która gotowa by mu
była ofiarować wszystko, on jednak pragnął tylko jej, Raiji.
Żadna inna nie wzbudzała w nim namiętności. Ale choć
uczucie, jakim mogła go obdarzyć, było ubogie i nic nie zna
czące, nigdy nie błagał o więcej, niż mogła mu dać. Cierpiał
w milczeniu, za co nie raz Raija nienawidziła samą siebie.
Nogi zmarzły jej w przemoczonych butach, w których
paradowała jako żona wójta w Alcie. Wyglądała w nich wy
twornie i w eleganckim domu dobrze jej służyły, Tu, na
odludziu, lepsze byłyby kumagi, pomyślała i podjęła posta
nowienie, że zmieni buty, jak tylko nadarzy się okazja.
- Długo jeszcze musimy czekać? - zapytała nieśmiało
pięcioletnia Elise o bladych policzkach, ubrana jak wszy
scy zbyt lekko. Raija podarła kilka eleganckich sukien
i otuliła dzieci, ale cienka tkanina nie chroniła przed chłod
nymi podmuchami zwiastującymi rychłe nadejście zimy.
Raija pośpiesznie pogładziła podopieczną po policzku
i uśmiechnęła się, pragnąc dodać jej otuchy.
- Reijo przyjdzie - oznajmiła Maja z niezachwianą pew
nością, jaką może mieć tylko dwuipółletnie dziecko.
Dziewczynka ubóstwiała Reijo. Był w jej życiu niczym
opoka i nie pozwalała nikomu powątpiewać w jego mą
drość. Choć była jeszcze taka mała, bez trudu potrafiła
przejrzeć ludzi na wylot i dostrzegała nawet cień fałszu.
Raija często czuła dziwny lęk o to dziecko, którego tak
naprawdę do końca nie rozumiała. Maja, poczęta z wiel
kiej miłości, niechętnie przyjmowała pieszczoty matki
w przeciwieństwie do najmłodszego, Knuta, który akcep
tował wszystkich z równą pogodą. Ta najmłodsza latorośl
Raiji całe swe życie spędziła na wędrówce, pozbawiona ko
rzeni tak samo jak matka.
Raija skończyła osiemnaście lat i nie należała do żadnego
miejsca. Wioska w Tornedalen, gdzie przyszła na świat, roz-
7
myła się blado we wspomnieniach, których prawdziwości
dawno przestała być pewna. Może tam wcale nie było lepiej?
Dzieciństwo zawsze wspomina się z rozrzewnieniem, w pa
mięci pozostają jedynie beztroskie chwile opromienione
swoistym blaskiem. Potem wielokrotnie zaczynała od nowa
w coraz to innym miejscu i wszystko wskazywało na to, że
w najbliższej przyszłości nie będzie inaczej. Nie przybyła w te
strony, żeby zostać na dłużej. W jej życiu wszystko było tym
czasowe, prowizoryczne. Nie kończąca się seria przypadków.
Raija nie odrywała oczu od śladów końskich kopyt od
ciśniętych w mokrym piachu. Spodziewała się, że Reijo
przybędzie tą samą drogą, którą odjechał, on tymczasem
przypłynął łodzią wzdłuż brzegu. Kiedy zobaczyła, jak
spienione bałwany uderzają o burtę, serce ścisnęła jej trwo
ga. Łódź wydała jej się maleńką łupiną zmagającą się
z groźnymi siłami żywiołu.
Reijo wspominał wcześniej, że przydałaby im się łódź,
ale dziewczyna sądziła, że chodzi mu o coś solidniejszego,
a nie o takie nędzne czółno, jakie właśnie wyciągał na
brzeg. Stojąca przy wozie Raija zadrżała i otoczyła dzieci
ramionami.
- Dobrze trafiliśmy - zawołał Reijo podekscytowany
i podbiegł do nich, zacierając ręce, żeby je rozgrzać. - Mó
wią tu, że słyszeli o młodym mężczyźnie, którego morze
wyrzuciło na ląd, na wyspę. W wiosce zawrzało na nowo,
kiedy Kalle zniknął. - Reijo wykrzywił usta w uśmiechu
i wziął na ręce małą Maję, która wyciągała ku niemu ra
miona. Dziewczynka skuliła się zadowolona i zacisnęła
pulchne rączki na karku mężczyzny.
- Powiedziałem, że jestem bratem Kallego - ciągnął Re
ijo. - Najlepiej jeśli będziemy trzymać się tej wersji.
A więc dotarliśmy już prawie do celu, pomyślała Raija
i pokiwała głową, choć strach ściskał ją w żołądku.
Właściwie nastawiła się już na przeprawę łodzią, niezbyt
8
przyjemną, jednak stosunkowo bezpieczną. Kiedy jednak
zobaczyła to czółno, zupełnie nie odpowiadające jej wy
obrażeniom, niepokój, jaki odczuwała, przybrał na sile.
- Sprzedałem konia - rzucił Reijo niemal beztrosko. -
Udało mi się za to dostać łódź i kupić trochę potrzebnych
rzeczy. Nie możemy się przecież pojawić z pustymi ręka
mi na wyspie. Bylibyśmy im ciężarem.
Raija zrozumiała teraz, dlaczego burty łodzi ledwo wy
stają nad powierzchnię wody, i choć podzielała zdanie Re
ijo, z przerażeniem wyobraziła sobie, że ta łupina zanurzy
się po same krawędzie, gdy wszyscy w niej usiądą.
- Nie ma sensu odwlekać przeprawy w oczekiwaniu na
dobrą pogodę. O tej porze roku nie można się spodziewać
ładniejszej. Jeśli już, to zmieni się na gorsze.
Raija bolała nad tym, że nigdy nie była dla Karla taką żo
ną, jaką być powinna. Kalle zasługiwał na kogoś lepszego.
Może Jenny stałaby się dla niego dobrą towarzyszką życia,
gdyby nie nieuchwytny cień Raiji, który kładł się na dro
dze do ich szczęścia. Obiecali Kallemu, że zatroszczą się
o Jenny. Raija czuła, że jest to winna zmarłemu mężowi i tej
nieznajomej, która pokochała Kallego tak, jak ona sama nie
była w stanie: bezwarunkowo i tylko dla niego samego.
- Nic nam nie grozi - rzekł Reijo z niezachwianą pew
nością. Obdarzył Raiję czułym spojrzeniem, a jego twarz
złagodniała w szerokim uśmiechu. - Wiem, co mówię.
Znam morze. Pogoda jest dobra. Raz-dwa dopłyniemy do
wyspy. Czy sądzisz, że brałbym was ze sobą, gdybym uwa
żał, że coś nam grozi?
Raija pokręciła głową. Ufała mu, wiedziała, że z nim są
bezpieczni, a mimo to nie mogła opanować lęku, który
niemal całkowicie zagłuszał w niej zdrowy rozsądek.
Reijo nie tracił czasu. Postawił Maję na ziemi i zaczął
przenosić z wozu do łodzi to wszystko, co mogło się im
przydać. W duchu przyznawał Raiji rację. Łódź rzeczywi-
9
ście nie wyglądała najsolidniej, nie sądził jednak, by prze
prawa nią stanowiła jakieś ryzyko.
Wiedział tylko jedno: jeśli będą zwlekać, pogoda może się
zmienić, a wówczas przyjdzie im czekać nawet kilka tygo-
óni, nim
pomyślna aura znów pozwoli im popłynąć na wy
spę. U miejscowego kupca spotkał rybaków, którzy przepo
wiadali rychłe nadejście sztormu. Nie wspomniał jednak
o tym Raiji, nie chcąc jej jeszcze bardziej denerwować. Bar
dzo mu zależało, żeby znaleźć jakieś schronienie przed na
staniem zimy i położyć kres tej wyczerpującej wyprawie.
Kiedy odbili od brzegu, Raija poczuła, że paraliżuje ją
strach. Tego właśnie się najbardziej obawiała! Zdawało jej
się, że za chwilę morze pochłonie ich wszystkich. Wciągnie
ich w swe zielone odmęty, zacierając wszelkie ślady. Dziwi
ła się Reijo, który z twarzą nie zdradzającą najmniejszego
niepokoju kierował ich w wichurę i fale, lekceważąc śmier
telne zagrożenie. A gdy łódź zaczęła nabierać wody, Raija
wcale nie okazała zaskoczenia, wręcz przeciwnie - uznała,
że oto potwierdzają się jej najczarniejsze przeczucia.
Ełise była nie mniej przerażona. Siedziała na węzełku
z ubraniami i tuliła w drobnych ramionach małego Kmi
ta. Tak jak Raija nie odrywała zalęknionych oczu od
wzburzonych fal. Nawet Maja, uczepiona nogi Reijo, nie
czuła się całkiem bezpieczna. Raija z trudem przełykała
ślinę. Nagle z całego serca zapragnęła, by znów móc się
modlić. Niestety, już dawno utraciła wiarę w boską
opatrzność, i teraz, w tej koszmarnej chwili, uleciały jej
z pamięci nawet słowa pacierza odmawianego w dzieciń
stwie co wieczór.
- Wylewaj wodę! - rozległo się jakby z oddali wołanie
Reijo. - Czerpak jest za tobą, Raiju!
Musiał powtórzyć, nim pojęła, o co mu chodzi. Usły
szała jednak pobrzmiewający w jego głosie lęk, ale może
to wyobraźnia podsuwała jej fałszywe sygnały.
10
Po omacku odszukała za ławeczką czerpak i z determi
nacją, jakby walczyła o życie swoje i najbliższych, zaczęła
wylewać za burtę gromadzącą się na dnie łodzi i podsiąka-
jącą coraz wyżej zielonkawą wodę. Zdawało jej się, że wo
juje z zaczajonym w ukryciu wrogiem, i gotowa była na
wszystko, byle tylko mu przeszkodzić. Nagle zrobiło jej
się słabo. Obawiała się, że nie zdoła dłużej zapanować nad
ogarniającymi ją mdłościami. Przemogła się jednak i skon
centrowała na wybieraniu wody z łodzi. Przemoczona do
łydek, nie czuła chłodu. Nie słyszała nic prócz monoton
nego szumu morza. Całkiem zapomniała o strachu i pani
ce, które dopiero co trzymały ją w morderczym uścisku.
Wylewała wodę w równym rytmie, raz i dwa, raz i dwa.
Reijo nic nie mówił, choć wiedział, że dziewczyna mę
czy się niepotrzebnie, bo woda, która przykryła dno ło
dzi, gdy drewno trochę nasiąkło wilgocią, nie stanowiła dla
nich żadnego zagrożenia. Dostrzegł jednak, że na Raiję za
jęcie to ma zbawienny wpływ, odsuwało bowiem parali
żujący ją strach, a wyzwalało gniew. Zdecydowanie wolał
zagniewaną niż śmiertelnie przerażoną Raiję Alatalo.
Raija właściwie nie znała morza i nie bardzo wiedziała,
czego się po nim spodziewać. Mężczyźni nigdy nie opowia
dali jej ze szczegółami o połowach. Zwykle sama musiała
domyślać się tego, czego oni nigdy nie ubierali w słowa. Na
przykład wyobrażała sobie, że osady rybackie są podobne
do osady w fiordzie Lyngen. Nie miała zielonego pojęcia,
że wiele wiosek rybackich to stłoczone na wąskim pasku
lądu ponure chaty, gdzie panuje nędza i ciasnota. Tyle się
nasłuchała o tym, że morze potrafi wyżywić wszystkich
i że w tej wielkiej spiżarni nigdy się nie kończą zapasy. Dla
tego też trwała w przekonaniu, że na wybrzeżu panuje
względny dobrobyt, a nie bieda i niepewność.
Tymczasem rybacy nie byli wolni od kłopotów, z jaki
mi borykała się ludność osiadła w rozgałęzieniach fiordów
11
i mieszkańcy wiosek w głębi lądu. Także oni mieli długi.
Lokalni kupcy narzucali ceny na towary, na które było
w osadach zapotrzebowanie. Oni także decydowali, ile za
płacić rybakom za złowione ryby. Mało który rybak był
w stanie sam sprzedać ryby w Bergen. Dola mieszkańców
wybrzeża zależała od kupców, którzy, choć nie pracowa
li tak ciężko, zagarniali większą część zysku ze sprzedaży
ryb. Rybacy nie byli w stanie zmienić swej sytuacji. Byli
i pozostawali ubogimi wyrobnikami. Pracowali jednak
w trudzie i znoju, nie żądając więcej.
- Dosyć, Raiju! - uśmiechnął się Reijo i odłożył na chwi
lę wiosła.
Dziewczyna, otarłszy pot z czoła, wypuściła z rąk czer
pak i wyprostowała obolałe ramiona. Z wyrazem ogrom
nej ulgi popatrzyła uważniej na niewielką osadę, do któ
rej podpływali. Na usypanej z kamieni kei stali dwaj rośli
mężczyźni i z rękami w kieszeniach bacznie ich obserwo
wali. Przybycie obcych nie mogło pozostać na wyspie nie
zauważone. Rybacy pomogli Reijo wciągnąć łódź na
brzeg, ale coś w ich postawie kazało się Raiji domyślić, że
nie są tu mile widziani. Nie myliła się.
- Źle trafiliście - oznajmił jeden z mężczyzn z przeko
naniem.
Obaj obrzucili przybyłych badawczym spojrzeniem,
nie zdradzając jednakże, co o nich myślą.
- Nie sądzę - zaśmiał się Reijo, ale jego wrodzona uprzej
mość nie podziałała na miejscowych.
- Tu nikt nie przyjeżdża - dorzucił ten sam rybak, który
równie dobrze mógł mieć trzydzieści, jak i pięćdziesiąt lat.
Patrząc na nich z wrogością, dodał po chwili: - Dobrze nam
z tym. Nie potrzebujemy tu obcych. Tylko z nimi kłopoty...
Zabrzmiało to jak ostrzeżenie. Zarówno Raija, jak i Re
ijo odnieśli wrażenie, że rybak bez wahania wrzuci ich do
morza, jeśli go nie posłuchają. Ale to tylko potwierdzało
12
ich przypuszczenia, że trafili we właściwe miejsce. Wymie
nili porozumiewawcze spojrzenia, po czym Reijo, nie zwa
żając na nieprzychylność rybaka, zagadnął z fińskim ak
centem, jak zawsze, gdy był zdenerwowany:
- Uratowaliście mężczyznę, wyrzuconego przez morze
na brzeg...
Jego słowa zabrzmiały bardziej jak stwierdzenie niż jak
pytanie.
Miejscowi popatrzyli na obcych jeszcze mniej przychyl
nie. Teraz przybysze nie mieli wątpliwości, że się nie mylą.
- I co z tego?
Z tonu, jakim zostały wypowiedziane te słowa, wyczu
li, że znajomość z rozbitkiem nie wyjdzie im na dobre
w tych stronach.
- Miał tu dziewczynę - ciągnął Reijo.
Mężczyźni podeszli o krok bliżej, nie kryjąc już dłużej,
jakie kierują mmi zamiary.
- Chodzi o Jenny... - wtrąciła Raija i przysunęła się do
Reijo, przekonana, że wobec niej mężczyźni nie posuną
się do rękoczynów.
- Najlepiej wracajcie, skąd przybyliście - odezwał się
milczący do tej pory rybak, akcentując niemal każde sło
wo. Na znak, że nie żartują, obaj zacisnęli pięści.
Raija dopiero teraz dostrzegła łączące ich podobień
stwo i nagle ją olśniło, że może to być ojciec i syn.
Na pewno nie mieszka tu zbyt wiele rodzin, przyszło
jej do głowy i zapytała:
- Czy Jenny to twoja córka?
- Niech on tylko spróbuje tu wrócić! Nie pożyje długo
- syknął przez zaciśnięte zęby starszy mężczyzna.
Reijo zastanawiał się, jak Raija odgadła to, czego on
sam nigdy by się nie domyślił.
- Nie pożył długo - odparła Raija lodowatym tonem,
a jej wzrok był równie zimny jak nieznajomych. - Umarł.
13
Rei jo przestraszył się, że w złości Rai ja powie za dużo,
więc pośpiesznie dorzucił, tak jak się wcześniej umówili:
- To mój brat.
- Wynoście się stąd! - powtórzył ojciec Jenny. - Chce
my o nim zapomnieć. Skoro umarł, nie warto rozdrapy
wać starych ran. Nic dobrego nie wyszło tu z jego obec
ności. Odpłyńcie w swoją stronę!
- Nie mogę! - powiedział Reijo i zdecydowanym ru
chem pokręcił głową. - Przyrzekłem mu przed śmiercią,
że odszukam Jenny. Muszę dotrzymać słowa.
Rybak obrzucił badawczym spojrzeniem Raiję i dzieci.
W jego oczach czaiły się wątpliwości, ale był zbyt dumny,
by zapytać.
- Nazywam się Reijo Kesaniemi. - Reijo objął Raiję ra
mieniem. - To moja żona i dzieci - wyciągnął rękę w stro
nę trójki maleństw, po czym, mrugnąwszy porozumie
wawczo, dodał: - Zaczęliśmy wcześnie.
Dwaj mieszkańcy wyspy przyglądali się im w milcze
niu. Wreszcie złagodnieli i z ociąganiem ruszyli przodem
w stronę jednej z nędznych chałup stojących tuż za nanie
sionymi przez morze kamieniami.
Gościnność gospodarzy ograniczyła się do tego, że wpuści
li ich do ciasnej izby, czystej i uprzątniętej, ale niewiele więk
szej od tej w chacie nad fiordem, którą pobudował Kalle.
- Żona umarła - odezwał się ojciec Jenny, który nie przed
stawił się, a Reijo i Raija nie mieli śmiałości go o to zapytać.
Otworzył drzwi do, jak przypuszczała Raija, alkierza
i tonem nie znoszącym sprzeciwu nakazał córce wyjść.
Ciemnooka Jenny z lękiem spojrzała na ojca. Na widok
tego upokorzonego dziewczęcia, właściwie już nie dziec
ka, a jeszcze nie kobiety, Raija poczuła ucisk w sercu.
Biedna Jenny, pomyślała. Na całe życie napiętnowana
przez społeczność tej odizolowanej osady. A wszystko
przez Kallego.
14
Reijo także ogarnęło współczucie dla tej drobnej dziew
czyny. Pod spódnicą wyraźnie odznaczał się już brzuch.
Ciemne loki okalały jej urodziwą twarz- i delikatnie za
okrąglone policzki.
Ładna, pomyślał, ale to przecież jeszcze dziecko. Jak
Kalle mógł zapomnieć o Raiji?
Rozumiał gniew ojca i brata Jenny. Zaopiekowali się Kal-
lem najlepiej jak potrafili, dziewczyna oddała mu serce, on
tymczasem zniknął, zostawiając ją samą z kłopotem. Trud
no się dziwić, że po tym, co zrobił, uznali go za tchórza.
Wzrok Jenny z lękiem przesuwał się po twarzach przy
byłych. Nie rozumiała, czego ci obcy od niej chcą.
- To jest brat tego twojego pięknisia - warknął ojciec. Nie
zamierzał się jednak wtrącać i pociągnął syna na dwór. - Mo
żecie z nią chwilę porozmawiać - rzucił. - Zaraz wracam.
- Czy Kallemu coś się stało? Gdzie on jest?
Głos i oczy dziewczyny żebrały o dobre wieści. Patrzy
ła błagalnie to na Raiję, to na Reijo.
- Kalle nie żyje - wyznała Raija i siadając obok dziew
czyny, otoczyła ją ramieniem.
Jenny zareagowała gwałtownym szlochem, ale zaraz
opanowała rozpacz. Wargi jej drżały, a w kącikach ust po
jawił się grymas, gdy łamiącym się głosem poprosiła, by
opowiedzieli jej, co się stało.
Raija, nie chcąc zranić Jenny, upiększyła nieco prawdę.
Zgodnie z jej wersją Kalle odzyskał pamięć, odnalazł
brata i rodzinę. Ukryła, że tak naprawdę spotkał się z nią.
Z przejęciem opowiadała o jego chorobie i o tym, jak bar
dzo się martwił o nią, o Jenny, a także o dziecko, którego
oczekiwała.
- Wiesz, Jenny - mówiła cichym głosem Raija - Kalle
już od chłopięcych lat marzył o lepszym życiu. Nie chciał
być biednym rybakiem znad fiordu. Wiedział, że samą pra
cą nie uwolni się z nędzy. Dla niego istniała więc tylko jed-
15
na droga, żeby stać się bogatym: znaleźć złoto. I dokonał
tego! Kiedy się spotkaliśmy, miał trochę złota przy sobie.
Zależało mu, żeby ci je ofiarować, Jenny. Tobie i dziecku.
Reijo pogrzebał w skórzanym worku i wydobył zabru
dzoną grudkę. Prawdę powiedziawszy, opowieść Raiji
wzbudziła w nim niesmak, bo zawsze brzydził się kłam
stwem, ale bez słowa podał bryłkę dziewczynie, która się
gnęła po nią zaskoczona. Zobaczył, że na jej twarzy odma
lowało się zdumienie, że bryłka jest taka ciężka, i przypo
mniał sobie, iż zareagował podobnie, kiedy po raz pierwszy
trzymał w dłoni ten cenny kruszec.
- A wy nic nie weźmiecie? Wam Kalle niczego nie zo
stawił?
- Nie martw się - powiedziała Raija stanowczo. - Kal
le zatroszczył się i o nas.
Co prawda oddawali Jenny największą bryłę złota, ale
przecież bez trudu mogli mieć więcej.
- Nie mogę tego przyjąć - wyjąkała dziewczyna, odkła
dając cenny kruszec na ławę, jakby ją parzył. Przytłoczy
ła ją już sama myśl o oszałamiającym bogactwie, dzięki
któremu nie musiałaby się już nigdy martwić o swoją
przyszłość. Była biedną dziewczyną, nigdy niczego nie po
siadała i tak po prawdzie nie tęskniła za tym. Kalle stano
wił jedyną wartość w jej życiu. Cóż znaczy nawet złoto,
jeśli on nie żyje...
Z zamyślenia wyrwał ją głos Raiji:
- Potrzebujemy jedynie dachu nad głową, żebyśmy mo
gli przeczekać zimę, bo ciężko wędrować o tej porze z ma
łymi dziećmi. Knut, mój najmłodszy, nie ma jeszcze roku.
Liczyliśmy na to, że pozwolicie nam się tu zatrzymać, ale
twój ojciec najwyraźniej jest temu przeciwny.
- Weź złoto, Jenny - poparł Raiję Reijo. - Kalle życzył
sobie, żeby trafiło do ciebie.
Jenny popatrzyła na niego przyjaźnie. Polubiła go od
16
razu. Miał w sobie tyle ciepła i wyrozumiałości. Wzruszy
ło ją, że z taką czułością wodzi wzrokiem za swoją żoną.
A jak troskliwie opiekował się dziećmi!
Podobnie jak Kalle miał jasne włosy, choć o trochę in
nym odcieniu, ale kolor oczu zdecydowanie inny. Był też
zupełnie inaczej zbudowany, niższy i bardziej krępy. Że
też bracia mogą być tacy różni!
- Opowiedzcie mi trochę o nim - poprosiła. - Przykro
mi, że właściwie nic nie wiem. Chyba byłoby mi lżej, gdy
bym znała więcej szczegółów z jego życia.
Reijo chrząknął, by usunąć chrypkę z gardła. Maja za
snęła, oparta na jego ramieniu, a Knut, którego trzymał na
rękach, przez cały czas słodko spał. Reijo przytulił moc
niej maleństwo, synka Kallego. Zawładnęło nim tysiące
wspomnień, obrazy ze wspólnie spędzonego dzieciństwa,
tajemnice, jakie sobie powierzali, zabawy, praca, sprzecz
ki i bójki, te na żarty i te na serio. I ta jedna, na śmierć
i na życie, gdy na ich drodze stanęła Raija. Jakich używa
li forteli, by zwrócić jej uwagę, cierpieli katusze, a ona
drażniła się z nimi, bo przez cały czas jej serce należało do
kogoś innego.
Zycie Kallego i jego życie splotło się niczym powróz, któ
ry, choć skręcony z wielu cieńszych linek, stanowił nieroze
rwalną całość. Potem z ich losem splótł się jeszcze los Raiji.
Jenny czekała cierpliwie.
Reijo przełknął ślinę, bo ze wzruszenia ścisnęło go
w gardle. Przed oczami stanął mu Karl.
- Kalle był moim najlepszym przyjacielem - zaczął. -
Byliśmy nierozłączni, póki w naszym życiu nie pojawiła
się Raija. Mieliśmy wówczas po piętnaście lat...
Reijo właściwie nie tyle opowiadał, co na nowo przeży
wał wczesną młodość. Jednak historia, jaką przedstawił,
odbiegała od rzeczywistości; wyrażała raczej jego skryte,
nigdy nie spełnione marzenia.
17
Skłamał, że poślubił Raiję, bo Karl przegrał bójkę o nią.
Zabrzmiało to dość wiarygodnie. Powiedział też, że Knut,
który urodził się już po zaginięciu Kallego na morzu,
otrzymał na drugie imię po wujku.
Raija siedziała pogrążona w milczeniu i być może to
właśnie wzbudziło podejrzliwość Jenny. Niewykluczone
też, że dziewczyna po prostu zwróciła uwagę na drobne
przejęzyczenia Reijo, który, wspominając Karla, mówił
o nim „przyjaciel, towarzysz", nigdy „brat". Wyrwało mu
się też, że byli rówieśnikami, ale zaraz dodał „prawie". Ku
ter, na którym wypływali na połowy, należał w pierwszej
wersji do ojca Karla i dopiero po chwili Reijo się popra
wił. Wiele takich drobiazgów. Drobiazgów, które może
uszłyby uwagi Jenny, gdyby nie widok śpiącego dziecka.
Przestała wsłuchiwać się w płynącą z ust Reijo opowieść
i zapatrzyła się w maleństwo nazwane na cześć wujka. Czy
to nie dziwne? Pierworodnemu synowi nadaje się zwykle
imię po dziadku, choć oczywiście można upamiętnić w ten
sposób zmarłego tragicznie brata i przyjaciela. Patrząc na
chłopczyka, Jenny nie mogła się oprzeć wrażeniu, że po
dobnie mógł wyglądać w dzieciństwie jej Kalle. Dziecko
miało identyczne czoło i kości policzkowe, brwi nato
miast, wygięte łukowato niczym skrzydła mewy w locie,
były wierną kopią brwi tej kobiety, matki dziecka. Ale
nos... nos miał to charakterystyczne zaokrąglenie, po któ
rym tak lubiła wodzić opuszkami palców. Poza tym usta,
tak samo delikatne, miękkie, wykrzywione leciutko jakby
w grymasie niezadowolenia, warga dolna nieco wysunięta,
pełniejsza niż górna. Podbródek - maleńki, ale na pewno
z upływem lat nabierze wyrazu zdecydowania. 1 włosy...
jasne, ale nie o srebrzystym odcieniu jak włosy Reijo, któ
ry twierdził, że jest ojcem chłopczyka. Nie, włosy małego
miały ciepły połysk, który tak doskonale pamiętała.
Być może wmawiam sobie to wszystko, może jestem
18
przewrażliwiona, myślała w panice, a jednak z każdą chwi
lą nabierała coraz większej pewności, że się nie myli.
Przestała całkiem słuchać Reijo, ale nie spuszczała z nie
go oczu. Im dłużej się mu przyglądała, tym mniej miała
wątpliwości. Reijo miał szerokie czoło i bardziej kancia
stą, bardziej zdecydowaną i męską twarz niż Kalle. Nos
prosty, usta o całkiem innym zarysie, wargi równe. Poza
tym Reijo miał ciemniejszą cerę i zupełnie inną sylwetkę
niż Kalle. Czy bracia mogą być tacy różni? Być może, ale
czy dziecko może być wierną kopią swojego wujka, w ni
czym nie przypominając wyglądem ojca?
- Zatrzymam... złoto - odezwała się Jenny znienacka.
Reijo urwał w pół słowa, uświadamiając sobie, że dziew
czyna i tak go nie słucha. Biedaczka, pomyślał i z uśmie
chem skinął głową. Czuł się jak ostatni kłamca. Ale prze
cież chodziło mu o to, żeby jej nie zranić, za nic w świecie
nie chciał skrzywdzić tej dziewczyny.
- Kalle życzył sobie tego, prawda? - zapytała Jenny nie
pewna i zdenerwowana. - Nie kieruje wami litość?
- Kalle wiele nam o tobie opowiadał - odezwała się wresz
cie Raija i chciała objąć spłoszoną dziewczynę ramieniem,
ale Jenny cofnęła się gwałtownie. Raiji zrobiło się przykro.
Tak bardzo chciała pocieszyć tę biedaczkę, lecz jej na to nie
pozwoliła. Najwyraźniej nie zdołała zdobyć jej zaufania. -
Prosił, żebyśmy zatroszczyli się o ciebie i dziecko - mówiła
jednak dalej. - Kalle nie uciekł od odpowiedzialności, wiesz
najlepiej. Wiele myślał o was, o tobie. Obdarzyłaś go miło
ścią. Złoto należy do ciebie. Dbaj o dziecko Kallego.
Jenny pokiwała głową i ukradkiem otarła zdradzieckie
łzy. Dziewczyna cierpiała. Najchętniej nie patrzyłaby na tę
kobietę, niewiele od niej starszą, ale wiedziała, że jej twarz
i tak prześladować ją będzie do końca życia. Nareszcie zro
zumiała, kto był tym cieniem, który kładł się pomiędzy nią
a Kallem. Przez cały czas czuł jej obecność, mimo że nie
L
potrafił wywołać z pamięci jej obrazu. Nie można niena
widzić kogoś, kto próbuje okazać przyjazne uczucia! Nie
wolno odtrącać kogoś, od kogo spotkało nas dobro! Jenny
dobrze o tym wiedziała, a jednak wszystko w niej prote
stowało na myśl, że ci ludzie mogliby tu zostać na zimę.
Ojciec Jenny uznał, że dał obcym dość czasu, i bez ce
regieli wtargnął do izby, nakazując nieproszonym gościom
wracać, skąd przybyli.
- Dość już wylała łez przez tego waszego pięknisia! Nie
chcemy, żeby się to powtórzyło! Jenny będzie wystarcza
jąco ciężko i bez was. Nie dokładajcie nam zmartwień. Po
prostu wyjedźcie i nigdy więcej tu nie wracajcie!
Jenny nie odezwała się. O nic już nie zapytała. Nie
chciała nawet wiedzieć, gdzie Kalle został pochowany.
Wystarczyło jej to, co od nich usłyszała. Zobaczyła też wy
starczająco dużo. Unikała wzrokiem obcej kobiety, lęka
jąc się tego, co mogłoby jeszcze zdradzić spojrzenie jej
ciemnych oczu. Bała się, że zobaczy w nich litość. A ona
przecież nie potrzebowała litości, nie chciała, by ktokol
wiek jej współczuł, a już najmniej ta kobieta.
Patrzyła za nimi, gdy odchodzili na brzeg i sadowili się
w niewielkiej łódce, tylko odrobinę większej niż ta, którą
odpłynął Kalle.
Chyba za bardzo obciążyli czółno, pomyślała. Zauwa
żyła też, że Raija się boi.
Jenny odwróciła się i oddaliła się od chaty, zaciskając ręce
na piersi. Jej okolona gęstymi ciemnymi włosami twarz była
zupełnie blada. Czuła zmęczenie, zdawało się jej, że została
ograbiona ze wszystkiego, choć dzięki bryłce złota otrzyma
nej zgodnie z ostatnią wolą Kallego była bogata jak nigdy do
tąd. Mogłaby kupić wszystko, czego zapragnie. Zatroszczyć
się o ojca i brata, no i oczywiście o siebie i dziecko.
Bogata i ograbiona. Odarta ze wszystkiego. Współczu
cie tych ludzi nadal kłuło ją niczym ostre igły. Przypomi-
20
nała sobie spojrzenia, jakie ci obcy wymieniali ukradkiem.
Te uładzone kłamstwa z litości.
Jenny zaśmiała się ku morzu, którego się nigdy nie lę
kała, od morza nigdy nie spotkało jej nic złego. Karmiło
ją, od kiedy pamiętała, uśmiechało się do niej w pogodne
dni, burzyło i pieniło podczas sztormów. Przyniosło jej
nawet Kallego. Ofiarowało człowieka, którego pokochała.
Całkiem wypłukało go ze wspomnień, na nowo czyniąc
dzieckiem, kimś, kto mógł zacząć wszystko od nowa.
Nie ono było winne śmierci Kallego. Jakiż więc miała
by powód, by się go obawiać?
Zbierało jej się na płacz już od pierwszej chwili, kiedy
ci ludzie obrzucili ją pełnymi litości spojrzeniami. Od
chwili, w której zrozumiała, że stało się coś złego. Wszyst
ko przez tę pewność, przez wzbierającą w niej nienawiść,
której nie powinna czuć. Kalle pamiętał o niej, nie wyda
wało się jej, by tamci kłamali. Kalle nie uciekł od odpowie
dzialności. To także nie było kłamstwo. Mężczyzna o zie
lonych oczach rozumiał ją, ale darzył uczuciem tę drugą.
Sposób, w jaki ją obejmował, czułe spojrzenia, jakie jej po
syłał... Te gesty nie były udawane, tylko języki tych ludzi
opowiadały półprawdy. On nie był mężem Raiji, najpięk
niejszej kobiety, jaką Jenny kiedykolwiek widziała. To jej
twarz stała między Kallem a nią. Jenny nie była głupia, ro
zumiała, dlaczego nie potrafił usunąć z pamięci tej ostat
niej nici łączącej go z przeszłością... Ktoś, kto kiedyś ko
chał tę kobietę, nie był w stanie jej zapomnieć.
To był jego syn, syn Kallego, jego dziecko, troje dzie
ci... I ta kobieta.
Jenny ukryła twarz w dłoniach. Tak gorąco wierzyła, że
Kalle do niej powróci. Wyobrażała sobie ich wspólne ży
cie. W myślach już urządzała izbę... Byliby razem szczęśli
wi. I choć mijał czas, Jenny ani przez moment nie traciła
wiary, że Kalle znów zjawi się na wyspie.
21
Wiadomość o jego śmierci pozbawiła ją wszelkich złu
dzeń. Gdyby żył, mogłaby nadal mieć nadzieję, mogłaby
nadal marzyć o dniu, w którym się spotkają, choć pewnie
nigdy by to nie nastąpiło. Z takiej kobiety jak Raija nikt
nie rezygnuje. Niezwykłe imię i niezwykła uroda. Przy
niej Jenny poczuła się zupełnie nic nie warta. Kłamstwa,
którymi przybysze chcieli ją ochronić, ostatecznie pognę
biły ją i odebrały ostatnie okruchy marzeń. Straciła
wszystko, nawet to, co łączyło ją kiedyś z Kallem. Chyba
byłoby dla niej lepiej, gdyby nigdy nie dowiedziała się
prawdy. Niepewność była miłosierna, natomiast prawda
brutalna i twarda jak skała.
Oślepiona łzami postąpiła krok w kierunku wody. Fa
le złożyły na jej łydkach chłodne pocałunki. Zmoczona
spódnica ciążyła.
Kiedyś morze wyrzuciło jej na brzeg ukochanego. Pew
nie tkwił w tym jakiś głęboki sens. Jenny przestał dokuczać
chłód, właściwie odczuwała teraz nawet przyjemność, cie
pło. Woda, łagodna woda, nie karmiła jej kłamstwami. Jen
ny nie chciała, by się nad nią litowano, pragnęła jedynie mieć
kogoś bliskiego. Kogoś, kto znów pokochałby ją całym ser
cem. Ale to nie było możliwe. Za życia Kalle nigdy nie na
leżał do niej, ale po śmierci...
Jenny uśmiechnęła się niepewnie, czując, jak dno osu
wa jej się pod stopami. Nasiąknięte wodą ubranie ciągnę
ło w bezdenną otchłań drętwe, nieruchome ciało. Jenny
nie walczyła. Z jej twarzy nie znikał uśmiech. Zrozumia
ła, że właśnie tego pragnie. Może w tej otchłani otrzyma
to, czego za życia nigdy by nie dostała.
Niebawem znów ujrzy przed sobą ukochaną twarz i już
żaden cień ich nie rozdzieli.
Ani lęku, ani kłamstw, ani rozterek. Jak cudownie! Jak
wspaniale! Jenny otworzyła ramiona.
Na powierzchni wody nie pozostał żaden ślad.
2
Niczym suche liście miotane przez wiatr to tu, to tam,
tak i oni nigdzie nie mogli zagrzać miejsca.
Dom stal na odludziu, tuż nad brzegiem morza, wysta
wiony na sztormy i burze. Byl świetnie utrzymany. Raiji
wystarczyło jedno spojrzenie, by podjąć decyzję o jego
kupnie. Co prawda posępny krajobraz i bliskość żywio
łów wywoływała w niej trwogę. Nie miała wątpliwości, że
szybko znienawidzi to miejsce, ale zmęczenie i rychłe na
dejście zimy, która już wystawiała swe ostre szpony, prze
sądziły o pozostaniu. Poza tym czy mogli mieć pewność,
że życie nie szykuje im gorszych niespodzianek, jeśli zde
cydują się ruszyć w dalszą drogę?
Kiedy Reijo zapłacił złotem, kupiec cmoknął znacząco
i zmierzył go od stóp do głów. Ale Reijo niełatwo było
przejrzeć na wylot, potrafił ukryć swe myśli.
- Ten dom był mi właściwie kamieniem u szyi - zagad
nął kupiec. Sądząc po mowie, nie pochodził z krainy po
larnych nocy rozświetlonych zorzą. Wymawiając „r"
z charakterystycznym bergeńskim akcentem, zniżył głos:
- Nie mogłem go sprzedać. Należał wcześniej do pewnej
kobiety o nie najlepszej reputacji, domyślasz się pewnie,
o co mi chodzi. Przybyła gdzieś z daleka, nie była Nor
weżką... Nazbyt zmysłowa... - cmoknął. - Nieodpowiednie
towarzystwo dla porządnych ludzi. Odstępuję ci ten dom
za niewygórowaną cenę. Poza tym mam nadzieję, że ubi
jemy jeszcze niejeden interes. Co ty na to? Gdybyś potrze
bował wyposażenia, sprzętu rybackiego, cokolwiek... -
23
Zerknął na skórzany mieszek, który wręczył mu Reijo.
Reijo uśmiechnął się. Nie miał złudzeń, że gdyby nie
złoto, najlepsza, jak się okazuje, rekomendacja, spotkałby
się z całkiem innym przyjęciem.
Skinął lekko głową, nie odpowiadając ani tak, ani nie.
Uznał, że nieroztropnie byłoby wchodzić w konflikt z kup
cem, który w tej małej społeczności był znaczącą osobisto
ścią. Skoro już mają tu zamieszkać... Raija wybrała to miej
sce, kierując się względami, których nie pojmował. Spotkanie
z Jenny zupełnie wytrąciło ją z równowagi. Kiedy wracali
z wyspy na ląd, nie odezwała się ani słowem. Z pociemniały
mi ze strachu oczami wałczyła z morską chorobą. Przenoco
wali w zagrodzie, gdzie wcześniej Reijo sprzedał konia. Tam
dowiedzieli się, że niedaleko jest osada.
- Zostajemy tutaj - zadecydowała Raija, kiedy dotarli
do rybackiej wioski położonej na skrawku lądu wrzynają
cym się w morze.
Ale ostatecznie o decyzji przesądził pusty dom, który
jakby zrządzeniem losu znalazł się na ich drodze. Reijo
nie należał do tych, którzy wierzą w przeznaczenie, więc
uznał to po prostu za szczęśliwy traf.
- Kupmy ten dom - zapaliła się Raija. - Chyba nas na
to stać?
Właśnie z tego powodu Reijo przybył do kupca. Odzia
ny w spodnie noszące ślady zacieków od słonej wody,
z brudem za paznokciami, siedział w salonie człowieka,
który nie zadawał się z byle kim.
- A propos - chrząknął kupiec odrobinę zakłopotany,
w każdym razie zależało mu, żeby Reijo odniósł takie wra
żenie. - Pojawiają się tu ludzie najróżniejszego autoramen
tu. Niektórzy dość wątpliwego, jeśli rozumiesz, co mam
na myśli... - Zaśmiał się cicho, ale twarz Reijo nawet nie
drgnęła. - Przyjaźnię się zarówno z pastorem, jak i z ludź
mi wysoko urodzonymi. Czuję się więc w obowiązku dbać
24
o to, by w okolicy panował porządek. Nie jestem morali
stą, chodzi jednak o zasady. Proszę, nie bierz mi za złe, że
ośmielam się pytać... dobrze wiem, że jesteś człowiekiem
honoru. Czułbym się jednak nieco spokojniejszy, gdybym
w razie czego mógł huknąć pięścią w stół i zaświadczyć,
że mam na to dowód... Lubię wiedzieć, z kim robię inte
resy. Takie męty się tu czasem pojawiają... - westchnął. -
Jesteście małżeństwem?
Reijo wykrzywił usta w uśmiechu. Rozbawił go sposób,
w jaki ten człowiek krążył wokół tematu. Ciekawe, jak by
się zachował, gdyby dowiedział się prawdy. Co liczyłoby
się bardziej: zasady czy interesy z człowiekiem, który ma
czym płacić? Nie zamierzał tego sprawdzać. Z wdzięczno
ścią wspomniał sędziego z Alty, który, jak się okazało, do
brze znał życie. Otrzymany od niego w tajemnicy doku
ment teraz miał się przydać. Reijo wyciągnął go z worka
i wręczył kupcowi, który wyraźnie uspokojony uśmiech
nął się szeroko.
- Dobrze, dobrze - powtarzał, rzuciwszy okiem na pa
pier. - Od razu poznałem, że jesteś porządnym człowie
kiem, ale ostrożności nigdy za wiele.
Reijo bez komentarza, bo nie zwykł nadużywać słów,
przyjął tłumaczenia kupca. Opuścił jego salon jako właści
ciel okazałego domu pomalowanego na żółto oraz, przy
najmniej na papierze, ojciec trojga dzieci i mąż Raiji,
o czym zainteresowana nie miała pojęcia.
Raija już wcześniej posmakowała wygód. Mieszkała
w pięknym domu w Alcie u boku wójta, który zajmował
miejsce na szczytach społecznej drabiny, i obracała się
wśród miejscowej śmietanki. Reijo nie miał takich wspo
mnień. Pamiętał natomiast wzniesioną z bali chatę na
przylądku w rodzinnym fiordzie, chatę Raiji nad rzeką,
i uważał, że żyło im się tam nie najgorzej.
Ten dom, który kupili dzięki złotu, jakie Kalle zostawił Ra-
25
iji, był zupełnie inny. Reijo czuł, że nie ma prawa korzystać
z bogactwa, do którego się w żaden sposób nie przyczynił.
- Zostało jeszcze trochę złota? - zapytała Raija wieczo
rem, gdy siedzieli we dwoje przy zapalonej lampie. Podeks
cytowani wydarzeniami minionego dnia, nie mogli zasnąć.
- Trochę zostało. Wystarczy na jeszcze jakąś chałupę,
gdyby się okazało, że masz mnie dość - zażartował, ale Ra
ija wyczuła ukrytą w jego słowach powagę. Dobrze znała
Reijo, który podobnie jak ona był dumny i uparty. Świa
domość, że nie on zapewnił jej dach nad głową, raniła je
go męską dumę.
- To wszystko jest tak samo twoje, jak i moje.
- Dobrze wiesz, że to nieprawda, Raiju - odparł, zaci
skając wymownie zęby. - Ale zamierzam być przy tobie
i pomóc ci odnaleźć resztę złota, które zapewni przyszłość
tobie i dzieciom. Jeśli tego nie zrobię, gotowa jesteś pod
jąć to szaleństwo na własną rękę, a wówczas staniesz się
zbyt łatwym łupem dla poszukiwaczy szczęścia wszelkiej
maści. Zbyt wielu kusi i mami blask tego metalu...
Słowa wypowiedziane przez Reijo przywołały w pamię
ci Raiji wiele wspomnień. Jej ciemne oczy nabrały osobli
wego blasku. Przymknęła powieki i niemal poczuła zapach
dogasającego paleniska i reniferowych skór wyściełających
lapońską jurtę. W jej uszach zadźwięczały wypowiedziane
z namaszczeniem chrapliwe słowa staruszki: „Widzę zim
ny blask, Raiju. Widzę, jak poświęcasz dziecko..."
Dziewczyna chyba bezwiednie powtórzyła to na głos, bo
Reijo popatrzył na nią zdziwiony. Uśmiechnęła się, zakło
potana, i odgarnąwszy kosmyk włosów z czoła, wyjaśniła:
- Przypomniała mi się ciotka Mikkala, Elle... powróży
ła mi kiedyś. Mimo że było to tak dawno, ciągle pamię
tam, co mi wtedy powiedziała. Mogę powtórzyć wszystko
słowo w słowo. Miałam tak niewiele lat i zrobiło to na
mnie ogromne wrażenie...
26
Raija pominęła milczeniem, że przepowiednia kilka
krotnie sprawdziła się w jej życiu z zaskakującą dokład
nością. Na własnej skórze się przekonała, że Elle nie była
szalona, a jedynie wiedziała więcej niż inni. Taki dar tak
że może stać się dla człowieka przekleństwem.
- Co dalej? - zapytała Raija drżącym głosem, doskonale
wiedząc, że Reijo tak jak i ona nie zna odpowiedzi. Jak do
tej pory ich losem kierował przypadek, całe ich życie było
splotem przypadków. Można by nazwać to ładniej przezna
czeniem, ale to w niczym nie zmieniało stanu rzeczy.
- Mogę kupić kuter - zaproponował. - Łowienie ryb to je
dyne, co potrafię. Gdybym sam popłynął na południe, żeby
je sprzedać, uniknąłbym zadłużania się u tutejszego kupca...
- A kto ma teraz prawo do handlu? - zapytała Raija. -
Ole wspominał coś, że kupcy z Bergen zamierzają pozba
wić Duńczyków prawa handlu tu na północy.
- Kupcy z Kopenhagi zostali wyparci, ale czy to ważne?
Dla kogoś, kto tkwi po uszy w długach, to bez znaczenia.
Przez kilka lat kupcy z Bergen i Trondheim dzielili się
monopolem na prowadzenie handlu na północy.
Wcześniej to prawo przysługiwało kupcom z Kopenhagi
oraz samemu królowi. Ale jak sucho zauważył Reijo, dla
mieszkańców tych stron takie zmiany nie miały praktycznie
żadnego znaczenia. Ten, kto miał monopol na handel, usta
lał cenę ryb, oczywiście na możliwie najniższym poziomie,
równocześnie kupcy ustalali wysokie ceny na wszystkie
sprzedawane miejscowej ludności artykuły. Dlatego też ma
ło który rybak nie był zadłużony u kupca. Długi rybaków
nie malały, lecz rosły. I chociaż historia wydawała się toczyć
gdzieś daleko od Finnmarku, to jednak kryzysy w Europie
odbijały się echem także w tych stronach. Oznaczały być
albo nie być dla wielu społeczności zamieszkujących północ
ne wybrzeża. Rynek zbytu znajdował się bowiem nie na pół
nocy, ale w Europie. Kryzysy, o których ledwo co docho-
27
dziły tu wieści, sprawiały, że spadało zapotrzebowanie na
ryby, a zatem i ich cena. Wielka polityka i gospodarka, po
ważne słowa, których ci zwykli ludzie nawet nie znali, mia
ły wpływ na życie ludzi także na północnych krańcach kró
lestwa duńsko-norweskiego.
Miejscowy kupiec, który udawał taką głęboką troskę
o lokalną społeczność, podlegał cechowi kupców w Bergen.
Ustalane wspólnie ceny kupcy często podnosili, żeby
zwiększyć własne zyski. Czasy nastały niepewne i trudno
było przewidzieć, kto i jak długo jeszcze utrzyma się w tym
intratnym interesie. Wielu więc wykorzystywało sytuację,
by zagarnąć jak najwięcej dla siebie.
-Ja powinnam zajmować się handlem - uśmiechnęła się
Raija. - Na pewno nie bogaciłabym się na krzywdzie bied
nych ludzi. Tak przecież nie można.
- Właśnie z tego powodu ludzie twojego i mojego po
kroju nie są kupcami - odrzekł jej Reijo. - Brakuje im nie
zbędnego w tej dziedzinie wyrachowania, moja droga... Że
nie wspomnę o egoizmie. Ale wracając do tematu, chciał
bym sprawić sobie kuter. Potrafię zrobić z niego użytek.
Zamiast u kupca, zadłużę się u ciebie...
W jego oczach błysnęły wesołe ogniki, ale usta się nie
uśmiechnęły.
- Podaruję ci ten kuter.
Reijo pokręcił głową.
Raija rozzłościła się, że jest taki chorobliwie ambitny.
Czy nie pojmował, ile mu zawdzięcza? Darując mu kuter,
mogłaby choć w części spłacić dług wdzięczności.
Ale Reijo pozostał niewzruszony.
- Nie, Raiju, to będzie pożyczka. I nie próbuj mi nic
narzucać, bo albo stanie na moim, albo zapomnijmy o tej
rozmowie. Nie jestem żebrakiem. Chcę kupić łódź, bo ło
wię ryby od dziecka i znam się na tym. A wolę mieć dług
u ciebie niż u bezlitosnego lichwiarza.
28
- Czy ktoś ci już mówił, że jesteś okropnie uparty? -
zapytała zrezygnowana.
Uznała, że lepiej będzie udawać, iż przystała na jego
warunki. Miała nadzieję, że za jakiś czas Reijo zmądrze
je i łatwiej będzie przemówić mu do rozsądku. Na tyle
go znała.
- Pożyczę ci, oczywiście, ile zechcesz. A ja może nauczę
się tkać... - dodała, zatrzymując wzrok na stojących w izbie
krosnach. - Chociaż nigdy nie miałam zręcznych dłoni
i nie cierpię, wręcz nienawidzę, tego zajęcia - wyrzekła
z wewnętrznym żarem. Wykrzywiając twarz w grymasie,
dodała: - Postaram się jednak odgrywać rolę cnotliwej żo
ny. Póki będzie trzeba...
- Mogłabyś naprawdę zostać cnotliwą żoną.
Na długą chwilę zapadła między nimi głucha cisza.
Wreszcie Reijo rozłożył ręce w geście rezygnacji.
- O nic nie będę pytał, tak jak ci kiedyś przyrzekłem.
Sama mi powiesz, gdyby coś się zmieniło. Chcę tylko, że
byś wiedziała, że moja propozycja pozostaje aktualna. -
Roześmiał się i potrząsnął po chłopięcemu głową. - Zdaje
się, że ojciec już kiedyś oświadczył się w moim imieniu,
ale Kristina odesłała go z kwitkiem. Twoja opiekunka nie
przepadała za Kwenami. Zresztą już wtedy pewnie upa
trzyła sobie Kallego na męża dla ciebie.
- Sam wiesz, że to i tak niczego by nie zmieniło - rze
kła łagodnie i położyła dłoń na jego dłoni.
Krótki moment wspólnoty.
Reijo nigdy nie potrafił ukryć swoich uczuć wobec Ra-
iji. W jej obecności często tracił głowę i mówił takie rze
czy, które powinien był przemilczeć. Teraz także zapo
mniał się i wypalił:
- Kupiec zapytał mnie, czy jesteśmy małżeństwem...
W tej samej sekundzie pożałował swych słów. Wiedział,
że Raiji nie spodoba się, że zrobił coś za jej plecami.
29
- Powiedziałem, że tak - ciągnął, klnąc w duchu własną
głupotę.
- Przecież to nieprawda! - Twarz Raiji pociemniała
w nieukrywanej rozpaczy. - Sprawdzą to i wypędzą nas
stąd. Zabiorą mi dzieci. Wiem, jak to jest. W Alcie miało
miejsce podobne zdarzenie. Mężczyzna trafił do więzienia,
dziecko zabrali, a kobietę wypędzono. Nie powinniśmy
kupować tego domu, lepsza dla nas byłaby chata gdzieś na
odludziu. Reijo, zrób coś!
- Kupiec uwierzył mi, bo pokazałem mu dokument -
wydobył z siebie wreszcie Reijo. - Twój przyjaciel sędzia
uznał, że będzie najlepiej, jeśli zaświadczy własnym pod
pisem, iż jesteśmy małżeństwem. Nazywasz się więc teraz
Kesaniemi, obojętnie, czy chcesz czy nie.
- Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałeś, Reijo? To ja
się zamartwiam... - popatrzyła na niego z wyrzutem,
a w jej głosie zadźwięczała gorycz.
- Dlatego, że domyślałem się twojej reakcji - odparł
chłodno. - Wiedziałem, że ci się to nie spodoba i że w zło
ści podrzesz dokument na drobne kawałki.
- A żebyś wiedział - wysyczała mu groźnie wprost do ucha.
-1 marny byłby wtedy nasz los - dokończył Reijo. -
Przecież i tak musielibyśmy wmawiać ludziom, że jesteśmy
małżeństwem, a tak przynajmniej mamy to czarno na bia
łym. Powinnaś się z tego cieszyć. Ja w każdym razie jestem
rad, że miałem pod ręką ten papier i mogłem go pokazać,
gdy było trzeba. A jeśli chodzi o nas... - Reijo wzruszył ra
mionami. - Nic się nie zmieni. Nie zamierzam dochodzić
małżeńskich praw, o ile mnie nie będziesz chciała. Przecież
i tak zawsze ty decydowałaś o wszystkim między nami.
U licha, Raiju, przecież dobrze o tym wiesz! Co miałem
według ciebie powiedzieć kupcowi? „Nie, to nie moja żo
na, choć zdarza się, że razem śpimy. Nie, nie zamierzamy
się pobrać, ona mnie nie chce, choć ja oddałbym wszyst-
30
ko, by móc ją znowu trzymać w ramionach!" Do diabła,
chcesz chyba jeszcze żyć!
Wysłuchawszy takiej tyrady, Raija Alatalo roześmiała
się, zresztą cóż innego jej pozostało?
Wiedziała, że Reijo nigdy nie płaszczyłby się przed ni
kim, nawet przed kimś, kto ma władzę.
- Przepraszam, zachowaj ten dokument. Może przy
okazji sobie go obejrzę? Przyznaję, że po spotkaniu z Jen
ny długo nie mogłam się uspokoić. Ciągle myślę, co się
z nią stanie?
Reijo podniósł się ciężko i objął Raiję, tuląc brodę do
jej czoła.
- Nie rozmyślaj za wiele. To nie ma sensu! I tak nie mo
żemy nic więcej zrobić. Nie pozwolili nam jej pomóc.
Zresztą, kiedy byłaś w jej wieku, potrafiłaś już zadbać o sie
bie. Nie było ci ani trochę lżej. Ta dziewczyna jest dorosła.
- Nie życzę nikomu, by przeżywał to co ja - wyszepta
ła Raija, a w każdym słowie czaił się głęboki smutek.
Uświadomiła sobie, że tak naprawdę nigdy nie była mło
da i radosna.
- Choć odrobinę pomyśl o sobie - poprosił Reijo. - Za
sługujesz na to. Pozwól mi zatroszczyć się o ciebie.
W tym błaganiu tkwiło coś więcej aniżeli tylko goto
wość opieki i niesienia pomocy, choć Reijo nie miał złu
dzeń, że ich związek kiedykolwiek przerodzi się w coś sta
łego. Potrwa może dzień, może kilka godzin albo chwil,
które pozostawią po sobie straszliwą pustkę. Którymi
przyjdzie mu długo karmić nieugaszoną tęsknotę. Wie
dział, że sam siebie kiedyś znienawidzi za to, że zadowala
się namiastką. Przyrzekał sobie, że nigdy nie upadnie tak
nisko, by żebrać o okruchy. „Wszystko albo nic", zwykł
mawiać. Wydawało mu się, że cała wieczność upłynęła od
czasów, gdy karmił się takimi ideałami. Z wiekiem przeko
nał się, że jeśli człowiek może dostać tylko okruchy, zado-
31
woli się i nimi. Żeby przetrwać, wystarczy mu nasycić się
od czasu do czasu, uciszyć zmysły i żyć tymi chwilami
wciąż na nowo, póki znów nie trafi się kolejna okazja.
Taki właśnie był jego związek z Raiją. Przyjmował
wszystko, co mógł otrzymać. Nie miłość, a jedynie roz
paczliwie głodne uściski. Pociechę, przyjaźń, nigdy jednak
pełnię szczęścia. Ale tak naprawdę, ilu ludzi nieustannie
przeżywa szczęście? Nie okradał nikogo. Raija przychodzi
ła do niego z własnej woli. Ona wiedziała o nim wszystko,
także i to, że gotów jest trwać w tym dziwnym związku.
Bolała nad tym, bo nie leżało w jej naturze wykorzystywa
nie innych. Bywało jednak, że potrzebowała go rozpaczli
wie, choć nie tak jak on jej. Reijo to akceptował. Nie chciał
wysłuchiwać kłamstw z jej ust. Uważał, że podstawą ich
związku jest wzajemna szczerość. Pod tym względem nie
miał sobie nic do zarzucenia.
- Nie mam dokąd uciec, Reijo, sama czuję się taka bez
radna...
Na rękach przeniósł ją przez izbę i położył w pustym
łożu. Wydała mu się taka drobna i lekka jak dziecko. Nie
znali historii tego domu, ale tej nocy zapragnęli rozgrzać
jego wnętrze. Ciągle jeszcze potrafili znaleźć ukojenie
w swoich ramionach.
Zadowolony i rozleniwiony odpoczywał, oparłszy gło
wę na jej piersi. Brakowało mu słów, żeby wyrazić, jak
wiele znaczy dla niego ta chwila wspólnoty. Miłosny akt
nigdy nie był taki sam. Nie powtarzały się sytuacje ani spo
soby, na jakie wyrażali uczucia. W normalnych związkach
partnerom grozi czasem nuda. Ich to jednak nie dotyczy
ło. Nigdy jej tego nie powiedział, choć może powinien, bo
wówczas możliwe, że i ona zdradziłaby mu, o czym my
śli w takich chwilach jak ta. Reijo jednak lękał się praw
dy. Wolał nie wiedzieć, wolał zgadywać.
32
Nieśmiałe pukanie do drzwi chyba by go nie obudziło.
Usłyszał je tylko dlatego, że nie spał. Nie pojmując, czego
ktoś może chcieć od nich w środku nocy, wstał i pośpiesznie
założył spodnie wprost na nagie ciało. Ogarnął czułym spoj
rzeniem pogrążoną we śnie Raiję i wykradł się z alkierza.
Za drzwiami dostrzegł majaczącą w mroku sylwetkę
mężczyzny. Gość ścisnął mu rękę na powitanie i potrzą
sając nią, przedstawił się imieniem Nils.
- Darujcie, że nachodzę was o takiej psiej porze - ode
zwał się przyjaźnie i zniżając poufale głos, dodał: - Ale
w zatoce zacumowała szkuta.
- Co takiego? - zdziwił się Reijo, nie rozumiejąc, o co
chodzi.
Mężczyzna zaśmiał się i usprawiedliwił pośpiesznie:
- Przepraszam, całkiem zapomniałem, że jesteście tu
obcy. W zatoce stoi rosyjski statek. Na pokładzie mają mą
kę. Można ją kupić znacznie taniej niż u kupca.
- To chyba nielegalne?
- Owszem, jak wszystko, co ułatwia życie maluczkim.
Ale my tu czasem ustalamy własne prawa. A co do władz,
cóż, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Handlujemy
z Rosjanami, ilekroć mamy ku temu sposobność, a teraz
już pewnie nie zobaczymy ich prędzej jak po Nowym Ro
ku. Pomyślałem, że możecie być zainteresowani. Kupiec
jest temu przeciwny, ale cóż to nas obchodzi. Ostatecznie
on też się nami nie przejmuje...
Reijo szybko rozważył sytuację. Nie chciał wejść
w konflikt z lokalną osobistością, ale uznał, że ważniejsze
są dobre stosunki z mieszkańcami osady, z którymi prze
cież przyjdzie im po sąsiedzku żyć. Póki co powodzi im
się nie najgorzej, ale przezorności nigdy nie za wiele. Po
trzebna im mąka, a że trafia się okazja, by kupić ją po ni
skiej cenie... to jeszcze lepiej.
- Oczywiście, że jestem zainteresowany - odparł Reijo.
33
- Wejdź do środka, muszę się cieplej ubrać i powiedzieć
żonie.
