1
Pierwsza noc nowego roku stalą pod znakiem
mrozu. Zorza polarna pokryła niebo językami lo
dowatych ogni, jak wytrawny malarz starannie wy
mieszała chłodne pastele na swojej palecie.
Południowy horyzont łamała wyraźna linia si
nych wierzchołków gór, groźnie wznoszących się
ku roztańczonemu sklepieniu nieba.
Mikkal pozostał obojętny na piękno krajobrazu.
Dostrzegał je, lecz nic nie czuł.
Nie wiedział, że tej nocy rozpoczął się nowy
rok. Rok 1729.
Panowało przenikliwe zimno. Na północy bli
skość morza sprawia, że w noce jak ta przesiąknię
te solą powietrze wypełnia się mnóstwem mroź
nych igiełek.
Mikkal dawno już przestał zważać na chłód.
Siedział ze skrzyżowanymi nogami przed wy
gasłym paleniskiem. Podmuchy wiatru wpadają
ce przez uchylone drzwi chaty zdławiły żar wie
ki temu.
Wieczność nie znaczyła wiele dla Mikkala.
Wieczność to czas. Mikkalowi nie brakowało
czasu.
5
Przestał odczuwać cokolwiek, przestał myśleć,
zobojętniał na cały świat.
Nawet nie miał odwagi umrzeć jak prawdziwy
mężczyzna, ale i to nie raniło jego dumy. Ból nie
istniał. Nie istniała radość.
W głębi duszy był martwy.
Martwy jak to drobne ciałko, które delikatnie
złożył w kołysce.
Tej nocy został ojcem. Dziecko, którego nie pra
gnął, urodziło się z krzykiem i rozwartymi oczęta
mi wpatrywało się w mroźną ciemność. Było po
marszczone i brzydkie, z kępką kruczoczarnych
wilgotnych włosów na główce. Kiedy Ravna złoży
ła Mikkalowi niemowlę w ramiona, poczuł nagły
przypływ czułości. Matka chłopczyka nawet nie
chciała go dotknąć.
Sigga o mały włos nie przypłaciła porodu ży
ciem. Cały dzień wiła się w bólach, a w ulotnych
chwilach ulgi dyszała taką wściekłością, że piana
występowała jej na wargi.
Mikkal trzymał się od żony z daleka.
Ich wzajemne przywiązanie wypaliło się już
dawno. Teraz potrafili się tylko ranić.
Mikkal zdawał sobie sprawę, że to jego wina, ale
nie mógł zdobyć się na współczucie. Cierpienie
Siggi go nie dotyczyło. Rodziła wprawdzie jego
dziecko, tego był pewien, ale nie poczęli go z mi
łości. Mikkal najchętniej wyrzuciłby z pamięci
tamten wieczór.
Ravna nie kryła złości, kiedy przyszła po niego.
6
- Nie musisz tak jawnie okazywać, że między
wami źle się dzieje - powiedziała z niezwykłą jak
na nią surowością. Wprawdzie nie darzyła Siggi
wielką estymą, ale tym razem wzięła stronę syno
wej. Zmierzyła Mikkala ostrym spojrzeniem. - Sig
ga odchodzi od zmysłów. Nie wiem, czy zdoła uro
dzić. Nie wiem, czy przeżyje.
Mikkal miał ciętą odpowiedź na końcu języka,
ale zdusił ją w sobie i ruszył za matką. Weszli do
chaty, w której leżała Sigga. Jakaś obca kobieta
omiotła go wzrokiem. Mężczyźni nie mieli zwy
kle przystępu do rodzącej, ale tym razem kobieta
nie ośmieliła się sprzeciwić woli Ravny. Matka
Mikkala nie była wysoka, ale odznaczała się sil
nym charakterem.
Mikkal stał się świadkiem narodzin syna, nie od
rywał wzroku od szeroko rozwartych oczu żony.
Sigga zachowała jasność umysłu przez kilka chwil
po przyjściu dziecka na świat.
- Poczęty z nienawiści - zdołała wykrztusić. -
Niech umrze przeklęty.
Dziecię przeżyło kilka minut w ramionach ojca.
W jedną noc Mikkal doświadczył narodzin i śmier
ci potomka.
Sam nie potrafił umrzeć. Pragnął śmierci, sie
dział z nożem przyciśniętym do pulsującej tętni
cy, ale nie wykrzesał z siebie dość odwagi, by na
cisnąć ostrze.
Ubrał chłopczyka i położył w kołysce. W tej ko
łysce sam kiedyś sypiał, spała w niej jego siostra
7
Laila, której nie dane było dorosnąć. Leżał w niej
Ailo, najstarsze dziecko Mikkala i Siggi.
Teraz w kołysce spocznie młodszy synek.
Skuta lodem ziemia nie pozwalała na pochówek,
a do wiosny zostało kilka miesięcy. Mikkal nie
chciał grzebać niemowlęcia w śniegu z obawy, że
padnie pastwą dzikich zwierząt.
Miał zamiar wciągnąć kołyskę na najwyższe
drzewo w okolicy, by żaden drapieżnik nie naru
szył drobnego sztywnego ciałka, i osłonić je przed
dziobami ptaków. Wiosną pochowa je w ziemi.
Mikkal wiedział, że niełatwo o takie drzewo na
północy, ale zamierzał je znaleźć, choćby musiał
wędrować całą zimę. Nie miał innego celu w życiu.
Na nic więcej nie liczył.
Niczego więcej nie pragnął.
Długą mroźną noc Mikkal wpatrywał się w nicość
i ani na chwilę nie powędrował myślami do tej, któ
ra wypełniała każdą cząstkę jego dorosłego życia.
Przez całą noc nie pomyślał o Raiji.
Po raz pierwszy czuł w sobie miłość i czułość do
kogoś innego niż Raija.
Pokochał swoje dziecko w krótkiej chwili jego
życia.
Nikogo więcej nie pozwolono mu kochać.
Zobaczyli go o poranku. Niebo pokryło się
czerwienią, kiedy Mikkal ruszał w drogę. Nikt nie
słyszał, jak zaprzęga renifera, nikt nie wiedział,
dokąd zmierza. Ale domyślali się, widzieli zawi
niątko na saniach.
8
Ravna nie skrywała niepokoju. Nigdy dotąd nie wi
działa go takim jak tej nocy, choć czułe oczy matki
śledziły rozwój syna od dziecięctwa po wiek męski.
Oziębłość Mikkala raniła matczyne serce. W tej
strasznej chwili los Siggi budził w niej litość i współ
czucie, zaś Mikkal bez słowa opuścił żonę, gdy dzie
cię wyzionęło ducha. Z bezwładnym ciałem synka
w ramionach odwrócił się do Siggi plecami.
Ravna dostrzegła spojrzenie, które Sigga mu posła
ła. Wiedziała też, że gorzkie słowa, które synowa rzu
ciła za wychodzącym, były szczere. I tkwiło w nich
ziarenko prawdy, a to bolało Ravnę najbardziej.
Mikkal nie pojawił się już tej nocy. Nie obe-
szłoby go, gdyby Sigga umarła. Nawet o nią nie
zapytał.
Ravna nie poznawała tego chłopca, którego ko
chała nad życie i wychowała jak umiała najlepiej.
Tkwiły w nim pokłady dobra, teraz skryte głębo
ko. Z całą jaskrawością ukazały się przywary syna,
które ją drażniły.
Ravna nie wiedziała, czy dorosły Mikkal wart
jest jej miłości.
Stan Siggi się pogorszył. Majaczyła, zlana potem
jak w gorączce, szczękała zębami. Śmiała się i pła
kała na przemian, doprowadzając się na skraj wy
czerpania. Czterech par rąk nie starczało, by uspo
koić targane konwulsjami ciało.
Serce Ravny krwawiło.
Mikkal zamienił się w małą kropkę na tle wzno
szącego się dumnie skalistego zbocza. Był równie
9
zimny jak śnieg pod jego stopami. I zbyt dorosły,
by dostać burę od matki.
