Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy) Droga do domu

Bente Pedersen

DROGA DO DOMU

1

Min膮艂 ca艂y rok. Rok w oderwaniu od rzeczywisto­艣ci. Antonia nie zauwa偶y艂a nawet, 偶e zacz膮艂 si臋 nowy, 1743, chocia偶 lato by艂o ju偶 w pe艂ni.

Jesie艅 i spor膮 cz臋艣膰 zimy sp臋dzili z Anastasem w Jekaterynburgu, potem w Moskwie.

Niezwyk艂y czas.

Nierzeczywisty.

M臋偶czy藕ni w mundurach traktowali j膮 i Anastasa z pewnego rodzaju respektem.

Wiele razy mia艂a ochot臋 roze艣mia膰 si臋 im w twarz. Mia艂a ochot臋 wsta膰 i spyta膰, czy wiedz膮, z kim maj膮 do czynienia, kto przed nimi stoi.

Zawsze jednak potrafi艂a si臋 opanowa膰. Wiedzia艂a, 偶e tak b臋dzie lepiej. W ci膮gu zimy zda艂a sobie spra­w臋, 偶e chce 偶y膰, 偶e by膰 mo偶e jeszcze co艣 na tym 艣wie­cie czeka Antoni臋 Jurkowa.

Szcz臋艣cie.

Chocia偶... nigdy nie wymawia艂a tego s艂owa. Nawet gdy rozmawia艂a z Anastasem.

Zbli偶a艂 si臋 wyjazd. Mieli ruszy膰 na p贸艂noc. Decy­zj臋 podj臋li ju偶 pierwszego dnia, kiedy doprowadzo­no ich przed oblicze komendanta w Jekaterynburgu. W pierwszych sekundach, gdy podczas przes艂uchania musieli my艣le膰 szybko i stara膰 si臋, by ich opowie艣膰 brzmia艂a przekonuj膮co.

Wtedy Antonia powiedzia艂a, 偶e chce jecha膰 do do­mu, do Archangielska.

Zrelacjonowali prawie ca艂膮 histori臋, w znacznej cz臋艣ci trzymaj膮c si臋 prawdy.

Jednak r贸wnie偶 wiele sk艂amali.

I ju偶 pierwszego dnia wpadli w sie膰 k艂amstw, kt贸­r膮 byli zmuszeni utka膰, 偶eby im uwierzono, 偶eby mogli uj艣膰 ca艂o.

Teraz nie mieli wyboru.

Sie膰 owin臋艂a si臋 ciasno wok贸艂 nich.

Musieli jecha膰 do Archangielska.

Wszystko zosta艂o przygotowane.

Antonia czu艂a pustk臋. Nie bala si臋, to zbyt 艂agod­ne okre艣lenie. Nadal odnosi艂a wra偶enie, jakby od tych, kt贸rych zdradzi艂a, dzieli艂a j膮 ca艂a niesko艅czo­no艣膰. Jednak to, co wydawa艂o si臋 tak odleg艂e, wkr贸t­ce zacznie si臋 zbli偶a膰.

Mia艂a wr贸ci膰 do domu.

Us艂ysza艂a, 偶e otwieraj膮 si臋 drzwi. Nawet si臋 nie od­wr贸ci艂a, nie musia艂a. Nie m贸g艂 to by膰 nikt inny jak tylko Anastas.

- 艁adnie wygl膮dasz - rzek艂 z u艣miechem, obcho­dz膮c j膮 dooko艂a z r臋kami w kieszeniach.

To niepoj臋te, sk膮d on czerpie tyle dobrego humo­ru, pomy艣la艂a. J膮 przepe艂nia艂 wewn臋trzny ch艂贸d, a on si臋 艣mia艂.

Skuli艂a si臋. Nawet komplementy nie poprawi艂y jej nastroju.

- Nie wiem, czy chc臋 wr贸ci膰 do domu - odezwa艂a si臋 cienkim g艂osem.

- Mo偶esz si臋 jeszcze rozmy艣li膰 - odpar艂 Anastas. - Id藕 do komendanta i powiedz, 偶e mimo wszystko nie mo偶esz jecha膰 do swojego m臋偶a. Uro艅 par臋 艂ez. Sta­ry ma do ciebie s艂abo艣膰. Wyja艣nij, 偶e Oleg ci臋 zabije. A wtedy mo偶emy razem w艂贸czy膰 si臋 po 艣wiecie i uje偶­d偶a膰 konie. To chyba nieg艂upie rozwi膮zanie.

Mieszkali przez rok pod jednym dachem. Pierw­szego dnia, kiedy wpadli w r臋ce 偶o艂nierzy, Antonia sk艂ama艂a, 偶e uciek艂a z domu z Anastasem. Na pyta­nie, kim s膮, oboje podali swoje prawdziwe imiona.

Imienia Anastasa nigdy nie wymieniano razem z imieniem Grigorija. A teraz nikt ju偶 nie znajdzie Grigorija, by m贸g艂 potwierdzi膰 lub zaprzeczy膰 ich s艂owom.

Ka偶dy, kto s艂ucha艂 opowie艣ci obojga, unosi艂 brwi ze zdumienia, zw艂aszcza w Moskwie. Niekt贸rzy z tamtejszych 偶o艂nierzy pami臋tali ojca Anastasa. A Anastas, wzruszaj膮c ramionami, wyja艣ni艂 oboj臋t­nie, 偶e jego rodzina zubo偶a艂a. On, wtedy bardzo m艂o­dy i uparty, nie chcia艂 si臋 rozsta膰 ze swoim koniem i uciek艂. Potem nie by艂o ju偶 do czego wraca膰, doda艂.

Antonia powiedzia艂a, 偶e opu艣ci艂a m臋偶a i dziecko dla Anastasa. Zar贸wno ona, jak i Anastas k艂amali bez mrugni臋cia okiem, cho膰 opowie艣膰 Antonii nie odbie­ga艂a daleko od prawdy. Grigorij nie 偶yje...

- Takie kobiety jak ty wtr膮camy do wi臋zienia - rzek艂 oficer, wpatruj膮c si臋 w ni膮 i niemal oblizuj膮c. Zazdro艣ci艂 Anastasowi.

- Nie wszystkie takie kobiety jak ja trzyma艂y w r臋­kach z艂ot膮 bogini臋. Wierz臋, 偶e mnie chroni - odpar艂a Antonia.

Dostali mieszkanie oficerskie. Najpierw w Jekaterynburgu, potem w Moskwie. Mieli wszystko, czego potrzebowali - jedzenie i ubrania, ale mimo to czuli si臋 wi臋藕niami. Gdyby zima nie sta艂a za drzwiami, wcze艣niej odes艂ano by ich do Archangielska, a tak ostatnie miesi膮ce sp臋dzili razem. Przedtem wyduszo­no z nich wszystko, co wiedzieli o ludzie Konda, o Jumali, o kulcie z艂otej bogini i rytua艂ach.

Pytano ich o 艣lub, kt贸ry odbywa艂 si臋 w chwili, gdy 偶o艂nierze zaatakowali ob贸z.

Anastas znalaz艂 si臋 w prawdziwym k艂opocie.

Wyja艣ni艂, 偶e pojecha艂 na po艂udnie z przyjacielem zakochanym w dziewczynie nale偶膮cej do ludu Konda. Nie mieli poj臋cia, 偶e jest c贸rk膮 cz艂owieka, kt贸ry sam siebie zwa艂 szamanem. Nie mieli poj臋cia o Jumali.

Opowiedzia艂 o 艣lubie tamtych dwojga i o ucieczce. O kryj贸wce. Roz艂o偶ono przed nim map臋. Musia艂 do­k艂adnie wskaza膰 miejsca, o kt贸rych opowiada艂.

呕o艂nierze przeszukali ca艂y teren. Znale藕li 艣lady po obozie i skarbcu, ale nawet jednego cia艂a zmar艂ego czy zabitego.

Lud bogini Jumali kolejny raz zdo艂a艂 j膮 ukry膰 przed 艣wiatem, podobnie jak ukry艂 swych przyw贸d­c贸w.

Glikeria Judina jakby zapad艂a si臋 pod ziemi臋, nikt jej nie widzia艂. Pewnie ca艂a rodzina przenios艂a si臋 gdzie艣 daleko. W ca艂ej okolicy kr膮偶y艂y opowie艣ci o obcych przybyszach i szamanie, kt贸ry zgin膮艂.

Oficer przyzna艂, 偶e Antonia i Anastas dostarczyli wielu wa偶nych informacji im, 偶o艂nierzom, a tym sa­mym ko艣cio艂owi i tronowi Rosji.

- To powinno ucieszy膰 nasz膮 caryc臋 El偶biet臋 Piotrown臋 - doda艂 i wyja艣ni艂, 偶e w艂a艣nie ona obecnie za­siada na tronie, c贸rka Piotra Wielkiego i Katarzyny I.

Uda艂o jej si臋 wywie艣膰 w pole ludzi sprawuj膮cych rz膮­dy w imieniu nieletniego cara Iwana VI, a ch艂opca wtr膮ci膰 do wi臋zienia razem z wi臋kszo艣ci膮 cz艂onk贸w starego rz膮du. W dynastii Romanow贸w tron okaza艂 si臋 wa偶niejszy ni偶 wi臋zy krwi i mi艂o艣膰 do rodziny.

Tak wi臋c Toni膮 i Anastas przys艂u偶yli si臋 carycy i ko­艣cio艂owi. Grigorij przewr贸ci艂by si臋 w grobie, gdzie艣 w bagnach na wsch贸d od Uralu, gdyby to us艂ysza艂.

W艂adze postanowi艂y, 偶e gubernator w Archangielsku wkr贸tce dostanie nowych 偶o艂nierzy oraz zapasy 偶ywno艣ci i odzie偶y.

Razem z tym transportem, z ca艂膮 kolumn膮 woz贸w jad膮cych na p贸艂noc, mieli wyruszy膰 tak偶e Antonia i Anastas.

Antonia nie by艂a pewna, czy chce wraca膰 do domu.

Spojrza艂a na Anastasa. Zmieni艂 si臋, odk膮d zobaczy­艂a go po raz pierwszy tej nocy, gdy pojawi艂 si臋 w jej domu w Archangielsku z wiadomo艣ci膮 od Grigorija.

Sta艂 si臋 m臋偶czyzn膮. W ostatnim roku pojawi艂y si臋 w jego charakterze cechy, kt贸re jej si臋 nie podoba艂y. Surowo艣膰, kt贸rej si臋 u niego nie spodziewa艂a. Pewien rodzaj oboj臋tno艣ci. Bez wahania wyda艂 bliskich Kati, podczas gdy ona sama mia艂a skrupu艂y.

Przed oczami stan臋li jej niewinni ludzie, kt贸rzy na w艂asnej sk贸rze odczuj膮, 偶e 偶o艂nierze cara szukaj膮 z艂o­tej bogini.

Anastas uwa偶a艂, 偶e dop贸ki Jumala istnieje, z jej po­wodu ucierpi wielu jej wyznawc贸w, wielu, jak Kati, b臋dzie zaledwie cieniami ludzi, kt贸rymi mogliby si臋 kiedy艣 sta膰.

艢mier膰 Kati to ich wina, m贸wi艂, czcicieli Jumali.

- Nie zamierzam znowu ucieka膰 - rzek艂a wreszcie Antonia. - Uwa偶am, 偶e do艣膰 ju偶 ucieka艂am. Poza tym nie 偶ycz臋 ci 藕le i nie chc臋 by膰 dla ciebie ci臋偶arem przez reszt臋 偶ycia. Nadejdzie dzie艅, kiedy znajdziesz inn膮 kobiet臋, kt贸ra b臋dzie mog艂a zape艂ni膰 miejsce po Kati. Nie chc臋 sta膰 ci wtedy na drodze, Anastas.

- Zawsze wiedzia艂em, 偶e jeste艣 odwa偶na - u艣miech­n膮艂 si臋 do niej. - Nie pytaj mnie, jak to odgad艂em, Toniu. Wiedzia艂em, 偶e i tym razem nie podkulisz ogo­na pod siebie.

- Konie s膮 moje! - rzuci艂a Antonia i zamy艣li艂a si臋 nieoczekiwanie. Na jej twarzy pojawi艂o si臋 napi臋cie.

Anastas wiedzia艂, nad czym si臋 zastanawia. Du偶o ze sob膮 rozmawiali w ci膮gu minionego roku, bardzo si臋 do siebie zbli偶yli.

Stali si臋 jak brat i siostra.

- Konie pewnie uda mi si臋 odzyska膰 - podj臋艂a po chwili Antonia. - A ty m贸g艂by艣 u mnie pracowa膰 ja­ko stajenny. Lepszej pracy nie dostaniesz tam na p贸艂­nocy nad Morzem Bia艂ym.

Anastas u艣miechn膮艂 si臋, s艂ysz膮c, jak Toni膮 wyobra­偶a sobie przysz艂o艣膰. Nic nie powiedzia艂. Pozwoli艂, by zachowa艂a te marzenia. By膰 mo偶e wierzy艂a w ich spe艂­nienie. A mo偶e nie. To nie takie wa偶ne. W ka偶dym razie pomaga艂y jej utrzyma膰 r贸wnowag臋 ducha po 艣mierci Grigorija.

- Jedyne, czego jestem ca艂kiem pewna - doda艂a z westchnieniem - to to, 偶e Raija ucieszy si臋, kiedy mnie znowu zobaczy. Nie wiem, czy wybaczy mi, ale potrafi zrozumie膰.

Anastas usiad艂.

Pok贸j, kt贸ry zajmowali, ci膮gle wydawa艂 im si臋 obcy. Umeblowany cudzymi r臋kami. Niczego sami tu nie wstawili. Dostali wiele ubra艅, ale poza tym w dniu ich wyjazdu dom wygl膮da艂 tak samo jak wte­dy, kiedy tu przybyli.

Nic si臋 w nim nie zmieni艂o, chocia偶 mieszkali tu przez rok.

W drog臋 zamierzali zabra膰 tylko niewielki baga偶.

- Czy my艣lisz czasem, 偶eby do niego wr贸ci膰? Do m臋偶a?

Antonia skrzy偶owa艂a r臋ce, jakby si臋 chcia艂a przed czym艣 obroni膰. Obj臋艂a d艂o艅mi ramiona.

- Do Olega? - spyta艂a. Czy potrafi艂aby? Czy Oleg m贸g艂by jej wybaczy膰? Czy m贸g艂by 偶y膰 razem z ni膮, maj膮c 艣wiadomo艣膰, 偶e by艂 taki m臋偶czy­zna, kt贸rego kocha艂a bardziej nawet ni偶 siebie sam膮 i kt贸ry wkrad艂 si臋 mi臋dzy nich?

Czy ona mog艂aby 偶y膰 z Olegiem po latach sp臋dzo­nych z Grigorijem?

Nie zastanawia艂a si臋 nad tym. By膰 mo偶e unika艂a podobnych my艣li.

- Chyba nie - odpar艂a wreszcie. - Ale konie s膮 mo­je. Spo艣r贸d niewielu rzeczy, kt贸re posiada艂am, chyba jedynie ich zwrotu mam prawo si臋 domaga膰. - U艣miechn臋艂a si臋 zm臋czona. - A mo偶e nawet tego mi nie wolno. Ale je偶eli nie wr贸c臋, nigdy si臋 nie dowiem, prawda?

Ogarn膮艂 j膮 niepok贸j. Nie mog艂a d艂u偶ej usiedzie膰 na miejscu, drepta艂a z k膮ta w k膮t, jej r臋ce porusza艂y si臋 niespokojnie.

- Chc臋 znowu zobaczy膰 Olg臋 - powiedzia艂a, od­wracaj膮c si臋 plecami do Anastasa. - Nie mam do tego 偶adnego prawa, poniewa偶 zostawi艂am j膮. Zostawi­艂am moje dziecko. Gdybym mog艂a, zabra艂abym j膮 ze sob膮. Teraz rozumiem, 偶e dobrze si臋 sta艂o, jak si臋 sta­艂o. Po jakim艣 czasie wszystko nabiera wyrazisto艣ci, Anastas. My艣lisz, 偶e kto艣 tym wszystkim kieruje? Kto艣 poza nami? Czasami si臋 nad tym zastanawiam. Jest wiele spraw, kt贸re w niezwyk艂y spos贸b si臋 ze so­b膮 wi膮偶膮, chocia偶 nikt by si臋 tego nie spodziewa艂, bo to si臋 k艂贸ci ze zdrowym rozs膮dkiem, Anastas. Bardzo chcia艂abym znowu zobaczy膰 Olg臋. Ona mnie chyba ju偶 nie pami臋ta. Dlaczego mia艂aby pami臋ta膰? Zosta­wi艂am j膮, zdradzi艂am. Czy ty pami臋ta艂by艣 matk臋, kt贸­ra by ci臋 tak wcze艣nie opu艣ci艂a?

- Jeste艣 dla siebie zbyt surowa, Antoniu. Anastas nie odpowiedzia艂 na jej pytania. Na takie pytania nie mo偶na odpowiedzie膰.

- Dziecko mo偶e si臋 czu膰 opuszczone przez rodzi­c贸w r贸wnie偶 wtedy, gdy s膮 przy nim - rzek艂 cicho. - W wielu domach panuje ch艂贸d, Toniu, brak zrozu­mienia. Mo偶na zdradzi膰 dziecko na wiele innych spo­sob贸w, nie tylko wtedy, gdy si臋 je opuszcza.

- Ale ja wyjecha艂am! - Antonia opar艂a r臋ce na bio­drach.

Anastas na zawsze zapami臋ta ten jej gest, tak dla niej typowy.

- To, 偶e inni zdradzaj膮 w inny spos贸b, nie poma­ga mi wcale usprawiedliwia膰 w艂asnej zdrady. Nie wo­bec Olgi!

- Ani wobec Antonii - dorzuci艂 Anastas, pozwala­j膮c jej wytrze膰 艂zy w sw贸j r臋kaw.

Pog艂adzi艂 j膮 po g艂owie.

- Najsurowszym s臋dzi膮, kt贸rego kiedykolwiek spotka艂a艣, jeste艣 ty sama, Antoniu Jurkowa. Nikt in­ny nie os膮dzi艂by ci臋 r贸wnie bezlito艣nie. Nie wydaje mi si臋, by Olga tak o tobie my艣la艂a, kiedy doro艣nie na tyle, by zrozumie膰. Teraz spotkasz dziecko, kt贸re by膰 mo偶e ci臋 nie pami臋ta. Po jakim艣 czasie twoja c贸r­ka stanie si臋 kobiet膮. Zakocha si臋. I zrozumie.

- Mo偶e mimo wszystko mogliby艣my razem je藕dzi膰 po kraju i uje偶d偶a膰 konie - poci膮gn臋艂a nosem Anto­nia. - Po odwiedzinach w Archangielsku...

- Dobrze, je艣li nadal b臋dziesz tego chcia艂a, kiedy przekonasz si臋, co tam s艂ycha膰 - rzek艂 powa偶nie. - Czu­j臋 si臋 za ciebie odpowiedzialny, bo jeste艣 dla mnie jak siostra. Musz臋 mie膰 pewno艣膰, 偶e dobrze ci si臋 uk艂ada.

Antonia roze艣mia艂a si臋 przez 艂zy. Tyle trosk, kt贸­re zbiera艂y si臋 jak czarne chmury. Potarga艂a Anastasa po ciemnej czuprynie.

- Ty? Niby za mnie odpowiedzialny? - Odsun臋艂a si臋 od niego. Znowu ogarn膮艂 j膮 niepok贸j, znowu za­cz臋艂a w臋drowa膰 tam i z powrotem, bra膰 do r臋ki i od­k艂ada膰 r贸偶ne przedmioty. - Jestem ju偶 du偶a, Anastas, wystarczaj膮co du偶a, by sama o siebie zadba膰. Od dawna decyduj臋 o sobie. Mo偶esz pojecha膰 ze mn膮 ja­ko przyjaciel. Ale je偶eli chcesz mi towarzyszy膰, bo uwa偶asz, 偶e musisz mnie pilnowa膰, mo偶esz z powo­dzeniem zboczy膰 gdzie艣 po drodze.

- Do Archangielska jest daleko - zauwa偶y艂 Anastas. Przemierzy艂 spor膮 cz臋艣膰 tego kraju, kt贸ry uwa偶a艂 za swoj膮 ojczyzn臋, by wiedzie膰, 偶e jest bezkresny.

Toni膮 r贸wnie偶 zaczyna艂a to rozumie膰.

Gdy mieszka艂a w Archangielsku, stara stolica, Mo­skwa, wydawa艂a jej si臋 daleka. Jednak to, co dzia艂o si臋 tam, na po艂udniu, zawsze odbija艂o si臋 na ludziach z najdalszych zak膮tk贸w kraju. Z kolei to, co dzia艂o si臋 w najodleglejszych zak膮tkach Rosji, nie mia艂o zbyt wielkiego wp艂ywu na sytuacj臋 w mie艣cie, w kt贸­rym historia pozostawi艂a g艂臋bokie 艣lady.

Archangielsk znajdowa艂 si臋 bardzo daleko od Mo­skwy, ale nikt w Moskwie nie pojmowa艂, 偶e odleg艂o艣膰 mi臋dzy dawn膮 stolic膮 a Archangielskiem jest co naj­mniej dwa razy wi臋ksza ni偶 w przeciwnym kierunku.

Tego nie da艂o si臋 zmierzy膰.

Antonia po prostu o tym wiedzia艂a.

- Czy zastanawiasz si臋 czasami, co mog艂oby si臋 z na­mi sta膰, gdyby nie zjawili si臋 偶o艂nierze? - spyta艂a.

- Mo偶e znale藕liby艣my si臋 w gorszym po艂o偶eniu - odrzek艂 Anastas. Zamy艣li艂 si臋, a potem doda艂: - Nie wiem, czy naprawd臋 chcia艂bym zabra膰 z sob膮 Kati.

By艂 tak bole艣nie szczery. Mimo 偶e Kati tragicznie zgin臋艂a, nadal widzia艂 j膮 tak膮, jaka by艂a. By膰 mo偶e na­wet jeszcze wyra藕niej, poniewa偶 mia艂 odwag臋 spoj­rze膰 w oczy temu wszystkiemu, czego nie chcia艂 przedtem dostrzega膰. Zrozumia艂, do czego chciano go wykorzysta膰.

- Mo偶e tak jak Grigorij ju偶 bym nie 偶y艂a - odezwa­艂a si臋 cicho Antonia. - Czciciele Jumali nie lubili zbyt­nio obcych. My艣l臋, 偶e jako obcy za du偶o wiedzieli­艣my i podejrzewali艣my. Chyba nie mogliby ju偶 nas pu艣ci膰 wolno. Albo zmusiliby nas do nawr贸cenia si臋 na ich wiar臋, albo musieliby nas zabi膰.

- Widzia艂em w艣r贸d nich r贸wnie偶 ludzi takich jak my - przypomnia艂 jej Anastas. - Ty zapami臋ta艂a艣 Judina i Glikeri臋. Stra偶nik贸w. Lecz oni nale偶eli do wtajemni­czonych, do najbli偶szego kr臋gu. Zale偶a艂o im na tym, by oddawano cze艣膰 Jumali. Czerpali z tego korzy艣ci. Ale pami臋taj, 偶e konie kupili艣my od ca艂kiem zwyczajnych ludzi, w wioskach tak偶e spotykali艣my zwyczajnych lu­dzi... Wyro艣li w wierze w z艂ot膮 bogini臋, nie zastanawia­j膮c si臋 nad tym, nawet nie dokonuj膮c wyboru. Ta wia­ra by艂a cz膮stk膮 tradycji ich ludu, ich samych...

Antonia nie mog艂a si臋 z tym pogodzi膰, nie chcia艂a my艣le膰 ciep艂o o tych ludziach, nie chcia艂a dostrzega膰 w nich dobrych stron.

- Ty te偶 si臋 za nich nie modli艂e艣 - zauwa偶y艂a. - Bez zaj膮kni臋cia opowiedzia艂e艣 wszystko, co o nich wie­dzia艂e艣.

- Oni zabili prawdziw膮 Kati - odpar艂. - Trzeba ich powstrzyma膰, zanim wychowaj膮 wi臋cej takich dziew­cz膮t jak ona. Zw艂aszcza tych wtajemniczonych, naj­bardziej gorliwych w swej wierze...

- Gro藕ni s膮 nie tylko szamani - westchn臋艂a Anto­nia. - My艣l臋, 偶e twoi zwyczajni ludzie broniliby bo­gini nie mniej zaciekle. Po艣wi臋ciliby dla niej wszyst­ko, ofiarowali ostatni grosz, walczyli w jej obronie z nara偶eniem 偶ycia. Nawet gdyby znikn臋li wszyscy szamani, dop贸ki istnieje Jumala, oni b臋d膮 wierzy膰. Potrzebuj膮 jej. Czy maj膮 co艣 innego?

Anastas nie potrafi艂 odpowiedzie膰.

Ten z艂oty pos膮偶ek z zamierzch艂ych czas贸w tak偶e ich dwoje b臋dzie prze艣ladowa膰 jak jaki艣 koszmar. Nie za­pomn膮 o niej, zostali przez ni膮 naznaczeni, oni tak偶e.

- Czy m贸wi艂em ju偶, 偶e komendant zamierza ci ofiarowa膰 prezent? - Anastas. spojrza艂 pytaj膮co na Antoni臋.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Prezent? U艣miechn膮艂 si臋 szeroko. Odsun膮艂 my艣li o Jumali, odsun膮艂 my艣li o jej ludzie. Stara艂 si臋 te偶 uciec od Kati. Od b贸lu. Zdo艂a艂 si臋 u艣miechn膮膰, chocia偶 czu艂 pust­k臋, chocia偶 przepe艂nia艂 go b贸l.

- Komendant ci臋 lubi - zauwa偶y艂 zaczepnie.

To prawda. Komendant by艂 偶onatym m臋偶czyzn膮 po czterdziestce, ojcem gromadki dzieci, lecz to wca­le nie przeszkadza艂o mu rzuca膰 t臋sknych spojrze艅 za innymi kobietami. Nie przeszkadza艂o mu te偶 w umizgach do Antonii, na kt贸re sobie pozwala艂 od pierw­szej chwili, kiedy j膮 ujrza艂.

Oczarowa艂y go jej ciemne loki i u艣miech, a przede wszystkim niepowtarzalny, d藕wi臋czny g艂os.

Nigdy wcze艣niej nie spotka艂 kobiety takiej jak ona. Jak wyzna艂 Antonii, jego 偶ona r贸wnie偶 czasami mu si臋 sprzeciwia艂a, ale nie w taki s艂odki i uroczy spos贸b. Mimochodem da艂 Antonii do zrozumienia, 偶e taka kobieta jak ona mog艂aby otrzyma膰 o wiele wi臋cej od starszego i bardziej do艣wiadczonego m臋偶czyzny ni偶 od takiego m艂okosa jak Anastas. Przyznawa艂, 偶e Anastas jest przystojny i ma mn贸stwo m艂odzie艅czej ener­gii i si艂y, ale soki w starych drzewach kr膮偶膮 r贸wnie szybko, zapewnia艂 w zaufaniu.

Wzdycha艂 do Antonii, tego nie mog艂a mu zabro­ni膰, cho膰 stanowczo odrzuca艂a jego starania. On jed­nak nie rezygnowa艂. Wci膮偶 zabiega艂 o jej wzgl臋dy.

Antoni臋 艣mieszy艂y poczynania oficera. Anastas dworowa艂 sobie z komendanta; d艂ugo udawa艂 zazdros­nego kochanka i nawet da艂 rzekomemu rywalowi do zrozumienia, 偶e got贸w jest posun膮膰 si臋 do r臋koczy­n贸w. Komendant si臋 wystraszy艂 - b贸jka o kobiet臋 uw艂acza艂aby wszak m臋偶czy藕nie z jego pozycj膮.

Chwali艂 si臋 Antonii, 偶e cieszy si臋 sympati膮 carycy El偶biety. A wszyscy wiedzieli, 偶e na jej dworze fawo­ryci obdarzani s膮 wieloma przywilejami.

W jakich okoliczno艣ciach komendant spotka艂 ca­ryc臋, gdzie i czy to si臋 sta艂o przed, czy po obj臋ciu przez ni膮 tronu, tego Antonia si臋 nie dowiedzia艂a. Dyskretny komendant nie by艂 skory do ujawniania wszystkich szczeg贸艂贸w. Powiedzia艂, 偶e o pewnych sprawach nie mo偶na m贸wi膰 zbyt g艂o艣no. Caryca ma wrog贸w nawet we w艂asnej armii, a s膮 nimi przeciw­nicy wojny przeciwko Szwecji.

Tak wi臋c Antonia nie nalega艂a i z powag膮 zapew­ni艂a, 偶e wcale si臋 nie dziwi, i偶 caryca darzy wzgl臋da­mi tak wiele znacz膮cego i zdolnego m臋偶czyzn臋, jakim jest komendant.

- Nie powinnam flirtowa膰 z tym starym dziadem - westchn臋艂a. - Je艣li st膮d wyjad臋, uwolni臋 si臋 przynaj­mniej od jego oddechu na karku. Nie ma tego z艂ego, co by na dobre nie wysz艂o!

- S膮 te偶 pewne korzy艣ci z tego, 偶e biega za tob膮, a偶 mu 艣lina cieknie z k膮cik贸w ust - rzek艂 Anastas bez cienia szacunku dla komendanta. - Jego 偶ona naresz­cie nie jest brzemienna. Na pewno si臋 z tego cieszy, bo od kiedy si臋 pobrali, rodzi艂a co roku.

Antonia j臋kn臋艂a zgorszona.

- Nie pojmuj臋, co za my艣li ci kr膮偶膮 po g艂owie! Czy to Grigorij ci臋 tego nauczy艂, czy te偶 to kwestia twe­go starannego wychowania?

- Jest jeszcze jedna dobra strona - m贸wi艂 dalej Anastas bez mrugni臋cia okiem. Nie zamierza艂 odpowiada膰 na tego typu pytania, nie traktowa艂 ich powa偶nie. - Ofiaruje ci tego wspania艂ego skoczka. Tego czarnego.

Antonii zakr臋ci艂o si臋 w g艂owie.

- Chyba nie t臋 klacz... kt贸rej sama wybra艂am imi臋? Anastas skin膮艂 g艂ow膮.

- Ju偶 mnie pyta艂, ten stary 艣wintuch. Podszed艂 do mnie. 艢lini艂 si臋, wi臋c od razu odgad艂em, 偶e chodzi mu o ciebie. Spyta艂 mnie, czy mia艂bym co艣 przeciwko te­mu, 偶eby podarowa艂 ci konia... 偶eby da艂 ci Caryc臋. Prze艂kn膮艂em ci臋偶ko i podzi臋kowa艂em w twoim imie­niu. Wspanialszego zwierz臋cia nie znajdziesz po tej stronie Uralu, dziewczyno!

- Nie mog臋 przyj膮膰 takiego podarunku! - rzek艂a. Niewiele brakowa艂o, a jej tak偶e pociek艂aby 艣linka.

- To nie jego ko艅 - zauwa偶y艂 Anastas sucho. - Po­zw贸l, by ci go da艂. Caryca b臋dzie mia艂a lepiej u cie­bie. Czy nie wiesz, jak si臋 biedaczka czuje, gdy ten grubas posadzi na jej grzbiecie sw贸j ty艂ek, obserwu­j膮c bitw臋 ze wzg贸rza?

- Jeste艣 z艂o艣liwy! Wzruszy艂 ramionami.

- Los mnie nie oszcz臋dza艂 - rzek艂 偶a艂osnym g艂osem. - Gdyby艣 zna艂a moje 偶ycie, nie ocenia艂aby艣 mnie tak ostro, moja pi臋kna. Mia艂em ci臋偶kie 偶ycie... - G艂os Anastasa zadr偶a艂 jak zawsze, kiedy dochodzi艂 do tego mo­mentu przedstawienia. To jeszcze jeden z ich wsp贸lnych 偶art贸w. - Musia艂em szybko my艣le膰 i bra膰 to, co mi pro­ponowano. Nie mog艂em zadawa膰 wielu pyta艅, to mog艂o by膰 niebezpieczne. Widzia艂em chciwe d艂onie, Toniu, nie­wiarygodnie chciwe. I to mnie zahartowa艂o. Nie boj臋 si臋 偶ycia. Nie boj臋 si臋 rzuca膰 w nieznane! Ale jest te偶 we mnie wiele czu艂o艣ci.

Antonia za ka偶dym razem 艣mia艂a si臋 r贸wnie serdecz­nie. Tym razem tak偶e Anastas zdo艂a艂 j膮 rozbawi膰. Ten ch艂opak by艂 naprawd臋 zdolny!

Rozleg艂o si臋 pukanie. Nie zd膮偶yli odpowiedzie膰, kie­dy do pokoju w艂adczym krokiem wszed艂 komendant.

Stan膮艂 w drzwiach. Popatrzy艂 na oboje, lecz potem przeni贸s艂 wzrok na Antoni臋.

- Mam dla was dobr膮 wiadomo艣膰 - odezwa艂 si臋. - Przygotowali艣my prawdziwy prezent po偶egnalny.

Anastas mrugn膮艂 porozumiewawczo do Antonii. Teraz powie o klaczy!

- Pojedziecie z naszymi lud藕mi i jeszcze z paroma mnichami, udaj膮cymi si臋 do klasztor贸w na p贸艂nocy. Jest w艣r贸d nich przeor. A duchowni przywi膮zuj膮 wa­g臋 do pewnych form. My艣l臋, 偶e je艣li b臋d膮 zmuszeni podr贸偶owa膰 z par膮, kt贸ra ca艂kiem jawnie 偶yje w grze­chu, mog膮 si臋 zgorszy膰. Wymy艣lili艣my zatem drobne k艂amstwo dla dobrotliwego ojczulka. Antonia, moja 艣liczna, postarali艣my si臋 o dokumenty dla ciebie, na mocy kt贸rych uzyskujesz rozw贸d ze swoim m臋偶em. Duchowny czeka, wszyscy czekaj膮. Urz膮dzimy wam 艣lub, moje dzieci!

2

Znowu w oderwaniu od rzeczywisto艣ci. To jaki艣 ob艂臋d. Antonia odnosi艂a wra偶enie, jakby wszystko si臋 dzia艂o poza ni膮. Przez ca艂y czas nie dawa艂a jej spokoju my艣l, 偶e z pozoru jowialny komendant z nich zadrwi艂. Wiedzia艂, 偶e sk艂amali, i postanowi艂 ich za to ukara膰.

Ob艂臋d.

To chyba nie dzieje si臋 naprawd臋.

Jednak Antonia by艂a pewna, 偶e nie 艣ni. Wszystkie zmys艂y pozosta艂y czujne. Widzia艂a, s艂ysza艂a, czu艂a za­pachy, dotyk Anastasa, kt贸ry sta艂 obok. Mia艂a na sobie swoj膮 naj艂adniejsz膮 sukienk臋, lecz pod sp贸d w艂o偶y艂a wysokie buty do jazdy konnej, tak jak lubi艂 komendant.

Pozna艂a po swym okr膮g艂ym zalotniku, 偶e czu艂 si臋 kim艣 pomi臋dzy Piotrem Wielkim a Panem Bogiem. My艣la艂 pewnie, 偶e jako wyra藕nie odtr膮cony adorator okaza艂 niezwyk艂膮 wspania艂omy艣lno艣膰 - wszystko to przygotowa艂 dla niej, Antonii.

- Przyb臋dziesz do Archangielska jako przyzwoita kobieta - rzek艂 powa偶nie. Nawet uroni艂 艂z臋 podczas ceremonii.

Antonia sama by艂a bliska p艂aczu.

- Przeka偶臋 papiery samemu gubernatorowi - obie­ca艂. - M贸j kapitan dostarczy je zaraz po przyje藕dzie do miasta. Je偶eli tw贸j m膮偶 jeszcze 偶yje, dowie si臋, 偶e wasze ma艂偶e艅stwo wobec prawa i ko艣cio艂a zosta艂o rozwi膮zane.

- Jak ci si臋 to uda艂o? - sykn臋艂a, blada i bezsilna.

- Jestem cz艂owiekiem posiadaj膮cym niema艂膮 w艂a­dz臋 - odpar艂 ob艂udnie s艂odko.

Antonia nie wiedzia艂a, co powiedzie膰. Oddawa艂 j膮 formalnie temu m艂odemu cz艂owiekowi, z kt贸rym, jak twierdzi艂a, uciek艂a. To gest wielce wspania艂omy艣lny. W dodatku ofiarowa艂 jej klacz w prezencie 艣lubnym, by mog艂a od czego艣 zacz膮膰 - opowiada艂a przecie偶 o stajni, kt贸r膮 mia艂a w Archangielsku.

Przyj臋cie trwa艂o ju偶 d艂ugo. Przeor i zakonnicy wcze艣nie podzi臋kowali i po偶egnali si臋. Nie o wszyst­kim chcieli wiedzie膰. Niemoralno艣膰 nie istnia艂a, kie­dy odwracali si臋 plecami.

Tak by艂o pro艣ciej.

- U艣miechaj si臋 - mrukn膮艂 Anastas do Antonii. - Nasz wsp贸lny przyjaciel got贸w po偶a艂owa膰 swej de­cyzji, je偶eli b臋dziesz taka smutna. Jeszcze si臋 rozmy­艣li, a mo偶e nawet rozbije w艂asne ma艂偶e艅stwo, by urz膮dzi膰 sobie z tob膮 wesele. Mog艂a艣 dosta膰 gorszego m臋偶a ni偶 ja, skoro on wybiera艂...

Antonia u艣miechn臋艂a si臋 sztywno. Nie umia艂a trak­towa膰 tego przedstawienia z takim humorem jak Anastas.

Komendant zbyt ich zaskoczy艂, by zdo艂ali zapro­testowa膰. By膰 mo偶e mogli odm贸wi膰, lecz Antonia do tej pory nie potrafi艂a zebra膰 my艣li.

W艂o偶y艂a wi臋c naj艂adniejsz膮 sukienk臋 i zawi膮za艂a wst膮偶k臋 Grigorija we w艂osach. Patrzy艂a, jak Anastas tak偶e wk艂ada najlepszy str贸j i przewi膮zuje si臋 szarf膮 - prezentem 艣lubnym od Kati.

Oboje rozumieli znaczenie takich drobiazg贸w.

Anastas u艣cisn膮艂 d艂o艅 Antonii i u艣miechn膮艂 si臋, po­cieszaj膮c, 偶e na pewno znajd膮 jakie艣 wyj艣cie.

Ale niewiele mogli zrobi膰, stoj膮c przed kap艂anem.

Antonia szeptem wypowiada艂a s艂owa przysi臋gi. Anastas r贸wnie偶 mamrota艂 niewyra藕nie. W jednej chwili znikn臋艂a ca艂a jego pewno艣膰 siebie, nie mia艂 na­wet odwagi spojrze膰 na Antoni臋. Wydawa艂 si臋 zak艂o­potany, kiedy j膮 ca艂owa艂 po ceremonii na oczach wszystkich zebranych.

Mia艂 suche wargi i twarde d艂onie. By膰 mo偶e poca­艂unek wygl膮da艂 na nami臋tny. Starali si臋 jak mogli. Wi臋cej nikt nie m贸g艂 od nich wymaga膰.

Antonia prawie nie jad艂a, nie mia艂a apetytu. Wszystko wydawa艂o si臋 jej tak szalone, 偶e mog艂o by膰 wymys艂em samego nieboszczyka Judina.

Jej odtr膮cony wielbiciel zdo艂a艂 rzeczywi艣cie zasko­czy膰 ich w ostatnim momencie. A to jeszcze nie by­艂o wszystko. Istnia艂y zwyczaje, bez kt贸rych nie oby­艂o si臋 偶adne wesele. Zwyczaje, kt贸re dostarcza艂y roz­rywki na ka偶dym przyj臋ciu weselnym. Go艣cie Anto­nii i Anastasa, z kt贸rych wi臋kszo艣膰 stanowili m臋偶­czy藕ni - 偶o艂nierze, hodowcy koni, kupcy - na pewno nie zrezygnuj膮 z takiej gratki.

Antonia zastanawia艂a si臋, czy Anastas wiedzia艂 o tej tradycji. Nie obraca艂 si臋 przecie偶 cz臋sto w podobnym towarzystwie, nie bywa艂 na wielu zabawach, je偶eli w og贸le bra艂 w nich udzia艂. Ufa艂a, 偶e nie mia艂 o ni­czym poj臋cia. Wystarczy, 偶e ona boi si臋 i denerwuje.

Poczu艂a, 偶e nienawidzi komendanta.

Bawi艂 si臋 doskonale, przez jeden dzie艅 m贸g艂 decy­dowa膰 o jej 偶yciu.

Uroczysto艣膰 b臋dzie trwa艂a d艂ugo. Zostanie w ich pami臋ci na wiele lat. A potem razem z Anastasem wy­rusz膮 na p贸艂noc.

Nagle powr贸t do Archangielska wyda艂 si臋 Antonii po tysi膮ckro膰 trudniejszy ni偶 na pocz膮tku.

Podejrzewa艂a komendanta, 偶e 艣wietnie zdawa艂 so­bie z tego spraw臋. Kto powiedzia艂, 偶e tylko kobiety s膮 偶膮dne zemsty?

Ale klacz nale偶a艂a do niej, cho膰 wcze艣niej kupowa­艂a konie po przyst臋pniejszej cenie.

Na przyj臋ciu weselnym jedzenia by艂o w br贸d. A napitku jeszcze wi臋cej. Ka偶da okazja, 偶eby si臋 za­bawi膰, wydawa艂a si臋 dobra. Pojawili si臋 艣piewacy, wy­ci膮gni臋to instrumenty. Zagrano pie艣ni od bardzo smutnych do najdzikszych, a tak偶e kr贸tkie, frywolne piosenki. Atmosfera robi艂a si臋 coraz bardziej gor膮ca. M臋偶czy藕ni odwa偶nie zacz臋li ta艅czy膰 kozaka, cho膰 wielu z nich niezbyt pewnie trzyma艂o si臋 na nogach po wypiciu zbyt du偶ej ilo艣ci w贸dki. Po tym wyst臋pie niekt贸rzy stracili nieco wcze艣niejszego animuszu.

Potem wyci膮gn臋li do ta艅ca kobiety. Obracali nimi pod ciemniej膮cym niebem. Ogniska i pochodnie rzu­ca艂y niezwyk艂e czerwone 艣wiat艂o na plac mi臋dzy 偶o艂­nierskimi koszarami.

Nikt nie zamierza艂 i艣膰 do domu. Zwykle wesele trwa艂o przynajmniej trzy dni. Nie by艂o powodu, by tym razem sta艂o si臋 inaczej.

Antonia 藕le si臋 czu艂a. Chcia艂o jej si臋 wymiotowa膰 i p艂aka膰. Wok贸艂 rozbrzmiewa艂 艣miech i zabawa, a ona mia艂a ochot臋 p贸j艣膰 st膮d jak najdalej!

Jednak nie mog艂a.

Nie mog艂a tego zrobi膰, nie niszcz膮c samej siebie.

Bo偶e, jak nie znosi艂a, gdy kto艣 decydowa艂 o jej 偶y­ciu! Jak偶e nie znosi艂a przytakiwa膰 i zgadza膰 si臋 bez s艂owa! Nie cierpia艂a, gdy kto艣 za ni膮 decydowa艂, co jest dla niej najlepsze!

U艣miecha艂a si臋. U艣miecha艂a si臋, a偶 bola艂y j膮 szcz臋ki. Wewn膮trz czu艂a pustk臋, by艂a wypalona i zm臋czona.

To chyba jaki艣 okrutny 偶art. Sen. To nie dzieje si臋 naprawd臋. Tak, to tylko sen!

- Ta艅czy膰! Ta艅czy膰! Ta艅czy膰! - us艂ysza艂a rytmicz­ne skandowanie. - Chcemy zobaczy膰, jak para m艂o­da ta艅czy!

Wok贸艂 Antonii powsta艂 szum. Przez moment po­czu艂a si臋 zdezorientowana. Nie ca艂kiem rozumia艂a, kogo ci ludzie maj膮 na my艣li. Po chwili domy艣li艂a si臋, 偶e chodzi o ni膮.

To na ni膮 i Anastasa czekaj膮.

Na m艂od膮 par臋!

Ca艂y ten 艣lub to tylko wielki 偶art!

Gdyby wiedzieli o tym ci ludzie, kt贸rzy wo艂ali zgodnym ch贸rem! Wtedy ich 艣miech brzmia艂by ina­czej.

Teraz domagali si臋 ta艅ca.

Anastas wsta艂 - jeden k膮cik jego ust lekko uni贸s艂 si臋 ku g贸rze, oczy si臋 艣mia艂y. Co za niezwyk艂y ch艂o­pak. M臋偶czyzna...

Przyjaciel.

Pom贸g艂 Antonii wsta膰. Nie by艂a pewna, czy nogi nie odm贸wi膮 jej pos艂usze艅stwa.

Czy w og贸le jad艂a co艣 w ci膮gu dnia? Troch臋 rano. Nie mo偶e jednak teraz upa艣膰. Gotowi pomy艣le膰, 偶e jest w ci膮偶y.

Antonia omal nie parskn臋艂a 艣miechem, ale si臋 opanowa艂a. Na jej twarzy pojawi艂a si臋 jednak weso艂o艣膰, oczy nabra艂y 偶ycia. Niech to sobie t艂umacz膮, jak chc膮. Mog膮 uwa偶a膰, 偶e promienieje szcz臋艣ciem.

Oboje znale藕li si臋 na 艣rodku placu, gdzie panowa艂 p贸艂mrok. 艢wiat艂a umieszczono na skraju i nie o艣wiet­la艂y dobrze 艣rodka. Tu kr贸lowa艂 cie艅. Antoni臋 bardzo to cieszy艂o.

Wszyscy go艣cie ustawili si臋 wok贸艂, tworz膮c kr膮g.

Anastas podtrzymywa艂 j膮. Obj臋艂a go. Nigdy by nie uwierzy艂a, 偶e 偶ycie ka偶e jej zagra膰 tak膮 rol臋.

Nastr贸j wyczekiwania narasta艂. Muzykanci zacz臋­li od spokojnej muzyki.

Anastas u艣miecha艂 si臋 - ciep艂o i szeroko, ale te偶 tro­ch臋 smutno. Z trosk膮.

- Zawsze w ta艅cu by艂a艣 motylem, Antoniu. Ta艅­czy艂a艣 ju偶 ze mn膮 nie raz i nic z艂ego ci si臋 nie sta艂o. Poka偶emy im, jak ta艅czy para m艂oda?

Tak niewiele brakowa艂o, by podj臋艂a wyzwanie. Musia艂a pokaza膰, co potrafi.

Z pocz膮tku poruszali si臋 mi臋kko i powoli. Udawa­li uczucia, kt贸re w obojgu umar艂y, kt贸re oboje po­grzebali. Kt贸re mogli wydoby膰 nie dla siebie nawza­jem, lecz dla innych, kt贸rzy znaczyli wi臋cej.

W Antonii tli艂o si臋 wiele ognia... Jej policzki roz­grza艂y si臋, sk贸ra zap艂on臋艂a. Oczy ciska艂y b艂yskawice.

Anastas u艣miecha艂 si臋 zach臋caj膮co. Antonia nie spo­dziewa艂a si臋, 偶e jest w nim tyle 偶aru. Zawsze wydawa艂 si臋 taki rozs膮dny i opanowany. Chocia偶 wiedzia艂a r贸w­nie偶, 偶e by艂 got贸w umrze膰 dla Kati. Nie powinna by膰 zaskoczona jego 偶ywio艂owo艣ci膮, kt贸ra ros艂a w miar臋, jak muzyka stawa艂a si臋 coraz bardziej skoczna.

Wok贸艂 rozlega艂o si臋 rytmiczne klaskanie. Stopy tupa艂y w takt muzyki. Wielu go艣ci pewnie zapiek艂o w podeszwach. Ludzie nucili, zebrani w kr膮g.

Stopniowo coraz wi臋cej biesiadnik贸w w艂膮cza艂o si臋 do ta艅ca. Plac, kt贸ry wydawa艂 si臋 tak du偶y, zape艂ni艂 si臋. Wok贸艂 Antonii i Anastasa zrobi艂o si臋 ciasno. Cie­plej. Muzyka sta艂a si臋 odrobin臋 powolniejsza, za to bardziej nami臋tna.

M臋偶czy藕ni zacz臋li ta艅czy膰 odbijanego. Po kilku obrotach z partnerk膮 pozwalali jej przechodzi膰 w ra­miona innego.

Antonia i Anastas r贸wnie偶 nie mogli tego unikn膮膰.

- To wym贸wka, by zata艅czy膰 z pann膮 m艂od膮 - u艣miechn膮艂 si臋 Anastas, wypuszczaj膮c z r膮k Antoni臋.

Antonia zmienia艂a w ta艅cu partner贸w. Niekt贸rzy z nich nie mogli zapanowa膰 nad r臋kami. Skutecznie studzi艂a ich zap臋dy, depcz膮c im po stopach. Nie s膮­dzi艂a, by z tego powodu zyska艂a s艂aw臋 kiepskiej tan­cerki. M臋偶czy藕ni o tym nie m贸wi膮.

Wszystko wok贸艂 wirowa艂o. Obejmowa艂y j膮 wci膮偶 inne r臋ce. Pozwala艂a si臋 obejmowa膰, pozwala艂a m臋偶­czyznom odczuwa膰 rado艣膰, 偶e j膮 prowadz膮, pozwala­艂a czasem na ukradkowe u艣ciski, ale mia艂a do艣膰 si艂y, by sprzeciwi膰 si臋 wi臋kszej poufa艂o艣ci. Od czasu do czasu dostrzega艂a w t艂umie Anastasa, obejmuj膮cego w ta艅cu kt贸r膮艣 z 偶on oficer贸w lub mniej dostojnych pa艅.

Pu艣ci艂 do Antonii oczko i przes艂a艂 poca艂unek. Do­brze gra艂 swoj膮 rol臋.

Po chwili znowu znikn膮艂.

To szale艅stwo. Wszystko wydawa艂o si臋 szale艅­stwem, jak cho膰by ten chaotyczny taniec, w kt贸rym wszystko by艂o przypadkowe. Przekazywano sobie Antoni臋 z r膮k do r膮k, kr膮偶y艂a tak bez celu.

Wypali艂o si臋 wiele pochodni, zanim muzyka zacz臋­艂a cichn膮膰. Cienie zlewa艂y si臋 w jedno z noc膮. Anto­nia odchyli艂a g艂ow臋 do ty艂u i spojrza艂a w g贸r臋 ku nie­bu. Zobaczy艂a gwiazdy. Zastanowi艂a si臋, co te偶 sobie my艣l膮 o jej nieszcz臋艣ciu.

La艂 si臋 z niej pot, stopy piek艂y. Nie by艂a pewna, czy jej buty maj膮 jeszcze podeszwy.

Kr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie. Nagle poczu艂a, 偶e kto艣 chwyci艂 j膮 wp贸艂 inaczej ni偶 pozostali - mocno i bez po偶膮dliwo艣ci. Po prostu j膮 trzyma艂.

Anastas.

U艣miecha艂 si臋 szeroko.

- Poradzi艂a艣 sobie, co? Wko艂o pewnie wiele obola­艂ych palc贸w...

- Widzia艂e艣? Spokojnie prowadzi艂 j膮 w ta艅cu. Min膮, sposobem, w jaki j膮 trzyma艂, dawa艂 do zrozumienia innym tan­cerzom, 偶e nie zamierza jej ju偶 nikomu odst膮pi膰. Od­bijany si臋 sko艅czy艂.

- Musia艂em patrze膰, czy nie trzeba ci wsparcia. Okaza艂bym si臋 kiepskim panem m艂odym, gdybym pozwoli艂 innym zbytnio si臋 spoufala膰 z moj膮 偶on膮...

U艣miechn膮艂 si臋.

- 艁atwo ci si臋 艣mia膰 - westchn臋艂a i opar艂a g艂ow臋 na jego ramieniu. - Czy twoje partnerki by艂y r贸wnie na­tarczywe?

- Wiele mo偶na powiedzie膰 gr膮 cia艂a - odrzek艂 sucho, niemal z odraz膮. - Niekt贸re by艂y bardzo ch臋tne do ta­kich rozm贸w, ale okaza艂em si臋 od nich silniejszy...

Antonia nie mog艂a si臋 nie u艣miechn膮膰. Dobrze, 偶e potrafi艂a si臋 艣mia膰. Przynajmniej nie p艂aka艂a nad sob膮.

- Wkr贸tce tym, co ta艅cz膮, i tym, co graj膮, zachce si臋 pi膰 - rzek艂 cicho. - Mo偶e uda si臋 nam wymkn膮膰?

- Wierzysz w to? - mrukn臋艂a Antonia.

Anastas jednak chyba tego nie dos艂ysza艂, poniewa偶 ta艅czy艂 dalej, nic nie m贸wi膮c. Nie by艂o 艂atwo prowa­dzi膰 rozmow臋 w艣r贸d zgie艂ku i wrzawy ta艅cz膮cych, kt贸rzy lepiej lub gorzej trzymali si臋 na nogach. Ca艂y czas kto艣 ich tr膮ca艂 i popycha艂 na innych. Antonia czu艂a b贸l w ca艂ym ciele.

Wreszcie muzyka ucich艂a i rozleg艂y si臋 艣piewy.

Anastas wyprowadzi艂 Antoni臋 z placu.

Przyni贸s艂 chleb. Kruszy艂 go do letniego roso艂u. Zmusi艂 Antoni臋 do jedzenia.

- Zemdlejesz, je艣li nic nie zjesz, dziewczyno! - W jego oczach kry艂 si臋 smutek.

Antonia potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Jedzenie nie kusi艂o jej, raczej odpycha艂o. Przed oczami wirowa艂y jej plamy - niezwyk艂e barwne kule, kt贸re ta艅czy艂y zgrabniej ni偶 niekt贸rzy z oficer贸w.

- Masz s艂ucha膰 swego m臋偶a! - rzek艂 Anastas sta­nowczo. Wsun膮艂 jej kawa艂ek chleba w usta, kiedy je otworzy艂a, 偶eby odpowiedzie膰.

Prze偶u艂a i po艂kn臋艂a. Bola艂 j膮 偶o艂膮dek. Czu艂a md艂o­艣ci.

- Musz臋 czym艣 popi膰 - wykrztusi艂a. Niech臋tnie zjad艂a jeszcze troch臋 chleba. Nie mog艂a prze艂kn膮膰 nic innego, bo mia艂a wra偶enie, 偶e zwymiotuje.

- Co艣 do picia dla panny m艂odej! - zawo艂ano. Kto艣 przysun膮艂 jej do ust kubek, kt贸ry pojawi艂 si臋 znik膮d. Wypi艂a.

W gardle zapiek艂o jak ogie艅, ale zamkn臋艂a oczy i prze艂kn臋艂a.

Dawno nie wypi艂a na raz takiej ilo艣ci w贸dki, chocia偶 kiedy艣, gdy by艂a weso艂膮 Antoni膮, kt贸ra ta艅czy艂a na sto艂ach, nie wylewa艂a za ko艂nierz.

Nie ugasi艂a pragnienia, ale poprawi艂 jej si臋 nastr贸j.

Musz臋 by膰 trze藕wa! przebieg艂o jej przez g艂ow臋. Nie pami臋ta艂a, dlaczego, wiedzia艂a tylko, 偶e to wa偶ne.

- Wody - rzek艂a z naciskiem i spojrza艂a po zebra­nych wok贸艂. Wydawali si臋 jakby bardziej wyra藕ni.

- Nie dosta艂a艣 nic do picia? - spyta艂 Anastas.

- Dosta艂am, w贸dk臋 - odpar艂a Antonia z u艣miechem. 艢mieszy艂a j膮 zdumiona twarz Anastasa.

Spojrza艂 najpierw na ni膮, potem na kubek. Stara艂 si臋 odnale藕膰 tego, kt贸ry poda艂 Toni trunek, ale tamten znikn膮艂 w t艂umie. Wok贸艂 zobaczy艂 tylko kr膮g pe艂nych wyczekiwania twarzy, na kt贸rych widnia艂y pogardliwe u艣miechy, ale i pewnego rodzaju podziw. Ci m臋偶czy藕­ni niecz臋sto spotykali kobiety, kt贸re bez skrzywienia wypija艂y tak膮 ilo艣膰 w贸dki jednym haustem. A w ka偶­dym razie nie tego pokroju, co Antonia - ona nie na­le偶a艂a do dziewcz膮t lekkich obyczaj贸w.

- Je偶eli kto艣 ma polewa膰 mojej 偶onie, to tylko ja! - zawo艂a艂 gniewnie Anastas. Zacisn膮艂 d艂onie, jedna z nich spocz臋艂a na r臋koje艣ci no偶a.

Antonia podziwia艂a go za to, 偶e nawet w chwili sil­nego wzburzenia nie straci艂 przytomno艣ci umys艂u i nazwa艂 j膮 鈥瀞woj膮 偶on膮鈥.

- To tylko 偶art - zapewni艂 kto艣 z t艂umu. - Zwyk艂y 偶art. Ale偶 ona mo偶e wypi膰!

Rozleg艂 si臋 艣miech pe艂en uznania.

- Niech nikt nie wa偶y si臋 tego powt贸rzy膰! - rzuci艂 Anastas, ci膮gle z艂y. - Prosi艂a o wod臋. Potraktuj臋 no­偶em ka偶dego, kto o艣mieli si臋 poda膰 jej co艣 innego!

Wida膰 by艂o, 偶e nie 偶artuje.

Kubek Antonii nape艂niono wod膮. Zanim zd膮偶y艂a go chwyci膰, Anastas j膮 uprzedzi艂. Przysun膮艂 naczynie do ust i upi艂 troch臋, zanim jej poda艂.

Wok贸艂 zapad艂a cisza.

- Mo偶e i wy powinni艣cie si臋 czego艣 napi膰 - zapro­ponowa艂 po chwili przyja藕nie. Usiad艂 uspokojony i tylko lekko poklepa艂 n贸偶.

M臋偶czy藕ni ochoczo podchwycili propozycj臋. Znik­n臋li. Atmosfera zosta艂a roz艂adowana. Nikt w艂a艣ciwie nie czu艂 si臋 obra偶ony. Na wszystkich weselach musz膮 by膰 chwile napi臋cia, kto艣 musi chwyci膰 za n贸偶, musi zawrze膰. Co艣 musi przyspieszy膰 kr膮偶enie krwi.

Nie sta艂o si臋 nic takiego, to w艂a艣ciwie nic nie zna­cz膮cy drobiazg.

- Jeste艣 ju偶 wystarczaj膮co doros艂a, by wiedzie膰, 偶e nie powinna艣 pi膰 na pusty 偶o艂膮dek - sykn膮艂 Anastas przez z臋by. - Sko艅czy si臋 tym, 偶e dostaniesz torsji, moja droga.

- Musia艂abym wypi膰 du偶o wi臋cej - odpar艂a Antonia. Czu艂a si臋 zm臋czona. Alkohol pali艂 j膮 w 偶o艂膮dku, ale nie zamierza艂a przyznawa膰 si臋 do tego Anastasowi. Opr贸偶ni艂a kubek do dna, 偶eby pokaza膰 im wszystkim, 偶e nie pozwoli si臋 zaskoczy膰. Mo偶e g艂upio si臋 zacho­wa艂a. Anastas mia艂 racj臋, by艂a wystarczaj膮co doros艂a, by wiedzie膰, czym to si臋 mo偶e sko艅czy膰...

Antonia prze艂kn臋艂a. Anastas powinien wkr贸tce zrozumie膰, dlaczego potrzebowa艂a takiego wzmoc­nienia. By膰 mo偶e sam by wtedy nie odm贸wi艂. Powin­na go ostrzec, ale nie by艂a w stanie.

Sama my艣l o tym wprawia艂a j膮 w zak艂opotanie.

Najwyra藕niej Anastas o niczym nie wiedzia艂, naj­wyra藕niej trwa艂 w b艂ogiej nie艣wiadomo艣ci.

Wmusi艂 w ni膮 jeszcze troch臋 chleba. Prze艂kn臋艂a raczej z rozs膮dku. Mo偶e dzi臋ki temu przestanie jej szumie膰 w g艂owie. Przez moment zastanowi艂a si臋, czy nie powin­na wypi膰 wi臋cej w贸dki, 偶eby naprawd臋 艣ci臋艂o j膮 z n贸g.

Ale to niczego nie rozwi膮偶e.

Musi zachowa膰 trze藕wo艣膰. Przynajmniej Anastasowi jest to winna.

Na placu, bli偶ej 艣rodka, ustawiono pochodnie. No­we pochodnie, kt贸re d艂ugo si臋 b臋d膮 pali艂y.

Antonii zasch艂o w gardle.

- Zrobi艂o si臋 ciemno - zauwa偶y艂 Anastas. - Ale chy­ba nie zamierzaj膮 wi臋cej ta艅czy膰. Przecie偶 to ju偶 noc.

Antonia nie odpowiedzia艂a.

Wiedzia艂a, co szykuj膮.

Przyszli, nios膮c 偶erdzie. Towarzyszy艂y im g艂o艣ne 艣miechy, wymowne spojrzenia.

Anastas wreszcie zrozumia艂.

Popatrzy艂 na Antoni臋 badawczo. W jego oczach czai艂 si臋 strach.

- Na co艣 si臋 zanosi - stwierdzi艂.

- Mo偶na tak powiedzie膰 - odpar艂a Antonia. M臋偶czy藕ni przynie艣li pokrycie namiotu. Umoco­wali 偶erdzie w ziemi, zarzucili na nie bia艂e p艂贸tno.

Nast臋pnie przynie艣li koce, u艂o偶yli je w 艣rodku, sta­rannie przykryli ziemi臋. Sprawdzili, czy pos艂anie jest wystarczaj膮co mi臋kkie.

Potem wycofali si臋. Wok贸艂 rozlega艂 si臋 艣miech.