Nowy znajomy, Nils, na oko koło trzydziestki, popro
wadził Reijo na miejsce, gdzie tej nocy zebrali się ukrad
kiem mieszkańcy wsi. Ominęli zabudowania i zaczęli się
wspinać na skaliste wzniesienie, za którym znajdowały się
niewielkie zatoczki.
- Poprzedniemu kupcowi nie przeszkadzało, że handlu
jemy z Rosjanami - opowiadał mu Nils po drodze. Reijo
pomagał mu wciągać sanie po kamienistym podłożu,
gdzieniegdzie tylko przykrytym śniegiem. Biały puch nie
trzymał się przybrzeżnych skal wystawionych na silne
wiatry od morza.
- To zły człowiek - ciągnął Nils. - Ale bardzo ustosun
kowany. Ostatnio kiedy Rosjanie zacumowali u nas, wy
grażał, że naśle na nich odpowiednich ludzi i raz na za
wsze stąd przepędzi. „Jeszcze pożałujecie", wykrzykiwał
do nas, „że handlowaliście z Rosjanami..."
- E tam, gadanie - prychnąi pogardliwie Reijo, ale jego
sympatia do kupca wyraźnie zmalała.
Skierowali się w dół, skąd dochodziły stłumione głosy.
W ciemnościach Reijo zauważył wielki, niekształtny cień.
- Nie wiem, z takimi głupcami jak on nigdy nie wiado
mo - ciągnął Nils. - To dziwak! Struga jaśnie pana, ale gdzie
mu tam... Do tego trzeba czegoś więcej niż pieniędzy...
Wśród zgromadzonych na brzegu mężczyzn panował
wesoły nastrój, choć wszyscy się starali mówić półgłosem.
Niewielkie łodzie kursowały w tę i z powrotem do szku
ty, która zacumowała na głębszej wodzie nieco dalej od
brzegu. Worki z mąką przywiązane na wielu saniach ozna
czały, że tej zimy w wiosce nie zabraknie chleba. Kilku
Rosjan z załogi statku nie przepuściło okazji, by zejść na
ląd. Młodzieńcy rozmawiali w języku, którego Reijo zu
pełnie nie rozumiał, choć wydawało mu się, że brzmi rów-
34
nie śpiewnie jak język jego rodziców. Reijo wysilał wzrok,
by przyjrzeć się statkowi. Jeszcze nigdy takiego nie wi
dział. Wielki i toporny, przypominał cielną krowę. Nie
zdążył obejrzeć go dokładniej, bo Nils pociągnął go
w stronę łodzi, chyboczącej się przy kamienistym brzegu.
Reijo domyślił się, że mężczyzna, rozmawiający z Nilsem,
jest szyprem na kutrze, na którym Nils pływał. Szyper tar
gował się o cenę i nadzorował wymianę ryb na mąkę. Wła
śnie rozdzielał swojej załodze utkane z brzozowych witek
i kory worki napełnione mąką.
- Mój znajomy także chciałby kupić - zagadnął go Nils.
- Możesz to jakoś załatwić?
Reijo poczuł na sobie badawcze spojrzenie.
- Masz czym zapłacić, chłopcze? - zapytał szyper.
- Mam gotówkę.
Reijo wręczył szyprowi mieszek, okazując mu zaufanie,
co ów stary wilk morski potrafił docenić. Reijo dałby gło
wę, że zauważył w jego oczach przyjazny błysk. Po raz ko
lejny powiosłował ku rosyjskiej szkucie i był już niemal przy
burcie, gdy radosny nastrój został brutalnie stłumiony.
Gdzieś w pobliżu rozległy się wystrzały.
Reijo nie od razu się zorientował, bo takie odgłosy
nieczęsto słyszało się w tych stronach, ale handlujący
mężczyźni wpadli w panikę. Zapanował straszny chaos.
Ludzie w popłochu rzucili się do ucieczki, starając się oca
lić rosyjską mąkę, no i życie. Śmiech, który dopiero co
rozbrzmiewał, ucichł gwałtownie. Rozległy się okrzyki
niedowierzania. Ten i ów klął siarczyście, usiłując ukryć
ściskający za gardło strach. Rybacy, którzy byli na wo
dzie, chwycili za wiosła, by jak najprędzej uciec przed nie
bezpieczeństwem. Inni umykali z pokładu rosyjskiego
statku wprost do swych łodzi.
Reijo miał wrażenie, że to jakiś koszmarny sen. Zza skał
posypały się kule. Rybacy nie byli uzbrojeni, zwykli ludzie
35
nie chodzili z bronią, nie ulegało więc najmniejszej wąt
pliwości, kto się za tym krył. Tylko jeden człowiek we wsi
sprzeciwiał się handlowi z Rosjanami. Tylko on był w sta
nie zdobyć broń i opłacić ludzi, którzy wycelowaliby ją
w mieszkańców wioski.
- Do diabła! On nie żartował! - warknął Nils i zapako
wał pośpiesznie na sanie tę odrobinę cennej mąki, jaką
udało mu się zdobyć. Nikt nie chciał wpaść w łapy lokai
kupca. Trudno przewidzieć, co by się wówczas stało. Lu
dzie w tych stronach nie ufali władzy, zresztą takie zda
rzenie jak to nie sprzyjało budowaniu zaufania.
Reijo poczuł w ustach smak krwi. Sam nie miał mąki,
ale uznał, że powinien pomóc Nilsowi. W ciemnościach
nie widział, gdzie stawia kroki. Ucieczka nie była łatwa. Po
tykali się i omal nie utracili cennego ładunku. Na szczęście
ciemności sprawiały kłopot także strzelającym. Lecące bez
ładnie pociski odbijały się rykoszetem o skalne podłoże.
Nie strzelano jednak na postrach, celowano w ludzi.
- Najwyraźniej czują się bezkarni - wymamrotał Nils
przez zaciśnięte zęby. - Sam widzisz, Reijo, że uznano nas
za przestępców. To piekło urodzić się biedakiem!
Już prawie dotarli do wysokiego skalnego wału, pod
którego osłoną bezpiecznie wycofaliby się w kierunku wsi,
gdy nagle zamarli. Gdzieś blisko rozległ się przeraźliwy
okrzyk bólu i towarzyszące mu chrapliwe słowa wypowie
dziane w obcym języku.
- To któryś z Rosjan - szepnął Nils i wciągnął sanie głę
biej między skały, po czym podkradł się bliżej Reijo. -
Chyba ten młody chłopak. Co z nim, u licha?
Reijo zdążył się zorientować, skąd doleciał krzyk Rosja
nina. Przełknął ślinę. Domyślał się, co postanowił Nils.
Wyglądało na to, że poza nim nikomu nie starczy odwagi.
W zatoce zaległa złowroga cisza. Wszyscy doskonale ro
zumieli, co się stało. Choć rybacy cenili sobie handel z Ro-
36
sjanami, zwłaszcza gdy bieda zaglądała im w oczy, jednak
przecież nie byli im nic winni. Rosjanie przypływali tu
z własnej woli i na własne ryzyko. Oczywiście, mieszkań
com osady było przykro, że jeden z przybyszy został po
strzelony przez któregoś z ludzi cierpiącego na manię
wielkości kupca, ale cóż mogli na to poradzić? Mieszkali
tu, mieli żony i dzieci na utrzymaniu i bardziej byli zależ
ni od kupca, u którego zadłużyli się po uszy, niż od Ro
sjanina. Każdy musi pilnować swoich spraw.
Tymczasem gdzieś wśród naniesionych przez fale przy
pływu kamieni leżał z kulą w ciele człowiek z obcych stron.
- Domyślam się, gdzie on może być - szepnął Reijo. -
Strzały ucichły, zdaje się, że tamci się wycofali.
- Zaryzykujmy! - zadecydował, nie zwlekając, Nils. -
Nie możemy pozwolić, by się wykrwawił na śmierć. Al
bo, co gorsza, żeby trafił w łapy tych zbirów.
Ruszyli w dół, starając się robić jak najmniej hałasu.
Zdawało im się jednak, że każdy ich krok odbija się grom
kim echem po okolicy. Reijo miał dobrze rozwinięty
zmysł orientacji. Przypominał sobie, gdzie stał młody Ro
sjanin, nim rozległy się strzały, wiedział, skąd doleciał
krzyk, i na tej podstawie określił miejsce, gdzie mógł być
ranny. Poza tym jedynym okrzykiem nie usłyszeli nic wię
cej. Mógł to być zły znak, ale może po prostu dowód na
to, że Rosjanin nie jest w ciemię bity.
Omal się nie potknęli o leżące ciało. Rosjanin przetur
lał się i schronił za głazem wśród wodorostów. Choć mu
siał bardzo cierpieć, zacisnął zęby i nawet cichy jęk nie wy
dobył się z jego ust.
Nils i Reijo nasłuchiwali przez chwilę, ale nie dosłysze
li żadnych odgłosów, które świadczyłyby o tym, że ktoś
jeszcze jest w pobliżu.
- Musimy to zrobić szybko - wyszeptał Nils. Gestem
dał Rosjaninowi do zrozumienia, że chcą mu pomóc.
37
Obcy kiwnął głową, że pojmuje. Ramię i pierś mu krwa
wiły. Reijo dotknął go niechcący w okolice rany, ale Ro
sjanin ani pisnął. Usłyszeli jedynie zgrzyt zębów. W du
chu czuli coraz większy podziw dla tego młodzieńca.
Niełatwo było się dostać na skalny wał z takim cięża
rem, ale rozpacz i złość czasem dodaje ludziom sił. Re
ijo i Nils ukryli obcego wśród kamieni. Przy brzegu ni
kogo nie dostrzegli. Na wzgórzu, skąd padły strzały, tak
że ucichło.
- Miejmy nadzieję, że zrezygnowali - odezwał się Nils.
- Pewnie myślą, że ten biedak zamarznie na śmierć, albo
są przekonani, że już wyzionął ducha.
Cisza, jaka ich otaczała, wydawała im się zupełnie nie
rzeczywista. Przecież pół godziny wcześniej panowało tu
takie zamieszanie.
Rosjanin jęknął. Z obu ran tryskała krew. Reijo obawiał
się, że ranny całkiem się wykrwawi, jeśli natychmiast nie
znajdą dla niego jakiegoś schronienia i nie udzielą mu po
mocy. Nie zważając na chłód, zdjął sweter i koszulę. Nie
podarł koszuli na pasy, obawiając się, że odgłos dartej tka
niny ich zdradzi, ale owinął dokładnie krwawiące ramię.
Nic więcej nie mógł teraz uczynić. Szczękając z zimna zę
bami, założył sweter wprost na gołe ciało. Nie dbał o to, że
może się przeziębić, gra toczyła się o życie.
- Ci łajdacy są przekonani, że odnieśli zwycięstwo. I to
jest nasza szansa - orzekł Nils. - Dostaniemy się do wio
ski okrężną drogą. Pytanie tylko, czy dla tego biedaka nie
okaże się ona za daleka...
- Mamy przecież sanie - podpowiedział Reijo.
Troskliwie ułożyli rannego obok worków z mąką. Sam
nie był w stanie iść, a oni także nie daliby rady nieść go
taki kawał drogi.
- Jeśli nas złapią, źle z nami - rzucił Nils ponuro. - Na
szczęście nie mam żony.
38
- Jeszcze gorzej będzie z tym biedakiem, jeśli go stąd
nie wydostaniemy.
Reijo zdawał sobie sprawę z grożącego im niebezpie
czeństwa, ale wiedział, że muszą podjąć ryzyko, żeby ura
tować rannego przed śmiercią albo przed ludźmi, którzy
nie miełi wobec niego przyjaznych zamiarów.
- Wioska jest mała - rzekł Reijo, gdy zatrzymali się na
chwilę, by odpocząć. Nasłuchiwali przez chwilę, ale wo
kół panowała cisza, jakby wraz z nimi cała przyroda
wstrzymała oddech. - Ktoś nas może zauważyć - ciągnął.
- Może nawet czekają, że tacy głupcy jak my wpadną im
wprost w łapy.
- Masz stracha?
Reijo potrząsnął głową.
- Nie, ale myślę, że będzie lepiej, jeśli zaniesiemy go do
mnie. Dom jest duży i stoi na uboczu. Poza tym wydaje
mi się, że kupiec mi ufa. Zapłaciłem mu gotówką - dodał
z uśmiechem, trochę zły na siebie, że takiemu kompano
wi jak Nils musi opowiadać półprawdy. Nie mógł jednak
trąbić na prawo i lewo o złocie.
- Ale chyba nie trzymasz jego strony?
- Czy wyglądam na takiego? - oburzył się Reijo.
Nieprzewidziany obrót zdarzeń wytrącił ich z równowa
gi. Obu trochę puściły nerwy. Teraz roześmieli się cicho.
- A więc do ciebie - Nils uznał w końcu, że to rozsąd
ny pomysł. - Tylko co powie na to twoja żona?
- Tego się nie obawiam - zapewnił Reijo. - Raija nigdy
nie odmówiła pomocy potrzebującym. Ma dobre serce.
Szli stromym podejściem, odczuwając napięcie w każ
dym skrawku ciała. Reijo zastanawiał się, dlaczego zawsze
pakuje się w takie tarapaty. Ledwie przybyli do nowego
miejsca, a już wplątał się w kłopoty, które mogą przewró
cić do góry nogami ich nową egzystencję. Mieli przecież za
miar osiąść tu i wreszcie zacząć spokojne życie. W każdym
39
razie Raija tego pragnęła i właśnie dlatego kupili ten dom.
Dłonie miał już obtarte od sznura, bolały go ramiona
i nogi. Ale nie narzekał, bo przecież człowiek, którego
wieźli, cierpiał jeszcze bardziej. Ze wzniesienia spojrzeli
w dół ku wiosce, migoczące światełka dowodziły, że coś
się tam dzieje. Z oświetlonego rzęsiście największego bu
dynku we wsi wychodzili ludzie z lampami. Na wodę zo
stały spuszczone łodzie.
- Zdaje się, że rozpętało się piekło - wysyczał Nils
przez zaciśnięte zęby. - Na szczęście nie kierują się w na
szą stronę.
Ruszyli dalej, a gdy pokonali najtrudniejszy odcinek,
odezwał się już trochę bardziej spokojny:
- Tu blisko stoi moja letnia zagroda. Zostawię tam mąkę.
Sanie też tam zostawimy. Dalej poniesiemy tego biedaka. Le
piej nie zostawiać śladów płóz. Dobrze, że nie ma jeszcze
dużo śniegu, bo nie udałoby się nam zatrzeć plam krwi.
Chwycili Rosjanina pod boki. Biedak nie poruszył się
nawet i przez chwilę Reijo przeraził się, że cały ich wysi
łek poszedł na marne. Na szczęście usłyszał, że ranny od
dycha. Dobre i to.
Upewniwszy się, że mocno go trzymają, zacisnęli zęby
i wyszli na otwarty teren. Noc była ciemna. Zza gęstej po
włoki chmur nie wyglądała nawet jedna gwiazda. Księżyc
skrył się także, stając się ich cichym sprzymierzeńcem.
Przy pogodnym niebie sylwetki idących bez trudu dałoby
się dostrzec z daleka.
Rosjanin z każdym metrem ciążył im coraz bardziej.
Tracili siły i coraz trudniej było im dźwigać bezwładne cia
ło nieprzytomnego. Świt powoli rozjaśniał mrok nocy. Na
szczęście byli już blisko. Poczuli się prawie bezpieczni i na
nowo nabrali wiary w powodzenie swego przedsięwzięcia.
Nagle tuż przed nimi wyłoniła się jakaś postać. Reijo
zamarł, zdawało mu się, że serce przestało mu bić, a żołą-
40
dek skurczył się boleśnie. Zachował jednak spokój i my
ślał chłodno.
- Reijo? - usłyszał znajomy głos.
Ogromna ulga.
- Zabrałaś mi dziesięć lat życia - westchnął, zatrzymu
jąc się.
Byli już tak zmęczeni, że każdy przystanek wywoływał
w nich przemożną pokusę rezygnacji.
- Co tu robisz? - zapytał. - Nie powinnaś wychodzić,
to niebezpieczne.
- Ktoś pukał do drzwi - wyjaśniła Raija z goryczą. - Po
wiedziałam, że śpimy. Zdaje się, że mi uwierzyli. Wspomnie
li tylko, że uciekł groźny przestępca. Czy to jego niesiecie?
- Przestępca? - Nils uśmiechnął się szyderczo. - Tamci
mają za sobą ludzi wysoko postawionych, ukryjmy więc
przestępcę.
Wnieśli Rosjanina do środka i położyli w izbie w głębi
domu. Raija przysłoniła okna grubymi makatami i dopie
ro wówczas odważyła się zapalić lampę. Uznała, że lepiej
nie przyciągać niepotrzebnie uwagi.
- W co ty się znowu wpakowałeś? - zapytała z rezygna
cją w głosie. - Kto to jest?
- To wszystko przeze mnie... - Nils rozłożył ręce
w przepraszającym geście. Patrzył teraz na najpiękniejszą
kobietę, jaką spotkał w życiu, i jeszcze dotkliwiej odczuł
to, że Bóg nie obdarzył go urodą. - Zaszedłem do was, że
by powiadomić, że w zatoce Rosjanie sprzedają mąkę.
Niektórym nie na rękę, że rybacy handlują z Rosjanami.
Zaczęli do nas strzelać i trafili tego chłopaka. Nie mogli
śmy go tak zostawić.
- Strzelać? - Raija oczami rozszerzonymi ze zdumienia
patrzyła to na nich, to na leżącego na łóżku rannego. -
Przecież nikt nie strzela bez powodu do ludzi!
- Ci nie mieli żadnych skrupułów. Zapewne robili to na
41
polecenie ludzi wpływowych, nie takich jak my biedaków.
Bo to właśnie ci wpływowi tracą na tym, że my, biedacy,
handlujemy z Rosjanami.
- Jest taki młody - wymamrotała Raija, wpatrując się
w wyłaniającą się spod jasnobrązowej grzywki twarz nie
zwykłej urody. - Kto to jest? Czy jego rodzina nie niepo
koi się o niego?
- To Rosjanin.
- Muszę ukryć mąkę. - Nils popatrzy! niepewnie na Re-
ijo. - Czy mogę tu wrócić nieco później? Zobaczę, czy
można mu jakoś pomóc.
Reij o pokiwał głową.
- Czy ktoś we wsi zna się na sztuce leczenia?
Nils uśmiechnął się krzywo i rzekł z sarkazmem:
- Nie. A nawet gdyby, i tak nie można by było mu za
ufać. Jakoś będziemy musieli sobie sami poradzić. Ściągaj
te zakrwawione łachy i czym prędzej wypłucz je w wo
dzie. Musimy mieć się na baczności.
Reijo przebrał się. Czuł się okropnie. Tak się namę
czyli, by przenieść tego biedaka pod dach w bezpieczne
miejsce, a wszystko wskazywało na to, że wysiłek był da
remny.
- Mam w swoich rzeczach jeszcze trochę ziół - powie
działa po chwili Raija i rozwinęła zniszczony żółty szal,
który zabierała zawsze ze sobą. - A ty zagotuj wodę, Re
ijo. Co prawda nigdy jeszcze nie przykładałam ich na ta
kie rany, ale nie sądzę, by miały zaszkodzić.
Ravna zawsze tłumaczyła swej przybranej córce, jak
ważne są zioła. Raija wiele się wówczas nauczyła, mimo
że specjalnie nie przywiązywała wagi do objaśnień Ravny.
Później już z przyzwyczajenia zbierała znajome roślinki
i suszyła je, żeby zawsze mieć ich zapas. Na wszelki wy
padek. Miała zioła uśmierzające ból, gojące rany... Niewie-
42
le, ale sprawdzone. Podawała je dzieciom, sobie, leczyła
konia... może więc i temu biedakowi przyniosą ulgę.
Pośpiesznie rozwiązała prowizoryczny opatrunek z ko
szuli Reijo. Ranny bardzo się wykrwawił, koszula była
czerwona i sztywna od krwi.
Zerknęła kątem oka na Reijo, który wszedł do izby.
Rzuciła mu zakrwawioną koszulę i zdjęte rannemu przez
głowę ubranie i nakazała krótko, by je namoczył. Reijo
wypełnił jej polecenie.
Dziewczyna rozpłakała się. Nieczęsto pozwalała sobie
na płacz, tym razem jednak nie zdołała powstrzymać łez.
Ranny był piękny jak młody bóg, tak bardzo się lękała, że
umrze. Jak mu pomóc? zastanawiała się.
Miał ranę w boku, ale tu kula przeszła na wylot. Nie
wiadomo, czy zioła pomogą na wewnętrzne obrażenia. Ra
na w ramieniu była rozległa, o poszarpanych krawędziach.
W samym jej środku tkwiła widoczna gołym okiem kula.
Co robić?
On umrze, sam w obcym kraju. Ci, którzy go znali i ko
chali, nigdy się o tym nie dowiedzą. Jego zniknięcie pozo
stanie bolesną nierozwikłaną zagadką. Nikt nie zatroszczy
się, by położyć kwiaty na jego grobie, na krzyżu zabraknie
imienia. Nie oznaczony grób, mogiła obcego Rosjanina.
Raija usłyszała cichą rozmowę. Wrócił Nils. Ona wciąż
nie mogła oderwać oczu od tej pięknej młodzieńczej twa
rzy. Nigdy wcześniej nie dała się zachwycić zewnętrznej
urodzie. Ten chłopak jednak, chłopak, którego w ogóle nie
znała, stał się dla niej ważny właśnie z powodu urody. Miał
delikatną, niemal dziewczęcą cerę. Tylko ciemny meszek
nad górną wargą i głębokie zakola na skroniach zdradza
ły jego płeć. Gęste jasnobrązowe włosy o złotym połysku
sięgały mu do ramion.
Rysy twarzy zdradzały jego słowiańskie pochodzenie.
Na wychudzonych policzkach odznaczały się wyraźnie
43
kości policzkowe. Podbródek miał niewielki, ale dumny,
nos szczupły, prosty, o pięknym kształcie, jakby uformo
wany przez rzeźbiarza. Usta zaś, wrażliwe i pełne wyrazu,
mogłyby należeć do kobiety.
Nim zemdlał, pogryzł dolną wargę do krwi, nie mogąc
zapewne znieść bólu. Choć nieprzytomny, zaciskał moc
no powieki, a cienkie brwi, ciemniejsze o ton od włosów,
wyginały się łukowato.
Nie może umrzeć! Jest zbyt piękny, by umierać.
Raija zacisnęła pięści w nagłym postanowieniu, że mu
si mu pomóc.
- Oszalałaś, Raiju! Zabijesz go! - Reijo nawet nie chciał
jej słuchać.
- Umrze, jeśli nic nie zrobimy - wtrącił się Nils, który
nie zdążył jeszcze odejść. Jego podziw dla Raiji wydawał
się bezgraniczny. - Macie w domu spirytus? Dobrze, żeby
był pod ręką. Potrzebny też będzie kawałek drewna, żeby
włożyć temu biedakowi między zęby. Chodzi o to, żeby
w wiosce nie usłyszeli jego wrzasków.
Reijo ustąpił i podał Raiji swój nóż. Zdawało się, że
ciężki przedmiot nie pasuje do jej delikatnej dłoni. Dziew
czyna włożyła ostrze noża do ognia. Kociołek z parującą
wrzącą wodą postawili przy łóżku rannego. Reijo przy
niósł butelkę ze spirytusem. Raija nie miała pojęcia, skąd
ją wziął. Domyślała się tylko, że zaopatrzył się u kupca.
Choć raz przyda się na coś dobrego, pomyślała z sarka
zmem i przemyła ranę na ramieniu.
Chłopak skręcił się z bólu, podniósł powieki i nieprzy
tomnym wzrokiem rozejrzał się wokół. Miał brązowe
oczy, niemal równie ciemne jak oczy Raiji. Jego napięta
twarz złagodniała w uśmiechu.
- Spokojnie - szepnęła Raija, nie mając nadziei, że Rosja
nin zrozumie jej słowa. Otarła mu pot z czoła i leciutko po
gładziła po policzku. Taki pieszczotliwy gest nie wymaga
44
tłumaczenia. Coś w spojrzeniu rannego mówiło jej, że zo
stała zrozumiana. Ujrzawszy nóż w dłoniach Raiji, musiał
się domyśleć, co dziewczyna zamierza zrobić, i dal znak po
wiekami. Reijo uniósł go lekko i przystawił mu butelkę do
ust. Chłopak z trudem przełknął płyn, jego twarz wykrzy
wiła się w grymasie, ale zmusił się do wypicia jeszcze paru
łyków. Wreszcie skinął lekko głową i opadł na posłanie.
Nils stanął w nogach łóżka, gotów w każdej chwili
przytrzymać mocno stopy rannego, a Reijo, spocony ze
strachu jak szczur, stanął u wezgłowia. Na czole Raiji per
lił się pot, ale wyraz twarzy miała stanowczy. Spojrzenie
wyrażało upór, a usta, charakterystycznie wygięte w kąci
kach, dowodziły, że Raija podjęła decyzję.
Odetchnęła głęboko, zacisnęła zęby i na krótką chwilę
przymknęła oczy, po czym przystawiła nóż do rany.
Zza zaciśniętych ust rannego chłopca wydobył się jęk,
a ciało wygięło się w łuk. Nils i Reijo z największym tru
dem go utrzymali.
- Daj mu jeszcze trochę spirytusu - wystękał Nils.
Reijo szybko przystawił Rosjaninowi butelkę do ust.
Chłopakowi trysnęły z oczu łzy, a kości policzkowe drga
ły. Reijo wcisnął mu między zęby kawałek drewna.
Raija zachwiała się. Była zupełnie blada i zlana zimnym
potem.
- Nie zemdlej nam! - zawołał Reijo, przerażony samą
tylko myślą, że coś takiego może się stać.
Raija potrząsnęła głową.
- Poradzę sobie, nic mi nie będzie... tak sądzę...
Przyłożyła nóż do rany, starając się sobie wmówić, że
kroi mięso na obiad. Myśl ta wydała jej się wstrętna, ale
nic innego nie przyszło jej do głowy. Coś powinna wymy
ślić, by nie ulec słabości. Wiedziała, że musi wytrzymać,
bo była pewna, iż żaden z mężczyzn jej w tym nie zastą
pi. Nie patrzyła na twarz rannego Rosjanina, ale po tym,
45
jak drgały mu mięśnie w całym ciele, poznawała, że strasz
nie cierpi. Pragnęła uporać się z tym jak najszybciej, ale
dłonie, nieprzywykłe do precyzyjnych ruchów, drżały ner
wowo. Co chwila przerywała więc, by się uspokoić.
Spocona, czubkiem noża dotknęła kuli i pomagając so
bie paznokciem, chwyciła metal. Choć tkwił głęboko
w mięśniach, wydobyła go powoli. Zdawało jej się, że trwa
ło to wieczność. Czuła obrzydzenie, musiała wziąć się moc
no w garść, żeby nie zwymiotować. Z całej siły zagryzała
dolną wargę. Ranny przestał się rzucać. Może stracił przy
tomność? A może wyzionął ducha? Raija bała się spojrzeć
na jego twarz. Nie chciała wiedzieć, póki nie skończy.
Odłożyła kulę na stojący przy łóżku stół i odetchnęła
z ulgą. Zdawało jej się, że straciła czucie w dłoni, ale zła
pała wygotowaną i wyparzoną w ogniu igłę i nawlekła wy
gotowaną nić. Wszystko w niej protestowało przed wbi
ciem igły w ciało człowieka, jednak wiedziała, że musi to
zrobić. Zresztą najgorsze miała za sobą. Zawiązała na nit
ce supeł i ciągle odwracając wzrok od twarzy rannego, za
brała się do dzieła.
Przy piątym szwie omal nie zwymiotowała. Gdyby
trzeba było założyć kolejne, pewnie i ją trzeba byłoby cu
cić. Kończąc, nie panowała już nad sobą. Rozszlochała się
rozdzierająco.
- Obmyjcie rany - zdołała jeszcze wykrztusić. - Obłóż
cie wilgotną mieszanką ziół i opatrzcie.
Dwaj mężczyźni zrobili wszystko, co im nakazała. Żaden
z nich nie był w stanie wydobyć z siebie słowa, by wyrazić
podziw, jaki czuli. Ranny chłopak zapadł w błogosławiony
sen. Teraz miał szansę, dzięki Raiji. Sami nie podołali by te
mu z pewnością.
3
Resztę nocy spędziła wtulona w ramiona Reijo, ale
upragniony sen nie nadchodził. Powtarzała coś bez związ
ku, nie mogąc uwolnić się od lęku, że ranny chłopak
umrze z jej winy.
Przeżył.
Gdy nadszedł ranek, spał spokojnie. Oddychał miaro
wo, bez wysiłku, a jego twarzy nie wykrzywiał już wyraz
bólu i napięcia. Zniknęły nie pasujące do młodzieńczego
oblicza zmarszczki i bruzdy wokół ust.
Kamień spadł jej z serca, mimo iż wiedziała, że dopie
ro teraz zaczną się prawdziwe kłopoty. Po tym, co wyda
rzyło się na nabrzeżu, Rosjanin nie mógł pokazać się we
wsi. Wiadomo było, kto i dlaczego kazał strzelać do ludzi.
Gdyby do uszu tego szalonego kupca dotarła wieść, że
ukrywają handlującego nielegalnie Rosjanina, im także
groziłoby niebezpieczeństwo.
Reijo w ponurym milczeniu skierował się do drzwi. Ra-
ija z trudem się powstrzymała od pytań, które same cisnę
ły się jej na usta. Nie chciała upominać go, poprosiła je
dynie, żeby uważał na siebie.
- Czy kiedyś nie uważałem? - zapytał tylko, potrząsa
jąc niecierpliwie głową.
Dzieci były w swoim żywiole. Tak dawno nie miały
prawdziwego domu. Zresztą takiego wielkiego domu ni
gdy nawet nie widziały. Wszystkiego musiały dotknąć,
sprawdzić każdy kąt.
Raija zawołała Elise i Maję. Uznała, że dziewczynki po-
47
winny wiedzieć o obcym, który trafił pod ich dach. Lu
dzie, którzy strzelają do bezbronnych, nie zawahają się
być może skrzywdzić także dzieci. Musiała je przestrzec.
- Posłuchajcie! - zaczęła. - Mamy gościa.
- Tak, kogo? Znamy go? - Elise ożywiła się wyraźnie
zaciekawiona. Odkąd opuścili letnie obozowisko rodziny
Mikkala, nie zatrzymali się nigdzie na dłużej. Poznawali
coraz to nowe miejsca i nowych ludzi, ale nie zdążyli się
z nikim zaprzyjaźnić. W pamięci pozostały im tylko bez
imienne twarze.
- Nie, nie znacie - odpowiedziała Raija, zastanawiając
się, jak zaspokoić ciekawość dzieci, a równocześnie wytłu
maczyć im, że nie powinny nikomu o tym mówić. - To
młody chłopak... młody mężczyzna - dodała po chwili za
stanowienia, uświadomiwszy sobie, że Rosjanin zapewne
jest w jej wieku. - Reijo przyniósł go wczoraj bardzo cho
rego, a ponieważ ten biedak nie ma tu nikogo, musieliśmy
się nim zaopiekować.
- Jak się znalazł w tych stronach? Naprawdę nikogo nie
zna?
Elise miała silnie rozwinięty instynkt opiekuńczy. Mi
mo że nie widziała jeszcze gościa, już go zaakceptowała
i znalazła dlań miejsce w swym małym, ale przepełnionym
miłością serduszku.
Ta dziewczynka kiedyś przeżyje gorzkie rozczarowa
nie. Świat roi się od ludzi, którzy bez skrupułów potrafią
wykorzystać taką łatwowierną istotę, pomyślała Raija ze
smutkiem.
- Przypłynął statkiem - powiedziała. - Marynarze nie
zorientowali się, że jeden z członków załogi został na brze
gu i potrzebuje pomocy, i odpłynęli. Dlatego właśnie mu
simy się nim zaopiekować.
Elise z powagą przyznała jej rację.
- Jak się nazywa? - zapytała Maja.
48
Raija sądziła, że Maja nie słucha rozmowy, a nawet je
żeli, to jest zbyt mała, by cokolwiek zrozumieć.
- Nie znam jego imienia, Maju - powiedziała, zwi
chrzywszy czuprynkę córeczki, ale dziewczynka odsunęła
się gwałtownie. - Był zbyt chory, by nam się przedstawić,
ale zapytam go, jak tylko się obudzi. Na razie śpi.
Widząc, jak dwie pary dziecięcych oczu rozglądają się cie
kawie, Raija wskazała ręką zamkniętą izbę. Nie zdążyła upo
mnieć dziewczynek, by zachowywały się cicho, gdy te w jed
nej chwili znalazły się przy drzwiach i otworzyły je na oścież.
Raija jednak nie rozgniewała się na dzieci. Rozumiała
ich ciekawość. Uciszywszy tylko głośne „oooch", weszła
do pomieszczenia. Dziewczynki, skradając się na palcach,
wsunęły się za nią. Rozbawiona tym widokiem Raija led
wie powstrzymała się od śmiechu.
- Ale piękny - wyszeptała za jej plecami Elise tonem
graniczącym z uwielbieniem.
- Reijo piękniejszy - odezwała się Maja, gotowa jak
zwykle pierwsza bronić swojego bohatera.
Raija całkowicie zgadzała się z Elise, choć teraz najważ
niejsze dla niej było, by ten urodziwy młodzieniec prze
żył. Ostrożnie odsunęła opatrunek. Ręce zadrżały jej na
wspomnienie tego, na co się zdobyła minionej nocy.
Zioła pomogły. Co prawda papka ziołowa wyglądała
dość odrażająco, ale dzięki niej rana przestała krwawić.
Raija przełknęła ślinę i chwyciła czysty kawałek płótna.
Zrezygnowała z przemywania rany w obawie, że może
przerwać cienki strupek.
- Jak długo tutaj zostanie? - Elise zapomniała się i wy
powiedziała te słowa na głos.
- Nie wiem - wyszeptała Raija.
Dziewczynka zarumieniła się gwałtownie, zawstydzona, że
zapomniała o nakazie Raiji, ale zapragnęła, by piękny niezna
jomy pozostał u nich na zawsze. Gdyby mieć takiego brata...
49
Tymczasem Raija przykucnęła i pouczyła dzieci:
- Pamiętajcie! Nikomu ani słowa, że ktoś u nas jest. To
tajemnica. On chciałby zrobić komuś niespodziankę. Jeśli
się wygadamy, z niespodzianki nici. Zapamiętacie?
To było bardzo trudne. Nikomu ani słowa!
- A czy Reijo wie o tym? - zapytała Elise niepewnie. Po
zycja Reijo w rodzinie wprawiała ją w zakłopotanie. Nie
był przecież mężem Raiji, chociaż czasami tak jakby był.
Nie wiedziała, czy to dobrze. U niej w domu było inaczej.
Miała jedną mamę i jednego tatę. Elise kochała Reijo, ko
chała także Raiję, i to ogromnie. Nie wolno mieć tajem
nic przed swoimi rodzicami, a Raija i Reijo byli teraz
w gruncie rzeczy jej rodzicami. Gdyby jednak Raija nie
kazała nic mówić Reijo...
- Reijo go tu przyprowadził - uśmiechnęła się Raija
z czułością, wyczuwając rozterki swej małej podopiecznej.
- Nie wspomniałam wam o tym?
Tyle się wydarzyło, że trudno było nad tym wszystkim
zapanować.
- Zapamiętajcie! Obojętnie, z kim będziecie rozmawiać
i kto was o to zapyta, macie odpowiadać, że nikogo u nas
nie ma, o niczym nie macie pojęcia, nikogo nie widziałyście.
Elise pokiwała z powagą głową.
Raija popatrzyła na Maję.
- Rozumiesz, co powiedziałam, kochanie? Nikogo nie
widziałaś!
Maja zerknęła na łóżko, a potem na swoją mamę.
Uśmiechnęła się i pokręciła głową.
Raija miała nadzieję, że jej prośba dotarła do Mai, choć ni
gdy do końca nie wiadomo, co chodzi po głowie takim malu
chom. Ich myśli toczą się innymi torami niż myśli dorosłych.
- Pobawcie się trochę, a ja zobaczę, jak on się czuje -
poprosiła.
Dziewczynki niechętnie wycofały się do kuchni. Wła-
50
ściwie od dawna nie miały normalnego dzieciństwa i za
pomniały już znaczenie słowa „zabawa". Nie wiedziały
więc, czym się zająć, jak wypełnić czas.
Raija nie bez powodu wyprosiła pośpiesznie dziew
czynki. Kątem oka dostrzegła, że ranny od paru chwil nie
odrywa od niej oczu, ciemnych i głębokich jak stawy bez
dna, i uznała, że lepiej nie dostarczać dzieciom dodatko
wych emocji. Nie chciała też, by męczyły chorego, który
dopiero co odzyskał przytomność.
Odgarnęła włosy z czoła, zastanawiając się nerwowo,
czy dobrze wygląda. Rosjanin wydał jej się tak niepraw
dopodobnie pociągający, że straciła pewność siebie.
Ranny uśmiechnął się nieśmiało i przez chwilę rozglądał
się wokół. Dom był większy niż toporne chaty biedaków,
ale utrzymany w tym samym stylu. Ściany z solidnych
drewnianych bali, bez tapet, które spotykało się w bogatych
domach, zamieszkiwanych przez urzędników. Łóżko, stół,
zydeł stanowiły skromne, ale gustowne umeblowanie.
Raija zdjęła z okna grubą makatę. W izbie panował pół
mrok, bo zasłony pozostały zasunięte, żeby nikt z ze
wnątrz nie mógł zajrzeć do środka.
Raija usiadła na zydlu ustawionym przy łóżku. Wyda
ło się jej, że znalazła się zbyt blisko tego obcego mężczy
zny, mimo że zwykle nie przejmowała się konwenansami.
Uznała jednak, że to lepsze niż siedzieć na krawędzi łóż
ka, choć mężatce pewnie nikt nie poczytałby tego za nie-
przyzwoitość.
Rosjanin podniósł zdrową rękę i narysował w powietrzu
łódź. Miał piękne szczupłe dłonie i długie palce. I takie ele
ganckie ruchy. Przypuszczała, że chce się dowiedzieć cze
goś o swoim statku, tym bardziej że z masy niezrozumia
łych słów wyłowiła powtórzoną przez niego kilkakrotnie
nazwę „Sankt Nikołaj".
W jaki sposób rozmawiać z kimś, kto nie posługuje się
51
tym samym językiem? zastanawiała się Raija. Jako dziecko
dość szybko nauczyła się lapońskiego, słuchając, powtarza
jąc, zgadując, pytając. Tyle że w jej otoczeniu używano te
go języka. I wielu znało jej ojczystą fińską mowę. W tym
przypadku było inaczej. Trudno rozmawiać na migi, spró
bowała więc odezwać się do niego po fińsku. Mówiła po
woli, nie spuszczając z Rosjanina oczu, ale zorientowała się,
że jej nie rozumie. Po norwesku nie warto było zagadywać,
bo, jak przypuszczała, Reijo i Nils, którzy go przynieśli nie
przytomnego, próbowali tego bezskutecznie już wcześniej.
Właściwie bez żadnej nadziei rzuciła parę zdań po lapoń-
sku. Zaskoczyła ją więc jego reakcja. Rosjanin uniósł głowę,
ale zaraz opadł na posłanie z wyrazem cierpienia na twarzy.
- Nie wolno ci wstawać! - zawołała po lapońsku Raija,
zrywając się z miejsca.
- Moja babka tak mówiła - wystękał powoli, szukając
słów, których dawno nie używał. - Gdzie... statek?
Jego głos miał ciemniejszą barwę, niż sobie wyobrażała,
patrząc na jego łagodne, niemal dziewczęce rysy twarzy.
- Odpłynął - odpowiedziała Raija i pomogła mu ułożyć
się w pozycji półsiedzącej. Jego ciało nadal płonęło gorącz
ką, a każdy ruch wiązał się z niepojętym wysiłkiem.
- Dlaczego? Co się stało? - wyszeptał z rezygnacją
i przymknął oczy.
- Handel z wami jest tu surowo zabroniony - odpowie
działa Raija, uśmiechając się blado. - Komuś zależało na
tym, żeby skończyć z tym raz na zawsze, i uznał, że wol
no mu do was strzelać. Reijo... mój... - złapała głębszy od
dech i dokończyła: - ... mój mąż przyniósł ciebie nieprzy
tomnego tutaj. Nikt o tym nie wie.
- A statek odpłynął? - Nadal nie pojmował, że kompa
ni zostawili go samego.
Przytaknęła. Niestety, nie znała żadnych szczegółów,
by powiedzieć mu coś więcej.
52
- Mój brat? - mamrotał pod nosem, kręcąc głową z nie
dowierzaniem. Nieświadomie używał języka, który i ona
rozumiała. Nauczył się go od babki, matki ojca, której nie
widywał często, odkąd w wieku trzynastu lat uciekł z do
mu. - Na „Sankt Nikołaju" jest mój brat. Jewgienij by
mnie tu tak nie zostawił...
Raija przełknęła ślinę, poruszona do łez głęboką rozpa
czą, której ten młody mężczyzna nie potrafił do końca wy
razić słowami. I choć nie zamierzała czynić mu płonnych
nadziei, zapewniła gorąco:
- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żebyś mógł
wrócić do domu. Rozumiesz?
Pokiwał głową i spojrzał na Raiję. Jego ciemnobrązowe
oczy, zapadnięte i otoczone siną obwódką, zapłonęły.
- Zrobiłaś dla mnie już tak wiele - rzekł, dotykając opa
trunku.
Zacisnął zęby i tylko kości policzkowe mu drgały. Mi
mo że każdy najmniejszy ruch sprawiał mu ból i nawet
zdrowa ręka opadła ciężko, nie chciał okazać słabości.
Raija tylko skinęła głową. Było coś w tym młodzieńcu,
co poruszało w niej najczulsze struny. Jakby wbrew jej wo
li zakradał się wprost do najgłębszych zakamarków jej ser
ca, do których nikt nie miał przystępu.
- Anioł z moich snów... Twoje oczy... widziałem je, śni
łem o nich, choć nie miałem pojęcia, do kogo należą... Jak
cię zwą?
- Raija - odpowiedziała. Nie dodała „Alatalo", jak nadal
często nazywała się w myślach, ani „Elvejord", nazwiska po
mężu, ani nawet „Kesaniemi", nazwiska, którego powinna
używać w tych stronach. Powiedziała po prostu „Raija".
Niepewnie kilka razy powtórzył jej imię. Nie sprawiło
mu to większych trudności. Brzmienie tego imienia nie
wydało mu się tak obce jak innych, z którymi zetknął się
w tym kraju, pływając wzdłuż wybrzeża. Oczywiście nie
53
brzmiało tak swojsko jak imiona rosyjskie, ale jednocze
śnie nie różniło się aż tak bardzo.
- Pięknie - uśmiechnął się. Kiedy się uśmiechał, wyglą
dał wręcz nieprzyzwoicie młodo, niczym wyrostek. - Ja
nazywam się Aleksiej Dymitrowicz Byków.
Roześmiał się, kiedy Raija zaczęła łamać sobie język już
na pierwszych sylabach. A jej kolejne nieporadne próby
rozbawiły go jeszcze bardziej. Poprawiał ją jednak życzli
wie, póki Raija sama nie uznała, że wymawia jego imię
w miarę poprawnie.
Aleksiej... Imię równie obce jak on sam.
- Dziękuję, Raiju - powiedział miękko, niemal zmysło
wo. Jego język poruszał się zwinnie, przemieniając każdą
sylabę w magiczną formułę. Niebezpiecznie było zbyt dłu
go wsłuchiwać się w jego głos.
- Kim są te dzieci?
A więc widział je!
Raija pośpiesznie zaczęła się tłumaczyć, że nie chciała mu
przeszkadzać, ale trudno było jej powstrzymać maluchy.
- To moje dzieci - dodała i naraz poczuła się przy nim
bardzo stara.
Aleksiej roześmiał się, przekonany, że to żart.
- Twoje rodzeństwo? - zapytał. - Niepodobne.
- Nie, to moje dzieci - wyjaśniła Raija, zarumieniwszy
się lekko. - Jestem ich matką.
Popatrzył na nią zdumiony. Zbudził się ze snu i ujrzał
urzekający obrazek: dwie małe dziewczynki rozmawiały
z dziewczyną, której uroda zatykała dech w piersiach. Ta
boska istota miała piękną twarz o wyrazistych rysach, lek
ko wystające kości policzkowe, zmysłowe usta i ciemno
brązowe oczy. Na ramiona spływała jej kaskada lśniących
czarnych włosów. Podglądał ją spod wpółprzymkniętych
powiek zza gęstych i wyjątkowo długich jak u mężczy
zny, ciemnych rzęs. Długo tak leżał i zagryzał wargi aż
54
do bólu, żeby wydłużyć tę chwilę przyjemności, wywoła
ną cudnym widokiem.
- Twoje?
Raija uśmiechnęła się rozbawiona i pokiwała głową.
- Nie jesteś taka stara.
W pewnym sensie byl to komplement. Raija poczuła lek
kie wyrzuty sumienia, że sprawił jej taką przyjemność, ale
od dawna nikt obcy nie przemawiał do niej tak pięknie.
- Mam osiemnaście lat, prawie dziewiętnaście - uspra
wiedliwiła się.
Aleksiej nadal potrząsał głową z niedowierzaniem
i uśmiechał się niemal z rezygnacją.
- Ja także mam osiemnaście lat, ale nie mam dzieci.
- Z mężczyznami jest inaczej. - Raija wzruszyła ramio
nami.
- To kiedy w takim razie urodziłaś pierwsze dziecko? -
zapytał zdumiony.
Raija zaczerwieniła się, speszona, że obcy mężczyzna
pyta ją o takie sprawy, ale równocześnie wydało jej się mi
łe to, że kogoś obchodzi, ona i jej życie.
- W wieku szesnastu lat - odrzekła, nabrawszy nagłej
ochoty na rozmowę.
Zmarszczył brwi, pewien, że jedno z dzieci, które wi
dział, było starsze.
- Elise, ta drobna blondynka, nie jest moją rodzoną cór
ką - wyjaśniła Raija. - Zaopiekowałam się nią po śmierci
jej rodziców. Moja jest ta młodsza, czarnowłosa Maja,
i jeszcze Knut, niespełna roczny chłopczyk.
- Szczęściarz z niego. - Aleksiej popatrzył na nią znacząco.
Raija nabrała przekonania, że towarzystwo Aleksieja
może być niebezpieczne nie tylko dla słabych kobiet. Sa
ma nie uważała się za osobę, którą łatwo oczarować, a jed
nak miękła jak masło pod spojrzeniem jego ciemnych oczu.
- Zjesz coś? - zapytała, żeby sprowadzić rozmowę na bez-
55
pieczniejsze tory. Dość już było mężczyzn w jej życiu, dość
cierpienia. Nie potrzebowała jeszcze młodego Rosjanina.
Podgrzała krupnik ze śniadania. Może powinna przy
gotować coś bardziej pożywnego, ale tak było szybciej. Po
dała mu do tego żytni chleb. Aleksiej połamał go i wrzu
cił do zupy. Kwaskowaty smak chleba był dla niego cał
kiem nowy. Długo żuł, nim sięgnął po następny kęs. Ma
ja i Elise chodziły krok w krok za Raiją, trochę zawsty
dzone, ale ciekawość wzięła w nich górę.
- Dobre, chociaż smakuje inaczej - rzekł w końcu Alek
siej.
Raija, rozbawiona, że stara się być taki miły, już miała prze
możną ochotę zapytać, co jada się w jego rodzinnych stro
nach, ale ugryzła się w język. Jeszcze by uznał to za babską
ciekawość, a nie chciała uchodzić w jego oczach za głupią.
Pomogła mu się położyć, bo chwila rozmowy w pozy
cji pólsiedzącej mocno go osłabiła. Ciążyły mu powieki,
ale nie odrywał wzroku od dziewczyny, która, spostrzegł
szy to, poczuła lekki niepokój.
Reijo skierował swe kroki do sklepu kupca. Nie on je
den. Zarówno w sklepie, jak i przed wejściem zgroma
dzili się tłumnie mieszkańcy wsi. Jedni stali, inni siedzie
li, ale wszyscy rozmawiali o tym samym, o rosyjskiej
szkucie. Reijo rozpoznał wiele twarzy widzianych mi
nionej nocy i szybko zorientował się, że mało kto wy
powiada się szczerze.
W obecności kupca wszyscy podzielali jego zdanie.
Uciekając spojrzeniem gdzieś w bok, niepewnym głosem
mówili to, czego od nich oczekiwano. Żaden z nich nie
ośmielił się zadrzeć z człowiekiem, u którego tkwił po
uszy w długach. Zbyt wielką cenę przyszło by im zapłacić.
Subiekt oczywiście także trzymał stronę tego, kto wy
płacał mu pensję.
56
- Niech no tylko te ruskie świnie spróbują tu jeszcze
raz przypłynąć - oznajmił buńczucznie, pewien, że nikt ze
zgromadzonych mu się nie przeciwstawi. - Znajdzie się
sposób, żeby ich stąd przepędzić. Prawo jest po naszej
stronie. Jeden już został postrzelony dziś w nocy, ale ktoś...
Przerwał i popatrzył po twarzach osób zebranych po
drugiej stronie lady. Żaden z rybaków nie patrzył mu
w oczy, co go tylko jeszcze umocniło w przekonaniu
o wyższości nad nimi.
- ...ktoś pomógł temu nędznikowi - dokończył hardo. -
Pewnie któryś z jego kompanów, a może ktoś stąd?
Cisza.
Subiekt zniżył głos, tak że zebrani musieli nastawić
uszu, żeby słyszeć, co mówi:
- Jeśli tak, to marny jego los. Kupiec ma za sobą wpły
wowych ludzi, którzy bezwzględnie wyegzekwują prawo.
Z pomocą pośpieszył mu ziomek z Bergen... Człowiek,
który nie zwykł się rozczulać nad kimś, kto na to nie za
sługuje. Zresztą wątpię, czy nad kimkolwiek się rozczula...
- dodał z głębokim westchnieniem.
Zadowolony najwyraźniej z efektu, jaki wywołały jego
słowa, powrócił do obsługiwania klientów.
Reijo stracił ochotę na zakupy. Potrzebował łodzi, ale
wolał dogadać się z jakimiś uczciwymi rybakami aniżeli
z kupcem. Dyskretnie wymknął się ze sklepu, a za nim po
dążył Nils. W milczeniu skierowali się na nabrzeże. Z rę
kami w kieszeniach spodni wyglądali zwyczajnie, jak ryba
cy, którzy idą pogawędzić o łodziach i popatrzeć na mo
rze, żeby sprawdzić, czy warto wypłynąć następnego dnia
na połów. Nie odezwali się słowem, póki nie znaleźli się
w bezpiecznej odległości od sklepu. Nad brzegiem wśród
naniesionych przez przypływ wodorostów i rybich wnętrz
ności nikt nie mógł podsłuchać ich rozmowy.
57
- Prócz tego biedaka nikt inny nie został postrzelony -
odezwał się Nils. - Co z nim?
- Lepiej. Jego szkuta odpłynęła?
Nils pokiwał głową.
- To znaczy, że musimy go ukryć... - zafrasował się Reijo.
- Co za kobieta z tej twojej żony! - W głosie Nilsa za
brzmiała nuta niekłamanego podziwu. Jego myśli wędro
wały innymi torami niż myśli Reijo, zatroskanego losem
rosyjskiego marynarza, za którego teraz czul się odpo
wiedzialny.
- Myślałem, że on umrze. Jedna kula przeszła na wylot,
druga utkwiła w ramieniu. Cholera! Prawie zemdlałem,
kiedy ona zaczęła grzebać w ranie. Co za kobieta! Gdzie
takich szukać? Powiedz, Reijo!
- Nad fiordem Lyngen - Reijo uśmiechnął się lekko. -
Ma się rozumieć, jest Finką.
- Szczęściarz z ciebie! - westchnął zazdrośnie zatwar
działy dotąd kawaler.
- No cóż - uciął Reijo, który lepiej niż ktokolwiek in
ny zdawał sobie sprawę z tego, jak często pozory mylą.
Uważał Nilsa za przyjaciela, ale nie mógł mu wyjawić ca
łej prawdy. - Potrzebna mi łódź - zagadnął z innej becz
ki. - Chętnie kupię.
Nils wsunął rękę do kieszeni i wyjął skórzany mieszek,
który poprzedniego wieczoru Reijo dał szyprowi na mąkę.
- Skoro mowa o pieniądzach... Ktoś mi powiedział, że
są twoje.
Reijo schował mieszek. Teraz już wiedział, komu mo
że zaufać, a komu nie.
- Mógłbyś się rozejrzeć, kto ma do sprzedania łódź? -
rzucił, patrząc z ukosa na Nilsa. - Taką na sześć przedzia
łów wiosłowych, na przykład? Zapłacę...
Nils popatrzył ze zdumieniem na nowego kompana.
- Pływałeś kiedyś taką?
58
Reijo zapewnił, że nie raz. Dodał także, że załogę za
mierza skompletować spośród miejscowych rybaków.
- Nie muszę się zadłużać u kupca. Mógłbym nawet na
początek pomóc swojej załodze zakupić co niezbędne.
Oczywiście nie na takich lichwiarskich warunkach, jak to
czyni kupiec.
- Kto by pomyślał, że znajomość z tobą okaże się taka
opłacalna - zażartował Nils, spoglądając znacząco na po
łatane ubranie Reijo. - Gdybyśmy mieli łódź, ukrylibyśmy
tego młodego Rosjanina i o świcie wypłynęli na morze. Na
pewno udałoby się nam go przerzucić na jakąś rosyjską
szkutę, bo wzdłuż wybrzeża krąży niejeden statek stam
tąd. Nie wszędzie handel z Rosjanami jest tak surowo ka
rany. Większość kupców patrzy na to przez palce.
- O co chodziło temu głupcowi za ladą? - zapytał Re
ijo, któremu umknęła znaczna część wywodu subiekta. -
Mówił o jakichś posiłkach?
Nils zazgrzytał zębami.
- Kupiec jest szalony. Sprowadził tu okrutnika, który
dręczył nas już kiedyś. Straszny człowiek! Ludzie boją się
go jak ognia. Powiadają, że od wybrzeża w głąb lądu cią
gnie się za nim zła sława. - Nils wykrzywił usta w uśmie
chu. - Tutaj w każdym razie wzbudza grozę, nikt się nie
odważy mu przeciwstawić. Najlepiej trzymać się od nie
go z daleka. Nazywamy go Krwawy Ole, ale tylko wtedy,
gdy mamy pewność, że nikt nie podsłuchuje. Przed nim
drżą nawet najwięksi śmiałkowie!
Krwawy Ole! Reijo słyszał słowa Nilsa jak przez mgłę.
W uszach mu szumiało.
- Wysoki? - zapytał nieswoim głosem. - Blondyn, silnej
postury i o oczach chłodnych jak stal? Nazywa się może
Ole Edvard Hermansson?
59
Wracał do domu z mieszanymi uczuciami. Ciągle nie
mógł przywyknąć do tego, że coś posiada... Ma coś na wła
sność tylko dlatego, że Kalle gryzie ziemię i sam nie mo
że już z tego korzystać... Złoto Kallego, żona Kallego, dzie
ci Kallego, przynajmniej jedno z nich...
Zasługa Reijo polegała tylko na tym, że rozbudził w przy
jacielu marzenie. Opowiedział mu zasłyszane w dzieciństwie
historie o złocie. Namówił do wspólnych poszukiwań, pod
sycił tęsknotę. Ale to Kalle znalazł złoto, Kalle narysował
mapę. Cokolwiek Raija mówiła, Kalle zostawił majątek jej
i dzieciom. Nie jemu... No i jeszcze tej dziewczynie z wy
spy, Jenny... Zresztą to dziwna osoba...
Ale Kalle nie żyje.
Reijo został sam z jego żoną. I z odpowiedzialnością.
Ileż to razy chciał się uwolnić z tych więzów, które go łą
czyły z Raiją, ale ciągle coś go zatrzymywało przy niej.
Łódź mogłaby się stać jego szansą.
Ech, zarobić tyle, by zwrócić wszystko, co pożyczył!
Odzyskać niezależność!
Jeśli znajdzie złoto i zapewni Ra i j i bezpieczną przy
szłość, będzie mógł od niej odpłynąć. Oczyma wyobraźni
widział już, jak łódź powoli odbija od brzegu i nabiera wia
tru w żagle. Widział zapłakaną twarz Raiji i dłoń machają
cą na pożegnanie. Między marzeniami a rzeczywistością
zieje głęboka przepaść, ale każdy ma prawo do marzeń!
Kiedy kupowali ten dom, jego położenie wydawało mu
się wprost idealne.
Dom stał na uboczu, ale do wsi nie było daleko, nawet
widać ją było z góry. Odosobniony, oddzielał ich od spo
łeczności rybackiej. Sami mogli zadecydować, czy staną się
jej częścią.
Teraz jednak poczuł lęk. Odległość dzieląca ich od ry
backich chat wydała mu się nagle zbyt duża. Co prawda
teren był otwarty, jednak ani trochę go to nie uspokoiło.
60
Dom stał na odludziu, co mogło okazać się dla nich
niebezpieczne. I to nie tylko z powodu Rosjanina, który
znalazł się pod ich dachem.
W takich chwilach jak ta Reijo pragnął pokochać zupeł
nie zwyczajną dziewczynę. Taką, która, skromnie spuściw
szy wzrok, siedziałaby przy kołowrotku lub przy krosnach
albo pochylałaby się nad szyciem. Bez słowa sprzeciwu go
towałaby i opiekowała się dziećmi. Zgadzałaby się z tym,
co mówi, i akceptowała to, co robi. Zatęsknił za żoną, któ
rej obecność nie wzbudzałaby nigdzie sensacji. Która zna
łaby swoje miejsce. Za którą nie oglądaliby się mężczyźni,
ale która byłaby dość piękna, by ją pokochał. Dziewczyna,
która nie oczekiwałaby niczego więcej poza jego miłością
i gotowa by była żyć jego życiem.
Takich dziewcząt nie brakowało. Gdyby tylko chciał,
mógłby się dobrze ożenić i wieść spokojny żywot. Ale los
zdecydował, że zakochał się w Raiji. Na zawsze, dozgon
nie. A do niej kłopoty ciągnęły jak ćmy do światła.
- Och, Raiju, Raiju, wniosłaś w moje życie straszne za
mieszanie - mruknął pod nosem, zbliżając się do budyn
ku, który nazywał teraz swoim domem. - Najgorsze jed
nak, że nigdy bym z ciebie nie zrezygnował. Obojętnie, co
by się wydarzyło. Gdybym raz jeszcze miał wybierać,
uczyniłbym to samo...
Westchnął ciężko i otworzył drzwi. Zdziwił się, nie sły
sząc dziecięcego gwaru i śmiechu. O tej porze dzieci zwy
kle jeszcze nie spały. Brakowało mu odgłosów, które tak
lubił i które dawały mu złudzenie, że należy do rodziny,
że jest częścią większej całości.
Na pewno Raija kazała im być cicho, żeby nie zbudzi
ły Rosjanina. Ranny potrzebował spokoju, by jak najszyb
ciej wyzdrowieć. Dla jego i ich dobra, a także dla dobra
mieszkańców wioski rybackiej, trzeba go jak najprędzej
stąd wywieźć.
61
Raija w jakiś tajemniczy sposób nakłoniła dzieci do za
chowania spokoju. Potrafiła opowiadać fascynujące histo
rie, jeśłi tylko miała chęć. Obdarzona bogatą wyobraźnią,
mówiła tak zajmująco i wyczarowywała takie obrazy, że
nawet u najmniej wrażliwych słuchaczy wywoływała łzy
wzruszenia. Ta wspaniała umiejętność okazywała się
szczególnie cenna, gdy trzeba było dzieci uśpić.
Reijo wszedł do kuchni, uśmiechając się pod nosem do
swych myśli. Nie chcąc budzić chorego gościa, półgłosem
zawołał Raiję.
Przeląkł się na widok jej bladej twarzy. W pierwszej
chwili pomyślał, że coś przytrafiło się Rosjaninowi.
Chyba nie umarł? pomyślał w popłochu. Tak się namę
czyliśmy, żeby mu pomóc!
