Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy1 Bli偶ej prawdy

Bente Pedersen

BLI呕EJ PRAWDY

1

- W艂a艣ciwie to troch臋 nie w porz膮dku - odezwa艂a si臋 Antonia, posy艂aj膮c Raiji przepraszaj膮ce spojrzenie.

Raija roze艣mia艂a si臋 rozbawiona.

- Nie r贸b takiej miny, Toniu. Kto艣 m贸g艂by pomy­艣le膰, 偶e to z mojej strony wielka ofiara i 偶e wymagasz ode mnie nie wiem jakiego po艣wi臋cenia.

Przerwa艂a na moment tkanie, ale zaraz zn贸w po­ch艂on臋艂a j膮 praca. Zr臋cznymi palcami przek艂ada艂a nit­ki. Zdecydowanym ruchem si臋gn臋艂a po b艂臋kitn膮 w艂贸cz­k臋 i po艂膮czy艂a j膮 z zielon膮. 艁agodne morze odcina艂o si臋 wyra藕nie od l膮du. Bywaj膮 takie miejsca, cho膰 zazwy­czaj w nadmorskim pasie tworzy si臋 piaszczysta pla­偶a, zmienna i nieokre艣lona. Antonia z zachwytem wpa­trywa艂a si臋 w motywy krajobrazu uwieczniane przez Raij臋. Wierzy艂a, 偶e powstanie z tego pi臋kny pled.

- Czuj臋 si臋 tak, jakby w mojej piersi zagnie藕dzi艂 si臋 bezradny ptak - rzek艂a Raija, poklepuj膮c si臋 znacz膮­co. - Ciesz臋 si臋, 偶e wreszcie b臋dzie m贸g艂 troch臋 pofruwa膰.

Roze艣mia艂a si臋 nagle i zerkn臋艂a na Antoni臋.

- Czy nie zabrzmia艂o to troch臋 g艂upio? Ptak w mo­jej piersi... - powt贸rzy艂a, jakby smakuj膮c s艂owa. - Jak na to wpad艂am? - zastanawia艂a si臋 g艂o艣no, przetyka­j膮c kolejne rz臋dy w膮tku niebiesk膮 w艂贸czk膮. - Sk膮d bior膮 si臋 we mnie te szalone obrazy, Toniu?

Toni膮 nie odpowiedzia艂a. Wyjrza艂a przez niewiel­kie okienko i zobaczy艂a siedz膮ce przy stajni dzieci, Olg臋 i Misze. Widok ten nape艂ni艂 j膮 spokojem.

- A wi臋c nie masz nic przeciwko temu? - upewni­艂a si臋.

Raija, u艣miechaj膮c si臋, potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nawet Jewgienij cieszy si臋, 偶e troch臋 ode mnie od­pocznie. Mo偶esz to sobie wyobrazi膰? Pewnie ma jak膮艣 kochank臋 i jest mu na r臋k臋, 偶e na jaki艣 czas wyjad臋...

Antonia pogrozi艂a palcem przyjaci贸艂ce, ale zawt贸­rowa艂a jej 艣miechem. Tylko kto艣 ca艂kowicie spokoj­ny o uczucia partnera pozwala sobie na takie 偶arty.

Toni膮 nie mog艂aby sobie w ten spos贸b 偶artowa膰. Jej 偶ycie i 偶ycie Raiji przypomina艂y dwie ca艂kowicie od­mienne tkaniny. R贸偶ni艂y si臋 barwami, grubo艣ci膮 splo­tu. Na podobnej osnowie zupe艂nie inaczej u艂o偶y艂y si臋 w膮tki 偶ycia. Ile偶 r贸偶nych d艂oni przetyka艂o cz贸艂enko pomi臋dzy nitkami osnowy, wyplataj膮c w艂asny wz贸r!

Dwie tkaniny nadal nie uko艅czone... I dwa r贸偶ne lo­sy. 呕adna z kobiet nie wiedzia艂a, jak u艂o偶膮 si臋 kolejne w膮tki. 呕adna nie wiedzia艂a, jak wygl膮da膰 b臋dzie gotowe dzie艂o. Tylko jedna obejrzy uko艅czon膮 tkanin臋 z utrwa­lonym 偶yciem przyjaci贸艂ki. Kt贸ra, nie wiadomo.

呕ycie jest pe艂ne tajemnic.

- Przy okazji za艂atwi臋 par臋 spraw - oznajmi艂a Ra­ija, zaczesuj膮c za ucho lok opadaj膮cy jej na oczy. - Rozumiesz, interesy - doda艂a znacz膮co, akcentuj膮c ka偶d膮 sylab臋. - Jewgienij zadba艂 o to, bym mia艂a ja­kie艣 zaj臋cie. Mo偶e si臋 obawia, 偶e i ja strac臋 g艂ow臋 dla tego twojego m艂okosa?

Roze艣mia艂a si臋.

Antonia tak偶e si臋 u艣miechn臋艂a, ale jej oczy posmutnia艂y. Ona wiedzia艂a najlepiej, 偶e okre艣lenie 鈥瀖艂okos鈥 zupe艂nie nie pasuje do Anastasa. Znalaz艂a­by wiele innych s艂贸w daleko bardziej odpowiednich. Ale zaraz st艂umi艂a w sobie g艂os wewn臋trzny szepcz膮­cy, 偶e jeszcze nie jest za p贸藕no.

- Czy偶 Oleg nie wspomina艂, 偶e tam na zachodzie ludzie lubuj膮 si臋 w zdobionych malowid艂ami ku­frach? - ci膮gn臋艂a Raija.

Antonia pokiwa艂a g艂ow膮. Zdawa艂o jej si臋, 偶e m膮偶 co艣 o tym m贸wi艂, ale odk膮d pop艂yn膮艂 zn贸w w rejs na zach贸d, mia艂a zaprz膮tni臋t膮 g艂ow臋 innymi sprawami.

Zadr臋cza艂a si臋, jak dochowa膰 wierno艣ci sobie, a r贸wnocze艣nie nie zdradzi膰 Olega.

Dokona艂a wyboru.

Zdarzaj膮 si臋 w 偶yciu takie chwile, kiedy trzeba do­kona膰 wyboru.

- Jewgienij uwa偶a, 偶e powinni艣my zakupi膰 mniej­sze skrzynki i par臋 kufr贸w. Skrzynki mog膮 pos艂u偶y膰 jako podarunki dla 偶on kupc贸w albo ich c贸rek tam na zachodzie. Mo偶e tak im si臋 spodobaj膮, 偶e zapra­gn膮 kupi膰 do tego kufer? To by艂by chyba niez艂y inte­res, nie s膮dzisz?

- Czy to si臋 op艂aca? Du偶o spotyka si臋 w tamtych stronach bogatych kobiet? - zapyta艂a Antonia z po­w膮tpiewaniem.

Raija wzruszy艂a ramionami. Nie mia艂a poj臋cia. W og贸le si臋 nad tym nie zastanawia艂a i prawd臋 po­wiedziawszy, niewiele j膮 to obchodzi艂o. Odsuwa艂a od siebie my艣li o swym norweskim pochodzeniu. Tyle wa偶niejszych spraw j膮 poch艂ania艂o. Ca艂e jej 偶ycie to­czy艂o si臋 w艂a艣nie tutaj.

- Tak czy inaczej zamierzam zakupi膰 skrzynie i kufry - rzuci艂a lekko. - Niech i ja poczuj臋 si臋 odrobin臋 wa偶na. Co prawda to nie to samo co konie, ale za­wsze... Poza tym, nawet je艣li nie znajd臋 Anastasa, mo­ja wyprawa nie oka偶e si臋 daremna...

Antonia dziwnie si臋 czu艂a, s艂ysz膮c, jak Raija jed­nym tchem, bez dr偶enia, wymawia jego imi臋.

Dla niej by艂 obcy.

Tym razem Raija mia艂a zawie藕膰 pos艂anie. Ona mia­艂a przeci膮膰 wi臋zy 艂膮cz膮ce Antoni臋 z innym 偶yciem. Antonia musia艂a zyska膰 pewno艣膰, 偶e to 偶ycie, kt贸re wybra艂a, nie legnie znowu w gruzach. Nie chcia艂a, by przesz艂o艣膰 zn贸w mog艂a j膮 pochwyci膰.

Raija zobowi膮za艂a si臋 o to zatroszczy膰.

- Czuj臋 si臋 jak tch贸rz, wykorzystuj膮c innych do uporz膮dkowania ba艂aganu w moim 偶yciu - westchn臋­艂a Antonia. - Nie zwyk艂am tak post臋powa膰 - doda艂a, g艂adz膮c d艂oni膮 tkanin臋, kt贸r膮 Raija wyczarowywa艂a zr臋cznymi palcami. Ziele艅 i b艂臋kit bi艂y po oczach, mi­mo 偶e barwy te nie zawiera艂y w sobie ognia. W tka­ninach Raiji jednak potrafi艂y mami膰 wzrok.

- Nigdy przed nikim nie ucieka艂am spojrzeniem - ci膮gn臋艂a Antonia, mocz膮c usta w kwasie. Nap贸j by艂 s艂aby, bez trudu przeszed艂by jej przez gard艂o, ale An­tonia nie pi艂a ju偶 tyle co kiedy艣.

- Przesta艅 si臋 zadr臋cza膰 z tego powodu - upomnia­艂a j膮 Raija. - Ch臋tnie oddam ci t臋 przys艂ug臋. Nie mam nic przeciwko temu, by jecha膰. - Z prowokuj膮cym u艣miechem doda艂a: - Poza tym jestem ciekawa tego typka. Nie pami臋tam go dok艂adnie. Co艣 jednak musi w nim by膰, skoro...

Antonia westchn臋艂a i zn贸w wyjrza艂a przez okno. Dzieci nadal siedzia艂y przy stajni. Olga...

Za nic w 艣wiecie nie chcia艂aby jej znowu straci膰. Antonia odsuwa艂a od siebie my艣l, 偶e dzieci s膮 rodzi­com tylko u偶yczone. Nie zamierza艂a ju偶 wi臋cej spu­艣ci膰 Olgi z oczu. Nigdy.

- Pragn臋艂abym jedynie powiedzie膰 mu to osobi艣cie - doda艂a, dobrze wiedz膮c, 偶e Anastas nie oczekuje jej, by us艂ysze膰 odmow臋. Zrozumia艂by wszystko, gdyby Anto­nia nie dotar艂a, nim jesie艅 przemaluje 艣wiat p艂omienny­mi barwami.

To jej zale偶a艂o na tym, by zyska膰 pewno艣膰, 偶e nie­bezpieczne dla niej dokumenty zosta艂y spalone. Ba艂a si臋 ryzyka, 偶e Anastas kt贸rego艣 dnia zapuka do jej drzwi i postawi 偶膮dania. Wysy艂a艂a wi臋c Raij臋, skoro nie mog艂a wszystkiego sama dopilnowa膰.

- Nie chc臋, 偶eby艣 jecha艂a - powiedzia艂 Misza, 艣cis­kaj膮c d艂onie matki. Mimo 偶e bardzo si臋 stara艂 by膰 dzielny, nie potrafi艂 ukry膰 偶a艂o艣ci. - Dlaczego nie mo­g臋 jecha膰 z tob膮? - marudzi艂.

Zdawa艂o si臋 mu, 偶e podczas takiej podr贸偶y czeka mam臋 wiele przyg贸d. Bola艂o go, 偶e nie b臋dzie m贸g艂 ich prze偶y膰 razem z ni膮.

Troch臋 jej zazdro艣ci艂, a troch臋 si臋 ba艂.

By艂 wewn臋trznie rozdarty. Wiedzia艂, 偶e zazdro艣膰 to brzydkie uczucie, a duzi ch艂opcy, tacy jak on, nie powinni si臋 ba膰.

- Mam do za艂atwienia par臋 spraw - wyja艣nia艂a Ra­ija po raz nie wiadomo kt贸ry. Poniewa偶 jednak wy­rusza艂a przed 艣witem, to wyja艣nienie mia艂o szczeg贸l­n膮 wag臋. - Nudzi艂by艣 si臋, synku.

- Przeszkadza艂bym ci? - zapyta艂 podejrzliwie, oba­wiaj膮c si臋 us艂ysze膰 potwierdzenie.

- Naprawd臋 masz ochot臋 na tak膮 babsk膮 wypra­w臋? - Zza uchylonych drzwi dolecia艂 g艂os ojca. Kie­dy Jewgienij wszed艂 do izby, Miszy zdawa艂o si臋, 偶e ca艂膮 j膮 wype艂ni艂 swoj膮 osob膮. Ch艂opiec marzy艂, by kiedy艣 by膰 taki jak tata. - Trafia nam si臋 okazja po­zostania w domu w m臋skim gronie - ci膮gn膮艂 Jewgie­nij szorstkim tonem - a ty wola艂by艣 wybra膰 si臋 na wy­cieczk臋 po Dwinie i wtyka膰 nos w jakie艣 malowane kufry? Nie sprawiaj mi, ch艂opcze, zawodu! Mam na­dziej臋, 偶e to by艂 tylko 偶art!

Michai艂 troch臋 inaczej odnosi艂 si臋 do wyjazdu ma­my, ale po wywodzie ojca nie odwa偶y艂 si臋 ju偶 upiera膰.

- W domu wszystko b臋dzie dobrze, mamo - wy­szepta艂. - Nie martw si臋 o nas. Poradzimy sobie. Ale kto tam zatroszczy si臋 o ciebie?

Uczepi艂 si臋 tych s艂贸w jak ostatniej deski ratunku, cho膰 nie wyda艂y si臋 mu zbyt rozs膮dne. Pewnie tata i tak by uzna艂, 偶e Misza nie do艣膰 jest du偶y, by przy­pilnowa膰 mamy...

- Wszyscy b臋d膮 si臋 o mnie troszczy膰 - zapewni艂a Raija, g艂aszcz膮c synka po ciemnych w艂osach. Po偶a艂o­wa艂a, 偶e nie uda艂o jej si臋 rozwia膰 czaj膮cego si臋 w br膮­zowych oczach zawodu. Wola艂aby, 偶eby synek po­prosi艂, by mu co艣 przywioz艂a.

Mrugn臋艂a wi臋c tylko do ch艂opca i otuli艂a go do­k艂adniej we艂nianym pledem, kt贸ry utka艂a specjalnie dla niego.

- Pod sp贸dnic膮 ukryj臋 n贸偶, kochanie. Twoja mama nie wypad艂a sroce spod ogona. Gdy trzeba, potrafi si臋 obroni膰.

Misza pokiwa艂 g艂ow膮 z powag膮. Mia艂 osiem lat, nie­dawno zacz膮艂 dziewi膮ty rok 偶ycia. Ch艂on膮艂 chciwie wra偶enia niczym piasek atrament, gdy nim posypa膰 spisane na papierze s艂owa.

Uwa偶a艂, 偶e taka dama, za jak膮 uwa偶a艂 swoj膮 ma­m臋, nie powinna nosi膰 przy sobie ostrych no偶y ukry­tych w fa艂dach sp贸dnicy.

Zdarza艂o si臋, 偶e my艣la艂 o Raiji nie tylko jak o swo­jej mamie, ale jak o kr贸lowej, cesarzowej...

Tak, s艂ysza艂 pie艣ni, jakie 艣piewano o Carycy. Wpraw­dzie nie by艂y przeznaczone dla jego uszu, ale je pods艂u­cha艂. Michai艂 doskonale si臋 orientowa艂, 偶e ich bohater­k膮 nie by艂a caryca rezyduj膮ca w Sankt Petersburgu.

Jego mama sta艂a si臋 bohaterk膮 legendy. Trudno mu by艂o czasem dokona膰 rozr贸偶nienia.

- Nied艂ugo wr贸c臋 do domu - obieca艂a Raija. - Roz­mawiali艣my ju偶 o tym, prawda, Misza? Na pewno co艣 przywioz臋 dla ciebie...

- Tylko nie kupuj mi czasem jakiej艣 g艂upiej skrzyn­ki malowanej w kwiaty. Takiej nie chc臋!

Raija roze艣mia艂a si臋 i poca艂owa艂a synka w czo艂o. Siedzia艂a przy nim, p贸ki nie zasn膮艂.

Jewgienij chwyci艂 j膮 w swoje obj臋cia, kiedy wesz艂a do ich niewielkiej kuchni, i przygarn膮艂 do siebie. Dra偶ni膮c si臋 z ni膮, odpi膮艂 g贸rne guziki sukni i pog艂a­dzi艂 j膮 po plecach.

- Kto ci tam odepnie sukienk臋? - zastanawia艂 si臋 na g艂os, z u艣miechem muskaj膮c wargami jej twarz. Obsypa艂 j膮 leciutkimi poca艂unkami, tak jakby chcia艂 odcisn膮膰 na niej sw膮 piecz臋膰.

Nale偶a艂a do niego. Raija Bykowa.

Tak jak i syn, obawia艂 si臋 wypu艣ci膰 j膮 spod swych skrzyde艂, ale za nic w 艣wiecie nie chcia艂 si臋 do tego przyzna膰. W艂a艣nie dlatego wr臋cz namawia艂 j膮 do wy­jazdu, kiedy zwr贸ci艂a si臋 do niego o rad臋. Raija nie chcia艂a podejmowa膰 si臋 czego艣, czemu on by艂by prze­ciwny. Obudzi艂o to w nim wiele wspomnie艅. Pami臋­ta艂 doskonale Raij臋, kt贸ra kierowa艂a si臋 wy艂膮cznie w艂asn膮 wol膮, robi艂a to, co uwa偶a艂a za s艂uszne, i nie pozwala艂a nikomu decydowa膰 o sobie.

Jewgienij zgodzi艂 si臋 na wyjazd 偶ony tylko ze wzgl臋du na Tonie. Chocia偶 mo偶liwe, 偶e gdzie艣 w g艂臋­bi serca obawia艂 si臋 reakcji Raiji, gdyby si臋 sprzeciwi艂 jej planom.

- Wezm臋 tylko suknie rozpinane z przodu - odpo­wiedzia艂a Raija, 艣miej膮c si臋 艂agodnie, jak tylko ona potrafi艂a. Oplot艂a go ramionami niczym lin膮. Potra­fi艂a omota膰 go tak, 偶e nie uwolni艂by go z tych w臋z­艂贸w 偶aden nawet najwprawniejszy 偶eglarz.

- Powinienem zawi膮za膰 na twoich ubraniach w艂asne w臋z艂y - wymamrota艂, zanurzaj膮c twarz w jej w艂osach. - Takie, kt贸re tylko ja umia艂bym rozwi膮za膰, m贸j aniele...

- Chyba nie chcesz, kochanie, by ludzie gadali, 偶e 偶ona Jewgienija Bykowa chodzi brudna - za艣mia艂a si臋 Raija.

Zawt贸rowa艂 jej 艣miechem, ale w jego g艂osie po­brzmiewa艂a powaga. S艂owa nie wyra偶a艂y jedynie 偶ar­tu. Zastanawia艂 si臋, czy Raija to zauwa偶y艂a.

- Oczywi艣cie, 偶e nie - odrzek艂, czubkiem j臋zyka dra偶ni膮c jej ucho i nie przestaj膮c jej pie艣ci膰. - Czy chcesz, najmilsza, zabra膰 ze sob膮 pi臋kne wspomnienia?

Mo偶e to on poprowadzi艂 j膮 do alkierza, kt贸ry sta­nowi艂 ich w艂asny 艣wiat, a mo偶e poci膮gn臋艂a go za so­b膮 Raija... Pami臋膰 cz臋sto bywa zawodna.

Przypomina艂 sobie cz臋sto ten wiecz贸r, w chwilach gdy samotnie przesiadywa艂 w kuchni, oczekuj膮c po­wrotu 偶ony. Wyobra偶enia i fantazje mo偶na snu膰 w niesko艅czono艣膰, ale w rzeczywisto艣ci niczego si臋 nie da powt贸rzy膰, nic nie mo偶na prze偶y膰 ponownie. Wspomnienia bywaj膮 zdradliwe. Mo偶e celowo je wi臋c upi臋ksza艂? Mo偶e kreowa艂 rzeczywisto艣膰 tak膮, ja­k膮 chcia艂 pozostawi膰 w pami臋ci na p贸藕niej?

Poci膮gn膮艂 偶on臋 za sob膮 na wyprawion膮 sk贸r臋, roz­艂o偶on膮 przed du偶ym kaflowym piecem.

Raija rozpi臋艂a sukni臋. Dwa g贸rne guziki, kt贸rych nie dosi臋ga艂a, wcze艣niej rozpi膮艂 Jewgienij. Niecierpli­wie szarpn臋艂a zapi臋cie koszuli m臋偶a. Nie rozebrali si臋 jednak do naga.

W owej chwili nie by艂a Rais膮, kt贸r膮 stworzy艂. By­艂a Raij膮, t膮 sam膮, kt贸r膮 w Lyngen zabra艂 na pok艂ad 鈥濻ankt Niko艂aja鈥 ca艂膮 wieczno艣膰 temu.

Z jej twarzy, nie skrywaj膮cej niczego, wyziera艂a na­mi臋tno艣膰. Jewgienij uwielbia艂 j膮 tak膮. By艂a naturalna, niczego nie udawa艂a. Kiedy otwiera艂a si臋 przed nim, porzuca艂a wszystkie na co dzie艅 odgrywane przez sie­bie role.

Wdrapa艂a si臋 na niego i zacisn臋艂a uda wok贸艂 jego bio­der. Trzymaj膮c si臋 kurczowo, narzuci艂a rytm, dopaso­wuj膮c tempo do nami臋tno艣ci, kt贸ra ni膮 zaw艂adn臋艂a.

W jej oczach, wyra偶aj膮cych mi艂o艣膰, zapali艂y si臋 ra­dosne iskierki. Usta rozkwit艂y w po艣wiacie rzucanej przez lamp臋, kt贸r膮 Jewgienij przezornie zapali艂 wcze艣­niej. Nie lubi艂 si臋 kocha膰 z Raij膮 po ciemku. Uwa偶a艂, 偶e mi臋dzy nimi zawsze powinno by膰 艣wiat艂o. Pragn膮艂 na ni膮 patrze膰, ch艂on膮膰 j膮 spojrzeniem, by zapami臋ta膰 ka偶dy szczeg贸艂, jakby si臋 obawiaj膮c, 偶e ten raz mo偶e si臋 okaza膰 ostatni.

Teraz te偶 czai艂 si臋 w nim niepok贸j, 偶e 偶ona mo偶e go opu艣ci膰 i nigdy nie powr贸ci膰.

Mimo 偶e Raija cz臋sto powtarza艂a, 偶e go kocha, je­mu raz po raz miga艂 przed oczyma obraz Wasilija z Archangielska.

Wasia mia艂 obie r臋ce i urodziw膮 twarz, kt贸ra wzbu­dza艂a zachwyt ka偶dej kobiety.

Jewgienij cz臋sto rozmy艣la艂 te偶 o k艂amstwie.

K艂amstwo przypomina艂o n贸偶, kt贸rego ostrze z ka偶dym rokiem coraz g艂臋biej zanurza艂o si臋 w ciele. Gdyby prawda wysz艂a na jaw, zada艂aby ostateczny cios ich uczuciu.

Jewgienij nawet w贸wczas, gdy kocha艂 si臋 z Raij膮, nie przestawa艂 my艣le膰 o tych dw贸ch niebezpiecze艅­stwach, kt贸re zagra偶a艂y ich zwi膮zkowi, i l臋ka艂 si臋, 偶e mo偶e straci膰 ukochan膮 na zawsze.

Z szeroko otwartymi oczami wsun膮艂 si臋 pod ni膮, czu­j膮c, jak od spodu grzeje go futro, a z wierzchu jej mi臋k­kie, cudowne cia艂o. Otuli艂a go ca艂膮 sob膮. Gdy szuka艂a wargami jego ust, ich oddechy zmiesza艂y si臋. Jej ciche westchnienia wp艂ywa艂y wprost do jego gard艂a i napo­tyka艂y jego g艂os, nim zd膮偶y艂 si臋 stamt膮d wydoby膰.

Przycisn膮艂 j膮 mocniej i obejmowa艂 r贸wnie kurczo­wo, jak ona jego. Jej rytm sta艂 si臋 jego rytmem. Z sze­roko otwartymi oczami spojrza艂 wprost w jej ciemne, przepastne 藕renice, kiedy odgarn臋艂a kosmyki w艂os贸w. Zaraz jednak przymkn臋艂a powieki, ch艂on膮c niepoj臋te uczucie, jakie ni膮 zaw艂adn臋艂o, i rozkosz tak wielk膮, 偶e a偶 przyprawiaj膮c膮 o b贸l.

Przez ten kr贸tki moment, kt贸ry nale偶a艂 tylko do niej samej, by艂a mu jednak bardzo bliska.

Widz膮c, jak dr偶y w ekstazie, da艂 upust w艂asnej. Ale nie zamkn膮艂 oczu, bo pragn膮艂 widzie膰, jak go przyj­muje w tym u艂amku chwili, gdy odczuwa艂 j膮 ca艂ym sob膮 - a mimo to daleki by艂 od niej i ca艂ego 艣wiata. Zdawa艂o mu si臋, 偶e ta cudowna rozkosz rozrywa go na strz臋py. Patrzy艂 na ukochan膮 i w jej oczach do­strzeg艂 podw贸jne odbicie siebie samego.

Oci臋偶ali i rozgrzani nie wypuszczali si臋 wzajemnie z obj臋膰. Oplatali swe cia艂a r臋kami i nogami. Nie wy­sun臋艂a si臋 z niego, ale nie uda艂o jej si臋 go ponownie pobudzi膰. Mo偶e zreszt膮 wcale jej na tym nie zale偶a­艂o? Mo偶e tylko pragn臋艂a jeszcze troch臋 rozkoszowa膰 si臋 jego blisko艣ci膮?

Ta noc trwa艂a kr贸tko, bo Raija wsta艂a przed 艣witem.

Michai艂 w p贸艂艣nie po偶egna艂 si臋 z ni膮 i zasn膮艂 na no­wo, nim w贸z z rodzicami wytoczy艂 si臋 z podw贸rza.

Antonia, kt贸ra przyby艂a wraz z Olg膮, po偶egna艂a si臋 z Raij膮 zwyczajnie, bez ckliwych s艂贸w. Wi臋cej zresz­t膮 m贸wi艂y jej oczy ni偶 ona sama. Nie przekaza艂a Ra­iji listu.

- Popro艣 go w moim imieniu, by 偶y艂 w zgodzie z w艂asnymi marzeniami - powiedzia艂a tylko. - Je艣li mo偶e snu膰 je w my艣lach, to znaczy, 偶e potrafi je te偶 urzeczywistni膰.

Nie wszystkie鈥, mia艂a ju偶 Raija na ko艅cu j臋zyka, ale powstrzyma艂a si臋 od komentarza. Tak chyba by­艂o najlepiej.

Jewgienij tylko przytuli艂 偶on臋 mocno na po偶egna­nie, bo tak samo jak ona nie lubi艂 rozsta艅.

Raija wesz艂a na pok艂ad 鈥濵iszy鈥, frachtowca nale­偶膮cego do Olega i Jewgienija. Czu艂a sentyment do te­go statku nosz膮cego imi臋 jej dziecka.

Prosi艂a wcze艣niej m臋偶a, 偶eby z ni膮 pop艂yn膮艂. Jako w艂a艣ciciel, m贸g艂 obj膮膰 dow贸dztwo na frachtowcu, gdyby tylko chcia艂. Przecie偶 w poprzednim roku tak w艂a艣nie uczyni艂. Ale Jewgienij nie zgodzi艂 si臋. Nie lu­bi艂 ju偶 by膰 kapitanem. M贸wi艂, 偶e cho膰 sp臋dzi艂 na po­k艂adach r贸偶nych statk贸w wiele lat, to p艂ywanie prze­sta艂o go kusi膰. Zreszt膮 kto艣 musia艂 zosta膰 w domu z synkiem. Kto艣 musia艂 te偶 dopilnowa膰 interes贸w. Oleg nadal przebywa艂 na zachodnich 艂owiskach, a ni­komu innemu nie m贸g艂 zaufa膰.

Mimowolnie oboje pomy艣leli o Wasiliju.

Raija wielokrotnie prosi艂a m臋偶a, by cofn膮艂 s艂owa rzucone Wasilijowi w gniewie, i przywr贸ci艂 go do pra­cy. Ale Jewgienij okaza艂 si臋 w tym wzgl臋dzie nieugi臋ty. Ufa艂 wprawdzie swej 偶onie, ale Wasilija nie by艂 pewien. Wasilij nigdy nie potrafi艂 skrywa膰 swoich uczu膰. Ju偶 w贸wczas, gdy wtargn膮艂 do ich 偶ycia jako buntownik, wszyscy widzieli, 偶e pokocha艂 偶on臋 armatora.

Raija stan臋艂a na pok艂adzie frachtowca i postawi艂a przed sob膮 haftowan膮 torb臋, nazbyt ci臋偶k膮, by przez ca艂y czas trzyma膰 j膮 w r臋ce. Nie chcia艂a jednak, 偶eby kto艣 z cz艂onk贸w za艂ogi d藕wiga艂 j膮 za ni膮. Nie uwa偶a­艂a si臋 za ja艣nie pani膮 i nie potrzebowa艂a, by biega艂a wok贸艂 niej s艂u偶ba.

Otuli艂a si臋 szczelnie czarn膮 peleryn膮. Chyba po­winna wykaza膰 wi臋kszy rozs膮dek, wybieraj膮c wierzchnie okrycie, ale, opuszczaj膮c Archangielsk, pozwoli艂a sobie na odrobin臋 pr贸偶no艣ci.

W Wielikim Ustiugu nikt jej nie zna. Mo偶e wi臋c swobodniej dobiera膰 stroje bez obawy, 偶e kto艣 unie­sie brwi zgorszony. Ta my艣l wydawa艂a si臋 jej ekscy­tuj膮ca.

Raija macha艂a tak d艂ugo, p贸ki nie straci艂a Jewgienija z oczu. M膮偶 kiwa艂 do niej swoj膮 jedyn膮 r臋k膮 z r贸wnym niemal zapa艂em. Kiedy jednak poczu艂 na sobie ciekawskie spojrzenia, opami臋ta艂 si臋, ale nadal odprowadza艂 wzrokiem statek.

Raija tak偶e uczepi艂a si臋 m臋偶a spojrzeniem. W ko艅­cu jednak czarny punkcik rozp艂yn膮艂 si臋 w oddali, a domy zas艂oni艂y t臋 cz臋艣膰 portu, gdzie si臋 po偶egnali.

Patrz膮c na majacz膮ce ju偶 tylko zarysy zabudowa艅 Archangielska, Raija poczu艂a, jak wype艂nia j膮 pe艂za­j膮ca pustka.

Tymczasem podszed艂 do niej jaki艣 marynarz i tyl­ko chrz膮kn膮艂, 偶eby zwr贸ci膰 na siebie uwag臋, nie od­wa偶ywszy si臋 dotkn膮膰 jej ramienia. By艂a wszak 偶on膮 armatora.

- Czy m贸g艂bym przenie艣膰 wasz baga偶, pani? - za­pyta艂 nieporadnie sp艂oszonym g艂osem. Przebiera艂 ner­wowo stopami, unika艂 jej wzroku. Tylko raz po raz rzuca艂 jej ukradkowe spojrzenie.

- Dzi臋kuj臋. Poradz臋 sobie sama - odpowiedzia艂a Raija przyja藕nie i cierpliwie, cho膰 ju偶 wcze艣niej od­prawi艂a dw贸ch czy trzech marynarzy, kt贸rzy propo­nowali jej to samo.

Ci ludzie maj膮 chyba wa偶niejsze zaj臋cia ni偶 us艂u­giwa膰 mi, pomy艣la艂a.

Us艂yszawszy jej odmow臋, ch艂opak jeszcze bardziej si臋 zal膮k艂. Zerkn膮艂 nerwowo przez rami臋. Ba艂 si臋 m贸­wi膰 do niej otwarcie, ale jeszcze bardziej obawia艂 si臋 jakiego艣 niebezpiecze艅stwa, czaj膮cego si臋 gdzie艣 za plecami.

- Prosz臋 pozwoli膰 mi zanie艣膰 baga偶, pani Bykowa! Kapitan rozgniewa si臋 na mnie, je艣li tego nie zrobi臋. Powie, 偶e nie by艂em wobec pani do艣膰 uprzejmy...

Ch艂opak zamilk艂. Raija przyjrza艂a mu si臋 bli偶ej i uzna艂a, 偶e jest bardzo m艂ody. A strach odbijaj膮cy si臋 na jego twarzy nie by艂 udawany. Raija zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e nie艂atwo bywa najm艂odszemu cz艂onkowi za艂ogi. Na statku obowi膮zywa艂y niepisane prawa i zwyczaje.

Raija doskonale wiedzia艂a, kto jest kapitanem na frachtowcu, i nigdy by jej nie przysz艂o do g艂owy, 偶e mo偶na si臋 go l臋ka膰. Ale cz臋sto pozory myl膮.

- Czy kapitan gniewa艂 si臋 na tych marynarzy, kt贸­rym wcze艣niej podzi臋kowa艂am za pomoc? - zapyta艂a przyja藕nie.

Ch艂opak pokiwa艂 g艂ow膮 bez s艂owa, wyra藕nie za­wstydzony, 偶e o艣mieli艂 si臋 zagadn膮膰 armatorow膮. Raija nog膮 przesun臋艂a torb臋 w stron臋 wyrostka.

- Zwraca艂e艣 si臋 do mnie bardzo uprzejmie - rzek艂a i obdarzy艂a go u艣miechem, za kt贸ry ub贸stwia艂a j膮 ma­rynarska bra膰.

Wyrostek dopiero teraz w pe艂ni poj膮艂, dlaczego na­zywaj膮 j膮 Caryc膮. Grzej膮c si臋 w jej u艣miechu niczym w s艂onecznych promieniach, pop臋dzi艂 z baga偶em, nie zauwa偶aj膮c wcale jego ci臋偶aru.

Raija tymczasem pozosta艂a przy relingu. Dolecia艂 j膮 glos kapitana, wydaj膮cego komendy. By艂 bardzo dobrym marynarzem i zna艂 t臋 rzek臋. Nie otrzyma艂by tej posady, gdyby nie nale偶a艂 do najlepszych. Ale mo­偶e nie potrafi艂 obchodzi膰 si臋 z lud藕mi r贸wnie dobrze jak sterowa膰 frachtowcem?

Zobaczy艂a sw贸j dom, po艂o偶ony na brzegu Dwiny, i cienk膮 smu偶k臋 dymu unosz膮c膮 si臋 z komina. Owie­wana porann膮 bryz膮 patrzy艂a, jak chata powoli male­je w oddali. Nie dostrzeg艂a w oknie twarzy swoich bliskich, ale by艂a pewna, 偶e wygl膮daj膮 statku. I cho膰 w膮tpliwe, by j膮 zauwa偶yli, pokiwa艂a im. Nie przesta­wa艂a macha膰 r臋k膮, p贸ki chata ca艂kiem nie rozp艂yn臋艂a si臋 we mgle.

Raija wyruszy艂a w podr贸偶.

Wioz艂a wie艣ci.

Jecha艂a po towar.

A r贸wnocze艣nie by艂a to po trosze ucieczka od ru­tyny codzienno艣ci i czego艣, czego sama nie potrafi艂a nazwa膰 s艂owami.

W tym, co powiedzia艂a Antonii, tkwi艂a odrobina prawdy. Rzeczywi艣cie, kie艂kowa艂 w niej jaki艣 dziwny niepok贸j, bezradno艣膰. Dzie艅 za dniem up艂ywa艂 mo­notonnie, zlewaj膮c si臋 w jedno. Kto艣, patrz膮c z boku, powiedzia艂by, 偶e Raija 偶yje jak u Pana Boga za pie­cem. Nie cierpia艂a biedy, by艂a kochana, wr臋cz uwiel­biana. Znalaz艂a swoje miejsce.

A mimo to ptak uwi臋ziony w jej piersi t艂uk艂 si臋, pragn膮c roz艂o偶y膰 skrzyd艂a.

By膰 mo偶e ten ptak potrafi 艣piewa膰.

Raija przymkn臋艂a oczy i pomy艣la艂a o czekaj膮cych j膮 najbli偶szych dniach. Przetocz膮 si臋 niczym ko艂a u wozu, jeden podobny do drugiego. Nawet ich tur­kot zabrzmi tak samo. Zna艂a drog臋 do Wielikiego Ustiuga. Nic jej tam nie zaskoczy.

Niepok贸j w sercu by艂 niczym kwiat uwi臋ziony w p膮ku, dr偶膮cy z niecierpliwo艣ci, by wyj艣膰 na spotka­nie wio艣nie. Wio艣nie, kt贸ra roztopi lody Dwiny i Mo­rza Bia艂ego, przywracaj膮c toni bl臋kitnozielon膮 barw臋.

Raija tak偶e nosi艂a w sobie t臋sknot臋 za b艂臋kitem i zieleni膮.

Dlatego w艂a艣nie nie waha艂a si臋 ani przez chwil臋, gdy Antonia poprosi艂a j膮 o przys艂ug臋. Wiedzia艂a, jakich u偶y膰 argument贸w, 偶eby nak艂oni膰 Jewgienija, by wyra­zi艂 zgod臋 na jej wyjazd. Zna艂a jego czu艂y punkt, cho膰 nie mia艂a poj臋cia, jaka jest jego przyczyna. Nauczy艂a si臋, jak podej艣膰 m臋偶a, by przeforsowa膰 swoj膮 wol臋.

Raija chcia艂a pojecha膰 do Wielikiego Ustiuga.

Zmierza艂a w tamtym kierunku.

P臋d powietrza poluzowa艂 upi臋te w kok czarne w艂o­sy i rozwia艂 je na boki niczym skrzyd艂a, pozwalaj膮c im poszybowa膰. Raija za艣mia艂a si臋 do wiatru. Uczu­cie samotno艣ci, kt贸re 艣cisn臋艂o jej serce, gdy patrzy艂a na znikaj膮c膮 sylwetk臋 Jewgienija, pierzchn臋艂o. Prze­min臋艂o z wiatrem.

Teraz na pok艂adzie sta艂a kobieta wolna i pe艂na oczekiwa艅.

2

- Jeste艣 taka pi臋kna - powiedzia艂.

Westchn臋艂a wzruszona. Tak jeszcze nikt jej nie na­zywa艂. Nawet wujek. M臋偶czy藕ni pewnie prawi膮 takie wyznania wy艂膮cznie kobietom, kt贸re potrafi膮 to do­ceni膰. Domy艣la艂a si臋, czyj膮 urod膮 zachwyca si臋 wu­jek. Mamy nie nazwa艂 nigdy pi臋kn膮. Tyle pami臋ta艂a.

- Bardzo mi si臋 podobasz! - zapewni艂 ponownie i u艣miechn膮艂 si臋.

Czy komplementami chcia艂 j膮 do siebie przywi膮za膰?

Ogarn膮艂 j膮 strach, ale nie da艂a tego po sobie po­zna膰, by nie uzna艂 jej za dziecinn膮.

Wystarczy, 偶e mu si臋 podoba. Reszta jest niewa偶na.

Palcem wskazuj膮cym pog艂adzi艂 j膮 po policzku. Mia艂 silne 偶ylaste d艂onie, typowe dla m臋偶czyzny, kt贸­ry od dziecka ci臋偶ko pracuje. Nie by艂 ksi臋ciem, prze­ciwnie, ale jakie偶 to mog艂o mie膰 znaczenie?

Powiedzia艂, 偶e jest pi臋kna. Pozna艂a po nim, 偶e nie k艂amie. Kiedy tak na ni膮 patrzy艂, wok贸艂 oczu tworzy­艂y mu si臋 delikatne zmarszczki a jeden z policzk贸w drga艂 lekko. Chwilami, kiedy przemawia艂 do niej i jej dotyka艂, jego g艂os stawa艂 si臋 chrapliwy.

Nie l臋ka艂a si臋 jego d艂oni. By艂 mi艂y. Niczego od niej nie 偶膮da艂. Na razie. Nie dotyka艂 jej wi臋cej, ni偶 by sa­ma tego chcia艂a. W ka偶dej chwili mog艂a si臋 wycofa膰.

Lubi艂a go.

- Pami臋taj, musisz si臋 zachowywa膰 zupe艂nie cicho - upomnia艂 j膮.

Skin臋艂a g艂ow膮. Rozumia艂a to, przecie偶 nie by艂a g艂upia.

- Mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e zbierze si臋 tu woda... Rozmawiali ju偶 o tym wcze艣niej. Kre艣li艂 przed ni膮 r贸偶ne przera偶aj膮ce obrazy, jakie przychodzi艂y mu do g艂owy. Nie by艂 obdarzony zbytni膮 wyobra藕ni膮, ale jej to nie przeszkadza艂o. Dostrzega艂a jego niedostatki. Zreszt膮 dawa艂o jej to poniek膮d poczucie w艂adzy.

Traktowa艂 j膮 powa偶nie, cho膰 obawia艂a si臋 艣miertel­nie, 偶e we藕mie j膮 za dziecko.

Mniej wi臋cej przed rokiem poczu艂a si臋 doros艂a. Ale dla wuja nadal by艂a ma艂膮 dziewczynk膮. W艂a艣ciwie trudno bra膰 mu to za z艂e. W艂asnych dzieci przecie偶 nie mia艂... Czasami pow膮tpiewa艂a, czy on sam kiedy­kolwiek by艂 dzieckiem. Mo偶e... Dorasta艂 razem z jej ojcem, kt贸rego nie pami臋ta艂a...

Zanim wuj zorientuje si臋, 偶e ona jest ju偶 kobiet膮, up艂ynie pewnie par臋 lat.

Pr贸bowa艂a mu wszystko wyja艣ni膰 w li艣cie, ale nie potrafi艂a dobrze formu艂owa膰 zda艅. Nie umia艂a prze­la膰 na papier tkwi膮cych w niej gdzie艣 g艂臋boko my艣li. Stawia艂a kanciaste, niezgrabne litery. Za ka偶dym ra­zem, gdy ju偶 jej si臋 zdawa艂o, 偶e znalaz艂a w艂a艣ciwe s艂o­wo, co艣 j膮 powstrzymywa艂o, by je zapisa膰. Nic na to nie mog艂a poradzi膰. Pr贸bowa艂a si臋 nauczy膰 dobrze pi­sa膰, ale zawsze czytanie sz艂o jej lepiej.

Mimo to stara艂a si臋 wyja艣ni膰.

Zale偶a艂o jej tak偶e na tym, 偶eby rozm贸wi膰 si臋 z Ra­ij膮. Gn臋bi艂o j膮, 偶e o niczym nie powiedzia艂a opiekun­ce. Przed rokiem, kiedy on pojawi艂 si臋 w tych stro­nach po raz pierwszy, zamierza艂a jej si臋 zwierzy膰.

Ju偶 wtedy go wybra艂a.

Ale do rozmowy nie dosz艂o. Jelizawieta czu艂a, 偶e Raija zrozumia艂aby j膮 bardziej ni偶 ktokolwiek inny. Wprawdzie i Raija nie dostrzeg艂a w niej budz膮cej si臋 kobiety, przynajmniej w贸wczas, ale gdyby powie­dzia艂a jej o tym, zrozumia艂aby. Nie przysz艂oby jej na my艣l, by szydzi膰 ze swej podopiecznej. Gdyby znala­z艂a w贸wczas w艂a艣ciwe s艂owa...

Przykro jej by艂o, 偶e nie po偶egna艂a si臋 z Raij膮. Kie­dy jednak zajrza艂a w porcie do kantoru Jewgienija i zapyta艂a, czy nie mog艂aby zabra膰 si臋 z nim do cha­ty nad Dwin膮, us艂ysza艂a, 偶e Raija tego samego ranka pop艂yn臋艂a do Wielikiego Ustiuga.

Zmi臋艂a w贸wczas w d艂oni list, ale go nie wyrzuci艂a. Postanowi艂a, 偶e schowa go pod swoim siennikiem. Mo偶e wujek go znajdzie? Mia艂by przynajmniej pre­tekst, 偶eby pojecha膰 za Raij膮. Kto wie, czy dzi臋ki te­mu nie pomy艣li cieplej o swej bratanicy?

Jelizawieta zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e podr贸偶 mo偶e by膰 nieprzyjemna. Na szcz臋艣cie nie cierpia艂a na cho­rob臋 morsk膮. Zapewnia艂a go o tym wielokrotnie, a偶 jej uwierzy艂. Opowiedzia艂a mu te偶, 偶e ju偶 kiedy艣 p艂yn臋艂a wielk膮 szkut膮 na zach贸d. A偶 rozszerzy艂 oczy ze zdu­mienia. Prze偶y膰 tak膮 przygod臋! Nie opuszcza艂 jeszcze nigdy Rosji, a ona tymczasem widzia艂a ju偶 obcy kraj.

Sk艂ama艂a, ile naprawd臋 ma lat.

Tamtego roku, kiedy si臋 poznali, zacz臋艂a si臋 za­okr膮gla膰 i zmienia膰 kszta艂ty, co by艂o ci膮g艂ym przed­miotem drwin brata.

On za艣 zupe艂nie si臋 nie na艣miewa艂.

Uwierzy艂, kiedy poda艂a sw贸j wiek. I ju偶 w贸wczas powiedzia艂, 偶e jest pi臋kna.

Za ka偶dym razem, gdy jego statek cumowa艂 w Archangielsku, pragn膮艂 si臋 z ni膮 spotyka膰. Nie szuka艂 spojrzeniem nikogo innego. Przekona艂a si臋 o tym, kie­dy raz jeden nie pokaza艂a mu si臋. Odp艂yn膮艂 w贸wczas, nie nawi膮zawszy nowych znajomo艣ci. Nawet nie za­mieni艂 s艂owa z 偶adn膮 inn膮 dziewczyn膮 ani kobiet膮...

W艂a艣nie wtedy przekona艂a si臋, 偶e ma wobec niej powa偶ne zamiary. Nie zachwyca艂 si臋 jej urod膮 po to, by j膮 uwie艣膰. W tych s艂owach wyra偶a艂 ca艂e swoje uczucie, bo nie o艣mieli艂 si臋 wyzna膰, 偶e j膮 kocha.

- Wola艂bym, 偶eby mo偶na to by艂o urz膮dzi膰 inaczej - powiedzia艂 bezradnie, dotykaj膮c jej ramienia. - Ale nie ufam wszystkim marynarzom z za艂ogi. Kto艣 m贸g艂by si臋 wygada膰, albo...

Nie doko艅czy艂, ale ona zrozumia艂a, co mia艂 na my­艣li. Tego akurat nie trzeba jej by艂o t艂umaczy膰. Tyle r贸偶­nych wspomnie艅 daremnie pr贸bowa艂a wyrzuci膰 z pa­mi臋ci. Ile rzeczy o niej nie wie, i ilu nigdy si臋 nie dowie! Wystarczy jednak, 偶e mu si臋 podoba. To najwa偶niejsze.

- Wytrzymam tyle dni, ile b臋dzie trzeba - zapew­ni艂a i nie by艂y to w jej ustach czcze przechwa艂ki. Wie­dzia艂a, 偶e sobie poradzi. - Nie boj臋 si臋. Wiem, 偶e to pocz膮tek naszego wsp贸lnego 偶ycia. Wszystko si臋 we mnie raduje. Poczuj!

Przy艂o偶y艂a do piersi jego d艂o艅, tak by si臋 przeko­na艂, jak mocno bije jej serce, jak bardzo jest podeks­cytowana...

On jednak cofn膮艂 r臋k臋. Pomy艣la艂a w贸wczas, 偶e po­st膮pi艂a nierozs膮dnie.

Im bardziej rzeczywistych kszta艂t贸w nabiera艂 bo­wiem ich plan, tym bardziej nieuchronne zdawa艂o si臋 to, co mia艂o nast膮pi膰.

Wyczuwa艂a, 偶e on coraz intensywniej o tym my艣li.

To nadejdzie.

Potem.

W innym miejscu.

Tam ona przemieni si臋 w kogo艣 innego. I tam sta­nie si臋 to mo偶liwe. Z nim mog艂aby...

Mniej wi臋cej rok oswaja艂a si臋 z t膮 my艣l膮. Od tam­tej chwili, gdy go wybra艂a.

- Musisz wraca膰 - rzek艂a cicho. - Nie mo偶emy sobie pozwoli膰 na to, by marynarze zacz臋li si臋 zastanawia膰, gdzie si臋 podzia艂e艣. Frachtowiec odp艂ywa dopiero za ja­ki艣 czas. Nie chcia艂abym, by kto艣 mnie tu teraz znalaz艂.

- Postaram si臋 przychodzi膰 do ciebie codziennie - przyrzek艂.

呕adne z nich nie mia艂o pewno艣ci, czy uda si臋 mu dotrzyma膰 s艂owa. Nie oczekiwa艂a tego zreszt膮. Naj­wa偶niejsze, 偶e b臋dzie si臋 stara艂.

- Mam do艣膰 wody i jedzenia - rzuci艂a lekko. - Nie jadam zbyt wiele...

U艣miechn膮艂 si臋 i pog艂aska艂 j膮 czule po policzku. Tym razem nie zaiskrzy艂o.

- Jeste艣 taka szczup艂a - powiedzia艂 z tkliwo艣ci膮. - Poczekaj tylko, niebawem ci臋 troszk臋 podtucz臋!

- Id藕 ju偶! - poprosi艂a. Jeszcze raz dotkn膮艂 jej d艂oni, po czym odwr贸ci艂 si臋 i zamkn膮艂 za sob膮 luk.

Zrobi艂o si臋 ciemno i niemal zupe艂nie cicho. S艂ysza­艂a jedynie trzeszczenie, plusk, ciche popiskiwanie charakterystyczne dla ko艂ysz膮cego si臋 statku. D藕wi臋­ki te nie by艂y jej zupe艂nie obce, cho膰 i nie do ko艅ca znajome. Troch臋 potrwa, nim na powr贸t do nich przywyknie. U艣miechn臋艂a si臋 z grymasem. Tak, czasu b臋dzie mia艂a do艣膰. Pozna odg艂osy tysi膮ca fal, nim dotrze do celu. Nim zacznie wszystko na nowo.

Siedzia艂a na workach z m膮k膮, kt贸re chroni艂y j膮 od ch艂odu. Zreszt膮 uda艂o jej si臋 przemyci膰 we艂niany pled, specjalnie dla niej utkany przez Raij臋. Nie mog­艂a go zostawi膰. Nigdy nie s膮dzi艂a, 偶e mo偶na darzy膰 sentymentem przedmioty, p贸ki Raija nie podarowa­艂a jej w艂a艣nie tego pledu.

Pod nim nie zmarznie.

Nikt z za艂ogi nie zauwa偶y jej obecno艣ci na statku.

Starannie wszystko zaplanowa艂a, gdy ju偶 by艂a pew­na, 偶e on jest tym, na kt贸rego czeka艂a. Potem tylko tak pokierowa艂a rozmow膮, by mu si臋 zdawa艂o, 偶e to on wpad艂 na ten pomys艂.

Wszystko u艂o偶y艂o si臋 po jej my艣li.

Po艂o偶y艂a si臋 na workach z m膮k膮 i skulona w k艂臋­bek, postanowi艂a zasn膮膰. Im wi臋cej b臋dzie spa膰, tym szybciej up艂ynie jej czas.

Kiedy Wasilij by艂 zm臋czony, czu艂 si臋 staro. No c贸偶, trzydziestoczteroletniego m臋偶czyzn臋 trudno nazwa膰 m艂odzieniaszkiem. Zwykle jednak 偶artowa艂, 偶e nie jest jeszcze stary, a jedynie bardzo doros艂y.

Wr贸ci艂 w艂a艣nie z P贸艂wyspu Kolskiego. Frachto­wiec, na kt贸rym teraz p艂ywa艂, wype艂niony po brzegi m膮k膮, zawija艂 do ka偶dej niemal po艂o偶onej u wybrze­偶a, osady. Ale nie on na nim dowodzi艂. Zdegradowa­ny, przesta艂 by膰 kapitanem. Zaczyna艂 jako marynarz, potem stan膮艂 na czele buntu, 偶eby si臋gn膮膰 po kapi­ta艅skie szlify. A teraz na powr贸t sta艂 si臋 zwyk艂ym ma­rynarzem.

Powinien si臋 cieszy膰, 偶e kto艣 w og贸le chcia艂 go zatrudni膰. Ci, kt贸rym si臋 dobrze wiod艂o, niech臋tnie za­dawali si臋 z kim艣, kto wpad艂 w tarapaty.

Rzadko kiedy p艂aci si臋 tyle za jeden poca艂unek.

Wasilij nie od razu zrozumia艂, co si臋 sta艂o, kiedy zasta艂 swoj膮 chat臋 zamkni臋t膮 na klucz.

Wr贸ci艂 z rejsu, zgodnie z planem. Kilkakrotnie przypomina艂 Jelizawiecie, kiedy zawin膮 do portu. Za­pewnia艂a go, 偶e b臋dzie o tym pami臋ta膰, i wr贸ci wcze艣­niej od Raiji, 偶eby napali膰 w chacie, ugotowa膰 posi­艂ek i przygotowa膰 wujowi gor膮c膮 k膮piel.

Tymczasem nie wr贸ci艂a. Przyjdzie mu wi臋c same­mu wszystkiego dopilnowa膰. Walerij nadal przeby­wa艂 razem z Olegiem na zachodnich 艂owiskach. Bra­tanek nie popad艂 w nie艂ask臋 tak jak wuj.

Wasilij bardzo dba艂 o czysto艣膰. Nie chcia艂, by kto艣 odsuwa艂 si臋 od niego, zatykaj膮c nos. Sam przed sob膮 nie przyznawa艂 si臋, kogo ma na my艣li. Nawet w my­艣lach unika艂 tego imienia.

Nie chcia艂 jej wspomina膰...

Ale to by艂o silniejsze od niego. Rozmy艣la艂 o niej ka偶dego dnia i o ka偶dej godzinie. Skrywa艂 jednak t臋 tajemnic臋 g艂臋boko w sercu.

Cierpia艂 w贸wczas, gdy, spotykaj膮c si臋 z ni膮 niemal na co dzie艅, musia艂 kry膰 si臋 ze swym uczuciem i uda­wa膰, 偶e traktuje j膮 jak przyjaciela. Ale nie wiedzia艂 wtedy jeszcze, co to znaczy zosta膰 odci臋tym od jej 偶y­cia i widywa膰 j膮 tak rzadko jak kogo艣 obcego. Takich m臋czarni nie by艂 w stanie sobie nawet wyobrazi膰.

Szed艂 teraz, przygotowuj膮c si臋 wewn臋trznie na spotkanie z ni膮. Z jednej strony wola艂by tego unik­n膮膰, z drugiej za艣 gor膮co si臋 modli艂, by j膮 zobaczy膰.

Skrajne emocje m膮ci艂y mu umys艂. Odczuwa艂 ca艂kowit膮 bezradno艣膰, on, m臋偶czyzna, kt贸rego pozba­wiono oparcia. Raija stanowi艂a w jego 偶yciu punkt odniesienia, by艂a dla niego tym, czym latarnia mor­ska dla marynarza. Nie nale偶a艂a do niego, ale ufa艂 jej bezgranicznie.

Tak w艂a艣nie kocha艂 Raij臋 Bykow膮.

W chacie Wasilij zasta艂 Jewgienija. Siedzia艂 w izbie roz艣wietlonej p艂omieniami kilku lamp. W piecu bu­zowa艂 ogie艅. By艂 p贸藕ny wiecz贸r.

Wasilij pozna艂, 偶e Jewgienijowi dokucza rami臋. Na jego twarzy wyra藕niej odcina艂y si臋 zmarszczki i bruz­dy. Mimo nadchodz膮cego lata wieczorami w powie­trzu czu艂o si臋 przejmuj膮cy ch艂贸d i wilgo膰. Rami臋 Jew­gienija bezb艂臋dnie przepowiada艂o pogod臋.

- Nieoczekiwana wizyta - rzuci艂 Byk贸w po trwa­j膮cym chwil臋 k艂opotliwym milczeniu. - Czemu j膮 za­wdzi臋czam?

- Chcia艂em zabra膰 do domu Jelizawiet臋 - powie­dzia艂 Wasilij, nie wchodz膮c g艂臋biej do izby. Nie czu艂 wrogo艣ci wobec tego m臋偶czyzny, bardziej gorycz i zazdro艣膰.

- Jelizawiet臋? - powt贸rzy艂 Jewgienij zdziwiony, czym wyprowadzi艂 Wasilija z r贸wnowagi.

- Wiedzia艂a, 偶e dzi艣 wracam - wyja艣ni艂, nie maj膮c ochoty przed艂u偶a膰 rozmowy z Jewgienijem. Domy­艣la艂 si臋 zreszt膮, 偶e m膮偶 Raiji tak偶e wola艂by zako艅czy膰 jak najszybciej to spotkanie. - Nic nie m贸wi艂a? Nie uprzedzi艂a was, 偶e dzi艣 musi wraca膰 do domu?

- Jelizawieta? - powt贸rzy艂 zn贸w Jewgienij. - Dla­czego uwa偶asz, 偶e powinna mnie zawiadamia膰 o two­im powrocie?

- Mia艂a przenie艣膰 si臋 do Raiji na ten czas, gdy b臋­d臋 w rejsie - wyja艣ni艂 Wasilij, coraz bardziej zaniepo­kojony.

- Raija przed trzema, a w艂a艣ciwie nawet czterema dniami pop艂yn臋艂a do Wielikiego Ustiuga - oznajmi艂 ze spokojem Jewgienij. - Tego samego dnia spotka­艂em Jelizawiet臋. By艂a u mnie w biurze i pyta艂a o Ra­ij臋. Powiedzia艂em jej, 偶e wyjecha艂a. Od tamtej pory nie widzia艂em dziewczyny...

- Wcze艣niej te偶 jej nie widywa艂e艣? - zapyta艂 ostro Wasilij i nie czekaj膮c na zaproszenie, usiad艂 na krze­艣le obok biurka Jewgienija. Teraz ju偶 nic go nie mog­艂o powstrzyma膰.

Jewgienij pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Wyp艂yn膮艂em przed dwoma tygodniami - oznajmi艂 Wasilij. - Jelizawieta mia艂a przenie艣膰 si臋 do Raiji. Um贸­wili艣my si臋, 偶e pojedzie do was jeszcze tego samego dnia. Tak m贸wi艂a... - Popatrzy艂 przeci膮gle na Jewgienija - Nie wydawa艂o mi si臋 konieczne upewnia膰 si臋 u ciebie albo u Raiji, czy wszystko si臋 zgadza. Ufa艂em ma艂ej...

- Ma jakiego艣 ch艂opaka? - spyta艂 Jewgienij.

- Kto, Jelizawieta? - zapyta艂 ch艂odno Wasilij, pa­trz膮c na niego z ukosa.

Jewgienij wzruszy艂 ramionami, a d艂oni膮 uczyni艂 znacz膮cy gest, chc膮c u艣wiadomi膰 Wasilijowi, 偶e jego podopieczna nabra艂a kobiecych kszta艂t贸w.

- Przecie偶 to jeszcze dziecko - obstawa艂 przy swo­im Wasilij. - W og贸le j膮 jeszcze nie obchodz膮 ch艂op­cy, zreszt膮 po tym, co przesz艂a...

Nie doko艅czy艂.

Jewgienij dobrze wiedzia艂, co przydarzy艂o si臋 ma­艂ej, jak m贸g艂 wi臋c sugerowa膰 co艣 takiego?

- Przecie偶 ona ma ju偶 pi臋tna艣cie czy nawet szesna­艣cie lat - sprzeciwi艂 si臋 Jewgienij.

- Czterna艣cie - uci膮艂 Wasilij. Tak naprawd臋 Jelizawieta niebawem mia艂a uko艅czy膰 pi臋tnasty rok 偶ycia, ale on odsuwa艂 od siebie t臋 my艣l.

- Toni膮 w wieku czternastu lat od dawna nie by艂a ju偶 dziewic膮 - rzuci艂 sucho Jewgienij, rozj膮trzaj膮c ra­n臋. Mo偶e dlatego, 偶e sam nie mia艂 c贸rki, nie potrafi艂 wyobrazi膰 sobie uczu膰 opiekuna dziewczyny.

Wasilij zacisn膮艂 z臋by i trz臋s膮c si臋 ze z艂o艣ci, pode­rwa艂 si臋 z krzes艂a.

- Jelizawieta to nie Toni膮 - skwitowa艂 kr贸tko. - Gdyby艣 jednak co艣 s艂ysza艂...

Jewgienij pokiwa艂 g艂ow膮. Nie by艂 przecie偶 bez serca. Denerwowa艂o go jedynie, gdy Wasilij kr臋ci艂 si臋 za bli­sko Raiji. Teraz, kiedy Raija znajdowa艂a si臋 na pok艂a­dzie frachtowca p艂yn膮cego w g贸r臋 rzeki Dwiny, poczu艂 ulg臋. Wiedzia艂, 偶e w takiej chwili jego 偶ona pierwsza stan臋艂aby u boku Wasilija, 偶eby go pocieszy膰. Ju偶 so­bie wyobra偶a艂, jak go g艂adzi po w艂osach i 艣ciskaj膮c moc­no d艂o艅, przemawia do niego ciep艂o i przyjacielsko.

Na szcz臋艣cie Raiji nie by艂o w Archangielsku...

Wasilij przeszuka艂 dok艂adnie nabrze偶e, ale Jelizawieta nie mia艂a zwyczaju si臋 tam kr臋ci膰. Nikt jej tam nie widzia艂. By艂a skrytym dzieckiem, kt贸re najch臋t­niej przebywa艂o w domu. Czasami tylko chodzi艂a na rynek, zagl膮da艂a do Antonii, do stajni lub do kuchni.

Wasilij uda艂 si臋 wi臋c tym tropem.

M臋偶czy藕ni jego pokroju zawsze 艂atwiej porozumie­waj膮 si臋 z kobietami. Przed nimi mog膮 otworzy膰 swo­je serca. U innych m臋偶czyzn nie wzbudzaj膮 zaufania.

Odnalaz艂 Antoni臋 w kuchni, krz膮taj膮c膮 si臋 wok贸艂 Olgi i Miszy. Zdumia艂a si臋, kiedy jej wyja艣ni艂, z czym przychodzi, a potem zastanawia艂a si臋 przez chwil臋 i wa偶膮c ka偶de s艂owo, rzek艂a:

- Nie da艂abym g艂owy, 偶e Jewgienij si臋 myli...

- Ale przecie偶 to jeszcze dziecko... - upiera艂 si臋 Wa­silij.

Antonia postawi艂a przed nim misk臋 z gor膮c膮 zup膮 rybn膮. Podmucha艂a lekko, nim mu poda艂a.

- Nie, to ju偶 nie dziecko - odpar艂a cicho i kaza艂a Ol­dze i Miszy p贸j艣膰 do s膮siedniej izby. Domy艣laj膮c si臋, 偶e to nie jest taka sobie zwyk艂a rozmowa, przymkn臋­艂a drzwi, zostawiaj膮c tylko ma艂膮 szpar臋. - Patrzysz na Jelizawiet臋 oczami ojca. - Antonia u艣miechn臋艂a si臋 cie­p艂o do Wasilija. - Zreszt膮 w pewnym sensie jest to two­je dziecko. Got贸w jeste艣 j膮 chroni膰 tak samo, jak uczy­ni艂by to rodzony ojciec.

Pokiwa艂 g艂ow膮 i westchn膮艂. Toni膮 mia艂a racj臋, zna­艂a go a偶 nadto dobrze. Dobrze te偶 zna艂a ludzkie s艂a­bo艣ci i wiedzia艂a wi臋cej o przedstawicielkach w艂asnej p艂ci ni偶 on.

- Jelizawieta przemieni艂a si臋 w m艂od膮 kobiet臋 - m贸­wi艂a Toni膮 z matczynym smutkiem w g艂osie i w spoj­rzeniu. Zdawa艂o si臋, 偶e zapatrzy艂a si臋 swymi ciemnymi oczami w przesz艂o艣膰, cofaj膮c si臋 do w艂asnej m艂odo艣ci. Ciemnobr膮zowe loki ta艅czy艂y przy ka偶dym ruchu g艂o­w膮. - Prosz臋 ci臋, zamknij oczy i przypomnij j膮 sobie dok艂adnie. - Ku swemu zdumieniu zobaczy艂a, 偶e jej po­s艂ucha艂, zaciskaj膮c d艂onie na kraw臋dzi sto艂u. - Ale nie patrz na dziecko, Wasia, lecz na budz膮c膮 si臋 kobiet臋, jeszcze p膮k kwiatu, ale ju偶 nie dziecko. Ona pozna艂a przecie偶 tajemnice doros艂o艣ci, nie potrzebowa艂a si臋 ich domy艣la膰. Mo偶e trudniej jej wi臋c by艂o przyj膮膰 dokonuj膮ce si臋 w niej zmiany, mo偶e mog艂aby zamkn膮膰 si臋 na nie i pozosta膰 na etapie dziecka, takiego jakie w niej wi­dzia艂e艣. Ale ja dostrzeg艂am w Jelizawiecie m艂od膮 kobie­t臋. Ty jeste艣 jej wujem, bardzo z ni膮 jeste艣 zwi膮zany, przyjacielu. Gdyby艣 spojrza艂 na Jelizawiet臋 oczyma m臋偶czyzny, ty tak偶e by艣 ujrza艂 kobiet臋...

Wasilij nie chcia艂 wierzy膰, ale gdzie艣 pierzch艂a je­go niezachwiana pewno艣膰.

- Prawie jej nie widywa艂am w czasie, gdy by艂e艣 na mo­rzu - ci膮gn臋艂a Antonia zamy艣lona. - U Raiji jej z pew­no艣ci膮 nie by艂o, bo Raija nie omieszka艂aby mi o tym wspomnie膰. Odwiedzi艂am j膮 tu偶 przed jej wyjazdem.

Cho膰 Wasilij nie pyta艂, Antonia wyja艣ni艂a:

- Raija wyjecha艂a na moj膮 pro艣b臋. Jewgienij co prawda m贸wi, 偶e wys艂a艂 j膮 w interesach, bo kaza艂 jej kupi膰 kufry i zdobione malowid艂ami skrzynki, ale to typowe... Oleg te偶 tak zawsze robi艂... Bardzo mi zale­偶a艂o, 偶eby to ona osobi艣cie przekaza艂a Anastasowi wszystko...

- Przecie偶 ja m贸g艂bym pojecha膰 do Anastasa - oznajmi艂 Wasilij.

