1
Knut wrócił sam. Zamachał tuż przed Idą dopiero
co złowionymi i wypatroszonymi dorszami, aż dziew
czyna odskoczyła z obrzydzeniem.
- A tata? - spytała.
- Popłynął jeszcze raz. - Knut wzruszył ramionami. -
Wydawało mu się, że widzi żagiel u wejścia do fiordu...
Maja zatrzymała kołowrotek tak gwałtownie, że aż
zerwała nić.
- On nadal czeka - westchnęła Ida współczująco.
- Musi wreszcie zrozumieć, że ona nie wróci - za
brzmiał twardo głos Mai. - Nigdy nie zamierzała wró
cić. Pozwoliła, aby Reijo zajął się nami, i odpłynęła
w swoją stronę. Ale on nie chce tego pojąć.
- Tata nie pozwala tak mówić! - Ida pokiwała pal
cem przed nosem starszej o trzy lata siostry. - To na
sza matka, Maju!
- Będę o niej mówić tak, jak mi się spodoba. Żadna
matka nie porzuciłaby męża i dzieci tak jak ona. Okra
dła go z życia! Jest nadal młody, a jednak przez nią
związany.
- Powiedz mu to - rzuciła czternastolatka i potrzą
snęła głową, aż rude warkocze zatańczyły jej na plecach.
- Może cię posłucha, przecież jesteś prawie dorosła!
Maja nie odpowiedziała, co jak na nią było rzeczą
niezwykłą. Palce szybko związały nitkę i wróciła do
pracy. Zacisnęła usta i poczuła, że nienawiść sprawia
jej ból. Ale nie panowała nad swoimi uczuciami.
Knut skorzystał z okazji, aby podkraść trochę tyto
niu Reijo. Po męsku włożył sobie porcję do ust i rzu
cił się na ławę jak ojciec.
- I tak wyglądasz jak chłopak, choćbyś nawet bar
dzo się starał - odważyła się na komentarz Ida, krojąc
ryby na obiad. - Czy to mógł być statek?
To, że nie pamiętała Raiji, pozwalało jej snuć ma
rzenia, których żadne wspomnienie z dzieciństwa nie
mogło zniszczyć.
Pozostali zachowali ją w pamięci.
Ida nie doświadczyła samotności, strachu ściskające
go serce i kładącego się bolesnym ciężarem w brzuchu.
Dla niej Raija była postacią nierzeczywistą jak księż
niczka z bajki. Otaczała ją mgiełka romantyzmu. Ida
miała tysiące wyjaśnień usprawiedliwiających zniknię
cie matki na wschodzie, tysiące powodów, dla których
nie dawała znaku życia.
Ale nie dzieliła się nimi z nikim.
Rodzeństwo było tak prozaiczne! Nie miełi takiej
wyobraźni jak ona. A gdy była mowa o Raiji, Maja
i Knut trzymali wspólny front. Ida nie miała pewno
ści co do zdania Elise, ale ci dwoje byli zgorzkniali.
- Czy ja wiem - zastanowił się Knut. - Może tak, a mo
że nie... Kto, u diabła, zdoła coś dostrzec z tak daleka?
- Nie przeklinaj! Tata tego nie lubi!
Uważający się za dorosłego szesnastolatek przewró
cił oczami. Jak długo jeszcze przyjdzie mu znosić upo
mnienia młodszej siostry?
- On śni na jawie - powiedział twardo. Może i za
twardo, ale Ida go zirytowała. - Nie mógłby wreszcie
0 niej zapomnieć? Mógłby znaleźć sobie inną kobietę
i zacząć wszystko od nowa, prawda? Wielu przecież
dopiero się żeni w tym wieku. Podobno mężczyzna po
trzydziestce jest najlepszy.
Tym razem zdenerwowała się Maja:
- Co, chcesz tu sprowadzić jakąś babę? To ja się stąd
wyniosę. N i k t nie będzie mi rozkazywał.
- Kto chciałby za nas odpowiadać? - spytała Ida ci
cho. - Tata pewnie mógł znaleźć sobie kogoś. - Uśmiech
nęła się. -Jest całkiem przystojny, nie wygląda staro. Lu
bi pracować. Ale my pewnie nie byliśmy zbyt kuszącym
dodatkiem...
- No właśnie. O n a zmarnowała mu życie. N a m też.
- Knut splunął brązową śliną, ale nie trafił we właści
we miejsce. Ojciec nie pozwalał mu żuć tytoniu, więc
nie miał wprawy w pluciu.
- Zaraz mi to wytrzyj! - Rozzłoszczona Ida rzuciła
w brata ścierką.
Usłuchał z obrażoną miną, choć bez komentarza.
Zielonobrązowe oczy Idy znów przesłoniła mgieł
ka, którą dobrze znali. Nie rozumieli swej najmłod
szej siostry, ale kochali ją mimo to. Różniła się od nich
bardzo. Wiedzieli, że najbardziej z nich przypomina
Raiję, ale przecież nie mógł być to powód, żeby i ją
nienawidzić. Nie taką siostrę jak Ida.
- Myślę, że tata i tak by się nie ożenił - powiedzia
ła wreszcie. - Sądzę, że ją nadal kocha. Kocha mamę.
1 ona go kochała
Tylko Ida nazywała ją mamą. O n i nawet nie wypo
wiadali tego słowa. Dla nich była Raiją. Obcą osobą,
którą ledwo pamiętali.
- Ha! - wykrzyknęła Maja. Nitka znów jej się ze-
rwała. - Co też ci się roi w tej głowinie, Idusiu. Tak
nie było! Jeszcze raz powtórzę: tak nie było! Ona na
pewno go nie kochała! Ona kochała...
- ... twojego ojca - dokończył Knut.
Maja nie odpowiedziała, ale jej twarz przybrała su
rowy wyraz. Świadomość, że Mikkal jest jej ojcem,
z początku była trudna do przełknięcia.
Potrzebowała czasu.
Teraz już się z tym pogodziła.
Ułatwiła to jego śmierć. Z trudem zaakceptowałaby
żyjącego Mikkala jako ojca.
Ale nadal nie lubiła o nim mówić.
Kochała Ravnę, babcię o łagodnych dłoniach i sil
nym charakterze.
Kochała też Ailo. Spotkała go na wiosennym jarmar
ku trzy lata temu. Wtedy uznała za tragedię fakt, że są
rodzeństwem. Sądziła, że to, co do niego czuje, nie jest
siostrzanym przywiązaniem. Ailo był wspaniały. Już wte
dy sprawiał wrażenie tak dorosłego jak wujek Matti.
Mai wydawało się, że jest w nim zakochana. Wypła
kała wiele łez, gdy pojęła, kim są dla siebie. Wszystko
przez Raiję.
Wtedy wiele oddałaby za to, żeby być kimkolwiek
innym, a nie przyrodnią siostrą Ailo.
Teraz rozumiała, że to nie była miłość. Po prostu ła
two było polubić tego chłopaka. Miał coś w sobie.
Łączyło ich wiele wspólnych cech. Wiedziała już, że
to właśnie dlatego, że są rodzeństwem. Ze ona odzie
dziczyła wiele cech Mikkala.
Tak jak Ailo.
Nie była podobna do Raiji. Cieszyło ją to. Chociaż...
wolałaby być ładna.
A nigdy nie będzie ładna. Blizny rosły razem z nią
i na zawsze oszpeciły jej twarz.
Reijo nigdy nie chciał opowiedzieć jej dokładnie,
jak do tego doszło. O n a nic nie pamiętała.
Ludzie ze wsi wspominali jednak pełnego nienawi
ści mężczyznę, który nie dostał Raiji. Mężczyznę, któ
remu pewien Lapończyk przeciął policzek nożem.
Mikkal.
Niezły spadek zostawili jej rodzice! Nigdy nie bę
dzie w stanie ich zapomnieć...
- Elise jest przy strumieniu - odezwał się Knut nie
winnie. Nauczył się już zażegnywać spory. Przy trzech
siostrach było to koniecznością życiową. Miał zdol
ność rozładowywania napięć, kierowania rozmów na
bezpieczne tory, gdy zachodziła taka potrzeba. - Pew
nie słodko marzy o Kristofferze znad fiordu...
Maja uśmiechnęła się leciutko. Nawet Idzie drgnę
ły usta.
- Tylko jej nie dokuczaj!
Knut spojrzał na nią niewinnie dużymi, brązowymi
oczami.
- Sądziłem, że o Kristofferze marzą wszystkie dziew
czyny. O tym, żeby za niego wyjść, mieszkać we wła
snym domu... Kristoffer ma piękny dom, kilka łodzi...
- ... i sporo lat na karku - zachichotała Maja. - Wy
obrażacie sobie coś takiego? Nasza piękna, błękitno-
oka nimfa i ten zgarbiony dziadyga?
Powiedziała to nie bez pewnej złośliwości. Dawało
jej to rodzaj niedobrej radości. Elise była tak ładna...
- Tata nigdy nie pozwoli mu wziąć ją za żonę - ode
zwała się Ida rozsądnie. - On chce, żebyśmy byli szczę
śliwi. Elise nie może wyjść za jakiegoś starego dziada!
mu przykrość porównywanie się z rówieśnikami o sil
nych ramionach, grubym głosie i pierwszym zaroście.
On mówił jeszcze wysokim głosem i był tak delikat
nie zbudowany, że mógł uchodzić za dziewczynę. Miał
pełne policzki, długie rzęsy i miękko zarysowane usta.
Najbardziej chciał być podobny do Reijo. On w jego
wieku na pewno wyglądał jak mężczyzna.
- Jeszcze urośniesz - pocieszał go Reijo, gdy Knuto-
wi udało się coś wykrztusić na ten temat. - Twój ojciec,
Karl, był podobny do ciebie jako szesnastolatek. A wy
rósł na mężczyznę. No i... - uśmiechnął się pod nosem
- mimo że byłem od niego co najmniej dwa razy szer
szy w barach, Raija nawet nie chciała na mnie spojrzeć.
Gdy brali ślub, Kalle był równie drobny jak ona. Zo
baczysz, znajdzie się dziewczyna, która cię zechce.
Knut nie dbał o to. Nie dla dziewczyn chciał stać się
mężczyzną. Dla samego siebie!
Poczłapał w dół zbocza w kierunku potoku. Zoba
czył, że Reijo jest już w polowie fiordu. Teraz żagle
stały się wyraźnie widoczne. Knut wytężył wzrok
i zrozumiał, dlaczego Reijo zawrócił.
Dostrzegł, że statek miał ciemne burty.
Rosyjskie statki były zazwyczaj pomalowane na ja
skrawe kolory i mieniły się jak letnia łąka, gdy wpły
wały na zatokę.
To nie byli Rosjanie.
Knut ucieszył się, że nie będzie go w domu, gdy Re
ijo wróci. Zawsze go bolał widok jego zawiedzionej mi
ny. Reijo nie powinien być słaby.
- Przychodzisz jak na zawołanie!
Elise podwinęła spódnicę do wysokości kolan. Sta
ła w potoku i prała. Ręce i nogi miała zaczerwienione.
Woda była jeszcze zimna, mimo że zbliżało się lato.
Knut rzucił się na trawę.
- Na tak mały ładunek szkoda dużego konia -
orzekł i zerwał źdźbło trawy, które wsunął między zę
by. - Poczekam, aż wypłuczesz wszystko.
Elise musiała się uśmiechnąć. Nieważne, jak bardzo
się starał, nadal był tylko chłopcem.
- Maja pobiegła w góry - powiedziała swoim łagod
nym, jasnym głosem. - Czym jej tym razem dokuczyłeś?
Knut wypluł źdźbło.
- Dlaczego wszyscy od razu sądzą, że to moja wi
na, kiedy się ktoś obrazi?
- Bo to zwykle jest twoja wina. Potrafisz wyjątko
wo skutecznie drażnić Maję.
Westchnął i osłonił oczy przed słońcem.
- Powiedziałem tylko, że ona nie ma zbyt wielu sta
rających się...
Elise długo patrzyła na niego oskarżycielskim wzro
kiem.
- Najgorsze jest to, że Maja w rzeczywistości jest
bardzo ładna - rzekła w końcu. - Pod tymi bliznami
jest śliczna! Ale ona widzi tylko blizny. Inni też...
- Możesz przekonać Reijo, żeby zaproponował ją
Kristofferowi.
- Powiedziałeś jej i to?
Elise rzadko używała tak ostrego tor»u.
Knut uciekł spojrzeniem.
- N o , może niedokładnie tak...
- Nie wolno ci nastawiać jej przeciwko mnie! Ko
cham ją i ta sytuacja jest trudna zarówno dla niej, jak
i dla mnie.
- Kristoffer nie jest taki zły. A może ty sama chcesz go
dostać? Wtedy mógłbym nająć się do was za parobka...
- Kristoffer ma pięćdziesiąt lat. Jest jak stara, okrop
na, zasuszona ryba!
- No to może ganiasz na Simonem? - rzucił Knut.
Simon, dziewiętnastolatek, był nieco młodszy od
Elise. Wszystkie dziewczyny czuły do niego słabość,
z czego skrzętnie korzystał. Ale dla nikogo nie stano
wiło tajemnicy, że często popatrywał tęsknie w stronę
domku na cyplu.
- Simon to tylko chłopak! - prychnęła lekceważąco
Elise. Knutowi wydało się, że z przekonaniem. Jakąż
on mógł mieć nadzieję, skoro Simon - mówiący niskim
głosem, szeroki w ramionach, o mocnych nogach i dło
niach nawykłych do pracy - został określony przez nią
pogardliwie jako „chłopak"?
- No to pozostaje ci tylko Kristoffer. Wszyscy inni
są za młodzi. Przecież chcesz dojrzałego mężczyznę!
Elise cisnęła w niego zwiniętą mokrą koszulą. Tym
razem był czujny i zdołał ją złapać, zanim go dosięgła.
- Reijo myślał, że to Rosjanie? - spytała, skinąwszy
głową w kierunku łódki cumującej u brzegu.
Chłopak przytaknął, zmieszany w imieniu Reijo.
- Ona na pewno nie żyje.
Taka myśl i jemu przemykała przez głowę, ale coś
w duszy sprzeciwiało się temu. Ona... Raija nie mogła
nie żyć.
- Raija by wróciła. - Elise wydawała się przekonana
o swojej racji. - Minęło dziesięć lat. Na pewno nie żyje.
- Kochałaś ją?
Elise przytaknęła, unikając wzroku Knuta, on jed
nak wiedział, że miała łzy w oczach.
- Raija była najwspanialsza na świecie! Mówcie, co
chcecie, ale ona nigdy by was nie zawiodła. Nas. Tak
że nie Reijo.
- Reijo wcale nie uważa, że ona nie żyje.
Elise wyprostowała się, wyżymając ostatnią sztukę bie
lizny. Skierowała ciepłe spojrzenie w stronę opiekuna.
- On nie chce w to uwierzyć. Ale na pewno tak my
śli. Raija zawsze była w jego życiu. Nie umiałby żyć
bez wiary, że ona gdzieś tam jest.
- Wielka miłość - rzucił, pogardliwie Knut, który
uważał, że całe to gadanie o uczuciach jest mocno
przesadzone.
- Nie pamiętacie jej tak dobrze, jak ja i Reijo - od
parła Elise. - Inaczej i ty, i Maja rozumielibyście nas.
- Pamiętam wystarczająco dobrze - rzucił chłopak
twardo. - Czy to wszystko? - spytał, wskazując na do
brze wypełniony kosz. Nie czekając na odpowiedź,
podniósł go z wysiłkiem i poszedł, schylony, pod gó
rę w stronę domu. Droga dłużyła mu się, lecz nie za
trzymał się ani razu.
Elise miała swoje wspomnienia. Ida - dziwaczne ma
rzenia. Nie wiedział, czym żyje Reijo, ale on też mu
siał coś mieć. Sam pamiętał tylko matkę, której teraz
nie było. Piękną matkę, a przy niej mężczyzn. Matkę,
która odeszła bez podania przyczyny.
I która już nie wróciła.
Nie potrzebował jej! Nie potrzebował wspomnień
o niej! Równie dobrze mógł żyć bez żadnej Raiji.
- Powinieneś to przynieść na dwa razy - rzucił Reijo.
Siedział na progu i śledził wzrokiem łodzie na fiordzie.
- Wielki chłop, wielki ciężar! - zaśmiał się Knut. Chciał,
żeby jak zwykle nikt nie potraktował go poważnie. Po
stawił kosz na ziemi koło wioseł. Elise zajmie się resztą.
Reijo zerknął na chłopca, który usiadł koło niego.
Szesnaście lat, no, prawie. To już prawie szesnaście lat
temu w pewną listopadową noc musiał odegrać rolę
położnika. Już nigdy wcześniej ani potem nie wytrzeź
wiał tak szybko.
Maja ma lat siedemnaście. Jego ukochana, choć nie ro
dzona córka. Drobna, ale o kobiecych kształtach jak Ra-
ija. Córka Mikkala. Uparta, gwałtowna, humorzasta...
Obiecał sobie, że będzie na nią uważał. Że zadba
o to, aby nikt na tym świecie jej nie zranił. Ochroni ją
przed złem. Ale nie był w stanie tego dokonać. Gdy
była dzieckiem, zmuszał złośliwe języki do milczenia.
Teraz stawała się kobietą i nic już nie mógł dla niej
zrobić. Mógł się tylko modlić, żeby spotkała mężczy
znę, który okaże się na tyle wspaniałomyślny, że nie
dostrzeże jej blizn. Który wyniesie ponad nie wszyst
kie inne jej zalety.
Ale to i tak nie pomoże. Maja przecież wiedziała, że
jej policzki nigdy nie będą gładkie jak jedwab.
Serce Reijo krwawiło. Żaden ojciec nie przekona mło
dych, że uroda ma znaczenie tylko na początku. Młodzi
nie wierzyli.
Przy tak uderzająco ładnych siostrach Maja nie mo
gła myśleć inaczej.
Ida odziedziczyła po Raiji jej dziką piękność. Ogni-
storude włosy i brązowozielone oczy miały w sobie coś
magicznego. Coś, co Reijo rozpoznawał i pamiętał ja
ko cechę Raiji. Nadal była dla niego dzieckiem, choć
pewnie jako jedyny ojciec uważał czternastoletnią cór
kę za dziecko. Liczył się z tym, że Ida może w przy
szłości sprawiać mu kłopoty. I tak miał już teraz dosyć
zamieszania z powodu Elise. Któż by mógł przypusz-
czać, że ta blada dziewczynka wyrośnie na tak piękną...
dziką różę!
Wokół ich domku dosłownie wydeptano ścieżki
wzdłuż ścian. Wieczorami słyszało się tyle odgłosów
kroków, że można by przypuszczać, iż prowadzą tam
tędy szlaki jakichś gnomów. Po zapadnięciu ciemno
ści grad kamyków uderzał w okno pokoju, gdzie spa
ły Maja i Elise, jednak to nie Maja była wywoływana.
Nawet tak stateczny mężczyzna jak Kristoffer znad
fiordu zaczynał smalić do niej cholewki.
Reijo uważał, że to nie wypadało z racji wieku. Kri
stoffer niemal mógłby być jego ojcem. Mimo to bied
ny Kwen nie mógł ot, tak, odesłać z kwitkiem takiego
godnego człowieka, który stałby się wtedy obiektem
żartów w wiosce.
Tu zostali pochowani pradziadowie Kristoffera. Był
niewątpliwie kimś, z kim należało się liczyć. Może nie
bogacz, ale miał trochę ziemi i łodzie.
Na pewno nie pozwoli staremu ożenić się z Elise,
ale musi mu odmówić tak, by go nie obrazić. Czuł się
samotny wobec konieczności podjęcia decyzji. Był tyl
ko z dziećmi, które już zresztą dorastały. Zastanawiał
się czasem, jak to będzie, gdy wszystkie wyfruną
z gniazda, a on pozostanie wolny i nie związany żad
nymi zobowiązaniami.
W taki dzień jak ten, gdy widział żagiel w oddali na
horyzoncie, serce zaczynało mu bić jak oszalałe. Jak
w czasach młodości. Wtedy wierzył, że Raija powróci.
Reijo był przekonany, że Raija nigdy by go nie za
wiodła. Dla niego stanowiła uosobienie wierności.
Gdyby uwierzył, że nie powróci, musiałby spojrzeć
w oczy gorzkiej prawdzie, że nie może tego uczynić.
Ze nie żyje.
Reijo nie był jeszcze na to gotów.
- No, synu - rzucił w stronę Knuta. - To nie dla nas,
mężczyzn, tak siedzieć z założonymi rękami. Narąb-
rny drzewa na saunę. W końcu sobota zdarza się raz
na tydzień, prawda?
Zbudował własną saunę. To był jego kawałek Fin
landii w Norwegii, coś, czego by się za nic nie wyrzekł.
Nigdy nie uważał, że można uznać się za czystego po
pluskaniu się w cebrze, w którym po kolei kąpała się
cała rodzina. Nie, sauna to coś zupełnie innego.
Knut westchnął. Jego oczy nadal śledziły statki, któ
re najwyraźniej zmierzały na tę stronę fiordu.
- Jeszcze zostanie masa czasu' na włóczenie się przy
brzegu i oglądanie tych statków, chłopcze. Dla nas obu
- dokończył gorzko Reijo.
Po tych słowach zapadła smutna cisza.
Knut wstał bez ociągania się.
2
Maja wróciła ze swej górskiej samotni jakiś czas po
tym, jak rodzina rozeszła się już po posiłku złożonym
z zupy rybnej i kaszy. Garnek stał przy palenisku,
utrzymując ciepło potraw. Zwykle Reijo mawiał, że ten,
kto nie pilnuje pór posiłków, musi obywać się bez nich.
Milcząc, wzięła drewnianą miseczkę i nalała sobie
trochę zupy.
Elise siedziała przy stole tak, aby promienie wieczor
nego słońca padały na jej dłonie. Łatała koszulę Kmi
ta. Był mistrzem w darciu ubrań, jednak Elise udawa
ło się je tak reperować, że niemal nie było znać szwów.
Jeszcze jedna z jej zalet, pomyślała Maja szyderczo.
Były tylko we dwie. Reijo i Knut poszli do sauny,
a Ida wybiegła, żeby pomyśleć. Utrzymywała, że aby
móc porządnie myśleć, potrzebuje wokół siebie masy
świeżego powietrza.
Elise podniosła wzrok znad robótki.
- Nie powinnaś brać słów Knuta poważnie - zaczę
ła ostrożnie. - Ma niewyparzony język i plecie trzy po
trzy. Nawet nie wiem, czy ten szczeniak się zastana
wia, zanim coś powie, czy nie.
Maja oparła łokcie na stole i wbiła wzrok w Elise.
Patrzyła na jej bujne pszeniczne włosy wijące się przy
skroniach, błękitne oczy pod jasnymi brwiami, mięk
kie policzki o gładkiej skórze, lekko zaróżowionej pod
wpływem słońca, małe usta pod drobnym nosem, smu
kłą szyję...
- Nie rozumiesz tego, Elise - rzuciła. - Nie możesz
rozumieć.
- Mogłabyś wobec tego porozmawiać ze mną, za
miast uciekać za każdym razem, gdy coś się dzieje
przeciwko tobie.
- Już tak muszę - odrzekła Maja. - Nikomu się nie
narzucam. Właśnie tak chcę.
- Nie dajesz sobie szansy - sprzeciwiła się Elise. - Nie
dajesz też szansy nikomu z nas. Jeżeli coś sprawia ci
przykrość, chcemy ci pomóc. Jestem przecież prawie
twoją siostrą, do diabła!
Maja uśmiechnęła się krzywo pomiędzy dwoma ły
kami letniej zupy.
- Któż by przypuszczał, że tak bardzo się mną przej
mujesz? - spytała, patrząc nieprzyjażnie na Elise. -
I nie jesteś wcale moją siostrą, zapewniam cię!
- Mogłabym poprosić Reijo, żeby puścił cię dziś ze
mną na tańce.
Maja zapatrzyła się na kawałek ryby samotnie pły
wający na skraju miski.
- Nie rób sobie kłopotu - odpowiedziała. - Ja nie tań
czę. Zresztą nie chcę, żebyś miała przeze mnie jakieś
przykrości. Nie mogę przecież zaszkodzić mojej prawie
siostrze. Co by było, gdyby Kristoffer się tam wybrał
i mnie zobaczył! Pomyślałby może, że to jest zaraźliwe!
- Zabawa jest dla młodych - odparła Elise i gwałtow
nie zrobiła kilka ściegów. Czasami miała ochotę uderzyć
Maję, potrząsnąć nią porządnie. Nigdy jednak nie mo
gła się na to zdobyć. - Za bardzo użalasz się nad sobą!
- Łatwo ci to mówić. Ciebie to nie dotyczy.
- Istnieją większe smutki niż twoje, Maju - stwier
dziła Elise z odcieniem bólu w głosie.
Maja drgnęła, ale zaraz powróciła do jedzenia.
Nigdy się nie dogadają. Tym razem też nie. Jakaś
gorycz zawsze będzie leżała pomiędzy nimi i zatruwa
ła ich dni. A mogłyby zostać przyjaciółkami. Ich losy
były tak podobne... Mimo to ta gorycz stworzyła po
między nimi przepaść, głęboką i bez dna.
Od progu dobiegł je odgłos męskich kroków.
Dziewczęta były tak pochłonięte rozmową, że nie do
strzegły wcześniej mężczyzn, którzy, pochyleni pod
ciężarem worków żeglarskich, wchodzili pod górę
w stronę ich domku.
To nie mogli być Reijo z Knutem, oni chodzili boso.
Skierowały wzrok ku drzwiom. Ujrzały dwóch męż
czyzn pochylonych przy przestępowaniu progu. Koszu
la Knuta zsunęła się na podłogę. Nie było obawy, że się
zabrudzi, bo dopiero co wyszorowano deski piaskiem.
Maja o mało nie przewróciła miski, tak gwałtow
nie wstała. Wtedy przypomniała sobie, że przecież
nie ma już dwunastu lat tak jak wtedy, gdy ci dwaj
wyjeżdżali.
Siedemnastolatki nie szafują uściskami. Dostojnie
wygładziła fartuch i powoli podeszła, aby ich przywi
tać. Pożałowała zaraz, gdy Elise, dwudziestolatka i bar
dziej świadoma tego, co wypada, jak dziecko rzucała
się im po kolei na szyję.
- Aleksanteri! - krzyczała przenikliwie jak mewy
nad resztkami ryb. - Matti!
Została mocno uściskana i okręcona w powietrzu
przez silne ramiona.
- Już straciłam nadzieję, że wrócicie! - dodała.
Santeri uśmiechnął się, lekko zażenowany. Nic się
nie postarzał przez te lata.
- Takich jak my łatwo się nie pozbędziecie.
Wtedy wystąpiła do przodu Maja, cicha jak cień.
Czuła się zresztą tak samo. Dłoń, którą podawała
przybyszom, była mała, ale uścisk mocny.
- Witam w domu, wujku Matti i Aleksanteri.
Matti uściskał tę pozornie niechętną siostrzenicę.
- Maja! Już taka duża! - śmiał się, pokazując dłonią,
dokąd przy rozstaniu sięgała głowa Mai. - Czuję się
bardzo stary, gdy na was patrzę. Takie dorosłe panny!
Chyba tu głośno nocami? Reijo pewnie wyrywa sobie
włosy z głowy i przeklina zalotników?
Elise uśmiechnęła się lekko, a twarz Mai spochmur-
niała.
- Na pewno nie z mojego powodu wydeptują tu
ścieżki.
Maja po raz pierwszy zdobyła się na wypowiedze
nie tego głośno, na nazwanie rzeczy po imieniu. Spra
wiło jej to ból, ale też napełniło rodzajem ulgi. Od ra
zu poczuła się silna, niemal niezwyciężona.
- A Raija? - spytał Matti prawie bezgłośnie.
Maja odwróciła się. Zacisnęła pięści. Ta prawda nie
stawała się lżejsza mimo nazwania jej po imieniu.
Elise potrząsnęła przecząco głową.
- I nie macie żadnych wieści?
Dziewczyna znów zaprzeczyła.
- Już przestaliśmy czekać, Matti. To było tak dawno.
Dziecinne byłoby wierzyć jeszcze w to, że ona powróci...
- A Reijo?
- Nadal czeka - rzuciła Maja twardo. - Wciąż się łu
dzi. Nie chce spojrzeć prawdzie w oczy.
- Umarła - powiedział Santeri niechętnie.
Matti pokiwał głową.
Nikomu z nich nawet nie przyszło do głowy, że Ra-
ija mogła oszukać Reijo i dzieci. W niej nie było miej
sca na taką zdradę.
- A gdzie jest Reijo?
- W saunie z Knutem.
- Sauna! - Matti wymówił to słowo jak miłosne za
klęcie. - Zbudowaliście saunę? Pamiętasz, kiedy ostat
nio byliśmy naprawdę czyści, Santeri? Przydałoby się
trochę wypocić, co ty na to?
- Idę. - Nie trzeba było go prosić dwa razy, jeśli cho
dziło o łaźnię. Nigdy nie nabrał zaufania do podejrza
nych zwyczajów kąpielowych Norwegów. Sauna to
było coś więcej niż kąpiel. Stanowiła część jego życia.
- Chyba ostatnio byliśmy tam w Alcie! - Santeri zaraz
zaczęło swędzieć całe ciało. Często nazywano go za
wszonym Kwenem, ale dopiero teraz się takim poczuł.
Matti już na progu ściągnął kurtkę i buty, teraz roz
piął i zdjął koszulę. Powinien właściwie zmarznąć, bo
wieczory były nadal chłodne o tej porze roku, ale Mat
ti Alatalo był zahartowany.
- Czyż tu nie jest pięknie? - spytał, przebiegając
wzrokiem po potężnych górach, wciśniętym pomiędzy
nie fiordzie, sosnowym lesie porastającym zbocza, rze
ce, która miała swe źródło w jego ojczyźnie. - Ech, San
teri, tu jest tak pięknie, że aż mnie coś ściska w dołku!
Aleksanteri Kilpi żył dłużej niż Matti. Dla niego naj
piękniejsze były niziny.
- Łatwo wpadasz w zachwyt, chłopcze - rzucił sucho.
- Wyśpiewywałeś pochwały Alty. Byłeś gotów zostać
w Nordreisa, Tana i Tenojoki, kochałeś Tornedałen,
wybrzeże Finnmarku przyciągało cię i przerażało... A te
raz Jykea. Chyba uważasz, że wszystko jest piękne!
Matti zaśmiał się. W słowach Santeriego było sporo
prawdy. Chyba po prostu kochał ten kraj.
- Wszędzie czuję się jak w domu.
Ramię w ramię poszli w kierunku zbudowanej z ba
li sauny, stojącej w pewnej odległości od ostatnich szop.
Matti miał długie nogi i był dobrze zbudowany. Zło
ciste włosy opadały mu na kark i tęsknił też za ogoleniem
brody. W czasie wędrówki nikt nie goli się codziennie.
Teraz miał ochotę pokazać się z jak najlepszej strony.
Santeri był niższy i drobniejszy, o bledszej skórze,
rudoblond włosach i zmarszczkach na twarzy, zdra
dzających, że skończył już trzydzieści pięć lat. Życie
wolnego strzelca ma swoją cenę.
W sobotni wieczór wczesnym latem coś zapukało
do ściany sauny Reijo. Ponury głos zawołał:
- Reijo Kesaniemi! Reijo Kesaniemi, czy mnie sły
szysz? Twoi sąsiedzi chcą z tobą pogadać...
- Strzygi! - wyrwało się Knutowi, mimo że uważał
siebie za rozsądnego i odważnego mężczyznę. Ale nie
udawało mu się całkiem przestać wierzyć w istoty spod
ziemi...
Reijo natychmiast znalazł się przy drzwiach sauny.
Nadal był szybki jak młodzieniec.
- Wreszcie te młokosy będą mieli ze mną do czynie
nia! Tego już za wiele!
Knut wdrapał się na półkę najwyżej, jak mógł. Nie
miał ochoty stawać twarzą w twarz z groźnymi istota
mi. Dla niego mogły na zawsze pozostać pod ziemią.
- Cholerne szczeniaki! - warczał Reijo na wpół wy-
chylony przez drzwi. Nikogo nie dostrzegł. Pewnie się
schowali, bezczelni. Ale nikt nie będzie sobie stroił żar
tów z Reijo Kesaniemi, tego się już powinni nauczyć!
Zza sauny dobiegł go śmiech.
Reijo pobiegł w tamtą stronę. Jego ciało mogło się
równać z młodszymi o dziesięć lat. Miał nieco krzywe
nogi, ale... na pewno dałby radę wymłócić niejednego!
Ci chyba byli na tyle głupi, że nie uciekali. Pewnie są
dzili, że staremu Kesaniemi nie starczy sił, żeby ude
rzyć pięścią prosto w ich szczerzące się gęby...
Wreszcie „strzygi" wyszły z ukrycia, nadal chichocząc.
Reijo westchnął, zrezygnowany, i tylko potrząsnął
głową.
- Skąd miałem wiedzieć, że to wy?
Matti i Santeri nie mogli powstrzymać śmiechu.
-Jesteście dranie - Reijo też zaczął się uśmiechać. - Po
jawiliście się naprawdę jak spod ziemi. Tyle lat...
- Gdy odjeżdżałem, nigdy nie sądziłem, że zobaczę
cię następnym razem uganiającego się na golasa sobot
nią nocą - stwierdził Matti ze złośliwym uśmieszkiem.
Reijo spojrzał po sobie i dopiero wtedy zrozumiał,
że to prawda.
Uśmiechnął się, zmieszany.
- Tak się wściekłem, że o niczym nie myślałem - po
wiedział, przekradając się w stronę uchylonych drzwi
sauny, przez które uciekało drogocenne ciepło. - Byłem
pewien, że to jakieś młokosy stroją sobie ze mnie żarty.
Wszedł do środka i zwrócił się do Knuta:
- Masz tutaj swoje strzygi. To ich trzymają się głu
pie żarty.
Knut zamrugał.
- Przypłynęliście statkiem?
Przybyli wyskoczyli ze spodni i wdrapali się na pół
kę pod sufitem. Wszyscy siedzieli teraz w największym
cieple.
Reijo, gdy tylko zamknął za sobą drzwi, polał kamie
nie wodą i zadbał, aby brzozowe witki leżały pod ręką.
Fińska sauna była przyjemnością, ale także wzmac
niała i hartowała ciało. Norweska sobotnia kąpiel w ce
brzyku ustawionym pośrodku izby, z wodą coraz
brudniejszą i zimniejszą po kolejnych członkach ro
dziny, nie mogła się równać z tym pełnym oczyszcze
niem ciała, a nawet duszy.
- Spotkaliśmy dziewczęta. - Matti aż przewrócił ocza
mi z zachwytu. - Któż by przypuszczał, że takie piękne
kwiaty wyrosną z tych smarkul. Idy nie było. Ona ma już...
- ... trzynaście, prawie czternaście - dopowiedział
Reijo z ojcowską dumą w głosie. - Urodziła się w Bo
że Narodzenie, więc jeszcze zostało jej kilka miesięcy
dzieciństwa. Wszystkie chciałyby już rozprostować
skrzydła, a mnie się kraje serce.
- Maja i Elise powiedziały, że... ona... nie dała znaku
życia. - Matti nie musiał wymieniać imienia. I tak wia
domo było, kogo miał na myśli.
- N i e .
Knut wolał nie patrzeć na Reijo. Nie mógł znieść
widoku jego kamiennej twarzy i spojrzenia, które za
każdym razem, gdy był zmuszony do stwierdzenia te
go faktu, stawało się jakby bardziej martwe.
- Minęło sporo czasu.
- Tak. Dziesięć lat.
- Na pewno wiesz, co to może oznaczać...
Reijo pokiwał głową, nie spuszczając wzroku z Mat-
tiego. To też był rodzaj cierpienia zadawanego same-
mu sobie. Oczy chłopaka bardzo przypominały oczy
siostry. Takie samo mądre ponad wiek, brązowoczar-
ne spojrzenie w młodej twarzy. Oczy Alatalo...
Tak, Reijo znal to spojrzenie.
- Przez te lata moją ostatnią myślą przed zaśnięciem
i pierwszą po obudzeniu się było: „Ona nie wróci. Cze
kasz na próżno, ona nie wróci. Nie żyje, a ty się nigdy
nie dowiesz, jak umarła". - Nabrał powietrza i spojrzał
na swoje luźno splecione dłonie. Wiele się ostatnio mo
dlił, więcej niż w ciągu całego życia. Nie wyglądało jed
nak na to, żeby Wszechmocny brał to poważnie. Widać
Jemu też na nim nie zależało... - Ale to moja wina. To
był mój pomysł, aby popłynęła do Rosji. Błagałem ją o to.
Sam ją przekonałem, że to jest jedyne rozwiązanie...
- A nie było? - spytał Matti cicho.
- Może i nie. Wiemy przecież, co się tu potem dzia
ło. Może i ją udałoby się ukryć. Nie szukali przecież
zbyt dokładnie...
Knut był przekonany, że to Raija postanowiła wy
jechać, że opuściła ich z lekkim sercem.
- To ty ją prosiłeś, żeby popłynęła z Ruskimi, Re
ijo? - spytał chłopiec z niedowierzaniem. Szeroko
otwarte oczy żądały odpowiedzi.
Na najwyższej półce sauny stało się tak ciasno, że
zabrakło tam miejsca na kłamstwa. Knut miał pew
ność, że usłyszy prawdę.
Reijo spojrzał w oczy chłopcu, który niemal był je
go synem.
- Musiałem ją nakłonić do ucieczki. Płakała, zanim
nie zacisnęła zębów i nie pogodziła się z tym. Ja wie
działem, do czego to może doprowadzić. O n a nie. Nie
wiem, możliwe, że została w Rosji z własnej woli...
Matti był obdarzony taką samą intuicją jak Raija.
- Teraz mówisz o czymś innym, Reijo, nie o tym,
co jej groziło tutaj?
- Kapitanem okrętu był znajomy Raiji, wspomina
łem ci o nim, Matti, pamiętasz? I pamiętasz może to
gorzkie pytanie, które mi wtedy zadałeś?
Mattiemu rozgorzały policzki. Mimo wieku skłon
ność do rumieńców nie chciała go opuścić.
- Spytałem, czy to jeszcze jeden z jej kochanków - od
powiedział zażenowany. - A był? Wtedy zaprzeczyłeś.
Czy skłamałeś?
Reijo potrząsnął głową.
- Nie był. Wtedy nie - dodał z trudem. - Jewgienij
miał jednak jakąś tęsknotę w spojrzeniu, marzenie,
które go spalało... - Reijo zamilkł, a potem prychnąi ze
złością: - Nie umiem o tym mówić. Może w ten spo
sób powinno się mówić do kobiet, ale z tym szło mi
zawsze nie najlepiej... Jewgienijowi wydawało się, że ją
kocha. Wierzył w to do tego stopnia, że nie był zdol
ny kochać się z żadną inną kobietą.
- Sądzisz, że ona z nim została?
Reijo wzruszył ramionami. Po minie Mattiego po
znawał, że w to nie wierzy.
- Wiesz sam, że Raija zawsze pomagała tym, którzy
jej potrzebowali, wspierała tych, których uznawała za
słabych...
- Tak, pewnie masz rację. - Matti oparł się o ścianę
i poczuł, jak bele parzą mu plecy. Gorąco nie mogło
mu zaszkodzić, był przecież Finem. Sauna to dobry
przyjaciel, a przyjaciele nie robią sobie krzywdy. - Ale
tutaj w Jykea pozostali ci, którzy także potrzebowali
Raiji. Ona nie mogła tak postąpić.
- Raija żyła tak, jak jej podpowiadało serce - powie
dział Santeri bez większego przekonania. Wiedział, że
serce mogło prowadzić Raiję w nieprzewidzianych
kierunkach, ale wiedział także, że jej poczucie obo
wiązku jest jeszcze silniejsze.
- Czasami myślę, że nie miała tu do czego wracać
po śmierci Mikkala - szepnął Reijo.
- Co masz na myśli?
- Nie wiem.
- Chyba nie mówisz tego poważnie! - Matti bronił
siostry, a przez to dobrego imienia całego rodu. - Ra
ija jest jedną z Alatalo. Jest bardziej uparta ode mnie.
Nigdy by nie została w Rosji, niezależnie od tego, jak
gorąco bilo jej serce. Ona by wróciła. Przesłałaby wia
domość. Przecież pływają statki pomiędzy Rosją
a Norwegią! Ty sam sobie nie wierzysz, Reijo. Nie mo
żesz tak myśleć! Znasz ją lepiej niż którykolwiek z nas!
Jesteś jej jedynym prawdziwym przyjacielem. I ty to
mówisz?! Ty spośród wszystkich ludzi?
- Lepiej jest myśleć, że ona nie żyje. - Reijo wykrzy
wił twarz w grymasie. - Dziesięć lat to szmat czasu. Przez
pierwszy rok masz jeszcze nadzieję. Możesz czekać bez
tego szarpiącego serce bólu. Zachowujesz wiarę jeszcze
przez następne dwa, trzy, cztery lata. Ale potem zostaje
tylko zwątpienie, Matti. Marzenia i nadzieja mogą być
bardziej dziurawe od skarpet po długim rejsie. Moja na
dzieja już długo chodzi boso. Minęło dziesięć lat.
- A ty sam?
W pytaniu szwagra zabrzmiało wyzwanie. Reijo nie
był zaskoczony sposobem mówienia i wyrazu twarzy
Mattiego. Mijające lata upodabniały brata coraz bar
dziej do Raiji. A może dopiero teraz dostrzegł to po-
dobieństwo? On, który widywał jej twarz w marze
niach niemal przez połowę życia...
- Ja? Łowię ryby. Hoduję zwierzęta. Poluję. Sprze
daję skóry na targu. Żyję.
- Jesteś chyba najwierniejszą osobą w Norwegii.
Reijo wzruszył ramionami.
- Nie uważam, żebym cokolwiek przez to stracił.
Takie życie dużo mi dało. Więcej niż przypuszczają in
ni mężczyźni. Pewnie nie traktują mnie jak prawdzi
wego mężczyznę, jednak w tym babskim życiu odkry
łem wartości, których istnienia się nie domyślałem...
Knut wcisnął się w kąt. Po raz pierwszy znalazł się
w towarzystwie mężczyzn jako jeden z nich. Był świad
kiem rozmowy tak ważnej jak ta. Wiedział, że jego ży
cie będzie inne po tym wieczorze. Zacznie inaczej my
śleć o Reijo. Dostrzegł głębię jego osobowości, o której
dziewczęta nie miały pojęcia. Nikomu o tym nie powie,
nawet Mai. Nikt nie będzie wiedział, jaki Reijo jest na
prawdę wrażliwy. Knut umie dochowywać tajemnicy.
- No a wy? - usłyszał pytanie Reijo.
- Fruwaliśmy jak ptaki - odrzekł Matti. - Opowiem
wszystko, ale nie na półce w saunie. Na to nadaje się
ława przed paleniskiem w izbie.
- No i będziesz miał więcej słuchaczy... - rzucił ką
śliwie Reijo.
Knut wiedział już, że ten wieczór nie będzie smut
ny. Będzie inny.
Wujek Matti wypełni go śmiechem. Śmiechem rodu
Alatalo...
3
Trudno było znaleźć pasujące na obu mężczyzn czy
ste ubrania. Reijo i Knut musieli im pożyczyć i koszu
le, i spodnie. Santeri, drobny i szczupły, bez większych
trudności założył ubranie Knuta. Gorzej było z Mat-
tim, który był szerszy w ramionach i miał dłuższe no
gi niż Reijo. Jego spodnie sięgały mu ledwie za kolana.
Dziewczęta z trudem ukryły uśmiechy, gdy pojawił
się w drzwiach obleczony w cudze szaty.
- Wspaniale wyglądasz, wujku Matti - stwierdziła
Ida, poważna może przez trzy sekundy, zanim nie wy-
buchnęła śmiechem.
Matti pogroził jej palcem, zastanawiając się na głos,
czy aby Reijo dobrze wychował swoje dzieci. Uśmiech
jednak czaił się w kącikach jego ust.
Podano kolację. Była to, jak zwykle, kasza. Elise jed
nak tym razem wlała więcej mleka. W końcu wędrow
cy powinni się dobrze odżywiać.
- Czekamy teraz na waszą opowieść - oznajmił Re
ijo, patrząc na tych, od których nie miał wieści od sze
ściu lat.
- Dzisiaj nie dojedziemy dalej niż do Raisi - zaczął
Matti.
- Gdyby to od niego zależało, zostalibyśmy tam na
dobre - wtrącił Santeri uszczypliwie. - Nie umiał trzy
mać się z dala od dziewcząt...
Matti uśmiechnął się z zażenowaniem. Dziwne, opo
wiadali już przecież o swoich przygodach mężczyznom
spotkanym po drodze i wcale się wtedy tak nie czuł...
- Była miła, a ja byłem młody - rzucił tonem wyja
śnienia. - W Alcie poszło nam lepiej.
Aleksanteri westchnął znacząco.
- Do tej pory tylko ja wpadałem w tarapaty. Ucieka
łem przed rozsierdzonymi ojcami albo próbowałem cza
rować i matkę, i córkę. Ten tu chłopak sprawił, że pa
trzę teraz poważnie na życie. Zapomniał dodać, że nas
wygnano z Raisi. Dziewczyna sądziła, że zaszła w ciążę.
Matti nie miał zamiaru się żenić, ojciec wyklął nas obu...
no i okazało się, że potomka jednak nie będzie! Wtedy
uciekliśmy, nim ktokolwiek zdążył mrugnąć. Dziewczę
nie było widać aż tak cnotliwe, jakby tego chciał ojciec.
Policzki Mattiego płonęły. Nadal się uśmiechał, ale
jego uśmiech przypominał raczej grymas.
Ida słuchała zachwycona, łokciami wsparta o stół.
Zapomniała całkiem o jedzeniu, te opowieści były
o wiele lepsze! Niemal nieprzyzwoite, Reijo wolałby
pewnie, żeby ich nie słuchała. To prawdziwie męskie
rozmowy, ale jakże ciekawe!
- Szczeniak stał się ostrożniejszy z upływem czasu
- przyznał Santeri. - W końcu usłuchał rad starca...
- W Alcie spotkaliśmy wielu Finów - powiedział Mat
ti i odchrząknął. Nie zdobył się na podniesienie wzroku
i napotkanie oczu patrzących na niego wyczekująco. Nie
uważał się za żadnego bohatera, żaden przykład, wzór
do naśladowania. Był zwyczajnym, nie wolnym od wad
mężczyzną. Żył tak, że może i nie był z tego zbyt dum
ny, ale i też nie uważał, że ma się czego wstydzić. - Tak,
niektórzy przybyli w tym czasie, gdy mieszkała tam Ra-
ija. - Matti kiwnął głową w stronę Reijo. - Inni żyli tam
mniej więcej od mojego urodzenia. Bali się, że zaciągną
ich do wojska, uciekli więc do Norwegii. Niektórzy pa
miętali jeszcze Raiję. Nie chwaliłem się specjalnie, że
jestem jej bratem, ale wielu twierdziło, że ją przypomi
nam. Niektórym się przyznałem, że to prawda... - Chło
pak uśmiechnął się lekko. - Wydało mi się dziwne, że
tak wielu ją nadal lubiło. Nie była przecież jedną z nich.
