Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy" M臋偶czyzna w masce

Bente Pedersen

M臉呕CZYZNA W MASCE

1

By艂a niespokojna. Ba艂a si臋. Ba艂a si臋 po raz pierw­szy od czasu, gdy da艂a si臋 wpl膮ta膰 w sie膰 p贸艂prawd i k艂amstw.

Maja nie spodziewa艂a si臋, 偶e kto艣 z rodziny b臋dzie szuka艂 u niej schronienia. Z opowie艣ci Reijo wysnu艂a wniosek, 偶e z nich wszystkich najlepiej si臋 u艂o偶y艂o Knutowi. By艂 tym, kt贸ry zdoby艂 z艂oto, dobrobyt i szcz臋艣cie.

A teraz znalaz艂 si臋 u niej. Z 偶on膮 i dzieckiem. Nie­mal jak w艂贸cz臋ga.

No, mo偶e nie tak ca艂kiem biedny, mia艂 pieni膮dze. Ale nie mia艂 ziemi, w kt贸rej m贸g艂by zapu艣ci膰 korzenie.

Maja ulitowa艂a si臋 nad nim. Otworzy艂a szeroko drzwi posiad艂o艣ci na wyspie Hailuoto, zadba艂a, by przybysze poczuli si臋 jak w domu. Jej tak偶e by艂o mi艂o przebywa膰 z rodzin膮. To prawda, 偶e Knut zawsze po­zostawa艂 w najlepszej komitywie z Id膮, ale by艂 tak偶e bratem Mai. Podoba艂 jej si臋 m臋偶czyzna, na kt贸rego wy­r贸s艂. Trudniej jej przysz艂o zaprzyja藕ni膰 si臋 z Anjo, jak zawsze zreszt膮 z kobietami. Nie by艂a to wina Anjo, tej mi艂ej w obej艣ciu, serdecznej Anjo. Maja to wiedzia艂a.

Nie nalega艂a, 偶eby zostali na d艂ugo. Ale nie mog艂a ich tak po prostu wyrzuci膰 na l膮d i zabroni膰 odwie­dzin. Knut m贸wi艂 o znalezieniu czego艣 w艂asnego, ale nie spieszy艂 si臋 zbytnio.

Zwleka艂 tak d艂ugo, 偶e Maja zacz臋艂a si臋 niepokoi膰.

Ona, pani na Hailuoto, ba艂a si臋.

Tak nazywali j膮 ludzie.

Pani na Hailuoto.

Wiedzia艂a lepiej ni偶 ktokolwiek, 偶e nie by艂o to tyl­ko pochlebstwo. Te s艂owa zawiera艂y nut臋 szyderstwa. Ludzie 艣miali si臋 z Williama Runefelta, 偶e o偶eni艂 si臋 z Pann膮 Nikt Znik膮d. By艂a wi臋cej ni偶 pewna, 偶e do­dawali przy tym, 偶e nawet nie jest 艂adna.

I mieli racj臋.

Po prostu tak si臋 u艂o偶y艂o, 偶e William Runefelt, naj­lepsza partia na wsch贸d od rzeki Torne, pokocha艂 w艂a艣nie j膮.

Obdarzy艂 j膮 dostatkiem i poczuciem bezpiecze艅­stwa, kt贸rego nikt inny by jej nie zapewni艂. No i ochrania艂 jej brata.

Jej w艂asne uczucia schodzi艂y wobec tego na drugi plan.

Nadal przebywa艂 w Niemczech. Zbyt gor膮co ma­rzy艂 o wolnej Finlandii. W kraju wci艣ni臋tym pomi臋­dzy 偶膮dnych pot臋gi obcych w艂adc贸w okaza艂o si臋 to niebezpieczne. 艁atwo mo偶na by艂o dowie艣膰, 偶e Wil­liam stoi po niew艂a艣ciwej stronie. Gdy ujawniono spi­sek, pom贸g艂 mu fakt, 偶e jest synem Marcusa Runefelta. Ojciec uratowa艂 sk贸r臋 zar贸wno jemu, jak i Ailo.

Z up艂ywem lat wybaczono mu tylko cz臋艣ciowo. Rozwa偶ano pozwolenie na jego powr贸t pod warun­kiem, 偶e b臋dzie si臋 trzyma艂 w cieniu.

William pisa艂, 偶e o niczym innym nie marzy. Przy­gotowany by艂 na poniesienie ofiar po to, 偶eby m贸c uj­rze膰 j膮 i syna. Syna, kt贸rego jeszcze nigdy nie widzia艂.

Maja nie by艂a przekonana, czy William dotrzyma zobowi膮zania, 偶e zapomni o swoich przekonaniach.

Nie by艂a pewna, czy ona sama jest gotowa na jego powr贸t do domu. Na Ailo czeka艂a z ut臋sknieniem.

A m膮偶... r贸wnie dobrze m贸g艂by pozosta膰 tam, gdzie jest.

Jej dusza stwardnia艂a z up艂ywem czasu. Mia艂a teraz dwadzie艣cia cztery lata. By艂a pe艂na gorzkich do艣wiad­cze艅, ale czu艂a, 偶e przeciwno艣ci losu j膮 umocni艂y. S膮­dzi艂a, 偶e jest wystarczaj膮co silna, aby 偶y膰 w k艂amstwie.

Ale nie wzi臋艂a pod uwag臋, 偶e b臋dzie go艣ci艂a brata pod swym dachem. Innego brata. Powoli godzi艂a si臋 z my艣l膮, 偶e przetnie ostatnie wi臋zy 艂膮cz膮ce j膮 z Ruij膮 bez wzgl臋du na to, ile b贸lu jej to sprawi. R贸wnie du­偶o b贸lu wynika艂o z ich podtrzymywania...

A偶 nadjecha艂 Knut.

I sprawi艂, 偶e zacz臋艂a si臋 ba膰.

Knut zauwa偶y艂 to i podzieli艂 si臋 swoim spostrze偶e­niem z Anjo. Jej te偶 takie my艣li przychodzi艂y do g艂owy.

Oddalali si臋 od domu, kieruj膮c w stron臋 zatoki. By艂 p贸藕ny wiecz贸r. Maja pisa艂a list do m臋偶a. Wydawa艂o si臋, 偶e robi to ca艂y czas. Nie byli pewni, czy wszystkie wysy艂a艂a. Ale pisa艂a je. Co wiecz贸r do p贸藕na w noc.

- By艂a taka, gdy przyjechali艣my? - spyta艂 Knut. - Mo偶e to nasza wina?

Anjo cofn臋艂a si臋 my艣lami wstecz, ale nie mog艂a znale藕膰 odpowiedzi. Nie wiedzia艂a. Po prostu nie s膮­dzi艂a, 偶e kiedykolwiek zdo艂a zrozumie膰 Maj臋. Starsza siostra Knuta jest i pozostanie dla niej zagadk膮.

Gdy przybyli, pierwszym pytaniem by艂o: 鈥濲ak si臋 ma Reijo?鈥. Poza tym nie okaza艂a szczeg贸lnego zain­teresowania losami rodziny. Na tej wyspie stworzy艂a sobie w艂asny 艣wiat i wydawa艂o si臋, 偶e jest jej tu dobrze.

Anjo z lekka to przera偶a艂o. Ale w艂a艣ciwie rozumia­艂a, dlaczego Maja tak uczyni艂a. By艂a przecie偶 tu obca.

Ona, Anjo, chyba inaczej by tu 偶y艂a.

Ale tajemnicza Maja by艂a interesuj膮ca. Na pewno trzyma艂a wiele w ukryciu. Mimo 偶e nie okazywa艂a specjalnej serdeczno艣ci, roztacza艂a pewien czar.

- Maja ma wszystko - stwierdzi艂 Knut w zamy艣le­niu. Usiad艂 na trawie porastaj膮cej pas ziemi nad pla­偶膮. Wiatr rozwiewa艂 mu w艂osy. Zach臋caj膮co poklepa艂 miejsce ko艂o siebie. - Dlaczego wi臋c jest mi jej 偶al?

- Dlatego, 偶e jeste艣 na tyle wra偶liwy, 偶eby wyczu膰 w tym fa艂sz - odpowiedzia艂a Anjo cicho. Uj臋艂a m臋偶a pod rami臋 i opar艂a o nie policzek. Zamy艣lona, zapa­trzy艂a si臋 przed siebie. - Maja stara si臋 udowodni膰, 偶e si臋 jej powiod艂o. Chce, 偶eby艣my zauwa偶yli to, i nic po­za tym. Ale w g艂臋bi duszy jest samotna i nieszcz臋艣liwa. Ma ma艂e dziecko, a otoczona jest przez s艂u偶b臋, kt贸ra dla niej pracuje. Za pieni膮dze. M膮偶 nie zdo艂a艂 wci膮gn膮膰 j膮 w sw贸j 艣wiat, zanim odjecha艂. A ludzie jego stanu nie zwykli spe艂nia膰 tego rodzaju dobrych uczynk贸w, kochany Knucie. Nie zlituj膮 si臋 nad przebieg艂膮 panni­c膮, kt贸ra oplot艂a jednego z nich swoj膮 sieci膮.

- Maja zawsze by艂a samotna - zauwa偶y艂 Knut za­my艣lony. - Tylko Rei jo, jako jedyny, zna艂 j膮 napraw­d臋. I mo偶e Heino... Tak, no i Ailo. Ich 艂膮czy艂o co艣 spe­cjalnego...

- A ty? - spyta艂a Anjo. - Nigdy ci nie ufa艂a?

- Dawniej tak - odpar艂. - Ale gdy Ida doros艂a, oka­za艂o si臋, 偶e to nasze charaktery bardziej do siebie pa­suj膮. Ona by艂a pogodna. 艁atwiej by艂o z ni膮 dzieli膰 si臋 tajemnicami. W Mai czai艂 si臋 mrok. A to dzia艂a od­straszaj膮co, gdy jest si臋 tylko ch艂opcem. No i Maja uzna艂a Ailo za swego najlepszego na 艣wiecie brata. Widywali si臋 tak rzadko, 偶e cz臋艣ciej rozmawia艂a z nim w my艣lach ni偶 twarz膮 w twarz. Mo偶e najwy­godniej by艂o obcowa膰 z nim w marzeniach. O wiele trudniej przychodzi艂o jej przestawa膰 z tym, kt贸ry m贸g艂 mie膰 potrzeb臋 podzielenia si臋 z ni膮 my艣lami na co dzie艅...

- To gorzkie s艂owa - rzuci艂a Anjo, roztrzepuj膮c Knutowi w艂osy. Ju偶 by艂y troch臋 za d艂ugie, czas je podci膮膰. U艣miechn臋艂a si臋 lekko na wspomnienie wielmo偶贸w, do kt贸rych musieli zwraca膰 si臋 w Oulu, szukaj膮c Mai. Nie­kt贸rzy mieli na g艂owach pudrowane peruki. Najwyra藕­niej zaczyna艂y obowi膮zywa膰 w艣r贸d cz艂onk贸w warstwy, do kt贸rej nale偶a艂a teraz Maja. Anjo wyobrazi艂a sobie m臋偶a w czym艣 takim i ledwo st艂umi艂a 艣miech.

- Nie艂adnie tak m贸wi膰, Knut. To nie tylko wina Mai. Na pewno nie by艂o jej 艂atwo w 偶yciu!

- 呕adnemu z dzieci Raiji nie by艂o 艂atwo w 偶yciu - potwierdzi艂 Knut. - Jednak Ida i ja nie stali艣my si臋 ta­cy. Maja zawsze si臋 od nas r贸偶ni艂a...

Wzruszy艂 ramionami. Ciasno obj膮艂 偶on臋. Dobrze wie­dzia艂, 偶e by艂a czym艣 najwspanialszym, co mu si臋 zdarzy­艂o w 偶ycia Czu艂, 偶e m贸g艂by si臋 sta膰 niez艂ym dziwakiem, gdyby los lub Najwy偶szy nie zes艂a艂 mu jej w por臋.

- Broni艂bym Mai go艂ymi pi臋艣ciami, gdyby zasz艂a ta­ka potrzeba - wyzna艂 cicho. - Gdyby kto艣 jej zagrozi艂, powiedzia艂 o niej co艣 obra藕liwego... Ale uwa偶am, 偶e w rodzinie powinni艣my ocenia膰 si臋 uczciwie. My艣l臋, 偶e by艂bym w stanie jej to wszystko powiedzie膰 wprost.

- I zni贸s艂by艣, gdyby ona odp艂aci艂a ci tym samym? - spyta艂a Anjo z nutk膮 z艂o艣liwo艣ci. - Gdyby powiedzia­艂a ci prawd臋 o tobie, tak jak ci臋 widzi?

- Tak.

Zamilk艂 na d艂u偶sz膮 chwil臋. Zapatrzy艂 si臋 w niebie­sk膮 dal. Dalej ni偶 m贸g艂 dostrzec, znajdowa艂 si臋 szwedzki brzeg. Na p贸艂nocy by艂o wybrze偶e fi艅skie, wcielone do Szwecji.

- My艣l臋, 偶e chc臋 tu mieszka膰 - powiedzia艂 z namys艂em. - Chyba bym potrafi艂. Nie na tej wyspie, ale w tym kraju. Licz臋 si臋 jednak z tym, 偶e trudno b臋dzie kupi膰 ziemi臋. Przecie偶 to w艂a艣nie dlatego tylu ucieka do Norwegii, bo w Suomi nie ma ziemi. Zgodnie z pra­wem dostaje j膮 najstarszy syn. - Knut nabra艂 powie­trza i wypu艣ci艂 je powoli. Podj膮艂 decyzj臋. - Ale z pew­no艣ci膮 nie wyjad臋 st膮d, dop贸ki nie zrozumiem lepiej Mai. Zanim nie zdob臋d臋 zadowalaj膮cej odpowiedzi na pytanie, o kt贸rego zadanie prosi艂a mnie Ida...

- O Ailo? - upewni艂a si臋 Anjo cicho. Zna艂a odpo­wied藕, nape艂nia艂a j膮 ch艂odem.

Knut skin膮艂 g艂ow膮.

- To nie jest takie oczywiste, jak Maja to przedsta­wia. Wiele szczeg贸艂贸w si臋 nie zgadza, nie brzmi wia­rygodnie. Czuj臋 po prostu, 偶e ona k艂amie. Na tyle j膮 znam, 偶e wyczuwam u niej fa艂sz. Wiesz, moja Anjo, wed艂ug mnie Maja zacz臋艂a si臋 ba膰 dopiero wtedy, gdy si臋 tu zjawili艣my. Z jakiego艣 powodu nie chce, 偶eby­艣my tu z ni膮 byli.

- Jak mo偶esz tak m贸wi膰? Jest go艣cinna jak ma艂o kto! Knut zerwa艂 藕d藕b艂o trawy, wsun膮艂 mi臋dzy z臋by i zacz膮艂 gry藕膰 w zamy艣leniu.

- Nie mog艂a inaczej. Nie chc臋 powiedzie膰, 偶e nas nie lubi, bo to nieprawda. Ale si臋 boi. I mog臋 si臋 za艂o偶y膰 o w艂asn膮 dusz臋, 偶e to ma zwi膮zek z nasz膮 rozmow膮 o Ailo. Oczywi艣cie, mog艂a odchodzi膰 od zmys艂贸w, roz­paczaj膮c po ukochanym bracie. Rozumiem to. Ale to nie by艂 ten rodzaj 偶alu. Nie czujesz tego, Anjo? Prze­cie偶 zwykle 艣wietnie wyczuwasz takie rzeczy...

Nic takiego nie zauwa偶y艂a. Maja nie by艂a wylew­na, ale to chyba te偶 z powodu 偶a艂oby.

- Jest co艣, co tu si臋 nie zgadza - m贸wi艂 dalej Knut. - Co艣, o czym Maja nie chce, 偶eby艣my wiedzieli. Ailo nigdy nie opu艣ci艂by Idy. Wiem to na pewno. M贸g艂by za ni膮 umrze膰, ale nie m贸g艂by jej z艂ama膰 serca.

- Przychodzi ci do g艂owy, 偶e on m贸g艂by 偶y膰?! - spy­ta艂a Anjo przera偶ona. - Wiesz, co m贸wisz, Knut? Zdajesz sobie spraw臋, co to mog艂oby oznacza膰?

Pokiwa艂 g艂ow膮.

- Ale mam nadziej臋, 偶e to jednak nie to...

- Wi臋c trzymajmy si臋 tej nadziei! - o艣wiadczy艂a Anjo stanowczo. - Idzie jest teraz dobrze z Sedolfem. Nie wiem, czy 偶y艂aby tak spokojnie i zwyczajnie z Ailo. R贸偶ni艂 si臋 bardzo od Sedolfa.

Knut za艣mia艂 si臋, wstaj膮c. Pom贸g艂 偶onie si臋 pod­nie艣膰 i otrzepa膰 z trawy. Nie 偶eby to by艂o konieczne. Po prostu lubi艂 jej dotyka膰. Wiedzia艂, 偶e jej tak偶e sprawia to przyjemno艣膰.

- Ale偶 wy, kobiety, jeste艣cie do siebie podobne... - naigrywa艂 si臋. - Niewielu z was nie oczarowa艂yby ciemne oczy Sedolfa. Wystarczy 艂adny u艣miech i ju偶 topniejecie jak mas艂o na s艂o艅cu!

Anjo wysun臋艂a usta do poca艂unku i otrzyma艂a go. Przytuli艂a si臋 do m臋偶a. Jak偶e go kocha艂a! Mi艂o艣ci膮 ci­ch膮 i spokojn膮, ale mocn膮 jak nigdy dot膮d.

- Tak, jeste艣my podobne, Knut! - westchn臋艂a. - Wystarcz膮 ciemne oczy i m艂odzie艅czy czar, a pada­my jak muchy!

Zawsze umieli si臋 razem 艣mia膰. Prze偶ywaj膮c co艣 ra­zem, mogli podwaja膰 rado艣ci i zmniejsza膰 smutki.

- Sedolf pasuje do Idy - twierdzi艂a stanowczo Anjo. - Ailo by艂 jak ogie艅. Ida te偶 ma go pod dostatkiem. Mogliby si臋 nawzajem w ko艅cu zniszczy膰. Nie twier­dz臋 oczywi艣cie, 偶e si臋 nie kochali, ale to by艂o tak gwa艂towne. Sedolf jest mniej niebezpieczny pod tym wzgl臋dem. Jest do Idy niepodobny. I wyzwala w niej nowe strony. Tak jak ona wydoby艂a jego dobre ce­chy. Zmieni艂 si臋 w takim stopniu, 偶e nigdy by艣my te­go nie podejrzewali...

- To nie do wiary, jaka ty jeste艣 m膮dra! - westchn膮艂 Knut, ca艂uj膮c jej czo艂o, nos i zatrzymuj膮c si臋 d艂u偶ej na ustach.

- Przecie偶 jestem tak stara, 偶e widzia艂am niejedno w 偶yciu - u艣miechn臋艂a si臋. Nie ba艂a si臋 偶art贸w na te­mat w艂asnego wieku po prostu dlatego, 偶e to nie by­艂o niebezpieczne.

Nagle, w艣r贸d u艣cisk贸w i poca艂unk贸w, Anjo spo­wa偶nia艂a.

- Nie wiem, czy mam ochot臋 tu zosta膰... - stwier­dzi艂a z namys艂em. Jej jasne oczy przes艂oni艂 jaki艣 cie艅. Knut wiedzia艂, 偶e w takich chwilach na nic by si臋 nie zda艂o zagadywanie jej i odwracanie uwagi. - A zawsze marzy艂am o Finlandii...

Uwolni艂a si臋 z jego obj臋膰. Potrzebowa艂a przestrzeni, swobody ruch贸w. Zesz艂a nad samo morze. Stan臋艂a na ostatnich kamieniach. Fale niemal obmywa艂y czubki jej but贸w. Ogarn臋艂a j膮 dziecinna ochota na zrzucenie ich, podci膮gni臋cie sp贸dnicy i pobrodzenie po wodzie.

Nie zrobi艂a tego, sta艂a tylko i czu艂a g艂adz膮cy j膮 po policzkach wiatr od morza.

- Nigdy nie b臋dzie tak jak w marzeniach - rzek艂a. - Nigdy ca艂kiem tak. O marzeniach mo偶na decydowa膰. A 偶ycie si臋 prze偶ywa. Nie jest mo偶liwe zmieni膰 co艣 poza sob膮.

- Chcesz wraca膰? Do domu? - spyta艂 Knut niepew­nym g艂osem.

Podszed艂 do niej blisko i po艂o偶y艂 r臋ce na jej ramio­nach. Tak bardzo chcia艂 j膮 uszcz臋艣liwi膰, ale teraz nie by艂 pewien, czy jej marzenia zgadza艂y si臋 z jego marzeniami. Czy gdzie艣 po drodze si臋 nie rozdzieli艂y...

- Do domu? - powt贸rzy艂a jego s艂owa. - Nie mamy ju偶 domu. Nie mo偶emy przecie偶 wr贸ci膰 i za偶膮da膰 od Idy zwrotu gospodarstwa. Ono ju偶 jest tylko jej i Sedolfa. Do nas nie nale偶y. Nie mamy do czego wraca膰, kochanie...

- 呕a艂ujesz? Wola艂aby艣, 偶eby tak si臋 nie sta艂o? Wtedy za艣mia艂a si臋 swoim dobrym 艣miechem. Podnios艂a kamie艅, zamachn臋艂a si臋 r臋k膮 mocno, po m臋sku, i rzuci艂a najdalej jak potrafi艂a. Niesprecyzowane marzenia znikaj膮 r贸wnie szybko, jak ton膮 kamienie.

- 呕a艂uj臋? - Chwyci艂a m臋偶a za r臋ce i okr臋ci艂a si臋 z nim. - 呕al nic nie pomo偶e, Knut. Nic a nic. I nie s膮dz臋, 偶e­bym chcia艂a tam wraca膰. Je偶eli w og贸le chcia艂abym gdzie艣 by膰, to w Alcie, gdzie czu艂am si臋 jak w domu...

- Siedzi tam namiestnik, kt贸ry niech臋tnie nas wi­dzi... - stwierdzi艂 Knut sztywno. - Ale by艂o to 艂adne miejsce, kt贸re uwa偶a艂em za sw贸j dom. Mo偶e m贸g艂­bym tam 偶y膰, moja Anjo. Razem z tob膮 m贸g艂bym 偶y膰 gdziekolwiek!

- Chyba chc臋 wr贸ci膰 do Norwegii. Mimo wszyst­ko - stwierdzi艂a Anjo. - Czy to 藕le?

- Wcale nie - odpar艂. - Niech minie kilka lat. Mo­偶e jednak pomieszkamy u Mai. Przecie偶 nied艂ugo wr贸ci ten jej m膮偶. Przyznaj臋 bez bicia, 偶e bardzo je­stem ciekaw, jaki on jest. Jak to jest pomi臋dzy nimi. Mo偶e to brzydko, ale to prawda. Ciekaw jestem cz艂o­wieka, kt贸ry obdarowa艂 Maj臋 tym wszystkim...

- A ty by艣 tego nie zrobi艂 dla kobiety, kt贸r膮 ko­chasz? - spyta艂a Anjo, drocz膮c si臋.

- Oczywi艣cie - u艣cisn膮艂 j膮 znacz膮co. Szli pla偶膮. - Nie o to mi chodzi. Nie rozumiem po prostu, jak m臋偶czy­zna z jego sfery m贸g艂 si臋 a偶 tak zakocha膰 w Mai...

Anjo da艂a mu kuksa艅ca w bok. By艂a z艂a za Maj臋.

- Ona ma co艣 w sobie, wi臋cej, ni偶 jeste艣 w stanie dostrzec. Czasami si臋 zastanawiam, czy ty nie jeste艣 ca艂kiem 艣lepy, Knucie Karlssonie Elvejord!

- Nie, no wiem, 偶e jest 艂adna pod bliznami - stwier­dzi艂 Knut zrezygnowany. - 殴le mnie zrozumia艂a艣. Jednak ona nie jest mi艂a. Zamyka si臋 przed lud藕mi. Wysuwa kolce na wszystkie strony. Nie jest tak膮 ko­biet膮, dla kt贸rej mo偶na po艣wi臋ci膰 wszystko.

- On tego nie zrobi艂 - stwierdzi艂a Anjo. - Da艂 jej to, co mia艂, ale nic nie po艣wi臋ci艂. Rozz艂o艣ci艂 ojca; nie on pierwszy, nie ostatni. Nawet w jego... sferze s膮 ta­cy, kt贸rzy 偶eni膮 si臋 z mi艂o艣ci...

- Nie s膮dz臋, 偶eby on mia艂 by膰 lepszy od nas - odpar艂 Knut. Zauwa偶y艂 znacz膮c膮 pauz臋, jak膮 偶ona zrobi艂a przed s艂owem 鈥瀞fera鈥. Ale nie s艂ysza艂, 偶e sam zrobi艂 to wcze艣niej. - Ma po prostu wi臋cej do stracenia ni偶 ja...

Anjo potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i pog艂aska艂a po policzku te­go swego m臋偶a. Knut nied艂ugo sko艅czy dwadzie艣cia trzy lata, pomy艣la艂a. Chwilami wydaje si臋 dojrza艂y i m膮dry, a chwilami niedoros艂y. Teraz s艂ysza艂a ch艂opca. Ale nie powiedzia艂a tego na g艂os, rozz艂o艣ci艂oby go to.

- On j膮 bardzo kocha. A wtedy nie pomaga 偶adne lekarstwo - stwierdzi艂a. - W Mai jest co艣 szczeg贸lne­go, Knut. Nawet jako jej brat nie mog艂e艣 tego nie za­uwa偶y膰. S膮dz臋, 偶e owo co艣 dzia艂a mocniej na m臋偶­czyzn, cho膰 i ja to czuj臋. Ona nie jest byle kim. Ju偶 to wcze艣niej zauwa偶y艂am.

Kopn膮艂 kamie艅 tak mocno, a偶 potoczy艂 si臋 w stro­n臋 wody.

- Tak, ona jest c贸rk膮 swojej matki - rzuci艂 cierp­ko. - Mama te偶 mia艂a w sobie co艣. Tak wszyscy m贸­wili, cho膰 nikt nie potrafi艂 tego wyja艣ni膰. Ida jest r贸wnie 艂adna jak ona. Ja mam oczy i up贸r Raiji. A Maja odziedziczy艂a ca艂膮 reszt臋, nawet jej moc...

- Ja widzia艂am twoj膮 matk臋, nie zapominaj o tym - odpowiedzia艂a 偶ona. - W Raiji by艂o co艣 niewyt艂uma­czalnego. Nie drwij z tego, Knut. To by艂o co艣 szcze­g贸lnego, mimo 偶e trudnego do nazwania. I co艣 takie­go widz臋 te偶 w twojej siostrze. Raija by艂a nie tylko bar­dzo 艂adna. Mia艂a w sobie wi臋cej, zawsze tak twierdzi­艂am. Maja nie jest r贸wnie uderzaj膮co pi臋kna, ale ma to co艣. Przysi臋gam. Ufam tylko, 偶e jej to nie unieszcz臋艣liwi jak twojej matki.

Knut dotkn膮艂 ostro偶nie kosmyka w艂os贸w, kt贸ry wysun膮艂 si臋 z ciasno splecionego warkocza 偶ony. Sprawi艂, 偶e jej twarz jeszcze zyska艂a na 艂agodno艣ci i delikatno艣ci.

- Tyle w tobie troski o nas wszystkich, moja Anjo. Jeste艣 zbyt dobra jak na nasz膮 rodzin臋.

Jej 艣miech zatar艂 wra偶enie jego s艂贸w; przekona艂 go, jak bardzo si臋 myli. W艂a艣nie to jest rodzina dla niej. Knut i jego bliscy.

Knut po raz nie wiedzie膰 kt贸ry dzi臋kowa艂 wy偶szym si艂om, 偶e zes艂a艂y mu w艂a艣nie Anjo na 偶on臋. Ciep艂膮, dobr膮 Anjo. Anjo, kt贸ra uczyni艂a go na powr贸t cz艂owiekiem.

- Powiniene艣 powa偶nie z ni膮 porozmawia膰, Knut - stwierdzi艂a. - Mnie si臋 to nigdy nie uda. Nie dopusz­cza mnie blisko, zamyka si臋 w sobie, je艣li dotykam ja­kich艣 osobistych spraw. Ty jeste艣 jej bratem. Poza tym umiesz rozmawia膰 z kobietami, jeste艣 delikatny i czu­艂y, gdy chcesz.

Skrzywi艂 si臋.

- Stare, zapomniane sztuczki - zapewni艂 j膮. - Co艣 takiego nie robi wra偶enia na Mai, zapewniam ci臋, mo­ja Anjo.

Nie potrafi艂 przekaza膰 偶onie, jak bardzo czuje si臋 odrzucony przez Maj臋. Jakby siostra spisa艂a go na straty dawno temu, jakby nie przedstawia艂 dla niej 偶adnej warto艣ci ani jako cz艂owiek, ani brat. Nikt nie umia艂 tak okaza膰 oboj臋tno艣ci jak ona. Wystarczy艂o, 偶e spojrza艂a ch艂odnymi oczami pozbawionymi uczu膰.

Bola艂o go to, bo j膮 kocha艂. Kocha艂 od zawsze. Nic nie mog艂o tego zmieni膰.

- Pozostaniemy tu, p贸ki co - zdecydowa艂 w ko艅­cu. - Nie wiem tylko, czy to b臋dzie mi艂y pobyt. Mam nadziej臋, 偶e m贸j list dotar艂 do Reijo i 偶e on zdo艂a od­powiedzie膰.

- Je艣li on zu偶yje tyle samo czasu na odpowied藕, ile ty na napisanie listu, mo偶emy si臋 spodziewa膰 wiadomo艣ci oko艂o 艣wi膮t Bo偶ego Narodzenia - za艣mia艂a si臋 Anjo.

- Pami臋tasz, 偶e Maja nic nie dopisa艂a od siebie? Na­wet nie pozdrowi艂a?

Anjo pokiwa艂a g艂ow膮.

- Maja ma swoje powody - stwierdzi艂a. Wsp贸艂czu­艂a Mai. Pragn臋艂a z ca艂ego serca, aby jej m膮偶 wkr贸tce powr贸ci艂.

- Najbardziej dra偶ni mnie w艂a艣nie ten jej up贸r - odpar艂 Knut.

Szli skarp膮 ci膮gn膮c膮 si臋 wzd艂u偶 pla偶y. Wietrzyk przyjemnie ch艂odzi艂 im twarze. Byli ju偶 na tyle bli­sko domu, 偶e nie musieli trzyma膰 si臋 utartych 艣cie­偶ek. Dobrze poznali okolice. By艂y to ramy ich 艣wia­ta. Albo 艣wiata Mai...

- Musi mie膰 swoje powody - twierdzi艂a uparcie Anjo. - 艁atwo jest os膮dza膰. Trudniej stara膰 si臋 kogo艣 zro­zumie膰 na tyle, 偶eby da膰 mu spok贸j. A mo偶e wr臋cz zacz膮膰 podziwia膰...

Knut obj膮艂 偶on臋, ogl膮daj膮c si臋 na morze. Musia艂 jeszcze raz na nie popatrze膰, zanim wr贸c膮. U艣wiado­mi艂 sobie, jak bardzo t臋skni za fiordem Lyngen. Fior­dem otoczonym pot臋偶nymi ska艂ami niczym stra偶ni­kami. Zatoka Botnicka by艂a inna. Nie mia艂a w sobie tej dziko艣ci, ale pozwala艂a uciszy膰 t臋sknot臋 za do­mem cho膰 na chwil臋.

- Chyba zmierza tu jaka艣 艂贸d藕 - zmru偶y艂 oczy, wpatruj膮c si臋 w kierunku p贸艂nocy. - Maja nie wspo­mina艂a, 偶e oczekuje go艣ci.

Anjo pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Powinni艣my wr贸ci膰 - oznajmi艂 Knut. - Nigdy nie wiadomo, kogo tu niesie o tak dziwnej porze...

Anjo zebra艂a sp贸dnic臋 i pobieg艂a, trzymaj膮c m臋偶a za r臋k臋.

Nie byli przyzwyczajeni do odwiedzin na Hailuoto. Mo偶e dlatego si臋 przestraszyli.

2

Maja zachowywa艂a si臋 z godno艣ci膮 kr贸lowej. Nie mog艂a si臋 tego od nikogo nauczy膰, to p艂yn臋艂o z jej wn臋trza.

Knut i Anjo, zdyszani, powiedzieli jej o 艂odzi. Ba­li si臋, 偶e to jacy艣 nieproszeni go艣cie. Maja na s艂u偶bie mia艂a p贸艂 tuzina m臋偶czyzn i tyle samo kobiet. Je艣li kto艣 zamierza艂by wyrz膮dzi膰 jej krzywd臋, nie napot­ka艂by szczeg贸lnego oporu. Obecno艣膰 Knuta i Anjo w niewielkim stopniu zmienia艂a sytuacj臋.

Ale Maja nie okazywa艂a strachu. Zamkn臋艂a go w sobie, jak wiele innych uczu膰. Tylko kto艣, kto j膮 dobrze zna艂, m贸g艂 go u niej dostrzec.

Nie poczyni艂a 偶adnych przygotowa艅. Poprosi艂a tylko Anjo, 偶eby posz艂a na g贸r臋 i zaj臋艂a si臋 dzie膰mi. Knutowi pozwoli艂a zosta膰. Czeka艂a.

Przybysz najwidoczniej dobrze zna艂 dom, bo bez wahania odnalaz艂 salon. Wszed艂 bez pukania.

By艂 wysokim m臋偶czyzn膮. Starszym, ale nadal przy­stojnym, zauwa偶y艂 Knut. Mia艂 siwe w艂osy, lecz co艣 tak 偶ywotnego w sobie, 偶e zapomina艂o si臋 o wieku. Jasne, b艂臋kitne oczy omiot艂y pomieszczenie. Zauwa­偶y艂y ka偶dy przestawiony sprz臋t. Cho膰 wzrok przyby­艂ego tylko na kr贸tko zatrzyma艂 si臋 na Knucie, ten wiedzia艂, 偶e przybysz zd膮偶y艂 wyrobi膰 sobie o nim zdanie. Z pewno艣ci膮 niezbyt wysokie.

- Witam ci臋, te艣ciu - rzek艂a Maja. Nie dygn臋艂a, wskaza艂a mu tylko r臋k膮 fotel, niegdy艣 jego w艂asny. Ujrza艂a b艂ysk z艂o艣ci w spojrzeniu niespodziewanego go艣cia. Bawi艂o j膮 to. Tego nie m贸g艂 jej odebra膰.

Marcus Runefelt nigdy nie zaakceptowa艂 wyboru partnerki dokonanego przez swego jedynego syna. Kiedy艣, gdy by艂a nieust臋pliw膮 偶on膮 Heino Aalto, na­wet j膮 podziwia艂. Ale nigdy by nie przypuszcza艂, 偶e ta kobieta zdo艂a zauroczy膰 jego syna do tego stopnia, 偶e poprosi j膮 o r臋k臋. Wed艂ug niego Maja nie by艂a kobie­t膮, z kt贸r膮 mo偶na si臋 偶eni膰. Mo偶liwe, cho膰 nie rozu­mia艂 tego jako m臋偶czyzna, 偶e mo偶na si臋 da膰 ni膮 ocza­rowa膰. W takim wypadku cz艂onek jego sfery zapewnia takiej kobiecie byt. Ale o偶enek to gruba przesada.

Mimo to Marcus Runefelt nie obwinia艂 Mai o te polityczne g艂upstwa, jakich dopu艣ci艂 si臋 jego syn. Na­wet narzeczona, kt贸r膮 wybra艂 dla Williama i kt贸ra da­艂a mu kosza, te偶 da艂a si臋 w to wci膮gn膮膰. Ona, jej m膮偶 i brat tkwili w tym po szyje. Brat w ko艅cu poszed艂 po rozum do g艂owy. Gdyby William te偶 tak uczyni艂, nie siedzia艂by teraz w Niemczech.

- To nie jest pewnie wizyta towarzyska - zacz臋艂a Maja s艂odkim tonem - ale mog臋 chyba zapropono­wa膰 ojcu co艣 do picia?

Usiad艂 ci臋偶ko. Machn膮艂 d艂oni膮, odmawiaj膮c. Nie chcia艂, by go czymkolwiek podejmowa艂a. Po raz pierwszy postawi艂 tu swoje stopy od czasu 艣lubu sy­na. Gdyby nie to, 偶e nie m贸g艂 zrzec si臋 syna, swoje­go dziedzica, nie przyby艂by i teraz. Nawet z wizyt膮 towarzysk膮.

- Kto to jest? - spyta艂, nie patrz膮c na Knuta.

- To m贸j brat - odpowiedzia艂a Maja, siadaj膮c na wprost te艣cia. Nie da艂a pozna膰, 偶e si臋 boi. Jej spojrze­nie nie ust臋powa艂o nawet na cal.

Knut nie zmieni艂 miejsca. Widzia艂 ich oboje jedno­cze艣nie. To Marcus Runefelt musia艂by si臋 odwr贸ci膰, by na niego spojrze膰. Czego pewnie i tak nie zrobi.

- Masz wielu braci? Czu艂a wyra藕nie ironi臋 w g艂osie te艣cia.

- Jeszcze tylko tego - odpowiedzia艂a z u艣miesz­kiem. - Mo偶esz si臋 mu przyjrze膰, ojcze! W swoim cza­sie m贸wiono, 偶e oboje mamy oczy naszej matki. Mie­li艣my t臋 sam膮 matk臋, ale nie tego samego ojca. Ailo i ja mieli艣my tego samego ojca, ale inne matki...

Siwe, krzaczaste brwi 艣ci膮gn臋艂y si臋 ze z艂o艣ci膮. Nie pozwoli si臋 sprowokowa膰.

- Utrzymujesz kontakt z Williamem? Pokiwa艂a g艂ow膮.

- Chce wr贸ci膰?

- Je偶eli b臋dzie m贸g艂 - odpar艂a zdecydowanie. Ma­ja, jak膮 widzia艂 przed sob膮, by艂a Knutowi obca. Nie przypuszcza艂, 偶e mo偶e taka by膰. Teraz wierzy艂, 偶e mog艂a zauroczy膰 ka偶dego m臋偶czyzn臋. Nie by艂a ju偶 przygarbion膮, samotn膮 siostr膮. Nie Maj膮, kt贸ra nigdy nie mia艂a zalotnik贸w. Maj膮, kt贸ra niemal nienawidzi­艂a swoich si贸str za ich urod臋 i g艂adkie policzki.

Anjo m贸wi艂a prawd臋: w Mai by艂o co艣, czego nie da si臋 wyrazi膰 s艂owami. Co艣, co wi膮za艂o jak lina, mo偶e jeszcze mocniej, niebezpieczniej. Nigdy wcze艣niej nie widzia艂 Mai wychodz膮cej naprzeciw wyzwaniom z diabelskim b艂yskiem w oczach, kt贸ry sprawia艂, 偶e miodowa otoczka jej 藕renic b艂yszcza艂a jak s艂o艅ce. Al­bo zorza polarna.

- Czy b臋dzie si臋 hamowa艂? Trzyma艂 j臋zyk za z臋ba­mi? - spyta艂 Marcus Runefelt. U偶y艂 zwrotu, kt贸rego by nigdy nie u偶y艂 wobec r贸wnych sobie. Co艣 w Mai sprawi艂o, 偶e chcia艂 by膰 wulgarny.

- Tak twierdzi - odpar艂a. - Chce wr贸ci膰 za wszel­k膮 cen臋. - U艣miechn臋艂a si臋. - Ale nie za tak膮, kt贸r膮 by艣 pewnie zap艂aci艂, by si臋 mnie pozby膰, ojcze. Na tyle nie ma dosy膰 wygnania, 偶eby si臋 na to zgodzi膰. Nie pozb臋dziesz si臋 mnie. Mam dziecko, kt贸re jest jego synem. Ty mo偶e wolisz o tym nie pami臋ta膰, ale William na pewno nie zapomni.

Marcus wiedzia艂, 偶e Maja ma racj臋. Bawi艂 si臋 tylko tak膮 my艣l膮, ale nie zamierza艂 jej tego zaproponowa膰, nawet 偶eby j膮 zirytowa膰.

- Nic mnie nie obchodzisz, Mario - odpar艂. - Chc臋 tylko, by m贸j syn powr贸ci艂 do domu. Chc臋, 偶eby by艂 przy mnie, gdy b臋d臋 umiera艂. 呕eby przej膮艂 m贸j maj膮tek.

- A tw贸j wnuk? - spyta艂a Maja niewinnie. Zmierzyli si臋 spojrzeniami.

- Wtedy nie b臋d臋 ju偶 偶y艂 - odpowiedzia艂 jej najpo­t臋偶niejszy cz艂owiek w Tornedalen.

Maja nie naciska艂a wi臋cej. Te偶 nauczy艂a si臋 nie przekracza膰 pewnych granic.

- Mo偶esz sprowadzi膰 Williama do domu? - spyta­艂a tylko.

- Pod warunkiem, 偶e nie b臋dzie anga偶owa艂 si臋 w polityk臋 - odrzek艂. - To zdecydowane 偶膮danie. Mo­偶e zajmowa膰 si臋 handlem, mo偶e 偶y膰 jak chce i gdzie chce. Nic mu nie b臋dzie odebrane, zachowa swoje przywileje. Ale nie wolno mu mie膰 cokolwiek do czy­nienia ze sprawami kraju.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮. To jej odpowiada艂o. Tak by艂o bezpieczniej tak偶e dla niej. I tak Finowie niewiele mogli zmieni膰. I tak kosztowa艂oby to wi臋cej, ni偶 by艂o warte.

- Czy to nie jest zasadzka? - spyta艂a nagle. - Ca艂e 偶ycie ojciec kupowa艂 co艣 i sprzedawa艂. Czy nie jest to pr贸ba sprzedania w艂asnego syna?

B艂臋kitne oczy cisn臋艂y b艂yskawice. Runefelt zerwa艂 si臋 z fotela i stan膮艂 tu偶 przed Maj膮, dr偶膮c z t艂umio­nych emocji. Knut zrobi艂 krok do przodu, spodzie­waj膮c si臋, 偶e ten cz艂owiek zaraz uderzy jego siostr臋. Ona jednak siedzia艂a tak samo spokojnie, z leciutkim u艣mieszkiem na wargach. Wybuch te艣cia przekona艂 j膮 o jego uczciwych intencjach.

Marcus Runefelt wypu艣ci艂 powietrze z p艂uc, oddy­chaj膮c ci臋偶ko. Odwr贸ci艂 si臋 od niej plecami.

- Zapomn臋, 偶e o to spyta艂a艣 - powiedzia艂 cicho. - Zapomn臋, bo pyta艂a艣 z troski o niego. Udowodni艂a艣, 偶e przynajmniej dobrze mu 偶yczysz. Mam obietnic臋 na papierze, 偶e William mo偶e powr贸ci膰. Nic mu si臋 nie stanie, je艣li b臋dzie si臋 trzyma艂 z dala od polityki.

Z kieszeni surduta wyj膮艂 sztywny papier i wr臋czy艂 Mai.

Rozwi膮za艂a jedwabn膮 wst膮偶k臋 i rozprostowa艂a do­kument. D艂onie jej dr偶a艂y, gdy go czyta艂a.

Ledwie rozumia艂a niekt贸re szwedzkie s艂owa, ale ukrywa艂a to, by nie da膰 satysfakcji te艣ciowi. Czyta艂a, nie spiesz膮c si臋. Odcyfrowa艂a nawet podpis: Karol Gustaw Tessin.

Napotka艂a spojrzeniem wzrok Runefelta.

- Obraca si臋 ojciec w wysokich kr臋gach - stwier­dzi艂a nie bez podziwu.

Karol Gustaw Tessin by艂 jedn膮 z pot臋偶niejszych os贸b w kr贸lestwie. By艂 przyw贸dc膮 Stronnictwa Ka­peluszy. Cz艂onkiem Rady Pa艅stwa. Marsza艂kiem ge­neralnym i prezydentem kancelarii. I dobrym przyja­cielem nast臋pcy tronu.

Je偶eli ten cz艂owiek z艂o偶y艂 sw贸j podpis pod zapew­nieniem, 偶e nic z艂ego nie spotka Williama, gdy wr贸­ci, mog艂a czu膰 si臋 bezpiecznie.

Co wi臋cej, pismo zawiera艂o jeszcze jedno sformu艂o­wanie. Wspomniany by艂 w nim nie tylko m艂ody Runefelt, lecz tak偶e Ailo. 鈥濿illiam Runefelt i jego przyjaciel.鈥

Marcus Runefelt wiedzia艂 o tym, lecz m贸wienie o jakim艣 tam Lapo艅czyku by艂oby poni偶ej jego god­no艣ci.

Serce Mai bi艂o tak g艂o艣no, 偶e my艣la艂a, i偶 wszyscy je s艂ysz膮. Gdyby Marcus Runefelt wiedzia艂, jak to sfor­mu艂owanie by艂o dla niej wa偶ne... Ale si臋 nie domy艣la艂.

Maja starannie z艂o偶y艂a papier i zn贸w przewi膮za艂a go wst膮偶k膮.

- Mog臋 mie膰 nadziej臋, 偶e m贸j syn go dostanie - o艣wiadczy艂 sztywno Runefelt. - Przeka偶 mu, 偶e nie musi si臋 ju偶 obawia膰 powrotu. 呕e jego ojciec te偶 mu wybaczy艂.

Odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 w stron臋 drzwi.

- Dzi臋kuj臋 - rzuci艂a Maja, gdy prawie wychodzi艂.

Zatrzyma艂 si臋 na chwil臋. Spojrza艂 jej w oczy. Na­rodzi艂o si臋 pomi臋dzy nimi zrozumienie. Nie przy­ja藕艅, nawet nie szacunek. Ale zrozumienie.

- William otrzyma to szybko - doda艂a. M臋偶czyzna opu艣ci艂 pok贸j.

- Oto m贸j czaruj膮cy te艣膰 - oznajmi艂a Maja z gorz­kim u艣miechem, odk艂adaj膮c dokument na sekretarzyk. Knut mia艂 wielk膮 ochot臋 zobaczy膰 pismo, ale nie chcia艂 prosi膰. A Mai najwyra藕niej nie przesz艂o to przez my艣l.

- Marcus Runefelt we w艂asnej osobie. Ojciec Wil­liama. Mi艂o艣ciwie panuj膮cy nad Tornedalen...

Maja przerwa艂a i spojrza艂a na Knuta z rozpacz膮. Po chwili rzuci艂a mu si臋 na szyj臋. Wtuli艂a twarz w je­go rami臋, mocz膮c je 艂zami.

- Nawet nie spyta艂 o Henrika! Nawet nie chcia艂 go zobaczy膰! C贸偶 to za cz艂owiek, Knut? C贸偶 za dziadek?!

Knut nie umia艂 odpowiedzie膰. W jego rodzinie dzieci by艂y wa偶ne. Po艣wi臋cano im wiele uwagi i mi­艂o艣ci. By艂y punktem centralnym wszystkich pokole艅.

Pozwoli艂 Mai si臋 wyp艂aka膰. Teraz to nie by艂a jego silna siostra. Maja, kt贸r膮 zna艂 z domu. Ani ta, kt贸r膮 niedawno pozna艂. To by艂a jeszcze jedna Maja...

- Nied艂ugo wr贸ci William - pociesza艂 j膮, g艂adz膮c po wstrz膮sanych szlochem ramionach. - Mo偶e wtedy zmi臋knie...

P艂aka艂a bez s艂贸w. Wyp艂aka艂a 艂zy, kt贸rych by nikt nie zobaczy艂. Wobec Knuta mog艂a straci膰 opanowa­nie. By艂 jej bratem. Nikt inny by tego nie ujrza艂.

Maja mia艂a zapuchni臋t膮 twarz, gdy go pu艣ci艂a. Po­ci膮gn臋艂a nosem i u艣miechn臋艂a si臋.

- Wygl膮dasz zupe艂nie tak, jakby艣 by艂a dziewczyn­k膮 - wyrwa艂o si臋 Knutowi.

Maja si臋gn臋艂a do szpilek we w艂osach. Rozpuszczo­ne, sp艂yn臋艂y jej na plecy. By艂y nadal g臋ste i czarne. Otar艂a twarz grzbietem d艂oni. Nie wygl膮da艂a ju偶 god­nie i po kr贸lewsku.

- Nikt pewnie nie widzia艂 tak pani na Hailuoto - rzuci艂a i opad艂a na fotel, kt贸ry zajmowa艂 wcze艣niej Marcus. - Nie, on nie zmi臋knie - kontynuowa艂a my艣l. - Szczyci si臋 tym, 偶e jest surowy. Surowy, ale spra­wiedliwy. Gdyby mia艂 wi臋cej syn贸w, odwr贸ci艂by si臋 od Williama. Ale poniewa偶 William jest jedyny, a on sam zaczyna odczuwa膰 swoje lata, to robi, co mo偶e.

- Kto艣 wysoko postawiony? - Knut skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 dokumentu, krzycz膮cego biel膮 z blatu sekretarzyka.

- Tak wysoko, 偶e kolejny to nast臋pca tronu lub sam kr贸l - odpar艂a Maja. - To Tessin - spojrza艂a na Knuta, czy to nazwisko co艣 mu m贸wi. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - 艢wiatowy cz艂owiek - cmokn臋艂a zamy艣lona. - On jest marsza艂kiem generalnym, a jego 偶ona ochmistrzyni膮 na dworze nast臋pcy tronu. Przyw贸dca Stronnictwa Kapeluszy. Prezydent kancelarii. Jedna z bardzo wa偶­nych os贸b, Knut. Nikt mi nie powie, 偶e m贸j te艣膰 nie umie si臋 wkr臋ci膰 we w艂a艣ciwe kr臋gi. Nawet nie chc臋 wiedzie膰, jak tego dokona艂. Sta膰 go na wszystko.

- Ale oznacza to, 偶e William naprawd臋 mo偶e wr贸­ci膰 do domu?

Pokiwa艂a g艂ow膮.

- Je艣li zgodzi si臋 na milczenie w sprawie polityki i porzucenie marze艅 o fi艅skiej Finlandii.

- A czy chce wr贸ci膰? Maja d艂ugo patrzy艂a bratu w oczy. Na jej ustach b艂膮ka艂 si臋 nieodgadniony u艣miech.

- To mo偶e zabrzmi dziwnie, Knut... To jest co艣, o czym nigdy nawet nie marzy艂am. O czym nigdy bym nie przypuszcza艂a, 偶e si臋 mi przydarzy. To prze­cie偶 Elise by艂a t膮 pi臋kn膮. Potem Ida. Ja mog艂am tyl­ko marzy膰, 偶e kto艣 si臋 ze mn膮 o偶eni. Nawet przez my艣l mi nie przesz艂o, 偶e kto艣 m贸g艂by mnie ub贸st­wia膰, obdarzy膰 mi艂o艣ci膮 przes艂aniaj膮c膮 rozs膮dek. A jednak spotka艂o mnie to. I to wi臋cej ni偶 jeden raz...

Opar艂a si臋 wygodnie w fotelu. Jedn膮 nog臋 przerzu­ci艂a ma艂o po kobiecemu przez por臋cz. Zaszele艣ci艂 dro­gi materia艂, wykrochmalona halka.

Knut poczu艂 lekkie za偶enowanie. Wiedzia艂, 偶e roz­mawia z nim w zaufaniu, 偶e m贸wi wi臋cej, ni偶 kiedy­kolwiek wcze艣niej. 呕e si臋 ods艂ania. Mimo to czu艂 si臋 dziwnie. G艂贸wnie dlatego, 偶e pozornie wiedzia艂 o niej wszystko. A teraz okazywa艂o si臋, 偶e nie wiedzia艂 nic.

- William mnie ub贸stwia - rzek艂a Maja. G艂ow臋 mia艂a odrzucon膮 na oparcie fotela. Knut nie m贸g艂 do­strzec, czy mia艂a zamkni臋te oczy. - Gdyby William musia艂 wybiera膰 pomi臋dzy mn膮 a Finlandi膮, wybra艂by mnie. Oczywi艣cie, dziecko umacnia go w tej decyzji. On wr贸ci. Wy艣l臋 ten list jutro z rana. Na pewno jaki艣 statek z Oulu go zabierze. A je艣li nie, s膮 inne, kt贸re odbijaj膮 z innych port贸w i p艂yn膮 do Niemiec czy Da­nii. Pieni膮dze za艂atwi膮 wszystko, m贸j drogi Knucie.

Sta艂a si臋 tak pewna siebie, tak bezwzgl臋dnie pew­na swojej warto艣ci, 偶e a偶 wyrachowana. Musia艂a taka by膰, stwierdzi艂 Knut. Ale nie wiedzia艂, czy to mu si臋 podoba艂o. Kobiety jego 偶ycia by艂y 艂agodniejsze, przy­najmniej z pozoru.

- Szokuj臋 ci臋? - spyta艂a nagle, siadaj膮c prosto. Wy­gl膮da艂a dok艂adnie jak dawna Maja z jego wspomnie艅.

Knut wzi膮艂 do r臋ki srebrn膮 waz臋. Jego palce prze­biega艂y wzd艂u偶 kwiatowego wzoru u jej podstawy. Wydawa艂o mu si臋, 偶e rozpoznaje kwiaty z domo­wych trakt贸w, ale chyba mu si臋 wydawa艂o. Pewnie tw贸rca wazy wyrze藕bi艂 to z wyobra藕ni.

Oczy Mai 艣ledzi艂y z napi臋ciem jego d艂onie. Czy偶­by waza by艂a a偶 tak cenna?

- Zmieni艂a艣 si臋 - stwierdzi艂 i usiad艂 na brzegu fote­la. Nadal mia艂 trudno艣ci w obcowaniu z tym dobro­bytem. Najlepiej mu si臋 siedzia艂o na skrzyni z drew­nem w domku na cyplu.

- To wszystko mnie zmieni艂o - odpar艂a, obejmuj膮c gestem ca艂y pok贸j. - Musia艂am, 偶eby sobie z tym po­radzi膰. Inaczej wilki po艂kn臋艂yby mnie ze smakiem. Musia艂am sta膰 si臋 r贸wnie twarda jak one. A moje ma­ski s膮 r贸wnie dobre jak te przywdziewane przez in­nych, Knut. Tutaj nie jest wa偶ne, kim jeste艣, ale ile masz pieni臋dzy. Wszystko si臋 na tym opiera.

Knut nie do ko艅ca podziela艂 zdanie Mai. Nie by艂 r贸wnie cyniczny. Sam miewa艂 kontakty z przedstawi­cielami w艂adzy, ale nadal uwa偶a艂, 偶e mo偶na 偶y膰 po swojemu. I 偶y膰 dobrze, b臋d膮c sob膮.

- Pewnie chcesz, 偶eby艣my si臋 wyprowadzili przed powrotem twojego m臋偶a - powiedzia艂 Knut, patrz膮c Mai prosto w oczy. - D艂ugo go nie by艂o. Nie powin­ni艣cie mie膰 cudzej rodziny w domu. B臋dziecie potrze­bowa膰 spokoju, 偶eby zn贸w si臋 zbli偶y膰...

Maja u艣miechn臋艂a si臋 krzywo. W oczach zamigo­ta艂 jej jaki艣 wyzywaj膮cy blask.

- William i ja nigdy nie byli艣my ze sob膮 blisko w ten spos贸b. Nawet nie wiem, czy potrafimy. Mi­艂o艣膰 pomi臋dzy nami jest nier贸wno podzielona, m贸j Knucie. William mnie ub贸stwia. Ja za niego wysz艂am. - Zapatrzy艂a si臋 przed siebie pustym spojrzeniem. - Czasem zastanawiam si臋, czy chc臋, 偶eby on wr贸ci艂. Czy nie by艂oby najlepiej, gdyby tam pozosta艂 na za­wsze. Najlepiej dla nas. Zanim zacz臋liby艣my na sie­bie 藕le dzia艂a膰. Zanim by艣my si臋 znienawidzili...

- Przecie偶 mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e go pokochasz - za­uwa偶y艂 Knut ostro偶nie. Stara艂 si臋 nie zdradzi膰, 偶e do­piero teraz go zaszokowa艂a.