Nie... Na twarzy dziewczyny malowała się bezdenna
rozpacz, panika i strach przed najgorszym. Śmierć niezna
jomego młodzieńca nie wywołałaby w niej takiego lęku.
- Co się stało? - zapytał, ścisnąwszy ją mocno.
Raija, drżąc na całym ciele, wpiła palce w jego ramiona.
Szczękała zębami, jakby była przemarznięta do szpiku kości,
i choć poruszała wargami, nie mogła z siebie wydobyć głosu.
Zupełnie jak w sennych koszmarach, jakie dręczyły no
cami Reijo. Uciekał przed prześladującą go zmorą, a gdy ta
go dopadała, oniemiały, nie był w stanie wzywać pomocy.
- Na Boga, Raiju, co się tutaj stało? - zawołał, potrzą
sając nią lekko. Nie miał już żadnych wątpliwości, że wy
darzyło się coś strasznego.
Raija płakała bezgłośnie. Po policzkach spływały jej nie
przerwanym strumieniem łzy.
Poczuł się zupełnie bezsilny. Posadził Raiję na ławie,
a ona opuściła głowę na stół. Ramiona jej drżały. Nie by
ło sensu pytać o cokolwiek Co ją tak strasznie przerazi
ło? I gdzie, u diabła, są dzieci?
Zerwał się i kolejno otwierał drzwi do wszystkich po-
62
mieszczeń. Na widok pustego pokoju dziecinnego nabrał
strasznego podejrzenia. A kiedy nie zastał nikogo w pozo
stałych izbach, z wyjątkiem tej, gdzie ułożyli Rosjanina,
ogarnęła go prawdziwa furia. Nie zwrócił nawet uwagi na
to, że wszędzie panuje nieopisany bałagan.
Rosjanin nie spał. Opatrunki przesiąkły mu krwią, a łóż
ko wyglądało tak, jakby chory próbował wstać. Z twarzą
wykrzywioną w grymasie bólu odchylił narzutę. W nogach,
na wysokości kolan, leżało zawiniątko, śpiący słodko Knut.
W jednej chwili Reijo był przy nim. Chwycił maleń
stwo, przytulił i wycałował. Słyszał, że młody Rosjanin
coś mówi, ale choć słowa zabrzmiały znajomo, nie docie
rał do niego ich sens, taki byf wzburzony. Pokręcił głową,
ranny zamilkł i wyczerpany opadł na posłanie.
Reijo z Knutem na ręce wbiegł do kuchni. Straszliwe
przeczucie niemal go nie zadławiło.
- Gdzie Maja? - zapytał chrapliwym głosem. - Gdzie
Elise? Raiju, na miłość boską, spójrz na mnie! Odezwij się!
Odpowiedz mi coś!
Dziewczyna podniosła ku niemu zapłakaną, mokrą od
łez twarz.
- Nie ma ich! Nie ma! - wykrzyknęła z dziką rozpaczą.
Reijo podał jej synka i ciężko opadł na ławę.
- Hermansson? - zapytał tylko.
Skinęła głową, a spojrzenie jej ciemnych brązowych
oczu wyrażało smutek i nienawiść.
- Tak - potwierdziła. - Ole. Ta bestia porwała dziew
czynki.
- Dlaczego? - zapytał, kierując wzrok w stronę izby,
gdzie leżał widoczny przez otwarte drzwi rosyjski mary
narz. - Przecież musiał go zauważyć, mógł go zabrać... By
łoby to prostsze niż szantażowanie nas dziećmi...
Raija trzymała kurczowo w ramionach Knuta. Nikt nie
zdołałby teraz wyrwać malca z jej ramion.
63
- Aleksiej ukrył Knuta, schował go pod przykrycie - od
powiedziała dziewczyna. Reijo ledwie zwrócił uwagę na
to, że Rosjanin ma imię. - Dzieci były w tamtej izbie...
Oczy Raiji spoczęły na Reijo.
-' Nie znasz tak dobrze jak ja Olego Edvarda. Aleksiej
go nie interesuje. Nie zareagowałby nawet, gdybyśmy mie
li pełną chatę Rosjan. Pomógł kupcowi tylko dlatego, że
ten obiecał mu sowite wynagrodzenie. Robota była łatwa,
pod osłoną nocy... Poza tym stracił nas z oczu, więc prze
rwał poszukiwania...
Reijo nic z tego nie pojmował. Sądził, że Hermansson
trafił na ich ślad.
- Ten głupiec przyszedł tu powodowany chwilą słabo
ści - załkala Raija. - Okazuje się, że dom należał do Ca-
thariny, mojej służącej, przyjaciółki Kallego. Catharina
była kochanką Olego, a wcześniej kochanką poprzednie
go wójta, który trzymał ją tutaj. Kiedy umarł, dom jej za
brano. Ole przyszedł popatrzeć na dom, a zastał mnie.
Los im nie sprzyjał.
- Czego chce? Czego, u diabła, chce ten potwór?
- Pomyśl - odparła Raija, ale nim zdążył się zastanowić,
dodała: - Nie uwierzył mi, kiedy mówiłam, że nie wiemy,
gdzie Kalle znalazł złoto. Powtarzałam uparcie, że Kalle za
brał tę tajemnicę do grobu. A wiesz, co on na to? Zaśmiał mi
się prosto w twarz i powiedział, że wie, jak wydobyć z nas
prawdę. Z ciebie. Kiedy usłyszał, że tu jesteś, wpadł w szał.
Raija ściszyła głos.
- On przypuszcza, że dziewczynki są twoje, przynaj
mniej Maja. Powiedział, że się z tobą skontaktuje, ale sam
zadecyduje, kiedy to nastąpi. Do tej pory masz mu naryso
wać mapę z zaznaczonym miejscem, w którym jest złoto.
- Na pewno wrócił do kupca!
Reijo, trzęsąc się ze złości, zerwał się z miejsca. Miał
ochotę zabić kanalię. Jeśli kogoś nienawidził, to właśnie
64
Olego Edvarda Hermanssona. Może mógłby z czasem za
pomnieć krzywdy, jakich doświadczył od niego, a w każ
dym razie spróbować ukryć to w mrokach niepamięci. Ale
nigdy nie zapomni, że ten mężczyzna wziął Raiję gwałtem,
a już szczególnie nie zapomni chwili, gdy mu potem oznaj
mił, że się z nią ożenił.
Jakby tego było mało, teraz zabrał Maję, jego ukocha
ną Maję. Córkę Mikkala. No i Elise, naiwną i ufną Elise.
która tyle złego już doświadczyła w swym krótkim życiu.
Dzieci. Jego dzieci. Mimo że nie łączyły ich więzy krwi,
czuł się ich ojcem.
- Nie możesz iść! - Raija w jednej chwili znalazła się
przy nim. - Dobrze wiesz, do czego Ole jest zdolny. Go
tów zrobić im krzywdę. Uczyni to z przyjemnością. Znasz
go, Rei jo! Znasz go!
Reijo nie zamierzał pozwolić, by ta bestia zyskała nad
nim przewagę. Nie chciał grać według reguł narzuconych
mu przez niego. Sam boleśnie doświadczył, że Ole nie za
waha się przed najgorszym, że posłuży się najbrudniejszy
mi metodami, by osiągnąć swój cel. Rosjanin był u nich
bezpieczny. Ole Edvard nie interesował się płotkami. Ku
piec także znajdował się poza jego zainteresowaniem.
Reijo nie mógł siedzieć bezczynnie i czekać, aż Ole ze
chce z nim rozmawiać i zażąda, by oddali mu to wszyst
ko, co pozostawił Kalle.
Krwawy Ole. Ten człowiek porwał jego małe córeczki.
Człowiek, przed którym nie bez powodu drżało pół Finn-
marku.
Zrozpaczony, rwał włosy z głowy i nie mógł powstrzy
mać łez. Zdawało mu się, że na jego piersi zaciska się lo
dowata dłoń.
Dławiąca niemoc.
- Chyba musimy poczekać - oznajmił wreszcie obcym gło
sem. Poczuł się, jakby coś w nim umarło. - Teraz Ole ma ruch.
4
Raija zapadła w odrętwienie. Zdawało jej się, że stop
niowo traci czucie w każdym nerwie swego ciała. Ole
Edvard stanowił zamknięty rozdział w jej życiu. Wyrzuci
ła go z pamięci z prawdziwą satysfakcją. Dość już miała
ciągłej udręki i lęku o to, co knuje. Gdzieś w głębi serca
przeczuwała jednak, że Ole tak łatwo nie zrezygnuje ze
złota. Pragnął bogactwa równie silnie jak władzy. A ponie
waż władza została mu odebrana, postanowił zdobyć zło
to, idąc po linii najmniejszego oporu.
Raija nie przypuszczała, że Ole nadal darzy ją tak sil
nym uczuciem. Ani odrobinę nie zmalała także nienawiść,
jaką żywił wobec Reijo. Usłyszawszy o śmierci Kallego,
roześmiał się złowieszczo i rzucił z ironią: „Pewnie znów
jesteś z tym swoim Finem, który ma nogi jak pałąki? Mo
głem go zgnieść jak robaka, żałuję, że tego nie uczyniłem".
Tak, Ole z jej powodu chorobliwie nienawidził Reijo.
A może przyczyna tej nienawiści tkwiła gdzieś głębiej?
Kto wie, czy sam Ole potrafił to wyjaśnić. Był bardzo
skomplikowaną naturą. Wyjątkowo brutalny i bezwzględ
ny, posiadał też zalety, o których być może wiedziała je
dynie Raija. Gardziła nim, ale skłamałaby mówiąc, że
w czasie tych kilku miesięcy, jakie spędziła u jego boku,
Ole odnosił się do niej wyłącznie źle. Często traktował ją
wręcz dwornie. Ale nie przeszkadzało mu, że ich związek
oparty był na przymusie. Brał to, na co miał ochotę. Chęt
nie podkreślał, że wydobył ją z bagna i że wolno mu ro
bić z nią, co tylko zechce.
66
Nie po raz pierwszy Raija ściągnęła na siebie nienawiść.
I nie po raz pierwszy wykorzystywano dzieci, by ją moc
niej zranić. Mała Maja... tyle wycierpiała tylko dlatego, że
była córką Raiji Alatalo, dla której mężczyźni tracili gło
wę. Za swą urażoną ambicję karali Raiję dotkliwie, krzyw
dząc tych, których najbardziej kochała. Całym sercem nie
nawidziła ludzi, którzy dla osiągnięcia własnych niecnych
celów posługiwali się dziećmi, jej dziećmi!
Odrętwienie i niemoc zwolna ustąpiły miejsca wście
kłości i głębokiej pogardzie - uczuciom, które znacznie
bardziej niż cierpienie pobudzają do działania.
Reijo sądząc, że Raija tego nie widzi, ukradkiem ocie
rał łzy. Jego twarz przypominała zastygłą, jakby skutą lo
dem maskę. Zwykle gdy był zły, jego oczy nabierały inten
sywnie zielonej barwy i lśniły bardziej niż morze. Teraz
zasnute były strachem. Reijo zawsze wspierał Raiję, stał
przy niej ramię w ramię, kochał ją i dzieci tak mocno, jak
to tylko możliwe.
- A niech to wszyscy diabli! Nie pozwolimy, żeby jakiś
Ole Edvard nami rządził! - Raija popatrzyła wojowniczo.
W tej samej chwili przypomniał jej się wieczór w Alcie,
kiedy Qle Edvard zbił ją do utraty przytomności. Przed
oczami przesunęły się obrazy:
Przepełnione nienawiścią spojrzenie katującego ją Olego.
Ole demonstrujący w jej obecności swą władzę wobec
ciężko pobitego Reijo.
I ten błysk w oku przyjaciela, pełen nienawiści zielon
kawy błysk, świadczący o tym, że Olemu nie udało się go
złamać.
Raija dobrze wiedziała, że Reijo rozmyśla o tym sa
mym. Ole upokorzył go bardziej niż ktokolwiek inny.
Tym razem nie może wygrać. Nie pozwolą mu ustalać re
guł gry.
- Chyba nie muszę ci przypominać, że ma nad nami
67
przewagę. - Glos Reijo zabrzmiał obco. - Nie zdążyłem ci
powiedzieć, że to dobry znajomy kupca. To on strzelał do
Rosjan! A co z rannym? Jak ty, właściwie, porozumiewasz
się z tym chłopakiem?
- Po lapońsku - Raija skrzywiła usta w uśmiechu. - Ma
na imię Aleksiej. Jego babka była Laponką i posługiwała się
językiem podobnym do mowy Mikkala. - Głos dziewczyny,
który na chwilę złagodniał, znów zabrzmiał twardo: - Ole
może mieć za sobą nawet króla, ale nie pozwolimy mu na
to, by bawił się naszym kosztem. Gdzie skórzany worek?
- W sieni, wisi na haku - Reijo mimowolnie uśmiech
ną! się. - Doprawdy, Kalle sprytnie to wydumał, miał chło
pak głowę na karku. Hermansson przeszedł obok i nie do
myślił się, że tam może być ukryty plan.
- Ole nie zabierze Mai i Elise do kupca - rozważała na
głos Raija. - On nie lubi się dzielić, a kupiec, choć wyda
je się nędznym tchórzem, w interesach jest pewnie rów
nie bezwzględny i pozbawiony wszelkich skrupułów jak
Ole Edvard. Poza tym kupiec raczej nie ryzykowałby
konfliktu z człowiekiem, który zapłacił mu złotem. Na
pewno jest przekonany, że masz go więcej i jeszcze nie
raz ubije z tobą interes.
Reijo pokiwał głową.
- W osadzie nikt nie przepada za Olem... - ciągnęła Ra
ija.
- Krwawym Olem - wysyczał przez zęby, a widząc jej
pytający wzrok, wyjaśnił: - Tak go tutaj nazywają... My
ślę, że masz rację. Zapewne w tajemnicy przed kupcem ta
bestia ukryje dziewczynki w jakiejś szopie, a może w let
niej zagrodzie. Podejrzewam, że świetnie zna te okolice.
Może dałoby się czegoś dowiedzieć od mieszkańców wsi?
- Zapytajmy Nilsa - zaproponowała Raija. - Przecież
on już i tak jest w to zamieszany. Ale Aleksiej nie może
zostać sam...
68
- Nie ma mowy, Raiju. Ty się nigdzie stąd nie ruszysz!
- zaprotestował Reijo stanowczo, unosząc się z miejsca.
Jego niewysoka postać zdawała się dominować nad
dziewczyną. - Znajdę Nilsa i wezmę go ze sobą. A ty za
ryglujesz drzwi. Nikogo prócz mnie nie wpuszczaj do
środka! Nie chcę martwić się jeszcze o ciebie. Hermans-
son na twym punkcie oszalał i gdyby zobaczył cię ze
mną, trudno przewidzieć, co mógłby zrobić. Nie zamie
rzam ryzykować.
- Dobrze, poszukaj Nilsa - powiedziała zrezygnowa
nym słabym głosem, udając, że uznała jego argumenty. Ale
Reijo zbyt dobrze ją znał, by dać się oszukać. Nie zwio
dła go jej niewinna mina. Nie mylił się. Raija nie zamie
rzała biernie przyglądać się biegowi wydarzeń. Nikt nie
mógł jej przeszkodzić w zrobieniu tego, co uważała za ko
nieczne, by zniszczyć Ołego. Męskie sposoby, owszem,
bywają skuteczne, jednak czasem dyskretna ingerencja ko
biety może zadecydować o powodzeniu, szczególnie gdy
nikt się tego nie spodziewa.
Zdenerwowana, nie mogła sobie znaleźć miejsca. Gdy
tylko Reijo wyszedł, zajrzała do Aleksieja. Mimo że drzwi
wejściowe były dokładnie zaryglowane, nie miała odwagi
zostawić maleńkiego Kmita w innej izbie. Bała się go na
wet na chwilę spuścić z oka. Dziecko spokojnie bawiło się
na podłodze, gaworząc radośnie. To maleństwo było za
wsze pogodne i zadowolone!
Przez zaciągnięte zasłony do izby przenikało światło
dnia. Niebo przybrało bladoniebieską barwę, rześkie po
wietrze, ostrzejsze i bardziej wilgotne niż w głębi lądu,
miało słony smak. Październik zbliżał się ku końcowi.
Mróz lodowatymi dłońmi pieścił czule zbocza, powleka
jąc je gdzieniegdzie białą warstwą szronu.
- Dlaczego? - zapytał Aleksiej. Melodyjny język lapoń-
ski brzmiał obco w jego ustach.
69
- Mój pierwszy mąż zaginął w czasie sztormu, sądziłam,
że nie żyje. Zostałam żoną Olego - zaczęła niepewnie Raija.
- Jego chorobliwe pragnienie, by posiąść mnie na własność,
przemieniło się wnet w gorycz porażki i nienawiść. - Raija
westchnęła. - Dowiedział się o złocie znalezionym przez mo
jego pierwszego męża i myśli, że Kalle przed śmiercią zdra
dził nam, gdzie należy szukać kruszcu. Chodzi mu o złoto!
Aleksiej z niedowierzaniem potrząsnął głową. Ta dziewczy
na miała tyle samo lat co on. Zawsze wydawało mu się, że pro
wadzi burzliwe życie, ale w porównaniu z nią wypadał blado.
W jej opowieściach pojawiali się coraz to nowi mężczyźni, le
dwie mógł ich zliczyć, a ona relacjonowała to takim tonem,
jakby posiadanie pół tuzina mężów było powszechne.
- Reijo także jest twoim mężem? - zapytał, jakby pod
skórnie wyczuwając prawdę.
Cisza zdawała się niemal namacalna, kiedy czekał na
tak ważną dla niego odpowiedź.
Po długiej chwili Raija pokręciła przecząco głową. Jakie
znaczenie mogło mieć to, że Aleksiej dowie się, jak spra
wy wyglądają? Przecież i tak z nikim nie potrafi się poro
zumieć. Jedynym jego łącznikiem z otoczeniem była ona.
Piękne do bólu oblicze Rosjanina stało się śmiertelnie
poważne, gdy spytał ją o Reijo. Raija pod wpływem wzro
ku Aleksieja poczuła, jak gdzieś głęboko w sercu odzywa
się zapomniana dawno struna. Wydało jej się to niestosow
ne, nie chciała prowokować w nim takich uczuć, a mimo
to nie mogła zapanować nad zalewającą ją błogością, nie
bezpieczną i zakazaną. Ulga, jaka odmalowała się na jego
twarzy, kiedy usłyszał odpowiedź, wywołała w niej znów
to samo przyjemne drżenie.
- Gdyby ludzie się o tym dowiedzieli, mielibyśmy kło
poty - wyjaśniła krótko. - Reijo jest dla mnie kimś ogrom
nie ważnym. Gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj. Jest mo
im... najlepszym przyjacielem.
70
- Po co mi to mówisz? - Z oczu Aleksieja nie znikał ów
niebezpieczny błysk.
Raija dostrzegła nagle komizm całej sytuacji. Rosjanin,
który minionej nocy balansował na granicy życia i śmier
ci, zaledwie dzień później burzy jej wewnętrzny spokój,
śląc gorące spojrzenia. Ostatnie, czego by się spodziewa
ła, to romans z ciężko rannym mężczyzną.
- W tym, co powiedziałam o Reijo, nie ma cienia prze
sady. On kocha dzieci równie mocno jak ja! Czy inaczej
narażałby się pomimo grożącego mu niebezpieczeństwa?
- Ciebie także kocha?
Dlaczego w głosie tego nieznajomego pobrzmiewa tyle
tajemniczych obietnic? Czemu patrzy na nią z takim ża
rem i oddaniem? I wreszcie dlaczego sprawia jej to taką
przyjemność? Pogrążona w lęku i cierpieniu, pozwala się
uwodzić temu rosyjskiemu młodzikowi, dla którego nie
ma miejsca w jej życiu. Pojawił się nocą niczym statek wid
mo i przed nadejściem świtu zniknie z jej życia. W jej
wspomnieniach nie pozostanie nic prócz jego olśniewają
cej urody, a życie potoczy się dalej.
A może dać się porwać jego czarowi? Pozwolić, by sta
tek przycumował, wejść na jego pokład, podążyć ku temu,
co nieznane, niewypowiedziane, niemożliwe... Kusił ją,
obiecując wspaniałości, o których nigdy nie śniła. Egzo
tyczny, pociągający i absolutnie niebezpieczny.
- Tak, mnie też kocha - odpowiedziała, z trudem odzy
skując spokój.
- Czy ten drugi chce wykorzystać dzieci, by zmusić was
do mówienia?
- Tak - odrzekła i na nowo obezwładnił ją lęk. Znała
Olego na tyle, że miała podstawy, by się go bać.
- Wiecie, gdzie jest złoto? - zapytał Aleksiej, patrząc jej
głęboko w oczy.
Raija skinęła głową.
71
- W takim razie o co chodzi? - uśmiechnął się lekko,
ale w jego wzroku nadal czaiła się powaga. - Bogactwo nie
uczyni cię szczęśliwą, dzieci tak.
- Obawiam się, że Ole na tym nie poprzestanie. - Raija
wypowiedziała wreszcie to, czego się najbardziej lękała.
Ole nie szukał jedynie łatwej drogi do fortuny. Kiero
wało nim przede wszystkim pragnienie odwetu. W jego
mniemaniu Raija pozbawiła go niemal wszystkiego: wła
dzy, jaką miał jako wójt, i pozycji. Ale chyba najbardziej
dotknęło go jej odejście. Raija za wszelką cenę starała się
wymazać z pamięci miesiące spędzone u jego boku, ale mi
mo głębokiej niechęci nie mogła zaprzeczyć, że wiele dla
niego znaczyła, ona, Raija, którą sam stworzył. Na swój
sposób troszczył się o nią. Ona jednak bezwzględnie
uświadomiła mu, że w jej sercu nigdy nie będzie dla nie
go miejsca. Dlatego Ole tak ją przeklinał.
Aleksiej zrozumiał bez słów. Posiadał rzadką umiejęt
ność słuchania, a poza tym bezbłędnie odgadywał prawdę,
wczuwając się w nastrój rozmówcy. Być może wrodzona
melancholia czyniła zeń znawcę bliźnich. A może po pro
stu kochał ludzi, był otwarty na innych, na życie... Mimo iż
wyglądał niezwykle młodzieńczo, cechowała go dojrzałość.
- Jesteś zbyt piękna, Raiju - powiedział, patrząc na nią
łagodnym, niemal ojcowskim wzrokiem. - O wiele za
piękna. Mężczyźni, którzy cię pokochają, nie zaznają spo
koju. Twoje oczy obiecują niebo, ale miłość do ciebie mo
że zaprowadzić człowieka w otchłań piekła.
Jego słowa zabrzmiały dziwnie znajomo. Dawno temu,
zdawać by się mogło w zamierzchłej przeszłości, przema
wiała do niej tymi słowami Elle.
Zawsze peszyła się, gdy ktoś prawił jej komplementy. Uwa
żała, że uroda nie jest jej zasługą i tak naprawdę nigdy nie przy
wiązywała wagi do swego wyglądu. Czasami nawet zdawało
jej się, że natura niesprawiedliwie obdarzyła ją ładną twarzą.
72
Spuściła wzrok zakłopotana.
- Ciebie, Aleksieju, także trudno zaliczyć do szpetnych.
Słowa, które tak gładko układały się w myślach, za
brzmiały nieporadnie, gdy wypowiedziała je na głos.
Uśmiechem próbowała pokryć zakłopotanie.
- Być może właśnie dlatego tyle wiem na ten temat -
rzekł cicho, a z jego twarzy nie zniknęła powaga.
Raija wyczuwała, że i on nosi w sercu jakąś tajemnicę, ale
nie spodziewała się jej usłyszeć od razu. Ledwo się poznali,
nie ośmieliłaby się go wypytywać. Może kiedyś zechce jej
się zwierzyć? Póki co wiedziała jedno: nie rozmawiała z nie-
opierzonym młodzikiem. Zycie z pewnością doświadczyło
tego chłopaka. Zmarszczki wokół ust, widoczne, gdy zaci
skał zęby, zdradzały więcej, niż by chciał przyznać.
- Najchętniej pobiegłabym ich sama poszukać - wyrwa
ło się Raiji. - Może to bez sensu, ale czuję się taka nieprzy
datna. Siedzę tu bezczynnie i czekam, nie mogąc nic dla
nich zrobić. A przecież to moje dzieci, moje... Powinnam
coś przedsięwziąć.
- Biegałabyś na łeb, na szyję i opowiadała na prawo
i lewo o wszystkim. Sądzisz, że wiele osób zdecydowało
by się przyjść ci z pomocą? Tymczasem ktoś mógłby
ostrzec tego drania, a ten gotów skrzywdzić dziewczyn
ki albo ciebie...
Jego słowa podziałały na nią kojąco. Pomogły jej odzy
skać rozsądek stłumiony przez strach i poczucie winy.
- Ale oczywiście ciebie i tak nikt nie powstrzyma przed
wyjściem, prawda? Nie byłabyś sobą. Doprawdy powin
naś urodzić się mężczyzną, Raiju. - Aleksiej uśmiechnął
się lekko i dorzucił: - Ale to byłaby wielka strata dla całe
go rodzaju męskiego.
- Gdzie się nauczyłeś przemawiać tak czarująco?
Wzruszył zdrowym ramieniem.
- Od kobiet. Kocham dziewczęta, kobiety i lubię je
73
uszczęśliwiać. Mam przy tym jedną zasadę: nigdy ich nie
okłamuję. Naprawdę uważam, że o każdym człowieku da
się powiedzieć coś dobrego, jeśli tylko zadamy sobie trud,
by dostrzec jego wyjątkowość i niepowtarzalność. Potra
fię patrzeć w ten sposób na ludzi.
- W każdym razie jesteś szczery - przyznała Raija, ale
pomyślała, że trafiła na niebezpiecznego uwodziciela.
Zresztą Aleksiej wcale tego nie ukrywał. Nie wątpiła
w prawdziwość jego słów. Nawet w tej godzinie, kiedy
śmierć i cierpienie drwiły z nich obojga, Raija nie mogła
się oprzeć jego wyszukanym komplementom, które trafia
ły wprost do jej serca i wprawiały ją w stan odurzenia.
I w takiej chwili potrafił zachować bezwstydnie wesoły
ton, a ona rozpływała się pod jego spojrzeniami i słowa
mi, mimo że była już na tyle dorosła, by przejrzeć na wy
lot jego intencje. Przecież nie po raz pierwszy znalazła się
w takiej sytuacji. Nie była już ani niewinna, ani naiwna,
by złapać się na lep czułych słówek i powłóczystych spoj
rzeń, a jednak trudno byłoby jej zaprzeczyć, że ten mło
dzieniec poruszył w jej sercu najczulsze struny.
- Przecież Reijo uczyni dla ciebie wszystko - stwierdził
Aleksiej.
Sama mu to przed chwilą powiedziała, ale dopiero gdy
z taką oczywistością powtórzył jej słowa, dotarło do niej
to, czego dotąd nie w pełni sobie uświadamiała.
- Nie powinnaś mieć wyrzutów sumienia ani czuć się
nieprzydatna. Nikt nie oczekuje od kobiety, że będzie wal
czyła.
- Nikt prócz mnie samej.
Raija nie lubiła siedzieć z założonymi rękami, chciała
mieć wpływ na bieg zdarzeń. Trudno jej było znieść na
wet myśl o tym, że ma wobec kogoś dług wdzięczności.
Żaden mężczyzna nie był w stanie tego zrozumieć, nawet
obdarzony wyjątkową wrażliwością Aleksiej. Był mężczy-
74
zną i myślał jak mężczyzna. W społeczeństwie, z którego
się wywodził, traktowano zapewne kobiety podobnie jak
tutaj. Jedynie lapońskie kobiety, mimo że wykonywały
monotonne domowe zajęcia, pozycją nie ustępowały
mężczyznom. Być może, dorastając wśród nich, nabrała
przekonania, że jest kimś. Że nie jest mniej ważna tylko
dlatego, że przypadkowo urodziła się kobietą. Wśród
Norwegów, a także Finów, jak zapamiętała z dzieciństwa,
kobieta uchodziła za coś gorszego.
Szczerze nienawidziła wielu zajęć, które zostały przy
pisane kobietom. Zwyczajne życie, jakie wiodły, wydawa
ło jej się szare i nudne. Strażniczki domowego ogniska!
Matki i żony! Dodatek do mężczyzn, którzy opuszczali
dom, poznawali obce strony, spotykali innych ludzi.
Z mężczyznami się liczono i nikt nie kwestionował ich
prawa do własnych poglądów.
Raija tyle razy tłumaczyła to Reijo. Zdawało się jej, że
rozumiał i traktował ją poważnie. Dopiero później zorien
towała się, że uważał ją za kogoś wyjątkowego i nawet po
ciągał go w niej ów „męski rys", jak zwykł to nazywać. Był
jednak przekonany, że nie ma więcej takich kobiet. „Więk
szość jest zadowolona - powtarzał. - Na pewno nie chcia
łyby przewracać do góry nogami całego świata. Po co im
zakładać spodnie i zarabiać na utrzymanie?" Zamiłowanie
Raiji do przygód i jej burzliwe życie sprawiły, że w oczach
Reijo bardzo się różniła od pozostałych kobiet. Zdecydo
wanie niesłusznie, jej zdaniem. Raija uważała, że nie jest
osamotniona i kobiet o podobnej naturze, otwartych,
szczerych, pewnych o słuszności własnych poglądów, jest
znacznie więcej.
Skoro Reijo, z którym znała się przez większą część
swego życia, nie był w stanie tego zrozumieć, czyż mogła
żywić nadzieję, że pojmie to ów młodzieniec? Zresztą nie
miała odwagi opowiadać mu wszystkiego. Nie zamierza-
75
ła odkrywać zakamarków swej duszy tylko dlatego, że
serce na moment zabiło jej mocniej dla tego niezwykle
przystojnego mężczyzny. Miała w sobie dość rozsądku,
by się w to nie wplątywać.
- Czy on się czegoś boi? Ma jakieś słabości?
- Kto? - Raija popatrzyła na Aleksieja, jakby spadła
z nieba.
- No, ten... co zabrał dziewczynki.
Zamyśliła się. Pomysł, żeby ugodzić Hermanssona, wy
korzystując jego słabość, bardzo się jej spodobał. Uznała
jednak, że jest mało realny, bo czy Ole, człowiek, przed
którym drżała połowa mieszkańców Finnmarku, mógł
mieć jakieś słabostki?
- Znam go lepiej niż ktokolwiek - rzekła, ważąc każde
słowo. - Najlepiej. Bo nie udawał i nie krył się przede mną.
I nie wydaje mi się, by miał on jakikolwiek słaby punkt.
Jest bezlitosny i brutalny, na wskroś przesiąknięty złem.
Aleksiej, świadom, że Raija nie potrafi inaczej myśleć
o człowieku, który porwał jej dzieci, stwierdził:
- Tacy ludzie nie istnieją. Każdy ma jakąś słabość.
Raija nie była tego taka pewna. Zamilkła na moment,
zastanawiając się, co powinna robić. Nagłe usłyszała gwał
towne pukanie do drzwi wejściowych. Serce podskoczyło
jej do gardła. Surowym spojrzeniem nakazała małemu
Knutowi, który raczkował za nią krok w krok, nie ruszać
się z miejsca. Drzwi do izby pozostawiła otwarte, by nie
spuszczać go z oka. Dziecko, niczego nie pojmując, ude
rzyło w płacz. Stukanie do drzwi nie ustawało.
Reijo nie dałby się ponieść panice, myślała Raija w po
płochu. Niemożliwe, by to był on. Ole? Tak, on gotów
jest nawet wyważyć drzwi...
- Raija, Raija! - usłyszała zmieniony, łamiący się głos,
w którym brzmiały histeria i przerażenie. Ale Raija roz
poznała go. Trzęsącymi się dłońmi zaczęła mocować się
76
z zasuwą, w końcu szarpnęła drzwi i pochwyciła w obję
cia rozszlochaną istotę. Dławiącą się od łez, zasmarkaną.
Potłuczoną i podrapaną po licznych upadkach. Zabłoco
ną, z trawą we włosach, w podartym fartuszku, ale całą
i zdrową. Raija uścisnęła mocno Elise. Poczuła ciepło
drobnego dziecięcego ciałka. Wsłuchana w spazmatyczny
płacz, pocieszała dziecko łagodnie słowami bez związku,
pragnąc jedynie, by poczuło się bezpieczne. Głaskała po
głowie i po plecach, jakby chciała w ten sposób zdjąć z Eli
se cały strach i uwolnić ją od wszystkich lęków, jakie na
gromadziły się w niej w ciągu tych kilku godzin. Kołysząc
jak do snu, koiła ją gorącymi zapewnieniami, że wszystko
będzie dobrze.
W duchu dziękowała opatrzności, że dziecko zdołało
odnaleźć drogę do domu i jest już bezpieczne. Jednak jak
każda matka, której brakuje choć jednego dziecka z licz
nej gromadki, wiedziała, że nie zazna spokoju, póki nie
wyrwie ze szponów Olego małej Mai. Serce jej krwawiło
na myśl o córeczce, która przysparzała jej zarówno trosk,
jak i radości. I chociaż wszystkie swe pociechy starała się
traktować jednakowo, dziecko Mikkala, ukochanego
mężczyzny, zajmowało w jej sercu miejsce szczególne.
Elise powoli dochodziła do siebie, ciągle nie mogąc
uwierzyć, że naprawdę jest już bezpieczna. Omal nie
umarła ze strachu, kiedy biegła przed siebie i szukała dro
gi do domu. Błądziła po nieznanej okolicy, potykała się
i przewracała. Bała się obejrzeć do tyłu. Kiedy wreszcie
trafiła na miejsce, ledwie docierało do niej, że to prawda.
No i te zamknięte drzwi!
Nie ustąpiły po naciśnięciu klamki. Omal nie oszalała
z przerażenia. Zdawało się jej, że ten okropny człowiek
jest tuż za nią, że dopadnie ją na schodach, niemal u celu.
A kiedy wreszcie drzwi ustąpiły, wtargnęła jak burza do
środka i przypilnowała, żeby natychmiast zostały zaryglo-
77
wane. Ale strach ciągle jej nie opuszczał. Krew pulsowała
jej w skroniach, niespokojnym wzrokiem rozglądała się
dookoła. Wiedziała, że jest już w domu, nadal jednak ba
ła się uwierzyć, że niebezpieczeństwo minęło. Raija przez
cały czas trzymała ją za rękę. Nie wypuszczała ze swej cie
płej, dużej i cudownie bezpiecznej dłoni rączki małej prze
rażonej dziewczynki.
Raija nie da rady temu wielkiemu niczym skała albo jak
niedźwiedź mężczyźnie! Ją też może porwać! myślała
Elise. Ten człowiek pokona nawet Reijo, mimo że Reijo
jest okropnie silny. A może to troll? Zwykli mężczyźni nie
są tacy ogromni ani tacy strasznie źli. To musi być troll!
Raija poprowadziła dziecko do izby, w której leżał Alek-
siej. Czuła się raźniej w jego obecności, mimo że w tym
stanie nie mógł jej w niczym pomóc. Zawsze jednak lepiej
w gromadzie. Posadziła Elise na kolanach i wytarła brud
z jej wychudzonych policzków. Nie dalej jak parę dni te
mu obiecywała sobie, że kiedy wreszcie osiądą w jednym
miejscu, przypilnuje, by dziewczynka nabrała trochę ciała.
- Opowiedz mi, co się wydarzyło, maleńka - zwróci
ła się spokojnym głosem do dziewczynki. - Opowiedz,
Elise!
Ale słowa nie popłynęły z ust tego skrytego dziecka. Ra
ija przypomniała sobie, jak długo dziewczynka tłumiła
w sobie emocje po stracie rodziców, zanim w końcu uda
ło się ją nakłonić do rozmowy.
- On jest zły - orzekła krótko Elise.
Raija głaskała ją po głowie i uspokajała.
- Jak uciekłaś od tego złego mężczyzny?
- Musieliśmy się wspinać - szlochała Elise. Oczy miała
zaczerwienione, mówiła przez nos. - Było stromo, a on
trzymał Maję.
Rzuciła ukradkowe spojrzenie na Raiję, jakby lękając
się, czy nie nakrzyczy na nią, że zostawiła Maję samą.
78
Przecież to Maja była prawdziwą córką Raiji, nie ona. Ale
Raija nic nie powiedziała, więc Elise ciągnęła już śmielej:
- Poczekałam, aż znajdzie się w połowie góry, i wtedy
szybko zsunęłam się w dół. I popędziłam przed siebie. On
nie mógł biec tak szybko, bo niósł Maję.
Raija ucałowała dziewczynkę. Doprawdy, Elise zacho
wała się sprytnie. Zwykle robiła wszystko pod dyktando
Mai, tymczasem, znalazłszy się w niebezpieczeństwie, po
trafiła podjąć działanie na własną rękę. Wyczekała mo
ment, gdy Ole nie będzie mógł jej złapać, i uciekła.
- Byłaś bardzo dzielna - pochwaliła ją Raija. - Bardzo
dzielna, Elise. Tak się cieszę, że tu jesteś. Zaopiekujesz się
Knutem i pomożesz Aleksiejowi.
- Ale co z Mają? - Elise podniosła szeroko otwarte oczy,
błękitne niczym letnie niebo. - Maja jest z tym złym męż
czyzną, z tym trollem. On może zrobić jej krzywdę...
Elise wyraziła słowami to, czego Raija obawiała się naj
bardziej. Nie chcąc przyznać się do strachu przed dziew
czynką, pocieszyła ją:
- Reijo znajdzie Maję. Nie widziałaś go czasem po dro
dze?
Elise potrząsnęła głową.
Raija nabrała podejrzeń, że Reijo jest na błędnym tro
pie, i poczuła, jak jeszcze mocniej ściska ją w żołądku.
- Którędy was prowadził? - zapytała ostrożnie, żeby nie
przestraszyć na nowo dziewczynki. - I gdzie udało ci się
uciec? Możesz mi pokazać? Widać to miejsce z okna?
Elise westchnęła ciężko. Znów w jej wzroku pojawił się
niepokój, ale uwolniwszy się z objęć swej opiekunki, po
ciągnęła ją do okna i odważnie odsunęła zasłonę. Na szczę
ście w pobliżu nikt się nie kręcił, zresztą i tak nie do
strzegłby leżącego za ich plecami Aleksieja.
Pięcioletnia dziewczynka wspięła się na palce. Ramiona
drżały jej lekko, ale przełamała się i wskazała niepewnie
79
w kierunku skał wznoszących się za domem. Tamtędy
prowadziła ścieżka, między innymi w kierunku zatoczki,
gdzie poprzedniej nocy zacumował statek Rosjan.
- Tam - powiedziała łamiącym się głosem, zataczając rę
ką dość szeroki luk. Była śmiertelnie przerażona. Zresztą
takiemu małemu dziecku trudno jest określić kierunek
i odległość. Takie sprawy wydają się dzieciom nierzeczy
wiste i trudne do pojęcia.
Mała wskazała rozległy skalisty teren. Ale Raija nie naci
skała na nią. Uznała, że nawet taka informacja pozwoli im
zaoszczędzić cennych chwil. Zabrała Elise od okna. Przema
wiała do niej łagodnie, póki z oczu małej nie zniknął mrocz
ny cień. Powinna ją jeszcze dłużej tulić, ale czas naglił.
Wstawiła na ogień kociołek, żeby podgrzać wodę na ką
piel dla dziewczynki. Wierzyła, że wraz z brudem zdoła
z niej zmyć resztki strachu. Sama tymczasem zaczęła szpe
rać w ubraniach Reijo. Zdecydowanym ruchem zdjęła spód
nicę i do koszuli założyła spodnie. Okazały się na nią za
szerokie, mimo że Reijo był szczupły w pasie i wąski w bio
drach. Ścisnęła spodnie sznurkiem, by jej nie spadały, i cho
ciaż nie wyglądało to zbyt ładnie, było praktyczne.
Potem nałożyła szary męski sweter, ciepły i obszerny
na tyle, by ukryć jej kobiece kształty. Przynajmniej z da
leka. Zamiast kumagów, w których byłoby jej niewygod
nie się wspinać i stąpać po ostrych kamieniach, włożyła na
nogi sznurowane buty, chociaż bała się, że je zniszczy. Po
tem zaczesała do tyłu włosy i upięła wysoko nad karkiem
w kok, który schowała pod czapką Reijo. Uznała, że w ta
kim przebraniu z kilkunastometrowej odległości nikt nie
weźmie jej za kobietę.
Elise na jej widok rozszerzyła oczy ze zdumienia i cał
kiem zapomniała o złym człowieku.
- Założyłaś spodnie Reijo - pisnęła i chichocząc, zawo
łała: - Wyglądasz dziwnie!
80
Raija uśmiechnęła się lekko, ale z jej twarzy nie znik
nęła powaga.
- Pójdę poszukać Reijo - wyjaśniła ze spokojem dziew
czynce, starając się jej nie przestraszyć. Bała się, żeby Elise
nie poczuła się opuszczona i zdradzona przez wszystkich.
- A ty tu zostaniesz i przypilnujesz Knuta. Tylko zamknij
dokładnie drzwi! Nie wolno ci wpuszczać do środka niko
go oprócz Reijo i mnie. Rozumiesz?
Elise już otworzyła usta, żeby ją poprosić, by nigdzie nie
szła, ale pokonała falę strachu i posłusznie skinęła głową.
- Aleksiej zostanie z tobą. Możesz mu dać coś do jedzenia,
pośpiewać. Na pewno będzie mu przyjemnie w waszym to
warzystwie. Gdyby zasnął, weź Knuta do kuchni. Ale drzwi
do izby, w której leży ranny, niech pozostaną otwarte.
Elise znów pokiwała głową.
Raija czuła się pewniej, wiedząc, że Aleksiej będzie miał
dzieci na oku, chociaż tak naprawdę niewiele mógł zrobić.
Kiedy weszła do niego, spojrzał na nią i uniósł wysoko
brwi, a potem odsłonił zęby w nieprzyzwoicie szerokim
uśmiechu. W jego oczach pojawił się błysk rozbawienia.
- Patrzcie, patrzcie - rzucił przeciągle, mierząc ją wzro
kiem od stóp do głów. - A cóż to za sympatyczny mło
dzik? Gdzie się wybierasz w takim przebraniu? Myślisz,
że nie widać, że jesteś kobietą? Mnie byś nie oszukała.
- Elise pokazała mi mniej więcej, w którym kierunku Ole
uciekł z Mają. Odszukam Reijo... - Widząc, że spogląda na
nią z powątpiewaniem, dodała, siląc się na spokój: - Nie
pójdę za Hermanssonem sama. Ten człowiek omal mnie nie
pobił kiedyś na śmierć. Dobrze pamiętam jego razy. Nie je
stem na ryle głupia, żeby znaleźć się z nim sam na sam. Za
chowam ostrożność i nie będę przeszkadzać Reijo.
- Idź, skoro musisz! - Aleksiej popatrzył na nią z czu
łością. - Myślami przez cały czas będę przy tobie.
81
Raija nie przypuszczała, że wzbudzi takie zainteresowa
nie. W osadzie wszyscy oglądali się za nią. Spłonęła ru
mieńcem, szybko jednak opanowała się, wściekła na samą
siebie. Co ją obchodzi ludzkie gadanie, gdy w grę wcho
dzi życie Mai?
Nigdzie nie spotkała Reijo, a do sklepu nie miała odwa
gi wejść w tym przebraniu. Mimowolnie pomyślała o cza
sach, kiedy Ole kupował jej piękne suknie. Cóż znaczy strój!
Zagadnięty przez nią prawie bezzębny starszy mężczy
zna wskazał, gdzie mieszka Nils.
- Ale nie znajdziesz go tam - rzucił, powoli zwijając
skręta.
Raija, która zdążyła już ruszyć w stronę chaty Nilsa,
zatrzymała się gwałtownie. Jej rozmówca jednak nie spie
szył się. Niedbałym ruchem głowy wskazując na skaliste
wzniesienia, rzekł powoli:
- Wysoko w górach ma letnią zagrodę. - A potem popa
trzył na nią zaciekawiony i zapytał: - Jesteś żoną tego, co ku
pił dom nad morzem? Nazywamy go „duński dom", bo
mieszkała w nim kiedyś kobieta lekkich obyczajów, Dunka
z pochodzenia. - Mrugnął porozumiewawczo, całkiem zapo
minając o Nilsie. - Tak, tak - ciągnął. - Różne są kobiety.
Spojrzenie, jakim ją obrzucił, nie pozostawiało cienia wąt
pliwości, że i ją zalicza do niezupełnie normalnych. W koń
cu nieczęsto kobiety paradują w męskich ubraniach.
Raija przerwała mu zniecierpliwiona:
- Czy Reijo, mój mąż, poszedł razem z Nilsem? Możesz
mi powiedzieć dokładnie, dokąd się udali? To bardzo ważne.
Długą chwilę rozmyślał, zapatrzony w morską dal, po
tem odchrząknął, jakby miał wygłosić dłuższą mowę.
- Kierując się od chaty Nilsa na ukos w górę, trafisz na je
go letnią zagrodę. Nie ma tam innej. Dziwak z niego, wypa
sać owce tak wysoko! Te zwierzęta z trudem się tam wspina
ją. Poza tym ten teren jest dość niebezpieczny, bo w skałach
82
są wydrążone jaskinie. Niektóre dochodzą aż do samego mo
rza. A inne ciągną się jeszcze nawet pod wodą. Bawiliśmy się
tam jako dzieci. Dzieciaki mają różne głupie pomysły.
- Właśnie - wtrąciła Raija. - Moja córeczka zaginęła,
pewnie zabłądziła. Reijo i Nils poszli jej szukać. Chciałam
im pomóc...
- Aha... Spróbujcie w letniej zagrodzie - wymamrotał
przewodnik, marszcząc czoło. Raija odniosła wrażenie, że
trochę zmienił o niej zdanie. Uznał pewnie, że nie jest ta
ka najgorsza, chociaż paraduje w męskim stroju.
Raiji zupełnie nie obchodziło, co pomyślą czy powiedzą
o niej inni. Puściła się pędem, jak mogła najszybciej, przy
trzymując czapkę na głowie, bo gdyby włosy opadły jej na
ramiona, przebranie nie miałoby sensu. Bardzo jej zależa
ło, by Ole Hermansson jej nie poznał. Jeśli zobaczy ją z da
leka, powinien być przekonany, że to jakiś wyrostek.
Ścieżka pięła się stromo pod górę. Raija nie mogła się na
dziwić, jak Elise zdołała tędy uciec. Przecież to zaledwie pię
cioletnie dziecko! Podziw dla malej podopiecznej rósł
w miarę, gdy wdrapywała się coraz wyżej, przedzierając się
między skalnymi występami posępnych gór. Tutaj nawet
dorosły mógł łatwo zabłądzić, a tymczasem Elise zdołała
zachować zimną krew i znalazła drogę do domu, pomimo
że te okolice były jej obce. To cud, pomyślała Raija, czując
przepełniającą ją wdzięczność. Dziewczynka przecież mo
gła się tutaj zranić, tyle niebezpieczeństw czyhało dokoła.
Kiedy dotarła na szczyt, była całkiem wykończona. Od
wspinaczki bolały ją ręce i nogi. Z góry roztaczał się piękny wi
dok, z jednej strony na zatokę, z drugiej na wioskę rybacką.
Rybak kazał kierować się na ukos. Raija przyłożyła rę
kę do czoła i mrużąc oczy, dostrzegła w oddali coś, co
przypominało szopę. Teraz już nie było tak stromo, ale do
pokonania pozostała jej odległość przynajmniej dwukrot
nie dłuższa niż ta, którą przebyła do tej pory.
83
Odurzona rześkim górskim powietrzem, odetchnęła głę
boko i ruszyła w stronę ledwie widocznego w oddali celu.
Biegła lekkim truchtem, tak jak nauczyła się poruszać na pła
skowyżu daleko na wschodzie, kiedy pomimo zakazów to
warzyszyła Mikkalowi przy wypasie reniferów. Biegali tak,
pokonując bezkresne przestrzenie. Nie pamiętała, by ich to
męczyło, jeśli uchwycili właściwe tempo. A może po prostu
zachowała we wspomnieniach tylko to, co przyjemne?
Teraz czuła w ustach smak krwi, nogi zaś miała jak
z drewna. Cała dygotała, gdy wreszcie ujrzała zabudowa
nia obłożone darnią. W tych stronach, ubogich w drzewa,
rybacy musieli z daleka zwozić bale na budowę chat.
Poruszała się jedynie silą woli, pewna, że jeśli się zatrzy
ma, nie będzie w stanie biec dalej. Upadnie i już się nie
podniesie. Tylko myśl o Mai dodawała jej sił. Wyobraża
ła sobie okrągłą twarzyczkę córeczki i pociemniałe ze stra
chu aksamitne brązowe oczy z powiększonymi źrenicami
otoczonymi miodową obwódką. Swoiste połączenie spoj
rzenia Raiji z oryginalną barwą oczu Mikkala.
Ole ma Maję i nie wiadomo, co może jej zrobić, prze
konany, że Maja jest córką Reijo. Raija nigdy mu nie po
wierzyła swej tajemnicy.
Nigdy też sobie nie wybaczy, jeśli coś stanie się có
reczce.
Ledwie miała siłę podnieść oczy, kiedy na słaniających
się nogach dotarła do dwóch postaci. Tylko po spodniach
poznała Reijo i dlatego padła w jego ramiona.
Reijo rozzłościł się nie na żarty, ale lęk okazał się sil
niejszy od gniewu.
- Czy nie kazałem ci zostać w domu, Raiju? Nic tu po
kobietach. To nie jest zabawa. On nie żartuje. Zresztą ty
chyba najlepiej o tym wiesz. - Potrząsając głową, westchnął
ciężko. - Czasami, Raiju, jesteś strasznie nieodpowiedzial
na. Jak mogłaś zostawić Knuta samego z Rosjaninem, któ-
84
ry nie jest w stanie usiąść na łóżku o własnych siłach?
Raija dyszała ciężko, starając się złapać oddech. Nałyka
ła się chłodnego powietrza i ból rozsadzał jej piersi. Wtulo
na spoconym czołem w kurtkę Reijo, który nie przestawał
pomstować na babską bezmyślność, czuła, jak kręci jej się
w głowie, a w uszach świszczę. Nils w pełni się z nim zga
dzał, chociaż nie mówił wiele. Oczarowany urodą Raiji, nie
mógł oderwać oczu od zgrabnych pośladków dziewczyny,
które w spodniach było widać lepiej niż pod suknią.
- Elise wróciła - wydobyła wreszcie z siebie Raija.
Reijo ścisnął ją mocniej.
- Udało jej się uciec. Przybiegła do domu śmiertelnie
przerażona. Mówiła, że się wspinali.
Nils i Reijo rozejrzeli się wokół. Takich miejsc, gdzie
trzeba się wspinać, było w okolicy niemało.
Raija wskazała mniej więcej kierunek, który pokazała
jej nie do końca przekonana Elise.
- To przynajmniej jest już jakaś wskazówka - odezwał
się Nils. - Jest takie miejsce...
Dwie pary oczu spojrzały nań wyczekująco.
- ...niedaleko stąd. Znajdują się tam wejścia do jaskiń.
Niektóre prowadzą wprost do wnętrza gór, a dwie lub
trzy ciągną się do samego morza. Kiedy byliśmy mali,
uwielbialiśmy się tam bawić.
Raiji przypomniało się, co mówił mężczyzna spotkany
w osadzie.
- Czy jest w nich ciemno i wilgotno? - zapytał Reijo,
a w jego oczach pojawił się wyraz czujności. Wypuścił Ra-
iję z objęć. Dziewczyna zachwiała się i z trudem utrzyma
ła na nogach, które były jak z waty.
- Zwyczajnie, jak to w jaskiniach - odparł Nils, wzru
szając ramionami. - Niektóre są dość wysokie i można się
w nich nawet wyprostować. Jedna natomiast, ta, która cią
gnie się aż do morza, ma tak wąskie korytarze, że gdzie-
85
niegdzie trzeba się czołgać. Teraz panuje w niej chłód i wil
goć. Jesienią nie jest to przyjemne miejsce, to pewne.
Reijo gwizdnął przeciągle.
- Być może jesteśmy na dobrym tropie - odezwał się
powoli, z namysłem. - Być może Krwawy Ole grzebie so
bie własny grób...
Na słowa przyjaciela dreszcz przebiegł Raiji po plecach.
- Nie mów, proszę, o grobach - odezwała się głucho.
Nie miała pojęcia, co Reijo knuje. Czyżby on wiedział
o Olem coś, co umknęło jej uwagi?
- Przypuszczam, że jesteśmy bliżej celu, niż nam się
zdawało - ciągnął Reijo. - O ile on tam jest. Nie pytajcie
mnie o nic - dodał pośpiesznie, widząc, że Raija otwiera
usta właśnie z takim zamiarem. - Mam nadzieję... przy
puszczam, że znalazłem jakiś trop. Ole Hermansson też
jest tylko człowiekiem. On także ma swoje słabości.
Aleksiej mówił coś podobnego, pomyślała Raija i spoj
rzawszy prosto w zielone oczy Reijo, powiedziała:
- W takim razie ruszajmy!
- O, nie, moja droga - pokręcił głową. - Ty czym prę
dzej wracasz do domu. Zresztą wygląda na to, że masz już
dość, ledwie trzymasz się na nogach.
Raija nie raz już spierała się z nim i zawsze udawało jej
się narzucić swoje zdanie. Tym razem również nie zamie
rzała tak łatwo ustąpić.
- Idę z wami - rzekła stanowczo. - To moje dziecko.
Musiałbyś mnie silą zmusić, bym wróciła do domu.
Po pełnej napięcia chwili ciszy Reijo ustąpił, tak jak
przypuszczała.
- Niech już będzie. Ale pamiętaj, żeby nie wchodzić
nam w drogę! Sama musisz na siebie uważać.
Raija przyjęła to ze zrozumieniem.
5
Dzieciaki to przekleństwo! Zaraza i męka. Nie rozumiał
ludzi, których spojrzenia łagodniały, a z ust płynęła słodycz,
ilekroć w zasięgu ich wzroku pojawiał się jakiś bachor.
Otarł pot z twarzy i pomyślał ze złością, że pewnie po
mazał się błotem. Ta mała dziewucha była nieodrodną có
reczką swojej matki, co do tego nie miał żadnych wątpliwo
ści. Za dziesięć, może dwadzieścia lat, o ile dożyje, przeklnie
ją niejeden mężczyzna. Skrzywił się z bólu. Podrapany ostry
mi paznokciami policzek piekł go niemiłosiernie. Nie przy
puszczał, że dziecko ma tyle siły. Zresztą w ogóle za przy
czyną tej małej całkowicie zmienił zdanie na temat dzieci.
Do tej pory zawsze sądził, że robią to, co się im każe.
Ta Raija chyba nie potrafi wychowywać swoich latoro
śli... Raija...
Właściwie z ulgą przyjął ucieczkę starszej dziewczynki,
która wykorzystała okazję i wzięła nogi za pas. Nie dlate
go bynajmniej, że ruszyło go sumienie, nic podobnego. Po
prostu dość miał kłopotów, by utrzymać w ryzach tę jed
ną. Z dwiema chyba by sobie nie poradził. Mała wrzesz
czała, kopała, biła. Nie pomagały ani prośby, ani groźby.
W żaden sposób nie dało się jej przemówić do rozsądku.
- Głupi jesteś! Zły! Naskarżę na ciebie Reijo! - powta
rzała w kółko świdrującym głosikiem, który odbijał się
o ściany jaskini i powracał echem. Żaden człowiek przy
zdrowych zmysłach nie wytrzymałby tego. Rozbolała go
głowa, w uszach mu dudniło. Z początku powtarzał sobie,
że mała się zmęczy i w końcu zamknie buzię. Ale to było
87
najbardziej uparte dziecko, jakie kiedykolwiek spotkał.
- Jesteś głupi! Głupi! Chcę do domu! Jesteś głupi!
Wstrętny! - powtarzała, dodając co chwila koronny argu
ment: - Naskarżę Reijo!
- Tylko spróbuj - wycedził Ole Edvard, z niechęcią przy
pominając sobie zielonookiego amanta Raiji. Mała uwielbia
ła go jeszcze bardziej. Niedobrze mu się robiło, gdy jej słu
chał. Piskliwy głosik dziecka strasznie działał mu na nerwy.
- Głupi jesteś - zaczęła na nowo Maja, zapierając się no
gami o skały. - Zimno mi - dorzuciła po chwili, ale Ole
nie zareagował. Niech sobie wrzeszczy, aż zachrypnie!
Domyślał się, że jeśli dziecko jest tak samo uparte jak Ra
ija, to nie przestanie, póki całkiem nie straci głosu.
Przeżył prawdziwy szok, zupełnie nieoczekiwanie uj
rzawszy byłą żonę po tak długim czasie. Zaprzestał poszu
kiwań parę tygodni wcześniej, kiedy zgubił jej ślad. Posta
nowił wtedy, że poczeka z tym do wiosny.
Przybył w te strony wezwany przez swego ziomka, który
potrzebował kogoś, kto nie bałby się użyć siły, i zwrócił się do
niego o pomoc. Bez sentymentu pożegnał swych towarzyszy
i podążył własną drogą. Był twardy, potrafił radzić sobie sam.
Z powierzonego mu zadania dobrze się wywiązał. Za
straszył całą tę gromadę głupców i ciemniaków! Do Ro
sjan w gruncie rzeczy nic nie miał, bo trafiali się wśród
nich całkiem porządni ludzie. Zrozumiałe, że chcieli han
dlować bez pośredników i sami ustalać ceny. Na ich miej
scu robiłby to samo. Ale więcej nie przypłyną do osady,
gdzie postrzelono ich kompana.
Wykrzywił twarz w grymasie, który miał udawać uśmiech.
Oczywiście, nie kto inny, lecz właśnie Raija zaopiekowała się
rannym Rosjaninem. Ona zawsze trafia w sam środek zamie
szania, ma niezwykły dar pakowania się w kłopoty.
Kupiec był zadowolony. Byłby oczywiście zadowolony
jeszcze bardziej, gdyby Ole rzucił mu na próg półżywego
88
Rosjanina. Chętnie pokazałby tym nędznym rybakom, jak
on, ważna osobistość w okolicy, rozprawia się z takimi, któ
rzy nie przestrzegają prawa. Ale Ole wolał pilnować wła
snych interesów. Bez zająknięcia oznajmił kupcowi, który
sam oczywiście nie brał udziału w akcji, że nie mogli zna
leźć rannego. Wyjaśnił, że prawdopodobnie kompani zabra
li go ze sobą. Czterej mężczyźni wspierający Olego, tchó
rze, których kupiec z jakichś powodów miał w garści, nie
zamierzali odgrywać bohaterów. Lękali się, że ktoś ich za
uważy i rozpozna, a wówczas marny byłby ich los. Społecz
ność wioski odtrąciłaby ich bezwzględnie za to, że wymie
rzyli broń przeciwko sąsiadom. Z drugiej strony trzęśli się,
że kupiec dowie się o ich tchórzostwie. Ole westchnął z po
gardą. Nie zadawał się z mięczakami. Mógłby się założyć, że
Raija, niech ją diabli porwą, ma więcej odwagi, niż te chłyst-
ki kiedykolwiek zdołają z siebie wykrzesać.
Dom Trine wabił go. Poszedł tam powodowany chwilową
słabością. Rozkleił się, przypomniawszy sobie dawne czasy.
Nie chciał jej śmierci! Gdyby była dość rozsądna i powiedzia
ła o wszystkim, mogłaby żyć jak w bajce. To był wypadek!
Na szczęście Ole nie był przy tym, gdy Jakob wykonywał
swoją pracę. W głębi duszy cieszył się, że się go pozbył.
Ole już dawno zauważył u swego najbliższego pomoc
nika skłonność do sadyzmu. Do owego incydentu z Trine
jednak miał nad nim kontrolę. Ale wtedy Jakob komplet
nie oszalał. Trine uparła się i nie zdradziła kryjówki swej
chlebodawczyni. Przypłaciła to życiem.
Tymczasem Raija nieoczekiwanie sama powróciła, że
by potem znów przepaść bez wieści, uprzednio niszcząc
Olego. Rozegrała to z niesłychaną zręcznością i bardzo
przemyślnie.
A dzisiaj tylko płakała. Nie było w niej złości ani gnie
wu. Nie atakowała. Twarz jej pobladła, a w ciemnych
oczach czaił się strach. Chyba nadal miał do niej słabość...