Ale ją lubili. Nie wiem, dlaczego, ale to dało się odczy
tać z ich twarzy.
- Alta nie jest jednak rajem dla Finów - stwierdził
Santeri. - Tamtejszy wójt jest szalony, nie znosi nicze
go, co jest odmienne. Nie podoba mu się sposób, w ja
ki uprawiamy ziemię. Uważa, że niszczymy las przez
wypalanie. Jakby nie było tam dość lasów! Spalony las
daje najlepszą glebę, to wie każdy Fin. Ale ten Norweg
jest uparty i mówi, że Finowie rujnują kraj. - Pokręcił
głową z dezaprobatą. - Zrobiło się całkiem niemiło.
Więc odeszliśmy. Nic tam nas nie trzymało. Nawet
Mattiego - dodał złośliwie.
- Wójt Kjeldsen mógł już prześladować innych, nie
nas. - Matti grzebał łyżką w kaszy. - Ale to są wspa
niali ludzie. Mają przywódcę, który mieszka tam naj
dłużej ze wszystkich. Knut Olsson. Też jest z Torne-
dalen. Naprawdę prawdziwy mężczyzna, Reijo!
- Tak, Knut jest w porządku - zgodził się Santeri. - Ale
i on robi to, co inni Finowie: siedzi cicho i zgadza się na
wszystko. Tacy już jesteśmy.
- Popłynęliśmy potem na połów - kończył Matti. - Ca
ły rok włóczyliśmy się wzdłuż wybrzeża Finnmarku. Kil
ka razy natrafialiśmy na rodzinę Mikkala. Pomagaliśmy
Ravnie przy reniferach, poprzeszkadzaliśmy Ailo...
- Byliście u Ravny i Ailo? - ożywiła się Maja. - Nie
dawno? Mówcie!
- Nie ma zbyt dużo do opowiadania. Chłopak wyrósł,
pracuje jak dorosły. Przystojny. Podobny do ojca. Spo
tkaliśmy ich zimą. Pozdrawiają was wszystkich, przesy
łają podarunki. Potem je wyjmiemy, są w workach.
- Doprawdy nie umiecie opowiadać - westchnęła
Ida. - Mężczyźni nie wiedzą chyba, co sprawia, że opo
wieść jest ciekawa. Czy Ailo ma się dobrze? Może ma
dziewczynę? A Ravna zdrowa?
- Ravna jest bardzo wytrzymała. Ailo ma się dobrze
jak każdy zapracowany mężczyzna. Takim brak czasu j
i
na romanse. '••
Maja odetchnęła z ulgą. Ailo był jej bratem, nie
chciała, żeby związał się z pierwszą lepszą dziewczyną.
- Tęskniliśmy już do... domu - przyznał Matti. - Nie
znalazłem nic dla siebie na północy. Norwegia nie mia
ła takiego czaru, jak kiedyś sądziłem...
Reijo mrugnął do Idy porozumiewawczo.
- Masz rację, oni nie umieją opowiadać. Może usły
szymy więcej, jak odpoczną?
- Elise może spokojnie iść na tańce - rzuciła uszczy
pliwie Maja. - Nic nie straci.
- Przecież jeszcze nie wychodzę! - zaprotestowała
gorąco dziewczyna. Policzki jej zapłonęły.
Matti rozładował sytuację.
- Oczywiście, że młodzi powinni tańczyć. Potem bę
dą żałować, gdy dożyją takiego wieku... jak Santeri i Re
ijo - dodał z błyskiem w oku. - Gdybym tylko miał
spodnie odpowiedniej długości, też bym poszedł. Teraz
obawiałbym się, czy którakolwiek dziewczyna by ze
mną zatańczyła. Nie jestem nazbyt dumny z moich nóg.
- A co z Mają? - spytał Santeri. - Nie tańczysz?
- Nie dbam o to! - prychnęła, ucinając dalsze ko
mentarze. Wzrok ostrzegał przed drążeniem tematu.
Santeri zamilkł.
- Elise tańczy lekko jak letni wietrzyk - rzucił Knut.
Chciał jeszcze podrażnić się z Mają, ale sprawił, że
wszyscy zapatrzyli się na Elise. Spuściła wzrok, lecz
Matti i Santeri dobrze rozumieli, że dziewczyna mo
gła nie mieć na tańcach chwili wytchnienia. Odznacza
ła się szczególną urodą, lekką jak świeżo spadły śnieg,
jak welon, jak taniec elfów na wodzie.
Widzieli też, że jest za młoda dla nich, starych. Na
pewno znajdą się inni, którzy potrafią okręcić nią
w tańcu tak, żeby jej stopy ledwo dotykały ziemi...
Matti już to sobie wyobraził. Był to widok piękny
i niewinny. Wujek Matti miał wyobraźnię!
W ciszy wszyscy usłyszeli słaby stuk w okno poko
ju dziewcząt.
Elise zarumieniła się, skoczyła na równe nogi i wygła
dziła spódnicę, zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć.
Opamiętała się jednak i z powrotem opadła na lawę.
- Idź już! - Maja wzruszyła ramionami. - Wszyscy
wiemy, że to o ciebie im chodzi.
Knut przeszedł przez ławę i otworzył drzwi. Chwi
lę później odwrócił się, nieco poważniejszy, i skinął
głową w stronę wyjścia.
- Elise - zakomunikował - to Simon. Chce z tobą
mówić.
Niechętnie wstała.
Dlaczego akurat teraz? przemknęło jej przez myśl. Si
mon to... Simon, może i lubiła go bardziej niż pozostałych,
ale... dlaczego przyszedł właśnie teraz? Na pewno wolała
go od tego starego Kristoffera, ale właściwie nie chciała i Si
mona. Nikogo nie chciała! Było jej dobrze w domu...
Ale oczywiście poszła z nim porozmawiać. Miło
zresztą się na niego patrzyło, gdy tak stał oparty o ścia
nę. Był taki duży i dorosły! Włosy miał ani jasne, ani
ciemne, i akurat tak nieuczesane, jak lubiła, a nie przy-
lizane na mokro, gdy przychodził do niej jako zalot
nik w sobotnie wieczory. Koszulę miał rozpiętą pod
szyją, nosił jeszcze codzienny ubiór.
Gwałtownie schwycił ręce Elise i przycisnął do pier
si. Ciepło jego ciała dotarło do dziewczyny poprzez je
go cienką, znoszoną koszulę. Było to dobre ciepło. Ale
wyczuła w Simonie napięcie.
- Coś się stało? - spytała.
Chłopak skinął głową twierdząco.
Elise pozwoliła mu się objąć, pozwoliła, żeby jego
dłonie błądziły po jej plecach, a policzek dotykał jej
policzka. Wyczuwała, że jest zdesperowany.
- Kristoffer postanowił na mnie nasłać lensmana.
Najpierw przyszedł do mnie do domu ze swoimi bra
tankami. Chcieli mnie pobić.
- Dlaczego? - spytała, choć właściwie znała odpo
wiedź. Zesztywniała w jego mocnym uścisku.
Simon puścił ją i usiadł na trawie. Oparł się o gru
be bele chaty i spojrzał na nią z dołu. Bez słowa opa
dła koło niego na kolana. Uśmiechnął się. Stawał się
szczególnie ładny, gdy pokazywał w uśmiechu zęby,
a miłe zmarszczki pojawiały mu się koło oczu.
- Jest zazdrosny - rzucił. - Ojciec mówi, że powi
nienem przestać się za tobą uganiać. Ze biedacy nie po
winni wchodzić w drogę zamożniejszym - dodał gorz
ko. - Ojciec umie giąć kark...
- Ale dlaczego? - powtórzyła Elise. - Przecież nie
może czegoś takiego zrobić tylko z mojego... powodu.
- Kristoffer twierdzi, że ktoś mu ukradł łódź. Że
ktoś mu zniszczył sieci. Że jego trzy krowy padły bez
powodu. Że sam leżał chory przez kilka tygodni...
- Dlatego nie przychodził... - syknęła Elise. - Ale ty
przecież nie masz z tym nic wspólnego, Simon! Nie
możesz pozwolić się obwiniać o coś takiego!
- Oczywiście, że nic mu nie ukradłem - przyznał
chłopak. - Uganiam się tylko za dziewczyną, o której
Kristoffer mówi, że jest jemu przyrzeczona...
- C o ? !
Simon uśmiechnął się kącikiem ust. Delikatnie po
gładził jej policzek.
- Ty i ja wiemy, że on kłamie. Ale jest wielu takich,
którzy mu wierzą.
- Reijo nigdy by na to nie przystał! - stwierdziła Eli
se stanowczo. - On może zaświadczyć, że to kłamstwo
od początku do końca!
- To nie wszystko - rzekł Simon. - Obwinia mnie o te
krowy i chorobę. Mówi, że rzuciłem na niego klątwę.
Elise spojrzała zdumiona na-siedzącego przed nią
chłopaka.
- Przecież nie znasz się na czarach! - wykrztusiła po
chwili.
- Moja prababka mogła mu się wydać podejrzana - od
powiedział, wzruszając ramionami. - Chyba była Lapon-
ką. Już to mnie obciąża. Kristoffer nie popuszcza w ta
kich przypadkach.
- Muszę przestać się z tobą widywać - stwierdziła
dziewczyna stanowczo. - To wszystko moja wina.
Twój ojciec ma rację, Simon...
Przyciągnął Elise do siebie. Zbliżył twarz do jej twa
rzy i powiedział ochryple, nie spuszczając z niej peł
nego ognia wzroku:
- Myślisz, że mógłbym na to przystać? Nie przy
szedłbym tu wtedy. Pochylijbym czoła przed Kristof-
ferem i grzecznie go przeprosił. Nie dowiedziałabyś się
0 niczym, Elise. Ale ja taki nie jestem. Nie tchórzę.
1 nie chcę przestać się z tobą spotykać. Rozumiesz
mnie?
Pokiwała głową. Chyba go rozumiała. Jednocześnie
nie chciała traktować poważnie jego słów.
- Nie chcę, żebyś miał kłopoty z mojego powodu.
Kristoffer nie żartuje. Ma wpływowych przyjaciół.
- Nie ugniemy się tylko z tego powodu - Simon był
nieprzejednany. - Także jesteśmy ludźmi. Też jesteśmy
coś warci. On nigdy, przenigdy cię nie dostanie! Żaden
staruch nigdy nie będzie cię tak obejmował!
Przyciskał Elise mocno do siebie. Czuła jego gorą
cy oddech na policzku. Już kiedyś też tak na nią pa
trzył. Wiedziała, że wpatruje się w jej usta, i wiedzia
ła też, że mogłaby utonąć w tym spojrzeniu, dlatego
i teraz nie odważyła-się na niego popatrzeć. Przeraża
ło ją to, a zarazem kusiło. Sądziła, że wie, czego od niej
chce, ale nadal jakaś jej część bała się tego.
Elise wiedziała tak mało.
Już kiedyś ją obejmował. Był pierwszym, któremu
na to pozwoliła. Przed nim żaden chłopak nawet nie
trzymał jej za rękę. On był taki inny, jakby bardziej
dorosły. Może dlatego miała do niego zaufanie.
Już dwa razy całował ją w policzki. Jego usta niemal
parzyły.
W niej także budziły ogień. To było niebezpieczne,
napełniało ją lękiem. Wcześniej tego nie czuła, to Si
mon w niej coś obudził.
- Lubisz, jak cię obejmuję, prawda? -Jego głos dziw
nie drżał.
- Tak - wyznała.
- Elise... Lubisz mnie?
Dlaczego pyta o to właśnie teraz?
- Tak, Simon.
Pieścił ją spojrzeniem. Była od niego starsza, ale to
on był doroślejszy. Ona chyba nie rozumiała, o co
w tym chodzi, i w pewien sposób to go cieszyło. Ta
ka naiwna, niewinna... Ale marzyła mu się również Eli
se gwałtowna, która by wiedziała, czego chce, zdolna
oprzeć się wiatrowi, a nie tylko giąć się w jego podmu
chach. Marzył, by móc obejmować wymagającą kobie
tę, taką, która byłaby świadoma, czego szukają jego
dłonie, która by sama szukała i nie rumieniła się.
Elise wystarczało ciepło jego ramion. Umykała
przed pieszczotami. Gdyby jego uczucie nie było tak
silne i prawdziwe, pewnie okazałby większą stanow
czość. Ale nie potrafił. Mimo że usta paliły go pragnie
niem dotknięcia jej warg, trzymał się w ryzach. Palce
świerzbiły go, aby wsunąć je pod jej bluzkę i zbadać
to, co tylko mógł sobie wyobrazić, wyczuć w uścisku...
Ale ona nie była jeszcze na to gotowa.
Elise była zbyt delikatna, żeby ją do czegoś zmuszać.
Powinna znaleźć się w ślubnym łożu jako dziewica, te
go był pewien. Sama myśl o tym paliła mu uszy.
Już dawno postanowił, że to właśnie z nim powin
na dzielić to łoże.
- Nie boję się tego bezzębnego starca - prychnął
buńczucznie. Przelotnie pocałował skroń dziewczyny.
Zdołał wyczuć jej szybko bijący puls. Wewnątrz mia
ła żar. Mógł zaczekać, aż dojrzeje, żeby go uwolnić...
- Ja się go boję - wyznała Elise. - Boję się tego, co
może ci zrobić.
- A więc martwisz się o mnie choć trochę?
Elise wysunęła się z jego objęć, wstała i otrzepała
spódnicę.
- Chyba tak.
Simon skoczył na równe nogi.
- Nie dostanie mnie! Założę się, że jego bratanko
wie są na tańcach, żeby mnie śledzić.
- Ja tam nie idę.
- Wolisz iść ze mną?
- Dokąd?
- Przejść się - rzucił chłopak lekko. Usiłował odsu
nąć myśli o małżeńskim łożu. Chciał dać jej spokój,
ale nie mógł nie spytać. - W góry. Kristoffer nie cho
dzi już tak dobrze, żeby tam pójść.
- Nie wiem - wahała się Elise. To graniczyło z czymś
niebezpiecznym, czuła to. Przebywanie sam na sam
z Simonem stało się niebezpieczne. Sprawiało, że czu
ła w sobie jakieś słodkie napięcie, ale nie miała pewno
ści, czy to jest właściwe.
- Wybiorę się w góry na jakiś czas - rzucił. - Może
my poszukać jakiegoś miejsca, o którym będziemy
wiedzieli tylko ja i ty...
- Może...
- Nie musisz przecież mówić Reijo, że nie idziesz
na tańce.
- Ja mu nie kłamię.
- Dlaczego mam wrażenie, że nie chcesz być razem
ze mną?
Ełise czuła się rozdarta pomiędzy Simonem a czymś,
czego nie potrafiła nazwać. Nie powinien zmuszać jej
do takich wyborów, ale uległa mu.
- Ale powiemy Reijo o Kristofferze.
Simon westchnął. Reijo na pewno nie był najgor
szym kandydatem na teścia, mimo to chłopak nie czuł
się najlepiej pod jego badawczym zielonym spojrze
niem. Potrafiło przenikać go na wskroś. A akurat swo
ich myśli o Elise wolał przed nim nie ujawniać.
- Przyjechał wujek Matti! - Elise rozjaśniła się
w dziecinnym uśmiechu. - Matti i Santeri przypłynę
li statkami z północy.
- Brat Reijo?
- Nie, Raiji - wyjaśniła. - Właściwie to nie jest mo
im wujkiem, ale jednak jest. Jeżeli rozumiesz...
Simon tak całkiem nie rozumiał, ale przyjął to do
wiadomości. Krążyło już tyle plotek o rodzinie Elise, że
jeden wujek więcej, nawet nieprawdziwy, nie miał już
znaczenia. Nie chciał przecież jej rodziny. Chciał Elise.
Chłopak poczłapał za nią do domu, gdzie wszyscy
nadal siedzieli za stołem.
Napotkało go wrogie spojrzenie Mai. Niczego inne
go się zresztą nie spodziewał. Jej spojrzenie mogło kro
ić kamienie. Gdyby to od niej zależało, zaszlachtowa-
łoby go już dawno.
- A więc to jest kawaler Elise? - Wysoki blondyn
wstał z ławy i potrząsnął dłonią Simona.
Czyżby to był „wujek Matti"?
Simon czuł, że Elise jest zażenowana. Jego też coś
gryzło. Wujek? Niewiele od niego starszy... Od Ełise
też.
- Za moich czasów nie byliśmy tak ostrożni - toko-
wał dalej Matti. Mówił z akcentem jak Reijo. Słychać
było, że jest Finem.
To nie może być prawdziwy wujek Elise...
- Byliśmy bardziej zdecydowani wobec dziewcząt,
prawda, Santeri?
- Ty nadal taki jesteś - odpowiedział Santeri sucho,
ale z błyskiem w oku. Domyślał się, co ten szczeniak
mógł teraz czuć, i nie omieszkał skorzystać z okazji,
by dolać oliwy do ognia.
- Kristoffer twierdzi, że mu mnie obiecałeś - wyrzu
ciła z siebie Elise.
Reijo wbił wzrok w Simona.
- Ty to słyszałeś?
Simon pokiwał głową. Nie czul się najpewniej.
- Uwziął się na mnie. Mówi, że go okradłem. Chce
sprowadzić na mnie lensmana. Przychodzili już do
mnie do domu. Ostrzegali, żebym nie uganiał się za je
go... narzeczoną.
Elise zbierało się na płacz. Nie chciała, żeby ludzie
mówili tak o niej i o tym okropnym staruchu. Co so
bie pomyślą Santeri i Matti?
- Mówi, że Simon rzucił na niego urok...
- Co znowu? - Matti przenosił wzrok od Simona do
Elise i znów na Reijo. - Czyżby więcej kawalerów sma
liło cholewki do tej młodej damy? Kristoffer... - zamyślił
się. - Pamiętam jednego Kristoffera, ale ten był już nie
źle podstarzały, gdy stąd wyjeżdżałem. Pewnie nie żyje.
- To on - rzuciła Maja słodko. - Chce ożenić się z Eli
se. Uważa, że jest dość młoda, aby urodzić mu synów...
- Może nie dałem mu wystarczająco do zrozumie
nia, że z tego nic nie będzie - powiedział ochryple Re
ijo. - To nie byle kto, ten Kristoffer. Ale to jasne, że
nie może rozpowiadać o nas kłamstw ani próbować
wsadzać do więzienia uczciwych ludzi jak Simon!
- Nie ma mowy! - potwierdził uroczyście Matti. - Ten
stary wieprz nie powinien uważać, że jest odpowiednią
partią dla naszej Elise!
Nigdy jeszcze Elise nie słyszała czegoś równie po
cieszającego. Ale Simon poczuł się bardzo niepewnie.
- To mnie prześladują - wtrącił.
- Dlatego musimy cię ukryć - postanowił Matti.
I mimo że Simon już od dawna myślał o tym samym,
ta propozycja wydała mu się nagle mniej pociągająca.
- J a się kiedyś musiałem przebrać za lapońską
dziewczynę - zaśmiał się Matti. - Rzadko się tym
chwaliłem...
Reijo i Santeri uśmiechnęli się równie szeroko. Pa
miętali Mattiego z czasów, gdy przypominał dziewczy
nę. Wtedy za nic w świecie by się do tego nie przyznał...
- Kristoffer nie zna dobrze gór - zauważył Reijo. -
Umarłby z wyczerpania, zanim zdołałby cię tam znaleźć.
- Ale jego bratankowie są jak kozice - wtrącił Knut.
- Nie znają terenu.
- Nie chcę uciekać. Nie jestem tchórzem. - Chło
pak wyprostował silny kark i spojrzał Reijo prosto
w oczy. - Ale nie chcę też zostać ukarany za coś, cze
go nie zrobiłem. Ja nie kradnę. Zawsze byłem uczciwy.
Reijo wiedział o tym. Przepytał się o niego, gdy za
uważył, jak często do nich zagląda. Elise na pewno mo
gła znaleźć dużo gorszego kawalera, to pewne.
- Weź Knuta. Razem znajdziecie odpowiednie miej
sce - rzucił. - On zna tu każdy kamień.
- Ja pójdę z Simonem - oznajmiła Elise. - I Knut
nie musi z nami iść.
Rzadko się komuś sprzeciwiała, ale tym razem była
pewna swego.
- To nie wypada - odpowiedział otwarcie Reijo.
- Musiałby być chyba głupi, gdyby się teraz na mnie
rzucił, nie sądzisz, tato Reijo? - spytała jedwabnym
głosem.
Simon poczuł zdradzieckie ciepło na policzkach.
Czyżby chciała go ośmieszyć?
- Możliwe, że sama go o to poprosisz - syknęła Maja.
Elise nie zaszczyciła jej spojrzeniem. Simon czuł, że
mógłby zabić tę Maję.
Reijo odchrząknął, ale w końcu Matti uratował sy
tuację.
- Niech młodzi biegną, Reijo. I tak nie możemy
trzymać ich na smyczy. Jako dwudziestolatek miałeś
sporo na sumieniu, a na pewno niczego nie żałujesz.
Reijo niechętnie przyznał mu rację.
Simon nie mógł się doczekać, kiedy wyjdą. Ełise wie
działa, że zwyciężyła, a mimo to czuła się tak, jakby
przegrała.
4
Zachmurzyło się. Elise liczyła na to, że nie zacznie
padać. Nie ma nic gorszego niż znaleźć się w górach
w strugach deszczu, bez dachu nad głową.
Simon skręcił na południe, gdy już wspięli się na zbo
cze prosto znad cypla. Po dotarciu na wysokość, gdzie
karłowate brzozy dorastały im do kolan, było łatwo iść.
- Myślałeś już o jakimś miejscu? - spytała, dogania
jąc go. Simon miał długie nogi i szybko posuwał się
naprzód. Jako chłopak nie mógł wiedzieć, jak trudno
jest jej nadążyć, gdy długa spódnica zaczepia się
o wszystko po drodze.
- Możliwe - odpowiedział tajemniczo. Był zastanawia-
jąco cichy podczas wspinaczki. Wiadomo: trudno, żeby
ciężka droga w górę zachęcała do poważnych rozmów.
- Zupełnie jakbyś naprawdę był wyjęty spod prawa
- rzuciła Elise, próbując zażartować.
- Właśnie tak się czuję - odpowiedział, nie patrząc
na nią. Jego oszczędność w słowach ubodła ją nieco.
Długo szli w milczeniu.
Daleko pod nimi rozciągała się osada: kilka brązo
wych domów, szopy widoczne jako kropki leżące
wzdłuż rzeki i dopływających do niej potoków, wszyst
ko obramowane sosnowym lasem. Niebieskawe góry
obejmowały to niczym ramiona ojca, a wody fiordu jak
niespokojny kochanek wciąż dotykały ujścia rzeki.
Elise wątpiła, żeby ktoś ze wsi mógł ich zobaczyć.
Wzdłuż ścieżki rosły niskie brzozy i wierzby, niezbyt gę
ste, ale będące w stanie zamaskować błękitną koszulę Si
mona. Jego ciemne spodnie i jej brązowa spódnica stapia
ły się ze skałami, a sprana bluzka miała kolor pni brzóz.
- Może usiądziemy na chwilę? - zaproponowała. Nie
była szczególnie zmęczona, ale chciała porozmawiać z Si
monem. Tak się przecież obnażyła przed Reijo i pozo
stałymi, że zasłużyła chyba na kilka ciepłych słów z jego
strony! Przyszła z nim, ponieważ była powodem tej ca
łej historii... - Musisz iść aż tak daleko? - spytała, gdy on
bez słowa rzucił się na mech pomiędzy kamieniami. Usia
dła ostrożnie na jednym z nich. Silne palce chłopaka ze
rwały kwiat moroszki i obskubywały po kolei płatki.
- Nie siedź tak wysoko - rzucił. - Łatwo cię zauważyć.
Posłusznie zsunęła się na trawę obok niego. Nie za
blisko, żeby sobie nic nie pomyślał, ale i nie za dale
ko, żeby nie poczuł się odtrącony.
Dziwnie było stanowić z kimś parę. Nigdy wcze
śniej tego nie czuła. To, że sprzeciwiła się Reijo, zobo
wiązywało. Czuła, jakby złożyła tym samym przysię
gę wierności Simonowi. A może dlatego traktował ją
teraz tak chłodno? Bo poczuł się pewniej?
Elise popadła w rozterkę, ale nie odważyła się zapy
tać. Simon był już niemal mężczyzną, musiał wiedzieć
lepiej niż ona.
- Skąd oni się wzięli? - spytał od razu i wbił badaw
cze, niemal wrogie spojrzenie w Elise. - Twój wujek i ten
drugi?
- Matti? - spytała odruchowo. - Matti i Santeri? Przy
płynęli statkiem z Finnmarku. Ciągle tam byli, od kie
dy odeszli. Miałam wtedy jakieś trzynaście lat. Już stra-
ciliśmy nadzieję, że ich jeszcze zobaczymy, aż tu nagle
po prostu stanęli w drzwiach. Dziwne, prawda? Ale oni
już tacy są, nigdzie nie mogą zagrzać miejsca.
Jak dobrze móc rozmawiać o rzeczach bezpiecznych!
- Nie sądziłem, że on jest taki młody - przyznał Si
mon niechętnie. - „Wujek" brzmi tak dostojnie i... staro.
Elise uśmiechnęła się.
- Matti właściwie nigdy nie był młody - wyjaśniła. -
Oczywiście, przybył tu po raz pierwszy jako chłopiec,
ale my byliśmy tak mali, że wydawał się nam czcigod
ny. A teraz jest już całkiem dorosły. Podobnie jest
z Aleksanterim, choć może w inny sposób. On się jak
by nie starzeje. Jest na pewno w wieku Reijo, ale Reijo
wydaje się starszy, bo zawsze był mi ojcem. Rozumiesz?
Simon pokiwał głową. Pocieszające, że ona tak to
widzi.
- Pewnie wolałabyś być teraz na dole - rzekł. - Na
pewno byś tańczyła.
- Ty też - odparła. - Wiesz, że najbardziej lubię tań
czyć z tobą.
To prawda. Dobrze tańczył. Po prostu musiał się tego
nauczyć, miał same starsze siostry. Co prawda cierpiał ja
ko ich partner, bo nigdy nie zdołały opanować figur i tyl
ko deptały mu po palcach. Zyskał jednak przewagę nad
kolegami, którzy najpierw musieli się upić, żeby zebrać
się na odwagę i poprosić dziewczęta do tańca.
Tak naprawdę Elise wolałaby uniknąć wędrówki w gó
ry z Simonem. Nie czuła się tu najlepiej. To Maja stale
uciekała w góry i las, aby wybiegać z siebie zły humor.
Elise tego nie potrzebowała.
A teraz kusiło ją, aby wrócić do osady.
Jedna dłoń chłopaka znalazła się na jej kolanie. Eli-
se coś jakby ukłuło. Czyżby go czymś zachęciła? Nie
chciała tego! Musiał ją źle zrozumieć. Co teraz zrobić?
Jednak dłoń szybko się cofnęła. Simon przelotnym
spojrzeniem upewnił ją, że pojmuje. Że nie będzie jej
zmuszał.
Elise stłumiła westchnienie. Była mu niewymownie
wdzięczna. Czyżby jednak miał zalety, o które go nie
podejrzewała?
- Reijo powinien coś powiedzieć Kristofferowi -
stwierdził, patrząc w niebo. Szare chmury, gromadzą
ce się nad nimi, nie były najlepszym dachem.
- Reijo nie chciałby powiedzieć nic niewłaściwego -
broniła Elise opiekuna. - Kiedy potrzeba, jest twardy,
ale nie lubi niepotrzebnie rozdrażniać ludzi.
- Tak to już jest z Kwenami. Łatwo gną karku.
Przyjmują ciosy. Ale my też nie lubimy tego starego.
- Reijo nie jest Kwenem! - Elise ściągnęła wargi
i gniewnie zmarszczyła brwi.
Simon spojrzał na nią z niekłamanym zdumieniem.
- Reijo jest Finem - dodała Elise, nie patrząc na
chłopaka. Z urazy aż zabolało ją serce.
Simon westchnął i zaśmiał się.
- Nie wiedziałem, że jesteś tak drażliwa, Elise. Nie
miałem nic złego na myśli. My nazywamy Finów Kwe
nami, i tyle.
- Możliwe - stwierdziła oschle. - Ale my nie. Dla
nas Kwen to obelga. Powinieneś już to wiedzieć, Si
mon.
- O Boże! - westchnął. - Jestem bezmyślny. Plotę,
co mi ślina na język przyniesie. Ale nie chciałem niko
go urazić. Mam prosić o przebaczenie?
Udało mu się ją udobruchać.
- Bo Reijo nie jest Kwenem - powtórzyła tylko, ale
w głosie czuło się ciepło.
- Może mogę cię objąć? - spytał chłopak. - Mimo
że jestem pleciugą i mówię najgłupsze rzeczy, jakie
kiedykolwiek słyszałaś?
Świetnie wybrał moment. Elise zastanowiła się, czy
uczynił to świadomie, czy był sprytniejszy, niż sądziła.
Wydawał się być szczery, ale może to było mylące...
Musiała przecież okazać, że mu wybaczyła.
- Możesz - odpowiedziała i zapatrzyła się na fiord.
Statki stały przycumowane, marynarze zostaną na lą
dzie aż do poniedziałku. Nikt nie wypływa w niedzie
lę. Na brzegu kręciło się pełno ludzi, kilka łódek pod
pływało do statków.
Osada rzadko miewała gości.
Knut na pewno też tam poszedł. Może i Santeri. Po
starzał się, ale nie spoważniał. Nie mógłby usiedzieć
w miejscu w taki wieczór.
Ale Reijo i Matti z pewnością nadal rozmawiali
przy palenisku. O Raiji.
Simon objął Elise ramieniem. Dziewczyna wciągnę
ła oddech.
Nie chciała wydać mu się przesadnie cnotliwa, jed
nak nie chciała też, żeby uznał, że jest łatwa. Powinien
wiedzieć, jaka jest naprawdę.
Właśnie uwierzyła, że on ją rozumie, że zajrzał jej
do wnętrza i polubił ją jako człowieka.
- Jesteś taka ładna - powiedział ochrypłym głosem.
Elise spuściła wzrok. Jej jedno ramię, wciśnięte po
między nich, przeszkadzało. Może mogłaby je przesu
nąć za jego plecami i oprzeć rękę o jego biodro?
Nie zdobyła się jednak na to.
Spadły pierwsze krople deszczu. Były ciężkie i groź
ne, zdradzały, że za nimi idzie cała ich armia.
Poderwali się na nogi; ona z ulgą, on niezadowolony.
- Teraz właśnie powinno się umieć wyczarować gro
tę - mruknął Simon i rozejrzał się bezradnie. Góry po
drugiej stronie rzeki znał jak własną kieszeń, tutaj
orientował się gorzej.
Elise odgadła jego niepewność. Było to nawet wzru
szające, tak nie pasowało do jego męskiego ciała i moc
nych pięści. Rozpoznała w nim chłopca i ucieszyło ją
to. Od razu poczuła się lepiej.
- Znam coś, co może nie jest grotą - rzuciła i wzię
ła Simona za rękę, drugą unosząc spódnicę - ale wy
stępem osłoniętym skałami. Prawie jak dom z polową
dachu.
- Wszystko będzie lepsze niż brak dachu.
Simon nadal trzymał jej dłoń, mimo że nie ułatwia
ło to im wędrówki. Tak rzadko z własnej woli go do
tykała, że chciał cieszyć się tą chwilą jak najdłużej.
Musieli wspiąć się jeszcze wyżej, na otwarty teren.
Już mało co tu rosło.
Ciemne chmury niemal ocierały się o nich. Elise
miała rację. Nawis skalny tworzył rodzaj dachu i osła
niał od deszczu idącego z południowego zachodu.
Szczęśliwi, że znaleźli schronienie, wśliznęli się wą
skim przejściem pomiędzy skałami i usiedli na suchym
mchu porastającym cienką warstwę ziemi. Powietrze
było zimne. Ale ramiona Simona były ciepłe.
Elise poddała się.
Dziś wieczorem jakby stali się parą. Zarumieniona
przysunęła się bliżej chłopaka. Z zadowoleniem poczu
ła, jak ją obejmuje. Ona także otoczyła go ramieniem.
Ogolony podbródek pocierał jej policzek. Dobrze by
ło tak siedzieć. Elise zamknęła oczy. Słyszała, jak deszcz
wściekle bije o skały. Nawet letnia burza mogła mieć
w sobie coś wrogiego. Nic nie było pewne i łatwe do
przewidzenia. Zycie nie miało tylko słonecznych stron...
Tylko nie traktuj tego zbyt poważnie, Elise! Obej
muje cię Simon, znany flirciarz, który wie, czego chce,
i który zwykle to dostaje. Musisz mieć oczy otwarte
na jego sztuczki.
A jeżeli to nie sztuczki i jest wobec niej uczciwy?
Ta myśl zmieszała dziewczynę.
Łatwo byłoby uwolnić się od chłopaka, który tylko
się bawi. O wiele trudniej byłoby odwrócić się od ko
goś, kto ma poważne zamiary. Zwłaszcza gdy samej
się nie wie, czego się chce...
Raija pewnie nigdy nie przeżywała takich rozterek.
- Jesteś daleko stąd - wyszeptał prosto w jej ucho.
Wiedział, jak ten szept niebezpiecznie działał?
Elise odważyła się otworzyć oczy. Boże, chyba by
ła głupia! On jest tylko chłopcem!
- Nie tak bardzo daleko - odpowiedziała z tym swo
im lekkim uśmiechem, który tyle mówił o niej i któ
ry zapadał w serca ludzi.
Jego oczy z bliska nie wydawały się już tak niebie
skie, miały w sobie dużo szarego.
- A może chciałabyś być tu z kimś innym? - spytał
pozornie spokojnie, czuło się jednak cień prawdziwej
niepewności w tym pytaniu. '
Że też może pytać o coś takiego! Czy chłopcy zawsze
muszą się dręczyć? Czy czują się lepiej, gdy usłyszą coś,
co chcieli usłyszeć? Prawda czy kłamstwo - żadna
dziewczyna nie zniszczyłaby nastroju takiej chwili.
Elise nie była inna.
- Nie - odpowiedziała.
- Chyba jeszcze nie miałaś chłopaka, prawda? - je
go głos od razu zabrzmiał jakby pewniej.
- Tak naprawdę nie. Czy to źle?
Zaśmiał się cicho.
- Tak jest dobrze.
Elise nie mogła dostrzec jego twarzy, ale wyczuła,
że się uśmiecha.
- A teraz mam? - spytała.
Simon aż wstrzymał oddech. Żadna z dziewcząt,
z którymi przedtem był, nie zadała takiego pytania.
Bez zastrzeżeń przyjmowały to, co chciał im dać. Cał
kowitą nowość stanowił dla niego fakt, że dziewczyna
chciała, żeby to powiedział, że miała wymagania.
- Jeżeli chcesz - odrzekł, niespodziewanie zażeno
wany.
Może i wyglądała na zrobioną z delikatnego szkła,
ale najwyraźniej drzemie w niej jeszcze druga natura!
- Chcesz? - spytał powtórnie, gdy cisza się przedłu
żała. Zaczął się poważnie bać, że odpowie przecząco,
że będzie uważała, że nie ma w nim nic interesujące
go. - Chcesz mieć chłopaka takiego jak ja?
Może inne odpowiedziałyby szybko i bez zastano
wienia. Dla Elise była to sprawa poważna i zobowią
zująca, niemal jak przysięga.
- Tak - rzekła w końcu. Bez radości i promiennego
spojrzenia, bez uśmiechu. W oczach miała powagę. - Tak,
Simon. Ale tak niewiele jeszcze wiem. I nie znam cię jesz
cze, nie tak, jak bym chciała. Ty też mnie nie znasz...
- Znam na tyle dobrze, żeby cię... lubić - odparł. Nie
wiele brakowało, by powiedział „kochać", ale nie mógł.
Nadal to było, jak na niego, zbyt mocne słowo. Nie
wiedział, czy zdoła kiedykolwiek je wypowiedzieć, by
ło zbyt... babskie.
Słowo „lubić" całkiem wystarczyło Elise. Bała się
nawet, że powie to drugie słowo. Wtedy wszystko sta
łoby się takie trudne...
- Wielu będzie mi zazdrościć - mówił dalej z zado
woleniem w głosie.
- Może Kristoffer? - prychnęła. Nie chciała przy
znać, że miała powodzenie.
- Nie tylko on. - Simon przyciągnął Elise bliżej, aż
oparła się o jego ramię. - Nie tylko ja wystawałem pod
twoim oknem. Knut mówi coś innego...
- Knut za dużo gada - ucięła. Nie chciała drążyć te
matu. - Nigdy nie zwracałam na nich uwagi...
Jej słowa były jak karmelki dane głodnemu dziecku.
- Tak, trudno cię było wyciągnąć. No i wejść do
środka - dodał znacząco.
Elise nie odpowiedziała. Może i byli parą, ale nie
mogła mu na wszystko pozwalać. Takiej pewności
jeszcze co do niego nie miała.
- Czy teraz mnie wpuścisz?
Potrząsnęła głową.
- Przecież dzielę pokój z Mają - odrzekła. - I nie je
stem taka...
Simon nie spodziewał się innej odpowiedzi, ale
chciał ją usłyszeć. Elise była dziewczyną, o której się
marzy. Dziewczyną, z którą się można ożenić.
- Ale mogę cię chyba pocałować?
Nawet nie zamierzał zadać tego pytania, samo przy
szło. I gdy już je postawił, a ona wahała się z odpowie
dzią, musiał udowodnić, że jest mężczyzną! Nie mógł
tak ciągle pozwalać jej na ustanawianie tempa. W koń
cu był nie byle kim!
Powoli przeniósł rękę z jej talii pod brodę. Palce le
dwo dotykały delikatnej skóry Elise.
Uniosła ku niemu twarz. Oczy miała szeroko otwar
te i tak przerażone, że aż go coś zabolało.
Marzył o tych ustach. Kusiły go już długo, a jednak
nigdy ich nie dotknął. Teraz przesunął po nich palcem
wskazującym. Powoli, delikatnie, jak jeszcze nigdy nie
dotykał żadnej dziewczyny. Jej oddech się zmienił, od
przerażonego do niemal bezgłośnego, wyczekującego.
Simon przełknął ślinę.
Przecież to w końcu tylko pocałunek!
Położył dłoń na karku dziewczyny, obrócił ją ku so
bie, przycisnął mocno, aż poczuł jej ciało przez cien
ką bluzkę.
Przygniótł ustami jej usta. Twardo i pożądliwie.
Zdusił uśmiech Elise. Jego palce wpiły się w ramio
na dziewczyny, trzymał tak mocno, jakby zamierzała
uciec. Jego język wcisnął się pomiędzy jej zęby, zdzi
wił ją, szukał jej języka...
Elise nie rozumiała tego. Nie wiedziała, czego chce.
Nie to uważała za pocałunek!
Wparła pięści w pierś Simona. Pchała i pchała, ale
on tylko ją mocniej przytrzymywał. Opór Elise spra
wił, że jego usta żądały więcej.
Dziewczyna się nie poddawała.
Powoli Simonowi wracał rozsądek. Usta Elise były
tak zimne, sztywne i suche...
Poczuł wreszcie sprzeciw jej ciała, to, że odsuwa się
od niego z całych sił.
Puścił ją. Nie wiedział, co począć z rękami, wyda-
wały mu się ogromne. Wcisnął je w końcu do kiesze
ni. Nie odważył się spojrzeć na Elise. Usłyszał tylko
szelest mchu i liści, gdy odsuwała się od niego. Tak da
leko, że nawet nie czuł już ciepła jej ciała.
Nagle uderzyła go pewność.
Najgorsze, że powinien był zrozumieć to wcześniej.
Przecież Elise się jeszcze z nikim nie całowała!
Mogła tańczyć jak żadna inna i śmiać się do chłop
ców, ale była jak motyl. Równie lekko uciekała od na
trętów.
Nie była cnotką, ale różniła się bardzo od dziew
cząt, które znał.
Musiał się z nią obchodzić zupełnie inaczej niż z nimi.
- Przepraszam! - Nie pamiętał, kiedy ostatnio uży
wał tego słowa.
Za odpowiedź słyszał tylko deszcz.
- Nie tak to miało wyglądać. Straciłem głowę. Nie
jesteś taką dziewczyną, Elise... Ja tylko... tyle o tym ma
rzyłem. Tak bardzo tego pragnąłem, już od dawna...
Simon wiedział, że jego słowa brzmią idiotycznie,
ale dziewczyny mu wierzyły. Używał już tych słów...
Spojrzał na Elise. Pochwycił jej spojrzenie i zdołał
dostrzec, że była nie tylko przerażona. Policzki jej pa
łały, wargi drżały lekko, choć starała się to ukryć. Uda
ło mu się chyba coś w niej obudzić.
Przytrzymał spojrzenie dziewczyny. Miał nadzieję,
że wyglądał na skruszonego. Uśmiechnął się przepra
szająco. Nie musiał zbytnio udawać.
Ona pozbawiała go pewności siebie.
Nie miał pojęcia, jak z nią postępować.
Te inne nie były takimi niewiniątkami. Znały reguły
gry i wiedziały, czego mogą oczekiwać. On też wiedział.
A teraz nie był nawet pewien samego siebie.
- Chciałem cię tylko pocałować - powiedział i po
czuł się niewypowiedzianie głupio.
- Ale ja jeszcze nie całowałam nikogo takiego jak ty.
Uśmiech podciągnął w górę kąciki jej ust. Sprawił,
że stała się tak ładna, że aż go coś zabolało. Gdy się
uśmiechała, stawała się zbyt ładna.
Słyszał, jak inne dziewczęta mówiły, że taki typ uro
dy szybko więdnie, że tak ładne dziewczęta stają się
brzydkimi kobietami. On im nie wierzył. Mówiły to
z czystej zazdrości.
- Z nikim się nie całowałam - rzekła cicho. - Nie
wiedziałam, że to tak...
Żadna inna dziewczyna by się do tego nie przyznała.
- To jest tak - odparł. - I jeszcze na tysiąc sposo
bów. Łagodniej. Krócej. Dłużej. Jeszcze inaczej...
Gardło mu się ścisnęło.
- Rozumiem - odpowiedziała blada. - Może będzie...
łagodniej... następnym razem?
- Może od razu? - spytał ochryple.
Elise przysunęła się do niego odważnie. Przełknęła
ślinę i spojrzała mu prosto w oczy.
- Od razu.
W końcu nie mogło być gorzej niż za pierwszym razem!
Deszcz długo nie ustawał. Już prawie zapadła noc,
gdy Elise postanowiła wracać do domu.
Szła okrężną drogą na wypadek, gdyby ją ktoś zo
baczył.
Trawa i wrzosy były mokre po deszczu. Wilgoć
szybko przeniknęła jej buty.
Powinna się niepokoić o Simona. Nocą w górach
zrobi się pewnie zimno, a on przemókł i miał cienkie
ubranie. Nie mógł rozpalić ognia, to by zauważono.
Ale na pewno sobie poradzi. Simon jest jak kot -
spada zawsze na cztery łapy.
Silni, rozsądni mężczyźni raczej nie zamarzają!
Plącząc się o spódnicę, schodziła w dół. Zatrzyma
ła się i wciągnęła zapach mokrego, letniego lasu. Nic
na świecie tak nie pachniało.
Osada wyglądała jak całkiem wymarła.
A może nie było tańców, przemknęło jej przez gło
wę. Myśl ta sprawiła, że poczuła się raźniej. Od razu
poszła szybciej, a spódnica już nie wydawała się jej
mokra i ciężka.
Nadal czuła dotyk dłoni Simona na ramionach. By
ła pewna, że jego mocne uściski pozostawiły ślady.
Oby tylko Maja spała, gdy wróci i będzie musiała prze
brać się w koszulę! Czuła, że nie byłaby w stanie znieść
niezgłębionego spojrzenia siostry i jej wiele mówiące
go milczenia. Bo nawet usta wydawały się inne: cieplej
sze, większe. Nie zdziwiłoby jej, gdyby zdradziły te
pocałunki, które przyjęła i w których starała się zna
leźć przyjemność.
W domku na cyplu świeciło słabe światło. Nie uda
jej się wśliznąć niezauważalnie.
Reijo był w takich przypadkach uparty: zawsze ktoś
siedział i czekał na spóźnialskiego.
Maja nazywała to nadmierną opieką, mimo że to na
der rzadko dotyczyło jej samej.
Elise poczuła się bezpieczna. Blask lampy mówił, że
jest ktoś, kto ją kocha i się o nią troszczy.
Ktoś, kto poświęca swój sen, aby się upewnić, że
wróciła.
Wiele razy spędzała takie wieczory na serdecznych
rozmowach z Reijo. Gasili wtedy lampę i siadali po
dwóch stronach stołu. Były to chwile, gdy słowa przy
chodziły same. Nie bali się wtedy tego, co mogą po
wiedzieć. Nic nie zostałoby użyte przeciwko nim. Eli-
se wiedziała, że mało kto miał takiego ojca. Reijo był
jedyny w swoim rodzaju.
Ale tego wieczora to nie Reijo czuwał.
Na palenisku żarzyło się jeszcze, jak zwykle. Samot
na lampa rzucała słabe światło na blat stołu. Dom po
grążył się w ciszy, izba wydawała się niewielka i pełna
życzliwego ciepła.
- Powiedziałem Reijo, że jest za stary, żeby czekać
na młodzież - odezwał się Matti z rozbrajającym
uśmiechem.
Elise zrobiła to, co zwykle: usiadła na lawie pod
oknem, zrzuciła buty i podciągnęła pod siebie nogi.
- Reijo także zapala lampę - powiedziała, skinąwszy
głową w stronę światła. - Mówię mu, że to marnotraw
stwo w letnie noce, ale on uważa, że nie należy oszczę
dzać na przyjemnościach.
- Ma rację - stwierdził Matti.
Siedział z wyciągniętymi nogami w krześle Reijo - i cał
kiem do niego nie pasował. Nikt inny nie może pasować
do tego krzesła, pomyślała Elise.
- Nie powinnaś się martwić o tego zdechlaka, który
uważa się za twojego zalotnika - podjął po chwili.
W jednym kąciku ust gościł jakby lekki uśmiech, ale ze
spojrzenia brązowoczarnych oczu bila powaga. - Reijo
może stał się zbyt łagodny z upływem lat. Może za dłu
go czekał z wyjaśnieniem staremu, jak sprawy stoją. Ale
Kristoffer będzie już miał jasność w tej sprawie. Jakem
Matti Alatalo, zadbam o to, abyś nie musiała wycho
dzić za tego, którego nie chcesz.