- Przecie偶 mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e mama wr贸ci z Ro­sji - za偶artowa艂a smutno Maja. - Czy nie na to Re­ijo wci膮偶 liczy艂? A偶 wreszcie przesta艂... Ja nie mam takich marze艅. To bez sensu... - Po d艂u偶szej chwili ciszy doda艂a: - S膮dz臋, 偶e powinni艣cie zosta膰. Nie b贸jcie si臋 powrotu Williama, on 艂atwo si臋 zaprzy­ja藕nia, lubi ludzi. A je艣li b臋dziecie chcieli sobie ku­pi膰 co艣 na w艂asno艣膰, pewnie wam pomo偶e. Chyba go nie wyklucz膮 z towarzystwa, a raczej przytul膮 do swej piersi. Nie ma to jak urodzi膰 si臋 ze srebrn膮 艂y偶eczk膮 opatrzon膮 herbem Runefelt贸w w buzi...

Maja nie wiedzia艂a, dlaczego tak m贸wi. Przecie偶 to by艂o niemal r贸wnoznaczne ze zdemaskowaniem! Je­艣li William wr贸ci, to razem z Ailo. A przecie偶 dla Knuta i Anjo Ailo nie 偶y艂. Sama przekaza艂a rodzinie t臋 wiadomo艣膰.

Oni na pewno nie s膮 g艂upi. Ukry膰 kogo艣 w domu, w kt贸rym mieszka tyle os贸b, graniczy艂o z niemo偶li­wo艣ci膮. To szale艅stwo.

Ale nie cofn臋艂a swoich s艂贸w. Nadesz艂y z jej wn臋­trza, stamt膮d, dok膮d nie dotar艂y jeszcze k艂amstwa. Czu艂a, 偶e naprawd臋 tego chcia艂a. Mo偶e mia艂a nadzie­j臋, 偶e si臋 uwolni z tej sieci, w kt贸r膮 si臋 wpl膮ta艂a? Nie mog艂a sobie wyobrazi膰, jak m贸wi Anjo i Knutowi, 偶e zostali oszukani. Ale mo偶e sami to odkryj膮?

Zda艂a si臋 na los.

Maja nauczy艂a si臋 w艂a艣ciwie dobiera膰 s艂owa, mia艂a na to wystarczaj膮co du偶o czasu. Napisa艂a wiele li­st贸w. Nie wszystkie wys艂a艂a, sko艅czy艂y w p艂omie­niach. Lubi艂a patrze膰, jak jej pismo po偶era ogie艅, po­zostawiaj膮c popi贸艂 i dym. Uderzy艂a j膮 przy tym my艣l, 偶e ogie艅 bardzo cz臋sto nawiedza艂 ich rodzin臋. Zasta­nowi艂o j膮 to. Ale nie przestraszy艂o.

Odkry艂a za to, 偶e dobr膮 broni膮 - mimo swej nie­winnej postaci - mo偶e by膰 pi贸ro. Mog艂o ubarwia膰, dodawa膰, t艂umaczy膰 na wiele sposob贸w... Potrzebo­wa艂a tylko w艂a艣ciwych sformu艂owa艅.

Nigdy nie by艂o jej 艂atwo pisa膰 do Williama. A on mia艂 dar s艂owa. Pisa艂 tak, 偶e wszystko mog艂a sobie z 艂atwo艣ci膮 wyobrazi膰, czu膰, jakby sama to ogl膮da艂a. Ona w pisanie list贸w musia艂a wk艂ada膰 dodatkowy wysi艂ek, bo wiedzia艂a, 偶e m膮偶 oczekuje od niej r贸w­nie prawdziwych relacji.

Nadesz艂a noc. Sama po艂o偶y艂a synka spa膰. Nie by­艂o to oczywi艣cie niezb臋dne. Od kobiet ze sfery, w kt贸­r膮 wesz艂a, nie oczekiwano, 偶eby zajmowa艂y si臋 dzie膰­mi. Potomstwo traktowano jak z艂o konieczne. Im pr臋dzej kobiety wyda艂y dzieci na 艣wiat, tym szybciej mog艂y zn贸w zacz膮膰 偶y膰 beztroskim 偶yciem. Dzie膰mi zajmowa艂a si臋 armia s艂u偶膮cych. Choroba uzale偶nie­nia od przyjemno艣ci dotar艂a z salon贸w Europy tak偶e na p贸艂noc Skandynawii.

Dla Mai ch艂opiec by艂 wszystkim. S艂u偶ba nazywa艂a go ma艂ym Williamem. Maja nazywa艂a go Henrikiem. Nazywanie go imieniem Reijo na co dzie艅 by艂o po­nad jej si艂y. Reijo by艂 tylko jeden...

Siedzia艂a samotnie, z pi贸rem, ka艂amarzem i kartk膮 grubego papieru przed sob膮. Obok le偶a艂 dokument od Tessina.

Zacz臋艂a bez specjalnego wst臋pu.

Mo偶esz wr贸ci膰 do domu, William. Ty i Ailo. Tw贸j ojciec tego dokona艂. Przyjecha艂 tu, pok艂贸cili艣my si臋 w ko艅cu. Nie s膮dz臋 jednak, 偶eby mnie nienawidzi艂. To tylko stary cz艂owiek, kt贸ry chce odzyska膰 syna, a jest zbyt dumny, by powiedzie膰 to wprost. O wnu­ka nawet nie spyta艂. To mnie zrani艂o. Knut uwa偶a, 偶e jego stosunek do dziecka si臋 zmieni, gdy wr贸cisz do domu. Jak widzisz, w艂adze nie oczekuj膮 od ciebie ni­czego innego poza tym, 偶eby艣 po艣wi臋ci艂 to, co, jak pi­sa艂e艣, jeste艣 przygotowany po艣wi臋ci膰. Ju偶 wystarcza­j膮co d艂ugo ci臋 nie by艂o, William. Tw贸j syn zas艂uguje na ojca. Ty zas艂ugujesz na niego.

Przerwa艂a. Siedzia艂a, niemal na strz臋py szarpi膮c pi贸­ro. Nie wiedzia艂a, jak ma sformu艂owa膰 dalsz膮 cz臋艣膰...

Jest pewien problem, kt贸ry dotyczy Ailo. On nie mo­偶e zosta膰 w Niemczech. Chc臋, 偶eby艣 go ze sob膮 zabra艂.

On jest moim bratem, nie powinien pozosta膰 w obcym kraju Ale s膮 tu Knut i Anjo, i na razie nie wyjad膮. Sa­ma ich o to prosi艂am. Trudno jest zerwa膰 wi臋zy krwi. Rozumiemy si臋 tak dobrze. By艂am taka samotna. A Henrik uwielbia mie膰 towarzysza zabaw. Mo偶e b臋dziesz m贸g艂 pom贸c Knutowi kupi膰 co艣 w艂asnego. P贸藕niej.

Spr贸buj na pocz膮tek ulokowa膰 Ailo gdzie艣 w Oulu. Na jedn膮 noc. Potem mo偶e mieszka膰 w odleg艂ym skrzydle domu albo w kt贸rym艣 z dom贸w po drugiej stronie wyspy. Rozejrz臋 si臋 tam. Knut pod 偶adnym pozorem nie mo偶e si臋 dowiedzie膰, 偶e Ailo 偶yje. Knut kontaktuje si臋 z Reijo, a on z Id膮. Wygl膮da na to, 偶e Ida jest szcz臋艣liwa z Sedolfem. Ailo sam wybra艂. Ju偶 jest za p贸藕no na zmian臋 decyzji. Wiem, 偶e on mnie zrozumie, William. Wiem, 偶e si臋 postara...

Tak wiele napisa艂a o Ailo, o bracie, dla kt贸rego mia艂a tyle serca. Ma艂o s艂odyczy oczekiwania wi膮za艂a z tym, kt贸remu by艂a po艣lubiona w obliczu Boga.

Ale Maja nie mog艂a oszukiwa膰. William zreszt膮 te­go po niej nie oczekiwa艂. Wiedzia艂 doskonale, 偶e lata roz艂膮ki nie mog艂y zbudowa膰 pomi臋dzy nimi mi艂o艣ci. Mogli si臋 tylko dzieli膰 my艣lami. Mi艂o艣ci膮 nie.

Zreszt膮 mi艂o艣膰 na papierze jest niewiele warta.

3

Mai uda艂o si臋 wys艂a膰 list, kt贸ry oznacza艂 wolno艣膰 dla Williama i Ailo. Ju偶 by艂 w drodze na po艂udnie. Ona sama wci膮偶 b艂膮ka艂a si臋 niespokojnie. Coraz cz臋­艣ciej zak艂ada艂a proste, jednokolorowe sukienki, kt贸­re Anjo bez wahania nazywa艂a sukniami roboczymi. Ona o wiele bardziej wola艂a te w kwieciste wzory.

Maja znika艂a na ca艂e dnie. Nie m贸wi艂a im, gdzie. Knut i Anjo niepokoili si臋 o ni膮.

- Miejmy nadziej臋, 偶e to z czasem minie - powie­dzia艂 Knut.

Siedzia艂 z 偶on膮 w ogrodzie. Lato dobiega艂o kresu, ale nadal cieszyli si臋 pi臋kn膮 pogod膮.

Jeszcze kwit艂y kwiaty, dodaj膮c ogrodowi kolor贸w i uroku jak 偶adnemu innemu miejscu na p贸艂nocy Fin­landii.

Ch艂opcy bawili si臋 na trawie. Dobrze by艂o mie膰 to­warzysza.

Anjo uwa偶a艂a, 偶e jest a偶 nazbyt ciep艂o jak na ko­niec lata. Dla niej mog艂oby by膰 ju偶 ch艂odniej. Czu艂a si臋 ci臋偶ka i niezgrabna, mimo 偶e lekko znosi艂a ci膮偶臋.

Knut uwa偶a艂, 偶e to dlatego, 偶e por贸wnywa艂a si臋 z Maj膮. A Maja by艂a bardzo drobna.

- Cieszysz si臋 na to dziecko? - spyta艂a Anjo m臋偶a.

Knut wyci膮gn膮艂 si臋 na trawie. D艂o艅 po艂o偶y艂 delikat­nie na wypuk艂ym brzuchu 偶ony, kt贸ry dawa艂 schro­nienie ich dziecku. Dziecku pocz臋temu z mi艂o艣ci.

- Oczywi艣cie, 偶e si臋 ciesz臋 - u艣miechn膮艂 si臋 czule. Anjo za ka偶dym razem, gdy patrzy艂a na Knuta, wci膮偶 widzia艂a w nim wiele z ch艂opaka. Kocha艂a go za to z podw贸jn膮 si艂膮. On nigdy, przenigdy si臋 nie ze­starzeje. Zawsze b臋dzie mia艂 w sobie co艣 z dzikiej, nie­okie艂znanej m艂odo艣ci, kt贸rej sama nie zazna艂a. Nawet nie mog艂a sobie jej wyobrazi膰, bo nigdy czego艣 takie­go nie prze偶y艂a. Czasem Knut dra偶ni艂 si臋 z ni膮, m贸­wi膮c, 偶e ona chyba nigdy nie by艂a m艂oda. Potem 艣mia艂 si臋 do niej tak ciep艂o, 偶e mu wybacza艂a.

Zapomina艂a, 偶e jest od niego o tyle starsza. Po pro­stu wiedzia艂a, 偶e tylko ona z nich dwojga czasami o tym my艣li.

On nigdy.

Jego uczucie nie zale偶a艂o od wieku. On kocha艂 j膮, i tyle. Nigdy jej nie powiedzia艂, dlaczego, cho膰 tysi膮­ce razy b艂aga艂a go o to.

I mo偶e w艂a艣nie to by艂o wystarczaj膮c膮 odpowiedzi膮.

Mo偶e nie powinna go naciska膰. Mo偶e nie powin­no si臋 zna膰 uczu膰 kochanej osoby a偶 tak dok艂adnie.

Anjo zreszt膮 te偶 nigdy nie uda艂o si臋 nazwa膰 swo­ich uczu膰 do Knuta. Wyrazi膰 tego, co czu艂a, a co by­艂o tak wielkie i niewiarygodne. W 偶adnym z j臋zyk贸w, kt贸re zna艂a, nie znalaz艂aby na to s艂贸w.

Mo偶e tak samo czu艂 Knut?

- Powinni艣my mie膰 dom dla tego malca - rzek艂 z lekkim smutkiem.

- Dobrze nam tu - zaprotestowa艂a Anjo, ale wie­dzia艂a, co mia艂 na my艣li.

Ona te偶 t臋skni艂a za czym艣, w艂asnym.

Pog艂adzi艂 pieszczotliwie twardy brzuch Anjo. Uwielbia艂a to, m贸wi艂 o tym jej u艣miech. Lubi艂a takie leniwe, powolne pieszczoty...

Nagle brzuch zafalowa艂, jak zawsze niespodziewa­nie.

Knut spojrza艂 na Anjo z szerokim u艣miechem, zachwycony tak, jakby to by艂o co艣 naprawd臋 nie­zwyk艂ego.

- M贸j syn mocno kopie - stwierdzi艂, przyk艂adaj膮c ucho do brzucha 偶ony.

Anjo pog艂aska艂a go po jasnej czuprynie. Nie mo­g艂a powstrzyma膰 u艣miechu.

- A mo偶e to twoja c贸rka ma silne nogi? - przeko­marza艂a si臋.

Nie da艂 si臋 sprowokowa膰. Nie tym razem. By艂 po prostu szcz臋艣liwy.

- Mo偶e jest podobna do pozosta艂ych kobiet w mo­jej rodzinie - zauwa偶y艂. - No w艂a艣nie, a co te偶 Maja robi ca艂ymi dniami? Powinna si臋 czym艣 zajmowa膰, a nie gania膰 nie wiadomo gdzie jak jaki艣 w艂贸cz臋ga. Jest przecie偶 pani膮. Wiesz, jak nazywaj膮 j膮 w Oulu?

Spojrza艂 na Anjo.

- Pani na Hailuoto - odpowiedzia艂 sam sobie.

- No w艂a艣nie - rzek艂a. - To jej wyspa. Mo偶e tu ro­bi膰, co jej si臋 偶ywnie podoba. Mo偶e chodzi膰 ubrana jak arystokratka lub w艂贸cz臋ga, wszystko wedle 偶y­czenia.

Zerkn臋艂a na ch艂opc贸w. Byli bardzo zaj臋ci ustawia­niem zagrody z szyszek. Ciekawe, kiedy im si臋 to znudzi...

- To musi by膰 dla niej trudne - doda艂a w zamy艣le­niu. Spojrza艂a na Knuta spod wp贸艂przymkni臋tych powiek. Zastanowi艂a si臋, czy tak naprawd臋 偶y艂a, do­p贸ki on nie sta艂 si臋 cz臋艣ci膮 jej 偶ycia. A nawet je艣li tak, to jak jej si臋 to udawa艂o? - Przecie偶 nie wie, czy on wr贸ci. Nie wie, kiedy. Min臋艂o ju偶 tyle miesi臋cy, od kiedy si臋 widzieli. Tylko B贸g wie, jak by艂o wcze艣niej mi臋dzy nimi. I tylko On wie, jak si臋 mi臋dzy nimi u艂o­偶y. Na miejscu Mai te偶 bym si臋 w艂贸czy艂a po lesie...

Nie, oni nie mogli si臋 domy艣la膰, co Maja robi艂a ca­艂ymi dniami, bo dobrze zaciera艂a 艣lady. Znalaz艂a to, czego szuka艂a.

Dosz艂a do wniosku, 偶e g艂upot膮 by艂oby ulokowanie Ailo w ich domu. Ka偶dy dom ma tyle w艂asnych od­g艂os贸w. Gdy si臋 w nim mieszka, mo偶na si臋 ich na­uczy膰 na pami臋膰.

Zauwa偶ono by obce kroki.

Us艂yszano, 偶e skrzypi膮 inne drzwi.

Anjo i Knut nie s膮 g艂upi. Maja wiedzia艂a, 偶e na pewno by si臋 zorientowali, 偶e kto艣 nowy przebywa w domu. Nie potrzebowaliby na to wiele czasu.

Po zachodniej stronie wyspy sta艂o kilka domk贸w, niekt贸re z nich ca艂kiem odosobnione. W swoim cza­sie mieszkali tam s艂u偶膮cy lub ubodzy krewni.

Jeden z tych domk贸w by艂 zbudowany z kamienia. W kraju drewna zbudowano kamienny dom!

By艂 艂adny.

Mia艂 w sobie co艣 wyj膮tkowego, czego nie mia艂y in­ne domy, kt贸re Maja widzia艂a. Zauwa偶a艂a to za ka偶­dym razem: co艣 magicznego w jego szarych 艣cianach obro艣ni臋tych pn膮czami. Nawet trudno by艂o go za­uwa偶y膰 z powodu otaczaj膮cej go ro艣linno艣ci. Drzewa i krzewy ros艂y bardzo blisko. Kamienne 艣ciany wto­pi艂y si臋 w otoczenie. Dom wsp贸艂gra艂 z natur膮, mimo 偶e postawi艂y go ludzkie r臋ce.

Mia艂 co艣, co oczarowa艂o Maj臋.

Na tyle zna艂a swego brata, 偶e wiedzia艂a, 偶e on od­czuje to samo.

Natura zawsze przemawia艂a do Ailo. Wyr贸s艂 na jej 艂onie, by艂 z ni膮 艣ci艣le zwi膮zany.

Dom mia艂 kiedy艣 ogr贸d. Maja odnalaz艂a tu ro艣li­ny, kt贸rych nigdy nie widzia艂a tak daleko na p贸艂no­cy. Nawet napotka艂a kilka krzew贸w r贸偶anych!

U艂atwi艂o jej to wyb贸r.

To by艂 dom dla Ailo.

Oczywi艣cie, ma艂y, nie mia艂 wielu pokoi, a na stry­chu nie mo偶na by艂o si臋 wyprostowa膰.

Ale Ailo zrozumie, 偶e nie chcia艂a go wygna膰 ze swego domu. To pos艂u偶y tylko jako tymczasowe schronienie. Jak tylko znajd膮 co艣 dla Kmita i Anjo, jej dom zn贸w stanie si臋 jego domem. Na zawsze. Ailo zrozumie. Zrozumie bez zb臋dnych s艂贸w. Poza tym on nigdy nie dba艂 o w艂asno艣膰.

Tam, sk膮d pochodzi艂, dzielenie si臋 z innymi by艂o wa偶niejsze od posiadania. Wsp贸lnota wa偶niejsza od pojedynczego cz艂owieka.

Ailo mieszka艂 w gorszych warunkach ni偶 w tym domku, stwierdzi艂a w ko艅cu Maja.

Ona te偶 czasem t臋skni艂a za prostot膮 i wolno艣ci膮. Zamyka艂a oczy i z lekk膮 melancholi膮 przywo艂ywa艂a w pami臋ci p贸艂mrok i zapach jurty gdzie艣 na p艂asko­wy偶ach p贸艂nocy.

Ailo si臋 tu spodoba, pomy艣la艂a.

Dom by艂 ju偶 prawie got贸w. Du偶o czasu i trudu kosztowa艂o wyrzucenie niepotrzebnych sprz臋t贸w, wyszorowanie wn臋trza i wniesienie mebli i innych rzeczy. Jej ludzie sp臋dzili na tym niejeden wiecz贸r. Ale pracowali z rado艣ci膮.

Obiecali milczenie.

Maja wtajemniczy艂a ich w spraw臋.

Pomogli jej. I Ailo.

Po tym, jak poznali prawd臋 o jej bracie, gotowi by­li dla niego na wszystko.

Maja nie s膮dzi艂a, 偶eby Knut i Anjo co艣 zauwa偶yli. Zastanawiali si臋 pewnie, czym zajmowa艂a si臋 ca艂ymi dniami, ale nie pytali. Przyzwyczaili si臋, 偶e chadza w艂asnymi drogami. Zawsze taka by艂a.

Maja u艣miechn臋艂a si臋 gorzko.

Czasem wygodnie by艂o mie膰 tak膮 opini臋, nawet w艣r贸d najbli偶szych.

Praca dobrze jej zrobi艂a. Z rado艣ci膮 pracowa艂a fi­zycznie. Dobrze by艂o si臋 zm臋czy膰. Podnosi膰, przesu­wa膰, my膰, czy艣ci膰...

Od tak dawna tego nie czu艂a.

Maja odkry艂a, 偶e jej tego brakowa艂o! Zm臋czenia.

Nigdy nie przypuszcza艂a, 偶e prze偶yje kiedy艣 co艣 ta­kiego. Wspaniale by艂o, kl臋cz膮c, szorowa膰 pod艂og臋. Z jakiego艣 powodu pod艂ogi w tym kamiennym dom­ku by艂y z drewna.

Wszystkie wyszorowa艂a piaskiem.

Siedzia艂a potem, ogl膮daj膮c swoje zaczerwienione od wody d艂onie. Damy ze sfery Williama na pewno skrzywi艂yby si臋 na ich widok, mo偶e nawet wzdrygn臋­艂y z obrzydzenia.

Maja by艂a szcz臋艣liwa.

Sprawi艂o to nie tylko zm臋czenie.

Zrozumia艂a, 偶e jest jeszcze t膮 dawn膮 Maj膮, 偶e jest sob膮. Ze potrafi jeszcze czego艣 dokona膰 poza siedze­niem w fotelu z przyzwoleniem, 偶eby inni pracowa­li za ni膮.

U艣wiadomi艂a sobie, jak niewiele razy po przyby­ciu na wysp臋 czu艂a si臋 potrzebna.

To przera偶a艂o.

Teraz zn贸w by艂a cz艂owiekiem, prawdziwym cz艂owiekiem, a nie jak膮艣 ozdob膮, kt贸r膮 stawia si臋 na sto­le i odkurza. W dodatku ozdob膮 nieszczeg贸lnie pi臋k­n膮... Z bliznami.

Maja usiad艂a na schodach. Przed ni膮 roztacza艂 si臋 wi­dok na Zatok臋 Botnick膮. S膮dzi艂a, 偶e Ailo go polubi.

W ogrodzie nic nie zmieni艂a. Powinien pozosta膰, jaki jest, przynajmniej z zewn膮trz.

Nawet przychodzi艂a tu r贸偶nymi drogami, aby nie wydepta膰 szczeg贸lnie jakiej艣 jednej 艣cie偶ki, kt贸ra mo­g艂aby kogo艣 skusi膰.

Pomy艣la艂a o wszystkim.

Maja wspar艂a g艂ow臋 na r臋ku. By艂a zm臋czona i za­dowolona, ale tak偶e nieco przestraszona.

Oczywi艣cie z powodu tego snu.

Je艣li to w og贸le by艂 sen. W 偶yciu do艣wiadczy艂a ju偶 przedziwnych stan贸w, kt贸re nie mog艂y by膰 ani snem, ani rzeczywisto艣ci膮.

Nigdy nie umia艂a ich odr贸偶ni膰.

Sta艂o si臋 to podczas jednej z bezsennych nocy. Cz臋­sto si臋 jej zdarza艂y.

P贸藕niej Maja s膮dzi艂a, 偶e nie spa艂a, gdy podnios艂a si臋 z 艂贸偶ka. Na koszul臋 nocn膮 zarzuci艂a tylko szal. Bo­so posz艂a do altany.

Wtedy te偶 uwa偶a艂a, 偶e nie 艣pi.

Ale nie by艂a pewna. To j膮 przera偶a艂o. Przera偶a艂o niemal na r贸wni ze snem.

Bo reszty nie prze偶y艂a na jawie, mog艂a przysi膮c. Ale nie mog艂a okre艣li膰, jakiego rodzaju by艂 to sen. Mog艂a o nim porozmawia膰 tylko z Reijo. Mo偶e jeszcze z Ailo.

Bo obaj widzieli ju偶 j膮 w takim stanie.

Obaj umieli j膮 uspokoi膰.

Sta艂a w obcej okolicy. Widzia艂a otwarty krajobraz, ubogi w ro艣liny i dziki. By艂a noc.

W oddali rozci膮ga艂o si臋 morze. Niedaleko p艂yn臋艂a rze­ka, albo mo偶e by艂a to zatoka. Je偶eli rzeka, musia艂a by膰 bardzo szeroka. Co艣 jej jednak m贸wi艂o, 偶e to rzeka.

Sta艂a przy grobie.

Dziwnym, obcym grobie. Mia艂 krzy偶 z jakby jed­nym ramieniem za du偶o, krzywo przyczepionym al­bo cz臋艣ciowo zerwanym przez wiatr.

Bo wia艂o.

Krajobraz sprzyja艂 wiatrom.

Obr贸ci艂a si臋 nieznacznie i ujrza艂a dom. Du偶y, ze stajni膮 i szop膮. Nie mog艂a dostrzec szczeg贸艂贸w, tyl­ko ciemne zarysy.

Jak w domu, w kt贸rym straszy.

By艂o zimno. Gdy si臋 obudzi艂a, mia艂a przemarzni臋­te stopy.

Gdzie艣 daleko na niebie dojrza艂a odblask zorzy po­larnej. Zorzy, do kt贸rej czu艂a zawsze dziwny poci膮g, jakby mia艂a j膮 we krwi.

Zorza rozb艂ys艂a na chwil臋, przyci膮gaj膮c jej spojrze­nie. Otoczy艂a lodowym p艂omieniem dom. Przez kr贸t­k膮 chwil臋 Maja przedziwnie wyra藕nie widzia艂a jedno z okien.

Nienaturalnie wyra藕nie.

Zobaczy艂a w nim jak膮艣 posta膰. Co艣 jej m贸wi艂o, 偶e zna t臋 osob臋. Co艣 pcha艂o j膮 ku niej, ale co艣 innego jej tego broni艂o. Broni艂o tak mocno, 偶e a偶 j膮 bola艂o.

To by艂a kobieta.

Zorza rozja艣ni艂a si臋 po raz ostatni. I zgas艂a. Poch艂o­n臋艂a j膮 ciemno艣膰 nocy.

Maja widzia艂a i czu艂a, jak to si臋 dzieje.

Marz艂a i czu艂a, jak jej cia艂u odbierana jest si艂a. Jakby ca艂a krew sp艂yn臋艂a z jej 偶y艂. Jakby usz艂o z niej 偶ycie.

Ale nie ba艂a si臋. Po prostu sta艂a i pozwala艂a na to. Bo tak musia艂o to by膰.

Sta艂a tak w obcej okolicy, pod gwiazdami u艂o偶o­nymi inaczej ni偶 by艂a przyzwyczajona, i ogarnia艂 j膮 przedziwny spok贸j.

Wszystko, co si臋 dzia艂o, by艂o w艂a艣ciwe.

Zrozumia艂a to i zaakceptowa艂a. Wiedzia艂a, 偶e sama by艂a akceptowana i kochana. 呕e nic nie dzia艂o si臋 na pr贸偶no.

By艂o cz臋艣ci膮 wi臋kszej ca艂o艣ci.

Widzia艂a wyra藕nie.

Teraz pozna艂a pozosta艂e cz臋艣ci ca艂o艣ci.

Ale gdy si臋 obudzi艂a ze swojego najdziwniejszego snu, nic nie pami臋ta艂a.

Czu艂a si臋 tylko odr臋twia艂a, zmarzni臋ta i zm臋czona.

Ba艂a si臋.

To niewyja艣nialne sta艂o si臋 cz臋艣ci膮 jej 偶ycia ju偶 dawno temu. Pogodzi艂a si臋 z tym, 偶e zdarzaj膮 si臋 jej dziwne rzeczy.

A teraz ba艂a si臋, 偶e 贸w dar, kt贸ry tyle razy przeklina­艂a, o kt贸ry prosi艂a, 偶eby jej go odebrano, zosta艂 jej od­j臋ty. Ba艂a si臋, 偶e tak si臋 sta艂o, cho膰 wcze艣niej sama b艂a­ga艂a o to na kolanach. Tajemnicze dziedzictwo ci膮偶y艂o jej jak przekle艅stwo, mimo 偶e dzi臋ki niemu mog艂a po­maga膰 innym. Ludziom, kt贸rzy co艣 dla niej znaczyli.

Nie czeka艂a na list od Williama. Kiedy przyjedzie, to przyjedzie.

Chodzi艂o jej o Ailo. Zawsze istnia艂a wi臋藕 pomi臋­dzy ni膮 a Ailo. Dzi臋ki temu dziedzictwu po Raiji, dzi臋ki temu czemu艣, czego nienawidzi艂a, a jednak nie nienawidzi艂a.

Ale teraz nie czu艂a nic.

Nie mog艂a uwierzy膰, 偶e Ailo o niej nie my艣la艂. 呕e nie pr贸bowa艂 do niej dotrze膰 w my艣lach. On wiedzia艂 o 艂膮cz膮cej ich wi臋zi.

A teraz nie mog艂a nawi膮za膰 z nim kontaktu.

To j膮 przera偶a艂o.

Nie by艂a w stanie uwierzy膰, 偶e mog艂a ten dar, czy przekle艅stwo, straci膰. To tak, jakby ziemia usuwa艂a si臋 spod jej n贸g.

Je艣li nie wyczuwa艂a Ailo, mog艂o to oznacza膰, 偶e go ju偶 nie ma.

呕e nie 偶yje.

Takie wyja艣nienie by艂o jeszcze trudniejsze do za­akceptowania.

Dlatego pozwoli艂a si臋 poch艂on膮膰 pracy. Dlatego tak cz臋sto wraca艂a do tego kamiennego domku. Chcia艂a schowa膰 si臋 przed wszystkimi. Nie mog艂a po­zwoli膰, aby inni odkryli jej strach. Nie mog艂a si臋 nim z nikim podzieli膰.

L臋ka艂a si臋 o kogo艣, o kim wszyscy my艣leli, 偶e nie 偶yje.

Maja westchn臋艂a. Z艂ama艂a ga艂膮zk臋 z suchym kwia­tem r贸偶y. By艂a pi臋kna, jednocze艣nie 偶ywa i nie偶ywa. Przyprawi艂a j膮 o dreszcz.

Maja podnios艂a si臋. Zamkn臋艂a drzwi na klucz i schowa艂a go w 艣cianie pomi臋dzy kamieniami.

Z r贸偶膮 w r臋ku posz艂a do domu jeszcze inn膮 艣cie偶k膮.

Nad艂o偶y艂a sporo drogi.

Potrzebowa艂a tego. Jej dusza tylko tak mog艂a si臋 uspokoi膰.

Bo Maja wiedzia艂a, 偶e inaczej b臋dzie p艂aka膰.

Przysta艅 ukryta by艂a przed wzrokiem Anjo i Knu­ta. Nie zauwa偶yli, 偶e przybi艂a 艂贸d藕.

Nie widzieli m臋偶czyzny schodz膮cego na l膮d. M臋偶czyzny, kt贸ry jakby przytuli艂 wzrokiem wszystko, co zobaczy艂 na ukochanej ziemi.

Nie mogli widzie膰 jego u艣miechu.

Byli tak zaj臋ci sob膮 i ch艂opcami, 偶e nie dostrzegli go nawet wtedy, gdy zacz膮艂 biec w kierunku domu. Gdy zwolni艂, przerzuci艂 p艂aszcz przez rami臋 i zatrzy­ma艂 si臋 na chwil臋. Popatrzy艂 w ich stron臋 zmru偶ony­mi oczami i podj膮艂 w臋dr贸wk臋 stanowczym krokiem.

Nie mogli wiedzie膰, 偶e przez chwil臋 s膮dzi艂, i偶 ko­bieta jest jego 偶on膮, a m臋偶czyzna obok jej kochan­kiem. Nie mogli wiedzie膰, 偶e jego serce przesta艂o bi膰 na chwil臋, dop贸ki nie zrozumia艂, 偶e widzi brata i szwagierk臋 Marii.

Anjo i Knut zauwa偶yli go dopiero, gdy us艂yszeli zgrzyt kamieni pod jego butami.

Anjo nigdy nie zapomni swego pierwszego wra偶e­nia. Przybysz by艂 wysokim m臋偶czyzn膮. Sta艂 chwil臋 w miejscu, a Knut zaraz rozpozna艂 w nim ojca Henrika. To nie m贸g艂 by膰 nikt inny ni偶 syn Marcusa Runefelta. M膮偶 Mai.

Knut wsta艂 i wyszed艂 mu na spotkanie. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋. Przy szwagrze wydawa艂 si臋 niski.

- William Runefelt, prawda? - spyta艂.

M臋偶czyzna pokiwa艂 g艂ow膮. U艣miechn膮艂 si臋.

Anjo spodoba艂a si臋 jego otwarta twarz, zauroczy艂 u艣miech. M臋偶czyzna by艂 dobrze zbudowany. Nie­trudno by艂o to dostrzec, a raczej trudniej odwr贸ci膰 od niego wzrok, przyzna艂a sama przed sob膮. By艂 w膮­ski w biodrach i szeroki w ramionach. Mia艂 na sobie koloru bordo spodnie do kolan, kamizelk臋 w kwiaty i bia艂膮 koszul臋 rozpi臋t膮 pod szyj膮. Fular, o ton ja艣niej­szy od koloru spodni, wisia艂 rozwi膮zany. P艂aszcz przewieszony przez rami臋 by艂 koloru bordo, a wst膮偶ka, kt贸r膮 zwi膮za艂 w艂osy, koloru fulara. Bia艂e po艅czo­chy i pantofle z klamrami dope艂nia艂y ca艂o艣ci stroju.

Wygl膮da艂 jak ksi膮偶臋 z bajki, zakl臋ty kr贸lewicz po­wracaj膮cy do pa艂acu.

Knut przedstawi艂 mu Anjo.

Anjo odwzajemni艂a silny u艣cisk d艂oni Williama i stwierdzi艂a, 偶e go lubi. Wyczuwa艂a w nim ciep艂o.

- Gdzie jest Maria? - spyta艂 przyjemnym, niskim g艂osem.

Ma艂偶onkowie wymienili spojrzenia.

Anjo pomy艣la艂a o tej okropnej sukience, kt贸r膮 Ma­ja za艂o偶y艂a rano. Ona nie chcia艂aby powita膰 Knuta w takiej. A nie rozstawali si臋 przecie偶 na d艂u偶ej...

- Maja... Maria - poprawi艂 si臋 Knut - chadza w艂as­nymi drogami. Posz艂a gdzie艣 z samego rana...

Wzruszy艂 ramionami.

U艣miech Williama by艂 艂agodny. Oczy zdradza艂y zrozumienie i t臋sknot臋.

- Maria zawsze chadza艂a w艂asnymi drogami - po­twierdzi艂. - Ma do tego prawo. Takich ptak贸w jak ona nie zamyka si臋 w klatkach...

Serce Anjo przepe艂ni艂o wzruszenie. Ten m臋偶czy­zna wiedzia艂, co to mi艂o艣膰!

Spojrzenie przybysza zwr贸ci艂o si臋 w stron臋 mal­c贸w. Ci, gdy zobaczyli obcego, odsun臋li si臋 na bez­pieczn膮 odleg艂o艣膰. Teraz przypatrywali mu si臋 tak ba­dawczo, jak tylko dzieci potrafi膮.

Twarz Williama z艂agodnia艂a.

Nie spogl膮daj膮c w stron臋 Knuta i Anjo, jakby nie m贸g艂 oderwa膰 wzroku od ma艂ego, spyta艂:

- To on? M贸j syn?

Anjo wsta艂a z wysi艂kiem i podesz艂a do Henrika. Wzi臋艂a go za r膮czk臋 i podprowadzi艂a do obcego olbrzyma. Przytrzyma艂a malca przed sob膮 i pog艂adzi艂a po w艂osach.

William opad艂 na kolana. Twarz mia艂 na wysoko­艣ci twarzy tego dziecka, kt贸re by艂o jego synem, w kt贸rym rozpoznawa艂 siebie. I Mari臋.

- To tw贸j tata - powiedzia艂a Anjo Henrikowi. - To tw贸j tata, Henriku, kt贸ry wreszcie przyjecha艂 do ciebie!

William podni贸s艂 ch艂opca ostro偶nie, jakby by艂 zro­biony z delikatnej porcelany. Wpatrzy艂 si臋 w dzieci臋­c膮 zdziwion膮 twarzyczk臋 i przytuli艂 ma艂ego.

Po twarzy pop艂yn臋艂y mu 艂zy.

Nawet nie pr贸bowa艂 ich ukrywa膰. Pozwoli艂 im p艂y­n膮膰.

Tak d艂ugo czeka艂 na ten moment! Tyle razy go so­bie wyobra偶a艂! Ale nie przewidzia艂 tej burzy uczu膰, kt贸re wywo艂a艂 w nim jego syn.

By艂a to mi艂o艣膰 tak wielka, 偶e Williamowi brak艂o s艂贸w.

Maja zauwa偶y艂a jego przybycie.

Ju偶 prawie dosz艂a do altany, gdy dostrzeg艂a posta膰 na drodze. Od razu go pozna艂a.

Wyobra偶a艂a sobie, 偶e przywita go na salonach, uro­czy艣cie, w swej najlepszej sukni. Przygotowana na spotkanie, pi臋kna na jego powitanie.

Sta艂aby, spokojnie u艣miechni臋ta, i pozwoli艂a na u艣cisk. Na poca艂unek, kt贸ry mo偶e by co艣 w niej obu­dzi艂. Powita艂aby go godnie, ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e jest pani膮 wyspy, t膮, kt贸r膮 w kr臋gach Williama ze 艣mie­chem nazywali 鈥瀙ani膮 na Hailuoto.鈥

Los chcia艂 inaczej. Serce zn贸w 艣cisn臋艂o si臋 jej ze strachu. Lodowa obr臋cz l臋ku i niepewno艣ci odebra艂a jej dech. Skoro William tu by艂, Ailo te偶 musia艂 by膰 w pobli偶u. Bardzo blisko.

Ale ona tego nie wyczu艂a! Ani przez chwil臋.

Nie wierzy艂a, 偶eby Ailo nie po艣wi臋ci艂 jej ani jednej my艣li.

Ba艂a si臋.

Ale przemog艂a strach.

Mo偶e nie wygl膮da艂a na pani膮 na Hailuoto, ale mo­g艂a si臋 tak zachowa膰.

Wysz艂a z cienia lasu. William wyczu艂 jej obecno艣膰, obecno艣膰 kobiety, kt贸r膮 kocha艂 ponad 偶ycie. R贸wnie mocno kocha艂 syna, ale to by艂 inny rodzaj mi艂o艣ci. Nie m贸g艂 por贸wna膰 go do uczucia, kt贸re 偶ywi艂 do Marii.

Odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 altany i ujrza艂 j膮. Ujrza艂 jej posta膰 dok艂adnie tak膮, jak膮 wyobra偶a艂 sobie co dzie艅 i co noc przez czas roz艂膮ki.

I wiedzia艂, 偶e jest jeszcze wspanialsza, ni偶 j膮 sobie wyobra偶a艂. Jeszcze pi臋kniejsza. Jeszcze bardziej god­na po偶膮dania.

Kocha艂 j膮.

Wiedzia艂 to z niezachwian膮 pewno艣ci膮.

Wiedzia艂, 偶e je艣li idzie o niego, rozstanie nic nie zmieni艂o.

Zna艂 j膮 teraz lepiej dzi臋ki listom.

Kocha艂 j膮 r贸wnie mocno.

Sz艂a ku niemu wyprostowana, taka, jak膮 j膮 zawsze pami臋ta艂. Lekkim krokiem. Szczup艂a i pi臋kna. Z ogni­stym spojrzeniem. I z oczekiwaniem w oczach.

To by艂 jakby l臋k. I pytanie.

A przecie偶 pami臋ta艂 Mari臋 jako kobiet臋 pozbawio­n膮 uczucia strachu!

Wyszed艂 jej na spotkanie, nadal trzymaj膮c syna na r臋ku. Obj膮艂 j膮 wolnym ramieniem.

- Jestem w domu, Mario - powiedzia艂. Poca艂owa艂 j膮 w usta. Wiedzia艂 ca艂ym sob膮, 偶e nic ju偶 nie zdo艂a ich roz艂膮czy膰.

- Ailo? - szepn臋艂a.

- W Oulu - odpar艂 r贸wnie cicho. Ujrza艂, jak cie艅 znika z jej oczu. A wi臋c ba艂a si臋 o brata... - Kocham ci臋 - wyszepta艂. - I kocham naszego syna.

Przytuli艂 mocno ich oboje.

- Nareszcie jestem w domu - westchn膮艂. - W do­mu...

Anjo zdo艂a艂a si臋 odwr贸ci膰. Poczu艂a si臋 jak intruz.

- Dobry Bo偶e - szepn臋艂a do siebie - jak偶e on j膮 uwielbia...

4

Dzie艅 nabra艂 rozmachu. William przywi贸z艂 ze sob膮 skrzynie, kt贸re nale偶a艂o rozpakowa膰, torby podr贸偶ne pe艂ne nowo艣ci ze 艣wiata. Lata sp臋dzone w Europie nie pozosta艂y bez 艣ladu. William mia艂 pieni膮dze i kupowa艂 r贸偶ne rzeczy. My艣la艂 wtedy o Marii. O synu.

Wiele przedmiot贸w, kt贸re przywi贸z艂, nosi艂o wyra藕­ne znami臋 r臋ki Ailo. Maja zauwa偶y艂a to i jej serce si臋 艣cisn臋艂o. Palcami musia艂a dotkn膮膰 zdobie艅. Jednocze­艣nie pilnowa艂a si臋, 偶eby Knut tego nie zauwa偶y艂. On mia艂 bystre oko. Zna艂 lapo艅skie hafty cynow膮 nitk膮 i rze藕by z ko艣ci r贸wnie dobrze jak ona. Mo偶e nawet le­piej. Gdyby si臋 dok艂adnie przyjrze膰 misom, wazom i 艣wiecznikom przywiezionym z Niemiec, mo偶na by odnale藕膰 wiele z tych motyw贸w wtopionych w zdobie­nia, nie tak regularnych i kanciastych jak utarte wzory. W delikatnych wzorach kwiatowych Maja widzia艂a hafty zdobi膮ce od艣wi臋tny ko艂nierz kaftana babki.

Ailo na pewno nauczy艂 si臋 wielu nowych rzeczy, ale nie straci艂 nic ze swej to偶samo艣ci w obcym kraju. Nie na艣ladowa艂 tamtejszych wzor贸w. Ailo dostrzega艂 pi臋k­no ozd贸b tworzonych podczas wielu zim przy n臋dz­nym o艣wietleniu w mrocznych jurtach przez spraco­wane d艂onie kobiet, daleko na p贸艂nocy. Nie odrzuca艂 swego dziedzictwa.

Maja by艂a z niego dumna. Ale nie mog艂a tego jesz­cze okaza膰.

William asystowa艂 przy wieczornej k膮pieli Henrika. Pierwszego wieczoru po powrocie taty nie mog艂a tego robi膰 s艂u偶膮ca. Maja zreszt膮 zwykle sama k膮pa艂a synka. S艂u偶ba przywyk艂a do tego, 偶e ich pani nie jest podobna do innych. Lubili j膮, mimo 偶e Maja nie by­艂a serdeczna. Wszystkich trzyma艂a na odleg艂o艣膰, ma­艂o kto m贸g艂 zajrze膰 do jej serca.

William po艂o偶y艂 syna do 艂贸偶ka. Sta艂 nieruchomo w p贸艂mroku, dop贸ki ma艂y nie zasn膮艂. Gdy s艂ycha膰 by­艂o tylko spokojny oddech 艣pi膮cego dziecka, obj膮艂 Ma­j臋 ramieniem i przytuli艂. Maja czu艂a, 偶e ten pot臋偶ny m臋偶czyzna p艂acze.

Knut i Anjo wycofali si臋 do swoich pokoi. Wszy­scy potrzebowali odpoczynku od siebie. Pomimo 偶e dom by艂 przestronny, czasami zbyt cz臋sto przebywa­li razem. Czuli to nawet oni, kt贸rzy wyro艣li w cias­nym domku z bali.

Teraz William siedzia艂 w g艂臋bokim fotelu i patrzy艂, jak Maja si臋 przebiera. Robi艂a to szybko, lecz i tak sprawi艂o mu przyjemno艣膰 obserwowanie jej. Patrzy艂 na jej ruchy, staraj膮c si臋 przywo艂a膰 je z pami臋ci. Oczywi艣cie, 偶e marzy艂, by j膮 posi膮艣膰 tu i teraz. Jed­nak jego s艂odka t臋sknota ju偶 tak d艂ugo trwa艂a, 偶e kil­ka godzin nie gra艂o roli.

Rozumia艂, 偶e ich wyprawa do Oulu wiele dla niej znaczy艂a. Maj臋 i Ailo 艂膮czy艂o co艣 wyj膮tkowego. Za­wsze tak b臋dzie.

Splot艂a w艂osy w gruby warkocz i za pomoc膮 szpi­lek upi臋艂a go wok贸艂 g艂owy. Od razu jego 艂agodna Ma­ria przemieni艂a si臋 w surow膮 guwernantk臋. Nie m贸g艂 powstrzyma膰 u艣miechu. Wsta艂 i pom贸g艂 jej zapi膮膰 sukni臋 na plecach. Jego palce wydawa艂y si臋 zbyt du­偶e do tego rodzaju czynno艣ci.

- Ju偶 dawno nie mia艂em do czynienia z damskimi ubraniami - wyja艣ni艂, patrz膮c na odbicie Mai w lustrze.

U艣miechn臋艂a si臋 do m臋偶a, napotykaj膮c jego powa偶­ne spojrzenie.

- To dobrze - powiedzia艂a. - By艂oby 藕le, gdyby艣 w Niemczech nie robi艂 nic innego ni偶 rozpina艂 kobie­ce suknie...

William obr贸ci艂 j膮 ku sobie gwa艂townie i przytrzy­ma艂 mocno za ramiona.

- Naprawd臋 tak my艣lisz? - spyta艂 z napi臋ciem w glosie. - Naprawd臋 tak my艣lisz, Mario? Znaczy艂o­by co艣 dla ciebie, gdybym mia艂 inne kobiety? Sprawi­艂oby ci to b贸l?

Maja napotka艂a spojrzenie jego niebieskich, gore­j膮cych oczu.

- Oczywi艣cie, 偶e sprawi艂oby mi to b贸l - odpar艂a. - Jeste艣my ma艂偶e艅stwem, Williamie. Powinni艣my do­chowywa膰 sobie wierno艣ci.

Pu艣ci艂 j膮 r贸wnie nagle, jak z艂apa艂. Zn贸w zaj膮艂 si臋 zapinaniem guzik贸w.

Ju偶 wi臋cej nie pyta艂. Nie by艂a to odpowied藕, kt贸r膮 - jak wydawa艂o mu si臋 - widzi w jej oczach. To nie by艂a odpowied藕, kt贸r膮 chcia艂 us艂ysze膰.

Maria wymkn臋艂a mu si臋, zas艂aniaj膮c si臋 bana艂ami...

Mia艂 nadziej臋, 偶e odkryje jej uczucia, 偶e wedrze si臋 do jej serca, jak zawsze dobrze zamkni臋tego. Przez chwil臋 czu艂, 偶e drzwi s膮 leciutko uchylone. Ale zatrza­sn臋艂a je przed nim.

Wyszli z domu ubrani w p艂aszcze i kapelusze i po­szli po konie. Gdy oddalili si臋 od domu, pojechali wierzchem. Za艂oga 艂odzi by艂a ju偶 na przystani. Konie mia艂y zaczeka膰 na pastwisku. Zamierzali powr贸ci膰, zanim si臋 rozja艣ni i ktokolwiek si臋 obudzi.

W Oulu poszli pieszo. Maja mia艂a spocone d艂onie. Na ulicach panowa艂a cisza, co pot臋gowa艂o echo ich krok贸w. Mai wydawa艂o si臋, 偶e wsz臋dzie s艂ycha膰 stuk jej but贸w do konnej jazdy.

U艣cisk d艂oni Williama by艂 dobry. Zdj臋艂a r臋kawice. Nigdy chyba nie przyzwyczai si臋 do nich, a ju偶 na pewno nie w lecie. Jej sk贸ra potrzebowa艂a powietrza.

William zatrzyma艂 si臋 przy jednym z nieo艣wietlo­nych dom贸w. Niczym si臋 nie wyr贸偶nia艂. Mia艂 ze­wn臋trzne schody wiod膮ce na pi臋tro i ciemne okna.

William poszed艂 pierwszy. Maja nawet nie odwa­偶y艂a si臋 wesprze膰 na por臋czy. Te schody wygl膮da艂y tak, jakby w ka偶dej chwili mia艂y si臋 rozpa艣膰.

Czu艂a, 偶e serce podesz艂o jej do gard艂a. Bi艂o g艂o艣no, jakby bieg艂a przez d艂u偶szy czas. Wydawa艂o si臋 za s艂a­be na takie wzruszenia.

William zapuka艂 w solidne drzwi. Maja by艂a pew­na, 偶e w um贸wiony spos贸b. D艂ugo panowa艂a cisza. Wreszcie kto艣 przekr臋ci艂 klucz w zamku. Drzwi, uchylaj膮c si臋, zaskrzypia艂y przera藕liwie.

Weszli do 艣rodka.

By艂o ciemno. Maja sta艂a bez tchu. Mog艂a dostrzec tylko zarys postaci m臋偶czyzny. Pozna艂a go. Pozna艂a­by go wsz臋dzie. Gdy William zapala艂 lamp臋, rzuci艂a si臋 na szyj臋 ukochanemu bratu. 艢ciska艂a go z ca艂ych si艂 i czu艂a, 偶e on prze偶ywa powitanie r贸wnie mocno. Obojgiem wstrz膮sa艂 szloch. Wyp艂akiwali ca艂膮 czer艅, kt贸r膮 nosili w duszy, p艂akali, bo byli ju偶 razem. P艂a­kali z rado艣ci.

S艂abe 艣wiat艂o okaza艂o si臋 niemal zbyt mocne. Ma­ja po艂o偶y艂a r臋ce na ramionach Ailo.

Ailo...

Ailo z lapo艅skiego rodu, ubrany w str贸j, w kt贸rym wed艂ug Mai m贸g艂by zosta膰 przyj臋ty na ka偶dym dwo­rze w Europie. Ciemne w艂osy zebrane wst膮偶k膮 na karku. Twarz zakryta czarn膮 zamszow膮 mask膮.

Maja zacz臋艂a rozwi膮zywa膰 tasiemki podtrzymuj膮ce mask臋. Nie ba艂a si臋 widoku twarzy brata. Ju偶 wcze艣niej widzia艂a jego blizny i chropowat膮 sk贸r臋. Jej nie przy­prawi ona o dreszcz, nie odwr贸ci si臋 z obrzydzeniem.

D艂onie Mai g艂adzi艂y policzki Ailo. U艣miecha艂a si臋 do niego poprzez zas艂on臋 艂ez. On te偶 si臋 u艣miecha艂. Oczy jego wyra偶a艂y to samo ciep艂o co kiedy艣. Rado艣膰, 偶e j膮 widzi. Zaufanie. Porozumienie. To co艣, co ist­nia艂o pomi臋dzy nimi dlatego, 偶e byli rodze艅stwem. Na zawsze po艂膮czeni ze sob膮 wi臋zami krwi, losu i... k艂amstwa.

- Ciesz臋 si臋, 偶e wr贸cili艣my - odezwa艂 si臋 Ailo g艂o­sem tym co zawsze.

Maja ponownie go u艣ciska艂a. Nie mog艂a si臋 powstrzy­ma膰, chcia艂a zn贸w poczu膰, 偶e on naprawd臋 tu jest. Nie mog艂a te偶 opanowa膰 艂ez. Po prostu p艂yn臋艂y. Nie musia­艂a si臋 ich wstydzi膰 ani przed Ailo, ani Williamem.

- A wi臋c Knut mieszka u was? - spyta艂 Ailo, nie spuszczaj膮c wzroku z Mai.

Potwierdzi艂a. W kr贸tkich s艂owach opowiedzia艂a mu, dlaczego Knut przyjecha艂 do Finlandii. Nie wszystko by艂a w stanie opisa膰 w li艣cie. Opowiedzia­艂a Ailo histori臋 Knuta z t膮 sam膮 gorycz膮 w g艂osie, z ja­k膮 on to robi艂. Niesprawiedliwo艣膰, kt贸rej dopuszczo­no si臋 wobec niego, bola艂a ich wszystkich.

- Nigdy bym nie przypuszcza艂, 偶e Emil b臋dzie do czego艣 takiego zdolny - stwierdzi艂 Ailo w zadumie. - Ale Ida zawsze potrafi艂a wzbudza膰 gwa艂towne emo­cje... Ida ma si臋 dobrze?

Maja potwierdzi艂a, prze艂ykaj膮c 艣lin臋. Czu艂a, 偶e Ailo 偶a艂uje i 偶e b臋dzie 偶a艂owa艂 do ko艅ca 偶ycia. Ale wiedzia艂a te偶, 偶e nigdy nie zmieni swej decyzji.

Dla Idy by艂 martwy.

- Idzie jest dobrze z Sedolfem - powiedzia艂a. - Dzieciom te偶. Knut m贸wi, 偶e Sedolf jest po uszy w nich zakochany i traktuje je jak swoje w艂asne.

I zn贸w ten wyraz zagubienia w oczach Ailo. 艢wia­domo艣膰, 偶e gdzie艣 daleko ma co艣 w艂asnego, ale nigdy nie wyci膮gnie po to r臋ki. B臋dzie tylko rozmy艣la艂, mil­cza艂 i... kocha艂. Zawsze na odleg艂o艣膰.

Sam wydal na siebie ten wyrok.

Ailo spojrza艂 na swoje nadgarstki. Na jednym na­dal widoczna by艂a blizna po ci臋ciu no偶em. Pami臋ta艂 wyra藕nie ten moment. On i Knut w 艣wietle ognia, cie­p艂o bij膮ce z paleniska, trzaskaj膮cy mr贸z na zewn膮trz.

Czuli, 偶e s膮 razem, cho膰 nie 艂膮czy艂y ich wi臋zy krwi.

Dlatego sami je stworzyli. Naci臋li cienk膮 sk贸r臋 wielkimi, ostrymi no偶ami. Nie poczuli b贸lu.

Zmieszali swoj膮 krew. Stali si臋 bra膰mi.

Rozpaczliwie t臋skni艂 za rozmow膮 z Knutem. Knut widzia艂 Id臋, wiedzia艂, jak 偶yje. M贸g艂 mu opowiedzie膰 o niej du偶o wi臋cej ni偶 Maja. Czul, 偶e Maja, m贸wi膮c o Idzie, celowo zachowuje oboj臋tno艣膰.

A on chcia艂 uczu膰! Chcia艂 patrze膰 na twarz roz­m贸wcy i widzie膰, czy p艂acze, czy si臋 艣mieje. Z wyra­zu twarzy innego cz艂owieka potrafi艂 wyczyta膰 r贸w­nie du偶o, jak z jego s艂贸w.

Knut tyle wiedzia艂 o Idzie! By艂 jego bratem krwi, ale tak偶e bratem Idy. Jej prawdziwym bratem. Wi臋­zy krwi wi臋cej znaczy艂y od tych, kt贸re ludzie sami stworzyli. Knut na pewno silniej zwi膮zany jest z sio­str膮 ni偶 ze swoim najlepszym przyjacielem.

Trudno by艂oby dopu艣ci膰 Knuta do tajemnicy i wymaga膰, 偶eby jej dotrzyma艂. W ten spos贸b wci膮gn臋li­by w k艂amstwo tak偶e jego. Ailo uwa偶a艂, 偶e i tak wie o nim zbyt wiele os贸b.

- Jak d艂ugo potrwa moje odosobnienie? - spyta艂. - Rozumiem, 偶e to dla mojego bezpiecze艅stwa, ale t臋skni臋 za wysp膮. Chcia艂bym m贸c wyj艣膰 na dw贸r, usi膮艣膰 na pla偶y i patrze膰 na morze. Mie膰 nad sob膮 nie­bo, powietrze...

- Knut i Anjo zostan膮 pewnie d艂ugo - powiedzia艂 William. - Anjo oczekuje dziecka. Nikt nie wyrzuca z domu ci臋偶arnej...

- Mimo to mo偶esz wr贸ci膰 na wysp臋 - odezwa艂a si臋 Maja. - B臋dzie to wymaga艂o od nas ostro偶no艣ci. Ale tam poczujesz si臋 lepiej. W tym domu nie mo偶esz zo­sta膰! Ja bym si臋 w nim udusi艂a... - Rozejrza艂a si臋 wo­k贸艂, a jej cia艂o przebieg艂 dreszcz. Pokoje by艂y ma艂e i niskie. - Wol臋 nie my艣le膰, jak si臋 tu czu艂e艣...

Ailo u艣miechn膮艂 si臋 szeroko mimo b贸lu gniot膮ce­go mu piersi.

- Zdo艂a艂em przyzwyczai膰 si臋 do niejednego, moja siostro - rzek艂 z t臋sknot膮 w g艂osie. T臋sknot膮 za roz­leg艂ymi p艂askowy偶ami daleko na p贸艂nocy, gdzie zie­mia nale偶a艂a do wszystkich i do nikogo.