Ravna westchnęła. Ailo nie może się dowiedzieć
o niczym. Chłopiec nie powinien cierpieć tylko
dlatego, że rodzice utracili wzajemną miłość.
W końcu jest babką, zajmie się wnukiem.
Przez trzy dni Mikkal nie oszczędzał ani siebie,
ani zwierzęcia. Parł w głąb lądu poprzez morze kop
nego śniegu. Przez trzy dni nie myślał o niczym in
nym, nawet w rzadkich chwilach niespokojnego snu
stawał mu przed oczyma ten sam obraz. Musiał zna
leźć miejsce na wieczny spoczynek dla syna.
Kiedy zdołał to uczynić, rozbił namiot, rozpalił
ognisko i rozpłakał się. Miejsce było ustronne, le
żało z dala od szlaków na letnie pastwiska, ale Mik
kal nie wątpił, że potrafi ponownie je odnaleźć. Za
pamiętał każdy szczegół okolicy, najdrobniejsze
wzniesienie pod bezkresną pokrywą śniegu.
Wybrał brzozę przygiętą pod naporem wschod
nich i północnych wiatrów. Stała nieopodal rzad
kiego zagajnika, który wyciągał czarne, nagie pal
ce ku niebu, jakby mu urągał.
Gruby pień świadczył o tym, że brzoza przeży
ła więcej zim niż Mikkal. Pochyliła się, ale nie da
ła się złamać.
Doskonale nadawała się do tego, do czego ją wy
brał.
Mróz utrwalił niewinny wyraz twarzy dziecka.
Z przymkniętymi powiekami wyglądało, jakby spało.
10
- Zostawię cię tutaj, Matti - powiedział chrapli
wie Mikkal. Trzymał kołyskę w ramionach, czu
łym wzrokiem pieszcząc twarzyczkę chłopca, któ
rą on tylko miał zapamiętać. - Spoczniesz tutaj,
blisko nieba. - Poczuł, jak żal chwyta go za gardło.
Zmrużył oczy, w podmuchach kąsającego wiatru
łzy nieomal go oślepiły. - Wrócę wiosną. Wiosną
pochowam cię w ziemi. Do tego czasu będziesz
pod opieką gwiazd, mój Matti.
Imię znał od początku. Kiedy wziął w ramiona
nowo narodzone dziecię, nie wahał się ani chwili.
Jego syn miał na imię Matti.
Dopiero teraz, zostawiając martwe ciało syna na
pustkowiu, Mikkal zrozumiał, skąd brała się ta
pewność. W te dni pełne bólu jakby o niej zapo
mniał, ale ona zawsze przy nim była. W jego pa
mięci nie mogła umrzeć.
Imię Matti nosił młodszy brat Raiji.
Mikkal starał się odsunąć tę myśl. Raija znaczy
ła cierpienie, a on dość już cierpiał.
Zacisnął zęby i wdrapał się na brzozę. Był silny,
więc wspinaczka nie sprawiła mu żadnych trudno
ści, lecz nigdy dotąd nie czuł takiego ciężaru na du
szy. Zgrabiałymi palcami owiązał rzemienie wokół
gałęzi. Matti będzie bezpieczny, nie padnie łupem
dzikich zwierząt. Dla Mikkala chłopczyk nie cał
kiem umarł. Nie wiedział, jakimi przymiotami na
tura miała obdarzyć jego dziecko, ale wyobraźnia
podsuwała mu cudowne obrazy syna. Nikt nie za
stąpi mu tego chłopca, którego utracił.
11
Spędził pod drzewem resztę dnia. Kiedy zapadł
zmierzch, zwinął namiot, zaprzągł renifera do sań
i ruszył w kierunku obozu nad morzem. W głowie
miał pustkę.
Na skraju brzeziny Mikkal zostawił cząstkę sie
bie. Na własny użytek nazywał to cząstką własnej
duszy.
Obóz przywitał go milczeniem. Nikt nie zapy
tał o powód nieobecności. Domyślali się i taktow
nie okazywali szacunek żałobie Mikkala.
Na Ravnę zrzucili obowiązek zdania synowi re
lacji z wydarzeń. To ona musiała opowiedzieć
Mikkalowi o obawach, które czuli, i smutku, któ
ry ich napełnił, kiedy złe przeczucia stały się rze
czywistością.
Mikkal nie zdziwił się, ujrzawszy Ailo u babki.
Sigga była osłabiona, przeżyła przecież ciężkie
chwile. Pewnie jeszcze nie wróciła do sił, skoro Ra-
vna zajęła się wnukiem. Sigga nigdy nie była twar
da, pomyślał z nutą goryczy, nie potrafiłaby wieść
takiego życia jak Raija. Nie umiała stawić czoło
przeciwnościom losu.
- Zawsze uciekasz, kiedy najbliżsi cię potrzebu
ją. - Rawna kochała swe jedyne dziecko, ale nie by
ła ślepa na jego słabości.
- Uciekam? - rozgniewał się Mikkal. Zdążył
zrzucić sztywne od lodu futra i właśnie przeciągał
przez głowę miękki skórzany kaftan. Mięśnie na
obnażonych ramionach zacisnęły się w stalowe
sploty. - Uciekam? - powtórzył zdumiony i obcią-
gnał kaftan. Przeczesał włosy palcami, nie patrząc
na matkę. Może jednak gnębiły go wyrzuty sumie
nia? - Musiałem znaleźć miejsce spoczynku dla
zmarłego syna. To nazywasz ucieczką, matko?
Ravna obrzuciła go długim spojrzeniem.
Kiedy w kącikach oczu syna pojawiły się
zmarszczki? Wciąż był młody, ale rysy twarzy nie
mówiły prawdy o wieku Mikkala. W pociemnia
łych oczach, miodowej barwy jak oczy kruka, kry
ły się łzy, które nigdy nie popłynęły, żal bowiem
był zbyt wielki na płacz. Ravna znała prawdę o lo
sie syna. Wiedziała, dlaczego oblicze wykrzywia
mu grymas bólu. Życie nauczyło ją jednak, że nie
należy dusić zgryzoty w sercu.
- To była ucieczka, Mikkal - odrzekła spokoj
nie. - Mów, co chcesz. Sigga nie zasłużyła na to.
Nie zawsze była dla ciebie sprawiedliwa, ale nie za
służyła na takie traktowanie.
- Sigga? - W głosie Mikkala pobrzmiewało iro
niczne niedowierzanie.
- Potrzebowała cię.
Ton jego głosu nie zmienił się.
- Ona? Od dawna mnie nie potrzebowała.
- Tak właśnie sądzisz - Ravna pokiwała głową.
- Nie rozmawialiście ze sobą? Nie próbowaliście
się zrozumieć? Tak prawdziwie? - Nie czekając na
odpowiedź, ciągnęła: - Cały czas szukałeś w niej
wad, a ona starała się być szczęśliwa, poddając się
twej woli. Aż do chwili kiedy zrozumiała, że stara
się na próżno. Nigdy jej nie pragnąłeś. W waszym
13
związku nie było ciepła. Żadne z was nie odważy
ło się wzniecić żaru w sercu.
- Więc dlaczego uważasz, że teraz to możliwe?
- spytał wzgardliwie. - Mam wrażenie, że twoje ka
zanie zakończy się morałem.
Ravna ponownie pokiwała głową. Z jej oczu wy
zierał bezgraniczny smutek.
Przez ułamek sekundy w Mikkalu zbudziła się
nadzieja, poczuł gorący dreszcz na plecach. Może
Sigga umarła? Dlaczego matka mówi o niej w ten
sposób? Czemu ludzie powitali go takimi dziwny
mi spojrzeniami?
W następnej sekundzie pożałował tej myśli. By
ła zła. Nie wolno cieszyć się z czyjejś śmierci. Ty
le tylko, że odruch nadziei był prawdziwszy niż żal.
- Nie możecie już naprawić krzywd, które sobie
wyrządziliście - powiedziała Ravna z ociąganiem.