Elise potarła podbródek o podciągnięte kolana.
- Dziękuję ci - odrzekła cicho. - Sądzę jednak, że
Reijo też może powiedzieć to samo. On jest tylko ta
ki łagodny...
Matti przejechał rozczapierzoną dłonią przez swe
jasne włosy.
- Rozumiesz, ja cały czas myślę o Raiji. Zastana
wiam się, jakby to było, gdyby wtedy dostała Mikka-
la. Tego jedynego, którego chciała...
- Ja nie miałam nikogo - wyznała. - Nikt mnie nie
chciał, przynajmniej nie oficjalnie. Pewnie musiała
bym iść na służbę. I wtedy nigdy nie zdołałabym się
odwdzięczyć Reijo.
- Można na to i tak spojrzeć - przyznał jej prawie
wujek, który nigdy nie chciał uchodzić za myśliciela.
- A Raija... - zaczęła dziewczyna niepewnie, ale za
chęcona jego spojrzeniem mówiła dalej: - Raija ściga
ła marzenie. O n a żyła swoją tęsknotą. Nie wiem, czy
byłoby jej lepiej, gdyby dostała wszystko od razu...
Jego oczy tak bardzo przypominały oczy siostry. Elise
dostrzegła to już wcześniej, ale teraz ją to aż uderzyło.
- Ale na to pewnie tylko ona mogłaby odpowiedzieć...
Pokiwał głową.
- A co z tobą? - spytał, znów wbijając w nią wzrok.
Elise zastanowiła się, czy on też jak Raija ma zdol
ność do wyczuwania tego, co tylko drżało w powie
trzu, nie wypowiedziane.
- Jesteś zadowolona z tego, co dostałaś? - pytał da
lej. - A może pielęgnujesz inne tęsknoty? Masz marze
nia, Elise?
- Oczywiście - przyznała. - Przecież jestem już wy
starczająco dorosła, prawda?
- A czy jest w nich ten chłopak, z którym poszłaś w góry?
Nie odpowiedziała od razu. Nie mogła. Matti umiał za
dawać pytania jak Raija: niespodziewane, bezpośrednie.
- Simon jest... wspaniały - wykrztusiła w końcu.
Wiedziała, że nie kłamie. - Jest mocny jak skała, nie
boi się pracy... To jedyny syn w rodzinie i wszyscy są
dzą, że da sobie radę w życiu.
- Raija nigdy nie była tak rozsądna, że wybrałaby
sobie męża z takich powodów - rzucił Matti sucho.
Elise wzruszyła ramionami.
- Ja nie jestem Raiją. I... lubię Simona. Bardziej niż
kogokolwiek. Nie jestem może tak... dzika z natury jak
twoja siostra.
Matti chciał to poprawić na „namiętna", ale opano
wał się. W ogóle nie wiedział, dlaczego zmusił dziew
czynę do poruszania takich tematów. Nie było to
szczególnie miłe z jego strony.
- Nie obiecuj tylko zbyt wiele, zanim nie będziesz pew
na - rzucił. - Bardzo bym nie chciał widzieć cię nieszczęśli
wą. Lepiej, żeby żadne z was nie doświadczyło losu Raiji.
- Obiecuję ci, że będę szczęśliwa! - Elise przerwała
czar chwili, wstając. - Ale najpierw muszę się wyspać.
Matti długo jeszcze siedział. Widział, jak się rozjaśnia,
widział, jak ranek nabiera rumieńców - i zasnął przy ku
chennym stole.
W krainę snu odprowadziły go słowa Elise.
„Obiecuję ci, że będę szczęśliwa!"
Byl w tym rodzaj jakiejś magii, ale nie wiedział, kie
dy i jak ta magia zadziała.
Też musiał się najpierw wyspać.
5
Kristoffer także miał poczucie godności, tak z du
mą twierdził. Był człowiekiem, z którym należało się
liczyć. Takim, z którym opłacało się trzymać. I takim,
z którym nie należało zadzierać.
Teraz to wszystko należało do przeszłości.
Śmiano się z niego wokół całego fiordu.
A wszystko przez tego chłystka, syna Artura.
Kristoffer zdawał sobie sprawę, że sam nie miał naj
czystszego sumienia po tym, jak rozpowiadał na pra
wo i lewo, że wychowanica Kwena Reijo została mu
obiecana na żonę. Nic takiego nie ustalali.
Ludzie jednak zaczęli szeptać, że tak często zagląda
do domku na cyplu. Musiał podać jakiś powód. Nie
mógł się wyprzeć, kogo tam odwiedzał, więc powiedział,
że są zaręczeni. Wcześniej czy później i tak się to stanie.
No i zjawił się ten nieznośny chłopak. Miał opinię
kobieciarza, ale wydawało się, że dziewczętom to nie
przeszkadza.
Kristoffer zaczął się niepokoić, gdy dotarły do nie
go pogłoski, że Arturowy Simon lata za Elise. Jeszcze
bardziej go zaniepokoiło, gdy powiadano, że dziewczę
nie ogania się za bardzo przed tym młodym byczkiem.
No i potem zachorował...
Wtedy wymyślił, że zatopi łódkę i rozgłosi, że mu
ją ukradziono. Sieci też nie było trudno zniszczyć.
Trochę ich żałował, ale robił to w imię przyszłości.
Musiał pozbyć się tego szczeniaka raz na zawsze.
Przypomniał sobie, że prababka Simona była Laponką.
Przydało mu się to. Większość ludzi wierzyła w klątwy
i czary. Nie żeby on sam, oczywiście, był przecież oświe
conym człowiekiem. Ale ludzie łapali się na takie historie.
Nawet go bawiło szerzenie pogłosek, że ktoś chyba
rzucił na niego klątwę.
Teraz nie było już mu do śmiechu. Miał nadzieję, że
chłopak ugnie się od razu. Oczywiście, straszył tylko
tym lensmanem, nie zamierzał posunąć się dalej.
Lensman był nowy i nie znał jeszcze Kristoffera
zbyt dobrze. Może by i wyśledził, że zatopienie łódki
to jego sprawka...
Straszył tylko.
A ten łobuz uciekł do lasu. Niektórzy mówili, że za
granicę. Szczęśliwej drogi, jeśli tak.
Ale pewny nie był.
Ktoś powiedział, że Simon jest w górach, że Elise
pomogła mu uciec i że codziennie go odwiedza.
Bratankowie Kristoffera obserwowali dom na cyplu i je
go mieszkańców; wszyscy zachowywali się normalnie.
Chłopcy opowiadali, że Elise prawie nie wychodzi z doma
Ale ludzie się śmiali.
Kristoffer miał tego dosyć.
Postanowił złożyć Reijo wizytę. Porozmawiać z nim
poważnie. Powiedzieć, że już najwyższy czas uporząd
kować sprawy. Nie może być przedmiotem kpin.
Przyzwolenie Reijo, zapowiedzi i wyznaczenie da
ty. To powinno zostać ustalone podczas tej wizyty.
Wesele wyprawi się takie, jakiego nikt jeszcze nie
widział. Sam Kristoffer je przygotuje, Reijo nie będzie
musiał. Ojcu wielu córek nigdy się nie przelewa. O po
sag nie zamierzał prosić. Czy Reijo znalazłby kiedy
kolwiek tak szczodrego zalotnika?
Kristoffer wybrał sobie żonę i musi ją dostać bez
względu na koszty.
Simon przebywał w ukryciu już ponad tydzień. Eli
se jeszcze ani razu go nie odwiedziła.
Knut pierwszy odkrył wartę, jaką postawił stary.
Powiedział o tym Elise i Mai. Chciał powiedzieć też
Mattiemu, ale Elise się sprzeciwiła.
- To tylko pogorszy sprawę - twierdziła. - Nie chcę,
żeby coś się stało z mojej winy. Już i tak źle, że Simon
ukrywa się jak jakiś wyjęty spod prawa.
- Myślałam, że sądzisz, że to właśnie jest podnieca
jące - rzuciła Maja. - Słodkie. Że jakiś mężczyzna był
w stanie coś takiego dla ciebie zrobić...
- Nie jestem taka, jaką chciałabyś mnie widzieć - rze
kła Elise cicho. - Może kiedyś poświęcisz chwilę czasu
i poszukasz tej prawdziwej mnie.
Dobrze, że Maja zgodziła się przynajmniej na zanosze
nie jedzenia Simonowi. Zawsze uganiała się po górach i la
sach, dlatego nikomu nie mogło się to wydać podejrzane.
Ludzie ze wsi już dawno poznali jej kapryśny cha
rakter. Prześmiewano się, że jest z niej kandydatka na
żonę dla kogoś o mocnych nerwach i słabym wzroku.
Reijo nie pozbędzie się jej tak łatwo, chyba że pomo
że mu w tym pokaźny posag.
Elise miała wyrzuty sumienia.
Powinna była odwiedzić Simona.
Co on może sobie o niej myśleć?
Prosiła Maję, aby powiedziała mu, że chce go odwiedzić,
ale nie może. Jednak nie była pewna, czy Maja to zrobiła.
Nie przekazywał żadnej odpowiedzi poza pozdrowienia
mi, a one nic nie mówiły. Może Simon uważał, że głupio
jest zdradzać coś więcej przez siostrę swojej dziewczyny...
Maja poszła w góry o świcie. Bez wahania pozosta
wiła swoje obowiązki reszcie domowników.
To była jej kolej na przyniesienie wody i dobrze
o tym wiedziała. Elise też. Maja jednak rzuciła jej szyb
kie spojrzenie i słowa, że idzie.
Elise przyniosła wodę. Zamiotła izbę. Posprzątała
po śniadaniu, schowała naczynia.
Chociaż tyle mogła zrobić. To przecież jej wina, że
Simon musiał uciekać.
Matti poszedł za nią, gdy zeszła do potoku po na
stępną porcję wody. Nosidła, które zostały tu po Raiji,
zaczęły przystosowywać się do kształtu ramion Elise.
Była najstarsza. Przyniosła już niejedno wiadro wody.
Okolica była płaska. Potok płynął zakolami od stro
ny gór. Las trzymał się na odległość i tylko z daleka
osłaniał ją i Mattiego.
- Wygląda na to, że Maja chętniej chodzi do twego
kawalera niż ty - rzucił i usiadł na trawie koło potoku.
- Czyżby?
- To dla mnie drobiazg pozbyć się tych dwóch bał
wanów, którzy czają się na cyplu i uważają, że są nie
widzialni. Santeri i ja moglibyśmy ich stłuc jedną rę
ką, i to obu naraz.
Elise spojrzała na niego, zdziwiona.
- Myślałaś, że o nich nie wiem? Że Reijo też nicze
go nie zauważył?
- To mój kłopot - odpowiedziała. - To przecież mo
ja wina...
Potrząsnął głową.
- Ty jesteś tu najmniej winna. Nic na to przecież
nie możesz poradzić, że mężczyźni zakochują się w to
bie, bo jesteś taka ładna. Ty o to nie prosiłaś.
Elise pozwoliła mu napełnić wiadra. Usiedli potem
razem na trawie.
- On na pewno chciałby cię zobaczyć, nie sądzisz?
Elise pokiwała głową.
- I chyba nie jesteś zadowolona, że tylko Maja go
odwiedza?
Potrząsnęła głową.
Uśmiechnął się szeroko.
- Obiecuję ci pozbyć się ich, jeszcze zanim Maja
wróci. Co ty na to?
- Zrobisz to tak, żeby nie wybuchła awantura? - W gło
sie dziewczyny pojawił się wyzywający ton, a w oczach
wyraz złośliwości. Tego by się nikt po niej nie spodziewał.
Ale Mattiego to nie zdziwiło.
- Oczywiście - rzucił lekkim tonem. - Nawet ich nie
dotknę. Ale nie podpiszę się pod obietnicą, że będą po
tem zdrowi. Chyba za słabo piszę - dodał z uśmiechem.
Zgolił brodę i wąsy i skóra pod zarostem okazała
się jaśniejsza niż na reszcie twarzy. Wyglądało to tro
chę śmiesznie, ale Elise nawet nie przyszło do głowy
żartować z Mattiego.
- Wezmę wiadra - powiedział, gdy zaczęła zaczepiać
jedno o nosidła. - I wezmę je w ręce.
Elise szła, niosąc nosidła pod pachą. Czuła się dziwnie.
- Simon by pewnie nie zaproponował mi tego - wy
mknęło się jej.
Matti zatrzymał się na chwilę i popatrzył na dziewczynę.
- A powinien - rzucił.
Elise żałowała, że nie umiała panować nad językiem. Od
razu poczuła się głupia. Matti na pewno za taką ją uważa.
Mężczyzna nie mówił nic więcej, póki nie znaleźli
się przy domu. Poprosił ją, by pozostała na podwórzu,
żeby ludzie Kristoffera mieli na czym zaczepić wzrok.
A on i Santeri wybiorą się na szybką przechadzkę w gó
ry, dodał z mrugnięciem oka.
Był taki jak zawsze.
- Po usłyszeniu sygnału pójdziesz w góry.
- Sygnału? - spytała zdezorientowana.
Zaśmiał się jak chłopiec.
- Zrozumiesz, gdy go usłyszysz - zapewnił. Ale nic
więcej nie zdradził.
- Dokąd idą ci dwaj? - zastanawiała się Ida, gdy Eli
se wyciągnęła ją na dwór, żeby potrzymała dla niej
wełnę do zwijania.
- Pozbyć się psów pasterskich Kristoffera.
- Prosiłaś o to?
Ida często zadawała pytania zmuszające do udziela
nia nieprzyjemnych odpowiedzi.
- Nie - rzuciła Elise ostro. Zamilkła i tylko coraz
gwałtowniej zwijała wełnę w kłębek. - Jestem jakaś po
denerwowana - westchnęła. - Chyba mam dość wszyst
kich mężczyzn.
- No, to raczej niemożliwe - stwierdziła Ida, patrząc
złośliwie na nią swymi zielonymi oczami. - Mam wraże
nie, że jesteś gorsza dla nas, dziewczyn, niż dla mężczyzn...
- Czy Maja...? - Elise przerwała. Nie mogła dokoń
czyć pytania. Tego nie wolno mówić ani o to pytać.
Ale Idy nie dało się oszukać.
- Czy Maja jest zakochana w Simonie, to chciałabyś
wiedzieć? - spytała spokojnie.
Elise popatrzyła na nią i tylko skinęła głową.
- Tak, to.
Ida uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. Reijo tyle razy
jej powtarzał, że dziewczęta w jej wieku nie noszą już roz
puszczonych włosów, ale to nie skutkowało. Ona nosiła.
Burza miedzianorudych włosów spłynęła Idzie na
plecy. Elise w ułamku sekundy zobaczyła przed sobą
młodą Raiję. Tyle że jej włosy miały kolor węgla
i skrzydeł kruka...
- Nigdy nie wiadomo, o co chodzi Mai - usprawie
dliwiała się Elise. - A ona tak chętnie biegała do niego
w góry... Na pewno nie dla mnie!
- Ona bardziej nas kocha, niż to okazuje - rzekła Ida
cicho. - Ale uważa, że słabością byłoby okazanie uczuć.
Simon? Nie wiem. Ona mi nic nie mówi. A na pewno
nie Knutowi. Dobrze byłoby, gdyby był tu Ailo. On
by wiedział. Maja więcej z nim rozmawiała niż z nami
wszystkimi razem wziętymi. Łącznie z Reijo. - Nabra
ła oddechu. - Ale nie mogłabym uwierzyć, że Simon
jest w jej typie. - Zaśmiała się. - On jest w moim typie.
Jeżeli ci się znudzi, możesz mi go odstąpić...
Twarz Elise rozjaśniła się w uśmiechu.
- On jest o milion lat za stary dla ciebie, siostrzyczko!
- Bałam się, że tak odpowiesz... - Zniżyła głos i powie
działa z tajemniczym uśmiechem: - A Santeri jest jesz
cze o pół miliona lat starszy od Simona. Ale lubi mnie...
- Santeri?
Ida pokiwała głową, zadowolona z siebie.
- Przecież on ma tyle lat, co Reijo!
- Wiem. Ja nie jestem w nim ani trochę zakochana.
Ale to zabawne móc tak go podrażnić. Mężczyźni są
jak duże dzieci.
- Reijo wie o tym? - spytała Elise, nadal oszołomiona.
- Na pewno nie. - Ida uśmiechnęła się szeroko. - I nie
wolno ci zepsuć mi zabawy, mówiąc mu to! Tata jest
trochę przewrażliwiony na punkcie mojej cnoty.
- Nawet nie powinnaś znać takich słów! Ja w two
im wieku nie znałam.
- Cieszę się, że nie jestem tak nieoświecona - odpo
wiedziała Ida przemądrzale. Nagle, patrząc szeroko
otwartymi oczami, wskazała ręką w stronę gór.
Elise usłyszała.
Huk.
Odwróciła się, choć bała się spojrzeć we wskazanym
kierunku.
Matti powiedział, że nie zbruka swoich rąk. I że ona
zrozumie sygnał, gdy go usłyszy...
- My tego nie widziałyśmy - rzuciła Ida i wciągnęła
opierającą się Elise do domu.
Przez okno dojrzały obłok piasku, gdy lawina ka
mieni zeszła po stromym zboczu góry.
Zastanawiała się, czy ci, którzy leżeli u jej podnóża,
zdołali przed nią ujść.
- Matti nie obiecywał, że pozostaną w dobrym zdrowiu,
ale nigdy nie przypuszczała, że zrobi coś takiego. Elise nie
wiedziała już, co myśleć. Jej świat był tak różny od świata
mężczyzn. Po prostu czegoś takiego sobie nie wyobrażała.
Zobaczyły, jak Reijo i Knut biegną od strony brze
gu morza i znikają za cyplem.
Ida wiedziała, co robić. Cisnęła w kąt wełnę i narzuciw
szy szal na ramiona Elise, popchnęła ją w stronę drzwi.
- Idź w góry - powiedziała trzynastolatka głosem
znacznie bardziej władczym, niż można by się było spo
dziewać po osobie w jej wieku. - Ty i Maja byłyście w le-
sie. Ja doprowadziłam do ostateczności wujka Matti
i Santeriego moim dziecinnym gadaniem. A cały czas wi
działyśmy Knuta i tatę na brzegu zajętych łódką. Świe
żo położona smoła na pewno uwolni ich od podejrzeń...
Elise skinęła głową. Sama by tego tak szybko nie
wymyśliła... Ta mała ma coś w sobie.
- Jesteś kochana, Ida - powiedziała i pocałowała ją
przelotnie w policzek. I pobiegła.
Tą samą trasą, którą szli z Simonem. W połowie
drogi do lasu napotkała dwóch mężczyzn, którzy szli
sobie beztrosko ścieżką.
- Nie tego się spodziewałam! - wybuchnęła.
Santeri popatrzył na nią i na Mattiego, wzruszył ra
mionami i poszedł dalej. Matti zatrzymał się. Nie spra
wiał wrażenia, żeby był specjalnie dumny z siebie. Nie
wyglądał też na zawstydzonego.
- Musisz przyznać, że podziałało.
- Udało im się uciec?
Spojrzał na nią spod brwi o ton ciemniejszych niż
włosy.
- Nie wiedziałem, że wstawiasz się za tymi, którzy
życzą ci źle.
- Udało im się uciec?
- Chyba tak.
Spojrzał ponad jej ramieniem. Nie było po nim znać
wyrzutów sumienia. Potraktował to dziwnie lekko.
Elise nie wiedziała, co ma sądzić. Jakaś jej część była
zła. Inna... nie, nie mogła być tak żądna zemsty! To do
niej niepodobne!
- Widziałem jakąś postać, która uciekła z miejsca, do
kąd zeszła lawina. Ale wszystko pokrywały kłęby kurzu.
Trudno cokolwiek odróżnić. No i nie mogliśmy stać tam
i patrzeć, bo ktoś mógłby nas dostrzec na górze. To była
zwykła lawina, Elise. Zaskoczyła nas tak samo, jak innych.
Odwróciła się od niego. Nie podobała jej się ta stro
na jego charakteru. Stracił nieco swego blasku. Matti,
ten wujek Matti, który zawsze cieszył się u niej spe
cjalnymi względami...
- Nie przypuszczałam, że możesz zrobić coś takiego
- przyznała, blada. - Nigdy bym cię o to nie posądziła.
Matti przejechał dłonią po brodzie. Przyswoił sobie
ten gest z czasów, gdy bywał bardziej zarośnięty.
- Chyba zbyt dobrze mnie oceniałaś, mała Elise - powie
dział smutnym tonem. - Nigdy nie byłem szlachetniejszy
od innych, a raczej odwrotnie. Nie byłem najlepszym
dzieckiem Pana Boga. I nawet nie drugim w kolejności. Nie
jestem zrobiony z materiału na ideał. Chyba nie robią ta
kich nad rzeką Torne - uśmiechnął się lekko. - Ale to mo
że dlatego, że zostałem poczęty w latach głodu. Trudno się
czegoś lepszego po mnie spodziewać: moi rodzice tak dłu
go żyli na chlebie z kory, że chyba zrobili mnie z drzazg.
Elise zarumieniła się, lecz nie mogła powstrzymać uśmie
chu.
- Ale przesadzasz - rzuciła. - Nie zmieniaj tematu!
- Ja mówiłem poważnie - odpowiedział bez śladu we
sołości. - Nie powinnaś uważać mnie za ideał, Elise.
Długo patrzyła mu w oczy, aż wreszcie pobiegła w gó
rę. Nie myślała już o tych dwóch, których może porwa
ła lawina. Nie myślała o niczym. Nie chciała myśleć.
Teraz myśli mogły być tylko niebezpieczne.
Maja schodziła w dół. Spotkały się na ścieżce. Dłu
go mierzyły się wzrokiem.
- Co, naprawdę się tam wybierasz? Oczom nie mo
gę uwierzyć.
- Jak on się ma?
Maja zaśmiała się.
- N o , a jak może się miewać po półtora tygodniu spę
dzonym wśród skał? Zanudził się na śmierć. Do tego
stopnia, że rozmowę ze mną uważa za wydarzenie dnia.
- Może niedługo będzie mógł wrócić...
- Czyżby twój zalotnik tak szybko się poddał? -
odezwała się Maja złośliwie.
Elise nie odpowiedziała.
- Zeszła lawina? Za cyplem? Słyszeliśmy piekielny
łomot, a potem zobaczyliśmy chmurę pyłu. Dziwna
pora jak na lawinę...
- Nie przeklinaj tak! - krzyknęła Elise bez zastano
wienia, lecz zaraz się opanowała. - Przepraszam - bąk
nęła. - To Matti i Santeri ją spowodowali - rzuciła, pa
trząc w stronę fiordu. Obaj już odeszli. Czyżby chcie
li szukać tych dwóch? Starczyłoby im zimnej krwi?
- O rany! - w glosie Mai zabrzmiał podziw. Oczy jej
zwęziły się, gdy spojrzała na Elise. - Nie podoba ci się
to, co? Strach cię obleciał? Ale Matti to prawdziwy Ala-
talo. Jest w nim siła. W nas! Sprytne, bardzo sprytne!
- Nie jesteś żadną Alatalo - odcięła się Elise. Chcia
ła zranić Maję, chciała jej dopiec. - O ile pamiętam,
twoim ojcem był Mikkal.
Trafiła. Przez moment w oczach Mai dostrzegła ból,
ale trwało to tylko chwilę.
Głos przybranej siostry wcale na to nie wskazywał.
- Spiesz się do swego ukochanego, Elise, zanim wy
stygnie! - rzuciła i pobiegła w dół lekko jak kozica.
Pytanie, na które Elise mogła otrzymać nieprzyjem
ną odpowiedź, nie wypowiedziane zawisło w powie
trzu. Ostatni odcinek drogi przeszła ciężkim krokiem.
6
Elise zbliżała się do głazów, starając się narobić jak
najwięcej hałasu. Nie chciała bynajmniej sprawić Si
monowi niespodzianki, o, nie!
Cisza była wręcz nienaturalna. Simon pewnie
wstrzymał oddech, a wszystko wokół wyglądało tak,
jakby na chwilę zamarło.
Zatrzymała się przed najszerszą szczeliną.
- To ja - rzuciła.
Rozczochrana głowa pojawiła się w otworze. Na
twarzy chłopaka malowało się niedowierzanie, lecz coś
jeszcze... Strach?
- To ty? - spytał. - Ty, Elise?
Pokręcił głową i odsunął się, robiąc jej przejście.
Zagospodarował się, jak umiał najlepiej. Maja przy
niosła mu kilka derek, jedną położył na najwilgotniej-
szej części ziemi. Jedzenie, które mu dostarczyła, sta
ło pod skałą.
Niezgrabnie zrobił gest zachęcający, aby usiadła.
- Nie sądziłem, że przyjdziesz.
Nie spuszczał z niej wzroku. Musiał ją jakby na no
wo zapamiętać, sprawdzić, czy zgadza się z tym wize
runkiem, którym się sycił przez ten trwający wiecz
ność tydzień.
- Straże Kristoffera... znikły - powiedziała pobladły
mi wargami.
- Jak to? Zrezygnowali?
Elise pokręciła głową.
- Zeszła lawina...
- A, słyszałem. - Zmarszczył brwi. - Nie do uwierze
nia. O tej porze roku? Nie padało już ponad tydzień.
No i żeby tam? Tam jeszcze nigdy nie było lawiny!
- Nie - zgodziła się Elise.
- Porwała ich?
- Ja nic nie widziałam - odrzekła. - Mnie też nikt by
nie dostrzegł w tym pyle. Dlatego mogłam tu przybiec...
Dziwne, jak łatwo przychodziło jej kłamstwo. Na
wet się nie wstydziła.
A może powinna. Simona nie powinna oszukiwać.
Ale ważniejsze było, żeby nikt nie dowiedział się
o Mattim i Santerim. Nawet Simon nie powinien łą
czyć ich z lawiną. Nie wiedziała przecież, czy wysłani
przez Kristoffera na przeszpiegi nie zginęli.
- Muszę cię objąć.
Przysunął się bliżej. Elise zmusiła się do pozostania
na miejscu. Nie mogła przecież uciec. Był jej chłopa
kiem i w pewien sposób miał do niej prawo.
- Pomyśleć tylko, że przyszłaś!
Objął ją ramionami i potarł zarośniętym policzkiem
o jej policzek. To drapało - i poczuła też jego zapach...
Aż przełknęła ślinę, żeby nie okazać niechęci, jaką
w niej wzbudził.
Przecież płynęło tu tyle strumyków! Nie musiał się
aż tak zaniedbać! Nie musiał tak brzydko pachnieć...
- Tęskniłaś za mną, co? - spytał z czołem opartym
o jej czoło.
Chciała krzyczeć. Na tyle miała jednak silnej woli, że
się opanowała. Zacisnęła zęby i nawet się uśmiechnęła.
- Myślałem, że już ci na mnie nie zależy - rzucił,
podciągając jeden kącik ust w górę.
Kiedyś jego krzywy uśmiech wydawał jej się nieod
parcie uroczy, teraz - tylko znajomy.
- Zacząłem przypuszczać, że nie chciałaś przyjść. Ze
Maja nie mówiła mi prawdy. Któregoś dnia omal jej
nie przyłożyłem za to, że kłamie w żywe oczy, żeby
mi dokuczyć. - Odwrócił w stronę Elise drugi poli
czek. Pod zarostem i brudem zdołała dostrzec opuchli
znę i zmieniony kolor.
- Ale ona umie się odciąć, ta twoja siostra. Uderzyła,
i to mocno. Smarkula wbiła mi do głowy, że nie kłamie.
- Simon uśmiechnął się ze szczerym podziwem. - Polu
biłem ją za to. Mimo że oberwałem od dziewczyny. Ale
ona naprawdę ma sporo oleju w głowie. Zanim się z nią
zacznie rozmawiać, widzi się tylko jej blizny. A gdy się
już ją pozna, zapomina się o nich.
Te słowa sprawiły, że Elise wybaczyła mu i brud, i za
pach.
- No właśnie - rzekła ciepło. - Maja jest wspaniałą dziew
czyną. Chciałabym bardzo, żeby sama w to uwierzyła.
- Zazdrości ci.
Elise pokiwała głową.
- Wiem. To nie jest przyjemne. O n a potrafi być na
prawdę miła, ma w sobie wiele dobroci. Nie pokazuje
jednak tego prawie nikomu.
- Tak, to zrozumiałem - mruknął z policzkiem przy
jej policzku. Elise wydało się, że w jego głosie za
brzmiała fałszywa nuta. - Kristoffer się pokazał?
- N i e .
- Co zrobi Reijo?
- O to musisz sam go spytać.
- A ten twój wujek? - Simon aż zesztywniał na
wspomnienie Mattiego. - Maja mówiła, że on gotów
jest pójść dla ciebie w ogień.
- Maja przesadza. Ale rzeczywiście jest miły. Będzie
wspierał Reijo. Kristoffer nic u nich nie uzyska. Chy
ba nie będziesz musiał się dalej ukrywać. - Uśmiech
nęła się słabo. - Sądzę, że Matti chętnie by spuścił la
nie Kristofferowi.
-Ja też - mruknął Simon. - Może zrobimy to razem?
- Mam nadzieję, że nie!
Nie odpowiedział, wzmocnił tylko uścisk. Poczuła,
jakby znalazła się w pułapce. Jego rozchylone wargi
zaczęły przesuwać się po jej policzku. Skubnął koniu
szek jej ucha, ugryzł leciutko, pieścił językiem szyję
wzdłuż tętnicy. Uśmiechnął się, gdy poczuł w niej
gwałtowne pulsowanie krwi.
Nie była więc taką lodową dziewicą. Może w środ
ku jest taka, jak przeczuwał...
Położył ręce na jej ramionach, zsunął szal i przyci
snął ją mocno do piersi.
Usta gładziły policzek. Elise odwróciła głowę, ale
Simon przytrzymał ją tak, że nie była w stanie nic
zrobić.
Jego usta były tak blisko, że mogła niemal je poczuć,
choć jeszcze jej nie dotykały.
Ale zapach poczuła...
Raz za razem przełykała gwałtownie ślinę i zamknę
ła oczy. Objęła go kurczowo, trzymając jednocześnie
na odległość. Wiedziała jednak, że on dostanie to, cze
go chce. Był od niej o wiele silniejszy, no i miał do te
go prawo. To musiało nastąpić...
Elise odważyła się rozchylić usta. Pocałunek smakował
nieświeżo, ale jego wargi paliły jak ogień i coś w niej roz
topiły. Zdołały wypełnić dno pustki, która ją wypełniała
Podobało jej się to, a jednocześnie tym gardziła.
Potrzebowała tego, ale nie wiedziała, czy to tak wła
śnie powinno być.
A on był zachłanny, żądający, głodny...
Czuła, że czerpie z niej dużo, dając niewiele w zamian,
nic poza obrzmiałymi wargami i siniakami na ramionach.
Jego język wprawnie bawił się z językiem Elise, ale ona
właściwie nie wiedziała, czy jej się to podoba.
To oczywiście jej wina.
Simon był doświadczony. Nie ją pierwszą trzymał
w ramionach. Na pewno nie ją pierwszą całował.
Simon wiedział, jak to się ma odbywać. Ona nie.
Pewnie dowie się z czasem. Może wtedy będzie to ta
kie, jak sobie wyobrażała: mocniejsze, porywające.
To nie mogło być już wszystko!
- O nieba, jak ja za tobą tęskniłem! - mruknął chło
pak, przesuwając usta w dół po jej szyi. Zatrzymał go
kołnierzyk bluzki.
Jego jedna dłoń podkradła się i rozpięła najpierw je
den guzik, potem drugi...
Usta pieściły coraz więcej skóry, ale jemu było za
mało. Dłoń stała się bardziej niecierpliwa. Gwałtownie
rozpinał bluzkę, aż guziki prysnęły spod jego palców.
Usta poszły za palcami, paląc skórę dziewczyny. Elise
chciała tego i zarazem nie chciała.
Przewrócił ją na derkę, a sam pół leżał, pól siedział
pochylony nad nią. Kolano wsunął pomiędzy jej kola
na, niezauważalnie podsuwając w górę spódnicę.
Mocno obejmował ją jedną ręką, drugą odważnie
wsuwając pod bluzkę i zdobywając cal po calu obsza-
ry miękkiej skóry Elise. Rozpiął jeszcze kilka guzików,
aby usta i dłonie dosięgły tego, czego chciały.
Nikt tak jej jeszcze nie dotykał. Delikatnie ścisnął
jej piersi, z uśmiechem pieścił językiem jedną brodaw
kę. Elise dostrzegła, że ona ściąga się i zaczyna ster
czeć. Jego uśmiech był niemal wyzywający...
Opuściła powieki.
Druga dłoń Simona uwolniła ramię Elise, przewę
drowała wzdłuż ciała i wsunęła pod jej ubranie. Popie-
ściła drugą pierś, chciała ściągnąć z Elise bluzkę, roz
piąć spódnicę...
Coś mrocznego w dziewczynie odpowiadało na to, co
Simon z nią robił. Puls krwi był inny. Przechodziły
przez nią na przemian fale gorąca i zimna. W jednym
momencie przyciskała się do niego, w innym odsuwała.
Przemieścił się nad nią. Jego usta i dłonie nadal wę
drowały. Zsunął się w dół, ujął w dłonie jej krągłe bio
dra, podczas gdy usta błądziły po jej piersiach. Blask
w jego oczach był inny niż dotychczas.
Znów poszukał ust Elise, jego wargi pożądliwie przy
kryły jej wargi. Była uwięziona pomiędzy nim a ziemią.
Jego kolano przesuwało się wzdłuż jej ud, delikatnie od
suwając je od siebie. Poczuła coś na biodrze i gdy uświa
domiła sobie, co to może być, aż się zachłysnęła.
- Nie, Simon!
Wcisnęła pomiędzy nich pięści i odpychała go z ca
łych sił.
- Nie, Simon, nie to! Nie chcę!
Jego pocałunek stał się łagodniejszy, przekonywają
cy. Dłonie pieściły miękko jej ciało. Poddała się im.
W uszach jej szumiało, w skroniach waliło tak, że nie
mal nie słyszała własnych myśli. Skórę cudownie ła-
skotalo, czuła, że słabnie, że niemal chce tego co on.
Jednak rozsądek mówił nie. Coś w niej krzyczało, że
nie powinna tego robić.
- Oczywiście, że chcesz - szeptał. - Wszystkie chcą.
I wszystkie mówią nie, to część gry, moja mała Elise.
Pakami znów pieścił brodawki jej piersi.
- Nie chcesz? - drażnił się. - One mówią coś inne
go. Błagają o pocałunek. Podobał ci się, prawda?
Chcesz, żebym znów to zrobił...
- Nie, Simon! Nie!
Nie słyszał jej. Nie chciał jej słyszeć.
- Czujesz, co mogę ci dać? - Błysnął zębami
w uśmiechu. - To nie byle co. Jestem w tym dobry, to
prawda, nie przechwalam się, Elise. A dla ciebie zro
bię to jeszcze lepiej niż kiedykolwiek...
Chciał się dostać pod jej spódnicę. Ona nie pozwa
lała. Musiał ją puścić.
Elise przekręciła się na bok, gdy tylko na chwilę się
uniósł.
Błyskawicznie zerwała się na nogi. Zanim Simon
zrozumiał, co się stało, przemknęła obok niego i prze
cisnęła przez ciasny otwór. Otarła nagą skórę, lecz nie
zwróciła na to uwagi.
Po prostu uciekała.
Dogonił ją głos Simona, nie słowa, ale ich ton. Zroz
paczony, wściekły, lecz także zmieszany z czymś, w co
nie mogła uwierzyć. Z zawstydzeniem? Bzdury!
Elise biegła, potykając się, dopóki nie uznała, że już
jej nie zobaczy.
Nie pobiegł za nią.
Właśnie tak przypuszczała.
Może naprawdę się wstydził?
Ale nie będzie go żałować. Simon dobrze wiedział,
co robi. Nie powinna sądzić inaczej.
W połowie drogi do fiordu wpadła pomiędzy gęste
brzozy. Dały jej schronienie i poczucie bezpieczeń
stwa, którego potrzebowała.
Drżącymi dłońmi zapięła bluzkę.
Nadal czuła dotknięcia jego rąk i ust na swoim ciele.
Najgorsze było to, że coś ją ku niemu pchało, mimo że
był brudny i zalatywał ziemią i potem. Mimo to jego po
całunki coś w niej obudziły. Użył swoich najlepszych
umiejętności. Na tyle, na ile mu pozwoliła, działały...
Wszystko, co sobie kiedykolwiek wyobrażała, zbladło.
Działały.
Były momenty, gdy chciała tego. Czuła, że musi to
kiedyś przeżyć, inaczej życie nigdy nie wróci do nor
malnego biegu.
Elise oparła się o drzewo i przycisnęła dłonie do po
liczków. Dopiero teraz puls się uspokajał. Ale policz
ki nadal płonęły. Simon obudził w niej wstyd - i ogień.
Wszystkie jej marzenia były łagodniejsze, milsze.
Ale Simon nie był tylko brutalny. Umiał głaskać
i pieścić bardzo delikatnie. On umiał być... dobry.
Elise znów zalała się rumieńcem pod wpływem tej
myśli.
Czyżby była cnotką?
Wiedziała, ze mężczyźni wypowiadali to słowo
z wyraźną pogardą. Gdy dziewczynie przypięto to
określenie, niewielu już prosiło ją do tańca. Ale rów
nie źle było być dziewczyną łatwą...
Zastanawiała się, co Simon o niej teraz myśli. Czy
opowie o niej komuś.
Może śmialiby się z niego, gdyby usłyszeli, że niczego
z nią nie osiągnął. On, który cieszył się sławą kobieciarza.
To okropne słowo...
On robił to z innymi.
Elise znała niektóre z tych dziewcząt.
Wtedy, gdy tylko zwróciła na niego uwagę, nic to
nie znaczyło.
Że one były na tyle głupie, że dały mu więcej, niż
powinny, to przecież nie jej sprawa?
Simon był mężczyzną, i to prawdziwym. Żadna nie
chciałaby mieć niedoświadczonego kochanka.
Ale gdy jej dotykał, czuła to inaczej.
Widziała przed sobą twarze tych innych i nie chcia
ła być taka jak one.
Może on był z nią na poważnie. Może wyobrażał
sobie i księdza, i dzwony kościelne, ale to i tak nie uła
twiało sprawy.
Przespać się z nim to jakby dzielić posłanie z wszyst
kimi innymi jednocześnie.
To było odpychające.
Matti powiedział, że to nie jest jej wina. W innej sy
tuacji, ale mógłby to powiedzieć i teraz. Niemal sły
szała te słowa w uszach, ale brzmiały dziwnie mało
przekonująco.
Czuła wstyd okrywający ją niczym gruby koc. Wzię
ła na siebie większą część winy.
Coś w niej tak skusiło Simona, że stracił panowanie
nad sobą.
Chciała wierzyć, że był tak szlachetny, że nie zmu
siłby jej do niczego siłą.
Najwyraźniej było w niej coś...
Może powinna wrócić. Porozmawiać z nim. Prze
prosić...
Elise osunęła się na mech i oparła głowę o pień brzozy.
Przypomniała sobie jego spojrzenie, gdy wmawiał
jej, że pragnie tego tak samo jak on, gdy chciał, żeby
uznała jego wolę za swoją.
Nie mogłaby mu teraz popatrzeć w oczy jak wtedy,
gdy bez wstydu przywarła do niego całym ciałem.
Wtedy może by go i przyjęła, gdyby był gotów.
Nie mogła znieść, że użył jej słabości przeciwko
niej. Miała ochotę, przyznawała ze wstydem. Obudził
w niej coś, czego istnienia w sobie nawet się nie do
myślała.
Elise wiedziała już, że więcej na to Simonowi nie
pozwoli.
Nawet gdyby nadal uważał ich za parę, wytłumaczy
mu, że to niemożliwe.
Nie musi się już dłużej ukrywać. Sama powie Kri-
stofferowi, że na pewno nic nie będzie pomiędzy nią
a Simonem Bakken.
Zadurzenie i oczarowanie, które myliła z prawdzi
wym uczuciem, całkiem z niej opadły. Zostały podar
te na strzępy.
Może temu miała służyć ta przygoda. Ale oddałaby
wszystko, żeby to móc odwrócić.
Simon dotykał jej. Dotykał tak, jak by chciała, że
by ją dotykał kochanek. A nie jak byle kto.
Simon Byle Kto...
Oparła policzek o podciągnięte kolana, nie mogąc
sobie wybaczyć, że mogła być tak głupia.
Jak mogła być tak zaślepiona...
Simon był przystojny i łatwo się pomylić co do wła
snych uczuć na widok jego uśmiechu.
Nie ją jedną to spotkało, choć to słabe pocieszenie...
Na pewno jej minie. Jakoś zbierze siły, żeby mu
o tym powiedzieć. On to uzna.
On nie był zły, tylko taki, jak wszyscy mężczyźni...
Trudniej myśleć o lawinie. Lawinie, którą wywoła
no z powodu jej i Simona.
Iluzję, która pękła równie łatwo jak warstwa lodu
na kałuży po pierwszej mroźnej nocy, ktoś mógł oku
pić życiem. To jej ciążyło.
Nie mogła jeszcze wrócić do domu.
Musi najpierw przewietrzyć swoje myśli.
7
Reijo kopał i przeklinał. Jak wielu innych wiedział,
że dwaj bratankowie Kristoffera niemal zamieszkali
u podnóża góry za jego domem.
Był o to zły, ale postanowił poczekać na rozwój wy
darzeń. Może i stchórzył, ale od kiedy tu powrócił, po
stanowił się nie narażać. Chciał móc tu pozostać.
A teraz ta lawina.
Knuta był pewien. Cały czas pracował z nim przy
smołowaniu łódki.
Idę i Elise widział na podwórku. Maja zaniosła je
dzenie temu szczeniakowi.
Pojawili się Santeri i Matti. Każdy z osobna i długo
po wypadku.
- Będzie niezłe przedstawienie, jeśli bratankowie
Kristoffera tu leżą - rzucił przez zaciśnięte zęby do
Mattiego, który zaczął mu pomagać. - Poruszy niebo
i ziemię, żeby nas o to obwinie.
Matti odwalił kamień i zepchnął go w stronę fior
du. Patrzył, jak uderza w wodę i znika z pluskiem. Za
brał się za następny i następny...
- Nawet Kristoffer nie może cię winić za zjawiska
natury. Przy brzegu na pewno byli ludzie. Powiedzą,
gdzie kto był.
Reijo otarł pot z czoła, przez co więcej piasku dosta
ło się mu do oczu. Mrugając, starał się dostrzec coś we
wzbudzającej zaufanie twarzy Mattiego, jednak nie zdo
łał. Członkowie rodu Alatalo umieli po mistrzowsku
ukrywać myśli i uczucia, powinien to już chyba wiedzieć!
- Sam to sobie powtarzam - rzekł. - Mimo to dresz
cze przechodzą mi po plecach. Rozumiesz, Matti?
Chyba nikt nie widział... za dużo?
- A musi tak być? - spytał Matti obojętnie. - Jak by
to było możliwe?
- N o , może nie...
Pracowali dalej w ciszy. Przewracali blok za blo
kiem. Podważali i napierali ramionami razem, gdy to
było konieczne.
A wszystko zaczęło się tak niewinnie. To były tyl
ko dwa spore kamienie, którym pomogli się stoczyć.
Matti nie przypuszczał, że spadnie dużo więcej niż
te dwa. Zamierzał tylko dać wysłannikom Kristoffera
poważne ostrzeżenie.
Ale okazało się, że góra jest dużo bardziej zwietrza
ła bliżej szczytu. Zaczęli zbyt wysoko.
Po stromej stronie kamienie porwały ze sobą jesz
cze kilka bloków. To było jak fala na morzu: zapocząt
kowana przez małe pluśnięcie, a zakończona zatopie
niem lodzi i ludzi.
Lawina objęła powierzchnię równą powierzchni
wielu łodzi.
Matti był pewien, że widział człowieka uciekające
go przed tym, co z łoskotem pędziło z góry. Pamiętał
mniej więcej, gdzie go widział.
Odrzucał kamień za kamieniem i miał wciąż nadzie
ję, że go znajdzie. Żywego. Szanse były minimalne.
Zastanawiał się, czy Santeri widział tego drugiego.
Pytać nie mógł.
Wszystko miało być tylko dobrym uczynkiem wu-
jaszka.
Teraz nie wiedział, czym to było.
Może zabójstwem?
Nie ułatwił Elise niczego, tego był pewien. I to go
najbardziej martwiło.
- Coś tu jest! - zawołał Santeri. Stał w rozkroku po
między blokami i szukał czegoś ręką pomiędzy nimi.
- Jakby ubranie.
Przybiegli do niego. Wspólnymi silami odwalili naj
większe głazy. I zobaczyli, że Santeri miał rację.
Matti zmierzył wzrokiem odległość do tego miejsca,
gdzie zdawało mu się, że widział człowieka. Mogło się
zgadzać.
Leżał na skraju lawiny. Dużo niżej, niż przypusz
czał, ale pewnie go tu ze sobą przyniosła. Nie wydo
stał się na czas.
Odkopali go gołymi rękami i wynieśli ostrożnie
spomiędzy kamieni.
- Einar - stwierdził Reijo. Był to starszy z braci,
ciemnowłosy. Dało się to ustalić tylko po kolorze wło
sów. Twarz była zmasakrowana nie do poznania.
Na wodach fiordu pokazały się łódki. Ludzie wi
dzieli lawinę i chcieli zobaczyć z bliska, co się stało.
Wśród pierwszych przybyszów był Artur, ojciec Si
mona. Zobaczył ciało w trawie i tylko pokręcił głową.
- Dziwne miejsce na lawinę... - stwierdził i skinął
głową w stronę góry.
Reijo przyznał mu rację. Nadal czuł, że coś tu się
nie zgadza, ale nie chciał być pierwszym, który to po
wie. Nie mógł się odważyć. Bał się odpowiedzi, której
należałoby udzielić.
- Z drugiej strony - dodał Artur - kiedyś musiał być
ten pierwszy raz. Pan Bóg wie, co robi. Sądzicie, że jest
tam ktoś jeszcze?
Reijo pokiwał głową.
- Siedzieli tu już ponad tydzień, on i jego brat. Śle
dzili nas.
Artur westchnął, zrzucił kurtkę i zakasał rękawy.
- To ty i ja powinniśmy go znaleźć, co, Reijo? Mój
chłopak był jednym z powodów, dla których oni tu
w ogóle przyszli...
Reijo nie odpowiedział.
- Dzieci potrafią być krzyżem pańskim - mówił da
lej Artur. - Nic nie pomoże przemawianie im do roz
sądku. Za wszelką cenę muszą sami popełnić błędy,
także te, które my popełniliśmy.
Znaleźli Augusta na samym dnie lawiny. Na twarzy
nie miał ani zadrapania, ale ciało było zmiażdżone. Nie
żył jak i brat.
Coś ścisnęło się w piersi Mattiego, gdy zobaczył, jak
go wynoszą.