Pokiwa艂a g艂ow膮, tak jakby dopiero teraz u艣wiado­mi艂a sobie tak膮 mo偶liwo艣膰. Ale powt贸rzy艂a:

- Wys艂a艂am Raij臋 - Rais臋.

Wasilij domy艣li艂 si臋, 偶e mimo wszystko by艂oby ina­czej, gdyby to on, m臋偶czyzna, zawi贸z艂 odpowied藕 Antonii.

- Jelizawieta na pewno wnet si臋 zjawi - wr贸ci艂a do tematu rozmowy Antonia. - Mo偶e zostawi艂a jaki艣 list? Przecie偶 potrafi pisa膰...

Nie przysz艂o mu do g艂owy szuka膰 wiadomo艣ci od Jelizawiety. Szuka艂 bratanicy.

Zerwa艂 si臋, nie dojad艂szy zupy, i wybieg艂 bez po偶e­gnania z chaty Antonii.

W domu znalaz艂 list. Jelizawieta ukry艂a go pod je­go pos艂aniem. Le偶a艂 tam starannie z艂o偶ony. Dziew­czynka zawsze by艂a dok艂adna.

Opad艂szy ci臋偶ko na pos艂anie, zacz膮艂 czyta膰, a w mia­r臋, jak przesuwa艂 wzrok po tek艣cie, zaciska艂 coraz moc­niej d艂onie i kl膮艂 jak szewc, zgrzytaj膮c z臋bami.

Jelizawieta sformu艂owa艂a list dziecinnie, ale mimo to wyczuwa艂o si臋 w jej s艂owach determinacj臋. Pod­opieczna najwyra藕niej podj臋艂a decyzj臋, a przynaj­mniej tak jej si臋 zdawa艂o.

- Uwodziciel! - rzuci艂 porywczo sam do siebie. - Uwodziciel dzieci! 艢winia!

Wr贸g nie mia艂 twarzy. Jelizawieta nie wyja艣ni艂a na­wet s艂owem, kim jest ten, z kt贸rym postanowi艂a uciec, sk膮d pochodzi, ile ma lat, co robi. Wasilij mu­sia艂 si臋 sam wszystkiego domy艣la膰.

Poprzysi膮g艂 jednak porywaczowi najgorsz膮 ze­mst臋. Przyrzek艂, 偶e nie spocznie, p贸ki go nie odnaj­dzie, nawet je艣li mia艂by przemierzy膰 ca艂y kraj wzd艂u偶 i wszerz.

- Zabij臋 go! - cisn膮艂. W porcie dowiedzia艂 si臋, jakie statki, cumuj膮ce w ci膮gu ostatnich trzech dni, zd膮偶y艂y odp艂yn膮膰. Wy­kluczy艂 z tej liczby te, kt贸rych w艂a艣cicielem by艂 Jew­gienij i Oleg. Mo偶e nies艂usznie, ale zaufa艂 w艂asnej in­tuicji. Ryzykowa艂, ale mia艂 przeczucie, 偶e nikt z kr臋gu jego kompan贸w nie odwa偶y艂by si臋 uwie艣膰 jego brata­nicy. Nie odwa偶y艂by si臋 zadrze膰 z nim.

Doliczy艂 si臋 pi臋ciu frachtowc贸w: dw贸ch, kt贸re przyp艂yn臋艂y z po艂udnia i pop艂yn臋艂y z powrotem na po艂udnie Dwin膮 dzie艅 po wyje藕dzie Raiji, kolejnych dw贸ch z Onegi i jednego z Kiem. Pi臋膰 frachtowc贸w, oko艂o pi臋膰dziesi臋ciu cz艂onk贸w za艂ogi. Z tej liczby wy­kluczy艂 kapitan贸w i sternik贸w, kt贸rzy, starsi ju偶 wie­kiem, na og贸艂 mieli rodziny.

W jaki spos贸b, u diab艂a, Jelizawieta pozna艂a m臋偶­czyzn臋? zadr臋cza艂 si臋 Wasilij. Nie m贸g艂 tego poj膮膰.

Wszystkie frachtowce, jak sprawdzi艂, regularnie przy­p艂ywa艂y do Archangielska. Pozna艂 po nazwach. A wi臋c ka偶dy musi wzi膮膰 pod uwag臋. W kt贸r膮 stron臋 si臋 uda膰? Na po艂udnie w g贸r臋 Dwiny, do Onegi czy do Kiem...

Wyb贸r nale偶a艂 do niego.

Wasilij uda艂 si臋 ponownie do Antonii. Olga ju偶 spa艂a, a Misze Jewgienij zabra艂 do domu.

- Jednak chodzi o m臋偶czyzn臋 - powiedzia艂. - Jelizawieta uciek艂a z domu, 偶eby po艣lubi膰 jakiego艣 wszawego marynarza p艂ywaj膮cego na zapyzia艂ym statku po Dwinie albo do Onegi lub do Kiem. Do cholery, co ona sobie w og贸le my艣li!

- Jelizawieta jest ju偶 kobiet膮 - rzek艂a Antonia, kt贸­rej ta wiadomo艣膰 wcale nie zaskoczy艂a. - Kobiety na og贸艂 nie licz膮 wszy u ukochanych. Gdyby by艂o ina­czej, wielu nigdy by si臋 nie o偶eni艂o. Ten m臋偶czyzna musia艂 mie膰 w sobie co艣...

- Bo偶e, jak mo偶esz m贸wi膰 o tym tak beznami臋t­nie? Przecie偶 nie wiadomo w og贸le, kto to jest!

- Ona go wybra艂a - wtr膮ci艂a Toni膮 z niezm膮conym spokojem. - Gniew czy strach w niczym jej teraz nie pomo偶e. A zreszt膮 wygl膮da na to, 偶e pojecha艂a z nim z w艂asnej woli...

- Dziewczynki w tym wieku 艂atwo nam贸wi膰 na wszystko...

Toni膮 u艣miechn臋艂a si臋.

- Tak, ty co艣 o tym wiesz... Westchn膮艂, u艣wiadomiwszy sobie, 偶e w tej chwili nic nie mo偶e zrobi膰. Podj膮艂 jednak postanowienie, 偶e odnajdzie uciekinierk臋.

- Nie zostawi艂a listu dla Raiji? - zapyta艂a Toni膮. Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Mo偶e wyrzuci艂a. Bo jestem pewna, 偶e nie bez po­wodu pyta艂a o ni膮 Jewgienij a. Jelizawieta nie wyjecha­艂aby bez po偶egnania z Raij膮. Zabra艂a co艣 ze sob膮?

Nie mia艂 poj臋cia. Wr贸ci艂 do domu i przeszuka艂 wszystkie izby.

Odkry艂, ze Jelizawieta wzi臋艂a pled, kt贸ry utka艂a dla niej Raija. I pozostawi艂a dla niej list. Bez skrupu艂贸w otworzy艂 go i przeczyta艂. Ten list, cho膰 nieco obszer­niejszy, tak偶e niewiele mu wyja艣ni艂.

Wsun膮wszy za koszul臋 razem ze swoim list do Ra­iji, jeszcze raz poszed艂 do Toni.

Tym razem, 偶eby po偶yczy膰 od niej konia.

3

Szale艅stwo, szale艅stwo, wystukiwa艂y ko艅skie pod­kowy. Szale艅stwo, szale艅stwo...

Coraz bardziej utwierdza艂 si臋 w przekonaniu, 偶e to prawda. Z drugiej strony jednak by艂 zadowolony, 偶e przynajmniej podj膮艂 jakie艣 dzia艂anie. Nie le偶a艂o w je­go naturze siedzie膰 bezczynnie i poddawa膰 si臋 oko­liczno艣ciom.

Kiedy min膮艂 pierwszy za艣lepiaj膮cy gniew, Wasilijo­wi wr贸ci艂a jasno艣膰 umys艂u. Postanowi艂 odnale藕膰 nie­sforn膮 bratanic臋 i przywie藕膰 z powrotem do domu, na­wet je艣li si臋 oka偶e, 偶e zd膮偶y艂a wyj艣膰 za m膮偶. Ten 艣lub nie mo偶e by膰 wa偶ny w 艣wietle prawa, cho膰by zosta艂 po艣wiadczony dokumentem i opatrzony piecz臋ciami. Jelizawieta by艂a zbyt m艂oda, by bez pozwolenia praw­nego opiekuna zawrze膰 zwi膮zek ma艂偶e艅ski. A jej praw­nym opiekunem by艂 nie kto inny jak w艂a艣nie on.

Kim jest 贸w dra艅, kt贸ry w taki spos贸b omami艂 m艂od膮 dziewczyn臋?

Czy r贸wnie niedojrza艂y jak ona wyrostek, czy te偶 wyrachowany m臋偶czyzna?

Wasilij mia艂 nadziej臋, 偶e to m艂ody ch艂opak, bo w贸wczas by艂by mo偶e w stanie zrozumie膰 贸w wybryk i wybaczy膰.

Cwa艂owa艂 konno przez pustkowia, mijaj膮c po dro­dze niewielkie osady. Zatrzymywa艂 si臋 raz po raz przy po艂o偶onych na odludziu drewnianych chatach, bo nie m贸g艂 tak po prostu przejecha膰 bez s艂owa obok ludzi, kt贸rzy, ju偶 z daleka go dostrzeg艂szy, wyszli na podw贸rze. Tu, w oddalonych od 艣wiata domostwach, nawet obcy witany by艂 serdecznie.

Ludzie ciekawi byli nowin z Archangielska, gdy us艂yszeli, sk膮d przybywa, wi臋c opowiedzia艂 im, jakie statki pop艂yn臋艂y na zach贸d, z jakim 艂adunkiem. Wy­mieni艂 nazwiska kapitan贸w. Wspomnia艂 te偶, 偶e do portu przybi艂o niewiele zagranicznych 偶aglowc贸w, ale nazwy ich macierzystych port贸w brzmia艂y obco w uszach nieobytych w 艣wiecie ch艂op贸w.

Wasilij wyja艣ni艂 przy okazji, 偶e poszukuje swojej c贸rki. Wola艂 nie m贸wi膰, 偶e chodzi o bratanic臋. Ludzie cz臋sto doszukuj膮 si臋 niepotrzebnych sensacji. A oj­ciec, pragn膮cy odnale藕膰 c贸rk臋, kt贸ra uciek艂a z domu, u wszystkich znajdzie zrozumienie.

- Co za czasy - narzeka艂 staruszek, u kt贸rego Wasi­lij zatrzyma艂 si臋 na noc. - M艂odzi nie szanuj膮 nikogo i niczego. Uwa偶aj膮, 偶e pojedli wszystkie rozumy i wszystko najlepiej wiedz膮. Nie s艂uchaj膮 ju偶 starszych...

Wasilij poczu艂 si臋 prawie jak r贸wie艣nik tego po­marszczonego bezz臋bnego starca. R贸wnie rozczaro­wany, pozbawiony nadziei i z艂udze艅 na czekaj膮ce go dni i lata.

- Nie wierz臋, 偶eby ona zdo艂a艂a zaprowadzi膰 porz膮­dek w tym kraju - zwierzy艂 si臋 starzec w najwi臋kszym zaufaniu, maj膮c na my艣li nie Jelizawiet臋, lecz sam膮 ca­ryc臋 El偶biet臋. - Chyba sam diabe艂 posadzi艂 bab臋 na tronie - doda艂.

By艂 chyba zdeklarowanym wrogiem kobiet. Co rusz wtr膮ca艂 bowiem, 偶e 鈥瀗a szcz臋艣cie si臋 nie o偶eni艂鈥.

- Czas panowania carycy Anny nie by艂 dla nasze­go kraju najszcz臋艣liwszy. Trudno si臋 spodziewa膰, 偶e za rz膮d贸w El偶biety b臋dzie inaczej. Mam nadziej臋, 偶e w艣r贸d Romanow贸w znajdzie si臋 w ko艅cu jaki艣 ch艂op, kt贸ry usunie to babsko z tronu. Kobiety niech lepiej rodz膮 dzieci, a nie bior膮 si臋 za rz膮dzenie tak pot臋偶­nym krajem. Obsadzaj膮 na wa偶nych stanowiskach swoich kochank贸w, a nie dobrych polityk贸w. Kiedy na tronie zasiada m臋偶czyzna, przynajmniej wiadomo, 偶e gubernator nie musia艂 si臋 z nim przespa膰, 偶eby do­sta膰 posad臋. No... na og贸艂 wiadomo...

Starzec nigdy w 偶yciu nie widzia艂 na oczy 偶adnego gubernatora. Ale mia艂 wyrobion膮 opini臋 na ich temat. W m艂odo艣ci 偶eglowa艂 po Dwinie, a potem zaj膮艂 si臋 upraw膮 roli. Sam wykarczowa艂 pole i oczy艣ci艂 z kamie­ni, co do najmniejszego. U schy艂ku 偶ycia nie przesta­wa艂 wierzy膰, 偶e doczeka cara - m臋偶czyzny kieruj膮cego krajem, kt贸ry pomimo wszystko kocha艂 ca艂ym sercem.

- Lepiej nie wyra偶ajcie zbyt g艂o艣no swoich pogl膮­d贸w, dziadku - ostrzeg艂 staruszka na po偶egnanie Wa­silij, wyruszaj膮c w dalsz膮 drog臋.

W Rosji nie brakowa艂o donosicieli. I wbrew temu, co zdawa艂o si臋 wielu mieszka艅com dalekiej p贸艂nocy, do Petersburga nie by艂o st膮d tak daleko.

Ko艅 po偶yczony od Antonii nosi艂 imi臋 Wa艣ka. Wa­silij podejrzewa艂 Tonie, 偶e w艂a艣nie dlatego wybra艂a mu tego a nie innego.

Wa艣ka, Wa艣ka...鈥 - wabi艂o si臋 zwierz臋ta, nikt jednak nie nadawa艂 im takiego imienia. Toni膮 mia艂a specyficz­ne poczucie humoru, tylko ona mog艂a to wymy艣li膰.

Podkowy stuka艂y o ziemi臋, a w uszach Wasilija dud­ni艂o w k贸艂ko jedno s艂owo: 鈥瀞zale艅stwo, szale艅stwo...鈥

Powinien pop艂yn膮膰 statkiem. Na pewno uda艂oby mu si臋 zamieni膰 z kim艣 z za艂ogi frachtowca p艂yn膮ce­go do Onegi albo do Kiem. Statki armatora, u kt贸re­go teraz pracowa艂, kursowa艂y na tej trasie. Nie ka偶­dego dnia co prawda, ale na pewno w ci膮gu paru dni wyp艂yn膮艂by z Archangielska.

A mo偶e nawet Jewgienij pozwoli艂by mu si臋 zamustrowa膰 na kt贸rym艣 ze swoich frachtowc贸w p艂ywaj膮­cych Dwin膮? Nie ze wzgl臋du na sympati臋 dla niego, bynajmniej. Ale przecie偶 lubi艂 Jelizawiet臋, kt贸ra do艣膰 cz臋sto pomieszkiwa艂a u niego i Raiji. Niezr臋cznie jed­nak by艂o mu go o to prosi膰...

Wasilij nawet Antonii nie powiedzia艂, gdzie naj­pierw postanowi艂 szuka膰 bratanicy.

Pyta艂a go, ale odpar艂, 偶e jeszcze nie wie, dok膮d zmierza.

Domy艣li艂a si臋, 偶e k艂amie. Przejrza艂a go, mimo 偶e zwykle z 艂atwo艣ci膮 potrafi艂 wywie艣膰 ludzi w pole. An­toni臋 nie艂atwo by艂o oszuka膰.

- Nie chc臋 nic wiedzie膰 - rzuci艂a mu na po偶egna­nie, ale raz jeszcze powt贸rzy艂a, gdzie rozsta艂a si臋 z Anastasem.

- Nie wiem, czy si臋 tam zatrzymam - odpowie­dzia艂. - Mo偶e nie b臋d臋 mia艂 czasu...

- Do piek艂a z tob膮, Wasiliju Uskow!

Te s艂owa d艂ugo pobrzmiewa艂y mu w uszach. Ta An­tonia! Potrafi艂a by膰 gorzka niczym zesch艂a ryba. Ale jak ju偶 co艣 powiedzia艂a, to trafia艂a w samo sedno.

Wasilij, kieruj膮c si臋 wzd艂u偶 brzeg贸w Dwiny na po­艂udnie, obra艂 cel: Wielikij Ustiug.

Raiji nie podoba艂y si臋 warunki panuj膮ce na pok艂a­dzie 鈥濵iszy鈥. Wprawdzie widywa艂a gorsze, ale uzna­艂a to za marn膮 pociech臋. Zastanawia艂a si臋, czy Jewgie­nij zdaje sobie z tego spraw臋. Ostatni raz p艂yn膮艂 tym frachtowcem przed rokiem, kiedy przywi贸z艂 Anto­ni臋. Nie pyta艂a w贸wczas ani jego, ani przyjaci贸艂ki o wygody podr贸偶y. Interesowa艂o j膮 tyle innych spraw. Zawsze zreszt膮 s膮dzi艂a, 偶e m膮偶 dba o dobre warunki dla za艂ogi na swoich statkach.

Tymczasem marynarze sypiali na przegni艂ych sien­nikach w ch艂odzie i wilgoci. Kiedy po raz pierwszy chcia艂a wej艣膰 do kubryku, w nozdrza uderzy艂 j膮 taki smr贸d, 偶e a偶 si臋 cofn臋艂a. Kapitan po艣piesznie stara艂 si臋 j膮 odci膮gn膮膰 w innym kierunku, ale wtedy po raz pierwszy tupn臋艂a nog膮 i oznajmi艂a, 偶e jako 偶ona ar­matora ma prawo cal po calu obejrze膰 statek nale偶膮­cy do jej m臋偶a i 偶aden kapitan nie mo偶e jej zabroni膰 wej艣膰 tam, gdzie b臋dzie chcia艂a.

Ale zaraz po tym do艣wiadczeniu po艣piesznie si臋 wycofa艂a, by zaczerpn膮膰 艣wie偶ego powietrza.

Nie pojmowa艂a, jak ludzie mog膮 odpoczywa膰 w ta­kich warunkach.

Pewnie dlatego marynarze pracowali tak d艂ugo, p贸­ki nie padli ze zm臋czenia. Odnosi艂o si臋 wra偶enie, 偶e prawie nie 艣pi膮, bo widywa艂a wok贸艂 siebie ci膮gle te same blade twarze m艂odych ch艂opc贸w. Niekt贸rzy by­li bardzo licho odziani.

Raija zachodzi艂a do nich, kierowana matczyn膮 tro­sk膮, a z艂o艣膰 w niej narasta艂a.

Zapyta艂a marynarzy, ile zarabiaj膮, ale nie chcieli o tym m贸wi膰. Prze艣ladowa艂o j膮 dziwne uczucie, 偶e kto艣 im tego zabroni艂.

Raiji nie podoba艂 si臋 kapitan 鈥濵iszy鈥.

To niemo偶liwe, by Jewgienij o tym wszystkim wie­dzia艂...

Pragn臋艂a przyrzec tym haruj膮cym marynarzom, 偶e po powrocie do Archangielska zadba o popraw臋 ich doli. Ale nie mia艂a odwagi z艂o偶y膰 takich obietnic. Ba­艂a si臋 budzi膰 nadzieje, kt贸re mog膮 okaza膰 si臋 bez po­krycia. Wszystko si臋 w niej buntowa艂o.

Czasem pyta艂a Jewgienija, w jakich warunkach pra­cuj膮 marynarze, kt贸rych zatrudnia. Ale on w贸wczas tylko g艂adzi艂 j膮 po g艂owie i u艣miecha艂 si臋 艂agodnie. M贸­wi艂, 偶e zaczyna艂 jako zwyk艂y majtek, chadza艂 w drew­niakach nawet zim膮 i wie, jakie 偶ycie wiod膮 pro艣ci ma­rynarze. Dlatego nigdy nie wykorzystuje swoich ludzi. Zapewnia艂, 偶e na statkach nale偶膮cych do niego i do Olega panuj膮 lepsze warunki ni偶 u innych armator贸w, kt贸rych jednostki p艂ywaj膮 po Morzu Bia艂ym.

Teraz Raija przesta艂a mu wierzy膰. R贸wnocze艣nie jednak nie przyjmowa艂a do wiadomo艣ci, 偶e Jewgienij m贸g艂by j膮 ok艂ama膰.

Zapragn臋艂a si臋 kogo艣 poradzi膰. Kogo艣, kto si臋 na tym wyznaje, kto co艣 o tym wie...

Wasilija...

Niestety, przesta艂o to by膰 mo偶liwe. Wasilija mu­sia艂a wykre艣li膰 ze swojego 偶ycia.

Nie mog艂a wi臋c niczego obieca膰 za艂odze 鈥濵iszy鈥. Przyrzek艂a jednak sobie, 偶e porozmawia z Jewgieni­jem. Zmusi go, by zszed艂 pod pok艂ad i zobaczy艂, w ja­kich warunkach sypiaj膮 marynarze. Bo to, co ujrza艂a, uzna艂a za niegodne cz艂owieka.

By膰 mo偶e m艂odzi ch艂opcy zauwa偶yli w jej oczach bunt, mo偶e znali i nucili u艂o偶one o niej pie艣ni, bo na koniec rejsu, nim zesz艂a z pok艂adu w Wielikim Ustiugu, zajrza艂 do niej m艂ody marynarz, ten sam, kt贸ry pierwszego dnia tak walczy艂, by pom贸c jej zanie艣膰 do kajuty baga偶, i rzek艂:

- Bardzo jeste艣my radzi, 偶e p艂yn臋艂a艣 z nami na 鈥濵iszy鈥, Caryco.

Raija nie powstrzyma艂a go, cho膰 nie lubi艂a, gdy si臋 tak do niej zwracano. Dostrzeg艂a bowiem w m膮drych oczach m艂odzie艅ca nadziej臋.

Podj臋艂a w贸wczas mocne postanowienie, 偶e nie za­pomni za艂ogi frachtowca. Statek nosi艂 imi臋 jej syna, dlatego poczuwa艂a si臋 poniek膮d do odpowiedzialno­艣ci za wszystkich, kt贸rzy na nim p艂ywali.

- B臋d臋 o was pami臋ta膰 - obieca艂a i bez sprzeciwu pozwoli艂a m艂odzie艅cowi zanie艣膰 sw贸j baga偶 a偶 do go­spody, w kt贸rej poleci艂 si臋 jej zatrzyma膰 Jewgienij.

Gospoda, kt贸r膮 dla niej wybra艂 m膮偶, znajdowa艂a si臋 niedaleko portu. Wystarczaj膮co dobrze zna艂a swo­jego m臋偶a, by dostrzec w tym jego opieku艅cz膮 d艂o艅. Zawsze j膮 chroni艂. Teraz te偶 nie chcia艂, by jego 偶ona szuka艂a po ca艂ym Wielikim Ustiugu miejsca na noc­leg, maj膮c za towarzystwo marynarza w ga艂ganach i w drewniakach.

M艂odzieniec wni贸s艂 torb臋 do gospody. Raija zd膮­偶y艂a mu wetkn膮膰 par臋 monet, nim, nie spuszczaj膮c jej z oczu, cofn膮艂 si臋 do wyj艣cia. Kto wie, czy nie zyska­艂a w nim oddanego na ca艂e 偶ycie przyjaciela.

Raija znalaz艂a si臋 w mrocznym, nieco ponurym do­mu. Na powitanie wysz艂a jej pulchna kobieta, kt贸ra przedstawi艂a si臋 jako Tatiana Dawidowna, w艂a艣ciciel­ka gospody.

- Raisa Bykowa - oznajmi艂a Raija, dobrze wiedz膮c, 偶e uniknie zb臋dnych pyta艅, podaj膮c rosyjsk膮 wersj膮 w艂asnego imienia. - 呕ona Jewgienija Bykowa.

- Jeste艣 偶on膮 Jewgienija Dymitrowicza, kwiatusz­ku? Postaw ten baga偶 i pozw贸l, 偶e ci si臋 dok艂adniej przyjrz臋. No, nie! Temu nicponiowi uda艂o si臋 w ko艅­cu o偶eni膰 z tak pi臋kn膮 kobiet膮! Czym on sobie na to, u diab艂a, zas艂u偶y艂? Jak mu si臋 powodzi? Widzia艂am go ostatnio dok艂adnie rok temu. Nie przyjecha艂 z to­b膮? No, nie! Co ten g艂upiec sobie w og贸le my艣li? Jak m贸g艂 wysy艂a膰 samopas w艂asn膮 偶on臋? Czy on ci臋 aby dobrze traktuje? Niech by tylko spr贸bowa艂 ci臋 tkn膮膰! Ju偶 matuszka Tatiana by sobie z nim zata艅czy艂a! 呕e­by takie cude艅ko puszcza膰 samopas...

Gospodyni przycisn臋艂a Raij臋 do swej obfitej pier­si. I ju偶 by艂o wiadomo, 偶e w jej obecno艣ci nie spad­nie Raiji w艂os z g艂owy.

Raija wyczu艂a, 偶e Jewgienij dokona艂 w艂a艣ciwego wy­boru. Tu bowiem czeka艂 na ni膮 nie tylko pok贸j, ale i ser­ce. Ju偶 matuszka Tatiana o to zadba. Zdawa艂o si臋, 偶e ciemne 艣ciany nagle poja艣nia艂y od u艣miechu gospodyni, a dach podskoczy艂 od wybuch贸w jej 艣miechu. Przy pulchnej Tatianie zrobi艂o si臋 Raiji swojsko i weso艂o.

Kiedy w drodze na pi臋tro Raija potwierdzi艂a, 偶e Jewgienij przys艂a艂 j膮 w interesach, Tatiana zn贸w za­trz臋s艂a si臋 z oburzenia.

- On chyba nie jest przy zdrowych zmys艂ach - mrukn臋艂a, otwieraj膮c drzwi do pokoju. Raija zorien­towa艂a si臋, 偶e zosta艂 jej przydzielony pok贸j, kt贸ry go­spodyni trzyma艂a dla swoich najlepszych go艣ci. By艂o tu tak czysto, 偶e mo偶na by je艣膰 z pod艂ogi. W rogu sta艂 piec, a okno wychodzi艂o na port. - Nak艂ada膰 na ko­biet臋 tyle obowi膮zk贸w. Biedactwo...

- Kobiety wiele potrafi膮 - rzuci艂a Raija g艂adko. - Ty, Tatiano, na przyk艂ad, prowadzisz gospod臋, cho膰 niejeden stwierdzi艂by, 偶e to praca nie dla kobiet. Zreszt膮 naszym krajem tak偶e rz膮dzi kobieta...

Tatiana nie zareagowa艂a, gdy Raija rzuci艂a uwag臋 na jej temat, ale us艂yszawszy o carycy, zmarszczy艂a nos.

- Siedzi na tronie, to prawda, ale wed艂ug mnie ra­czej dla ozdoby, chocia偶 niekt贸rzy powiadaj膮, 偶e i urod膮 nie grzeszy. Zapewne inne, m膮drzejsze, g艂owy my艣l膮 za t臋 nasz膮 mi艂o艣ciwie panuj膮c膮 El偶biet臋... - do­ko艅czy艂a i roze艣mia艂a si臋 serdecznie.

Raija zdj臋艂a peleryn臋 i po艂o偶y艂a na 艂贸偶ku, na kt贸­rym pomie艣ci艂aby si臋 wygodnie cala rodzina. Zasta­nowi艂a si臋, kogo sta膰 na takie luksusy. Domy艣li艂a si臋, 偶e dosta艂aby ca艂kiem inny pok贸j, gdyby nie sympa­tia, jak膮 jej okaza艂a gospodyni.

- Znasz tu wszystkich w okolicy, Tatiano Dawidowna? - zapyta艂a.

Kobieta otaksowa艂a j膮 dok艂adnie, a w jej oczach Raija dostrzeg艂a b艂ysk zainteresowania.

- Powinnam si臋 by艂a domy艣le膰, 偶e sprowadza ci臋 tu co艣 jeszcze! - W szerokim u艣miechu ods艂oni艂a bia­艂e z臋by i, za艂o偶ywszy r臋ce na piersi, zapyta艂a: - Co chcesz wiedzie膰?

- Szukam kogo艣 - odpar艂a Raija.

- Aha - mrukn臋艂a znacz膮co Tatiana Dawidowna, sadowi膮c si臋 wygodnie na 艂贸偶ku. - Teraz ju偶 rozu­miem. To ty nam贸wi艂a艣 Jewgienija Dymitrowicza, 偶e­by si臋 zgodzi艂 na tw贸j samotny wyjazd?

Za艣mia艂a si臋 znacz膮co.

- Niezupe艂nie - Raija zaprzeczy艂a gwa艂towniej ni偶 to by艂o konieczne. W ko艅cu, czy mia艂o jakie艣 znaczenie to, co s膮dzi o niej i o jej moralno艣ci Tatiana Dawidowna z Wielikiego Ustiuga? A mimo to sk艂ama­艂a: - Szukam brata.

Ciemnow艂osy Anastas m贸g艂 uchodzi膰 od biedy za jej brata. Zreszt膮 cz臋sto rodze艅stwo wcale nie jest do siebie podobne.

Nagle Raija poczu艂a gwa艂towne dudnienie w skro­niach, a wok贸艂 czo艂a zacisn臋艂a jej si臋 obr臋cz. Co艣 usi­艂owa艂o si臋 przebi膰 w jej g艂owie, ale ona nie potrafi艂a si臋 zdoby膰 na wysi艂ek, by wyj艣膰 temu naprzeciw. Nie teraz! Teraz musi za wszelk膮 cen臋 zachowa膰 przy­tomno艣膰 umys艂u. Domy艣la艂a si臋 jednak, 偶e zareago­wa艂a tak, bo by膰 mo偶e 偶yje gdzie艣 kto艣, kto napraw­d臋 jest jej bratem...

- Przyby艂 tu w ubieg艂ym roku latem - ci膮gn臋艂a z wysi艂kiem. - Nie lubi zatrzymywa膰 si臋 nigdzie na d艂u偶ej. Rodzina si臋 go wypar艂a. Ja jednak uwa偶am, 偶e brat to brat, cokolwiek inni o tym s膮dz膮. Chc臋 si臋 z nim spotka膰. Wiem, 偶e sp臋dzi艂 tu ca艂膮 zim臋. Wyso­ki, ciemnow艂osy, ma oko艂o dwudziestu pi臋ciu lat. 艢wietnie radzi sobie z ko艅mi...

- Nie b臋d臋 pyta艂a, czy jest przystojny, bo siostry na og贸艂 nie zwracaj膮 uwagi na takie rzeczy - skwito­wa艂a Tatiana. - Wydaje mi si臋, 偶e wiem, o kim m贸­wisz. Jest tu jeden taki, dla kt贸rego kobiety rzuci艂y­by si臋 w ogie艅. Oczywi艣cie te m艂ode i g艂upie...

Tatiana wyra藕nie nie dowierza艂a Raiji, 偶e poszuki­wany przez ni膮 m臋偶czyzna jest jej bratem. Bardziej by艂a sk艂onna przypuszcza膰, 偶e 艂膮cz膮 j膮 z nim zdecy­dowanie odmienne od siostrzanych uczucia.

- Pi臋knie zbudowany, w膮ski w biodrach... - ci膮gn臋­艂a Tatiana, zdradzaj膮c si臋 mimowolnie, 偶e przyjrza艂a mu si臋 du偶o dok艂adniej, ni偶 chcia艂a si臋 do tego przy­zna膰. - ...Ma szeroki tors, a w oczach szata艅skie b艂ys­ki. Czy to tw贸j brat, Raiso? Raija roze艣mia艂a si臋.

- Czy ja wiem? Ostatnio, gdy go widzia艂am, by艂 taki chudy, 偶e ubranie na nim wisia艂o. Twarz mia艂 zupe艂nie blad膮, dlatego te偶 jego ciemne, b艂yszcz膮ce oczy wygl膮­da艂y niczym rozpalone ognie. Wysoki by艂 ju偶 wtedy, i owszem, ale 偶eby wyr贸s艂 na takiego herosa, jak przed chwil膮 opisa艂a艣? Nie... w to raczej nie wierz臋.

Tatiana popatrzy艂a na Raij臋 przeci膮gle i chyba tro­ch臋 bardziej jej uwierzy艂a.

- Ma tak samo jak ty ciemne w艂osy. Widz臋, 偶e po­chodzicie z dostojnego rodu. Nie poda艂a艣 nazwiska...

- On z pewno艣ci膮 nie pos艂uguje si臋 nim, a ja przy­j臋艂am nazwisko m臋偶a. To mi w zupe艂no艣ci wystarczy...

Raija zasugerowa艂a, 偶e kryje si臋 za tym wszystkim rodzinny skandal. Zdziwi艂a si臋 w duchu, 偶e k艂amie z tak膮 艂atwo艣ci膮, a przy tym nawet j膮 to bawi. Uzna­艂a jednak, 偶e to niewinne k艂amstwo nikomu nie za­szkodzi. Mo偶e dlatego posz艂o jej tak g艂adko.

- Ma na imi臋 Anastas - doda艂a. Tatiana cmokn臋艂a i rzek艂a.

- W tym imieniu s艂ycha膰 brz臋k srebra... Raija wzruszy艂a ramionami i powt贸rzy艂a pytanie:

- S膮dzisz, 偶e on nadal przebywa tu w mie艣cie?

- Popytam - obieca艂a Tatiana. - Chyba si臋 domy­艣lam, gdzie si臋 zatrzyma艂. Je艣li to ten, o kt贸rym my艣l臋, to rzeczywi艣cie, prawdziwy z niego zaklinacz koni...

- Zawsze 艣wietnie sobie z nimi radzi艂 - odpar艂a Ra­ija i doda艂a tak jak przysta艂o na starsz膮 siostr臋: - Tak naprawd臋 tylko to potrafi艂.

- Nie kr臋膰 si臋 czasem po mie艣cie i sama go nie szu­kaj - poradzi艂a Tatiana. - Kobiecie takiej jak ty to nie uchodzi. Tyle si臋 s艂yszy r贸偶nych rzeczy... Zaczniesz wypytywa膰, kto艣 si臋 zaoferuje z pomoc膮 i nieszcz臋艣cie gotowe. Pozostaw to lepiej matuszce Tatianie! Popy­tam tu i tam. Je艣li tw贸j brat jest w Wielikim Ustiugu b膮d藕 gdzie艣 w pobli偶u, z pewno艣ci膮 go wytropi臋. A kie­dy go wezw臋, na pewno nie odwa偶y si臋 mnie zlekce­wa偶y膰. Poza tym on tak偶e zrozumie, 偶e nie mo偶esz po­rusza膰 si臋 po okolicy sama. Nie ma te偶 mowy, 偶eby艣 sama kupowa艂a kufry! Nie pojmuj臋, czym mia艂 za­prz膮tni臋t膮 g艂ow臋 Jewgienij, kiedy zgodzi艂 si臋 pos艂a膰 ci臋 na tak膮 wypraw臋. M臋偶czy藕ni bywaj膮 naprawd臋 bez­my艣lni, Raiso, nie s膮dzisz? D艂ugo ju偶 jeste艣 jego 偶on膮?

- Dziewi臋膰 lat. Mamy o艣mioletniego synka... Tatiana cmokn臋艂a z uznaniem, a na policzki wyst膮­pi艂y jej rumie艅ce.

- Ten Jewgienij... zawsze by艂 bystry. - Chocia偶... obaj bracia Bykowowie mieli do艣膰 gwa艂towne charaktery.

- Anastasa nie widzia艂am przesz艂o dziewi臋膰 lat - powiedzia艂a Raija na wszelkie wypadek, gdyby nie rozpozna艂a ukochanego Toni, kiedy si臋 ju偶 pojawi. Po takim wyja艣nieniu nawet Tatiana nie nabierze po­dejrze艅. Bo w ko艅cu mia艂a prawo nie rozpozna膰 te­go, kogo widzia艂a ostatnio jako wyrostka. Dziewcz臋­ta nie zmieniaj膮 si臋 tak bardzo, staj膮c si臋 kobietami, jak przeobra偶aj膮cy si臋 w m臋偶czyzn ch艂opcy.

Tatiana zna艂a si臋 na tym.

- By膰 mo偶e ujrzysz go jeszcze dzi艣 przed noc膮 - oznajmi艂a zdecydowanym g艂osem. - Oczywi艣cie, je­偶eli uda mi si臋 z艂apa膰 w艂a艣ciwych ludzi. Tymczasem ka偶臋 nanosi膰 wody na k膮piel dla ciebie. Dama ma prawo wymy膰 si臋 porz膮dnie po podr贸偶y. Jewgienij m贸g艂 ci臋 przecie偶 wys艂a膰 powozem, przynajmniej nie by艂a­by艣 sama i unikn臋艂aby艣 smrodu, bo od tych okrop­nych frachtowc贸w cuchnie na odleg艂o艣膰.

Raija poniek膮d zgadza艂a si臋 z Tatian膮. Z wdzi臋cz­no艣ci膮 przyj臋艂a obietnic臋 k膮pieli. Wiele czasu zaj臋艂o­by t艂umaczenie gospodyni, 偶e p艂yn膮c statkiem, zaosz­cz臋dzi艂a na czasie, a w drodze powrotnej b臋dzie mog­艂a zabra膰 ze sob膮 kufry i skrzynie, kt贸re nie zmie艣ci­艂yby si臋 w powozie.

Dlatego te偶 pozwoli艂a Tatianie cieszy膰 si臋 tym, 偶e to do niej nale偶y ostatnie s艂owo.

- Pewnie tak by艂o najtaniej. Ci m臋偶czy藕ni! Oni wszystko przeliczaj膮 na pieni膮dze! Przynajmniej nie­kt贸rzy...

Wielikij Ustiug w por贸wnaniu do Archangielska zda­wa艂 si臋 jego m艂odszym bratem. W mie艣cie po艂o偶onym nad jedn膮 z najwa偶niejszych dr贸g wodnych wiod膮cych na p贸艂noc nadal odbywa艂y si臋 targi i t臋tni艂o 偶ycie.

W czasach gdy Archangielsk by艂 jedynym portem 艂膮cz膮cym wielkie mocarstwo z Europ膮, Wielikij Ustiug tak偶e posiada艂 wi臋ksze znaczenie. Zmieni艂o si臋 wszystko, gdy na pocz膮tku osiemnastego wieku oddzia艂y Piotra Wielkiego utorowa艂y sobie drog臋 nad Ba艂tyk. Nowa stolica, Sankt Petersburg, przej臋艂a w znacznej mierze zagraniczny handel, co spowodo­wa艂o, 偶e p贸艂nocna Rosja troch臋 przywi臋d艂a. Sankt Pe­tersburg znajdowa艂 si臋 bli偶ej 艣wiata. Archangielsk nie m贸g艂 si臋 z nim r贸wna膰. Morze Bia艂e przez znaczn膮 cz臋艣膰 roku by艂o skute lodem i tak naprawd臋 tylko przez cztery miesi膮ce wi贸d艂 t臋dy szlak handlowy.

Rosyjscy w艂adcy zawsze marzyli o porcie po艂o偶o­nym bardziej na po艂udnie. Pierwszy imperator Piotr Wielki urzeczywistni艂 to marzenie, a ju偶 jego c贸rka Katarzyna w艂ada艂a krajem w艂a艣nie z portowego mia­sta, jakie jej ojciec podbi艂 dla Rosji.

W Archangielsku przeklinano Sankt Petersburg, bo odebra艂 znaczenie portowi na p贸艂nocy. Mimo 偶e zosta艂y odkryte nowe szlaki handlowe wiod膮ce przez Morze Bia艂e na zach贸d, dawna 艣wietno艣膰 Archangiel­ska min臋艂a bezpowrotnie.

Mieszka艅cy Wielikiego Ustiuga spogl膮dali w przy­sz艂o艣膰 nieco pogodniej. P贸ki rzeka toczy膰 b臋dzie swe wody, oni nie ucierpi膮 biedy, mawiali. Ludzie wszak nadal wysy艂ali towary na p贸艂noc. Latem transportowa­li je statkami, a zim膮, gdy rzeka zamarza艂a, saniami.

Na czterech miejskich targowiskach panowa艂 gwar, a miejscowi stolarze cieszyli si臋 s艂aw膮 w ca艂ej Rosji. Mieszka艅cy tych stron nie obawiali si臋, co wy­my艣li rezyduj膮ca w Sankt Petersburgu caryca. Suchona gwarantowa艂a im przetrwanie.

Zmaga艂 si臋 z dzikim ogierem, pochwyconym w stepie wraz z licznym stadem klaczy przed nieca­艂ym tygodniem. Klacze m贸g艂 oswoi膰 nawet 艣rednio zdolny koniarz, ale ogier by艂 wyj膮tkowy. Niez艂om­ny niczym trawa porastaj膮ca stepy, w艣r贸d kt贸rych 偶y艂. Uparty i silny, pan samego siebie, urodzony do 偶ycia na wolno艣ci.

Anastasowi 偶al go by艂o oswaja膰, a r贸wnocze艣nie sta艂o si臋 to dla niego najwi臋kszym w 偶yciu wyzwa­niem, oczywi艣cie gdy chodzi艂o o zwierz臋ta.

W chwili s艂abo艣ci omal nie pu艣ci艂 konia wolno.

W postawie ogiera, w jego spojrzeniu, w tym, jak od­rzuca艂 grzyw臋, by艂o co艣 boskiego.

Anastas zastanawia艂 si臋, czy nie powiedzie膰, 偶e ogier okaza艂 si臋 dla niego zbyt uparty i dziki. Ze na­tkn膮艂 si臋 na zwierz臋, kt贸rego nie zdo艂a艂 ujarzmi膰, bo wykaza艂 si臋 wol膮 silniejsz膮 ni偶 jego w艂asna.

Rozwa偶a艂 wszystkie za i przeciw. Dziedzicowi, dla kt贸rego ogier mia艂 by膰 przeznaczony, mo偶e by si臋 ja­ko艣 wyt艂umaczy艂. Nie to powstrzymywa艂o go wi臋c przed darowaniem ogierowi wolno艣ci.

Chodzi艂o o co艣 innego. Co艣 wi臋cej ni偶 tylko wy­zwanie. Nie chcia艂 tego nazwa膰. Nie wiedzia艂, czy nie straci艂by szacunku dla samego siebie, gdyby to uczy­ni艂. Co innego przypuszcza膰, a co innego spojrze膰 prawdzie prosto w oczy i pogodzi膰 si臋 z ni膮.

A mo偶e sta艂by si臋 kim艣 lepszym, gdyby zaakcepto­wa艂 w sobie mroczne cechy?

Drog膮 przez step nadje偶d偶a艂 konno m臋偶czyzna. Anastas rozpozna艂 go z daleka. Je藕dziec zbli偶y艂 si臋 do ogro­dzenia i pochylony czeka艂, a偶 Anastas sko艅czy. Wie­dzia艂, 偶e nie ma sensu go wo艂a膰, bo Anastas nie zwyk艂 przerywa膰 zaj臋膰, szczeg贸lnie kiedy oswaja艂 konie. Ca艂y Wielikij Ustiug kibicowa艂 Anastasowi, z dnia na dzie艅 pilnie 艣ledz膮c, jakie robi post臋py. Ros艂a liczba zak艂ad贸w o to, czy i kiedy uda si臋 mu ujarzmi膰 besti臋.

A mo偶e podpali膰 by traw臋, kiedy wiatr b臋dzie wia艂 w kierunku wybiegu? zastanawia艂 si臋 m臋偶czyzna przy p艂ocie. To odwr贸ci艂oby uwag臋 ogiera i pomog艂oby Anastasowi go podej艣膰.

M臋偶czyzna wyplu艂 藕d藕b艂o i si臋gn膮艂 po nowe, za­my艣lony.

Wreszcie Anastas podbieg艂 spocony do ogrodzenia. U艣miecha艂 si臋 lekko, a jego oczy p艂on臋艂y.

Wygl膮da jak m艂ody ch艂opak, pomy艣la艂 m臋偶czyzna, patrz膮c, jak Anastas, nawet si臋 z nim nie witaj膮c, lek­ko przeskakuje przez p艂ot. Poniewa偶 偶aden z nich nie przywi膮zywa艂 zbytniej wagi do konwenans贸w, prze­szli od razu do rzeczy.

- Masz siostr臋? - zapyta艂 przyby艂y, wypluwaj膮c 藕d藕b艂o trawy.

- Nie... tak - zaj膮kn膮艂 si臋 Anastas, nie zdo艂awszy ukry膰 zaskoczenia niespodziewanym pytaniem.

- Z p贸艂nocy przyp艂yn臋艂a kobieta, kt贸ra twierdzi, 偶e jest twoj膮 siostr膮. Zatrzyma艂a si臋 u Tatiany.

- Jak wygl膮da? - zapyta艂 Anastas, pomy艣lawszy o Antonii.

Chocia偶 jeszcze nie min膮艂 rok od ich rozstania, po­woli traci艂 nadziej臋. Ale przecie偶 cuda si臋 zdarzaj膮, pomy艣la艂, przypominaj膮c sobie s艂owa mnicha.

- Niewysoka, ciemnow艂osa, pi臋kna. Tak przynaj­mniej twierdzi Tatiana. Ja jej nie widzia艂em - wyja­艣ni艂 m臋偶czyzna. - Tatiana twierdzi, 偶e podobna do ciebie. Matuszka zna dobrze jej m臋偶a.

- A... to moja siostra Raisa - wydusi艂 Anastas.

- Zgadza si臋 - odpar艂 m臋偶czyzna zaskoczony. Za­wsze s膮dzi艂, 偶e wie niemal wszystko o Anastasie, a tymczasem okaza艂o si臋, 偶e ten ukry艂 przed nim cz臋艣膰 prawdy o sobie, nie wspominaj膮c wcale o rodzinie. - Tatiana te偶 wymieni艂a to imi臋. Zagrozi艂a, 偶e ka偶e mnie wych艂osta膰, je艣li ci je wyjawi臋, nim sam je wypowiesz.

- Przecie偶 m贸g艂bym mie膰 wi臋cej si贸str - rzuci艂 偶ar­tobliwie Anastas i pu艣ci艂 oko. A potem posmutnia艂 i zapatrzy艂 si臋 w dal.

Przyby艂y m臋偶czyzna odwr贸ci艂 wzrok zak艂opotany jakby w obawie, 偶e Anastas rozklei si臋 jak baba. Pew­nie od dawna nie widzia艂 si臋 z rodzin膮.

- Nie spodziewa艂e艣 si臋, co艣 mi si臋 zdaje, 偶e ona b臋­dzie ci臋 szuka膰, co? - zagadn膮艂 po chwili.

- Nie - odpar艂 Anastas, kt贸ry doskonale wiedzia艂, co oznacza przybycie Raiji.

4

Raija zmy艂a z siebie brud i od贸r, jakim przesi膮k艂a na frachtowcu. Gorzej by艂o pozby膰 si臋 nieprzyjem­nych wspomnie艅. Chyba b臋dzie musia艂o up艂yn膮膰 spo­ro czasu, nim jej si臋 to uda.

Przebra艂a si臋. Zdj臋艂a sukni臋 cuchn膮c膮 wszechobec­n膮 na statku wilgoci膮. Na pewno znajdzie si臋 spos贸b, by j膮 upra膰. Ju偶 matuszka Tatiana o to zadba. Raija mimowolnie u艣miechn臋艂a si臋, wspomniawszy gospo­dyni臋. Czy upodobni si臋 do niej na stare lata? Taka perspektywa nie wydawa艂a si臋 jej bynajmniej niemi­艂a. Domy艣li艂a si臋 jednak, 偶e Tatiana obrazi艂aby si臋, gdyby kto艣 powiedzia艂 o niej 鈥瀞tara鈥.

Raija wysuszy艂a w艂osy przy piecu, wyszczotkowa艂a je i zwi膮za艂a niezbyt ciasno wst膮偶k膮. I tak si臋 po­luzuj膮, pomy艣la艂a. Bez wzgl臋du na to, ile czasu po­艣wi臋ci艂aby na upi臋cie fryzury, zawsze wysuwa艂y si臋 z niej jakie艣 niesforne kosmyki.

Nie przejmowa艂a si臋 tym, 偶e kto艣, spojrzawszy na jej lu藕no zwi膮zane w艂osy, we藕mie j膮 za kobiet臋 nieza­m臋偶n膮 albo za star膮 pann臋. By艂a tu obca i nie obcho­dzi艂o jej zbytnio, co pomy艣l膮 sobie o niej tutejsi ludzie. W艂o偶y艂a na siebie nie rzucaj膮c膮 si臋 w oczy sp贸dnic臋 z podwy偶szonym stanem. Wygl膮da艂a w niej m艂odziej. Niewiele m臋偶atek jednak na艂o偶y艂oby str贸j, kt贸ry tak bardzo podkre艣la艂by tali臋. Raija zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e nie jest obecnie najszczuplejsz膮 w biodrach kobie­t膮 w Archangielsku, bo Jewgienij cz臋sto j膮 dra偶ni艂, 偶e przyty艂a, ale do talii nie zg艂asza艂 偶adnych zastrze偶e艅. Wpuszczona w sp贸dnic臋 kremowa bluzka, rozpi臋ta pod szyj膮, dodatkowo ujmowa艂a jej lat. Raija nie lubi­艂a, jak co艣 j膮 cisn臋艂o w szyj臋, bo mia艂a wra偶enie, 偶e kto艣 zaciska jej p臋tl臋. Na nogi wsun臋艂a buty do konnej jaz­dy. Co prawda niecz臋sto je藕dzi艂a konno, ale uwa偶a艂a, 偶e w takich butach wygodnie si臋 chodzi. To przyzwy­czajenie zreszt膮 przej臋艂a od Antonii. U艣miechn臋艂a si臋, wspomniawszy przyjaci贸艂k臋. Zastanawia艂a si臋, czy od­najdzie Anastasa, tak jak jej obieca艂a. Wbrew temu, co twierdzi艂a Tatiana, Raija wiedzia艂a, 偶e potrafi sobie po­radzi膰 sama. W fa艂dach sp贸dnicy nosi艂a ukryty n贸偶. Nie ba艂a si臋. Uwa偶a艂a, 偶e je艣li zajdzie taka koniecz­no艣膰, potrafi si臋 obroni膰, ale intuicja podpowiada艂a jej, 偶e nie b臋dzie to potrzebne.

W Archangielsku nigdy nie obawia艂a si臋 porusza膰 sama, a przecie偶 by艂o to o wiele wi臋ksze miasto ni偶 Wielikij Ustiug, w kt贸rym panowa艂a nieco senna, ale przyjazna atmosfera. Zagrody, przytulne chaty z ba­li, przyjazne uliczki i ciekawi ludzie.

Peleryna te偶 cuchn臋艂a wilgoci膮.

Trzeba j膮 b臋dzie przewietrzy膰, 偶eby zn贸w nadawa­艂a si臋 do noszenia, pomy艣la艂a Raija.

Za艂o偶y艂a mi臋kk膮 kurtk臋 ze sk贸ry, podarunek od Antonii. Przyjaci贸艂ka wyczarowa艂a j膮 dla niej, nie w艂asnymi, oczywi艣cie, r臋koma, ale dzi臋ki ca艂emu 艂a艅­cuszkowi 偶yczliwych jej os贸b. Zna艂a najlepsze ku艣nierki, kt贸re szy艂y dla niej pi臋kne i mocne okrycia. Sw贸j kunszt zawdzi臋cza艂y do艣wiadczeniom przeka­zywanym w ich rodzinach z pokolenia na pokolenie.

Kurtka Raiji, d艂uga do bioder, uszyta by艂a z mi臋kkiej, zamszowej sk贸ry renifera, kt贸r膮 Antonia sama wy­bra艂a. W p贸艂nocnej Rosji nawet latem wia艂y ch艂odne wiatry, dlatego kaza艂a dodatkowo ociepli膰 kurtk臋 podbiciem z czerwonego aksamitu, kt贸ry przywi贸z艂 z Norwegii Oleg. Kupi艂 t臋 tkanin臋 od kupca na wy­brze偶ach Finnmarku, ale pochodzi艂a z Bergen, han­dlowego miasta na po艂udniu Norwegii, dok膮d trafi艂a zapewne z Niemiec. Oleg s艂ono za ni膮 zap艂aci艂.

Raija tak lubi艂a t臋 kurtk臋, 偶e najch臋tniej nosi艂aby j膮 przez okr膮g艂y rok, tylko 偶e na ci臋偶kie mrozy nie nadawa艂a si臋, bo mimo wszystko by艂a za cienka. Jew­gienij 艣mia艂 si臋 z 偶ony i nazywa艂 strojnisi膮. Upomi­na艂, 偶e powinna ubiera膰 si臋 zim膮 jak wszyscy rozs膮d­ni ludzie: futro od 艣rodka i na zewn膮trz.

Raija wymkn臋艂a si臋 po cichu z pokoju. Na koryta­rzu nie zauwa偶y艂a Tatiany Dawidowny. Uchyli艂a ci臋偶kie odrzwia, zdumiewaj膮co lekko i bezg艂o艣nie po­ruszaj膮ce si臋 na zawiasach, i nie natkn膮wszy si臋 na ni­kogo, odetchn臋艂a z dziecinn膮 niemal ulg膮.

Zachowywa艂a si臋 jak m艂oda dziewczyna, wykrada­j膮ca si臋 na spotkanie z ukochanym, nie akceptowa­nym przez rodzin臋. Zastanowi艂a si臋, czy kiedy艣 tak po­st臋powa艂a. Niestety, zn贸w nie znalaz艂a odpowiedzi.

By艂o ju偶 dobrze po po艂udniu i na ulicach nie kr臋­ci艂o si臋 zbyt wiele ludzi. Kobiety zapewne w swoich domach przygotowywa艂y jedzenie, a m臋偶czy藕ni pra­cowali na polu, w porcie albo w warsztatach rzemie艣l­niczych, o kt贸rych tyle s艂ysza艂a. Tutejsi kowale kuli pi臋kne bramy i ogrodzenia, a stolarze robili meble, rze藕bili w drewnie, malowali.

Raija uzna艂a, 偶e powinna odszuka膰 stajnie i tam zapyta膰 o Anastasa, bo zapewne tylko w takim miejscu ma szans臋 go odnale藕膰. Ale 艂atwiej m贸wi膰, trudniej wykona膰.

Kr膮偶膮c po miasteczku, Raija trafi艂a na jeden z pla­c贸w, na kt贸rym odbywa艂o si臋 targowisko. Niestety, o tej porze dnia najbardziej nawet opieszali sprzedaw­cy pakowali resztki towaru. Zreszt膮 zje偶d偶a艂o si臋 ich teraz niewielu. U pocz膮tku lata nie by艂o specjalnie czym handlowa膰. Na sk贸ry by艂o zapotrzebowanie zi­m膮, p艂ody ziemi jeszcze nie obrodzi艂y. Sprzedawano wi臋c g艂贸wnie mi臋so i ryby, wyroby rzemie艣lnik贸w, a tak偶e zsiad艂e mleko, sery i mas艂o.

Drewnianych kufr贸w Raija nie zauwa偶y艂a u nikogo.

Zatrzyma艂a si臋 obok do艣膰 m艂odego m臋偶czyzny, uk艂adaj膮cego na wozie w臋dzone mi臋so. Chyba han­del mu si臋 powi贸d艂, bo nie zosta艂o mu du偶o towaru. Pozna艂a ten zapach! Przywo艂a艂 w niej jakie艣 niejasne wspomnienia.

Poczu艂a pulsowanie w skroniach, ale je zlekcewa­偶y艂a.

Handlarz podni贸s艂 wzrok. Mia艂 jasne w艂osy, ostrzy偶one jak u wi臋kszo艣ci miejscowych m臋偶czyzn na pazia, przy na艂o偶onej na g艂ow臋 misce. D艂ugo艣膰 grzywki zale偶a艂a oczywi艣cie od tego, do jakiego miej­sca si臋ga艂 brzeg miski.

- Szukam kogo艣 - odezwa艂a si臋 Raija, ale poczu艂a si臋 zak艂opotana, kiedy m艂odzieniec, zmierzywszy j膮 wzrokiem, odwr贸ci艂 si臋.

Zrozumia艂a, 偶e wyrazi艂a si臋 niezr臋cznie.

- Szukam m臋偶czyzny - doda艂a po艣piesznie. - Mniej wi臋cej w twoim wieku.

Tylko jeszcze pogorszy艂a sytuacj臋, bo m艂odzik zro­bi艂 si臋 purpurowy.

- Szukam brata - zacz臋艂a jeszcze raz, widz膮c, 偶e od­suwa si臋 od niej.

- Ach, tak! - W g艂osie nieznajomego zabrzmia艂a wyra藕na ulga.

Raija powt贸rzy艂a t臋 sam膮 historyjk臋, kt贸r膮 wymy­艣li艂a dla Tatiany. Opisa艂a Anastasa, tak jak go zapami臋­ta艂a i jak opisa艂a go Antonia. Oczywi艣cie bez szczeg贸­艂贸w, kt贸rymi j膮 zasypywa艂a przyjaci贸艂ka. Siostry wszak nie wiedz膮 o swoich braciach takich rzeczy.

M艂odzieniec zna艂 Anastasa.

- Ma艂o kto ma takie imi臋, przynajmniej tu w oko­licy, wi臋c to pewnie on - wyja艣ni艂. - Ale pani jako艣 inaczej m贸wi...

- D艂ugo ju偶 mieszkam w Archangielsku - uspra­wiedliwi艂a si臋 po艣piesznie Raija.

B贸g jeden wie, dlaczego wszyscy wykazuj膮 tak膮 nieufno艣膰, gdy chodzi o Anastasa, pomy艣la艂a. Tatia­na zachowywa艂a si臋 podobnie.

- Jad臋 w t臋 stron臋, gdzie on teraz mieszka. Mog臋 pani膮 zabra膰!

Ch艂opak skin膮艂 w stron臋 wozu, do kt贸rego by艂a za­prz臋偶ona wychudzona szkapa.

Raija nie oci膮ga艂a si臋 ani chwili. Usadowi艂a si臋 na ko藕le obok wo藕nicy nie pachn膮cego bynajmniej czy­sto艣ci膮. Na jego szyi i nadgarstkach zauwa偶y艂a zacie­ki, za paznokciami brud. Czapk臋 mia艂 poplamion膮 od t艂uszczu, a w艂osy ca艂e w kurzu. Raija zawstydzi艂a si臋, 偶e zwr贸ci艂a na to uwag臋. Trudno, 偶eby cz艂owiek, kt贸­ry pracuje tak ci臋偶ko, pachnia艂 liliami. Nosi艂a w so­bie przy tym jakie艣 przekonanie, cho膰 nie potrafi艂a w 偶aden spos贸b tego udowodni膰, 偶e i ona nie zawsze by艂a wytworn膮 dam膮. I ona bywa艂a brudna...

- Czym on si臋 teraz zajmuje? - zapyta艂a.

- Uje偶d偶a dla dziedzica dzikiego ogiera, kt贸rego schwytano w stepie na wsch贸d od Dwiny razem ze stadem licz膮cym ko艂o stu klaczy. Wiele z nich, oswo­jonych ju偶, uciek艂o, aby przy艂膮czy膰 si臋 do niego. W ca艂ym stadzie by艂 tylko ten jeden ogier. Pi臋kne zwierz臋... - Oczy mu zab艂ys艂y, gdy opowiada艂, a g艂os z艂agodnia艂. - Jest czarny jak sam diabe艂, ale pi臋kny. Gdy si臋 porusza, wida膰, jak mu drgaj膮 mi臋艣nie pod sk贸r膮. A grzyw臋 ma tak膮 jak w艂osy kobiety...

Zerkn膮艂 ukradkiem na Raij臋 i poczerwienia艂 za­wstydzony, obawiaj膮c si臋, 偶e wyrazi艂 si臋 niestosow­nie. Ale Raija uda艂a, 偶e tego nie dostrzega.

- Uda mu si臋? - zapyta艂a, 偶eby zmieni膰 temat, ale zaraz sama sobie odpowiedzia艂a: - Powinno si臋 uda膰! Odk膮d nauczy艂 si臋 chodzi膰, tylko mu konie w g艂owie.

Wydawa艂o si臋 jej, 偶e tak w艂a艣nie m贸wi膮 siostry o swoich m艂odszych braciach. Troch臋 z g贸ry, ale nie bez czu艂o艣ci.

- On jest prawdziwym mistrzem w uje偶d偶aniu ko­ni. W okolicy nie ma lepszego... - zapewni艂 m艂odzieniec.

Nie wiedzia艂a, jak on ma na imi臋. Zapewne niecz臋­sto spotyka艂 obcych poza tymi, kt贸rzy u niego kupo­wali, ale tych nie interesowa艂o, jak si臋 nazywa. Nie przywyk艂 wi臋c do tego, 偶e nale偶y si臋 przedstawi膰. Zreszt膮 ona te偶 si臋 nie przedstawi艂a, 偶eby nie wzi膮艂 j膮 za osob臋 wynios艂膮.

- Kto wie, czy w ca艂ej Rosji znalaz艂by si臋 kto艣, kto by mu dor贸wna艂! - wychwala艂 Anastasa dalej m艂o­dzieniec.

Raija by艂a ciekawa, co by powiedzia艂, gdyby zna艂 Antoni臋.

A niech to! Jak to mi臋so cuchnie!

Nie mog艂a prosi膰 ch艂opaka, by wyrzuci艂 je gdzie艣 po drodze. Mog艂aby mu za nie zap艂aci膰 i sama pozby膰 si臋 mi臋sa, ale to by nie by艂o najszcz臋艣liwsze rozwi膮­zanie. Zbyt wielu ludzi cierpi g艂贸d, pewnie tak偶e w tych stronach. Nie wolno wyrzuca膰 jedzenia...

Zapach wdziera艂 si臋 jej w nozdrza, budzi艂 jakie艣 wspomnienie. Odpowied藕, jakie艣 jej niejasne zarysy, przedziera艂y si臋 przez t臋 ska艂臋, kt贸r膮 Raija nosi艂a w sobie, lecz l臋ka艂a si臋 na ni膮 zbyt mocno napiera膰. Ska艂a ta skrywa艂a jakie艣 tajemnice...

Gdzie艣 g艂臋boko tkwi艂 dotkliwy b贸l.

W臋dzone mi臋so...

Wo艅 dymu i sk贸r... Niemal czu艂a s艂ony smak ow臋­dzonego gor膮cym dymem mi臋sa.

Mrok, mrok...

Jakie艣 g艂osy...

Raija spojrza艂a na swoje d艂onie. Widzia艂a jedynie dzie­si臋膰 w艂asnych palc贸w, ale czu艂a wyra藕nie u艣cisk ko艣cistej d艂oni; lekki i ostro偶ny, wzbudzaj膮cy w niej mimo to l臋k.

Raija mruga艂a powiekami, wpatruj膮c si臋 z uporem przed siebie. Nie chcia艂a zamkn膮膰 oczu i zanurzy膰 si臋 w tym dziwnym stanie. Nie chcia艂a.

- 殴le si臋 pani czuje? - zapyta艂 handlarz, widz膮c, jak, poblad艂szy gwa艂townie, zaciska szcz臋ki.

- Nie, to przez ten kurz - odpar艂a Raija. - Nic mi nie jest. Nie zwa偶am na takie niedogodno艣ci.

Mruga艂a i mruga艂a, ale nie mog艂a powstrzyma膰 艂ez nap艂ywaj膮cych do oczu. Nie mia艂a poj臋cia, dlaczego p艂acze. S艂ysza艂a jedynie jaki艣 melodyjny g艂os, powta­rzaj膮cy s艂owa, kt贸rych nie rozumia艂a. Wiedzia艂a jed­nak, 偶e znacz膮 co艣 wa偶nego.

Przez szczelin臋 w tej skale, kt贸ra odgradza艂a j膮 od przesz艂o艣ci, przenika艂y jakie艣 wspomnienia. Mrok... dogasaj膮ce ognisko... za plecami czuje czyj膮艣 obecno艣膰. Nie mo偶e si臋 odwr贸ci膰, ale wie, 偶e siedzi za ni膮 m臋偶­czyzna, kt贸ry wiele dla niej znaczy. Kt贸ry znaczy dla niej wi臋cej ni偶 ca艂y 艣wiat... Inaczej nie dr偶a艂aby tak...

Jewgienij nie wywo艂ywa艂 w niej takiego podniece­nia. Nie w taki spos贸b. Nigdy tak tego nie odbiera艂a. Dr偶a艂a oszo艂omiona, doznaj膮c zarazem s艂odyczy, jak i goryczy. L臋k i szcz臋艣cie wi臋ksze ni偶 s膮 w stanie po­mie艣ci膰 s艂owa.

Ten zapach...

Raija osun臋艂a si臋 mi臋kko i opar艂a na ramieniu wo藕­nicy. Przez kr贸tki moment ch艂opak zn贸w pomy艣la艂, 偶e nieznajoma szuka przyg贸d, tak jak zrazu przypusz­cza艂. Bo czy inaczej by si臋 tak do niego przytula艂a?

Zaraz jednak oprzytomnia艂, zrozumiawszy, 偶e ko­bieta, kt贸r膮 ze sob膮 zabra艂, zemdla艂a.

- A niech to diabli! - zakl膮艂 szpetnie, nie zwa偶aj膮c na s艂owa.

Zatrzyma艂 konia i obj膮艂 ramieniem nieprzytomn膮, a widz膮c z bliska, jak jest pi臋kna, zadr偶a艂 z przej臋cia. Trz臋s膮c si臋 ca艂y, przeni贸s艂 j膮 i po艂o偶y艂 na wozie.

Droga by艂a pusta, od najbli偶szych zabudowa艅 dzieli艂a ich spora odleg艂o艣膰. Nie m贸g艂 si臋 oprze膰 po­kusie, by dotkn膮膰 kr膮g艂ych piersi. Nigdy jeszcze nie widzia艂 nagiej kobiety, nigdy 偶adnej nie mia艂. Poczu艂 na czole perlisty pot, a poni偶ej pasa sztywno艣膰. Zer­kn膮艂 po艣piesznie przez rami臋, raz i drugi, ale nie do­strzeg艂 偶ywej duszy.

Ju偶 wyci膮gn膮艂 ku niej r臋k臋, gdy nagle rozleg艂o si臋 chrapliwe krakanie.

Zeskoczy艂 z wozu jak oparzony. Spurpurowia艂 na twarzy, niczym kto艣 przy艂apany na gor膮cym uczynku.

Kruk zamacha艂 skrzyd艂ami tu偶 nad jego g艂ow膮 i odfrun膮艂.

Ch艂opak w艂a艣ciwie nie wiedzia艂, czy powinien mu by膰 wdzi臋czny, czy nie.

Wspi膮艂 si臋 na kozio艂 i pojecha艂 dalej, uznaj膮c, 偶e najlepiej b臋dzie, je艣li czym pr臋dzej odwiezie niezna­jom膮 do brata.