- Co to ma znaczy膰, do diab艂a? - denerwowa艂 si臋 Anastas. - Czy co艣 z tego rozumiesz, Toni膮?

- To stary zwyczaj stajennych - wyja艣ni艂a 艂agodnie. - Wygl膮da na to, 偶e i 偶o艂nierze go piel臋gnuj膮. Czy nigdy nie by艂e艣 na weselu, Anastas?

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Z wyj膮tkiem mego w艂asnego - odpar艂. - Nie zd膮­偶yli艣my nawet zacz膮膰 zabawy. U艣miechn膮艂 si臋 gorz­ko i ponownie spojrza艂 na namiot na 艣rodku placu.

M臋偶czy藕ni rozpalili w 艣rodku pochodnie. Cienkie p艂贸tno lekko powiewa艂o na wietrze.

Cicho gra艂a muzyka. W powietrzu unosi艂o si臋 偶a­艂osne brzmienie strun. Urokliwe, kusz膮ce...

- Zwykli ludzie zabawiaj膮 si臋 na r贸偶ne sposoby. Mo偶ni panowie nawet nie wiedz膮, co trac膮 - rzek艂a ci臋偶ko Antonia. - Ot贸偶 na weselu nale偶y zadba膰 o to, by m艂oda para sta艂a si臋 prawdziwym ma艂偶e艅stwem. W niekt贸rych stronach go艣cie rozbieraj膮 m艂odych, zanim zamkn膮 ich w sypialni. Gdzie indziej zabiera­j膮 prze艣cierad艂o z dowodem utraty cnoty przez pan­n臋 m艂od膮. A jeszcze inni przygotowuj膮 co艣 takiego.

Skin臋艂a g艂ow膮 w stron臋 namiotu.

- To dla nas, Anastas.

Prze艂kn膮艂. W jednej chwili zrozumia艂. Widzia艂 cie­nie przez p艂贸tno namiotu, przez dwie cienkie 艣ciany przygotowanej sypialni.

Roze艣mia艂 si臋, zwracaj膮c twarz ku niebu. 艢mia艂 si臋 tak serdecznie, 偶e z oczu trysn臋艂y mu 艂zy.

Kt贸ry艣 z m臋偶czyzn zadba艂 o to, by kubek Anastasa zosta艂 nape艂niony po sam brzeg. Ch艂opak nie py­ta艂, co mu daj膮.

- Wiedzia艂a艣 przez ca艂y czas? - spyta艂. Antonia skin臋艂a g艂ow膮.

- W ka偶dym razie obawia艂am si臋 tego.

Obj膮艂 Antoni臋 ramieniem. Przytuli艂 j膮. Drug膮 r臋k膮 pog艂adzi艂 po policzku.

- Wiele przeszli艣my razem, ty i ja, Toniu. Przecierpieli艣my wiele, 偶eby tu dotrze膰, prawda? Odwa偶yli­艣my si臋 na wiele. Napotkali艣my mn贸stwo niebezpie­cze艅stw, w kt贸rych mogli艣my straci膰 偶ycie, a mimo to nie stch贸rzyli艣my. Pokonali艣my je. Skin臋艂a g艂ow膮.

- Czy nie s膮dzisz, 偶e jeste艣my w stanie prze偶y膰 i to? - spyta艂 cicho i poca艂owa艂 j膮 w czo艂o. - Nie je­ste艣 ju偶 niewinn膮 dziewczyn膮, Toniu. Mia艂a艣 w swo­im 偶yciu kilku m臋偶czyzn. A i ja nie 偶y艂em jak mnich. Znam si臋 na rzeczy. Te, kt贸re mia艂y okazj臋 si臋 prze­kona膰, nie skar偶y艂y si臋. Nie kocha艂em wszystkich ko­biet, z kt贸rymi sypia艂em. A ty?

Antonia potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie byli te偶 przyjaci贸艂mi - odpar艂a. - Z kilkoma wyj膮tkami - doda艂a.

W tej samej chwili stan臋艂a jej przed oczami twarz Jewgienija. I Wasilija.

Z Wasilijem nic jej nie 艂膮czy艂o, oboje chcieli tylko ugasi膰 cielesne t臋sknoty, wype艂ni膰 powsta艂膮 pustk臋.

艢ci艣le bior膮c, nie znaczyli dla siebie nic wi臋cej. Ale sp臋dzili wsp贸lnie mi艂e chwile. Czeka艂a na nie, jej sk贸­ra 偶y艂a pod palcami Wasilija. Wysz艂a mu na spotka­nie, zaiskrzy艂o mi臋dzy nimi.

Nie po艂膮czy艂a ich mi艂o艣膰, lecz chwilowe po偶膮danie.

Antonia nie chcia艂a jednak po偶膮da膰 Anastasa. Nie chcia艂a, by on jej po偶膮da艂.

Mog艂oby z tego wynikn膮膰 co艣 niebezpiecznego. Nie pragn臋艂a tego.

Ju偶 do艣膰 wycierpia艂a. Wszystko, czego teraz prag­n臋艂a, to spok贸j.

Nie chcia艂a, by o偶y艂y w niej gor膮ce t臋sknoty.

Nie chcia艂a 艣ni膰 o 偶arliwej nami臋tno艣ci, o poca艂unkach, budz膮cych w jej ciele pragnienia, kt贸re nie mia­艂y zosta膰 zaspokojone.

Grigorij umar艂.

Nie chcia艂a ju偶 prze偶ywa膰 podobnego niepokoju.

Nie mog艂a ju偶 wi臋cej dawa膰, tym bardziej nie przy­jacielowi, tym bardziej nie Anastasowi.

- Mo偶esz zamkn膮膰 oczy i my艣le膰, o kim chcesz - szepn膮艂. - Ja tak zrobi臋. Przez zas艂on臋 nikt nie zoba­czy, czy masz oczy otwarte, Toniu.

On b臋dzie my艣la艂 o Kati.

Antonia pr贸bowa艂a przywo艂a膰 w wyobra藕ni jej ob­raz: szare oczy o niezwyk艂ej 艂agodno艣ci, r贸wna grzywka przyci臋ta tu偶 nad brwiami, z艂ocisty kolor w艂os贸w, niczym dojrza艂ego zbo偶a, ciep艂y u艣miech.

A kiedy Anastas otworzy oczy, zobaczy j膮, Anto­ni臋, tak r贸偶n膮 od Kati, jak tylko to mo偶liwe.

- Czy mia艂e艣 kogo艣? - spyta艂a nagle. - Po 艣mierci Kati?

Anastas spojrza艂 na ni膮.

- Co za pytanie? - u艣miechn膮艂 si臋 zak艂opotany. - Wiedzia艂em, 偶e 偶ony pytaj膮 o to, ale nie spodziewa­艂em si臋 tego od ciebie...

W jej oczach nadal malowa艂o si臋 pytanie.

- Nie - odpar艂, czuj膮c, 偶e zasch艂o mu w ustach. Nie patrzy艂 na ni膮. - Nie mia艂em nikogo po Kati.

Antonia wiedzia艂a, 偶e okazji nadarza艂o si臋 wiele. W takich miejscach jak to zawsze mo偶na znale藕膰 ko­biet臋. Kosztuje to par臋 monet, ale nie tyle, by dopro­wadzi膰 m臋偶czyzn臋 do ruiny.

艢wiadomo艣膰, 偶e Anastas jest ci膮gle wierny Kati, 偶e trzyma艂 si臋 z dala od kobiet, kt贸re mo偶na kupi膰, na­pe艂ni艂a Antoni臋 pewnego rodzaju spokojem.

Nie wiedzia艂a, dlaczego, lecz nie chcia艂a o tym my­艣le膰.

Kati nie 偶yje.

Grigorij nie 偶yje.

A oni nie maj膮 innego wyboru.

Przed nimi jeszcze to jedno trudne zadanie. Musz膮 przez nie przej艣膰, a wtedy uwolni膮 si臋 od tych wszyst­kich 偶膮dnych wra偶e艅 ludzi. Wtedy b臋d膮 wolni, by znowu m贸c by膰 sob膮.

Wolni, by p艂aka膰.

3

Go艣cie niecierpliwili si臋. Dla wi臋kszo艣ci z nich mia艂 to by膰 kulminacyjny punkt uroczysto艣ci wesel­nej. Nawet si臋 zbytnio nie upili, nie mogli przecie偶 straci膰 takiej gratki. Potem si臋 zabawi膮.

Gdy namiot opadnie, b臋d膮 mogli zacz膮膰 u偶ywa膰 na dobre. Potem nie b臋dzie mia艂o nawet wi臋kszego zna­czenia, czyj to 艣lub.

Wa偶ne jednak, by ma艂偶e艅stwo zosta艂o skonsumo­wane, by pa艅stwo m艂odzi spe艂nili ten obowi膮zek.

Przy g艂o艣nym 艣miechu i gromkich oklaskach m艂o­da para zosta艂a zap臋dzona do namiotu. Morze ludzi rozdzieli艂o si臋 przed nimi - jak Morze Czerwone przed Moj偶eszem.

Antonia s艂ysza艂a tylko 艣miech. Daleko w tle brzmia艂a muzyka, pe艂na ognia i podniecaj膮ca.

Anastas wypu艣ci艂 r臋k臋 przyjaci贸艂ki. Przytrzyma艂 wej艣cie do namiotu i pozwoli艂 Antonii przej艣膰 przed sob膮. Poczu艂a mu艣ni臋cie mi臋kkiego materia艂u na po­liczku. Znalaz艂a si臋 w 艣rodku.

Anastas zatrzyma艂 si臋 na chwil臋.

- Nie pr贸bujcie tylko wedrze膰 si臋 do namiotu! - krzykn膮艂 w stron臋 t艂umu. Antonia dos艂ysza艂a 艣miech w jego g艂osie, ale r贸wnie偶 powag臋. Nie by艂a pewna, czy zgromadzeni na zewn膮trz te偶 to zauwa偶yli. Nie traktowali Anastasa jak m臋偶czyzny. Mo偶e nawet w膮tpili, 偶e jest zdolny do wype艂nienia ma艂偶e艅skiego obo­wi膮zku. Antonia chcia艂aby m贸c powiedzie膰 im, jakim jest cz艂owiekiem, ale nie mog艂a. - Nasze matki po­wtarza艂y nam, 偶e mo偶emy tylko patrze膰, ale nie do­tyka膰! To obowi膮zuje r贸wnie偶 tutaj. Szcz臋艣liwcem, kt贸ry mo偶e dotyka膰, jestem tylko ja. Wszyscy inni musz膮 si臋 zadowoli膰 po艂owiczn膮 przyjemno艣ci膮...

- Czy to dotyczy r贸wnie偶 kobiet? - spyta艂 jaki艣 za­chrypni臋ty g艂os, kt贸remu zawt贸rowa艂y salwy 艣miechu.

- Antonia ma ostre pazurki - ostrzeg艂 Anastas. - Je­stem przekonany, 偶e to dotyczy r贸wnie偶 kobiet. Chy­ba 偶e maj膮 wystarczaj膮co grub膮 sk贸r臋...

艢miech wydawa艂 si臋 niczym 艣ciana.

Dotar艂 r贸wnie偶 do 艣rodka.

Namiot by艂 na tyle obszerny i wysoki, by mogli sta膰 wyprostowani. Nawet Anastas, mimo 偶e by艂 ros艂y.

P艂贸tno namiotu powiewa艂o.

Wygl膮da艂o jak 偶贸艂te 艣ciany - pochodnie zabarwi艂y je swym 艣wiat艂em. Gdzieniegdzie blask p艂omieni rzuca艂 czerwonawy odcie艅. Sprawia艂y, 偶e powstaj膮ce fa艂dy przypomina艂y fale ognia. Jak przy zachodzie s艂o艅ca.

M艂odzi nie widzieli t艂um贸w zgromadzonych na ze­wn膮trz. Nie mogli widzie膰, o艣lepia艂o ich 艣wiat艂o.

Mo偶e uda si臋 zapomnie膰, 偶e tam s膮...

Jednak d藕wi臋ki nie znikn臋艂y - przez p艂贸cienne 艣cia­ny dochodzi艂y g艂osy i 艣miechy ludzi, kt贸rzy zasiedli zaledwie na wyci膮gni臋cie ramion od kr臋gu pochodni. Antonia mog艂a ich niemal dostrzec - jak zbijali si臋 w grupy, 偶eby mo偶liwie najlepiej widzie膰. 呕eby jak najwi臋cej zobaczy膰.

Czu艂a w艣r贸d tej osobliwej widowni narastaj膮ce na­pi臋cie. Mdli艂o j膮. I z艂o艣ci艂o r贸wnie偶.

S艂ysza艂a brz臋k kubk贸w wype艂nionych trunkami. Wie­dzia艂a, 偶e w臋druj膮 z jednej spoconej d艂oni do drugiej.

Muzyka zabrzmia艂a wyra藕niej.

Graj膮cy te偶 pewnie chcieli zobaczy膰 i podeszli bli­偶ej. Nie chcieli straci膰 najlepszej cz臋艣ci widowiska.

D藕wi臋ki instrument贸w zag艂uszy艂y g艂osy. Leniwe ryt­my stwarza艂y lepszy nastr贸j ni偶 nieprzyjemny, ochryp­艂y 艣miech i rzucane p贸艂g艂osem pieprzne docinki...

Zamkn膮膰 oczy?

Antonia nie wiedzia艂a, czy potrafi.

Anastas podszed艂 do niej. Prze艂kn膮艂. U艣miechn膮艂 si臋 ostro偶nie. Wyci膮gn膮艂 do niej r臋ce, nie tak jednak, by jej dotkn膮膰.

Antonia zauwa偶y艂a, 偶e si臋 poci. Zrozumia艂a, 偶e i on si臋 boi. Czuli si臋 w tej klatce jak na wystawie. To wy­j膮tkowo ordynarny zwyczaj.

Na szcz臋艣cie nie byli ca艂kiem m艂odzi i niedo艣wiadczeni.

Antonii przemkn臋艂o przez my艣l, 偶e m艂odziutka dziewczyna musia艂a si臋 panicznie ba膰 tej chwili. Ta­kie prze偶ycie mog艂o zabi膰 ma艂偶e艅stwo, zanim si臋 na dobre zacz臋艂o.

Antonia chwyci艂a r臋ce Anastasa. Us艂ysza艂a szmer dochodz膮cy z zewn膮trz, zaraz jednak zag艂uszy艂y go d藕wi臋ki strun. Glosy ucich艂y.

- Mog臋 im powiedzie膰, 偶e jestem zbyt pijany - szepn膮艂 jej Anastas do ucha.

- Wtedy nas tu przetrzymaj膮, p贸ki nie wytrze藕wie­jesz - odpar艂a cicho. Mia艂a nadziej臋, 偶e nikt na ze­wn膮trz nie s艂ysza艂 jej s艂贸w. Ludzie nie siedzieli na ty­le blisko. W dodatku muzycy brzd膮kali im niemal tu偶 przy uszach. - Od tego nikt si臋 nie wymiga - wyja艣ni艂a. - B臋d膮 czeka膰 tak d艂ugo, a偶 dostan膮 to, co chc膮. Niezale偶nie od tego, ile to potrwa. I wcale nie b臋d膮 sk艂onni nam odpu艣ci膰, gdy bardziej sobie popij膮. S艂y­sza艂am historie o tym, 偶e stan臋li z no偶em nad panem m艂odym, kt贸remu si臋 nie uda艂o...

Anastas roze艣mia艂 si臋 cicho tu偶 przy jej w艂osach.

- Czy biedak poczu艂 smak no偶a?

- Powiod艂o mu si臋 nast臋pnej nocy - szepn臋艂a An­tonia. - Panna m艂oda omal nie zemdla艂a. Nie dosta­li w tym czasie nic do jedzenia ani do picia. Zd膮偶yli te偶 po raz pierwszy w ma艂偶e艅stwie porz膮dnie si臋 po­k艂贸ci膰...

Anastas st艂umi艂 艣miech.

Pog艂adzi艂 Antoni臋 po w艂osach, po plecach. Stara艂 si臋 j膮 uspokoi膰. Antonia zamkn臋艂a oczy i na chwil臋 odnalaz艂a spok贸j.

Uda艂o jej si臋 na moment zapomnie膰 o gapiach zgromadzonych na zewn膮trz.

- Obawiam si臋, 偶e musz臋 ci臋 poca艂owa膰 - szepn膮艂 Anastas. - A przynajmniej udawa膰...

Unios艂a ku niemu twarz.

Znowu rozleg艂 si臋 szmer. Niczym silny podmuch wiatru, kt贸ry r贸wnie szybko zamar艂. A muzyka ci臋艂a powietrze. Pot臋gowa艂a nastr贸j wyczekiwania.

- Musimy przez to przebrn膮膰 - szepn臋艂a Antonia. - Zr贸b to. Zr贸b to naprawd臋. Przecie偶 musimy...

Jego usta odnalaz艂y jej usta. Jedn膮 r臋k膮 obj膮艂 j膮 za szyj臋, drug膮 po艂o偶y艂 na plecach. Pie艣ci艂 je delikatnie.

Antonia usi艂owa艂a zapomnie膰, 偶e stoi przed ni膮 Anastas.

Nie potrafi艂a jednak przywo艂a膰 w my艣li Grigorija. Wspomnienia o nim by艂y zbyt 艣wi臋te.

Nie potrafi艂a te偶 wyobrazi膰 sobie, 偶e ma przed so­b膮 Olega. Zdradzi艂a go.

Nie zdo艂a艂a nawet zatrzyma膰 przed oczami obra­zu Wasilija. 呕aden z czu艂ych kochank贸w z przesz艂o­艣ci nie chcia艂 przy niej zosta膰 w tej chwili. Pojawiali si臋 i znikali.

Kiedy otworzy艂a oczy, ujrza艂a Anastasa. To on j膮 ca艂owa艂, rozpala艂 wargi. Ca艂owa艂 policzki, trzymaj膮c jej g艂ow臋 w d艂oniach.

Oczy mia艂 ciemne, ciemniejsze, ni偶 je zapami臋ta艂a. Ciemne jak w臋giel, sadza lub jak noc.

- Jeste艣 艣liczna - powiedzia艂 cicho. - Rozlu藕nij si臋, Toni膮. Mo偶e drzemie w tobie jeszcze jaka艣 t臋sknota?

Poca艂owa艂 jej skro艅. Suchymi ustami, delikatnie i mi臋k­ko.

- Na pewno, ale nigdy nie my艣la艂am, 偶e ty j膮 roz­budzisz. Nie chcia艂abym te偶, 偶eby co艣 takiego kiedy­kolwiek si臋 powt贸rzy艂o. Obiecaj, 偶e to niczego mi臋­dzy nami nie zmieni. Teraz jednak spr贸bujmy na chwil臋 zapomnie膰, kim jeste艣my...

Zapomnie膰?

Czy potrafi膮?

Mo偶e...

Antonia poczu艂a w sobie t臋sknot臋. Poczu艂a, 偶e mog­艂aby j膮 uwolni膰. Potrafi艂a si臋 otworzy膰.

Mog艂aby obudzi膰 owo pragnienie bez przywo艂ywa­nia w my艣li twarzy, nie widz膮c oczu z przesz艂o艣ci, kt贸re jej si臋 zewsz膮d przygl膮daj膮, mimo 偶e nie powin­ny na to patrze膰. Nie powinny jej os膮dza膰. Nie po­winny si臋 domaga膰, by si臋 t艂umaczy艂a.

Mog艂aby o偶ywi膰 w sobie to, co na wp贸艂 umar艂o. Obudzi膰 do 偶ycia to, co zdusi艂a po 艣mierci Grigorija. Nie w膮tpi艂a przecie偶, 偶e pozosta艂a w niej ta stro­na kobieco艣ci. Jednak j膮 ukry艂a. Zamkn臋艂a za wielo­ma drzwiami, zapominaj膮c, gdzie po艂o偶y艂a klucze.

Anastas odnajdywa艂 je jeden po drugim. Jego war­gi mia艂y w sobie tyle 偶aru. Rozpala艂y jej sk贸r臋. Anto­nia czu艂a, 偶e jej policzki p艂on膮, pulsuje w wargach, omal ich nie rozsadzi.

Anastas ukoi艂 je poca艂unkiem.

Antonia odnios艂a wra偶enie, 偶e jej kr臋gos艂up staje si臋 mi臋kki, kolana tak偶e. Zarzuci艂a Anastasowi r臋ce na szyj臋. Mocniej zacisn臋艂a.

Zapomnie膰, kim s膮?

Ona jest Antoni膮.

On to Anastas.

Wiedzia艂a o nim tak wiele, on tyle o niej wiedzia艂. To im wystarcza艂o. Nie pragn臋li si臋 pozna膰 i od tej strony. Nie pragn臋li po偶膮da膰 si臋 nawzajem.

Zapomnie膰, kim s膮?

Antonia nie chcia艂a.

A na zewn膮trz siedzia艂 t艂um coraz bardziej pija­nych ludzi. Czekali. Nie znali lito艣ci.

W jaki spos贸b oni oboje si臋 tu znale藕li?

Jak z tego wybrn膮?

W jeden spos贸b.

Musz膮 zapomnie膰, kim s膮.

Niekt贸rzy m臋偶czy藕ni, kt贸rych obejmowa艂a, mniej dla niej znaczyli ni偶 Anastas. Bywa艂y czasy, kiedy nie liczy艂a tak dok艂adnie.

Antonia pami臋ta艂a to.

Przypomnia艂a sobie, 偶e zawsze udawa艂o jej si臋 zna­le藕膰 w swych kochankach jakie艣 pi臋kno, zawsze po­trafi艂a uczyni膰 z ka偶dego z nich kogo艣 wymarzonego.

Na przyk艂ad kr贸lewicza - je艣li nie w og贸le, to przy­najmniej na t臋 kr贸tk膮 chwil臋. Potem znowu przewa偶­nie zmieniali si臋 w 偶aby, ale wtedy ju偶 nie potrzebo­wa艂a ich idealnego wizerunku.

Wtedy jej si臋 udawa艂o.

Teraz te偶 mog艂a spr贸bowa膰 zapomnie膰.

Mog艂a ujrze膰 innego m臋偶czyzn臋, ukrywaj膮cego si臋 pod postaci膮 przyjaciela, kt贸rego nazywa艂a Anastasem. Mog艂a go odnale藕膰. Mog艂a znale藕膰 kr贸lewicza, gdyby tylko otworzy艂a oczy do艣膰 szeroko. Gdyby po­zwoli艂a zmys艂om zwyci臋偶y膰 nad rozs膮dkiem.

Gdyby podszepn臋艂a Anastasowi, by uczyni艂 z niej kr贸lewn臋, potrafi艂by to zrobi膰.

Oboje potrafili.

Mogli zapomnie膰 o sobie samych na kr贸tk膮 chwi­l臋. Mogli wkra艣膰 si臋 do bajki i sta膰 si臋 kim艣 innym.

- Jeste艣 kr贸lewiczem - szepn臋艂a tu偶 przy jego ustach. - Jeste艣 cudownym, nieznajomym kr贸lewiczem. Dosta­niesz zatem wszystko, czego pragniesz...

Anastas przy艂膮czy艂 si臋 do gry. Wczu艂 si臋 w rol臋, kt贸r膮 mu wyznaczy艂a.

- Jeste艣 c贸rk膮 ksi臋cia - szepn膮艂, pieszcz膮c palcem jej ucho, g艂adz膮c wzd艂u偶 szyi. Bardzo delikatnie... - Nie wolno ci si臋 ze mn膮 spotyka膰. Musisz by膰 nie­tkni臋ta i niewinna, kiedy ksi膮偶臋, tw贸j ojciec, b臋dzie ci臋 oddawa艂 innemu m臋偶czy藕nie. Ale ja ci臋 uprowa­dzi艂em. Poszukuj膮 ciebie. S艂ycha膰 t臋tent ko艅skich kopyt, g艂osy tych, kt贸rzy goni膮 nas w lesie. Ale nas nie znajd膮. Moje wojsko pe艂ni stra偶. Zabra艂em ci臋 do swego namiotu. Sprawi臋, 偶e c贸rka ksi臋cia stanie si臋 kobiet膮...

Jest kr贸lewiczem z obcego kraju. Mieszka w nieznanym kr贸lestwie, w kt贸rym kiedy艣 b臋dzie panowa艂 jako kr贸l.

Porwa艂 j膮.

Ona jest c贸rk膮 ksi臋cia. Niewinn膮. Nigdy przedtem nie dotyka艂 jej 偶aden m臋偶czyzna. Nie wiedzia艂a, cze­go si臋 mo偶e spodziewa膰. Ba艂a si臋, lecz przede wszyst­kim zemsty ojca, jego gniewu. Tego m臋偶czyzny nie musia艂a si臋 obawia膰.

Jego palce rozpina艂y jej sukienk臋, wargi ca艂owa艂y szyj臋, ramiona, kt贸re ods艂oni艂.

Chcia艂a poczu膰 przy sobie jego ciep艂o. Nie chcia艂a s艂y­sze膰 dochodz膮cych odg艂os贸w pogoni. Pragn臋艂a umkn膮膰 prze艣ladowcom. Wierzy艂a niezbicie, 偶e w ramionach te­go m臋偶czyzny stanie si臋 g艂ucha na wszystkie inne g艂osy.

Antonia? Kto to taki? Anastas?

Nie zna艂a ich.

Jest c贸rk膮 ksi臋cia. Nie ma imienia, tak jak i on. Nie pyta艂 jej, jak si臋 nazywa. Ona za艣 nie 艣mia艂a go spyta膰.

To niewa偶ne.

Ostro偶nie poci膮gn膮艂 j膮 na pos艂anie. Ukl臋kn膮艂 i ob­j膮艂 j膮. Poprowadzi艂 jej r臋ce ku szerokiej koszuli, da­j膮c jej do zrozumienia, 偶eby j膮 za niego rozpi臋艂a.

Jej palce dr偶a艂y.

Tyle by艂o guzik贸w, takich ma艂ych. A jego sk贸ra wydawa艂a si臋 taka gor膮ca pod cienkim materia艂em, czu艂a to bardzo wyra藕nie pod opuszkami palc贸w. On za艣 nie spuszcza艂 z niej wzroku.

Widzia艂a, 偶e wzrokiem chcia艂 si臋 wedrze膰 pod jej sukni臋. Zobaczy膰, co si臋 kryje pod materia艂em. Na­dal pozosta艂o wiele nierozpi臋tych guzik贸w. Wiele...

Mia艂a nagie ramiona, ale nie marz艂a. By艂o jej tak gor膮co, 偶e prawie la艂 si臋 z niej pot.

Wyszarpn臋艂a jego koszul臋 ze spodni. U艣miecha艂 si臋.

Pie艣ci艂a d艂o艅mi silne ramiona, zsuwaj膮c z nich ko­szul臋.

Czy to wiatr tak szumi?

Sk膮d pochodz膮 te podniecaj膮ce rytmy?

Czy to jej krew tak pulsuje?

By艂 tak mocno umi臋艣niony. Widzia艂a go przedtem, lecz nie my艣la艂a, jak to jest go dotyka膰. Nigdy nie przysz艂a jej na to ochota...

...zaraz, tak nie zachowuje si臋 ksi臋偶niczka. M艂o­dziutka ksi臋偶niczka spuszcza skromnie wzrok w obecno艣ci m臋偶czyzny z obna偶onym torsem, nie po­czyna sobie tak odwa偶nie. Tylko robotnik贸w w polu, pochylonych nad motyk膮, widywa艂a rozebranych do pasa... Nigdy nie przystawa艂a, 偶eby im si臋 przyjrze膰. Nigdy nie zatrzymywa艂a wzroku na m臋skich cia艂ach...

Ksi臋偶niczka dotyka艂a ukochanego zdziwiona. Czu­艂a, jak jego mi臋艣nie napinaj膮 si臋 pod sk贸r膮. Czu艂a, jak g艂adka i ciep艂a jest jego sk贸ra.

Musia艂a si臋 do niego przysun膮膰, musia艂a si臋 przy­tuli膰 do jego nagiej piersi, musia艂a poczu膰 to ciep艂o na policzkach, na ustach, musia艂a poczu膰 smak sk贸­ry, zapach.

Potar艂a policzkiem o jego pier艣. Trzyma艂a go moc­no za ramiona, zacisn臋艂a na nich palce. By膰 mo偶e zo­stawi艂a 艣lady, ale ksi臋偶niczka by o tym nie my艣la艂a, nie chcia艂aby o tym wiedzie膰.

Potem pu艣ci艂a jego ramiona. G艂adzi艂a d艂o艅mi moc­n膮, szerok膮 pier艣. Pod ubraniem nie wydawa艂a si臋 tak szeroka.

Poczu艂a pod palcami bij膮cy puls na szyi. Musia艂a jej dotkn膮膰 ustami. Po艂askota艂o.

Poznawa艂a jego smak.

Na jej wargach pozosta艂 odcisk jego sk贸ry. Mog艂a to zliza膰. Wch艂on膮膰 go przez usta.

Podda艂 si臋 jej pragnieniom. Uni贸s艂 twarz ku zwie艅­czeniu namiotu. Z zamkni臋tymi oczyma pozwala艂 jej na 艂akome poszukiwania. Pozwala艂, by ca艂owa艂a jego sk贸r臋, piersi, pozwala艂, by przebiega艂a palcami po ra­mionach i plecach. Pozwala艂, by przesuwa艂a d艂o艅mi w d贸艂, w stron臋 brzucha - sykn膮艂, gdy zatrzyma艂a si臋 przy szarfie, u偶ytej zamiast paska.

Potem dotkn臋艂a ustami jego ust. Wilgotnymi, cie­p艂ymi, mi臋kkimi, kt贸re otworzy艂y si臋 dla niego.

Kr贸lewicz z dalekich stron rozpi膮艂 jej sukni臋. Wszystkie guziki. Zsun膮艂 j膮 z ramion ksi臋偶niczki. Ca­艂owa艂 dziewczyn臋, rozlu藕niaj膮c wi膮zania koszuli i 艣ci膮gaj膮c w膮skie rami膮czka przez jej okr膮g艂e ramio­na. Ca艂owa艂, potem mocno do siebie przytuli艂.

Sk贸r臋 mia艂a rozpalon膮.

Zrobi艂o si臋 jej gor膮co.

Wok贸艂 rozbrzmiewa艂 rytm, kt贸ry nie by艂 ich w艂asnym rytmem. Wydawa艂 si臋 podobny, ale mia艂 inne tempo.

Byli spokojni.

Nikt nie m贸g艂 ich dosi臋gn膮膰.

On jest kr贸lewiczem z innego kraju, ca艂e kr贸le­stwo b臋dzie kiedy艣 nale偶a艂o do niego.

Ona jest c贸rk膮 ksi臋cia.

Odsun膮艂 j膮 od siebie na odleg艂o艣膰 ramion. Przy­siad艂 na pi臋tach. Jego kolana dotyka艂y jej kolan.

- Jeste艣 艣liczna - wyszepta艂. Naprawd臋 tak my艣la艂.

Rzeczywi艣cie podoba艂a mu si臋: mia艂a ci臋偶kie, pe艂­ne, 艂adne piersi, ciemniej膮ce przy sutkach, niczym le艣­ne jagody jesieni膮.

Chcia艂 ich skosztowa膰. Chcia艂 schwyci膰 je ustami i spr贸bowa膰. Nasyci膰 si臋.

Przywar艂 twarz膮 do tej obfitej mi臋kko艣ci.

Ona za艣 przycisn臋艂a go do siebie. Jej r臋ce, cho膰 wy­dawa艂y si臋 kruche, kry艂y w sobie du偶o si艂y. Targa艂a jego w艂osy, przyciska艂a jego twarz do swych piersi. Chcia艂a go tam zatrzyma膰. Chcia艂a poczu膰 na swej sk贸rze jego usta, poczu膰, jak bardzo jest g艂odny...

I pozosta艂.

Pragn膮艂 tego samego.

Potem po艂o偶y艂a si臋 i poci膮gn臋艂a za sob膮. To ona rozwi膮za艂a mu szarf臋, kiedy sam ju偶 chcia艂 si臋 podda膰.

Ksi臋偶niczka by tego nie zrobi艂a, przebieg艂o jej przez my艣l.

Wypu艣ci艂a go z obj臋膰.

Ale on ju偶 wpad艂 w sid艂a. Pie艣ci艂 d艂o艅mi jej piersi, obsypywa艂 drobnymi poca艂unkami, przesuwa艂 palca­mi po jej sk贸rze. Nie m贸g艂 si臋 ni膮 nasyci膰.

Przez moment us艂ysza艂 muzyk臋, dzik膮 i nami臋tn膮. Z zewn膮trz dosz艂y go j臋ki. Przez chwil臋 wyobrazi艂 so­bie tych ludzi. Podekscytowane twarze. Zrozumia艂, 偶e fantazja zebranych wok贸艂 namiotu pr贸bowa艂a nada膰 偶ycie i form臋 cieniom, pomaga艂a zobaczy膰 to, czego oczy nie mog艂y widzie膰.

Domy艣li艂 si臋, 偶e mo偶e to by膰 bardzo podniecaj膮ce...

Na powr贸t sta艂 si臋 kr贸lewiczem, a ona nieznan膮 ksi臋偶niczk膮, kt贸r膮 mia艂 w swej w艂adzy. A mo偶e i nie. Nie do ko艅ca wiadomo, kto nad kim zapanowa艂...

Zsun膮艂 ni偶ej jej sukni臋. Unios艂a si臋, by m贸g艂 j膮 ca艂­kiem zdj膮膰. Stara艂 si臋, by cienie powiedzia艂y tym na ze­wn膮trz, co si臋 dzieje. Znowu cz臋艣ciowo wypad艂 z roli.

Zdj膮艂 swej ksi臋偶niczce buty.

Zdj膮艂 r贸wnie偶 w艂asne.

Rozwi膮za艂 pasek.

Szmer na zewn膮trz przeszed艂 w wicher.

Ksi臋偶niczka u艣miecha艂a si臋 do niego. Odwi膮za艂a plecion膮 wst膮偶k臋 z w艂os贸w i od艂o偶y艂a na bok.

On zrobi艂 to samo z szarf膮.

Znowu mogli wr贸ci膰 do bajki. Teraz w pe艂ni mog­li si臋 zmieni膰 w kr贸lewicza i ksi臋偶niczk臋. 呕adne wi臋­zi z przesz艂o艣ci nie zdo艂aj膮 ich wyrwa膰 z r贸l.

Potem rozpi膮艂 halk臋 i zdj膮艂 j膮 razem z majtkami ukochanej.

Jej cia艂o wygi臋艂o si臋, kiedy przeci膮ga艂 bielizn臋 przez biodra. J臋k zag艂uszy艂 muzyk臋.

Ksi臋偶niczka przesun臋艂a j臋zykiem po wargach.

Siedzia艂 w kucki i przygl膮da艂 si臋 jej. Poznawa艂 jej cia艂o oczyma.

Mia艂a troch臋 zbyt szczup艂e biodra, gdyby mia艂 j膮 por贸wnywa膰 z idea艂em pon臋tnej kobiety. Zbyt w膮­skie r贸wnie偶, by rodzi膰 dzieci, pomy艣la艂.

Przez moment mign膮艂 mu w pami臋ci male艅ki gr贸b daleko st膮d...

Zamkn膮艂 oczy. Nie podo艂a temu. Ona jest ukocha­n膮 Grigorija, urodzi艂a mu dziecko. Mia艂a jeszcze jed­no w Archangielsku.

Mia艂a te偶 m臋偶a.

Nie, nie zrobi tego.

Kiedy na powr贸t otworzy艂 oczy, wyci膮gn臋艂a do nie­go r臋k臋. Chwyci艂 t臋 d艂o艅 i znalaz艂 si臋 blisko Antonii.

Zamierza艂 jej powiedzie膰, 偶e nie chce dalej gra膰. Nie mo偶e. Woli ponie艣膰 艣mier膰.

Mi臋kkie palce zamkn臋艂y mu oczy, a cichy g艂os szepn膮艂 tu偶 przy uchu:

- Jeste艣 kr贸lewiczem. Wszystko ci wolno. Przyby­艂e艣 z obcego kraju. Jeste艣 przystojny. Masz ramiona, kt贸rych przyjemnie jest dotyka膰. Smakujesz jak m臋偶­czyzna. Pachniesz tak, 偶e 艂askocze mnie w nosie. Twoje r臋ce budz膮 we mnie t臋sknoty. Czy jestem dla ciebie ksi臋偶niczk膮? Czy mo偶e pasterk膮? Powiedz, 偶e jestem dla ciebie kimkolwiek. Jeste艣 kr贸lewiczem. Masz do wszystkiego prawo...

Z艂apa艂a wargami koniuszek jego ucha, jej j臋zyk w艣lizn膮艂 si臋 ostro偶nie do 艣rodka.

Poczu艂, jak krew mu zawrza艂a. Pulsowa艂o w skro­niach. Przez cia艂o przesz艂a fala gor膮ca. Poczu艂 ogarniaj膮­ce go po偶膮danie. Ona ju偶 o tym wiedzia艂a, dotkn臋艂a go.

Ksi臋偶niczka?

Pasterka?

Pozostawi艂a mu wyb贸r mi臋dzy niewinn膮 ksi臋偶nicz­k膮, kt贸rej nie wolno mu tkn膮膰, a ubog膮 wie艣niaczk膮, kt贸ra musia艂a si臋 podporz膮dkowa膰 jego woli.

Nie chcia艂 偶adnej z nich.

- B膮d藕 kobiet膮 - mrukn膮艂, nie otwieraj膮c oczu. Nie chcia艂 widzie膰. - B膮d藕 dla mnie tylko kobiet膮...

Zacisn臋艂a r臋ce na jego plecach. Uwolni艂 jedn膮 z nich. Sam rozpi膮艂 spodnie i wsun膮艂 w nie jej d艂o艅.

Ogie艅 mu przemkn膮艂 przez wargi w s艂owach, kt贸­rych nie ma w 偶adnym j臋zyku.

Nie s艂ysza艂 muzyki.

Nie s艂ysza艂 偶adnych g艂os贸w.

Wszystko wok贸艂 zabarwi艂o si臋 na 偶贸艂toczerwono, jakby znajdowali si臋 w samym 艣rodku zachodu s艂o艅ca. Nawet sk贸ra Antonii nabra艂a odcienia od pochodni na zewn膮trz - i nie mia艂 przed sob膮 ani ksi臋偶niczki, ani pa­sterki, lecz kobiet臋.

Wiedzia艂, 偶e nie mo偶e by膰 d艂u偶ej kr贸lewiczem, a je­dynie m臋偶czyzn膮. My艣la艂, 偶e to rozumia艂a.

Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i uca艂owa艂 palce, kt贸re da艂y mu ty­le przyjemno艣ci. Wsta艂 i zdj膮艂 spodnie. Stan膮艂 przed ni膮 - by艂 dla niej m臋偶czyzn膮.

Szmer na zewn膮trz nie spot臋gowa艂 si臋 - w t艂umie nie by艂o wielu kobiet. Pad艂y jakie艣 uwagi, nie przej膮艂 si臋 tym.

Obserwowali ka偶dy jego ruch.

Ta 艣wiadomo艣膰 w niczym mu nie przeszkadza艂a.

W tym momencie byli kochankami.

- Jeste艣 bardzo przystojny - odezwa艂a si臋. Jej usta u艣miecha艂y si臋. U艂o偶y艂y si臋 do poca艂unku.

- My艣l臋, 偶e jestem got贸w - powiedzia艂 i po艂o偶y艂 si臋. Oczy Antonii 艣mia艂y si臋.

- Ja chyba te偶 - odpar艂a z powag膮. - Od wiek贸w nie czu艂am po偶膮dania.

Rozdzieli艂 jej uda, g艂adzi艂 je po wewn臋trznej, mi臋k­kiej stronie od kolan w g贸r臋.

Unios艂a si臋 ku niemu.

Nast臋pnie po艂o偶y艂 jej r臋k臋 na brzuchu, potem dru­g膮. Trzyma艂 przez chwil臋 w bezruchu, po czym jed­n膮 d艂o艅 przesun膮艂 ni偶ej. Poczu艂 wilgo膰 i ciep艂o. Otwo­rzy艂a si臋 dla niego.

Uni贸s艂 nieco cia艂o i wszed艂 w ni膮. Zosta艂 w niej.

By艂 dla niej m臋偶czyzn膮.

Ona by艂a dla niego kobiet膮.

Potem opuszczono namiot nad ich g艂owami.

4

Musieli spojrze膰 sobie w oczy, zanim zd膮偶yli poczu膰 wstyd. 艢miali si臋, usi艂uj膮c wypl膮ta膰 si臋 z p艂贸tna namio­tu. Z trudem w艂o偶yli ubranie. Musieli si臋 艣pieszy膰.

Wiele r膮k pr贸bowa艂o 艣ci膮gn膮膰 z nich materia艂, wie­le par oczu czeka艂o, 偶eby co艣 zobaczy膰.

Antonia zwi膮zywa艂a wst膮偶k膮 w艂osy, kiedy t艂um wreszcie 艣ci膮gn膮艂 z nich p艂贸tno. Wyl膮dowa艂o na jed­nej z pochodni i zapali艂o si臋. W艣r贸d 艣miech贸w i okrzyk贸w zmieni艂o si臋 w ognisko. Najbardziej roz­ochoceni dorzucali 偶erdzie.

Ich 艣miech brzmia艂 ochryple.

Anastas wci膮gn膮艂 koszul臋 przez g艂ow臋. Mrugn膮艂 do Antonii porozumiewawczo. Czu艂a, 偶e jej policzki na­dal p艂on膮. Zauwa偶y艂a, 偶e niekt贸re guziki trafi艂y do niew艂a艣ciwej dziurki. Poprawi艂a je - u偶ywa艂a r膮k ja­ko tarczy.

Oczy gapi贸w wyra偶a艂y zach艂anno艣膰, rozbiera艂y j膮. To nieludzki obyczaj, pomy艣la艂a. Ile trzeba, by znik­n膮艂 na zawsze?

Czu艂a si臋 jak rzecz.

Ale t艂um by艂 zadowolony.

Anastas poda艂 jej rami臋 i pom贸g艂 wsta膰. Podtrzy­mywa艂 j膮, kiedy zak艂ada艂a buty.

Rozleg艂 si臋 przeci膮g艂y gwizd, gdy ukaza艂a kawa艂ek 艂ydki. Poczu艂a skurcz w 偶o艂膮dku.

Nie podoba艂a jej si臋 ta zabawa!

Antonia odnios艂a wra偶enie, 偶e wiele straci艂a w oczach tych ludzi. Nie tak powinni j膮 zapami臋ta膰, by艂a kim艣 wi臋cej ni偶 tylko cieniem, kt贸ry dostarczy艂 im rozrywki.

Ale kiedy spojrza艂a doko艂a, widzia艂a tylko na wp贸艂 otwarte usta i rozbawione oczy.

Nie b臋d膮 pami臋tali Antonii ani jako cz艂owieka, ani jako kobiety. Nie b臋d膮 pami臋tali, kim by艂a.

Zachowaj膮 w pami臋ci tylko cia艂o.

To przygn臋biaj膮ce.

Anastas poda艂 jej d艂o艅. Antonia zastanawia艂a si臋, czy m臋偶czy藕ni czuj膮 podobnie. Zna艂a ich tylu, mia艂a te偶 wielu, ale nigdy nie przysz艂o jej do g艂owy, by o to spyta膰.

Nigdy te偶 nie zosta艂a tak upokorzona jak teraz.

Oni zapewne jej nie zapami臋taj膮, ale ona zapami臋­ta ich twarze. Zapami臋ta ich spojrzenia i z trudem t艂u­mione westchnienia, wiele m贸wi膮ce ukradkowe ru­chy r臋ki.

Zapami臋ta.

M艂odych nie zatrzymywano d艂u偶ej, mogli i艣膰, do­k膮d zechc膮. Oni te偶 nie chcieli z nikim rozmawia膰. Antonia zobaczy艂a komendanta ze sw膮 ruchliw膮 偶o­n膮, kt贸ra wygl膮da艂a na mi艂膮. By艂 czerwony na twarzy. Wydawa艂o si臋, 偶e ma k艂opoty z oddychaniem.

Antonia cofn臋艂a wzrok. Nie chcia艂a napotka膰 ni­czyjego spojrzenia.

Poci膮gn臋艂a za sob膮 Anastasa. Zobaczy艂a, 偶e z艂apa艂 drewnian膮 misk臋 z jedzeniem i butelk臋, kt贸r膮 wcisn膮艂 pod pach臋. Zamieni艂 s艂owo z tym i owym. W jego g艂o­sie brzmia艂 艣miech i ta przekl臋ta pewno艣膰 siebie. Ja­kim cudem j膮 zachowa艂?

Ona najch臋tniej zapad艂aby si臋 pod ziemi臋. A on z nimi dowcipkowa艂.

To niemo偶liwe, by m臋偶czy藕ni i kobiety tak si臋 od siebie r贸偶nili! My艣la艂a, 偶e ca艂kiem dobrze rozumie m臋偶czyzn. Mia艂a w艣r贸d nich wielu przyjaci贸艂. Anastas by艂 r贸wnie偶 jednym z nich.

Jak mo偶e si臋 艣mia膰 w takiej chwili?

Plac pozosta艂 w tyle, ale nie wygl膮da艂o na to, by we­so艂y nastr贸j przygasa艂. Zabawa mog艂a si臋 teraz zacz膮膰 na dobre. Go艣cie nie byli zale偶ni od pary m艂odej.

W艂a艣ciwie to nie ich go艣cie.

Antonia odczu艂a ulg臋, gdy ju偶 ucich艂y 艣miechy i 艣piewy oraz muzyka.

Nigdy ju偶 nie zniesie d藕wi臋ku instrument贸w stru­nowych, nie po czym艣 takim!

Wypu艣ci艂a d艂o艅 Anastasa dopiero, gdy przekr臋ci艂a klucz w drzwiach do domu, kt贸ry nigdy nie nale偶a艂 do nich, ale kt贸ry w tej chwili sta艂 si臋 ich azylem. Anastas mo偶e to nazwa膰 ucieczk膮, nie b臋dzie pr贸bo­wa艂a zaprzeczy膰. Bo tak rzeczywi艣cie by艂o.

Nie chcia艂a tam wraca膰.

Nie chcia艂a ju偶 nigdy patrze膰 komukolwiek z tych ludzi w oczy. Zamierza zosta膰 tutaj, za zamkni臋tymi drzwiami, a偶 do chwili, gdy trzeba b臋dzie wsiada膰 do wozu.

Pragn臋艂a znale藕膰 si臋 jak najdalej st膮d.

Anastas zasun膮艂 drzwi jedn膮 nog膮. Odstawi艂 misk臋 z jedzeniem i butelk臋. Wyj膮艂 klucz z bezw艂adnej r臋ki Antonii i zamkn膮艂 nim drzwi.

Stan膮艂 odwr贸cony do nich plecami. Opu艣ci艂 r臋ce, d艂onie opar艂 o drzwi. Wzrokiem szuka艂 wzroku przy­jaci贸艂ki.

Antonia zapali艂a lamp臋 i w pokoju zrobi艂o si臋 ja艣niej. Nie potrafi艂a spojrze膰 Anastasowi w oczy. Chcia艂a si臋 schowa膰 r贸wnie偶 przed nim. Odnosi艂a wra偶enie, 偶e i je­mu wydaje si臋 niewiele warta. My艣l by艂a tak bolesna, 偶e za wszelk膮 cen臋 stara艂a si臋 od niej uwolni膰.

- Teraz rozumiem, dlaczego tak wielu zwleka ze 艣lubem - odezwa艂 si臋 Anastas.

Antonia rzuci艂a mu kr贸tkie spojrzenie. W jego g艂臋­bokich br膮zowych oczach nie znalaz艂a pot臋pienia. Nie patrzy艂 na ni膮 z g贸ry. Nie odczyta艂a te偶 natar­czywego po偶膮dania, kt贸re zauwa偶y艂a u wielu m臋偶­czyzn st艂oczonych wok贸艂 namiotu.

By艂a tu bezpieczna.

Mimo obecno艣ci Anastasa.

- Jak si臋 czujesz? - spyta艂. Ilu m臋偶czyzn zada艂oby to pytanie? Ilu martwi艂oby si臋 o ni膮?

Przypomnia艂a sobie, co m贸wili.

Czy by艂em dobry?鈥

Czy spotka艂a艣 kiedy艣 kogo艣 takiego jak ja?鈥

Jestem najlepszy z tych, kt贸rych mia艂a艣, prawda?鈥

Wida膰 po mnie, 偶e mam wi臋ksze do艣wiadczenie ni偶 inni, prawda?鈥

Tak, Antonia pami臋ta艂a ich pytania.

Sprawiali, 偶e czu艂a pustk臋. Pozbawili j膮 wielu naiw­nych wyobra偶e艅 na temat m臋偶czyzn i ich troskliwo艣ci.

- My艣l臋, 偶e powinnam si臋 teraz napi膰 w贸dki - po­wiedzia艂a. - Wyp臋dz臋 ci臋 st膮d, je偶eli oka偶e si臋, 偶e przynios艂e艣 wod臋!

Przez chwil臋 mocowa艂a si臋 z korkiem. Poci膮gn臋艂a nosem nad otworem i dosz艂a do wniosku, 偶e w 艣rod­ku w ka偶dym razie jest alkohol.

- W wiadrach do pojenia koni maj膮 tylko wod臋 - rzek艂 Anastas z krzywym, lecz nie艣mia艂ym u艣miechem.

Podszed艂 do Antonii i przytrzyma艂 jej butelk臋. To nie by艂o potrzebne, ale mile. Napi艂 si臋 po niej.

Pog艂adzi艂 j膮 szybko po policzku.

Antonia wzi臋艂a z p贸艂miska kawa艂ek mi臋sa. By艂o zbyt mocno przypieczone z zewn膮trz i czerwone w 艣rodku, a poza tym zimne. Ale smaczne.

Osun臋艂a si臋 na jedno z krzese艂. Anastas przystawi艂 drugie ca艂kiem blisko. Usiad艂 tak, 偶e mogli na siebie patrze膰, ale stara艂 si臋 zachowa膰 dystans. Mimo to do­tkn膮艂 jej kolanami. Ten przelotny dotyk zawstydzi艂 oboje.

Antonia jad艂a. Nie przejmowa艂a si臋 tym, 偶e ch艂o­pak zobaczy, jak potrafi by膰 艂akoma. Nagle chcia艂a pokaza膰 mu si臋 od najgorszej strony. Chcia艂a wydo­by膰 wszystkie swoje wady, specjalnie mlaska艂a, cho­cia偶 zwykle tego nie robi艂a.

Anastas u艣miechn膮艂 si臋.

Nala艂 do szklanek. Jego szklanka by艂a nadt艂uczona, ale to nie mia艂o znaczenia. Nie nale偶a艂 do tych, kt贸rzy gromadzili przedmioty dla nich samych.

Antonia mog艂aby patrze膰 bez ko艅ca na pi臋kn膮 rzecz, ale nie musia艂a koniecznie posi膮艣膰 jej na w艂as­no艣膰.

Anastas nie lubi艂 przywi膮zywa膰 si臋 do rzeczy, ucie­ka艂 od nich. Jego 偶ycie by艂o ci膮g艂膮 ucieczk膮. Uciecz­k膮 od korzeni, od wszystkiego, co mu przypomina艂o jego pochodzenie. By膰 mo偶e nigdy nie przestanie ucieka膰.

Nala艂 oszcz臋dnie. Antonia pomy艣la艂a, 偶e zachowu­je si臋 jak sk膮piec.

- To mocny trunek, Toniu - wyja艣ni艂. Zatrzyma艂 obie szklanki. - Powinni艣my porozmawia膰, zanim si臋 upijemy. Nie mo偶emy przymkn膮膰 oczu i udawa膰, 偶e nic si臋 nie sta艂o.

- Nie - przyzna艂a Antonia. Jak dot膮d ca艂kiem nie­藕le udawa艂o jej si臋 nie wraca膰 do tego, co przed chwi­l膮 zasz艂o.

Poczeka艂, a偶 pogryzie mi臋so. Wytar艂a usta r臋ka­wem 艣lubnej sukni. Sama pomy艣la艂a, 偶e to obrzydli­we. Anastas jednak nie wydawa艂 si臋 zgorszony.

Poda艂 jej szklank臋.

Oboje uwa偶ali, 偶eby nie dotkn膮膰 si臋 nawzajem pal­cami.

Antonia ledwie umoczy艂a usta. Zdawa艂a sobie spra­w臋, 偶e to mocny alkohol. Ju偶 po pierwszych 艂ykach czu艂a zawroty g艂owy.

Anastas pochyli艂 si臋 do przodu, opar艂 艂okcie na ko­lanach. Trzyma艂 szklank臋 w obu d艂oniach. Ko艂ysa艂 ni膮 z boku na bok, przygl膮da艂 si臋, jak ta艅czy w niej 艣wiat艂o.

U艣miecha艂 si臋.

Nieznacznie i dziwnie. Zniewalaj膮co. Nikt by nie potrafi艂 na艣ladowa膰 tego u艣miechu.

Nagle Antonii przebieg艂o przez g艂ow臋, 偶e ka偶dy u艣miecha si臋 na sw贸j w艂asny, niepowtarzalny spos贸b. Nie zna艂a dw贸ch os贸b, kt贸re u艣miecha艂yby si臋 tak sa­mo. Nic nie da si臋 dok艂adnie powt贸rzy膰!

- Dzi臋kuj臋 - odezwa艂 si臋 Anastas.

Antonia popatrzy艂a na niego zdumiona znad po艂y­skuj膮cego napoju. Musia艂a mu si臋 przyjrze膰, przeko­na膰, czy si臋 nie przes艂ysza艂a.

Lecz Anastas powt贸rzy艂:

- Dzi臋kuj臋! Antonia potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i roze艣mia艂a si臋.

- Sprawi艂a艣, 偶e sta艂o si臋 to mo偶liwe - rzek艂 cicho, przesuwaj膮c palcami po szklance. - U艂o偶y艂a艣 bajk臋, do kt贸rej mo偶na si臋 by艂o uciec, wymy艣li艂a艣 kr贸lewi­cza i ksi臋偶niczk臋, kt贸rzy przeistoczyli si臋 w prawdzi­we postaci. Bajka sta艂a si臋 rzeczywisto艣ci膮, sam bym na to nie wpad艂... - Wypi艂. Nie spieszy艂 si臋. - Bez baj­ki nic by si臋 nam nie uda艂o. Wiesz o tym, prawda?

Antonia przytakn臋艂a.

Na d艂ugo zapad艂a cisza. Oboje opr贸偶nili szklanki. Czuli rozchodz膮ce si臋 ciep艂o, kt贸re tak szybko znik­n臋艂o, pozostawiaj膮c po sobie niepok贸j. Czuli, jak po­wietrze mi臋dzy nimi g臋stnieje.

W pokoju by艂o zimno.

Anastas wsta艂. Do艂o偶y艂 torfu i drewna. Rozpali艂. Czeka艂 przed ogniem, wpatrywa艂 si臋 w p艂omienie, za­topi艂 w nich wzrok.

Antonia zastanowi艂a si臋, o czym my艣li. Ale to jego my艣li, nie powinna stara膰 si臋 do nich przenikn膮膰, nie mia艂a do tego prawa.

Ta noc nie da艂a jej tego prawa.

Ogie艅 przypomina艂 pochodnie. Antonia nie musia­艂a zamyka膰 oczu, by ujrze膰 艣wiat艂o w namiocie z prze艣wituj膮cego materia艂u.

Jej zmys艂y pozosta艂y otwarte, wspomnienia wyra藕ne.

Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e trzeba powiedzie膰 co艣 wi臋cej. Jednak to wymaga艂o odwagi. Niedopowiedze­nia mog膮 utworzy膰 przepa艣膰, kt贸ra rozdzieli j膮 z Anastasem. Po tym wszystkim, przez co razem przeszli, nie chcia艂a do tego dopu艣ci膰, nie chcia艂a straci膰 jego przyja藕ni.

Za bardzo j膮 ceni艂a.

Chcia艂a i p贸藕niej m贸c spojrze膰 mu w oczy.

Powinni zdoby膰 si臋 na szczero艣膰, nawet je艣li to wy­maga艂o odwagi. Odkrywanie si臋 przed przyjacielem nie powinno rodzi膰 obaw. Przyjaciel zrozumie.

- Wyszli艣my z r贸l, Anastas - powiedzia艂a cicho. Dopiero teraz odwr贸ci艂 si臋 od ognia. Ponownie usiad艂. Nie wzi膮艂 do r臋ki szklanki, z艂o偶y艂 tylko d艂o­nie na kolanach.

Antonia nadal czu艂a dotyk tych d艂oni na swojej sk贸rze. S膮dzi艂a, 偶e i on dok艂adnie wszystko pami臋ta. Teraz ju偶 go zna艂a, wiedzia艂a, jak to jest czu膰 jego cia­艂o przy swoim, pozna艂a jego zapach i smak. Wiedzia­艂a o nim prawie wszystko. Pozna艂a go o wiele lepiej, ni偶 zwykle znaj膮 si臋 przyjaciele.

Potrafi艂a rozmawia膰 z Wasilijem. Sypiali ze sob膮 kilka razy. Wykorzystywali siebie nawzajem i otwar­cie to przyznawali. Mimo to wiele ich 艂膮czy艂o.

Nie chcia艂a, by tak si臋 sta艂o z ni膮 i Anastasem.

Wasilij by艂 zupe艂nie inny. Trudno mi臋dzy nim a Anastasem doszuka膰 si臋 podobie艅stwa.

- To nie ksi臋偶niczka oddala si臋 kr贸lewiczowi - do­rzuci艂a, nie spuszczaj膮c z niego wzroku.

Anastas potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Nie stara艂 si臋 unika膰 jej spojrzenia. By艂 spokojny.

- Mam nadziej臋, 偶e to niczego nie zmienia mi臋dzy Antoni膮 i Anastasem - odpar艂. - M臋偶czyzna po偶膮da艂 kobiety. Adam dosta艂 sw膮 Ew臋 - u艣miechn膮艂 si臋. - Czy to zabrzmia艂o jak drwina? - pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Po okresie sp臋dzonym w艣r贸d ludu Konda sta艂em si臋 przeczulony, bo jedno niew艂a艣ciwe s艂owo mog艂o zo­sta膰 potraktowane przez nich jak drwina. - Popatrzy艂 d艂ugo na Antoni臋. - Nie bardzo wiem, jak to powie­dzie膰 - zacz膮艂 z wahaniem. - Nagle zacz膮艂em si臋 ba膰, by ci臋 nie zrani膰, by nie nast膮pi膰 ci na odcisk...

- Nie b贸j si臋 - uspokoi艂a go Antonia. - Moje pal­ce wiele znios膮, zreszt膮 zas艂u偶y艂am na to. Dawno nie podepta艂am tylu palc贸w, co ostatniego wieczoru!

Potrafili si臋 razem 艣mia膰. Co艣 mi臋dzy nimi p臋k艂o, znowu mog艂o by膰 jak dawniej.

- Nie chcia艂bym, 偶eby艣 si臋 mnie obawia艂a po tym, co zasz艂o - rzek艂 Anastas. - Nie chcia艂bym, 偶eby艣 dr偶a艂a ze strachu, gdy tylko ci臋 obejm臋. Nie chcia艂­bym si臋 ba膰 takich gest贸w. Przedtem nie cofa艂em si臋 przed nimi. Ca艂owa艂em ci臋 w policzek i oboje 艣mia­li艣my si臋 z tego. Byli艣my przyjaci贸艂mi, Toniu! Nie chcia艂bym, 偶eby to si臋 sko艅czy艂o. Chcia艂bym, 偶eby艣 zrozumia艂a, 偶e ju偶 wi臋cej nie dopuszcz臋 do takiej sy­tuacji, 偶e nie b臋d臋 pr贸bowa艂 zaspokoi膰 po偶膮dania...

Antonia odnosi艂a wra偶enie, 偶e jej g艂owa jest bar­dzo lekka, jakby unosi艂a si臋 gdzie艣 nad ramionami. Musia艂a si臋 roze艣mia膰. To straszne, ale nie mog艂a si臋 powstrzyma膰.

Anastas popatrzy艂 na ni膮 nieco zdumiony, ale po chwili i on si臋 roze艣mia艂.

Roz艂adowali 艣miechem ca艂e napi臋cie.

- Mo偶esz mnie poca艂owa膰, kiedy tylko chcesz - rzek艂a Antonia z powag膮. - O ile uczynisz to przy­zwoicie!

U艣miechn膮艂 si臋.

- B臋dziesz o tym pami臋ta膰? - spyta艂. Antonia potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Na jej twarzy malowa­艂o si臋 niezadowolenie.

- Tylko nie pytaj mnie, czy by艂e艣 najlepszy, Anastas! Wszyscy m臋偶czy藕ni chc膮 to wiedzie膰! Nie zno­sz臋 ich g艂upich pyta艅. Oboje wiemy, jak by艂o. A ty b臋dziesz pami臋ta艂? Skin膮艂 z u艣miechem.

- My艣lisz, 偶e tak bardzo r贸偶ni臋 si臋 od ciebie? U艣miechn膮艂 si臋 jeszcze szerzej.

- Tu偶 przed ca艂ym przedstawieniem mia艂em ocho­t臋 si臋 podda膰 - roze艣mia艂 si臋. - Jak my艣lisz, co by si臋 sta艂o, gdybym zawi贸d艂?

Antonia r贸wnie偶 si臋 roze艣mia艂a.

- Pewnie a偶 do tej pory by艣my tam tkwili - powie­dzia艂a powa偶nie i znowu wybuchn臋艂a 艣miechem.

Dobrze by艂o m贸c obr贸ci膰 to w 偶art. Znale藕膰 si臋 jakby poza namiotem i obserwowa膰 w艂asne cienie. Wiedzie膰, co zasz艂o, i pr贸bowa膰 sobie wyobrazi膰, jak odbierali to inni.

- My艣lisz, 偶e przygotowali no偶e? Antonia parskn臋艂a 艣miechem.