Wahała się, rzucała ukradkowe spojrzenia na po
grążonego we śnie Ailo. To, co zamierzała powie
dzieć, nie było przeznaczone dla jego uszu. - Sig
ga przestała być sobą.
Mikkal odetchnął. Z przerażeniem uświadomił
sobie, że życzył żonie śmierci.
- Co masz na myśli? - spytał nieswoim głosem.
- Jest... zwichnięta...
Mikkal wciąż nie rozumiał:
- Zwichnięta? Co to, u diabła, znaczy?
Ravna nabrała powietrza i raz jeszcze spojrzaw
szy na śpiące dziecko, dodała z nagłą pasją:
- Zwichnięta. Obłąkana. Postradała zmysły, Mikkal.
14
Mikkal bezgłośnie powtórzył słowa matki, jak
by jej nie dowierzał.
- Do diabła! Wyrażaj się jaśniej, matko!
Ravna nie skarciła go za tak niestosowne słowa.
- Zaczęła majaczyć po porodzie...
- Bredziła, rodząc - przerwał jej Mikkal. - Sigga
ma bujną fantazję. Na swój sposób zawsze była po
mylona.
Ravna udała, że go nie słyszy.
- Po twoim wyjeździe przez trzy dni nie mogła
dojść do siebie, ledwo trzymała się na nogach. Na
stępnej nocy doglądająca jej kobieta zasnęła. Sigga
wyszła z namiotu boso, prawie naga, zlana potem.
Ravna musiała zaczerpnąć tchu.
- Przypadek sprawił, że ją dostrzegliśmy i zapro
wadziliśmy do namiotu. Mogła umrzeć, Mikkal. Szu
kała dziecka. Mówiła, że Raija ukradła jej dziecko...
- Przecież widziała- jego martwe ciało! - jęknął
bezsilnie Mikkal. - Była przy śmierci chłopca.
Przeklęła go.
- Nie o to dziecko chodzi - tłumaczyła łagodnie
Ravna. - Ona myślała, że Raija zabrała jej Ailo.
Mikkal zamknął oczy i położył się na derkach
rozpostartych na podłodze.
- Coś jeszcze? - spytał. - Musi być jeszcze coś,
skoro nazwałaś ją obłąkaną.
Było.
Sigga nie zapadała w sen. Szeroko rozwartymi
oczyma wpatrywała się w świat, którego nikt po
za nią nie widział. W tym świecie przeżywała po-
15
nure koszmary. Nie opowiadała o nich, ale z roz
mów, jakie prowadziła z widziadłami, można się
było domyślać najgorszego.
Lęk największy i największa nienawiść wiązały
się z Raiją. Sigga targowała się ze złymi mocami,
by oddały Raiję śmierci. Błagała je, by wróciły jej
syna.
- Nie pokazaliście jej Ailo?
- Nie poznała go. Powiedziała, że to nie jej syn.
Że sprzyjamy tamtej.
- Wielkie nieba!
Mikkal spuścił wzrok. Nie chciał, by matka wi
działa jego łzy.
- Jest nieobliczalna - ciągnęła Ravna. - Jeśli zosta
wić ją bez nadzoru, wymyka się na poszukiwania
dziecka. Nie dba o ubiór, nie dba o siebie. Karmi się
nienawiścią... Ukradła nóż Aslaka, żeby zabić Raiję
własnymi rękoma, skoro nikt inny nie chce tego
zrobić...
Mikkal potrafił wyobrazić sobie, co by się stało,
gdyby Sigga spotkała jakąś kobietę podobną do
Raiji.
- Nie powstrzymałbym jej - przyznał zduszo
nym głosem. - Nie znam słów, które by ją prze
konały. Dawno straciła do mnie zaufanie. Mógł
bym jej pilnować, ale nie powstrzymałbym jej
przed niczym.
Ravna milczała. Mikkal sam musiał dokonać ob
rachunku z sumieniem.
- Nie powstrzymałbym - powtórzył. - A teraz
16
cóż mi pozostaje? Sigga nienawidzi Raiji, nic na to
nie poradzę. Jest zazdrosna o marzenia.
- Raija nigdy nie była dia ciebie wyłącznie ma
rzeniem - stwierdziła rzeczowo Ravna. - Nie okła
muj sam siebie. Zazdrość Siggi jest uzasadniona.
- Gdzie jest teraz? - Mikkal szybko zmienił te
mat rozmowy.
- Przenieśli jej namiot bliżej jurty Pawy. Rodzi
na się nią zajmuje, nawet na chwilę nie wolno spu
ścić jej z oczu. Ailo jest u mnie. Powiedziałam mu,
że matka zachorowała. Nie powinien ujrzeć jej
w takim stanie...
Mikkal też nie chciał, ale poczucie obowiązku
kazało mu ruszyć do namiotu Pawy. Smuga dymu
nad jurtą świadczyła, że czuwano.
Aslak, szwagier Mikkala, siedział u siostry.
Rzeźbił w kości renifera. Na widok Mikkala udał
zdumienie.
- To ty? - wykrzyknął, kierując nań spojrzenie
zielonych oczu.
Mikkal dostrzegł w nich ironię. Bez słowa przy
cupnął koło Siggi. Leżała twarzą do ściany namio
tu. Ktoś niezdarnie zaplótł jej włosy i widok nie
zgrabnego warkocza na wąskich plecach napełnił
Mikkala wzruszeniem. Przełknął ślinę i dotknął
nagiego ramienia żony. Ostrożnie wymówił jej
imię. Sigga, która doprowadzała go do ostateczno
ści kąśliwymi docinkami, wyglądała w tej chwili
tak bezbronnie.
Poczuwszy jego dotyk, Sigga raptownie usiadła.
17
Drżąc na całym ciele, wbiła w Mikkala szklisty
wzrok, ale zdawała się go w ogóle nie dostrzegać.
Przycisnęła skórzaną derkę do piersi, jakby chcia
ła się osłonić przed niewidzialnymi napastnikami.
- Moje dziecko? - pisnęła głosem małej dziew
czynki. Kiedyś, całą wieczność temu, nią była. -
Znaleźliście moje dziecko? Czy ona nie żyje?
Mężczyźni nie odzywali się.
- Czy nikt nie może jej zabić? - ciągnęła żało
śnie. - Ma moje dziecko. Ukradła moje dziecko... -
Głos Siggi rozpłynął się w jękliwym zawodzeniu,
ale nie uroniła ani jednej Izy.
Nigdy dotąd Mikkal nie czuł się równie bezrad
nie. Cóż miał począć? Co mógł zrobić? Nawet nie
znalazł w sobie dość odwagi, by jej ponownie do
tknąć.
Aslak odsunął go na bok łagodnie, choć zdecy
dowanie i objął drżące ramiona siostry. Zaczął
przemawiać do niej spokojnym głosem jak do
dziecka, używając słów, które nie niosły żadnego
znaczenia, lecz dawały ukojenie.
Kiedy ucichła, Aslak podał jej kilka łyżek zupy
z drewnianej miski. Sigga przełknęła posłusznie,
choć grymas na jej twarzy świadczył o tym, że płyn
nie należy do najsmaczniejszych. Potem Aslak po
łożył ją na posłaniu i przykrył futrami.
- Mikstura twojej matki - wyjaśnił, kiedy wyco
fali się w drugi koniec jurty. - To ją uspokaja. Nie
zasypia wprawdzie, ale cichnie.
Mikkalowi zaschło w ustach. Życzył jej śmierci
18
i Sigga na swój sposób umarła. Tylko że nie tak to
sobie wyobrażał. Tak było dużo gorzej.
Śmierć oznacza koniec. Szaleństwo to odrocze
nie, przekręcenie klingi noża tkwiącego w ranie.
- To może trwać wieki całe, rozumiesz? - Głos
Aslaka tchnął spokojem. Zdążył już przyzwyczaić
się do tej perspektywy.