Maja opisa艂a mu kamienny domek. Ailo zareago­wa艂 dok艂adnie tak, jak oczekiwa艂a.

- Nic nie b臋dzie dla mnie za ciasne, Maju - powie­dzia艂. - Nie chc臋 niczego posiada膰. Wierz臋, 偶e wol­no艣膰 wynika mi臋dzy innymi z tego, 偶e si臋 nie ma zbyt du偶o na w艂asno艣膰. Mimo 偶e teraz posiadam wi臋cej, ni偶 potrzebuj臋, odda艂bym to wszystko bez 偶alu. Nie p艂acz臋 za przedmiotami. Dla mnie nadal czym艣 naj­lepszym jest 偶ycie na p贸艂nocy. Tam ca艂y tw贸j dom mie艣ci si臋 na saniach. Tam ludzie wok贸艂 ciebie znacz膮 wi臋cej ni偶 twoja w艂asno艣膰. Tam jest si臋 biednym, gdy si臋 nie ma rodziny, a nie pieni臋dzy, jak u was...

Maja spojrza艂a na brata z b贸lem. Powiedzia艂 鈥瀠 was...鈥 Wykluczy艂 j膮 ze 艣wiata, kt贸ry ona nadal uwa­偶a艂a za sw贸j! Na r贸wni z nim by艂a dzieckiem suro­wego p艂askowy偶u!

- Zabierzcie mnie na Hailuoto jeszcze dzi艣 w no­cy! - poprosi艂 Ailo. - Potrzebuj臋 tylko kilku rzeczy, kt贸re zmieszcz膮 si臋 w torbie. Wystarczy mi n贸偶, 偶e­by rze藕bi膰 w drewnie. B臋d臋 tam mia艂 co robi膰. Za­wsze mam. Je偶eli zechcecie mnie czasem odwiedzi膰, ch臋tnie porozmawiam. W domu chyba nadal jest kto艣, kto mnie pami臋ta?

Maja pokiwa艂a g艂ow膮. A wi臋c przewioz膮 Ailo ju偶 dzi艣 w nocy. Troch臋 na to liczy艂a. Bardzo chcia艂a go zobaczy膰, lecz mo偶e jeszcze wa偶niejsze by艂o dopro­wadzi膰 do tego, 偶eby na sta艂e by艂 w pobli偶u. Nie b臋­dzie musia艂a si臋 zastanawia膰, dlaczego nie poczu艂a, 偶e wraca. Przera偶a艂a j膮 my艣l, 偶e ich wyj膮tkowy kontakt mo偶e ju偶 si臋 zerwa艂. A przecie偶 istnia艂 nawet wtedy, gdy Ailo ukrywa艂 si臋 w Niemczech...

Ale pewnie go teraz nie potrzebowa艂a, gdy b臋d膮 偶y膰 tak blisko siebie.

William chcia艂 si臋 sprzeciwi膰, ale zmilcza艂. Mo偶e ta noc by艂a dobra jak ka偶da inna. Reszt臋 rzeczy Ailo kto艣 ze s艂u偶by przywiezie kiedy indziej, przybijaj膮c prosto na pla偶臋 przed kamiennym domkiem.

Wiedzia艂, ile to znaczy dla Marii. A on nieba by jej przychyli艂, byle j膮 zadowoli膰. Nic innego dla niego si臋 nie liczy艂o. Chcia艂 j膮 zdoby膰 za wszelk膮 cen臋. Wysz艂a za niego, bo nie widzia艂a dla siebie innej mo偶liwo艣ci. W czasie niezliczonych, pe艂nych t臋sknoty bezsennych nocy William obieca艂 sobie, 偶e zrobi wszystko, by zdoby膰 jej serce. Aby zdoby膰 zaufanie i uczucie wy­kraczaj膮ce poza przyja藕艅 i szacunek. W ko艅cu na pewno go pokocha. Nawet gdyby mia艂 na to po艣wi臋­ci膰 ca艂e 偶ycie, dokona tego.

Ailo wr贸ci艂 na wysp臋. Z przystani pojecha艂 z Maj膮 na jednym koniu. Rozdzielili si臋 niedaleko domu. Wil­liam zaprowadzi艂 oba konie do stajni, a Maja i Ailo ruszyli przez ciemny las. Nie艂atwo by艂o dostrzec 艣cie偶k臋, ale Maja zdo艂a艂a ju偶 pozna膰 ten las na wylot.

- Najch臋tniej pojecha艂by艣 do domu, prawda? - spy­ta艂a Maja. My艣li jej kr膮偶y艂y wok贸艂 ostatnich s艂贸w bra­ta. O wsp贸lnocie z pobratymcami, o 偶yciu w wolno­艣ci. - Do Laponii?

- Tam nie wr贸c臋 - odpowiedzia艂 stanowczo, jakby ju偶 si臋 nad tym zastanawia艂. Z 偶alem w g艂osie, ale bez goryczy, kt贸rej oczekiwa艂a. - Finnmark jest za ma艂y - doda艂. - Sama wiesz, siostrzyczko, 偶e s艂owa szybko kr膮偶膮. A o mnie pr臋dko zacz臋to by m贸wi膰. Moje my­艣li zawsze b臋d膮 wraca膰 tam, ale ja pozostan臋 tutaj. Tu mam krewnych i tu nikogo nie krzywdz臋.

Nie wspomnieli Idy, ale oboje o niej pomy艣leli. Maj臋 przepe艂ni艂a dziwna mieszanina mi艂o艣ci i niena­wi艣ci do m艂odszej siostry.

Kocha艂a j膮. Tego nic nie mog艂o zmieni膰. Kocha艂a tak偶e Ailo. By艂o to uczucie, kt贸rego nie da艂o si臋 po­r贸wna膰 czy zmierzy膰.

Jednocze艣nie czu艂a zarzewie nienawi艣ci do Idy. Dlatego, 偶e mog艂a tak szybko zapomnie膰 o Ailo. Dla­tego, 偶e potrafi艂a by膰 szcz臋艣liwa z Sedolfem.

Maja wiedzia艂a, 偶e to nie mia艂o ze sob膮 zwi膮zku, 偶e nie mog艂a oskar偶a膰 Idy. Ona 偶y艂a swoim 偶yciem. Dla niej Ailo by艂 martwy.

Jednak miewa艂a takie niedobre my艣li. Raz jeszcze zapragn臋艂a zerwa膰 wszelkie wi臋zy 艂膮cz膮ce j膮 z do­mem.

Doszli do domku. Maja otworzy艂a drzwi kluczem. Pokaza艂a bratu wszystkie pomieszczenia w migocz膮­cym 艣wietle lampy. Napali艂a w piecu i na palenisku.

By艂a z siebie zadowolona. Urz膮dzi艂a dom tak, 偶e sta艂 si臋 przytulny. Po艣wi臋ci艂a na to wiele nocy. Knut i Anjo nic nie spostrzegli.

- Sama to zrobi艂a艣? Maja u艣miechn臋艂a si臋 z dum膮. Opowiedzia艂a Ailo, jak wszyscy s艂u偶膮cy jej pomagali. Jak si臋 cieszyli, 偶e mog膮 zrobi膰 to dla niego. Wszyscy mieli milcze膰. By­li po jego stronie.

- Je偶eli to przeci膮gnie si臋 do zimy, przeniesiemy ci臋 do domu - rzek艂a Maja. - Trudno ukrywa膰 艣lady na 艣niegu. A ten dom zim膮 pewnie nie jest szczeg贸l­nie zaciszny.

- Nie m贸w tak - Ailo pog艂aska艂 艣cian臋. - One wi­dzia艂y wi臋cej ni偶 ty czy ja. Te 艣ciany potrafi膮 dotrzy­ma膰 tajemnic. Maj膮 dusz臋. Ju偶 je kocham.

- Ty, kt贸ry potrafisz oby膰 si臋 bez rzeczy? - za偶ar­towa艂a.

Ailo pokiwa艂 g艂ow膮. Widzia艂a po jego oczach, 偶e m贸wi艂 powa偶nie. Zn贸w zdj膮艂 mask臋. Za艂o偶y艂 j膮, gdy wyszli z domu w Oulu. Os艂oni艂 dodatkowo twarz rondem kapelusza. Mimo 偶e to by艂 艣rodek nocy, od­wraca艂 si臋 od okien.

Nawet w masce przera偶a艂, ale nieos艂oni臋ta twarz, kt贸ra naprawd臋 nie przypomina艂a twarzy, by艂a trud­niejsza do zaakceptowania.

Nawet Maja, kt贸ra kocha艂a go bez zastrze偶e艅, zda­wa艂a sobie spraw臋, 偶e m贸g艂 budzi膰 odraz臋. Zar贸wno w masce, jak i bez niej.

- Chyba nie jest ci tu 藕le? - spyta艂, zdejmuj膮c p艂aszcz. Maja pokr臋ci艂a g艂ow膮. Jej 偶ycie mog艂o p贸j艣膰 o wie­le gorszymi 艣cie偶kami.

- William to wspania艂y cz艂owiek - doda艂. Wysta­wia艂 艣wiadectwo Williamowi, kt贸ry sta艂 mu si臋 bliski jak brat.

- Wiem - odpar艂a Maja.

- Nie wolno ci go unieszcz臋艣liwi膰 - powiedzia艂 Ailo ostro偶nie. - On traktuje ci臋 jak... bosk膮 istot臋. I nikt na ca艂ym 艣wiecie nie potrafi艂by go zrani膰 do­tkliwiej ni偶 ty...

Maja wiedzia艂a o tym.

- Nie zrobi臋 tego - zapewni艂a z powag膮. - Nie mog­艂am dosta膰 tego, kt贸rego najbardziej chcia艂am. Nie zdo艂a艂am zatrzyma膰 tego, kt贸rego dosta艂am. William jest dla mnie a偶 za dobry. Ale nie potrafi艂abym go zrani膰. On jest taki wra偶liwy.

- Jak chowa si臋 synek?

- Henrik? - Twarz Mai od razu z艂agodnia艂a. - Wil­liam zyska艂 jego zaufanie. Ch艂opiec jest do niego po­dobny. Ma moje oczy, ale to ma艂y Runefelt, bez w膮t­pienia. Jest dobrym dzieckiem... - Zamilk艂a. - Szkoda, 偶e tak daleko st膮d do Lyngen - doda艂a. - Tak daleko do twoich...

Zacisn膮艂 d艂onie w pi臋艣ci.

- Mog臋 tylko dzi臋kowa膰 Bogu, 偶e to tak daleko - rzuci艂 cicho. - Pokusa by艂aby zbyt silna. Mo偶e ze­chcia艂bym zmartwychwsta膰? Nikomu nie przynios艂o­by to szcz臋艣cia. Ani mnie, ani Idzie. Ani Sedolfowi.

Serce Mai 艣cisn臋艂o si臋 z b贸lu, ale musia艂a si臋 z nim zgodzi膰. Pewnie wiele razy o tym my艣la艂.

- Mo偶e uda mi si臋 przyj艣膰 jutro - powiedzia艂a. Mu­sia艂a wraca膰. Nied艂ugo wstanie 艣wit.

No i pewnie czeka艂 na ni膮 William.

- Na pewno przy艣l臋 kogo艣 z jedzeniem. I... - zawa­ha艂a si臋, lecz doko艅czy艂a: - ... je艣li chcesz, przychod藕 do altany, gdy b臋dzie ciemno. Tam mog臋 si臋 z tob膮 spotyka膰. William te偶. Mo偶e to ryzykowne, ale nie mog臋 znie艣膰 my艣li, 偶e wygna艂am ci臋 z domu!

Ailo podszed艂 do niej. Przy艂o偶y艂 sw贸j zniszczony policzek do jej g艂adkiego.

- Nie czuj臋 si臋 jak wygnaniec, siostro - rzek艂. - Uwa偶am, 偶e przyj臋艂a艣 mnie bardzo ciep艂o.

5

Dom by艂 cichy, gdy Maja nadesz艂a. Ciemno艣膰 przybra艂a niebieskawy odcie艅, wstawa艂 poranek.

Popatrzy艂a na okno ich sypialni. Zas艂ony by艂y do po艂owy zaci膮gni臋te, tak jak wtedy, gdy odje偶d偶ali, lecz w pokoju panowa艂a ciemno艣膰.

Maja zatrzyma艂a si臋, jakby co艣 poczu艂a w powie­trzu. A mo偶e to tylko wiatr, kt贸ry rozwia艂 jej p艂aszcz niczym 偶agiel, zmusi艂 j膮, by stan臋艂a?

Pomy艣la艂a o dniach i nocach bez Williama. By艂y ni­czym d艂ugi sznur pere艂.

Maja wiedzia艂a, 偶e w艂a艣nie to j膮 dr臋czy. Ba艂a si臋 no­cy. Blisko艣ci Williama. Ba艂a si臋 wsp贸lnego 艂o偶a.

Ba艂a si臋, lecz jednocze艣nie by艂a ciekawa.

Bo pami臋ta艂a.

Dobrze pami臋ta艂a.

William by艂 wymagaj膮cym kochankiem, a zarazem czu艂ym: takim, o jakim marzy艂y kobiety. Nale偶a艂 do niej. Powinna chyba czu膰 wyrzuty sumienia, 偶e waha si臋 przed wsp贸ln膮 noc膮.

Maja chcia艂a jej. Ale jednocze艣nie nie chcia艂a.

Pora pomi臋dzy noc膮 a porankiem by艂a szczeg贸lnie cicha. Ale cisza zawiera艂a tak偶e d藕wi臋ki: szum ga艂臋zi, plusk fal uderzaj膮cych o brzeg, zgrzyt ga艂臋zi ociera­j膮cej si臋 o 艣cian臋 domu. Maja stara艂a si臋 zapami臋ta膰, kt贸ra to. Ka偶e j膮 艣ci膮膰, bo mo偶e obudzi膰 dzieci...

Wtedy dostrzeg艂a, 偶e drzwi altany s膮 otwarte. Nogi same j膮 tam zanios艂y. Wiedzia艂a, 偶e to musia艂 by膰 William. A wi臋c on te偶 nie wszed艂 do domu. Tak偶e jego zauroczy艂 ten moment.

To dobrze.

Altana by艂a ich miejscem, o wiele bardziej ni偶 po­koje. 呕adne pierzyny i mi臋kkie materace nie mog艂y zast膮pi膰 twardych 艂aw tego szklanego domu.

Maja wesz艂a do 艣rodka. Zamkn臋艂a za sob膮 drzwi. Ujrza艂a zarys postaci m臋偶a zapatrzonego w dal. Nie odwr贸ci艂 si臋 ani nie poruszy艂.

- Spodoba艂o mu si臋?

- Tak - odpar艂a. - Bywa艂 tam samotny? Jego twarz musia艂a odstrasza膰...

- Zanim nauczy艂 si臋 j臋zyka, by艂 samotny. Jeden cz艂owiek nigdy nie wystarczy drugiemu. Musisz mie膰 jeszcze innych, aby poczu膰 si臋 w pe艂ni cz艂owiekiem.

Usiad艂. Rami臋 opar艂 o parapet. Widzia艂 Maj臋 jako cie艅 w艣r贸d innych cieni tej ko艅cz膮cej si臋 nocy.

- S膮dz臋, 偶e w艂a艣nie jego maska sprawi艂a, 偶e dla wie­lu kobiet sta艂 si臋 atrakcyjny. Ailo odnosi艂 wi臋ksze sukcesy, ni偶 by dokona艂 tego ze swoim dawnym wy­gl膮dem! - Za艣mia艂 si臋 cicho. - Niekt贸re przedstawi­cielki p艂ci pi臋knej maj膮 kurze m贸偶d偶ki, Mario. Jak偶e si臋 ciesz臋, 偶e nie o偶eni艂em si臋 z jedn膮 z nich!

Maja nie pos膮dza艂a Ailo o to, 偶e pragn膮艂 zdobywa膰 kobiety w ten spos贸b. Ale zrozumia艂a, co William chcia艂 jej przekaza膰. Us艂ysza艂a pogard臋 w jego g艂osie.

- M臋偶czy藕ni tak偶e miewaj膮 kurze m贸偶d偶ki - stwierdzi艂a, zdejmuj膮c p艂aszcz. Nie by艂o zimno. Szklane 艣ciany altany zatrzymywa艂y wiatr.

- Ailo jest inny, ni偶 go pami臋tasz, Mario - powie­dzia艂 William. - Czas sp臋dzony w Niemczech zmie­ni艂 go. Tak jak 偶ycie, do kt贸rego jest zmuszony.

- Przecie偶 rozumiem - prychn臋艂a Maja. Czy偶by s膮­dzi艂, 偶e jest g艂upia? Ale opanowa艂a si臋. Nie chcia艂a zniszczy膰 tej delikatnej chwili. Zaufanie, kt贸re do sie­bie czuli, by艂o nad wyraz kruche. 艁atwo je unicestwi膰 nieostro偶nym s艂owem.

- Wiele mu da艂a nauka u znanych z艂otnik贸w - m贸­wi艂 dalej William. - Dla Ailo oznacza艂a ona o wiele wi臋cej ni偶 tylko mo偶liwo艣膰 zabicia czasu. My艣l臋, 偶e on jest stworzony do sztuki. Ma dar w r臋kach. W pal­cach. Ma oko, kt贸re dostrzega wok贸艂 pi臋kno, a on przetwarza je w niespotykany spos贸b. Du偶o si臋 teraz dzieje w Europie. Zmienia si臋 styl. Przedtem wszystko mia艂o by膰 ci臋偶kie, solidne: meble, obrazy, bi偶uteria. A teraz jest jasno. Lekko, delikatnie, mi臋kko. Nowy styl przypomina taniec. Ailo pochwy­ci艂 to w lot. Od razu wiedzia艂, jak stworzy膰 co艣, co pozostaje w zgodzie z kanonami mody, a jednocze艣­nie jest ca艂kiem odmienne. Wytwarza ozdoby jedyne w swoim rodzaju. Nikt na 艣wiecie nie zdo艂a艂by go na­艣ladowa膰. Ailo jest urodzonym artyst膮, moja Mario! - Williamowi a偶 poczerwienia艂y policzki. - Chcia艂bym wiedzie膰, ilu te偶 artyst贸w z jego narodu otrzyma艂o od 偶ycia szans臋 rze藕bienia w czym艣 innym ni偶 ko艣ci.

- Lub haftowania cynow膮 nitk膮. Tak偶e kobiety s膮 uzdolnione, Williamie...

Westchn膮艂.

- Nie utrudniaj, Mario! Nie chc臋 si臋 k艂贸ci膰. Po pro­stu ciesz臋 si臋, 偶e Ailo mia艂 okazj臋 rozwin膮膰 swoje zdolno艣ci.

Maja nie powiedzia艂a, co my艣li. Ze tak naprawd臋 Ailo bardziej ni偶 ktokolwiek by艂 przeznaczony do ho­dowania renifer贸w, do 偶ycia na 艂onie natury. Tam gdzie zima jest najd艂u偶sz膮 noc膮, a lato dniem bez ko艅ca.

William urodzi艂 si臋 do innego 艣wiata. Do wspania­艂o艣ci stworzonych ludzk膮 r臋k膮. Nawet nie przeczu­wa艂 istnienia zjawisk, kt贸re zachwyca艂y, a nie by艂y skalane dotykiem cz艂owieka.

Ailo by艂 urodzony dla 艣wiata przyrody. Ona pewnie te偶. Cz艂owiek nie jest w stanie stworzy膰 kwiatu ucze­pionego ska艂y tak wysoko, 偶e mo偶na niemal d艂oni膮 do­tkn膮膰 nieba. Cz艂owiek nie umia艂by stworzy膰 mi臋ciutkiego jak puch piskl臋cia pardwy. Nie umia艂by stworzy膰 p膮czk贸w na suchych ga艂臋ziach, kt贸re pod wp艂ywem pieszczot s艂o艅ca i wody rozwija艂y si臋 w li艣cie.

To by艂o wielkie.

To by艂a sztuka.

Ale tego William nigdy nie pojmie. Dla niego czym艣 najwspanialszym by艂o na艣ladowanie natury przez cz艂owieka.

Ale to dobrze, 偶e Ailo m贸g艂 wype艂ni膰 czym艣 swo­je 偶ycie. Gdyby postrzega艂 je jako pozbawione sensu, by艂oby naprawd臋 藕le.

William wsta艂 i podszed艂 do Mai. Jego d艂onie obej­muj膮ce jej tali臋 wydawa艂y si臋 zbyt du偶e. Pokr臋ci艂 g艂o­w膮, spogl膮daj膮c na 偶on臋.

- A偶 nie mog臋 uwierzy膰, 偶e to prawda - powiedzia艂. - L臋kam si臋, 偶e si臋 obudz臋 i zn贸w znajd臋 si臋 tam daleko. Ale przecie偶 wtedy nie m贸g艂bym ci臋 obejmowa膰...

Maja u艣miechn臋艂a si臋. Kt贸ra kobieta nie pragn臋艂a­by us艂ysze膰 takich s艂贸w? On jest jej m臋偶em, i tak daw­no nie byli blisko...

- Jeste艣 taka pi臋kna, Mario!

S艂owa Williama ogrzewa艂y j膮, bo wiedzia艂a, 偶e w je­go oczach jest naprawd臋 pi臋kna. Jej samej nie podoba­艂o si臋 w艂asne odbicie w lustrze. Ale William nie k艂a­ma艂. Wystarcza艂o us艂ysze膰 zachwyt w jego g艂osie. Cho膰 raz chcia艂aby ujrze膰 kobiet臋, kt贸r膮 w niej widzia艂, spoj­rze膰 na siebie jego oczami. Zobaczy膰 siebie jako 艂adn膮.

Jego wargi pie艣ci艂y jej twarz. Nie ca艂owa艂y, tylko przesuwa艂y si臋, suche, po ca艂ej powierzchni. Lekko jak pi贸rka, jak podmuch wiatru, jak marzenia.

A偶 dotar艂y do ust, napotka艂y je, wp贸艂otwarte, i przykry艂y. Ca艂owali si臋, rozniecaj膮c w sobie ogie艅.

Byli jak wulkany pe艂ne lawy, pe艂ne tego, co si臋 w nich 偶arzy艂o, a czemu niebezpiecznie by艂oby da膰 uj艣cie od razu.

Dlatego roz艂膮czyli si臋 i odsun臋li od siebie tak, 偶e sty­ka艂y si臋 tylko ich usta. Wreszcie i one straci艂y kontakt.

Stali na odleg艂o艣膰 ramienia i patrzyli na siebie. Przytomni, lecz oszo艂omieni. D藕wi臋ki wok贸艂 nich jakby znikn臋艂y. Stali w ciszy mi臋kkiej niczym ob艂ok.

William u艣miechn膮艂 si臋. Z艂o偶y艂 usta jak do poca­艂unku i przes艂a艂 go Mai, kt贸ra wr臋cz poczu艂a jego do­tyk. Przesun臋艂a j臋zykiem po wargach, zwil偶aj膮c je. Nie spuszcza艂a wzroku z m臋偶a. Dostrzeg艂a, 偶e oddy­cha szybciej.

Nagle schwyci艂 jej d艂onie i gorej膮cymi wargami ca­艂owa艂 ka偶dy palec, wierzch d艂oni i wreszcie wn臋trze.

Krew w Mai zawrza艂a.

Nigdy wcze艣niej nie czu艂a takiego gor膮ca...

Przesun臋li si臋 ku sobie niezauwa偶enie, a mo偶e tyl­ko si臋 pochylili...

Twarz Mai zbli偶y艂a si臋 do szyi Williama, poczu艂a jego zapach. Pachnia艂 niebezpiecznie kusz膮co.

Wreszcie pokona艂a dziel膮c膮 ich odleg艂o艣膰, 艣wiado­mie i z t臋sknot膮. Oplot艂a ramionami jego plecy, po­czu艂a mi臋艣nie i ciep艂o jego cia艂a.

Musia艂a poczu膰 smak jego sk贸ry. Dotkn臋艂a warga­mi jego szyi, ca艂owa艂a, gryz艂a, liza艂a... Smakowa艂 obco, po m臋sku. Przypomina艂 jej o ledwo pami臋tanych przyjemno艣ciach, podnieca艂 j膮...

Jej wilgotne wargi w臋drowa艂y wzd艂u偶 linii jego szcz臋ki, lekko uszczypn臋艂y koniuszek ucha. Gor膮cy oddech owion膮艂 jego ucho. Spu艣ci艂a deszcz lekkich, gor膮cych poca艂unk贸w na jego usta, a potem jej j臋zyk w艣lizn膮艂 si臋 pomi臋dzy wargi, 偶膮daj膮c wi臋cej.

D艂u偶ej nie mogli si臋 ju偶 powstrzymywa膰. Maja rozpi臋艂a koszul臋 Williama, wyszarpn臋艂a j膮 ze spodni i odkry艂a ca艂e obszary ciep艂ej sk贸ry. Rozkoszowa艂a si臋 jej dotykiem i smakiem...

Rozpina艂a mu spodnie, a on biedzi艂 si臋 z guzikami jej sukni. A偶 musia艂 odwr贸ci膰 Maj臋 i wtedy mu si臋 uda艂o. D艂onie wsun臋艂y si臋 pod materia艂 sukni, obj臋艂y brzuch, dotar艂y do piersi, by艂y ich pe艂ne, podczas gdy z臋by gryz艂y leciutko jej bia艂e ramiona.

Jej d艂onie bawi艂y si臋 brzuchem Williama, w艣lizn臋­艂y w rozpi臋cie spodni i sprawi艂y, 偶e niemal odszed艂 od zmys艂贸w.

Jedn膮 r臋k膮 zerwa艂 wi膮zania jej bielizny. Poczu艂, 偶e opad艂a i 偶e Maja z niej wysz艂a. Uni贸s艂 skraj jej suk­ni i przycisn膮艂 cia艂o do jej cia艂a. Wiedzia艂, 偶e ona te偶 go po偶膮da, 偶e kieruje go tam, dok膮d oboje chcieli, by dotar艂.

Jej d艂onie przesun臋艂y si臋 do ty艂u, obejmuj膮c jego biodra tak mocno, 偶e niemal nie m贸g艂 si臋 porusza膰. Oboje pragn臋li jak najd艂u偶ej powstrzyma膰 wybuch wulkanu, by jak najp贸藕niej ich ogie艅 przeszed艂 w 偶ar.

Jego d艂onie pie艣ci艂y j膮 i nas艂uchiwa艂y jej sygna艂贸w. Zach臋ca艂a go i prosi艂a o jeszcze.

Twarz Williama zatopiona by艂a w jedwabistych w艂osach Mai, o kt贸rych tyle marzy艂. Z zamkni臋tymi oczami oboje wp艂yn臋li w rozkosz.

We wsp贸lnym 艂o偶u mogliby obr贸ci膰 si臋 do siebie plecami, zamkn膮膰 oczy i udawa膰 sen.

Tu by艂o to niemo偶liwe. Ale nie czuli za偶enowania.

Musieli spojrze膰 sobie w oczy. I zrobili to z u艣mie­chem pe艂nym tajemnic. I czu艂o艣ci.

Bo by艂a mi臋dzy nimi czu艂o艣膰, delikatna i spokojna. I przyja藕艅.

William szybko poca艂owa艂 Maj臋 w oba policzki, a ona musn臋艂a jego usta.

Pieszczoty, kt贸rymi obdarzali si臋 po akcie mi艂os­nym. Gdy ich cia艂a by艂y znu偶one, leniwe i wilgotne, syte i zaspokojone. Zm臋czone dobr膮 mi艂o艣ci膮.

- Kocham ci臋, Mario - powiedzia艂 z u艣miechem. Tak czu艂, ale nie oczekiwa艂, 偶e odpowie tak samo.

- Jeste艣 wspania艂y, Williamie - odrzek艂a Maja. Wiedzia艂, 偶e ona nie szafuje tego rodzaju s艂owami, dlatego zna艂 ich warto艣膰.

Pom贸g艂 jej przy guzikach sukni, zapinaj膮c co dru­gi. W ko艅cu mieli jeszcze i艣膰 spa膰. Maja za艣mia艂a si臋, podnosz膮c z ziemi koronkowe majtki.

- I tak by si臋 nie utrzyma艂y - stwierdzi艂a, zwijaj膮c je i wk艂adaj膮c pod pach臋. Narzuci艂a na ramiona p艂aszcz.

William zdj膮艂 surdut. Si臋ga艂 mu tylko do po艂owy uda: na po艂udniu Europy uznano by go za niemod­ny. Tam m臋偶czyzna o jego pozycji powinien nosi膰 surdut d艂ugi do kolan.

Ale na Hailuoto William chodzi艂 ubrany jak chcia艂. Wiedzia艂 jednak, 偶e na dworze szwedzkim zaraz przejm膮 now膮 mod臋. Przejm膮 nawet bia艂o pudrowa­ne peruki i nied艂ugo nie b臋dzie si臋 mo偶na bez nich tam pokaza膰.

Williama mierzi艂a ta my艣l.

Z艂apa艂 p艂aszcz i kapelusz. Rozwi膮za艂 fular pod szyj膮. Koszul臋 na piersi rozpi膮艂 ju偶 wcze艣niej. Spojrza艂 czule na 偶on臋. Pog艂aska艂 jej kark, zanim obj膮艂 j膮 ra­mieniem.

- Nie s膮dzisz, 偶e powinni艣my po艂o偶y膰 si臋 spa膰? - zapyta艂.

Poczu艂 wielkie znu偶enie. Zm臋czy艂a go podr贸偶 na p贸艂noc, mimo 偶e nie m贸g艂 narzeka膰 na pogod臋. Poza tym ten dzie艅, jak ma艂o kt贸ry, dostarczy艂 mu tyle wra偶e艅, 偶e ledwo sta艂 na nogach.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮. Jej twarz przybra艂a 艂agodny wyraz. Gruby warkocz, uwolniony z surowej fryzu­ry, mia艂a przerzucony przez jedno rami臋. William najbardziej lubi艂 Maj臋 z rozpuszczonymi w艂osami. Zadawa艂 sobie pytanie, czy ona o tym pami臋ta.

Razem wyszli z altany, z tego przeszklonego dom­ku, niemego 艣wiadka ich najwspanialszych chwil. Al­tana mog艂a w艂a艣ciwie stanowi膰 symbol ich zwi膮zku: by艂a czym艣 pi臋knym, lecz kruchym...

Anjo nie mog艂a zasn膮膰. Dziecko, kt贸re nosi艂a pod sercem, by艂o bardzo 偶ywotne. Czu艂a, jakby jej brzuch wype艂nia艂y ruchliwe ramiona i nogi. Gdy tylko ona sama pr贸bowa艂a u艂o偶y膰 si臋 do snu, male艅stwo zaczy­na艂o si臋 kr臋ci膰.

Le偶a艂a wtedy cicho, ws艂uchana w ten cud dziej膮cy si臋 w jej ciele. Sk艂ada艂a te chwile do skarbca pami臋ci, aby m贸c kiedy艣 w przysz艂o艣ci je wydoby膰. Oczywi­艣cie, m臋czy艂 j膮 brak wystarczaj膮cej ilo艣ci snu, ale dla Anjo fakt, 偶e b臋dzie mia艂a jeszcze jedno dziecko, by艂 cudem samym w sobie. Przecie偶 jeszcze niedawno s膮­dzi艂a, 偶e sp臋dzi 偶ycie w samotno艣ci.

Najpierw zdarzy艂 si臋 Knut, i by艂 to pierwszy cud. To, 偶e wybra艂 w艂a艣nie j膮, nadal j膮 zadziwia艂o. Nigdy nie zrozumie, co w niej ujrza艂. Ale by艂a mu niesko艅­czenie wdzi臋czna, 偶e odwzajemni艂 jej uczucie.

Knut da艂 jej nowe 偶ycie. Ofiarowa艂 wi臋cej, ni偶 kie­dykolwiek odwa偶y艂a si臋 zamarzy膰. Widzia艂a swoje 偶ycie jako niesko艅czony 艂a艅cuch dni po艣wi臋conych s艂u偶bie innym. Pe艂nych pracy w cudzym domu, za pieni膮dze, z pochylonym karkiem.

Knut nada艂 偶yciu Anjo inny wymiar.

Zamiast sp臋dzi膰 偶ycie w samotno艣ci, sta艂a si臋 cz臋­艣ci膮 jego rodziny. I stworzyli w艂asn膮. Ma艂y Karl by艂 kolejnym cudem. A teraz to nowe dziecko. By艂o spe艂­nieniem marze艅, kt贸rych nawet nie 艣mia艂a snu膰.

Wi臋c mimo 偶e ma艂e nie dawa艂o jej zasn膮膰, nie od­czuwa艂a tego jako ci臋偶aru. Raczej jako wzbogacenie. Otrzymywa艂a tak wiele... Kilka bezsennych nocy by艂o nisk膮 cen膮 za to wszystko, co zosta艂o jej ofiarowane.

Najcz臋艣ciej le偶a艂a, nie budz膮c Knuta. Potrzebowa艂 snu. I nie doznawa艂 tego cudu tak mocno jak ona. To przecie偶 dzia艂o si臋 w jej ciele. Oczywi艣cie, k艂ad艂 d艂o­nie na jej brzuchu, przyk艂ada艂 do niego ucho i poli­czek, ale czu艂 to wszystko tylko z zewn膮trz.

Anjo mog艂a czu膰 dziecko i d艂o艅mi, i od wewn膮trz. To podwaja艂o wra偶enia. A i tak by艂y mocne.

Tej nocy ma艂e zachowywa艂o si臋 szczeg贸lnie nie­spokojnie. Anjo nie zmru偶y艂a oka. Patrzy艂a, jak po­woli ja艣niej膮 zas艂ony w oknie. Nied艂ugo b臋dzie ju偶 ranek. W domu panowa艂a jeszcze cisza.

Mimo zamieszania wywo艂anego powrotem Willia­ma Karl nie obudzi艂 si臋 w nocy. Henrik te偶 nie. Zwy­k艂e wiele nie potrzeba, by wybi膰 takich szkrab贸w z ich ustalonego rytmu dnia.

Nie potrafi艂a ju偶 wymusi膰 na sobie snu. By艂a ca艂­kiem wybudzona i nie czu艂a zm臋czenia. Ale wiedzia艂a, 偶e nie jest pani膮 domu i nie zamierza艂a wyr臋cza膰 Mai w jej obowi膮zkach. Pr臋dzej czy p贸藕niej b臋dzie mia艂a sw贸j p臋k kluczy u pasa.

Teraz stara艂a si臋 trzyma膰 w cieniu.

Cicho wysun臋艂a si臋 z 艂贸偶ka. Boso przesz艂a po zim­nej pod艂odze. Ubra艂a si臋 bezszelestnie. Poszuka ko­szulki, kt贸r膮 zacz臋艂a szy膰 dla maluszka. Taka praca pasuje do tej pory dnia.

Otworzy艂a ostro偶nie drzwi do pokoju, kt贸ry dla niej i dla Knuta by艂 salonem. To Maja zarz膮dzi艂a, by jedn膮 z sypialni przemeblowa膰 tak, by zmieni艂a si臋 w przytulny salon.

Rozumia艂a, 偶e potrzebowali namiastki w艂asnego domu. Oczywi艣cie, mogli korzysta膰 bez ogranicze艅 z jej domu, ale Maja rozumia艂a, 偶e dla kobiety to nie to samo.

Poranny brzask nie przenikn膮艂 jeszcze do wn臋trza, Anjo jednak nie zapali艂a lampy. Wci膮偶 tkwi艂 w niej dawny nawyk oszcz臋dzania. Odsun臋艂a zas艂ony. Z przyjemno艣ci膮 zwa偶y艂a w d艂oni gruby, sztywny ma­teria艂. Wiedzia艂a, 偶e jest kosztowny i 偶e pami臋ta jesz­cze czasy dzieci艅stwa Williama. Mo偶e b臋dzie tu wi­sia艂 tak偶e wtedy, gdy Henrik doro艣nie?

Pozosta艂a przy oknie.

Szare 艣wiat艂o poranka zawsze zachwyca艂o Anjo. Ale lubi艂a te偶 ciemno艣膰. Oczywi艣cie bia艂e noce na p贸艂nocy mia艂y te偶 sw贸j urok, ale jednak uwa偶a艂a, 偶e widok ksi臋­偶yca w pe艂ni, ogl膮dany ciep艂膮, letni膮 noc膮 to co艣 wspa­nia艂ego. Na p贸艂nocy ksi臋偶yc kojarzy艂 si臋 z zimnem.

Dostrzeg艂a ich dopiero, gdy zamkn臋li za sob膮 drzwi altany. William szed艂 w samej koszuli, ze zwi­ni臋tymi ubraniami pod pach膮. Drug膮 r臋k膮 przytula艂 Maj臋. Mia艂a warkocz spuszczony na plecy. Obejmowa艂a m臋偶a w pasie. Anjo zorientowa艂a si臋, 偶e William jest w butach do konnej jazdy.

Nietrudno zgadn膮膰, czym zajmowali si臋 w altanie, stwierdzi艂a Anjo. Ale zmarszczy艂a w zamy艣leniu brwi, przygl膮daj膮c si臋 ich strojom. Wydawa艂o si臋, 偶e tej nocy w og贸le nie spali w 艂贸偶ku. Gdzie byli wcze艣­niej? Na l膮dzie?

Dlaczego?

No i te buty do konnej jazdy...

Nie s艂ysza艂a odg艂osu ko艅skich kopyt. A mo偶e mia­艂a nie s艂ysze膰?

A mo偶e... no tak! Przecie偶 nie tak dawno us艂ysza­艂a, jak kto艣 otwiera drzwi do stajni. S膮dzi艂a, 偶e to ch艂opak stajenny wybra艂 si臋 na nocn膮 przechadzk臋.

Teraz mog艂a odrzuci膰 to przypuszczenie.

Sta艂a cicho przy oknie. Rozleg艂o si臋 s艂abe skrzyp­ni臋cie drzwi wej艣ciowych. Po d艂ugiej chwili odg艂os ich ostro偶nych krok贸w i kolejne skrzypni臋cie, tym razem drzwi sypialni Williama i Mai.

Powinni posmarowa膰 zawiasy, je艣li zamierzaj膮 kontynuowa膰 te nocne wyprawy, przemkn臋艂o Anjo przez my艣l.

Zastanawia艂a si臋, co to mog艂o oznacza膰.

Bo to nie by艂 przypadek. Maja i William chcieli za­chowa膰 co艣 w tajemnicy przed ni膮 i Knutem.

Zasiad艂a z rob贸tk膮, a jej my艣li nadal kr膮偶y艂y wo­k贸艂 tej sprawy.

Upewni艂a si臋 w swoich podejrzeniach przed po艂u­dniem, gdy zobaczy艂a, jak m膮偶 kucharki oliwi zawia­sy drzwi wej艣ciowych.

6

W czasie nast臋pnych nocy Anjo bardzo si臋 stara艂a, by nie zasn膮膰, ale w艂a艣nie to podzia艂a艂o na ni膮 jak 艣ro­dek nasenny. Nigdy jeszcze tak szybko nie zasypia艂a i rzadko jej sen bywa艂 a偶 tak g艂臋boki. Nie odkry艂a wi臋c niczego niezwyk艂ego.

W ci膮gu dnia Maja zachowywa艂a si臋 jak dawniej.

O Williamie trudno by艂o Anjo co艣 powiedzie膰, przecie偶 wcze艣niej go nie zna艂a. Ale nie wydawa艂o si臋, 偶eby cokolwiek go niepokoi艂o.

Anjo uwa偶a艂a, 偶e to jest zastanawiaj膮ce.

Wiele razy omal nie wspomnia艂a o swych podejrze­niach Knutowi. Wiedzia艂a jednak, 偶e m膮偶 nazwie to w艣cibianiem nosa w nie swoje sprawy. Nie chcia艂a, 偶e­by uwa偶a艂, i偶 sta艂a si臋 jedn膮 z tych, kt贸re pogardliwie nazywa艂 plotkarami. Tak膮, kt贸ra ca艂y czas po艣wi臋ca­艂a na 艣ledzenie powodze艅 i niepowodze艅 - a zw艂asz­cza niepowodze艅 - innych.

Po prostu nie mia艂a zbyt wiele do roboty. O dom dba艂a s艂u偶ba. Anjo tylko uk艂ada艂a czyste ubrania na p贸艂kach. Czasami zajmowa艂y si臋 z Maj膮 gotowaniem, ale po powrocie Williama robi艂y to coraz rzadziej.

A偶 za du偶o tego leniwego 偶ycia, uwa偶a艂a Anjo. G艂贸w­nie opiekowa艂a si臋 synem, a to przecie偶 niek艂opotliwe.

Nie potrafi艂a by膰 dam膮. Mia艂a d艂onie szorstkie od pracy. Urodzi艂a si臋 po to, by pracowa膰, a nie 偶eby sie­dzie膰 bezczynnie na jedwabnych poduszkach.

W niespe艂na tydzie艅 po powrocie William wybra艂 si臋 do Tornio odwiedzi膰 ojca. Nie mia艂 na to specjal­nej ochoty, ale Maja go przekona艂a. Nie lubi艂a te艣cia, ale t艂umaczy艂a Williamowi, 偶e ojciec to ojciec. I nie­w膮tpliwie zas艂ug膮 Marcusa by艂o, 偶e syn m贸g艂 wcze艣­niej wr贸ci膰 do domu. Maja nigdy by nie uzyska艂a podpisu Tessina na stosownym dokumencie.

William pojecha艂. Zawi贸z艂 prezenty, kt贸re nieuwa偶­nie wybra艂 spomi臋dzy tych, na kt贸rych mu mniej zale­偶a艂o. Wzi膮艂 te偶 par臋 z艂otych 艣wiecznik贸w roboty Ailo.

D艂ugo wa偶y艂 je w d艂oni, zanim je zapakowa艂. Nie chcia艂 rozstawa膰 si臋 z dzie艂ami Ailo. Jednak pokusa by艂a silna. Ojciec niew膮tpliwie zna艂 si臋 na modzie, pierwszy wprowadza艂 nowinki. Styl Ludwika XV do­brze si臋 przyj膮艂 w Szwecji. Wiadomo te偶 by艂o, 偶e w艂a艣nie Tessin by艂 entuzjast膮 sztuki francuskiej.

Rokoko, lekkie i wdzi臋czne, podoba艂o si臋 Ailo, ale nie ho艂dowa艂 niewolniczo temu stylowi. By艂 artyst膮 w naj­lepszym tego s艂owa znaczeniu. Artyst膮 i z艂odziejem. Podkrada艂 po trochu z r贸偶nych motyw贸w, a jednocze艣­nie by艂 na tyle odwa偶ny, 偶e wplata艂 w wytwory swoich r膮k tak偶e motywy ze 艣wiata dzieci艅stwa i m艂odo艣ci.

William zastanawia艂 si臋, czy ojciec rozpozna na 艣wiecznikach wzory lapo艅skie.

Maja odm贸wi艂a towarzyszenia mu w podr贸偶y. Nie naciska艂 jej.

Wiedzia艂 poza tym, 偶e Ailo potrzebowa艂 kontaktu z siostr膮. M贸g艂 si臋 czu膰 samotnie po latach sp臋dzo­nych w niemieckim mie艣cie.

W艂a艣nie tego cichego wieczoru Anjo nie mog艂a ju偶 d艂u偶ej milcze膰.

- Knut - zwr贸ci艂a si臋 z powag膮 do m臋偶a. - Co艣 tu si臋 dzieje nocami.

Siedzia艂a, jak zwykle szyj膮c. Niepok贸j w jej spoj­rzeniu przywi贸d艂 Knutowi na my艣l czasy Alty, gdy Feldt rozsiewa艂 wok贸艂 艣mier膰. Uzna艂 jednak, 偶e Anjo czuje si臋 nieswojo, bo ma zbyt ma艂o zaj臋膰.

- Oczywi艣cie - odpar艂 z u艣miechem. - By艂oby smutno, je艣li nic by si臋 tu nie dzia艂o w nocy...

Anjo przewr贸ci艂a oczami i od艂o偶y艂a rob贸tk臋. Gdy­by by艂a l偶ejsza, zerwa艂aby si臋 z fotela. Wsta艂a z tru­dem i podesz艂a do okna.

- Doskonale wiesz, Knucie Elvejord, 偶e nie to mam na my艣li! Czy 艣pisz a偶 tak mocno? - Odwr贸ci艂a si臋 do niego. - Naprawd臋 nic nie s艂yszysz?

Wzruszy艂 ramionami, lecz co艣 w wyrazie jego twa­rzy zdradzi艂o, 偶e wie, o czym ona m贸wi. W ko艅cu nie by艂 ani g艂upi, ani g艂uchy.

- Widzia艂am ich - rzuci艂a Anjo i zn贸w si臋 odwr贸­ci艂a. Nie znios艂aby pogardy w jego spojrzeniu. - W dniu, kiedy wr贸ci艂. W nocy, ju偶 nad ranem, wyszli z altany. Maja i William.

- Wida膰 maj膮 stamt膮d mi艂e wspomnienia - powie­dzia艂 Knut, staj膮c za 偶on膮 i obejmuj膮c jej brzuch. - Przecie偶 nie my b臋dziemy decydowa膰, gdzie maj膮 si臋 sob膮 cieszy膰, prawda?

Rozz艂o艣ci艂a si臋. Przestraszy艂o j膮 to. W艂a艣ciwie nie z艂o艣ci艂a si臋 na niego jeszcze nigdy.

- Byli w strojach podr贸偶nych - rzek艂a z naciskiem. - Gdyby艣my my chcieli zafundowa膰 sobie nocn膮 przygo­d臋, nie zak艂adaliby艣my but贸w do konnej jazdy, p艂asz­czy i kapeluszy.

Knut milcza艂.

S艂ysza艂 noc膮 ostro偶ne otwieranie i zamykanie drzwi. Lekkie kroki...

- Nie raz zdarzy艂y si臋 te nocne w臋dr贸wki - m贸wi艂a dalej Anjo. - Trwaj膮 od czasu powrotu Williama.

- Mo偶e co艣 takiego dzia艂o si臋 te偶 wcze艣niej, tylko tego nie zauwa偶y艂a艣 - zaoponowa艂 Knut. - Tamtej no­cy zobaczy艂a艣 Maj臋 i Williama i teraz wszystko z ni­mi 艂膮czysz.

Nie przekona艂 Anjo. Prze偶ywa艂a przecie偶 bezsen­ne noce i przed powrotem Williama. Wtedy nie s艂y­sza艂a 偶adnych nocnych w臋drowc贸w.

- Mo偶e Maja ma romans z ch艂opcem stajennym - za偶artowa艂 Knut.

- Maja nie jest typem kobiety, kt贸ra mo偶e鈥 mie膰 ro­manse - odci臋艂a si臋 Anjo. - To najg艂upsza rzecz, jak膮 od ciebie us艂ysza艂am.

Mia艂a racj臋.

- No dobrze - przyzna艂. - Co艣 si臋 tu dzieje noca­mi. No i co z tego? Czy powinni艣my si臋 w to mie­sza膰? Ja uwa偶am, 偶e nie powinni艣my si臋 zdradza膰 z naszymi domys艂ami przed Maj膮 i Williamem.

- Tak uwa偶asz? - spyta艂a Anjo, patrz膮c na m臋偶a py­taj膮co.

- Maja wydaje si臋 bardziej radosna ni偶 przedtem - odpar艂. - Cokolwiek to jest, dobrze jej robi...

Anjo milcza艂a d艂ug膮 chwil臋. Wiele my艣li k艂臋bi艂o si臋 jej w g艂owie.

- On obieca艂, 偶e nie b臋dzie si臋 w nic anga偶owa艂 po powrocie do domu, prawda?

Knut pokiwa艂 g艂ow膮.

- Czy jeszcze kto艣 jest tu na wyspie? - zastanawia­艂a si臋. - Kto艣, kto kontynuuje dzia艂alno艣膰, z kt贸rej po­wodu William musia艂 ucieka膰 z kraju? Ludzie, kt贸rzy pragn膮 niepodleg艂o艣ci Finlandii?

- Mo偶liwe - odpowiedzia艂. Nie zdziwi艂o go to przy­puszczenie. Jeszcze raz Anjo uzna艂a, 偶e musia艂 o tym wcze艣niej my艣le膰. - Mo偶na tak s膮dzi膰. Ale to wcale nie znaczy, 偶e William jest w co艣 zamieszany. Zbyt wiele m贸g艂by straci膰. Nie艂atwo by艂oby mu drugi raz wywi­n膮膰 si臋 od odpowiedzialno艣ci. Za pierwszym razem pomog艂a mu pozycja ojca. Mo偶e nazwali to szale艅­stwem m艂odo艣ci. Uda艂o im si臋 wystarczaj膮co szybko zorganizowa膰 ucieczk臋.

- S膮dzisz, 偶e w艂a艣nie o to chodzi?

- Nie wiem - odpar艂. Anjo jednak wyczuwa艂a, 偶e m膮偶 tego nie wyklucza.

- Nie wiem - powt贸rzy艂, ocieraj膮c policzek o jej w艂osy. - Zreszt膮 to nie nasza sprawa. Najlepiej b臋dzie, je艣li nic nie b臋dziemy wiedzie膰. I najbezpieczniej...

O tym Anjo nie pomy艣la艂a. S艂owa m臋偶a sprawi艂y, 偶e poczu艂a wewn臋trzne zimno. Nie ba艂a si臋 o siebie, lecz o Maj臋.

Maja 艂atwo zapala艂a si臋 do r贸偶nych spraw. A spra­wa niepodleg艂o艣ci kraju na pewno by j膮 poci膮gn臋艂a. Mog艂aby si臋 dla niej po艣wi臋ci膰.

- On wydaje si臋 taki szcz臋艣liwy... - powiedzia艂a Anjo, my艣l膮c o Williamie. Wr贸ci艂a na sw贸j fotel. Knut pom贸g艂 jej u艂o偶y膰 poduszki za plecami. Pod koniec ci膮偶y w艂a艣nie plecy i nogi bola艂y j膮 najbardziej. - Prze­cie偶 nie b臋dzie ryzykowa艂? - Pytanie skierowa艂a za­r贸wno do Knuta, jak i siebie. - Ma wszystko. Maj臋. Henrika. Wysp臋. Czeg贸偶 wi臋cej mo偶e chcie膰?

- Ludzie, kt贸rzy zawsze mieli wszystko, my艣l膮 tro­ch臋 inaczej ni偶 ja czy ty - uwa偶a艂 Knut. - Ty te偶 by­艂a艣 gotowa wiele po艣wi臋ci膰, gdy deptali艣my Feldtowi po pi臋tach. Ty te偶 zapali艂a艣 si臋 do tej sprawy, Anjo...

Pami臋ta艂a to dobrze. Ale i tak ryzykowali mniej ni偶 William.

- My chcieli艣my si臋 pozby膰 namiestnika, nie kr贸la...

Knut u艣miechn膮艂 si臋 przelotnie.

- Wszyscy mieli艣cie wiele do stracenia. Je偶eli twier­dzisz, 偶e to bez znaczenia, to tak, jakby艣 m贸wi艂a, 偶e Knut Olsson poszed艂 do Kopenhagi i z powrotem na pr贸偶no. Zdradzi艂aby艣 to, w co on wierzy艂. W co sa­ma wierzy艂a艣. Zdradzi艂aby艣 tych, kt贸rzy umarli...

- Nie mieli艣my wiele do stracenia - upiera艂a si臋 Anjo, zm臋czona.

- Mieli艣cie w艂asne 偶ycie - powiedzia艂 Knut. - Jest to co艣 najcenniejszego. I nara偶ali艣cie si臋 o wiele bar­dziej ni偶 William. W cokolwiek on si臋 zamiesza艂.

- Prawdopodobnie by艂am wtedy odwa偶niejsza - odpar艂a. W r臋kach zn贸w trzyma艂a rob贸tk臋, cho膰 ani razu nie wbi艂a w ni膮 ig艂y. - No i mia艂am wtedy du偶o mniej do stracenia. O wiele mniej, Knut...

Spojrza艂a mu w oczy. Prosto w jego br膮zowe oczy, kt贸rych natarczywe spojrzenie tak j膮 kiedy艣 irytowa­艂o. Teraz je kocha艂a. W jego spojrzeniu mog艂a si臋 za­nurzy膰 i w nim pozosta膰.

- Zanim si臋 zjawi艂e艣, nie bardzo dba艂am o Anjo - doda艂a z powag膮. - To ty nauczy艂e艣 mnie 偶ycia. 呕y­cia i rado艣ci.

Knut potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Opad艂 na kolana przed fo­telem i po艂o偶y艂 g艂ow臋 na kolanach swej 偶ony. Kobie­ty, kt贸ra by艂a dla niego najwa偶niejsza spo艣r贸d wszystkich ludzi.

- Nie mog艂em nauczy膰 ci臋 czego艣, co ju偶 umia艂a艣 - powiedzia艂 cicho. Opar艂 policzek na udzie Anjo. Jej d艂onie g艂adzi艂y go po w艂osach, b艂膮dzi艂y po skroni. Cho膰 by艂y to szorstkie i 艂atwo czerwieniej膮ce d艂onie kobiety, kt贸ra ca艂e 偶ycie ci臋偶ko pracowa艂a, Knutowi wydawa艂y si臋 najpi臋kniejsze, a ich dotyk mi臋kki i 艂a­godny. Kobieta o sk贸rze bia艂ej jak lilie i delikatnych d艂oniach, kt贸re nigdy nie trzyma艂y uchwytu wiadra z wod膮, nie poruszy艂aby jego serca...

Nie wspomina艂 ju偶 nawet tej o imieniu Anna.

To Anjo by艂a dla niego stworzona, a on dla niej. Po prostu nie mog艂o by膰 inaczej.

- Kocham ci臋, i ju偶 - powiedzia艂. - Kocham. Ja ci臋 ani troch臋 nie zmieni艂em, moja Anjo. Je偶eli kto艣 w og贸le kogo艣 zmieni艂, to ty uczyni艂a艣 m臋偶czyzn膮 te­go szalonego m艂odzie艅ca. Pami臋tasz, jacy byli艣my tamtej jesieni z Ailo? B贸g 艣wiadkiem, 偶e niewiele ogl膮dali艣my 艣wiata poza jurt膮!

Za艣mia艂a si臋 ciep艂o.

- Obaj byli艣cie przystojniakami. Knut podni贸s艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na Anjo. Wiedzia艂, 偶e b艂膮dzi wspomnieniami gdzie艣 po odleg艂ych cza­sach, 偶e jej my艣li wr贸ci艂y na p贸艂noc, na 艣cie偶ki wydep­tane przez nich w Finnmarku. Przez niego i Anjo.

I Heino.

I Ailo.

Kt贸rych ju偶 nie ma.

Pozostali tylko on i Anjo. Tylko oni mogli wspo­mina膰.

- O Bo偶e, jak ja t臋skni臋 za Ailo! - wyrwa艂o si臋 Knutowi. - Zw艂aszcza tu, gdzie i on przebywa艂. Zupe艂nie jakby艣my przybyli na Hailuoto po jego 艣ladach! Na pr贸偶no. Na tej wyspie nawet trudniej wyobrazi膰 so­bie, 偶e on nie 偶yje. Bo nic si臋 nie wyja艣ni艂o!

Anjo pokiwa艂a g艂ow膮.

- Mo偶e tak powinno by膰. Cz臋sto tak si臋 dzieje z najlepszymi. Heino te偶 by艂 zbyt m艂ody, 偶eby umrze膰. Tak jak Ailo. To ich 艂膮czy艂o: byli najlepszy­mi z nas. Jakby zbyt dobrzy dla tego 艣wiata. Tacy umieraj膮 m艂odo...

D艂ugo siedzieli, dziel膮c cisz臋 i my艣li. By艂o im nie­wypowiedzianie dobrze razem. Wiedzieli, 偶e sprawa tajemniczych nocnych w臋dr贸wek ich nie dotyczy, ale nie mogli przesta膰 o niej my艣le膰...

Maja czeka艂a na zapadni臋cie nocy. Na t臋 por臋 do­by, w kt贸rej mog艂a dotrzymywa膰 towarzystwa Ailo. Teraz, gdy tu by艂, u艣wiadomi艂a sobie w pe艂ni, jak bar­dzo jej go brakowa艂o. Ile czasu zmarnowali.

W pewien dziwny spos贸b ta niezwyk艂a sytuacja zbli偶y艂a j膮 z Williamem. 艁膮czy艂o ich co艣 wi臋cej ni偶 tylko dziecko. Obojgu to dobrze zrobi艂o, cho膰 偶adne nie wiedzia艂o, co si臋 stanie, gdy wszystko wr贸ci do normy. Tego dnia, gdy ju偶 nie b臋dzie ich jednoczy膰 tajemnica.

