i
1
Ritva nigdy nie zastanawiała się nad starością.
Nie myślała o śmierci.
Miała dopiero dziewiętnaście lat.
Hans Fredrik Feldt pełnił obowiązki komendanta
na wysuniętym daleko na północ skrawku Norwegii.
Wyznaczony mu okres służby dobiegał końca. Nikt
nie oczekiwał, że kapitan zechce przedłużyć swój po
byt w tych stronach.
Nigdy nie czuł się dobrze w miejscu, gdzie zimą pa
nowała długa noc polarna, a latem trwał nie kończący
się dzień. Nie lubił samotności ani pustkowia. Posęp
ny krajobraz i bezkresne morze wzbudzały w nim nie
chęć. Drażnił go ostry klimat, przy którym najbardziej
bezwzględni mężczyźni zdawali się łagodni niczym
baranki.
Ale władza rekompensowała mu wszystko.
Pod tym względem minionych pięć lat dostarczyło
mu wiele przyjemności. Ukoronowaniem służby mia
ło być spalenie na stosie największej czarownicy, jaką
widziały te strony.
Niewiele brakowało, a byłby tego dokonał.
Ale ona pozbawiła go należnej chwały, dosłownie
w ostatniej chwili wymykając mu się z rąk. Z pomocą
przyszli jej słudzy piekieł.
5
Jeszcze żadnej kobiecie nie udało się go pokonać.
Tej wiedźmie też się to nie uda!
Kapitan Hans Fredrik Feldt postawił wszystko na
jedną kartę. Bardzo zależało mu na tym, żeby zapisać
się w pamięci mieszkańców północy jako pogromca
czarownicy. Sława jego czynu miała się odbić szero
kim echem i zapewnić mu powitanie z honorami w ro
dzinnych stronach. Pragnął, by cywilizowany świat
zobaczył w nim człowieka z zasadami.
Wraz z nastaniem lata opuści twierdzę Vardohus.
Przedtem jednak rozpali stos, na którym spłonie
czarownica.
Nie spocznie, póki jej nie odnajdzie...
Nie pozwoli, by kobieta wystrychnęła go na dudka.
Ani teraz, ani nigdy!
Znał jej imię i twarz. Doświadczył też jej diabelskiej
mocy. Była porażająco piękna, jak zresztą większość
istot w służbie szatana. Jej oczy płonęły niby rozżarzo
ne węgle, włosy, miękkie niczym jedwab, miały barwę
rodem z piekieł. Ale on, kapitan Feldt, nie uległ, nie
dał się omotać podstępnie zastawionej sieci. Dał odpór
zdradzieckiemu spojrzeniu, udającemu wzrok anioła.
Czarownica zdołała umknąć, ale on poprzysiągł sobie,
że ją odnajdzie, choćby miał szukać do końca życia.
- Gdziekolwiek się ukryłaś, Ritvo, drzyj, bo nie je
steś bezpieczna - syknął Hans Fredrik Feldt, wpatru
jąc się w morze, które mu ją odebrało i porwało nie
wiadomo dokąd. Tyle jest fiordów i zatok, gdzie mog
ła się zaszyć! Nie miał dość ludzi, by sprawdzić każ
dy skrawek wybrzeża.
Jej wybawcy dobrze sobie to wszystko zaplanowali.
- Mimo to nie czuj się bezpieczna - powtórzył łagod-
6
niej, zaciskając pięści. Kąciki ust zadrgały lekko, ale nie
złagodziły nieprzeniknionego oblicza. Wyraz twarzy
nadal pozostawał mroczny i bezwzględny, a zielononie-
bieskie oczy spoglądały niezmiennie chłodno.
Ten człowiek nie potrafił się śmiać, zresztą od daw
na nie próbował.
Był przystojny i urodziwy, ale całkiem pozbawiony
serca. Twarz o harmonijnych rysach nie zdołała przy
słonić brutalności jego natury.
- Napiętnowałem cię - rzucił ku morzu, zwilżając
językiem wargi. - Nie uciekniesz przede mną, Ritvo.
Naznaczyłem twą białą skórę rozżarzonym żelazem.
Jesteś moja, moja na zawsze! To ja ci wyznaczę kres
życia. Twoje ostatnie chwile należeć będą do mnie...
Ritva, ku której kierował te słowa, naprawdę nosi
ła imię Raija.
Hans Fredrik nie był tego świadom. Nie miał jed
nak najmniejszej wątpliwości, że rozpozna jej twarz,
gdziekolwiek ją zobaczy.
Rozpozna jej ciało. Blizny po rozżarzonym żela
stwie, którym ją pieścił.
Nad fiordem siedział mężczyzna otoczony gromad
ką dzieci i opowiadał im bajki. W jego włosach igrały
słoneczne promyki, a spojrzenie było łagodne i rozma
rzone. Duże dłonie gładziły delikatnie rudą grzywkę
trzyletniej dziewczynki, która mocno zacisnęła rączki
na jego szyi. Mężczyzna pochylił się nad trochę starszą
dziewczynką i złożył na policzku siedmiolatki niedźwie
dzi pocałunek, powstrzymując wybuch jej zazdrości.
Dwoje pozostałych dzieci, podobnie jak on, miało
włosy blond, ale nie były podobne ani do niego, ani
7
do siebie nawzajem. Najstarsza dziewczynka o pło
wych, długich niemal do kolan warkoczach skończyła
dziesięć lat, chłopiec rozpoczął siódmy rok życia.
Tej bajki słuchali już wcześniej. Opowiadała o mi
łości, o nienawiści, o okrutnym trollu z północy. Opo
wiadała o pewnym dobrym człowieku i o mamie.
Historia Raiji.
Reijo powtarzał ją często. Poprzysiągł sobie, że nie
pozwoli dzieciom zapomnieć matki. Co prawda trud
no im było zrozumieć, dlaczego mama nie może być
z nimi, ale Reijo robił wszystko, by serca dzieci nie na
pełniły się goryczą, a one same nie otoczyły się mu
rem nieprzystępności.
Nadejdzie kiedyś dzień, gdy Raija do nich powró
ci, i nie powinna wówczas napotkać nienawiści.
Ale w umysłach małych istot lęgnie się wiele róż
nych myśli!
Tyle już czasu upłynęło, odkąd się rozstali. Każdy
dzień przynosił nowe zdarzenia. Dwa lata to wiecz
ność cała dla kogoś, kto ledwie sięga do bioder temu,
którego nazywa ojcem.
Elise pamiętała Raiję i pielęgnowała te wspomnie
nia, lękając się panicznie, że może je utracić. Chciwie
chowała je dla siebie, udając przed pozostałymi, że
wszystko zapomniała. Za nic w świecie nie pozwoliła
by odebrać sobie najcenniejszej pamiątki.
Utraciła tatę i mamę. W sennych koszmarach nadal
jej się pojawiał obraz bezwładnego ciała matki, sznu
ra zaciśniętego na jej szyi... zapach obory...
Odebrano jej też Raiję.
Ale wspomnienia należą tylko do niej. Nikt się
o nich nie dowie. Nikt jej z nich nie odrze.
8
Maja także w przebłyskach pamięci przypominała
sobie pewne zdarzenia z przeszłości. Ale one budziły
w niej głęboką niechęć zaprawioną bólem i lękiem.
Wspomnienia z wczesnego dzieciństwa wywoływały
w niej niepokój, naruszały poczucie bezpieczeństwa.
Opowieści Reijo to jednak co innego. Lubiła je.
Uwielbiała wpatrywać się w twarz opiekuna, obserwo
wać jego oczy nieustannie zmieniające barwę. Gdy się
uśmiechał, pojawiały się w nich wesołe błyski, gdy
przypominał sobie coś bolesnego, coś, co wolał ukryć
przed dziećmi, zasnuwały się cieniem.
Maja rozumiała o wiele więcej, niż Reijo przypusz
czał. Potrafiła czytać z jego twarzy. Nauczyła się roz
poznawać znaczenie każdego grymasu i gestu, wy
chwytywała najmniejszą zmianę nastroju.
Pojmowała sprawy, których nie potrafiła jeszcze na
zwać słowami.
Tego daru lękała się równie mocno, jak własnych
mglistych wspomnień.
Gdy wpadała w złość, potrafiła zerwać się i ucieka
jąc, gniewnie wykrzykiwać: „Nie chcę tego słuchać!
Nie chcę! To jest głupie! Słyszysz, Reijo? To głupie!
Głupie, głupie! Zwykłe bajki. Nieprawdziwe. Nie
mam mamy!"
Twarz Reijo zasnuwała się wówczas mrokiem, a ser
ce ściskało mu się z żalu. Wiele go kosztowało, by w ta
kich chwilach się nie załamać i nie utracić nadziei.
Wtedy czerpał siłę od tej, która nie mogła nic pamię
tać. Krył twarz w płomiennej czuprynce Idy, córeczki
jego i Raiji, i ogrzewał serce ciepłem bijącym od drob
nego ciałka. Dziewczynka uwielbiała bajki i jasnym
głosikiem po fińsku domagała się, żeby opowiadał da-
9
lej. Była mała, nie pojmowała chyba nawet znaczenia
słowa „matka". Ponieważ rzadko bywali w towarzy
stwie innych ludzi, dziewczynka nie spotkała zwyczaj
nych rodzin i żyła w przekonaniu, że w normalnych
rodzinach jest tylko ojciec.
Maja jako jedyna protestowała.
Elise słuchała. Reijo nie potrafił rozgryźć, co chodzi
po głowie tej małej. Ciężko przeżyła utratę Raiji. Nie
udało mu się zastąpić dziewczynce opiekunki. Dla tego
zamkniętego w sobie dziecka Raija była tym, kim on
sam był dla Mai. Kimś, kogo podziwiała bezgranicznie
i kochała bez żadnych zastrzeżeń. Opowiadane przez
niego historie pomagały jej zatrzymać wspomnienia.
A Knut...
Trudno odgadnąć, jak chłopiec przyjmował opo
wieści Reijo. Zazwyczaj był dość ufny. Gdy jednak słu
chał o matce, jego twarz, tak podobna do twarzy Kal-
lego, zamykała się, a dźwięk, imienia „Raija" wywoły
wał drżenie w kącikach miękkich ust.
Reijo obawiał się wpływu swych słów na tego
chłopca, który mógłby być jego własnym synem. Za
nic w świecie nie chciał go ranić, a mimo to nie potra
fił powstrzymać się od mówienia o Raiji.
Był jej to winien.
Nie mógł wiedzieć, co naprawdę myślą i czują dzie
ci, ale powtarzając, że mama je kocha, nie miał żadnych
wątpliwości, iż mówi prawdę. Z taką samą niezłomną
wiarą zapewniał je, że pewnego dnia Raija powróci...
Znal ją dobrze, nigdy go nie okłamała.
Przygarniając szerokimi ramionami całą czwórkę,
obejmował spojrzeniem fiord od kamienistego nabrze
ża po nagi horyzont daleko na północnym wschodzie.
10
Zwilżając usta, wciąż na nowo snuł te same historie
przepojone niezmienną miłością do Raiji i wiarą w to,
że któregoś dnia wyłoni się zza linii horyzontu.
Tymczasem w samym sercu Finlandii Raija zagryza
ła wargi, z trudem tłumiąc w sobie irytację i bezradność.
Wśród kobiet z lapońskiej wspólnoty, do której do
łączyli, nie znalazła pokrewnej duszy. Może dlatego,
że sama wywodziła się z Finów? A może dlatego, że
nie dorównywała im zręcznością w pracach przypisa
nych kobietom? Poza tym nigdy nie włączała się do
pogawędek o mężczyznach i dzieciach. Gdy rozmowa
schodziła na te tematy, Raija natychmiast wycofywa
ła się. Było to dla niej zbyt bolesne.
Nie potrafiła określić, co jest przyczyną przepaści,
która wytworzyła się pomiędzy nią a pozostałymi ko
bietami. Mozę tak naprawdę nie przykładała do tego
większej wagi?
Była sama.
Obca.
Jak zawsze! powracała uporczywa myśl.
Co prawda miała Mikkala, jego miłość i oddanie. Sa
ma zresztą nadal kochała go równie gorąco jak kiedyś...
Ale Mikkal pochłonięty był tyloma innym sprawa
mi...
Okazało się, że to on z nich dwojga radzi sobie le
piej. A tak się obawiał, że będzie nieprzydatny, że nie-
władna noga całkowicie pogrzebie jego szanse na war
tościowe życie!
Stał się tymczasem ważną osobą w lapońskiej spo
łeczności. Miał posłuch. Potrafił doskonale planować,
nie brakło mu rozsądku, imponował wiedzą. Mężczy-
11
znom, którzy słuchali jego rad, pracowało się znacz
nie lżej.
Mikkal, żyjący dotąd w cieniu swego ojca, którego
nie darzył szczególnym szacunkiem, zyskał wreszcie
poczucie własnej wartości.
W tej wspólnocie nie traktowano go jedynie jako
syna Pehra. Na ważności zyskało jego własne imię. Był
tu potrzebny.
Przekonał się, że potrafi kierować innymi. Trochę
go to napawało lękiem, ale miało równocześnie cu
downy posmak.
Stał się zachłanny na wszystko, co wypełniło jego
nowe życie, i niechętnie myślał o tym, że przyjdzie mu
się niebawem rozstać z tymi ludźmi.
Matti także czuł się w tym miejscu jak ryba w wodzie.
Koczownicze życie pod gołym niebem, odpowiedzial
ność i obowiązki, w których znajdował sens, wyraźnie
mu służyły. Chłopak miał piętnaście lat, ale wydawał się
starszy. Mikkal domyślał się, że to dziedziczne. W rodzi
nie Alatalo dzieci wcześnie dojrzewały. Pamiętał, że tak
samo było z Raiją. Teraz miała dwadzieścia trzy lata, ale
niemal przez całe życie była dorosła.
Najszczęśliwszy jednak był Ailo, który w obozowi
sku czuł się jak u siebie.
Fińscy pobratymcy przyjęli Mikkala i jego syna
z otwartymi ramionami, dla Raiji jednak nie byli rów
nie serdeczni.
Dziewczyna milczała, ale Mikkal, widząc jej nie
obecne spojrzenie, domyślał się, jakie uczucia targają
ukochaną. Niejednokrotnie tkwiła nieruchomo, jak
by próbując dojrzeć coś, co znajdowało się poza za
sięgiem wzroku. Nigdy nie dzieliła się z Mikkalem
12
swym cierpieniem. Ale cieszyła się jego radościami.
Uśmiechała się, gdy opowiadał jej o swych małych co
dziennych sukcesach. Radowała się szczerze, był tego
pewien.
Wszystko to miało słodko-gorzki smak.
Mikkal uważał, że należy mu się takie życie. Zasłu
żył na uznanie i szacunek.
Chętnie zostałby tu do końca swych dni, ale Raija
tęsknym wzrokiem spoglądała poza horyzont i snuła
własne marzenia.
Nie zwierzała się Mikkalowi, ale on znał ją na tyle
dobrze, by zdawać sobie sprawę, że Raija się zadręcza.
Finlandia była jej ojczyzną, stąd się wywodziła, tu
miała swe korzenie. Jednak teraz, gdy nie odnalazła oj
ca wśród żywych, wydało jej się, że korzenie nie są
dość solidne.
Mikkal uśmiechnął się z goryczą. Pomyślał sobie, że
jego ukochana Raija pod wieloma względami wyjątko
wo została doświadczona przez los. Tak jakby ciąży
ło nad nią jakieś fatum.
Wszędzie, gdzie się pojawiała, traktowano ją jak obcą.
Sama sprawiała też wrażenie, że zatrzymuje się tyl
ko przelotnie, ot, krótki przystanek w ciągłej podró
ży. Nieustannie o czymś marzyła. Szczęście wymyka
ło jej się z rąk, nigdy nie przeżywała jego pełni.
Mikkal był zadowolony, ale oddałby wszystko, że
by i Raija czuła się szczęśliwa, niczego bardziej nie
pragnął.
Późną jesienią, gdy pierwsze mrozy skują ziemię,
gdy nastaną chłody nie do wytrzymania, nadejdzie po
ra wyjazdu.
Pozostało mu jeszcze tylko kilka tygodni we wspól-
13
nocie, która obdarzyła go takim szacunkiem. Która po
zwoliła mu zrozumieć, że jest coś wart, że jest kimś!
Gdy tylko stwardnieje śnieżna skorupa, będzie mu
siał się z nimi pożegnać. Nie potrafi bowiem czuć się
szczęśliwy, widząc, jak kobieta, którą kocha ponad
wszystko, cierpi.
Czeka na niego kraina na północy.
Może Raiji nic już tam nie grozi? Upłynęło tyle cza
su. Przypuszczalnie nikt już nie pamięta o czarownicy,
która przed dwoma laty uniknęła stosu w Vardo.
Spróbują odnaleźć Reijo... Maję... Pozostałe dzieci
Raiji.
Ciągnęło ich na północ. Raija nigdy nie będzie
w stanie zerwać więzi.
Pisane jej jest życie na skalistym północnym wy
brzeżu, nie na łagodnej równinie wśród lasów i jezior.
Bez względu na to, co ją czeka, musi tam powrócić.
2
- Ty sobie drwisz z tych chłopców, Ritvo! - Ristin
popatrzyła z wyrzutem na siostrę. - Tak nie wolno,
nie rozumiesz tego?
Ritva, wzruszywszy ramionami, odparła ze śmiechem:
- Skoro są tacy głupi, że dają się wodzić za nos...
Ristin westchnęła ciężko, z trudem powstrzymując
się przed wypowiedzeniem kąśliwej uwagi, którą już
miała na końcu języka. Być może jej krytyczne słowa
wynikały z tego, że bardzo zazdrościła siostrze. Bo tak
się już składało, że Ritva obdarzona została przez los
tym, co najlepsze. Była ładna i miła, a przy tym nad
podziw zręczna. Niełatwo ją było pognębić, bo miała
wyjątkowe poczucie humoru. Uśmiech rzadko znikał
z jej twarzy.
I była taka piękna!
Niebieskie lśniące oczy przybierały wszystkie moż
liwe odcienie: czasem błękitne jak bezchmurne letnie
niebo, gdy się rozzłościła, ciemniały, przypominając
granatowy mrok nocy.
Pociągła twarz Ritvy o harmonijnych rysach wyda
wała się niezbyt ładnej Ristin nieosiągalnym ideałem.
Wygięte w łuki brwi przypominały skrzydła ptaka.
Niewielki podbródek i miękkie, uwodzicielskie wargi
wcale nie pozbawiały jej twarzyczki wyrazu zdecydo
wania.
15
Ritva była taka, jaka Ristin zawsze pragnęła być.
Zazdrościła więc siostrze w głębi duszy i czasem,
gdy naszła ją chwila goryczy, nienawidziła jej gorąco.
Ale tak naprawdę kochała ją i poszłaby za nią w ogień.
Były siostrami. Łączyły je więzy krwi!
Ristin wydawało się, że Ritva szydzi sobie z Nilsa.
Wszyscy wiedzieli, że ten biedny chłopak gotów był
całować ziemię, po której stąpała, ba, wyszedłby boso
w grudniową noc!
Ritva tymczasem jednego dnia robiła mu nadzieję,
by następnego wszystko puścić w niepamięć.
- Nie powinnaś nastawiać Nilsa i Guttorma prze
ciwko sobie - wyrzucała Ristin siostrze. - Przecież
wiesz, że to najlepsi przyjaciele.
- Czyżby? - rzuciła Ritva lekko, trochę już zmęczo
na upomnieniami swej młodszej siostry. Ristin potra
fiła prawić takie kazania, że można by mniemać, iż to
ona, a nie Ritva, skończyła dziewiętnaście lat i była
prawie dorosła. Tymczasem Ristin liczyła sobie dopie
ro piętnaście wiosen.
- Czy ty w ogóle myślisz? - wyrzucała jej młodsza
siostra.
- Nawet bardzo wiele - odrzekła Ritva i obróciw
szy się plecami do siostry, usiadła na ziemi. - Wiem,
że Nils i Guttorm są najlepszymi przyjaciółmi. Ale co
ja na to poradzę, że obu cieknie ślinka na mój widok?
Nie cierpię tego.
Ristin prychnęła z pogardą. Dobrze znała swoją sio
strę i nie miała najmniejszych wątpliwości, że jest do
kładnie na odwrót.
- Żadnemu niczego nie obiecałam, wiec chyba mo
gę rozmawiać i z jednym, i z drugim. Nie mam wpły-
16
wu na to, co im się roi w głowach. Chłopcy są bezna
dziejnie głupi - dodała zrezygnowana.
Ristin była innego zdania. Lubiła Guttorma. Bawił
ją. Ale w głębi serca kochała się beznadziejnie w Nil-
sie, czego jednak nigdy w życiu nie wyjawiłaby Ritvie.
Nilsowi także nie...
Zrobiło jej się go żal, kiedy zwierzył się jej ze
wszystkiego, dlatego robiła Ritvie takie wyrzuty.
- Nils sądził, że nie żartujesz, mówiąc mu, że jest
przystojny i że lubisz go najbardziej ze wszystkich -
ciągnęła, urażona w jego imieniu. - Podobno obiecałaś
pójść dziś z nim na pastwisko pilnować renifery.
Ritva rozłożyła ręce. W jednej chwili przypomnia
ła sobie moment, kiedy padły te słowa, i zarumieniła
się lekko.
- Naprawdę tak myślałam, kiedy to mówiłam - bro
niła się - ale zaraz potem zjawił się Guttorm z upolo
wanym rysiem. Wydał mi się taki fascynujący! Poza
tym obiecał mi skórę...
- Myślisz tylko o sobie - stwierdziła Ristin z przy-
ganą w głosie.
Ritva zmrużyła oczy i popatrzyła na siostrę. Uj
rzawszy w jej spojrzeniu cierpienie, nagle dokonała
odkrycia.
- A ty, siostrzyczko, zdaje się nie możesz przestać
myśleć o Nilsie?
Ristin spąsowiała i odwróciła się gwałtownie.
- Właściwie, dlaczegóż by nie? - ciągnęła Ritva. - Mnie
on specjalnie nie pociąga. Owszem, jest miły, ale nawet
w połowie nie tak męski jak Guttorm. Nie cierpię tego,
że nieustannie okazuje mi uwielbienie. Przekaż mu to, je
śli chcesz. Może uda ci się go przejąć. Życzę szczęścia.
17
Jakże Ristin nienawidziła siostry w tym momencie!
Z jednej strony ucieszyła się, że Ritva nie lubi Nil-
sa w ten sposób, ale równocześnie sprawiało jej to ból.
Wiedziała, jaka będzie reakcja Nilsa, jak będzie cier
piał.
Wyznał Ristin, że kocha Ritvę. Zwierzył jej się z te
go, a ona poprzysięgła, że nikomu o tym nie powie.
Nils na pewno ciężko to przeżyje.
Równocześnie bolało ją, że siostra rezygnuje z ko
goś, kogo ona, Ristin, i tak nigdy nie dostanie. Prze
paść, jaka dzieliła siostry, jeszcze nigdy nie wydawała
się taka głęboka.
- Ci twoi wielbiciele powinni się kiedyś przekonać,
że za twoją olśniewającą urodą kryje się niezbyt pięk
ny charakter! - rzuciła zduszonym głosem Ristin
i uciekła zalana łzami.
Ritva zacięła zęby i pochyliła głowę. Przycisnęła
podbródek do kolan, aż ją zabolało. Cisnęła jeszcze
mocniej.
Miało boleć!
Łatwiej będzie wówczas wytrzymać to wszystko.
Po co w ogóle wygadywała takie rzeczy? Dlaczego
zachowała się tak okropnie?
Przecież kocha Ristin! A jednak tak dawno jej tego
nie okazała. Wszystko się pogmatwało, wszystko jest
takie trudne! Kiedy stara się być miła, czuje się jakoś
głupio. Nie chciała wcale, żeby sprawy między nią
i Nilsem ułożyły się w ten sposób.
Nils jest taki miły.
Nic dziwnego, że Ristin się w nim zakochała.
Ona sama też go lubi, nawet bardzo. Lubi jego
uśmiech, przelotne nieśmiałe pocałunki.
18
Nils jest przekonany, że łączy ich coś poważniejszego.
Ritva przygryzła dolną wargę.
Znalazła się w prawdziwej matni.
Powaga.
Rodzina.
Na sam dźwięk podobnych słów czuła, jak ciarki
przechodzą jej po plecach. Te słowa nie dawały jej
spać po nocach.
Miałaby wyjść za mąż i wyprowadzić się od rodzi
ców i rodzeństwa?
Wzięłaby na swe barki wielką odpowiedzialność.
Urodziłaby dzieci...
Takie są pragnienia Nilsa, choć nie powiedział tego
wprost. Mówił tylko, że bardzo ją lubi, że ją kocha.
I chce, by jego ojciec rozmówił się z jej ojcem.
Nie była z nikim zaręczona. Nils także nie. Jej oj
ciec pewnie chętnie przyjmie oświadczyny Nilsa. Lu
bi go, wszyscy go lubią, bo to doprawdy dzielny i mi
ły chłopak. Starszy od niej, oczywiście, ale pasowali
by do siebie.
A Guttorm?
Ritva czuła się podwójnie nieszczęśliwa. Guttorm,
najlepszy przyjaciel Nilsa, stanowił dokładne jego
przeciwieństwo. Na stałym w uczuciach Nilsie moż
na było polegać, zaś Guttorm był zmienny jak wiatr.
Nils poważny i dojrzały, zaś Guttorm bez przerwy
stroił sobie figle. Starsi wzruszali ramionami i powia
dali, że on nigdy nie dorośnie.
Ritva lubiła jego wesołość i to, że nie oczekiwał od
niej żadnych zobowiązań.
Sama czuła się równie młoda, radosna i skora do za
bawy.
19
Nie chciała dorastać.
Miłość?
To słowo kusiło ją, ale zarazem przerażało, sprawia
jąc, że oblewała się zimnym potem.
Domyślała się, czym jest miłość, co niesie ze sobą,
ale nie czuła się dość dorosła.
Tyle w niej jeszcze tkwiło wesołości, tyle chęci do
zabawy, której pragnęła dać upust.
Guttorm pewnie by jej w tym pomógł, potrafił się
bawić.
Nils ze swoją powagą nie zrozumiałby tego.
Uwielbia ją, ale nie potrafi na ten temat żartować.
Guttorm pewnie ją lubi, choć tak naprawdę nie wia
domo, co do niej czuje. Obiecał jej skórę z rysia, to
znaczy, że nie jest mu całkiem obojętna. Ale on
wszystko traktuje tak lekko, nie można go być pew
nym. Ma tyle dziewcząt. Nils nie ogląda się za inny
mi. Nawet nie rozmawia z innymi dziewczętami prócz
niej. No, może jedynie z Ristin, ale ją traktuje jak
dziecko.
Być może lubi Nilsa nawet bardziej niż Guttorma,
ale tak naprawdę tych dwóch trudno porównywać.
Różnią się jak woda i ogień, i każdy z nich porusza in
ne struny w jej sercu.
Guttorm bezsprzecznie wydaje się ciekawszy, bar
dziej fascynujący. Jego towarzystwo ją kusi. Nils tego
nie pojmie, on, ze swoją śmiertelną powagą i pragnie
niem posiadania!
Byłoby o wiele prościej, gdyby zrozumiał wreszcie,
że jej nie można mieć na własność. Że musi dać jej
możliwość wyboru. A on chce ją tego pozbawić. Chce
wybierać za nią.
20
Czy nie zdaje sobie sprawy, że w ten sposób wszyst
ko komplikuje?
Ritva zmrużyła oczy i popatrzyła w dal. Jeźdźcy na
koniach? Serce zabiło jej mocniej. Zerwała się i otrze
pała z wrzosów i grudek ziemi spódnicę.
Krążyło wiele pogłosek o mężczyznach penetrują
cych płaskowyż. Wieczorami przy ogniskach ludzie
opowiadali sobie po cichu różne historie.
Podobno jeźdźcy przybyli ze wschodu, z potężnej
twierdzy nad morzem. Szukali kogoś już od długiego
czasu, zamieniając życie mieszkańców tundry w kosz
mar. Gdziekolwiek się pojawili, budzili strach i nie
pewność, a wieść o ich okrucieństwie wyprzedzała ich
przybycie.
Szeptano coś o czarownicy. Ludzie wymyślają nie
stworzone rzeczy! Ale co do jednego nikt nie miał wąt
pliwości: najbardziej poszkodowani są Lapończycy. To
wśród nich ci mężczyźni kogoś szukają, siejąc postrach.
Do tej poiy ich wspólnocie zostało to oszczędzone.
Nic nie zakłócało bezpiecznej codzienności, chociaż
powtarzane przy ogniskach wieści były coraz bardziej
niepokojące.
Tego wieczoru miało się to zmienić.
Ritva zalękniona pobiegła w stronę namiotów.
Jeźdźcy byli coraz bliżej.
Instynktownie wyczuła, że kiedy stąd odjadą, jej ży
cie ulegnie zmianie. Nie zdawała sobie jednak sprawy
z tego, jak bardzo.
Przybyło ich trzech, ich nazwiska są tu bez znacze
nia. I tak wykonywali rozkazy kogoś innego. W ten
sposób zarabiali na chleb.
21
W ciągu minionych dwóch lat zmieniło się ich wie
lu, ale ci trzej towarzyszyli kapitanowi od samego po
czątku. Oni ją widzieli, byli w miejscu, gdzie im się
wymknęła. Hans Fredrik Feldt im ufał.
Śmiech i drwiny rozbrzmiewające za ich plecami po
ucieczce czarownicy im także mocno dopiekły. Pra
gnęli tego samego co kapitan. I lękali się równie moc
no, że może nie zdążą wypełnić zadania.
Doznaliby wielkiego upokorzenia, gdyby z powo
du braku czasu musieli zaniechać walki przeciwko
złu!
Kapitan Feldt stąd wyjedzie, ale oni nie zamierzają
opuszczać tych stron. Nie zniosą drwin i szyderstw.
Wiedzieli, że czas ucieka, i zbliża się chwila kom
promitacji.
Jeśli jej nie odnajdą...
Właśnie tych trzech, którzy widzieli czarownicę, zde
sperowany Hans Fredrik Feldt wysłał po raz ostatni na
poszukiwania.
Jeśli jej nie odnajdą...
Ten pomysł przyszedł mu do głowy pewnej bezsen
nej nocy. Wydał mu się tak dziecinnie prosty, że sam
się zdziwił, dlaczego wcześniej na to nie wpadł.
Znalazł sposób, by zakończyć swą służbę w pełni
chwały.
Jeśli nie znajdzie prawdziwej czarownicy, to rzuci
na stos jakąś inną czarnowłosą piękność.
Nikt nie zauważy różnicy.
Przecież tylko on i garstka żołnierzy widzieli tam
tą, nim została poddana torturom.
Tylko oni będą znać prawdę. Mają powód, by pra-
22
gnąc takiego zakończenia sprawy równie mocno jak
on. Użyje sposobu, by ich przekonać.
Potrzebna mu tylko czarnowłosa kobieta, podobna
do tamtej...
Trzej żołnierze otrzymali nowy rozkaz. I nowy termin.
Ów termin zbliżał się do końca.
- Powinniśmy wracać - rzucił jeden z jeźdźców. -
Przed nami daleka droga.
- Przenocujemy tu i coś zjemy - zadecydował dru
gi. - Potrzebujemy odpoczynku. A może dopisze nam
szczęście i ktoś tu będzie miał córkę albo młodą żonę
o czarnych włosach?
Zarechotali ordynarnie.
- Nigdy nie przypuszczałem - odezwał się trzeci rze
czowym tonem - że tak niewiele jest czarnowłosych
Laponek. Zanim wyruszyliśmy na poszukiwania, zda
wało mi się, że one wszystkie są małe i czarne.
Z głuchym odgłosem kopyt konie wjechały pomię
dzy jurty i ziemianki. Mieszkańcy obozowiska stłoczy
li się, pragnąc w gromadzie stawić czoła niebezpie
czeństwu. Ich czujne spojrzenia utkwione były
w trzech przybyłych.
Ritva stała wraz z dziewczętami z tyłu gromady.
Czuła na sobie wzrok Nilsa, ale udając, że go nie za
uważa, rzuciła przeciągłe spojrzenie w stronę Guttor-
ma. Z nim jednak było dokładnie na odwrót. Zupełnie
nie zwracał na nią uwagi.
Kiedy żołnierze zeskoczyli z koni, Ritva uznała, że lę
kała się ich zupełnie niepotrzebnie. Nie byli wcale tacy
starzy, a jeden wydał jej się nawet bardzo przystojny.
Nilsowi nie spodobałyby się jej myśli i żeby mu zro-
23
bić na złość, przez dłuższą chwilę nie odrywała wzro
ku od umundurowanego przybysza. Chciała, żeby
Nils to zauważył. Guttorm także. Niech sobie nie wy
obrażają, że nie ma prócz nich innych mężczyzn.
Żołnierze przechadzali się pomiędzy Lapończyka
mi z obozowiska, zaglądając każdemu pogardliwie
w twarz, jakby patrzyli na rzeczy.
Zachwyt Ritvy nad urodą obcego mężczyzny pry
snął w jednej chwili.
Jak wszyscy Norwegowie przybysze także uważali
się za coś lepszego od koczowników z tundry. Byli
przekonani, że wolno im najeżdżać niespodziewanie
obozowisko i siać grozę wśród Lapończyków, bo pra
wo stoi po ich stronie.
Ritva poczuła wzbierający w niej gniew, a kiedy
dwóch żołnierzy zatrzymało się przy grupce dziew
cząt, wymieniając między sobą jakieś uwagi, wszystko
się w niej zagotowało.
Nie rozumiała, o czym mówią, bo nie znała norwe
skiego. Ale ich ton, pogardliwy rechot i gesty nie po
zostawiały żadnych wątpliwości.
Rozzłoszczona, wystąpiła krok naprzód z gromady
i splunęła prosto w twarz temu zadufanemu przystoj
niakowi.
- Ritva! Kochana, po co? - usłyszała zalękniony głos
Nilsa.
Sama powinna odczuwać strach, a jednak tak nie
było. Odwróciła się do Nilsa i ujrzała w jego oczach
miłość. W tym krótkim momencie poczuła się o wie
le doroślejsza niż jeszcze przed godziną. I zrozumiała,
że i ona ogromnie go kocha.
Żołnierz otarł twarz, a w jego wyblakłym norwe-
24
skim spojrzeniu dostrzegła niekłamaną wściekłość, ale
i coś na kształt zadowolenia.
- Ritva? - zapytał łagodnie.
Dziewczyna nie pojmowała radości, jaka zadźwię
czała w jego głosie.
- Tak, mam na imię Ritva - odpowiedziała po la-
pońsku i skinęła głową.
Było jej obojętne, że może nie zrozumieć. Wypro
stowała dumnie kark, przygotowana na przyjęcie siar
czystego policzka. Była dość dorosła, by to znieść.
On jednak jej nie uderzył. Przeciwnie, roześmiał się.
- Ritva! - zawołał do swych towarzyszy wyraźnie
uradowany, ale w jego głosie pobrzmiewały złe nuty.
- Z nieba nam spada, prawda? Czy możecie w to uwie
rzyć? - dodał, wskazując na Ritvę. - Nawet imię ma
właściwe. Włosy czarne, wzrost taki sam. I jest, niech
mnie diabli, niemal równie piękna jak tamta...
- Ale chyba nie pozwolą nam tu zostać na noc - za
żartował jeden z jego kompanów i znów wszyscy trzej
wybuchnęli głośnym rechotem.
Ritva nie pojmowała, czemu jej imię wywołuje
wśród przybyszy taką wesołość. A już zupełnie straci
ła orientację, kiedy przyjaźni na pozór żołnierze wy
kręcili jej mocno ręce i pociągnęli w stronę koni.
Kopała, biła, gryzła, ale to nie pomogło. Złapali ją
jak ptaka w sidła.
Jeden z mężczyzn dosiadł konia i popychając ją bru
talnie, posadził przed sobą.
Włosy opadły Ritvie na twarz, oślepiły łzy. Twarze
najdroższych jej osób zamazały się, jakby spowite
mgłą.
Usłyszała głos ojca, mówiącego nieporadnie w języ-
25
ku, który nie był mu ojczysty. Domyśliła się, że pyta,
co zamierzają z nią zrobić.
Odpowiedzieli coś krótko, a ich głosy zadźwięcza
ły chłodno jak stal strzelb, które wymierzyli w uko
chanego ojca i w Nilsa.
- Czarownica? - zdumiał się Nils i rzucił się ku jedne
mu z żołnierzy, który nie zdążył jeszcze dosiąść konia.
Ten jednak bez wahania powalił go na ziemię kolbą.
- Ritva jest jeszcze dzieckiem! - wołał ojciec, ale
jeźdźcy zdążyli już odjechać od obozowiska.
Zamknęła oczy, mając ochotę śmiać się i krzyczeć.
Czarownica?
To chyba tylko jakiś koszmar. Wystarczy mocno
zacisnąć powieki, a potem otworzyć oczy, a na pew
no zniknie.
Ale odgłos końskich kopyt nie przestawał dudnić jej
w uszach. Czuła drżenie mięśni zwierzęcia, czuła moc
ny uścisk mężczyzny, któremu splunęła w twarz.
Śmiał się i wykrzykiwał na całe gardło jej imię, jakby
odprawiał jakiś magiczny rytuał.
- Ritva! Ritva!
Zbierało jej się na mdłości z przerażenia.
Po raz pierwszy poczuła, że pragnie żyć.
Po raz pierwszy odczuła strach przed śmiercią.
Miała dopiero dziewiętnaście lat.
Ristin szlochała roztrzęsiona. Rzuciwszy się Nilso-
wi na szyję, wczepiła się palcami w jego skórzany kaf
tan i krzyczała rozpaczliwie. Nils z wielkim guzem i si-
noczarnym krwiakiem na czole patrzył ponuro. Nie
wiadomo, co by zrobił, gdyby ta mała nie złapała go
i nie przytrzymała mocno.
26
Ritva, jego ukochana Ritva schwytana przez żołnie
rzy! Nazwali ją czarownicą!
- Oni nie mogą jej nic zrobić - szlochała Ristin. -
Prawda, Nils, że nie mogą?
Nie był w stanie wydusić ani słowa, zresztą one nie
pocieszyłyby dziewczynki. Ristin była jeszcze taka
młodziutka. Niewiele wiedziała o życiu.
- Powiedz coś, Nils! - krzyczała. - Ritva przecież
nie zrobiła nic złego! To jakaś pomyłka! Musimy ich
dogonić i wszystko wyjaśnić. Jedź za nimi, Nils! Prze
cież ją kochasz, sam mówiłeś! Musisz im powiedzieć,
że ona nikomu nic nie zrobiła!
- Nie będą mnie słuchać - odrzekł drżącym głosem.
- Nie możemy jej teraz uratować, Ristin. Jesteśmy tyl
ko Lapończykami. Ci, co sprawują władzę, traktują
nas jak coś gorszego. Oni wiedzą, że Ritva jest niewin
na, ale szukali kogoś o tym samym imieniu. Dlatego
ją zabrali, maleńka.
Odsunęła się od niego i słuchała z niedowierzaniem.
Na jej twarzy malowało się przerażenie.
- Nie mogą tak postępować! - odezwała się po chwi
li. - Nikt nie może. Nie ma prawa.
Nils potrząsnął głową.
- To prawda, ale oni sobie z tego nic nie robią. Sa
mi decydują, co jest prawem. Stawiają się ponad nim,
ich ono nie dotyczy.
- Szaman... - syknęła Ristin przez zęby, a w jej
oczach błysnęła desperacja. - To także niezgodne
z prawem, skoro jednak oni mogą dopuszczać się ta
kich rzeczy, nam wolno pójść do szamana. On może
pomóc Ritvie...
Nils uśmiechnął się zrezygnowany. Zbyt wielki ból
27
rozsadzał mu pierś, by mógł uchwycić się tej wątłej na
dziei.
- To moja wina - jęknęła Ristin.
Dziewczynka przeskakiwała z tematu na temat.
- Życzyłam jej śmierci, Nils. Naprawdę. Tak bar
dzo się na nią zezłościłam, że pragnęłam, by umarła.
I to się wypełniło. Chciałam tego. Ritva umrze dlate
go, że tak myślałam, Nils...
I znów wybuchnęła płaczem, trzęsąc się cała.
Chłopak nie mógł uczynić nic więcej, jak tylko
przytulić Ristin mocno, szepcząc słowa pociechy, któ
re nie mogły jednak jej ukoić, tak samo jak i nie uko
iłyby jego.
Byli bezsilni.
Może warto byłoby zwrócić się o pomoc do szama
na, Nils jednak nie chciał czekać z założonymi rękami.
Przecież wie, dokąd ją zabrali. Pojedzie za nimi. Co
prawda nie wierzył, że zdoła jej pomóc, ale nie zamie
rzał się poddawać, nie podjąwszy nawet próby. Nie
potrafiłby żyć z taką świadomością. Ritva nigdy nie
dowierzała mu, gdy mówił, że ją kocha. Musi jej udo
wodnić, jak wielka jest jego miłość.
Pojedzie za nimi! Będzie walczył o nią do ostatniej
kropli krwi. A jeśli nie uda się mu jej uratować, to
umrze razem z nią.
Hans Fredrik Feldt, sącząc rum, poddawał się bło
giemu spokojowi, jakim napełniało się jego ciało. Z za
chwytem wpatrywał się w morską dal. Kapitan wycho
wał się w głębi kraju, dlatego też morze stanowiło dla
niego niezwykłe odkrycie, kiedy przybył w te strony.
Spienione grzywy fal, przewalające się masy wody,
28
potęga tego morza na dalekiej północy wciągnęła go
bez reszty.
Właśnie tę potęgę, która potrafiła się ukryć pod
gładką, jedwabistą powierzchnią, by uderzyć w chwi
li, kiedy się tego najmniej spodziewano, podziwiał naj
bardziej.
Kapitan nie oczekiwał jeszcze powrotu swoich wier
nych podwładnych. Do wyznaczonego terminu pozosta
ło im jeszcze trochę czasu. Zresztą tłumaczył im wcze
śniej, że liczy się nie pośpiech, lecz wyniki poszukiwań.
Ale odgłos zbliżających się do jego kwatery kroków
zabrzmiał dziwnie znajomo.
Szczycił się tym, że rozpoznaje każdego ze swych
zaufanych towarzyszy po krokach.
Teraz nadchodziło ich kilku.
Kapitan wstał i otrzepawszy ze spodni niewidocz
ne pyłki kurzu, sprawdził, czy kant jest odpowiednio
ostry, jak tego wymaga regulamin. Potem postawił
trzy dodatkowe kieliszki.
Uznał, że chłopcy zasługują na łyk rumu, niezależ
nie od tego, jakie przynoszą wieści. Dla ludzi, którym
ufał, Feldt potrafił być szczodry. Stać go było na to,
zwłaszcza że to nie było duże grono.
Rozległo się pukanie do drzwi. Kapitan nabrał po
wietrza i zawołał, że można wejść.
Wepchnęli najpierw kobietę. Kiedy ją zobaczył, ser
ce mu zamarło, a potem zaczęło walić jak oszalałe.
Z trudem się opanował.
Zwiodły go jej czarne włosy. Przez chwilę prze
mknęła mu myśl, że odnaleziono tę, której tak długo
poszukiwał.
Twardą jak skała dłonią chwycił podbródek dziew-
29
czyny i uniósł jej głowę. Znów przeżył szok. Ta dziew
czyna naprawdę była podobna do tamtej, jedynie oczy
miały inną barwę, niebieską.
- Ma na imię Ritva - rzucił triumfalnie jeden z żoł
nierzy.
Feldt odwrócił się do nich plecami, a kiedy się ode
zwał, nalewając rum, w jego głosie pobrzmiewało za
dowolenie.
- Dobra robota, panowie. Ta już nie zdoła wywinąć
się od stosu. Myślę, że się ze mną zgodzicie.
I roześmiał się, uradowany.
Ritva nie zrozumiała, że właśnie został wydany na
nią wyrok, poczuła jednak na plecach lodowate ciarki.
3
Mikkal znów zaczął rzeźbić. W Finlandii było dość
lasów, by miał skąd czerpać potrzebny surowiec. Nie
to co na rodzimym płaskowyżu, gdzie zarośla sięgały
mu ledwie do kolan i z braku drewna musiał rzeźbić
w kości renifera.
Pierwsze próby dalekie były od doskonałości. Nie
udane figurki wrzucił od razu do ognia, żeby nikt ich
nie zobaczył. Dopiero kiedy zdołał wykonać coś,
z czego był zadowolony, zaczął obdarowywać ludzi,
których lubił. Ot, taki drobny prezent bez okazji. Wy
rzeźbił kilka łyżek i misek, jednak większość dzieł je
go rąk stanowiły zupełnie bezużyteczne, ale za to bar
dzo ładne przedmioty.
Mikkal miał wyczucie piękna. Lubił dotykać drew
na i wydobywać zeń zaklętą, w każdym kawałku inną,
formę i kształt.
Rzeźbił zwierzęta i ptaki, dzieła natury, którą ko
chał bezgranicznie.
Właściwie sam nie wiedział, dlaczego nie wspomi
nał Raiji o swym zajęciu. Nie zamierzał niczego ukry
wać, znała wszak wszystkie zakamarki jego duszy, ale
jakoś nigdy się nie złożyło, żeby o tym pomówić. Wy
dawało mu się to takie mało istotne.
Wolał, żeby zamiast niego przemówiły jego małe
dzieła. Pragnął podarować Raiji najpiękniejszy wyko-
31
nany przez siebie przedmiot i długo się zastanawiał,
co sprawiłoby ukochanej największą radość.
Raija tymczasem dostrzegała jego częstą zadumę
i nieobecne spojrzenie i serce ścisnęła jej niewidzialna
obręcz. Mikkal stanowił jedyny stały element w jej ży
ciu, był jej oparciem. Nie może go stracić!
Tyle czasu spędzał z dala od niej, ale budzili się
obok siebie... Prawdę powiedziawszy, ona budziła się,
kiedy on jeszcze spał. Wieczorami najczęściej był za
jęty, kładł się bardzo późno. Rankiem więc ona pierw
sza wymykała się po cichu spod futrzanej derki, któ
rą się okrywali, i pozwalała mu dłużej pospać. Potem
jadł śniadanie, zamieniali ze sobą parę słów, pocału
nek, uścisk, po czym się rozstawali.
Ailo wybiegał pobawić się z innymi dziećmi.
Matti miał swoje obowiązki.
Raija pilnowała swoich.
Podczas długiej ucieczki przez tundrę w ich życiu
więcej było ciepła niż w ostatnim roku, który spędzi
li w środkowej Finlandii w bezpiecznej gościnie, jaką
zaofiarowała im lapońska wspólnota.
Raija cierpiała w milczeniu, bo widziała, że Mikkal
jest szczęśliwy. Dłużej jednak nie była już w stanie te
go ciągnąć.
Mikkal często wypasał swoje renifery, najczęściej
towarzyszył mu ktoś z obozowiska. 2 upływem lat
nauczył się żyć i pracować pomimo swego kalectwa.
Pogodził się już z tym, że nigdy więcej nie będzie
mógł biegać, ale uświadomił sobie, że mimo ograni
czeń potrafi wiele zdziałać. I każdego dnia próbował
przekraczać granice własnych możliwości.
Raiję bardzo to radowało. Radowało ją wszystko, co
32
czyniło go szczęśliwym. Cieszyła się, że podejmowane
przez Mikkala wysiłki są zwieńczone powodzeniem i że
ukochany wyznacza sobie coraz to nowe cele.
Kiedyś, jeszcze nie tak dawno, i ona była takim ce
lem, do którego dążył. Wtedy czuła się mniej nieszczę
śliwa niż teraz.
Raija oddaliła się od obozowiska, świadoma, że od
prowadza ją wiele par oczu. Ruszyła w kierunku,
w którym udał się Mikkal. Nigdy dotąd tego nie robi
ła. Zapewne członkowie wspólnoty pomyślą swoje, ale
cóż ją to właściwie obchodzi? Nie ma zamiaru się
przejmować tym, że wezmą ją na języki. Akurat w tym
momencie było jej wszystko jedno.
Mimo to odetchnęła swobodniej, kiedy oddaliła się
od obozowiska na tyle, że straciła je z zasięgu wzro
ku. Wreszcie poczuła się wolna.
Ponieważ zarośla w tym miejscu sięgały jej do ko
lan, uniosła dół spódnicy i zaczepiła o pasek w talii,
by mieć swobodne ręce.
Mogła biec!
Roześmiała się do sunących po niebie obłoków i za
tańczyła pomiędzy brzeziną a młodymi świerkami. Po
nad czubkami drzew mignęło jej niebo. Pomyślała, że
chyba nikt na świecie nie ma tak wspaniałego dachu
nad głową, dachu natury.
Zmęczona trochę tańcem przystanęła, ale poczuła,
że ucisk w piersi nieco zelżał. Od kiedy tu przybyli,
z całych sił próbowała się dopasować do społeczności,
która ich przyjęła. Zapomniała, że przecież zawsze by
ła inna niż wszyscy. I tak przestała być sobą, prawdzi
wą Raiją. Także o tym musi porozmawiać z Mikkalem.
Najpierw poczuła zapach ogniska, a potem zobaczy-
33
ła jego. Wcale nie wypasał reniferów, jak dał jej do zro
zumienia rankiem, tylko siedział na obalonym pniu
i strugał drewno. Za plecami miał stosunkowo niedaw
no wzniesioną ziemiankę, niewielką, ale wystarczająco
dużą, by jeden mężczyzna mógł schować się przed desz
czem i chłodem. Omal nie odwróciła się na pięcie, kie
dy to ujrzała. A więc miał przed nią tajemnice!
Kiedyś była odważna i silna. Podejmowała najtrud
niejsze nawet zadania i potrafiła wziąć na siebie odpo
wiedzialność.
Ale przy ukochanym zmieniła się, stała się całkiem
bezbronna i łatwo było ją zranić.
Mikkal podniósł wzrok, instynktownie wyczuwając
czyjąś obecność, a kiedy zauważył Raiję, zamarł
w bezruchu.
Dziewczyna stała na tle niebieskozielonych świer
ków. Wydawała mu się taka drobna i mała wśród
mrocznych niemal, złowrogich cieni rzucanych przez
drzewa.
Mikkal spokojnie schował nóż do pochwy, niemal
fizycznie czując przepełniający dziewczynę lęk i roz
czarowanie.
- Podejdź bliżej - poprosił i przesunął się na bok,
tak by i dla niej znalazło się miejsce na pniu.
Podeszła, ale nie usiadła. Jakby w odruchu obron
nym założyła ręce na piersi, odgradzając się od niego.
Dłońmi pocierała nerwowo łokcie.
Dostrzegłszy dwie czy trzy gotowe figurki, przy
kucnęła i chwyciła wyrzeźbioną wiewiórkę, którą
Mikkal uważał za udane dzieło.
Pogładziła ją, dotknęła ogonka, przesunęła palcami
po zgrabnej główce, tak starannie wyrzeźbionej. A po-
34
tern znów zwróciła ku Mikkalowi spojrzenie dużych,
przeraźliwie smutnych oczu i odezwała się cicho:
- Mogłeś mi powiedzieć. Niepotrzebnie trzymałeś
to przede mną w tajemnicy.
Rozłożył ręce i próbował przekonać ją, że nie miał
złych intencji.
- Wkrótce zamierzałem ci to wyjaśnić - zapewnił.
Raija nie spuszczała z niego wzroku.
- Czy jest jeszcze coś, o czym wkrótce się miałam
dowiedzieć?
- Co takiego?
Raija przełknęła ślinę i wydobyła z siebie słowa,
których tak się bała i w które tak naprawdę nie do
końca wierzyła.
- Jest ktoś... inna kobieta? Pozwoliłeś innej nas roz
dzielić?
Patrzył na nią zaskoczony, ale i rozgniewany. Wstał
bez laski i zacisnąwszy mocno dłonie na jej ramio
nach, zmusił, by usiadła przy nim. Z jego oczu posy
pały się skry.
- Rozumiem, że jesteś rozczarowana - rzekł w koń
cu. - Ale nie pojmuję, jak możesz zadawać takie pyta
nia? Nie ufasz mi?
Raija przymknęła oczy, nie mogąc znieść zawodu
malującego się na twarzy ukochanego.
- Nie wiem - odezwała się wreszcie i pochyliła gło
wę. Nagle poczuła się strasznie zmęczona. - Nie wiem,
Mikkalu, już niczego nie jestem pewna - dodała po
chwili, napotykając jego zdumiony, pełen niedowie
rzania wzrok. - Bliska jestem utraty zmysłów. Te po
rozumiewawcze spojrzenia, szepty za moimi plecami,
złe sny... Wszystko to sprawia, że tracę rozum. Budzę
35
t
się okropnie zmęczona, bo nie mogę w nocy spać,
a kiedy uda mi się zasnąć, dręczą mnie koszmary. Mar
twi mnie, że nie radzę sobie tu ze wszystkim, tak jak
powinnam. Nie przestaję się zastanawiać, czy nadal
mnie szukają. Serce mi pęka, gdy pomyślę o Reijo
i dzieciach. Nie potrafię już nawet przywołać ich z pa
mięci... Z początku zmuszałam się, by o nich nie my
śleć, żeby nie oszaleć z bólu, teraz znów szarpię się sa
ma ze sobą, bo nie mogę sobie przypomnieć dokład
nie ich twarzy, Mikkalu. Nie pamiętam, jak wygląda
moja Maja, nie potrafię przywołać obrazu Knuta, za
tarły mi się rysy maleńkiej Idy. Nawet Elise nie pamię
tam. Bywa, że powątpiewam, czy Reijo wygląda tak,
jak go sobie teraz wyobrażam. To wszystko sprawia,
że jestem chora z rozpaczy. Zaczęłam też wątpić w cie
bie. Nie rozmawiasz ze mną. Nie wiem, o czym my
ślisz, nie wiem, jak się układają sprawy między nami.