Co te偶 mi przysz艂o do g艂owy, gani艂 si臋 w my艣lach. Ale ze mnie g艂upiec! Przecie偶 gdyby Anastas si臋 do­wiedzia艂, 偶e tkn膮艂em jego siostr臋, nie darowa艂by mi tego. Ale z drugiej strony, mia艂bym co wspomina膰 do ko艅ca swych dni, przemkn臋艂o mu przez my艣l. Gdy­bym si臋 tylko odwa偶y艂...

Wo藕nica skierowa艂 konia w stron臋 budynku, kt贸ry w my艣lach zawsze nazywa艂 pa艂acem, cho膰 zapewne dla tych, kt贸rzy ogl膮dali prawdziwe pa艂ace, ten go w niczym nie przypomina艂. Biedni wyrobnicy tu nie bywali. Ich cha艂upy, ciasne i n臋dzne, le偶a艂y z dala od posiad艂o艣ci dziedzica. Min膮艂 drewniane zabudowania gospodarskie i nie zwa偶aj膮c na g艂o艣ne szyderstwa biegn膮cych za nim kpiarzy, zatrzyma艂 si臋 dopiero przy stajniach.

Stajenni mieszkali w lepszych warunkach ni偶 po­zosta艂a s艂u偶ba. Dziedzic bardzo kocha艂 konie i lubi艂, gdy je traktowano po kr贸lewsku, dlatego w艂a艣nie za­pewnia艂 swoim stajennym warunki, o kt贸re inni nie 艣mieliby si臋 nawet upomnie膰. W obszernych budyn­kach by艂o cieplej i przytulniej ni偶 w cha艂upie niejed­nego wyrobnika. Ch艂opak pomy艣la艂 z zazdro艣ci膮, 偶e gdyby zaproponowano mu tu nocleg, na pewno by nim nie pogardzi艂.

Zosta艂 zatrzymany przez kilku parobk贸w, pracuj膮­cych w stajni. M艂odzi ch艂opcy starali si臋 bardzo. 艢wia­domi tego, 偶e nigdzie nie by艂oby im tak dobrze, ro­bili wszystko, by tej pracy nie straci膰.

Gdy pewna grupa otrzymuje przywileje, gotowa jest pazurami broni膰 swojej pozycji.

- Za daleko si臋 zapu艣ci艂e艣, ch艂ystku - zatrzyma艂 go parobek. - To nie miejsce dla ciebie!

Wo藕nica uczyni艂 rozpaczliwy gest w stron臋 le偶膮cej kobiety. Wok贸艂 niego zebra艂o si臋 z p贸艂 tuzina robot­nik贸w, kt贸rzy przeciskali si臋 zaciekawieni.

- A niech to wszyscy diabli! Niki, sk膮d wzi膮艂e艣 ta­k膮 kobiet臋? - rozleg艂y si臋 g艂osy.

- To ty j膮 tak wym臋czy艂e艣?

- A mo偶e nam j膮 przywioz艂e艣? Wygl膮da na tak膮, kt贸ra by nas wszystkich polubi艂a. Chyba zna si臋 na rzeczy...

- Mo偶emy si臋 ni膮 podzieli膰, Niki...

- Gdzie Anastas? - zawo艂a艂 rozpaczliwie ch艂opak. Nie podoba艂o mu si臋, 偶e m贸wi膮 o nieznajomej w taki spos贸b. Sam wprawdzie te偶 nie mia艂 czystego sumie­nia, ale ich docinki i 艣miechy budzi艂y w nim wstr臋t.

Dotykali jej i macali. Kto艣 zapu艣ci艂 d艂o艅 pod sp贸dnic臋. Niki poczu艂, jak ogarnia go w艣ciek艂o艣膰, i zakl膮艂 szpetnie.

- O, nasz Niki si臋 brzydko wyra偶a - zarechotali pa­robcy.

- To jest siostra Anastasa! - wrzasn膮艂 na ca艂e gard艂o.

Tak zdesperowanego nikt go przedtem nie widy­wa艂. Efekt by艂 piorunuj膮cy. Zgry藕liwe docinki i re­chot usta艂y jak no偶em uci膮艂. 呕adna d艂o艅 nie si臋ga艂a poza kraw臋d藕 wozu.

- A niech to! - mrukn膮艂 kto艣. - Siostra Anastasa?

- Troch臋 podobna - uzna艂 kto艣 inny. - Tylko 偶e 艂adniejsza, nie s膮dzicie?

Dowcipni艣 troch臋 roz艂adowa艂 napi臋cie. Zn贸w roz­leg艂 si臋 艣miech. Wszyscy zgodnie orzekli, 偶e kobieta jest bez w膮tpienia pi臋kniejsza ni偶 jej brat.

- Ty j膮 tak urz膮dzi艂e艣, Niki? - zapyta艂 ostro jeden ze stajennych i prze艣widrowa艂 m艂odzie艅ca spojrze­niem. - Co艣 ty z ni膮 zrobi艂, u licha?

- Ka偶dy s膮dzi po sobie - mrukn膮艂 kto艣 inny, ale 艣miech nie zabrzmia艂 tym razem r贸wnie weso艂o.

- Ona... po prostu... nagle zemdla艂a - j膮ka艂 si臋 Niko艂aj nieszcz臋艣liwy i zda艂 relacj臋 z ka偶dej niemal minuty, od chwili gdy podesz艂a do niego na targu i zapyta艂a o Anastasa, a偶 do momentu, gdy j膮 przywi贸z艂 do dworu.

Chyba mu uwierzyli.

- Nie spotka艂e艣 po drodze Anastasa? Niki pokr臋ci艂 g艂ow膮 nieszcz臋艣liwy i upokorzony.

- Anastas mia艂 si臋 z ni膮 spotka膰 - wyja艣ni艂 kto艣 z gromady, a pozostali potwierdzili skini臋ciem. Naj­wyra藕niej wiedzieli o przyje藕dzie siostry.

- Ale on pojecha艂 na to spotkanie do miasta. Chy­ba zasz艂o jakie艣 nieporozumienie.

Przez kr贸tk膮 chwil臋 zebrani m臋偶czy藕ni popatrzy­li po sobie bezradnie.

- Ja mog臋 j膮 odwie藕膰... - zaproponowa艂 w ko艅cu je­den z nich.

- W 偶adnym razie - zaprotestowali ch贸rem pozo­stali.

- To mo偶e ja - odezwa艂 si臋 nie艣mia艂o Niki, opusz­czaj膮c g艂ow臋.

- Nigdzie nie pojedzie! W takim stanie chcesz j膮 ci膮ga膰 z powrotem do miasta? To by j膮 zabi艂o. Ana­stas na pewno by ci za to nie podzi臋kowa艂...

Niki zblad艂. Ale nie chcia艂 wypu艣ci膰 kobiety z r膮k. By艂 pewien, 偶e odwdzi臋czy艂aby si臋 mu, gdyby tylko si臋 ockn臋艂a. Mo偶e by si臋 do niego u艣miechn臋艂a? Tak pi臋knie si臋 u艣miecha...

Ale brakowa艂o mu odwagi, 偶eby zaprotestowa膰. Nigdy w 偶yciu nie podni贸s艂 g艂osu ani si臋 nikomu nie sprzeciwi艂.

Nikt nie zmienia si臋 tak z dnia na dzie艅. Trudno nagle wyprostowa膰 zawsze ugi臋ty kark.

M臋偶czy藕ni wsp贸lnymi si艂ami zdj臋li Raij臋 z wozu, a potem jeden z nich wzi膮艂 j膮 na r臋ce. Niki marzy艂, by kiedy艣 tak trzyma膰 kobiet臋. By艂 pewien, 偶e zawsze ju偶 b臋dzie przywo艂ywa膰 w pami臋ci obraz nieznajo­mej. Nigdy jej nie zapomni.

Kto艣 rzuci艂 Nikiemu pod nogi monet臋.

- Sprawiedliwie zas艂u偶y艂e艣 na zap艂at臋, Niki. Ona pewnie by ci co艣 da艂a za podwiezienie. Anastas te偶 by ci臋 wynagrodzi艂, gdyby tu teraz by艂.

Mo偶e wcale z niego nie szydzili, a jednak tak to odebra艂.

Patrzy艂, jak znikaj膮 w stajni. Wiedzia艂, 偶e po stro­mych schodkach nios膮 j膮 do izby Anastasa.

Mia艂 nadziej臋, 偶e nie powa偶膮 si臋 jej tkn膮膰, 偶e jej nie skrzywdz膮, cho膰 nie mia艂 co do tego ca艂kowitej pew­no艣ci. Anastas by艂 jednym z nich, ale mimo wszystko...

Wiedzia艂, jak stajenni traktuj膮 kobiety. S艂ysza艂 o nich niejedno.

Zerkn膮艂 na monet臋. Le偶a艂a w piachu i b艂yszcza艂a w ostatnich promieniach zachodz膮cego s艂o艅ca. Chcia艂by m贸c j膮 tam zostawi膰. Jak偶e chcia艂by ujrze膰 miny parobk贸w, gdyby znale藕li monet臋 po jego od­je藕dzie.

Ale mo偶e wcale by na to nie zwr贸cili uwagi? Mo­偶e ca艂kiem by o tym zapomnieli?

Niko艂aj zeskoczy艂 z wozu i podni贸s艂 pieni膮偶ek. Pa­rzy艂 go w d艂oni. Wsun膮艂 go do kieszeni, ale teraz pa­rzy艂 go w udo.

Nikt nie widzia艂 Niko艂aja. Ruszaj膮c z miejsca, jesz­cze raz zerkn膮艂 przez rami臋, by upewni膰 si臋, 偶e odje­cha艂 niezauwa偶ony.

Anastas przywi膮za艂 konia przy gospodzie matuszki Tatiany, jak nazywano w艂a艣cicielk臋 w ca艂ym Wielikim Ustiugu.

Wbieg艂 po schodach, bior膮c po kilka stopni. Nie przebra艂 si臋. Zreszt膮 takiego go tu wszyscy znali. Nie zamierza艂 wypa艣膰 z roli. Mo偶e uczyni艂by jeden wyj膮­tek: gdyby przyby艂a Antonia. Niestety, to nie by艂a ona. Przys艂a艂a kogo艣 innego. Ca艂kiem niepotrzebnie, przecie偶 w niczym nie zmieni to jej postanowienia.

- Zatrzyma艂a si臋 tu podobno moja siostra - zagad­n膮艂 Anastas Tatian臋 Dawidown臋, kt贸r膮 znalaz艂 w kuchni przy garach. Tatiana sama gotowa艂a swoim go艣ciom, a bywa艂o, 偶e sto艂owali si臋 u niej nie tylko ci, kt贸rzy zatrzymali si臋 na nocleg.

- Tak si臋 przedstawi艂a, a ty to potwierdzasz - odpo­wiedzia艂a Tatiana, wycieraj膮c r臋ce w fartuch, i obrzu­ci艂a go bacznym spojrzeniem. - Nie wierz臋, by taki mi­艂y ch艂opak jak ty k艂ama艂 matuszce Tatianie prosto w oczy, wi臋c musi to by膰 prawda. Jest od ciebie star­sza. S艂ysza艂e艣, 偶e zosta艂a 偶on膮 znanego armatora w Archangielsku?

- Jest o ca艂e dziesi臋膰 lat starsza ode mnie - potwier­dzi艂 Anastas. - Co wiem, a czego nie wiem, to ju偶 mo­ja sprawa...

U艣miechn膮艂 si臋 do Tatiany u艣miechem, kt贸ry po­trafi艂 rozbroi膰 wszystkie kobiety.

M臋偶czy藕ni wiele si臋 w 偶yciu ucz膮, stwierdzi艂. Po­st臋puj膮 cz臋sto nie tak, jakby chcieli, ale tak, jak tego wymaga od nich sytuacja.

- Zaprowadz臋 ci臋 do jej pokoju. Mia艂a si臋 wyk膮pa膰. Od tamtej pory jej nie widzia艂am. Pewnie zasn臋艂a. Ten Jewgienij jest bezmy艣lnym g艂upcem. Wybacz, Anastas, 偶e tak m贸wi臋, ale przy tobie nie musz臋 niczego owija膰 w bawe艂n臋. Znam jej m臋偶a Do czego to podobne, 偶eby posy艂a膰 taki kwiatuszek samotnie w te strony? Cho膰by nie wiem jak b艂aga艂a, nic go nie usprawiedliwia.

Tatiana zatrzyma艂a si臋 w po艂owie schod贸w prowa­dz膮cych na pi臋tro, gdzie kwaterowa艂a wy艂膮cznie swo­ich ulubionych go艣ci. Nie kierowa艂a si臋 zasobno艣ci膮 kiesy przyjezdnych przy wyborze dla nich pokoju. Nierzadko decydowa艂y o tym szczery u艣miech i po­ci膮gaj膮ca twarz.

- Jeste艣 pewien, 偶e to twoja siostra? - zapyta艂a, pa­trz膮c na niego z g贸ry. - Co艣 mnie tkn臋艂o, 偶e mo偶e ona przyjecha艂a tutaj, aby si臋 spotka膰 po kryjomu z kochankiem...

Anastas roze艣mia艂 si臋.

- Och, Tatiano, chyba prowadzi艂a艣 za m艂odu na­zbyt hulaszcze 偶ycie. Szkoda, 偶e ci臋 wtedy nie zna­艂em! Podejrzewasz wszystkich o najgorsze, jakby艣 sa­ma by艂a niez艂ym zi贸艂kiem.

Prychn臋艂a tylko w odpowiedzi i zgarn膮wszy fa艂dy sp贸dnicy, reszt臋 stopni pokona艂a w milczeniu.

- Polubi艂am j膮 - odezwa艂a si臋 wreszcie. - Kimkol­wiek jest lub nie jest.

Zapuka艂a do drzwi pokoju, ale nikt nie odpowie­dzia艂.

- Raiso Bykowa - odezwa艂a si臋 Tatiana w艂adczo. Chyba 偶aden genera艂 nie potrafi艂by wywo艂a膰 takiego wra偶enia.

Ale gdy z pokoju nadal nie dobieg艂 偶aden odg艂os, zabrz臋cza艂a kluczami i otworzy艂a drzwi.

- Do diab艂a! - zawo艂a艂a, przekonawszy si臋, 偶e po­k贸j jest pusty. Zmru偶y艂a oczy i za艂o偶ywszy r臋ce na biodrach, wycedzi艂a:

- Coraz bardziej utwierdzam si臋 w przekonaniu, 偶e to jednak twoja najbli偶sza krewna, m贸j drogi Anastasie. Nie mog艂a poczeka膰, co? To chyba rodzinne!

- Zdaje si臋, 偶e nie dopilnowa艂a艣 mojej siostry - rzu­ci艂 Anastas, wchodz膮c w rol臋 brata. Nawet m艂odsi bracia czuj膮 si臋 odpowiedzialni za swoje siostry.

- Stara艂am si臋 - odparowa艂a Tatiana. - Ale jak ju偶 wspomnia艂am, to jaka艣 rodzinna przypad艂o艣膰. Ty te偶 nie dasz si臋 nikomu zamkn膮膰 pod kluczem, prawda?

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i wyszed艂 na korytarz.

- A jak ci idzie z tym ogierem? - zapyta艂a Tatiana, zamkn膮wszy za sob膮 drzwi pokoju.

- Robimy post臋py. Za艣mia艂a si臋.

- Nie dajesz mi wielu wskaz贸wek, oj, nie dajesz! Tak sobie jednak my艣l臋, 偶e postawi臋 na to, 偶e w ci膮­gu trzech dni go oswoisz. Chocia偶... teraz mo偶esz nie mie膰 czasu, skoro przyjecha艂a do ciebie siostra.

Wzruszy艂 ramionami. Zachowywa艂 si臋 troch臋 aro­gancko, ale Tatiana wyczu艂a, 偶e ten m艂odzian jest inny ni偶 ci, kt贸rych zna艂a. Zdawa艂o jej si臋, 偶e wywodzi si臋 z wy偶szych sfer. Mo偶e widzia艂 nawet na w艂asne oczy sam膮 caryc臋? Zawsze co艣 takiego przychodzi艂o jej na my艣l w jego obecno艣ci. By艂o w nim co艣 niezwyk艂e­go, mimo 偶e jego d艂onie nosi艂y 艣lady ci臋偶kiej pracy.

- Na to, co ma do oznajmienia mi moja siostra, wystarczy par臋 godzin. Dlaczego wi臋c mia艂bym nie mie膰 czasu?

- Twardy z ciebie go艣膰 - stwierdzi艂a Tatiana.

- Na tyle twardy, 偶e przetrz膮sn臋 ca艂y Wielikij Ustiug, 偶eby j膮 znale藕膰. Powiedz jej to, je艣li si臋 tu zjawi.

- Na pewno j膮 odnajdziesz. Matuszka Tatiana rzadko si臋 myli! Ale co艣 mi si臋 zdaje, 偶e niespecjalnie ci臋 ucieszy艂 jej przyjazd.

- To prawda - odpar艂 i zatrzyma艂 si臋 w otwartych drzwiach. Jego sylwetk臋 otoczon膮 framug膮 jak ram膮 pod艣wietli艂y ostatnie promienie dnia. - Wola艂bym, 偶e­by nie przyje偶d偶a艂a.

Powinna przyjecha膰 Antonia, pomy艣la艂.

5

Wo艅 w臋dzonego mi臋sa, sk贸r i suchego siana dra偶­ni jej nozdrza. Ognisko jeszcze tylko 偶arzy si臋 z lek­ka, ale powoli dogasa. Raija zna zapach darni i drew­na u偶ytego na podpa艂k臋.

Kl臋cz膮c, siedzi na pi臋tach tu偶 przy palenisku. Od tej pozycji 艣cierp艂y jej nogi.

Znajduje si臋 w pomieszczeniu, a zarazem jakby na otwartej przestrzeni. Co艣 si臋 nie zgadza... A jednak kl臋czy na ziemi, nie na pod艂odze.

Jest ciemno, a dym dodatkowo zamazuje kontury. Jaki艣 g艂os dolatuje z oddali, cho膰 przecie偶 贸w kto艣, kto do niej przemawia, trzyma j膮 za r臋k臋.

Czuje u艣cisk suchej, ko艣cistej d艂oni, kt贸ra, cho膰 drobna i niewielka, ma w sobie dziwn膮 moc.

U艣cisk zel偶a艂.

Raija w sercu odczuwa wielk膮 ulg臋... jakby si臋 ba艂a...

Ale jest co艣 jeszcze, a w艂a艣ciwie kto艣...

Nie za jej plecami! Jak w og贸le mog艂a tak pomy­艣le膰?

Kto艣, czyj膮 obecno艣膰 w pe艂ni sobie u艣wiadamia, czuje ka偶dym skrawkiem swego cia艂a. Sprawia, 偶e po­krywa si臋 ono g臋si膮 sk贸rk膮. To jego blisko艣膰 przypra­wia j膮 o przyjemne dreszcze. Ale skrywa te tak inten­sywne doznania. Skrywa l臋k, kt贸ry jej nie opuszcza.

Dla niego.

Czuje na sobie jego spojrzenie. 呕ar z ogniska rzu­ca lekk膮 po艣wiat臋 i roz艣wietla w mroku jej twarz.

On nie spuszcza jej z oczu.

Wie o tym, czuje ka偶d膮 cz膮stk膮 siebie. Lekko onie­艣mielona, a zarazem do b贸lu szcz臋艣liwa, cho膰 nie ma do tego prawa. Gdzie艣 g艂臋boko w sercu nosi niepoj臋­te cierpienie. Poczucie nieodwracalnej straty.

Co艣, czemu powinna pozosta膰 wierna.

Zaw艂adn臋艂a ni膮 bezmierna czu艂o艣膰, dziwna i nie­bezpieczna.

Musi go zobaczy膰!

Dym z ogniska szczypie j膮 w oczy, kt贸re nape艂nia­j膮 si臋 艂zami. Ale powstrzymuje si臋 od p艂aczu. Nie chce, 偶eby kto艣 zobaczy艂, jak rozpacza. Zw艂aszcza on, ten, kt贸ry nie spuszcza z niej wzroku.

Cierpienie... s艂odycz... rozp艂ywaj膮ce si臋 ciep艂o... Owoc zakazany. To straszne, 偶e nigdy nie wolno jej b臋dzie nazwa膰 tego po imieniu...

A mo偶e skierowane do niej s艂owa zawieraj膮 co艣 wa偶nego? Wyt臋偶y艂a s艂uch.

Dolecia艂 j膮 jeszcze inny glos, drwi膮cy. Urwany 艣miech, par臋 ostrych s艂贸w, ale wypowiedzianych nie­zbyt hardo. Ten g艂os... Zn贸w czuje lekkie mrowienie na plecach, wpija paznokcie w d艂onie i po艣piesznie podnosi wzrok.

W mroku b艂ysn臋艂y oczy, 偶贸艂te i w膮skie, proste ni­czym kreska usta, kanciasta twarz, stercz膮ca grzywka i d艂ugie, czarne jak noc w艂osy, opadaj膮ce na ramiona.

Nachmurzony, siedz膮cy w kucki ch艂opak zapl贸t艂 d艂onie wok贸艂 uniesionych kolan. Nie potrafi ukry膰 cierpienia. T艂umi w sobie w艂adaj膮ce nim uczucia, ale jego oczy nie umiej膮 k艂ama膰.

On kocha! Kocha i cierpi. Jest taki m艂ody...

Anastas przeczesa艂 dok艂adnie ca艂y Wielikij Ustiug, po czym zajrza艂 zn贸w do Tatiany.

- Nie wr贸ci艂a? - zapyta艂, ale tak jak przypuszcza艂, matuszka nie mia艂a 偶adnych nowych wie艣ci.

Dziarska gospodyni by艂a szczerze zmartwiona, cho膰 stara艂a si臋 tego nie okazywa膰. Zna艂a dobrze Jew­gienija Dymitrowicza. Z jego polecenia Raija zatrzy­ma艂a si臋 u niej w gospodzie.

- On mi nigdy nie wybaczy, 偶e jego 偶ona przepad­艂a podczas pobytu u mnie. Wszyscy w Archangielsku si臋 o tym dowiedz膮! 呕eby tam w Archangielsku, na ca艂ym wybrze偶u Morza Bia艂ego! - 偶ali艂a si臋. - Nikt nie b臋dzie mia艂 odwagi wi臋cej zatrzyma膰 si臋 u mnie na nocleg. A tak j膮 polubi艂am! Przydzieli艂am kwia­tuszkowi jeden z moich najlepszych pokoi. Nikt nie powie, 偶e Tatiana Dawidowna j膮 藕le potraktowa艂a...

- Nikt tak nie powie - potwierdzi艂 Anastas, kiedy przerwa艂a na moment, 偶eby zaczerpn膮膰 tchu. - Nie znajdzie si臋 u ciebie, Tatiano, troch臋 zupy i chleba dla nieszcz臋艣nika, kt贸ry od po艂udnia nie mia艂 nic w ustach?

- 呕e te偶 w og贸le mo偶esz my艣le膰 o jedzeniu w chwi­li, kiedy na twoj膮 siostr臋 spad艂o nieszcz臋艣cie! - zgani­艂a go, ale poprowadzi艂a do swojej kuchni. Posadzi艂a go przy stole i uraczy艂a solidn膮 porcj膮 g臋stego barsz­czu. - Jest r贸wnie po偶ywny i smaczny, jak 艂adnie wy­gl膮da - oznajmi艂a i po艂o偶y艂a obok wielkie pajdy chle­ba posmarowane grubo mas艂em. - Ugotowany wed艂ug przepisu przekazywanego w mojej rodzinie z pokole­nia na pokolenie przynajmniej od stu lat. Przyznaj sam, 偶e smaczniejszego barszczu nie jad艂e艣! Ugotowa­艂am go specjalnie dla niej, dla twojej siostry! Chcia­艂am j膮 ugo艣ci膰 jak kr贸low膮, a ona tymczasem wy­mkn臋艂a si臋 po kryjomu bez s艂owa!

Anastas potwierdzi艂, 偶e zupa jest wy艣mienita. Co prawda przywyk艂 obywa膰 si臋 bez jedzenia, ale oczy­wi艣cie nie przepada艂 za takim stanem. Ze wzgl臋du jed­nak na 偶ycie, jakie wybra艂, musia艂 si臋 z tym czasami pogodzi膰.

- Wcale nie wiadomo, czy na Rais臋 spad艂o jakie艣 nieszcz臋艣cie - rzuci艂, opr贸偶niwszy misk臋. Podzi臋ko­wa艂, gdy Tatiana usi艂owa艂a go nam贸wi膰 na dok艂adk臋.

- Nie smakowa艂o ci - odezwa艂a si臋 z przygan膮. - Zdradzi艂e艣 si臋, m贸j przyjacielu!

- Jestem prostym ch艂opakiem. Nie przywyk艂em do takich frykas贸w! - u艣miechn膮艂 si臋 Anastas. - Ale po­my艣l, Tatiano, ile g艂odnych dzieci nakarmi艂aby艣 swo­im barszczem. Mog艂aby艣 si臋 ubra膰 na czarno i zanie艣膰 sagan z zup膮 do zau艂k贸w biedoty. Przez 艣ciany wy­czu艂yby zapach twojego barszczu... S膮 takie wychu­dzone... Sta艂aby艣 si臋 dla nich anio艂em, matuszko Ta­tiano. Anio艂em...

Gospodyni westchn臋艂a g艂o艣no, odstawi艂a sagan z ognia i z g艂o艣nym trzaskiem zakry艂a pokrywk膮. Ani jej by艂o w g艂owie nak艂ada膰 czarn膮 peleryn臋, a tym bardziej udawa膰 anio艂a.

- Co innego straci膰 serce dla sprawy - rzuci艂a zde­cydowanie - a co innego rozum, Anastasie. Co do twojego pochodzenia, ju偶 ja dobrze wiem, 偶e ty, ch艂opcze, nie przyszed艂e艣 na 艣wiat w ciasnej izbie.

Za艣mia艂 si臋.

- Wyj膮tkowo bystra z ciebie kobieta, Tatiano Dawidowna. Gdyby艣 by艂a troch臋 m艂odsza, poprosi艂bym ci臋 o r臋k臋!

- Zdawa艂o mi si臋, 偶e ju偶 jeste艣 偶onaty! Wzruszy艂 ramionami.

- Mo偶e tylko udawa艂em. Kto wie? - rzuci艂 na od­chodnym i znikn膮艂 w mroku. Przywyk艂 porusza膰 si臋 w ciemno艣ciach. Mrok by艂 mu sprzymierze艅cem, przy­jacielem. Niemal po艂ow臋 偶ycia przemyka艂 si臋 w ciem­no艣ciach. Nie przeszkadza艂o mu, 偶e noc膮 nie widzi wszystkiego tak wyra藕nie jak za dnia. Nawet uwa偶a艂 to za dobrodziejstwo. Na 艣wiecie tyle by艂o brzydoty.

- Gdzie jeste艣, u diab艂a! - sykn膮艂 przez z臋by sam do siebie tak cicho, by nie us艂ysza艂 go nikt ukryty w mroku.

Cz臋sto prowadzi艂 rozmowy z samym sob膮. Przynaj­mniej mam okazj臋 wymieni膰 pogl膮dy z kim艣 inteligent­nym, 偶artowa艂 sobie w duchu. Pilnowa艂 si臋 jednak, by nikt go na tym nie przy艂apa艂. Wi臋kszo艣膰 ludzi mog艂aby to zrozumie膰 opacznie. Poza tym jeszcze by niechc膮cy co艣 zdradzi艂! Tajemnica dop贸ty pozostaje tajemnic膮, dop贸ki nie zostanie wypowiedziana.

- A je艣li rzeczywi艣cie przytrafi艂o ci si臋 co艣 z艂ego? - ci膮gn膮艂 cicho i jeszcze raz obszed艂 ca艂e miasto. Tylko w nielicznych oknach pali艂y si臋 lampy. Olej wszak by艂 drogi. Zreszt膮 o tej porze wi臋kszo艣膰 ludzi ju偶 spa­艂a. Obudz膮 si臋 wraz ze wschodem s艂o艅ca, zwiastuj膮­cym nastanie nowego dnia.

Tylko wolne ptaki, takie jak on, kr膮偶膮 po nocy.

Wolny? Czy偶by? Je艣li troch臋 si臋 zastanowi膰, oka­zuje si臋 to niejednoznaczne.

Ale mo偶e to, i偶 wie, co to znaczy prawdziwa wol­no艣膰, a tak偶e 艣wiadomo艣膰, 偶e w ka偶dej chwili m贸g艂by wszystko rzuci膰, pozwala艂a mu postrzega膰 siebie wolnym jak ptak.

Zbyt wiele nas艂ucha艂 si臋 o Raiji, przyjaci贸艂ce Anto­nii, by przypuszcza膰, 偶e spotka艂o j膮 co艣 z艂ego. Takie jak ona wprawdzie przyci膮gaj膮 r贸偶ne nieszcz臋艣cia, ale nawet z najgorszych tarapat贸w wychodz膮 zawsze bez szwanku.

- Gdzie ty jeste艣, u diab艂a? - powt贸rzy艂 i jeszcze raz przeszuka艂 miasteczko, by mie膰 spokojne sumie­nie wobec samego siebie, a tak偶e Tatiany Dawidownej, gdyby go wypytywa艂a.

Nie odnalaz艂szy jednak Raiji, ruszy艂 konno z po­wrotem do dworu.

Zrobi艂 wszystko, co le偶a艂o w jego mocy. Nie jest czarownikiem. Nie potrafi wyci膮ga膰 r膮k ku niebu b膮d藕 ku z艂otemu pos膮偶kowi i czyni膰 cud贸w!

Nie prosi艂 jej, by tu przyje偶d偶a艂a. Sama jest sobie winna! Ona i Antonia. Po co j膮 tu przys艂a艂a?

- Gdzie ty si臋, u licha, podziewa艂e艣 tyle czasu?

W pogr膮偶onej w ciemno艣ciach stajni rozleg艂 si臋 chrapliwy g艂os.

Anastas, kt贸ry w艂a艣nie wi膮za艂 konia, zaskoczony, odruchowo chwyci艂 za przytroczony do paska n贸偶.

- Do czarta, co ty tu robisz, Borys? - odwarkn膮艂, gdy zorientowa艂 si臋, kto do niego m贸wi. Zm臋czony, nie by艂 w nastroju do 偶art贸w. Zreszt膮 nie bawi艂o go poczucie humoru stajennych.

- Czekam na ciebie, skurczybyku! - odpar艂 kom­pan, wyjmuj膮c mu z r膮k lejce. - Wszyscy czekamy, odk膮d tylko zapad艂 zmrok. Siergiej pojecha艂 do Wielikiego Ustiuga, 偶eby ci臋 odnale藕膰. Dopiero co zeszli­艣my na d贸艂...

- Gdzie ona jest? - Anastas w jednej chwili zrozu­mia艂 wszystko.

- Przywi贸z艂 j膮 ten g艂upek Niki. - W ciemno艣ci b艂ys­n臋艂y ods艂oni臋te w u艣miechu z臋by. - Masz pi臋kn膮 sio­str臋, Anastas. 呕adnemu z nas nie przysz艂oby nawet do g艂owy, 偶e mo偶esz mie膰 tak pi臋kn膮 siostr臋.

Anastas chwyci艂 go za ko艂nierz i 艣cisn膮艂 mocno.

- Chyba nie wa偶yli艣cie si臋 jej tkn膮膰?!

- Mo偶e z nas dranie, ale nie do tego stopnia. Odpowied藕 kompana zabrzmia艂a tak przekonuj膮­co, 偶e Anastas zwolni艂 u艣cisk.

- Jest u mnie na g贸rze? Stajenny kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Kiedy Niki j膮 tu przywi贸z艂, by艂a nieprzytomna. Ten g艂upek powtarza艂 uparcie, 偶e ni st膮d, ni zow膮d ze­mdla艂a. Uwierzyli艣my mu wtedy, ale teraz to ju偶 sa­mi nie wiemy, co o tym s膮dzi膰. Pomy艣leli艣my nawet, czy by go nie odszuka膰 i nie z艂oi膰 sk贸ry. Niech si臋 przyzna, co jej zrobi艂! Do tej pory nie odzyska艂a przy­tomno艣ci. Nigdy si臋 z czym艣 takim nie zetkn膮艂em. Le­偶y zimna, prawie nie oddycha. My艣la艂em, 偶e nie 偶yje. Taka pi臋kna kobieta... ech... diabelnie pi臋kna!

Anastas skin膮艂 g艂ow膮 i poklepa艂 kompana po ra­mieniu. Wiedzia艂, o co chodzi.

- Niki nie jest niczemu winien. Nic si臋 nie martw. Wszystko b臋dzie dobrze - obieca艂.

Zastanawia艂 si臋 jednak intensywnie, co spowodo­wa艂o ucieczk臋 Raiji w 贸w dziwny stan, o kt贸rym kie­dy艣 opowiada艂a mu Antonia. Raija, 艣ni膮c o Jumali, tak偶e le偶a艂a zupe艂nie zimna.

Anastas wybieg艂 ze stajni i skierowa艂 si臋 do znaj­duj膮cego si臋 w tym samym budynku, jednak par臋 krok贸w dalej, wej艣cia. Schody na g贸r臋 przypomina艂y bar­dziej drabin臋, ale pomieszczenia, do kt贸rych prowa­dzi艂y, by艂y suche i ciep艂e. W ka偶dej izbie znajdowa艂o si臋 pos艂anie, st贸艂 i krzes艂o. Czego wi臋cej potrzebuje m臋偶czyzna?

Le偶a艂a na jego 艂贸偶ku blada, jakby umar艂a, otulona wszystkimi kocami, jakie uda艂o si臋 znale藕膰 stajennym.

Anastas usiad艂 na brzegu pos艂ania i dotkn膮艂 jej po­liczk贸w. By艂y ch艂odne, ale wilgotne. Odwr贸ci艂 si臋 do przestraszonych kompan贸w.

- Nie zrobili艣cie nic z艂ego - wyja艣ni艂. - Co艣 takie­go ju偶 jej si臋 kiedy艣 zdarzy艂o.

- Umrze? - zapyta艂 jeden z m臋偶czyzn, kt贸ry uwa­偶a艂, 偶e 艣mier膰 tak pi臋knej kobiety przynios艂aby nie­powetowan膮 strat臋.

Anastas pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- We藕cie te koce - powiedzia艂 i zdj膮艂 derki, kt贸ry­mi by艂a otulona. Przypomnia艂 sobie, 偶e Antonia m贸­wi艂a, i偶 to w niczym nie pomaga.

Wyszli niech臋tnie.

Anastas zosta艂 sam z wys艂anniczk膮 Antonii, Raij膮 Bykow膮, kobiet膮, kt贸ra obcowa艂a z niebezpiecze艅­stwem daleko wi臋kszym ni偶 to, na kt贸re on wysta­wia艂 si臋 co dzie艅.

Usadowi艂 si臋 wygodnie. Lamp臋 ustawi艂 tak, 偶eby o艣wietla艂a twarz Raiji. Chcia艂 widzie膰, gdyby si臋 co艣 zmieni艂o. Postanowi艂, 偶e b臋dzie przy niej, kiedy si臋 obudzi, nawet je艣liby mu przysz艂o czeka膰 kilka dni. Do diab艂a z ogierem!

W ko艅cu Anastas, znu偶ony czuwaniem, zapad艂 w drzemk臋. C贸偶, by艂 tylko cz艂owiekiem. Zreszt膮 nigdy nie udawa艂 bohatera. Budzi艂 si臋 jednak kilkakrotnie i nas艂uchiwa艂 uwa偶nie, raz przekonany, 偶e Raija lada moment oprzytomnieje, innym razem, 偶e umiera.

Powoli jednak nabiera艂 prze艣wiadczenia, 偶e wraca jej normalny oddech. Lampa zgas艂a. Anastas uchyli艂 okiennic臋, wpuszczaj膮c do 艣rodka rze艣kie powietrze i 艣wiat艂o 艂agodnego brzasku poranka.

Ujrzawszy zieleniej膮ce pola, mimowolnie pomy­艣la艂, 偶e zapowiada si臋 pi臋kny dzie艅. Pogodnego nieba nie m膮ci艂a 偶adna chmurka, kt贸ra mog艂aby przys艂oni膰 s艂oneczny u艣miech. Wymarzony ranek dla ogiera, gdyby nie to, 偶e wysoki p艂ot oddziela艂 go od stepu.

Jak czuje si臋 kto艣 ograbiony z wolno艣ci? Kto艣, ko­go pozbawia si臋 woli?

Anastas odsun膮艂 od siebie dr臋cz膮ce go pytania.

Ka偶dego konia mo偶na oswoi膰. Tego te偶. I on tego dokona.

Tylko 偶e to ju偶 nie b臋dzie ten sam ogier, kt贸ry la­tem galopowa艂 po stepie i w艂ada艂 nim niepodzielnie. Nie zarzuci dumnie grzyw膮. Takie odruchy ma tylko wolne i nieposkromione zwierz臋.

W niewygodnej pozycji Anastasowi ca艂kiem ze­sztywnia艂y plecy. Czasami zapatrzeni w siebie nie do­strzegamy tego, co dzieje si臋 doko艂a. M艂ody m臋偶czy­zna te偶 nie zauwa偶y艂, 偶e Raija si臋 obudzi艂a, gdy nagle us艂ysza艂 jej g艂os.

- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂a oszo艂omiona. Usiad艂a na 艂贸偶ku i rozejrza艂a si臋.

- W ko艅cu mnie znalaz艂a艣 - odpowiedzia艂. - Oto ja, tw贸j dawno nie widziany brat, za kt贸rym tak si臋 st臋skni艂a艣.

- Mam brata - odpar艂a Raija odruchowo, zdumio­na swoj膮 reakcj膮. Przycisn臋艂a d艂onie do czo艂a, po czym opuszkami palc贸w rozmasowa艂a skronie. Szeroko otwarte oczy pociemnia艂y i popatrzy艂y zal臋knione.

- To si臋 znowu zdarzy艂o, prawda? - zapyta艂a, zro­zumiawszy, co si臋 z ni膮 dzia艂o.

- Antonia wspomina艂a mi o tym, jak kiedy艣 zapad­艂a艣 w dziwny sen, a twoje cia艂o by艂o zupe艂nie zimne - odpar艂.

Raija kiwn臋艂a lekko g艂ow膮. Siedzia艂a niemal nieru­chomo, tylko lew膮 d艂oni膮 masowa艂a 艣cierpni臋t膮 pra­w膮 d艂o艅, jakby chcia艂a na nowo pobudzi膰 j膮 do 偶ycia.

Anastas zastanawia艂 si臋, czy ona sama te偶 si臋 czu­je odr臋twia艂a.

- Jaki jest dzie艅? D艂ugo le偶a艂am nieprzytomna? - za­pyta艂a. - Jak si臋 tu znalaz艂am? Ach, tak, pami臋tam... wi贸z艂 mnie m艂ody ch艂opak... Pachnia艂o w臋dzonym mi臋sem.

Umilk艂a. Zmarszczy艂a czo艂o i zatopi艂a si臋 na po­wr贸t we w艂asnych my艣lach. Anastas przypuszcza艂, 偶e ci膮gle nie mo偶e otrz膮sn膮膰 si臋 ze snu.

Obudzi艂a jego ciekawo艣膰. Ch臋tnie dowiedzia艂by si臋, o czym my艣li, co czuje. Nie tylko dlatego, 偶e by­艂a pi臋kn膮 kobiet膮, takich spotyka艂 w swym 偶yciu wy­starczaj膮co wiele, ale dlatego, 偶e w dziwny spos贸b wyda艂a mu si臋 bratni膮 dusz膮.

Opowiedzia艂 jej wszystko, co wiedzia艂, w nadziei, 偶e dzi臋ki temu uzupe艂ni luki w pami臋ci.

- Dawno ju偶 mi si臋 to nie przydarzy艂o - rzek艂a bez­radnie. - S膮dzi艂am, 偶e wi臋cej si臋 nie powt贸rzy.

Widzia艂, 偶e stara si臋 nie da膰 po sobie pozna膰 s艂abo­艣ci. Potrafi艂 jednak dostrzec, kiedy kto艣 si臋 ba艂. W nie­bezpiecznym 偶yciu, jakie prowadzi艂, musia艂 umie膰 przewidzie膰 reakcj臋 innych. Z czasem sta艂o si臋 to na­wykiem. Zawsze wi臋c doszukiwa艂 si臋 u napotykanych ludzi drobnych znak贸w, kt贸re zdradza艂y, co owi lu­dzie czuj膮. Lubi艂 poznawa膰 ich my艣li, nie potrafi艂 si臋 od tego powstrzyma膰.

Zrozumia艂, 偶e Raija woli zachowa膰 dla siebie swo­je wewn臋trzne prze偶ycia. Skrywa艂a je g艂臋boko. 呕ycie z takim jarzmem wymaga odwagi i si艂y. Nie mia艂 pra­wa pyta膰 j膮 o powody. Nie mia艂 prawa prosi膰, by mu si臋 zwierzy艂a.

- Post膮pi艂am nierozs膮dnie, wychodz膮c z gospody sama - przyzna艂a Raija. - Ale przywyk艂am za艂atwia膰 sprawy po swojemu.

- Nie by艂aby艣 przyjaci贸艂k膮 Toni, gdyby艣 by艂a inna. Ona ci臋 tu przys艂a艂a, prawda?

Raija skin臋艂a g艂ow膮.

- Jewgienij nigdy w 偶yciu nie pu艣ci艂by mnie samej w interesach. Wyznaje typowo m臋ski pogl膮d, 偶e ko­bieta nie powinna si臋 zajmowa膰 handlem. A jednak to w艂a艣nie on wymy艣li艂 mi pow贸d, bym mog艂a jecha膰...

- Ona nie przyjedzie?

Trudno by艂o my艣le膰 o Antonii i r贸wnocze艣nie for­mu艂owa膰 zawi艂e zdania. Anastas dlatego wyra偶a艂 si臋 lakonicznie.

Raija pokiwa艂a g艂ow膮.

- Chcia艂a, 偶ebym ci o tym powiedzia艂a. Wprawdzie pro艣ciej by艂oby to wyrazi膰 bez s艂贸w, ale 偶e mi臋dzy wa­mi nic nie by艂o nigdy proste, postanowi艂a przys艂a膰 mnie.

- Kocha go? Wybaczy艂 jej? Przestraszy艂a si臋? Dla­czego zdecydowa艂a si臋 zosta膰? - zarzuci艂 j膮 gradem pyta艅.

Patrzy艂a, jak miota si臋 od 艣ciany do 艣ciany, nie pr贸­buj膮c ukry膰 targaj膮cych nim uczu膰. Nie spodziewa艂a si臋 ujrze膰 tego tak wyra藕nie. Sama nadal by艂a troch臋 zamroczona i dziwnie zm臋czona. Nie mog艂a otrz膮s­n膮膰 si臋 ze snu, kt贸ry j膮 przerazi艂 najbardziej tym, 偶e m贸g艂 stanowi膰 cz膮stk臋 jej 偶ycia. Nadal pami臋ta艂a twarz m艂odzie艅ca. Przecie偶 to nie by艂 wytw贸r wy­obra藕ni. Wiedzia艂a, 偶e do ko艅ca 偶ycia nosi膰 b臋dzie w sobie ten obraz, oboj臋tnie, czy dowie si臋, kim jest ten cz艂owiek, czy nie.

Ale teraz nie ona by艂a najwa偶niejsza.

Pokona艂a szmat drogi na pro艣b臋 Toni, musi wi臋c uczyni膰 to, na czym zale偶a艂o przyjaci贸艂ce. Powiedzie膰 to, co wed艂ug niej powinno by膰 powiedziane.

- Usi膮d藕! - poprosi艂a, poklepuj膮c brzeg 艂贸偶ka. - Nie potrafi臋 rozmawia膰 z kim艣, nie patrz膮c mu w oczy. Tak si臋 jako艣 przyzwyczai艂am...

Opad艂 ci臋偶ko na pos艂anie.

- Spr贸buj臋 ci wyja艣ni膰, jak maj膮 si臋 sprawy - za­cz臋艂a i cofn臋艂a si臋 my艣lami w czasie o rok.

Antonia zjawi艂a si臋 w贸wczas w Archangielsku, za­skakuj膮c tym wszystkich. Nikt si臋 jej nie spodziewa艂. Wr贸ci艂a z podniesionym czo艂em. Ale tak naprawd臋 by艂a bardzo rozdarta, sk艂onna raczej zn贸w wyjecha膰.

- Opowiem ci o wszystkim, co przydarzy艂o si臋 To­ni przez ten czas, gdy si臋 nie widzieli艣cie. Nie zabroni­艂a mi tego, wi臋c chyba mog臋. My艣l臋, 偶e w贸wczas lepiej j膮 zrozumiesz. 呕ycie, jakie prowadzi teraz w Archangielsku, jest dla niej dobre. Mo偶e r贸wnie udane by艂oby jej 偶ycie z tob膮, ale... tym razem postanowi艂a zosta膰. Ta decyzja jednak wcale nie przysz艂a jej 艂atwo...

Raija zacz臋艂a opowiada膰. Raz po raz przerywa艂a, 偶eby dok艂adniej przypomnie膰 sobie konkretne zda­rzenia. Zale偶a艂o jej, 偶eby przedstawi膰 wszystko praw­dziwie. Nie chcia艂a niczego pomyli膰. Nie ukrywa艂a, 偶e z pocz膮tku mi臋dzy Olegiem i Toni膮 panowa艂 ch艂贸d, 偶e prze偶ywali bardzo trudne chwile.

- Teraz on pop艂yn膮艂 na zach贸d na pro艣b臋 Antonii - wyja艣ni艂a. - Nie艂atwo jej by艂o namawia膰 go, by odwie­dzi艂 kobiet臋, z kt贸r膮 tam si臋 zwi膮za艂. Zatroszczy膰 si臋 o to, by dzieci, jakie urodzi艂a mu tamta, dorasta艂y bez­piecznie. A jednak poprosi艂a go o to. Bo ma w sobie wielkie poczucie sprawiedliwo艣ci.

- Kocha go? - ponownie zapyta艂 Anastas, kiedy Ra­ija doko艅czy艂a z grubsza swoj膮 opowie艣膰. - Czy po­trafi by膰 szcz臋艣liwa?

- Oleg i Antonia zawsze si臋 r贸偶nili, ale to dow贸d na to, 偶e przeciwie艅stwa si臋 przyci膮gaj膮. Raz szcz臋艣liwi, jak to tylko mo偶liwe podczas sztormu, innym razem kompletnie rozbici po wywo艂anej przez siebie burzy. My艣l臋 jednak, 偶e Toni膮 nie zdecydowa艂aby si臋 zosta膰, gdyby nie dostrzega艂a jakiej艣 nadziei dla tego zwi膮zku. Oleg na pewno nie b臋dzie wypomina膰 jej tych lat, gdy odesz艂a z domu. Jej c贸rka zn贸w m贸wi do niej: 鈥瀖a­mo鈥... Stali si臋 na powr贸t rodzin膮. Dla Toni to bardzo wiele znaczy. Sama jest jak wicher, potrzebuje wi臋c ja­kiej艣 ostoi. Pewnej, bezpiecznej przystani...

Anastas u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo.

- Wiem o tym. Ja nie m贸g艂bym jej tego zapewni膰. Sam jestem jak wicher. Dobrze nam si臋 razem hula­艂o po polach przez jaki艣 czas. Kocha艂em j膮 i nadal j膮 kocham. Nie powtarzaj jej tego, je艣li uznasz, 偶e wo­la艂aby o tym nie s艂ysze膰... Je艣li mia艂oby to jej zaszko­dzi膰... Ale ona i tak o tym wie. Inaczej nie przys艂a艂a­by ciebie. Wystarczy艂o dotrzyma膰 warunk贸w naszej umowy: Przyjecha膰 albo nie. I tak bym zrozumia艂...

- My艣l臋, 偶e zale偶a艂o jej na tym, 偶eby艣 dowiedzia艂 si臋, jak zmieni艂o si臋 jej 偶ycie. I chyba chcia艂a us艂ysze膰, co u ciebie...

Anastas popatrzy艂 przeci膮g艂e na Raij臋 i zrozumia艂, dlaczego Antonia wybra艂a sobie j膮 na powierniczk臋. Na pierwszy rzut oka wydawa艂y si臋 bardzo podobne, ale je艣li kto艣, obserwuj膮c je d艂u偶ej, upiera艂 si臋 przy ich podobie艅stwie, by艂 艣lepy. Kobiety r贸偶ni艂y si臋 bo­wiem zasadniczo, ale te偶 w rzadko spotykany spos贸b uzupe艂nia艂y si臋 nawzajem. Ich przenikliwo艣膰 i fanta­zja tworzy艂y razem mieszank臋 wr臋cz piorunuj膮c膮 dla zwyk艂ego 艣miertelnika.

- Zapewne zale偶a艂o jej te偶, 偶eby艣 dopilnowa艂a, abym spali艂 dokumenty - rzuci艂 chrapliwie. - Wola艂a si臋 zabezpieczy膰. Znam j膮 dobrze! Prze偶yli艣my razem niejedno. Ju偶 kiedy艣 zapuka艂 do jej drzwi upi贸r z przesz艂o艣ci. Antonia nie chce, by si臋 to powt贸rzy­艂o. Nie chce dopu艣ci膰 do tego, by zn贸w pojawi艂 si臋 kto艣, kto za偶膮da od niej spe艂nienia obietnic, o kt贸­rych dawno zapomnia艂a... - Za艣mia艂 si臋. - Taka jest prawda. Uczyni艂bym na jej miejscu to samo. Antonia nie jest g艂upia. Zreszt膮 nigdy bym si臋 nie zakocha艂 w g艂upiej kobiecie...

Wyci膮gn膮艂 dokumenty ze stoj膮cej na stole kasetki. Nauczy艂 si臋, 偶e najlepiej ukryte jest to, co znajduje si臋 na widoku. Po艂o偶y艂 papiery na kolanach Raiji i po­prosi艂, by je przejrza艂a.

- Sama b臋dziesz wiedzia艂a, kt贸ry z dokument贸w Antonia chce zniszczy膰.

Raija potwierdzi艂a, uznawszy, 偶e nie ma sensu k艂a­ma膰. Antonia poprosi艂a j膮 o t臋 przys艂ug臋 nie po to, by rani膰 Anastasa. Na szcz臋艣cie on nie odebra艂 opacz­nie jej intencji.

Przyni贸s艂 popielnik, nala艂 oleju do lampki i zapali艂 j膮.

Raija przysun臋艂a do p艂omienia jeden z dokumen­t贸w i trzyma艂a w r臋ce, p贸ki nie zapiek艂y j膮 opuszki palc贸w. Zw臋glone resztki wrzuci艂a do popielnika.

Po kolei uczyni艂a to samo ze wszystkimi wa偶nymi papierami, po kt贸rych pozosta艂a tylko kupka szare­go proszku.

- By艂aby zadowolona? - zapyta艂 Anastas.

- Uczyni艂am to, o co mnie prosi艂a. Ale ty pytasz, jak mi si臋 zdaje, o co艣 innego. Antonia bardzo prag­nie, 偶eby艣 spe艂ni艂 swoje marzenia. Uczynisz to?

Anastas lekko pokr臋ci艂 g艂ow膮. Ujrza艂 oczami wy­obra藕ni to wszystko, o czym wsp贸lnie marzyli. Wizje, jakie roztaczali przed sob膮 nawzajem. Niemal fizycznie odczu艂 wype艂niaj膮ce ich w贸wczas szcz臋艣cie. Po偶a艂owa艂 ca艂ym sob膮, 偶e nie zdo艂a艂 pocz膮膰 z ni膮 nowego 偶ycia. Gdyby mu si臋 to uda艂o, Antonia nie wys艂a艂aby Raiji z wie艣ci膮, 偶e 艂膮cz膮ce ich uczucie min臋艂o bezpowrotnie.

- Przesta艂em marzy膰 - odpowiedzia艂. - Marzenia s膮 gro藕ne, szczeg贸lnie je艣li si臋 pragnie czego艣 nieosi膮gal­nego. Nie mam ju偶 takich marze艅, o kt贸rych wspo­mnia艂a Antonia. Te obecne nie dotycz膮 mnie samego...

Raija d艂ugo mierzy艂a go spojrzeniem. Wiedzia艂a to i owo o jego 偶yciu, cho膰 Antonia nie wprowadzi艂a jej we wszystkie szczeg贸艂y, uwa偶aj膮c, 偶e nie ma do tego prawa. Wystarczy艂o jednak, by zrozumie膰, co ma na my艣li.

- Przej膮艂e艣 po nim sched臋, prawda? - powiedzia艂a. - Pr贸bujesz sta膰 si臋 nowym Grigorijem! On te偶 zaczy­na艂 wszystko tu niedaleko.

- Uwa偶am jego idee za s艂uszne - odpar艂 Anastas ani nie potwierdzaj膮c, ani nie zaprzeczaj膮c. - Powinno si臋 je kontynuowa膰. Mo偶e w艂a艣nie teraz nasta艂a w艂a艣ciwa pora albo nadejdzie niebawem. Kto wie? Mo偶e uda mi si臋 wykaza膰 wi臋ksz膮 cierpliwo艣膰 ni偶 Grigorij. Mo偶e oka偶臋 si臋 bardziej wyrachowany tam, gdzie on mia艂 do zaoferowania jedynie szczero艣膰?

- To chyba bardzo ryzykowne - stwierdzi艂a Raija. - Uczyni艂by艣 to samo, gdyby Antonia wr贸ci艂a?

Kiedy si臋 u艣miecha艂, jego twarz promieniowa艂a m艂odo艣ci膮. Raija poczu艂a si臋 przy nim niemal staro.

- Nie jestem Grigorijem - odpar艂. - Gdyby ona do mnie wr贸ci艂a, rzuci艂bym wszystko inne. Ale teraz nic mnie ju偶 nie trzyma. Nie zwa偶am na w艂asne 偶ycie. Got贸w je jestem po艣wi臋ci膰 dla innych. Zdaj臋 sobie spraw臋 z niebezpiecze艅stwa. Jest co艣, w co wierz臋, cho膰 to nie B贸g...

- Jeste艣 odwa偶ny - powiedzia艂a Raija.

- To nie odwaga - odpar艂 surowo Anastas, kt贸ry uro­dzi艂 si臋 dla zupe艂nie innego 偶ycia i dla innych marze艅. - Raczej konieczno艣膰. Nie mam wyboru. Rozumiesz?

Raija nie by艂a tego pewna. Uwa偶a艂a to za odwag臋.

6

Raija postanowi艂a towarzyszy膰 Anastasowi, razem wi臋c udali si臋 w stron臋 wybiegu dla koni znajduj膮ce­go si臋 w znacznej odleg艂o艣ci od dworu. Pa艂acyk z da­leka przypomina艂 bia艂y ob艂ok otoczony z艂otor贸偶ow膮 po艣wiat膮.

Nim wyszli, do izby Anastasa zajrzeli jego kompani. Troch臋 zak艂opotani uchylili czapek, witaj膮c si臋 z Raij膮.

- S膮 doprawdy mili - stwierdzi艂a, gdy wr贸cili do swoich zaj臋膰.

Anastas skrzywi艂 si臋.

- Nie przywykli do obcowania z damami - powie­dzia艂 i mrugn膮艂 do niej.

Wyszli na dw贸r. Raija nadal odczuwa艂a wewn臋trz­ny ch艂贸d, wi臋c chocia偶 s艂o艅ce mocno przygrzewa艂o, otuli艂a si臋 szczelnie kurtk膮. Przyjemnie by艂o brodzi膰 po kostki w trawie. Jak okiem si臋gn膮膰, ci膮gn臋艂y si臋 st膮d a偶 po horyzont g艂adkie r贸wniny.

Raija zapragn臋艂a zrzuci膰 buty i boso ruszy膰 przed siebie. Zwierzy艂a si臋 z tego Anastasowi.

- Dzi臋ki tym butom do konnej jazdy stajenni utwierdzili si臋 wczoraj w przekonaniu, 偶e nie mo偶esz by膰 kim艣 innym, jak tylko moj膮 siostr膮...

- Miejmy nadziej臋, 偶e nie zaproponuj膮 mi konnej przeja偶d偶ki - odpar艂a Raija. - W艂a艣ciwie to dzi臋ki To­ni zacz臋艂am nosi膰 buty z cholewkami na co dzie艅 i tak ju偶 si臋 przyzwyczai艂am. Wygodnie si臋 w nich chodzi. Ale biega膰 najlepiej boso.

- Wspomnienie z dzieci艅stwa? - zapyta艂, ale zaraz si臋 zreflektowa艂, przypomniawszy sobie, co opowia­da艂a mu o Raiji Antonia. Doda艂 wi臋c po艣piesznie: - Wybacz, ale wypad艂o mi z g艂owy. 艁atwiej trzyma膰 w ryzach w艂asne 偶ycie ni偶 cudze.

- Mo偶e masz racj臋? Kto wie, czy nie jest to jakie艣 wspomnienie z dzieci艅stwa - odpar艂a Raija z namy­s艂em. - Uwielbiam otwarte przestrzenie takie jak tu.

Roz艂o偶ywszy r臋ce, zawirowa艂a. Nogi same j膮 nio­s艂y do ta艅ca. Cudownie by艂o zadrze膰 g艂ow臋 ku niebu, ku s艂onecznym promieniom.

Zakr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie i Anastas musia艂 j膮 przy­trzyma膰, 偶eby nie upad艂a. Gdy patrzy艂 na jej pokry­te rumie艅cem policzki i u艣miechni臋t膮 twarz, i jemu udzieli艂 si臋 radosny nastr贸j. Raija wydawa艂a si臋 taka m艂oda, wolna i szcz臋艣liwa. Jej czarne jak noc oczy l艣ni艂y, a w艂osy fruwa艂y na wietrze.

- Gdybym kiedykolwiek mia艂 mie膰 siostr臋, musia­艂aby艣 to by膰 ty - powiedzia艂 z u艣miechem i poca艂o­wa艂 j膮 kierowany nag艂ym impulsem. Nie wygl膮da艂o na to, by opacznie zrozumia艂a jego poca艂unek.

- Kiedy艣 mnie nie lubi艂e艣 - przypomnia艂a tylko.

- Rzeczywi艣cie - odpar艂 zgodnie z prawd膮. - Ale po prostu zdawa艂o mi si臋, 偶e nie mo偶na r贸wnocze艣nie lu­bi膰 i ciebie, i Wasilija. Co tam u niego? O偶eni艂 si臋 z ja­k膮艣 mi艂膮 dziewczyn膮, kt贸ra go teraz rozpieszcza?

Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Od ubieg艂ego roku zamieni艂am z nim mo偶e z dziesi臋膰 s艂贸w - odpar艂a. - Jewgienij wyrzuci艂 go z pracy. Nie m贸g艂 go ju偶 d艂u偶ej znie艣膰, cho膰 tak naprawd臋 ja ponosz臋 za to wi臋ksz膮 win臋 ni偶 Wasilij...

Poczu艂a nieprzepart膮 ch臋膰, by wyrzuci膰 z siebie to wszystko, co nie dawa艂o jej spokoju, i opowiedzia艂a Anastasowi ca艂膮 histori臋. W艂a艣ciwie by艂 to dalszy ci膮g wcze艣niejszej opowie艣ci o 偶yciu w Archangielsku, z tym 偶e teraz ona, a nie Antonia, by艂a jej bohaterk膮.

Anastas otoczy艂 j膮 ramieniem. Oboje czuli si臋 jak­by spokrewnieni. Mo偶e dzi臋ki Antonii zawi膮za艂a si臋 mi臋dzy nimi niemal rodzinna wi臋藕.

- Patrz膮c z boku, 艂atwo wyda膰 niew艂a艣ciwy os膮d - rzek艂 do niej. - Rozumiem, jak jest ci przykro z tego powodu. Nie powinno si臋 czyni膰 zarzut贸w takim ko­bietom jak ty i Antonia. B贸g jeden wie, co jest w was takiego szczeg贸lnego. Mo偶e po prostu rzucacie na m臋偶czyzn urok? Wierzysz w to?

- Nie wiem - odpar艂a. - Podobno mia艂am sp艂on膮膰 w Norwegii na stosie pos膮dzona o czary. Mo偶e jest to jakie艣 wyja艣nienie? Ja jednak tego nie pami臋tam. Tylu rzeczy nie pami臋tam... Czasem tylko pojawiaj膮 si臋 jakie艣 przeb艂yski, ale nie potrafi臋 dopatrze膰 si臋 w nich g艂臋bszego sensu. Nie wiem, dlaczego wczoraj znowu zapad艂am w ten dziwny stan. Chyba nie przez zapach w臋dzonego mi臋sa? Chocia偶, kto wie? 艢ni艂o mi si臋 co艣 dziwnego, obcego. Mo偶e to jednak tak偶e jest jakie艣 ukryte g艂臋boko wspomnienie? Nie mam poj臋­cia. Sk膮d mam wiedzie膰? 艢ni艂 mi si臋 m臋偶czyzna, a w艂a艣ciwie m艂ody ch艂opak. Kocha艂 si臋 we mnie. Ni­gdy nie odczuwa艂am tak intensywnie czyjej艣 blisko­艣ci. To by艂o tak, jakbym zawierzy艂a i odda艂a si臋 mu bez reszty. Przerazi艂o mnie to...

- Nadal go pami臋tasz? - zapyta艂 cicho, usi艂uj膮c so­bie wyobrazi膰, jak mo偶na 偶y膰 bez wspomnie艅.

- T臋 twarz zapami臋tam na ca艂e 偶ycie - rzek艂a Ra­ija z przekonaniem. - By艂 m艂odszy od ciebie, o wiele m艂odszy... Jeszcze nie m臋偶czyzna, ale ch艂opak.

- A mo偶e i ty by艂a艣 w贸wczas bardziej dzieckiem ni偶 kobiet膮? - podda艂 jej my艣l Anastas.

Raiji nie przysz艂o to wcze艣niej do g艂owy, ale teraz uzna艂a bez zastrze偶e艅, 偶e tak w艂a艣nie mog艂o by膰. Zda­wa艂o jej si臋 to dziwnie prawdziwe.

- Mo偶e - przyzna艂a, kryj膮c w sercu obraz ch艂opa­ka. Postanowi艂a, 偶e zachowa go tam i si臋gnie do tego wspomnienia w samotno艣ci, gdy b臋dzie mia艂a do艣膰 si­艂y, by sprosta膰 gwa艂townym gor膮cym uczuciom, a za­razem straszliwemu cierpieniu.

Czy b臋dzie jej dane spotka膰 go jeszcze? Czy go so­bie przypomni? Kim dla niej by艂?

Gdzie艣 za g艂adk膮 ska艂膮 w jej pami臋ci kry艂y si臋 od­powiedzi. Cierpia艂a, przeciskaj膮c si臋 do nich. A mo­偶e odkrycie prawdy sprawi jej wi臋kszy b贸l, ni偶 zdo­艂a znie艣膰?

Doszli do wybiegu dla koni. Anastas przeszed艂 przez p艂ot. Czu艂 si臋 jak wyrostek, przedostaj膮c si臋 na drug膮 stron臋 w taki spos贸b.

Ogier zauwa偶y艂 go natychmiast. Odsun膮艂 si臋, a po­tem zn贸w podszed艂 bli偶ej.

- Czy偶 nie jest pi臋kny? - zapyta艂 Anastas. Raija wzruszy艂a ramionami.

- Nie znam si臋 na koniach. Ale ten wygl膮da nicze­go sobie...

Anastas roze艣mia艂 si臋 serdecznie.

- Jeste艣 rozbrajaj膮ca! Doprawdy, cudownie si臋 z to­b膮 gaw臋dzi. Zupe艂nie odwyk艂em od takich rozm贸w, 偶yj膮c w艣r贸d ludzi, kt贸rzy potrafi膮 nawet my艣le膰 jak konie... Sp贸jrz, zauwa偶y艂 ci臋, w ten spos贸b demon­struje, 偶e ci臋 nie zna. Nic nie szkodzi. Dam mu czas. Nie chc臋 go z艂ama膰. Niech zachowa swoj膮 dum臋, na ile to mo偶liwe...

Popatrzyli po sobie przez drewniane ogrodzenie.

- Najch臋tniej by艣 go wypu艣ci艂? - domy艣li艂a si臋 Raija. W milczeniu d艂ugo nie spuszcza艂 z niej wzroku, wreszcie odwr贸ci艂 si臋 i kieruj膮c twarz w stron臋 ogie­ra, rzuci艂:

- Mo偶e to zrobi臋.

Wasilij dogoni艂 jeden z frachtowc贸w w niewielkim porcie. Wyk艂贸ci艂 si臋, by go wpuszczono na pok艂ad, i ra­zem z kapitanem sprawdzi艂 ka偶dy zakamarek w 艂adow­ni. Wypyta艂 dok艂adnie ka偶dego marynarza, 艂膮cznie z bosmanem. Na koniec nawet kapitana prze艣widrowa艂 wzrokiem, opisuj膮c, jak wygl膮da Jelizawiet膮, i py­taj膮c, czy jej nie widzia艂. Kiedy jednak nikt z za艂ogi frachtowca nie potwierdzi艂, by j膮 kiedykolwiek widzia艂, da艂 si臋 wreszcie przekona膰, 偶e dziewczyna nigdy nie po­stawi艂a stopy na pok艂adzie tego statku. Przeprosi艂 za za­mieszanie. Wybaczono mu, bo, jak wsp贸lnie orzekli m臋偶czy藕ni, rozgoryczeni ojcowie maj膮 prawo si臋 w艣cie­ka膰. Kapitan postawi艂 mu litra i rozstali si臋 po przyja­cielsku. Obiecali, 偶e b臋d膮 si臋 rozgl膮da膰 za Jelizawiet膮 i dadz膮 mu zna膰, gdyby si臋 czego艣 dowiedzieli.

Wasilij zn贸w znalaz艂 si臋 w drodze. Nie skorzysta艂 z propozycji kapitana frachtowca, by zabra艂 si臋 z ni­mi na po艂udnie. By膰 mo偶e dotar艂by szybciej na miej­sce, ale wola艂 przemieszcza膰 si臋 konno.

Zbli偶a艂 si臋 do Kot艂asu. Dobrze zna艂 te okolice, bo wielokrotnie tu przyp艂ywa艂.

Noc zapad艂a gwa艂townie. Zrazu krajobraz, sk膮pany w promieniach zachodz膮cego s艂o艅ca, zap艂on膮艂 feeri膮 barw, potem odcienie szaro艣ci zla艂y si臋 z granatem, a ciemno艣膰 zg臋stnia艂a, a偶 wreszcie czarna noc zapano­wa艂a niepodzielnie.