Zaufanie, jakie zrodzi艂o si臋 pomi臋dzy Maj膮 a Knu­tem, by艂o kr贸tkotrwa艂e jak taniec j臋tki przed 艣mierci膮.

To Maj臋 bola艂o. Przecie偶 by艂oby dobrze mie膰 bli­sko swoich krewnych. Ale czasem m臋czy艂o.

Dom sta艂 ju偶 od dawna cichy, gdy otulona szalem, z butami w r臋ku, schodzi艂a ostro偶nie po schodach. W duchu przeklina艂a ka偶dy trzeszcz膮cy stopie艅.

Wierzy艂a jednak, 偶e nikt jej nie s艂yszy. Kaza艂a do­k艂adnie naoliwi膰 wszystkie zawiasy, wi臋c drzwi nie skrzypia艂y.

Skrada膰 si臋 tak we w艂asnym domu...

Dla Ailo jestem gotowa na wszystko, pomy艣la艂a.

By艂o to dobre usprawiedliwienie. Ale nie ca艂kiem prawdziwe.

Nie robi艂a tego tylko dla Ailo. R贸wnie偶 dla siebie. Mo偶e najbardziej dla siebie samej.

Ju偶 na zewn臋trznych schodach za艂o偶y艂a buty. No­cami by艂o bardzo zimno.

Ciemno艣ci zawsze budzi艂y u niej t臋sknot臋 za Nor­wegi膮. Za g贸rami w r贸偶owej, letniej po艣wiacie, za mo­rzem p艂on膮cym pod d艂ugim, letnim poca艂unkiem s艂o艅ca, za g艂臋binami, kt贸re mog艂y skrywa膰 wszystko.

Ale jej kraj by艂 tutaj.

Dla Mai z racji jej pochodzenia Finlandia zawsze by艂a ojczyzn膮. Sta艂a si臋 ni膮 naprawd臋 wtedy, gdy przyjechali z Heino na po艂udnie. Wydawa艂o si臋 jej, 偶e to by艂o wieki temu. Maja utwierdzi艂a si臋 w decy­zji, gdy wybra艂a Williama, a nie powr贸t nad fiordy.

Norwegia. Ruija. Nadmorski kraj... By艂y jak echo w pami臋ci. Wiedzia艂a, 偶e Norwegi臋 te偶 mog艂a nazy­wa膰 ojczyzn膮. Ale nigdy tego nie zrobi.

Suomi by艂o jej. Niewa偶ne, jak mocno t臋skni艂a, jak bardzo jej marzenia ci膮gn臋艂y j膮 na p贸艂noc. Maja ni­gdy nie opu艣ci ju偶 tego kraju.

Nale偶a艂a do niego.

By艂 jej przeznaczeniem.

Ailo pewnie ju偶 przyszed艂. Na podw贸rzu poczu艂a dym, musia艂 mocno pali膰 na noc. Nawet w dzie艅 w domku by艂o ch艂odno. Dziwne, 偶e w tym kraju pe艂­nym drewna postawiono dom z kamieni...

Jak tylko zapada艂 zmierzch, Ailo roznieca艂 ogie艅 w kominku.

Otworzy艂a drzwi altany. Siedzia艂 na 艂awie. Spo­strzeg艂a, 偶e zmieni艂 bukiet. Jej r贸偶e z ogrodu zast膮pi艂 le艣nymi kwiatami. By艂y r贸wnie pi臋kne.

Mimo to ona nadal b臋dzie kocha艂a r贸偶e. Stanowi­艂y dla niej symbol nieosi膮galnego pi臋kna, kt贸re teraz nale偶a艂o do niej.

Ailo by tego nie zrozumia艂. On kocha艂 wszystko, co dzikie i nieograniczone.

- Uda艂o ci si臋 wyj艣膰? - spyta艂. Niepotrzebnie, ale to stanowi艂o cz臋艣膰 rytua艂u. - Dzisiaj zerwa艂em pi臋膰 gatun­k贸w kwiat贸w - m贸wi艂. Kto艣 postronny m贸g艂by s膮dzi膰, 偶e Ailo plecie od rzeczy. - Siedzia艂em na 艂膮ce pe艂nej kwiat贸w. Moje palce dotyka艂y ka偶dego z nich. By艂o to jak dotykanie ukochanej kobiety. Teraz znam je na pa­mi臋膰. Ich zapach. Kolory. Kszta艂ty. Wiem, kt贸re cz臋艣ci s膮 mi臋kkie jak puch, kt贸re g艂adkie, kt贸re zagi臋te, znam ich li艣cie. Zarazem, Maju, nie znam ich wcale. Ka偶dy kwiat jest inny. S膮 tak r贸偶ne jak ludzie. To zadziwiaj膮­ce, tym bardziej 偶e nie mo偶na tego wyja艣ni膰. Chcia艂­bym robi膰 艂y偶ki, no偶e i widelce z motywami kwiat贸w. P贸艂miski o niezwyk艂ych kraw臋dziach. 艢wieczniki, ja­kich 艣wiat nie widzia艂. Brosze dla pi臋knych kobiet przedstawiaj膮ce kwiaty, kt贸re tylko okry艂y si臋 z艂otem i srebrem. Chc臋 tworzy膰, Maju! Rzeczy, kt贸rych jesz­cze nikt nie widzia艂. Takie, kt贸re ju偶 mam w g艂owie.

Wierzy艂a mu. Wierzy艂a, 偶e by艂 w stanie tego doko­na膰. Ailo m贸g艂 stworzy膰 rzeczy, kt贸rych 艣wiat nie wi­dzia艂. Pi臋kno, kt贸rego 艣wiat jeszcze nie m贸g艂 sobie wyobrazi膰.

Mo偶e po to 偶yli w k艂amstwie?

- Kto艣 m贸g艂 ci臋 dojrze膰 - powiedzia艂a Maja z ci臋偶­kim sercem jak zawsze, gdy uwa偶a艂a, 偶e Ailo nie jest ostro偶ny. - Kto艣 m贸g艂 ci臋 zobaczy膰 na tej 艂膮ce...

- Kto艣? - powt贸rzy艂 偶artobliwie, jakby nie czu艂 po­wagi sytuacji.

Maja nie rozumia艂a go. Przecie偶 sam postanowi艂 spali膰 za sob膮 mosty. Postanowi艂, 偶e umrze dla 艣wia­ta, dla tych, kt贸rzy go znali.

- Knut i Anjo - poprawi艂. - Inni wiedz膮 o mnie. Nawet przychodz膮 tu, by porozmawia膰. Dlaczego boisz si臋 m贸wi膰 wprost, Maju? Nigdy tak nie robi艂a艣. To do ciebie niepodobne.

- Wiem - odpar艂a. By艂a tym wszystkim zm臋czona. Spoczywa艂o na niej zbyt wiele odpowiedzialno艣ci. - Wiem o tym, Ailo. Nie jestem ju偶 dawn膮 Maj膮. Nawet nie t膮, kt贸ra by艂a p贸藕niej. B贸g jeden wie, kim jestem...

- Nie da si臋 uciec - stwierdzi艂 cicho Ailo. - Na tym to polega.

Maja odwzajemni艂a jego spojrzenie na tyle, na ile pozwala艂a ciemno艣膰. Nie mogli zapali膰 nawet 艣wiecy. Zwr贸ci艂aby uwag臋.

Wszystko musia艂o pozosta膰 tajemnic膮. K艂amstwo mia艂o by膰 jedyn膮 prawd膮.

- Dzieci Mikkala i Raiji nigdy nie zdo艂aj膮 uciec - po­wiedzia艂. - To jakie艣 przekle艅stwo. Jeste艣my zwi膮zani z przesz艂o艣ci膮. Musimy pami臋ta膰. Nigdy nie dost膮pi­my 艂aski zapomnienia. Stwarzamy cierpienie sobie i przysparzamy go innym. We wszystkim jest piekiel­nie du偶o cierpienia, siostro.

- Czy my艣la艂e艣 o mnie w drodze tutaj? - Maja do­piero teraz zada艂a bratu pytanie, kt贸re gn臋bi艂o j膮 od dawna. Kr膮偶y艂a wok贸艂 niego, ale nie mog艂a go wypo­wiedzie膰. - Pr贸bowa艂e艣 do mnie dotrze膰, Ailo?

- Pr贸bowa艂em - odpar艂 z oci膮ganiem.

- Ja tego nie odebra艂am. - Co?

- Nie odebra艂am tego - powt贸rzy艂a, 艣ciskaj膮c d艂o­nie. - S膮dz臋, 偶e utraci艂am te zdolno艣ci, Ailo. Zobacz, kilka dni temu si臋 oparzy艂am.

Dwoma palcami dotkn臋艂a jego d艂oni. Wyczu艂 po­desz艂e osoczem p臋cherze.

- Nie mog艂am ukoi膰 b贸lu. Nie umia艂am go st艂umi膰 ani tego wyleczy膰...

- Przecie偶 nigdy nie mog艂a艣 kierowa膰 tej si艂y ku sobie鈩 Maja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie o to mi chodzi. Uwa偶am, 偶e straci艂am sw膮 moc. Nie widz臋 偶adnych obraz贸w. 呕adnych g艂os贸w, 艣wiat艂a... Nic. To min臋艂o, Ailo. Mimo 偶e zwykle prze­klina艂am t臋 si艂臋, teraz si臋 boj臋. Czuj臋 si臋 tak, jakby kto艣 ze mnie... zrezygnowa艂.

D艂o艅 Ailo odszuka艂a jej policzek.

- Nie zrezygnowa艂, Maju - powiedzia艂 z pewno艣ci膮 w g艂osie. Maja nie wiedzia艂a, sk膮d j膮 czerpa艂. - Po prostu ju偶 tego nie potrzebujesz. Si艂y nigdy nie nale偶a艂y do cie­bie, siostro. By艂y po偶yczk膮, tak膮 jak膮 jest dziecko. By艂y czym艣 przemijaj膮cym, nie nale偶膮cym do ciebie. Nie s膮 ci ju偶 potrzebne. Uwa偶am, 偶e powinna艣 si臋 cieszy膰! Zacz膮膰 偶y膰 spokojnie i cicho. Wykona艂a艣 swoj膮 cz臋艣膰 dzie艂a. Ju偶 nie masz przed sob膮 wielkich zada艅. Ja odbieram to ja­ko sygna艂, 偶e twoje dalsze 偶ycie b臋dzie spokojne.

- Albo kr贸tkie - rzuci艂a Maja.

- Boisz si臋, 偶e umrzesz? Nie wiedzia艂a. Te s艂owa po prostu jej si臋 wymkn臋艂y.

Poczu艂a, 偶e ju偶 jest niepotrzebna. I to bola艂o. Pozosta­艂a tylko Maja, a ona nigdy nie mia艂a o sobie wyg贸ro­wanego zdania. Teraz u艣wiadomi艂a sobie, 偶e mo偶e ba­艂a si臋 w艂a艣nie tego: 偶e utrata mocy znaczy utrat臋 偶ycia.

- Chyba tak - odpar艂a z wahaniem. Najbardziej l臋­ka艂a si臋 tego, 偶e nie zobaczy, jak Henrik dorasta. - Tak - rzuci艂a zdecydowanie. Nie powinna k艂ama膰 Ailo. Byli rodze艅stwem.

- A co mog艂oby ci tu grozi膰? - Ailo stara艂 si臋 prze­m贸wi膰 jej do rozs膮dku.

Zrozumia艂a, 偶e brat ma racj臋. Ale zetkn臋艂a si臋 ju偶 tyle razy ze 艣mierci膮, 偶e nie mog艂a wykluczy膰, i偶 nie spotka jej w najmniej oczekiwanym momencie.

Oczywi艣cie, by艂a m艂oda. M艂odzi nie powinni tak my艣le膰...

- No tak - odpar艂a g艂ucho. - Co mog艂oby mi si臋 przydarzy膰... tutaj?

Wzrok Ailo pow臋drowa艂 ku oknom pokoj贸w zaj­mowanych teraz przez Knuta i Anjo. My艣li k艂臋bi艂y mu si臋 w g艂owie.

Pos艂u偶enie si臋 k艂amstwem wydawa艂o si臋 pocz膮tko­wo tak 艂atwe. Jednak narasta艂o tak szybko, jakby na­wija艂o si臋 grub膮 we艂n臋 na k艂臋bek.

Ailo siedzia艂 w samym 艣rodku jednego z takich k艂臋bk贸w. Czu艂, 偶e si臋 dusi, 偶e d艂u偶ej tego nie zniesie.

Podj臋cie postanowienia by艂o 艂atwiejsze ni偶 s膮dzi艂. Oczywi艣cie, d艂ugo przedtem si臋 zastanawia艂. Potem tylko si臋 艣mia艂 i nazywa艂 siebie g艂upcem.

Teraz ju偶 nie uwa偶a艂 si臋 za g艂upca.

Czu艂, 偶e to b臋dzie najw艂a艣ciwsze. Jedna z jego najroz­s膮dniejszych decyzji. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e d艂u偶ej nie mo偶e ju偶 snu膰 tej nici k艂amstwa. To przewa偶y艂o.

Przed nimi by艂a zima i 艣nieg.

B臋dzie pozostawia艂 艣lady. 艁atwo je odkry膰. Wyspa jest ma艂a.

Sprawi艂oby to Knutowi i Ailo ogromny b贸l.

Dobrowolne ujawnienie swej obecno艣ci tak偶e nie b臋dzie 艂atwe, ale Ailo u艣wiadomi艂 sobie, 偶e winny jest prawdy nie tylko wobec Mai. Kocha艂 jeszcze innych ludzi. Wielu uwa偶a艂 za swoich krewnych.

Tylko przed Id膮 nie m贸g艂 odkry膰 k艂amstwa, bo ona zacz臋艂a nowe 偶ycie. Nie chcia艂 jej go odebra膰. Na pewno zas艂ugiwa艂a na szcz臋艣cie.

B贸g wie, 偶e potomkom Raiji i Mikkala nie zes艂a艂 zbyt du偶o szcz臋艣cia...

- Maju - rzek艂. - Maju, chc臋, 偶eby Knut si臋 o mnie dowiedzia艂. We藕 mnie do domu. Chc臋 spotka膰 si臋 z Knutem.

7

Nic nie da艂o przekonywanie go. Maja pr贸bowa艂a, ale na pr贸偶no. Jej zdaniem decyzja brata by艂a nad wy­raz nierozs膮dna.

- Ida nie mo偶e si臋 o tym dowiedzie膰! - twierdzi艂a. - Ty sam zacz膮艂e艣 t臋 gr臋 i niech B贸g broni, by艣 skrzyw­dzi艂 Id臋! Chyba udusi艂abym ci臋 wtedy w艂asnymi r臋ka­mi...

Ailo by艂 spokojny i zdecydowany.

- Knut te偶 kocha Id臋 - odrzek艂. Wymawianie imie­nia 偶ony przychodzi艂o mu z trudem. - Knut nigdy by nie zniszczy艂 tego, co zbudowa艂a. Ja tym bardziej nie. A wiesz przecie偶, 偶e Knut nie jest g艂upi. Wcze艣niej czy p贸藕niej odkryje tajemnic臋. Przejrzy nasze k艂am­stwo. Wtedy o wiele trudniej b臋dzie mu zaakcepto­wa膰 fakt, 偶e mu nie zaufali艣my. On jest twoim bra­tem, Maju. A w pewien spos贸b i moim. Oczywi艣cie, b臋dzie mu trudno. Ale dla mnie trudniej jest trzyma膰 go z dala. Gdyby co艣 takiego wydarzy艂o si臋 Knutowi, wola艂bym o tym wiedzie膰...

Maja westchn臋艂a.

- A wi臋c teraz? - spyta艂a. Lepiej by艂o mie膰 to ju偶 za sob膮. Ailo najwyra藕niej si臋 nie podda. - Ale to niech Knut zdecyduje, kiedy powie o tym Anjo. Ona nie powinna ci臋 teraz widzie膰. Nie czuj urazy, ale ona nied艂ugo b臋dzie rodzi膰. Mog艂oby to by膰 zbyt du偶ym szokiem.

- Anjo pewnie widzia艂a gorsze rzeczy ni偶 moja twarz - rzuci艂 Ailo lekko - ale przyznaj臋, 偶e nie je­stem ju偶 takim przystojniakiem jak kiedy艣...

Maja wykrzywi艂a usta w grymasie. On si臋 nie ba艂 偶artowa膰, to pomaga艂o akceptowa膰 sytuacj臋. Dzi臋ki temu m贸g艂 偶y膰 dalej. Gdyby kogo艣 innego spotka艂 ta­ki los, pope艂ni艂by samob贸jstwo.

Ona, gdy by艂a dziewczyn膮, wiele razy p艂aka艂a z po­wodu swojego wygl膮du. Wtedy wydawa艂o si臋 jej, 偶e wygl膮d tak wiele znaczy. Teraz nadal nie przepada艂a za swym odbiciem w lustrze. Stara艂a si臋 unika膰 pa­trzenia w nie.

Mo偶na by powiedzie膰, 偶e m臋偶czy藕nie 艂atwiej jest by膰 brzydkim. Pewnie tak. Ale w przypadku Ailo by艂o to co艣 wi臋cej. Ailo nie by艂 brzydki. On nie mia艂 twarzy.

- Jeste艣 pewien, 偶e tego chcesz? - spyta艂a powt贸r­nie, gdy ju偶 wyszli w noc. Zat臋skni艂a za obecno艣ci膮 Williama. Czu艂a si臋 bezradna i samotna. Ca艂a odpo­wiedzialno艣膰 spoczywa艂a tylko na niej. Je艣li co艣 p贸j­dzie 藕le, stanie si臋 to z jej winy.

Ale Ailo by艂 doros艂y.

Mimo 偶e nie mia艂 ani rys贸w twarzy, ani nosa i ust, mimo 偶e jego sk贸r臋 pokrywa艂y blizny i zgrubienia, nadal by艂 czuj膮cym cz艂owiekiem. Nie przedmiotem. Maja jako ostatnia powinna pomy艣le膰 co艣 takiego.

Wewn膮trz on nadal by艂 Ailo. Mia艂 w sobie wszyst­ko, co by艂o udzia艂em dawnego Ailo, a poza tym do­bre i z艂e do艣wiadczenia z czas贸w nowego Ailo.

Maja wiedzia艂a ju偶, 偶e nie powinna si臋 sprzeciwia膰. To by艂o jego 偶ycie.

Nie ponosi艂a odpowiedzialno艣ci za brata. To on odpowiada艂 za w艂asne 偶ycie, jak ka偶dy cz艂owiek.

- Oczywi艣cie, 偶e tak - odpowiedzia艂a sama sobie.

Owin臋艂a si臋 cia艣niej szalem, bo poczu艂a, 偶e marz­nie. Zdziwi艂o j膮 to, bo pochodzi艂a przecie偶 z p艂asko­wy偶贸w p贸艂nocy i zna艂a o wiele mro藕niejsze wiatry.

Poszli do domu.

Nie stara艂a si臋 ju偶 zachowywa膰 ciszy. Nawet chcia­艂a, 偶eby drzwi zaskrzypia艂y.

Ailo poszed艂 do salonu. Po drodze zdj膮艂 p艂aszcz i surdut i rzuci艂 je na stoj膮ce w korytarzu krzes艂o.

Maja odruchowo chcia艂a wzi膮膰 jego ubrania i ukry膰 w szafie, ale opanowa艂a si臋.

By艂oby to tylko odsuwaniem tego, co nieuchronne.

Jednak schody wiod膮ce na pi臋tro wydawa艂y jej si臋 niebywale d艂ugie. Korytarz ci膮gn膮艂 si臋 w niesko艅czo­no艣膰. Musia艂a kilkakrotnie zaczerpn膮膰 oddechu, za­nim zapuka艂a do drzwi pokoju Knuta i Anjo.

Odpowiedzia艂 jej Knut. Poprosi艂, 偶eby wesz艂a. Led­wo da艂a rad臋 otworzy膰 drzwi, czu艂a, 偶e opu艣ci艂y j膮 si艂y. W艣lizn臋艂a si臋 do pokoju, nie zamykaj膮c za sob膮 drzwi.

By艂a blada. S艂ysza艂a g艂o艣ne bicie swego serca. Wi­dzia艂a wpatrzone w ni膮 br膮zowe oczy brata.

By艂 sam. Anjo musia艂a si臋 ju偶 po艂o偶y膰. Mo偶e to i le­piej.

- Co艣 si臋 sta艂o? - spyta艂 Knut. S艂ysza艂 j膮, gdy wy­chodzi艂a i gdy wchodzi艂a. Us艂ysza艂 te偶 odg艂os zamk­ni臋cia jeszcze jednych drzwi na dole. Co艣 mu m贸wi­艂o, 偶e Maja nie jest sama.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮, nadal trzymaj膮c za klamk臋.

- Chcia艂abym, 偶eby艣 zszed艂 na d贸艂 - powiedzia艂a cicho i z powag膮.

- Mo偶emy porozmawia膰 tutaj - odrzek艂. Maja odwr贸ci艂a si臋 i wysz艂a na korytarz.

- Musisz ze mn膮 p贸j艣膰, Knut! - rzuci艂a tylko. Nie m贸g艂 odm贸wi膰. Mo偶e to by艂 ten moment, na kt贸ry czeka艂? Mo偶e przekroczy te niewidzialne gra­nice, kt贸re siostra ustali艂a dla niego i Anjo?

Poszed艂 za Maj膮. Zamkn膮艂 cicho drzwi. Nie wie­dzia艂, czy Anjo us艂ysza艂a Maj臋, ale nie przekaza艂 偶o­nie, 偶e wychodzi.

Sam nie wiedzia艂, dlaczego.

Zeszli na d贸艂.

W korytarzu by艂o ciemno, lecz w ma艂ym salonie, kt贸ry Maja najbardziej lubi艂a, zapalono lamp臋. Wi­dzia艂 jej 艣wiat艂o przez uchylone drzwi.

Maja wesz艂a przed Knutem i zatrzyma艂a si臋. Wy­min膮艂 j膮, ona tymczasem zamkn臋艂a drzwi i opar艂a si臋 o nie.

Jej g艂os dobieg艂 go jakby z bardzo daleka:

- Jest tu kto艣, kto pragnie si臋 z tob膮 spotka膰...

Przy oknie, ty艂em do nich, sta艂 m臋偶czyzna. Ubra­ny by艂 w koszul臋 i spodnie, kt贸re wcisn膮艂 do d艂ugich do kolan but贸w.

W艂osy mia艂 ciemne. Knut dostrzeg艂 w jego w艂osach jaki艣 sznurek. Nie by艂 pewien, kogo widzi, ale zacz膮艂 poznawa膰.

Tego kogo艣 pozna艂by wsz臋dzie.

Stopy ci膮偶y艂y mu o艂owiem, ledwo m贸g艂 nimi po­rusza膰. Wydawa艂o mu si臋, 偶e zbli偶enie si臋 do tego m臋偶czyzny trwa rok. W ustach mia艂 sucho, j臋zyk by艂 jak zwi臋d艂y li艣膰.

Uda艂o mu si臋 jednak wydoby膰 z siebie to, co po­my艣la艂:

- U diab艂a, to nie mo偶e by膰 prawda! Ale jego d艂o艅 opad艂a na rami臋 偶yj膮cego cz艂owieka, a nie tego, kt贸ry mia艂 by膰 martwy.

- C贸偶 u diab艂a... Ailo odwr贸ci艂 si臋 powoli.

Knut pu艣ci艂 jego rami臋, gdy ujrza艂 mask臋. Popa­trzy艂 na ni膮, potem na Maj臋.

Zdezorientowany, porusza艂 r臋kami, ale 偶adne z nich nie spieszy艂o z wyja艣nieniami. 呕adne nie wy­powiedzia艂o ani s艂owa.

- Przecie偶 nie 偶yjesz - rzek艂 Knut bezbarwnym g艂o­sem. Nie m贸g艂 si臋 ruszy膰. Widzia艂 tylko tego m臋偶­czyzn臋. M贸g艂 si臋 za艂o偶y膰 o wszystko, 偶e to Ailo. - Przecie偶, do cholery, nie 偶yjesz! Ida wysz艂a za Sedolfa! Nie mo偶esz tak po prostu wr贸ci膰 - 偶ywy...

Knut przerwa艂 i odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 Mai. Podszed艂 do niej, schwyci艂 j膮 za ramiona i potrz膮sn膮艂 jak lalk膮. B艂aga艂 j膮 spojrzeniem, by powiedzia艂a, 偶e to niepraw­da. 呕e mu si臋 to tylko wydaje, 偶e to nieporozumienie...

- To nie jest Ailo! Bo偶e, Maju, powiedz mi, 偶e to nie Ailo! To przecie偶 ty sama m贸wi艂a艣, 偶e on nie 偶y­je! Przecie偶 nie mo偶na zmartwychwsta膰...

Jednak Maja milcza艂a. Patrzy艂a tylko na Knuta swoimi niezwyk艂ymi oczami: ciemnobr膮zowymi, z miodow膮 otoczk膮 wok贸艂 藕renicy.

Patrzy艂a.

Pu艣ci艂 j膮, jakby parzy艂a jego d艂onie. Odwr贸ci艂 si臋 od niej z w艣ciek艂o艣ci膮.

Ale to uczucie szybko min臋艂o. Przesz艂o w rezygna­cj臋. Ju偶 wiedzia艂.

Wiedzia艂 od razu, gdy ujrza艂 m臋偶czyzn臋 przy oknie.

Knut opad艂 na fotel. Opar艂 si臋 i jakby otworzy艂 na to, co musia艂o nast膮pi膰.

- Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e ci臋 jeszcze spotkam, Ailo - powiedzia艂, nadal nie b臋d膮c pewien, czy to wszystko dzieje si臋 naprawd臋. - Niecz臋sto spotyka si臋 umar艂ych, zanim si臋 umrze.

Ailo nadal nie odpowiada艂. Wreszcie rozwi膮za艂 tasiem­ki maski, zanim nawet Knut spyta艂, dlaczego j膮 nosi.

Gdy opad艂a, ju偶 nie musia艂 pyta膰.

Knut wpatrzy艂 si臋 w jego twarz, oniemia艂y. Gdzie艣 z g艂臋bi 艣wiadomo艣ci dobieg艂 go g艂os Elise upominaj膮­cy go, 偶e to nie艂adnie gapi膰 si臋 na ludzi.

Gdzie偶 jest teraz Elise?

Ona te偶 by si臋 gapi艂a.

Przesun膮艂 si臋 na kraw臋d藕 krzes艂a. Zacisn膮艂 d艂onie. Poczu艂 nagle, 偶e ma mokre policzki, chocia偶 nie wie­dzia艂, 偶e p艂acze.

Otw贸r nad podbr贸dkiem m臋偶czyzny, jego usta bez warg, poruszy艂y si臋. Dobieg艂 go g艂os Ailo:

- Wiele prawdy by艂o w relacji Mai. Cho膰by to, 偶e prze偶y艂em. Ale mia艂em umrze膰. 艢mier膰 zosta艂a oszu­kana, ale ja te偶. W jakim艣 stopniu jestem umar艂y...

G艂os Ailo...

I ta koszmarnie zniszczona twarz...

G艂os Ailo...

Ailo.

Knut nie m贸g艂 ju偶 siedzie膰. Nie m贸g艂 siedzie膰 tak i s艂ucha膰 tego g艂osu, kt贸rego, jak s膮dzi艂, nigdy nie us艂yszy. Trudno by艂o mu pogodzi膰 si臋 z tym, 偶e Ailo nie 偶yje. Ailo by艂 kim艣 wi臋cej ni偶 przyjacielem. By艂 tym bratem, kt贸rego nigdy nie mia艂, ale kt贸rego przez ca艂e dzieci艅stwo pragn膮艂 mie膰.

Ailo by艂 jakby cz臋艣ci膮 niego samego.

Obj膮艂 go ramionami i przytuli艂 sw贸j policzek do tego, co by艂o teraz policzkiem Ailo. Poczu艂 lodowa­ty u艣cisk wok贸艂 serca pod wp艂ywem dotyku jego chropawej sk贸ry, kt贸ry jednak min膮艂.

Najwi臋ksza by艂a rado艣膰.

Rado艣膰, 偶e jego najlepszy przyjaciel, jego brat, 偶yje!

By艂o to jak zmartwychwstanie.

Czas stan膮艂 w miejscu. Nic si臋 nie liczy艂o.

Maja patrzy艂a na nich. Zrozumia艂a, jak bardzo s膮 sobie bliscy.

Poczu艂a si臋 zb臋dna.

To bola艂o. Ale Maja by艂a doros艂a. Wiele si臋 nauczy艂a.

Ludzi nie mia艂o si臋 na w艂asno艣膰.

Nie mia艂o si臋 prawa wy艂膮czno艣ci na ludzi.

Knuta i Ailo 艂膮czy艂a niezwyk艂a przyja藕艅. Ten mo­ment nale偶a艂 do nich.

Wysz艂a, cicho zamykaj膮c za sob膮 drzwi.

呕aden z nich tego nie zauwa偶y艂.

- A wi臋c to ty by艂e艣 t膮 tajemnic膮...

Knut potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i zn贸w usiad艂.

Ailo porusza艂 si臋 lekko pomi臋dzy eleganckimi me­blami. Zna艂 ten pok贸j. Znalaz艂 wino w jednej z szafek. Nala艂 do dw贸ch kieliszk贸w i poda艂 jeden Knutowi.

- Jeszcze nie przyzwyczai艂em si臋 do tych kryszta­艂贸w - za艣mia艂 si臋 Knut lekko za偶enowany.

Zauwa偶y艂, 偶e zniszczone usta Ailo rozci膮gaj膮 si臋 w czym艣 w rodzaju u艣miechu.

- Nie ma r贸偶nicy - stwierdzi艂 Ailo. - To tylko przy­krywka, Knut. Oni s膮 tak偶e lud藕mi...

Poci膮gn膮艂 艂yk wina. Knut te偶.

- Dlaczego? - zada艂 wreszcie pytanie Knut. Ailo usiad艂 w fotelu. Rozdziela艂 ich tylko niski sto­lik.

- Wr贸ci艂em tutaj zamiast do domu. Zamiast do Finnmarku - powiedzia艂, obracaj膮c kieliszek mocny­mi palcami. - Oczywi艣cie, 偶e powinienem by艂 uda膰 si臋 do domu. Ale to los zrz膮dzi艂 inaczej. Nie wiem...

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Knut zacz膮艂 przyzwyczaja膰 si臋 do jego wygl膮du. Czu艂, 偶e widok przyjaciela nadal b臋dzie go szokowa艂, ale wiedzia艂 ju偶, czego si臋 spodziewa膰.

- Maja mnie potrzebowa艂a. Czu艂em jej wo艂anie tak mocno, 偶e nie mog艂em tego zlekcewa偶y膰. No i zaan­ga偶owa艂em si臋 w plan Williama. Mo偶e to te偶 by艂o i moje marzenie, cho膰 w艂a艣ciwie mnie nie dotyczy艂o? Plan zawi贸d艂. Wylecia艂 w powietrze razem ze stat­kiem, prochem i cz臋艣ci膮 mnie. Ale mo偶na uzna膰, 偶e mia艂em szcz臋艣cie. Inni stracili 偶ycie...

- By艂e艣 w Niemczech z Williamem? Ailo pokiwa艂 g艂ow膮.

- To mi du偶o da艂o. Nauczy艂em si臋 sztuki z艂otnictwa. Wiele dla mnie znaczy, 偶e mog臋 tworzy膰 pi臋k­no, gdy mam tak膮 twarz...

- Ale dlaczego? - Knut upiera艂 si臋 przy swoim py­taniu. - Dlaczego, u Boga, to k艂amstwo, 偶e nie 偶yjesz? Mia艂e艣 przecie偶 Id臋...

Ailo pokiwa艂 g艂ow膮. Oczy wyra偶a艂y bezgraniczny smutek. Jedynie one w ca艂ej twarzy by艂y zdolne od­zwierciedla膰 uczucia.

- Tak, mia艂em Id臋. I co, zrobi艂bym jej przyjemn膮 niespodziank臋? Po co jej taki m膮偶? M膮偶, kt贸rym mog艂aby straszy膰 dzieci? I to skutecznie...

- To nie mia艂oby dla Idy znaczenia! - oburzy艂 si臋 Knut. Tak oszuka膰 Id臋, dobr膮, s艂odk膮 Id臋... By艂 z艂y i roz偶alony w jej imieniu. Ona nie zas艂ugiwa艂a na ta­kie potraktowanie.

- Wiem - odpar艂 Ailo cicho. Dola艂 wina z karafki. Wpatrzy艂 si臋 w purpurowy p艂yn. Zako艂ysa艂 kielisz­kiem, obserwuj膮c odcienie koloru na 艣ciankach kie­liszka. - Wiem o tym, Knut. Ale to mia艂oby znacze­nie dla mnie. M臋偶czyzna ma swoj膮 dum臋.

Zamilk艂 na d艂u偶sz膮 chwil臋. Wreszcie podni贸s艂 wzrok i wpatrzy艂 si臋 w oczy Knuta.

- Ona jest szcz臋艣liwa z Sedolfem, prawda? O Bo偶e, co za historia! Knut pokiwa艂 g艂ow膮.

- Tak, jest - potwierdzi艂. Nie m贸g艂 powiedzie膰 nic innego, by艂oby to k艂amstwo.

- Ciesz臋 si臋, 偶e nie wysz艂a za Emila - rzuci艂 Ailo. - Co艣 mnie w nim niepokoi艂o ju偶 wtedy, mimo 偶e sta艂 si臋 dobrym przyjacielem. A gdy Maja powiedzia艂a mi, dlaczego tu przyby艂e艣... tak, nie zdziwi艂em si臋. Mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰 czego艣 takiego po Emilu...

- Ale ja nie mog臋 ukrywa膰, 偶e 偶yjesz! - rzuci艂 Knut gwa艂townie, o ma艂o co nie rozlewaj膮c wina.

- Nie mo偶esz? - spyta艂 Ailo ze smutkiem. Nie od­mawia艂 jednak Knutowi prawa do podj臋cia decyzji. - Nie mog臋 ci臋 do tego zmusi膰. To ja chcia艂em si臋 z to­b膮 zobaczy膰. Maja by艂a przeciwna. Ale ty wiele dla mnie znaczysz, jeste艣 jak brat. Przecie偶 kiedy艣 stara­li艣my si臋 nimi zosta膰... bra膰mi krwi. Obiecali艣my so­bie wzajemn膮 uczciwo艣膰. Wsparcie. Zaufanie.

- Ale nie obiecali艣my, 偶e b臋dziemy k艂ama膰, 偶eby kry膰 drugiego!

Ailo wzruszy艂 ramionami i upi艂 nieco wina.

- Nie - powiedzia艂 tylko. Rozstrzygni臋cie proble­mu pozostawi艂 Knutowi.

- Dlaczego nie zostawili艣cie mnie w przekonaniu, 偶e Maja ma romans z ch艂opcem stajennym! - wes­tchn膮艂 Knut, u艣miechaj膮c si臋 nieoczekiwanie. - Zasta­nawia艂y nas nocne wycieczki Mai. Zacz臋li艣my si臋 przychyla膰 do tej wersji...

艢miech Ailo.

Dobry Bo偶e, jak wspaniale by艂o zn贸w go us艂ysze膰!

Ailo zawsze mia艂 zara藕liwy 艣miech. Sprawia艂, 偶e jego rado艣膰 stawa艂a si臋 udzia艂em innych. Knut niemal o tym zapomnia艂.

- Chcia艂em, 偶eby艣 wiedzia艂 - rzek艂 Ailo powa偶nie. - Pr臋dzej czy p贸藕niej by艣 to odkry艂. Gdyby m贸j brat krwi ukrywa艂 co艣 takiego przede mn膮, bardzo by mnie to zabola艂o...

Knut z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋. Wiedzia艂, 偶e w s艂o­wach Ailo kry艂a si臋 prawda.

Obiecali sobie zaufanie.

Pomi臋dzy nimi le偶a艂o k艂amstwo, kt贸rego Ailo na­wet nie stara艂 si臋 usprawiedliwi膰.

- Ida jest twoj膮 偶on膮 - pr贸bowa艂 jeszcze Knut. - To znaczy wi臋cej ni偶 ten, z kt贸rym zmiesza艂e艣 krew.

- Ida jest teraz 偶on膮 Sedolfa - przypomnia艂 Ailo. Spojrzenie mia艂 mroczne. Knut wiedzia艂, 偶e uczucie Ailo do Idy nie umar艂o. Nadal si臋 偶arzy艂o.

- Nie w oczach ko艣cio艂a - Knut musia艂 to powie­dzie膰. - To ty jeste艣 jej m臋偶em. Sedolf nie mo偶e nim by膰, dop贸ki ty 偶yjesz. Albo dop贸ki nie rozwi膮偶esz te­go ma艂偶e艅stwa.

Ailo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Naprawd臋 nie rozumiesz? - spyta艂. - A co ty by艣 zrobi艂, gdyby ci si臋 co艣 takiego przydarzy艂o?

- Anjo by mnie nadal kocha艂a - stwierdzi艂 Knut stanowczo. - Tak, jak Ida by ci臋 nadal kocha艂a.

Smutek w oczach Ailo. A jednocze艣nie up贸r. Mi­艂o艣膰 do Idy. B贸l. I ch臋膰 偶ycia. Pal膮ca potrzeba two­rzenia, plany na przysz艂o艣膰...

- Ida jest m艂oda, Knut. Pewnego dnia znudzi艂oby si臋 jej 偶ycie z m臋偶czyzn膮 bez twarzy. Pewnego dnia zako­cha艂aby si臋 w m艂odzie艅cu z g艂adk膮 sk贸r膮 i ustami, kt贸­re mog膮 ca艂owa膰 i pie艣ci膰. Mo偶e zacz臋艂aby nienawidzi膰 偶ycia ze mn膮, mimo 偶e kiedy艣 mnie kocha艂a, mimo 偶e postanowi艂a sp臋dzi膰 ze mn膮 偶ycie. Nie stawi艂bym te­mu czo艂a. Nie by艂bym w stanie znie艣膰 odrazy w jej spojrzeniu. Mie膰 艣wiadomo艣膰, 偶e jestem jej kul膮 u no­gi. 呕e zagradzam drog臋 jej szcz臋艣ciu. Nie zni贸s艂bym tego. Dlatego umar艂em dla niej. Dlatego prosi艂em Ma­j臋, 偶eby przekaza艂a wam k艂amstwo. Nie ma w tym jej winy. Musia艂em j膮 przekonywa膰. Nie pochwala艂a tego. Ale mo偶e ona wyra藕niej widzi ciemne strony naszych duszy, Knut. Maja chcia艂a, 偶eby Ida by艂a szcz臋艣liwa. Ja te偶. A ty m贸wisz, 偶e jest szcz臋艣liwa. To dobrze. Nic nie mog艂o sprawi膰 mi wi臋kszej rado艣ci...

- Poza tym, gdyby艣 to ty j膮 uszcz臋艣liwi艂? Po d艂u偶szej chwili Ailo skin膮艂 g艂ow膮.

- Ale to ju偶 niemo偶liwe. Mi艂o艣膰 nie jest dla umar­艂ych.

Knut prze艂kn膮艂 艣lin臋. Zrozumia艂, ile by zniszczy艂, gdyby napisa艂 do Idy, 偶e spotka艂 Ailo. 呕e z nim roz­mawia艂.

To nie mia艂o sensu.

- Gdy Ida wr贸ci艂a z Finnmarku, powiedzia艂a, 偶e zosta艂e艣 naznaczony przez Roto - stwierdzi艂 Knut z bladym u艣miechem.

- Roto jest symbolem zar贸wno 艣mierci, jak i cho­roby - wyja艣ni艂 Ailo. - Sam wyra藕nie czu艂em, 偶e Ro­to chcia艂 mnie schwyta膰. Ale mia艂em by膰 ocalony. Jeszcze nie nadszed艂 m贸j czas. Czyja艣 d艂o艅 mnie ochroni艂a. Ale jestem naznaczony przez Roto...

Knut u艣wiadomi艂 sobie, 偶e Ailo w to wierzy. Dla niego to co艣 wi臋cej ni偶 tylko s艂owa o magii. Dla niego to 艣wiat r贸wnie rzeczywisty jak realny. Tylko inny.

- To dobrze, 偶e wiem o tobie - powiedzia艂 wresz­cie suchymi ustami. Nie by艂o 艂atwo mu to wyzna膰.

Nie艂atwo zapewni膰, 偶e dotrzyma tajemnicy. - Ciesz臋 si臋, 偶e mnie w to w艂膮czy艂e艣.

- Nie mog艂em ci da膰 znaku 偶ycia, dop贸ki mieszka­艂e艣 w Norwegii. To by艂oby zbyt niebezpieczne, praw­da? Dla Idy. Dla mnie. Wola艂em straci膰 j膮 w ten spo­s贸b, ni偶 da膰 jej okazj臋 do wsp贸艂czucia. Mo偶e zosta艂a­by ze mn膮 tylko z tego powodu? Przecie偶 j膮 zna艂e艣.

Tak... to te偶 prawda. Ale nadal sprawia艂a b贸l.

- Nie rozumiem, jak mog艂e艣 prze偶y膰 - odezwa艂 si臋 Knut.

- Moja twarz przypomina艂a kasz臋 - opisywa艂 Ailo ponuro. - Reszta cia艂a nie wygl膮da艂a lepiej. Ale Maja mi pomog艂a. Ona jest w stanie ofiarowa膰 偶ycie za tych, kt贸rych kocha.

- B臋d臋 milcza艂 - powiedzia艂 Knut. Ka偶de s艂owo mia艂o gorzki posmak.

Zdecydowa艂 si臋 k艂ama膰 przed osob膮, kt贸r膮 kocha艂. Przed Id膮.

Albo k艂amstwo, albo prawda, kt贸ra zniszczy 偶ycie wielu os贸b. Jej te偶.

- B臋d臋 milcza艂. Zadowolony? Ailo pokiwa艂 g艂ow膮. Ale smutek nie znikn膮艂 z jego oczu.

- A ty? - spyta艂 Knut. Obraca艂 pusty kieliszek w d艂oni, musia艂 czym艣 zaj膮膰 r臋ce. Kryszta艂 by艂 ci臋偶ki. I zimny. - Co zamierzasz robi膰?

- Tworzy膰. A c贸偶 by innego? Knut nie zna艂 innej odpowiedzi.

- Gdzie teraz mieszkasz? Ailo opowiedzia艂 mu o kamiennym domku.

- Mo偶esz si臋 tu przenie艣膰. Nie masz si臋 czego oba­wia膰.

- Dobrze mi tam - odpar艂 Ailo zamy艣lony. - Lubi臋 mie膰 co艣 mojego. I niedu偶ego. Ale z ch臋ci膮 tu przyj­d臋, kiedy b臋d臋 mia艂 ochot臋.

Rozstali si臋 po wielu godzinach. Ailo wyszed艂 z do­mu r贸wnie cicho, jak wszed艂. Knut pogr膮偶ony w my艣­lach poszed艂 na g贸r臋, do Anjo.

- Kto to by艂? - spyta艂a. - S艂ysza艂am Maj臋. Pozna艂e艣 jej tajemnic臋?

Knut pokiwa艂 g艂ow膮. Musia艂 obj膮膰 偶on臋, poczu膰 jej blisko艣膰.

- Nigdy by艣 nie zgad艂a - powiedzia艂 ochryp艂ym g艂osem. - Nigdy, Anjo. Siedzia艂em na dole i rozma­wia艂em z Ailo. On 偶yje. Nie jest martwy. Straci艂 tyl­ko p贸艂 twarzy.

Opowiedzia艂 jej wszystko. Anjo s艂ucha艂a.

P艂akali, wsparci o siebie nawzajem. Oboje zgodzi­li si臋, 偶e Ida nigdy nie mo偶e si臋 o niczym dowiedzie膰.

8

Ailo rozmawia艂 z Maj膮 o spotkaniu z Knutem. Ro­zumia艂a, 偶e nie powinna zadawa膰 zbyt wielu pyta艅. To by艂a sprawa mi臋dzy nimi dwoma.

- Sta艂oby si臋 o wiele gorzej, gdybym go w to nie wtajemniczy艂 - powiedzia艂.

Maja zgodzi艂a si臋 z Ailo. U艣cisn臋艂a go, zm臋czona. Przesz艂o jej przez my艣l, 偶e w艂a艣nie ona i Knut byli je­dynymi lud藕mi, kt贸rzy przytulali go, gdy nie mia艂 ma­ski na twarzy. Co prawda, opowiada艂 Mai nieco cynicz­nym tonem o damach z wy偶szych sfer tam na po艂udniu. O tych, kt贸re uwa偶a艂y, 偶e noszenie przez niego maski by艂o tak podniecaj膮ce, 偶e ch臋tnie zadziera艂y przed nim sp贸dnice. Ale 偶adna z nich nie widzia艂a go bez maski.

- Chc臋 nadal mieszka膰 w domku - stwierdzi艂. - Jest mi tam dobrze. Nie urodzi艂em si臋 do 偶ycia na jedwab­nych prze艣cierad艂ach...

艢miech Mai zabrzmia艂 gorzko.

- A s膮dzisz, 偶e ja tak? Za艣mia艂 si臋, nadal trzymaj膮c j膮 w u艣cisku. Czu艂, jak bardzo j膮 kocha.

- My艣lisz, 偶e byliby艣my szcz臋艣liwsi, gdyby dane nam by艂o 偶y膰 tam, gdzie si臋 urodzili艣my? - zastana­wia艂 si臋 z nutk膮 w膮tpliwo艣ci w g艂osie. - William jest dobry dla ciebie - doda艂. - Nie znalaz艂aby艣 kogo艣 ta­kiego w domu...

- A kto b臋dzie dobry dla ciebie? - spyta艂a Maja, unikaj膮c odpowiedzi. Pog艂adzi艂a go po policzku, po czole. Rozczochra艂a sztywne, czarne w艂osy.

- To ju偶 poza mn膮 - stwierdzi艂 Ailo lekko. Zbyt lekko. Nadal by艂 m艂ody.

Anjo p艂aka艂a, gdy ujrza艂a twarz Ailo. Potem go po­ca艂owa艂a. Ailo otar艂 jej 艂zy.

- Chyba p艂acz臋 tak偶e dlatego, 偶e ci臋 widz臋 偶ywego - powiedzia艂a. - Dlatego, 偶e by艂e艣 tak bardzo przystojny, Ailo. Dlatego, 偶e straci艂e艣 - i my wszyscy - tak du偶o. Dlatego, 偶e Ida jest szcz臋艣liwa, a ty samotny. Dlatego, 偶e podoba艂e艣 mi si臋 bardziej ni偶 Knut, gdy was po raz pierwszy zobaczy艂am...

Ailo za艣mia艂 si臋.

- Ba艂em si臋, 偶e ci臋 przestrasz臋, Anjo. 呕e dziecko si臋 za wcze艣nie urodzi...

Poklepa艂a si臋 po brzuchu.

- Nie obrazi艂abym si臋, kochany Ailo! By艂by to do­bry uczynek...

Patrzy艂a na niego.

- Rozumiem, dlaczego wybra艂e艣 mask臋 - stwierdzi艂a w ko艅ca - Ale czy ona nie dzia艂a r贸wnie odstraszaj膮co?

Wzruszy艂 ramionami.

- Ona mnie os艂ania - powiedzia艂 cicho. Anjo zrozumia艂a. Knut zabra艂 j膮 ze sob膮 do kamiennego domku Ailo.

艁atwo trafili dzi臋ki wskaz贸wkom Mai. Wola艂, 偶eby Anjo zobaczy艂a go tam ni偶 w domu. Knut obawia艂 si臋 reak­cji dzieci. Ailo by艂 najmilszym cz艂owiekiem, jakiego zna艂, ale jego wygl膮d przera偶a艂. Malcy mogli si臋 przestraszy膰. Anjo nie chcia艂a pu艣ci膰 Ailo. A tak ba艂a si臋 tego spotkania! Wyobra偶a艂a sobie Ailo gorzej, ni偶 opisy­wa艂 Knut.

A teraz nie budzi艂 w niej odrazy. Musia艂a go obej­mowa膰. Czu艂a si臋 tak, jakby po d艂ugiej nieobecno艣ci powr贸ci艂 brat. Ailo te偶 by艂 dla niej bratem. Inaczej ni偶 dla Mai, inaczej ni偶 dla Knuta, ale wsp贸lne prze偶ycia sprawi艂y, 偶e stali si臋 czym艣 wi臋cej ni偶 przyjaci贸艂mi.

- Nie mo偶esz mnie tak trzyma膰 - powiedzia艂 Ailo z u艣miechem w g艂osie. - Zaraz Knut oskar偶y mnie o uwiedzenie 偶ony. A ja po prostu dzia艂am tak na ko­biety! Wszystkie lec膮 tylko na urod臋...

W jego g艂osie nie by艂o goryczy. Anjo nie mia艂a po­j臋cia, jak uda艂o mu si臋 tego unikn膮膰. Tak 艂atwo by艂o­by czu膰 偶al do wszystkich naoko艂o...

Poca艂owa艂a go tam, gdzie kiedy艣 mia艂 wargi. Lek­ko, jak siostra. I pu艣ci艂a go.

- Cieszy ci臋 tworzenie? - spyta艂a po chwili. - Uda­je ci si臋 wype艂ni膰 tymi przedmiotami 偶ycie?

Anjo zawsze trafia艂a w sedno.

- Tak, to daje mi sens - stwierdzi艂 Ailo stanowczo. - Rzeczy nie s膮 dla mnie wa偶ne, ale sprawia mi przyjem­no艣膰 ich tworzenie. To 艣mieszne, prawda? Ale dobrze mi robi przyczynianie si臋 do powstania czego艣 pi臋kne­go. Odtwarzanie czego艣 na m贸j spos贸b. Sprawianie in­nym rado艣ci pi臋knymi przedmiotami. Rozumiesz to chyba?

- M贸wisz troch臋 jak Pan B贸g - przyzna艂a.

- Ale kobiety przecie偶 zawsze tworzy艂y rzeczy - sprzeciwi艂 si臋 Ailo. - Robicie na drutach, tkacie, szy­jecie ubrania. Gotujecie jedzenie. To jest tworzenie. Nie sprawia ci to rado艣ci?

Anjo zastanowi艂a si臋. Chyba nigdy nie czu艂a takiej rado艣ci, jak膮 s艂ysza艂a w g艂osie Ailo.

- My tworzymy, bo musimy - przyzna艂a w zamy艣­leniu. - Oczywi艣cie, cieszy nas, gdy co艣 艂adnie wyjdzie, ale czynimy to z konieczno艣ci. Twoja tw贸rczo艣膰 jest czym艣 innym.

Ailo przyzna艂 Anjo racje. Ale bardzo trudno by艂o mu wyt艂umaczy膰, jak to odbiera艂. Jak bardzo czasem czu艂 si臋 rozdarty, tworz膮c rzeczy w艂a艣ciwie niepotrzebne. W g艂臋bi duszy odczuwa艂 to jako grzech. Ale mimo to musia艂 tworzy膰. B艂yszcz膮ce metale przyci膮ga艂y go i od­pycha艂y jednocze艣nie. By艂 to inny rodzaj z艂otego 艣wia­t艂a ni偶 to, kt贸re obla艂o ich wtedy w skale. Ale mia艂o t臋 sam膮 si艂臋. Dawa艂o mu tak膮 bezbrze偶n膮 rado艣膰. M贸g艂 przetwarza膰 co艣, co mia艂o warto艣膰, ale nie by艂o pi臋kne samo w sobie, w co艣 najpi臋kniejszego. Mo偶e cieszy艂o go to tym bardziej, poniewa偶 sam by艂 oszpecony.

- To jest moje 偶ycie - powiedzia艂 w ko艅cu. Po pro­stu. To stanowi艂o sedno sprawy. Zawsze b臋dzie nosi艂 w sobie t臋sknot臋 za tym, co by艂o jego. Za tym, co te­raz jest nieosi膮galne. Ale jego 偶ycie nie jest pozbawio­ne warto艣ci, nikt nie powinien tak s膮dzi膰. Mimo 偶e to mog艂o zabrzmie膰 banalnie, czu艂, 偶e lepiej by艂o, 偶e ko­cha艂 Id臋, a potem j膮 straci艂, ni偶 gdyby nigdy jej nie ko­cha艂. Prze偶y艂 niezwyk艂膮 blisko艣膰 drugiego cz艂owieka. Do艣wiadczy艂, co to znaczy by膰 stworzonym dla kogo艣.

Mo偶e anio艂owie im pozazdro艣cili? Wida膰 zbytnio do siebie pasowali...

- Powiniene艣 zamieszka膰 w domu - stwierdzi艂 Knut. Rozejrza艂 si臋 wok贸艂. Kamienny domek nie by艂 z艂y, Maja, urz膮dzaj膮c go, zrobi艂a kawa艂 dobrej robo­ty. Ale Ailo nie powinien by膰 sam. Knut odbiera艂 to tak, jakby Ailo zosta艂 skrzywdzony po raz drugi.

Ailo tylko potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Dla niego sprawa by­艂a zamkni臋ta.

- Rozmawiali艣cie z dzie膰mi? - spyta艂. Widzia艂 mal­c贸w z dala. Syna Knuta i syna Mai. Sam odczuwa艂 wielk膮 pustk臋. - Ostatni膮 rzecz膮, jak膮 bym chcia艂, to sta膰 si臋 postrachem dzieci.

- Nigdy nim nie b臋dziesz! - Anjo zn贸w go u艣ciska­艂a. 艁atwo jej to przychodzi艂o, po prostu promienio­wa艂a ciep艂em. W jej sercu by艂o miejsce dla wszystkich, kt贸rzy tego potrzebowali. - Dzieci wszystko akceptu­j膮 - stwierdzi艂a g艂osem pe艂nym czu艂o艣ci. - To doro艣li ucz膮 je wznosi膰 mury, Ailo. One same tego nie potra­fi膮. To od nas ucz膮 si臋, 偶e co艣 mo偶e by膰 dziwniejsze czy brzydsze od czego艣 innego. To my odstraszamy je swoj膮 niepewno艣ci膮, swoim strachem. Dzieci chc膮 wiedzie膰, dlaczego - a potem przyjmuj膮 to do wiado­mo艣ci. Dzieci to najwspanialsi ludzie, jacy s膮, Ailo. - Zamilk艂a. Nie艣wiadomie g艂adzi艂a si臋 po wypuk艂ym brzuchu. Sama nie wiedzia艂a, jaka jest przy tym pi臋k­na. - Na pewno b臋d膮 ci臋 pyta膰. Na pewno b臋dziesz musia艂 zdj膮膰 mask臋. B臋d膮 si臋 wpatrywa膰. Mo偶e do­tkn膮. Ale nie stanie si臋 tak, 偶e ci臋 nie polubi膮 z powo­du twojej twarzy. R贸偶nisz si臋 od wszystkich, kt贸rych widzieli, ale nie odsun膮 si臋 od ciebie, chyba 偶e dasz im pow贸d. Ale nie s膮dz臋, 偶eby艣 to zrobi艂.

- My艣leli艣cie zapewne, co b臋dzie dalej? - spyta艂 Ailo. - Gdy dzieci mnie zobacz膮, spalicie za sob膮 mosty...

Knut i Anjo wymienili spojrzenia. Rozmawiali i o tym.

Tylko du偶e dzieci by艂y w stanie dotrzyma膰 tajem­nicy. W og贸le nie nale偶y obarcza膰 dziecka tajemnic膮. Jego 艣wiat jest prawdziwy. Doro艣li nie powinni uczy膰 dziecka k艂amstwa, nie powinni wprowadza膰 go w 偶y­cie pe艂ne p贸艂ton贸w i cieni. W 艣wiat, kt贸ry nie jest tak jednoznaczny jak ich, w kt贸rym by艂o albo jasno, al­bo ciemno. Nic pomi臋dzy.