Nie tak miało być...
Bolesna cisza, jaka zapadła, gdy przestała mówić,
zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Wreszcie Mik-
kal puścił Raiję, a jego ręce opadły jak martwe ptaki.
- Rzeczywiście nie tak - odrzekł ze smutkiem. - Co
się z nami stało, Raiju?
Raija mogłaby długo mówić na ten temat, ale mil
czała. Za nic w świecie nie chciała zranić Mikkala. Mi
nione dwa lata nie były całkiem zmarnowane. Dla
Mikkala okazały się wręcz udane. Gdyby nie wyjecha
li razem, pewnie nadal użalałby się nad sobą. Teraz
pod wieloma względami stał się takim mężczyzną, ja
kiego zawsze pragnęła w nim widzieć.
Nie spodziewała się tylko, że dokona się to jej kosz
tem.
36
Mikkal przyjrzał się uważnie Raiji. Tak bardzo ją
kochał! Czegoś mu jednak brakowało w jej wyglądzie,
czegoś, co ją czyniło inną, niż była dawniej.
Zniknęły z jej oczu figlarne iskierki, kąciki ust nie
unosiły się w uśmiechu. Wygasł żar malujący się na jej
twarzy, brakowało ruchliwości, pośpiesznych gestów...
Zmarszczywszy czoło, Mikkal uświadomił sobie, że
już od dawna nie była taka, jaką pragnął ją widzieć.
Już od dawna nie słyszał jej śmiechu.
- Za długo tu jesteśmy - odezwał się cicho, delikat
nie i z czułością gładząc jej policzki. - Myślałem tylko
o sobie, najdroższa. Mówiłem, że to ze względu na cie
bie, ale tak naprawdę jestem samolubem...
- To nie tylko to, Mikkalu - rzekła, uśmiechając się
blado. - Prawda, że niewiele brakuje, bym postradała
rozum. Przyznaję, że jestem chora z tęsknoty. Ale
wierz mi, kochany, to nie wszystko. Chodzi o nas. Je
steśmy co prawda razem, ale tak, jak byśmy nie byli...
Mikkal wyjął z powrotem nóż i z ponurym spojrze
niem uderzał ostrzem o pień.
Zmarszczył brwi, a policzek drgał mu lekko.
- Choć może zabrzmi to niedorzecznie, przyznaję,
że nie raz o tym myślałem - rzekł, ściągając usta. - Ko
cham cię, kocham do szaleństwa i właściwie nie wąt
pię też w twoje uczucia. Ale przeznaczenie wciąż nas
rozdziela. To dzieje się poza nami. Staramy się, robi
my co w naszej mocy, a i tak nam się nie udaje. Nie
mogliśmy bez siebie żyć, a teraz okazuje się, że i ra
zem nie możemy...
- Nigdy nie było nam dane żyć ze sobą w normal
nych warunkach - rzuciła tonem usprawiedliwienia
Raija. - Żadne z nas nie dzieliło codzienności z osobą,
37
którą kocha. Albo usychaliśmy z tęsknoty, albo nasze
serca rozsadzały gwałtowne uczucia. Musimy rozma
wiać. Jeśli nie będziemy chcieli zwierzać się sobie, to
znaczy, że się poddajemy, że nie ma dla nas wspólnej
przyszłości. Ale ja wierzę w nas i chcę spróbować, bo
niczego bardziej nie pragnę, jak dzielić z tobą życie.
Muszę jednak czuć się potrzebna. I chcę mieć przy so
bie moje dzieci...
Mikkal chrząknął zakłopotany.
- Wiesz, Raiju, nie potrafię wiele mówić. Jestem
zwykłym mężczyzną, który po prostu cię kocha. Któ
ry kocha cię od młodzieńczych lat.
Nie powiedziała mu, że się myli. Mikkal sądzi, że
chodzi jej o długie, poważne rozmowy. Ona tymcza
sem potrzebowała ciepłej, przyjaznej pogawędki od
czasu do czasu.
- Co z tym robisz? - zmieniła temat, wskazując gło
wą na rzeźbione figurki.*
W jednej chwili stracił pewność siebie.
- Rozdaję. To nic takiego - odpowiedział zakłopo
tany, udając, że nie przywiązuje do swych wyrobów
większej wagi.
Raija rozzłościła się nie na żarty.
- Nie bądź głupcem, Mikkal! Wiesz równie dobrze
jak ja, że to są piękne przedmioty. Musisz to wiedzieć,
bo inaczej byś się tym nie zajmował. Niczego nie ro
bisz połowicznie, a do rzeźbienia masz chyba najwięk
szy talent! Nie opowiadaj więc, że to nic takiego. Zdo
bądź się przynajmniej na szczerość wobec mnie!
- Wydawało mi się, że denerwuje cię, kiedy strugam
w drewnie.
- A cóż to ma za znaczenie? Jeśli coś jest dla ciebie
38
ważne, powinieneś to robić, nawet gdyby nie wiem jak
mnie to denerwowało. - Raija uśmiechnęła się i dodała:
- A poza tym nie mam nic przeciwko temu. Myślałeś
o jarmarkach? Na pewno mógłbyś coś tam sprzedać.
- Oto przemówiła praktyczna kobieta!
- Myślałeś o tym?
Mikkal skinął głową.
- Miski, czerpaki i łyżki na pewno ludzie ktipią -
myślała na głos Raija. - A inne rzeczy możesz rzeźbić
dla przyjemności. Dla mnie.
Mikkal chwycił zawieszony na szyi skórzany wore
czek. Nadal nosił w nim pukiel włosów, który dostał
od Raiji, kiedy z dziewczęcia przemieniała się w ko
bietę. Otworzył woreczek i wyjął figurkę, nad którą
ślęczał najdłużej. Wyrzeźbienie takiego cacka wyma
gało czasu, cierpliwości i niesłychanej precyzji.
Delikatnie położył maleńki przedmiot na dłoni Ra
iji. A wargami leciutko musnął nadgarstek, co podzia
łało na dziewczynę jak pocałunek.
- To dla ciebie, Mały Kruku. Nigdy nie zapomnę
tamtych chwil na płaskowyżu, kiedy pragnąłem tylko
ciebie, a ty byłaś nieosiągalna. Nawet nie rozumiałaś,
że mogłabyś mnie pokochać. Będę to pamiętał do sa
mej śmierci. Nigdy nie dostałaś ode mnie kruka... -
głos uwiązł mu w gardle.
Raija mrugała powiekami, ale i tak nie zdołała po
wstrzymać łez.
- Jest śliczny - wyszeptała i podniosła bliżej oczu,
żeby go dokładnie obejrzeć.
Figurka, tak jak tamta sprzed lat, przedstawiała pta
ka w locie. Ale ten był mniejszy i nie taki gładki jak po
przedni. Został wyrzeźbiony z najciemniejszego drew-
39
na, jakie Mikkalowi udało się znaleźć. Dotykając kruka,
Raija wyczuwała ukrytą w jego skrzydłach moc. Była to
bardzo misterna robota, dziewczyna bez trudu odróż
niała pióra, oczy, podkurczone nogi. Mikkal wyrzeźbił
nawet maleńkie kółeczko, przez które przeciągnął rze
myk, żeby można było figurkę zawiesić na szyi. Takie
go cieniutkiego rzemyka Raija jeszcze nie widziała.
- Kiedyś dostaniesz do tego srebrny łańcuszek -
mruknął. - Ale tu w głębi lądu trudno o srebro...
Raija rzuciła się Mikkalowi na szyję i uściskała go,
uważając wszakże, żeby w porywie radości nie zgnieść
pięknego podarunku.
- Daj spokój ze srebrem i złotem, Mikkalu. Reijo
i Kalle w swoim czasie tylko tym się zajmowali i do
niczego dobrego to nie doprowadziło. Bogactwo nigdy
nie czyniło mnie szczęśliwszą.
- Ale z tego ptaszka się cieszysz?
Raija pokiwała głową. Jej ciemne oczy błyszczały.
Ta figurka powiedziała jej więcej, niż mogłyby wyja
śnić słowa, które tak pragnęła usłyszeć. Mikkal o niej
myślał i nadal ją kochał.
- Zawiesisz mi go na szyi? - zapytała i dostrzegła,
że uradowała go swoją prośbą.
Ochoczo ujął w dłonie rzemyk, a jego twarz rozpro
mieniła się. Mikkal skończył dwadzieścia dziewięć lat,
ale w tym momencie przypominał dziewiętnastolatka.
Zawiesiwszy naszyjnik, objął Raiję i napełniony
spokojem, przytulił policzek do jej twarzy.
- Jak dawno tak nie siedzieliśmy - wyszeptał. - Ba
łem się, że to niemożliwe... Kiedyś, kiedy nie wiadomo
było, czy ujrzę cię choć raz do roku, dałbym sobie rę
kę uciąć, że będzie inaczej... że gdybym tylko mógł żyć
40
u twego boku, nie traciłbym nawet chwili, żeby cię nie
przytulać. A teraz mam cię przy sobie... - Westchnął. -
Chyba wieczność upłynęła od czasu, gdy się obejmowa
liśmy, a przynajmniej pół życia, odkąd się kochaliśmy.
- Całe życie - poprawiła go. - Całe długie życie.
Mikkal pochylił się nad nią i skubnąl koniuszek jej
ucha suchymi wargami. Potem przesunął je po policz
ku, ku szyi i ramionom, które kusiły go swymi mięk
kimi krągłościami.
Poddała mu się, pieszczoty sprawiały jej przyjem
ność. Kiedy jednak zaczął gwałtowniej całować jej de
kolt, sunąc ustami coraz niżej, zdecydowanymi dłoń
mi chwyciła go za grzywkę i bezlitośnie odsunęła od
cudownie ciepłej skóry.
Mikkala zdziwiła reakcja Raiji, bo po zasnutym
mgłą spojrzeniu poznawał, że i jej jest dobrze.
- Chyba nie wpadłaś na głupi pomysł, żeby mnie
w ten sposób ukarać?
Potrząsnęła głową i uśmiechając się, przysunęła
ku niemu swe usta. Gdy otrzymała więcej niż całus,
o który prosiła, znów wyrwała mu się z objęć.
- Nie teraz, Mikkal - poprosiła.
- Jesteśmy sami, chcemy tego, ty równie mocno jak
ja. Przecież mam oczy. Znam cię...
Odepchnęła go, nie pozwalając, by jego usta po
chwyciły ją znów w sidła pocałunku i wprowadziły
w stan upojenia.
- Sama mówiłaś, że upłynęło niemal całe długie ży
cie od ostatniego razu - przypomniał.
- Krwawię, Mikkal.
Uniósł oczy ku niebu. A więc dlatego miał się wy
cofać.
41
- Nigdy nam to nie przeszkadzało. Ja w każdym ra
zie nie zwracam na to uwagi.
- A ja tak - odparła, a po chwili dodała: - Trochę
mam ochotę, ale równocześnie nie chcę. Nie mogę. Po
trafisz to zrozumieć?
Pokręcił głową i rzekł z uśmiechem:
- Ale muszę się z tym chyba pogodzić, prawda? Po
zwól przynajmniej, żebym cię pocałował. Nie będę
czynił bezwstydnych prób uwiedzenia cię wbrew two
jej woli.
Raija odetchnęła z ulgą. Mikkal mógł się obrazić
i odepchnąć ją w złości, ale na szczęście okazał się wy
rozumiały.
Przytuliła się do piersi ukochanego. Była pewna, że
zawsze będzie z radością wtulać się w niego, słuchać
uderzeń jego serca i napotykać drżącymi wargami je
go stęsknione usta.
- A ja tak pragnąłem mieć z tobą jeszcze jedno
dziecko - uśmiechnął się, dotykając czubka jej nosa. -
Co najmniej jedno - poprawił się. - Dlaczego nam nie
wychodzi, chociaż oboje tego pragniemy? Tylko wte
dy, całkiem nie w porę, spłodziliśmy Maję...
- Dzieci nie powinny przychodzić na świat podczas
tułaczki - odparła Raija z powagą. - Mimo wszystko
jest w tym jakiś głębszy sens. Ja także pragnę mieć z to
bą dziecko, Mikkalu, ale nie za wszelką cenę. Za
troszczmy się o te, które już mamy, nim zaczniemy
marzyć o kolejnych...
Mikkal oparł czoło o jej czoło. Opuściło go palące
pożądanie, pozostała jednak tkliwość, której chyba ni
gdy nie przestanie odczuwać wobec Raiji.
- Wyruszymy niebawem - rzekł. - Wiele o tym my-
42
siałem. Przyjemnie jest wędrować latem i na jesieni,
ale to bardzo męczące. Musielibyśmy przeprawiać się
przez rzeki i strumienie, jest tyle komarów. Same
kłopoty. No i całą drogę trzeba przemierzyć na pie
chotę... - Przerwał na chwilę i nabrał tchu. - A zimą
można jechać.
Kiedy zobaczył, jak oczy ukochanej ożyły pod
wpływem rodzącej się nadziei, pożałował gorzko, że
nie wspomniał jej o tym wcześniej.
- Przed Nowym Rokiem? - zapytała.
- Myślę, że tak. Na początku zimy nie ma jeszcze
tak silnego mrozu. Pamiętaj, że będzie z nami Ailo
i Matti, którzy nie przywykli do takich wypraw.
- Jarmark w Skibotn? - zapytała drżącym głosem.
- Nie wiem. Za wcześnie o tym decydować. To za
leży, kiedy w tym roku nadejdzie zima. Jeśli nie będzie
się spieszyć, nie zdążymy. Ale zgadzam się z tobą, że
dobrze byłoby odwiedzić Skibotn. Spotkalibyśmy po
drodze innych, tyle przecież ludzi podąża w tamte stro
ny w porze jarmarku. Mógłbym sprzedać to i owo. Mo
glibyśmy coś kupić, no i zobaczyć znajomych...
Raija popatrzyła nieobecnym spojrzeniem.
- Myślę, że Reijo tam jest. Przypuszczam, że wrócił
nad fiord Lyngen, bo najlepiej przecież zna te okolice.
- Chcesz, żebyśmy tam pojechali, nawet jeśli nie
zdążymy na jarmark? - zapytał Mikkal.
- Tak - odparła. - Zresztą tak chyba będzie najbez
pieczniej. Wprawdzie ludzie w osadzie nie darzą mnie
zbytnią sympatią, ale do Vardo stamtąd kawał drogi.
Chyba więc nic mi tam nie grozi. Poza tym jestem pra
wie pewna, że Reijo zatrzymał się właśnie w Skibotn.
- Ailo nie będzie zadowolony, kiedy przyjdzie mu
43
dzielić się tobą z innymi. - Mikkal uśmiechnął się łagod
nie. - Jemu się wydaje, że należysz wyłącznie do niego.
W oczach Raiji zalśniły łzy. To dzięki Ailo zdołała
jakoś przeżyć te ostatnie dwa lata. Syna Mikkala trak
towała jak własne dziecko. Przynajmniej jego mogła
obdarzyć miłością.
- Maja wpadnie w złość - ciągnął Mikkal. - Trudno
mi sobie wyobrazić, jak zareagują pozostali, ale co do
tego, że Maja się rozzłości, mam absolutną pewność.
Moja córka nigdy za mną nie przepadała - dodał smut
nym głosem.
- Jej prawdziwym bohaterem jest Reijo. I nie sądzę,
by coś się przez ten czas zmieniło.
Zamilkła, a on dodał:
- Nie jestem pewien, czy Maja zgodzi się rozstać
z Reijo. Ale czy on pozwoli, żeby dziecko decydowa
ło o jego życiu?
- Reijo ją kocha. Traktuje ją jak swoją córkę, na
równi z Idą.
Nagle Mikkal uświadomił sobie coś, o czym nie my
ślał wcześniej. Przez te dwa lata przyzwyczaił się
przyjmować pewne rzeczy za oczywiste. Wydawało
mu się, że Raija już na zawsze będzie z nim.
Ale szczęście bywa ulotne i kruche. Teraz zląkł się,
że straci je albo zniszczy.
- A jeśli Maja nie zechce... - zaczął - jeśli Maja nie
zgodzi się odjechać z nami i będzie chciała pozostać
z Reijo? Jeśli on zdecyduje się zatrzymać ją i Idę? Co
wtedy uczynisz, Raiju?
- Nie pytaj - poprosiła.
Ale on nie chciał pozostawiać tego pytania bez od
powiedzi.
44
- Muszę. Bo to dotyczy w takim samym stopniu cie
bie, jak i mnie. Zresztą sama wspominałaś, że nie po
winniśmy mieć przed sobą tajemnic. Zatem rozmawiaj
my! Pytam cię o coś, co jest dla mnie najważniejsze. Nie
zbywaj mnie więc. Nadal jesteś żoną Reijo. Wiem, że
oboje gotowi byliście puścić to w niepamięć. Reijo po
zostawił ci wolną rękę i powiedział, że możesz zrobić,
co zechcesz z dokumentem zaświadczającym o waszym
ślubie, ale ty tego papieru nie zniszczyłaś, prawda? Na
dal go trzymasz?
- To moja jedyna po nim pamiątka - przyznała nie
śmiało.
- Zresztą nawet gdybyś ten papier spaliła, nie zmie
nia to faktu, że jesteście małżeństwem - rzekł Mikkal
oschle. - Przecież to figuruje w księgach, których nie
da się spalić. W ten sposób nie staniesz się moja. Jeśli
chcemy być razem, to pozostaje nam życie w grzechu,
jak to mówią. Oczywiście możemy urządzić pogańskie
zaślubiny, ale nie wiem, czy czułabyś się związana ta
ką przysięgą.
- Chcę być z tobą z miłości - odpowiedziała i ści
snęła mu dłonie. Były zbyt duże, by mogła je ukryć
w swoich, ale ścisnęła je z całych sil. - Tego pragnę od
ciebie: miłości. Bo cóż znaczy papier? A w błogosła
wieństwa też specjalnie nie wierzę.
- Jeśli jednak Reijo zechce zatrzymać dzieci, co
wówczas zrobisz? - Mikkal uparcie trwał przy swoim.
- Reijo nigdy nie stanie mi na drodze do szczęścia.
Poza tym może spotkał kogoś, z kim mógłby być
szczęśliwy, kogo mógłby pokochać...
- Co zrobisz, Raiju? - naciskał Mikkal z kamienną
twarzą. - Odejdziesz wtedy ode mnie?
45
Długo myślała. Zdawała sobie sprawę, że nie uciek
nie od tego pytania, zrozumiała, że dotyczy ono
w równym stopniu ich obojga.
Dzieci... Myślała o nich każdego dnia. Z powodu
rozstania cierpiała bardziej, niż ktokolwiek byłby
w stanie to zrozumieć.
Maja, Knut, Ida, Elise...
A na drugiej szali Mikkal.
Reijo nie będzie chciał stanąć między nią a Mikka-
lem. Pod żadnym pozorem. Niesprawiedliwe, że Mik
kal zadaje takie pytanie...
Raija poczuła, jak ogarnia ją rezygnacja.
Nie powinna się oszukiwać. Mikkal miał prawo pytać.
- Nie odpowiadasz?
Odgarnął jej lok z czoła i pogładził delikatnie po
liczki. Miał dłonie szorstkie jak tarka.
- Unikasz tego pytania, prawda? Ale przecież mu
siałaś to rozważać.
Miał oczywiście rację.
Zastanawiała się nad tym nie raz, nie zdając sobie
nawet sprawy, że waży wszystkie za i przeciw.
Znała odpowiedź.
On także.
Ale mimo to naciskał, żeby się zdeklarowała. Chciał,
żeby wszystko między nimi zostało wyjaśnione.
- Ty dobrze wiesz, co zrobisz, Raiju - rzekł w koń
cu za nią ze smutkiem w głosie. - Poświęcisz się. Jak
że łatwo potrafisz rezygnować z własnych pragnień,
ukochana! Wiem, że jeśli przyjdzie ci wybierać mię
dzy dziećmi a mną, wybierzesz dzieci.
Pokiwała głową.
- Masz rację, Mikkalu. Kocham cię, ale my sobie ja-
46
koś poradzimy. Dzieci potrzebują mnie bardziej. Są
dwa rodzaje miłości. To, co nas łączy, jest dla mnie
najważniejsze na świecie. Ale jeśli trzeba będzie doko
nać wyboru między tobą i dziećmi, wybacz, ale nie
mogę wybrać ciebie.
Mikkal wiedział o tym od początku.
Objął ją mocno i przygarnął, bo czuł, że tego po
trzebuje.
- Muszę uczynić wszystko co w mojej mocy, żeby
przypodobać się mojej córce - mruknął, próbując ob
rócić to w żart. - Gdyby wiedziała, że w swoich ma
leńkich rączkach trzyma całą naszą przyszłość...
- To my podejmujemy decyzje, Mikkalu. I nigdy nie
wolno nam przerzucać odpowiedzialności na dzieci.
Zaakceptował to, ale modlił się w duchu, żeby da
ne mu było zatrzymać Raiję przy sobie. Bez niej czuł
się tak, jakby nie w pełni był człowiekiem.
Nagle wydało mu się, że od zimy dzieli ich bardzo
krótki czas.
4
Ritva nie wiedziała o istnieniu zła. Takiego zła.
Zdarzało się, że wykrzykiwała, iż nienawidzi kogoś.
Dopiero teraz zrozumiała, że nie miała pojęcia, czym
naprawdę jest to uczucie.
Nie wiedziała, póki nie ujrzała wzroku mężczyzny,
do którego ją przyprowadzono. Póki nie zjawił się
w ciemnym i wilgotnym lochu, w którym ją uwięziono.
Dopiero tu Ritva pojęła, czym jest nienawiść,
a wraz z upływem dni i tygodni dowiadywała się co
raz więcej o istocie zła.
Miała dziewiętnaście lat, a rozmyślała o śmierci.
Niemal wyczekiwała jej z utęsknieniem.
On był taki przystojny. Nikt by nie przypuszczał,
że tkwi w nim tyle zła. Ritva zawsze sądziła, że ludzie
piękni są dobrzy. Że dobro idzie w parze z urodą.
Pojęła teraz, jak niewiele wiedziała o życiu.
Gdyby chociaż rozumiała, co do niej mówi, kiedy
przychodzi do lochu albo kiedy rozkazuje zawlec ją do
jednej z tych izb, gdzie trzyma te okropne przyrządy.
Przez cały czas coś mówił i wyraźnie bawiło go to,
że Ritva nic nie rozumie. To był także rodzaj tortury.
Ritva przeklinała w duchu, że była taka uparta i ni
gdy nie starała się nauczyć języka norweskiego.
Ale przecież nigdy wcześniej nie było jej to potrzebne...
On ją rozumiał, chociaż nie znał jej mowy.
48
Krzyków i przekleństw nie trzeba tłumaczyć.
Ritva nie pojmowała, dlaczego przypala jej ciało że
lazem, nie pojmowała, dlaczego jest bita, no i czemu
on się przy tym uśmiecha. Nie rozumiała, dlaczego
rozciągają jej kończyny.
Szukali czarownicy. Przecież chyba musieli się zo
rientować, że to jakaś pomyłka!
Czasem wydawało jej się, że wiedzą. Oficer i żoł
nierze, którzy ją pojmali, patrzyli tak jakoś dziwnie na
okaleczenia, jakie zostawały na jej ciele po torturach.
I choć jej samej zdawało się to niedorzeczne, odnosi
ła wrażenie, że porównują jej rany do ran kogoś innego.
Ale może się myliła?
Zaczynała tracić rozum.
Oni myśleli, że jest czarownicą. Nie mogła nic uczy
nić, by odwieść ich od takich podejrzeń. Nie mogła
nic powiedzieć na swoją obronę.
Może sprowadzą tu kogoś, kto mówi po lapońsku?
Może pastora?
Łudziła się tą nadzieją, ale tylko krótki czas.
Potem przestała marzyć.
Zamiast tego cofała się myślami do przeszłości. Sta
rała się przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów
ze swego życia. Musiała. Musiała się upewnić, czy nie
odebrano jej wspomnień.
Jej ciała już nie można było bardziej okaleczyć. Prze
żyła wszystkie upokorzenia, jakie można zadać ciału.
Znała ból bardziej niż samą siebie. Towarzyszył jej
nieustannie. Ritva nie lękała się go, czasami popadała
w stan otępienia, który wydawał jej się taki błogi, że
nie miała ochoty się z niego wydobyć. Bo dzięki nie
mu była wolna. Nie czuła rąk ani nóg, nie czuła wła-
49
snego ciała. Tylko jakąś taką błogą miękkość i prze
świadczenie, że znów jest sobą.
A kiedy odzyskiwała przytomność, powracał ból
w ciele, na które nie chciała patrzeć ani go dotykać.
W tym cudownym stanie znikał też strach przed
tym, przed czym wcześniej tak się wzbraniała, z czym
zawzięcie walczyła. To, nad czym nie miała władzy, co
znajdowało się poza możliwością pojmowania, prze
stało napełniać ją przerażeniem.
Zdawało się cudowne, kuszące i przepełnione spo
kojem.
Ritva tęskniła za tym.
Jej marzenia o wolności, życiu i o Nilsie nie dorów
nywały temu pragnieniu przeniesienia się w stan szczę
śliwości.
Ritva wiedziała, że aby tam dotrzeć, trzeba przejść
przez nieludzkie cierpienie. Ale pragnęła tego.
Śmierć stanowiła wrota do tej cudownej krainy,
o istnieniu której nigdy wcześniej nie miała pojęcia.
Wiedziała, jak się odbiera życie czarownicom, i łu
dziła się nadzieją, że wkrótce to nastąpi.
Po tym wszystkim, co z nią zrobili, nigdy nie byłaby
normalną kobietą, nie mogłaby zostać żoną czy matką.
Nils może zechciałby związać się z nią mimo
wszystko, ale ona nie mogłaby mu na to pozwolić.
Musi umrzeć. Musi przejść przez stos.
Potem będzie cudownie.
Ritva uśmiechała się, gdy przypalano ją żelazem.
Krzyczała, ale z jej ust nie znikał uśmiech.
Hans Fredrik Feldt oblał się potem. Od rozgrzewa
nia żelaznych prętów zrobiło mu się gorąco.
50
Jego nozdrza wychwyciły swąd przypalanego ciała.
Nalał sobie wódki do kieliszka, wychylił duszkiem
i dolał jeszcze.
Żołnierz, który pocił się wraz z nim, zameldował
krótko, że odprowadził skazaną z powrotem do lochu.
Feldt skinął głową.
Żołnierz nie ruszał się z miejsca.
- Można by przypuszczać, że to ta jest prawdziwą
czarownicą - wyrzekł w końcu z drżeniem w głosie. -
Jeszcze nigdy w moim życiu nie spotkałem kogoś tak
wytrzymałego. Inni już dawno by się ugięli i wyzionę
li ducha na naszych rękach. A ona czepia się życia!
I w porównaniu do innych nawet specjalnie nie krzy
czy! Mało tego, gdy dotykam jej ciała rozżarzonym że
lazem, ona za każdym razem się uśmiecha! Doprawdy
zrobiła na mnie duże wrażenie!
Kapitan ujął w dłoń kieliszek i odwróci! się gwał
townie. Nigdy nie dał znać po sobie, że on także jest
zdumiony zachowaniem dziewczyny, którą mu przy
wiedli.
- Ludzie różnie reagują na ból - stwierdził rzeczo
wo. - Niektórzy znoszą więcej. Kobiety na ogół są bar
dziej wytrzymałe. Podobno dlatego, że rodzą dzieci.
Co do mnie, specjalnie nie widzę związku między ty
mi sprawami. Ta dziewczyna wiele potrafi znieść, ale
każdy ma jakieś granice wytrzymałości, ona także.
- Będziemy ją torturować, póki nie odkryjemy tej gra
nicy? - spytał żołnierz. Pobladł gwałtownie i uchwycił
się framugi, żeby nie upaść. Zrobiło mu się niedobrze.
Ostatnio dużo o tym rozmyślał i zaczęły go dręczyć
wyrzuty sumienia, doskonale bowiem wiedział, że
dziewczyna jest niewinna.
51
- Nie mam w zwyczaju uzgadniać moich planów
z podwładnymi - uciął Feldt.
Żołnierz jak niepyszny wycofał się z izby i zamknął
za sobą drzwi. Kapitan w ostatnim czasie bardzo prze
strzegał wojskowej hierarchii. Zaufani pomocnicy nie
byli mu już dłużej potrzebni.
Żołnierz nawet się cieszył z tego powodu. Kapitan
Feldt wiele stracił w jego oczach i już nie był dla nie
go świetlanym wzorem.
Radował się też, że jest tylko zwykłym żołnierzem.
Nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za to, co
się już stało z Ritvą, i za to, co miało się z nią stać.
Wykonuje rozkazy.
Poczuł niewypowiedzianą ulgę, że może spojrzeć na
to od tej strony.
Zdawało mu się, że ta zbrodnia nie plami tak bar
dzo jego rąk.
Ale nocami mimo to nie mógł spać.
Hans Fredrik Feldt, przeciwnie, nie cierpiał na bez
senność. Jedyne, co nie dawało mu spokoju, to świa
domość, że w lochu dla czarownicy została uwięziona
inna, że przyszło mu zadowolić się namiastką.
To nie była prawdziwa wiedźma, która oszukała go
i naraziła na pośmiewisko całego Finnmarku.
Usiłował przywołać jej obraz w tej młodej kobiecie,
którą poddawał torturom, ale przez cały czas miał
świadomość, że to nie ona.
Nie potrafił oszukać samego siebie, mimo że plano
wał dać przedstawienie wszystkim tym, którzy z nie
go drwili.
Będą mieli stos i kobietę o wyglądzie wiedźmy. Nie
stety, prawdziwa Ritva, kobieta, o której nie przesta-
52
wał myśleć, pozostawała nadal na wolności. Ale on ją
znajdzie!
Nie podobał mu się sposób, w jaki uwięziona reago
wała na ból. Najchętniej przycisnąłby ją mocniej, że
by zbliżyła się do tej granicy wytrzymałości, którą
przecież każdy posiada... Ale gonił go czas.
Jak zauważył żołnierz, ktoś inny już dawno wyzio
nąłby ducha.
Nie wolno mu ryzykować.
Ona musi żyć po to, żeby na oczach wszystkich
spłonąć na stosie.
Nie torturował jej dla przyjemności ani z we
wnętrznej potrzeby.
To było konieczne.
Ta dziewczyna musiała upodobnić się do tamtej, że
by nie wzbudzić w nikim nawet cienia podejrzeń.
Chciał urządzić pokaz, którego tutejsi ludzie długo
nie zapomną.
Cieszył się na tę chwilę. To będzie apogeum jego ka
riery. Na stare lata nieraz wspomni ten stos.
Nils podążył za jeźdźcami, którzy zabrali Ritvę,
i dotarł do Vardo. Nic jednak nie zdziałał, bo do ko
gokolwiek się zwracał, napotykał mur milczenia rów
nie nieprzebyty jak mur wokół twierdzy.
Było tak, jak tłumaczył Ristin. Odnosił wrażenie, że
wszystkie siły sprzysięgły się przeciwko niemu.
Być może zbyt wiele stosów płonęło w tym miejscu
w ostatnim stuleciu.
Ludzie zaczynali powoli zapominać. Skala straceń
na powrót stała się zwykłą skałą, a nie miejscem scha
dzek szatańskich sług.
53
Ale wraz z przybyciem nowego komendanta twier
dzy wróciły polowania na czarownice. Na nowo za
wrzało od plotek, pomówień i kłamstw.
Zapłonęły stosy.
Ludzie się przed tym wzbraniali. Pragnęli zagrzebać
w pamięci niechlubne wydarzenia, jakie miały miejsce
za życia ich rodziców i dziadków. Nie chcieli, żeby to
samo powtórzyło się za ich życia.
A skoro wróciło... woleli wiedzieć jak najmniej albo
udawać, że o niczym nie wiedzą. Z nikim obcym o tym
nie rozmawiali.
Nils więc nic nie wskórał.
Był pewien, że Ritva została uwięziona w twierdzy,
skoro zabrali ją żołnierze. Ale w twierdzy Vardohus
wszystkie bramy się przed nim zatrzaskiwały.
Nikt nie wiedział o zatrzymanej kobiecie. Żołnierze
twierdzili, że w lochach nie ma żadnych więźniów.
Wmawiając sobie, że Ritvie nie może stać się nic złe
go, zanim nie zapadnie prawomocny wyrok sądu, Nils
oszukiwał samego siebie. Potrzebował jednak czegoś,
w co mógłby wierzyć.
Wnet jednak rozeszły się plotki.
A potem przybył Guttorm, a z nim blada, udręczo
na zgryzotą Ristin. Rodzice nie wiedzieli o tym, że po
jechała z Guttormem. Uciekła, nie pytając ich o zgodę.
- Musiałam - tłumaczyła się Nilsowi, który dobrze
ją rozumiał.
- Nie mogę się dostać do twierdzy - wyznał zrezy
gnowany, kiedy odnaleźli go w jednym z tanich zajaz
dów, którego poza porą połowów nie odwiedzało wie
lu gości. - Ona jest w twierdzy, ale nie udało mi się
dostać do środka. Starałem się podejść strażników,
54
groziłem im, próbowałem ich kupić, ale wszystko na
nic... nikt nic nie wie.
- Powiadają, że ma zapłonąć stos - rzekł powoli
Guttorm z powagą na twarzy.
- Krążą pogłoski o spaleniu czarownicy - przyznał
Nils. - Słyszałem, że przed dwoma laty jakaś kobieta
zdołała im się wymknąć podczas próby wody. Podob
no teraz tę czarownicę złapano i szykują dla niej stos.
- Przecież Ritva nigdy nie przebywała z dala od ro
dziny i naszej wspólnoty - wtrąciła Ristin żałośnie. -
Co to jest próba wody?
Wyjaśnili jej.
- Chyba nie zrobią tego z Ritvą? Przecież ona nie
potrafi pływać! Chociaż... może już lepiej byłoby uto
nąć, aniżeli spłonąć... - szlochała.
- Wyrwiemy ją ze stosu! - rzucił z zapałem Gut
torm, ale kiedy wyobraził sobie tę sytuację, zrozumiał,
jak niewielkie są szanse powodzenia. Ze względu na
Ristin jednak nie powiedział tego na głos. Poza tym
najgorsza wydawała mu się bezradność i bezczynność.
- Tak, to jedyna możliwość - zgodził się Nils, choć
wiedział to samo co Guttorm.
Będą warty, uzbrojeni strażnicy. I ludzie, tłumy lu
dzi z zupełnie innego świata.
Nawet w myślach trudno mu było sobie wyobrazić,
w jaki sposób mogliby uwolnić Ritvę. Ale możliwe, że
przy odrobinie szczęścia i wsparciu dobrych mocy uda
im się tego dokonać.
- W każdym razie możemy tam być... - rzekł. - Zo
baczymy i nie zapomnimy.
55
Pogłoski o przygotowaniach do spalenia czarowni
cy rozeszły się daleko od Varde. Dotarły także do nie
wielkiej zatoczki na półwyspie Varanger.
Ravna była niespokojna.
Przed kilkoma dniami usłyszała od jakiegoś wę
drowca, który przysiadł wieczorem przy ognisku, że
ma zostać spalona wiedźma, która parę lat temu zdo
łała uciec z twierdzy.
- Raija i Mikkal chyba nie wrócili jeszcze - powtarza
ła co chwila. - Mieli się ukryć w Finlandii i omijać wy
brzeże szerokim łukiem. Nie, na pewno by się tam nie
udali. Zresztą myślę, że Mikkal zawiadomiłby nas jakoś...
Ale do końca Ravna nie była pewna, bo gdy sprawy
dotyczyły Raiji, Mikkal zawsze działał na własną rękę.
A teraz mieli ze sobą Ailo.
We wspólnocie ubyło mężczyzn. Ravna nie brała
pod uwagę tych, którzy ożenili się z dziewczętami
z ich społeczności. Oni jej nie rozumieli i uważali za
pewne za zdziwaczałą staruszkę.
Tylko jednego człowieka Ravna mogła poprosić
o przysługę: Andersa, syna Pawy.
Dwudziestopięcioletni Anders wyrósł na bardzo
przystojnego mężczyznę, zupełnie niepodobnego do
swego ojca, a już w ogóle nie przypominającego mat
ki. Był bystry i uważny. Zręczny, a przy tym mądry.
Jedyny potomek, jaki pozostał Pawie. Niedźwiedź za
bójca zabrał mu pozostałych. Sigga i Aslak zginęli po
waleni łapą tego samego drapieżcy. Pawa nigdy nie
podźwignął się po tej tragedii. Zestarzał się i zamknął
w sobie. Tylko Anders i czasami Ravna potrafili na
wiązać z nim kontakt.
- Chcesz zabrać mi moje ostatnie dziecko? - krzyk-
56
nął ostro Pawa, gdy Ravna wyłożyła jego synowi spra
wę, z którą przyszła. - Nie wystarczy ci, że twój wła
sny syn i ta czarnowłosa dziewka z Tornedalen pono
szą winę za śmierć moich pozostałych dwojga dzieci?
- Nikt nie jest winien śmierci Siggi i Aslaka - suro
wo odezwał się Anders. - Tak się po prostu stało i mu
simy się z tym pogodzić.
- Zabiją cię! - Pawa uparcie trwał przy swoim. - Bo
jeśli zatrzymali tę wronę Mikkala, stracisz głowę tak
samo jak on i wszystkich was zabiją.
- Już od dawna jestem dorosły i sam podejmuję de
cyzje. - Anders zacisnął usta, a spojrzawszy łagodniej
na Ravnę, rzekł: - Pojadę. Podobnie jak ty przypusz
czam, że to nie może być Raija. Pewnie to tylko plot
ki. Ale pojadę, żeby zyskać pewność.
Ravna nie była w stanie wyrazić swojej wdzięczności.
Lubiła tego chłopca! Właściwie to mężczyzna, ale
dla niej zawsze pozostanie chłopcem. Czuła się już ta
ka stara.
- A co ze mną? - zapytał Pawa z urazą w głosie. - Kto
mi pomoże, kogo będę miał pod ręką? Mam sobie sam
ze wszystkim poradzić? Przecież to zajmie ci wiele dni!
- Wyszłoby ci to na dobre - wyraziła swą opinię Ra-
vna. - Za dużo narzekasz. Nie tylko ty straciłeś swoich
najbliższych, tyle że my nie straciliśmy dodatkowo głowy.
- Poradzisz sobie, ojcze.
Prychnął.
- Będę do ciebie zaglądać - obiecała Ravna niechęt
nie. Kiedyś Pawa omal nie został jej mężem. Teraz cie
szyła się, że tak się nie stało. Młode dziewczyny nie są
w stanie wyobrazić sobie, jacy będą ich ukochani, gdy
się zestarzeją.
57
Szkoda.
- Chcesz odsunąć ode mnie syna, tylko o to ci cho
dzi - mruknął zgryźliwie Pawa, który nie dał się udo
bruchać. - Wszystko z zazdrości, że twój własny cię
opuścił.
Anders nigdy nie pozwolił ojcu decydować o sobie.
Chodził własnymi ścieżkami. I jak dał do zrozumienia
Ravnie, tym razem także nie zawaha się tego uczynić.
Plotki huczały przez kilka tygodni. Wystarczająco
długo, żeby ściągnąć do Vardo tłumy ciekawskich.
Straszliwa tragedia bywa dla niektórych rozrywką.
Anders od początku podejrzewał, że coś się w tym
wszystkim nie zgadza. I choć był niemal całkowicie
przekonany, że to nie Raija została uwięziona w lo
chu, nie czuł się ani trochę spokojniejszy.
Spędził w Vardo dwa dni, ale wykorzystał je w peł
ni. Rozmawiał z wieloma ludźmi. Miał tu dużo znajo
mych. Nikt jednak nie umiał mu powiedzieć nic poza
tym, że nie widziano ostatnio Mikkala w tych stro
nach. Anders krążył po okolicy, ale też go nie spotkał.
Był pewien, że Mikkal nigdy by nie zostawił Raiji
w kłopotach.
Właściwie Anders mógłby już wracać do obozowi
ska. Zdobył dość informacji, by uspokoić Ravnę. Na
dal jednak zbyt wiele faktów pozostawało w sferze
przypuszczeń. A ona wysłała go przecież po to, żeby
zyskać pewność.
Kiedy przed wieczorem żołnierze przeczytali ob
wieszczenie, Anders przekonał się, że miał rację, po
zostając w Vardo.
W każdej plotce tkwi odrobina prawdy.
58
Rzeczywiście, w lochach twierdzy była uwięziona
czarownica.
I miała zapłacić życiem za swoje praktyki.
Ogłoszono, że następnego dnia zapłonie stos.
W miasteczku zawrzało. Ludzie z ust do ust prze
kazywali sobie sensacyjną wiadomość. Ich twarze
zmieniły się, w oczach zabłysła żądza krwi. Powszech
nie potępiono tę kobietę, o której tak naprawdę ni
czego nie wiedziano. Ktoś rzucił, że nie ma dymu bez
ognia, co zostało przyjęte przez gawiedź ordynarnym
rechotem.
Anders poczuł mdłości i żeby zagłuszyć w sobie nie
chęć do otaczających go ludzi, podnieconych nieco
dziennym wydarzeniem, postanowił się upić. Przynaj
mniej nie będzie musiał z nikim rozmawiać!
Wódka nigdy mu nie służyła, wiedział, że nazajutrz
głowa będzie mu pękać. Ale miał nadzieję zdusić w so
bie w ten sposób odrazę do rozkrzyczanego tłumu.
Dla Ritvy dzień i noc zlały się w jedno. Do głębo
kiego lochu nie dochodził najmniejszy nawet promyk
słońca. Mrok wydawał się tu tak gęsty, że dziewczyna
nie widziała nic na wyciągnięcie ręki.
Tylko raz dziennie, kiedy przynoszono jej coś do
jedzenia, migoczące światło lampy malowało żółte pla
my na nierównej ścianie.
Mrużyła wówczas oczy oślepiona, jakby w tych pie
kielnych ciemnościach rozbłysło słońce.
Żałowała, że nie zdążyła podziękować Bogu za świa
tło dnia i letnie białe noce.
Przestali ją torturować. Oficer nie pokazywał się
więcej. Nie przychodził jej katować, nie stukał uchwy-
59
tern pejcza o dłoń, wyczekująco wybijając rytm. Nie
ciągnęli jej do tego okropnego pomieszczenia.
Była sama.
Zziębnięta i mokra. Obolała.
Krwawiące i zachodzące ropą nie opatrzone rany
pokrywały każdy skrawek jej ciała, ale ciemności
utrzymywały to w tajemnicy.
Przynosili jedzenie. Niedużo, ale zawsze.
Ritva postanowiła przestać spożywać posiłki.
Pomyślała, że w ten sposób wygra z nimi, sama za
decyduje o sobie i o swoim końcu. Przechytrzy ich
i wywinie się od tego, co dla niej zaplanowali.
Ale w ten sposób umierało się powoli, a poza tym
jedzenie przyciągało myszy.
Ritva nie cierpiała gryzoni. Na widok myszy i lemin
gów zawsze przechodziły jej ciarki. Odgłosy dreptania
i drapania rozlegające się w ciemności stanowiły o wie
le gorsze tortury niż te, które jeszcze byłby w stanie wy
myślić kapitan. Dlatego też Ritva, chcąc nie chcąc, jadła.
Dzięki temu wciąż oglądała światło.
Czasami wydawało jej się, że wartownicy o niej za
pomnieli, że musiał minąć więcej niż jeden dzień od
ostatniego posiłku, ale trudno jej się było zorientować,
a rozmawiać z nimi nie potrafiła. Żaden z mężczyzn,
którzy tu schodzili, nie znał lapońskiego.
Zrozumiała, że stąd nie ma wyjścia. Ze to koniec.
Jeszcze tylko nieludzki ból, który jest bramą do cu
downego raju.
Musi wytrzymać.
Zapadła w odrętwienie. Zesztywniały jej członki.
Kroki, których nasłuchiwała niemal całą wieczność,
rozległy się wreszcie głucho na kamiennej posadzce.
60
Było ich dwóch. Pęk kluczy zadźwięczał hałaśliwie
i wesoło.
Uklęknęła.
Przecież przez cały czas odosobnienia przychodzili
pojedynczo!
Czy czekali, aż nabierze sił, żeby znowu się nad nią
znęcać? Dlatego tym razem przybyli we dwóch?
Czy może to już...?
Czy to się stanie teraz?
Klucz zazgrzytał w zamku i ciężka krata uchyliła się
powoli. Do środka weszli wartownicy, ale bez jedzenia.
A więc nareszcie nadszedł ten dzień!
Przez cierpienie i mękę otrzyma wolność większą
niż ktokolwiek jest w stanie sobie wyobrazić.
Ritva podźwignęła się z trudem. Wycieńczona, ledwie
stała na nogach, ale zacisnęła zęby, żeby wytrzymać. Sła
niała się i tylko sile woli zawdzięczała, że nie upadła.
Strażnicy nie odezwali się. Wiedząc, że ich i tak nie
rozumie, nie wysilali się zbytnio, by jej cokolwiek wy
jaśnić, tylko brutalnie chwycili pod pachy i wywlekli
z ciasnego lochu. Ciągnęli ją za sobą po schodach na
górę, nie przejmując się tym, że obija się stopami
o ostre kanty stopni.
Przecież i tak miała umrzeć.
Poprzedniego wieczoru został wzniesiony stos, któ
ry złowieszczo górował u brzegu morza. Wydawał się
taki majestatyczny na tle spienionych fal.
Pogoda gwałtownie się zmieniła.
Piękna, łagodna jesień ustąpiła miejsca chłodnemu
wichrowi z północy, który powiał z ogromną siłą. Mo
rze rozkołysało się, biała kipiel uderzała wściekle o ląd.
Ludzie, przekonani, że to czary wiedźmy, spieszyli
61
nad morski brzeg, jakby przyciągani niewidzialną siłą.
Szli ku wzniesionemu z chrustu, torfu i wszystkiego,
co nadawało się do spalenia, stosowi, niemal pewni, że
tego dnia najprawdziwsza czarownica zostanie posła
na na spotkanie z diabłem.
Wzdłuż skalistego wybrzeża nie rosły drzewa, więc
niektórzy poświęcili nawet cenny, pieczołowicie gro
madzony opał. Taki strach drzemał w tych ludziach.
Anders bez trudu odnalazł drogę prowadzącą do
miejsca kaźni. Wystarczyło zatrzymać się przy jakiejś
grupce, a po kilku chwilach płynęło się wraz z prądem
we właściwym kierunku.
Przecisnął się naprzód i zatrzymał w miejscu, gdzie
powinien wszystko dobrze widzieć i skąd równocześnie
będzie mu łatwo się wycofać. Nie był bowiem pewien,
czy znajdzie dość sił, by przyglądać się od początku do
końca okrutnemu przedstawieniu. Chodziło mu tylko
o jedno: chciał zobaczyć skazaną i upewnić się, czy to
nie Raija.
Bolała go głowa, miał kłopoty z żołądkiem, a narasta
jące w tłumie emocje dodatkowo nasilały te dolegliwości.
Anders nigdy nie przypuszczał, że ludzie potrafią
być tacy okrutni. Czy on zachowywałby się podobnie,
gdyby nie lękał się, że skazaną może być Raija?
2 niechęcią uświadomił sobie, że wcale nie jest lep
szy. Oczekiwał tego wydarzenia z równą ciekawością
co pozostali...
Otworzyła się brama i z twierdzy wytoczył się ża
łosny wóz eskortowany przez kordon uzbrojonych
żołnierzy.
Anders przełknął ślinę, kiedy na wozie dostrzegł sa
motną postać.
62
Boże święty, czuł, że za chwilę zwymiotuje!
Wśród gawiedzi rozszedł się pomruk, który zagłu
szył szum wiatru i sztormowe fale uderzające o skały
u podnóża stosu.
Na drobnym, wychudzonym ciele dziewczyny zwi
sały brudne strzępy ubrania.
Koła terkotały, wóz skrzypiał. Żołnierze maszerowali
równym krokiem, stukając rytmicznie obcasami. Anders
zacisnął powieki, jego serce biło w tym samym rytmie.
Kiedy w końcu odważył się znów podnieść wzrok,
wóz dotarł prawie na wysokość miejsca, w którym stał.
Z tyłu jechał konno kapitan z miną władcy. Na jego
ustach błąkał się uśmiech: lodowaty, triumfalny uśmiech.
Anders nienawidził tego człowieka, pamiętając, co
uczynił Raiji.
Przesunął wzrok na wychudzoną postać na wozie.
Podarte ubranie nie zasłaniało ciała dziewczyny, pora
nionego do żywego mięsa i posiniaczonego.
Biedaczka nie mogła się zasłonić, bo związano jej ręce.
Nawet w drodze na stos, w drodze na śmierć, nie
okazano jej choćby odrobiny miłosierdzia. Do ostat
niej chwili nie skąpiono jej upokorzeń.
Póki stała z pochyloną głową i długie kruczoczarne
włosy opadały jej na twarz, wyglądała zupełnie jak Raija.
Anders, przeciskając się przez tłum, bezwiednie ru
szył za wozem.
Coś mu mówiło, że już wie, ale po wczorajszej pi
jatyce trudno mu było zebrać myśli.
Skazana podniosła głowę.
Z tłumu rozległ się oszalały krzyk jakiejś dziewczy
ny. Chyba jednak ktoś natychmiast zasłonił jej usta,
bo Anders nie zorientował się, kto tak rozpacza.
63
Blada twarz zwrócona była w stronę tłumu, ale Anders
dałby głowę, że skazana nie widzi otaczających ją ludzi.
To nie była Raija.
Ale jakże do niej podobna!
Zatrzymał się, wóz potoczył się dalej. Za nim sunął
stępa koń, trzymany w cuglach przez oficera o lodo
watym uśmiechu. Mężczyznę ze szpicrutą.
Andersa zalała fala rozpaczy. Wiedział, że ta dziewczy
na jest niewinna, a umrzeć musi dlatego, że Raija uciekła.
Czul, że powinien wykrzyczeć zgromadzonym, że
to pomyłka. Ze to nie jest czarownica i że zna tę, dla
której przeznaczony jest stos.
Ale przecież Raija także nie jest czarownicą...
Milczał.
Wziął na siebie cząstkę winy za to, co się stało.
Może mógłby przeszkodzić tej zbrodni...
Strażnicy przecięli rzemienie, którymi dziewczyna
była związana, popchnęli ją ku drabinie i przytwier
dzili do niej, krępując nadgarstki i kostki u nóg.
Jakaś kobieta zaniosła się szlochem.
Poza tym panowała cisza jak makiem zasiał. Moż
na by nawet przypuszczać, że morze i wiatr ucichły,
jakby cała natura wstrzymała oddech.
Dwóch żołnierzy postawiło drabinę.
Tłum jednogłośnie wydał jęk.
Dziewczyna uniosła głowę i, Anders był o tym prze
konany, uśmiechnęła się. Wiatr odgarnął jej włosy
z twarzy, która jaśniała biało ku zgromadzonym ni
czym milczące oskarżenie przeciwko wszystkim.
Czy nikt więcej nie zauważył, że to niewinna dziew
czyna?
Nie widzieli, że to jeszcze dziecko?
64
Ktoś zatknął u dołu stosu kilka pochodni, a kiedy
płomienie ogarnęły chrust, rozległy się trzaski. Słychać
było, jak ogień miesza się z pieśnią skłębionych fal, jak
tworzy duet z wiatrem.
Żołnierze puścili drabinę.
Czarne kłęby dymu okryły niemal całkowicie
dziewczynę i tylko jej blade oblicze jaśniało wśród
plam sadzy i płomieni, które rosły coraz większe.
Nagle zrobiło się zamieszanie. Jakiś młody mężczy
zna z tłumu przedarł się przez kordon żołnierzy i nie
zważając na skierowane w niego lufy, przedostał się
na podwyższenie, na którym ułożony był stos.
Rozdzierający krzyk, dobywający się z płomieni, ni
czym ostrze noża przeciął ciszę, trafiając wprost do
nie do końca obojętnych serc.
- Ritva! - zawołał śmiałek, wspinając się po płoną
cej stercie chrustu. - Idę do ciebie, Ritva!
Anders ledwie zdążył zauważyć, jak Lapończyk ob
jął dziewczynę i przytulił w bezgranicznej miłości, bo
zaraz pochłonął ich ogień.
Z tłumu pospieszyli za nim chłopak i dziewczyna,
ale żołnierze już nie dali się zaskoczyć i bezceremo
nialnie odepchnęli ich na bok.
Ogień ogarnął cały stos, ale już żaden krzyk stam
tąd nie doleciał.
Anders wycofał się, gdy w powietrzu uniósł się swąd
spalenizny.
Jakiej odwagi trzeba było, żeby umierać z podnie
sionym czołem tak jak to dziewczę!
Ileż hartu wykazał ten młody Lapończyk, który po
spieszył jej na ratunek! Hartu i miłości.
65
Ból i cierpienie są niezbędne. Cierpienie jest bramą,
bez niego nie może ruszyć dalej.
Już prawie tego dokonała, kiedy on znalazł się przy
niej. Otoczył ją ramionami i sprawił, że łatwiej było
znieść ból.
Cierpienie rozłożyło się na dwoje.
A potem już było cudownie...
Ogień usunął wszystko...
5
Raija obudziła się z sennego koszmaru rozdygota
na, na granicy płaczu. Zaniosła się kaszlem i wówczas
uświadomiła sobie, że to nie tylko zły sen.
Spod wpółprzymkniętych powiek dostrzegła kłęby
dymu. W jednej chwili oprzytomniała. Potrząsnęła deli
katnie Mikkalem, a sama podczołgała się do drzwi
i otworzyła je na oścież, żeby wpuścić świeże powietrze.