- W ka偶dym razie klacz jest nasza - rzek艂a rozba­wiona. - Caryca. Raija j膮 polubi. B臋dzie zadowolona, 偶e tak pi臋knego konia nazwano jej imieniem.

Anastas uni贸s艂 brew.

- W w膮skich uliczkach Archangielska nazywaj膮 Raij臋 Caryc膮 - wyja艣ni艂a Antonia. - Znaczy dla tych biedak贸w wi臋cej ni偶 kt贸rakolwiek z caryc w naszym kraju. Powiniene艣 j膮 pozna膰, Anastas!

Ujrza艂 w wyobra藕ni najbli偶sz膮 przyjaci贸艂k臋 Anto­nii, tak mu si臋 w ka偶dym razie wydawa艂o. Nie by艂o to wcale proste, min臋艂o tyle lat. Pozosta艂y tylko za­mglone obrazy.

Zapami臋ta艂 jednak twarz Wasilija.

- Tak my艣lisz? - spyta艂. - Czy to nie do niej m臋偶czy藕ni maj膮 tak膮 s艂abo艣膰? Jako 偶onaty powinienem si臋 jej strzec!

Chcia艂 za偶artowa膰, ale nieopatrznie przypomnia艂 Antonii o czym艣, o czym prawie zapomnia艂a. Ukry­艂a w r臋kach twarz.

艢lub nie odby艂 si臋 co prawda wed艂ug obowi膮zuj膮cych regu艂, ale mimo to obawia艂a si臋, 偶e ma艂偶e艅stwo jest wa偶­ne. Komendant jest skrupulatnym cz艂owiekiem.

艢mia艂a si臋, kiedy opowiada艂, 偶e caryca darzy go wzgl臋dami. Nadal j膮 to bawi艂o. Nie da艂a si臋 przekona膰, 偶e wpad艂 w oko El偶biecie Piotrownie, ale niew膮tpliwie posiada艂 wp艂ywowych znajomych. Dzi臋ki odpowied­nim kontaktom m贸g艂 si臋 postara膰, 偶eby papiery, kt贸re przed ni膮 po艂o偶y艂, trafi艂y, gdzie trzeba.

Antonia mog艂a spali膰 poprzednie.

I pogodzi膰 si臋 z tym, 偶e zosta艂a 偶on膮 Anastasa.

- Zapomnia艂am o tym - powiedzia艂a.

- 艢wistek papieru nie ma dla mnie 偶adnego znacze­nia - zapewni艂.

Antonia us艂ysza艂a odg艂os wyci膮ganego korka, plusk wlewanego napoju, a potem brz臋k przesuwanej w jej stron臋 szklanki.

- Nie zamierzam domaga膰 si臋 swych ma艂偶e艅skich praw - zapewni艂. - Nie uwa偶am si臋 za twojego m臋偶a, Antoniu.

Unios艂a twarz.

- Jeste艣 nim - odpar艂a zmartwiona. - Ty i ja mo偶e­my sobie my艣le膰, co nam si臋 podoba, ale te przekl臋­te dokumenty dotr膮 do gubernatora w Archangielsku, a on ju偶 zadba, by trafi艂y do Olega.

- Czy to co艣 zmieni? - spyta艂 Anastas. Antonia odebra艂a jego s艂owa jak cios.

- Uciek艂a艣 od m臋偶a. Sama przyznajesz, 偶e nie wy­obra偶asz sobie 偶ycia razem z nim. Nasz 艣lub stano­wi jakie艣 rozwi膮zanie, jakie艣 wyj艣cie. Uwolni艂a艣 si臋 od Olega i on nic nie mo偶e teraz zrobi膰. Chyba 偶e got贸w jest ci臋 zabi膰, ale niewielu si臋 na to zdobywa. Otrzymali艣cie rozw贸d. Oboje wiemy, 偶e dla mnie te dokumenty s膮 bez znaczenia. S艂owa, kt贸re w nich widniej膮, maj膮 dla mnie tak膮 warto艣膰 jak atrament, kt贸rym je skre艣lono. Piecz臋ci to tylko obrazki, a pod­pisy to nic nie znacz膮ce bazgro艂y. Ale tobie te doku­menty mog膮 zapewni膰 poczucie bezpiecze艅stwa, Toniu. Daj臋 ci absolutn膮 wolno艣膰 wyboru. I nigdy nie zapragn臋 o偶eni膰 si臋 ponownie.

Jego s艂owa zapad艂y w ni膮.

Wa偶kie s艂owa i niebezpiecznie kusz膮ce. Mo偶li­wo艣膰, kt贸rej sama nie 艣mia艂a nawet musn膮膰 my艣lami. Musia艂a najpierw us艂ysze膰 o niej od Anastasa, zanim odwa偶y艂a si臋 nad ni膮 zastanowi膰.

Wzi臋艂a szklank臋, chcia艂a czym艣 zaj膮膰 r臋ce. Zasch艂o jej w ustach, ale waha艂a si臋, czy powinna jeszcze pi膰. Cia艂o wydawa艂o si臋 leniwe, ruchy niezbyt pewne.

- Nie wiem - rzek艂a wreszcie dr偶膮cym g艂osem.

- Pomy艣l o tym - zaproponowa艂 Anastas. - Nie musisz podejmowa膰 decyzji dzi艣 w nocy ani jutro. Do Archangielska jeszcze daleka droga, male艅ka. Wiele razy mo偶esz si臋 zastanawia膰. Wiele razy mo偶esz si臋 rozmy艣li膰. Ja nie decydowa艂bym si臋 od razu, gdybym by艂 tob膮. D艂ugo bym to rozwa偶a艂. To twoje 偶ycie. I b臋dzie tylko twoje.

Niewielu dawa艂o jej takie prezenty. Antonia pr贸bowa艂a przywo艂a膰 twarz Olega. Nie uda艂o jej si臋 i troch臋 j膮 to zabola艂o.

Nie stara艂a si臋 przywo艂a膰 obrazu Olgi.

Wiedzia艂a, 偶e dziecko si臋 zmieni艂o. Nie mia艂a pew­no艣ci, czy uda jej si臋 rozpozna膰 w艂asn膮 c贸rk臋, ale bar­dzo chcia艂a j膮 zobaczy膰.

Tego jednego by艂a pewna.

- Nie wiem - powt贸rzy艂a. B贸l tkwi艂 w niej jak zadra. Nie chcia艂a, 偶eby 偶ycie sta艂o si臋 jedynie b贸lem.

Opr贸偶ni艂a szklank臋. Zrzuci艂a buty. Siedz膮c boso, czu艂a, jak wype艂nia j膮 ciep艂o bij膮ce od pieca. A mo偶e ciep艂o p艂yn膮ce z alkoholu?

By艂o jej wszystko jedno.

- Nalej mi! - poprosi艂a.

Anastas uni贸s艂 proste brwi i spojrza艂 na ni膮 pyta­j膮co ciemnymi oczami.

- Na pewno zostanie jeszcze dosy膰 dla ciebie - do­da艂a. - Czu艂am, 偶e butelka by艂a pe艂na. Wiem, co ro­bi臋, przyjacielu, jestem od ciebie starsza. Mog臋 wle­wa膰 w siebie i wlewa膰 w ca艂kiem niekobiecy spos贸b! Wiem, 偶e przewidzia艂e艣 to, i dlatego przynios艂e艣 al­kohol! Powinnam si臋 upi膰. A ty mi obiecasz, 偶e za­niesiesz mnie do 艂贸偶ka.

Nape艂ni艂 jej szklank臋.

- A je艣li ci臋 wykorzystam? - spyta艂, przybieraj膮c gro藕n膮 min臋.

- Sam b臋dziesz na to zbyt pijany - odci臋艂a si臋 niespeszona. - Tylko postaraj si臋 mnie nie upu艣ci膰!

U艣miechn膮艂 si臋. Pokr臋ci艂 g艂ow膮. Ale偶 ta Antonia jest niepoprawna!

- Wiesz, 偶e kiedy艣 ci臋 nie lubi艂em? Antonia spojrza艂a na niego zaczepnie.

- Domy艣la艂am si臋 tego. Sk艂ama艂by艣, gdyby艣 powiedzia艂, 偶e by艂o inaczej. Nie interesowa艂y ci臋 kobiety ta­kie jak ja, co? Nie rozumia艂e艣 te偶 wtedy Grigorija. Anastas potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- C贸偶... - rzek艂 po d艂ugiej przerwie. - Grigorija by膰 mo偶e rozumia艂em. Wiele razy s艂ysza艂em, jak o tobie m贸wi艂, jak ci臋 wychwala艂. Mia艂em poj臋cie, ile dla nie­go znaczysz. Stawia艂 ci臋 ponad wszystko. - Zaczerp­n膮艂 powietrza. - Nie rozumia艂em, jak tego dokona艂a艣. Nie rozumia艂em te偶, jak mog艂a艣 porzuci膰 tak wiele dla niego, dla niewidomego m臋偶czyzny, dla m臋偶czy­zny, kt贸ry zosta艂 wyj臋ty spod prawa i kt贸ry nie m贸g艂 ci niczego zaofiarowa膰. Nie sprawia艂a艣 wra偶enia tego rodzaju kobiety. A jednak to zrobi艂a艣. Nie rozumia­艂em tego, przez ca艂y czas zastanawia艂em si臋, co zamie­rzasz dzi臋ki temu zyska膰...

- ...i by艂e艣 zazdrosny - doda艂a cierpko Antonia. W ta­kiej chwili wiele mogli sobie powiedzie膰. - Zaj臋艂am twoje miejsce. To ty by艂e艣 zawsze praw膮 r臋k膮 Grigori­ja, to od ciebie by艂 zale偶ny. I wtedy pojawi艂am si臋 ja, kobieta, i wykrad艂am twoj膮 pozycj臋. Czy my艣lisz, 偶e tego nie rozumia艂am, Anastas? Przez d艂ugi, d艂ugi czas nie darzy艂e艣 mnie sympati膮. Musia艂am udowodni膰, 偶e naprawd臋 zale偶y mi na Grigoriju. Niekiedy m贸wi艂, 偶e bardziej boj臋 si臋 rozczarowa膰 ciebie ni偶 jego.

Anastas pozostawi艂 s艂owa Antonii bez odpowiedzi. Nie przypuszcza艂, 偶e tak wyra藕nie da艂 po sobie to po­zna膰. Ale wtedy by艂 ch艂opcem.

To mia艂o miejsce dawno temu.

- Teraz jednak bardzo ci臋 lubi臋 - rzek艂. - Zawsze b臋d臋 ci臋 lubi艂. Chcia艂bym, 偶eby艣 o tym wiedzia艂a.

Stukn臋艂a szklank膮 o jego szklank臋, wypi艂a i zaraz ponownie nala艂a sobie prawie po brzegi.

Potem na w艂asnych nogach posz艂a do 艂贸偶ka.

- Nie b臋dziesz musia艂 mnie nosi膰 - powiedzia艂a. - Ja tak偶e ci臋 lubi臋, Anastas, ale nigdy wi臋cej nie b臋­dziesz dla mnie kr贸lewiczem lub Adamem.

Wypi艂a swoj膮 w贸dk臋. Odstawi艂a szklank臋 na pod­艂og臋 i zasn臋艂a.

Anastas siedzia艂 i przygl膮da艂 si臋 jej, a偶 lampa ca艂­kiem si臋 wypali艂a. Widzia艂 wszystkie twarze Antonii.

Antonetty. Ksi臋偶niczki. Ewy. Antonii.

Stara艂 si臋 wbi膰 sobie do g艂owy, 偶e dla niego jest An­toni膮, tylko Toni膮, tylko przyjacielem.

Wkr贸tce i on zasn膮艂.

Na zewn膮trz ci膮gle trwa艂a zabawa.

5

Kiedy Antonia si臋 obudzi艂a, na placu ci膮gle kr臋cili si臋 ludzie. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e to raczej wczesny wiecz贸r ni偶 ranek.

Anastasa nie by艂o ani obok, ani w izbie, w kt贸rej zwykle sypia艂.

Antonia znalaz艂a wod臋 i umy艂a si臋. Szklanki, z kt贸­rych wczoraj pili, sta艂y czyste w kuchni, a wi臋c 偶y艂.

Woda by艂a zimna, ale to nic - najwa偶niejsze, 偶e po­mog艂a si臋 umy膰 i rozbudzi膰. Jednak Antonia nada艂 czu艂a si臋 na wp贸艂 偶ywa.

Zostawi艂a sukienk臋 na pod艂odze, tak jak wszystko, co mia艂a na sobie poprzedniego dnia. Kopn臋艂a le偶膮ce ubranie. Wiedzia艂a, 偶e nigdy nie b臋dzie w stanie go nosi膰. Kiedy w艂o偶y艂a wytart膮 i wyblak艂膮 codzienn膮 sp贸dnic臋 w kolorze niebieskim i bluzk臋 barwy zimo­wego nieba, podnios艂a sw膮 najlepsz膮 sukienk臋 i wcis­n臋艂a j膮 do pieca.

Up艂yn臋艂o troch臋 czasu, zanim materia艂 si臋 zapali艂, ale kiedy ogie艅 poczu艂 jego smak, poch艂on膮艂 go 艂ap­czywie.

Antonia siedzia艂a przed piecem, i patrzy艂a, jak p艂o­nie jej 艣lubna suknia.

Skrzywi艂a si臋. Znalaz艂a zeschni臋ty chleb i zjad艂a go, popijaj膮c wod膮. Nie mia艂a ochoty na nic wi臋cej.

Gdzie jest Anastas?

Mimo wszystko musz膮 si臋 trzyma膰 razem. Doszli przecie偶 do pewnego rodzaju porozumienia i rozma­wiali ze sob膮 jak dawniej, wyja艣nili wszystko.

To, co si臋 sta艂o, mieli ju偶 za sob膮.

Nie ma sensu tego roztrz膮sa膰.

Antonii nie mie艣ci艂o si臋 w g艂owie, 偶e Anastas wy­szed艂, 偶eby przy艂膮czy膰 si臋 do zabawy, kt贸ra jeszcze si臋 nie sko艅czy艂a. Ludzie nadal ta艅czyli, pili, 艣miali si臋.

Je艣li o ni膮 chodzi, mog膮 si臋 bawi膰 ile chc膮, ale ona i Anastas wyruszaj膮 nazajutrz w d艂ug膮 drog臋.

Ba艂a si臋.

Czekanie d艂u偶y艂o si臋, nic nie mog艂a na to poradzi膰, 偶e ba艂a si臋 o Anastasa. Ogarn膮艂 j膮 niepok贸j. Anastas pewnie nie pomy艣la艂, 偶e ona wcze艣niej si臋 obudzi, cho膰 to 偶adne usprawiedliwienie. Dlaczego j膮 zostawi艂?

Zreszt膮 nie musz膮 si臋 przed sob膮 opowiada膰, do­k膮d id膮, nic nie s膮 sobie winni.

Antonia znalaz艂a sw贸j niedu偶y n贸偶, na tyle ma艂y, 偶e mog艂a go ukry膰 w d艂oni. Anastas go kiedy艣 dla niej zdoby艂 i wr臋czy艂 w jednej z niewielu chwil, gdy sta­ra艂 si臋 zachowa膰 powag臋. W Jekaterynburgu spotkali rzemie艣lnika wyrabiaj膮cego no偶e i Anastas poprosi艂 go, by wykona艂 w艂a艣nie taki dla Antonii. Rzemie艣lnik wykorzysta艂 jako miar臋 zamkni臋t膮 d艂o艅 Toni.

N贸偶 mia艂 sk贸rzan膮 pochewk臋, kt贸ra mie艣ci艂a si臋 w kieszeni sp贸dnicy, i by艂 na tyle lekki, 偶e nie wyci膮­ga艂 materia艂u.

Antonia w艂o偶y艂a wysokie buty, zarzuci艂a szal na ramiona i wysz艂a.

By艂o zimniej ni偶 poprzedniej nocy. Dopiero zaczy­na艂 si臋 wiecz贸r, ale powietrze by艂o ostre. Na placu pozostali tylko najbardziej wytrwali, ale i oni mieli ju偶 si艅ce pod oczami i zapadni臋te policzki z zaro­stem, kt贸ry 艣wiadczy艂, 偶e m臋偶czy藕ni ju偶 jaki艣 czas przebywaj膮 poza domem.

Antonia stara艂a si臋 trzyma膰 skraju placu i prze­mkn膮膰 niezauwa偶ona, jednak na pr贸偶no.

Nie nale偶a艂a do tych os贸b, kt贸re mog艂y zla膰 si臋 z cieniem i pozosta膰 niewidoczne. A tym bardziej dla tak wyg艂odnia艂ych oczu. Na placu zostali ju偶 prawie sami m臋偶czy藕ni. Nieliczne kobiety, kt贸re wytrwale im towarzyszy艂y, nie by艂y ich 偶onami, nie posiada艂y dom贸w i dzieci, kt贸rymi musia艂y si臋 zaj膮膰.

- Hej, jest z nami panna m艂oda! - zawo艂a艂 kt贸ry艣. Antoni臋 z艂apa艂y jakie艣 r臋ce i wci膮gn臋艂y mi臋dzy sie­dz膮cych przy ogniskach. Trzyma艂y j膮 z przodu ni­czym tarcz臋.

Antoni臋 ogarn臋艂a rozpacz. Nie zdoby艂a si臋 nawet na to, by si臋 uwolni膰.

- Czy偶by znudzi艂 ci si臋 ju偶 pan m艂ody? - wo艂ali. Musia艂a co艣 odpowiedzie膰. Spojrza艂a surowo na m臋偶czyzn臋, kt贸ry j膮 trzyma艂, i troch臋 rozlu藕ni艂 uchwyt.

- Szukam go - odpar艂a po prostu. - By膰 mo偶e to on si臋 mn膮 znudzi艂? - Wzruszy艂a ramionami i wyrzu­ci艂a w bok r臋ce.

W t艂umie rozleg艂 si臋 艣miech.

Zrobiono dla niej miejsce.

Antonia zorientowa艂a si臋, 偶e nie ma wyboru, sta­ra艂a si臋 wi臋c zachowywa膰 bardzo czujnie w tej ha艂a艣­liwej grupie r贸偶nego rodzaju m臋偶czyzn - 偶o艂nierzy, kupc贸w, handlarzy ko艅mi i innych, kt贸rych zaj臋cia si臋 nie domy艣la艂a.

- Zawsze zg艂osimy si臋 na ochotnika, gdy tylko za­pragniesz m臋偶czyzny - u艣miechn膮艂 si臋 jeden z siedz膮cych najbli偶ej. U艣miech bezz臋bnych ust nie by艂 ani tro­ch臋 poci膮gaj膮cy, ale Antonia r贸wnie偶 si臋 u艣miechn臋艂a. Pomy艣la艂a, 偶e sytuacja przypomina troch臋 chwile, kiedy razem z handlarzami ogl膮da艂a zwierz臋ta. Potra­fi艂a przecie偶 rozmawia膰 z m臋偶czyznami, zna艂a ich j臋­zyk i nie unika艂a dosadnego tonu. Przez wiele lat do­brze sobie radzi艂a. Kupowa艂a konie i w m臋skim towa­rzystwie darzono j膮 szacunkiem. Nikt na jarmarkach nie unosi艂 brwi, kiedy wystawia艂a konia na sprzeda偶, nikt nie odwraca艂 si臋 zaskoczony, kiedy kl臋艂a r贸wnie soczy艣cie jak m臋偶czy藕ni lub z臋bami wyci膮ga艂a korek z butelki w贸dki.

Sypa艂a wulgarnymi 偶artami, kt贸re w jej ustach brzmia艂y jeszcze dosadniej, poniewa偶 by艂a kobiet膮.

Antonia nie ba艂a si臋 przebywa膰 w艣r贸d m臋偶czyzn. Uwa偶a艂a, 偶e im dor贸wnuje, nie s膮dzi艂a, by kt贸ry艣 m贸g艂 j膮 藕le zrozumie膰.

- Nie widzieli艣my twojego m臋偶a - zapewni艂 kto艣 z grupy.

- Zreszt膮 i tak nie zwr贸ciliby艣my na niego uwagi - doda艂 szczerze inny. - Mamy oko tylko na kobiety, ale jest ich zbyt ma艂o!

- Na zdrowie! - krzykn膮艂 kto艣 z t艂umu i podni贸s艂 do g贸ry butelk臋, w kt贸rej niewiele ju偶 zosta艂o.

Antonia pomy艣la艂a, 偶e to nie pow贸d do zmartwie­nia, bo cz艂owiek ledwie si臋 trzyma艂 na nogach. Nawet gdyby wla艂 w siebie jeszcze par臋 艂yk贸w, nie zauwa偶y艂­by r贸偶nicy, mo偶e pr臋dzej by zasn膮艂, ale nic poza tym.

- Wspania艂e dali艣cie przedstawienie! - przyzna艂 je­den z bardziej trze藕wych i przecisn膮艂 si臋 do przodu, 偶eby usi膮艣膰 obok Antonii. Wygl膮da艂o na to, 偶e miej­sca po jej obu stronach maj膮 ogromne wzi臋cie, a i za ni膮 ustawi艂a si臋 kolejka, stoj膮cy w niej 艣cisn臋li si臋 bar­dziej ni偶 艣ledzie w beczce.

- Nigdy nie widzieli艣my, 偶eby kto艣 w tak niezwy­k艂y spos贸b wype艂ni艂 ma艂偶e艅ski obowi膮zek - zgodzi艂 si臋 z nim kto艣 inny.

Antonia u艣miechn臋艂a si臋, ale narasta艂 w niej niepo­k贸j. Wok贸艂 niej zrobi艂o si臋 ciasno i gor膮co, mimo 偶e powietrze by艂o ch艂odne.

Nie podoba艂o jej si臋, 偶e cia艂a obcych m臋偶czyzn co­raz bardziej na ni膮 napiera艂y z boku i z ty艂u. By艂o ich wi臋cej, ni偶 mog艂a zliczy膰.

Przed ni膮 te偶 nie zosta艂o ju偶 zbyt wiele wolnego miejsca. Czu艂a si臋 niczym oko t艂uszczu w samym 艣rodku garnka kaszy.

Spoci艂y jej si臋 d艂onie, ale nie chcia艂a, 偶eby poznali, 偶e si臋 boi.

- To obrzydliwy zwyczaj - rzek艂a tylko, wzbudza­j膮c salw臋 艣miechu.

- Dlaczego para m艂oda ma zachowa膰 ca艂膮 przyjem­no艣膰 dla siebie? - spyta艂 kto艣. - My te偶 chcemy co艣 z tego mie膰, no nie? Patrzenie to 偶aden grzech, praw­da? Nikt na tym nie traci. Zreszt膮 nie wygl膮da艂o na to, 偶eby ci to przeszkadza艂o. Wszyscy s艂yszeli艣my, na­wet ci w ostatnich rz臋dach. Nigdy 偶adna nie j臋cza艂a tak z rozkoszy! Nigdy 偶adnej nie zmusi艂em, by zro­bi艂a to dla mnie. Nawet dziwki!

Jak偶e mia艂a ochot臋 splun膮膰 mu w twarz. Swoimi s艂owami wci膮ga艂 j膮 w b艂oto i sprawia艂o mu to przy­jemno艣膰. Im wszystkim.

Pozna艂a to po ich twarzach, dostrzeg艂a to samo okrutne wyczekiwanie, kt贸re pojawi艂o si臋 poprzed­niego wieczoru, zobaczy艂a po偶膮danie i strach.

Tak, bali si臋 jej. Musieli j膮 upodli膰, 偶eby nie zmu­si艂a ich do czo艂gania si臋.

- By膰 mo偶e nie by艂e艣 w stanie sprawi膰 kobiecie tak silnej przyjemno艣ci - rzek艂a twardo i spojrza艂a pro­sto w oczy m臋偶czy藕nie, kt贸ry przed chwil膮 m贸wi艂. - Mo偶e nie mia艂a powodu wzdycha膰, mo偶e nie by艂e艣 wystarczaj膮co dobry!

Przyjemnie by艂o popatrze膰 na pozbawione wyrazu twarze skupione wok贸艂. Antonia wsta艂a. Dostrzeg艂a w nich zak艂opotanie, rozkoszowa艂a si臋 t膮 kr贸tk膮 chwil膮. M臋偶czy藕ni roze艣miali si臋, ale niepewnie, ostro偶nie. Kto艣 klepn膮艂 nieszcz臋艣nika po ramieniu.

- Nie jeste艣 prawdziwym m臋偶czyzn膮, stary! Za s艂a­by, by rozbudzi膰 w babie 偶膮dz臋!

Jeden k膮cik ust Antonii drgn膮艂 - mia艂a ochot臋 si臋 roze艣mia膰, ale przede wszystkim chcia艂a st膮d i艣膰.

Nie przepu艣cili jej.

Kr膮g wok贸艂 niej si臋 zacie艣ni艂.

Podeszli bli偶ej, przysun臋li si臋 jeszcze bardziej. Po­czu艂a ich zapach, zapach potu, w贸dki, moczu. Zrobi­艂o si臋 jej niedobrze.

Ten, kt贸ry m贸wi艂 najg艂o艣niej, podszed艂 ca艂kiem blisko. Stan膮艂 tak, 偶e dotkn膮艂 torsem jej piersi. Anto­nia cofn臋艂a si臋.

T艂um odrobin臋 si臋 odsun膮艂. M臋偶czyzna post膮pi艂 dalej. Tym razem stoj膮cy z ty艂u nie ust膮pili ani o cal.

Antonia wsun臋艂a praw膮 d艂o艅 do kieszeni sp贸dnicy i zacisn臋艂a palce na no偶u. Chwil臋 trwa艂o, zanim wy­swobodzi艂a ostrze z pochwy.

- Twierdzisz, 偶e nie jestem dobrym kochankiem? 呕e nie jestem prawdziwym m臋偶czyzn膮? - spyta艂 ce­dz膮c s艂owa.

Nie by艂 stary, ledwie przekroczy艂 trzydziestk臋, ale mia艂 ogromny brzuch i wiotkie policzki. Poza tym prezentowa艂 si臋 nie najgorzej, niekt贸rym kobietom m贸g艂 si臋 nawet podoba膰.

Jednak Antonia nie znalaz艂a w nim nic, co kaza艂o­by jej spojrze膰 na niego dwa razy.

- Czy w艂a艣nie tak uwa偶asz, kobieto? - dopytywa艂 si臋 natarczywie. - 呕e nie jestem m臋偶czyzn膮?

Antonia prze艂kn臋艂a. Nie chcia艂a cofa膰 swych s艂贸w, poniewa偶 powiedzia艂a to, co naprawd臋 my艣la艂a. Jed­nak zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e nie ma wyj艣cia. Kryty­ka pod adresem jednego z otaczaj膮cych j膮 m臋偶czyzn oznacza艂a krytyk臋 wszystkich. Poda艂a w w膮tpliwo艣膰 m臋sko艣膰 jednego z nich. Zrozumia艂a, 偶e to najgorsze, co mog艂a zrobi膰.

Przestraszy艂a si臋 nie na 偶arty.

- Tylko zgadywa艂am - odpar艂a. Wysun臋艂a do przo­du brod臋, nie chc膮c pokaza膰 po sobie, 偶e ogarn膮艂 j膮 strach. - Powiedzia艂e艣 co艣, a ja wysnu艂am w艂asne przypuszczenia.

- Mo偶e i ja m贸g艂bym pokusi膰 si臋 o jakie艣 wnioski - rzek艂. Po艂o偶y艂 jej r臋k臋 pod brod臋 i uni贸s艂 do g贸ry.

Antonia zacisn臋艂a d艂o艅 na no偶u, ale nie wyj臋艂a go. Oby tylko ten dra艅 nie posun膮艂 si臋 dalej.

- M贸g艂bym na przyk艂ad zgadn膮膰, 偶e jeste艣 nierz膮d­nic膮. M贸g艂bym pomy艣le膰, 偶e nie jeste艣 nikim wi臋cej ni偶 tylko zwyk艂膮 dziwk膮. Co? Co wy na to, ch艂opa­ki? Czy s艂yszeli艣cie, 偶eby jaka艣 przyzwoita kobieta tak si臋 zachowywa艂a? Czy kiedykolwiek s艂yszeli艣cie, 偶eby jaka艣 z obozowych ladacznic odczuwa艂a w 艂贸偶­ku tak膮 przyjemno艣膰? Przyzwoite kobiety tego nie okazuj膮. Bogobojne kobiety nie spe艂niaj膮 swych ma艂偶e艅skich powinno艣ci w ten spos贸b. Ale dziwki, mo­偶e one...

Antoni臋 ogarn臋艂a taka z艂o艣膰, 偶e na policzki wyst膮­pi艂y jej czerwone plamy.

Wyci膮gn臋艂a n贸偶.

Na pr贸偶no.

M臋偶czy藕ni zauwa偶yli b艂ysk stali. Mieli przewag臋. Kto艣 chwyci艂 Antoni臋 za nadgarstek 偶elaznym u艣cis­kiem, odgi膮艂 palce. Roze艣miali si臋, gdy zobaczyli n贸偶. Pozwolili, by upad艂 na ziemi臋. 艢miali si臋 do rozpuku. Podeszli jeszcze bli偶ej.

Antonia rozejrza艂a si臋 bezradnie doko艂a. Czy nikt nie stanie po jej stronie?

Czy 偶aden jej nie pomo偶e?

- Tylko dziwki nosz膮 n贸偶 - rzek艂 m臋偶czyzna stoj膮cy przed ni膮 i obliza艂 po艣piesznie usta. - Mo偶e warto spr贸­bowa膰 raz z dziwk膮 - rzek艂 ochryple. - Dla odmiany...

M臋偶czy藕ni prze艂kn臋li 艣lin臋.

- Po偶a艂ujesz tego! - zagrozi艂a Antonia.

- By膰 mo偶e. - Roze艣mia艂 si臋. - Ale mo偶e nam tak­偶e nale偶y si臋 odrobina przyjemno艣ci, wi臋kszej, ni偶 przygl膮danie si臋 cieniom. Co wy na to, ch艂opaki?

- Pewnie! - zawo艂ali w odpowiedzi zachrypni臋ty­mi g艂osami, nie odrywaj膮c wzroku od Antonii.

Zerwali jej szal z ramion, nic nie pomog艂o, 偶e z ca­艂ej si艂y wczepi艂a w niego palce. Napastnik贸w by艂o zbyt wielu.

M臋偶czyzna znajduj膮cy si臋 przed ni膮 brutalnie prze­sun膮艂 d艂o艅mi po jej bluzce.

- Czy nie tak to robi艂, ch艂opaki? Wtedy jej si臋 po­doba艂o. Tak bardzo jej si臋 podoba艂o, 偶e dla nas za­艣piewa艂a. Czy i teraz zechcesz dla nas za艣piewa膰?

Antonia splun臋艂a mu w twarz.

Chwycili j膮 za r臋ce.

M臋偶czyzna wytar艂 艣lin臋. Przywar艂 ustami do jej ust i poca艂owa艂 z brutalno艣ci膮, z jak膮 si臋 jeszcze nie spo­tka艂a. Mia偶d偶y艂 jej usta, sprawia艂 b贸l. P臋k艂y jej war­gi. Ugryz艂a go. Kopn臋艂a.

J臋kn膮艂 z b贸lu i odsun膮艂 si臋 od niej, ale nie m贸g艂 przegra膰 tej walki.

Musia艂 udowodni膰 sw膮 m臋sko艣膰.

B艂ysn臋艂o ostrze no偶a.

Antonia przerazi艂a si臋.

Rozci臋li jej bluzk臋. Chciwe 艂apy dotyka艂y jej nagiej sk贸ry. Ca艂owa艂y j膮 艂akome usta. Antonia nie mog艂a si臋 broni膰 r臋kami, nie mog艂a kopa膰. Z ca艂ej si艂y trzy­mano j膮 za ramiona i za nogi.

Podci膮gni臋to jej sp贸dnic臋. Brutalne r臋ce zerwa艂y bielizn臋, wdar艂y si臋 wsz臋dzie.

Antonia us艂ysza艂a w艂asny krzyk.

Zobaczy艂a, jak m臋偶czyzna, kt贸rego obrazi艂a, roz­pina pasek spodni. To on mia艂 prawo pierwsze艅stwa.

Krzycza艂a z ca艂ych si艂.

M臋偶czyzna zakry艂 jej usta r臋k膮. Antonia ugryz艂a go.

Jej krzyk przeszy艂 niebo nad ich g艂owami, pewnie dotar艂 a偶 do gwiazd.

Kto艣 musi j膮 us艂ysze膰!

Krzycza艂a.

Wepchn臋li jej do ust zwini臋t膮 chustk臋. S艂ysza艂a ich grubia艅skie odzywki, czu艂a, jak ocieraj膮 si臋 o jej na­gie cia艂o, czu艂a ich m臋sko艣膰 przez we艂niane spodnie. M臋偶czyzna przed ni膮 by艂 ju偶 gotowy. U艣miecha艂 si臋 prostacko.

- Nie warto ze mn膮 zaczyna膰 - rzek艂. - Teraz ci poka偶臋, dziwko! Ju偶 ja ci dam. Dam ci to, czego nie m贸g艂 ci da膰 ten g艂adki m艂okos. Z kobietami nie mo偶­na si臋 tak cacka膰. Nie powinny j臋cze膰 z rozkoszy. Ba­by trzeba bra膰 twardo, traktowa膰 twardym...

Roze艣mia艂 si臋 znacz膮co i wskaza艂 wzrokiem w d贸艂. St艂oczeni wok贸艂 zawt贸rowali mu ochryp艂ym 艣mie­chem.

Antonia zacisn臋艂a uda. Walczy艂a, mimo 偶e wszyst­ko wok贸艂 sprzysi臋g艂o si臋 przeciw niej.

Si艂膮 rozsun臋li jej nogi.

Pojawi艂o si臋 wiele szorstkich, ruchliwych r膮k. Wiele oczu, kt贸re chcia艂y zobaczy膰. J臋zyki oblizywa艂y wargi.

Antonia zacisn臋艂a powieki i czeka艂a na to, czemu nie mog艂a przeszkodzi膰.

Wysz艂am tylko po to, 偶eby poszuka膰 Anastasa, po­my艣la艂a. To nie dzieje si臋 naprawd臋, jeszcze si臋 na do­bre nie przebudzi艂am. Nadal 艣ni臋. To sen...

Obmacywali j膮 i 艣miali si臋. Czu艂a, jakby rozrywa­li j膮 na kawa艂ki.

Nie mog膮 jej tego robi膰, nie maj膮 prawa! To, 偶e jest ich wi臋cej i 偶e s膮 m臋偶czyznami, nie daje im 偶adnego prawa!

Antonia otworzy艂a szeroko oczy i krzykn臋艂a mimo knebla. Krzycza艂a, ale z jej ust nie wydoby艂 si臋 偶aden d藕wi臋k.

- Co, do diab艂a, si臋 tu dzieje?!

Antonia czu艂a, 偶e zemdleje, ale stara艂a si臋 zacho­wa膰 przytomno艣膰. Chcia艂a s艂ysze膰 wyja艣nienia oprawc贸w i doda膰 swoje. Walczy艂a z falami zawro­t贸w g艂owy.

Uda艂o jej si臋 je przezwyci臋偶y膰.

Widzia艂a, jak komendant przedziera si臋 przez t艂um. Widzia艂a, jak m臋偶czyzna przed ni膮 w najwi臋k­szym po艣piechu poprawia spodnie.

Inni pr贸bowali opu艣ci膰 i wyg艂adzi膰 jej sp贸dnic臋, ale im si臋 nie uda艂o, bo zbyt wiele r膮k rzuci艂o si臋 na­raz, by zrobi膰 to samo, a tak naprawd臋, by jeszcze raz skorzysta膰 z okazji i dotkn膮膰 nagiej sk贸ry.

Komendant zd膮偶y艂 zobaczy膰.

Nie umkn臋艂o to te偶 uwagi m臋偶czyzny id膮cemu za nim.

Antonia ujrza艂a jego ciemn膮 czupryn臋 ponad ra­mieniem komendanta. Zauwa偶y艂a, 偶e jego twarz po­ciemnia艂a.

- Kto, do diab艂a, wpad艂 na ten pomys艂? - wrzasn膮艂 Anastas. Doskoczy艂 do pierwszego, jaki mu si臋 nawi­n膮艂, chwyci艂 go za ko艂nierz i podci膮gn膮艂 do g贸ry. - Kto, pytam! - sykn膮艂 lodowatym g艂osem. - Chc臋 do­sta膰 tego, kt贸ry pierwszy po艂o偶y艂 na niej sw膮 艂ap臋. To moja 偶ona. Nikomu poza mn膮 nie wolno jej tkn膮膰!

Jaki艣 m臋偶czyzna wyj膮艂 z ust Antonii knebel. Inni dawno ju偶 j膮 pu艣cili. Antonia widzia艂a, jak sprawca ca艂ego zaj艣cia powoli si臋 wycofuje, jak wtapia si臋 w t艂um, udaj膮c, 偶e wie tak samo niewiele, jak inni, jak jego spojrzenie staje si臋 pokorne...

- Kto?! - rykn膮艂 komendant i powi贸d艂 wok贸艂 w艂ad­czym spojrzeniem. Rozpozna艂 kilku swoich podw艂ad­nych i skarci艂 ich surowym wzrokiem. - Ten, kto b臋­dzie milcza艂, mo偶e si臋 szykowa膰 do przeprawy przez g贸ry - rzek艂 ostrym tonem. - Panuj膮 tam wyj膮tkowe mrozy, jak s艂ysza艂em, zw艂aszcza zim膮. W dodatku czciciele bo偶k贸w szykuj膮 zasadzki i morduj膮 bezlito艣­nie ka偶dego napotkanego obcego. Stracili艣my w tych g贸rach wielu naszych 艣wietnych ludzi. Mo偶e cho膰 raz wy艣lemy tam kogo艣, kto nie jest tak wiele wart...

Podczas gdy komendant m贸wi艂, Antonia wsta艂a. Nie zwraca艂a uwagi na to, 偶e bielizna ledwie si臋 na niej trzyma.

Nagle przykucn臋艂a. Jedn膮 r臋k膮 poprawi艂a sp贸dni­c臋, a drug膮 szuka艂a czego艣 w piasku.

Jej ruchy 艣ledzi艂o wiele oczu.

Nikt jednak nie odwa偶y艂 si臋 opu艣ci膰 kr臋gu. Pierw­szy, kt贸ry by odszed艂, 艣ci膮gn膮艂by na siebie podejrzenia.

Ci, kt贸rzy stali najbli偶ej no偶a, starali si臋 go kop­n膮膰 dalej, 偶eby Antonia go nie znalaz艂a. Ale poniewa偶 chcieli to uczyni膰 niepostrze偶enie, nie mogli wiele zdzia艂a膰.

Antonia skaleczy艂a si臋, gdy natrafi艂a palcami na stal. Sama j膮 naostrzy艂a kilka dni temu.

Niewielkie krwawienie nie przeszkadza艂o jej. Pod­nios艂a n贸偶.

Wsta艂a i rzuci艂a si臋 w stron臋, gdzie sta艂 jej oprawca. Znajduj膮cy si臋 w pobli偶u odsun臋li si臋, by nie zosta膰 zranionym przez t臋 doprowadzon膮 do szale艅stwa ko­biet臋. Nikt nie odwa偶y艂 si臋 jej zatrzyma膰, nie w obec­no艣ci komendanta. Wszyscy wiedzieli, 偶e ma do niej s艂abo艣膰. Antonia z艂apa艂a swego napastnika za kurtk臋 w chwili, gdy pr贸bowa艂 si臋 przed ni膮 schowa膰. Pchn臋­艂a, nie zastanawiaj膮c si臋, gdzie trafi. Pchn臋艂a znowu.

Us艂ysza艂a, jak krzyczy, jak ryczy niczym zarzyna­ne zwierz臋, widzia艂a, jak pada.

Na ostrzu pojawi艂a si臋 krew.

Antonia cofn臋艂a si臋, ale nie wypu艣ci艂a no偶a.

M臋偶czyzna podni贸s艂 si臋. Otrzyma艂 dwa g艂臋bokie ciosy w lewy policzek, jedna z ran przebiega艂a niebez­piecznie blisko oka. Antonia nie wiedzia艂a, czy 偶a艂uje, 偶e trafi艂a tak blisko, czy te偶 raczej 偶e nie uda艂o jej si臋 uderzy膰 skuteczniej.

Nie potrafi艂a mu wsp贸艂czu膰.

Przycisn膮艂 rany d艂oni膮, ale krew mimo to ciek艂a mi臋dzy palcami.

Spojrza艂 na Antoni臋 z grymasem i rzuci艂 tylko pod jej adresem wi膮zank臋 przekle艅stw.

- On? - spyta艂 komendant. Kto艣 z t艂umu skin膮艂 g艂ow膮. Antonia poczu艂a na swych ramionach d艂onie Anastasa.

- Czy to ten cz艂owiek? - spyta艂 surowo.

- Tak, to on - odpar艂a. Nie czu艂a 偶alu, kiedy Anastas pu艣ci艂 j膮 i podszed艂 do krwawi膮cego m臋偶czyzny.

Tamten cofn膮艂 si臋, podobnie jak przed chwil膮 An­tonia cofa艂a si臋 przed nim. Ale tym razem t艂um roz­st膮pi艂 si臋, pozwalaj膮c mu opu艣ci膰 kr膮g.

M臋偶czyzna rzuci艂 si臋 do ucieczki. Jedno spojrzenie na Anastasa wystarczy艂o, by zorientowa膰 si臋, 偶e to najlepsze wyj艣cie.

Jednak nie zdo艂a艂 umkn膮膰.

Nie by艂 w stanie.

Anastas nale偶a艂 do krzepkich i wytrzyma艂ych - od m艂odzie艅czych lat, odk膮d opu艣ci艂 jedyny prawdziwy dom, jaki mia艂, 偶y艂 walk膮.

A tamten nie biega艂, odk膮d przesta艂 by膰 ch艂opcem.

Anastas dogoni艂 go. Nie zwa偶aj膮c na to, 偶e jego przeciwnik jest ranny, bi艂 pi臋艣ciami na o艣lep. M臋偶czy­zna nawet nie pr贸bowa艂 mu odda膰, tylko zas艂ania艂 r臋­kami twarz.

Antonia widzia艂a ciekn膮c膮 krew, podniesione w obro­nie ramiona.

Ale nie 偶a艂owa艂a go.

Nie potrafi艂a si臋 z niego 艣mia膰, tak jak on 艣mia艂 si臋 z niej, kiedy le偶a艂a bezbronna mi臋dzy rozochocony­mi m臋偶czyznami, ale nie czu艂a te偶 偶alu.

Anastas bi艂 tak d艂ugo, dop贸ki tamten nie upad艂.

Potem na niego splun膮艂. Wyci膮gn膮艂 n贸偶.

- Nie mo偶na mu pozwoli膰 go zabi膰! - odezwa艂 si臋 kto艣 z t艂umu, zwracaj膮c si臋 do komendanta.

Jednak komendant nie zamierza艂 nawet kiwn膮膰 palcem. Tak偶e nikt z pozosta艂ych nie odwa偶y艂 si臋 za­reagowa膰.

Anastas przykucn膮艂 przy rannym, kt贸ry wi艂 si臋 ni­czym w膮偶.

Pr贸bowa艂 si臋 wywin膮膰 z zasi臋gu r臋ki Anastasa, ale w rzeczywisto艣ci ledwie nieco si臋 przesun膮艂.

Antonia us艂ysza艂a, jak b艂aga o 偶ycie, jak krzyczy ze strachu.

Anastas odwr贸ci艂 go na brzuch. Tamten krzycza艂, ale nie mia艂 odwagi si臋 poruszy膰, czeka艂 na cios.

Anastas z艂apa艂 spodnie m臋偶czyzny i przeci膮艂 no偶em materia艂. Ci膮艂 jak op臋tany, czasami kalecz膮c tu i tam sk贸r臋 po艣ladk贸w. M臋偶czyzna wy艂 za ka偶dym razem, jednak rany nie by艂y g艂臋bokie, ledwie dra艣ni臋cia.

- Potnie mu spodnie! - j臋kn膮艂 kto艣.

Wtedy Antonia roze艣mia艂a si臋.

艢mia艂a si臋 tak, 偶e dosta艂a spazm贸w.

Anastas prawie ca艂kiem poci膮艂 spodnie nieszcz臋艣ni­ka, odci膮艂 mu nogawki. Poci膮gn膮艂 no偶em wzd艂u偶 od pasa przez 艣rodek po艣ladk贸w, potem szarpn膮艂, tak 偶e materia艂 ca艂kiem rozdar艂 si臋 z przodu.

Wtedy Anastas cofn膮艂 si臋, ods艂aniaj膮c blade po艣lad­ki tamtego.

Antonia nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu. 艢mia艂a si臋 nadal, kiedy Anastas podszed艂 do niej i obj膮艂 ramieniem.

Popatrzy艂 ponuro na stoj膮cych wok贸艂 m臋偶czyzn.

- On nie by艂 sam - rzek艂 twardo. - Otrzyma艂 kar臋 za was wszystkich, poniewa偶 zacz膮艂. Jednak 偶aden z was, kt贸rzy si臋 teraz u艣miechacie, nie jest bez winy.

Zamilk艂, ale jeszcze nie sko艅czy艂. Oczami wodzi艂 po zebranych.

- Tylko mnie wolno dotyka膰 mojej 偶ony - rzek艂 z naciskiem. Wydawa艂 si臋 bardziej w艂adczy ni偶 kiedy­kolwiek. - Czy 偶aden z was nie wie, 偶e nie wolno sto­sowa膰 przemocy wobec kobiet? Tylko n臋dznicy bior膮 kobiety gwa艂tem, tylko n臋dznik musi u偶ywa膰 si艂y wo­bec istoty, kt贸ra jest od niego s艂absza, tylko n臋dznik pokazuje sw膮 si艂臋 za pomoc膮 tego, co nosi w spodniach. To nie m臋偶czyzna ani nawet nie zwierz臋.

Anastas zamilk艂, pozwoli艂, by s艂owa zapad艂y w t艂um.

- Ciesz臋 si臋, 偶e st膮d wyje偶d偶amy - doda艂. - Nawet w艣r贸d ludu Konda nie spotka艂em si臋 z takim bestial­stwem.

Nikt nie odezwa艂 si臋 s艂owem na sw膮 obron臋.

- Ten dra艅 jest jednym z moich 偶o艂nierzy - rzek艂 wreszcie komendant. - Wstyd mi za niego. Obiecuj臋, 偶e nie ujdzie mu to na sucho. Uczyni臋 tak, jak zapo­wiedzia艂em. Brakuje nam ludzi na wschodzie za g贸­rami. B臋dzie tam mia艂 czas na my艣lenie. Tutaj nie po­trzeba nam takich typ贸w. Wstydz臋 si臋 tak, 偶e nie znajduj臋 s艂贸w.

Uj膮艂 d艂o艅 Antonii.

- Nie wiem, jak mam prosi膰 o wybaczenie!

- Nie do ciebie nale偶y przepraszanie - odpowiedzia艂 za Antoni臋 Anastas. - Zreszt膮 to i tak nic nie pomo偶e.

Komendant by艂 nieszcz臋艣liwy, ale Antonia nie po­trafi艂a mu wsp贸艂czu膰. Widzia艂a, 偶e pragnie jako艣 na­prawi膰 to, co si臋 sta艂o, ale wype艂nia艂 j膮 tylko ch艂贸d.

Anastas wzi膮艂 j膮 na r臋ce. Dobrze by艂o przytrzyma膰 si臋 jego ramion. M臋偶czy藕ni rozst膮pili si臋 na boki.

Jeden z nich podni贸s艂 z ziemi szal Antonii i po艂o­偶y艂 go jej na kolanach.

Anastas zani贸s艂 j膮 a偶 do domu, do 艂贸偶ka, i tam po­艂o偶y艂.

Na jego twarzy malowa艂a si臋 w艣ciek艂o艣膰.

- Dlaczego, do licha, wysz艂a艣 z pokoju? - za­grzmia艂. - S膮dzi艂em, 偶e si臋 st膮d nie ruszysz! Ci ludzie s膮 pijani i nieobliczalni! Nawet tutejsze dziwki, kt贸­re maj膮 do艣膰 rozumu, znikn臋艂y z placu. Zosta艂y tyl­ko te, kt贸re wypi艂y za du偶o...

Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i opad艂 na kolana obok 艂贸偶ka. Wzi膮艂 Antoni臋 za r臋k臋.

- Wybacz mi - poprosi艂. - Tak si臋 o ciebie ba艂em. Zawsze musisz si臋 w co艣 wpl膮ta膰. M贸g艂bym zabi膰 te­go drania!

- Ja tak偶e - przyzna艂a Antonia. Dopiero teraz wy­pu艣ci艂a n贸偶, kt贸ry upad艂 z ha艂asem na pod艂og臋. - Po­winnam ci podzi臋kowa膰 za ten n贸偶 - rzek艂a bezbarw­nie. - Nigdy bym nie pomy艣la艂a, 偶e u偶yj臋 go w taki spos贸b - u艣miechn臋艂a si臋.

- Zjawi艂em si臋 w ostatniej chwili. Zajrza艂em do kla­czy i spotka艂em w stajni tego przekl臋tego komendan­ta. Potrafi zagada膰 cz艂owieka na 艣mier膰... - Zaczerpn膮艂 powietrza. - By艂em przekonuj膮cy jako 偶膮dny zemsty ma艂偶onek?

Antonia u艣miechn臋艂a si臋 smutno. Dobrze b臋dzie st膮d wyjecha膰.

- Doskona艂y - odpar艂a. - Dlaczego niekt贸rzy m臋偶­czy藕ni s膮 tacy?

Anastas pokr臋ci艂 g艂ow膮. Usiad艂 u wezg艂owia 艂贸偶ka, obj膮艂 Antoni臋, powoli j膮 ko艂ysa艂.

- Niekt贸rzy tacy s膮 - rzek艂 po prostu. - Wstyd mi za nich. Sprawiaj膮, 偶e czuj臋 wyrzuty sumienia z tego powodu, 偶e jestem m臋偶czyzn膮.

- Ty by艣 nigdy nie zrobi艂 czego艣 takiego! Anastas nie odpowiedzia艂. Milcza艂 przez d艂u偶sz膮 chwil臋.

- S膮 m臋偶czy藕ni, kt贸rzy si臋 ciebie boj膮. Mog膮 si臋 bi膰 z m臋偶czyznami, ale musz膮 depta膰 kobiety, kt贸re ich przera偶aj膮. S膮 tacy mali...

- Chc臋 si臋 wyk膮pa膰 - wyzna艂a Antonia. - Chc臋 mn贸stwa wody, mn贸stwa ciep艂ej wody. Musz臋 wy­szorowa膰 sk贸r臋 w miejscach, gdzie mnie dotykali!

Rozszlocha艂a si臋. Anastas pozwoli艂 jej wyp艂aka膰 si臋 na swym ramieniu. Nie potrafi艂 jednak jej pocieszy膰, nie potrafi艂 jej ul偶y膰, nie potrafi艂 wymaza膰 wspomnie艅.

M贸g艂 tylko przy niej by膰, jako przyjaciel i m臋偶czyzna.

P贸藕niej przyniesie jej wody.

6

Grupa udaj膮ca si臋 na p贸艂noc liczy艂a oko艂o czter­dziestu os贸b. Tworzy艂o j膮 ha艂a艣liwe zbiorowisko 偶o艂­nierzy, przechodz膮cych w s艂u偶b臋 u gubernatora, kup­cy, wioz膮cy towary i zapasy 偶ywno艣ci, oraz garstka mnich贸w z prze艂o偶onym, kt贸ry udziela艂 艣lubu Anto­nii i Anastasowi. Antonia by艂a jedyn膮 kobiet膮.

Wiele razy rozmawiano o czekaj膮cej ich trasie, w Moskwie wydawa艂a si臋 taka kr贸tka. Najpierw mie­li si臋 skierowa膰 na p贸艂noc do Rybi艅ska, potem na p贸艂­nocny wsch贸d wzd艂u偶 Suchony. Antonia mia艂a zno­wu zobaczy膰 brzegi rzeki swej m艂odo艣ci. Znowu mia­艂a ujrze膰 Wielikij Ustiug i Kot艂as. Nast臋pnie mieli po偶eglowa膰 Dwin膮 do Archangielska.

M贸wienie o tym by艂o niczym machni臋cie r臋k膮, a w rzeczywisto艣ci podr贸偶 mia艂a zabra膰 ca艂e miesi膮­ce, nawet frachtowcem. Nawet je艣li przyjdzie im cze­ka膰 na statki, i tak dotr膮 szybciej, ni偶 gdyby musieli pokona膰 ca艂膮 drog臋 konnymi wozami.

Antonia cieszy艂a si臋, 偶e zosta艂o jeszcze tak du偶o cza­su. Potrzebowa艂a go, by przemy艣le膰 propozycj臋 Anastasa.

Rozlokowano ich w wozach. Nie by艂o mowy o tym, 偶eby dostali z Anastasem osobny tylko dla sie­bie, bo oznacza艂oby to marnowanie miejsca i paszy dla dodatkowych koni.

Ju偶 kiedy Antonia przyprowadzi艂a klacz, kt贸r膮 do­sta艂a w prezencie 艣lubnym, rozleg艂 si臋 pomruk nieza­dowolenia. W czasie podr贸偶y statkiem trzeba bowiem dodatkowo p艂aci膰 za pasz臋 dla koni. Ale komendant rzuci艂 na st贸艂 sakiewk臋 wype艂nion膮 monetami, m贸­wi膮c, 偶e to na pokrycie koszt贸w zwi膮zanych z Cary­c膮. Do chwili, kiedy przesi膮d膮 na statki, klacz mia艂a biec za wozem, w kt贸rym pojad膮 Antonia i Anastas.

Jaka艣 szlachetna dusza umie艣ci艂a w wozie pa艅stwa m艂odych jedynie duchownych w habitach.

Antonia podejrzewa艂a, 偶e sam komendant macza艂 w tym palce. Mo偶e doszed艂 do wniosku, 偶e s艂udzy Pa­na nie pozwol膮 towarzysz膮cej im w podr贸偶y kobie­cie sprowadzi膰 si臋 na drog臋 grzechu.

Antonia nie by艂a o tym wcale przekonana, gdy偶 w ich wzroku dostrzega艂a nie tylko pobo偶no艣膰. Jed­nak nie obawia艂a si臋 braci, wiedzia艂a, 偶e nie posun膮 si臋 do r臋koczyn贸w. Poza tym ci膮gle mia艂a w kieszeni n贸偶.

Nie ba艂a si臋.

Dni wydawa艂y si臋 podobne jeden do drugiego. D艂u­偶y艂y si臋. Up艂ywa艂y w rytmie wstrz膮s贸w i podskakiwa­nia na wybojach. W zapachu innych os贸b, ciasno st艂o­czonych w wozie. Ich kolana tr膮ca艂y kolana Antonii, ich cia艂a uderza艂y o jej cia艂o. Mia艂a si艅ce po obu stronach, na ramionach i udach. Niekt贸re, stanowi膮ce pami膮tk臋 ostatniego wieczoru w Moskwie, zaczyna艂y 偶贸艂kn膮膰.

Inne powsta艂y w czasie podr贸偶y.

W dodatku Antonia czu艂a si臋 brudna. Nie przywy­k艂a do oszcz臋dzania wody do mycia. Jako jedyna ko­bieta nie mog艂a si臋 nawet wyk膮pa膰, kiedy zatrzymy­wali si臋 przy oczkach wodnych lub strumieniach, kt贸re a偶 kusi艂y swym blaskiem i 艣wie偶o艣ci膮.

Wok贸艂 kr臋ci艂o si臋 zbyt wielu m臋偶czyzn, a Anastas przestrzega艂 j膮, 偶eby uwa偶a艂a.

Dlatego siedzia艂a w bluzce zapi臋tej pod brod臋, szczelnie okrywaj膮c piersi szalem. W艂osy ciasno upi臋­艂a z ty艂u g艂owy, tak 偶e tylko pojedyncze kosmyki wy­myka艂y si臋 na czo艂o. Je艣li mog艂a, stara艂a si臋 unika膰 wzroku m臋偶czyzn.

I trzyma艂a w kieszeni n贸偶.

Owa nieustanna czujno艣膰 wyczerpywa艂a Antoni臋, zmusza艂a j膮 do zachowywania si臋 wbrew naturze. Ale zagryz艂a z臋by i pogodzi艂a si臋 ze swym losem - w ko艅­cu przyjdzie pora na wytchnienie. Przyjad膮 do wi臋k­szych wsi, do miast, m臋偶czy藕ni wype艂ni膮 gospody, b臋d膮 mogli popatrze膰 na inne kobiety. A ona na kil­ka godzin znowu stanie si臋 Antoni膮.

Po ponad tygodniu podr贸偶y dotarli do Rybi艅ska nad Wo艂g膮 - rzek膮, kt贸r膮 zw膮 matk膮 Rosji.

Serce Antonii wype艂ni艂o wznios艂e uczucie. Dziw­nie by艂o stan膮膰 nad t膮 wielk膮 wod膮, wiedz膮c, 偶e prze­p艂ywa przez ogromn膮 cz臋艣膰 kraju. Dziwnie te偶 by艂o zobaczy膰 znowu p艂yn膮ce rzek膮 statki. To sprawia艂o, 偶e krew zaczyna艂a szybciej kr膮偶y膰, serce bilo nowym rytmem, jakby ta艅czy艂o.

Ten ruch na rzece wydawa艂 si臋 taki bliski i znajo­my, przypomina艂 dom.

Antonia skuli艂a si臋 i niemal zadr偶a艂a, kiedy u艣wia­domi艂a sobie, 偶e pomy艣la艂a o Archangielsku. To Archangielsk kojarzy艂 jej si臋 z domem.

- By艂e艣 tu ju偶 kiedy艣? - spyta艂a Anastasa, kiedy sta­n臋li razem na brzegu.

- Nie tutaj - odpowiedzia艂. - Cho膰 naturalnie wi­dzia艂em Wo艂g臋. Zatrzymali艣my si臋 na d艂u偶ej w rejonach po艂o偶onych bardziej na po艂udnie, jednak nigdy nie zbli偶ali艣my si臋 do wi臋kszych skupisk ludzi, To­ni膮. Nie mieli艣my odwagi. Wi臋kszo艣膰 z miast, kt贸re mijamy po drodze, jest dla mnie nowa, widz臋 je po raz pierwszy, dok艂adnie tak jak ty.

- Jest taka ogromna - rzek艂a Antonia. Nie艂atwo przychodzi艂o jej znale藕膰 s艂owa, by opisa膰 to, co czuje.

- Dobrze, 偶e nie Wo艂g臋 musieli艣my przep艂yn膮膰 wp艂aw - u艣miechn膮艂 si臋 Anastas. - Wtedy na pewno nigdy nie wyruszyliby艣my w t臋 podr贸偶 na p贸艂noc, co?

Antonia nie potrafi艂a si臋 艣mia膰 z jego 偶artu. W jej pa­mi臋ci utkwi艂o wiele zdarze艅, z kt贸rych nie potrafi艂a si臋 艣mia膰 ani 偶artowa膰 - jeszcze si臋 z nimi nie upora艂a.

- Wracaj do woz贸w - rzuci艂 Anastas. - P贸jd臋 do mia­sta i spr贸buj臋 znale藕膰 jak膮艣 gospod臋 z mi臋kkimi 艂贸偶­kami, gdzie mogliby艣my przenocowa膰. Chcia艂aby艣?

Skin臋艂a g艂ow膮.

- I z wod膮 do mycia - doda艂a. Anastas lekko potar艂 jej policzek.

- Nie wiem, czy uda mi si臋 to wszystko wyczaro­wa膰, ale si臋 postaram, przede wszystkim o wygodne 艂贸偶ko.

Zgodzi艂a si臋 z nim.

Noce w ciasnych wozach stanowi艂y istny koszmar. Antonia sp臋dza艂a je, le偶膮c mi臋dzy Anastasem a kra­w臋dzi膮 wozu. Nie dotyka艂 jej nikt obcy, ale by艂o cia­sno i gor膮co. Nie mog艂a si臋 swobodnie wyci膮gn膮膰 i pozwoli膰 cia艂u porz膮dnie odpocz膮膰, nie mog艂a si臋 ca艂kiem odpr臋偶y膰. Inni podr贸偶ni chrapali i sapali przez sen, nie pozwalaj膮c jej zasn膮膰. Nie mog艂a te偶 porozmawia膰 z Anastasem.

Noce mimo ciasnoty dawa艂y poczucie samotno艣ci.

Antonia usiad艂a przy jednym z woz贸w. Po艂o偶y艂a obok ca艂y sw贸j dobytek, kt贸ry bez trudu mie艣ci艂 si臋 w p艂贸ciennym worku.

Na miejscu pozostali tylko 偶o艂nierze - szeregowi, kt贸rzy musieli pilnowa膰 zapas贸w - i mnisi, kt贸rzy w swej skromno艣ci nie uwa偶ali za konieczne p艂aci膰 za 艂贸偶ko, skoro mieli do dyspozycji wozy.

- Niebo jest naszym dachem - wyja艣ni艂 jeden z nich Antonii. - Nie potrzeba nam mi臋kkich sienni­k贸w, skoro mo偶emy patrze膰 w niebo naszego Pana.

Antonia zdecydowanie wybra艂aby siennik, ale nie przyzna艂a si臋 do tego g艂o艣no. Nauczy艂a si臋, 偶e s膮 ta­kie chwile, kiedy lepiej jest milcze膰.

- Mo偶esz si臋 po艂o偶y膰, je艣li chcesz - zaproponowa艂 mnich, kt贸ry nie ba艂 si臋 rozmawia膰 z Antoni膮. Nie by艂 ju偶 m艂odym nowicjuszem; na jego twarzy widnia­艂y bruzdy, 艣wiadcz膮ce o tym, 偶e wiele prze偶y艂. W nie­bieskich oczach, czystych jak woda, malowa艂a si臋 艂a­godno艣膰. - Posiedz臋 tu.