89
Do diabła, jak tu mroczno, pomyślał, czując, że się
strasznie poci. Chyba nie brakuje tu powietrza?
Tak, rzeczywiście trochę go dziś zawiodła. Jego Raija,
kobieta wyjątkowa, nigdy nie uginała karku i niczego się
nie bała.
- Chcę do domu! - wrzasnęła Maja ile sił w płucach. -
Do domu! Głupi, wstrętny, głupi, wstrętny! Do domu!
- Zamknij gębę, ty szatański pomiocie! - warknął, ale za
raz zamilkł, uważając, że uwłacza własnej godności, odpo
wiadając bachorowi. Odwrócił się do niej plecami. Niech
sobie wrzeszczy, ile chce. Co mnie to obchodzi? pomyślał.
Siedzieli w obszernej grocie, której dno zalewały fale
przypływu. Ze skały nad ich głowami kapała woda. Ole
otarł mokre czoło. Przekonywał samego siebie, że to od pa
nującej wewnątrz groty wilgoci. No bo od czego innego?
Lampa świeciła bladym płomieniem. Jeśli będzie trzeba,
przyniosę olej, bo wypalił się już do połowy, a także inne
rzeczy na zapas, rozmyślał. Bachora tu zostawię, i tak stąd
nie ucieknie! Bezpieczniejszej kryjówki bym nie znalazł. A je
śli wpadnie do wody? uderzyła go nagła myśl. No cóż, trud
no, co mnie to obchodzi? Póki Raija i jej kochaś są przeko
nani, że przetrzymuję ich dziecko, mam nad nimi przewagę.
Przed wielu laty tę wydrążoną w skałach jaskinię odkrył
Jakob, a ponieważ lubił mocne wrażenia, postanowił w niej
przenocować. Stanowiła znakomitą kryjówkę. Zamaskowa
nym wejściem schodziło się do krętego korytarza, w wielu
miejscach tak wąskiego, że trzeba było się czołgać. Ta wypra
wa z dzieckiem okazała się prawdziwym koszmarem. Bachor
darł się wniebogłosy i robił wszystko, by cały plan wziął w łeb.
Ale musiał iść naprzód, prowadzony twardą ręką Olego.
Ze źródełka wśród skal wyciekała słodka woda. Strumyk,
szemrząc cicho, sączył się w dół na dno groty, gdzie, niezależ
nie od panującej na zewnątrz pogody, leniwe fale uderzały
o skały. Jakob twierdził, że do groty można się dostać także
90
przez otwór znajdujący się pod wodą, ale podobno było to
jeszcze trudniejsze niż wejście od strony lądu. I jeśli ktoś nie
był nadzwyczaj dobrym pływakiem, wejście od strony morza
dostępne było wyłącznie w czasie odpływu. Tu na północy nie
wielu potrafiło pływać. Woda w morzu była zawsze lodowa
to zimna. Ludzi nie ciągnęło do wody, mieli przecież łodzie.
Sobotnia kąpiel stanowiła dla nich wystarczającą uciążliwość.
Na nierównych ścianach jaskini, oświetlonej jedynie ole
jową lampą, migały tajemnicze cienie, które co wrażliw
szych mogły wprawić w dość ponury nastrój. Ale Ole nigdy
nie cierpiał na nadmiar wyobraźni. Gdyby tylko ten choler
ny bachor zawodzący w kółko to samo zechciał się zamknąć.
- Chcę do domu! Do domu! Jesteś głupi! Chcę do Re-
ijo! Głupi!
Ole Hermansson czuł, że zwariuje, jeśli przyjdzie mu
dłużej siedzieć tu z tą małą.
Raija powiedziała, że nie wiedzą, gdzie ukryte jest zło
to. Twierdziła, że wykorzystali już wszystko, co zostawił
jej zapobiegliwy mąż. Podobno tajemnicę o tym, gdzie
znalazł cenny kruszec, zabrał ze sobą do grobu. Ale Ole
poznał po niej, że kłamie. Był pewien, że doskonale orien
tuje się, gdzie jest złoto. Nie kupiliby takiego domu, nie
mając pewności, że stać ich na to, żeby w nim zamieszkać.
Zresztą mąż nie umarł nagle, na pewno zdążył szepnąć co
trzeba, żeby zabezpieczyć byt takiej żonie jak Raija.
Tak, wiedzą, upewnił się w myślach Ole.
Postanowił wydrzeć z nich tę tajemnicę. I ten diabelny
rozwrzeszczany dzieciak miał mu w tym pomóc.
Można powiedzieć, że to moja żyła złota, uśmiechnął
się cynicznie. Choć wolałbym prawdziwą. Nie mogę się
doczekać, kiedy dokonam wymiany.
Pocił się, mimo że powoli chłód i wilgoć przenikały
przez jego ubranie.
Chyba już czas udać się z wizytą, pomyślał.
91
Raija, zaciskając zęby, wspinała się za Reijo i Nilsem,
którzy byli silniejsi od niej. Za nic w świecie jednak nie
poprosiłaby ich o pomoc. Obiecała, że nie będzie im za
wadą, więc słowa dotrzyma. Sama sobie poradzi.
Nie zważała na to, że skały ranią jej dłonie. Nic nie mo
gło jej powstrzymać. Wpatrując się w czarną, groźną górę,
nie przestawała myśleć, że tędy Ole ciągnął jej dziecko. Bo
jeśli słusznie się domyślali, uprowadził Maję właśnie do
wnętrza gór. Na pewno była przerażona! Ile myśli musia
ło się kłębić w jej maleńkiej główce!
- Tędy wejdziemy do środka. - Nils wskazał ręką na
głazy, które rozrzutna natura niemal przykleiła do skał.
Otwór prowadzący do jaskini był wąski, ale na szczęście
wszyscy troje byli szczupli, więc udało im się jakoś prze
cisnąć. Raija wyobraziła sobie Olego o posturze niedźwie
dzia, któremu sięgała ledwie do klatki piersiowej. Jak ten
olbrzym zdołał tędy wejść, pozostawało dla niej zagadką.
Nils prowadził, za nim szedł Reijo, a na końcu Raija.
Reijo uścisnął jej dłoń, pragnąc może w ten sposób okazać,
że się już na nią nie gniewa. Ten drobny gest wystarczył,
by na nowo wstąpiły w nią odwaga i nadzieja. Korytarz był
niski i wąski. Musieli przyklęknąć i kilka metrów pokonać
na czworakach, ale potem mogli się już wyprostować.
- Tu korytarz się rozwidla - szepnął Nils, ale i tak jego
glos odbił się echem o ściany.
Raija z duszą na ramieniu przysunęła się bliżej Reijo.
- Tylko jeden korytarz ma drugie wyjście. Gdybym
chciał się ukryć, wybrałbym właśnie ten - mówił dalej Nils.
Roześmiał się cicho i dodał: - Co prawda dla mnie nie mia
łoby to i tak żadnego znaczenia, bo nie potrafię pływać.
Reijo z nagłym zainteresowaniem poprosił, by Nils
opowiedział mu o podwodnym wejściu. Przypomniał so
bie, że Nils już wspominał wcześniej coś na ten temat, ale
wtedy puścił to mimo uszu.
92
- Nawet podczas odpływu wejście jest ledwo widoczne
- wyjaśnił Nils. - Trzeba zanurkować, żeby się dostać do
środka, i kilka metrów korytarza przepłynąć pod wodą.
Ale potem można już wynurzyć głowę ponad powierzch
nię. Podobno da się tam nawet stanąć. Jedna odnoga ko
rytarza prowadzi do wnętrza groty. Tam jest już głębiej.
- Jesteś pewien? - zapytał Reijo. - Przecież nie potrafisz
pływać...
- Bawiliśmy się tu w dzieciństwie. Dzieciaki, które tam
wpływały, opowiadały pozostałym. Zazwyczaj używali
śmy obu wejść do groty - uśmiechnął się do wspomnień.
- Możesz nam pokazać to miejsce?
Raija i Nils popatrzyli na niego równie zaskoczeni.
- O tej porze roku nie możesz wejść do wody, człowie
ku - rzekł Nils, akcentując każde słowo. - Mamy paździer
nik. Zamarzniesz na śmierć, o ile wcześniej się nie utopisz.
Raija także się sprzeciwiła.
Ale Reijo już cofnął się do wyjścia i przeciskał przez wą
ski otwór. Musieli podążyć za nim, żeby usłyszeć, co mówi.
- Wszystko wskazuje na to, że on ukrył się tam w środ
ku z Mają. Trzeba zaryzykować. Nie ma dużo czasu, bo
chyba właśnie zaczyna się przypływ, a muszę dostać się do
podwodnego korytarza, kiedy jeszcze jest tam powietrze.
Zimno jakoś wytrzymam, dla mnie to nie pierwszyzna.
- Chyba nie sądzisz, że on dobrowolnie odda ci Maję?
- nie kryła wątpliwości Raija. - Zabrał ją po to, aby zmu
sić nas do mówienia. Nie uwolni jej tylko dlatego, że po
jawisz się w grocie niczym skrzat!
- Wiem co nieco o słabościach tego człowieka - wyja
śnił Reijo. - Więził mnie w swojej piwnicy i miałem dość
czasu, by go dokładnie poznać.
- Chciałabym dokładnie wiedzieć, co zamierzasz, Reijo
Kesaniemi - zaperzyła się Raija, opierając dłonie na bio
drach. Kiedy zwracała się do Reijo po nazwisku, znaczy-
93
ło, że jest na niego bardzo zagniewana. - Nie sądzisz chy
ba, że pozwolę, żebyś narażał nas na niebezpieczeństwo,
nie uprzedziwszy, co knujesz.
- Nie was, moja droga - przemówił do niej łagodnie jak
do dziecka. - Nie tym razem, Raiju Alatalo Elvejord. To
dotyczy tylko mnie i w żaden sposób nie zdołasz mnie
przekonać do swego towarzystwa w tej wyprawie. Idę sam.
Owszem, pływasz nieźle, ale latem. Gorzej jednak ode
mnie. Nie zdołam uratować cię przed utonięciem. Zresztą
i bez tego dość będę miał problemów, by dostać się pod
wodą do groty. Proszę, nic nie mów, daj mi złapać oddech...
Posłuchała go.
- Hermansson nie lubi ciemnych, zamkniętych i wilgot
nych pomieszczeń.
- Skąd to wiesz?
Reijo wzniósł oczy ku niebu. Nils stal z boku, nic nie
rozumiejąc z tej rozmowy, ale dokładnie się przysłuchiwał.
- Schodził czasami do piwnicy, w której mnie więził.
Źle się tam czuł. Mało tego, zauważyłem, że wiele go kosz
towało, by w ogóle zejść na dół. Dziwnie się zachowywał.
Przypuszczam, że grota działa na niego podobnie.
- To wszystko?
Reijo zaczął zsuwać się po skale, a Nils szybko go do
gonił i wskazał kierunek.
- To naprawdę wszystko? - powtórzyła Raija i roze
śmiała się szyderczo. Nerwy miała napięte jak postronki,
zdawało się, że za chwilę wybuchnie. - O Boże, Reijo,
przecież to szaleństwo, chwytać się takiej szansy! Przecież
on cię może zabić. Ciebie i Maję.
Odwrócił się do niej. Był tak zagniewany, że trzęsły mu się
ręce, mimo że zacisnął je w pięści, aż pobielały mu kostki.
- Są tylko dwie możliwości - rzucił. - Mogę podjąć tę
próbę, która nie wiadomo, jak się zakończy, albo oddać
Olemu to, co Kalle zostawił swojemu synowi. Wybieraj,
94
Raiju. Ja się już zdecydowałem. Nie wiń siebie, jeśli coś
mi się stanie. Zresztą jakoś to przeżyjesz.
Raija rzuciła się mu na szyję i tuląc się do policzka, wy
mamrotała:
- Głupiec z ciebie, Reijo. Nie musisz tego dla mnie ro
bić. Nie pozwolę ci!
Sztywno uwolnił się z jej objęć.
- Nie robię tego dla ciebie, Raiju - odezwał się, patrząc
na nią uparcie. W kąciku ust pojawił się dziwny ironicz
ny grymas. - Robię to dla Mai. Ona na pewno by mi tego
nie zabroniła. Dla Kallego, który był moim przyjacielem,
dla Mikkala, który na moim miejscu uczyniłby to samo.
Nie dla ciebie, moja Raiju.
Zamilkł, powstrzymując się od wybuchu uczuć.
Zbocze nachylało się ku morzu ukrywającemu wejście
do groty. Leżąc na brzuchach, wpatrywali się w bladozielo
ną lodowatą wodę wciskającą się wąskimi zatoczkami w ląd
i w fale ustrojone w białe spienione grzywy. Raija czuła, że
robi się jej niedobrze. Nie chciała błagać Reijo, ale spojrze
nia, jakie ku niemu posyłała, powinny go powstrzymać. Re
ijo pozostawał jednak niewzruszony. Zobaczyli, że morze
przesuwa się w stronę lądu. Zaczął się przypływ.
Reijo zdjął z siebie kurtkę i ciepły sweter. Podał ubra
nia Nilsowi, mówiąc:
- Ukryj je, proszę, gdzieś w pobliżu tego wyjścia z ja
skini, które znajduje się na lądzie. Tylko tak, żeby nie rzu
cały się w oczy!
Nils przyrzekł tak zrobić.
- Wracaj teraz razem z Nilsem do domu.
Reijo, mówiąc te słowa, nie spuszczał wzroku z Raiji,
która, zawsze taka nieokiełznana, teraz przytaknęła potul
nie, ogarnięta wielką czułością. Ze względu na swoje dziec
ko nie mogła powstrzymać go przed tym desperackim
przedsięwzięciem.
95
- Powodzenia - powiedziała tylko, poruszywszy lekko
zbielałymi wargami, i odprowadziła spojrzeniem dygoczą
cą postać schodzącą pośpiesznie do lodowatego morza.
- To chyba najbardziej orzeźwiająca kąpiel w moim ży
ciu - zażartował jeszcze Reijo, po czym nabrał powietrza
w płuca i zanurkował.
Raija długo za nim patrzyła, ale w niczym nie mogła
mu pomóc. Tam pod wodą był zdany tylko na siebie.
Wydawało mu się, że został osaczony przez lód. Próbował
sobie wyobrazić, że po gorącej saunie tarza się w styczniowym
śniega Jego ciało jednak nie było rozgrzane, a morska woda
nie przypominała przyjemnie chłodzącej śniegowej pierzynki.
Poruszał rękami i nogami, starając się oszczędzać siły.
Pod wodą panowała ciemność. Płynął z szeroko otwarty
mi oczami, starając się odnaleźć właściwy kierunek, nic jed
nak nie widział. Dłońmi wymacał skałę nad swoją głową,
ale nie wyczuł prześwitu między nią a powierzchnią wody.
Trwało to już całą wieczność. W uszach mu szumiało,
a w płucach czuł rozsadzający ból. Siłą woli zmusił się, by
zachować spokój. Nie wolno mu było wpaść w panikę.
Bez nerwów, chłopie, nakazał sobie w myślach. Wyko
nuj spokojne ruchy. Nie ma powodu do strachu.
A może za długo zwlekał i korytarz wypełnił się całko
wicie wodą przypływu?
Ramiona wydawały mu się ciężkie jak ołów, nogi led
wie chciały go słuchać. Czuł bolesne kłucie w piersiach,
ale zmuszał swe ciało do wysiłku. Resztkami sił i woli po
suwał się do przodu, pragnąc tylko jednego: odetchnąć głę
boko, zaczerpnąć powietrza w płuca...
Płynął, niemal się nie poruszając. Skostniałymi dłońmi
macał nad głową. Woda, wszędzie woda. A może pomyli
ły mu się kierunki i dotyka dna korytarza zamiast sufitu?
To mogłoby tłumaczyć, dlaczego nie wyczuwa nad po-
96
wierzchnią wody wolnej przestrzeni. W głowie kłębiły mu
się chaotyczne myśli. Ostatkiem woli zaciskał usta, by nie
ulec jednemu już tylko pragnieniu: zaczerpnąć oddechu.
Nie miał siły sprawdzać, czy się nie pomylił. Ogarnęła
go błoga obojętność. Szeroko otwarte oczy nadal nie do
strzegały niczego w kompletnych ciemnościach.
Wziął zamach i odgarniając wodę, uderzył się o skałę. Gdy
cofnął rękę, poczuł przejmujący ból, jakby się o coś skale
czył. Przemarznięty, ledwie zauważał, że się porusza. Zmy
sły także reagowały w zwolnionym tempie. Zachwiał się, gdy
usiłował sprawdzić grunt. Nadal było zbyt głęboko, by mógł
stanąć. Przedzierał się jednak ku górze i omal nie uderzył czo
łem o skałę, gdyż, jak się okazało, przestrzeń dzieląca po
wierzchnię wody od skały była bardzo wąska. Odchylił gło
wę mocno w tył, by usta i nos znalazły się nad wodą.
Była to chyba najwspanialsza chwila w jego życiu. Kie
dy złapał pierwszy oddech, poczuł, jakby narodził się na
nowo. Ból rozsadzał mu pierś, ale równocześnie owładnę
ła nim ulga.
Kiedy już mógł normalnie oddychać, łatwiej mu było
się poruszać. Na nowo także wstąpiła w niego nadzieja.
Przemarznięty do szpiku kości, bezgłośnie posuwał się
w głąb jaskini. Zaciskał Z całych sil szczękające zęby. Przez
cały czas miał przed oczami Maję. Maję i Hermanssona.
Popychała go naprzód miłość do maleńkiego niewinnego
dziecka i nienawiść do tego diabła w ludzkiej postaci.
Wreszcie poczuł pod stopami grunt. Teraz mógł już iść.
Wnet też usłyszał charakterystyczny głos Mai, który rozpo
znałby wszędzie. Dziewczynka płakała, ale nie przestawała
wylewać z siebie potoku słów. Jak na swój wiek Maja mó
wiła już bardzo ładnie. Co prawda głuche echo zniekształ
cało głosy. Ole nie odzywał się wiele, Reijo nawet przyszło
do głowy, że może już poszedł.
Intuicja podpowiadała mu, że Hermansson nie pozosta-
97
nie w grocie ani chwili dłużej niż to konieczne. Znał go na
tyle, by przypuszczać, że nie zawaha się pozostawić dziec
ko samo. Na tym właśnie Reijo opierał swój desperacki plan.
Nie zamierzał stawać twarzą w twarz z tym olbrzymem
o sławie krwawego oprawcy. Chciał go pokonać podstępem.
Jasna poświata oślepiła Reijo na moment, zatrzymał się
więc, by oswoić oczy ze światłem. Ryzyko, że nic nie widząc,
wpadnie z pluskiem wprost w łapy bestii, było zbyt wielkie.
Potem możliwie najciszej przemknął się w stronę miej
sca, gdzie mroczny tunel, napełniający się coraz bardziej
wodą, łączył się z dnem wielkiej groty. Za nic w świecie
nie mógł zdradzić swojej obecności!
- Zamknij się, diabelny bachorze!
Reijo bez trudu rozpoznał grzmiący głos Hermanssona,
odbijający się o ściany jaskini. Wyczul w nim napięcie i ostry
ton, ale nie miał odwagi uwierzyć, że to prawda. W jego sy
tuacji łatwo było dać się zwieść ułudzie pobożnych życzeń.
- Głupi jesteś! Wszystko powiem Reijo! Jesteś zły. Re
ijo cię zbije! - Maja nie straciła odwagi ani głosu, co Ole-
mu coraz mocniej działało na nerwy. Jego cierpliwość wy
czerpywała się.
Reijo, uczepiony kurczowo ukrytej w mroku skały,
trwał nieporuszony i zdawało mu się, że całkiem stracił
czucie w nogach. Bardzo uważał, żeby nie zdradzić swojej
obecności. Obawiał się, że nawet najlżejszy odgłos spotę
gowany przez echo może dolecieć do uszu Olego i wzmóc
jego czujność. Miał tych dwoje w zasięgu wzroku. Siedzie
li na dość szerokim występie skalnym. Poziom wody na
dnie groty bardzo się podwyższył podczas przypływu, ale
nie groziło im, że zostaną zalani. Reijo ucieszył się, ujrzaw
szy Maję całą i zdrową. Po jej głosie poznał, że mała aż ki
pi ze złości. To dziecko wpadało w gniew tak łatwo, że
przy niej nawet Raija wydawała się być aniołem.
Reijo modlił się w duchu, by Ole, który zdradzał pierw-
98
sze oznaki zniecierpliwienia, w przypływie wściekłości nie
zrobił Mai krzywdy. Póki co ignorował napady złości dziew
czynki. Mimo całego dramatyzmu sytuacji Reijo nie mógł
się powstrzymać od uśmiechu, słuchając Mai, która w kół
ko groziła Olemu, że przyjdzie Reijo i da mu nauczkę. Na
Hermanssona z pewnością działało to jak płachta na byka.
- Reijo cię złapie - zakończyła Maja kolejną tyradę. Z jej
słów emanowała pewność, na jaką stać jedynie dwulatka.
Jej niezłomnej wiary w swego bohatera nie przysłaniał naj
mniejszy, nawet cień wątpliwości.
- Niech się lepiej cieszy, że jego nie wziąłem - odciął
się Hermansson.
Reijo sądził, że doda coś jeszcze, ale Ole poprzestał na
tych słowach, nie zamierzając się pewnie zniżać do roz
mowy z dzieckiem. Ale mimo wszystko nie wydał się Re
ijo taki twardy i bezwzględny, za jakiego chciał uchodzić.
Krwawy Ole chyba nie czuł się dobrze w kryjówce!
Na tym właśnie Reijo opierał swój plan. Miał nadzieję, że
wykorzysta na swą korzyść tę słabość Olego i uwolni Maję.
Z największym trudem stał nieruchomo w lodowatej wodzie.
Ogromnym wysiłkiem woli powstrzymywał drżenie, oba
wiając się, że Ole wychwyci nawet najlżejszy obcy szmer.
- Ten twój ukochany Reijo ma dość swoich kłopotów!
- odezwał się Ole Edvard, podnosząc z ziemi lampę.
W tej krótkiej chwili młodemu Finowi zdawało się, że ser
ce wyskoczy mu z piersi. Uznał, że wszystko stracone. Był
pewien, że Hermansson przez cały czas wiedział o jego obec
ności w grocie i tylko odegrał tę farsę, żeby go podręczyć.
Ale Ole Hermansson, nie przestając patrzeć na Maję,
ciągnął drwiącym tonem:
- Niebawem spotkam się z twoim ukochanym Reijo.
Tylko najpierw pójdę coś zjeść. Ty pewnie też jesteś głod
na? Trudno. Ale skoro ten Reijo tak cholernie wiele po
trafi, to może wydostanie cię stąd?
99
- Reijo cię zbije! - powtórzyła triumfalnie Maja z nie
zachwianą pewnością.
Jej słowa najwyraźniej rozbawiły Olego, bo roześmiał
się tubalnie.
Trudno opisać ulgę, jaka spłynęła na Reijo. Zmusił się,
by zachować spokój. Nie mógł teraz zdradzić swojej obec
ności, następne minuty miały rozstrzygnąć o wszystkim.
A stawką w tej grze było coś więcej niż złoto.
Ole niepewnie popatrzył na dziewczynkę. Ten bachor
był mu prawdziwym utrapieniem. Na moment zapragnął,
żeby się utopiła. Pozbyłby się przynajmniej kłopotu. Ale
równocześnie coś mu podpowiadało, że nie powinien jej
zostawiać samej. Była taka mała...
To nie twoje zmartwienie, Ole, odezwał się w nim we
wnętrzny głos. Nie rozczulaj się, chłopie!
Ruszył w stronę wyjścia. Obrzuciwszy dziecko chłod
nym spojrzeniem, stwierdził zadowolony, że przynaj
mniej na tę krótką chwilę zamknęło gębę.
Może powinien zostawić jej lampę? Nie, przecież sam
jej potrzebował. Zresztą na jedno wychodzi, czy poparzy
się na śmierć, czy się utopi, pomyślał cynicznie.
- Zostaniesz tutaj, słyszysz, bachorze? Lampę biorę ze
sobą. Jeśli będziesz spokojnie siedzieć, nic ci się nie stanie.
Ole nie miał pojęcia, że do dziecka nie przemawia się
w taki sposób. Skąd miał o tym wiedzieć on, postrach ca
łego Finnmarku. Matki nie pozostawiają swych latorośli
pod opieką takich jak on osobników.
Kiedy ruszył do wyjścia z groty, nie czuł wyrzutów su
mienia. Ten dzieciak był mu jak kamień u szyi, dobrze bę
dzie się go pozbyć. Jak już wyciśnie z Raiji i jej kochanka
odpowiednie informacje, mogą sobie szukać bachora.
Dzięki temu nie będzie musiał spojrzeć tej małej w oczy
i, co jeszcze ważniejsze, uniknie słuchania jej gadaniny.
Reijo czekał, wydawało mu się, że czas stanął w miej-
100
scu. Śledził wzrokiem odchodzącego Hermanssona, a po
tem długo jeszcze wpatrywał się w otwór korytarza,
w którym tamten zniknął. Gdy już zapadła kompletna
ciemność, odczekał jeszcze chwilę, która wydawała mu się
wiecznością. Wiedział, że musi się uzbroić w cierpliwość,
bo w grocie każdy odgłos niósł się gromkim echem.
Głośny szloch Mai rozrywał mu serce. Samotne prze
rażone dziecko, opuszczone przez wszystkich. Co to za
człowiek z tego Hermanssona? Żeby pozostawić dziecko
samo w takim miejscu? Reijo nie był w stanie tego pojąć.
Być może trochę się pośpieszył, ale nie mógł już dłużej
wytrzymać. Łudził się, że płacz Mai zagłuszy inne odgło
sy. Najciszej jak się dało, podpłynął kilka metrów w stro
nę występu skalnego, na którym siedziała.
Usłyszawszy plusk wody, dziewczynka przestała płakać
i cofnęła się pod ścianę. Dotarł stamtąd odgłos drobnych
kroczków, a potem przyśpieszony oddech.
Reijo podpłynął bliżej i uchwyciwszy się mocno skalnej
półki, odezwał się szeptem, modląc się, by poznała jego głos:
- Maju, dziecinko moja, gdzie jesteś? To ja, Reijo, Ma
ju, maleńka...
W kompletnej ciszy, jaka na moment zapadła, dał się
słyszeć cieniutki, przepełniony rozpaczą głosik, w którym
pobrzmiewało niedowierzanie.
- Reijo? Reijo? Ten zły człowiek... - urwała i głos jej się
załamał, jakby miała wybuchnąć płaczem.
Mimo panujących w grocie ciemności Reijo zdołał się
wdrapać na skalną półkę i przesunąć w kierunku, skąd do
chodziło pochlipywanie. Wnet trzymał w ramionach cie
płe maleńkie ciałko. Teraz dopiero poczuł, jak bardzo jest
zziębnięty. Stojąc w wodzie odczuwał ciepło. Zdawał so
bie sprawę, że to najbardziej niebezpieczne.
- Nie płacz, dziecinko! - szeptał z twarzą wtuloną w jej
włosy.
101
Maja zacisnęła mu rączki na szyi, a z oczu trysnęły jej
łzy. Nieskładnie opowiadała o niedobrym człowieku, któ
ry siłą ją tu przyprowadził.
- Jest głupi - powtarzała. - Zbij go, Reijo, niech się prze
kona, jaki jest głupi i zły!
- Ten okropny człowiek już sobie poszedł - pocieszał
ją Reijo. - I więcej tu nie wróci, Maju. Jestem przy tobie,
nie bój się. Reijo cię stąd zabierze do mamy. W domu już
na nas czekają, wszyscy.
- Elise zginęła - chlipnęła Maja.
- Elise uciekła temu okropnemu człowiekowi - wyjaśnił
Reijo, trzęsąc się jak galareta. Ale choć szczękał zębami
i mówienie przychodziło mu z trudem, cierpliwie przema
wiał do dziecka. Musiał je uspokoić, zanim ruszy z nim
korytarzem prowadzącym do wyjścia z groty. - Elise jest
w domu i czeka na nas.
Ciekawe, jak daleko odszedł Hermanssan? zastanawiał
się Reijo.
Bardzo się obawiał, że w korytarzu może się na niego
natknąć. Nie znał tego przejścia i nie miał pojęcia, jak da
leko jest do wyjścia. Poruszając się pod osłoną całkowi
tych ciemności, trudno było polegać na mało dokładnych
objaśnieniach Nilsa.
Woda falowała i uderzała o skalne ściany. Jej poziom
trochę się podniósł w czasie, gdy przebywał wewnątrz gro
ty. Nagle w jego głowie wykluł się szalony pomysł. Gdy
by pobiegł wzdłuż brzegu, w krótkim czasie dotarłby do
osady. Wśród skał zaś może się natknąć na Hermanssena.
Ile można wymagać od dwuipółletniego dziecka? Czy
wolno mu jeszcze dodatkowo narażać Maję na takie nie
bezpieczeństwo?
Ale to wielka szansa! Szansa, która jednak wiąże się
z wielkim ryzykiem. Reijo wstrzymał oddech, rozważając
w myślach wszystkie za i przeciw. Nerwy miał napięte do
102
ostatnich granic. Ciekawe, ile wody jest teraz w koryta
rzu? Czy się przesłyszał, czy to wyobraźnia płatała mu fi
gle? Zdawało mu się, że wśród szumu wody wdzierającej
się do wnętrza groty wyłapał jakiś odgłos.
Chyba coś błysnęło w korytarzu prowadzącym do wyjścia?
Nie miał odwagi dłużej czekać, żeby się przekonać, czy
to prawda. Wolał zachować ostrożność i nie kusić losu.
Maja na szczęście nie bała się wody. Siląc się na spokój,
wyszeptał:
- Wyjdziemy stąd, Maju. Będziemy musieli płynąć. Wo
da jest bardzo zimna, ale wszystko będzie dobrze. Przy
rzekam ci to. Niczego się nie bój, musisz tylko mocno
trzymać mnie za szyję, nie puszczać, rozumiesz?
- Nie puszczać - powtórzyła z powagą i jeszcze moc
niej zacisnęła mu ręce na karku.
Reijo odetchnął z ulgą.
- Będzie zupełnie ciemno i bardzo głęboko. W jednym
miejscu woda nawet nas zakryje. Wówczas musisz zrobić
to, co ci teraz powiem. Nabierzesz dużo powietrza, tyle że
aż napęcznieje ci brzuszek. Mocno zaciśniesz buzię i przy
tulisz się do mnie. Nie wolno ci będzie wtedy oddychać.
- Dlaczego?
- Dlatego że dookoła będzie woda i jeśli otworzysz bu
zię, wleci ci do środka więcej, niż będziesz mogła połknąć,
malutka. A to niebezpieczne.
Spodziewał się kolejnego „dlaczego?", Maja właśnie
weszła w ten wiek, ale tym razem przyjęła słowa Reijo
bez zbędnych pytań. Odczuł z tego powodu niewypowie
dzianą ulgę. Postanowił, że później jej wszystko wytłuma
czy. Teraz cenna była każda sekunda, bo już nie miał naj
mniejszych wątpliwości, że od strony korytarza dobiega
odgłos kroków.
- Trzymaj się mocno! - poprosił i zanurzył się w lodo
watej wodzie. Choć tylko na chwilę z niej wyszedł, znów
103
przeżył szok. Maja wydała z siebie cichy okrzyk, ale za
milkła zaraz i już nawet jęk nie wydobył się z jej ust. Re-
ijo czuł jednak jej kurczowy uścisk. Całe szczęście, że go
nie puszczała.
- Wszystko będzie dobrze - szepnął i skierował się
w stronę podwodnego korytarza. Podniósł Maję jedną rę
ką trochę wyżej, żeby miała głowę nad powierzchnią wo
dy, której poziom znacznie się podwyższył. Reijo liczył na
to, że ten niewielki prześwit wystarczy.
Nieprzyjemne uczucie z wolna zaczęło opuszczać Ole-
go Edvarda. Pokonał już odcinek korytarza, gdzie musiał
się czołgać. Ledwie przecisnął się przez wąskie światło tu
nelu. To było straszne! Czuł się całkowicie uzależniony od
wyższych mocy. Przez moment przestraszył się, że na za
wsze zostanie uwięziony w skale napierającej na plecy
i brzuch, i nigdy więcej nie ujrzy nieba. Ogarnął go lęk
przed zamknięciem, miał wrażenie, że się dusi. Przerażo
ny, ledwie powstrzymał się od krzyku. Zacisnął zęby. On,
Ole Edvard Hermansson, nie był przecież mięczakiem.
Ale nie czuł się dobrze, mimo że lampa rozświetlała
ciemności. Bezwiednie pomyślał o dziecku pozostawionym
na skalnym występie nad wodą, która zaczęła przybierać.
Mała pewnie się boi. Dobrze jej tak, krzykaczce. Chciał
się uśmiechnąć pogardliwie, ale jakoś mu nie wyszło. Zdra
dzieckie myśli przywołały w pamięci inne przestraszone
dziecko. Dziecko, które przez całą noc siedziało zamknię
te w dusznej piwnicy, dlatego że niechcący zobaczyło swą
matkę w intymnej sytuacji z mężczyzną, u którego służy
ła. Ole przełknął ślinę. Bez trudu przypomniał sobie, jakie
straszne męki wtedy cierpiał.
Ten cholerny bachor przeżyje, skoro jemu udało się
wyjść z tego bez szwanku! Ba, wyrósł nawet na mężczy
znę jak się patrzy, nie na jakiegoś tchórza.
104
Teraz dopiero uświadomił sobie, jak bardzo dziewczyn
ka przypomina Raiję. Nie dostrzegł tego wcześniej, dener
wowały go jej wrzaski, więc nie przyglądał się jej dokład
nie. Uderzyło go, że ta mała bez wątpienia odziedziczyła
po matce oryginalną urodę i to coś nieokreślonego, co
uczyniło z Raiji jedyną kobietę, która wiele dla niego zna
czyła i z czasem stała się taka ważna.
Jego własna matka płaszczyła się przed tym idiotą, znie-
wieściałym typkiem, który niestety był jego ojcem. Ole
poprzysiągł sobie wtedy, że nigdy nie straci głowy dla żad
nej kobiety. Zgodnie z jego przekonaniem, kobiety były
głupie i niewierne. Zdradzały, gdy się w nich zakochać.
Jego matka była za dobra dla tego utracjusza! Głupia,
ale i tak o niebo lepsza niż mężczyzna, który traktował ją
jak swoją własność, mimo że ożenił się, jak wypadało,
z damą z wyższych sfer.
Ole wiedział, że Raiji właściwie nigdy nie obchodził.
Tylko ten Reijo był dla niej ważny. Kmiotek, nie mężczy
zna! Dziecko miało brązowe oczy tak jak Raija i twarz po
dobną do twarzy matki. Im dłużej myślał o tym dziecku,
tym gorzej się czuł. Tak jakby to Raiję pozostawił samą
w ciemnej, wilgotnej grocie.
Krzyczała coś do niego, może nadal płacze ze strachu.
Ole zatrzymał się i nastawił ucha. Cisza. Cofnął się i do
szedł do miejsca, gdzie było bardzo wąsko, ale nadal nic
nie słyszał. Może wpadła do wody? Może utopiła się? Ra
ija... Nie, nie Raija, jej córka, Maja. Nie może przecież ich
mylić ze sobą.
Poczuł w piersiach ból, tak jakby rozrywano go na
strzępy. Zrobiło mu się gorąco.
- Nie dręcz mnie - jęknął cicho zbolałym głosem. Nie po
trafił jednak uwolnić się od tego dziwnego, palącego uczucia.
Chyba tracę rozum, pomyślał i przerażenie jeszcze się
wzmogło. Albo tchórzę...
105
Przez długą chwilę toczył walkę z samym sobą, w koń
cu schylił się i z duszą na ramieniu zaczął się przeciskać
tą samą drogą, którą dopiero co przyszedł.
Był już prawie na miejscu, gdy mu się wydało, że sły
szy jakieś głosy. W tym momencie na nowo ogarnął go lęk
o stan własnego umysłu.
Może naprawdę zwariowałem? przeraził się. Na to wy
gląda...
Nigdy dotąd nie zachowywał się tak dziwnie. Zawsze
był twardy i bezwzględny. Nigdy nie kierował się uczu
ciami.
Kiedy po chwili znów się zatrzymał, słyszał już tylko
plusk wody uderzającej o skały. Na zewnątrz chyba szalała
wichura, bo w grocie dawało się odczuć powiew świeżego
powietrza. Do skalnego występu pozostał mu już tylko ka
wałek, gdy lampa nagle zapłonęła jaśniej, po czym zgasła.
Maja przywarła mocno do Reijo, drżąc na całym ciele.
Wtuliła się w zagłębienie na jego szyi policzkami mokry
mi chyba od łez, a nie od morskiej wody. Mocno zacisnę
ła mu rączki na karku i choć czuł, że jest śmiertelnie prze
rażona, nie skarżyła się i nie krzyczała.
Szybciej niż się spodziewał, dotarli do miejsca, gdzie ko
rytarz schodził pod wodę. Jego oczy zdążyły przywyknąć
do tego osobliwego mroku, w którym teraz widział znacz
nie więcej niż wówczas, gdy przedzierał się do groty. Był
pewien, że z wydostaniem się na zewnątrz pójdzie mu
sprawniej. Ale nie było sensu się oszukiwać, teraz miał do
pokonania jakby dłuższy odcinek pod wodą: Maja trochę
spowalniała jego ruchy, a poza tym płynął pod prąd. Nie
wiedział, jak długo dziecko wytrzyma bez oddechu.
- Teraz, Maju - odezwał się. - Teraz nabierzemy dużo
powietrza. Kiedy powiem, że nie możesz oddychać, mu
sisz mnie od razu posłuchać. I będziesz mogła wypuścić
106
powietrze dopiero, gdy ci pozwolę. To będzie trochę bo
lało. Jak myślisz, dasz radę?
- Taak.
Udawał, że nie słyszy zwątpienia w jej głosie. Nie mie
li innego wyboru, musieli zaryzykować.
- Nabierz powietrza.
Maja odetchnęła głęboko i wstrzymała oddech.
- Możesz oddychać.
Wypełniła jego polecenie, czyli rozumiała, o co chodzi.
Z ulgą pomyślał, że nie będzie musiał tracić czasu na do
datkowe wyjaśnienia. Odetchnął głęboko i słyszał, że
dziecko stara się oddychać w tym samym tempie. Nie by
ło na co czekać.
- Nabierz powietrza! - nakazał i uczynił to samo. Po
czuł przyciśniętą do szyi twarz dziecka. Nie tracąc ani se
kundy, zanurkował i popłynął ku wyjściu, którego, co
prawda, nie widział, ale wiedział, że istnieje.
Lampa zsunęła się z półki skalnej i wpadła z pluskiem
do wody. W kompletnych ciemnościach Ole nie widział
nic na wyciągnięcie dłoni. Słychać było tylko chlupot wo
dy wdzierającej się do groty. Olemu zdawało się, że brzmi
on jak szyderczy śmiech.
Był tu zupełnie sam. Dziewczynka zniknęła. Zawołał ją
po imieniu. Dziwnie zabrzmiało w jego ustach, ale wyda
ło mu się piękne.
Głos odbijał się o skały i powracał echem, jakby skały
szydziły z niego, że okazał się takim słabym głupcem.
Musiała wpaść do wody, pomyślał Ole Edvard, macając
dokładnie skalny występ, na którym ją zostawił. W niezrozu
miałym dla siebie odruchu wskoczył do wody. Nabierał co
raz silniejszego przeświadczenia, że traci rozum. Ale przecież
nie mógł stanąć przed Raiją i powiedzieć, że jej córka jest ca
ła i zdrowa, wiedząc, że dziecko nie żyje. Musi ją znaleźć!
107
Raz za razem nurkował, obmacywał skalne dno i ścia
ny groty, zalane teraz wodą. Ale nic nie znalazł. Ciążyło
mu mokre ubranie i trudno było mu płynąć, lecz nie re
zygnował. Nigdy nie ofiarował Raiji czegoś, na czym by
jej zależało. Może teraz, ten jeden jedyny raz, zobaczy ra
dość w jej oczach? Myśli mąciły mu się w głowie. Woda,
skały i ziąb. Oczy, choć przywykły do mroku, rozpozna
wały jedynie cienie i zarysy. Nierzeczywisty świat, z któ
rego nie było wyjścia. Przemienił się w małego chłopca,
zamkniętego za karę w piwnicy. Musi tu zostać, póki go
nie wypuszczą. Nie znalazł wyjścia, nie znalazł Mai.
Wydawało mu się, że słyszy jej krzyk, i nerwowo za
czął pływać w kółko. Ramiona i nogi zdrętwiały mu z zim
na, ale przecież nie mógł zaprzestać poszukiwań, przecież
był mężczyzną, a nie babą.
Nie poddał się, choć nie był dobrym pływakiem. Kiedy
odkrył pod wodą otwór prowadzący do korytarza, popły
nął tamtędy, pewien, że odnajdzie tam Maję. Był zbyt otę
piały, by pomyśleć, że nie da rady płynąć pod silny prąd.
I tak dopełnił się jego los. Mały chłopiec nie wydostał
się z ciemnej piwnicy. Wody przypływu wepchnęły go
z powrotem do wnętrza groty.
Kiedy wreszcie Reijo udało się wynurzyć na powierzch
nię, nie czuł nic poza strachem. Choć przy brzegu było
dość płytko, morze okazało się tak niespokojne, że z tru
dem utrzymywał się na nogach. Pozwalał nieść się falom,
pilnie bacząc, by woda nie zalewała twarzy Mai. Dziew
czynka uchwyciła się kurczowo jego włosów i nie zwolni
ła uścisku. Posiniała na twarzy, szczękała zębami, ale ży
ła. I nic więcej się nie liczyło.
Reijo przytulił ją mocno, niemal obezwładniony nad
miarem uczuć.
Udało nam się, pomyślał z radością.
108
- Dziecinko moja - śmiał się i płakał, całując przemo
czone włosy Mai. - Dziecinko moja.
Gdy wyszli na ląd, chłodny październikowy wicher
przeniknął ich do szpiku kości. Reijo poczuł śmiertelne
znużenie. Tymczasem był to dopiero pierwszy wygrany
etap, teraz musieli dostać się do domu, nim dopadnie ich
Ole Edvard albo nim zamarzną na śmierć.
Zacisnął zęby i potykając się, popędził wzdłuż brzegu
w silnym postanowieniu, że wszystkiemu podoła.
6
Raija ze zmartwienia nie mogła sobie znaleźć miejsca.
Aleksiej daremnie próbował ją namówić, by usiadła i cze
kała cierpliwie. Nils bez większych skutków nakłaniał ją
do tego samego. Raija nie chciała czekać bezczynnie. Kie
dy wreszcie Nils zauważył przez okno nadbiegającego Re-
ijo z Mają na ręku, poczuła się dotknięta do żywego, że to
nie ona pierwsza ich wypatrzyła.
Wyściskała mocno kompletnie wyczerpanego przyja
ciela i bladosiną córeczkę. Starała się zachować zimną
krew, ale była zbyt podekscytowana, by działać rozsądnie.
- Usiądź! - nakazał jej Nils, przejmując komendę. - Ja
też mogę się na coś przydać.
- Najpierw Maja - jęknął Reijo.
Nils nie protestował, choć jego zdaniem Reijo wyglą
dał na bardziej wyczerpanego. Trzęsącymi się rękoma za
czął zdejmować z dziecka przemoczone i niemal zupełnie
sztywne ubrania. Szło mu dość opornie, z wdzięcznością
więc przyjął pomoc Raiji, mimo że wcześniej kazał jej
trzymać się z boku.
- Poradzę sobie - zapewniła go. Usiłowała przywołać
na twarz uśmiech, choć dręczyła ją myśl, że znów nad jej
najbliższymi pojawiły się złowrogie chmury.
Zręcznie wytarła małą do sucha, po czym opatuliła we
wszystko, co znalazła w domu. Przygarnęła córeczkę moc
no i najchętniej oddałaby jej własne ciepło. Maja, nienatu
ralnie blada, zachowywała się zatrważająco spokojnie. Czy
nie powinna raczej krzyczeć wniebogłosy? Raija bała się
110
nad tym zastanawiać. Pragnęła raczej radować się tym, że
dane jej było odzyskać dziecko. Przykryła je dodatkowo
futrzaną narzutą, wierząc, że Maja rozgrzeje się wreszcie.
Nils dokładał do pieca, aż ogień buzował.
- Był tu Ole? - zapytał Reijo, z trudem otwierając usta.
Był tak zziębnięty, że nie mógł nawet poruszyć paka
mi. Nils pomógł mu zdjąć zesztywniała koszulę, która
w wielu miejscach przylgnęła do skóry i trzeba było użyć
gorącej wody, by ją odkleić.
- Póki co, jeszcze nie - odparła Raija i podała Elise opa
tuloną Maję, a potem zaprowadziła dziewczynki do izby.
Razem z Nilsem wyjrzeli ostrożnie przez wszystkie
okna, ale na zewnątrz nie działo się nic szczególnego. Żad
ne z nich jednak nie miało wątpliwości, że Ole Hermans-
son może pojawić się w każdej chwili. A jego przybycie
sprowadzi na wszystkich jedynie ból i cierpienie.
Raija bez zbędnych ceregieli zdjęła z Reijo spodnie,
a potem kalesony, co bardziej zawstydziło Nilsa niż ją sa
mą. Na ramiona zarzuciła przyjacielowi utkaną z wełny
narzutę i delikatnie popchnęła go bliżej pieca.
- Jesteś niepoprawny, Reijo - mówiła, głaszcząc rozdy
gotane ciało. Kiedy ogień oświetlił złotym blaskiem jej
twarz, na długich rzęsach błysnęły łzy. Raija pomrugała
gwałtownie, ale te łzy dostrzegł nawet Reijo znajdujący się
w dziwnym stanie gdzieś między jawą a snem. - Powie
działeś, że popłyniesz do groty, ale słowem nie wspomnia
łeś, że zamierzasz wrócić tą samą drogą! - Mało brakowa
ło, by się rozpłakała na dobre. - Przecież oboje mogliście
utonąć! Jak długo przebywałeś w lodowatej wodzie? Mo
głeś zamarznąć! Rozchorujesz się...
Uśmiechnąwszy się blado, przymknął oczy. Głowa opa
dła mu w tył. Czuł ogarniające go z wolna ciepło, niemal
równie błogie jak wtedy, gdy unosił go podwodny nurt.
Teraz frunął, szybował w powietrzu... Jakby zza chmur
111
dolatywały go stłumione słowa wypowiadane przez Raiję,
a jej głos zlewał się w monotonny szum.
Słyszał muzykę... Leciał...
Tak naprawdę osunął się po ścianie w dół.
- Powinniśmy go położyć do łóżka - rzekł zatroskany
Nils i nagle ogarnęło go poczucie bezradności. Jego życie
płynęło spokojnie i monotonnie, ale odkąd pamiętnej no
cy zapukał do drzwi tego domu i poznał Reijo, nic już nie
było zwyczajne.
- Owszem, ale najpierw trzeba go rozgrzać - z uporem
oznajmiła Raija. - I przypilnować, by zjadł coś ciepłego.
Wydaje mi się, że bardzo długo przebywał w grocie, a ile
czasu spędził w wodzie, Bóg jeden raczy wiedzieć...
Dopiero wraz z nastaniem wieczoru, gdy za oknami za
padł zmrok, Reijo zdołał o własnych siłach przejść do al
kierza i położyć się w łóżku. Ale zanim to nastąpiło, Ra
ija nacierała go i masowała, ogrzewała własnym ciałem.
Płakała przy tym i klęła na przemian, ale nie poddała się,
póki nie otworzył oczu i nie popatrzył na nią przytomnie.
- Przyszedł? - zapytał, nie przestając dygotać.
Zaprzeczyli.
Nils trzymał straż. Co chwila wyglądał przez okno,
a gdy się ściemniło, odważył się wyjść na zewnątrz i okrą
żył budynek. Nic nie zakłócało spokoju, ale Raija czuła,
że jest to cisza przed burzą.
Reijo nie chciał rozmawiać o tym, co się wydarzyło
w grocie.
- Nie teraz - wymówił się udręczony. - To dla mnie na
razie zbyt trudne, Raiju. Pozwól, bym sam się z tym
wpierw uporał.
Raija dobrze go rozumiała. Czasami trudno jest się dzie
lić z kimś przeżyciami, zwłaszcza gdy są jeszcze całkiem
świeże. Lepiej poczekać, nie wywierać presji, bo inaczej
112
człowiek zamknie się w sobie, przekonany, że najlepiej
o wszystkim zapomnieć.
- Porozmawiaj z Mają - poprosił. - Biedne dziecko, ty
le przeżyło!
Raija z ciężkim sercem pomyślała o tym samym. Jej ma
leńka córeczka doświadczyła wiele złego. Raija czuła się win
na. Jak każdy rodzic pragnęła dla swych dzieci wszystkiego
co najlepsze, tymczasem spotykało je tyle cierpienia tylko dla
tego, że ona sama budziła w otoczeniu tak skrajne reakcje.
Reijo został otulony w wełniane koce i ciepłe skóry. Ra
ija wmusiła w niego także kubek gorącej zupy, a kiedy wresz
cie zasnął, już trochę rozgrzany, lecz bardzo wyczerpany,
ogarnęło ją także śmiertelne znużenie. Czuła się winna, nie
miała prawa być zmęczona, ona, która siedziała z założony
mi rękoma i czekała, podczas gdy Reijo sam z narażeniem
życia ratował jej dziecko. Wyprawa do zagrody Nilsa w gó
rach w jej przekonaniu w ogóle się nie liczyła.
Gdzieś w ciemnościach czaił się przepełniony nienawi
ścią Ole Edvard, który zamierzał zagarnąć cudzą własność!
Czy zdawał sobie sprawę, jak wielką budzi grozę?
Może celowo się nie zjawiał, żeby ich jeszcze trochę po
dręczyć? Raija zapragnęła, by wreszcie skończył się ten kosz
mar. Zamiast przeciągać moment konfrontacji ze złem, ja
kie uosabiał Ole Edvard, wolałaby stanąć z nim oko w oko.
Nils zjadł ugotowaną przez Raiję zupę, pomógł Alek-
siejowi przy jedzeniu i nakarmił małego Knuta. Elise nie
chciała nic jeść, nie odrywała od Mai swych wielkich błę
kitnych, zalęknionych oczu. Maja spała niespokojnie, Ra
ija śmiertelnie się o nią bała. Zdawało się jej, że w ciągu
tego jednego dnia jej córeczka przeżyła tyle, że starczyło
by za cały rok koszmaru. Ona także nie była w stanie zmu
sić się do jedzenia, wszystko w niej protestowało. Zgasiła
lampę i stanęła przy oknie. Wpatrywała się w pogrążoną
w ciemności otwartą przestrzeń wokół domu. Zastanawia-
113
ła się, gdzie ukrył się Hermansson. Może czai się gdzieś
w mroku nadchodzącej nocy i obserwuje ich dom?
Nagle z izby doleciał ją przenikliwy dziecięcy głosik.
Maja odkopała się i wyswobodziła z otulających ją okryć.
Kiedy Raija wzięła na ręce córeczkę, ta, nie przestając wo
łać Reijo, popatrzyła na matkę szeroko otwartymi oczami.
- Reijo śpi - szepnęła Raija, ale głos się jej załamał. -
Reijo śpi, maleńka. Wszystko z nim dobrze. Tamten zły
człowiek odszedł.
- Reijo... - Maja łkała żałośnie, drżąc na całym ciele.
Przytuliła się mocno do matki, przyjmując całą jej miłość.
Zwykle wolała Reijo. Jedynie na krótką chwilę siadała na
kolanach matki, natomiast godzinami mogła przesiadywać
na kolanach Reijo, uszczęśliwiona. - Udało mi się - wy
mamrotała. - Udało mi się - powtórzyła dziewczynka,
zniecierpliwiona jak zawsze, gdy nie otrzymywała natych
miast odpowiedzi na swoje pytania.
- Tak, maleńka - przyznała Raija, nie wiedząc, co Maja
ma na myśli. Bała się o to zapytać, nie miała odwagi nakła
niać córeczki do mówienia. Wolałaby, gdyby Maja mogła
o wszystkim zapomnieć. Jeśli nie, niech sama wybierze mo
ment, kiedy zechce o wszystkim opowiedzieć.
- Wstrzymałam oddech. Zrobiłam tak, jak Reijo mi ka
zał. W morzu widać było czerwone kropki... Z całych sił
zaciskałam oczy. Ale nie otworzyłam buzi...
Ani słowa o Ole Edvardzie ani o uwięzieniu w grocie!
Obraz Reijo przysłonił jej wszystko. Najważniejsze dla
Mai było, żeby zrobić to, co kazał jej Reijo.
- Bardzo dobrze, córeczko - uśmiechnęła się Raija, nic
prawie nie widząc przez łzy. - Reijo bardzo cię chwalił.
Zresztą sam ci to jutro powie. Teraz spróbuj zasnąć.
- Reijo?
Raija zrozumiała, że Maja nie da za wygraną, zrezygno
wana, zaniosła więc córeczkę do izby, w której spał Reijo.
114
Serce jej się ścisnęło, kiedy zobaczyła, jak leży ze sztywnymi
od słonej wody włosami sterczącymi na wszystkie strony.
Ostrożnie położyła Maję obok, tak by wzajemnie się ogrze
wali. Reijo nawet tego nie zauważył, ale dziewczynka przy
tuliła się do niego zadowolona i zacisnęła maleńką piąstkę
wokół jego kciuka. Uśmiechnęła się, a na jej twarzyczce od
malowało się oddanie i całkowite poczucie bezpieczeństwa.
Patrząc na tych dwoje, nie sposób było się nie wzruszyć.
Raija zapragnęła zachować w pamięci ten obraz, by móc
go przywołać, kiedy życie zbyt mocno da się jej we znaki.
Promieniował od nich taki spokój! Spokój i ufność. Raija
nie czuła ukłucia zazdrości, jakie zwykle towarzyszyło jej,
kiedy Reijo i Maja zamykali się w swym małym świecie.
Dobrze było wiedzieć, że tych dwoje, których kocha naj
bardziej, łączy taka miłość. Przestało jej przeszkadzać, że
trzymają ją trochę na dystans. Teraz potrafiła to znieść.
Nils czuł się w obecności Raiji trochę niepewnie. Przy
puszczał, że wydaje jej się jeszcze bardziej nieporadny niż
był w istocie. Zdobył się jednak na odwagę i zapropono
wał, że zostanie.
- Jeśli on przyjdzie... hmm... - wyjąkał. - Lepiej, żebym
wtedy był. Reijo ani Rosjanin ci nie pomogą. Kobieta sa
ma z dziećmi...
Cisza była bardziej wymowna niż nieskładne tłumaczenie.
- Teraz już sobie poradzę, Nils. Byłeś wspaniały! - Ra
ija odprawiła go delikatnie, żeby nie poczuł się urażony. -
Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła! Ale ty też musisz
odpocząć. Poza tym nie możesz zaniedbywać swoich obo
wiązków, bo ludzie zaczną coś podejrzewać. Nie chcę, że
byś przez nas popadł w kłopoty. Bądź ostrożny!
Nils wyczytał w jej oczach szczere zatroskanie swoją
osobą. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek ktoś się tak o nie
go martwił. Poczuł niebezpieczny ucisk w gardle i z tru
dem złapał oddech. W obecności pięknej żony przyjaciela
115
całkiem tracił głowę. Nigdy jeszcze żadna kobieta tak na
niego nie działała.
- Nic więcej nie mogę dla ciebie zrobić? - zapytał, a na
jego twarzy odmalował się taki zawód, że Raija bez zasta
nowienia rzuciła:
- Ubrania Reijo. Lepiej, żeby nikt ich nie znalazł przy
wejściu do groty.
Popatrzyła mu w oczy, trwało to zaledwie ułamek se
kundy. Nils spuścił wzrok, a policzki zapiekły go tak, jak
by wystawił je na letnie słońce.
- Lepiej, żeby nikt ich tam nie znalazł - powtórzył tylko.
Z prawdziwą radością spełniłby każdą prośbę Raiji. Nicze
go bardziej nie pragnął, jak służyć jej pomocą. Gdyby choć
trochę mógł jej ulżyć, byłby szczęśliwy. Już dawno nie czuł
się taki młody, rześki i zadowolony! Po raz drugi tej doby
skierował swe kroki ku wznoszącej się tuż za osadą górze,
dumnej i tajemniczej, jakby skrywała jakąś ponurą zagadkę.
Noc się dopiero zaczęła. Raija zabarykadowała drzwi
i zaciągnęła wszystkie zasłony. Wiedziała, że jeśli zło ma
nadejść, nie uda się go powstrzymać w taki sposób, ale
stworzyła sobie złudzenie bezpieczeństwa. Zamknięty ma
ły świat, do którego zło, trudności, chłód nie miały przy
stępu. Wiedziała, że rzeczywistość jest całkiem inna, ale
nikt nie mógł jej pozbawić prawa do marzeń.
Zajrzała do Aleksieja w przypływie wyrzutów sumie
nia. Czuła się za niego odpowiedzialna, a przez cały dzień
nie poświęciła mu wiele czasu poza przygotowaniem je
dzenia i opatrzeniem rany.
- To ty, Raiju?
Jego obcy akcent zawsze przyprawiał ją o dreszcz.
Zostawiła drzwi otwarte na oścież, żeby słyszeć, gdyby
ktoś jej potrzebował, i po cichu weszła do pogrążonej w mro
ku izby. Poluzowała upięty na głowie kok. Włosy spłynęły
116
jej kaskadą na ramiona, sięgając aż do pasa. Nie miała talii
osy. Żartowała sobie, że odkąd biodra jej się zaokrągliły, ta
lia wydawała się znacznie smuklejsza. Aleksiejowi jednak wy
dała się zjawiskowo kobieca. Ciepła poświata od tlącej się
lampy i płomienia z paleniska otoczyła jej postać złotoczer-
woną, nieziemską aurą. Aleksiej poczuł słabość, której powo
dem nie były bynajmniej rany od postrzału. Dobrze rozpo
znawał te sygnały. Nie powinien czynić sobie nadziei, był już
na tyle dorosły, by to wiedzieć, ale w mroku wszystko zda
wało się zaczarowane. Odrzucił rozsądek. On także szukał
ucieczki. Pragnął zapomnieć, że znalazł się w obcym kraju
i że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Szczęśliwie tra
fił do spokojnej przystani, ale nie łudził się, że pozostanie tu
dłużej. Krótki pobyt. Krótki epizod. Jeśli los będzie mu
sprzyjać, zdoła wrócić do swoich. Ufał, że jest mu pisane ży
cie daleko na wschód od tych stron.
Nie wiedział dokładnie, co się stało z dziećmi i Hermans-
sonem, ale domyślał się, że póki co wszystko się dobrze
skończyło. O szczegóły postanowił spytać Raiję później.
Ta noc była przeznaczona na marzenia. To, co niemożli
we, miało w ciągu tych kilku godzin stać się rzeczywistością.
- Usiądź! - poprosił, stukając w brzeg łóżka. Gwałtow
nie zatęsknił, by znalazła się blisko niego. Ten jeden jedy
ny raz pragnął poczuć łączącą ich więź.
Raija zawahała się przez ułamek sekundy, ale usiadła. Zła
na samą siebie, przysunęła się nieco bliżej, niż wypadało.
Czegóż mam się obawiać ze strony tego młodego chło
paka? usprawiedliwiła się.
„Nie z jego strony", podszepnął jej wewnętrzny głos.
„Lecz co z tobą, Raiju? Nie lękasz się tego, co tkwi głębo
ko w twym sercu? Za każdym razem, gdy patrzysz na
Aleksieja albo o nim myślisz, a myślisz dużo, drżysz, jak
byś popełniała jakąś zbrodnię".
To prawda...
117
- Nie mogę zasnąć - powiedziała, ciesząc się w głębi du
szy, że spowija ich nieprzenikniony mrok, skrywający
wszelkie odcienie barw, zasłaniający zmęczone rysy, tonu
jący wszystko to, z czego nie była zadowolona. Mrok był
jej sprzymierzeńcem. - Przez chwilę cofnęłam się myślami
do przeszłości. Wszystkie kłopoty nagle zniknęły. To pew
nie tchórzostwo z mojej strony tak uciekać od rzeczywi
stości - roześmiała się zażenowana, jakby przepraszająco.