Mikkalowi udało się tymczasem odgarnąć kawałki
torfu zasłaniające otwór w dachu, którędy zawsze
uchodził dym z paleniska.
- Dobrze, że miałem pod ręką kij, którym się pod
pieram. Okazuje się, że przydaje się także do innych
celów, co? - roześmiał się ponuro i wsunąwszy się
z powrotem pod futrzaną derkę, dodał z powagą: - Ale
gdyby nie ty, strach pomyśleć! Chłopcy śpią jak zabi
ci, nawet hałas ich nie zbudził.
Rzeczywiście, koszmarne sny Raiji uratowały całą
ich czwórkę przed zaczadzeniem.
Przytuliła się do Mikkala. Musiała poczuć jego bli
skość. Upewnić się, że należy do niej.
Nie przestawała drżeć, a dłonie miała spocone
i chłodne.
- Zdaje się, że nie chodzi jedynie o dym? - zapytał
cicho Mikkal.
Raija pokiwała leciutko głową.
67
- Mam takie okropne sny, Mikkalu. Takie... praw
dziwe.
- Opowiedz!
Objął ją mocno i oparł się czołem o jej czoło. Na
wszelkie sposoby starał się przekonać ukochaną, że
pragnie dzielić z nią także i to. Że nie jest sama, kie
dy grozi jej coś złego.
- Śnił mi się stos, Mikkalu! Prawdziwy stos - wy
szeptała.
Poczuł na szyi jej gorący oddech.
- I obudziłaś się w kłębach dymu. Rozumiem, że
musiałaś się bardzo przerazić.
Ale Raija, nie słuchając go, ciągnęła:
- Dzisiejszej nocy palono mnie na stosie. Widzia
łam siebie, wrzucono mnie na ogromną stertę chrustu.
Czułam, jak języki ognia liżą mi stopy...
Mikkal pogładził ukochaną po włosach. Nic nie mó
wiąc, głaskał ją nieprzerwanie. Po tym, co przeszła,
wszelkie słowa pociechy zdawały się zbyt ubogie. Kie
dy ją uratowali, bardzo starała się być silna. Tyle róż
nych uczuć stłumiła w sobie. Mikkal spodziewał się,
że kiedyś będzie musiała wyrzucić je z siebie. Zapew
ne to dopiero początek.
- Bolały mnie rany - ciągnęła Raija zduszonym gło
sem. - Otaczała mnie gruba warstwa czarnego dymu,
a spod stóp dochodził trzask płomieni. Ręce i nogi
miałam skrępowane. Nie widziałam nikogo, ale wiem,
że on tam był, on, Potwór z Vardo! Uśmiechał się!
Czułam, jak przypieka mnie ogień, Mikkalu. Czułam
naprawdę. To było takie realne! Wystarczyło dać krok
w dół, ale ja nie mogłam uciec... I nagle ktoś znalazł
się przy mnie, nie byłam już sama. Tak się przestra-
68
szyłam, Mikkalu, że to ty! Wtedy właśnie się obudzi
łam. Nie chciałam, żebyś i ty zginął!
Mówiła nieskładnie, bez związku, z szeroko roz
wartymi oczami. Na nowo przeżywała swój sen, tak
rzeczywisty, jakby to wszystko zdarzyło się na jawie.
- Dlaczego dręczą mnie ciągle koszmary? - zapyta
ła. - Do tego takie okropnie prawdziwe?
- Pewnie dlatego, że masz bujną wyobraźnię. A mo
że dlatego, że potrafisz wczuć się w to, co przeżywa
ją inni? Tak, to wszystko wina twojej niepospolitej
fantazji, moja droga. Wiem, że wydaje ci się to teraz
straszne, ale uwierz mi, dzięki temu szybciej przej
dziesz przez to, co nieuniknione. Właśnie dlatego, że
wszystko przeżywasz tak intensywnie.
Dopiero po tych słowach Raija przymknęła powie
ki. Zresztą obrazy ze snu widziała nawet wtedy, gdy
oczy miała szeroko otwarte.
- Nie wiem, Mikkalu, czy kiedykolwiek zdołam się
z tym uporać. Mam wrażenie, że zapadam się coraz
głębiej i głębiej w grząskim gruncie.
Mikkal obrócił się na plecy i podłożył ramię pod
kark Raiji. Znużona odpoczywała na nagim, ciepłym
ramieniu ukochanego.
- Leż spokojnie - szepnął. - Zamknij oczy i myśl tyl
ko o tym, co czujesz w tej chwili.
Posłuchała go. Jej ciało odprężyło się, a twarz odro
binę wypogodziła, choć ciągle wydawała się spięta.
Opuszkami palców musnął leciutko jej powieki,
niemal ich nie dotykając. Raija popatrzyła wprost
w łagodne oczy, które utraciły wraz z upływem czasu
swój miodowy odcień i stały się bardziej brązowe.
- Zamknij oczy, najdroższa - poprosił Mikkal. -
69
Uspokój się! Bądź po prostu moją Raiją. Moim Ma
łym Krukiem...
Kiedy odwróciła się ku niemu, wydawało mu się, że
dostrzega cień uśmiechu, błąkający się w kącikach ust.
Nie przestawał pieścić opuszkami palców ukocha
nej twarzy. Znał ją tak dobrze! Żaden rys nie był mu
obcy. Ale nigdy nie przestał jej kochać. Wystarczyło,
że czuł pod palcami skórę ukochanej, a zalewały go fa
le czułości i szczęścia. Nie potrafił się przed tym obro
nić. Uwielbiał zanurzać dłonie w jej jedwabistych wło
sach, które wydawały mu się nadal najpiękniejsze na
świecie. Odrosły na tyle, że opadały na plecy niczym
kaskada, czarniejsze niźli skrzydła kruka.
- No i jak? - zapytał, kładąc rękę na delikatnej szyi
dziewczyny. Pod kciukiem wyczuł pulsującą gwałtow
nie tętnicę.
- Dobrze - uśmiechnęła się figlarnie, ale leżała, na
dal nie otwierając oczu. W jej głosie wyczuwało się
rozleniwienie. - Chyba coś nie tak z twoimi sztuczka
mi miłosnymi, Mikkalu. Czyżbyś się starzał? Jestem
tylko zmęczona...
Ze wzrokiem pełnym ciepła obserwował ją, dopóki
nie zasnęła.
Wówczas odchylił jej grzywkę i leciuteńko pocało
wał powieki.
- O to właśnie chodziło, skarbie - wyszeptał. - Te
raz już nie zbudzą cię koszmary...
Dalsza część nocy upłynęła spokojnie.
Ale ów straszny sen na długo zapadł w pamięci
dziewczyny.
70
Chyliło się ku jesieni. Raija obserwowała, jak usy
chające liście tracą swą zieloną barwę. Po raz pierwszy
poczuła sentyment do oblewającego się purpurą lasu.
W sercu jej śpiewało na widok nagich gałązek, przy
pominających szpony jakby wystawione w obronie
przed przenikliwym chłodem.
Tej jesieni nie ogarnie jej ponura nostalgia!
Nadeszły pierwsze chłody, ale śnieg kazał jeszcze
na siebie poczekać.
Raija często zabierała ze sobą Ailo i odwiedzała spo
kojny zakątek, który Mikkal znalazł sobie w lesie. Lu
biła obserwować ukochanego przy pracy. Ailo także
uznał, że to ciekawe. Raiji żal było każdej chwili bez
Mikkala, dopiero teraz uświadomiła sobie, jak prze
raźliwie samotna czuła się bez niego.
Czasami przebywała z nim przez cały dzień. Nie
zwracała uwagi na to, co mówią ludzie. Dobrze było
tak siedzieć razem i gawędzić. Cudownie się uzupeł
niali. Na pozór wydawali się tak różni, że niemal kłu
ło to w oczy, ale ich dusze i serca wiele łączyło.
- Wyrzeźbiłeś mi już renifera, tato? - ciekaw był Ailo.
Mikkal zaczął rzeźbić figurkę dla syna, ale nie zdą
żył jeszcze dokończyć. Ponieważ nie mieściła się w skó
rzanej torbie, nie wziął jej ze sobą do lasu. Syna tym
czasem zżerała niecierpliwość.
- Ten nie dokończony renifer został przy palenisku
- rzuciła Raija, która, choć nie przepadała za przypi
sanymi kobietom domowymi obowiązkami, miała ro
zeznanie, gdzie co leży.
Chłopiec był wyraźnie zawiedziony. Tak bardzo się
już cieszył, chciał tę figurkę od razu, nie jutro czy kie
dy indziej...
71
Raija wstała.
- Przyniosę. Ty zostaniesz tu z tatą. - I mrugnąw
szy porozumiewawczo do Mikkala, dodała: - Potrze
buję trochę ruchu. Wiesz, Ailo, tata uważa, że za bar
dzo się zaokrągliłam od tego siedzenia.
- To prawda - mruknął Mikkal, przewracając ocza
mi. - Później ci powiem, w którym miejscu najwięcej
ci przybyło, moja droga...
- Raija nie jest gruba! - zaprotestował zdecydowa
nie Ailo. - Jest w sam raz!
Te słowa wyrażały całe jego dziecięce oddanie. Ra
ija ukryła je głęboko w sercu i po drodze nie przesta
wała o nich myśleć. Bóg jeden wie, jak bardzo potrze
bowała takiej akceptacji. Czuła się jak ptak po długim,
bardzo długim locie. A dobre słowa, które piła chci
wie niczym krople deszczu, dodawały jej otuchy.
Z ich ziemianki unosił się dym. Raija ściągnęła brwi,
trochę zdziwiona. Nie dokładała do paleniska przed
wyjściem. Może Mikkal? Lubił ciepło, a tu, wśród la
sów, nie trzeba było oszczędzać na opale, tak jak przy
wykli do tego na skalistym wybrzeżu.
O tak wiele spraw nie musiała się tu kłopotać. Dziw
nie będzie znów wrócić do starych przyzwyczajeń...
Raiji zrobiło się nagle smutno.
Zamyślona weszła do ziemianki.
Światło dnia wpadające przez uchylone drzwi
i blask płomieni w palenisku od razu pozwoliły za
uważyć tych dwoje leżących na posłaniu.
Raija zastygła na moment w bezruchu.
A potem zatrzasnęła za sobą drzwi z takim impe
tem, że aż jęknęły, i podeszła bliżej.
Spod futrzanego nakrycia, pod którym zwykle spa-
72
ła z Mikkalem, wysunęła się jakaś ręka i sięgnęła po
ubrania leżące obok.
Raija była tak wściekła, że nie potrafiła wydobyć
z siebie głosu.
Dziewczyna, która wychyliła się zawstydzona, naj
chętniej zapadłaby się pod ziemię. Zakrywając twarz
rozpuszczonymi włosami, przemknęła się pod ścianą,
nie rzuciwszy Raiji nawet jednego spojrzenia.
Wydostała się, ledwie uchyliwszy drzwi.
Raija usłyszała tylko odgłos kroków i zdyszany od
dech.
Matti usiadł, z podkurczonymi nogami, ale nie pa
trzył na Raiję.
Jej młodszy brat!
Nagle ujrzała go w całkiem innym świetle. Już daw
no powinna dostrzec, że urósł i przestał być dzieckiem.
Przecież nawet jako trzynastoletni wyrostek prze
wyższał wzrostem rówieśników, tyle że był wiotki.
Dwa lata, które właśnie upłynęły, lata wypełnione nie
ustanną pracą fizyczną, pomogły mu nabrać mięśni.
Zmężniał. W ramionach równie szeroki jak Mikkal,
miał proste, długie nogi i wąskie biodra. Był napraw
dę urodziwy, niemal zbyt piękny jak na mężczyznę.
Mogłaby zaakceptować jego przygody, gdyby nie
fakt, że miał dopiero piętnaście lat!
- Powiedz coś! - odezwał się Matti.
Raija dopiero teraz zwróciła uwagę, że głos także
mu się zmienił.
- Powiedz coś! Cokolwiek! Wszystko będzie lepsze
niż twoje milczenie. Rozumiem, że możesz być zła...
- Zła? - odezwała się wreszcie drżącym głosem i po
deszła do niego zwinna i skupiona jak samica żbika
73
podczas polowania. Popatrzyła mu w twarz. Był tak
podobny do ojca, że aż odczuła ból. - Zła, Matti? - po
wtórzyła głosem łagodnym niczym mruczenie kotki,
równie przerażająco spokojna, jak bywają ostatnie
chwile tuż przed burzą śnieżną.
Rozejrzała się wokół, żeby coś chwycić, ale nic jej
nie wpadło w oko. Uniosła więc dłoń i wymierzyła
bratu siarczysty policzek.
- Zła? Najchętniej udusiłabym cię własnymi ręka
mi, ty niecnoto, ty rozpustniku! Ty...
Zabrakło jej powietrza, odetchnęła więc głęboko
i usiadła.
Matti nie wyglądał na skruszonego. Skierował ku
niej spojrzenie niewinne jak u aniołka, a w kącikach
ust błąkał mu się uśmieszek, który jeszcze bardziej
rozwścieczył Raiję.
Ledwie się opamiętała. I choć nigdy nie wierzyła
w skuteczność takich kar, omal nie spoliczkowała go
ponownie.
Matti spodziewał się kolejnego uderzenia, ale gdy
nie nastąpiło, uniósł obie dłonie w przepraszającym
geście, a uśmiech, jaki skierował do siostry, miał w so
bie tyle wdzięku, że trudno było mu się oprzeć.
- Zgadzam się z tobą, Raiju. Na pewno masz rację
we wszystkim, co powiedziałaś i co sobie pomyślałaś.
To było nierozsądne z mojej strony... Obiecuję, że wię
cej się to nie powtórzy.
Raija oniemiała ze zdumienia. Co ten smarkacz so
bie wyobraża? Sądzi, że uda mu się tak łatwo z tego
wymigać?
- Zastaję cię na naszym posłaniu z jedną z tych rozchi
chotanych dziewek z wioski... I myślisz, że wykpisz się
74
uśmieszkiem? Co ci się, u licha, wydaje? Kim ty jesteś?
- Twoim bratem - odrzekł hardo. - Ty w końcu też
nie byłaś szczególnie cnotliwa w wieku piętnastu lat!
Potrafię liczyć, dobrze wiem, ile miałaś lat, kiedy spło
dziliście z Mikkalem dziecko.
Na te słowa Raija ponownie wymierzyła mu policzek.
- Zmykaj stąd, do diabła z tobą! - krzyczała. - Ucie
kaj, słyszysz? Nie chcę cię więcej widzieć na oczy! Na
pewno znajdziesz sobie inne miejsce na nocleg u ja
kiejś baby pod pierzyną!
Matti zgarnął pośpiesznie kurtkę, kumagi i wyszedł.
Nie padło między nimi ani jedno słowo więcej.
Raija rzuciła się na skóry, na których przed chwilą ba
raszkował jej brat z jakąś dziewką, i wybuchnęła płaczem.
Wszystko układało się nie tak jak powinno.
Matti znalazł Mikkala i Ailo tam, gdzie spodziewał
się ich zastać. Mikkal zerknął na niego mimochodem
i zapytał:
- Nie widziałeś Raiji? Coś długo nie wraca.
Chłopak siadł ciężko na pniu i oznajmił:
- Raija mnie wyrzuciła. Wymierzyła mi taki poli
czek, że aż świsnęło. A właściwie dwa policzki! I za
broniła mi się pokazywać na oczy.
Mikkal podniósł wzrok. Ailo także.
- Raija cię uderzyła? - zapytał chłopczyk, marszcząc
brwi tak samo jak ojciec. - To chyba musiałeś być bar
dzo niegrzeczny. Mnie Raija jeszcze nigdy nie uderzy
ła, choć wiele razy napsociłem.
Na wyraźne polecenie ojca Ailo odszedł na bok.
Naburmuszony, usiadł na pieńku, ale nie przestał cie
kawie nadstawiać ucha. Dlaczego zawsze, kiedy doro-
75
śli zaczynają rozmawiać o czymś ważnym, każą dzie
ciom odejść? To niesprawiedliwe!
- Co zrobiłeś? - Mikkal popatrzył uważnie na Mat-
tiego. - Ailo ma rację, Raija bez powodu na nikogo nie
podniosłaby ręki...
Chłopak spuścił wzrok i poczerwieniawszy lekko,
ściągnął usta. Trudniej przychodziło mu spojrzeć
w oczy Mikkalowi niż siostrze. Ale przecież musi po
kazać, że nie jest smarkaczem. Wiedział, co robi, i po
niesie za to odpowiedzialność.
Popatrzył Mikkalowi prosto w twarz i wyznał:
- Raija przyłapała mnie na gorącym uczynku. Za
prosiłem do ziemianki Annę i nie trzymaliśmy się by
najmniej tylko za ręce...
Mikkal zdumiał się, ale nie doznał takiego szoku jak
Raija. Zauważył, że chłopak dorasta i jak na swój wiek
wygląda dość dojrzale. Z Raiją było podobnie, więc go
to nie dziwiło. Zresztą już kiedy Matti miał trzynaście
lat, odstawał od swych rówieśników.
- Podejrzewam, że nie był to twój pierwszy raz? - za
gadnął Mikkal, zachowując spokój. Starał się spojrzeć na
sprawę z punktu widzenia chłopaka. Raija przeżyła szok,
ponieważ zobaczyła swojego młodszego brata w sytuacji,
w której nigdy go sobie nawet nie wyobrażała.
- Pytasz, czy pierwszy raz w ogóle, czy pierwszy raz
na waszym posłaniu?
Mikkal uśmiechnął się pod nosem, zastanawiając się,
czy wszyscy chłopcy w tym wieku są równie bezczelni.
- Ani jedno, ani drugie - przyznał się Matti. - Nie
jestem już dzieckiem, choć Raija ciągle mnie tak trak
tuje. Zresztą ona w moim wieku robiła to samo.
Mikkal nabrał powietrza przez nos i zapytał:
76
- Powiedziałeś jej to? Wykrzyczałeś jej to w złości?
Oczy Mikkala pociemniały i Matti dostrzegł w nich
gniew.
Przytaknął.
- Wiem, że postąpiłem głupio - dodał szybko. - Ale
byłem zły, czułem się idiotycznie. A ona pouczała
mnie, udając chodzącą niewinność...
Mikkal uśmiechnął się krzywo.
- Spróbuj zrozumieć Raiję - poprosił. - Jesteś jej
młodszym bratem. Osłupiała, bo pewnie nawet nie po
myślała nigdy, że interesujesz się dziewczętami.
- Powinna wiedzieć - burknął Matti przez zęby.
Mikkal zacisnął pięści.
- Nigdy nie próbuj się nawet równać z Raiją. Twoje
życie i życie twojej siostry to jak niebo i ziemia. Raija
nigdy nie prowadziła się lekko. Dorosła szybko dlate
go, że musiała. Zresztą z dziewczętami jest inaczej, Mat
ti. One nie zawsze mogą wybierać. Jeśli spróbujesz spoj
rzeć na to obiektywnie, na pewno mi przyznasz rację.
Matti przeczesał silną dłonią grzywkę.
- A mam inny wybór? Dobrze, przeproszę Raiję za
to, co powiedziałem. No i za to, że korzystałem z wa
szego posłania...
Mikkal nie mógł dłużej powstrzymać się od śmiechu.
- Możesz być pewien, że to ją zdenerwowało rów
nie mocno... Jeśli ją dobrze znam, trzepie właśnie fu
trzane derki...
- Skąd wiesz?
Mikkal wykrzywił się.
- Kiedyś już ją widziałem w podobnych okoliczno
ściach, chłopcze. Tyle że wtedy ja zbrukałem posła
nie...
77
Matti spojrzał zaciekawiony, ale Mikkal nie zamie
rzał mu opowiadać szczegółów.
- Czujesz coś do Anny? - zmienił temat Mikkal. -
Czy też jest dla ciebie dziewczyną, z którą się tylko
zabawiłeś.
-Jest słodka... - przeciągał Matti. - Ale nie jestem w niej
zakochany, jeśli o to ci chodzi. To chyba nie ma sensu,
prawda? Skoro zimą mamy wyruszyć do Ruiji, ostatnie,
czego mi potrzeba, to mieć na głowie dziewczynę.
Mikkal udawał, że kaszle, starając się ukryć uśmiech.
- Więcej dziewczyn uważasz za słodkie? — zapytał.
Wiedział, że Matti ma powodzenie u dziewcząt. Ale
chłopak był jeszcze taki młody i bezmyślny. Mógł so
bie napytać biedy, zwłaszcza że najwyraźniej nie za
stanawiał się nad skutkami swego postępowania.
- Chodzi ci o to, czy z innymi także robiłem takie
rzeczy? - zapytał Matti bystro i nie czekając na po
twierdzenie, uśmiechnął się i pokiwał głową.
Mikkal oblał się potem.
- Dużo ich było?
Matti wzruszył ramionami. Nie wypadało mu jed
nak kłamać Mikkalowi.
- Jeszcze dwie. Ale to nie miało znaczenia.
- Zdajesz sobie sprawę, że z takich zabaw może się
począć dziecko? - wycedził Mikkal cierpkim tonem.
- Od jednego razu? Czy tam od dwóch? - W głosie
Mattiego pobrzmiewało niedowierzanie.
Mikkal potrząsnął głową zrezygnowany.
- U licha, co wy, młokosy, macie w tych łepetynach?
Co wy w ogóle wiecie? Ja... kochałem się z Raiją jeden
jedyny raz. I urodziła się dziewczynka o imieniu Maja.
- Jeden raz? - Matti był wyraźnie zaskoczony. Zaba-
78
wiał się z paroma dziewczynami, przekonany, że raz czy
dwa nikomu nie może zaszkodzić. Dopiero teraz w pełni
pojął gniew Raiji. Rzeczywiście, ona najlepiej zdawała so
bie sprawę z tego, co może wyniknąć z takich igraszek...
Matti poczuł nagle, jak ciąży mu ta nowo nabyta mą
drość.
- Nie chcę mieć dzieci - rzekł zrozpaczony.
Mikkal nie mógł sobie odmówić przyjemności i po
stanowił go trochę nastraszyć. Ze śmiertelną powagą
więc oznajmił:
- W najgorszym wypadku urodzi ci się troje mniej
więcej w tym samym czasie.
Matti dyszał ciężko jak ryba wyrzucona na brzeg,
on także obdarzony był bogatą wyobraźnią. Dopiero
po chwili dostrzegł wesołe ogniki w oczach Mikkala
i odetchnął z ulgą.
- Żartowałem, ale to nie znaczy, że nie możesz mieć
jednego - upomniał Mikkal. - Nie zaszkodzi więc, je
śli na przyszłość będziesz uważał. Przecież nie możesz
ciągnąć każdej napotkanej dziewczyny pod derkę tyl
ko dlatego, że bierze cię na nią chęć. Masz dwie zdro
we ręce, więc weź się do roboty, chłopie!
Matti spurpurowiał. Nikt jeszcze nie wygłosił mu
takiego kazania bez owijania w bawełnę. I to na taki
trudny temat!
- Będę ostrożny - wymamrotał. - Ale nie jestem już
dzieckiem...
- Wyjaśnię to Raiji - obiecał Mikkal. - Może uda mi
się ją udobruchać. Bo jeśli nie, gotowa ruszyć na cie
bie z moim nożem. A wówczas możesz być pewien,
nie uszy będzie ci chciała obciąć...
Nawet Matti się uśmiechnął na ten żart. Czuł, że
79
pomimo wszystko Mikkal trzyma jego stronę. To by
ła męska rozmowa!
- Rozmawiałeś z nim - odgadła Raija, kiedy Mikkal
wszedł do ziemianki bez Ailo. Synek pod opieką Mat-
tiego został na razie u jednego z wujów w wiosce. -
I oczywiście trzymasz jego stronę. Pojęcia nie masz,
co ja zobaczyłam...
Mikkal usiadł spokojnie, zdjął kaftan, czapkę i po
patrzył na Raiję wyczekująco.
Zauważył, że płakała, a to znaczyło, że wyrzuciła
z siebie najgorszy gniew.
- Widziałaś Mattiego z dziewczyną na naszym po
słaniu - oznajmił rzeczowo. - Nie trzymali się bynaj
mniej tylko za ręce... - Mikkal posłużył się określeniem
Mattiego, które go tak rozbawiło.
- On ma piętnaście lat, Mikkalu.
- Nie jest już dzieckiem - dokończył. - Wygląda na
to, że w waszej rodzinie wszyscy zostali obdarzeni du
żym temperamentem.
Raija popatrzyła na niego z gniewnym niedowierza
niem.
- Po tobie ostatnim spodziewałabym się takiej reak
cji! Jak możesz w ogóle porównywać mnie z tym ża
łosnym szczeniakiem?
- Przecież jesteście rodzeństwem - odrzekł Mikkal,
wiedząc, że Raija nie posunie się do tego, by go ude
rzyć. Zresztą potrafił ją okiełznać. - Jest pewne podo
bieństwo - ciągnął. - Matti, tak jak i ty, wydoroślał
szybciej, niż można się było spodziewać. Nikt z nim
nie rozmawiał na te tematy, działał po omacku...
Raija roześmiała się.
80
- Kiedy go nakryłam, nie wydawał się być zagubio
ny - rzuciła zgryźliwie.
Mikkal chrząknął. Czy nie mogła dostrzec komi
zmu całej tej sytuacji? Zapewne zaśmiewałaby się do
rozpuku, gdyby nie chodziło o jej brata.
- Przecież ona może zajść w ciążę.
Mikkal skinął głową.
- Właśnie mu to uświadomiłem. Nie miał pojęcia, że
następstwa mogą być tak poważne. W ogóle niewiele
wiedział o tych sprawach, Raiju. Teraz bardzo żałuje, że
robił to pod tym dachem i że potem cię jeszcze obraził.
Oczy Raiji nadal ciskały błyskawice.
- Spróbowałby nie żałować, szczeniak jeden... - odgra
żała się Raija. - Przecież to jeszcze dzieciak, Mikkalu...
Mikkal zbliżył się do niej na klęczkach i ujął jej dło
nie. Nie spuszczając z niej wzroku, wyznał:
- Kiedy ja miałem piętnaście lat, ty, kochana, mia
łaś dopiero dziewięć. Dlatego nie snułem o tobie pod
niecających fantazji. Ale zdarzało mi się rozbierać
spojrzeniem niektóre dziewczęta. I zapewne chętnie
bym je przytulił, gdyby tylko zechciały spojrzeć w mo
ją stronę. - Westchnął. - Ale najwyraźniej nie byłem
taki atrakcyjny w wieku piętnastu lat jak jest twój
brat. Dziewczyny nie dały mi szansy...
Mikkal zamilkł i uśmiechnął się pod nosem. Po
chwili dodał:
- Ale ty, malutka, bardzo szybko dojrzałaś, i jako
osiemnastolatek cierpiałem katusze, patrząc na ciebie.
Byłem przekonany, że umrę, ponieważ myślałem o to
bie takie nieprzyzwoite rzeczy... To, co się stało mię
dzy nami, kiedy ukończyłaś piętnaście lat, mogło się
stać dużo wcześniej, gdybyś była dość dorosła...
81
- Mówisz, że mogłeś być taki jak Matti? - Raija po
patrzyła na niego z niedowierzaniem i pokręciła gło
wą. - Nie, ty nigdy nie byłeś taki jak Matti. Kochałeś
mnie, Mikkalu. Matti nie kocha Anny, właściwie nie
specjalnie zwraca na nią uwagę. Czy w ogóle z nią roz
mawia? To tylko pożądanie, nic więcej. Zabawa. A ja
nie chcę, żeby mój brat igrał z ogniem.
Raija mówiła prawdę: dla Mikkala zawsze liczyła się
tylko ona, tylko ona sprawiała, że wrzała w nim krew.
Matti nie wiedział nic o miłości.
Częstował się tym, na co miał ochotę, a co znajdo
wało się na wyciągnięcie ręki. Kiedy poczuł głód, za
spokajał go.
Nie doznawał żaru tego uczucia, które jest silniej
sze niż pożądanie.
- Przyrzekł poskromić nieco chuć - rzekł Mikkal. -
Chyba go trochę przestraszyłem tymi dziećmi...
Na twarzy Raiji pojawił się grymas.
- Przyprowadź go tu. Wybaczam mu, że powiedział
za dużo, ale nie chcę go więcej widzieć z jakąś dziew
ką w naszym posłaniu. Są pewne granice!
Mikkal uśmiechnął się.
- Pośpiesz się i wytrzep dokładnie skóry, kochanie,
bo ręce mnie świerzbią...
Wyszedł pośpiesznie, nim zdążyła cisnąć w niego
miską. Przestała się jednak już gniewać, choć dla niej
Matti zawsze będzie młodszym bratem. Ale może
Mikkal ma rację, twierdząc, że Matti szybko dorasta.
Przypilnuje go! Póki stąd nie wyjadą, śledzić będzie
każdy krok brata.
Za nic w świecie nie pozwoli, by zniszczył ich do
bre imię.
6
Tych kilka krótkich tygodni jesiennych obfitowało
w wiele zdarzeń, które, choć rozegrały się w różnych
miejscach za kołem polarnym, niedługo miały się
spleść w jedną całość.
Daleko na północnym wschodzie hucznie fetowano
na cześć komendanta, który wydał rozkaz spalenia na
stosie młodej czarownicy. Uznano go za bohatera
i niemal noszono na rękach. Zakończenie jego służby
zostało uświetnione salwami armatnimi, których huk
odbił się echem od skalistego lądu.
Sądzono, że po opuszczeniu twierdzy oficer, który
według opinii wielu sumiennie i z honorem odsłużył kil
ka lat na północy, powróci wprost na południe do swych
rodzinnych stron. Ci, którzy na temat służby kapitana
Feldta mieli odmienne zdanie, na ogół milczeli, ale w głę
bi serca cieszyli się, że wyjeżdża, i byli przekonani, że
każdy następny komendant okaże się od niego lepszy.
Dlatego też nikomu, kto napotkał na płaskowyżu
silnie zbudowanego mężczyznę, nie przyszło nawet do
głowy rozpoznać w nim kapitana z twierdzy Vard0-
hus. Kiedy siedział na koźle wozu zaprzężonego w ko
nia, wyglądał jak większość wędrowców.
Mężczyzna ów tymczasem kogoś szukał.
83
Wzdłuż wybrzeża Finnmarku płynął niezgrabny ża
glowiec z wypisanym na burcie obco brzmiącym
w tych stronach imieniem świętego. Młodego szypra
przyciągała na wody Norwegii nie tylko okazja zarob
ku, ale przede wszystkim gorączka, której nie potrafił
ugasić. Jedyna namiętność, która wypełniała jego pu
ste życie, pozbawione innych radości.
Tylko praca dawała mu zadowolenie, harował więc
czasem ciężej niż załoga. Nazywano go „Kamienna
Twarz" albo „Lodowaty Kapitan". Oba określenia by
ły trafne.
Zasypiał spokojnie tylko wtedy, kiedy bardzo się
zmęczył, ale nic mu się nie śniło.
Kiedy dopadała go bezsenność i dość miał udawa
nia bohatera, pił. Szukał zapomnienia i odrobiny we
sołości, tymczasem alkohol przywoływał wspomnie
nia, a radości sprawiał niewiele. Zawsze jednak była to
jakaś rozrywka. Jego załoga oddychała wtedy z ulgą,
a za plecami słyszał szepty, że Lodowaty Kapitan
wreszcie okazał ludzkie uczucia.
On uśmiechał się tylko w stronę fal i skalistego wy
brzeża. Gdyby marynarze wiedzieli, jak bardzo był
ludzki...
Teraz jednak jego życie straciło sens.
W Tornedalen pewien beztroski młodzieniec dostał
kosza od dziewczyny, która właściwie go kochała, tyle
tylko że pozwoliła matce zadecydować o swoim losie.
Ta zaś wybrała dla córki innego męża przy milczącej
aprobacie ojca dziewczyny, który wolał się nie wtrącać.
Odrzucony kandydat nie przejął się zbytnio. Bo
giem a prawdą spodziewał się odmowy. Właściwie
84
wcale nie był do końca przekonany, czy potrafiłby się
ustatkować i osiąść w jednym miejscu. Wędrówkę miał
we krwi, całe życie gdzieś go nosiło.
Nie posiadał wiele i w każdej chwili mógł rzucić
wszystko, by ruszyć w drogę. Nigdy nie potrzebował
więcej niż to, co mógł unieść na plecach.
Zycie w znoju i nędzy nie pociągało go. Ponad
wszystko cenił sobie wolność, nawet gdy przychodzi
ło mu klepać biedę.
Płynął z prądem. Żył pełnią życia, nigdy nie wie
dząc, co mu przyniesie jutro.
Jesienią znad Zatoki Botnickiej wyruszyło ku fior
dowi na północy wielu wędrowców.
Podążył za nimi, uznał, że tak wielu nie może się
mylić. Miał nadzieję, że i on znajdzie tam coś cennego.
Mikkal i Raija przygotowywali się do wyprawy.
Mikkal z żalem rozstawał się ze społecznością lapoń-
skiej wioski, gdzie zyskał pozycję i poważanie. Tych
wartości nie mógł tak po prostu przenieść do wspól
noty w norweskiej tundrze, z której się wywodził. Mi
mo że chętnie zostałby tu na zawsze, zdecydował się
wyruszyć w drogę ze względu na Raiję, Mattiego i Ailo.
A także ze względu na Maję i jej rodzeństwo. Ze wzglę
du na Reijo, który być może pragnął uwolnić się od
odpowiedzialności za dzieci i zacząć wreszcie żyć wła
snym życiem.
Raija czuła, że oto ziszcza się jej marzenie.
Odetchnęła też z ulgą, że wreszcie będzie mogła
przestać pilnować na każdym kroku Mattiego. Męczy
ło ją to, ale strasznie się bała, że swoją młodzieńczą
przekorą i bezmyślnością zniweczy ich plany.
85
Na szczęście Matti zachowywał się tak jak przysta
ło na chłopca w jego wieku. Nie wplątał się w żadne
kłopoty.
Nadal uciekali, tyle że teraz gonili marzenie.
Wyprawa na północ szybko straciła w oczach Mat-
tiego ową aurę niezwykłości, z którą ją kojarzył.
Niewiele z wielkiej przygody miało bowiem poga
nianie renifera zaprzężonego w pułki, naprzód, wciąż
naprzód, pod wiatr. Bolały go plecy, odmroził twarz
i policzki.
Matti, Mikkal i Raija jechali w saniach, częściowo
tylko przykrytych skórą. Ailo siedział głęboko i cho
ciaż czasem mu się dłużyło, nie niecierpliwił się. Przy
wykł do wędrówki. Dla tego małego chłopca był to na
turalny sposób przemieszczania się.
Matti nauczył się prowadzić pułki dopiero przed ro
kiem. Nie obyło się bez kpin, bo przychodziło mu to
z trudem.
Renifer miał całkiem inne usposobienie niż używane
w gospodarstwie konie, z którymi tak dobrze sobie ra
dził. Prosta uprząż rena składała się z rzemienia nakłada
nego na szyję zwierzęcia tak, żeby końce przechodziły
między przednimi jego nogami. Uprząż miała hołoble,
a pod brzuchem renifera wygięty pałąk. Pojedyncze lejce
od lewej strony zwierzęcia służyły do kierowania nim
w zaprzęgu.
Trzy renifery pociągowe ciągnęły pułki jezdne, je
den pułki kryte, na których leżały starannie zapako
wane zapasy, a dwa kolejne reny, zaprzężone w szero
kie i niskie sanie ciężarowe, transportowały złożoną
jurtę i żerdzie potrzebne do jej postawienia.
86
Taką niewielką grupą zdążali w stronę morza. Już
po kilku dniach natrafili na ślady prowadzące w tym
samym kierunku. Wiele grup wędrowało tędy ku nad
morskiej krainie.
Noc za nocą posuwali się naprzód. Starali się prze
ciągać czas między kolejnymi postojami i zatrzymy
wali się na odpoczynek, dopiero gdy całkiem się roz
jaśniało. Nocą temperatura spadała i tworzyła się
szreń. Za dnia podłoże rozmiękało pod wpływem sło
necznych promieni. Tarcza słoneczna ciągle jeszcze
pokazywała się na niebie przez kilka godzin. O tej po
rze roku warstwa lodu na jeziorkach i stawach, które
mijali, była niezbyt gruba.
Mikkal jechał jako pierwszy. Miał doświadczenie
i bystry wzrok. Przez całe swoje życie obcował z na
turą i nauczył się ją rozumieć. Matti podążał tuż za
nim. Trzy dodatkowe renifery były przywiązane do je
go sań. Kolumnę zamykała Raija.
Matti chętnie zamieniłby się z siostrą, bo pilnowanie
tyłów było odpowiedzialnym zajęciem, ale Mikkal za
nic w świecie nie chciał na to przystać. Miał większe za
ufanie do Raiji, twierdząc, że powoziła lapońskimi sa
niami, kiedy Matti był jeszcze smarkaczem.
Młodzieniec jakoś to przełknął, choć jego męska
ambicja ucierpiała. Trudno mu było się pogodzić
z tym, że w tej dziedzinie ustępuje kobiecie.
Starali się jak najrzadziej zatrzymywać na posto
jach. Uznali, że skoro już zdecydowali się na wypra
wę, powinna zająć im możliwie najmniej czasu.
- Potem pojedziemy na wschód, na półwysep Va-
ranger - powiedział Mikkal, nie odrywając wzroku od
Raiji. - To daleka droga, a chciałbym dotrzeć na miej-
87
sce, nim na dobre nastanie zima. Nadał mogę im się
tam na coś przydać.
Matti wyczuł, że za tymi słowami coś się kryje, ale
nie wiedział co. Nie miał pojęcia, że kiedy już dotrą
do celu, Rai ja być może będzie musiała dokonać trud
nego wyboru.
Wkrótce zresztą o tym zapomniał. Czy mógł przy
puszczać, że Raija i Mikkal liczą się z tym, iż nie zawsze
będą razem? W jego oczach stanowili jedno. Łączyła ich
nieuchwytna, ale nierozerwalna więź. Byli tacy za
uroczeni sobą! Mattiemu trudno byłoby pojąć, że ktoś
lub coś zdolne jest tę więź przerwać.
Przykryta śniegiem kraina drżała z zimna pod
kryształowo czystym niebem. Mróz przedarł się przez
nieboskłon i wczepiwszy się szponami w podłoże,
zwyciężył. Od kilku dób posuwali się naprzód w po
rze dnia. Nocą było po prostu za zimno. Lodowaty
chłód przenikał szybko przez ciepłą zimową odzież,
marzły im policzki, palce u rąk i nóg. Bali się ryzyko
wać, by nie nabawić się odmrożeń, które paliły rów
nie mocno jak ogień.
Dobrze było wrócić do naturalnego dobowego ryt
mu. Wprawdzie dni były krótsze, ale nadal rozjaśnia
ło się na kilka godzin. Jeszcze trochę czasu miało upły
nąć, nim dzień zleje się z nocą w jedno.
Raija lubiła barwy tej pory poprzedzającej nastanie
długiej zimowej nocy.
Niebo przypominało ukwieconą łąkę upstrzoną ko
lorami bardziej wymyślnymi niż paleta jesiennych la
sów. Zdawało się parzyć w palce tego, kto wczesnym
świtem zbyt długo wskazywał na nie, albo zaśmiewa
ło się sinym chłodem wprost w twarz, gdy słońce zni-
88
kało za cienką linią horyzontu, nieco wcześniej niż po
przedniego dnia.
A ciemną jak węgiel nocą niebo skrywało swe ta
jemnice. Gwiazdy lśniły na niebie drwiąco, jakby gra
ły na nosie mieszkańcom skutej lodem ziemskiej sko
rupy. W chwilach magicznych niebo nagle zdawało się
pękać i ukazywało prawdziwą zimową niezwykłość:
polarną zorzę, świetlisty most pomiędzy gwiazdami.
Ślizgała się po sklepieniu niebieskim, wyczarowując
bajeczną grę kolorów. Była niczym niema muzyka dla
zziębniętych ludzkich serc.
- Daleko jeszcze? - zapytał Matti, który czuł zmę
czenie w każdym skrawku ciała.
Miał już szczerze dosyć bezkresnej białej równiny
zlewającej się z niebem.
Mikkal zdobył się na uśmiech. Leżał rozciągnięty
wygodnie na posłaniu, oparł głowę na zwiniętych skó
rach i pozwalał ciału leniwie wypoczywać.
- Jeszcze wiele dni - odrzekł rozbawiony. - Gdyby
Ruija była tuż za lasem, wszyscy mogliby się tam wy
prawić. I nie powstałyby wtedy o niej takie tęskne opo
wieści, mój chłopcze.
Matti wyciągnął się na całą długość.
- Najchętniej zasnąłbym i kazał się obudzić, dopie
ro gdy dotrzemy na miejsce.
Mikkal zerknął z nadzieją na brata Raiji, ale mło
dzik pomimo narzekań na zmęczenie wyglądał równie
rześko jak zwykle. Ailo natomiast ledwie zdążył zjeść,
a już spał kamiennym snem.
- Stamtąd do Varanger jest równie daleko jak z Fin
landii do Ruij i - wtrąciła Raija.
Czesała włosy grzebieniem z kości, który wystrugał
89
dla niej Mikkal. Jej długie kręcone włosy wymagały re
gularnego rozczesywania, bo inaczej natychmiast two
rzyły się kołtuny. Ponieważ Raija nie należała do osób
cierpliwych, ciągle łamała grzebienie.
- Kiedy dotrzemy do fiordu Lyngen, braciszku, bę
dziemy dopiero w połowie drogi.
- Nie nazywaj mnie braciszkiem - westchnął Mat-
ti, który przerósł o głowę zarówno Raiję, jak i Mikka-
la. - Czy tamtejsi ludzie ciebie poznają? - zapytał za
ciekawiony.
- Wolałabym, żeby mnie nie rozpoznali. - Raija na
winęła na palce pasmo włosów i mówiła dalej, zamy
ślona: - To dziwne, chciałabym zobaczyć tamte stro
ny. Kiedy stamtąd wyjeżdżaliśmy, nienawidziłam tego
miejsca, ale teraz, po latach, często nachodzi mnie
ochota, by wrócić i obejrzeć okolice, w których, nie
da się zaprzeczyć, pozostała jakaś cząstka mnie samej.
Mikkal milczał. Niechętnie wspominał okolice fior
du Lyngen. Poza tym, że właśnie tam Raija oddała mu
się po raz pierwszy, nie czuł żadnej więzi z tymi stro
nami. Raczej przeciwnie. Raija wiele tam przecierpia
ła. Kto wie, czy teraz nie będzie zmuszony pozostawić
tam ukochanej. Stał się mimowolnie uczestnikiem gry,
której wynik trudno przewidzieć. Nawet gdyby się nie
wiadomo jak starał, nie od tego zależy nagroda... W tej
loterii o wszystkim zadecyduje maleńka dziewczynka.
Mikkal wolał o tym nie myśleć.
Słyszał, jak rodzeństwo rozprawia o górach i mo
rzu, o lasach, polowaniach, ale nie przyłączał się do
rozmowy. Miał swoje rzeki i jeziora, swoje fiordy i fa
lujące równiny, miał swoje lasy, gdzie wyznaczał wła
sne szlaki wędrówki. Nie potrzebował Lyngen.
90
O wiele więcej przyjemności sprawiało mu obser
wowanie Raiji, która mówiła nie tylko ustami, jak
większość znanych mu ludzi, ale całą sobą.
Gesty wyrażały niemal tyle samo treści, co słowa,
a na twarzy malowała się cała gama uczuć. Trzeba by
wiele czasu, by się nauczyć wszystkie je rozpoznawać.
Korzystała ze sposobów, które przemawiały do niego.
Mikkal lubił, kiedy Raija czuła się bezpieczna i za
pominała o swoich ponurych przeżyciach, tak jak w tej
chwili. W brązowych oczach lśnił spokój, a wokół nich
tworzyły się cienkie jak pajęcza nić zmarszczki, kiedy
uśmiechała się, odsłaniając śnieżnobiałe zęby...
Lubił, gdy włosy Raiji, nie skrępowane ciasnym
warkoczem, opadały jej na ramiona.
Wtedy wyglądała na istotę taką, jak chciał, żeby by
ła: wolna, radosna i silna. Że też zawsze w życiu od
krywa zbyt późno, to co najważniejsze! Dopiero teraz
w pełni sobie uświadomił, że w ciągu dwóch lat spę
dzonych w Finlandii stracił wiele dni i nocy.
Był zajęty sobą, tym, że odrodził się jako mężczy
zna... Zapomniał przy tym poświęcić choć trochę cza
su na coś równie ważnego, na czułość i ciepło. A teraz
pozostało mu może tylko kilka tygodni.
Wydało mu się marnotrawstwem tracić czas na
czcze rozmowy. Zapragnął objąć ukochaną, dotykać
jej, wciągać w nozdrza jej zapach. Gdyby mógł zanu
rzyć twarz w zagłębieniu na jej szyi, nie tęskniłby już
za niczym więcej!
Czy ten szczeniak nigdy nie zaśnie?
Mikkal zapragnął Raiji tylko dla siebie.
Głosy rodzeństwa docierały do niego jakby z inne
go świata.
91
- Żeby nie to piekielne zimno! - rzucił Matti.
Raija roześmiała się perliście.
- Tu naprawdę bywa pięknie, braciszku. Chłód mie
ni się różnymi barwami. Nigdy nie stałeś z zadartą gło
wą wpatrzony w niebo oświetlone zorzą polarną i nie
marzyłeś, by ta chwila trwała wiecznie?
Matti zaprzeczył. Uważał, że takie fanaberie nie
przystoją mężczyźnie.
Mikkal dostrzegł szansę, by wtrącić się do rozmo
wy, a właściwie żeby ją przerwać.
- Nie pamiętam już, ile to razy musiałem ściągać
Raiję do jurty! Czasami stała zapatrzona na zorzę, nie
czując chłodu pomimo cienkiego ubrania! Dzieci nam
omal nie zamarzły...
Raija uśmiechnęła się smutno do wspomnień, mi
mo że Mikkal mocno przesadził.
Matti przesunął się do otworu wyjściowego i uchy
lił odrobinę zakrywającą go płachtę. Do środka wnik
nął lodowaty podmuch i momentalnie zrobiło się
chłodniej, mimo że spód jurty wymoszczony był cie
płymi skórami z reniferów.
- Jeśli masz zamiar wyjść teraz na zewnątrz, siostro,
musisz się bardzo ciepło ubrać - wzdrygnął się Matti.
- Nawet gwiazdy drżą z zimna, za to twoja zorza po
larna ma się znakomicie.
Mikkal, nie namyślając się wiele, nacisnął czapkę
i zarzucił Raiji na ramiona futrzaną derkę, którą na
krywali się oboje podczas snu.
2 wysiłkiem stanął na nogach i pociągnął Raiję za
sobą. Oczy mu błyszczały.
- Chodź, najdroższa, właściwie nigdy nie oglądali
śmy wspólnie zorzy polarnej, prawda?
92
Zaskoczona Raija przyznała mu rację. Nie rozumia
ła jednak zupełnie, co się stało Mikkalowi. Już dawno
nie widziała go tak ożywionego. Nawet w młodzień
czych latach nie miał w sobie tyle beztroski. Odkąd go
pamięta, zawsze zachowywał się z dorosłą powagą.
- Zimno ci? - zaśmiał się, jakby rzucając wyzwanie.
- To ubierz się ciepło.
- Mikkal z pewnością cię rozgrzeje - rzucił Matti
z uśmiechem. - Ja podobne szaleństwa pozostawiam
marzycielom. Rozsądny człowiek w moim wieku nie
wychyla nosa w taki ziąb.
- Smarkacz w twoim wieku o tej porze powinien już
spać - upomniała go Raija. Pozwoliła się otulić ciężką,
dużą skórą i uśmiechnęła się promiennie do Mikkala. -
Ty zawsze wymyślisz coś szalonego. Ale ja to uwielbiam!
Jak rozbrykane cielę przemknęła do wyjścia i nim
Mikkal zdążył się ruszyć, była już na zewnątrz.
Mikkal, udając urazę, zamruczał:
- Kto to widział, Raiju, uciekać od kaleki! Zawsze
brakowało ci ogłady i dobrego wychowania. W końcu
kulasowi należy się trochę współczucia!
Raija nie słyszała jego słów. Ujrzawszy świetlisty
łuk, który zdawał się rozgrzewać mroźną noc, stanęła
jak zauroczona. Chętnie ogarnęłaby ramionami cały
nieboskłon. A już najbardziej marzyło jej się wspiąć
po drabinie wprost na lśniący most zorzy polarnej.
Powędrowałaby po nim do krainy marzeń, która roz
ciąga się zapewne u jego kresu.
Mikkal powoli wyszedł za nią. Poczuł siarczysty mróz.
Aż rozdzierało mu nozdrza, kiedy nabrał powietrza przez
nos. A gdy oddychał przez usta, kłuło go w piersiach.
Stał cicho, żeby nie przeszkadzać Raiji. W niewiele
93
wierzyła ta jego dzika róża, ten wyrwany z podłoża gór
ski kwiat, lichy odmieniec, nie dopasowany do otocze
nia. Ale w oświetlone zorzą polarną niebo spoglądała
z nabożeństwem, traktując je jak największą świętość.
Mikkal wsunął gołe dłonie w rękawy kaftana. Nic
tak nie rozgrzewa jak ciepło ciała. To najlepszy spo
sób na uniknięcie odmrożeń. Nie należy trzeć, a jedy
nie dotykać skórą do skóry.
Było zimno, ale na szczęście nie wiało. Mróz bez
wiatru dało się jakoś wytrzymać.
Raija ocknęła się i odwróciła do Mikkala.
- Marzniesz, najdroższy. Wybacz, zamyśliłam się -
wyznała ze skruchą i podniosła ramiona, żeby wpuścić
go do malutkiego namiotu, jaki utworzył się z futrza
nej derki, w którą była opatulona. - Chodź tu, zmie
ścimy się oboje...
Zachichotała, bo Mikkal nie dał się prosić dwa razy.
- Pod tą skórą zmieściłaby się cala rodzina, chociaż
zapomniałam już, że jesteś taki szeroki w barach.
Mikkal objął Raiję, przytrzymując brzegi nakrycia.
- Podoba ci się? - zapytał.
Pokiwała głową z zapałem.
- To coś zupełnie niezwykłego.
Podniosła twarz ku niebu, a Mikkal popatrzył
w tym samym kierunku. Cóż to był za widok! Pasma
fioletu i czerwieni falowały razem z pastelowozielo-
nym i bladoniebieskim. Barwy mieszały się ze sobą
i rozdzielały, a zorza ciągle zmieniała swój kształt, wy
ginając się na wszystkie strony. Światło pełzało po ca
łym niebie i przypominało niewyobrażalnie wielką
klamrę, spinającą niebo z płaskowyżem.
Widział zorzę niezliczoną ilość razy. Zawsze go urze-
94
kała, choć nigdy nie wyglądała tak samo. Teraz jednak po
chłonęła go bez reszty i pojął namiętność, jaką budziła
w Raiji. Dotąd nie w pełni zdawał sobie z tego sprawę.
Teraz już wiedział.
Niemal wyczuwał ekscytację i uwielbienie, jakie za
władnęły ukochaną.
- Mogłabym tak się wpatrywać w niebo przez całą
noc - westchnęła. - Ale przemarzły mi stopy.
Mikkal roześmiał się. Otoczył Raiję ramieniem i po
ciągnął za sobą. Ruch miał ich trochę rozgrzać.
- Dlaczego się śmiejesz?
Otarł się policzkiem o jej policzek, a z twarzy roz
jaśnionej bladą poświatą zorzy nie znikał uśmiech.
- Gdybyś wiedziała, jakie zamiary mną kierowały,
kiedy cię wyciągnąłem na dwór, pewnie także byś się
śmiała.
Zatrzymali się pod osłoną niewielkiego wzniesienia,
tuż obok zacisznego miejsca, gdzie odpoczywały reni
fery. Podmuchy mroźnego wichru utworzyły ze zlo
dowaciałego śniegu niszę, w której się można było
schronić niczym w grocie.
Mikkal jedną ręką objął Raiję w talii, a drugą przy
trzymywał derkę. Patrzył na ukochaną z góry, a w je
go oczach, choć nie znikały z nich iskierki wesołości,
pojawiło się coś nowego, głębszego...
Rozchylił wargi i przycisnąwszy Raiję mocniej do
piersi, zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem.
Skóra, którą byli okryci, omal nie ześlizgnęła im się
z ramion.
Niechętnie oderwali się od siebie i otulili się szczel
niej. Ściskając rogi derki z całych sił, aż pobielały im
kostki, przylgnęli znowu do siebie.
95
Wargi zapłonęły żarem, a w oczach rozpaliła się ta
ka namiętność, że nawet zorza zdawała się blaknąć ze
wstydu.
- Gotów już byłem zdzielić go przez głowę, żeby
tylko zasnął - wymamrotał Mikkal wtulony twarzą
w policzek Raiji, miękki, pachnący i cudownie ciepły
pomimo mrozu.
Raija poczuła, jak krew szybciej krąży jej w żyłach,
a ciało ogarnia taka gorączka, że nawet gdyby Mikkal
zrzucił z ramion cieple nakrycie, w jej objęciach było
by mu cudownie ciepło.
- Już nie pamiętam, kiedy byliśmy ze sobą tak na
prawdę blisko - wyszeptał. - Ciągle tylko dotykam cię
po omacku przez sen. Tak dawno nie kochaliśmy się
ze sobą na jawie. Odkąd opuściliśmy dom twojej mat
ki w Tornedalen, brakowało nam czasu, by cieszyć się
sobą i uszczęśliwiać siebie nawzajem.
Ukryła twarz w zagłębieniu na jego szyi i poczuła,
jak gwałtownie uderza mu puls.