- Anastas poszed艂 poszuka膰 dla nas noclegu - wyja艣ni艂a.

- Tak, musisz si臋 wyspa膰 - odpar艂 mnich. - S艂ysza­艂em, 偶e przewraca艂a艣 si臋 z boku na bok i nie mog艂a艣 zasn膮膰. Min臋艂o pewnie wiele nocy od czasu, kiedy do­brze spa艂a艣, prawda?

Skin臋艂a g艂ow膮. Nie spyta艂a, czy dlatego czuwa艂 i na­s艂uchiwa艂, by si臋 o tym przekona膰.

- Odpocznij teraz. - U艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o.

- Jeste艣 mi艂y, Wadim - zauwa偶y艂a. Powiedzia艂 jej, jak si臋 nazywa. Nic na 艣wiecie nie zmusi艂oby Antonii, by zwraca膰 si臋 do niego 鈥瀊racie Wadimie鈥. Nie m贸wi艂a te偶 do niego po imieniu, kiedy m贸g艂 j膮 us艂ysze膰 prze艂o偶ony mnich贸w. Wadimo­wi wolno by艂o z ni膮 rozmawia膰 na osobno艣ci. M艂o­dzi, kt贸rych jeszcze z klasztorem nie wi膮za艂y 艣luby, mogli si臋 zbli偶y膰 do Antonii tylko w towarzystwie in­nego nowicjusza i zawsze w odleg艂o艣ci paru krok贸w znajdowa艂 si臋 kto艣 ze starszych.

Widz膮c to, Antonia wiele razy gorzko si臋 u艣mie­cha艂a.

Przez sam膮 sw膮 obecno艣膰 by艂a w ich oczach czym艣 grzesznym, niebezpieczn膮 pokus膮.

Uwa偶a艂a, 偶e to nienormalne.

Przyj臋艂a propozycj臋 Wadima. Po艂o偶y艂a si臋, opiera­j膮c g艂ow臋 na worku, i zamkn臋艂a oczy. Pr贸bowa艂a od­nale藕膰 spok贸j. Wadim mia艂 racj臋, 偶e potrzebowa艂a od­poczynku. Dawno dobrze nie spa艂a. Marz艂a w ci膮gu ostatnich nocy, bo cienkie koce nie chroni艂y wystar­czaj膮co przed ch艂odem. I chocia偶 przytula艂a si臋 do Anastasa, nie robi艂o si臋 du偶o cieplej.

Chcia艂a spa膰...

Zasypiaj膮c, czu艂a falowanie jak na morzu, niczym w czasie przeja偶d偶ki po Morzu Bia艂ym. To wok贸艂 fa­lowa艂o morze g艂os贸w, potem wszystko ucich艂o.

Mocno zasn臋艂a, nic jej si臋 nie 艣ni艂o. Le偶a艂a jakby w ob艂okach - nie wyobra偶a艂a sobie, 偶e wype艂niony do po艂owy worek mo偶e by膰 taki mi臋kki. Gdyby o tym wiedzia艂a, wcze艣niej u偶ywa艂aby go jako poduszki.

Po chwili owo wra偶enie odp艂yn臋艂o...

Dobiega艂y j膮 g艂osy, bliskie i bardzo dalekie, g艂o艣ne 艣piewy, 艣miech i brz臋k szk艂a...

Kiedy si臋 obudzi艂a, nie le偶a艂a na worku, ale w 艂贸偶­ku. W prawdziwym 艂贸偶ku!

Usiad艂a i przetar艂a oczy, nie mog膮c w to uwierzy膰.

Na pod艂odze siedzia艂 Anastas i u艣miecha艂 si臋 do niej.

- Wyspana? - spyta艂. - Wadim powiedzia艂, 偶e po­radzi艂 ci si臋 po艂o偶y膰. Pomy艣la艂em, 偶e nie powinienem ci臋 budzi膰, i przynios艂em na r臋kach a偶 tutaj.

Fale...

- Wadim ni贸s艂 worek. Nawet mu nie drgn臋艂a po­wieka, kiedy postawi艂 swoj膮 nog臋 w tym przybytku...

Antonia rozejrza艂a si臋 doko艂a. Pomieszczenie by艂o niedu偶e, a niewielkie okienko umieszczono wysoko. Nie mo偶na by艂o przez nie wyjrze膰 ani te偶 go otwo­rzy膰. Chyba 偶eby si臋 wspi膮膰 na ramiona innej osoby.

Sufit znajdowa艂 si臋 wyj膮tkowo wysoko, tak jakby kto艣 pragn膮艂 powi臋kszy膰 przestrze艅, r贸wnowa偶膮c niewielk膮 powierzchni臋 pod艂ogi.

- Co to za miejsce? - spyta艂a Antonia. Anastas wzruszy艂 ramionami.

- Nie radz臋 ci wychodzi膰 samej z pokoju - rzek艂 z powag膮. Wygl膮da艂o na to, 偶e nie ma ochoty na 偶ar­ty. - Nazywaj膮 to gospod膮 - doda艂. - W niekt贸rych izbach 艣pi mn贸stwo os贸b, u艂o偶onych tak ciasno, jak to tylko mo偶liwe. Nocuje tu r贸wnie偶 wi臋kszo艣膰 na­szych towarzyszy podr贸偶y. 呕eby dosta膰 ten pok贸j, musia艂em zafundowa膰 po flaszce w贸dki zar贸wno na­szemu kapitanowi, jak i gospodarzowi. Kiedy indziej izba ta s艂u偶y... hm... w innych interesach, kt贸re tak偶e tu si臋 prowadzi, oczywi艣cie nielegalnie.

Antonia skin臋艂a g艂ow膮 na znak, 偶e rozumie.

- Tu偶 pod nami znajduje si臋 szynk z w贸dk膮, a opr贸cz tego jest jeszcze kilka innych takich pokoi jak ten...

- Mam nadziej臋, 偶e dosta艂e艣 klucz? Anastas przytakn膮艂.

- Przynios臋 co艣 do jedzenia. By艂em ju偶 w kuchni i rozmawia艂em z 偶on膮 gospodarza.

- Czy j膮 tak偶e musia艂e艣 przekona膰 butelk膮 w贸dki? - spyta艂a Antonia.

U艣miechn膮艂 si臋 znacz膮co.

- Kobiety to kobiety, niezale偶nie od tego, ile maj膮 lat i gdzie mieszkaj膮. Najwi臋cej mo偶na u nich osi膮g­n膮膰 jakim艣 komplementem i niewinnym flirtem!

Antonia roze艣mia艂a si臋.

- Naprawd臋 nie藕le sobie poczynasz! A by艂e艣 tak mi艂ym i niewinnym ch艂opcem, kiedy ci臋 pozna艂am!

- Teraz wida膰, do czego prowadzi obracanie si臋 w z艂ym towarzystwie - odpowiedzia艂 weso艂o. - W ka偶­dym razie gospodyni obieca艂a da膰 nam co艣 do jedze­nia. To, co mia艂a w garnkach, nie wygl膮da艂o wcale naj­gorzej i my艣l臋, 偶e zna si臋 na kuchni. Wyprosi艂em te偶 troch臋 wody. Co prawda nie ca艂膮 bali臋, w kt贸rej mo偶­na by si臋 wyk膮pa膰, ale przynajmniej tyle...

Skin膮艂 g艂ow膮 na wiadro stoj膮ce w k膮cie.

- Jeste艣 anio艂em! Antonia d藕wign臋艂a si臋 na nogi. Zrzuci艂a brudne ubranie i ochlapa艂a cia艂o. Woda by艂a zimna, ale i tak przyjemnie by艂o si臋 umy膰. Nareszcie!

Anastas si臋 po艂o偶y艂, wyci膮gn膮艂 na 艂贸偶ku. Zamkn膮艂 oczy, by nie kr臋powa膰 Antonii.

By艂a mu za to wdzi臋czna. Nie mog艂a go przecie偶 poprosi膰 wprost, by si臋 odwr贸ci艂, ale i tak to zrobi艂. Okaza艂 tyle taktu.

Antonia trz臋s艂a si臋 z zimna, kiedy, stoj膮c nago, szu­ka艂a w worku czystego ubrania. Mia艂a jeszcze jedn膮 sp贸dnic臋 i bluzk臋 z nieco za du偶ym dekoltem, jednak si臋 tym nie przejmowa艂a - nie s膮dzi艂a, by kt贸ry艣 z towarzyszy podr贸偶y m贸g艂 si臋 na ni膮 rzuci膰. Wci膮gn臋艂a bluzk臋 przez g艂ow臋. Za艂o偶y艂a te偶 sp贸dnic臋 i po艅czo­chy. Dobrze, 偶e je zabra艂a. Marz艂a, siedz膮c nierucho­mo w wozie. Jazda konna to zupe艂nie co innego, po­my艣la艂a i zat臋skni艂a za konn膮 przeja偶d偶k膮.

- Spisz? - spyta艂a ostro偶nie, kiedy si臋 ubra艂a. - Mo­偶esz otworzy膰 oczy. Wygl膮dam ju偶 bardzo przyzwoicie.

Anastas spojrza艂 na ni膮.

- Wygl膮dasz tak samo - rzek艂, dra偶ni膮c si臋 z ni膮. - My艣la艂em, 偶e uka偶e mi si臋 jakie艣 objawienie, a tym­czasem wygl膮dasz zupe艂nie tak samo! Rozczarowa艂a艣 m臋偶czyzn臋, kt贸ry tak si臋 stara艂, by zdoby膰 upragnio­n膮 wod臋!

- 呕ony nie s膮 objawieniami! - odci臋艂a si臋. - My艣la­艂am, 偶e ju偶 to zrozumia艂e艣, tak d艂ugo jeste艣 偶onaty...

Mogli teraz na ten temat 偶artowa膰, cz臋sto to robi­li. Czuli, jakby si臋 艣miali na wzg贸rzu wisielc贸w, ale poczucie humoru podtrzymywa艂o ich na duchu w najtrudniejszych chwilach.

呕arty by艂y ucieczk膮.

- Powinnam zostawi膰 troch臋 wody dla ciebie - rze­k艂a z 偶alem Antonia i popatrzy艂a na wiadro.

- Mog臋 si臋 wyk膮pa膰 w jakim艣 strumieniu, przy kt贸­rym si臋 zatrzymamy - odpar艂 Anastas lekko. - Ty mu­sisz si臋 my膰 w odosobnieniu. R贸wnie偶 ze wzgl臋du na mnie, 偶ebym nie musia艂 wymachiwa膰 no偶em w two­jej obronie.

Antonia wywr贸ci艂a oczami.

- A gdzie to jedzenie, o kt贸rym wspomina艂e艣? Anastas wsta艂.

- Zapukam, jak wr贸c臋 - rzek艂. - Zamknij drzwi na klucz i nikomu nie otwieraj!

Nie musia艂 Antonii dwa razy tego powtarza膰. Prze­kr臋ci艂a klucz w zamku od razu, jak Anastas wyszed艂.

Pomy艣la艂a, 偶e mog艂aby wypra膰 ubranie. Anastas jesz­cze nie wyla艂 wody, a przecie偶 nie by艂a tak brudna, by nie mo偶na w niej zrobi膰 prania. Antonia zabra艂a si臋 za wygniatanie bielizny i bluzki, sp贸dnic臋 zostawiaj膮c na koniec. Potem rozwiesi艂a pranie na desce u wezg艂owia 艂贸偶ka. W podr贸偶y trzeba sobie jako艣 radzi膰, a trudno by艂oby wytrzyma膰 w jednej zmianie ubrania. Na sam膮 my艣l zacz臋艂a si臋 drapa膰 po ca艂ym ciele.

Wszystko wypra艂a i wykr臋ci艂a, kiedy rozleg艂o si臋 pot臋偶ne walenie do drzwi.

- Czy to ty, Anastas? - spyta艂a. Przystan臋艂a z kluczem w r臋ku. Do po艂owy prze­kr臋ci艂a go w zamku.

- Anastas? - powt贸rzy艂a.

- Otwieraj te przekl臋te drzwi! - rozleg艂 si臋 ryk na korytarzu. G艂os bynajmniej nie nale偶a艂 do Anastasa.

Znowu zadudni艂o. Antonia przekr臋ci艂a klucz z po­wrotem, 偶eby mie膰 pewno艣膰, 偶e drzwi s膮 dobrze za­mkni臋te.

- Ania, otw贸rz, do diab艂a! Kimkolwiek by艂 ten cz艂owiek, na pewno nie by艂 s艂abeuszem. Wali艂 w drzwi tak mocno, 偶e Antonia przestraszy艂a si臋, i偶 zaraz je wepchnie do 艣rodka. Najwidoczniej spodziewa艂 si臋, 偶e zastanie tu kogo艣 innego.

Antonia u艣wiadomi艂a sobie teraz, co Anastas m贸­wi艂 o przeznaczeniu tych pokoi. Domy艣li艂a si臋, 偶e ten pewnie zajmowa艂a do tej pory jaka艣 Ania.

Odszuka艂a n贸偶, 艣cisn臋艂a go kurczowo. Nie odwa­偶y艂a si臋 sta膰 za blisko - zamek, co prawda, nadal trzyma艂, lecz po jakim艣 czasie pu艣ci, je偶eli ten cz艂owiek nie przestanie szturmowa膰 drzwi.

- Nie jestem Ani膮 - usi艂owa艂a t艂umaczy膰 Antonia. Pomy艣la艂a, 偶e nie zaszkodzi spr贸bowa膰, chocia偶 po­dejrzewa艂a, 偶e m臋偶czyzna jest g艂uchy na wszelkie wy­ja艣nienia. Szala艂 ze z艂o艣ci.

Czy nikt go nie s艂yszy? Czy nie ma nikogo, kto m贸g艂by go powstrzyma膰? A mo偶e takie sceny nie s膮 tu niczym niezwyk艂ym?

Antonia bywa艂a w r贸偶nych gospodach, ale w 偶ad­nej z nich nie musia艂a si臋 niczego obawia膰.

- Nie zgrywaj si臋! - zagrzmia艂o za drzwiami. - Przedtem by艂em dla ciebie wystarczaj膮co dobry! Nie by艂a艣, do diab艂a, taka delikatna, kiedy tu przysz艂a艣! Cholera, przecie偶 jeste艣 dziwk膮! Zap艂ac臋 ci, Ania! Mo­je pieni膮dze nie s膮 gorsze ni偶 innych, s艂yszysz! Wpu艣膰 mnie!

Antonia sta艂a przy 艣cianie, nie maj膮c odwagi nawet oddycha膰. Liczy艂a tylko na to, 偶e Anastas wr贸ci, za­nim ten szaleniec wedrze si臋 do 艣rodka.

Dudnienie rozleg艂o si臋 znowu. M臋偶czyzna szlo­cha艂, kiedy bi艂 pi臋艣ci膮 w drzwi. Antonia w gruncie rze­czy mu wsp贸艂czu艂a, ale nie by艂a przecie偶 Ani膮 i nie mog艂a go pocieszy膰. I w艂a艣ciwie nie chcia艂a r贸wnie偶 wys艂uchiwa膰 jego skargi. Marzy艂a tylko o tym, by zje艣膰 kolacj臋 i po艂o偶y膰 si臋 spa膰.

Na moment zrobi艂o si臋 cicho.

Antonia wstrzyma艂a oddech. Przysun臋艂a ucho do szpary w drzwiach, gotowa odskoczy膰, gdyby ten drab znowu zaatakowa艂.

Zamiast tego us艂ysza艂a dziki, nieludzki ryk, cho膰 przecie偶 nie trzymano tu zwierz膮t.

Potem dobieg艂 j膮 g艂os Anastasa i brz臋k szk艂a na pod­艂odze.

Wtedy si臋 przestraszy艂a nie na 偶arty.

S艂ysza艂a g艂uche uderzenia, rozlegaj膮ce si臋 tu偶 obok, i ten straszliwy charkot.

Otworzy艂a.

Korytarz by艂 w膮ski. Spojrza艂a przez por臋cz i zoba­czy艂a co艣, co pewnie by艂o szynkiem. Dlatego g艂osy dochodzi艂y z tak bliska.

M臋偶czyzna okaza艂 si臋 prawdziwym olbrzymem. Niczym nied藕wied藕 rozp艂aszczy艂 Anastasa na pod艂o­dze i ok艂ada艂 pi臋艣ciami.

Dw贸ch ludzi pr贸bowa艂o go powstrzyma膰, ale mi­mo 偶e niemal na nim wisieli, nie uda艂o si臋 im go obez­w艂adni膰.

Anastasowi ciek艂a krew z k膮cika ust, a kolacja, kt贸­r膮 przyni贸s艂, p艂yn臋艂a grub膮 czerwono偶贸艂t膮 strug膮 po pod艂odze. Trudno powiedzie膰, co to by艂o, ale pach­nia艂o apetycznie.

Antonia zd膮偶y艂a zorientowa膰 si臋 w sytuacji i po chwi­li r贸wnie偶 rzuci艂a si臋 w stron臋 pot臋偶nego szale艅ca.

N贸偶 prawdopodobnie upu艣ci艂a, kiedy otwiera艂a drzwi. Zamiast niego u偶y艂a paznokci. Wbi艂a je w po­liczek m臋偶czyzny i przeci膮gn臋艂a w d贸艂. Tamten krzyk­n膮艂, usi艂uj膮c os艂oni膰 si臋 przed atakiem dziewczyny.

Wtedy zauwa偶y艂 otwarte drzwi. Wypu艣ci艂 Anastasa, przeszed艂 nad nim, strz膮sn膮艂 z siebie dw贸ch pozo­sta艂ych i znalaz艂 si臋 w pokoju.

Antonia upad艂a na kolana obok Anastasa. Wzi臋艂a jego g艂ow臋 w swe r臋ce i lekko potrz膮sn臋艂a. Otworzy艂 oczy, j臋kn膮艂 s艂abo z b贸lu i zemdla艂.

Zjawi艂 si臋 gospodarz, czerwony na twarzy jak burak. Pl膮cz膮c si臋, przeprasza艂 niewyra藕nie. Antonia nie s艂ucha艂a go.

Olbrzym wr贸ci艂 zaskoczony. Wype艂nia艂 sob膮 ca艂y otw贸r drzwi.

- Gdzie jest Ania? - spyta艂 i zaraz powt贸rzy艂, pod­niesionym g艂osem: - Gdzie, do diab艂a, jest Ania?! To jej pok贸j!

Spojrza艂 na Antoni臋 szeroko otwartymi oczami.

- Kim ona jest? Sk膮d si臋 tu wzi臋艂a?

- Ania wyjecha艂a do Sankt Petersburga - wyja艣ni艂 szeptem gospodarz, stoj膮c na schodach, gotowy w ka偶dej chwili do ucieczki. Zna艂 tego m臋偶czyzn臋 i ba艂 si臋 go.

O ile Antonia wiedzia艂a, mia艂 ku temu wszelkie po­wody.

Olbrzym opanowa艂 si臋. Patrzy艂 nieruchomo na go­spodarza, podszed艂 do niego wolnymi, ci臋偶kimi kro­kami. Tamten nie cofn膮艂 si臋, raczej dlatego, 偶e z ty艂u na schodach zrobi艂o si臋 t艂oczno, ni偶 dlatego, 偶e by艂 odwa偶ny.

M臋偶czyzna chwyci艂 gospodarza za kamizelk臋 i podni贸s艂 go na wysoko艣膰 w艂asnych kolan ponad pod艂og臋. Patrzy艂 ze z艂o艣ci膮 na biedaka, kt贸ry prawie nie m贸g艂 oddycha膰.

- Do Sankt Petersburga? - rykn膮艂. - Czego ta ma艂a dziwka tam szuka? Czy nie by艂o jej tutaj dobrze? Poczu­艂a si臋 zbyt wa偶na, by mieszka膰 w tej dziurze? Czy dom, kt贸ry mia艂em dla niej zbudowa膰, okaza艂 si臋 za ma艂y?

- Nie wiem - j臋kn膮艂 gospodarz. - Postaw mnie wreszcie na ziemi!

M臋偶czyzna jakby nie dos艂ysza艂 pro艣by.

- Czego ona szuka w Sankt Petersburgu, pytam!

- Postaw go na pod艂odze - wtr膮ci艂a si臋 Antonia. Olbrzym wydawa艂 si臋 zaskoczony, 偶e kto艣 艣mie si臋 do niego odzywa膰 tym tonem, i opu艣ci艂 gospodarza na d贸艂. Jednak wci膮偶 go przytrzymywa艂. Przysun膮艂 czo艂o do jego czo艂a.

- Czego ona tam szuka? Znalaz艂e艣 jej inny burdel? Czy to ty jej pomog艂e艣 wyjecha膰?

- Nie, jaki艣 cz艂owiek stamt膮d - odpar艂 gospodarz. - Spodoba艂a mu si臋 i chcia艂 j膮 ze sob膮 zabra膰...

Dopiero wtedy olbrzym zwolni艂 uchwyt.

- I nie wiesz, jak si臋 nazywa艂? Nie pytasz o nazwiska?

Gospodarz potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- A mo偶e jednak wiesz...

Wielki m臋偶czyzna zmusi艂 gospodarza, by si臋 cof­n膮艂 w d贸艂 schod贸w. Nie przejmowa艂 si臋 tymi, kt贸rzy mogli spa艣膰. Par艂 naprz贸d, pyta艂 i grozi艂.

Zapomnia艂 ju偶, co si臋 wydarzy艂o na g贸rze przy drzwiach do pokoju, kt贸ry kiedy艣 nale偶a艂 do Ani.

Przygl膮daj膮cy si臋 zaj艣ciu zacz臋li si臋 wycofywa膰. W ko艅cu Antonia zosta艂a sama z Anastasem.

Odetchn臋艂a kilka razy. Potem wzi臋艂a nieprzytom­nego przyjaciela pod r臋ce i zaci膮gn臋艂a do male艅kiego pokoiku. Z trudem zdo艂a艂a po艂o偶y膰 go na 艂贸偶ku. Po­tem znowu wysz艂a na korytarz.

Na pod艂odze le偶a艂a wielka miska, kt贸r膮 przyni贸s艂 Anastas, butelka i dwie drewniane 艂y偶ki. Butelka pozo­sta艂a nienaruszona, za艣 miska przechyli艂a si臋 do po艂owy. Zosta艂o w niej troch臋 jedzenia. Nie ma co grymasi膰.

Antonia podnios艂a naczynie i 艂y偶ki, kt贸re wytar艂a o sp贸dnic臋. Nie umrzemy chyba od odrobiny kurzu z korytarza, pomy艣la艂a.

Potem dok艂adnie zamkn臋艂a za sob膮 drzwi na klucz.

Wyj臋艂a korek z butelki, przekona艂a si臋, 偶e Anastas nie przyni贸s艂 w niej wody. Wyla艂a troch臋 alkoholu na d艂o艅 i przetar艂a nim p臋kni臋ty k膮cik ust przyjaciela.

Poderwa艂 si臋 jak oparzony. By艂 oszo艂omiony i obo­la艂y.

- Co u licha...?

- Spotka艂e艣 trolla - odpar艂a Antonia. - Dobrze, 偶e okaza艂e艣 si臋 przewiduj膮cy i zabra艂e艣 z sob膮 lekarstwo.

Przytkn臋艂a mu butelk臋 do ust, jeden 艂yk chyba nie zaszkodzi.

- Kto to by艂? - spyta艂, kiedy Antonia zakorkowa艂a butelk臋.

- Kto艣, kogo oszuka艂a dziewczyna - rzek艂a zm臋czo­na. - Mieszka艂a w tym pokoju. Wyjecha艂a do Sankt Petersburga z jakim艣 m臋偶czyzn膮, kt贸ry jej zap艂aci艂. - Antonia skrzywi艂a si臋. - W tym kraju dziej膮 si臋 na­prawd臋 dziwne historie. Zaczynam wierzy膰, 偶e moja nie jest wcale wyj膮tkowa. Nie ma o czym m贸wi膰, ty­lu innych ludzi p艂acze...

- W ka偶dym razie cios mia艂 piekielnie mocny - za­uwa偶y艂 Anastas i spr贸bowa艂 usi膮艣膰. - Boli mnie ca艂a g艂owa. Widz臋 ci臋 potr贸jnie...

- Le偶 spokojnie! - poprosi艂a. Zauwa偶y艂a na brzuchu Anastasa wypuk艂o艣膰. Kiedy rozpi臋艂a mu koszul臋, znalaz艂a chleb, troch臋 sp艂aszczony, ale z pewno艣ci膮 ca艂kiem jadalny. Musia­艂a si臋 roze艣mia膰, kiedy strzepywa艂a przyjacielowi z brzucha okruchy.

- Nie uda艂o mi si臋 wzi膮膰 w r臋ce wszystkiego - rzek艂 i zacisn膮艂 z臋by, rana w k膮ciku ust utrudnia艂a m贸wienie.

Antonia po艂o偶y艂a mu palec na wargach, by milcza艂. Obmy艂a delikatnie obola艂膮 twarz przyjaciela. Ch艂odna woda podzia艂a艂a jak balsam, mimo 偶e Antonia sa­ma si臋 wcze艣niej w niej umy艂a i wypra艂a ubranie.

Jedno oko Anastasa spuch艂o. W ci膮gu najbli偶szych dni nabierze kolor贸w t臋czy.

- M臋偶owie te偶 nie zawsze s膮 dla swych 偶on objawie­niami - wykrztusi艂, staraj膮c si臋 nie porusza膰 ustami.

Antonia musia艂a si臋 roze艣mia膰.

- Zdo艂asz co艣 zje艣膰? - spyta艂a. - Je偶eli ci pomog臋?

- Upu艣ci艂em misk臋 z jedzeniem.

- Troch臋 uratowa艂am. Antonia przynios艂a ocalon膮 kolacj臋 i nakarmi艂a Anastasa. Przypomnia艂o jej si臋 dzieci艅stwo, kiedy karmi艂a m艂odsze rodze艅stwo.

Olg臋...

Zamruga艂a oczami, odgoni艂a wspomnienia. Nie chcia艂a ich zachowa膰, bo wydawa艂y si臋 zbyt niebez­pieczne!

- To ty powinna艣 si臋 po艂o偶y膰 w tym 艂贸偶ku - ode­zwa艂 si臋 Anastas zrezygnowanym g艂osem, pe艂en wy­rzut贸w sumienia.

- Mo偶emy je dzieli膰. - Antonia popatrzy艂a na w膮­skie pos艂anie, przypominaj膮ce bardziej prycz臋 ni偶 艂贸偶ko. - Sypiali艣my ju偶 razem, prawda? Obiecuj臋, 偶e nie rzuc臋 si臋 na ciebie. Nie s膮dz臋 te偶, by艣 ty by艂 do tego zdolny, nawet gdyby艣 chcia艂.

Roze艣mia艂 si臋, tak 偶e rana si臋 odnowi艂a, i w膮sk膮 stru偶k膮 pociek艂a z niej krew. Antonia otar艂a j膮 pal­cem zwil偶onym 艣lin膮.

- Daj mi co艣 do picia - poprosi艂 Anastas, gdy ju偶 si臋 najad艂. - I postaraj si臋, 偶eby o nas nie zapomnia­no, gdy trzeba b臋dzie rusza膰 w dalsz膮 drog臋. Kapitan te偶 mia艂 tu nocowa膰. Nie sam...

Antonia rozumia艂a.

W takim miejscu jak to, w takim pokoju jak ten, zawsze mo偶na kupi膰 sobie czyje艣 ciep艂e cia艂o.

Kobiet臋 tak膮 jak Ania. Nieznajoma, kt贸rej cz膮stk臋 偶ycia poznali.

Antonia posmutnia艂a.

- Morowy ch艂op ten kapitan - zauwa偶y艂 Anastas. Napi艂 si臋 w贸dki i troch臋 zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. - Musz臋 si臋 z nim pozna膰 bli偶ej - m贸wi艂 dalej. - Ta znajomo艣膰 mo偶e nam si臋 przyda膰, Toniu...

Antonia nie s艂ysza艂a ju偶, dlaczego mieliby na tym skorzysta膰, ale zgodzi艂a si臋, 偶e kapitan jest niczego sobie. Nie wydawa艂 si臋 wiele starszy od niej. Poza tym dostrzeg艂a w nim co艣 ludzkiego, a nie znajdowa­艂a tego u wielu, kt贸rzy posiadali tytu艂y wojskowe. By膰 mo偶e to dlatego, 偶e jest taki m艂ody i 偶e ona jest kobiet膮. W obecno艣ci kobiet nawet najtwardsi m臋偶­czy藕ni troch臋 艂agodniej膮.

Anastas chrapa艂.

Antonia zjad艂a reszt臋 kolacji. Poci膮gn臋艂a kilka 艂y­k贸w z butelki, nie mia艂a ochoty na wi臋cej. Potem przesun臋艂a Anastasa bli偶ej 艣ciany i po艂o偶y艂a si臋 obok.

Le偶a艂a w wygodnym 艂贸偶ku, ale nie mog艂a zasn膮膰.

To by艂a d艂uga noc. By膰 mo偶e Wadim mia艂 racj臋, mo偶e warto przedk艂ada膰 dach nieba nad mi臋kkie sienniki?

7

Anastas wygl膮da艂 nieszczeg贸lnie, kiedy nazajutrz o 艣wicie wr贸cili do obozu. Rozerwany k膮cik ust spra­wia艂, 偶e zesztywnia艂a mu ca艂a po艂owa twarzy i ch艂o­pak nie m贸g艂 m贸wi膰. Jedno oko spuch艂o i przybra艂o najdziwniejsze 偶贸艂te i niebieskie odcienie, kt贸re na kra艅cach br膮zowia艂y. Traf sprawi艂, 偶e najwi臋cej ucier­pia艂o lewe oko, a usta p臋k艂y po prawej stronie, tak 偶e twarz wykrzywia艂a si臋 w grymasie.

Towarzysze podr贸偶y zerkali na Anastasa spod oka. A Wadim odezwa艂 si臋:

- My艣la艂em, 偶e mieli艣cie znale藕膰 spokojne miejsce na porz膮dny odpoczynek...

- I znale藕li艣my, lecz odpocz臋li艣my nieco p贸藕niej - odpar艂a Antonia. - Spotka艂a nas niemi艂a przygoda. Nie mog臋 si臋 nadziwi膰, 偶e w tym kraju jest tyle smut­ku i z艂a. Czy wy, mnisi, tego nie dostrzegacie? A mo­偶e unikacie wszystkiego, co przykre?

Wadim nie odpowiedzia艂, chocia偶 Antonia zauwa­偶y艂a, 偶e ju偶 otworzy艂 usta. Na szcz臋艣cie zorientowa艂 si臋, 偶e prze艂o偶ony stal zbyt blisko. Odpowied藕 nie by­艂a przeznaczona dla jego uszu.

- W ka偶dym razie nie nudzili艣my si臋 - rzek艂 Anastas z trudem.

Czu艂 skutki pobicia, kiedy wspina艂 si臋 na w贸z. Antoni膮 musia艂a mu poda膰 r臋k臋. Troch臋 go ubod艂o, 偶e nie sta艂o si臋 odwrotnie, lecz szybko przegoni艂 t臋 my艣l. Nie ma si臋 czym przejmowa膰!

Dla Anastasa nadesz艂y ci臋偶kie dni. Podskakiwanie na drogach, kt贸re trudno by艂o wypatrzy膰, sprawia艂o b贸l we wszystkich mi臋艣niach, nawet tych, kt贸rych ist­nienia nie podejrzewa艂.

Posuwali si臋 wolno na p贸艂noc. Skr臋cili nieznacznie na wsch贸d, w stron臋 Wo艂ogdy, potem mieli pod膮偶y膰 wzd艂u偶 Suchony, od samych jej 藕r贸de艂, by膰 mo偶e na­potka膰 statki, kt贸re z Totmy zabra艂yby ich na p贸艂noc.

Mijali nowe wioski, nowe krajobrazy, chocia偶 dzie艅 by艂 podobny do dnia. R贸wninna kraina wyda­wa艂a si臋 ci膮gn膮膰 w niesko艅czono艣膰. Horyzont mia艂 w sobie co艣 wielkodusznego, nie zamyka艂 si臋, oko mog艂o pow臋drowa膰 bezgranicznie daleko. My艣li mog艂y ulecie膰. Ziemia by艂a zielona, p艂odna, rzeki p艂y­n臋艂y z majestatyczn膮 godno艣ci膮. Niebo zdawa艂o si臋 ca艂owa膰 ziemi臋, a w czasie deszczu nad ni膮 p艂aka艂o.

Nie wszystko jednak by艂o pi臋kne.

Oko mog艂o zwodzi膰 - wybiera膰, co chce zobaczy膰.

艢wiadomo艣膰 mog艂a zamyka膰 si臋 na prawd臋, na to, co kry艂o si臋 pod 艂adn膮 powlok膮.

Kraina by艂a pi臋kna, nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci.

Ta urodzajna ziemia mog艂a wykarmi膰 swe dzieci.

Mimo to wielu ludzi 偶y艂o w ub贸stwie.

Przetaczaj膮c si臋 wozami obok ch艂op贸w pracuj膮­cych na polach, machali do nich. W odpowiedzi otrzymywali u艣miech. Ch艂opi mogli wyprostowa膰 plecy i na moment wypu艣ci膰 z r膮k narz臋dzia.

艁atwo mo偶na by pomy艣le膰, 偶e s膮 szcz臋艣liwi, 偶e nie doskwiera im bieda, gdy偶 pola ci膮gn臋艂y si臋 daleko.

Oko mog艂o zwodzi膰.

Tak 艂atwo jest widzie膰 tylko to, co si臋 chce zoba­czy膰.

Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e ci ludzie mieszkaj膮 w owych wspania艂ych domach, kt贸re od czasu do cza­su ukazywa艂y si臋 z dala od polnych dr贸g przecinaj膮­cych krajobraz. Mo偶na by trwa膰 w przekonaniu, 偶e ci ludzie s膮 szcz臋艣liwi.

Mo偶e omijano wzrokiem n臋dzne chaty, lachy, kt贸­re mieli na sobie pracuj膮cy w polu, dzieci, pracuj膮ce na r贸wni z doros艂ymi.

Oko tak 艂atwo mo偶e zwodzi膰.

Takie drobiazgi nie umkn臋艂y jednak uwagi Anto­nii. Serce 艣ciska艂o si臋 jej na ten widok, w oczach po­jawi艂y si臋 艂zy. Nie przejmowa艂a si臋, 偶e m臋偶czy藕ni wy­mienili spojrzenia, napomykaj膮c co艣 o babskim ma­zaniu si臋.

- Jak mo偶esz si臋 temu przygl膮da膰 i mimo to si臋 u艣miecha膰? - spyta艂a Wadima pewnego wieczoru, kie­dy rozbili ob贸z, a mnich przysiad艂 si臋 do ogniska. - Czy nie ogarnia ci臋 z艂o艣膰? Czy nie zaczynasz traci膰 swej wiary? Czy B贸g tego nie widzi? Dlaczego nic z tym nie zrobi?

- Wiem o biedzie - odpar艂. - Widzia艂em ju偶 wcze艣­niej podobne obrazki, nawet du偶o gorsze ni偶 te. Wiem, jakie r贸偶nice dziel膮 biednych i bogatych, bo sam zazna艂em jednego i drugiego: bywa艂em w roz­艣wietlonych salach i mrocznych izbach.

Wadim nigdy przedtem nie powiedzia艂 tak wiele o swej przesz艂o艣ci, milcza艂 w tym wzgl臋dzie jak ska艂a.

Jednak niekt贸rzy domy艣lali si臋, 偶e pochodzi ze znakomitego rodu. By膰 mo偶e dlatego przeor zostawia艂 mu wi臋ksz膮 swobod臋 ni偶 innym mnichom.

- Nie uwa偶am, 偶e bieda jest kar膮 bosk膮 za grzechy - rzek艂 Wadim do Antonii. - Nie dlatego ludzie s膮 bied­ni, 偶e na to zas艂u偶yli. Przyczyna le偶y gdzie indziej.

- I B贸g nie wynagradza bogactwem? - spyta艂a.

- S膮dzi艂em, 偶e wiesz, kto sprzyja bogatym - odpar艂 z kamienn膮 twarz膮.

To niebezpieczne my艣li, a ubrane w s艂owa, stawa­艂y si臋 du偶o bardziej gro藕ne. Antonia skin臋艂a g艂ow膮.

- Ko艣ci贸艂 艣ci膮ga podatki - powiedzia艂a.

- Istniej膮 takie miejsca, gdzie klasztory pomagaj膮 biednym - odpar艂 Wadim. - Nie wsz臋dzie s膮 poz艂aca­ne o艂tarze...

- Katedra w Archangielsku jest niczym pal膮c - za­uwa偶y艂a Antonia. - Wszystkie ko艣cio艂y, jakie znam, s膮 niczym budowane dla kr贸l贸w!

- Bo s膮 - potwierdzi艂 Wadim. - Nie dla ziemskich kr贸l贸w, ale jednak. S膮 wznoszone dla najwi臋kszego ze wszystkich kr贸l贸w.

- Czy dla Niego ma to jakie艣 znaczenie, 偶e 艣ciany i sufit s膮 pokryte z艂otem i b艂yskotkami? - Antonia za­perzy艂a si臋. Ogarn臋艂a j膮 taka z艂o艣膰, 偶e omal si臋 nie roz­p艂aka艂a.

Przypomnieli jej si臋 ludzie stoj膮cy w 艂achmanach na polach, zginaj膮cy plecy od najwcze艣niejszych go­dzin poranka, gdy s艂o艅ce sta艂o w zenicie i kiedy ciem­no艣膰 ju偶 zaczyna艂a okrywa膰 ziemi臋 swym p艂aszczem.

Przypomnieli jej si臋 rybacy znad Morza Bia艂ego, kt贸rzy ton臋li w d艂ugach. Ich 偶ony, dzieci, ich n臋dzne domy.

- Zada艂a艣 dobre pytanie - rzek艂 powoli Wadim. - Odwa偶ne jak na kobiet臋 - doda艂, a jego twarz rozja­艣ni艂 u艣miech. - Inny by pewnie powiedzia艂, 偶e tylko kobieta mog艂aby wpa艣膰 na co艣 tak bezsensownego.

- Mo偶esz odpowiedzie膰? - spyta艂a. Wadim wrzuci艂 do ognia ga艂膮zk臋. Wpatrywa艂 si臋 w ognisko.

- Mog臋 - odrzek艂. - I m贸j Ko艣ci贸艂 tak偶e. Lecz od­powiedzi b臋d膮 r贸偶ne.

Anastas rzuci艂 Antonii szybkie spojrzenie, tak jak­by chcia艂 j膮 ostrzec, 偶e nie wolno jej posuwa膰 si臋 da­lej. Antonii nie przysz艂o to do g艂owy, cho膰 wiedzia­艂a, 偶e Wadim nie powinien si臋 wypowiada膰 na podob­ne tematy, nie powinien mie膰 w艂asnego zdania.

- My艣l臋, 偶e mog臋 zrobi膰 co艣 dobrego tam na p贸艂­nocy nad Morzem Bia艂ym - wyzna艂.

Jego g艂os sta艂 si臋 nagle bardziej pokorny, pe艂en skru­chy.

Antonia podnios艂a wzrok i zobaczy艂a zbli偶aj膮cych si臋 przeora i kapitana.

- Dla narodu, dla mojego Zbawcy - doda艂. Antonia poczu艂a ucisk w gardle. Nie mia艂a wi臋cej pyta艅 ani wyzwa艅, kt贸re mog艂aby rzuci膰 w twarz Wadimowi.

Bola艂o j膮, gdy widzia艂a, 偶e r贸wnie偶 on robi si臋 ma艂y.

Tak bardzo si臋 wyr贸偶nia艂 spo艣r贸d innych, ale i on pochyla艂 g艂ow臋, i on nagina艂 swe pogl膮dy. 呕y艂 z tym, bo dokona艂 takiego wyboru.

Antonia nie umia艂a go zrozumie膰.

Tego wieczoru odesz艂a od ogniska. Posz艂a sama. Anastas patrzy艂, jak si臋 oddala, pomy艣la艂, 偶e idzie do wozu, jakby szuka艂a samotno艣ci. Nie ruszy艂 za ni膮.

Wok贸艂 panowa艂a cisza. Wydawa艂o si臋 tak bezpiecznie. Noc by艂a cieplejsza ni偶 ostatnio i sucha. Obok p艂yn膮艂 strumie艅. Wozy sta艂y ustawione w ko艂o, a ko­nie pas艂y si臋 w 艣rodku.

Od po艂udnia nie spotkali 偶ywej duszy. Teren spra­wia艂 wra偶enie niezamieszka艂ego. Rozpalili zatem ogniska poza kr臋giem woz贸w. Odpr臋偶yli si臋, cieszy­li si臋 spokojem. Anastas ju偶 si臋 niemal przyzwyczai艂 do obecnego sposobu podr贸偶owania, kt贸ry tak bar­dzo r贸偶ni艂 si臋 od jego dotychczasowego trybu 偶ycia, kiedy ka偶dej nocy obawia艂 si臋 wrog贸w. W贸wczas spa艂 bardzo czujnie - wystarczy艂 nawet szmer ptaka, kt贸­ry przysiad艂 na cienkiej ga艂膮zce nad jego g艂ow膮, by ze­rwa膰 go ze snu, by chwyta艂 za bro艅.

Anastas pomy艣la艂, 偶e to by艂oby chyba zbyt pi臋kne, by tamto 偶ycie si臋 sko艅czy艂o.

Nie m贸g艂 uwierzy膰 w taki cud.

Wsta艂 od ogniska jako pierwszy. Zauwa偶y艂, 偶e na­wet nowicjusze nie zostali jeszcze zap臋dzeni do spa­nia. Mo偶e przeor r贸wnie偶 zwr贸ci艂 uwag臋, 偶e Antonia posz艂a si臋 po艂o偶y膰 i nie chcia艂 nara偶a膰 ich niewinnych dusz na pokus臋, pozwalaj膮c, by zostali sam na sam z kobiet膮.

Anastas musia艂 si臋 u艣miechn膮膰.

Nadal czu艂 b贸l, kiedy u艣miecha艂 si臋 zbyt szeroko, poniewa偶 rana w k膮ciku ust trudno si臋 zrasta艂a.

W贸z okaza艂 si臋 pusty. Pocz膮tkowo Anastas s膮dzi艂, 偶e si臋 pomyli艂 - wozy by艂y bardzo podobne jeden do drugiego, zw艂aszcza w ciemno艣ci - ale kiedy zajrza艂 do obu stoj膮cych obok, okaza艂o si臋, 偶e dobrze trafi艂.

Wszed艂 do w艂a艣ciwego wozu... Jednak Antonii w nim nie by艂o.

Co za lekkomy艣lne babsko! przebieg艂o mu przez my艣l. Wok贸艂 panowa艂a nieprzenikniona ciemno艣膰 i nigdzie nie m贸g艂 dojrze膰 Antonii.

Kopn膮艂 jaki艣 kamie艅, kt贸ry uderzy艂 w ko艂o wozu. Na ten odg艂os jeden z 偶o艂nierzy pe艂ni膮cych wart臋 po­derwa艂 si臋.

Anastas przeprosi艂 z u艣miechem, kiedy tamten przybieg艂 zobaczy膰, co si臋 dzieje.

- Widzia艂e艣 Tonie? - spyta艂 spokojnie wartownika. Nie chcia艂 wzbudza膰 paniki. Sam tak偶e stara艂 si臋 nie poddawa膰 strachowi, ale serce wali艂o mu w piersi jak m艂ot kowalski.

Do diab艂a, co ona znowu wymy艣li艂a? W co si臋 wpl膮ta艂a?

呕o艂nierz nie widzia艂 jej. Anastas zreszt膮 si臋 tego nie spodziewa艂.

- Przejd臋 si臋 wzd艂u偶 strumienia - oznajmi艂. - Nie strzelaj do mnie, kiedy b臋d臋 wraca艂!

Tamten ukaza艂 bia艂e z臋by w u艣miechu. Odpar艂, 偶e nie mo偶e zagwarantowa膰, 偶e si臋 nie pomyli. To zale­偶y, czy Anastas, wychodz膮c z zaro艣li, nie b臋dzie si臋 podejrzanie zachowywa艂.

Anastas si臋 roze艣mia艂.

Pod膮偶y艂 wzd艂u偶 strumienia.

Antoni臋 zawsze jaka艣 magiczna si艂a ci膮gn臋艂a ku wodzie. To chyba zrozumia艂e, wychowa艂a si臋 prze­cie偶 nad Morzem Bia艂ym.

W tej suchej krainie, po艂o偶onej z dala od morza, nawet niewielki strumie艅 kusi艂 j膮 swym szmerem.

Anastas kocha艂 te rozleg艂e p艂aszczyzny. Uwielbia艂 widok r贸wniny faluj膮cej w stron臋 horyzontu. Wie­dzia艂, 偶e za t膮 lini膮 ziemia rozpo艣ciera si臋 dalej.

Zatrzyma艂 si臋 nad strumieniem. Nie by艂 pewien, w kt贸r膮 p贸j艣膰 stron臋, w ko艅cu wybra艂 drog臋 na p贸艂noc. Wiedzia艂, 偶e niebo podpowiedzia艂o Antonii ten kieru­nek, podprowadzaj膮c j膮 kilka krok贸w bli偶ej domu.

Poza tym g臋stnia艂y tam zaro艣la. Je艣li szuka艂a uciecz­ki, ukrycia, wybra艂aby t臋 drog臋.

Anastas st膮pa艂 cicho. Oczy przyzwyczai艂y si臋 szyb­ko do ciemno艣ci panuj膮cej poza kr臋giem 艣wiat艂a ognisk. Mrok r贸wnie偶 nadawa艂 艣wiatu wiele pi臋kna. Wszystko nabiera艂o innego kszta艂tu. Zwyk艂a ga艂膮zka wygl膮da艂a jak dzie艂o sztuki.

Gwiazdy obsypywa艂y srebrem wierzbowe witki i wyczarowywa艂y najbardziej niepowtarzalne wzory.

Nawet niepozorny strumyk nabiera艂 srebrnego blasku, wykradaj膮c po艣wiat臋 niebu.

Kt贸re Wadim nazywa艂 dachem.

Dziwnie by艂o tak i艣膰 samemu. Anastas przyzwycza­i艂 si臋, 偶e zawsze wok贸艂 niego roi艂o si臋 od ludzi. Tak si臋 u艂o偶y艂o w jego 偶yciu. Zawsze w biegu, z niewielkim dobytkiem, ale zawsze blisko innych. Nie przeszka­dza艂o mu to. Widzia艂, 偶e Antonia z trudem to znosi艂a, cho膰 ju偶 wcze艣niej prowadzi艂a taki tryb 偶ycia.

Widzia艂, jak zamyka si臋 w sobie, uznaj膮c, 偶e to je­dyny spos贸b, by odgrodzi膰 si臋 od innych.

Jednak zbyt cz臋ste przebywanie we w艂asnym 艣wie­cie mo偶e okaza膰 si臋 zgubne.

Sam tego do艣wiadczy艂. Ledwie si臋 wykaraska艂. Rzadko m贸wi艂 o tym etapie swego 偶ycia, poniewa偶 wspomnienia z tego okresu ci膮gle sprawia艂y mu b贸l.

Antonia nie powinna zbytnio zag艂臋bia膰 si臋 w so­bie.

Nie zauwa偶y艂 jej i omal si臋 o ni膮 nie potkn膮艂. Ogni­ska wygl膮da艂y st膮d jak czerwone gwiazdki, wozy tworzy艂y ciemne wzniesienia na tle nocy okrytej o ton ja­艣niejsz膮 peleryn膮.

Antonia siedzia艂a skulona w zaro艣lach. Zaszy艂a si臋. Nie odezwa艂a si臋, kiedy pojawi艂 si臋 Anastas, tylko podnios艂a wzrok.

Anastas usiad艂 obok niej na trawie.

- Zacz膮艂em si臋 o ciebie ba膰 - powiedzia艂 cicho. Nie m贸g艂 roz艂adowa膰 z艂o艣ci, kt贸r膮 czu艂.

- Ju偶 mia艂am wraca膰 - odpar艂a i zamilk艂a. Anastas pozna艂 po jej g艂osie, 偶e p艂aka艂a. Przysun膮艂 si臋 bli偶ej i obj膮艂 j膮 ramieniem.

- Nie mo偶esz bra膰 na siebie trosk ca艂ego 艣wiata - rzek艂. - Nie mo偶esz cierpie膰 za wszystkich biedak贸w. To nie twoja wina, 偶e 偶yj膮 w n臋dzy.

Antonia nie odpowiedzia艂a, ale opar艂a g艂ow臋 na je­go ramieniu. Anastasowi zrobi艂o si臋 mi艂o, 偶e mimo wszystko okaza艂 si臋 troch臋 potrzebny.

- Nawet ci, kt贸rzy mieni膮 si臋 s艂ugami Bo偶ymi, nie chc膮 otworzy膰 oczu na niesprawiedliwo艣膰 - rzuci艂a zd艂awionym g艂osem. - Jak to si臋 mo偶e kiedykolwiek zmieni膰, skoro nikt tego nie dostrzega? Skoro nikt nie ma odwagi cokolwiek zrobi膰? Skoro nikt nie chce si臋 odwa偶y膰 by膰 tym pierwszym, kt贸ry si臋 sprzeciwi, nazwie niesprawiedliwo艣膰 po imieniu...

- Grigorij pr贸bowa艂 - zauwa偶y艂 Anastas. Ujrza艂 przed oczami bardzo wyra藕nie posta膰 przyjaciela. Sil­n膮 twarz, bia艂膮, niesforn膮 czupryn臋, ko艅ski ogon, sk贸rzany sznur na szyi, u艣miech. Oczy, kt贸re nadal potrafi艂y si臋 艣mia膰 i b艂yszcze膰. - Pr贸bowali艣my - do­da艂. - I zadanie okaza艂o si臋 trudniejsze, ni偶 to sobie wyobra偶ali艣my. Wiesz, dok膮d to zaprowadzi艂o Gri­gorija i jak膮 cen臋 za to zap艂aci艂.

Antonia westchn臋艂a.

Dobrze wiedzia艂a, ale przez to nie by艂o jej wcale 艂atwiej. Kto艣 musia艂 ponie艣膰 ofiar臋.

Cena nie powinna by膰 niska. Nie mog艂a. Ale pew­nego dnia ludzie musz膮 by膰 sk艂onni j膮 zap艂aci膰. Tak jak uczyni艂 to Grigorij i cz艂owiek zwany Stie艅k膮 Ra­zinem. I jeszcze wielu, wielu innych, kt贸rych imion nie znali.

- Czy z tego powodu p艂aczesz? - spyta艂.

- A czy to nie wystarczy?

- Czasem widzimy tyle n臋dzy, 偶e nie jeste艣my ju偶 w stanie p艂aka膰 - odpar艂 Anastas. - Stajemy si臋 nie­czuli.

Antonia nic nie odpowiedzia艂a, tylko westchn臋艂a.

- T臋sknisz za domem? My艣lisz o Archangielsku? O Morzu Bia艂ym?

Antonia roze艣mia艂a si臋. Smutnym 艣miechem, kt贸­ry Anastas s艂ysza艂 ju偶 u niej nie raz.

- Dom to ka偶de miejsce, gdzie rozbijamy ob贸z - powiedzia艂a. - Nie 艣miem nazywa膰 Archangielska do­mem. Ale chcia艂abym poczu膰 zapach morza. Ta kra­ina pachnie tylko traw膮. Nawet rzeki pachn膮 traw膮, ten strumie艅 pachnie traw膮...

- T臋sknisz - stwierdzi艂.

- Tak...

- Chcesz tam zosta膰? - spyta艂 ostro偶nie. Nie chcia艂 wymusza膰 na niej decyzji, do kt贸rej podj臋cia nie by­艂a jeszcze gotowa.

Ale pragn膮艂, by Antonia potrafi艂a rozejrze膰 si臋 do­oko艂a, popatrze膰 w przysz艂o艣膰, a nie tylko w g艂膮b sie­bie. We wn臋trzu cz艂owieka znajduje si臋 wiele 艣lepych uliczek i 艂atwo mo偶na pob艂膮dzi膰, zbyt d艂ugo przygl膮daj膮c si臋 w艂asnej duszy. Podobnie jak 艂atwo dosta膰 za­wrotu g艂owy, gdy zbyt d艂ugo patrzy si臋 w niebo. Prag­nienie, by dotkn膮膰 gwiazd, mo偶e urosn膮膰 do zbyt wielkich rozmiar贸w. A gdy kto艣 troch臋 za mocno si臋 wzniesie, upadek mo偶e by膰 bolesny.

- Marzysz o tym, Toniu? Niech臋tnie skin臋艂a g艂ow膮. Zacisn臋艂a usta, nie chc膮c zdradzi膰 swych my艣li.

- Jakie s膮 twoje marzenia? - spyta艂 nie艣mia艂o Anastas.

- Nie pytaj! - odpar艂a g艂osem tak zbola艂ym, 偶e i on poczu艂 b贸l.

Anastas potarga艂 jej loki. Pragn膮艂, by Antonia zno­wu by艂a weso艂a, by znowu si臋 艣mia艂a jak dawniej. Jej 艣miech by艂 niby lekarstwo. Brzmia艂a w nim muzyka. Kiedy Antonia si臋 艣mia艂a, nawet deszcz mia艂 sw贸j urok, a dzie艅 stawa艂 si臋 pi臋kny. Ale nale偶a艂a do os贸b, kt贸re w ci膮gu jednej chwili mog艂y ze stanu najwy偶­szej euforii spa艣膰 w najciemniejsz膮 czelu艣膰 przygn臋­bienia. Trudno si臋 偶yje z takimi lud藕mi, ale trudno te偶 samemu sobie z tym radzi膰.

W艂asnej natury nie da si臋 zmieni膰 lub zdusi膰. A An­tonia pod wieloma wzgl臋dami przypomina艂a dziecko natury, szlachetny kamie艅, kt贸rego nikt jeszcze nie oszlifowa艂 i nie oprawi艂.

- Ja marz臋 o ma艂ym domku - wyzna艂 Anastas. - W jakiej艣 otwartej, rozleg艂ej zielonej okolicy. By膰 mo偶e takiej jak ta, kt贸rej a偶 po horyzont nie zak艂贸­ca nawet pojedyncza skala. Nad niewielk膮 rzek膮, kt贸­r膮 mo偶na przeby膰 wp艂aw. Lubi臋 szum wody, a poza tym cudownie jest jecha膰 konno brzegiem rzeki. Mia艂bym konie, mn贸stwo koni. I nikt nie pyta艂by mnie, kim jestem. Wymy艣li艂bym sobie nazwisko, kt贸­re wszyscy by przyj臋li jako moje prawdziwe. 呕y艂bym bardzo skromnie, ale by艂bym szcz臋艣liwy. Takie jest moje marzenie.

- Masz takie proste marzenia - westchn臋艂a Anto­nia. - Ale s膮 pi臋kne. Mo偶e si臋 spe艂ni膮. W tym kraju jest wiele bezkresnych r贸wnin. Poza tym posiadasz dokumenty na to, 偶e odda艂e艣 nieocenione us艂ugi ca­rycy El偶biecie. Kto chcia艂by zaszkodzi膰 takiemu cz艂o­wiekowi? Mo偶esz napomkn膮膰, 偶e masz wielkie wzgl臋­dy u carycy, wspomnie膰 mimochodem o Sankt Pe­tersburgu. Ludzie wiedz膮, co to oznacza, a wi臋kszo艣膰 z nich boi si臋 zadawa膰 niebezpieczne pytania w oba­wie, 偶e maj膮 przed sob膮 szpiega. Kto wie...

- Wszystkie marzenia mog膮 si臋 spe艂ni膰.

- Nie moje - rzek艂a smutno Antonia.

- Pozw贸l mi zgadn膮膰! - Spojrza艂 na strumyk szem­rz膮cy tu偶 obok. Ten plusk by艂 najg艂o艣niejszym odg艂o­sem, jaki tu dochodzi艂. Anastas mimowolnie zni偶y艂 g艂os, 偶eby nie zag艂usza膰 strumienia.

- Masz swoje konie, nie mo偶esz bez nich 偶y膰, To­ni膮. Caryc臋 i stado innych. Je藕dzisz na Carycy, jest zbyt delikatna i zbyt uparta, by j膮 zaprz膮c do wozu. Mo偶e wykorzystasz j膮 w hodowli. Potrafi臋 sobie wy­obrazi膰 ciebie jako hodowc臋 koni. Podoba艂oby ci si臋 to, prawda?

Nie odpowiedzia艂a.

- Masz przy sobie c贸rk臋 - m贸wi艂 dalej Anastas. Zda­wa艂 sobie spraw臋, 偶e wkroczy艂 na niebezpieczne ob­szary. Zrozumia艂, 偶e Antonia du偶o my艣la艂a o Oldze.

Zastanowi艂 si臋, czy Grigorijowi sprawia艂o to przy­kro艣膰. Na pewno!

Grigorij by艂 najwspanialszym cz艂owiekiem, jakiego zna艂, na pewno musia艂 bra膰 pod uwag臋 to, 偶e Antonia t臋skni za c贸rk膮. By膰 mo偶e dlatego prosi艂 Antoni臋, by wraca艂a do Archangielska. Grigorij mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e wykrad艂 Oldze matk臋. Umieraj膮c, pragn膮艂 j膮 zwr贸ci膰.

Tylko dla Antonii Grigorij zdradzi艂 idea艂y, w kt贸­re wierzy艂. Ten jedyny raz odebra艂 co艣 komu艣 s艂ab­szemu, jednak odda艂 z powrotem.

Za p贸藕no?

- Nie mo偶esz 偶y膰 w samotno艣ci, Antoniu - rzek艂 Anastas. - My艣l臋, 偶e nie b臋dziesz sama, widz臋 obok ciebie m臋偶czyzn臋.

P艂aka艂a.

- Chcia艂bym, aby moje marzenie o tobie si臋 spe艂­ni艂o - rzek艂 czule. - Nie 偶ycz臋 ci niczego innego po­nad to, co mo偶e uczyni膰 ci臋 szcz臋艣liw膮. Twoje 偶ycie dopiero si臋 zaczyna, przed tob膮 jeszcze wiele rado艣ci. 艢mier膰 Grigorija nie oznacza ko艅ca dla ciebie... - Na­bra艂 powietrza. Nie wiedzia艂, jak j膮 przekona膰, 偶eby jednocze艣nie nie rani膰 jej uczu膰, ale tak bardzo prag­n膮艂, by dostrzeg艂a te same iskierki nadziei, kt贸re i on widzia艂. - Nie mog艂aby艣 by膰 z m臋偶em szcz臋艣liwa. Nie uciek艂aby艣 przecie偶 z Grigorijem, gdyby wszystko mi臋dzy tob膮 a Olegiem dobrze si臋 uk艂ada艂o.

- To prawda - przyzna艂a. - Nie by艂o mi 艂atwo. Nie wiem, czy pr贸bowa艂am co艣 zmieni膰. Nie wiem, czy zrobi艂am wystarczaj膮co du偶o... Nigdy nie da艂am Olegowi szansy. Chyba si臋 nawet nie domy艣la艂, 偶e czego艣 mi brakuje. S膮dz臋, 偶e na sw贸j spos贸b by艂 szcz臋艣liwy, 偶e nie dostrzega艂 tej pustki w naszym wsp贸lnym 偶yciu. My艣l臋, 偶e by艂o mu dobrze, rozu­miesz, Anastas? Nie wymaga艂 tak wiele, mia艂 to, czego pragn膮艂. Tak mu si臋 przynajmniej wydawa艂o...

Anastas pomy艣la艂, 偶e trudno kocha膰 takie kobiety jak Antonia i by膰 przez nie kochanym. Trzeba by膰 bardzo silnym i pewnym siebie.

- Czy widzisz kogo艣 w swoich marzeniach? - spy­ta艂 cicho. - Czy jest w nich jaki艣 m臋偶czyzna?

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Nie chc臋 by膰 sama! - odpar艂a z naciskiem, jak gdy­by spodziewa艂a si臋, 偶e kto艣 jej zaprzeczy. - Jestem sil­na. Czuj臋 si臋 silna, Anastas. Wiem, 偶e ju偶 nie spotkam nikogo takiego jak Grigorij, 偶e po raz drugi nie prze­偶yj臋 ju偶 tak wielkiej mi艂o艣ci, ale nie chc臋 偶y膰 sama. Nie mog臋. Chocia偶... chyba mog臋, mam t臋 si艂臋, ale te­go nie pragn臋. W moich marzeniach jest m臋偶czyzna.

- Ten, kt贸ry zosta艂 w Archangielsku? Antonia odetchn臋艂a, dr偶膮c.

- Nie wiem - odpar艂a wreszcie. - Nie widz臋 jego twarzy, nie potrafi臋 zobaczy膰 jego postaci. Nie wiem nawet, jaki on jest. Ale istnieje. To kto艣, z kim mog臋 dzieli膰 reszt臋 mego 偶ycia. Mo偶e to Oleg, mo偶e kto艣, kogo znam. A mo偶e kto艣, kogo jeszcze nie spotka艂am...

- Wasilij? - spyta艂 Anastas. - Lubi艂em Wasilija...

- Wszyscy lubi膮 Wasilija - rzek艂a Antonia z nie­znacznym u艣miechem. - Jednak nie mogliby艣my si臋 zwi膮za膰 na dobre i z艂e, po prostu nie mogliby艣my wy­rz膮dzi膰 sobie nawzajem takiej krzywdy. A przede wszystkim nie mogliby艣my wyrz膮dzi膰 takiej krzyw­dy Raiji...

Anastas ujrza艂 przed oczyma przyjaci贸艂k臋 Antonii. Zawsze by艂a obecna, wkrad艂a si臋 w 偶ycie tak wielu. Niezwyk艂a kobieta, kt贸r膮 trudno zapomnie膰. Pod wieloma wzgl臋dami bardziej nieobliczalna od Antonii, a jeden B贸g wie, 偶e ma艂o kt贸ra mia艂a bardziej za­gmatwane 偶ycie i zawi艂膮 dusz臋 ni偶 w艂a艣nie Antonia.