Aleksiej przykrył dłonią jej rękę. W pierwszym odru
chu chciała ją cofnąć, ale zmusiła się, by wytrzymać jego
dotyk. Właściwie sama tego pragnęła.
- Każdy ma do tego prawo, to nie tchórzostwo! Sam
chętnie wybrałbym się z tobą w taką podróż donikąd.
Reijo zarzucał jej, że ucieka od rzeczywistości, choć
przyznawał, że czasem wyobraźnia może uchronić ludzi
przed szaleństwem. Mikkai zawsze śmiał się dobrodusznie
z jej fantazji, a w ostatnim czasie sam coraz częściej szu
kał ucieczki w wyimaginowanym świecie. Tymczasem
Aleksiej nie uważał jej za głupią. Sprawiał wrażenie, że ją
rozumie, i nie doszukiwał się niczego szczególnego w jej
słowach.
Zachowuje się tak naturalnie, pomyślała. Może ja sobie
wmawiam grożące mi z jego strony niebezpieczeństwo?
- Wierzysz w przeznaczenie? - zapytał.
Czuła na sobie jego palący wzrok, który przebijał ciem
ność.
Znowu ta bujna wyobraźnia! Przecież to całkiem nie
winna rozmowa!
Aleksiej leżał przykuty do łóżka, ledwie co będąc w sta
nie się poruszyć, całkowicie uzależniony od niej i od po
mocy innych. Nie mógł jej skrzywdzić. Miała nad nim
przewagę.
- Nie - odpowiedziała. - A zresztą nie wiem - dodała
w przypływie szczerości, przypominając sobie przepo-
118
więdnie, którą przed wielu laty usłyszała z ust Elle. Słowa
Elle wryły się jej na trwałe w pamięć, tym bardziej że co
jakiś czas uświadamiała sobie, ile prawdy w nich tkwi. -
Jeśli wszystko jest ustalone, życie wydaje się być bez sen
su - wyjaśniła trochę zakłopotana. - Chciałabym mieć
wpływ na swoje życie, wierzyć, że mam coś do powiedze
nia, że coś zależy ode mnie.
- A mnie się trudno pogodzić z tym, że naszym losem
kieruje przypadek. - Aleksiej uścisnął mocniej jej rękę. -
To nie zbieg okoliczności, że przypłynęliśmy statkiem do
tej właśnie zatoki, że zostałem postrzelony i trafiłem tu...
- Ledwie powstrzymał się, by nie powiedzieć „do ciebie".
Ale nie wolno mu było zapomnieć, że jego przyszłość
związana jest z okolicami na wschód od półwyspu Kola.
Nie może dać się zwieść tej magicznej nocy i uwierzyć
w to, co niemożliwe. - Przeznaczenie oznacza, że wszyst
ko toczy się według jakiegoś planu. Lubię myśleć w ten
sposób, bo wówczas nic nie dzieje się niepotrzebnie. Nie
przypadkiem leżałem, nie śpiąc, nie przypadkiem tu we-
szłaś. To nie przypadek, że rozmawiamy. Że mam babkę,
która nauczyła mnie języka, który ty także znasz. Frag
menty pasują do siebie jak skorupy potłuczonego naczy
nia. Jeśli ktoś zada sobie trud, naczynie znów będzie całe.
- Jesteśmy częściami potłuczonego naczynia?
Aleksiej roześmiał się cicho:
- Kto wie? Może właśnie stykają się nasze boki i pasu
ją idealnie.
- Czas wstrzymał oddech - odparła Raija.
Słysząc łagodniejącą w jego głosie młodzieńczą zapal-
czywość, poczuła, że chociaż jest jej rówieśnikiem, mogła
by być jego... nie, nie matką... raczej starszą siostrą.
Zarumieniła się gwałtownie, uświadomiwszy sobie, że
za nic w świecie nie chciałaby być tak blisko z nim spo
krewniona.
119
- Skąd przybyłeś, Aleksieju? - zapytała. Atmosfera
zgęstniała, rozmowa przybrała intymny ton. Raija sama
nie wiedziała, kiedy przekroczyli granice poufałości.
Dwoje ludzi nocną porą. Dwoje młodych, którzy znaleź
li się za blisko siebie. Trzymając się za ręce, rozmawiali w ob
cym języku. Egzotyczni niczym barwne dzikie róże, które
wyrosły na ugorze, smagane podmuchami ostrego wiatru,
tu, na najdalej wysuniętym na północ przylądku Ruiji - nad
morskiej krainy. Musną się lekko liśćmi. Ale nie wolno im
się zanadto do siebie zbliżyć, bo róże mają kolce.
- Pytasz, skąd przybyłem tej nocy, kiedy zostałem po
rzucony na brzegu w twym kraju? - zapytał, siląc się na
wesoły ton. - Przypłynąłem z Onegi na „Sankt Nikołaju".
- Westchnął, a jego głos nabrał ciepła. - Słyszałaś o świę
tym Nikołaju?
Raija pokręciła głową.
- Mnóstwo statków zostało nazwanych jego imieniem
i nic dziwnego. To patron żeglarzy, otacza nas opieką.
Aleksiej zamilkł na chwilę, a jego myśli poszybowały
na wschód do ojczyzny położonej tak jak Ruija nad mo
rzem. Ludzie byli tam inni, a krajobraz równinny, otwar
ty, bardziej rozległy.
- Pochodzę z Archangielska - roześmiał się lekko. - Dla
ciebie to tylko dziwaczna nazwa. Założę się, że nie potra
fisz jej nawet wymówić.
Takiego wyzwania Raija nie mogła puścić mimo uszu. Po
ruszała językiem, próbując wydobyć obce dźwięki i naśla
dować dziwny akcent. Zawsze z dużą łatwością przyswaja
ła sobie obcą mowę, ale tym razem miała kłopoty. Aleksiej
jednak nie kpił z niej. Uśmiechał się, to prawda, ale równo
cześnie twierdził, że wychodzi jej to znacznie lepiej niż lu
dziom, których spotykał w czasie żeglugi do obcych krajów.
- Większość z nich nawet nie chciała spróbować wymó
wić nazwy mojego miasta - dodał z goryczą. - Archan-
120
gielsk leży nad Morzem Białym, które wcina się w głąb lą
du i łączy się na północy z oceanem. W pobliżu Archan-
gielska uchodzi do morza rzeka Dwina. To piękne miej
sce, Raiju. Jak okiem sięgnąć, ciągną się tam stepy. Bezkre
sne równiny. Wszystko zresztą jest tam bezkresne...
- Kochasz swój kraj - zauważyła Raija. Poznawała to
po sposobie, w jaki dobierał słowa. Biła z nich miłość. -
Wspomniałeś, że wyjechałeś z domu w wieku trzynastu
lat. Dlaczego?
- Powoli! - Upomniał ją ostro, niemal burząc niezwy
kły nastrój.
Kolce potrafią głęboko zranić.
- Mieszkałem nad samym morzem - ciągnął.
Raija dostrzegła, jak drgają mu kości policzkowe. Wy
dawało jej się, że z wielkim trudem zachowuje spokój.
- Nad morzem zawsze działo się coś ciekawego. Do por
tu przypływały statki, wielkie i małe. Już jako mały chło
piec kręciłem się w pobliżu portu i stoczni, gdzie budowa
no statki większe niż domy. Kiedy trzymałem Jewgienija
za rękę, wydawało mi się, że jestem równie dorosły jak on.
-Jewgienij? Kto to? - Znowu trudne do wymówienia imię.
- Mój brat, starszy ode mnie o pięć lat. Było nas czter-
naścioro rodzeństwa, dwanaście sióstr i my dwaj. Kiedy
Jewgienij skończył czternaście lat, wypłynął z Archangiel-
ska w rejs na „Sankt Nikołaju". Miałem dziesięć lat, gdy
umarła nam matka. W dwa miesiące później ojciec ożenił
się ponownie, usprawiedliwiając się, że sam nie poradzi so
bie z tak liczną gromadą dzieci. Ojciec pracował u jedne
go z tamtejszych szkutników. Wiele moich sióstr w tym
czasie było już zamężnych, tylko pięcioro spośród rodzeń
stwa było młodszych ode mnie.
- Nowa żona ojca, Elena, nie radziła sobie wcale lepiej
z opieką nad dziećmi niż ojciec. Moje siostry więc zabrały
pięcioro najmłodszych do siebie. Anna, najstarsza z sióstr,
121
chciała mnie przygarnąć, ale ojciec się sprzeciwił. - Alek-
siej uśmiechnął się z bólem. - Powiedział, że jego syn bę
dzie rósł pod jego dachem, póki nie osiągnie dorosłości. Po
zostałem do ukończenia trzynastu lat.
Historia jego życia w skrócie. Raija wyczuwała, że w cią
gu tych dwóch lat wiele się wydarzyło, ale Aleksiej najwy
raźniej nie miał ochoty o tym mówić Nie nalegała, nie mia
ła prawa naruszać kruchych podstaw wzajemnego zaufania.
- Powinnaś zobaczyć Archangielsk - ciągnął Aleksiej
już całkiem innym tonem. Łatwo zmieniał nastrój. Najwy
raźniej rodzina stanowiła zakazany temat, mówił o niej
niemal obojętnie. Jedynie brat Jewgienij i siostra Anna
w jego opowieści zyskali trochę ciepła. Ale miasto kochał
i opowiadał o nim z miłością.
- Nie jesteś w stanie sobie wyobrazić tych rozległych
zalesionych przestrzeni. Nie masz pojęcia, jakie ogromne
drzewa tam rosną. Chciałbym cię tam ze sobą zabrać, Ra-
iju, pokochałabyś to miejsce. Pokochałabyś katedrę Mi
chała Archanioła....
Raija, choć nie wiedziała wiele ani o świętych, ani o ar
chaniołach, dala się porwać jego entuzjazmowi.
- Łodzie płynące po rzece - marzył. - Leniwie kierują
ce się ku morzu. Cóż to za widok!
Nie przyznała mu się, że morze i ocean wzbudzają
w niej przerażenie, ani też że nie wierzy w anioły. Cudow
nie było słuchać jego głosu słowami malującego obrazy,
których nigdy nie ujrzy na własne oczy. Aleksiej opowia
dał wyjątkowo barwnie, udało mu się zachwycić Raiję.
W wyobraźni wszystko było cudowne i wspaniałe, oboje
tak to czuli. Być może, gdyby dziewczynie dane było zo
baczyć wszystko, o czym opowiadał, przeżyłaby rozcza
rowanie. Marzenia oszczędziły im tego. Pokochała to miej
sce właśnie dlatego, że ujrzała je jego oczami.
- Odkąd skończyłem trzynaście lat, radziłem sobie sam.
122
To nic nadzwyczajnego, tacy młodzi ludzie już pracują na
własne utrzymanie, wypływają na morze. Zresztą u was
jest chyba podobnie?
- Chyba tak. U nas także młodzi szybko muszą zara
biać na chleb. To nie jest kraina mlekiem i miodem pły
nąca - rzuciła z goryczą Raija.
- Kiedy miałem piętnaście lat, w Onedze spotkałem Jew
gienija. Miał tam narzeczoną, zamierzał się z nią ożenić.
Znów jego głos stwardniał jak kamień i stał się szorst
ki, kanciasty niczym postrzępione skały.
- Nic jednak z tego nie wyszło i później byliśmy tylko
my dwaj: Jewgienij i ja. Pływaliśmy na tych samych szku
tach, oglądaliśmy to samo, dzieliliśmy ze sobą niemal
wszystko. Troszczył się o mnie jak wtedy, gdy byłem ma
ły. Zdarzało się, że potrzebowałem jego opieki. Jesteśmy
tacy różni... - zaśmiał się jakby z przymusem, ale w jego
śmiechu zabrakło wesołości.
- Jewgienij jest ode mnie wyższy i ma ciemniejsze wło
sy. To najwspanialszy człowiek pod słońcem, nigdy nie po
wiedział mi złego słowa. Jest spokojny i opanowany,
a przy tym odpowiedzialny i dorosły. Całkowite moje
przeciwieństwo...
- A mnie się zdajesz dojrzały - sprzeciwiła się cicho Ra
ija. - Przemyślałeś dużo więcej niż znaczna część ludzi,
których znam.
- Nie o to chodzi - rzekł Aleksiej z udręką w głosie, ści
skając do bólu dłoń Raiji.
Nie zwolnił uścisku, mimo że Raija aż jęknęła.
- Tacy jak ty i ja wcześnie dojrzewają, ale otoczenie te
go nie dostrzega. Nie zauważa też, że potrafimy myśleć jak
dorośli. Cóż to kogokolwiek obchodzi? - ciągnął gorzko.
Raija przymknęła oczy, domyśliła się, co teraz nastąpi.
Intuicja już dawno podpowiedziała jej, że łączy ich nie
zwykłe podobieństwo.
123
- To, co się dzisiaj stało, stało się z twojej winy, prawda?
Pokiwała głową.
Smukłymi palcami gładził jej dłoń niczym czuły kocha
nek, on - bratnia dusza.
- Nie pierwszy raz cię to spotyka - zgadywał dalej. -
Prześladują cię niezwykle historie. Przyciągasz do siebie
zdarzenia, o których innym się nawet nie śniło.
- Tak, rzeczywiście.
- Mnie się także to przytrafia - zaśmiał się. - Któż inny
jak nie ja mógł zeszłej nocy zostać postrzelony i porzuco
ny przez swoich. Właśnie dlatego tak uparcie wierzę w prze
znaczenie. Po prostu muszę wierzyć, że w tym wszystkim
jest ukryty jakiś sens. Inaczej chyba bym zwariował.
- Dzisiaj uratowałeś jedno z moich dzieci - rzekła ła
godnie Rai ja. - Nie zdążyłam ci jeszcze podziękować. To
rzeczywiście miało głęboki sens.
- Zwykle nie dokonuję tak szlachetnych czynów - przerwał
oschle. -1 ranie tych, którzy są mi najbliżsi. Nie chcę przyspa
rzać im kłopotów, tymczasem zadaję im nieznośny ból.
- Nie powinieneś się tak obwiniać, Aleksieju. Nie wie
rzę, że jesteś złym człowiekiem. Nie mógłbyś nikogo
skrzywdzić.
- Nie ja! Na miły Bóg! - przerwał jej. - Nie ja, Raiju!
Ale ja prowokuję zło w innych, przeze mnie ludzie posu
wają się do podłości. Z tobą jest podobnie, prawda?
- To zależy, jak na to spojrzeć.
-Jesteś piękna, Raiju!
Słowa, wypowiedziane tak nieoczekiwanie, rozbawiły ją.
- Doprawdy, Aleksieju, przeskakujesz z tematu na te
mat. Ale dziękuję, miło mi, że tak uważasz.
- Nie chciałem ci prawić komplementów! - rzekł z po
wagą. - Gdybym miał taki zamiar, postarałbym się dobrać
bardziej wyszukane słowa. Mógłbym powiedzieć, że nie
spotkałem dotąd piękniejszej kobiety, że odurzyła mnie
124
twoja uroda, że twoje oczy mogą popchnąć mężczyznę do
szaleństwa. Że twoje usta są stworzone do pocałunków...
- Nie przesadzaj!
- Śmiejesz się!
Popatrzył na nią z uznaniem. Być może rzeczywiście
tak sądził? Nie potrafiła odgadnąć myśli tego mężczyzny.
- Gdybyś była zwykłą dziewczyną, Raiju, nie śmiałabyś
się z moich słów - stwierdził z przekonaniem. - Przeciw
nie, chłonęłabyś je całą sobą.
- Tak? A co cię skłania do takich wniosków? Poza tym,
że różnię się od kobiet, jakie dotąd spotkałeś na swej dro
dze. Nie kokietuję cię, chcę wiedzieć, co naprawdę myślisz.
- Roześmiałaś się, ponieważ słyszałaś takie słowa już
nie raz - ciągnął. - Nie jestem pierwszym mężczyzną, któ
ry prawi ci komplementy. Nie przywiązujesz do nich
większej wagi. Inne kobiety delektowałyby się nimi jak eg
zotycznym daniem. Dla nich miałyby one duże znaczenie.
- Przede wszystkim dlatego, że słyszałyby je z twoich ust
- odrzekła Raija oschle. - Doskonale zdajesz sobie sprawę,
że na jedno kiwnięcie palcem, Aleksieju, większość dziew
cząt padłaby plackiem u twych stóp.
- Ponieważ jestem przystojny - odparł, wypluwając nie
mal z siebie te słowa. - Ciebie i mnie natura obdarzyła nie
zwykłą urodą. Porażającą... albo też przynoszącą nieszczęście.
Opanował się z wielkim trudem i ciągnął dalej:
- To prawda, że urodziwa twarz często pomagała mi
w życiu, ale na Boga i wszystkie świętości, nie raz była ona
powodem moich łez. Jestem pewien, Raiju, że jeśli potra
fisz zdobyć się na szczerość, powiesz o sobie to samo. Pra
wie nic o tobie nie wiem, ale daję głowę, że również przy
sporzyłaś innym wiele bólu. I że zawsze ci, których ko
chałaś najmocniej, najbardziej cierpieli.
On wie o wszystkim, pomyślała udręczona Raija. Wie...
wiedział przez cały czas o ojcu, matce, o Mikkalu, o Rav-
125
nie. Wiedział o Kallem, Reijo i Anttim. O dzieciach,
o Mai... Wiedział...
Wszyscy, których kochała. Którzy cierpieli dlatego, że
ją kochali albo że to ona ich kochała.
- Może - wydusiła z siebie. - I co z tego?
- Powinniśmy się na to przygotować - rzucił cynicznie.
- Nie możemy się dać zaskoczyć, dać się zniszczyć. Musi
my nauczyć się z tym żyć!
- Ty tego nie potrafisz, drogi Aleksieju - przerwała mu
Raija, uchwyciwszy jego spojrzenie. - Robisz sobie wyrzu
ty. Jeśli chcesz z tym żyć, musisz przestać się obwiniać za
czyny innych ludzi. Przecież nie ponosisz winy za to, że
masz taką a nie inną twarz.
- Bystra jesteś, Raiju! Może to bardziej oryginalny kom
plement? - zaśmiał się głucho.
Ale Raija przeszła do sedna sprawy:
- Do jakich czynów popchnęła cię twoja niezwykła uroda?
-Ach, to smutna historia małego ślicznego chłopca -
uśmiechnął się szyderczo. - Naprawdę chcesz jej posłuchać?
- Ani trochę nie przeszkadza mi twoja uroda. Nie ko
chałam nigdy kogoś dla jego pięknej twarzy. Gdybym się
w tobie zakochała... Gdybyśmy mieli na to czas, nie mia
łoby to żadnego związku z twoją urodą. Kocham ludzi
z innych powodów.
- Wyraziłaś się jasno - uśmiechnął się i napięcie jakby
nieco zelżało. - Chyba nikt jeszcze nie powiedział mi tak
pięknych słów, a może nie miałem odwagi wierzyć pięk
nym słowom, jakie ludzie do mnie kierowali. Nie muszę
powątpiewać w twoją szczerość, to takie miłe uczucie...
Czekała.
Aleksiej puścił jej rękę. Potrząsnął grzywką jakby z nie
dowierzaniem i ochrypłym głosem rzekł:
- Tylko Jewgienijowi opowiedziałem tę historię. Zresz
tą pod przymusem. A i tak połowy musiał się sam domy-
126
ślić. Teraz po raz pierwszy opowiem z własnej woli.
Westchnął.
Nie było mu łatwo. Już zbyt długo tłumił w sobie złe wspo
mnienia. Udawał, że nie ma zmartwień i odgrywał rolę zado
wolonego z życia próżnego uwodziciela. Unikał związków,
które wymagałyby od niego zaangażowania, nie chciał ranić
innych i sam chciał się ochronić przed cierpieniem.
- Mój ojciec ożenił się z kobietą, która mogłaby być je
go córką. - Raija zauważyła, że ściągnął brwi, a czoło po
kryło mu się zmarszczkami.
W głosie zabrzmiała pogarda.
•* To była głupawa, pusta kobieta, młodsza od moich
trzech najstarszych sióstr. Niezbyt ładna, ale bardzo dba
ła o swój wygląd, za wszelką cenę starając się zachować
młodość. Wstydziła się starego męża, ale wyszła za niego,
dlatego że nikt inny jej nie chciał. Miała nadszarpniętą re
putację. Należała do tego typu kobiet, z którymi mężczyź
ni chętnie się bawią, ale nie wybierają ich sobie na żony.
Ludzie naśmiewali się z ojca, że musiał drogo zapłacić za
to, co inni mężczyźni w Archangielsku dostawali za dar
mo. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, o czym mówią.
Przerwał na moment.
- Elena lubiła mężczyzn, była nienasycona - podjął. -
W domu nudziła się, nie przepadała za zajęciami domo
wymi, dzieci ją denerwowały. Z prawdziwą ulgą pozbyła
się najmłodszych pasierbic. Mnie tolerowała, dlatego że
byłem chłopcem, i to urodziwym chłopcem. - Westchnął
ciężko. - Nad wiek wyrośnięty, wyglądałem na więcej niż
dwanaście lat. Dziewczyny oglądały się za mną, ale ja się
nimi w ogóle nie interesowałem. Uważałem wręcz, że są
głupie. Z początku nie zorientowałem się, o co w tym
wszystkim chodzi. Dla mnie była ona przede wszystkim
żoną ojca i choć nie myślałem o niej jak o matce, to jed
nak... przecież była zamężna...
127
- Niemożliwe - jęknęła Raija bezsilnie.
Aleksiej pokiwał głową, a potem, choć z trudem, pod
jął swą opowieść.
- Przebierała się wtedy, kiedy była pewna, że ją obserwu
ję, zresztą ustawiała się tak, bym widział jej ciało. Byłem
ciekawy, więc z początku podglądałem ją, zresztą który
młody chłopak nie robiłby tego samego. Jej właśnie o to
chodziło. Zaczęła mnie dotykać. Głaskała po głowie, po ple
cach, poklepywała po policzku, całowała... Ojciec wzruszał
się, że tak wspaniale się mną opiekuje. A kiedy nie patrzył,
jej dłonie wędrowały w inne rejony...
Zduszonym głosem mówił prawie bezgłośnie:
- Budziło to we mnie wstręt, ale czułem, że nie mogę
poskarżyć się ojcu ani nikomu innemu. Zawsze mnie uczo
no, że należy słuchać dorosłych. Znikałem więc z domu
na długie godziny, w ciągu dnia wałęsałem się po porcie.
Macocha naskarżyła na mnie ojcu, udając, że bardzo się
o mnie martwi. Ojciec jej uwierzył i oznajmił mi, że port
nie jest placem zabaw dla dzieci. Elena wygrała, rozu
miesz, Raiju? Stałem się jej maskotką, zabawką do miło
snych igraszek. To było straszne, podłe, wstrętne. Miała
ogromne doświadczenie i nakłaniała mnie do robienia rze
czy, o których brzydzę się mówić jeszcze dziś.
Raija także poczuła mdłości. Teraz dopiero zrozumia
ła, skąd w nim tyle goryczy.
- Wtedy uciekłeś?
Pusty śmiech.
- Ojciec znalazł mnie na wpół rozebranego w ich małżeń
skim łożu. Wyzwał mnie od najgorszych! Zarzucił zepsucie
i wyuzdanie, po czym wypędził z domu. Ostatnie, co słysza
łem, to jej płacz. Domyślam się, że przedstawiła ojcu wła
sną wersję zdarzeń, i wyszła na zbrukaną niewinność.
- No cóż, w każdym razie nie możesz się za to obwi
niać - rzekła Raija z naciskiem. - Ta kobieta była chora.
128
- Tyle że to nie był jedyny przypadek. Później to się po
wtarzało. Po tym wszystkim nie potrafiłem zaufać żadnej
kobiecie. Ale wykorzystywałem je w złości i nienawiści. Do
piero w Onedze o wszystkim zapomniałem. Byłem taki
szczęśliwy, kiedy odnalazłem Jewgienija! Mój brat był wów
czas bardzo zakochany i planował nawet ślub z Waldą, we
sołą i sympatyczną dziewczyną, pulchną i rumianą. Powinie
nem wyjechać od razu. Przysięgam, że jej nie zachęcałem.
Polubiłem ją, ale nigdy z nią nie flirtowałem. Nigdy też nie
powiedziałem niczego, co można by opacznie zrozumieć.
Któregoś dnia oznajmiła mi, że mnie pokochała, była prze
konana, że i ja coś do niej czuję. Wmówiła to sobie. Zapro
ponowała, byśmy wyjechali w tajemnicy przed Jewgienijem
do jej rodziny, która mieszkała w głębi kraju, nad Wołgą.
Znów zamilkł. - Pojmujesz to, Raiju? - zapytał po chwi
li, powstrzymując się od łez. - Nie prowokowałem jej!
Ona sobie to wszystko wymyśliła. Namawiała mnie, że
bym oszukał swego brata, którego przecież zamierzała po
ślubić, nim się pojawiłem. Nagle uznała, że nie jest dla niej
dość dobry. Jewgienij kochał ją do szaleństwa, dla niej go
tów był skoczyć w ogień. Powiedziałem jej o tym. Mówi
łem, że kocham ją jak siostrę, ale nic więcej do niej nie
czuję i nic z tego nie będzie. Wpadła w histerię. Pokłóciła
się z Jewgienijem i wykrzyczała mu wszystko, obwiniając
mnie. Potem powiesiła się.
Raija zapragnęła przytulić go do siebie, ale przecież był
ranny... Pocałowała go więc delikatnie. Ale Aleksiej przytrzy
mał ją, a potem ukrył twarz w jej włosach i rozpłakał się jak
dziecko. Raija nie odepchnęła go, przekonana, że szuka
u niej wsparcia. Zapewne nie dał ujścia swoim uczuciom od
czasu, gdy jako trzynastolatek został wyrzucony z domu.
Kiedy wreszcie wypuścił ją z objęć, wydawał się zakło
potany. Chciał się odwrócić i ukradkiem otrzeć łzy, ale przy
każdym nawet najmniejszym ruchu czuł przejmujący ból.
129
- Lubię cię, Aleksieju - powiedziała Raija, gładząc go po
policzku. - Jesteś wspaniałym młodzieńcem.
Wstała i sprawdziła, czy jest dobrze okryty.
- Pójdę się teraz położyć, może zasnę. Myślę, że jakoś
uda mi się żyć z moją twarzą, i wierzę, że i ty się tego na
uczysz.
-Jesteś pierwszą kobietą, której zaufałem - rzekł ochryple.
Raija uśmiechnęła się.
- Strzeż się przed popełnieniem tego samego błędu, któ
ry popełnili inni. Nie zakochaj się we mnie, Aleksieju. Nie
jestem dla ciebie.
- Chyba przeceniasz swój urok! - Aleksiej odzyskał hu
mor. - Nie wystarczy ci, że zwierzyłem ci się z tego,
o czym na co dzień boję się myśleć? Może wsypałaś mi do
zupy jakiś magiczny proszek?
- Czas się zatrzymał - uśmiechnęła się Raija. - Może to
wszystko nam się śniło?
Aleksiej jeszcze nigdy nie spotkał takiej kobiety. Sły
szał, jak układa się w łóżku, i zazdrościł Reijo. Czul, że
stracił dla niej kawałek swego serca, i to nie z powodu jej
niezwykłej urody, ale dlatego, że nigdy nie spotkał niko
go o tak pięknym wnętrzu.
Nigdy jej jednak o tym nie powie.
Przetrzyma teraz nawet najgorsze, wiedząc, że jest
gdzieś kobieta, która gardzi intrygami i zdradą.
7
Ludzka pamięć jest zawodna. Ma w tym zapewne swój
udział upływ czasu. Ludzie trochę dodadzą, trochę odej
mą i opowiadają tylko to, co ich bawi lub ekscytuje. I każ
dy pamięta co innego. W końcu tak naprawdę trudno usta
lić, co w istocie się wydarzyło.
O rosyjskiej szkucie szybko zapomniano. Nic dziwne
go, mieszkańcy wioski wszak nie raz handlowali z Rosja
nami. Ci, którym tamtej nocy udało się zdobyć mąkę, nie
mieli powodów do narzekań. Nikt nie poniósł uszczerb
ku na zdrowiu. Podczas strzelaniny zapanował straszny
chaos. Ludzie gadali, że jakiś Rosjanin został ranny, ale
chyba to nie była prawda. Plotki gruchnęły, ale równie
szybko ucichły, gdy nic nowego nie odkryto w tej sprawie.
Mijały dni. Nikt nie znalazł ani rannego, ani martwego
Rosjanina. Zaczęto sobie nawet żartować, że Rosjaninowi
wyrosły skrzydła i trafił wprost do nieba.
Ludzie szybko zyskali kolejną pożywkę dla plotek.
Wdzięcznym tematem rozmów okazali się nowi miesz
kańcy duńskiego domu, zwłaszcza kiedy wyszło na jaw, że
jedna z dziewczynek zabłądziła i omal się nie utopiła. Tyl
ko cudowi należy zawdzięczać, że ojciec ją w porę zauwa
żył i uratował. Co prawda Bóg poskąpił mu wzrostu, ale
okazało się, że nie wyskoczył sroce spod ogona.
Wreszcie wybuchła jeszcze większa sensacja. Krwawy
Ole, człowiek, który wzbudzał w mieszkańcach tych stron
strach i nienawiść, zniknął bez śladu. Zostawił konia i nie
odebrał należnej mu zapłaty.
131
Początkowo kupiec zacierał dłonie. Pozbył się Rosjan z za
toki i przy tym nic go to nie kosztowało, ba, przybył mu jesz
cze koń w stajni, za którego także nie zapłacił grosza.
Na wszelki wypadek dobrze traktował to zwierzę. Nie
ufał Hermanssonowi. Co prawda Krwawy Ole nie poja
wiał się, co mogło oznaczać, że zaginął, ale póki na wła
sne oczy nie ujrzy go martwego, poty nie odzyska spoko
ju. Dręczała go niepewność, źle sypiał, bo mimo że głośno
rozpowiadał o swych kontaktach z wysoko postawionymi
urzędnikami, nie miał zbyt wielu znajomości w tych krę
gach. Raczej było to jego pobożne życzenie. Przechwalać
się mógł jednak bezkarnie, bo i tak nikomu nie przyszło
do głowy powątpiewać w jego słowa.
Zaczął się bać, że jeśli zniknięcie Hermanssona wyjdzie
na jaw, rozejdą się pogłoski, iż to on wynajął ludzi, którzy
strzelali do mieszkańców osady. To prawda, że handel
z Rosjanami odbywał się niezgodnie z panującym prawem,
ale ponieważ miał charakter lokalny, patrzono na to przez
palce. Ktoś mógłby uznać, że posunął się zbyt daleko. Kto
wie, czy nie pociągnięto by go do odpowiedzialności?
Lękał się również z innego powodu. Prześladowała go
myśl, że Hermansson zniknął celowo, żeby ludzie zaczęli
gadać i baczniej przyjrzeli się działalności kupca. Potem
zjawi się znienacka i zażąda zapłaty za wykonane usługi
i za milczenie.
A taki był już bliski spełnienia swoich marzeń! Posta
nowił zbić majątek, zanim opuści to pustkowie, by na sta
re lata żyć jak człowiek. Nic go nie obchodziło, że okra
da innych, czyż koszula nie jest bliższa ciału?
Ta afera mogła wszystko zniszczyć.
Hermansson był kluczem w całej sprawie. Kupiec do
brze wiedział, że ludzie zwą go „Krwawy Ole" i sam w ta
jemnicy także używał tego przydomku. Chodziły słuchy,
że Ole zniszczył niejednego człowieka. Mads Holmertz nie
132
zamierzał stać się następną ofiarą bezwzględnego ziomka.
Postanowił za wszelką cenę odnaleźć Hermanssona. Ale
sprawa była dyskretna, nie mógł otwarcie okazać zainte
resowania znienawidzonym w tych stronach oprawcą. Na
leżało podejść do tego z największym wyczuciem. Może
jeszcze wyjdzie z tego dołka, i to nie brudząc sobie rąk?
Zastanawiając się nad wyborem osoby, która potrafiła
by sprostać temu zadaniu, pomyślał o Reijo.
Finowi niełatwo było zaimponować. Kupiec przypo
mniał sobie, jak ze spokojem położył przed nim bryłkę
złota i sucho zapytał, czy to wystarczająca zapłata za dom,
którego kupnem był zainteresowany, ani słowem nie zdra
dzając, skąd wziął ów szlachetny kruszec. Poza tym przed
łożył dokument podpisany osobiście przez sędziego. Ten
mężczyzna, choć nie mówił za wiele, miał głowę na kar
ku. Ktoś taki właśnie by mu się przydał.
Ludzie gadali, że rzucił się do lodowatej wody i urato
wał córkę przed utonięciem, sam omal nie tracąc życia. To
znaczy, że jest odważny.
Kupiec uśmiechnął się i z zadowoleniem potarł podwój
ny podbródek. Lepszego wyboru nie mógł dokonać. Ta
kiego właśnie mężczyzny jak ów Fin potrzebował do te
go zadania.
Codzienne życie zaczęło przypominać normalność, cho
ciaż nadal ukrywali Aleksieja. Młodzieniec dzięki opiece
i staraniom Raiji stanął na nogi i czuł się coraz lepiej, ale
ramię nadal miał sztywne, a ruchom ręki towarzyszył ból.
Reijo podejrzewał, że Rosjanin nie odzyska całkowitej
sprawności i już nigdy nie będzie mógł pływać na statku.
- Sądzisz, że popełniłam jakiś błąd? - zapytała Raija.
- Nie! - odparł zdecydowanie Reijo.
Aleksiej powtórzył jej to samo, kiedy wspomniała
o tym w rozmowie. Owa pamiętna noc, kiedy oboje
133
zrzucili maski z twarzy, bardzo ich do siebie zbliżyła.
- Uratowałaś mi życie, Raiju. Sądzisz, że mógłbym kie
dykolwiek robić ci z tego powodu wyrzuty? Mimo wszyst
ko wolę żyć, nawet jeśli nie będę mógł poruszać ręką. Na
pewno trafi mi się jakieś zajęcie... - Wykrzywił twarz
w grymasie i dodał: - W najgorszym wypadku znajdę so
bie bogatą wdowę, która zechce mieć u swojego boku mło
dego, atrakcyjnego męża.
Zupełnie przypadkowo Raija zerknęła w okno. Aż
krzyknęła przestraszona, gdy ujrzała zmierzającego w ich
kierunku nieznajomego mężczyznę. Od domu dzieliło go
zaledwie kilka minut drogi. Aleksiej bawił się właśnie z ga
worzącym wesoło Knutem. Ci dwaj przypadli sobie do
serca i doskonale się rozumieli.
- Aleksieju, ukryj się! Ktoś idzie w naszą stronę, nie
mam pojęcia, kto to jest!
Wyrwawszy dziecko z ramion Rosjanina, popchnęła go
do izby zajmowanej przez dziewczynki.
- Gdzie mam się schować? - Aleksiej rozejrzał się ner
wowo po pomieszczeniu.
- Pod łóżkiem Elise i Mai. Tylko szybko! Pośpiesz się!
Roztrzęsiona chwyciła go za chore ramię, które zapie
kło przeraźliwie. Aleksiej, zaciskając zęby z bólu, wsunął
się pod łóżko. Raija nie widziała już, jak on wykrzywia
twarz, powstrzymując się od krzyku.
Raija zasłoniła go futrzanym nakryciem. Wyglądało to
tak, jakby któreś z dzieci rzuciło niedbale skórę, a niezbyt
obowiązkowa matka zapomniała poprawić posłanie.
- Ani słowa - przykazała Raija Elise i zamknęła drzwi.
Zdążyła dosłownie w ostatniej chwili, bo oto rozległo się
mocne pukanie. Raija szybko wygładziła fartuch i rzuciła
swej podopiecznej ostrzegawcze spojrzenie. Elise siedzia
ła pochylona nad cerowaniem.
- Proszę! - rzuciła Raija spokojnym głosem.
134
Do środka wszedł korpulentny, łysawy jegomość
o władczej postawie i spojrzeniu, które na pewno nie na
leżało do człowieka słabego. Bruzdy wokół ust nadawały
jego twarzy chłodny i cyniczny wyraz. Nieznajomy nie
spodobał się Raiji, zwłaszcza gdy zauważyła, jak na jej wi
dok osobliwie zabłysły mu oczy. Najwyraźniej wyobrażał
ją sobie inaczej. Raija niemal usłyszała drwiący, ale wyro
zumiały śmiech Aleksieja i usłyszała jego słowa: „Jesteśmy
tacy piękni, ty i ja..."
- No proszę, co widzę - odezwał się gość jowialnym to
nem. Pośpiesznym krokiem podszedł bliżej i uścisnął moc
no dłoń Raiji.
Dobre i to, pomyślała. Nie znosiła bowiem ludzi poda
jących bezwładnie rękę.
- A więc to jest pani Kesaniemi! Teraz rozumiem, dla
czego mąż nie zabiera pani do wioski i nikomu nie poka
zuje. Taką perłę każdy by chciał zachować tylko dla siebie!
Pocałował Raiję w rękę, czym tak ją zaskoczył, że nie
zaprotestowała, choć uznała to za dziwny obyczaj.
- Pani pozwoli, że się przedstawię. Nazywam się Mads
Holmertz. Jestem kupcem - skłonił się lekko.
- Raija - odrzekła krótko, a w jej głosie mimowolnie za
brzmiała niechęć.
Rozejrzał się po izbie, ale zaraz jego wzrok znów spo
czął na niej. Raija domyśliła się, że spodobała mu się, ale
zdecydowanie nie odwzajemniała tej sympatii.
- A gdzie mąż?
Raija niemal krzyknęła z radości. Kupiec nic nie podej
rzewał! Nie przyszedł szukać u nich rannego Rosjanina.
Aleksiej był bezpieczny. Zrozumiawszy, że nie ma się cze
go obawiać, odpowiedziała przyjaźniej:
- Przypuszczam, że mąż jest na nabrzeżu. Pomaga zna
jomemu, Nilsowi.
Kupiec skinął głową.
135
- Słyszałem, że mąż pani dokonał bohaterskiego czynu
- zagadnął.
- Na szczęście zdążył - odpowiedziała niechętnie Raija.
Kupiec pojął, że poruszył drażliwy temat. Przecież ta
kobieta omal nie straciła dziecka!
Cofnął się do drzwi, nie odrywając od niej wzroku, jak
by chciał możliwie najdłużej napawać się jej urodą.
- Jakoś go znajdę - uśmiechnął się, nie przestając się
w duchu dziwić, że ten niepozorny Fin ma żonę, przy któ
rej krew szybciej krąży w żyłach.
Twarz Raiji zastygła w uśmiechu, który zniknął dopie
ro, gdy odprowadziła wzrokiem niespodziewanego gościa.
Wówczas odetchnęła z ulgą i odważyła się pomóc wyjść
Aleksiejowi z ukrycia.
Był blady jak kreda, a oczy przypominały wąskie szparki.
- Przez tę twoją troskliwość omal nie zemdlałem - jęk
nął, opadając na ławę. - Kto to był?
Raija wyjaśniła mu wszystko, ale serce ścisnęło jej się
z bólu, kiedy patrzyła, jak ledwie co zasklepiona rana zno
wu broczy krwią. Opatrzyła ją na nowo, przyłożywszy
najpierw świeży okład z ziół, które pomagały na wszyst
ko po trochu: uśmierzały ból, zatrzymywały krwawienie
i działały nawet trochę oszałamiająco.
-Już cię więcej nie dotknę - obiecała, mocując opatrunek.
Aleksiej popatrzył na nią swymi ciemnymi oczyma,
które, choć zdawały się nieprzeniknione, obiecywały tak
wiele, i rzucił oschle:
- Nie strasz mnie!
/
Kupiec nie lubił przebywać na nabrzeżu. Nie potrafił
oprzeć się wrażeniu, że rybacy za plecami stroją sobie
z niego żarty. Mimo że byli u niego zadłużeni po uszy, nie
przeszkadzało im to naśmiewać się z niego. Poza tym
szkoda mu było niszczyć buty. Skóra, z której były uszy-
136
te, chłonęła wilgoć, a słona woda po wyschnięciu pozosta
wiała białe zacieki. Nie był przyzwyczajony do chodzenia
po nierównym podłożu, a naniesione na brzeg wodorosty
sprawiały, że było dość ślisko. Mads Hołmertz po prostu
czuł się niepewnie. Za nic w świecie by się jednak do tego
nie przyznał, bo lubił mieć wszystko pod kontrolą.
Reijo razem z innymi mężczyznami ze wsi czyścił ry
by przygotowywane do suszenia. Hołmertz wiedział, że
Reijo nie musi pracować. Miał dość złota i wiedział, gdzie
go szukać, gdyby potrzebował więcej. Nie pojmował zu
pełnie, dlaczego ten człowiek imał się takiej roboty, sko
ro nie zmuszały go do tego okoliczności.
Niechętnie zawołał na Reijo. Zwykle ściszał głos, żeby
podkreślić wagę swych słów, i na ogół odnosiło to pożą
dany skutek.
Z trudem łapiąc równowagę, przecisnął się wśród ka
mieni naniesionych przez fale przypływu. Rybacy z dale
ka już widzieli nadchodzącego kupca, ale nie zdradzili się
nawet jednym gestem. W ogóle nie patrzyli w jego stronę,
a jednak kupiec Hołmertz miał dziwne przeczucie, że ca
ły czas go obserwują. Gdyby nie daj Bóg przewrócił się
bądź poślizgnął, mieliby co potem komentować.
Siedzieli u niego w kieszeni, ale nie był ich panem. Nie
mógł im zamknąć ust. Nigdy się tak naprawdę nie dowie,
co o nim gadają. Może się tylko domyślać.
- Twoja żona powiedziała, że tu ciebie znajdę - odezwał
się do Reijo, całkowicie ignorując pozostałych. Zdenerwo
wał się w duchu, że tak się zasapał, bo był pewien, że ry
bacy też to zauważyli.
Reijo wytarł ręce w spodnie. Kupiec, patrząc na tego
dobrze zbudowanego mężczyznę, poczuł, jak dziwnie cią
ży mu własne ciało.
- Rzeczywiście tu jestem - odpowiedział Reijo, podcho
dząc do kupca lekkim krokiem. Za nim dreptała mała czar-
137
nowłosa dziewczynka. Nie spuszczała swojego opiekuna
z oka i przez cały czas trzymała się w pobliżu. Mads Hol-
mertz uznał, że może mówić swobodnie, bo dziecko jest
zbyt małe, żeby zrozumieć rozmowę dorosłych o intere
sach. Na wszelki wypadek odszedł kawałek od brzegu,
z dala od ciekawskich rybaków. To, co zamierzał powie
dzieć, miało pozostać wyłącznie między nim a Reijo.
- Potrzebuję kogoś zaufanego - odezwał się ściszonym
głosem.
- A co was, panie, sprowadza do mnie? - zdziwił się Re
ijo, mrużąc oczy. - Na jakiej podstawie sądzicie, że jestem
właściwym człowiekiem?
Kupiec popatrzył przymilnie, a potem roześmiał się
znacząco, nabrawszy pewności, że się nie pomylił. Spodo
bało mu się, że Fin bez uniżoności potrafi rozmawiać
z kimś, komu nie dorównuje pozycją.
- Tak przypuszczam - odpowiedział, a potem zawiesił
głos i dodał: - Ale stawiam pewne warunki!
- Wszystko ma swoje dobre i złe strony - uciął krótko Re
ijo. Nie zamierzał nakłaniać kupca do mówienia, przekona
ny, że sam powie, jeśli zechce. Zastanawiał się jednak, dlacze
go przyszedł do niego. Czy takie wrażenie zrobiło na nim,
że zapłacił mu złotem? Może chciał go przygarnąć do piersi
jak równego sobie? A jeśli to tylko wyrachowana, chłodna
gra? Czyżby dotarły do niego jakieś plotki o Aleksieju?
Kupiec przybrał rzeczowy ton.
- Chodzi o pewną przysługę. Zapłacę tak, jak sobie za
życzysz, w gotówce lub w towarze. Ale żądam skuteczno
ści! W momencie gdy się zgodzisz, otrzymasz ustaloną
część. Resztę odbierzesz, kiedy pomyślnie wypełnisz, co ci
każę. Nagrodzę cię tak, że na pewno będziesz zadowolo
ny. Sprawa jest delikatna!
- Rozumiem, to były plusy, a jakie są minusy? - zapy
tał oschle Reijo.
138
- Żądam ostrożności i dyskrecji. Nikomu ani mru-mru,
czym się zajmujesz! Pod żadnym pozorem też nie może
się dowiedzieć o naszej umowie nikt z władz.
Reijo nie odezwał się. Zmierzył jednak kupca swymi
zielonymi oczami tak, że ten poczuł się jak przestępca.
- Słyszałeś może o Olem Edvardzie Hermanssonie? -
zapytał pośpiesznie i udając rozbawienie, dodał: - Ludzie,
zdaje się, nazywają go „Krwawy Ole".
Reijo zacisnął zęby, nabierając coraz większej pewno
ści, że kupiec podstępnie zastawia na niego pułapkę.
Powstrzymał drżenie głosu i jakby nigdy nic odparł:
- Jakże bym miał nie słyszeć. Tyle opowieści o nim krąży.
Kupiec odetchnął z wyraźną ulgą. Przez chwilę dojrzał
w oczach Fina groźne błyski i przestraszył się, że się na nie
go rzuci. Teraz przyszło mu do głowy, że może szczęśliwym
trafem on także ma swoje porachunki z Hermanssonem.
- W takim razie przypuszczam, że wiesz, jak on wygląda.
Reijo skinął ponuro głową.
- Zleciłem mu pewną robotę. - Kupiec jeszcze bardziej
zniżył głos i mówił już szeptem. Reijo musiał mocno wy
silić słuch, by go zrozumieć. - A on tymczasem zniknął.
Wiem, że ludzie we wsi mają długie języki. Nie mogę więc
okazać, że mnie to martwi. Jednak póki się nie dowiem,
co mu się stało, nie będę mógł spokojnie spać.
Na jego twarzy pojawił się wymuszony uśmiech.
- Hermansson wiedział o niektórych interesach, które
prowadziłem w dość niekonwencjonalny sposób.
Kupiec nie wyjaśnił znaczenia tych słów w nadziei, że
Reijo nie będzie zbyt dociekliwy.
- Chcecie, panie, żebym go odnalazł?
Kupiec z zapałem pokiwał głową, ocierając nerwowym
gestem pot z czoła. Nie zwykł wtajemniczać nikogo
w swoje sprawy. Cenił ludzi, którzy sami potrafili wycią
gać wnioski.
139
- To chyba dość niebezpieczne? - zapytał Reijo, przy
glądając się badawczo kupcowi. Zastanawiał się, co takie
go wiedział o nim Ole Hermansson. Zapewne nie chodzi
ło o błahostkę, skoro ten jegomość poci się i plącze, go
tów uczynić wszystko, byleby zyskać pewność, że Her
mansson go nie wyda. - Słyszałem o nim to i owo... Nie
obchodzi się z ludźmi zbyt delikatnie.
Reijo badał, na ile kupcowi zależy na załatwieniu sprawy.
Nalana twarz pokryła się czerwonymi plamami.
- Powiedzmy tak... Wszystko wskazuje na to, że Her
mansson nie żyje. W każdym razie szanse są minimalne. Mu
szę jednak wiedzieć to na pewno. Dużo dla mnie znaczy ta
informacja. Nie pożałujesz, jeśli się dogadamy w tej sprawie.
Reijo wzruszył obojętnie ramionami i rzekł:
- Mogę spróbować, ale niczego nie obiecuję. Zrobię co
w mojej mocy, ale cudotwórcą nie jestem, panie Holmertz.
Na twarzy kupca odmalowała się niewypowiedziana
ulga. Reijo zastanawiał się, jak człowiek, który nie potra
fi ukryć emocji, radzi sobie w świecie interesów.
Mads Holmertz uścisnął mu dłoń i potrząsał nią, wy
raźnie uradowany.
- Wiedziałem, że na ciebie można liczyć. Znam się na
ludziach, możesz mi wierzyć!
Reijo, uśmiechając się z ukosa, patrzył za oddalającym
się charakterystycznym drobnym krokiem kupcem. Z roz
bawieniem odniósł się do jego końcowych słów.
Gdyby znał prawdę...
Reijo wrócił do przerwanego zajęcia. Uchwyciwszy za
ciekawione spojrzenie Nilsa, uśmiechnął się.
- O czym tak długo rozmawialiście? - zapytał Nils.
- To tajemnica. - Reijo mrugnął porozumiewawczo. -
Chciał mi zlecić odnalezienie wspólnego znajomego.
- Chyba nie masz na myśli Rosjanina - wyszeptał Nils
przestraszony. - Skąd się dowiedział?
140
- Nie, nie chodzi o Aleksieja - uspokoił go Reijo - lecz
o innego znajomego, który ku ubolewaniu kupca na do
bre się ulotnił.
- Ole...? - Nils przerażony mimowolnie popatrzył na
Maję. Na pozór dziewczynka nie odniosła szkód po tam
tym strasznym zdarzeniu, ale czy to z dziećmi do końca
wiadomo? - Co mu, na Boga, odpowiedziałeś?
- Zgodziłem się, oczywiście - odpowiedział ze spoko
jem Reijo. - Zaproponował mi sowitą zapłatę.
Nils potrząsnął głową z niedowierzaniem.
- Po tym wszystkim, co przez niego przeszedłeś, zamie
rzasz z własnej woli go szukać?
Twarz Reijo stężała. Nils nie znał całej prawdy. Nie
miał pojęcia o tygodniach, które Reijo spędził uwięziony
w piwnicy, ani o tym, jak poświęciła się Raija.
- Myślę, że on nie żyje. Podejrzewam, że nie zdołał się
wydostać z groty. Nie wspominałem wam o tym, że zde
cydowałem się płynąć z Mają pod wodą, ponieważ nie
miałem innego wyboru. Usłyszałem, że Hermansson
wraca, zauważyłem błysk lampy w korytarzu, dlatego
skierowałem się do podwodnego wyjścia, żeby się na nie
go nie natknąć.
Nils patrzył na Reijo rozszerzonymi ze zdumienia
oczami. Stali z boku i gdy nie podnosili głosów, nikt nie
słyszał ich rozmowy.
- Nie mam pojęcia, po co wracał - ciągnął Reijo. -
Zresztą jakie to może mieć znaczenie. Ale jestem pewien,
że coś mu się musiało stać. Przypuszczam, że utknął w ko
rytarzu i nie zdołał wydostać się z groty. Nie sądzę, że
bym znalazł go wśród żywych.
- Zamierzasz ruszyć tam od razu?
- Za kogo ty mnie bierzesz? - Reijo roześmiał się cynicz
nie. - Co by sobie stary Holmertz pomyślał, gdybym tak
szybko odnalazł zaginionego? Jeszcze by mnie oskarżył, że
141
zabiłem tę kanalię. Nie, przez kilka dni będę udawał, że pro
wadzę poszukiwania. Przecież za to mi płaci. Dopiero po
tem naprawdę znajdę Hermanssona i zgarnę całą zapłatę.
- Ależ z ciebie spryciarz! - z podziwem wyrzekł Nils. -
A co zrobimy z Rosjaninem? Przecież nie może zostać
u was przez całą zimę, a raczej nie ma się co spodziewać,
że do naszej zatoki zawinie jeszcze jakaś rosyjska szkuta.
- Prawda. - Reijo zasępił się, jak zwykle gdy była mo
wa o Aleksieju.
Nils doskonale go rozumiał. Oszałamiająco piękna żona
i bezwstydnie urodziwy obcy mężczyzna pod jednym da
chem to powód do zmartwienia. Trudno się dziwić, że Reijo
był zazdrosny. Co prawda Nils nie zauważył, żeby Raija ob
darzała uratowanego jakimiś szczególnymi względami, ale
z drugiej strony tylko ona potrafiła się z nim porozumieć w ję
zyku, którego Reijo nie znał. Czy można więc się mu dziwić,
że skręca go zazdrość? Przecież jest tylko człowiekiem.
- Wyprawimy go stąd - oznajmił pewnym głosem Reijo,
jakby chciał o tym przekonać przede wszystkim samego sie
bie. - Ale najpierw muszę się uporać z zadaniem, jakie powie
rzył mi kupiec. Jeśli zdobędę jego zaufanie, będzie mi łatwiej.
Reijo wspomniał Raiji o tym dopiero pod wieczór, kie
dy usiedli w pogrążonej w półmroku kuchni.
Coś się popsuło w ich wzajemnych stosunkach. Nie od
nosili się do siebie z takim samym jak wcześniej zaufa
niem. Kiedyś wieczory były ich ulubioną porą. Wspólnie
śmiali się z zabawnych powiedzonek dzieci, dzielili ze so
bą radości, ciepło. Czuli łączącą ich więź.
Teraz otwarte na oścież drzwi do jednej z izb odmieni
ły wszystko. Kiedyś co prawda Raija pozostawiała otwar
te drzwi do sypialni dzieci, ale teraz zdarzało się to tylko
wtedy, gdy któreś z nich chorowało.
Rosjanina otoczyła taką opieką, jakby chodziło o jej
142
własne dziecko. Reijo czuł gorycz, gdy przypomniał sobie,
że nawet wówczas kiedy wyrwał się z Mają z lodowatego
piekła, Raija nie poświęciła im większej uwagi niż temu
swojemu Aleksiejowi.
- Kupiec poprosił mnie, żebym odszukał Hermanssona
- odezwał się trochę zakłopotany.
- Ole Edvarda? - Raija wybuchnęła gromkim śmie
chem, najwyraźniej nie traktując poważnie słów Reijo.
Kiedy jednak na twarzy przyjaciela nie dostrzegła spo
dziewanego rozbawienia, jej oczy rozszerzyły się, a po
twarzy przemknął cień lęku.
- Reijo - powiedziała - chyba się nie zgodziłeś? Dobrze
wiesz, do czego jest zdolny Ole Edvard! Czego właściwie
chce od niego kupiec?
Kiedy usłyszała z ust Reijo wyjaśnienie, oniemiała. Reijo
pominął milczeniem własne przypuszczenia na temat tego,
co stało się z Hermanssonem. Troska, jaką dostrzegł w jej
oczach, była plastrem na rany w jego sercu. Nie powiedział
wszystkiego, żeby ją ukarać za te noce, podczas których
z powodu jej słabości do Rosjanina nie mógł zmrużyć oka.
- Zamierzasz tak po prostu wyruszyć na poszukiwania
Hermanssona? - pytała, nadal nie mogąc uwierzyć w praw
dziwość jego słów. - Przecież wiesz, jak on cię strasznie
nienawidzi. Jest szalony, wiesz o tym, a mimo to chcesz
go szukać, Reijo? Dlaczego? Chodzi ci o zapłatę? Przecież
możesz wziąć złoto Kallego, ile tylko zechcesz! Nie rozu
miem, wytłumacz mi!
Rozłożył ręce.
- Po prostu muszę! Zresztą chętnie się tym zajmę. Po
trafię na siebie uważać, jestem dorosły. Nie potrzebujesz
mi tak matkować.
- Czy kiedyś to robiłam? - zapytała cierpko i pewniej
szym głosem dodała: - Rozumiem, chcesz się zemścić na
mnie. Za tym wszystkim po prostu kryje się zazdrość, nic
143
więcej. Masz dość odwagi, żeby się do tego przyznać?
Reijo przyjął ze spokojem jej słowa.
- To moja sprawa, moje życie, prawda? Mogę więc ro
bić, co mi się podoba.
Raija popatrzyła na niego tak, jakby chciała go zabić
wzrokiem, a potem odwróciła się do niego plecami.
- Nie wziąłeś pod uwagę tego, że będę umierać ze stra
chu? Oszaleję, zastanawiając się, kto kogo zabije, ty jego
czy on ciebie. - Odwróciła się i popatrzyła na Reijo błysz
czącymi oczami. - Nie mam najmniejszego powodu, by da
rzyć sympatią tę bestię, ale nie chcę, żebyś był tym, który...
Nie dokończyła.
- Może on już nie żyje? - Reijo wypowiedział na głos
zawieszone w powietrzu słowa.
Raija w ogóle nie brała pod uwagę takiej możliwości.
Czuła przed Olem śmiertelny strach i jak wszyscy, któ
rzy się czegoś lękają, nie mogła uwierzyć, że zło przesta
ło istnieć.
Kupiec reaguje podobnie, pomyślał Reijo, ale on przy
najmniej podjął jakieś kroki, żeby uwolnić się od strachu.
Raija tego nie potrafi. Urażony, że nie rozumie, iż gotów
jest uczynić to dla niej, rzucił, nie kryjąc zawodu:
- Nawet nie zauważysz mojej nieobecności, zresztą z ja
kiej racji miałabyś za mną tęsknić?
Raija wyczuła jego aluzję i dwuznaczny ton.
Zdenerwowana wyprostowała się jak struna - jak zwy
kle, gdy się na dobre rozgniewała.
- Co masz na myśli? - zapytała na pozór spokojnie.
Reijo właściwie nie chciał się kłócić. Gdyby się opamię
tał, mogliby spędzić ze sobą cudowną noc. Troska i lęk skie
rowałyby Raiję wprost w jego ramiona. Tak dawno się już
nie kochali. Tęsknił za nią, ale był zbyt dumny, by ją do cze
gokolwiek nakłaniać. Zresztą kiedyś to sobie poprzysiągł.
Zwykle spała odwrócona do niego plecami. Dziś mogło
144
być inaczej, gdyby nie ostre słowa, nad którymi nie potra
fił zapanować. Pobrzmiewała w nich zazdrość, rozgory
czenie, zawód, wszystko to, co dotąd dusił w sobie.
- Zdaje się, że masz w domu o jednego mężczyznę za
dużo i trudno ci się zdecydować. Usunę się na jakiś czas,
żeby ci to ułatwić.
- Chodzi ci o Aleksieja? - roześmiała się. Udawała roz
bawienie, żeby mu uświadomić niedorzeczność jego po
dejrzeń.
Ale Reijo nie dał się przekonać. Nie chciał!
- Właśnie! - potwierdził, ciskając zielone błyskawice
w stronę otwartych na oścież drzwi. - Twój ukochany
Aleksiej! Zdaje ci się, że nie widzę, jak nie możesz od nie
go oderwać oczu? Zbyt dobrze cię znam, moja droga.
Masz na niego ochotę, prawda? Przeszkadza ci moja obec
ność. Pomyśl tylko, jak by wam było dobrze, gdyby nie ja!
- Czy ty sam w ogóle wierzysz w te bzdury?
Raija skrzyżowała ręce na piersi jakby w odruchu
obronnym, ale mówiła czule i z wyrozumiałością.
- A mam nie wierzyć w to, co widać aż nadto wyraź
nie? - odpowiedział jej pytaniem na pytanie.
- Kiedyś miałeś zdecydowanie lepszy wzrok.
Reijo stracił panowanie nad sobą i z jego ust popłynął
potok oskarżeń.
- W takim razie spójrz mi w oczy i powiedz, że nie wy
daje ci się pociągający, że ani przez moment nie uległaś jego
urokowi. Że nie myślałaś o nim nigdy inaczej jak o chorym.
Raija nadludzkim wysiłkiem zdołała się opanować.
- Owszem, uważam, że Aleksiej jest bardzo pociągają
cy - powiedziała łagodnie jak do niesfornego dziecka. -
Trzeba być ślepcem, by nie zauważyć, że to młodzieniec
niezwykłej urody. Tylko co to ma do rzeczy? Nie wydaje
ci się, że ładna buzia to za mało? Nie kocha się kogoś dla
ładnej twarzy! - Odetchnęła głęboko i dodała: - A Alek-
145
siej jest dla mnie kimś więcej aniżeli tylko rannym, które
go pielęgnuję. To przyjaciel.
- Właśnie! - podchwycił Reijo. - Przyjaciel! Ja też je
stem twoim przyjacielem, a nie powstrzymało cię to przed
pójściem ze mną do łóżka.
Raija wymierzyła mu siarczysty policzek.
- Za to w każdym razie nie wiń Aleksieja - syknęła roz
juszona niczym kotka. - Przebrałeś miarę, Reijo! Nie masz
prawa wygadywać takich rzeczy! Jakim prawem śmiesz
mnie traktować jak swoją własność! Dobrze wiesz, ile dla
mnie znaczysz, ale nikt cię nie zmuszał, żebyś zaakcepto
wał ten związek.