- Rozumiemy to, Ailo - powiedzia艂 Knut z westchnie­niem. Napotka艂 spojrzenie Ailo. - To boli. Nie b臋d臋 k艂ama艂, bracie. To bardzo boli. Ale musimy wybra膰. A te­raz jeste艣 nam o wiele bli偶szy ni偶 ci w Lyngen. Dla nas z Anjo nie ma 偶adnej przysz艂o艣ci w Skibotn. Ju偶 nie. Nie mamy do czego wraca膰, nawet gdyby艣my chcieli. Ju偶 nie chc臋 zaczyna膰 od pocz膮tku. Tam. O ile wiem, nigdy nie zobaczymy 偶adnego z nich. To u艂atwia wyb贸r. - Knut zaczerpn膮艂 oddechu. - Chcemy mie膰 ci臋 pomi臋dzy na­mi, Ailo. Zawsze z nami by艂e艣 jako jeden z nas. Brat, przyjaciel. Kochamy ci臋 i jeste艣my z ciebie dumni. Dla­tego nigdy nie powiemy ca艂ej prawdy. Zawsze b臋dziemy milcze膰. Maja ju偶 do tego przywyk艂a. Od razu to zrozu­mia艂a. Dla nas nie powinno by膰 to trudniejsze...

Nast臋pnego dnia Ailo przyszed艂 na obiad. On te偶 potrzebowa艂 czasu. Ba艂 si臋. Ba艂 si臋 odrzucenia, tym bardziej, 偶e inni mieli oparcie. On nie.

Ubra艂 si臋 jak na wizyt臋 w niemieckich salonach. To mia艂o mu pom贸c zachowa膰 r贸wnowag臋 psychiczn膮, gdyby go zawiod艂o poczucie w艂asnej warto艣ci. Wie­dzia艂, 偶e to tylko pozory, ale wiedzia艂 tak偶e, jak bar­dzo si臋 boi.

Mia艂 na sobie surdut, 偶贸艂ty z domieszk膮 br膮zu. Do­pasowany w pasie, rozszerza艂 si臋 ku do艂owi i si臋ga艂 do kolan. R臋kawy zako艅czone by艂y szerokimi man­kietami w kolorze z艂otobr膮zowym. D艂ugie do kolan spodnie by艂y nieco ciemniejsze, jak kora sosny w s艂o艅cu. Stroju dope艂nia艂y bia艂a koszula i po艅czo­chy, jak tego wymaga艂a moda panuj膮ca w Europie. W艂osy mia艂 zebrane z艂ot膮 wst膮偶k膮.

Twarz zakry艂 mask膮. Czarn膮, zamszow膮 mask膮, os艂aniaj膮c膮 go jak tarcza.

Wszed艂 do jadalni z p艂aszczem przewieszonym przez rami臋. Zdj膮艂 kapelusz i rzuci艂 go w kierunku u艣miechni臋tej Mai. Ko艂o niej sta艂 Henrik. Oczy ch艂opca rozszerzy艂y si臋.

Oczy Karla te偶.

Knut trzyma艂 syna na r臋ku. Czu艂, jak jego cia艂ko sztywnieje. Wtedy Knut zrozumia艂 s艂owa Anjo.

Dzieci przyjmowa艂y niezwyk艂e rzeczy bardziej na­turalnie i swobodnie ni偶 doro艣li. Doro艣li zamykali sw贸j umys艂. Pozwalali, aby kierowa艂y nimi strach i przes膮dy.

Karl i Henrik przyj臋liby Ailo swobodnie, gdyby spotkali go sami.

A teraz otaczali ich doro艣li, kt贸rzy czego艣 od nich oczekiwali. Dzieci to wyczuwa艂y.

Tylko Maja okaza艂a, 偶e zna tego cz艂owieka. A dzie­ci robi艂y to, co doro艣li. Patrzy艂y i na艣ladowa艂y ich. Henrik z艂apa艂 kapelusz obcego i ukry艂 za nim twarz. Ale wygl膮da艂 zza niego ciekawie.

Knut nie zastanawia艂 si臋 d艂u偶ej. Zrobi艂 to, co i tak mia艂 zrobi膰. Podszed艂 do Ailo i u艣ciska艂 go jak brata.

- Kto to jest? - spyta艂 Karl d藕wi臋cznym g艂osem. Odchyli艂 si臋 lekko do ty艂u, 偶eby lepiej go widzie膰. - Dlaczego nosi mask臋?

- Jestem Ailo - powiedzia艂 przybysz swoim mi艂ym, ciep艂ym g艂osem i usiad艂 w fotelu. - Mam mask臋, bo jestem bardzo brzydki.

- Aha... Jak bardzo? Karl zacz膮艂 si臋 gwa艂townie wyrywa膰 ojcu, a偶 ten wreszcie postawi艂 go na pod艂odze. Malec podbieg艂 do Ailo i usiad艂 bardzo blisko, wpatruj膮c si臋 w mask臋.

- Jak brzydki? - powt贸rzy艂. W jego g艂osie brzmia­艂a mieszanina strachu i podniecenia, jak wtedy gdy dzieciom opowiada si臋 straszne bajki, kt贸re jednak zawsze si臋 dobrze ko艅cz膮.

- Bardzo - wyja艣ni艂 Ailo. - Moja twarz si臋 kiedy艣 spali艂a. Jest chropowata. Nie mam ust takich jak two­je, mam tylko otw贸r. A m贸j nos przypomina karto­fel. Chyba wygl膮dam jak... stallo.

- Ja wiem, co to jest! - obwie艣ci艂 Karl z dum膮. - To prawie jak troll?

Ailo potwierdzi艂 skinieniem g艂owy.

Ma艂a r膮czka dotkn臋艂a ostro偶nie podbr贸dka Ailo. Cofn臋艂a si臋. Ch艂opiec ca艂y czas patrzy艂 Ailo w oczy. Ten siedzia艂 nieruchomo jak ska艂a.

- Mo偶esz dotyka膰 - zapewni艂 ma艂ego. Karl przysun膮艂 si臋 bli偶ej. Usiad艂 Ailo na kolanach.

D艂ugo i z powag膮 patrzy艂 na mask臋, w oczy ukryte w jej otworach.

Przy艂o偶y艂 obie d艂onie w miejsca, gdzie maska po­krywa艂a policzki Ailo. D艂ugo je tak trzyma艂.

- Mo偶esz j膮 zdj膮膰? Ailo rzuci艂 bezradne spojrzenie w stron臋 Knuta, ten odwr贸ci艂 si臋 do Anjo. Obaj m臋偶czy藕ni pytali j膮 niemo o rad臋. Byli niepewni.

Anjo pokiwa艂a g艂ow膮. Nawet mrugn臋艂a okiem, do­daj膮c im odwagi.

- Je偶eli si臋 odwa偶ysz - rzuci艂 Ailo ochryple. - Dla niekt贸rych jest to przykry widok.

- A dla ciebie? - spyta艂 Karl, gdy Ailo rozwi膮zywa艂 tasiemk臋.

- Ju偶 nie - odpar艂. - To przecie偶 moja twarz. Przy­zwyczai艂em si臋 do niej.

Maska opad艂a.

Ch艂opiec gwa艂townie wci膮gn膮艂 powietrze.

Tak偶e Henrik uwolni艂 si臋 z obj臋膰 matki i podszed艂 do tego dziwnego pana, kt贸ry rozmawia艂 z Karlem. Stan膮艂 ko艂o fotela. Z艂apa艂 si臋 por臋czy i wpatrzy艂 si臋 w obcego.

Karl dotkn膮艂 twarzy Ailo samymi opuszkami pal­c贸w. Bez s艂owa, w niemym podziwie zmieszanym ze strachem.

- To boli? - spyta艂. Ailo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Ch艂opiec cofn膮艂 d艂onie. Nadal wpatrywa艂 si臋 w Ailo z powag膮.

- Nie jeste艣 brzydki - orzek艂 w ko艅cu. - Nie tak bardzo...

Atmosfera w pokoju od razu zel偶a艂a. Knut ode­tchn膮艂 g艂臋boko. Ten ch艂opak zas艂u偶y艂 sobie na wielki kawa艂ek trzcinowego cukru, to pewne!

- To dobrze. Cieszy mnie to - odpar艂 Ailo, wsadza­j膮c mask臋 do kieszeni. - Nie musz臋 jej nosi膰, gdy je­stem z wami, co?

Karl potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Spojrza艂 na Henrika.

- Boisz si臋 go? - spyta艂 ma艂ego. - Boisz si臋 Ailo, Henrik?

Synek Mai potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Przecie偶 nie m贸g艂 ba膰 si臋 tego dziwnego pana, skoro Karl si臋 nie ba艂!

- Nie - odrzek艂 cicho. W jego g艂osie nie by艂o jednak pewno艣ci. Ailo pog艂aska艂 go po w艂osach. Wtedy Henrik poczu艂, 偶e ten pan o dziwnej twarzy ma mi艂e d艂onie.

Malec dotkn膮艂 jego kolana. Przy艂o偶y艂 do niego po­liczek, po czym schroni艂 si臋 w bezpieczne obj臋cia ma­my. Ale ju偶 si臋 nie bal.

I Ailo zosta艂 na obiedzie. Bez maski. By艂 w艣r贸d lu­dzi, kt贸rych kocha艂. Z tymi, kt贸rzy znaczyli dla nie­go teraz najwi臋cej na 艣wiecie.

By艂o to dobre uczucie.

Tak偶e to mog艂o by膰 szcz臋艣ciem.

9

William nie wr贸ci艂 do domu sam. Towarzyszy艂a mu m艂oda dziewczyna. Niewysoka, mia艂a jasne w艂o­sy i szare oczy, i mi艂膮, lecz pozbawion膮 wyrazu twarz. Jednak gdy Maja popatrzy艂a na ni膮, uzna艂a, 偶e jest w jej spojrzeniu co艣 znajomego.

William poci膮gn膮艂 dziewczyn臋 za sob膮 w kierunku Mai, obejmuj膮c go艣cia ramieniem. U艣miecha艂 si臋 tak, jak tylko on potrafi艂. Trzyma艂 j膮 w taki spos贸b, jak­by by艂a klejnotem. Przez sekund臋 co艣 zak艂u艂o Maj臋 w sercu. Strach. Ta dziewczyna by艂a 艂adna. Maja od dawna nie przegl膮da艂a si臋 w lustrze, ale wiedzia艂a, 偶e ta ma艂a jest od niej 艂adniejsza...

- To Anna Kajsa, Mario. Zamieszka u nas - obwie­艣ci艂. - Jest moj膮 siostr膮.

- Zapominasz, 偶e pozna艂am twoje siostry, Willia­mie - odpar艂a Maja lodowatym tonem. By艂a pewna swej pora偶ki. Ale dlaczego jej to zrobi艂? S膮dzi艂, 偶e jest taka g艂upia? Czy tak by艂o przyj臋te w jego kr臋gach? Jeszcze nie tak dawno wyznawa艂 jej mi艂o艣膰. Czy to nic nie znaczy艂o? Czy偶by nie dawa艂a mu wszystkiego?

Czu艂a zimny i brzydki strach.

- To nie jest 偶adna z nich. Chyba nie s膮dzisz, 偶e je­stem 艣lepa, Williamie Runefelcie!

Za艣mia艂 si臋 szczerze.

- Kocham ci臋 - rzuci艂 po prostu. Obj膮艂 j膮 i zanurzy艂 twarz w jej w艂osach. Powt贸rzy艂 to po fi艅sku, tak jak lubi艂a: - Mina rakastan sinua, Mario. Kocham ci臋 chy­ba najbardziej wtedy, gdy jeste艣 zazdrosna jak teraz.

- Zazdrosna? Ja?! - Chcia艂a si臋 uwolni膰 z jego obj臋膰, ale jej nie puszcza艂. Maja z irytacj膮 zauwa偶y艂a, 偶e Wil­liam przyprawi艂 j膮 o rumieniec w obecno艣ci tej dziew­czyny, kt贸ra nie mog艂a mie膰 wi臋cej ni偶 szesna艣cie lat. Nie robi si臋 takich scen przed obcymi. On powinien to wiedzie膰! By艂a z艂a i czu艂a si臋 troch臋 upokorzona.

- Ona jest moj膮 siostr膮, Mario - powt贸rzy艂 z na­ciskiem.

Maja przyjrza艂a si臋 dziewczynie. Dopiero teraz u艣wiadomi艂a sobie, 偶e to w艂a艣nie oczy Williama roz­pozna艂a u Anny Kajsy. A w og贸le, to kto nadaje ta­kie imi臋 dziecku!

Maja zrozumia艂a. Przecie偶 relacje w jej rodzinie te偶 by艂y skomplikowane. By艂y siostry i bracia przyrodni, przygarni臋ci...

- Z nieprawego 艂o偶a? - spyta艂a. W kr臋gach Willia­ma u偶ywano tego okre艣lenia zamiast s艂owa 鈥瀊臋kart鈥, ale tylko m贸wi膮c o w艂asnej sferze.

Zauwa偶y艂a, jak Anna Kajsa skurczy艂a si臋 na d藕wi臋k jej s艂贸w. Spu艣ci艂a wzrok, a na jej policzkach wykwit艂y gwa艂townie rumie艅ce.

William odsun膮艂 si臋 od Mai, a ona poczu艂a uk艂ucie wyrzut贸w sumienia. Jako ostatnia mog艂a mie膰 prawo do pot臋piania tej ma艂ej za to, co zrobili jej rodzice. An­na Kajsa niew膮tpliwie by艂a owocem przygody Marcu­sa Runefelta, ale przecie偶 w niczym nie zawini艂a!

Obj臋艂a stoj膮c膮 sztywno dziewczyn臋.

- Witam ci臋 - powiedzia艂a. - Mam nadziej臋, 偶e do­brze si臋 u nas poczujesz.

Anna Kajsa usiad艂a dopiero wtedy, gdy William j膮 poprosi艂. Spojrzenie nadal nie zdradza艂o strachu, lecz co艣 w jej zachowaniu dowodzi艂o, 偶e od dawna nawyk­艂a do 艣lepego pos艂usze艅stwa.

Jej oczy omiot艂y wn臋trze pokoju, ale tak, 偶eby ani Maja, ani William tego nie dostrzegli. Maja sama d艂u­go trenowa艂a takie dyskretne spojrzenia, dlatego zwr贸ci艂a na to uwag臋.

William zd膮偶y艂 polubi膰 t臋 now膮 siostr臋. Swoich urodzonych w u艣wi臋conym ma艂偶e艅stwem zwi膮zku si贸str nigdy nie zdo艂a艂 pokocha膰. Ale ta ma艂a zdoby­艂a jego serce. Mo偶e dlatego, 偶e by艂 jej potrzebny? Po prostu od razu poczu艂 艂膮cz膮ce go z ni膮 wi臋zy krwi.

Histori臋 Anny Kajsy opowiedzia艂 dopiero wieczo­rem, gdy zostali sami z Anjo i Knutem. 呕adne z nich nie widzia艂o Ailo w ci膮gu dnia. Uwa偶ali, 偶e ma pe艂ne prawo decydowa膰, kiedy ich odwiedzi. Wiedzieli, 偶e nadal potrzebowa艂 samotno艣ci i 偶e nie lubi艂, gdy mu przeszkadzano w pracy.

- Jest c贸rk膮 tatusia - rzuci艂 William z grymasem. - Nietrudno to dostrzec.

- Ale sk膮d a偶 taka o ni膮 troska? - spyta艂a Maja z pew­n膮 doz膮 sarkazmu w g艂osie. - Na pewno nie jest jedy­nym, przepraszam za wyra偶enie, kuku艂czym jajem, kt贸­re tw贸j ojciec podrzuci艂 gdzie艣 w Szwecji i Finlandii. Nie s膮dz臋, 偶eby prowadzi艂 ich rejestr. Dlaczego ona?

William popatrzy艂 d艂ugo na Maj臋 tym swoim spoj­rzeniem, kt贸re sprawia艂o, 偶e w ko艅cu milk艂a.

- Ju偶? - spyta艂. - Ojciec ma pewne poczucie przy­zwoito艣ci, Mario. Pewne... - u艣miechn膮艂 si臋 krzywo, ale oczy mia艂 powa偶ne. - Matka Anny Kajsy sko艅czy­艂a pi臋tna艣cie lat, gdy j膮 urodzi艂a. Dziewczyna ma te­raz siedemna艣cie. Jej matka pochodzi艂a z dobrej ro­dziny. Nie z tych, kt贸re obcuj膮 z nast臋pc膮 tronu, ale oczko ni偶ej... - Skrzywi艂 si臋. W twarzy Mai te偶 mo偶­na by艂o odczyta膰 pogard臋.

- Tata zadba艂 o Ann臋 Kajs臋, ale nie chcia艂 偶eni膰 si臋 z tak m艂od膮 dziewczyn膮, jak膮 by艂a wtedy jej matka. Znaleziono dla niej du偶o starszego m臋偶a. Wdowca. Nie brzmi to wszystko 艂adnie, ale takie w艂a艣nie jest 偶ycie Anny Kajsy. P贸艂 roku temu jej matka przyje­cha艂a z ni膮 do ojca. Powiedzia艂a, 偶e teraz on musi si臋 o ni膮 zatroszczy膰. Ze nie mo偶e ju偶 u nich mieszka膰. Ojciec pr贸bowa艂 ulokowa膰 j膮 u moich si贸str, ale si臋 nie uda艂o. Nie chcia艂y jej, nie wiedzia艂y, jak wyt艂uma­czy膰 jej obecno艣膰. Nie podoba艂o im si臋 te偶, 偶e ojciec tak otwarcie si臋 do niej przyznaje.

Maja u艣miechn臋艂a si臋 jadowicie.

- Wi臋c dlaczego?

- 艁adna, niemal doros艂a kobieta w domu... - rzuci­艂a Anjo przez zaci艣ni臋te z臋by. - Czy偶 nie o to cho­dzi? Czy t臋 ma艂膮 spotka艂o to, czego si臋 mo偶na domy艣­la膰? - spyta艂a, utkwiwszy w Williamie oczy pe艂ne wsp贸艂czucia.

- Nie ze strony m臋偶a jej matki - przyzna艂 William z ci臋偶kim sercem. - Ale on ma trzech syn贸w z po­przedniego ma艂偶e艅stwa. Nadal mieszkaj膮 razem. By­艂o tak, jak przypuszczasz, Anjo. To oni, wszyscy trzej. Nikt nie wie, od jak dawna. Anna Kajsa nie chce o tym m贸wi膰. Twierdzi, 偶e nie pami臋ta. Mo偶e i to prawda. Jej matka zapewnia, 偶e nie mia艂a o niczym poj臋cia, 偶e nic nie wiedzia艂a, 偶e nie mog艂a sobie tego wyobrazi膰... S膮dzi艂a, 偶e to diabe艂 op臋ta艂 Ann臋 Kajs臋...

Maja a偶 zgrzytn臋艂a z臋bami. Jej twarz 艣ci膮gn臋艂a si臋 w nienawi艣ci.

William otoczy艂 j膮 ramieniem. Pozwoli艂a, 偶eby po­g艂adzi艂 j膮 po w艂osach.

- Tak ju偶 jest, 偶e win臋 zrzuca si臋 na kobiety. To one s膮 tymi, kt贸re kusz膮, wabi膮...

Maja wtuli艂a twarz w zag艂臋bienie szyi m臋偶a i zmo­czy艂a 艂zami jego koszul臋.

- Cho膰 raz tw贸j ojciec post膮pi艂 s艂usznie - rzuci艂a, poci膮gaj膮c nosem.

- Ona potrzebuje wiele ciep艂a - stwierdzi艂 William. - Potrzebuje nas: kogo艣, komu mo偶e zaufa膰.

- Czy wie o Ailo? William westchn膮艂.

- Wspomnia艂em tylko, 偶e mam tu brata, kt贸ry lu­bi by膰 sam. Kt贸ry by艂 ranny. Kt贸ry nie lubi, gdy lu­dzie na niego patrz膮... - Wzruszy艂 ramionami. - Prze­cie偶 nie mia艂em poj臋cia, 偶e powiedzia艂a艣 o nim Anjo i Knutowi. Zmieniasz zdanie pr臋dzej, ni偶 wiatry zmieniaj膮 kierunek w zatoce! Podobnie Ailo. Jak ta­ki solidny cz艂owiek jak ja mo偶e za wami nad膮偶y膰?

- Ona musi si臋 dowiedzie膰 o Ailo, spotka膰 si臋 z nim - stwierdzi艂a Anjo. Instynktownie czu艂a, 偶e je­go ciep艂o, jego los i cierpienie mo偶e poruszy膰 Ann臋 Kajs臋. Mo偶e obudzi w niej poczucie wsp贸lnoty? Co艣, czego nie uda艂o si臋 uzyska膰 Williamowi. Do czego ona sama by艂a chyba za stara. Maja?

Anjo nie by艂a pewna. Maja chcia艂a dobrze, ale sa­ma mia艂a tyle zahamowa艅. Powinna najpierw zbu­rzy膰 w艂asny mur, kt贸rym odgradza si臋 od 艣wiata, a dopiero potem cudzy...

William pokiwa艂 g艂ow膮. Chyba wiedzia艂, co ma na my艣li Anjo.

- By艂a traktowana jak uboga krewna - m贸wi艂 da­lej. - Nie przys艂ugiwa艂o jej zbyt wiele praw, mimo 偶e by艂a c贸rk膮 pani domu. Dopiero po wielu latach zro­zumia艂a, 偶e by艂a jej c贸rk膮... Nie spotka艂o j膮 wiele ciep艂a w 偶yciu. Chcia艂bym, 偶eby do艣wiadczy艂a tego tutaj. 呕eby by艂a szcz臋艣liwa. Je艣li mo偶e. Nawet tego nie je­stem pewny.

- A co s膮dzi tw贸j ojciec? - zastanawia艂a si臋 Maja. - Czy te偶 uwa偶a, 偶e to by艂a wina Anny Kajsy?

William zaprzeczy艂.

- On ma serce, Maju, mimo 偶e tego jeszcze nie do­艣wiadczy艂a艣. Poci膮gn膮艂 za pewne sznurki. Jej przyrodni bracia nieoczekiwanie utracili cz臋艣膰 przywilej贸w. Zosta­li odsuni臋ci przez znajomych. To te偶 mo偶e by膰 kar膮.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮. A wi臋c te艣膰 mia艂 serce. Dla wszystkich ludzi opr贸cz swego syna. Jedynego pra­wowitego syna. Zdo艂a艂 j膮 zadziwi膰.

- Szkoda, 偶e nie ma do艣膰 wp艂yw贸w, 偶eby m贸c ich skaza膰. Na 艣mier膰 - doda艂a m艣ciwie.

- Twoja 艂agodna i wybaczaj膮ca natura zawsze mnie ujmowa艂a - rzuci艂 William z u艣miechem, odsuwaj膮c d艂ug膮 grzywk臋 z jej czo艂a. Poca艂owa艂 je. Maja pozwo­li艂a na to, da艂o jej to poczucie dobrego ciep艂a. Nie­wa偶ne, 偶e dzia艂o si臋 to na oczach Anjo i Knuta. Oni tak偶e nie sk膮pili sobie pieszczot przy innych.

- S膮 rzeczy, kt贸rych nie mo偶na wybaczy膰. - W g艂o­sie Mai czu膰 by艂o si艂臋 norweskich ska艂 smaganych fa­lami morza. - Nale偶y do nich krzywdzenie dzieci. Jest to zbrodnia tak wielka, 偶e brak na ni膮 s艂贸w. I nie ma kary, kt贸ra mog艂aby to zr贸wnowa偶y膰.

- Niestety, niewiele os贸b dzieli twe pogl膮dy - odpar艂 William. - Przynajmniej nie daje im wyrazu. Ale ten przypadek wzbudzi艂 reakcj臋 u tych, kt贸rym ojciec go przedstawi艂. Odsuni臋cie ich towarzysko to oczywi艣cie za ma艂o. Ja te偶 czuj臋 jak i ty, kochana. Ale nie mo偶e­my zrobi膰 nic innego poza obdarzeniem Anny Kajsy ciep艂em. No i poza nauczeniem jej dobrych manier...

Maja obr贸ci艂a si臋 gwa艂townie w stron臋 m臋偶a. Spiorunowa艂a go wzrokiem.

- A wi臋c to jest celem? To by艂 w艂a艣ciwy pow贸d? Marcus Runefelt nie robi niczego bez podtekstu, prawda? Mamy jego nie艣lubn膮 c贸rk臋 uczyni膰 dam膮! A wtedy znajdzie dla niej odpowiedni膮 parti臋. Pi臋k­ny odwet na jej prze艣ladowcach, nie ma co!

William pog艂aska艂 jej blizny na policzkach. Przesu­wa艂 wzd艂u偶 nich z mi艂o艣ci膮 opuszkami palc贸w. Tylko Anjo to zauwa偶y艂a i gard艂o jej si臋 艣cisn臋艂o, a pier艣 przepe艂ni艂o ciep艂o. Ona te偶 mia艂a blizny na ciele. Tyl­ko ona wiedzia艂a, jakie to wa偶ne, 偶e nie budzi艂y w Knucie odrazy. I tak j膮 cieszy艂o, 偶e Knut nie widzia艂 nic dziwnego w tym, 偶e William czule pie艣ci艂 blizny Mai. A wi臋c mo偶na nauczy膰 si臋 kocha膰 tak偶e blizny.

- Kiedy to zacz臋艂a艣, moja 艣liczna, przejmowa膰 si臋 ukrytymi zamiarami swoich nieprzyjaci贸艂? - zastana­wia艂 si臋 William.

- A ty uwa偶asz, 偶e to w porz膮dku?

- Wiem tylko, 偶e Annie Kajsie b臋dzie u nas lepiej ni偶 u ojca. Lepiej ni偶 u moich si贸str, ni偶 u kogokol­wiek innego. Twoja opieka jest wi臋cej warta ni偶 ch艂贸d, kt贸rym by艂aby otoczona. Wierz mi, Mario. Dlatego nie obchodz膮 mnie motywy, jakimi kieruje si臋 ojciec. Chc臋 tylko, 偶eby jej by艂o dobrze. Naresz­cie dobrze.

- William ma racj臋 - popar艂a go Anjo i za艣mia艂a si臋 cicho. - Cho膰 chyba sporo czasu minie, nim pod two­j膮 opiek膮 Anna Kajsa stanie si臋 dam膮...

Nawet William musia艂 si臋 u艣miechn膮膰.

Maja nie mog艂a tak 艂atwo przesta膰 my艣le膰 o losie Anny Kajsy. Gdy Anjo i Knut udali si臋 na spoczynek, nie zdradza艂a ch臋ci p贸j艣cia w ich 艣lady. Widzia艂a, 偶e William jest zm臋czony, ale wiedzia艂a te偶, 偶e bez niej si臋 nie po艂o偶y.

- Co jeszcze m贸wi艂 tw贸j ojciec? - zapyta艂a. - Upo­mina艂 ci臋, 偶eby艣 nie rozmawia艂 z niew艂a艣ciwymi oso­bami?

- Jest ju偶 starym cz艂owiekiem - rzuci艂 William, p贸艂­le偶膮c w fotelu. Rozpi膮艂 koszul臋 i podwin膮艂 r臋kawy. - Oczywi艣cie, cieszy艂 si臋, 偶e mnie widzi w domu.

- Ale najch臋tniej widzia艂by ci臋 tam, gdzie mia艂by nad tob膮 kontrol臋. Tam, gdzie by mnie nie by艂o... Pew­nie wys艂a艂by mnie gdzie艣 daleko razem z dzieckiem...

William powoli pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Uwa偶am, 偶e on w pewien spos贸b ci臋 podziwia, Mario. A to u niego co艣 nowego. Nigdy nie podziwia艂 偶adnej kobiety za co艣 innego ni偶 艂adna twarz czy fi­gura. Sam tego nie rozumie. To tak go deprymuje, 偶e wr臋cz si臋 ciebie boi, moja kochana!

- Biedny Marcus Runefelt! - prychn臋艂a Maja. - C贸偶 to za cios dla m臋偶czyzny!

- No i chce pozna膰 Henrika - doda艂 William z sze­rokim u艣miechem. - W czasie spotkania z tob膮 nie odwa偶y艂 si臋 spyta膰. Jak m贸wi艂em: przera偶asz moje­go starego ojca!

Maja do ko艅ca w to nie uwierzy艂a.

- Przypuszczam, 偶e to ty go przekona艂e艣...

- No i spodoba艂y mu si臋 艣wieczniki Ailo! - za艣mia艂 si臋 g艂o艣no. - S膮dzi艂, 偶e pochodz膮 z Niemiec, 偶e to ostatnia moda. Nie m贸g艂 uwierzy膰, gdy mu powie­dzia艂em, kto je zrobi艂.

Maja u艣miechn臋艂a si臋. Wiele by da艂a, 偶eby zoba­czy膰 na w艂asne oczy zdumienie Marcusa Runefelta, kiedy dowiaduje si臋, 偶e arcydzie艂a niemieckiej sztuki z艂otniczej wysz艂y spod r臋ki Lapo艅czyka, jej brata.

- Ale chce wi臋cej takich. Ma do tego oko. Ailo b臋­dzie mia艂 zaj臋cie...

Mai przemkn臋艂o przez my艣l, 偶e w Norwegii brat nie dosta艂by takiej szansy.

- Po艂o偶ysz si臋? Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie mog臋.

- Przeze mnie? - A偶 usiad艂 w fotelu. Pr贸bowa艂 po­chwyci膰 jej spojrzenie. - By艂o nam tak dobrze przed odjazdem. Dobrze nam ze sob膮. Przecie偶 jeste艣my przyjaci贸艂mi... - Roz艂o偶y艂 bezradnie r臋ce. - Po tym, jak ci臋 dzisiaj zobaczy艂em, gdy przywioz艂em Ann臋 Kajs臋, zacz膮艂em mie膰 nadziej臋, 偶e pomi臋dzy nami obudzi si臋 co艣 wi臋kszego. 呕e to pocz膮tek czego艣 nowego... Do­strzeg艂em zazdro艣膰. Mo偶esz zaprzecza膰, ile chcesz, ale to by艂a zazdro艣膰. Nie jestem g艂upi. S膮dzi艂a艣, 偶e ona co艣 dla mnie znaczy, i nie spodoba艂o ci si臋 to. Nie by­艂a艣 tego w stanie ukry膰, mimo 偶e pr贸bowa艂a艣, kocha­na. Mia艂em nadziej臋, 偶e to oznacza pocz膮tek...

Maja wsta艂a. Nie mog艂a usiedzie膰 spokojnie pod tym jego spojrzeniem. Nie mog艂a wytrzyma膰 wyrazu rozpaczy i oddania w jego oczach, chcia艂a uciec przed jego po偶膮daniem.

- By艂am zazdrosna - przyzna艂a. D艂onie wbi艂a w oparcie fotela, a wzrok w ciemno艣膰 nocy. Odwr贸­ci艂a si臋 do niego plecami. - By艂am, William. Mo偶liwe, 偶e to co艣 znaczy. Mo偶liwe, 偶e nic. Nie chc臋 tego te­raz roztrz膮sa膰, rozumiesz?

Milcza艂. Maja nie odwr贸ci艂a si臋, ba艂a si臋 wyczyta膰 odpowied藕 w jego twarzy.

- Nie chcesz po艂o偶y膰 si臋 ze mn膮 spa膰?

- Tak, ale spa膰 - odrzek艂a z naciskiem. - Ale ty pew­nie nie o tym my艣lisz?

Jego cichy 艣miech wystarczy艂 za odpowied藕.

- Na wszystko musi przyj艣膰 odpowiedni moment, William. A teraz moje my艣li b艂膮dz膮 w bagnie niedo­brych wspomnie艅. Nie umiem si臋 od nich uwolni膰. A wtedy nie jestem w stanie ulec czyjemu艣 po偶膮da­niu. To budzi niech臋膰, wstr臋t...

Pochyli艂a g艂ow臋. Patrzy艂a, jak jej d艂onie ugniataj膮 oparcie fotela. Wiedzia艂a, jakie to poni偶aj膮ce i nisz­cz膮ce by膰 wykorzystan膮. Jej te偶 si臋 to zdarzy艂o. W in­ny spos贸b ni偶 Annie Kajsie. Ale si臋 zdarzy艂o.

Dziewczynie najwyra藕niej uda艂o si臋 usun膮膰 najgor­sze z pami臋ci. Nad Maj膮 czuwa艂 anio艂, kt贸ry zatar艂 wszystko. Ale gdzie艣 g艂臋boko tkwi艂o nadal. Kt贸rego艣 dnia mog艂o powr贸ci膰. Co艣, co r贸偶ni艂o si臋 od relacji Anjo, Heino i Reijo...

- Czy to z powodu Anny Kajsy? A wi臋c William zrozumia艂 to, czego nie wyzna艂a wprost.

Podszed艂 do niej. Po艂o偶y艂 swe d艂onie na jej d艂o­niach, lecz nie narzuca艂 si臋 jej. Utrzymywa艂 dystans, kt贸rego potrzebowa艂a.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮.

- Z powodu Anny Kajsy. Nie mog艂abym teraz te­go zrobi膰. Sta艂oby si臋 wstr臋tne. A ja nie chc臋, 偶eby tak by艂o! Jest zbyt wspania艂e...

- To przecie偶 co艣 zupe艂nie innego! - przekonywa艂 William cicho.

Maja spojrza艂a na niego przelotnie i ponownie wpatrzy艂a si臋 w ciemno艣膰.

- Oczywi艣cie, 偶e tak. S膮dzisz, 偶e tego nie rozu­miem? Ale nie mog臋 oderwa膰 my艣li od tego, co ona przesz艂a. Widz臋 to w ca艂ej ohydzie. Dlatego nie znio­s艂abym czyich艣 d艂oni na moim ciele. Mimo 偶e to by艂yby twoje d艂onie, mimo 偶e zrobi艂by艣 to z mi艂o艣ci... Potrafisz to zrozumie膰, prawda, przyjacielu?

Obr贸ci艂 j膮 ku sobie. Jego oczy napotka艂y wzrok 偶o­ny. Dzieli艂 z ni膮 jej rozpacz; w oczach Mai widzia艂 czarn膮 otch艂a艅.

Po偶膮danie znik艂o. W jego obj臋ciu pozosta艂a tylko czu艂o艣膰. Obejmowa艂 j膮, aby podzieli膰 z ni膮 t臋 czer艅. Aby odj膮膰 jak膮艣 cz臋艣膰 jej cierpienia, aby da膰 jej cie­p艂o. By艂 bardziej przyjacielem ni偶 kochankiem.

- Jeste艣 niezwyk艂膮 kobiet膮 - wyszepta艂. - Czy ju偶 ci to m贸wi艂em?

- Na pewno - odpar艂a Maja, wsparta czo艂em o je­go rami臋. Nie widzieli si臋, ale czuli swoj膮 blisko艣膰.

To wystarcza艂o.

- Jeste艣 wspania艂ym cz艂owiekiem, William. Nie powiedzia艂a tego dlatego, 偶e tak nale偶a艂o. To by艂a prawda.

- Jestem twoim m臋偶em - odpar艂. - 艢wiadomo艣膰, 偶e s膮 tacy m臋偶czy藕ni jak przybrani bracia Anny Kajsy, sprawia, 偶e wstydz臋 si臋 jako m臋偶czyzna...

- To ciebie nie dotyczy. Ich nie jest wielu. Ale i tak za du偶o... - g艂os na chwil臋 odm贸wi艂 Mai pos艂usze艅stwa. - To wprawia mnie w straszn膮 z艂o艣膰, ale czuj臋 si臋 bez­radna. To wszystko jest tak ohydne, brudne i wstr臋tne...

William pokiwa艂 g艂ow膮.

- Te偶 tak czu艂em, gdy mi ojciec o tym opowiedzia艂. Nie spa艂em dobrze tamtej nocy. Ale nie mo偶emy o tym my艣le膰. Musimy my艣le膰 o niej, wspomaga膰 j膮. Najwa偶niejsza jest teraz Anna Kajsa. Nasz gniew jej nie pomo偶e. Ona jest cz艂owiekiem, Mario. Nie tylko kim艣, komu wsp贸艂czujemy. Musi by膰 silna. D艂ugo przecie偶 z tym 偶y艂a. D艂ugo udawa艂a, 偶e nic si臋 nie dzieje. Cicho znosi艂a b贸l. Bra艂a na siebie wstyd i grzech, bo oczywi艣cie tak jej wm贸wili. Nadal pew­nie tak s膮dzi. Ona nawet nie czu艂a z艂o艣ci! Mam na­dziej臋, 偶e je艣li oka偶emy jej do艣膰 ciep艂a, b臋dzie w sta­nie to z siebie wyrzuci膰, pozby膰 si臋 tego balastu!

Maja pu艣ci艂a Williama, bo musia艂a na niego spoj­rze膰. Z uwag膮 wpatrywa艂a si臋 w jego twarz. Jedno­cze艣nie wydawa艂a jej si臋 znajoma i obca.

- Naprawd臋 tak my艣lisz? - spyta艂a z niedowierza­niem w g艂osie. - Naprawd臋?

- Tak. Czy to dziwne? Maja pokiwa艂a g艂ow膮 i u艣ciska艂a go.

- Ciesz臋 si臋, 偶e taki jeste艣, Williamie - rzek艂a. - Cie­sz臋 si臋, 偶e jeste艣 moim m臋偶em.

By艂o to najbli偶sze s艂owom mi艂o艣ci wyznanie, jakie wy­powiedzia艂a. William na d艂ugo zachowa艂 je w pami臋ci.

- Rozumiesz, dlaczego nie chc臋... Dlaczego nie mog臋... Pokiwa艂 g艂ow膮. Dusza ludzka jest zaiste labiryn­tem. A jego 偶ona nie nale偶y do nieskomplikowanych ludzi. Zreszt膮, William nawet nie wiedzia艂, czy na­prawd臋 chcia艂by pozna膰 j膮 do g艂臋bi. Dobrze, 偶e by艂y w niej obszary, do kt贸rych nigdy nie uzyska dost臋pu. Ona nigdy mu si臋 nie znudzi, to pewne...

- Co chcesz teraz zrobi膰? - spyta艂 ostro偶nie.

- My艣le膰.

- Na dworze? Skin臋艂a g艂ow膮 twierdz膮co.

- Chc臋 by膰 sama - odpowiedzia艂a na jego niezadane pytanie. M贸g艂 to tylko zaakceptowa膰.

- P贸jdziesz do Ailo? Zaprzeczy艂a.

- Musz臋 by膰 sama - wyja艣ni艂a. William m贸g艂 nie czu膰 si臋 odrzucony. Poca艂owa艂 j膮, powstrzymuj膮c swoj膮 t臋sknot臋. Nie chcia艂, 偶eby skojarzy艂a j膮 z tamtymi obmierz艂ymi czynami.

Maja obdarzy艂a go jednym z tych swoich u艣mie­ch贸w, za kt贸re m贸g艂by odda膰 偶ycie. Leciutko przesu­n臋艂a palcem po czole m臋偶a, jakby chcia艂a zetrze膰 je­go ponure my艣li. William pog艂adzi艂 j膮 po w艂osach.

- Jeste艣 taka pi臋kna, moja Mario - powiedzia艂, za­nim j膮 pu艣ci艂. - Je偶eli b臋dziesz chcia艂a ze mn膮 poroz­mawia膰 albo 偶ebym ci臋 obj膮艂, jak wr贸cisz, obud藕 mnie!

Pokiwa艂a g艂ow膮.

I znikn臋艂a w ciemno艣ciach nocy.

Mo偶e on nigdy do tego nie przywyknie. Zawsze czu艂 si臋 osamotniony, gdy tak znika艂a. Jakby ucieka­艂a od niego. William wiedzia艂 jednak, 偶e je艣li chce sp臋­dzi膰 z t膮 kobiet膮 reszt臋 swych dni, to musi nauczy膰 si臋 okie艂zna膰 te z艂e uczucia, kt贸re budzi艂a w nim jej potrzeba samotno艣ci. Musia艂 to akceptowa膰. I nie okazywa膰, jak bardzo czu艂 si臋 wtedy opuszczony.

On po prostu chcia艂 by膰 razem z ni膮.

William nie wiedzia艂 tylko, 偶e 偶ycie z 偶adn膮 kobie­t膮 z rodu Alatalo nie by艂o 艂atwe...

10

Ailo obudzi艂 si臋 na d艂ugo przed 艣witem. Sen nie by艂 dla niego czym艣 oczywistym. Miewa艂 noce, gdy nie­mal nie spa艂.

Ta by艂a jedn膮 z nich. Nie m贸g艂 te偶 pracowa膰. Mar­nowa艂 kolejne godziny, siedz膮c i patrz膮c w ogie艅.

Ida by艂a w Skibom. Tam gdzie by膰 powinna. To tam jej 偶ycie wype艂ni si臋 tym, co powinien jej ofiaro­wa膰 on. Ale on nie stanie si臋 jego cz臋艣ci膮.

Oczywi艣cie, 偶e to gorzkie! Oczywi艣cie, 偶e piek艂o jak s贸l sypana na 偶ywe rany. Nie oszukiwa艂 si臋.

Jego los.

Jej los.

R贸偶ni艂o ich to, 偶e ona mog艂a si臋 艣mia膰. Ze mog艂a cieszy膰 si臋 偶yciem. On mia艂 tylko wspomnienia.

Ailo ju偶 nie p艂aka艂. Jaki艣 czas temu nie robi艂 nic in­nego. Nie pomaga艂o. Nie 艂agodzi艂o b贸lu. 艁zy nicze­go w nim nie oczy艣ci艂y, bo przelewa艂 je w samotno­艣ci. Nie mog艂o by膰 inaczej. Mo偶e to by艂o najbardziej gorzkie.

K艂amstwo, kt贸re wybrali, by艂o najlepszym rozwi膮­zaniem. 艢mier膰 niewiele si臋 r贸偶ni艂a od jego obecnego stanu.

Sam dokona艂 wyboru.

Nie pomaga艂o mu my艣lenie o s艂uszno艣ci tej decy­zji. Po nocach takich jak ta przepe艂nia艂 go b贸l. Od­czuwa艂 go fizycznie, nie m贸g艂 si臋 od niego uwolni膰, a jedynie m贸g艂 odsun膮膰 na chwil臋. Wreszcie si臋 przy­zwyczai艂, uzna艂 go za cz臋艣膰 swego losu.

Bywa艂y jednak noce, gdy nie dawa艂 mu rady.

Wstawa艂 艣wit. Nad zatok膮 rozpo艣ciera艂a si臋 mg艂a.

Ailo wepchn膮艂 koszul臋 do sk贸rzanych spodni. W Niemczech zam贸wi艂 kilka par z mi臋ciutkiej sk贸ry jelenia, z kurtkami do kompletu. Na艂o偶y艂 jedn膮 z nich, bose stopy wsun膮艂 w mi臋kkie, d艂ugie buty.

Wygl膮da艂 dobrze, ale i tak by wola艂, aby jego ubra­nie by艂o uszyte przez kogo艣, kto zna si臋 na tym le­piej ni偶 krawcy w Europie. Przez kogo艣, kto wiedzia艂, jak je uszy膰, 偶eby by艂o wygodne po latach noszenia, i nadal 艂adne. Kto czyni艂 z ubrania drug膮 sk贸r臋, a nie przedmiot mody.

Jego odzienie nie przypomina艂o spodni i kurtek szytych przez kobiety P贸艂nocy...

By艂o jedynie namiastk膮.

Ailo wyszed艂 w szary i wilgotny poranek. W nowy dzie艅, pe艂en nieodkrytych mo偶liwo艣ci. W taki, jakim niegdy艣 by艂o jego 偶ycie.

Kiedy艣.

Skierowa艂 si臋 w stron臋 pla偶y. Usiad艂 na piasku. Czu艂, 偶e jest ch艂odny, ale wiedzia艂, 偶e s艂o艅ce nied艂u­go wyjdzie zza chmur i rozgoni mg艂臋. Sprawi, 偶e znik­nie bez 艣ladu.

Tak jak jego przysz艂o艣膰.

Przesiewa艂 piasek przez palce. Zmusza艂 si臋, aby nie my艣le膰. W nocy twarz Idy sta艂a mu tak wyra藕nie przed oczami... Sedolfa te偶.

Czu艂, jak spala go zazdro艣膰.

To Sedolf mia艂 by膰 ojcem dla jego dzieci. Bola艂o, cho膰 oczywi艣cie mog艂y trafi膰 gorzej. Jego my艣li wa­ha艂y si臋 pomi臋dzy zadowoleniem, 偶e to jego wybra艂a, a z艂o艣ci膮, 偶e w og贸le kogo艣 wybra艂a tak szybko po... 艣mierci m臋偶a.

W jednej chwili by艂 wspania艂omy艣lny i 偶yczy艂 jej wszystkiego najlepszego. Cieszy艂 si臋, 偶e potrafi艂a 偶y膰, kocha膰, 艣mia膰 si臋. W nast臋pnej czu艂, 偶e m贸g艂by j膮 za­bi膰 w艂a艣nie za to.

Przecie偶 byli dla siebie stworzeni! Nawet Reijo to przyzna艂. C贸rka Raiji i syn Mikkala: kt贸偶, jak nie oni, byli dla siebie stworzeni?

Ona by艂a dla niego.

Nie dla Sedolfa.

Ale to ramiona Sedolfa obejmowa艂y j膮 w nocy. Sedolf oznacza艂 偶ycie, a jego samego Roto naznaczy艂 czym艣, co mimo wszystko nazywa艂 twarz膮.

Dlaczego nadal si臋 tym katowa艂? Dlaczego wci膮偶 analizowa艂 to? Za ka偶dym razem z innym wynikiem. Wszystko na pr贸偶no. On mia艂 tu sp臋dzi膰 偶ycie i wreszcie umrze膰. On, kt贸ry ju偶 od dawna by艂 mar­twy. Mo偶e nawet b臋d膮 musieli poda膰 dwie daty 艣mier­ci na jego grobie?

Ailo za艣mia艂 si臋 do siebie brzydkim 艣miechem.

I wtedy us艂ysza艂 nieznany kobiecy g艂os:

- O Bo偶e, tu kto艣 jest?!

Ailo odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie w stron臋 g艂osu. Uj­rza艂 ciemn膮 sylwetk臋, zobaczy艂, jak unosi r臋ce ku twa­rzy. Us艂ysza艂 ostry krzyk przecinaj膮cy cisz臋. Upadla.

Nie mia艂 maski. Spoczywa艂a w kieszeni kurtki. Od­wr贸ci艂 si臋 i zgrzytaj膮c z臋bami, zacz膮艂 zawi膮zywa膰 tasiem­ki. Piek艂o go pod powiekami, ale nie mia艂 wi臋cej 艂ez.

Kt贸偶 to, u diab艂a, by艂? Nowa s艂u偶膮ca? Nic o tym nie s艂ysza艂. Ale mo偶e przywi贸z艂 j膮 William?

Czy偶by nie ostrzegli jej, 偶eby nie w艂贸czy艂a si臋 po wyspie? Ze mo偶e napotka膰 jakiego艣 potwora?

Ailo skrzywi艂 si臋, podchodz膮c do obcej. Zemdla艂a. Jasne w艂osy rozsypane by艂y w艣r贸d suchej trawy o tym samym kolorze.

U艂o偶y艂 j膮 lepiej, rozlu藕ni艂 ko艂nierzyk sukienki. Po­klepa艂 ostro偶nie po policzku.

- Hej tam - powiedzia艂 swoim mi艂ym, ciep艂ym g艂o­sem. - Wracaj, ma艂a!

Powoli dochodzi艂a do siebie.

Jej ubranie by艂o bardzo dobrej jako艣ci, zar贸wno materia艂, jak i wykonanie. Spojrza艂 na jej d艂o艅. Ostro偶nie dotkn膮艂 wn臋trza. Dotyk potwierdzi艂 to, co ju偶 zauwa偶y艂: by艂a szorstka. Dziewczyna musia艂a zaj­mowa膰 si臋 czym艣 innym ni偶 tylko haftowaniem. By­艂a to d艂o艅 s艂u偶膮cej. Ubranej w sukni臋 pani.

Ailo odsun膮艂 si臋 nieco, bo nieznajoma si臋 poruszy­艂a. Gdy zobaczy艂a go, unios艂a d艂o艅 do ust i ugryz艂a j膮. Nie krzycza艂a, ale oczy zdradza艂y paniczny strach.

Ailo wyci膮gn膮艂 r臋k臋. Dziewczyna chcia艂a wsta膰, ale nadepn臋艂a na brzeg sukni i zn贸w si臋 przewr贸ci艂a.

On siedzia艂 nieporuszony.

- Nikt ci o mnie nie powiedzia艂? Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 bez s艂owa. Odsun臋艂a si臋 jeszcze dalej.

- Nie jestem niebezpieczny. Po prostu poparzy艂em kiedy艣 twarz. Widzia艂a艣 ju偶. Wtedy zemdla艂a艣. To dla­tego nosz臋 mask臋...

- Kim jeste艣? - spyta艂a, nie spuszczaj膮c z niego wzroku. Mia艂a g艂os dziewczyny. Ale oczy w jej m艂o­dej twarzy by艂y oczami starej kobiety.

- Bratem pani domu - odpar艂. - Bratem Mai... Marii. Wpatrywa艂a si臋 w niego, prze艂ykaj膮c 艣lin臋. Zwil偶y­艂a j臋zykiem wargi. Wydawa艂o si臋, 偶e ju偶 dosz艂a do siebie. Zacisn臋艂a d艂onie, a偶 zbiela艂y kostki. Usta dr偶a艂y. Nadal nie spuszcza艂a z niego oczu.

- Jej bratem? - powt贸rzy艂a. Za艣mia艂a si臋 dziwnie. - Spytaj, kim ja jestem!

- Kim jeste艣? - spyta艂 Ailo pos艂usznie. Nie podo­ba艂 mu si臋 jednak mroczny ton jej 艣miechu. To, 偶e dr偶a艂 niebezpiecznie blisko granicy p艂aczu.

- Siostr膮 Williama - rzuci艂a. Ju偶 si臋 nie 艣mia艂a. Po­trz膮sn臋艂a g艂ow膮. Jasne, g臋ste w艂osy si臋ga艂y jej do ra­mion. Ailo ucieszy艂 si臋, 偶e nie s膮 rude. - Jestem nie艣lub­nym dzieckiem Marcusa Runefelta. Jednym z wielu.

- Aha.

Ailo przyjrza艂 si臋 jej. Dziewczyna by艂a m艂odsza ni偶 mu si臋 pocz膮tkowo wydawa艂o. Mia艂a w sobie jak膮艣 niewinno艣膰, mimo 偶e jej s艂owa ci臋艂y ostro niczym n贸偶. W jej zachowaniu by艂o co艣 bezbronnego...

- U nas tak si臋 urodzi艂a Maja - rzuci艂. - Nie po­winna艣 s膮dzi膰, 偶e jeste艣 jedynym nie艣lubnym dziec­kiem na ca艂ej P贸艂nocy.

Za艣mia艂a si臋 nieszczerze. Spojrza艂a na mask臋.

- Jak si臋 nazywasz? - spyta艂a. Powt贸rzy艂a jego imi臋 kilka razy, jakby je smakowa艂a.

- Nie jest fi艅skie?

- Lapo艅skie - odpar艂. - Ja jestem Lapo艅czykiem. Maja tylko w po艂owie. A ty, ma艂a, masz jakie艣 imi臋?

- Anna Kajsa. Sko艅czy艂am siedemna艣cie lat. Ale czuj臋 si臋 tak, jakbym mia艂a naraz i dwana艣cie, i seo.

Powiedzia艂a to z u艣miechem, ale Ailo wyczu艂 po­wag臋 w jej g艂osie.

- Ja jestem du偶o, du偶o starszy - westchn膮艂. - Mam dwadzie艣cia cztery lata. Ale czuj臋 si臋 stuletnim star­cem. Mo偶e wi臋c jeste艣my r贸wie艣nikami, gdy ty prze­偶ywasz ci臋偶kie chwile?

Spojrza艂a na niego powa偶nie. Sta艂a na sztywnej, po偶贸艂k艂ej trawie, stale nara偶onej na podmuchy wiat­ru znad zatoki. Ju偶 bez u艣miechu na bladych wargach pokiwa艂a g艂ow膮.

- Mo偶e tak - rzek艂a.

M艂oda dziewczyna nie powinna m贸wi膰 tak smut­nym tonem, przemkn臋艂o przez g艂ow臋 Ailo. Ale nie chcia艂 pyta膰. I wiedzia艂, 偶e to nie jest czas na 偶arty.

- Nadal si臋 mnie boisz? - spyta艂.

Anna Kajsa z pewnym wahaniem potrz膮sn臋艂a g艂o­w膮. Najwyra藕niej nie by艂a ca艂kiem pewna. Mimo to zaryzykowa艂a zrobienie kilku krok贸w w jego stron臋.

Stan臋艂a w odleg艂o艣ci ramienia. Ailo czu艂, 偶e bli偶ej za 偶adne skarby nie podejdzie.

- M贸g艂by艣 zdj膮膰 mask臋? - spyta艂a. G艂os jej dr偶a艂, ale wzrok by艂 stanowczy. Postanowi艂a, 偶e b臋dzie pa­trzy艂a prosto na to, co j膮 przerazi艂o. Chcia艂a wyj艣膰 naprzeciw temu, czego si臋 ba艂a. On nie m贸g艂 jej nic zrobi膰, zreszt膮 nie chcia艂.

Mo偶e dlatego, 偶e jego g艂os by艂 cichy jak popo艂u­dniowy letni deszcz, kt贸ry pozostawia艂 po sobie pi臋k­ny zapach i kt贸ry tylko wzmacnia艂 偶ycie?

Oczywi艣cie, by艂 m臋偶czyzn膮, ale r贸偶ni艂 si臋 od innych.

- Nie b臋dziesz si臋 bala?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, nie spuszczaj膮c z niego wzro­ku. Postanowi艂a, 偶e nie b臋dzie si臋 ba膰. By艂a niczym odwa偶ny 偶o艂nierz walcz膮cy w pierwszym szeregu. Sz艂a na spotkanie przeznaczenia wyprostowana i z uniesionym czo艂em.

Ailo rozwi膮za艂 tasiemki. Maska opad艂a. Patrzy艂 na Ann臋 Kajs臋 i dostrzeg艂, jak poblad艂a. Jak jej 藕renice si臋 rozszerzy艂y. Jak z trudem prze艂yka艂a 艣lin臋 i wal­czy艂a ze sob膮.

- Nie stanowi臋 pi臋knego zjawiska, wiem - powie­dzia艂 spokojnie. - Cho膰 rzeczywi艣cie kiedy艣 uchodzi­艂em za przystojniaka... Ile艣 tam dziewcz臋cych serc bi­艂o mocniej na m贸j widok. I 偶adna z nich si臋 nie ba艂a.

- To jest takie...

- Wina kr贸lewskiego prochu - rzuci艂 Ailo sucho. - Pewnie o tym s艂ysza艂a艣. O tych okropnych ludziach, kt贸rzy chcieli sprzeciwi膰 si臋 kr贸lowi i ukra艣膰 jego bro艅. Kt贸rzy pod艂o偶yli ogie艅 na jego statku i wysa­dzili w powietrze znajduj膮cy si臋 tam proch. Jego cz臋艣膰 wypali艂a w moj膮 twarz. Pewnie tu偶 po tym wy­padku by艂em jeszcze brzydszy, ta krew...

Dziewczyn臋 przeszed艂 dreszcz.

- Boli ci臋 to?

- Twarz nie. Ona tylko zastyg艂a w t臋 mask臋. Ale mam uszkodzone rami臋. Boli mnie noga. Plecy nigdy nie b臋d膮 zdrowe...

Anna Kajsa oddycha艂a z trudem. Oczywi艣cie, on by艂 odra偶aj膮cy. Ta jego chropowata sk贸ra, jakby kto艣 formowa艂 jego twarz w glinie i znudzi艂 si臋 tym, za­nim zdecydowa艂, jakie b臋dzie mia艂a rysy... I ta bry艂a gliny zastyg艂a tak, 偶e nie m贸g艂 ju偶 nic z ni膮 zrobi膰. Pozostawi艂 tylko otwory na oczy, nos i usta.

By艂a to twarz, kt贸ra si臋 mog艂a przy艣ni膰. Nie by艂a re­alna ani cz艂owiecza. Ale p艂on臋艂y w niej oczy: mi艂e, me­lancholijne, zmieniaj膮ce kolor, przekazuj膮ce uczucia...

No i ten g艂os.

G艂os, kt贸ry dotar艂 do niej, zanim otworzy艂a oczy i ujrza艂a jego mask臋. G艂os, kt贸ry by艂 naj艂agodniejszy spo艣r贸d tych, jakie s艂ysza艂a. Mi臋kszy od puchu.

Anna Kajsa wiedzia艂a, 偶e wewn膮trz Ailo jest 艂adny.

- Nie przestrasz臋 si臋 ciebie ju偶 wi臋cej - rzuci艂a nie­mal pewnie. Nadal dr偶a艂a, ale wiedzia艂a ju偶, kim on jest.