- A w twoich marzeniach s膮 kobiety, Anastas? - spyta艂a Antonia.

Poderwa艂 si臋 przestraszony. Odruchowo odsun膮艂 si臋, jakby si臋 sparzy艂.

- Trudno jest wymaza膰 wspomnienia o Kati - rzek艂 szczerze. - Ju偶 nigdy nie pokocham nikogo tak moc­no, a zwi膮zek bez mi艂o艣ci wydaje si臋 bez sensu.

- Nie chcesz mie膰 dzieci? Poczu艂, jakby otrzyma艂 policzek. Uparcie unika艂 tych my艣li, celowo je omija艂. Za­wsze ucieka艂 wzrokiem, kiedy dotyka艂 tego tematu.

- Nie m贸g艂bym da膰 dzieciom nawet nazwiska - rzek艂 g艂ucho. - Nie posiadam nic, a nie potrafi艂bym skaza膰 ich na bied臋 i g艂贸d.

- A twoje konie? - spyta艂a.

- Czy偶 nie s膮 tylko marzeniem? - westchn膮艂 Anastas. - 呕ycie to droga, kt贸ra biegnie przede mn膮. Nie ma takiej izby, kt贸ra b臋dzie moja, ani ziemi, kt贸r膮 po­siad艂bym na w艂asno艣膰. Konie, kt贸re bym trenowa艂, nie nale偶a艂yby do mnie. Ale mnie to nie przeszkadza, nie mam potrzeby posiadania... Jestem chyba szcz臋艣liwszy, niczego nie maj膮c. Rzeczy wi膮偶膮 ci臋. Nie zauwa偶y艂a艣? Ludzie tak偶e ci臋 wi膮偶膮. Kobieta mnie zwi膮偶e, a dzieci jeszcze bardziej. Jestem chyba takim koniem, kt贸ry wiecznie b臋dzie wierzga艂 i nigdy nie da si臋 ujarzmi膰.

- To oznacza samotno艣膰 - zauwa偶y艂a Antonia.

- Tak - odpar艂. - Ale mog臋 tak 偶y膰. My艣l臋, 偶e chc臋 tak 偶y膰.

Anastas pok艂ada艂 w Bogu nadziej臋, 偶e nie zrani艂 Antonii. Jej s艂owa zaczyna艂y go przera偶a膰. Nie spyta艂 jej o to, czego najbardziej si臋 obawia艂, nie m贸g艂 jej tego powiedzie膰. Ale strach mia艂 oblicze.

Jego w艂asne.

W jej marzeniach.

- Wyobra偶a艂am sobie prawie, 偶e m贸g艂by艣 uje偶d偶a膰 moje konie - rzek艂a cicho.

Anastas u艣cisn膮艂 j膮 ostro偶nie i poca艂owa艂 w czo艂o.

- Obawia艂em si臋 tego - rzek艂 smutno. - Obawia艂em si臋, 偶e o tym pomy艣lisz, ale to nigdy nie by艂oby mo偶­liwe.

- To prawda - przyzna艂a po d艂u偶szej chwili. - To nigdy nie by艂oby mo偶liwe.

8

Wyruszyli w dalsz膮 drog臋. Podr贸偶owali powoli, krajobraz przesuwa艂 si臋 leniwie. Zrobi艂o si臋 ch艂odniej. Lato zaprezentowa艂o ju偶 sw膮 szat臋 i mog艂o odej艣膰, wystarczaj膮co d艂ugo ta艅czy艂o boso po kraju, wyma­chuj膮c kolorow膮 sp贸dnic膮.

Barwy zblad艂y, trawa straci艂a sw膮 soczyst膮 ziele艅, niebo nie potrafi艂o ju偶 wydoby膰 iskrz膮cej niebiesko艣ci. Wiele kwiat贸w zrzuci艂o p艂atki, z ci臋偶kich g艂贸wek wysia艂y si臋 nasiona. Wszystko przygotowywa艂o si臋 na nadej艣cie jesieni.

Dotarli do Suchony. Serce Antonii zabi艂o troch臋 szybciej, kiedy ujrza艂a rzek臋, jej rzek臋, kt贸r膮 Dwina nigdy si臋 nie stanie.

Teren nie przypomina艂 okolic Kot艂asu, gdzie Suchona wpada do Dwiny; d艂ugo jeszcze trzeba jecha膰 na p贸艂nocny wsch贸d, by tam dotrze膰. Up艂ynie wiele czasu, zanim Antonia rozpozna znajome strony.

Totma, tak jak Wielikij Ustiug, le偶y po lewej stro­nie rzeki - albo p贸艂nocnej, w zale偶no艣ci od tego, jak si臋 patrzy. Kot艂as natomiast zbudowano po jej wschodniej stronie.

Rozbili ob贸z na obrze偶ach Totmy. Nie mogli tak du偶膮 grup膮 rozlokowa膰 si臋 we wsi. Plotki jednak do­tar艂y do jej mieszka艅c贸w przed nimi.

Kiedy kapitan wybra艂 si臋 do wioski, 偶eby si臋 dowiedzie膰 o transport frachtowcem na p贸艂noc, wszy­scy wiedzieli, w jakiej sprawie przybywa. Zanim do­tar艂 do portu, powiedziano mu, 偶e musi si臋 przygo­towa膰 na czekanie.

Frachtowce mia艂y przyp艂yn膮膰 za tydzie艅. We wsi s膮, co prawda, mniejsze lodzie do przewozu ludzi, ale woz贸w i koni nie ud藕wign膮. Poza tym s膮 przystoso­wane tylko do pokonywania kr贸tkich odcink贸w rze­ki. Lecz - jak ju偶 powiedziano - za tydzie艅 spodzie­wane s膮 frachtowce z Archangielska z transportem ryb z wielkiego morza na p贸艂nocy, i b臋d膮 mog艂y ich zabra膰 a偶 nad Morze Bia艂e.

Kapitan wr贸ci艂 do obozu, przynosz膮c niepomy艣l­ne wie艣ci.

Podr贸偶ni musieli uzbroi膰 si臋 w cierpliwo艣膰, nie po­zostawa艂o im nic innego.

Wi臋kszo艣膰 z nich wyruszy艂a do wsi, wytropili w niej bowiem karczm臋, w kt贸rej od razu zawrza艂o.

Antonia nie t臋skni艂a do wioski. Razem z Anastasem wybra艂a si臋 tam konno i zobaczy艂a ju偶, co by艂o do zo­baczenia. Ma艂e domy, ludzi um臋czonych codzienn膮 prac膮, port - niedu偶e 艂odzie. Zaciekawione dzieci, ko­biety o boja藕liwych spojrzeniach. Ha艂a艣liwych m臋偶­czyzn, w艣r贸d kt贸rych zauwa偶y艂a sporo m艂odych.

Nietrudno zgadn膮膰, dlaczego.

Na pocz膮tku lata sko艅czy艂a si臋 kolejna wojna Ro­sji ze Szwecj膮. M艂odzi m臋偶czy藕ni, kt贸rzy zostali po­wo艂ani do wojska i kt贸rzy prze偶yli, zacz臋li wraca膰 do dom贸w.

Sp贸r mi臋dzy Szwecj膮 a Rosj膮 trwa艂 ju偶 d艂ugo. La­tem 1741 roku Szwedzi wypowiedzieli wojn臋 Rosji i zebrali wojska przy granicy. Poprowadzi艂 je genera艂 major Henrik Magnus von Buddenbroock. Strona szwedzka nie by艂a jednak przygotowana do wojny. Rosjanie zaatakowali i zdobyli Villmanstrand. Nie dosz艂o nawet do powa偶niejszych walk. W listopadzie tego偶 roku po kolejnym przewrocie pa艂acowym na tronie Rosji zasiad艂a c贸rka Piotra I, El偶bieta.

Na froncie fi艅skim zawarto ustne zawieszenie broni, poniewa偶 El偶bieta Piotrowna potrzebowa艂a czasu na uporz膮dkowanie spraw we w艂asnych kr臋gach. Kiedy si臋 z tym upora艂a, w lutym 1742 roku zerwa艂a bez wahania zawieszenie broni, o kt贸re sama zabiega艂a, i z zaskocze­nia zaatakowa艂a os艂abionego wroga. Wiedzia艂a, 偶e zima mocno da艂a si臋 we znaki szwedzkim wojskom. 呕o艂nie­rze kwaterowali w n臋dznych barakach, gdzie cz臋sto go­艣ci艂y choroby, nie dojadali, coraz bardziej s艂ab艂a w艣r贸d nich wola walki i wiara w zwyci臋stwo. Prowadzenie wojny poch艂ania mn贸stwo pieni臋dzy. Poniewa偶 do zi­mowych kwater 偶o艂nierzy w Finlandii by艂o daleko, kr贸l Fryderyk I skre艣li艂 wszystkie te wydatki na wojsko, kt贸­re uzna艂 za zb臋dne.

Szwedzi wys艂ali do carycy El偶biety przyw贸dc臋 ary­stokratycznego stronnictwa 鈥瀔apeluszy鈥, by prowa­dzi艂 pertraktacje o przed艂u偶enie zawieszenia broni. Pu艂kownik Lagerkrantz nie uzyska艂 jednak wiele.

W po艂owie marca 1742 roku El偶bieta og艂osi艂a ma­nifest do spo艂ecze艅stwa Finlandii. Obieca艂a Finom wsparcie w ich d膮偶eniach do niepodleg艂o艣ci, je偶eli nie b臋d膮 walczy膰 przy boku Szwecji. Gdyby jednak tak si臋 nie sta艂o, zagrozi艂a, 偶e zniszczy Finlandi臋 ogniem i mieczem.

Niebezpieczne my艣li zasia艂a w umys艂ach Fin贸w. Szwedzi poczuli si臋 zagro偶eni.

W tej sytuacji kr贸l szwedzki kontynuowa艂 wojn臋 przeciw carycy, ale Rosjanie odnosili kolejne sukce­sy i w sierpniu tego偶 roku g艂贸wne si艂y szwedzkie ska­pitulowa艂y. W艂adze rosyjskie stara艂y si臋 pozyska膰 lud­no艣膰 fi艅sk膮, kt贸ra znalaz艂a si臋 pod ich panowaniem, ale o niepodleg艂o艣ci Finlandii ju偶 nie wspomina艂y.

Na szcz臋艣cie Finlandia mia艂a pi臋kne kobiety. G艂贸wnodowodz膮cy wojskami rosyjskimi zakocha艂 si臋 w kobiecie z Suomi, Ewie Merten. By膰 mo偶e r贸w­nie偶 dzi臋ki temu ludno艣ci zagarni臋tego kraju rz膮dy nowego okupanta nie da艂y si臋 zbytnio we znaki.

Przegrana wstrz膮sn臋艂a Szwecj膮. Surowo ukarano winnych kl臋ski (stracono m. in. genera艂贸w Lewenhaupta i Buddenbroocka), dzi臋ki czemu partia 鈥瀔ape­luszy鈥 utrzyma艂a si臋 przy w艂adzy. Obok problemu odpowiedzialno艣ci za kl臋sk臋 rz膮dz膮ce krajem stany szwedzkie skoncentrowa艂y sw膮 uwag臋 na sprawie na­st臋pstwa tronu.

W 1741 roku zmar艂a bowiem bezpotomnie kr贸lo­wa Ulryka Eleonora, kt贸ra przed ponad dwudziestu laty abdykowa艂a na rzecz swego m臋偶a, Fryderyka margrabiego Hessen - Kassel. Sprawa nast臋pstwa tronu 艂膮czy艂a si臋 艣ci艣le z perspektyw膮 zawarcia korzystnego pokoju z Rosj膮. Wielu zwolennik贸w mia艂a kandyda­tura Karola Piotra Ulryka av Holstein - Gottorp, syna siostry Karola XII. By艂 on jednak wnukiem Piotra Wielkiego i siostrze艅cem El偶biety i nim delegacja szwedzka przyby艂a do ksi臋cia do Petersburga, za spra­w膮 carowej zosta艂 on ju偶 nast臋pc膮 na tronie Rosji.

Szwedzi prze艂kn臋li t臋 pigu艂k臋. Cz臋艣膰 z nich zwr贸­ci艂a teraz uwag臋 na du艅skiego nast臋pc臋 tronu, Fryde­ryka du艅skiego. Wielkie nadzieje wi膮za艂 z nim zw艂aszcza lud Dalarna, prowincji le偶膮cej w 艣rodko­wej Szwecji. W Dalarna mia艂a wielu zwolennik贸w idea unii skandynawskiej. Drugim kandydatem by艂 kuzyn ojca Karola Piotra Ulryka, ksi膮偶臋 biskup Adolf Fryderyk z Lubeki.

Ten ostatni cieszy艂 si臋 szczeg贸lnymi wzgl臋dami ca­rycy El偶biety, gdy偶 pe艂ni艂 funkcj臋 opiekuna nast臋pcy tronu rosyjskiego, jej siostrze艅ca. Caryca El偶bieta da­艂a Szwedom do zrozumienia, 偶e je艣li Adolf Fryderyk zostanie wyznaczony na szwedzkiego nast臋pc臋 tronu, stworzy to mo偶liwo艣膰 trwa艂ego pokoju z Rosj膮.

Naciski Du艅czyk贸w znaczy艂y niewiele wobec 偶膮­da艅 s膮siada na wschodzie, a g艂os El偶biety rozbrzmie­wa艂 z coraz wi臋ksz膮 si艂膮 na korytarzach kr贸lewskie­go dworu w Sztokholmie.

Kiedy Szwedzi zacz臋li rozumie膰, na co si臋 zanosi, w kraju wybuch艂o powstanie. Rozruchy ch艂opskie ogarn臋艂y nie tylko Dalarn臋, ale i inne dzielnice kraju. Wzburzenie przeciwko dyktatowi Rosji zamieni艂o si臋 w walk臋 biednych przeciw bogatym. Przera偶one w艂a­dze zaakceptowa艂y 13 czerwca 1743 roku kandydatu­r臋 kr贸lewicza du艅skiego na tron szwedzki.

W po艂owie roku 1743 stale rosn膮ce wojsko po­wsta艅cze dotar艂o do Norrtull w pobli偶u Sztokholmu, gdzie zosta艂o zatrzymane. Jego sukcesy nie trwa艂y d艂ugo. I tym razem caryca El偶bieta wybra艂a odpo­wiedni moment, wysy艂aj膮c kuriera z wiadomo艣ci膮 do prowadz膮cych rozmowy w sprawie zawarcia pokoju w Abo - oto Rosjanie zrezygnuj膮 z wi臋kszo艣ci tery­torium Finlandii, je偶eli ich 偶yczenia w konflikcie o tron szwedzki zostan膮 spe艂nione.

W obozie powsta艅czym zwolennicy kompromisu stanowili mniejszo艣膰. Powsta艅com uda艂o si臋 przedrze膰 przez ogie艅 armatni, przez barykady i pomaszerowali prosto do stolicy. Tu jednak zostali rozgromieni przez regularne wojsko, a przyw贸dc贸w aresztowano i skaza­no na 艣mier膰.

Ksi膮偶臋 biskup Adolf Fryderyk zosta艂 obrany na­st臋pc膮 szwedzkiego tronu. Po spe艂nieniu tego warun­ku El偶biety przedstawiciele Szwecji i Rosji 7 sierpnia 1743 roku podpisali w Abo traktat pokojowy. Na mocy tego traktatu Rosjanie oddali Szwedom niemal ca艂膮 Finlandi臋 z wyj膮tkiem okr臋g贸w Kymen i Savonlinna. Zagrody, gminy i wsie Wielkiego Ksi臋stwa zo­sta艂y nagle podzielone. Takimi drobiazgami w Sztok­holmie jednak si臋 nie przejmowano.

A w Sankt Petersburgu caryca El偶bieta zaciera艂a r臋­ce, zadowolona z zaistnia艂ego stanu rzeczy. Pok贸j za­warty w Abo przyni贸s艂 jej dalekosi臋偶ne korzy艣ci. Nie potrzebowa艂a ju偶 wszystkich 偶o艂nierzy zwerbowa­nych na czas wojny do armii. M艂odzi m臋偶czy藕ni mog­li wr贸ci膰 do swoich wsi rozsianych po ca艂ej Rosji.

Dlatego i w Totmie by艂o teraz tak wielu m艂odych. Prze偶yli wielk膮 przygod臋 na zachodzie, zdobyli zie­mie dla carycy El偶biety!

Antonia i Anastas nie znali ca艂ej historii ostatniej wojny ze Szwecj膮, ale troch臋 wie艣ci do nich dotar艂o. Dow贸dcy byli dumni ze swych zuch贸w. Nawet ci spo­艣r贸d 偶o艂nierzy, kt贸rzy nie zaw臋drowali tak daleko na zach贸d, by cho膰by zajrze膰 do Finlandii, przechwalali si臋 tak, jakby sami walczyli i omal nie stracili 偶ycia.

Opowie艣ci wojenne 偶y艂y we wszystkich wioskach, kt贸re wys艂a艂y swoich syn贸w na front. A caryca utwierdzi艂a si臋 na swym tronie w Sankt Petersburgu...

Antonia i Anastas wr贸cili konno do obozu. Zatrzy­mali si臋 przy wozach i usiedli, by odpocz膮膰. Nauczy­li si臋 czeka膰.

- Nie szukacie we wsi jakiego艣 porz膮dnego 艂贸偶ka? - spyta艂 brat Wadim z wymownym u艣miechem.

Anastas r贸wnie偶 si臋 u艣miechn膮艂.

- Mo偶e i my doszli艣my do wniosku, 偶e niebo jest lepszym dachem?

Dni d艂u偶y艂y si臋 niemi艂osiernie, nic nie mo偶na by艂o na to poradzi膰. Anastas i Antonia sporo czasu po艣wi臋­cali m艂odej klaczy, ale i to zaj臋cie nie mog艂o wype艂ni膰 d艂ugich godzin oczekiwania. Stopniowo wszyscy uczestnicy podr贸偶y tak si臋 sob膮 znu偶yli, 偶e zacz臋li na­wzajem si臋 unika膰.

Gdy zbyt d艂ugo przebywali razem, 艂atwo wybucha­艂y sprzeczki.

Nieprzemy艣lane s艂owa i drobne nieporozumienia sprawia艂y, 偶e rozdra偶nienie narasta艂o. Niekiedy do­chodzi艂o nawet do r臋koczyn贸w.

Musieli od siebie odpocz膮膰, pragn臋li przej艣膰 si臋 tro­ch臋 dalej ni偶 dooko艂a ogniska, t臋sknili za widokiem innych twarzy.

Antonia r贸wnie偶 pragn臋艂a odmiany, ale nie chcia­艂a chodzi膰 do wsi. Wola艂a spok贸j panuj膮cy przy wo­zach i wypoczynek pod go艂ym niebem.

W obozie zosta艂a niewielka grupka: mnisi, kilku kupc贸w, garstka 偶o艂nierzy i kapitan, kt贸ry uzna艂 - jak zwierzy艂 si臋 Anastasowi - 偶e nigdy nie wiadomo, kiedy przyp艂yn膮 statki. Cho膰 ludzie m贸wili, 偶e za ty­dzie艅, to r贸wnie dobrze mog艂o to nast膮pi膰 za trzy dni lub dwa tygodnie. On w ka偶dym razie zamierza艂 nieustannie czuwa膰. Pewnie mia艂 ju偶 za sob膮 jakie艣 przykre do艣wiadczenia. Mo偶e przegapi艂 jak膮艣 wa偶n膮 spraw臋...

Antonia denerwowa艂a si臋. Nie po raz pierwszy podczas tej podr贸偶y, ale wcze艣niej przynajmniej co艣 si臋 dzia艂o. Mo偶na by艂o przynajmniej zaplanowa膰 na­st臋pny dzie艅. Podr贸偶uj膮cy wyznaczali kolejny odci­nek drogi do pokonania i przemierzali go do nasta­nia zmroku. Robili przerwy na posi艂ki i odpoczynek. Rozbijali ob贸z na nocleg. Budzili si臋 nazajutrz, by po­kona膰 kolejny etap.

Teraz dni wype艂nia艂o czekanie.

Nie wiedzieli, jak d艂ugo przyjdzie im tu tkwi膰. Nie mieli poj臋cia, kiedy wyrusz膮 dalej.

Dla Antonii takie czekanie by艂o katorg膮.

Nie potrafi艂a spokojnie usiedzie膰 w jednym miejscu.

Gdyby ich ob贸z mia艂 艣ciany, zacz臋艂aby po nich chodzi膰.

- We藕cie par臋 koni i t臋 m艂od膮 klacz - zaproponowa艂 kapitan. On tak偶e zauwa偶y艂 niepok贸j Antonii i obawia艂 si臋, 偶e jej nastr贸j mo偶e si臋 udzieli膰 jego najm艂odszym 偶o艂nierzom. Oni r贸wnie偶 nigdy wcze艣niej nie musieli czeka膰 i teraz wprost 艣wierzbi艂y ich r臋ce, gdy zbyt d艂u­go bezczynnie siedzieli. - 殴rebakowi te偶 dobrze zrobi, je艣li porz膮dnie si臋 wybiega. Wiecie, jak si臋 z nim ob­chodzi膰. Pojed藕cie wzd艂u偶 rzeki. Popatrzcie, czy nie wi­da膰 frachtowc贸w. Chyba je rozpoznacie?

- Urodzi艂am si臋 w Archangielsku - rzek艂a sucho Anto­nia. - Widywa艂am frachtowce, zanim zacz臋艂am chodzi膰!

Wzi臋li konie. Bez siode艂, ale nie po raz pierwszy mieli pojecha膰 na oklep. Temu, kto nie posiad艂 tej sztuki, kapitan by na to nie pozwoli艂, ale Antonia i Anastas dawno przestali by膰 uczniakami.

Anastas przywi膮za艂 Caryc臋 do swego konia, w ra­zie gdyby klacz zechcia艂a pogna膰 w艂asnymi 艣cie偶ka­mi. Tego nigdy nie da si臋 przewidzie膰.

Mo偶liwo艣膰 oddalenia si臋 od obozu by艂a dla Anto­nii jak wybawienie. Wiatr smaga艂 j膮 po twarzy, po raz pierwszy od pocz膮tku podr贸偶y poczu艂a si臋 szcz臋艣liwa.

Poprowadzi艂a konia pod wiatr, zdawa艂o jej si臋, 偶e frunie. Je偶eli ptaki doznaj膮 podobnego wra偶enia, nic dziwnego, 偶e 艣piewaj膮.

Na p贸艂noc od wioski nie widzia艂o si臋 zbyt wielu za­budowa艅. Domy skupi艂y si臋 wok贸艂 portu, jakby stam­t膮d wyrasta艂y. Na obrze偶ach wioski znajdowa艂y si臋 ma艂e 艂atki p贸l, dalej ci膮gn臋艂y si臋 艂膮ki i las. Cudowne r贸wniny poro艣ni臋te traw膮, na kt贸rych konie mog艂y ta艅czy膰 do woli, ponad kt贸rymi Antonia mog艂a pole­cie膰. Lasy szumia艂y li艣ciastymi koronami. Trzeszcz膮c, drzewa niech臋tnie zrzuca艂y li艣cie, krwawi膮c, 偶ali艂y si臋, 偶e lato min臋艂o. Wyp艂ywa艂a z nich z艂ocista krew, przy­bieraj膮c czerwon膮 i br膮zow膮 barw臋. Potem drzewa ca艂kiem si臋 poddawa艂y i zamiera艂y, do nast臋pnego la­ta przechowuj膮c wspomnienia o li艣ciach i zieleni.

Zimne i rze艣kie powietrze, sprawi艂o, 偶e policzki Antonii zaczerwieni艂y si臋, 偶e krew w 偶y艂ach zacz臋艂a jej szybciej kr膮偶y膰. Wiatr wzburzy艂 loki Antonii, j膮 sam膮 wype艂ni艂 szcz臋艣ciem.

Pragn臋艂a pop臋dzi膰 w nieznane, gna膰 przed siebie i nigdy si臋 nie zatrzyma膰. Galopowa膰 p贸ki i ona, i ko艅 ca艂kiem nie opadn膮 z si艂.

Ale s艂abym g艂osem odezwa艂 si臋 w jej g艂owie rozs膮­dek. Upomina艂, 偶e nie nale偶y, wyznacza艂 granice wol­no艣ci, granice ucieczki.

Antonia zatrzyma艂a konia, gdy dotar艂a do zacisznej zatoczki. Zeskoczy艂a na ziemi臋 i poprowadzi艂a zwierz臋 do rzeki, by ugasi艂o pragnienie. Po艂o偶y艂a si臋 na brzuchu i sama ch艂epta艂a zimn膮, krystalicznie czy­st膮 wod臋.

Pi艂a z Suchony, jej rzeki, rzeki Grigorija.

Usiad艂a na brzegu i czeka艂a na Anastasa. Ko艅 pas艂 si臋 pod drzewami, gdzie znalaz艂 jeszcze do艣膰 soczy­st膮 traw臋.

Anastas d艂ugo si臋 nie pojawia艂. Z m艂od膮 klacz膮 na uwi臋zi nie m贸g艂 galopowa膰 w takim tempie jak Antonia.

- 艢ciga艂a艣 si臋 z diab艂em, czy co? - spyta艂, kiedy j膮 zobaczy艂.

Antonia wzruszy艂a ramionami. Przygl膮da艂a mu si臋, jak poi konie, prowadzi je ku zaro艣lom i przywi膮zu­je do drzewa, jak zarzuca derk臋 na grzbiet swego wierzchowca.

Potem Anastas usiad艂 obok Antonii.

- My艣la艂by kto, 偶e tkwi艂a艣 w stajni ca艂膮 zim臋, nie ogl膮daj膮c 艣wiat艂a dziennego, i 偶e wypuszczono ci臋 na wiosenny wypas - doda艂. - Ale musz臋 przyzna膰, 偶e je藕dzisz konno jak szatan! - rzek艂 z uznaniem. Z je­go ust to prawdziwy komplement.

- Mog艂abym tak galopowa膰 a偶 do Archangielska - westchn臋艂a Antonia rozmarzona. - Nic by mi si臋 nie sta艂o i na pewno dotar艂abym tam wcze艣niej ni偶 statki.

- W艂a艣nie - przyzna艂 sucho Anastas, wk艂adaj膮c do ust 藕d藕b艂o trawy. - Dotar艂aby艣 tam wcze艣niej ni偶 stat­ki, ale przecie偶 tego nie chcesz, je偶eli si臋 dobrze za­stanowisz.

Mia艂 racj臋.

Antonia podci膮gn臋艂a kolana pod brod臋. Wpatrywa­艂a si臋 w przep艂ywaj膮c膮 obok rzek臋.

Kiedy艣, niesko艅czenie dawno temu, kocha艂a si臋 z Grigorijem na jej brzegu. Du偶o bardziej na p贸艂noc, ale nad t膮 sam膮 rzek膮.

Nad Suchon膮.

Te wody widzia艂y, jak staje si臋 kobiet膮.

Rzeki nie patrz膮...

No, w ka偶dym razie Suchona przep艂ywa艂a tu偶 - tu偶. Antonia nadal s艂ysza艂a jej szum. S艂ysza艂a te偶 g艂os Gri­gorija, g艂os m艂odego m臋偶czyzny, a opr贸cz tego sw贸j w艂asny, przestraszony oddech i jego spok贸j.

By艂 taki przystojny.

Sprawi艂, 偶e wszystko sta艂o si臋 dla niej pi臋kne.

Grigorij nie 偶yje...

- Powinni艣my wcze艣niej spyta膰, czy mo偶emy wy­po偶yczy膰 konie - rzek艂 Anastas. - Szkoda, 偶e nie wpadli艣my na ten pomys艂.

- W czasie podr贸偶y i tak nie by艂oby to mo偶liwe - odpar艂a Antonia, wpatrzona w dal nieobecnym wzro­kiem. - Konie potrzebowa艂y odpoczynku.

Anastas zgodzi艂 si臋 z ni膮. Zatem s艂ysza艂a, co powie­dzia艂, cho膰 wydawa艂o si臋, 偶e b艂膮dzi my艣lami gdzie艣 daleko.

- Nie wida膰 偶adnych statk贸w - odezwa艂a si臋. - B臋­dziemy czeka膰 na nie rok!

- Tw贸j optymizm zawsze mnie ujmowa艂 - rzek艂 Anastas z przek膮sem. - Nie przyci膮gniesz ich my艣l膮, nie masz nawet w r臋kach Jumali.

Antonia pos艂a艂a mu surowe spojrzenie, nie chcia­艂a, by przypomina艂 jej o z艂otej bogini. Zamierza艂a nie wraca膰 do tego, co by艂o. Nie zapomnie膰, bo tych wy­darze艅 nie mo偶na zapomnie膰, ale zostawi膰 je za so­b膮, ukry膰 pod otoczk膮 mg艂y.

- Czy powiedzia艂, 偶e statki przyp艂yn膮 z Archangiel­ska? - spyta艂a. - Czy kapitan tak powiedzia艂?

Znowu jakby ogarn臋艂a j膮 rezygnacja. Znowu popatrzy艂a na rzek臋, zagryz艂a doln膮 warg臋, potar艂a brod膮 o kolana.

- Tak, z transportem ryb z Archangielska - po­twierdzi艂 Anastas.

Antonia zamkn臋艂a oczy.

Tylko nie p艂acz! upomnia艂a sam膮 siebie. Wszystko, tylko nie to. Nie chcia艂a 艂zami zburzy膰 tego szcz臋艣cia, kt贸re j膮 ogarn臋艂o. To mia艂 by膰 pi臋kny dzie艅.

Tylko pi臋kny.

Ta艅czy艂a z powietrzem, pogna艂a w zawody z wia­trem, znowu poczu艂a pod sob膮 grzbiet konia. Zwie­rz臋 pozwoli艂o si臋 jej prowadzi膰.

Czu艂a si臋 szcz臋艣liwa.

Nie powinna p艂aka膰 i niszczy膰 tej cudownej chwili.

- To frachtowce Jewgienija - rzek艂a cicho. - Jew­gienija i Olega. Tylko oni prowadz膮 przewozy rzecz­ne z Archangielska. Znam za艂og臋 i marynarze te偶 mnie znaj膮. Wiedz膮, 偶e jestem 偶on膮 Olega Jurkowa.

Roze艣mia艂a si臋.

- Jak ty to nazywasz, Anastas? Czy to przeznacze­nie? A mo偶e kara?

- Nie mo偶esz by膰 pewna, 偶e frachtowce, kt贸re tu p艂y­n膮, nale偶膮 do Olega - odpar艂. - D艂ugo przebywa艂a艣 po­za domem, w Archangielsku wiele si臋 mog艂o zmieni膰. W twoim 偶yciu tak偶e w tym czasie wiele si臋 wydarzy艂o.

By膰 mo偶e mia艂 racj臋.

Ale Antonia by艂a pewna, 偶e si臋 nie myli艂a. 艢mie­szy艂o j膮 takie zrz膮dzenie losu. Nie chcia艂a dopuszcza膰 my艣li, 偶e r贸wnie偶 przyprawia艂o o 艂zy.

Nie chcia艂a na to patrze膰 od tej strony.

Nie dzisiaj.

Dzisiaj chcia艂a by膰 szcz臋艣liwa.

- Musimy wr贸ci膰 przed zapadni臋ciem zmroku - rzek艂 Anastas i spojrza艂 w niebo, kt贸re na zachodzie nabiera艂o fioletowego odcienia. - Czeka nas kawa艂 drogi, ty si臋 o to postara艂a艣. Ale teraz musisz si臋 trzy­ma膰 blisko mnie. Chyba 偶e inny bliski krewny czar­ta usi膮dzie za tob膮.

Antonia wsta艂a i przeci膮gn臋艂a si臋.

- Jeszcze troch臋 - poprosi艂a. - Zosta艅my jeszcze tylko troch臋!

Nie mia艂 serca odm贸wi膰.

Niebo zrobi艂o si臋 ciemnoniebieskie, potem posza­rza艂o. Antonia zesz艂a nad zatoczk臋. Usiad艂a na piasku i zdj臋艂a ci臋偶kie buty. Wesz艂a do zimnej wody. Roze­艣mia艂a si臋 do Anastasa.

Mi艂o by艂o widzie膰 j膮 znowu tak膮. Za t臋 cen臋 m贸g艂­by nawet wraca膰 do obozu po ciemku, teren by艂 p艂a­ski i bezpieczny.

Antonia zdj臋艂a kurtk臋 i rzuci艂a j膮 na such膮 traw臋. Poci膮gn臋艂a za wst膮偶k臋, kt贸r膮 zwi膮za艂a w艂osy - bled­n膮c膮 krajk臋 Grigorija.

Rozpi臋艂a i zdj臋艂a bluzk臋. Sta艂a na szeroko rozsta­wionych nogach jak m臋偶czyzna i rozpl膮tywa艂a szar­f臋, kt贸r膮 przewi膮zywa艂a szerokie spodnie, u偶ywane do jazdy konnej.

Anastas nie do ko艅ca rozumia艂 jej zamiary, zanim nie pozby艂a si臋 reszty ubrania i nie wesz艂a do rzeki.

Widzia艂, 偶e si臋 trz臋sie z zimna, ale nie zatrzyma艂a si臋, dop贸ki woda nie si臋gn臋艂a jej nad piersi. Dopiero wtedy ze 艣miechem odwr贸ci艂a si臋 do niego.

- Cudownie! Anastas troch臋 w to w膮tpi艂, ale musia艂 przyzna膰, 偶e w podr贸偶y rzadko trafia艂a si臋 im okazja do k膮pie­li. Czasem tu i tam pobie偶nie si臋 ochlapali, si臋gaj膮c nie dalej ni偶 do skraju ko艂nierza i do nadgarstk贸w. Od wyruszenia z Rybi艅ska Antonia nie my艂a si臋 po­rz膮dnie ani razu.

Rozumia艂, 偶e t臋skni艂a za k膮piel膮.

Sam przyzwyczai艂 si臋 do brudu, cho膰 nie czu艂 si臋 z tym dobrze.

Antonia zanurzy艂a g艂ow臋 i umy艂a w艂osy.

- Tch贸rzysz? - droczy艂a si臋. - A mo偶e wcale si臋 nie brudzisz?

Anastas zszed艂 na brzeg i w艂o偶y艂 r臋k臋 do wody. By­艂a zimna, nikt mu nie powie, 偶e nie.

Ale mimo wszystko kusi艂a.

Je偶eli teraz si臋 nie wyk膮pie, b臋dzie wys艂uchiwa艂 ka­za艅 do ko艅ca podr贸偶y na p贸艂noc. Antonia b臋dzie mu dokucza艂a, 偶e jest mazgajem.

Nie przejmowa艂 si臋 wcale babskim gadaniem.

Mimo to zrzuci艂 buty i 艣ci膮gn膮艂 ubranie.

Kiedy dotar艂 w pobli偶e Antonii, woda si臋ga艂a mu po pas. Rzeka w tym miejscu nie by艂a g艂臋boka. Suchona okaza艂a si臋 wielkoduszna, tworz膮c zatoczk臋 - rozlewa艂a si臋 szeroko i nie tworzy艂a niebezpiecznej g艂臋bi. Mogliby z pewno艣ci膮 przej艣膰 na drugi brzeg.

Antonia zacz臋艂a chlapa膰 obiema r臋kami. Czuj膮c lodowate fontanny na suchej jeszcze sk贸rze, Anastas zatrz膮s艂 si臋 z zimna. Z r贸wn膮 energi膮 opryska艂 An­toni臋.

Za艣miewali si臋 jak dzieci. Ju偶 nie czuli, 偶e woda jest zimna. Czuli tylko, jaka jest rze艣ka, jak zbawiennie podzia艂a艂a na cia艂a ogarni臋te niepokojem, znu偶one czekaniem.

Antonia podp艂yn臋艂a do brzegu. Zacz臋艂a biec, gdy poczu艂a piasek pod stopami. Anastas wyobrazi艂 sobie, 偶e jest my艣liwym, kt贸ry musi j膮 pochwyci膰. Rzuci艂 si臋 za ni膮. Dopad艂 j膮 na poro艣ni臋tej traw膮 polanie nie­opodal zaro艣li, tu偶 przy derce.

Opl贸t艂 sw膮 zdobycz ramionami.

Mocno przytrzyma艂.

Dopiero teraz uzmys艂owi艂 sobie, jak bardzo wraz z zachodem s艂o艅ca si臋 och艂odzi艂o. Od Antonii bi艂o ciep艂o, nie chcia艂 jej pu艣ci膰.

Wolno przesun膮艂 r臋ce od jej talii do piersi. Poczu艂 ich ci臋偶ar, wype艂ni艂 nimi d艂onie. Ustami przesuwa艂 wzd艂u偶 jej karku do zaokr膮glenia ramienia. Antonia opar艂a si臋 ci臋偶ko o niego, obj臋艂a go, przycisn臋艂a r臋ce do jego chu­dych bioder. Przywar艂a do niego mocno, mocno...

To nie dzieje si臋 naprawd臋! pomy艣la艂 Anastas. Nie robi臋 tego, nie mog臋...

Wargami spija艂 krople wody z jej sk贸ry. Pu艣ci艂 An­toni臋 na moment, by po chwili wzi膮膰 j膮 na r臋ce i za­nie艣膰 na koc. Okry艂 j膮 drugim, kt贸ry zdj膮艂 z konia. Sam po艂o偶y艂 si臋 obok. Poca艂owa艂 j膮.

Antonia zacisn臋艂a ramiona na jego karku, wsun臋艂a si臋 pod niego. Anastas obj膮艂 j膮 czule.

Nie robi臋 tego! pomy艣la艂.

Ale zamkn膮艂 oczy. Poczu艂, jaka jest ciep艂a - a on marz艂.

Jej uda zamkn臋艂y si臋 mi臋kko na jego biodrach. Mu­sia艂 si臋 tylko nieznacznie unie艣膰 do g贸ry.

Nast臋pnie opad艂 w d贸艂. Wype艂ni艂 j膮. A ona go oto­czy艂a.

Nie by艂o mu ju偶 zimno...

Koc utrzymywa艂 ciep艂o, d艂ugo si臋 obejmowali. Niebo ponad nimi pociemnia艂o, zrobi艂o si臋 grana­towe jak cesarskie szaty.

- Zaplanowa艂a艣 to - szepn膮艂 Anastas przy jej skro­ni z wyrzutem. W jego g艂osie brzmia艂a nuta smutku.

- Tak. - Antonia nie zaprzecza艂a. - Czy z tego po­wodu uwa偶asz to za co艣 gorszego?

- Nie.

Musia艂 prze艂kn膮膰. Nie m贸g艂 wypu艣ci膰 jej z obj臋膰, ale nie m贸g艂 te偶 d艂u偶ej trzyma膰 jej w ramionach. Nic, co by zrobi艂, nie wydawa艂o mu si臋 s艂uszne.

- To moje ma艂偶e艅skie prawo - rzek艂, usi艂uj膮c ob­r贸ci膰 wszystko w 偶art. - Mam dokumenty, stwierdza­j膮ce, 偶e jeste艣 moj膮 偶on膮 i 偶e nosisz moje nazwisko. Nawet nikt tam na g贸rze nie mo偶e nam niczego za­rzuci膰. Przeor da艂 nam 艣lub i udzieli艂 wszelkich b艂o­gos艂awie艅stw na wsp贸ln膮 drog臋.

Popatrzy艂 w niebo.

To, co wydawa艂o si臋 takie proste, zaczyna艂o by膰 trudne. Nie pami臋ta艂 twarzy Kati.

- Boj臋 si臋 - odezwa艂a si臋 Antonia. - Frachtowce p艂yn膮ce w nasz膮 stron臋 nagle sprowadzi艂y Olega tak blisko. Boj臋 si臋. Archangielsk jest ju偶 niedaleko. Co prawda zanim tam dotrzemy, minie jeszcze par臋 ty­godni, lecz mimo to Oleg znalaz艂 si臋 tak blisko nas jak te statki.

Anastas rozumia艂 j膮.

- Masz czas, 偶eby zmieni膰 decyzj臋 - us艂ysza艂 w艂as­ny g艂os. - Nie musisz p艂yn膮膰 do Archangielska, Antoniu. Mo偶e jednak mogliby艣my razem uje偶d偶a膰 ko­nie...

Antonia zacisn臋艂a oczy.

- Nie wiem - odpar艂a nieszcz臋艣liwa. - Zosta艅my tu na noc, ale nie pro艣, bym zmieni艂a zdanie. Jeszcze nie.

Anastas nie nalega艂. Ca艂膮 noc trzyma艂 Antoni臋 w ramionach.

呕adne z nich nie zmarz艂o.

9

Kiedy si臋 obudzili nazajutrz, czuli g艂贸d, a wod膮 nie da艂o si臋 go oszuka膰.

- Nadal nie wida膰 frachtowc贸w - rzek艂a Antonia, spogl膮daj膮c na p贸艂noc. Za艂o偶y艂a buty i wsun臋艂a w nie szerokie nogawki spodni, zestawiaj膮c czerwie艅 z br膮­zem, a jasnoniebiesk膮 bluz臋 z barwn膮 szarf膮 w pasie. Narzuci艂a kurtk臋 z mi臋kkiej, garbowanej sk贸ry. Czarne loki stercza艂y niesfornie. Nawet krajka, kt贸­r膮 je mocno przewi膮za艂a, nie zdo艂a艂a ich utrzyma膰 w ryzach, kiedy by艂y 艣wie偶o umyte.

Anastas sk艂ada艂 koce. Czu艂 w piersiach narastaj膮cy ci臋偶ar. Przyczyni艂a si臋 do tego r贸wnie偶 Antonia.

Ona, Antonia, kobieta, przyjaciel.

Kati nie 偶yje.

Grigorij nie 偶yje.

Anastas by艂 zagubiony.

Zszed艂 na brzeg i usiad艂 obok Antonii. Otoczy艂 j膮 ramieniem, u艣cisn膮艂. Spojrza艂y na niego br膮zowe oczy, nie m贸wi艂y nic o nocy, kt贸ra zapad艂a w 艣wiado­mo艣膰 obojga i kt贸r膮 pami臋tali wyra藕nie, ale nie zdo­byli si臋, by o niej rozmawia膰. Nie z powodu wstydu.

To co艣 innego.

- Masz tak pi臋kne oczy - szepn膮艂 Anastas. U艣miechn膮艂 si臋 do Antonii. Zna艂 j膮 cztery lata, codziennie na ni膮 patrzy艂 i nie zwr贸ci艂 uwagi na jej oczy.

Nie powinien by艂 zauwa偶y膰 ich i teraz. Ich szcze­g贸lnego, dzikiego pi臋kna.

Przypomnia艂 sobie wzrok Wasilija.

Nie chcia艂, by jego w艂asne spojrzenie w czymkol­wiek przypomina艂o spojrzenie tamtego m臋偶czyzny, nie chcia艂, by zdradza艂o t臋 sam膮 niszcz膮c膮 t臋sknot臋.

- Pe艂ne wyrazu - doda艂 zamy艣lony. - Mog膮 podr贸­偶owa膰 tak daleko. Tw贸j wzrok pos艂uguje si臋 tysi膮cem s艂贸w. Wiedzia艂a艣 o tym?

Antonia potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Da艂a si臋 ponie艣膰 na­strojowi niczym unoszony na falach statek, kt贸rym nikt nie steruje...

- Jako niemowl臋 by艂am kr臋powana powijakami - wyzna艂a, niszcz膮c intymny nastr贸j, kt贸ry uda艂o im si臋 wytworzy膰. - Starannie, od szyi w d贸艂. Oczy ucz膮 si臋 wtedy w臋drowa膰. Sko艅czy艂am rok, kiedy tego zaprze­stano... - Popatrzy艂a obok. - Czasami wydaje mi si臋, 偶e pami臋tam. Czuj臋, jakbym mia艂a zwi膮zane r臋ce i nogi. Nie mam w艂asnej woli, nie pragn臋 niczego po­za tym, 偶eby uwolni膰 si臋 z wi臋z贸w. Ale to chyba my­艣li osoby doros艂ej, uczucia doros艂ego... - Spojrza艂a na Anastasa z ukosa. - A ty? By艂e艣 kr臋powany?

- Czy nie post臋puje si臋 tak ze wszystkimi malucha­mi? - spyta艂. Nie wiedzia艂, nie pami臋ta艂 tak odleg艂ych czas贸w. - Pierwsze, co sobie przypominam, to dzie艅, kiedy ojciec posadzi艂 mnie na ko艅skim grzbiecie. Mog艂em mie膰 nie wi臋cej ni偶 dwa lata. Panicznie si臋 ba艂em. Pami臋tam, 偶e krzycza艂em...

- Nie kr臋powa艂am powijakami Olgi - powiedzia艂a Antonia. - Nie zdoby艂am si臋 na to. Uwa偶a艂am, 偶e po­winna m贸c rusza膰 r膮czkami i n贸偶kami. Kobiety gada艂y pewnie, 偶e jestem okropn膮 matk膮. U艣miecha艂y si臋 z politowaniem, widz膮c, ile wysi艂ku kosztuje mnie wychowywanie tak ruchliwego dziecka. Na pewno du偶o 艂atwiej jest je skr臋powa膰, by mog艂o rusza膰 tyl­ko g艂ow膮 i oczami...

Anastas nigdy si臋 nad tym nie zastanawia艂, dzieci nie by艂y cz臋艣ci膮 jego 艣wiata.

Jednak po wieczorze sp臋dzonym z Antoni膮 nad strumieniem wiele my艣la艂 o dzieciach.

Antonia poruszy艂a w nim nieznane dot膮d uczucia.

Nikt nie powinien odbiera膰 swobody jego dziecku...

Anastas zadr偶a艂. Wsta艂. Teraz i jego ogarn膮艂 niepo­k贸j, nie m贸g艂 go opanowa膰.

- Wracajmy - rzek艂 kr贸tko. - Pewnie wszyscy za­stanawiaj膮 si臋, co si臋 z nami sta艂o...

Antonia u艣miechn臋艂a si臋, ale ruszy艂a za nim.

- Nie s膮dzisz, 偶e doskonale si臋 domy艣laj膮, po co znikn臋li艣my na noc?

Nie odpowiedzia艂.

Odwi膮za艂 konie i podprowadzi艂 je do zatoczki. Nie patrzy艂 na Antoni臋, lecz dobrze wiedzia艂, co robi. S艂y­sza艂, jak 艂agodnie przemawia do 藕rebi臋cia, s艂ysza艂, jak je poklepuje. Wiedzia艂, jak mi臋kki jest dotyk jej d艂oni...

U艣wiadomi艂 sobie, 偶e nagle wszystko si臋 zmieni艂o.

Czu艂 si臋 zagubiony.

Nie m贸g艂 zebra膰 my艣li.

Archangielsk.

Dokumenty.

Kati nie 偶yje. Kati nigdy nie wr贸ci. Grigorijowi nie by艂 ju偶 winien lojalno艣ci.

Zmarli nie maj膮 udzia艂u w 艣wiecie 偶ywych. Tak to ju偶 jest.

Antonia zarzuci艂a derk臋 na konia i wspi臋艂a si臋 na jego grzbiet. Anastas spojrza艂 na ni膮. Czeka艂a.

- Nie uciekn臋 ci dzisiaj - obieca艂a beztrosko. Jej oczy 艣mia艂y si臋. - S艂owo honoru!

Jak mog艂a traktowa膰 wszystko tak lekko? Jak jej si臋 udawa艂o tak doskonale ukrywa膰 to, co j膮 boli?

Czy wszystkie kobiety s膮 takie?

S膮dzi艂, 偶e wie co nieco o ludziach. O kobietach tak­偶e. Pewnie wskutek m艂odzie艅czej zuchwa艂o艣ci.

Zarzuci艂 derk臋 na konia, wskoczy艂 na niego. 艢ci膮g­n膮艂 cugle, odnalaz艂 wzrok Antonii, zatrzyma艂 go na chwil臋. Chcia艂 nak艂oni膰 j膮 do zachowania powagi, wiedzia艂, 偶e potrafi tak偶e by膰 powa偶na, na pewno.

S艂owa, kt贸re powinien wym贸wi膰, ugrz臋z艂y mu w gardle przy pierwszej pr贸bie. Potwornie zasch艂o mu w ustach, 艣cisn臋艂o w krtani, ochryp艂 g艂os...

- Czy my艣la艂a艣 o tym - wykrztusi艂 wreszcie - 偶e mog艂a艣 zaj艣膰 w ci膮偶臋? - Nie umkn臋艂a wzrokiem, nie zmieni艂a wyrazu twarzy. - Co wtedy zrobisz, Toniu?

- My艣la艂am o tym - odpar艂a. - Nie wiem, Anastas.

Lekko uderzy艂a pi臋tami boki konia. I chocia偶 obie­ca艂a, 偶e nie ucieknie jak wczoraj, zrobi艂a dok艂adnie tak samo.

Czeka艂a na Anastasa przed obozem. Nie zsiad艂a z konia. U艣miecha艂a si臋 przepraszaj膮co.

- Widocznie znowu pogania艂 mnie kt贸ry艣 z krew­nych samego diab艂a - rzek艂a z u艣miechem. - Przykro mi, Anastas...

Skin膮艂 g艂ow膮 na znak, 偶e rozumie. Wiedzia艂, 偶e i ona my艣li o tym samym, 偶e i jej nie jest lekko.

Wkroczyli na niebezpieczny grunt.

- Na pewno b臋dziesz pierwszym, kt贸ry si臋 o tym dowie - pad艂y s艂owa wyrwane z kontekstu.

Anastas prze艂kn膮艂.

Dobry Bo偶e, dok膮d go to doprowadzi? Dok膮d to ich doprowadzi?

- My艣l臋, 偶e i ja powinienem pogalopowa膰 przed sie­bie, jakbym chcia艂 zrzuci膰 z konia diab艂a - rzek艂 cicho.

Zacisn膮艂 mocno szcz臋ki, skierowa艂 wzrok w stro­n臋 obozu. Widzia艂 st膮d wozy. Wszystko wydawa艂o si臋 jak przedtem. 呕adnego poruszenia.

Na pewno wi臋c ich towarzysze podr贸偶y pomy艣le­li, 偶e nie ma potrzeby wszczyna膰 poszukiwa艅 m艂odej pary, 偶e m艂odzi po prostu wykorzystali pierwsz膮 do­godn膮 okazj臋, by poby膰 sam na sam.

Anastas widzia艂 te偶 w oddali wiosk臋.

Poczu艂 dziwne ssanie w 偶o艂膮dku. Paskudne uczu­cie!

Nie pozb臋dzie si臋 go ani dziko galopuj膮c na ko艅­skim grzbiecie, ani ci臋偶ko pracuj膮c.

- W obozie b臋dziesz bezpieczna - rzek艂 zmienio­nym g艂osem. - Trzymaj si臋 brata Wadima albo kapi­tana. Nie jest jeszcze stary, ale nie ostrzy sobie na cie­bie z臋b贸w. Ja... musz臋 na chwil臋 was opu艣ci膰...

Antonia skin臋艂a g艂ow膮. Troch臋 j膮 dotkn臋艂o , 偶e w艂a­艣nie teraz zostawia j膮 sam膮, ale widocznie uzna艂, 偶e tak b臋dzie lepiej.

- Chyba znajdzie si臋 jeszcze jakie艣 wolne miejsce w gospodzie - rzek艂 z krzywym u艣miechem pozbawio­nym rado艣ci. - Wiem, 偶e nie powinienem topi膰 trosk w kieliszku, ale musz臋 na chwil臋 przesta膰 my艣le膰, ro­zumiesz, Toniu? Nie dlatego tam id臋, 偶eby od ciebie uciec! To moje w艂asne piek艂o, co艣, co jest we mnie. Ca­艂e moje 偶ycie, ca艂e to moje przekl臋te 偶ycie, Antonia. Musz臋 cho膰 na moment przesta膰 o nim my艣le膰, mu­sz臋 si臋 od niego uwolni膰, cho膰by na te par臋 godzin... Skin臋艂a g艂ow膮.

- Zrobisz tak, jak uznasz za s艂uszne... Pojechali do obozu.

Przywita艂a ich og贸lna weso艂o艣膰. Kiedy oporz膮dza­li konie, pad艂o kilka niewybrednych 偶art贸w.

- Domy艣lam si臋, 偶e zaskoczy艂a was ciemno艣膰 - za­uwa偶y艂 kapitan.

Anastas skin膮艂 g艂ow膮.

- Wieczory s膮 nieprzewidywalne - odpar艂 偶artobliwie. Nawet nie wiedzia艂, 偶e potrafi tak dobrze udawa膰.

Na powr贸t sta艂 si臋 beztroskim ch艂opakiem, promienie­j膮cym rado艣ci膮, kt贸ry wiecznie si臋 u艣miecha i rzuca za­czepne, 艣mia艂e spojrzenia, zawsze pewny swych racji.

Kapitan poszuka艂 wzrokiem Antonii, kt贸ra usiad艂a z boku, pragn膮c unikn膮膰 docink贸w m臋偶czyzn.

Teraz nie mia艂a ochoty si臋 przekomarza膰.

Nie chcia艂a, by znowu kto艣 opacznie odebra艂 jej in­tencje.

- Rozumiem ci臋, ch艂opie - rzuci艂 kapitan i klepn膮艂 Anastasa po ramieniu, mocno, po m臋sku.

Anastas tylko si臋 u艣miechn膮艂.

Nie wiedzia艂, czy chce, by go rozumiano. Sam sie­bie ju偶 nie rozumia艂, lecz ukrywa艂 to za u艣miechem.

Ludzi tak 艂atwo oszuka膰.

Antonia znalaz艂a chleb. U艂ama艂a kawa艂ek. Szuka艂a wzrokiem Wadima. Mia艂a ochot臋 z nim porozma­wia膰, cho膰 to mog艂o nie spodoba膰 si臋 przeorowi. Ale co tam! Najwy偶ej mu powie, 偶e si臋 spowiada艂a.

Skrzywi艂a si臋 na sam膮 my艣l o k艂amstwie. A je艣li ten czcigodny ojciec zwr贸ci jej uwag臋, 偶e w takim razie powinna przyj艣膰 do niego?

Wadim siedzia艂 przy ognisku, jak cz臋sto zwyk艂 ro­bi膰. Towarzyszy艂o mu dw贸ch nowicjuszy. S艂uchali go uwa偶nie, a on naucza艂.

Nie korzysta艂 przy tym z 偶adnych ksi膮g.

Antonia stan臋艂a w pewnej odleg艂o艣ci, nie chc膮c przeszkadza膰. S艂ysza艂a tylko urywki nauki. Nie przej­mowa艂a si臋 tym, samo s艂uchanie g艂osu Wadima, prze­pe艂nionego niewzruszonym spokojem, sprawia艂o jej przyjemno艣膰.

Nie zna艂a nikogo, kto mia艂by w sobie tyle we­wn臋trznej r贸wnowagi. Po tej podr贸偶y nigdy wi臋cej pewnie nie zobaczy Wadima. Ich drogi rozejd膮 si臋 w Archangielsku. Brat Wadim pojedzie dalej na za­ch贸d do klasztoru na Wyspach So艂owieckich przy wej艣ciu do Zatoki Oneskiej.

Spotka艂a tak wielu ludzi, kt贸rych ledwie zd膮偶y艂a pozna膰. To smutne.

Ale niewielu b臋dzie jej brakowa艂o tak bardzo jak tego mnicha, tego niezwyk艂ego cz艂owieka, do kt贸re­go nie bardzo pasowa艂 habit i ogolona g艂owa.

Antonia by艂a przekonana, 偶e Wadim m贸g艂by osi膮g­n膮膰 w 偶yciu wszystko, czego by tylko zapragn膮艂. Na­le偶a艂 do tych nielicznych, kt贸rzy mogliby si臋gn膮膰 gwiazd.

Zobaczy艂 j膮. Sko艅czy艂 nauk臋 i odes艂a艂 m艂odzie艅­c贸w. Spojrzeli ukradkiem na Antoni臋 i zachichotali. Uzna艂a, 偶e pewnie i oni snuli domys艂y na temat znik­ni臋cia jej i Anastasa.

Antonia usiad艂a po drugiej stronie ogniska.

Twarz Wadima przepe艂nia艂a 偶yczliwo艣膰.

- Wr贸cili艣cie. Przytakn臋艂a.

- Znalaz艂a艣 odpowied藕? - spyta艂 mnich. Zdumia艂a si臋, bo nigdy mu nie m贸wi艂a o swoich rozterkach. Anastas r贸wnie偶 nie. Anastas nikomu o niej i o sobie nie opowiada艂. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Za to pojawi艂y si臋 nowe pytania - odpar艂a. - Co z nimi zrobi膰, Wadim? Z tymi wszystkimi pytania­mi...? Czy na wszystkie trzeba odpowiedzie膰? Czy mo偶na przez ca艂e 偶ycie przej艣膰, nosz膮c w sobie pyta­nia bez odpowiedzi?

- To zale偶y, jak bardzo s膮 wa偶ne.

- Nawet tego nie wiem - wyzna艂a Antonia szcze­rze. Ugryz艂a kawa艂ek chleba, reszt臋 podsun臋艂a Wadi­mowi, ale podzi臋kowa艂.

- Nie mog臋 was zrozumie膰, ciebie i Anastasa - rzek艂 cicho.

Antonia szybko spojrza艂a w m膮dre oczy mnicha, kt贸re widzia艂y wiele.

- Istnieje mi臋dzy wami jaki艣 dziwny niepok贸j - wy­ja艣ni艂. - Jaka艣 nerwowo艣膰. Widzia艂em wielu kochaj膮­cych si臋 ludzi i wielu, kt贸rzy uwa偶ali, 偶e ju偶 si臋 nie kochaj膮, ale wy nie przypominacie ani jednych, ani drugich...

Antonia roze艣mia艂a si臋.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo masz racj臋 - wyzna艂a.

- Opowiesz mi o tym? Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Spojrza艂a Wadimowi prosto w twarz. Chcia艂a, 偶eby dostrzeg艂 jej sil臋, 偶e ma jej wy­starczaj膮co du偶o, by ud藕wign膮膰 wszystkie k艂opoty.

- Nie - odpar艂a. - To d艂uga historia. I nie dotyczy tylko mnie ani te偶 tylko Anastasa, lecz wielu innych os贸b. Nie mam prawa o tym opowiada膰. Musz臋 so­bie sama z tym poradzi膰...

- A on?

- On tak偶e.

- S艂ysza艂em fragmenty twojej historii - u艣miechn膮艂 si臋 Wadim. - Uwa偶am, 偶e jeste艣 niezwyk艂膮 kobiet膮, ale pewnie ju偶 ci to m贸wiono i nie oczekujesz ode mnie, 偶e b臋d臋 ci臋 o tym przekonywa艂. Ju偶 nieraz to s艂ysza艂a艣.

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Uciek艂a艣 z nim?

- Uciek艂am, nie dosta艂am b艂ogos艂awie艅stwa na dro­g臋 - potwierdzi艂a. - Zdarzy艂o si臋 wiele z艂ego, ale i bar­dzo wiele dobrego. Mo偶e nie mia艂am prawa 偶膮da膰 ani przyj膮膰 tyle szcz臋艣cia. Jednak je przyj臋艂am. I niewie­le jest rzeczy, kt贸rych 偶a艂uj臋. To nie z 偶alu wyp艂ywa­j膮 moje pytania, rodz膮 si臋 z innego powodu.

- Du偶o wiem o Anastasie - rzek艂 Wadim niespo­dziewanie. - Wiem, sk膮d pochodzi, dobrze zna艂em je­go ojca.

Antonia spojrza艂a na mnicha zdumiona.

- My艣l臋, 偶e wiem r贸wnie偶, jak wygl膮da艂o jego 偶y­cie - doda艂 ze smutnym u艣miechem. - przez wszyst­kie te lata, kiedy znikn膮艂 jako m艂ody ch艂opiec, a偶 do chwili, gdy przyby艂 do Archangielska i spotka艂 ciebie. To wydarzy艂o si臋 nie tak dawno temu, prawda?

- Min臋艂y cztery lata - odpowiedzia艂a Antonia. Nie sk艂ama艂a.

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Na p贸艂nocy szerzy艂 si臋 wtedy niepok贸j - rzek艂. - Dotkn膮艂 on r贸wnie偶 duchownych. Jako mnich nie powinienem mie膰 na ten temat swojego zdania, ale pami臋tam to.

Patrzy艂 d艂ugo na Antoni臋.

- Jaki on by艂? - spyta艂. - Grigorij Jakowlewicz? Antonia odnios艂a wra偶enie, jakby zada艂 jej cios, nie mog艂a z艂apa膰 oddechu. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e wy­trzeszcza na niego oczy, ale wprawi艂 j膮 w os艂upienie.

Kim jest ten cz艂owiek?

Sk膮d wie?

Ko艣ci贸艂 sta艂 tak blisko carskiej w艂adzy...

Czy to pu艂apka?

Czy Wadim jest cz艂owiekiem cara? Czy chce j膮 po­zyska膰, by wyda艂a ca艂膮 grup臋 i zdradzi艂a to, w co sa­ma zacz臋艂a wierzy膰?

Zdradzi膰 Grigorija...

Czy Wadim m贸g艂by jej to zrobi膰?

Kim on jest?