- Ciągle o tobie myślę, chyba od tego oszaleję - wy
szeptał chrapliwie. - Siedzę w tych przeklętych sa
niach, wiem, że jesteś daleko za moimi plecami, ale wi
dzę cię wyraźnie. Wydaje mi się, że opuszkami palców
dotykam twojej jedwabistej skóry. Znam każdy łuk,
każde zaokrąglenie twojego ciała... Nachodzą mnie tak
cudowne marzenia na jawie, rozmyślam, jak mógłbym
cię uszczęśliwić w swoich ramionach. A potem, kiedy
wieczorem kładę się obok ciebie na posłaniu, zasypiam
z wyczerpania...
Raija zaśmiała się cicho.
- Jeśli miałeś, mój drogi, takie plany, to doprawdy
wybrałeś wspaniałe miejsce!
96
- A cóż w nim złego?
- Nic - odparła z miną niewiniątka, unosząc pięk
nie zarysowane brwi. - Nic poza tym, że śnieg sięga
nam po kolana, a ziąb jest taki, że dech zapiera. Nie,
kochany Mikkalu, doprawdy nic!
- Śnieg sięga ci tu do kolan? - zdziwił się. - Zmarzłaś?
Potrząsnęła głową i przymkąwszy oczy, przytuliła
policzek do jego piersi.
- Jest mi cudownie. Grzejesz mocniej niż żar z ogni
ska. Może masz gorączkę?
Poprawił derkę i rozłożył ją tak, by otulała ich obo
je, choć nie przytrzymywał jej za brzegi.
Mając obie dłonie wolne, mógł zawojować cały
świat, ale teraz marzył tylko o tym, by zdobyć Raiję.
Odszukał wargami jej usta i rozchyliwszy je leciut
ko, poczuł radość, że Raija całuje go z namiętnością,
o jakiej marzył.
Jej dłoń zabłąkała się pod jego kaftan i leniwie, choć
niebezpiecznie długo, gładziła muskularne barki, zata
czając kółka w miejscach, o których wiedziała, że są
szczególnie wrażliwe.
- Tak strasznie zmarzły mi ręce - mruknęła, kiedy,
ciężko dysząc, przerwali pocałunek.
- Mam w sobie mnóstwo ciepła, którym się chętnie
z tobą podzielę - wyszeptał Mikkal pośpiesznie, za nic
w świecie nie chcąc, by cofnęła rękę. - Chociaż moje
dłonie także trochę zmarzły. A nic nie grzeje lepiej niż
rozgrzane ciało...
Ostrożnie poluzował rzemyki na piersi Raiji i wsu
nął dłoń pod skórzane okrycie.
Zapach jej ciała, kobiecy, zmysłowy, połączony
z zapachem skór, uderzył go w nozdrza. Miękka i cie-
97
pła dłoń ożywiła się. Opuszki palców bawiły się deli
katnie krągłą piersią, która pod wpływem dotyku
drżała i prężyła sutek.
Raija dotykała jego nagiej skóry już obiema dłoń
mi. Jedna zsunęła się w dół do pośladka. Tylko ścią
gnięty ciasno pasek przeszkadzał jej powędrować tam,
gdzie pragnęła najbardziej.
Nie mylił się: Raija była równie podniecona jak on.
Ocierała się o niego tak samo bezwstydnie jak on przy
ciskał się do niej.
Musiała czuć, jak bardzo jej pragnie, i nie cofała się
przed niczym.
Zdjął dłoń z jej piersi i pochyliwszy się, zaczął pie
ścić koniuszkiem języka twarde sutki, tak jak lubiła naj
bardziej. Wiedział, że doprowadza ją to do szaleństwa...
Oszołomiony namiętnym pocałunkiem, od którego
zawirowało mu w głowie, przesunął dłonie w dół i go
rączkowo uniósł brzeg spódnicy.
Odpiął swój pasek i aż jęknął z rozkoszy, gdy Ra
ija w obie dłonie ujęła jego pulsującą męskość. Był go
tów, a jej zapał wzmógł jeszcze jego gwałtowność.
Chciał, musiał jej dotykać...
Palce wśliznęły się pieszczotliwie w naj intymniej sze
miejsce jej ciała. Poruszali się rytmicznie, przepełnie
ni rozkoszą. Usłyszał jęk wydobywający się z jej ust,
a potem chrapliwy szept:
- Zabiję cię, jeśli nie zrobisz tego porządnie, kochany.
Przez moment przeląkł się, że oboje upadną w śnieg,
który ugasi ich namiętność całkiem inaczej, niż tego
oboje pragnęli. A potem już przestał myśleć. Chwycił
Raiję w swe silne ramiona, a ona zacisnęła mu nogi na
biodrach.
98
Wszedł w nią i wczepiając się palcami w jej krągłe
pośladki, poruszył biodrami. Raija odrzuciła głowę do
tyłu i wygięła całe ciało. Chwyciła go mocniej i zaraz
oboje doznali spełnienia. Zorza polarna nad ich gło
wami drgnęła gwałtownie, jakby poruszona tą samą co
oni namiętnością.
Leniwe pieszczoty musieli już sobie darować.
- Teraz rzeczywiście szukasz po omacku - zaśmia
ła się Raija i omal się nie przewróciła, kiedy pospiesz
nie poprawiała na sobie części garderoby.
Roześmiali się oboje ciepło i ufnie, jak kochanko
wie pewni swojej wzajemnej miłości.
Pomógł jej, ale nie mógł się oprzeć, by nie ucałować
jej rozpłomienionych policzków.
- Jesteś szalony, Mikkalu. Kompletny z ciebie wa
riat! Sądzę, że bardziej jesteś podobny do Elle, niż kto
kolwiek mógłby przypuszczać.
Mikkal wybuchnął śmiechem.
- Kochasz się w zimową noc i wśród rozkoszy wi
dzisz twarz Elle?
Raija roześmiała się także.
Mikkal objął ją ramieniem i oboje popatrzyli w niebo.
- Teraz i ja uważam, że zorza polarna jest cudow
na - rzekł, obdarzając ukochaną jeszcze jednym poca
łunkiem. - Będą mi się z nią wiązać niezwykłe wspo
mnienia.
Raija uśmiechnęła się.
- Jeśli mogłabym wybrać, chętnie umarłabym w bla
sku polarnej zorzy. Czułabym się bezpieczna. Tak
jakbym trzymała za rękę przyjaciela...
Ale Mikkal nie chciał myśleć o śmierci. Poprowa
dził Raiję w stronę namiotu.
99
- Teraz mnie się zrobiło zimno w nogi - wyznał.
Matti, mrużąc oczy, popatrzył na nich zaspany, kie
dy roześmiani weszli do środka. Kiwając głową z re
zygnacją, stwierdził tylko:
- To musiała być doprawdy niezwykła zorza. Zasta
nawiałem się już, czy nie powinienem was szukać.
- Powinieneś już spać - upomniał go Mikkal. -
Chłopcy w twoim wieku potrzebują dużo snu.
Matti posłusznie zamknął oczy. Dopiero kiedy Ra-
ija ułożyła się wygodnie na posłaniu, a Mikkal rozsiadł
się przy palenisku, żeby ogrzać dłonie, Matti przemó
wił niewinnie:
- Następnym razem poproście, żebym ja wyszedł
na dwór. Mogliście zamarznąć od tych uciech!
Po czym szybko zamknął oczy i udawał, że śpi ka
miennym snem.
Raija zaklęła pod nosem, a Mikkal mruknął sam do
siebie:
- Rzeczywiście, uciechy były niezwykłe, ale nie
wiem, czy je kiedyś powtórzymy.
7
Rankiem obudziło ich wycie i gwałtowne porywy
wichury. Aż trudno było uwierzyć, że jeszcze kilka go
dzin wcześniej panował tu taki spokój. Lodowate
szpony wiatru chwytały wszystko, co znalazło się na
drodze, próbując to zgnieść, poderwać w górę lub cho
ciaż przesunąć.
W palenisku wygasło. Raija, trzęsąc się z zimna, wy
sunęła się spod derki, żeby rozpalić ogień.
Zdawało się, że wieje ze wszystkich stron, mimo że
jurta była szczelna. Tak odgłosy wichury działały na
wyobraźnię.
Ailo przebudził się i przestraszony popatrzył na Ra-
iję. Zwykle starał się zachowywać jak dorosły, ale te
raz naprawdę się bał. Niepogoda nie wydawała się
straszna, kiedy przebywało się w gromadzie, oni jed
nak byli zupełnie sami. Ich jurta stała samotnie wśród
pokrytej śniegiem równiny.
Kiedy ogień buzował już w palenisku, Raija wzięła
chłopca na ręce i przeniosła na posłanie obok śpiące
go Mikkala. Sama także, szczękając zębami, wsunęła
się pod futrzane nakrycie.
Mikkal przebudził się, czując łaskotanie w nozdrza.
Nie były to włosy Raiji... Uniósł powieki i napotkał we
sołe spojrzenie Ailo. Ten mały łobuziak łaskotał ojca
miękką sierścią wyrwaną z wyprawionej skóry renifera.
101
Rozbawiony Mikkal zwichrzył czarną grzywkę syn
ka. Ailo wyrósł na wspaniałego kompana. Dla ojca by
ło to całkiem nowe doświadczenie.
- Jesteś już na tyle duży, że powinieneś spać sam -
rzucił z udawaną surowością.
- Ty także - odciął się Ailo. - Jesteś ode mnie dużo
starszy, a ciągle Raija musi z tobą spać. Uważam, że
to niesprawiedliwe.
Raija zatrzęsła się od tłumionego śmiechu.
Ich wesołe przekomarzanie obudziło Mattiego, któ
ry poderwał się z posłania i nim zdążył przetrzeć oczy,
był już przy wyjściu.
- Koszmarna pogoda - oznajmił, odsłaniając otwór
namiotu.
Sypnęło śniegiem, a podmuch wiatru, który wdarł
się do środka, zgasił znów ogień w palenisku.
Raija i Mikkal nie musieli wyglądać na zewnątrz, że
by się o tym przekonać. Dobrze znali płaskowyż.
- Nie zachowuj się jak głupiec! - warknął Mikkal
wściekły.
- Zamarzniemy, Matti! - wtórowała mu Raija. - Za
słoń wejście, zanim będziemy mieć tu w środku śnie
gu po kolana.
Ale Matti stał jak skamieniały. A potem uklęknął
i zaczął grzebać w zaspie tuż przy wejściu do jurty.
- Co ty robisz? - zapytała Raija, unosząc się na łok
ciach.
Matti odwrócił się i popatrzył na nich przerażonym
wzrokiem.
- Ktoś tu jest. To jakiś mężczyzna... - Usta mu zadrża
ły i łamiącym się głosem dodał: - Nie wiem, czy żyje...
Raija w jednej chwili znalazła się przy bracie. Mik-
102
kał także usiłował wstać, ale poczuł nagle silny ból,
promieniujący od kręgosłupa aż po piętę. Miał wraże
nie, że przeszywa go tysiące ostrzy.
- Do diabła! Do diabła! - wymamrotał ze złością,
opadając na posłanie. - Nie mogę się ruszyć!
- Leż! Nie próbuj wstawać! - nakazała mu Raija, nie
mając czasu choćby spojrzeć w jego stronę.
Gołymi rękami grzebała w śniegu razem z Mattim,
usiłując odkopać człowieka, który podszedł w nocy
pod ich jurtę. Był na wpół przysypany śniegiem.
- Dobrze, że wystawał kawałek jego ubrania - wy
jaśniał Matti. - Gdyby nie to, nie zauważylibyśmy go,
póki byśmy się o niego nie potknęli.
Raija miała skostniałe z zimna ręce. Poruszała
sztywno palcami i z trudem je zginała. Chwyciła wy
kopanego spod śniegu mężczyznę pod ramię, Matti
pod drugie i razem wciągnęli go do środka.
Już miała zasłonić otwór w jurcie, kiedy jej wzrok
zatrzymał się na saniach, na których wieźli wyposaże
nie. Jedne były puste, a drugie...
- Matti, na pułkach leży człowiek!
Brat natychmiast znalazł się przy niej.
- Przyprowadzę go do namiotu! - rzucił, a gdy chcia
ła mu pomóc, zaprotestował: - Poradzę sobie sam! Le
piej popatrz, Raiju, co z tym biedakiem, którego odko
paliśmy! - zawołał i nie zważając na to, że jest za lekko
ubrany, wybiegł w sam środek białego piekła. Parł pod
wiatr, co chwila grzęznąc w śnieżnych zaspach.
Raija zapomniała o wszystkim, co do tej pory mia
ła mu za złe. Matti okazał się dorosły. Miał rację, na
leżało sprawdzić, jak pomóc biedakowi, którego do
piero co wciągnęli do środka.
103
Uklęknęła przy nim i ostrożnie przewróciła go na
plecy. Chociaż nie był mocnej budowy, zmarznięty na
kamień wydawał się strasznie ciężki.
Był starszy od niej, może nawet starszy od Mikka-
la. Bladoszara twarz pokryta sinymi plamkami spra
wiała wrażenie zastygłej maski. Miał zaciśnięte usta,
a wargi przymarzły jedna do drugiej. Raija wiedziała,
że to zły znak. Spróbowała odpiąć mu kurtkę, ale
ubranie także przymarzło do ciała tego biedaka.
Obmacała szyję, szukając pulsu, pod opuszkami
palców nie wyczuła jednak najmniejszego drżenia.
Mikkal nakazał Ailo odwrócić się do ściany namiotu.
Ale ten, jak to dziecko, z jeszcze większą ciekawością
przyglądał się Raiji i mężczyźnie, który leżał dziwnie
nieruchomo.
Mikkal dźwignął się na kolana. Zaciskał zęby, aż
zgrzytały, żeby nie wyć z bólu.
Podczołgał się do Raiji, która, chwyciwszy nóż,
trzęsącymi się rękami rozcinała kurtkę obcego, chcąc
sprawdzić, czy bije mu serce.
- To zbędne, Raiju - odezwał się Mikkal cicho. - On
nie żyje! Zamarzł na śmierć.
Znieruchomiała. Siedziała z nożem w dłoni i bez
wiednie powiodła spojrzeniem po twarzy mężczyzny,
która nie wyglądała już tak okropnie jak przed chwi
lą. Wiedziała jednak, że ten człowiek nie żyje, choć
zrobiłaby wszystko, by to zmienić.
- I to tuż przed naszą jurtą - odezwała się rozdygo
tana. - Raptem jeden oddech dzielił go od ocalenia. Po
trafisz to zrozumieć, Mikkalu? Jesteś w stanie to po
jąć? Kim jest ten, który decyduje, że granica między
życiem a śmiercią jest taka cienka?
104
Mikkal milczał. Nie potrafił tego wyjaśnić. Tak jak
i Raija czuł się całkowicie bezsilny.
Do środka znów wdarł się przeraźliwy chłód. Gwał
towny powiew wiatru uderzył z taką siłą w część jurty,
gdzie znajdował się otwór wejściowy, że poluzowana
krokiew trafiła Mattiego, który wciągał ośnieżone bez
władne ciało, w tył głowy.
Śmiertelnie poważny młodzieniec wydał się nagle
dużo starszy niż poprzedniego wieczoru.
Nie mówiąc ani słowa, ostrożnie położył między
Raiją a Mikkalem znalezionego na saniach mężczyznę.
Raija jęknęła i zmusiła się, by nie zamknąć oczu. Pa
trzyła na wystające spod czapki rudoblond kosmyki,
szczupłą twarz pozbawioną uśmiechu, bladosine, lekko
rozchylone usta. Nic nie rozumiała. Drżąc jak liść osi
ki, dotknęła go, ale ręce trzęsły jej się tak, że nie potra
fiła ocenić, czy naprawdę wyczuwa życie pod zziębnię
tą skórą, czy też daje się zwieść gorącemu pragnieniu.
- Okrył się skórami, które zostały na pułkach - ode
zwał się Matti.
Mikkal przełknął ślinę. To on wyłożył skóry po
przedniego dnia, żeby się przewietrzyły, bo trochę
cuchnęły.
- Co on, u diabła, robi w tych stronach? - rzucił
twardo.
Raija spojrzała na niego, a usta jej drżały.
- Aleksanteri jest niespokojnym duchem. Włóczęgę
ma we krwi. Nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu...
- Żyje - stwierdził Matti i objął ramieniem siostrę.
Żal mu się jej zrobiło. Była tak zdenerwowana, że nie
mogła zapanować nad swym ciałem.
- Co z tym drugim?
105
- Za późno.
Mikkal przyciągnął skórę i narzucił ją na Fina, z któ
rym połączyło go tyle wspólnych przeżyć. Fina, które
mu tyle zawdzięczał, choć nigdy go bliżej nie poznał.
- Musi odtajać. Zdejmijmy z niego ubrania, bo zmar
znie, mimo że tu ciepło.
- Co z tym drugim? - zapytał Matti.
- Chyba będziesz mi musiał pomóc wstać, chłopcze -
odrzekł Mikkal, unikając bezpośredniej odpowiedzi. -
Sam sobie z tym nie poradzisz. Raija zajmie się Santerim.
Matti intuicyjnie wyczuwał, co należy zrobić, choć
nie wszystko do końca pojmował.
Upłynęła długa chwila, nim Mikkal stanął na nogi.
Powoli, powolutku zmieniał pozycję. Nawet kiedy już
stał, pochylony, przenosząc ciężar ciała na zdrową no
gę, każdy najmniejszy ruch sprawiał mu ból, graniczą
cy z torturą.
Ale wytrzymał.
Z pomocą Ailo i Mattiego nałożył ciepły, długi
dork. Matti także ciepło się ubrał.
- Czy mogę jechać z wami? - błagał Ailo bezradny,
nie chcąc wypuścić ojcowskiej dłoni.
Ale Mikkal zdecydowanie odmówił.
- Zostaniesz z Raiją. Ona potrzebuje pomocy. Je
steś mężczyzną, opiekuj się nią podczas naszej nie
obecności.
Błagalne prośby nie ustały, ale Mikkal pozostał na
nie nieczuły.
- Wyciągnijmy go stąd! - zarządził Mikkal, wskazując
ruchem głowy na otwór wyjściowy. - Właściwie sam mu
sisz to zrobić - dodał, uśmiechając się przepraszająco, a na
jego twarzy pojawił się grymas. - Zawiniemy go w skóry.
106
Matti pokiwał głową i pociągnął za sobą bezwładne
ciało.
Kiedy z odsłoniętego otworu powiał ziąb, Raija ock
nęła się z kompletnej niemocy, w którą zapadła, zro
zumiawszy, że ma przed sobą Aleksanteriego.
- Nigdzie nie pojedziecie! Nie możecie, przecież na
wyciągnięcie ręki nic nie widać! Nie możecie nam się
zgubić!
Mikkal z powagą zatrzymał się na progu.
- Raiju, dobrze wiesz, dlaczego musimy jechać. To ko
nieczność. Nie możemy go położyć blisko namiotu. Bóg
raczy wiedzieć, jak długo potrwa ta zawieja. Potrzebuje
my wszystkich reniferów, jakie są z nami. Ani jednego
nie możemy stracić. Jest nas dwóch mężczyzn, w tym je
den półżywy, dziecko i kobieta. Nie mogę ryzykować.
Odpowiadam za was wszystkich. Nie możemy zwabić
tu drapieżników. Nikogo nie możemy stracić.
Raija opuściła wzrok.
Oczywiście, że ma rację, myślała, zaciskając dłonie.
- Bądźcie ostrożni - poprosiła. - I nie podejmujcie
zbyt wielkiego ryzyka. Kocham cię, Mikkalu!
Posłał jej pełen ciepła uśmiech i pośpiesznie wy
szedł. Nawet gdyby nie potrafił tak pięknie mówić, je
go twarz i tak wyraziłaby, co czuje.
A on nie chciał ryzykować. Nie mógł sobie na to
pozwolić.
Nie mógł jej stracić.
Matti, choć zapewne uważał takie rozwiązanie za zbyt
trudne, wręcz brutalne, nie wyraził na głos sprzeciwu.
Ujął tym Mikkala, który pomyślał, że w Mattim
drzemią dwie natury.
- Musimy go położyć na pułkach, owinąć w skóry
107
i wywieźć jak najdalej stąd, tak daleko, jak tylko star
czy nam odwagi.
Matti skinął głową. Jego dłonie poruszały się szyb
ko. Mikkal nie mógł mu wiele pomóc, tyle że podtrzy
mywał martwe ciało, tak żeby Matti mógł je przymo
cować rzemieniami do sań.
Wiatr trochę zelżał. Mikkal miał nadzieję, że na dłu
żej. Walczył z bólem, który niemal rozrywał mu jeden
bok, ale udało mu się zaprząc renifera, zanim Matti
uporał się z umocowaniem ciała zmarłego.
- Jedźmy pod wiatr! - rzucił chłopakowi, kiedy ten
wskoczył na szerokie, płaskie pułki. Siedział prawie na
nieboszczyku, ale nie wpadł w histerię z tego powodu.
Mikkal poganiał zwierzę wprost w szalejącą zawie
ruchę, która zapierała dech i pozbawiała odwagi.
Wracając, będą na pewno bardziej zmęczeni, a wów
czas wiatr w plecy pomoże im, zamiast odebrać resztki sił.
Raija znów musiała na nowo rozpalać ogień. Trzę
sła się jak galareta i ledwie sobie z tym radziła, ale
przecież musiała nagrzać pomieszczenie! Jeśli tego nie
zrobi, Santeri może jej umrzeć na rękach.
Już prawie zrezygnowała, bo w zdenerwowaniu nie
mogła poradzić sobie z tą zwykłą, zdawałoby się, czyn
nością, gdy maleńka dłoń dotknęła jej ręki.
Ailo popatrzył na Raiję dużymi oczami, w których
dostrzegła podobne jak u Mikkala zdecydowanie.
- Ja to zrobię, Raiju! - Siedmioletni chłopiec z całą
powagą wziął na swe barki odpowiedzialność, do ja
kiej zobowiązał go Mikkal.
Teraz on był tu mężczyzną, zajmie się Raiją, póki
nie wróci ojciec.
108
Raija pokiwała głową i usiadła bez sił. Gryzła kost
ki dłoni, żeby przywrócić czucie w nadal zupełnie
skostniałych palcach.
A była na zewnątrz tylko krótką chwilę...
Aleksanteri i jego kompan wędrowali pewnie już
długi czas. Raija nie potrafiła sobie wyobrazić, że
chłód może wniknąć tak głęboko. Nie umiała wywo
łać w sobie doznań, które dałyby się przyrównać cier
pieniu zadanemu tym nieszczęśnikom przez lodowa
te jęzory mrozu.
Od strony paleniska rozległ się trzask ognia. Ailo
nie żałował drewna.
Opał stanowił kolejny powód do zmartwień. Gro
madzili, co tylko napotkali na postojach. Gałązki,
chrust, wszystko, co nadawało się do spalenia.
Zima dopiero się zaczęła i dzięki niezbyt grubej
warstwie śniegu udawało się jeszcze dokopać do ni
skich zarośli.
Jeśli zawieja nie ustanie, zbyt częste wychodzenie
na dwór graniczyć będzie z nieodpowiedzialnością.
Mieli jeszcze zapas opału. Opuszczając Finlandię,
narąbali sporo drewna. Raija wiedziała, że Mikkal pra
gnie je zachować. Liczył nawet na to, że uda mu się
dowieźć drewno do Varanger, gdzie było o nie tak
trudno. Ale jeśli niepogoda ich tu zatrzyma, przyjdzie
im zużyć to, co przeznaczyli na czarną godzinę.
- Czy on umrze tak jak tamten? - zapytał Ailo,
przytulając się do Raiji.
Raija pokręciła przecząco głową, wyrażając w ten
sposób raczej cichą nadzieję aniżeli pewność.
Nie miała wszak władzy nad życiem i śmiercią.
Otoczyła Ailo ramieniem. W tej chwili potrzebowa-
109
ła chłopca równie mocno, jak on potrzebował jej.
- Ten mężczyzna to Aleksanteri. Będzie żył! Musi żyć!
- Znasz go?
Odgarnęła chłopcu z czoła niesforny kosmyk. Jemu
tak samo jak ojcu grzywka za nic w świecie nie chcia
ła się porządnie ułożyć.
- Tak, znam. Ty także go spotkałeś, ale to było dość
dawno. W Tornedalen. Tam gdzie mieszkał Matti, zanim
przyłączył się do nas. Tam gdzie i ja mieszkałam bardzo
dawno temu, kiedy byłam w twoim wieku, mój drogi.
Ailo zmarszczył czoło. Kiedy cofał się myślami
w przeszłość, prześladowało go tyle okropnych wspo
mnień! Wiele z nich, głównie te, których bał się naj
bardziej, celowo ukrył w mroku niepamięci.
Podszedł trochę bliżej do nieprzytomnego mężczyzny
i popatrzył mu w twarz. Wyglądał, jakby spał. Może to
trochę dziwne, ale śpiący ludzie często wyglądają inaczej
niż zwykle. Ailo uważał, że trudno ich wtedy poznać.
Patrząc na oblicze mężczyzny, doznał olśnienia.
Przed oczami przesunęły mu się jakieś nieskładne ob
razy, które jednak rozumiał teraz lepiej niż wtedy, gdy
to wszystko zdarzyło się naprawdę.
Siedzi na wozie. Słońce grzeje mocno, na płocie wi
si mnóstwo drewnianych krzyży. Jest z tatą, Mattim
i z jeszcze jednym rudowłosym mężczyzną.
- Wtedy ten okropny człowiek chciał cię skrzywdzić?
Unikał stwierdzenia: „chciał cię zabić", mimo że ro
zumiał, że tak właśnie było.
Raija przytaknęła.
- On także podążał na jarmark? - zdziwił się chło
piec, porzucając pośpiesznie wspomnienia. Nie lubił
rozpamiętywać. O wiele bezpieczniej było rozmawiać
110
o tym, co działo się teraz, albo o tym, co ich czekało
w przyszłości.
- Być może - odrzekła, uświadamiając sobie, że Ailo
pewnie się nie myli. - Z Aleksanterim nigdy nic nie
wiadomo - uśmiechnęła się.
- Wydaje mi się, że teraz lepiej oddycha. - Ailo nie
odrywał wzroku od twarzy nieprzytomnego.
Raija przysunęła się bliżej. Nie była pewna, czy Ailo
ma rację, ale starała się z tym nie zdradzić.
Ostrożnie wsunęła dłoń pod futrzaną derkę i dotknę
ła ubrania Aleksanteriego, które nie było już takie
sztywne od lodu. Zaczynało tajać i zrobiło się wilgotne.
- Pomóż mi przysunąć go bliżej paleniska - popro
siła Ailo.
Pociągnęli bezwładne ciało, ale choć nie silili się na
delikatność, Aleksanteri nawet się nie poruszył.
Raija przysunęła go do ognia, najbliżej jak to było
możliwe, po czym sięgnęła po swą jedyną halkę, żeby
osuszyć przyjaciela. Poświęciła ją bez żalu. Co tam hal
ka! Nie wiadomo, czy w ogóle by się jej przydała! Zy
cie tego mężczyzny znaczy dla niej o wiele więcej niż
beznadziejne wspomnienia. Najpierw jednak trzeba
zdjąć z niego mokre ubrania.
- Pilnuj, żeby ogień nie wygasł - przykazała małe
mu Ailo. - Musi tu teraz być ciepło... jak najcieplej.
Inaczej Santeriemu może się jeszcze pogorszyć.
Ailo skinął poważnie głową. Tak, Raija rozumie, że
to on jest tu teraz mężczyzną. Ufa mu, jemu powie
rzyła najbardziej odpowiedzialne zadanie. Nie zawie
dzie jej. Uczyni, co w jego mocy, żeby się z tego wy
wiązać. Ojciec będzie z niego dumny.
Raija odsunęła futrzaną derkę. Trudno, może przez
111
moment będzie Santeriemu chłodniej. Gdyby jednak
pozostawiła go w nasiąkającej wilgocią odzieży, nie po
mógłby nawet ogień buzujący w jurcie. Mokre ubrania
wykradłyby nieprzytomnemu każdą odrobinę ciepła,
niszcząc najmniejszą iskrę życia w półżywym ciele...
Czapkę zdjęła bez większego trudu, chociaż do li
siego futra przymarzły kosmyki włosów.
Zapinaną na guziki kurtkę Raija dobrze pamiętała.
Santeri miał ją na sobie, kiedy go zobaczyła po raz pierw
szy. Bez zbędnych ceregieli przecięła ją pośrodku, bo roz
piąć się jej nie dało, a potem już bez trudu rozchyliła
poły. Obróciwszy bezwładne ciało na bok, wyjęła jedną
rękę z rękawa, a potem powtórzyła to samo z drugą.
Dwa wełniane swetry. Ten na wierzchu zupełnie ze
sztywniał od lodu, ale ten, który Santeri miał pod spodem,
nie zmarzł, był jedynie mokry. Raija przełykała ciężko śli
nę, mocując się, by zdjąć oba swetry naraz. Zastanawiała
się mimowolnie, komu Santeri zawdzięcza życie.
Czy to ukochana matka wydziergała dla niego ten
sweter? Czy któraś z niezliczonej rzeszy przyjaciółek?
Kto wie, czy Aleksanteri to pamięta! Raija pomyśla
ła ciepło o tej kobiecie, kimkolwiek była, że zadała so
bie tyle trudu dla tego niecnoty, który leżał teraz nie
ruchomo, przemarznięty do szpiku kości.
Jego pierś poruszała się słabo w górę i w dół.
Teraz buty.
Rzemyki owinięte wokół łydek napięły się pod
wpływem wilgoci.
Raija przecięła je, kalecząc się przy tym. Na szczę
ście nie zraniła Santeriego. Tylko tego brakowało!
Musi działać szybko!
Zdjęła skarpety i westchnęła głośno. Czy ludzie nie ro-
'112
zumieją, że nic nie trzyma ciepła lepiej niż turzyca i naj
lepiej wkładać wyłożone nią buty wprost na bose stopy?
Dwie pary spodni.
Kątem oka dostrzegła, że Ailo przygląda się jej za
żenowany.
Ale ona nie czuła wstydu, rozbierając do naga zna
lezionego w śniegu przyjaciela. Gra toczyła się o jego
życie. Poza tym znała dobrze to ciało... kiedyś pozna
ła każdy jego skrawek. Obejmowała wtedy te ramio
na i bezwstydnie raczyła się zarówno ciepłem, jak i so
kami życia krążącymi w tym szczupłym ciele.
Wycierając halką wilgotną skórę, dostrzegła na obli
czu Santeriego grymas, ale tak ulotny, że do końca nie
miała pewności, czy nie uległa złudzeniu, bo kiedy
w chwilę później otulała go dużym futrzanym nakry
ciem, pozostawał nadal lodowato zimny i nieporuszony.
Opatuliła go po czubek nosa. Widać było tylko zwi
chrzoną grzywkę i sterczące na boki jasnorude kosmyki.
Odsłoniła mu usta, żeby mógł oddychać.
Nic więcej już nie mogła zrobić. Następny krok na
leżał do Santeriego. Jeśli podejmie walkę, wtedy znów
mu pomogą.
W milczeniu wpatrywali się w przerażająco blade
oblicze. Czekali na cud.
Mikkal przekonał się, że można zmarznąć, nawet
mając na sobie dork, choć nigdy wcześniej mu się to
nie zdarzyło.
Mimo że jechali teraz z wiatrem, ledwie wytrzymy
wali lodowate smaganie w plecy. Znaleźli się na grani
cy wytrzymałości. Siedzący obok niego Matti miał
równie ściągniętą twarz. Zdawało mu się, że już wiecz-
113
ność całą trwa ich walka z żywiołem. Oddalili się tro
chę bardziej od samotnej jurty niż to było bezpieczne.
Zrobili więcej, niż sądzili, że podołają.
Matti zrozumiał powagę sytuacji. Po drodze słysze
li wycie wilków, a te czworonożne drapieżniki nigdy
nie poruszały się pojedynczo.
Musieli wywieźć trupa jak najdalej. Stanowili nie
liczną grupę, a ryzyko, że zwabią stado wygłodniałych
wilków, było zbyt wielkie.
Gołymi rękoma wykopali w śniegu niewielki dół i za
grzebali zwłoki, licząc, że zawieja dokończy za nich.
A może spadnie świeży śnieg? Wtedy ciało zostanie jesz
cze lepiej ukryte i może będzie tak leżeć aż do wiosny.
Mieli taką nadzieję.
Nie rozmawiali ze sobą. Demonstrujący swą moc
żywioł skutecznie tłumił wszelkie głosy. Milczeli, że
by oszczędzać siły, zresztą byli zgodni w tym, co na
leżało zrobić.
W powrotnej drodze Mikkal kilkakrotnie przysta
wał, gdy tylko dostrzegł wystające spod śniegu gałęzie
karłowatej brzozy, i gromadził opał. W jurcie bowiem
nie mieli go więcej niż na tę jedną noc.
Nie przypuszczali, że przyjdzie im zostać tu dłużej.
Od tego, czy uda im się utrzymać ciepło, zależało
ich życie.
Matti także to rozumiał.
Mikkal wyczuł, że chłopak jest bardziej dojrzały,
niż przypuszczali z Raiją, i z minuty na minutę miał
dla niego coraz więcej sympatii i szacunku.
Dostrzegł w oddali zarysy zarośli. Dopiero zapach
dymu przywiany przez wiatr uzmysłowił mu, że są na
miejscu. Szary cień okazał się ich namiotem.
114
Matti wyprzągł renifera i podparłszy Mikkala ra
mieniem, niemal przywlókł go do jurty.
Raija zamrugała powiekami, starając się powstrzy
mać łzy, kiedy Mikkal wtoczył się do środka i opadł
bezsilny tuż przy niej.
Matti odwrócił się i wyszedł. Raija już chciała się rzu
cić za nim, ale Mikkal podniósł dłoń i wyszeptał cicho:
- Chrust... Musi przynieść chrust. Zuch chłopak z te
go twojego brata! - I zaciskając zęby, wystękał: - Po
móż mi zdjąć to wszystko. Okropnie przemarzłem.
Najchętniej usiadłbym na palenisku.
Ailo i Raija zmagali się ze sztywną od lodu odzieżą
Mikkala i namęczyli się niemal tak samo jak Raija
wcześniej, kiedy rozbierała Aleksanteriego.
Matti poradził sobie sam. Zmęczony opadł na kup
kę chrustu, ale widać było, że jest z siebie zadowolony.
- Już myślałem, że nie damy rady - przyznał. - Że
zostaniemy w tej zawierusze. Jeszcze nigdy w życiu
tak się nie bałem.
- Mówisz teraz jak mężczyzna - z uznaniem rzucił
Mikkal.
Cedził słowa przez zaciśnięte zęby, dotykając swo
jej chorej nogi. Chłód to najgorsze, na co mógł ją na
razić. Ale ta wyprawa była konieczna.
Kiedy jednak napotkał surowy wzrok Raiji, dobrze
wiedział, wokół czego krążą jej myśli. Zapewne już ni
gdy nie zechce wyjść z nim na dwór, by podziwiać po
larną zorzę.
- Co z Aleksanterim?
- Nie wiem - odpowiedziała. - Teraz możemy tyl
ko czekać.
8
Raija nie odeszła od posłania Aleksanteriego. Ni
czym kwoka przy kurczętach trwała przy nim, ani na
chwilę nie spuszczając oka z jego twarzy. Aleksanteri
dwukrotnie przyszedł jej z pomocą, więc nie zawie
dzie go teraz, kiedy on jej potrzebuje.
- Niesamowite, że zbłądził właśnie tutaj - odezwa
ła się zadumana, a w jej głosie pobrzmiewał smutek. -
Kiedy pomyśleć, jak rozległy jest płaskowyż... Tyle
dróg prowadzi na północ...
Mikkai podniósł się, z trudem przyjmując postawę
siedzącą.
- Zdaje się, że żywisz głębsze uczucie do tego mło
dzieńca, prawda? - zapytał cicho.
Raija pokiwała głową.
- Sądziłem, że spośród tych dwóch Finów, których
spotkałem w Vard0, Petriego darzyłaś większym za
ufaniem.
- To prawda. Ale bardzo lubię Santeriego, choć lek-
koduch z niego i żyje na cudzy koszt. Odkąd podrósł
i zorientował się, że wystarczy się uśmiechnąć, żeby
coś dostać, bez przerwy wykorzystuje swój urok oso
bisty. To bałamut, Mikkalu, ale nie ma w nim krzty-
ny zła. A łazęgostwo ma we krwi, tak jak ty wędrów
kę. Tyle że on włóczy się bez celu. To niespokojny
duch, ale jest miły i ma ogromne poczucie humoru.
116
Można na niego liczyć. Tym, których uważa za swych
przyjaciół, bez wahania przyjdzie z pomocą. Gotów
nawet nadstawić własną głowę. Kocham go za to. Zwy
czajnie i po prostu. To wszystko.
Mikkal zamilkł. Ten pean na cześć innego mężczy
zny nie wzbudził w nim zazdrości, chociaż przez mo
ment przemknęła mu myśl, że Aleksanteri Kilpi był
dla Raiji kimś więcej niż przelotnym znajomym.
Ale to było tak dawno. Było, minęło.
- Santeri jest jak wiatr i nigdy się nie zmieni. On mu
si żyć!
Wichura nie ustępowała, raczej jeszcze się wzmogła.
Na czole Mikkala pojawiły się zmarszczki, świadczą
ce o głębokim zatroskaniu.
- Starczy nam opału? - zapytał Matti.
Wyprawa z Mikkalem uświadomiła mu, że jest
przydatny i że może wziąć część odpowiedzialności na
swoje barki. Mikkal to doceniał.
Dla Raiji zawsze pozostanie młodszym bratem, nie
ucieknie od tego, ale przyjdzie dzień, kiedy Mikkal
uzna go za równego sobie.
- Musimy przysunąć pułki z zapasami jedzenia i drew
nem do samej jurty - odezwał się Mikkal i wstał z ogrom
nym wysiłkiem. Niechętnie pomyślał, że już do końca
życia będzie musiał mieć baczenie na tę niesprawną no
gę, starać się unikać nadmiernego chłodu i wysiłku...
Matti poruszał się zwinnie jak gronostaj. Na jego
ustach błąkał się szyderczy uśmieszek.
- Widocznie nie wszystkie uciechy w blasku polarnej
zorzy godne są polecenia - żartował sobie z miną niewi
niątka, pomagając Mikkalowi założyć długi kaftan.
- Nie wszystkie - przyznał Mikkal, ale nie było mu
117
do śmiechu, gdy pomyślał, że znów ma wyjść w tę pie
kielną białą zawieruchę.
Aleksanteri powoli wracał do siebie. Jego pierś uno
siła się już miarowo. Wszystko było lepsze niż ta
śmiertelnie biała maska i ledwie wyczuwalny oddech.
Raija cierpiała podwójnie właśnie dlatego, że chodziło
o mężczyznę, który zawsze miał w sobie tyle życia. Wy
dawało jej się szczególnie niesprawiedliwe, że to jemu
przyszło balansować gdzieś na granicy życia i śmierci...
Santeri... zawsze taki serdeczny, roześmiany. Praw
da, że robił to, na co miał ochotę, nie zastanawiając się
nad skutkami swoich czynów. Każdemu innemu po
czytywałaby to za wadę, ale w Aleksanterim ta wła
śnie cecha wydawała się czarująca.
Kiedyś uważała go za kompletnie nieodpowiedzial
nego. Od pierwszej chwili, gdy tylko się spotkali, nie
przebierał w środkach, by ją posiąść. Tak też się stało.
Zresztą było to nieuniknione.
Żyła zawieszona w próżni, taka samotna, a on zja
wił się jak ożywczy powiew w jej życiu. Pociągający
i skory do flirtów.
Raija nie miała złudzeń co do jego osoby, ale chcia
ła go, pragnęła.
Dawali i brali na równej stopie. Czerpali rozkosz
z uśmiechem na ustach. Santeri nawet podczas miło
snego aktu potrafił zanieść się beztroskim śmiechem.
Tamtej nocy, ich wspólnej nocy, Raija po raz pierw
szy w życiu czuła się młoda i nieodpowiedzialna.
Zbyt wcześnie musiała dorosnąć. Aleksanteri ofiaro
wał jej całe pokłady tego, co umknęło jej bezpowrotnie.
Dlatego też nadal go kochała. Dlatego tak chętnie
patrzyła mu w oczy.
118
Ich związek zaczął się właściwie od końca. Rozpo
częli od miłosnych doznań, a skończyli na przyjaźni.
Teraz wydawał się taki bezbronny, taki młody. Po
ciągła twarz niczego nie skrywała. Odbiły się na niej wy
raźne ślady życia, jakie wiódł. Nigdy nie zwierzył się
Raiji, dlaczego opuścił rodzinny dom. Nie wiedziała na
wet, czy był kiedyś szczęśliwy. Ciągle czegoś poszuki
wał, za czymś gonił. I całą swą energię poświęcał na to,
żeby wycisnąć z życia, ile się da, do ostatniej kropli...
A teraz życie chce go okpić!
Raija dotknęła zapadniętego policzka, nadal chłod
niejszego niż jej dłoń. Jak on wygląda? Nie pamięta go
takim wychudzonym.
Dlaczego tu przybył? Co go gnało po bezdrożach
ścieżkami wiodącymi ku Ruiji?
Dlaczego los znów ich zetknął? Czy był w tym ja
kiś głębszy sens?
Aleksanteri należał do przeszłości, stanowił jej
barwny element, ale w obecnym życiu Raiji nie było
dla niego miejsca. Mikkal nigdy by na to nie przystał.
Być może sprawił to dotyk, Raija nie miała pojęcia.
Aleksanteri także nie pamiętał później, co go zbudzi
ło. Nagle jednak otworzył oczy i nim dostrzegł, kto
przy nim czuwa, zapytał:
- Raija?
Dziewczyna pochyliła się nad nim i pogłaskała po wło
sach, a potem położyła swą dłoń na chłodnym policzku.
Napotkał jej spojrzenie. Wąskie szparki oczu roz
szerzyły się, czoło się wygładziło, a na ustach zakwitł
radosny uśmiech.
A potem, drżąc na całym ciele, przywarł do niej i z cięż
kim westchnieniem przymknął powieki. Z trudem uwol-
119
nil spod ciepłych futer nagie ramię. Raija nie mogła nie
uchwycić jego ręki, szukającej po ornacka
Mrugała, żeby się nie rozpłakać. Santeri się obudził!
Odzyskał przytomność, rozpoznał ją!
Wrócił do życia!
W chwilach takich jak ta łatwo przychodziła jej poko
ra. Zdawało jej się nawet, że mogłaby wierzyć w Boga...
Ocknęła się pod wpływem gwałtownego powiewu
od strony wejścia. Do namiotu wślizgnęli się Matti
i Mikkal. Nie zdążyła ich uprzedzić, że Aleksanteri od
zyskał przytomność, gdyż wpatrywała się w jego usta,
starając się zrozumieć wydobywające się z nich słowa.
- Traktuj mnie serio - prosił ten największy żartow-
niś, jakiego znała. - Raiju, Raiju... - powtarzał drżącym
z namiętności głosem. -Ja nie żartuję, przynajmniej nie
zawsze. Chciałem być poważny. Tobie się zdaje, że się
bawię, że sobie kpię... A ja przez cały czas brałem to na
poważnie, Raiju. Z tobą wszystko jest inaczej... Nigdy
ci jednak tego nie powiem, nigdy. Kocham cię tak jak
Petri, równie głęboko, ale ty tylko jemu uwierzyłaś.
Santeri to kpiarz, jedynie flirtuje, myślałaś... Ale Sante
ri także nauczył się prawdziwie kochać...
Wielkie nieba! Niech on przestanie! Raija ścisnęła
mocniej jego dłoń, aż pobielały mu kostki.
Niech niczego więcej nie wyjawia. Wystarczy już
to, co powiedział!
Mikkal cisnął ubranie, zaklął pod nosem, bo gwał
towny ruch sprawił mu ból.
- Wraca do życia - zaśmiał się krótko. Już dawno
podejrzewał, że Aleksanteriego coś łączyło z Raiją, ale
nie chciał w to wierzyć.
Aleksanteri nie przestawał majaczyć. Raija śmiertel-
120
nie się obawiała, że jego słowa zabrzmią zbyt wyraź
nie. Bała się, że powie za dużo.
-Jeszcze jeden - burknął Mikkal, rozcierając dłonie
nad ogniem.
Sposępniał, a jego twarz zdawała się być wykuta
w kamieniu. Za nic w świecie nie chciał zdradzić
uczuć, jakie nim targnęły.
- Do diabła, Raiju, ile razy jeszcze usłyszę takie wy
znania? Nie wiem, czy zdołam to znieść...
- Nic nie wiedziałam - westchnęła Raija. - Po pro
stu nie miałam pojęcia. Zawsze tylko flirtował, żarto
wał sobie ze wszystkiego, nawet z poważnych spraw.
Skąd mogłam wiedzieć, że przywiązuje do tego wagę?
Nigdy się z tym przede mną nie zdradził.
- I tak nie mogliśmy pozwolić mu zamarznąć na
śmierć - wtrącił się Matti.
Kiedy Raija i Mikkal sprzeczali się, Matti zawsze
trzymał stronę siostry. Więzy krwi były silniejsze niż
więzy przyjaźni.
Raija ściskała dłoń Santeriego i patrzyła na niego, bo
tylko w ten sposób mogła uniknąć wzroku Mikkala.
Pierwszy raz go okłamała.
Santeri wyznał jej bowiem swoje uczucia tamtej no
cy, kiedy omal nie wyzionął ducha.
Wyznał, że ją kocha.
Sądziłam, że mu to przeszło, usprawiedliwiała się
przed samą sobą. Myślałam, że zapomniał. Miał tak wie
le dziewcząt. No i miał poślubić córkę Petriego...
Czy znów stanęła na drodze do czyjegoś szczęścia?
Czy jej mroczny cień zniszczył przyszłość Santeriego?
Kochany, miły Santeri! Zasługiwał na kobietę, któ
ra potrafiłaby go nakłonić, by się ustatkował, zwolnił
121
nieco tempo i przestał zbyt intensywnie używać życia.
Raija zdawała sobie sprawę, że ona nie byłaby zdol
na odegrać takiej roli wobec żadnego mężczyzny.
Z Mikkalem byli jakby ulepieni z tej samej gliny. Mik-
kal nigdy nie zapragnął osiąść gdzieś na stałe. Dla niego
wędrówka za reniferami, wyznaczona przez zmieniają
ce się pory roku, stanowiła istotę egzystencji. Serce biło
mu tym samym rytmem, co serce otaczającej go przy
rody. Raija tęskniła za tym samym.
Zerknęła ukradkiem na ukochanego, który siedział
urażony, z posępną twarzą, przez cały czas nie spusz
czając z niej wzroku. Brwi miał ściągnięte, a oczy przy
pominały wąskie szparki.
Dobrze wiedziała, jakie myśli tłuką mu się po gło
wie, że nie podoba mu się, iż z takim oddaniem opie
kuje się Santerim. Przypuszcza, że coś jednak musia
ło między nimi być: jeśli nie płomienna miłość, to
przynajmniej mała iskra.
Był zazdrosny...
Ale przecież Raija nie zachęcała Santeriego, nie
chciała wcale, by to wszystko tak się ułożyło.
To się po prostu stało.
Mikkal połamał z trzaskiem kilka suchych gałęzi
i przeniósł ponury wzrok na ogień. Jeszcze raz poła
mał chrust, nim wrzucił go do paleniska.
- Zmarznie, jeśli nie schowa ręki pod futro - oznaj
mił krótko.
Raija zacisnęła zęby. Była zła na Mikkala, że posą
dza ją o najgorsze.
Czy nie potrafi sobie wyobrazić, jak ciężko jej by
ło? Nie jest w stanie zdobyć się na odrobinę zaufania
wobec niej?
122
Dlaczego dręczy ją i siebie, nie dowierzając szcze
rości jej wyznań?
Dlaczego powątpiewa w jej miłość?
Ostrożnie jednak rozluźniła uścisk i włożyła rękę
Aleksanteriego pod nakrycie.
- Raiju, zostań - majaczył chory.
Mikkal nie pojmuje, ile zawdzięczam temu niefra
sobliwemu włóczędze, pomyślała i poczuła, jak za
drgały jej kąciki ust. Ile zrobił dla mnie ten chłopiec
ukryty w ciele mężczyzny.
Otuliła go starannie, dotykając leciutko palcami je
go skóry, i przypomniało jej się, jak się kochali.
Obejmowali się i odnajdywali drogę do siebie wśród
śmiechu i wesołości.
Powiedział, że jest inna.
Wolała wierzyć, że to samo mówił pozostałym ko
bietom, że szybko się otrząśnie. Liczyła, że stanie się
dla niego bladym wspomnieniem, do którego nieba
wem wcale nie zechce powracać.
Tak łatwo można było ulec złudzeniu, że Aleksan-
teri jest beztroskim kpiarzem.
Dlaczego pojawił się tak nieoczekiwanie? Czemu
wyznał, że nigdy jej nie zapomniał? Ona i Mikkal od
naleźli drogę do siebie. W ich związku pojawiło się coś
nowego, większa dojrzałość.
Nie potrzebowała echa z przeszłości, które mogło
tylko poróżnić ją z ukochanym.
Wydawało jej się to takie... niepotrzebne.
- Pozwól mu zasnąć, Raiju. Niech odpoczywa - ode
zwał się Mikkal. Na klęczkach przysunął się do niej
i położył swe duże, bezpieczne dłonie na jej ramionach.
Odchyliła się w tył i nie zważając na to, że ubranie
123
Mikkala ciągle jeszcze nie ogrzało się po powrocie
z dworu, oparła się o niego. Potrzebowała siły, która
z niego emanowała.
- Proszę, nie zadręczaj się niepotrzebnie myślami -
szepnęła, nie patrząc na niego. - Nie myśl za wiele, nie
musisz być...
- ...zazdrosny? - dokończył.
Przytaknęła.
- Przecież wiem... - odparł i wtulił twarz w jej wło
sy. - Wiem o tym, najdroższa. Ale co ja na to poradzę,
że ciągle jestem takim głupcem. Tak potwornie się
przeląkłem, że mógłbym cię stracić. Santeri ma w so
bie to coś, co ja sam chciałbym mieć. Jest taki pogod
ny. I ten błysk w oku... Jestem o niego zazdrosny mimo
woli. Byłbym zazdrosny, nawet gdybym nie usłyszał
jego słów. Wydaje mi się, że żaden mężczyzna ci się
nie oprze. Skoro ja nie potrafię?
Raija uśmiechnęła się na tę wyjątkowo długą jak na
Mikkala przemowę, tak szczerą, że aż poczuła ciarki
na plecach.
Mikkal nie zważał wcale na to, że Matti słyszy jego
słowa. Ailo spał zmęczony nadmiarem wrażeń, ale Mat
ti siedział przejęty przy palenisku i zarzekał się w du
chu, że nigdy się tak nie odsłoni przed żadną kobietą.
Sentymentalne brednie, od których zbierało się na
mdłości. Zupełnie jak słodki cukier w kostkach. Kie
dyś, krótko po ślubie matki z Akim, podkradł kilka
takich kostek, ale przestępstwo zostało odkryte
i spuszczono mu lanie. Lanie jednak było niczym
w porównaniu z mdłościami, jakie go naszły, gdy po
łożył się spać. W nocy zwymiotował w łóżku, za co
został znów ukarany.
124
Od tamtej pory przesadna słodycz była dla niego
nie do zniesienia.
Jak Mikkal, taki mądry mężczyzna, mógł powie
dzieć coś takiego?
Uwielbiał Raiję, w porządku, pożądał jej tak, że wy
ciągał ją na trzaskający mróz, by się z nią pokochać.
To Matti mógł zrozumieć.
Raija była jego siostrą, ale przez większą część życia
nie znali się, dlatego nie peszyło go, gdy sam przed so
bą przyznawał, że piękniejszej od niej istoty nie widział.
Nie spotkał dziewczyny, która wyglądałaby podobnie...
Rozumiał doskonale, że Mikkal nie potrafi się jej
oprzeć, pojmował, dlaczego tak wodzi za nią spojrzeniem.
Ale takie przesłodzone słowa o miłości zawstydza
ły Mattiego. Czuł się idiotycznie i głupio za Mikkala.
- Santeri wydobrzeje - orzekł Mikkal. - Jest nas kil
koro, przypilnujemy, czy czegoś nie potrzebuje. Nie
musisz czuwać przy nim przez cały czas. Miejsca jest
dość, możesz usiąść przy mnie, jeśli chcesz...
Popatrzyła na niego z lekką ironią, ale przysunęła się
bliżej. Nadal jednak nic jej nie oddzielało od Santerie-
go. Pozwoliła sobie na krótki odpoczynek. W duchu
przyznała Mikkalowi rację, że powinna się przespać.
- Ciągle komuś muszę ratować życie - westchnęła.
- Pomyśl, byłoby całkiem inaczej, gdybym się na tym
w ogóle nie znała!
Ku zadowoleniu Mattiego odsunęli się trochę od
siebie, na tyle że mógł patrzeć w ich stronę, nie rumie
niąc się. Doprawdy żenowało go, że tych dwoje zapew
nia się nieustannie nawzajem o swoich uczuciach.
125
Wiatr nie ustawał, panował straszny ziąb.
Jeśli się jeszcze słyszy, to czy się już umarło?
Jakim cudem jednak ocalałby ze śnieżnej burzy,
która nagle wyszczerzyła nad nimi ostre kły?
To było prawdziwe piekło przedzierać się naprzód,
oddychać albo choćby podnieść twarz, by sprawdzić, czy
coś się nie wyłania przed nimi. Białe piekło... Całkiem
stracili orientację, bo wszystkie ścieżki zostały zasypane.
Ze ściśniętym gardłem kroczyli po swoich śladach
wprost w białą, zamrażającą wszystko na wskroś rzeczy
wistość, nie mając pewności, czy zdołają powrócić.