Wierzy艂a, 偶e Ailo nie stanowi dla niej niebezpie­cze艅stwa. Mia艂a do艣wiadczenie. Umia艂a przeczu膰, kt贸ry z m臋偶czyzn mo偶e j膮 skrzywdzi膰. Wielu mia艂o w sobie co艣, czego si臋 ba艂a. Nie lubi艂a, gdy jej doty­kano, cho膰by ca艂kiem niewinnie.

Nawet ojciec przestraszy艂 j膮 swoj膮 mocn膮 sylwetk膮. William te偶 by艂 pot臋偶ny, ale z nim czu艂a si臋 bezpiecz­nie. Dla niego kobiety by艂y lud藕mi. Dla jej przyrod­niego brata istnia艂a tylko jedna kobieta: jego 偶ona. W jego obecno艣ci oddycha艂a z ulg膮.

Knut pewnie te偶 by艂 taki, ale jeszcze nie mia艂a co do tego pewno艣ci.

Ailo by艂 jedynym m臋偶czyzn膮 poza Williamem, przy kt贸rym mog艂a czu膰 si臋 bezpiecznie.

Anna Kajsa mo偶e by艂a jeszcze dzieckiem. Ale mia­艂a do艣wiadczenie kobiety, kt贸ra 偶y艂a d艂ugo i dozna艂a wi臋cej cierpienia, ni偶 mog艂a znie艣膰.

Czu艂a wyra藕nie, kiedy napotka艂a przyjaciela.

- To dobrze - u艣miechn膮艂 si臋 Ailo. I Anna Kajsa dostrzeg艂a ten u艣miech. Jako jedna z niewielu ludzi odgad艂a, 偶e ten skurcz nieuformowanej twarzy oznacza u艣miech.

- Nie lubi臋 straszy膰 ludzi - doda艂.

- Czy to dlatego tu mieszkasz, a nie w domu? Cho­wasz si臋?

Ailo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Ja sam tak chcia艂em. Chyba rozumiesz, dlaczego... Dziewczyna nie odpowiedzia艂a. Ale mo偶e rozumia艂a.

- Ja mam tu pozosta膰 do czasu, a偶 si臋 stan臋 dam膮 - oznajmi艂a z ironi膮. Teraz, gdy go zaakceptowa艂a, m贸­wi艂a wi臋cej. Jej wzrok zwr贸ci艂 si臋 na po艂udnie, w stro­n臋 l膮du. Ailo dostrzeg艂 cie艅 l臋ku w jej m艂odej twarzy, kt贸ra czasem wydawa艂a si臋 zbyt dojrza艂a. Nie wiedzia艂, sk膮d bra艂y mu si臋 takie my艣li. Po prostu si臋 pojawia艂y.

- Nie s膮dz臋, 偶eby to nast膮pi艂o. My艣lisz, 偶e wtedy b臋d臋 mog艂a tu zosta膰? Na zawsze?

W jej g艂osie p艂on臋艂a nadzieja. Ailo uderzy艂a my艣l, 偶e wi臋kszo艣膰 dziewcz膮t w jej wieku za艂ama艂aby r臋ce z rozpaczy, gdyby mia艂y przebywa膰 na wyspie, odci臋­te od 艣wiata. B艂aga艂yby, 偶eby je st膮d wywie藕膰.

Ale Anna Kajsa nie by艂a zwyk艂膮 dziewczyn膮. Ailo czu艂, 偶e musi o niej porozmawia膰 z Maj膮.

- Naprawd臋 by艣 chcia艂a?

Energicznie pokiwa艂a g艂ow膮, a偶 frun臋艂a jej grzyw­ka. Ale d艂onie nadal trzyma艂a zaci艣ni臋te. Cia艂o zdra­dza艂o strach. To strach j膮 kr臋powa艂. Czeg贸偶 to mo­g艂a si臋 ba膰 Anna Kajsa? Ailo 偶y艂 w przekonaniu, 偶e tylko on wzbudza strach.

Musia艂o j膮 przera偶a膰 co艣 na l膮dzie. Ale nie wolno mu pyta膰!

- Maja i William na pewno pozwol膮 ci tu pozosta膰 tak d艂ugo, jak b臋dziesz chcia艂a - powiedzia艂 Ailo z przekonaniem.

- Ale on... Marcus Runefelt...

Zn贸w zblad艂a. Czyli jedna z os贸b, kt贸rych si臋 ba­艂a, to Marcus Runefelt. Jej ojciec. Ailo m贸g艂 to zrozu­mie膰. Stary Runefelt wzbudza艂 takie uczucia. Ailo po­dejrzewa艂 jednak, 偶e w gruncie rzeczy nie o to chodzi.

- On nie jest Wszechmog膮cym - rzuci艂 szorstko. Dziewczyna spu艣ci艂a wzrok, jakby to swobodne u偶ycie okre艣lenia Boga j膮 kr臋powa艂o.

- On nie mo偶e ci臋 do niczego zmusi膰. Nie chce - poprawi艂 si臋. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e Runefelt jest te­raz prawnym opiekunem dziewczyny i jednak mo偶e j膮 zmusi膰. Ona te偶 to wiedzia艂a.

- Kiedy przyjecha艂a艣? Wczoraj?

Pokiwa艂a l臋kliwie g艂ow膮.

- Z Williamem... Ailo zrozumia艂, 偶e nie mieli czasu, by mu o niej powiedzie膰.

- Nie mog艂am zasn膮膰 - t艂umaczy艂a. - Musia艂am wyj艣膰 z domu. Nikt jeszcze nie wsta艂.

- Ciesz臋 si臋, 偶e si臋 spotkali艣my. Cho膰 pewnie by­艂oby lepiej, gdyby艣my poznali si臋 w inny spos贸b...

Anna Kajsa u艣miechn臋艂a si臋. By艂a taka s艂odka, gdy si臋 u艣miecha艂a. Ailo czu艂, 偶e ju偶 wkrad艂a si臋 w jego serce. Sta艂a si臋 jakby m艂odsz膮 siostr膮. Jego rodzina wci膮偶 si臋 rozrasta艂a! I wi臋zy krwi niewiele maj膮 z tym wsp贸lne­go. Wi臋zy duchowe s膮 wa偶niejsze. S膮 bardziej pewne.

- Mog臋 zobaczy膰 tw贸j dom? Ailo zgodzi艂 si臋 i poszed艂 pierwszy. Pozostawi艂 na kominku p艂on膮cy ogie艅, lecz mimo to by艂o ch艂odno. Dopiero p贸藕niej promienie s艂o艅ca wpadaj膮ce przez okna pomaga艂y w ogrzaniu wn臋trza kamiennego domku.

Jej oczy dostrzeg艂y wszystko. Meble z poprzedniej epoki, kt贸re Maja tu kaza艂a przenie艣膰 i kt贸re nie pa­sowa艂y do tego wn臋trza. Dom zbudowany by艂 dla grubo ciosanych mebli dla s艂u偶by.

Zmarszczy艂a nos.

- Co, nie podoba ci si臋? - zdziwi艂 si臋 z u艣miechem.

- Tu nie jest jak w tym du偶ym domu. To nie ty to urz膮dza艂e艣.

Mia艂a bystre spojrzenie.

- To Maja - odpowiedzia艂 i za艣mia艂 si臋. Z艂apa艂 si臋 na my艣li, 偶e wieki ca艂e ju偶 tak si臋 nie 艣mia艂, nie czu艂 takiej rado艣ci jak teraz. Teraz odkry艂, 偶e nadal umie si臋 艣mia膰.

Wszystko dzi臋ki tej dziewczynie, kt贸ra wci膮偶 sta­nowi艂a dla niego zagadk臋.

- Zauwa偶y艂am. Rozgl膮da艂a si臋, zmru偶ywszy oczy. Zmarszczy艂a brwi. Jej oczy rozja艣ni艂y si臋, by艂y jak przejrzysta woda.

- Ale nie zmieni艂a wszystkiego. Du偶o zosta艂o po sta­remu. To nie jest dom dla pa艅stwa. Nie chcia艂a tak...

- Nie uda艂oby si臋 - stwierdzi艂 Ailo. - Dom jest za ma艂y.

- No i ty by艣 tak nie chcia艂? By艂a bystra.

- Nie chcia艂bym.

- S膮dz臋, 偶e o tym wiedzia艂a - rzek艂a Anna Kajsa. Usiad艂a na stole, kt贸ry sta艂 po艣rodku pokoju. Ailo stara艂 si臋, 偶eby przynajmniej on by艂 posprz膮tany. Po­za tym ma艂o si臋 przejmowa艂 porz膮dkiem. - Chcia艂a, 偶eby on pasowa艂 do ciebie.

Sk膮d taka przenikliwo艣膰 u tej m艂odej dziewczyny?

- Widz臋 takie rzeczy - odpar艂a, mimo 偶e Ailo nie zada艂 tego pytania. - Patrz臋 na to, czym ludzie si臋 ota­czaj膮, i wtedy rozumiem ich lepiej.

- To jest jaki艣 spos贸b - przyzna艂 Ailo. - Ale r贸w­nie du偶o mo偶na uzyska膰, rozmawiaj膮c.

Umkn臋艂a mu spojrzeniem i nie odpowiedzia艂a.

Ailo zrozumia艂, 偶e taka rozmowa jak ta z nim te­raz nie jest dla niej czym艣 zwyczajnym. Nieoczeki­wanie zdoby艂 zaufanie dziewczyny i wiedzia艂, 偶e mu­si bardzo uwa偶a膰, by go nie straci膰. W niej by艂o co艣 nieuchwytnego, co艣 trudnego do okre艣lenia.

- Ale i tak wiele wyczyta艂a艣 z tego pokoju - po­chwali艂 j膮 Ailo nie na tyle szybko, 偶eby uzna艂a to za k艂amstwo lub za zaprzeczenie wypowiedzianych s艂贸w.

Jej twarz rozja艣ni艂a si臋.

By艂a tak m艂oda, 偶e nie wyczuwa艂a zmian nastroju.

To wiedzia艂. Ale wiedzia艂 tak偶e, 偶e na pewno nie by­艂a przeci臋tna.

- Tyle tu 艂adnych rzeczy... Jej wzrok zatrzyma艂 si臋 na jednej z jego srebrnych mis, potem na innej ze zdobieniami kwiatowymi. Ailo najch臋tniej czerpa艂 motywy z natury, ze 艣wiata ro艣lin i zwierz膮t. Tych modeli nie odpycha艂 jego wygl膮d. Za­wsze mia艂 je pod r臋k膮 i nie musia艂 z nimi rozmawia膰.

- Ciesz臋 si臋, 偶e tak uwa偶asz. Spostrzeg艂a, 偶e jego oczy rozja艣ni艂y si臋 w u艣miechu.

- To ja je zrobi艂em. Oczy dziewczyny rozszerzy艂y si臋 w zdumieniu.

Zsun臋艂a si臋 ze sto艂u. Musia艂a podbiec do tych przed­miot贸w, dotkn膮膰 ich pieszczotliwie, pog艂adzi膰...

Ailo zrozumia艂, 偶e stworzy艂 co艣, co dawa艂o rado艣膰.

Zrozumia艂 te偶, 偶e Anna Kajsa umia艂a dostrzega膰 pi臋kno, mimo 偶e nigdy si臋 o nim nie uczy艂a.

Istnia艂o w niej, tak samo jak w nim. Mia艂a do tego serce. Ailo poczu艂 nagle, 偶e mo偶e jednak nie jest sa­motny. Ze jest kto艣, kto potrafi zrozumie膰 t臋 cz臋艣膰 jego duszy du偶o lepiej ni偶 Maja. Dla Mai jego prace nie znaczy艂y zbyt wiele...

- Robisz te偶 bi偶uteri臋? - spyta艂a.

- Rzadko - odpar艂. Wszystko, co pr贸bowa艂 stworzy膰, zamienia艂o si臋 w figurk臋 odlatuj膮cego ptaka. To bola艂o.

- Ale umiesz? Potwierdzi艂. Zamilk艂a na d艂u偶sz膮 chwil臋. Walczy艂a ze sob膮, a偶 w ko艅cu spyta艂a:

- M贸g艂by艣 zrobi膰 dla mnie ozdob臋? Powinnam mie膰 co艣 takiego, skoro mam zosta膰 dam膮... Bardzo bym chcia­艂a, 偶eby艣 to ty j膮 zrobi艂. Czy m贸g艂by艣 zrobi膰 co艣, co...

- ... by艂oby tob膮? - doko艅czy艂 za ni膮.

Anna Kajsa pokiwa艂a g艂ow膮. Jej palec b艂膮dzi艂 wzd艂u偶 艂odygi ro艣liny na obrze偶u misy.

- Powinna艣 by膰 kwiatem - stwierdzi艂. Oczy jej si臋 rozszerzy艂y pytaj膮co.

- Dlaczego kwiatem?

Na pewno nie by艂a uciekaj膮cym ptakiem, to wie­dzia艂, ale nie m贸g艂 jej tego powiedzie膰.

- Widz臋 ciebie jako kwiat - odpar艂 po prostu. - Ja­ko bratek. Delikatny, ale taki, 偶e gdy ju偶 si臋 na nie­go spojrzy, nie mo偶na oczu oderwa膰.

Jej policzki lekko por贸偶owia艂y. Twarz si臋 zamkn臋­艂a. U艣miech znik艂.

Ailo zastanawia艂 si臋, czy w jego s艂owach by艂o co艣 niew艂a艣ciwego.

- Zrobi臋 dla ciebie t臋 ozdob臋 - rzuci艂 pospiesznie. - Ten kwiat...

Nie odpowiedzia艂a. Odstawi艂a mis臋. Spojrza艂a na niego tak, jakby j膮 zawi贸d艂. Ailo nie m贸g艂 si臋 domy艣­li膰, dlaczego.

- Musz臋 wraca膰 - oznajmi艂a tylko. - S膮dz膮 pewnie, 偶e uciek艂am.

I posz艂a.

Bez s艂owa wyja艣nienia.

Ailo wiedzia艂 ju偶, 偶e zrobi ten bratek w z艂ocie.

Zastanawia艂 si臋, co mog艂o spowodowa膰 zmian臋 w zachowaniu dziewczyny, co przes艂oni艂o jej twarz.

Nie wiedzia艂 jeszcze, 偶e sprawi艂o to jego jedno spoj­rzenie, w kt贸rym zdradzi艂 si臋 jako m臋偶czyzna. Gdy spojrza艂 na ni膮 tak, jak patrzy m臋偶czyzna na 艂adn膮 ko­biet臋. Wtedy wznios艂a mur. On na tyle odgrodzi艂 si臋 od tej sfery 偶ycia, 偶e tego nie spostrzeg艂. Nie zrozumia艂.

Ailo nie zna艂 prze偶y膰 Anny Kajsy. Jeszcze nie.

11

To Anjo opowiedzia艂a mu o Annie Kajsie. Dopie­ro po po艂udniu poszed艂 do du偶ego domu. Przez ca艂y dzie艅 stara艂 si臋 naszkicowa膰 idealny bratek.

Anjo napotka艂 w altanie. Siedzia艂a tam i szy艂a, jak zwykle. Ailo zachwyci艂a jej bujno艣膰. By艂a tak 艂adna, promieniej膮ca od wewn膮trz. Przypomina艂a s艂o艅ce, kt贸re dawa艂o ciep艂o i 艣wiat艂o. Wygl膮da艂a m艂odo, wy­dawa艂a si臋 szcz臋艣liwa i spe艂niona.

Ailo cieszy艂 si臋 z jej powodu. Pami臋ta艂, jaka by艂a kiedy艣. Pami臋ta艂 t臋 Anjo, kt贸ra pracowa艂a jako ku­charka namiestnika w Alcie.

Bo偶e, jak to by艂o dawno!

- Ale偶 mnie zaskoczy艂e艣! - za艣mia艂a si臋 do niego Anjo. Jej d艂onie na chwil臋 przerwa艂y prac臋. W altanie by艂o ch艂odno, ale nie zimno. Wiatr i zi膮b pozosta艂y na zewn膮trz.

Podszed艂 do niej i d艂ugo na ni膮 patrzy艂.

- Jeste艣 艂adna - powiedzia艂. - Cholernie 艂adna!

Anjo roze艣mia艂a si臋 z ca艂ego serca, a偶 musia艂a przy­trzyma膰 brzuch, kt贸ry falowa艂 jak morze podczas bu­rzy.

- 艁atwo da艂abym si臋 oszuka膰 - stwierdzi艂a, gdy si臋 uspokoi艂a. W oczach nadal mia艂a ogniki. - Troch臋 poko艂ysa艂am ma艂e, cho膰 i tak jest ruchliwe, powiem ci! - Po艂o偶y艂a jedn膮 d艂o艅 tam, gdzie nosi艂a nowe 偶ycie.

- Pozwalaj膮 ci tu samej siedzie膰?

Pokiwa艂a g艂ow膮 i poklepa艂a 艂awk臋 ko艂o siebie. Ailo pos艂usznie usiad艂.

- Co gorsza, wszyscy odp艂yn臋li... Anjo naprawd臋 wygl膮da艂a bardzo 艂adnie, gdy si臋 u艣miecha艂a. Oczami pe艂nymi u艣miechu napotka艂a za­troskane spojrzenie Ailo.

- Anna Kajsa potrzebowa艂a ubra艅 - wyt艂umaczy艂a. - Pozna艂e艣 j膮, prawda? M贸wi艂a nam.

- To dziwne dziecko - pokiwa艂 g艂ow膮 Ailo. Anjo nie odpowiedzia艂a od razu.

- Pop艂yn臋li do krawcowej, kt贸ra szyje dla nich od lat. Knut si臋 przy艂膮czy艂, poniewa偶 William dowie­dzia艂 si臋, 偶e kto艣 sprzedaje gospodarstwo. A Maja chce sprowadzi膰 lekarza, 偶eby tu pozosta艂 do czasu mojego rozwi膮zania.

- Ale postarasz si臋 nie zrobi膰 tego, gdy jestem tu sam ze s艂u偶b膮?

艢miech Anjo jakby rozja艣ni艂 艣ciany wok贸艂 nich. Spowa偶nia艂a po chwili.

- Co s膮dzisz o Annie Kajsie? Ona nic nie powiedzia­艂a o spotkaniu z tob膮, poza tym 偶e si臋 poznali艣cie...

- Przyzna艂a, 偶e si臋 przestraszy艂a? Anjo potwierdzi艂a skinieniem g艂owy.

- To dziwna dziewczyna. M艂oda, a zarazem nie­zwykle dojrza艂a. I taka zal臋kniona...

Spojrza艂 na Anjo, a potem na szklan膮 艣cian臋. Mat­ka Williama mia艂a poczucie pi臋kna. Altana by艂a tego dowodem, ta kobieta pozostawi艂a w niej cz膮stk臋 sa­mej siebie.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e si臋 zbli偶yli艣my, 偶e m贸wili艣my tym samym j臋zykiem, 偶e mnie zaakceptowa艂a. By艂a ta­ka ufna! I nagle to si臋 zmieni艂o, ona sta艂a si臋 inna, jak­by wznios艂a lodow膮 艣cian臋 pomi臋dzy nami. I posz艂a...

Anjo od艂o偶y艂a rob贸tk臋. Poczeka艂a, a偶 Ailo sko艅­czy. Uj臋艂a go za r臋k臋 i 艣cisn臋艂a mocno.

- Mam nadziej臋, 偶e odzyskasz jej zaufanie, Ailo. Ona potrzebuje przyjaciela, biedaczka. Ale nie wybie­rze byle kogo. S膮dz臋, 偶e ty si臋 nadajesz. Mam nadzie­j臋, 偶e to tobie oka偶e ufno艣膰, 偶e do ciebie b臋dzie mog­艂a si臋 zwr贸ci膰. Wierz臋, 偶e masz si艂臋, by jej pom贸c.

- Co jej si臋 sta艂o?

Anjo nabra艂a powietrza i opowiedzia艂a mu histo­ri臋 偶ycia Anny Kajsy tak jak j膮 us艂ysza艂a.

To nie by艂a bajeczka dla grzecznych dzieci. Ailo mia艂 'w艣ciek艂o艣膰 w spojrzeniu, gdy sko艅czy艂a. Teraz on potrzebowa艂 d艂oni Anjo.

- Biedna ma艂a! - rzuci艂 z g艂臋bi serca. Teraz j膮 lepiej rozumia艂. Ale nadal pozostawa艂a dla niego bratkiem. Intensywnie niebieskim bratkiem, kt贸ry zapo偶yczy艂 kolor od wieczornego nieba i g贸rskich jezior. - Teraz rozumiem, dlaczego tak j膮 cieszy艂o, 偶e mo偶e tu by膰. - Nadal czu艂, jak szalej膮 w nim gniew i bezsilno艣膰. Nie m贸g艂 znale藕膰 dla tych uczu膰 uj艣cia, nie by艂 w sta­nie pom贸c Annie Kajsie. Ona potrzebowa艂a teraz ko­go艣 godnego zaufania, kogo艣, kto by m贸g艂 by膰 dla niej rodzin膮. Kto potrafi艂by sprawi膰, 偶e odzyska艂aby wia­r臋 w ludzi, w m臋偶czyzn. Kogo艣, kto by jej nigdy nie zawi贸d艂, do kogo mog艂aby si臋 zawsze zwr贸ci膰.

- Postaram si臋 - obieca艂. - Ale wiele zale偶y od niej.

- Pewnie wi臋ksza cz臋艣膰 - odpar艂a Anjo m膮drze.

Ailo pozosta艂 jeszcze razem z ni膮. Patrzy艂, jak szy­je. Rozmawiali. O dziecku, kt贸re si臋 mia艂o urodzi膰. O Mai. O Williamie. Wr贸cili do czas贸w sp臋dzonych na p艂askowy偶ach p贸艂nocy. Odkryli, 偶e oboje za nimi t臋skni膮. Ale oboje te偶 wiedzieli, 偶e 偶adne z nich nie odwa偶y si臋 na powr贸t tam.

Nie siedzia艂 d艂ugo. Nie chcia艂 spotka膰 si臋 z pozosta­艂ymi. Potrzebowa艂 czasu na przetrawienie historii An­ny Kajsy. Musia艂 to zrobi膰, zanim ponownie spojrzy jej w oczy, inaczej dziewczyna pozna, co on teraz czu­je. Mia艂a bystre spojrzenie. Ju偶 rozumia艂, dlaczego.

To ona musia艂a go zaakceptowa膰. Wszystko opie­ra艂o si臋 na jej zaufaniu.

Ailo wiedzia艂 bardzo dobrze, 偶e w艂a艣nie on powinien okaza膰 si臋 godny tego zaufania. Chcia艂 zosta膰 jej przy­jacielem. Sta艂o si臋 to jego nowym celem 偶ycia. Mo偶e nie naj艂atwiejszym, ale jego 偶ycie i tak nigdy nie by艂o 艂atwe.

- Znasz miejsca, gdzie rosn膮 bratki? - spyta艂 nagle Anjo.

Spojrza艂a na niego ze zdziwieniem.

- Bratki? - powt贸rzy艂a.

- Bratki.

- Wiosn膮 zakwit艂o kilka przy schodach. Nie pami臋­tam, czy nadal tam rosn膮. Ale mo偶e masz na my艣li dzikie bratki?

O nich te偶 my艣la艂. Bujaj膮ce si臋 na d艂ugich 艂ody偶­kach, pe艂ne ch臋ci 偶ycia, drobne i 艂adne.

- Chyba na nie te偶 jest za p贸藕no - westchn膮艂.

- Dlaczego bratki? - nie poddawa艂a si臋 Anjo.

- Nie s膮dzisz, 偶e pasuj膮 do Anny Kajsy? - odpar艂 pytaniem.

- Ty chyba widzisz zbyt du偶o, m贸j Ailo - powie­dzia艂a w zamy艣leniu. - Mam nadziej臋, 偶e znajdziesz te bratki. Ona nigdy nie dosta艂a nic pi臋knego, nic, co by by艂o zrobione z my艣l膮 o niej...

Gdy Ailo przyszed艂 do nich nast臋pnego dnia, zo­baczy艂 Ann臋 Kajs臋 z Henrikiem i Kar艂em. Pi臋knie wy­gl膮da艂a, gdy bieg艂a z malcami po zielonej trawie. Jej jasne w艂osy l艣ni艂y niczym pole pszenicy, b艂臋kitna, prosta sukienka furkota艂a na wietrze.

- Ma do nich podej艣cie - zwierzy艂a si臋 mu Anjo. - Obie z Maj膮 ju偶 teraz jeste艣my jej bardzo wdzi臋czne. Wiem, 偶e maluchy s膮 s艂odkie, ale potrafi膮 te偶 mocno zm臋czy膰...

Za艣mia艂a si臋.

- No i strat膮 czasu by艂oby posadzenie jej do hafto­wania. Obie z Maj膮 zje偶y艂y si臋 na sam膮 propozycj臋. Dziewczyna nienawidzi tego r贸wnie mocno jak two­ja siostra.

Ch艂opcy dostrzegli Ailo. Nawet Anna Kajsa nie by艂a ich w stanie utrzyma膰. Ma艂e stopki pop臋dzi艂y do tego wujka, kt贸ry wygl膮da艂 gro藕nie, a kt贸ry by艂 taki mi艂y.

Ailo schwyci艂 piszcz膮cych malc贸w, okr臋ci艂 ich na­oko艂o, a偶 krztusili si臋 ze 艣miechu. Na koniec ca艂a tr贸j­ka upad艂a na traw臋, wyczerpana.

Anna Kajsa z wahaniem pod膮偶y艂a za ch艂opcami. W ko艅cu pozostawali pod jej opiek膮. A Ailo by艂 przy­jacielem. 呕a艂owa艂a, 偶e tak wtedy zareagowa艂a. On by艂 mi艂y.

Ale poczu艂a ten dawny, d艂awi膮cy strach. Po prostu uciek艂a.

Ailo nie mia艂 z艂ych zamiar贸w. Wiedzia艂a o tym. Prze­cie偶 pozwoli艂 jej odej艣膰. To zawini艂a jej wyobra藕nia.

Ailo r贸偶ni艂 si臋 od innych m臋偶czyzn.

I to czym艣 wi臋cej ni偶 tylko oszpecon膮 twarz膮.

Anna Kajsa d艂ugo my艣la艂a w nocy. O nim te偶. Je­go twarz, czy nie twarz, stawa艂a jej przed oczami. Czu艂a wtedy, 偶e chce krzycze膰. Ale co艣 w niej zasta­nawia艂o si臋, jak on m贸g艂 wygl膮da膰 kiedy艣.

Anjo m贸wi艂a, 偶e by艂 niezwykle przystojny. Chyba najprzystojniejszy ze wszystkich m臋偶czyzn, jakich zna艂a. Wtedy Knut chrz膮kn膮艂 i spyta艂, dlaczego w ta­kim razie nie zagarn臋艂a dla siebie tego pi臋knisia...

Za艣miali si臋, ale Anna Kajsa nadal nie wiedzia艂a, jak Ailo kiedy艣 wygl膮da艂.

Patrzy艂a na Anjo i Knuta, na ich g艂owy pochylone ku sobie, na oczy niemal m贸wi膮ce do siebie... Poczu艂a, jak zimny pot sp艂ywa jej po plecach. Musia艂a od nich odej艣膰.

Podesz艂a teraz z wahaniem do Ailo le偶膮cego w tra­wie z malcami na brzuchu. By艂 zarazem i koniem, i trollem. Mia艂 dobry 艣miech. Ch艂opcy go lubili. 艢mia­li si臋 i piszczeli, a ich ma艂e r膮czki pr贸bowa艂y go 艂a­skota膰. Nie wydawa艂o si臋, 偶eby to specjalnie odczu­wa艂, ale 艣mia艂 si臋 i podskakiwa艂, 偶eby ich nie zawie艣膰.

Najpierw dostrzeg艂 brzeg jej sukienki. By艂a jasno­niebieska jak styczniowe niebo tu, w Finlandii. Z ciemniejszym brzegiem wzd艂u偶 do艂u.

To by艂o jedyne przybranie, ale tak m艂oda dziewczy­na nie potrzebowa艂a ozd贸b. By艂a 艂adna sama w sobie.

M艂odo艣膰 by艂a 艂adna.

Ailo ze 艣miechem uwolni艂 si臋 od natr臋tnych r膮czek. Pozwoli艂 ch艂opcom zawisn膮膰 na swojej szyi. Lubi艂 ba­wi膰 si臋 z nimi. M贸g艂 sobie wyobra偶a膰, 偶e naprawd臋 jest ojcem. By艂y to momenty otoczone z艂ocist膮 po艣wiat膮.

Ale tak偶e Anna Kajsa promieniowa艂a tak膮 po艣wia­t膮. Tak偶e Anna Kajsa by艂a wa偶na.

Uda艂o mu si臋 usi膮艣膰, nie wypuszczaj膮c z obj臋膰 sio­strze艅ca i bratanka.

Pozdrowi艂 dziewczyn臋 艂agodnie. Zrobi艂 to pierwszy, poniewa偶 ona od razu straci艂a ca艂膮 odwag臋 i sta艂a tyl­ko z p艂on膮cymi policzkami i spuszczonym wzrokiem.

- Wczoraj ca艂y dzie艅 szuka艂em bratk贸w - powiedzia艂.

Zerkn臋艂a na niego szybko. Dostrzeg艂a powag臋 w spojrzeniu.

- Znalaz艂e艣?

- Tak, wiele. W nocy je szkicowa艂em. Musia艂em na­rysowa膰 wszystkie. 呕aden nie jest ca艂kiem podobny do drugiego, wiesz?

Pokr臋ci艂a g艂ow膮. K膮ciki ust ostro偶nie unios艂y si臋 w g贸r臋.

- Co teraz robisz?

- Wyrze藕bi臋 kilka w drewnie, zobacz臋, jak wyjd膮. Wybior臋 naj艂adniejszego. Zrobi臋 form臋 z gipsu, po­tem w glinie. W ko艅cu wytopi臋 naj艂adniejszego w z艂o­cie - dla ciebie.

Anna Kajsa uciek艂a wzrokiem.

Nie mog艂a temu uwierzy膰. Ale on potrafi艂 wywo­艂a膰 przed jej oczami ten obraz, sprawi膰, 偶eby zaprag­n臋艂a owego cude艅ka r贸wnie mocno jak on. Mimo to nie umia艂a sobie wyobrazi膰 bratka innego ni偶 zwy­k艂y.

Nie mog艂a te偶 uwierzy膰, 偶e dostanie prezent.

Anna Kajsa ba艂a si臋 dozna膰 zawodu.

- Mo偶esz przyj艣膰 zobaczy膰 rysunki...

Patrzy艂a w dal. Jej twarz by艂a tak m艂oda, tak naga. Spojrzenie b艂膮dzi艂o, by nie m贸g艂 go 艣ci膮gn膮膰. Chcia艂a. I nie chcia艂a.

- Mo偶esz wzi膮膰 dzieci - zaproponowa艂. - Lubi膮 tam przebywa膰. Uwielbiaj膮 bawi膰 si臋 w piasku. Nic nie szkodzi, je艣li co艣 st艂uk膮 w domku, to niewa偶ne.

Ailo chcia艂 stworzy膰 wra偶enie, 偶e to ma by膰 zwy­k艂a wycieczka. I 偶e nie chodzi tylko o ni膮, skoro ma wzi膮膰 ze sob膮 ch艂opc贸w.

- Mo偶emy poprosi膰 o koszyk z jedzeniem i rusza­my - doda艂. Got贸w by艂 odgry藕膰 sobie j臋zyk, bo wy­da艂o mu si臋, 偶e zbytnio naciska艂.

Ona jednak prawie nie s艂ucha艂a. Wreszcie jej wzrok na chwil臋 spocz膮艂 na Ailo.

- B臋d臋 mog艂a wybra膰 kwiat, z kt贸rego zrobisz dla mnie ozdob臋?

Potwierdzi艂.

- Mo偶emy i艣膰 teraz? Ailo z trudem podni贸s艂 si臋 na nogi. U艣miechn膮艂 si臋 do malc贸w, kt贸rzy mieli ju偶 kwa艣ne miny. Wujek nie zajmowa艂 si臋 nimi od niesko艅czenie d艂ugiego czasu!

- Czy te dwa urwisy maj膮 ochot臋 na wypraw臋 z Ann膮 Kajs膮 i starym wujkiem Ailo?

Zachwycony wrzask powiedzia艂 mu, 偶e z pewno­艣ci膮 maj膮.

Ailo pok艂usowa艂 w stron臋 domu z jednym ch艂op­cem na barana, a z drugim na r臋ku. Anna Kajsa sz艂a kilka krok贸w za nimi. Z wahaniem, ale sz艂a.

Anjo opu艣ci艂a zas艂on臋 i odsun臋艂a si臋 od okna. Po­s艂a艂a Mai spojrzenie pe艂ne radosnego triumfu.

- Wiedzia艂am! Wiedzia艂am, 偶e Ailo b臋dzie umia艂 przebi膰 si臋 przez jej lodow膮 pow艂ok臋.

- Nie ciesz si臋 za wcze艣nie! - ostudzi艂a j膮 Maja. Jed­nak i ona si臋 radowa艂a. Anna Kajsa potrzebowa艂a kogo艣, kto b臋dzie j膮 rozumia艂. Wiedzia艂a, 偶e sama nie potrafi do niej dotrze膰. - Byle tylko nie zbli偶yli si臋 za bardzo! - doda艂a cicho. - By艂oby to dla nich nieszcz臋艣cie...

- Za wcze艣nie na smutki - stwierdzi艂a Anjo. Ale i jej ta my艣l przesz艂a przez g艂ow臋.

- Ailo nie pozwoli na to - oznajmi艂a Maja. Dobieg艂 ich odg艂os biegn膮cych dzieci臋cych st贸p.

Skierowa艂y si臋 w stron臋 kuchni.

- Ailo nigdy nie dopu艣ci, 偶eby zn贸w dozna膰 zawo­du - doda艂a.

- Nie, Ailo nie - odpar艂a Anjo. - Ale nic nie wiemy o dziewczynie. To, co przesz艂a, pozostawi艂o g艂臋­bokie 艣lady w jej duszy. Jak 艣wie偶o zorane bruzdy. Z艂e by艂oby pozostawia膰 nowe...

Maja pokiwa艂a g艂ow膮. Szwagierki spojrza艂y sobie w oczy. Wiedzia艂y to samo. My艣la艂y to samo.

Oczywi艣cie, dozna艂y ulgi na my艣l, 偶e Ailo zdoby­wa艂 zaufanie Anny Kajsy. Nie t艂umi艂o to jednak stra­chu, kt贸ry obie czu艂y.

Wisia艂 jeszcze w powietrzu, gdy Ailo wszed艂 do kuchni. Stan膮艂 przy drzwiach.

- Hu, hu, czuj臋 tu chrze艣cija艅sk膮 krew - odezwa艂 si臋 s艂owami trolla z norweskiej bajki.

Rozlu藕ni艂o to atmosfer臋. 艢miech Anjo i Mai by艂 jednak nieco wymuszony.

- Straszek i Ponurek maj膮 ochot臋 p贸j艣膰 ze mn膮 na wypraw臋. I z Ann膮 Kajs膮. Bierzemy ze sob膮 koszyk z jedzeniem. Wi臋c je艣li zastaniecie pust膮 spi偶ark臋, b臋­dziecie wiedzie膰, gdzie si臋 to wszystko podzia艂o.

By艂 tak beztroski i zadowolony. Taki, jakim go pa­mi臋ta艂y z bardzo, bardzo odleg艂ych czas贸w...

Obie kobiety na to wspomnienie poczu艂y uk艂ucie w piersi.

Mo偶e niepotrzebnie si臋 l臋ka艂y. Przecie偶 to mog艂o si臋 obr贸ci膰 na dobre i dla Ailo.

- Znalaz艂em bratki - zwr贸ci艂 si臋 Ailo do Anjo. - Ca­艂e masy. A teraz Anna Kajsa wybierze sobie jednego.

Anjo opowiedzia艂a Mai o jego planach. Maja pode­sz艂a do brata i potarga艂a mu w艂osy.

- Postaraj si臋, 偶eby 艂adnie wyszed艂, m贸j Ailo! Mo­偶e bratek stanie si臋 znakiem rodowym Anny Kajsy, tak jak ptak o rozpostartych skrzyd艂ach jest naszym...

- Zrobi臋 dla ciebie nowego - odpar艂. Nie chcia艂 roz­mawia膰 o dziewczynie z Maj膮 i Anjo. Domy艣la艂 si臋, 偶e jeszcze przed chwil膮 m贸wi艂y o nim. A w spojrzeniu Mai czai艂o si臋 co艣, czego nie potrafi艂 zdefiniowa膰. - Gdzie Knut i William?

- Jeszcze zostali - wyja艣ni艂a Anjo. - Ogl膮daj膮 go­spodarstwo, kt贸re mo偶e kupimy. Troch臋 si臋 rozlu藕­ni na Hailuoto.

- Dobrze jest tu z wami - wymkn臋艂o si臋 Mai szczerze. Te s艂owa pad艂y tak spontanicznie, 偶e i Ailo, i Anjo poczuli wzruszenie.

- Tak ca艂kiem nie znikniemy - pospieszy艂a z odpo­wiedzi膮 Anjo.

Ailo odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 Anny Kajsy. Us艂ysza艂 s艂aby szelest sukni, gdy dziewczyna schodzi艂a ze schod贸w.

Dzieciaki czeka艂y w kuchni. Ailo mia艂 nadziej臋, 偶e nie zd膮偶膮 napsoci膰.

- Wzi臋艂am cieplejsze kurtki dla ch艂opc贸w. - Anna Kajsa pokaza艂a je matkom, oczekuj膮c potwierdzenia.

Maj臋 zabola艂a pokora, jak膮 dziewczyna wobec nich okazywa艂a. Pozwoli艂y jej na przej臋cie cz臋艣ci odpowie­dzialno艣ci za ch艂opc贸w, 偶eby mia艂a si臋 czym zaj膮膰, poczu膰 si臋 potrzebna. To nie mia艂o by膰 tylko zabija­nie czasu jak haft.

A tymczasem ona wesz艂a w rol臋 guwernantki ni­czym uboga krewna.

Nie tak mia艂o by膰. Nie by艂a przecie偶 kim艣 spoza rodziny, by艂a siostr膮 Williama. Jedn膮 z nich.

呕adn膮 s艂u偶膮c膮.

O Bo偶e, a jakimi s艂owami w艂a艣ciwie poprosi艂a An­n臋 Kajs臋 o to, by si臋 zaj臋艂a dzie膰mi? Czy w艂a艣nie nie tak j膮 potraktowa艂a?

Maja mia艂a nadziej臋 偶e Ailo zdo艂a przekona膰 dziewczyn臋, 偶e Mai nie o to chodzi艂o. Mia艂a nadziej臋, 偶e przekona Ann臋 Kajs臋, 偶e tu nikt nie oczekuje od niej uni偶ono艣ci.

To nie po to u nich zamieszka艂a.

Ailo ni贸s艂 Henrika na ramionach, w ko艅cu syn Mai by艂 m艂odszy. Karl czul si臋 ca艂kiem du偶y, gdy tak szed艂 pomi臋dzy Ailo i Ann膮 Kajs膮, trzymaj膮c ich za r臋ce. Nie chcia艂 by膰 traktowany jak maluch, ale do­brze by艂o czu膰 u艣cisk d艂oni doros艂ych.

Anna Kajsa nios艂a koszyk z jedzeniem. Ailo chcia艂 go od niej wzi膮膰, ale ona zaprotestowa艂a stanowczo, twierdz膮c, 偶e kwestia jedzenia to domena kobiet. Zgodzi艂 si臋 cho膰by po to, by odczu艂a, 偶e ma racj臋.

Koszyk zreszt膮 nie by艂 ci臋偶ki. W ko艅cu nie wybie­rali si臋 na czterodniow膮 wycieczk臋...

Nie m贸wi艂a za du偶o podczas drogi przez las. Nie do niego. Oboje zwracali si臋 do ch艂opc贸w. Przez ostat­ni kawa艂ek drogi Ailo ni贸s艂 ju偶 obu. Ma艂e stopy Kar­la zm臋czy艂y si臋 d艂ug膮 w臋dr贸wk膮. I tak by艂 dzielny.

Gdy dotarli do domku, ch艂opcom nagle wr贸ci艂y si­艂y. W ko艅cu przybyli w nowe miejsce, kt贸re natych­miast musieli zbada膰. Zapomnieli, 偶e byli ju偶 tu wcze艣niej. Wszystko musieli zobaczy膰. Musieli siada膰 na pie艅kach, 艂azi膰 na czworakach wok贸艂 kamieni, cho­wa膰 si臋 za rogi domu, wspina膰 na schody i zje偶d偶a膰 z nich na kr膮g艂ych zadkach. Byli niezwykle zaj臋ci.

Anna Kajsa usadowi艂a si臋 na schodach i spojrza艂a na Ailo wyczekuj膮co. Jakby nie chcia艂a pyta膰 o co艣, o czym on sam powinien pami臋ta膰. Jakby nie chcia­艂a si臋 narzuca膰.

Ailo zrozumia艂 w przeb艂ysku intuicji, 偶e ona chce zobaczy膰 jego szkice. Od razu.

To przecie偶 przede wszystkim dlatego tu przysz艂a.

Nie powinien s膮dzi膰, 偶e mia艂a ku temu inne powo­dy. Przysz艂a tu, aby zobaczy膰 szkice. Aby wybra膰 bra­tek. Sw贸j w艂asny bratek.

Ailo wszed艂 do 艣rodka. Zostawi艂 za sob膮 otwarte drzwi, cho膰 wiedzia艂, 偶e ona i tak nie wejdzie. Nawet gdyby chcia艂a, to nie mog艂a, bo by艂a odpowiedzialna za Karla i Henrika. A Anna Kajsa traktowa艂a to za­danie z powag膮.

Po kr贸tkiej chwili wyszed艂 z teczk膮 pod pach膮, nio­s膮c wazonik z 偶ywymi bratkami. Postawi艂 go ko艂o niej, u艣miechaj膮c si臋 ostro偶nie. Kwiaty by艂y 偶贸艂te i niebieskie.

Rozsznurowa艂 teczk臋 i po艂o偶y艂 otwart膮 na jej ko­lanach, aby sama mog艂a ogl膮da膰. By艂a tam niezliczo­na ilo艣膰 szkic贸w bratk贸w. Niekt贸re rysowane ostr膮, grub膮 kresk膮. Inne delikatnie, niezwykle wiernie, wr臋cz zach臋caj膮ce, by wzi膮膰 je do r臋ki.

Anna Kajsa skupi艂a ca艂膮 swoj膮 uwag臋 na rysun­kach. Ailo w jednej chwili poczu艂 si臋 jak intruz, sto­j膮c tak przed ni膮.

Nie musia艂 pyta膰, co o nich s膮dzi. Widzia艂 to wy­ra藕nie w twarzy dziewczyny.

Nie zawsze udawa艂o jej si臋 skry膰 uczucia. Teraz na­wet nie pr贸bowa艂a.

Czu艂 si臋 tak, jakby j膮 podgl膮da艂. Odwr贸ci艂 si臋 wi臋c.

Rzuci艂 lekkim tonem, 偶e p贸jdzie zobaczy膰, co ro­bi膮 Straszek i Ponurek. Obdarzy艂 kiedy艣 tymi przy­domkami Karla i Henrika. Ch艂opcy byli zachwyceni, Ailo podejrzewa艂 jednak, 偶e Maja nie podziela ich zdania, cho膰 rozumia艂a jego 偶art.

Dzieci odnalaz艂 na pla偶y. Siedzia艂y tam, szcz臋艣li­we, obsypuj膮c si臋 nawzajem piaskiem.

Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e 偶adna z matek nie b臋dzie zachwycona, kiedy syn wr贸ci z piaskiem we w艂osach, ale uleg艂 urokowi chwili. Pozwoli艂 malcom obsypa膰 piaskiem tak偶e siebie.

Gdy nadesz艂a Anna Kajsa, wszyscy trzej zaj臋ci by­li budowaniem zamku. Ledwo us艂ysza艂 jej kroki. Po­rusza艂a si臋 bardzo cicho.

Gdy Ailo wspomina艂 tamten ranek, wydawa艂o mu si臋, 偶e s膮 dwie Anny Kajsy. Jedna przepe艂niona gory­cz膮, i druga taka jak teraz.

Mia艂a ze sob膮 teczk臋. Usiad艂a na trawie.

Ailo pozostawi艂 ch艂opc贸w bez reszty poch艂oni臋­tych budow膮 zamku i podszed艂 do niej. Malcy nawet nie zauwa偶yli jego znikni臋cia. Z pe艂n膮 powag膮 wype艂­niali swe zadanie.

Usiad艂 ko艂o dziewczyny. Nie za blisko, 偶eby si臋 nie przestraszy艂a, ale i nie za daleko.

- Znalaz艂a艣 co艣, co ci si臋 spodoba?

Anna Kajsa pokiwa艂a g艂ow膮. Palce bawi艂y si臋 z艂o­cistymi sznurkami teczki. Lubi艂 ten kolor. Przypomi­na艂 mu jesienn膮 tundr臋 przybieraj膮c膮 z艂ot膮 barw臋 po­mi臋dzy soczyst膮 zieleni膮 lata a p艂on膮c膮 czerwieni膮 ostatnich wysi艂k贸w natury, by przezwyci臋偶y膰 zim臋. Ailo lubi艂 p艂askowy偶e p贸艂nocy w 偶贸艂tej szacie.

Zauwa偶y艂, 偶e dziewczyna ma kr贸tkie palce. Teraz dostrzega艂 takie szczeg贸艂y. Kiedy艣 nie. Teraz widzia艂 du偶o i ma艂o zapomina艂.

- Po艂o偶y艂am go na samym wierzchu - powiedzia艂a.

- Mog臋 zobaczy膰? - zapyta艂. Nadal znajdowa艂 si臋 w takiej odleg艂o艣ci od niej, 偶e sama mog艂a wybiera膰: da膰 mu teczk臋 albo podej艣膰 bli偶ej. Ailo pozosta艂 na miejscu.

Anna Kajsa zachowa艂a teczk臋.

Ailo dostrzeg艂 tylko fragment sukni. Patrzy艂 na dzieci, nie chcia艂 utrudnia膰 jej decyzji swoim spojrze­niem. To na pewno nie by艂o dla niej 艂atwe.

Otworzy艂a teczk臋.

Gdy wskaza艂a na rysunek, zauwa偶y艂, 偶e obgryza艂a paznokcie. Przeszed艂 go dreszcz.

Ida...

Ida te偶 obgryza艂a paznokcie.

Ju偶 wieki temu ustali艂, 偶e to z nud贸w. Ida nigdy nie by艂a l臋kliwa czy nie艣mia艂a. Ale i tak nie robi艂a te­go tak jak Anna Kajsa. Nie wygl膮da艂o to dobrze. Dziewczyna obgryza艂a paznokcie a偶 do krwi. Na ka偶­dym palcu brakowa艂o po艂owy paznokcia.

Na pewno nie robi艂a tego z nud贸w...

Ale nic nie powiedzia艂.

- To te - odezwa艂a si臋 cicho. - Zw艂aszcza ten. - Pa­lec wskazuj膮cy jak przestraszony ptak zatoczy艂 kr膮g nad jednym ze szkic贸w.

Zdziwi艂 si臋 troch臋.

Nie przypuszcza艂, 偶e ona wybierze kt贸ry艣 z tych rysunk贸w.

To przy nich najmocniej przyciska艂 w臋giel, szkicu­j膮c gwa艂townymi ruchami i grub膮 kresk膮. Kwiat nie mia艂 wielu linii, nie by艂y mi臋kkie.

Ale to by艂 bratek. I dobry wyb贸r. Sam uwa偶a艂, 偶e w tym szkicu wydoby艂 co艣 nowego i odmiennego.

Styl tego rysunku nie zgadza艂 si臋 z najnowszymi tendencjami w malarstwie europejskim. Nie przypo­mina艂 nic, co Ailo robi艂 wcze艣niej.

Je偶eli nie bra艂o si臋 pod uwag臋 ptaszka...

Kwiat nie by艂 do ko艅ca wierny naturze, ale mia艂 si­艂臋 i up贸r.

Jego samego korci艂o, by to ten by艂 modelem dla jej klejnotu. Odsun膮艂 jednak t臋 my艣l, bo zwiod艂a go ze­wn臋trzna delikatno艣膰 Anny Kajsy. Jej kobieco艣膰. Cza­sem ukryta, czasem wyzywaj膮ca.

Ailo u艣wiadomi艂 sobie teraz, 偶e od razu powinien by艂 wybra膰 w艂a艣nie ten szkic. Powinien by艂 wiedzie膰, 偶e ten kwiat to w艂a艣nie ona.

Wiedzia艂 to intuicyjnie. Dlatego go naszkicowa艂.

Rysowa艂 niemal na o艣lep, jakby w napadzie w艣ciek­艂o艣ci. My艣la艂 wtedy o niej, o jej 偶yciu. Czu艂 wyra藕nie, 偶e nikt nie powinien prze偶ywa膰 czego艣 takiego, co prze偶y艂a ona. Nikt nie powinien by膰 nara偶ony na kontakt z lud藕mi pozbawionymi zasad.

Wiedzia艂, 偶e i tak okaza艂a si臋 mocna i silna, skoro prze偶y艂a. 呕e zachowa艂a istot臋 siebie. Pomimo tego, co zrobili z jej dusz膮 i cia艂em.

Zachowa艂a istot臋 Anny Kajsy.

艁atwo by艂oby jej si臋 za艂ama膰. By艂a taka m艂oda i osamotniona. Traktowano j膮 nieludzko. Prze艣la­dowcom uda艂o si臋 sprawi膰, 偶e wzi臋艂a na siebie win臋. Ailo czu艂 to. Wzi臋艂a na siebie ich win臋, bo jej tak wm贸wili. Wierzy艂a im.

Ale teraz zrodzi艂a si臋 nadzieja.

Wybra艂a ten w艂a艣nie kwiat. Ten szkic. Wyra偶aj膮cy najwi臋cej z艂o艣ci i uporu.

Oczywi艣cie, 偶e dobrze wybra艂a. To by艂a ona.

To w艂a艣nie ten kwiat dla niej zrobi! Z najlepszego z艂ota. Dwa razy wi臋kszy ni偶 wcze艣niej zamierza艂. An­na Kajsa zas艂ugiwa艂a na to, by podarowa膰 jej co艣, co ka偶dy zauwa偶y.

- Dostaniesz taki kwiat - powiedzia艂 g艂osem prze­pe艂nionym uczuciami.

Wida膰 zdo艂a艂a dos艂ysze膰, 偶e j膮 rozumie, 偶e jest jej przyjacielem.

- To jest naprawd臋 tw贸j kwiat, Anno Kajso. Pokiwa艂a g艂ow膮. Wiedzia艂a. Jej palce zacz臋艂y przerzuca膰 dalsze arkusze, owoce wielu bezsennych nocy i samotnych popo艂udni. Re­zultaty galopu jego my艣li, gdy nawet nie wiedzia艂, 偶e rysuje.

Domek przy zatoce. Dom Mai, ogr贸d Mai. Altana. Maja.

Statki, przystanie.

Kamieniste wybrze偶e. Ubog膮 ziemi臋. Morze bar­dziej dzikie ni偶 Zatoka Botnicka.

Jego Rui ja.

Rui ja Idy.

Naszkicowa艂 ro艣liny tundry. Mech i g贸rskie kwia­ty. Wszystko z pami臋ci. By艂 pewien, 偶e nie zrobi艂 b艂臋­d贸w. Te ro艣liny by艂y cz臋艣ci膮 niemal ca艂ego jego 偶ycia. Nie m贸g艂 ich zapomnie膰, mimo 偶e ju偶 kilka lat ich nie ogl膮da艂.

Narysowa艂 osad臋 lapo艅sk膮. Jurty. Spiralnie uno­sz膮cy si臋 dym. Stroje. Twarze tych, kt贸rych pami臋ta艂.

Ojciec. Babka.

Raija.

Zak艂u艂o go w sercu, gdy Anna Kajsa zatrzyma艂a si臋 nad rysunkiem Raiji.

Narysowa艂 j膮 jako doros艂膮 kobiet臋, ale w chwili, o kt贸rej ojciec mu cz臋sto opowiada艂: gdy sta艂a z chust膮 na g艂owie w padaj膮cym mokrym 艣niegu. Gdy jej czar­ne w艂osy porwa艂 wiatr i szarpa艂 nimi jak skrzyd艂ami kruka. Wtedy, gdy opuszcza艂a swoj膮 Finlandi臋. Gdy sta­艂a tak, samotna i opuszczona. Obcy ptak. Ma艂y Kruk.

Ale Ailo nie umia艂 sobie wyobrazi膰 Raiji jako dziecka. Dlatego narysowa艂 kobiet臋.

- By艂a matk膮 Mai i Knuta - wyja艣ni艂 dziewczynie. Cofn臋艂a si臋 do rysunku przedstawiaj膮cego Mikkala.

- M贸j ojciec.

- By艂e艣 do niego podobny?

- Tak m贸wili.

Zastanawia艂 si臋, dlaczego o to spyta艂a. Mo偶e chcia­艂a go lepiej pozna膰, nie stawiaj膮c dociekliwych pyta艅.

Anna Kajsa zatrzyma艂a si臋 na d艂u偶ej nad portretem Mikkala. Narysowa艂 go w stroju lapo艅skim, stoj膮cego przed jurt膮. Wida膰 by艂o koniec sa艅. W r臋ku trzyma艂 lin臋.

Twarz wyra偶a艂a si艂臋, ale usta mia艂y wyraz 艂agodno艣ci.

Ailo by艂 do niego podobny...

Na pewno musia艂 by膰 przystojny!

Przerzuca艂a arkusze dalej. Dosz艂a do rysunku le偶膮ce­go na samym spodzie. Ogl膮da艂a go najd艂u偶ej, siedz膮c na schodach. Rozumia艂a, 偶e jemu po艣wi臋ci艂 najwi臋cej cza­su. Narysowa艂 go, pos艂uguj膮c si臋 delikatnymi cieniami.

Przedstawia艂 kobiet臋 o oczach tak 偶yj膮cych, 偶e An­nie Kajsie wydawa艂o si臋, 偶e na ni膮 patrzy.

W膮ska twarz. Odrobin臋 zadarty nos. Brwi wygi臋te w 艂uk. W艂osy wychodz膮ce poza granice rysunku. Lek­ko u艣miechni臋te usta, z gryma艣nie wyd臋t膮 doln膮 war­g膮. U艣miech najwyra藕niej przeznaczony dla kogo艣, kogo kocha艂a.

Ailo dostrzeg艂 rysunek.

Do diab艂a! S膮dzi艂, 偶e go wyj膮艂...

By艂 owocem jednej z tych bolesnych nocy, gdy my艣­li jego szybowa艂y na p贸艂noc na z艂ocistych skrzyd艂ach. Gdy da艂 si臋 prowadzi膰 na zakazane mu obszary.

- Ona jest podobna do tej kobiety - powiedzia艂a Anna Kajsa. - Do matki Mai i Knuta.

- Ona te偶 jest jej c贸rk膮 - odpowiedzia艂 niemal niedo­s艂yszalnie. - Maja i ja nie jeste艣my prawdziwym rodze艅­stwem. Mamy tego samego ojca. Ona jest jej siostr膮.

- Kochasz j膮? Tylko pokiwa艂 g艂ow膮. Nie zauwa偶y艂, kiedy zacz膮艂 wyrywa膰 such膮 traw臋.

- Ma na imi臋 Ida - rzuci艂. - Ja... j膮 kocha艂em.

Anna Kajsa d艂ugo patrzy艂a na rysunek.

Czu艂a, 偶e ta Ida musia艂a kocha膰 Ailo. By艂o to oczy­wiste. Stanowili par臋 stworzon膮 przez bog贸w. Ona taka 艂adna, no i Ailo...

Z ca艂膮 pewno艣ci膮 kiedy艣 by艂 przystojny.

- To by艂o przed wypadkiem?

- Przed - odpar艂. Nie by艂 w stanie budowa膰 pe艂­nych zda艅. G艂os odmawia艂 mu pos艂usze艅stwa. 艁zy piek艂y tu偶 pod powiekami.

- Ona wie o tym? Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Ona nigdy si臋 o tym nie dowie. Anna Kajsa d艂ugo patrzy艂a na Ailo. Musia艂 bardzo mocno kocha膰 tamt膮 kobiet臋. Musia艂 cierpie膰. A teraz by艂 jej przyjacielem.

12

Knut i William powr贸cili z Oulu. Mieli ze sob膮 list adresowany do Mai.