Mikkal skinął głową, choć wciąż jeszcze nie
otrząsnął się z szoku. Rozumiał. Sigga mogła tkwić
w stanie otępienia przez wiele lat.
Ta myśl zmroziła mu serce.
Co będzie ze mną? przemknęło mu przez głowę.
Jestem młody. Mam spędzić resztę dni z żywym
trupem?
- Chcemy, żebyś zaopiekował się Ailo - ciągnął
Aslak. - Już o tym rozmawialiśmy, Anders, ojciec
i ja. Tak będzie najlepiej.
Mikkal spojrzał na towarzysza z niedowierza
niem. Aslak był młodszy od niego o dwa lata, ale
wydał mu się rozsądniejszy i bardziej doświadczo
ny. Zresztą nie po raz pierwszy.
W wąskich oczach Aslaka pojawił się dziwny
blask.
- Nie musisz udawać, Mikkal, nie musisz kła
mać. Wasz związek umarł, zanim zdążył się naro
dzić. W takim stanie będzie ci kulą u nogi.
- Jest matką Ailo - wychrypiał Mikkal. - I mi
mo wszystko moją żoną...
Aslak roześmiał się ponuro.
- Nie okłamuj sam siebie. Za późno na wyrzu-
19
ty sumienia, Mikkal. Ty też ponosisz winę za to,
co się stało, oboje zgotowaliście sobie ten los. Ale
żal do ciebie nic nie zmieni. Zajmiemy się nią, jest
jedną z nas. Zwalniamy cię z obowiązku, uwalnia
my cię od niej. Dla ciebie umarła, od tej chwili
przestaje być twoją żoną. Zaopiekuj się Ailo, wię
cej nie żądamy. Jesteś wolny.
Mikkal otworzył usta, ale nie wydal z siebie ani
jednego dźwięku.
Aslak był poważny.
- Tak będzie - rzekł z naciskiem. - Rozmawiali
śmy o tym. Sigga już cię nie potrzebuje, zaopieku
jemy się nią. Jeśli kiedyś wróci do zdrowia... - Wzru
szył ramionami, dając Mikkalowi do zrozumienia,
że w to wątpi, ale zostawia mu uchyloną furtkę.
- Zgadzam się. - Mikkal nie poznał własnego
głosu. Więcej nie zapamiętał z tego, co mówił
Aslak. Ocknął się dopiero po wyjściu z namiotu.
Jak pijany włóczył się po okolicy, nie wierząc
w to, co się stało.
Zdjęto mu z ramion ciężar.
Był wolny.
Nie związany z Siggą.
Wolny.
Więc dlaczego czuł się jak więzień?
Dlaczego czuł się tak podle?
Wolny.
Alta.
Tęsknota chwyciła go za serce. Niebo widziało
jego rozpacz i pragnienie.
20
Raija nie mieszkała już w Alcie. Ruszyła na wy
brzeże, nie wiedzieć dokąd. Nie znajdzie jej, nie
powie o wolności.
Zdjęto mu okowy, ale wciąż czuł ich ciężar.
Był wolny, ale nie zapłacił jeszcze swojej ceny.
Mikkal ruszył do namiotu. Musi zająć się Ailo.
Uczyni to niechętnie, ale to właśnie stanowi część
ceny.
Dwa słowa kołatały mu się w głowie. Dwa sło
wa, które oddawały jego obecne położenie.
Okowy wolności.
2
Przygotowywali się do wiosny, kiedy przybyła.
Kobieta z zachodu. Mikkal wpatrywał się z napię
ciem w punkt na horyzoncie. Utajona tęsknota
wybuchnęła ze zdwojoną siłą.
Raija.
Rozsądek podpowiadał mu, że to nie ona. Z ta
kiej odległości nie potrafił nawet stwierdzić, czy to
kobieta, czy mężczyzna. Poczuł nerwowy ucisk
w żołądku, spotniały mu dłonie. Co chwila odwra
cał wzrok ku czarnej kropce, która rosła, zbliżając
się ku nim przez stopniały śnieg.
Jedna myśl kołatała mu w głowie.
Jedno imię.
Raija.
- To kobieta! - krzyknął Aslak, który dłużej już
nie potrafił skrywać ciekawości.
Postać zbliżyła się na tyle, że dostrzegli długie
jasne loki wystające spod czapki.
- Skąd tu, do diaska, wzięła się kobieta? - cią
gnął Aslak, przekrzywiając z zadziwieniem głowę.
- Przyszła - odrzekł rzeczowo Mikkal. Nadzie
ja przyprawiła go o szybsze bicie serca, ale teraz
puls z wolna wracał do normy. Mimo nienatural-
22
nej suchości w gardle starał się nadać głosowi zwy
kłe brzmienie.
W pierwszej chwili, kiedy stanęła w morzu świa
tła zachodzącego słońca, nie dostrzegł barwy jej
włosów. Widział jedynie długie kosmyki powiewa
jące na wietrze.
Nadzieja zamieniła się w pewność.
I zaraz stopniała jak wiosenny śnieg. To nie by
ła ona, tylko wytwór fantazji. Nie mogła bardziej
różnić się od Raiji. Mikkal wrócił do równowagi.
Kobieta nie była drobnej budowy, choć niewąt
pliwie zimowe odzienie nienaturalnie ją pogrubia
ło. Jakby to określił Aslak, kawał baby. Miała ja
sne włosy rozdzielone nad środkiem szerokiego
czoła, białe, niemal niewidoczne brwi, ruchliwe
oczy, niebieskie jak niebo w chłodny wiosenny
dzień. Szerokie usta i pulchne policzki. Wysoka jak
na kobietę, wyższa od Mikkala.
Nie była ładna, ale miała w sobie coś; obaj od
razu to dostrzegli. Nie budziła w nich uczuć opie
kuńczych, nie była jak delikatny kwiat, który trze
ba chronić przed przymrozkami. Dość pospolita
w porównaniu z większością kobiet, brzydka na
wet, jeśli równać ją z Raiją, co Mikkal uczynił zu
pełnie nieświadomie. A jednak poruszyła w nim ja
kąś czułą strunę, kiedy zatrzymała się przed nimi
i z impetem zrzuciła chlebak z kory brzozowej
wprost pod nogi Mikkala.
- Nareszcie widzę ludzi! - powiedziała z ulgą.
Głos miała równie mocny jak ciało.
23
Zdjęła rękawicę i kanciastą dłonią o krótkich
palcach przetarła spocone czoło.
- Myślałam, że już nie spotkam żywej duszy -
ciągnęła, przypatrując się obu mężczyznom kry
tycznie.
- Skąd idziesz? Zabłądziłaś?
W spojrzeniu, które posłała Aslakowi, kryła się
mądrość. I zdziwienie jego naiwnością.
- Nie takam znów głupia, by zabłądzić. A może
tak wyglądam? O, nie, mój chłopcze, nie zabłądzi
łam. Mój mąż mnie przegnał. Poszedł po prostu
w swoją stronę, wprzód objaśniwszy, co mi zrobi,
jeśli podążę jego śladem. Wybrałam więc przeciw
ny kierunek, licząc, że w końcu kogoś napotkam.
- Wzruszyła ramionami. - I się nie przeliczyłam.
- Wygnał cię? - spytał podejrzliwie Mikkal.
- Znalazł mnie z innym mężczyzną - rzuciła
swobodnie. - W dość niedwuznacznej sytuacji.
Skłonność do wybaczania jest mu obca, więc prze
pędził swą małą żonkę...
Na dźwięk słowa „mała" Mikkal uniósł kąciki
ust. W jego oczach musiał pojawić się wyraz dez
aprobaty, kobieta bowiem pospieszyła z wyjaśnie
niami.
- Nie żałuję tego, co zrobiłam. Mój mąż to sta
ry wieprz. Tylko on sam wie, z iloma spał. No, ale
w końcu to mężczyzna... - Nabrała tchu. - Poza
tym jest starszy ode mnie o dwadzieścia lat, więc
nie płaczę, że się go pozbyłam. Mam na imię Inga.