Szatański pomysł.
W końcu zgubił ślady tego drugiego.
A może to tamten się zgubił, kroczył wszak za nim?
Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Zresztą wszelkie sło
wa zdawały się teraz bez znaczenia. Nie potrafił myśleć
o nikim innym, tylko o sobie. Toczyła się walka o życie.
O jego własne życie. W tym zmaganiu każdy daje z siebie
wszystko. Należało iść, upadać, pokonywać wiatr i zmę
czenie, żeby znów stanąć na nogi i znów iść, tylko iść.
Nie ustawać.
Czy miał po co żyć?
Chyba już kiedyś znalazł się w tym samym punkcie?
Zawsze mu się wydawało, że nie czułby żalu, żegna
jąc się z życiem.
Łatwo powiedzieć.
Nie ma nikogo, nikt za nim nie zatęskni. Może je
dynie będą się zastanawiać, co się z nim stało...
Ale dopiero wraz z nadejściem wiosny.
Przywykli do tego, że był jak wiatr. Zawsze w dro
dze. W poszukiwaniu czegoś, co znajduje się po dru
giej stronie lasu.
126
Nikt się nie dowie, że Aleksanteri Kilpi zmarł pod
czas śnieżnej burzy w drodze do Jykea.
Nikt się nie domyśli, dlaczego tam szedł.
Nawet jeśli ktoś znajdzie jego martwe ciało, nie bę
dzie wiedział, że należało do niego, Aleksanteriego Kil
pi, kiedy jeszcze żył na tym ziemskim padole.
Raija...
Śnił o niej. Patrzyła na niego łagodnie i klepała po
policzku. Żadna inna kobieta nie okazała mu takiej
czułości.
Wielu się podobał, ale żadna nie miała takich tro
skliwych dłoni.
Pogłaskała go po włosach, przemawiała do niego.
On także do niej mówił.
Wyznał, że nigdy jej nie zapomniał. Zresztą żaden męż
czyzna, który choć raz trzymał ją w ramionach, nie był
w stanie wyrzucić jej z pamięci. Wiązała go na całe życie.
Powinien o tym wiedzieć.
Miał wiele kobiet, więcej niż by chciał.
Przestał je liczyć, kiedy spotkał ją.
Myślał, że to będzie nic nieznaczący epizod, tylko
że w niej odnalazł więcej, niż u wszystkich innych ko
chanek razem wziętych.
Powiedział jej to, wyznał, że zawsze ją będzie ko
chał. A ona uśmiechała się do niego łagodnie.
Pamiętał sen, jaki mu się przyśnił, ten o domu...
Jego ręce walczyły z czymś, coś przeszkadzało mu
do niej dotrzeć. Walczył, zmagał się, póki nie uwolnił
ramion.
- Raiju, Raiju!
Dłonie zaciskały się w powietrzu, żeby ją złapać.
Gdzie ona się podziała? Czy go zostawiła?
127
Było mu zimno, ale musiał do niej dotrzeć. Usiadł
gwałtownie na posłaniu i zmusił się, by otworzyć oczy.
Poczuł dłonie na swych ramionach. Zobaczył jakie
goś nieznajomego chłopca. Nieznajomego, czyżby?
Zresztą, czy miało to jakieś znaczenie? Tylko go to
rozdrażniło. Odwrócił twarz i ujrzał ją. Jej dłonie po
znałby wszędzie, ich dotyk był wyjątkowy.
- Raija! - jęknął i pogładził jej włosy. Nawet w tym
śnie przypominały cienki jedwab i wydawały się takie
nierzeczywiste. -Raiju, nie odchodź ode mnie!
Pokręciła głową. Odsunęła go zdecydowanie, ale
ostrożnie, i pomogła mu się położyć.
- Jestem tu, Santeri. Nigdzie nie odchodzę.
Westchnął z ulgą. Dobrze było ją znowu ujrzeć, ale
był taki zmęczony. Tak okropnie zmęczony.
Oczy mu się zamykają...
Ale powinien opowiedzieć jej o swym śnie...
Rozśmieszyło go to: we śnie chce opowiadać inny sen!
Zacisnął palce na jej szczupłej dłoni. Nigdy nie
mógł pojąć, skąd się bierze tyle siły w tych drobnych
dłoniach, w tym drobnym ciele.
- Nie odchodź ode mnie, Raiju - szeptał namiętnie,
poruszając spierzchniętymi wargami. Był rozpalony
gorączką, a równocześnie marzł. Niby niemożliwe,
a tak mu się przydarzyło.
Ten sen, zupełnie szalony...
- Dom, Raiju - szeptał. - Dom...
- Tak, Santeri? - usłyszał jej głos dochodzący z od
dali, szemrzący niczym wiosenny potok.
Powinien otworzyć oczy i przytulić ją mocno, ale
nie miał siły. Był tak strasznie zmęczony.
- Dom nad jeziorem, Raiju - wydusił z siebie. - Nasz
128
dom stojący wśród świerków. I ziemia, moja i twoja,
Raiju. Nasz dom... Zabiorę cię tam, ale najpierw trochę
pośpię, chce mi się spać...
- Spij, Santeri, śpij...
Nie słyszał już tych słów, bo pogrążył się w gęstej
mgle, w sennym obłoku, który go szczelnie otulił. Zda
wało mu się, że jest lekki jak piórko, odpłynął i prze
stał marznąć.
Nic już nie czuł.
Zelżał uścisk i Raija ostrożnie uwolniła swą dłoń.
- Wyjdzie z tego - odezwała się po chwili.
Mikkal skinął głową, ale w jego oczach czaił się
smutek.
- Kiedy leżałem w gorączce, także wiele majaczy
łem - rzekł cicho. - Wielu ludziom sprawiłem tym ból.
Teraz przyszło mi za to zapłacić, zasłużyłem sobie.
- Ciekawa jestem, o co mu chodziło... - Raija obrzu
ciła ciepłym spojrzeniem przeraźliwie bladą twarz.
Mikkal poczuł lodowate ukłucie w sercu i chłodniej
niż zamierzał, rzekł:
- Przecież to jasne jak słońce, on także ma swoje
marzenia. Nigdy nie czyniłaś mu nadziei?
Raija pokręciła głową.
Mikkal westchnął i odwrócił wzrok.
Matti położył się na brzuchu. To było jeszcze gor
sze niż sentymentalne wyznania. Oni albo pożerali się
wzrokiem, albo żarli się o każdy drobiazg.
Jeśli tak ma wyglądać związek dwojga ludzi, to ni
gdy nie pozwoli, by jakaś kobieta znaczyła dla niego
tak wiele. Lepiej zadowolić się drobnymi miłostkami
niż tym, co nazywa się wielką miłością.
- Aleksanteri lubi puszczać wodze fantazji i marzyć
129
o tym, co nieosiągalne - wyjaśniła Raija. - Ale jeśli mo
że po coś sięgnąć ręką, natychmiast przestaje go to in
teresować. A ja zawsze pozostanę tylko jego marzeniem.
Mikkal nie dał się całkiem udobruchać. Być może
Raija naprawdę wierzy w to, co mówi, ale on jako
mężczyzna wie lepiej. Doskonale zdaje sobie sprawę,
0 czym myślą mężczyźni.
Raiji udało się wytrzymać jego wojownicze spojrze
nie. Kiedy popadał w podobny nastrój, stawał się bar
dziej uparty niż narowiste młode samce reniferów
podczas rozdzielania stada.
- Zanim zaczniesz odgadywać cudze myśli, Mikka-
lu - rzekła spokojnie - posłuchaj, jakie są moje. Wiedz,
że moje marzenia dotyczą pięciorga małych istot, Mat-
tiego, jeśli zechce z nami zostać, i jeszcze nas dwojga.
1 proszę, nie wiń mnie za cudze marzenia, na które nie
mam wpływu.
Mikkai rozważył jej słowa i w głębi serca był pe
wien, że wyznanie Raiji jest szczere.
Owszem, miała innych mężczyzn, ale nie zajmowa
li w jej sercu takiego miejsca jak on.
Zwichrzył lekko grzywkę Raiji, a jego uśmiech
przekonał ukochaną, że już się na nią nie gniewa.
- Ciekawe, jak ty byś zareagowała, gdyby inne ko
biety zaczęły snuć o mnie senne marzenia - zauważył
tylko. - Chętnie bym się o tym przekonał.
Raija poruszyła w powietrzu zgiętymi palcami, jak
by wydrapywała komuś oczy.
- No właśnie - podsumował Mikkal.
Znowu zapanowała między nimi zgoda. Matti ode
tchnął z ulgą.
130
Siedział przed niewielką chatą. Gładka tafla jezior
ka lśniła niczym lustro, nie poruszona najlżejszym po
wiewem wiatru. Wciągał w nozdrza zapach lasu i wsłu
chiwał się w ciszę. Popatrzył na falujące łany zboża
o bladozielonej barwie, jak zwykle wczesnym latem,
i czuł, że wypełnia go szczęście. Ciszę przerwał rado
sny śmiech dziecka, a dźwięczny głos, który kochał
ponad wszystko na świecie, odpowiadał na pytanie.
Wystarczyło odwrócić głowę, by ujrzeć tę jedyną,
zajrzeć wprost w ukochaną twarz, napotkać jej wzrok,
a już na pewno by od niego nie odeszła.
Przecież obiecała, że go nie opuści.
Opowiedział jej o domu, a ona była uszczęśliwiona.
Chciała z nim zamieszkać, by pomóc mu okiełznać
chęć wędrówki, jeśli się pojawi.
Razem mogliby tego dokonać, dla dwojga to drob
nostka.
Wystarczyło zamknąć oczy...
Aleksanteri z trudem podniósł powieki. Do diabła,
jaki jest zmęczony, ciało mu całkiem zdrętwiało!
To nie lato!
Ale przecież ona siedzi obok! Jej włosy lśnią w li
chym blasku płomieni z paleniska.
Aleksanteri leżał nieporuszony i chłonął jej obraz
spod wpółprzymkniętych powiek.
Raija.
Dziewczyna, jakby wyczuwając jego wzrok, zwró
ciła ku niemu swą twarz. Rozpromieniła się, gdy za
uważyła, że się przebudził. Szybko przysunęła się bli
żej i nachyliła nad nim.
- Dobry Boże, jakie to szczęście widzieć, że wysze
dłeś z tego! Tak się bałam, że umrzesz!
131
Uśmiechnął się blado. Słyszał, że wichura ustąpiła.
A więc to nie był sen. Raija była tu przez cały czas. Co
jeszcze zgadza się z treścią snu?
- Szalała burza śnieżna... - odezwał się słabym gło
sem, z wysiłkiem wypowiadając każde słowo.
- My na czas schroniliśmy się w cieple - wyjaśniła szep
tem Raija, żeby nie zbudzić pozostałych. - Zawierucha
trwała całą noc. A wy doszliście prawie do samej jurty...
- Ten drugi? - Aleksanteri rzucił jej pytające spojrzenie.
- Nie żyje. Musieliśmy go wywieźć stąd jak najda
lej. Wilki, rozumiesz...
Santeri skinął głową zafrasowany i rzekł:
- Nie znałem go. Spotkaliśmy się po drodze i wę
drowaliśmy razem.
W jego oczach czaiło się pytanie, na które Raija
udzieliła odpowiedzi:
- Tak, nadal jestem z Mikkalem. Jest też z nami mój
brat i synek Mikkala.
- Mówiłem coś w gorączce?
Pośpiesznie położyła mu dłoń na czole. Domyślił
się, że powiedział wszystko.
- To trzymało cię przy życiu, Santeri. Cieszę się, że
mogłam dla ciebie coś znaczyć. Nie zniosłabym, gdy
byś umarł.
- Próbowałem - wyszeptał. - Próbowałem o tobie
zapomnieć, ale to niemożliwe.
Położyła mu palec na ustach, ale Santeri był tak sła
by, że nawet nie mógł go pocałować.
- Nie myśl o tym i więcej już nic nie mów. Tylko wróć
do zdrowia. Mam dla ciebie gorącą i pożywną zupę.
Pokiwał głową. Potrzebował tego.
Musi jak najszybciej wyzdrowieć. Nie będzie jej
132
dłużej ciężarem. Nie będzie się musiała już o niego
martwić.
Raija podtrzymała go przez chwilę i podała miskę
z zupą.
Aleksanteri zorientował się, że senne marzenia nie
wiele miały wspólnego z rzeczywistością.
Nie było żadnej chaty nad jeziorkiem. Tylko Raija,
owszem, tyle że w całkiem innej roli.
- Ależ on musi mnie nienawidzić - mruknął pod no
sem, spoglądając na Mikkala. Raija przytrzymała
Aleksanteriemu kubek i posłała króciutki pocałunek.
Pragnęła, żeby go ogrzał, i była pewna, że teraz, gdy
się już ocknął, dobrze ją zrozumie.
- Tak, jest zazdrosny - zaczęła - ale nienawiść jest
mu obca. Kocham go.
Aleksanteri opadł z powrotem na posłanie. Nie
mógł oderwać od niej oczu.
- Gdybyś to samo czuła do mnie, także byłbym
w stanie wiele znieść.
- Nie powinieneś za dużo myśleć, Santeri. Masz wy
począć, najeść się i odzyskać siły.
- Żebyście się mogli mnie szybko pozbyć?
- Możesz jechać z nami do Jykea - wyrwało się Raiji.
Aleksanteri wiedział, że lepsze to niż nic.
- Chętnie - odparł i zasnął.
Raija zastanawiała się, czy nie popełniła głupstwa.
Myśli kłębiły jej się w głowie, gdy nagle usłyszała głos
Mikkala:
- Nie mogłaś mu powiedzieć nic innego. Ale potem
będziesz tylko moja.
Wdzięczna wtuliła się w jego ramię i wyszeptała:
- Już jestem i wiesz o tym doskonale.
9
„Sankt Nikołaj" przemierzył długą drogę. Wyruszył
z Archangielska leżącego daleko na wschodzie i wyko
rzystując sprzyjające wiatry, ciął fale, kierując się na
południowy zachód do Malangen.
Po drodze zawijali niemal do każdej zatoczki i fior
du.
Mąkę już sprzedali i zostały im tylko beczki. Na po
łudniu jednak, gdzie lasów było pod dostatkiem, nikt
ich nie kupował. Rosjanie mieli jednak nadzieję, że po
zbędą się towaru w najdalej na północ wysuniętych za
kątkach kraju.
Młody ciemnowłosy szyper mógłby właściwie już
wracać z powrotem do domu, ale powodowany senty
mentem, zapragnął zobaczyć te wszystkie miejsca,
których nazwy zapamiętał z jej opowieści.
Pooddycham tamtejszym powietrzem, a potem za
wrócę do Rosji, postanowił.
Do życia wypełnionego pustką.
Od pamiętnego rejsu przed trzema laty, kiedy jego
brat stracił życie, Jewgienij Dymitrowicz Byków wła
ściwie żył w próżni. Ówczesna załoga rozpuściła o nim
najgorsze plotki, z których trudno było mu się oczy
ścić. Przez ponad rok nie udawało mu się zebrać nowej
załogi. Imał się wówczas różnych zajęć. W końcu kupił
sobie dwie szkuty, dzięki którym stał się zamożny. Nie-
134
którzy uważali nawet, że nie uchodzi, by człowiek z ta
ką pozycją sam był szyprem na swoich statkach.
Ale dla niego liczyło się tylko morze.
Kochał Aleksieja. Ciągle obwiniał siebie o jego
śmierć. Kiedy przebywał na lądzie, znajdował pocie
chę w pielęgnowaniu grobu brata.
Jewgienij miał skłonność do melancholii, zresztą by
ło to u nich rodzinne. Podtrzymywał w sobie ten stan,
mimo że nie brakowało mu powodów do radości.
Ciemnowłosy, przystojny, podobał się kobietom.
W jego obecności krew szybciej krążyła im w żyłach.
Miał nieprzeniknione spojrzenie. Jego oczy, choć przy
glądały się badawczo i oceniały, nigdy nie zdradzały te
go, co naprawdę myśli. W twarzy o grubo ciosanych ry
sach było coś dzikiego. Przypominał nieposkromionego
niedźwiedzia 7: bezkresnych pustkowi na wschodzie.
Rozpacz wyzierająca z jego brązowych oczu wyzwalała
w kobietach instynkt opiekuńczy. Wyczuwały, że po
trzebny mu ktoś, kto by go wsparł, u kogo znalazłby si
ły i ciepło, przy kim mógłby odpocząć.
Potrzebował kobiety.
Kiedyś kochał, ale doznał strasznego zawodu i prze
stał ufać wszystkim niewiastom. Dopiero ona, piękność
z obcego kraju, przywróciła mu wiarę. Udowodniła, że
z niektórymi kobietami można rozmawiać, że rozumie
ją. I bywa, że mogą znaczyć tyle co najlepszy kompan.
A nawet więcej, jeśli odnajdzie się tę właściwą.
Szukał tej jedynej, gdy nachodziło go rozczarowa
nie.
Szukał, gdy sprawy układały się po jego myśli.
Ale nie znalazł.
Spotykał kobiety, które się z nim we wszystkim
135
zgadzały. Śmiały się, kiedy on się śmiał, naśladowały
jego gesty i sposób mówienia.
Inne spoglądały na niego głupawo, kiedy proponował
im rozmowę, bo potrafiły jedynie plotkować. Najwięcej
było takich, które miały do zaoferowania jedynie ciało.
Brał je w ramiona i uciekał się do wszystkich tych
sztuczek, które przyswoił sobie w młodzieńczych la
tach i w wieku dorosłym. Kłamał równie łatwo, jak się
przymyka oczy.
Na początku to działało.
Ale ciało bez duszy staje się niczym innym tylko bez
denną pustką. Wykorzystywał kobiety, one wykorzy
stywały jego... Narastał w nim coraz większy niesmak.
Nadszedł dzień, gdy już miał wszystkiego dość.
Poczuł głęboką niechęć do bezsensownych roz
mów, chłodu, nie potrafił siebie dłużej oszukiwać, że
jest coś pociągającego w kobietach, które wybierał.
Sztuczki przestały działać.
Z ukłuciem w sercu uświadomił sobie, że nie powi
nien dawać wiary słowom Raiji. Może znała siebie, ale
nie znała innych kobiet.
Dobrze mu się z nią rozmawiało, nawet lepiej niż
z Aleksiejem. Między nim a młodszym bratem bo
wiem zawsze istniał element męskiej konkurencji.
Z Raiją nie musiał walczyć o prymat, nie musiał
udowadniać, że jest lepszy.
Miała szczególny dar rozumienia innych. Bogata
wyobraźnia pomagała jej wczuć się w to, co jej opo
wiadano. A przy tym bywała szczera do bólu. Mówi
ła prawdę, nie owijając w bawełnę, nie było w niej jed
nak cienia złośliwości.
Zawiązała się między nimi przyjaźń.
136
I chociaż zdarzały się krótkie chwile, kiedy powie
trze gęstniało, choć zdawało się to fizycznie nie do wy
trzymania, nigdy nie pomyślał o niej inaczej. Nie
chciał mieszać do tego erotyki.
Raija należała do Aleksieja, nawet po jego śmierci.
Jewgienij zaproponował jej co prawda małżeństwo,
ale ona odmówiła.
Dopiero teraz uświadomił sobie, że nie mógł ułożyć
sobie życia, ponieważ wspomnienie o niej nie dawało
mu spokoju.
Przerażały go własne marzenia, w których należała
do niego nie tylko duszą, ale i ciałem. Bał się zburzyć
to, co między nimi wydawało mu się najpiękniejsze:
wspaniałą przyjaźń.
Powiedziała, że przeznaczone jest jej życie w Ruiji.
Domyślał się, że zatrzymała się w którejś z osad po
łożonych na wybrzeżu, ale szanse, że ją odnajdzie, wy
dawały mu się niewielkie.
Szukał jednak we wszystkich tych miejscach, o któ
rych mu opowiadała, a także w innych, bo przecież
równie dobrze mogła osiąść nad jakimś fiordem, któ
rego nigdy nie wymieniła w rozmowie.
Musi ją zobaczyć i przekonać się, czy jej nie wyide
alizował, czy to, co zapamiętał, chwile niemal magicz
ne i niezwykłe uczucie bliskości, nie jest wytworem je
go wyobraźni.
Musi się przekonać, czy jest jeszcze zdolny do mi
łości.
Czy jego ciało zareaguje na kobietę, czy też kosz
mar impotencji prześladować go będzie aż do grobu?
137
Hans Fredrik Feldt pozbył się wozu, bo wzbudzał
zbyt duże zainteresowanie, a tego chciał uniknąć za
wszelką cenę.
Równie dobrze podróżowało się konno. Kiedy zwierzę
było zmęczone, uznawał, że trzeba się zatrzymać na noc
ny odpoczynek. A gdy koń padł, no cóż, dla kogoś, kto
ma przy sobie trochę grosza, nie stanowiło to problemu.
A on nie należał do tych, którzy rozczulają się z po
wodu konia.
W porze wielkich jarmarków za kołem polarnym
wędrowało wielu ludzi i łatwo było wtedy zasięgnąć
języka. Wystarczyło odpowiednio zapłacić, by poznać
najświeższe nowiny.
- W Alcie trafiłem wreszcie na jej ślad - przemówił
kapitan do zwierzęcia. - Znam teraz nie tylko jej
twarz, ale i dwa nazwiska.
Spotkał ludzi, którzy ją sobie przypomnieli. Jego
przyzwoity wygląd, flaszka i garść brzęczących monet
uczyniły cuda. W Alcie pamiętano czarnowłosą kobie
tę niezwykłej urody. Pamiętano skandal.
Hans Fredrik sądził, że czarownica jest Laponką.
W Alcie utrzymywano stanowczo, że kobieta wy
wodziła się z Finów.
W księgach parafialnych znalazł zapis:
„Raija córka Erika, z domu Alatalo, urodzona 29 lu
tego 1710, zaślubiona z Reijo Kesaniemi urodzonym
3 czerwca 1708 roku".
Nauczył się tego na pamięć. A pamięć miał dobrą.
To był dopiero początek. Jeśli będzie trzeba, wy-
grzebie całą historię jej życia.
Znajdzie ją, Raiję Kesaniemi. I zniszczy.
Nikt nie będzie wystawiał go na pośmiewisko.
138
A już na pewno nie kobieta!
Pytani przez niego ludzie nie wiedzieli dokładnie, skąd
pochodzi ta wiedźma. Jako miejsce urodzenia podała
Tornedalen, a to rozległy obszar. Zapewniano go jednak,
że Raija nie przybyła tu bezpośrednio z Finlandii. Wcze
śniej była żoną jakiegoś Norwega, ale jego imienia nikt
nie znał. Dowiedział się jedynie, że Finowie najchętniej
osiedlają się w okolicach fiordu Lyngen i w Alcie.
Dlatego pojechał konno na południowy zachód
i dołączył do grupki tych, którzy podążali na jarmark
w Skibotn. Ubrany jak inni, w spodnie i kurtkę z sa
modziału założoną na skórzany kaftan, czapkę ze skó
ry i sfatygowane buty, niczym się nie wyróżniał wśród
wędrowców.
Nic w jego wyglądzie nie zdradzało, że był ofice
rem. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że to on roz
pętał lawinę cierpienia, wznawiając procesy czarownic
na daleko na północ wysuniętym kawałku lądu.
Uznano go za niezbyt rozmownego kompana, nie
zbyt też sympatycznego, ale poza tym niewiele moż
na mu było zarzucić. Miał śniadą, dość charaktery
styczną twarz, na której malowały się stanowczość
i ponure usposobienie.
Niektóre kobiety zgadywały, że doznał zawodu mi
łosnego, i stąd bruzdy na jego czole i surowy, niemal
rozpaczliwy wyraz zielononiebieskich oczu. Na pyta
nia, skąd pochodzi, odpowiadał, że zewsząd i znikąd.
Uwierzyli mu, bo wokół roiło się od tego typu męż
czyzn. Był do nich podobny. Oni wszyscy wyglądali
tak, jakby przed czymś uciekali albo czegoś szukali.
Mężczyźni naznaczeni piętnem: podróżnicy, włó
czędzy, wędrowcy...
139
Ludzie ich akceptowali, choć dobrze wiedzieli, że
znajomość z nimi jest jedynie przelotna.
Minął tydzień, nim odważyli się ruszyć w dalszą dro
gę. Wprawdzie pogoda poprawiła się już po paru
dniach, ale Aleksanteri, który bardzo powoli wracał do
zdrowia, wstrzymywał ich wyjazd. Raija robiła co w jej
mocy. Wypróbowała większość ziół, jakie miała przy
sobie, przez co zapasy, które starczyć miały do lata i je
sieni, znacznie się uszczupliły. Ale Santeri, mimo że
bardzo się starał, ciągle czuł w środku lodowaty chłód.
A kiedy na dodatek spuchła mu i posiniała stopa, prze
raził się, że grozi mu jej utrata. Raija zirytowała się,
a Mikkal całkiem zamknął w sobie. Poznawał ten odór.
Zawładnęły nim wspomnienia, czuł niemal fizyczny
ból w nodze, w której nic nie powinien czuć.
Na szczęście papka z ziół nałożona pod opatrunek
pomogła Santeriemu. Obrzęk ustąpił, a wraz z nim
i ból. Na dzień przed wznowieniem wyprawy chory
po raz pierwszy wstał o własnych siłach.
- Nie chciałbym być wam kulą u nogi - mówił. - Gdy
by nie to, że jestem całkowicie od was uzależniony, już
dawno bym poprosił, żebyście ruszyli beze mnie... -
uśmiechnął się krzywo. - Ale ponieważ tak bardzo ko
cham siebie, że zamierzam żyć, uczepiłem się was jak rzep.
- Jeśli ruszymy za wcześnie, będziesz nam większą
przeszkodą - odparła Raija rzeczowo. - Bo jeśli ci się
pogorszy, będziemy zmuszeni znowu zatrzymać się na
dłuższy postój, a to o wiele większy kłopot. Lepiej po
czekać, aż zupełnie wydobrzejesz.
- Wiem, jak ci spieszno do dzieci... - zaczął, ale Ra
ija bezceremonialnie ucięła dyskusję:
140
- Oczywiście, że najważniejsze na świecie wydaje
mi się teraz odnalezienie moich dzieci, ale nie mogę
przecież narażać cudzego życia. Nie należę do tych,
którzy myślą tylko o sobie!
Pierwszego dnia podróży Santeri czuł się okropnie,
cierpiał jednak w milczeniu. Leżał w pułkach Mikka-
la, starannie otulony futrami, tak że wystawało mu tyl
ko pół twarzy.
Planowali pokonać niezbyt dużą odległość, ale po
goda była wprost wymarzona: wspaniała szreń, bez
chmurne niebo i niemal bezwietrznie, dzięki czemu ła
twiej znosiło się chłód.
Aleksanteri przez całą drogę zapewniał, że nie mu
szą się o niego martwić, że da sobie radę.
Kusiło ich, żeby nadrobić choć trochę stracony na
postoju czas.
Kiedy w końcu zdecydowali się zatrzymać na odpo
czynek, była już późna noc. Aleksanteri siadł do po
siłku blady jak kreda, a ręce tak mu się trzęsły, że nie
mógł utrzymać w nich jedzenia.
- Przeforsowałeś się - zmartwiła się Raija. - Naucz
się w końcu jednego: musisz nam powiedzieć, kiedy
nie dajesz rady.
- Świetnie się czułem - bronił się Santeri. - Dopie
ro kiedy wszedłem do namiotu...
Nie uwierzyli mu.
Ale on obstawał przy swoim. Kompletnie wyczer
pany, otulił się futrem i, nim pozostali skończyli jeść,
zasnął kamiennym snem.
- Już pora spać? - zdziwił się Ailo, który nie czuł
jeszcze znużenia.
Z wyraźną ulgą przyjął wyjaśnienie dorosłych, że je-
141
śli nie chce, nie musi się jeszcze układać do snu.
- Podziwiam go... - przyznał później Mikkal, gdy ra
zem z Raiją leżeli przytuleni i prowadzili szeptem jed
ną ze swych długich nocnych rozmów. - Choć wolał
bym nie żywić dla niego takich uczuć. Ale to silniejsze
ode mnie. W tym człowieku drzemią dwie natury. Wi
działem, jak się męczy, ale nie poskarżył się nawet jed
nym słowem. Mało kto wytrzymałby na jego miejscu.
- Masz rację, to nie jest taki sobie żartowniś - od
parła cicho Raija. - Udaje beztroskiego wesołka, ale
tak naprawdę jest wrażliwy i bystry.
- Sądzisz, że to wszystko jest grą?
Raija wtuliła policzek w ramię ukochanego.
- Nie wszystko, ale większość. Może on sam nawet
nie zdaje sobie z tego sprawy?
- Nie wiem, co mam o nim myśleć. Denerwuje
mnie, wydaje mi się czasem taki płytki, dziecinny...
Nawet Matti zachowuje się bardziej dojrzale.
Raija, rozbawiona, pocałowała go w nos.
- Pozwól, że zgadnę, Mikkalu... Jesteś zazdrosny!
- Może... - wymamrotał i musnął wargami kąciki jej
ust. - Marzy mi się letni las pełen tajemnic. Pagórki
pokryte miękkimi kępkami mchu, gdzieniegdzie obsy
pane liśćmi. Brzozy wystawiające ku niebu swe gałę
zie. 1 my, tylko we dwoje! Prócz nas żywej duszy przy
najmniej w odległości trzech dni wędrówki.
- Nawet nie muszę pytać, co też chciałbyś tam ro
bić - odrzekła szeptem i zaśmiała się cicho.
- Czy to źle, że pragnę cię tylko dla siebie? - zapy
tał, przytulając ją mocniej. - Jestem normalnym męż
czyzną.
Raija uśmiechnęła się.
142
Pocałowała go w policzek i ugryzła leciutko w ramię.
Mikkal spał zawsze w samych kalesonach, z nagim tor
sem. Ona kładła się tylko w najcieńszej koszuli.
Nie wypuszczając jej ze swych silnych ramion, ob
rócił się tak, że znalazła się pod nim.
- Jesteś najpiękniejsza na świecie, Raiju - powie
dział takim tonem, jakby właśnie to odkrył.
Serce zabiło jej mocniej. Z uśmiechem gładziła jego
plecy i szeroki tors. Koniuszkami palców zakreślała kół
ka na jego ciele, doprowadzając go do szaleństwa. Płonął.
Powoli pochylił się nad nią i pocałował.
Raija przywarła do niego, spragniona pieszczot. Tę
skniła za jego dłońmi, które potrafiły pobudzić ją tak,
że drżała z pożądania.
Mikkal oderwał się od jej warg i uśmiechnął poro
zumiewawczo. Nie potrzebowali słów.
Jej ciało tuliło się do jego ciała, za żadne skarby nie
chciała utracić tej bliskości.
- Jeszcze obudzimy pozostałych - wyszeptał ostrze
gawczo Mikkal.
- Potrafisz na tym poprzestać? - zapytała, a wyzwanie,
które usłyszał w jej głosie, tym mocniej go podnieciło.
- Nie, skarbie. A ty?
Uśmiechnęła się przepełniona miłością.
- Dotykaj mnie - poprosiła. - Pieść mnie, żebym
rozpaliła się jak pochodnia. Zamknij oczy i wyobraź
sobie, że jest lato i leżymy w lesie, o którym tak ma
rzysz. Wyobraź sobie, że jesteśmy tu zupełnie sami.
- Gdybym to zrobił, błagałabyś mnie, żebym się
uspokoił - mruknął cicho. - Podskakiwałabyś nerwowo
przy najlżejszym trzasku ognia w palenisku, a gdyby
Matti zakasłał przez sen, dostałabyś chyba ataku serca...
143
- To może wybierz trochę łagodniejsze pieszczoty.
- Takie jak te?
Mikkal rozchylił na bok poły cienkiej koszuli, po
czym ujął w dłonie miękkie, krągłe piersi Raiji. Gła
dził je, z uśmiechem wpatrując się w twarz ukochanej.
Pokiwała głową w milczeniu.
Jej ciało już całkiem mu się poddało. Mikkal uśmiechał
się, odkrywając w sobie całe pokłady czułości i miłości do
tej jedynej. Nagle wydało mu się, że dotąd jeszcze nigdy
nie zdołał w pełni wyrazić, jak bardzo ją kocha.
Zbyt mało czynów, bo cóż znaczą słowa...
Nawet miłosny akt bladł w porównaniu z tym ogro
mem uczuć, jakie nim zawładnęły.
Poruszył się i musnął leciutko palcami twarde bli
zny, z powodu których, co teraz wydawało mu się cał
kiem niepojęte, omal jej nie odrzucił. Nie mógł znieść
ich widoku, bo przypominały mu o jej cierpieniu
i o okropnościach, przez jakie przeszła. Ale to prze
cież nadal była Raija, jego Mały Kruk, kobieta, którą
ukochał ponad wszystko na świecie!
Nadal pożądał tylko jej.
Futro, którym się okrywali, niemal całkiem się
z nich zsunęło. Poprawili je, a potem ich dłonie znów
odnalazły własne ścieżki.
Mikkal pogładził lekko uda Raiji. Przyjmowała jego
pieszczoty i nakłaniała do dalszych, coraz śmielszych...
Jęknęła cicho, kiedy poczuła na brzuchu jego mę
skość. Jej palce wiedziały, czym go uradować.
On tymczasem sunął dłońmi w dobrze sobie znane
rejony.
Mikkal potrafił swoimi pieszczotami wyzwolić
w Raiji nieporównywalny do niczego żar.
144
Gra miłosna innych mężczyzn, których miała, była
nierzadko bardziej wyrafinowana, jednak uczucie, ja
kim darzyło się nawzajem tych dwoje, rozpalało sil
niej niż najwymyślniejsze sztuczki miłosne. To do
Mikkala tęskniła, jego pożądała, a nie jakiegoś pierw
szego lepszego kochanka.
- Pragniesz mnie? - zapytał, szepcząc jej miłośnie
wprost do ucha, a gdy dotknął go leciutko czubkiem
języka, gorące prądy rozeszły się po całym jej ciele.
Nic nie mówiąc, uniosła biodra i otworzyła się przed
nim.
Czuła, jak drży podniecona i porywa go za sobą, na
dając coraz szybszy rytm.
Zanurzając palce w jego czarnych gęstych włosach,
przyciskała go mocno i dobrze wiedziała, że tak jak
i ona bliski jest spełnienia.
Odnalazł jej usta, a od pocałunku, gwałtownego
i przepełnionego namiętnością, nad którą nie dało się
już dłużej zapanować, omal nie spłonęli.
Mikkal objął dłońmi jej krągłe pośladki i poczuł, jak
jej uda zamykają się wokół jego bioder. Przywarła do
niego, jakby chciała się stopić z nim w jedno. Leżał ci
cho, a ona drżała w ekstazie. Jęknęła i pogryzła do
krwi jego wargi. Wbiła się palcami w jego ramiona.
Poruszała się jak fale przypływu. Uwielbiał na to
patrzeć! Jej ciemne oczy ciemniały jeszcze bardziej,
a na twarzy malowało się całkowite oddanie.
A on spełnił niemą prośbę ukochanej, aby stali się
jedno.
- Mógłbym żyć tą chwilą, póki nie dotrzemy na
miejsce - wyszeptał znużony.
Rai ja pocałowała go lekko w policzek.
145
- Nie mógłbyś, ja też nie.
Zasnęli nasyceni miłością i szczęściem. Cieleśnie
i duchowo zjednoczeni.
Aleksanteri przebudził się i nie mógł już zasnąć. Sły
szał ich... Zrozumiał, że z takim uczuciem nikt nie mo
że się zmierzyć.
I pożałował, że nie zamarzł na śmierć podczas śnież
nej burzy.
1
10
Reijo wiosłował w stronę lądu spokojnie i miarowo.
Knut i Maja, oparci o burtę, wpatrywali się w wodę.
Maja wychylała się nieostrożnie, ale Reijo, zamiast ją
nieustannie upominać, usiadł tak blisko, żeby zdążyć
ją przytrzymać, gdyby okazało się to konieczne. Do
dziewczynki nie docierały bowiem żadne upomnienia,
a najlepszą nauczką był strach. Próbowała wszystkie
go, póki nie poparzyła sobie palców. Ale nawet wtedy
za nic w świecie nie przyznałaby się do tego, że postą
piła źle albo że popełniła błąd.
Po takich niemiłych zdarzeniach stawała się ostroż
niej sza, ale nigdy nie ustąpiła.
- Potrzebne nam te ryby? - zapytała, kręcąc się nie
spokojnie. Z pogardą kopnęła drobne dorsze, jakie
udało im się złowić.
- Tak - odrzekł Reijo.
- Teraz? Przecież niedługo jarmark. Sprzedasz skó
ry i będziesz bogaty. Nie będziemy wtedy już musieli
jeść ryb.
Upodobania kulinarne Mai nie pasowały do ubogiej
osady nad fiordem.
- Ryby są smaczne - stwierdził Knut, za co został
obdarzony przez siostrę pogardliwym spojrzeniem.
- Fuj! - rzekła tylko, a jej twarz przypominała gra
dową chmurę.
147
Dobry Boże, pomyślał w duchu Reijo. Jak sobie
z tym poradzę? Dzieci dorastają. Są tak różne jak
ogień i woda. Powinienem traktować je jednakowo,
sprawiedliwie. Staram się je dobrze wychować, ale
z Mają chyba mi się to nie uda. I tak pójdzie własną
drogą. Obojętnie, do czego będę próbował ją nakłonić.
Dobry Boże, pozwól Raiji wrócić. Zachowaj ją przy
życiu i spraw, by nas odnalazła! Sam nie dam rady. Po
za tym chciałbym żyć własnym życiem.
Daleko u wejścia do fiordu Maja dostrzegła niewiel
ki punkt.
- Czy to Rosjanie? - zapytała z cieniem zaintereso
wania w głosie.
Bywało, że odzywały się w niej wspomnienia z cza
su spędzonego na rosyjskim statku z żaglami. Jakieś
strzępy zdarzeń, niczym bajka. Dziewczynka sama nie
była pewna, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę.
Czasem wspominała mężczyznę, który dowodził
wszystkimi. Mówiła, że był miły, i opowiadała o pięk
nych przedmiotach, jakie posiadał. A potem na długo
zapominała o wszystkim...
Niedawno jednak do ich fiordu przypłynęły dwie ro
syjskie szkuty. Reijo kupił od Rosjan mąkę na całą zimę.
Wziął ze sobą Maję, która nie kryła swego rozcza
rowania. Podstarzali szyprowie, z którymi jej opiekun
dobijał handlu, w niczym nie przypominali przystoj
nego kapitana ze wspomnień.
- Nie ma tu nikogo więcej? - pytała w kółko. - Mu
si tu być ktoś jeszcze. Może tamten schował się gdzieś
pod pokładem? Przecież to on wszystkimi dowodzi!
Reijo kosztowało wiele czasu i cierpliwości, żeby
wytłumaczyć dziewczynce, że do ich wybrzeży przy-
148
pływa wiele statków i jeszcze więcej rosyjskich mary
narzy. Może jej kapitan minął ich osadę, nie przybija
jąc do brzegu? Może już przestał przypływać w te stro
ny? A może przypłynie kiedy indziej?
Reijo wierzył, że dziewczynka zapomni, ona jednak
znowu wpatrywała się tęsknie w widoczne w oddali
żagle i znów zapytała o to samo:
- Jak myślisz, Reijo, czy to nasz Rosjanin?
Nie mógł jej powiedzieć nic poza tym:
- Nie wiem. Zobaczymy, Maju. Zobaczymy.
Kiedy wieczorem dzieci ułożyły się do snu, wiedział
już, że tym razem przypłynęła właściwa szkuta:
„Sankt Nikołaj".
Reijo nie znał rosyjskiego alfabetu, choć słyszał, że
nazywany jest cyrylicą, ale poznał znaki widniejące na
burcie i wiedział, co oznaczają.
Co prawda sama nazwa jeszcze niczego nie dowo
dziła, bo przeszło połowa rosyjskich łodzi, które wi
dział, nosiła nazwę różnych świętych. W głęboko reli
gijnej Rosji wydawało się to zupełnie naturalne.
Szczególną popularnością cieszył się opiekun żegla
rzy, święty Mikołaj. Właścicielom zdawało się, że na
zywając statek jego imieniem, zapewniają sobie dodat
kową opiekę i wsparcie.
Dotąd Rosjanie nigdy nie pojawiali się w porze jarmar
ku. Reijo obawiał się, że ich obecność nie zostanie dobrze
przyjęta przez kupców z wybrzeża i znad Zatoki Botnic-
kiej, którzy obawiali się dodatkowej konkurencji. Nie bę
dą się spokojnie przyglądać zacumowanej w fiordzie
szkucie, na której Rosjanie zechcą zbijać ceny.
Reijo zadrżał, kiedy przypomniał sobie podobną sy
tuację w osadzie na wybrzeżu, gdzie mieszkali z Ra-
149
iją. Aleksiej został postrzelony właśnie dlatego, że
chciano wystraszyć Rosjan i nakłonić ich, by wycofa
li się z handlu. Reijo nie przypuszczał, by to samo mo
gło powtórzyć się tutaj, jednak przy tak dużym zbio
rowisku ludzi wszelkiego autoramentu wszystko było
możliwe. W najbliższym tygodniu, kiedy trwać tu bę
dzie targ, przybędzie także pastor i ktoś z władz. Ża
den kłopot rozdmuchać nienawiść wobec obcych. Re
ijo wiedział to lepiej niż ktokolwiek inny.
Tutejsi ludzie nadal pamiętali Raiję. Kiedy powrócił
z jej dziećmi w te strony, z trudem skrywali złośliwą
satysfakcję. Żaden z mieszkańców wioski nie okazał
nawet cienia współczucia. Nawet wówczas, gdy powie
dział im, że Raija nie żyje.
- Jak kto sobie pościele tak się wyśpi - drwili.
Reijo żył jakby w zawieszeniu. Miał swą chatę na
przylądku, łódź, dzieci. Czasami nachodziła go jednak
przemożna ochota, żeby porozmawiać z kimś doro
słym, i wtedy musiał wyrwać się z domu...
Zwykle kończyło się na tym, że wypijał parę szkla
neczek wódki w towarzystwie mężczyzn, którzy tak
że potrzebowali wytchnienia.
Nie znajdował jednak u nich zrozumienia. Dlatego
właściwie nigdy tak naprawdę nie rozmawiali ze sobą.
Co prawda gawędzili o dawnych obyczajach, a ten i ów
się głośno przechwalał, ale to Reijo nie wystarczało.
Za każdym razem przeżywał to samo rozczarowa
nie. Przysięgał sobie, że więcej się to nie powtórzy, ale
dobrze wiedział, że to nieprawda. Z kobietami w ogó
le się nie spotykał.
Wydawało się mu, że już uporał się z rozpaczą po
śmierci ukochanej, którą poznał w portowym mieście
150
na południu kraju. Pamięć o niej nie sprawiała mu już
takiego bólu. Przypominał sobie najpiękniejsze spę
dzone z nią chwile, ale z czasem nabrał przekonania,
że mógłby pokochać inną równie gorąco, gdyby tylko
trafiła mu się taka szansa.
Trudniej było mu myśleć o Raiji. I to nie dlatego,
że kochał ją w ten sam sposób co kobietę w Bergen.
Trudno wyrazić, jak bardzo był przywiązany do Ra
iji. Ta dziewczyna nigdy nie stanie się mu obojętna.
Bolało go, że nie wie, co się z nią dzieje, że od dwóch
lat nie daje znaku życia.
Czasami nachodziła go przemożna chęć, by spako
wać wszystko i wyjechać razem z dziećmi. Gdziekol
wiek. Ale nie mógł, bo przecież tutaj Raija będzie ich
szukać, kiedy wróci.
Tak bardzo chciał, żeby wróciła, ale wolał nie my
śleć, co będzie potem. Nadal byli małżeństwem. Wzię
li ślub z rozsądku i dla dokumentu, ale ich związek
opierał się na głębokiej przyjaźni, która, jak mieli na
dzieję, nigdy nie wygaśnie.
Dobry Boże, jak bardzo byli krótkowzroczni.
Na szkucie zapaliło się światło.
Ma tam popłynąć? Wejść na pokład i powiedzieć,
że nie chce nic kupić, że szuka jedynie szypra o imie
niu Jewgienij?
Takich rzeczy się nie robi, nawet jeśli ktoś jest bar
dzo spragniony kontaktu z innymi ludźmi.
Mimo to Reijo wstał jak w amoku i ubrał się szyb
ko w obawie, że może się rozmyślić.
Wytłumaczył sobie, że robi to dla Mai, ale w głębi
duszy wiedział, że i dla niego jest to równie ważne.
Niebo było pogodne, a morze spokojne. Gwiazdy
151
mrugały ku niemu jak dobre znajome. Reijo co noc pro
wadził długie z nimi rozmowy, po to żeby nie wyjść
z wprawy. Pewnie już niewiele brakuje, żeby zwariował.
Mówił trzema językami, zawsze przychodziło mu
to z łatwością. Nie chciał zatracić tej zdolności, a po
za tym teraz bardziej niż zwykle tęsknił do rozmowy
z człowiekiem z krwi i kości.
Jakim był głupcem, rezygnując z Raiji. Przecież
Mikkal nie ma do niej prawa. To on, Reijo, jest jej mę
żem, ma na dowód odpowiedni dokument. Pamiętał
te noce w jej objęciach: jak cudownie było wtulić
twarz w jej miękkie piersi i zapomnieć o całym świe
cie. Co też go podkusiło, żeby zrezygnować z Raiji?
Ale przecież, gdyby sytuacja się powtórzyła, uczy
niłby to samo.
Nawet zdając sobie już sprawę z tego, jaka go cze
ka samotność.
Burta żaglowca wyrosła przed nim jak wysoka ska
ła sięgająca niemal do gwiazd.
- Ahoj! - krzyknął, wiedząc, że ktoś na pokładzie
pełni wachtę. Zresztą słyszał głosy, pojedyncze słowa
i śmiech.
Wspólnota.
Kula, jaką czul w piersiach, zdawała się coraz bardziej
mu ciążyć, ciągnęła go w głębię. W dół, na samo dno.
Przez reling ktoś się wychylił i oświetlił go blaskiem
lampy.
Reijo nie przyswoił sobie zbyt wielu rosyjskich słó
wek w czasie gdy mieszkał na wybrzeżu, ale potrafił
się przywitać.
- Zdrawstwujtie - zawołał, starając się, by jego głos
zabrzmiał serdecznie. - Jest wasz kapitan?
152
Mężczyzna na górze zmarszczył czoło, ale zaraz na
jego twarzy pojawił się uśmiech, a z ust popłynął po
tok słów w niezrozumiałym języku. Marynarz na mo
ment zniknął, po czym wychylił się ponownie i spu
ścił Reijo sznurową drabinkę.
Gestem pokazał, żeby rzucił mu linę cumującą. Re
ijo zrobił, co kazał marynarz, i zręcznie wspiął się po
drabince na pokład.
Marynarz przywitał go serdecznie, uścisnął mu dłoń
i ucałował w oba policzki.
Reijo uśmiechnął się z równą serdecznością.
Skierowano go do eleganckiej kajuty. Marynarz, ge
stykulując, wyjaśnił coś siedzącemu przy prostym sto
le mężczyźnie, po czym wycofał się i zamknął za sobą
drzwi. Mężczyzna spojrzał na przybysza z zaintereso
waniem i pozdrowił go po rosyjsku. W jego wzroku
czaiło się pytanie.
Reijo odpowiedział po lapońsku:
- Zdaje się, że jesteś bratem Aleksieja...
Mężczyzna skulił się na dźwięk tego imienia, a Re
ijo uderzyła nagle myśl, że ten człowiek wygląda na
tak samo zmęczonego i samotnego jak on sam.
- Nazywam się Jewgienij Byków - odrzekł spokoj
nie. - A ty...?
- Reijo Kesaniemi, mąż Raiji.
Słowa podziałały jak cios pięścią. Rosjanin zapadł
się w sobie i przymknął powieki. A potem poderwał
się z trzęsącymi się rękami.
- Czy ona ma się dobrze? Jak mogłeś ją zostawić?
- Raija mi wybaczyła - uciął Reijo. - Mogę usiąść?
Pokiwał głową.
Reijo opadł na stołek po drugiej stronie ławy. Męż-
153
czyźni mierzyli się wzrokiem. Nie od razu przypadli
sobie do gustu.
- Musiałem tu przypłynąć - rzekł Reijo. - Musia
łem sprawdzić, czy tym razem to twoja szkuta zawi
nęła do nas.
- Dlaczego?
- Jestem to winien pewnej małej dziewczynce, któ
ra często o tobie opowiada. Za każdym razem, kiedy
przypływają tu rosyjskie statki, ożywają jej wspomnie
nia. A niewiele wydarzeń ze swego krótkiego życia lu
bi sobie przypominać.
- A Raija?
Reijo, roztrzęsiony, nabrał powietrza w płuca i za
cisnął mocno dłonie oparte o blat.
- Nie przybyłbym tu, gdyby była ze mną. Od
dwóch lat jestem sam.
- Umarła? -Jewgienij potrząsnął głową z niedowierza
niem. To nie może być prawda, przeleciała mu przez gło
wę gorączkowa myśl. Jakiej nadziei może się uczepić, je
śli jej już nie ma? Czy już na zawsze będzie potępiony?
- Myślę, że żyje - odparł Reijo. - Ale musiała ucie
kać. Została oskarżona o uprawianie czarów i groziło
jej spalenie na stosie.
Jewgienij wpatrywał się niemo w Reijo, ale w jego
spojrzeniu kryło się żądanie, by usłyszeć całą prawdę.
Reijo opowiedział wszystko, co wydarzyło się od
chwili, kiedy Raija opuściła pokład „Sankt Nikołaja"
i zeszła na ląd.
- Jest sama?
Reijo zaprzeczył.
- Raija nie opowiadała ci o Mikkalu?
Teraz rosyjski szyper pokręcił głową przecząco.
154
- Mikkal jest ojcem Mai - wyjaśnił Reijo. - I pierwszą
miłością Raiji. Zresztą powinien pozostać jedyną. Nie
mogli o sobie zapomnieć. Raija jest w najlepszych rękach.
- A jeśli ona nigdy nie wróci?
Reijo uśmiechnął się zmęczony i wzruszył ramionami.
- Wróci. Znam dobrze Raiję. Nie porzuci swoich
dzieci, a one są u mnie.
Jewgienij wstał i zaczął krążyć po kajucie. Reijo ro
zejrzał się wokół. Zobaczył piękne przedmioty, o któ
rych tak chętnie opowiadała Maja, i zrozumiał, że to
wnętrze musiało na niej zrobić wielkie wrażenie.
Wszystko zdawało się takie niesamowite, pochodziło
z dalekiego świata, o którym mogła tylko marzyć. Ma
ja była bardzo wrażliwa na piękno. Reijo nie miał po
jęcia, po kim to odziedziczyła, Raija bowiem nigdy nie
przywiązywała wagi do rzeczy, piękna szukała raczej
w naturze i w ludziach niż w przedmiotach. A Mikkal
nigdy nie troszczył się o to, by coś posiadać.
- Dlaczego się tak dla niej poświęcasz? - zapytał
Jewgienij z żarem. - Co jest w niej takiego, co spra
wia, że mężczyźni tracą dla niej głowę? Mój brat mógł
mieć każdą kobietę, wystarczyło, by skinął palcem, ale
on pragnął tylko jej. Oszalał na jej punkcie.
- Raija to Raija - odparł Reijo. - Zresztą ona uczy
niłaby dla mnie to samo. Ludziom bliskim swemu ser
cu odda wszystko, zapominając o sobie. Ona nie robi
niczego połowicznie i jest bezgranicznie uczciwa. To
mój najlepszy przyjaciel.
- Przyjaciel? - Jewgienij uniósł w zdumieniu brwi.
- A co z miłością?
- Myślałem kiedyś, że kocham Raiję. To prawda, da
rzę ją ogromnym uczuciem, ale to nie jest miłość.
155
Przez wiele lat wmawiałem sobie, że to ta jedyna. Po
nieważ wszyscy wokół ją ubóstwiali, ja nie chciałem
być gorszy. Trwało to tak długo, póki nie zrozumia
łem, że miłość i przyjaźń to dwie różne sprawy.
Jewgienij potrząsnął głową, patrząc z niedowierza
niem na siedzącego przed nim mężczyznę, który był
mężem Raiji, a utrzymywał, że jest jej przyjacielem.
- To prawda, że z nikim nie rozmawiałem tak szcze
rze jak z nią - przyznał w końcu. - Wtedy też nazy
wałem to przyjaźnią, ale teraz sam nie wiem, jak na
zwać moje uczucie do niej.
- Czy przez nią zabiłeś Aleksieja? - zapytał Reijo
wprost. Przypomniał sobie, jakie opowieści krążyły
w osadach nad morzem. Razem z Mikkalem opłynęli
całe wybrzeże, zawijając do każdego fiordu i każdej
zatoczki w poszukiwaniu Raiji. Usłyszeli od ludzi, co
się wydarzyło.
- To był nieszczęśliwy wypadek. - Jewgienij powie
dział to z trudem. Nie miał pojęcia, skąd ten człowiek
wie o tym. On sam nie rozmawiał na ten temat z ni
kim poza Raiją.
Kiedy powrócił do Archangielska, jego milczenie
sprawiło, że napiętnowano go jako mordercę, brato
bójcę.
- To był wypadek, Aleksiej sam go spowodował. Ale
ja ciągle obwiniam siebie o to, co się stało... Niekiedy
wydaje mi się, że naprawdę mógłbym go zabić. Cięż
ko nieść takie brzemię.
- Przepraszam, nie powinienem był pytać. Zacho
wałem się jak gbur. Ale odwykłem od ludzi.