Wasilij rozpali艂 ognisko. Konia przywi膮za艂 do drzewa tu偶 nad brzegiem rzeki. Znalaz艂 sobie miejsce w艣r贸d zaro艣li, kt贸re wprawdzie nie dawa艂o dachu nad g艂ow膮, ale os艂ania艂o od wiatru wiej膮cego z zachodu.

Napi艂 si臋 kwasu chlebowego i wraz z zabran膮 z do­mu suszon膮 ryb膮 spa艂aszowa艂 pajd臋 chleba, kt贸ry ku­pi艂 sobie na drog臋 podczas ostatniego postoju.

Przyzwyczai艂 si臋 do takiego jedzenia podczas rejs贸w na zach贸d. Wi臋kszo艣膰 Rosjan wola艂a 艣wie偶e ryby. Wa­silij czu艂 si臋 natomiast spokojniejszy, bo wiedzia艂, 偶e w suszonej rybie nie zal臋gnie si臋 robactwo. Rzeczywi­艣cie smakowa艂a troch臋 inaczej, ale przyzwyczai艂 si臋.

- G艂upiec ze mnie, Wa艣ka - zagadn膮艂 do konia z braku innego towarzysza rozm贸w. - Mog艂em jecha膰 do Kiem, rozumiesz. Mog艂em te偶 do Onegi. By艂oby znacznie bli偶ej. Szybciej dotarliby艣my na miejsce. Tymczasem narazi艂em ci臋 na tak膮 d艂ug膮 wypraw臋. Je­stem g艂upcem, Wa艣ka. Te偶 jeste艣 tego zdania?

Zdawa艂o mu si臋, 偶e ko艅 poruszy艂 艂bem potakuj膮co.

Wasilij czu艂, jak ogie艅 rozgrzewa mu nogi od st贸p po kolana, a kwas, trunek do艣膰 mocny, rozpala go od 艣rodka i troch臋 uderza do g艂owy.

- Wiesz, Wa艣ka, dlaczego jestem g艂upcem? Nie, sk膮d mia艂by艣 wiedzie膰. Jeste艣 przecie偶 tylko koniem, przyjacielu! Konie nie kochaj膮, jedynie p艂odz膮 po­tomstwo. Najsilniejszy osobnik zwykle czerpie z te­go najwi臋cej uciechy. Szkoda, 偶e nie jestem silnym ogierem, chocia偶... mo偶e wcale by mi si臋 to nie podo­ba艂o? Jestem m臋偶czyzn膮, a do tego g艂upcem. M臋偶czy­zn膮, kt贸ry wprawdzie szuka swojej bratanicy, ale wcale nie ma pewno艣ci, czy j膮 znajdzie tam, gdzie szuka. Wyruszy艂em w g贸r臋 Dwiny, Wa艣ka, tylko dla­tego, 偶e ona tu jest. Do takiej g艂upoty si臋 posun膮艂em. Tak, Wa艣ka, galopujemy do cudzej 偶ony. Nie wiem, czy potrafi臋 si臋 z tego powodu wstydzi膰. Ale ty, na szcz臋艣cie, mnie nie wydasz. Tak, ona jest w Wielikim Ustiugu, dok膮d zd膮偶amy. Jutro rano Kot艂as! Mo偶e tam znajdziemy Jelizawiet臋. Ale nawet je艣li, to i tak pojedziemy do Wielikiego Ustiuga. W Archangielsku nie wolno mi jej widywa膰. Ale teraz oboje jeste艣my daleko od domu, a ja j膮 nadal kocham, Wa艣ka... Nu­dzi ci臋 moje gadanie? Poskub sobie trawy, a ja sobie pomarudz臋... Ona jest dla mnie kim艣 wyj膮tkowym. Kocham j膮, rozumiesz? Kocham kobiet臋, kt贸ra nale­偶y do innego m臋偶czyzny i kt贸ra go kocha, okazuj膮c r贸wnocze艣nie i mnie troch臋 serca. Cokolwiek by to znaczy艂o... 呕aden m臋偶czyzna nie powinien ugrz臋zn膮膰 tak g艂臋boko, Wa艣ka, ale c贸偶... jestem g艂upcem...

Kiedy Wasilij zasn膮艂, my艣li, kt贸rych tak l臋ka艂 si臋 przywo艂ywa膰, zamieni艂y si臋 w sny. A w snach nie ist­nia艂 偶aden Jewgienij Dymitrowicz Byk贸w.

Matuszka Tatiana wybaczy艂a Raiji podj臋t膮 na w艂as­n膮 r臋k臋 wypraw臋, gdy ta wr贸ci艂a skruszona. Anastas odegra艂 znakomicie rol臋 troskliwego brata.

- Widz膮c was razem, dostrzega si臋 rodzinne podo­bie艅stwo - oznajmi艂a Tatiana Dawidowna z zadowo­leniem.

Raija i Anastas na wszelki wypadek nie spojrzeli na siebie, w obawie 偶e nie zdo艂aj膮 zachowa膰 nale偶y­tej powagi.

- Jak ci idzie z tym ogierem, Anastas? - zapyta艂a Tatiana. - Nie chcia艂abym przegra膰 zak艂adu, rozu­miesz? Lubi臋 wygrywa膰, kochaneczku. Bardzo bym si臋 na ciebie pogniewa艂a, gdyby艣 mi nie szepn膮艂 na czas, kiedy b臋dziesz got贸w...

Anastas roze艣mia艂 si臋 i rzuci艂 lekko:

- Mo偶e go puszcz臋 wolno? Postawi艂a艣 par臋 rubli na tak膮 mo偶liwo艣膰?

Zmru偶y艂a oczy badawczo, nie mog膮c si臋 rozezna膰, czy Anastas 偶artuje, czy m贸wi prawd臋.

- Gdyby tak si臋 sta艂o, dziedzic ju偶 by si臋 postara艂, aby ci臋 moje oczy wi臋cej nie ogl膮da艂y. Mo偶e inni tak­偶e donie艣liby co艣 od siebie w艂a艣ciwym w艂adzom...

Za艣mia艂 si臋. 艁atwo wybucha艂 艣miechem. Wok贸艂 oczu utworzy艂y si臋 mu od tego zmarszczki. Nie by艂 jednak osob膮 lekkomy艣ln膮 ani powierzchown膮. Pod pozorn膮 beztrosk膮 skrywa艂 swoje prawdziwe ja.

Raija przejrza艂a go. Zastanawia艂a si臋, co tych dwo­je, Antoni臋 i Anastasa, pchn臋艂o ku sobie. Dlaczego przyjaci贸艂ka zwi膮za艂a si臋 z tym m艂odzie艅cem.

- Je艣li go wypuszcz臋, to sam uciekn臋 zaraz za nim za g贸ry i lasy - odpar艂 weso艂o, jakby si臋 droczy艂 z Ta­tian膮. - A mo偶e go oswoj臋 i pogalopuj臋 na jego grzbie­cie? - 偶artowa艂. - Zapewne nikt nie obstawi艂 takiej mo偶liwo艣ci. Och, Tatiano, wszystko si臋 mo偶e zda­rzy膰. Czy偶by艣 pocz臋stowa艂a swoj膮 zup膮 potrzebuj膮­cych? Dzi艣 mi pachnie mi臋sem i cebulk膮. Chyba nie wyla艂a艣 tego pysznego barszczu? Bo taka drobna ko­bieta jak ty sama nie zjad艂aby tyle...

Pacn臋艂a go lekko w ucho - po matczynemu, ale zarazem z kobiecym wdzi臋kiem. Raija unios艂a brew, udaj膮c zgorszon膮 siostr臋. Ale zafascynowa艂 j膮 ten Anastas, zmienny niby motyl, a zarazem r贸wnie sk艂onny do zabawy jak wiewi贸rka.

- Schowa艂am zup臋 w piwnicy! 呕eby艣 mi jej czasem nie ukrad艂... - wyja艣ni艂a matuszka Tatiana i pod膮偶y艂a do kuchni.

Anastas roze艣mia艂 si臋 cicho, nie spuszczaj膮c z niej wzroku, p贸ki nie znikn臋艂a za drzwiami.

- Nie s膮dzisz, 偶e musia艂a by膰 z niej niez艂a hetera? - zagadn膮艂. - Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e ona tych swoich trzech m臋偶贸w zad藕ga艂a, a potem przerobi艂a na kie艂basy. Opo­wiada艂a ci o nich?

Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- A to wszystko przed tob膮! - zn贸w si臋 za艣mia艂.. - Mo偶e powinienem poszuka膰 sobie takiej 偶ony? Takie znajd膮 czas dla m臋偶czyzny i po艣wi臋c膮 si臋 mu bez reszty. Dopiero kiedy si臋 ju偶 zestarzej膮 i pochowaj膮 m臋偶贸w, rezygnuj膮 ze wszystkiego. Szkoda, 偶e m艂odzi m臋偶czy藕ni ich nie dostrzegaj膮.

- Czym ty si臋 w艂a艣ciwie zajmujesz? Kradniesz? - zapyta艂a Raija zaniepokojona aluzj膮 Tatiany.

- Jedni maj膮 za du偶o - odpar艂 lekko - a inni nic nie maj膮. Zdarza si臋, 偶e troch臋 zmieniam ten porz膮dek i inaczej rozdzielam dobra.

- Bawisz si臋 w Pana Boga?

- Mo偶e? Nie wiedzia艂a艣, 偶e ka偶dy m臋偶czyzna ma­rzy o tym, by by膰 wszechmocny cho膰by przez kr贸tk膮 chwil臋? Stworzy膰 co艣, dla siebie lub dla innych, ryzy­kowa膰, mie膰 w艂adz臋... Zrobi膰 co艣 nie do ko艅ca dozwo­lonego?

- Nie jestem m臋偶czyzn膮 - odpar艂a Raija.

Doprawdy interesuj膮co si臋 z nim rozmawia艂o. Za­dawa艂 pytania, jakich si臋 nie spodziewa艂a, stawia艂 wy­sokie wymagania. Nie przywyk艂a do tego, ale nie by­艂o to nudne.

- Chcia艂aby艣 nim by膰? Pokr臋ci艂a g艂ow膮 bez wahania, jakby ju偶 wcze艣niej wyrobi艂a sobie taki pogl膮d.

- Tyle rzeczy zarezerwowanych jest wy艂膮cznie dla m臋偶czyzn - rzek艂, a w k膮cikach ust pojawi艂 mu si臋 kpi膮cy u艣mieszek. Tak jakby wystawia艂 j膮 na pr贸b臋. Sprawdza艂, czy ma w艂asne zdanie, czy te偶 bezmy艣lnie przyjmuje jego.

- Na wielu m臋skich przywilejach wcale mi nie zale­偶y - powiedzia艂a Raija. - Ale zdarza mi si臋, 偶e si臋gam po takie, po kt贸re kobieta si臋ga膰 nie powinna, nie py­taj膮c nikogo o pozwolenie. Rzadko s艂ysz臋 odmow臋...

- W takim razie naprawd臋 jeste艣 moj膮 siostr膮 - stwierdzi艂 Anastas, unosz膮c brwi z uznaniem. - Ja sam czasem mia艂bym ochot臋 by膰 kobiet膮.

Popatrzy艂a na niego zaskoczona, gdy偶 uprzedzi艂 jej pytanie.

- Dlaczego? - zdziwi艂a si臋.

- Mia艂bym w贸wczas wi臋ksze szanse, aby mie膰 dziecko - odpar艂 cicho. - Dziecko, kt贸re by艂oby mo­je. Cz臋sto o tym rozmy艣lam. Pragn臋 tego, ale to ma­rzenie wydaje si臋 teraz zupe艂nie nierzeczywiste. Wie­rzy艂em, 偶e Antonia powr贸ci. Wyobra偶a艂em j膮 sobie jako matk臋 moich dzieci...

- Antonia nie mo偶e mie膰 wi臋cej dzieci - powiedzia­艂a Raija cicho, poblad艂szy. - Wiedzia艂e艣 o tym?

Pokiwa艂 g艂ow膮.

- Gdyby by艂a ze mn膮, pogodzi艂bym si臋 z tym. Ale teraz... teraz pragn臋 dziecka. Nagle sta艂o si臋 to dla mnie bardzo wa偶ne. Kto wie, czy nie wa偶niejsze ni偶 wszyst­ko inne? By膰 mo偶e to egoizm z mojej strony, ale chcia艂­bym ujrze膰 odbicie siebie w innym cz艂owieku. Mie膰 pewno艣膰, 偶e cz膮stka mnie zosta艂a przekazana dalej.

- Przed tob膮 jeszcze tyle lat 偶ycia - pr贸bowa艂a go pocieszy膰 Raija, kt贸ra pierwszy raz s艂ysza艂a z ust m臋偶czyzny s艂owa wyra偶aj膮ce tak gor膮ce pragnienie posiadania dziecka. Od 偶aru, z jakim to m贸wi艂, prze­sz艂y jej ciarki po plecach. Nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e jego s艂owa p艂yn膮 z g艂臋bi serca. Brzmia艂y tak prawdzi­wie. Nie mog艂y by膰 k艂amstwem.

- Nie s膮dz臋, Raiju - Raiso, bym mia艂 du偶o czasu. Prowadz膮c takie 偶ycie, nie doczekam staro艣ci - od­par艂 kr贸tko. - Dlatego te偶 mo偶e nie mam prawa do tego rodzaju pragnie艅.

Nie wiedzia艂a, co ma mu odpowiedzie膰. Jak zna­le藕膰 s艂owa, kt贸re mog艂yby go podnie艣膰 na duchu. Czu艂a, 偶e jest wobec niej szczery, 偶e j膮 zaakceptowa艂.

- Wiesz, 偶e El偶bieta stara si臋 zdoby膰 szwedzkie te­rytoria? - Anastas nieoczekiwanie zmieni艂 temat.

Raija popatrzy艂a na niego, nie rozumiej膮c zrazu, o czym m贸wi. Spos贸b, w jaki wyra偶a艂 si臋 o carycy, wy­da艂 jej si臋 taki familiarny, 偶e a偶 przesz艂y j膮 dreszcze.

Anastas przerwa艂 na moment, bo w艂a艣nie matuszka Tatiana uraczy艂a ich obfitymi porcjami mi臋sa, ce­buli i kapusty, polanych g臋stym sosem. Jak wszystko, co ugotowa艂a, tak i to smakowa艂o od艣wi臋tnie. Do po­si艂ku poda艂a wino. Nie wszystkich swoich go艣ci trak­towa艂a z r贸wn膮 serdeczno艣ci膮...

- Mog臋 ci pokaza膰 pora偶aj膮c膮 n臋dz臋, na kt贸r膮 trud­no pozosta膰 oboj臋tnym - podj膮艂 po chwili beznami臋tnie Anastas. D艂onie mu nawet nie zadr偶a艂y, gdy popi­ja艂 jedzenie winem. - A nasza caryca prowadzi dziw­n膮 polityk臋, kt贸rej celem jest powi臋kszenie teryto­rium Rosji. Na nowego nast臋pc臋 tronu szwedzkiego przeforsowa艂a Adolfa Fryderyka z Lubeki, prawnego opiekuna naszego nast臋pcy tronu, rozumiesz? Tak, nasza kochana imperatorowa my艣li przede wszystkim o rodzinie. Czy wiesz, 偶e przekupi艂a Szwed贸w, kt贸­rzy maj膮 wp艂ywy u dworu, a偶eby podejmowali ko­rzystne dla nas decyzje? To znacznie bardziej eleganc­kie ni偶 wojna przy u偶yciu broni, prawda, Raiso?

- Sk膮d to wiesz? - wyszepta艂a Raija przera偶ona. W jadalni matuszki Tatiany nie by艂o pr贸cz nich niko­go, ale mimo to nie czu艂a si臋 bezpieczna. Zdawa艂o si臋 jej, 偶e Anastas igra z niebezpiecze艅stwem. Ona sama wola艂a w og贸le nie my艣le膰 o takich sprawach. By艂y tak odleg艂e od jej codziennego 偶ycia... nie obchodzi艂y jej...

- A co? Stajenny nie powinien si臋 tym interesowa膰? - u艣miechn膮艂 si臋 Anastas smutno. - Niestety, du偶o wiem na ten temat. Widywa艂em na co dzie艅 wielu z tych lu­dzi, kt贸rymi otacza si臋 El偶bieta. Do niekt贸rych nawet zwraca艂em si臋: 鈥瀢ujku鈥. To barwne postaci, owszem, do naszego domu nie zapraszano nudziarzy. Ale pami臋tam ich zachowanie, kiedy im si臋 zdawa艂o, 偶e nie musz膮 uda­wa膰, i przera偶a mnie, 偶e teraz rz膮dz膮 naszym krajem. To wspania艂y kraj. Nikt nie powinien tu g艂odowa膰. Patrz膮c na faluj膮ce lany zb贸偶, przysi臋g艂aby艣, 偶e chleba starczy dla wszystkich. A jednak mog臋 ci pokaza膰 umieraj膮ce z g艂odu niemowl臋ta. Za nic w 艣wiecie nie uwierzy艂aby艣, 偶e co艣 takiego zdarza si臋 tu, w Rosji. - Przerwa艂 na chwi­l臋, by z艂apa膰 g艂臋bszy oddech. - Dlatego boli mnie, gdy si臋 dowiaduj臋 o zamiarach carycy. Boli mnie, kiedy widz臋 haruj膮cych wyrobnik贸w dworskich. Pies dziedzica dostaje na dzie艅 wi臋cej 偶arcia ni偶 ca艂a rodzina wyrobni­k贸w. To boli. Dlatego wiem takie rzeczy. Dlatego o nich m贸wi臋. Dlatego...

W jego wypowiadanych po cichu s艂owach s艂ycha膰 by艂o 偶ar.

Raija z jednej strony podziwia艂a szczerze Anastasa, z drugiej za艣 budzi艂 w niej przera偶enie. R贸wno­cze艣nie zawstydzi艂a si臋, 偶e sama op艂ywa w dostatku.

- Wci膮gn膮艂by艣 w to Tonie - rzek艂a blada jak 艣cia­na. - Nie potrafi艂by艣 si臋 trzyma膰 od tego z daleka, jakkolwiek by艣 si臋 stara艂.

Troska w jego ciemnych oczach utwierdzi艂a j膮 tylko w przekonaniu, 偶e ma racj臋. Jego droga bieg艂a w tym samym kierunku co droga Grigorija. Obaj dokonali najprostszego wyboru w 偶yciu. Po艣wi臋cili samych sie­bie. Z niczego wi臋cej nie musieli rezygnowa膰.

- Jak mo偶esz tu siedzie膰 i je艣膰? Pi膰 wino? - zapyta­艂a Raija. - Jak mo偶esz pracowa膰 u dziedzica i uje偶­d偶a膰 jego konie? Nie masz sumienia?

- Nie mog臋 wychodzi膰 poza ramy, je艣li chc臋 zmie­ni膰 obraz - odpar艂 kr贸tko. - B臋d膮c w 艣rodku, mog臋 dzia艂a膰, nie zwracaj膮c na siebie uwagi - doda艂. - A kie­dy co艣 si臋 zaczyna dzia膰, w贸wczas znikam.

- Do nowego obrazu? - zapyta艂a Raija. Anastas odpowiedzia艂, jak to mia艂 w zwyczaju, jed­nym s艂owem:

- Mo偶e...

- Jak to si臋 zacz臋艂o? - zapyta艂a Raija. - Wtedy, gdy spotka艂e艣 Grigorija?

- Nie, du偶o wcze艣niej - odpar艂. - Ju偶 wtedy, kiedy przyszed艂em na 艣wiat w rodzinie obdarzonej przywilejami, gdy si臋 urodzi艂em po to, by sko艅czy膰 w piekle. Opar艂szy 艂okcie o blat sto艂u, podpar艂 podbr贸dek. Mia艂 ciemne w艂osy i r贸wnie ciemn膮 opraw臋 oczu. Jego twarz o klasycznych rysach zdawa艂a si臋 tak g艂adka, jak zapewne by艂a w贸wczas, gdy jeszcze si臋 nie goli艂. Cia艂o nale偶a艂o do m臋偶czyzny, ale twarz pozosta艂a ch艂opi臋ca. Oczy kry艂y wiedz臋, jakiej nie posiad艂o wielu starc贸w. Wyr贸偶nia艂 si臋 w t艂umie. Porusza艂 si臋 inaczej i zachowy­wa艂 z wrodzon膮 godno艣ci膮. Zdecydowany we wszyst­kim, czego si臋 podejmowa艂, sprawia艂 wra偶enie, jakby uwa偶a艂, 偶e wszystko mu wolno.

- Niekt贸rzy z nas rodz膮 si臋 by膰 mo偶e po to, by si臋 unicestwi膰 - powiedzia艂.

Raija mimowolnie pomy艣la艂a o Grigoriju.

- Ale przecie偶 nie przeszkadza to uczyni膰 w 偶yciu czego艣 dobrego, cho膰by dla garstki ludzi - ci膮gn膮艂. - Pod tym wzgl臋dem nie r贸偶nimy si臋 wiele od siebie. Nie uwa偶am, bym by艂 lepszy od innych. A jednak niekt贸rzy tak s膮dzili, kiedy si臋 urodzi艂em. Ubierali mnie w jedwabie i koronki, a po chrzcie urz膮dzili przyj臋cie trwaj膮ce trzy dni. Ale przesta艂em by膰 wa偶­ny w dniu, kiedy uznali mnie za zmar艂ego. Nazwisko, kt贸re nosi艂em, nic ju偶 dla mnie nie znaczy. Nigdy wi臋cej si臋 nim nie przedstawi臋. Nazwiska s膮 niczym peleryny, mo偶na je z siebie zdj膮膰...

- Czy rzeczywi艣cie chodzi tylko o nazwisko? - za­pyta艂a Raija cicho. - Czy mo偶e o co艣 wi臋cej? Przecie偶 stoisz na ko艅cu d艂ugiego rz臋du ludzi, 艂a艅cucha poko­le艅. Nie czujesz z nimi zwi膮zku? Mo偶na porzuci膰 w艂asne nazwisko, ale to nie zmienia w niczym tego, 偶e przynale偶ysz do swojej rodziny.

- Jestem niczym per艂a, kt贸ra spad艂a z naszyjnika - odpar艂 Anastas. - Zgubiony klejnot z rodowej ozdo­by. Wcale nie pi臋kniejszy od pozosta艂ych ani nie wi臋kszy, ani nawet nie najwarto艣ciowszy. Przypomi­nam jeden z koralik贸w umieszczonych na ko艅cu, tu偶 przy zapi臋ciu. Gdy si臋 za艂o偶y naszyjnik, koraliki z ty­艂u pozostaj膮 niewidoczne. 艁atwo zapomnie膰, jak wy­gl膮da艂y... Bez trudu daje si臋 je zast膮pi膰 innymi.

- Czy to takie proste? - zapyta艂a Raija, 偶uj膮c jedze­nie, kt贸re, jak jej si臋 zdawa艂o, ros艂o jej w ustach.

Anastas pochyli艂 si臋 i u艣cisn膮艂 jej d艂o艅.

- Przepraszam - powiedzia艂 zawstydzony. - Za du偶o my艣l臋 o sobie. Zbyt d艂ugo by艂em sam. - Wzi膮艂 g艂臋boki oddech i patrz膮c Raiji uwa偶nie w oczy, rzek艂: - My艣l臋, 偶e nale偶ysz do ludzi, o kt贸rych nie艂atwo zapomnie膰. Co innego ze mn膮. By艂em przeci臋tnym dzieckiem. Nie wiem, czy specjalnie kochanym. Ale chyba bym nie uciek艂 z domu, gdybym czu艂, 偶e rodzina darzy mnie mi­艂o艣ci膮. Jak s膮dzisz?

- Min臋艂o tyle czasu - powiedzia艂a Raija. - Pami臋­tam tylko dziesi臋膰 lat ze swojego 偶ycia, pozosta艂e la­ta skrywa przede mn膮 czarna ska艂a. Nieprzeniknio­na. Pocieszam si臋 jedynie, 偶e si臋 starzej臋 i nied艂ugo b臋d臋 pami臋ta膰 a偶 po艂ow臋 偶ycia...

U艣miechn臋艂a si臋 przez 艂zy. Anastas otar艂 sp艂ywaj膮ce jej po policzku s艂one krople i nie puszcza艂 jej d艂oni.

- Nie przywyk艂em do rozmowy z damami - rzuci艂 przepraszaj膮co. - Kati to by艂a Kati. A Antonia nie no­si艂a 偶adnych ran, kt贸re m贸g艂bym przez nieuwag臋 roz­drapa膰. Je艣li powiedzia艂em jej co艣 przykrego, natych­miast rewan偶owa艂a si臋 tym samym. Rozumiesz?

Raija pokiwa艂a g艂ow膮 i odsun臋艂a p贸艂misek.

- Nie zjem wi臋cej, nie dam rady - , rzek艂a.

Anastas pochyli艂 si臋 nad ni膮 i konspiracyjnym szep­tem poradzi艂:

- Nie pokazuj Tatianie, 偶e nie zjad艂a艣 jedzenia, kt贸­re ona ugotowa艂a. Bardzo ci臋 polubi艂a i wysoko ceni, ale je艣li odniesiesz po艂ow臋 przeznaczonej dla ciebie porcji, wyrzuci ci臋 z najlepszego pokoju, jaki ci przy­dzieli艂a. I nie pomo偶e nawet to, 偶e jeste艣 偶on膮 Jew­gienija Bykowa czy moj膮 siostr膮.

Raija wola艂a tego unikn膮膰 i zmusi艂a si臋 do zjedze­nia wszystkiego.

- Jutro zaprowadz臋 ci臋 do kogo艣, kto robi wspania艂e kufry. Pi臋kniejszych nie znajdziesz w ca艂ym Wielikim Ustiugu, a to znaczy, 偶e i w ca艂ej Rosji. Ten cz艂owiek jest zbyt skromny, by si臋 chwali膰, ale taka jest prawda. Mog臋 ci臋 zapewni膰, 偶e te kufry zosta艂y wykonane przez praw­dziwego artyst臋 w stolarce i rze藕bieniu. A maluje je inny artysta. Ludzie kupuj膮 kufry, kt贸re si臋 nawet nie umywa­j膮 do tych, przekonani, 偶e uda艂o im si臋 naby膰 cudo.

- Pewnie bardzo drogie?

- 呕ona Jewgienija Bykowa b臋dzie mia艂a czym za­p艂aci膰, prawda? Malarz ma o艣mioro dzieci, a stolarz jedena艣cioro. Wydaje mi si臋, 偶e zap艂acimy im tyle, ile im si臋 nale偶y.

Raija pokiwa艂a g艂ow膮 zrezygnowana.

- Uk艂adna siostra nie powinna si臋 k艂贸ci膰 z bratem, nawet je艣li to m艂okos.

Anastas popatrzy艂 na ni膮 przeci膮gle i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Tatiana ma racj臋 - powiedzia艂 po chwili. - Jeste­艣my do siebie podobni. M贸j ojciec nie by艂 艣wi臋ty. Kto wie, mo偶e naprawd臋 jeste艣my rodze艅stwem? Zaczy­na mi si臋 podoba膰 ta my艣l...

Raija jednak nie by艂a pewna, czy i jej by si臋 to podoba艂o. Dobrze by艂o mie膰 w nim przyjaciela, ale na­pieraj膮c na czarn膮 ska艂臋, kt贸ra przys艂ania艂a jej prze­sz艂o艣膰, innej szuka艂a rodziny.

- Nie s膮dz臋, 偶ebym by艂a Rosjank膮 - rzek艂a. - Mam obcy akcent. S艂ycha膰 to w mojej mowie.

- Brzmi to troch臋 tak jak mowa Kati - rzek艂. - Al­bo jakby z fi艅ska...

- Czasami chc臋 wiedzie膰 za wszelk膮 cen臋 - powie­dzia艂a Raija powa偶nie. - A innym razem jestem zado­wolona z tego, jak jest, poniewa偶 obawiam si臋, 偶e kto艣 my艣li o mnie z gorycz膮. Mo偶e kogo艣 zawiod艂am, nie wiedz膮c wcale o tym, nie b臋d膮c w stanie tego za­pami臋ta膰... A mo偶e zupe艂nie nikt mnie nie pami臋ta...

- Zrani艂em ci臋 - stwierdzi艂 zasmucony. - Znam pi臋kny poemat. Kiedy艣 s艂ysza艂em, jak recytowa艂 go bard w Kirgizji, dalekiej krainie na po艂udniowym wschodzie przy samym niemal Uralu. Zaczyna si臋 tak:

Polowa z tego jest prawd膮...

Po艂owa za艣 zapewne nie...

Nie we藕 nam za z艂e, je艣li co艣 dodamy

Albo opu艣cimy.

Opowiemy wam to, co us艂yszeli艣my...

Zamilk艂 na chwil臋 i wyja艣ni艂:

- Pami臋膰 o tych strofach mo偶e by膰 pociech膮... Cokol­wiek us艂yszysz, nie musisz tego przyjmowa膰 艣lepo. Nie ma pewno艣ci, czy cho膰by po艂owa z tego jest prawd膮...

- Wa偶ne jest, 偶eby wybra膰 w艂a艣ciw膮 po艂ow臋, czy偶 nie? - skwitowa艂a Raija.

- Jeste艣 stanowczo zbyt bystra - westchn膮艂 Anastas. - Ale masz racj臋. Wa偶ne jest, by wybra膰 w艂a艣ciw膮 po艂ow臋...

7

- Sama znajd臋 port! - oznajmi艂a stanowczo Raija, kie­dy Tatiana postanowi艂a j膮 odprowadzi膰. Starsza pani, nie proszona, uzna艂a, 偶e musi strzec Raiji, a zachowy­wa艂a si臋 przy tym zupe艂nie jak nadopieku艅cza matka.

Tego dnia 鈥濵isza鈥 odp艂ywa艂 z powrotem do Ar­changielska. Raija nie planowa艂a wcze艣niej powrotu do domu tym samym frachtowcem. Tym bardziej nie mia艂a na to ochoty, przyjrzawszy si臋 panuj膮cym tam warunkom. Uzna艂a jednak, 偶e skorzysta z okazji i wy艣le przez kapitana listy do Jewgienija i Antonii.

P贸l nocy zabra艂o jej pisanie, bo przelanie my艣li na papier sprawia艂o jej pewn膮 trudno艣膰. Kaligrafia nie by艂a jej mocn膮 stron膮. Bardzo ubolewa艂a z tego po­wodu, p贸ki nie dowiedzia艂a si臋 od przyby艂ej do Ar­changielska Liny, 偶e nie jest Rosjank膮. Zrozumia艂a w贸wczas, 偶e jej d艂o艅 zapewne przywyk艂a do pisania alfabetu 艂aci艅skiego, a nie cyrylicy.

Tatiana w ko艅cu ust膮pi艂a. Uzna艂a, 偶e Raisa, z kt贸r膮 o偶eni艂 si臋 Jewgienij Byk贸w, to kobieta z charakterem. Nie lubi艂a lalkowatych paniu艣 o porcelanowych twa­rzyczkach bez wyrazu. Raisa Bykowa potrafi艂a odm贸­wi膰 stanowczo, ale uprzejmie. Ma艂o kto odwa偶y艂 si臋 sprzeciwi膰 matuszce Tatianie, ale ka偶da z tych os贸b zyskiwa艂a w sercu gospodyni wyj膮tkowe miejsce.

- Przynajmniej Anastas powinien si臋 poczuwa膰 do odpowiedzialno艣ci, skoro tw贸j m膮偶 wykazuje tak膮 beztrosk臋 - stwierdzi艂a Tatiana, gdy Raija zbiera艂a si臋 do wyj艣cia.

- Anastas oswaja dla dziedzica dzikiego ogiera - przy­pomnia艂a Raija s艂odko. - A ja wiem, 偶e sobie poradz臋. I ty tak偶e o tym dobrze wiesz, Tatiano. Kiedy艣 by艂a ze mnie t臋ga czarownica... Nic mi si臋 nie mo偶e sta膰!

Raija u艣miechn臋艂a si臋 szeroko.

- Wszystko si臋 mo偶e zdarzy膰 takim jak ty - odpar­艂a Tatiana, a w艂a艣ciwie tylko mrukn臋艂a pod nosem, gdy Raija zamkn臋艂a za sob膮 drzwi.

Nie z艂o艣ci艂a si臋 ani te偶 nie l臋ka艂a o t臋 drobn膮 Bykow膮. W g艂臋bi duszy by艂a z niej nawet troch臋 dumna.

Tak膮 powinnam mie膰 c贸rk臋 zamiast tych pi臋ciu, kt贸re s膮 mi ci臋偶arem, pomy艣la艂a.

Ku jej utrapieniu c贸rki oznacza艂y si臋 s艂abym cha­rakterem i 偶adna nie potrafi艂a si臋 sprzeciwi膰 matce. Wszystkie by艂y ju偶 zam臋偶ne, ale cho膰 m艂odsze wie­kiem od 偶ony Bykowa, wygl膮da艂y od niej du偶o sta­rzej. I to nie z powodu biedy czy har贸wki. W艂a艣ciwie bardzo j膮 rozczarowa艂y.

Westchn臋艂a i wr贸ci艂a do swoich zaj臋膰. Postanowi艂a, 偶e p贸藕niej wybierze si臋 na jeden z plac贸w targowych i tro­ch臋 inaczej obstawi zak艂ady. Ostatecznie mo偶e zaryzy­kowa膰 par臋 rubli, nawet je艣li szanse, o kt贸rych wspomi­na艂 w 偶artach Anastas, wydaj膮 si臋 niewiarygodne.

Raija pobieg艂a do portu. W Wielikim Ustiugu za­chowywa艂a si臋 inaczej ni偶 w Archangielsku. Nie by艂a t膮 sam膮 Raij膮 Bykow膮. W rozmowie z kapitanem 鈥濵iszy鈥 b臋dzie si臋 musia艂a na chwil臋 przeobrazi膰 z po­wrotem w 偶on臋 armatora, ale gdy tylko frachtowiec odp艂ynie, postara si臋 zn贸w by膰 tak膮 Rais膮 jak teraz.

W piersi czu艂a rado艣膰. T臋skni艂a wprawdzie troch臋 za Misza i Jewgienijem, ale r贸wnocze艣nie odczuwa艂a nieprawdopodobn膮 ulg臋, 偶e nie musi si臋 o nikogo mar­twi膰 i nikim przejmowa膰. By艂o jej z tym dobrze. Mia­艂a czas na z艂apanie oddechu i poznanie samej siebie. Mog艂a rozejrze膰 si臋 wok贸艂, zerkn膮膰 w g艂膮b w艂asnego serca i zastanowi膰 si臋, dlaczego post膮pi艂a tak a nie ina­czej. By艂o to dla niej zupe艂nie nowe do艣wiadczenie.

Zobaczy艂a kapitana na nabrze偶u. Ucieszy艂a si臋, 偶e nie b臋dzie musia艂a wchodzi膰 na pok艂ad. Ci膮gle mia艂a 艣wie偶o w pami臋ci mroczne, wilgotne pomieszczenia dla za艂ogi i panuj膮cy tam smr贸d. Przybra艂a odrucho­wo pe艂n膮 godno艣ci postaw臋 i skierowa艂a swe kroki w stron臋 kapitana. By膰 mo偶e nie by艂 to z艂y cz艂owiek, pewnie przypomina艂 wielu innych kapitan贸w, ale mia艂 w sobie co艣, czego Raija nie potrafi艂a uchwyci膰 i nazwa膰, a co budzi艂o jej g艂臋bok膮 niech臋膰.

- Prosz臋 dostarczy膰 te listy mojemu m臋偶owi - oznajmi艂a ch艂odno, kiedy znalaz艂a si臋 przy nim.

Kapitan, kt贸ry nadzorowa艂 ko艅cowy za艂adunek to­war贸w, wzi膮艂 listy i uni贸s艂 brew.

- Wr贸c臋 do domu na pok艂adzie frachtowca 鈥濷lga鈥 - doda艂a Raija. - Zak艂adam, 偶e nie przyb臋dzie sp贸藕niony?

- Nie, dlaczego mia艂by si臋 op贸藕ni膰? - odpowiedzia艂 lekko. - Pani, jak widz臋, dobrze si臋 bawi w Wielikim Ustiugu?

- Za艂atwiam interesy - odpar艂a Raija ch艂odno. Nie podoba艂 jej si臋 贸w szyderczy ton. Co ten cz艂owiek so­bie my艣li? Niby po co tu przyby艂a?

- Wydaje mi si臋, 偶e pani armatorowa wygl膮da kwit­n膮co - dorzuci艂, k艂aniaj膮c si臋 lekko.

Trudno si臋 by艂o do ko艅ca rozezna膰, czy kpi, czy te偶 jest nad wyraz uprzejmy. Raija, nie daj膮c po so­bie pozna膰 niech臋ci, po偶egna艂a si臋 z nim i odesz艂a.

Cho膰 nigdy nie wyzby艂a si臋 l臋ku przed wod膮, ch臋t­nie spacerowa艂a brzegiem. Nie mog艂a nasyci膰 oczu widokiem statk贸w. Rzeka wydawa艂a jej si臋 mniej gro藕na ni偶 morze. Wprawdzie nie by艂a to znajoma Dwina, lecz Suchona, ale czu艂a si臋 tu bezpiecznie.

W porcie panowa艂 o偶ywiony ruch. Z r贸偶nych stron dochodzi艂y g艂o艣ne nawo艂ywania. Miesza艂y si臋 r贸偶ne dialekty. Stuka艂y ko艅skie kopyta, skrzypia艂y ko艂a u woz贸w. W powietrzu unosi艂 si臋 smr贸d nadpsutych ryb, zapach soli i 艣wie偶ych beczek. Na stosie le偶a艂y u艂o偶one worki z m膮k膮. Raija st膮pa艂a po przykrytej bia艂ym py艂em 艣cie偶ce. By艂 to w艂a艣ciwie jej 艣wiat, ale tak naprawd臋 obcy. Handel zapewni艂 rodzinie dosta­tek, ale na co dzie艅 zajmowa艂 si臋 nim Jewgienij. Ra­ija prowadzi艂a dom, wychowywa艂a Misze i tka艂a.

Poczu艂a lekk膮 nostalgi臋...

- Raija! - us艂ysza艂a g艂o艣ne wo艂anie.

Zatrzyma艂a si臋 zdziwiona, bo niewiele os贸b w Wielikim Ustiugu zna艂o jej imi臋. Zdawa艂o jej si臋, 偶e okrzyk przepe艂niony jest b贸lem i nadziej膮. Mimowolnie pomy­艣la艂a zn贸w o m艂odym m臋偶czy藕nie ze swojego snu. Ale wiedzia艂a, 偶e to nie mo偶e by膰 on. Odwr贸ci艂a si臋 w kie­runku, sk膮d dolatywa艂o wo艂anie, i zrozumia艂a, co zna­czy艂 kpi膮cy u艣miech kapitana 鈥濵iszy鈥, uniesiona brew i komplement, 偶e armatorowa wygl膮da kwitn膮co...

Ale przecie偶 z tego powodu nie zlekcewa偶y Wasilija.

Zbieg艂 po trapie jednego ze statk贸w. W zniszczo­nej kurtce, butach z mi臋kkiej sk贸ry z cholewkami do kolan wygl膮da艂 niczym kozak.

Zatrzyma艂a si臋. Dumna i stateczn膮 Raija z Archangielska. Celowo przybra艂a tak膮 postaw臋, 偶eby nie da膰 powodu do plotek.

Wasilij zreflektowa艂 si臋 natychmiast i cho膰 serce mu si臋 rwa艂o, podszed艂 do niej spokojnym krokiem, z r臋kami w kieszeniach i przywita艂 si臋, udaj膮c zasko­czonego spotkaniem. Nikt, kto ich nie zna艂, nie zwr贸­ci艂 na nich wi臋kszej uwagi. W porcie w Wielikim Ustiugu cz臋sto spotykali si臋 znajomi.

Po raz pierwszy od d艂ugiego czasu Raija zobaczy­艂a Wasilija z bliska. Poczu艂a w sercu przyjemne cie­p艂o, ale i uk艂ucie, kiedy uj膮艂 jej d艂onie i u艣miechn膮艂 si臋 swoim dobrym u艣miechem z g艂臋bi serca, przezna­czonym tylko dla niej. Do napotykanych kobiet, kt贸­re nic dla niego nie znaczy艂y, u艣miecha艂 si臋 inaczej.

- Raiju - odezwa艂 si臋, 艣ciskaj膮c jej d艂onie.

Zna艂a dobrze jego ch艂odne r臋ce. Zrobi艂o jej si臋 mi­艂o, cho膰 r贸wnocze艣nie nie mog艂a si臋 pozby膰 uczucia 偶alu. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, jakby przyt艂oczony szcz臋­艣ciem, 偶e oto zn贸w jest blisko niej i mo偶e jej dotkn膮膰.

- Nie wracasz? - zapyta艂. Zaprzeczy艂a i cofn臋艂a d艂onie. Wolnym krokiem skierowa艂a si臋 w stron臋 pobliskich zabudowa艅, dalej od nabrze偶a i cumuj膮cego tu 鈥濵iszy鈥. Zrozumia艂.

- Przyjecha艂e艣 tu... za mn膮? - zapyta艂a.

Za艣mia艂 si臋 cicho, dotkni臋ty, ale i rozbawiony. S艂u­chaj膮c odg艂osu jego krok贸w w piasku, u艣wiadomi艂a sobie, 偶e zna je na pami臋膰. Tak samo jak kroki innych bliskich jej os贸b.

- Nie wiedzia艂em, 偶e tu jeste艣, gdy podj膮艂em decy­zj臋 o wyje藕dzie - odpowiedzia艂, ale zaraz doda艂 uczci­wie: - Jednak spo艣r贸d trzech miejsc, do kt贸rych mog艂em si臋 uda膰, wybra艂em Wielikij Ustiug dlatego, 偶e mia艂em nadziej臋 ci臋 tu spotka膰. Tak zdecydowa艂em... By膰 mo偶e post膮pi艂em g艂upio...

Westchn膮艂 ci臋偶ko i zacz膮艂 przeszukiwa膰 kieszenie kurtki. Znalaz艂 wreszcie kawa艂ek przybrudzonego pa­pieru, na kt贸rym zosta艂y tylko resztki piecz臋ci z wosku.

- To list do ciebie - wyja艣ni艂, podaj膮c jej papier. - Przepraszam, ale musia艂em go otworzy膰. O nic nie pytaj, zrozumiesz, kiedy przeczytasz.

Raija zerkn臋艂a na niego zdziwiona i pochyli艂a wzrok nad listem. Czyta艂a p贸艂g艂osem, a z ka偶dym przeczytanym zdaniem blad艂a coraz bardziej. W ko艅­cu zamilk艂a przepe艂niona niepokojem.

Najdro偶sza Raiju!

My艣l臋, 偶e zrozumiesz. Jeste艣 kobiet膮. Wyje偶d偶am. Wola艂abym zosta膰, ale to takie trudne. Je艣li zostan臋 w domu, nie b臋d臋 mog艂a wyj艣膰 za m膮偶. Znam go ju偶 d艂ugo. Jest mi艂y i kocha mnie. Wujek by tego nie zro­zumia艂. Nie jestem ju偶 dzieckiem. Bardzo was wszystkich kocham, ale wiem, 偶e pr贸bowaliby艣cie mnie powstrzyma膰. Chc臋 tego. Nie spodziewam si臋 dziecka. Chc臋 po prostu z nim by膰. Nie mog臋 zosta膰 w Archangielsku. Mo偶e kiedy艣 odwa偶臋 si臋 tu wr贸ci膰. Wybacz mi.

Na zawsze Twoja Jelizawieta.

Wymowa listu by艂a jednoznaczna, a jednak min臋­艂a d艂uga chwila, nim Raija w pe艂ni poj臋艂a, co si臋 sta­艂o, jakby w og贸le nie chcia艂a dopu艣ci膰 do siebie takiej mo偶liwo艣ci.

- Uciek艂a? - zapyta艂a, z trudem wydobywaj膮c g艂os.

Napotka艂a pociemnia艂e od zmartwienia spojrzenie Wasilija.

- Tak - potwierdzi艂. - Znikn臋艂a. Nadal nie by艂 w stanie ukry膰 gniewu, kiedy o tym m贸wi艂.

- Z jakim艣 艂otrem! Chce wyj艣膰 za m膮偶! Przecie偶 ona ma dopiero czterna艣cie lat!

- Prawie pi臋tna艣cie - odpar艂a Raija ze wzrokiem utkwionym gdzie艣 w przestrze艅. - Ja w wieku pi臋tna­stu lat oczekiwa艂am ju偶 dziecka...

Ostatnie s艂owo wypowiedzia艂a niemal szeptem, wpatrzona w Wasilija.

- Dobry Bo偶e - wyszepta艂a. - Nie pami臋tam. Nic nie pami臋tam! Nie mog臋 sobie przypomnie膰 dzieci艅­stwa, Wasia. Sk膮d wi臋c wzi臋艂y mi si臋 te s艂owa?

- Mo偶e to prawda - rzek艂, obejmuj膮c ramieniem dr偶膮ce cia艂o Raiji, i pog艂aska艂 j膮 po plecach w nadziei, 偶e j膮 pocieszy. - By膰 mo偶e rzeczywi艣cie oczekiwa艂a艣 dziecka w wieku pi臋tnastu lat, ale ja mimo to twierdz臋, 偶e Jelizawieta jest za m艂oda na ma艂偶e艅stwo. Poza tym dlaczego mia艂aby ucieka膰 z domu, 偶eby wzi膮膰 艣lub?!

- Co si臋 sta艂o z tym dzieckiem? - zapyta艂a Raija na g艂os, pora偶ona. Sta艂a nieruchomo, jakby przyros艂a do ziemi. Oczy jej pociemnia艂y, czerwone usta dr偶a艂y, a loki okalaj膮ce twarz powiewa艂y na wietrze.

Wasilij przywar艂 policzkiem do jej rozpalonego czo艂a. Na chwil臋 musia艂 zapomnie膰 o Jelizawiecie, zapomnie膰 o w艂asnych zmartwieniach. Z przera偶eniem patrzy艂, jak ukochana ucieka w pustk臋, nie znajduj膮c w zakamarkach pami臋ci odpowiedzi na dr臋cz膮ce j膮 pytania.

- Zdaje si臋, 偶e jeste艣my teraz sobie nawzajem po­trzebni - orzek艂. Nie spodziewa艂 si臋 tego, jad膮c za ni膮, nawet nie 艂udzi艂 si臋 nadziej膮. Trzyma艂 j膮 w obj臋ciach. U niego szuka艂a wsparcia i pociechy. Wola艂by jednak widzie膰 j膮 z daleka, ale u艣miechni臋t膮.

- Zatrzyma艂a艣 si臋 tu gdzie艣 w pobli偶u? - zapyta艂 艂a­godnie.

Kiedy opowiedzia艂a mu, gdzie mieszka, poprowa­dzi艂 j膮 w tamtym kierunku.

Wcze艣niej zostawi艂 konia w stajni w pobli偶u por­tu, bo zwierz臋 potrzebowa艂o wytchnienia, a dla sie­bie znalaz艂 skromny k膮t.

Gospoda, w kt贸rej zamieszka艂a Raija, mia艂a zupe艂­nie inn膮 klas臋.

Kiedy Tatiana Dawidowna us艂ysza艂a, 偶e Raija za­s艂ab艂a, bo takie wyja艣nienie przedstawi艂 jej Wasilij, zatroszczy艂a si臋 o ni膮 jak matka.

- W porcie strasznie dzi艣 cuchn臋艂o zepsut膮 ryb膮 - m贸wi艂 Wasilij, prowadz膮c Raij臋 po schodach. Zanim Tatiana otworzy艂a drzwi do pokoju, za偶膮da艂a, by nie­znajomy si臋 przedstawi艂.

Raija zapewni艂a gospodyni臋, 偶e to dobry przyja­ciel. Gdyby nie to, Wasilij by艂 niemal pewien, nie wszed艂by do 艣rodka.

- Ostro偶no艣ci nigdy do艣膰 - stwierdzi艂a Tatiana. - U mnie nie dochodzi do awantur, a to dlatego, 偶e bar­dzo uwa偶am, kogo wpuszczam do mojej gospody. Czy mam sprowadzi膰 jej brata?

- Brata? - zdziwi艂 si臋 Wasilij i zerkn膮艂 na Raij臋, ale przypomniawszy sobie cel jej przyjazdu, domy艣li艂 si臋, o kogo chodzi. Jego twarz rozpromieni艂a si臋 w szero­kim u艣miechu.

- Oczywi艣cie, je艣li to mo偶liwe - odpowiedzia艂, ba­wi膮c si臋 w duchu, 偶e Raija taki wymy艣li艂a kamufla偶.

Nie wydawa艂o mu si臋, by musieli si臋 z Anastasem ucieka膰 do k艂amstw, ale wida膰 w miasteczku, tak jak w Archangielsku, nie brakowa艂o plotkarzy.

Tatiana Dawidowna do艣膰 niech臋tnie pozostawi艂a ich samych. Schodz膮c po schodach w d贸艂, zanuci艂a nostalgiczn膮 piosnk臋 o nieszcz臋艣liwej, nigdy nie spe艂­nionej mi艂o艣ci.

Pomy艣la艂a sobie przy tym, 偶e przeczucie jej jednak nie myli艂o. Troch臋 偶al jej si臋 zrobi艂o Jewgienija Bykowa. Z drugiej strony uzna艂a, 偶e skoro by艂 na tyle g艂upi, by posy艂a膰 swoj膮 pi臋kn膮 偶on臋 sam膮 wiele mil od domu, to mo偶e mie膰 wy艂膮cznie do siebie preten­sje o to, 偶e spotka艂a ukochanego, kt贸ry uwielbia j膮 ka偶dym spojrzeniem.

Tatiana Dawidowna by艂a trzykrotnie zam臋偶na, a przynajmniej trzy razy wi臋cej 艣miertelnie zakocha­na. Zna艂a wi臋c dobrze te symptomy.

Nuc膮c pod nosem, zesz艂a do kuchni. Nie wpu艣ci­艂aby tego Uskowa, gdyby nie mia艂 w sobie czego艣 szczeg贸lnego. Polubi艂a Rais臋, ale nie oznacza艂o to, 偶e tolerowa膰 b臋dzie wszystkich jej wielbicieli. Ten by艂 jednak wyj膮tkowy, mia艂 takie diaboliczne spojrzenie. Lubi艂a nieokie艂znanych m臋偶czyzn. 呕aden z jej m臋­偶贸w, niestety, nie mia艂 w sobie tej odrobiny szale艅­stwa. Za to kilku kochank贸w, i owszem, przypomi­na艂o nieco tego Uskowa.

Szkoda Jewgienija Dymitrowicza, ale doprawdy sam jest sobie winien...

- Ona my艣li, 偶e jeste艣 moim kochankiem - odezwa­艂a si臋 bezbarwnym g艂osem Raija, kiedy pok贸j opusto­sza艂 po wyj艣ciu Tatiany.

- No c贸偶, nie mog艂em udawa膰 brata - za偶artowa艂 Wasilij, u艣miechaj膮c si臋 lekko. Pom贸g艂 jej zdj膮膰 kurt­k臋, sam jednak si臋 nie rozebra艂.

- Rzeczywi艣cie - przyzna艂a. - By艂by ich pewien nadmiar. Anastas ucieszy si臋 ze spotkania z tob膮. Bar­dzo ci臋 lubi.

Zn贸w si臋 u艣miechn膮艂.

- My艣la艂e艣, 偶e Jelizawieta uciek艂a a偶 tu?

- Jedna z mo偶liwo艣ci na to wskazywa艂a - odpowie­dzia艂 Wasilij. - W tym czasie kiedy znikn臋艂a, odp艂yn臋­艂y z portu frachtowce do Onegi, do Kiem i wreszcie na po艂udnie, w g贸r臋 Dwiny. Wybra艂em najbardziej oddalone miejsce. Gdybym nie wiedzia艂, 偶e ty tu je­ste艣, pewnie trzyma艂bym si臋 okolic Morza Bia艂ego.

- I pewnie by艣 j膮 ju偶 znalaz艂... - wesz艂a mu w s艂owo Raija, poruszona jego pozbawion膮 goryczy szczero艣ci膮.

- Jedno w ka偶dym razie jest ju偶 pewne. Tutaj jej nie ma - oznajmi艂. - Odnalaz艂em wszystkie podejrza­ne frachtowce i przeszuka艂em je dok艂adnie. Na 偶ad­nym z nich noga Jelizawiety nie posta艂a. Co do tego nie mam 偶adnej w膮tpliwo艣ci. Pozostaje wi臋c Onega i Kem. Na pewno j膮 znajd臋...

- My艣lisz, 偶e pop艂yn臋艂a statkiem?

- A jak inaczej? Przecie偶 w li艣cie pisze, 偶e od daw­na zna tego swojego wybranka. Obcy, na kt贸rych nie zwracamy uwagi w Archangielsku, to ci, kt贸rzy przy­p艂ywaj膮 regularnie statkami. Jelizawieta uciek艂a z ob­cym. Niewa偶ne, czy z w艂asnej woli, czy nie. Tak si臋 akurat z艂o偶y艂o, 偶e w tym czasie w porcie by艂 spory ruch. Pojad臋 do Kem i do Onegi. Nie zamierzam przetrz膮sn膮膰 obu miast, b臋d臋 raczej szuka膰 w艣r贸d za­艂贸g podejrzanych frachtowc贸w. Znajd臋 j膮.

- I co wtedy? - zapyta艂a Raija cicho. Przypomnia艂a so­bie drobn膮 Jelizawiet臋, kt贸ra mia艂a w spojrzeniu co艣 do­ros艂ego, nawet gdy si臋 艣mia艂a. W k膮cikach jej ust zawsze czai艂a si臋 powaga. Mia艂a tyle cierpliwo艣ci dla dzieci. Zr臋czna w kuchni. Prawdziwa gospodyni. Ma艂a kobieta.

Raija nie pami臋ta艂a siebie w wieku czternastu czy pi臋tnastu lat. Trudno jej by艂o sobie wyobrazi膰, jak to jest by膰 m艂odym, jak to jest oczekiwa膰 dziecka. Ska­艂a, kt贸ra odgradza艂a j膮 od przesz艂o艣ci, stanowi艂a tam臋 dla wspomnie艅.

Przypomnia艂a jej si臋 jednak z ca艂膮 wyrazisto艣ci膮 twarz ze snu. Trudno by艂o uciec spojrzeniem od oczu tego m艂odego m臋偶czyzny. Zreszt膮 wcale nie chcia艂a.

Czy to on by艂 ojcem jej dziecka? Ta my艣l wyda艂a jej si臋 mi艂a. Poczu艂a ogarniaj膮ce j膮 a偶 po opuszki palc贸w go­r膮co. By艂 taki m艂ody. Mia艂 mo偶e siedemna艣cie, a mo偶e osiemna艣cie lat. Na pewno nie wi臋cej ni偶 dwadzie艣cia.

Pi臋tnastoletnia Raija musia艂a go bardzo kocha膰, skoro jeszcze teraz samo wspomnienie twarzy ze snu burzy艂o zmys艂y dwukrotnie starszej ju偶 kobiety.

- Pi臋tnastoletnia dziewczyna potrafi kocha膰, Wasi­liju - rzek艂a Raija cicho. - Ja to po prostu wiem.

I opowiedzia艂a mu sw贸j sen, w kt贸rym pojawi艂 si臋 czarnow艂osy ch艂opak o miodowych oczach, prawie ju偶 m臋偶czyzna. Wspomnia艂a, jak kl臋cza艂a na ziemi przy dogasaj膮cym ognisku, czu艂a zapach w臋dzonego mi臋sa, a w ciemno艣ciach rozlega艂 si臋 zaklinaj膮cy g艂os. Opisa艂a w艂asne odczucia i doznania. Nie kry艂a czu艂o­艣ci, jaka j膮 ogarnia艂a na sam膮 my艣l o nim.

- Moje cia艂o go zna - u艣miechn臋艂a si臋 zarumieniona. Raija przywyk艂a do szczerych rozm贸w z Toni膮, Wa­silija za艣 traktowa艂a jak r贸wnie dobrego przyjaciela. Ale jej otwarto艣膰 zaskoczy艂a go i usun臋艂a mu grunt spod n贸g. Opanowa艂 si臋 jednak i zdo艂a艂 napotka膰 jej wzrok.

- Jak to? Po偶膮dasz zjawy ze snu? - spyta艂 z niedo­wierzaniem.

Raija przymkn臋艂a oczy i roze艣mia艂a si臋, rozbawio­na tonem jego g艂osu. Postawi艂a si臋 jednak na jego miejscu. Uwielbia艂 j膮 od tylu lat, nak艂ada艂 na siebie p臋ta i stara艂 si臋 zadowoli膰 rol膮 przyjaciela. Nigdy nie pozwoli艂 sobie przekroczy膰 pewnej granicy. Zdarzy­艂o mu si臋 par臋 razy na ni膮 niebezpiecznie nast膮pi膰, ale win臋 za to w r贸wnym stopniu ponosi艂a ona i on.

Nigdy nie wyzna艂a mu, 偶e go po偶膮da, a tymczasem teraz nie kryje, 偶e m臋偶czyzna, o kt贸rym nie ma po­j臋cia, kim jest, co do kt贸rego nawet nie ma pewno­艣ci, 偶e istnieje, rozpala jej zmys艂y. Nic dziwnego, 偶e zapyta艂 z takim niedowierzaniem!

- My艣l臋, 偶e on istnia艂 - odpar艂a Raija. - Nie s膮dz臋, 偶eby to by艂 tylko sen. Ja musia艂am to prze偶y膰. Rozu­miesz? Nie widzia艂am siebie, jedynie swoje opalone kolana... Ale nie widzia艂am siebie z boku, Wasiliju! Mam nadziej臋, 偶e to on by艂 ojcem mojego dziecka... Odczuwa艂am jego obecno艣膰 ca艂膮 sob膮. Nie pomy艣la­艂am, 偶e to mog艂o si臋 zdarzy膰, kiedy i ja by艂am m艂oda. Anastas pierwszy mi to u艣wiadomi艂. Jestem pewna, 偶e w艂a艣nie tak mocno odczuwa si臋 mi艂o艣膰 w wieku czter­nastu czy pi臋tnastu lat. To by艂o takie prawdziwe... m艂ody cz艂owiek potrafi kocha膰.

- Chcesz przez to powiedzie膰, 偶e Jelizawieta kocha tego m臋偶czyzn臋?

- By膰 mo偶e. Nie os膮dzaj jej tak surowo, Wasiliju. Ona bardzo si臋 ba艂a, jak to przyjmiesz. Przebija to wy­ra藕nie ze s艂贸w jej listu. Czy do ciebie tak偶e napisa艂a?

Wasilij skin膮艂 g艂ow膮, ale nie pokaza艂 swojego listu w obawie, 偶e Raija utwierdzi si臋 tylko w przekona­niu, 偶e ma racj臋.

Zreszt膮 my艣lami oddali艂 si臋 od Jelizawiety i jej wy­branka, kt贸rego twarzy nie zna艂.

Teraz jego wyobra藕ni膮 zaw艂adn臋艂a m艂oda, promie­niuj膮ca urod膮 Raija. Od tylu ju偶 lat wywo艂ywa艂 w ma­rzeniach posta膰 ukochanej, 偶e i teraz przysz艂o mu to bez trudu. Niemal uda艂o mu si臋 te偶 wyobrazi膰 sobie m艂odego m臋偶czyzn臋, kt贸rego Raija opisa艂a z przypra­wiaj膮c膮 o dreszcze rozkosz膮...

Ogarn臋艂a go 艣lepa zazdro艣膰.

- Nie powinna by艂a ucieka膰 - powiedzia艂, ponie­wa偶 musia艂 m贸wi膰 o Jelizawiecie. Nie m贸g艂 przecie偶 zwierzy膰 si臋 Raiji ze swoich idiotycznych my艣li. Nie mia艂 prawa 偶膮da膰 od niej tego, co obudzi艂 w niej 贸w sen. Post膮pi艂 g艂upio, przyje偶d偶aj膮c tu za ni膮, ale nie by艂 w stanie oprze膰 si臋 tej pokusie. Ten jeden raz w 偶yciu podda艂 si臋 ca艂kowicie g艂osowi serca. Wcale tego nie 偶a艂owa艂, tylko 偶e obraz, jaki Raija przywo­艂a艂a z wyobra藕ni, pozbawi艂 go tchu.

- Wyrzuci艂by艣 go za drzwi - rzek艂a Raija. - Jelizawieta ma racj臋. Nigdy by艣 go nie zaakceptowa艂.

- A ty by艣 zaakceptowa艂a? - zapyta艂. - Gdyby to by艂o twoje dziecko, twoja c贸rka?

Raija nie mog艂a tego wiedzie膰. Zdj臋艂a buty i usiad­艂a na 艂贸偶ku. Gdzie艣 g艂臋boko w swoim sercu poczu艂a pustk臋.

- Anastas oswaja dla dziedzica pi臋knego ogiera, prawdziwego kr贸la stepu - nieoczekiwanie zmieni艂a temat. Bezpieczniej by艂o rozmawia膰 o Anastasie. Mog艂a patrze膰 na Wasilija bez obawy, 偶e on opacznie zrozumie jej spojrzenie. Wola艂aby tego unikn膮膰. Mia艂 co艣 nieokie艂znanego w spojrzeniu i w ru­chach. By艂 jeszcze bardziej demoniczny i wolny ni偶 zwykle. Nie ogolony, nie艣wie偶y, potargany, ale do twarzy mu z tym by艂o. Wiatr osmaga艂 mu policzki. Ubranie mia艂 tak wygniecione, jakby od d艂u偶szego czasu w og贸le si臋 nie przebiera艂.

- Jak Anastas przyj膮艂 decyzj臋 Toni? - zapyta艂 Wa­silij. - Bo Toni膮 na sw贸j spos贸b rozpacza...

- Sam zobaczysz - odpar艂a Raija.

Nawet Wasilijowi nie chcia艂a zdradza膰 tego, z cze­go zwierzy艂 jej si臋 Anastas, kt贸ry w tak kr贸tkim cza­sie sta艂 si臋 jej bliski jak brat.

- Anastas igra z ogniem - doda艂a. - Nie pytaj mnie, co mam na my艣li. Sam z nim porozmawiasz i os膮dzisz. Mog臋 ci tylko powiedzie膰, 偶e odda艂 si臋 temu, co robi, ca艂ym sercem. Przyjdzie tu dzi艣 po po艂udniu. Ma za­bra膰 mnie do kogo艣, kto sprzedaje najpi臋kniejsze ku­fry w ca艂ym Wielikim Ustiugu. Nie wolno mi jednak b臋dzie si臋 targowa膰. Anastas uwa偶a, 偶e Jewgienija sta膰 na to, 偶eby zap艂aci膰 tyle, ile kufry s膮 warte...

Napi臋cie mi臋dzy nimi zel偶a艂o. Wasilij roze艣mia艂 si臋 szczerze.

- Tw贸j m膮偶 pewnie po偶a艂uje, 偶e kaza艂 ci zrobi膰 ta­kie zakupy - zadrwi艂.

Raija roz艂o偶y艂a r臋ce, ale nie wygl膮da艂o na to, 偶e zmar­twi艂 j膮 pomys艂, by troch臋 utrze膰 nosa Jewgienijowi.

- Znasz kapitana 鈥濵iszy鈥? - zapyta艂a nieoczekiwanie.

- Rozmawia艂em z nim dzisiaj - odpowiedzia艂 Wa­silij. - Znam go w艂a艣ciwie tylko o tyle o ile. A o co chodzi? Boisz si臋, 偶e rozpu艣ci plotki po powrocie do Archangielska?

- Tego akurat jestem pewna - odpar艂a Raija z po­zorn膮 beztrosk膮. - Ale... Czy on jest brutalny?

- Dlaczego pytasz? - Wasilij poczu艂 l臋k. Wiedzia艂, 偶e Raija przyp艂yn臋艂a z Archangielska w艂a艣nie frach­towcem 鈥濵isza鈥. Nie dopuszcza艂 do siebie my艣li, 偶e kapitan m贸g艂 j膮 skrzywdzi膰. Gdyby jednak tak si臋 sta艂o, nikt nie zdo艂a艂by go powstrzyma膰. Dopad艂by drania...

- By艂e艣 ostatnio na pok艂adzie tego frachtowca? - zapyta艂a Raija.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Unika艂em statk贸w twojego m臋偶a - rzuci艂 sztyw­no. - Przecie偶 tego w艂a艣nie sobie 偶yczy艂. Kaza艂 mi si臋 trzyma膰 z daleka od jego statk贸w, domu i 偶ony.

Raija nie zaprzeczy艂a. By艂a przy tym i s艂ysza艂a, ja­kich s艂贸w u偶y艂 Jewgienij. Jej pro艣by i wstawiennictwo nie pomog艂y w贸wczas Wasi.

- Warunki na statku wyda艂y mi si臋 pod艂e. Zesz艂am pod pok艂ad, tam gdzie sypia za艂oga. Kapitan chcia艂 mi to uniemo偶liwi膰. Ale tupn臋艂am nog膮 i oznajmi艂am mu, 偶e p贸ki m贸j m膮偶 i ja dzielimy 艂o偶e, mam prawo ogl膮da膰 sobie do woli jego statki. Kapitanowi by艂o to wyra藕nie nie w smak Nie pozwoli艂 swojej za艂odze rozmawia膰 ze mn膮 swobodnie. Marynarze byli obdarci, a tym, co dostawali do jedzenia, nie nakarmi艂abym nawet psa. Kto o tym wszystkim decyduje: Jewgienij czy kapitan? Czy Jewgienij zdaje sobie spraw臋, jakie warunki panuj膮 na tym frachtowcu? Czy podobnie jest na pozosta艂ych?

- Za p贸藕no, 偶ebym m贸g艂 to zobaczy膰 - odpar艂 Wa­silij, dobieraj膮c starannie s艂owa. - Ju偶 odp艂yn臋li. Na po­k艂adzie nie by艂em od czasu, gdy rozsta艂em si臋 z wami. A wcze艣niej... no c贸偶, na 偶adnym statku nie jest tak przytulnie jak w twoim domu nad Dwin膮, Raiju. 鈥濵i­sza鈥 pod tym wzgl臋dem nie jest gorszy od innych frach­towc贸w. Je艣li to mo偶e ci臋 w jaki艣 spos贸b pocieszy膰.

Dreszcz przebieg艂 jej po plecach. Wsta艂a i si臋gn臋艂a po swoj膮 peleryn臋 i poda艂a mu j膮.