- Musiał spać - mruknął. - Ma tak spokojną twarz!
Nikt na to nie odpowiedział.
- Popłynę z tobą z ciałami. - Artur stanął obok Re
ijo. - Kristoffer był ich jedynym krewnym. Matka chy
ba umarła w zeszłym roku?
Reijo też tak sądził. Nie pamiętał dokładnie. Wie
dział tylko, że ich ojciec zatonął, gdy byli mali. To dla
tego było ich tylko dwóch, tak nieliczne rodzeństwa
rzadko się zdarzały. Ich matka nie wyszła ponownie
za mąż. Pozostała wdową. Przypomniał sobie ubraną
na czarno zgarbioną postać. Właściwie wolałby, żeby
nie żyła. Żeby nie musiała tego przeżywać.
Trudniej pogodzić się ze śmiercią własnego dziecka
niż ze świadomością, że samemu się umrze.
Reijo odwiezie ich do Kristoffera, który nigdy nie
uwierzy, że on nie miał z tym nic wspólnego.
Powinien był wcześniej przerwać te dziwne zaloty!
Tego można było uniknąć...
Artur podszedł do Reijo i powiedział z obawą ści
szonym głosem:
- Simon chyba nie jest w to zamieszany? Mówią, że
uciekł w góry, ty pewnie wiesz więcej o tym niż ja...
On chyba tego nie... wywołał?
To tych słów bał się Reijo. Ale nie myślał wtedy
o Simonie.
- On jest w górach - potwierdził Reijo. - Nie po tej
stronie. Maja jest tam teraz z nim.
- Maja? Miałem wrażenie, że to o tą drugą chodziło?
- Elise nie mogła iść w góry, bo bała się, że tych
dwóch ją wyśledzi. A Maja zawsze biegała do lasu al
bo w góry. Tak się ułożyło. A jedzenie musiał mieć...
Artur przyjął to do wiadomości.
Pokręcił głową i poszedł za Reijo w stronę domów.
Musieli znaleźć coś na owinięcie zwłok.
Maja i Ida czekały przed domem. Maja chciała pójść
zobaczyć lawinisko, ale Ida wczepiła się w nią z całych
sił i nie pozwoliła.
- Znaleźliście kogoś?
- Dwóch. Martwych - odpowiedział Matti zmęczo
ny.
- Dziwna lawina - mówiła dalej Maja. - Nigdy bym
nie przypuszczała, że akurat tam może coś zejść. Nie
mieli szczęścia ci dwaj idioci. - Skrzywiła się. - Nie
można powiedzieć, że diabeł zadbał o swoich!
- Maja! - wykrzyknęła Ida, choć właściwie podzie
lała jej odczucia.
- Spotkałaś Simona? - spytał Artur niepewnie. Nie
chciał patrzeć na tę czarnowłosą dziewczynę, bo wie
dział, że jej blizny przyciągną jego wzrok.
- Simon na pewno nie miał z tym nic wspólnego! -
stwierdziła pewnie Maja. Jej spojrzenie zatrzymało się
na Mattim. - Simon i ja rozmawialiśmy sobie, gdy usły
szeliśmy huk. Potem zobaczyliśmy chmurę pyłu. Nie
długo potem wróciłam. Elise szła wtedy w górę... Pew
nie skorzystała z okazji.
- Elise i ja zwijałyśmy wełnę - wtrąciła Ida. - A Mat-
ti i Santeri stali i patrzyli.
Reijo zmarszczył brwi. Nigdy jeszcze nie przyłapał
córki na tak oczywistym kłamstwie.
- Nie musisz kłamać z naszego powodu - rzekł Mat-
ti. - Santeri i ja byliśmy w zagajniku. Oglądaliśmy
drzewa na wycinkę na opał na zimę. Usłyszeliśmy la
winę na prawo od nas. Myśleliśmy, że jest blisko, i na
wszelki wypadek odbiegliśmy kawałek. W drodze po
wrotnej spotkaliśmy Elise. Porozmawiałem z nią chwi
lę, a Santeri zszedł.
Reijo dostrzegł we wzroku Mai coś, co mu się nie
podobało. Rodzaj pewności, triumfu, a przecież śmierć
nie powinna dawać powodu do triumfowania. Ona nie
mogła mieć z tym nic wspólnego! Nie mogła! Ale by
ło coś...
Coś wiedziała?
- Wypadek - stwierdził Artur. - Przez moment ba
łem się, czy to nie Simon. Młodzi są tak gwałtowni.
Z nimi nigdy nie wiadomo. A on jest trochę szalony!
Reijo poszedł do szopy po stare derki. Były nieco
postrzępione i niezbyt czyste, ale nadawały się do te
go, czemu miały posłużyć.
Matti zaproponował, że też pojedzie.
- Potrzebujesz wsparcia przeciw Kristofferowi - rzu
cił krótko.
Reijo zgodził się. Mimo to nie podobało mu się
spojrzenie, które wymienili Matti i Maja.
Podróż w głąb fiordu była długa i ciężka. To nie mo
rze czyniło ją taką, było gładkie jak rzadko, ale ciężar,
jaki mieli w łódce i na sercach.
Reijo bał się spotkania z człowiekiem, który prze
wodził po tej stronie fiordu, ale który nie był na tyle
silny, żeby znieść odmowę.
Reijo nie pamiętał Kristoffera z czasów młodości.
Miał za mało lat. Ale ludzie mówili, że on zawsze był
żądny uznania i że dobierał sobie przyjaciół wśród
tych, którzy mogli mu się przysłużyć.
Byli już w połowie drogi, gdy musiał zadać szwa
growi pytanie, które go dręczyło.
- Czy to ty, Matti?
Na kilka krótkich sekund Matti przestał wiosłować.
W następnej chwili wiosła równie spokojnie zanurzy
ły się w wodzie.
- Dlaczego o to pytasz? - odpowiedział Matti pyta
niem. Mówili po fińsku. Nie dlatego, że nie dowierza
li Arturowi, ale że naturalne było używanie ojczyste
go języka podczas poważnej rozmowy.
- Bo chcę znać prawdę - odrzekł Reijo. Nie spusz
czał spojrzenia z Mattiego. Miał mu za złe, że nadal
wyglądał na obojętnego. - Można cię o to podejrze
wać.
- Na tak niebezpieczne rzeczy bym się nie odważył
- odrzekł Matti, nawet leciutko się uśmiechając.
- Myślę, że tym razem mógłbyś. - Reijo był poważny.
Kristoffer stał na brzegu. Widział łódkę z daleka.
Rozpoznał ich od razu. Wiedział, po co tu płynęli.
Chyba nie po to, żeby spytać o pogodę? Drogo się bę
dzie cenił, zanim się na cokolwiek zgodzi. Łatwo im
nie pójdzie. Ten łobuz Artura już długo zatruwał mu
życie!
Trzeciego mężczyzny nie mógł rozpoznać. Nie
przypominał sobie, żeby go już widział. Słyszał, że do
domku na cyplu przypłynęli statkami z północy jacyś
mężczyźni, ale nie dopytywał się. Wiele różnych osób
przewijało się przez dom Reijo Kesaniemi.
Ten obcy wysiadł pierwszy. Był młodszy i wyższy
od Reijo. Ładny chłopak. Nie przejmował się, że zmo
czył nogi, dociągając łódkę do brzegu.
Kristoffer podszedł do nich niespiesznie. Przyjrzał
się obcemu; wydało mu się, że ma coś znajomego
w twarzy, ale nie umiał powiedzieć, co.
- Coś wcześnie jak na wizytę - rzucił w stronę Re
ijo. Udał, że nie widzi Artura. W końcu żadnych prze
prosin jeszcze nie usłyszał i nie zamierzał ustępować,
zanim tak się nie stanie. - Macie za mało roboty, czy
się wam za dobrze powodzi na cyplu?
Reijo wstał i wysiadł z łódki z poważną miną.
- To nie jest towarzyska wizyta, Kristoffer. Oba
wiam się, że mamy dla ciebie złe nowiny...
- Ach, tak? - rzucił ostrym tonem. - Złe nowiny, mó
wisz? - Zmierzył wzrokiem Artura. - To dlatego jest
tu ten tutaj? Te złe wiadomości mają coś wspólnego
z tym łobuzem, jego synem?
- Miałem nadzieję porozmawiać z tobą o tym
w cztery oczy - rzucił Reijo. Stał po kolana w wodzie,
opierając się ciężko o krawędź łódki. - Poważnych
spraw nie należy omawiać w takim miejscu.
- Co jest złego w moim kawałku brzegu? - Kristof
fer bojowo wypiął pierś. - Co powiesz na to, że żą
dam, aby omówić to tu i teraz, Reijo Kesaniemi?
Reijo był zakłopotany. Boże, nie chciał czegoś takie
go! Miał mu powiedzieć, że jego bratankowie nie ży
ją, a nie odrzucać zalotnika przy świadkach.
- Może wysłuchasz najpierw, co mam ci do powie
dzenia? - zaproponował. - To może okazać się waż
niejsze...
- Na mojej ziemi ja decyduję, co jest ważniejsze -
stwierdził Kristoffer butnie. Jego chude ciało aż się
trzęsło. - Chcę tu i teraz prosić o rękę twojej wycho-
wanicy, Elise Fredriksdatter. Masz mi zaraz odpowie
dzieć. Za stary jestem, żeby ktoś mnie trzymał w nie
pewności. Odniosłem wrażenie, że przyzwalałeś na
ten związek, i dlatego nie podobały mi się plotki o niej
i tym uganiającym się za nią kocurze.
- Trochę się pospieszyłeś - odpowiedział Reijo spo
kojnie. - Nie pamiętam, abyś kiedykolwiek coś wspo
mniał o ożenku, ani mnie, ani Elise. Ona nie przyjmo
wała od ciebie żadnych podarunków. Gościliśmy cię
w naszym domu, tak jak każdego innego.
- Oznacza to, że umyślnie oszukiwaliście mnie?
- Sam się oszukałeś, Kristoffer. Elise była dla ciebie
przyjazna, bo taka jest jej natura. Ona nie traktowała
cię inaczej niż wszystkich. To ty widziałeś w tym coś
więcej. Nie podobało jej się tylko, że rozgłaszasz wie
ści o waszych zaręczynach. To wstyd mówić coś takie
go o cnotliwej dziewczynie!
- Cnotliwej? - prychnął stary. - Na pewno nie jest
cnotliwa, skoro przestawała z synem tego tutaj. Simon
ukradł mi łódkę i zniszczył sieci.
- Myślę, że za bardzo się pospieszyłeś - odparł Re-
ijo. - Simon to dobry chłopak. Nie zrobiłby czegoś ta
kiego. A o ile mi wiadomo, on i Elise są tylko przyja
ciółmi. Młodzi trzymają się razem, nic w tym złego.
- I co, dasz ją za żonę temu łobuzowi? Pójdę do lens-
mana! Na pewno osadzi go w odpowiednim dla niego
miejscu!
W końcu to Matti podniósł glos.
- Reijo nie obiecał tobie Elise. Ani Simonowi. Nie
mógł tego zrobić.
- Tak? - Kristoffer był zdezorientowany. - A kim ty
jesteś? Jeszcze jednym kocurem?
Matti wzruszył ramionami. Nie obraził się. Wie
dział, że stary i tak był w gorszym położeniu niż on.
- Jestem bratem Raiji. Nie znasz mnie. Raija była
opiekunką Elise. Już wiele lat temu ona i Reijo przy
obiecali mi tę dziewczynę. Długo mnie nie było, ale ca
ły czas czułem się z nią związany. Złamanie obietnicy
to poważna sprawa. Reijo nie mógł się zdecydować nie
dlatego, żeby cię nie cenił. Po prostu nie mógł inaczej.
Jesteś człowiekiem honoru, więc to zrozumiesz.
Kristoffer zagapił się na niego. To nie był jakiś ło
buz, okazał się nawet starszy, niż sądził w pierwszej
chwili. Dobrze się wysławiał, był pewny siebie, no
i wyglądał tak, że stary przeklinał swój wiek i znisz
czenia, jakie powodował w ludzkim ciele. Wiele by dał
za to, żeby być podobnym do niego.
- A więc tak się przedstawia sytuacja?
Reijo wymienił szybkie spojrzenie z Mattim. Co za
przeklęty szczeniak! Ale musiał przyznać, że to było
dobre wytłumaczenie, chociaż właśnie jego stawiało
w dziwnym świetle. To on nie powiedział „prawdy"
zalotnikom Elise.
Matti na pewno nie był głupi. Kristoffer musiał to
uznać.
- Właśnie tak - przyświadczył Matti pewnym gło
sem. - Cieszę się, że już o tym wiesz. Ale to nie dlate
go przybyliśmy.
-Tak?
Reijo uniósł coś ciężkiego z dna łódki.
Kristoffer zdziwił się.
Chodnik?
Ale miał kształt ludzkiego ciała...
Reijo przeszedł na szeroko rozstawionych nogach
do brzegu.
Także Artur wyszedł z łódki, pochylił się...
To samo.
Kristoffer cofnął się, żeby zrobić im przejście.
Reijo złożył swój ciężar przy szopie. Stał nieporu-
szony, dopóki Artur nie złożył obok swojego.
- Wiesz pewnie, że twoi bratankowie już długo krę
cili się koło nas...
- Co im zrobiłeś? - spytał Kristoffer z groźnym spo
kojem. - Co im zrobiłeś?
- Nikt im nic nie musiał robić - odpowiedział Reijo.
Na karku czuł palące spojrzenie Mattiego. Zaraz się
okaże, że to nie tylko przedstawiciele rodu Alatalo
umieli obracać prawdą, jak im pasowało. - Byli tak nie
ostrożni, że wywołali lawinę. Widzieliśmy, jak toczyli
się wraz z kamieniami z góry. Pół dnia ich odkopywa
liśmy. Nie mogliśmy już nic zrobić. Współczuję ci, Kri-
stoffer. Byli tacy młodzi. I byli twoją jedyną rodziną.
- Wywołali lawinę? - krzyknął Kristoffer. - Co,
u diabła, mogli robić tak wysoko?!
Reijo patrzył mu w oczy, nie mrugnąwszy nawet.
- No właśnie, co? - powtórzył. - Nikt na to nie mo
że odpowiedzieć. A teraz nie będziemy ci więcej prze
szkadzać.
Skinął na Artura i poszli do łódki. Matti już siedział
u wioseł.
- Nie wiedziałem, że potrafisz tak przekonująco kła
mać - rzucił Matti, gdy odpłynęli kawałek.
Nadal widzieli starego, jak stał nad zawiniętymi cia
łami.
Reijo miał dosyć. Nie był z siebie dumny. Ale chciał
nadal móc tu mieszkać.
- Tak beznadziejnie mocno kocham swoich bliskich
- rzucił zmęczonym głosem. - Teraz już Simon może
wyjść z ukrycia. A ty, Matti, masz coś niecoś do wy
tłumaczenia Elise.
8
Ida czekała na schodach. Wyglądała na małą i sa
motną, gdy tak siedziała bosa, oplatając ramionami
podciągnięte kolana. Reijo zobaczył, że jest naprawdę
przestraszona, a to nie leżało w jej naturze. Nawet ja
ko dziecko nie poddawała się łatwo strachowi.
- Elise jeszcze nie wróciła - obwieściła ojcu i Mattie-
mu. - Knut mówi, że przesadzam. Nie chciał tu ze mną
być i poszedł sobie. Maja pobiegła w góry po Elise.
- Zakochani czasu nie liczą - rzucił Matti i potargał
lekko jej rude włosy. Wyglądały jak pochodnia na tle
ciemnej ściany. Właściwie mogła się od nich zająć
ogniem w każdej chwili, pomyślał. - Możesz wierzyć
swojemu staremu wujowi, on wie, o czym mówi. Nikt
chyba nie był tyle razy zakochany, co ja. Elise zapo
mniała o czasie. Po prostu.
- Aż tak zakochana to ona nie jest - wymknęło się
dziewczynie. Zacisnęła usta i zerknęła na Mattiego. -
Nie powinnam jednak tego mówić. To nieładnie. Ale
mam rację. Nie wiem, czy Elise sama to już odkryła;
to z Simonem nie jest zbyt poważne.
- Zwierzała ci się?
Ida pokręciła głową.
- Powiedziałam przecież, że pewnie sama tego nie
wie. Ja to wiem. To nie jest nic poważnego. Elise nie
może zakochać się w kimś takim jak Simon. Musisz
95
to zrozumieć, wujku. Simon to... Simon. A Elise jest
wyjątkowa. Oczywiście, on jest przystojny i w ogóle,
ale nie jest dla niej odpowiedni.
Matti uśmiechnął się słabo.
- Chyba dobrze, że ojciec Simona już pojechał. A czy
ty sama nie jesteś odrobinę zadurzona w tym Simonie?
Ida pokręciła się niespokojnie.
- To nieważne. On nigdy na mnie nie spojrzy. A je
żeli już, to mi to na pewno minie. Nie sądzisz?
Matti wolał nie odpowiadać.
- Co się wydarzyło? - spytała dziewczyna.
Matti zapatrzył się na góry. Miał sucho w ustach.
Zwykle był gadułą, ale teraz nie miał ochoty mówić.
- Kristoffer ciężko to przyjął. Ci bratankowie. A Re
ijo powiedział mu, że żadnego ślubu w lecie nie będzie.
Ani później.
- Był zły?
- Cóż, był - przyznał Matti. - Starzy ludzie traktu
ją siebie bardzo poważnie. Przypomnij mi o tym, gdy
będę stary, i powiedz, żebym się jeszcze z siebie cza
sem pośmiał!
- Ty nigdy nie będziesz stary, wujku - stwierdziła
Ida z przekonaniem i zarzuciwszy mu ręce na szyję,
uściskała serdecznie.
- Nie mów tak - mruknął Matti dziwnym głosem. -
Nie mów. - Zamrugał kilka razy, zanim Ida go puściła.
- A gdzie się podział ten zbój Santeri? - spytał dziarsko.
Podciągnęła w górę jeden kącik ust. Matti widział
ten grymas u Reijo. Dziwne, że takie rzeczy można
dziedziczyć.
- Też coś takiego powiedział o sobie i zniknął razem
z Knutem.
Matti patrzył na nią długo.
- Dobrze, że jesteś tak rozsądną dziewczyną - rzekł
z uznaniem. - Jesteś bardzo dorosła jak na swoje trzy
naście lat.
- Czasem chciałabym, żeby tak nie było - zwierzy
ła mu się. - Nie jest łatwo ciągle się tak zachowywać.
Maja wróciła do domu o zachodzie słońca. Przybra
ła obojętną minę, ale policzki miała tak zaróżowione,
jakby ostatni kawałek drogi biegła.
Wszyscy czekali na Knuta i Santeriego, nawet Ida. Re
ijo zapalił lampę. Siedział na swoim miejscu pozornie spo
kojny, ale ze zmarszczonym czołem. Matti rozumiał, że
jest zły. Wiedział, że się do tego przyczynił. Nie pomaga
ło także, że dziewczęta chodziły własnymi drogami.
- Gdzie jest Elise?
Maja wzruszyła ramionami i próbowała przemknąć
się do swojego pokoju.
- Spytałem cię o coś, Maju.
- Powiedziałam, że nie wiem. - Dziewczyna zatrzy
mała się przy drzwiach tyłem do nich.
- Patrz na mnie, gdy do mnie mówisz!
Odwróciła się gwałtownie. Oczy ciskały błyskawice.
- Uważasz, że kim jesteś? Panem Bogiem? Nie masz
żadnego prawa mi rozkazywać! Wystarczająco często
powtarzałeś mi, kto jest moim ojcem, i to nie jesteś ty,
Reijo Kesaniemi. Mimo że się bardzo starałeś, wtedy
nie udało ci się mieć z nią dzieci. Nie masz żadnego
prawa mi rozkazywać!
Reijo nie odpowiedział. Spokojnie podszedł do
dziewczyny. Zielone, iskrzące spojrzenie napotkało
brązowożółte. Żadne nie chciało ustąpić.
Przez moment Matti sądził, że Reijo straci panowa-
nie nad sobą i uderzy Maję. On jednak tego nie zrobił.
- Szukałaś Elise? - spytał niepokojąco łagodnie. - By
łaś u Simona?
Maja potrząsnęła głową.
- Tak, byłam u Simona - odpowiedziała głosem
dźwięcznym i zimnym jak górski kryształ. - Nie, nie
widziałam Elise. To wszystko? Czy może chcesz wie
dzieć, o czym mówiliśmy? A może, co robiliśmy?
Reijo spojrzał na nią zimnym wzrokiem.
- Powinnaś dostać w tyłek za coś takiego - rzucił
i odwrócił się od niej. - Ale jesteś trochę na to za du
ża. Możesz robić, co ci się żywnie podoba, Maju. Ale
nie chcę cię już dzisiaj więcej oglądać. I jeżeli nadal za
mierzasz mieszkać pod moim dachem, powinnaś za
chowywać się bardziej przyzwoicie.
Maja nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Wpadła
do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Ida gwizdnęła cicho - i otrzymała karcące spojrze
nie ojca.
- Wiem, że dziewczęta tak nie powinny robić - rzu
ciła szybko. - Sądzicie, że Maja tylko tak gadała? A mo
że powiedziała prawdę?
- Nie wiem, o czym mówisz - odparł Reijo zmęczonym
tonem. - Zresztą, zważywszy na twój wiek, nie powinnaś.
- Nie idziesz jeszcze spać, tatku? Mogłabym pójść
do Mai i wyciągnąć od niej wszystkie podejrzane
szczegóły.
- Co ja takiego zrobiłem złego, Matti? - westchnął
Reijo zrezygnowany. - Moje własne dziecko mnie nie
słucha. Te inne robią, co chcą. Najwyraźniej trwa tu
jakaś wojna na noże pomiędzy niektórymi... A ja naj
chętniej wypłynąłbym daleko w morze i tam pozostał.
- Zrób tak - zgodził się Matti. - Albo połóż się spać.
Maja z pewnością przesadzała. Ja pójdę poszukać Eli
se. Pewnie chciała pobyć w samotności.
Reijo spojrzał na niego pytająco.
- Wie...?
Matti pokiwał głową w poczuciu winy.
- Domyśla się.
- To idź za nią. Ty jej wszystko wyjaśnij. Tego pi
wa sam nie nawarzyłem. Przyłożyłeś się do tego.
Reijo bywał niebezpiecznie przenikliwy, gdy tylko
tego chciał.
Matti wyszedł w noc. Wiedział, że Reijo położy się
spać. Liczył na to, że odnajdzie Elise, sprowadzi ją do
domu i sprawi, że pogodzi się z tym, co się stało.
Czy jednak sam w to wierzył?
Ona musiała zobaczyć, że znaleźli zwłoki tych dwóch.
To było jedyne wyjaśnienie powodu, dla którego
zniknęła. Tak w każdym razie myślał.
Wchodził powoli pod górę. Widział przed sobą
przestrzeń i podobało mu się to. Raija nie lubiła gór.
Nigdy jej nie mógł zrozumieć. Oczywiście, otwarte
równiny też są piękne, ale jemu zawsze podobało się,
gdy wysiłek wspinania się był wynagradzany tak wspa
niałym widokiem, jak tu. Zdarzało się, że rozważał
osiedlenie się w tym miejscu. Częściej, gdy już tu po
wrócił. Ale tak jak Santeri miał w sobie zbyt silne pra
gnienie wolności. Trudno mu było myśleć o spędzeniu
życia w jednym miejscu. We krwi miał tęsknotę za no
wymi krajobrazami, za nowymi ludźmi...
Zawsze tęsknił.
Niepokój to niebezpieczny towarzysz, wiedział
o tym. Dostrzegał to u Raiji. Zastanawiał się często,
gdzie ona jest. Czy ją jeszcze zobaczy. Nawet nie mógł
sobie tego wyobrazić.
Już prawie wyszedł z lasu. Rozejrzał się bezradnie
wokół. Nie wiedział, dokąd teraz iść, gdzie mogła być
Elise. Ona znała te tereny lepiej od niego.
Tyle innych mchów zdeptał przez ostatnie lata...
- Czy to mnie szukasz?
Matti wzdrygnął się. Podeszła bezgłośnie od tylu.
- Chyba tak - rzucił. Poznał, że płakała. Nie miała
czerwonych ani zapuchniętych oczu, była piękna jak
zwykle, ale jednak to poznał.
- Nie mogę wrócić.
- Teraz już możesz. Twój ukochany może przestać
się ukrywać. Kristoffer nic mu nie zrobi. Tobie też nie.
Elise rzuciła spojrzenie na wznoszącą się nad nimi
górę. Dostrzegła półkę skalną, gdzie ukrywał się Si
mon. Zadrżała, a Matti to zauważył.
- Nie, tam też nie pójdę!
Matti przełknął ślinę. Cierpiał na widok jej nieszczę
śliwej twarzy.
- Pomoże ci rozmowa o tym?
- Rozmowa? - Rozciągnęła usta w wymuszonym
uśmiechu. - Kiedy to rozmowa pomogła? Może tobie
kiedyś?
Zamyślił się. Próbował przypomnieć sobie chwile,
gdy dzielił z kimś smutek. Ale takich chwil było bardzo
mało w jego życiu. Nie miał nikogo aż tak bliskiego.
- Kiedyś może być ten pierwszy raz.
Pokręciła głową, aż gruby warkocz zatańczył jej po
plecach.
- Dumny jesteś z siebie? - spytała. Spojrzenie dziew
czyny przeniknęło go na wskroś, zniszczyło dystans, ja-
ki próbował w sobie zbudować wobec tego, czego dziś
się dopuścił. Elise nigdy nie pozwoli mu zapomnieć.
Matti usiadł na kamieniu obok ścieżki. Elise też,
w takiej odległości, żeby mogli się słyszeć.
- Jesteś?
Matti podniósł głowę, napotykając jej spojrzenie.
Zrozumiał, że go przejrzała, i właściwie chciał, żeby
go widziała takim, jakim jest. Nie powinna być zaśle
piona tym Mattim, którego lubił pokazywać światu.
Ona powinna znać prawdę.
- Czy tak naprawdę sądzisz? Jak mógłbym? Mam bar
dzo niewiele powodów do dumy. Zwłaszcza z tego, co
wydarzyło się dzisiaj. Ale nigdy nie stanę przed lensma-
nem i nie przyznam się do winy. Zbyt wiele osób pocią
gnąłbym za sobą. To mój ciężar, który będę musiał nieść.
Ale nie wolno ci przypuszczać, że jestem z tego dumny.
- A co ze mną?
Zacisnął mocno dłoń na gałązce brzozy, którą uła
mał po drodze.
- Na pewno nie powinnaś siebie oskarżać. Byłaś so
bą. To inni naokoło robili źle. Ty nie miałaś na niko
go wpływu.
- Nie tak łatwo jest w to uwierzyć - powiedziała
dziewczyna cicho. - Czuję, że to moja wina. Ta spra
wa z Kristofferem, to, że Simon musiał się ukrywać.
Że sprawiłam przykrość Reijo, że ty... to zrobiłeś. Ze
umarło dwu ludzi...
- Czy chciałaś, żeby któraś z tych rzeczy się zdarzyła?
Elise potrząsnęła głową.
- Gdybyś mogła, zapobiegłabyś temu?
Pokiwała głową energicznie.
- Czujesz się winna z tego powodu?
- Nie, ale czuję coś innego. Zło jakby siedzi we mnie.
I gdy pozwolę mu się wydostać, sprawia, że zmienia
innych.
- Co na to Simon?
- Nic. - Elise popatrzyła na fiord. - Nie rozmawiam
z nim o czymś takim. W ogóle z nim za dużo nie roz
mawiam. On tylko chce...
Zamilkła, a policzki zalał jej intensywny rumieniec.
Matti mógł sobie dokładnie wyobrazić, czego chce ów
Simon.
- To wszystko było głupie - rzuciła dziewczyna. -
Ta sprawa z Simonem. Ja nie chcę za niego wychodzić!
- Nikt cię nie zmusza. - Matti czuł suchość w ustach.
Trudno mu było zachowywać się jak odpowiedzialny
dorosły. Mówić to, co mógłby powiedzieć Reijo. - O ile
wiem, nic nie zostało umówione w waszej sprawie.
- Nie... - zawahała się. Matti miał rację, ale on nie
wiedział nic o obietnicach, które sobie złożyli z Simo
nem. Były przecież równie ważne jak zaręczyny.
- Nie powinnaś, Elise! - rzekł z naciskiem. Chciał
powiedzieć, żeby szła swoją drogą, żeby nie dała się
zmusić do czegoś, czego nie chce. Ale słowa przycho
dziły mu z trudem.
- „Powinnaś" to takie dziwne słowo... - Nadal nie
patrzyła na niego, tylko w przestrzeń, a mówiła jakby
w równym stopniu do siebie, jak do niego. - Jestem ta
ka niepewna. Jestem dorosła, ale tak mało wiem. Tyle
sobie wyobrażałam. A teraz wszystko runęło.
- Z mojego powodu? - spytał Matti i szybko się po
prawił: - Z powodu tego, co zrobiłem?
- Nie tylko - odpowiedziała. - Ale też...
- Coś się wydarzyło, prawda? - Brązowe oczy Mat-
tiego zauważały takie rzeczy. - Coś więcej niż to, za
co ja odpowiadam?
Skinęła głową, nie patrząc na niego.
- Rozmowa o tym raczej nie pomoże. Zresztą nie
wiem, czy umiałabym. Albo czy powinnam.
Czyżby Simon?... Ten przeklęty smarkacz! Matti
czuł, jak wypełnia go wściekłość skierowana przeciw
temu chłopakowi, któremu dzisiaj pomógł. Czyżby on
wykorzystał tę okazję, żeby zrobić Elise coś, czego nie
chciała?...
Ale to nie jego sprawa.
Nie był jej ojcem. Nie powinien brać na siebie od
powiedzialności Reijo.
- A czy mogłabyś zamiast tego opowiedzieć o swoich...
wyobrażeniach? - spytał, gdy już ochłonął. - Proszę!
- To takie głupie!
- Nie sądzę. Marzenia nie mogą być głupie. Głupi
jest ten, kto źle zrozumie czyjeś marzenia. Mnie mo
żesz o nich opowiedzieć.
- Co myślą chłopcy, mężczyźni, o dziewczętach? -
spytała, pozornie przeskakując z tematu na temat. - Ja
kie chcieliby mieć? Czego oczekują? Kiedy tracą dla nich
szacunek? Co sprawia, że mogą odrzucić?
Mógł spytać, co jej zrobił Simon. Wtedy jednak by nie
odpowiedziała. A on straciłby bezpowrotnie szansę na
chwile pełne zaufania. Tego nie chciał, nie chciał tracić
tej bliskości, którą do tej pory czuł jedynie obcując z Ra-
iją. Raija jednak była jego siostrą, z Elise to co innego...
- Nie mogę mówić w imieniu wszystkich - rzucił
w końcu. - Tylko za siebie, choć nie rozmyślałem na ten
temat zbyt wiele. Moich dziewczyn było aż nazbyt dużo
i były przeróżne, choć zawsze miały w sobie coś. Niektó-
re były ładne, inne nie, jedne miłe, inne - istne trolle...
- Ale nie chciałeś się żenić? Czego oczekiwałbyś po
tej, z którą chciałbyś się ożenić?
Matli zastanowił się. To niebezpieczny temat, nie za
często go zgłębiał...
- Jestem może staroświecki - wydusił - ale nie
chciałbym takiej, o której bym wiedział, że była ze
wszystkimi, których znam...
Zamilkł i zaczerwienił się. Jak, u diabła, ma o tym
mówić dwudziestolatce?
- Że spała ze wszystkimi? - spytała wprost. Matti nie
chciał na nią spojrzeć, sprawdzić, czy się przy tym za
rumieniła, zobaczyć, jak wyglądała, gdy to mówiła.
Skinął głową.
- Właśnie. Ale też nie taka, za którą się nikt nie oglą
da. Chciałbym, żeby była pociągająca dla innych, ale ja
miałbym pewność, że jest tylko moja. Mogłaby być mi
ła. Gospodarna. Łagodna, choć może nie za bardzo, bo
by ze mną nie wytrzymała. I taka, z którą można po
rozmawiać. Nie chcę głupiej żony.
Popatrzył na nią. Uśmiechała się.
- Masz duże wymagania - rzuciła.
Matti wzruszył ramionami.
- Pewnie skończę przy brzydkiej jak noc, upartej,
jędzowatej i tak głupiej, że nawet nie będzie wiedzia
ła, jakie ma szczęście.
Żartował, ale Elise była poważna.
- Nie ty, Matti - rzekła. - Jesteś człowiekiem, który
osiąga to, czego pragnie. Zaznasz szczęścia. Takim jak
ty się udaje.
Matti chciałby być tego równie pewien, jak ona.
- Coś się zdarzyło między tobą a Simonem? - Przez
chwilę żałował, że nie było Elise w domu, gdy wróciła
Maja. Na pewno słowa przybranej siostry by ją zraniły,
ale może przez to pomogły. - Chciał z tobą się przespać?
Sposób, w jaki zacisnęła szczęki, powiedział mu, że
trafił. Po chwili przytaknęła.
Co za łobuz! Z chęcią spuściłby mu lanie.
- Nie chciałaś?
- Nie.
- Zmusił cię?
Potrząsnęła głową z nieszczęśliwą miną.
- N i e .
- Zdarza się, że człowiek traci głowę - przyznał Mat-
ti z wahaniem. - Zdarza się, że mężczyzna robi coś,
czego później żałuje. Kiedy w grę wchodzą silne uczu
cia, czasem... coś się może wydarzyć...
- Rozumiem - rzekła niepewnym tonem. - Ale czy...
oczekuje się tego po... swoich dziewczynach?
Matti poczuł zakłopotanie w imieniu własnej płci.
- Chyba tak... Chcemy mieć tę, której nikt inny nie
miał. A jeżeli później dochodzimy do wniosku, że to jed
nak nie ta, no to... jej strata. Ale nic na to nie poradzimy...
- A czy później będzie inaczej? - spytała tak bezrad
nym głosem, że Mattiego ogarnęło współczucie.
- Z czym? - spytał ochryple.
- N o , lepiej - wyjaśniła nieudolnie. - Czy się do te
go przyzwyczaję? Polubię? Jego dłonie... wszystko?
- A jak było? - Wiedział, że wymusza odpowiedź,
ale to było ważne.
Elise objęła ramionami kolana i ukryła w nich twarz.
- Najpierw głupio - zaczęła z wahaniem. - Nie wie
działam, czego on chce. Mówiłam mu, żeby tego nie ro
bił, ale on się nie przejmował. Wtedy zaczęło się dziać
z moim ciałem coś, nad czym nie panowałam. W myślach
nie chciałam tego. Ale to coś innego we mnie - lubiło to...
Matti z całej siły starał się oddychać spokojnie. Du
żo by dał, żeby wiedzieć dokładnie, jak daleko posu
nął się ten szczeniak.
- Jeżeli w myślach tego nie chcesz, to nie jest w po
rządku - rzucił.
Głęboko w duszy niemal krztusił się ze śmiechu.
Czy to doprawdy mówi ten sam Matti Alatalo, który
wślizgiwał się pod niejedną spódnicę, a teraz siedzi tu
i daje takie rady? Wiele dziewcząt mogłoby roześmiać
mu się w twarz, słysząc coś takiego.
Elise była inna niż wszystkie kobiety. W pewien spo
sób była córką Raiji.
Ale też nie była.
- Nie chciałam urazić Simona...
- Za nikogo nie powinnaś wychodzić z takiego powo
du - powiedział cicho Matti. - Kiedy zdecydujesz się na
ślub, powinnaś kochać tego mężczyznę. I chcieć go całą
sobą. Czy to nie ty obiecywałaś, że będziesz szczęśliwa?
- To było bardzo dawno temu - Elise poczuła się na
gle bardzo zmęczona. - Bardzo, bardzo dawno, Matti.
Skrzywił się. Dawno? Może. Czas był czymś nierze
czywistym.
- Jeżeli nie czujesz, że związek z Simonem jest czymś
prawdziwym - zaczął niepewnie - to musisz go zakończyć.
- A jeżeli nie wiem? - spytała. - Ja... byłam tak za
kochana... Łatwo jest się zakochać w Simonie. Ale ja
sądziłam, że to coś więcej. Że to coś... innego.
- Zakochana... - Matti musiał się uśmiechnąć. - To
coś innego, mała. Nie wychodzi się za mąż tylko dla
tego, że się jest zakochanym.
- A co powinno być jeszcze? Miłość? To coś innego?
- Nie wiem - odpowiedział uczciwie. Przy niej nie
mógł kłamać, nie prosto w te szeroko otwarte błękit
ne oczy. - Wszyscy tak mówią, prawda? Ja chyba nie
czułem nic innego niż tylko zakochanie. Nie będę uda
wał, że nie zdarzało się to często, ale nigdy nie było to
tak silne, bym chciał się ożenić. Ale tak jak mówisz...
Musi być coś jeszcze.
- Zastanawiam się często, jak myślała Raija. Jak czu
ła... - zadumała się Elise. - Nigdy nie była sama. Myślę,
że nie mogła. Wtedy, gdy spędziliśmy całą zimę na
pustkowiu, czasem miała wzrok zaszczutego zwierzę
cia. Wtedy tego nie rozumiałam. Sądziłam, że się boi.
Tego, co nas otaczało. Teraz nie jestem pewna. Raija
zwykle dawała sobie radę z tym, co ją otaczało. Waży
ła się na takie rzeczy, których ja pewnie nigdy nie zro
bię. Sądzę, że bała się czegoś w sobie. Czegoś, nad czym
nie panowała, ponieważ była sama. Bo nie potrafiła być
sama. Może dlatego w jej życiu było tylu mężczyzn...
- My, Alatalo, jesteśmy gorącej krwi - uśmiechnął się
Matti. - Nie zapominaj o tym. Ale może masz rację. Ra
ija nie została stworzona do samotności. I miała wiel
kie serce, w którym mogło się pomieścić wielu, oczywi
ście poza Mikkalem. Myślę, że ich naprawdę kochała,
każdego na swój sposób. Reijo. Pierwszy mąż. Petri...
- Santeri - dodała Elise i zdziwiła się, widząc jego
zdumienie. - Nie wiedziałeś o tym?
Matti przypomniał sobie coś, co odsunął w niepa
mięć. No tak, Santeri też był w jej życiu.
- Aleksiej - mówiła dalej Elise. - On był bosko piękny.
Ale nigdy nie lubiłam go tak, jak jego brata. W Jewgieni
ju było coś. Nie uroda, on przypominał w pewien spo-
sób... Reijo. Był taki silny, miły, dawał poczucie bezpie
czeństwa. Spojrzenie mógł mieć zimne i twarde, ale on ta
ki nie był. Sądzę, że jego mogła pokochać naprawdę...
- Chciałabyś wierzyć, że ona żyje?
Pokiwała głową.
- A ty tak mówisz, jakbyś wiedział, że nie żyje?
- Nie wiem - rzucił. - Myśl, że mogłaby nie żyć, bo
li, ale równie boli przypuszczenie, że żyje i że z was
zrezygnowała. To nie zgadza się z obrazem tej siostry,
którą miałem i którą, jak myślałem, znałem.
- Raija zawsze wiedziała, co robi - westchnęła Eli-
se. - Takie sprawiała wrażenie. Mimo że nie raz błądzi
ła, zawsze wiedziała, co robi. Wiedziała, co czuje. Nie
tak, jak ja. Ja tylko namieszałam... - Spojrzała na Mat-
tiego. - Co sprawiło, że Kristoffer zrezygnował? Ro
zumiem, że było mu ciężko... Ten August i Einar. Ale
to niepodobne do niego, żeby się poddał.
- Zrobił to, i już.
- Reijo zaproponował mu coś innego?
Matti potrząsnął głową. Nie chciał, by dowiedziała się
więcej, niż to było konieczne, odczytując prawdę z jego
twarzy. Ale musiał na nią patrzeć, gdy powiedział:
- Powiedziałem, że jesteś mi obiecana.
9
- Co to oznacza? - spytała Elise po długiej chwili
milczenia.
- To, że Kristoffer zrozumiał, iż Reijo nie mógł mu
ciebie obiecać. Musiał to uznać. To uratowało mu ho
nor. Ludzie pewnie powiedzą, że Reijo zachował się
trochę głupio, a to zadowoli Kristoffera. Zachowa god
ność. Nie będzie cię już niepokoił.
- Simon też mnie nie będzie niepokoił?
- Jeżeli nie będziesz chciała, to nie.
Popatrzyła na Mattiego. Zobaczyła twarz pełną cha
rakteru i zrozumiała, dlaczego mógł mieć tyle kobiet.
Był nie tylko przystojny, ale także roztaczał wokół sie
bie niebezpieczny urok. To chyba rodzinne... Matti
miał w sobie dużo tego wdzięku, który miała Raija,
choć na inny sposób. Pamiętała, że kiedyś przypomi
nał dziewczynkę, dawno temu. Teraz był męski, wład
czy i świadom tego, że jest pociągający. Wiedziała, że
umie z tego korzystać.
Ale był tylko Mattim.
Wujkiem Mattim...
Brązowe oczy pod ciemnymi brwiami. Zauważyła
nagle jego długie i gęste rzęsy. N o s był lekko zadarty,
szczęka i podbródek stanowcze, ale w dziwny sposób
pozostało coś dziewczęcego w ustach i uśmiechu. Gdy
się uśmiechał, sprawiał wrażenie wrażliwego, młodsze-
go. W jego spojrzeniu dostrzegało się bezbronność, coś,
co budziło w kobietach matczyne uczucia. Był wystar
czająco silny, żeby dawać sobie radę, ale jednocześnie
miały ochotę opiekowania się nim, dbania o niego...
- A ty? - spytała, sama zdziwiona, skąd bierze na to
odwagę. - Mogę się czuć bezpieczna?
- Oczywiście - przyznał błyskawicznie. Spojrzał jej
w oczy, ale nie na długo. - Dlaczego nie?
- Nie będziesz zmuszał do ślubu?
- Nigdy w życiu! - wykrzyknął. - Nie obraź się, Eli-
se - dodał z przepraszającym uśmiechem. - Gdybym
miał kiedyś się ustatkować, byłabyś tą najbliższą ide
ału. Ale przecież właśnie o tym rozmawialiśmy, praw
da? Nie bierze się ślubu tylko dlatego, że to wydaje się
rozsądne. Ty i ja marzymy przecież o czymś więcej...
Elise zarumieniła się i popatrzyła na swoje dłonie.
- No właśnie, Matti. Chciałam, żeby to było jasne
dla nas obojga.
Wstała, otrzepała spódnicę i przeczesała palcami
grzywkę.
- Jesteś taka ładna - powiedział z przekonaniem. -
Nawet nie musisz się czesać. Nie to, co ja...
Elise nie mogła powstrzymać uśmiechu, pomimo że to
był straszny dzień. Postawił na głowie tak wiele rzeczy.
Lawina. Dwie ofiary. Simon.
Matti.
Między nimi zrodziło się coś nowego. Wiedziała, że
już nigdy nie będzie mogła mówić do niego „wujku".
Zbyt wiele tajemnic sobie powierzyli.
- Nie myśl, że się dam na to złapać, Matti Alatalo!
- Pokiwała w jego stronę palcem i nagle ciepłą falą za
lała ją radość. A już sądziła, że nigdy jej nie poczuje. -
110
Mężczyźni tacy jak ty słyszeli to tysiące razy - mówi
ła, schodząc obok niego ścieżką. - Wiesz dobrze, że je
steś przystojny, i nie musisz wyciągać ode mnie po
twierdzenia.
- Wcale tego nie chciałem - bronił się, ale wiedział, że
miała rację. Łatwo przychodziło mu zdobywanie kom
plementów dziewcząt i kobiet w każdym wieku. Sztukę
uwodzenia miał opanowaną do perfekcji. - Dziś narobi
łem tyle złego, że może był to rodzaj samoobrony.
Elise przystanęła i spojrzała mu w oczy.
- Samoobrony?
Matti uśmiechnął się z przymusem.
- Chciałem, żebyś to potwierdziła. Że przynajmniej
dobrze wyglądam...
Przewróciła oczami.
- I to ty nazywasz siebie dorosłym!
Obróciła się szybko, żeby iść dalej, ale nie zauważy
ła korzenia jałowca, który wystawał z ziemi. Stopa wsu
nęła się w tę pułapkę i krzak przytrzymał ją mocno.
Elise upadła w odległości kilku palców od ostrego
kamienia, niemal uderzając w niego głową.
Zaniepokojony Matti ukląkł obok.
- O Boże - mruknął, dotykając dłonią kamienia
o krawędzi ostrej jak nóż. Mógł przeciąć jego dłoń, a co
dopiero głowę Elise. - Miałaś szczęście, dziewczyno.
Ostrożnie uwolnił jej stopę i pomógł wstać.
Elise zachwiała się. Poczuła na piersiach ciężar, któ
ry utrudniał jej oddychanie.
Matti dostrzegł to. Chwilę się wahał, trzymając
dziewczynę na odległość ramienia, wreszcie objął ją
i przytulił.
Elise zamknęła oczy. Oparła się o Mattiego, ale
czuła się jeszcze słabiej. Szumiało jej w uszach. Po
liczki pałały. Chciała na niego spojrzeć, ale nie mogła
się na to zdobyć. Za żadne skarby świata. Zacisnęła
powieki i próbowała uwolnić się z tych obejmujących
ją ramion.
- Boli cię?
W jego głosie brzmiał niepokój. Słowa Mattiego roz
legły się gdzieś wysoko. Dlaczego oczekiwała, że usły
szy je koło swego ucha? Dlaczego poczuła się... zawie
dziona?
Potrząsnęła głową. Usta miała zaciśnięte. Nie chcia
ła, żeby glos ją zdradził.
- Cud boski, że nie trafiłaś głową w ten kamień.
Miałbym jeszcze więcej ludzi na sumieniu. Potrzebny
ci anioł stróż, mała Elise!
Wolała wierzyć, że nie zwracał się tak pieszczotli
wie do wszystkich dziewcząt, z którymi rozmawiał.
I że nie czuł się teraz jak jej wujek.
- Lepiej ci?
Wbrew sobie pokiwała głową. Musiała się uwolnić,
a jedynie to kłamstwo mogło sprawić, że ją puści.
Jednocześnie odsunęli się od siebie. Oboje mieli nie
dowierzanie w spojrzeniu, jakby zobaczyli przed sobą
tę samą pustkę. Elise przetarła czoło, odgarnęła grzyw
kę, unikając wzroku Mattiego. Mimo to zdołała do
strzec, że z nim też coś się dzieje.
- Już dobrze - rzuciła. - Na drugi raz będę bardziej
uważać - dodała z uśmiechem. Miała nadzieję, że zro
zumie aluzję.
Upadek nie tylko pozbawił ją oddechu. Usunął też
zasłonę z oczu. Elise widziała teraz niezwykle wyraźnie.
- Obyś tylko nie odniosła jakiegoś urazu głowy -
112
uśmiechnął się. - Byłoby niedobrze, gdybyś na kilka
dni stała się niepoczytalna.