Mężczyźni przedstawili się, ale żaden z nich nie
24
poświęcił przybyszce więcej uwagi. Uznali, że
wkrótce ruszy swoją drogą, a nie zwykli byli mie
szać się do cudzego życia.
Źle ją ocenili. Inga postanowiła zostać z nimi na
dłużej. Rozmowa z Ravną utwierdziła ją w tej de
cyzji.
Mikkał nie był zadowolony. Inga obudziła w nim
jakiś niepokój. Bał się, że to nieprzyjemne uczucie
będzie mu towarzyszyć, jeśli kobieta zadomowi się
u nich na dobre.
- Nie możemy jej zabrać - rzekł stanowczo do
matki, kiedy zostali sami.
- Dlaczego? - Ravna spojrzała ostro na syna. -
Przyda się para rąk do pracy. Z Siggi nie ma już
żadnego pożytku, a Inga sprawia wrażenie praco
witej. Z miejsca ją polubiłam. Może zamieszkać ze
mną, często doskwiera mi samotność.
Mikkal westchnął.
- A więc historia się powtarza? Sprawiłaś sobie
nową córkę? Tym razem w nic mnie nie mieszaj.
Nie omotasz mnie pajęczyną swoich marzeń, nie
zrobisz z Ingi synowej! Nic jej do nas. Nie potrze
ba nam rozwiązłych kobiet.
Ravna milczała długo.
- Nie spodziewałam się usłyszeć z twoich ust
słów o przyzwoitości - wycedziła oskarżycielsko.
Przez następne dni Mikkal unikał Ingi, wma
wiając sobie, że nie kryje się w tym nic nienatu
ralnego. Dlaczego miałby przestawać z kobietą,
której nie lubi? Irytowała go niepomiernie, w każ-
25
dym jej geście i czynie dostrzegał coś wyzywają
cego. Jej siła i pewność siebie przypominały Mik-
kalowi, że Raija odznacza się tymi samymi przy
miotami charakteru, a to porównanie wydawało
mu się nie na miejscu. Ta brzydka, niezdarna isto
ta miałaby rywalizować ze zwiewną, drobną Ra-
iją, która sprawiała, iż słowo „kobieta" stawało się
niemal święte?
Poza tym zajęła się Ailo, przejęła rolę matki,
choć jej o to nie prosił. I dobrze się z niej wywią
zywała, nie mógł jej nic zarzucić. Jak na rozwiązłą
kobietę, była zadziwiająco obowiązkowa.
Sigga nie chciała widzieć syna, a zresztą Mikkal
bał się zostawiać chłopca w towarzystwie matki.
Była coraz bardziej zwichnięta. Zwichnięta - przy
zwyczaił się tak właśnie określać jej stan. Niena
wiść do Siggi zdążyła się w nim wypalić na tyle, że
słowo „obłąkana" sprawiało mu ból.
Teraz, kiedy zdołał się uwolnić od żony i zrzu
cić z siebie odpowiedzialność za jej postępki, za
czął dostrzegać dobre strony ich związku. Gdyby
Sigga była taka jak dawniej...
Nie darzyliby się wielką miłością, ale mogliby
jakoś ułożyć sobie życie. Teraz na to za późno.
Ailo czuł się bardzo związany z matką, Sigga ko
chała go zaborczo. Ravna nigdy nie zdobyła zaufa
nia chłopca, Mikkal zaś przestał się starać, prze
żywszy pierwsze rozczarowanie. Nie zamierzał
błagać własnego syna o cokolwiek.
Inga zastąpiła mu matkę, zdołała wślizgnąć się
26
do zakamarków duszy Ailo, do których nikt inny
nie miał dostępu.
Mikkal nie chciał się przyznać, że go to zadzi
wia i przyprawia o zawiść. Łatwo było darzyć In
gę antypatią. Łatwiej za każdym razem, gdy osią
gała coś, co leżało poza zasięgiem jego możliwości.
Zaczęli wędrówkę na letnie pastwiska, harując
od świtu do zmroku. Mikkal nie narzekał, praca
męczyła ciało i duszę, przepędzała natrętne myśli.
Nie była tylko lekarstwem na marzenia senne.
Zmuszał się do czuwania. Gnali stado na wschód,
ku znanej ziemi, z którą wiązały go gorzkie i słod
kie wspomnienia. Kiedy pewnej nocy płachta na
miotu odchyliła się, pomyślał, że to Aslak przyszedł
dotrzymać mu towarzystwa.
To była Inga.
Mikkal zdumiał się tak mocno, że zapomniał ję
zyka w gębie. Nie zdobył się nawet na słowa po
witania.
Inga usiadła, nie pytając o pozwolenie. Bez cie
nia lęku zajrzała Mikkalowi w oczy.
- Nie lubisz mnie?
Choć Inga nadała słowom ton pytania, wcale nie
spodziewała się odpowiedzi.
- Nie za bardzo - odrzekł Mikkal tylko po to,
by ją zirytować.
- Jesteś szczery. Cenię szczerość u mężczyzn.
Mikkal lekceważąco wzruszył ramionami. Na
wet na nią nie spojrzał.
27
- Nie obchodzi mnie, jakich mężczyzn lubisz,
a jakich nie.
Ku jego rosnącemu rozdrażnieniu, Inga roze
śmiała się. Nie wyglądała na zbitą z tropu.
- Może powinno cię to obchodzić - stwierdziła,
poważniejąc. Jej wzrok zdradzał, co kryje się za tą
dwuznacznością.
- Nie potrzebuję kobiety - zbył ją brutalnie.
Wzdrygnął się na myśl, że miałby jej dotknąć. -
Zwłaszcza takiej, która oddaje się pierwszemu lep
szemu - dodał jadowicie. Sprawiło mu satysfakcję,
że mógł ją zranić.
Inga nie wpadła w złość. Nie wstała, nie rzuciła
się na niego z pięściami.
Nie była Rai ją.
- Jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż ci się
zdaje, Mikkalu Persenie - powiedziała. Rozmyślnie
użyła znienawidzonej przez niego norweskiej wer
sji nazwiska. Chciała go poniżyć. - Mamy ze sobą
wiele wspólnego - ciągnęła łagodnie. - Słucham
plotek. Nie jesteś bez winy, że Siggę spotkał taki
los. Nie tylko ja sypiałam w cudzym łóżku.
Mikkal bezsilnie zacisnął pieści. Z trudem po
wstrzymał się, by jej nie uderzyć.
- To co innego - syknął przez zaciśnięte zęby. -
To nie to samo co... łajdaczenie się!
Inga podniosła się powoli i obrzuciła go przecią
głym spojrzeniem. Mikkal zniósł je z trudem. Czy
ta przeklęta kobieta zamierzała tu zostać? Miał si
łą wyrzucić ją z namiotu?
28
- Nie masz prawa tak mówić - powiedziała po
chwili, która Mikkalowi wydała się wiecznością. -
Nie masz prawa mnie osądzać. Dajesz się zwodzić
pozorom.
Wyszła. Wyprostowana jak struna.
Mikkal poczuł niesmak w ustach. Nie pojmował
kobiet.
Wtedy znalezienie odpowiedniego miejsca zajęło
Mikkalowi trzy dni. Teraz dopiero po czterech do
tarł do rozgałęzienia szlaku. Stado opóźniało marsz.
I tym razem odłączył się bez słowa. Nie przej
mował się takimi błahostkami, a oni go rozumieli.
Potrzebowali jego silnych rąk, sprawnego i praco
witego ciała, ale rozumieli, że musi ich opuścić.
Nie czynili mu wyrzutów, tylko podzielili się do
datkowymi obowiązkami.
Jedynie Inga zadawała pytania. Zwróciła się do
Andersa, młodszego brata Siggi. Aslaka pominęła.
Aslak gotów był bronić Mikkala we wszystkim, co
ten przedsięwziął, zaś Anders zawsze miał własne
zdanie.