- Pow膮chaj, jak cuchnie - poprosi艂a. - A przecie偶 ja zajmowa艂am najlepsz膮 kajut臋. Nie mia艂am na sobie pe­leryny, kiedy posz艂am obejrze膰 t臋 ciemn膮 nor臋, gdzie sy­piaj膮 marynarze. Tam panowa艂y r贸wnie n臋dzne warun­ki, jak na statku, na kt贸rym wywo艂a艂e艣 bunt, Wasia!

- No c贸偶, a偶 tak 藕le nie by艂o w贸wczas, gdy jeszcze pracowa艂em u Jewgienija. Ale wola艂bym, 偶eby艣 po­rozmawia艂a o tym ze swoim m臋偶em. Przecie偶 to on jest armatorem.

- Czy on nie wie, jakie warunki panuj膮 na jego jed­nostkach? Nie zagl膮da na nie? - pyta艂a rozgoryczona.

Wasilij uchwyci艂 jej spojrzenie. Tak 艂atwo by艂oby j膮 wzi膮膰 teraz w ramiona, tak 艂atwo sprawi膰, by za­pomnia艂a o rozs膮dku. Gdyby by艂 cz艂owiekiem pozba­wionym skrupu艂贸w...

- Nie zmuszaj mnie do tego, abym broni艂 twojego m臋偶a - poprosi艂. - Nie zmuszaj mnie do tego, Raiju.

Rzuci艂a peleryn臋 w k膮t pokoju.

- Anastas wkr贸tce przyjdzie - powiedzia艂a, dr偶膮c na ca艂ym ciele.

Wasilij poczu艂 ulg臋.

8

- O! Widz臋, 偶e nadal sw臋dz膮 ci臋 palce! - zawo艂a艂 weso艂o Anastas na widok Wasilija. - Niech zgadn臋, Tatiana domy艣li艂a si臋 wszystkiego. Nie martw si臋. B臋­dzie strzec tej tajemnicy, jakby to by艂a korona cary­cy El偶biety.

- Ona mnie bierze za kobiet臋 rozwi膮z艂膮 - wes­tchn臋艂a Raija, ale w jej g艂osie nie wyczuwa艂o si臋 zmar­twienia. - Jak tam post臋py w uje偶d偶aniu ogiera?

- Jako艣 nam idzie - odpar艂 Anastas. - Mam swoje sposoby. Teraz ju偶 ja decyduj臋 o tym, kiedy... Ale mam do niego s艂abo艣膰. Pozwol臋, by jeszcze troch臋 za­chowa艂 swoj膮 dum臋.

- Cokolwiek sobie my艣lisz, Wasia nie przyby艂 tu z mojego powodu - powiedzia艂a Raija, zauwa偶ywszy, 偶e Anastas przygl膮da si臋 uwa偶nie Wasilijowi. - Jego bratanica uciek艂a z domu. Jak widzisz, rodzina potra­fi dostarczy膰 wielu wra偶e艅...

W tym czasie gdy Wasilij dok艂adnie wyja艣nia艂 Anastasowi, co si臋 sta艂o, Raija za艂o偶y艂a buty.

- Pozostaje wi臋c Onega albo Kiem? - Anastas po­kiwa艂 g艂ow膮. - Znam obie miejscowo艣ci. By艂em tam do艣膰 dawno. Ciekawe, jak jest tam teraz? - Zaraz jed­nak zmieni艂 temat. - Musimy uczci膰 nasze spotkanie. Ten wiecz贸r nadaje si臋 wyj膮tkowo. Podjemy, zata艅­czymy, wypijemy... Co ty na to, Wasiliju? My艣la艂em, 偶e ju偶 nigdy ci臋 nie zobacz臋. S膮dzi艂em, 偶e si臋 ustat­kowa艂e艣, masz 偶on臋, dzieci... Wyobra藕 sobie, 偶e ja od naszego rozstania o偶eni艂em si臋 dwukrotnie, ale nadal jestem tak samo wolny. - Pokr臋ci艂 g艂ow膮, a po chwi­li podj膮艂: - Mnie mo偶e ci si臋 uda nam贸wi膰, bym z to­b膮 pojecha艂 do Onegi albo do Kiem, ale Raiji - Raisy nie skusisz. Mog臋 si臋 za艂o偶y膰 o czarnego ogiera.

- Nie zale偶y mi na twoim ogierze - u艣miechn膮艂 si臋 Wasilij. - Mam konia po偶yczonego od Toni. Nazywa si臋 Wa艣ka. 艢wietnie si臋 razem rozumiemy. G艂upcy z nas obu...

Raija i Anastas roze艣miali si臋 serdecznie.

- Tak, tylko Toni膮 ma takie poczucie humoru - skwitowa艂 Anastas. - Wychodzimy teraz z Rais膮 po zakupy. Jako brat musz臋 dopilnowa膰, a偶eby pieni膮­dze, jakie da艂 jej m膮偶, trafi艂y do potrzebuj膮cych.

- Najgorsze jest to, 偶e on wcale nie 偶artuje. On na­prawd臋 tak uwa偶a - westchn臋艂a Raija.

Wasilij wsta艂 i rozprostowa艂 nogi. Niech臋tnie roz­stawa艂 si臋 z przyjaci贸艂mi, ale te偶 nie chcia艂 depta膰 im po pi臋tach. Mia艂 swoj膮 ambicj臋.

- Wr贸c臋 tutaj p贸藕niej - powiedzia艂. - Teraz p贸jd臋 do cha艂upy, gdzie si臋 zatrzyma艂em. Mo偶e uda mi si臋 nam贸wi膰 gospodarza, by mi nanosi艂 wody na k膮piel. No i co艣 tam zjem...

- Wybij sobie to z g艂owy! - oburzy艂 si臋 Anastas. - Najlepsze jedzenie w ca艂ym Wielikim Ustiugu znaj­dziesz tu w gospodzie. Szepn臋 tylko s艂贸wko matuszce Tatianie, a b臋dzie ci臋 traktowa膰 r贸wnie czule jak twoja w艂asna matka.

Nie chcia艂 w og贸le s艂ucha膰 sprzeciw贸w Wasilija, a gdy zeszli na d贸艂, chwyci艂 Tatian臋 w ramiona i wyca艂owa艂 j膮 z dubelt贸wki. A potem pochyli艂 si臋 i szep­n膮艂 jej do ucha:

- M贸j przyjaciel Wasia przyzna艂 si臋, 偶e zdradzi艂 Raisie, gdzie mnie znajdzie. Jemu zawdzi臋czam, 偶e spo­tka艂em si臋 z siostr膮. Tymczasem zatrzyma艂 si臋 w ja­kiej艣 norze, gdzie o wodzie mo偶na tylko pomarzy膰, a o jedzeniu nawet nie ma mowy. Czy to nie skandal?

Tatiana nas艂uchiwa艂a uwa偶nie i przyzna艂a Anastasowi racj臋. Poszeptali przez chwil臋 w najwi臋kszej ta­jemnicy.

- Mog艂aby艣 by膰 jedyn膮, kt贸ra wygra zak艂ad. Za­k艂ad, o kt贸rym Wielikij Ustiug d艂ugo b臋dzie pami臋­ta膰 - przekonywa艂 Anastas.

I tak oto Tatiana przygarn臋艂a Wasilija do swego serca. A kiedy Raija z Anastasem wyszli do miasta, gaw臋­dzi艂a z nim, jakby si臋 znali od zawsze.

Anastas znal pewnego stolarza, kt贸ry sprzedawa艂 kufry. Tego dnia mia艂 zamkni臋te, ale ich wpu艣ci艂 do 艣rodka jak starych znajomych.

- Kufry i skrzynie bardzo si臋 przydaj膮 - wyja艣ni艂 Raiji Anastas. - Dlatego dobrze jest zna膰 tych, kt贸­rzy trudni膮 si臋 ich wyrobem.

- Chcesz przez to powiedzie膰, 偶e...? - urwa艂a, uno­sz膮c jedynie ciemne brwi w kszta艂cie ptasich skrzyde艂.

W艂a艣ciciel kufr贸w popatrzy艂 na Anastasa pytaj膮co z lekkim niepokojem.

- To moja siostra - wyja艣ni艂 z u艣miechem Anastas, dobrze odgrywaj膮c swoj膮 rol臋. - Nic nie poradz臋 na to, 偶e wysz艂a bogato za m膮偶. Nie denerwuj si臋, kochana Raiso, twoich kufr贸w nie b臋d臋 do niczego wykorzystywa艂.

Raija zastanawia艂a si臋, co wprawi艂o Anastasa w tak 艣wietny humor, niemal eufori臋. Mo偶e poczyni艂 znacz­nie wi臋kszy post臋p w oswajaniu ogiera, ni偶 si臋 do tego przyznawa艂? Zaniepokoi艂o j膮 jego dziwne zachowanie.

Przesz艂a si臋 pomi臋dzy rz臋dami kufr贸w ustawio­nych jeden na drugim, a tak偶e skrzyniami w najr贸偶­niejszych rozmiarach. By艂y w艣r贸d nich ma艂e kasetki, w kt贸rych m艂ode dziewcz臋ta przechowuj膮 swoje skarby, nieco wi臋ksze - na chusteczki dla wytwornej damy, i jeszcze wi臋ksze - na pi臋kn膮 bielizn臋 z mi臋k­kiego lnu. Wreszcie wielkie kufry, w kt贸rych przy­sz艂a panna m艂oda gromadzi sw贸j posag.

Niekt贸re skrzynie by艂y zupe艂nie proste, mia艂y zwy­czajne wieko, zawiasy i zamek. Inne za艣, misternie rze藕bione i zdobione malowid艂ami, stanowi艂y praw­dziwe dzie艂a sztuki. Okucia i zamki do nich wykona­li najlepsi kowale, prawdziwi arty艣ci w swoim fachu.

Raija w nabo偶nym skupieniu podziwia艂a te cuda. Mia艂a s艂abo艣膰 do pi臋knych przedmiot贸w.

- Chcia艂abym mie膰 wszystkie - odezwa艂a si臋 w ko艅­cu i roz艂o偶y艂a r臋ce, pokazuj膮c na ca艂y magazyn. - Oba­wiam si臋 jednak, 偶e Jewgienij do ko艅ca 偶ycia nie za­mieni艂by ze mn膮 s艂owa, gdybym wr贸ci艂a z tym wszystkim do domu.

- Pozw贸l, 偶e Jurij ci pomo偶e wybra膰 - zapropono­wa艂 Anastas. - Kto lepiej ni偶 on wie, co najlepsze, prawda, przyjacielu? Nie zaproponujesz przecie偶 mojej siostrze tandety. Te z p臋kni臋tym dnem mo偶esz wcisn膮膰 innym, czy偶 nie? Poza tym Raisa przyzwo­icie p艂aci. Warto wybra膰 dla niej naj艂adniejszy towar. Sp贸jrz, jak jej oczy nabieraj膮 blasku, kiedy ogl膮da twoje kufry! Czy mo偶na si臋 oprze膰 takiej urodzie?

Jurij nie m贸g艂 odm贸wi膰.

- Poprosz臋 dwadzie艣cia kasetek 艣redniej wielko艣ci i osiem kufr贸w...

- Jak widz臋, Jewgienij zaopatrzy艂 swoj膮 偶on臋 sowi­cie na drog臋 - u艣miechn膮艂 si臋 weso艂o Anastas.

Raija dobrze wiedzia艂a, 偶e Jewgienij nie my艣la艂 o ta­kiej ilo艣ci towaru, ale uzna艂a, 偶e trafi艂a jej si臋 wyj膮tko­wa okazja, 偶eby dosta膰 najpi臋kniejsze kufry, jakie zro­bi艂 rzemie艣lnik. Taka szansa mo偶e si臋 nie powt贸rzy膰.

- Opr贸cz wspomnianych o艣miu wezm臋 jeszcze ten kufer - poklepa艂a jeden z najwi臋kszych.

M臋偶czyzna spojrza艂 na ni膮 z uznaniem.

- Dla siebie? - zapyta艂 i pochwali艂. - Dobry wyb贸r.

- Nie, nie zatrzymam go, podaruj臋 pewnej m艂odej dziewczynie, kt贸ra zamierza wyj艣膰 za m膮偶. My艣l臋 o Jelizawiecie - wyja艣ni艂a Anastasowi. - Wasilij za­wzi膮艂 si臋, 偶e j膮 odnajdzie.

Jurij si臋gn膮艂 kufer i postawi艂 na 艣rodku, by mog艂a go obejrze膰 ze wszystkich stron. Ca艂y by艂 ozdobiony malowanymi motywami, a kiedy Jurij podni贸s艂 wieko, zobaczyli, 偶e i wewn膮trz namalowany jest obrazek.

- Pi臋kny - zachwyci艂a si臋 Raija.

- Widzi pani kobiet臋 z kotwic膮? - zapyta艂 Jurij.

- Tak, to nadzieja - odpar艂a Raija, rozpoznaj膮c mo­tyw. - A tam kobieta z wag膮, sprawiedliwo艣膰!

- Nie zapomnij o m膮dro艣ci - u艣miechn膮艂 si臋 Anastas i pog艂adzi艂 palcami wizerunek kobiety trzymaj膮­cej lustro.

Te trzy kobiety dekorowa艂y wn臋trze wieka.

- Cnoty warte przypomnienia m艂odej kobiecie - stwierdzi艂 Jurij i zamkn膮艂 kufer, r贸wnie偶 z wierzchu bogato zdobiony. Po bokach namalowane by艂y scen­ki z codziennego 偶ycia, z jednej strony statek wp艂ywaj膮cy do portu, z drugiej 偶niwa. Z przodu natomiast i z ty艂u widnia艂y sylwetki ubranych w od艣wi臋tne ro­syjskie stroje ludzi, ta艅cz膮cych ze wzniesionymi ku­flami. A na wieku m臋偶czyzna i kobieta trzymali mi臋­dzy sob膮 wieniec. Cz臋sto w艂a艣nie w taki spos贸b przedstawiano mi艂o艣膰, wykorzystuj膮c jako motyw zwyczaj stary jak sama Rosja. Dwoje kochaj膮cych si臋 ludzi zaplata wieniec z ga艂膮zek pochodz膮cych z dw贸ch r贸偶nych drzew. Wieniec ten ma im unaocz­ni膰, jak powinni uzupe艂nia膰 si臋 w mi艂o艣ci i ma艂偶e艅­stwie. Potem nowo偶e艅cy ca艂uj膮 si臋 przez ten wieniec.

- Na moim panie艅skim kufrze s膮 podobne moty­wy - powiedzia艂a Raija, g艂adz膮c rze藕bienia, i zapro­ponowa艂a: - Zap艂ac臋 od razu, ale wola艂abym odebra膰 towar p贸藕niej, je艣li to oczywi艣cie mo偶liwe. Dam zna膰, kiedy b臋d臋 si臋 zbiera艂a do wyjazdu. W贸wczas kufry i kasetki za艂aduje si臋 prosto na statek.

Stolarz nie mia艂 nic przeciwko temu. Przyni贸s艂 w贸dk臋, 偶eby tradycyjnym zwyczajem opi膰 interes. By艂 pod tym wzgl臋dem troch臋 przes膮dny, wi臋c Raija nie mog艂a mu odm贸wi膰. Po偶egnali si臋 serdecznie, a Jurij nie sk膮pi艂 jej podzi臋kowa艅 i s艂贸w wdzi臋czno艣ci.

- Chyba jeszcze nigdy nie sprzeda艂 tyle towaru w ci膮gu jednego dnia - cieszy艂 si臋 Anastas w powrot­nej drodze do gospody. - Wypada艂oby to uczci膰. Naj­lepiej jeszcze dzi艣 wieczorem. Ubierz si臋 kolorowo, ale niezbyt wyzywaj膮co, moja kochana prawie siostro, bo nie jestem pewien, czy b臋d臋 w stanie broni膰 twojej czci, gdy zabawa przeci膮gnie si臋 do nocy. Chyba nie powinni艣my 艣wi臋towa膰 zbyt daleko od gospody matuszki Tatiany. Nie daj臋 g艂owy, czy zdo艂am ci臋 odpro­wadzi膰... - roze艣mia艂 si臋 i zata艅czy艂 przed ni膮 na ulicy.

Wida膰 by艂o, 偶e potrafi ta艅czy膰. Niekt贸rzy maj膮 to we krwi, inni, cho膰by nie wiem jak si臋 starali, nigdy si臋 nie naucz膮. Anastas mia艂 talent.

- Taki jestem, 偶e we wszystko, co robi臋, wk艂adam ca艂膮 dusz臋 - wyja艣ni艂, kiedy ju偶 da艂 upust rado艣ci. - Jak kocham, to do utraty tchu. Gdy najdzie mnie smutek, to cierpi臋 ca艂ym sob膮. Kiedy jestem szcz臋艣liwy, prag­n膮艂bym unie艣膰 wy偶ej niebo, a gdy rozpaczam, najch臋t­niej rzuci艂bym si臋 w nurt Suchony. Ta艅cz臋 tak d艂ugo, p贸ki grajkowie nie omdlej膮 z wycie艅czenia. Pij臋 do dna, a偶 spadn臋 pod st贸艂.

- A z jakiej to okazji mamy dzisiaj 艣wi臋towa膰? - zapyta艂a Raija. - Chcesz utopi膰 smutki?

- Rzeczywi艣cie, cierpi臋 okropnie - przyzna艂. - Ale te偶 czuj臋 pewn膮 ulg臋, bo miejsce niepewno艣ci zaj臋艂a nadzieja. Raduj臋 si臋 poza tym, bo u艣wiadomi艂em so­bie, 偶e bardzo ci臋 lubi臋 i mam ochot臋 powiedzie膰 to wszystkim, kt贸rzy zechc膮 s艂ucha膰. Pragn臋, 偶eby艣 by艂a moj膮 siostr膮. Uczyni臋 ci臋 moj膮 siostr膮! Ciesz臋 si臋 te偶 ze spotkania z Wasilijem, z tego, 偶e radz臋 sobie z ogie­rem, i z tego wreszcie, 偶e jestem jedyny, kt贸ry wie, jak potocz膮 si臋 jego losy. Ale smutno mi, poniewa偶 jestem ostatnim koralikiem w rodowym naszyjniku. I za to wszystko zata艅cz臋 i wypij臋. Nie b臋d臋 si臋 oszcz臋dza艂, Raiso. Tak ci臋 b臋d臋 nazywa艂. Podoba mi si臋 to imi臋!

Kiedy wr贸cili do gospody, Raija posz艂a na g贸r臋 sa­ma, Anastasa pozostawiaj膮c w towarzystwie Tatiany. Wygl膮da艂o na to, 偶e tych dwoje chce o czym艣 ze so­b膮 porozmawia膰. Raija poczu艂a si臋 nagle obco. W艂a­艣ciwie za艂atwi艂a ju偶 wszystko, po co tu przyby艂a. Gdyby si臋 troch臋 bardziej postara艂a, zd膮偶y艂aby po­p艂yn膮膰 do domu na pok艂adzie 鈥濵iszy鈥.

Ale nagle odkry艂a, jak skomplikowane jest jej 偶ycie.

Anastas chcia艂 艣wi臋towa膰.

Raija zdj臋艂a z g艂owy chustk臋, kt贸r膮 czasami nak艂a­da艂a, 偶eby zaznaczy膰, 偶e jest m臋偶atk膮. Chustka, niby tarcza, zapewnia艂a jej poczucie bezpiecze艅stwa. Uzna艂a nagle, 偶e post臋puje tch贸rzliwie. Mo偶e Anastas mia艂 racj臋, 偶e z pocz膮tku jej nie lubi艂, a mo偶e wca­le nie powinien jej polubi膰?

Anastas chcia艂 艣wi臋towa膰.

Wzi臋艂a ze sob膮 b艂臋kitn膮 sp贸dnic臋. Mo偶e za艂o偶y膰 do niej czerwon膮 bluzk臋 z du偶ym dekoltem. Jewgienij nie by艂by zadowolony, widz膮c, 偶e w艂o偶y艂a j膮 na wyj­艣cie, ale ona czu艂a si臋 w niej bardzo kobieco.

Wspominaj膮c Jewgienija, poczu艂a wyrzuty sumie­nia, szybko wi臋c odsun臋艂a od siebie t臋 my艣l. Ostatecz­nie 艣mia膰 si臋 i ta艅czy膰 to jeszcze nie grzech. Zna艂a granice, do jakich si臋 mo偶e posun膮膰, i nie zamierza ich przekracza膰, Archangielsk i tak si臋 dowie, 偶e spotka艂a tu Wasi­lija. I tak wszystko dojdzie do Jewgienija.

Raija zawi膮za艂a w talii kolorow膮 chust臋. Namalo­wane na niej czerwone r贸偶e p艂on臋艂y niemal r贸wnie intensywnie jak bluzka. Raija uszczypn臋艂a si臋 lekko w policzki, a zdj臋t膮 z g艂owy chustk臋 rzuci艂a w k膮t. Jest teraz Rais膮, owszem, 偶on膮, ale nie musi si臋 za ni­czym ukrywa膰.

A mo偶e to co艣 z艂ego ucieka膰 w taki spos贸b od siebie?

Nie, przecie偶 jest sob膮, wydoby艂a tylko te cechy, kt贸­re dot膮d skrywa艂a. Cechy, kt贸re chustka m臋偶atki i roz­s膮dek t艂umi艂y w codziennym 偶yciu w Archangielsku.

Ale teraz nie jest nad Dwin膮! To inne miasto, inna rze­ka, jest ciemno, a poza tym - nikomu to nie zaszkodzi.

Zaplot艂a w艂osy w gruby warkocz, kt贸ry upi臋艂a wo­k贸艂 g艂owy. Uzna艂a, 偶e tak wygl膮da lepiej ni偶 w roz­puszczonych w艂osach.

- To nie jest odpowiednie miejsce, gdzie m贸g艂by艣 zabra膰 ze sob膮 Rais臋! - us艂ysza艂a glos Tatiany, kiedy schodzi艂a po schodach.

Anastas u艣miecha艂 si臋 do niej i roztacza艂 sw贸j czar, ale gospodyni pozosta艂a niewzruszona.

- Tam przychodz膮 stajenni, pijani marynarze, dziwki i ch艂opi, kt贸rych baby wyrzuci艂y z domu. W takie miejsce chcesz zabra膰 swoj膮 siostr臋?

Anastas roze艣mia艂 si臋 i wyca艂owa艂 matuszk臋 Tatia­n臋 w oba policzki. Gospodyni, kt贸ra sta艂a z r臋koma skrzy偶owanymi na obfitej piersi, zarumieni艂a si臋 gwa艂townie, ale jej spojrzenie nie z艂agodnia艂o.

- Raisa zniesie obecno艣膰 zar贸wno stajennych, jak i marynarzy, dziwek i ch艂op贸w, kochana Tatiano. Obiecuj臋 ci, 偶e nic jej si臋 z艂ego nie stanie. Nosz臋 przy sobie n贸偶, kt贸rego nie zawaham si臋 u偶y膰, je艣li zajdzie taka konieczno艣膰, a nie zdziwi艂oby mnie, gdyby ten tw贸j kwiatuszek te偶 mia艂 ukryty w fa艂dach sp贸dnicy n贸偶. Poza tym Wasia na pewno r贸wnie偶 stanie w jej obronie, je艣li jaki艣 intruz zbytnio si臋 do niej zbli偶y...

Raija dopiero teraz spojrza艂a na Wasilija. Wcze艣niej bardzo si臋 pilnowa艂a, 偶eby zbyt 艣mia艂o ku niemu nie spogl膮da膰 w obawie, by Tatiana Dawidowna nie na­bra艂a podejrze艅, co do 艂膮cz膮cych ich stosunk贸w.

Zastanawia艂a si臋, sk膮d Wasilij wytrzasn膮艂 koszul臋 tak bia艂膮 jak 艣wie偶y pora偶aj膮cy oczy 艣nieg. By艂 ogo­lony i wyk膮pany. Na nogach mia艂 chyba nowsze, bo ja艣niejsze, spodnie z mi臋kkiej sk贸ry, a do tego swoje wysokie buty do kolan i sfatygowan膮 kurtk臋. By艂 od­mieniony, ale pozosta艂 sob膮. Dobrze by艂o wiedzie膰, 偶e taki jest. U艣wiadomi艂a sobie, 偶e nie chcia艂aby, 偶e­by Wasilij si臋 zmieni艂.

- Jestem ju偶 du偶膮 dziewczynk膮, Tatiano - u艣miech­n臋艂a si臋 Raija do swojej gospodyni. - Dam sobie ra­d臋! Ale ciep艂o mi si臋 zrobi艂o na sercu, 偶e okazujesz mi tyle troski. Nie na darmo nazywaj膮 ci臋 Matuszka!

Po pierwszej kolejce wina Anastas roze艣mia艂 si臋 i stukn膮艂 kuflem o kufel Raiji.

- Znalaz艂a艣 w艂a艣ciwy spos贸b na starego smoka. Po­chlebstwem mo偶na zdzia艂a膰 wszystko. Pewnie teraz siedzi i rozmy艣la, jaka szkoda, 偶e nie jeste艣 jej c贸rk膮. I nie zmru偶y oka, p贸ki nie 鈥r贸cisz do domu.

I Anastas, przy niewielkim stoliku, przy kt贸rym na razie siedzieli tylko we troje, zaproponowa艂 wzniesie­nie toastu za Tatian臋. Ale kiedy Raija chcia艂a wla膰 mu wina, zaprotestowa艂 zgorszony:

- Za Tatian臋 Dawidown臋 nale偶y wypi膰 w贸dk臋! Trzeba poczu膰, jak pali w gardle, rozumiesz?

Nim dotar艂 z butelk膮 w贸dki do stolika, p贸艂 karcz­my wyrazi艂o ch臋膰 przy艂膮czenia si臋 do toastu. Tatiana Dawidowna by艂a nie byle kim.

Raija siedzia艂a mi臋dzy Anastasem a Wasilijem, z cza­sem jednak uzna艂a, 偶e lepiej si臋 trzyma膰 bli偶ej Wasi, bo Anastas najwyra藕niej postanowi艂 p贸j艣膰 na ca艂o艣膰.

Raija widywa艂a r贸偶ne zabawy w Archangielsku, nawet bra艂a w nich udzia艂, ale nigdy wcze艣niej nie tra­fi艂a do tego rodzaju spelunki. Jewgienij uspokoi艂 si臋, odk膮d zosta艂a jego 偶on膮. Nigdy nie widzia艂a go ta艅­cz膮cego na stole.

Anastas tymczasem wskoczy艂 na najwi臋kszy st贸艂 stoj膮cy po艣rodku karczmy. W jednej chwili znikn臋艂y stamt膮d kufle.

Dwaj skrzypkowie zrazu wybrali leniwy rytm, kt贸­ry go艣cie ochoczo podj臋li, klaszcz膮c w r臋ce. Coraz wi臋cej os贸b przy艂膮cza艂o si臋 do klaszcz膮cych. Bardziej lub mniej czyste g艂osy zaintonowa艂y pie艣艅. Pomiesz­czenie wype艂ni艂o si臋 d藕wi臋kami, muzyk膮, pie艣ni膮 wie­log艂osow膮, tupaniem i klaskaniem do rytmu. Niekt贸­rzy stukali kielichami o st贸艂 w takt muzyki. Porwa艂o wszystkich. Raija sama nie wiedzia艂a kiedy i jej d艂o­nie odnalaz艂y w艂a艣ciwy rytm. Nie mog艂a si臋 po­wstrzyma膰, by tak偶e nie klaska膰.

Anastas zrzuci艂 kurtk臋. Na stole ta艅czy艂 lekko ni­czym 藕rebak, ale za to niepor贸wnanie bardziej zr臋cz­nie. Chocia偶 wysoki, ale zwinny, porusza艂 si臋 jak kot. By艂 opanowany, a zarazem gwa艂towny. Raija dostrze­ga艂a t臋 sam膮 pewno艣膰 i spok贸j, na jaki zwr贸ci艂a uwa­g臋, kiedy Anastas oswaja艂 ogiera.

Muzyka nabiera艂a tempa, stawa艂a si臋 coraz bardziej szalona, zlewa艂a si臋 w jedno ze 艣miechem, 艢piewano ju偶 tylko 鈥瀟ra la la鈥, bo nikt nie m贸g艂 nad膮偶y膰 ze s艂owami.

Piek艂y j膮 d艂onie. Nie pojmowa艂a, jak Anastas w og贸le jest w stanie utrzyma膰 si臋 na nogach. Stopa­mi prawie nie dotyka艂 sto艂u. Wygl膮da艂o, jakby ta艅­czy艂 w powietrzu.

I wreszcie kiedy ju偶 rytm rozsadza艂 wszelkie gra­nice, muzycy zako艅czyli gwa艂townie, w p贸艂 taktu.

Melodia ucich艂a, ale niekt贸rzy przestali 艣piewa膰 dopiero po chwili, jakby rozp臋dzeni, nie zdo艂ali w po­r臋 zamkn膮膰 ust. Inni za艣 nie zauwa偶yli, 偶e to koniec, p贸ki cisza ich nie otrze藕wi艂a.

Anastas zatrzyma艂 si臋 niemal w p贸艂 skoku i opad艂 z przytupem na deski sto艂u. Uk艂oni艂 si臋 lekko i u艣miechn膮艂 si臋. Zarzuci艂 g艂ow膮, a grzywka powachlowa艂a mu spocone czo艂o. Bez wysi艂ku zeskoczy艂 na pod艂og臋, wychyli艂 do po艂owy kufel stoj膮cy na s膮­siednim stole i przecisn膮艂 si臋 do Raiji i Wasilija.

- Toast za moj膮 siostr臋! - krzykn膮艂 w og贸le nie zdy­szany. - Za Rais臋, za pi臋kno, m膮dro艣膰, za kobiety!

Wszyscy wok贸艂 przy艂膮czyli si臋 do toastu i tak jak Anastas napili si臋 w贸dki.

Tymczasem kto艣 inny odwa偶y艂 si臋 wskoczy膰 na st贸艂, 偶eby popisa膰 si臋 swoimi umiej臋tno艣ciami. Raiji zrobi艂o si臋 偶al nieszcz臋艣nika, bo po Anastasie, kt贸re­go taniec graniczy艂 z magi膮, ka偶dy nast臋pny tancerz wypada艂 blade.

- Gdzie si臋 nauczy艂e艣 tak ta艅czy膰? - zapyta艂a Raija.

- Tego nie mo偶na si臋 nauczy膰 - wyja艣ni艂 Anastas 艂agodnie. - Do ta艅ca si臋 trzeba urodzi膰. Znajomo艣膰 krok贸w jest w贸wczas zb臋dna, bo nogi same nios膮. Rozumiesz? Oczywi艣cie pod warunkiem, 偶e si臋 wy­pije sporo w贸dki...

Nie mog艂a si臋 powstrzyma膰 od 艣miechu.

- Ja jestem raczej zwolenniczk膮 umiaru - przyzna­艂a zgodnie z prawd膮.

- Taniec nie mie艣ci si臋 w granicach wyznaczonych przez umiar - odpar艂 Anastas z powag膮, przytrzymu­j膮c jej wzrok. - Najlepszymi tancerzami s膮 ci, kt贸rzy s膮 g艂odni. Syty cz艂owiek nie potrafi ta艅czy膰. Nie mu­si szuka膰 ucieczki w ta艅cu. Bo niby przed czym mia艂­by ucieka膰?

- Po co w takim razie w贸dka? - zapyta艂a Raija. Anastas z powag膮 pokiwa艂 g艂ow膮.

- W贸dka jest po to, 偶eby zapomnie膰. Tak jak ta­niec. Tylko 偶e niekt贸rym pami臋膰 si臋 po niej wyostrza. Mnie te偶. Dlatego musz臋 ta艅czy膰, 偶eby zapomnie膰. Rozumiesz?

- Moim zdaniem to wym贸wka - odpowiedzia艂a Raija.

- Oczywi艣cie - Anastas gestykulowa艂 偶ywo r臋ko­ma, przypominaj膮cymi 艂ab臋dzie skrzyd艂a, kt贸re usi­艂uj膮 poderwa膰 ci臋偶kiego ptaka z wody ku niebu. - A czy wszystko w gruncie rzeczy nie jest wym贸wk膮? Czy 偶ycie samo w sobie nie jest pretekstem, 偶eby unikn膮膰 艣mierci...

- Co艣 czarno widzisz 艣wiat - zauwa偶y艂 Wasilij, kt贸­ry cz臋艣ciej wznosi艂 toasty winem ni偶 w贸dk膮, wzrok wi臋c mia艂 niezm膮cony, a g艂os trze藕wy.

- Nie teraz - stwierdzi艂 Anastas z przekonaniem. - Dzisiejszej nocy zamierzam si臋 bawi膰, dlatego porzu­cam wszelkie czarnowidztwo. Dzi艣 w nocy chc臋 si臋 cieszy膰. Ogier, 偶ycie, 艣mier膰 to powa偶ne sprawy. P贸藕­niej przyjdzie na nie pora!

Siedz膮cy blisko Anastasa wykorzystali sposob­no艣膰, by go zapyta膰 o ogiera. Byli ciekawi, czy ju偶 wkr贸tce go ujarzmi i za艂o偶y mu na grzbiet siod艂o. Za­stanawiali si臋 te偶, kiedy dosi膮dzie go dziedzic.

Anastas tylko si臋 u艣miecha艂 i dowcipkowa艂.

- Nie ma drugiego takiego konia - powiedzia艂 w ko艅cu dumny jak matka ze swojego pierworodne­go dziecka. - S艂yszeli艣cie kiedy艣 mo偶e 鈥濵anas鈥, wspa­nia艂y epos z Kirgizji? Zna艂em kiedy艣 pewnego barda z tamtych stron. Wypili艣my razem niejedn膮 butelk臋 w贸dki. Nie dal za wygran膮, p贸ki nie nauczy艂em si臋 ca­艂ego poematu na pami臋膰. Jest w nim tyle m膮dro艣ci, 偶e niepotrzebna szko艂a. Piotr Wielki, zamiast wznosi膰 uniwersytety, powinien nakaza膰 swoim poddanym, 偶e­by nauczyli si臋 na pami臋膰 poematu 鈥濵anas鈥. W贸wczas mia艂by wykszta艂cony lud. W tym eposie par臋 wers贸w odnosi si臋 do koni takich jak ten ogier. Nie macie po­j臋cia, jak wyj膮tkowy jest ten, o kt贸rego si臋 zak艂adacie... Anastas nabra艂 powietrza i przymkn膮艂 powieki. Odchrz膮kn膮艂 i wyrecytowa艂 fragment wielkiego epo­su kirgiskiego:

- ... rycerze zaskoczyli wszystkich Oswajaj膮c wy艂膮cznie moc膮 swoich d艂oni Smuk艂e, czystej rasy konie, Konie, kt贸re nie zna艂y uprz臋偶y, Konie, kt贸re nie zna艂y zm臋czenia 鈥.

Zapad艂a kompletna cisza. Nikt nie zaklaska艂. Nikt si臋 nie odezwa艂.

- Wypijmy zdrowie ogiera! - rzuci艂 wreszcie Anastas, a w贸wczas karczemna izba o偶y艂a na nowo.

- Uje藕dzi膰 tego ogiera to prawie tak, jakby go za­bi膰 - rzek艂 Anastas cicho, obracaj膮c kufel w smuk艂ych d艂oniach. - Tam, na stepie, 偶y艂 pe艂ni膮 偶ycia. Oswoi膰 go, to znaczy wprowadzi膰 w 偶ycie, kt贸re jest jedynie wym贸wk膮 przed 艣mierci膮. Rozumiecie?

Raija popatrzy艂a na niego zamy艣lona i ujrza艂a m臋偶czy­zn臋, kt贸rego Antonia obdarzy艂a tak wielkim uczuciem i kt贸rego pewnie nadal kocha艂a. Tego, kt贸ry ukrywa艂 si臋 w roze艣mianym weso艂ku. Zrozumia艂a, 偶e tylko Antonia mog艂aby go przemieni膰 w wolne stworzenie na stepie.

- Powinno si臋 umiera膰 tak jak or艂y, w locie - ci膮g­n膮艂 dalej sw贸j wyw贸d Anastas. - Ze strza艂膮 utkwion膮 w sercu. Z zaskoczenia. Nie zdaj膮c sobie sprawy, 偶e ta chwila nadesz艂a. U szczytu mo偶liwo艣ci, tak by nie pozna膰 b贸lu upadku. Taka 艣mier膰 by艂aby godna. Nie­wa偶ne, co stanie si臋 potem. Nie potrzeba 偶adnej ta­bliczki z nazwiskiem na grobie. Najwa偶niejsze, 偶eby zosta膰 zapami臋tanym w sercach...

- Ja bym wola艂a umrze膰 we 艣nie - wyzna艂a Raija. - Jako leciwa, pomarszczona staruszka, nasycona 偶y­ciem, otoczona wianuszkiem wnuk贸w. Chcia艂abym, 偶eby najbli偶si rozpaczali po moim odej艣ciu, urz膮dzi­li mi godny pogrzeb, nie艣li trumn臋 na ramionach, a potem wyrze藕bili w drewnianym krzy偶u moje na­zwisko. Albo jeszcze lepiej, wyryli je w kamieniu, tak by przetrwa艂o na wieki. Tak 偶eby kiedy艣, kiedy ju偶 nikt mnie nie b臋dzie pami臋ta艂, m贸g艂 si臋 zatrzyma膰 przy mym grobie kto艣 obcy, a przeczytawszy nazwi­sko, zaduma艂 si臋, jakie mia艂a 偶ycie ta Raija Bykowa...

- Tak ka偶膮 ci my艣le膰, kiedy 偶yjesz w klatce - pod­sumowa艂 Anastas. - Na stepie 偶ycie wygl膮da inaczej...

Ci膮gn臋艂a si臋 pie艣艅, na skrzyd艂ach j臋zyka wylatywa艂y my艣li, kielichy d藕wi臋cza艂y. Wynajdywano coraz to no­we godne toasty. W贸dka i wino la艂y si臋 strumieniami.

Anastasa wsz臋dzie by艂o pe艂no. By艂 niezmordowa­ny. Pomimo du偶ej ilo艣ci wypitej w贸dki trzyma艂 si臋 pewnie na nogach i jasno formu艂owa艂 my艣li.

Wraz z up艂ywem nocy karczma powoli pustosza­艂a. Opowiadano coraz bardziej niewybredne historie. Co rusz dochodzi艂 odg艂os wbijanego w st贸艂 no偶a. Anastas nie przestawa艂 pi膰.

Na zmian臋 z Wasilijem ta艅czyli z Raij膮, pilnuj膮c, by nikogo innego do niej nie dopu艣ci膰. Coraz mniej jednak by艂o w karczmie kobiet, a pijani m臋偶czy藕ni stawali si臋 coraz bardziej natarczywi.

Anastas klepn膮艂 Wasilija w rami臋 i pochyli艂 si臋 ku niemu.

- Teraz odwr贸c臋 od was uwag臋 - powiedzia艂, u艣miechaj膮c si臋 blado. - Wtedy zabierzesz st膮d Raij臋, bo za chwil臋 to miejsce b臋dzie takie, za jakie uwa偶a je Tatiana. Zostali ju偶 tylko stajenni, pijani maryna­rze, dziwki i parszywi ch艂opi. To nie miejsce dla niej.

Poca艂owa艂 Raij臋 w oba policzki i rzek艂:

- To by艂 cudowny wiecz贸r, moja siostro! I zaraz odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i podni贸s艂szy r臋ce, zacz膮艂 nawo艂ywa膰 biesiadnik贸w do zak艂ad贸w.

- Teraz zata艅cz臋, i to tak, 偶e zel贸wki wszystkim poodpadaj膮! - wykrzykiwa艂. - Stawiam flaszk臋, nie, dwie flaszki dla tego, kt贸ry mnie przetrzyma w ta艅cu!

Wielu chcia艂o spr贸bowa膰. W po艣piechu uprz膮tni臋to sto艂y i krzes艂a.

Grajkowie uderzyli w struny. Wok贸艂 pustej pod艂o­gi ustawili si臋 biesiadnicy, w spoconych d艂oniach 艣cis­kaj膮c monety. Anastas wszed艂 do kr臋gu. Podwin膮艂 r臋­kawy, pola艂 g艂ow臋 w贸dk膮 i wyg艂adzi艂 w艂osy. W oczach mia艂 weso艂o艣膰. Do kr臋gu wst膮pi艂o te偶 trzech 艣mia艂­k贸w, kt贸rzy postanowili si臋 z nim zmierzy膰 w ta艅cu.

M臋偶czy藕ni w kr臋gu zrazu poruszali si臋 powoli, ni­czym rozleniwione trzmiele. Ale z wolna muzyka przybiera艂a na sile.

Wasilij chwyci艂 Raij臋 pod rami臋 i poprowadzi艂 j膮 do wyj艣cia.

Anastas, nie przerywaj膮c ta艅ca, omi贸t艂 spojrze­niem wychodz膮cych przyjaci贸艂.

Tylko on zauwa偶y艂 ich znikni臋cie. Skutecznie od­wr贸ci艂 od nich uwag臋.

9

Po wyj艣ciu z dusznej karczmy uderzy艂 ich rze艣ki ch艂贸d, wi臋c dopiero po chwili, gdy ju偶 przestali szcz臋­ka膰 z臋bami, zauwa偶yli, 偶e noc jest wyj膮tkowo 艂agodna.

Mieli wra偶enie, 偶e usiane gwiazdami niebo wisi tu偶 nad ich g艂owami. W ciemno艣ciach na otwartej prze­strzeni nigdy nie wiadomo, gdzie ko艅czy si臋 ziemia, a zaczyna niebo.

Na ulicach nie spotkali 偶ywej duszy, ale miejsca podobne do karczmy, kt贸r膮 w艂a艣nie opu艣cili, nadal t臋tni艂y 偶yciem. S艂ycha膰 by艂o dolatuj膮ce stamt膮d strz臋­py pie艣ni, 艣miech i gwar.

Szli obok siebie w milczeniu, trzymaj膮c r臋ce w kie­szeniach. Niewiele rozmawiali ze sob膮 tego wieczoru i nocy.

- Wszystko wydaje mi si臋 takie nierzeczywiste - odezwa艂a si臋 w ko艅cu Raija, nie dlatego, 偶e m臋czy艂a j膮 cisza, ale dlatego, 偶e naprawd臋 tak czu艂a. - Powin­nam ci臋 poprosi膰, 偶eby艣 mnie uszczypn膮艂 w rami臋, ale boj臋 si臋, 偶e si臋 obudz臋 zmarzni臋ta i si臋 przekonam, 偶e wszystko by艂o snem.

- To nie sen, Raiju - odpar艂 Wasilij cicho. - Jestem przy tobie, widz臋 ciebie. Wino nie uderzy艂o mi tak mocno do g艂owy, bym m贸g艂 w to pow膮tpiewa膰. Zreszt膮 tobie te偶 nie - doda艂, u艣miechaj膮c si臋 lekko.

- Tak daleko st膮d do Archangielska!

- To brzmi jak wo艂anie o pomoc - zauwa偶y艂 Wa­silij, przysun膮wszy si臋 nieco bli偶ej.

Szli teraz, dotykaj膮c si臋 ramionami.

- Tak bardzo si臋 mnie boisz? - zapyta艂. - Niepo­trzebnie.

- Wyobra藕 sobie kogo艣 siedz膮cego w niewielkiej 艂o­dzi, pozbawionej wiose艂 i o偶aglowania, 艂odzi, miota­nej przez fale bezkresnego morza - odrzek艂a Raija. - I skalist膮 wysepk臋 wystaj膮c膮 nad powierzchni臋 wody. Pi臋knie tam, gdy 艣wieci s艂o艅ce, bezpiecznie przy po­dmuchach letniej bryzy. Ale podczas sztormu wysp臋 zalewaj膮 pot臋偶ne fale. W贸wczas, mimo wszystko, le­piej pozosta膰 w 艂odzi, bo wi臋ksza jest szansa na ura­towanie 偶ycia. A kiedy wiatr ucichnie, kto wie, mo偶e zn贸w lekki powiew zniesie 艂贸d藕 na wysepk臋...

- To ty siedzisz w tej 艂贸dce, prawda? - zapyta艂 ci­cho.

Raija skin臋艂a g艂ow膮.

- A ja jestem wysepk膮. Zn贸w przytakn臋艂a.

- Rozumiem, Raiju - rzek艂. - Bardzo pi臋knie to uj臋­艂a艣. Nie potrafi艂aby艣 nikogo zrani膰 Raiju - Raiso! Mam nadziej臋, 偶e w ko艅cu fale poch艂on膮 wysp臋... dla two­jego dobra...

- Ale偶 ja tego nie chc臋! - przerwa艂a mu gwa艂tow­nie i zatrzyma艂a si臋. Znale藕li si臋 niedaleko portu, gdzie o tej porze panowa艂 ca艂kowity spok贸j. Na za­cumowanych statkach te偶 by艂o cicho. Tylko tu i 贸w­dzie marynarze trzymali wacht臋.

Wasilij z Raij膮 skierowali si臋 nad Suchon臋 nieprze­rwanie tocz膮c膮 swe wody. Usiedli na brzegu w zacisz­nym miejscu z nogami zwieszonymi w d贸艂.

- Pami臋tasz, jak chcia艂e艣 mnie oswoi膰 z wod膮? - za­pyta艂a Raija, u艣miechaj膮c si臋 lekko.

Pami臋ta艂. Stanowili w贸wczas dziwn膮 par臋: on, bun­townik, i ona, 偶ona pryncypa艂a.

Zreszt膮 nadal dzieli艂a ich pozycja spo艂eczna. Pro­sty marynarz i ma艂偶onka armatora.

- Do ko艅ca chyba nigdy nie wyzb臋d臋 si臋 strachu, ale dzi臋ki tobie nie boj臋 si臋 ju偶 tak jak kiedy艣.

- Sama pokona艂a艣 l臋k - rzek艂 Wasilij. - Ja tylko przekona艂em ci臋, 偶e jest to mo偶liwe.

- Wiem, 偶e z mojej strony to egoizm i bezmy艣lno艣膰 - zacz臋艂a i zas艂ucha艂a si臋 w szum Suchony inny ni偶 ten, do kt贸rego przywyk艂a nad Dwin膮. Mo偶e ka偶da rzeka przemawia w艂asnym g艂osem? - Tak, to egoizm - powt贸­rzy艂a. - Ale nie chc臋, 偶eby艣 znikn膮艂 z mojego 偶ycia, Wasia. Potrzebuj臋 ciebie. Niekt贸rymi my艣lami mog臋 si臋 po­dzieli膰 tylko z tob膮. Wydaje mi si臋, 偶e rozumiemy si臋 bez s艂贸w. 艁膮czy nas pewien rodzaj pokrewie艅stwa dusz, kt贸rego nie chcia艂abym by膰 pozbawiona. Czuj臋 si臋 bo­gatsza przez to, 偶e ci臋 pozna艂am.

Wailijowi odebra艂o mow臋. Oddycha艂 z dr偶eniem.

- Tak, wiem, 偶e to egoizm - powt贸rzy艂a raz jeszcze. - Nie mog臋 bowiem ofiarowa膰 ci tyle samo, ile od ciebie czerpi臋. I jeszcze prosz臋, 偶eby艣 niczego nie 偶膮da艂 w za­mian... Czuj臋 si臋 tak, jakbym ci臋 wykorzystywa艂a.

- Nie wykorzystujesz mnie, Raiju - odpar艂 chrapli­wie. - Nikomu nie pozwoli艂bym si臋 wykorzysta膰. Na­wet tobie.

- Nienawidzisz mnie za to? - zapyta艂a, nie patrz膮c na niego.

Rozgwie偶d偶one niebo odbija艂o si臋 w pomarszczo­nej tafli Suchony jak w zwierciadle.

- Nie potrafi艂bym ci臋 nienawidzi膰 - odrzek艂. - Pod­ci膮gn膮艂 nog臋 i opar艂szy si臋 policzkiem o kolano, wpa­trywa艂 si臋 w Raij臋. - Wierz臋 jednak, 偶e mo偶na czego艣 tak mocno pragn膮膰, 偶e si臋 to spe艂ni. Chocia偶 przez chwil臋. Znasz mo偶e ba艣艅 o 艢nie偶ynce?

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- W takim razie ci opowiem - u艣miechn膮艂 si臋 Wa­silij. - B臋dzie to dla ciebie co艣 nowego, prawda? Zwy­kle ty wymy艣lasz bajki na dobranoc. T臋 ba艣艅 opowia­da艂a mnie i Walerijowi w dzieci艅stwie nasza babka.

Nabra艂 powietrza w p艂uca i s艂owami, jakimi roz­poczynaj膮 si臋 wszystkie bajki, zacz膮艂:

- Dawno, dawno temu w chacie pod lasem miesz­ka艂o dwoje kochaj膮cych si臋 ludzi, Masza i Iwan. 呕y艂o im si臋 dobrze. Mieli dobrych s膮siad贸w i 偶yczliwych przyjaci贸艂. Do pe艂nego szcz臋艣cia brakowa艂o im tylko dziecka. Cz臋sto siadywali w oknie i z 偶alem obserwo­wali bawi膮ce si臋 dzieci s膮siad贸w. Niczego bardziej nie pragn臋li jak male艅stwa, kt贸re mogliby nazwa膰 swoim.

Pewnego zimowego dnia Iwan, widz膮c, jak dzieci lepi膮 ba艂wana i rzucaj膮 si臋 艣nie偶kami, nabra艂 ochoty, by pobawi膰 si臋 jak one. Nam贸wi艂 偶on臋, by razem ule­pili przed swoj膮 chat膮 ba艂wana. Kiedy utoczyli pierw­sz膮 kul臋, Masza zaproponowa艂a 偶artobliwie: 鈥濵o偶e lepiej ulepmy ma艂膮 艣niegow膮 dziewczynk臋, skoro nie mamy w艂asnych dzieci?!鈥 Zawsze najbardziej pragn臋­li c贸reczki. I wk艂adaj膮c w to ca艂膮 swoj膮 mi艂o艣膰 i t臋sk­not臋, Masza i Iwan ulepili ze 艣niegu najpi臋kniejsz膮 dziewczynk臋, jak膮 mogli sobie wyobrazi膰. By艂a nie­du偶a, mia艂a drobne r膮czki i n贸偶ki, najpi臋kniejsz膮 twa­rzyczk臋 i d艂ugie w艂osy - wszystko ulepione ze 艣niegu.

Masza i Iwan w 偶yciu nie widzieli pi臋kniejszej istoty. By艂a dok艂adnie taka, o jakiej tak bardzo marzyli przez lata.

Przem贸w do mnie, 艢nie偶ynko!鈥 - poprosi艂 Iwan.

Obud藕 si臋 do 偶ycia, moja dziecino! - doda艂a Ma­sza. - Baw si臋 i 艣miej jak inne dzieci!鈥

I w tym samym momencie 艢nie偶ynka pomruga艂a powiekami, jej policzki por贸偶owia艂y i nagle w miej­scu, gdzie sta艂a figura ze 艣niegu, pojawi艂a si臋 prawdzi­wa, 偶ywa dziewczynka. Mia艂a b艂臋kitne oczy, z艂ote w艂osy i r贸偶ane policzki.

Ma艂偶onkowie oniemieli ze zdumienia, ale Iwan w ko艅cu zapyta艂: 鈥濳im jeste艣, ma艂a dziewczynko? I jak si臋 tu znalaz艂a艣?鈥

Przyby艂am z krainy 艣niegu i mrozu. Jestem wasz膮 c贸reczk膮!鈥 - oznajmi艂a i poca艂owa艂a ich oboje. Iwan i Masza z rado艣ci 艣miali si臋 i p艂akali na przemian. Sprosili s膮siad贸w, a偶eby podzieli膰 si臋 z nimi swym szcz臋艣ciem. Izba zape艂ni艂a si臋 go艣膰mi, kt贸rzy koniecz­nie chcieli zobaczy膰 艣liczn膮 c贸reczk臋 Iwana i Maszy. I do p贸藕nej nocy 艣wi臋towali pojawienie si臋 tego dziecka, wsp贸lnie raduj膮c si臋, 艣piewaj膮c i ta艅cz膮c.

Przez ca艂膮 zim臋 c贸reczka Iwana i Maszy bawi艂a si臋 na 艣niegu razem z innymi dzie膰mi. A Iwan i Masza stali w oknie i przygl膮dali si臋 najszcz臋艣liwsi na 艣wie­cie, bo teraz jedno z dzieci by艂o ich w艂asne. Uwa偶a­li, 偶e c贸reczka jest naj艂adniejsza. W ich oczach by艂a najmilszym, najs艂odszym, najgrzeczniejszym dziec­kiem. Zreszt膮 wszyscy j膮 lubili.

Nasta艂a wiosna. Ociepli艂o si臋 i 艣nieg powoli zacz膮艂 topnie膰, a ma艂a dziewuszka posmutnia艂a. Pewnego dnia zanuci艂a Iwanowi i Maszy: 鈥濶adchodzi wiosna, musz臋 odej艣膰 do mro藕nej krainy daleko st膮d鈥.

Rodzice zap艂akali, a dziewczynka wraz z nimi. Iwan zamkn膮艂 drzwi na skobel, a Masza trzyma艂a dziewczynk臋 z ca艂ych si艂, 偶eby tylko nie odesz艂a. Ale na nic si臋 to nie zda艂o, poniewa偶 艢nie偶ynka stopi艂a jej si臋 w ramionach. Zosta艂o po niej sk贸rzane ubran­ko, buciki i ka艂u偶a wody. Rodzice z t臋sknoty gorzko p艂akali, ale Masza spakowa艂a ubranka w nadziei, 偶e kiedy艣 si臋 przydadz膮.

Nasta艂 dla nich smutny czas. Lato i jesie艅 up艂ywa­艂y powoli. Zbli偶a艂a si臋 zima. Zamarz艂a ziemia, za­marz艂y stawy. Kt贸rego艣 wieczora w pobli偶u chaty Masza i Iwan us艂yszeli cieniutki 艣miech, a dzieci臋cy g艂osik zanuci艂: 鈥濼ato i mamo, otw贸rzcie! Przybywam do was razem ze 艣niegiem i ch艂odem!鈥

Otworzyli zdumieni i ujrzeli na progu swoj膮 c贸­reczk臋, kt贸ra rzuci艂a im si臋 w obj臋cia. Zn贸w ca艂膮 zi­m臋 sp臋dzi艂a z nimi. Bawi艂a si臋 z innymi dzie膰mi Wnios艂a 艣wiat艂o i rado艣膰 do chaty pod lasem. Ale wraz z nastaniem wiosny znowu uda艂a si臋 do krainy wiecznych mroz贸w na p贸艂nocy. Tym razem jednak rodzice nie rozpaczali tak, bo zrozumieli, 偶e c贸recz­ka musi odej艣膰. Ju偶 wiedzieli, 偶e jak tylko spadnie pierwszy 艣nieg, ich ma艂a 艢nie偶ynka powr贸ci i pozo­stanie z nimi a偶 do wiosny...

Pi臋kna to by艂a ba艣艅, nastrojowa i wzruszaj膮ca jak wiele rosyjskich ba艣ni. Raija d艂ugo milcza艂a. Zrozu­mia艂a, 偶e dla Wasilija ona jest tak膮 艢nie偶ynk膮, mimo 偶e panowa艂o lato.

- Czy warto? - zapyta艂a w ko艅cu tak cicho, 偶e le­dwie j膮 us艂ysza艂. - Czy Iwan i Masza byli naprawd臋 szcz臋艣liwi? Czy nie marzyli o dziecku, kt贸re pozosta­艂oby u nich na zawsze?

- Przecie偶 inaczej nie mieliby w og贸le dziecka - od­powiedzia艂 Wasilij. - Pragn臋li c贸reczki tak bardzo, 偶e do nich przysz艂a. Zadowolili si臋 tym, co mogli dosta膰. Zim膮 byli szcz臋艣liwi, a przez pozosta艂膮 cz臋艣膰 roku mieli na co czeka膰.

Raija pochyli艂a g艂ow臋.

- Nie p艂acz, Raiju! - rzek艂 Wasilij. Poderwa艂 si臋 na nogi i pom贸g艂 jej wsta膰.

- Nie b臋dziesz tu wylewa膰 nade mn膮 艂ez! Wracaj­my do matuszki Tatiany! Ju偶 bardzo p贸藕no.

Opuszkami palc贸w otar艂 jej 艂zy. Usta mu lekko dr偶a艂y, ale nie dal tego po sobie pozna膰.

Otoczy艂 j膮 ramieniem i razem ruszyli w stron臋 go­spody. Pod stopami chrz臋艣ci艂 im suchy piach.

Nie rozmawiali wi臋cej.

Drzwi zastali otwarte, ale kiedy weszli do 艣rodka, nie natkn臋li si臋 na nikogo. Zatrzymali si臋 na sk膮po o艣wietlonych schodach. Raija poczu艂a si臋 zak艂opota­na, bo Wasilij nie zbiera艂 si臋 do odej艣cia. Przestraszy­艂a si臋, 偶e j膮 藕le zrozumia艂. Pilnowa艂a si臋, 偶eby go nie 艂udzi膰, stara艂a si臋 go nie zrani膰. Nie przypomina艂a so­bie, by powiedzia艂a cokolwiek, co m贸g艂by sobie opacznie wyt艂umaczy膰...

- Nie musisz mnie odprowadza膰 na sam膮 g贸r臋 - wyszepta艂a 艂agodnie.

Ale on tylko u艣miechn膮艂 si臋 szeroko i oparty o 艣cia­n臋 patrzy艂, jak Raija nerwowo 艣ciska por臋cz.

- Tatiana by艂a tak 艂askawa, 偶e przydzieli艂a mi po­k贸j w swojej gospodzie - wyja艣ni艂 po chwili. - Nie mog艂em odm贸wi膰, by nie urazi膰 damy...

- Przepraszam - powiedzia艂a Raija speszona, kiedy Wasilij ruszy艂 przodem na g贸r臋. By艂a ciekawa, czy kto艣 go pouczy艂, 偶e tak nale偶y, czy sam na to wpad艂. Jewgienij wyja艣ni艂 kiedy艣 Raiji, 偶e ten obyczaj wzi膮艂 si臋 st膮d, i偶 m臋偶czyzna, id膮c przodem po schodach, nie podgl膮da, co kobieta nosi pod sp贸dnic膮. Rozbawi艂o j膮 to wtedy. Teraz jednak pomy艣la艂a, 偶e je艣li kto艣 zna i stosuje pewne zasady przyj臋te przez ludzi, to wszyst­kie drzwi b臋d膮 sta艂y przed nim otworem, za艣 niezna­jomo艣膰 tych偶e zasad zamknie cz艂owiekowi drog臋, a w najlepszym razie narazi go na po艣miewisko.

- Chyba wypi艂am za du偶o wina - powiedzia艂a Ra­ija, kiedy zatrzymali si臋 przy drzwiach, a ona d艂ugo manipulowa艂a, by w艂o偶y膰 klucz do zamka. Wreszcie zachrobota艂o i drzwi ust膮pi艂y.

- Nie zaprzeczam, 偶e przysz艂o mi do g艂owy to, co podejrzewa艂a艣 - rzuci艂 lekko, otwieraj膮c drzwi na­przeciwko. - Ale przecie偶, stawiaj膮c czo艂o niekt贸rym pokusom, cz艂owiek staje si臋 lepszy. Nie s膮dzisz?

Raija pokiwa艂a g艂ow膮. W艣lizn臋艂a si臋 do swojego po­koju, jednak nie zamkn臋艂a drzwi. Widzia艂a, 偶e i jemu trudno si臋 rozsta膰 i powiedzie膰 鈥瀌obranoc鈥, cho膰 roz­s膮dek tak nakazywa艂.

Tatiana z pewno艣ci膮 s膮dzi艂a, 偶e odda Raiji przys艂u­g臋, przydzielaj膮c Wasilijowi pok贸j naprzeciwko. Uwa偶a艂a, 偶e kobiety powinny trzyma膰 swoj膮 stron臋. Chocia偶... trudno wykluczy膰, 偶e i matuszka Tatiana uleg艂a wrodzonemu urokowi Wasilija.

- To by艂 bardzo mi艂y wiecz贸r. W du偶ej mierze dzi臋­ki tobie - szepn臋艂a Raija, staraj膮c si臋 nie obudzi膰 in­nych go艣ci, kt贸rzy nocowali na pi臋trze.

U艣miech Wasilija zawiera艂 w sobie wiele ciep艂a, na­wet je艣li u艣miecha艂 si臋 nieznacznie, tak jak teraz.

- Mnie tak偶e by艂o bardzo przyjemnie, Raiju. Ale teraz chyba post膮pimy najrozs膮dniej, je艣li powiemy sobie 鈥瀌obranoc鈥.

Skin臋艂a potakuj膮co. Opar艂szy policzek o framug臋, przymkn臋艂a drzwi i troch臋 niepewna, jak to przyjmie, szepn臋艂a:

- Dobranoc, Wasia, m贸j przyjacielu!

- Dobranoc, ukochana - odpowiedzia艂 i nie patrz膮c na ni膮, zamkn膮艂 drzwi, obawiaj膮c si臋 jej reakcji. Opar艂 si臋 plecami o drzwi i osun膮艂 na pod艂og臋. Podci膮gn膮艂 pod bro­d臋 kolana, obj膮艂 je r臋koma. Ukry艂 twarz i zap艂aka艂 cicho.

Raija poczu艂a nienawi艣膰 do samej siebie za b贸l, jaki ujrza艂a w jego twarzy. Zamkn臋艂a drzwi i powiedzia艂a do siebie, 偶e przecie偶 nie prosi艂a o to, by tak j膮 pokocha艂.

A mo偶e powinna艣 by艂a wcze艣niej zabi膰 t臋 mi艂o艣膰, odezwa艂 si臋 w niej g艂os sumienia. Mog艂aby艣 oszcz臋­dzi膰 Wasilijowi cierpienia, zadaj膮c mu mniejszy b贸l, zanim sprawy zasz艂y tak daleko...

Teraz jest za p贸藕no. Dopu艣ci艂a艣 go za blisko, za­przyja藕ni艂a艣 si臋 z nim, obdarzy艂a艣 go zaufaniem, a on ci si臋 odwzajemni艂 tym samym. Wype艂ni艂a艣 jego 偶y­cie wspomnieniami. Okaza艂a艣 mu dobro膰. Nie mo­偶esz teraz raptem go tego pozbawi膰. Cierpisz... po­my艣l jednak, jak jemu jest ci臋偶ko!

- Wasia mnie rozumie lepiej ni偶 Jewgienij - powie­dzia艂a po cichu do siebie, jakby pr贸buj膮c si臋 broni膰.

Cisn臋艂a na pod艂og臋 buty, zdj臋艂a sp贸dnic臋 i po艅czo­chy. W samej tylko halce rzuci艂a si臋 na 艂贸偶ko, uderza­j膮c ze z艂o艣ci pi臋艣ciami w siennik.

Nie mog臋 zrezygnowa膰 z tak wspania艂ej przyja藕­ni! my艣la艂a. Nie chc臋 po艣wi臋ca膰 cz艂owieka, kt贸ry jest mi tak oddany.

Ci膮gle nie mog艂a si臋 nadziwi膰, jak bardzo Wasilij j膮 rozumie. Ju偶 wtedy gdy go spotka艂a po raz pierw­szy, mia艂a wra偶enie, 偶e zna go od dawna.

Nawet z Toni膮 nie czu艂a takiej wsp贸lnoty. Rozu­mia艂y si臋, to prawda, ale po艂膮czy艂o ich przede wszyst­kim to, 偶e by艂y kobietami i obie od czasu do czasu p艂yn臋艂y troch臋 pod pr膮d. By艂y r贸偶ne, ale 艣wietnie si臋 uzupe艂nia艂y. Dzi臋ki temu zawi膮za艂a si臋 mi臋dzy nimi wspania艂a przyja藕艅.

Jewgienija Raija kocha艂a, mimo 偶e zupe艂nie nie by­li do siebie podobni. Na wiele spraw patrzyli ca艂kiem inaczej, ale mo偶e dzi臋ki temu ciekawiej im si臋 偶y艂o. Poza tym rozpala艂 w niej ogie艅, nie t臋skni艂a za inn膮 mi艂o艣ci膮 cielesn膮. Dawa艂 jej wszystko, czego pragn臋­艂a. Oczywi艣cie codzienno艣膰 przewa偶a艂a, ale tak jest przecie偶 we wszystkich ma艂偶e艅stwach.

Z Wasilijem by艂o inaczej. Niby mia艂a go, a jednak nie mia艂a.

Zrozumia艂a teraz, 偶e brakowa艂o jej go przez ten czas, kiedy Jewgienij zabroni艂 mu przychodzi膰.

Teraz poj臋艂a, jak bardzo t臋skni艂a za jego obecno­艣ci膮. Przetoczy艂 si臋 przez jej 偶ycie jak wicher, ale zdo­艂a艂 pozostawi膰 po sobie w艂asny 艣lad.

Raiji w艂a艣ciwie niczego nie brakowa艂o, ale ponie­wa偶 blisko艣膰 Wasilija przez d艂ugi okres nie roz艣wiet­la艂a jej 偶ycia, obudzi艂a si臋 w niej t臋sknota. Pustka, o kt贸rej tylko ona wiedzia艂a.

Powinna by艂a uczyni膰 dla niego co艣 wi臋cej. Mog艂a walczy膰. Kto wie, mo偶e Jewgienij da艂by si臋 przeko­na膰, 偶e tamten poca艂unek by艂 ca艂kiem niewinny, 偶e nie oznacza艂 zdrady wobec niego.

Tymczasem wyrzuci艂 Wasilija z ich 偶ycia, a ona mu na to pozwoli艂a.

Teraz oddziela ich dwoje drzwi.

Czy mogli to przewidzie膰?

Raija poczu艂a si臋 jako艣 dziwnie. To chyba wino sprawi艂o, 偶e sta艂a si臋 senna jak kot w popo艂udniowym s艂o艅cu. A w艂a艣ciwie nie ca艂kiem senna, ale rozleniwio­na, 艂asa na pieszczoty.

Usiad艂a na 艂贸偶ku i wyj臋艂a spinki z w艂os贸w. Roz­plot艂a warkocz, rozpu艣ci艂a w艂osy i rozczesa艂a je pal­cami. Boso stan臋艂a na pod艂odze.

Bywaj膮 w 偶yciu takie decyzje, kt贸re powinno si臋 grun­townie przemy艣le膰. Ale czasem lepiej nie roztrz膮sa膰 za wiele. Nie wszystkie za i przeciw da si臋 rozpatrzy膰 i cza­sem trudno oceni膰, co jest wi臋kszym grzechem.