- Doskwiera ci samotność?
Reijo przytaknął.
156
- No to jest nas dwóch - uśmiechnął się blado Jewgie
nij. Coraz bardziej lubił tego Fina, jedyną więź łączącą
go z Raiją. - Sądziłem, że ona tu jest. Ciągle mam nadzie
ję, że ją spotkam. Nie odzyskam spokoju, póki z nią nie
porozmawiam... - Zamilkł, a po chwili podjął na nowo:
- Mam kłopoty. Może mogłaby mi pomóc, nie wiem.
- Jeśli mogę być ci pomocny...
Rosjanin pokręcił głową stanowczo.
- Dziękuję, ale nie. Nie podzielę się tym z nikim
prócz niej. Nie mogę o tym rozmawiać.
Reijo zaakceptował to.
- Wypijesz ze mną szklaneczkę? - zapytał Jewgienij.
- Jestem samotny, dawno z nikim nie rozmawiałem.
- Tak samo jak i ja - uśmiechnął się Reijo i z na
maszczeniem wziął do ręki ciężki kielich, który podał
mu szyper. Domyślił się, że trzeba go chwycić za cien
ką nóżkę. Własne palce wydały mu się niezgrabne, ale
opanował się. Nabożnie spoglądał na maleńkie kwiat
ki szlifowane w szkle. Nie mieściło mu się w głowie,
jak można coś takiego zrobić.
Jewgienij nalał rumu.
- Wasz bimber jest lepszy od naszego - uśmiechnął
się. - Wymieniamy go na rum.
Przepił do Reijo i wychylił kieliszek. Reijo uczynił
to samo. Otoczenie, piękny kielich, rum, wszystko to
sprawiło, że poczuł się, jakby się znalazł w innym
świecie. A tymczasem dzieliło go ledwie kilka uderzeń
wioseł od chaty na przylądku.
Obudziła się w nim dawna tęsknota za dalekimi
stronami, za przygodą, niezwykłymi przeżyciami
i sprawami, o których nawet nie miał pojęcia.
Gotów był umrzeć, by stać się częścią tego świata.
157
Wypił do dna. Spojrzał na kajutę przez szlifowane
w delikatnym krysztale kwiatki. Tego świata dane by
ło jemu - Kwenowi - ledwie zasmakować, tak jak te
go złocistego płynu w kieliszku.
Tak naprawdę jego miejsce było w zbudowanej
z bali chacie. Musiał chwytać za wiosła, żeby zarobić
na swój powszedni chleb.
Taka była jego codzienność. Zabrakło w niej miej
sca dla marzeń.
- Mówiłeś o Mai, prawda? To ona o mnie pyta?
Reijo potwierdził.
Rosjanin uśmiechnął się, a jego ponura twarz zła
godniała.
- To dziwne dziecko - powiedział. - Byłem pewien,
że mnie znienawidzi, a ona tymczasem uznała mnie za
dobrego wujaszka. Natomiast nigdy nie zaakceptowa
ła Aleksieja. Nie wiedziałem nic o dzieciach. Dzięki
niej zrozumiałem, że je lubię. - Na chwilę zapadła ci
sza, a potem Jewgienij mówił dalej: - Marzę o tym, że
by mieć własne dzieci, syna, córkę. Kiedy sobie je wy
obrażam, mają twarze jej dzieci. Przeraża mnie to.
Reijo nie wiedział, co odpowiedzieć. Bo ten mężczy
zna odkrył przed nim najskrytsze zakamarki swej du
szy. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo
się odsłonił.
- Maja na pewno się ucieszy, jeśli nas odwiedzisz.
Zapewne chętnie też obejrzałaby szkutę.
Jewgienij ocknął się z zamyślenia.
- To nie jest ta sama szkuta - rzekł. - Poprzednia
nie należała do mnie, ta jest moją własnością. Ale wy
glądają oczywiście podobnie. Urządziłem tu wszystko
tak, żeby mi przypominało tamtą.
158
Żył wspomnieniami.
Reijo zastanawiał się, czy ten mężczyzna naprawdę
kochał Raiję, czy też wspomnienia obudziły w nim to
chore marzenie o miłości.
Nie mógł jednak o to zapytać.
- Odwiedzę Maję. - Twarz Jewgienija rozjaśnił
uśmiech. Teraz widać było, jak bardzo jest podobny
do Aleksieja. - Odwiedzę dzieciaki i przyniosę im ty
le cukierków, że starczy im do końca życia. - Roze
śmiał się na tę myśl. A uchwyciwszy wzrok Reijo,
dodał: - Dziękuję, że przyszedłeś. Rozmowa z tobą do
brze mi zrobiła. Zyskałem pewność, dzięki tobie mam
się na co cieszyć.
Jewgienij odprowadził gościa na pokład. Zanim Re
ijo zszedł po drabince do swej łódki, wskazał Rosjani
nowi swoją chatę.
Nad samym brzegiem nadal przeważały ziemianki.
- Przyjdę - zapewnił Jewgienij.
Kiedy Reijo wiosłował w stronę lądu, było mu lżej
na sercu.
Zrobił to dla Mai, ale równie wiele zyskał sam na
tym spotkaniu.
Jewgienij odwiedził ich, jak obiecał. Nie robił wo
kół siebie szumu. Mimo że był właścicielem szkuty
i szyprem, sam przypłynął łódką do brzegu.
Reijo nie wspomniał dzieciom o tym, że był na stat
ku. Póki co nie chciał rozbudzać w nich nadziei. Co
by to było, gdyby Jewgienij nie dotrzymał obietnicy?
Ale kiedy zobaczył, że z żaglowca została opuszczo
na na wodę szalupa, do której wchodzi tylko jeden
człowiek, zwołał dzieci.
159
- Pamiętasz, Maju, jak rozmawialiśmy o rosyjskiej
szkucie, która wczoraj wpłynęła od fiordu?
Pokiwała głową.
- Wieczorem, kiedy już spaliście, powiosłowałem tam...
- Byłeś na pokładzie? - Knut przybliżył się. - Cze
mu nie wziąłeś nas ze sobą?
- Było już późno, poza tym nie wiedziałem, czy to
ten sam statek. - Reijo nabrał oddechu. Kątem oka do
strzegł, że Jewgienij wciąga łódź na brzeg. - Okazało
się, że nie tą szkutą płynęliście...
Rozczarowanie niczym woal zamgliło ich oczy.
- Ale za to jest ten sam kapitan - dokończył Reijo.
Minęło kilka chwil, zanim to do nich dotarło. Ida
nic nie rozumiała.
- Kapitan właśnie przyszedł się z wami przywitać.
Przepychali się do drzwi, bo każdy chciał je otwo
rzyć pierwszy, i omal nie przewrócili Jewgienija, któ
ry właśnie wchodził do izby.
Ukucnął, roześmiany, i pozwolił się wyściskać całej
trójce. Elise, trochę zawstydzona, pocałowała go szyb
ko, po czym zarumieniona spuściła wzrok.
Reijo przypomniał sobie matkę dziewczynki, Evę,
do której Elise coraz bardziej się upodabniała. Na
pewno wyrośnie na piękną dziewczynę. Czuł, że
w przyszłości może się to stać przyczyną konfliktów
między Mają a jej przybraną siostrą.
Reijo wziął na ręce swoją córkę i podszedł do Ro
sjanina, który, przemawiając wesoło, rozdawał dzie
ciom torby ze słodyczami, wielkie jak pół worka z mą
ką. Takie przynajmniej wydawały się maluchom.
- Tylko nie zjedzcie wszystkiego na raz - upominał
Reijo, choć wiedział, że i tak go nie posłuchają.
160
Domyślał się, że trudno je będzie dziś namówić na
kolację i że nie uniknie kłopotów z bolącymi brzucha
mi późnym wieczorem. Otoczyły kołem Jewgienija,
póki nie rozdał im toreb z cukierkami, a potem wyco
fały się i ukryły za domem. Usiadły grzecznie i zaspo
koiwszy apetyt na słodycze, weszły po cichutku do
chaty i szybko prześliznęły się do swej izby, w której
zapadła podejrzana cisza.
Jewgienij chłonął widok roztaczający się z okien.
Plaża, rzeka wpływająca do fiordu, skały schodzące do
wody.
- Tutaj mieszkaliście? - zapytał.
- To dom mojego ojca - wyjaśnił Reijo. - Raija
mieszkała kawałek dalej stąd, nad rzeką. Chata stała
wśród drzew bardziej w głębi lądu. Raija nie lubiła wy
sokich wzniesień i źle znosiła rozkołysane morze.
Jewgienij uśmiechnął się:
- Zdaje się, że na „Sankt Nikołaju" jej to przeszło.
Ale rzeczywiście, nie przepadała za morzem.
Reijo bez trudu przyszło uwierzyć w jego słowa.
- Stała mi się jeszcze bliższa, kiedy zobaczyłem to
miejsce - rzekł Jewgienij wyważonym tonem. - Może
to zabrzmi trochę niedorzecznie, ale zawsze zdawała
mi się taka odległa, rozmywała mi się w pamięci. I dla
tego nie miałem czym karmić swojej tęsknoty. Myśla
łem wówczas o wszystkich tych miejscach, o których
mi opowiadała, i próbowałem je sobie wyobrazić. Pró
bowałem wyobrazić sobie jej życie. Było to prawie nie
możliwe, ale podtrzymywało mnie na duchu, kiedy
potrzebowałem otuchy.
Reijo zapragnął ofiarować temu mężczyźnie coś, co
nadałoby sens jego życiu. Ale nie mógł.
161
Nie wiedział nawet, czy Raija by potrafiła, choć
Jewgienij święcie w to wierzył.
Będzie wierzył dopóty, dopóki Raija nie zniszczy
jego marzeń albo ich nie umocni.
Jeśli Jewgienij nigdy nie odnajdzie Raiji, do końca
życia tkwić będzie w próżni.
Reijo bliski był zadania Jewgienijowi tego samego
pytania, które usłyszał od niego poprzedniego wieczo
ru: Co takiego jest w Raiji, na czym polega ten jej ta
jemniczy urok?
Ale chyba nikt nie potrafiłby tego wyjaśnić. Zdawał
sobie z tego sprawę, choć do końca nie był pewien.
Raija była po prostu sobą.
- Zostaniesz tu długo? - zapytał, żeby zmienić temat.
- Nie mamy nic na sprzedaż - uśmiechnął się Jew
gienij. - Moi ludzie nie pojmują, dlaczego nie wraca
my. Są niespokojni, chcą płynąć z powrotem do żon
i kochanek.
- Możecie narazić się na kłopoty, jeżeli kupcy po
myślą, że przypłynęliście na jarmark z towarami...
Jewgienij pokiwał głową zamyślony.
- Nie pomyślałem o tym. Tak, rzeczywiście, odpły
niemy, ale najpierw muszę się napatrzeć na to miejsce...
Cokolwiek by Reijo powiedział, nie uśmierzyłoby
to i tak cierpienia tego mężczyzny.
- Pokażę dzieciakom „Sankt Nikołaja". Może im się
spodoba.
Reijo przytaknął.
Wizyta Rosjanina stanowiła urozmaicenie szarej co
dzienności. Dla nich wszystkich.
11
Dotarli do miejsca, gdzie dolina się rozszerzała, i ich
oczom ukazał się widok na fiord. Na Raiji krajobraz
ów wywarł tak silne wrażenie, że odwróciła się gwał
townie i odeszła na bok.
- Pięknie tu - odezwał się Matti. - Chociaż wyobra
żałem sobie bardziej otwartą przestrzeń. -1 rozwarł sze
roko ramiona, jakby chciał pokazać, o co mu chodzi.
- Raija zawsze narzekała, że te piętrzące się nad wo
dą szczyty trzymają ją w żelaznym uścisku - uśmiech
nął się Mikkal.
- Ale las niczym się nie różni od tego w naszych
stronach.
Matti zmrużył oczy i zapatrzył się w zielone pasmo
ciągnące się wzdłuż doliny aż po sam fiord.
- To sosny - wyjaśnił Mikkal. - Niemal takie same
jak w Finlandii. Chyba dlatego fińscy przesiedleńcy
czują się tu jak w domu, mimo że szczyty zasłaniają
widok i nie przepuszczają słonecznych promieni.
Aleksanteri także po raz pierwszy znalazł się w tych
stronach. Nigdy nie ciągnęło go nad fiord Lyngen, bo
i cóż miał do roboty w tych stronach. Zresztą nie prze
padał za górami.
- Wątpię, czy zasnę tu spokojnie - oznajmił. - Nie
mogę się oprzeć wrażeniu, że jakieś górskie trolle
przez cały czas nie spuszczają nas z oczu...
163
Raij a, zatoczywszy koło, wracała powoli. Podeszła
do Mikkala i wsunęła rękę w jego dłoń. Już dawno nie
czuła się taka bezradna.
Przytłoczyły ją wspomnienia z przeszłości, te dobre
i te bolesne. Ożyły w niej na nowo z niezwykłą siłą.
Nie musiała nawet przymykać oczu, żeby zobaczyć
obrazy z czasów, kiedy mieszkała w wiosce położonej
u stóp gór.
- Raij u, przecież przeżyłaś tu także dobre chwile -
pocieszał łagodnie Mikkal, głaszcząc ukochaną po
włosach i przytulając, jakby chciał ją osłonić. - Bywa
łaś tu szczęśliwa.
- Ale nie to najbardziej zapada w pamięć - odpo
wiedziała.
Wszystko w niej protestowało przeciwko temu, by
jechać w dół do osady. Bała się nie tylko tego, że spo
tka kogoś znajomego, ale i tego, że zostanie rozpozna
na i pojmana przez żołnierzy.
Poza tym lękała się spotkania z dziećmi, za który
mi tak tęskniła, choć jeszcze większą trwogą napełnia
ła ją myśl, że może ich tu nie zastać.
- One mnie nie poznają, Mikkalu - szeptała, a z jej
twarzy wyzierał strach. - Nie pamiętają mnie!
- Ale Reijo przecież cię nie zapomniał - odparł
trzeźwo Mikkal. - A ja przez cały czas będę przy to
bie. Nie zostawię cię! Nigdy cię nie opuszczę, Mały
Kruku. Nic nie może nas rozdzielić. Nie zrezygnuję
z ciebie.
Słowa ukochanego trochę uspokoiły Raiję, ale
strach nadal tkwił w jej sercu jak cierń.
- Myślałem, że Skibotn jest większe - przerwał im
Matti, spoglądając w stronę fiordu spod przyłożonej
164
do czoła dłoni, a w jego głosie zabrzmiał cień zawodu.
- To, co widzisz, to tylko fragment osady, więk
szość domostw ciągnie się wzdłuż fiordu.
- A gdzie ty mieszkałaś, Raiju?
Dziewczyna pociągnęła brata nieco wyżej i wskazu
jąc ręką, zapytała:
- Widzisz rzekę?
Pokiwał głową.
- Mieszkałam tam, gdzie rzeka tworzy zakole, nie
mal przy samym ujściu do fiordu. Zaraz obok wznosi
się strome zbocze, a z drugiej strony rośnie las. Teraz
śnieg zakrył wszystko i nie widać dokładnie...
Matti uważnie śledził miejsce, które wskazywała
drżącą dłonią.
- Widzę jakiś cień...
- Tak, tam na lewo. To jest chata, którą Kalle zbu
dował razem z Reijo. Nie przypuszczali nawet, że je
den i drugi będzie w niej gospodarzem. Mieszkają tam
teraz pewnie jacyś obcy ludzie, zresztą ja także czu
łam się w niej obco. Wcale mnie tam nie ciągnie.
- A Reijo? Nie wprowadził się tam? - pytał z zapa
łem Matti. Chciał wiedzieć wszystko, co miało jakikol
wiek związek z siostrą.
- Reijo z pewnością by tam nie wrócił. - Raija spo
glądała w dal i wskazując palcem punkt nad samym
fiordem, dodała: - Reijo mieszkał z ojcem na samym
brzegu. Widzisz wrzynający się w morze przylądek?
Antti Kesaniemi wybudował tam pierwszą w osadzie
chatę z bali. Wielu nie podobało się, że Kwen ma lep
szy dom niż miejscowi.
- Chata z bali to przecież żaden zbytek - zdziwił się
Matti.
165
- Dla tych, co mieszkają w ziemiankach, i owszem
- wtrącił się Mikkal.
- To co, jedziemy od razu? - dowiadywał się Matti,
a w jego głosie wyczuwało się zniecierpliwienie. Nie
pojmował, dlaczego Raija zwleka. Zauważył jednak, że
im bliżej byli celu, tym bardziej stawała się niespokoj
na. Po co przeciągać coś, na co czekało się aż dwa la
ta? zastanawiał się.
- A jeśli wieści o procesie o czary dotarły i tu... -
odezwała się Raija. - Jeśli i tu mnie szukają?
- Wątpię - orzekł Mikkal. - Vardo leży daleko stąd.
Tak daleko nie dotrze żadna plotka.
Raija bała się uwierzyć jego słowom. Oddychała
z trudem, a w głowie kołatała jej tylko jedna myśl: Tak
blisko już... tak blisko...
Strach, wielki i drżący, umiejscowił się w okolicach
brzucha. Raija czuła zawroty głowy i mdłości.
Tak bardzo się lękała rozczarowania!
Bardzo możliwe, że w osadzie nie ma ani Reijo, ani
dzieci.
Jednocześnie jednak trudno jej było sobie wyobrazić,
by Reijo powrócił do wioski, gdzie prowadzili sklep.
W ich domu nad morzem zamieszkał przecież Nils.
Reijo nie czul się związany z tamtym miejscem. Je
go prawdziwy dom, z którym łączyło go wiele wspo
mnień, stal w Skibotn.
Poza tym wiedział, że tutaj Raija będzie go szukać.
Ale może się myli...
Zapragnęła odwlec ten moment, choć odrobinę, tak
by jeszcze przez jakiś czas mogła żyć nadzieją.
Tak łatwo zniszczyć marzenia, cienkie i kruche jak
szkło. Pewność może okazać się trudna do zniesienia.
166
- Mikkalu, nie wiem, czy się odważę...
Przytulił ją mocno do piersi i otoczywszy siłnymi ra
mionami, pochylił się nad nią, jakby chciał zasłonić przed
całym światem, chłodem i nieprzyjemnym wiatrem. Jak
by poza nimi dwojgiem nic nie istniało. Wargami dotknął
leciutko czoła Raiji, powiódł po łukach brwi i skroniach.
Poprawił niesforny lok, który opadł jej na oko.
Uspokoiła się i powoli odzyskiwała poczucie bez
pieczeństwa. Ukochany upewnił ją, że nigdy nie bę
dzie zdana wyłącznie na siebie.
- Jesteś silna, maleńka. Odważysz się, jeśli tylko to
sobie postanowisz. Moja Raija poradzi sobie ze
wszystkim. Nie ugniesz karku, Mały Kruku, nawet je
śli inni, z pozoru silniejsi, ulegną.
- Pójdziesz ze mną?
Objął ją, jakby chciał uczynić tak silną i pewną sie
bie, jak o niej mówił.
- Pójdę z tobą, ale tylko ty możesz uczynić to, co
należy.
- Bardzo cię będę potrzebowała, Mikkalu - rzekła
słabym głosem. - Kiedy mnie trzymasz za rękę, czuję
się spokojniejsza.
- Nie jesteś, Raiju, sama. Póki oddycham, zawsze
będę przy tobie. Przecież nigdy tak naprawdę się nie
rozstaliśmy, prawda? Nawet gdy dzieliła nas odle
głość, żadne z nas nie było samo. Póki myśli unoszą
się w przestrzeni jak ptaki, nic nie może nas rozłączyć!
Raija wiedziała, że Mikkal ma rację. Gdyby on po
trzebował wsparcia, nie zabrakłoby jej odwagi. Byłaby
dla niego niczym skała. Ale teraz chodziło o nią samą.
Ze zdenerwowania ugięły się pod nią nogi i ścisnę
ło ją w żołądku.
167
- Tyle rozmyślałam o tym wszystkim - wyszeptała.
- Nocą nie mogłam zmrużyć oka, a dziś przez cały
dzień nawet nie patrzyłam na drogę. W głowie mam je
den wielki chaos. Tak bardzo się boję, Mikkalu. Tak
okropnie się lękam, że one mnie nie poznają. Boję się
swojej reakcji i swoich uczuć. Śmiertelnie lękam się, że...
- ...że zostaniesz odrzucona?
Jak dobrze ją rozumiał!
Przytaknęła w milczeniu.
Prześladował ją okropny koszmar: że dzieci pozna
ją w niej matkę, ale nie zechcą mieć z nią nic wspól
nego. Że potraktują ją jak daleką krewną.
- W tej chwili wszystko wydaje ci się straszne, ale
kiedy zrobisz pierwszy krok, reszta jakoś się ułoży.
Raija zagryzła wargi do bólu.
- Wiem - przyznała w końcu. - Rozum mi to mó
wi, ale serce ściska mi żelazna obręcz....
Oparła policzek o uszyty ze skóry renifera kaftan
Mikkala. Ciepło miękkiego futra dobrze jej zrobiło.
Zapragnęła nagle stać się na powrót beztroskim dziec
kiem nad łagodnymi brzegami rzeki Torne.
- Coraz lepiej rozumiem mojego ojca - wyznała cicho,
a po jej policzkach popłynął strumień łez, zrodzonych
z lęku i cierpienia. - Przez tyle lat go nienawidziłam. Ty
le czasu zmarnowałam w dzieciństwie, pielęgnując w so
bie nienawiść do niego za to, że mnie odesłał z domu.
Nie dochodziło do mojej świadomości, że ojciec uczynił
to dla mojego dobra. Kierowała nim wyłącznie troska
o mnie, sam przeżył piekło, mama chyba też. O tym, że
cierpiałam, nie mógł przecież wiedzieć. On się poświęcił,
złożył ofiarę w imię miłości do mnie...
- Nie możesz porównywać...
168
- Ale porównuję.
Zamilkła na chwilę.
- Tak, porównuję, Mikkalu. Bo moje dzieci także
nie rozumieją, dlaczego opuściłam je na tak długo. Bo
i jak mają zrozumieć? Wiedzą tylko jedno, że matki
nie ma przy nich. Na pewno zastanawiają się, dlacze
go, i same szukają wyjaśnienia. Jestem pewna, że w głę
bi serca czują złość. To naturalne w takiej sytuacji. Nie
chciałabym ujrzeć nienawiści w oczach któregokol
wiek z moich dzieci. Tak bardzo je kocham, Mikkalu.
Nie potrafię żyć ze świadomością, że choć jedno
z nich mnie nienawidzi.
- Mały Kruku, jeśli trzeba, człowiek potrafi wiele
znieść.
- To samo powiedział mi tata dawno, dawno temu.
Dodał też, że kiedyś to zrozumiem.
- One także zrozumieją, kiedy dorosną. Może los ich
oszczędzi i nie będą musiały uczynić tego, do czego był
zmuszony twój ojciec i ty, ale na pewno niejednokrot
nie staną przed trudnym wyborem. Czasem człowiek
musi postąpić wbrew sobie, nawet jeśli serce mu pęka.
- Nigdy nie rozumiałam ojca lepiej niż teraz.
Mikkal nie wypuszczał Raiji z ramion. Stali ciasno
przytuleni, a on czule scałowywał łzy z jej policzków.
- Kiedyś staniemy się, Raiju, prawdziwą rodziną.
Obiecuję ci, znajdziemy prawdziwe szczęście... - Zmu
sił usta do uśmiechu. - Nie pamiętasz, że Elle ci to wy-
wróżyła?
Raija pamiętała słowa starej ciotki Mikkala, ale nie
była już pewna, czy powinna dawać im wiarę.
- Jesteś gotowa pojechać tam teraz?
Mikkal odsunął ukochaną na odległość ramion i po-
169
patrzył na nią badawczo. Zauważył, jak pociemniały
jej oczy, i domyślił się, że nadal trudno jej uczynić ten
pierwszy krok.
- Chyba nigdy nie będę gotowa - rzekła, ciężko
przełykając ślinę. Za każdym razem, gdy rzucała spoj
rzenie na leżącą nad fiordem osadę, sztywniała.
Matti i Aleksanteri próbowali ją zrozumieć, Ailo
jednak nie pojmował, dlaczego zatrzymali się na tak
długo w miejscu, które nie nadaje się na obozowisko.
Przecież nie rozbiją się na wysokim wzgórzu, gdzie
hula wiatr.
- Muszę to zrobić - powiedziała wreszcie Raija
i uścisnęła dłoń Mikkala, po czym niezbyt szybkim
krokiem podążyła w stronę pułków.
Czuła w środku, jak cała dygocze. Ręce jej się trzę
sły. Zdołała jednak wziąć się w garść.
Żeby tylko dzieci nie odwróciły się od niej! Żeby jej
nie odtrąciły!
Więc jednak pisane jej było wrócić w te strony! Kie
dy stąd wyjeżdżała, nie spodziewała się, że to kiedy
kolwiek nastąpi. Nawet nie zadała sobie wtedy trudu,
by się obejrzeć za siebie, przekonana, że żegna się
z tym miejscem na zawsze.
Mikkal zatrzymał się niemal nad samym fiordem,
blisko rzeki na płaskiej równinie pokrytej teraz war
stwą śniegu.
W tej okolicy zimy bywały łagodniejsze, z mniejszą
ilością opadów. To chyba jedyna zaleta Skibotn, po
myślała Raija.
Nie doceniała tego, kiedy tu zamykał się cały jej
świat.
170
Dom, w którym wówczas mieszkała, znajdował się
trochę dalej, na drugim brzegu rzeki, ale Raija celowo
odwracała wzrok, nie miała ochoty go widzieć.
- Nigdy nie przepadałem za mieszkańcami wsi i za
wsze wolałem trzymać się od nich z daleka - uśmiech
nął się krzywo Mikkal. - Tutaj jest ładnie! Blisko stąd
do fiordu, nie na tyle jednak, by nas ktoś tu nękał. Nie
chodzi o dzisiejszy dzień, ale o kolejne, kiedy na jar
mark zjadą różni ludzie.
Raija ochoczo przystała na tę propozycję, upatru
jąc w tym szansę, żeby jeszcze trochę odwlec moment
spotkania z Reijo i dziećmi.
Zdawało jej się, że stanowczo zbyt szybko uporali
się z ustawieniem jurty, zgromadzeniem opału i przy
gotowaniem posiłku.
Aleksanteri był już bardzo wyczerpany. Kiedy usi
łował się uśmiechać, na jego twarzy malował się gry
mas. Matti jednak nie mógł sobie znaleźć miejsca. Do
tarł do Ruiji! Ciągnęło go, by zobaczyć to wszystko,
o czym tyle słyszał. Był żądny nowych wrażeń. Nie
miał ochoty siedzieć w namiocie, kiedy w pobliżu szy
kowano się do jarmarku.
Ruszyli więc na dwoje sań: dwaj mężczyźni i drob
na kobieta, która im była bliżej celu, tym mniej mia
ła odwagi.
- Chyba najpierw pojadę z wami na plac targowy -
zagadnęła Mikkal a. - Ktoś musi być z Mattim, a ja wo
lałabym nie iść sama do chaty na przylądku.
Mikkal przejrzał bez trudu, że to tylko wybieg z jej
strony. Sparaliżowana strachem, próbowała odwlec
moment spotkania z dziećmi. Darował sobie jednak
pouczenia, że w ten sposób, tylko pogarsza sprawę.
171
- Nie zostaniemy tu długo - uprzedził ją, przywią
zując zwierzęta w pobliżu bud targowych.
Pokiwała głową, ale Mikkal wcale nie był przekona
ny, czy naprawdę się z nim zgadza.
Na jarmark przybyło już wiele ludzi. Pierwszego
dnia wszyscy krążyli od straganu do straganu i oglą
dali towary. Ale nie było jeszcze tak tłoczno, jak zwy
kle w porze targów.
Na pewno do wieczora i nazajutrz zjadą się tłumy
sprzedających i kupujących. Spotkają się znajomi. Za
panuje gwar. Obce zapachy zmieszają się z tymi do
brze znanymi.
Z jarmarkami wiązały się chyba jej najmilsze wspo
mnienia ze Skibotn.
- O rany! - wymamrotał Matti i całkiem odjęło mu
mowę. Rozglądał się zaciekawiony na prawo i lewo. -
Tu chyba zgromadzono wszystkie cuda świata! - wo
łał do Raiji i Mikkala.
Raija uśmiechnęła się z lekkim smutkiem.
- Kiedyś też tak sądziłam - powiedziała cicho, gdy
Matti znów odłączył się od nich, żeby popatrzeć z bli
ska na te wszystkie niezwykłości.
Nareszcie coś interesującego po tej długiej wypra
wie po bezkresnym ośnieżonym płaskowyżu, na któ
rym nie było o co zahaczyć spojrzeniem, pomyślał.
- Popatrz, w fiordzie zacumowała szkuta - pokazał
ręką Mikkal.
Raija zastygła na moment, ale zaraz się rozluźniła.
- Rosjanie - rzekła niemal zupełnie normalnym gło
sem, w którym można było wyczuć jedynie leciutkie
drżenie. - Tylko oni pływają na takich nieforemnych
statkach, które przypominają cielne krowy, czyż nie?
172
Mikkal roześmiał się wraz z nią i czule ją objął.
- Och, moja ty Raiju, ty masz wyobraźnię! Nigdy
bym nie skojarzył statku z cielną krową, ale gdy mi to
powiedziałaś, widzę wyraźne podobieństwo.
- Tobie także nie brakuje fantazji, w końcu kto
pierwszy nazwał mnie Krukiem?
- Nie jakimś zwykłym krukiem, tylko moim Ma
łym Krukiem - poprawił ją. - Szczególnym, jedynym
w swoim rodzaju. Dla mnie na zawsze pozostaniesz
kimś wyjątkowym. Nigdy też nie zapomnę tamtej
chwili, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, ten ob
raz na zawsze zostanie w moim sercu. Pamiętam, by
łaś załamana, ale zacisnęłaś zęby, a wiatr rozwiewał na
wszystkie strony twoje niesforne włosy. Tak, byłaś
Małym Krukiem.
- Chyba w niczyich ustach to określenie nie brzmia
łoby równie pięknie, niemal jak miłosne wyznanie.
- Bo to jest miłosne wyznanie - odparł i pocałował
ją w policzek. - Kocham cię, Mały Kruku. Nigdy tego
nie zapominaj! Cokolwiek by się stało, musisz o tym
pamiętać.
- Nie wymyśliłam dla ciebie żadnego specjalnego
imienia, ale kocham cię równie mocno.
Chciała jeszcze coś dodać, ale słowa uwięzły jej w gar
dle. Ścisnąwszy Mikkala za ramię, wyszeptała tylko:
- O Boże, Mikkalu, trzymaj mnie mocno! Spójrz,
to Reijo, prawda?
Z początku miał tylko niejasne przeczucie, że ktoś
mu się przygląda. Czuł na sobie czyjś palący wzrok.
Dawno już nikt tak na niego nie patrzył. Tak, to mu
siała być kobieta.
173
Skoro kobiety nadal uważają, że wart jest ich spoj
rzenia, to chyba powinno go to cieszyć!
Odwrócił się i uchwycił jakiś przelotny błysk, po
nieważ nie miał odwagi podnieść oczu na dłużej niż
ułamek sekundy.
Stanął gwałtownie, jakby zatrzymany przez wichu
rę i rozszalałe morze. Jakby wszystkie żywioły sprzy
sięgły się przeciwko niemu. Jakby nie mógł się wyrwać
z sennego koszmaru...
Zobaczył dwoje czarnowłosych ludzi w lapońskich
strojach. Stali przytuleni, tacy sobie bliscy i patrzyli
wprost na niego.
Ona wyglądała jak mała puchata kulka, cala odzia
na w futra. Nawet na nogach miała skórzane spodnie
i nakolanniki, które jej sięgały do połowy ud. Spod
czapki wystawały czarne, długie do ramion włosy.
Reijo widywał ją już w najprzeróżniejszych stro
jach, ale ten pasował do niej najlepiej. Była w nim so
bą, wolna i nieujarzmiona. Jedwabne suknie z koron
kami i bufiaste rękawy nigdy nie odzwierciedlały
prawdziwej natury Raiji.
Nie kochał jej tak, jak mąż powinien kochać swoją
żonę. Ale darzył ją uczuciem, którego nie potrafił
określić, a którego nikt, poza Raiją, nie był w stanie
pojąć.
Dawno temu sama powiedziała, że istnieje wiele ro
dzajów miłości.
Mikkal wypuścił Raiję z objęć i lekko popchnął
w plecy:
- Idź! To Reijo, nic się nie zmienił.
Raija z ociąganiem zrobiła krok naprzód. Niepew
nie. Zatrzymała się, ale gdy dostrzegła jego twarz, po-
174
znała, że on ją kocha równie mocno jak ona jego. Że
nie żywi do niej nienawiści.
Rzuciła się ku niemu, a on ruszył ku niej. Spotkali
się na skraju targowiska, zasłonięci kilkoma budami
przed spojrzeniami ciekawskich. Choć wokół kłębił
się tłum, oni stali niemal zupełnie sami.
Reijo otworzył ramiona i z drżeniem przycisnął ją
mocno do piersi. Przez długą chwilę nie zwalniał uści
sku, ciągle nie dowierzając, że to ona, prawdziwa Ra-
ija. Odchylił się w tył i popatrzył jej w twarz.
Płakali oboje.
Każde z nich wtuliło twarz w ramię drugiego i przez
długą chwilę tak trwali nieporuszeni.
Przywitanie może być równie rozdzierające jak po
żegnanie.
- Wróciłaś - odezwał się wreszcie drżącym głosem.
Zdjął rękawicę i otarł łzy z jej twarzy. - Czy nic ci nie
grozi? - wpadła mu do głowy nagła myśl.
Rozejrzał się dookoła, ale nie zauważył niczego po
dejrzanego.
Mikkal, który podszedł wolno, usłyszał pytanie Reijo.
- Nie wiemy - odpowiedział. - Ale nie mogliśmy
dłużej zostać w Finlandii. Raija z tęsknoty omal nie
oszalała...
Reijo wypuścił Raiję z rąk i uścisnął mocno dłoń
przyjaciela.
- Jak dobrze was widzieć - odrzekł, nie kryjąc, jak
bardzo wzruszyło i uszczęśliwiło go to spotkanie. -
Choć z jednej strony trochę się lękam, z drugiej czuję
niewypowiedzianą ulgę - dodał, obrzucając wzrokiem
Raiję. - Ciągle o was myślałem i zastanawiałem się, co
się z wami dzieje. Czy w ogóle będziecie mogli wrócić.
175
- Niewiele brakowało - przyznała Raija. - Ale chy
ba chroni mnie jakaś opiekuńcza dłoń, mimo wszyst
ko, bo w końcu wychodzę cało z większości opałów...
Mikkal popatrzył na nią z czułością, a napotkawszy
wzrok Rei jo, rzekł:
- Pogawędzimy później. Myślę, że potrzebujecie po
być chwilę sami. Musicie porozmawiać...
Reijo spoglądał to na niego, to na Raiję. Na dłużej
zatrzymał wzrok na przyjacielu, którego nie widział
od tamtej pory, kiedy uratowali Raiję przed stosem.
- Czy to nie dotyczy także ciebie, Mikkalu? Prze
cież wszystko, co wiąże się z Raiją i ze mną, łączy się
też z twoim życiem. Nie chcę, żebyś stał z boku.
Mikkal potrząsnął głową.
- Raija i ja jesteśmy co do tego zgodni. Ona wie,
o czym mówię i co czuję. Zresztą na pewno rozumiesz.
- Uśmiechnął się i dodał: - Chcę, żebyście mieli dla sie
bie trochę czasu. Mój honor nie pozwala mi zachować
się inaczej.
Reijo pojął. Mikkal zawsze był bardzo dumny, nie
mal tak samo jak Raija, która nie chciała się ugiąć ani
odrobinę. Jedynie Mikkalowi gotowa była ustąpić.
Przy nim ta harda kobieta stawała się miękka jak
wosk.
- Niech będzie - ustąpił Reijo. - Ale odwiedzicie
mnie w chacie oboje. Nie zaśniemy długo w noc. Przy
gotuję najlepsze jedzenie i będziemy gawędzić tak dłu
go, póki nie spuchną nam szczęki.
Charakterystyczna twarz Mikkala rozjaśniła się
w szerokim uśmiechu.
- Pogadamy sobie, Reijo. I zapewniam cię, że nie za
snę pierwszy. - Ręką wskazał przejście między budami
176
i dodał: - Pochodzę sobie w pobliżu. Gdzieś tu powi
nien być Matti. Może uda mi się go trochę okiełznać...
Raija uśmiechnęła się i wspiąwszy się na palcach,
pocałowała go leciutko w policzek.
- Nie zajmie nam to wiele czasu, Mikkalu. I pamię
taj, że obiecałeś pójść ze mną.
Pogładził ją delikatnie po twarzy.
Reijo zwrócił uwagę na niezwykłą czułość, z jaką to
uczynił. Nadal darzyli się płomiennym uczuciem, ale
wzajemne zrozumienie i dojrzałość to było coś nowe
go w ich związku. Wcześniej łączyły ich marzenia i tę
sknota przesycona namiętnością. Spotykali się ukrad
kiem, pośpiesznie, nigdy nie mieli dość czasu. Teraz
przebywali ze sobą na co dzień przez przeszło dwa la
ta. Szara codzienność potrafi zniszczyć niejeden zwią
zek. Albo wzmocnić go tysiącem nierozerwalnych nici.
- Nie zapomniałem, kochanie - odrzekł Mikkal cier
pliwie, ciepło i łagodnie. - Zawsze dotrzymuję słowa.
- Wiem o tym, Mikkalu - ucałowała go raz jeszcze.
- Jestem niemądra, tak tylko mi przyszło do głowy.
- Zostań tu razem z Reijo, Mały Kruku, mnie za
wsze znajdziesz.
Kiwnęła głową i odprowadzała go spojrzeniem, pó
ki nie zniknął jej z oczu. Dopiero wówczas odwróciła
się do Reijo.
- Między wami nic się nie zmieniło? - zapytał.
- Właściwie nie - pokręciła głową. - Choć przez dłu
gi czas byliśmy nierozumni. Boczyliśmy się na siebie,
trochę kłóciliśmy. Zbyt długo traktowaliśmy nasz
związek jako coś oczywistego. Ale teraz... - wzięła
głębszy wdech i rozpromieniła się. - Teraz, Reijo, je
stem szczęśliwa. Stanowimy jedno. Nigdy nie odczu-
177
walam takiej harmonii. Właściwie bez żadnego specjal
nego powodu, po prostu tak jest i już! Dlatego, że on
to on, a ja to ja, i dlatego, że jesteśmy razem.
- Cieszę się z tego powodu.
Usiedli na jakichś skrzyniach ustawionych za jedną
z bud, skąd roztaczał się widok na fiord. Po drugiej je
go stronie szczyty wznosiły się majestatycznie ku nie
bu. Patrzyli daleko, tam gdzie fiord się kończył, a za
czynało prawdziwe, otwarte wielkie morze.
Raija dostrzegła przylądek i chłostaną sztormem
chatę z bali zbudowaną własnymi rękami przez Ant-
tiego Kesaniemi.
- Tak, mieszkam tam - odparł, odczytawszy z jej
oczu nieme pytanie. - Mieszkamy.
- Jak one się mają?
Raija pobladła, zacisnęła usta i skrzyżowała ręce na
piersi. Palce wpiła w przedramię. Strach sprawił, że za
słoniła się jak tarczą nawet przed Reijo, którego prze
cież darzyła niepojętym uczuciem.
- Dobrze - odparł. - Chodzą najedzone, mają w co
się ubrać. Mamy dach nad głową. Mają wszystko, co
mogłem im zapewnić. Kocham je tak...
- ...jak kochałbyś swoje - dokończyła Raija, uśmie
chając się blado. - Jedno z nich jest twoje.
Reijo rozłożył ręce.
- Dla mnie one wszystkie są moje. Nie potrafię my
śleć inaczej. Są takie różne, ale wszystkie wspaniałe.
Tak to czuję.
Takie wyznanie powinno wywołać radość w jej sercu,
ona tymczasem nie mogła pozbyć się uczucia goryczy.
Reijo jest cudownym ojcem, pomyślała, ale ja nie
zawsze potrafiłam być równie dobrą matką.
178
Prawdę powiedziawszy, nie sprawdziła się w tej ro
li. Popełniła mnóstwo błędów, sprawiła wiele rozcza
rowań...
Ale przecież pragnęła dla swych dzieci tego, co naj
lepsze.
Tylko że one były za małe, żeby to zrozumieć.
Reijo wyczuł jej przygnębienie i domyślił się, co
sprawiło, że oczy jej pociemniały i zadrżały kąciki ust.
Objął ją ramieniem i uścisnął lekko.
- Opowiadałem im o tobie. Nie zapomniały cię, ko
chana Raiju. Dbałem o to, żeby zachowały wspomnie
nia. Tłumaczyłem, że nie opuściłaś ich z własnej woli,
że musiałaś uciekać, żeby zachować życie. Ze ktoś
chciał cię skrzywdzić...
- To brzmi jak bajka - odezwała się Raija ze smut
kiem. - Domyślam się, co czują. Ale uczynię wszyst
ko co w mojej mocy, żeby odzyskać ich zaufanie. Ich
miłość... - Podniosła wzrok i napotkała spojrzenie zie
lonych oczu Reijo, wokół których pojawiła się siatecz
ka zmarszczek. Poza tym nic się nie zmienił, włosy
miał nadal płowe i emanowała zeń ta sama dobroć.
Nie był chyba już taki załamany. Zapewne otrząsnął
się trochę po stracie ukochanej z Bergen, dziewczyny,
której nie dane było żyć i nadać sens jego życiu.
- Mikkal miał rację, mówiąc, że omal nie oszalałam
z tęsknoty. Mało brakowało, bym straciła rozum.
Przekonałam się, jak cienka jest ta granica. Czułam, że
tęsknota zżera mnie od środka... Tak się boję, Reijo.
- Musisz dać dzieciom trochę czasu - mówił Reijo,
wciąż ją obejmując. - Potrzeba będzie więcej niż jeden
dzień, nim się przyzwyczają, że wróciłaś. Rozumiesz,
co mam na myśli?
179
Raija pokiwała głową.
- Nie zamierzam wtargnąć w ich życie znienacka
i wyrwać ich stąd. Bo wiem, że mogłyby mnie za to
znienawidzić. Ale i tak się lękam. Nadal jestem prze
wrażliwiona, śmiertelnie przeraża mnie myśl, że mo
gę zostać odtrącona...
- Mówisz o Mai - stwierdził, a Raija nawet nie mu
siała tego potwierdzać. Reijo znał ją dobrze.
- Ona tęskni za tobą chyba najbardziej ze wszystkich
- dorzucił po chwili. - Ale za nic w świecie by się do te
go nie przyznała. Zmaga się ze swoimi wspomnieniami.
Wyrosła na osobliwą małą damę, wrażliwą i silną równo
cześnie. Tak bardzo jest podobna do Mikkala, że to aż
niesamowite. Ale w środku zupełnie przypomina mi cie
bie. Myślę, że byłaś taka sama jako mała dziewczynka.
- Odnalazłam moją rodzinę - wtrąciła Raija. - Ojciec
nie żyje, a mama ponownie wyszła za mąż. A Matti do
łączył do nas. Ma teraz piętnaście lat, Reijo. Polubisz
go, choć przez niego przybył mi niejeden siwy włos...
- Jak tam było?
Raija odparła szczerze:
- Niezbyt dobrze, opowiem ci o wszystkim potem,
bo teraz chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o na
szych dzieciach.
- Elise jest zupełnie podobna do Evy, równie cicha
jak ona. Rośnie na prawdziwą piękność. Już teraz wy
czuwam zgrzyty między nią a Mają, która nie lubi, że
by ktoś inny przyciągał większą uwagę niż ona. Elise
jest najdokładniejsza i bierze na swoje barki większość
domowych prac, ona pilnuje pozostałych i poczuwa
się do odpowiedzialności za wszystko. Ciągle mi się
wydaje, że jest zbyt obciążona obowiązkami. To taka
180
mała mateczka... Knut: łobuziak, dzikus, wierny so
jusznik Mai. Podziwia ją ślepo i próbuje naśladować
we wszystkim. Ale równocześnie łatwo go zranić.
Chciałby nie tylko dorównać, ale wręcz prześcignąć
Maję; nie udaje mu się to nigdy. Nie odnajduję w nim
podobieństwa do ciebie, za to do złudzenia przypomi
na mi Kallego.
- A Ida?
Reijo rozpromienił się.
- Mały troll - rzekł ciepło. - Tak, tak, po prawdzie
serce bije mi dla niej ciut mocniej. Jest taka maleńka,
ale zgrabniutka. Jako niemowlę zupełnie była podob
na do mnie, teraz jednak coraz częściej, patrząc na nią,
dostrzegam twoją twarz, twoje gesty. Ze wszystkich
twoich dzieci ona najbardziej przypomina ciebie. Ma
leńka Raija, tyle że jej włosy mają inną barwę.
- Czy byłbyś w stanie je oddać?
Reijo głęboko odetchnął i cicho wyznał:
- Myślisz, że nie zadawałem sobie tego pytania wielo
krotnie? Zmuszanie nas do tego, żebyśmy żyli ze sobą,
byłoby naigrywaniem się z losu. Żywię do ciebie wielkie
uczucie, ale to nie jest prawdziwa miłość. Myślę, że z to
bą jest podobnie. - Długo spoglądał na Raiję i był pe
wien, że zrozumiała, zanim jeszcze wymówił te słowa: -
Myślę, że uda mi się odnaleźć sens życia. Ale żeby tak
się stało, muszę stąd wyjechać. Nie zdołam ułożyć sobie
życia na nowo, jeśli nadal będę mieszkać z tobą i dzieć
mi. Będę je często odwiedzał, nigdy nie przestanę ich ko
chać, ale nie wiem, czy słuszne byłoby ulokowanie
w nich wszystkich marzeń. Mam dwadzieścia pięć lat, to
jeszcze nie tak wiele. Myślę, że los szykuje coś jeszcze
dla Reijo Kesaniemi, coś wyłącznie dla niego.
181
- Rozumiem, że musi upłynąć trochę czasu - rzekła
Raija. - Nie zamierzam niczego przyśpieszać. Wiem
jedynie, że nie wyjadę stąd bez nich.
Reijo wstał i trzymając dłonie Raiji w swoich, po
patrzył na nią.
- Uda ci się - rzekł. - Odzyskasz je, one należą prze
cież do ciebie! Teraz wrócę do chaty i przygotuję dzie
ci na to spotkanie, a wy z Mikkalem przyjdziecie tro
chę później.
Raija pokiwała głową.
- Znajdę go, dziękuję ci, Reijo, że rozumiesz.
Uśmiechnął się szeroko.
- To się chyba nie zmieni. Zawsze będziemy się ro
zumieć, prawda? Może to także jest miłość... - rzucił
na odchodnym.
Raija wyszła zza budy. Nie zdawała sobie zupełnie
sprawy z tego, że od momentu gdy przybyli z Mikka
lem na plac targowy, śledzi ją para oczu. Nie miała po
jęcia, że jej życie właśnie tu i teraz zmieni bieg, gwał
townie i w sposób niezrozumiały dla nikogo.
Raija biegła, przepełniona nadzieją na rychłe szczę
ście.
12
Wszystkie tropy prowadziły do Lyngen.
Instynkt także podpowiadał mu, żeby jej szukać
w rzadko zaludnionej osadzie nad fiordem, do której
trzy razy w roku zjeżdżali na jarmark ludzie z różnych
stron: z wybrzeża, z głębi lądu, a nawet zza granicy.
Ściągali tu nie tylko po to, by sprzedać przywiezione
towary i kupić to, co najpotrzebniejsze, ale także po
to, by spotkać znajomych.
Hans Fredrik nie wierzył swemu szczęściu, kiedy
się dowiedział, że właśnie tutaj dorastała.
Miejscowi nadal ją pamiętali. To, co o niej opowia
dali, tylko utwierdziło go w przekonaniu, że trafnie ją
osądził.
Była niebezpieczna. Od dziecka siała niezgodę. Jej
mąż nie powrócił z połowów na północy. Poróżniła ze
sobą ojca i syna. Sprowokowała śmierć...
Ludzie utrzymywali, że nie żyje. Podobno tak roz
głosił Reijo, który wrócił w rodzinne strony i mieszkał
teraz razem z czwórką dzieci w chacie na przylądku.
Hans Fredrik nie miał wcześniej pojęcia o dzie
ciach. Być może ktoś czegoś nie dopatrzył i informa
cja o tym nie dotarła do niego.
Ale teraz ta wiadomość mogła mu się przydać.
Pragnął ujrzeć tę czarownicę żywą. Doznałby zawo
du, gdyby się okazało, że umarła. To tak, jakby zabrać
183
komuś coś sprzed nosa. Jakby wytrącić z ręki naj
smaczniejszy kąsek.
Nie mógł się doczekać konfrontacji z wiedźmą.
Chciał zmierzyć się z nią i udowodnić, że to on ma
większą moc. Gdyby nie żyła, nie doszłoby do spotka
nia, a to oznaczałoby jej zwycięstwo.
Oczywiście, pośle ją na śmierć, tak jak sobie zapla
nował, ale to on ustali porę.
Postanowił porozmawiać z jej mężem, z Reijo Ke-
saniemi. Co do tego, że wydusi z niego prawdę, nie
miał najmniejszych wątpliwości. Ludzie są dziwnie
słabi na punkcie swoich bachorów. Hans Fredrik ni
gdy nie potrafił tego zrozumieć.
Wystarczy trochę przycisnąć dzieciaka, a nawet naj
większych uparciuchów skłoni się do mówienia.
Szkoda, że nie znał tego szczegółu z jej życia, kiedy
więził ją w lochach twierdzy Vardohus. Zdusiłby wów
czas jej żelazny upór i nie trzeba by było, w trosce o za
chowanie pozorów, spalić na stosie niewłaściwej kobiety.
Hans Fredrik przyjrzał się dobrze temu Reijo. Po
znał, że to twardy orzech do zgryzienia - jeśli użyć
zwykłych środków. Tacy jak on potrafią wiele znieść.
W tym przypadku as w rękawie w postaci dzieciaków
może się okazać bardzo przydatny.
Nastawił się już na rozmowę z Kesaniemi, gdy na
gle okazało się to niepotrzebne.
Ona wcale nie umarła!
Przeciwnie, wyglądała na osobę bardzo żywotną.
Przechadzała się po placu targowym w objęciach ja
kiegoś Lapończyka. Świata nie widzieli poza sobą.
Potem spotkali Reijo.
Krew się nie polała i nie wyglądało na to, że się kłó-
184
cą. Czym innym to wytłumaczyć, jak nie czarami? Na
ogół mąż i kochanek nie ściskają sobie przyjaźnie dło
ni i nie gawędzą ze sobą serdecznie!
Obserwował ich, nie mogąc oderwać od niej wzro
ku. Nie wyglądała jak tamta kobieta, którą wrzucili do
morza, nie przypominała wychudzonego dziewczęcia,
które przypalał żelazem, smagał pejczem, rozciągał na
kole tortur. Tej, której wymierzał razy, a ona na wrza
ski i złowrogi szept reagowała jednakowo: pluła mu
w twarz i odmawiała zeznań.
Tamta kobieta była dziką, przepełnioną nienawiścią
kotką, którą usiłował poskromić.
Ta, którą ujrzał tutaj, sprawiała wrażenie trochę za
gubionej, ale pełnej życia, a przy tym łagodnej.
- To ona! Tylko że mami ludziom wzrok! - Hans
Fredrik Feldt mówił do siebie, ażeby nie ulec czarom.
- Patrzą na nią i widzą kogoś innego! Jest groźna, bar
dzo groźna! Ale ja ją powstrzymam. I udowodnię, że
nikt nie ma prawa wystawiać mnie na pośmiewisko.
Nie dam się pokonać!
Kiedy rozstała się z mężem i każde ruszyło w swo
ją stronę, zrozumiał, że nadeszła pora działania.
Poczekał, aż Reijo zniknie. Wolał załatwić to bez
świadków, gotowych jej przyjść z pomocą.
Co prawda ona ma własną broń, ale teraz czary jej
nie pomogą, pomyślał i ścisnął mocniej strzelbę.
Wychylił się z ukrycia i pobiegł za nią. Śnieg stłu
mił odgłos jego kroków.
Gdy zorientowała się, że ktoś ją goni, było już za
późno.
Ten ktoś zakrył dłonią jej usta i pociągnął za budy,
gdzie nie było żywej duszy.
185
- Dobry Boże - jęknęła Raija bezsilnie.
Kiedy zobaczyła, kto przed nią stoi z wycelowaną
strzelbą, wolałaby już nie żyć.
Nie tak miało być!
A tak się cieszyła! Już naprawdę niewiele dzieliło ją
od tego, by poczuć pełnię szczęścia...
Zaśmiał się chrapliwie, a oczy zalśniły mu jak wów
czas, gdy przypalał ją żelazem. Dokładnie to zapamię
tała.
- Myślałaś, że ci się uda, Ritvo-Raiju?
Raija wzdrygnęła się i wbiła w niego przerażony
wzrok.
Znał jej imię!
- Zdziwiona? - zaśmiał się. - Dowiedziałem się, kim
jesteś. Zabrało mi to dwa lata, ale poprzysiągłem so
bie, że znajdę cię nawet, gdyby mi przyszło poświęcić
na to całe życie. Nie ma więc o czym mówić. Trzeba
przyznać, że sprytnie wymyśliłaś, podając się za Ritvę.
Ale i tak cię przejrzałem!
Raija nic nie odpowiedziała, usiłując zachować zim
ną krew.
Tutaj nie może mnie spalić na stosie, pomyślała
trzeźwo. Skoro wytrzymałam tortury tego potwora,
dam sobie radę i teraz.