- Anastas musia艂 z nim pojecha膰 - rzek艂 Wadim spokojnym g艂osem, cicho, w zaufaniu. Rozejrza艂 si臋 doko艂a, 偶eby si臋 upewni膰, 偶e nikt ich nie s艂yszy. Czy tak by si臋 zachowa艂, gdyby sta艂 po stronie w艂adzy? Czy nie wola艂by raczej wypytywa膰 j膮 przy wi臋kszej liczbie 艣wiadk贸w, teraz, kiedy upewni艂 si臋, 偶e j膮 zde­maskowa艂... - Ten kraj jest niezmierzony, Antonia - m贸wi艂 dalej, ogarniaj膮c wzrokiem horyzont. - A mi­mo to zdaje si臋, jakby losy ludzkie zosta艂y nanizane na nitki niby koraliki. A nitki, kt贸re raz si臋 spotkaj膮, nigdy nie oddal膮 si臋 zbytnio od siebie. S膮 by膰 mo偶e skazane na ponowne spotkanie, je艣li nie w innym ce­lu, to przynajmniej po to, 偶eby si臋 rozplata膰. Trzeba si臋 uwolni膰, 偶eby p贸j艣膰 dalej lub 偶eby wybra膰 inn膮 drog臋. To mo偶e okaza膰 si臋 bolesne. Trzeba wr贸ci膰. Znale藕膰 艣cie偶ki, po kt贸rych si臋 kiedy艣 chodzi艂o. Sobie samemu spojrze膰 w oczy. Przyjrze膰 si臋 r贸wnie偶 temu, co nie by艂o ca艂kiem dobre. By膰 uczciwym. A to jest trudne, Antoniu. Wi臋kszo艣膰 艣cie偶ek jednak zarasta.

- Anastas rzeczywi艣cie wyjecha艂 razem z Grigori­jem Jakowlewiczem Antonowem - wyzna艂a Antonia. Poczu艂a si臋 dziwnie, wymawiaj膮c nazwisko ukocha­nego, rozmawiaj膮c o nim z innym cz艂owiekiem.

- Jaki on by艂? - spyta艂 ponownie Wadim. Za jego pytaniem kry艂o si臋 szczere zainteresowanie. - Domy­艣lam si臋, 偶e on nie 偶yje?

Antonia przytakn臋艂a.

- Nie 偶yje - rzek艂a bezbarwnie, krusz膮c chleb mi臋­dzy palcami. Nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e go uby­wa, 偶e spada na ziemi臋. - By艂 wielkim cz艂owiekiem - powiedzia艂a wreszcie. - To nie zdrajca, jak m贸wi膮. Nigdy nikogo nie zdradzi艂. Mo偶e z wyj膮tkiem w艂as­nej rodziny... - Antonia musia艂a przerwa膰, poniewa偶 zak艂u艂o j膮 w piersi. - Zdrada nie jest w艂a艣ciwym s艂o­wem - poprawi艂a si臋 zamy艣lona.

Nie widzia艂a ju偶 Wadima. Widzia艂a ogie艅. Widzia艂a Grigorija. Jego matk臋.

- Walczy艂 r贸wnie偶 dla swych bliskich, ale oni nie dostrzegali niczego innego poza tym, 偶e ich porzuci艂. A on po prostu nie m贸g艂 z nimi zosta膰. Nie potrafi艂­by 偶y膰 z my艣l膮, 偶e m贸g艂 zrobi膰 co艣 dobrego dla innych ludzi i nawet nie podj膮艂 pr贸by. Dokona艂 艣wiadomego wyboru. Nie poszed艂 najprostsz膮 drog膮; 偶ycie, jakie prowadzi艂, nie by艂o 艂atwe. Ale musia艂 walczy膰, bo wierzy艂. I pr贸bowa艂 co艣 zmieni膰. Takich ludzi nigdy nie b臋dzie wystarczaj膮co wielu...

- Rozpocz膮艂 walk臋 zbyt wcze艣nie - stwierdzi艂 Wa­dim. - Mo偶e pewnego dnia uda si臋 j膮 wygra膰...

Antonia ledwie go s艂ucha艂a.

Grigorij stan膮艂 jej przed oczami jak 偶ywy.

- On uwa偶a艂, 偶e wszystko dzieje si臋 za p贸藕no - szepn臋艂a Antonia. Nie zauwa偶y艂a, 偶e pop艂yn臋艂y jej 艂zy. Poczu艂a s艂ony smak, kiedy jedna stru偶ka biegn膮­ca po policzku w艣lizn臋艂a si臋 do k膮cika ust. - Grigo­rij Jakowlewicz musia艂 zgin膮膰 - m贸wi艂a dalej. - Zgi­n膮艂 na wsch贸d od Uralu. Nie ma nawet grobu, nad kt贸rym wyryto by jego nazwisko. Zrezygnowa艂 z normalnego 偶ycia, nigdy nie za艂o偶y艂 rodziny, a by艂­by chyba najczulszym ojcem w ca艂ej Rosji, m贸g艂by swoim najbli偶szym da膰 tak wiele. By艂 na sw贸j spo­s贸b bezlitosny, ale nie skrzywdzi艂by nikogo dla w艂as­nej korzy艣ci... - U艣miechn臋艂a si臋. - Dla niego wszyst­ko by艂o albo czarne, albo bia艂e. Mo偶e tak jak u was, mnich贸w, ale w inny spos贸b. Grigorij by艂 wielki. Niewiele jest s艂贸w, kt贸rymi mo偶na by go opisa膰. Wielki, to jedno z tych, kt贸re wyja艣nia niemal wszystko. Cz艂owiek wielkiego umys艂u i wielkiego serca. Nigdy si臋 nie oszcz臋dza艂. On, kt贸ry zosta艂 okrzykni臋ty zdrajc膮, nigdy nikogo nie zdradzi艂. To, 偶e wyj臋to go spod prawa, odbi艂o si臋 r贸wnie偶 na jego rodzinie. Grigorij bardzo nad tym cierpia艂. Skrzyw­dzono niewinnych ludzi tylko za to, 偶e wydali go na 艣wiat. To niesprawiedliwe. Grigorij troszczy艂 si臋 o swoich towarzyszy, byli dla niego jak przyjaciele. - Antonia u艣miechn臋艂a si臋 do swych my艣li. - Anastasa traktowa艂 jak syna. Wprawdzie nie m贸g艂by naprawd臋 by膰 jego ojcem, ale taki mia艂 do niego stosu­nek. Jak do syna, kt贸rego sam... - G艂os jej si臋 za艂a­ma艂. Nie chcia艂a dalej opowiada膰.

Wadim nie musia艂 wiedzie膰 o male艅kiej mogi艂ce u 藕r贸de艂 Obu.

- Mia艂 wielkie serce - powt贸rzy艂a Antonia, opano­wuj膮c si臋. - Gor膮ce serce. Za pozorn膮 surowo艣ci膮 ukry­wa艂 ogromn膮 czu艂o艣膰. Potrafi艂 przewodzi膰 ludziom. Nie zmieni艂o si臋 to nawet wtedy, kiedy straci艂 wzrok...

- Nie wiedzia艂em o tym - rzek艂 Wadim cicho.

- Rosja nie wie wszystkiego o Grigoriju Jakowlewiczu. - G艂os Antonii zabrzmia艂 twardo. - Ale nie musi du偶o wiedzie膰 - doda艂a. - Nic ponad to, 偶e by艂 wielkim cz艂owiekiem.

Antonia nagle zda艂a sobie spraw臋, 偶e Wadim jej szczerze wsp贸艂czuje.

- To z nim uciek艂a艣, prawda? - spyta艂. Antonia przytakn臋艂a, u艣miechaj膮c si臋 blado.

W kt贸rym艣 momencie przesta艂a k艂ama膰. S膮 ludzie, kt贸rym zawsze m贸wi si臋 tylko prawd臋. Wadim by艂 jednym z nich.

- Grigorij Jakowlewicz Anton贸w umar艂 na moich r臋kach - wyzna艂a. - Kocha艂am go. - Unios艂a dumnie g艂ow臋. - Nie 偶a艂uj臋 niczego!

- Nie pot臋piam ci臋 - rzek艂 mnich. - Tak wiernej mi艂o艣ci nie mo偶na pot臋pi膰...

Antonia zerkn臋艂a na niego ukradkiem. S艂owa Wa­dima zaskoczy艂y j膮.

- Pami臋tam pewn膮 m艂od膮 dziewczyn臋 z Kot艂asu - m贸wi艂, nie spuszczaj膮c z Antonii wzroku. - C贸rk臋 pewnego cz艂owieka, kt贸ry przyjecha艂 kupowa膰 konie. By艂o to latem. Pami臋tam, 偶e ludzie m贸wili o doros艂ym m臋偶czy藕nie, kt贸ry zakocha艂 si臋 w m艂odziutkiej dziewczynie. Narobi艂 du偶o zamieszania, po czym znikn膮艂 i zosta艂 okrzykni臋ty zdrajc膮.

Antonia 艣ci膮gn臋艂a brwi i zamy艣li艂a si臋.

Wadim to rzadkie imi臋, ch艂opi nie nazywaj膮 tak swoich dzieci.

Ten tajemniczy mnich zbyt wiele wiedzia艂 o Gri­goriju. Zna艂 ojca Anastasa...

- Wiem, kim jeste艣! - przypomnia艂a sobie wreszcie. Nie zapami臋ta艂a go, ale musia艂a go ju偶 kiedy艣 widzie膰. - Jeste艣 synem w艂a艣ciciela ziemskiego w Kot艂asie.

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Nikim innym - przyzna艂. - Teraz jestem mni­chem Wadimem. Twoje tajemnice s膮 u mnie bez­pieczne, tak jak moje u ciebie.

Nitki losu splataj膮 si臋 w zagmatwany wz贸r.

10

Anastasa przywie藕li do obozu 偶o艂nierze. Dw贸ch z nich przenios艂o go do wozu i wrzuci艂o do 艣rodka jak worek.

Nawet tego nie poczu艂.

- To nie w porz膮dku - rzek艂 jeden do Antonii. - To nie do pomy艣lenia, mie膰 tak膮 偶on臋 jak ty i w艂贸­czy膰 si臋 po karczmach...

Antonia musia艂a si臋 u艣miechn膮膰. Podzi臋kowa艂a 偶o艂nierzom, u艂o偶y艂a Anastasa wygodniej.

Nie by艂o go ca艂y dzie艅 i noc, ale w艂a艣ciwie nawet nie zacz臋艂a si臋 o niego martwi膰. Przyzwyczai艂a si臋, 偶e dawa艂 sobie rad臋. Poza tym nic jej do tego, 偶e w w贸d­ce szuka艂 ukojenia. Ka偶dy mia艂 w艂asne sposoby.

Anastas nie dyktowa艂 jej, jak ma post臋powa膰. Po­zwala艂 jej 偶y膰 w艂asnym 偶yciem.

By艂 prawdziwym przyjacielem.

M臋偶czyzn膮.

Kiedy si臋 nim sta艂?

Antonia przysun臋艂a si臋 bli偶ej i okry艂a Anastasa kocem.

Czy ka偶da kobieta w g艂臋bi serca pragnie by膰 mat­k膮 albo przynajmniej kim艣 si臋 opiekowa膰?

Antonia g艂臋boko skrywa艂a to pragnienie.

Pomy艣la艂a o Oldze...

P艂aka艂a po stracie Grigorija. Mog艂a o nim g艂o艣no m贸wi膰, wdzi臋czna by艂a Wadimowi za t臋 mo偶liwo艣膰.

Teraz traktowa艂a mnicha jak kogo艣 bliskiego, jak cz艂onka rodziny, poniewa偶 on zna艂 Grigorija.

Z t臋sknoty za Olg膮 nie potrafi艂a p艂aka膰.

Jej c贸rka ma osiem lat.

Czy Anastasowi uda艂o si臋 uciec od wewn臋trznych rozterek? Czy kupi艂 w karczmie zapomnienie, czy znalaz艂 je w w贸dce?

A mo偶e te偶 kupi艂 tam sobie kobiet臋? Ale jej nic do tego.

Nie ma prawa go o to pyta膰, nie ma prawa nicze­go od niego 偶膮da膰 ani zabroni膰 mu spotykania si臋 z innymi kobietami.

A czy ma prawo wr贸ci膰 do o艣mioletniego dziecka i nazywa膰 si臋 jego matk膮?

Czy nie opu艣ci艂a Olgi na zbyt d艂ugo?

Czy wolno jej domaga膰 si臋 tam na p贸艂nocy swych praw do dziecka?

Czy rodzina i znajomi powinni raczej uzna膰, 偶e nie 偶yje?

Pytania cisn臋艂y si臋 zewsz膮d. Natarczywie. Nie znajdowa艂a na nie odpowiedzi...

Kiedy Anastas sta艂 si臋 w jej oczach m臋偶czyzn膮?

I na to pytanie nie umia艂a odpowiedzie膰.

A mo偶e nie chcia艂a? Mog艂aby sobie przypomnie膰, kiedy to si臋 sta艂o, gdyby chcia艂a by膰 z sob膮 szczera, ale wola艂a tego unikn膮膰.

Anastas by艂 dla niej kim艣 innym ni偶 Wasilij.

Wasilij potrafi艂 trzyma膰 j膮 na dystans, zawsze na odleg艂o艣膰 ramienia. Nie chcia艂, by mi臋dzy nimi zawi膮­za艂o si臋 co艣 powa偶niejszego.

Wiedzia艂, kim dla siebie maj膮 pozosta膰 i czego od niej chce.

Zdawa艂a sobie z tego spraw臋. Mog艂aby przyzna膰, 偶e i ona chce tego samego.

Dotyku cia艂a, czu艂o艣ci. Zamyka艂a oczy i dostawa艂a to, czego pragn臋艂a.

Wasilij nigdy nie dal z siebie wi臋cej, nie stara艂 si臋 zmniejszy膰 dystansu, jaki oboje woleli zachowa膰.

Sam r贸wnie偶 nigdy nie 偶膮da艂 wi臋cej.

Nie, Anastas nie jest taki, jak Wasilij.

Anastasa 艂atwo zrani膰.

Straci艂 ukochan膮 osob臋, do艣wiadczy艂 niewyobra­偶alnego b贸lu i by艂 r贸wnie samotny jak Antonia.

Los z艂膮czy艂 ich ze sob膮 niczym w wodnym wirze, od pocz膮tku byli razem, wiele razem prze偶yli, mogli to dzieli膰 i wspomina膰 w milczeniu lub w rozmowie. Wok贸艂 otaczali ich sami obcy, a oni wci膮偶 razem w臋­drowali, razem uciekali.

Jedynie w sobie nawzajem mogli szuka膰 odwagi.

Czy rzeczywi艣cie?

Czy to ich wyb贸r?

Jak g艂臋boki m贸g艂 si臋 sta膰 ich zwi膮zek? Na ile praw­dziwy? Czy opiera艂 si臋 na trwa艂ych podstawach?

Dobry Bo偶e, gdyby zna艂a odpowied藕 na te wszyst­kie pytania!

Antonia si臋 ba艂a, panicznie si臋 ba艂a. Mia艂a tylko Anastasa.

Na nikim nie mog艂a polega膰 tak jak na nim. Na­wet na Wadimie, chocia偶 poznali nawzajem swe naj­g艂臋bsze tajemnice.

Potwornie si臋 ba艂a. Pragn臋艂a, by kto艣 zdj膮艂 z niej odpowiedzialno艣膰.

Nie chcia艂a podejmowa膰 decyzji, nie chcia艂a sama wybiera膰.

Niebawem znajdzie si臋 w miejscu, z kt贸rego roz­chodzi si臋 wiele dr贸g. Tylko od niej zale偶y, kt贸r膮 wybierze. Domy艣la艂a si臋, jak wygl膮da pocz膮tek ka偶­dej z nich, ale nie mog艂a wiedzie膰, dok膮d prowa­dz膮. Tego dowie si臋 tylko wtedy, gdy ju偶 kt贸r膮艣 p贸jdzie.

Pewnie istniej膮 drogi, z kt贸rych mo偶na zawr贸ci膰, gdy si臋 oka偶e, 偶e si臋 zb艂膮dzi艂o.

Mo偶e uda si臋 jeszcze odnale藕膰 pozosta艂e, jednak to nic pewnego.

Niekt贸re mog膮 zarosn膮膰, zanim si臋 na nie wr贸ci.

To jest jej wyb贸r.

Nie ma prawa zrzuca膰 tego na Anastasa, tak jak pr贸bowa艂a.

Nie ma prawa wywiera膰 na niego nacisku.

Anastas powinien m贸c decydowa膰 o sobie. Nie do niej nale偶y kszta艂towanie jego przysz艂o艣ci tylko dla­tego, 偶e sama si臋 boi. Nie mo偶e by膰 tak膮 egoistk膮.

Grigorij by膰 mo偶e by zrozumia艂, 偶e ona i Anastas potrzebowali siebie nawzajem jak kobieta i m臋偶czy­zna, by艂 na tyle wspania艂omy艣lny. Zrozumia艂by, 偶e t臋­sknota mo偶e trawi膰 cz艂owieka od 艣rodka - a wtedy ramiona przyjaciela mog膮 pom贸c j膮 uciszy膰.

Zrozumia艂by, a przynajmniej stara艂by si臋 zrozu­mie膰. Pewnie by jej to wybaczy艂.

Ale nigdy nie wybaczy艂by jej, gdyby zniszczy艂a Anastasowi 偶ycie, gdyby zrzuci艂a na niego odpowie­dzialno艣膰, kt贸rej nie chcia艂 przyj膮膰.

Anastas spyta艂 j膮, czy pomy艣la艂a o tym, 偶e mog艂a­by zaj艣膰 w ci膮偶臋.

Oczywi艣cie, 偶e o tym pomy艣la艂a!

W g艂臋bi duszy pragn臋艂a tego, cho膰 wiedzia艂a, 偶e nie powinna rodzi膰 wi臋cej dzieci. U艣wiadomi艂a to sobie, kiedy urodzi艂a Olg臋.

Tak bardzo pragn臋艂a urodzi膰 dziecko Grigorija, 偶e nie my艣la艂a o przestrogach.

Teraz znowu wykorzysta艂a swe cia艂o, 偶eby unik­n膮膰 podejmowania decyzji, kt贸rej nikt za ni膮 podj膮膰 nie m贸g艂. Wydawa艂o si臋, 偶e to takie proste wyj艣cie, jednak 艣wiadczy艂o o jej s艂abo艣ci.

艁atwo jest zamkn膮膰 oczy i da膰 si臋 unie艣膰 z pr膮dem. Przypomnia艂a sobie, jak to by艂o przyjemnie przez chwil臋, kiedy da艂a si臋 unie艣膰 z pr膮dem Obu.

Dawno temu.

Wadim mia艂 by膰 mo偶e racj臋, kiedy m贸wi艂, 偶e trze­ba wr贸ci膰, 偶eby rozplata膰 nitki 偶ycia, kt贸re nie po­winny by膰 ze sob膮 zwi膮zane.

A j膮 kusi艂o, 偶eby je po prostu przeci膮膰. Mo偶na to zrobi膰 bardzo szybko, ale konsekwencje mog膮 oka­za膰 si臋 bolesne. Powr贸t tak偶e bywa bolesny.

Anastas ci膮gle spa艂 jak k艂oda, oddycha艂 ci臋偶ko i trwa艂 w zupe艂nie innym 艣wiecie.

Nie obudzi si臋 przed p贸艂noc膮.

Antonia wymkn臋艂a si臋 z wozu.

Nie czu艂a si臋 ju偶 zagro偶ona przez m臋偶czyzn, z kt贸­rymi podr贸偶owa艂a.

Tworzyli jedn膮 grup臋, niezale偶nie od tego, jak bar­dzo si臋 r贸偶nili. Dla nich ona i Anastas nale偶eli do sie­bie, nie musia艂a si臋 niczego z ich strony obawia膰.

Zrobili jej miejsce na pie艅ku przy ognisku. Siedzie­li teraz w cia艣niejszym kr臋gu, ale nikomu to nie prze­szkadza艂o.

Kapitan poda艂 Antonii jeszcze do艣膰 czysty kubek i nala艂 jej kwasu chlebowego.

- To nie powinno zaszkodzi膰 damie - u艣miechn膮艂 si臋.

- Ta dama zniesie to i owo - odpar艂a Antonia i wy­pi艂a.

Smakowa艂o jej, cho膰 nap贸j zosta艂 przyprawiony troch臋 inn膮 mieszank膮 zi贸艂, ni偶 sama zwyk艂a to robi膰.

- M膮偶 wr贸ci艂 do domu? Antonia skin臋艂a g艂ow膮.

- My m臋偶czy藕ni nie powinni艣my pi膰 - powiedzia艂 ze smutkiem kapitan.

W jego oczach pojawi艂a si臋 jaka艣 melancholia, kt贸­r膮 Antonia dostrzeg艂a nie po raz pierwszy.

Tak jak ona pi艂 tylko kwas. Przez ca艂y czas ocze­kiwania na frachtowce nie pi艂 nic mocniejszego.

- To przysparza naszym 偶onom wielu trosk - do­da艂. - Tw贸j m膮偶 nie powinien by艂 jecha膰 do wioski...

- Przecie偶 ju偶 jest w obozie - rzek艂a beztrosko An­tonia. - Nie wygl膮da te偶 na to, 偶eby mu zaszkodzi艂o. Jutro wszystko wr贸ci do normy.

Przygl膮da艂 si臋 jej d艂ugo.

- Nie rozumiem ci臋 - rzek艂. - Ale te偶 nigdy nie ro­zumia艂em kobiet, taki m贸j los.

- Nawet nie wiem, jak si臋 nazywasz - wyrwa艂o si臋 Antonii. - Mo偶e nie powinnam pyta膰 - doda艂a zaraz.

- To nie tajemnica wojskowa - rzek艂 pogodnie. - Nazywam si臋 Ilja Jaros艂awowicz Budi艂ow. Pochodz臋 z Kijowa nad Dnieprem.

- Z Ukrainy? - Antonia unios艂a brwi. - Kraju dum­nych Kozak贸w?

U艣miechn膮艂 si臋 s艂abo.

- Chyba ju偶 nie, ale mamy to pewnie we krwi. Je­ste艣my dumni i twardzi. Jest w nas jaka艣 dziko艣膰. Wiesz... - roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no, zanim zacz膮艂 m贸wi膰 dalej - ...na Ukrainie kobiety bij膮 czasem swoich m臋­偶贸w!

Antonia u艣miechn臋艂a si臋.

- Gdyby kt贸ry艣 wr贸ci艂 do domu w takim stanie jak tw贸j m膮偶, na pewno oberwa艂by od 偶ony. - Jego oczy nabra艂y dziwnej 艂agodno艣ci. - Wielka Rosja zrodzi艂a si臋 na Ukrainie. S艂ysza艂a艣 o ksi臋ciu W艂odzimierzu? O 艣wi臋tym W艂odzimierzu?

Antonia potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Kapitan skwapliwie wykorzysta艂 okazj臋. Tam, sk膮d pochodzi艂, uwielbiano opowiada膰. I o niczym bar­dziej nie lubiano m贸wi膰 ni偶 o najwi臋kszym synu Ru­si Kijowskiej - ksi臋ciu W艂odzimierzu.

- Ksi膮偶臋 W艂odzimierz 偶y艂 w Kijowie przed wieloma laty, oko艂o roku tysi臋cznego. Po zwyci臋skich walkach z bra膰mi zaj膮艂 tron kijowski. By艂 m膮drym i zapobiegli­wym w艂adc膮. Potrafi艂 czerpa膰 z 偶ycia. - U艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - Niekt贸rzy m贸wi膮, 偶e by艂 wiecznie ciekawy 艣wiata. W艂ada艂 Kijowem i utrzymywa艂 pe艂en przepychu dw贸r. Urz膮dza艂 uczty, o kt贸rych do dzi艣 opowiadaj膮 z podziwem. Nie by艂o bojara czy kr贸lewicza, kt贸ry nie skorzysta艂by z jego zaproszenia. Swych go艣ci podejmo­wa艂 chlebem i sol膮, miodem i winem. Miodu i wina ni­gdy nie brakowa艂o za czas贸w ksi臋cia W艂odzimierza, zreszt膮 niczego tam nie brakowa艂o. W艂odzimierz by艂 te偶 niespokojnym duchem. Wysy艂a艂 ludzi za granic臋, na cztery strony 艣wiata. Chcia艂 wiedzie膰 wszystko o ob­cych religiach, by wybra膰 najlepsz膮 z nich dla siebie i swego narodu. - Ilja Jaros艂awowicz u艣miechn膮艂 si臋. - By艂 m膮drym cz艂owiekiem. Pragn膮艂, by jego nar贸d si臋 weseli艂. Sam lubi艂 pi臋kno i wszystko, co dodawa艂o barw 偶yciu. Spodoba艂 mu si臋 grecki obrz膮dek., i Anna, siostra cesarza Bazylego II. By膰 mo偶e przede wszystkim dlatego, by j膮 po艣lubi膰, przyj膮艂 chrzest z Bizancjum. Ochrzci艂 sw贸j nar贸d... si艂膮 - doda艂 Ilja ze smutkiem. - Zniszczy艂 pos膮gi Peruna i Wo艂osa i za艂o偶y艂 szko艂y, by kszta艂ci膰 w nich duchownych dla swego ko艣cio艂a. Syn ksi臋cia, Jaros艂aw, wzni贸s艂 katedr臋 艣wi臋tej Zofii, najpi臋k­niejszy ko艣ci贸艂, jaki widzia艂o ludzkie oko, z trzynasto­ma kopu艂ami: jedn膮 dla Chrystusa i po jednej dla ka偶­dego z aposto艂贸w. Ksi臋cia W艂odzimierza uznano za 艣wi臋tego. Pomy艣l tylko! 艢wi臋ty Ukrainiec!

- Sk膮d to wszystko wiesz? - spyta艂a Antonia.

- Jeste艣my dumni z historii naszej Ukrainy - odpar艂. Popi艂, by przep艂uka膰 gard艂o. - M贸wi艂em, 偶e jeste艣my dumni i kochamy pi臋kno. Prze偶ywamy ca艂ym sob膮, za­r贸wno rado艣膰, jak i smutek. Je偶eli widzia艂a艣 cz艂owie­ka, kt贸ry ta艅czy艂 do zawrotu g艂owy z rado艣ci, to na pewno by艂 Ukrai艅cem. Je偶eli widzia艂a艣, by tupi膮c ze z艂o艣ci roz艂upa艂 ska艂臋, to widzia艂a艣 Ukrai艅ca. - Znowu szeroko si臋 u艣miechn膮艂. - Nie wiem, czy powinienem to m贸wi膰 kobiecie, ale niech tam. W ca艂ej Rosji nie ma doskonalszych kochank贸w nad Ukrai艅c贸w...

Antonia unios艂a brwi z pow膮tpiewaniem.

- Jeste艣my najlepsi - zapewni艂 Ilja Jaros艂awowicz. Domaga艂 si臋, by mu uwierzono. - A nasze kobiety s膮 najpi臋kniejsze, z kilkoma wyj膮tkami - doda艂, puszcza­j膮c oczko. - Poza tym 艣wietnie gotuj膮, przyrz膮dzaj膮 naj­lepszy barszcz w ca艂ym kraju, 偶aden m臋偶czyzna si臋 mu nie oprze. Mo偶e go je艣膰, p贸ki nie za艣nie nad misk膮.

Antonia roze艣mia艂a si臋.

- Ci s艂awni ukrai艅scy kochankowie? Wzruszy艂 ramionami.

- Nikt nie jest bez wad, nawet Ukrainiec.

- Mo偶e ukrai艅skie kobiety s膮 r贸wnie偶 najbardziej sprytne w ca艂ym kraju? - zasugerowa艂a Antonia.

Nie odpowiedzia艂.

- Niekt贸rzy por贸wnuj膮 nas do nied藕wiedzi - rzek艂. - Nigdy nie wiadomo, do czego te zwierz臋ta s膮 zdolne. Mog膮 by膰 艂agodne, a w nast臋pnej minucie rozp艂aszcz膮 ci臋 jednym ruchem 艂apy. Tacy s膮 r贸wnie偶 Ukrai艅cy.

- Jest w tym co艣 z okrucie艅stwa - rzek艂a Antonia zamy艣lona.

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Mo偶e dlatego zosta艂em wojskowym - powiedzia艂. - Jednak musia艂e艣 wyjecha膰 ze swej ukochanej Ukrainy. Przytakn膮艂.

- M臋偶czyzna nie mo偶e mie膰 w 偶yciu wszystkiego, nie na raz. Dokona艂em takiego wyboru i jestem za­dowolony. Widzia艂em wiele rzeczy, kt贸rych nie zo­baczy艂bym w Kijowie. Nigdy jeszcze nie by艂em w Archangielsku, nigdy nie widzia艂em morza.

- Ja marz臋 o morzu - rzek艂a Antonia. - O morzu i o koniach.

- Kobiety powinny marzy膰 o dzieciach - zauwa偶y艂 Ilja Jarosiawowicz, Ukrainiec z Kijowa. - Tw贸j m膮偶 powinien da膰 ci dziecko. Konie to nie 偶ycie dla ko­biety, nie mo偶esz zmarnowa膰 dla nich swej urody!

Rozpi膮艂 kurtk臋. Rzadko to robi艂. Antonia ujrza艂a pod spodem zw贸j sk贸ry. Kapitan widz膮c, gdzie kie­ruje si臋 wzrok Antonii, poklepa艂 d艂oni膮 sw贸j skarb.

- Nosz臋 te dokumenty na sercu, s膮 starannie za­bezpieczone i nie mog膮 zgin膮膰. Wiem, jak s膮 dla cie­bie wa偶ne. Obiecuj臋 ci, 偶e b臋d臋 ich strzeg艂 tak samo pilnie jak w艂asnego 偶ycia. Czy ci臋 uspokoi艂em?

- Tak - przytakn臋艂a blado Antonia. Poczu艂a sucho艣膰 w ustach. Archangielsk znalaz艂 si臋 nagle tak blisko.

To by艂o nieuniknione.

A wyboru dokonano za ni膮.

Kapitan Budilow przeka偶e gubernatorowi doku­menty. Nie wszystkie musz膮 dotyczy膰 jej, ale niekt贸­re pewnie tak. W jednym z nich napisano, 偶e nie jest ju偶 偶on膮 Olega Jurkowa. Widnia艂o tam nazwisko te­go, za kt贸rego wysz艂a za m膮偶.

Czy mo偶e w Archangielsku wybuch艂 bunt przeciw­ko w艂adzy w czasie, kiedy Toni tam nie by艂o?

Czy 艂膮czono jej imi臋 z imionami ludzi 艣ciganych za zdrad臋 Rosji? Czy gubernator mo偶e wiedzie膰, z kim uciek艂a?

Istnia艂 r贸wnie偶 dokument, w kt贸rym pisano o Jej nieocenionych zas艂ugach dla carycy El偶biety.

Czy to wystarczy?

Antonia znowu poczu艂a ogarniaj膮cy j膮 strach i zm臋czenie.

- Chyba si臋 po艂o偶臋 - rzek艂a i wsta艂a. - Bardzo mi­艂o si臋 z tob膮 rozmawia艂o, wiele si臋 dowiedzia艂am, Iljo Jaros艂awowiczu!

Nie odpowiedzia艂. By膰 mo偶e si臋 z ni膮 zgadza艂.

Kiedy wr贸ci艂a do wozu, okaza艂o si臋, 偶e Wadim i trzech m艂odych nowicjuszy, kt贸rzy wkr贸tce mieli zosta膰 mnichami, ju偶 po艂o偶yli si臋 i zasn臋li. By dotrze膰 do 鈥瀞wojego鈥 miejsca ko艂o Anastasa, musia艂a prze­chodzi膰 nad nimi. Zorientowa艂a si臋, 偶e nie zdo艂a si臋 wcisn膮膰 pomi臋dzy Anastasa a kraw臋d藕 wozu, gdzie zwykle sypia艂a.

Wzi臋艂a jeden koc i po艂o偶y艂a si臋 za plecami Anastasa najbli偶ej jak mog艂a. Obj臋艂a go ramieniem, by si臋 ogrza膰.

Min臋艂o du偶o czasu, zanim zasn臋艂a. Ju偶 si臋 przy­zwyczai艂a do chrapania swoich towarzyszy, nawet jej nie przeszkadza艂o. Stopniowo zaczyna艂a ich rozr贸偶­nia膰 po sposobie, w jaki oddychali. Wiedzia艂a, kt贸ry m贸wi przez sen, s艂ysza艂a, jak wo艂a matk臋, kt贸ra zo­sta艂a w domu. Antonia zastanawia艂a si臋, dlaczego m艂odzi ch艂opcy decyduj膮 si臋 na zakonne 偶ycie. Czy przes膮dza艂a o tym tradycja rodzinna? W niekt贸rych rodzinach zwyczajowo oddawano na s艂u偶b臋 Panu drugiego syna. Niekt贸rzy rodzice wybierali t臋 drog臋 dla jednego lub nawet kilkorga dzieci, by uchroni膰 je od 偶ycia w n臋dzy, cho膰 偶ycie w klasztorze tak偶e wy­maga艂o wielu wyrzecze艅. Tak czy owak, nie zawsze wiara by艂a tu najwa偶niejsza.

Antonia s艂ysza艂a spokojny oddech Wadima. Pomy­艣la艂a o 偶yciu, kt贸rego si臋 wyrzek艂.

Jedyny syn...

Przywo艂a艂a w pami臋ci bia艂y pa艂ac dziedzica. Nie­wielu potrafi艂oby zrezygnowa膰 z wyg贸d i dostatku.

Aksamit, jedwab i brokat zamieni膰 na szorstki ha­bit mnicha.

Kapitan m贸wi艂, 偶e Ukrai艅cy to ludzie bezkompro­misowi. Na p贸艂nocy te偶 mo偶na takich spotka膰.

Anastas poruszy艂 si臋, przewr贸ci艂 si臋 na plecy, wyrzu­ci艂 w bok r臋k臋. Korzystaj膮c z tego, Antonia u艂o偶y艂a si臋 wygodnie na jego ramieniu. Anastas i tak tego nie za­uwa偶y, a dobrze jest czasem si臋 do kogo艣 przytuli膰.

By艂a noc, kiedy znowu si臋 obudzi艂a. Anastas obej­mowa艂 j膮 obiema r臋kami. Jego usta gor膮czkowo szu­ka艂y jej ust.

Antonia zamkn臋艂a oczy, zacisn臋艂a palce na jego karku. Rozchyli艂a wargi, odpowiedzia艂a na nami臋tny, mocny poca艂unek w taki sam spos贸b.

Potem poca艂unek zmieni艂 si臋 w 艂agodniejszy, bar­dziej czu艂y.

W ko艅cu Anastas oderwa艂 usta od jej ust.

Zamruga艂, kiedy na niego spojrza艂a.

- Dobry Bo偶e - mrukn膮艂 i przysun膮艂 czo艂o do jej czo艂a. La艂 si臋 z niego pot. - My艣la艂em, 偶e 艣ni臋 - wyja­艣ni艂 szeptem. Nie wypu艣ci艂 jej z ramion, wci膮偶 trzyma艂 mocno i blisko. - 艢ni艂em, Toniu. - Prze艂kn膮艂 艣lin臋. - Jak si臋 tu znalaz艂em? Chyba zasn膮艂em w karczmie...?

Opowiedzia艂a mu, 偶e przywie藕li go 偶o艂nierze.

- Wypi艂em pewnie po艂ow臋 tego, co wypi艂by ko艅 w drodze na p贸艂noc.

Antonia roze艣mia艂a si臋 w r臋kaw jego kurtki, 偶eby nie obudzi膰 innych.

- Nie ma si臋 z czego 艣mia膰 - szepn膮艂 rozdra偶nio­ny. - Strasznie boli mnie g艂owa - doda艂.

- Dobrze by艂o? - spyta艂a. - Czy mo偶na w ten spo­s贸b uciec? Pomog艂o?

- A jak my艣lisz? - odpowiedzia艂 pytaniem.

- To nie jest odpowied藕.

Anastas po艂o偶y艂 si臋 na plecach. Antonia musia艂a wy­pu艣ci膰 go z obj臋膰, ale nie zsun臋艂a si臋 z jego ramienia.

Anastas wpatrywa艂 si臋 w materia艂 rozci膮gni臋ty nad wozami, kt贸ry lekko falowa艂 w g贸rze.

Na zewn膮trz panowa艂a cisza. Jedynie rzeka i wiatr rozmawia艂y ze sob膮 p贸艂g艂osem. W艂a艣ciwie nie prowa­dzi艂y rozmowy, wymienia艂y tylko jakby pojedyncze s艂owa, robi膮c d艂ugie przerwy, pilnuj膮c si臋 nawzajem, 偶eby nie zasn膮膰.

- Szatan usiad艂 mi na plecach, Toniu. Nie wiem, czy si臋 go pozb臋d臋. W brzuchu czuj臋 mrowienie. Chcia艂bym od艂膮czy膰 si臋 na d艂ugo przed Archangielskiem. Nie chc臋 ogl膮da膰 znowu tego miasta, jest ty­si膮c innych miejsc, kt贸re wola艂bym zobaczy膰.

- To, kt贸re by艂o twoim domem? - Nie. Toni膮 ju偶 nie mia艂a w膮tpliwo艣ci. Naprawd臋 tak my艣la艂, nie zamierza艂 wraca膰 do Archangielska, to miasto nale偶a艂o do przesz艂o艣ci.

- Chyba zgubi艂em w ta艅cu buty...

- Masz je na nogach - rzek艂a Antonia. - Zostawi艂y d艂ugie 艣lady, kiedy 偶o艂nierze ci臋 tu ci膮gn臋li...

Za艣mia艂 si臋 ochryple.

- Wydaje mi si臋, 偶e pozna艂em tam kobiet臋... mo偶e dwie... nie pami臋tam dok艂adnie...

- Nie musisz mi o tym opowiada膰 - szepn臋艂a An­tonia. - Nie jeste艣 mi nic winien.

- Nie - odetchn膮艂. - Nic. Odwr贸ci艂 twarz w jej stron臋, spojrza艂 rozpalonym wzrokiem.

- Nie jeste艣 podobna do Kati - rzek艂, potrz膮saj膮c lekko g艂ow膮, i skrzywi艂 si臋 bole艣nie. - Wcale nie je­ste艣 podobna do Kati.

U艣miecha艂 si臋 blado, na jego twarzy malowa艂a si臋 rozpacz, wydawa艂 si臋 zagubiony.

Antonia nie wiedzia艂a, czy odwa偶y si臋 zatrzyma膰 go przy sobie, sta膰 si臋 dla niego przystani膮. Nie wie­dzia艂a, czy Anastas zamierza zakotwiczy膰, czy te偶 wyruszy dalej.

- Kati nie 偶yje - powiedzia艂. - Potrafisz zrozumie膰, dlaczego? Kocha艂em j膮 i ona mnie kocha艂a. Jej rodzice zmuszali j膮 do robienia okropnych rzeczy, tak bardzo pragn臋li wnuka... Ale kocha艂a mnie. By艂a taka 艂adna. Nie rozumiem, dlaczego Kati musia艂a umrze膰, Toniu...

Rozp艂aka艂 si臋.

Antonia wyciera艂a Anastasowi 艂zy. Pozwoli艂a mu si臋 wyp艂aka膰, w ko艅cu si臋 uspokoi艂.

- Co mi po takiej mi艂o艣ci do kobiety, kt贸ra nie 偶y­je? - spyta艂 gorzko po d艂ugim milczeniu.

- Jeste艣 taki m艂ody - szepn臋艂a Antonia.

- My艣la艂em - m贸wi艂 dalej, jakby jej nie s艂ysz膮c - my艣la艂em, 偶e b臋dziemy mie膰 dziecko. Chcia艂bym mie膰 syna, cho膰 nie posiadam nic, co m贸g艂bym mu da膰.

Antonia czule pog艂adzi艂a Anastasa palcem po no­sie. U艣miechn臋艂a si臋 i po艂o偶y艂a na boku, tak by m贸c na niego patrze膰.

- Wszyscy m臋偶czy藕ni chc膮 mie膰 syn贸w - powie­dzia艂a. - A kto b臋dzie mia艂 c贸rki, z kt贸rymi ci syno­wie si臋 o偶eni膮? Czy po nas ludzko艣膰 ma zagin膮膰?

U艣miechn膮艂 si臋 przekornie.

- Wszyscy inni mog膮 mie膰 c贸rki - rzek艂. - Ja chc臋 syna!

Palce Anastasa zacz臋艂y w臋drowa膰 pod cienkim ko­cem, rozlu藕ni艂y wi膮zania bluzki, w艣lizn臋艂y si臋 pod bielizn臋. Anastas nie spuszcza艂 z Antonii wzroku, u艣miecha艂 si臋.

Przywar艂a do niego.

To szale艅stwo, pomy艣la艂a, wszak za jej plecami le­偶a艂 mnich i trzech nowicjuszy.

Omal nie roze艣mia艂a si臋 na g艂os.

Anastas poca艂owa艂 j膮 nami臋tnie.

R臋k臋, kt贸r膮 wsun膮艂 pod jej bluzk臋, zacisn膮艂 na pier­si. U艣miechn膮艂 si臋, kiedy brodawka stwardnia艂a pod opuszkami palc贸w.

- Nie! - zaprotestowa艂a Antonia, gdy j膮 ca艂owa艂, lecz tak naprawd臋 nie chcia艂a, by przesta艂.

Trzyma艂 j膮 mocno, przyciska艂 r臋k臋 do jej plec贸w, masowa艂 kolistymi ruchami.

- Tss! - sykn膮艂.

W艣lizn膮艂 si臋 mi臋dzy jej kolana, ostro偶nie wyj膮艂 r臋­k臋 spod bluzki, by podci膮gn膮膰 sp贸dnic臋 i koszul臋 An­tonii. Unios艂a si臋 troszk臋, pomog艂a mu. Potem rozpi膮艂 spodnie i zsun膮艂 je z bioder.

Pie艣ci艂 brzuch i uda Toni, a ona pragn臋艂a, by to si臋 nigdy nie sko艅czy艂o. Nie trwa艂o d艂ugo, nim zrozu­mia艂a, 偶e jest gotowa...

Przesta艂 j膮 ca艂owa膰.

U艣miechn膮艂 si臋.

Dooko艂a panowa艂a cisza. Tylko oni dwoje nie spali.

- Mam na ciebie ochot臋 - szepn膮艂. - Czujesz to? Jeszcze bardziej si臋 przysun膮艂, lecz Antonia i tak wiedzia艂a o tym ju偶 od d艂u偶szej chwili.

- Chcesz? Mia艂a sucho w ustach.

- Odwa偶ysz si臋? Rozgrza艂 j膮 i pyta, czy chce? Antonia oddycha艂a szybko przez nos. Dr偶a艂a. Niecierpliwymi palcami rozpina艂a guziki jego koszuli.

- Cicho - szepn膮艂. U艂o偶y艂 si臋 wygodniej obok niej, chwyci艂 za biodra, Antonia naprowadzi艂a go. Czu艂a, jak j膮 wype艂ni艂, ugryz艂a go w rami臋, by st艂umi膰 j臋k rozkoszy.

Nie porusza艂 si臋, tylko przycisn膮艂 j膮 mocno do sie­bie. Ca艂owa艂 jej szyj臋, policzki, usta. Obejmowa艂 j膮 - by艂 wok贸艂 niej i by艂 w niej.

Antonia musia艂a si臋 poruszy膰, biodrami wykonywa艂a male艅kie k贸艂ka. S艂ysza艂a, jak Anastas ci臋偶ko od­dycha tu偶 przy jej uchu, czu艂a, jak ostro偶nie, ledwie zauwa偶alnie, zaczyna stawia膰 op贸r.

Nie okazywali rozkoszy, prawie nie oddychali. Anastas wsun膮艂 r臋k臋 mi臋dzy cia艂o swoje i Antonii. Sprawi艂, 偶e z uniesienia zabrak艂o jej tchu, podczas gdy sam trwa艂 nieporuszenie.

Antonia zadr偶a艂a, gdy poruszy艂 biodrami. Wbi艂a paznokcie w jego rami臋. Ugryz艂a. Przyj臋艂a go, przy­j臋艂a soki, kt贸rymi j膮 wype艂ni艂. Czu艂a jego gor膮ce war­gi pod swoim uchem.

Cicho wymkn臋li si臋 ze swych obj臋膰 i na powr贸t w艣lizn臋li w ubrania.

Antonia niemal nie艣wiadomie, le偶膮c na plecach, podci膮gn臋艂a do g贸ry kolana. Dopiero po chwili zda­艂a sobie spraw臋, 偶e napina d贸艂 brzucha.

Anastas obj膮艂 j膮.

- Chc臋 mie膰 dziecko - rzek艂 cicho. - My艣l臋, 偶e si臋 w tobie zakocha艂em, Toniu...

11

Antonia obawia艂a si臋 Anastasa, si艂y tego uczucia, kt贸re, jak s膮dzi艂, w sobie odkry艂.

Czekali na frachtowce ju偶 ponad tydzie艅. 脫w czas mo偶na by zmierzy膰 r贸偶n膮 miar膮.

Tylko mnisi wydawali si臋 przyjmowa膰 przymuso­wy post贸j ze stoickim spokojem. Odmawiali modli­twy, spacerowali, niczemu si臋 nie dziwili i nie dener­wowali.

Ilja Jaros艂awowicz wys艂a艂 dw贸ch swoich 偶o艂nierzy na konny zwiad wzd艂u偶 Suchony. Mieli wygl膮da膰 frachtowc贸w. Upomnia艂 ich, 偶eby nie oddalali si臋 bardziej ni偶 o dwa dni drogi, bo wyl膮duj膮 w Wielikim Ustiugu.

Kapitan Budi艂ow teraz r贸wnie偶 zaczyna艂 si臋 niepo­koi膰. Kilka razy w ci膮gu dnia chodzi艂 do wsi, ale ni­gdy nie zostawa艂 tam na d艂ugo.

- Sterczy w porcie, bo my艣li, 偶e stamt膮d lepiej zo­baczy statki? - dziwi艂 si臋 kto艣, gdy kapitan od paru godzin nie wraca艂.

- Ma pewnie swoje powody - odpar艂 kto艣 inny. Wadim pierwszy zacz膮艂 si臋 o niego martwi膰.

- Ilja Budi艂ow nie powinien sp臋dza膰 tyle czasu sam - rzek艂. - P贸jd臋 do wsi go poszuka膰.

Przeor nie mia艂 nic przeciwko temu. Pozostawia艂 bratu Wadimowi pe艂n膮 swobod臋, najwyra藕niej mu ufa艂. Nie wygl膮da艂o na to, by brat Wadim kiedykol­wiek przekroczy艂 wyznaczone granice.

Sylwetka mnicha szybko znikn臋艂a w oddali, jego szary habit jakby wtopi艂 si臋 w otoczenie.

- Bardziej by pasowa艂 na ksi臋cia - powiedzia艂 Anastas do Antonii. - Nigdy nie widzia艂em mnicha, kt贸­ry by mniej przypomina艂 brata zakonnego, ale te偶 nie widzia艂em w swym 偶yciu wielu, je艣li si臋 zastanowi臋.

Antonia nie odpowiedzia艂a. Nie mog艂a wyjawi膰 te­go, co wiedzia艂a o Wadimie.

Zapada艂 zmrok, lecz ani Wadim, ani kapitan si臋 nie pokazywali.

- Wie艣 nie jest tak du偶a - zauwa偶y艂a Antonia z nie­pokojem.

Wci膮gn臋艂a spodnie pod sp贸dnic臋, a potem j膮 zdj臋­艂a. Pleciony sznur, kt贸ry zwykle nosi艂a we w艂osach, zawi膮za艂a ciasno w talii jako pasek.

Denerwowa艂a si臋 coraz bardziej.

- Nie mo偶esz teraz i艣膰 do Totmy - rzek艂 Anastas. - Nie o tej porze. Kobiety nie chodz膮 tam same, nie chc臋, by ci臋 zaczepiano. Tu kobiety nie nosz膮 spodni.

- Martwi臋 si臋 o nich.

- Wadim na pewno znajdzie kapitana. Biedak te偶 ma prawo si臋 napi膰. Ca艂y czas nad wszystkim czuwa, ma prawo czu膰 si臋 zm臋czony.

- Jest Ukrai艅cem - rzuci艂a Antonia. - A oni s膮 jak nied藕wiedzie.

- I tobie o tym m贸wi艂? - Anastas u艣miechn膮艂 si臋 krzywo, ale w jego oczach pojawi艂 si臋 niepok贸j.

- Opowiedzia艂 mi o Ukrai艅cach wiele ciekawych rzeczy - odpar艂a Antonia zaczepnie. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e nie wiedzia艂e艣, 偶e Ukrai艅cy s膮 najlepszymi kochankami.

Prychn膮艂.

- Albo 偶e najpi臋kniejsze kobiety pochodz膮 z Ukra­iny!

- Mo偶e i ty mu si臋 podobasz?

- Ja si臋 nie urodzi艂am nad brzegiem Dniepru - od­par艂a Antonia. - Gdyby by艂o inaczej, mo偶e i zwr贸ci艂­by na mnie uwag臋 - za偶artowa艂a, a potem doda艂a z westchnieniem. - Zima nadejdzie, zanim wr贸cimy do domu!

Anastas nic na to nie odpowiedzia艂.

Antonia ruszy艂a wzd艂u偶 brzegu rzeki, nie mia艂 in­nego wyj艣cia, jak pod膮偶y膰 za ni膮.

Szli d艂ugo obok siebie, nic nie m贸wi膮c. Znale藕li si臋 z dala od woz贸w, z dala od Totmy.

Niebo zakrywa艂y chmury, noc b臋dzie ciemna. W powietrzu wisia艂a wilgo膰, ale nie zanosi艂o si臋 na och艂odzenie.

- Powiedzia艂a艣 鈥瀌om鈥 o Archangielsku - nieoczekiwa­nie rzuci艂 Anastas. - Czy jest twoim domem? - spyta艂.

- Musz臋 tam wr贸ci膰 - odpar艂a z uporem.

- To nie jest odpowied藕 - nie dawa艂 za wygran膮. Usiad艂 na trawie. - Ja te偶 jestem zagubiony. Przed Kati nie kocha艂em 偶adnej kobiety, ale nic nie poradz臋 na to, 偶e teraz darz臋 uczuciem ciebie... - Zamilk艂. - Chc臋 wiedzie膰, co zamierzasz - wyzna艂 wreszcie. - Mogliby艣my zapomnie膰 o frachtowcach z Archan­gielska. Tam na p贸艂nocy przez p贸艂 roku panuje zima. Mogliby艣my pojecha膰 na po艂udnie i zacz膮膰 nowe 偶y­cie. Mamy przecie偶 dobre dokumenty...

Roze艣mia艂 si臋 g艂ucho.

- Mogliby艣my pojecha膰 dok膮dkolwiek, wystarczy tylko, by艣my trzymali si臋 tej strony Uralu. Pomy艣l o tym, Toniu! Ma艂y domek, o kt贸rym m贸wi艂em, m贸g艂by si臋 sta膰 rzeczywisto艣ci膮. Konie r贸wnie偶. Ogl膮daliby艣my zielone 艂膮ki przez ca艂y rok. Mog艂yby po nich biega膰 dzieci...

- Twoi synowie? - spyta艂a z b艂yskiem w oczach.

- C贸rki tak偶e - odpar艂 szybko. Skuba艂 such膮 traw臋, wyrywa艂 z korzeniami ca艂e k臋pki. Nie potrafi艂 utrzyma膰 r膮k w spokoju.

- Mo偶esz spe艂ni膰 swe marzenia - odpowiedzia艂a.

- Ja? - Anastas w jednej chwili skoczy艂 na r贸wne nogi. Chwyci艂 Tonie za ramiona i spojrza艂 jej w oczy. - Ja? - powt贸rzy艂. - Mogliby艣my razem wyjecha膰 na Ukrain臋, gdyby艣 chcia艂a, a wtedy m贸g艂bym zosta膰 najlepszym kochankiem w ca艂ej Rosji... - rzuci艂 niby to 偶artem, ale i z 偶arliwo艣ci膮. - Sam nie pojad臋. C贸偶 mia艂bym sam tam robi膰?

Pu艣ci艂 Antoni臋 i opad艂 z powrotem na traw臋. Po­艂o偶y艂 si臋, zakry艂 r臋k膮 oczy.

- M贸g艂by艣 znale藕膰 sobie kobiet臋.

- Gdzie znajd臋 tak膮, kt贸ra wiedzia艂aby tyle o ko­niach, co ty? - spyta艂, tak jakby tylko z tego powodu chcia艂 z ni膮 by膰.

Antonia nabra艂a w p艂uca powietrza i dr偶膮cym g艂o­sem odpowiedzia艂a:

- Chcesz przecie偶 spotka膰 kobiet臋, kt贸ra da艂aby ci dziecko. Ja z trudem urodzi艂am Olg臋, nie jestem stwo­rzona do rodzenia dzieci, mam za w膮skie biodra. Sam wiesz najlepiej, jak s膮 zbudowane klacze rozp艂odowe. - Zamilk艂a, lecz po chwili m贸wi艂a dalej: - Mog艂am umrze膰 przy narodzinach ch艂opczyka. Wiesz, 偶e nie prze偶y艂. By膰 mo偶e nigdy ju偶 nie b臋d臋 mog艂a mie膰 dzieci. Powiniene艣 znale藕膰 kobiet臋, kt贸ra mog艂aby spe艂ni膰 twoje marzenia.

A i ty m贸g艂by艣 jej da膰 wiele, Anastas... - Odgad艂, 偶e u艣miechn臋艂a si臋 w ciemno艣ci. - 鈥瀋hocia偶 nie pochodzisz z Ukrainy...

- Nie mo偶esz powiedzie膰, 偶e jestem dla ciebie tyl­ko przyjacielem - rzek艂 rozdra偶niony. - Po偶膮dasz mnie, nie bronisz si臋 przed moimi pieszczotami. Pragniesz ich r贸wnie mocno jak ja ciebie pragn臋. Nie odtr膮ci艂a艣 mnie...

- By膰 mo偶e powinnam - odpar艂a cicho.

- Nie, Toni膮!

- Tak, po偶膮dam ci臋 - przyzna艂a. - Ale boj臋 si臋. Dzi臋­ki tobie spe艂nia si臋 tak wiele moich pragnie艅, Anastas. Tak 艂atwo by艂oby powiedzie膰 ci 鈥瀟ak鈥. Mo偶e to jest dla mnie droga, ale nie mam pewno艣ci. Musia艂abym si臋 odwa偶y膰... odwa偶y膰 si臋 na skok w nieznane.

- Nie jeste艣 tch贸rzem, Toni膮.

- Ale si臋 boj臋 - odpar艂a.

- Chod藕 do mnie! - poprosi艂 i wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋. Z wahaniem usiad艂a obok. Anastas nie zadowoli艂 si臋 tym i lekko poci膮gn膮艂 j膮, by si臋 po艂o偶y艂a. W jed­nej chwili znalaz艂 si臋 nad ni膮 i przycisn膮艂 do ziemi swoim cia艂em. Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie rozumiem tego, Toniu - rzek艂. - Nic z tego nie rozumiem. By艂a艣 dla mnie jak siostra i nagle sta­艂a艣 si臋 kobiet膮. Wcze艣niej nie widzia艂em, jak ta艅cz膮 twoje loki. Traktowa艂em ci臋 jak najlepszego przyja­ciela, ale nie dostrzega艂em, jak pi臋knie si臋 u艣miechasz, jak kusz膮ce s膮 twoje wargi, nie zastanawia艂em si臋 nad tym, jak by to by艂o ci臋 ca艂owa膰. Teraz ca艂y czas mu­sz臋 ze sob膮 walczy膰. Chc臋 dotyka膰 twoich w艂os贸w, czu膰 twoje usta na swoich. Przedtem nie zauwa偶y艂em, jak mi臋kkie s膮 twoje policzki. Nie my艣la艂em, 偶e by­艂oby dobrze przytuli膰 sw贸j policzek do twego. - Uca­艂owa艂 j膮 ostro偶nie. - Nie widzia艂em, jak ko艂ysz膮 si臋 twoje piersi, kiedy chodzisz, jak szczup艂a jeste艣 w pa­sie, jak g艂adka jest sk贸ra twoich 艂ydek, jak mocne s膮 twoje uda... - Jego g艂os zabrzmia艂 ochryple. Palce ba­wi艂y si臋 guzikami bluzki Antonii. - Teraz ci膮gle prag­n臋 ci臋 dotyka膰 - rzek艂. - Po偶膮dam ci臋, Toniu. Czuj臋 si臋 jak kot w marcu!

Antonia odwr贸ci艂a g艂ow臋, kiedy chcia艂 j膮 poca艂owa膰.

- Nie mog臋, Anastas - szepn臋艂a. Po艂o偶y艂 si臋 obok, jednak ca艂y czas j膮 obejmowa艂.

Bezwiednie wsun膮艂 d艂o艅 pod jej kurtk臋.

- Wiem, 偶e i ty mnie pragniesz - rzek艂 po chwili. Antonia skin臋艂a g艂ow膮.

- Ale ja nie mog臋 - trwa艂a przy swoim. - To co艣 wi臋cej, Anastas, m贸j przyjacielu.

- W艂a艣nie. Jeste艣my przyjaci贸艂mi - odpar艂 ponuro. - Nie wszystkich, kt贸rzy s膮 razem, 艂膮czy przyja藕艅. W wielu domach panuje nienawi艣膰. - Odetchn膮艂 z dr偶eniem. - Nie by艂a艣 zadowolona ze swego 偶ycia, wci膮偶 dr臋czy艂 ci臋 niepok贸j. Traktowa艂a艣 dom jak wi臋­zienie. Pami臋tam, 偶e czeka艂em w stajni, p贸ki nie wy­szed艂 tw贸j kochanek. Nadal by do ciebie przychodzi艂, noc w noc, gdyby w twoim 偶yciu nie pojawi艂 si臋 Gri­gorij. Czy chcesz tego, Antoniu? Czy tak ma wygl膮da膰 twoje szcz臋艣cie? Czy po to jedziesz do Archangielska, 偶eby znowu tak 偶y膰?

- Nie wykorzystuj tego przeciw mnie.

- Chcesz tak 偶y膰? Mo偶esz mi odpowiedzie膰? Nie chcia艂bym straci膰 tej szansy, kt贸r膮 nam dano. Odwa­偶臋 si臋 na skok w nieznane. Ja te偶, do diab艂a, nie mog臋 wiedzie膰, czy b臋d臋 ci臋 kocha艂 przez reszt臋 偶ycia. Kt贸偶 to mo偶e wiedzie膰? Wiem, 偶e bardzo b臋d臋 si臋 sta­ra艂. Mnie to wystarczy. Potrafi臋 si臋 z tob膮 艣mia膰, po­trafi臋 razem z tob膮 p艂aka膰 i nie wstydz臋 si臋 艂ez. Wi­dzia艂a艣 mnie, gdy si臋 z艂oszcz臋, kiedy si臋 boj臋, znasz moje s艂abe strony, pozna艂a艣 te偶 niekt贸re zalety. Ko­chali艣my si臋, po偶膮damy si臋 nawzajem. Gdyby wszy­scy posiadali tak wiele, na czym mogliby budowa膰 przysz艂o艣膰, w tym kraju 偶yliby tylko szcz臋艣liwi lu­dzie. Chcia艂bym dzieli膰 z tob膮 reszt臋 moich dni, chcia艂bym si臋 zestarze膰 u twego boku, kobieto! Czy to nie wystarczy? Czego wi臋cej chcesz, Antoniu?

Grigorij nie 偶yje.

Tego nie mo偶na ju偶 odwr贸ci膰.

Ju偶 nigdy nie b臋dzie tak samo.

Oleg nigdy by do niej tak nie m贸wi艂 jak ten m艂o­dy ch艂opak, kt贸ry teraz j膮 obejmowa艂. Oleg nigdy nie dzieli艂by z ni膮 tyle, ile Anastas.

Nie kocha艂a Olega tak jak Grigorija, tego by艂a pewna. Ale nie mia艂aby odwagi por贸wnywa膰 Olega z Anastasem.

Dostrzega艂a r贸偶nice mi臋dzy Anastasem i Wasili­jem, ale o m臋偶u wola艂a w ten spos贸b nie my艣le膰.

- Kusisz - powiedzia艂a. - Kusisz bardziej, ni偶 sam jeste艣 w stanie to zrozumie膰, Anastas...

- ...ale?

- Musz臋 wr贸ci膰 do Archangielska - rzek艂a stanow­czo. Jednocze艣nie czu艂a, 偶e jej op贸r s艂abnie. - Nie mo­g臋 tak po prostu z tob膮 st膮d uciec. Musz臋 jecha膰 do Archangielska. Mam tam dziecko, Anastas...

- Zabierz je ze sob膮! - zaproponowa艂. - Chc臋 by膰 z tob膮, a skoro Olga jest twoj膮 c贸rk膮, z pewno艣ci膮 m贸g艂bym j膮 pokocha膰. Dlaczego nie? A je艣li nie urodzi nam si臋 dziecko, to przynajmniej nie b臋dziemy sami.

- Naprawd臋 tak my艣lisz? - spyta艂a Antonia ostro偶­nie po d艂u偶szej chwili milczenia.

- Chc臋 by膰 z tob膮. - Anastas by艂 tego pewien.

- Potrzebuj臋 wi臋cej czasu na podj臋cie decyzji - rze­k艂a powoli. - Nie mog臋 ci da膰 teraz odpowiedzi. Nie tutaj.

- Zgadzam si臋. Poczekam.

Wsta艂 i pom贸g艂 jej si臋 podnie艣膰. Wyj膮艂 jej z w艂o­s贸w 藕d藕b艂o trawy.

- Teraz wszyscy sobie my艣l膮, 偶e zwabi艂em ci臋 na odludzie, by m贸c si臋 z tob膮 bawi膰 w mam臋 i tat臋 - u艣miechn膮艂 si臋 i wzi膮艂 jej twarz w d艂onie, a potem po­ca艂owa艂, d艂ugo i nami臋tnie. - Nawet nie wiedz膮, jak si臋 myl膮! - rzek艂 z szelmowskim u艣miechem.

Jak ch艂opiec.

Antonia wzi臋艂a go za r臋k臋 i wolno ruszyli do obo­zu. Anastas wiele razy przystawa艂 nad rzek膮 i rzuca艂 kamyki do wody. Bawi si臋 jak dziecko, pomy艣la艂a To­ni膮, ale jednocze艣nie zaskakiwa艂o j膮 to, jak dojrza艂ym sta艂 si臋 m臋偶czyzn膮.

Dobrze by艂o mie膰 go blisko.