Mo偶e to tylko jeszcze pogorszy wszystko, pomy­艣la艂a Raija. A mo偶e wreszcie zniknie ta okropna pust­ka! To nie ma nic wsp贸lnego z lito艣ci膮! przekonywa­艂a sam膮 siebie.

Nie by艂a pijana. Czu艂a l臋k, ale r贸wnocze艣nie zde­cydowanie. Dr臋cz膮c膮 niepewno艣膰, a tak偶e b贸l, jakby w serce kto艣 wbi艂 jej cier艅.

Mia艂a dziwne uczucie, 偶e je艣li si臋 teraz nie odwa­偶y, to do ko艅ca 偶ycia b臋dzie tego 偶a艂owa膰.

Ostro偶nie wi臋c, po cichu, otworzy艂a drzwi i wy­krad艂a si臋 na pusty ciemny korytarz. Zachowa艂a na tyle przytomno艣膰 umys艂u, by za sob膮 zamkn膮膰. Zwra­ca艂a uwag臋 na ka偶dy szczeg贸艂.

Dzieli艂 j膮 jeden du偶y krok do drzwi naprzeciwko.

Zapuka艂a cichutko. Co艣 w 艣rodku zaszura艂o, a z do艂u dolecia艂 g艂os Wasilija, z艂y i nieprzyjazny:

- Czego? Chyba jest noc!

Raija tymczasem wypowiedzia艂a czarodziejskie za­kl臋cie z bajki:

- Wasiliju, otw贸rz mi! Wraz ze 艣niegiem i mrozem przybywam do ciebie.

Drzwi uchyli艂y si臋 gwa艂townie. Wasilij wyjrza艂 z niedowierzaniem, potargany, nadal w kurtce, i bez s艂owa wpu艣ci艂 Raij臋 do 艣rodka.

W艣lizn臋艂a si臋 do pokoju.

Nie spuszcza艂 z niej wzroku, ale nie ruszy艂 si臋 z miejsca i sta艂 nadal w otwartych drzwiach.

- Czy wiesz, co robisz? - zapyta艂 po chwili chrap­liwie.

Kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Nie zamkniesz drzwi? - zapyta艂a.

Zamkn膮艂, ale klucz pozostawi艂 w zamku. Ona sw贸j rzuci艂a na pod艂og臋. Sta艂a nieporuszona, wpatruj膮c si臋 w Wasilija. Czeka艂a.

- Dobry Bo偶e! - wymamrota艂 Wasilij i podszed艂 do Raiji dwa kroki bli偶ej. Zatrzyma艂 si臋 jednak, nie ma­j膮c odwagi pokona膰 tej niewielkiej odleg艂o艣ci, jaka ich dzieli艂a.

- Chyba jednak nie wiesz, co robisz - szepn膮艂, ale widz膮c w jej twarzy pewno艣膰 i zdecydowanie, stwier­dzi艂: - Wiesz. Ale to jeszcze gorzej...

Raija podesz艂a do niego, po艂o偶y艂a mu r臋ce na szyi i spojrza艂a g艂臋boko w oczy, kt贸re b艂yszcza艂y wszyst­kimi odcieniami b艂臋kitu, zieleni i szaro艣ci. Wasilij podda艂 si臋 i wzi膮艂 j膮 w ramiona.

Zamkn臋li si臋 w u艣cisku, ale zarazem pozostawili sobie wolno艣膰, tak osobliwa by艂a ta 艂膮cz膮ca ich wi臋藕.

- Nadal nic ci nie obiecuj臋 - wyszepta艂a. - Ale te偶 nie wykorzystuj臋 ci臋...

U艣cisn膮艂 j膮 mocniej.

- Nie mog艂aby艣 mnie wykorzysta膰 - odpar艂, u艣miechaj膮c si臋 k膮cikiem ust, ale oczy pozosta艂y powa偶ne, niemal zal臋knione.

Nigdy wcze艣niej nie pragn膮艂 ucieka膰 z obj臋膰 kobie­ty, ale teraz przemkn臋艂o mu przez my艣l, 偶e mo偶e dla nich obojga tak by艂oby lepiej. Nie uczyni艂 jednak tego.

Poszuka艂 wargami jej ust, tak jak ju偶 kiedy艣 zda­rzy艂o si臋 w kilku boskich chwilach. Poca艂unek odcis­n膮艂 si臋 na ich ustach niczym wypalone znami臋. Nie­my okrzyk. Raija mia艂a smak wina, soli, kt贸r膮 jad艂a do w贸dki, kwaszonych buraczk贸w, kt贸re przegryza­艂a, by si臋 nie upi膰. Straci艂 g艂ow臋, by艂 gwa艂towny, ale chcia艂 tylko czu膰 jej smak, czu膰 jej smak...

Nie powstrzymywa艂a go, nie t艂umi艂a ognia, szuka­艂a jedynie jego blisko艣ci. Czu艂a w sobie wielk膮 pust­k臋, kt贸r膮 tylko on m贸g艂 zape艂ni膰. On - spragniony tak, jakby od dawna nie mia艂 w ustach nic do picia.

Czu艂a na szyi jego wargi gor膮ce niczym s艂oneczne promienie przebijaj膮ce si臋 przez ci臋偶kie chmury. Na ra­mionach jego usta niczym letni deszcz na nagiej sk贸rze. Ach, odchyli膰 kark i rozkoszowa膰 si臋, rozkoszowa膰...

艢ciska艂 j膮 lekko za oba ramiona... Dziwne uczucie, takie inne...

Wasilij wypu艣ci艂 j膮 gwa艂townie z obj臋膰. Sta艂 tu偶 przy niej, ale jej nie dotyka艂. Ca艂膮 艂agodno艣膰 zawar艂 w spojrzeniu, ciep艂ym niczym popo艂udnie wczesn膮 jesieni膮.

A potem zabra艂 si臋 za palenie w piecu, jakby chcia艂 jej da膰 czas do namys艂u. Wrzuci艂 grube polana i roz­nieci艂 pod nimi ogie艅. Drzwiczki pieca pozostawi艂 otwarte na o艣cie偶, by ciep艂o rozesz艂o si臋 po izbie.

Zdj膮艂 kurtk臋 i buty, rozpi膮艂 koszul臋 i, spojrzawszy na Raij臋 uwa偶nie, zdj膮艂 jeszcze spodnie.

Stan膮艂 przed ni膮 wyczekuj膮co, nagi, z opalonym torsem.

Raija rozpina艂a drobne guziczki halki, ale Wasilij nie uczyni艂 najmniejszego gestu wskazuj膮cego na to, 偶e chce jej pom贸c. Ofiarowa艂 jej ten czas, kt贸rego po­trzebowa艂a, i by艂a mu za to wdzi臋czna. Zsun臋艂a rami膮czka i odwr贸ciwszy si臋 do niego plecami, zdj臋艂a halk臋. Dopiero w贸wczas si臋 odwr贸ci艂a. Zmusi艂a si臋, 偶eby nie unie艣膰 r膮k i nie zakry膰 blizn, kt贸re szpeci艂y jej cia艂o, a kt贸rych pochodzenia nie zna艂a.

Kiedy Wasilij je zobaczy艂, zmarszczy艂 tylko brwi. Raija przygotowa艂a si臋 na to, 偶e zobaczy w jego oczach obrzydzenie, ale nic takiego nie nast膮pi艂o.

Chwyci艂 jej d艂o艅 i poprowadzi艂 do 艂贸偶ka. U艂o偶y艂 si臋 obok i mocno przytuli艂 j膮 do siebie. 艁zy nap艂yn臋­艂y jej do oczu, gdy dotkn膮艂 wargami jej blizn i ka偶d膮 z osobna g艂adzi艂 opuszkami palc贸w. A potem pokry艂 cia艂o Raiji deszczem poca艂unk贸w. Musia艂a go niemal powstrzymywa膰, by i jej usta nasyci膰 si臋 mog艂y jego cia艂em, tak by i ona mog艂a poczu膰 smak jego sk贸ry, pozna膰 jego cia艂o wn臋trzem swych d艂oni i palcami.

R臋ce Wasilija, jego usta, jego cia艂o - szczup艂e, ale twarde i umi臋艣nione...

Pie艣ci艂 i pozwala艂 si臋 pie艣ci膰. Upaja艂 si臋 ni膮, jej po­mys艂owo艣ci膮. Westchn膮艂 z rozkoszy, gdy swymi d艂u­gimi w艂osami muska艂a jego tors, biodra, uda. Podda艂 si臋 pieszczotom jej warg, dra偶ni膮cych okolice broda­wek. Nauczy艂 jej d艂onie swojego rytmu. Palcami i ustami poznaj膮c jej cia艂o.

Czu艂, jak jej sk贸ra paruje, czu艂 jej zapach, spija艂 j膮 i smakowa艂. A potem zanurzy艂 si臋 w niej i oddaj膮c si臋 bez reszty, otrzyma艂 jeszcze wi臋cej.

Szeptali sobie s艂owa pe艂ne g艂臋bokiej prawdy, prze­znaczone wy艂膮cznie dla siebie nawzajem. Nikt wi臋cej ich nie us艂yszy. Kto wie, czy te mi艂osne wyznania nie zamieni艂y si臋 w nowe gwiazdy na niebosk艂onie, b艂ysz­cz膮ce i cudne niczym muzyka i kwiaty, kt贸rych do­skona艂o艣膰 trudno opisa膰.

- A wi臋c to prawda. Wystarczy czego艣 bardzo moc­no pragn膮膰, by si臋 to spe艂ni艂o - odezwa艂 si臋 Wasilij, nie odrywaj膮c wzroku od Raiji.

Pal膮ce si臋 polana ogrza艂y pomieszczenie. A mo偶e sprawi艂y to ich rozpalone cia艂a? Oboje byli spoceni, ale nie marzli. Le偶eli na kocu blisko siebie ze splecio­nymi d艂o艅mi.

- Wszystko jest tak jak w ba艣ni - odpar艂a. Zanurzy艂a si臋 w czym艣 niesko艅czenie pi臋knym, co jednak nie mog艂o trwa膰 wiecznie. Jak zreszt膮 wszyst­ko, co zawiera tyle rozkoszy.

- Stopniejesz mi - westchn膮艂 Wasilij, u艣miechaj膮c si臋 leciutko. - Wiem o tym, Raiju, ukochana. Ale w naszej bajce zima si臋 jeszcze nie sko艅czy艂a.

Raija odwzajemni艂a u艣miech. Jego spojrzenie na­pe艂ni艂o j膮 spokojem. Oboje my艣leli podobnie, a s艂o­wa, kt贸re wypowiada艂, brzmia艂y dziwnie znajomo.

Rozp艂ynie si臋 mu mi臋dzy palcami, ale jeszcze nie teraz. Ich noc dopiero si臋 zacz臋艂a.

10

- Ta bajka nie zako艅czy si臋 s艂owami: 鈥濧 potem 偶y­li d艂ugo i szcz臋艣liwie鈥 - odezwa艂 si臋 Wasilij przy wsp贸lnym 艣niadaniu.

Tatiana obserwowa艂a ich ukradkiem i jej czujne oko oczywi艣cie od razu zarejestrowa艂o co艣 nowego w zachowaniu obojga. Patrzyli na siebie inaczej, a ich gesty i ruchy zdradza艂y, 偶e stali si臋 sobie bli偶si.

Tatiana Dawidowna nie by艂a na tyle naiwna, by nie domy艣li膰 si臋, co by艂o tego przyczyn膮.

Raija, spogl膮daj膮c Wasilijowi w oczy, kt贸re w 艣wiet­le poranka przybra艂y bardziej szarozielony odcie艅, po­my艣la艂a, 偶e to nie jej twarz powinna si臋 w nich odbija膰. Gdyby los okaza艂 si臋 艂askawszy, a i czas inny, Wasilij spotka艂by kobiet臋, na kt贸r膮 prawdziwie zas艂ugiwa艂.

Tymczasem zakocha艂 si臋 w niej!

- 呕yjemy szcz臋艣liwie - poprawi艂a go, krusz膮c chleb, kt贸rego nie zjad艂a. Anastas zapewne oburzy艂­by si臋 na takie marnotrawstwo. - Ka偶de z nas 偶yje szcz臋艣liwie, czy偶 nie, Wasiliju?

Pokiwa艂 g艂ow膮.

- Nie zamierzam ci臋 ok艂amywa膰, 偶e nie kocham Jewgienija. Moje miejsce jest u jego boku. Gdybym nie zwi膮za艂a si臋 z nim, mo偶e by艂abym twoja. Ale czy tak naprawd臋 mo偶na to przewidzie膰? Bardzo bym chcia艂a zachowa膰 twoj膮 przyja藕艅, cho膰 nie wiem, czy to b臋dzie mo偶liwe. Czy powinni艣my... Czy mo偶emy... Westchn膮艂 rozleniwiony. Zm臋czony by艂 z powodu braku snu, ale jego cia艂o nasyci艂o si臋 tej nocy, gdy na­le偶eli do siebie. C贸偶 z tego, 偶e tak kr贸tko? Niekt贸rym nie jest dane prze偶y膰 nawet tyle z t膮 jedn膮 jedyn膮.

- To si臋 wi臋cej nie powt贸rzy - oznajmi艂. - Dostali­艣my to, czego pragn臋li艣my. Nie b臋d臋 wi臋cej wchodzi艂 Jewgienijowi w drog臋. Zreszt膮 rozumiem go, bo pew­nie na jego miejscu zachowywa艂bym si臋 podobnie. Nie艂atwo 偶y膰 u boku takiej jak ty kobiety, kochanie.

U艣miechn膮艂 si臋 blado.

- Ale twoim przyjacielem, Raiju, pozostan臋 na za­wsze. Pami臋taj, ilekro膰 b臋dziesz mnie potrzebowa艂a, mo偶esz na mnie liczy膰. To si臋 rozumie samo przez si臋 i nie trzeba o tym m贸wi膰. Mam nadziej臋, 偶e nie zapomnisz moich s艂贸w i bez obawy zwr贸cisz si臋 do mnie, je艣li uznasz, 偶e mog臋 ci pom贸c.

Raija skin臋艂a g艂ow膮. Zdawa艂a sobie jednak spraw臋, 偶e takie obietnice, z艂o偶one w danej chwili zupe艂nie szczerze, mog膮 si臋 okaza膰 za jaki艣 czas nie do wype艂­nienia.

On chyba te偶 bra艂 to pod uwag臋.

W nag艂ym przeb艂ysku Raija ujrza艂a go w otocze­niu jego w艂asnych dzieci. Dzieci, kt贸re mia艂yby jego oczy i taki sam u艣miech. By艂by wspania艂ym ojcem, takim, kt贸rego nawet w doros艂ym 偶yciu wspomina­艂yby z dum膮 i rado艣ci膮.

Pozbawi艂a go tego.

Ale to on dokona艂 wyboru.

Raija by艂a niemal pewna, 偶e i on o tym rozmy艣la艂, wyobra偶a艂 sobie, zastanawia艂 si臋, jak by to by艂o. A jednak zrezygnowa艂 z w艂asnego szcz臋艣cia - dla niej.

Nikt nie powinien zosta膰 obdarzony tak wielkim i przyt艂aczaj膮cym mi艂osnym wyznaniem.

- W tym wszystkim nie zapyta艂em ci臋 nawet, czy 偶a艂ujesz tego, do czego mi臋dzy nami dosz艂o?

- Nie odpowiem ci, bo sam wiesz najlepiej - od­par艂a i roze艣mia艂a si臋, nie czuj膮c zak艂opotania ani wy­rzut贸w sumienia.

Ta noc nie mog艂a nikomu zaszkodzi膰, nikomu po­za nimi dwojgiem.

Nie zapuka艂aby do niego, gdyby mia艂a jakiekol­wiek w膮tpliwo艣ci, 偶e b臋dzie tego 偶a艂owa膰.

- We wszystkim, co pi臋kne, b臋d臋 odt膮d widzia艂 cie­bie - wyzna艂 Wasilij. - Zreszt膮... od dawna tak si臋 dzie­je, cho膰 nigdy ci tego nie m贸wi艂em...

Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Rzeczywi艣cie, nigdy mi nie m贸wi艂e艣 - przyzna艂a i zapragn臋艂a go poprosi膰, by wyzna艂 jej to, czego nie mia艂a prawa wiedzie膰.

- Zapami臋taj, jakkolwiek bym na ciebie patrzy艂 i jakkolwiek si臋 do ciebie zwraca艂 nast臋pnym razem, kiedy si臋 spotkamy, moje uczucie do ciebie pozostanie niezmienione - rzek艂 Wasilij cicho. - Jeste艣 pani膮 mo­jego serca. Ty uczyni艂a艣 mnie prawdziwym m臋偶czy­zn膮, ty sprawi艂a艣, 偶e sta艂em si臋 warto艣ciowszym cz艂o­wiekiem. Uwielbiam ci臋, ale... nale偶ysz do innego...

Cho膰 Jewgienij tak偶e potrafi艂 pi臋knie wyznawa膰 jej mi艂o艣膰, s艂uchaj膮c s艂贸w Wasilija dozna艂a wielkiego wzruszenia. Ale mi艂osnych wyzna艅 nie wolno ze sob膮 por贸wnywa膰. Mi艂o艣ci nie da si臋 zwa偶y膰 ani zmierzy膰.

Raija wiedzia艂a, 偶e zachowa jego s艂owa w sercu, tak jak zachowuje si臋 suszone kwiatki. Zapami臋ta te偶 na zawsze ich gwia藕dzist膮 noc.

Pozostanie to wsp贸lnym wspomnieniem ich dwojga.

Przynajmniej nie b臋dzie musia艂a 偶a艂owa膰, 偶e za­brak艂o jej odwagi. Uda艂o jej si臋 prze偶y膰 blisko艣膰 z cz艂owiekiem, z kt贸rym rozumia艂a si臋 bez s艂贸w.

Dosta艂a wi臋cej, ni偶 na to zas艂ugiwa艂a. 呕adna z ziemskich istot nie powinna prosi膰 o wi臋cej. Gdy­by na 偶ycie sk艂ada艂y si臋 wy艂膮cznie takie chwile, anio­艂y pozazdro艣ci艂yby ludziom.

- Kupi艂am dla Jelizawiety kufer na wypraw臋 - powiedzia艂a Raija, otrz膮saj膮c si臋 z marze艅 i wracaj膮c do rzeczywisto艣ci.

- Niepotrzebnie - odpar艂 Wasilij.

- Dokupi臋, co tam jeszcze b臋dzie trzeba - ci膮gn臋­艂a, nie zwa偶aj膮c na jego sprzeciw. - Dziewczyna nie mo偶e mie膰 przecie偶 pustego kufra, gdy przyjdzie na ni膮 pora, wiesz...

- Ona ma dopiero pi臋tna艣cie lat, za wcze艣nie na zam膮偶p贸j艣cie!

Raija zawin臋艂a na palcu lok.

- Zdaje si臋, 偶e nie dostrzegasz, a mo偶e lekcewa偶ysz silny charakter swojej bratanicy, Wasia. Jestem pew­na, 偶e Jelizawieta wyjdzie za m膮偶, i to ju偶 nied艂ugo. Nie chc臋 tylko, 偶eby musia艂a to robi膰 gdzie艣 po kry­jomu. Sprawi艂by艣 mi wielk膮 przykro艣膰, gdyby艣 j膮 od­rzuci艂...

- Masz swojego syna - rzuci艂 naburmuszony. - Je­lizawieta nie jest z tob膮 spokrewniona.

- Ale jest twoj膮 podopieczn膮 - odpowiedzia艂a mu cicho, uchwyciwszy jego wzrok swym pociemnia艂ym spojrzeniem. - Dlatego i dla mnie wiele znaczy. Trud­no ci to zrozumie膰?

Wasilij milcza艂. Mo偶e by艂a to jedyna rzecz, kt贸rej nie m贸g艂 jej wyja艣ni膰. I tak b臋dzie na to patrzy艂a ko­biecym okiem.

On by艂 m臋偶czyzn膮, a Jelizawiet臋 traktowa艂 jak w艂asn膮 c贸rk臋. Wszystko si臋 w nim skr臋ca艂o na sam膮 my艣l o tym, 偶e jaki艣 m臋偶czyzna, kt贸rego nawet nie widzia艂 na oczy, a tym bardziej nie mia艂 okazji zaak­ceptowa膰, uciek艂 z ni膮, 偶eby j膮 po艣lubi膰.

Nic nie mog艂y tu pom贸c 艂agodne pro艣by i b艂aga­nia ukochanej.

- 鈥濷lga鈥 przyp艂ywa za dwa - trzy dni - odezwa艂a si臋 Raija.

Napotka艂 jej spojrzenie.

Wielkie nieba, jaka pokusa!

Raija nic nie zaproponowa艂a, ale dobrze wiedzia艂a, 偶e zrozumia艂, co mia艂a na my艣li. Nie by艂 g艂upi.

Dwa - trzy dni.

Tyle nocy.

Tyle wspomnie艅, kt贸re mo偶na by naniza膰 na 藕d藕b艂o niczym le艣ne jagody, by potem cieszy膰 si臋 ni­mi w zimowe wieczory. Ich lato zachowa艂oby sw膮 s艂odycz z ka偶dym owocem, po kt贸ry by si臋gn臋li.

Minionej nocy nikomu jej nie ukrad艂, nawet Jew­gienijowi. Bo ta Raija, kt贸r膮 tuli艂 w ramionach, nie by艂a t膮 sam膮, kt贸r膮 zna艂 ze swojego 艂o偶a Jewgienij.

Wasilij mia艂 niezachwian膮 pewno艣膰, 偶e tego, co z niej wydoby艂, Jewgienij nigdy nie widzia艂. Przyzwyczajony do tej Raiji, kt贸r膮 mia艂 na co dzie艅, nie przypuszcza艂 wcale, 偶e tkwi膮 w niej tak bogate pok艂ady dozna艅.

Wasilij wiedzia艂, 偶e gdyby sp臋dzi艂 z ni膮 wi臋cej no­cy, magia tej pierwszej zosta艂aby przys艂oni臋ta nowy­mi prze偶yciami. A w贸wczas by艂oby im jeszcze trud­niej si臋 rozsta膰.

Oczywi艣cie, 偶e o niczym nie marzy艂 bardziej ni偶 o tym, by m贸g艂 na co dzie艅 tuli膰 Raij臋 w ramionach, ale w tej sytuacji by艂oby to ok艂amywaniem siebie.

Wasilij nie chcia艂, by razem dopuszczali si臋 zdrady.

- Jeszcze dzisiaj ruszam konno na p贸艂noc - oznaj­mi艂. - Pewnie minie par臋 tygodni, zanim si臋 pojawi臋 w Archangielsku. A kiedy wr贸c臋, opowiem wszyst­kim, 偶e spotkali艣my si臋 tutaj przypadkowo. Wspo­mn臋, 偶e zjedli艣my razem obiad, a jednego wieczoru 艣wi臋towali艣my nawet z Anastasem w karczmie. Naj­lepiej trzyma膰 si臋 jak najbli偶ej prawdy.

Skin臋艂a g艂ow膮. Widziano ich przecie偶 razem. Nie­m膮drze by艂oby si臋 zapiera膰. Spodziewa艂a si臋 jednak, 偶e nie艂atwo b臋dzie to wyt艂umaczy膰 Jewgienijowi.

Po wyje藕dzie Wasilija poczuje si臋 samotna. Mia艂a tylko nadziej臋, 偶e zjawi si臋 Anastas. Ciekawe, co si臋 stanie z ogierem.

Raija sta艂a przy oknie i obserwowa艂a, jak Wasilij pakuje sw贸j baga偶 do sakw. Udawa艂 beztrosk臋, ale ona wyczuwa艂a determinacj臋 popychaj膮c膮 go do dzia­艂ania. Nie dostrzeg艂a na jego twarzy jednak tego, cze­go w g艂臋bi serca spodziewa艂a si臋 ujrze膰: zapowiedzi, 偶e b臋dzie za ni膮 t臋skni艂.

Taka by艂a beznadziejnie pr贸偶na...

Wasilij za艂o偶y艂 kurtk臋, a na biodrach zapi膮艂 pas z przytroczon膮 pochewk膮 na n贸偶. By艂 gotowy do dro­gi. Dalsze zwlekanie nie mia艂o sensu. Rzek艂 wi臋c:

- Chcia艂bym ci臋 prosi膰, 偶eby艣 pozdrowi艂a ode mnie Anastasa. Powiedz, 偶e bardzo mi艂o mi by艂o go zn贸w spotka膰. Mo偶e powinienem zapyta膰, czy nie mia艂by ochoty ruszy膰 ze mn膮 na p贸艂noc, ale czuj臋, 偶e t臋 spra­w臋 musz臋 za艂atwi膰 sam.

- Je艣li znajdziesz Jelizawiet臋, koniecznie j膮 po­zdr贸w ode mnie! I to najserdeczniej - powt贸rzy艂a z uporem Raija, nie patrz膮c na niego. Wygl膮da艂a przez okno na rozleg艂膮 r贸wnin臋, na chaty i maszty statk贸w na rzece. - Powiedz jej, 偶e rozumiem, ale wola艂abym, 偶eby wybra艂a inny spos贸b. Chcia艂abym pozna膰 tego m臋偶czyzn臋, kt贸rego ona uzna艂a za wyj膮tkowego.

- Masz dobre serce, Raiju - rzek艂 Wasilij z u艣miechem. Ciekawe, czy budzi艂aby w nim tak膮 sam膮 czu艂o艣膰, gdyby na co dzie艅 zasiada艂 z ni膮 razem do sto艂u? A ona? Czy by艂aby r贸wnie wyrozumia艂a? Nie m贸g艂 jej o to zapyta膰, bo nie chcia艂 w 偶aden spos贸b wywie­ra膰 na ni膮 presji.

- A je艣li kiedy艣 Michai艂 ucieknie z domu, 偶eby o偶e­ni膰 si臋 z dziewczyn膮, kt贸rej nie zaakceptuj臋, rusz臋 za nim w po艣cig i znajd臋, nawet gdyby przysz艂o mi tro­pi膰 go psami - roze艣mia艂a si臋 Raija i poprawi艂a Wa­silijowi kurtk臋. By艂 to tylko pretekst, 偶eby go do­tkn膮膰. Nie cofn臋艂a si臋, kiedy przytrzyma艂 jej d艂onie.

- M贸g艂bym ci臋 prosi膰, 偶eby艣 ze mn膮 uciek艂a - powie­dzia艂, przywar艂szy ustami do jej policzka. Wargi 艂asko­ta艂y jej sk贸r臋. - Antonia uciek艂a, zostawiaj膮c wszystko...

- Antonia wr贸ci艂a - odpar艂a Raija. - Nie by艂a w sta­nie ucieka膰 przez ca艂e 偶ycie. Ja mam Misze, ale nawet gdybym go nie mia艂a, nie uciek艂abym z tob膮. Nie je­stem taka jak Toni膮...

Wasilij westchn膮艂 i poca艂owa艂 j膮. Tul膮c mocno do swej piersi, 偶egna艂 si臋 z ni膮 na jaki艣 czas. Nie na zawsze.

Wyja艣nili sobie niekt贸re sprawy. Wi臋cej nie mogli dosta膰, nie rani膮c przy tym innych.

呕ona innego... Do niego nale偶a艂a tylko tej jednej nocy.

Pe艂na goryczy prawda. Taka banalna... Nie daj膮ca si臋 zmieni膰...

Wasilij wypu艣ci艂 Raij臋 delikatnie z obj臋膰 i z czu艂o­艣ci膮 uj膮艂 w d艂onie jej twarz. Zna艂 j膮 teraz lepiej. Nie 偶a艂owa艂 ani jednej chwili.

Usta skrad艂y jeszcze kilka delikatnych poca艂unk贸w.

Pu艣ci艂 j膮 i, kierowany nag艂ym impulsem, wyj膮艂 z po­chewki n贸偶.

- Chcia艂bym ci臋 prosi膰, Raiju, o jedno. Dla ciebie to drobiazg, ale ja poczuj臋 si臋 tak, jakbym dosta艂 skra­wek nieba...

Szeroko otwartymi oczyma wpatrywa艂a si臋 w jego d艂o艅, w ostrze no偶a, w jego usta...

Mruga艂a powiekami, ale nie zdo艂a艂a powstrzyma膰 艂ez. Nie wiedzia艂a, dlaczego p艂acze, po prostu by艂o to silniejsze od niej.

W uszach brzmia艂 jej w艂asny g艂os, mimo 偶e nie po­rusza艂a wargami. Gdzie艣 jakby z g艂臋bi dochodzi艂y j膮 s艂owa wypowiadane z 偶a艂o艣ci膮 i l臋kiem.

Co mog艂abym ci ofiarowa膰, Mikkalu, 偶eby od­wdzi臋czy膰 si臋 za taki podarek. Nie posiadam niczego r贸wnie pi臋knego...鈥

- Prosz臋 ci臋, Raiju, o kosmyk twoich w艂os贸w... - Wasilij porusza艂 ustami, mog艂a odczyta膰 s艂owa z ru­chu jego warg, ale go nie s艂ysza艂a.

A gdzie艣 z zamierzch艂ych czas贸w odezwa艂 si臋 inny g艂os, mi臋kki jak aksamit, 艂agodny jak wiosenny wiatr: 鈥濶igdy nie widzia艂em pi臋kniejszych w艂os贸w ni偶 two­je, Ma艂y Kruku...鈥

Raija wyci膮gn臋艂a r臋ce, jakby chcia艂a co艣 z艂apa膰, ale osun臋艂a si臋 i gdyby nie Wasilij, upad艂aby na pod艂og臋. Nie wiedzia艂a, 偶e to on j膮 przytrzyma艂 i po艂o偶y艂 na 艂贸偶ku.

Usiad艂 przy niej i uj膮艂 jej r臋k臋 w d艂onie - przera­偶ony, nieszcz臋艣liwy, zal臋kniony...

Nie mia艂 poj臋cia, dlaczego zn贸w jej si臋 to sta艂o i przerazi艂o go, 偶e by艂 tego 艣wiadkiem.

On istnia艂. M艂ody m臋偶czyzna w br膮zowym ubra­niu ze sk贸ry. Czarne w艂osy si臋ga艂y mu do ramion. Grzywka stercza艂a nad czo艂em. W wyra偶aj膮cej 艣mier­teln膮 powag臋 twarzy l艣ni艂y miodowe oczy. 艢ci膮gn膮艂 brwi, policzki mu poblad艂y, a nozdrza drga艂y niczym sp艂oszonemu zwierz臋ciu. 鈥濼woje w艂osy, Raiju...鈥 - wyszepta艂 i zanurzy艂 d艂onie w czarnej g臋stwinie. Po­czu艂a w ciele dziwne mrowienie, niebezpieczne, ale zarazem przyjemne.

Nigdy nie widzia艂em pi臋kniejszych w艂os贸w ni偶 twoje, Ma艂y Kruku! Daj mi pukiel, na pami膮tk臋 po mej uko... ma艂ej siostrze...鈥

Raija us艂ysza艂a sw贸j 艣miech. Zamacha艂a przed nim w艂osami. W jej g艂osie pobrzmiewa艂a weso艂o艣膰, ponie­wa偶 nie zdawa艂a sobie sprawy z g艂臋bi i powagi jego s艂贸w.

Prosz臋 bardzo. Du偶o chcesz? Mam nadziej臋, 偶e zostawisz mi troch臋 w艂os贸w na g艂owie鈥.

U艣miechn膮艂 si臋.

Wiedzia艂a, 偶e ta kanciasta twarz potrafi by膰 pi臋kna.

Otacza艂 ich mrok i noc. Wyj膮艂 n贸偶 i obci膮艂 pukiel jej w艂os贸w...

Wasilij dostrzeg艂, 偶e los drwi sobie z niego.

Wiele wysi艂ku w艂o偶y艂 w to, 偶eby po偶egna膰 si臋 z Ra­ij膮. St艂umi艂 w sobie uczucia wywo艂ane wsp贸ln膮 noc膮. Ju偶 niemal wyszed艂 za drzwi. By艂 prawie wolny. Nie zamierza艂 komplikowa膰 jej 偶ycia. Tymczasem... B贸g raczy wiedzie膰, co si臋 nagle sta艂o. Mo偶e przestraszy­艂a si臋 no偶a? Bo c贸偶 innego mog艂o j膮 przerazi膰? Nie powiedzia艂 nic takiego...

Ale blizny, jakie nosi艂a na ciele... Tak, to pewnie n贸偶 obudzi艂 w niej z艂e wspomnienia.

Powinien ju偶 by膰 w drodze do Onegi.

Wygl膮da, jakby spala, pomy艣la艂. Zreszt膮 by艂 to ro­dzaj snu. Anio艂 o czarnych w艂osach okalaj膮cych jak wachlarz twarz i ramiona. Brwi niczym ptasie skrzy­d艂a. D艂ugie rz臋sy rzuca艂y cie艅 na policzki, kt贸re stra­ci艂y zdrowy rumieniec. Usta posinia艂y. Zrobi艂a si臋 zu­pe艂nie blada i oddycha艂a coraz wolniej.

Wasilij by艂 przera偶ony, ale nie m贸g艂 przecie偶 niko­go poprosi膰 o pomoc. Zreszt膮 Raiji nie da艂o si臋 po­m贸c. Tego, co jej dolega艂o, nie m贸g艂 uleczy膰 偶aden le­karz, 偶adna zielarka ani nawet szaman.

Raija podr贸偶owa艂a.

Ju偶 kiedy艣 o tym my艣la艂, ale teraz, gdy siedzia艂 przy niej i trzyma艂 jej d艂o艅, uderzy艂o go to raz jeszcze. Co by by艂o, gdyby Raija nie powr贸ci艂a ze swej w臋dr贸wki w cza­sie? Teraz albo kiedy indziej鈩 Gdyby pozosta艂a w prze­stworzach snu? Nie martwa, ale i nie 偶ywa. Nie potrafi艂 ogarn膮膰 tego rozumem, nie m贸g艂 nawet sobie wyobrazi膰.

Czy ona sama nigdy si臋 tego nie obawia艂a?

By艂a taka zimna, 偶e teraz naprawd臋 mo偶na by j膮 wzi膮膰 za bajkow膮 艢nie偶ynk臋, kt贸ra przyby艂a z krainy 艣niegu i mrozu.

Mia艂o si臋 ku wieczorowi, kiedy zacz臋艂a si臋 poci膰. Dopiero wtedy otworzy艂 okno. Wiedzia艂 ju偶, 偶e na razie nigdzie si臋 st膮d nie ruszy. Skapitulowa艂. Darem­nie prowadzi膰 wojn臋 z wy偶szymi mocami.

Poniewa偶 zd膮偶y艂 zg艂odnie膰, zszed艂 do matuszki Ta­tiany i dzi臋ki swojemu czarowi wy艂udzi艂 du偶膮 misk臋 zupy, wino i chleb.

Gospodyni pogrozi艂a mu palcem i nazwa艂a nie­grzecznym ch艂opcem. Doda艂a jednak, 偶e wybacza mu wszystko, bo z Rais膮 przypominaj膮 dwa anio艂ki. Pi臋k­niejszej pary nie widzia艂a. Oczywi艣cie zastrzeg艂a, 偶e nikomu o tym nie powie.

Anastas nie pojawi艂 si臋 w gospodzie. Tatiana Dawidowna, kt贸ra s艂ysza艂a co nieco o tym, co wypra­wia艂 noc膮 w karczmie, wyrazi艂a w膮tpliwo艣膰, czy zwl贸k艂 si臋 do tej pory z pos艂ania.

U艣miechaj膮c si臋 do Wasilija, zwierzy艂a mu si臋:

- Wiesz, Uskow, on mi doradzi艂, 偶ebym postawi艂a pieni膮dze na co艣 zupe艂nie szalonego. Powiedzia艂, 偶e jutro dosi膮dzie czarnego ogiera. Kaza艂 mi si臋 te偶 za­艂o偶y膰, 偶e dziedzic nigdy nie b臋dzie je藕dzi艂 na tym ko­niu. My艣lisz, 偶e zamierza go ukra艣膰? M贸wi艂, 偶e ogier zna膰 b臋dzie tylko jednego pana.

Wasilij wzruszy艂 ramionami. Mia艂 zaj臋te r臋ce i nie m贸g艂 wykonywa膰 zbyt gwa艂townych ruch贸w.

- Anastas wyrazi艂 si臋 chytrze - uzna艂. - Tak, 偶eby艣 si臋 nie domy艣li艂a, co naprawd臋 zamierza. On lubi by膰 tajemniczy. Nam zupe艂nie nic nie zdradzi艂. Wygl膮da na to, matuszko, 偶e do ciebie ma wi臋ksze zaufanie.

- Wiesz, zrobi臋 jednak ten zak艂ad. Mog臋 postawi膰 i za ciebie na to samo, Wasiliju Uskow...

Rozwa偶y艂 to przez chwil臋 i u艣miechn膮艂 si臋.

- Zgoda, Tatiano Dawidowna. Oddam ci pieni膮­dze, kiedy b臋d臋 p艂aci膰 za pok贸j. A je艣li wyjad臋, zanim si臋 to wszystko rozstrzygnie, b臋dziesz mog艂a przeka­za膰 wygran膮 Raisie...

- Jeste艣 r贸wnie pewny siebie jak ja - mrukn臋艂a Ta­tiana. - Jewgienij nie powinien tak bardzo ufa膰 swo­jej 偶onie. Ale w gruncie rzeczy to jego problem. Mo­偶e on jej o nic nie podejrzewa?

Wzruszy艂a ramionami i wytar艂a r臋ce w fartuch. Po­stanowi艂a, 偶e gdy tylko zjawi si臋 Larysa, pomocnica, wyjdzie do miasta i znajdzie kogo艣, kto przyjmie jej zak艂ad. Musi pami臋ta膰, by wy艂o偶y膰 pieni膮dze za Wa­silija. Mo偶e dopisze mu szcz臋艣cie tak偶e w grze...

- Gdzie ty znowu w臋drowa艂a艣? - zapyta艂 Wasilij 艂a­godnie, dopiero kiedy Raija otworzy艂a oczy. Potrze­bowa艂a du偶o czasu, by si臋 wybudzi膰. Nie odzywa艂 si臋 do niej ani jej nie dotyka艂, jedynie patrzy艂.

Teraz po艂o偶y艂 si臋 obok i pog艂aska艂 po spoconym czole.

- Nie mog艂em wyjecha膰 - wyja艣ni艂 jakby przepra­szaj膮co. - Prawie si臋 z tob膮 po偶egna艂em.

Przekr臋ci艂a si臋 z boku na wznak, ale uczepi艂a si臋 kurczowo d艂oni, kt贸r膮 jej poda艂. Spletli palce.

- Chcia艂e艣 obci膮膰 pukiel moich w艂os贸w - powiedzia­艂a spokojnym g艂osem, ale k膮ciki jej ust drga艂y. - Ju偶 kie­dy艣 prze偶y艂am tak膮 chwil臋. Ty mnie, Wasia, poprowa­dzi艂e艣 w mroczne zakamarki pami臋ci. To wa偶ne. By艂 tam ch艂opak, o kt贸rym 艣ni艂am, kiedy szuka艂am Anastasa...

Wasilij przygl膮da艂 si臋 jej z zainteresowaniem. Opo­wiadaj膮c, zarumieni艂a si臋, a jej oczy nabra艂y dziew­cz臋cego blasku.

- Podarowa艂 mi co艣, ale nie wiem co. W zamian jednak prosi艂 o pukiel moich w艂os贸w. Nazywa艂 mnie ma艂膮 siostr膮, ale jestem pewna, 偶e ni膮 nie by艂am. To niemo偶liwe!

- Nie mog艂aby艣 w贸wczas odczuwa膰 go tak inten­sywnie? - zapyta艂 Wasilij cicho.

Pokiwa艂a g艂ow膮.

- Nazywa si臋 Mikkal. Czy to nie dziwne? Przera­偶a mnie to. M贸j syn nosi podobnie brzmi膮ce imi臋. Jak mog艂am go tak nazwa膰? Czy uczyni艂am to dlatego, 偶e jaka艣 cz膮stka mnie pami臋ta艂a tamtego?

- A czy to ty wybra艂a艣 imi臋 dla dziecka? - zapyta艂 Wasilij.

Raija oddycha艂a z dr偶eniem.

- Nie, Jewgienij - odpowiedzia艂a po chwili. - Upar艂 si臋, 偶e jego syn nosi膰 b臋dzie imi臋 Michai艂. Ja chcia艂am go nazwa膰 Stiepan, ku czci Stie艅ki Razina. Ale Jew­gienij zawzi膮艂 si臋, 偶e jego syn ma si臋 nazywa膰 Micha­i艂, i koniec kropka...

- A wi臋c nie ty - dr膮偶y艂 Wasilij. - Kochanie, nie daj si臋 zaw艂adn膮膰 l臋kowi. To przypadek.

Ale on sam nie wierzy艂 w to, co powiedzia艂. I prze­ra偶a艂o go to. Nakaza艂 sobie w my艣lach odrzuci膰 te podejrzenia. Przesta膰 ci膮gle doszukiwa膰 si臋 dowod贸w na to, 偶e Jewgienij nie jest jej wart...

Dobrze wiedzia艂, 偶e 藕r贸d艂em tych podejrze艅 jest zwyk艂a zazdro艣膰.

- M贸wi艂 do mnie 鈥濵a艂y Kruku鈥 - rzek艂a Raija nie­pewnie. - Co to za imi臋? - Roze艣mia艂a si臋 zdziwiona i doda艂a: - Ale brzmia艂o to pi臋knie w jego ustach.

Wasilij pog艂adzi艂 j膮 po w艂osach i pomacha艂 lokiem przed oczami.

- Na dodatek bardzo pasuje do ciebie, najmilsza. Two­je w艂osy s膮 kruczoczarne. Kimkolwiek by艂 ten tw贸j przy­jaciel z przesz艂o艣ci, spostrzegawczo艣ci nie mo偶na mu od­m贸wi膰. Mikkal鈩 takie imiona spotyka si臋 nad Ba艂tykiem.

Raija nic nie odpowiedzia艂a. Pogr膮偶ona w milcze­niu, na nowo prze偶ywa艂a sw贸j sen. Pogodzi艂a si臋 z tym, 偶e ma on zwi膮zek z przesz艂o艣ci膮. W艂a艣ciwie by艂a niemal pewna, 偶e to prawdziwe wspomnienie. Tak jak poprzednio nie widzia艂a siebie, natomiast od­biera艂a swoje uczucia.

- On mnie kocha艂 - powt贸rzy艂a zaskoczona.

- Nie trzeba wielkiej odwagi, 偶eby ci臋 pokocha膰, najmilsza.

Ju偶 chcia艂 powiedzie膰 鈥濵a艂y Kruku鈥, ale ugryz艂 si臋 w j臋zyk. Nie m贸g艂 si臋 do niej tak zwraca膰. Je艣li chce j膮 jako艣 pieszczotliwie nazywa膰, powinien wymy艣li膰 w艂asne okre艣lenie. Post膮pi艂by niefortunnie, u偶ywaj膮c zdrobnienia wymy艣lonego przez innego m臋偶czyzn臋.

Zn贸w pomy艣la艂 z 偶alem, 偶e zakocha艂 si臋 w 偶onie innego...

- Musia艂am by膰 strasznie m艂odziutka - powiedzia­艂a Raija, t艂umacz膮c sobie dalej sw贸j sen. - Tak bardzo si臋 l臋ka艂am intensywnego uczucia, nie pojmowa艂am, co si臋 ze mn膮 dzieje. By艂am zagubiona. Ale mimo to bardzo go kocha艂am, my艣l臋, 偶e by艂 on dla mnie naj­wa偶niejszym cz艂owiekiem na 艣wiecie...

- Mo偶e by艂 twoj膮 pierwsz膮 mi艂o艣ci膮 - u艣miechn膮艂 si臋 Wasilij szczerym, niewymuszonym u艣miechem. - Pierwsza i ostatnia mi艂o艣膰 najbardziej zapadaj膮 w pa­mi臋膰.

Mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e zabrzmia艂o to beznadziejnie. Nie powinien tworzy膰 sobie gruntu dla swoich ma­rze艅, 艂udz膮c si臋, 偶e b臋dzie jej ostatni膮 mi艂o艣ci膮. Gdy­by jednak nie by艂a to mi艂o艣膰, czu艂by si臋 upokorzony.

Raija nie powiedzia艂a nic wi臋cej. D艂ugo tak le偶a艂a, cicho, bez s艂owa. Uporz膮dkowa艂a wszystkie obrazy ze snu, odtworzy艂a uczucia, jakich dozna艂a, i zacho­wa艂a to wszystko g艂臋boko w sercu.

A potem zjedli oboje zup臋 z jednej miski. Nakruszyli chleba w 艂贸偶ku i 艣miali si臋 sami z siebie, usi艂u­j膮c strzepn膮膰 okruchy na pod艂og臋. Wino popijali wprost z butelki.

Raija poczu艂a si臋 lekka jak ob艂ok i zdawa艂o si臋 jej, 偶e mog艂aby szybowa膰 po niebie.

Zachichota艂a i poprosi艂a, by zamkn膮艂 okno.

- Jak to mo偶liwe, 偶e upi艂a艣 si臋 paroma 艂ykami wi­na? - dziwi艂 si臋 Wasilij, spe艂niaj膮c jej pro艣b臋. - To pewnie wino p臋dzone przez matuszk臋 Tatian臋 we­d艂ug starego sprawdzonego przepisu...

- Nie jestem pijana - rzek艂a niewinnie. - Tylko lek­ka jak pi贸rko. Nie mo偶esz teraz jecha膰, prawda? - za­pyta艂a. - By艂oby z twojej strony nierozs膮dnie galopo­wa膰 noc膮. Nie znasz przecie偶 tutejszych trakt贸w.

- Wyrusz臋 jutro o 艣wicie - odpowiedzia艂. - Przed 艣niadaniem. Nie mog臋 zosta膰 tu d艂u偶ej, Raiju. Bo to tylko przysporzy nam dodatkowych cierpie艅. Ale tej nocy b臋d臋 jeszcze przy tobie.

- Nie mog臋 spa膰 sama. Nie znios艂abym samotno艣ci - o艣wiadczy艂a ze 艣mierteln膮 powag膮. - Teraz, kiedy zajrza­艂am za ska艂臋 odgradzaj膮c膮 mnie od przesz艂o艣ci...

Usiad艂a na 艂贸偶ku.

- Nie prosz臋 ci臋, 偶eby艣 si臋 ze mn膮 kocha艂 - powie­dzia艂a, a jej twarz wyra偶a艂a ca艂kowit膮 szczero艣膰. - Nie chc臋 o nic 偶ebra膰. Ale nie mo偶esz pozwoli膰 na to, 偶e­bym spa艂a sama.

Roze艣mia艂 si臋 weso艂o:

- Jakby艣 musia艂a o cokolwiek prosi膰! Przecie偶 powiedzia艂em ci, 偶e moje serce nale偶y do ciebie. Czy偶 nie?

Pokiwa艂a g艂ow膮 z oci膮ganiem, jakby nie do ko艅ca mu dowierza艂a.

- Ale chc臋 spa膰 w moim pokoju - oznajmi艂a. - Tak, bym zachowa艂a tw贸j obraz w tym pomieszczeniu, gdzie jeszcze jaki艣 czas pozostan臋. Zostan臋 bez ciebie. Bez nikogo!

Uzasadnienie to nie by艂o zbyt przekonuj膮ce, ale Wasilij, nie zag艂臋biaj膮c si臋 w nie zbytnio, przeni贸s艂 sw贸j baga偶 do pokoju Raiji. Napali艂 w piecu, a po­tem po艂o偶y艂 si臋 razem z ni膮 do 艂贸偶ka i otuli艂 kocem.

- Same korzy艣ci - rzek艂, nie mog膮c powstrzyma膰 weso艂o艣ci. - Nawet nie musimy sprz膮ta膰 okruch贸w...

Teraz kochali si臋 inaczej. Ich cia艂a nie by艂y sobie obce. Ogl膮dali ju偶 je, dotykali, smakowali. Ale ci膮gle nie do艣膰, by popa艣膰 w rutyn臋. By艂o spokojniej, bar­dziej leniwie, ciszej.

W pieszczotach znajdowali ukojenie.

- Wczoraj zdawa艂o mi si臋, 偶e kradn臋 ci臋 Jewgieni­jowi - wyzna艂 Wasilij, kiedy u艂o偶y艂a g艂ow臋 na jego piersi. - A dzisiejszej nocy mam wra偶enie, 偶e okra­dam Mikkala, kt贸rego nigdy nie widzia艂em na oczy. Ci膮gle nale偶ysz do jakiego艣 innego m臋偶czyzny...

- Nale偶臋 do siebie samej - odpowiedzia艂a. - A te­raz jestem odrobin臋 twoja!

11

M贸wi艂, 偶e nie chce, by by艂o im jeszcze trudniej. Nie pozwoli艂 jej nawet wsta膰, gdy zaproponowa艂a, 偶e go odprowadzi zakurzonymi uliczkami. Po偶egnali si臋 w pokoju. Obci膮艂 na pami膮tk臋 pukiel jej w艂os贸w, a Raija wypru艂a par臋 nitek z fr臋dzli swojego szala, 偶e­by mia艂 czym zwi膮za膰 kosmyk.

Wasilij w艂o偶y艂 go za koszul臋, kiedy si臋 ubiera艂. U艣miecha艂 si臋 i 偶artowa艂, 偶e powinien mie膰 tam kiesze艅.

- Albo w艂o偶y膰 do sk贸rzanego mieszka i powiesi膰 na rzemyku na szyi - zaproponowa艂a Raija i co艣 j膮 zak艂u艂o w sercu. Zastanawia艂a si臋, czy tak w艂a艣nie nie ukry艂 pukla jej w艂os贸w Mikkal...

- Do zobaczenia - powiedzia艂 Wasilij na poz贸r bez­trosko. - Przecie偶 艢nie偶ynka zawsze powraca, prawda?

Pokiwa艂a g艂ow膮.

- Mo偶e nie zawsze w ten sam spos贸b - odpar艂a tyl­ko. Wi臋cej nie musia艂a nic m贸wi膰. To, co si臋 zdarzy艂o mi臋dzy nimi, wydarzy艂o si臋 tutaj. I nie mog艂o si臋 po­wt贸rzy膰, tam gdzie codzienno艣膰 wyznacza艂a inne ramy.

Wasilij poca艂owa艂 j膮 leciutko. A potem wsun膮艂 bu­ty i na艂o偶y艂 kurtk臋.

Wyszed艂 bez s艂owa.

Raija wiedzia艂a, 偶e pogalopuje teraz na p贸艂noc. Do Onegi. Tylko tyle, nic wi臋cej. Jedno wszak by艂o pew­ne: oboje nigdy nie b臋d膮 sobie obcy.

Raija nie czu艂a g艂odu. Nie mia艂a na nic ochoty. Na­wet nie chcia艂o jej si臋 wsta膰 z 艂贸偶ka. Wsun臋艂a si臋 g艂臋­boko pod pled, staraj膮c si臋 powstrzyma膰 nat艂ok my艣li.

Zasn臋艂a. Nic jej si臋 nie 艣ni艂o opr贸cz barw. By艂o ja­sno, bia艂o, zielono, niebiesko, ale nie 艣nili jej si臋 lu­dzie, kt贸rych by potem pami臋ta艂a.

Zasn臋艂a snem, kt贸ry przyni贸s艂 ukojenie jej zm臋­czonemu cia艂u.

Odpoczynek po minionych dniach, w kt贸rych tar­ga艂a ni膮 jaka艣 dziwna bezradno艣膰, po dniach zdumie­waj膮cej nieodpowiedzialno艣ci.

Wypoczywa艂a, nie przeczuwaj膮c nawet, jak bardzo b臋dzie potrzebowa膰 nowych si艂.

- Raisa! - us艂ysza艂a cichy, opanowany g艂os. - Raisa! - Kto艣 potrz膮sa艂 j膮 za rami臋. - Raisa, obud藕 si臋!

Raisa... To nie ona przecie偶. To kto艣 inny. Pomyli­li j膮 z kim艣 innym.

Nie chcia艂a tego s艂ysze膰. Obr贸ci艂a si臋 plecami do natr臋ta, kt贸ry j膮 tak niepokoi艂. Nie mia艂a si艂y... nie mia艂a si艂y, chcia艂a tylko spa膰... spa膰.... - Raiso! Musisz wsta膰! Kochana moja, s艂odziutka, wstawaj! Nie mo偶esz mi tu zwi臋dn膮膰, kwiatuszku!

Tylko Tatiana Dawidowna mog艂a tak do niej prze­mawia膰. Raija powoli budzi艂a si臋 ze snu, pod艣wiado­mie wyczuwaj膮c, 偶e Matuszka obudzi艂aby nawet tru­pa. Zmusi艂a si臋, by otworzy膰 oczy. Po jasnym 艣wietle pozna艂a, 偶e ju偶 dawno wsta艂 dzie艅. Wasilij wyjecha艂, dopiero kiedy szarza艂o...

- Obudzi艂am si臋 ju偶 - mrukn臋艂a zaspana i podnios­艂a si臋 z trudem.

Pomy艣la艂a, 偶e im d艂u偶ej cz艂owiek 艣pi, tym bardziej jest zm臋czony. Popatrzy艂a na Tatian臋 Dawidown臋 i zdziwi艂a si臋, widz膮c jej spuchni臋te, zap艂akane oczy i czerwony nos.

Nie zd膮偶y艂a zapyta膰 gospodyni, co si臋 sta艂o, bo ko­bieta obj臋艂a j膮 mocno i zaszlocha艂a:

- Oj, biedna ty, biedna! Biedactwo ty moje! Raija poczu艂a si臋 troch臋 zak艂opotana. Tatiana by艂a w jej oczach niczym ska艂a. Zupe艂nie wi臋c nie wiedzia­艂a, co robi膰, widz膮c j膮 pogr膮偶on膮 w takiej rozpaczy.

- Nie u偶alaj si臋 tak nade mn膮, matuszko - pr贸bo­wa艂a j膮 pociesza膰, poklepuj膮c niezdarnie po plecach. - Wasilija i mnie nie wi膮偶膮 偶adne obietnice. Mo偶e so­bie jecha膰, kiedy chce, ale...

- Nic jeszcze nie wiesz - zaszlocha艂a Tatiana i wy­pu艣ci艂a Raij臋 z obj臋膰, po czym teatralnym gestem otar艂a 艂zy. Raija podejrzewa艂a, 偶e Tatiana jak zwykle przesadza. - Nic nie wiesz. Mnie przypad艂o w udzia­le przekaza膰 ci t臋 wiadomo艣膰! On nie 偶yje...

Wasilij? przebieg艂o Raiji przez my艣l. Niemo偶liwe! Nie potrafi艂abym 偶y膰 z tak膮 my艣l膮!

- Tw贸j biedny brat nie 偶yje! - wydusi艂a z siebie wreszcie Tatiana i zn贸w ogarn臋艂y j膮 spazmy.

Jej brat. Co艣 na moment zamar艂o w Raiji, nie mog­艂a pozbiera膰 my艣li.

K艂amstwa zla艂y si臋 z prawd膮. Pociemnia艂o jej w oczach.

- On nie 偶yje! - 艂ka艂a gospodyni. W贸wczas Raiji stan膮艂 przed oczami obraz roze­艣mianego Anastasa.

- Anastas nie 偶yje? Musia艂a postawi膰 takie pytanie, cho膰 wydawa艂o jej si臋 absurdalne.

Anastas? Roze艣miany, ciesz膮cy si臋 偶yciem Anastas... Przypomnia艂a sobie, jak ta艅czy艂 na stole w rytm coraz szybszej muzyki. Ci膮gle d藕wi臋cza艂 jej w uszach jego 艣miech. To niemo偶liwe, 偶eby umar艂.

- Anastas nie 偶yje - potwierdzi艂a Tatiana i wyla艂a z siebie potok s艂贸w, kt贸re zupe艂nie nie dochodzi艂y do 艣wiadomo艣ci Raiji. Zrozumia艂a jedynie, 偶e mia艂o to jaki艣 zwi膮zek z koniem...

- Znalaz艂 go jeden ze stajennych, konno przeszu­kuj膮cych okolic臋.

Raija poj臋艂a tylko dlatego, 偶e Tatiana powt贸rzy艂a te s艂owa.

Wpatrywa艂a si臋 w matuszk臋 Tatian臋, ci膮gle nie ma­j膮c pewno艣ci, czy to, co m贸wi o 艣mierci Anastasa, jest prawd膮.

- Widzia艂a艣 go? - zapyta艂a po raz nie wiadomo kt贸­ry. - Na pewno widzia艂a艣, 偶e on jest martwy?

- O moja ty biedna! - u偶ali艂a si臋 Zn贸w Tatiana i po­g艂aska艂a Raij臋 po g艂owie, tak jak si臋 g艂aszcze dzieci. - Siedz臋 tu i rozpaczam, zapominaj膮c zupe艂nie, jaki to dla ciebie wstrz膮s. Dopiero co go odnalaz艂a艣. To ta­kie smutne! Och, znowu mi si臋 zbiera na p艂acz. Je­stem taka wra偶liwa, mam oczy na mokrym miejscu.

Poci膮gn臋艂a nosem.

- Wyjecha艂 konno o 艣wicie. Gadaj膮, 偶e wcale nie osiod艂a艂 ogiera. Siedzia艂 pro艣ciutko na ko艅skim grzbie­cie i trzyma艂 go za grzyw臋. Sam dziedzic bra艂 udzia艂 w poszukiwaniach... Cia艂o znale藕li spory kawa艂ek od dworu na ska艂ach blisko rzeki. B贸g raczy wiedzie膰, cze­go tam szuka艂. Ale pewnie dla Anastasa galopowanie na takim ogierze by艂o niczym bajka. Mo偶liwe, 偶e ko艅 poni贸s艂 go i zrzuci艂 wprost na te ska艂y. Spadaj膮c, Ana­stas z艂ama艂 kark. Powiadaj膮, 偶e kiedy tak le偶a艂, wygl膮da艂 jak 偶ywy, a w k膮cikach ust czai艂 mu si臋 u艣miech. Ale tak si臋 zawsze m贸wi. Nie by艂o mu przecie偶 do 艣miechu, kiedy spada艂. A ogier uciek艂 za g贸ry i lasy. Nikt wi臋cej nie b臋dzie mia艂 z niego rado艣ci. Pewnie ju偶 poci膮gn膮艂 za sob膮 ca艂e stado klaczy. W milczeniu potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Ciekawe, czy inni postawili na to samo co ja - rzek艂a wreszcie z namys艂em, ale nie wyja艣ni艂a, o co jej chodzi.

- Gdzie on jest? - zapyta艂a Raija, wyskoczywszy z 艂贸偶ka. Zupe艂nie nie zawstydzona obecno艣ci膮 gospo­dyni, w艂o偶y艂a na siebie ubrania.

Anastas nie by艂 jej bratem, ale ona czu艂a si臋 z nim poniek膮d spokrewniona. Sta艂 si臋 jej bratem, jakby w zast臋pstwie tego prawdziwego, kt贸rego pewnie kie­dy艣 mia艂a. Postanowi艂a wi臋c, 偶e uczyni dla niego wszystko, co uczyni艂aby dla prawdziwego brata.

- Przywie藕li go z powrotem do stajni dziedzica. Chyba czekaj膮, co zadecydujesz.

Raija zwi膮za艂a w艂osy na karku.

- Po偶yczysz mi konia i w贸z?

Tatiana nie pyta艂a, po co. Nie usi艂owa艂a te偶 wcale po­wstrzymywa膰 jej ani ruga膰 za to, 偶e chce jecha膰 sama.

Tatiana Dawidowna potrafi艂a rozpozna膰 ludzi zde­cydowanych, a Raija ka偶dym gestem zdradza艂a deter­minacj臋.

Dosta艂a wi臋c konia i w贸z i pojecha艂a wprost do pa­艂acu, nie zatrzymuj膮c si臋 wcale przy stajniach. W 艣rodku czu艂a lodowaty ch艂贸d.

Dziedzic przyj膮艂 j膮 na schodach. Jego 偶ona dosta­艂a niemal histerii, gdy zobaczy艂a nadje偶d偶aj膮cy w贸z. Nie chcia艂a byle kogo wpuszcza膰 na salony. A kto m贸g艂 wiedzie膰, co za cz艂owiek z tej siostry Anastasa? O ile to w og贸le jest siostra, a nie jaka艣 utrzymanka...

Dziedzic nie zd膮偶y艂 si臋 jeszcze przebra膰. By艂 w stroju do jazdy konnej. Zdj膮艂 czapk臋, ods艂aniaj膮c rudoblond w艂osy. M贸g艂 mie膰 ko艂o czterdziestki.

W艂a艣ciwie nie jemu by艂 przeznaczony ten maj膮tek, ale jaki艣 kuzyn sprowadzi艂 wstyd i ha艅b臋 na rodzin臋 i rodzina si臋 go wyrzek艂a. Nie wspominano o nim na­wet s艂owem. Nowy w艂a艣ciciel zapomnia艂 niemal, co naprawd臋 si臋 sta艂o.

Teraz ujrza艂 siedz膮c膮 na ko藕le kobiet臋 powo偶膮c膮 zwyk艂ym wozem, jakim wozi si臋 towar do portu w Wielikim Ustiugu. Ale ta kobieta mog艂aby by膰 ozdob膮 najwytworniejszych salon贸w. Ciemnow艂osa jak Anastas i r贸wnie arogancka w postawie. Zawsze denerwowa艂o go, 偶e Anastas demonstrowa艂 niemal, 偶e jest mu r贸wny.

- Czemu zawdzi臋czam t臋 wizyt臋? - zapyta艂, cho­cia偶 dobrze wiedzia艂, o co chodzi. - Kim jeste艣cie?

- Raisa Bykowa - przedstawi艂a si臋 ch艂odno Raija, a jej spojrzenie by艂o tak oskar偶ycielskie, jakby suge­rowa艂a, 偶e to dziedzic zabi艂 Anastasa z zimn膮 krwi膮. - Jestem jego siostr膮. Przyjecha艂am, 偶eby zabra膰 cia­艂o brata i wyprawi膰 mu godny pogrzeb.

- Niepotrzebnie - rzuci艂 g艂adko dziedzic i podszed艂 do niej bli偶ej, jakby przyci膮gany jak膮艣 niewidzialn膮 si艂膮. By艂a zjawiskow膮 kobiet膮, mimo 偶e wchodzi艂a w wiek dojrza艂y. Pi臋kna jak jaka艣 poga艅ska bogini. - Zatroszczy艂em si臋 ju偶 o to. Sta膰 mnie, 偶eby pocho­wa膰 swoich robotnik贸w...

Raija unios艂a brew.

- Z urodzenia przys艂uguje mu inne miejsce ni偶 ta cz臋艣膰 cmentarza, gdzie grzebie si臋 biedot臋 - oznajmi­艂a zimnym jak noc polarna g艂osem. - Chc臋 urz膮dzi膰 mojemu bratu godny pogrzeb. Przyby艂am tu tylko po to, by wam to oznajmi膰 i unikn膮膰 nieporozumie艅. Najch臋tniej zabra艂abym go do Archangielska, ale po­dr贸偶 trwa zbyt d艂ugo. Wielikij Ustiug musi wystar­czy膰. Zapal臋 mu w zamian 艣wiec臋 w katedrze 艣wi臋te­go Micha艂a.

- Pochodzi艂 z Archangielska? - zapyta艂 dziedzic, nie mog膮c powstrzyma膰 ciekawo艣ci.

- Z Sankt Petersburga - odpar艂a Raija odruchowo, nawet nie zdaj膮c sobie sprawy, jak bliska jest prawdy.

- Tw贸j brat skrad艂 cennego ogiera z mojej stajni - rzek艂 dziedzic, przytrzymuj膮c w贸z. - M贸g艂bym za偶膮­da膰 odszkodowania. Zamiast wydawa膰 pieni膮dze na umarlaka, powinna艣 mi zap艂aci膰. Taki ko艅! Drugiego takiego si臋 nie u艣wiadczy.

- Nie by艂 pa艅sk膮 w艂asno艣ci膮, dziedzicu! - odparo­wa艂a Raija b艂yskawicznie.

Oburzy艂 j膮 ten cz艂owiek. Jak m贸g艂 by膰 tak bezczel­ny, by twierdzi膰, 偶e Anastas ukrad艂 ogiera. I na doda­tek domaga膰 si臋 odszkodowania!

- Nie umia艂e艣 go, panie, nawet dosi膮艣膰, wi臋c nie mo偶esz twierdzi膰, 偶e by艂 twoj膮 w艂asno艣ci膮. Nie zap艂a­ci艂e艣 za艅 ani rubla. Anastas go z艂apa艂 w stepie i to on go oswoi艂. My艣l臋, 偶e nikomu poza nim nie uda艂oby si臋 go dosi膮艣膰. Wiesz o tym, panie, r贸wnie dobrze jak ja. Nie oddam wi臋c wam nawet rubla za tego ogiera, nawet je艣li mnie zas膮dzicie! A teraz zabieram brata!

- Kim on by艂? - zapyta艂 dziedzic. - Nie wywodzi­cie si臋 z ludu?

Raija za艣mia艂a si臋 d藕wi臋cznie. Zabrzmia艂o to tak jak w贸wczas, gdy pokoj贸wki przecieraj膮 z kurzu kryszta艂ki 偶yrandoli w b艂臋kitnym salonie.

- Pozostawi臋 pana dziedzica w niepewno艣ci. Prawdy o moim bracie nikt si臋 nie dowie. Mo偶e z urodzenia powinien 偶y膰 jak dziedzic? A mo偶e jeszcze wystawniej? Mo偶e by艂 synem zwyk艂ego wyrobnika? Mo偶e uciek艂 z niewielkiego ksi臋stwa, a mo偶e tylko ze sp艂achetka ro­li. Zreszt膮 jakie to teraz ma znaczenie? On nie 偶yje. Wszystkich nas to czeka. I niewa偶ne, kim jeste艣my z urodzenia.

Anastasa kompani u艂o偶yli w izbie na 艂贸偶ku, w kt贸­rym par臋 dni wcze艣niej ockn臋艂a si臋 Raija.

Stajenni przyprowadzili j膮 i 艣ci膮gn膮wszy czapki z g艂贸w, razem z ni膮 stan臋li u lo偶a zmar艂ego.

Anastas naprawd臋 si臋 u艣miecha艂. Nie by艂o k艂am­stwem to, co opowiada艂a Tatiana. Wygl膮da艂, jakby spa艂. B艂膮kaj膮cy si臋 w k膮cikach ust figlarny u艣miech wydawa艂 si臋 wr臋cz nie na miejsca Umarli si臋 przecie偶 nie 艣miej膮!