- Jestem bardzo poczytalna - zapewniła. - Nigdy nie
byłam bardziej. Ale na pewno jeszcze to przemyślę...
Odwróciła się do niego. Miała zaróżowione policz
ki i coś nowego w spojrzeniu. Oczy były bardziej błę
kitne, niż Matti pamiętał. Nawet uśmiech miała inny...
Wyglądała na tak... pewną siebie.
Matti czuł się okropnie. Wcisnął ręce w kieszenie,
bo bał się, że nad nimi nie zapanuje.
Próbował znaleźć jakiś bezpieczny temat, żartować:
- Gdybyś była młodsza, poniósłbym cię na plecach.
Ale teraz tylko zepsułbym ci opinię.
- A co, masz słabe plecy?
- Tak...
Szedł za nią, obserwując, jak lekko i zgrabnie po
myka ścieżką, przeskakuje zwalone pnie, uchyla się od
zwieszonych gałęzi...
Czuł się równie głupio jak wtedy, gdy Raija przyła
pała go na posłaniu z dziewczyną. Miał piętnaście lat
i był o wiele bardziej pewny siebie niż teraz.
Matti zacisnął ręce w kieszeniach.
Nie wszedł do środka, gdy dotarli do domu. Stchó
rzył. Ale i tak od razu by nie zasnął.
Powiedzieli sobie dobranoc, nie patrząc na siebie,
a tym bardziej się nie dotykając.
Ida czekała. Wstała z łóżka, gdy tylko usłyszała, że
Reijo idzie spać. Z Mają nie rozmawiała. Miała na to
wielką ochotę, ale dała siostrze spokój. Uznała, że je
śli jej podejrzenia są słuszne, to nie ona powinna roz
mawiać z Mają, a Elise.
113
- Boże, jak ty wyglądasz!
Elise skinęła głową i oparła się o ścianę.
- A mam się jeszcze gorzej.
- Znalazł cię Matti?
Elise z zamkniętymi oczami znów pokiwała głową.
Na policzki wystąpiły jej rumieńce, ale miała nadzie
ję, że mała tego nie dostrzeże.
- Z Augustem i Einarem to nie była twoja wina.
- I tak czuję się okropnie. Wciąż uważam, że to sta
ło się z mojego powodu. I wcale nie pociesza mnie fakt,
że za lawinę odpowiedzialni są Matti i Santeri. Zrobi
li to przecież dla mnie.
- Rozmawiałaś z Mattim?
- Trochę. Ale słowa niewiele mogą zmienić.
- On cierpi, Elise. Może udaje obojętnego, ale uświa
damia sobie zło, do którego się przyczynił. Mam na
dzieję, że nie zwiększyłaś jego poczucia winy.
- Matti nie potrzebuje wstawiennictwa - rzuciła
ostrzejszym tonem, niż zamierzała. - On da sobie radę...
- Ściszyła głos. - I nie sądzę, żebym była dla niego ostra.
Rozmawialiśmy tylko. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy.
On w gruncie rzeczy jest tylko trochę ode mnie starszy.
Nie myślałam tak wcześniej. Zawsze wydawał mi się do
rosły. A teraz uderzyło mnie, że pomiędzy nami nie ma
takiej przepaści. Zrozumiałam, że możemy rozmawiać
i się rozumieć. Wydal mi się młody. Dziwne, co?
- Był „wujkiem Matti" - uśmiechnęła się Ida. - A te
raz jest chłopakiem. Prawie. Nie ma wielkiej różnicy
pomiędzy nim a... nawet Simonem.
- Matti nie jest taki jak Simon!
Ida gwałtownie zamrugała. Czyżby Elise wiedziała
o Mai? Nakryła ich? Czy rozmawiała z Simonem po... tym?
- Może nie całkiem - słabo zaprotestowała. - Ale
obaj są niebezpiecznie czarujący, obaj biegają za dziew
czynami... - Starała się znaleźć więcej podobieństw, ale
nie zdołała.
- Zupełnie nie są podobni - stwierdziła Elise stanow
czo.
- Skończyłaś z Simonem?
Elise spojrzała na Idę, na tę młodszą siostrzyczkę,
która przecież wcale nie była jej siostrą.
- Chyba masz w sobie przenikliwość rodu Alatalo
- powiedziała w końcu z uśmiechem. - Raija zauważa
ła takie rzeczy. Matti też... - Nabrała powietrza. - Tak,
skończyłam z Simonem. On jeszcze tego nie wie. Ale
to naprawdę koniec. Właściwie nigdy nic między na
mi nie było. Tylko marzenie, coś nierzeczywistego, co
nigdy nie mogło się spełnić.
- Chyba majaczysz - zauważyła Ida, idąc do swego
pokoju. - Powinnaś pójść spać.
Elise nie sprzeciwiła się.
Wśliznęła się na szeroką ławę, którą dzieliła z Ma
ją, naciągnęła derkę wysoko pod brodę, gotowa na
wspominanie każdej sekundy spotkania z Mattim.
Chciała przeżyć je na nowo i może uświadomić sobie,
kiedy zrozumiała, że...
Wtedy usłyszała płacz.
Maja.
Maja leżała zwinięta w kłębek pod swoją derką i usi
łowała stłumić szloch. Bezskutecznie.
Elise usiadła, owinęła się przykryciem i przesunęła
ostrożnie na połowę ławy przybranej siostry. Pochyli
ła się nad postacią wciśniętą pod ścianę, dotknęła wło
sów Mai, ale nadal nie mogła dostrzec jej twarzy.
- Co się stało? - szepnęła. Serce przepełniało jej
współczucie. W tej sekundzie zapomniała o swoich no
wych, zaskakujących przeżyciach. - Dlaczego płaczesz?
- Nie pytaj! - rzuciła tamta przez łzy, ostro, ale
z rozpaczą w głosie.
Elise położyła się blisko Mai i objęła ją bez słowa. Po
prostu była z nią, pełna ciepła i chęci zrozumienia, gdy
by tylko Maja zechciała się z nią podzielić swym bólem.
Nagle pojęła, że Matti miał rację, mówiąc, że nale
ży dzielić się zmartwieniami.
Płacz nie ustawał. Powoli jednak Maja uspokajała
się. Jej ciało się odprężyło.
Nagle odwróciła się do Elise, zarzuciła jej ręce na
szyję i bez słowa uścisnęła mocno.
Już bardzo dawno nie czuły takiej bliskości. Zawsze
rywalizowały o pierwszeństwo i obie miały świado
mość, że przegrywały. Elise wiedziała, że nigdy nie sta
nie się prawdziwą córką Reijo. Maja, że nigdy nie bę
dzie tak ładna jak Elise.
Teraz przytulały się, jakby nie miały nikogo poza
sobą.
Maja pociągała nosem, nie mogąc sobie poradzić ze
łzami. Puściła Elise, odsunęła się tak, że mogły patrzeć
sobie w oczy w półmroku.
- Do diabła z tymi łzami! - mruknęła, trąc oczy pię
ścią.
Elise delikatnie osuszyła policzki Mai.
- Dlaczego? - spytała znowu cichutko. - Dlaczego
tak płaczesz?
- Bo jestem głupia i paskudna... i nigdy nie będę mo
gła spojrzeć ci w oczy... i nikomu innemu też... powin
nam tylko wypłynąć łodzią w morze i skoczyć...
- Przecież patrzysz mi w oczy - uśmiechnęła się Eli-
se. - Nie może być aż tak źle. Opowiedz mi. Ja jestem
wyrozumiała.
- I nie taka głupia jak ja...
- O co chodzi? Nie mogłabyś przecież tak leżeć
i płakać z powodu jakiegoś głupstwa. Jesteś na to za
twarda, siostrzyczko.
Maja zerknęła na Elise, szukając śladów szyderstwa
w jej twarzy, ale nie znalazła.
- Znienawidzisz mnie - powiedziała ochrypłym gło
sem. Sama w to wierzyła. Tego, co zrobiła, się nie wy
bacza. Tego należało się wstydzić. To był grzech.
- Ja nie umiem nienawidzić - szepnęła Elise. - Chy
ba że Kristoffera. Naprawdę. A w gruncie rzeczy nie
jest tego wart.
- Ja nienawidzę człowieka, który zastrzelił Mikkala...
- Maja przerwała. Nie powinna tego mówić. To była
tajemnica. Ale Elise raczej tego nie rozpowie. - ... I sa
mej siebie.
- Nie znienawidzę cię. Nigdy - zapewniła Elise, od
garniając ciemne pasmo włosów z czoła Mai. Maja była
tak bardzo podobna do Mikkala. I do Raiji. Kiedyś
strasznie jej tego zazdrościła. Tego, że była dzieckiem ich
miłości.
Teraz jej to nie przeszkadzało.
Maja zdradziła się, że rodzice wcale dla niej tak mało
nie znaczyli. Że nie była tak pełna pogardy, jak udawała.
Elise cieszyło, że jest po prostu Elise, córką Fredrika.
- Nie mogę nienawidzić mojej siostrzyczki. Nie
ważne, co zrobiłaś albo zrobisz, zawsze cię będę ko
chała. Tego się nie da zmienić. Zawsze będziesz Mają
- Marią, moją młodszą siostrą.
- Przybraną siostrą - mruknęła Maja.
- Siostrą - powtórzyła Elise uparcie.
- Znienawidzisz mnie!
- Spróbuj! - rzuciła Elise poważnie. - Zobaczysz, że
się mylisz. Jesteśmy na zawsze siostrami. Zawsze były
śmy. Nie mogę cię nienawidzić. I mam nadzieję, że ty
mnie też nie.
- Któż by ciebie mógł nienawidzić? Jesteś taka mi
ła. A ja... - zebrała się w sobie, spojrzała na Elise i po
wiedziała: - Chodzi o Simona. Zrobiłam to. Spałam
z nim, Elise.
Starsza z dziewcząt nie odwróciła wzroku. Słowa
młodszej odbijały się echem w jej głowie.
Oczy Mai, brązowe z tą miodową otoczką, patrzy
ły na nią mokre od łez. Elise wyczytała w nich wszyst
ko: wstyd, smutek, złość, błaganie o przebaczenie...
- Wiedziałam - wyszeptała Maja bladymi wargami. -
Mówiłam. Mówiłam, że mnie za to znienawidzisz. Naj
gorsze, że zrobiłam to tylko dlatego, żeby odebrać ci to,
czego pragnęłaś. Dostać, zanim ty dostaniesz... Wszyst
ko jest takie głupie i okropne... - Cienkim głosem po
prosiła: - Nie rób tego, Elise! Nie znienawidź mnie!
Elise potrząsnęła głową.
O nieba, jakże wszystko było nierzeczywiste. To chy
ba nie dzieje się naprawdę! Nie tego samego dnia! Ale
twarz Mai wyraźnie mówiła, że to się istotnie zdarzyło.
- Nie nienawidzę...
Tyle wystarczyło. Maja znów wybuchnęła płaczem,
objęła Elise i szlochała w jej ramię, póki nie zabrakło
jej łez.
Elise szeptała coś łagodnie, starając się przekazywać
Mai ciepło i bliskość.
- Chcesz o tym porozmawiać?
Znów te same słowa, których użył Matti. Ale uży
cie ich było tak naturalne. Nie znalazłaby lepszych.
Najwyraźniej we włóczędze Mattim Alatalo było wię
cej życiowej mądrości, niż ktokolwiek mógłby przy
puszczać.
- Początkowo go nie lubiłam. - Maja leżała na ple
cach, wpatrując się po ciemku w sufit. Zasłaniały na
noc okno, bo obie wolały spać w mroku, którego ja
sne letnie noce nie zapewniały. - Był pewny siebie
i wyniosły, i tak cholernie przystojny... A ja... boję się
ładnych chłopaków. Czuję, że patrzą na mnie i oce
niają, że jestem nic nie warta. Byłam pewna, że i on
tak uważał.
Zerknęła na Elise, która oparła się na łokciu i słu
chała w milczeniu.
- Kłóciliśmy się jak diabli, gdy tylko mieliśmy oka
zję. Właściwie stało się to ciekawe. Odważyłam się pa
trzeć mu prosto w oczy. Zaczęło mi być wszystko jed
no, co o mnie sądzi. Bo wiedziałam, że jest przystojny.
Nie mogłam nie zauważać. Simon jest cholernie ładny.
A on zaczął sprawdzać, jak bardzo to na mnie działa.
On niemal flirtował, Elise! A ja siebie nienawidziłam.
Mogłabym go za to zabić. Nikt inny tak się wobec
mnie nie zachowywał. Wiedziałam, że nie robi tego na
serio, tylko dla rozrywki... - Drżąc, nabrała oddechu. -
Z tego też zrobił się rodzaj wojny. Aluzje. Poruszanie
się na krawędzi przepaści. Zawody, kto dojdzie dalej.
Najpierw on. Potem ja. Nie cierpię przegrywać. No
i on był twój, a ja byłam na ciebie zła. Zła, ponieważ
jesteś taka, jaką chciałabym być, a nigdy nie będę. Bo
jesteś w dodatku tak cholernie miła. Pełna wyrozumia-
łości. No i on tak się tobą zachwycał... Wreszcie nie wy
trzymałam, powiedziałam, że jesteś cnotką...
- A on oczywiście na to, że ty też?
- Skąd wiesz? - Maja aż zamrugała oczami.
Elise uśmiechnęła się ze smutkiem.
- To normalne. Oni tak mówią. Ale nie mogłaś te
go wiedzieć, moja Maju! Nie mogłaś...
Maja zacisnęła pięści.
- To był tani chwyt. Sama to wiem. Tani. Ale po
szłam na to. A on skorzystał z okazji. Był gwałtowny
i w ogóle, ale też i miły. Pewnie użył całego kunsztu.
Jego dłonie wędrowały wszędzie. Usta... - zamilkła.
Nie mogła o tym mówić. - No i stało się. Strasznie bo
lało. Nic wspaniałego. On zapadł się potem jak szma
ciana lalka, zsunął się ze mnie... no i wtedy zeszła la
wina. Byliśmy jej wdzięczni, że nie musimy na siebie
patrzeć. Uciekłam... i wpadłam prosto na ciebie.
- Kochanie...
- Ale to nie koniec - Maja czuła suchość w ustach,
ale musiała dokończyć. - Wieczorem poszłam tam
znowu, miałam cię szukać. Był tylko Simon... Znów to
zrobiliśmy. Ale tym razem było wspaniale. Uśmiech
nął się potem i powiedział, że to jest coś, co napraw
dę umie. Że nie ma mężczyzny wzdłuż fiordu, który
byłby w tym lepszy. Może ma rację. Było naprawdę...
dobrze. - Głos jej ochrypł. Zaśmiała się. - Boże, jakże
mi głupio! Ale to było... cudowne. Ale potem okropnie
mnie bolało w duszy. Jednak nadal czuję, że robi mi
się ciepło i że... miałabym na to jeszcze ochotę. Pewnie
bym to zrobiła. Ale aż coś mi serce ściska, jak pomy
ślę, że robię ci tym krzywdę. I że wiem, że nic nie zna
czę dla Simona. On tylko się bawi. Wiem. Powiedział
z uśmieszkiem, że nie jestem najgorsza, gdy się za
mknie oczy. I że poleci mnie innym... To takie przy
kre, Elise. Możesz mi wybaczyć? Nie chciałam spra
wić ci bólu. W głębi duszy. To była głupia zabawa. Nie
sądziłam, że wydarzy się coś poważnego. Ale Simon
jest najwyraźniej zbyt dojrzały na zabawy. Nigdy nie
chciałam cię zranić, Elise. Nie chciałam tego...
- Nic mi nie zrobiłaś, Maju, siostrzyczko. - Elise po
głaskała ją po głowie. - To tylko sobie coś zrobiłaś.
- Czyżby ty i Simon...?
Elise westchnęła. Też opadła na plecy. Obie patrzy
ły teraz w sufit. Widziały tę samą ciemność, lecz mia
ły w sobie inne obrazy.
- Byłam zakochana w Simonie. Nigdy nie przypusz
czałam, że się mu spodobam. Nie tak naprawdę. Ja też
w duszy się boję. Wiem, że jestem... ładna, i może dlate
go nigdy nie mam pewności, czy chłopak naprawdę mnie
lubi, czy tylko chce się pochwalić ładną dziewczyną. Si
mon też próbował tego ze mną. Wydawało mi się to cu
downe i przerażające zarazem, i nie potrafiłam poprosić
go, żeby przestał. Dopiero tuż przed... Prawie się z nim
pobiłam. Sama myślałam, że jestem głupia, bo on jest
moim chłopakiem i ma do tego prawo. On tak uważał.
Ja nie wiedziałam. Czułam, że nie chcę. Mojemu ciału
podobało się to, ono chciało... Ale rozsądek mówił nie.
Nie mogłam tego z nim zrobić. Nawet nie podobały mi
się jego pocałunki. Cały czas wiedziałam, że musi być coś
więcej. No i nie mogłam, nie mogłam tego z nim zrobić!
- To dlatego nie wróciłaś do domu?
- Dlatego. Jeszcze ta lawina... To zrobili Matti z Alek-
santerim, żeby odstraszyć tych strażników z osypiska.
No i stało się więcej, niż zamierzali. Nadal nie rozu-
121
miem, dlaczego Einarowi i Augustowi nie udało się
uciec...
- Codziennie pili - rzuciła Maja sucho. - Mała strata.
- Nie jest dobrze, jeśli ktoś umiera, i to w dodatku
z twojej winy...
-Już więcej nie zobaczę się z Simonem - podjęła de
cyzję Maja. - Nie lubię go. Nigdy nie lubiłam. I nie je
stem w nim zakochana.
- Ja też nie. Ale muszę mu o tym powiedzieć. On
jeszcze nie wie. - Nabrała powietrza. To inne uczucie
tak ją przepełniało, że musiała dać mu ujście. - Umiesz
dotrzymać tajemnicy, Maju? Tak wielkiej, że nikt na
całym świecie się nie może o niej dowiedzieć?
- Tak. Powierzysz mi swoją tajemnicę?
Elise pokiwała głową i uśmiechnęła się w ciemność.
- Jestem zakochana, Maju. Naprawdę zakochana.
Lubię go i uważam, że jest ładny, i kocham go, i dziw
nie się czuję, gdy jest blisko... i to jest wspaniałe i nie
możliwe, i niebo i... może nie powinnam mówić takich
słów, ale to jest i piekło.
Maja zrozumiała w przebłysku intuicji.
- Matti - rzuciła. - Jesteś zakochana w wujku Mattim!
- Tak - odpowiedziała Elise marzycielsko. - W Mat
tim Alatalo.
10
Ranek zastał je jako dwie przyjaciółki. Po raz pierw
szy w życiu mogły się tak nazwać.
Maja nie chciała wstawać. Bała się spotkania z rodziną.
- Obawiam się, że zachowałam się wczoraj idiotycz
nie - wyznała. - Nie mogłam im jaśniej powiedzieć, co
zrobiłam. Rzuciłam to, ot tak. Oczywiście zrozumie
li. Nawet Ida. Reijo spuści mi lanie...
- Bzdury. Nie weszłaś przecież i nie powiedziałaś:
„Spałam z Simonem, co wy na to?"
- No nie, ale było to równie oczywiste...
- Przesadzasz. I tak już to wyjaśniłyśmy. A że czu
jesz się głupio... uznają to za naturalne. Możesz trzy
mać się na uboczu. Ja porozmawiam z Simonem.
- On nie...?
- ... rzuci się na mnie? - Elise potrząsnęła głową. -
Na pewno nie. Na pewno jest zły, ale co tam! Matti
dał mi świetny pretekst do pozbycia się niechcianych
zalotników.
Uśmiechnęła się, szczotkując włosy. Dziś nie spla
tała ich w warkocze. - Właśnie, zapomniałam ci po
wiedzieć... Matti oznajmił Kristofferowi, że jestem mu
przyobiecana.
Maja aż usiadła, zaskoczona.
- Matti wiele dla ciebie robi... - stwierdziła powoli
z błyskiem w oku.
Elise uniosła ręce w obronnym geście.
- Nie patrzyłabym z ochotą w przyszłość, gdyby nie
nadzieja na to, że mogę się do niego zbliżyć. Ale nie
sądzę, że on już jest gotów.
- Hm... - mruknęła Maja. - Nie mów tak, Elise, nie
mów... zaczynam się zastanawiać...
Ida też się zastanawiała. Może tylko nie rozmyślała
nad tym, co Maja.
- Powiedziała coś? - szepnęła do Elise. - O Simonie?
Elise uśmiechnęła się lekko. Miałaby ochotę zabić
Simona, gdyby znalazł się w pobliżu, ale dla dobra Mai
powinna skłamać.
- Przecież wiesz, jak Maja lubi przesadzać, żeby ścią
gnąć na siebie uwagę?
- Wiedziałam - westchnęła Ida. - Oszukiwała... To mo
że on się mnie dostanie? Bo ty go już nie chcesz, prawda?
- Dlaczego tak mówisz?
Ida zrobiła mądrą minę.
- Już dawno to po tobie widać. Wiem także, kogo
chcesz mieć. Nie zaskoczysz mnie...
- O ile będziesz trzymała buzię na kłódkę... - Elise
położyła palec na ustach Idy. - I nie posyłała mi wy
mownych spojrzeń nad stołem... Jeżeli nie, osobiście
przyłożę ci klapsa na twój zgrabny tyłeczek.
Ida już dawno opanowała sztukę wachlowania rzęsami.
Teraz też jej użyła, patrząc na Elise z miną niewiniątka.
Matti wszedł do kuchni, szurając bosymi stopami.
Miał rozczochrane włosy i zaspane oczy.
- Dobrze się czujesz? - spytał Elise, zatrzymując się
przy niej i patrząc badawczo.
Skinęła głową. Z trudem opanowała się, by nie przygła-
dzić mu grzywki. Nadal był przecież... wujkiem Mattim.
- Co z Mają?
- Nie chce się pokazywać po wczorajszym. Czuje
się trochę głupio.
Uniósł brwi.
- Rozumiem. Oszustwo. Była tak przekonywająca...
Nie sposób odróżnić prawdy od kłamstwa. Dobrze, że
i tak mało kłamie.
Elise nie odpowiedziała. Przemknęła się obok Mat-
tiego, poczuła ciepło jego ciała... i nic więcej.
Okruchy, okruchy...
Ale to przecież nic złego, że się w nim zakochała?
Reijo wrócił z połowu, zanim śniadanie stanęło na
stole.
- Gdzie się podziewałaś wczoraj? - spytał szorstko
Elise. - Maja mówiła, że nie byłaś u Simona. Za to usły
szałem od niej takie rzeczy, że się zmartwiłem.
- Kłamała.
Zielone spojrzenie Reijo dostrzegało więcej niż
oczy Idy.
- Jesteś pewna? Rozmawiałaś z nią?
Elise uważała, że to okropne, iż tak łatwo przycho
dziły jej kłamstwa. Teraz kłamała całym ciałem: wyra
zem twarzy, gestami, nie tylko słowami. I to wobec Re
ijo, którego tak wysoko ceniła. Mimo to było to proste...
- Rozmawiałyśmy i płakałyśmy przez połowę nocy, Re
ijo. Wtedy żadna z nas nie kłamała. Sądzę, że wiesz, dla
czego wczoraj nie od razu wróciłam. Nie mogłam. To by
ło zbyt trudne. Pewnie zostałabym tam, gdyby nie Matti.
Reijo milczał i patrzył na nią badawczo. Też coś po
dejrzewał? Elise wolała o tym nie myśleć.
Czyżby wszyscy dostrzegali prawdę?
Matti również?
- Nie musisz już obawiać się Kristoffera. Matti ma
głowę na karku.
- Tak, mówił mi. - Elise odwróciła twarz. - To też uła
twi mi rozwiązanie drugiego problemu. Tego z Simonem.
- Problemu?
- Głupie, prawda? Dziwnie mi to mówić. Narobi
łam tyle zamieszania, wydawało mi się, że jesteśmy do
rośli. Potem odkryłam, że to wszystko była dziecina
da. Że Simon to nie to. Gdybym wiedziała wcześniej,
nie byłoby żadnej lawiny...
- To nie twoja wina - rzucił Reijo sucho. - Wydarzył
się wypadek. Wszyscy to potwierdzili. Wypadek, Elise.
- Oczywiście - powtórzyła smutno. - Wypadek.
Reijo chwycił ją za ramię. Nie zwracał uwagi na po
zostałych, którzy udawali, że nie słuchają. Wzrok mie
li wbity w stół, ale całą uwagę skupiali na Reijo i Eli
se. Opiekunie i wychowanicy. Ojcu i córce.
- To nie było słuszne - rzekł szybko i cicho. - To na
pewno nie było słuszne i ja pierwszy to potępiłem. Wo
lałbym, żeby się nie wydarzyło. Ale to się wydarzyło.
A ty, Elise, nie powinnaś obwiniać o to Mattiego! On
nie chciał, żeby tak się stało, wiemy to oboje. Ja to wiem.
Jestem tego pewien. Ty też powinnaś być pewna.
- Wiem. Rozmawialiśmy o tym...
Matti stanął za dziewczyną, kładąc jej ręce na ramio
nach i ściskając dla dodania otuchy. Czuła go za sobą
i pragnęła móc się oprzeć o niego, i przyjąć to ciepło i po
czucie bezpieczeństwa, które z niego promieniowało.
- Rozmawialiśmy o tym, Reijo - potwierdził. - I zro
zumieliśmy się.
Spojrzał Reijo w oczy - i puścił Elise, jakby się oparzył.
- Naprawdę nie ma już o czym mówić.
Obrócone w stronę Elise błyszczące oczy Idy świe
ciły niczym gwiazdy.
Wiedziała, co mała o tym sądzi. Ale sama bynaj
mniej nie miała pewności...
Elise pospiesznie i niezbyt starannie wypełniała swe
codzienne obowiązki w kuchni. Nie było to do niej
podobne, ale chciała mieć je szybko za sobą. Nieważ
ne, że coś było zrobione nie tak jak zwykle.
Gdy wreszcie Maja wyśliznęła się z pokoju, Elise
uścisnęła ją.
- Chcę mieć to za sobą - powiedziała cicho, zarzu
cając chustę na ramiona.
- Jesteś pewna, że nie powinnam z tobą iść? - spy
tała Maja.
- To, co sobie powiemy z Simonem, nie potrzebu
je świadków. Nawet ciebie.
Ruszyła w drogę. Przebiegła przez podwórze obok
szop - i zatrzymała się.
Stał koło sauny, oparty o ścianę. Świeżo ogolony, bo
sy, z rozpiętą kamizelką i czapką zsuniętą na oczy. Pa
trzył na nią oskarżycielsko spod ściągniętych brwi.
- Chciałaś iść w góry? - Wskazał głową kierunek,
ale nie zbliżył się do niej.
Pokiwała głową. Skrzyżowała ramiona na piersiach
i powoli podeszła. Oparła się o tę samą ścianę, co on.
- Twój ojciec poszedł po ciebie?
- Mhm - mruknął potwierdzająco, kopiąc kępę tra
wy. Przygryzł dolną wargę. Już nie był tak pewny sie
bie jak kiedyś. - Już jest bezpiecznie...
- T a k .
- Dlaczego nic nie powiedziałaś? - Spojrzał na Eli-
se, starając się pochwycić jej spojrzenie, ale nie dopu
ściła do tego. - Przecież nie byłoby trudno powiedzieć,
że ktoś inny już cię złapał. „Wujek Matti", dobre! Nie
zły wujek, muszę przyznać!
- To było tak dawno temu... - odrzekła. Nadal było
łatwo kłamać.
- Pozwolisz na to?
- N a co?
- Wyjdziesz za niego?
Elise wzruszyła ramionami.
- On nie powiedział, że nie chce.
- Myślałem, że to coś dla ciebie znaczy - rzucił Simon
z pretensją w głosie. - To pomiędzy nami. Myślałem, że
to było coś innego, coś, co się często nie zdarza. Dziew
częta takie jak ty spotyka się rzadko... I myślałem, że też
taki jestem dla ciebie.
- Może i byłeś - odrzekła kąśliwie.
Rzucił na nią szybkie spojrzenie. Westchnął, zsunął
czapkę na tył głowy.
- Przykro mi, Elise. Naprawdę przykro. Posunąłem
się za daleko, przyznaję. Ale to chyba nic złego, że
mężczyzna ma ochotę na swoją dziewczynę? W każ
dym razie na dziewczynę, o której sądzi, że jest jego?
- Może i nie - odpowiedziała Elise. Przechyliła gło
wę i spojrzała chłopakowi prosto w oczy. - Może bym
to zrozumiała, Simon. Może bym i darowała, pozwo
liła się zagadać i wręcz poczuć, że sprawia mi to ra
dość. Ale nigdy ci nie wybaczę, że wykorzystałeś Ma
ję! Nigdy, Simon, nigdy, póki żyję. Ona nic dla ciebie
nie znaczy, prawda? Ale nie mogłeś się powstrzymać...
- Do diabła! - Walnął pięścią w ścianę i znów zsu
nął czapkę na oczy. Nie chciał patrzeć na Elise.
- Maja nie zasługuje na takie traktowanie.
- Była całkiem chętna.
- To ty jesteś uwodzicielem. O n a okazała się naiw
na. Nie podeszła przecież do ciebie i nie prosiła o to.
To ty, Simon, wszystkim pokierowałeś! Nie wmawiaj
mi niczego innego!
- No i co, teraz Reijo wypędzi mnie w góry?
Elise potrząsnęła głową.
- Nikt tego nie zrobi, Simon. Ale muszę mieć two
ją obietnicę, że już nigdy więcej nie zbliżysz się do
Mai. Nigdy. I do Idy; ani teraz, ani w przyszłości. Nie
dotkniesz ich nawet palcem, słyszysz?
- Dobra. A co z tobą?
Podszedł do niej, zatrzymał się na odległość ramie
nia. Uśmiechnięty patrzył na nią tak, jak to on potra
fił. Tak, że odczuwało się to jak komplement.
Wskazującym palcem dotknął skroni Elise, przesu
nął w stronę ucha, ominął je i zsunął na dół aż do za
głębienia szyi. Podniósł wtedy palec i przesunął nim
po ustach dziewczyny.
Elise nic nie powiedziała.
Łaskotało. Wysyłało małe, ciepłe prądy, które prze
nikały ją całą. Jednak czuła swoją siłę.
Była w stanie się temu oprzeć.
- Rozumiem - wycofał się. - Widzę takie rzeczy. To
rzeczywiście jest „pożegnanie Simona". Na szczęście
nie muszę chodzić za dziewczynami, które mnie nie
chcą. Dużo jest takich, które przyjmą mnie z radością.
Włos nie spadnie z pięknych główek twoich sióstr, Eli
se. Ani z twojej.
Stała za sauną i patrzyła, jak odchodzi. Nie obejrzał
się ani razu.
- To już? - Głos zabrzmiał tak blisko, że Elise aż się
wzdrygnęła.
- Co tu robisz?
Matti uśmiechnął się i wyszedł zza rogu sauny.
- Podsłuchiwałem. Nie wierzyłem temu łobuzowi,
więc postanowiłem pójść za tobą. Pomyślałem, że mo
że przyda ci się ktoś silny. Na wypadek, gdyby Simo
nowi nie spodobało się to, co miałaś mu do powiedze
nia. Ale nie było takiej potrzeby.
Popatrzył w kierunku, w którym poszedł Simon.
Widoczny już był jako kropka na tle ściany lasu. Czar
na kamizelka i białe rękawy koszuli nad czarnymi
spodniami. Głowa była jasna, bo zdjął czapkę i uderzał
nią po krzewach.
- A to drań - stwierdził i usiadł pod ścianą. Elise na
dal stała. - Więc Maja nie kłamała.
Dziewczyna potrząsnęła głową.
- Powinien porządnie oberwać. Ode mnie i od Reijo.
- Reijo ma dość kłopotów. Zawsze miał ich za dużo.
Teraz już jesteśmy na tyle dorośli, żeby niektóre sami roz
wiązywać. Ten się rozwiązał, i to wystarczy, jeśli chodzi
o mnie i o Maję. O ile Simon będzie się trzymał z dala...
- Inne dziewczyny niech się same martwią o siebie?
- spytał Matti, uśmiechając się krzywo.
- Nie czuję się odpowiedzialna za inne. Nawet nie
zamierzam. Nie jestem widać taka miła, jak sądzą lu
dzie. Też mam myśli, które nie są ładne.
- Ach, tak? - Popatrzył na nią zmrużonymi oczami. -
Opowiedz mi o swoich czarnych, grzesznych myślach!
- To nie tak, Matti. Nie drażnij się ze mną. Chodzi
ło mi o to, że nie jestem żadnym aniołem, tylko sobą,
Elise. Nie śnieżnobiałą gołąbką, ale i nie grzesznicą...
Rozciągnął usta w jeszcze szerszym uśmiechu.
- Nic na to nie poradzę, dziewczyno, ale wiele bym
dał, żeby ujrzeć ciebie jako grzesznicę...
Elise przewróciła oczami i chciała odejść. Wtedy ze
rwał się na nogi, złapał ją za ramiona i przytrzymał.
Nadal się uśmiechał.
Elise musiała zamknąć oczy. Z trudem przełknęła
ślinę, zanim się do niego odwróciła.
- Nie chciałem cię obrazić, Elise.
-Aha.
Puścił ją. Stał, wpatrując się w każdy szczegół ślicz
nej twarzy dziewczyny. Widział otwartość i szczerość
w niebieskim spojrzeniu. Była taka młoda. Niewinna.
Przez wiele lat żyli obok siebie, ale wtedy istniał po
między nimi wielki dystans.
- Elise... - zaczął, ale reszta słów zawisła w powie
trzu, drżąc. Dziewczyna domyślała się, co chciał jej po
wiedzieć, a Mattiemu wyleciały z głowy wszystkie
piękne słowa, które uzbierał w myślach w ciągu ostat
niej, nie przespanej nocy.
Wtedy mówił wiele. W marzeniach wszystko wyda
wało się możliwe. Zresztą nie zachowywał się w nich
szlachetnie...
Było w nich więcej.
Dużo więcej.
Ale tego nigdy nikomu nie powie.
Na pewno nie jej.
Reijo chyba się domyślał. Może i wiedział.
Aleksanteri też się domyślał, bo mu czynił aluzje.
On sam zaprzeczał wszystkiemu. I ona nigdy, prze
nigdy nie powinna się dowiedzieć o jego zakazanych
myślach i wspaniałych, grzesznych marzeniach. Nigdy.
- Elise - zaczął znowu. Jej błękitne spojrzenie zacza
rowało go. Nikt nie powinien mieć takich oczu, w któ
rych chciałoby się zatonąć na całą wieczność. Nikt nie
powinien mieć takich ust, przypominających najdeli
katniejsze kwiaty letniego poranka, kuszących, zroszo
nych mgiełką...
Tak, mógł zrozumieć Simona...
Sam zachowywał się jak Simon.
To byłoby takie łatwe...
Dotknąć jej policzka, poczuć pod palcami delikatną
skórę... właśnie tak, jak sobie wymarzył.
Włosy niczym jedwabne frędzle matczynego od
świętnego fartucha. Tak samo miękkie, delikatne...
Usta...
Matti zamrugał i cofnął gwałtownie dłoń.
Boże! Co on zrobił!
Dotknął jej?
Wepchnął ręce do kieszeni. Spojrzał na Elise zrezy
gnowany. Ujrzał to, czego nie udało jej się ukryć,
i miał ochotę zapłakać. To mogło być możliwe...
- Wiem, co myślisz, mała - powiedział, z trudem do
bywając głosu. - Odczytałem to z twojej twarzy, Elise.
Nie umiesz niczego ukryć. Ja wiem, dlaczego było ci
trudno z Simonem. I cieszy mnie to. Może byś wyszła za
niego, a dopiero potem odkryła, że on nie jest dla ciebie
właściwym mężczyzną. Jeżeli mój postępek miał temu
służyć... Temu, żeby cię powstrzymać... to nie żałuję. Ale...
-Ale?
Matti westchnął i nie odważył się na nią spojrzeć. Pa
trzył na ślady lawiny. Jego lawiny. Jego wyrzutu sumienia.
- Jesteś na złej drodze, kochanie. To też do niczego
dobrego cię nie doprowadzi.
Kątem oka dostrzegł, że Elise gwałtownie zamruga
ła. Nie chciał sprawdzać, czy to były łzy.
- Ale ty... - zaczęła - ale ty, Matti, ty...
- ... nie jesteś dużo lepszy od Simona, to zamierza
łaś powiedzieć?
- Nie! - zaprzeczyła gwałtownie. - Ale ty... - Policz
ki jej się zaczerwieniły. Przygryzła wargę. W oczach
pojawił się lęk i bezbronność, w tych oczach, które go
prześladowały w snach, w ciągu dnia i w czasie bez
sennych nocy. - Przecież ty też coś czujesz - rzuciła
w końcu niemal ze złością. - Nie tylko ja. Ty też. I nie
uważam, by mogło być w tym coś złego.
Pokiwał głową.
- Tak, też coś czuję. Już trudno mi to ukrywać. Ale
widzę, co jest w tym złego.
Patrzyła na niego bez mrugnięcia.
- Moje uczucie nie jest tak niewinne, jak ci się może
wydawać, Elise. Nie jestem tylko tym miłym wujkiem,
który opowiadał zwariowane bajki i bawił się z wami.
Tym razem byłaby to całkiem dorosła zabawa...
Elise przełknęła ślinę i zaczerwieniła się.
- Nie jestem aż tak różny od Simona, rozumiesz?
Zrobiłem to, co on Mai, już wiele razy. Mógłbym też
zrobić to tobie...
- Między nami byłoby inaczej.
- Byłoby? - spytał cicho. - Potem? Myślisz, że mnie
znasz, malutka. Ale nie znasz. Ja siebie znam. Wiem, kim
jestem: mężczyzną, od którego powinnaś się trzymać z da
leka. Takim, który sprowadziłby na ciebie nieszczęście,
który chciałby wziąć cię w ramiona i robić z tobą prze
różne rzeczy. Ale nie powinnaś na to pozwolić, dziew
czynko. Ten mężczyzna nie jest dla ciebie, rozumiesz?
Jeszcze się zakochasz, może wiele razy. Wtedy będziesz
szczęśliwa, że nie pozwoliłaś, by sprawy zaszły za daleko.
Elise potrząsnęła głową.
- To nie jest tak - powiedziała. - To nie jest tak, jak
myślisz. Z tobą jest inaczej.
- Obdarzasz mnie cechami, jakich nie mam - zapew
ni! stanowczo. - Zrozum to, Elise. Jestem gorszy od Si
mona. On jest przy mnie jak białe jagnię. Nie takiego
mężczyzny powinnaś chcieć.
- Takiego.
Matti nie wiedział, czym jeszcze mógłby ją przekonać.
Upierała się z taką mocą, że poczuł pokusę, żeby jej ulec.
Ale wtedy by ją okłamał. Nie można budować przy
szłości na kłamstwie. Elise zasługiwała na coś najlepszego.
A Matti Alatalo nie był najlepszy.
Gotów był jednak ustatkować się u jej boku. To go
zaskoczyło. Po raz pierwszy uznał, że to przy niej chciał
by się zestarzeć. Od razu zaczął myśleć o dzieciach. Wy
obrażał sobie córki i synów, jasnowłosych, może z jego
brązowymi oczami, z jej uśmiechem, jego brwiami...
Prawie zapłakał.
To należało do tych tajemnic, którymi się z nikim
nie mógł podzielić.
Nie z Elise.
- Jesteś tego pewna, Elise. Może tak teraz czujesz.
Ale nie możesz być pewna. Nie zaczniesz się nigdy za
stanawiać, kogo trzymałem w ramionach przed tobą?
Nie zaczniesz się zastanawiać, czy one coś dla mnie
znaczyły? Zrozumiesz ten posag mojego narodu, mój
fiński charakter? Będziesz równie pewna, gdy zdradzę
cię po raz piąty? Jest we mnie Matti, którego nie znasz.
I nie chcę, żebyś go poznała.
134
Nie wierzyła mu. Po prostu kochała go.
Gwałtownie objął ją, przycisnął do siebie, spojrzał
w oczy - i nakrył jej usta swoimi. Pocałunek był głod
ny, poszukujący, twardy. Ten jeden raz. Na zawsze.
Ich języki się splotły, wargi niemal stopiły ze sobą.
Oddawała mu pocałunek niemal tak dziko i gorąco,
jak on tego żądał. Jej ramiona obejmowały jego kark,
całym ciałem przywarła do niego...
Matti wyrwał się. Musiał się wyrwać.
Stał drżący i patrzył na nią.
- To niemożliwe, Elise. Niemożliwe. Ja chcę czegoś
innego niż ty. Chcę więcej. Rozumiesz?
- Nie wierzę ci - powiedziała. - Uważam, że oszu
kujesz siebie. Sądzę, że chcemy tego samego.
Oszołomiony, potrząsnął głową.
- Wyjadę stąd. To się nie uda. Ja cię zniszczę. Jestem
tylko nędznym Kwenem. A ty jesteś... dziką różą. Nie
chcę cię złamać.
- Wrócisz?
- Może.
- Obiecaj, że wrócisz. I wtedy powiesz mi to, co te
raz. Może wtedy uwierzę.
- Zapomnisz o mnie.
- Wrócisz?
Matti śledził wzrokiem mewę.
- Pewnie tak.
Wiedział to. Nie mógł nie wrócić. Tylko jej widok
sprawiał, że chciało mu się żyć.
I może wtedy będzie umiał lepiej kłamać. Choć ta
cy jak on nie powinni zrywać dzikich róż...
11
Matti nie rzucał słów na wiatr. Odszedł. I tym ra
zem z Aleksanterim.
- Nie przypuszczaliśmy, że długo zagrzejecie tu
miejsca - stwierdził Reijo. Rozumiał Mattiego i uwa
żał, że słusznie czyni. Elise tak nie uważała.
- Wrócisz - powiedziała, pewna swojej racji, gdy
Matti ściskał jej dłoń nieco zbyt długo.
- I mam nadzieję, że zastanę cię z jakimś brzdącem
na ręku.
- Jak bym mogła? - rzuciła, nie spuszczając z niego
wzroku. - Przecież to tobie jestem przyobiecana.
- Możesz uważać się za zwolnioną z tej obietnicy -
odparł. Nie uściskał jej na pożegnanie, choć Idę i Ma
ję tak. To były jego siostrzenice.
Wolałby potraktować dziewczęta jednakowo, ale te
raz nie mógł postąpić inaczej.
- Idziemy na południe - rzekł Aleksanteri. - W ro
dzinne strony. Nie zaszkodzi sprawdzić, jak się mają
w naszej starej Finlandii.
- Pamiętaj - szepnął Matti do Elise - róże potrzebu
ją opieki. Wiesz przecież.
Dziewczyna odpowiedziała w ten sam sposób:
- Dzikich róży to nie dotyczy. Rosną wszędzie
i znoszą wszystko. Nawet brak opieki.
- Co to za gadanie o kwiatach! - Santeriemu pilno
136
było ruszać w drogę. - Wrócimy, kiedy zakwitną lo
dowe kwiaty na szybach. Może na jarmark.
Pięć miesięcy, pomyślała Elise. Przeżyję. Pięć dłu
gich miesięcy. Zobaczy, że to ja miałam rację. Że czu
je to samo, co ja. Że to, co czuję, jest prawdziwe i słusz
ne. Kiedy wróci, już mnie nie opuści.
Lato było piękne. Trawa została skoszona i schła na
stojakach, żółknąc z upływem czasu.
Nieliczne poletka zboża zaczynały dojrzewać pod
pieszczotą słońca świecącego przez całą dobę.
Kristoffer przestał ich odwiedzać. Ludzie mówili, że
w ogóle rzadko gdzieś wychodzi. Nie miał już nikogo
po śmierci bratanków. A ci wyżej postawieni, o któ
rych względy tak dbał przez całe lata, nie okazali się
prawdziwymi przyjaciółmi.
Nie był im potrzebny.
Simon wciąż się nie żenił. Plotkowano o nim, łącząc
go to z jedną, to z inną dziewczyną. On też nie przy
chodził już na cypel.
Knut był rozżalony. Chłopcy, którzy mu impono
wali, nie chcieli się z nim zadawać. Wiedział, że to
sprawka Simona.
Tak jakby to była jego wina, że jego siostra jest ciut
pomylona. A zresztą Elise nie była wcale jego siostrą.
Ale i tak musiał cierpieć.
Elise nie chodziła już na tańce. Trzymały się razem
z Mają, miały swoje sekrety. Knut czuł się odsunięty
na bok. Maja zwykle trzymała z nim, a teraz niby miał
mieć za towarzyszkę tę smarkulę Idę! On, niemal tak
dorosły jak Maja i Elise!
To było długie lato.
Reijo czuł się stary.
Lato przeszło w jesień. Siano sprzątnięto do stodo
ły. Trzeba już było zegnać z gór owce przed zimą. Las
i góry szczodrze dzieliły się z ludźmi swoimi darami,
lecz należało się przedtem napracować.
Reijo i Knut poszli po owce. Ida wybłagała, żeby ją
zabrali. Chodziła szybciej niż ojciec i brat, więc, choć
niechętnie, zgodzili się.
Przez pewien czas towarzyszyły im Maja i Elise.
Miały zbierać jagody i maliny moroszki.
- Myślisz, że wrócą? Matti i Santeri? - spytała Ma
ja, gdy już zostały same.
Elise w zadumie włożyła do ust dojrzałą moroszkę.
- Przecież obiecał? Nie powiedział co prawda kie
dy, ale Aleksanteri wspomniał o jarmarku. Matti wo
lałby raczej zaczekać, aż będę stara i brzydka.
- ... i z mężem i dziećmi - dodała Maja, zmuszając
się do uśmiechu. Brzmiało to tak ponuro, że Elise po
patrzyła na nią uważnie. Maja dużo przebywała na
dworze, policzki miała opalone. Ale jednocześnie wy
dawała się chorobliwie blada.
I schudła. Zawsze była szczupła, a teraz to już jak
by jej nie było.
Maja umknęła przed nią wzrokiem. To się wcześniej
nie zdarzało Elise przepełniło niedobre przeczucie, że coś
jest nie tak. Że powinna była już dawno coś zauważyć...
- Chyba nic złego się nie stało?
Maja spuściła głowę. Skubała jagody. Dłonie wyko
nywały bezwiedne ruchy: szukały jagód, zrywały je
z gałązki, wrzucały do koszyka...
- Stało się.
Skinęła głową.
Potem podniosła wzrok. Nie płakała. Już wiele łez
przelała w samotności, chodząc po lesie. Teraz tylko
piekło ją pod powiekami.
- Jest całkiem źle - powiedziała słabym głosem. - To
mnie Matti spotka z dzieckiem na ręku.
- O Boże! - westchnęła Elise. - Wielkie nieba!
A więc to tak...
Wszystko nagle zaczęło się zgadzać. Zyskało sens.