- Może raczej brak związku - przerwał jej cierpko.
- Naprawdę tak sądzisz, Reijo? Nie poznaję cię - rzuci
ła lodowatym tonem. - Co się z tobą stało? Znasz mnie,
wiesz, jaka jestem. Nigdy nie udawałam przed tobą niko
go innego. Ufałam ci, jesteś moim najlepszym przyjacie
lem. Nigdy jednak nie trzymałam cię siłą. Nie chciałam cię
pozbawiać uroków życia, jakie mógłbyś wieść... - Jej pierś
poruszała się gwałtownie. - Dlaczego więc mi to robisz?
Swoją zazdrością zadręczasz nie tylko siebie, ale i mnie!
Ale Reijo wydawał się głuchy na jej słowa. Naburmu
szony, w milczeniu zaczął pakować do worka niezbędne
rzeczy. Zacisnął usta w wąską kreskę, rzucił ostatnie spoj
rzenie ku łożu. Ciągle jeszcze mógł wszystko uratować. Po
godzić się z Raiją, sprawić, by ta noc była cudowna. To nie
było takie trudne. Wystarczyłoby cofnąć ostre, przepełnio
ne goryczą słowa, tym bardziej że nie wyrażały one na
prawdę tego, co myślał. Wypowiedział je za podszeptem
diabła, który raz po raz brał nad nim władzę. Zwykle po
trafił go ujarzmić. Teraz jednak nie miał na to ochoty. Czuł
się urażony i dlatego jakby w odwecie pragnął zranić Ra-
iję. Raija jednak nie ugięła karku. Wyprostowała się dum
nie i patrzyła na niego zagniewana. Czuł się okropnie. Wy-
146
krzyku jacy nieprzemyślane słowa mężczyzna wydawał mu
się kimś obcym. Nie mógł jednak przyznać się do tego.
- Zamierzasz od razu wyruszyć na poszukiwania Ole-
go Edvarda? - zapytała, stanąwszy w drzwiach.
- Może i od razu.
Zdawał sobie sprawę, że odpowiada opryskliwie, ale
wcale nie miał ochoty być miły. Nie dziś!
Do diabła, on także tęskni za odrobiną ciepła. Czy tro
ska należy się tylko rannemu Rosjaninowi?
W ułamku sekundy przemknęła mu myśl, że lepiej by
było tamtej nocy zostawić broczącego krwią młodzieńca
na nabrzeżu i nie przenosić go z takim trudem pod swój
dach. Ale zaraz zniknęła cała złość, jaką żywił do Aleksie-
ja. Zycie jest przecież najwyższą wartością i za nic w świe
cie nie wolno pozbawić pomocy umierającego.
- Nie mogę cię powstrzymać, Reijo. Jesteś dorosły i sam
odpowiadasz za własne czyny.
Z jakim spokojem to mówi, pomyślał Reijo. Może nic
ją to wszystko nie obchodzi? A może ucieszyła się z oka
zji, jaką sam jej podsunąłem, i wskoczy Aleksiejowi do
łóżka, by posmakować rosyjskiej miłości?
Minął ją, nie podnosząc wzroku. Nie odsunęła się ani
o cal. Ich ciała niemal otarły się o siebie. Poczuł emanują
cą z niej kobiecość, której zwykle nie potrafił się oprzeć.
Ale nawet to nie zdołało stopić w nim złości. Nie dał się
ułagodzić.
Zajrzał do dzieci i długo na nie patrzył. Delikatnie, żeby
nie obudzić malców, pogłaskał ich po policzkach. Najdłu
żej zatrzymał się przy Mai. Mała Maja... Jego maleństwo.
Skrzywił twarz w bolesnym grymasie i wyszedł. Poko
chał dziewczynkę, bo był sentymentalnym głupcem. Maja
nie jest jego córką, lecz córką Mikkala!
- Nie martw się o mnie! - rzucił do Raiji przez ramię.
- Potrafię o siebie zadbać. Będę się pilnował. Sama mi kie-
147
dyś powiedziałaś, że niszczymy się nawzajem. Pamiętasz?
- roześmiał się krótko. - Gratuluję! Cóż, ja mam same wa
dy, ty natomiast do wszystkich zalet, jakie posiadasz, mo
żesz dodać jeszcze dar jasnowidzenia.
- Reijo... - zaczęła, ale on już jej nie słuchał. Wyszedł
na dwór.
Reijo był dumny i uparty, ale i jej nie brakowało uporu.
Przecież nie odszedł daleko. Drzwi były otwarte, mo
głaby pobiec za nim i go zatrzymać. Uczepić się go i bła
gać, by pozostał.
Ale czy to ona zaczęła całą tę beznadziejną awanturę?
Reijo z premedytacją dążył do takiego rozwiązania.
Zacisnęła zęby i zamknęła drzwi na zasuwę.
Aleksiej mimowolnie słyszał kłótnię tych dwojga. I cho
ciaż nie znał języka, domyślał się, o co poszło. Podniesio
ne głosy były aż nadto wymowne. Wśród obcych słów kil
kakrotnie wyłowił swoje imię, wypowiedziane niezbyt cie
pło i niezbyt przyjaźnie.
Zobaczył teraz, jak Raija zaciska wargi, żeby powstrzy
mać się od płaczu, a z jej oczu płyną strumieniem łzy.
Wzburzony, dotknął jej, uważając, żeby nie poruszać
gwałtownie ramieniem, które nadal dokuczało mu mocno.
- Znowu wszystko przeze mnie! Słyszałem, że kłócili
ście się z mojego powodu. Chyba nie powinienem tak czę
sto spoglądać na ciebie.
Aleksiej zrozpaczony potrząsnął głową.
- Nie masz z tym nic wspólnego - szlochała Raija. - Nie
powinieneś czuć się winny. Z Reijo łączy mnie szczegól
na więź. Nigdy mu jednak niczego nie obiecywałam. On
wie, że kocham innego i choć go nigdy nie dostanę, nic nie
odmieni moich uczuć. Nie mam pojęcia, dlaczego tak na
gle wybuchnął. Co go tak zdenerwowało?
Aleksiej słuchał cierpliwie, mimo że przynajmniej w po-
148
łowię jej nie rozumiał, bo zapominała się i mówiła po fińsku.
Miał jednak przekonanie, że dla dziewczyny najważniejsze
jest w tej chwiłi, że ma się przed kim wypłakać. Potrzebowa
ła kogoś, kto by jej wysłuchał i troskliwie przytulił.
Ukradkiem musnął jej włosy. Były miękkie jak jedwab
i pachniały lasem. Nagle owładnęło nim szaleńcze pragnie
nie, by choć raz zanurzyć w nich dłonie i przeczesać pal
cami kruczoczarne nitki. Ale nie był w stanie unieść ręki.
Raiji ta chwila bliskości wystarczyła, by odzyskać równo
wagę. Połykając łzy, podniosła pełen wdzięczności wzrok.
- Dziękuję - wyszeptała. - Prawdziwy z ciebie przyjaciel.
Aleksiej uśmiechnął się ze smutkiem. Jak każdy Rosja
nin łatwo popadał w melancholię, ale też potrafił radować
się jak mało kto. Kiedy był szczęśliwy, mógł świętować
i pić przez kilka dni. W ostatnim czasie jednak nieczęsto
mu się to zdarzało. Wpatrywał się w twarz Raiji z namięt
nością, która ją poraziła.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytała, siląc się na
uśmiech.
- Żeby cię zapamiętać taką, jaka jesteś naprawdę. Bez
idealizowania. Zapamiętać twoje oczy, czarne węgielki
z domieszką brązu, charakterystyczne łuki brwi i czoło.
Twój nos, prosty, wąski, niemal królewski. Łagodnie za
okrąglone, ale nie pulchne policzki, i usta... - zniżył głos -
...pełne, kuszące. Domyślam się tylko, ile w nich zmysło
wości. Czasem wydymasz dolną wargę i wtedy wyglądasz
jak kapryśne dziecko. A kiedy się uśmiechasz, biel twoich
zębów oślepia bardziej niż słoneczny blask. Zapamiętam
twój zdecydowany podbródek i włosy, czarne, jedwabiste.
Przyglądał się jej długo, kąciki ust drgnęły w smutnym
uśmiechu.
- Myślę jednak, że najlepiej pamiętać będę twoje oczy,
Raiju... i usta, które tak mnie nęcą, które tak bardzo pra
gnę pocałować.
149
- Aleksieju - wyszeptała błagalnie, jakby ostrzegawczo.
Łagodne brązowe oczy pochwyciły jej wzrok.
- Reijo być może ma rację, denerwując się i krzycząc.
Nie powinien jednak kierować gniewu przeciwko tobie.
Na jego twarzy znów pojawił się lekki uśmiech, które
mu Raija nie potrafiła się oprzeć, tak samo jak zapewne wie
le kobiet, ku którym ten młodzieniec skierował swój wzrok.
- Rozumiem, Raiju - ciągnął przepraszającym tonem. -
Wpadłem w sidła twojego uroku. Nawet nie wiem, kiedy
to się stało, nie prowokowałaś mnie, nie łudziłaś nadzieją.
Wiele rozmyślałem o tym, czego Reijo tak się obawia. Ma
rzyłem o tym na jawie i we śnie. Gdybyś znała treść mych
marzeń, rumieniłabyś się zawstydzona.
Raija przełknęła ślinę. To prawda, że była pod jego urokiem.
Rzeczywiście wydawał jej się tak piękny, że wpatrując się w nie
go dłużej, czuła niemal fizyczny ból. Lubiła go, oczywiście,
a rozmowa z nim sprawiała jej przyjemność. Wyczuła w nim
pokrewną duszę, jeszcze nim połączyła ich owa magiczna noc.
Byli do siebie podobni, w ich życiu było wiele podobieństw.
I na ten krótki czas nici ich losu splotły się ze sobą.
Ale ona potrzebowała czegoś więcej. W życiu zbyt czę
sto musiała zadowalać się namiastką. A wspaniała przy
jaźń, jaka łączyła ją z Reijo, została nadszarpnięta właśnie
dlatego, że posunęli się dalej i zostali kochankami. Raija
nie potrafiła sobie wyobrazić, że jakiś inny mężczyzna
mógłby zająć w jej sercu miejsce Mikkala. Nie, to niemoż
liwe, by ktoś stał się dla niej tak samo ważny jak on!
- Rozumiem, że nie podzielasz moich uczuć - ciągnął
AJeksiej. - Dlatego nie zmierzałem ci tego wyznawać. Ale
moje usta same układają się w słowa. Nasz związek i tak nie
miałby przyszłości. Muszę wracać. Nie czułbym się dobrze
w tych stronach, a nie wiem, czy ty przywykłabyś do życia
w moim kraju. Wahałbym się przed zabraniem cię stąd.
- Jesteś bardzo miły i dobry.
150
Myślał inaczej niż ona, nie było w nim cienia egoizmu
i wszystko rozumiał.
- Ale nie na tyle, bym chciał zrezygnować z pocałowa
nia tych ust, o których nie przestaję marzyć. Tylko ten je
den jedyny raz.
Jego spojrzenie miało w sobie siłę przekonywania. W tej
krótkiej chwili Raija zmiękła jak wosk i dała się porwać
urokowi młodego Rosjanina.
Kiedy pochylił się nad nią, podniosła ku niemu twarz.
Drżącymi wargami dotknął jej ust, ostrożnie, jakby na
próbę. Przyjacielski pocałunek wnet zmienił się w bardziej
zmysłowy, by w końcu wypełnić się mrocznym płomien
nym żarem. Usta ją paliły, gdy Ałeksiej wypuścił ją z ob
jęć. Dyszał gwałtownie, ale cofnął się i uśmiechnął.
Dawno już Raija nie patrzyła w twarz wyrażającą tak
wielkie uczucie.
- Jesteś, Raiju, kobietą wyjątkową. Jedną na tysiąc - wy
szeptał Ałeksiej miłośnie. - Nie przychodź do mnie nocą,
bo nie ręczę dłużej za siebie.
Raija wyszła, zamykając za sobą drzwi. Nie była mu
przeznaczona.
•r
Reijo ukrył się w mroku z dala od światła, które pada
ło przez okno. Widział, jak się obejmują, i był świadkiem
pocałunku.
Poczuł rozdzierający ból.
Więc jednak się nie mylił.
Odszedł, nim Ałeksiej wypuścił Raiję z objęć.
W chacie Nilsa było ciemno. Reijo jednak miał pew
ność, że przyjaciel jest u siebie.
W domu kupionym za złoto Kallego nie było dla Reijo
miejsca.
Postanowił zarobić własne pieniądze i uwolnić się od
Raiji.
8
Nils poczęstował go cierpkim piwem domowej roboty.
Reijo po chwili namysłu uznał, że należy mu się coś moc
niejszego. Odkąd na świat przyszedł Knut, unikał trun
ków. Wkrótce minie rok od owej pamiętnej nocy, kiedy
upił się na umór i ojciec musiał sam wyruszyć na poszu
kiwanie porwanej Mai. Nigdy Reijo nie wytrzeźwiał tak
gwałtownie jak wtedy, gdy Raiję chwyciły bóle porodowe.
Teraz postanowił upić się równie mocno, tyle że w szyb
szym tempie.
Odrzucił na bok wszelki rozsądek. Skutki pijaństwa nie
były mu obce, ale to wcale go nie odstraszało. Suchość
w gardle, mdłości, niesmak w ustach, bóle żołądka... Po co
martwić się na zapas!
- Wyrzuciła ciebie? - wyraził swe zdumienie Nils po
kilku haustach, kiedy już przestali wycierać szyjkę butel
ki. Ponieważ jednak Reijo nie spieszył się ze zwierzenia
mi, sam odpowiedział sobie rozmarzony: - Nie, ona nie
z tych! Jest taka łagodna i delikatna... A przy tym herod-
-baba! Nigdy nie zapomnę, jak zakładała szwy na ranę!
Albo jak wyjmowała kulę, która utkwiła w ramieniu. Bo
że, co za kobieta...
Reijo spojrzał ponuro i przystawił butelkę do ust. A po
tem, kiwając palcem, jakby chciał podkreślić wagę swoich
słów, rzekł:
- Tak wszyscy o niej myślą. Wszyscy, którzy jej nie znają.
Uraczył się kolejnym łykiem i podał piwo przyjacielo
wi, który użyczył mu schronienia.
152
- Ale ja ją znam - dorzucił z goryczą.
Co do tego Nils nie miał żadnych wątpliwości.
- Co za kobieta! - wyrwało mu się. - Wiesz, Reijo, ce
nię sobie kawalerski stan, ale porzuciłbym go bez waha
nia, gdyby mi się trafiła taka jak ona. Co za kobieta!
- Sam odszedłem - wyznał Reijo. - Nie wyrzuciła mnie.
Zrobiłem w tył zwrot i wyszedłem! A wiesz, dlaczego? Od
kąd ten młodzik trafił pod nasz dach, straciła dla niego
głowę. Wypaliłem jej to prosto z mostu! „Owinął sobie
ciebie wokół palca", powiadam do niej. Ale ona twierdzi,
że to nieprawda. Nazwała go przyjacielem. Odparłem jej
na to, że ja także jestem jej przyjacielem, ale nie przeszka
dzało jej to pójść ze mną do łóżka. Kiedy jednak nadal
wszystkiemu zaprzeczała, wyszedłem, żeby się nie kłócić.
- Co? Raija z Rosjaninem? - Nils był taki zdumiony,
jakby spadł z nieba. Uznał, że Reijo się wstawił i zmyśla
głupoty. Niektórzy mają słabą głowę!
Ale Reijo, ponuro kiwając głową, ciągnął dalej:
- Nie zdążyłem daleko odejść... minęła ledwie chwila,
a ona już wisiała mu na szyi. Całowali się. Wszystko do
kładnie widziałem, bo nawet nie zasłonili okien. Masz
swoją wspaniałą, łagodną Raiję!
Nils nic nie pojmował. Po prostu nie chciało mu się to
pomieścić w głowie.
-Jak to? Twoja żona i ten Rosjanin? Kiedy wyszedłeś...?
Człowieku, rany boskie, czemu od razu nie powiedziałeś?
Wracajmy tam czym prędzej! Wrzucimy drania z powro
tem do morza! Od razu trzeba nam było tak z nim postą
pić! Po co go w ogóle stamtąd zabieraliśmy? Kiedy sobie
przypomnę, jak się natrudziliśmy, żeby go donieść! A on
tymczasem przystawia się do twojej żony?! Śmie całować
twoją babę?! Ale... jej nigdy bym o to nie podejrzewał. -
Nils potrząsał głową z rezygnacją. - Nie, chłopie, nie spo
dziewałbym się tego po niej.
153
Reijo ze wzrokiem wbitym w klepisko wyznał:
- Raija nie jest moją żoną.
- Mój Boże - zająknął się Nils i całkiem stracił mowę.
Jakby nie dość tego, że wokół tych dwojga ciągle się coś
działo, to dowiaduje się teraz jeszcze, że żyją w grzechu. Nie
znal nikogo, kto wiódłby równie barwne życie, i przez mo
ment zapragnął, żeby i jego życie nabrało odrobiny koloru.
- Była żoną mojego najlepszego przyjaciela... - zaczął
Reijo, odczuwając nagle potrzebę zwierzeń. I nim zapadła
noc, opowiedział Nilsowi historię swojego życia, a także
losy Raiji. Przyjaciel otwierał coraz to nowe butelki i tyl
ko od czasu do czasu wykrzykiwał: „Nie do wiary!"
Na koniec obaj zgodnie orzekli, że kobiety są podstęp
ne i zdradzieckie, i właściwie żadna nie jest godna miłości
takich jak oni prawdziwych mężczyzn. Przy czym nie
omieszkali dodać, że Raija jest kobietą wyjątkową. Popła
kali trochę z żalu, że Rosjanin być może w tym samym mo
mencie doświadcza jej troskliwej opieki, i nim światło brza
sku obwieściło nastanie nowego dnia, padli zamroczeni.
W nocy sypnęło śniegiem. I to wcale nie drobnymi wi
rującymi płatkami, które wywołują radosny nastrój. Z pół
nocnego wschodu nadciągnęła prawdziwa nawałnica! Nie
napotkawszy po drodze żadnej przeszkody, wdarła się
z całą siłą do zatoki. Morze przemieniło się w gniewną zie
loną bestię, która kawałek po kawałku usiłowała wgryźć
się w ląd. Szeroko rozwartą paszczą straszyła wypolero
wane skały, które jednak od tysięcy lat odpierały atak i je
dyne, co straciły, to ostre krawędzie.
Niebo, przykryte grubą warstwą chmur, pochyliło się
nad tym zielonkawym piekłem zmąconym szarością i skłę
bionymi bałwanami o bladożółtym odcieniu. Sina piana
ciekła z żarłocznej morskiej paszczy.
Wichura uderzyła w ląd i z przeraźliwym wyciem roz
szalała się wśród chałup, porywając ze sobą i ciskając
154
wszystko, co leżało luzem. Przewaliła się przez skaliste
wzniesienia i nieco zelżała. I wtedy sypnął śnieg. Ciężkie
wilgotne płatki spadły na wioskę, w ciągu pół godziny
przykrywając ją białą kilkucentymetrową warstwą. Nad
ciągnęło chłodniejsze i bardziej suche powietrze. Warstwa
chmur odsunęła się w głąb lądu. Niebo wypogodziło się
i przybrało pastelowoniebieską barwę, tak charaktery
styczną dla jesiennej pory. Śnieg, zmrożony chłodnym po
wiewem, utworzył ziarnistą lodową skorupę.
Nie był to pierwszy śnieg tej jesieni. Spadł już parę ra
zy, ale zaraz topniał, by potem znów popadać, za każdym
razem przypominając ludziom, że zima tuż-tuż. Gdzieś na
dalekiej północy Królowa Śniegu szykowała się, by objąć
we władanie cały kraj. Zamierzała wszystko okryć swoją
peleryną i zamienić w sopel lodu.
Reijo i Nils przebudzili się z potwornym bólem głowy.
Z trudem podnieśli powieki, ale choć było już późno, uzna
li, że nic ich nie goni, i beztrosko przewrócili się na drugi bok.
Raija źle spała tej nocy. Po raz pierwszy, mimo że szu
kała zapomnienia w świecie marzeń, nie udało jej się od
pędzić natrętnych myśli. Nawałnica tylko wzmogła jej nie
pokój. Upragniony sen nie nadchodził. Nie lubiła morza,
kiedy szalało targane żywiołem. Przerażała ją ta gwałtow
ność. Łatwiej znosiła niskie temperatury w głębi lądu niż
sztormy na wybrzeżu.
Przekonywała siebie, że powinna w końcu przywyknąć
do tych okolic, do tego miejsca. Mimo że mieszkali tu od
niedawna, Raija pokochała swój nowy dom.
Nigdy wcześniej nie przywiązywała wagi do wartości
materialnych, rzeczy nic dla niej nie znaczyły. Teraz jed
nak nabrała ochoty, by zatrzymać dom na własność nie
tylko przez jedną zimę. Zapragnęła osiąść w nim na stałe!
Zapewne nie bez znaczenia dla niej było to, że dom nale-
155
żał wcześniej do Cathariny. W pewien sposób dawało to
Raiji poczucie przynależności. Gdyby wierzyła w przezna
czenie tak jak Aleksiej, fakt, że mieszka pod tym samym
dachem co niegdyś Catharina uznałaby za zrządzenie lo
su. Sama wolała to nazwać szczęśliwym trafem.
Raija szukała śladów, żeby się dowiedzieć czegoś więcej
o kobiecie, która uratowała ją przed Ole Edvardem i zapew
ne oddała dla niej życie. Ale mimo że w domu pozostały me
ble po poprzedniej właścicielce, nie udało się Raiji znaleźć
żadnych dokumentów* listów, obrazów, żadnych osobi
stych drobiazgów. Odnosiło się wrażenie, że ktoś opróżnił
dom ze wszystkiego, co mogłoby przypominać o Cathari-
nie. Raija tak mało o niej wiedziała. Zbliżyły się do siebie,
ale zabrakło im czasu, żeby się dobrze poznać, bo była słu
żąca zniknęła bez śladu. Raija podejrzewała, że Ole Edvard
Hermansson maczał w tym palce i to on ponosił winę za
tragiczny prawdopodobnie koniec Cathariny. Raija postawi
ła sobie za punkt honoru, żeby dowiedzieć się jak najwięcej
o swej wybawczyni i w ten sposób uczcić pamięć o niej.
Chciała zadbać o to, by ta kobieta nie została zapomniana.
Wstała z łóżka, zanim jeszcze ucichła wichura. I tak nie
mogła spać! Pogrążona w zadumie, zabrała się za nudne co
dzienne zajęcia i nim się rozwidniło, zdążyła się ze wszyst
kim uporać: naniosła wody, ugotowała zupę na śniadanie, za
robiła ciasto na chleb, pocerowała dziewczynkom sukienki.
Zlecone przez kupca zadanie pobudziło ją do rozmy
ślań nad motywami postępowania niektórych ludzi.
Potrafiła zrozumieć Reijo, znała go przecież, czasem
zdawało jej się nawet, że aż za dobrze. Wybaczyła mu je
go głupie zachowanie poprzedniego wieczoru. Był piekiel
nie niezależny! Często go przeklinała z tego powodu, ale
równocześnie z tego samego powodu podziwiała.
Kupiec Mads Holmertz natomiast nie wzbudzał jej
sympatii. Tylko raz go widziała na oczy, ale natychmiast
156
się na nim poznała. Z powodu chciwości i bezwzględno
ści tego człowieka cierpiała cała wioska. Raija poczuła głę
boką niechęć, kiedy pomyślała sobie, że zmuszona będzie
tolerować kogoś takiego teraz, kiedy wreszcie znalazła
miejsce, gdzie chciałaby osiąść. I chociaż prócz Nilsa nie
znała nikogo w wiosce, solidaryzowała się ze wszystkimi
jej mieszkańcami.
Im dopisało szczęście, mieli w zanadrzu złoto Kalłego,
ale pozostali byli całkowicie uzależnieni od pazernego li
chwiarza.
Raija szyła, nie przestając rozmyślać. A wczesnym
przedpołudniem złożyła kupcowi wizytę.
Kupiec, który lubił uchodzić za światowca, z trudem
ukrył zdumienie i podziw, kiedy Raija wkroczyła do jego
prywatnych salonów. Jej zaś bogate wnętrze nie zaimpo
nowało szczególnie. Jako żona wójta w Alcie przywykła
do większych luksusów.
Holmertz uznał, że nie wypada posadzić tak czarujące
go gościa przy stoliku, gdzie zwykle załatwiał interesy, po
prowadził więc Raiję na sofę i chociaż korciło go, żeby za
jąć miejsce obok niej, udając uprzejmego gospodarza,
usiadł na mniej wytwornym krześle.
- Co panią do mnie sprowadza? - wyrecytował z prze
sadną uprzejmością, podekscytowany widokiem tak uro
dziwej kobiety odzianej skromnie, ale z szykiem.
Ładne zestawienie, a przy tym bardzo twarzowe, stwier
dził w duchu, patrząc na niebiesko-czarny strój. Ale i tak
wszelkie barwy bledną przy wyrazistej urodzie tej kobie
ty! Zapewne w zgrzebnym płótnie prezentowałaby się
równie pięknie.
- Mąż opowiedział mi o zadaniu, jakie mu, panie, zle
ciliście.
- Warunkiem miała być dyskrecja - zareagował gwał
townie kupiec.
157
Raija uśmiechnęła się promiennie.
- Ależ oczywiście! Zapewniam, że potrafię dochować ta
jemnicy. Reijo wyruszył już na poszukiwania, ja tymcza
sem przyszłam z dobrą radą.
W przekonaniu kupca niewiasty nie były istotami ro
zumnymi, więc do głowy by mu nie przyszło wysłuchiwać
rad kobiety, obdarzonej nawet takim urokiem osobistym
jak Raija. Zareagował szyderczym, choć nie pozbawionym
ojcowskiej wyrozumiałości uśmiechem.
- Myślę, że uznasz za rozsądne to, co ci powiem, panie
- ciągnęła Raija spokojnie, udając, że nie dostrzega na je
go twarzy ironii.
Mads Holmertz oparł się wygodnie i ze splecionymi na
brzuchu dłońmi popatrzył na Raiję zachęcająco.
- Ależ proszę mówić, słucham!
- Przypuszczam, że obawiacie się, panie, Olego Her-
manssona, co mnie zresztą wcale nie dziwi. Skoro jednak
czujecie przed nim większy lęk niż inni, to znaczy, że trzy
ma was w szachu. A w tej sytuacji mądrze postąpilibyście,
szukając wsparcia u kogoś, kto mógłby was obronić, gdyby
Ole Edvard, żywy lub martwy, próbował wam zaszkodzić.
Kupiec rzucił Raiji badawcze spojrzenie, a na jego twa
rzy odmalowało się zainteresowanie.
- Ole Edvard... - zdziwił się. - To brzmi dość intymnie...
Raija popatrzyła mu prosto w oczy i wyznała prawdę:
- Był moim mężem, dość krótko...
- Rozwiedliście się? - zapytał kupiec zaszokowany. Ta
kie rzeczy zdarzały się rzadko, więc słowo zabrzmiało ob
co w jego ustach.
Raija spuściła skromnie wzrok i skinęła głową. Wyglą
dała czarująco.
- Nasze małżeństwo zostało rozwiązane, kiedy usiłował
mnie zabić. - To także nie było kłamstwem. - W tym trud
nym dla mnie okresie pomógł mi sędzia w Alcie. Może po-
158
mógłby i wam? - dodała cichym głosem. - Gdybyście napisa
li mu, panie, na przykład, że Hermansson należał do grona
waszych przyjaciół, ale zniknął, nie dotrzymawszy zobowią
zań... A potem zapytali, czy sędzia nie zechciałby was wes
przeć w tej sprawie? Nikt nie będzie mógł wówczas wam nic
zarzucić! Będziecie czyści. Możecie napomknąć o mnie...
Po długiej chwili namysłu Mads Holmertz uznał takie
rozwiązanie za nie pozbawione sensu. Dobrze byłoby zy
skać poparcie człowieka na stanowisku, takiego, który nie
dałby wiary oskarżeniom Hermanssona lub też nie wni
kałby zbytnio w szczegóły, gdyby się okazało, że Her-
mansson nie żyje.
Od jakiegoś już czasu marzyły mu się kontakty z ludźmi
ustosunkowanymi, ale ci nie szukali znajomości wśród drob
nych kupców. Woleli obracać się wśród równych sobie.
- Z jakiego powodu chcesz mi pomóc? - zapytał z cie
niem podejrzenia. - Przecież mnie nie znasz!
Raija uśmiechnęła się i odpowiedziała z przekonaniem
w głosie:
- Nie robię tego dla was, panie, ale dla siebie. Postano
wiłam osiąść tutaj na stałe i ostatnią osobą, jaką chciała
bym spotkać, jest Ole Edvard.
- Może posłucham twojej rady - odrzekł Holmertz, nie
do końca jeszcze przekonany. Raija wyczula jednak, że
chwycił przynętę.
Nim dzień dobiegł końca, kupiec ułożył list i zaadreso
wał do „Wielce Szanownego Pana Sędziego".
W tej części królestwa duńsko-norweskiego poczta
praktycznie nie istniała. Odległość z Kopenhagi do tych
najdalej na północ wysuniętych rejonów kraju była więk
sza niż do miast na południu Europy.
Oczywiście przesyłki przybywały na północ wzdłuż
wybrzeża, zresztą wszelka inna komunikacja z północną
Norwegią odbywała się drogą morską, tyle że dość rzad-
159
ko, dwa do trzech razy w roku. Jeśli ktoś chciał przekazać
ważną wiadomość w obrębie okręgu, wysyłał posłańca.
Przy tak sporych odległościach na taki luksus mogli sobie
pozwolić tylko ludzie bogaci, ale nawet wśród nich nie by
ło to powszechne. Świadomy tego Holmertz potrząsnął
kiesą i żeby wywrzeć odpowiednie wrażenie, wysłał list
przez posłańca. Nie chciał, żeby sędzia pomyślał, że ma
do czynienia z jakimś marnym dusigroszem.
Mads Holmertz był zadufanym w sobie snobem. Do
kładnie takim, jak oceniła go Raija.
Łagodny wieczorny mrok spowił wioskę. Reijo zmienił
plany. Postanowił rozpocząć poszukiwania od razu, a nie
dopiero po paru dniach. Zależało mu, żeby jak najszybciej
to załatwić, ponieważ goniły go inne sprawy, wśród których
za najpilniejszą uznał pozbycie się rosyjskiego uwodziciela.
- Odnajdziesz w ciemnościach wejście do jaskini? - za
pytał Nilsa, który domyślał się, co zamierza przyjaciel.
- Znam skaliste wzgórze jak własną kieszeń - zapewnił
Nils, uśmiechając się od ucha do ucha.
Wyglądał znacznie lepiej, kiedy się nie śmiał, bo brako
wało mu wielu zębów, a z tych, które pozostały, część cze
kał niebawem taki sam los.
- W ciągu nocy zdążymy dojść tam i z powrotem - oce
niał Reijo. - W jaskini i tak nie ma znaczenia, czy jest noc
czy dzień. O każdej porze potrzebne są lampy.
- Nadal przypuszczasz, że on jest tam w środku?
Reijo wzruszył ramionami. Przy gwałtowniejszych ru
chach kręciło mu się w głowie.
- Trzeba zaryzykować. Ole to nieobliczalny gość. Je
stem niemal zupełnie pewien, że wtedy wrócił do groty,
ale dziwi mnie, że nie pojawił się w wiosce. Słyszałem na
własne uszy, jak mówił, że idzie ze mną porozmawiać. Co
prawda, przemarznięty na kość znajdowałem się już na
160
granicy wytrzymałości, ale tego sobie nie wymyśliłem.
Nils z ochotą przyłączył się do Reijo. Przygoda bardzo
go pociągała i nie zamierzał przepuścić takiej okazji. Zy
cie płynęło mu monotonnym rytmem, szare i jednostajne,
trzydzieści bez mała lat. I dopiero kiedy do wioski przy
był Reijo, wszystko uległo gwałtownej odmianie.
- Co do zapłaty, to oczywiście podzielimy się - oznaj
mił Reijo.
Nils wcale o tym nie myślał. Poszedłby i za darmo, ale rzecz
jasna nie miał nic przeciwko temu, co postanowił Reijo. No
wy przyjaciel, choć dużo młodszy, imponował mu obyciem.
Wspinali się pośpiesznie, nie przyglądając się zbytnio
mijanym okolicom. Nils znal je na pamięć, wędrował tę
dy tysiące razy. Reijo zaś zupełnie nie podobały się te stro
ny. Zdecydował się tu pozostać wyłącznie dla Raiji.
W gęstym mroku szczyt przytłaczał ich ponuro. Lampy
dawały liche światło, a im wyżej podchodzili, tym bardziej
musieli uważać, by nie pogasły na wzmagającym się wietrze.
Trochę szli, trochę się wspinali na czworakach, a gdzie
niegdzie nawet biegli. Reijo chwilami myślał już, że zabłą
dzili. Ale Nils uparcie twierdził, że doskonale się orientuje,
którędy iść. Za nic w świecie nie przyznałby się, że jest ina
czej. Co ten Reijo sobie myśli, obcy w tych stronach, śmie
zarzucać człowiekowi, który się tu urodził, że zgubił drogę?
Reijo czuł się wspaniale w towarzystwie bezpośrednie
go Nilsa. Wydało mu się to takie ożywcze! Żadnych in
tryg, zrzędzenia, histerii, żadnych kobiet... Męskie towa
rzystwo było niczym plaster na jego udręczoną duszę.
Odkąd rozstał się z Mikkalem, a Kalle umarł, nie miał
żadnego przyjaciela mężczyzny. Raija zastąpiła mu
wszystkich. W końcu stało się to nie do zniesienia. Przez
cały czas przebywali ze sobą, potrafili wręcz przewidzieć,
co drugie powie i zrobi za moment. Było to bardzo mę
czące i nie prowadziło do niczego dobrego.
161
- Tu gdzieś powinno być wejście do groty - mruknął
Nils i poświecił dookoła. Tylko ten jeden jedyny raz zdra
dził się, że nie jest do końca pewien. Reijo uśmiechnął się
pod nosem, ale nic nie powiedział.
Rzeczywiście w pobliżu odkryli dwa głazy zakrywają
ce wejście do podziemnego korytarza.
Nils prowadził, znał grotę, znał przejścia. Przydały im
się dwie lampy. Tutaj było zaciszniej niż na dworze.
Reijo, który po raz pierwszy przemierzał ten korytarz,
mimowolnie pomyślał, że choć niektóre odcinki koryta
rza nie są całkiem proste, to jednak łatwiej dostać się do
groty tędy niż pod wodą.
- Nie mógłbym pracować pod ziemią - stwierdził, kie
dy już pokonali najciaśniejsze fragmenty korytarza, i otarł
pot z czoła.
Nils uśmiechnął się zgodnie i wskazując ręką, powiedział:
- To już ostatni kawałek. Zaraz dojdziemy do skalnej
półki.
Reijo zadrżał. Światło, które wówczas mu mignęło, mu
siało dochodzić właśnie stąd. Tak blisko. Doprawdy
w ostatniej chwili zdecydował się wtedy odpłynąć. Zdawał
sobie sprawę, że sytuacja jest rozpaczliwa, ale nie spodzie
wał się, że był dosłownie o włos od niebezpieczeństwa.
Osaczyły ich zimne skalne ściany. Reijo, usłyszawszy
chlupot wody, przypomniał sobie tamte straszne chwile.
Lodowate śmiertelne pieszczoty. Niewiele brakowało...
- To co, idziemy? Nie ma co zwlekać! - Teraz Nils prze
jął dowodzenie.
Reijo otrząsnął się z niemiłego wrażenia. Był pewien, że
w grocie nie znajdą nikogo żywego. Ich głosy odbijały się
echem, ale nie wychwycili żadnego dźwięku, który wska
zywałby obecność człowieka.
Skalne ściany zdawały się równie ponure i nieme jak
wówczas, gdy przemierzali korytarz.
162
Stanęli jak wryci, zaskoczeni, że w grocie jest zupełnie
pusto. Udając się na tę wyprawę, każdy z nich wyobrażał
sobie inaczej, co zastanie na miejscu. Ale choć te obrazy
z wyobraźni były różne, zawierały jeden wspólny element:
martwe ciało Olego Edvarda Hermanssona!
- Dziwne - Nils odezwał się pierwszy.
Lampy rzucały tajemniczą poświatę, głosy brzmiały
głucho, a ściany z kamienia powtarzały każde słowo.
Reijo podszedł do samej krawędzi skalnej półki, która
wydała mu się mniejsza, niż zapamiętał, ale w gęstym mro
ku wszystko wyglądało inaczej.
Kiedy ratował Maję, poruszał się po omacku, teraz do
piero zobaczył oświetlone wnętrze groty. Dojrzał po prze
ciwnej stronie skalnego występu sączący się po ścianie wą
tły strumyk, który wpadał do stawu z cichym pluskiem.
Poznał ten odgłos.
- Coś tu nie pasuje - stwierdził Nils, a Reijo w duchu
zgodził się z przyjacielem.
Mógłby przysiąc, że słyszał wtedy kroki i coś mignęło
w korytarzu. Przecież to niemożliwe, żeby w ciemnej gro
cie nagle coś samo z siebie błysnęło. Nie mogło mu się
przywidzieć, dałby głowę, że pomimo zmęczenia i zimna
nie miał halucynacji.
Mimowolnie skierował wzrok na wodę wypełniającą
dno groty. Zapatrzony rzekł powoli, z namysłem:
- Zaczynasz tracić rozum...
Nils zmarszczył brwi, zdziwiony słowami Reijo, i dopiero
po chwili zorientował się, że przyjaciel nie wmawia mu, że
oszalał, lecz próbuje wczuć się w sytuację Krwawego Olego.
- Jest kompletnie ciemno, skały osaczają cię ze wszyst
kich stron, odnosisz wrażenie, że zaraz na ciebie runą,
choć na zdrowy rozum biorąc to niemożliwe. Pocisz się,
kręci ci się w głowie, pragniesz tylko jednego: wydostać
się na zewnątrz. Uciec od wrzeszczącego dziecka, które
163
działa ci na nerwy, znaleźć się na powierzchni, wyjść
z mroku, odetchnąć pełną piersią. Wracasz więc koryta
rzem, jesteś już przy wyjściu i cofasz się. Dlaczego?
- Dziecko - podpowiedział z niezachwianą pewnością
Nils. - Żaden normalny człowiek nie zostawiłby dziecka
samego w miejscu, gdzie czyha na nie tyle niebezpie
czeństw, gdzie może nawet utonąć.
Reijo pokiwał głową, przekonany, że tak właśnie mogło być.
- Być może Ole Edvard nie był mimo wszystko pozba
wiony serca. Może to, że Maja jest córką Raiji, miało dla
niego jakieś znaczenie? W każdym razie się cofnął.
- I na powrót przytłaczają go nieprzyjemne uczucia... -
wtrącił Nils. - Ale dziecka nie zastaje. Niemożliwe, by
przyszło mu na myśl, że ktoś je zabrał. A przecież samo
też się nie mogło wydostać.
- Stwierdził więc, że mała wpadła do wody - rzekł z prze
konaniem Reijo. - Wszystko to razem wzięte sprawiło, że
przestał kierować się rozsądkiem i logiką i w panice zaczął
szukać Mai.
Obaj popatrzyli na czarną głębię. Lustro wody trwało
niezmącone, nie zdradzając niczego. Tafla odbijała mrocz
ne skały, solidne, pełne tajemnic. One jedne były świad
kiem tego, co tu się wydarzyło, ale niczego nie ujawnią.
Reijo rozsznurował buty i zaczął się rozbierać.
- Nie możesz wejść teraz do wody! - zaprotestował Nils.
- Przecież tylko ja z nas dwóch potrafię pływać - od
parł mu Reijo i trzęsąc się z zimna, powoli zanurzył się
w wodzie. - Ta kąpiel to nic w porównaniu z poprzednią!
- rzucił lekko, ale pokryte gęsią skórką ciało zdradzało, że
dodaje sobie animuszu. Uznał jednak, że musi podjąć tę
próbę. - Nie możemy wycofać się teraz, kiedy już prawie
rozwiązaliśmy zagadkę! Zresztą tym razem po wyjściu
z wody założę suche ubrania, a to istotna różnica.
Nils nie odpowiedział, ale nie podobał mu się pomysł
164
przyjaciela. Nie mógł jednak przeszkodzić Reijo, tym bar
dziej że ten zdążył się już zamoczyć po pas.
- Przynajmniej jedno jest pewne, nie zasnę! - zażartował
Reijo i nabrawszy głęboko powietrza w płuca, zanurkował.
Nils zamarł i sam wstrzymał oddech, póki znów nie zoba
czył Reijo na powierzchni. Ten zaś, dysząc ciężko, zawołał:
- Piekielnie zimno!
Nils nie musiał pytać, czy coś znalazł, bo Reijo dał ko
lejnego nura.
Chyba z dziesięć razy zanurzał się pod wodę, a Nilso-
wi robiło się zimno od samego patrzenia. Wyobrażał so
bie, jak czuje się Reijo. Ale wiedział, że daremnie byłoby
go prosić, żeby zrezygnował.
Uparty jak mało kto, Reijo nurkował raz za razem.
Nils trzymał lampy tuż nad powierzchnią, żeby trochę mu
poświecić. Przy kolejnej próbie zaniepokoił się nie na żarty,
bo wydawało mu się, że Reijo jest pod wodą dłużej. Uspo
koił się nieco, gdy ujrzał poruszający się głęboko jaśniejszy
cień. Nie miał pojęcia, dlaczego Reijo tak przeciąga, wes
tchnął więc głośno z ulgą, gdy nad powierzchnią wody poja
wiła się najpierw blond czupryna, a potem cała głowa. Reijo
długo płynął do skalnej półki, gdzie czekał Nils. Słychać by
ło, jak ciężko dyszy. Dopiero gdy dotarł do krawędzi, wyja
śniło się, dlaczego. Musiał użyć nadludzkich sił, by doholo-
wać potężne martwe ciało Krwawego Olego.
Nils przełknął ciężko i pośpiesznie odstawił na bok
lampy, uklęknął tuż przy krawędzi występu i przytrzymał
ciało, by nie opadło na dno.
- Musimy go wyciągnąć - powiedział zasapany Reijo,
który tymczasem wyszedł z wody. - Jeszcze chwilę wy
trzymam - dodał, widząc, że Nils chce zaprotestować.
Wspólnymi siłami podciągnęli martwego Olego na skal
ny występ. Reijo natychmiast włożył na siebie ubrania i od
razu zrobiło mu się trochę cieplej. Co prawda nadal się ca-
165
ły trząsł, ale miał nadzieję, że się nie rozchoruje. W koń
cu był zahartowany.
- Leżał na samym dnie - wyjaśnił, siląc się na uśmiech.
- Trafiłem na niego przez przypadek. Tam na dół światło
nie dociera; jest zupełnie ciemno. Szukałem po omacku.
Kiedy kolejny raz zanurkowałem, pomyliłem kierunki,
chyba kręciłem się w kółko i dotykałem tych samych skał,
w końcu go znalazłem, ale ledwie udało mi się wyciągnąć
go na powierzchnię. On chyba waży tonę!
- Nie damy rady znieść go do wioski - stwierdził Nils.
- W ogóle nie mam takiego zamiaru! - rzucił Reijo
z uśmiechem. - Zdradziłbym się wówczas przed naszym
kochanym kupcem, że nie dochowałem dyskrecji. A tyle
razy mi powtarzał: „To musi pozostać między nami". Nie,
chłopie, tego olbrzyma niech sobie sam taszczy do wioski.
Mnie wystarczy, że wiem, iż nie żyje.
Kolejną noc Reijo także spędził u Nilsa. Uznał, że ku
piec może trochę poczekać, a co się tyczyło Raiji... Potrze
bował trochę czasu, żeby się otrząsnąć po tym, co zoba
czył. Czuł się zraniony jak każdy, kto naprawdę kocha.
Dopiero późnym popołudniem kolejnego dnia udał się
do sklepu kupca. Miał na sobie ubranie nie zmieniane od
kilku dni, włosy sterczały mu sztywne po kąpieli w słonej
wodzie. Z rękami wciśniętymi głęboko w kieszenie wkro
czył do środka.
Subiekt popatrzył na niego z pogardą, ale Reijo, nie
zważając na to, minął go demonstracyjnie i skierował się
na schody prowadzące do prywatnych pomieszczeń Hol-
mertza. Coś go jednak podkusiło i pokazał subiektowi ob-
raźliwy gest. Pomocnik kupca odwrócił się zagniewany,
a jego policzki zapłonęły z oburzenia na tak elementarny
brak kultury. Rybak zaś, który stał po drugiej stronie la-
166
dy, ledwie ukrył rozbawienie i złośliwą satysfakcję, że
wreszcie ktoś dał nauczkę temu bufonowi.
Równy gość z tego Fina, co to zamieszkał w duńskim
domu, pomyślał.
- A kogóż to ja widzę, kogo widzę - rozpromienił się
Holmertz, kiedy Reijo bez pukania wszedł do środka. -
Czyżbyś miał się czym pochwalić? Czy dlatego odwie
dzasz mnie tak niespodziewanie?
Wskazał Reijo krzesło przy stole. Ostatecznie chodziło
o interesy, nie o wizytę czarującej kobiety!
- Znalazłem go - oznajmił Reijo.
Kupiec zamarł i nie spuszczając wzroku z pozbawionej
wyrazu twarzy Fina, zdenerwował się oględnością jego
wypowiedzi.
- Nie żyje - dodał wreszcie Reijo, nacieszywszy oczy
reakcją Holmertza.
- Gdzie go znalazłeś?
Reijo opowiedział.
Kupiec zmarszczył brwi i popatrzył na Reijo badawczo.
Zdumienie mieszało się z podejrzliwością.
- Jak na niego natrafiłeś?
Reijo wzruszył ramionami.
- Czysty przypadek. Nawałnica zaskoczyła mnie wyso
ko na wzgórzu. Szukając schronienia wśród skał, natkną
łem się na wejście do groty.
Reijo wyciągnął nogi i uśmiechnął się rozbrajająco.
Nikt nie miał równie niewinnej miny, kiedy kłamał.
- Ponieważ jestem z natury ciekawy, zapuściłem się
w głąb. Jakież było moje zdumienie, kiedy zobaczyłem zwło
ki dryfujące po wodzie. Bo dno groty zakryte jest wodą -
dodał tytułem wyjaśnienia. - Diabli wiedzą, czego Hermans-
son tam szukał, ale nie ulega wątpliwości, że to on. Wycią
gnąłem martwe ciało z wody i ułożyłem na skalnej półce.
Możecie, panie, w każdej chwili sprowadzić je stamtąd.
167
- Nie zrobiłbyś tego dla mnie? - zapytał kupiec, ale
w odpowiedzi usłyszał kategoryczne: „Nie".
Kupiec splótł dłonie, oparł się o stół i popatrzył na Re-
ijo z chytrym uśmieszkiem.
- Ja także nie próżnowałem przez ten czas - zaczął i od
chrząknął. Na jego twarzy malowało się widoczne z daleka
zadowolenie. - Podjąłem ważne kroki. Zwróciłem się do
pewnej osoby na bardzo wysokim stanowisku z prośbą o po
moc. Napisałem, że mój przyjaciel, z którymi łączyły mnie
interesy, zniknął. Rozstaliśmy się w gniewie i obawiam się,
że będzie próbował mnie oczernić. Na wszelki wypadek... -
wyjaśnił pośpiesznie, bo Reijo nie potrafił ukryć swego zdu
mienia - ...przedstawiłem mu własną wersję zdarzeń. Gdyby
Ole próbował mnie w coś wrobić, jestem czysty. Nie wie
działem, że on nie żyje, nie mogłem się na tym opierać.
- Do kogo zwróciłeś się, panie?
- Do sędziego w Alcie - odrzekł Mads Holmertz, uśmie
chając się promiennie. - Zdaje się, że jest ci znajomy.
O Boże, pomyślał Reijo, co za głupiec! Sędzia w Alcie
chyba najbardziej ze wszystkich ludzi miał powody oba
wiać się Olego Hermanssona i wszystkich jego przyjaciół!
Taki list może uznać za próbę wymuszenia czegoś na nim.
Kupiec sam kopał sobie grób.
- Kiedy i jak na to wpadliście? - zapytał Reijo, żeby
przerwać ciszę. Przecież nie mógł zdradzić temu człowie
kowi, o czym myśli.
- Właściwie to twoja czarująca żona podsunęła mi tę myśl.
Reijo omal nie zemdlał z wrażenia, patrząc na siedzą
cego naprzeciwko jegomościa.
- Uważała, że to świetne posunięcie. To ona wspomnia
ła mi o sędzim. Wysłałem do niego list przez posłańca.
Masz wyjątkowo miłą żonę. Wyznała mi, co łączyło ją
z naszym zmarłym przyjacielem - dodał, kiwając głową
i posyłając Reijo chytre spojrzenie.
168
r
Reijo milczał. Nie miał pojęcia, co naprawdę powie
działa Raija, i na wszelki wypadek wolał nic nie mówić.
Pośpiesznie uregulował rachunki z kupcem i wyszedł.
Zapomniał o kłótni, o tamtym wieczorze, gdy rozstali
się w gniewie. Musiał czym prędzej rozmówić się z Raiją
i dowiedzieć się, co ona wymyśliła. Celowo wyprowadziła
kupca w pole, co do tego nie miał żadnych wątpliwości.
Nils się nie mylił. Z tej Raiji wyjątkowa kobieta!
9
- Co ty, u diabła, knujesz, Raiju! Co znowu wymyśli
łaś?! - Reijo, oparty o framugę drzwi, zachowywał się tak,
jakby nie było go w domu tylko przez chwilę i podjął do
piero co przerwaną rozmowę. - Wracam od kupca!
Zerknęła znad cerowania i uniosła pytająco brwi.
- Tak? Ja też u niego byłam. Bardzo gościnny człowiek,
prawda?
Reijo wszedł do środka i rozejrzał się dookoła, ale ni
gdzie nie dostrzegł dzieci ani Rosjanina.
- A co się stało z naszym wspólnym przyjacielem? Chy
ba nie powiesz mi, że powiosłował do domu?
- Nie bądź złośliwy. Jest z dziewczynkami na górze, na
strychu. Mieli ochotę przejrzeć skrzynie, które tam stoją.
Pełno w nich drobiazgów.
- A więc powiedz wreszcie, co knujesz?
Raija odłożyła na bok cerowanie i odpowiedziała:
- Nie lubię tego twojego kupca.
- A to smutne, bo odniosłem wrażenie, że on jest wręcz
zachwycony tobą - przerwał jej Reijo i usiadł na brzegu
stołu tuż przy niej. - O co ci właściwie chodzi? Co chcia
łaś osiągnąć, namawiając go do popełnienia takiej nie
zręczności wobec sędziego?
- Nic takiego - odrzekła Raija, ale wyczuł, że nie jest
z nim zupełnie szczera.
Kolejne drobne rozczarowanie. Cofnął się myślami,
żeby sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek coś przed so
bą ukrywali. Czy zdarzało się to już wcześniej, czy też ta
170
rysa w ich wzajemnych stosunkach pojawiła się dopiero
ostatnio?
- A ty załatwiłeś swoje sprawy? - zapytała na pozór
obojętnym tonem, ale Reijo dobrze wiedział, że umiera
z ciekawości, co z Hermanssonem.
- On już nie może ci zaszkodzić, Raiju, nie żyje.
Reijo opowiedział, jaki koniec prawdopodobnie spo
tkał Hermanssona, i wyznał jej to, co przemilczał wtedy,
gdy uratował Maję.
- Dlaczego mi nie opowiedziałeś wszystkiego od razu?
- Popatrzyła na niego urażona.
- A czy to by coś zmieniło? Czy w nagrodę przysunęła
byś się odrobinę bliżej do mnie w łóżku? - W głosie Reijo
zabrzmiała gorycz. Czuła scena, która rozegrała się w tym
właśnie pomieszczeniu, a której był świadkiem ukryty
w mroku, znów stanęła mu wyraźnie przed oczami.
- Nie musiałeś tego mówić! - Raija poczuła się dotknię
ta do żywego. - To wszystko nie jest takie proste. Napraw
dę! Być może to nie był dobry pomysł z nami...
- Czy musimy się kłócić? - Reijo położył jej dłonie na
ramionach i popatrzył prosto w oczy. Uśmiechnął się
przepraszająco, uścisnął ją i pogłaskał. Wiedział jednak, że
to nie wystarczy.
- Być może zbyt wiele dla siebie znaczymy - odrzekła
w końcu. - Żyjemy zbyt blisko siebie.
- Nie byłem wtedy sobą - odpowiedział Reijo, odtwa
rzając w myślach wszystko, co wykrzyczał tamtego wie
czoru przed dwoma dniami.
Zwykle to on był zrównoważony i rozsądny, podczas
gdy Raija dawała upust swojej złości. Wtedy jednak tylko
odpierała zarzuty, jego zaś coś podkusiło, by urządzić kar
czemną awanturę.
Ale przecież miał swoje powody, widział, jak Raija ca
łowała się z Aleksiejem!
171
- Chyba miałeś odrobinę racji - przyznała w końcu nie
chętnie. I pocierając brodą o jego dłoń dodała z namysłem:
- Może rzeczywiście oślepiła mnie jego niezwykła uroda?
Zresztą to nieuniknione. Naprawdę trudno mu się oprzeć.
Ale pokochałam go dopiero później...
Słowa, niczym nóż wbity prosto w serce, zraniły Reijo.
Przegrał! Raija zdolna była obudzić w sobie miłość do ko
goś innego poza Mikkalem. Co za ironia losu! Nie poko
chała tego, który trwał przy niej od lat i gotów był spie
szyć jej z pomocą na każde zawołanie. Pokochała obcego,
człowieka z dalekich stron, innej narodowości, który w ich
domu spędził zaledwie parę dni.
- Tak, pokochałam go - powtórzyła Raija ciepło, obra
cając jeszcze ostrze noża wbite w serce Reijo. Uśmiechnę
ła się niemal ze smutkiem, ale w jej oczach pojawił się błysk
rozbawienia. - Ale dla mnie pokochać kogoś nie oznacza
tego samego, co miłować albo zakochać się w kimś. Ko
cham wielu ludzi z różnych powodów; wszyscy zajmują
w moim sercu szczególne miejsce. Każdy jest dla mnie kimś
wyjątkowym i porównywanie ich nie ma sensu.
- Wszystkich swoich przyjaciół całujesz? - zapytał udrę
czony, spoglądając gdzieś w bok. To było dla niego zbyt
trudne. Nie potrafił się pogodzić z tym, że znaczy dla niej
tyle samo co Rosjanin. On, który był gotów umrzeć dla
niej, i tamten, który tylko korzystał z jej przesadnej troski.
- A więc widziałeś? Domyśliłam się tego, niestety do
piero później. - Zwilżyła językiem spierzchnięte wargi nie
nerwowo, ale spokojnie, z namysłem.
W zachowaniu Raiji zauważył ostatnio jakąś nową pew
ność siebie. Nie pojmował, co spowodowało w niej taką
przemianę, ale zauważył, że uniezależnia się od niego i sa
ma potrafi już zadecydować o sobie. Nie był pewien, czy
mu się to podoba.
- Chyba chciałam poznać smak niemożliwego.
172
- Żałujesz?
Raija pokręciła głową.
- Chyba mnie nie słuchałeś, Reijo! Nie miłuję go!
W momencie gdy odkryłam, że łączy nas taka wspaniała
przyjaźń, przestałam odczuwać do niego ten dziwny po
ciąg. Pragnę tej przyjaźni i nie możesz mi zabronić tego
ani ty, ani nikt inny. Ale jeśli ma to dla ciebie jakieś zna
czenie, chcę, żebyś wiedział, że nie miłuję Aleksieja, nad
czym on być może boleje... A jeśli chodzi o nas... Znasz
mnie, Reijo, wiesz, jaki rodzaj uczuć łączy nas oboje. Nie
ma sensu marzyć o czymś innym.
Roześmiał się zakłopotany, zrozumiał, że Raija ma ra
cję. Zawsze grała w otwarte karty. Nigdy niczego nie uda
wała. To chora wyobraźnia wsączyła jad w jego serce.
- Czy możesz wybaczyć głupiemu Finowi tamtą awan
turę? Przyjmiesz jego uniżone przeprosiny?
Roześmiała się i potargała mu grzywkę.
- Potrafisz odwrócić kota ogonem, Reijo! Zresztą zawsze
był to jeden z twoich największych talentów. Dobrze, wyba
czam ci! Ale włosy masz okropne. Powinieneś się wykąpać!
- Tak jakbym się mało kąpał ostatnio.
- Reijo! To Reijo! - rozległ się podekscytowany głos Mai.
Reijo mrugnął do Raiji i podszedł do otworu prowadzą
cego na strych, żeby złapać dziecko wystawiające ciemną
główkę. Rozpromieniła się jak pogodny dzień, przekonaw
szy się, że ma rację. Nie przyjęła jednak pomocy Reijo i do
piero kiedy zeszła sama na dół, rzuciła mu się na szyję.
- Gdzie byłeś, Reijo? Przecież musisz być tutaj, jesteś
mój! - Drobne rączki splotły się na jego szyi, a z ciemnych
oczu biło zdecydowanie.
- No nie, ona jest jeszcze bardziej uparta niż ty, Raiju
- roześmiał się Reijo, odzyskując dobry humor. Nie miał
nic przeciwko takim dowodom uwielbienia. Sam zresztą
także stęsknił się za Mają, mimo że nie widział jej zaled-
173
wie półtora dnia. - Pamiętaj, zawsze wrócę! - zapewnił Ma
ję z powagą i przytulił policzek do jej policzka.
Przyglądała mu się badawczo, jakby nie całkiem mu do
wierzała.
- Znaleźliśmy książki! - usłyszeli okrzyk Elise.
Dziewczynka zeszła ze strychu i podsunęła Raiji pod
nos znalezione książki. Oczy jej promieniały, a w głosie
pobrzmiewała niecierpliwość. Reijo kątem oka dostrzegł
Aleksieja, który schodził właśnie po drabinie. Mimowol
nie poczuł ukłucie w sercu... Raija wyznała, że nie miłuje
Rosjanina. Wierzył jej, bo czemuż by nie miał wierzyć,
jednak ten młodzieniec był taki urodziwy, że trudno było
stłumić w sobie uczucie zazdrości.
Raija ostrożnie otarła z kurzu dwie księgi pięknie opra
wione w miękką skórę. Nie mogła się powstrzymać, by ich
nie pogładzić.
- Nie należały do byle kogo - zauważył Reijo i także
dotknął ich z wielką estymą.
Popatrzyli sobie w oczy i w tej samej chwili przypo
mniało im się, jak Antti, ojciec Reijo, uczył ich czytać.
Stara fińska Biblia miała poniszczone kartki, brudne, po-
zaginane rogi, ale to właśnie dzięki niej pojęli tajemnicę
liter, które składali najpierw w sylaby, potem w słowa,
a na końcu w zdania. Wzorując się na niej, opanowali tak
że sztukę pisania, mozolnie kreśląc kółka, kreski i łuki.
Raiję napełnił radosny, wręcz podniosły nastrój. Wła
śnie takich śladów po Catharinie szukała, nie tracąc na
dziei.
Otworzyła jedną z ksiąg, delikatnie, jakby w obawie, że
rozsypie się jej w rękach.
Aż zaparło jej dech w piersiach, kiedy ujrzała pokryte
kobiecym, pięknie kaligrafowanym pismem kartki. Litery
ozdobione zawijasami wyglądały bardzo oryginalnie.
Przeleciała wzrokiem pierwsze strony. Przyzwyczajona
174
do czytania po fińsku, nie bez trudu rozszyfrowywała
duńskie słowa.
- To pamiętnik Cathariny - odezwała się, ze wzrusze
nia z trudem wydobywając z siebie głos. Łzy spływały jej
po policzkach. - Dziękuję, kochanie - zwróciła się do Elise
i pociągając nosem, przytuliła mocno dziewczynkę. - Ten
pamiętnik napisała pewna dama, która mieszkała kiedyś
w tym domu.
- Znałaś ją? - zapytała Elise, szczęśliwa, że sprawiła tak
wielką radość swej opiekunce.