Nadszed艂 z Norwegii. Pokr臋tnymi drogami. Pra­wie p贸艂 roku trwa艂a podr贸偶 tego zapiecz臋towanego kawa艂ka papieru. Wiele razy niemal zagin膮艂. Mimo 偶e zatrzymywa艂 si臋 po drodze, zawsze kto艣 sobie o nim przypomina艂. I przekazywa艂 dalej. Mo偶e tylko do s膮­siedniej osady le偶膮cej nieco dalej na po艂udnie, mo偶e troch臋 dalej. Wreszcie znalaz艂 si臋 w Tornio. Marcus Runefelt by艂 przecie偶 te艣ciem Mai. Przekaza艂 go da­lej przez kogo艣, kto jecha艂 do Oulu, zanim syn go od­wiedzi艂. Nie wiedzia艂 nic o planach Williama. I zresz­t膮 zapomnia艂 o tym li艣cie, gdy syn u niego by艂.

Ale w Oulu kto艣 Williama odnalaz艂. Z listem w d艂oni.

Adresowanym do Mai Runefelt, c贸rki Reijo, na Hailuoto przy Oulu, w Finlandii.

Pisany by艂 siln膮 d艂oni膮. Knut rozpozna艂 charakter pisma Reijo.

U偶y艂 ca艂ej si艂y woli, by powstrzyma膰 si臋 przed z艂a­maniem piecz臋ci. Nowiny z rodzinnych stron wzbu­dzi艂y w nim t臋sknot臋. Niewa偶ne, 偶e 藕le go tam po­traktowano. Nad fiordem sta艂 jego dom. Co艣 w nim zawsze b臋dzie za nim t臋skni艂o. Tak samo jak na za­wsze pozostanie w nim co艣 z wychowanego bez mat­ki syna rybaka z Norwegii.

Historia jego rodu by艂a histori膮 ucieczek. Dopaso­wa艂 si臋 do tradycji. Wybra艂 ucieczk臋 zamiast pozosta膰 i podj膮膰 walk臋.

Jednak s膮 sprawy, od kt贸rych mimo wszystko nie ma ucieczki.

Na przyk艂ad korzenie.

U艣wiadomi艂 mu to list od Reijo. Sprawi艂, 偶e zn贸w poczu艂 zapach soli morskiej w nozdrzach i us艂ysza艂 krzyk mew.

T臋sknota.

Knut ucieszy艂 si臋, 偶e tak偶e Ailo czeka艂 na nich w do­mu. Nie mia艂 偶adnych nowin o w艂asnym, nowym do­mu dla Anjo i dzieci. Ten, kt贸ry ogl膮da艂, okaza艂 si臋 zbyt du偶y. Spodziewano si臋, 偶e nowy w艂a艣ciciel potra­fi prowadzi膰 du偶e gospodarstwo i koordynowa膰 pra­c臋 wielu ludzi.

Knut nie zdecydowa艂 si臋 na taki krok. Stwierdzi艂, 偶e nie tego oczekiwa艂. Odpowiedziano mu, 偶e nie b臋­dzie mia艂 wielkiego wyboru, gdy偶 w Finlandii nie ma wystarczaj膮cej ilo艣ci ziemi uprawnej dla wszystkich.

Knut nie czu艂 si臋 najlepiej w rozmowie z panami, kt贸rzy zamierzali sprzeda膰 贸w maj膮tek. Nie 偶eby byli niegrzeczni, ale poruszali si臋 na granicy uprzejmo艣ci. W艂a艣ciwie nic dziwnego, nie znali go, cho膰 z pewno­艣ci膮 mia艂 艣rodki na zakup gospodarstwa. Nie nale偶a艂 do 偶adnego znanego rodu.

Pomog艂o na pewno, 偶e przyprowadzi艂 go William. Mimo i偶 wmiesza艂 si臋 w spisek, mimo jego ma艂偶e艅­stwa, kt贸re zepchn臋艂o go w d贸艂 towarzyskiej hierar­chii, nadal by艂 Runefeltem.

Nie byli nieuprzejmi. Ale Knut nie czu艂 si臋 z nimi dobrze.

Przeczuwa艂, 偶e nie b臋dzie mu 艂atwo zacz膮膰 na nowo pomimo posiadanych pieni臋dzy. 艁atwiej by艂oby wej艣膰 pomi臋dzy gorzej sytuowanych. Teraz by艂 boga­ty. Ale niewystarczaj膮co znamienity. Dobre drzewo genealogiczne pomog艂oby mu o wiele bardziej ni偶 z艂oto. Gdyby by艂 biedny, ale z odpowiednimi rodzi­cami, nie zabrak艂oby wok贸艂 niego towarzyszy.

Da艂o to Knutowi materia艂 do przemy艣le艅 zabar­wionych gorycz膮, cho膰 wcze艣niej nie zdarza艂o mu si臋 nic takiego. By艂 dumny ze swojego ojca, rybaka. By艂 dumny ze swoich korzeni, kt贸re bra艂y sw贸j pocz膮tek w biednej osadzie w Tornedalen. By艂 cholernie dum­ny, 偶e wychowa艂 go taki cz艂owiek jak Reijo. Reijo wy­dawa艂 si臋 jak opoka w por贸wnaniu z wieloma lud藕­mi spotkanymi w Oulu.

Czu艂 gorycz, poniewa偶 ci ludzie nie dawali mu od­czu膰, 偶e jest godny ich towarzystwa.

Jemu to nie przeszkadza艂o. On zna艂 swoj膮 warto艣膰. Ale odbiera艂 to jako obra藕liwe w stosunku do tych, spo艣r贸d kt贸rych si臋 wywodzi艂.

Maja nie czeka艂a, a偶 podr贸偶ni otrzepi膮 kurz z ubra艅. Niecierpliwymi palcami z艂ama艂a piecz臋膰, a偶 rozsypa艂a si臋 w czerwonawy py艂.

Podesz艂a do okna.

Nie by艂a 艣wiadoma, 偶e spojrzenia obecnych skie­rowa艂y si臋 na ni膮 i 偶e jej twarz odzwierciedla艂a to, co czyta艂a. Nie wiedzia艂a, 偶e przerazili si臋, gdy zblad艂a. Czu艂a, jakby ze sztywnego arkusza papieru dobywa艂 si臋 g艂os Reijo. G艂os z dalekiego domu.

Kolejne s艂owa Reijo coraz bardziej zwi臋ksza艂y szok, jakiego dozna艂a. Stara艂 si臋 j膮 oszcz臋dza膰 jak m贸g艂. Maja zdo艂a艂a to dostrzec.

Sta艂a oparta o okno, z listem w d艂oniach, i p艂aka艂a.

Podszed艂 do niej Ailo i wyj膮艂 papier spomi臋dzy jej kurczowo zaci艣ni臋tych palc贸w. Od艂o偶y艂 go na para­pet i obj膮艂 siostr臋.

Pociesza艂 j膮 sam膮 blisko艣ci膮, nie maj膮c poj臋cia, cze­mu rozpacza. Zastanawia艂 si臋, czy on te偶 b臋dzie p艂aka膰.

- Mo偶emy przeczyta膰? - spyta艂 Knut. Spojrza艂 Mai w oczy. W gardle r贸s艂 mu strach. Ba艂 si臋 o bliskich, kt贸rzy zostali w domu.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮 i wpar艂a twarz w rami臋 Ailo. Palce zacisn臋艂a na szorstkiej sk贸rze jego kurtki, czu­艂a, 偶e niemal j膮 przebija.

Ailo g艂adzi艂 j膮 po w艂osach, przemawiaj膮c po lapo艅sku 艂agodnymi s艂owami. M贸wi艂 do niej w j臋zyku, kt贸­ry tylko oni i Knut mogli zrozumie膰.

- Ty jeszcze nie wiesz... - zdo艂a艂a wyszlocha膰 Maja. Knut zacz膮艂 czyta膰 na g艂os list Reijo.

- Moja c贸rko Maju, Knucie i Anjo, ch艂opcy... Chcia艂bym m贸c mie膰 was tu teraz przy sobie. Wola艂­bym opowiedzie膰 to, co musz臋 opisa膰.

Los nas ci臋偶ko do艣wiadczy艂. Ale nawet w b贸lu mo偶na dostrzec promyk nadziei.

Helena i ja mieszkamy sami w domku na cyplu. Poj膮艂em j膮 za 偶on臋 w czasie trwania jarmarku i teraz oczekujemy dziecka. Tak, wasz staruszek zn贸w zo­stanie ojcem! Nawet nie wiem, czy sam to poj膮艂em do ko艅ca. Dlatego, 偶e wybra艂em Helen臋, a mo偶e ra­czej ona mnie wybra艂a, nie mog臋 do was pojecha膰. Bardzo bym chcia艂, przyznaj臋. Ale przewa偶y艂 wzgl膮d na Helen臋. Jestem pewien, 偶e rozumiesz to, Maju.

Emil mia艂 wypadek w g贸rach. Powa偶nie si臋 zrani艂 i pewnie nigdy nie odzyska dawnej sprawno艣ci. Ale Sedolf i Emil zn贸w s膮 przyjaci贸艂mi. Nawet Ida. Ch艂opcy porozumieli si臋 i po艂膮czyli swoje gospodar­stwa. Pomagaj膮 sobie nawzajem. My艣l臋, 偶e to dobrze.

呕ycie jest zbyt kr贸tkie, by nosi膰 w sercu uraz臋. Ja pewnie zawsze by艂em zbyt 艂agodny.

W podobny spos贸b jak Knuta pr贸bowano oszuka膰 Sedolfa. Z zawi艣ci. Nie b臋d臋 wymienia艂 nazwisk, to niczemu nie pos艂u偶y. Sedolf musia艂 ukry膰 si臋 w Finn­marku i przeczeka膰 niebezpiecze艅stwo. Ida wszystko za艂atwi艂a. Pewnie nigdy nie zrozumiem, jak. Najwy­ra藕niej zrodzi艂o si臋 jakie艣 porozumienie pomi臋dzy ni膮 a jednym z ludzi, kt贸rzy przeszukiwali dom Knu­ta. On jest teraz naczelnikiem w Bod臋. Pom贸g艂 za艂a­twi膰 spraw臋 Sedolfa. Zako艅czy艂 te偶 spraw臋 Knuta. Odes艂a艂 Idzie to, co mu zabrano. Je偶eli Knut zechce, mo偶e wr贸ci膰 do domu.

Najsmutniejsza nowina dotyczy Idy. Wydaje si臋, 偶e 偶adne z was nie uniknie cierpienia. Wszystkie dzie­ci Raiji musz膮 je pozna膰. Mia艂em nadziej臋, 偶e b贸l ominie moj膮 Id臋. Nie dlatego, 偶e kocham was mniej, bo nie jeste艣cie z mojej krwi. Po prostu my艣la艂em, 偶e do艣膰 ju偶 cierpie艅 jak na nasz膮 rodzin臋. Ale tak偶e Ida musia艂a zap艂aka膰.

Ma艂a Raija usn臋艂a na zawsze w po艂owie kwietnia. Nikt nie wie dlaczego. Nie by艂a chora. Bez b贸lu po­偶egna艂a si臋 z 偶yciem. Tyle wiemy. To si臋 sta艂o w no­cy. Ida ci臋偶ko to prze偶y艂a. Chyba jeszcze si臋 z tym w pe艂ni nie pogodzi艂a. Tym ci臋偶ej, 偶e Raija by艂a dziec­kiem Ailo. Gdyby nie Sedolf, obawiam si臋, 偶e postra­da艂aby zmys艂y. Ma艂y Mikkal jest naszym promykiem 艣wiat艂a. Oczywi艣cie, najbardziej dla Idy. Ale sama m贸wi, 偶e pragn臋艂a zachowa膰 oboje...

Knut zamilk艂.

Zapad艂a taka cisza, w kt贸rej mo偶na by us艂ysze膰 opadaj膮ce p艂atki 艣niegu.

Teraz Maja obejmowa艂a Ailo. Ich czarne w艂osy zmiesza艂y si臋 ze sob膮. Po艂膮czyli si臋 w gwa艂townym szlochu.

Zn贸w Maja okaza艂a swoj膮 si艂臋. Dziedzictwo Raiji, kt贸rego nie dostrzega艂o si臋 na pierwszy rzut oka. Mia­艂a si艂臋 swojej matki. Jej zdolno艣膰 zaci艣ni臋cia z臋b贸w w najczarniejszym momencie 偶ycia. Ch臋膰 opieki nad tymi, kt贸rych kocha艂a. Stania przy nich rami臋 w ra­mi臋 bez wzgl臋du na w艂asne uczucia.

Maja poprowadzi艂a Ailo do fotela i pomog艂a mu usi膮艣膰. Zdj臋艂a mu mask臋 i po艂o偶y艂a na stoliku obok.

Nie pozostawi艂a go samego. Gdy tak siedzia艂, zgi臋­ty wp贸艂, z twarz膮 ukryt膮 w d艂oniach, wstrz膮sany p艂a­czem, trzyma艂a d艂o艅 na jego ramieniu. Chcia艂a, 偶eby czu艂, 偶e jest razem z nim. 呕e nie odejdzie.

Cisza sta艂a si臋 a偶 g臋sta. 艢ciska艂a ich wszystkich. B贸l odczuwali jak otwart膮 ran臋.

Anjo podesz艂a do m臋偶a i wzi臋艂a list. Musia艂a go zoba­czy膰 na w艂asne oczy. Ujrze膰 pismo Reijo. Te straszne s艂o­wa. Anjo stara艂a si臋 wyobrazi膰 sobie Reijo pisz膮cego. Pew­nie siedzia艂 pochylony nad ciemnym sto艂em kuchennym. Spogl膮da艂 na fiord. Szuka艂 pomocy w oczach Heleny. I formu艂owa艂 dalsze zdanie. Tak delikatnie, jak umia艂.

Pomimo 偶e takich nowin nie mo偶na przekaza膰 de­likatnie.

Anjo dostrzega艂a nawet, kiedy robi艂 przerwy. Wte­dy macza艂 pi贸ro na nowo. Litery od razu stawa艂y si臋 mocniejsze, bardziej stanowcze.

Biedna Ida!

Knut w roztargnieniu g艂aska艂 偶on臋 po plecach. Wpatrywa艂 si臋 w Ailo. Widzia艂, jak jego cia艂em nadal wstrz膮sa szloch. S艂ucha艂 nieuwa偶nie s艂贸w Mai, jej na­gle 艂agodnego g艂osu. S艂贸w, kt贸rymi nieomal 艣piewa艂a w swoim j臋zyku.

- Ona by艂a tak podobna do Ailo - us艂ysza艂 Knut sw贸j g艂os, jakby m贸wi艂 to kto艣 inny. Wiedzia艂, 偶e sypa艂 s贸l w otwart膮 ran臋, ale nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰. - By艂a taka 艂adna...

- Wszystkie dzieci s膮 艂adne - rzuci艂a Anjo. - I wszystkie dzieci powinny 偶y膰.

To by艂a prawda.

Ale nie przynosi艂a ulgi.

William czu艂 si臋 zb臋dny. Anna Kajsa te偶. Bardziej ni偶 kiedykolwiek.

Pr贸bowa艂a pozbiera膰 wszystkie fakty, lecz ci膮gle co艣 jej przeszkadza艂o.

Ida. To imi臋 zna艂a. By艂a to kobieta na rysunku Ailo. Naj艂adniejsza, jak膮 widzia艂a. To j膮 kocha艂.

Ale nie powiedzia艂 jej, 偶e ma dzieci.

Wszyscy znali ich imiona, tylko nie ona.

Czu艂a si臋 taka bezradna. Wcze艣niej czu艂a, 偶e Ailo jest jej przyjacielem. Kim艣 bliskim.

A teraz nie. Bo nie mog艂a nic zrobi膰, by go pocie­szy膰. Nawet nie rozumia艂a tego j臋zyka, w kt贸rym przemawia艂a do niego Maria. By艂 to jego j臋zyk.

Dziwne, nigdy o tym nie my艣la艂a. Wiedzia艂a, 偶e jest Lapo艅czykiem, ale nie wiedzia艂a, co to oznacza. M贸­wi艂 przecie偶 tak dobrze po fi艅sku. Nigdy nie pomy艣­la艂a, 偶e to nie jest jego ojczysty j臋zyk.

Teraz s艂owa jakby ich rozdziela艂y. A ju偶 zaczyna­艂a s膮dzi膰, 偶e w艂a艣nie s艂owa mog艂y ich po艂膮czy膰...

William odszuka艂 butelk臋 koniaku. Wiedzia艂, 偶e al­kohol niczego nie rozwi膮偶e, ale przynajmniej przyt臋­pi pierwszy b贸l. Pomo偶e znie艣膰 szok i rozpacz.

Poda艂 Mai kieliszek. Spojrza艂a na niego z wdzi臋cz­no艣ci膮. Mia艂a zaczerwienione powieki. Na sekund臋 przy艂o偶y艂 d艂o艅 do policzka 偶ony i napotka艂 jej smut­ne wejrzenie.

Powiedzia艂 jej, 偶e mimo 偶e nie zna Idy, wsp贸艂czu­je im. Tak偶e dlatego, 偶e Ailo tyle dla niego znaczy. B贸l Ailo odczuwa艂 jak sw贸j w艂asny. Wszyscy, kt贸rzy kochali Ailo, dzielili z nim jego cierpienie.

Gdy Ailo wreszcie odchyli艂 si臋 na oparcie fotela, jakby nie mia艂 ju偶 si艂, William po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ra­mieniu i u艣cisn膮艂.

Ale tamten na niego nie spojrza艂. Nie patrzy艂 na nikogo.

Maja podnios艂a kieliszek do ust brata. Prze艂kn膮艂 trunek. Czu艂, jak pali go w gardle i grzeje w 偶o艂膮dku. Pi艂 dalej. Opr贸偶ni艂 kieliszek.

Trunek go oszo艂omi艂.

- Wi臋cej - poprosi艂. William zawaha艂 si臋.

- Wi臋cej! - powt贸rzy艂 Ailo z naciskiem. Spojrza艂 teraz prosto w oczy Williama z takim b贸lem, 偶e ten nala艂 mu ponownie.

To te偶 nie pomo偶e. Ale b臋dzie jak smarowanie ra­ny ma艣ci膮. Troch臋 znieczuli.

Tym razem Ailo sam trzyma艂 kieliszek. Obur膮cz, gdy偶 d艂onie tak mu dr偶a艂y, jakby w艂a艣nie wr贸ci艂 prze­marzni臋ty z zawiei 艣nie偶nej.

Wypi艂 do dna, nie odejmuj膮c kieliszka od ust. Ze­brani dostrzegli grymas jego twarzy.

Maja bez s艂owa odstawi艂a kieliszek na stolik. Na­dal siedzia艂a na por臋czy fotela brata. William trzyma艂 r臋k臋 na oparciu mebla.

Trwali przy nim.

Ailo powoli pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Otaczali go sami przyjaciele. Stali wok贸艂 niego w kr臋­gu. Nie b臋dzie sam, chyba 偶e o to poprosi. To by艂o do­bre uczucie. Dobre pomimo tego okropnego b贸lu.

- Nigdy jej nie widzia艂em - powiedzia艂 w ko艅cu. - Nigdy. Ale czuj臋 straszny 偶al. Czy mo偶na czu膰 偶al po kim艣, kogo si臋 nie zna艂o? Nigdy nie dotyka艂o? Nie ca艂owa艂o? Czy mo偶na kocha膰 dziecko, nigdy go wcze艣niej nie widz膮c?

- Mo偶na, Ailo - odpowiedzia艂a mu Anjo. - Mo偶na. Ona by艂a twoj膮 c贸rk膮. By艂o jej dobrze. 呕y艂a dop贸ty, dop贸ki mia艂a przeznaczone by膰 promykiem s艂o艅ca na ziemi.

Westchn膮艂 g艂臋boko. 艁zy nadal p艂yn臋艂y. Nawet nie pr贸bowa艂 ich powstrzymywa膰.

Nigdy nie s膮dzi艂, 偶e jeszcze b臋dzie m贸g艂 p艂aka膰. Uwa偶a艂, 偶e dosi臋gn膮! dna rozpaczy. 呕e nie mog艂o go spotka膰 nic gorszego ni偶 to, co przeszed艂.

Ale偶 si臋 myli艂!

Zapomnia艂, 偶e jest ojcem. Mo偶e w pe艂ni tego nie rozumia艂. Nie rozumia艂 jeszcze, 偶e mi艂o艣膰 do w艂asne­go dziecka by艂a czym艣 tak wielkim, 偶e mog艂a przes艂o­ni膰 wszystko inne. Nie rozumia艂 tego, bo nigdy nie trzyma艂 bli藕ni膮t w ramionach. Bo nigdy nie u艣mie­cha艂 si臋 do nich...

Dlatego, 偶e by艂 jedynie ojcem na odleg艂o艣膰.

A teraz przeszywa艂 go b贸l.

Jego dusz臋 ogarn臋艂a nieprzenikniona ciemno艣膰.

Dopiero to by艂 prawdziwy b贸l.

To, co prze偶y艂 wcze艣niej, nie mog艂o znie艣膰 por贸w­nania z obecnym cierpieniem.

Jeszcze nie wiedzia艂, co oznacza smutek i rozpacz...

- Biedna Ida! - powiedzia艂. Pomy艣la艂, 偶e ona prze­cie偶 jest matk膮. Urodzi艂a ich oboje, a teraz zosta艂o jej jedno. Musia艂o by膰 to dla niej jak zr贸wnanie z ziemi膮 domu, w kt贸rym si臋 偶y艂o.

Powiedzia艂a przecie偶, 偶e chce zachowa膰 oboje...

Ailo wydawa艂o si臋, 偶e s艂yszy jej g艂os, widzi jej usta wymawiaj膮ce te s艂owa. Widzia艂 jej 艂zy.

Ida mia艂a Sedolfa!

- Bogu niech b臋d膮 dzi臋ki, 偶e nie jest sama - rzek艂 cicho. Z艂o偶y艂 d艂onie, wydawa艂o mu si臋 to naturalne. Jakby nie pozosta艂o mu nic innego.

Po艂owa kwietnia ju偶 dawno min臋艂a. Zastanawia艂 si臋, jak teraz czuje si臋 Ida. Jak d艂ugo cz艂owiek uczy si臋 偶y膰 z takim b贸lem. Jak d艂ugo trwa, zanim przesta­je go zauwa偶a膰. Nie dlatego, 偶e znika, ale dlatego, 偶e staje si臋 cz臋艣ci膮 偶ycia.

Zastanawia艂 si臋, ile czasu up艂ynie, zanim Ida si臋 zn贸w u艣miechnie.

Chcia艂, by si臋 艣mia艂a. Nie powinna zawsze nosi膰 smutku w oczach. Nie dlatego, 偶eby zapomnia艂a. Nie chcia艂, 偶eby Ida zapomnia艂a o ich wsp贸lnym dziecku, o ich c贸rce. O Ma艂ej Raiji.

O tej, kt贸ra by艂a do niego podobna...

Ale Ida nie powinna mie膰 艂ez w oczach. Powinna si臋 zn贸w u艣miecha膰. Zn贸w by膰 szcz臋艣liwa.

Tak, czu艂, 偶e Ida powinna mie膰 wi臋cej dzieci. Wy­dawa艂o mu si臋 to s艂uszne, gdy j膮 sobie wyobrazi艂. Po­mimo 偶e oczami duszy nadal widzia艂 j膮 jako dziew­czyn臋, wiedzia艂, 偶e jest dobr膮 matk膮.

Przy jej sp贸dnicy powinien rozlega膰 si臋 dzieci臋cy 艣miech. Uwa偶a艂, 偶e ona te偶 tego chce.

Ale to ju偶 nie b臋d膮 jego dzieci.

To niemo偶liwe.

Dzieci Sedolfa. Sedolf jest dla niej dobrym m臋偶em. Musia艂 w to wierzy膰. Musia艂 wierzy膰, 偶e Sedolf ko­cha j膮 r贸wnie mocno jak on sam. Musia艂 wierzy膰, 偶e Sedolf uszcz臋艣liwi j膮 jak on.

A mo偶e bardziej...

Westchn膮艂. Zacisn膮艂 z臋by. Ujrza艂 wok贸艂 siebie za­smucone twarze. Poczu艂, jak bardzo ich wszystkich ko­cha. Wiedzia艂, 偶e 偶ycie mog艂o si臋 okaza膰 du偶o gorsze.

- Widzieli艣cie umar艂ego, kt贸ry p艂acze - powiedzia艂 lekko dr偶膮cym g艂osem. Nie wyszed艂 z tego przekony­waj膮cy 偶art. Zawiera艂 zbyt wiele b贸lu, 偶eby ktokol­wiek m贸g艂 si臋 u艣miechn膮膰.

Anna Kajsa nic nie rozumia艂a.

- Czy co艣 jeszcze pisze? - zapyta艂. Nie m贸g艂 roz­lu藕ni膰 艣ci艣ni臋tego gard艂a ani powstrzyma膰 艂ez.

D艂onie mu nadal dr偶a艂y. Ale wzi膮艂 Maj臋 za r臋k臋. Do­tyk nape艂ni艂 go ciep艂em. Poczuciem wsp贸lnoty. Wiedzia艂, 偶e ten b贸l b臋dzie d艂ugo odczuwa艂. Wiedzia艂, 偶e jutrzejszy poranek nie zatrze 艣lad贸w. Wed艂ug niego - 偶aden.

- Czy to ca艂y list? Knut przej膮艂 kartk臋 od 偶ony. Czyta艂 lepiej od niej.

Poza tym zna艂 charakter pisma Reijo.

- Spodziewaj膮 si臋 z Helen膮 dziecka w grudniu - przekaza艂. Przeczyta艂 szybko ostatnie zdania. - Dziw­nie jest wyobrazi膰 sobie Reijo jako m艂odego ojca - rzu­ci艂 od siebie i czyta艂 dalej. - Dobre po艂owy. Urodzaj. Sedolf wi臋cej sp臋dza czasu na roli ni偶 na morzu - do­da艂 i potoczy艂 wzrokiem po zebranych. - To wszyst­ko. - Zerkn膮艂 na Anjo. - Mo偶emy tam wr贸ci膰 - rzuci艂 z krzywym u艣miechem. Jednak gorycz kapa艂a z ka偶de­go jego s艂owa. - Chcia艂bym wiedzie膰, jak to si臋 Idzie uda艂o. Pami臋tam tego cz艂owieka. Nie wygl膮da艂 na ta­kiego, kt贸rego mog膮 zmi臋kczy膰 pro艣by.

Na twarz Anjo wyp艂yn膮艂 dziwny u艣miech. Oczy nabra艂y wyrazu melancholii.

- On by艂 m臋偶czyzn膮 - rzek艂a w ko艅cu. - Nie za­uwa偶y艂e艣, jak patrzy艂 na Id臋? Nie zauwa偶y艂e艣, 偶e ona przebi艂a si臋 przez skorup臋, w kt贸rej si臋 zamkn膮艂? Mo偶e nie by艂 barankiem, ale pod zewn臋trzn膮 twardo艣ci膮 by艂 zwyk艂ym cz艂owiekiem. M臋偶czyzn膮, kt贸ry my艣la艂 i czu艂, i mo偶e chcia艂 po prostu z kim艣 porozmawia膰.

- On i Ida? - spyta艂 Knut z niedowierzaniem. Za­pomnia艂 zupe艂nie, 偶e nie s膮 sami.

Anjo nie patrzy艂a na m臋偶a, gdy odpowiada艂a. Na­potka艂a spojrzenie Ailo.

- Nie w ten spos贸b - rzuci艂a. - Nigdy w ten spos贸b. Ida nie jest 艂atwa. Ale 艂atwo jej zjednywa膰 przyjaci贸艂. I na szcz臋艣cie nie os膮dza innych tak pochopnie jak reszta ro­dziny. Ja my艣l臋, 偶e ona zdoby艂a zaufanie tego cz艂owie­ka. A on pewnie zakocha艂 si臋 w niej tak, jak zakocha膰 by si臋 mog艂o wielu m臋偶czyzn, kt贸rzy spotykaj膮 kobiet臋 tak膮 jak Ida. Nie dlatego, 偶e ona tego chcia艂a czy to spro­wokowa艂a. Po prostu dlatego, 偶e jest, jaka jest.

- W takim razie sta艂a si臋 twardsza - stwierdzi艂 Ailo. Knut nie wiedzia艂, co m贸wi膰. Nadal nie rozumia艂, jak mog艂o do tego doj艣膰. A ju偶 zupe艂nie nie mia艂 po­j臋cia, sk膮d Anjo mog艂a to wiedzie膰.

- My, kobiety, wiemy o sobie wi臋cej - odpowie­dzia艂a Anjo na nie zadane pytanie m臋偶a. - Czasem rozmawiamy. Czasem kojarzymy ze sob膮 fakty. I do­strzegamy wi臋cej ni偶 wy, m臋偶czy藕ni. Wy widzicie sio­stry, 偶ony, matki. A my jeste艣my kobietami. Wiemy, jak czuj膮 kobiety. A wy macie raz na zawsze ustalo­ne zdanie o kobietach, kt贸re kochacie.

Knut oniemia艂.

- Mo偶e teraz powiesz mi - rzuci艂 po chwili - 偶e wo­la艂a艣 wyj艣膰 za Ailo i 偶e Heino by艂 twoim sekretnym kochankiem wtedy, gdy wzd艂u偶 i wszerz je藕dzili艣my po Finnmarku...

U艣miechn臋li si臋 do siebie. Anjo odgarn臋艂a Knutowi w艂osy z czo艂a.

- Mnie znasz - powiedzia艂a. - Ale jeste艣 艣lepy, je艣li chodzi o wszystkie inne.

- Ciesz臋 si臋, 偶e sta艂a si臋 bardziej twarda - rzuci艂 Ailo. - 艁atwiej zniesie to wszystko.

Maja u艣cisn臋艂a jego d艂o艅.

- My艣l臋, 偶e mo偶emy by膰 pewni, 偶e Ida sobie pora­dzi. W razie zagro偶enia zawsze stawa艂a si臋 twarda jak ma艂a drzazga. Pazurami walczy o swoich...

- No i ma Sedolfa - rzuci艂 Ailo ochryple. Nikt mu na to nie odpowiedzia艂. Ale wszyscy my艣­leli to samo.

Ze Ailo nie mia艂 nikogo, kto m贸g艂by by膰 z nim tak blisko, jak Sedolf z Id膮. Nikt nie m贸g艂 go tak wspie­ra膰. Ailo nie mia艂 nikogo. I nie b臋dzie mia艂.

Ale on te偶 sta艂 si臋 twardszy. Umia艂 nazwa膰 rzeczy po imieniu. I napotka膰 je z podniesionym czo艂em.

- Nie p贸jdziesz dzi艣 do domku - stwierdzi艂a Maja. - Mamy dosy膰 wolnych pokoi.

Ale on podni贸s艂 si臋 z fotela. Podszed艂 do okna. Wyj­rza艂 w ciemno艣膰 i wiedzia艂, 偶e ona na niego czeka.

- Boicie si臋 o mnie? - spyta艂, nie odwracaj膮c si臋. Po­mimo 偶e byli dla niego najbli偶szymi lud藕mi na 艣wiecie, nadal czu艂 si臋 藕le, gdy ogl膮dali go bez maski. Odbiera­艂o mu to pewno艣膰 siebie. A teraz musia艂 by膰 twardy.

- Nie chcemy, 偶eby艣 by艂 sam - rzek艂 Knut. - Wsp贸艂­czujemy ci. Przecie偶 ona by艂a twoj膮 c贸rk膮...

Ailo wstrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Nadal wygl膮da艂 przez okno.

- Nic mi si臋 nie stanie - rzuci艂, zaciskaj膮c pi臋艣ci. - Ciemno艣膰 nic mi nie zrobi. Cz臋sto przebywa艂em w ciemno艣ci. Ona zawsze mnie skrywa艂a.

Maja obj臋艂a Ailo i przytuli艂a policzek do jego plec贸w.

- Zbyt ci臋 kocham, by pozwoli膰 ci by膰 samemu - powiedzia艂a. - To wielki b贸l. Ja te偶 straci艂am dziecko. Nigdy go nie widzia艂am. Ale wiem, co prze偶y­wasz, Ailo. Przesz艂am przez to sama. By艂am otoczo­na lud藕mi, ale ich odepchn臋艂am. Potem bardzo 偶a艂o­wa艂am. Bardziej ni偶 mo偶esz przypuszcza膰. To tylko pogorszy艂o m贸j stan...

Uwolni艂 si臋 z jej obj臋膰. D艂o艅mi obj膮艂 jej policzki.

- Chcesz dobrze, Maju. Wszyscy chcecie dobrze. Doceniam to. Ale to m贸j b贸l. Musz臋 go prze偶y膰 na sw贸j spos贸b. I nie s膮dz臋, 偶e mogliby艣cie zasn膮膰, gdy­bym tu zosta艂. Mo偶e bym si臋 opanowa艂, ale nie wy­sz艂oby mi to na dobre. Rozumiesz to, Maju, moja naj­ukocha艅sza siostro?

Maja podda艂a si臋.

W g艂臋bi duszy rozumia艂a go. I domy艣la艂a si臋, 偶e nie tylko przedstawiciele rodu Alatalo s膮 uparci. Ze stro­ny rodziny Mikkala Ailo te偶 m贸g艂 sporo odziedziczy膰.

- Ale przyjd臋 z samego rana - rzuci艂a.

- Po po艂udniu - odpar艂 Ailo i pu艣ci艂 j膮. Wci膮gn膮艂 kurtk臋 i z艂apa艂 butelk臋 koniaku. - Wezm臋 j膮. To b臋­dzie moje towarzystwo. Mo偶e nie najlepsze, ale za­wsze jakie艣...

Patrzyli, jak odchodzi w mrok. Na spotkanie naj­d艂u偶szej nocy swego 偶ycia.

13

Dopiero nazajutrz p贸藕nym popo艂udniem kto艣 zjawi艂 si臋 w jego samotni. Dla Ailo nie stanowi艂o to r贸偶nicy, dla niego czas stan膮艂 w miejscu. By艂o ciemno. Potem na­sta艂 dzie艅. W butelce po koniaku ukaza艂o si臋 dno.

Zacz臋艂o zmierzcha膰.

Nie mia艂 poj臋cia, jaka jest pogoda na zewn膮trz. Nie wychodzi艂. Zamkn膮艂 si臋 w 艣rodku. Pi艂. P艂aka艂. Bi艂 pi臋艣ciami w 艣ciany. Przewraca艂 meble.

I rysowa艂.

Drzwi by艂y zamkni臋te na klucz. Musieli puka膰. Musieli mocno wali膰, by Ailo to us艂ysza艂. 呕eby usiad艂. 呕eby zrozumia艂, 偶e dzieje si臋 co艣 poza nim.

Chwiej膮c si臋 na nogach, w ko艅cu otworzy艂. Dzie艅 mia艂 jeszcze w sobie 艣wiat艂o, wi臋cej ni偶 wpada艂o przez okna.

Knut i William stali na progu, patrz膮c na niego za­troskanym wzrokiem.

- Dobry Bo偶e, jak ty wygl膮dasz! - wykrzykn膮艂 Wil­liam.

Ailo wpu艣ci艂 ich do 艣rodka.

- To by艂 wypadek - wyja艣ni艂 z grymasem Ailo, pod­nosz膮c przewr贸cony st贸艂. Pot艂uczone talerze zostawi艂 na pod艂odze.

Przybysze ogarn臋li wzrokiem kuchni臋. Spojrzeli po sobie, a potem na Ailo.

- Czy ty w og贸le spa艂e艣 tej nocy? - spyta艂 Knut.

Ailo opad艂 na fotel i odgarn膮艂 w艂osy z czo艂a.

- Nie wiem - odpar艂 zm臋czonym g艂osem. - Nie s膮­dz臋. W pewnej chwili by艂em tak pijany, 偶e mog艂o mi si臋 tak wydawa膰, ale nie wiem...

- 呕a艂ujesz? - spyta艂 William.

- 呕a艂uj臋 czego?

- 呕e tu pozosta艂e艣. 呕e jeste艣 鈥瀠mar艂y鈥.

- To i tak nie przywr贸ci艂oby 偶ycia mojemu dziec­ku - odpar艂 Ailo. - Ale pewnie, 偶e 偶a艂uj臋. Ka偶dego dnia, cho膰 to nie ma dla nikogo znaczenia. Nawet nie warto o tym my艣le膰. Na wszystko jest nieodwo艂alnie za p贸藕no. Ju偶 tak d艂ugo by艂em umar艂y, 偶e mog臋 ta­kim pozosta膰. Nie nadaj臋 si臋 dla 偶adnej kobiety. Nie jako m臋偶czyzna. Wiesz o tym r贸wnie dobrze jak ja.

William nie odpowiedzia艂. Rozmawiali ju偶 na ten te­mat wiele razy, I zawsze dostawa艂 t臋 sam膮 odpowied藕.

Ailo schwyci艂 teczk臋 z rysunkami, przejrza艂 je i wy­ci膮gn膮艂 kilka z pliku. Gwa艂townym ruchem poda艂 je Knutowi.

- Powiedz, czy kt贸re艣 jest podobne! - za偶膮da艂. Knut, zdumiony, spojrza艂 na pierwszy rysunek.

Czarne kreski uk艂ada艂y si臋 w twarzyczk臋 dziecka. Wyda艂a mu si臋 dziwnie znajoma. 艢ci膮gn膮艂 brwi. Spoj­rza艂 badawczo na Ailo. W jego oczach dojrza艂 takie napi臋cie, 偶e wiedzia艂, i偶 jest to sprawa wielkiej wagi. Kwestia 偶ycia lub 艣mierci.

Powoli zaczyna艂 rozumie膰.

Z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋. Podni贸s艂 do oczu pierw­szy rysunek. Przejrza艂 nast臋pne.

Za ka偶dym razem twarz dziecka. Ailo zmienia艂, ze­stawia艂 inaczej rysy twarzy, ale nadal by艂a to ta sama twarz.

Knut czu艂 wzbieraj膮cy p艂acz, ale zwalczy艂 go. Przez te szkice przeziera艂a bezdenna, czarna rozpacz Ailo.

- Pr贸bowa艂e艣 je narysowa膰? - spyta艂 w ko艅cu, gdy by艂 pewien, 偶e g艂os go nie zawiedzie. Spojrza艂 na Ailo. Napotka艂 spojrzenie swego przyjaciela, swego brata krwi. Jak偶e by chcia艂 da膰 mu to wszystko, co widzia艂... 呕a艂owa艂, 偶e nie potrafi dobrze rysowa膰.

- Pr贸bowa艂em... - odpar艂 Ailo zm臋czonym g艂osem. Zm臋czonym do granic wytrzyma艂o艣ci. - Powiedz mi, czy kt贸ry艣 jest podobny. Co si臋 zgadza, a co nie...

Pochylili si臋 nad rysunkami, kt贸re Knut roz艂o偶y艂 wachlarzem na stole.

- Raija by艂a podobna do ciebie. Cho膰 mo偶e bar­dziej do Mikkala, twego ojca, je艣li potrafisz wyobra­zi膰 go sobie jako dziecko. Albo siebie. Mia艂a czarne, sztywne w艂osy. Brwi Mikkala. Jego podbr贸dek. Tak ma艂o przypomina艂a Id臋, 偶e trudno by艂o niemal uwie­rzy膰, 偶e to jej matka...

Ailo s艂ucha艂 ca艂ym sob膮.

- Tu linia jest w艂a艣ciwa, ale nie zgadzaj膮 si臋 oczy. Bo narysowa艂e艣 oczy Idy, prawda?

Ailo przytakn膮艂.

- Wyobra藕 sobie oczy Mai, wtedy b臋dzie dobrze. No i te jej w艂osy... Zawsze wygl膮da艂a, jakby mia艂a na g艂贸wce czarny kapturek. - Knut przerzuci艂 kilka szki­c贸w. - Ma艂y Mikkal jest podobny - stwierdzi艂 stanow­czo. - Takim go pami臋tam. Podobny do ma艂ej Idy. Mo偶e ma wi臋cej uporu w spojrzeniu. Ma wi臋cej z Ra­iji. W艂a艣ciwie lepiej j膮 teraz pami臋tam, bo Reijo od­najdywa艂 i wskazywa艂 nam podobie艅stwo ma艂ego do niej w rysach twarzy i zachowaniu. Wcze艣niej widzia­艂em w nim tylko Id臋.

- Ale jest podobny? - spyta艂 Ailo ochryp艂ym g艂osem. Knut potwierdzi艂.

- Poza tym tylko, 偶e narysowa艂e艣 je troch臋 starszy­mi. Mikkal mo偶e b臋dzie tak wygl膮da艂 za rok. No a Ra­ija... nie. - Po d艂u偶szej chwili ciszy doda艂: - Pod wzgl臋­dem wieku Mikkal jest pomi臋dzy Henrikiem a Karlem.

Ailo poch艂ania艂 ka偶de s艂owo Knuta. Zapami臋ta艂, kt贸­re szkice Knut uzna艂 za udane. Z艂o偶y艂 je stanowczym ruchem. Oczy p艂on臋艂y mu nadal tym samym blaskiem.

- Musia艂em - wyja艣ni艂. - Po prostu musia艂em. Wi­dzia艂em dzieci w mojej g艂owie, niemal dotyka艂em... Ale to nie wystarczy艂o. Chcia艂em je naprawd臋 zoba­czy膰. I by膰 pewien, 偶e dobrze je narysowa艂em. 呕e to moje w艂asne dzieci bawi膮 si臋 w moich marzeniach... - Zacisn膮艂 d艂onie na teczce.

- Masz dar w palcach - rzuci艂 Knut.

- Co艣 musz臋 mie膰 - odpar艂 Ailo. - Co艣. A moje d艂o­nie... palce... - Spojrza艂 na nie. - To by艂o mi przezna­czone. Teraz, gdy moje 偶ycie jest takie, jakie jest.

W jego s艂owach nie by艂o goryczy, tylko pogodze­nie si臋 z rzeczywisto艣ci膮. Jego rzeczywisto艣ci膮.

- Dobrze, 偶e Maja nie przysz艂a - stwierdzi艂 i usiad艂. Rozejrza艂 si臋 wok贸艂, jakby pierwszy raz ujrza艂 roz­miary zniszcze艅. - Ale偶 tu ba艂agan...

William za艣mia艂 si臋, cho膰 oczy nadal mia艂 powa偶ne.

- Maria ju偶 dawno by tu przysz艂a - zdradzi艂, spogl膮­daj膮c na Knuta - ale w drodze na Hailuoto jest nowy mieszkaniec. I dlatego nie mog艂a sobie p贸j艣膰, bo po­trzeba wprawnych po艂o偶nych. Nas wygoni艂y za drzwi.

Ailo spojrza艂 na Knuta pytaj膮co. Ten pokiwa艂 g艂ow膮.

- Anjo chyba 藕le co艣 obliczy艂a - rzuci艂, wzruszaj膮c ramionami. Ale nie by艂 tak spokojny, jakim si臋 chcia艂 wydawa膰.

Anjo obudzi艂a si臋 nad ranem. Od czasu do czasu czu艂a skurcze. Jednak dopiero gdy sta艂y si臋 regularne, wygoni艂a go. Ale u艣miechn臋艂a si臋, m贸wi膮c, 偶e to pew­nie potrwa. Przecie偶 jest taka ma艂a...

- S膮dzili艣my, 偶e to nadejdzie p贸藕niej. Ale przecie偶 nie mo偶na odes艂a膰 kogo艣 takiego z powrotem... I naj­gorsze jest to - rzuci艂 gwa艂townie - 偶e wtedy m膮偶 czu­je si臋 zupe艂nie niepotrzebny! Mo偶esz tylko chodzi膰 i czeka膰, a偶 to si臋 sko艅czy. Czujesz si臋 jak najbardziej zb臋dna istota pod s艂o艅cem. No i tylko nie mie艣ci ci si臋 w g艂owie, jak ona to wytrzymuje...

William i Ailo popatrzyli na niego. Obaj wiedzie­li, 偶e z nich tylko Knut to prze偶y艂, cho膰 wszyscy by­li ojcami.

Ailo nigdy nie widzia艂 swoich dzieci. Nigdy ich nie dotyka艂. William wr贸ci艂 do domu do sporego ju偶 sy­na. Omin臋艂o go wiele miesi臋cy, kt贸re nigdy si臋 nie po­wt贸rz膮. W ci膮gu kt贸rych on nie by艂 cz臋艣ci膮 偶ycia ma­艂ego. Niewa偶ne, ile Maria mu opowiada艂a, ile chcia艂a przekaza膰 z tego, co czu艂a, co prze偶ywa艂a...

呕aden z nich nie widzia艂 tego cudu. Nie wiedzia艂, jak to jest trzyma膰 w ramionach nowo narodzonego syna czy c贸rk臋. Nie s艂yszeli pierwszego krzyku doby­waj膮cego si臋 z g艂臋bi pomarszczonego, czerwonego cia艂ka.

Knut to prze偶y艂.

Obaj zazdro艣cili mu tego, ale nic nie powiedzieli.

Knut jednak to wyczu艂, bo nie ci膮gn膮艂 tematu. Do­brze jednak pami臋ta艂 narodziny Karla... Pami臋ta艂, 偶e tamtej nocy mieli by膰 u Idy w domku na cyplu. No i 偶e co艣 wydarzy艂o si臋 wtedy mi臋dzy ni膮 a Sedolfem.

Ju偶 wtedy.

To tak偶e sk艂oni艂o Knuta do milczenia. Ailo i tak bardzo cierpia艂. Nie by艂o sensu rozdrapywa膰 ran. M贸­wi膰 co艣, czego d艂ugo by si臋 偶a艂owa艂o.

- Nic tam po mnie - rzuci艂 tylko. - Tutaj mniej si臋 denerwuje...

- Dobrze, 偶e sprowadzili艣cie doktora - zauwa偶y艂 Ailo.

- Sara z Myra odebra艂a ju偶 w tym roku wiele poro­d贸w - wzruszy艂 ramionami Knut. Ale na niego obec­no艣膰 lekarza te偶 dzia艂a艂a uspokajaj膮co. Nie m贸wi膮c ju偶 o Mai, kt贸ra najch臋tniej nieba przychyli艂aby Anjo.

Knut wiedzia艂, 偶e Anjo by艂a w najlepszych r臋kach.

Jego w艂asne si臋 za艣 poci艂y ze zdenerwowania.

Pomogli Ailo posprz膮ta膰. Zebrali pot艂uczone szk艂o do jednego wiadra. Na p贸艂kach si臋 wyra藕nie przerzedzi艂o.

Ailo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 z niedowierzaniem. Popa­trzy艂 na prawie pe艂ne wiadro.

- Nie pami臋tam tego - stwierdzi艂 zdziwiony. - Przysi臋gam, 偶e tego nie pami臋tam!

Wyci膮gn膮艂 kawa艂ek szk艂a. By艂a to ocala艂a n贸偶ka kieliszka.

- Jak mog艂em zniszczy膰 co艣 tak 艂adnego? Jak? William wyj膮艂 mu z d艂oni szk艂o i wrzuci艂 z powro­tem do wiadra, kt贸re wystawi艂 na schody.

- To tylko przedmioty - powiedzia艂 do Ailo. - Nie powiniene艣 teraz p艂aka膰 nad pot艂uczonym szk艂em. Zreszt膮 nie naj艂adniejszym. Maja wynalaz艂a to na strychu. Nie mia艂o wi臋kszej warto艣ci, je艣li to ci臋 po­cieszy. Dostaniesz nowe...

Spojrzenie Ailo nadal by艂o bez wyrazu.

- Po prostu tego nie rozumiem - powtarza艂 upar­cie. - Przecie偶 nie by艂em a偶 tak pijany. Powinienem to pami臋ta膰...

Knut przyni贸s艂 wod臋 z pobliskiego 藕r贸d艂a i nasta­wi艂 kaw臋.

- Cierpia艂e艣 - pociesza艂 szwagra William. - Nie by艂e艣 w stanie my艣le膰 normalnie. Musia艂e艣 da膰 upust wielkiemu b贸lowi. I tak lepiej, 偶e wy偶y艂e艣 si臋 na przedmiotach. Ba艂em si臋, 偶e...

Ailo spojrza艂 mu badawczo w oczy.

- Czego si臋 ba艂e艣? - spyta艂. - 呕e zwr贸c臋 si臋 prze­ciwko sobie?

William pokiwa艂 g艂ow膮.

Zapad艂a cisza tak doskona艂a, 偶e s艂yszeli nawzajem swoje oddechy. I syczenie kropli wody 艣ciekaj膮cych po 艣ciance czajnika na ogie艅.

- My艣la艂em o tym - przyzna艂 si臋 Ailo. - Nie mog臋 zaprzeczy膰, 偶e o tym my艣la艂em. Gdy od was odchodzi­艂em, tylko to mia艂em w g艂owie. Chcia艂em ko艅ca. Ko艅­ca wszystkiego. Potrzebowa艂em twojego koniaku dla odwagi. To, 偶e ona - moje dziecko, moja c贸rka - umar­艂a, podczas gdy ja 偶y艂em jak umar艂y dla 艣wiata... to nie mia艂o sensu. Nie widzia艂em 偶adnego celu. To by艂o ta­kie niesprawiedliwe. Czarne. By艂a we mnie otch艂a艅. I si艂a, kt贸ra mnie tam ci膮gn臋艂a, wci膮ga艂a... Wydawa艂o mi si臋, 偶e to jedyna s艂uszna rzecz, jak膮 mog艂em zrobi膰. Dla mnie i dla innych. Sko艅czy膰 ze sob膮.

- Widzia艂em n贸偶 - rzuci艂 Knut. Zauwa偶y艂 go od ra­zu, ale nic nie powiedzia艂. Nie chcia艂 wywo艂ywa膰 po­nurych temat贸w. Nie w dzie艅, w kt贸rym rodzi艂o si臋 jego dziecko.

Zauwa偶y艂 n贸偶, wbity w pod艂og臋 po prawej stronie fotela, na kt贸rym siedzia艂 Ailo. Wbity z tak膮 si艂膮, 偶e ostrze wesz艂o g艂臋boko w deski.

- Pami臋tam, 偶e siedzia艂em z no偶em skierowanym na przegub - przyzna艂 si臋 niech臋tnie Ailo, nie patrz膮c na 偶adnego z towarzyszy. Nie s膮dzi艂, 偶e si臋 do tego przyzna. Ale to byli jego przyjaciele. Prawdziwi przy­jaciele. Nie wszyscy mieli szcz臋艣cie posiada膰 takich przyjaci贸艂. - Ale co艣 zawiod艂o. Mo偶e odwaga. Boj臋 si臋 umrze膰. Mimo 偶e w艂a艣ciwie nie mam po co 偶y膰, co艣 mnie tu trzyma. Mam marzenie...

Wi臋cej nie zdradzi艂. Dalsz膮 my艣l zachowa艂 dla siebie. Przysz艂a mu do g艂owy niedawno. Nawet przed najlep­szymi przyjaci贸艂mi nie wszystko nale偶y ujawnia膰.

- Masz wystarczaj膮co du偶o odwagi, by 偶y膰 - po­prawi艂 go William. By艂 blady, lecz stanowczy. - To nie tch贸rzostwo, Ailo. To najwi臋ksza odwaga, na ja­k膮 mo偶e si臋 zdoby膰 cz艂owiek.

Ailo za艣mia艂 si臋 g艂ucho.

- No, nie wiem, Williamie, czy to prawda... Kawa by艂a mocna i gor膮ca. Taka, jak膮 zawsze robi艂 Knut. Je艣li chodzi艂o o kaw臋, by艂 bardziej szczodry ni偶 kobiety. A偶 cierp艂y od niej wargi i piek艂o w prze艂yku. Knut wydoby艂 jeszcze z kieszeni piersi贸wk臋. Z lek­kim u艣miechem na twarzy dope艂ni艂 kubki jej zawar­to艣ci膮. Bardzo chcia艂, by wszystko sz艂o normalnym torem, by ten list od Reijo w og贸le nie dotar艂.

- Mo偶e to odrobin臋 za wcze艣nie - rzuci艂 - ale chy­ba nie zaszkodzi, 偶eby wypi膰 zdrowie mego nowo na­rodzonego syna!

Przechylili kubki. Gard艂a piek艂y ich teraz jeszcze bardziej. Ailo poczu艂, 偶e ma skurcze 偶o艂膮dka. Pewnie zaraz zwymiotuj臋, pomy艣la艂. Ale to nic, b贸l cielesny 艂atwiej znie艣膰.

Ten czarny, g臋sty p艂yn te偶 ni贸s艂 z sob膮 rodzaj za­pomnienia. Pomaga艂 zepchn膮膰 w g艂膮b to, co najbar­dziej bola艂o.

- Takim pewnym siebie m臋偶czyznom rodz膮 si臋 c贸rki - stwierdzi艂 Ailo. - Chyba b臋dziesz musia艂 zadowoli膰 si臋 tym synem, kt贸rego masz. O ile dobrze pami臋tam, masz dwie rodzone siostry. - Raija urodzi艂a wi臋cej c贸rek.

- Zapominasz o tym w Rosji...

Rzeczywi艣cie. Maja kiedy艣 mu o nim pisa艂a. Kr贸t­kie, pe艂ne goryczy zdania o bracie, kt贸rego mieli gdzie艣 na wschodzie.

Zapomnia艂 o wydarzeniu, kt贸re dawno temu zadzi­wi艂o ludzi w osadzie. O rosyjskim statku, na kt贸ry zabra艂 Raij臋 jego kapitan. Ten, kt贸ry by艂 ojcem jej drugiego syna. I kt贸ry przekaza艂 im wiadomo艣膰, 偶e ona nie 偶yje.

Ailo nigdy nie m贸g艂 si臋 z tym pogodzi膰. Mo偶e dla­tego zapomnia艂 i o ch艂opcu. O ch艂opcu, kt贸ry nosi imi臋 podobne do imienia jego w艂asnego ojca...

- Tak, zapomnia艂em - potwierdzi艂. Nie chcia艂 o tym m贸wi膰. Tak jak o swoim dziecku, kt贸re mu umar艂o, a kt贸rego nie zna艂. Kt贸rego nigdy nawet nie pog艂adzi艂 po w艂osach.

Nie m贸g艂 tak 偶y膰.

- No to wypijmy za twojego syna - podda艂 si臋. - Chocia偶 chcia艂bym ci臋 zobaczy膰, kiedy zalotnicy za­czn膮 kr膮偶y膰 wok贸艂 twego domu...

Jego my艣li w spos贸b nieunikniony ulecia艂y ku domkowi na cyplu.

Knut rozmarzy艂 si臋, opar艂szy si臋 o 艣cian臋.

- Tak, pewnie przycina艂aby natr臋tnym zalotnikom palce oknem, jak taka jedna, kt贸r膮 znamy... - urwa艂. - Przepraszam. Nie chcia艂em rozdrapywa膰 starych ran. Ale nie mog臋 te偶 zapomnie膰 o mojej siostrze! Nie takiej, jak Ida.

- Tak, nie艂atwo j膮 zapomnie膰 - zgodzi艂 si臋 Ailo. Kawa w dziwny spos贸b stawa艂a si臋 coraz bardziej przejrzysta. A piersi贸wka Knuta w r贸wnie dziwny spos贸b pusta. B贸l w piersi Ailo przycich艂. Ju偶 nie p艂o­n膮艂 ogniem, lecz si臋 偶arzy艂.

Rozmowa zesz艂a na bezpieczne tory. Byli w ca艂­kiem dobrych humorach, gdy nadesz艂a zdyszana An­na Kajsa. Wesz艂a do 艣rodka, cho膰 wygl膮da艂a, jakby wola艂a pozosta膰 na dworze.

Na 艂aw臋 odstawi艂a kank臋 i pr贸bowa艂a uspokoi膰 od­dech.

Rozejrza艂a si臋 za Knutem, cho膰 starannie unika艂a jego wzroku.

- Masz c贸rk臋 - obwie艣ci艂a. Nawet l臋k, kt贸ry za­wsze czu艂a, zblad艂 na wspomnienie tej cudownej istotki. - Jest 艣liczna! Ma mas臋 jasnych w艂os贸w. I czar­ne oczy. Najczarniejsze, jakie widzia艂am. Ciemniej­sze nawet od w臋gla Ailo... - Zamilk艂a, przygryzaj膮c wargi. Musia艂a spojrze膰 na Knuta.

Jego rado艣膰 nie mia艂a granic. Rozpromieniony, m艂贸ci艂 Ailo i Williama po ramionach.