Patrzyła teraz na Maję i nie miała pojęcia, jak mogła
być tak ślepa. Przecież to oczywiste. A ona była bliżej
Mai niż ktokolwiek inny. Powinna się domyślić! Szyb
ciej niż pozostali.
- Cholerny Simon! - Elise rzadko przeklinała. Tym ra
zem jednak czuła taką potrzebę. - Jesteś całkiem pewna?
Maja skinęła głową.
- Już trzy miesiące nie krwawiłam - rzuciła gorzko.
- Nie można być bardziej pewnym. I wyczuwam twar
dą kulę...
Elise nie wiedziała, co powiedzieć. Policzyła w my
ślach. Wtedy był czerwiec, teraz jest koniec września.
Trzy miesiące. Zostało jeszcze pół roku...
- Co zamierzasz?
Klęczały obok siebie, dwie małe kobietki. Dzieliły
tajemnicę, o której chciały sądzić, że nią pozostanie.
- Czekać - rzuciła Maja twardo. - Nie mogę zrobić
nic innego, prawda? Mieć nadzieję, że Reijo nie wy
rzuci mnie z domu. Najgorsze, że... - Zamilkła na
chwilę. - Rozmawiał ze mną. Tego ranka, wiesz. Sam
na sam. Pytał, czy nie ma nic prawdy w tym, co gada
łam poprzedniego wieczora. Odpowiedziałam mu, że
mogłabym kłamać przed każdym innym, ale nie przed
nim. Przysięgłam, że nic się nie zdarzyło. Że tylko
chciałam się popisać. - Zaśmiała się gorzko. - A teraz
wszystko wyjdzie na jaw.
- Zioła Raiji... - powiedziała Elise z wahaniem. Na
potkała spojrzenie Mai.
- Sądzisz, że o tym nie myślałam? - spytała. - Pró
bowałam. Starałam się wyobrazić sobie, które to mo
głyby być. O tym Ravna nam przecież nic nie mówi
ła. Ale próbowałam. Robiłam wszystko, żeby się tego
pozbyć. Biegałam, skakałam, wspinałam się, turlałam
ze zboczy... To nie chce odejść.
- Musisz powiedzieć Reijo.
- Łatwo ci mówić. To nie ty masz przyprowadzić
bachora. W dodatku bez żadnego zalotnika ukrytego
za rogiem domu. Nie ma nic godnego pochwały w ścią
gnięciu wstydu na rodzinę.
- Reijo zrozumie - obstawała przy swoim Elise. - On
nie jest zwykłym ojcem. Będzie cię wspierał i stał po
twojej stronie. Tak jak ja. I jak my wszyscy.
- Zawiodłam go - odrzekła Maja. - Przyłapie mnie
na kłamstwie. Nigdy wcześniej mu nie skłamałam. To
niemal gorsze niż dziecko. Samo dziecko to i tak kło
pot. Nie chcę go. Nie chcę żadnego dziecka. Moje ży
cie jest wystarczająco poplątane. To koniec wszelkich
nadziei. Już teraz trudno mi z moją twarzą znaleźć mę
ża... Jeszcze gorzej będzie, gdy urodzę dziecko. Dodat
kowa gęba do wykarmienia. Żywy dowód na to, za ko
go mogą mnie brać...
- My wiemy, kim jesteś, Maju. Będzie ci trudno. Ale
Reijo musi poznać prawdę. Powiesz mu to - albo ja
mu powiem.
- Ale ja wybiorę moment.
- Jak chcesz. Ale nie czekaj zbyt długo.
Maja uśmiechnęła się gorzko.
- To i tak ma swoje granice. Wkrótce nikomu nie
będę musiała mówić, bo sami zobaczą. Tak, Reijo po
winien się o tym dowiedzieć, zanim zauważy. Jestem
mu to winna. Ale nie masz pojęcia, jak bardzo się bo
ję. Wolałabym umrzeć...
- Nie wolno ci w ten sposób myśleć! - Elise była
przerażona. - Nie wolno ci tak mówić. Chyba tego nie
próbowałaś, co?
- Zabić się? - Maja podciągnęła w górę kąciki ust. Spra
wiało to nieskończenie smutne wrażenie. - Po raz pierw
szy sturlałam się ze zbocza nie tylko po to, aby pozbyć
się dziecka. Chciałam skończyć ze sobą, zanim cokol
wiek wyjdzie na jaw. - Wzruszyła ramionami. - Spódni
ca zaczepiła się o korzeń i wisiałam na nim wychylona
nad urwiskiem. Poczułam, że słabo mi się robi od patrze
nia w dół, i wczołgałam się z powrotem. Chyba nie by
ło mi to pisane tego dnia.
Elise słuchała, coraz bardziej blednąc przy każdym
słowie Mai.
- Nie wolno ci tego zrobić! Będę cię śledziła, jeśli
tylko zacznę podejrzewać, że znów myślisz o tym. Nie
chcę cię stracić, Maju! Nie możemy cię stracić! Reijo
też nie. On nie będzie się aż tak gniewał. Mogę pójść
z tobą, gdy zechcesz z nim porozmawiać.
- Zrobię to sama - rzuciła Maja spokojnie. - To jed
na z tych rzeczy, której muszę stawić czoło w poje
dynkę. Sama nawarzyłam tego piwa, no, może z po
mocą Simona... Ale to moja sprawa.
- Simon... - zamyśliła się Elise.
- Nie powiesz mu ani słowa. - Maja dostała wypie
ków. - Obie wiemy, kim dla niego byłam. Co znaczy-
ły te dwa razy. Nie chcę, żeby o tym wiedział, Elise.
Wolę rozpowiedzieć, że to dziecko Santeriego, niż że
by Simon wiedział, że jego.
- Nie będzie się tym chwalił - rzekła Elise sucho. -1 tak
jest szczęśliwy, że nikt się nie domyśla. Na pewno zrozu
mie, gdy prawda wyjdzie na jaw. Ale nie przyjdzie zaofia
rować ci swojej pomocy. Czy to nie okropne, jak łatwo
mężczyznom uciec od odpowiedzialności?
- Nie chcę pomocy Simona!
- Masz na siebie uważać. Żadnych nowych prób po
zbycia się dziecka! To szaleństwo!
Sprawa nadal pozostała ich tajemnicą. Maja odkła
dała rozmowę z Reijo. Elise naciskała. Maja była upar
ta, chciała sama wybrać odpowiedni moment.
Elise strasznie się bała, że wreszcie to dostrzegą. Po
znają prawdę. O n a wiedziała - i widziała. Było wręcz
niewiarygodne, że nikt niczego nie zauważył.
Maja sprytnie się maskowała. Szerokie spódnice
i fartuch ukrywały brzuch. Przestała chodzić rano przy
wszystkich w koszuli nocnej.
Listopad. Zbliżał się jarmark, ale Elise nie zastana
wiała się, co jej przyniesie. Każdy nowy miesiąc ozna
czał teraz zbliżanie się daty rozwiązania.
Chciała ochraniać Maję, ukryć ją tak, żeby nikt nie
mógł z niej szydzić.
Wiedziała jednak, że to niemożliwe. Świat, w któ
rym żyły, nie pozwoliłby na to.
Elise zaczęła się bać. Schudła. Maja, przeciwnie, na
brała ciała. Knut powiedział nawet, że znów jest „tą
dawną Mają".
Czyżby byli aż tak ślepi?
Elise lubiła ciepło obory. Często obrządzała wieczo-
rem zwierzęta. Nosiła im karmę i zmieniała ściółkę.
Mówiła do nich wtedy, klepała po grzbietach. Obco
wanie ze zwierzętami napełniało ją spokojem. Im wy
starczało tylko jedzenie i opieka. Żyły tak prosto.
Zjeść, wydać na świat potomstwo...
Może i ludzie tak powinni żyć, zastanawiała się cza
sem. I za każdym razem przeczyła sobie. Na pewno
nie chciałaby wieść życia owcy!
Drzwi skrzypnęły, gdy już prawie kończyła obrzą
dek. Reijo nie miał lampy, zauważyła, że nie włożył
kurtki.
- Chcę z tobą porozmawiać, Elise. I odpowiedz mi
szczerze.
Podniosła się. Wiedziała, o co ją spyta, a przecież
wiązała ją obietnica. Jednak nie chciała mu kłamać.
- Coś złego dzieje się z Mają.
Pokiwała głową, patrząc na swoje dłonie. Były czer
wone. Jeden paznokieć miała złamany.
- Wiesz, co jej jest?
Znów pokiwała głową.
- Czy to jest to, co przypuszczam?
Dopiero wtedy spojrzała na niego. Zadziwił ją wła
sny głos, który brzmiał tak pewnie, choć czuła się jak
mała dziewczynka przyłapana na psocie.
- Musisz sam z nią porozmawiać, Reijo. Obiecałam
jej, że to ona ci powie. Że ja nie zrobię tego wcześniej.
Reijo zamknął oczy i oparł się o drzwi.
- Jak długo zamierza czekać? Aż do pierwszych bó
lów?
- Myślę, że ona nie wie, jak ma ci to powiedzieć.
Chce, ale boi się, jak zareagujesz...
- Boi się mnie? - spytał smutnym głosem. Oczy miał
teraz niemal tak ciemne jak Matti. - Przecież nie po
winna się mnie bać.
- Tu chodzi też o nią. Ona się wstydzi. Nie może
się pogodzić z tym, że ci skłamała.
Pokiwał głową. Zrozumiał.
- Muszę z nią porozmawiać...
- Nie bądź dla niej surowy!
- Czy tak mnie oceniacie? Czy kiedykolwiek byłem
dla was surowy?
- Nie.
- No właśnie. Teraz też nie będę. - Nabrał powie
trza. - A co z tym łobuzem?
- Porozmawiaj z Mają! - poprosiła Elise.
Dokończyła robotę. Ale nie weszła do domu. Reijo
miał rozmawiać z Mają, a ona musiałaby odpowiadać
na pytania Idy i Knuta. Tego by nie zniosła.
Przeszła do stodoły. Wywiesiły tam pranie, bo pa
dało. I nie zabrały jeszcze do domu.
Jedna ze spódnic Mai była tak sucha, że można ją
było włożyć. Wisiał też jej prawie suchy kaftan.
Wciągnęła go na koszulę. Ważne, że nie pachniała już
oborą.
Maja będzie na nią zła.
A niech tam!
Elise myślała o tym od dawna. Wiedziała, co ma po
wiedzieć i jak.
To było coś, co musiała zrobić.
Odwilż wyślizgała ścieżki. Śnieg stopniał, białe spła
chetki leżały tylko pomiędzy drzewami.
Biegła, gdzie to było możliwe. Starała się zachować
ostrożność. Tylko tego brakowało, żeby sobie teraz
połamała ręce czy nogi!
144
- Cholerna odwilż! Cholerny Simon! Do diabła z męż
czyznami!
Droga zabrała jej więcej czasu, niż myślała. Już ja
kiś czas temu chodziła tymi ścieżkami. Od dawna nie
miała do załatwienia żadnych spraw we wsi.
Domy były małe i szare, lekko pochylone od wiatru.
Ale mimo to były to domy, a nie lepianki. Reijo opo
wiadał o czasach, gdy w tej osadzie tylko jego ojciec
mieszkał w domu. Ludzie zgrzytali zębami z zazdrości,
że ten piekielny Kwen nie mieszka w lepiance jak inni!
D o m Anttiego Kesaniemi nadal stał solidny, ale nie
byl już jedyny.
Światło lampy przenikało przez mały otwór.
Elise zebrała się na odwagę i weszła na schody. Dłu
go stała, zanim podniosła rękę, żeby zapukać.
Zrobiła to tak słabo, że sama niemal nic nie usłysza
ła. Przełknęła ślinę. Przeczesała ręką włosy, starła nie
widoczną plamkę z nosa i znów zapukała.
Tak mocno, że ją usłyszeli. Poproszono, żeby weszła.
Ciężkie drzwi otwierały się powoli. Mimo że była
niewielkiego wzrostu, musiała pochylić kark, żeby
wejść do izby.
Ojciec, trzy siostry, matka...
Nigdy wcześniej tu nie była. Nie przychodziła po
Simona. Mogliby pomyśleć, że biega za chłopakami...
- Cóż za rzadki gość! - Artur chciał podnieść się ze
swojego krzesła i zaproponować jej, żeby usiadła.
Elise pokręciła głową i miała nadzieję, że się nie za-
rumieni.
- Nie mogę długo zostać - powiedziała szybko. Nie po
znawała własnego głosu. Bardzo chciała mieć to już za so
bą, wrócić do domu i nie przychodzić tu więcej. - Chcia-
łam porozmawiać z Simonem. Ale chyba go nie ma?
- O, nie, jest w oborze. Musi coś robić w zamian za
utrzymanie - odpowiedział ojciec. - Biegałby tylko za
dziewczynami. Pójść po niego?
- Dziękuję, sama pójdę. - J u ż się odwróciła w progu.
- Dobranoc wszystkim!
Nie zastukała do drzwi obory. Wobec Simona nie
musiała chyba być uprzejma! Chłopak przenosił wła
śnie siano dla krowy i tuzina owiec. Elise patrzyła na
niego z boku. Był silny i przystojny.Wąsy, z których był
taki dumny, zgolił. Czyżby nie podobały się którejś z
dziewczyn? Chrząknęła, żeby zwrócił na nią uwagę.
Oczy niemal wyszły mu z orbit. Uśmiechnął się sze
roko. Był ładniejszy bez zarostu. Elise wydawało się
przez chwilę, że rzuci wszystko i podejdzie do niej. Ale
opanował się.
Powstrzymała go duma.
- N o , no - powiedział tylko. - Kto by przypuszczał...
Podeszła bliżej. Stanęła za krową, poklepała ją. By
ła dla niej niczym tarcza.
- Musiałam przyjść - rzekła. - To ważne. Jak się masz?
Wzruszył ramionami. Nie patrząc na nią, w ciszy
rozdzielał siano. Zatrzymał się, gdy skończył. Spojrzał
na Elise.
Sięgnął po stołek i uroczyście usiadł.
Jej tego nie zaproponował.
Kiedyś takie zachowanie wystarczyłoby Elise, żeby
się śmiertelnie obraziła. Teraz musiała załatwić waż
niejsze sprawy.
- Chyba nie przyszłaś tu po to, żeby się dowiedzieć,
jak się czuję - powiedział spokojnie. - Twój wujek na
prawdę cię zostawił? Nie wróci?
- Masz teraz kogoś, Simon?
Uśmiech był ten sam. Uwodzicielski. Tak napraw
dę nie było w tym chłopaku nic złego. Może tylko nie
brał pod uwagę uczuć innych ludzi.
- Raczej nie - zaśmiał się. - Zafundowałem sobie tro
chę spokoju. Kobiety na dłuższą metę są męczące.
- Może lepiej przyznaj, że wokół fiordu trudno już
znaleźć taką, która by nie znała twoich sztuczek.
- Cóż... Zawsze byłaś mocniejsza w gębie, Elise.
Chcesz, żebym wrócił?
- Za żadne skarby!
- Niezła odpowiedź. To dlaczego przyszłaś?
- Czy nic cię nie... wiąże?
- O co, u diabła, ci chodzi? - Podejrzliwie ściągnął
brwi. - Może jestem głupi, ale nie rozumiem, do czego
zmierzasz.
Opuściła bezpieczne schronienie za krową i pode
szła do niego. Stanęła obok, trzymając się mocno po
przeczki zagrody.
- Będziesz musiał się ożenić, Simon.
- Co?! Cholera, dziewczyno, co to za żarty? - Sko
czył na równe nogi, stanął przed Elise, wpatrując się
w jej twarz. Był coraz bardziej zły, zwłaszcza gdy zro
zumiał, że ona mówi serio. Była całkiem poważna.
I może trochę przestraszona? - W coś się wplątałaś?
- Nie ja, Simon. Ty.
Patrzyła na niego, jakby zmuszając, żeby zrozu
miał. Musiał sam się domyślić! Chyba nie był aż tak
głupi!
Krążył po oborze jak rozwścieczony byk. Owce za
częły się niepokoić, pobekiwać. Elise wiedziała jednak,
że coś zaczyna mu świtać.
Zerwał z głowy czapkę. Potarł czoło brudną ręką.
Spojrzał na nią, zdesperowany.
- Nie ma mowy!
- Maja jest w ciąży - powiedziała spokojnie. On nie
zdoła wyprowadzić jej z równowagi. Nie zmusi jej do
wycofania się. - To twoje dziecko.
- U diabła, nie!
- To już piąty miesiąc. I ty, i ja wiemy, że byłeś jej
jedynym.
- Nie mogę tego wiedzieć.
- To twoje dziecko - powtórzyła Elise. - Twoje, Si
mon. Nie może zostać sama z dzieckiem. Dziecko to
także twoja sprawa.
- Wysłała cię?
Elise pokręciła głową.
- Maja jest dumna. Nie chce cię. Niczego nie chce od
ciebie. Nawet nie chce zdradzić, że to ty jesteś ojcem.
- No oczywiście - Simon zrobił przepraszający gest.
- Świetnie! Więc po co tu przyszłaś? Ja też nie zamie
rzam się tym chwalić. Nikt się nie dowie prawdy.
Wszyscy będą szczęśliwi.
- I tu się mylisz! - Ton głosu Elise był niczym świe
żo naostrzony sierp. - Ja nie będę siedzieć cicho.
Wszystkim o tym opowiem. Wszystkim, którzy będą
chcieli słuchać. Reijo. Nie spodoba mu się to. - Nabra
ła powietrza. - A twój ojciec? Myślisz, że się ucieszy?
Czy nie lepiej będzie, jeśli ożenisz się z Mają, udając,
że to twój pomysł? Czy wolisz, żeby wieś się z ciebie
śmiała jeszcze przez długie lata, wspominając, jak to
Simon Bakken musiał się ożenić, żeby zadośćuczynić
dziewczynie, której zrobił dziecko?
Spojrzał na Elise.
- Naprawdę masz taki zamiar?
Energicznie pokiwała głową.
- Możesz być pewien!
- Pięć miesięcy, co?
Potwierdziła.
- Zostaniesz ojcem na wiosnę, Simon. To chyba bę
dzie ładne dziecko.
Przez jego twarz przemknął uśmiech, ale zaraz znikł.
- Dlaczego dopiero teraz przyszłaś? Musiałaś o tym
wiedzieć już jakiś czas.
- Rozmawiałam dziś z Reijo.
Zbladł.
- Wie o mnie?
Elise z trudem ukryła uśmiech.
- Maja nie powiedziała tego wprost. Wtedy jednak
prawie się wygadała. Wszyscy zaczęli się domyślać, co
się stało. Chyba Reijo się doliczy, mimo że stanowczo
zaprzeczała.
- No tak... - Simon oparł ręce na tej samej poprzecz
ce co ona. - Mam szczęście, co? Ale ona jest lepsza, niż
się sądzi po pierwszym spojrzeniu. Ma olej w głowie.
I nie jest całkiem brzydka.
- To twoje dziecko. Tylko to się liczy - rzuciła Eli
se sucho.
- Chyba nie oczekujesz, że się od razu zdecyduję?
- Nie, oczywiście. Pomyśl nad tym, jak długo ze
chcesz. - Elise ruszyła w stronę drzwi. Na odchodnym
powtórzyła słowa Reijo: - Tylko nie czekaj do pierw
szych bólów!
12
Reijo nie było, gdy Elise wróciła. W domu panowa
ła cisza. Ida i Knut siedzieli bezczynnie na ławie. Ma
ja w fotelu.
- Straciłaś przedstawienie - rzuciła Maja, blada.
- Okropnie było?
Spojrzenie Mai starczyło za odpowiedź.
- Gdzie on jest?
Knut skinął głową w stronę okna.
- Wypłynął. Nic nie powiedział.
Maja gryzła palce. Widać było, że płakała. Elise usia
dła na poręczy fotela i objęła ją ramieniem.
- Ale przynajmniej masz to za sobą.
- Najgorszy był zawód, jakiego doznał - rzekła Ma
ja. - Nie zrobił nic z tego, co by zrobili zwyczajni oj
cowie. To nie było przesłuchanie. Spytał tylko, czy je
go przypuszczenia są słuszne. Nie mogłam zaprzeczyć.
Spytał jeszcze, czy sama tego chciałam, czy to może
był... gwałt. - Wykrzywiła się do swojego odbicia
w szybie. - Nie można tego nazwać gwałtem. Powie
działam mu, że ojciec dziecka nic nie wie i że się nie
dowie. Odparł, że będzie mnie wspierał. Ale że nie spo
dziewał się tego po mnie. Myślałam, że umrę pod jego
spojrzeniem. Poza nim nikt na całym świecie nie po
trafi wzbudzić we mnie wyrzutów sumienia samym
tylko spojrzeniem. Tylko on.
150
- Będzie dobrze! - pocieszyła Elise.
- Żeby mu się tylko nic nie stało! - Maja była nie
spokojna. Wstała, zarzuciła szal i ruszyła w stronę
drzwi. - Zobaczę, gdzie jest. Dam sobie radę. Nikt nie
musi mnie prowadzić, jestem zdrowa i silna. Nie je
stem chora, mam tylko dziecko w brzuchu.
- Że też nic nie powiedziałaś! - Ida rzuciła się na Eli
se jak jastrząb. - Wiedziałaś cały czas i nic nie pisnęłaś!
- Nie pozwoliła mi.
Knut walnął pięścią w stół.
- Jestem tak wściekły, że mnie roznosi. Może się to
jej nie spodoba, ale własnoręcznie zadbam o to, żeby
tatuś dziecka nosił siniaki aż do świąt! Stłukę go tak,
że nie będzie wiedział, jak się nazywa!
- Dasz radę? - spytała Ida niewinnie.
Elise zażegnała awanturę.
- Nie spiesz się! Może ten Simon nie jest taki zły...
Uśmiechnęła się lekko. Coś pozwalało jej wierzyć,
że w głębi duszy Simon był dobry. Czy to prawda, czas
pokaże.
- Byłaś tam! - Ida szybko wyciągała wnioski. - Po
wiedziałaś mu, prawda? Jak zareagował? Założę się, że
odmówił. Nie nadąży ze zliczeniem tych swoich dzie
ci. Pewnie ma ich gromadkę, nie?
- Mam nadzieję, że naprawi sytuację. Zapropono
wałam mu to.
- Simon? - Knut przewrócił oczami. - Nie uwierzę,
zanim nie zobaczę. No i nie wiem, czy to pomoże z ta
kim uparciuchem jak Maja, nawet jeśli przyjdzie tu
i będzie błagał na kolanach.
- Ona jest rozsądna - stwierdziła Elise. Wierzyła, że
przekona Maję. - Zobaczymy, czy Simon też.
Mijały tygodnie. Sprawy wróciły do swego normal
nego rytmu. Zwyczajne dni toczyły się jeden po drugim.
Maja zachowywała się jak przedtem. Rosło w niej
nowe życie, ale nie zmieniało to jej przyzwyczajeń.
Zbliżał się jarmark. Była sobota. Reijo zajął się wie
trzeniem skór, które zdobył od czasu poprzedniego
jarmarku. Dawały trochę grosza.
Chciał, żeby Matti już wrócił. Na powrót Raiji prze
stał liczyć. Teraz Matti oznaczał dla niego dorosłą oso
bę, z którą mógł porozmawiać. Zrozumiał, że nie po
wiodło mu się wychowanie dzieci.
Czegóż innego mógł zresztą oczekiwać - nie zaznały
one zbyt wiele matczynej opieki. Właściwie cieszyło go,
że Raija nie wiedziała, co się z nimi dzieje. Nadal czuł
ogromny zawód z powodu sprawy Mai. Nadal nie był
w stanie nazwać tego po imieniu. Nazywał to „sprawą".
A wiązał z nią tyle nadziei!
Jeśli miałby wyróżnić któreś z dzieci, to byłaby to
Maja.
No i stało się... to.
Czyżby nadmiernie chronił ją przed życiem? Przed
tym, co mogło przynieść? Wydawało mu się, że nie.
Zawsze ją kochał, ale widać było w niej coś, czego
się nie spodziewał.
Ojciec niekoniecznie zna w pełni swoje dzieci. Na
wet dobry ojciec. Ale on oskarżał siebie. To była czę
ściowo jego wina. Nie mógł znieść tej myśli.
Stał w szopie, przytłoczony ciężkimi myślami, i nie
mógł zrozumieć, dlaczego to się wydarzyło.
Dlaczego Maja?
Elise była spostrzegawcza. Zauważyła go, gdy tylko
wyszedł z zagajnika. Widziała, jak wolno mu się szło,
jak starał się opóźnić marsz, jak walczył ze sobą... Ro
zumiała, że było mu trudno.
Ale wokół serca zrobiło jej się ciepło. Nie dała tego
po sobie poznać.
Z wahaniem i cicho zastukał w drzwi. Elise przyja
znym tonem zawołała „proszę!".
Widać było, że nabrał pewności.
Nigdy wcześniej nie miał tak gładko przyczesanych
włosów. Był świeżo ogolony, niemal dawało się do
strzec ślady po brzytwie. Pot perlił mu się na czole.
- Usiądź, proszę - zaprosiła uprzejmie.
Maja nic nie powiedziała, tylko popatrzyła na nie
go wilkiem. Nie pomogło mu to.
Odchrząknął, nadal stojąc. Wzrokiem błagał Elise o po
moc. Nic nie mogła poradzić na to, że mu współczuła.
- Jest Reijo? - spytał ochryple. - Chciałem z nim...
porozmawiać. Ale jeśli nie ma go w domu...
Widać było, że najchętniej by uciekł. Elise rezolut
nie popchnęła gościa w stronę ławy.
- Siadaj, Simon. Pójdę po niego.
- Mam zostać z tym tutaj? - Palec Mai wskazywał
na chłopaka. Usta miała zaciśnięte, ale Elise dostrze
gła, że ich kąciki drżą.
Simon zerknął znad czapki, którą miętosił w dło
niach. Nie czuł się najlepiej. Wzrok zatrzymał się na
talii Mai. Można już było coś zauważyć, ale nadal do
brze to maskowała.
Z trudem przełknął ślinę.
- Przecież nic ci nie zrobię - powiedział, siląc się na
dowcip. - To już przecież się stało...
- Chętnie bym cię zabiła! - Maja odwróciła się ple
cami. Były proste niczym świeżo wyheblowana deska.
Elise nie zdążyła z nią porozmawiać, jakoś się nie
złożyło. Powiedziała jej tylko, że była u Simona i że
zawiadomiła go o dziecku. Nie wspomniała jednak
o tej drugiej sprawie...
- Przykro mi. Pewnie tak samo, jak i tobie.
- Tak, przekonałeś mnie - zaśmiała się Maja gorzko. -
To nie ty przez to przejdziesz. To nie twój krzyż i bio
dra to wynoszą. Nie twój brzuch będzie sterczał ludziom
w oczy. Nie ty urodzisz to dziecko, nie u ciebie będzie
rosło. Tak, Simon, chyba rzeczywiście masz rację!
Wybuch Mai sprawił, że spojrzał jej w twarz.
Elise poszła po Reijo. Ida sprzątała w spiżarni. Knut
był w saunie.
Simon i Maja mierzyli się spojrzeniami. Żadne nie
uciekło wzrokiem. Oboje byli uparci. Żadne nie chcia
ło okazać słabości wobec drugiego.
- Dlaczego przyszedłeś? - spytała. - Nie jesteś tu mi
le widziany. A jeszcze za wcześnie oglądać swoje dzieło.
- To też moje dziecko.
- Jesteś pewien? - szydziła.
Rzucił czapką o ziemię. Zerwał się na nogi i złapał
dziewczynę mocno za nadgarstki. Patrzył jej prosto
w oczy.
- Nie kłam, Maja! To moje dziecko. Oczywiście, że
jestem pewny. To cholerny pech dla nas obojga, ale już
się stało. I to jest nasze dziecko. Nie tylko twoje. Nie
uda ci się odebrać mi mojego syna!
Maja uwolniła się z jego uścisku.
- Równie dobrze może urodzić się córka.
- Nie będzie przez to mniej moja.
Stała obok paleniska z rękami na biodrach, obser
wując Simona zmrużonymi oczami.
- Sądziłam, że będziesz się zapierał do upadłego.
Dlaczego tego nie robisz? Po co tu przychodzisz i po
wtarzasz, że to twoje dziecko?
Simon wzruszył ramionami. Złe się czuł w garniturze
pożyczonym od ojca. Miał sztywny kołnierzyk, ciasny jak
diabli. Rozluźnił go w końcu i od razu poczuł się lepiej.
- To dziwne - rzucił niemal zły. - Myślałem, że za
biję Elise, gdy przyszła i powiedziała mi o... tobie.
O dziecku. I gdy uparcie twierdziła, że muszę się z to
bą ożenić, miałem ochotę ją uderzyć. Mimo że jest
dziewczyną i że tylko łobuzy biją kobiety...
- Elise tak mówiła? - spytała Maja podejrzanie spo
kojnie.
- A co, nie wiedziałaś? - zerknął na nią. - Tak my
ślałem. Elise chciała to uporządkować jak jakiś anio
łek. Nic na to nie poradzi. Taka jest... W każdym ra
zie, zdecydowałem się nie przejmować zbyt mocno.
Postanowiłem wyprzeć się wszystkiego. Raczej wy
trzymać gadanie, które mogło przyjść. Mężczyźnie to
uchodzi, nawet mu pochlebia...
- N o i?
- Czy nie można zmienić zdania? - spytał. - To mo
je dziecko. Dużo o tym myślałem, możesz mi wierzyć.
Byłoby okropnie widzieć, jak mój syn rośnie i dowia
duje się, że miał ojca łobuza. Zbyt tchórzliwego, aby
być... prawdziwym ojcem.
- Jakie to szlachetne!
- Naprawdę tak myślę!
- A więc zamierzasz się ze mną ożenić? - spytała
szyderczo z niedowierzaniem w oczach.
155
Chłopak pokiwał głową.
- I naprawdę tego chcesz? Nie proponujesz z na
dzieją, że będę na tyłe miła, że odmówię?
- Chcę się z tobą ożenić, Maja. Nie prosiłbym o to,
gdyby nie dziecko. Na tyle będę szczery. Ale to nie
znaczy, że cię nie... lubię. Myślę, że dobrze się z tobą
rozmawia. Może głównie się kłócimy, ale z Elise nigdy
tak nie rozmawiałem. Jesteś świetną dziewczyną, to
pewne. No i... - uśmiechnął się, trochę zażenowany,
rzucając spojrzenie na jej brzuch - ... to chyba nie jest
dobry moment na mówienie o tym, ale... te nasze chwi
le były... niezłe. Byłaś dobra.
Maja przewróciła oczami.
- Kochasz Elise?
Zaprzeczył. Mówił prawdę. Minęło mu. O n a była
tylko twarzą, która go zauroczyła, i ciałem, którego
pożądał.
- Jakąś inną?
- N i e .
- Nie będziesz żałował decyzji?
Simon wzruszył ramionami.
- Nigdy nie wiadomo. Ty też możesz żałować. Zo
baczymy. Jeżeli się pobierzemy, będę się starał, jak naj
lepiej potrafię.
- Co z dziewczynami?
Speszył się.
- Walisz prosto z mostu?
- Tak. Chcę wiedzieć, jak bardzo chcesz tego mał
żeństwa. Będziesz uganiał się za dziewczynami, Si
mon?
- Spróbuję nie - powiedział. Wyglądało na to, że na
prawdę tak uważa.
- Wzbudzam w tobie odrazę? Czy masz ochotę od
wracać wzrok, gdy patrzysz na moją twarz?
Maja podeszła do niego, zmuszając, by na nią spoj
rzał. Na jej blizny.
- Odrazę, nie... - uśmiechnął się lekko. - Chyba nic
na to nie wskazuje, prawda?
Ostrożnie położył dłoń na lekkim zaokrągleniu jej
brzucha. Zmusiła się, by stać spokojnie, i pozwoliła
mu na to.
Simon przełknął ślinę.
W tym momencie wszystko stało się prawdziwe. To
nie były już tylko słowa.
- Czujesz ruchy?
Pokręciła głową.
- Może już powinnam. Może nie wiedziałam, że to
jest to. Nie wiem. I nie mam kogo spytać.
- Ja... właściwie zapominam, jak wyglądasz - wy
krztusił. - To nie jest ważne. Te blizny. Ale jesteś cał
kiem ładna... pod nimi.
Odeszła od Simona, zostawiając go na środku pokoju.
Miała przewagę.
Nie czuła do niego nienawiści.
I na pewno nie kochała. Ale na tak wiele nigdy nie
liczyła.
Przeżycie odwzajemnionej miłości nie było jej pisa
ne. To miało pozostać udziałem innych.
Simon był równie dobry, jak każdy. Nie mogła liczyć
na gromadę zalotników. Jeśli spojrzeć trzeźwo, Simon jest
jedynym kandydatem na męża, na jakiego mogła liczyć.
Nie miała wyboru.
Nie chciała być dla Reijo ciężarem do końca życia.
Już i tak dużo dla niej zrobił.
Nie mogła prosić o jeszcze.
Wystarczyło, że go zawiodła.
- Porozmawiaj z Reijo - powiedziała w stronę ścia
ny. - Niech on zdecyduje.
- Ale ty się zgadzasz?
- Raczej tak - rzuciła lekko. Nie powinien sądzić,
że upadnie mu do stóp w dowód wdzięczności. Taka
nie była.
- Kto czeka w domu? - Reijo nie wierzył własnym
uszom.
Elise powtórzyła.
- Musisz przyznać, że to... odważnie z jego strony -
próbowała urobić chłopakowi grunt.
- Może raczej: bezczelnie! - Reijo uśmiechnął się,
zmęczony. - Maczałaś w tym palce?
- Chcę tylko, żeby się Mai ułożyło.
- Czy to jest rozwiązanie?
- Z pewnością - utrzymywała uparcie Elise.
- Czy ona tego chce? Jaki jest ten chłopak? Znasz
go lepiej niż ja. Ja jestem teraz na niego zły. Czy uwa
żasz, że zasługuje na twoją siostrę?
- To... Simon - głos Elise złagodniał. - Trudno powie
dzieć o nim coś innego. We wszystkim, co o nim słyszałeś,
jest część prawdy. Ale on nie jest zły. Jest miły, tylko nie
zawsze myśli. Trochę nieodpowiedzialny. Ale za to ładny!
- Lubisz go pomimo wszystko? - zdziwił się Reijo.
- To ma związek z jego urokiem - zgodziła się Eli
se. - Może nie wykorzystuje go świadomie, ale on dzia
ła. W nim coś jest.
- Dlaczego przyszedł?
- Lepiej spytaj, jak wygląda! - Elise odrzuciła głowę
do tyłu, śmiejąc się. - Taki wystrojony, jakby ksiądz
czekał za rogiem. Jeżeli do mnie by przyszedł taki za
lotnik, nie wytrzymałabym ze śmiechu i odbyłby się
pogrzeb zamiast wesela.
Reijo uśmiechnął się, lecz popatrzył na Elise uważnie.
- Nie ma chyba takiego niebezpieczeństwa, żeby twój
kawaler kiedykolwiek się wystroił, co? Jest trochę podob
ny do Simona, ale jeszcze bardziej bezczelny... - Nie cze
kając na odpowiedź, ruszył w stronę drzwi. - Ciekawe,
o czym ci dwoje rozmawiali przez ten czas - rzucił. - Są
dzę właściwie, że tam już może nie być żadnego zalotni
ka, który chciałby coś mi powiedzieć. Maja zwykle szyb
ko wyrzuca za drzwi ludzi, z którymi nie chce mieć do
czynienia. Jeżeli nadal tam jest, może źle go oceniałem...
Wyjątkowo długo marudził na progu. Postarał się,
żeby drzwi porządnie zaskrzypiały przy otwieraniu,
i zajrzał do środka, zanim wszedł do własnego domu.
- Jeszcze tu jest - rzucił do Elise. Zamknął drzwi,
nie spuszczając wzroku z Simona.
Chłopak stał przy palenisku. Kołnierzyk miał roz
pięty, grzywka opadła już mu na czoło. Spocił się jesz
cze bardziej na widok Reijo i sprawiał wrażenie raczej
bezradnego chłopca niż uwodziciela.
- Chciałeś ze mną rozmawiać, Simonie Bakken. -
Reijo zasiadł dostojnie w fotelu. Spojrzał spod oka na
Maję. Z błąkającego się po jej twarzy uśmieszku od
gadł, że nie ma nic przeciwko temu, żeby potrzymał
chwilę Simona na rozżarzonych węglach. On też miał
na to ochotę. Chłopak dość już narobił im kłopotów.
Sama odwaga nie może być jedynym powodem do
przebaczenia. - Ja też już od dawna chciałem z tobą
porozmawiać. Nie podoba mi się twój postępek.
- Mnie też nie - mruknął Simon.
- Maja jest bardzo młoda. Sądziłem, że nacieszy się
młodością. Żadnemu ojcu nie spodobałoby się, gdyby
córka przyniosła do domu dziecko nieodpowiedzialne
go mężczyzny.
Simon odchrząknął. Poczerwieniał na twarzy.
- Chciałbym to naprawić. Chcę ożenić się z Mają.
Jeśli na to pozwolisz...
- Miałbym oddać ją temu, który już ją skrzywdził?
Simon podniósł wzrok znad podłogi.
- Szczerze mówiąc - zaczął z wahaniem, zirytowany -
biorę na siebie większość winy. Ona jednak nie była cał
kiem niechętna. Przykro mi, ale muszę to powiedzieć.
Krzywdą też bym tego nie nazwał. Oczywiście lepiej, że
by tak się nie stało, ale teraz chcę się z nią ożenić. Będę
starał się być dobrym mężem i ojcem. To też moje dziec
ko. Chcę ślubu jak najszybciej. Tata mówi, że to się da
załatwić, nawet bez wystarczającej liczby zapowiedzi. Po
może mi w tym. I pomoże zbudować własny dom, nie
żadną ziemiankę. Chcę wszystko naprawić. Naprawdę.
Ani razu nie wspomniał o miłości, pomyślał Reijo
z bólem w sercu.
Dziecko Raiji i Mikkala zasługiwało na miłość bar
dziej niż jakiekolwiek inne. To uczucie nie było jed
nak Mai pisane. Simon może i jest dobry, może lep
szy, niż się wydaje, ale...
Postara się być dobrym mężem...
W każdym razie mówi szczerze.
- To zależy od ciebie, Maju - usłyszał własny głos.
Spojrzał na nią. Mógłby przysiąc, że zacisnęła zęby
i zebrała całą silną wolę, żeby odpowiedzieć:
- Chcę Simona. Weźmiemy ślub, jak szybko się da.
13
Artur Bakken dotrzymał słowa. Przygotował wszyst
ko tak, że jedyny syn mógł się ożenić szybciej, niż kto
kolwiek przypuszczał.
Pastor przyjeżdżał na jarmark. Zdarzało się, że znajdo
wały się wtedy dusze gotowe do przyjęcia sakramentów.
Simon przyszedł z wiadomością dzień wcześniej.
Nie zostawił Mai zbyt wiele czasu.
- Ksiądz może to załatwić jutro.
Elise przewróciła oczami. Nie mógł tego zakomuni
kować bardziej prozaicznie.
- Powiedział, że coś podobnego już się kiedyś zda
rzyło - rzucił Simon speszony. - Przypomniał sobie,
gdy usłyszał, jak się nazywasz, Maju...
- Osiemnaście lat temu. - Reijo zapatrzył się
w ogień. Oczami wyobraźni ujrzał Kallego w ubraniu
ojca, Raiję w czarnej sukni, bladą i z gorejącymi ocza
mi. Tak, pamięta ten ślub. Tańczył z panną młodą, aż
paliły go podeszwy. A pan młody spił się w trupa.
Los płata czasem brzydkie figle.
Powodem tamtego ślubu była Maja. A teraz ona
miała wziąć ślub w podobnej sytuacji.
Lecz tym razem żaden oddany przyjaciel nie będzie
tańczył z panną młodą.
- Raija miała tylko szesnaście lat - wspominał Reijo. -
Kalle osiemnaście. To był najważniejszy dzień w ich życiu.
- Możemy mieszkać u moich rodziców, dopóki nie
będziemy mieli domu - oznajmił Simon. Nie spieszyło
mu się do samodzielności. - Dostaniemy własny pokój.
Maja skrzywiła się, ale nic nie powiedziała.
Elise zbierało się na płacz. Sądziła, że ślub będzie dla
Mai najlepszym rozwiązaniem. Gdy usłyszała, że to
już jutro, nie była tego taka pewna.
No i Maja mieszkająca razem z teściami! Sama wśród
obcych!
Reijo chyba też o tym myślał. Chodził niespokojnie
po izbie. Elise czuła, że teraz najchętniej powstrzymałby
to, co się miało stać, ale wiedziała, że zachowa rozsądek.
Simon poszedł. Wymienił tylko z Mają szybkie spoj
rzenie. Oboje byli speszeni.
Reijo znikł niedługo potem.
Elise poczuła ciężar odpowiedzialności, który spo
czął na jej barkach. Na przygotowania pozostał jeden
dzień, wieczór i noc, jeśli będzie potrzeba.
- Do cholery - zaczęła energicznie i spojrzała na ro
dzeństwo. - Wydajemy Maję za mąż. Zrobimy to po
cichu? Pozwolimy, żeby ludzie gadali, że to było naj
biedniejsze wesele w całym Lyngen?
- Może i tak je powinni zapamiętać - rzuciła Maja po
zornie obojętnie. - Na pewno nie będzie najradośniejsze...
- Wszystkie dziewczęta będą ci zazdrościć - stwier
dziła Ida. - Nie wiesz, że to najprzystojniejszy chło
pak po tej stronie gór?
- Zależy dla kogo - odparła Maja. - Ja jestem zmę
czona. Nie mam pojęcia, w co się ubrać. - Zaśmiała się
gorzko. - A zresztą czy to ma jakieś znaczenie... I tak
będą się tylko gapić na mój brzuch...
- Już moja w tym głowa, żeby zapamiętali więcej niż
162
tylko twój brzuch! - rzuciła Elise zdecydowanie. - Jeżeli
Simon liczył na cichy ślub, dozna prawdziwego szoku!
Zadbam o to. Może nie zanosi się na najszczęśliwszy
dzień twego życia, Maju, ale nie będziesz płakać, gdy go
wspomnisz. Idź, przejrzyj skrzynie w szopie. Są tam ubra
nia rodziców Reijo, może i po niej. Na pewno znajdziesz
coś dla nas wszystkich. Będziemy lepiej wyglądać niż ci
Bakken. Knut, naniesiesz drewna i napalisz w saunie. Wo
dę też przynieś, możesz zrobić babską robotę, bo nie
mam czasu. Ja i Ida idziemy do spiżarni. Trudno, jeśli na
wet będziemy mieli potem jeść samą kaszę, zrobimy we
sele! Nie będziemy tym razem oszczędzać. Rozstawili już
budy, Knut, weź kilka skór i zamień je na wódkę. Piwo
już mamy. Niczego nie zabraknie na ślubie Mai.
- Poza miłością - rzuciła Maja.
Spojrzały na siebie.
- Poza nią - zgodziła się Elise. - Chciałabym, żeby
było inaczej.
Maja uśmiechnęła się melancholijnie.
- To niemożliwe, i to wcale nie z winy Simona. On
jest dobry. Lepszy niż sądziłam. Nie mogłam przecież...
Zamilkła. Elise domyśliła się, że Maja ukrywa jakąś
tajemnicę, z której niełatwo się zwierzyć.
Musi z nią później porozmawiać. Teraz nie ma na
to czasu. Może wieczorem.
- To jak? Zgadzacie się? Zaczynamy?
Nawet Maja pokiwała głową.
Ruszyli do roboty.
Elise i Maja stały zanurzone po łokcie w cieście chle
bowym, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Matti! przeleciało jak błyskawica przez myśl Elise.
Oby to był Matti! Potrzebujemy go tu z jego radością
życia i poczuciem humoru.
To nie był Matti.
Maja pierwsza rozpoznała postać w ubraniu ze skór.
Z piskiem wyciągnęła ręce z ciasta i rzuciła się na szy
ję bratu, do którego była tak podobna, a którego tak
rzadko widywała.
- Ailo! O Boże! To ty! Ale urosłeś!
Zaśmiał się i przytulił ją.
- Tęskniłem za wami - powiedział. - Jesteście teraz
moją jedyną rodziną.
Maja puściła go. Popatrzyła na swoje ręce.
- Masz ciasto na ubraniu. - Nagle dotarł do niej sens
jego ostatnich słów. - Ravna? - spytała, ścierając mąkę.
- Babcia umarła jesienią. Chciała cię zobaczyć, ale
była za słaba. Po prostu zasnęła.
Maja pochyliła głowę. Kochała babkę Ravnę.
- Jesteś tu sam?
-Jest Anders, jego żona i jego krewni. Nie znasz ich.
Żyjemy teraz bardziej w głębi lądu. Już nie przebywa
my tyle na wybrzeżu. Za dużo ludzi. Wszyscy nie mo
gą tam mieszkać.
Maja otarła łzy.
- Dobrze cię widzieć, Ailo. Może to brzmi senty
mentalnie, ale to prawda.
Ailo uśmiechnął się. Zaraz jednak oberwał drzwia
mi, które ktoś gwałtownie otworzył.
Ida dosłownie potraktowała polecenie, że powinna
się spieszyć. Niosła garnuszki z marmoladą. Gdy zro
zumiała, kogo ma przed sobą, niemal je wypuściła.
Ailo w ostatniej chwili złapał największy.
- Ze wszystkich ludzi... - Ida potrząsnęła rudą głów-
164
ką. - Na dodatek teraz! - Odstawiła garnuszki na stół.
- Mogę cię uściskać? Jestem tylko prawie siostrą, ale...
- Nie czekając na odpowiedź, wspięła się na palce
i uściskała przybysza z całej siły.
Ailo wyglądał na oszołomionego.
- Nie powiesz mi chyba, że jesteś tym pyskatym ba
chorem, który zamęczał wszystkich, gdy tu byłem
ostatnio? - Patrzył na nią z szerokim uśmiechem. - Ida?
Potwierdziła.
- Nadal jestem pyskata. I może jeszcze trochę do
kuczam. Ale jak to wspaniale, że przyjechałeś, i to aku
rat na ślub Mai!
- Ślub? - Ailo patrzył ze zdumieniem to na Idę, to
na Maję. Rozpinając i zdejmując skórzane okrycie, nie
odrywał już wzroku od swej przyrodniej siostry. - Wy
chodzisz za mąż? Kiedy?
- Jutro - obwieściła Ida. - Dowiedzieliśmy się dziś rano.
- Żartujecie?
Maja poklepała się po brzuchu, wygięła się tak, że
by mógł się domyślić, co kryje się pod spódnicą.
- To niestety nie żart, braciszku.
Gapił się na nią bez słowa.
- Kto sieje wiatr, zbiera burzę - mówiła dalej bez
wyrazu. - Na wiosnę zostaniesz wujkiem, co ty na to?