Na jego twarzy nie by艂o zna膰 nawet jednego dra­艣ni臋cia, nawet kropli krwi. Stajenni zamkn臋li mu oczy, ale nie po艂o偶yli jeszcze na powieki srebrnych monet ani nie podwi膮zali brody.

Jedynie z艂o偶yli mu d艂onie na piersi, a pod g艂ow臋 wsun臋li poduszk臋. Nie mieli serca robi膰 nic wi臋cej. Nie wygl膮da艂 na umar艂ego.

Wygl膮da艂o, jakby spa艂 i mia艂 si臋 w ka偶dej chwili obudzi膰.

- Zabior臋 go ze sob膮 - oznajmi艂a Raija. - I wypra­wi臋 mu godny pogrzeb. Sprawiliby艣cie mi rado艣膰, gdyby艣cie mogli przyj艣膰. Chcia艂abym, 偶eby艣cie to wy, jego przyjaciele, nie艣li trumn臋.

Popatrzyli po sobie niepewni. L臋kali si臋, jak to przyjmie dziedzic. S艂yszeli, 偶e rozmawia艂 z popem w sprawie poch贸wku. Nawet ju偶 wykopano gr贸b.

- Dziedzic... - odezwa艂 si臋 jeden. Ale Raija powstrzyma艂a go spojrzeniem.

- Powiedzia艂am dziedzicowi, 偶e zabieram Anastasa i 偶e ja zap艂ac臋 za pogrzeb. M贸j brat pewnie naj­ch臋tniej spocz膮艂by na stepie, ale to nie jest mo偶liwe. Nic na to nie poradzimy. Ale nie dam dziedzicowi tej satysfakcji, by pochowa艂 Anastasa z biedot膮. M贸j brat spoczywa膰 b臋dzie w艣r贸d takich, kt贸rych dziedzic uwa偶a za r贸wnych sobie.

Bardzo spodoba艂a im si臋 ta my艣l i jeszcze wi臋ksz膮 sympati膮 obdarzyli Raij臋.

Przystawi艂a bli偶ej 艂贸偶ka jedyne krzes艂o, kt贸re sta­艂o w izbie, i usiad艂a na nim. Nie mog艂a oderwa膰 wzro­ku od Anastasa.

- Co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o? - zapyta艂a. - Powiedzcie mi, co wiecie, a ile si臋 domy艣lacie.

Zn贸w wymienili spojrzenia. Ustalili wcze艣niej wsp贸ln膮 wersj臋 zdarzenia, kt贸r膮 przedstawili dziedzi­cowi i innym. Anastas by艂 wszak jednym z nich.

Raija domy艣la艂a si臋 jednak, 偶e nie wszystko by艂o zgodne z prawd膮. Uwa偶a艂a, 偶e ma prawo wiedzie膰.

Zacz膮艂 jeden ze stajennych:

- Anastas powiedzia艂 Tatianie, 偶e dziedzic nigdy nie dosi膮dzie tego ogiera.

- Ja powiedzia艂am dziedzicowi to samo - odpar艂a Raija zm臋czona. - Bezczelny, chcia艂, 偶eby mu zap艂a­ci膰 odszkodowanie za ogiera! Powiedzia艂am mu, 偶e na tym koniu umia艂 je藕dzi膰 tylko Anastas.

- Anastas m贸wi艂, 偶e takiego konia nie powinno si臋 oswaja膰 - rzuci艂 inny z kompan贸w.

- Mo偶e to i racja? - wtr膮ci艂 jeszcze inny. - C贸偶 to by艂o za pi臋kne zwierz臋! Kiedy galopowa艂, cz艂owieko­wi ze wzruszenia zbiera艂o si臋 na p艂acz. Nigdy wi臋cej by tak nie galopowa艂, gdyby posta艂 troch臋 w stajni dziedzica. Z takim koniem ch臋tnie wypr贸bowa艂bym swoich sil, ale kto wie, czy nie pomy艣la艂bym podob­nie jak Anastas, 偶e to prawdziwy grzech go uje偶d偶a膰.

- Widzieli艣cie, jak go dosiad艂 i odjecha艂? Zn贸w wymienili spojrzenia.

Raija nagle wszystko zrozumia艂a.

- Nie spa艂 tu w nocy? Nie wyjecha艂 rankiem, tyl­ko noc膮?

Pokiwali g艂owami.

- Grali艣my w ko艣ci - wyja艣ni艂 jeden z najstarszych w tym gronie, kt贸ry przemawia艂 w imieniu pozosta­艂ych. - By艂 w 艣wietnym humorze. Jak zwykle zreszt膮. 艢mia艂 si臋 i 偶artowa艂. Powiedzia艂, 偶e niebawem dosi膮dzie ogiera. Ze wnet b臋dzie na to gotowy. On, nie ko艅. Ale, u licha, nie dopatrzyli艣my si臋 w tym niczego podejrza­nego. Pili艣my i grali艣my. Dopisywa艂o mu piekielne szcz臋艣cie. Przez ca艂y czas wygrywa艂. Nawet przez chwi­l臋 s膮dzili艣my, 偶e oszukuje. Ale on gra艂 czysto. Po pro­stu mia艂 takiego farta. Czasami tak si臋 zdarza, 偶e cz艂o­wiekowi sam diabe艂 sprzyja. Pierwszy wycofa艂 si臋 z gry. Powiedzia艂, 偶e tylko nam psuje zabaw臋, a my w艂a艣ci­wie nie zaprzeczyli艣my. Mia艂, u licha, racj臋! Co to za przyjemno艣膰 patrze膰, jak on przez ca艂y czas wygrywa? Powiedzia艂, 偶e zajrzy do ogiera i sobie z nim troch臋 po­gaw臋dzi. Wyja艣ni mu, 偶e wybior膮 si臋 na przeja偶d偶k臋.

Zapad艂a cisza.

Raija wyobrazi艂a sobie to wszystko. Zdawa艂o jej si臋 niemal, 偶e d藕wi臋czy jej w uszach g艂os Anastasa, 偶e widzi, jak si臋 u艣miecha po ch艂opi臋cemu, a jego oczy b艂yszcz膮.

- Nie s艂yszeli艣my, 偶eby wr贸ci艂 - m贸wili dalej. - Ale s膮dzili艣my, 偶e mo偶e przygrucha艂 sobie jak膮艣 kobiet臋... Nie powinni艣my pewnie tego m贸wi膰, ale tak w艂a艣nie s膮dzili艣my. Tym bardziej 偶e nie raz mu si臋 to zdarza艂o.

Raija pokiwa艂a g艂ow膮.

- S艂ysza艂am co nieco na ten temat - oznajmi艂a, co przyj臋li westchnieniem ulgi. - Czasami kobiety si臋 na to zgadzaj膮.

- Nie my艣leli艣my specjalnie o tym. Dopiero ran­kiem, kiedy zobaczyli艣my, 偶e ko艅 znikn膮艂 z wybiegu, a i tu, w izbie, by艂o pusto, rozgrzebali艣my pos艂anie, 偶eby wygl膮da艂o, jakby Anastas spa艂 na nim w nocy. Troch臋 odczekali艣my i dopiero p贸藕niej rozpocz臋li­艣my poszukiwania...

Wyra藕nie przepraszali.

- Na wypadek, gdyby chcia艂 uciec konno - doda艂 kto艣.

- Przypomnieli艣my sobie wszystko, co nam m贸wi艂. My艣leli艣my, 偶e mo偶e chcia艂 ogiera zatrzyma膰 dla sie­bie. Ale zdziwi艂o nas, 偶e nic ze sob膮 nie zabra艂.

- Gdzie go znale藕li艣cie?

- Daleko jak wszyscy diabli!

Nie bali si臋 ju偶 tak bardzo i rozmawiali z Raij膮 j臋­zykiem, jakiego u偶ywali na co dzie艅 mi臋dzy sob膮. R贸偶ni艂a si臋 od wszystkich kobiet, jakie znali, ale nie wywy偶sza艂a si臋 ani nie udawa艂a wielkiej damy. Nie zadziera艂a nosa i by艂a bezpo艣rednia.

- Musia艂 je藕dzi膰 na nim niemal do rana, po ciem­ku je藕dzi si臋 wolniej. A on troch臋 zbacza艂 z drogi tu i tam. Piekielnie trudno posuwa膰 si臋 w takim terenie.

W ciemno艣ciach to niemal niemo偶liwe nawet na zwy­k艂ym koniu, a co dopiero na takim. Przecie偶 on, u li­cha, nie by艂 oswojony! Tylko Anastas m贸g艂 dosi膮艣膰 tego dzikusa. Ka偶dego innego zrzuci艂by z grzbietu natychmiast. Patrz膮c na to z tej strony, troch臋 szko­da, 偶e to nie dziedzic pierwszy go dosiad艂...

Za艣miali si臋 cicho, ale zaraz st艂umili weso艂o艣膰, bo przy nieboszczyku nie wypada艂o 偶artowa膰.

- Dosiadaj膮c go, musia艂 si臋 liczy膰 z tym, 偶e ta cho­lera go zrzuci...

- Anastas nie by艂 pijany. Pi艂 niewiele, chyba by艂 najtrze藕wiejszy w艣r贸d nas.

- A wi臋c to nie brawura? - zapyta艂a Raija. Popatrzyli na ni膮 przeci膮gle. I dopatrzyli si臋 w jej twarzy, 偶e ona te偶 nie wierzy, i偶 to by艂 wypadek.

- Anastas nie popisywa艂 si臋 brawur膮 - oznajmi艂 je­den, a inni pokiwali g艂owami. - Wiemy, co m贸wimy. Ale nie powiemy tego nikomu pr贸cz pani...

- Przyby艂 w te strony razem z kobiet膮. Niekt贸rzy z nas to pami臋taj膮. Kr膮偶y艂y o niej liczne plotki. Nie wr贸ci艂a tu nigdy potem, Anastas przesypia艂 si臋 to z jedn膮, to z drug膮, od czasu do czasu. Ale on nie na­le偶a艂 do takich ludzi, kt贸rzy potrafi膮 偶y膰 w ten spo­s贸b. Chyba chodzi艂o mu o co艣 wi臋cej.

Raija przytakn臋艂a.

Przypomnia艂a sobie, jak Anastas opowiada艂 o dziecku, o tym, jak bardzo pragn膮艂by zosta膰 ojcem. Powiedzia艂 te偶, 偶e jest ostatnim koralikiem w rodo­wym naszyjniku.

Raija domy艣la艂a si臋, co chodzi po g艂owach stajen­nym. Zreszt膮 j膮 sam膮 od momentu, gdy us艂ysza艂a od Tatiany o 艣mierci Anastasa, prze艣ladowa艂a uporczywa my艣l, 偶e to nie by艂 wcale wypadek. Anastas do­brze wiedzia艂, na ile uda艂o mu si臋 poskromi膰 ogiera.

- On chyba w艂a艣nie tego chcia艂 - rzek艂a. - 艢wiado­mie wybra艂. Ka偶dy ma do tego prawo. Mnie powie­dzia艂, 偶e ten ko艅 urodzi艂 si臋 po to, by by膰 wolny.

Zamkn臋艂a oczy i ujrza艂a w wyobra藕ni czarnego ogiera galopuj膮cego na p艂owozielonych stepach, ci膮g­n膮cych si臋 jak okiem si臋gn膮膰. Anastas nie mia艂 serca wyrwa膰 naturze istoty, kt贸ra nie powinna mie膰 inne­go pana poza sam膮 przyrod膮.

Dumna by艂a z niego, z decyzji, jak膮 podj膮艂. Ale tak bardzo pragn臋艂aby widzie膰 go 偶ywym! Pokocha艂a go.

Wiedzia艂a jednak, 偶e Anastas sam dokona艂 wybo­ru, 偶e przemy艣la艂 wszystko dok艂adnie. Nie by艂 w sta­nie 偶y膰 bez nadziei.

Raija postanowi艂a, 偶e nigdy nie wyjawi Antonii ca­艂ej prawdy. Powie jej tylko, 偶e wydarzy艂 si臋 straszny wypadek. Zreszt膮 w ca艂ym Wielikim Ustiugu nikt nie przedstawi tego inaczej. Tylko ona i zgromadzeni w izbie stajenni znali prawd臋, a ka偶dy z nich przy­si膮g艂, 偶e nikomu tej tajemnicy nie zdradzi.

Ona sama nie musia艂a przysi臋ga膰. W tkaninie swo­jego 偶ycia utka to zdarzenie bezbarwn膮 w艂贸czk膮 i ukry­je tak starannie, 偶e mo偶e nigdy nie wyjdzie na jaw.

- Zabieram go ze sob膮! - oznajmi艂a wreszcie. - Po­mo偶ecie mi go znie艣膰?

Ten pogrzeb wspominano w Wielikim Ustiugu jeszcze wiele lat p贸藕niej. W kondukcie 偶a艂obnym za­brak艂o jedynie przedstawicieli wy偶szych sfer mia­steczka. Poza tym wszyscy mieszka艅cy przyszli po­偶egna膰 Anastasa.

Co prawda zw艂oki nie powinny by膰 wyprowadzo­ne z gospody, ale Anastas w Wielikim Ustiugu w艂a­艣ciwie nie mia艂 domu. Tatiana Dawidowna wielko­dusznie otworzy艂a drzwi swojego zajazdu, a kiedy pop wyrazi艂 oburzenie, odparowa艂a, 偶e to jest dom, bo ona w nim mieszka. Duchowny nie mia艂 艣mia艂o­艣ci jej si臋 sprzeciwi膰.

Anastas zna艂 wielu ludzi. Cieszy艂 si臋 powszechn膮 sympati膮 w艣r贸d hodowc贸w koni, stajennych, kompa­n贸w od kieliszka, robotnik贸w rolnych, s艂u偶膮cych... Wszyscy oni przybyli ubrani na czarno, by odda膰 mu ostatni膮 pos艂ug臋. Pop nie pami臋ta艂, by kiedykolwiek tyle ludzi wzi臋艂o udzia艂 w nabo偶e艅stwie 偶a艂obnym. Nawet w贸wczas, kiedy zmar艂 stary dziedzic, w kt贸­rego dworze by艂o do艣膰 miejsca na przyj臋cie go艣ci.

Biedota zamieszkiwa艂a ciasne izby. Dlatego te偶 przy trumnie stali wy艂膮cznie najbli偶si krewni. Anastasa tymczasem odprowadza艂o p贸艂 Wielikiego Ustiuga.

Stajenni dziedzica nie艣li na cmentarz otwart膮 trum­n臋 na ramionach. Przed nimi kroczyli z powag膮 m臋偶­czy藕ni trzymaj膮cy wieko.

Tu偶 za trumn膮 sz艂y Raija i Tatiana. Obie wypro­stowane, czarno odziane, powa偶ne. Tatiana ch臋tnie by poszlocha艂a, tak jak to le偶a艂o w tutejszym zwycza­ju, ale id膮ca obok Raija, cho膰 zupe艂nie blada, nie p艂a­ka艂a. Nie chcia艂a si臋 wi臋c wyr贸偶nia膰.

Zreszt膮 wystarczy艂y szlochy, jakie s艂ycha膰 by艂o za ich plecami.

Mo偶na si臋 by艂o domy艣li膰, 偶e wiele m艂odych kobiet 艂udzi艂o si臋 nadziejami.

Kobiety, krocz膮ce tu偶 za trumn膮, nie p艂aka艂y.

Tatiana pomy艣la艂a sobie nawet, 偶e Raija nie p艂acze z powodu swego wysokiego urodzenia. Na pogrzebie dziedzica kobiety z jego rodu tak偶e nie uroni艂y 艂zy. Pami臋ta艂a to dok艂adnie. I Tatiana nabra艂a jeszcze wi臋kszego przekonania, 偶e Anastas i Raija nale偶eli do wy偶szych sfer.

Zbli偶yli si臋 do wykopanego do艂u. Nie znajdowa艂 si臋 tu偶 przy wielkich grobowcach rod贸w, kt贸rych na­zwiska wymawiano z prawdziwym nabo偶e艅stwem, ale te偶 nie zupe艂nie w oddaleniu.

Raija po偶a艂owa艂a, 偶e nie widzi tego dziedzic.

Trumna zosta艂a ustawiona przy wykopanym dole. Kolejni m贸wcy wyst臋powali naprz贸d i przemawiali nad grobem Anastasa. I cho膰 ich s艂owa nie by艂y wy­szukane, bi艂a z nich szczero艣膰. Niekt贸rzy, przema­wiaj膮c, ocierali 艂zy.

Wreszcie trumna zosta艂a zamkni臋ta, a wieko przy­bite gwo藕dziami. Uderzenia m艂otka przypomina艂y grzmoty.

By艂o to w samo po艂udnie, s艂o艅ce si臋gn臋艂o zenitu. Zrobi艂o si臋 niemal zupe艂nie cicho. Wiatr wstrzyma艂 oddech.

Za ka偶dym uderzeniem m艂otka zebrani wzdrygali si臋, tak jakby zabita gwo藕dziami trumna oddala艂a od nich zmar艂ego Anastasa jeszcze bardziej.

Trumn臋 spuszczono do do艂u, kap艂an odm贸wi艂 po cichu s艂owa modlitwy. Raiji wydawa艂o si臋, 偶e czuje si臋 zak艂opotany, i偶 z pogrzebu zwyk艂ego cz艂owieka uczyniono tyle szumu.

Po uroczysto艣ci wszyscy wr贸cili do gospody Tatia­ny na styp臋, zwan膮 tu 鈥瀞traw膮鈥. Przygotowano du偶o s艂onego i kwa艣nego jedzenia. Na stypie nie by艂o w zwyczaju podawa膰 s艂odko艣ci.

Do picia wniesiono w贸dk臋, koniak i wytrawne wi­na. Nie by艂o ci臋偶kich s艂odkich likier贸w.

Ludzie rozmawiali. Zacz臋to snu膰 wspomnienia. W ci膮gu tego dnia i nocy Raija wiele dowiedzia艂a si臋 o Anastasie.

Pozna艂a go jeszcze bli偶ej. Zrozumia艂a, 偶e dotrzy­ma艂 s艂owa, obiecuj膮c, i偶 uczyni j膮 siostr膮. Czu艂a si臋 tak, jakby tak w艂a艣nie by艂o.

Zap艂aka艂a nad nim.

Ludzie przyrzekli jej, 偶e b臋d膮 pami臋tali o Anastasie po jej wyje藕dzie. Poprosi艂a, by na jego grobie zna­laz艂o si臋 tylko imi臋.

- Wydaje mi si臋, 偶e on by w艂a艣nie tak chcia艂 - wy­ja艣ni艂a.

Nikt jej nie zmusza艂, by poda艂a inne powody.

Frachtowiec 鈥濷lga鈥 przyby艂 do portu w Wielikim Ustiugu nast臋pnego dnia przed po艂udniem.

Raija zapakowa艂a swoj膮 torb臋 podr贸偶n膮. Wraca艂a do domu. Wiedzia艂a jednak, 偶e pozostawia tu cz膮st­k臋 siebie.

12

Lec膮ce z Wielikiego Ustiuga do Onegi ptaki maj膮 do pokonania oko艂o pi臋ciuset kilometr贸w. Ale ludzie nie mog膮 fruwa膰.

Wasilij galopowa艂 co ko艅 wyskoczy. Bal si臋, 偶e za­braknie mu si艂y woli i zawr贸ci do Raiji. Szcz臋艣liwie uda艂o mu si臋 w Kot艂asie wsi膮艣膰 na pok艂ad statku, kt贸­ry p艂yn膮艂 do Archangielska. Co prawda nie oby艂o si臋 bez d艂ugich pertraktacji z kapitanem, kt贸ry nie chcia艂 w og贸le s艂ysze膰, by Wasilij zabra艂 si臋 wraz z koniem, ale okr膮g艂a sumka zdo艂a艂a przekona膰 pierwszego po Bogu. Raija s膮dzi艂a, 偶e Wasilij zd膮偶a na p贸艂noc, a on tymczasem by艂 w drodze na wsch贸d.

Nie dop艂yn膮艂 jednak do samego Archangielska. Zszed艂 na l膮d nieco wcze艣niej, w Cho艂mogorskiej, do­k膮d handlarze zje偶d偶ali si臋 t艂umnie na jarmarki. St膮d niedaleko ju偶 by艂o do chaty Raiji i Jewgienija. Prze­prawi艂 si臋 na drugi brzeg Dwiny i pogalopowa艂 na za­ch贸d, tam dok膮d powinien si臋 uda膰 od razu i dok膮d pewnie by si臋 uda艂, gdyby nie wiadomo艣膰, 偶e Raija jest w Wielikim Ustiugu.

Jeszcze na pok艂adzie frachtowca sporz膮dzi艂 z ka­wa艂ka sk贸ry ma艂y mieszek i na cienkim, plecionym rzemyku zawiesi艂 go na szyi. Ukry艂 w nim pukiel w艂o­s贸w ukochanej. Wyjmowa艂 wieczorami i g艂adzi艂 ko­smykiem policzek, usta. W ten spos贸b zdawa艂o mu si臋, 偶e ma Raij臋 przy sobie, mimo 偶e w rzeczywisto­艣ci nie do niego nale偶a艂a.

Galopuj膮c przez lasy i r贸wniny, omijaj膮c grz臋za­wiska, a potem znowu wje偶d偶aj膮c w g臋stwin臋, roz­my艣la艂 nad swoim 偶yciem.

To, co w nim osi膮gn膮艂, zawdzi臋cza艂 przede wszyst­kim Raiji.

Co prawda tak偶e z jej powodu dozna艂 偶yciowej po­ra偶ki, ale nie obwinia艂 ukochanej za to. Wszystko si臋 tak skomplikowa艂o.

Nie spe艂ni艂 si臋 jako m臋偶czyzna.

Przez ca艂e lata kr膮偶y艂 wok贸艂 kobiety, kt贸ra nale偶a­艂a do innego. Po艣wi臋ci艂 wszystko dla paru kr贸tkich chwil blisko艣ci i dla magii dw贸ch ostatnich nocy.

A przecie偶 mo偶e nie omin臋艂yby go te chwile szcz臋­艣cia, nawet gdyby znalaz艂 sobie 偶on臋. By艂by z Raij膮 w贸wczas na jednakowych prawach. M贸g艂 mie膰 rodzi­n臋, kt贸r膮 otoczy艂by opiek膮. Wszak od 艣mierci swego brata, Walerija, troszczy艂 si臋 o jego dzieci, zapewnia艂 im utrzymanie, a nawet przez jaki艣 czas Dagnija by­艂a mu niczym 偶ona.

Przesun臋艂y mu si臋 przed oczami r贸偶ne kobiety. Pew­nie nie m贸g艂by przebiera膰 jak kiedy艣, bo odk膮d Jewgie­nij wyrzuci艂 go z pracy, jego popularno艣膰 w艣r贸d oko­licznych panien mocno os艂ab艂a. Nie by艂 ju偶 tak dobr膮 parti膮. Sta艂 si臋 bardziej obiektem drwin ni偶 westchnie艅.

Poza tym troch臋 si臋 postarza艂. M臋偶czyzna, kt贸ry w dojrza艂ym wieku nie brz臋knie monet膮, nie艂atwo znajdzie sobie m艂od膮 偶on臋. A przecie偶 gdyby ju偶 zde­cydowa艂 si臋 kt贸r膮艣 po艣lubi膰, musia艂by mie膰 przynaj­mniej pewno艣膰, 偶e urodzi mu dziecko. W innym wy­padku nie mia艂oby to 偶adnego sensu.

Nie uk艂ada艂o mu si臋. Teraz jeszcze te problemy z Jelizawiet膮. Chyba nie by艂 dobrym opiekunem dla tych, kt贸rych przygarn膮艂 pod sw贸j dach.

Dobrze, 偶e chocia偶 bratanek, nosz膮cy jak ojciec imi臋 Walerij, nie sprawia艂 ostatnio k艂opot贸w, pocie­szy艂 si臋 w duchu.

Onega po艂o偶ona w g艂臋bi Zatoki Oneskiej u uj艣cia rzeki Onegi; jak wi臋kszo艣膰 miejscowo艣ci nad Morzem Bia艂ym utrzymywa艂a si臋 z handlu drewnem. Port spe艂­nia艂 w nim wa偶n膮 rol臋. Mieszka艅cy Onegi zwykli po­wtarza膰, 偶e ich miasto t臋tni膰 b臋dzie 偶yciem dop贸ty, dop贸ki rzek膮 sp艂awia膰 si臋 b臋dzie drewno potrzebne ludziom na p贸艂nocy, na zachodzie i za granic膮.

Mieszka艂o tu te偶 wielu zr臋cznych szkutnik贸w bu­duj膮cych 艂odzie, na kt贸re ci膮gle by艂o du偶e zapotrze­bowanie.

Onega, mniejsza od Archangielska, nie mia艂a tak do­godnego po艂o偶enia z punktu widzenia handlu, ale od­k膮d powsta艂 Sankt Petersburg, tak偶e po艂o偶enie Archan­gielska nie wydawa艂o si臋 ju偶 tak korzystne jak kiedy艣.

Oczom Wasilija ukaza艂o si臋 dobrze mu znajome miasto. Cz臋sto zawija艂 do tutejszego portu. Nie tak dawno cumowa艂 tu frachtowiec, na kt贸rym teraz p艂y­wa艂. Kiedy艣 zna艂 tu ka偶dy kamie艅.

Wszystko ma sw贸j czas.

Znalaz艂 miejsce, gdzie za niewielk膮 op艂at膮 pozwo­lono mu przenocowa膰. Oszcz臋dno艣ci powoli topnia­艂y, musia艂 wi臋c rozs膮dnie nimi gospodarowa膰. W ob­cym miejscu d艂ugo cz艂owiek nie wy偶yje, je艣li nie ma czym zap艂aci膰.

Obym odnalaz艂 Jelizawiet臋 w Onedze, pomy艣la艂.

Co prawda got贸w by艂 jecha膰 dalej i szuka膰 jej a偶 w Kiem, je艣li zasz艂aby taka potrzeba. Pozosta艂aby mu jed­nak jazda konna i nocleg pod go艂ym niebem, zar贸wno tam, jak i z powrotem do Archangielska. A to zaj臋艂oby du偶o czasu i kto wie, czy zd膮偶y艂by wr贸ci膰 przed jesieni膮.

U gospodarzy, u kt贸rych si臋 zatrzyma艂, uda艂o mu si臋 te偶 umie艣ci膰 konia w stajni. Musia艂 tylko zap艂aci膰 za obrok. Nie m贸g艂 narzeka膰 na kwater臋, cho膰 trud­no by艂o oczekiwa膰, 偶e przygotuj膮 mu tu k膮piel.

Najwa偶niejsze, 偶e przydzielono mu osobn膮 izb臋, to i tak by艂 luksus, zwa偶ywszy, 偶e reszta podr贸偶nych spa艂a w stodole, gdzie pod 艣cianami sta艂y zbite pi臋­trowe prycze. Wyobrazi艂 sobie, jak gor膮co musi by膰 tym, kt贸rzy 艣pi膮 wysoko pod samym dachem, gdy na­pali si臋 w piecu.

Dosta艂 siennik i do wyboru sk贸r臋 i we艂niany pled. Wola艂 pled ni偶 zapchlone futro, cho膰 spodziewa艂 si臋, 偶e mo偶e troch臋 zmarzn膮膰.

Z zaci艣ni臋tymi z臋bami ruszy艂 w stron臋 portu.

Tak to jest, jak z biedaka uczyni膰 panicza, my艣la艂 sobie.

Tak naprawd臋 uczyniono mu nied藕wiedzi膮 przy­s艂ug臋. Paniczem nigdy si臋 w pe艂ni nie poczu艂, a teraz, jako zwyk艂y robotnik, nabra艂 obrzydzenia do pche艂.

Pokr臋ci艂 si臋 po porcie, sprawdzi艂, jakie zacumowa­艂y w nim statki, rozejrza艂 si臋 po ludziach, ale o nic nie rozpytywa艂. Obcy, kt贸ry zadaje wiele pyta艅, za bardzo rzuca si臋 w oczy.

Zreszt膮 nie czu艂 ju偶 takiego gniewu jak w贸wczas, gdy p臋dzi艂 na po艂udnie. Teraz dzia艂a艂 bardziej roz­wa偶nie i cierpliwie.

Pod ka偶dym wzgl臋dem.

W ko艅cu spotka艂 znajomych, kt贸rzy, pami臋taj膮c, 偶e na morzu sp臋dzi艂 wi臋ksz膮 cz臋艣膰 偶ycia, 艣wi臋cie by­li przekonani, i偶 przyp艂yn膮艂 kt贸rym艣 ze statk贸w.

Wasilij pocz膮tkowo nie wyprowadza艂 ich z b艂臋du. Ale kiedy ju偶 znale藕li si臋 w portowej knajpie, wyja­艣ni艂, 偶e do Onegi przyjecha艂 konno.

- B贸j si臋 Boga! - zawo艂a艂 Igor, z kt贸rym Wasilij kie­dy艣 wyp艂ywa艂 na 艂owiska. - S艂yszeli艣my, 偶e zosta艂e艣 kapitanem, ch艂opie! Czy偶by艣 porzuci艂 tak膮 posadk臋?

Wasilij rozla艂 w贸dk臋 do kieliszk贸w i popatrzywszy po twarzach kompan贸w, w duchu poprosi艂 Raij臋 o wybaczenie za to, co mia艂 zamiar powiedzie膰.

- To wy nic nie wiecie? - zapyta艂 lekko. - A mnie si臋 zdawa艂o, 偶e kr膮偶膮 o tym legendy. Ju偶 od jakiego艣 cza­su nie jestem kapitanem. Armator mnie wyrzuci艂, cho­cia偶 pomaga艂em mu prowadzi膰 ten ca艂y jego interes.

- Jak to? Wyrzuci艂 ci臋? Za co, do diab艂a? Zatopi艂e艣 mu statek?

- Poca艂owa艂em jego 偶on臋.

Zarechotali grubia艅sko, ale z nieskrywanym podzi­wem.

Wasilijem zatrz臋s艂o. Ich 艣miech rzuci艂 cie艅 na to, co prze偶y艂 z Raij膮. Pociesza艂 si臋 jedynie, 偶e 偶aden z nich nigdy jej nie widzia艂 i tak naprawd臋 nie wie dok艂adnie, o kogo chodzi.

- Chyba nie sko艅czy艂o si臋 na poca艂unku, ty stary zbere藕niku, co? - dr膮偶yli. - Pewnie zajrza艂e艣 jej pod sp贸dnic臋! Uwiod艂e艣 armatorow膮! Nie udawaj, ju偶 my ci臋 dobrze znamy!

Nie potwierdzi艂 ani nie zaprzeczy艂, pozostawiaj膮c to ich domys艂om. A potem, gdy ju偶 ucich艂y docinki, pochyli艂 si臋 nad sto艂em i zapyta艂, czy wiedz膮 co艣 o 鈥濻ankt Niko艂aju鈥, frachtowcu regularnie kursuj膮­cym do Archangielska.

- A o co chodzi? - chcieli wiedzie膰. - Co艣 nie tak?

- Mo偶e znacie kogo艣 z za艂ogi?

Okaza艂o si臋, 偶e i owszem, bo jak偶e nie zna膰 takich dziwak贸w.

Kapitan podobno by艂 strasznym bufonem, sternik moczymord膮, a siostrzeniec kapitana, kt贸ry dobi艂 do za艂ogi, nie przepracowywa艂 si臋. Marynarze na艣miewa­li si臋 z jego delikatnych d艂oni.

Wasilij uzna艂, 偶e zabrzmia艂o to obiecuj膮co. Ju偶 mia艂 zamiar zada膰 kolejne pytania, gdy jeden z kom­pan贸w wtr膮ci艂:

- No, siostrze艅ca kapitan pewnie wnet awansuje. Podobno si臋 o偶eni艂. To jedynak wychowany bez oj­ca. Mamu艣ka uczepi艂a si臋 go jak bluszcz. 艢miertelnie si臋 bala, 偶e synek stanie si臋 samodzielnym m臋偶czyzn膮 i zostawi j膮 sam膮. Kiedy ch艂opak przywi贸z艂 sobie m艂od膮 dziewczyn臋, gdzie艣 ze wschodu, rozp臋ta艂o si臋 prawdziwe piek艂o. Kapitan by艂 przeciwny jego ma艂­偶e艅stwu, nie m贸wi膮c o jego siostrze. Ale ch艂opak upar艂 si臋. Powiedzia艂, 偶e dziewczyna spodziewa si臋 dziecka, i postawi艂 na swoim. Odby艂 si臋 szybki 艣lub...

Wasilijowi zamar艂o serce. Opr贸偶ni艂 butelk臋 z w贸d­k膮 w takim tempie, 偶e a偶 jego kompani od kieliszka zamilkli na moment.

- Zdaje si臋, 偶e by艂e艣 mocno spragniony - stwierdzi艂 kt贸ry艣 z podziwem, a reszta wybuchn臋艂a 艣miechem.

- Widzieli艣cie t臋 dziewczyn臋? - zapyta艂 Wasilij. - Ma jasne w艂osy, niewysoka, drobna?

- Czy to znaczy, 偶e nie tylko przygoda z armatorow膮 przygna艂a ci臋 na zach贸d?

Wasilij hukn膮艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂, a偶 podskoczy艂y kie­liszki. Na szcz臋艣cie kto艣 wykaza艂 si臋 przytomno艣ci膮 umys艂u i w ostatniej chwili uratowa艂 drug膮 butelk臋 w贸dki. Nigdy bowiem nie wiadomo, co si臋 mo偶e wy­darzy膰, gdy kompan jest w takim nastroju.

- To by si臋 zgadza艂o - rzek艂 ten, kt贸ry opowiedzia艂 najwi臋cej. - Niewysoka, szczup艂a, ale - zatoczy艂 艂uk - z przodu do艣膰 kr膮g艂a. W ka偶dym razie ten ch艂ystek ma co wzi膮膰 w swoje aksamitne r膮czki...

- Ma na imi臋 Jelizawieta? - zapyta艂 Wasilij.

- B贸j si臋 Boga? Znasz j膮? Przecie偶 ona jest dla cie­bie za m艂oda, ch艂opie! W naszym wieku powinni艣my wybiera膰 dojrzalsze owoce...

- To moja bratanica - rzek艂 Wasilij. - Nie m贸g艂 prze­cie偶 powiedzie膰, 偶e szuka c贸rki. W tych stronach zbyt dobrze go znano i k艂amstwa szybko wysz艂yby na jaw.

- Ona ma dopiero czterna艣cie lat - dorzuci艂 z zaci臋t膮 min膮. - Uciek艂a z tym ch艂ystkiem z domu. Jestem jej opiekunem. Nie da艂em pozwolenia na jej 艣lub, a sko­ro tak, to znaczy, 偶e nie jest m臋偶atk膮. Ju偶 ja j膮 znajd臋 i za uszy zaci膮gn臋 z powrotem do Archangielska!

- Ten ch艂ystek mo偶e mie膰 dwadzie艣cia par臋 lat - wyja艣ni艂 Igor. - Z nim rozprawi艂by艣 si臋 bez trudu, Wasiliju. Ale nie stawia艂bym na ciebie, gdyby za sio­strze艅cem uj膮艂 si臋 jego wuj. Za plecami nazywaj膮 go tu morskim s艂oniem i bynajmniej nie bez powodu.

- Musz臋 wiedzie膰, gdzie mieszka ten n臋dznik, co mi uprowadzi艂 bratanic臋!

Powiedzieli mu, ale sil膮 przytrzymali przy stole. Poili go w贸dk膮, p贸ki nie zapomnia艂, jak si臋 nazywa.

- Dzi艣 wieczorem nie mo偶esz tam i艣膰, Wasia - t艂u­maczyli. - Dzisiaj musisz si臋 upi膰 i wyrzuci膰 z siebie z艂o艣膰. M膮dry cz艂owiek nie za艂atwia wa偶nych spraw w gniewie.

A poniewa偶 nie wiedzieli, gdzie Wasilij zatrzyma艂 si臋 na noc, zanie艣li go pijanego na sw贸j statek i po艂o­偶yli 艣pi膮cego na pok艂adzie. Marynarze byli pewni, 偶e ich kapitan o niczym si臋 nie dowie, bo ilekro膰 cumo­wali w Onedze, ten znika艂 u jakich艣 znajomych.

Wasilij obudzi艂 si臋 dopiero nad ranem, zzi臋bni臋ty. Us艂ysza艂 krzyk mew, ale nie od razu zorientowa艂 si臋, gdzie jest. Zdawa艂o mu si臋, 偶e g艂owa mu zaraz p臋k­nie. Pomaca艂 d艂oni膮 szyj臋 i odetchn膮艂, przekonawszy si臋, 偶e nie zgubi艂 sk贸rzanego mieszka z kosmykiem w艂os贸w Raiji, kt贸ry traktowa艂 jak amulet.

Powoli odtwarza艂 w pami臋ci wydarzenia poprzed­niego wieczoru. Wiedzia艂 ju偶, gdzie szuka膰 Jelizawiety. Z trudem wsta艂 i zachwia艂 si臋 na nogach. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nie wygl膮da najlepiej i w takim sta­nie nie powinien pokazywa膰 si臋 siostrze kapitana. Z drugiej strony dobrze wiedzia艂, 偶e nawet w艣r贸d ka­pitan贸w trafiaj膮 si臋 r贸偶ni ludzie. W ko艅cu jaki艣 czas by艂 jednym z nich.

Chwiejnym krokiem zszed艂 na l膮d. Wydawa艂o mu si臋, 偶e jego g艂owa zaraz rozleci si臋 na kawa艂ki, ale w uszach wci膮偶 mia艂 s艂owa Raiji, 偶e powinien odno­si膰 si臋 przyja藕nie do bratanicy.

Raija kupi艂a ma艂ej kufer na 艣lubn膮 wypraw臋.

No c贸偶, sp贸藕ni艂a si臋. Jelizawieta nie mia艂a szans wnie艣膰 wiele do tego ma艂偶e艅stwa, chocia偶 jej niby - m膮偶 utrzymywa艂 co innego.

Na sam膮 my艣l znowu wezbra艂a w nim z艂o艣膰. Prze­cie偶 Jelizawieta sama jest jeszcze dzieckiem, my艣la艂. Jest za m艂oda, by mie膰 w艂asne!

Najch臋tniej przetrzepa艂by sk贸r臋 temu ch艂ystkowi, gdyby tylko mia艂 sposobno艣膰.

Nie zwa偶a艂by na to, 偶e jest siostrze艅cem kapitana. Co z niego za marynarz, skoro nie 艣pi razem z za艂o­g膮, tylko w kajucie wuja?!

Odnalaz艂 swoj膮 kwater臋 i zabra艂 baga偶. Osiod艂a艂 Wa艣k臋 i uda艂 si臋 we wskazanym kierunku.

Kiedy dojecha艂 na miejsce, jego oczom ukaza艂 si臋 pi臋trowy dom, otoczony eleganckim ogrodzeniem. Ramy okien i drzwi zdobi艂y rze藕bienia. W oknach l艣ni艂y szyby. Wasilij przywi膮za艂 konia i uzna艂, 偶e nie trafi艂 na biedak贸w, co tylko spot臋gowa艂o jego gorycz.

Nie zwa偶a艂 na to, czy kto艣 widzi go z okien, czy nie. Ponownie zabrzmia艂o mu w uszach upomnienie Raiji: 鈥濨膮d藕 mi艂y dla Jelizawiety鈥.

Wzi膮艂 ze sob膮 sk贸rzane sakwy, bo chocia偶 nie wi贸z艂 w nich wiele, poni贸s艂by du偶膮 strat臋, gdyby kto艣 go okrad艂.

Wszed艂 do 艣rodka bez pukania. Nie mia艂 zamiaru sta膰 w progu z czapk膮 w r臋ku jak 偶ebrak. Ani my艣la艂 zgina膰 karku w tym domu.

W kuchni zatrzyma艂a go niepozorna z wygl膮du ko­bieta, kt贸rej zdecydowany wyraz twarzy zdradza艂 jednak silny charakter.

- Kim jeste艣? - zapyta艂a, unosz膮c chud膮, dr偶膮c膮 r臋­k臋. Wasilij us艂ysza艂 w jej g艂osie 藕le skrywany l臋k. - Nie przyjmuj臋 tu 偶ebrak贸w. Mojego syna nie ma, wy­p艂yn膮艂 na morze. Jestem tylko z moj膮 niewydarzon膮 synow膮.

Wasilij popatrzy艂 w g艂膮b kuchni i zauwa偶y艂 kl臋cz膮­c膮 posta膰, do po艂owy schowan膮 w szafie. Dziewczyna, s艂ysz膮c zamieszanie, wychyli艂a si臋 do ty艂u. Ostro偶nie...

- Wujek! - zawo艂a艂a 偶a艂o艣nie, kiedy go ujrza艂a, i po­derwa艂a si臋 na nogi.

Wasilij odsun膮艂 zdecydowanie na bok zagradzaj膮­c膮 mu drog臋 starsz膮 kobiet臋, i chwyci艂 w ramiona bra­tanic臋.

- Wujek! - pochlipywa艂a dziewczyna. A on przytuli艂 j膮 mocno i uko艂ysa艂, jak to robi艂 wielo­krotnie, pozwalaj膮c jej wyp艂aka膰 si臋 na swoich piersiach.

Tyle ci臋偶kich chwil prze偶yli razem. Nigdy nie przypuszcza艂, 偶e bratanica zdo艂a si臋 uwolni膰 od mrocznej przesz艂o艣ci.

Ca艂a z艂o艣膰 gdzie艣 si臋 ulotni艂a. Nie potrafi艂by si臋 te­raz na ni膮 gniewa膰, nawet gdyby Raija go o to nie pro­si艂a. Za nic na 艣wiecie nie m贸g艂by si臋 zachowa膰 inaczej.

By艂a dla niego zupe艂nie jak c贸rka.

- Jelizawieta! - us艂yszeli ostry jak n贸偶 g艂os za ple­cami. - Jelizawieto! - powt贸rzy艂a piskliwym g艂osem zdenerwowana kobieta.

Ale oni nie zwracali na ni膮 uwagi.

- Jelizawieto, znasz to indywiduum? Jelizawieta, sp艂oszona, cofn臋艂a si臋 z obj臋膰 Wasilija, ale nie oddali艂a si臋 zbytnio. W jej spojrzeniu pojawi­艂o si臋 przera偶enie, kiedy patrzy艂a na zwracaj膮c膮 si臋 do niej kobiet臋.

Jelizawieta skin臋艂a g艂ow膮 i cienkim g艂osem odpo­wiedzia艂a:

- Tak, matko, to jest brat mojego ojca. Wasilij Uskow.

Kobieta odrzuci艂a w ty艂 g艂ow臋 i zmierzy艂a Wasilija od st贸p do g艂贸w. Domy艣li艂 si臋, 偶e zosta艂 oceniony ne­gatywnie, ale bynajmniej nie ugodzi艂o to jego dumy.

- No, c贸偶 - odezwa艂a si臋 kobieta i unios艂a d艂o艅 do nosa, 偶eby zademonstrowa膰, 偶e uwa偶a, i偶 Wasilij 艣mierdzi. - Najwyra藕niej jeste艣 jednym z krewnych mojej synowej. Krewnych si臋 niestety nie wybiera, zreszt膮 synowej tak偶e nie... - oznajmi艂a, patrz膮c z nie­zadowoleniem na Jelizawiet臋. - Nie rozumiem jednak celu tej wizyty. To, 偶e pa艅ska bratanica po艣lubi艂a mo­jego syna, nie czyni pana oczekiwanym go艣ciem w tym domu. To jakie艣 okropne nieporozumienie! Wasilij przerwa艂 jej.

- Przybywam tu jako opiekun prawny. Od 艣mier­ci rodzic贸w Jelizawiety ja sprawuj臋 nad ni膮 opiek臋...

- Twoi rodzice nie 偶yj膮? - zdziwi艂a si臋, zwracaj膮c do dziewczyny. - Nic nie m贸wi艂a艣...

- Przyby艂em tu po to - ci膮gn膮艂 Wasilij - 偶eby za­bra膰 moj膮 bratanic臋 do domu.

- Ale偶 to niemo偶liwe. Jakim prawem! - piskliwym g艂osem zawo艂a艂a kobieta. - Ona jest 偶on膮 mojego sy­na. Wprawdzie nie takiej 偶ony mu 偶yczy艂am, ale c贸偶, ma艂偶e艅stwo zosta艂o zawarte. Ca艂a Onega a偶 hucza艂a od plotek. Nie jestem przyzwyczajona do tego, by lu­dzie brali mnie na j臋zyki. By艂o to bardzo nieprzyjem­ne. Teraz wreszcie dano nam spok贸j. Nie spodziewa­艂am si臋 tego po moim synu. Naprawd臋 nie. Ale c贸偶, o偶eni艂 si臋 z ni膮! 呕eby jeszcze by艂a przydatna w kuch­ni! Niestety, jest tylko kul膮 u nogi.

- Ona ma czterna艣cie lat - odpali艂 Wasilij. - Pani syn o偶eni艂 si臋 z dzieckiem, kt贸re wcze艣niej, bez wie­dzy opiekuna, uprowadzi艂 z domu!

Kobieta wyra藕nie straci艂a rezon. Uczepi艂a si臋 sto­艂u i spojrzeniem prosi艂a synow膮, aby wszystkiemu za­przeczy艂a.

Wasilij odwr贸ci艂 si臋 do Jelizawiety i rzek艂:

- Wola艂bym, 偶eby艣 dobrowolnie wr贸ci艂a ze mn膮, ale nawet je艣li b臋dziesz si臋 opiera膰, przyrzekam, 偶e i tak ci臋 sprowadz臋 do domu. Spodziewasz si臋 dziecka?

Pokr臋ci艂a g艂ow膮, cala w p膮sach.

- U偶y艂a艣 podst臋pu, 偶eby zmusi膰 mojego syna do o偶enku! - wybuchn臋艂a krewka te艣ciowa. - Zamierzasz wr贸ci膰 do Archangielska?

Jelizawieta milcza艂a.

- Dobrze ci tutaj? - zapyta艂 Wasilij. Dziewczyna nie odpowiedzia艂a, tylko nerwowo gniot艂a fartuch. Wasilij ju偶 kiedy艣 widzia艂 podobn膮 jej reakcj臋.

- P贸jdziemy, dziecko, razem do popa - oznajmi艂. - Z pewno艣ci膮 uniewa偶ni to ma艂偶e艅stwo, gdy wszystko mu wyja艣ni臋. Ten 艣lub bez mojej zgody jest niewa偶ny, Jelizawieto. Masz dopiero czterna艣cie lat... A przecie偶 nie mog艂em udzieli膰 pozwolenia na co艣, o czym nie wiedzia艂em.

- Nie zrobisz tego! Sprzeciw nadszed艂 ze strony, z kt贸rej nikt by si臋 nie spodziewa艂.

Te艣ciowa, wczepiaj膮c si臋 chudymi palcami w kurt­k臋 Wasilija, krzycza艂a:

- Co ty sobie my艣lisz? Przyjecha膰 tak bez uprze­dzenia i jakby nigdy nic zabra膰 j膮 st膮d? Nie masz pra­wa! M贸j syn dopiero co wyp艂yn膮艂 w rejs. Minie par臋 tygodni, nim wr贸ci. Zostan臋 sama. Przecie偶 ona jest 偶on膮 mojego syna. Tak si臋 wykosztowa艂am na wese­le! Odby艂o si臋 jak nale偶y, niczego nie brakowa艂o, cho­cia偶 wszystko za艂atwiane by艂o w takim po艣piechu. Ok艂ama艂a nas, 偶e spodziewa si臋 dziecka... Ale c贸偶, m贸j syn j膮 po艣lubi艂 i mia艂 pi臋kne wesele...

- B臋dzie pani mia艂a okazj臋 urz膮dzi膰 mu jeszcze jed­no - przerwa艂 Wasilij oschle i uwolni艂 si臋 z jej u艣ci­sku, jak si臋 ogania od natr臋tnej muchy. - Chcesz wr贸­ci膰 do domu, Jelizawieto? - zapyta艂. - Nie gniewam si臋 na ciebie. Raija kaza艂a ci臋 pozdrowi膰 i powiedzie膰, 偶e bardzo ci臋 kocha. M贸wi艂a, 偶e wszystko rozumie. Nikt nie jest na ciebie z艂y. Wszyscy ci臋 bardzo ko­chamy i pragniemy twojego dobra.

- Mog臋 wr贸ci膰 do domu? - zapyta艂a dr偶膮cym g艂o­sem.

Wasilij skin膮艂 g艂ow膮. Zdj臋艂a fartuch.

- Nie mo偶esz tego zrobi膰, Jelizawieto! - wykrzyki­wa艂a te艣ciowa. Chcia艂a si臋 nawet rzuci膰 na synow膮, ale Wasilij zagrodzi艂 jej drog臋.

- Spokojnie, bo ostrzegam, 偶e nie zawaham si臋 podnie艣膰 na pani膮 r臋ki - rzek艂 spokojnym, ale zdecy­dowanym g艂osem.

Jelizawieta min臋艂a j膮, wci膮偶 jednak nie spuszczaj膮c z niej wzroku. Dopiero przy drzwiach odwr贸ci艂a si臋 do te艣ciowej plecami.

- Wezm臋 tylko pled i swoje rzeczy...

- Niczego st膮d nie we藕miesz! - zagrzmia艂a gospo­dyni, trz臋s膮c si臋 ze z艂o艣ci. - Nie dotykaj niczego, co nale偶y do Aleksandra!

- Jelizawieta zabierze wy艂膮cznie swoje rzeczy - rzek艂 stanowczo Wasilij. - Ani mniej, ani wi臋cej. Do widzenia pani!

- Nie mo偶esz jej tak sobie st膮d zabra膰! - krzycza­艂a za nim.

Ale Wasilij, nie zwa偶aj膮c na protesty, opu艣ci艂 dom razem ze swoj膮 bratanic膮. Udali si臋 wprost do duchownego, kt贸ry udzieli艂 艣lubu Jelizawiecie i Alek­sandrowi Bukowowi.

Kiedy ksi膮dz us艂ysza艂 ca艂膮 histori臋, by艂 tak wzbu­rzony, 偶e si臋gn膮艂 natychmiast po ksi臋g臋 parafialn膮 i zanurzywszy w atramencie g臋sie pi贸ro, zamaszy艣cie przekre艣li艂 zapis o ma艂偶e艅stwie tych dwojga.

- To powinno kosztowa膰 - oznajmi艂 - ale domy­艣lam si臋, 偶e kto艣, kto przeby艂 tak d艂ug膮 drog臋, by od­nale藕膰 swoj膮 zbieg艂膮 podopieczn膮, nie ma przy sobie wielu rubli.

Wasilij przyzna艂, 偶e to prawda.

- Dziewczyna ponios艂a kar臋 - uzna艂 duchowny i do­radzi艂 jeszcze, 偶eby porozmawiali o wszystkim z popem w swojej parafii w Archangielsku. - Na wypadek gdy­by Bukowowie zrobili z tego afer臋, w co raczej w膮tpi臋.

U艣miechn膮艂 si臋, m贸wi膮c te s艂owa, co przekona艂o Wasilija, 偶e nawet m臋偶czy藕ni w sutannach potrafi膮 si臋 艣mia膰 i 偶artowa膰.

Jeszcze tego samego dnia wyjechali z Onegi. Wy­gl膮da艂o na to, 偶e Jelizawieta tak samo jak Wasilij nie ma ochoty zosta膰 tu ani chwili d艂u偶ej. Usiad艂a w siod­le za plecami wuja i opu艣cili miasto.

Ko艅, d藕wigaj膮c teraz na grzbiecie ich dwoje, m臋­czy艂 si臋 szybciej.

Wasilij mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e podr贸偶 do domu po­trwa d艂u偶ej. Wybra艂 pieszy szlak do Cho艂mogorskiej, zamiast d艂u偶szej nieco drogi wzd艂u偶 wybrze偶a.

Jelizawieta by艂a mu wyra藕nie wdzi臋czna, chocia偶 nie odzywa艂a si臋 wiele. Powiedzia艂a tylko tyle, ile by­艂o konieczne u popa. Wasilij uzna艂, 偶e nie powinien jej zbytnio naciska膰.

Za reszt臋 rubli kupi艂 troch臋 jedzenia, a kompani, z kt贸rymi si臋 upi艂 poprzedniej nocy, dobrowolnie od­st膮pili mu nieco w贸dki. Zapas贸w po偶ywienia nie by­艂o wiele, ale Wasilij mia艂 nadziej臋, 偶e po drodze w strumieniach albo stawach uda mu si臋 z艂owi膰 ryby. A mo偶e w nocy zap艂acze si臋 w sid艂a jaka艣 zwierzyna? Musieli si臋 nastawi膰, 偶e cz臋艣膰 drogi przeb臋d膮 na pie­chot臋. Ko艅 nie m贸g艂 d藕wiga膰 przez ca艂y czas na grzbiecie ich obojga.

Zatrzymali si臋 na post贸j pod wiecz贸r, kiedy ju偶 stracili z oczu Oneg臋 i nawet zatoka nie by艂a ju偶 wi­doczna.

Wasilij podzieli艂 chleb na p贸艂 i poda艂 bratanicy. Do popicia mieli wod臋, przynajmniej Jelizawieta, bo on popi艂 艂yk w贸dki, by uczci膰 odnalezienie dziewczyny.

- Nie pytasz, wujku, dlaczego to zrobi艂am? - ode­zwa艂a si臋 wreszcie Jelizawieta, kiedy ju偶 zjad艂a pra­wie ca艂膮 porcj臋 chleba. Najwyra藕niej by艂a g艂odna, cho膰 si臋 do tego nie przyzna艂a. M贸wi艂a zn贸w swoim normalnym g艂osem, a nie cieniutkim g艂osikiem prze­ra偶onej, upokorzonej dziewczynki.

- Zastanawia艂em si臋 nad tym od momentu, gdy znalaz艂em tw贸j list - odpar艂.

- By艂e艣 z艂y? Pokiwa艂 g艂ow膮.

- Udusi艂bym tego 艂obuza go艂ymi r臋koma. Mo偶e i dobrze, 偶e go nie spotka艂em od razu.

- M贸wi艂, 偶e jestem pi臋kna - powiedzia艂a.

- Dlatego z nim uciek艂a艣? - zdziwi艂 si臋 Wasilij, kie­dy zrozumia艂, 偶e to jedyne wyja艣nienie.

- Chcia艂 w艂a艣nie mnie. Kocha艂 mnie, tak my艣l臋. O偶eni艂 si臋 ze mn膮.

Wasilij westchn膮艂.

- Wiedzia艂, ile masz lat? Jelizawieta pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Sk艂ama艂am, 偶e jestem starsza. Wierzy艂 we wszyst­ko, co mu m贸wi艂am, wi臋c to by艂o proste...

Wasilij westchn膮艂.

- Ma艂偶e艅stwo polega mi臋dzy innymi na tym - za­cz膮艂 wyja艣nia膰 cierpliwie - 偶e dwoje ludzi decyduje si臋 na ca艂kowit膮 szczero艣膰 wobec siebie. Ma艂偶e艅stwo to nie tylko uczucia, kochane moje dziecko, prawie ju偶 kobieto. To co艣 wi臋cej. Na przyk艂ad odpowie­dzialno艣膰 za siebie i za t臋 drug膮 osob臋. Zaufanie, pew­no艣膰, 偶e mo偶na na sobie nawzajem polega膰. Otwar­to艣膰, uczciwo艣膰...

Pokiwa艂a g艂ow膮.

- Co wam nie wysz艂o? - zapyta艂. - Bo nie sprzeci­wia艂a艣 si臋 wcale, by stamt膮d wyjecha膰...

- Wszystko okaza艂o si臋 gorsze, ni偶 przypuszcza艂am - odpar艂a Jelizawieta cicho, nie maj膮c odwagi napotka膰 spojrzenia wuja. - Nie spodziewa艂am si臋, 偶e tam b臋dzie ona... Aleksander w Onedze nie by艂 tym samym Alek­sandrem co w Archangielsku. Pozna艂am m臋偶czyzn臋, my­艣la艂am, 偶e jest silny, ale tu, w Onedze, by艂 tylko synkiem mamusi.

Wasilij u艣miechn膮艂 si臋 i pomy艣la艂, 偶e bratanica otrzyma艂a gorzk膮 lekcj臋 ma艂偶e艅stwa.

- Nie wszystkim udaje si臋 wydoby膰 z tarapat贸w tak 艂atwo jak tobie tym razem - rzek艂. - Nawet nie przypuszczasz, ile mia艂a艣 szcz臋艣cia. Otrz膮艣niesz si臋 z tego i niebawem o wszystkim zapomnisz. A na na­st臋pny raz Raija kupi艂a dla ciebie najpi臋kniejszy ku­fer na wypraw臋, jaki znalaz艂a w ca艂ym Wielikim Ustiugu. Obieca艂a jeszcze sprawi膰 ci prze艣cierad艂a, obrusy i r臋czniki, i wszystko co trzeba. Mam tylko nadziej臋, 偶e gdy znowu zechcesz wyj艣膰 za m膮偶, zapy­tasz mnie o pozwolenie.

Odwa偶y艂a si臋 podnie艣膰 wzrok i spojrze膰 mu w oczy.

- Obiecuj臋 - rzuci艂a cicho. - Chyba jednak nie by­艂am taka doros艂a, jak mi si臋 zdawa艂o...

- No c贸偶, teraz, kiedy ju偶 wr贸cimy do Archangiel­ska, nie b臋d臋 ci臋 traktowa艂 jak dziecko - powiedzia艂. - Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e ciebie odnalaz艂em.

Jelizawieta otuli艂a si臋 szczelniej swoim pledem i odpowiedzia艂a:

- Ja te偶 bardzo si臋 ciesz臋, wujku, 偶e mnie odnala­z艂e艣. Jak my艣lisz, zd膮偶ymy do domu przed powrotem Walerija?

Wprawdzie do Archangielska droga by艂a daleka, ale nie a偶 tak, by mia艂y ich wyprzedzi膰 statki powra­caj膮ce z zachodnich 艂owisk.

- B臋dziemy du偶o wcze艣niej - obieca艂 Wasilij pe­wien, 偶e dotrzyma przyrzeczenia.

13

Im p艂yn臋艂a dalej na p贸艂noc, tym cz臋艣ciej wraca艂a my艣lami do rzeczywisto艣ci. Wyjecha艂a z domu, 偶eby odda膰 przys艂ug臋 Antonii i troch臋 oderwa膰 si臋 od mo­notonii codziennego 偶ycia.

Nie by艂a pewna, czy kiedykolwiek jeszcze odwie­dzi Wielikij Ustiug. Wraca艂a stamt膮d ze stert膮 malo­wanych kufr贸w, ale tego, co pozostawi艂a, nie da艂o si臋 zwa偶y膰 ani zliczy膰.

Na pok艂adzie 鈥濷lgi鈥 wiele rozmy艣la艂a, zamkni臋ta we w艂asnym 艣wiecie zaludnionym przez cienie. Prze­bywa艂a w艣r贸d nich jako doros艂a Raija, ale czy tylko? Mo偶e by艂a tu te偶 m艂oda dziewczyna, kt贸rej twarzy nie widzia艂a, za to odbiera艂a jej najintymniejsze uczucia? Na pewno pojawia艂 si臋 Mikkal, m艂odzieniec o oczach jak gwiazdy. By艂 i Wasilij. Czasem Anastas. Poza tym 偶adna z os贸b b臋d膮ca cz臋艣ci膮 jej codziennego 偶ycia.

Przera偶a艂o j膮 to.

Raija l臋ka艂a si臋 powrotu do domu, cho膰 r贸wnocze艣­nie z t臋sknoty wyrywa艂o jej si臋 serce. Zdawa艂o jej si臋, 偶e frachtowiec p艂ynie zbyt wolno. Chcia艂a poczu膰 si臋 znowu sob膮, marzy艂a, by wszystko wr贸ci艂o na swoje miejsce, tak jak ucicha gwa艂towny sztorm na morzu. Pragn臋艂a zobaczy膰 zn贸w g艂adk膮, nieruchom膮 to艅.

Wcale nie uwa偶a艂a takiego 偶ycia za nudne...

Sta艂a na pok艂adzie, kiedy statek mija艂 jej chat臋 po­艂o偶on膮 na po艂udnie od Archangielska. W tym miej­scu Dwina by艂a tak szeroka jak fiord. Gdy ujrza艂a znajome miejsce, cieplej zrobi艂o jej si臋 na sercu. Tak bardzo si臋 st膮d oddali艂a, i to pod ka偶dym wzgl臋dem!

Obserwuj膮c, jak chata zn贸w maleje w oddali i po­woli niknie jej z oczu, zrozumia艂a, jak bardzo jest zwi膮­zana z tym miejscem. To prawda, 偶e przeklina艂a zim臋, kt贸ra wydaje si臋 trwa膰 tu ca艂y rok, za艂amywa艂a r臋ce nad przybieraj膮c膮 rzek膮, kt贸rej wody czasem im zagra偶a艂y, p艂aka艂a z powodu wichury, kt贸ra nie dawa艂a im spoko­ju, ale nie mog艂aby st膮d wyjecha膰 na zawsze, bo czu艂a­by si臋 tak, jakby z piersi wyrwano jej serce.

Jest zwi膮zana z tym miejscem.

Tu jest jej dom.

Dom znaczy co艣 wi臋cej ni偶 budynki.

Takich my艣li nie dopuszcza艂a do siebie podczas po­bytu w Wielikim Ustiugu. Teraz musi wszystko do­k艂adnie rozwa偶y膰. Ju偶 nied艂ugo postawi stopy na l膮­dzie i odetnie sobie na zawsze drog臋 ucieczki. Nawet w my艣lach nie b臋dzie mog艂a st膮d uciec. Czeka j膮 ty­le zaj臋膰. Musi znale藕膰 odpowiedzi na wiele pyta艅. A mo偶e odwa偶y si臋 postawi膰 w艂asne pytania?

Raija zwr贸ci艂a twarz pod wiatr, kt贸ry przyjemnie ch艂odzi艂 i rozja艣nia艂 umys艂.

Pragn臋艂a pozby膰 si臋 wszystkich w膮tpliwo艣ci, za­nim przyb臋dzie do domu. Pozostawi膰 wszystko, co niejasne, na nabrze偶u w Archangielsku.

Jewgienij zauwa偶y艂 z daleka przyp艂ywaj膮cy frach­towiec. W jego piersi czai艂o si臋 oczekiwanie i niepew­no艣膰. To kapitan 鈥濵iszy鈥, kt贸ry odwiedzi艂 go po powrocie z rejsu do Wielikiego Ustiuga, zasia艂 t臋 nie­pewno艣膰 w jego sercu.

Jewgienij zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e bywa, i偶 ka偶dy cz艂owiek inaczej widzi to samo zdarzenie. By膰 mo偶e kapitan m贸wi艂 o tym, co rzeczywi艣cie zobaczy艂. Nie­stety, jego relacja by艂a jedyna i nie m贸g艂 jej z 偶adn膮 inn膮 skonfrontowa膰.

Kiedy podzieli艂 si臋 z Toni膮 swymi w膮tpliwo艣ciami, ta tylko ofukn臋艂a go i powiedzia艂a, 偶eby da艂 sobie spo­k贸j. Doda艂a, 偶e nie zamierza wtr膮ca膰 si臋 w ich ma艂­偶e艅stwo, ale radzi艂a po przyjacielsku, by porzuci艂 wreszcie wszelkie podejrzenia wobec Raiji.

- Przecie偶 wiesz, dlaczego Wasilij wyjecha艂 z miasta - t艂umaczy艂a. - Jeden ze 艣lad贸w prowadzi艂 na po艂udnie. Chyba to jasne, 偶e postanowi艂 go sprawdzi膰 najpierw!

Na ch艂opski rozum bior膮c, nale偶a艂o rozpocz膮膰 po­szukiwania od okolic, kt贸re po艂o偶one by艂y najdalej od Archangielska. Jewgienij najlepiej wiedzia艂, 偶e wy­prawa w tamte strony p贸藕n膮 jesieni膮 nie nale偶y do przyjemno艣ci.

Niby to zaakceptowa艂.

- Spotkanie na ulicy nie jest przecie偶 niczym nie­bezpiecznym - przemawia艂a mu do rozs膮dku Toni膮. - Zastan贸w si臋, gdzie um贸wi艂by艣 si臋 z kobiet膮, gdyby艣 chcia艂 si臋 z ni膮 spotka膰 potajemnie?

Rzeczywi艣cie, ulica w pobli偶u portu nie by艂aby najlepsza. Tym bardziej 偶e w porcie cumowa艂y stat­ki z rodzinnego miasta.

Jewgienij da艂 si臋 w ko艅cu przekona膰, 偶e Raija i Wa­silij nie um贸wili si臋 wcze艣niej na to spotkanie.

Ale w jego sercu zal膮g艂 si臋 strach. Nieustannie no­si艂 go w sobie i tylko od czasu do czasu dzieli艂 si臋 nim z Antoni膮. Ona za艣, lojalna wobec Raiji w ka偶dym calu, w艣cieka艂a si臋 na niego, 偶e nie ufa swojej 偶onie. - Pewnie dlatego, 偶e sam zbyt du偶o nak艂ama艂e艣, m贸j drogi Jewgieniju - stwierdzi艂a Antonia. Potrafi艂a go cel­nie ugodzi膰 trafno艣ci膮 swoich stwierdze艅. - Nawet gdy­by Raija um贸wi艂a si臋 potajemnie z po艂ow膮 p贸艂nocnej Rosji, to i tak nie mia艂by艣 prawa wyrzuca膰 jej czegokol­wiek - rzek艂a, kieruj膮c si臋 w艂asn膮 logik膮. - Sk艂ama艂e艣 jej i zatai艂e艣 przed ni膮 tyle wa偶nych szczeg贸艂贸w z jej 偶ycia, Jewgieniju Dymitrowiczu, 偶e s艂owo 鈥瀙rawda鈥 brzmi w twoich ustach wr臋cz 偶a艂o艣nie. Nie zas艂u偶y艂e艣 na to, by Raija by艂a wobec ciebie szczera i uczciwa! A jednak ona taka w艂a艣nie jest, poniewa偶 zwyczajnie ci臋 kocha. Nie masz poj臋cia, Jewgienij, jaki z ciebie szcz臋艣ciarz! A ty, zamiast si臋 cieszy膰, toniesz w bagnie zazdro艣ci i w膮tpliwo艣ci. Je艣li chodzi o bagna, Jewgieniju, to wiem o nich wszystko i mog臋 ci臋 tylko ostrzec, 偶e nie b臋dziesz m贸g艂 偶y膰, zanurzony w nich po szyj臋. Nawet je艣li kto艣 ci臋 z nich wyci膮gnie, i tak umrzesz. Rozumiesz, o co mi chodzi? Masz j膮! Ona ci臋 kocha i na pewno zostanie przy tobie! Czego, u licha, jeszcze od niej oczekujesz?