Tym razem nawet Anders stanął w obronie Mik
kala i Inga w końcu zrozumiała dlaczego. Opóź
niał marsz, może o cały dzień, ale nie mógł postą
pić inaczej.
Zapadł zmrok, we wschodnim Finnmarku wsta
ła szarawa wiosenna noc. Powietrze było wilgotne,
wciąż miało posmak zimy. Woda w kałużach ści
nała się lodem, a zaspy śnieżne uczepione poro-
29
śniętego wrzosem wzgórza zdawały się lekceważyć
nadejście nowej pory roku.
Noc przeszła w mroźny blady poranek.
Ravna podsyciła ogień na palenisku. Jej po
marszczona twarz wyrażała zaniepokojenie. Rzu
cała wokół nerwowe spojrzenia, podbiegała co
chwila do wyjścia, zrywała się na każdy dźwięk.
Nie odezwała się jednak, nie powiedziała ani
jednego złego słowa o synu.
Inga bardzo ją polubiła, przyszło jej to zresztą
bez trudu. Ravna promieniowała matczynym cie
płem, którym zjednywała sobie ludzi. Nie sposób
było nie darzyć jej sympatią.
Niepokój Ravny napawał Ingę troską. Mikkal
miał powód, by ich opuścić, ale nie powinien oka
zywać lekceważenia współtowarzyszom. Żywych
stawiać trzeba przed umarłymi. Matka kochała go,
a on przysparzał jej siwych włosów.
- Pójdę go poszukać - rzuciła impulsywnie Inga.
Ravna sprzeciwiła się.
- Nie musisz tego robić przez wzgląd na mnie -
powiedziała. - Nie lękam się o niego. Da sobie ra
dę. Jest dorosły, sam odpowiada za swoje postępki.
Ravna miała wiele argumentów, ale Inga już
podjęła decyzję. Łagodnie potrząsnęła głową.
- Pójdę - uśmiechnęła się kwaśno i zaczęła się
ubierać. - Dasz sobie radę z Ailo. Mikkal jest
gdzieś w pobliżu, pewnie kieruje się już do nas.
Wrócę, jeśli się na niego nie natknę. Nie będziecie
musieli mnie szukać.
30
Mniej więcej znała kierunek, pomógł jej in
stynkt. Po paru godzinach trafiła na skraj zagajni
ka, nad którym unosiła się smużka dymu.
Mikkal siedział nieruchomo przy ognisku. Ni
gdy jeszcze Inga nie widziała człowieka pogrążo
nego w tak głębokiej apatii.
Wyruszyła z obozu, kipiąc gniewem, lecz teraz
nie mogła czynić mu wyrzutów. Nie mogła dobi
jać leżącego.
Poszarzał na twarzy, łzy zostawiły wyraźne śla
dy na kanciastych policzkach. Miał zaczerwienio
ne oczy. Nie usiłował tego ukryć, tak jak uczynił
by każdy inny mężczyzna na jego miejscu.
Uniósł głowę i spojrzał na nią zamglonym wzro
kiem. Złość Ingi stopniała w jednej chwili. Zapra
gnęła przytulić go i ukoić, ale nie uczyniła tego.
Upadła przed nim na kolana. Za nic w świecie nie
zdobyłaby się na to, by objąć go ramionami.
- Znalazłeś to, czego szukałeś?
Mikkala nie zdziwiła miękkość głosu Ingi. Tak
jak nie zdziwiło go jej przyjście.
- Znalazłem - odrzekł zachrypniętym głosem -
i nie znalazłem. - Ruchem głowy wskazał za siebie.
Inga podniosła się.
Zobaczyła kołyskę, przykrytą rozszarpaną na
strzępy skórą, i przez ułamek sekundy to, co skry
wało się pod nią. Potem zacisnęła powieki i odwró
ciła się gwałtownie. Żołądek podszedł jej do gar
dła, ale nie zwymiotowała. Musiała się opanować.
Dla Mikkala.
31
Usiadła przy nim tyłem do kołyski.
W pytaniu bezwiednie użyła właściwego słowa
na znalezisko Mikkala.
To.
- Los drwi ze mnie - powiedział po dłuższym
milczeniu. - Pokochałem to zmarłe dziecko bar
dziej, niż kocham żyjącego syna. Zadałem sobie
wiele trudu, by znaleźć mu bezpieczne schronienie
na zimę. Tak bardzo pragnąłem złożyć go w ziemi.
Odwrócił wzrok ku wzgórzu, które wyraźnie ry
sowało się na tle odległego horyzontu, stanowiąc
najwyższy punkt w okolicy. Z tej odległości bez
trudu dostrzegli nieruchomą sylwetkę dumnego
ptaka wpisaną w jasny prostokąt porannego nieba.
- Orły! - jęknął bezsilnie Mikkal. - Stał się pa
dliną dla orłów! - Roześmiał się gorzko, a serce In
gi krwawiło.
Potrzebował pociechy, ale Inga nie mogła go do
tknąć. Chciała, ale wciąż słyszała jego pogardliwe
słowa. Nie da mu okazji do twierdzenia, że skłon
na jest oddać się pierwszemu lepszemu...
Pozostawały słowa. Zwilżyła wargi, szukając
właściwych określeń. Nie było to łatwe.
Widok kołyski obudził w niej odczucia podob
ne do tych, które targały Mikkalem. Nie chciała
jednak powiększać jego cierpienia.
- Nie stał się padliną - zaczęła i napotkała spoj
rzenie miodowych oczu, które wzgardą witały pró
by ukojenia smutku.
- Nie? - Głos Mikkala był równie odpychający
32
jak spojrzenie. Czepiał się żalu i bólu, pogrążał
w żałobie. - Jeśli nie padliną, to czym, do diabła?
Inga odwróciła wzrok. Nie potrafiła zmierzyć
się z jego nienawiścią.
- Nie pożył długo - ciągnęła niezdarnie. - W zie
mi stałby się życiem, na swój sposób, zamienił
w proch i żył w innej postaci. Teraz stał się pożyw
ką dla innego istnienia... To żadna różnica. - Bez
silnie rozłożyła ramiona. - Równie pięknie jest da
wać życie pod niebem jak w ziemi.
Porównanie nie przyniosło Mikkalowi ulgi.
- Żadna różnica? Moje dziecko miało spocząć
w grobie, Ingo. Nie pojmujesz? W grobie, wbij to
sobie do głowy! Nie wiozłem go tu, by nakarmić
orły. Pożywką dla innego istnienia... - Spojrzał na
nią jak na obłąkaną. Inga skuliła się pod jego wzro
kiem. Nawet wtedy, kiedy mąż przyłapał ją w ra
mionach innego, nie czuła się równie wzgardzona.
Pragnęła go pocieszyć, a jedynie pogarszała sy
tuację!
Przez ułamek sekundy sądziła, że Mikkal ją ude
rzy. Tymczasem wyraz zaciętości na jego twarzy
raptownie ustąpił. Ten bezradny, bezbronny męż
czyzna nie zamierzał z niej drwić. Pogrążony
w rozpaczy potrzebował bliskości drugiego czło
wieka, a poza nią nie miał nikogo.
Objął ją silnymi ramionami i wtuliwszy twarz
w zagłębienie na jej szyi, rozpłakał się.
Trząsł się, jakby zdjęty przeraźliwym zimnem.
Szloch tłumiony skórzanym kaftanem Ingi świad-
33
czył o tym, że Mikkal doszedł do kresu wytrzy
małości.
- Wszystko sprzysięgło się przeciw mnie - wy
szeptał bezsilnie.
Inga zadrżała, poczuwszy jego ciepły oddech na
skórze.
- Tracę wszystko, co mogłoby nadać sens memu
życiu. Los bez ustanku przygina mi kark... Nie
mam już sił. Boję się, co może przynieść następny
dzień...