- C贸rka? 艢liczna c贸rka? Pi臋kna c贸rka? A nie m贸wi­艂em, ch艂opaki? 呕e to b臋dzie wspania艂e dziecko, najpi臋k­niejsze na 艣wiecie?! Najpi臋kniejsza na 艣wiecie c贸rka!

U艣miech Williama si臋ga艂 niemal od ucha do ucha. Na twarzy Ailo te偶 mo偶na by艂o odczyta膰 to samo. 呕aden z nich nie chcia艂 przypomina膰 Knutowi, 偶e jeszcze ca艂kiem niedawno by艂 艣wi臋cie przekonany, 偶e b臋dzie mia艂 syna. Nie mia艂o to teraz znaczenia.

- Blondyna, m贸wisz? - Knut przejecha艂 d艂oni膮 przez w艂osy. Gdy Anna Kajsa popatrzy艂a na niego, nie dostrzeg艂a w nim silnego m臋偶czyzny. By艂 ch艂op­cem o 艣miej膮cych si臋 oczach.

- Z czarnymi oczami? - Musia艂a mu to jeszcze raz potwierdzi膰.

Przez twarz Anny Kajsy przemkn膮艂 ostro偶ny u艣miech. Pokiwa艂a g艂ow膮. Nieco silniejszym g艂osem powiedzia艂a:

- Czarne jak noc. Knut ze 艣miechem pochwyci艂 jej ramiona i okr臋ci艂 wok贸艂 siebie w dzikim ta艅cu. Podni贸s艂 j膮 wysoko, 艣ciskaj膮c w膮sk膮 tali臋, i uca艂owa艂 g艂o艣no w oba policz­ki, zanim postawi艂 j膮 na pod艂odze.

- Blondynka z czarnymi oczami! - us艂yszeli jesz­cze, gdy w pl膮sach oddali艂 si臋 艣cie偶k膮 ku domowi.

Anna Kajsa sta艂a oszo艂omiona, zarumieniona, ale nie przestraszona. Te偶 chcia艂a odej艣膰, ale przypo­mnia艂a sobie o kance, kt贸r膮 przynios艂a.

- To zupa dla ciebie, Ailo. - Jemu mog艂a patrze膰 w oczy. Nawet musia艂a, gdy偶 tylko z jego oczu mog­艂a odczyta膰 cokolwiek. Ale te偶 chcia艂a.

- Maja ugotowa艂a? Potrz膮sn臋艂a jasn膮 g艂ow膮.

- Ja - odpar艂a, patrz膮c na swoje d艂onie. - Co艣 tam potrafi臋... I tak nie mog艂am wiele pom贸c. Maja asysto­wa艂a lekarzowi. Wszystko sz艂o dobrze... - Zadr偶a艂a lek­ko i doda艂a: - Przynajmniej tak m贸wili. Ale trudno w to uwierzy膰. - Spojrza艂a na Williama i Ailo swoim bez­bronnym spojrzeniem. - To by艂o okropne - wyzna艂a, blada. - Ja nigdy nie chc臋 mie膰 dzieci. Nigdy! - rzuci艂a z gwa艂towno艣ci膮, kt贸rej 偶aden z nich si臋 nie spodzie­wa艂. No, ale by艂a m艂oda. Nigdy wcze艣niej nie widzia艂a porodu. Mimo 偶e w domu traktowano j膮 niemal na r贸wni ze s艂u偶膮cymi, trzymano j膮 z dala od tych spraw. O nich tylko si臋 szepta艂o.

- Kobiety zawsze rodzi艂y dzieci - stwierdzi艂 Wil­liam. - O ile wiadomo, to jedyny spos贸b. I ju偶. Ale wi臋kszo艣膰 przez to przechodzi. I nawet maj膮 wi臋cej ni偶 jedno dziecko. Nie mo偶e by膰 to a偶 tak nie do wy­trzymania...

Anna Kajsa, wcale nie przekonana, spojrza艂a na przyrodniego brata. Wiedzia艂a, co m贸wi, bo by艂a ko­biet膮.

- To by艂o okropne - utrzymywa艂a. - I ja nigdy nie b臋d臋 mia艂a dzieci!

William u艣miechn膮艂 si臋 z pob艂a偶aniem, jakby wie­dzia艂 lepiej. Pog艂adzi艂 j膮 delikatnie po w艂osach.

- Mam nadziej臋, 偶e 偶ycie obejdzie si臋 z tob膮 艂agod­nie, Anno Kajso - powiedzia艂. - Nie znam wielu lu­dzi, kt贸rzy zas艂ugiwaliby na to bardziej ni偶 ty!

Podszed艂 do drzwi.

- P贸jd臋 chyba i obejrz臋 to cudo Knuta. Zobacz臋, czy warta jest tylu pochwal, kt贸rymi j膮 ju偶 zasypywa艂...

Spojrza艂 na Ann臋 Kajs臋. Dziewczyna kr臋ci艂a si臋 niespokojnie. Najwyra藕niej nie chcia艂a i艣膰. Ale nie mog艂a odwa偶y膰 si臋 zosta膰, a ju偶 na pewno sama tego zaproponowa膰.

Ailo by艂 jak 艣lepy i g艂uchy. Ale ona by艂a zbyt m艂oda, by to rozumie膰. Nadal zna艂a Ailo zbyt ma艂o. William 偶a艂owa艂 teraz, 偶e nie powiedzia艂 jej ca艂ej prawdy o Ailo.

Ale tym razem jej pom贸g艂.

- Zosta艅 tu i podgrzej zup臋 dla Ailo. No i zoba­czymy, czy b臋dzie na tyle rycerski, by odprowadzi膰 ci臋 do domu przez ten ciemny las...

- Ja si臋 nie boj臋! - zaprotestowa艂a szybko. William u艣miechn膮艂 si臋 do niej.

- Id臋. B臋d臋 mia艂 na pewno okazj臋 do wypicia za zdrowie tej dziewczynki - rzuci艂. - Przecie偶 ostatnio pili艣my za niew艂a艣ciw膮 p艂e膰...

Zamkn膮艂 za sob膮 drzwi.

Anna Kajsa poszuka艂a garnka i przela艂a do niego zu­p臋. Robi艂a to wszystko, nie patrz膮c na Ailo. Zauwa偶y­艂a jednak ka偶dy szczeg贸艂. Od wczoraj nie zmieni艂 ubra­nia, nie czesa艂 w艂os贸w. Pewnie nie spa艂 ani chwili...

Pomimo wysi艂k贸w m臋偶czyzn od razu zauwa偶y艂a te偶 ba艂agan w domu. Tak偶e wiadro ze skorupami i szk艂em.

- Nie m贸wi艂e艣, 偶e masz dzieci - powiedzia艂a, zbyt gwa艂townie mieszaj膮c zup臋. Musia艂a co艣 robi膰 z r臋ka­mi, na czym艣 skupi膰 wzrok, by nie patrze膰 na niego.

- Nie - odpar艂 jednym s艂owem.

- Nigdy ich nie widzia艂e艣?

Pami臋ta艂a, co m贸wili poprzedniego wieczora. Mia­艂a dobr膮 pami臋膰. 膯wiczy艂a j膮 przez ca艂e 偶ycie. By艂 to spos贸b na unikni臋cie przykrych my艣li. Wype艂nia艂a g艂ow臋 tym, co us艂ysza艂a.

Ale nauczy艂a si臋, 偶e to dobrze wiedzie膰 o wszystkim.

Dobrze by艂o umie膰 s艂ucha膰.

- Nie.

Ailo wsta艂. Niespokojnie przeszed艂 po pokoju. Sta­n膮艂 ko艂o Anny Kajsy i 艣cisn膮艂 kraw臋d藕 sto艂u, a偶 zbie­la艂y mu kostki.

- Pilnie s艂ucha艂a艣, prawda? Zaczerwieni艂a si臋 gwa艂townie.

- Nikt nie powiedzia艂, 偶ebym wysz艂a - broni艂a si臋. Czu艂a, jakby pod艂oga si臋 pod ni膮 ugina艂a. Nie przy­puszcza艂a, 偶e on mo偶e tak zareagowa膰. Przecie偶 by艂 po jej stronie, by艂 przyjacielem...

- Nie to mia艂em na my艣li... - Zmitygowa艂 si臋 Ailo. - Mam dzieci. Mia艂em c贸rk臋. Mam syna. By艂y bli藕ni臋ta­mi. Nigdy ich nie widzia艂em. Ida jest ich matk膮.

- Dlaczego wi臋c jeste艣 tu? - Anna Kajsa utkwi艂a swe wielkie oczy w oczach Ailo.

- Bo dla nich umar艂em. Dlatego, 偶e Ida s膮dzi, 偶e nie 偶yj臋. I tak ma pozosta膰. Moje powstanie z grobu spowodowa艂oby zbyt du偶o cierpienia. Dla mnie, dla niej, dla wszystkich.

- Ale to twoje dziecko! Pokiwa艂 g艂ow膮. D艂ugo patrzy艂 na Ann臋 Kajs臋.

- Ida jest moj膮 偶on膮.

- Jeste艣 偶onaty?! Westchn膮艂, potakuj膮c.

- A kim jest ten, kt贸rego nazywali... - Anna Kajsa nie zapami臋ta艂a jego imienia. Nic dziwnego: 鈥濻edol鈥 brzmia艂o obco dla fi艅skiego ucha. Dziewczyna zupe艂­nie zapomnia艂a o mieszaniu zupy, chocia偶 z garnka ju偶 mocno parowa艂o. - Kim on jest?

- Sedolf jest m臋偶em Idy - wyja艣ni艂 Ailo spokojnie i powa偶nie.

- Ale przecie偶 to niemo偶liwe! - sprzeciwi艂a si臋 An­na Kajsa, zaskoczona. - Przecie偶 to ty jeste艣 jej m臋偶em!

Ailo pog艂adzi艂 j膮 po w艂osach. Umie艣ci艂 pasmo jej w艂os贸w za uchem. Wygl膮da艂a tak przejmuj膮co m艂o­do i niewinnie, nie na swoje siedemna艣cie lat.

- Ale ja nie 偶yj臋, Anno Kajso. Ida by艂a wdow膮. Zamilk艂. Dziewczyna wygl膮da艂a na wzburzon膮.

Wyj膮艂 z jej d艂oni drewnian膮 艂y偶k臋. Cofn臋艂a gwa艂tow­nie palce, bo musn膮艂 j膮 przy tym leciutko.

- Wszystko sta艂o si臋 tak, bo tak musia艂o - wyt艂uma­czy艂, mieszaj膮c zup臋 i ratuj膮c j膮 przed wykipieniem. Odsun膮艂 garnek z ognia. - Ja by艂em jak umar艂y. Mu­sia艂em podj膮膰 decyzj臋. Nie mog艂em by膰 ju偶 m臋偶em dla Idy. A ona jest taka m艂oda. W twoim wieku, mo偶e tro­ch臋 starsza. Powinna zazna膰 szcz臋艣cia w 偶yciu. Kocha­艂em j膮 na tyle mocno, 偶e umar艂em dla niej.

- Ona kocha艂aby ci臋 bez wzgl臋du na wszystko! Ailo pokiwa艂 g艂ow膮.

- Pewnie tak - odpar艂. - Na pewno. Ale tak zdecy­dowa艂em. I tak b臋d臋 偶y艂. Dla Idy nie 偶yj臋.

Ale nie powiedzia艂 jej, dlaczego.

14

Fi艅ska c贸reczka Knuta i Anjo by艂a naprawd臋 prze­艣liczna. Mia艂a g臋ste, jasne w艂osy, d艂u偶sze ni偶 zwykle u noworodk贸w. A jej oczy mia艂y kolor g艂臋bszy ni偶 czer艅 nocy czy w臋gla. By艂y iskrz膮co czarne.

Nast臋pnego dnia Knut napisa艂 list do domu. Jak na niego, niezwykle d艂ugo opisywa艂 ten ich ma艂y cud.

Ale znalaz艂 te偶 s艂owa, w kt贸rych przekaza艂 ich 偶al z powodu ma艂ej Raiji. D艂ugo zastanawia艂 si臋, jak mo­偶e przemyci膰 jak膮艣 wie艣膰 o Ailo bez wspominania te­go, czego nigdy nie powinien wspomina膰.

Dlatego list le偶a艂 nie sko艅czony i nie wys艂any.

Ailo poczu艂, 偶e wype艂nia go co艣 niezwyk艂ego, gdy pochyli艂 si臋 nad ko艂ysk膮 malutkiej. Skurcz w gardle nie ust膮pi艂, gdy Knut podni贸s艂 j膮 i po艂o偶y艂 w jego ra­mionach. D艂ugo nie m贸g艂 wykrztusi膰 s艂owa.

- 艁adna? - spyta艂a Anjo. By艂a zm臋czona, lecz na policzkach wykwit艂y jej rumie艅ce. W oczach mia艂a blask szcz臋艣cia, kt贸ry Ailo postanowi艂 na d艂ugo zapa­mi臋ta膰. Gdy b臋dzie sam, wywo艂a ten blask z pami臋­ci. Postara si臋 wyobrazi膰 go sobie, ale w oczach Idy. Nie na papierze, ale w swoich my艣lach. Taki obraz, kt贸ry tylko on b臋dzie w stanie widzie膰.

- Prze艣liczna - odpar艂 z przekonaniem. Nie musia艂 udawa膰, by zadowoli膰 dumnych rodzic贸w.

Ostro偶nie przesun膮艂 opuszkami palc贸w po mi臋ciutkim policzku dziecka. Ma艂a zamruga艂a powiekami. Ziewn臋艂a szeroko, pokazuj膮c bezz臋bne dzi膮se艂ka. Nast臋pnie skrzywi艂a si臋 lekko, rozrzuci艂a ma艂e d艂o­nie, rozczapierzaj膮c paluszki, i zn贸w zapad艂a w sen.

- Brwi Raiji - powiedzia艂 Ailo. Musia艂 je pog艂adzi膰. - Czarne skrzyd艂a kruka si臋 powtarzaj膮.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, zadziwiony. Czu艂 si臋 niezwykle i wspaniale, stoj膮c tak z ma艂ym cz艂owiekiem w ramio­nach.

To by艂 cud.

Nape艂ni艂a go melancholia, usuwaj膮c na drugi plan jego b贸l. Odsun臋艂a go tam, gdzie Ailo nie tak cz臋sto si臋ga艂. Wiedzia艂, 偶e jeszcze nie jest z nim pogodzony. Ale najgorszy etap min膮艂. Uroczy艣cie wr臋czy艂 dziew­czynk臋 matce. Obserwowa艂, jak Anjo przyk艂ada j膮 so­bie do piersi. Dostrzeg艂 ich wsp贸lnot臋, kt贸ra by艂a czym艣 najpi臋kniejszym, co kiedykolwiek widzia艂.

Musia艂 mocno mruga膰 oczami, by si臋 nie rozp艂aka膰.

Zrozumia艂 jasno, dlaczego tak wielu najlepszych malarzy przedstawia艂o ten w艂a艣nie motyw na swych obrazach. Matka i dziecko.

On te偶 czu艂 potrzeb臋 uwiecznienia tego, co zaob­serwowa艂. Ale nie p臋dzel b臋dzie jego narz臋dziem.

- Nadamy jej pi臋kne imi臋, wiesz? - powiedzia艂a Anjo.

Knut przysiad艂 na skraju pos艂ania 偶ony. Stanowili jedno艣膰. Ailo zazdro艣ci艂 im tego, ale jednocze艣nie cie­szy艂 si臋, 偶e maj膮 siebie nawzajem.

On by艂 tak podzielony, niesp贸jny...

- My艣leli艣my, by nazwa膰 j膮 po jej ojcu chrzestnym - doda艂 Knut, mrugn膮wszy okiem, i pozwoli艂 Anjo do­ko艅czy膰.

- No i chcemy, by by艂 nim jej prawie wujek. Je偶e­li si臋 zgodzisz?

Ailo zamruga艂 oczami. To jego mieli na my艣li? Knut potwierdzi艂 skinieniem g艂owy.

- Nazwiemy j膮 Aila - m贸wi艂a Anjo. - Musi mie膰 fi艅skie imi臋, skoro urodzi艂a si臋 w Finlandii. Czy nie jest 艂adne? Najbli偶sze twojemu, Ailo...

D艂ugo na nich spogl膮da艂. Ukucn膮艂 ko艂o 艂贸偶ka, by napatrze膰 si臋 do syta na malutk膮.

- Jest 艣liczna - powiedzia艂 w ko艅cu. Czul, 偶e 艂zy wzruszenia piek膮 go pod powiekami. - Ale ja na to nie zas艂u偶y艂em...

Wtedy Anjo schwyci艂a go za czupryn臋 i poci膮gn臋­艂a w g贸r臋, a偶 spojrza艂 jej w oczy.

- Kochany Ailo - oznajmi艂a surowo - nale偶ysz do lu­dzi, kt贸rych oboje z Knutem kochamy najbardziej na ziemi. Jeste艣 wspania艂y i dobry. Oboje poszliby艣my za tob膮 w ogie艅. Tak jak ty zrobi艂by艣 to dla nas. Czuj臋, jak­by艣 by艂 moim bratem. Jeste艣 mi bli偶szy ni偶 nawet kie­dy艣 Heino. Teraz ju偶 wiesz, niewdzi臋cznika I nie przy­chod藕 tu wi臋cej i nie m贸w, 偶e na to nie zas艂ugujesz! Ja nazywam moje dziecko po tym, po kim chc臋! A je偶eli nie b臋dziesz grzeczny, nazw臋 j膮 Marcusina po Marcusie Runefelcie, a wiesz, 偶e to b臋dzie okropne dla dziecka!

Pu艣ci艂a jego w艂osy. Ailo pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 j膮 w policzek.

Zrobi艂 to impulsywnie. Poca艂owa艂 j膮 ustami pozba­wionymi warg. By艂 tym bardziej zdumiony ni偶 Anjo.

Teraz ona p艂aka艂a. Czu艂a, 偶e otrzyma艂a z jego stro­ny najwi臋kszy dow贸d zaufania.

- Kocham ci臋, najmilszy Ailo - powiedzia艂a g艂osem d艂awionym wzruszeniem. - Nie odmawiaj!

Ailo wsta艂. Nie umia艂 nazwa膰 uczu膰, jakie si臋 w nim burzy艂y. W oczach Anjo nie dostrzeg艂 odrazy! Nawet cienia!

Anjo rozumia艂a.

- Oczywi艣cie, 偶e mo偶e si臋 nazywa膰 Aila - rzuci艂. - Ja zawsze b臋d臋 j膮 kocha艂. I b臋d臋 dumny, 偶e nosi mo­je imi臋.

I tak si臋 sta艂o. Dziewczynka zosta艂a ochrzczona Aila, maj膮c Maj臋 i Ailo za rodzic贸w chrzestnych.

Mia艂a wtedy trzy tygodnie i czeka艂a na swoj膮 pierwsz膮 zim臋.

Knut wci膮偶 nie m贸g艂 doko艅czy膰 listu. Nadal bra­kowa艂o mu ostatnich s艂贸w.

Anjo wiele razy proponowa艂a, 偶e ona doko艅czy, ale jej nie pozwala艂. Czu艂, 偶e musi to zrobi膰 sam.

Teraz wiedzia艂 ju偶, co napisa膰.

Spad艂 pierwszy 艣nieg. Pokry艂 ziemi臋 jakby war­stewk膮 cukru. Topnia艂, gdy w dzie艅 艣wieci艂o s艂o艅ce.

Zn贸w dawny niepok贸j pochwyci艂 Maj臋 jak st臋sk­niony kochanek. Nie uda艂o jej si臋 go pozby膰. Nie umia艂a si臋 uspokoi膰. Kr臋ci艂a si臋 podenerwowana po domu, ale i to nie pomog艂o.

Wreszcie zarzuci艂a p艂aszcz na ramiona i wysz艂a. W臋drowa艂a, pozostawiaj膮c za sob膮 艣lady na cienkiej warstwie 艣niegu.

Zadr偶a艂a. Nawet nie z zimna, ale ze strachu przed zim膮.

Nie lubi艂a tej pory roku. Nie kojarzy艂a si臋 jej z od­poczynkiem, ale ze 艣mierci膮..

Gdyby mog艂a, przespa艂aby j膮 jak nied藕wied藕. Ale ludzie nie mog膮 tego zrobi膰. Musz膮 przez to przej艣膰, aby zas艂u偶y膰 na wiosn臋.

Obok altany sta艂y suche r贸偶e. Mr贸z zaskoczy艂 je jak co roku.

Nikt nie lubi my艣li o zimie. Zawsze ma si臋 nadzie­j臋, 偶e jesie艅 b臋dzie d艂uga i 艂agodna.

Co roku ten sam zaw贸d. I co roku dla Mai trudny do przyj臋cia.

Z艂ama艂a jedn膮 szarozielon膮 ga艂膮zk臋. Kolec wbi艂 si臋 w jej kciuk, a偶 zacz臋艂a krwawi膰.

Us艂ysza艂a jego kroki. Wiedzia艂a, 偶e jego 艣lady od­ciskaj膮 si臋 na 艣niegu blisko jej 艣lad贸w. W艂a艣nie tak, jak b臋d膮 ich wiod艂y razem przez 偶ycie.

Czu艂a, 偶e to jest w艂a艣ciwe.

William podszed艂 do niej. Uj膮艂 jej d艂o艅 w swoje. Mia艂 silne, d艂ugie, szczup艂e palce. Nie by艂y to d艂onie arystokraty, a raczej cz艂owieka pracuj膮cego fizycznie.

Wyci膮gn膮艂 kolec. Uca艂owa艂 rank臋, jak膮 pozostawi艂. Zliza艂 jej krew ze swoich warg.

- Mo偶e troch臋 za p贸藕no na zrywanie kwiat贸w o tej porze roku - powiedzia艂. Pochyli艂 si臋 jednak i u艂ama艂 ze­schni臋ty p膮czek r贸偶y. Ob艂ama艂 z niego kolce i poda艂 Mai.

- Smutno patrze膰, jak wystaj膮 spod 艣niegu w zimie - powiedzia艂a. - Powinny sta膰 w cieple. One te偶 偶yj膮...

William po艂o偶y艂 jej r臋ce na ramionach. Patrzy艂 tyl­ko na ni膮.

- Ta twoja ch臋膰 opiekowania si臋 wszystkim, co 偶y­je, Mario! Tym, co ma艂e...

Poca艂owa艂 j膮 w czo艂o. I pu艣ci艂. Otworzy艂 skrzypi膮­ce drzwi do altany. Powinno si臋 je naoliwi膰 przed wiosn膮, pomy艣la艂a.

Maja wesz艂a za m臋偶em do 艣rodka.

Wszystko si臋 tu zmieni艂o za spraw膮 mrozu i 艣nie­gu, cho膰 przeszklony dom by艂 niby ten sam.

S艂o艅ce lata czyni艂o z niego ogr贸d. Kolorowe szyb­ki przypomina艂y kwiaty.

Zima mia艂a mro藕ne 艣wiat艂o. Ods艂ania艂a wszystko to, co lato skrywa艂o. Ostre cienie zamiast 艂agodnych. Biel i b艂臋kit.

Maja zadr偶a艂a.

- Czy kiedykolwiek zajmiesz si臋 w ten spos贸b troch臋 wi臋kszymi? - spyta艂 William, stoj膮c zwr贸cony w stron臋 zatoki i jej niebieskiej wody. - Czy kiedykolwiek zaj­miesz si臋 z takim ciep艂em kim艣 tak du偶ym jak ja?

Pytanie zosta艂o wypowiedziane cicho i z takim cierpieniem, 偶e ostry b贸l przeszy艂 serce Mai.

Czy偶by a偶 tak go zaniedbywa艂a?

Od艂o偶y艂a suchy p膮czek r贸偶y.

Wiele czasu po艣wi臋ca艂a Ailo. 艁膮czy艂y ich mocne i nierozerwalne wi臋zy. Byli rodze艅stwem. Czu艂a, 偶e jej potrzebuje. Tak za nim t臋skni艂a...

Wiele czasu zajmowa艂a jej Anna Kajsa. Dziewczy­na by艂a nieszcz臋艣liwym ptaszkiem, kt贸ry tak偶e po­trzebowa艂 jej troski. Tym bardziej 偶e broni艂a si臋 przed ni膮. Maja stara艂a si臋 zdoby膰 jej zaufanie, okaza膰 dziew­czynie, 偶e jej na niej zale偶y. 呕e chce jej pom贸c...

No i Henrik. Wymaga艂 wiele uwagi i mia艂 do tego prawo. By艂 ich dzieckiem. Potrzebowa艂 jej bardziej ni偶 kogokolwiek innego. Wydawa艂o jej si臋, 偶e Wil­liam si臋 z ni膮 zgadza w tej kwestii...

Narodziny Aili wszystkich odmieni艂o. Jedno przez drugie starali si臋 zaskarbi膰 jej wzgl臋dy. Wszyscy byli zakochani w malutkiej. A jednocze艣nie pami臋tali o Karlu i dbali, by nie czu艂 si臋 odsuni臋ty z powodu siostrzyczki.

Doko艂a kto艣 czego艣 od Mai oczekiwa艂, a ona ze wszystkich si艂 stara艂a si臋 temu sprosta膰.

A czasami wykrada艂a chwile tylko dla siebie, gdy ucieka艂a do lasu, by pomy艣le膰. Zatopi膰 si臋 w my艣lach, ca艂kiem sama. By艂 to czas dla jej duszy.

Ale gdzie w tym wszystkim by艂 William? Jedli ra­zem, siedz膮c naprzeciwko siebie. Razem cieszyli si臋 sy­nem. Le偶eli we wsp贸lnym 艂o偶u. Czasem si臋 kochali w ciemno艣ci. Ale rzadko. Maja nie mog艂a sobie przy­pomnie膰, kiedy sta艂o si臋 to ostatni raz. Zawstydzi艂a si臋.

To by艂o miejsce Williama w jej 偶yciu?!

- Czy jest dla mnie nadzieja, Mario? - spyta艂. - Czy jest dla mnie miejsce w twoim 偶yciu?

Chcia艂o jej si臋 p艂aka膰.

William po prostu by艂.

Tak to czu艂a. Tak by艂o zawsze. Bo William kocha艂 j膮 bez zastrze偶e艅. William przeszed艂by dla niej przez ogie艅. William j膮 uwielbia艂.

Odbiera艂a to jako rzecz oczywist膮. Uwa偶a艂a, 偶e tak b臋dzie zawsze. 呕e b臋dzie si臋 trzyma艂 w cieniu. Ze nic, co ona uczyni, nie zmieni jego uczu膰.

Liczy艂a na to, 偶e 偶ycie tak w艂a艣nie b臋dzie wygl膮­da膰. 呕e ona b臋dzie t臋skni艂a za czym艣, czego ju偶 na­wet nie umia艂a nazwa膰. A William b臋dzie si臋 do niej dostosowywa艂.

Naiwne?

Mo偶e.

Ale by艂o te偶 inne s艂owo, kt贸re du偶o lepiej oddawa­艂o t臋 sytuacj臋. Gdy przysz艂o Mai na my艣l, zadr偶a艂a.

Okrucie艅stwo.

Albo ch艂贸d uczuciowy.

Czy to taka mia艂a by膰? Czy to tymi s艂owami chcia­艂a siebie okre艣la膰 w chwilach szczero艣ci?

- Nie rozumiem, jak ty ze mn膮 wytrzymujesz... - powiedzia艂a.

Mo偶e us艂ysza艂 w jej g艂osie, 偶e w艂a艣nie odrzuca sw膮 mask臋, bo odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie. Obj膮艂 j膮 i przy­tuli艂 mocno.

Policzek opar艂 o jej g艂ow臋. Ogrzewa艂 j膮.

- Ja chc臋 tylko m贸c ci臋 kocha膰 - rzuci艂 zdespero­wany. - Chc臋 wiedzie膰, 偶e jeste艣 otwarta na to, co czu­j臋 do ciebie. Je艣li nie, to wszystko traci sens...

- Nie chcia艂am si臋 od ciebie odsuwa膰 - zapewni艂a sztywno. S艂owa jakby rani艂y jej wargi. Ich wypowia­danie bola艂o, ale jeszcze gorsze by艂oby przemilczenie. - Skrzywdzi艂am ci臋, Williamie... ale musisz wiedzie膰, 偶e nigdy tego nie chcia艂am. Nie robi艂am tego 艣wiado­mie. To by艂a taka bezmy艣lno艣膰 bez serca...

Za艣mia艂 si臋 g艂ucho.

- Gdybym kiedykolwiek przypuszcza艂, 偶e robisz to 艣wiadomie, udusi艂bym ci臋 w艂asnymi r臋kami. A potem sam si臋 zabi艂. W nadziei, 偶e po tamtej stronie b臋dziesz dla mnie 艂askawsza. - U艣miechn膮艂 si臋. - Wiem dobrze, 偶e nie robi艂a艣 tego 艣wiadomie, Mario. Ale to i tak strasznie boli. Bezdomnemu psu ofiarowa艂aby艣 wi臋­cej uwagi ni偶 mnie.

Opar艂 czo艂o o jej czo艂o i spojrza艂 prosto w oczy.

- Potrzebuj臋 wi臋cej ni偶 tylko od czasu do czasu otwartych ramion i rozsuni臋tych kolan...

Maja zaczerwieni艂a si臋 gwa艂townie.

Trafi艂.

To tak w艂a艣nie by艂o. Wiedzia艂a o tym najlepiej.

Czasami, gdy zaczyna艂o j膮 gry藕膰 sumienie, wyku­pywa艂a si臋 mi艂o艣ci膮 fizyczn膮. Zamyka艂a oczy na to, 偶e jej samej sprawia艂a ona przyjemno艣膰. Ka偶demu fragmentowi jej cia艂a.

By艂a jego kobiet膮. I zapomina艂a, 偶e te偶 potrzebo­wa艂a m臋偶czyzny.

- Wiem - odpowiedzia艂a suchymi ustami. William poca艂owa艂 j膮 lekko. Tak samo ciep艂o i uwa偶nie jak zwykle.

Maja nie zamkn臋艂a oczu. Odsun臋艂a my艣li od ko­chanka, kt贸ry by艂 jednocze艣nie Reijo i Simonem, i Heino, i Williamem. Kt贸ry by艂 rycerzem, bogiem i 艣wi臋tym - i by艂 r贸wnie nierzeczywisty. Oderwa艂a si臋 od tych roje艅, kt贸re niebezpiecznie cz臋sto poch艂ania­艂y j膮, gdy obejmowa艂y j膮 ramiona Williama.

Zorientowa艂a si臋 ze zgroz膮, 偶e tylko w altanie ko­cha艂a si臋 z samym Williamem. Poza tym zawsze ota­cza艂y j膮 ramiona tego kochanka z marze艅. Jemu da­wa艂a wi臋cej z siebie ni偶 Williamowi.

Ale teraz ca艂owa艂a w艂a艣nie Williama.

- Czym ja w艂a艣ciwie jestem dla ciebie, Mario? - Nie pu艣ci艂 jej. Trzyma艂 j膮 mocno przy sobie. - Co we mnie lubisz? Dlaczego ze mn膮 jeste艣?

- Dajesz mi bezpiecze艅stwo - odpowiedzia艂a ostro偶nie. Stara艂a si臋 by膰 naprawd臋 szczera. Nie chcia艂a go zrani膰, ale te偶 nie chcia艂a k艂ama膰. - Jeste艣 jak opoka. Jeste艣 ojcem mojego syna. Da艂e艣 mi dom, otoczy艂e艣 dobrobytem, o jakim nigdy nie 艣ni艂am. Je­ste艣 dobry. Silny...

U艣miechn膮艂 si臋 smutno.

- Po偶膮dasz mnie? Lubisz moje cia艂o? - spyta艂. Ni­gdy tak nie rozmawia艂 z 偶adn膮 kobiet膮. Pragn膮艂, by pomi臋dzy nimi powsta艂o tyle zaufania, 偶eby byli w stanie i o tym m贸wi膰.

Maja zamruga艂a oczami. Przytuli艂a si臋 do niego jeszcze mocniej, mimo 偶e teraz nie mog艂a ju偶 na nie­go patrze膰. By艂 od niej o tyle wy偶szy.

- Tak - odpar艂a szczerze. - Gdy nie jestem tak za­j臋ta wszystkim innym, gdy mam czas, by 偶y膰 i s艂u­cha膰 siebie, William, wtedy ciebie po偶膮dam...

- Czy to dlatego boisz si臋 mie膰 czas? - spyta艂 szep­tem William. - Dlatego starasz si臋 by膰 zawsze zaj臋ta?

Dlatego jest tak, 偶e mamy tak ma艂o czasu tylko dla siebie? Boisz si臋 by膰 sama ze mn膮, Mario? Boisz si臋 mnie po偶膮da膰?

Maja prze艂kn臋艂a kilkakrotnie 艣lin臋, zanim mog艂a odpowiedzie膰:

- Chyba tak...

Czu艂a, jakby dopiero teraz to sobie wyra藕nie u艣wiadomi艂a. Rojenia nie by艂y ju偶 niebezpieczne.

艁atwo by艂o zakocha膰 si臋 w osobach, kt贸re 偶y艂y tyl­ko w jej marzeniach. Robi艂y to, czego ona po nich oczekiwa艂a. Mog艂a zmienia膰 bieg wydarze艅, a偶 wszystko dzia艂o si臋 wedle jej 偶yczenia.

Ale 偶ycie by艂o ci膮giem chwil wpl膮tanych w siebie. Chwilami, kt贸re si臋 w艂a艣nie prze偶ywa. Mo偶na je ze­psu膰 lub uczyni膰 pi臋knymi.

呕ycia nie da si臋 prze偶y膰 jeszcze raz.

Nie mo偶na go cofn膮膰, m贸wi膮c, 偶e 藕le wysz艂o. 呕e si臋 chce zn贸w prze偶y膰 te chwile, ale w inny spos贸b.

Prawdziwi ludzie byli tylko sob膮. Nie mog艂a ich upi臋kszy膰 ani zmieni膰, by jej pasowali.

Byli 偶ywi. Na dobre i na z艂e. Tak偶e czynili dobrze i 藕le.

I oni stawiali jej wymagania.

Oczywi艣cie, 偶e trudno by艂o kocha膰 prawdziwego m臋偶czyzn臋.

Ale zacz臋艂a dostrzega膰, 偶e mog艂o to by膰 tak偶e pi臋k­ne. 呕e w tym te偶 by艂o niebo. Zrozumia艂a to, b臋d膮c z Heino.

On nigdy nie pozwoli艂 jej na snucie marze艅. Zmu­si艂 j膮, by go dostrzega艂a. I poczu艂a do niego ciep艂o. Du偶o ciep艂a.

Kocha艂a Heino, pomimo 偶e nie by艂o to uczucie 艂a­twe. By艂o w nim du偶o b贸lu...

William nigdy nie stawia艂 jej wymaga艅. William tylko czeka艂 i mia艂 nadziej臋. A偶 do teraz.

- Boj臋 si臋 pokocha膰 ci臋 za mocno - wyrwa艂o si臋 jej.

- 呕eby nie zazna膰 cierpienia? Pokiwa艂a g艂ow膮.

Stan膮艂 jej przed oczami Reijo. Czeka艂 ponad dzie­si臋膰 lat na kobiet臋, kt贸ra nigdy nie powr贸ci艂a.

To by艂a jej szko艂a mi艂o艣ci.

- Nigdy bym nie m贸g艂 ci臋 zrani膰 - powiedzia艂 Wil­liam z powag膮 w g艂osie. - Wiele razy o tym my艣la艂em, bo sprawia艂a艣 mi taki b贸l. Twoje oddalenie, tw贸j ch艂贸d... to mnie rani艂o, Mario. I musz臋 przyzna膰, 偶e chcia艂em m贸c zrani膰 ci臋 tak samo. Zrobi膰 ci co艣 takie­go, by艣 poczu艂a to samo co ja. Ale nie mog艂em. Po pro­stu nie mog艂em. I nie s膮dz臋, 偶ebym kiedykolwiek m贸g艂.

- Dlaczego? - spyta艂a, zagubiona. Jego wyznanie zabola艂o j膮. - Dlaczego jeste艣 dla mnie taki dobry, Williamie?

- Dlatego, 偶e ci臋 kocham. Moja mi艂o艣膰 taka jest. Ale nie mog臋 bez ko艅ca tylko dawa膰 i dawa膰 bez na­dziei, 偶e otrzymam co艣 w zamian. Co艣 innego ni偶 tyl­ko czasami otwarte ramiona. To przyprawia o poczu­cie wi臋kszej pustki ni偶 bycie bez ciebie.

- Szczere s艂owa...

- Jeste艣my przyjaci贸艂mi? Maja pokiwa艂a g艂ow膮.

- Opr贸cz Ailo ty jeste艣 moim najlepszym przyja­cielem - wyzna艂a.

Musn膮艂 ustami jej czo艂o.

- Obiecaj mi, kochana Maju, 偶e pozwolisz mi by膰 swoim najlepszym przyjacielem. Ailo to tw贸j brat. Ja jestem twoim m臋偶em. Od tej pory b臋d臋 bardzo wymagaj膮cym m臋偶em. Chc臋 ciebie ca艂ej. Chc臋 mie膰 cale two­je zaufanie. Chc臋, aby艣 to do mnie sz艂a jako do pierw­szego. Ailo to zrozumie. Ucieszy si臋, gdy pomi臋dzy na­mi b臋dzie wi臋cej ciep艂a. Tw贸j brat ma wielkie serce.

- Czy wiesz, 偶e nazwa艂e艣 mnie Maj膮?

Spojrza艂 na ni膮 zdumiony. Pami臋ta艂, 偶e to on w艂a艣­nie zacz膮艂 m贸wi膰 na ni膮 Maria, tak jak by艂a ochrzczo­na. S膮dzi艂, 偶e to do niej pasowa艂o.

Teraz zrozumia艂, 偶e si臋 myli艂. U艣miechn膮艂 si臋 lekko.

- Pewnie tak. Pozostali przecie偶 tak ci臋 nazywaj膮. Czy my艣lisz czasem o sobie jako o Marii?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- A wi臋c zawsze ju偶 b臋dziesz dla mnie Maj膮 - obie­ca艂. - Od tej pory zaczn臋 ci臋 zdobywa膰, moja mi艂a. Ca艂y m贸j czas po艣wi臋c臋 na zaloty do kobiety, w kt贸­rej si臋 tak szale艅czo zakocha艂em. Nie dam jej naj­mniejszej nawet mo偶liwo艣ci, by si臋 wycofa艂a.

Maja za艣mia艂a si臋. Poczu艂a si臋 zn贸w m艂oda. Pomy艣la­艂a, 偶e zima mo偶e nie b臋dzie tak trudna do przetrwania.

- Przecie偶 to nie wiosna, Williamie. Chyba pomy­li艂y ci si臋 pory roku...

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nam b臋dzie gor膮co, moja pi臋kna. Tak gor膮co, 偶e stopimy 艣nieg. B臋dzie tak gor膮co, 偶e twoje r贸偶e roz­kwitn膮 spod 艣niegu. Wszyscy b臋d膮 my艣le膰, 偶e to noc 艣wi臋toja艅ska, a nie Nowy Rok...

- Ta kobieta, kt贸r膮 kochasz... - rzuci艂a Maja - ...czu­j臋, 偶e ona ma m臋偶a. Czy on niczego nie zauwa偶y?

U艣wiadomi艂a sobie, 偶e z nim flirtuje! Po raz pierw­szy w 偶yciu.

Nigdy nie by艂o czego艣 takiego pomi臋dzy ni膮 a Si­monem. Ani Heino.

To by艂o co艣 ca艂kiem nowego. Nowego i ekscytuj膮­cego...

- Jej m膮偶 jest tak za艣lepiony mi艂o艣ci膮 do tego wspa­nia艂ego stworzenia, 偶e nic a nic nie zauwa偶y - wy­szepta艂 William.

Ich poca艂unki sta艂y si臋 bardziej gor膮ce. Maja nie mia艂a nic przeciwko temu.

Przez moment spojrza艂y na ni膮 inne oczy. Oczy z marzenia. Ale odgoni艂a je. Rzeczywisto艣膰 okaza艂a si臋 tak cudownie podniecaj膮ca, 偶e nie potrzebowa艂a marze艅. William sprawia艂 jej wi臋cej niespodzianek ni偶 jakiekolwiek fantazje.

- Chcia艂bym si臋 teraz z ni膮 um贸wi膰 - wyszepta艂 William. - Wieczorem zamierzam p贸j艣膰 do jej sypial­ni i dobrze napali膰 w kominku. Przemyc臋 butelk臋 do­brego wina i dwa kryszta艂owe kieliszki z salonu. Czy ona si臋 tam ze mn膮 spotka?

Maja pokiwa艂a g艂ow膮.

- A co si臋 tam stanie? - spyta艂a, tak偶e szeptem.

- Uwiod臋 j膮 - odpar艂, pewny siebie. - Sprawi臋, 偶e zajdzie ze mn膮 w ci膮偶臋.

U艣ciska艂a go, 艣miej膮c si臋 gard艂owo. To by艂o szale艅­stwo - umawia膰 si臋 na potajemn膮 schadzk臋 z w艂as­nym m臋偶em jak z sekretnym kochankiem.

Ale je艣li nawet szale艅stwo, to cudowne. Cudowne i osza艂amiaj膮ce.

- Ona tam b臋dzie - obieca艂a. - Mo偶esz na to liczy膰.

POS艁OWIE

Maja i William naprawd臋 zbli偶yli si臋 do siebie. Nie Maria i William.

Co艣 tak banalnego jak inna forma imienia mog艂o budowa膰 mury pomi臋dzy lud藕mi, stwarza膰 r贸偶nice tam, gdzie ich by膰 nie powinno.

Zachowywali si臋 jak zakochani. Posy艂ali sobie wy­mowne spojrzenia przy innych. Potrafili uciec w 艣rodku dnia, by gdzie艣 pod schodami obejmowa膰 si臋 nami臋tnie i. ca艂owa膰 do utraty tchu.

Mogli i艣膰 razem wzd艂u偶 pla偶y ze splecionymi d艂o艅­mi, goni膰 si臋 jak dzieci tu偶 przy linii wody, by potem upa艣膰 na 艣nieg czy zesch艂膮 traw臋 i podda膰 si臋 piesz­czotom gor臋tszym ni偶 s艂o艅ce w 艣rodku lata.

Naprawd臋 si臋 zbli偶yli.

Razem omawiali kwestie interes贸w. Maja ju偶 wcze艣niej, gdy by艂a 偶on膮 Heino, czu艂a, 偶e ma do te­go smyka艂k臋. Potem nie mia艂a okazji wykorzystania tych zdolno艣ci. Gdy William powr贸ci艂 z wygnania, przej膮艂 wszystko. By艂o to oczywiste. Nigdy jej nie spyta艂, czy mo偶e chcia艂aby dalej co艣 robi膰.

A Maja nigdy nie zdradzi艂a, 偶e brak jej zaj臋cia. Nie chcia艂a go kompromitowa膰 w oczach innych. Dba艂a tylko o to, by wzorowo spe艂nia膰 obowi膮zki gospodyni domu, bo my艣la艂a, 偶e tego w艂a艣nie po niej oczekuje.

Cho膰 nie do ko艅ca zadowoleni, 偶yli tak, udaj膮c, 偶e wszystko jest w porz膮dku.

Teraz byli szcz臋艣liwi. Wsp贸lna praca dawa艂a im wi臋cej okazji do rozm贸w. 艁膮czy艂o ich wi臋cej ni偶 tyl­ko dom i syn.

W艂a艣ciwie mieli ze sob膮 wiele wsp贸lnego. Mo偶e to wcze艣niej przeczuwali. Ale tak zastygli w swoich ro­lach, 偶e w ko艅cu zacz臋艂y im ci膮偶y膰 jak kajdany.

Teraz wszystko si臋 zmieni艂o. Dzielili ze sob膮 pra­c臋. Razem sp臋dzali czas z synem. Razem 偶artowali. Flirtowali ze sob膮. Nie obchodzi艂o ich, czy inni to za­uwa偶aj膮.

Nie istnia艂o nic, czego powinni si臋 wstydzi膰.

To by艂a ich ma艂a gra.

Ona ich zwi膮za艂a.

I ju偶 nie mija艂y tygodnie pomi臋dzy zbli偶eniami ich cia艂. I to nie dlatego, 偶e kt贸re艣 z nich mia艂o wyrzuty sumienia, ale dlatego, 偶e oboje tego chcieli.

Co艣 zacz臋艂o kie艂kowa膰 w sercu Mai. Co艣, o czym wprost ba艂a si臋 my艣le膰.

By艂 to kwiat, kt贸ry d艂ugo czeka艂, by wychyli膰 g艂o­w臋 z ziemi. Ostro偶ny, delikatny, ma艂y kwiat.

Ale ona ochrania艂a go tak, jak dba艂a o r贸偶e, kt贸re zasadzi艂a matka Williama.

By艂 r贸wnie rzadki, ale o wiele pi臋kniejszy. Posta­nowi艂a, 偶e przetrwa przez ca艂e ich 偶ycie.

Opowiedzia艂a o nim Williamowi tak, jakby opo­wiada艂a bajk臋.

Zrozumia艂 j膮 i nie naciska艂, by wyrzek艂a na koniec te s艂owa, na kt贸re tak czeka艂.

Wiedzia艂, 偶e przyjd膮 same.

Dop贸ki oboje b臋d膮 dbali o t臋 delikatn膮 ro艣lin臋 w jej sercu, sama wyro艣nie.

Mia艂 czas, by czeka膰. Wiedzia艂, 偶e ona kiedy艣 roz­kwitnie.

Mia艂 teraz co艣 wi臋cej ni偶 tylko nik艂膮 nadziej臋. To ju偶 si臋 zacz臋艂o dzia膰. Ale wymaga艂o czasu. Naj­pierw w sercu Mai musia艂a nast膮pi膰 wiosna.

- Co艣 jeszcze we mnie ro艣nie - zdradzi艂a mu dal­sz膮 cz臋艣膰 bajki.

By艂 bardzo wczesny ranek. Nikt jeszcze nie wsta艂. Poza nimi wszyscy spali.

William na wp贸艂 uni贸s艂 si臋 z pos艂ania i opar艂 na 艂okciu. Wpatrzy艂 si臋 w pe艂n膮 napi臋cia twarz 偶ony. Uj­rza艂 b艂yszcz膮ce oczy, kt贸re teraz wydawa艂y si臋 bar­dziej miodowe ni偶 br膮zowe.

- B臋dziemy mieli dziecko - powiedzia艂a, splataj膮c d艂onie na brzuchu. - P贸藕nym latem. Naprawd臋 uda­艂o ci si臋. Wtedy w altanie obieca艂e艣 mi, 偶e mnie uwie­dziesz i sprawisz, 偶e zajd臋 w ci膮偶臋...

- ... i wszystko mi si臋 uda艂o? - U艣miechn膮艂 si臋 sze­roko. Porwa艂 j膮 w ramiona i poca艂owa艂 d艂ugo i deli­katnie. - Tak, ta altana to niebezpieczne miejsce...

Za艣miali si臋. To by艂 ich cichy poranek pe艂en szcz臋艣cia.

Humor zepsu艂 im Marcus Runefelt, kt贸ry przyby艂 po po艂udniu z niespodziewan膮 wizyt膮.

By艂 jak zwykle pe艂en 偶ycia i si艂y. Niebezpiecznie energiczny, got贸w do przestawiania ludzi jak pionki na swojej szachownicy.

Sprawa dotyczy艂a jego nie艣lubnej c贸rki, ale nawet o ni膮 nie spyta艂. Zreszt膮 ona odm贸wi艂a z nim spotkania.

Rozmawia艂 z Williamem i Maj膮.

- Anna Kajsa powinna wyj艣膰 za m膮偶 - o艣wiadczy艂. - Ale kr膮偶膮 o niej plotki. Nie mog臋 wi臋c si臋 spodziewa膰, 偶e znajd臋 odpowiedni膮 dla niej parti臋, nawet je艣li uznam j膮 oficjalnie za c贸rk臋.

- Chcesz nawi膮za膰 nowe przyja藕nie poprzez jej ma艂偶e艅stwo? - spyta艂a Maja niewinnie.

Przytakn膮艂.

- Nie ma w tym nic z艂ego - zapewni艂. - Wszyscy tak robi膮, no, prawie wszyscy... - Spojrza艂 znacz膮co na syna.

Maja nie przejmowa艂a si臋 ju偶 opini膮 te艣cia, bo stano­wili z Williamem jedno艣膰. Poniewa偶 zawsze b臋d膮 ra­zem, zwi膮zani mocniej ni偶 tylko przysi臋g膮 z艂o偶on膮 w po艣piechu z mniejszym lub wi臋kszym przekonaniem.

Marcus Runefelt powiedzia艂 im, kogo ma na my艣li.

脫w m臋偶czyzna nied艂ugo sko艅czy pi臋膰dziesi膮t lat i ju偶 zam臋czy艂 dwie 偶ony. Urodzi艂y mu tylko c贸rki, wi臋c teraz mia艂 nadziej臋, 偶e m艂odsza 偶ona mo偶e ob­darzy膰 go synami.

- Anna Kajsa nie b臋dzie klacz膮 rozp艂odow膮 dla ja­kiego艣 starego dziada! - sykn臋艂a Maja.

William przypomnia艂 sobie, jak Anna Kajsa z ca­艂ym przekonaniem zapewnia艂a, 偶e nigdy nie b臋dzie mia艂a dzieci.

Marcus Runefelt wzruszy艂 ramionami.

- Je偶eli znajdziecie dla niej inn膮 parti臋, zanim ten rok si臋 sko艅czy, nie b臋d臋 si臋 upiera艂. Je艣li tak si臋 nie stanie, wtedy dziewczyna wyjdzie za tego, kogo ja wybior臋. Jestem jej ojcem i ja decyduj臋.

Porozmawiali o tym z Ann膮 Kajs膮. P艂acz膮c, b艂aga­艂a o lito艣膰. Wola艂a tego, kogo oni jej wybior膮, ni偶 kan­dydata ojca.

Ale m艂odzi kandydaci na narzeczonych nie rosn膮 na drzewach...

Anna Kajsa wzi臋艂a spraw臋 w swoje r臋ce. Zebra艂a ca艂膮 odwag臋 i posz艂a do Ailo.

On wiedzia艂 o wszystkim. My艣la艂 o dziewczynie z trosk膮. By艂a ju偶 zabawk膮 w r臋kach m臋偶czyzn i teraz mia艂aby zn贸w ni膮 zosta膰? Na sam膮 my艣l o takim rozwi膮zaniu burzy艂a si臋 w nim krew.

- Czy o偶enisz si臋 ze mn膮? - spyta艂a po kilku pr贸­bach rozpocz臋cia rozmowy na oboj臋tne tematy.

Ailo spojrza艂 na ni膮 znad roboty, potem zn贸w na swoje d艂onie. Trzyma艂 w nich jej bratka, za kt贸rego wreszcie si臋 zabra艂.

- Najwyra藕niej m贸wisz powa偶nie - stwierdzi艂, odk艂a­daj膮c prac臋. Usiad艂 naprzeciwko dziewczyny i spojrza艂 jej prosto w oczy. Niewielu osobom si臋 to udawa艂o.

Anna Kajsa pokiwa艂a g艂ow膮.

- Dlaczego ja? - spyta艂.

- Bo ci臋 lubi臋.

- Do ma艂偶e艅stwa potrzeba troch臋 wi臋cej...

- Ty wiesz o mnie wszystko - rzek艂a z trudem. Ju偶 nie patrzy艂a na niego. - Opowiedzieli ci. Ja te偶. Wiesz o mnie wszystko, Ailo. Wiesz, 偶e nie znios臋 my艣li o... Ka偶dy inny m臋偶czyzna by mnie do tego zmusi艂. A wtedy bym go znienawidzi艂a. Ty jeste艣 jedyny...

- ... kt贸ry by ci臋 do niczego nie zmusza艂? - Ailo schwyci艂 j膮 za r臋ce. - Nawet nie wiesz, na ile to jest prawda, Anno Kajso!

Popatrzy艂a na niego pytaj膮co.

- Nigdy bym ci臋 nie zmusi艂, ma艂a. Nie by艂bym w stanie.

Niezbyt dobrze go zrozumia艂a.

- Po wypadku mia艂em kilka kobiet. To nie by艂a mi­艂o艣膰, tylko co艣 brutalnego i mrocznego. By艂em do te­go zdolny tylko wtedy, gdy si臋 mocno upi艂em, na gra­nicy przytomno艣ci. Te kobiety interesowa艂y si臋 mn膮 jako m臋偶czyzn膮 bez twarzy... - 艢cisn膮艂 jej d艂onie. - Nie jestem z tego dumny. Nienawidz臋 siebie za te chwile. Prawda jest taka, moja przyjaci贸艂ko, 偶e ja nie mog臋... Jestem, jak to elegancko okre艣laj膮, impoten­tem. Lubi臋 ci臋. Ale nigdy nie b臋d臋 w stanie da膰 ci mi­艂o艣ci fizycznej. Nigdy nie b臋d臋 m贸g艂 nauczy膰 ci臋 pieszczot ani cieszy膰 si臋 tob膮 jako kobiet膮.

- Ja tego nie potrzebuj臋 - odpar艂a, nadal nie patrz膮c na niego. Policzki jej p艂on臋艂y. - Nie potrzebuj臋. Nie da艂abym rady. Nienawidz臋 samej o tym my艣li, Ailo.

- Je偶eli wyjdziesz za mnie, twoje 偶ycie b臋dzie tego pozbawione.

Pokiwa艂a g艂ow膮.

- Wiesz, 偶e w艂a艣ciwie jestem 偶onaty?

- To nic nie znaczy. Ona ma innego m臋偶a. Ailo westchn膮艂.

- Najgorsze, 偶e bardzo ci臋 lubi臋, ma艂a. Chcia艂bym chroni膰 ci臋 przed ca艂ym z艂em tego 艣wiata. Nienawi­dz臋 my艣li, 偶e mog艂aby艣 sta膰 si臋 zabawk膮 dla...

- O偶enisz si臋 ze mn膮?

D艂ugo na ni膮 patrzy艂. Na swoj膮 przysz艂o艣膰. Wresz­cie skin膮艂 g艂ow膮.

- Tak.

Marcus Runefelt dotrzyma艂 s艂owa. Pozwoli艂 Annie Kajsie na to ma艂偶e艅stwo, bo nadal trwa艂 stary rok. A mo偶e jej jednak wsp贸艂czu艂?

A wi臋c Knut wreszcie doko艅czy艂 sw贸j list. Opo­wiedzia艂 w nim tak偶e, 偶e Maja i William spodziewa­j膮 si臋 dziecka. Ze s膮 szcz臋艣liwi.

Napisa艂, jakie imi臋 nadali swej c贸rce, i po kim. I opowiedzia艂, 偶e niedawno wyprawiali wesele. M艂od­sza siostra Williama wysz艂a za swego wybranka: zdol­nego z艂otnika, kt贸rego wszyscy bardzo lubi膮.

W艂a艣nie mia艂 zapiecz臋towa膰 list, gdy nadszed艂 Ailo. Poprosi艂 go o dopisek.

- Nam贸w Id臋 i Sedolfa, by nas odwiedzili. By wzi臋­li ze sob膮 ch艂opca. Napisz, 偶e chcecie go pozna膰...

- Jeste艣 tego pewien? Ailo pokiwa艂 g艂ow膮.

- Rozmawiali艣my o tym z Ann膮 Kajs膮. Mikkal jest moim jedynym dzieckiem, bo nie b臋d臋 mia艂 ich wi臋­cej. Musz臋 go zobaczy膰. Nie poka偶臋 si臋 im na oczy, to si臋 jako艣 da urz膮dzi膰. Tylko o to prosz臋. Napisz, by przyjecha艂a, Knut! Napisz tak, by nie odm贸wi艂a!

Knut us艂ucha艂.

Nazwa艂 to 鈥瀘statni膮 okazj膮 ich spotkania鈥. Spotka­nia rodze艅stwa.

Nie s膮dzi艂, by Ida si臋 nie zgodzi艂a.

Starannie zapiecz臋towa艂 list przed jego d艂ug膮 po­dr贸偶膮 na p贸艂noc!

Powinni go dosta膰 przy okazji wiosennego jarmarku.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Tajemnicza nieznajoma
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy1 Bli偶ej prawdy
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy 艢lad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Niszcz膮cy p艂omie艅
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy# Z艂oty ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy& Wyj臋ty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy) Droga do domu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy8 W臋drowny ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy0 Na dobre i z艂e dni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy' ?ryca
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Pos艂aniec 艣mierci
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Wyroki losu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Mro藕ne noce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Oblubienica w贸jta