Ailo potrząsnął ciemną grzywką.
- Kto to jest? Znam go?
Ida objęła Maję.
- Jest wysoki, jasnowłosy i ładny. Ma dwie ręce do
pracy, niedługo skończy dwadzieścia lat. To Simon.
Wszystkie dziewczyny wokół fiordu umierają z za
zdrości. Oddałyby wszystko, byle by go dostać. A on
jutro żeni się z naszą Mają.
- Tak słodko to nie wygląda. - Maja oparła się o stół.
- Byliśmy głupi. Teraz za to płacimy. Nie kochamy się,
ale możemy na siebie patrzeć. Gdyby nie to, co mam
w brzuchu, nie byłoby żadnego ślubu.
Ailo speszył się. Nie wiedział, co powiedzieć.
- W każdym razie urządzamy wesele - Elise wybrnę
ła z sytuacji. - Cieszymy się, że tu jesteś, Ailo. Też na
leżysz do rodziny.
Wrócił Knut z trunkiem, który poleciła mu kupić
Elise. Po wylewnym powitaniu Ailo chłopak opowie
dział, jakie miał kłopoty.
- Nie chcieli mi sprzedać! Coś takiego! Mówili, że
jestem za młody. Już zaczynałem mieć tego dosyć. Gdy
by nie Simon...
Dziewczęta spojrzały na niego. Chłopak zacisnął usta.
- Miałeś tego nie mówić, prawda? - Maja przejecha
ła dłonią przez jego jasną grzywkę. Knut wywinął się
energicznie. Przecież był mężczyzną! Za dużym na ta
kie pieszczoty. - A więc Simon pije za swoje kawaler
skie dni? No tak, ma do tego prawo. - Wzruszyła ra
mionami. - Nie on pierwszy, nie ostatni.
- Ale, braciszku, nie pójdziesz tam, zanim nie zro
bisz, co do ciebie należy! - Elise była przezorna.
- Mamy ze sobą mięso reniferów. - Ailo obejrzał już
zapasy, które zgromadziły dziewczęta. - Smakuje rów
nie dobrze jak baranina. A ja mogę chyba dołożyć się
do wesela mojej siostry. Mam ją tylko jedną.
- To weź Knuta i pójdźcie po nie. I uważaj na nie
go, bo widzę, że ma straszną ochotę przyłączyć się
do przyszłego pana młodego. Aha, Ailo, jest rozpa
lone w saunie. Pewnie miałbyś ochotę na kąpiel po
podróży?
166
Uśmiech, jaki przesłał Elise, wskazywał, że miał
wielką ochotę.
- Podobny jest do... Mikkala. - W obecności innych
Maja nigdy nie nazywała Mikkala ojcem.
Elise zgodziła się z nią.
- Więc chyba musiał być bosko pięknym mężczyzną!
- westchnęła Ida. - Właściwie rozumiem mamę. Ale cie
szę się też, że czasami miała mniejsze wymagania. Ina
czej ani Knut, ani ja nie ujrzelibyśmy światła dziennego.
- Trochę mało w tobie szacunku - zauważyła Elise.
- Ale też człowiek cudownie czuje się w twoim towa
rzystwie. Pewnie nie przysporzysz Reijo tyle kłopo
tów, co my z Mają.
- Na pewno nie celowo - rzuciła Ida. - Ciasto na chleb
rośnie. Podpłomyki już mamy. Sera wystarczy. Masło. Pi
wo i ten mocniejszy napój. Suszone mięso. Wędzony ło
soś. Marmolada. Ailo przyniesie mięso z renifera. Jest ka
sza i mąka... Przed wieczorem nie będziemy nic gotować?
- Nie będziemy - potwierdziła Elise i spytała Maję:
- Ubrania były czyste?
- Tak. Powiesiłam je w saunie, żeby się rozprostowa
ły. Nie będziemy musiały prasować przez pół nocy. Mo
żemy je zabrać, zanim pierwszy mężczyzna tam wejdzie.
Polałam wodą kamienie, żeby było więcej pary.
- No to pozostało sprzątanie! - westchnęła Elise. -
No i placki... Nikt nie smaży lepszych niż ty, Maju.
Zajmiesz się tym, a my wyszorujemy podłogę?
- Też mogę szorować, nie jestem chora. A wygląda
na to, że to dziecko wytrzyma wszystko. - Złagodnia
ła, napotkawszy spojrzenie Elise. - No ale oczywiście
mogę też smażyć placki.
Knut i Ailo po drodze spotkali Reijo. Wyraz jego
twarzy wskazywał na to, że jest już spokojniejszy. Mo
że nawet zadowolony?
- Słyszałem, że szykujecie wesele? - rzucił po prze
kroczeniu progu. Elise i Ida, klęcząc, szorowały pia
skiem podłogę. Nikt nie będzie miał podstaw do uwag
o brudnych Kwenach!
- Nie zgadzasz się? - zdziwiła się starsza z dziewcząt.
- Ależ nie. Uważam tylko, że przydałybyście się bar
dziej w innym miejscu.
Zapatrzyły się na niego. A on jakby rozkoszował się
tą chwilą.
Mówił prosto do Mai, nie odrywał od niej oczu. Je
go ukochane dziecko. W takim samym stopniu jego,
jak Raiji i Mikkala.
- Dobrze pamiętam, jak twoja mama wychodziła za
mąż. Nie mogła znieść myśli, że mogłaby mieszkać razem
z teściami, mimo że byli całkiem sympatyczni. Pragnęła
własnego domu, domu, w którym ona byłaby gospodynią,
nikt inny. Do którego ona miałaby klucze. Kalle i ja zbu
dowaliśmy dla niej dom... - Nabrał oddechu. - Ci, którzy
tam ostatnio mieszkali, wyprowadzili się wiosną. Od tam
tej pory stał pusty. Rozmawiałem z bratem Samuela. Oni
na pewno nie wrócą. Pojechali do Malselv, szukali terenów
lepiej nadających się pod zasiew zboża niż tu. Kupiłem ci
ten dom, Maju. Dom Raiji. Jest twój, jeśli chcesz. Wasz.
- Reijo, Reijo! - Maja śmiała się i płakała jednocze
śnie. Przytuliła się do opiekuna tak jak dawniej. Od
dłuższego czasu uważała się za dorosłą i unikała tego
rodzaju pieszczot. Teraz mogła tylko ściskać go z ca
łych sił, żeby pokazać, że docenia to, co dla niej zro
bił. - Nie mogę ci na to pozwolić, Reijo!
- Możesz, możesz, mała. Nie chcę, żebyś poszła do
obcych. Z tym domem mam związane dobre wspo
mnienia. W nim Raija śmiała się i płakała. Tam przy
szłaś na świat... Mieszkałem tam z nią. Chciałbym, że
byś przeżyła w jego ścianach tyle dobrych chwil, ile ja.
Maja szlochała na ramieniu opiekuna. Nie mogła wy
krztusić słowa. Przepełniała ją wdzięczność wobec tego
człowieka, który nie był jej ojcem, a któremu tyle za
wdzięczała. Nikt inny nie zrobił dla niej więcej niż on.
Nawet po tym, jak go zawiodła, okazał, że bardzo
ją kocha.
Elise wstała.
- To na co czekamy? Idziemy sprzątać, tam zrobimy
wesele! Ale będzie niespodzianka dla Simona! Niech
nikt się nie waży powiedzieć mu o tym przed ślubem!
- Dzięki ci, Reijo. - Maja pozwoliła, żeby otarł jej łzy
z oczu. Nadal pociągała nosem. - Nikt nie zdołałby ofia
rować mi większego daru. Strasznie się bałam wejść do
domu Simona. Tam jest pełno kobiet. Nie lubię być oce
niana. A teraz nic mi już nie grozi, bo mam własny dom!
- Cieszę się, że to dla ciebie ważne. Kiedy już tak
się ułożyło, nie mogłabyś mieć lepszego domu. Obora
i szopy są nieco zaniedbane, ale Simon na pewno da
sobie radę z naprawą. Dostaniesz kilka owiec, Artur
na pewno też coś dołoży. W końcu to ja zadbałem
o dom. - Reijo mrugnął porozumiewawczo. - Całkiem
dobry początek, co?
Pogrzebał w kieszeni i wyciągnął klucz noszący ślady
długiego używania. Uroczyście zamknął go w dłoni Mai.
- Jest twój, kochana. Mam nadzieję, że będzie ci tam
dobrze.
Maja przełknęła ślinę. Czuła ściskanie w gardle. Łzy
płynęły strumieniem.
Spojrzała na klucz. Był ciężki. Dziwnie pomyśleć, że
wisiał kiedyś u pasa Raiji...
Przyłożyła go do policzka, poczuła zimno metalu - i to,
że to rzeczywistość, a nie marzenie. Ten klucz pasował
do domu, który był jej. Do tego domu, w którym po raz
pierwszy otworzyła oczy.
Dom mamy... Raiji, Reijo... jej dom. Jej i Simona.
Simon jeszcze o tym nie wiedział. Jeszcze nie.
Elise wyciągnęła dłoń.
- Daj mi go na chwilę, siostrzyczko. Musimy tam po
sprzątać. Ty masz smażyć placki, a nie ganiać i harować.
Ida i ja weźmiemy ze sobą tych dwóch silnych mężczyzn.
Naniosą nam wody i pomogą odszorować najgorszy brud.
Knut miał nadzieję się gdzieś przyczaić, ale nie od
ważył się odmówić Elise. Poza tym nie wyglądało na
to, żeby Ailo zamierzał protestować. Nie mógł wypaść
gorzej. Ale i tak nie cierpiał tej babskiej roboty!
Doprowadzenie domku przy rzece do jako takiego
porządku zabrało czwórce młodych cały dzień. Widać
było wyraźnie, że poprzedni mieszkańcy nie przywią
zywali zbytnio wagi do porządku, no i że dom długo
stał pusty. D o m potrzebował mieszkańców, tak samo
jak ludzie potrzebowali domów.
Knut i Ailo dużo czasu zużyli na wynoszenie krzeseł,
łóżek i stołów, które nadawały się tylko do spalenia. Po
rąbali je na kawałki i złożyli w prawie pustej drewutni.
Gdy w końcu mogli odpocząć, brakowało już niewie
lu sprzętów. Oczywiście zasłon, dywaników na podłogi,
nowych przykryć na łóżka. Garnków i innych rzeczy,
które tworzą dom. Coś jeszcze mogli zdobyć do jutra.
O resztę to już Maja i Simon powinni się zatroszczyć.
- Pamiętam ten dom. - Elise siedziała na kuchennym
stole, po dziecinnemu dyndając nogami. Zmrużonymi
oczami popatrzyła na świeżo wyszorowane belki sufi
tu. - Dobrze tu było mieszkać. Zawsze się dobrze
mieszkało z Raiją.
- Ona nie wróciła? - Ailo też za nią tęsknił. Pamiętał
ją, podobnie jak własną matkę. Nawet ją tak nazywał.
- Pewnie nie żyje - powiedziała Elise. - Ale nie mówi
my tego głośno. Wydaje się nam, że w ten sposób utrzy
mujemy ją przy życia Wszyscy o niej myślimy. Jest z na
mi, mimo że nie mamy odwagi rozmawiać o niej otwarcie.
Ailo pokiwał głową. Było mu smutno. Ale uważał,
że Raiję ucieszyłaby myśl, że Maja będzie mieszkała
w jej domu.
- Wracamy? Musimy i tak jeszcze tu przyjść z dywani
kami i innymi drobiazgami. - Ida bała się ciemności, ale za
nic w świecie by się do tego nie przyznała. Trudno jest być
najmłodszą, niespełna czternastolatką, gdy pozostali już są
dorośli. Elise była całkiem dorosła. Knut stawał się męż
czyzną, Ailo już dawno nim był, mimo że nie liczył sobie
dużo więcej lat od Knuta. Wykonywał jednak pracę męż
czyzny i odznaczał się poczuciem odpowiedzialności.
Już dawno Ida nie czuła się tak dziecinna i tak nie
potrzebna. Jak smarkula?
- Chłopcy się tym zajmą. - Elise myślała o wszyst
kim. - To ciężkie rzeczy. Wrzucą je na sanki.
- I co, Ailo i ja mielibyśmy zawieszać zasłony? I ju
tro usłyszeć, że brzydko wiszą? Nie, dziękuję!
- Nie znam nikogo innego, kto umiałby znaleźć lep
sze preteksty do wykręcania się od roboty niż ty,
Knut! - Elise była naprawdę zła.
- Mogę wziąć renifera do sanek - zaproponował
Ailo. - Jeśli tylko jakaś dama zgodzi się pokazać mi,
jak się wiesza zasłony, mogę pomóc.
Ida natychmiast ofiarowała swą pomoc i nie zwró
ciła większej uwagi na uszczypnięcie Elise.
- Elise rozkazuje, a my musimy słuchać bez mru
gnięcia okiem - oznajmiła.
- Czyżbyś nie bała się już ciemności? - dopytywała
się złośliwie Elise w drodze do domu. Mówiła jednak
cicho, by nie zdradzić innym słabości młodszej siostry.
- Dam sobie radę - odpowiedziała Ida dziarsko. - Nigdy
jeszcze nie jechałam reniferem. W każdym razie nie pamię
tam. Pomyśl, to może być ekscytujące. - Nabrała oddechu
i dodała przemądrzale: - Jestem zbyt młoda, żeby myśleć
o chłopakach. Poza tym Ailo jest prawie moim bratem. To
tak, jakbyś ty miała wyjść za Knuta. Ale nie wszystkie
dziewczyny mają tak przystojnego brata jak Ailo.
Elise zaśmiała się.
- Myślę, że to będzie ślub godny wspominania -
stwierdziła. - A może tych dwoje zakocha się w sobie,
zanim wesele się skończy?
- Czy nie oczekujesz zbyt wiele? - zastanawiała się
Ida.
Maja nie spała zbyt długo tej nocy. Elise też. Po raz
ostatni dzieliły posłanie.
- Właściwie wolałabym, żeby nie przyszedł - szep
nęła Maja. - Żeby to wszystko okazało się snem...
- A może wszystko ułoży się lepiej, niż ci się wydaje?
- Ty go chociaż znasz... Ja właściwie nie. Jest ładny.
Wiem, czego się mogę spodziewać po nim w łóżku, ale
poza tym głównie się kłócimy.
- Chyba go lubię - przyznała Elise. - Nie powinnam
lubić go po tym, co ci zrobił, ale tak jest. I uważam,
że poważnie mówił, gdy obiecywał, że będzie się sta
rał jak najlepiej.
- A jeśli się zakocha w innej?
- A jeśli ty w innym?
- Mało prawdopodobne - odrzekła Maja po chwili
milczenia. - Wiesz, co dostałam od Reijo? Poza do
mem i owcami?
- N i e .
- Broszę mamy - wyszeptała. - Tę, którą ofiarował
jej Mikkal. Która miała być częścią ślubnego srebra dla
jego żony. Ale on dał ją mamie, gdy była w wieku Idy.
Już wtedy ją kochał. Dziwnie pomyśleć.
- Myślałam, że Raija wzięła ją ze sobą. Pamiętam tę
broszę. Była piękna.
- Reijo powiedział, że chciała, żeby mi ją dał w ra
zie, gdyby nie wróciła. Powiedziała, że to mój spadek
po ojcu. Sądzisz, że to coś znaczy, Elise?
- Że zamierzała tam zostać? Nie, nie sądzę. Chyba
tylko się bała. Rosja jest bardzo daleko.
- Reijo powiedział, że miała ją na sobie podczas ślubu.
- Przypniesz ją?
- Może. Nie wiem, czy się odważę. To coś więcej
niż ozdoba. Może to głupie, ale czuję, że uznam ją wte
dy za umarłą. Przecież należy do niej.
- Sądzę, że ucieszyłoby ją to, gdyby wiedziała. I ją,
i Mikkala. To prezent od nich obojga dla ciebie, Maju.
Zostali sobie poślubieni pod ciemnym listopadowym
niebem. Pastor wypowiedział kilka słów upomnienia
pod adresem młodości i lekkomyślności. O grzechu
i karze. Zerkał karcąco na talię panny młodej, ale nie
dostrzegł nic, co potwierdzałoby to, o czym wspominał
Artur. Mimo to był surowy.
I zostali ogłoszeni małżeństwem: Simon Bakken,
syn Artura, i Maria Elvejord, córka Karla.
Maja uważała całą ceremonię za równie fałszywą jak
imię „Maria". Nigdy go nie używała. Imię Karla zajęło
miejsce imienia Mikkala, a do nazwiska „Elvejord" nie
miała żadnych praw. „Maria Bakken" brzmiało równie
obco, ale tak się odtąd nazywała. Pozwoliła Simonowi
wziąć się za rękę. Marzła w podmuchach wiatru znad
morza, a dłonie Simona były duże i cieple. Czuła się
niepewnie wśród tych gapiących się na nią ludzi.
Reijo długo mrugał oczami, gdy zobaczył, co wybra
ła ze skrzyni z ubraniami.
Zrozumiała, dlaczego, gdy zmienionym ze wzruszenia
głosem oznajmił, że to w tej sukience Raija brała ślub.
Gdy Maja przypięła pod szyją broszę matki, odwrócił się.
Chciała iść z rozpuszczonymi włosami, ale Elise stwier
dziła, że to nie wypada. Splotła je więc i upięła szpilkami.
Kobiety zamężne nie chodziły z rozpuszczonymi
włosami. A ona tak nie cierpiała warkoczy!
Simon wyglądał uroczyście. Miał na sobie garnitur
z oświadczyn, świeżo uprany i wyprasowany. Koszula
była tak biała, że aż kłuła w oczy.
Przyszło wiele dziewcząt. Przyglądały się Mai. Kil
ka z nich płakało. Nie wątpiła, że to cieszyło Simona.
Po zakończonej ceremonii Maja przyjmowała gratu
lacje i uściski. Czuła jednak, że twarz ma jak zdrętwia
łą. Simon puścił jej dłoń. Grał lepiej niż ona. Wyglądał
na pewnego siebie. Zastanawiała się, jak mu się to uda
je. Nie mógł przecież być zadowolony z tak brzydkiej
żony. I to on, który miał takie powodzenie u dziewcząt!
- Uśmiechnij się choć trochę - szepnęła jej Elise,
składając życzenia. - Ślicznie wyglądasz.
Maja spróbowała. Wydawało jej się, że każdy do
strzeże, że to udawane.
Usłyszała, jak Elise szepcze szybko do Simona:
- Zapomniałeś pocałować pannę młodą, ty kołku!
Nie pozwól, żeby ludzie o tym gadali! I tak mają już
temat do rozmów.
Pan młody przełknął ślinę, zwilżył wargi językiem,
napotkał spojrzenie swej żony - i wykonał polecenie
szwagierki.
Nieporadnie ściskał ramiona Mai. Drażniły go spoj
rzenia zgromadzonych ludzi, ale przyłożył usta do jej
ust i gwałtownie pocałował.
Wydawało się, że księdzu się to nie podoba, ale pa
trzący pomrukiwali z aprobatą. Słychać było westchnie
nia ze strony dziewcząt. Nawet ci, którzy najgłośniej
dziwili się temu nieoczekiwanemu małżeństwu, zaczęli
się zastanawiać, czy może Simon naprawdę stracił serce
i głowę - i jeszcze coś, jak gadali - dla tej córki Raiji.
- Już dawno nie całowałem tak mojej baby - zauwa
żył jeden.
- Może ona ma w sobie więcej, niż na to wygląda?
- zastanawiał się inny, znacząco mrugając.
Wtedy Reijo głośno, z trudem ukrywając dumę, za
prosił chętnych na wesele do nowego domu pary mło
dej. Do domu, w którym ostatnio mieszkał Samuel.
- Dom Elvejordów - wyrwało się komuś.
Simon był równie zaskoczony jak zebrani ludzie.
Popatrzył na Maję.
- Nasz dom?
Pokiwała głową.
- Reijo go nam kupił. Należał do mamy-, i taty.
Simon nie rozeznawał się zbyt dokładnie w powiąza
niach rodzinnych Mai. Dla niego jej ojcem był Reijo.
- Nie możemy tego przyjąć.
- Oczywiście, że możemy. Nie bądź głupi. I tak zo
stało ci tam jeszcze dużo roboty! Reijo jest jakby mo
im ojcem, a od rodziców można przyjmować prezenty.
To przekonało Simona.
- Ale chyba niepotrzebnie całe to wesele...
Maja myślała podobnie, ale skoro Simon tak powie
dział, musiała się sprzeciwić.
- A co, chcesz się żenić częściej? - spytała. - Dużo
czasu upłynie, zanim znów tak będziemy świętować.
Simon pokiwał głową. Czuł się jednak oszukany
w dzień swojego ślubu. Myślał, że wszystko odbędzie
się cicho i spokojnie: on, Maja i rodzina. A potem pro
sto do domu, do Bakken.
Zamiast tego było weselisko, o którym się jeszcze
długo mówiło.
Nie było też nocy poślubnej. Razem z Knutem i jeszcze
jednym chłopakiem, który utrzymywał, że też jest bratem
Mai, mimo że Simon tego człowieka w skórzanym kafta
nie wcześniej na oczy nie widział, wylądowali w sypialni.
Knut ukrył tam jedną z flaszek kupionych poprzedniego
dnia. Okazało się, że zawierała niebezpiecznie mocny płyn.
Pokrewieństwo zostało przykładnie uświęcone toa
stami. Simon usłyszał krótkie i zawikłane wprowadze
nie w związki rodzinne Mai i bez mrugnięcia okiem
przyjął Ailo jako krewnego.
W czasie swojej pierwszej nocy mężczyzny żonate
go Simon dzielił małżeńskie posłanie ze swoimi dwo
ma szwagrami.
14
Matti stwierdził, że dom Reijo jest pusty i nie za
mknięty na klucz. Wszedł do środka. Był zmęczony.
Za sobą miał wielotygodniową podróż z Torneda
len. Jakiś czas wędrował pieszo razem z kupcami
z Bottenvika, nawet podjechał kawałek wozem kon
nym. Ostatni odcinek pokonał, idąc cały dzień i kawa
łek nocy, żeby zdążyć na czas. Na jarmark.
Matka ucieszyła się na jego widok. Aki trochę mniej.
Kari wyrósł na sporego chłopaczka, lecz nawet nie pa
miętał, że ma starszego przyrodniego brata. Aki na
pewno nie chciał opowiadać o tym synowi.
Dobrze gospodarowali. Powiększyli swoje grunty
o przylegające ziemie. Aki był teraz jednym z najpo
ważniejszych gospodarzy w Tornedalen. Mimo to
wszystkie pokoje w domu zionęły chłodem. To samo
czuło się przy stole.
Matti zrozumiał, że nie był tam mile widziany. Już
na długo przedtem, zanim uciekł ze swoją siostrą. Nie
powiedział matce o zaginięciu Raiji. Mówił tylko, że
Mikkal nie żyje, a ona wyszła za przyjaciela z lat dzie
cinnych, też Fina.
Ucieszyło to Marję, a przecież nie odbiegało zbyt
nio od prawdy, pomyślał.
Spotkał się z Petrim. Owdowiał; dzieci wyrosły
i opuściły dom. Zgorzkniał i zamknął się w sobie. Żył
wspomnieniami o pewnym lecie na wybrzeżu Finn-
marku, gdy trzymał w ramionach drobną kobietę.
Jemu Matti powiedział prawdę.
Petri przyjął wszystko bez mrugnięcia okiem.
Wszystko poza tym, że Raija mogła nie żyć.
Santeri nie wrócił z Mattim. Został.
- To jest mój kraj - stwierdził. - Norwegia nie dala mi
ani złota, ani srebra. W Finlandii też tego nie znajdę, ale
tutaj się urodziłem. I równie dobrze mogę tu umrzeć.
Matti stanął przy zniszczonym krzyżu na grobie oj
ca. Miał świadomość, że tylko ta mogiła wiąże go
z Tornedalen. Mimo to wiedział, że ojciec pierwszy by
przyznał, iż umarli nie potrzebują żywych.
„Wszystko, co mam, to rodzina Raiji - Matti zaczął
w myślach mówić do ojca. - Może założę swoją. Ale mu
siałbym zaryzykować. I musiałbym porzucić te niepoko
jące marzenia, które snułem od czasu, gdy opowiedziałeś
mi o mojej starszej siostrze, która żyła w Norwegii. To
ty obudziłeś we mnie tęsknotę, tato. Ty ją nazwałeś sło
wami. To była wędrówka. Odkrywanie nowych ziem.
Szukanie kogoś, w kim płynie ta sama krew. Odnalazłem
Raiję - i straciłem. Ale moje marzenie nazywa się nadal
tak samo jak wtedy, gdy przed paleniskiem z namaszcze
niem wypowiadałeś jego nazwę: Norwegia..."
Matti ruszył w drogę.
Wiedział, że musi wrócić.
Santeri powiedział: „na jarmark". On sam wolałby
odłożyć powrót do wiosennego jarmarku.
Ale życie pod dachem Akiego stało się bardzo trud
ne. No i tęsknota, która kusiła go do powrotu na pół
noc, nad fiordy, stała się zbyt silna.
Przybył pod wieczór pierwszego dnia targu. Nawet
nie zatrzymał się przy budach na pogawędkę z ludź
mi czy przekąskę.
Musiał jak najszybciej dojść do domku na cyplu.
Zawód, gdy odkrył, że jest pusty, poczuł niczym
mocne uderzenie.
Matti pogrzebał w palenisku. Z niedowierzaniem
stwierdził, że dawno wygasło.
Zajrzał do wszystkich sypialni. Były puste. Porzu
cone w bałaganie. Jedynie w pokoju Elise i Mai pano
wał jaki taki porządek.
- Co, u diabła, tu się dzieje? - zastanawiał się gło
śno. - To niepodobne do Reijo, żeby zostawiać dom
w takim stanie.
Znalazł suszone mięso i nawet świeży chleb. Zaspo
koił głód. Co się tyczyło pragnienia, miał małą piersió-
weczkę w wewnętrznej kieszeni. Dał sobie radę.
Zrobiło się zimno.
Kiedyś chyba muszą wrócić?
Coś go ciągnęło, do pokoju dziewcząt. Stał długo
w progu i patrzył w półmrok.
Na pewno to Elise posprzątała. Maja była tak po
strzelona, że niczego nie robiła porządnie.
Na łóżku leżał pled. W nogach stała skrzynia. Dwa
stoliki, zasuszone trawy w pustym kałamarzu.
Ujrzał oczami wyobraźni, jak Elise je zbiera. Mu
siał ich dotknąć.
Zanim się zorientował, już trzymał w dłoni pęczek
traw i gładził się nimi po policzku.
Wciągnął powietrze. Chyba zaczynał wariować, ale
zdawało mu się, że czuje jej zapach. Delikatniejszy od
zapachu letniej łąki. Taki kobiecy, jasny... jej.
Elise...
On nie był przecież wcale stary, nie dzieliło ich zbyt
wiele lat. Nie łączyło ich pokrewieństwo. Wszystkie
przeszkody, jakie zdołał wymyślić, teraz odsunął.
Pamiętał tylko to, co go do niej przyciągało.
Jej uśmiech. Żadna się tak nie uśmiechała jak ona.
Od jej uśmiechu robiło się lepiej.
Oczy... Nie istniały chyba bardziej przejrzyste oczy.
Nawet rzeka Torne w letni dzień nie bywa tak błękit
na i czysta. O ustach nawet nie chciał myśleć, od razu
robiło mu się na przemian gorąco i zimno, a myśli
schodziły na kręte ścieżki...
Ona na to nie zasługiwała. Była porządną dziewczy
ną. Taką, o której mężczyźni wątpliwej reputacji nie
powinni snuć grzesznych marzeń.
Matti za takiego się uważał. Miał nadzieję, że na ty
le odzyskała rozsądku, że znalazła sobie mężczyznę
godnego takiej dziewczyny jak ona. Młodego człowie
ka, który mógłby ofiarować jej wszystko, o czym za
marzy. Takiego, dla którego żywiej zabije jej serce.
Miał taką nadzieję.
Nie, nie miał.
To było kłamstwo.
Gdy już postanowił wrócić, droga na północ dłuży
ła mu się niepomiernie.
W wyobraźni widział często, że przychodzi za póź
no. Wiele razy śnił, że wchodzi do kościoła podczas
ślubu. Widział parę młodą klęczącą przy ołtarzu. Pan
na młoda odwracała się - i napotykał spojrzenie Elise.
Budził się wtedy, spocony i przerażony.
Ale przecież właśnie o to ją prosił. Żeby znalazła so
bie innego. Lepszego.
Na pewno było takich wielu, nie wątpił. W najgor-
szym wypadku mogła ulitować się nad tym szczenia
kiem...
Simon...
Matti pamiętał go dobrze i tym bardziej nie lubił.
Był takim samym typem jak on. Pewnie użyłby podob
nych sztuczek...
Matti obawiał się tego.
Bał się wierzyć, że Elise z powagą traktowała słowa,
które wypowiedział przed odejściem.
Nie chciał, by teraz spojrzała na niego inaczej.
Ale gdzie, u diabła, oni się podziali?
Nie oparł się pokusie i położył się na łóżku.
Zamknął oczy.
Było chłodno.
Okrył się pledem. Wełna dobrze grzała. Nogi mu
wystawały, ale to nie przeszkadzało.
Jej łóżko. Jej zapach unoszący się w pokoju.
Matti splótł dłonie na przykryciu i spokojnie oddy
chał.
Chciał tylko chwilkę poleżeć, sprawdzić, jak ona się
czuje, gdy się kładzie wieczorem.
Chciał tylko trochę o niej pomyśleć w tym pokoju,
w którym pozostały delikatne ślady jej obecności.
Będzie siedział na ławie w izbie, gdy wróci, Bóg je
den wie skąd.
Nie dowie się o niczym.
A jeżeli Elise znajdzie jakąś zmarszczkę na pledzie...
to i tak jej nie powie, że sobie leżał i słodko o niej ma
rzył.
Nie powie, że rozbierał ją w marzeniach, powoli, aż
stała przed nim naga. Nigdy jej nie powie, że w my
ślach obejmował jej ciepłe ciało i wyczyniał z nim cu-
downe rzeczy. Nie przyzna się, że leżał rozgorączko
wany i podniecony, szepcząc jej imię i zaspokajając się.
Elise się o tym nigdy nie dowie.
Sen nadszedł ciężki, marzenia chodziły jakimiś bez
drożami. Były dziwne i cudowne. Potem jednak nie pa
miętał, co śnił.
Nie było to jednak ważne...
Matti obudził się i ujrzał jedyną twarz, którą pra
gnął zobaczyć.
Elise czuła się zmęczona, ale to było dobre zmęcze
nie. Bardzo się napracowała, zanim Maja i Simon sta
nęli przed księdzem i powiedzieli sobie niezbyt prze
konywające „tak".
Potem, gdy przyszli do domku nad rzeką, też mia
ła pełne ręce roboty. Gości zjawiło się więcej, niż ocze
kiwali. Wielu przyjęło zaproszenie Reijo.
Niektórzy przyszli dla Simona. N i e k t ó r z y dla
Mai. A niektórzy po prostu nie mogli opanować cie
kawości.
Wesele się udało. Było dużo dobrego jedzenia, żar
ty i śmiech, a nawet tańce, gdy Artur wyciągnął skrzyp
ce odziedziczone po wujku. Zbyt rzadko, mówił, miał
okazję do grania.
Elise trzymała się blisko Mai cały wieczór. Gdyby coś
miało pójść źle, Maja nie zostałaby sama. Ale wszystko
poszło jak należy. Simon dotrzymywał słowa. Starał się
i odgrywał rolę szczęśliwego pana młodego. To panna
młoda miała trudności z uśmiechaniem się.
Tylko dwa razy ożywiło się jej spojrzenie i wykwi-
tły rumieńce na policzkach: gdy tańczyła z Reijo, a po
tem z Ailo.
Elise zauważyła, jak Simon wymknął się z izby. Na
szczęście nie z inną dziewczyną, ale ze swymi szwa
grami i flaszką spirytusu.
Elise i Ida wyszły ostatnie. Słyszały trochę śmie
chów i komentarzy, że mąż nie będzie miał uciechy
z nocy poślubnej. Ktoś rzucił, że to i tak nie szkodzi,
bo wyglądało na to, że miał ją przed czasem.
- Nieładnie - uważała Ida.
Elise też tak myślała, ale znała specyficzne poczu
cie humoru ludzi północy. Było słone jak woda mor
ska i mogło mocno zapiec. Nie mówiono jednak tego
w zlej wierze. A Simon i Maja na pewno nie byli pierw
szymi, którzy musieli się pobrać.
Reijo został w domku nad rzeką.
- Tata zachowuje się trochę dziwnie - uznała Ida. -
Pewnie czuje się staro, bo jedno z nas wyszło za mąż
i wyprowadziło z domu. I musi teraz siedzieć za sto
łem w kuchni i rozmawiać z Mają, bo się boi, że ją
stracił. On się tego najbardziej boi. Straty.
- Czy to takie dziwne? - Elise była zadowolona, że
Reijo został z Mają. Pan młody i jego dwóch kompa
nów od wypitki jeszcze długo pośpią. Maja z pewnośdą
siedziała teraz, zadumana, i zupełnie nie miała ochoty
na sen. Lepiej, że nie jest sama. - Reijo zawsze trakto
wał Maję w szczególny sposób. Zastąpił jej ojca. Kalle
umarł, Mikkala nigdy z nimi nie było. To Reijo stano
wił dla niej stały punkt oparcia w dzieciństwie. I życiu.
- Ja na pewno od razu usnę - oświadczyła Ida. -
Będę spać i spać, śnić, że wychodzę za mąż.
Ziewając, przekroczyły próg. Nie zauważyły worka
stojącego przy drzwiach. Uściskały się i poszły do
swoich pokoi.
Elise nie zapaliła lampy. W końcu zaraz się kładła
spać, a pokój znała na pamięć.
Zdjęła odświętne ubranie i została w samej koszuli
i halce.
Panował chłód, więc szybko przeszła na palcach po
zimnej podłodze.
Nic nie zauważyła, dopóki nie zaczęła ściągać ple
du. Stawił opór i wtedy dopiero usłyszała czyjś oddech
i dostrzegła zarys jakiejś postaci.
Zrobiła krok do tyłu, potknęła się o krzesło i zdła
wiła krzyk.
Wyrwał się jako westchnienie. Trzymając pled, upadła.
To go obudziło.
Usiadł na łóżku, potrząsnął głową... Dostrzegła sze
rokie ramiona.
Reijo został u Mai! pomyślała przerażona. Uświado
miła sobie, że jeśli naprawdę jej i Idzie grozi niebezpie
czeństwo ze strony tego intruza, musi osłonić małą.
Ale głos postaci na łóżku zabrzmiał miło i znajomo...
- Cholera! Chyba zasnąłem! Czy to ty, Elise?
Nie mogła puścić pledu. Musiała się czegoś trzymać.
Mężczyzna przerzucił długie nogi przez krawędź
łóżka. Pled zsunął się na ziemię.
- Gdzie, u diabła, byliście wszyscy? - spytał, tak jak
by nigdy nie wyjeżdżał.
- Na weselu - odpowiedziała, odrętwiała i podnie
cona zarazem.
Matti przesunął się bliżej i poklepał miejsce obok.
- Usiądź tu. Usiądź i opowiedz wszystko, o czym
nie wiem, Elise!
Zawahała się sekundę, ale usłuchała. Owinęła się ple
dem dla ochrony przed zimnem i przed Mattim.
- Szkoda, że nie zjawiłeś się wcześniej - rzuciła i po
myślała, że obecność Mattiego ucieszyłaby Maję.
- Wcześniej? - odwrócił się do niej gwałtownie. Zna
lazł się tak blisko, że mogła rozróżnić jego rysy twarzy.
- Wcześniej, mówisz? To chyba nie ty wyszłaś za mąż?
Panny młode nie spędzają w ten sposób nocy poślubnej?
Elise zaśmiała się, zmieszana.
- To Maja - rzekła. - Wyszła dziś za Simona. Szko
da, że cię nie było.
- Maja? - nie mógł uwierzyć. - Nie powiesz mi, że
Maja wyszła za mąż? Przecież to tylko dziecko...
- Siedemnastoletnie - stwierdziła Elise. - Czasem
jednak myślę, że młodsze...
- A Simon... Czy to nie on... uwodził ciebie, Elise?
- Maja jest w ciąży - wyjaśniła Elise. - Nie pobrali
się z miłości. Ale lepsze to, niż gdyby Maja została sa
ma. Simon mimo wszystko okazał się przyzwoity.
- O Boże! - wydusił Matti. - Boże! I Reijo pozwo
lił na to?
- Musiał. Maja go poprosiła. A jej nigdy nie odmawia.
Zapadła cisza. Siedzieli tak blisko, że choć się nie
dotykali, czuli jednak swoje ciała.
- A ty? - spytał w końcu. Więcej nic nie zdołał po
wiedzieć. Gdyby powiedział coś więcej, na pewno by
się zdradził. Tego nie chciał zrobić za wcześnie.
Musiał wiedzieć, czy Elise nadal myśli tak jak wte
dy, gdy odchodził. Czy może zmieniła zdanie, o co
wtedy ją prosił, a czego teraz śmiertelnie się bał.
- Czekałam na ciebie - rzekła po prostu. - Przez la
to i jesień. Wiele się wydarzyło. Zajęta byłam Mają.
Żadna z nas o niczym innym nie myślała, tylko o tym
dziecku. Ale gdy zaczął się zbliżać jarmark, zaczęłam
wspominać ciebie. Całe lato zeszło mi szybciej niż te
trzy, cztery ostatnie dni. Wszędzie cię widziałam.
Wszędzie słyszałam. Chyba masz z tysiąc sobowtórów.
Ałe żaden z nich nie był tobą. Skoro nie przyjechałeś,
zaczęłam sądzić, że zjawisz się na wiosnę. Wiedziałam,
że muszę dotrwać. Doczekać.
Matti westchnął z ulgą.
Słowa, które chciał usłyszeć, padły.
- Czekałaś na mnie? - spytał, zwracając się ku niej.
- Naprawdę na mnie czekałaś, Elise?
- Przecież powiedziałam. Dotrzymuję obietnic. Mó
wiłam, że to będzie zależeć tylko od ciebie, pamiętasz?
I tak jest nadal.
Tęsknił za tymi słowami. Przez cały czas rozłąki nie
pragnął usłyszeć niczego innego.
Mimo to nie wiedział teraz, co robić.
- Nie wiesz, kim jestem - rzucił. - Sama nie wiesz,
co mówisz, dziewczynko!
- Więc powiedz mi to, czego nie wiem! - Wydawa
ła się tak pewna siebie i tego, co czuje. Skąd czerpała
tę pewność?
- Nie warto na mnie tracić czasu - stwierdził bez
przekonania. Wiedział, że te słowa wypowiadało przed
nim wielu mężczyzn tyle razy, ile jest gwiazd na niebie.
Były wytarte jak znoszone buty. - Nie mam prawie nic
w Tornedalen. Tylko małe, biedne gospodarstwo, które
Aki na pewno sprzeda. Powie, że zginąłem. Poza tym
nie powinienem cię tam zabierać. Tutaj też nic nie mam.
Tylko ten worek pełen brudnych ubrań. Żadnych bo
gactw. Nie mógłbym niczego ofiarować żonie poza nie
spokojną duszą, którą ciągnie do wędrówki. Przyszłość
w trudzie, może w biedzie. Nie mogę ci nic ofiarować,
Elise, ale nie mogę też trzymać się z dala od tego miej
sca. Z dala od ciebie™
- Czy sądzisz, że tego nie wiem? - spytała gwałtow
nie. - Myślisz, że jestem głupia? Wiem, że nie będę żad
ną księżniczką. Wcale nie jest mi to pisane. Jestem cór
ką Fredrika i Evy. On zginął na morzu, walcząc o chleb.
Ona powiesiła się na wiadomość o jego śmierci. Nie
mogła bez niego żyć. Łatwiej jej przyszło uciec w śmierć
i zabrać ze sobą nie narodzone dziecko. Zdarza się, że
budzę się w nocy i widzę przed sobą jej nogi. Gdyby
nie twoja siostra, nie wiem, co by się ze mną stało...
- Raija była wyjątkowa...
- Skądś się to wzięło! - Elise nie rezygnowała. -
Współczucie i dobroć nie są dzikimi ptakami, które
osiedlają się w ludzkich sercach same z siebie. Widzę
w tobie wiele z Raiji. Wiele dobrego, czego nie umiem
nazwać, ale co w tobie jest. Nigdy nie będę żadną
księżniczką, ale jeśli powiesz mi, że mnie kochasz, po
czuję się tak, jakbym nią była.
Matti zapatrzył się przed siebie. On widział rzeczy
wistość inaczej niż ona.
Elise żyła pod kloszem. Reijo zawsze ochraniał ją
przed złem, na ile się dało.
Zycie, które znał Matti, było inne niż to, które zna
ła ona. Mogła wyobrazić sobie ciężką pracę, ale nie ta
ki los, jaki on mógł jej ofiarować.
Z pewnością nadejdą dni, gdy go znienawidzi za to,
że wypowiedział słowa miłości i rzucił na nią czar.
Ale nie mógł się powstrzymać.
- Kocham cię, Elise. - Nabrał powietrza i objął jej
nagie ramiona. Musiał ją przytulić, poczuć, że jest tu
naprawdę. - Kocham cię, dziewczynko! Kocham cię do
szaleństwa! Zaczynam teraz rozumieć, że wszystko, co
wtedy powiedziałaś, było prawdą. Nie mógłbym żyć
bez ciebie. Wolałbym nawet wiedzieć, że jesteś szczę
śliwa z innym, niż gdybym nic o tobie nie wiedział...
Elise zaśmiała się.
- No widzisz, jesteś szlachetniejszy ode mnie. Ja
bym umarła, gdybyś znalazł szczęście z inną.
Matti położył jedną dłoń na krągłym biodrze dziew
czyny, drugą ujął jej podbródek i odwrócił jej twarz
w swoją stronę: Mimo ciemności niemal widział
śmiech w spojrzeniu Elise, ten wyjątkowy śmiech, któ
rego brzmienia żadne strumyki w Laponii nie umiały
by naśladować, nawet gdyby się starały.
- A ty? - spytał. - Jeszcze ani razu nie wypowiedzia
łaś mojego imienia. Boisz się? Boisz się powiedzieć, co
czujesz? A może to ja powinienem się bać, że zmieni
łaś zdanie?
Śmiejąc się, pokręciła głową. Oparła czoło o jego czoło.
- Matti, mój kochany, najmilszy Matti. Kocham cię.
Kocham cię tak długo, że niemal nie muszę tego mó
wić. Ta miłość to część mojego życia, tak jak każdy ko
lejny dzień i noc. Kocham cię, kocham... i to jest wspa-'
niałe i piękne, i...
Z uśmiechem odnalazła jego usta - pocałunek wyra
ził to, co oboje chcieli wiedzieć.
Stawał się coraz bardziej gorący.
Matti nienawidził się za to, bo nie tak chciał się za
chować.
Wmawiał sobie, że zachowa się przyzwoicie. Ale
gdy całował już szyję Elise, a jego usta chciały odkry
wać nowe, nieznane obszary - przekraczał granice po
stawione samemu sobie.
Jego dłonie były niespokojne, choć ze wszystkich sił
pragnął nad nimi zapanować.
- Chcę cię tylko pocałować... - wyszeptał w zagłę
bienie jej szyi. - Tylko pocałować...
Jego usta pozostawiały gorące ślady na miękkiej
skórze dziewczyny.
Ta najpiękniejsza, niewinna róża pozostanie nie
tknięta po tej nocy, obiecywał sobie Matti Alatalo.
Chciał być szlachetny.
Całował... Skóra, pachnące ubranie, jeszcze więcej
skóry...
Jego usta przemknęły po zaokrągleniu ramienia,
zsunęły się do nadgarstka, odpoczęły tam, gdzie czuł
puls, okryły dłonie deszczem szybkich pocałunków.
Całował szyję, piersi unoszące się i opadające ni
czym woda w leśnym źródle, wreszcie dotknął ustami
jej gładkiego brzucha.
Elise nie pozostawała obojętna. Jej dłonie obejmo
wały jego głowę, palce wplotła mu we włosy i przycią
gnęła do siebie...
Dłonie szlachetnego człowieka, za jakiego jeszcze
dotąd uważał się Matti, przesunęły się po łuku bioder
do ud dziewczyny, zawahały się... Przełknął ślinę, i po
zwolił, aby dłoń wsunęła się pod halkę i wróciła tą sa
mą drogą na biodro. Naga, ciepła skóra.
Krew uderzyła mu do głowy, gdy odkrył, że nie miała
na sobie nic innego. Język znalazł jej pępek, okrążył go...
Przyłożył policzek do brzucha Elise.
Puściła jego włosy, ale jej ciało żyło, garnęło się do
niego. Jej skóra paliła...
Matti zapomniał o obietnicach.
Zsunął się na kolana. Głowę miał pomiędzy jej uda-
mi. Ustami i dłońmi pieścił to, co tak chętnie przed
nim otworzyła.
Rozbudził ją i doprowadził do pierwszej ekstazy.
Ramiona dziewczyny otoczyły jego szyję. Poczuł wil
gotny policzek dotykający jego policzka, drżące usta
przesuwające się wzdłuż jego pulsującej tętnicy na szyi,
wreszcie gorący oddech szepczący mu do ucha słowa:
- Nie wiedziałam, że to może być tak...
Skubnęla go w koniuszek ucha, drażniła. Była ciepła
i śmiała, przywarła do niego, kolano wsunęła pomiędzy
jego nogi, przylgnęła do niego brzuchem. Musiała czuć,
że jej pożąda. Położył dłonie na jej piersiach. Uśmiech
nęła się do niego.
- Chcę, żeby i tobie było dobrze, Matti - powiedzia
ła z przekonaniem, kładąc ręce na jego kanciastych
biodrach. - Chcę tego, Matti - powtórzyła głosem ni
czym zorza polarna: kuszącym, falującym tak, że
mógłby go porwać...
Matti przekręcił się na plecy i uwolnił z koszuli
i spodni.
Jej gorące dłonie wyruszyły na odkrywanie ciała
Mattiego. Była zaciekawiona, badała dotykiem i wzro
kiem. Matti poczuł się zażenowany, zupełnie jakby nie
znał wcześniej kobiety.
Sądził, że Elise będzie inna. Bardziej zalękniona,
umykająca... Te jej niewinne błękitne oczy...
Nowa Elise go zauroczyła, oszołomiła.
Objęła go, pociągnęła na siebie i otoczyła udami. Po
trzebował tylko lekko pchnąć, i już był wewnątrz niej...
Usta odnalazły się, spragnione. Odpowiadała chci
wie na jego pocałunki.
Stali się dwoma ciałami splecionymi w tym samym
rytmie, stopionymi w jedno, przeżywającymi wiecz
ność w miłosnym zespoleniu, które przekraczało ich
najśmielsze oczekiwania.