Inga niezdarnie gładziła Mikkala po włosach,
czarnych i sztywnych, niesfornie opadających na
czoło. Wzruszenie ścisnęło jej gardło. Wielu męż
czyzn trzymało ją w ramionach, wielu odpoczywa
ło na jej kolanach. Nigdy dotąd jednak nie do
świadczyła bliskości drugiego człowieka w taki
sposób. Zrozumiała, jak ubogie życie wiodła, nie
znajdując w ludziach tego, co najważniejsze.
Szukała odpowiednich słów. Przeczuwała bar
dziej, niż wiedziała, że pusty frazes nie przyniesie
Mikkalowi pociechy. Nie potrzebował współczucia.
Różnił się od wszystkich mężczyzn, których
znała.
Był inny.
- Nie możesz cofnąć czasu - zaczęła nieskładnie,
bojąc się, że napotka ten sam odpychający wzrok
i usłyszy te same wzgardliwe słowa jak poprzed
nim razem, gdy usiłowała stanąć po jego stronie. -
Co się stało, już się nie odstanie. Masz jednak moc
zmieniania przyszłości, Mikkal...
34
Po raz pierwszy głośno wypowiedziała jego
imię. Z jakiegoś powodu nie potrafiła dotąd zmu
sić warg, by wymówiły te dźwięki, których słodycz
czuła na języku.
Mikkal...
- Nie poddawaj się! - szepnęła. - Nie masz pra
wa się poddawać! - Czuła na sobie ciężar jego mu
skularnego ciała. Przyszła jej do głowy myśl, ab
surdalna w tych okolicznościach, że nie gustuje
w otyłych mężczyznach. Mikkal był świetnie zbu
dowany. - Jesteś zbyt dobry, by się poddawać! -
ciągnęła, nawet nie wiedząc, czy Mikkal słucha.
Miała wrażenie, że mówi do samej siebie. Może
jemu to wystarczało, może pragnął jedynie czyjejś
bliskości i słów wypowiadanych właściwym to
nem. Inga radowała się, że to jej przypadła ta rola,
choć też bolała myśl, iż Mikkal nie dostrzegłby
żadnej różnicy, gdyby na jej miejscu był ktoś inny.
Nic dla niego nie znaczę, pomyślała i poczuła
bolesny, ostrzegawczy skurcz w piersi. Była doro
sła, wiedziała, co się święci. Może odejść, powinna
odejść. Tylko wtedy zdoła uniknąć bólu. Zdawała
sobie jednak sprawę, że nie ruszy się z miejsca.
Będzie trzymać się tej grupki ludzi ze wszyst
kich sił.
Póki będzie z nimi, poty czuć będzie bliskość
Mikkala. Czeka ją cierpienie, ale jest na tyle doj
rzała, by je przyjąć.
Już dokonała wyboru.
Do tej chwili tęskniła całe życie.
35
Inga wypowiedziała mnóstwo słów, słów, któ
rych żadne z nich później nie pamiętało. Ona, bo
było ich tak wiele. On, bo słowa zlały się w rzekę
niosącą ukojenie, a przecież nie sposób wyróżnić
w rzece pojedynczych kropli.
Wyraz zawziętości pozostał na jego twarzy, kie
dy uwolnił się z jej ramion. Bez jednego słowa, bez
podziękowania. Mikkal nie przyznawał się do swo
ich słabości, zwłaszcza wobec kobiet. Wobec niej.
Palcami odrzucił grzywkę, lecz ta niesfornie opa
dła mu ponownie na oczy.
- Pomożesz mi kopać?
Inga skinęła głową.
Dlaczego cała drżała w beznadziejnym oczeki
waniu? Nie chciała szukać u niego oznak aproba
ty, ale mimowolnie to czyniła, boleśnie się rozcza
rowując. Mikkal nie zegnie się tak łatwo jak trawa
na wietrze. Minie sporo czasu, zanim w tych nie
zwykłych miodowych oczach zatli się płomyk.
Pracowali, nie odzywając się do siebie, jakby ob
fitość słów wypowiedzianych przez Ingę skazywa
ła ich na milczenie.
Ziemia była wilgotna, poprzecinana siatką ko
rzeni. Ryli w niej rękoma, Mikkal pomagał sobie
nożem.
Inga poraniła dłonie, ale nie czuła bólu. Robiła
to dla niego. Wszystko poza nim straciło znacze
nie. Wystarczyło kilka chwil, by stał się* central
nym punktem jej świata.
Zamknęła oczy, kiedy wstawiał kołyskę do do-
36
łu. Wykop sięgał mu do pasa. Powinni go trochę
pogłębić, ale warstwa zmarzniętej ziemi stawiła
skuteczny opór poharatanym koniuszkom palców.
Zasypanie grobu nie stanowiło wyzwania dla
ciała, tylko dla ducha.
Wyraz twarzy Mikkala nieomal przywiódł Ingę
do płaczu, z najwyższym trudem powstrzymała się
od łez. Coś jej mówiło, że Mikkal nie chciał wi
dzieć łez. Jej łez.
Więc nikt nie zapłakał nad niewielką mogiłą.
Mikkal zachował kamienną twarz, zacisnął zęby,
aż zbielały mu kąciki ust i zadrżały nozdrza.
Pociemniałym wzrokiem wpatrywał się w skra
wek brunatnej ziemi wycięty w zeszłorocznej
przywiędłej trawie. Nagle odwrócił się tyłem do
niej i wycedził:
- Idziemy. Nie mamy tu nic więcej do roboty.
To tylko pusta równina.
W obozie panował rozgardiasz. Pakowano do
bytek, by ruszyć w dalszą drogę ku letnim pa
stwiskom.
Mikkal zatrzymał Ingę, zanim dołączyli do reszty.
Ani jednym gestem nie zdradził, jakie myśli kłę
bią mu się w głowie. Jego spojrzenie było nieod-
gadnione.
- Czy twoja propozycja pozostaje w mocy? - za
pytał niemal obojętnie.
Żadne z nich nie miało wątpliwości, o co mu
chodzi.
37
Nie odrywał od niej wzroku. Inga znała rozsąd
ną odpowiedź.
- Tak - odrzekła nierozsądnie.
Mikkal puścił *ją.
- Dobrze. Wieczorem przeprowadzisz się z Ailo
do mojego namiotu. Nikomu się nie musimy tłu
maczyć. Z Siggą nic mnie nie wiąże.
Odszedł. Dla niego sprawa została rozstrzygnięta.
Inga nie ruszyła się z miejsca.
Z Siggą nic go nie wiąże.
To prawda.
Lecz Inga słyszała plotki. Wiedziała, że inne imię
położy się cieniem między nimi. Za żadne skarby
świata nie zapytałaby, czy coś go wiąże z Rai ją.
I czy kiedykolwiek przestanie wiązać.
Być może czekał ją los Siggi.
Inga zacisnęła zęby i podążyła za Mikkalem. By
ła bezsilna, przy Mikkalu traciła całą wolę.
Ruszy z nim na wschód. Zostanie przy nim, jak
długo będzie tego chciał. Nic poza tym nie miało
znaczenia.
3
Dął wiatr od morza i niósł krzyki mew, sławią
ce wiosnę. Daleką północ zamieszkiwało niewiele
ptaków śpiewających, ale mewy wynagradzały ich
brak nieustannym wrzaskiem.
Raija zacisnęła zęby. Minęło już sporo czasu, ale
wciąż pamiętała wiosnę nad Zatoką Botnicką,
szczebiot ptaków, szum potężnych świerków, ko
lorowy dywan łąk, który wyglądał tak, jakby tęcza
ukryła się pośród świeżych źdźbeł trawy.
Ocknęła się z zamyślenia. Po co się dręczyć, tutaj
wiosna nie zawita. Przynajmniej nie ta, którą Raija
znała. Tu lato zjawiało się nagle po falach mrozu, jak
nieproszony gość stawało znienacka u progu.
Kończył się kwiecień, a zima ani myślała ustąpić.
Była już wprawdzie niezbyt dotkliwa, ale wciąż da
wała się we znaki komuś, kto zwykł mieszkać w ła
godniejszym klimacie. Raija zakładała kilka warstw
odzieży pod kaftan i opatulała dzieci, które jak ku
leczki wysypywały się z domu, by zażyć zabawy na
świeżym powietrzu.