Jewgienij pomy艣la艂 o Raiji i w duchu przyzna艂 To­ni racj臋. Zreszt膮 Antonia na og贸l si臋 nie myli艂a.

A nikt nie zbudowa艂 swego 偶ycia na tak niepew­nym gruncie jak on. Fundamenty nie opiera艂y si臋 na skale. Ci膮gle zdawa艂o mu si臋, 偶e pop臋kaj膮.

Nie w Wasiliju upatrywa艂 najwi臋kszego zagro偶enia, ale on by艂 najbli偶ej i stanowi艂 realn膮 gro藕b臋. Wasilij o zasmuconym spojrzeniu, kt贸rego kobiety otacza艂y matczyn膮 troskliwo艣ci膮, p贸ki si臋 nie zorientowa艂y, 偶e to mu nie wystarczy! W艂a艣nie wtedy Wasilij stawa艂 si臋 prawdziwie niebezpieczny.

Niech go wszyscy diabli!

Wyrzucaj膮c go z pracy, uczyni艂 z niego m臋czenni­ka. Jeszcze troch臋, a zrobi膮 go 艣wi臋tym. 艢wi臋ty Wa­silij, cierpi膮cy z powodu mi艂o艣ci. Tak, idealny patron dla wzdychaj膮cych na wiosn臋 zakochanych kobiet.

Raija z pewno艣ci膮 nie 艣mia艂aby si臋 z tego 偶artu. Po­patrzy艂aby pewnie tylko na niego pociemnia艂ym spoj­rzeniem i powiedzia艂a, 偶e nie kopie si臋 le偶膮cego.

Raija mia艂a w sobie wielkie pok艂ady sprawiedliwo­艣ci. Jewgienij zapragn膮艂 us艂ysze膰 kiedy艣, jak z r贸wn膮 gwa艂towno艣ci膮 i uczuciem staje w jego obronie.

Nie przynosi艂 mu spokoju nawet fakt, 偶e to on j膮 zdoby艂. Czu艂 si臋 tak jak czarownik Ko艣ciej, kt贸ry podst臋pem zwabi艂 pi臋kn膮 Wasiliss臋 do swojego mrocznego zamku.

Gdzie艣 g艂臋boko w sercu Jewgienija tkwi艂o prze­艣wiadczenie, 偶e w艂a艣ciwie nie ma prawa do Raiji. Re­ijo, jej m膮偶, przyprowadzaj膮c j膮 na szkut臋, okaza艂 mu zaufanie. Tymczasem on nazywa艂 j膮 swoj膮 Rais膮, cho膰 tak naprawd臋 nale偶a艂a do innego m臋偶czyzny.

Wszystkie w膮tpliwo艣ci jednak prys艂y, kiedy zoba­czy艂 j膮 schodz膮c膮 z pok艂adu.

Jewgienij uchwyci艂 d艂o艅 偶ony i pom贸g艂 jej zesko­czy膰 na l膮d. Raija rzuci艂a torb臋, uwiesi艂a mu si臋 na szyi i mocno przytuli艂a. U艣cisn膮艂 j膮 z ca艂ych si艂 i po­ca艂owa艂 wyg艂odnia艂y.

- Tak d艂ugo ci臋 nie by艂o - westchn膮艂 wtulony w jej policzek. - Bez ciebie czu艂em si臋 taki samotny, Raiju, taki samotny... Chyba ci臋 wi臋cej samej nigdzie nie puszcz臋!

- To b臋dziesz musia艂 pojecha膰 ze mn膮 - za艣mia艂a si臋, a on zrozumia艂, 偶e t臋skni艂 tak偶e za jej 艣miechem.

- Dostali艣my od ciebie listy - odezwa艂 si臋, zerkaj膮c na ni膮 k膮tem oka. - Od tamtej pory Toni膮 chodzi ni­czym po roz偶arzonych w臋glach. Chyba b臋dziesz mu­sia艂a zajrze膰 do niej i porozmawia膰, zanim pojedzie­my do domu.

Raija pokiwa艂a g艂ow膮. Rozejrza艂a si臋 po porcie i za­uwa偶y艂a 鈥濵isze鈥.

Nabra艂a powietrza w p艂uca i zebrawszy si臋 na od­wag臋, rzek艂a:

- Ale najpierw musz臋 ci co艣 pokaza膰. Nie pojad臋 do domu, zanim tego nie obejrzysz.

Poczu艂 chwytaj膮cy go za gard艂o strach.

O co jej znowu chodzi? Nie lubi艂 takich niespo­dzianek, nie lubi艂 by膰 zaskakiwany! A wydawa艂o si臋, 偶e wszystko dobrze si臋 uk艂ada. Uda艂o mu si臋 zapano­wa膰 nad zazdro艣ci膮. Postanowi艂 umo偶liwi膰 偶onie wy­ja艣nienie, co si臋 w艂a艣ciwie zdarzy艂o, nawet gdyby po­trzebowa艂a ca艂ego wieczoru. By艂 z siebie zadowolony. Uwa偶a艂, 偶e zachowa艂 si臋 wielkodusznie.

Raija poci膮gn臋艂a go tymczasem do drugiego frach­towca nale偶膮cego do jego floty. Zapomnia艂a o torbie. Jewgienij rzuci艂 okiem za siebie, ale uzna艂, 偶e ludzie wiedz膮, czyj to baga偶.

Nikt tu w porcie nie o艣mieli艂by si臋 okra艣膰 tej, kt贸­r膮 ub贸stwiali i nazywali Caryc膮...

- Wstydz臋 si臋, 偶e ta 艂贸d藕 nosi imi臋 mojego syna! - oznajmi艂a Raija, wskazuj膮c na 鈥濵isze鈥.

Jewgienij nie zrozumia艂, o co jej chodzi. Mo偶e rze­czywi艣cie frachtowiec nale偶a艂oby troch臋 odmalowa膰, ale zamierza艂 poczeka膰 z tym do jesieni. Letnie miesi膮­ce by艂y zbyt wa偶ne, by traci膰 czas na remonty statk贸w. Teraz musia艂y kursowa膰 z towarem tak cz臋sto, jak by艂o na to zapotrzebowanie. Nie mogli przebiera膰 w za­m贸wieniach. Trzeba by艂o bra膰 ka偶de, a je艣li nie, to sprzeda膰 statki. Regu艂y w tym interesie by艂y proste.

- Statek jest niczego sobie - rzek艂.

- Niczego sobie? - powt贸rzy艂a, opieraj膮c r臋ce na biodrach.

Zrozumia艂, 偶e wyrazi艂 si臋 niezr臋cznie.

- Omal si臋 nie rozp艂aka艂am, kiedy zobaczy艂am, ja­kie warunki panuj膮 na frachtowcu, kt贸rym wys艂a艂e艣 mnie na po艂udnie, Jewgieniju Dymitrowiczu. Mia艂am 艂zy w oczach, widz膮c, w jakich warunkach pracuje za­艂oga na pok艂adzie 鈥濵iszy鈥!

- Nie musisz tak krzycze膰, Raiju - pr贸bowa艂 j膮 uci­szy膰 Jewgienij. - Doskonale rozumiem, co do mnie m贸wisz. Nie by艂a艣 zadowolona z tego statku?

- A ty jeste艣? - wypali艂a.

- Zajrza艂em na pok艂ad, kiedy frachtowiec wr贸ci艂 z ostatniego rejsu - odpar艂 Jewgienij. - Obejrza艂em 艂a­downi臋, sprawdzi艂em, czy nie ma tam wilgoci, bo to bardzo wa偶ne, zw艂aszcza przy transporcie m膮ki. Obejrza艂em mniej wi臋cej wszystko.

- Tak偶e t臋 cz臋艣膰, gdzie sypia za艂oga? Pokiwa艂 g艂ow膮.

- Kaza艂em wymieni膰 sienniki. Bo ju偶 by艂y kiepskie.

- Wymieni膰 sienniki! - Raija wzbi艂a oczy ku niebu, oniemia艂a ze zdumienia. Zabrak艂o jej s艂贸w. - Przecie偶 tam obrzydliwie 艣mierdzi, Jewgieniju! - wykrzykn臋艂a po chwili. - A wiesz, co jedz膮 marynarze? W膮cha艂e艣 to? To prawdziwy cud, 偶e w og贸le maj膮 si艂臋 po tym pracowa膰. Mnie takie wy偶ywienie wyko艅czy艂oby w kr贸tkim czasie. Widzia艂e艣, jacy oni s膮 obdarci? Wiesz, jak traktuje ich kapitan? Dwaj marynarze dostali baty, poniewa偶 uzna艂, 偶e zwracali si臋 do mnie niegrzecznie, skoro nie pozwoli艂am im wzi膮膰 baga偶u. Dopiero trzeci odwa偶y艂 mi si臋 o tym powiedzie膰 ze strachu, 偶e i jego czeka kara, je艣li nie zaniesie mi tor­by do kajuty.

Jewgienij westchn膮艂, powoli trac膮c cierpliwo艣膰. Kr臋c膮cy si臋 w pobli偶u ludzie wyra藕nie nastawili uszu, cho膰 pozornie zajmowali si臋 czym innym.

- Wiem, jak sypia za艂oga - odpar艂 Jewgienij z wy­muszonym spokojem. - Zauwa偶y艂em, 偶e sienniki ju偶 si臋 nie nadawa艂y i dlatego kaza艂em je wymieni膰. Utrzy­manie porz膮dku nale偶y do marynarzy. Je艣li nie sprz膮­taj膮, trudno mnie za to wini膰. O swoje ubrania te偶 mu­sz膮 dba膰 sami. Pewnie nie sta膰 ich na to, by korzysta膰 z us艂ug krawcowej, do kt贸rej ty chodzisz. C贸偶... Mo偶­na nad tym jedynie ubolewa膰. P艂ac臋 kapitanowi za je­dzenie dla za艂ogi. Powinno starczy膰 na po偶ywne, ob­fite posi艂ki. Porozmawiam z nim i sprawdz臋, skoro twierdzisz, 偶e by艂o inaczej. Jako艣 nikt nie zg艂asza艂 mi zastrze偶e艅. Na statku jest nowa za艂oga. Dobrze, 偶e ka­pitan pilnuje dyscypliny. Na pocz膮tku tak nale偶y po­st臋powa膰. Jeste艣 kobiet膮, wi臋c niewiele mo偶esz o tym wiedzie膰. Ale oczywi艣cie, porozmawiam z kapitanem o tym wszystkim, co mi powiedzia艂a艣.

Raija s艂ucha艂a i nie wierzy艂a w艂asnym uszom, 偶e s艂yszy te s艂owa z ust w艂asnego m臋偶a. Cz艂owieka, kt贸­rego kocha, z kt贸rym dzieli 偶ycie.

Jak mo偶e usprawiedliwia膰 kapitana i stosunki pa­nuj膮ce na statku?! Wcale si臋 nie przej膮艂 tym, o czym mu m贸wi艂a. Na dodatek ten ton! Jakby mia艂 pow贸d do gniewu!

Poczu艂a si臋 rozczarowana, dotkn臋艂o j膮 to do 偶ywego.

- Czy to wszystko, co masz do powiedzenia? - za­pyta艂a. - Naprawd臋 wszystko?

- A c贸偶 wi臋cej mam powiedzie膰? - zapyta艂. - Nie zamierzam por膮ba膰 艂odzi na kawa艂ki tylko dlatego, 偶e paniusia uwa偶a, 偶e na pok艂adzie 艣mierdzi. To nie jest statek, na kt贸rym urz膮dza si臋 niedzielne prze­ja偶d偶ki po Dwinie dla miejscowych elegantek. To frachtowiec, Raiju!

- W takim razie zamaluj臋 jego nazw臋 - odparowa­艂a. - Nie pozwol臋, 偶eby p艂ywaj膮ce gniazdo szczur贸w nosi艂o imi臋 mojego syna! Chyba nie masz wstydu! Jak mo偶esz na to pozwoli膰?

Jewgienij tylko wzruszy艂 ramionami, ale w 艣rodku wszystko w nim p艂aka艂o. Dlaczego tak si臋 sta艂o? Nie powinien by艂 pozwoli膰 jej na ten wyjazd do Wielikiego Ustiuga. Wcze艣niej nigdy nie interesowa艂y jej je­go statki. Nie wtr膮ca艂a si臋. To by艂 jego 艣wiat, 艣wiat m臋偶czyzn, nie kobiet!

- Nie wstydzi艂bym si臋 nawet, gdyby nosi艂 moje imi臋 - odpar艂.

- Trzymam ci臋 za s艂owo! - odpar艂a, odrzucaj膮c g艂o­w臋. - Wymaluj臋 osobi艣cie na burcie 鈥濲ewgienij鈥. Tak odt膮d nazywa膰 si臋 b臋dzie ta krypa. Nie pozwol臋 na jawne szyderstwo z mojego syna!

- To gniazdo szczur贸w zarabia na twoje jedzenie i na twoje ubrania. Razem z innymi krypami zarabia na to wszystko, co mamy: ty, ja i nasz syn.

Jewgienij nie zdo艂a艂 d艂u偶ej powstrzymywa膰 gniewu i odp艂aci艂 jej pi臋knym za nadobne.

- Chcesz przez to powiedzie膰, 偶e twoje statki nie s膮 gorsze od innych?

- Nie s膮 gorsze od innych - odpar艂, dobrze wiedz膮c, 偶e ma racj臋. - Je艣li chcesz, zapytaj kogo艣, kto ma o tym poj臋cie. Zapytaj Wasilija, je艣li mi nie wie­rzysz! - wymkn臋艂o mu si臋, nim zd膮偶y艂 pomy艣le膰. - Do niego przecie偶 masz zaufanie. Nie przys艂a艂 mi czasem pozdrowie艅 z Wielikiego Ustiuga?

- Ma do艣膰 w艂asnych zmartwie艅. Pr贸buje odnale藕膰 Jelizawiet臋 - odpar艂a Raija ch艂odno. - Ostatnio, gdy si臋 widzieli艣my, wyrusza艂 na p贸艂noc do Onegi. A ty musisz zaraz my艣le膰 o najgorszym, co?

Popatrzy艂a na niego przeci膮gle, a potem wyprosto­wa艂a si臋 i ruszy艂a w stron臋 domu Toni.

Jewgienij chwyci艂 jej torb臋 podr贸偶n膮, rozpychaj膮c ludzi. Nie zwa偶a艂 na ich spojrzenia. Nie mia艂 si艂y stamt膮d ucieka膰. Wszed艂 wi臋c do swojego kantoru i zapali艂 jedn膮 lampk臋. 艢wiat艂o niepotrzebne jest ko­mu艣, kto chce si臋 wyp艂aka膰.

- Jeste艣 ju偶! - ucieszy艂a si臋 Toni膮, zagniataj膮c cia­sto na chleb.

Toni膮 nigdy nie mia艂a zmys艂u do domowych zaj臋膰, ale z czasem nauczy艂a si臋 do艣膰 dobrze piec.

- Szkoda, 偶e nie ma tu Miszy! Pozwoli艂am dziecia­kom pojecha膰 z Feliksem na drugi koniec miasta za­wie藕膰 m膮k臋. Na pewno niebawem wr贸c膮.

Raija opad艂a ci臋偶ko na 艂aw臋 przy stole kuchennym. Wydarzenia potoczy艂y si臋 zbyt gwa艂townie. S膮dzi艂a, 偶e wr贸ci do swej codzienno艣ci, szcz臋艣liwej i bezpiecz­nej, ale cz艂owiek nigdy nie wie, co go spotka.

Jewgienij oczekiwa艂 kochaj膮cej, st臋sknionej 偶ony.

Ale przecie偶 naprawd臋 si臋 za nim st臋skni艂a! Tyle 偶e nie mog艂a przesta膰 my艣le膰 o tych biedakach z 鈥濵iszy鈥...

- Jaki on by艂? - zapyta艂a Antonia pe艂na napi臋cia, czyszcz膮c d艂onie z ciasta.

Raija popatrzy艂a na ni膮 przeci膮gle. Na t臋 Antoni臋, kt贸r膮 Anastas tak bardzo pokocha艂, 偶e nie m贸g艂 bez niej 偶y膰. Bez niej nawet marzenia straci艂y dla niego sw贸j sens.

- Nie 偶yje - odpowiedzia艂a po chwili. Od momentu, kiedy postawi艂a stopy na l膮dzie, wszystko robi艂a nie tak. Nie powinna przekaza膰 To­ni tego, co si臋 sta艂o, w taki spos贸b, ale nie mia艂a si艂y udawa膰.

- Nie 偶yje? - krzykn臋艂a Toni膮 i usiad艂a obok Raiji. Przywar艂a do niej tak mocno, 偶e Raija musia艂a odsu­n膮膰 si臋 na bok. - Nie pisa艂a艣 o tym w li艣cie!

- Bo wtedy jeszcze 偶y艂 - wyja艣ni艂a, zdejmuj膮c kurt­k臋 i podwijaj膮c do 艂okci r臋kawy bluzki. - Anastas oswa­ja艂 konia dla dziedzica. Ca艂y Wielikij Ustiug mu kibi­cowa艂. Mieszka艅cy zak艂adali si臋, ile czasu zajmie mu poskromienie tego zwierz臋cia. Anastas m贸wi艂, 偶e to najpi臋kniejszy ko艅, kt贸ry galopowa艂 dziko w stepie. Czarny ogier. Stajenni, kt贸rzy z nim pracowali, twier­dzili, 偶e tylko Anastas mo偶e go oswoi膰. Wierz臋 im. Mo­偶e jeszcze jedynie ty potrafi艂aby艣 go uje藕dzi膰, nie wiem.

- Co si臋 sta艂o? - wyszepta艂a Antonia. - Opowiedz szybko, zanim wr贸c膮 dzieci. Nie mog臋 p艂aka膰 przy Oldze. B臋dzie mnie pyta膰, co si臋 sta艂o. Nie mog臋 jej przecie偶 wyzna膰 prawdy, a ona tak si臋 boi, kiedy nie otrzymuje odpowiedzi na swoje pytania.

- Pewnej nocy dosiad艂 ogiera. Nikt o tym nie wie­dzia艂. Kompanom powiedzia艂 tylko, 偶e idzie zajrze膰 do konia, a kiedy nie wr贸ci艂, s膮dzili, 偶e nocuje u ja­kiej艣 kobiety...

Raija musia艂a prze艂kn膮膰 艣lin臋, nim podj臋艂a:

- Ca艂y dzie艅 zaj臋艂y im poszukiwania. Znale藕li go daleko na po艂udnie od miasta. Le偶a艂 na ska艂ach bli­sko brzegu Suchony. Z艂ama艂 kark. Na jego twarzy nie by艂o nawet zadra艣ni臋cia. Wygl膮da艂 jak 偶ywy. M贸wi膮, 偶e na pewno zgin膮艂 na miejscu.

Antonia rozp艂aka艂a si臋. Z oczu pop艂yn臋艂y jej stru­mienie 艂ez. Raija przytula艂a j膮 i g艂aska艂a po plecach. Nie by艂a w stanie jej pocieszy膰. Nie potrafi艂a upi臋k­szy膰 prawdy.

Anastas nie 偶y艂.

Nic tego nie mo偶e zmieni膰. Pe艂nej prawdy Anto­nia nigdy si臋 od niej nie dowie.

- Kiedy przyjecha艂am i zacz臋艂am go szuka膰, powie­dzia艂am, 偶e jestem jego siostr膮 - rzuci艂a Raija Anto­nii przez rami臋. Przyjaci贸艂ka nadal p艂aka艂a rozdziera­j膮co. - Potem ci膮gn臋li艣my t臋 gr臋. W pewnym sensie sta艂am si臋 jego siostr膮. Kiedy umar艂, urz膮dzi艂am mu pogrzeb. Nie mog艂am pozwoli膰 na to, 偶eby go pocho­wano gdzie艣 na uboczu razem z biedot膮. Wszystkie inne groby maj膮 drewniane krzy偶e, ale ja poprosi艂am, 偶eby na jego grobie po艂o偶yli kamie艅 i wyryli na nim tylko imi臋: Anastas...

Antonia p艂aka艂a.

Ciasto zd膮偶y艂o wyrosn膮膰, gdy wreszcie si臋 troch臋 uspokoi艂a i op艂uka艂a zimn膮 wod膮 policzki i zaczer­wienione oczy.

- Spali艂 papiery - doda艂a Raija. - Jeste艣 w stanie d艂u­偶ej s艂ucha膰 o nim?

Antonia pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie teraz. Teraz nie dam rady. Musz臋 najpierw doj艣膰 troch臋 do siebie... - Pr贸bowa艂a si臋 u艣miechn膮膰, ale jej si臋 to nie uda艂o. - Pewnie potem b臋d臋 ci臋 b艂a­ga膰, 偶eby艣 mi powt贸rzy艂a ka偶de us艂yszane od niego s艂owo. 呕eby艣 opowiedzia艂a, jak wygl膮da艂, co robi艂. Ale nie teraz. Teraz musz臋 prze艂kn膮膰 艂zy i spr贸bowa膰 ukry膰 w 艣rodku ca艂y b贸l.

Zanurzy艂a twarz w wiadrze z wod膮.

- Tyle otrzyma艂am od 偶ycia - rzek艂a po chwili. - Nie powinnam 偶膮da膰 nic wi臋cej. Nie mam do tego prawa. Ale tak kocha艂am Anastasa! Grigorija te偶 ko­cha艂am. Kiedy o nim pomy艣l臋, nadal 艣ciska mi si臋 ser­ce z 偶alu...

Antonia przycisn臋艂a r臋ce do piersi.

- Kocha艂am Olega. Kiedy艣 gotowa by艂am uczyni膰 wszystko, by go dosta膰. Zreszt膮 nadal go kocham w do艣膰 osobliwy, cichy spos贸b. Ale Anastas sam by艂 jak dziki ogier. Potrafi艂 wydoby膰 ze mnie to wszystko, co nieujarzmione. To nie ma sensu, 偶e musia艂 umrze膰 tak m艂o­do... Tak go kocha艂am, Raiju, cho膰 kocham te偶 Olega...

- Wierz臋 ci - odpar艂a Raija. - I nie s膮dz臋, by by艂o w tym co艣 z艂ego. On zrozumia艂, 偶e musia艂a艣 dokona膰 wyboru. Nie wierzy艂, 偶e wr贸cisz. Wiedzia艂, 偶e Olga jest najwa偶niejsza...

- Ale czeka艂? Raija pokiwa艂a g艂ow膮. Temu nie da艂o si臋 zaprzeczy膰.

- Wasilij tam dotar艂? Raija pokiwa艂a g艂ow膮. Antonia zerkn臋艂a na ni膮, ale zauwa偶y艂a, 偶e Raija zamilk艂a.

- Nie chcesz o tym rozmawia膰?

- Nie.

- Jewgienij wie o tym, 偶e go spotka艂a艣. Raija u艣miechn臋艂a si臋 zm臋czona.

- W艂a艣nie mi to wykrzycza艂 w obecno艣ci t艂umu lu­dzi. Zreszt膮 domy艣la艂am si臋, 偶e mu o tym doniesiono.

- Czy wydarzy艂o si臋 co艣 wi臋cej ni偶 to, co do nas dotar艂o? - zapyta艂a Antonia.

- Nie chc臋 o tym m贸wi膰 - odpar艂a Raija. - Mo偶e p贸藕niej. Nie dlatego, 偶e mam przed tob膮 jakie艣 tajem­nice, Toniu, ale dlatego, 偶e nie potrafi臋 na razie wy­razi膰 tego s艂owami. On nie wr贸ci艂 jeszcze?

Antonia pokr臋ci艂a g艂ow膮. Domy艣la艂a si臋, co wyda­rzy艂o si臋 mi臋dzy Raij膮 a Wasilijem. Szczeg贸艂y jej nie interesowa艂y. Zrobi艂o jej si臋 偶al Raiji i powiedzia艂a:

- Mo偶e powinnam go by艂a przekona膰, 偶eby od ra­zu pojecha艂 na zach贸d? Domy艣lam si臋, 偶e na po艂u­dniu nie odnalaz艂 Jelizawiety, co?

- Ciesz臋 si臋, 偶e przyjecha艂 - rzek艂a Raija. - Mimo wszystko. I powt贸rz臋 to samo, co tyle razy s艂yszeli­艣my z twoich ust, Toniu: Niczego nie 偶a艂uj臋...

Ale nie by艂o to zupe艂nie zgodne z prawd膮, bo gdzie艣 g艂臋boko tkwi艂 cier艅 zw膮tpienia.

Wystarczy艂o jednak, 偶e zobaczy艂a Misze i wy艣ciska艂a go, by wszystko inne sta艂o si臋 niewa偶ne. Synek zarzuci艂 j膮 opowie艣ciami o tym, co prze偶y艂 w czasie jej nieobecno艣ci.

- Chyba nie b臋dziesz wi臋cej wyje偶d偶a艂a sama, ma­mo? Jestem ju偶 do艣膰 du偶y, by jecha膰 z tob膮.

Gdy znalaz艂a si臋 w chacie nad Dwin膮 i obesz艂a wszystkie izby, poczu艂a domowe szcz臋艣cie. Z rado­艣ci膮 przyrz膮dzi艂a jedzenie dla ca艂ej rodziny. Potem u艂o偶y艂a do snu Michai艂a, jakby nadal by艂 ma艂ym ch艂opcem. Co prawda Misza uwa偶a艂, 偶e jest ju偶 du­偶y, ale skoro mama wr贸ci艂a, tego wieczoru pozwoli艂 traktowa膰 si臋 jak dziecko.

Ale potem zn贸w powr贸ci艂 b贸l, 偶al, w膮tpliwo艣ci i gniew.

- Spotka艂am Wasilija - odezwa艂a si臋 Raija do Jew­gienija, siedz膮cego po drugiej stronie sto艂u.

- Nie musisz mi o tym m贸wi膰! Pr贸bowa艂 by膰 wielkoduszny.

- Spotka艂am Wasilija w porcie w Wielikim Ustiugu - powt贸rzy艂a. - Chcia艂 si臋 zobaczy膰 z Anastasem. Spotkali艣my si臋 we troje jednego wieczoru w karcz­mie, ta艅czyli艣my i 艣wi臋towali艣my razem.

- Pili艣cie? - zapyta艂 Jewgienij podejrzliwie.

- Wino - odpowiedzia艂a Raija. - Ta艅czy艂am na zmian臋 z Wasilijem i Anastasem. Tak by艂o przyzwoiciej, ni偶 gdybym mia艂a ta艅czy膰 z innymi m臋偶czyzna­mi, kt贸rzy tam byli. To nie by艂o miejsce, do kt贸rego ty by艣 mnie zabra艂. Wasilija zobaczy艂am nast臋pnego ranka, gdy rusza艂 do Onegi. Na po艂udniu nie odna­laz艂 Jelizawiety. - Nabra艂a powietrza i doda艂a: - Mam dla Wasilija pieni膮dze. Za艂o偶y艂 si臋, 偶e tylko Anastas dosi膮dzie dzikiego ogiera, kt贸rego oswaja艂. Ale kiedy si臋 to sta艂o, ju偶 go nie by艂o w mie艣cie. Kto艣 mnie pro­si艂, 偶ebym mu odda艂a wygran膮.

- Nie musisz ta艅czy膰 i pi膰 z nim, 偶eby odda膰 mu pieni膮dze...

Raija napotka艂a spojrzenie Jewgienija. Zauwa偶y艂a, 偶e p艂aka艂, chocia偶 stara艂 si臋 to przed ni膮 ukry膰.

- Chcia艂am, 偶eby艣 o tym wiedzia艂. Anastas spad艂 z ogiera i si臋 zabi艂. Zap艂aci艂am twoimi pieni臋dzmi za jego pogrzeb...

- Wasilij za艂o偶y艂 si臋, 偶e Anastas po艂amie kark? - za­pyta艂 Jewgienij niemal szyderczo.

Raija ledwie si臋 powstrzyma艂a, by go nie uderzy膰.

- Za艂o偶y艂 si臋, 偶e Anastas jako jedyny dosi膮dzie ogie­ra. Poza tym trafnie odgad艂, w jakim dniu to nast膮pi.

Jewgienij naprawd臋 si臋 u艣miecha艂. Anastas straci艂 偶ycie, a Jewgienija to bawi!

- Chcesz pos艂ucha膰 o Wielikim Ustiugu? - zapyta­艂a. Z trudem opanowa艂a si臋 na tyle, by rozmawia膰 zwyczajnie. - Chcesz si臋 dowiedzie膰 czego艣 wi臋cej o Anastasie?

Jewgienij podni贸s艂 si臋 i rzuciwszy jej kr贸tkie spoj­rzenie, pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie - odpar艂. - Id臋 si臋 po艂o偶y膰. Dobranoc, Raiju! Raija spa艂a tej nocy na kuchennej 艂awie. Ona te偶 mia艂a swoj膮 dum臋.

14

- On wr贸ci艂. Jelizawieta te偶 - oznajmi艂 kr贸tko Jew­gienij z wymuszon膮 uprzejmo艣ci膮.

Poczu艂a bolesne uk艂ucie. Odk膮d przyjecha艂a do do­mu, nie zamienili wielu s艂贸w, ale pr贸cz pierwszego wieczoru nie k艂贸cili si臋.

Zapanowa艂a mi臋dzy nimi pustka.

Raija wr贸ci艂a w czasie pe艂ni ksi臋偶yca. Teraz ksi臋­偶yc zn贸w by艂 okr膮g艂y jak latarnia.

Przykre, bardzo przykre.

- My艣la艂em, 偶e b臋dziesz chcia艂a mu czym pr臋dzej zwr贸ci膰 pieni膮dze - doda艂 Jewgienij.

- Nie ma po艣piechu - odpar艂a Raija. Najch臋tniej wykrzycza艂aby mu, 偶e nie zniesie d艂u­偶ej takiego ch艂odu i oboj臋tno艣ci.

Bywa艂y chwile, kiedy mia艂a ochot臋 przytrzyma膰 go i wyt艂umaczy膰, 偶e wszystko, czego si臋 l臋ka, o co j膮 podejrzewa, jest prawd膮. Wszystko z wyj膮tkiem jed­nego: Nie opu艣ci go, poniewa偶 go kocha.

Ale co艣 j膮 ci膮gle powstrzymywa艂o. Nie potrafi艂a si臋 na to zdoby膰.

Jewgienij usiad艂, lecz nie spuszcza艂 z niej wzroku, jakby na co艣 czeka艂. Na wyraz twarzy, s艂owo. Wpro­wadza艂o j膮 to w zak艂opotanie. Nie mia艂a poj臋cia, o co mu chodzi. Nie wiedzia艂a, jak sobie t艂umaczy to, co zobaczy艂, albo czego nie zobaczy艂.

Nie chcia艂a si臋 tak czu膰.

Jewgienij powinien by膰 jej najlepszym, najbli偶­szym przyjacielem.

Tymczasem dzieli艂y ich okopy.

Zapad艂 zmierzch. Chyba nie spodziewa艂 si臋, 偶e o tej porze pojedzie sama do Archangielska?

- Powiadaj膮, 偶e dziewczyna by艂a w Onedze - ci膮g­n膮艂 Jewgienij. - Powinien tam od razu jecha膰. Ale on zdaje si臋 mia艂 swoje powody, by najpierw uda膰 si臋 na po艂udnie...

Raija wsta艂a. By膰 mo偶e na tym polega艂 jego plan. Mo偶e celowo u偶y艂 takich s艂贸w, by nie mog艂a post膮­pi膰 inaczej?

- Licz臋 na to, 偶e przypilnujesz Misze, by nie bie­ga艂 za d艂ugo i poszed艂 spa膰 o w艂a艣ciwej porze - rze­k艂a tylko.

Jewgienij nie ruszy艂 si臋 z miejsca. Zmru偶y艂 tylko oczy, a palcami stuka艂 w ram臋 okna.

Raija, w艣ciek艂a, ubra艂a si臋, ale nie da艂a po sobie po­zna膰 z艂o艣ci. Sama si臋 przerazi艂a tego, 偶e potrafi za­chowa膰 takie ch艂odne opanowanie. Nie znaczy to, 偶e nie sprawia艂o jej to b贸lu. Uzna艂a jednak, 偶e skoro Jewgienij jest do tego zdolny, ona te偶 si臋 nie cofnie.

Te偶 go zrani.

- Mam nadziej臋, 偶e jeste艣 z siebie zadowolony - rzuci艂a, wychodz膮c.

Jewgienij nie odpowiedzia艂. Zreszt膮 nie spodziewa­艂a si臋 tego.

Dosiad艂szy konia, pogalopowa艂a do Archangielska. Mo偶e bezpieczniej by艂oby jecha膰 wozem, ale tego wieczoru z艂o艣膰 wzi臋艂a g贸r臋 nad rozs膮dkiem, a nie by­艂o komu Raiji powstrzyma膰.

Zatrzyma艂a si臋 u Antonii, konia wprowadzi艂a do stajni.

- Mo偶e nie powinnam by艂a jecha膰 - wyja艣ni艂a Ra­ija Toni - ale Jewgienijowi uda艂o si臋 mnie tak rozz艂o­艣ci膰, 偶e nie mog艂am te偶 zosta膰...

- Nie musisz i艣膰 do Wasilija - rzek艂a Toni膮. Raija opar艂a si臋 o drzwi, a r臋ce skrzy偶owa艂a na piersi.

- Cokolwiek zrobi臋, Jewgienij i tak b臋dzie przeko­nany, 偶e do niego posz艂am - odpar艂a po chwili. - R贸wnie dobrze mog臋 spe艂ni膰 jego najgorsze przy­puszczenia.

- Wszystkie? - zdziwi艂a si臋 Toni膮.

Toni膮 wiedzia艂a o tym, co wydarzy艂o si臋 w Wielikim Ustiugu. Raija nie by艂a w stanie zachowa膰 praw­dy tylko dla siebie. 艁atwiej unie艣膰 brzemi臋, kiedy cz艂owiek wyrzuci z siebie to, co go gryzie. Po prostu 艂atwiej w贸wczas ujrze膰 we w艂a艣ciwym 艣wietle to, co si臋 naprawd臋 sta艂o.

Raija zaprzeczy艂a.

- Ale on i tak b臋dzie my艣la艂 swoje - rzek艂a ze smut­kiem.

Wasilij zamkn膮艂 za ni膮 drzwi. W jego oczach do­strzeg艂a niedowierzanie i nadziej臋. Odczuwa艂 jej bli­sko艣膰 ka偶dym skrawkiem swojego cia艂a, ale nie mia艂 odwagi jej dotkn膮膰.

- S艂ysza艂am, 偶e wr贸ci艂e艣 do domu - zacz臋艂a. - Jew­gienij m贸wi艂...

Podsun膮艂 jej krzes艂o, ale sam nie usiad艂.

- Jewgienij spodziewa si臋 najgorszego - rzek艂a.

- Powiedzia艂a艣 mu prawd臋? - zapyta艂, wstrzymuj膮c oddech.

Raija nie mia艂a nawet si艂y zastanawia膰 si臋, o czym pomy艣la艂, czym si臋 艂udzi艂.

Tylu ludziom przysparza艂a cierpienia swoj膮 osob膮.

- Prawd臋 o nas? Nie... Tak 艂atwo zdusi膰 nadziej臋. Wasilij usiad艂 i opar艂 z艂o偶one r臋ce o dziel膮cy ich blat sto艂u. Silne d艂onie, kt贸re obsypywa艂y j膮 pieszczo­tami. Gdyby zamkn臋艂a oczy, czu艂aby nadal ich dotyk. Nie musia艂aby wypowiada膰 wielu s艂贸w, by zn贸w je poczu膰 na swym ciele. Wiedzia艂a o tym. Da艂 jej tak膮 w艂adz臋 nad sob膮. Powiedzia艂, 偶e jest pani膮 jego serca. To du偶a odpowiedzialno艣膰.

- Anastas zgin膮艂 zrzucony z konia... Antonii nie mog艂a wyjawi膰 ca艂ej prawdy, cho膰 strasznie cierpia艂a z tego powodu. Rana w jej sercu nadal krwawi艂a.

Tylko Wasilij dowie si臋 o wszystkim.

- M贸g艂 to by膰 wypadek - rzek艂 z namys艂em, wys艂u­chawszy jej opowie艣ci. - Nie mo偶esz tego wykluczy膰...

- On wspomina艂 o 艣mierci - wyszepta艂a. - Musisz to pami臋ta膰. M贸wi艂 nam niemal w szczeg贸艂ach, jak chce umrze膰 i jak chce by膰 pochowany. Nawet sta­jenni nie dawali wiary, 偶e to by艂 wypadek. M贸wili, 偶e Anastas m贸g艂 pogalopowa膰 na tym ogierze nawet do samego piek艂a, i to po ciemku, gdyby tylko chcia艂. I tak samo z powrotem. Ale oni s膮dzili, 偶e Anastas nie chcia艂 wr贸ci膰...

- Toni膮 nie wie? Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Oszala艂e艣? Ona nigdy si臋 o tym nie dowie! Nie wie­rzy艂am, 偶e mo偶na tak kocha膰 - doda艂a po chwili dr偶膮­cym g艂osem. - Wole膰 umrze膰 ni偶 偶y膰 bez ukochanej...

Glos jej zaniki.

Wasilij dotkn膮艂 leciutko jej d艂oni i ostro偶nie pog艂a­dziwszy, cofn膮艂 sw膮 r臋k臋.

- Ja tego nie zrobi臋 - rzek艂 spokojnie. W k膮cikach ust b艂膮ka艂 mu si臋 lekki u艣miech, ale oczy wyra偶a艂y powag臋. - Nie musisz si臋 w k贸艂ko zamartwia膰 i l臋ka膰 o mnie, Raija Ja nie dokonam takiego wyboru. Wol臋 pomimo wszystko 偶y膰. Mam dla kogo, nawet bez ciebie.

Poczu艂a w piersiach niewys艂owion膮 ulg臋. To by艂a cz臋艣膰 tej wielkiej odpowiedzialno艣ci, jak膮 na艂o偶y艂 na ni膮, tak bardzo j膮 mi艂uj膮c. Zapomnia艂a, 偶e Wasilij jest silny. Sta艂 pewnie na w艂asnych nogach, nawet je艣li nie mia艂 si臋 o kogo oprze膰.

Przez moment pomy艣la艂a, jak zachowa艂by si臋, gdy­by dzieli艂 z ni膮 codzienne 偶ycie w chacie nad Dwin膮, a Jewgienij znalaz艂by si臋 na jego miejscu...

Niepotrzebne rozwa偶ania...

Si臋gn臋艂a ukryty pod bluzk膮 woreczek z pieni臋dz­mi, ci臋偶ki i nieforemny.

- Co to? - zapyta艂 zdziwiony.

- Matuszka Tatiana za艂o偶y艂a si臋 w twoim imieniu - wyja艣nia Raija. - Tylko ty i ona wytypowali艣cie, co si臋 stanie z ogierem. I kiedy Anastas go dosi膮dzie... Zaro­bili艣cie pieni膮dze...

Wasilij nie dotkn膮艂 woreczka. Ko艣ci policzkowe zadr偶a艂y mu, zdradzaj膮c zdenerwowanie.

- Czu艂bym si臋 jak zdrajca - mrukn膮艂 w ko艅cu. - Tak jakbym si臋 dorobi艂 na cudzej 艣mierci...

- Przecie偶 nie przewidzieli艣cie tego, 偶e Anastas umrze.

Raija z pocz膮tku my艣la艂a tak jak Wasilij, kiedy Ta­tiana wr臋czy艂a jej wygran膮 dla niego. Dopiero p贸藕­niej zmieni艂a zdanie.

- Anastas opowiedzia艂 Tatianie niemal dos艂ownie, co uczyni. Tak samo jak m贸wi艂 to nam. Ale ona, tak jak i my, zrozumia艂a to dopiero, gdy jego ju偶 nie by­艂o w艣r贸d 偶ywych. Mo偶e uzna艂, 偶e b臋dzie to 艣wietny 偶art, je艣li Tatiana wygra zak艂ad? B贸g raczy wiedzie膰, co sk艂oni艂o j膮, by podzieli艂a si臋 tym z tob膮. Pewnie nie mog艂a si臋 oprze膰 twojemu wdzi臋kowi. Mo偶e je­ste艣 podobny do kt贸rego艣 z jej m臋偶贸w?

- Raczej do kt贸rego艣 z kochank贸w - odpar艂 Wasi­lij z grymasem. - B贸g jeden wie, jak bardzo s膮 mi po­trzebne pieni膮dze...

Nadal jednak nie dotkn膮艂 woreczka.

- Co z Jelizawiet膮? - zapyta艂a.

Kiwn膮艂 g艂ow膮 w stron臋 drzwi do alkierza.

- 艢pi. Ci臋偶ka i wyczerpuj膮ca dla niej by艂a droga do domu. Sadza艂em j膮 na konia, jak tylko si臋 da艂o. Id膮c na piechot臋, przemieszczali艣my si臋 powoli. Natkn臋li艣my si臋 po drodze na jakie艣 grz臋zawiska, rozleg艂e, jakby ci膮gn臋艂y si臋 do samego Ba艂tyku. Musieli艣my zboczy膰 na po艂udnie, by je omin膮膰. To by艂a ci臋偶ka wyprawa...

- Co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o? Wasilij opowiedzia艂.

- Jelizawiet膮 nadal czuje rozgoryczenie - doko艅­czy艂, przeczesuj膮c palcami w艂osy. - Na razie nie ro­zumie, 偶e mia艂a wi臋cej szcz臋艣cia ni偶 rozumu. Gdyby by艂a starsza, 艣lubu nie da艂oby si臋 uniewa偶ni膰, nawet gdyby si臋 okaza艂o, 偶e wymarzony ksi膮偶臋 na bia艂ym koniu zamieni艂 si臋 w zwyk艂ego 艣miertelnika, a te艣cio­wa tyranizuje j膮 i traktuje jak s艂u偶膮c膮. A co by by艂o, gdyby oczekiwa艂a dziecka? Tylu problem贸w uda艂o jej si臋 unikn膮膰.

Westchn膮艂.

- Nie zdajesz sobie sprawy, jakie to szcz臋艣cie, 偶e nie masz c贸rki!

Raija za艣mia艂a si臋.

- Zostawi艂am kufer na wypraw臋 dla Jelizawiety u Antonii. Niebawem jej go podaruj臋. Mo偶e b臋dzie mnie cz臋艣ciej odwiedza膰, a nie u偶ywa膰 mojej osoby jako parawanu. Zagoni臋 j膮 do szycia pow艂oczek na poduszki! Wtedy szybciej przejdzie jej chandra...

- Ty nie przyjedziesz tu wi臋cej?

Znowu rozdmucha艂 偶ar. A ju偶 jej si臋 zdawa艂o, 偶e wygas艂 podczas rozmowy, kt贸ra nie dotyczy艂a ich bezpo艣rednio.

Teraz zn贸w jego blisko艣膰 wyda艂a jej si臋 niebez­pieczna.

- Wydaje mi si臋, 偶e nie mog臋 - rzek艂a szczerze, cho膰 wiele j膮 kosztowa艂y te s艂owa. - Nie wiem, czy powin­ni艣my wchodzi膰 sobie w drog臋, Wasiliju. Nie teraz. Nie tutaj. To wszystko jest jeszcze zbyt 艣wie偶e...

- 呕a艂ujesz?

Raija, zgodnie z prawd膮, zaprzeczy艂a, cho膰 wydawa­艂o jej si臋 to takie dziwne, jakby przeczy艂a samej sobie.

- To si臋 zdarzy艂o tam - powiedzia艂a, usi艂uj膮c wyja­艣ni膰. - Tak jakby w zupe艂nie innym 偶ycia By艂am tam sob膮, a zarazem kim艣 innym. Trafi艂a mi si臋 szansa po­znania czego艣, co mog艂oby si臋 zdarzy膰, gdyby nie to szcz臋艣cie, 偶e mam wszystko, czego mi trzeba. Rozu­miesz, Wasia? Pewnie uwa偶asz, 偶e jestem beznadziejna.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Jestem beznadziejna - rzek艂a. - Ale jestem szcze­ra. Przynajmniej wobec ciebie.

- Nie m贸w tylko nic Jewgienijowi - poprosi艂, uj­muj膮c jej d艂onie.

Odruchowo chcia艂a je cofn膮膰, ale powstrzyma艂a si臋.

Nie mog艂a go wi臋cej rani膰. Mi臋dzy nimi le偶a艂 miecz. Oboje czuli jego ostrze. Tu, w rodzinnym mie­艣cie, nie mogli tego lekcewa偶y膰.

- Kocham ci臋 Raiju - Raiso - rzek艂 z g艂臋bi serca z ca­艂膮 intensywno艣ci膮. - Ale teraz wracaj ju偶 do domu. Nie chc臋 mie膰 ci臋 przy sobie, skoro nale偶ysz do in­nego m臋偶czyzny.

W ten spos贸b zwr贸ci艂 jej wolno艣膰.

Jecha艂a konno do domu po ciemku i ju偶 wiedzia­艂a, 偶e teraz nie zboczy z wytyczonego szlaku. Nie zna艂a kresu drogi, ale nosi艂a w sobie g艂臋bokie przeko­nanie, 偶e wybra艂a w艂a艣ciwie.

T臋 drog臋 chcia艂a przemierzy膰 z Jewgienijem.

- Wr贸ci艂a艣 - stwierdzi艂. Zupe艂nie niepotrzebnie, skoro widzia艂 j膮 na w艂asne oczy.

- Pojecha艂am odda膰 Wasilijowi nale偶ne mu pieni膮­dze - odpar艂a Raija. - A co, wys艂a艂e艣 mnie tam, 偶e­bym zosta艂a? Chcia艂e艣 mnie si臋 w ten spos贸b pozby膰?

- Tak. Nie - odpowiedzia艂 po kolei na postawione mu pytania.

Raija nie rusza艂a si臋 z miejsca. Przestrze艅 pomi臋­dzy nimi zar贸s艂 g膮szcz, kt贸ry nale偶a艂o najpierw prze­rzedzi膰.

Nie tylko Jewgienij by艂 wszystkiemu winien. Sama te偶 przyczyni艂a si臋 do tego.

Kto艣 musi okaza膰 si臋 m膮drzejszy i z艂ama膰 pierw­sze ga艂臋zie.

- Niszczymy si臋 wzajemnie, Jewgieniju - odezwa­艂a si臋 cicho, ze smutkiem, szczerze.

- Nie wyzw臋 go na pojedynek, je艣li wybierzesz jego - odrzek艂. - Chocia偶 z pocz膮tku my艣la艂em o tym.

Zdawa艂o mi si臋, 偶e najch臋tniej bym go zabi艂. Ale nie wiem, czy by艂bym w stanie. Ciebie tak偶e nie zabij臋.

Raija westchn臋艂a i usiad艂a na stole obok m臋偶a.

- Jewgieniju Dymitrowiczu - powiedzia艂a. - Ze wszystkich g艂upich jak pie艅 m臋偶czyzn, kt贸rych spo­tka艂am w swoim 偶yciu, ty nie masz sobie r贸wnych. Mo偶na by ci臋 sp艂awi膰 Dwin膮, a nie dozna艂by艣 szko­dy. - U艣miechn臋艂a si臋 艂agodnie, ci膮gn膮c: - Ale kocham ci臋 mimo to, cho膰 niebiosa racz膮 wiedzie膰, dlaczego. Gdybym chcia艂a Wasilija, u偶y艂abym wszelkich 艣rod­k贸w, by go zdoby膰. Wydaje mi si臋, 偶e potrafi臋 by膰 do艣膰 bezwstydna.

Zsun臋艂a si臋 ze sto艂u i usiad艂a na pod艂odze u st贸p m臋偶a.

- Tak bezwstydna, 偶e k艂ad臋 si臋 przed tob膮 - rzek艂a, przyciskaj膮c do jego kolan. - Wszystko, czego pragn臋, znajduje si臋 tutaj, Jewgieniju. Misza, dom, ty, my...

- I kilka p艂ywaj膮cych szczurzych gniazd - doda艂. Raija westchn臋艂a i przymkn臋艂a oczy. Nadal pami臋ta­艂a wyra藕nie smr贸d pod pok艂adem frachtowca 鈥濵isza鈥.

- Nadal uwa偶am, 偶e tam wygl膮da艂o okropnie - od­par艂a. - Podtrzymuj臋 to wszystko, co powiedzia艂am o tym statku. Ale zgadzam si臋, 偶e nie powinnam wy­garn膮膰 ci tego tam i wtedy. No i nie w taki spos贸b.

- Kapitan rzeczywi艣cie okrada艂 za艂og臋 na jedzeniu - rzek艂 Jewgienij. Celowo tak d艂ugo trzyma艂 t臋 wiado­mo艣膰 tylko dla siebie. - Chyba te偶 by艂 nazbyt ostry wo­bec za艂ogi - doda艂. - Wyrzuci艂em go. Potrzebny nam nowy kapitan. Mo偶e powinienem zapyta膰 Wasilija?

- Nie - odpar艂a Raija. Wasilij nie mo偶e zn贸w by膰 od nich zale偶ny. Wiedzia艂a ju偶, 偶e sobie da rad臋. Niech teraz inni si臋 prze­konaj膮, jaki jest zdolny i zr臋czny. Nie potrzebuje ja艂­mu偶ny Bykow贸w.

Raija nie chcia艂a odbiera膰 mu godno艣ci.

Przypomnia艂a sobie, co Anastas opowiada艂 o ogie­rze i o wolno艣ci w stepie. Tylko prawdziwie wolny ko艅 mo偶e porusza膰 si臋 z i艣cie kr贸lewsk膮 dum膮. Ona te偶 nie zbuduje ogrodzenia wok贸艂 Wasilija. Poradzi艂 sobie bez jej b艂agalnych pr贸艣b i jej wsparcia.

- Przemalowa艂em nazw臋 frachtowca - powiedzia艂 Jewgienij, g艂adz膮c 偶on臋 po karku, tak jak lubi艂a. - Nie ma ju偶 鈥濵iszy鈥 - u艣miechn膮艂 si臋 lekko. - Z wyj膮tkiem naszego synka, oczywi艣cie.

Przyjemnie by艂o ujrze膰, 偶e ci膮gle jeszcze potrafi si臋 艣mia膰. St臋skni艂a si臋 za tym.

- Nazwa艂em go 鈥濲ewgienij鈥, tak jak proponowa艂a艣...

- 鈥濲ewgienij鈥! - roze艣mia艂a si臋.

Rzeczywi艣cie wykrzycza艂a mu co艣 takiego w z艂o­艣ci. Ale nie zale偶a艂o jej na tym, by wzi膮艂 to tak do­s艂ownie. Chocia偶 nie zmieni艂a wcale zdania i nadal uwa偶a艂a, 偶e racja by艂a po jej stronie.

- Uzna艂em, 偶e lepiej, bym to ja namalowa艂 litery, ni偶 mia艂aby艣 to robi膰 ty. Mam znacznie 艂adniejszy charakter pisma...

Roze艣miali si臋. Potrafili zn贸w razem si臋 艣mia膰! Raija podnios艂a si臋 i zarzuci艂a m臋偶owi r臋ce na szy­j臋. Ich usta zwar艂y si臋 w poca艂unku.

- Nie jestem tak膮 偶on膮, o jakiej marz膮 m臋偶czy藕ni - szepn臋艂a Raija, uchwyciwszy jego spojrzenie. - I chy­ba nigdy taka nie b臋d臋 - doda艂a. - Nie mog臋 ci obie­ca膰, 偶e zawsze b臋d臋 si臋 z tob膮 we wszystkim zgadza膰. Zapewne nie raz jeszcze sprawi臋 ci przykro艣膰. Powiem co艣, co lepiej by艂oby pomin膮膰 milczeniem. Ale kocham ci臋, Jewgieniju. Taka ju偶 jestem i nie potrafi臋 si臋 zmie­ni膰. Ale przecie偶 musia艂e艣 wiedzie膰, 偶e nie jestem taka jak inne kobiety, kiedy mnie wybra艂e艣... Jewgienij poca艂owa艂 j膮 w czo艂o.

- Pewnie, 偶e wiedzia艂em, Raiju - odpar艂 z lekkim westchnieniem. - Ale i ja nie zawsze zachowywa艂em si臋 tak jak powinienem...

Musn膮艂 wargami jej oczy.

- Ale zawsze ci臋 kocha艂em, Raiju - zako艅czy艂. - Wszystko, co robi臋, robi臋 z mi艂o艣ci do ciebie.

- Nadal mnie kochasz?

Pokiwa艂 g艂ow膮.

W jej powa偶nych oczach zapali艂y si臋 weso艂e ogni­ki, opar艂a si臋 policzkiem o jego policzek i usiad艂a mu na kolanach w taki spos贸b, 偶e nie mo偶na by艂o tego 藕le zrozumie膰.

- Zr贸b to od razu - szepn臋艂a mu do ucha i po艂a­skota艂a go czubkiem j臋zyka.

Nie mia艂 nic przeciwko temu. Wybaczy艂 jej, a ona jemu. A potem si臋 kochali.

Nasta艂a p贸藕na jesie艅 1744 roku, zbli偶a艂a si臋 zima. Raija t臋skni艂a za ch艂odem. Delektowa艂a si臋 przejrzy­sto艣ci膮 powietrza, klarownymi mu艣ni臋ciami p臋dzla Stw贸rcy.

Dooko艂a by艂o tak spokojnie.

艢nieg spot臋guje jeszcze to wra偶enie. Zawsze gdy Morze Bia艂e zastyga艂o pod bia艂膮 pierzyn膮, wraca艂y jej spok贸j i r贸wnowaga.

- Mamo, mamo! - us艂ysza艂a od progu zaaferowany g艂os synka. - Wujek Oleg wr贸ci艂! Statek za艂adowany jest po brzegi rybami. Jeszcze nigdy w 偶yciu nie wi­dzia艂em tyle ryb! W ca艂ym Morzu Bia艂ym chyba nie ma ich tyle. Nawet we wszystkich morzach 艣wiata!

Misza wpad艂 do kuchni, a jego spojrzenie wyra偶a­艂o niek艂amany podziw.

- Antonia poca艂owa艂a wujka na samym 艣rodku na­brze偶a. Wszyscy to widzieli. G艂upio, co, mamo? Ja si臋 w 偶yciu z nikim nie b臋d臋 ca艂owa艂!

Zwichrzy艂a mu w艂osy. Zn贸w uros艂y, a dopiero co mu je podcina艂a.

Za chwil臋 nadszed艂 Jewgienij. W przeciwie艅stwie do syna emanowa艂 spokojem.

- Oleg przyp艂yn膮艂 - oznajmi艂 opanowanym g艂osem. Raija u艣miechn臋艂a si臋, m贸wi膮c:

- Tw贸j syn wyprzedzi艂 ci臋 i pierwszy przyni贸s艂 t臋 nowin臋.

- Handel im si臋 powi贸d艂. Dla rybak贸w w Finnmar­ku chyba te偶 by艂 to czas obfitych po艂ow贸w.

Jewgienij zawsze nosi艂 w sobie obaw臋, 偶e tamtej­sze nazwy wywo艂aj膮 w Raiji jakie艣 skojarzenia. Dla­tego zawsze zwleka艂, nim je wym贸wi艂. Nawet imi臋 swojego syna wymawia艂 z pewnym oci膮ganiem. Imi臋, kt贸re mu nada艂, by nigdy nie zapomnie膰.

Na szcz臋艣cie i tym razem tak偶e nie nast膮pi艂o nic takiego.

- Ten Oleg ci膮gle mi dogaduje - m贸wi艂 Jewgienij. - Za ka偶dym razem, gdy spotykamy si臋 po jego powro­cie z rejsu, pyta mnie, czy nast臋pnym razem z nim po­p艂yn臋. Jest ciekaw, czy nie chc臋 zn贸w poczu膰 pok艂adu pod stopami gdzie艣 na otwartym morzu.

Rajia 艂agodnie pog艂adzi艂a m臋偶a po policzku. Posiwia艂 na skroniach, a na twarzy pojawi艂y mu si臋 zmarszczki i bruzdy wy偶艂obione przez zmartwienia, ci臋偶k膮 har贸w­k臋 i cierpienie.

Rami臋 bowiem cz臋sto mu dokucza艂o. Nigdy nie na­rzeka艂, jedynie bruzdy na twarzy mu si臋 pog艂臋bia艂y.

- A ty tak naprawd臋 o niczym wi臋cej nie marzysz, Jewgieniju Byk贸w! Ten tw贸j najstarszy i najlepszy przyjaciel ju偶 ci臋 dobrze zna! Dobrze wie, 偶e nosisz w sobie t臋sknot臋 za morzem i ch臋tnie by艣 pop艂yn膮艂, ale nie chcesz da膰 sobie przyzwolenia.

- Ja o niczym wi臋cej nie marz臋? Obj膮艂 j膮 ramieniem i przytuliwszy mocno, popa­trzy艂 jej w oczy wyzywaj膮co.

- Ty, Raiju Bykowa, powiadasz, 偶e nie mam na nic innego ochoty? Inn膮 t臋sknot臋 wol臋 ugasi膰 ni偶 t臋skno­t臋 za morzem. I ty, kobieto, powinna艣 o tym najle­piej wiedzie膰.

U艣miechn臋艂a si臋 do niego i zamkn臋艂a jego usta po­ca艂unkiem.

Mo偶e po tylu latach ma艂偶e艅stwa powinna by膰 bar­dziej zdystansowana, nie tak jawnie szcz臋艣liwa i pod­niecona?

Cz臋sto m臋偶czy藕ni ca艂uj膮 swoje 偶ony, jakby by艂y im obce. Nie pojmowa艂a tego.

Ona i Jewgienij nadal potrafili roznieci膰 w sobie ogie艅. Samym spojrzeniem umieli rozpali膰 po偶膮da­nie, a w swoich ramionach odnajdywali coraz wi臋k­sz膮 harmoni臋 i wsp贸lnot臋.

- Gdybym mia艂 dwoje r膮k, zakr臋ci艂bym ci臋 w ta艅­cu i nikt by mi nie dor贸wna艂.

- Jak dot膮d zawsze 艣wietnie ci sz艂o - mrugn臋艂a do niego Raija, a on zata艅czy艂 z ni膮 na kuchennej pod艂odze. Jego 艣miech brzmia艂 w jej uszach jak najpi臋k­niejsza muzyka.

- Mo偶e rzeczywi艣cie nie jest jeszcze tak 藕le? - rzek艂 zadyszany i posadzi艂 偶on臋 na krze艣le. W g艂owie mu si臋 kr臋ci艂o. - Ale w nast臋pnym 偶yciu poprosz臋 o pa­r臋 r膮k. Powinna艣 mie膰 m臋偶a, kt贸ry tuli艂by ci臋 dwoj­giem ramion.

Raija wspi臋艂a si臋 na palce i przytuli艂a policzek do jego twarzy.

- Nie chc臋 偶adnego innego m臋偶czyzny - odpar艂a. - Tylko ty mnie obchodzisz. Nikt inny nie potrafi艂by mnie tak przytula膰, gdyby mia艂 dwoje, a nawet troje r膮k.

- Uff, dlaczego zachowujecie si臋 tak g艂upio jak An­tonia i Oleg? No nie! Inni rodzice nie ca艂uj膮 si臋 na widoku w 艣rodku dnia. A gdyby kto艣 tak wszed艂 do kuchni i was zobaczy艂?

Ich niemal dziewi臋cioletni syn spojrza艂 na nich z nagan膮 i doda艂:

- Doro艣li si臋 nie powinni tak zachowywa膰!

- Doro艣li robi膮 wiele g艂upstw. Nawet takich - odpar艂 Jewgienij i zwichrzy艂 czarn膮 niesforn膮 grzywk臋 synka.

Ch艂opak skrzywi艂 si臋 tylko z niedowierzaniem.

- Kiedy jest si臋 dziewi臋cioletnim m臋偶czyzn膮, jesz­cze si臋 wielu rzeczy nie rozumie - pr贸bowa艂 wyja艣ni膰 synowi Jewgienij.

- Ja tam si臋 nigdy nie o偶eni臋!

- Ja te偶 tak m贸wi艂em, dop贸ki nie spotka艂em two­jej mamy...

U艣miechn膮艂 si臋. Kocha艂 偶on臋 i dziecko ponad wszystko na 艣wiecie.

Zbudowa艂 swoje 偶ycie na k艂amstwie, w艂a艣nie dlate­go, 偶e tak bardzo pokocha艂 Raij臋.

By艂a szcz臋艣liwa.

Jewgienij nigdy w to nie w膮tpi艂.

Ale zawsze pozostawa艂a niepewno艣膰.

Bo by膰 mo偶e pewnego dnia wr贸ci jej pami臋膰. Dzi艣 wieczorem, jutro, za tydzie艅, za rok.

呕y艂 z takim l臋kiem przez ostatnich dziesi臋膰 lat.

Nienawidzi艂 siebie za to, ale nie m贸g艂 zrobi膰 nic innego, jak tylko 偶y膰 dla niej.

By艂a jego przeznaczeniem.

Ca艂ym jego 偶yciem.

Mo偶liwe, 偶e znienawidzi艂aby go, gdyby odzyska艂a pami臋膰.

Jewgienij milcza艂 i cierpia艂, ale nade wszystko j膮 mi艂owa艂.

- Je艣li ju偶 b臋d臋 si臋 musia艂 o偶eni膰... - zacz膮艂 ch艂op­czyk z doros艂膮 powag膮 - je艣li ju偶 b臋d臋 musia艂, tato, to o偶eni臋 si臋 z mam膮.

Jewgienij u艣miechn膮艂 si臋 i uchwyci艂 spojrzenie 偶o­ny, w kt贸rym tak偶e tkwi艂a mi艂o艣膰 do syna.

- M膮drze pomy艣la艂e艣, Michaile - odpar艂. Warto by艂o. Takie chwile warte by艂y wszystkich tych k艂amstw, przemilcze艅, a nawet tego, 偶e zabra艂 j膮 innym. Drugi raz post膮pi艂by dok艂adnie tak samo.

- A potem kupi臋 sobie wielk膮 szkut臋, wi臋ksz膮 ni偶 wszystkie 偶aglowce, jakie macie ty i Oleg, i zabior臋 mam臋 do Finnmarku! - doko艅czy艂 Misza.

Raija pokiwa艂a tylko g艂ow膮.

- Ale偶, Misza! Mnie tu jest dobrze. Mama najlepiej czuje si臋 w domu.

To by艂a prawda.

Przesta艂a t臋skni膰 za innymi miejscami.

Mia艂a wszystko, czego mog艂aby zapragn膮膰.

Potrafi艂a 偶y膰 bez tych wspomnie艅, kt贸re utraci艂a. I nawet ich okruchy, gromadzone przez ni膮 jak ka­wa艂ki cennej porcelany, nie mog艂y niczego zmieni膰.

By艂o ich tak niewiele.

Postanowi艂a nazywa膰 je snami. Gdy si臋ga艂a po nie, nie odczuwa艂a ju偶 b贸lu, mo偶e w艂a艣nie dlatego, 偶e uzna艂a je za sny.

Sk膮d mog艂a wiedzie膰, 偶e jej 偶ycie by艂o takie, jak tych par臋 pi臋knych chwil. Brakowa艂o tyle fragmen­t贸w! Mo偶e odnalaz艂a tylko te najpi臋kniejsze okruchy? Kiedy podnosi si臋 z ziemi kawa艂ki rozbitego naczy­nia, si臋ga si臋 najpierw po te naj艂adniejsze, najbardziej wyszukane.

Brakowa艂o jej zbyt wielu kawa艂k贸w, by mog艂a skle­i膰 obraz przesz艂o艣ci. A jak t臋skni膰 za czym艣 niewia­domym?

By艂o jej dobrze.

Wasilij dosta艂 robot臋 szypra. Antonia raz po raz przynosi艂a nowe wie艣ci.

Od tamtego wieczoru, kiedy Raija odwiedzi艂a go w chacie, nie widzieli si臋. Nie szuka艂a go nawet na odleg艂o艣膰.

R贸wnie偶 i te wspomnienia z czasem przyblak艂y. Ale to nie by艂y skorupy z rozbitego naczynia.

Zrozumia艂a, co si臋 wydarzy艂o. By艂a niczym pn膮ca ro艣lina, kt贸ra odchyli艂a si臋 na cudze pole i tam wcze­pi艂a 艣wie偶ymi korzeniami w obc膮 gleb臋, tak jak to cz臋sto si臋 dzieje z tego typu ro艣linami. Przez jaki艣 czas nawet tam ros艂a.

艁odyga wygi臋艂a si臋, ale korzenie w obcej glebie nie by艂y do艣膰 mocne, 偶eby ro艣lina si臋 przyj臋艂a. Po jakim艣 czasie wysch艂a. Prawdziwe korzenie jednak nie obumar艂y. I tam, gdzie ro艣lina mocno tkwi艂a w glebie, gdzie by­艂o jej miejsce, tam, gdzie znajdowa艂a do艣膰 po偶ywienia i wszystkiego, co potrzebne do 偶ycia, zakwit艂a pi臋knym kwiatem. I zn贸w pi臋艂a si臋 ku niebu z rado艣ci膮.

Wasilij poradzi艂 sobie. Zawsze wiedzia艂a, 偶e da so­bie rad臋. By艂 silny.

W艂a艣ciwie pod tym wzgl臋dem oboje byli do siebie troch臋 podobni. Potrafili stawi膰 czo艂o przeciwno­艣ciom losu. Je艣li trzeba by艂o, gotowi byli walczy膰. Zdarza艂o si臋, 偶e zostawa艂y im blizny, ale wychodzili z k艂opot贸w silniejsi.

Raija popatrzy艂a na swojego syna i na m臋偶a, a jej serce nape艂ni艂o si臋 mi艂o艣ci膮 do nich.

- Dobrze mi - powiedzia艂a, napotkawszy spojrze­nie Jewgienija. - Jestem szcz臋艣liwa.

Nie dostrzeg艂 w jej oczach t臋sknoty za innym m臋偶­czyzn膮.

I utwierdzi艂 si臋 w przekonaniu, 偶e warto by艂o.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Tajemnicza nieznajoma
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy" M臋偶czyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy 艢lad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Niszcz膮cy p艂omie艅
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy# Z艂oty ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy& Wyj臋ty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy) Droga do domu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy8 W臋drowny ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy0 Na dobre i z艂e dni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy' ?ryca
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Pos艂aniec 艣mierci
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Wyroki losu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Mro藕ne noce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Oblubienica w贸jta