Raija skinęła głową i otarła łzy.
- Teraz może poznam ją jeszcze lepiej - dodała, nie od
rywając wzroku od ksiąg i nie przestając gładzić ich piesz
czotliwie.
Dopiero późnym wieczorem znalazła na to czas. Przy
niosła do alkierza lampę i otuliwszy się w łóżku kocem, się
gnęła po pamiętniki Cathariny. W pomieszczeniu było dość
chłodno, ale już sama obecność Reijo sprawiała, że nie mar
zła. Co prawda leżał w takiej odległości, by nie można mu
było zarzucić, że jest natrętny bądź że wykorzystuje sytu
ację, ale Raija czuła jego pulsujące ciepło. Boleśnie przeży
ła pustkę, jaką po sobie zostawił, odchodząc w gniewie.
- Co za życie - mruknęła zmienionym głosem.
Reijo odwrócił się do niej i zauważył, że płacze. Właści
wie zamierzał pozostawić ją sam na sam z lekturą pamięt
ników, w których Catharina spisała koleje swego losu. Bał
się, by Raija nie uznała go za intruza. Zawiązana na nowo
wspólnota i odbudowana zgoda były zbyt delikatne i łatwo
było je zniszczyć nieodpowiednim słowem lub czynem.
Chciał, żeby zrozumiała, że czuje do niej coś więcej ani
żeli tylko fizyczne pożądanie. Usłyszawszy jej łkanie, od
wrócił się i otoczył ją ramieniem. Właśnie takiej pociechy
i bliskości teraz potrzebowała.
175
- Nie pojmuję, jak ona to wszystko wytrzymała - szlo
chała Raija, unosząc ku przyjacielowi mokrą od łez twarz.
- Czy wiesz, że zmuszono ją do małżeństwa z człowiekiem,
którego nigdy wcześniej nie widziała na oczy, bo rodzice
uznali, że ich związek przyniesie korzyści obu familiom?
Reijo wzruszył ramionami.
- To brzmi całkiem swojsko. Pomyśl tylko, a przypo
mnisz sobie kogoś, kto także musiał się ożenić, by spełnić
wolę rodziców...
Raiji nie spodobało się, że porównuje jej życie z życiem
Cathariny.
- Nie znałeś Cathariny - zaprotestowała gwałtownie,
zaraz jednak jej spojrzenie złagodniało. - Dobrze wiem,
jak nazywają ją tutejsi ludzie, ale oni nie mieli pojęcia, kim
ona jest. Cieszyli się z jej nieszczęścia, radowało ich, że
ktoś bogaty został zepchnięty na margines. Nie zadali so
bie nawet trudu, żeby ją poznać i przekonać się, ile jest
warta. Dopiero Kalle dostrzegł.w niej wspaniałego czło
wieka. Zresztą ja wcale nie byłam lepsza - dodała Raija ze
smutkiem. - Pracowała w moim domu tyle czasu, a ja ba
łam się jej okropnie. Zdawało mi się, że patrzy na mnie
z pogardą. Ona jednak wiedziała, jakie życie wiodą ludzie
z wyższych sfer i co się kryje za tą wspaniałą fasadą. Trud
no się dziwić, że podśmiewała się ze mnie. Żałuję, że nie
dowiedziałam się od Olego, co się z nią stało.
- Ole zapewne przemilczał to celowo - odrzekł Reijo
z westchnieniem. - Nie angażuj się w to za bardzo, Raiju!
Catharina prawdopodobnie nie żyje. Można mieć tylko
nadzieję, że w jej życiu, tak jak i w życiu innych ludzi, by
wały także szczęśliwe chwile.
- Chcę przeczytać te pamiętniki - oznajmiła stanowczo
Raija. - I to właśnie dlatego, że ona zapewne nie żyje. Ża
den człowiek nie powinien zostać zapomniany. Każdy po
winien pozostawić ślad w czyjejś pamięci.
176
Reijo objął ją w pasie i wtuliwszy policzek w jej włosy,
mruknął:
- Jesteś przedziwną istotą, Raiju.
A potem wraz z nią pochylił się nad księgą.
Spisane wspomnienia Cathariny pozwoliły im zajrzeć
do świata, którego istnienia nawet się nie domyślali. Ko
penhaga była dla nich dotąd tylko nazwą. Wiedzieli, że le
ży bardzo daleko, dalej jeszcze na południe niż Bergen.
Odległość zdawała się niewyobrażalna. Catharina przyby
ła stamtąd na najbardziej wysunięty na północ skrawek lą
du królestwa. Dorastała wśród arystokracji. Raija i Reijo
nie byli pewni, czy dobrze pojmują znaczenie tego słowa.
Czytali historię młodej arystokratki, pięknej i podziwia
nej na królewskim dworze, i nie potrafili sobie tego do
końca wyobrazić. Intrygi dworskie, stroje, flirty. Nakre
ślony ozdobnym, pełnym zawijasów pismem opis życia
zdawał im się zbyt odległy od tego, które znali. Ludzie,
którzy w ich świecie uchodzili za bogaczy, w kręgach,
w których obracała się Catharina, byliby nędzarzami.
Potem spotkał ją cios: Zakochana po uszy osiemnasto-
latka została zmuszona do poślubienia dużo starszego
mężczyzny, którego w ogóle nie znała.
Po tej zmianie życie upływało jej na spotkaniach z przy
jaciółkami, robótkach i rozmowach towarzyskich. Przeby
wając między ludźmi, niekiedy zerkała ukradkiem na
przystojnych mężczyzn, ale musiała zachowywać się tak,
jak przystało mężatce.
- Była strasznie samotna - westchnęła Raija, a Reijo tyl
ko skinął potakująco.
Catharina nudziła się w swej złotej klatce. Z material
nych dóbr niczego jej nie brakowało, ale jej życie pozba
wione było miłości. Starała się pokochać swojego męża,
lecz on ją odtrącił. Związek z nią był bardzo korzystny dla
jego kariery. Poza tym dla niego piękna żona była tylko
177
maskotką, może nawet ją lubił, ale wydała mu się zbyt
oziębła. Słowo „miłość" nie istniało w jego bogatym skąd
inąd słownictwie. W przeciwieństwie do cielesnych żądz.
Dopiero po trzech latach Catharina dowiedziała się
o licznych romansach swojego męża. Może przestał się
z nimi kryć? Mimo że właściwie go nie kochała, poczuła
się bardzo zraniona. Z jej słów przebijała gorycz. Straciła
trzy lata, dochowując wierności mężczyźnie, dla którego
nic nie znaczyła, który nigdy nawet nie zamierzał docho
wać przysięgi małżeńskiej.
Catharina postanowiła się zemścić i odpłaciła mężowi
pięknym za nadobne. Rzuciła się w wir towarzyskiego ży
cia. Flirtowała na prawo i lewo, na co małżonek przymykał
oko, sądząc, że chce mu jedynie zrobić na złość. I właściwie
bawiło go to, że pozwala jej na drobne ekstrawagancje. Cóż
szkodzi mieć piękną i popularną żonę, myślał sobie.
Ale kiedy przekroczyła, w jego pojęciu, granice przy
zwoitości i w towarzystwie wybuchły plotki na jej temat,
uzmysłowił sobie z całą jaskrawością, że jego żona nie po
przestawała na niewinnych flirtach. Przyjaciele udawali
współczucie, ale za plecami nazywali go rogaczem. Czło
wiek z jego pozycją nie mógł sobie pozwolić na to, by żo
na plamiła jego honor. Męskie romanse uznawano za coś
normalnego, ba, uważano nawet, że każdy zdrowy męż
czyzna potrzebuje więcej niż jednej kobiety. Kiedy jednak
tę zasadę zaczęła stosować kobieta, określano ją tylko jed
nym słowem: „dziwka".
Rozwód w ogóle nie wchodził w rachubę, więc mąż Ca-
thariny znalazł inne rozwiązanie. Wiarołomną żonę wy
słał w miejsce, gdzie jej miłosne eskapady nie mogły mu
zaszkodzić. Zaplanował to tak, że ludzie pokiwali głowa
mi z uznaniem, przekonani, że uczynił jedynie to, co na
leżało. Załatwił wszystko bez jej zgody i na dzień przed
odpłynięciem statku oświadczył, że wysyła ją do Finnmar-
178
ku. Catharina nie miała nawet pojęcia, gdzie to jest. Gdy
poznała prawdę, omal nie pękło jej serce.
Jakiś czas mąż opłacał koszty jej pobytu w tej najdalej
na północ wysuniętej placówce, ale po paru latach najwy
raźniej o niej zapomniał. Catharina nie potrafiła praco
wać, nigdy się tego nie nauczyła, głód zmusił ją, by zaczę
ła zarabiać tym, co miała najcenniejsze, własnym ciałem.
Czuła taki wstyd, że gdy opisywała ten czas, ręka jej drża
ła i pismo było niewyraźne. Później zaopiekował się nią
wójt z Alty. Utrzymywał ją w zamian za drobne przysłu
gi, kiedy przebywał w tych okolicach. Dzięki niemu odzy
skała po trosze swoją godność.
Wiadomość o śmierci opiekuna przekazał jej nowy
wójt, między wierszami dając do zrozumienia, że wraz
z nowym stanowiskiem gotów jest przejąć także i ją.
- Ole Edvard - wysyczała Raija przez zęby. - Zamiesza
ny w każde świństwo! Ale to tłumaczy, dlaczego dał jej
pracę u nas...
Na tym kończył się ten niezwykły pamiętnik. Cathari
na zostawiła swe księgi, opuszczając dom tylko z niewiel
kim tobołkiem. Tajemnicę o tym, jaki był jej koniec, Ole
Edvard zabrał ze sobą do grobu.
Raija odłożyła księgi niczym bezcenne skarby. Ze wzru
szenia ścisnęło jej gardło i nie mogła nic powiedzieć.
Wdzięczna była Reijo za wsparcie, którego jej udzielił w tej
trudnej chwili. Za to, że przytulił ją do siebie i zechciał być
blisko. Rozmyślając o Catharinie, która przez całe życie by
ła samotna, poczuła, jak w jej serce wnika lodowaty chłód.
Jej myśli mimo woli poszybowały do Mikkala. Miała
przed oczami jego obraz tak wyrazisty, że czasem zdawało
jej się, że jest przy niej naprawdę. Nawet gdyby chciała, nie
potrafiłaby go wymazać z pamięci. Czy kiedykolwiek stanie
się jej obojętny? A może w przypływie zdrowego rozsądku
sama uzna, że powinna o nim zapomnieć? Nie potrafiła so-
179
bie odpowiedzieć na to pytanie. Właściwie gdzieś w głębi
serca dawno już porzuciła nadzieję na wspólne życie. To by
ło tylko marzenie. Odległe marzenie opierające się na prze
powiedni, której raz po raz dawała wiarę. Idealny związek,
w którym nie dane im było żyć w rzeczywistości. Może to
i lepiej, pomyślała Raija, uśmiechając się smutno.
Kto wie, czy owa bezgraniczna czułość, jaką się wza
jemnie obdarzali, wytrzymałaby próbę codzienności? Tak
naprawdę każde z nich jedynie snuło marzenia i pomija
jąc parę ukradkowych spotkań, nie mieli pojęcia, co zna
czy wspólne życie. Oboje stworzyli w swej wyobraźni ty
siące obrazów, które niekoniecznie przystawały do rzeczy
wistości. W ostatnim czasie Raija zaczęła powątpiewać,
czy Mikkal, o którym myślała, przypomina jeszcze praw
dziwego Mikkala.
Przecież ludzie się zmieniają. Młody chłopak, który za
władnął sercem naiwnego dziewczęcia, stał się dorosłym
mężczyzną. Ona także nie jest już dziewczynką z czarny
mi warkoczami, biegającą lekko.po rozległej równinie, za
uroczoną przybranym starszym bratem.
Pojęła nagle, że Mikkal nie zna tej nowej, dojrzalej Ra-
iji. Spotykał ją tylko na krótko, a wtedy zawsze starała się
być taka, jakiej oczekiwał. Nie zawsze był to jej prawdzi
wy wizerunek. Kochające się osoby ujawniają wobec sie
bie swe najlepsze cechy, szczególnie gdy nie wiadomo, kie
dy pisane jest im następne spotkanie: za kilka miesięcy, lat,
a może nigdy.
Wszystko, co wiązało się z Mikkalem, Raija traktowała
w sposób szczególny. Może wyidealizowała go jak bohatera
z jakiejś dziecinnej baśni? Na co dzień nie spotyka się takich
ludzi. Jej samej jakże daleko było do ideału, choć wielu męż
czyzn było innego zdania. Trudno się z nią żyło, humor zmie
niał się jej nieustannie, brakowało jej konsekwencji i zmysłu
praktycznego, za to uporu miała w nadmiarze.
180
Mikkal nigdy nie stanie się na powrót wolny. Sigga nie
zwróci mu wolności, mimo że nie wie, iż Raija została sa
ma. Pragnęła zachować Mikkala tylko dla siebie i nawet
jeśli przestała już go kochać, nie znaczy to wcale, że po
zwoli innej przeżyć szczęście u jego boku. Ona także mia
ła kiedyś swoje marzenia, ale stała się bezwzględna, gdy
Mikkal pozbawił ją cudownych wyobrażeń o miłości. Ona
jednak jest jego żoną i pozostanie nią do końca swoich dni.
Raija wiedziała, że Sigga ma mocne atuty w tej grze.
Dziecko, które właśnie urodziła, jeszcze bardziej zwiąże
ją z Mikkalem, nawet jeśli on sam będzie się wzbraniał, by
to zaakceptować. Może jej nienawidzić, zadręczać siebie,
zgorzknieć. Na nic się to nie zda, bo Sigga nie złagodnie
je z powodu jego smutku. Cierpi, ale nigdy od niego nie
odejdzie i jemu także nie pozwoli odejść.
A więc marzenia młodej dziewczyny o cudownej wspól
nocie z Mikkalem wyblakną i znikną jak mgła, mimo że
Elle przepowiedziała jej szczęście. A jeśli staruszka nie
miała na myśli Mikkala? Może chodziło jej o kogoś inne
go? Czy mogłaby przeżyć szczęście z kimś innym? Czy
nie zapatrzyła się ślepo w swą pierwszą miłość? Może
uczyniła ją jaśniejszą i piękniejszą, niż była naprawdę?
Właściwie dobrze wspomina czas spędzony u boku Kal-
lego. Codzienność była codziennością, ale nie narzekała
z tego powodu. Bywały w ich związku chwile, gdy się jej
zdawało, że jest niemal w niebie. Nauczyła się szczerze ko
chać swego męża. Dzielili razem radości i troski. Wspól
nie je rozwiązywali. Było im dobrze, ale ich związek cały
czas przysłaniał cień tego jedynego.
Raija wierzyła gorąco, że można się nauczyć miłować
ludzi, potrzeba tylko czasu. Ta myśl wydała jej się ożyw
cza. Zapragnęła przekonać się o tym na własnej skórze.
Marzyła o spokoju, pragnęła tu pozostać i zapuścić wresz
cie korzenie. Mieć dom, rodzinę...
181
Może była to dość ryzykowna decyzja, ale przecież sa
mo życie jest jednym wielkim ryzykiem.
- Płaczesz, Raiju? - zapytał Reijo głosem przepełnio
nym czułością i niezwykle delikatnie otarł dłonią łzy pły
nące jej z oczu. Był taki troskliwy. Nigdy nie miała lep
szego przyjaciela.
Skąd wzięły się te słowa, nie wiedziała. Może gdzieś głę
boko dojrzewały w niej od dawna? Bo przecież to ona de
cydowała o wszystkim, co działo się między nimi. W każ
dym razie nie żałowała, gdy padły z jej ust.
- Reijo, chciałbyś się ze mną ożenić?
Uniósł się na łokciach i marszcząc brwi, popatrzył na nią
badawczo. Jego intensywnie zielone oczy bezskutecznie szu
kały w jej obliczu śladów rozbawienia. Raija była poważna.
Włosy okalały jej spokojną twarz niczym czarny wachlarz.
W spojrzeniu dostrzegł oczekiwanie, gdy powtórzyła:
- Chciałbyś, Reijo?
- Dlaczego o to pytasz? - zapytał udręczony i opadł na
posłanie. Założywszy ręce pod głową, zapatrzył się w po
wałę. - Czy nie znasz odpowiedzi, Raiju? Dlaczego mó
wisz o tym właśnie teraz?
- Może pociąga mnie ta myśl.
- Nie żartuj sobie z takich spraw! - upomniał ją surowo. Za
drgały mu policzki, a mięśnie przedramion stwardniały jak stal.
Zapadła cisza, napięcie między nimi stało się niemal nie
do wytrzymania.
- Nie żartuję.
Reijo przełknął ślinę. Bał się uwierzyć w to, co usłyszał.
Raija kierowała się emocjami i łatwo ulegała nastrojom.
Ostatnimi dniami tyle się wydarzyło w ich życiu. Nie miał
odwagi budować zamków na piasku, opierając się na sło
wach, które być może nie do końca zostały przemyślane,
ale na twarzy Raiji malowała się pewność. Wydawała się
taka dorosła! Oddychała spokojnie w przeciwieństwie do
182
niego. Ciężko dyszał, z trudem łapiąc powietrze. Ledwie
utrzymywał ręce nieruchomo. Bał się, że straci kontrolę
nad emocjami, nad sobą, a nie chciał się zdradzić, jak ła
two go zranić.
- Wiem, że masz ten papier - ciągnęła Raija niemal za
wstydzona. Reijo słuchał jej z rosnącym zdumieniem. Ni
gdy wcześniej jej takiej nie słyszał. Właściwie wydała mu
się niepokojąco obca. Tak jakby coś w niej dojrzało gwał
townie w ciągu tych paru dni.
- Wiem, że taki papier wystarczy... o ile nikt nie będzie zbyt
gruntownie badał jego prawdziwości. - Raija rzadko o cokol
wiek prosiła. Teraz myliły jej się słowa i język trochę się plą
tał. Odsłoniła się bardziej niż kiedykolwiek. - Ale jeśli ktoś
zacznie drążyć zbyt głęboko, wtedy nie wystarczy, prawda?
Potwierdził jej przypuszczenie ochrypłym głosem, po
ruszony do głębi.
- Czy tak cię to przeraża? - Musiał ją o to zapytać.
Nie odpowiedziała od razu, a on w tym czasie przeży
wał męki.
- Nie, właściwie nie. Mnie osobiście nie obchodzi, co
ludzie gadają. Potrafię wiele znieść. Ale dzieciom sprawi
łoby to ból... - Westchnęła. - Zawsze byłeś dla mnie do
bry, Reijo. Lepszy niż na to zasługiwałam. Wspierasz
mnie w każdej sytuacji, nawet gdy nie śmiem o to prosić.
Troszczysz się o dzieci. Znaczysz dla mnie więcej niż kto
kolwiek inny.
- A Mikkal? - zapytał i jak żywa stanęła przed nim
twarz przyjaciela.
Mikkal ją uwielbiał, ale związany był przysięgą małżeń
ską z Siggą. Choć nie są szczęśliwi, Sigga nigdy nie zgodzi
się zwrócić mu wolności. Póki żyje, trzymać go będzie pa
zurami przy sobie.
- Znaczysz dla mnie więcej niż Mikkal - odrzekła ci
cho. Wyczuł w jej glosie cichy smutek. - Kocham cię, Re-
183
ijo. Nie mogłabym cię prosić o to, o co proszę, gdybym
cię nie kochała.
Patrzyła mu prosto w oczy. W jej spojrzeniu nie do
strzegł cienia fałszu.
- Zawsze łączyło mnie więcej z tobą niż z Kallem, i to
nie tylko ze względu na ojczystą mowę. Jesteśmy tacy do
siebie podobni! Czas, który dane mi było przeżyć z Kal
lem, był na swój sposób dobry. Mikkal należy bardziej do
świata marzeń niż do rzeczywistości. To niedobrze wciąż
oczekiwać czegoś, czego nie można dostać. To tak jakby
zapatrzyć się w księżyc, wierząc, że można go zdjąć z nie
ba. Jeśli człowiek uczyni z tego jedyny cel swojego życia,
czeka go prawdziwe nieszczęście, kiedy zrozumie, że to
nie może się spełnić. Mikkal jest jak księżyc, Reijo...
Reijo poczuł się bezradny.
- Będziesz żałować - rzekł cicho. - Nie mógłbym znieść,
że płaczesz z żalu, iż się ze mną związałaś.
- Zbyt długo żyłam w nierealnym świecie - rzekła z go
ryczą. - Zbyt wiele lat straciłam na marzenia. Czas, żebym
dorosła. Czas, żebym wkroczyła w rzeczywistość. Nie
chcę u schyłku swoich dni stwierdzić, że tak naprawdę ży
cie mi umknęło, bo wciąż czekałam na kogoś, kto właści
wie mnie nie chciał.
- Wiesz, że to nieprawda! - Reijo przemawiał jak naj
gorętszy orędownik Mikkala. - Wiesz przecież, że nikogo
bardziej nie pragnął niż ciebie. Jesteś światłem i przekleń
stwem w jego życiu. Jedyną, bez której nie potrafi żyć.
- Jednak żyje się mu beze mnie dziwnie dobrze - rzekła
hardo Raija. - Ja też wyjątkowo dobrze żyłam bez niego.
Niepotrzebnie się zadręczamy. Pragnę się od tego uwolnić!
- I dlatego chcesz, żebym się z tobą ożenił?
- Nie tylko dlatego. Długi czas pragnęłam, żebyś spotkał
kobietę, którą pokochałbyś bardziej niż mnie. Gdybym wie
działa, że inna uczyni cię szczęśliwym, nie prosiłabym cię o to.
184
- Wiesz, że jestem w tobie beznadziejnie zakochany -
westchnął.
- Mam już dość tych wszystkich kłamstw! Nasze życie
przypomina bańkę, jakich pełno w morskiej pianie.
W każdej chwili może prysnąć. Taka jestem już zmęczo
na udawaniem. Tęsknię za normalnym życiem. Chcę za
puścić korzenie, tak jak inni. Chcę należeć do jakiegoś
miejsca. Należeć razem z kimś. I nikogo bardziej nie pra
gnę mieć u swego boku jak właśnie ciebie.
Reijo milczał. Kusiła go, nadludzko go wabiła. Żeby nie
to jego piekielne poczucie sprawiedliwości! Szybko za
przyjaźniał się z ludźmi, a kiedy już kogoś polubił, gotów
był skoczyć za nim w ogień. Mikkal stał się jego przyja
cielem, mimo że desperacko kochali tę samą kobietę.
I choć tak bardzo się różnili, znał go prawie tak dobrze
jak siebie samego.
Zgoda na propozycję Raiji oznaczałaby zdradę wobec
Mikkala. Dręczyło go też jeszcze jedno: obawiał się, że
Mikkala nikt nie był w stanie Raiji zastąpić.
- Potrafisz bez niego żyć?
Cisza.
- Potrafisz? - naciskał ją. Raija musi wiedzieć, o czym
mówi, o co prosi... czego żąda od nich obojga. - Czy jesteś
pewna, że jesteś w stanie, moja droga?
- Może to właśnie jest moim przeznaczeniem? - odrze
kła lekko drżącym głosem.
- A czego się po mnie spodziewasz? - Reijo starał się
zachować trzeźwy umysł i mówić rzeczowo, świadom, że
w tej chwili decyduje się jego los. Muszą być wobec siebie
zupełnie otwarci. Tak, szczerość przede wszystkim. - Ja
kiego życia ode mnie oczekujesz?
- Takiego, jakie prowadzimy. - Raija uśmiechnęła się,
a w kącikach ust widać było rozbawienie. - Niczego wię
cej od ciebie nie oczekuję poza tym, żebyśmy byli razem.
185
Z trudem oddychał. Wszystko, co mówiła Raija, wyda
wało się takie przemyślane. Od jak dawna się nad tym za
stanawiała?
Reijo wolał o to nie pytać, zbyt się obawiał, że doznał
by rozczarowania.
- Dzieci nie odczują żadnej zmiany - myślał na głos.
- Kochają cię.
Jej głos był taki kuszący. Przyszłość u jej boku, razem
z dziećmi, z Mają. Byfby dla niej najlepszym ojcem. Kochał
ją przecież jak swoją. A i ona tęskniła za prawdziwym ojcem.
- Ludzie tutaj myślą, że jesteśmy małżeństwem - ciągnął
Reijo, wytaczając ostatni argument. - Kiedy się dowiedzą,
jak było naprawdę, wezmą nas... ciebie... na języki.
Raija uśmiechnęła się, tak jakby w ogóle nic warto by
ło zawracać sobie tym głowy.
- Nikt nie musi o tym wiedzieć. Na pewno da się to ja
koś załatwić po cichu. Wszystko da się załatwić, jeśli się
tylko dobrze nad tym zastanowić. A poza tym dla mnie
to bez znaczenia. Ludzie już wcześniej gadali o mnie, co
im ślina przyniosła na język. Przywykłam do plotek na
mój temat. Myślisz, że tym razem może być gorzej?
Przekonała go, nie miał więcej zastrzeżeń. Zresztą nie za
mierzał ich wyszukiwać. Reijo, który znal ją niemal całe życie
i równie długo był w niej zakochany, który już nie raz odkrył
przed nią zakamarki swego serca, został ostatecznie pokona
ny. Delikatnie dotknął jej policzka i pogłaskał ją ostrożnie.
- Chcesz? - zapytała.
W jej oczach dostrzegł napięcie.
- A mam wybór? - Reijo odważył się przysunąć bliżej,
objął ją mocniej i przytulił twarz do jej policzka.
- Oczywiście, że masz...
- Chcę, chcę, chcę! - wyjęczał. - Chcę na każdych wa
runkach, jakie mi postawisz! Kiedyś byłem dumny. Nie
chciałem zbierać okruchów. Dla Reijo Kesaniemi miał być
186
cały bochen chleba. Ale to było tak dawno! Dobrze mi się
żyje na tych okruchach.
- To nie są okruchy! - Raija poczuła się urażona. - Kiedy
już coś robię, robię to z całym przekonaniem. Zostanę two
ją żoną. Ale chcę ci obiecać, że jeśli spotkasz kogoś, z kim
będziesz mógł być szczęśliwszy, nie będę ci przeszkodą.
- Nigdy się tak nie stanie! - Czołem oparł się o jej czo
ło i spojrzał wprost w ciemnobrązowe cudne oczy. - Ale
wiedz, moja kochana Raiju, że to samo dotyczy ciebie. -
Patrzył czule i intensywnie. - Jeśli pokochasz kogoś inne
go i nie będziesz chciała dłużej ze mną żyć, nigdy nie sta
nę ci na drodze do szczęścia.
- Wiem - odrzekła z powagą Raija, a jej oczy dawno nie
wydały mu się takie piękne i łagodne. - Uczynię wszyst
ko, co w mojej mocy, żeby cię nie zawieść.
- Załatwimy to najszybciej jak się da, ale najpierw mu
szę stąd wywieźć Rosjanina.
W głosie Reijo wyczuwało się napięcie, gdy wspomniał
Aleksieja, ale Raija udawała, że tego nie zauważyła. Za nic
w świecie nie chciała zepsuć tej chwili. To ona podjęła ta
ką decyzję, chciała tego... pewnie, że chciała, przecież ina
czej nie zaproponowałaby...
- Nie oczekuj, że będę ideałem - rzekła cienkim głosem,
patrząc w uszczęśliwioną twarz Reijo. Promieniał rado
ścią, co wzruszyło ją i napełniło ciepłem. Czuła, że uczy
niła coś właściwego, coś dobrego.
- Dobrze wiem, Raiju, kogo dostaję - zaśmiał się i śmie
lej objął ją w talii. Jego usta zadrżały słabo, kiedy napo
tkały jej wargi. Nie całowali się pierwszy raz, a jednak tak
właśnie to odczuwali. Byli nieporadni i niecierpliwi, jak
młodzi niedoświadczeni kochankowie, którzy dopiero się
odkrywają.
Pierwszy raz tulili się do siebie, świadomi, że odtąd two
rzyć będą jedność, że przed nimi wspólna przyszłość. Kra-
187
dzione chwile szczęścia, będące powodem wyrzutów su
mienia, należały do przeszłości.
Pocałunki wywoływały w nich gorączkę, krew szybciej
krążyła w żyłach.
Ale Raija gdzieś głęboko w sercu czuła niepokój. Zda
wało się jej, że zaprzecza samej sobie. Gdy tylko przy
mknęła powieki, pojawiał się obraz Mikkala. Z wyrzutem
patrzył na nią swymi miodowymi oczami, jakby zadawał
pytania, na które Raija nie znała odpowiedzi.
Ale zdusiła to w sobie. Nie było to trudne, zwłaszcza
gdy usta Reijo rozpoczęły wędrówkę po jej ciele. Cudow
nie było poddać się beztrosce i zalewającej ją fali uczuć.
Jego dłonie stawały się coraz śmielsze, a Raija nie pro
testowała. Leżała przytulona do jego piersi i palcami wo
dziła po gładkiej, gorącej skórze.
Tak łatwo było dać się porwać temu nastrojowi, jaki stwo
rzył. Dotknęła ustami jego wychudzonego policzka. Sztyw
ny zarost drażnił wargi, wywołując ich drżenie. Poczuła
straszliwy głód pocałunków. Nakryła jego usta swoimi. Ich
ciała złączyły się niczym dwie brzozy splecione gałęziami,
zdolne przetrzymać gwałtowne wiatry na pustkowiu.
- Czy to prawda, Raiju? - Ścisnął ją mocno za ramio
na. - Powiedz mi, że nie śnię! Powiedz, że się pobierzemy...
Roześmiała się czule.
- Wszystko się zgadza pod'warunkiem, że nie zdążyłeś
się rozmyślić.
Reijo westchnął uszczęśliwiony, niecierpliwie rozpiął
guziki i zdjął z niej koszulę. Jęknął z rozkoszy, kiedy i ona
zsunęła z niego ubranie. Raija miała oczy niewiniątka, ale
była cudownie nieskrępowana w miłości. Znała swoje po
trzeby i nie wstydziła się ich zaspokajać. Jej dłonie były
równie niecierpliwe jak jego. Każdym ruchem swego cia
ła rozpalała w nim pożądanie, doprowadzając go do gra
nicy wytrzymałości.
188
- Kocham cię - mruczał przytulony do jej piersi, czub
kiem języka muskając sterczący sutek. - Kocham do sza
leństwa, Raiju. Do szaleństwa!
Raija chwyciła go za gęste blond włosy i przyciągnęła
do siebie. Był dla niej czuły, poczekał, aż się rozpali, by
osiągnęła rozkosz, jakiej sam pragnął. Jej usta drżały, oczy
pociemniały i nic już się nie dało z nich wyczytać.
- Pocałuj mnie - szepnęła błagalnie, a kiedy jego usta
płonęły, dotykając jej wygłodniałych warg, pomogła mu
odnaleźć drogę.
Świadomi, że to nie była tylko chwilowa rozkosz, zna
leźli w cielesnym spełnieniu prawdziwe ukojenie.
- Kocham cię - wyszeptał znużony miłosnym aktem. Po
tem zasnął z głową opartą na jej ramieniu. Raija wtuliła się
w jego silne ramiona z postanowieniem, że nauczy się ko
chać go równie gorąco i z całego serca, jak on ją miłował.
- Będziemy razem - wyszeptała wpatrzona w mrok. -
Razem...
10
W dniach, które nastały, Reijo czuł się naprawdę szczę
śliwy. Ogarnięty gorączkową niecierpliwością poszukiwał
łodzi, w której upatrywał rozwiązania wszystkich swoich
problemów. W tym celu obszedł wraz z Nilsem całą wio
skę, ba, nawet wypuścił się do sąsiedniej osady. Ale już nie
pragnienie uwolnienia się od Raiji pobudzało go do dzia
łania, choć nadal chciał zachować niezależność. Za punkt
honoru postawił sobie teraz zapewnienie bytu rodzinie,
mimo że zdawał sobie sprawę, iż złoto Kallego, którym
dysponuje Raija, stawia go na straconej pozycji. Gotów
był jednak uczynić wszystko, by to zmienić. Poza tym po
stanowił pozbyć się Aleksieja.
Nawet po tym, gdy Raija zaproponowała, żeby się po
brali, Reijo wciąż czujnie obserwował Rosjanina. Skoro
on, mężczyzna, podziwiał jego urodę, to pod jakim wra
żeniem musi pozostawać Raija! Kobiety tak łatwo dają się
oczarować miłej powierzchowności.
Reijo ciągle nie mógł zapomnieć sceny, którą zobaczył
przez okno. Obraz tych dwojga zatraconych w gorącym
pocałunku na zawsze zapadł mu w pamięć.
Co wieczór Raija przytulała się do niego z tą samą żar
liwością. Gorąco i szczerze odpowiadała na jego pieszczo
ty, przekonując samą siebie, że musi im się udać. Reijo
promieniał radością, ale nie opuszczał go lęk, że szczęście
może mu się wymknąć z rąk. Ciągle nachodziły go wątpli
wości, czy Raija rzeczywiście go kocha i czy kiedykolwiek
zdoła rozbudzić w niej prawdziwą namiętność. Raija za-
190
pewniała go o szczerości swych uczuć, ale cóż mogła jesz
cze zrobić, skoro go to nie przekonywało?
Zresztą ją także dręczyły wątpliwości. Zastanawiała się,
czy nie podjęła zbyt pochopnej decyzji, ale bała się o tym
mówić, żeby nie pogłębiać niepewności Reijo.
Nie chciała go takim widzieć. Pragnęła, żeby był sobą,
solidną skałą dającą jej poczucie bezpieczeństwa. Zawsze
mogła na nim polegać i liczyć na jego wsparcie i dobrą ra
dę. Bolała nad tym, że z jej powodu jest taki rozdarty, bo
przecież bardziej niż ktokolwiek inny potrzebowała teraz
jego spokoju i zdrowego rozsądku.
Kiedy Reijo wyruszał z domu na poszukiwanie łodzi,
w jego oczach czaił się lęk. Pragnął ufać Raiji, tak jak za
wsze, ale teraz chodziło o jego przyszłą żonę!
- Poradzisz sobie? - zapytał już chyba po raz dziesiąty
tego poranka F-aiję, która przecież zostawała sama, gdy jej
pierwszy mąż wyruszał na połów, Raiję, która potrafiła so
bie poradzić w każdej niemal sytuacji i nie poddawała się
nawet wówczas, gdy on sam gotów był ustąpić.
- O ile nie zamierzasz zniknąć na całą zimę, Reijo Ke-
saniemi, to sądzę, że dam sobie radę - powiedziała żarto
bliwie i zwichrzywszy mu włosy, roześmiała się swym do
brym, szczerym śmiechem.
- Jestem głupcem - stwierdził i też się uśmiechnął.
Czubkiem buta potarł lśniącą czystością podłogę. Raija nie
przepadała za domowymi pracami, ale nie znał nikogo,
kto wykonywałby je równie skrupulatnie jak ona.
- Przypuszczam, że po prostu troszczysz się o mnie -
odrzekła ściszonym głosem, w którym zaskoczony Reijo
wyczuł nutkę niepewności. Czyżby mimo wszystko nie
wierzyła, że on tak bezgranicznie ją kocha?
Ta jej niepewność sprawiła, że na Reijo spłynął spokój.
Wstał i wyprostował się, jakby ktoś zdjął mu ciężar z ple
ców. Będzie za nią tęsknił, ale to przecież nic nowego.
191
Przez tyle lat zdążył się do tego przyzwyczaić. Objął ją
trochę zakłopotany. Krępowały go otwarte na oścież
drzwi do izby Aleksieja. Wprawdzie pora była wczesna
i należało przypuszczać, że Rosjanin jeszcze śpi, ale Reijo
nie miał co do tego pewności. Żenowało go nie to, że Alek-
siej ich usłyszy, bo przecież nie rozumiał ich języka, ale
to, że może ich zobaczyć. Reijo tak długo skrywał w so
bie miłość do Raiji, że nie zdążył przywyknąć, iż może
okazywać ją otwarcie. Ostatnie tygodnie, kiedy z koniecz
ności udawali małżeństwo, tego nie zmieniły. Dopiero te
raz w ich związku pojawił się nowy element, wytworzyło
się między nimi jakieś nowe napięcie.
- Wiem, że wrócisz - powiedziała Raija, pragnąc uła
twić Reijo rozstanie, i zarzuciwszy mu ręce na szyję, przy
lgnęła do niego całym ciałem.
- Wrócę, jakżeby nie! - odrzekł i pocałował ją. Właści
wie nie zamierzał żegnać się szczególnie uroczyście, bo po
żegnania i powroty stanowią chleb powszedni w życiu ry
baka, ale gdy już przywarł wargatni do jej ust, długo nie
mógł się nimi nasycić. Kiedy wreszcie odchylił głowę, by
złapać oddech, Raija pośpiesznie zasłoniła mu usta.
- Cii! Nic nie mów! - mruknęła, rzucając pośpieszne spoj
rzenie w stronę otwartych drzwi, i ściszonym głosem dodała:
- Nie obawiaj się, nie uwiodę tego bezbronnego młodzieńca,
a z jego strony też mi chyba nic nie grozi. Nie w tym stanie...
Reijo roześmiał się, rozbawiony, że tak go przejrzała.
- Wiem, że tego nie zrobisz - odrzekł i złożywszy jesz
cze jeden pocałunek na czubku jej nosa, poprosił, by uści
skała od niego dzieci, po czym po cichu wyszedł w mrocz
ny poranek.
Raija nie patrzyła za nim, przecież nie pierwszy raz wy
chodził o tej porze. Mogło go nie być nawet przez kilka
dni, ale nie martwiła się. Ufała, że sobie poradzi.
192
Wiedziała, że nie będzie to samotny poranek, bo zanim
jeszcze Reijo wyszedł z domu, domyśliła się, że Aleksiej
już nie śpi.
Wszedł boso, w samych tylko spodniach. Raija podej
rzewała, że świadomie ją prowokuje. Wiedział, jakie wra
żenie robi na kobietach. A kiedy dostrzegła błąkający się
na jego ustach uśmiech, zastanowiła się, czy to także prze
myślany element gry.
- Mogę się przysiąść? - zapytał. - Czy wolisz może być
sama?
Naprawdę wydawał się niepewny, zakłopotany! Raija,
karcąc się w myślach za bezpodstawne podejrzenia,
w przypływie skruchy skinęła przyzwalająco głową. Po
chwycił jej spojrzenie. Jak wiele kobiet dało się omamić
głębi ciemnobrązowych oczu?
- On wygrał?
Nie od razu zrozumiała, co ma na myśli. Tym bardziej
że zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż jak pytanie.
- Wybrałaś Reijo, prawda?
Skinęła głową, ale nie spodobało jej się, że jest taki bez
pośredni. Przecież oboje wiedzieli, że dzieli ich zbyt wie
le, by mogli marzyć o czymś więcej niż przyjaźń.
- Reijo i ja zamierzamy się pobrać.
- Życzę szczęścia! - Być może życzenia Aleksieja były
szczere, jednak w jego głosie wyczuła ton smutku, który
wydał się jej nieznośny. - On przynajmniej potrafi to do
cenić. Bardzo go szanuję, mimo że on, zdaje się, nie prze
pada za mną.
- Będziemy szczęśliwi.
Przeczesał zdrową dłonią włosy. Drugą ręką nadal nie
mógł poruszać, ramię ciągle go bolało i było sztywne, cho
ciaż rana się już zagoiła. Zarówno Aleksiej, jak i Raija zda
wali sobie sprawę, że ręka pozostanie na zawsze niespraw
na, ale żadne z nich o tym nie mówiło.
193
- Tak? A jak tego dokonasz? - zapytał Aleksiej, wyczu
wając w jej zapewnieniu determinację, i przechyliwszy na
bok głowę, baczniej jej się przyjrzał. - Zastanawiam się,
dlaczego to robisz? Skłonny byłbym przypuszczać, że ła
twiej byłoby ci się obyć bez Reijo aniżeli Reijo bez ciebie.
Miłość? - pytał, nie przestając badać jej spojrzeniem, i po
dłuższej chwili pokręcił lekko głową. - Nie sądzę.
- A dlaczego nie? - żachnęła się.
Na jego ustach pojawił się zniewalający uśmiech.
- Bo gdybyś go kochała, nie dałabyś się porwać uczuciu
do tego biedaka, którego pielęgnujesz, nie obdarzyłabyś
mnie nawet jednym spojrzeniem, Raiju!
- Czy nie przeceniasz swego uroku? - zapytała, a jej głos
zabrzmiał tak lodowato, jakby powiało z północy polar
nym chłodem.
- Być może - odrzekł, przyglądając się jej z rozbawie
niem. Pochylił się ku niej, a Raija cofnęła ręce, jakby bała
się go dotknąć. - Miałem dość czasu, by ci się uważnie
przyjrzeć - ciągnął Aleksiej, mrużąc powieki, jakby się
świetnie bawił. - Wiem, że cenisz sobie Reijo. Właściwie
nawet go lubisz... - znów śmiech. - Lubisz bardziej niż
mnie. Ale nie sądzę, żebyś go naprawdę kochała. Poza
przyjaźnią i tym, czemu oddajecie się późnymi wieczora
mi, a co przeszkadza mi zasnąć, nie łączy was nic więcej.
Raija spąsowiała, ale odcięła się:
- A to już chyba moja sprawa, nie sądzisz?
Nie da się wyprowadzić z równowagi! Niech ten mło
dzik nie myśli sobie, że wprawi ją w zakłopotanie!
- Kochałaś kiedyś kogoś?
Znów zdradził ją rumieniec! Zadawane wprost pytania
burzyły obronny mur, jakim się otoczyła.
- Więc jak, kochałaś?
Raija zacisnęła zęby. Co on sobie myśli? Kto dał mu
prawo do stawiania takich pytań? To prawda, że miał
194
smutne dzieciństwo i trudną młodość, ale to go nie uspra
wiedliwia. I dlaczego patrzy na nią w taki sposób?
Spokojnie! zganiła się w myślach. Spokojnie, Raiju. Je
śli podniesiesz na niego głos, obudzisz dzieci. Krzyk na nic
się tu nie zda. Przecież on nic dla ciebie nie znaczy. Jest
obcy. Już wkrótce Reijo zdobędzie łódź, a wtedy Aleksiej
odpłynie stąd i na zawsze zniknie z twojego życia. Zaosz
czędź sobie, Raiju, gniewu!
Nabrała powietrza w płuca i westchnąwszy ciężko, od
powiedziała:
- Tak, Aleksieju, kochałam.
Nie zwracając uwagi na to, że ściana wyziębiła się przez
noc, oparł się o nią gołymi plecami. Pomieszczenie nie zdą
żyło się jeszcze nagrzać, mimo że Raija napaliła w paleni
sku, gdy tylko wstała.
- Przez moment sądziłem, że uderzysz mnie w twarz -
rzucił.
- Omal tego nie uczyniłam - przyznała rozdrażniona. -
To duże ryzyko pytać o takie sprawy, Aleksieju!
- Być może - uśmiechnął się krzywo, a w jego oczach
pojawił się błysk zrozumienia. - Ale ja i tak nie mam wie
le do stracenia. Może w przeciwieństwie do ciebie, Raiju,
nie mam dla kogo żyć.
- Każdy ma jakiś cel - wybuchnęła z pasją. - Dlaczego
więc ty miałbyś się różnić od innych!
Lekkim tonem rzucił:
#
- Może ty mogłabyś nadać mojemu życiu sens? Chętnie
zabiorę cię razem z dziećmi do Archangielska. Spodobałoby
ci się tam. Pokazałbym ci to niezwykle urokliwe miejsce...
Raija pokręciła głową.
- Nawet gdyby to była poważna propozycja, nie mo
głabym się zgodzić. Nie jestem sama. Dość już spaliłam za
sobą mostów! Wystarczy na ten czas, który jest mi prze
znaczony tu na ziemi.
195
- Mówiłem poważnie - zapewnił, a na jego twarzy od
malował się szczery ból.
- Sza! - Raija pośpiesznie przyłożyła palec do ust. - Wię
cej nic nie mów!
- To niemożliwe? Na pewno?
Raija nie umiała ocenić, czy pyta ją rozmarzony chłopak
czy dojrzały mężczyzna. Odrzekła jednak bez wahania:
- Niemożliwe. Moje miejsce jest tutaj, u boku Reijo.
- Tutaj, być może, ale czy u jego boku... - Aleksiej za
wiesił głos.
- Chyba mam prawo decydować o własnym życiu,
prawda?
Rosjanin próbował się uśmiechnąć, ale na stężałej jak ma
ska twarzy zaledwie drgnęły kąciki ust. Ból, który Raija do
strzegła w jego ciemnych oczach, nie mógł być udawany.
Aleksiej sprawiał wrażenie udręczonego. Nie chciała się na
wet zastanawiać, jakie marzenia snuł podczas minionych dni
i nocy. Zdała sobie sprawę, że zbytnio się do siebie zbliżyli.
Poufałość, jaka się między nimi wytworzyła, stała się niebez
pieczna. Zawsze sądziła, że łatwiej żyć człowiekowi, który
troszczy się o swych bliźnich. Okazało się jednak, że cza
sem można przy tej okazji wkroczyć na grząski teren. Alek
siej i ona są zbyt podobni do siebie. Od urodzenia skazani
na samotność, mimo że przyciągają do siebie innych. Łatwo
ich było zranić, choć zdawać by się mogło, że jest inaczej.
- Nie zniósłbym myśli, że nie jesteś szczęśliwa - rzekł
zduszonym, jakby nieswoim głosem. Wykrzywił usta
w uśmiechu, ale nie przydało mu to radośniejszego wyglą
du. Jego wzrok pozostał smutny.
- Jakoś przeżyję - prychnęła, usiłując zdobyć się na we
sołość.
Przerwał jej gwałtownie i wyznał z żarem:
- Nawet myśleć nie potrafię o tym, że twój uśmiech mógł
by kiedyś zgasnąć, Raiju. Pragnę marzyć o twoich oczach,
196
które błyszczą jak dwie gwiazdy, o tym, jak się śmiejesz, gdy
jesteś szczęśliwa. Zapamiętam troskę i czułość, jaką mnie oto
czyłaś. Brakować mi będzie tego ciepła, jakim promieniujesz,
gdy jest ci dobrze. Nie chcę zachodzić w głowę, czy jesteś
szczęśliwa, ani zastanawiać się, czy może płaczesz po nocach,
usychając z tęsknoty za czymś, czego nie możesz dostać...
- Jestem ulepiona z innej gliny, Aleksieju. - Wstała i cicho
przeszła ku niemu. Na jej twarzy malował się spokój i zdecy
dowanie. Odrzuciła głowę, tak że grzywka na moment odsło
niła jej czoło, ale zaraz na nowo opadła. -Jestem ulepiona z ta
kiej gliny, że przeżyję. Naginam się jak wygarbowana skóra.
Niełatwo mnie złamać, pochylę się, a potem znów prostuję.
Chcę gdzieś przynależeć, być może tutaj uda mi się zapuścić
korzenie. Rozumiesz, Aleksieju? Zamierzam w końcu zbudo
wać coś trwałego, coś solidnego. Reijo jest dla mnie opoką.
Nie znam nikogo, w kim miałabym takie oparcie. On przy
pomina mi skały na brzegu morza, które opierają się gwałtow
nym falom zimowych sztormów i trwają niezmienne.
Aleksiej odgarnął jej lok z czoła i pogładził je. Szczu
płymi palcami obrysował łuki brwi, które Mikkalowi
przypominały skrzydła czarnego kruka w locie. Dotknął
policzka, musnął usta, a potem, delikatnie ściskając, ujął
jej podbródek. Przełknął ciężko ślinę i uśmiechnął się le
ciutko, rozchylając wargi. Jego spojrzenie zdawało się ta
kie nieśmiałe, jakby wyczekujące.
Raija przymknęła powieki. Było coś magicznego w je
go wzroku, coś, czemu dawała się pochwycić jak bezbron
ny ptak. Nie przypuszczała, że tak łatwo się podda... Prze
cież dopiero co zapewniała Reijo, że Aleksiej nic dla niej
nie znaczy, tymczasem ledwo wyszedł, znów pozwoliła się
omamić temu Rosjaninowi. Oddała mu się we władanie,
chłonąc wszystkimi zmysłami jego bliskość...
- Nie wiem, czy to rozsądne, Raiju - jęknął i dotykając
jedwabistych włosów, odchylił jej twarz, zmuszając, by
197
wytrzymała jego spojrzenie, w którym się całkowicie od
słonił. - Nie wiem, czy to rozsądne, ale nie jestem w sta
nie się powstrzymać...
- To jest głupie, Aleksieju, okropnie głupie... - wyszep
tała Raija rozdygotana, ale zarzuciła mu ręce na szyję
i przywarła do jego ust.
Jego dłonie powędrowały ku talii Raiji. Jęknął, gdy zabola
ło go sztywne ramię, a ona nieznacznie przysunęła się ku nie
ma Przytrzymując ją lekko, rozplótł warkocz. Rozpuszczone
włosy spłynęły niczym wodospad na plecy dziewczyny.
Aleksiej znów przykrył jej usta płomiennym pocałun
kiem, a gdy wreszcie oderwali się od siebie, czuli, że zie
mia kołysze się im pod stopami. Patrzyli na siebie przera
żeni, niezdolni uwolnić się z niewidzialnych pęt, które ich
oplotły. Nie było już dla nich odwrotu.
Wziął ją na ręce i skierował się ku izbie, którą nazywał
swoją. Zamknął stopą drzwi, po czym ostrożnie położył
Raiję na łóżku, ani na moment nie wypuszczając jej z rąk.
Żal mu było stracić każdej sekundy w tym krótkim inten
sywnym czasie, jaki został im darowany. Wiedział, że bę
dzie to ich jedyne wspomnienie...
Oczy Raiji pociemniały z tęsknoty i pożądania. W tej
chwili nie istniał dla niej Reijo ani żaden inny mężczyzna.
Należała do niego... we dwoje stanowili odrębny świat.
Aleksiej delikatnie całował jej usta. Przyjmowała jego po
całunki i odpowiadała na nie z przymkniętymi oczami. Do
myślał się, że płynie w niej gorąca krew, jednak nawet w naj
śmielszych marzeniach nie przypuszczał, że przeżyje coś
tak niezwykłego. Choć miał wiele kobiet, żadnej z nich nie
dało się porównać z Raiją. To, co niegdyś wydawało mu się
takie realne, było zaledwie bladym cieniem rzeczywistości.
- Nie jestem pierwsza, prawda, Aleksieju? - rzuciła żar
tobliwie Raija, poznając to po jego wprawnych ruchach.
- Miałem więcej kobiet, aniżeli zdołałbym zliczyć. Nie
198
jestem zbyt dobry w rachunkach - odpowiedział, mrużąc
oczy i pokazując w szerokim uśmiechu białe zęby. - Ale
żadna z nich nie była tobą...
Przytulił Raiję do siebie, pragnąc, by stała się jego czę
ścią. Z rozpaczliwą namiętnością okrywał jej szyję i pier
si pocałunkami, nie przestając błądzić dłońmi po całym jej
ciele. Czas się zatrzymał. Zdawało mu się, że nigdy dotąd
nie przeżywał takiego uniesienia.
- Szaleję za tobą, Raiju - wyszeptał. - Jesteś taka piękna.
Niemal zdumiony pogładził jej twarz, jeszcze dokład
niej oswajając się z jej rysami. Raija leżała pod'nim taka
uległa. Naśladując każdy jego ruch i drżąc na całym ciele,
pragnęła tylko jednego: przyjąć go.
- Najdroższa - wyszeptał gorąco. Dotknięcia delikat
nych palców Raiji parzyły go jak ogniste języki. - Żadna
nie była taka jak ty...
Odnaleźli wspólny rytm, a pożądanie mieszało się
z czułością. Złączeni w uścisku, osiągnęli spełnienie.
Ale i wtedy Aleksiej nie wypuścił jej z objęć. Gdy tra
wiący go ogień powoli wygasał, przytulał ją i pieścił z nie
słabnącą tkliwością. Potem oparł głowę na jej piersi i na
winąwszy na palec pukiel jedwabistych włosów, wyszeptał:
- Jesteś cudowną kobietą, Raiju.
Głos Aleksieja przepełniony był miłością. Raija wypeł
niała cały jego umysł, wszystkie myśli krążyły wokół jej
osoby. Cóż jednak mógł jej ofiarować? Jedyne, czego od
niego oczekiwała, to zapewnienie, że był to ich jedyny raz.
- Ty też jesteś cudownym chłopcem, Aleksieju!
Raija nie potrafiła zdobyć się na nic więcej, oszołomio
na przepełniającymi ją uczuciami.
- „Cudowny chłopiec" brzmi niemal tak samo jak
„grzeczny chłopiec" - rzekł Aleksiej niemal z urazą w gło
sie. Nie takich słów oczekiwał. Przed chwilą przecież był
dla niej mężczyzną. Chłopiec nie zdołałby wywołać w niej
199
takiego pożądania. - Wypełniłaś moje ramiona jak żadna
dotąd - wyznał. - Czy to coś dla ciebie znaczy?
Uniósł się lekko i długo na nią patrzył. Długie rzęsy kła
dły się niczym czarne wachlarze na łagodnie zaokrąglo
nych policzkach, zmysłowe usta nabrzmiały od pocałun
ków. Była tak piękna, że odczuwał wręcz fizyczny ból. Ze
ściśniętym sercem pomyślał, że mogłaby zapełnić pustkę
w jego życiu. Tylko że ona wybrała innego.
- Nie miłuję cię, Aleksieju. - Raija umknęła przed jego spoj
rzeniem wyrażającym uczucia, których nie mogła odwzajem
nić. Przekręciła się na bok i popatrzyła na jego profil piękny
jak u jakiegoś bóstwa i unoszącą się rytmicznie pierś. - Być
może moje zachowanie pozostawia wiele do życzenia, pragnę
jednak być przyzwoitą kobietą. Marzę o spokojnym, normal
nym życiu. W tym życiu nie ma miejsca dla takich mężczyzn
jak ty. Jesteś tu obcym przybyszem. Mówisz innym językiem,
wywodzisz się z innego kraju. Gdybyś tu pozostał, zawsze
byś za czymś tęsknił. Ja także bym tęskniła, gdybym pojecha
ła za tobą. Pod wieloma względami jesteśmy podobni, być
może aż za bardzo, ale równocześnie różnimy się. Ty jesteś
beztroskim, nieodpowiedzialnym uwodzicielem...
- Kobiety ulegają urokowi takich jak ja.
- Ulegają urokowi? Być może - uśmiechnęła się Raija.
- Ale która wytrzyma z nimi na co dzień?
- Wiem, co chcesz powiedzieć - rzekł udręczony. -
Masz rację, ja także nie wierzę w naszą wspólną przy
szłość. Pragnąłbym jedynie usłyszeć z twoich ust, że i dla
ciebie była to wyjątkowa chwila.
Raija pokiwała powoli głową i zarumieniła się lekko.
- Byłeś wspaniały, Aleksieju. Chcę, żebyś wiedział, że
nie oddaję się każdemu mężczyźnie, który stanie na mej
drodze. Nie potrafię w żaden sposób opisać tego, co do
ciebie czuję. To coś zupełnie wyjątkowego. Nie potrafiłam
ci się oprzeć. To było zupełnie... niezwykle. - Wstrzymu-
200
jąc niemal oddech, popatrzyła mu głęboko w oczy. - Ale
to nie może się powtórzyć. Nigdy więcej.
Aleksiej skinął głową i zwilżył wargi. Poczuł się przy
niej taki głupi i niedoświadczony.
- Pozwól mi jedynie zachować w pamięci tę chwilę. Je
dyne, co mi pozostanie.
Raija zacisnęła oczy, starając się powstrzymać łzy. Czy ona
i Mikkal nie składali sobie podobnych obietnic? Jakże ubogie
jest życie, gdy człowiek karmi się jedynie wspomnieniami!
- Nie, Aleksieju - odezwała się błagalnie po chwili. - Chcę,
żebyś żył pełnią życia! Nie uciekaj do mrzonek, bo to tak,
jakbyś budował swoje życie na kłamstwie. Nie popełnij tego
samego błędu co ja. Proszę cię, jesteś jeszcze taki młody!
- Mam tyle samo lat co ty - sprzeciwił się Aleksiej.
- Nie, ja jestem starsza, starsza o tysiąc lat.
- Zdaje się, że i ty jesteś kiepska w rachunkach.
Ona także uśmiechnęła się słabo.
- Dopiero teraz zrozumiałam, jak marnym fundamen
tem są marzenia. Człowiek wierzy w coś, co się nigdy nie
spełni. Pozostają jedynie łzy.
- „Znajdź sobie dziewczynę, Aleksieju", prawda, że to
chciałaś powiedzieć? - uśmiechnął się zrezygnowany i nie
czekając na odpowiedź, dodał: - Oczywiście, będę próbo
wał. Chciałbym żyć jak inni. Mam wiele okazji, żeby
zawrzeć nowe znajomości, nawet nie muszę się zbytnio
wysilać. Ale nie sądzę, że to będzie takie proste znaleźć
kobietę, w której ramionach znajdę ukojenie, szczególnie
gdy wiem, jak było mi z tobą.
- W życiu zawsze można znaleźć jakąś namiastkę - od
rzekła Raija twardo. - Dlaczego tobie nie miałoby się udać?
- ...skoro udało się tobie? - dokończył. - Nie znam ni
kogo podobnego do Reijo, a poza tym może nie potrafię
zadowalać się namiastką?
Raija usiadła na łóżku i spuściła nogi na zimną podło-
201
gę. Nie patrząc na niego, założyła spódnicę i nerwowym
ruchem zapinała stanik.
- Nie szydź ze mnie i z mojej decyzji - poprosiła. Zgar
nęła resztę swoich ubrań i skierowała się do kuchni.
Ałeksiej został w izbie sam. A więc przyznała się, że nie
miłość pchnęła ją w ramiona Reijo, rozmyślał. Trochę to
złagodziło ból serca, które biło tylko dla niej. Westchnął
ciężko i zapragnął nagle uciec z tego miejsca. Dusił się
w tych ścianach. Przywykł do życia na morzu, do towarzy
stwa wesołych kompanów. To z nimi śmiał się, śpiewał
i tańczył. I pił do nieprzytomności. Łatwiej było znieść kło
poty, kiedy dzieliło się je z innymi. Tak samo jak radość
wydawała się tym większa, im więcej cieszyło się nią osób.
Zatęsknił za świętowaniem, za śmiechem i zabawą. Za
pragnął zapomnieć o Raiji i o wszystkich kobietach, które
tak komplikowały życie mężczyznom. Przesunął się na dru
gą połowę łóżka, które jeszcze było rozgrzane jej ciałem.
Usłyszał dochodzące z kuchni odgłosy krzątaniny i po
czuł, że nie zniesie dłużej samotności. Pośpiesznie narzu
ciwszy spodnie i koszulę, otworzył drzwi. Speszył się, kie
dy zobaczył, że Raija właśnie się myje.
- Nie udawaj takiego wstydliwego - rzuciła i wykręciw
szy szmatkę, mocno potarła skórę.
Ałeksiej usiadł. Zobaczył więc ją i w tak intymnej sytu
acji. Poczuł się niemal tak, jakby to był zwykły poranek,
gdyby przyszło im dzielić ze sobą życie.
- Sądzisz, że zmyjesz z siebie to, co zaszło między nami?
- Chyba mogę spróbować, prawda? - odparła, posyła
jąc mu spojrzenie bez śladu czułości.
Ałeksiej pochylił głowę.
- To niemożliwe - westchnął. - Ja będę o tym pamiętać.
Ale nie zostanę tu długo. Jesteśmy tylko przyjaciółmi, nic
między nami nie było.
- Owszem, było - odrzekła łagodnie. - Ale minęło.
11
Poszukiwania przeciągnęły się i dopiero po czterech
dniach Reijo znalazł taką łódź, na jakiej mu zależało. Wdo
wa po rybaku trzymała się kurczowo wyznaczonej ceny
i nic nie dało się z nią utargować. Nawet gdy już dobili
targu, zawahała się na moment. Trudno jej się było roz
stać z kutrem przez wzgląd na pamięć po zmarłym mężu.
Na szczęście dla Reijo kobieta równie mocno jak męża ko
chała pieniądze i to uczucie w końcu wzięło w niej górę.
Łódź na sześć przedziałów wiosłowych stała się własno
ścią Reijo Kesaniemi.