Anastas mia艂 wiele zalet, nie s膮dzi艂a, by m贸g艂 je straci膰, nie s膮dzi艂a, by m贸g艂 si臋 zmieni膰 i z czasem sta膰 si臋 innym cz艂owiekiem.

Wiedzia艂a, 偶e potrafi 偶y膰, nie posiadaj膮c wielkiego maj膮tku. Rzeczy go nie wi膮za艂y.

Nie upatrywa艂 szcz臋艣cia w bogactwie. Oboje dzie­lili tak wiele pogl膮d贸w, przywi膮zywali wag臋 do tych samych spraw...

Jak偶e j膮 kusi艂...

Nagle Antonia przystan臋艂a, chwyci艂a Anastasa za rami臋 i zatrzyma艂a go.

Od razu zrozumia艂, 偶e dzieje si臋 co艣 z艂ego.

Popchn膮艂 j膮 na traw臋, a sam b艂yskawicznie upad艂 obok.

Przy wozach panowa艂o jakie艣 zamieszanie.

Ogniska zgas艂y, i to tak nagle, jakby kto艣 zasypa艂 je piaskiem.

W powietrzu nios艂y si臋 g艂osy.

Wo艂anie.

Krzyki.

R偶enie koni.

- Caryca! - rzuci艂a nagle Antonia i poderwa艂a si臋, by pobiec w stron臋 obozu.

Anastas z艂apa艂 j膮 za kostk臋 i upad艂a twarz膮 w su­ch膮 traw臋.

- Puszczaj, do diab艂a!

Anastas pu艣ci艂 jej nog臋, ale zd膮偶y艂 si臋 unie艣膰 i przy­trzyma膰 za obie r臋ce, nie pozwalaj膮c wsta膰.

- Ten kto艣 nie przyszed艂 w odwiedziny, Toni膮 - szepn膮艂. - Nie wszyscy ludzie s膮 dobrzy, moja droga. Czy偶by艣 o tym zapomnia艂a?

- Caryca! Anastas skin膮艂 g艂ow膮.

- Wiem - odpar艂 ci臋偶ko. - Najwspanialsza klacz na zach贸d od Uralu...

Z obozu nadal dochodzi艂y krzyki, od czasu do cza­su mign臋艂a pochodnia. Jeden z w o z 贸 w zaj膮艂 si臋 ogniem.

- Zapasy dla gubernatora nie dotr膮 chyba do Ar­changielska - mrukn膮艂 Anastas.

- Kto 艣mia艂? - spyta艂a Antonia. - Nie zabior膮 mo­jego konia!

Pr贸bowa艂a wyrwa膰 si臋 Anastasowi, lecz musia艂a da膰 za wygran膮.

- Nie zdo艂asz im przeszkodzi膰! - rzek艂 stanowczo. - Mo偶e b臋d膮 t臋dy ucieka膰 - doda艂. - A wtedy wpadn膮 prosto na nas...

Antonia nie odpowiedzia艂a, ws艂uchana w szum wody.

- Ju偶 wcze艣niej przep艂ywali艣my rzek臋 - westchn臋­艂a zrezygnowana. - Ale tym razem nie dostaniesz mo­ich but贸w. Nigdy ci nie zapomn臋, 偶e pu艣ci艂e艣 moje najlepsze buty z pr膮dem Obu!

- Mo偶esz ich nie zdejmowa膰.

Podczo艂gali si臋 na brzuchach a偶 do brzegu. Zanu­rzyli si臋 w wodzie i szli jak d艂ugo si臋 da艂o, trzymaj膮c si臋 za r臋ce.

- Nie oddalaj si臋! - szepn膮艂, gdy stracili grunt pod stopami.

Od drugiego brzegu dzieli艂a ich jeszcze du偶a odleg­艂o艣膰.

Buty zrobi艂y si臋 ci臋偶kie i ci膮gn臋艂y Antoni臋 na dno, ale pomaga艂a sobie ramionami, by mimo wszystko utrzyma膰 si臋 na powierzchni i p艂yn膮膰 naprz贸d.

Ba艂a si臋 nawet mrugn膮膰 w obawie, by nie straci膰 Anastasa z oczu.

Widzia艂a, 偶e on cz臋sto si臋 ogl膮da, by sprawdzi膰, czy za nim nad膮偶a. Zrobi艂o jej si臋 ciep艂o na sercu.

Pr膮d spycha艂 ich troch臋 w d贸艂, ale wreszcie uda艂o im si臋 dop艂yn膮膰 tak daleko, 偶e znowu mogli stan膮膰.

Wtedy Anastas j膮 obj膮艂 i ruszyli w stron臋 brzegu, gdzie ukryli si臋 w zaro艣lach.

Wyczerpani opadli na ziemi臋 pomi臋dzy rzadkimi krzakami. Gdyby noc by艂a gwia藕dzista i 艣wieci艂 ksi臋­偶yc, nie uda艂oby im si臋 schowa膰.

Ale teraz miejsce nadawa艂o si臋 na kryj贸wk臋.

Nie dochodzi艂y tu 偶adne odg艂osy z obozu, zag艂u­sza艂 je szum rzeki.

Ale widzieli p艂on膮ce wozy.

Czerwone, ogromne ognisko rozja艣niaj膮ce ca艂e nie­bo a偶 do Totmy.

Widzieli ludzi odci膮gaj膮cych konie od woz贸w. I tych, kt贸rzy bronili zwierz膮t. Widzieli, jak rabusiom uda艂o si臋 zabra膰 konie i poprowadzi膰 je na zach贸d.

Antonia usi艂owa艂a policzy膰 napastnik贸w na tle ognia. Dosz艂a do dwudziestu kilku, ale mog艂o by膰 ich wi臋cej.

Z tej odleg艂o艣ci nie zdo艂a艂a rozpozna膰 Carycy w艣r贸d innych uprowadzonych koni.

Chcia艂a jednak wierzy膰, 偶e po偶egna艂a j膮 chocia偶 spojrzeniem.

- Czy w艂a艣nie tak rabowali艣cie? - spyta艂a. - Czy to budzi w tobie wspomnienia?

- Zdarza艂o si臋, 偶e zagarniali艣my zapasy przezna­czone dla wojska. - Nie stara艂 si臋 usprawiedliwia膰, nie pr贸bowa艂 k艂ama膰.

Antonia nie pyta艂a wi臋cej Anastasa, nie chcia艂a wie­dzie膰.

To cz臋艣膰 jego 偶ycia.

Grigorij nigdy nie chcia艂 opowiada膰 jej o swej prze­sz艂o艣ci, ale Toni膮 my艣la艂a, 偶e jest w stanie j膮 sobie wy­obrazi膰. Patrzy艂a na niego i jego towarzyszy jak na bohater贸w.

Teraz zrozumia艂a, 偶e r贸wnie偶 bohaterowie do­puszczaj膮 si臋 czyn贸w, kt贸rymi si臋 nie chwal膮, 偶e r贸w­nie偶 Grigorij nie mia艂 ca艂kiem czystego sumienia.

I Anastas tak偶e.

Antonia nie chcia艂a wiedzie膰.

- Musimy wraca膰 - szepn膮艂, wychodz膮c z ukrycia. - Mo偶e kto艣 potrzebuje pomocy...

Antonii przysz艂o do g艂owy, 偶e chcia艂 powiedzie膰 co艣 innego - 偶e trzeba sprawdzi膰, czy kto艣 ten napad prze偶y艂.

Wcale by jej nie zdziwi艂o, gdyby wszyscy zgin臋li.

Ju偶 nic jej nie dziwi艂o.

Podeszli brzegiem niemal na wysoko艣膰 obozu. Od ognia robi艂o si臋 tak jasno, 偶e bez trudu wybrali miej­sce, by przep艂yn膮膰 na drug膮 stron臋. Rzeka by艂a tu w臋偶­sza, ale do艣膰 g艂臋boka. Nie da艂o si臋 jej przeby膰 wp艂aw. Nic dziwnego, 偶e rabusie wybrali inn膮 drog臋 ucieczki.

W powietrzu unosi艂 si臋 sw膮d spalenizny. Anastas nie czeka艂 na Antoni臋. Kiedy zobaczy艂, 偶e wysz艂a z wody, rzuci艂 si臋 ku p艂on膮cym wozom i znikn膮艂 mi臋­dzy nimi.

Antonia usiad艂a na brzegu. Zdj臋艂a wysokie buty, wyla艂a z nich wod臋, potem zn贸w je w艂o偶y艂a i pod膮­偶y艂a za Anastasem.

Kimkolwiek byli bandyci, okazali si臋 bardzo do­k艂adni. Ukradli wszystko, co posiada艂o jak膮kolwiek warto艣膰.

Kiedy przyp艂yn膮 frachtowce, nie b臋dzie ju偶 艂adun­ku, kt贸ry mia艂y zabra膰 dla gubernatora w Archangielsku.

Konie znikn臋艂y.

Wszystko, co znajdowa艂o si臋 w wozach, zosta艂o al­bo skradzione, albo spalone. Bandyci nie mogli na­pa艣膰 na ob贸z w bardziej dogodnym momencie.

Nawet pogoda im sprzyja艂a. Panowa艂y takie ciem­no艣ci, 偶e tylko tutejsi mogli poprowadzi膰 konie przez las, tylko dobrze znaj膮cy okolic臋 mogli zakra艣膰 si臋 niepostrze偶enie pod sam ob贸z.

Musieli wiedzie膰, 偶e wi臋kszo艣膰 偶o艂nierzy i kupc贸w wybra艂a si臋 do wsi. Pewnie obserwowali ich przez kil­ka dni.

Ale podr贸偶uj膮cy nie zauwa偶yli 偶adnego niepoko­j膮cego sygna艂u...

Kiedy Antonia znalaz艂a Anastasa, stara艂 si臋 t艂umi膰 p艂omienie we艂nianymi kocami, mniejsze usi艂owa艂 za­depta膰. Wygl膮da艂o na to, 偶e walczy bezskutecznie.

Przeor kl臋cza艂 i modli艂 si臋, ale nawet nie ruszy艂 pal­cem, 偶eby pom贸c.

Antonia nigdzie w pobli偶u nie widzia艂a 偶adnego z nowicjuszy, cho膰 偶aden z nich z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie poszed艂 do wsi.

Potrz膮sn臋艂a 艣wi膮tobliwym starcem.

- A ch艂opcy? - spyta艂a. - Gdzie s膮 ch艂opcy, nowi­cjusze?!

Ale on tylko spojrza艂 na ni膮 b艂臋dnym wzrokiem i dalej odmawia艂 modlitwy. Zostawi艂a go w spokoju.

- Czy kto艣 zosta艂 w wozach? - krzykn臋艂a do Anastasa.

Zobaczy艂a, 偶e opr贸cz niego jeszcze dw贸ch innych m臋偶czyzn pr贸buje zdusi膰 ogie艅.

Jeden z woz贸w doszcz臋tnie sp艂on膮艂 i pozosta艂y tyl­ko czarne zgliszcza. Na ratowanie pozosta艂ych tak偶e by艂o za p贸藕no; poodpada艂y ju偶 od nich ko艂a.

- Nie wiem! - rzuci艂 w odpowiedzi, nie mia艂 nawet czasu spojrze膰 na Antoni臋.

By艂 czarny na twarzy, spocony, lecz na jego widok Antoni臋 rozpiera艂a duma.

- Ilu was by艂o w obozie? - zawo艂a艂 do jednego z 偶o艂nierzy, nie dos艂ysza艂a jednak, co tamten odpo­wiedzia艂.

Biega艂a od wozu do wozu i tam, gdzie ogie艅 nie bu­cha艂 zbyt wysoko, sprawdza艂a, czy nikt w nich nie zo­sta艂.

Na szcz臋艣cie nikogo nie znalaz艂a.

Nie zd膮偶y艂a jeszcze rozejrze膰 si臋 po placu. Kiedy odchodzili z Anastasem, w obozie zosta艂o oko艂o tu­zina m臋偶czyzn. Teraz przy gaszeniu ognia widzia艂a tylko kilku.

Min臋艂o sporo czasu, zanim pojawili si臋 mieszka艅­cy wsi, 偶eby zobaczy膰, co si臋 sta艂o, 偶eby zapyta膰, czy mog膮 pom贸c.

Czemu zjawili si臋 dopiero teraz? Antonii wyda艂o si臋 to dziwne.

Czy偶by wiedzieli wcze艣niej o tym, co mia艂o si臋 tu wydarzy膰?

Czy czekali, a偶 rabusie odjad膮?

Czy mo偶e niekt贸rzy nale偶eli do bandy?

Trudno by艂o si臋 oprze膰 podejrzeniom. Owszem, szybko utworzyli 艂a艅cuch, dzi臋ki kt贸remu wiadra z wod膮 czerpan膮 z Suchony pow臋drowa艂y do pal膮­cych si臋 woz贸w, ale przybyli dziwnie p贸藕no.

Niewiele da艂o si臋 uratowa膰.

A potem mo偶na by艂o tylko zgadywa膰, czy wi臋k­szo艣膰 rzeczy sp艂on臋艂a, czy zosta艂a skradziona.

- Ci膮gle kr膮偶膮 tu bandy rabusi贸w - poskar偶y艂 si臋 jeden z mieszka艅c贸w Totmy Anastasowi. - Jeste艣my zbyt s艂abi, by si臋 przed nimi broni膰.

Pogodzili si臋 z tym.

Powoli z zaro艣li zacz臋li wy艂ania膰 si臋 ci, kt贸rych napastnicy zaskoczyli w obozie. Niekt贸rzy spo艣r贸d wartownik贸w, z ranami na g艂owie, og艂uszeni, dopie­ro teraz powoli dochodzili do siebie i zaczynali poj­mowa膰, co tu zasz艂o.

Antonia usiad艂a zm臋czona na pie艅ku przy tym, co pozosta艂o z obozowego ogniska.

Pomy艣la艂a z ironi膮, 偶e przynajmniej nikt nie mo偶e skar偶y膰 si臋 na zimno. W 偶arze z dogasaj膮cych woz贸w mo偶na by upiec ryb臋 lub 艣winiaka.

Nic si臋 nie uratowa艂o.

Antonii pozosta艂o tylko to, co mia艂a na sobie.

Nikomu nie uda艂o si臋 ocali膰 wi臋cej.

Tylko przeor uchroni艂 sw膮 Bibli臋. Dr偶膮c, opowie­dzia艂 Antonii, 偶e z艂y cz艂owiek pr贸bowa艂 mu j膮 odebra膰, ale trzyma艂 艣wi臋t膮 ksi臋g臋 przed sob膮 niczym tarcz臋 i ona go uratowa艂a - bandyta zawaha艂 si臋 i zostawi艂 go w spokoju.

- Jak wygl膮da艂? - spyta艂a Antonia.

- By艂 m艂ody - mrukn膮艂. - Wszyscy byli m艂odzi! Za­b艂膮kane owce Pana, nie ma dla nich zbawienia... Tacy m艂odzi! - westchn膮艂 ku ciemnemu i ponuremu niebu.

M贸wi艂 dalej, ale Antonia ju偶 go nie s艂ucha艂a. Wie­dzia艂a, 偶e niczego wi臋cej od niego si臋 nie dowie.

Pojawili si臋 r贸wnie偶 nowicjusze, kt贸rzy schronili si臋 w wiosce.

Przyszed艂 z nimi brat Wadim, podtrzymuj膮c kapi­tana Ilj臋 Budi艂owa.

- Kapitan i ja zam贸wili艣my sobie po szklaneczce - rzek艂 mnich przepraszaj膮co.

Antonia zaczyna艂a rozumie膰, dlaczego jeden z nich wybra艂 klasztor, a drugi opu艣ci艂 ukochan膮 Ukrain臋. Pomy艣la艂a, 偶e to ich ucieczka od na艂ogu.

- Wszystko stracili艣my - oznajmi艂a Antonia. - Te­raz frachtowce mog膮 ju偶 przyp艂ywa膰!

Brat Wadim po艂o偶y艂 kapitana na ziemi. Usiad艂 obok Antonii i obj膮艂 j膮 ramieniem. Zaskoczy艂 tym Antoni臋. Zawsze jej si臋 wydawa艂o, 偶e mnichom nie wolno dotyka膰 kobiet.

- Teraz nie musimy si臋 ju偶 ba膰 - rzek艂. - Ten, kto nic nie posiada, nie mo偶e niczego straci膰.

- Czy zawsze tak pocieszasz biednych? - spyta艂a gorzko Antonia. - Czy syn w艂a艣ciciela ziemskiego od­wiedza szare izby i opowiada dzier偶awcom, 偶e w艂a­艣ciwie s膮 szcz臋艣liwcami, bo nikt nie mo偶e ich okra艣膰? To marna pociecha!

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Marna pociecha - powt贸rzy艂. - Jeste艣 m膮dra jak na kobiet臋, cho膰 ja zawsze uwa偶a艂em, 偶e kobiety s膮 m膮dre. Nie s膮dz臋, by艣 by艂a wyj膮tkiem, moja pi臋kna. Nigdy nie umia艂em k艂ama膰. Prawdopodobnie dlate­go wys艂ano mnie na p贸艂noc, na Wyspy So艂owieckie. Tam nikogo nie b臋d臋 gorszy艂. Ale dlaczego wys艂ano 艣wi膮tobliwego przeora, to dla mnie zagadka - rzek艂 z u艣miechem. - Za bardzo lubi臋 dobre wino, jedze­nie, pi臋kno... - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Gdy kiedy艣 sko艅­cz臋 sw膮 ziemsk膮 w臋dr贸wk臋 i stan臋 u bram niebios, mimo wszystkich zas艂ug w tym 偶yciu mog膮 mnie tam nie wpu艣ci膰. 鈥濨racie Wadimie!鈥, powie klucznik, 鈥濳obiety ci臋 zgubi艂y! Gdyby przesta艂 ci臋 cieszy膰 wi­dok kobiet, wpu艣ci艂bym ci臋 bez wahania!鈥 Blu藕ni臋. Kpi臋 sobie. No tak... - spojrza艂 na kapitana. - Nasz przyjaciel Ilja nigdy nie m贸g艂 pi膰 tyle, ile pij膮 na Ukrainie. A dzi艣 wieczorem stanowczo wypi艂 za du­偶o. Odesz艂a od niego 偶ona. Wyjecha艂a dziesi臋膰 lat temu. On nie wie nawet, czy 偶yje. Nie widzia艂 od tam­tej pory czw贸rki swych dzieci. - Pokr臋ci艂 smutno g艂ow膮. - W tym kraju jest wiele z艂a! Obawiam si臋, 偶e nasz przyjaciel Ilja dosta艂 w g艂ow臋 od kogo艣, kto chcia艂 go okra艣膰 z cennych rzeczy. Przyznam si臋, 偶e przy tej okazji i ja za艂atwi艂em pewn膮 spraw臋... - Szyb­ko rozejrza艂 si臋 doko艂a, potem wsun膮艂 r臋k臋 pod habit i wyci膮gn膮艂 zw贸j papier贸w, kt贸ry odwin膮wszy ze sk贸­ry, poda艂 Antonii. - Schowaj to! - rzek艂 cicho.

Antonia ukry艂a dokumenty pod bluzk膮. Zd膮偶y艂a zauwa偶y膰, 偶e piecz臋膰 zosta艂a z艂amana.

- Dotycz膮 ciebie, moja droga. Zawsze mia艂em s艂a­bo艣膰 do kobiet... pewnej nocy s艂ysza艂em w wozie ciebie i Anastasa... - m贸wi艂 dalej. Antonia prze艂kn臋艂a. - Oba­wiam si臋, 偶e Ilj臋 okradziono ze wszystkiego, r贸wnie偶 z dokument贸w, kt贸re mia艂 przekaza膰 gubernatorowi. Co za wstyd! Naturalnie szuka艂em ich, pyta艂em, ale kto chcia艂by wyjawi膰 prawd臋 mnichowi?

- Dzi臋kuj臋 - szepn臋艂a Antonia. Poklepa艂 j膮 po ramieniu i odszed艂. Ka偶demu, kto chcia艂 go s艂ucha膰, opowiada艂 o tym, jak si臋 zabawiali we wsi z kapitanem.

12

- Dosta艂a艣 je od niego? - spyta艂 Anastas zdumiony, kiedy Antonia odci膮gn臋艂a go na bok i pokaza艂a doku­menty, kt贸re da艂 jej Wadim.

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Widocznie wkrad艂a艣 si臋 r贸wnie偶 w serce mnicha - rzek艂.

By艂 zm臋czony i brudny, dwoi艂 si臋 i troi艂, pr贸buj膮c ratowa膰 z po偶aru, co si臋 da. Wi臋cej nikt nie m贸g艂by od niego wymaga膰.

Poparzy艂 sobie r臋ce, ale zbagatelizowa艂 to i ofuk­n膮艂 Antoni臋, kiedy chcia艂a je obejrze膰.

Nadszed艂 brudnoszary ranek. Nawet w dole nad rzek膮 wisia艂 g臋sty dym. W powietrzu czu艂o si臋 wil­go膰, cho膰 nie pada艂o. Wszystko nasi膮k艂o wod膮, dzi臋­ki temu zgas艂 ca艂y 偶ar po po偶arze.

Antonia i Anastas razem z 偶o艂nierzami zestawili ocala艂e cz臋艣ci woz贸w, buduj膮c co艣 na kszta艂t domu. Antonia dostrzeg艂a podobie艅stwo mi臋dzy kszta艂tem tej dziwnej budowli i kszta艂tem jurt wznoszonych przez Lapo艅czyk贸w 偶yj膮cych na zach贸d od Morza Bia艂ego na P贸艂wyspie Kola.

W prymitywnym pomieszczeniu, kt贸re powsta艂o, panowa艂a ciasnota, ale przynajmniej dawa艂o ono schronienie przed niepogod膮.

Anastas zszed艂 nad rzek臋, t艂umacz膮c, 偶e musi si臋 umy膰. Nikogo nie dziwi艂o, 偶e Antonia posz艂a za nim. Kiedy znale藕li si臋 nad wod膮 z dala od innych, Anastas przeczyta艂 dokumenty. Jeden poda艂 Antonii - ten, kt贸ry m贸wi艂 o zas艂ugach dla carycy El偶biety i dla kraju.

- Schowaj go dobrze gdzie艣 pod ubranie, najlepiej pod koszul臋.

Antonia starannie z艂o偶y艂a papier i zrobi艂a, jak jej poradzi艂.

Anastas z艂o偶y艂 drugi dokument. Zdrapa艂 czerwony lak piecz臋ci, okruchy wrzuci艂 do rzeki, a potem ukry艂 cenny akt pod podszewk膮 r臋kawa kurtki. Lepszego schowka nie m贸g艂 wymy艣li膰.

- Ten tw贸j mnich jest przebieg艂y jak sam szatan - powiedzia艂, a potem przykucn膮艂, by zmy膰 z twarzy brud i senno艣膰. Woda podzia艂a艂a jak balsam na opa­rzenia na d艂oniach. Antonia mia艂a mo偶e racj臋, kiedy chcia艂a je obejrze膰, chyba powinien je jej pokaza膰.

Nie mieli jednak niczego, czym mogliby opatrzy膰 rany...

Poza tym nie chcia艂, by Antonia robi艂a cokolwiek dla niego. Nie po tym, jak pokaza艂a mu dokumenty i opowiedzia艂a, w jaki spos贸b dosta艂y si臋 w jej r臋ce. Czu艂 si臋 ura偶ony i rozgoryczony.

Sam zamierza艂 wykra艣膰 te papiery, ale nie chcia艂 jej o tym m贸wi膰. Planowa艂 postawi膰 kapitanowi butelk臋 w贸dki...

A tymczasem uczyni艂 to dla niej pobo偶ny mnich.

B贸g jeden wie, co sobie przy tym wyobra偶a艂. Chy­ba nie z dobrego serca brat Wadim odda艂 Toni te cen­ne dokumenty...

Anastas wsta艂, wytar艂 r臋ce w spodnie i skrzywi艂 si臋 z b贸lu.

Antonia chwyci艂a go za nadgarstki. Szarpn膮艂 si臋, ale trzyma艂a mocno. Obejrza艂a jego d艂onie i krzykn臋艂a:

- Do diab艂a, Anastas! Nie mo偶esz niczego dotyka膰 takimi r臋kami!

- Nie mam innych - odpar艂 z gniewem. Pu艣ci艂a go i zdj臋艂a szarf臋 z w艂os贸w. Rozdar艂a j膮 na pasy, a potem tym prowizorycznym banda偶em prze­wi膮za艂a jego poparzone d艂onie, przedtem je ca艂uj膮c.

Nadal piek艂o, ale przynajmniej nie b臋dzie ju偶 tak bola艂o przy poruszaniu palcami.

Antonia d艂ugo patrzy艂a Anastasowi w oczy, potem obj臋艂a go i przytuli艂a.

- Jestem z ciebie dumna, Anastas! - wyzna艂a. Nie to pragn膮艂 us艂ysze膰 z jej ust, ale nie b臋dzie jej b艂aga艂 o s艂owa mi艂o艣ci.

Przytuli艂 j膮 ostro偶nie, musn膮艂 wargami jej czo艂o. Antonia podnios艂a ku niemu twarz.

U艣miecha艂a si臋. Poca艂owa艂 jej u艣miech.

- Smakujesz sadz膮 - rzek艂a g艂osem pe艂nym ciep艂a. - Nigdy nie ca艂owa艂am nikogo, kto by smakowa艂 sadz膮...

- Zr贸b to jeszcze raz! - poprosi艂.

Stali otuleni mg艂膮. Mieli siebie i nic poza tym. An­tonii przebieg艂o przez g艂ow臋, 偶e Wadim chyba si臋 nie myli艂, m贸wi膮c o tych, kt贸rzy nic nie posiadaj膮 i s膮 szcz臋艣liwi.

Teraz tak偶e oni nie mogli ju偶 niczego straci膰!

Wracali obj臋ci do osmalonego i podszytego wia­trem domu z ocala艂ych cz臋艣ci woz贸w. W艣lizn臋li si臋 do 艣rodka przez w膮ski otw贸r. Wewn膮trz panowa艂 mrok, ale poniewa偶 wszyscy siedzieli ciasno jeden obok drugiego, nikt nie marz艂.

Nad rzek膮 k艂ad艂a si臋 g臋sta mg艂a.

Siedzieli i rozmawiali o napadzie. Najbardziej roz­goryczeni byli kupcy, kt贸rzy planowali odwiedzi膰 Wielikij Ustiug i Archangielsk, by tam sprzeda膰 swo­je towary. Oni stracili wszystko.

- Wczoraj w Totmie wydawa艂o si臋 jako艣 pusto - rzek艂 jeden spo艣r贸d tych 偶o艂nierzy, kt贸rzy wybrali si臋 do wsi. Mo偶e i m贸wi艂 prawd臋, ale nie wiadomo, czy by艂 wtedy trze藕wy. - W ka偶dym razie niewielu m艂odych si臋 widzia艂o. Powinni艣my ruszy膰 za nimi w po艣cig!

- Kiedy wr贸ci艂e艣, bandyci byli ju偶 za siedmioma g贸rami - odpar艂 ostro Anastas.

- A ty co robi艂e艣 w tym czasie? - spyta艂 zaczepnie 偶o艂nierz. - Nasz kocha艣 zaci膮gn膮艂 pewnie bab臋 do la­su, 偶eby sobie pou偶ywa膰!

- A nawet je偶eli tak, to moje pe艂ne prawo - odci膮艂 si臋 Anastas. - Poza tym przyszed艂em przed innymi. Widzia艂em z daleka, jak odje偶d偶aj膮 na koniach, ale i tak 偶aden z nas by ich nie dogoni艂. Jak? Pieszo?

Zapad艂a cisza.

- Anastas bardzo ofiarnie gasi艂 po偶ar - o艣wiadczy艂 kapitan Budilow.

Zrobi艂o si臋 jeszcze ciszej.

Anastas po kolei patrzy艂 zebranym w oczy. We wzroku niekt贸rych odczyta艂 zrozumienie, w oczach innych wyrzut. Jeszcze inni spu艣cili g艂owy lub ucie­kli spojrzeniem.

Przeor nadal odmawia艂 swoje modlitwy.

- By艂em pijany - przyzna艂 Ilja Jaros艂awowicz Budi艂ow, kapitan w armii Jej Majestatu Carycy El偶biety Piotrowny. - Poszed艂em do Totmy i kupi艂em flaszk臋 w贸dki. Obawiam si臋, 偶e dobremu ojcu Wadimowi nie uda艂o si臋 mnie nak艂oni膰 do wcze艣niejszego powrotu do obozu? - Spojrza艂 z ukosa na mnicha, lecz tamten siedzia艂 z kamienn膮 twarz膮. - Brat Wadim zosta艂 ze mn膮. Jestem mu winien podzi臋kowania. Przyprowa­dzi艂 mnie potem do obozu, niestety dotarli艣my za p贸藕no. Zreszt膮 i tak nie m贸g艂bym pom贸c. - Westchn膮艂 ze smutkiem. - W 偶aden spos贸b bym si臋 nie przyda艂. Nie s膮dz臋, bym by艂 w stanie i艣膰. W dodatku we wsi napadni臋to na mnie i zrabowano wszystkie dokumen­ty. Papiery, kt贸re dla nikogo w Totmie nie przedsta­wiaj膮 偶adnej warto艣ci, bo w膮tpi臋, by ktokolwiek w艣r贸d posp贸lstwa potrafi艂 czyta膰! Nie wywi膮za艂em si臋 ze swego zadania i ca艂膮 win臋 bior臋 na siebie.

Antonia podziwia艂a go za odwag臋. M臋偶czyzna mu­si mie膰 wiele odwagi, by przyzna膰 si臋 do s艂abo艣ci i po­wiedzie膰 otwarcie, 偶e pope艂ni艂 b艂膮d, cho膰 to mo偶e si臋 obr贸ci膰 przeciw niemu.

By膰 mo偶e zyska艂 szacunek w艣r贸d swoich 偶o艂nierzy. Trudno powiedzie膰.

Kiedy kapitan zamilk艂 i usiad艂, odezwa艂 si臋 brat Wadim. Nie podnosi艂 g艂osu. Nikt jednak nie musia艂 si臋 wysila膰, 偶eby go s艂ysze膰. S艂uchano go z uwag膮.

- Nie ma chyba w膮tpliwo艣ci, 偶e napad na nasz ob贸z to dzie艂o mieszka艅c贸w Totmy. - Ci ludzie najwyra藕­niej znali okoliczne lasy jak w艂asn膮 kiesze艅. Musieli wiedzie膰, 偶e przy wozach zosta艂o nas niewielu. Fakt, 偶e kapitan Budi艂ow poszed艂 do wsi, u艂atwi艂 im zada­nie. Wczoraj nawet pogoda im sprzyja艂a. Mogli si臋 szybko zebra膰 i szybko uderzy膰. I r贸wnie szybko znik­n膮膰. Dla mnie jest jasne, 偶e zrobili to ludzie z Totmy.

- Tkwimy tu ju偶 ponad tydzie艅 - zauwa偶y艂 kto艣. - Dlaczego napadli na nas dopiero teraz? Mieli tyle cza­su. To mi si臋 nie zgadza, 偶eby czekali tak d艂ugo...

- Uda艂o im si臋? - spyta艂 Wadim.

- No tak...

- Zarabiali na tym, 偶e tu si臋 zatrzymali艣my? - py­ta艂 dalej mnich spokojnym g艂osem. - Czy korzystali na tym?

Wszyscy musieli przyzna膰, 偶e wie艣 zyska艂a na tym, i偶 rozbili ob贸z nieopodal. Zostawili w Totmie sporo grosza.

- Czy spotkali艣cie we wsi kogo艣, kto by na nas stra­ci艂? - pyta艂 Wadim.

- Ale dlaczego zaatakowali teraz? Wadim uczyni艂 lekki ruch g艂ow膮.

- Mam dobry s艂uch - rzek艂. - Do tego ca艂kiem do­bry wzrok. Wielu m艂odych m臋偶czyzn do niedawna walczy艂o ze Szwedami. Wr贸cili z wojny do domu i okaza艂o si臋, 偶e trudno im usiedzie膰 na miejscu. By­艂o te偶 w obozie sporo rzeczy, kt贸re kusi艂y. No i ko­nie. My艣l臋, 偶e byliby w stanie to zrobi膰. Dla zysku i z ch臋ci przygody. Przypuszczam, 偶e mieli swoich szpieg贸w, kt贸rzy donosili, jak daleko znajduj膮 si臋 frachtowce. Rabusie czekali tylko, a偶 statki znajd膮 si臋 o jeden dzie艅 drogi st膮d, nie chc膮c zbyt wcze艣nie po­zbawia膰 wsi pewnego zarobku. Mieszka艅cy w ma艂ych miejscowo艣ciach trzymaj膮 si臋 razem. Cz臋sto si臋 o tym zapomina, gdy samemu si臋 nie ma korzeni...

- A co to ma wsp贸lnego z twoim s艂uchem i wzro­kiem? - zapyta艂 kapitan Ilja Budi艂ow.

- Dostrzeg艂em ciemniejszy cie艅 na rzece - odpar艂 mnich. - Wydaje mi si臋 te偶, 偶e co艣 s艂ysza艂em. Przy­puszczam, 偶e mogliby艣cie teraz zobaczy膰 frachtowce, je偶eli zechce wam si臋 wyj艣膰 na brzeg.

- A nasi wartownicy? - przerwa艂 mu kapitan. Nie uda艂o mu si臋 wyj艣膰 na zewn膮trz; przy obu w膮skich otworach t艂oczyli si臋 偶o艂nierze.

艢ciany krzywego domu zachwia艂y si臋 niebezpiecz­nie, gdy wszyscy naraz rzucili si臋 do wyj艣cia.

- To ch艂opcy bez do艣wiadczenia - odpar艂 Wadim. - Albo zostali zabici lub og艂uszeni, albo si臋 sp贸藕nili.

Budi艂ow spojrza艂 na Wadima spod przymru偶onych oczu.

- Jak na Pa艅skiego s艂ug臋 w habicie, wiesz zaskaku­j膮co du偶o o 偶yciu i jego ciemnych stronach, bracie Wadimie.

Wadim nie odpowiedzia艂, u艣miechn膮艂 si臋 tylko ta­jemniczo. Zwykle w ten spos贸b reagowa艂 na docinki lub trudne pytania, na kt贸re nie chcia艂 odpowiada膰.

Milczenie stanowi艂o jego tarcz臋.

Na zewn膮trz zapanowa艂a rado艣膰. Najwyra藕niej mnich mia艂 racj臋.

- Niczego nie widzia艂am! - rzek艂a Antonia przy­gn臋biona. - Byli艣my przecie偶 nad rzek膮 i niczego nie zauwa偶y艂am. A ty, Anastas?

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Widzicie tylko siebie nawzajem - wyja艣ni艂 mnich 艂agodnie.

Przepu艣ci艂 ich przodem, nie 艣pieszy艂o mu si臋. Sta­n臋li nad brzegiem Suchony.

Z mg艂y wy艂oni艂y si臋 dwa frachtowce.

Antoni臋 ogarn臋艂a nieopisana rado艣膰 na widok stat­k贸w, kt贸re mog艂a rozpozna膰. Statk贸w, kt贸re przypo­mina艂y znajomy widok.

Na burtach obu widnia艂 napis 鈥濧rchangielsk鈥.

Br膮zowe burty, 艂atane 偶agle.

Po chwili ujrzeli tak偶e nazwy statk贸w.

Antonia zachwia艂a si臋, Anastas ledwie zd膮偶y艂 j膮 przytrzyma膰, 偶eby nie upad艂a.

Wpatrywa艂a si臋 w 偶aglowce. Czyta艂a nazwy - po­rusza艂a ustami, powtarzaj膮c je.

Ukry艂a twarz w kurtce Anastasa.

On tak偶e odczyta艂 nazwy.

Mocniej u艣cisn膮艂 Antoni臋.

Olga鈥 z Archangielska.

Misza鈥 z Archangielska.

Antonia p艂aka艂a na jego piersi.

Wszyscy po艣pieszyli do Totmy, cho膰 jeszcze nie­dawno gotowi byli si臋 zaklina膰, 偶e ich noga wi臋cej tam nie postanie.

Anastas widzia艂, jak szli.

Sta艂, obejmuj膮c Antoni臋, s艂ucha艂, jak p艂acze. W Archangielsku zostawi艂a tak wiele.

Piek艂y go d艂onie, ale wzi膮艂 j膮 na r臋ce i zani贸s艂 do opustosza艂ego schronienia.

Nawet przeor, kt贸ry nie przestawa艂 si臋 modli膰, po­d膮偶y艂 do portu, by przywita膰 frachtowce.

- To statki Olega! - rzek艂a z przekonaniem w g艂o­sie Antonia, kiedy Anastas posadzi艂 j膮 na deskach, a sam ukl臋kn膮艂 obok na udeptanej ziemi. - To jego statki - powt贸rzy艂a niemal szeptem. - Statki mojego m臋偶a, Anastas!

Poklepa艂 si臋 po kurtce.

- Mam dokumenty, kt贸re stwierdzaj膮, 偶e to ja je­stem twoim m臋偶em i wed艂ug kt贸rych zgodnie z pra­wem jeste艣 moj膮 偶on膮.

Antonia zamkn臋艂a oczy.

Wszystko wok贸艂 pachnia艂o spalenizn膮.

- Dlaczego nie wyjechali艣my wcze艣niej? - spyta艂a, ale nie pozwoli艂a mu odpowiedzie膰. - Poniewa偶 nie chcia­艂am - doko艅czy艂a. - Poniewa偶 czu艂am, 偶e nie powin­nam. Czy nie nazywaj膮 tego moralno艣ci膮...? - Splun臋艂a na ziemi臋. - Chc臋 post膮pi膰 jak nale偶y, Anastas - rzek艂a 艂ami膮cym si臋 g艂osem, nerwowo wyginaj膮c palce. - Chc臋 tylko zrobi膰 to, co s艂uszne, nie chc臋 nikogo zrani膰. A mo偶e mimo wszystko post膮pi艂am tak ze wzgl臋du na siebie? Widzia艂e艣 nazwy tych statk贸w?

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Nosz膮 imi臋 mojego dziecka i dziecka Raiji. - An­tonia westchn臋艂a. - Oleg i Jewgienij nie mieli tych statk贸w cztery lata temu. To nowe frachtowce. Za­uwa偶y艂e艣?

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie mog艂e艣 tego zauwa偶y膰, poniewa偶 nie wyros­艂e艣 nad morzem, nie dostrzegasz takich rzeczy. A za­tem dobrze im si臋 powodzi. Jeden statek nazwali imieniem mojej c贸rki, Olgi, a drugi na cze艣膰 Miszy, syna Raiji...

Anastas opar艂 czo艂o o kolana Antonii.

Czy w艂a艣nie w tym momencie od niego odchodzi艂a?

Czy to w tej chwili j膮 traci艂?

We mgle nad rzek膮, kt贸r膮 Antonia nazywa艂a swoj膮...

Czy偶by tutaj mieli si臋 rozsta膰? Zabierze z tych miejsc cudowne wspomnienia, to tutaj Antonia sta艂a si臋 je艣li nie jego w艂asna, to przynajmniej bardzo bliska.

Tutaj zrodzi艂y si臋 nadzieje.

Czy偶by i tutaj mia艂y zosta膰 pogrzebane?

Czy w艂a艣nie teraz zamierza mu powiedzie膰, 偶e ich zwi膮zek nie ma sensu? Czy zamierza mu powiedzie膰, 偶e j膮 藕le zrozumia艂?

Nie chcia艂 tego s艂ucha膰!

Nie mieli nawet konia, kt贸rego mogliby dosi膮艣膰 i uciec razem...

Wcze艣niej istnia艂o tak wiele mo偶liwo艣ci. I zmarno­wali je wszystkie.

Ich przysz艂o艣ci膮 mog艂y by膰 wsp贸lny dom i konie. Ich dzieci...

Anastas pragn膮艂 nadal w to wierzy膰.

Nie mo偶e straci膰 Antonii!

Nie mo偶e!

Straci艂 wszystkich, kt贸rzy cokolwiek dla niego znaczyli. Z niej nie chcia艂 zrezygnowa膰!

- Nie wolno ci odej艣膰! - rzek艂 zd艂awionym g艂osem. - Kocham ci臋, Antoniu! Nie chc臋, by艣 mnie opu艣ci艂a. O b o - je prze偶yli艣my, gdy inni zgin臋li. Czy nie s膮dzisz, 偶e jest w tym jaki艣 zamys艂? Wszystko prowadzi艂o nas ku sobie. Kocham ci臋. Nie puszcz臋 ci臋! Nie mog臋! Nie chc臋...

Antonia potarga艂a go po w艂osach, kt贸re tak偶e za­brudzi艂y si臋 od sadzy. Zauwa偶y艂a, 偶e jej d艂o艅 zrobi艂a si臋 szara.

- Nie jeste艣 mi oboj臋tny, Anastas - rzek艂a. Nigdy przedtem nie by艂a tak bliska wyznania, 偶e go kocha.

S艂owa powsta艂y w jej my艣li, ale zatrzyma艂y si臋 na wargach. Te s艂owa nale偶a艂y do Grigorija.

To o nim my艣la艂a, gdy si臋 pojawia艂y...

W dodatku Archangielsk znalaz艂 si臋 tak blisko.

Przy偶eglowa艂 do niej.

Oddech Archangielska dotar艂 do nabrze偶a Totmy.

Nosi艂 imi臋 jej c贸rki, nosi艂 imi臋 ma艂ego Michai艂a.

Znalaz艂 si臋 tak blisko.

Si臋ga艂 tak daleko.

Oddech Archangielska.

- Nie mog臋 pop艂yn膮膰 偶adnym z tych statk贸w - rze­k艂a bezbarwnie. - Nie mog臋...

Anastas ucieszy艂 si臋, lecz jego rado艣膰 nie trwa艂a d艂ugo.

- Ale musz臋 jako艣 dotrze膰 do Archangielska - m贸­wi艂a dalej r贸wnie blado. - A nie dojd臋 tam pieszo.

Anastas zrozumia艂, 偶e nie istnia艂o dla niej nic wa偶­niejszego ni偶 spotkanie z c贸rk膮.

Przysun膮艂 si臋 bli偶ej i czule obj膮艂 Antoni臋.

U艣wiadomi艂 sobie, 偶e zbli偶y艂 si臋 do niej bardziej ni偶 do kogokolwiek przedtem, cho膰 wcale nie zapo­mnia艂 o Kati.

Nie zna艂 Kati tak dobrze, jak pozna艂 Antoni臋, o kt贸rej wiedzia艂 chyba wszystko.

Ich przyja藕艅 opiera艂a si臋 na bezgranicznej szczero­艣ci, cz臋sto si臋 sobie zwierzali. Nigdy nie s膮dzili, 偶e trafi膮 w ramiona drugiego.

Wadim powiedzia艂, 偶e widz膮 tylko siebie nawzajem...

Anastas musia艂 si臋 u艣miechn膮膰.

To prawda, 偶e by艂 艣lepy na prawie wszystko poza ni膮, ale nie s膮dzi艂, by Antonia po艣wi臋ca艂a mu wi臋cej uwagi ni偶 zwykle.

Mia艂 nadziej臋, 偶e mnich jednak si臋 nie myli艂.

Anastas zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e mi艂o艣膰 do Kati tak偶e go za艣lepi艂a, 偶e w c贸rce szamana widzia艂 tylko to, co pi臋kne i dobre. I tak pozosta艂o do ko艅ca, na­wet je艣li prawda by艂a inna...

Nawet gdy sobie to u艣wiadomi艂, nie przesta艂 jej kocha膰.

Jego uczucia do Kati nie umar艂y, w pewnym sen­sie nadal do niej nale偶a艂, zawsze b臋dzie zajmowa艂a cz膮stk臋 jego serca.

To by艂a mi艂o艣膰...

Tak jak i uczucie do Antonii.

Odni贸s艂 wra偶enie, jakby zanurza艂 si臋 w lodowatej wodzie.

Jakby bieg艂 nago w mro藕n膮 noc.

Dozna艂 wstrz膮su, kiedy uzmys艂owi艂 sobie, 偶e na­prawd臋 kocha Antoni臋.

Nie tylko po偶膮da.

Nie tylko uleg艂 jej urokowi.

To nawet nie co艣 tak powierzchownego jak zako­chanie.

To co艣 wi臋cej.

O wiele wi臋cej.

Uzmys艂owi艂 sobie, 偶e j膮 lubi, 偶e bardzo j膮 lubi. Niesko艅czenie, nieopisanie, bezgranicznie j膮 lubi.

Imi臋 Antonii brzmia艂o jak cudowna muzyka, kt贸­rej m贸g艂by s艂ucha膰 bez ko艅ca. M贸g艂by powtarza膰 je w niesko艅czono艣膰, nigdy nie mia艂 do艣膰. Chcia艂by je szepta膰, m贸wi膰 normalnym g艂osem, wykrzycze膰. Wy­艣piewa膰...

Antonia...

Kocha j膮.

Kocha Antoni臋.

Powiedzia艂 jej to ju偶 wtedy, kiedy nie by艂 jeszcze ca艂kiem pewien tych s艂贸w. Musia艂 si臋 do nich uciec, by u艣wiadomi膰 jej powag臋 swych uczu膰, kt贸re ju偶 dawno si臋 w nim tli艂y.

My艣la艂 o tym, by si臋 z ni膮 zestarze膰.

Wyobra偶a艂 sobie, 偶e jest matk膮 jego dzieci, 偶e ra­zem buduj膮 przysz艂o艣膰.

Nie by艂y to marzenia ca艂kiem nierealne, dok艂adnie je pami臋ta艂.

Teraz nabra艂y wi臋kszego znaczenia.

Teraz jeszcze g艂臋biej w nie wierzy艂, teraz by艂 pe­wien, 偶e kocha Antoni臋.

Nie tak, jak kocha艂 Kati, to nie by艂oby mo偶liwe, bo ka偶da mi艂o艣膰 jest niepowtarzalna.

Ka偶da mi艂o艣膰 powinna by膰 nowa jak rozkwitaj膮cy kolejnej wiosny kwiat.

Anastas poczu艂 si臋 silny, poniewa偶 nabra艂 pewno­艣ci co do swych uczu膰. Potrafi艂 je nazwa膰.

To mi艂o艣膰.

Antonia.

Anastas poj膮艂, ile znaczy dziecko, jak bardzo by艂­by szcz臋艣liwy, gdyby zosta艂 ojcem.

Potrafi艂 zrozumie膰 t臋sknot臋 Antonii za Olg膮.

Potrafi艂 okaza膰 wspania艂omy艣lno艣膰, da膰 Antonii troch臋 swobody.

W tej chwili m贸g艂by j膮 zatrzyma膰, ale nie tak chcia艂 j膮 dosta膰.

Antonia powinna do niego przyj艣膰, gdy sama tego zapragnie, gdy zechce dzieli膰 z nim przysz艂o艣膰. Nie chcia艂, by z nim zosta艂a tylko dlatego, 偶e nie ma mo偶­liwo艣ci wyboru.

W贸wczas fundamenty ich wsp贸lnego domu nie tworzy艂yby solidnej podstawy.

- Mo偶esz mi powiedzie膰, od kiedy to sta艂a艣 si臋 tch贸rzem, Toniu? - spyta艂 weso艂o. - Zna艂em niezwy­k艂膮 dziewczyn臋, kt贸ra przep艂yn臋艂a Ob i Suchon臋. Po偶eglowa艂a w otwartej 艂odzi z Archangielska do uj艣cia rzeki Mezen. Walczy艂a z bagnami w krainie Konda i wygra艂a. 艁upn臋艂a z艂otym pos膮偶kiem w 艂eb szale艅ca. Rzuci艂a wszystko dla niewidomego cz艂owieka, kt贸ry potrzebowa艂 jej bardziej ni偶 ktokolwiek inny... - Zaczerpn膮艂 powietrza. - Dokona艂a wielu bohaterskich czyn贸w, nigdy nie tch贸rzy艂a. Nie widzia艂em, 偶eby si臋 kiedy艣 cofn臋艂a przed niebezpiecze艅stwem. Widzia­艂em, jak wysuwa艂a dumnie brod臋 i przeklina艂a. Czy偶­by znikn臋艂a, moja Toniu? Czy jej ju偶 nie ma?

- Co to wszystko znaczy? - spyta艂a zm臋czona.

- To znaczy - odpar艂 Anastas - 偶e masz wej艣膰 na pok艂ad 鈥濷lgi鈥 z Archangielska. I masz pop艂yn膮膰 do domu.

- A co z tob膮? - spyta艂a.

- Ja na pok艂adzie 鈥濵iszy鈥 udam si臋 wzd艂u偶 Suchony na p贸艂noc.

- Rozpoznaj膮 mnie...

- I co?

- Chc臋, 偶eby艣 pop艂yn膮艂 ze mn膮, Anastas. U艣miechn膮艂 si臋.

- Chcia艂em ci to u艂atwi膰. My艣lisz, 偶e nikt nie za­uwa偶y, 偶e czcz臋 ziemi臋, po kt贸rej st膮pasz? Pok艂ad, na kt贸rym stoisz? Chcia艂em ci tego oszcz臋dzi膰.

- Archangielsk jest jeszcze daleko - zauwa偶y艂a An­tonia. - Tak si臋 boj臋. Czuj臋 si臋 zagubiona, nie podo­艂am temu sama, cho膰 wcale nie czuj臋 si臋 tch贸rzem. Nie podo艂am temu sama...

- Je偶eli chcesz, naturalnie b臋d臋 przy tobie - zapew­ni艂. - Tak jak sobie 偶yczysz. Kocham ci臋. Pami臋tasz o tym?

Chwyci艂 j膮 pod brod臋 i spojrza艂 g艂臋boko w oczy.

- Niezale偶nie od tego, co si臋 wydarzy, Toniu, ko­cham ci臋.

- Pop艂yn臋 do Archangielska - rzek艂a bezbarwnie. - Ale nie zmuszaj mnie, bym zaraz bieg艂a do portu! P贸j­dziemy tam tu偶 przed wyp艂yni臋ciem. Nie wcze艣niej.

Anastas przysta艂 na jej propozycj臋.

Wr贸ci艂 Wadim. Trz膮s艂 si臋 z zimna w swym habi­cie, kt贸ry przesi膮kn膮艂 wilgoci膮 i teraz, mokry i ci臋偶­ki, bardziej ch艂odzi艂 ni偶 grza艂.

- Ca艂a Totma 艣mierdzi ryb膮 - rzek艂. - Nie mam nic przeciwko rybom, ale nie lubi臋, kiedy zdech艂e ry­by wprost pe艂zn膮 w moj膮 stron臋. Sam kapitan statku przyzna艂, 偶e towar nie jest pierwszorz臋dnej jako艣ci. Rzadko w tym zawodzie mo偶na spotka膰 tak uczci­wych ludzi. To do艣膰 szczeg贸lny m臋偶czyzna, ma tyl­ko jedno rami臋.

Antonii zrobi艂o si臋 s艂abo.

Zemdla艂a.

13

Odwaga kosztowa艂a. Antonia czeka艂a do wieczora. Sta艂a w ukryciu ko艣lawej budowli, czu艂a zapach ryb, unosz膮cy si臋 razem z mg艂膮. Widzia艂a, jak marynarze wy艂adowuj膮 beczki.

Widzia艂a frachtowce.

Bez ustanku odczytywa艂a nazwy na burtach stat­k贸w, dop贸ki nie zrobi艂o si臋 tak ciemno, 偶e nie mog艂a odr贸偶ni膰 poszczeg贸lnych liter.

Widzia艂a, 偶e wi臋kszo艣膰 cz艂onk贸w za艂ogi wysz艂a wieczorem na l膮d. Za艂adowali wszystkie ryby, kt贸­rych niewiele zosta艂o do zawiezienia z powrotem na p贸艂noc.

Kilka nocnych godzin mieli dla siebie.

Antonia wiedzia艂a, 偶e jednor臋ki w艂a艣ciciel statk贸w nie wybierze si臋 do gospody.

- Nie mo偶esz tak sta膰 i marzn膮膰! - Anastas obj膮艂 ukochan膮. - Rozchorujesz si臋.

Przyjemnie jej si臋 zrobi艂o, 偶e kto艣 si臋 o ni膮 martwi, 偶e okazuje trosk臋, podczas gdy ona sama najch臋tniej przesta艂aby istnie膰.

Przywo艂a艂 j膮 do rozs膮dku, dzi臋ki Anastasowi nie rzuci艂a si臋 w nurt Suchony.

Takie rozwi膮zanie r贸wnie偶 bra艂a pod uwag臋.

Zw膮tpienie z艂apa艂o j膮 za gard艂o.

Poczu艂a ciep艂e usta Anastasa na swej skroni.

- Kochanie... - zabrzmia艂 jego g艂os. Wspaniale, 偶e mo偶na dla kogo艣 tak wiele znaczy膰, nadawa膰 sens czyjemu艣 偶yciu. Antonia trz臋s艂a si臋 z zimna. Ba艂a si臋.

- Musz臋 tam p贸j艣膰 - rzek艂a stanowczo. - Musz臋 po­rozmawia膰 z Jewgienijem...

- Mog臋 p贸j艣膰 z tob膮, je艣li chcesz. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie teraz, Anastas. Nied艂ugo wr贸c臋, na razie nie zo­stan臋 na pok艂adzie. Musz臋 porozmawia膰 z kapitanem sa­ma. Je艣li mam wsta膰 z martwych, najlepiej, je艣li zrobi臋 to sama. To moje 偶ycie, Anastas. Nadal tylko moje...

Pu艣ci艂 j膮.

Nie dobiera艂a s艂贸w, by celowo go zrani膰, lecz mi­mo to zabola艂y. Ugodzi艂y, kiedy najmniej si臋 tego spodziewa艂. Dotkn臋艂y otwartej rany.

Da艂y Anastasowi do zrozumienia, 偶e nie odgrywa艂 w 偶yciu Antonii tak wa偶nej roli. Nie pozwoli艂a na to.

Antonia nie zauwa偶y艂a nawet, 偶e go zrani艂a. Chy­ba zrobi艂 si臋 bardziej dra偶liwy. Tak zwykle bywa, gdy dwoje ludzi z przyjaci贸艂 staje si臋 kochankami. 艁atwiej wtedy zada膰 b贸l.

Ten, kto kocha, bardziej nara偶ony jest na cios.

Wydawa艂a si臋 taka zdecydowana i jednocze艣nie tak bardzo si臋 ba艂a.

Na pewno wola艂aby wej艣膰 na pok艂ad, trzymaj膮c Anastasa mocno za r臋k臋, ale chyba nie pozwala艂a jej na to duma. Cokolwiek Jewgienij by powiedzia艂, nie chcia艂a, 偶eby Anastas to s艂ysza艂.

By膰 mo偶e r贸wnie偶 dlatego, by chroni膰 Anastasa.

Nie on ponosi艂 win臋 za to, 偶e odesz艂a od najbli偶szych. To, co si臋 p贸藕niej sta艂o, zale偶a艂o w r贸wnym stopniu od nich obojga. Je偶eli kogo艣 nale偶a艂o wini膰, to w ka偶dym razie nie jego. M臋偶czy藕ni 艂atwo obar­czaj膮 si臋 nawzajem odpowiedzialno艣ci膮.

Chcia艂a odkupi膰 sw膮 win臋.

Na nabrze偶u panowa艂a cisza. Grupka starszych m臋偶czyzn, spluwaj膮c na ziemi臋 br膮zow膮 艣lin膮, dysku­towa艂a o sprawach, o kt贸rych zwykle dyskutuj膮 star­si m臋偶czy藕ni na ca艂ym 艣wiecie.

Urwali rozmow臋, kiedy zauwa偶yli Antoni臋. Wiele par oczu spojrza艂o na ni膮, pod膮偶y艂o jej 艣ladem. M臋偶­czy藕ni wiedzieli, kim jest. Zdziwili si臋, dlaczego przy­chodzi po ciemku.

Antonia poczu艂a si臋 niepewnie na widok statk贸w, dziwnie by艂o znowu wdycha膰 zapach ryb - jedno i drugie przywodzi艂o na my艣l dom.

Mog艂aby zamkn膮膰 oczy i niemal uwierzy膰, 偶e jest w domu, w porcie w Archangielsku.

Tutaj w g艂臋bi l膮du nie znano 艣wie偶ego zapachu morskiej wody. Tutaj ludzie 偶yli i umierali, nie zna­j膮c morza.

To dziwne.

I smutne.

Jewgienij przysi膮g艂 sobie, 偶e nigdy ju偶 nie stanie na pok艂adzie. Ani jako marynarz, ani jako pryncypa艂. Zatem zerwa艂 obietnice.

Czy偶by t臋sknota za morzem okaza艂a si臋 zbyt silna?

Tym, kt贸rzy wcze艣nie zaczynali 偶ycie na morzu, po­zostawa艂 we krwi jaki艣 niepok贸j. 艁atwo dawali si臋 sku­si膰 do powrotu, trudno ich by艂o zatrzyma膰 na l膮dzie.

Antonia popatrzy艂a na frachtowiec 鈥濵isza鈥. Po­my艣la艂a, 偶e Jewgienij jest bardzo sentymentalny.

Nie zmieni艂 si臋 chyba zbytnio, nawet je艣li min臋艂y cztery lata.

Ma teraz czterdzie艣ci pi臋膰 lat.

Anastas wydaje si臋 przy nim taki m艂ody!

呕eby wej艣膰 na pok艂ad, Antonia musia艂a wspi膮膰 si臋 na g贸r臋. Energicznie zastuka艂a w burt臋. Nie mia艂a od­wagi zawo艂a膰. Nie chcia艂a, by Jewgienij si臋 zoriento­wa艂, 偶e to ona, zanim go nie zobaczy.

Chcia艂a widzie膰, jak zareaguje.

Ba艂a si臋.

- Tak, tak... - rozleg艂 si臋 zirytowany g艂os, docho­dz膮cy z kokpitu. Nikt przecie偶 w tak膮 d偶d偶yst膮 po­god臋 nie siedzi pod otwartym niebem. - Id臋...

Rozleg艂y si臋 kroki.

Znad burty wychyli艂 si臋 m臋偶czyzna, kt贸ry jakby wr贸s艂 w niebo. M臋偶czyzna z jednym ramieniem.

- 艢wi臋ta Panienko! - zawo艂a艂 Jewgienij Byk贸w.

- No, niezupe艂nie - odpar艂a Antonia i u艣miechn臋­艂a si臋 nie艣mia艂o. - Pomo偶esz mi dosta膰 si臋 na pok艂ad?

Wyrzuci艂 nad barierk膮 sznurow膮 drabink臋. Uderzy艂a o burt臋.

Antonia wesz艂a na g贸r臋 i wci膮gn臋艂a drabink臋. Sta­n臋艂a przed Jewgienijem.

- To ja, Jewgienij - odezwa艂a si臋. - Nie spodziewa­艂e艣 si臋 mnie, co?

Sta艂 jak pora偶ony. Otworzy艂 szeroko oczy, jakby nie pojmuj膮c tego, co odbiera艂 zmys艂ami.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, pr贸buj膮c odegna膰 wizj臋. Na pewno mu si臋 przywidzia艂o.

Ale Antonia nadal sta艂a przed nim na pok艂adzie. U艣miecha艂a si臋 niepewnie, a w jej oczach czai艂 si臋 strach, gotowa by艂a w ka偶dej chwili si臋 cofn膮膰.

- Antonia! - wykrztusi艂 i przytuli艂 j膮. - Antonia, ty piekielna kobieto! Jak, do diab艂a, mo偶esz nam robi膰 co艣 takiego? Antonia, Toni膮, czy to naprawd臋 ty?

Oboje rozp艂akali si臋. Jewgienij u艣ciska艂 j膮 serdecz­nie. Potem poci膮gn膮艂 za sob膮 pod pok艂ad i posadzi艂 na brzegu koi w swej kajucie.

W ciasnym pomieszczeniu pali艂a si臋 jedna lampa. Panowa艂a w nim dziwnie domowa atmosfera.

Nala艂 Antonii rumu. Przygl膮da艂 si臋 jej, gdy pi艂a. Sam 艂ykn膮艂 z butelki.

- Pomaga na b贸l w ramieniu - rzek艂 z grymasem. - W tak膮 pogod臋 dokucza mi rami臋, kt贸rego nie mam...

Stan膮艂 plecami do drzwi, nie m贸g艂 oderwa膰 oczu od Antonii.

- Po prostu powiedz to - rzek艂a Antonia. Ona tak­偶e nie umkn臋艂a wzrokiem. - Pytaj! Wszystko znios臋...

Westchn膮艂.

- Olga czuje si臋 dobrze. Wytar艂 usta wierzchem d艂oni. Antonia zamkn臋艂a oczy, nie odwa偶y艂aby si臋 spyta膰.

Nie od razu. Wiadomo, 偶e przede wszystkim powin­na odkupi膰 sw膮 win臋...

- Olga mieszka z nami - m贸wi艂 dalej Jewgienij. Sta­ra艂 si臋 dobiera膰 s艂owa, jego g艂os nieznacznie dr偶a艂. - Ma kr臋cone w艂osy, jest do ciebie podobna. Olga z czasem stanie si臋 prze艣liczn膮 m艂od膮 dam膮. Raija ju偶 wydala j膮 za Misze. M贸wi, 偶e 偶aden inny m臋偶czyzna nie wchodzi w gr臋, 偶aden nie jest wystarczaj膮co do­bry dla Olgi...

Antonia otworzy艂a oczy. Uspokoi艂a si臋, gdy si臋 do­wiedzia艂a, 偶e Olga ma si臋 dobrze, 偶e dziecku niczego nie brakuje.

- Jak mog艂a艣? - spyta艂 Jewgienij cicho. - Jak mog­艂a艣, Toniu?

Nie zamierza艂a odpowiedzie膰 takimi s艂owami, ale zwyk艂a si臋 broni膰, gdy j膮 atakowano.

- I ty o to pytasz?!

Jewgienij zamilk艂. Potem zrobi艂 dwa kroki dziel膮­ce go od koi i usiad艂 obok Antonii.