Matti pozwolił Elise dyktować tempo. Przekręcił się
tak, że to on leżał na plecach - i bardzo mu to odpo
wiadało. Zachwycał się jej ciężarem, ciepłem, napawał
jej miłością, tym, że widział, jak jest jej dobrze...
Wsunął dłoń pomiędzy nich i odnalazł ten najważ
niejszy punkt w jej wnętrzu. Pieścił go delikatnie i po
czuł, jak ona wzmaga rytm, stając się gwałtowniejsza,
silniejsza...
Opadła na niego, upojona rozkoszą, aż zatopiła zę
by w jego ramieniu.
Matti znowu ją odwrócił i wgłębiał się w nią coraz
mocniej, aż wkrótce doszedł tam, gdzie czekała go tyl
ko rozkosz...
- Kocham cię - szepnęła, gdy ciszy już nie zagłusza
ło bicie ich serc.
Ale Matti jej nie usłyszał.
Usnął.
Palce Elise pieściły twarz ukochanego i wyczuwały,
że się uśmiecha przez sen.
Pocałowała go lekko i wtuliła się w jego ramię.
Już wiedziała, że między mężczyzną a kobietą jest
możliwe coś, co będzie odczuwała jako właściwe, a nie
budzące niechęć.
Tak było.
Pięknie. Lepiej niż w najśmielszych fantazjach.
Po tym już nikt inny poza Mattim dla niej nie bę
dzie istniał.
15
Jak już wiele razy wcześniej Ida zapobiegła awantu
rze rodzinnej. Zawsze wstawała bardzo rano. Właśnie
miała rozpalić w palenisku, gdy dostrzegła przez okno
Reijo, Knuta i Ailo wspinających się z trudem po zbo
czu, które musiało wydawać im się i zbyt strome, i na
zbyt śliskie. Musiała to komuś pokazać.
Wpadła z impetem do pokoju Elise - i stanęła rów
nie gwałtownie.
Ujrzała nagiego Mattiego, wpół okręconego pledem,
z jednym kolanem spoczywającym na ciele Elise, któ
ra spała słodko, wtulona w jego ramię. Ida nawet nie
zdążyła się zastanowić, skąd tu się wziął. Dopadła do
śpiących, potrząsnęła nimi, napotkała dwie pary zaspa
nych oczu i wręcz wypchnęła Mattiego z łóżka.
- Leć do mojego pokoju! Weź ubranie! Nie zacho
wuj się jak durna owca, Reijo idzie!
Matti zerwał się na równe nogi, zgarnął ubranie
i walcząc ze zsuwającym się pledem, wypadł z poko
ju. Ledwo zdążył zamknąć za sobą drzwi pokoju Idy,
otworzyły się drzwi do domu.
Ida padła na łóżko na brzuch i wpatrzyła się w przy
braną siostrę.
Elise schowała się pod przykrycie. Marzła bez Mat
tiego.
- O nic nie spytam - powiedziała młodsza. - Zupeł
nie o nic.
- To dobrze.
- Kiedy przyszedł? Dlaczego ja nic nie słyszałam?
Co się stało? Nie mów mi tylko, że nic! On jest przy
stojniejszy od Simona. Nie każdy ma wujka z tak
zgrabną... dolną częścią ciała.
Ida zachichotała. Pled nie zdołał ukryć tego, czego
Matti nie chciał pokazywać.
- Miałaś nie pytać...
- Uratowałam was przed zasłużoną awanturą! I co,
mam nie znać żadnych szczegółów?
- Dziewczęta w twoim wieku nie powinny wiedzieć
o sprawach dorosłych...
Ida przewróciła oczami.
- Było pięknie - poddała się Elise. - Powiedział, że
mnie kocha. Sprawił, że... zapłonęłam. Nigdy nie są
dziłam, że to może być tak. Gdy dotykał mnie Simon,
czułam tylko obrzydzenie. A gdy Matti robił to samo,
chciałam, żeby nie przestawał, nigdy...
- Zrobił... to?
- Zrobiliśmy to... - Elise marząco zapatrzyła się
w sufit. - Nie powiem ci nic więcej. Pewnego dnia
znajdziesz mężczyznę, z którym przeżyjesz coś takie
go. Na to nie ma słów. To jest... nie do opisania.
Ida westchnęła.
Jeszcze długo nie będzie dorosła.
Z jednej strony to szkoda. Ale z drugiej nie mogła
sobie wyobrazić, co za tęsknoty sprawiły, że oczy Eli
se miały taki dziwny blask. Może i dobrze, że ona sa
ma ma jeszcze trochę czasu do dorosłości.
Matti nie wrócił już do łóżka. Starł resztki snu
z oczu i wciągnął na siebie ubranie. Było tak pognie
cione, że z łatwością uwierzą, że w nim spał.
Poczłapał do kuchni, gdzie Knut bez powodzenia
usiłował wzniecić ogień w palenisku.
Reijo miał na sobie białą koszulę i rozpiętą kamizel
kę. Wyglądał na zmęczonego. Siedział wsparty łokcia
mi o stół, obok niego młody Lapończyk w skórzanym
kaftanie, ciężkim srebrnym pasie na biodrach i kolo
rowym szalu wokół szyi. Wyglądał równie blado jak
Reijo. Matti rozpoznał rysy ojca w twarzy chłopaka.
Był to bez wątpienia syn Mikkala.
- Wygląda na to, że wesele Mai się udało - stwier
dził Matti. - Szkoda, że nie zdążyłem.
- Co, do diabla?! - odezwał się Reijo, mrugając kil
kakrotnie. - Tak pijany nie jestem. To ty? Wróciłeś
tym razem na dobre, Matti?
Matti usiadł naprzeciwko Reijo i Ailo. Skinął głową
w stronę Knuta i wyciągnął rękę do Lapończyka.
Uścisk dłoni ma całkiem męski, przyznał.
- Jak ostatnio cię widziałem, byłeś chłopaczkiem -
zauważył głośno. - Szkoda, że cię ojciec nie widzi.
- Może mnie widzi? - Ailo uśmiechnął się melan
cholijnie. - Śmierć nie jest jak cięcie nożem. Nie wie
rzę, żeby śmierć miała granice, jest większa niż płasko
wyże Laponii. Można tam snuć się w samotności, ale
można też się spotkać, jeśli dopisze szczęście.
Matti uśmiechnął się, słysząc tak dojrzałe przemy
ślenia. On się nad tym nie zastanawiał. Ale może Ailo
był mądrzejszy niż on?
Przejechał dłonią przez i tak rozczochraną czupry
nę i spojrzał na Reijo.
- Wkrótce wyprawisz jeszcze jedno wesele. Wróci
łem, żeby ożenić się z Elise.
Knutowi właśnie udało się rozniecić ogień, gdy
oświadczenie wujka sprawiło, że upuścił polano na le
dwo rozpalone płomyki. Musiał zacząć wszystko od
początku.
- Przemyślałeś to dobrze? - spytał Reijo.
- Jeśli nie, zostałbym tam - odparł Matti stanowczo.
- Rozmawiałem już z Elise. Chcemy tego oboje.
Zielone oczy Reijo spojrzały na niego przenikliwie
i pewnie zobaczyły to, co podejrzewał. Ale nic nie po
wiedział. Nie o tym. Uśmiechnął się tylko. Wyciągnął
dłoń ponad stołem i uścisnął dłoń Mattiego.
- Trudno by mi było o lepszego zięcia - oznajmił.
- Czy pastor jeszcze nie wyjechał? - zastanawiał się
Matti.
- Tym razem będzie jak trzeba! - Reijo był nieugię
ty. - Z zapowiedziami i odpowiednim czasem przed
ślubem. Nie chcę wydawać za mąż w pośpiechu
wszystkich moich córek.
Matti przystał na to.
Oświadczyny Mattiego Reijo przyjął o wiele rado
śniej niż oświadczyny Simona.
One prowadziły w przyszłość bez miłości. Nieskoń
czenie wiele dni przeżytych tak naprawdę obok tego,
z którym dzieliło się stół i łoże.
Noce spędzone w objęciach jedynie pożądania.
Maja powiedziała, że wie, co ją czeka. Jednak płaka
ła w jego ramię tej nocy, samotna w swoim nowym
domu. Simona przy niej nie było.
Reijo bał się, że Maja przeżyje wiele takich samot
nych chwil. I nie będzie już mógł jej wspierać. Ojciec
odchodzi w cień, gdy córka znajduje męża. A on na
wet nie jest jej prawdziwym ojcem.
Z Elise było inaczej.
Sam obserwował to, co budziło się pomiędzy nią
a Mattim. Nie pochwalał ich uczuć, ale nie był w sta
nie niczemu zapobiec. Teraz wiedział, że ich miłość
jest prawdziwa. Przetrwała pierwszą próbę.
Reijo bez trudu dostrzegł ślady zębów pod rozchy
lonym kołnierzykiem chłopaka.
Nie będzie stał na przeszkodzie do szczęścia. Do ni
czyjego szczęścia. Sam niewiele go doświadczył, ale nie
zazdrościł tym, którzy je poznali.
- Znajdziemy księdza w ciągu dnia - obiecał. - A te
raz opowiedz inne nowiny, Matti.
- A więc chce się żenić? - spytał duchowny uroczy
stym głosem.
Zaczynał się starzeć, lecz uważał, że nadal zna
wszystkie twarze wokół fiordu. Tego tutaj nie pamię
tał. Chłopak miał wyraźny fiński akcent, może to je
den z tych rybaków, którzy przybywali na połów,
a potem wracali do rodziny w Finlandii.
- Tak zamierzam - odpowiedział Matti pewnym gło
sem.
Mimo że trzymał czapkę w ręku, nie był typem czło
wieka, który traci rezon wobec osób stojących wyżej.
Tego nauczył go Reijo: ci, którzy mieli władzę, nieko
niecznie byli lepsi od tych, którzy chodzili w połata
nych portkach. Wszyscy byli ludźmi, nawet ci, którzy
siadywali we wspaniałych fotelach i podpisywali swo
im nazwiskiem dokumenty.
- To poważna sprawa - zauważył pastor. - Wcze-
śniej go nie widziałem. Skąd pochodzi? Czy będzie
mógł utrzymać żonę i dzieci? Czy wierzy w Boga? Nie
widziałem jego twarzy przed moją amboną!
Reijo odchrząknął i chciał udzielić wyjaśnienia, któ
re duchowny mógł uznać, ale Matti nie potrzebował
pomocy.
- Bywałem tu rzadko - powiedział. - Wędrowałem
po Finnmarku wiele lat. Nic mnie nie wiązało, miesz
kałem na północnym wybrzeżu. Ostatnie pół roku
spędziłem w Finlandii. Odwiedziłem moją starą mat
kę i krewnych. A jeśli chodzi o Boga... - uśmiechnął się
swoim najbardziej czarującym uśmiechem, tym, który
zawsze rozczulał matki dziewcząt - nie sądzę, aby ist
niał piękniejszy kościół niż natura, którą On stworzył.
Gdy złożę dłonie do modlitwy pod gołym niebem,
czuję się uroczyście. Żaden kościół, w którym byłem,
nie miał piękniejszego sklepienia. - Nabrał oddechu.
Zauważył, że niezbyt przekonuje to duchownego. -
Ale rozumiem, że tak mądra osoba jak ksiądz lepiej
odczytuje słowa Boże niż my, maluczcy. Dlatego zja
wię się pod amboną przy pierwszej okazji.
Reijo z całych sił powstrzymywał uśmiech. Ten
Matti, ten szaławiła, ten bajarz, stal tu i okręcał sobie
pastora wokół palca!
- Dobrze mówi. - Starzec splótł dłonie na wydatnym
brzuchu. Nie narzekał na życie przy fiordzie. Ludzie
płacili dziesięcinę i nie cierpiał biedy. - Jak się nazywa?
- Matti Alatalo, syn Erkkiego.
Dłoń pisząca te słowa zatrzymała się.
- Słyszałem już to nazwisko. - Ksiądz popatrzył na
Mattiego zmrużonymi oczami. Przeniósł spojrzenie
na Reijo. - Ona też się tak nazywała, ta dziewczyna,
której w takim pośpiechu udzieliłem ślubu osiemna
ście lat temu. To matka tej dziewczyny, której wczo
raj błogosławiłem... To była twoja żona?
Reijo kiwnął głową. Czuł się nieswojo w towarzy
stwie ważnych ludzi. Pozostało mu to z czasów, gdy
siedział zamknięty w piwnicy wójta w Alcie.
- Raija jest moją siostrą - powiedział Matti z dumą.
Nikt z rodu Alatalo nie wstydził się swego pochodze
nia. - Jestem od niej dużo młodszy.
Ksiądz zanurzył pióro w atramencie.
- Urodzony?
- Trzydziestego grudnia tysiąc siedemset siedemna
stego roku. W Miekojarvi, Tornedalen. Finlandia. Syn
Marji i Erkkiego Alatalo.
Dłoń zapisywała, stawiając ze zgrzytem pióra litery
i ozdabiając je lukami i zawijasami.
- A dziewczyna?
Reijo poczuł, że ksiądz posłał mu ostre spojrzenie.
Odchrząknął.
- Moja wychowanka, Elise Skogslett, córka Fredri-
ka. Matka: Eva. Oboje dawno umarli. Urodzona pięt
nastego sierpnia tysiąc siedemset dwudziestego trzecie
go roku.
- I nie zachodzą żadne okoliczności przyspieszające
małżeństwo? Tak jak we wczorajszym ślubie?
Reijo potrząsnął głową.
- Jestem człowiekiem honoru - rzucił Matti.
Spojrzenie posłane mu przez duchownego mówiło,
że będzie sądził na ten temat, co zechce.
Formalności zostały dopełnione.
Reijo i Matti wyszli na powietrze i zmieszali się z tłu
mem. Ludzie handlowali i rozmawiali w trzech języ-
kach, z łatwością przechodząc z jednego na drugi w po
łowie zdania. Nie było w tym nic dziwnego, wywodzi
li się przecież z Nordkalotten, obszaru na północy Pół
wyspu Skandynawskiego, gdzie nie liczyły się granice.
- Spociłem się przez tego diabla - wyznał Matti.
- Chyba nie byłby zachwycony tym określeniem -
zaśmiał się Reijo.
- Nie lubię, gdy ludzie udają, że są więcej warci niż in
ni. I gdy są przeświadczeni, że mają wyłączność na przy
zwoitość. Nigdy w to nie uwierzę. Nie jestem taki głupi.
- Dobrze, że mu tego nie powiedziałeś - zauważył
Reijo sucho. - Może pójdziemy do Mai i Simona?
Matti chętnie przystał na propozycję. Oddalili się
od tętniącego życiem targowiska.
Tuż przy skręcie na ścieżkę spotkali dwóch męż
czyzn z osady.
- Był tu lensman - powiedział jeden. - Miał ze sobą
pomocników. Pytali o Simona.
- Lensman? - Reijo nie mógł uwierzyć własnym
uszom. - Simon nie zrobił nic złego.
- Też tak mówiliśmy, ale zbyli to śmiechem.
Niepokój, który poczuli Reijo i Matti, zmienił się
w lodowatą, przerażającą pewność. Szybko pokonali
drogę do domku przy rzece.
Przybyli za późno. Nic nie mogli zrobić. Mieli do
czynienia z władzą. Biedacy jak oni nie mogli się jej
przeciwstawić.
Simona wywlekli dwaj silni ludzie lensmana. Widać
stawiał opór, bo jego twarz nosiła ślady uderzeń.
- Dlaczego go zabieracie? - Reijo zatrzymał lensma
na. - On jest moim zięciem. Nie zrobił nic złego. Nie
możecie go zabrać, wczoraj się ożenił.
- Mógłby się ożenić i dzisiaj, nic by to nie zmieniło -
odezwał się lensman niechętnie. Nie podobało mu się,
że jakiś Kwen mu przeszkadza. - Mamy powody sądzić,
że Simon Bakken ukradł łódkę i sieci pewnego człowie
ka z głębi fiordu. Poza tym podejrzewamy, że wczesnym
latem spowodował lawinę, która zabiła dwóch ludzi.
- Simon?
- Byłem w górach razem z Simonem i Mają, gdy ze
szła lawina - odezwał się Matti pewnym głosem. - Żad
ne z nas nie miało z tym nic wspólnego.
- Musiałbyś na to przysiąc - rzucił lensman. - Nazwi
sko?
Matti odpowiedział na pytanie.
- Sama kradzież łódki i sieci jest poważną sprawą - sta
nowczo stwierdził urzędnik. - Nie możemy pozwolić, że
by jakaś gromada złodziei grasowała w naszej okolicy.
- Nie możecie tego zrobić! - nie poddawał się Reijo.
- To na nic! - Simon spojrzał na teścia. - Stary oka
zał się pamiętliwy. Powinienem był uciec gdzieś dale
ko. Teraz nic już nie pomoże. Opiekuj się Mają.
I dzieckiem, jeśli... jeśli nie wrócę.
Reijo nie mógł się zdobyć na słowa pocieszenia. Sły
szał o przypadkach, w których mniejsze przewinienie
karano więzieniem.
- Postaramy się cię uwolnić! - obiecał. - Tak tego nie
zostawimy!
Śmiech mężczyzn trzymających Simona był wiele
mówiący. Przestępców łatwo się nie uwalnia...
Matti pobiegł za nimi. Mieli płynąć przez fiord, a na
wet nie pozwolili Simonowi się ubrać. Ściągnął z siebie
kurtkę. Widząc to, pomocnicy lensmana przystanęli.
- Pozwólcie mu chociaż to włożyć.
Pomógł Simonowi wciągnąć kurtkę i wsadził mu
czapkę na głowę.
- Elise będzie miała dobrego męża - powiedział Si
mon, patrząc na Mattiego. - Zaopiekujesz się też Mają?
- Obiecuję. Zadbamy, żeby Maja nie była sama. Ale
ty niedługo wrócisz.
- Nie zakładałbym się o to - rzucił jeden z męż
czyzn i brutalnie pociągnął za sobą Simona.
- To sprawka Kristoffera - rzuciła bezbarwnie Ma
ja, gdy już dotarli do domku. - Nikt inny nie życzy
Simonowi źle.
- Myślałem, że to zemsta za Elise - stwierdził Reijo.
Czuł, jak rośnie w nim bezsilna złość. - Ale to jednak
Simon go ośmieszył. My pozwoliliśmy mu zachować
twarz. Mimo to ludzie nadal gadali, że Simon Bakken
latał za dziewczyną, którą Kristoffer uważał za swoją.
- Reijo uderzył pięścią w stół. - Popłynę i porozma
wiam z nim! Jeszcze dziś! Musi odwołać oskarżenia!
- Zostaniesz sama - powiedział Matti cicho. - To
źle.
- Dam sobie radę.
Odziedziczyła dumę Raiji. Jej wyprostowaną syl
wetkę i odważne spojrzenie. Miała zdolność do prze
trwania jak karłowata brzoza, uparcie trzymająca się
podłoża.
- Musisz wrócić do domu. Nie możesz teraz tu
mieszkać. Nie w twoim stanie! - Reijo był stanowczy.
- Simon prosił nas, żebyśmy się tobą opiekowali.
- To jest mój dom. Sam mi go kupiłeś, Reijo. - Spoj
rzenie Mai było nieugięte. - Był dobry dla Raiji, bę
dzie dobry dla mnie. Kobiety rodziły już w nim dzie
ci. Nie będę pierwsza.
- Sama jesteś jeszcze dzieckiem!
Maja powoli potrząsnęła głową.
- Może tobie tak się wydaje, Reijo. Ale już dawno
przestałam nim być. Nawet nie wiem, czy kiedykol
wiek byłam. Jestem dorosła, Reijo. Dorosła...
Oczywistość tego stwierdzenia dotarła wreszcie do
Reijo. Wiedział, że Maja ma rację. Chciał ją chronić
jak dziecko. Dla niego ciągle nim pozostawała, ale
przecież dawno już dorosła. To tylko on chciał ją ta
ką widzieć. Dla siebie.
- Ty wiesz najlepiej - rzucił. - Popłynę teraz do nie
go. Ale jesteśmy z tobą. Nie zostałaś sama.
Maja posłała mu spojrzenie pełne ciepła.
- Wiem, Reijo. Nigdy nie czułam się samotna.
16
Elise przeprowadziła się do Mai. Gdy dowiedziała
się o aresztowaniu Simona, odpięła klucze, które no
siła u pasa, i oddała je Idzie.
- Będziesz teraz jakby panią domu - powiedziała
z uśmiechem. - Na pewno najmłodszą w okolicy. Mo
że i w całym kraju.
- Tak będzie przyzwoicie - wytłumaczyła Mattie-
mu. - Nie wypada przecież, żebyśmy mieszkali pod
jednym dachem. Jeszcze dużo czasu do ślubu.
- I nie będę mógł pewnie przychodzić na nocne za
loty? - Matti udawał zrezygnowanego.
Potrząsnęła głową.
- Musi być porządnie. Zrobimy to tak, jak trzeba.
- Pewnie powinienem zbudować dom...
Elise wiedziała jednak, że narzeczony nie ma na to
zbytniej ochoty.
- Ale przecież ta osada jest dla ciebie za mała? - spy
tała przyjaźnie. - Chcesz powędrować gdzieś dalej?
Matti nie odpowiedział.
- Nie jestem aż tak przywiązana do tego fiordu -
rzuciła zamyślona. - Mam Reijo. Maję. Knuta. Idę.
Przyjaciół. Ale przyjaciół można zdobyć i gdzie in
dziej. Jeżeli tylko zechcesz żyć gdzieś indziej, pójdę
z tobą. Kocham moją rodzinę, ale nadal tak będzie, na
wet jeśli przestaniemy się widywać na co dzień. To my
mamy zbudować swoją przyszłość. Tutaj nic nas nie
trzyma. Może są inne, lepsze miejsca...
Matti wciąż czuł wyrzuty sumienia, ale zrozumiał,
że Elise jest jeszcze bardziej niezwykła, niż przypusz
czał. Wielu ludzi nie zrozumiałoby tego niepokoju,
który miał we krwi.
Elise nawet nie uznała, że to coś złego.
- Ale muszę zostać z Mają, jak długo będzie mnie
potrzebowała. Simon jest niewinny, a przecież nie mo
gą więzić niewinnego, prawda? Kiedy wróci, zacznie
my robić plany. Nasze plany.
Na nic się nie zdały poczynania Reijo.
Obiecał, że poruszy niebo i ziemię, aby uwolnić Si
mona, i naprawdę się starał.
Ostro natarł na Kristoffera, niemal użył siły. Ten jed
nak był równie uparty. Wręcz napawał się świadomo
ścią, że uderzył wtedy, gdy się nikt tego nie spodziewał.
- Nic nie mogę zrobić - powiedział obłudnie. - To
lensman przestrzega prawa. Ja poniosłem straty i nie
mam nic przeciwko temu, żeby ten, który je spowo
dował, poniósł za nie karę.
- Chłopak jest niewinny, wiesz o tym równie do
brze jak ja - grzmiał Reijo. - To tylko twoja złość za
tym stoi, nic innego. Opamiętaj się i cofnij oskarżenie!
- Nie będę się wstawiał za złodziejem! O ile wiem,
Simon Bakken dostanie tyle, na ile zasłużył.
Kristoffer nie ugiął się.
Reijo napisał do amtmana, naczelnika urzędującego
na południu kraju, ale nie dostał żadnej odpowiedzi.
Pojechał do lensmana. Prosił i żądał.
Nic nie wskórał.
Znów poszedł do Kristoffera. Artur też.
Nie pomogło.
W styczniu roku pańskiego tysiąc siedemset czter
dziestego czwartego Simon Bakken został uznany win
nym przywłaszczenia sobie własności innego człowie
ka: łodzi do połowu ryb. Poza tym uznano go winnym
przywłaszczenia sobie jego sieci oraz zniszczenia in
nych. W ten sposób utrudnił poszkodowanemu zdo
bywanie środków do życia.
Uczynił to wszystko w złej wierze. Stawili się świad
kowie, którzy bez wahania stwierdzili, że widzieli
wszystko na własne oczy.
Nic nie pomogło, że Simon twierdził, że jest niewinny.
Sądowi nie udało się tylko udowodnić, że miał coś
wspólnego z lawiną.
Matti stawił się na rozprawie. Zdecydował, że wyzna
prawdę, jeśli nic innego nie zdoła uratować Simona.
Jednak ta część oskarżenia upadła. Zapisano, że la
wina była wypadkiem spowodowanym siłami natury.
Mimo to Simon Bakken został skazany na trzy la
ta więzienia.
- Wzięliśmy pod uwagę twój młody wiek i to, że
twoja żona oczekuje potomka - powiedziano mu. -
Inaczej dostałbyś karę śmierci.
Simona wysłano do więzienia na południu kraju.
Nikomu nawet nie pozwolono z nim porozmawiać
po wydaniu wyroku. Nawet Mai, która w zaawanso
wanej ciąży wyprawiła się tam otwartą łodzią.
Simon Bakken był przecież niebezpiecznym prze
stępcą.
Matti i Elise ustalili datę swego ślubu na koniec
maja. Chcieli, żeby była już wiosna, żeby pierwsze
listki wróżyły lepsze czasy dla nich, dla Mai. Poza
tym dziecko już się powinno urodzić, a Maja dojść
do siebie.
Pomyśleli o wszystkim. Zaplanowali to dokładnie.
Ale nie wszystko w życiu daje się zaplanować.
Dziecko przyszło wcześniej.
Była połowa lutego, słońce dopiero co zaczęło po
syłać swe promienie ponad górami. Pozostało jeszcze
wiele tygodni zimy. Dziecko, które miało urodzić się
wiosną, przyszło na świat o wiele wcześniej
Bóle zaczęły się nad ranem.
Ani Maja, ani Elise nie wiedziały właściwie nic o po
rodach. Elise, zarzuciwszy okrycie na koszulę nocną,
popędziła po matkę Simona. Prawie płakała z niecier
pliwości, czekając, aż tamta wstanie. Wróciła biegiem.
Teściowa Mai nadeszła godzinę później, co wydawa
ło im się wiecznością. Maja nienawidziła bólu, wszyst
ko wydawało jej się okropne.
- Nie ma pośpiechu - matka Simona znała się na
rzeczy. - To długo trwa. Nawet nie jesteś w połowie.
To twoje pierwsze, dziewczyno, więc nie wykręcisz się
sianem. Mamy przed sobą cały dzień.
Wody odeszły dopiero wieczorem. Maja była zmę
czona i blada.
Przyszli wszyscy z cypla. Matka Simona, Sandra, za
dbała o to, żeby mieli co robić.
- Trzymajcie się z dala od pokoju! Tylko Elise mo
że tam ze mną być. To też nie jest zresztą właściwe,
bo jeszcze jest młoda. Niedługo jednak wychodzi za
mąż, przyda się jej.
Rąbali drwa. Nosili wodę. Naprawili szopę i obrzą
dzili zwierzęta w oborze.
Chodzili w kółko, niespokojni, słysząc krzyki
i przekleństwa Mai.
- Nie przeklinaj! - upomniała ją Sandra. - Rodzisz
mojego wnuka, przeklinanie może wam zaszkodzić.
Maja nie słuchała.
- Coś jest nie tak? - spytał blady Reijo, gdy Sandra
wyszła na chwilę.
- To jej pierwsze dziecko. Jest drobna i już zmęczona.
Ale to nic poważnego. Trzeba czasu. Ona nie jest odpor
na na ból, ale jakoś to będzie. Dziecko musi się urodzić.
Reijo przypomniał sobie, że Raija też była drobna,
ale rodziła bez żadnych trudności.
- Nigdy nie będę miała dzieci! - stwierdziła Elise ze
łzami w oczach, gdy wyszła z pokoju Mai, żeby się
uspokoić i coś zjeść. - Mężczyźni nawet sobie nie wy
obrażają, jakie to straszne. Nie ma mowy, żebym ja
miała przez coś takiego przejść. Przecież tego nie moż
na powstrzymać...
Matti pogładził ją po głowie. Nie wiedział, co po
wiedzieć. Nie mógł jej przecież obiecać, że się będzie
trzymał od niej z daleka, gdy już wejdą do małżeńskie
go łoża.
Na pewno by nie dotrzymał takiej obietnicy.
Czuł się tu nie na miejscu i dręczyły go wyrzuty su
mienia w imieniu wszystkich mężczyzn.
- To przebiega różnie u różnych kobiet - powiedział
Reijo. - Nie mówię, że to nie boli, ale że akurat w przy
padku Mai jest szczególnie trudne.
Elise prychnęła. Widziała cierpienie wykrzywiające
twarz Mai.
Mężczyźni nie byli w stanie nawet wyobrazić sobie
takiego bólu.
Oni nie rodzili.
Późną nocą Maja zebrała resztki sił. Pół siedząc
w łóżku, zaciskając ręce na jego krawędziach, parła, na
tężając cały swój upór i wolę, aż ujrzała sinawe ciałko
z pomarszczoną twarzyczką pod czuprynką ciemnych
włosów.
Padła z powrotem na łóżko i zasnęła. Sandra wytar
ła dziecko i zawinęła je w czyste płótno. Zawołała
oczekujących i dała dziecko do potrzymania Reijo. Już
miał w tym doświadczenie.
- Jest słaby, biedak - powiedziała cicho. - Przyłóż
my go do piersi Mai, nie czekając, aż ona się obudzi.
- Nic nie zagraża jej życiu?
Sandra pokręciła głową.
- Gorzej z tym małym. Może powinniśmy go ochrzcić?
Nazwali go Artur Mikkel. Ochrzcili nad cynowym
talerzem.
Nie chciał ssać. Nawet nie krzyczał.
Zmarł po trzech godzinach.
Jego matka leżała, nieświadoma wszystkiego.
Elise i Reijo czuwali nad nią, siedząc po obu stro
nach łóżka. Tego łóżka, które Kalle kiedyś zrobił dla
swojej młodziutkiej żony.
Obudziła się. W pokoju było cicho.
Od razu zrozumiała. Odczytała wiadomość z ich
twarzy. Wybuchnęła płaczem zmieszanym z histerycz
nym śmiechem. Z jej oczu płynęły łzy, ale z gardła wy
dobywał się śmiech. Siedziała, obejmując Reijo za szy
ję, i śmiała się, zapłakana.
Była wyczerpana, gdy już obeschły jej oczy. Mała
i blada opadła na poduszki, które wsunęli jej pod plecy.
- To był chłopiec - powiedział Reijo. - Ochrzcili
śmy go. Nazwaliśmy Artur Mikkel.
- Ty go tak nazwałeś?
Pokiwał głową.
- Nie cierpiał. Widać nie było mu pisane życie.
Maja wykrzywiła twarz w grymasie i wypowiedzia
ła słowa, których Elise nigdy nie zapomniała:
- Czy to nie jest szyderstwo losu, Reijo? Wyszłam
za mąż z powodu tego dziecka. Teraz nie mam ani mę
ża, ani dziecka, tylko niepewność. Nie wiedziałam, że
to aż taki grzech...
- Nie myśl tak - zaprotestował Reijo, ale jej nie zro
zumiał.
Elise też nie, aż dopiero po wielu latach.
Maja nie chciała widzieć dziecka.
- Nie jestem w stanie - rzekła po prostu. - Dla nie
go to i tak nieważne. Miał złą matkę.
- Jesteś zbyt surowa - Elise nie mogła zaakceptować
słów Mai.
- Mam powody, aby być surowa. To jest jakaś pró
ba. Kara. Nie wiem. Chyba muszę stracić wszystko.
Nikt nie wiedział, jakie słowa przeciwstawić temu
stwierdzeniu. Nikt nie umiał umniejszyć jej goryczy.
Pochowali małego, gdy puściły mrozy.
Maja była już na nogach. Stała się chuda jak patyk,
jej okolona czarnymi włosami twarz była bardzo bla
da. Mocno zaciskała bezkrwiste usta.
Wygoniła Elise ze swego domu.
- Dam sobie sama radę - oznajmiła z przekonaniem.
Knut z Mattim często jednak wbrew jej woli odwie
dzali ją późną porą, tak że nie mogła ich nie przeno-
cować. Wiedzieli wtedy, że nikt jej nie dokucza. Wy
konywali za nią najcięższe prace.
Przejrzała ich, lecz przystała na to.
- Jestem pyskata - stwierdziła. - Nie będę inna. Sa
ma muszę ponieść karę za to, w co się zaplątałam. Mój
los będzie taki, jaki sobie zgotowałam.
Elise chciała przełożyć ślub.
Protestowali i Matti, i Maja.
- Czuję się nie w porządku, że jestem taka szczęśli
wa - zwierzyła się Elise Mattiemu. - To przecież mo
ja sprawka, że oni się pobrali. Naciskałam na to. A te
raz Maja jest związana, mimo że mogłaby być wolna...
- Nie mogłaś przewidzieć, że Simon trafi do więzie
nia. Ani tego, że dziecko umrze.
- Ona tak rozpacza, że aż mnie przeraża.
- To cała Maja - westchnął Matti. - Nic nie robi po
łowicznie. Musi sobie sama z tym poradzić. My nie
możemy jej pomóc.
Nie powiedział Elise, że według niego za rozpaczą
Mai kryło się coś więcej. Jeśli Elise tego nie zauważy
ła, to dobrze. On to odgadywał, ponieważ przypomi
nało mu wyrzuty sumienia, którymi dręczył się jego
ojciec, a ostatnio i on.
Maja była jedną z rodu Alatalo. Wiedział, że kryła
w sobie więcej uczuć, niż to dawała poznać innym.
- Nadal chcesz ze mną wyjechać, Elise? - spytał. -
Powiedziałaś kiedyś, że mogłabyś. Nadal tak uważasz?
- Nie mogę opuścić Mai!
- Długo mamy czekać? - zastanawiał się spokojnie.
- Aż miną te trzy lata i Simon wróci z więzienia?
- Maja mnie potrzebuje...
Matti potrząsnął głową.
- Nie potrzebuje ciebie bardziej niż kogokolwiek in
nego. Jesteś jej siostrą, nikim więcej. Maja ma tu Idę.
Reijo. Knuta. Rodzinę Simona. Nie będzie bardziej
szczęśliwa, jeśli zostaniesz dla niej. A my żyjemy te
raz i nic nie mamy poza pokojem w domu Reijo. Nie
tak sobie wyobrażałem naszą przyszłość.
Elise dotąd nie brała tego pod uwagę. Wydawało się
jej tak oczywiste, że jest blisko z rodziną, a zarazem
w myślach podróżuje daleko z Mattim.
Łatwo jej było powiedzieć, że z nim pojedzie.
- Chciałbym wrócić do Finlandii - oznajmił.
Elise przełknęła ślinę.
Finlandia? Obcy kraj, język, który rozumiała, lecz
w którym nie miała odwagi mówić...
Obcy ludzie, poza tylko Mattim...
- Kawałek ziemi po moim ojcu nie jest duży, ale
przed śmiercią zdołał go spłacić. Należy teraz do
mnie. Nie mogę znieść myśli, że Aki mógłby go ko
muś sprzedać. To mój ojciec własnymi rękami go wy-
karczował. To ma znaczenie. D o m jest stary, ale idzie
lato. Zanim nastanie zima, możemy już mieć nowy.
To nie jest tak daleko stąd, żebyśmy nie mogli cza
sem przyjeżdżać do Reijo. Może nie co roku, ale co
dwa, trzy...
- Naprawdę chcesz tam jechać? - spytała cicho. Już
dawno nie widziała w jego oczach takiego blasku. To
była miłość, tym razem nie do niej, ale do skrawka zie
mi. - Długo o tym myślałeś, Matti?
Skinął głową.
- Tęsknię, żeby tam wrócić. Myślałem, że jakoś to
zniosę, gdy już będę miał ciebie. Ale chcę też tę zie
mię. Moglibyśmy z niej wyżyć, Elise. O ile zbiory po-
zwolą, moglibyśmy nawet dokupić coś w okolicy.
Z czasem mielibyśmy spore gospodarstwo.
- To nasza przyszłość... - Elise powtórzyła słowa na
rzeczonego. Może w końcu powinna pomyśleć i o so
bie. Wystarczy martwienia się cudzymi kłopotami.
Miała dwadzieścia lat. To dostatecznie dużo.
- Wiem, że nie powinno się wyrywać z korzeniami
dzikich róż takich jak ty - uśmiechnął się Matti. - Ale
w Finlandii też jest dobra ziemia do sadzenia kwiatów.
A w Tornedalen jest pięknie. Inaczej niż przywykłaś.
Wiem, że ci się spodoba.
- Kwiaty takie jak ja rosną wszędzie - zapewniła,
choć nie czuła, że zasługuje na podobne porównanie.
Listki rzeczywiście zdążyły się rozwinąć na ten
dzień, kiedy mieli się przeprawiać łodziami do kościo
ła w Karnes.
Ściany gór pociemniały. Choć jeszcze daleko było
do prawdziwej wiosny, nastała pora roku dająca na
dzieję na przyszłość.
Matti sam wiosłował, nie przejmując się, że pognie
cie koszulę. Mieli mieć porządny ślub, ale żadne z nich
dwojga nie chciało wesela.
Niech ludzie myślą, co chcą - to była ich decyzja.
Ida źle zniosła podróż. Wymiotowała, przewieszo
na przez krawędź łódki. Otarła potem usta i przysię
gła, że nie będzie zielona na twarzy w taki dzień.
Maja niewiele mówiła.
Zamrugała tylko oczami, gdy ksiądz ogłosił Mattiego
i Elise mężem i żoną. Pierwsza znalazła się przy ło
dziach, gdy mieli wracać. Elise promieniała szczęściem.
Maja pomyślała, że dobrze jest na nią patrzeć. Widzieć
kogoś, kto dostał tego, kogo chciał. Mieć świadomość,
że ktoś przeżyje to, o czym ona już nawet nie marzyła.
Jej losu nic nie odmieni.
Szczęście nie przysługiwało widać kobietom z jej ro
du. Ale uśmiechała się, gdy ściskała Elise. Powiedziała
też, że się cieszy jej radością. To była prawda.
Objęła Mattiego i stwierdziła, że dał jej najwspanial
szą ciocię.
Cieszyła się razem z nimi.
Ale jej serce krwawiło.
Zastanawiała się, czy Simon jeszcze żyje. Więzienie
było chyba gorsze, niż mogła sobie wyobrazić. Docie
rały do niej różne pogłoski.
Ale nikt nie słyszał o Simonie.
Matti i Elise wyjechali kilka dni po ślubie. Reijo po
darował młodym małżonkom konia, żeby ułatwić im
podróż na południe.
- Pamiętajcie, że zostaje tu kilka osób, które was ko
chają - powiedział. - Nie znikajcie na zawsze!
Elise długo go obejmowała. Nie wiedziała, dokąd je
dzie ani co ją tam czeka.
Przez całe życie Reijo stanowił dla niej oparcie.
Mocne i pewne, takie, na które zawsze mogła liczyć.
Teraz miała rozwinąć skrzydła. Wyfrunąć z gniaz
da i stworzyć własne życie, własny dom.
Matti nigdy nie zastąpi jej Reijo.
Mąż był kimś innym niż ojciec.
- Będę za wami tęsknić - wyszeptała, bo nie była
w stanie mówić głośno. - Rozchoruję się z tęsknoty...
- To nieprawda - pocieszał Reijo. - Będziesz szczę
śliwa z Mattim. Jak nie, to ja się rozchoruję.
Pokiwała głową, pociągając nosem. Musiała jeszcze
powiedzieć to, o czym długo myślała.
- Sądzę, że Raija żyje. Kiedy wróci, powtórz jej, że
naprawdę kocham Mattiego!
- Obiecuję, Elise. Chciałbym tylko wierzyć w jej po
wrót tak mocno jak ty.
- Opiekuj się Mają! - dodała.
Reijo długo jeszcze stał na cyplu, patrząc w ślad za
młodymi. Stal jeszcze wtedy, gdy zniknęli w lesie.
Już dwie córki opuściły gniazdo.
- Czuję taką pustkę - rzucił przed siebie. - Czy wszyst
ko potoczyłoby się inaczej, gdybyś tu była, Raiju?
Mewa zaskrzeczała nad jego głową.
Uśmiechnął się do siebie i zszedł na brzeg. W takich
właśnie chwilach musiał wypłynąć w morze.
EPILOG
- Mamo, mamo! - Głos chłopca był jasny i pełen emo
cji. - Mamo, wujek Oleg wrócił! Ma łódź pełną ryb. Ni
gdy w życiu nie widziałem tyle ryb. Jest ich więcej niż
w całym Morzu Białym. Więcej niż w całym oceanie!
Wpadł pędem do pokoju. W oczach malowało mu
się dziecięce zadziwienie.
- Antonia pocałowała go na środku kei! Wszyscy to
widzieli. To głupie, prawda, mamo? Ja nigdy nikogo
nie pocałuję!
Poczochrała mu włosy. Znów urosły, choć nie tak
dawno go strzygła.
Jewgienij nadszedł niedługo po nim. Był równie spo
kojny, jak syn gwałtowny.
- Oleg wrócił - oznajmił.
Raija uśmiechnęła się.
- Twój syn cię uprzedził.
- Dobrze handlowali. Widać mieli dobre polowy
w Finnmarku.
Zawsze się bał, że nazwy znane Raiji dawniej mo
głyby przebudzić coś w jej pamięci.
Wahał się, zanim użył norweskich nazw. Długo za
stanawiał się nad wyborem imienia dla syna. Mimo
wszystko w końcu nadał mu to właśnie, żeby nigdy
nie zapomnieć o przeszłości.
Także i teraz nic się nie stało.
- Ołeg ciągle mnie drażni - mówił dalej Jewgienij. -
Zawsze, gdy go spotykam wracającego z podróży, py
ta mnie, czy nie zabiorę się z nim następnym razem,
czy nie spróbuję, jak to jest stać za sterem na otwar
tym morzu.
Raija pogładziła go czule po policzku. Skronie mu
siwiały, a twarz pokryły zmarszczki z powodu kłopo
tów, pracy i cierpienia. Zdarzało się, że bolała go ręka,
której nie miał. Nigdy jednak się nie skarżył. Tylko
zmarszczki robiły się wyraźniejsze.
- A ty udajesz, że nie chcesz niczego, Jewgieniju By
ków? Nie sądzisz, że twój najlepszy i najstarszy przy
jaciel dobrze cię zna? Wie, że ciągnie cię na morze. Pra
gniesz pływać, ale sam przed sobą nie chcesz się do te
go przyznać.
- Ja nie chcę niczego? - Objął ją swym jedynym ra
mieniem, przycisnął mocno do siebie i spojrzał na nią
wyzywająco. - I to ty, Raija Bykowa, mówisz, że ja nie
mam na nic ochoty? Jest coś, co działa na mnie kobie
to, i to ty powinnaś o tym wiedzieć!
Zaśmiała się, napotykając jego usta. Doświadczona
mężatka, jaką była, nie powinna już chyba czuć się tak
bezgranicznie szczęśliwa, tak pożądana i sama tak
chętnie odpowiadająca na pożądanie męża.
Ale tak właśnie się czuła.
Ich pocałunek był tego dowodem.
Widywała inne pary małżeńskie całujące się, jakby
były sobie obce - i nie rozumiała tego.
Jewgienij i ona rozpalali w sobie ogień. Potrafili
działać na siebie podniecająco samymi spojrzeniami.
Nocami, gdy ciemność zapadała nad Dwiną, odkrywa
li w swoich objęciach coraz to nowe głębie.
- Gdybym miał oba ramiona, okręciłbym cię tak,
jak nikt wcześniej nikogo.
- Dobrze sobie z tym radziłeś z twoim jednym ra
mieniem. Dotychczas - mrugnęła do niego i pofrunę
ła wokół kuchni. Jego śmiech brzmiał w jej uszach ni
czym muzyka.
- Może jeszcze dam radę jakiś czas - rzucił lekko
zdyszany, gdy postawił ją na ziemię. Obojgu kręciło
się w głowach. - Ale w moim następnym życiu popro
szę o przydział dwóch ramion. Ty powinnaś mieć ta
kiego mężczyznę, który obejmowałby cię więcej niż
jednym ramieniem.
Raija wspięła się na palce, aby przytulić policzek do
jego twarzy.
- Nie chcę nikogo innego - wyznała. - Obchodzisz
mnie tylko ty i twoje jedno ramię. Nikt mnie tak nie obej
muje jak ty, nawet gdyby miał i dwa, i trzy ramiona.
- Ech! Dlaczego zachowujecie się tak głupio jak An
tonia i Oleg? Nikt inny nie ma taty i mamy, którzy
ściskają się i całują w środku dnia. I to w kuchni.
A gdyby ktoś przyszedł i was zobaczył? - Ich dziewię
cioletni syn patrzył na nich oskarżycielsko brązowy
mi oczami. - Dorośli tak nie robią - stwierdził.
- Dorośli robią różne dziwne rzeczy - odpowiedział
Jewgienij i potargał niesforną, ciemną czuprynę syna.
- Jeszcze to! - wykrzywił się mały.
- Wielu rzeczy się nie rozumie, mając dziewięć lat,
mój mały mężczyzno - powiedział ojciec.
- Nigdy się nie ożenię.
- Ja też tak mówiłem. Aż spotkałem mamę... - Jew
gienij uśmiechnął się do Raiji. Kochał ją i to dziecko
ponad wszystko w świecie.
Zbudował życie na kłamstwie w imię tej miłości i za
mierzał je przeżyć w pełni.
Ona była szczęśliwa.
W to nigdy nie wątpił.
Ale zawsze w pobliżu czaiła się niepewność.
Pewnego dnia wszystko, o czym zapomniała, mogło
wrócić. Dziś wieczór, jutro. W przyszłym tygodniu,
może w przyszłym roku.
Żył z tą świadomością już ponad dziesięć lat.
Nienawidził siebie za to, ale nie mógł robić nic in
nego, jak tylko żyć dla niej.
Była jego przeznaczeniem.
Jego życiem.
Może znienawidzi go, gdy sobie wszystko przypo
mni.
Jewgienij milczał i cierpiał, ale przede wszystkim
kochał ją.
-Jeżeli już będę musiał się ożenić - odezwał się chło
piec przemądrzale - jeśli będę musiał, to wtedy ożenię
się z mamą.
Jewgienij uśmiechnął się do Raiji. Spojrzeniami po
twierdzili swą miłość do syna.
- Świetny pomysł, Michaił - rzekł.
Ich wspólne szczęście było tego warte: jego kłam
stwa, przemilczenia, wszystkiego, czego ją pozbawił.
Gdyby mógł, postąpiłby jeszcze raz tak samo.
- I wtedy kupię statek większy niż twój i Olega i we
zmę mamę, i popłyniemy do tego Finnmarku.
- Mamie jest tu dobrze - powiedziała Raija. - Naj
lepiej jest mi w domu.
To była prawda.
Nie tęskniła do innych miejsc.
Tu miała wszystko, czego pragnęła.
Potrafiła żyć nawet bez wspomnień, które utraciła.
- Jest mi dobrze - zapewniła Raija, patrząc Jewgie
nijowi w oczy. - Jestem szczęśliwa.