Po raz pierwszy w życiu coś posiadał. Ogarnęła go
prawdziwa euforia. Nawet gdyby cały świat chciał go wy
zywać od wyrobników, on czuł się bogaty. Kuter należał
wyłącznie do niego.
Płynąc do wioski niemal w pełnym ożaglowaniu, miał
ochotę krzyczeć ze szczęścia. Nadal było w nim coś z ma
łego chłopca. Ogarnęło go równocześnie całkiem nowe po
czucie godności.
Szyper, pomyślał z dumą, czując, że mu serce rośnie.
Tak, jest szyprem! Szyprem na własnym kutrze.
Będzie mógł wyruszyć na połów. Dobrać sobie załogę.
Być panem swojego losu! Nigdy jeszcze nie doznał podob
nego uczucia.
Nowa łódź znaczyła dla niego tyle co wolność.
Czy mógł w ogóle marzyć o wolności, on, który wła
śnie miał się ożenić z Raiją?
Myśleć o realizacji młodzieńczych planów? Gdzieś w głę-
203
bi serca czuł, że postępuje niesłusznie, szybko jednak stłu
mił w sobie wyrzuty sumienia.
- No, jak tam, panie szyper? - spytał Nils. - Przyjem
ne uczucie?
Reijo tylko skinął głową, bojąc się, że ze wzruszenia
głos mu się załamie.
- Rozumiem, że będziesz teraz szukał załogi - ciągnął
Nils, uśmiechając się szeroko. Cieszył się tak, jakby to on,
a nie Reijo kupił łódź.
- Jeśli znasz kogoś, kto by się nadał, przyślij go do mnie!
- Reijo mrugnął, pochwyciwszy w lot intencje kompana.
- Co sądzisz o tym gościu? - Nils wskazał palcem na
siebie i przybrał poważną minę.
Reijo wyciągnął do niego ogorzałą dłoń i rzekł:
- Zgoda. Jestem dość łatwowierny, mam jednak nadzie
ję, że nie podrzuciłeś mi śmierdzącego jaja.
Wybuchnęli gromkim śmiechem. Reijo wiedział, że
w Nilsie zyskał prawdziwego przyjaciela.
Żałował, że nie mógł widzieć z lądu samego siebie, jak
przybija do brzegu. Cóż to musiał być za obraz! Pogodne,
jasnobłękitne niebo to wspaniałe tło dla ciemnobrązowej
łodzi, która, choć wymagała remontu i smołowania, wy
dawała się Reijo najpiękniejsza.
Z duńskiego domu rozciągał się doskonały widok na na
brzeże. Reijo zapragnął z całego serca, żeby Raija ich do
strzegła. Ten wyjątkowy moment w jego życiu, chwilę
triumfu, miał ochotę dzielić właśnie z nią. Nie mógł się
już doczekać, kiedy opowie jej ze szczegółami o tym, jak
ubił interes i jak przebiegł pierwszy rejs.
Raija zauważyła zbliżającą się łódź i od razu się domy
śliła, że to wraca Reijo. Wzięła dzieci i razem wyszli przed
dom. Zrobiło jej się cieplej na sercu i ukradkiem wytarła
zdradzieckie łzy, które napłynęły jej do oczu. Niewiele to
pomogło, bo i tak policzki zaraz znowu zrobiły się mokre.
204
Białe żagle na tle pogodnego jesiennego nieba prezentowa
ły się wspaniale. Z dumą pomyślała, jak bardzo zmieniło
się ich życie, i przypomniała sobie ziemiankę, w której nie
tak dawno się ukrywali.
Reijo zawsze marzył o kutrze i dopiął swego, sam, tak
jak postanowił. Ona także bliska była spełnienia wielkie
go marzenia, ale potrzebowała jego pomocy. Żeby tylko
jej nie odmówił!
Poczuła przypływ sił, kiedy zobaczyła, jak cumuje przy
brzegu. Gdzieś zniknęła dzieląca ich przepaść.
- Wraca Reijo - oznajmiła, powróciwszy do izby. Prze
pełniała ją duma i ciepło. Jej twarz promieniała.
Za chwilę wszedł, zmęczony, ale szczęśliwy. Ubranie
miał poplamione od słonej wody. Włosy sterczały mu na
wszystkie strony.
Zdziwił się, ujrzawszy w izbie obcych, a kiedy rozpo
znał gości, zdumienie ustąpiło miejsca niepokojowi.
Przywitał się ze wszystkimi jak się należy. Niecodzien
nie prostego Fina odwiedzał sędzia, pastor i wójt.
Razem z nimi przy stole siedział Aleksiej, co przerazi
ło Reijo jeszcze bardziej. Wiedział, że to Raija znowu coś
uknuła, ale nawet się nie domyślał, jakie miała intencje.
- Przybyliście z daleka - stwierdził Reijo i nie przejmu
jąc się wysoko postawionymi gośćmi, zdjął kaftan. Osta
tecznie był u siebie.
- Wszystko dzięki Raiji - odezwał się tubalnie sędzia
z błyskiem w oku. - Słyszałem, że mieliście tu kłopoty
z naszym wspólnym znajomym?
Reijo, skinąwszy głową, rzekł:
- Więcej kłopotów już nie sprawi.
- Powiadacie, że był w dobrej komitywie z kupcem
Holmertzem?
- Nie znam Holmertza na tyle, żeby wiedzieć takie rze
czy - odparł Reijo.
205
- AJe my go znamy - odezwał się nowy wójt, zięć sędziego.
Mężczyzna bez charakteru, pomyślał Reijo i nawet nie
zaszczycił go spojrzeniem.
Sędzia zaśmiał się nieszczerze i splatając tłuste palce,
oznajmił:
- Może was zaskoczy wiadomość, że kupiec jest synem
Hermana Holmertza, wziętego adwokata z Bergen.
Reijo patrzył na niego, nic nie rozumiejąc. Nazwa Ber
gen kojarzyła mu się jedynie z obrazem wielkiego miasta
leżącego gdzieś daleko na południu. Nazwiska znanych
i bogatych ludzi stamtąd nic dla niego nie znaczyły.
Raija, przeciwnie, od razu dopatrzyła się związku z ich
sprawą.
- Herman... Hoimertz? - zapytała, akcentując imię.
Sędzia skinął głową i odsłonił zęby w szerokim uśmiechu.
Dopiero w tym momencie Reijo doznał olśnienia.
- Ole Hermansson - rzekł cicho.
- Tak, są przyrodnimi braćmi, kupiec i on - skinął sędzia.
- Poszperałem trochę w papierach i sprawdziłem, kto nam za
rekomendował Olego. Okazało się, że Hoimertz senior. Mię
dzy wierszami doczytałem się, że chodzi o jego potomka
z nieprawego łoża. W ślad za pierwszym synem na północ
przybył także drugi, już prawowity. Zapewne nie powiodło
mu się tam, gdzie próbował początkowo. Najprościej pozbyć
się nieudaczników, wysyłając ich do nas! - oburzył się sędzia,
poczerwieniawszy na twarzy. - Ale my ich stąd usuniemy.
Zwrócimy staremu Holmertzowi obu synów. Nie będziemy
tu przyjmować każdej szumowiny.
- Zostaniemy więc bez sklepu? - spytał Reijo.
Mieszkańcy osady potrzebowali tego miejsca, które łą
czyło całą ich społeczność. Narzekali co prawda na bez
dusznych kupców, ale sklep był ważny dla wioski.
- No, jak to? - wójt uchwycił się tego wątku. - Sklep
przecież zostanie.
206
Raija uśmiechnęła się z nadzieją. Reijo, widząc pewność
w jej spojrzeniu, zrozumiał nagle, o co jej naprawdę chodzi
ło. Zaplanowała to wszystko! Uknuła tę intrygę! Przechytrzy
ła Holmertza, sędziego i jego dostojnych towarzyszy. Z nie
go także uczyniła pionka. Oczekiwała tylko jego zgody.
Aż mu dech zaparło, gdy uświadomił sobie całą praw
dę. Cóż to za sprytna kobieta! pomyślał, czując podziw dla
Raiji, mimo że aż gotowało się w nim z wściekłości.
- Zawsze można liczyć na to, że znajdzie się jakiś zdol
ny człowiek i poprowadzi sklep - wyraził swoją opinię
wójt, uśmiechając się lekko. - Chociaż to taka oddalona
od cywilizacji miejscowość. Ktoś, kto potrafi czytać, pi
sać, liczyć... A przy tym jest rozsądny, taki, który rozumie
trochę tutejszych ludzi...
Sędzia przechylił się ku Reijo i wbił w niego wzrok.
- Pytam cię wprost, Reijo Kesaniemi, miałbyś ochotę
spróbować? Wydajesz mi się właściwym człowiekiem. Na
prawdę pasujesz jak ulał do tej roli.
Reijo nie odpowiedział.
Więc na tym polegał jej plan. Upragniona niezależność,
na której tak mu zależało, a która dzięki łodzi stała się re
alna, znów została zagrożona. Nie chciał być przywiązany
przez cały rok do jednego miejsca! Pragnął czuć na twarzy
powiew morskiej bryzy i słuchać krzyku mew krążących
nad żaglami. Przeżywać ową wspólnotę z innymi mężczy
znami, jaka wytwarza się podczas połowów. Do diabła, nie
zamierzał zostać kupcem!
Tym razem Raija przesadziła! Rozumiał, że za wszelką
cenę pragnęła zapuścić korzenie, przynależeć do konkret
nego miejsca. Dlaczego jednak on miał za to płacić? Po
czuł się złowiony w sieć.
- To zaskakująca propozycja - roześmiał się z przymusem.
Nieuprzejmie byłoby odmówić wprost. Potrzebował
trochę czasu, żeby wymyślić jakiś pretekst.
207
Raija nagle zakrzątnęła się koło paleniska.
- Może zastanowisz się nad tym podczas kąpieli? - za
proponowała takim tonem, że zabrzmiało to jak rozkaz.
- Panowie wybaczycie?
Posłuchał. Z Raiją nikt nie wygra.
Pomógł jej wtoczyć drewnianą balię do izby, którą ze
sobą dzielili, i poczekał, aż naniesie gorącej wody. Kiedy
balia była pełna, Raija zamknęła za sobą drzwi i nachyliw
szy się do ucha Reijo, poprosiła po cichu:
- Nie odrzucaj tej propozycji, Reijo!
Odwrócony do niej plecami, zdjął z siebie brudne ubrania.
Raija potrafiła być bardzo przekonująca, kiedy o coś pro
siła.
- Nie jestem kupcem - odrzekł rozdrażniony. Rozma
wiali po fińsku.
- I nikt ci nie każe nim być, kochanie...
Popatrzył na nią, nie pojmując, do czego zmierza.
- Możesz robić to, na co masz ochotę, Reijo - ciągnęła.
- Ja zajmę się handlem.
-Ty?
Raija, uśmiechając się, przytaknęła ochoczo. Jej oczy
patrzyły błagalnie.
- Kobiecie nikt nie wyda zezwolenia na prowadzenie
handlu. Ale tobie tak, bo jesteś mężczyzną. Wystarczy, że
się podpiszesz na dokumencie, a resztą ja już się zajmę.
Nie martw się, wezmę to na siebie.
- Rozumiem - odrzekł zaskoczony Reijo. - To takie pro
ste, co?
- Kupiec dysponuje trzema handlowymi żaglowcami -
dorzuciła Raija z uśmiechem.
Zielone oczy Reijo zwęziły się w szparki.
- Sklep dla mnie, statki dla ciebie. Co ty na to? - zapro
ponowała Raija.
Zaświtała mu myśl, że Raija, obdarzona być może żył-
208
ką kupiecką, uczyni coś dobrego dla całej społeczności.
Trzy żaglowce...
Zacumowany przy brzegu kuter wydał mu się całkiem
niepozorny. Uświadomił sobie, ile pracy musi włożyć
w naprawę, żeby nadawał się do użytku.
Kupieckie żaglowce otwierały możliwość przywożenia
towarów z południa, a to coś więcej aniżeli połowy u wy
brzeży na własnej łodzi.
W każdej społeczności jeden albo dwóch szyprów po
trafiło sterować żaglowcem. Pływali na południe, żeby
sprzedać ryby złowione przez okolicznych rybaków. Reijo
nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażał sobie, że
kiedykolwiek zostanie szyprem na takim żaglowcu.
- Sprytna jesteś, Raiju! - rzucił z podziwem i powoli za
nurzył się w parującej kąpieli. Przyjemne ciepło rozeszło
się po całym ciele.
- A więc chcesz?
- Pozostawiasz mi jakiś inny wybór? - rzekł zrezygnowany.
Uśmiech Raiji był wystarczającą nagrodą. Ale to jesz
cze nie był koniec zaskakujących nowin.
- Byłam niemal pewna, że się zgodzisz - wyznała i do
dała pośpiesznie: - Przy okazji wspomniałam o naszym
kłopocie. Pastor wprawdzie niechętnie, ale zgodził się
udzielić nam ślubu.
- Teraz? Tutaj? - zdziwił się Reijo.
Raija potwierdziła skinieniem głowy, znów uśmiecha
jąc się promiennie.
Sprawy toczyły się zbyt szybko jak na gust Reijo.
O wiele za szybko.
- Niechętnie? - zdziwił się, choć podobnie jak Raija nie
przepadał za duchownymi.
- Dość niechętnie - przyznała Raija. - Sędzia musiał
użyć perswazji...
- Cholera... - Reijo zaklął pod nosem. - Jesteś pewna,
209
że właśnie tego chcesz? Nie będziesz potem żałować?
- Chcę tego. Nie będę żałować.
- W takim razie ja nie mam nic do stracenia... - uśmiech
nął się lekko, choć niepewność go nie opuszczała. - Czy
to bezpiecznie, że Aleksiej siedzi wśród tylu przedstawi
cieli władzy? - zapytał.
Raija uśmiechnęła się chytrze.
- Powiedziałam im, że to Lapończyk ze wschodu, któ
rego znam z dawnych czasó \ Oprócz sędziego, który tro
chę zna lapoński, żaden z nich nie potrafi porozumieć się
w tym języku. Nie sądzę, żeby się czegoś domyślili.
Reijo roześmiał się, rozbawiony jej przebiegłością.
- Tak, tak... Ale teraz lepiej już wyjdź do nich. Pastor
może uznać, że zbyt długo przebywasz z kąpiącym się
mężczyzną. W końcu nie jesteśmy jeszcze małżeństwem,
moja droga.
Kiedy Reijo wkroczył wykąpany do kuchni, trudno go
było poznać. Założył odświętne ubranie, ciemne spodnie,
tylko w jednym miejscu lekko połatane, i białą zapinaną
koszulę, którą Raija uszyła mu, zanim opuścili wioskę
w fiordzie. Z zaczesaną do tyłu grzywką wyglądał dostoj
nie. W kącikach ust błąkał mu się uśmiech.
- Kąpiel to dobra rzecz, pomaga przemyśleć niektóre
sprawy - wyjaśnił ze wzrokiem utkwionym w okrągłą jak
księżyc w pełni twarz sędziego. Na pozostałych dwóch go
ści, napuszonego wójta i pastora z jego wątpliwościami,
tak jak wcześniej nie zwracał uwagi. - Pomyślałem sobie,
że to niegłupi pomysł z tym sklepem. - Odchrząknął i do
dał: - Sądzę, że sobie poradzę.
Sędzia uśmiechnął się. Zdawało się, że od początku nie
miał żadnych wątpliwości, iż Reijo przyjmie propozycję.
Reijo zachodził w głowę, co też Raija naopowiadała do
stojnym gościom. Jego uwagi nie uszły także płonące ża-
210
rem brązowe oczy Aleksieja. Zastanawiał się, ile Rosjanin
z tego wszystkiego zrozumiał, i nie mógł oprzeć się złośli
wej satysfakcji. Choć Raija tyle razy mu to wyjaśniała, nie
potrafił wymazać z pamięci obrazu tych dwojga w czułych
objęciach. Minęło sporo czasu, odkąd musiał dzielić się nią
z kimś jeszcze prócz Mikkala, do którego po prostu mu
siał przywyknąć.
Aleksiej wydawał mu się groźnym rywalem.
- Nie podoba mi się to - wyrzekł pastor ponuro, mimo
że nikt nie pytał go o opinię w tej sprawie. - Tak się nie
godzi! Powinno się najpierw ogłosić zapowiedzi. Poza tym
dwoje ludzi żyjących pod jednym dachem... - zawiesił zna
cząco głos i zmarszczył swój wrażliwy nos.
Raija zmierzyła go chłodno od stóp do głów. Nigdy nie
żywiła specjalnego respektu dla przedstawicieli władzy,
a ta odrobina, jaką posiadała, znikła bez śladu po kilku
miesiącach, które przeżyła jako żona wójta.
- Gdyby ostatnim razem pastor był równie drobiazgo
wy - rzuciła pogardliwie, nie spuszczając oczu z duchow
nego - uniknęlibyśmy wszyscy wielu nieprzyjemnych zda
rzeń. Ale wtedy pastor, o ile sobie dobrze przypominam,
nie pytał o nic...
Pastor spuścił wzrok. Rzeczywiście, to on udzielił ślu
bu jej i temu Hermanssonowi.
- Możemy zaczynać - rzucił krótko, nie patrząc na no
wożeńców.
- Nie - zaprotestowała Raija z dumnie uniesioną gło
wą. - Chwilę będziesz musiał się wstrzymać, pastorze, bo
tym razem wszystko musi się odbyć jak należy. Nie będę
brać ślubu z Reijo w codziennej sukni.
Sędzia uśmiechnął się pod nosem. Z tej Raiji to napraw
dę wyjątkowa kobieta! Od początku miał do niej słabość,
choć sprawiła mu więcej problemów niż reszta jego licz
nych znajomych.
211
Raija wkroczyła do izby z wdziękiem, jakiego pozaz
drościć by jej mogła niejedna królowa.
Reijo uśmiechnął się szeroko, błyskając białymi zęba
mi, rozbawiony miną pastora, który z zaciśniętymi usta
mi popatrzył na nią niechętnie.
Podobało mu się, że Raija utarła nosa temu typkowi.
Doprawdy, miała liczne talenty ta jego... przyszła żona.
Zaraz jednak poczuł ucisk w żołądku. Choć miały się
spełnić jego najgłębsze marzenia, lękał się, że Raija będzie
żałować, że im się nie ułoży, że już na starcie skazani są
na klęskę...
W głębi serca czuł, że coś jest nie w porządku, że czegoś
brakuje... Zawsze czegoś brakowało między nim a Raiją.
Reijo przypomniał sobie ten dzień, kiedy wychodziła
za mąż za Kallego. Blada, włosy zaczesane do tyłu i ciasno
spięte, o ton ciemniejsze niż ślubna suknia z guzikami.
Tamtego wieczoru przez cały czas tańczyła z nim. Kal
le nigdy nie był dobrym tancerzem. Antti śpiewał, a Reijo
tańczył z panną młodą, nie zastanawiając się nad tym, że
rani przyjaciela. Teraz jednak była doroślejsza. Na dnie
ciemnych oczu zostawiły ślad łzy i śmiech.
Reijo nie szukał w nich miłości. Wolał się nie przeko
nywać, że jej tam nie ma.
Popatrzył na Raiję. Włożyła buty, które zostały jej z cza
sów, gdy była żoną wójta. Rozbawiła go ta odrobina próż
ności. Zmarszczona niezbyt suto w pasie spódnica uszyta
była ze zwykłego niebieskiego sukna. Ciemnoniebieską nie
gdyś bluzkę, która teraz spłowiała i stała się niemal błękit
na, Raija miała, odkąd Reijo sięgał pamięcią. Uważał, że
pięknie pasuje do niebieskiej spódnicy. Było to jej niedziel
ne ubranie, o które dbała, ale znać już było na nim ślady
upływu czasu. Rozpuszczone włosy opadały ciężko na ple
cy, podkreślając jeszcze jej urodę. I tylko jeden szczegół
stroju zakłuł go w oczy i rozgniewał.
212
Z zaciśniętymi ustami podszedł do Raiji i odpiął srebr
ną broszkę. Schował ją do kieszeni i syknął:
- Jeśli masz mnie poślubić, to nie z ozdobą podarowa
ną ci przez innego mężczyznę.
- Nie mam innej - zaprotestowała słabo, bo sama nie
była pewna, czy tylko z tego powodu przypięła broszkę.
Dłonie drżały jej zdradziecko. Srebrna broszka od Mikka-
la nadal miała dla niej wartość wyjątkową, nadal stanowi
ła znak tego, co pozostało niewypowiedziane do końca
i być może nigdy nie zostanie wypowiedziane.
- Przypnij ją Mai.
Nie wiadomo skąd wzięły się w niej te słowa, ale Raija
czuła, że są właściwe. Nikt przecież nie miał większego
prawa do tej ozdoby jak właśnie Maja. Dla niej była to pa
miątka po ojcu.
Reijo bez słowa uczynił to, o co poprosiła, ale jego usta po
zostały zaciśnięte. Dziewczynka nie rozumiała zupełnie, dla
czego otrzymała tę piękną broszkę. Drobne paluszki musia
ły jej dokładnie dotknąć. Gładziła z zachwytem błyszczącą
ozdobę, ale była zbyt mała, żeby pojąć prawdziwą jej wartość.
- Moja? - zapytała zdumiona i popatrzyła z-niedowie
rzaniem na Reijo.
Skinął głową, ale Maja dla pewności zerknęła jeszcze na
matkę, która uśmiechnęła się leciutko wzruszona, ale nie
bez bolesnego ukłucia w sercu. Tak bardzo lubiła tę brosz
kę. Tyle czasu upłynęło, a ona wciąż pamiętała, co obieca
li sobie wówczas z Mikkalem.
Przyrzekła, że będzie nosiła broszkę, póki będzie go ko
chać, a on nie zdejmie z szyi skórzanego woreczka z pu
klem jej włosów, póki żywić będzie do niej miłość.
Reijo nie wiedział o tej przysiędze. Może i dobrze.
- Dlaczego jesteś taka wystrojona? - zdziwiła się Elise,
nie spuszczając z Raiji pełnego uwielbienia wzroku.
Raija przełknęła ślinę i poczuła skurcz w sercu. Maja,
213
jej dziecko, jej i Mikkala, siedziała zadowolona na rękach
Reijo i patrzyła tylko na broszkę.
W tym ważnym momencie przywiązanie okazało jej
przybrane dziecko, którym zaopiekowała się po śmierci
rodziców. Raija ukucnęła i poprawiła płowe warkocze
Elise. Czuła się trochę zakłopotana wobec tej małej dziew
czynki o dorosłym spojrzeniu.
- Reijo i ja pobieramy się - odpowiedziała cicho i mi
mowolnie spłonęła rumieńcem. - Teraz, za chwilę - doda
ła, uśmiechając się ostrożnie.
Elise rozszerzyła oczy ze zdumienia, ale Raija dostrze
gła w nich też ogromną radość.
- Naprawdę? - pytała Elise. - Na pewno? Czy to praw
da, Raiju?
Raija potwierdziła.
- Będziecie już tak naprawdę moimi rodzicami? Na
prawdę?
Rzuciła się Raiji na szyję i na przemian śmiała się i pła
kała.
Raija, wzruszona, ledwie powstrzymała łzy. Po raz chy
ba tysiączny przyrzekła sobie, że poświęci Elise więcej
uwagi. Ponieważ była najstarsza z całej trójki, otrzymywa
ła więcej obowiązków niż ciepła. A taka była spragniona
miłości. Tak niewiele wystarczyło, by ją uradować.
- Tak, kochanie. Naprawdę będziemy twoimi rodzica
mi - wyszeptała Raija, napotykając poważne spojrzenie
Reijo, który bez słowa skinął głową. Zauważyła, że i jemu
błyszczą oczy. Wiedziała, że myśli o tym samym.
Pastor stanął przy kuchennym stole, który pełnił w tej
chwili funkcję ołtarza. Niechętnie wyjął Biblię i przekart-
kował ją białymi palcami. Reijo złapał się na tym, że wpa
truje się w te białe palce i porównuje do swoich, stward
niałych, z odciskami od harówki. Człowiek, który stał
przed nim, nie skalał się ciężką pracą.
214
Maja i Elise pełne wyczekiwania wspięły się na ławę sto
jącą obok stołu i z szeroko otwartymi oczami, klęcząc, ob
serwowały wydarzenie.
Raija stanęła obok Reijo. Nie było odwrotu.
Przez moment uchwyciła wzrokiem brunatne oczy
Aleksieja, który mimo że nie rozumiał języka, domyślał
się, co się miało zdarzyć. To jedno spojrzenie wystarczy
ło, by Raija nabrała nieprzyjemnego przekonania, że i on
potrafi przejrzeć ją na wylot. Wiedział, co ją popchnęło
do tej decyzji, domyślał się więcej, aniżeli ona sama goto
wa była przyznać.
Zmusiła się, by patrzeć przed siebie. Nie przyglądała się
pastorowi, który nie darzył jej sympatią i któremu odpła
cała tym samym. Głos duchownego dochodził do niej jak
by z oddali, nie rozumiała słów. Nie chciała ich słuchać,
nie chciała niczego czuć.
Dwukrotnie już przeżyła to samo. Zgadzała się poślu
bić mężczyznę, którego tak naprawdę nie kochała, i nie
obecna duchem, uczestniczyła w ceremonii.
Jej siła polegała właśnie na tym, że potrafiła oderwać się
od rzeczywistości.
Reijo musiał ją szturchnąć, kiedy przyszła jej kolej skła
dania przysięgi. Nawet nie zauważyła, że on już to zrobił.
Mimo wszystko wypowiedziała sakramentalne „tak" ja
snym i czystym głosem.
Ceremonia dobiegła końca. Pastor zatrzasnął Biblię
i odwrócił się demonstracyjnie. Tylko sędzia podał im
dłoń i uśmiechając się jowialnie, życzył powodzenia
w handlu i szczęścia w życiu osobistym.
Reijo wykrzywił usta w wymuszonym uśmiechu
i z ulgą popatrzył na wytwornych gości, pośpiesznie
opuszczających progi domu. Czuł dziwny niesmak, mimo
że miał powody do zadowolenia. Osiągnął wszak więcej,
niż oczekiwał w najśmielszych marzeniach. Syn Anttiego
215
Kesaniemi, Kwen z Lyngen, zyskał nie byle jaką pozycję.
A do tego poślubił Raiję!
Kochał ją i uwielbiał niemal całe swoje życie, a jednak w tej
uroczystej chwili nie potrafił wziąć jej w ramiona i pocało
wać, jakby to uczynił pan młody z prawdziwego zdarzenia.
Wydawało mu się, że nie jest tak, jak być powinno.
Zwłaszcza gdy młody Rosjanin podał mu dłoń i uśmiech
nął się znacząco. Pod wpływem spojrzenia brązowych
oczu, które zdawały się wiedzieć wszystko, najchętniej za
padłby się pod ziemię. To, że nie potrafił się porozumieć
z Aleksiejem, czyniło go podwójnie bezradnym. Może nie
żywiłby takiej podejrzliwości wobec obcego młodzieńca,
gdyby mógł z nim porozmawiać.
Kiedy Aleksiej składał życzenia Raiji, Reijo odwrócił się
do nich plecami. Wsunął do kieszeni zaciśnięte pięści i na
pierając nimi na uda, upominał siebie w myślach: „To nic
takiego, nie przejmuj się!". To jednak nie pomagało. Glo
sy tych dwojga stapiały się w jedno, nienawidził słów, któ
rych znaczenia nie pojmował. Po raz pierwszy zrozumiał,
co niegdyś czuł Kalle, kiedy Raija i on żartowali sobie po
fińsku, w języku, którego tamten nie rozumiał.
Dłoń Aleksieja była mocna i ciepła. Smukłe palce do
tknęły jej w sposób, który można by wziąć za pieszczotę.
Raija nie chciała tego tak sobie tłumaczyć, ale kiedy spoj
rzała mu w oczy, dostrzegła w nich miłość. Aleksiej, jeśli
chciał, potrafił ukryć prawdę, ale jego oczy nie kłamały.
- Piękne przedstawienie - zauważył miękko.
Raija zastanawiała się, czy Reijo zauważył, że Aleksie-
jowi łamie się głos. Tak bardzo nie chciała, żeby się cze
goś domyślił. Wystarczająco go raniła, tak naprawdę nie
chciała mu sprawiać bólu, pragnęła za wszelką cenę roz
niecić w sobie miłość do niego.
- Dlaczego w tym tak mało radości? - ciągnął Aleksiej.
- W moim kraju ślub i wesele to wielkie wydarzenie. Swię-
216
tujemy przez kilka dni. Pijemy, śpiewamy, tańczymy. Na
wesele zapraszamy najlepszych przyjaciół, suto zastawia
my stoły i nie próbujemy ukryć szczęścia przed innymi.
Raija cofnęła rękę i gorączkowo wyszeptała:
- Na miłość boską, Aleksieju, nie dręcz mnie! Reijo i ja
potrzebujemy siebie nawzajem. Patrzymy na to rozsądnie.
Zaśmiał się cicho, ale w jego śmiechu nie było cienia we
sołości.
- Nie będę cię zadręczać. Zastanawiam się tylko, czy on
traktuje to równie rozsądnie. Życzę ci szczęścia.
Ukłonił się jak światowiec, po czym wycofał się do swej
izby, pozostawiając nowożeńców wraz z dziećmi - rodzi
nę Kesaniemi.
12
Nazajutrz w wiosce aż huczało od plotek. Z dnia na
dzień sklep został zamknięty, a Mads Holmertz wyjechał
bez pożegnania. Subiekt wpadł w popłoch, gdy grunt za
czął mu się usuwać spod stóp.
Przybycie tak dostojnych gości oczywiście nie uszło
uwagi mieszkańców wioski. Podejrzewali, że ma to jakiś
związek z Krwawym Ole. Nikt jednak nie znał szczegó
łów, więc spekulacjom nie było końca.
Najbardziej wszystkich dotknęło zamknięcie sklepu,
który stanowi! ośrodek życia wioski. To tutaj spotykali się
i ucinali pogawędki, tu zaopatrywali się w potrzebne to
wary, tu przychodzili prosić o pożyczkę, tu wreszcie spła
cali ciągle rosnące długi. Co prawda dotychczasowi kupcy
rzadko kierowali się sentymentem w stosunku do pro
stych ludzi, więc i oni nie darzyli ich nadmierną sympa
tią, ale sklepu utracić nie chcieli.
Mieszkańcy wioski, kierowani ciekawością, zgromadzi
li się licznie przed zamkniętym na cztery spusty budyn
kiem. Przybyli głównie mężczyźni i dzieci, które nie mia
ły nic lepszego do roboty. Kobiety i tak nie wiedziały, w co
włożyć ręce, tyle miały zajęć, których nie dało się odłożyć
na później, liczyły więc, że po powrocie mężów do domu
dowiedzą się wszystkiego. Zresztą zgodnie z panującym
powszechnie przekonaniem kobiety nie powinny wtrącać
się do spraw, których i tak nie obejmowały rozumem.
Zebrani na placu rozprawiali głośno o tym, co się stało
z właścicielem sklepu i subiektem. Wśród rybaków stał tak-
218
że Nils, podobnie jak pozostali odziany w samodziałowe sza
re ubranie. Spracowane dłonie wcisnął głęboko do kieszeni
i żuł powoli tytoń, zastanawiając się wraz z innymi, jaki cze
ka ich teraz los. Byli całkowicie uzależnieni od morza, no i od
kupca. U każdego krucho było z pieniędzmi. Bez kupieckie
go kredytu nie byli nawet w stanie wyposażyć się na połów.
Sami nie mieli też szans wysłać ryb na południe. Do tej
pory kupiec dysponował żaglowcami handlowymi.
Nikt nie przepadał za Madsem Holmertzem, a zniknię
cie subiekta przyjęto ze złośliwym uśmiechem, bo ten la-
luś o dłoniach delikatnych jak u dziewczęcia swymi szy
derstwami niejednemu dokuczył. Ale bez sklepu wioska
była niczym martwa.
W ogólnym rozgardiaszu mało kto zwrócił uwagę na
niedawno przybyłą do wioski parę Finów. Raija i Reijo
przecisnęli się przez tłum i stanąwszy przed masywnymi
drzwiami do sklepu, wyjęli klucze.
Reijo nie potrafił określić, co naprawdę czuje, ale świa
domość, że na oczach wszystkich przekręca klucz w zam
ku, wywołała w nim podniecenie. Domyślał się, że i dla
stojącej u jego boku Raiji ta chwila także jest wyjątkowa.
Uznał, że powinien przemówić do zgromadzonych, mieli
prawo wiedzieć, co się wydarzyło. Postanowili wraz z Ra-
iją, że nie staną się podobni do Holmertza.
- Co, u diabła, Reijo? - nie wytrzymał Nils. - Chyba mi
nie powiesz, że przejmujesz sklep?
Reijo otworzył drzwi na oścież. Przepuściwszy Raiję przo
dem, stanął z boku i gestem zaprosił wszystkich do środka.
Z jego ust nie znikał śmiech, w którego szczerość chyba nikt
nie wątpił. Potem poszukał wzrokiem oczu Nilsa, szarych
jak skały tu na północy, jak one też solidnych, i rzekł głośno:
- Tak, przejąłem sklep. I będzie on otwarty dla wszystkich.
Jego słowa wywołały wśród zebranych szum, który zagłu
szyłby z pewnością brzęczenie chmary nawet najbardziej
219
krwiożerczych komarów w czasie jasnych letnich wieczorów.
W podniesionych głosach pobrzmiewało zdumienie i niedo
wierzanie. Do uszu Reijo dochodziły urywane komentarze
mężczyzn, którzy z ociąganiem przestępowali próg sklepu.
Raija zdążyła tymczasem zapalić lampy i ogromnie
wzruszona stanęła za ladą. Kiedy dotknęła dłońmi gładkiej
deski, tysiące osobliwych myśli przeleciało jej przez głowę.
Zastanawiała się, ile kilogramów mąki leżało na tej la
dzie, ile metrów płótna... ilu ojców stało tu z opuszczoną
głową, błagając o przedłużenie kredytu...
Sklep nie był zbyt duży i tych kilka półek nie mieściło
wiele towaru, ale świadomość, że Reijo i ona mają prawo
tu stać, wywoływała w niej dziwne uczucie. Wierzyła go
rąco, że uda im się podtrzymać to serce wioski, nie pozba
wiając jej mieszkańców szans godnego życia. Chciała, by
było inaczej niż za czasów poprzedniego kupca.
Dla Raiji ta chwila była naprawdę wielka. Nie dlatego,
że otwierała przed nią nowe możliwości, zaspokajała am
bicje i obiecywała dostatek. Nie! Raija znalazła się w tym
miejscu, żeby ludziom, którzy mieli tak jak ona szorstkie
i spracowane dłonie, podać rękę. Pomóc tym, którzy rów
nie często jak ona płakali z głodu przez sen. Tym, którzy
pracowali w pocie czoła i drogo opłacali każde, nawet naj
mniejsze dobro w swym życiu.
Właśnie dlatego ta chwila była dla niej taka ważna, dla
tego ściskało ją w gardle!
Reijo podszedł do niej i otoczył ramieniem, jakby chciał
dodać jej odwagi. Dobrze było dzielić tę chwilę razem
z nim, ale Raija w głębi serca czuła, że posiada w sobie
dość siły, by poradzić sobie, nawet gdyby sama musiała
stanąć tu przed wszystkimi.
Wspólnie rozejrzeli się po nowym królestwie. Cztery
ciemne ściany i schody prowadzące do prywatnych pomiesz
czeń kupca, lada dzieląca sklep, półki. I te zapachy! Niektó-
220
re znajome, miłe, inne bardziej niezwykłe, do których pew
nie wnet przywykną i uznają za część swej codzienności.
W pomieszczeniu zgromadzili się mężczyźni i dziecia
ki, z tyłu widać też było parę kobiet, przygnanych zapew
ne ciekawością.
Niektórzy siedzieli na beczkach, służących zarówno do
przechowywania towarów, jak i jako siedziska, ale więk
szość, co Reijo zauważył z radością, tłoczyła się przy ladzie.
Nie raz zachodził do sklepu Holmertza, pamiętał więc
dobrze, że ludzie zawsze gromadzili się gdzieś z tyłu przy
drzwiach, pod ścianami, jak najdalej od lady i znienawi
dzonego kupca.
Teraz podeszli blisko.
- Jak zapewne wiecie, Holmertz zrezygnował - przemó
wił, uśmiechając się znacząco, co wywołało szmer w tłumie.
A zatem potwierdziły się podejrzenia mieszkańców, że ta ka
nalia miała coś na sumieniu! - Kilku wysoko postawionych
urzędników dowiedziało się o interesach, jakie łączyły go
z Krwawym Olem - ciągnął Reijo, trochę naginając fakty.
- Za bardzo nam za nim nie tęskno! - zawołał ten i ów.
Reijo puścił ramię Raiji i usiadł na ladzie twarzą do miesz
kańców wioski. Swym bezpośrednim zachowaniem zawojo
wał więcej serc niż mógł przypuszczać. Reijo nie udawał wiel
kiego pana, zachowywał się naturalnie! Był jednym z nich.
- Zapewne ciekawi was, jak to się stało, że trafił nam
się ten kąsek - rzekł wprost, jak to miał w zwyczaju.
Tłum nic nie odpowiedział. Nikt nie chciał się otwarcie
przyznać, że umiera z ciekawości. Nie wypadało. Ale w ciszy,
jaka zaległa w pomieszczeniu, wyczuwało się niecierpliwe
oczekiwanie. Wszystkie spojrzenia utkwione były w Reijo.
- Oczywiście, że jesteście ciekawi - odpowiedział sam
sobie Reijo. - Otóż mieliśmy po prostu szczęście! Znamy
sędziego z Alty. Szepnął za nami dobre słowo i oto sto
imy tu przed wami. - Rozłożył ręce i uśmiechając się uj-
221
mująco, dodał: - Właściwie nie znamy się na handlu i nie
wiele wiemy o prowadzeniu sklepu. Ale myślę, że nie bę
dzie gorzej, niż było...
Zebrani zareagowali ogólną wesołością.
- Trochę czasu upłynie, nim się nauczymy wszystkiego.
Prosimy o cierpliwość! Potrzebne nam wasze wsparcie. Sami
sobie nie poradzimy. Nie chcemy składać czczych obietnic,
ale jedno możemy przyrzec już dziś: na pewno nie będziemy
tak bezduszni jak Holmertz. Czujemy, że należymy do was,
i mamy nadzieję, że i wy się do nas tak odniesiecie.
Reijo na co dzień nie odzywał się wiele, ale kiedy było
trzeba, potrafił przemawiać.
Ludzie kiwali głowami, a na ich twarzach widoczne by
ły uśmiechy. Nie zwykli nadużywać słów, bez zbędnej
więc gadaniny zaakceptowali nowych właścicieli sklepu.
- A co z żaglowcami? - zapytał któryś z rybaków nie
pewnym głosem.
- Przynależą do sklepu - odrzekł Reijo i zapewnił: - Za
troszczę się o to, by jak co roku popłynęły do Bergen. Był
bym wdzięczny, gdyby zgłosili się do mnie ci, którzy zwy
kłe wypływali na południe. Potrzebna będzie zręczna załoga.
- Przerwał na moment, a potem zagadnął z innej beczki: -
Najpierw jednak potrzebuję trzech, czterech mężczyzn, któ
rzy chcieliby popłynąć ze mną na wschód...
- Kiedy?
- Już wkrótce - odrzekł, czując, jak pali go w plecy
wzrok Raij i. - Sądzę, że za dwa dni będę gotowy.
Gwar zrazu ucichł, ale zaraz rozległ się pełen niedowie
rzania szmer.
- Nie chodzi tylko o polów - wyjaśniał Reijo. - Mam
u siebie gościa... Uważam, że musimy spróbować przerzu
cić go do swoich. Jesteśmy mu to winni!
Spojrzenia, jakie wymienili między sobą, świadczyły
o tym, że został zrozumiany.
222
- Pokryję wydatki z tym związane. Żaden z was nie po
niesie straty.
Roześmiali się z ulgą, co dowodziło, że Reijo trafił
w sedno.
- Dysponuję łodzią na sześć przedziałów wiosłowych -
wyjaśnił. - Ci, którzy nie do końca mi ufają, będą może
nieco spokojniejsi, jeśli się dowiedzą, że płynie ze mną
Nils. Mam nadzieję, że pomoże mi skompletować załogę.
- Oczywiście, że tak - potwierdził Nils trochę zaskoczony.
Kilka spracowanych dłoni podniosło się niepewnie.
Zanim Reijo rozmówił się z rybakami, którzy chcieli
popłynąć na wschód, Raija opuściła sklep.
Dobrze wiedziała, że ta chwila musiała kiedyś nadejść, nie
przypuszczała jednak, że Reijo wykaże taki pośpiech. Chyba
liczyła po cichu, że zajęty sklepem nie będzie miał na to czasu.
Potykając się o spódnicę, biegła do domu. Wiatr smagał
jej twarz, a zacinający drobny deszczyk mieszał się ze łzami.
Nie powinna się buntować, krople spływające po po
liczkach nie powinny mieć słonego smaku.
Reijo ma rację, przecież Aleksiej nie należy do tego miej
sca. Cóż z tego, że poruszył najczulsze struny w jej sercu?
Dwa dni. Tylko dwa krótkie dni, a potem już nigdy go
nie zobaczy. Nigdy więcej.
Reszta życia wydała jej się okropnie długim czasem.
Raija zauważyła Maję i Elise, bawiące się wśród skał
przed domem. Kiwały do niej uśmiechnięte, więc także po
machała im z roztargnieniem.
Wkrótce nadejdzie Reijo.
Znał ją lepiej, niż by tego pragnęła, dlatego to uczynił.
Domyślał się zapewne, że Raija będzie rozdarta pomiędzy
rozsądkiem a szaleństwem. Gdy pokusa okaże się zbyt sil
na, być może nie zdoła jej się oprzeć. A przecież kiedy na
mawiała Reijo do małżeństwa, była taka rozsądna! Taka
223
rozsądna, kiedy tłumaczyła Aleksiejowi, że nie powinien
się łudzić, bo i tak się rozstaną.
Ale pod powłoką rozsądku kryła się przepaść, która
czekała, by ją wypełnić.
Nie rozsądkiem.
Może także wcale nie szaleństwem.
Nie znała odpowiedzi, ale jednego była pewna: kiedy
Aleksiej wyjedzie, pozorną beztroską będzie musiała prze
słonić ciężką żałobę.
Słyszał, że wchodzi, i powitał ją rozradowany.
Z galanterią pomógł jej zdjąć szal i kaftan. Dotyk jego
palców parzył ją, to było silniejsze od niej.
- Dobrze was przyjęli? - zapytał.
Raija skinęła bez słowa. Nie miała ochoty rozmawiać
o sklepie.
- Reijo przyjdzie nieco później - wyjąkała po chwili, nie
patrząc na Aleksieja. Nie miała odwagi spojrzeć w brązo
we zatroskane oczy. - Kompletuje załogę.
Przyjął to bez słowa, zdawało jej się nawet, że oddycha
spokojnie. A przecież musiał rozumieć, co to oznacza.
- Płynie na wschód - ciągnęła Raija, choć wiedziała, że
wyjaśnienia są zbędne. - Ty także popłyniesz, Aleksieju.
Reijo zamierza wyruszyć pojutrze.
Łamiący się glos ją zdradził. Aleksiej zrozumiał, że obo
jętność, którą zachowywała przez ostatnie dni, była tylko
pozorna. Powoli odwrócił Raiję do siebie i położywszy jej
na ramieniu zdrową rękę, zmusił, by wytrzymała jego
przenikliwe spojrzenie.
- Wiedzieliśmy, że to się musi stać, prawda, Raiju?
Znów drgnęła, słysząc, w jaki sposób wypowiada jej
imię. Jego obcy akcent przypominał jej jak zawsze, że on
należy do innego narodu.
- Jestem tu obcy - ciągnął Aleksiej. - Sama przekony
wałaś mnie z tuzin razy, że należymy do dwóch różnych
224
światów. Twierdziłaś, że nic nas nie łączy prócz tej krót
kiej chwili bez znaczenia.
W jego głosie zabrzmiała urażona duma.
- Mówię tyle różnych rzeczy - wyszeptała Raija po
chwili. - Tyle mówię, Aleksieju.
Nic nie odpowiedział, mimo że tymi słowami odsłoni
ła swe prawdziwe uczucia. W milczeniu objął ją delikatnie
i pozwolił oprzeć głowę na swojej piersi.
Stali tak po prostu. Aleksiej nie próbował jej pieścić ani ca
łować. Był dobry i czuły, przez co stał się jej jeszcze bliższy.
Raija zdawała sobie sprawę, że nie ma dla nich nadziei.
Sama mu to tłumaczyła. Za dwa dni rozstaną się na zawsze.
Ale kiedy wypuścił ją z objęć, wiedziała już, że nawet
po jego wyjeździe będzie mogła dalej żyć. I że on także
zdoła żyć bez niej.
Byli tacy podobni do siebie. Oboje kochali życie i nie
poddawali się, chociaż los często sobie z nich kpił.
Wiedzieli, że ból i cierpienie miną. Czas leczy rany. Ni
czym szaman uzdrawia nawet te, które goją się z trudem.
- Nigdy cię nie zapomnę - powiedziała już uspokojo
na. - Nie będziemy mogli się pożegnać tak, jak byśmy
chcieli. Reijo jest zazdrosny...
Aleksiej uśmiechnął się ze zrozumieniem. Stał blisko,
ale nie dotykał Raiji.
Zastanawiała się, czy dla niego rozstanie jest równie bo
lesne. Wiedziała jednak, że gdyby wtuliła się teraz w jego
ramiona, później odczuwałaby jeszcze dotkliwszą tęsknotę.
- Gdybym był twoim mężem, też byłbym zazdrosny,
Raiju. I to znacznie bardziej! Bardziej niż to jesteś sobie
w stanie wyobrazić...
Nie mówiąc niczego wprost, odkrył przed Raiją uczu
cia tak silne, że aż doznała zawrotu głowy.
- Będę za tobą tęsknił, Raiju. Ale postaram się o tobie
zapomnieć.
225
- Dlaczego? Ja nigdy o tobie nie zapomnę!
Uśmiechnął się łagodnie i smutno.
- Nie rozumiesz? Nie potrafię cię schować do przegród
ki z miłymi wspomnieniami. To dla mnie zbyt trudne,
zbyt świeże. Nie zwykłem się zadręczać. Ale też nie robię
niczego połowicznie. Po raz pierwszy... - Wykrzywił usta
w grymasie: - Czuję gorycz, Raiju, możesz mi wierzyć.
Nie potrafiła go pocieszyć.
Aleksiej odgarnął włosy z czoła. Raija wiedziała, że ni
gdy nie zapomni przystojnego młodzieńca o bosko pięk
nej twarzy i spojrzeniu, które docierało w najgłębsze za
kamarki jej serca.
Zrobiło jej się przykro, że chce o niej zapomnieć. Wo
lałaby, żeby jej twarz odcisnęła się piętnem w jego pamię
ci. Ona w każdym razie go zapamięta.
,Ale słowa, które popłynęły po chwili z jego ust, złago
dziły żal.
Patrząc jej prosto w oczy, wyznał:
- Pokochać ciebie, Raiju, jest równie łatwo, jak zapaść
w sen lub w marzenia. Równie oczywiste. Opuścić ciebie
równie trudno, jak umrzeć. - I westchnąwszy ciężko, dodał:
- Będę próbował, ale jestem pewien, że mi się to nie uda.
Nie można cię zapomnieć, Raiju, jeśli się ciebie pokochało.
13
Reijo więcej nie wspominał, że zamierza płynąć na
wschód.
Rzucił jedynie zdawkowo: „Przypuszczam, że już mu
powiedziałaś, że odpływamy?", na co Raija skinęła twier
dząco głową.
Tylko tyle.
W ciągu dwóch nocy, które pozostały do rozstania, nie
zmrużyli oka. Leżeli w milczeniu, odwróceni do siebie ple
cami, każde na skraju wielkiego łóżka. Żadne z nich nie umia
ło zacząć rozmowy o tym, co spędzało im sen z powiek.
Tak jak Raija przewidywała, pożegnanie było krótkie
i bolesne. Nie padło wiele słów. Reijo źle wyglądał. Zaci
skając usta, patrzył na Raiję urażonym wzrokiem.
Aleksiej był równie milczący, ale twarz miał nieprzenik
nioną, jakby bez zastrzeżeń zaakceptował sytuację i roz
stanie nic go nie kosztowało.
Ale Raija widziała, jak od tłumionych emocji drgają mu
nozdrza. W głębi brązowych oczu Rosjanina dostrzegała
cierpienie i pamiętała każde słowo, które wypowiedział
przed dwoma dniami.
Teraz ujął jej drobną dłoń i przytrzymał odrobinę za
długo, nie na tyle jednak, by Reijo zwrócił na to uwagę.
- Dziękuję, że uratowałaś mi życie - rzekł, a jego oczy
dopowiedziały: „Dziękuję, że nadałaś mojemu życiu sens".
Raija skinęła głową, nie będąc w stanie wykrztusić sło
wa. Cofnęła rękę i uśmiechnęła się z przymusem. Zdawa-
227
ło jej się, że dłoń, którą przed chwilą go dotykała, owio
nął przejmujący chłód.
Reijo wpatrywał się uważnie w twarz Raiji i widział tar
gającą nią rozpacz. Nic nie mógł na to poradzić, że czytał
z niej jak z otwartej księgi. Tak samo jak ona nic nie mo
gła poradzić na swoje uczucia.
- Uporasz się z tym - rzekł do niej zachrypniętym gło
sem. Raija nie była pewna, o co mu tak naprawdę chodzi:
o sklep czy o Aleksieja, ale odrzekła:
- Pewnie tak.
Pokiwał głową, a na jego ustach pojawił się gorzki
uśmiech, którego nienawidziła, uśmiech wyrażający
straszliwą samotność.
- Na pewno się z tym uporasz - powtórzył. - Zawsze
tak było. Taką już masz naturę. Nie wiem, ile mi to zaj
mie czasu. O tej porze roku nie spotyka się tu wielu ro
syjskich statków. Ale postaram się wrócić jak najszybciej.
Raija w milczeniu skinęła głową.
Przytulił ją mocno, ale nie pocałował. Za to czule po
żegnał się z dziećmi.
Dwaj mężczyźni wyprostowani ruszyli na brzeg. Żaden
z nich nie odwrócił się ani razu za siebie.
Raija odprowadzała ich spojrzeniem, póki nie weszli na
pokład. Potem cofnęła się do domu. Oślepiona łzami i tak
nic nie widziała.
W powiedzeniu, że praca jest najlepszym lekarstwem,
nie ma odrobiny przesady.
Każdego ranka Raija szła do sklepu. Uznała, że skoro
uparła się, by go mieć, musi nauczyć się też go prowadzić.
Godzinami ślęczała przy lichej lampce i przeglądała pozo
stawione przez Holmertza dokumenty i księgi rachunkowe.
Musiała na nowo przywyknąć do czytania. Z trudem
przedzierała się przez gąszcz słów spisanych po duńsku.
V
228
Nie pojmowała, dlaczego używa się w księgach języka,
którym nie posługują się w mowie.
Rachunki także przyprawiały ją o ból głowy. Nie mia
ła pojęcia, jak nalicza się odsetki. Ole Edvard kiedyś jej to
co prawda tłumaczył, ale nijak się to miało do zapisów
w księgach Homertza.
A kiedy wreszcie doszła do tego, ile procent kupiec li
czył sobie od pożyczanych mieszkańcom wioski pienię
dzy, dreszcze przeszły jej po całym ciele. Uświadomiła so
bie, że ten krwiopijca żerował na rybakach, wysysał ich do
cna. Był na dobrej drodze, żeby pozbawić ich wszystkie
go. I choć opuszczał to miejsce na łeb na szyję, zdążył za
brać ze sobą nie tylko miedziaki.
Raija nie chciała prowadzić handlu w taki sposób.
Przyrzekła sobie uczynić wszystko, co w jej mocy, by
zmienić na lepsze los mieszkańców tej wioski.
Przede wszystkim zamierzała skończyć z naliczaniem
im takich wysokich odsetek.
Przez pierwsze dni sklep właściwie nie funkcjonował
należycie. Raija potrzebowała trochę czasu, żeby się roze
znać, jaki towar ma na składzie, a czego jej brakuje. Poza
tym tak naprawdę nie znała się na handlu. Miała nadzie
ję, że wszystkiego nauczy się na bieżąco, choć zdawała so
bie sprawę, że nie uniknie błędów.
Ale chociaż sklep był zamknięty, co chwila ktoś pukał do
drzwi. Raija nie miała sumienia odprawiać z kwitkiem przy
chodzących ludzi. Wpuszczała ich więc do środka i sprzeda
wała to, czego potrzebowali, przeważnie na kredyt.
Holmertz zabrał ze sobą księgi, w których miał spisa
ne, kto i ile jest mu winien. Raija nie przejmowała się tym,
bo i tak zamierzała darować stare długi, by wszyscy kupu
jący mieli równe szanse.
Ludzie we wsi z początku spoglądali na Raiję podejrz
liwie, uważali, że jest za młoda i za ładna... Reijo zaakcep-
229
towali od razu. Spodobało im się, że jest taki naturalny.
Ale do Raiji byli trochę uprzedzeni. Teraz jednak, zaled
wie tydzień po objęciu sklepu, wszystko się odmieniło. Po
raz pierwszy Rai ja doświadczyła cudownego uczucia przy
należności do ludzi, wśród których żyła.
We wsi gadali, że żona tego Kesaniemi to baba jak się
patrzy.
„Nie zadziera nosa, nie wynosi się nad innych i jest ta
ka swojska", powiadali, i to był chyba największy komple
ment, jaki Raija kiedykolwiek usłyszała.
Zrobiło się chłodno i spadł śnieg. W sklepie chętnie gro
madzili się mieszkańcy. Kiedyś zachodzili tu głównie męż
czyźni, żeby pogawędzić i pokpić z bubka za ladą, teraz
zaglądały także kobiety. Powiadano, że żony nie chciały
puszczać swoich chłopów samych do sklepu, gdzie han
dlowała taka ładna kobieta, ale po prawdzie, także miały
ochotę spotkać się i poplotkować, a w sklepie było przy
jemnie. No i właścicielka serdeczna...
Kiedy znowu otworzyły się drzwi, Raija ledwie zwróci
ła na to uwagę, bo bez przerwy ktoś wchodził i wychodził.
Dopiero gdy ucichł gwar i poczuła słony morski zapach,
silniejszy niż ten, który dochodził tu z nabrzeża, odwróci
ła się. Reijo przywitał się z nią równie chłodno jak poże
gnał, ale Raija uznała, że nie chce okazywać uczuć w obec
ności innych ludzi.
- Witaj! - odpowiedziała mu i uśmiechnęła się ze szcze
rą radością.
Reijo tylko pokiwał głową, ale patrzył tak, jakby chciał
ją przejrzeć na wylot.
Zewsząd padały pytania. Reijo rozsiadł się na beczce,
gdzie jeden z rybaków ustąpił mu miejsca, i opowiedział
o wyprawie. Połów mieli nawet niezły, w każdym razie za
łoga była zadowolona. Na rosyjską szkutę natknęli się do
piero pod Vadso.
230
-Już myśleliśmy, że przyjdzie nam płynąć do samej Ro
sji - mówił. - Na szczęście jakiś statek stamtąd zatrzymał
się na naszych wodach. Coś tam naprawiali, zajęło im to
trochę czasu i dlatego opóźnili się z powrotem. Myślę, że
teraz jednak już dotarli cali i zdrowi do Kem...
Raija domyśliła się, że te słowa, rzucone z pozorną obo
jętnością, skierowane były do niej.
Aleksiej jest u siebie.
Trochę zakłuło ją w sercu, odrobinę zabolało.
Ale w ciągu tych samotnych nocy, które minęły, odkąd
wypłynęli, zdążyła wszystko dokładnie przemyśleć. Tak
źle spała sama.
Stopniowo w sklepie opustoszało, zamknęli go więc i ru
szyli do domu. Dzieci przywitały Reijo z wielką radością.
Kiedy już poszły spać, zdjął sztywne od słonej wody
ubranie i rzucił do prania, po czym sam wyszorował się
dokładnie w balii.
Siedzieli obok siebie w pogrążonej w ciszy kuchni. Pa
liła się tylko jedna lampa, ogień powoli dogasał w paleni
sku, przemieniając się w żar.
Raija poczuła się zmęczona milczeniem. Patrzyła na Re
ijo, na jego twarz pokrytą zarostem. Kłułoby, gdyby przy
tulił ją do swego policzka.
Gdyby...
A więc do tego doszło, że zastanawia się nad tym, czy
jeszcze kiedyś ją przytuli...
- Jak sobie radzisz w sklepie?
Raija uśmiechnęła się i z westchnieniem odpowiedziała:
- Sprzedaję dużo, ale pieniędzy nie ma z tego wiele. Lu
dzie zaciągają długi. Potrzebują dosłownie wszystkiego,
a ja im nie potrafię odmówić. Nie mogę znieść, kiedy wi
dzę, gdy ktoś cierpi biedę. Nie potrafię odmówić mąki ko
muś, kto jest głodny...
231
- I nie potrafisz też oczywiście upomnieć się o zapłatę,
bo wiesz, że nie mają pieniędzy - uzupełnił Reijo.
Raija pokiwała głową.
- Nigdy nie zbijesz na tym majątku. Nie nadajesz się
do handlu. To dlatego tak cię tu wszyscy pokochali.
Zakłopotana musiała mu przyznać rację.
- Nadal chcesz się tym zajmować?
-Tak.
Reijo rozłożył ręce w bezradnym geście.
- W takim razie postaram ci się pomóc. Co prawda żaden
ze mnie kupiec, ale chyba nie mogę być gorszy od żony...
Podziękowała mu i znów zaległa między nimi cisza.
W końcu Reijo nie wytrzymał. Pochylił się ku niej nad sto
łem i niemal dotykając swą płową grzywką jej czoła, wyznał:
- Czasami tracę przy tobie pewność siebie, Raiju... Przy
znaję, że trochę głupio mi pytać, ale odkąd wypłynąłem,
jedna rzecz nie daje mi spokoju. Nie położę się przy to
bie, póki mi nie odpowiesz. Żałujesz, że za mnie wyszłaś?
Raija zwilżyła wargi. Przez wszystkie te noce, które minę
ły od rozstania z Reijo, rozmyślała o tym niemal nieustannie.
- Przez krótką chwilę chyba żałowałam - wyznała szcze
rze. - Ale już mi przeszło. Tęskniłam za tobą, Reijo, za tobą!
Nim dokończyła, zerwał się i chwycił żonę w ramiona.
Uścisnął ją z całych sił, stęskniony równie mocno jak ona.
A może jeszcze mocniej.
Pocałował Raiję tak, że oszołomiona już nie miała naj
mniejszych wątpliwości, że go kocha.
- Zostaniemy tutaj, prawda? - zapytał żarliwie, nie wy
puszczając jej z objęć.
- Zostaniemy.
- Tu będą nasze korzenie, prawda?
Raija pokiwała głową z powagą i usiłując wyczytać
z zielonych oczu Reijo ich wspólną przyszłość, odpowie
działa pełna nadziei:
232
- Może.
Zaniósł ją do izby, którą ze sobą dzielili, do łoża, gdzie
oboje tak długo cierpieli samotność.
Ale to minęło.
Kiedy już uspokojony leżał w jej ramionach, pomyślał,
że jednak nie dotrzyma przyrzeczenia.
Nie przekaże Raiji bransolety z bursztynu, ukrytej na
samym dnie worka.
Wybacz, Aleksieju, pomyślał.
Teraz jednak liczyła się przede wszystkim ich przy
szłość. Wspólnota, która się między nimi zawiązała, była
zbyt cenna i zbyt krucha, a bursztynowa bransoleta mo
głaby przywołać niedawną przeszłość...
Zostaną tu, powoli wrosną w tę ziemię.
Nic nie powinno teraz rozpraszać myśli Raiji.
Odbył daleką wędrówkę, otrzymał jednak od życia
wszystko, co sobie wymarzył. Pragnął jeszcze tylko wi
dzieć Raiję szczęśliwą. Miał nadzieję, że kiedy następnym
razem zapyta, czy tu będą ich korzenie, żona nie zawaha
się i od razu odpowie: „Tak, tutaj".