- Przepraszam - powiedzia艂. - Masz racj臋, nie powi­nienem by艂 o to pyta膰. Raija nie mog艂a ci darowa膰, 偶e opu艣ci艂a艣 Olg臋. Ba艂em si臋, 偶e nigdy ci tego nie zapomni, 偶e wiecznie b臋dzie w sobie nosi膰 gniew. Bardzo to prze­偶y艂a, kiedy wyjecha艂a艣, zostawiaj膮c dziecko... - Spojrza艂 na Antoni臋 z ukosa. - Schud艂a艣 - zauwa偶y艂. - Ale nie zbrzyd艂a艣. Wydaje si臋, jakby艣 znikn臋艂a wczoraj. Co si臋 z tob膮 dzia艂o, Toniu?

- Wiele si臋 wydarzy艂o - odpar艂a. - Opowiem ci, ale nie teraz i nie wszystko. Po prostu nie mog臋. - U艣miechn臋艂a si臋 zm臋czona. - Nie spodziewa艂am si臋, 偶e to ty przyp艂yniesz frachtowcem. Gdy dowiedzia­艂am si臋, 偶e p艂yn膮 frachtowce z Archangielska, przy­gotowa艂am si臋 na to, 偶e zobacz臋 kogo艣 znajomego al­bo przynajmniej kogo艣, o kim s艂ysza艂am, ale nigdy nie przysz艂o mi do g艂owy, 偶e spotkam ciebie...

- Kapitan 鈥濵iszy鈥 straci艂 偶on臋, kt贸ra zmar艂a przy po­rodzie, i nowo narodzone dziecko. Sta艂o si臋 to w dniu, kiedy odp艂ywali艣my. W tak kr贸tkim czasie nie znale藕­li艣my nikogo, kto m贸g艂by go zast膮pi膰. Nie mogli艣my te偶 czeka膰 z 艂adunkiem ryb... - Wzruszy艂 ramionami. - Nie mia艂em innego wyboru. Ale co ty tu robisz?

- Wracam do domu - odpar艂a Antonia.

- Wracasz? - spyta艂 z niedowierzaniem. Antonia z powag膮 skin臋艂a g艂ow膮.

- 呕eby zosta膰?

- Nie wiem - wyzna艂a wreszcie. - Nie potrafi臋 na to szczerze odpowiedzie膰, Jewgienij.

- Nie pytasz o Olega - zauwa偶y艂 ostro偶nie. Nie chcia艂 jej pom贸c.

Zacisn臋艂a z臋by, lecz po chwili si臋 u艣miechn臋艂a. Ni­czego nie udawa艂a, robi艂a wra偶enie tak bezbronnej, 偶e Jewgienijowi 艣cisn臋艂o si臋 serce. Takiej Antonii jesz­cze nie zna艂.

- Nie wiedzia艂am, jakich dobra膰 s艂贸w - odpar艂a po chwili zastanowienia.

Cztery lata to du偶o czasu.

Trudno by艂o rozmawia膰 po tak d艂ugiej roz艂膮ce.

- Czy Olga jest z nim? Jewgienij jakby nie dos艂ysza艂 pytania.

- Ja te偶 nie wiem, jakich dobra膰 s艂贸w - rzek艂 i ro­ze艣mia艂 si臋 przepraszaj膮co, troch臋 nerwowo i niepew­nie. - Pomy艣la艂em o Olegu, kiedy ci臋 zobaczy艂em... kiedy si臋 upewni艂em, 偶e to ty. I zupe艂nie nie wiem, jak mam ci to powiedzie膰...

- Czy 偶yje?

- No pewnie! - Jewgienij spojrza艂 na ni膮 zaskoczo­ny. Bezwiednie nape艂ni艂 jej szklank臋. Musia艂 zaczerp­n膮膰 powietrza, zanim zacz膮艂 m贸wi膰 dalej. - Oleg tak­偶e wyjecha艂 - rzek艂. - Uciek艂 na sw贸j spos贸b, Toniu. Jest teraz w Norwegii. W ci膮gu ostatnich lat przyje偶­d偶a艂 do domu tylko na kr贸tko wiosn膮. 艁owimy w Finnmarku, wiesz, wi臋cej zarabiamy, gdy sami zdo­bywamy towar. Na Soroya zbudowali艣my baraki i Oleg na miejscu wszystkim zarz膮dza. Ma tam zna­jomych i dzi臋ki temu miejscowi rybacy wpu艣cili nas na swe 艂owiska...

- Jest tak偶e jaka艣 kobieta, prawda? - spyta艂a Anto­nia domy艣lnie. - Nie wiesz, jak mi o niej powiedzie膰...

Skin膮艂 g艂ow膮.

- To prawda, jest kobieta. Na imi臋 jej Lina. Oleg ma z ni膮 dziecko... Syna. Lina spodziewa si臋 jeszcze jednego.

- Czy Oleg nie zamierza jej zabra膰 do Archangiel­ska? - spyta艂a blado Antonia. - Olga te偶 potrzebuje matki...

- Ta Norwe偶ka mieszka艂a u nas przez jaki艣 czas - odpar艂 Jewgienij. Nie艂atwo mu by艂o m贸wi膰 o Linie, dziewczynie z Soroya. Nie m贸g艂 nawet powiedzie膰 Antonii, 偶e to nie Lina zwi膮za艂a Olega z Norwegi膮. - Ale nie czu艂a si臋 dobrze w naszym mie艣cie. Nie na­uczy艂a si臋 j臋zyka. Obawiam si臋, 偶e nie jest zbyt m膮dra.

Antonia musia艂a si臋 roze艣mia膰.

- Nie musisz przedstawia膰 jej w gorszym 艣wietle, ni偶 na to zas艂uguje. Znios臋 prawd臋!

- Przeciwnie, jeszcze jej dodaj臋 zalet - zapewni艂 Jewgienij. - Dzi臋ki tej dziewczynie Raija domy艣li艂a si臋, 偶e i ona pochodzi z Norwegii. Rozumia艂a jej j臋­zyk i sama potrafi艂a m贸wi膰 po norwesku. Zacz臋艂a si臋 dopytywa膰, jak znalaz艂a si臋 w Rosji. Wyja艣nili艣my Raiji, 偶e uratowali艣my j膮 od stosu w Vardo. By艂a na mnie strasznie z艂a. Masz racj臋, nie powinienem czy­ni膰 ci wyrzut贸w, Toniu, bo sam nie jestem bez winy. - Skrzywi艂 si臋. - Oleg nie zabiera ju偶 Liny do Rosji. M贸wi, 偶e mo偶e we藕mie syna do siebie, kiedy ma艂y podro艣nie. Przyuczy go do 偶ycia na morzu. Nie chce, 偶eby zosta艂 rybakiem w Finnmarku...

- Nie wybaczy艂 mi?

- Twoje odej艣cie ca艂kiem go za艂ama艂o - odpar艂 Jewgienij po d艂ugim namy艣le. - W og贸le o tobie nie m贸wi. Antonia rozumia艂a to, zna艂a usposobienie Olega. 艁udzi艂a si臋, 偶e znalaz艂 szcz臋艣cie z kobiet膮, kt贸r膮 spo­tka艂 za granic膮, ale nie by艂a o tym ca艂kiem przekona­na. S艂owa Jewgienija nie rozwia艂y jej obaw.

- A ty? - spyta艂 Jewgienij, przygl膮daj膮c si臋 Antonii badawczo. Opuszkami palc贸w dotkn膮艂 jej w艂os贸w. - Musz臋 si臋 upewni膰, 偶e to naprawd臋 ty. Czy by艂o war­to? Czy on okaza艂 si臋 tym jedynym?

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Niczego nie 偶a艂uj臋 - rzek艂a z przekonaniem, nie pozostawiaj膮c Jewgienijowi 偶adnych w膮tpliwo艣ci. U艣miechn臋艂a si臋, gdy pomy艣la艂a o Grigoriju. Przede wszystkim zapami臋ta艂a dobre chwile, cudowne dni sp臋dzone razem. Zda艂a sobie spraw臋, 偶e dzi臋ki niemu sta艂a si臋 zupe艂nie inn膮 Antoni膮 ni偶 ta, kt贸r膮 odnalaz艂 w Archangielsku, bardziej cierpliw膮 i wyrozumia艂膮.

Dzi臋ki Grigorijowi.

- Grigorij by艂 dla mnie tym, kim dla ciebie jest Ra­ija, Jewgienij. Potrafisz chyba zrozumie膰, jak bardzo go kocha艂am. Zazna艂am te偶 wiele cierpienia, za 偶ycie z wyj臋tym spod prawa trzeba p艂aci膰 wysok膮 cen臋, ale ka偶da chwila warta by艂a wyboru, kt贸rego dokona艂am. Drugi raz post膮pi艂abym tak samo.

Wysun臋艂a dumnie brod臋.

- M贸wisz 鈥瀊y艂a鈥? - spyta艂 ostro偶nie.

- Grigorij nie 偶yje.

Jewgienij spu艣ci艂 g艂ow臋. Wydawa艂o mu si臋, 偶e ro­zumie.

- Nie wyobra偶a艂am sobie wcale, 偶e tak po prostu wr贸c臋 - powiedzia艂a. - Nie my艣la艂am, 偶e po prostu przejd臋 przez drzwi i b臋d臋 w domu, 偶e 偶ycie potoczy si臋 jak dawniej. Nie mo偶e by膰 jak dawniej, nie wie­rz臋, by mog艂o tak by膰... - Zamilk艂a na chwil臋, po czym podj臋艂a: - Ale musz臋 wr贸ci膰, Jewgienij. I nawet je偶e­li dok艂adnie mi o wszystkim opowiesz, musz臋 poje­cha膰 do domu. Na w艂asne oczy zobaczy膰...

- Olg臋? Skin臋艂a g艂ow膮.

- Je偶eli tak b臋dzie lepiej dla dziecka, nie trzeba jej m贸wi膰, kim jestem, ale musz臋 j膮 zobaczy膰. Olga pew­nie mnie nie pami臋ta... Bardzo za ni膮 t臋skni臋. Mog艂am wiele razy zawr贸ci膰 z tej podr贸偶y, ale co艣 mnie pcha艂o, by jecha膰 dalej. Poniewa偶 ona jest moim dzieckiem. Nie mog臋 d艂u偶ej 偶y膰 w nie艣wiadomo艣ci, musz臋 j膮 zobaczy膰...

- Ci膮gle nie mog臋 uwierzy膰, 偶e to naprawd臋 ty - rzek艂 Jewgienij, kr臋c膮c g艂ow膮. Obj膮艂 j膮 ramieniem. - Naturalnie, 偶e musisz wr贸ci膰. Niezale偶nie od wszyst­kiego tw贸j dom jest w Archangielsku! Gdzie indziej mia艂aby艣 zamieszka膰? Prowadzi艂em twoj膮 stajni臋 i wyobra藕 sobie, nie podupad艂a z tego powodu, nie pozwoli艂em na to. Mo偶esz zacz膮膰 od nowa... Mo偶e nie dotyczy to Olega, ale wszyscy inni nie wykre艣lili ci臋 ze swej pami臋ci. Raija pewnie ci nawymy艣la, ale potem we藕mie pod skrzyd艂a jak kwoka swe piskl臋. Ona nie opu艣ci ci臋 w potrzebie. By艂o jej bardzo ci臋偶­ko, kiedy wyjecha艂a艣, ale ci臋 nie wykl臋艂a, cho膰 nawet ja ci臋 przeklina艂em... - U艣miechn膮艂 si臋 przepraszaj膮­co. - My, m臋偶czy藕ni, jeste艣my solidarni!

Wielu przed nim ju偶 tak m贸wi艂o.

- Twoim domem jest Archangielsk, Antonia. Oczy­wi艣cie musisz wr贸ci膰!

U艣cisn膮艂 j膮 serdecznie swoim nied藕wiedzim u艣cis­kiem.

Nie musia艂a si臋 obawia膰 Jewgienija.

- Wr贸c臋 - rzek艂a wreszcie z wahaniem. - Ale nie wiem, czy zostan臋. - Popatrzy艂a spokojnie na jego za­skoczon膮 twarz. - By膰 mo偶e zrobi臋 to, co zapropo­nowa艂e艣: zaczn臋 od nowa. Rozpoczn臋 nowe 偶ycie, jeszcze raz.

- Powiedzia艂a艣, 偶e on nie 偶yje?

- W morzu jest wiele ryb - u艣miechn臋艂a si臋 szyb­ko. Sta艂a si臋 艣liczn膮, dawn膮 Antoni膮, kt贸ra ta艅czy艂a na sto艂ach i uwodzi艂a swoim 艣miechem, przez wiele lat zawracaj膮c w g艂owach nieszcz臋snym m臋偶czyznom nad Morzem Bia艂ym.

- Czy jest z tob膮? Antonia skin臋艂a g艂ow膮.

- By艂 i wtedy - odpar艂a. - To najlepszy przyjaciel Grigorija. Znamy si臋 bardzo dobrze. Wtedy by艂 i mo­im najlepszym przyjacielem. Wiele razem prze偶yli­艣my. M贸wi, 偶e chcia艂by si臋 ze mn膮 zestarze膰. Jednak jest m艂odszy ode mnie, du偶o m艂odszy. Dlatego boj臋 si臋 z nim wi膮za膰. On tak偶e kogo艣 straci艂...

U艣miechn臋艂a si臋, a jej twarz sta艂a si臋 promienna i pi臋kna. Jewgienij widywa艂 kiedy艣 ten u艣miech; w przesz艂o艣ci mia艂 w sobie co艣 niemal diabelskiego.

To by艂o dawno temu.

- M贸wi, 偶e chcia艂by, bym zosta艂a matk膮 jego dzie­ci. Kocha konie. Jest bardzo szlachetny. Nie wiem, czy zas艂u偶y艂am na wszystko, co dla mnie wymarzy艂.

- Kochasz go?

- On kocha mnie - odpar艂a.

- A ty?

- Nie wiem - wyzna艂a. Wiedzia艂a, 偶e Jewgienija nie zadowol膮 jej s艂owa, ale nie mog艂a powiedzie膰 nic innego ani w inny spos贸b. Chcia艂a by膰 wobec niego szczera. Postanowi艂a sko艅czy膰 z udawaniem. Na pok艂adzie rozleg艂y si臋 kroki.

- Ch艂opaki wcze艣nie wracaj膮 - zauwa偶y艂 Jewgienij. Wsta艂 i zacz膮艂 szuka膰 w szafie. - Powinienem tu mie膰 jeszcze kawa艂ek ciasta od Raiji... - mrukn膮艂. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e dawno nie jad艂a艣 niczego podobnego?

- Ale bywa艂o, 偶e 偶y艂am lepiej - odpar艂a Raija. - Mam dokument potwierdzaj膮cy moje wielkie zas艂ugi dla carycy El偶biety.

Jewgienij nagle si臋 odwr贸ci艂.

- 呕artujesz! - rzuci艂 z niedowierzaniem.

- Wcale nie, to prawda - odpar艂a Antonia. - Opo­wiem ci kiedy艣 o wszystkim, kiedy i Raija b臋dzie mog­艂a us艂ysze膰. Opowiem wam ca艂膮 histori臋... Oleg pew­nie te偶 powinien si臋 dowiedzie膰, co si臋 ze mn膮 dzia艂o przez te cztery lata, ale jego przecie偶 nie ma...

- Przyjedzie na wiosn臋 - oznajmi艂 Jewgienij sztywno. - Wasilij rozmawia艂 z nim, zanim przyp艂yn膮艂 do domu.

- Chcia艂abym, 偶eby Wasilij te偶 przyszed艂 pos艂u­cha膰 - rzek艂a Antonia. - Czy ma si臋 dobrze?

Jewgienij przytakn膮艂.

- Dagnija nie 偶yje - powiedzia艂 smutno. - Wasilij zaj膮艂 si臋 jej dzie膰mi. W domu nad Dwin膮 robi si臋 t艂oczno, kiedy i on wyp艂ywa na po艂贸w. Nasz dom jest wtedy pe艂en dzieci, ledwie starcza miejsca dla mnie.

- U was pewnie te偶 si臋 sporo wydarzy艂o - zauwa­偶y艂a Antonia.

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Tak, ale o niekt贸rych sprawach przykro m贸wi膰. Zreszt膮 Raija potrafi lepiej opowiada膰. Wasia pewnie te偶...

- Nie mog臋 si臋 doczeka膰, by ich zobaczy膰.

- Zawarli艣my pewnego rodzaju uk艂ad pokojowy - rzek艂. - Zawieszenie broni. Ale jako艣 nie mog臋 ca艂kiem przesta膰 si臋 przejmowa膰, kiedy widz臋, 偶e Wasilij wca­le nie unika Raiji. Oboje bardzo dobrze si臋 dogaduj膮. Wi膮偶膮 ich dzieci. Lecz by艂bym besti膮, gdybym zabro­ni艂 Raiji zajmowa膰 si臋 dzie膰mi, kt贸re jej potrzebuj膮. Raija otwiera ramiona, serce i sw贸j dom dla malu­ch贸w, kt贸rym tego brakuje. Po prostu musi. I lubi to. Zreszt膮 ani ja, ani Misza czy Olga na tym nie cierpi­my. Nie zabraniam jej tego, bo niby dlaczego?

- My艣l臋, 偶e mo偶esz jej ufa膰. Skin膮艂 g艂ow膮.

- Ale kiedy wyjecha艂a艣, przestraszy艂em si臋 - przy­zna艂. - Nikt na 艣wiecie nie przypuszcza艂by, 偶e mog艂a­by艣 odej艣膰 od Olega. Wszyscy mieli pewno艣膰, 偶e nic was nie rozdzieli. Wydawa艂o si臋, 偶e jest wam ze sob膮 dobrze, jak amen w pacierzu, mimo 偶e Wasia przemy­ka艂 przez uchylone drzwi przy tej czy innej okazji. Ko­biety nie odchodz膮 od swych m臋偶贸w, nie nad Morzem Bia艂ym, nie w Archangielsku. Nie te, kt贸re zna艂em. A ty odesz艂a艣. Mo偶esz sobie wyobrazi膰, jak si臋 przerazi艂em.

Roze艣mia艂 si臋. U艂ama艂 du偶y kawa艂 ciasta i poda艂 An­tonii.

Antonia musia艂a je najpierw pow膮cha膰, zanim ugryz艂a.

Smakowa艂o niebem i 艣wi臋tami Bo偶ego Narodze­nia, i rajem. Smakowa艂o r臋kami Raiji i najbielsz膮 m膮­k膮 w Rosji.

- Skoro ty mog艂a艣 opu艣ci膰 m臋偶a, pomy艣la艂em, 偶e i moja 偶ona by艂aby do tego zdolna - m贸wi艂 dalej Jewgienij. - Gdyby tylko znalaz艂a wystarczaj膮cy pow贸d.

A cz臋sto widz臋 ten pow贸d. Widz臋, jak Wasilij u艣mie­cha si臋 do mnie krzywo, widz臋, jak rozmawia z Ra­ij膮, a w oczach ma t臋sknot臋, kiedy s膮dzi, 偶e nikt in­ny nie patrzy.

- Nie Raija! - powt贸rzy艂a Antonia absolutnie prze­konana. - Czasami my艣l臋, 偶e nie znasz jej tak dobrze jak ja, Jewgienij. Ona nigdy ci tego nie uczyni. Raija jest twoja do 艣mierci. To proste. Za bardzo ci臋 kocha.

- Przyjemnie to s艂ysze膰 - rzek艂 lekko. - Jednak ni­gdy nie wyzb臋d臋 si臋 strachu, poniewa偶 zbudowa艂em nasze 偶ycie na k艂amstwie. Nios臋 ten krzy偶... z rado艣ci膮.

Rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi. Uchyli艂y si臋. Jew­gienij otworzy艂 szeroko oczy ze zdumienia.

Go艣膰 wszed艂 do 艣rodka. By艂 wysoki i g艂adki na twa­rzy. Jego jasnobr膮zowe w艂osy by艂y potargane i miej­scami czarne od sadzy. Ciemne oczy popatrzy艂y cie­p艂o na Antoni臋, zmierzy艂y Jewgienija.

- Pomy艣la艂em, 偶e trwa to zbyt d艂ugo - rzek艂 m艂o­dzieniec, zwracaj膮c si臋 do Antonii. Jego g艂os brzmia艂 du偶o powa偶niej, ni偶 by na to wskazywa艂 wygl膮d.

Jewgienij domy艣li艂 si臋, 偶e to o nim m贸wi艂a Anto­nia, wyznaj膮c, 偶e w艂a艣nie z tym cz艂owiekiem mog艂a­by zacz膮膰 偶ycie na nowo.

Jewgienij przerazi艂 si臋. Nie potrafi艂 doszuka膰 si臋 w obojgu jakichkolwiek wsp贸lnych cech.

Antonia nie by艂a stara, lecz by艂a ju偶 dojrza艂膮 ko­biet膮, a ch艂opak m贸g艂 mie膰 ko艂o dwudziestki.

Wydawa艂o si臋 to bardzo niewiele, gdy samemu do­biega艂o si臋 pi臋膰dziesi膮tki.

- Anastas, Jewgienij - przedstawi艂a ich sobie Anto­nia. - Jewgienij jest m臋偶em Raiji. Anastas to m贸j...

- Przyjaciel i kochanek - doko艅czy艂 Anastas.

U艣cisk jego d艂oni by艂 mocny. Uca艂owa艂 powietrze obok obu policzk贸w Jewgienija.

- Przyjaciel i kochanek - powt贸rzy艂a Antonia. W spojrzeniu, kt贸re przes艂a艂a Anastasowi, widnia艂a wdzi臋czno艣膰.

Jewgienij nie potrafi艂 go traktowa膰 jak m臋偶czyzny. Poda艂 Anastasowi butelk臋 rumu. Przekona艂 si臋, 偶e ten w ka偶dym razie potrafi pi膰 jak m臋偶czyzna. Pocz臋stowa艂 go ciastem Raiji, nie przestaj膮c mierzy膰 go wzrokiem.

Nie mo偶na powiedzie膰, by Antonia preferowa艂a je­den typ m臋偶czyzn. 呕aden z jej partner贸w nie by艂 po­dobny do drugiego.

Oleg by艂 ros艂ym m臋偶czyzn膮, niczym nied藕wied藕. Ciemnow艂osy olbrzym.

Grigorij, cho膰 r贸wnie偶 wysoki, by艂 przera藕liwie chudy i mia艂 bia艂e w艂osy.

Wasilij, drobny i zwinny jak kot, skory do 偶art贸w, tryskaj膮cy pewno艣ci膮 siebie, nieustraszony...

A ten...

Ch艂opiec czy m臋偶czyzna.

Nie wygl膮da艂 na przestraszonego, nie zdradza艂 cie­nia uleg艂o艣ci czy uni偶enia. G艂ow臋 nosi艂 tak wysoko, 偶e przypomina艂 Jewgienijowi Raij臋. Wydawa艂 si臋 bardzo dumny, by艂o w nim niemal co艣 arystokratycznego...

Anastas...

Czy w艣r贸d biedoty dawano dzieciom tak na imi臋?

Jewgienij nie wiedzia艂, zwr贸ci艂 jednak uwag臋, 偶e ch艂opak nie wymieni艂 ani swego nazwiska, ani imie­nia ojca.

- Czy nadal jeste艣cie wyj臋ci spod prawa?

- S艂u偶yli艣my u carycy El偶biety - odpar艂 Anastas z grymasem. - My艣l臋, 偶e jeste艣my ca艂kiem dobrymi obywatelami Rosji. I nie przechwalamy si臋 dawnymi zas艂ugami.

Jewgienij skin膮艂 g艂ow膮, ale nic nie rozumia艂. Wy­wnioskowa艂 tylko, 偶e Antonia si臋 zmieni艂a.

- Jak si臋 ma twoje dziecko? - spyta艂 Anastas.

- Dobrze. - Twarz Antonii rozja艣ni艂a si臋. Anastas u艣cisn膮艂 j膮.

Wiek nie jest miar膮 tego, jak bardzo mo偶na ko­cha膰, stwierdzi艂 Jewgienij w duchu.

Mo偶e to zdrada przyjaciela, Oleg by go za to znie­nawidzi艂, lecz Jewgienij zapragn膮艂 w tej chwili, by An­tonia mog艂a zacz膮膰 od nowa.

Razem z tym m艂odym cz艂owiekiem, przyjacielem i kochankiem.

14

Antonia nieraz stawa艂a na pok艂adzie. Lubi艂a p艂y­wa膰 statkiem. Doznawa艂a wtedy podobnej przyjem­no艣ci jak w czasie konnej jazdy. Wiatr podobnie sma­ga艂 j膮 po twarzy.

Rozpiera艂o j膮 poczucie wolno艣ci.

Jewgienij upiera艂 si臋 przy tym, by razem z Anastasem pop艂yn臋艂a 鈥濵isza鈥.

- Chc臋 ci臋 mie膰 blisko siebie, chc臋 mie膰 pewno艣膰, 偶e mi nie znikniesz - przekonywa艂. - Raija zamordo­wa艂aby mnie z zimn膮 krwi膮, gdybym ci臋 zgubi艂 po drodze do Archangielska. Chyba nie 偶yczysz tego sta­remu przyjacielowi?

Antonia postara艂a si臋 o to, by mnisi r贸wnie偶 po­p艂yn臋li 鈥濵isza鈥. Wadim za艣 sprytnie przekona艂 prze­ora, by wszed艂 na pok艂ad drugiego frachtowca.

- Tam te偶 potrzebuj膮 kogo艣, kto b臋dzie z maryna­rzami odmawia艂 modlitwy - wyja艣ni艂.

Antonia spotka艂a si臋 z mi艂ym przyj臋ciem. Wiele os贸b okaza艂o jej trosk臋, co pomog艂o jej zachowa膰 po­czucie w艂asnej warto艣ci. Nikt jej nie dawa艂 do zrozu­mienia, 偶e zdradzi艂a najbli偶szych i 偶e powinna za to odpokutowa膰.

Za艂oga Jewgienija nie by艂a liczna, w wi臋kszo艣ci sta­nowili j膮 m艂odzi ch艂opcy. Antonii wydawa艂o si臋, 偶e widzia艂a chyba kiedy艣 podobne twarze, ale 偶adnego z tych m艂odych nie pami臋ta艂a. Dopiero zaczynali dorasta膰, kiedy wyje偶d偶a艂a z Archangielska. Nie zadawali jej py­ta艅, chocia偶 niekt贸rzy z nich wiedzieli, kim jest.

Pod膮偶ali za ni膮 ciekawymi spojrzeniami. Jednak milczenie Jewgienija na jej temat i pe艂en szacunku spos贸b, w jaki j膮 traktowa艂, zmusi艂 ich do zachowa­nia dystansu i powstrzymania si臋 od uwag.

Antonia by艂a im za to wdzi臋czna.

Jewgienij powiedzia艂, 偶e frachtowce sp贸藕ni艂y si臋 do Totmy mniej wi臋cej o jeden dzie艅.

Zatrzyma艂a je blokada na Suchonie, bo w艂a艣nie sp艂awiano du偶e ilo艣ci drewna.

Garstka m艂odzie偶y stara艂a si臋 oczy艣ci膰 rzek臋, ale zabra艂o to ca艂y dzie艅.

Frachtowce musia艂y zakotwiczy膰. Nie odwa偶yli si臋 p艂yn膮膰 dalej, nawet gdy po艂owa rzeki zosta艂a oczysz­czona. Woleli nie ryzykowa膰 - wielki drewniany kloc m贸g艂by z 艂atwo艣ci膮 przedziurawi膰 burt臋 statku.

- Cz艂owiek jest ostro偶ny, kiedy prowadzi w艂asny statek - wyja艣ni艂 Jewgienij.

Antonia i Anastas wymienili porozumiewawcze spojrzenia, domy艣lili si臋, 偶e napad zosta艂 dok艂adnie zaplanowany. Do obozu nie wr贸ci艂o dw贸ch zwia­dowc贸w.

Jewgienij zabiera艂 na p贸艂noc m膮k臋. Nie po to, by j膮 dostarczy膰 dalej na zach贸d, lecz dla mieszka艅c贸w Archangielska. Na p贸艂nocy lato jest za kr贸tkie, by mo偶na uprawia膰 zbo偶e, trzeba je sprowadza膰 z po­艂udnia.

- Zatrzymamy si臋 na kr贸tko w Wielikim Ustiugu - rzek艂 Jewgienij do Antonii, z kt贸r膮 stara艂 si臋 jak najwi臋cej rozmawia膰. - Mo偶emy tam kupi膰 niedu偶y ku­fer dla Olgi - zaproponowa艂. - Doros艂a ju偶 na tyle, by otrzyma膰 skrzyni臋 na 艣lubn膮 wypraw臋.

Antonia popatrzy艂a na niego uwa偶nie.

Czy m贸wi o jej c贸rce?

Skrzyni臋 na 艣lubn膮 wypraw臋?

Olga ma osiem lat!

- Czy dziewcz臋ta nie zbieraj膮 wyprawy od chwili, gdy zaczn膮 chodzi膰? - spyta艂 偶artem. - Nie bardzo si臋 na tym znam! Raija tka艂a jakie艣 materia艂y, kt贸re cho­wa艂a do 艣lubnej skrzyni Jelizawiety. Pami臋tasz t臋 dziewczynk臋 Dagniji? Raija nie utka艂a jeszcze nic dla Olgi, ale to tylko kwestia czasu...

- Nie kupimy 艣lubnej skrzyni dla Olgi! - rzek艂a An­tonia. - Nie zamierzam przekupywa膰 swojej c贸rki prezentami, Jewgienij.

- W ka偶dym razie b臋dzie to okazja, by zej艣膰 na l膮d - odpar艂 Jewgienij niespeszony. - Spacer po Wielikim Ustiugu to zawsze przyjemno艣膰. Zostaniemy tam na noc. Wy艣pisz si臋 w porz膮dnym 艂贸偶ku...

- Ostatnio, kiedy pr贸bowali艣my odpocz膮膰 w wygod­nym 艂贸偶ku, Anastas zosta艂 pobity do nieprzytomno艣ci - zauwa偶y艂a Antonia z u艣miechem i opowiedzia艂a Jew­gienijowi histori臋, kt贸ra spotka艂a ich w Rybi艅sku. - Nasz kraj jest ogromny - my艣la艂a na g艂os. - 艢wiat wy­dawa艂 si臋 taki ma艂y, kiedy zna艂am tylko Archangielsk. Nie zastanawia艂am si臋 nad losem innych ludzi, zupe艂­nie inaczej jest zobaczy膰 ich z bliska...

Jewgienij przyzna艂 jej w duchu racj臋.

Pomy艣la艂, 偶e niewiele kobiet si臋 nad tym zastana­wia, ledwie kilka dociera dalej ni偶 z w艂asnego domu do domu m臋偶a.

Potem nawet na to nie znajduj膮 czasu.

Dzie艅 kobiet nie ma wielu wolnych chwil.

W tym ogromnym kraju na tronie zasiada kobie­ta, lecz to nie znaczy, 偶e krajem rz膮dz膮 kobiety.

Archangielsk zbli偶a艂 si臋 coraz bardziej. Antonia wo­la艂a nie wierzy膰, 偶e w spadaj膮cych li艣ciach, nagich drze­wach i bladym krajobrazie kryje si臋 jaka艣 symbolika.

Dzi臋ki temu, 偶e Oleg wyjecha艂 do Norwegii i 偶e zostanie tam ca艂膮 zim臋, nie b臋dzie musia艂a od razu podejmowa膰 decyzji.

Antonia wiedzia艂a, 偶e winna jest mu wyja艣nienia, rozmow臋 twarz膮 w twarz, co艣 wi臋cej ni偶 kilka s艂贸w skre艣lonych na papierze.

Do wiosny jeszcze daleko. To d艂ugo dla kogo艣, ko­go dr臋czy niepok贸j i t臋sknota za czym艣 niewiadomym.

Antoni臋 i Wadima ogarn臋艂o podobne zdenerwowa­nie, kiedy ujrzeli w oddali Wielikij Ustiug.

- Zmieni艂o si臋 tutaj - stwierdzi艂 mnich.

- Dawno temu wyjecha艂e艣? - spyta艂a Antonia, cho膰 nie mia艂a zamiaru wypytywa膰 o jego przesz艂o艣膰.

- Przed pi臋tnastoma laty - odrzek艂 twardo. - Zo­sta艂em w mie艣cie troch臋 d艂u偶ej ni偶 ten, kt贸ry chcia艂 co艣 zmieni膰. Mo偶e powinienem z nim wyruszy膰? Mia艂em takie same pogl膮dy, ale bardziej si臋 ba艂em. Pi­艂em. Potem ukry艂em si臋 pod tym habitem. - Wes­tchn膮艂. - Miasto si臋 rozros艂o, przyby艂o wiele nowych dom贸w. My艣la艂em, 偶e tu na p贸艂nocy coraz trudniej si臋 utrzyma膰, gdy Sankt Petersburg nabiera wi臋ksze­go znaczenia. Czy w og贸le do port贸w nad Morzem Bia艂ym zawijaj膮 jakie艣 statki z zagranicy? Poza stat­kami handlowymi, kt贸re wysy艂acie do Norwegii?

- Przyp艂ywa ich znacznie mniej - odpar艂a Antonia. - O ile pami臋tam. Ale mimo to jest sporo pracy dla tych, kt贸rzy prowadz膮 interesy w Archangielsku...

Omal nie powiedzia艂a 鈥瀌la nas鈥...

Kiedy przep艂ywali obok dom贸w, Antonia poczu艂a, jak bije jej serce. Ujrza艂a Grigorija w艣r贸d tych zabu­dowa艅, w tym mie艣cie...

Wspomnienia o偶y艂y...

Dobili do l膮du.

W porcie panowa艂 du偶y ruch. Zewsz膮d nadci膮gali ludzie, 偶eby zapyta膰, czy przybysze maj膮 co艣 do sprzedania, czy mo偶e chc膮 co艣 kupi膰, czy przywie藕li jakie艣 wie艣ci z po艂udnia, czy jest na pok艂adzie kto艣 ze znajomych...

Nawet Antonia wreszcie si臋 o偶ywi艂a.

Jewgienij wsun膮艂 jej do r臋ki sakiewk臋 z pieni臋dzmi.

- Kup sobie sukienk臋, co艣 艂adnego. Wynajmijcie z Anastasem porz膮dny pok贸j. Potrzebujecie pewnie troch臋 czasu dla siebie. Przed Archangielskiem nie nadarzy si臋 ju偶 taka okazja. Zawiniemy jeszcze pew­nie do jakiego艣 portu, ale nie mog臋 obieca膰, 偶e zosta­niemy tam na noc...

Antonia nie nale偶a艂a do os贸b, kt贸re lubi膮 bra膰, ale podzi臋kowa艂a. Nawet ucieszy艂a si臋 z podarunku.

Tego dnia by艂a bogata.

Odnalaz艂a Anastasa, poci膮gn臋艂a go za sob膮 na l膮d i pomacha艂a ze 艣miechem Jewgienij owi.

- Jutro odp艂ywamy - przypomnia艂 jej. - I nie odbi­jemy od brzegu bez ciebie, trollu! Nawet je艣li b臋d臋 musia艂 przeszuka膰 ka偶dy dom w Wielikim Ustiugu! M贸wi臋 powa偶nie!

- B臋d臋 pami臋ta膰 - obieca艂a. By艂a wzruszona, szcz臋艣liwa niczym nastolatka, kt贸ra mog艂a wyda膰 maj膮tek. Nie istnia艂y dla niej 偶ad­ne ograniczenia.

Anastas 艣mia艂 si臋 razem z ni膮. Szed艂, obejmuj膮c j膮 ramieniem, i cieszy艂 si臋 jej rado艣ci膮 na widok wszyst­kich pi臋knych rzeczy, kt贸re kusi艂y ze stragan贸w.

Odwiedzili cztery najwi臋ksze jarmarki w mie艣cie. By艂o jeszcze kilka mniejszych, ale Antonia nie pami臋­ta艂a, jak tam trafi膰.

Kupi艂a chleb, s贸l i rum. Targowa艂a si臋 zawzi臋cie o cen臋 niebieskiej sp贸dnicy. Uda艂o jej si臋 postawi膰 na swoim i z ogromnej rado艣ci wyda艂a zbyt du偶o na bluzk臋 z pi臋knym haftem. Kiedy zauwa偶y艂a, 偶e sprze­dawca ma r贸wnie偶 koszule m臋skie z takim samym kwiatowym motywem, wcisn臋艂a dwie Anastasowi.

Sprawi艂a te偶 sobie kolorowy szal. Czu艂a s艂abo艣膰 do ostrych barw, przepychu kwiat贸w wyszywanych drobnym 艣ciegiem i zdobi膮cych wiele ubra艅.

Wyszuka艂a mi臋kkie, szerokie spodnie dla Anastasa w tym samym niebieskim odcieniu, co jej sp贸dnica. Nie chcia艂 przyj膮膰 prezentu, ale nie ust膮pi艂a, wi臋c ze 艣miechem podda艂 si臋 jej nieugi臋tej woli.

- Gdybym nie by艂 wtedy z tob膮, pomy艣la艂bym, 偶e to ty obrabowa艂a艣 nasze wozy - u艣miechn膮艂 si臋, wi­dz膮c, co wyprawia przy straganach.

- Jestem bogata! - rzuci艂a Antonia. - To moje pie­ni膮dze. Jewgienij je dla mnie zdoby艂, zarz膮dzaj膮c mo­j膮 stajni膮. Postara艂 si臋, by nie przynios艂a strat. Jestem maj臋tn膮 kobiet膮, stanowi臋 dobr膮 parti臋.

Nie odpowiedzia艂. Pozwoli艂 jej si臋 cieszy膰 ca艂膮 so­b膮, nie kosztowa艂o go to wiele.

- A teraz wybior臋 miejsce na nocleg - powiedzia­艂a. - Kiedy ty znalaz艂e艣 pok贸j, wynik艂y z tego same k艂opoty. My艣l臋, 偶e znasz si臋 tylko na miejscach o w膮t­pliwej reputacji, m贸j ch艂opcze...

Miasto zmieni艂o si臋, odk膮d ostatnio by艂a w tych stronach tego roku, kiedy razem z Jewgienijem wy­bra艂a si臋 na ko艅ski targ.

Zmieni艂y si臋 fasady dom贸w, ulice...

Szukali a偶 do nastania zmroku.

Wtedy Antonia znalaz艂a znajom膮 gospod臋, kt贸ra zreszt膮 nie mia艂a du偶o lepszej s艂awy ni偶 wszystkie in­ne mijane po drodze.

Ale t臋 Antonia rozpozna艂a.

Poci膮gn臋艂a Anastasa za sob膮.

Nie protestowa艂.

Ju偶 wystarczaj膮co d艂ugo chodzili.

Rozpozna艂a br膮zowy p贸艂mrok. Ojciec j膮 tu zabiera艂.

P贸藕niej r贸wnie偶 bywa艂a w tej gospodzie, b臋d膮cej ulubionym miejscem spotka艅 hodowc贸w koni. 艢cia­ny pachnia艂y ko艅mi.

Nawet Anastas poci膮gn膮艂 nosem.

T臋gi m臋偶czyzna d艂ugo przygl膮da艂 si臋 Antonii. Na­st臋pnie podszed艂 do nich z szeroko otwartymi ramio­nami, ko艂ysz膮c si臋 z nogi na nog臋. Jego twarz by艂a jed­nym wielkim u艣miechem.

- Antonia Jurkowa! M贸j kwiatuszek! M贸j konik stepowy! Co za niespodzianka!

U艣cisn膮艂 j膮 mocno, 偶e nie mog艂a z艂apa膰 oddechu, i bez najmniejszego wysi艂ku podni贸s艂 do g贸ry.

By艂 wielki i t臋gi, ale mia艂 te偶 sporo si艂y.

Uca艂owa艂 Antoni臋 w oba policzki, soczy艣cie i g艂o艣­no, oszala艂y z rado艣ci.

- Dmitrij Borysowicz - u艣miechn臋艂a si臋. - Szuka艂am twojej gospody, biegaj膮c ca艂e popo艂udnie po za­kurzonych ulicach. Dobrze ci臋 widzie膰. Jak si臋 czuje twoja 偶ona?

Posmutnia艂 i opowiedzia艂, 偶e odesz艂a zesz艂ej zimy. Syna za艣 powo艂ano do wojska, nie wr贸ci艂 z Finlandii. Wyzna艂, 偶e zaczyna traci膰 nadziej臋. C贸rka pomaga mu prowadzi膰 gospod臋, tak jak zawsze, a zi臋膰 to obi­bok, kt贸ry tylko pije. Za to wnuki dostarczaj膮 swe­mu dziadkowi wiele rado艣ci.

- Potrzebny mi pok贸j - rzek艂a Antonia. - Na noc. I woda na k膮piel.

- Z najwi臋ksz膮 rado艣ci膮! - Dmitrij Borysowicz przyjmowa艂 wielu go艣ci, a w艣r贸d nich niedu偶膮 grup­k臋, kt贸r膮 darzy艂 szczeg贸ln膮 sympati膮. Antonia stano­wi艂a jego bezsporn膮 ulubienic臋.

- M贸wi膮, 偶e odesz艂a艣 od m臋偶a. Czy to prawda? - spyta艂, 艣ciszaj膮c g艂os.

Antonia skin臋艂a g艂ow膮. By艂a mu wdzi臋czna, 偶e sta­ra艂 si臋 zachowa膰 to w sekrecie. Nie chcia艂a rozg艂asza膰 tego na ca艂y 艣wiat.

- M贸wi艂em! - machn膮艂 ramionami. - M贸wi艂em od razu, kiedy si臋 dowiedzia艂em, 偶e wysz艂a艣 za m膮偶 za marynarza! Co j膮 z nim czeka? zastanawia艂em si臋. Wielu to s艂ysza艂o. M贸wi艂em, 偶e powinna艣 sobie wzi膮膰 ch艂opaka ze stadnin膮, a nie takiego, kt贸ry mar­nuje 偶ycie na statkach! - Dopiero teraz zauwa偶y艂 Anastasa. - To on? - spyta艂, wskazuj膮c grubym pal­cem na Anastasa.

Antonia skin臋艂a, u艣miechaj膮c si臋. Mrugn臋艂a poro­zumiewawczo do Anastasa.

Gospodarz obszed艂 ch艂opaka dooko艂a i wr贸ci艂 do Antonii. Stan膮艂 obok i skrzy偶owa艂 r臋ce na piersiach.

- On nie zajmuje si臋 statkami - rzek艂 tonem znaw­cy ludzi. - Chcia艂em powiedzie膰, 偶e m臋偶czyzna no­sz膮cy spodnie tak wytarte na ty艂ku musia艂 sp臋dzi膰 wiele godzin na ko艅skim grzbiecie...

- Zawsze ceni艂am twoje rady - rzek艂a Antonia z po­wag膮. - Masz dobre oko, Dmitriju Borysowiczu! Anastas prawie urodzi艂 si臋 w stajni. Je藕dzi艂 konno, zanim nauczy艂 si臋 chodzi膰.

Gospodarz pokiwa艂 g艂ow膮. U艣miechn膮艂 si臋 szero­ko i obj膮艂 Anastasa r贸wnie energicznie jak przed chwil膮 Antoni臋. Darowa艂 sobie jednak ca艂owanie.

- Tym razem nie zabrak艂o ci rozs膮dku, Antonia! Tym razem mia艂a艣 oczy otwarte. A to wa偶ne, kiedy zdobywa si臋 konia do hodowli. I prawie tak samo wa偶ne, kiedy zdobywa si臋 cz艂owieka, z kt贸rym za­mierza si臋 razem 偶y膰.

Wyj膮艂 klucz, kt贸ry wcisn膮艂 Antonii do r臋ki.

- Ch艂opaki od koni to prawdziwi m臋偶czy藕ni! - Mrug­n膮艂 znacz膮co i zni偶y艂 g艂os: - I s膮dz臋, 偶e nie przesadz臋 zbytnio, je艣li powiem, 偶e to najlepsi kochankowie!

Anastas gwizdn膮艂 przeci膮gle. Kiedy szli za gospo­darzem w g贸r臋 po schodach, rzek艂 cicho do Antonii:

- A ja my艣la艂em, 偶e Ukrai艅cy...

- Powinienem ci da膰 swoj膮 w艂asn膮 sypialni臋, kwia­tuszku stepowy - powiedzia艂 gospodarz - ale nieste­ty nie jest sprz膮tni臋ta. Musisz zadowoli膰 si臋 najlep­szym pokojem w gospodzie. I uznam to za osobist膮 obraz臋, je偶eli wpadniesz na pomys艂, by za niego p艂a­ci膰, Antoniu!

Roze艣mia艂a si臋 i otworzy艂a drzwi:

- Nigdy nie przysz艂oby mi do g艂owy ci臋 obra偶a膰, Dmitriju Borysowiczu!

- Zaraz pogoni臋 tego zi臋cia - nieroba po wod臋 - m贸­wi艂 dalej gospodarz. Nie bez z艂o艣liwo艣ci doda艂: - Naj­pierw jednak ka偶臋 mu przynie艣膰 najwi臋ksz膮 bali臋, jak膮 znajd臋. Dobrze mu zrobi, gdy si臋 troch臋 spoci! - Zatar艂 r臋ce. - A Ann臋 poprosz臋, by przyrz膮dzi艂a najlepszy barszcz! Jest w tym prawdziw膮 mistrzyni膮! - Cmokn膮艂 koniuszki palc贸w. - Czego艣 j膮 moja 偶ona nauczy艂a! W Anny barszczu 艂y偶ka stoi!

Antonia roze艣mia艂a si臋 weso艂o. Wiedzia艂a, 偶e go­spodarz nawet zbytnio nie przesadza.

Czerwony barszcz zawsze wyj膮tkowo jej tu sma­kowa艂. Gotowano go z tych samych sk艂adnik贸w, co gdzie indziej, z warzyw, mi臋sa, burak贸w, i zapra­wiano kwa艣n膮 艣mietan膮, ale smakowa艂 zawsze wy­j膮tkowo.

W pokoju znajdowa艂o si臋 艂贸偶ko, krzes艂o i st贸艂, w oknie wisia艂y zas艂onki. Nie by艂 urz膮dzony z prze­pychem, ale za to dwie osoby mog艂y si臋 w nim swo­bodnie porusza膰, nie wpadaj膮c na siebie.

Po jakim艣 czasie przyszed艂 zi臋膰 gospodarza z ogromn膮 bali膮, a potem przez godzin臋 kr膮偶y艂 mi臋­dzy kuchni膮 a pokojem, nosz膮c ciep艂膮 wod臋.

Antonii by艂o go 偶al, kiedy wreszcie nape艂ni艂 ca艂膮 bali臋. Wcisn臋艂a mu w r臋k臋 monet臋, wyra藕nie daj膮c do zrozumienia, 偶e gospodarz nie mo偶e si臋 o tym dowie­dzie膰. Ch艂opak nie wygl膮da艂 na takiego, kt贸ry mia艂 zamiar zaraz pochwali膰 si臋 napiwkiem.

Zamkn臋艂a drzwi na klucz, odgradzaj膮c si臋 od resz­ty 艣wiata.

- I co o tym my艣lisz? - spyta艂a Anastasa.

- 呕e znasz wielu dziwnych ludzi - odpowiedzia艂. - Ale rozumiem, dlaczego wszyscy tak ci臋 lubi膮. Jak on ci臋 nazwa艂? Kwiatuszkiem stepowym? Bardzo 艂adne okre艣lenie.

Poca艂owa艂 Antoni臋.

- Spodoba艂e艣 mu si臋. - Antonia spojrza艂a na niego z ukosa. - Hodowcy koni s膮 tu w cenie.

- Zna艂 Grigorija?

- My艣l臋, 偶e tak. Antonia wymkn臋艂a si臋 z ramion Anastasa.

- Min臋艂o tak wiele czasu, 偶e by膰 mo偶e ju偶 tego nie pami臋ta. A ja nie my艣l臋 mu o tym przypomina膰. Na­zwisko Grigorija przywo艂uje w tych stronach boles­ne wspomnienia. To nazwisko zdrajcy...

Zadr偶a艂a.

Anastas zanurzy艂 r臋k臋 w wodzie.

- Je偶eli zamierzasz si臋 wyk膮pa膰, m贸j kwiatuszku stepowy, powinna艣 si臋 po艣pieszy膰, zanim woda wy­stygnie...

Skwapliwie podchwyci艂a ten pomys艂, by zmieni膰 temat.

- Ja? - spyta艂a niewinnie i poci膮gn臋艂a Anastasa za chustk臋 na szyi. - A ty? Wskakuj do balii, przyjacie­lu. Nawet ch艂opaki od koni maj膮 prawo by膰 czy艣ci!

- K膮piel? - spyta艂 z niech臋ci膮. - Nie tak dawno mo­czy艂em si臋 w Suchonie. Nie min臋艂o wi臋cej ni偶 ty­dzie艅. To powinno wystarczy膰 o tej porze roku...

Antonia roze艣mia艂a si臋. Rozpi臋艂a mu koszul臋 i spodnie i rozwi膮za艂a chustk臋 na szyi.

- Z reszt膮 musisz poradzi膰 sobie sam - rzuci艂a za­czepnie i zwinnie wymkn臋艂a mu si臋 z r膮k, kiedy chcia艂 j膮 z艂apa膰.

- Nie b臋d臋 si臋 k膮pa艂 w pojedynk臋! Popatrzy艂a na niego du偶ymi br膮zowymi oczami.

- Kto powiedzia艂, 偶e tak ma by膰? - spyta艂a niewin­nie.

Usiad艂a na 艂贸偶ku i zdj臋艂a buty.

- W takim razie - rzuci艂 Anastas, szybko pozbywa­j膮c si臋 ubrania - na co czekamy?

W kilku skokach znalaz艂 si臋 przy Antonii. Zakr臋­ci艂 ni膮, gdy ci膮gle usi艂owa艂a upora膰 si臋 z wi膮zaniami koszuli, porwa艂 j膮 na r臋ce i zamierza艂 wrzuci膰 do ba­lii w spodniach, koszuli i ca艂ej reszcie.

- Dokumenty, Anastas! - sykn臋艂a, wbijaj膮c mu pa艂­ce w rami臋. - Nie upu艣膰 mnie! Pod koszul膮 mam do­kumenty, g艂upcze!

Posadzi艂 Antoni臋 na pod艂odze i spojrza艂 na ni膮 zbi­ty z tropu. Trwa艂o to u艂amek sekundy, po czym w艂as­nor臋cznie 艣ci膮gn膮艂 z niej koszul臋 razem z dokumen­tami i pom贸g艂 jej rozwi膮za膰 wszystkie w臋z艂y, kt贸re kr臋powa艂y jej cia艂o.

Potem zani贸s艂 j膮 do balii i wsp贸lnie zanurzyli si臋 w wodzie.

Kilka razy musieli przek艂ada膰 r臋ce i nogi, by zna­le藕膰 dla nich do艣膰 miejsca.

Za艣miewali si臋 przy tym do 艂ez. By艂o im dobrze. Ciep艂a woda rozlu藕ni艂a zesztywnia艂e mi臋艣nie.

Antonia siedzia艂a mi臋dzy stopami Anastasa. Opar­艂a 艂ydki o jego uda. Ich r臋ce spotka艂y si臋 na kraw臋dzi.

By艂o im dobrze.

Anastas spl贸t艂 palce z palcami Antonii. Nie m贸g艂 nasyci膰 ni膮 oczu.

- My艣la艂a艣 o tym, co b臋dzie dalej? - spyta艂. - Mo­偶e to nie jest odpowiednie miejsce, ale musz臋 zapy­ta膰. Od tego zale偶y ca艂e moje 偶ycie...

- Oleg jest w Norwegii - powiedzia艂a i odchyli艂a g艂ow臋 do ty艂u. Zanurzy艂a si臋 g艂臋biej, tak 偶e mog艂a oprze膰 kark o kraw臋d藕 balii. - Ma tam kobiet臋 i nie wr贸ci do domu przed wiosn膮.

Wcze艣niej nie zd膮偶y艂a Anastasowi o tym powie­dzie膰.

- Wiedzia艂a艣 o tym ca艂y czas od chwili, gdy spotka­艂a艣 Jewgienija? - spyta艂 z niedowierzaniem. - I ukry­wa艂a艣 to przede mn膮?

- Musia艂am si臋 zastanowi膰 - odpar艂a, broni膮c si臋 przed wym贸wkami. - Musz臋 zosta膰 w Archangielsku do wiosny, Anastas.

- Mo偶e Oleg nie b臋dzie mia艂 nic przeciwko temu, by sta膰 si臋 wolnym - rzek艂 Anastas z nadziej膮 w g艂osie.

- Ma z t膮 kobiet膮 dziecko - m贸wi艂a dalej Antonia. - Wkr贸tce urodzi im si臋 drugie...

- Jeste艣 zazdrosna? - spyta艂 nagle, przygl膮daj膮c si臋 ba­dawczo jej twarzy. Antonia nie patrzy艂a na niego. Zamk­n臋艂a oczy, lecz Anastas mimo to wiedzia艂, co czuje.

- Nie - wyzna艂a wreszcie. - Lecz jako艣 dziwnie zak艂u艂o mnie w sercu. Mo偶e to zraniona duma? Ale chy­ba nie mam nawet prawa do zazdro艣ci...

- Do wiosny jeszcze daleko - zauwa偶y艂 Anastas. Antonia skin臋艂a g艂ow膮.

- Daleko... Anastas przygl膮da艂 si臋 Antonii, jedynej, kt贸rej pragn膮艂.

Do wiosny zosta艂o du偶o czasu.

Wiele miesi臋cy.

Mo偶e zd膮偶y sprawi膰, by zasz艂a w ci膮偶臋. Wtedy nie pozostawi jej wyboru, wtedy Antonia b臋dzie jego. Wtedy otworzy si臋 przed nimi przysz艂o艣膰 - z zielo­nymi 艂膮kami i 艣piewem ko艅skich kopyt.

- Nie my艣l o tym dzi艣 wieczorem! - poprosi艂. - Nie dzi艣 w nocy. Teraz jeste艣my tylko my, Antoniu. Dzi艣 w nocy nikt nie stanie mi臋dzy nami.

Obj膮艂 j膮 i przyci膮gn膮艂 do siebie. Ca艂owa艂 jej szyj臋 i ramiona.

- Min臋艂o du偶o czasu, odk膮d wyzna艂em, 偶e ci臋 ko­cham - u艣miechn膮艂 si臋.

Odgarn膮艂 jej z czo艂a mokre w艂osy. Wygl膮da艂a teraz ca艂kiem inaczej.

Inaczej i pi臋knie.

Woda sprawia艂a, 偶e zdawa艂o mu si臋, jakby po raz pierwszy dotyka艂 Antoni臋. Cia艂a sta艂y si臋 ciep艂e i 艣liskie.

Bliskie.

Anastas przyci膮gn膮艂 Antoni臋 ku sobie i przytuli艂.

- To dopiero pocz膮tek - rzek艂, kiedy nasyceni od­sun臋li si臋 od siebie i ponownie zaj臋li k膮piel膮.

Antonia czu艂a przyjemn膮 oci臋偶a艂o艣膰.

By艂a szcz臋艣liwa.

Woda ostyg艂a.

Trz臋艣li si臋 z zimna, kiedy do sucha wycierali cia艂a. W艂o偶yli czyste ubrania. D艂ugo na siebie patrzyli.

Antonia mia艂a na sobie niebiesk膮 sp贸dnic臋, wyso­kie buty, bluzk臋 z letni膮 艂膮k膮 haft贸w i szal jeszcze bogaciej haftowany, kt贸ry przewi膮za艂a w pasie, tak 偶e zwisa艂 w d贸艂 nad biodrem. Wyko艅czony z艂otymi fr臋dzlami po艂yskiwa艂 przy ka偶dym ruchu.

- Jeste艣 cudna - rzek艂 Anastas z nabo偶e艅stwem w g艂osie. Okr臋ci艂 Antoni臋 wko艂o. - Zjem ci臋, a wtedy zawsze b臋d臋 ci臋 mia艂 przy sobie!

Jego koszula nie r贸偶ni艂a si臋 wiele od bluzki Anto­nii - szeroka, bia艂a i zdobiona haftem. Lecz tam gdzie w damskiej bluzce wyci臋cie pod szyj膮 by艂o sze­rokie i niemal ukazywa艂o ramiona, jego ko艂nierzyk, stercz膮cy r贸wniutko do g贸ry, mia艂 zdecydowanie m臋ski kr贸j.

Antonia kupi艂a kilka szali, uwielbia艂a je. Anastas wykrad艂 jeden z nich na pas do niebieskich spodni. Owin膮艂 go i zawi膮za艂.

- Zapomnia艂a艣 wst膮偶ki Grigorija - zauwa偶y艂, kie­dy zamierzali zej艣膰 na d贸艂, 偶eby zje艣膰 obiecan膮 i za­chwalan膮 zup臋.

Antonia potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie zapomnia艂am - rzek艂a.

Anastas prze艂kn膮艂.

Rozwi膮za艂 sznurek, kt贸ry nosi艂 pod szyj膮. Rozpla­ta艂 go i po艂o偶y艂 obok krajki do w艂os贸w od Grigorija sprzed wielu lat.

Mi艂osny upominek ubogiego cz艂owieka.

- Kati nie 偶yje - rzek艂. - Niepotrzebne mi takie wspomnienia. My, 偶ywi, nie mo偶emy pozwala膰 si臋 wi膮za膰 umar艂ym.

Antonia u艣miechn臋艂a si臋.

Jeszcze mu nie powiedzia艂a, 偶e go kocha, lecz Anastas zdawa艂 si臋 czyta膰 to w jej oczach.

C贸rka Dmitrija gotowa艂a dobry barszcz. By艂 tak g臋sty, 偶e 艂y偶ka rzeczywi艣cie przez chwil臋 w nim sta­艂a, zanim powoli nie opad艂a na brzeg wazy.

Gospodarz by艂 zadowolony, 偶e go艣ciom smakuje posi艂ek. Zamierza艂 szczodrze pocz臋stowa膰 ich w贸d­k膮, ale nie obrazi艂 si臋, kiedy podzi臋kowali.

- Nie zamierzam przespa膰 dzisiejszej nocy - wyja­艣ni艂 Anastas jak m臋偶czyzna m臋偶czy藕nie. - I tak trudno b臋dzie nie zasn膮膰 po tak du偶ej ilo艣ci dobrego je­dzenia! Je艣li jeszcze popij臋 je w贸dk膮, rozczaruj臋 An­toni臋!

- Nie, tak nie mo偶e by膰! - zgodzi艂 si臋 z nim gospo­darz. - Nasz stepowy kwiatuszek musi dosta膰 wszyst­ko co najlepsze!

Roze艣mia艂 si臋 w g艂os.

To by艂 d艂ugi wiecz贸r. Opowiadano historie, nie­kt贸re prawdziwe, inne ca艂kiem nieprawdopodobne, 艣piewano pie艣ni zdolne z kamienia wycisn膮膰 艂zy, je­dzono i pito.

Pojawi艂o si臋 wi臋cej znajomych Antonii lub znajo­mych jej ojca.

I w gospodzie Dmitrija Borysewicza w Wielikim Ustiugu stwierdzono raz na zawsze, 偶e Antonia za­s艂u偶y艂a na m臋偶czyzn臋 kochaj膮cego konie.

Anastas uzyska艂 ich pe艂n膮 aprobat臋.

Anastas i Antonia rozmawiali p贸艂 nocy. Usn臋li, obejmuj膮c si臋 nawzajem. Obudzili si臋, wci膮偶 obj臋ci. Cicho kochali si臋 o 艣wicie.

Anastas wpatrywa艂 si臋 w nowy dzie艅.

- Nie pop艂yn臋 z tob膮 do Archangielska - rzek艂. Antonia unios艂a si臋 na 艂okciu.

- Musisz mie膰 czas na znalezienie odpowiedzi, kt贸rej szukasz - wyja艣ni艂. - Wiem, 偶e m贸g艂bym ci臋 przekona膰 do tego, czego sam chc臋... - u艣miechn膮艂 si臋 szeroko - ale to nie by艂oby w艂a艣ciwe. Musisz zdecy­dowa膰 sama.

- Co chcesz robi膰?

- Zostan臋 tutaj - odpar艂. - Mo偶e Dmitrij zna ko­go艣, kto potrzebuje ch艂opaka do koni, takiego jak ja. - Wci膮gn膮艂 powietrze. - B臋d臋 tutaj na ciebie czeka艂 do nast臋pnego lata. Je偶eli do tego czasu si臋 nie poja­wisz, spal臋 papiery i wyjad臋.

Antonia rozumia艂a.

- Kocham ci臋 - rzek艂 Anastas. - Chcia艂bym wie­dzie膰, je艣li urodzisz moje dziecko. Ale nie wracaj do mnie tylko dlatego, by da膰 dziecku ojca. Je偶eli przy­jedziesz, to po to, 偶eby si臋 ze mn膮 zestarze膰.

Skin臋艂a g艂ow膮.

Wtuli艂a si臋 w jego ramiona, czuj膮c, jak bardzo ko­cha tego ch艂opaka.

Jewgienij nie wydawa艂 si臋 nawet zaskoczony, kie­dy przysz艂a sama. Nie rzek艂 na ten temat ani s艂owa. Pozostawi艂 jej troch臋 czasu, by mog艂a przywykn膮膰 do nowej sytuacji.

Antonia sta艂a na pok艂adzie i patrzy艂a, jak Suchona zlewa si臋 z Dwin膮. Widzia艂a przed sob膮 Dwin臋.

Drog臋 do domu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Tajemnicza nieznajoma
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy" M臋偶czyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy1 Bli偶ej prawdy
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy 艢lad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Niszcz膮cy p艂omie艅
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy# Z艂oty ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy& Wyj臋ty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy8 W臋drowny ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy0 Na dobre i z艂e dni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy' ?ryca
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Pos艂aniec 艣mierci
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Wyroki losu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Mro藕ne noce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Oblubienica w贸jta