- Latem posłałem na stos młodą kobietę o imieniu
Ritva. Zostało to tak upozorowane, że wszyscy myśle
li, iż to ty. Zresztą ulepiona była z tej samej gliny. Pod
czas przesłuchań prawie nie krzyczała, a na stosie sta
ła dumna niczym sam diabeł.
Raija pobladła. Coś jakby poluzowało się w jej żo
łądku, wezbrało niczym wiosenny potok niosący
szlam...
186
Nie zdołała przełknąć śliny, nie potrafiła się opano
wać i zwymiotowała mu wprost pod nogi.
Mimo że uznał to za obrazę, mówił dalej. Nie mia
ła wyjścia, musiała go słuchać. Była całkowicie w jego
mocy...
Trzymał w garści potężną czarownicę.
Zawsze wiedział, że jest od niej silniejszy.
Kobieta, nawet jeśli chroni ją szatan, nigdy nie zdo
ła zyskać nad nim władzy!
- Wiem o tobie wszystko - słyszała przeciągły, ak
samitny głos kapitana. Prychał jak zadowolony, syty
kocur. - Wiem, że masz męża, dzieci, dowiedziałem
się, gdzie mieszkają. I nie zawaham się wykorzystać
ich do własnych celów. Nie jestem słabeuszem i nie
pozwalam, żeby uczucia kierowały moim postępowa
niem. Znany jestem z bezwzględności. Nikt mnie do
tąd nie złamał i nikomu nie udało się zrobić rysy na
moim wizerunku. I tobie się to też nie uda.
Poczuła, jak ogarnia ją lodowaty strach.
A więc wie o Reijo i o dzieciach. Teraz dopiero stał
się rzeczywiście groźny.
Nikt nie ośmieli się tknąć jej dzieci! A szczególnie
ten potwór.
- Wszędzie cię znajdę! Nie zaprzestanę poszukiwań,
nawet jeśli teraz zdołasz mi się wymknąć. Jestem cier
pliwy, mogę poświęcić na to nawet całe życie. Mam
dość siły, dość męskiej odwagi, by temu podołać.
Raija wbiła w niego nienawistne spojrzenie. Z ciem
nych oczu posypały się błyskawice.
Nie zdradzi się, że udało mu się ją przerazić!
- Jesteś szaleńcem - cisnęła.
Wymierzył jej siarczysty policzek i zmrużył oczy,
187
które przypominały teraz wąskie szparki. Zaciśnięte,
drżące wargi aż pobielały.
- Nie ośmielaj się mnie tak nazywać! Nie jestem
obłąkany! Słyszysz! Nie chcę tego więcej słyszeć! Za
mierzałem ci dać trochę czasu, ale sama przyśpieszasz
wyrok!
Mikkal razem z Mattim przechadzali się od straga
nu do straganu. Wabiły ich różnorodne cuda, ale przez
cały czas konsekwentnie opierali się pokusom.
- Jaki jest ten Reijo? - zapytał Matti.
- Wspaniały - odrzekł Mikkal bez namysłu. - Zaraz
po Raiji i mojej rodzinie to człowiek, którego lubię
najbardziej. Jest taki, jaki powinien być przyjaciel, je
śli rozumiesz, co mam na myśli.
- Rozumiem - odparł Matti. - Choć inne sprawy po
zostają dla mnie niejasne.
Mikkal uśmiechnął się lekko.
- Nawet nie staraj się ich pojąć. I nie próbuj oce
niać Raiji! Zaakceptuj ją po prostu taką, jaka jest. Ona
bardzo cię kocha. To, że cię odnalazła, bardzo wiele
dla niej znaczy.
Matti zamilkł. Takie rozmowy nie były łatwe dla
piętnastoletniego chłopca. Pragnął być dorosły, ale
krępowało go mówienie o uczuciach. Wydawało mu
się to takie mało męskie. Co prawda w ustach Mikka-
ła takie słowa nie raziły, ale sam nawet nie chciał pró
bować.
- Co będzie teraz?
- Musimy zatrzymać się tutaj na parę dni. Raija nie
wyjedzie stąd bez dzieci.
- A ty wyjechałbyś bez Raiji?
188
- Nie, o ile mnie sama o to nie poprosi. Bez niej mo
je życie traci sens...
Matti nie odpowiedział. Znowu ten sam trudny te
mat! Żeby przerwać kłopotliwe milczenie, zapytał:
- Nie wydaje ci się, że coś długo jej nie ma?
Mikkal pomyślał o tym samym, tym bardziej że
uświadomił sobie nagle, iż już dobrą chwilę temu wi
dział Reijo oddalającego się w kierunku przylądka.
Ścisnęło go w żołądku.
Chyba jest za nerwowy. Co może jej tu grozić...
A jeśli?
Musi ukryć swój lęk przed Mattim! Chłopak uwa
ża go za prawdziwego mężczyznę, który niczego się
nie boi. Zdziwiłby się, jak wiele mu brakuje do takie
go ideału.
- Rozejrzyjmy się, trzeba jej poszukać! - rzucił lek
ko i ruszył tak szybko na skraj placu targowego, że
Matti musiał podbiec, żeby dotrzymać mu kroku. Nie
zdarzało się to na co dzień.
Mikkal nigdy nie widział mężczyzny, którego Raija
nazwała „Potworem z Vardo". Opisała go jednak tak
trafnie, że Mikkal od razu go rozpoznał.
Błyskawicznie popchnął Mattiego na bok, żeby
chłopak nie został zauważony, i syknął przez zaciśnię
te zęby:
- Nie wychodź stąd!
Sam zaś skierował swe kroki ku tamtym, jakby nie
zauważając broni w ręku obcego mężczyzny.
Uczynił to świadomie w imię miłości do Raiji.
Raija nie czuła strachu, kiedy oprawca w nią wyce
lował. Pomyślała nawet, że jeśli ją zastrzeli, przynaj-
189
mniej dzieci będą bezpieczne. Ich życie było dla niej
cenniejsze niż własne.
Skoro już ktoś musi umrzeć, niech to będzie ona.
Oczy kapitana zalśniły groźnym blaskiem. Był bli
ski spełnienia swojej groźby. Bliski wykonania egze
kucji. Rzuciwszy mu w twarz, że jest szaleńcem, Ra-
ija dotknęła czułego punktu.
Mikkal pojawił się bezgłośnie. Raija usłyszała cichy
niczym tchnienie wiatru szept. Dopiero długo po
wszystkim uświadomiła sobie, że Mikkal wydał wte
dy komuś jakieś polecenie. Jego pojawienie się kom
pletnie zaskoczyło Feldta.
Mikkal zlekceważył śmiertelnie niebezpiecznego
Potwora z Vardo.
Odrzucił kij i mocno utykając, podszedł do Raiji.
W jego postaci było coś majestatycznego.
Wyciągnąwszy ręce, odezwał się po lapońsku:
- Chodź, kochanie! Chodź do mnie. On nie może
ci nic zrobić.
Feldt, który nie rozumiał po lapońsku, uznał to za
kolejny afront.
Raija przesunęła się o krok w stronę Mikkala. Są
dziła, że szaleniec zrezygnuje, że przy świadku wróci
mu rozsądek i uzna swoją porażkę.
Dotknęli się z Mikkalem opuszkami palców. Poczu
ła ciepło płynące od ukochanego, poczuła jego siłę.
- On ci nic nie zrobi - powtarzał Mikkal, jakby za
klinając. Przez cały czas patrzył tylko na nią.
Ich dłonie splotły się ze sobą. Mikkal uśmiechnął
się, pochylił się nad nią i pocałował.
Raija przymknęła oczy, lękając się patrzeć na Feldta.
Być może właśnie pocałunek sprowokował wy-
190
strzał. Może okazał się iskrą, która wywołała eksplo
zję w chorym umyśle tego mężczyzny.
Feldt wycelował wprost w okryte skórami plecy
i przymknąwszy oczy, nacisnął na spust. Miał nadzie
ję, że zabije ich oboje jednym strzałem. Do rzeczywi
stości przywrócił go przeraźliwy krzyk Raiji.
Nagle zdał sobie sprawę, że jeśli ktoś go tutaj zoba
czy, może mieć poważne kłopoty.
Przez kilka sekund patrzył na zamieszanie wywoła
ne strzałem.
- Jeszcze cię znajdę - rzucił z uporem, choć nie był
pewien, czy Raija go rozumie. - Nawet gdybym miał
poświęcić na to całe życie!
A słysząc krzyki i odgłos kroków nadbiegających lu
dzi, odwrócił się, dosiadł konia i zniknął.
Ludzie nie zorientowali się, co naprawdę się wyda
rzyło, pomyślał.
Ale czuł niedosyt.
Nadejdzie dzień, kiedy zada jej decydujący, śmier
telny cios. Nic już go nie powstrzyma! Udowodnił, że
ma dość siły, by unicestwić czarownicę. Wiedział już,
kim jest, i przekonał ją, że gdziekolwiek się znajdzie,
nigdzie i nigdy nie zazna spokoju.
Powietrzem targnął huk wystrzału. Mikkal drgnął,
odchylił głowę, przerywając pocałunek, i zesztywniał.
Tylko jęk niedowierzania wydobył się z jego ust.
To ona krzyczała rozdzierająco. I tuliła go mocno,
jakby chciała podtrzymać. Mimo to osunął się na ko
lana i upadł, barwiąc śnieg krwią. Raija przez cały czas
nie wypuszczała go z rąk.
Usłyszała znienawidzony głos, ale nie rozumiała, co
191
do niej mówi. A potem dobiegł ją gwar innych głosów
i dostrzegła zamazane sylwetki ludzi. Wszystko to wy
dawało jej się nierealne.
W ramionach trzymała człowieka najdroższego ser
cu, który, wykrzywiając dziwnie twarz, poruszał po
bielałymi wargami, szepcząc:
- Kocham cię, Mały Kruku! - Wbił palce w jej ra
miona. - Kocham cię...
Napotkał jej wzrok, widziała, jak walczy. Chwytał
się życia, tak jak uczepił się jej. Siłą woli, wyłącznie si
łą woli...
- Ja także cię kocham, Mikkalu, i zawsze będę ko
chać tylko ciebie...
- Bądź szczęśliwa... - szepnął i głos mu zamarł.
Raija połykała łzy, walcząc z rozpaczą. Z całych sil
starała się być dzielna, dzielniejsza niż kiedykolwiek.
Potrzebował tego.
Przywarła wargami do jego drżących ust i pocało
wała go.
Spojrzenie ukochanych oczu napełniło się szczę
ściem i spokojem.
Nic więcej już nie powiedział. Nie był w stanie na
wet poruszyć palcami.
Coraz bardziej bezwładnym ciałem wstrząsnęły
drgawki. Raija jednak nie oderwała ust od warg Mik-
kala, póki nie wydał ostatniego tchnienia.
Zgasła ostatnia iskierka w jego spojrzeniu jak gaśnie
zalane wodą palenisko.
- Zegnaj, ukochany - wyszeptała. - Zegnaj! Zabrałeś ze
sobą światło. Kocham cię, Mikkalu, kocham tylko ciebie...
Ale on już nie słyszał jej słów.
192
Reijo zbliżał się do chaty, kiedy padł strzał. Zatrzy
mał się gwałtownie.
W tej samej chwili życie na jarmarku zamarło.
Reijo rzucił się biegiem z powrotem, a w głowie ko
łatała mu tylko jedna myśl: Raija.
Ona zawsze ściągała na siebie nieszczęścia. Lgnęły
do niej jak muchy do syropu.
Nie miał nawet cienia wątpliwości, że i tym razem
w coś się wplątała.
Nim zdążył dobiec na plac, zauważył uciekającego na
koniu mężczyznę. Zwierzę niosło go prosto w leśny dukt
Jechał tak szybko, że trudno byłoby za nim nadążyć.
Tłum ludzi kłębił się bardziej niż mewy w porze lę
gowej.
Reijo przepychał się łokciami, odsuwał, kogo się da
ło, i kopał w łydki, nie wstydząc się wcale swego za
chowania.
Za wszelką cenę musiał sprawdzić, co się naprawdę
wydarzyło. I stanąć u boku Raiji.
Jacyś znajomi usiłowali go zatrzymać.
- To ona, Reijo, nie umarła! A mówiłeś...
- To Raija, ubrana w strój lapoński, ale to Raija... -
powtarzali inni.
I wreszcie ktoś z fałszywym współczuciem zawołał:
- Przepuśćcie go, przepuśćcie męża!
Reijo, choć zabolał go złośliwy ton, nie przestawał
myśleć o Raiji.
Była bliska spełnienia marzeń... tylko chwile dzieli
ły ją od momentu, w którym jej życie znów nabrało
by pełnego wymiaru.
Tłum się rozstąpił i Reijo już swobodnie przedostał
się na skraj targowiska.
193
Znalazł się za budami w tym samym miejscu, gdzie
jeszcze przed chwilą rozmawiał z Raiją.
Był pewien, że to, co zobaczył, na zawsze zapadnie
mu w pamięć.
Czy mógł temu zapobiec? Może to się stało dlate
go, że Raija została sama? Dlaczego nie odprowadził
jej do Mikkala?
Do oczu napłynęły mu łzy, paliły go policzki.
Poczuł się nagle tak, jakby uszła z niego cała ener
gia, ale nogi same poniosły go do Raiji, ściskającej
odzianą w futra postać.
Opadł przed nią na kolana. Dziewczyna trzyma
ła kurczowo ukochanego, nie czując nawet, że pal
ce skostniały jej z zimna, a paznokcie całkiem posi-
niały. Drobną dłonią, miejscami czerwoną, miejsca
mi rdzawobrązową od zakrzepłej krwi, przyciskała
plecy Mikkala, gdzie ziała okropna rana wielkości
pięści.
Oczy Mikkala wpatrywały się nieruchomo w blade
niebo.
Raija podniosła zapuchniętą od płaczu twarz i po
patrzyła na Reijo przez łzy, które spływały jej po po
liczkach nieprzerwanym strumieniem. Najwyraźniej
nie docierało do niej, kogo ma przed sobą.
Wszystko i wszyscy zdawali się jej obcy.
Wreszcie wyrwała się z odrętwienia i uświadomiła
sobie, że jest przy niej Reijo. Miażdżące uczucie kom
pletnej samotności trochę ustąpiło. Nie widziała, że lu
dzie tłoczą się, ciekawi słów, jakie padną między nią
a mężem. Łamiącym się głosem wyrzekła:
- Mikkal... Mikkal nie żyje, Reijo. Nie żyje.
I jeszcze mocniej przytuliła martwe ciało, jakby za
194
nic w świecie nie chciała wypuścić z rąk tego, który
należał tylko do niej.
Reijo zapłakał tak samo rozpaczliwie jak ona.
Jakże niezrozumiała i niepotrzebna wydała mu się
ta śmierć! Okrutny wyrok losu, który nie po raz
pierwszy tak bezlitośnie obszedł się z Raiją.
A przecież zasłużyła na odrobinę szczęścia, na miłość!
Mikkal, którego życie także nie rozpieszczało, był
jeszcze taki młody! Tacy byli teraz szczęśliwi!
- To ten Potwór z Vardo - wyszeptała Raija nieswo-
im głosem. - Celował we mnie... mnie powinien zabić.
Mnie, nie Mikkala...
Reijo nie mógł znieść spojrzenia martwych oczu.
Drżącymi rękami, delikatnie, zamknął powieki
zmarłemu, który był mu taki bliski. Nikogo tak dobrze
nie rozumiał. Przez całe swoje życie nie spotkał drugie
go mężczyzny, którego darzyłby taką przyjaźnią.
Jaki sens miała ta śmierć?
W tym człowieku tkwiło tak wiele dobra, które
w pełni ujawniło się dopiero, gdy Raija stała się czę
ścią jego codzienności.
Rozmawiali przed chwilą i patrzył w oczy człowie
ka spełnionego, planującego przyszłość...
- Może pozazdrościły go nam anioły - odezwała się
Raija cienkim głosem. - Było nam tak dobrze... widać
mnie szczęście nie jest pisane...
W tłumie znów rozległ się szum. Ludzie rozstąpili
się z wyraźną niechęcią.
Na jarmark przybyło kilku ludzi wójta, żeby przy
pilnować porządku i przestrzegania prawa. Bójki
i walki na noże były na porządku dziennym podczas
targów, gdzie spotykali się ludzie ze wschodu i zacho-
195
du, ludzie różniący się kulturą, językiem, tradycją.
Zbyt często przy użyciu siły rozwiązywano nieporo
zumienia i konflikty, ale strzelano rzadko. Mało kto
z mieszkańców tamtych terenów posiadał broń. Polo
wali za pomocą sideł i pułapek, nowomodna broń do
zabijania nie była im potrzebna.
Mężczyzn, którzy wyłonili się z tłumu, otaczała au
ra władzy i siły.
Ludzie ich znali i woleli schodzić im z drogi.
Strażnicy porządku, którzy niejedno już widzieli,
nie spodziewali się, że ofiarą strzelaniny okaże się La
pończyk.
Sądzili, że jakiś kupiec albo szyper wyrównuje po
rachunki, a w każdym razie ktoś z pozycją i majątkiem.
Emocje opadły, kiedy zobaczyli martwe ciało czło
wieka odzianego w wilczą skórę.
- Co tu się stało? - zapytał jeden ze strażników po
norwesku.
Właściwie nie spodziewał się odpowiedzi, bo, jak
dobrze wiedział, niewielu spośród tych dzikich ko
czowników znało język norweski.
Tymczasem kobieta, która obejmowała martwe cia
ło, spojrzała na nich i odpowiedziała nienaganną nor-
weszczyzną:
- Został zastrzelony. Nie żyje.
Drugi strażnik prawa przykucnął i obejrzał ranę,
głównie z ciekawości. Nieczęsto byli świadkami po
dobnych zdarzeń.
- Strzał w plecy - orzekł.
- Chciał mnie osłonić - powiedziała Raija już wy
raźniej.
Łzy ciągle spływały jej po policzkach, ale głos się
196
nie łamał. Być może pogarda, jaką dostrzegła w oczach
tych stróżów prawa, pomogła jej się wziąć w garść.
Dla nich Mikkal nie był człowiekiem. Traktowali
go jak zdechle zwierzę.
Lapończyk to człowiek gorszej kategorii!
Na nią patrzyli podobnie. Nie wiedzieli, z kim ma
ją do czynienia.
- Ta kula była przeznaczona dla mnie, ale on mnie
zasłonił.
- A kto strzelał? - usłyszała pogardliwe pytanie. -
Zazdrosny rywal?
Raija pokręciła głową ze smutkiem.
- Szaleniec - odrzekła cicho i mocniej chwyciła Mik-
kala. Gdyby próbowali zabrać jego ciało, nie zdołali
by tego uczynić.
Chociaż martwy, nadal należał do niej. Teraz już
aniołowie nie muszą jej zazdrościć szczęścia.
- Nazywa się Hans Fredrik Feldt, przed paru laty
pełnił służbę komendanta w twierdzy Vardohus. Nie
wiem, co robi teraz, ale nie miał na sobie munduru.
Wyglądał jak włóczęga.
Strażnicy mrugnęli do siebie, nawet nie siląc się na
zachowanie dyskrecji.
- Komendant, hm? Twierdza Vardohus? A skąd ty
możesz wiedzieć takie rzeczy? Kim jesteś?
- Nazywam się Raija Kesaniemi - odrzekła bez za
jąknięcia i dodała twardym głosem: - Znam go, pozna
łam go tam.
Reijo chrząknął, żeby zwrócić na siebie uwagę, i do
piero wówczas ludzie wójta go dostrzegli.
- Raija jest moją żoną. Nazywam się Reijo Kesanie
mi. Mogę potwierdzić, że kapitan z twierdzy Vardo-
197
hus jest nam dobrze znany. Skoro Raija twierdzi, że
go widziała, to na pewno się nie myli.
Unieśli brwi. To jest żona tego Kwena? Dziwne.
Wyglądało bardziej, jakby była żoną zabitego. Ale
w takich sprawach łatwo o pomyłkę. Zresztą ci Fino
wie nie dbają zbytnio o moralność. Może są spokrew
nieni z Lapończykami?
- A kim on był, u diabła? - zapytał strażnik, wska
zując czubkiem buta na Mikkala.
Reijo wstał zagniewany i warknął:
- Trochę szacunku dla zmarłego!
Reijo był dobrze zbudowany, wyglądał na krzepkie
go mężczyznę. Ludzie wójta woleli z nim nie zadzie
rać. O Finach krążyło wiele opowieści. Podobno ła
two wpadają w złość. Z takimi nigdy nic nie wiadomo.
- Nazywał się Mikkal - dopowiedziała kobieta. -
Pehr-Mikkal.
- To znaczy Mikkel Persen - rzekł strażnik.
Znów jedno z tych beznadziejnych lapońskich
imion. Te dzikusy twierdzą, że są ochrzczeni, ale to
tylko pozory... Mogliby przynajmniej mieć normalne,
łatwe do wymówienia dla porządnych ludzi, imiona.
Imiona, które coś znaczą.
Raija wykrzywiła twarz w grymasie, doskonale wie
dząc, że w Mikkalu reakcja strażnika wywołałaby nie
chęć. Drażniły go wszelkie próby wynaradawiania La
pończyków i narzucania im norweszczyzny. Uważał
to za przejaw pogardy wobec jego ludu.
Ale jakie to miało teraz znaczenie?
Mogą go sobie nazywać, jak chcą.
- Skąd pochodzi?
- Z Yaranger - odpowiedziała.
198
- Daleko stamtąd na jarmark...
- Odprowadzał mnie - skłamała Raija. - Jego mat
ka przygarnęła mnie, gdy byłam dzieckiem. Opieko
wałam się nią, gdyż od kilku lat chorowała. Niedaw
no umarła. A ja tu mieszkam...
- To znaczy przybrany brat?
Raija skinęła głową i uśmiechnęła się blado:
- Tak, przybrany brat - powtórzyła.
- Czy ktoś widział, jak to się stało?
Matti wystąpił z tłumu, blady, ledwie trzymając się
na nogach. Musiał oprzeć się o Raiję.
- Taki młodzik - westchnął jeden ze strażników.
- Matti jest moim bratem - wyjaśniła Raija. - Ma
piętnaście lat i nie jest już dzieckiem.
- Co się stało?
Matti, jąkając się, opowiedział wszystko po fińsku.
Reijo musiał tłumaczyć.
Mówił, że wraz z Mikkalem zaniepokoili się, dla
czego Raija tak długo nie wraca po rozmowie z Reijo.
I szukając jej, zobaczyli, że jakiś mężczyzna celuje
w nią ze strzelby. Mikkal kazał się Mattiemu ukryć,
a sam stanął na linii strzału. Obcy strzelił i uciekł.
- O czym rozmawiałaś z tym komendantem?
Strażnicy zwrócili się do Raiji. Pytanie, które zosta
ło skierowane do niej znienacka, dosięgnęło ją równie
mocno jak kula, która trafiła Mikkala. Raija odniosła
wrażenie, że strażnicy najchętniej ją obarczyliby winą
za wszystko.
- Zeznawałam kiedyś w pewnej sprawie - odparła.
- Moje zeznania rzuciły na niego złe światło i narazi
ły na pośmiewisko. Szaleniec nigdy nie zapomina.
- O czym rozmawialiście?
199
- Ja prawie nic nie mówiłam. On zaś odgrażał się, że
mnie zabije. I uczyniłby to, gdyby nie wszedł między
nas Mikkal. To ja powinnam leżeć martwa, a nie on...
Ludzie wójta nie dowierzali zbytnio historyjce o ka
pitanie z twierdzy Vardohus. Ktoś taki nie włóczy się
po kraju i nie nosi w sobie urazy do kobiet wątpliwej
reputacji. Nie strzela do Lapończyków!
Ale z tłumu odezwały się nagle głosy, że widziano
uciekającego na koniu mężczyznę chwilę po tym, jak
rozległ się strzał. Niektórzy już go kiedyś spotkali
w tych stronach i twierdzili, że chodził wyprostowa
ny jak żołnierz.
Ktoś inny krzyknął, zagłuszając pozostałych:
- Ten człowiek pytał o Raiję!
Strażnicy stracili pewność siebie.
- Będziemy musieli donieść o wszystkim wójtowi,
ale najpierw ruszymy w pościg za uciekinierem. Na
pewno ktoś go widział, w końcu mało kto w tych
dniach wyjeżdża ze Skibotn.
- Jest wysoki, ma ciemne falowane włosy i zielono-
niebieskie oczy. Prosty nos, mocny podbródek. Bije od
niego lodowaty chłód. Ten człowiek ma kamień za
miast serca - wyjaśniała Raija beznamiętnie. Czuła się
martwa, jakby wola życia całkiem w niej wygasła.
- Nikomu z was nie wolno opuszczać osady - na
kazali ludzie wójta Raiji, Reijo i Mattiemu.
- Mieszkamy na przylądku - wyjaśnił Reijo, wska
zując dłonią swoją chatę. - Tam możecie nas znaleźć.
- Ciało zostanie tutaj.
- Nie! - krzyknęła Raija, przytrzymując z całych sił
zwłoki Mikkala.
- Weźmiemy je na przylądek - oświadczył Reijo. -
200
Mam stodołę niedaleko domu. Dla was to nic nie zna
czy, a dla nas bardzo wiele. Zresztą chyba nie powin
niśmy zostawiać na jarmarku trupa?
Zgodzili się, przekonani słowami Reijo.
I wówczas stało się coś, czego Raija w życiu nie do
znała. Mieszkańcy osady otoczyli ją kołem.
Obcy ptak nagle stał się częścią wspólnoty, która
swą niechęć zwróciła przeciwko ludziom wójta. Na
kłonili ich, by szukali mężczyzny, który strzelał, za
bójcy. Potwierdzili jej zeznanie i stanęli po jej stronie.
Zaakceptowali ją, mimo że pojawiła się w osadzie nie
oczekiwanie i w wyjątkowo dziwnych okolicznościach.
Tyle lat starała się dopasować do lokalnej społecz
ności, żyć jak oni. Nie udało jej się i z tego powodu
bardzo cierpiała.
Teraz wróciła jakby z zaświatów, Reijo powiedział
przecież, że jego żona nie żyje. Swoje myśleli i nie
przyjęli równie gładko opowiedzianej przez nią histo
ryjki. Raczej przychylali się do tego, że porzuciła mę
ża i dzieci.
Stała się główną atrakcją jarmarku, tuląc w obję
ciach umierającego kochanka. Zastrzelił go obcy,
o którym nic nie wiedzieli. Uwierzyli jednak, że jest
tak, jak ona mówiła.
Przygarnęli ją do serca.
Zaakceptowali, jakby była jedną z nich.
Reijo wyczuwał płynące z tłumu współczucie dla
niej i serce mu krwawiło. Jaka to niesprawiedliwość,
że dopiero w takich okolicznościach zdobyła ich przy
chylność!
- Raiju, kochanie, puść Mikkala, nie możesz mu już
pomóc - przemawiał łagodnie.
201
Potrząsnęła głową.
Reijo położył ręce na jej ramionach, zmusił, by
spojrzała na niego. Dostrzegł jej przerażenie.
- Weźmiemy go na przylądek. Będzie z nami, Ra-
iju. Ale nie możemy mu pomóc, on nie żyje.
Popatrzyła rozbieganym wzrokiem. Dłonie, nie
czuła własnych dłoni! Ale musi trzymać Mikkala, nie
może go wypuścić z rąk!
- Niedaleko stąd zostawiliśmy zaprzęg - wtrącił się
Matti.
Reijo poprosił go, żeby przyprowadził renifery,
a do Raiji rzekł:
- Musisz się trochę ogrzać, Raiju. Nie możemy po
zwolić, żebyś nam tu zamarzła. Mikkal nigdy by nam
tego nie wybaczył.
Rozluźniła się, stopniowo uległa. Dała się przeko
nać słowom Reijo, zaufała mu.
Pozwoliła podnieść zwłoki Mikkala i położyć je
ostrożnie na jednym z pułków.
Wstała rozdygotana i skrzyżowała ręce na piersiach.
Nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na dłonie pokry
te zastygłą krwią, a gdy uprzytomniła sobie, co to jest,
znów ścisnęło ją w gardle od tłumionego płaczu.
Powstrzymała jednak łzy, by wylać je w samotności.
- Chodź ze mną, Raiju. - Reijo objął ją, jakby chcąc
poprowadzić.
Ale ona stała nieporuszona. Zastanawiała się, co na
jej miejscu zrobiłby Mikkal.
- Nie mogę - odrzekła w końcu. - Muszę wracać do
obozowiska. Tam został Ailo. Nie chcę, żeby dowiedział
się o tym, co się stało z jego ojcem, od kogoś obcego.
Pochlipując, wsiadła do sań.
202
Musi być silna.
Najchętniej załamałaby się i płakała, ale nie było jej
wolno. Nie mogła sobie pozwolić na słabość.
Teraz na nią spadła odpowiedzialność za dziecko
Mikkala.
Napotkawszy wzrok Reijo, wyjaśniła:
- Nie obawiaj się! Nie ucieknę, nie tym razem. Nie
mam już dokąd uciec. Zjawię się na przylądku, bo prze
cież tam są wszyscy ci, których kocham. Wszyscy, z wy
jątkiem małego chłopca, którego muszę przywieźć.
Reijo pokiwał głową, nie mógł jej tego zabronić. Cza
sem ta drobna kobieta wydawała się trwarda jak skała,
chociaż tuż pod skórą czaiły się lęk i przerażenie.
Ale rzeczywiście na niej spoczywa odpowiedzial
ność za syna Mikkala. Może to ją jakoś pocieszy
w smutku.
- Dobrze, jedź - rzekł do niej. - Wiem, że wrócisz.
13
Rześkie powietrze chłodziło jej zapłakaną twarz,
przynosząc ulgę. Raija poganiała ostro biedne zwierzę
w nadziei, że lodowate tchnienie wiatru ostudzi za-
puchnięte policzki i zaczerwienione oczy, ukoi smu
tek i złagodzi cierpienie.
- Długo was nie było - rzucił Aleksanteri, kiedy we
szła do namiotu.
Stanąwszy przed nim twarzą w twarz pożałowała,
że nie poprosiła Reijo, by przyjechał razem z nią. Po
trzebowała kogoś, kto by ją wsparł w tej trudnej
chwili.
Ale przecież Reijo i tak nie mógłby jej towarzyszyć,
bo dzieci przeraziłyby się, gdyby ktoś obcy zajechał
do obejścia ze zwłokami mężczyzny na saniach.
W palenisku trzaskał ogień, a Ailo bawił się, pod
śpiewując sobie pod nosem coś, co miało przypomi
nać dorosły jojk.
O mój Boże, jak tu przytulnie!
Już nigdy więcej w tej jurcie nie będzie tak jak w do
mu! I w żadnym innym miejscu.
Raija czulą domowe ciepło tylko wówczas, gdy le
żała w ramionach Mikkala, ale on już nie mógł jej
przygarnąć.
Była więc bezdomna.
Straciła wszystko.
204
- A gdzie pozostali? Czy coś się stało? - Aleksante-
ri wyczuł, że coś jest nie tak jak powinno.
- Musimy złożyć jurtę - rzuciła Raija krótko i od
wróciła się do niego plecami.
- A tata i Matti nie przyjadą? - był ciekaw Ailo.
Raija pokręciła głową.
- Spakujemy wszystko. Zamieszkamy w chacie.
Aleksanteri nie dał się oszukać. Podszedł do niej
i zmusił, by popatrzyła mu w oczy.
- O czym ty mówisz, Raiju? Dlaczego Matti i Mik-
kal nie przyjadą? Dlaczego płakałaś?
Raija wyrwała mu się i pochyliwszy głowę, wybuch-
nęła głośnym szlochem, mimo że przyrzekła sobie, że
powie im o śmierci Mikkala w sposób godny.
- Co jest, Raiju? Coś cię zasmuciło?
Raija objęła mocno Ailo i przymknąwszy oczy,
uścisnęła go mocniej niż zwykle. Potem przełknęła śli
nę, wzięła się w garść i nie wypuszczając chłopca z ob
jęć, powiedziała:
- Jesteś już dużym chłopcem, Ailo. Słyszałeś o śmierci.
Ailo pokiwał głową poważnie.
- Tak, moja mama umarła.
- Twój tata także umarł, maleńki przyjacielu.
- Nie! To nieprawda, kłamiesz! Tata nie umarł! -
krzyknął Ailo, uderzając Raiję piąstkami.
Wymachiwał rękami, póki nie opadł z sił.
- Tata nie umarł - powtarzał drżącym głosem, wtu
lając się w Raiję. - Nie umarł.
Raija głaskała sterczącą czarną czuprynę.
- Tak bardzo bym pragnęła, żebyś miał rację - szep
tała. - Ale on umarł na moich rękach...
- Co się stało? - dopytywał się Aleksanteri, stojąc
205
bezsilnie obok pogrążonych w rozpaczy przyjaciół,
dla których Mikkal był jedyną opoką. Ręce opadły mu
ciężko. Nie potrafił ich pocieszyć.
- Potwór z Vardo - wyjaśniła Raija sucho. - Celo
wał we mnie, a Mikkal stanął między nami i kula tra
fiła go w plecy.
Ailo szlochał rozdzierająco, przytulony do piersi
Raiji.
- Jeszcze mam na rękach jego krew... - Raija wycią
gnęła dłonie do Aleksanteriego.
Ailo nie słyszał, walczył ze łzami i ze straszliwym
cierpieniem, jakie nim zawładnęło. Ciągle nie mógł
uwierzyć w przerażające nowiny.
Na jego oczach umarła mama, nie umiał wyobrazić
sobie ojca padającego od kuli.
Tata nie może umrzeć.
Tata nie żyje.
Raija powiedziała, że umarł, Raija rozpacza tak sa
mo jak on...
Płakali oboje, wtuleni w siebie. Nic nie mówili, tyl
ko szlochali tak, że serce pękało.
Wiedzieli, że muszą się uporać z rozpaczą, ale pew
ne było, że bez Mikkala ich życie już nigdy nie będzie
takie jak dotąd.
Dopiero późnym popołudniem złożyli namiot i za
pakowali na pułki cały dobytek.
Raija i Ailo dotykali delikatnie wszystkiego, co nale
żało do Mikkala. Raija postanowiła, że żaden z wyrzeź
bionych przez niego przedmiotów nie zostanie sprze
dany. Ani na tym jarmarku, ani na żadnym innym.
Kiedy ruszyli w stronę fiordu, Ailo przytulił się
mocno do niej. Była teraz dla niego jedynym oparciem.
206
Wiele czasu upłynęło od rozstania z babką Ravną.
Chłopiec pamiętał ją, ale Raija znaczyła dla niego te
raz więcej.
Razem z Raiją i z tatą tworzyli rodzinę. A tata nie
żyje.
Raija dobrze wiedziała, co czuje syn Mikkala. I nie
miała wątpliwości, że to dziecko jest tak samo jej
dzieckiem, jak czwórka mieszkająca na przylądku.
- Mama wraca, będzie tu dzisiaj, już niebawem - po
wiedział Reijo do Mai i Knuta, którzy wybiegli z cha
ty i nim Reijo zdążył im przeszkodzić, zobaczyli leżą
ce na pułkach zwłoki.
- To Mikkal - rozpoznała Maja. - Nie żyje? Na
prawdę, jesteś pewien?
Dopiero później Reijo uświadomił sobie, że w gło
sie dziewczynki pobrzmiewała radość.
I Maja, która zaciekle upierała się, że mama nigdy
nie wróci, nagle zmieniła zdanie.
- Może jednak wróci - powiedziała, zmrużywszy oczy.
Reijo poczuł, jak dreszcz przebiegł mu po plecach.
Nagle uderzyło go, jak bardzo Maja jest podobna do
Mikkala. Nie potrafiłby wyjaśnić, dlaczego tak moc
no ścisnęło mu się serce.
Maja pobiegła do alkierza i przebrała się w swoją
najładniejszą sukienkę: błękitną ze stójką i marszczo
ną od karczku. Dziewczynka uważała, że w niej wy
gląda najpiękniej.
Reijo modlił się w duchu, żeby Raija zwróciła na to
uwagę.
- Może teraz już przyjdzie - powtórzyła Maja, zasiada
jąc przy oknie wychodzącym na las. Było to jedyne okno
207
z szybą w całym domu. U biedaków nie spotykało się ta
kich zbytków. Reijo nie miał pojęcia, skąd ojciec wziął szy
bę, ale od kiedy pamiętał, zawsze była w tym oknie.
Reijo wiedział, że Maja domyśla się, kim Mikkal był
dla Raiji, i zazdrość zatruwała jej małe serce. Niena
widziła Mikkala, bo wydawało jej się, że matka bar
dziej od niej kocha tego obcego mężczyznę.
Reijo zapragnął nagle cofnąć czas i uczynić wszyst
ko, by Maja pokochała Mikkala. Łatwiej przyszłoby
jej się pogodzić z tym, że był jej ojcem, o czym z pew
nością kiedyś się dowie.
Wreszcie Raija przyjechała. Była zmęczona, zapła
kana, brudna. A za rękę trzymała małego chłopca.
Maja, która już miała rzucić się matce na powita
nie, zatrzymała się gwałtownie i wczepiła paznokcia
mi w dużą dłoń Reijo.
Spojrzeniem przygwoździła chłopca, który nie
chciał puścić Raiji. Wydał jej się znajomy, ale nie pa
miętała, gdzie go spotkała.
Jakim prawem tak trzyma jej mamę, czyżby nie
miał swojej?
Raija przesunęła się, żeby zrobić miejsce wchodzą
cemu mężczyźnie. Reijo pomyślał, że skądś go zna.
- Tak, to ja - uśmiechnął się Aleksanteri niepewnie.
- Gdyby nie oni, zamarzłbym. Uratowali mnie od
śmierci, ale przez to opóźnili trochę przyjazd. - Roz
łożył dłonie w geście zakłopotania i dodał: - To nie
zrozumiałe i bezsensowne!
Reijo pokiwał głową ponuro.
Raija zdjęła kaftan i po lapońsku poprosiła Ailo, że
by też się rozebrał.
208
Zabrzmiało to intymnie, tak jak mama powinna
przemawiać do dziecka.
Reijo był pewien, że nie uszło to uwagi Mai. I na
nic już się nie zdało, że Raija niepewnie podeszła kil
ka kroków i uklęknęła przed gromadką, która otoczy
ła Reijo. Wyciągnęła do nich zmarzniętą dłoń i leciut
ko pogładziła maluchy po policzkach. Ale uczyniła to
niepewnie, inaczej niż wtedy, gdy trzymała za rękę
czarnowłosego chłopca.
Zauważyli różnicę.
Raija najchętniej przytuliłaby je wszystkie naraz,
ale nie zmieściłyby się w jej ramionach.
Musiała więc zadowolić się tym, żeby przywitać się
z nimi po kolei.
Ida wstydziła się i trochę lękała obcej pani. Nie po
zwoliła się nawet pogłaskać po pucołowatych policz
kach i szybko odwróciła się do Reijo, który wziął ją
na ręce, widząc, że jest bliska płaczu. Zarzuciła ojcu
na szyję tłuściutkie ramionka, nie spuszczając jednak
z oczu Raiji.
Ida była zbyt mała, żeby pamiętać mamę. Ida jej nie
znała.
Raija zamrugała powiekami, chociaż przecież spo
dziewała się tego.
Elise, płacząc i śmiejąc się na przemian, w ogóle nie
chciała puścić Raiji.
- Wiedziałam, że wrócisz - szeptała jej do ucha, tak
żeby nikt inny nie słyszał. - Maja powtarzała, że ni
gdy nie wrócisz, ale ja jej nie wierzyłam.
Raija ucałowała ją w czoło. Reijo miał rację, pomy
ślała, patrząc na dziewczynkę przez wilgotne rzęsy.
Elise zupełnie przypominała Evę. Wykapana matka.
209
Wyrośnie na prawdziwą piękność. Już teraz wyróżnia
ła się urodą.
- Jesteś śliczna, maleńka - mruknęła Raija zduszo
nym głosem, bez najmniejszego zamiaru ujmowania
czegoś pozostałym dzieciom.
Knut nie chciał ucałować matki. Cofnął się i popa
trzył na nią wzrokiem Kallego.
- Jesteś moją mamą? - zapytał.
Raija pokiwała głową, bo żadne słowo nie przecho
dziło jej przez gardło.
- Zostaniesz?
Raija przytaknęła.
- Dlaczego cię tak długo nie było?
- Nie mogłam przyjechać. Reijo wam to tłumaczył.
Kocham was wszystkich i nie było dnia, bym o was
nie myślała.
Knut pokiwał głową z powagą dorosłego mężczy
zny.
- To dobrze, że wróciłaś.
Maja... została jeszcze tylko Maja, która spoglądała
na nią pociemniałym, odpychającym wzrokiem. Mia
ła rysy twarzy Mikkala i jego uśmiech. Maja, córka
Mikkala.
Ale dziewczynka, która wystroiła się w swoją naj
ładniejszą sukienkę, rozplotła warkocz, rozpuściła
i wyszczotkowała włosy, doznała rozczarowania.
- Nie lubię cię - powiedziała.
Raija obawiała się właśnie takiej reakcji. W tej chwi
li najbardziej potrzebowała wsparcia Mikkala.
Odszukała wzrokiem spojrzenie córki i drżącym
głosem, siląc się na spokój, powiedziała:
- Mam nadzieję, że kiedyś zmienisz zdanie, Maju.
210
Bo ja cię bardzo kocham i bardzo bym pragnęła, że
byś ty też mnie kochała.
Maja skrzywiła twarz i oparła się o Reijo.
- Kto to jest? - skinęła głową w stronę Ailo, który
przytulał się do Mattiego. Chłopiec poczuł się niepew
nie, kiedy Raija zajęła się dziećmi. Czyżby już go nie
chciała? Może ją także straci?
- Ailo jest waszym nowym bratem.
- Nie potrzebujemy więcej braci.
- Jego tatą był Mikkal. - Raiji zadrżał głos, gdy wy
powiadała imię ukochanego. - Teraz Ailo nie ma ni
kogo na świecie prócz nas.
- Nie potrzebujemy go - upierała się Maja.
- Ale Ailo potrzebuje was - wtrącił się Reijo. - I po
trzebuje Raiji.
Maja zamilkła. Nigdy nie przeciwstawiała się Reijo,
choć nie zawsze się z nim zgadzała. Nie bez zaintere
sowania zerknęła w stronę chłopca. Wydawało jej się,
że jest w tym samym wieku co ona.
- Przecież on nie potrafi nawet porządnie mówić -
prychnęła.
- Mówi po lapońsku i po fińsku - powiedziała Ra
ija. - Ty także znasz fiński.
Maja pokiwała głową, zapomniawszy, że posta
nowiła we wszystkim sprzeciwiać się mamie. Puści
ła dłoń Reijo i podeszła do wujka, który też niewie
le mówił, i do tego obcego chłopca, żeby mu się
przyjrzeć.
Raija niepewnie wyciągnęła palec do Idy. Pamięta
ła, że jako dziecko uwielbiała się przeglądać w stawach
i kałużach i widziała wówczas odbicie takiej samej
twarzyczki jak ta, którą miała przed sobą.
211
Ida naprawdę była do niej podobna, choć jako nie
mowlę wypisz wymaluj przypominała Reijo.
Maleństwo nie chwyciło palca matki. Wygięło
usteczka w podkówkę, ale nie rozpłakało się, tylko
jeszcze mocniej objęło Reijo za szyję.
Raija z ciężkim sercem usiadła obok przyjaciela. Nie
mogła się napatrzyć na dzieci, bez których przyszło jej
żyć tyle lat. Ileż to razy marzyła o tym, jak je wyściska!
- To musi trochę potrwać - westchnęła cicho, napo
tkawszy pełen zrozumienia wzrok Reijo.
- Wszystko będzie dobrze - odparł.
W sercu Raiji także zakiełkowała nadzieja, kiedy
usłyszała, jak Maja rozmawia z Ailo.
- Mój tata też umarł - mówiła. - Na początku jest
trochę smutno, ale potem wszystko mija. Kochałeś
swojego tatę?
Ailo pokiwał głową. Powoli wysunął się z rąk Mattie-
go i usiadł na podłodze obok Mai. Dzieci popatrzyły na
siebie i wbrew wszelkim oczekiwaniom polubiły się.
Raiji głos uwiązł w gardle, bo niczego bardziej nie
pragnęła.
Mam nadzieję, że to widzisz, Mikkalu, powiedziała
w myślach. Bardzo by cię to uradowało.
Raija już nie płakała. Ukryła uczucia głęboko przed
światem. Nie chciała, żeby dzieci widziały jej rozpacz.
Spośród nich tylko Ailo rozumiał, jak bardzo tęskni
za Mikkalem i jak wielka jest jej żałoba. Dla pozosta
łych była mamą, która powróciła do domu. Nie rozu
miały, dlaczego jej tak długo nie było, i obserwowały
Raiję czujnie, jakby obawiały się ją za bardzo polubić.
Bo może znowu od nich odjedzie, a wtedy będzie im
jeszcze ciężej na sercu? Lepiej być ostrożnym.
212
A na zewnątrz leżał martwy Mikkal z wielką dziu
rą w plecach. Najchętniej poszłaby do niego, siedzia
ła przy nim, dotykała jego zimnego ciała i płakała nad
tym, że jest taki samotny.
Powstrzymywał ją jedynie wzrok Reijo. Jakimś spo
sobem czytał w jej myślach i w jego oczach dostrze
gała prośbę, żeby została w izbie, bo i tak nic nie mo
że zrobić dla Mikkala.
Miał oczywiście rację, i rozum mówił jej to samo,
tyle że ona rzadko kierowała się w życiu rozsądkiem.
Wiedziała, że Mikkal nie żyje, całą sobą o tym wiedzia
ła, ale pragnęła przytulić się do niego. To on był sensem
jej życia! Czuła się tak, jakby runęły podstawy jej egzy
stencji. Nie miała pojęcia, czy potrafi istnieć bez niego.
Ida, nim poszła spać, odważyła się postawić trzy
kroczki dzielące ją od bezpiecznych kolan Reijo do
nieznajomej pani w dziwnych ubraniach.
Dotknęła pośpiesznie Raiji i zmarszczywszy nosek,
szybko cofnęła rączkę.
Raija nie mogła się powstrzymać od uśmiechu.
- Zdaje się, że nie pachnę zbyt ładnie!
- Nastawię wody - oznajmił Reijo. - Gorąca kąpiel
dobrze ci zrobi.
Skinęła głową z wdzięcznością. Co prawda nie da
się zmyć z siebie smutku i cierpienia, ale może kąpiel
ją trochę uspokoi i uczyni senną.
Może dzięki temu odpocznie nocą?
Dzieci były już zmęczone. Ida i Knut jako pierwsi
poszli spać. Elise siedziała cicho jak myszka i nie
spuszczała wzroku z Raiji. Jej oddanie graniczyło
z uwielbieniem. Ledwie omiotła spojrzeniem Mattie-
go i Aleksanteriego. Dla niej byli tylko dwoma pana-
213
mi, którzy przybyli w towarzystwie Raiji. Gdyby po
proszono ją, by ich opisała, nie potrafiłaby. Elise pa
trzyła tylko na Raiję.
Nie chciała pójść spać, póki przybrana matka się nie
położy. Najchętniej zasnęłaby przytulona, trzymając
ją za rękę. Ale kiedy Reijo posłał wszystkie dzieci do
łóżka, posłuchała go, na dobranoc raz jeszcze mocno
ściskając i całując Raiję.
- Tak bardzo cię kocham, Raiju... mamo - wyszep
tała i już jej nie było.
Ailo także przyszedł ją pocałować. Tulił się do niej
długo i zapytał w końcu cichutko:
- Czy ja mogę się bawić, mimo że tata umarł?
- Oczywiście, kochanie. Tata cieszył się zawsze, kie
dy byłeś radosny. Nie musisz czuć z tego powodu wy
rzutów sumienia.
Chłopcu wyraźnie ulżyło. Pełen wdzięczności ze
skoczył z kolan Raiji i pobiegł za Mają, która wyści-
skała tylko Reijo, nie wykazując najmniejszego zain
teresowania matką.
Raija nie potrafiła ukryć zawodu, bo ponad wszyst
ko pragnęła odzyskać miłość tego dziecka poczętego
z wielkiej miłości.
Z wolna w chacie ucichło. Dorośli posilali się w mil
czeniu. Raiji trzęsły się ręce. Zauważyła, że Matti miał
ten sam kłopot.
- Co teraz zrobimy? - zapytał zachrypniętym gło
sem.
- Nie chcę tutaj zostać - odpowiedziała zamyślona.
- Nigdy nie zamierzałam wrócić tu na stałe. Wspo
mnienia stąd są ciągle zbyt żywe...
- A mnie się zdaje, że teraz tutaj jesteś tak samo bez-
214
pieczna jak gdziekolwiek indziej. Przynajmniej na ra
zie. Bo nie sądzę, żeby on odważył się tu wrócić.
- Owszem, wróci za jakiś czas. Uparł się, żeby mnie
zabić, i od tego nie odstąpi. To zemsta za to, że wte
dy wymknęłam mu się z rąk.
- Jak on ciebie znalazł? - Reijo potrząsał głową, nie
pojmując tego, co się stało. - Czy to przypadek?
- Wiedział, jak się nazywam, chociaż w Vardo znał
mnie jako Ritvę. Nigdy nie zdradziłam mu swojego
prawdziwego imienia. Nie mam pojęcia, jak się tego
dowiedział. Wiedział też o dzieciach i na pewno o to
bie. Ciarki mi przechodzą po plecach, kiedy sobie
o tym pomyślę. Potwornie się boję!
Reijo zadrżał. Zmarszczywszy czoło, przypomniał
sobie nagle, jak na placu ktoś krzyknął, że jakiś męż
czyzna pytał o Raiję...
- Że też musieliście wrócić akurat teraz!
Oczy Raiji pociemniały jak dwa czarne stawy bez
dna.
- Myślisz, że się tym nie zadręczam? Ale to na nic.
Bo przyjechaliśmy! Mikkal nie żyje. I choćbym czuła
nie wiem jak wielkie wyrzuty sumienia, nie zmienię
tego, co się stało.
Reijo też o tym wiedział.
- Jakie były dla was te ostatnie lata? - zapytał. - Jak
odnaleźliście Mattiego? No i w jaki sposób ten czło
wiek spotkał się z wami? - Kiwnął głową w stronę
Aleksanteriego.
Opowiadanie przyniosło Raiji ulgę. Oddaliła się
myślami od strasznej chwili, kiedy usłyszała wystrzał,
a Mikkal osunął się w jej ramionach.
Z radością przypomniała sobie o tym, jak dobrze
215
było im razem. Wspomnienia okazały się prawdziwym
ukojeniem dla jej skołatanych nerwów.
- Na półwyspie Varanger nie masz czego szukać -
oznajmił Reijo, kiedy skończyła mówić. - Tam jest ro
dzina Ailo, nie twoja. A Ravna już mocno posunęła się
w latach...
Raija poczuła się rozdarta.
- Nie chcę pogrzebać tutaj Mikkala. Był dzieckiem
natury i na płaskowyżu czul się najszczęśliwszy. A te
góry trzymają każdego w żelaznym uścisku. Poza tym
Ravna ma prawo wiedzieć, co się stało z jej synem, po
winna też zobaczyć się z Ailo.
- Nie pozwolę ci jechać samej. Nie o tej porze ro
ku. Już kiedyś byłem w drodze podczas śnieżnych za
mieci i robi mi się zimno na samo wspomnienie.
- Nie mogę cię prosić, Reijo, żebyś jechał ze mną.
- Ale przecież oni i tak nie pogrzebią go przed na
staniem wiosny. Płaskowyż jest teraz skuty lodem.
Przetrzymamy tutaj ciało, póki nie zrobi się cieplej.
To, co mówił, miało sens.
Mikkal zostanie pochowany w ziemi, którą kochał
i na której żył, tam gdzie czul się szczęśliwy.
- Nadal jesteś moją żoną - przypomniał Reijo, jak
by Raija mogła o tym zapomnieć.
Popatrzyła na niego, usiłując odgadnąć jego myśli,
ale Reijo potrafił jak nikt inny spoglądać nieprzenik
nionym wzrokiem, a jego twarz skrywała wszelkie ta
jemnice.
- Nie mogę cię do niczego zmusić, ale mamy doku
ment na to, że stanowimy rodzinę. Oboje znamy do
brze siebie nawzajem. Oboje też kochamy dzieci. I już
kiedyś wspieraliśmy się wzajemnie w codziennych tru-
216
dach. Wiemy, czego możemy się po sobie spodziewać.
Będziemy strzec się kapitana z Vardo. Jeśli będzie trze
ba, uczynię dla ciebie to samo, co Mikkal.
Raija spuściła wzrok.
Nie pozwoli na to, by Reijo poświęcił dla niej ży
cie. Już dość ludzi miała na sumieniu.
- Matti i Aleksanteri oczywiście także zostaną z na
mi, o ile zechcą. Zimą przydadzą się dodatkowe ręce
do pracy.
- I więcej gąb do nakarmienia - wtrącił Aleksanteri.
- Oboje z Raiją zawdzięczamy ci tak wiele, że właści
wie jesteś dla nas jak rodzina - odparł Reijo z powagą.
- Ludziom we wsi powiemy, że jesteś kuzynem Raiji.
Aleksanteri skrzywił się i stwierdził:
- Rzeczywiście, z czasem stosunki rodzinne trochę
się skomplikowały...
- Chyba zostaniemy - uznała Raija. - Co z moją ką
pielą?
Reijo wstał.
- Naniosę tyle śniegu, ile zdołamy zagrzać. Balię
ustawimy w mojej izbie. Możesz tam spać. My, chło
py, prześpimy się w kuchni. Potrzebujesz snu bardziej
niż ktokolwiek z nas.
Raija uścisnęła mu dłoń.
- Nie znam kobiety, która miałaby takiego dobre
go męża jak ja - rzekła miękko. - Jesteś moim najlep
szym przyjacielem.
- Zasłużyłaś na więcej - odparł Reijo, a na jego twa
rzy odmalowało się cierpienie. Potem wyszedł przygo
tować Raiji kąpiel.
14
Gorąca kąpiel wydała się Raiji prawdziwym błogo
sławieństwem. Siedziała w wielkiej drewnianej balii,
zanurzona po samą szyję w wodzie, która przelewała
się przy każdym gwałtowniejszym ruchu.
Doprawdy, Reijo nie poskąpił jej wody, wraz z San-
terim i Mattim nanieśli wiele kubłów, nim napełnili
balię po brzegi.
Po paru tygodniach podróży, podczas której nie by
ło warunków do porządnego mycia, kąpiel w parują
cej wodzie wydała się Raiji cudownie oczyszczająca,
tak ciało, jak i duszę.
Reijo przyniósł Raiji kawałek mydła własnej robo
ty i wychodząc z izby, powiedział:
- Nie oszczędzaj! Uspokój się i pozwól, by ogarnę
ło cię zmęczenie. W nocy powinnaś spać. Nie chcę, że
by dręczyły cię koszmary. Nie wolno ci płakać ani ro
bić sobie wyrzutów. Żadne z nas nie mogło zapobiec
śmierci Mikkala! Winę za to, że nie żyje, ponosi jedy
nie ten, kto go zastrzelił. Mikkal chciał cię ocalić. Nie
zważał na nic, bo dla niego najważniejsze było twoje
dobro. Byłaś jego sercu najdroższa.
Raija uwolniła trzymane na uwięzi myśli. Czuła się
taka rozdarta! Coś w niej krzyczało, że postępuje pod
le, pławiąc się w gorącej wodzie, podczas gdy martwe
ciało Mikkala leży na mrozie.
218
Czy jej rozpacz jest szczera, skoro równocześnie
potrafi odczuwać radość z tego, że zażywa cudownej
kąpieli?
Ale przecież żelazna rozpacz ściska jej serce, a oczy
pieką od łez, które wylała, i od tych, których zabra
kło, choć ciągle chciało jej się płakać.
Coś jej mówiło, że go zawiodła, ponieważ nie zano
si się płaczem, a z drugiej strony wiedziała, że ogromu
żałoby nie da się zmierzyć ilością wylanych łez.
Mikkal już nigdy do niej nie przemówi! Nigdy nie
uśmiechnie się, mrużąc oczy i błyskając zębami. Ni
gdy już nie usłyszy jego głosu, nie zobaczy gestów,
które ją tak rozczulały. Nigdy nie schowa dłoni w je
go mocnych, dobrych dłoniach. Nigdy więcej nie przy
tuli się do jego policzka, żeby odzyskać siłę i spokój.
Nigdy więcej jego usta nie dotkną jej warg. Ich ciała
nie stopią się w jedno, by zaznać radości i spełnienia.
Nigdy więcej...
„Nigdy". To jedno słowo niczym ostry nóż brutal
nie przecięło teraźniejszość i przyszłość. Co ono ze so
bą niesie, Raija uświadamiała sobie coraz wyraźniej.
Powoli pojmowała, że „nigdy" znaczy tyle samo co
„wieczność".
Na tak długo została oddzielona od Mikkala, który
w krótkiej chwili stał się jedynie wspomnieniem
z przeszłości.
Od tej pory będzie sama.
„Sama". To słowo miało równie przerażający wy
dźwięk jak słowo „nigdy" i ten sam gorzki smak.
Bywała samotna w swym życiu. Nigdy jednak nie
czuła się tak beznadziejnie sama jak teraz.
Mikkal nie żyje.
219
Odszedł na zawsze. Na całą wieczność. Już więcej
go nie zobaczy, nie obejmie.
Byli tak blisko osiągnięcia pełnej harmonii, tego, co
zwie się szczęściem.
Znów została ograbiona, odebrano jej szansę, kiedy
się tego najmniej spodziewała.
Czekają ją teraz długie, samotne lata bez cienia na
dziei.
Powinniśmy umrzeć razem! kołatała jej w głowie
uporczywa myśl.
Sama jednak nie miała odwagi ze sobą skończyć ani
udać się na poszukiwanie tego mężczyzny, który chęt
nie zrobiłby to za nią.
Nadal tliła się w niej wola walki. Nie chciała się
poddać. Mikkal zawsze powtarzał, że jest uparta i po
trafi się dopasować do każdych warunków, niczym
górskie kwiaty, które tak kochał.
Udowodni więc, że nadal drzemie w niej to, co tak
podziwiał! Podźwignie się jak owe kwiaty po najwięk
szej wichurze, wniknie korzeniami w skalisty grunt
i znajdzie niezbędny do życia pokarm. Odnowi siły
i rosnąć będzie z uporem, a potem podniesie głowę
i pokaże wszystkim odwagę i niezłomność.
Ale czy zdoła zachować godność, czy też da się zła
mać jak trzcina?
Raija pocierała skórę, aż zrobiła się ognistoczerwo-
na, a błogie ciepło rozeszło się po całym ciele. Potem
umyła włosy, co sprawiło jej przyjemność, jakiej od
dawna nie czuła, i szybko wyszła z balii.
W porównaniu z gorącą kąpielą powietrze w izbie
wydawało się chłodne. Wytarła się do sucha i założy
ła pożyczoną od Reijo koszulę oraz za szerokie dla
220
niej spodnie, które musiała związać w pasie rzemie
niem, żeby nie opadły.
Zmyła z siebie brud z podróży, ślady krwi i wyrzu
ty sumienia.
Ale nie rozpacz! Kochała Mikkala wielką miłością.
Nadal był dla niej wszystkim, mimo że wiedziała, iż le
ży martwy. Uczuć nie da się przeciąć równie łatwo jak
nici życia. Raija potrzebowała czasu, żeby uporać się
z cierpieniem i smutkiem. Żałoby nie można zrzucić
jak brudnych ubrań, których nie chce się dłużej nosić.
To musi potrwać.
Boso wkroczyła do kuchni. Choć od podłogi ciągnę
ło, w pomieszczeniu było ciepło. Usiadła na ławie, któ
ra służyła jako dodatkowe miejsce do spania, i podwi
nęła nogi.
- Wyglądasz lepiej - uznał Reijo. - Potrzebowałaś
tego, Raiju.
Raija rozczesywała mokre włosy, rozdzielała loki
i wygładzała je grzebieniem.
- Jestem przerażona - wyznała. - Dopiero teraz
w pełni zrozumiałam, co się naprawdę stało. Nie do
cierało do mnie dość jasno, że Mikkal zniknął z mo
jego życia na zawsze. Że nic już tego nie odmieni.
- Jeśli może cię to w jakiś sposób pocieszyć, to
wiedz, że zawsze będę przy tobie - zapewnił Reijo, sia
dając obok na tej samej ławie.
Aleksanteri i Matti położyli się już. W chacie pano
wała cisza przerywana jedynie przyciszonymi głosami
małżonków i trzaskaniem ognia w palenisku.
- Oczywiście, że to dla mnie pociecha. - Raija chwy
ciła go za rękę. - Ale był tylko jeden Mikkal, a on
umarł. I nikt go nie zastąpi.
221
- To samo przeżywałem po powrocie z Bergen. Naj
chętniej sam bym umarł. Ale brakowało mi odwagi.
Omal nie pogrążyłem się całkiem we własnej rozpa
czy. Wszystko straciło dla mnie sens.
- Czy już ci przeszło? Zapomniałeś o niej? - zapy
tała Raija.
-Zapomniałem? - Reijo pokręcił głową. - Nigdy nie
zapomnę. Człowiek z czasem nabiera dystansu, a to
całkiem co innego. Chyba już pogodziłem się z jej stra
tą i gotów byłbym rozpocząć nowe życie. Może nawet
mógłbym kogoś pokochać. Zdaję sobie sprawę, że to
nie byłoby to samo, ale myślę, że gdybym tylko dał so
bie szansę, mógłbym przeżyć jeszcze coś pięknego.
- Coś na kształt miłości - przerwała mu Raija, po
wtarzając słowa, którymi określali uczucie, jakie ich
łączyło. Po chwili dodała niechętnie: - Nie wiem, czy
pozwoliłabym ci zbliżyć się do siebie. Brak mi odwa
gi, Reijo. Zbyt wiele dla mnie znaczysz. Nie mogę cię
stracić.
- Przecież układało nam się dosyć dobrze.
Pokiwała głową.
- Właśnie, dosyć, trafnie to ująłeś. Tak do końca ni
gdy między nami nie istniała pełna harmonia. Zresztą
po powrocie z Bergen sam to zrozumiałeś. Coś na
kształt miłości... Wątpię, czy potrafilibyśmy się tym
zadowolić do końca swoich dni.
- A jeśli poza tym nie ma nic innego? - zapytał. -
Jeśli tylko taką namiastkę można otrzymać od losu?
- To już wolę żyć bez miłości - odrzekła drżącym
głosem. - Kiedyś potrafiłam znaleźć radość w ramio
nach innych mężczyzn. Ale teraz, kiedy Mikkal nie ży
je, czułabym się, jakbym bluźniła, jakbym bezcześciła
222
pamięć o nim. Po tym cudownym, nie mającym sobie
równych związku nie mogłabym być teraz blisko z ni
kim innym.
Reijo pogładził palcem jej policzek. Pozwoliła mu
na to.
W tej pieszczocie nie było żadnego erotycznego
podtekstu. Jedynie sympatia, ciepło, przyjaźń.
- Przystanę na twoje warunki - rzekł. - Musisz mi
tylko obiecać, że będziesz wobec mnie szczera.
- Nie mogę się na to zgodzić - odparła. - Nie chcę po
raz kolejny stanąć ci na drodze do spełnienia twoich ma
rzeń. Wiem, że mógłbyś założyć normalną rodzinę.
- A może mnie jest przeznaczone życie z tobą?
Skrzywiła się.
- Nie wierzę w to, Reijo. Uważam, że zasłużyłeś na
więcej.
- Myślę to samo o tobie, Raiju, maleńka. - W smut
nym spojrzeniu, jakie napotkała, dostrzegła powagę. -
Ale tak się nie dzieje. Zasługujesz, by żyć jak bogini.
- A może boginie wcale nie mają tak dobrze? - za
kpiła ponuro.
Uśmiechnęli się do siebie. Właściwie powiedzieli
już sobie wszystko i mogliby położyć się spać, ale żal
im było tego uczucia wspólnoty.
Lękali się też nocnych koszmarów.
Drzemali, kiedy rozległo się lekkie pukanie do
drzwi.
Reijo zerwał się na równe nogi, ale zaraz opanował
strach.
- Przecież ten Potwór z Vardo nie pukałby - uspo
kajał Raiję, która skuliła się w sobie, jakby chciała się
stać niewidoczna.
223
Po chwili zastanowienia przyznała mu rację.
Reijo otworzył.
W drzwiach stal rybak z wioski. Raija pamiętała
go jak przez mgłę z czasów, kiedy mieszkała w osa
dzie. Przez kilka sezonów pływał w załodze Kristia-
na Elvejorda, jej pierwszego teścia, ale nigdy nie po
znała go bliżej.
- Trochę późno na wizytę - powiedział rybak nie
pewnie, ze spuszczoną głową. - Uważałem jednak, że
muszę tu przyjść. - W końcu odważył się spojrzeć
w oczy Reijo i wyjaśnił: - Nie mogłem usiedzieć spo
kojnie w chacie, tłumacząc sobie, że na pewno uprze
dzi was ktoś inny.
Raija poczuła, jak ogarnia ją lodowaty chłód. Ale
nie za przyczyną chwilowego przeciągu, który owio
nął jej bose stopy. Chłód pojawił się w środku, tak jak
by krew zastygła jej w żyłach. Z trudem oddychała.
Domyśliła się, że nie odsłoniło się przed nią jeszcze
całe oblicze nieszczęścia.
Śmierć Mikkala to nie wszystko.
Jeszcze nie całkiem została zgnębiona.
- Mów! - poprosił Reijo.
- Późnym wieczorem wrócili do osady ludzie wójta
- zaczął rybak. - Raija jest jedną z nas. Powinniśmy
chronić swoich, ale co my możemy? Nikt nie odważy
się sprzeciwić władzy... - Nabrał powietrza i ciągnął: -
2 nimi przybył ktoś jeszcze, podobno także strażnik.
Ale wielu z nas, mnie także, ten mężczyzna wydał się
dziwnie znajomy. - Rybak napotkał wzrok Raiji. - To
ten sam, który pytał o ciebie przed kilkoma dniami,
ten, który... Słyszałem, jak opisywałaś zabójcę... Wrócił
bez konia, ale ma ciemne, układające się w fale włosy
224
i oczy przypominające rozbite bryłki lodu. Nie śmieje
się. Ma wojskowe maniery. Stawia szybkie kroki, wy
soki, dobrze zbudowany. Jest w nim coś takiego, co
sprawia, że ze strachu oblewam się zimnym potem.
- Gdzie on jest?
Rybak popatrzył na Reijo, a na jego twarzy odma
lowała się bezsilność.
- Pije razem z ludźmi wójta w jednej z bud, gdzie
sprzedają alkohol. Śmieją się i gawędzą jak starzy zna
jomi. Uważamy, że to hańba. Nie można bratać się
z kimś, kto zabił człowieka. Lapończycy to też ludzie.
- Dziękuję, że to mówisz - wtrąciła Raija. - Więk
szość nazywa ich dzikusami. Przywróciłeś mi wiarę
w ludzi.
- Grozi ci niebezpieczeństwo - rzekł Reijo, zaciska
jąc usta w białą kreskę. - Dziękuję ci, Oskarze, że przy
szedłeś. Gdyby nie ty, byłoby z nami krucho.
- Tak właśnie myślałem. Teraz wracam do mojej
chaty. Jestem tchórzem. Nie chcę, żeby ktoś się dowie
dział, że u was byłem. W naszej osadzie jeszcze nigdy
nie było strzelaniny. Na wszystkich padł blady strach.
Ludzie pozamykali się w czterech ścianach i wolą uda
wać, że nic nie widzą.
- Jestem ci wdzięczna za to, że zachowałeś się ina
czej - powiedziała Raija. - Być może uratowałeś mi ży
cie, cokolwiek ono jest warte.
Gdy Oskar wyszedł, zrobiło się cicho.
- Znów muszę uciekać - westchnęła Raija. - Niena
widzę już samej myśli o tym, żeby w środku zimy cią
gnąć dzieci w drogę.
Mąż objął ją ramieniem i wpatrywał się razem z nią
w ogień, w nicość.
225
- Widzisz, Reijo, ludzie wójta zbratali się z zabój
cą. Co nam, biedakom, do ludzi ze sfer władzy. Oni
stoją ponad prawem.
- Oskarżą ciebie o zamordowanie Mikkala - stwier
dził ponuro Reijo.
- I wtedy kapitan Feldt dostanie mnie w swoje rę
ce. Może tak będzie najlepiej dla wszystkich? - do
kończyła Raija zmęczonym głosem. - Zbiorą dowo
dy przeciwko mnie, opłacą kilku świadków i wtedy
Potwór z Vardo wyjmie asa z rękawa i oznajmi
wszem i wobec, że naprawdę jestem czarownicą. Stos
dla Raiji.
- Czy skrzywdziłby dzieci, gdybyś zniknęła?
- Nie sądzę. Nie wysila się niepotrzebnie. On chce
zniszczyć mnie. Nie wie, że ty pomogłeś mi uciec
z Vard0, a dziś być może nie widział cię dokładnie.
- Ale nie zawahałby się posłużyć się dziećmi prze
ciwko tobie?
- Bez wątpienia. Jest pozbawiony wszelkich uczuć.
Na moim ciele pozostały tego niezbite dowody.
Reijo oparł się o zimną ścianę, starając się zebrać
myśli, a potem objął mocniej Raiję i rzekł:
- Jesteś najodważniejszą osobą, jaką znam...
- Nie jestem tego pewna, ale wydaje mi się, że pra
gnę ocalić życie. Masz jakiś pomysł?
- Tak mi się zdaje - odrzekł powoli, z ociąganiem.
Jakby wbrew sobie. - Nienawidzę siebie za to, że ci to
proponuję. Nie widzę jednak innego ratunku. Pragnę,
żebyś żyła, a poza tym nie chcę narażać dzieci.
- Czy to coś niebezpiecznego?
- Raczej samotnego.
Raija prychnęła.
226
- Już jestem samotna, czuję się tak, jakbym wpadła
w pustkę.
- Zauważyłaś szkutę zacumowaną w fiordzie?
- Tak, jeszcze jeden „Sankt Nikołaj". Ci Rosjanie
nie mają fantazji - rzuciła szyderczo, ale zaraz rozsze
rzyła oczy ze zdumienia. - Chcesz, żebym popłynęła
z Ruskimi? Oni nie wezmą kobiety na pokład!
- Kapitanem szkuty jest brat Aleksieja.
- Jewgienij? - Raija zamilkła na długą chwilę, ważąc
wszystkie za i przeciw. Wiedziała, że nie liczy się to,
na co ma ochotę, ale to, co się stanie, jeśli stąd nie
ucieknie. - Być może nieprzypadkowo Jewgienij przy
płynął tutaj i zarzucił kotwicę u brzegu - wyrzekła
w końcu. - Może to przeznaczenie.
- Zapewne tak - przyznał Reijo, przemilczając
wszystko, co mu wyznał Rosjanin. Sam jej się zwie
rzy, jeśli będzie chciał, pomyślał.
- To mój ratunek, jedyny ratunek... - powtarzała.
- Na to wygląda.
- Przecież będę mogła wrócić. On przypływa tutaj
raz do roku. Rok to nie wieczność...
Reijo nic nie odpowiedział. Rzucił ten pomysł, choć
wszystko w nim protestowało. Im bardziej Raija przy
chylała się, by go zaakceptować, tym goręcej go niena
widził.
Rosja leży tak daleko!
Dzieci miały na nowo przywyknąć do mamy.
Synowi Mikkala potrzebny jest ktoś bliski.
Ale przecież jeśli zostanie, mogą ją zabić albo wy
korzystać dzieci, by ją zniszczyć.
Dzieciom trzeba za wszelką cenę oszczędzić cier
pień. Nic im się nie może stać!
227
- Wrócisz za rok, na jesieni - odparł chrapliwie. - To
długi czas, ale przecież nie rozstajemy się na zawsze.
Sama mówiłaś przed chwilą, że po stracie Mikkala zro
zumiałaś, co zawierają w sobie słowa „na zawsze". Ale
my cię nie stracimy, Raiju! Nie możemy cię stracić!
- Ty tutaj zostaniesz? - upewniała się.
- Ruszę do Varanger na przedwiośniu, Mikkal zo
stanie pochowany w ukochanej tundrze. Ale przed zi
mą wrócimy i będziemy na ciebie czekać.
Raija nabrała powietrza w płuca.
- Wygląda na to, że nie mam wyboru - odezwała się
cienkim głosem.
Reijo najchętniej sam by się rozpłakał. Ale wiedział,
że to jedyne rozwiązanie.
- Przebiorę się - zdecydowała Raija. - Obawiam się,
że niewiele moich ubrań nadaje się na statek. Cóż, we
zmę te, które mam.
Reijo wszedł za nią do alkierza. Widział ją nagą nie
raz i zawsze krew mu się burzyła w takich chwilach.
Ale teraz nie było między nimi żadnego napięcia.
Raija zdjęła rzeczy należące do Reijo i założyła od
świętną bluzkę i spódnicę.
- Mało praktyczne - zmartwiła się, pokazując, jak
cienka jest tkanina. - Ale to jedyny nie lapoński strój,
jaki posiadam. Nie wiem, jak zareagowałaby załoga,
gdybym założyła skórzany kaftan.
- Weź ze sobą futro - doradził Reijo. - Na północ
nym wschodzie panują także chłody, choć to już Ro
sja.
Raija spakowała niewiele rzeczy, jakby chciała mieć
do czego wracać.
- Jewgienij na pewno kupi mi jakieś sukno. Nie bę-
228
dę miała wiele do roboty, więc równie dobrze mogę
nauczyć się szyć.
Potem wyjęła srebrną broszkę od Mikkala i podała
ją Reijo. Nie chciał jej przyjąć, ale Raija uparcie ob
stawała przy swoim.
- Przecież to najdroższa rzecz, jaką posiadasz! - pro
testował.
- To dla Mai, pamiątka po ojcu. Gdyby coś mi się
stało, nie miałaby po nim nic. Przechowaj dla mnie,
Reijo, tę broszkę, bardzo cię proszę. Oddasz mi, kie
dy wrócę. A jeśli nie wrócę...
- Nie wolno ci tak mówić! - przerwał jej Reijo gwał
townie. - Wrócisz! Ale zrobię, jak zechcesz.
- ...jeśli nie wrócę, broszkę dasz Mai.
Reijo zamilkł, a ona mówiła dalej:
- Cały komplet srebra zaręczynowego Ravna prze
chowuje dla Ailo, żeby mógł je ofiarować swojej wy
brance. Ale tę broszkę Mikkal zabrał z kompletu i po
darował mnie. Dlatego nie oddawaj jej Ravnie. Mikkal
by sobie tego nie życzył.
- Nie masz nic po nim...
- Owszem - uśmiechnęła się i pokazała cienki rze
myk z misternie wyrzeźbionym krukiem. - Mikkal
zrobił go specjalnie dla mnie. Nikt nigdy nie da mi
piękniejszej ozdoby. Będę ją nosić na szyi do samej
śmierci... - Raija przełknęła ślinę i dodała: - Mikkal też
ma na szyi skórzany woreczek...
- ...z kosmykiem twoich włosów - dokończył za nią
Reijo. - Pochowamy go z nim, moja Raiju.
- Dziękuję - wyszeptała. Więcej nie musiała mówić.
Zapakowała wszystko w niewielki węzełek i zakło
potana, rozejrzała się wokół.
229
- A miałam tej nocy spać - odezwała się z goryczą.
- Rzadko kiedy sprawy się toczą tak, jak oczekujemy.
Mam tylko nadzieję, że nie czynię tego na próżno.
Chciałabym zobaczyć dzieci...
Reijo milczał.
- Ale wiem, że nie powinnam. - Ustąpiła, blada
i spięta. - Czy mógłbyś im opowiedzieć bajeczkę, dla
czego ich mama tym razem uciekła?
Pokiwał głową. Dobry Boże, jak go ściska w gardle!
- Dobrze się nimi opiekuj! Zrób to dla mnie.
Wiem, że nie muszę cię o to prosić. I spróbuj im
wytłumaczyć, że mama je bardzo kocha, ale właści
wie nie powinna być mamą. Nie powinnam mieć
dzieci...
- Nie mów tak! Gdybyś tylko mogła zostać, była
byś wspaniałą matką.
- Tak, gdybym mogła - potwierdziła smutno. - Mo
je życie składa się z samych jeśli i gdyby... Zaopiekuj
się Ailo! Ten biedaczek straci wszystko. Powinnam go
wziąć ze sobą, powinnam zabrać całą gromadkę...
- U mnie będą bezpieczne. Nie wiadomo, co czeka
łoby je za granicą. - Reijo oceniał trzeźwo sytuację. -
Ty, Raiju, poradzisz sobie. Zawsze wychodzisz cało
z najgorszych opałów.
- Tak, czepiam się życia - zaśmiała się głucho.
- Jakże bym pragnął, by istniało jakieś inne wyjście
- powtarzał w kółko Reijo.
- Nie wiń siebie, że wpadłeś na taki pomysł - pro
siła Raija. - Nie ma innego sposobu. Uratowałeś mo
je nędzne życie. Powinnam ci za to podziękować, ale
sama nie wiem, czy ono jest jeszcze coś warte dla ko
goś prócz mnie samej.
230
- Znaczysz wiele dla wielu osób. Dla mnie jesteś
bardzo ważna.
Reijo objął ją i pocałował delikatnie w oba policz
ki. Kiedyś tyle wystarczyło, by zapłonął z pożądania.
Ale to było dawno temu.
- Jesteś gotowa? - zapytał. - Popłyniemy łodzią na
„Sankt Nikołaja". Byłem tam, dużo rozmawiałem
z Jewgienijem. Nawet się ze sobą zaprzyjaźniliśmy.
Wiele mówił o tobie. Dzieci też odwiedziły go na szku
cie. Maja ciągle o nim opowiada...
- Tak, zastąpił jej ciebie - rzekła Raija i zebrawszy
się na odwagę, dodała zdumiewająco zdecydowanym
głosem: - Zaprowadź mnie tam, Reijo! Zabierz mnie
stąd, zanim się rozmyślę.
15
Reijo z ciężkim sercem kroczył drogą prowadzącą
z chaty na brzeg. Za nim, trzymając lampę, szła Raija.
Wsiadła do lodzi, którą zepchnął na wodę.
W fiordzie nadal cumował „Sankt Nikołaj" z Ar-
changielska.
Reijo trochę się dziwił, że Jewgienij jeszcze nie od
płynął. Czyżby szósty zmysł nakazał mu pozostać?
Może wyczuł, że Raija jest blisko.
Noc dopiero co zapadła, ale zachmurzone niebo
wydawało się czarniejsze niż zwykle. Ani jedna gwiaz
da nie rozjaśniała mroku i księżyc także nie zdołał się
przebić przez chmury.
2 placu targowego dochodziły odgłosy rozmów
i śmiech. Większość straganów już zamknięto, ale lu
dzie, którzy przybyli na jarmark, rozłożyli się wokół
placu, a w niektórych budach kupcy nadal handlowa
li wódką. O tej porze zresztą mieli najwięcej klientów.
Gdyby nie Oskar, ani Raiji, ani Reijo nie przyszło-
by nawet do głowy, kto tam się teraz bawi z innymi.
Raija patrzyła na blade światełko w oknie chaty Reijo.
- Dopiero co wróciłam do domu - odezwała się
smutno.
Od dawna nie nazwala Skibotn swoim domem, ale
Reijo udał, że nie zwrócił na to uwagi. Ukrył tylko te
słowa głęboko w sercu.
232
- Nie uścisnęłam go po raz ostatni... - westchnęła,
wpatrując się w gęsty mrok.
- I tak by nie poczuł. Zrozum, jego już nie ma,
umarł. Dla niego już nie ma znaczenia, czy jesteś bli
sko, czy daleko. On nie żyje, Raiju - tłumaczył Reijo.
- To znaczy, że nie wierzysz?
Mocno poruszając wiosłami, odrzekł zamyślony:
- Czy wierzę w życie po śmierci? Nie, chyba już nie.
Sądzę raczej, że każdy z nas ma do wypełnienia pew
ne zadanie w czasie, który mu tu na ziemi został da
ny. Potem jest już za późno. Jakoś nie potrafię pocie
szać się tym, że po śmierci spotkam bliskich, którzy
wcześniej umarli i za którymi tęsknię.
- Ja też w nic nie wierzyłam, nie miałam takiej po
trzeby. Dopiero teraz pragnęłabym ufać, że spotkam
jeszcze Mikkala. Ale nie chcę umierać, więc tak do
końca chyba nie potrafię uwierzyć w życie po śmier
ci. Nigdy nie byłam zbyt wierząca. Może dlatego ży
cie tak mi się ciągle komplikowało.
- Nie powinnaś się zadręczać takimi myślami -
uznał. - Zycie jest takie, jakie jest.
Dopływali do szkuty. Potężna czarna burta wyro
sła tuż przed nimi, z góry doleciała ich nastrojowa ro
syjska pieśń.
- Pewnie marynarze siedzą na pokładzie i śpiewem
umilają sobie czas - powiedziała Raija i przypomnia
ła sobie chwile spędzone na pokładzie poprzedniego
„Sankt Nikołaja". - Czy załoga nadal żyje w takich
okropnych warunkach?
- Nie wiem - przyznał Reijo. - Nie zastanawiałem się
nad tym, kiedy tu byłem. Wydaje mi się jednak, że spośród
szyprów, u których pływali, Jewgienij nie jest najgorszy.
233
Raija nie odezwała się. Poprzednio także słyszała,
że załoga ma dobre warunki, tymczasem ona miała zu
pełnie inne zdanie na ten temat. Pamiętała, jak różni
ła się kajuta kapitana od wspólnego pomieszczenia dla
marynarzy tuż pod pokładem. Jaka była różnica mię
dzy tym, co gotowała sobie załoga, a tym co jadał ka
pitan i jego goście.
Wszyscy jednak przywykli do ciężkiego życia na
statku i nikt się nad tym nie zastanawiał. Odkąd że
glowano, zawsze tak było.
Ciężko walczyć z głęboko zakorzenionymi przy
zwyczajeniami.
- Ahoj! - zawołał Reijo, kiedy podpłynęli do burty
tak blisko, że mogli dotknąć jej ręką.
Ktoś na górze wychylił się i oświetlił ich lampą. Ma
rynarz uśmiechnął się, rozpoznawszy Reijo, i spuścił
mu sznurową drabinkę.
Reijo rzucił na górę linę, żeby przycumować łódkę.
Nie zamierzał od razu wracać do chaty.
- Wchodź pierwsza - nakazał Raiji. -Ja wezmę twój
węzełek i wejdę za tobą. Nie będziemy się przecież że
gnać na łódce w chłodzie i mroku nocy.
Raija chwyciła za linki. Od rozhuśtanych fal ude
rzających z pluskiem o burtę robiło jej się niedobrze.
Spojrzała w dół na poruszającą się czarną otchłań.
Nadal lękała się morza. Z zamkniętymi oczami za
częła się wspinać. Wyczuwała ręką linkę, potem chwy
tała ją mocno, stawiała krok i dopiero wtedy przeno
siła wyżej drugą rękę. I tak na przemian, aż doszła do
krawędzi burty.
Otworzyła oczy i zauważyła zdumione spojrzenia
marynarzy, którzy najwyraźniej nie spodziewali się uj-
234
rzec kobiety. Chętne dłonie pomogły jej dostać się na
deski pokładu. Raija, choć nie rozumiała ich języka,
z tonu wypowiadanych słów i rzucanych jej ukrad
kiem spojrzeń domyślała się, o czym mówią.
Tuż za nią wyłonił się Reijo, ale jemu nie poświę
cono tyle uwagi i musiał sam sobie poradzić.
Przywitał krótko załogę i, nie zważając na ciekawe
spojrzenia i szepty, poprowadził Raiję za łokieć na dół
do kajuty szypra.
Zapukał trzy razy. Zza drzwi usłyszeli niski głos
Jewgienija, który po rosyjsku zaprosił ich do środka.
Reijo przepuścił przodem Raiję.
Jewgienij siedział w głębi kabiny, gdzie nie sięgało
liche światełko olejowej lampki. Reijo poczuł jednak,
jak nastrój w pomieszczeniu ulega zmianie, kiedy Jew
gienij rozpoznał Raiję.
Podeszła do niego powoli i ująwszy za ręce, zgod
nie z rosyjskim zwyczajem pocałowała go w oba po
liczki.
- Dobry wieczór, Jewgieniju Byków - powiedziała.
- Nie przypuszczałam, że się jeszcze kiedyś spotkamy.
Jewgienij ściskał dłonie Raiji i przypatrywał się jej
dokładnie, jakby chciał sprawdzić, czy rzeczywiście
wygląda tak, jak ją zapamiętał. Czy jest taka, o jakiej
marzył.
Pachniała latem, lśniące włosy wydały mu się jesz
cze czarniejsze, a oczy ciemniejsze. Bardzo blada, mia
ła sińce pod oczami, ale była to ta sama Raija.
- Jesteś ciągle piękna, Raiju, pewnie nigdy się nie
zmienisz - rzekł.
- Owszem, zmieniłam się - odpowiedziała mu smut
nym głosem. - Tylko że to jest niewidoczne dla oczu.
235
Jewgienij przypomniał sobie, co Reijo opowiadał
o jej życiu, i z żarem rzucił:
- Powinnaś była wtedy popłynąć ze mną na wschód!
Źle uczyniłem, pozwalając ci zejść na ląd. Ponoszę wi
nę za to, co się stało.
Uśmiechnęła się słabo i cofnęła ręce.
-, Nikt nie jest winien, Jewgieniju. Tak się po pro
stu zdarzyło. Na szczęście wyszłam z tego cało. I sto
ję tu dzisiaj przed tobą... - urwała i nabrawszy powie
trza w płuca, mówiła dalej, nie spuszczając z niego
wzroku: - Potrzebuję twojej pomocy. Muszę prosić cię
o więcej, niż śmiem.
- To Reijo nie może ci pomóc? - zdziwił się Jewgie
nij, nie pojmując zachowania Fina, który, oparty o drzwi
kajuty z rękami skrzyżowanymi na piersiach, milczał,
przez cały czas jakoś dziwnie im się przyglądając.
- Akurat w tej chwili tylko w tobie nadzieja - od
parła Raija. - Zresztą to właśnie Reijo wpadł na ten
pomysł.
- Wysyłasz ją do mnie? - zdumiał się Jewgienij.
Reijo tylko skinął głową.
- W osadzie jest człowiek, który torturował mnie
w twierdzy Vardohus - wyjaśniła Raija. - Chce mnie
zabić. Dziś zastrzelił Mikkala...
Jewgienij usiadł ciężko. Reijo opowiadał mu o Mik-
kalu... Słyszał o strzelaninie na jarmarku, ale nawet do
głowy mu nie przyszło, że zamieszana jest w to Raija.
- Nie mogę jej ukryć - tłumaczył Reijo. - Ten męż
czyzna ma za sobą ludzi wójta, którzy reprezentują
władzę. Raija, pozostając tutaj, naraża na niebezpie
czeństwo nie tylko siebie, ale i dzieci. Jeśli odjedzie tak
daleko, że nie zdołają jej dosięgnąć, dzieci przestaną
236
mieć dla nich wartość jako narzędzie szantażu. Wów
czas będą bezpieczne. Razem z Raiją uznaliśmy, że to
najlepsze wyjście. Jeśli zgodzisz się ją zabrać do Rosji,
ufam, że zadbasz o nią. Za rok na jesieni będzie mo
gła już bezpiecznie tu wrócić. Przypływacie w te stro
ny raz do roku, prawda?
Jewgienij pokiwał głową twierdząco, a w jego gło
wie kłębiły się różnorakie myśli. Nie mógł pojąć, że
Reijo, mimo że wie o jego uczuciach do Raiji, ryzyku
je i powierza mu ją, jakby na przekór wszystkiemu,
o czym usłyszał.
- Zrobisz to dla mnie? - prosiła Raija. - Wiem, że pro
szę o wiele. Już kiedyś przecież miałeś przeze mnie kło
poty. - Z goryczą dodała: - Przeze mnie zginął twój brat.
Twarz Jewgienija stężała.
- Aleksiej sam spowodował swoją śmierć - przerwał
jej gwałtownie. - Ty nie miałaś z tym nic wspólnego.
A ja także jestem twoim dłużnikiem. Nie zapominaj,
że podpaliłem twój sklep.
- I tak handel nie szedł mi wtedy najlepiej - stwier
dziła oschle.
- Twojemu życiu zagraża niebezpieczeństwo. Jesteś
moim przyjacielem, a ja nigdy nie zawodzę przyjaciół.
- Musisz odpłynąć jeszcze tej nocy - odezwał się Re
ijo. - Bo jutro rano może być za późno.
Jewgienij zrozumiał powagę sytuacji. Nie mieli cza
su do stracenia.
- Możemy od razu podnosić kotwicę. Nie puściłem
nikogo z załogi na ląd. Słyszeliśmy o strzelaninie
i uznałem, że tak będzie bezpieczniej. Nie przyjęto nas
tu zbyt serdecznie...
- Akurat wieje korzystny wiatr. Nim się rozwidni,
237
zdążycie wypłynąć na otwarte morze - stwierdził Reijo,
któremu nieobce było żeglowanie. Wypływał wszak na
połowy łodzią na sześć przedziałów wiosłowych, pływał
handlowymi łodziami do kupieckiego portu Bergen.
Jewgienij popatrzył na nich przeciągle. I zapragnął
stać się częścią tej wspólnoty, którą tworzyli. Raiję i je
go łączyło zaufanie, ale przyjaźń, jaką związani byli
Raija i Reijo, była zupełnie innego rodzaju, mało ko
mu z ludzi dane jest przeżyć coś podobnego. Tych
dwoje rozumiało się bez słów. Gotowi byli wiele po
święcić dla siebie nawzajem i troszczyli się o siebie
bezgranicznie.
Mimo że jak twierdził Reijo, nie było między nimi
miłości w pełnym tego słowa znaczeniu.
Jewgienij nie potrafił pojąć, że istnieje mężczyzna,
który nie pożąda Raiji. On sam nie zwariował tylko
dzięki temu, że nie przestawał o niej marzyć.
Z pewnością powoli postradałby zmysły, gdyby nie
marzenia.
A teraz została mu powierzona.
Ledwie powstrzymywał drżenie w spiętym ciele,
a w jego sercu zakiełkowała nadzieja.
Przypomniał sobie, jak niemal zaraz po śmierci
Aleksieja coś między nimi zaiskrzyło.
Wystarczyło, by zrobił pierwszy krok. Ona patrzy
ła na niego jak na mężczyznę i chciała go, ale on jej
nie pragnął, wtedy jeszcze nie. Dopiero kiedy kolejny
raz nie sprawdził się jako mężczyzna i został napięt
nowany jako impotent, dopiero wtedy pomyślał o niej.
Marzenia uratowały go przed szaleństwem.
Bo kiedy przywoływał jej obraz, męskość go nie za
wodziła.
238
Ale nie sprawdzało się to, gdy trzymał w ramionach
inną kobietę.
Tylko w całkowitej samotności był gotów i płonąc
z pożądania, sam musiał szukać spełnienia.
Ocknąwszy się, Jewgienij oblał się rumieńcem, mi
mo że jego goście nie mogli wiedzieć, jakie myśli cho
dziły mu po głowie. Nie powinien łudzić się nadzieją.
Przecież ona należała do innego mężczyzny i kochała
go. A teraz, kiedy został zabity, prawo do niej miał Re
ijo. Jakkolwiek by na to patrzeć, nadal byli małżeństwem.
Biedacy nie mogą uzyskać rozwodu, tylko bogaczom uda
je się wykupić od przysięgi na wierność aż po grób.
Mimo wszystko nie potrafił opanować drżenia
warg, niecierpliwego pieczenia w opuszkach palców
i we wnętrzu dłoni. Po raz pierwszy od długiego cza
su czuł, że żyje każdą cząstką swego ciała.
- Powiadomię załogę, że odpływamy - powiedział
władczym tonem, jak przystało na kapitana. Założył
kurtkę i zapiął guziki długimi, mocnymi palcami.
- Pożegnaj się z Raiją, nie będę nad wami stał - rzu
cił krótko, gdy Reijo odsunął się, żeby go przepuścić.
I wyszedł.
Ta chwila zdawała się tak intensywna.
Zawsze mieli mało czasu. Coś, co mogło oznaczać
dla nich początek nowego, legło w gruzach. Reijo już
nawet nie chciał o tym myśleć.
Był pewien tylko jednego: jutrzejszy dzień będzie
dla niego straszny.
Ale ją czeka coś gorszego: wyjazd w nieznane.
- Nie pojmuję, co się z nami dzieje - próbował się
roześmiać.
- A ja już przestałam się zastanawiać - odparła Ra-
239
ija. - Wszystko straciło sens, kiedy Mikkal umarł na
moich rękach. Czułam na ustach jego ostatnie tchnie
nie. Próbowałam przywrócić go do życia, ale nadarem
nie. I zdaje mi się, że cały świat wokół mnie runął.
Chociaż to wszystko zdarzyło się dzisiaj, mnie się zda
je, jakby od tej pory minęła wieczność.
- Rok szybko minie - powiedział Reijo, nieporad
nie próbując ułatwić pożegnanie.
Ale nie pomogło.
Oboje wiedzieli, że rok może dłużyć się w nieskoń
czoność.
- Sądziłam, że dzięki dzieciom odnajdę sens życia.
One by wypełniły mi dni. Byłabym dla kogoś ważna,
miałabym jakiś cel. Nie chcę być tylko dekoracją.
To słowo przyswoiła sobie w Alcie. Ole Edvard
przywiązywał dużą uwagę do tego, żeby miała klasę.
Ingerował nawet w jej sposób wysławiania się, wzbo
gacał jej język w wyszukane sformułowania, o których
zwykli ludzie nie mieli pojęcia.
- Mam w sobie coś więcej prócz urody!
- Oczywiście. Nie zważaj na to, co mówią inni. Je
steś wrażliwą, cudowną kobietą, Raiju. Wspaniałym
człowiekiem. Tylu ludzi obdarzyło cię uczuciem głęb
szym, niż można to sobie wyobrazić. Kochamy cię,
najdroższa, nie tylko ze względu na twoją urodę. Uwa
żamy, że to, co najpiękniejsze w tobie, jest niewidocz
ne dla oczu.
Raija ukryła twarz na jego piersi i pozwoliła, by ją
otoczył ramionami.
- Tak bardzo bym pragnęła zostać z wami, Reijo.
Czuję się jak ostatni nędznik. Ciągle sprawiam dzie
ciom zawód, znikając z ich życia. Gdybym wiedzia-
240
ła, że tak się sprawy potoczą, nie pokazałabym się im
na oczy. Przeżyłabym piekło, ale im byłoby lżej. Co
one sobie pomyślą, Reijo? Teraz naprawdę mnie znie
nawidzą!
- Nie pozwolę, żeby ciebie znienawidziły - mówił
Reijo, głaszcząc delikatnie jej jedwabiste włosy. Ileż to
marzeń snuł o tych kruczoczarnych lokach, kiedy był
jeszcze młokosem! Nie potrafił wtedy odróżnić zauro
czenia od prawdziwej miłości. Ale gdyby nie to, nie
trzymałby może jej teraz w ramionach. Kto wie, jak
potoczyłyby się jego losy.
Nigdy się tego nie dowie.
Lepiej w ogóle o tym nie myśleć.
- Pozdrów Mattiego i Aleksanteriego. Spróbuj wy
tłumaczyć wszystko mojemu bratu. Jemu także spra
wiam zawód. Dopiero co go odnalazłam. Mogliśmy
mieć cudowne dzieciństwo, a tymczasem spędziliśmy
ze sobą tylko ostatnie dwa lata, i to ciągle w drodze.
- Zaopiekuję się nimi wszystkimi - obiecał Reijo. -
Matti jest już niemal dorosły. Ty w jego wieku byłaś
już prawie mężatką.
- On za bardzo interesuje się dziewczętami. Trzy
maj go krótko. Nie chciałabym, żeby przez własną głu
potę zniszczył sobie życie. Wystarczy, że ja to uczyni
łam. Czuję się, jakby oplatały mnie wodorosty albo
jakbym grzęzła w bagnie. Tak bardzo pragnę zostać
z wami, że nawet nie jestem w stanie tego wyrazić,
a tymczasem okoliczności zmuszają mnie, żebym wy
jechała od was tak daleko.
- Tylko na jeden rok - powtórzył Reijo. - Jeden je
dyny rok, maleńka. Jesteś silna, wytrzymasz. Będzie-
Triy na ciebie czekać. A potem już zawsze będziesz im
241
mamą. Będę za tobą tęsknił, tęsknił za tą cudowną
wspólnotą, jaka nas łączy...
- Reijo... - Raija spoważniała. - Jeżeli spotkasz ko
bietę, którą pokochasz prawdziwą miłością, nie rezy
gnuj z mojego powodu. Nie zniosłabym myśli, że sta
nęłam na drodze do twojego szczęścia. Zbyt wiele dla
mnie znaczysz.
- Nigdy nie stałaś mi w drodze do czegokolwiek,
Raiju.
Całował ją długo, przysięgając sobie, że ta kobieta
musi żyć.
- Postaraj się dobrze wykorzystać ten czas... - zawa
hał się, nie wiedząc, czy powinien o tym mówić. Uznał
jednak, że musi ją uprzedzić. - Wydaje mi się, że Jew
gienij ma jakieś kłopoty. Nie wiem dokładnie jakie, ale
czymś się gryzie. Znasz go lepiej niż ja, może będziesz
mogła mu pomóc. Zawsze potrafiłaś rozmawiać
z ludźmi. Potrafiłaś wysłuchać...
- Tak, potrafiłam rozwiązywać cudze problemy, go
rzej z własnymi - odparła z goryczą w głosie.
- Postaraj się coś zrobić dla niego.
- Uczyniłabym to, nawet gdybyś mnie nie poprosił.
- Zwichrzyła mu włosy. - Mój Boże, Reijo, zawsze bra
kuje nam czasu. Czy to jakaś klątwa wisi nad nami?
Nade mną? Czasem tak myślę.
- Nie, to nie klątwa. Tylko kręta i o wiele trudniej
sza ścieżka losu niż te, które zostały przydzielone in
nym ludziom. Ale musisz nią kroczyć, Raiju, bo to
twoje życie.
Ucałował ją w oba policzki, a potem uniósł palcem
podbródek i musnął leciutko jej wargi.
- Do zobaczenia, Raiju. Będę liczył dni do następ-
242
nej jesieni. Gdy tylko ujrzę wpływającą do fiordu
szkutę, zepchnę łódź na wodę i popłynę wam na spo
tkanie.
- Na ile cię znam, jestem pewna, że tak zrobisz.
Raija otarła łzy i jeszcze raz ucałowała męża, a po
tem popchnęła do drzwi.
- Idź już! Nienawidzę pożegnań. Zawsze mi się wy
daje, że już nigdy nie ujrzę tych, których żegnam. Mo
je życie składa się z samych pożegnań... Idź, Reijo. Ko
cham cię.
- Ja też cię kocham, wszyscy ciebie kochamy i bę
dziemy za tobą tęsknić każdego dnia.
- Lepiej nie mów już nic więcej - pociągnęła nosem
i znów otarła łzy. - Idź, zanim się całkiem rozpłaczę!
Reijo popatrzył na nią długo i cicho zamknął za so
bą drzwi.
Czuł się dokładnie tak jak ona... Jakby już nigdy
więcej nie mieli się zobaczyć.
Ale przecież tylko rok dzieli ich od jesieni.
Rok to nie wieczność.
Na pokładzie panowało ożywienie. Załoga już wspi
nała się na maszty, żeby rozwinąć żagle.
Reijo, przechodząc przez burtę, kiwnął do Jewgie
nija i poprosił:
- Uważaj na nią. Ona bardzo wiele znaczy nie tyl
ko dla mnie.
Nie usłyszał odpowiedzi, ale był pewien, że Raija
znalazła się w dobrych rękach.
Kiedy Reijo wrócił do chaty, Matti nie spał.
- Gdzie, do diabła, zniknęliście? - zapytał chłopak.
- Gdzie Raija? Budzę się, a was nie ma. Cierpiałem
243
prawdziwe katusze, ale nie miałem odwagi budzić
Aleksanteriego. Nic by to nie dało...
Reijo zdjął z siebie wierzchnie ubrania i usiadł ciężko
na lawie, gdzie jeszcze niedawno siedział razem z Raiją.
- Ktoś z wioski ostrzegł nas - zaczął, westchnąwszy
ciężko. - Kapitan z Vardo wrócił z ludźmi wójta. Piją
razem i dobrze się bawią. Raija znalazła się w niebez
pieczeństwie.
- Gdzie ona jest?
Reijo wyjrzał przez okno. Na szkucie paliło się wie
le lamp. O ile dobrze widział, marynarze podnosili
właśnie kotwicę.
- Musiałem ją ukryć, bo kapitan nie zawahałby się
skrzywdzić dzieci, żeby ją zniszczyć. Jesteś na tyle do
rosły, że musisz to rozumieć. Raija nigdy w życiu nie
naraziłaby swoich dzieci.
- Gdzie ona jest?
Reijo kiwnął w stronę okna. Matti popatrzył
w mrok, ale nic nie widział. Nic poza rosyjską szku
tą, na której rozwijano żagle. Matti nie widział dobrze
załogi, ale zdziwiło go, dlaczego robią to o tej porze:
w samym środku nocy.
Nagle go olśniło.
- Raija płynie do Rosji. Kapitan jest jej starym zna
jomym - potwierdził Reijo.
- Kochanek? - wybuchnął Matti i pożałował w tej
samej chwili swoich słów. Zawstydzony spuścił głowę.
- Nie sądzę - odparł spokojnie Reijo. - Raija ma tak
że przyjaciół. Być może nie zawsze żyła jak Bóg przyka-.
zał, ale nigdy nie straciła poczucia własnej godności. Ro
biła to, co musiała, ani mniej, ani więcej. Nie masz prawa
jej osądzać. Ona bardzo cię kocha, Matti, bardzo...
244
- Wiem, przepraszam, nie myślałem tak.
Reijo popatrzył na chłopca, na brata Raiji.
- Nadał mamy kłopot - rzekł.
Matti spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc.
- Kłopot z tobą - wyjaśnił Reijo. - Opowiedziałeś
ludziom wójta, kto zastrzelił Mikkala. Byłeś świad
kiem. A teraz, kiedy Raija zniknęła, pozostajesz jedy
nym świadkiem.
Matti poczuł, jak ogarnia go strach.
- Przypuszczam, że wszystko przekręcą i będą
chcieli udowodnić, że to Raija zabiła Mikkala, a wów
czas ty staniesz się dla nich bardzo niewygodny. Przy
najmniej dopóki jesteś w osadzie.
- Ukryłeś Raiję, więc może...
- Niestety, na śniegu zostają ślady, a ciebie łatwo
zauważyć. Brązowe oczy i blond włosy to rzadkość
w tych stronach.
Popatrzył na Mattiego przeciągle.
- Zdaje się, że na pułkach zostało jeszcze trochę
ubrań... Mógłbyś przebrać się za Lapończyka. Znam
paru Lapończyków, którzy przybyli na jarmark. My
ślę, że zgodziliby się, żebyś pobył z nimi dzień, może
dwa. Ale musisz udawać dziewczynę...
- Dziewczynę? - krzyknął Matti. - Nie ma mowy!
Mogę założyć ubrania Mikkala, ale nigdy w życiu nie
przebiorę się za dziewczynę!
- Ale to będzie podwójne przebranie, nie rozumiesz?
Oni będą szukać młodego chłopaka, którego widzieli tyl
ko przez krótką chwilę. Wyglądałeś niepozornie, byłeś
blady. Nie przyjdzie im do głowy patrzeć na dziewczęta.
Reijo nie dodał, że Matti ma dziewczęce rysy twa
rzy i w odpowiednim stroju przy niezbyt dobrym świe-
245
tle bez trudu zostanie uznany za dorodną dziewkę.
- Powinienem także popłynąć z Ruskimi - mruknął
Matti pod nosem, ale Reijo wyczuł, że przestał się opierać.
- Raiji nie dałoby się przebrać - rzekł. - Ktoś, kto
ją raz widział, nigdy jej nie zapomni. Zaprowadzę cię
do Lapończyków od razu. Weź ze sobą to wszystko,
co byś wziął, gdybyś wybierał się do Rosji.
Matti niechętnie zrobił, co mu Reijo przykazał.
Przybyli wczesnym rankiem.
Dwaj ludzie wójta.
- Gdzie twoja żona? - zapytali Reijo.
Ten wzruszył tylko ramionami i popatrzył na nich
pociemniałym wzrokiem.
- A skąd mam to wiedzieć? Ona zawsze chadza wła
snymi ścieżkami.
Przeszukali dokładnie izby. Szarpali drzwi i spraw
dzali skrupulatnie wszystko, choć sami rozumieli, że
trudno jej byłoby się ukryć w skrzyni na ubrania.
- Znaleźliście tego mężczyznę, który strzelał? - za
pytał Reijo.
- Chodzi właśnie o to, że to wcale nie on zabił La
pończyka. Ale za to widział dokładnie, jak strzelała
twoja żona.
Reijo udawał zdziwienie.
- Ale przecież Raija i Matti mówili...
- Właśnie, gdzie chłopak? - przerwał mu strażnik.
Reijo znów wzruszył ramionami.
- Nie wiem.
- Ty coś ukrywasz, a to niemądrze z twojej strony.
Możemy cię zaaresztować jako współwinnego, jeśli
coś przed nami zataisz.
246
- Obudziłem się w nocy - zaczął Reijo niechętnie,
tak jak mężczyzna, który wolałby nie mówić o tym,
że żona go okłamała i od niego uciekła. - Wtedy już
ich obojga nie było.
- Kiedy w nocy?
- Nie jestem pewien - mówił Reijo. Trzeba było wy
ciągać z niego każde słowo. - Wydaje mi się, że wte
dy, kiedy Ruscy podnosili kotwicę.
Dwaj mężczyźni wymienili spojrzenia. Reijo uda
wał, że nic nie rozumie.
- Po raz pierwszy cię zostawiła? - zapytali z udawa
ną troską.
- Nie - przyznał, patrząc w bok. - Ale nie wierzę,
żeby mogła kogoś zabić.
Roześmiali się mu prosto w twarz, a potem wyszli.
Szukali jej przez cały dzień, ale nie znaleźli i zanim
jarmark dobiegł końca, razem z Hansem Fredrikiem
Feldtem opuścili wioskę.
Matti mógł przebrać się we własne ubrania.
A Reijo powiedział Aleksanteriemu i dzieciom
prawdę.
Dorośli uwierzyli mu, Ailo i Elise także.
Maja nie chciała uwierzyć i nie pozwoliła też na to
Knutowi.
Ida była zbyt mała, żeby pamiętać mamę, która tyl
ko ją lekko pogłaskała.
A Raija tymczasem znajdowała się już na otwartym
morzu, w drodze na wschód. Płynęła ku nowemu ży
ciu, którego nawet nie mogła sobie wyobrazić.
- Rok to nie wieczność - szeptała do samej siebie. -
Tylko jeden rok, do jesieni. Rok to nie znaczy na zawsze.