Zadrżała mimowolnie i oderwała wzrok od ubo
giego krajobrazu. Widok, który roztaczał się przed
nią, był równie przygnębiający jak klimat i pogo-
39
da. Gdyby tylko mogła się od niego uwolnić!
Wszystko wydawało się takie proste. Skoro Hol-
mertz, poprzedni właściciel sklepu, dawał sobie ra
dę, cóż stało na przeszkodzie, by i jej los sprzyjał?
By i dla niej sen stał się rzeczywistością. Wmówi
ła sobie, że potrafi prowadzić sklep.
Sądziła, że odwaga i energia wystarczą, ale sro
dze się rozczarowała. Z wolna zaczynała rozumieć,
że porwała się z motyką na słońce.
A przecież przekonywała Reijo, że sobie pora
dzi. Wciąż dźwięczał jej w uszach pewny siebie
ton, którym oznajmiła mu, że sama zajmie się pro
wadzeniem sklepu.
W głębi ducha spodziewała się, że ją wesprze.
Do tej pory Reijo zawsze stał u jej boku.
Tym razem potraktował jej słowa z niezwykłą
powagą. Zostawił handel w jej rękach, na każdym
kroku dając do zrozumienia, że nie zamierza brać
ani odrobiny odpowiedzialności na swoje barki.
Zawsze pragnął spokojnego życia, nie chciał się
wywyższać nad innych. To był jej pomysł, niech
więc sama wypłacze się z kłopotów.
A kłopoty spotykały Raiję ze wszystkich stron.
Musiała zmierzyć się z tysiącem nie pisanych praw,
o których nawet nie miała pojęcia, stojąc z drugiej
strony lady.
Tyle od niej oczekiwano.
I tyle było ról, których nie chciała grać.
Paskarki, na przykład. Wyzyskiwaczki, podbija
jącej ceny towarów. Nikomu nie odmówi chleba,
40
nie będzie podobna do kupców, których wspomi
nała z zaprawioną goryczą niechęcią. Tych, którzy
okradali biedaków. Raija też zaznała biedy i głodu.
O, nie, taka nie będzie.
Raija popadła w przeciwną skrajność.
Wolała nazywać ją dobrocią, miłością bliźniego.
Nie spodziewała się podziękowań, dobrze wiedzia
ła, jak trudno okazywać wdzięczność komuś, kto
ma więcej.
Oczekiwała solidarności.
Tymczasem ludzie w osadzie naśmiewali się z Ra-
iji. Za plecami dziewczyny naigrawali się z jej naiw
ności. Korzystali z niej, nie szczędząc nowej właści
cielce sklepu drwin i złośliwości.
Liczby w księgach nie mówiły nic o małostkowo
ści klientów, za to wiele o braku kupieckiej żyłki.
Nazwiska dłużników powtarzały się na wielu
stronach. Raija nie potrafiła ściągnąć należności.
Znała wszystkie rodziny w osadzie i dobrze wie
działa, kto cierpi niedostatek. Kiedy więc zjawiali
się po naj niezbędniejsze towary, nie pytała o za
płatę. Na mocy nie pisanej umowy starannie od
notowywała rosnącą sumę długu.
W głębi duszy miała jednak poczucie, że nie zaj
muje się handlem, tylko dobroczynnością, za któ
rą nie może spodziewać się zapłaty.
Narastało w niej przygnębienie. Przecież do
stawcom musiała się opłacać brzęczącą monetą.
Liczby przemawiały jasnym językiem. Raija wie
działa, że nie oszuka rzeczywistości. Chcąc zachować
41
sklep, musi ściągnąć długi. Nie zamierzała się podda
wać, jej praca nagle nabrała szczególnego znaczenia.
Ludzie gadali, że handel nie jest zajęciem dla ko
biet, że to wbrew naturze, że rezultat łatwo przewi
dzieć. Raija chciała im pokazać, jak bardzo się mylą.
Reijo też był przygnębiony. Czekał, aż dzieci
położą się spać, upewniał się, że zasnęły. Dopiero
wtedy ten zwykle opanowany mężczyzna dawał
upust zniecierpliwieniu. Widział, że Raija nie jest
taka jak dawniej.
Od samego początku Raija dawała mu do zro
zumienia, by trzymał się z dala od sklepu, nawet
nie pokazała mu ksiąg. Reijo sądził, że żonie wy
starczy hartu i zdecydowania, by utrzymać porzą
dek w rachunkach. Pojawiły się jednak niepokoją
ce oznaki świadczące o tym, że Raija nie panuje
nad kupieckimi obowiązkami.
Reijo objechał całą okolicę w poszukiwaniu za
łogi na rejs do Bergen.
Było dawnym i dobrym zwyczajem, że okoliczni
rybacy zlecali kupcowi fracht ryb na południe. Za
zwyczaj zleceniodawcy sami stanowili załogę kupiec
kich łodzi, czasami pomagali jedynie w jej doborze.
Utarło się również, że frachtujący informowali
kupca o wielkości ładunku na długo przed termi
nem wypłynięcia. Co najmniej dwa, trzy miesiące,
twierdził Nils.
Kiedy Raija przejęła sklep, wielu rybaków zapo
mniało o starych obyczajach.
Wprawdzie Reijo zajmował się łodziami handlo-
42
wymi, ale to w jego żonie ludzie widzieli ich właści
cielkę. Szypra.
Słyszano o kobietach w tym fachu, nigdy jednak
tak młodych. Były to zwykle wdowy po wytrawnych
marynarzach i to jeszcze uchodziło. Oddawały one
komendę na pokładzie ludziom, którzy dorastali
chłostani wiatrem i strugami słonej wody. Żaden
Kwen, ledwo władający ich językiem, nie mógł ma
rzyć o zaszczycie poprowadzenia statku z transpor
tem ryb do kupieckiego miasta na południu.
Szypra się nie zmieniało. Najstarsi ludzie w osa
dzie nie pamiętali, by coś podobnego stało się za
ich dni. Nikt by się nie ośmielił. Inny szyper mógł
by postawić twarde warunki.
Raija była miękka, więc rybacy zwietrzyli swą
szansę.
Reijo współczuł jej. Wiedział lepiej niż inni, że
Raija się zamartwiała. Miała podkrążone oczy
i zmizerniała na twarzy. Nie pamiętał, by kiedy
kolwiek była taka chuda.
-Jak ci idzie w sklepie? - spytał, udając obojętność.
Reakcja Raiji potwierdziła przypuszczenia Re
ijo, że jest jej ciężko. Może nawet gorzej, niż sądził.
- Dlaczego pytasz? - burknęła. Jej oczy nic nie
wyrażały, jakby opuściła na nie zasłonę, którą od
gradzała się od zewnętrznego świata. - Wszak to
mój sklep, czyż nie? - Schyliła głowę z obawy, że
jednak ją przejrzy. - Zawsze to podkreślałeś.
Nabrała powietrza i dodała:
- Dobrze idzie.
43
Mówienie nieprawdy przychodziło Raiji z rów
nym trudem jak prowadzenie interesów.
Reijo miał ochotę wstać, podłożyć rękę pod har
dy podbródek Raiji i zmusić ją, by spojrzała mu
w oczy.
Nie uczynił tego.
Nie ruszył się z miejsca.
To przyszło późną wiosną. Stanął pomiędzy nimi
niewidzialny mur. Wspomnienie wspólnie spędzo
nych lat przestało łączyć. Małżeństwo było jak cho
roba, która toczyła ich dusze i niszczyła przyjaźń.
- Połowa ludzi z osady, którzy zwykli posyłać
ryby na południe, wycofała się.
Rai ja uniosła głowę i wysunęła brodę w przód.
Zawsze tak robiła, kiedy gotowała się do obrony.
- Co to ma wspólnego z moim sklepem? Cóż ja
mogę poradzić na to, że nie potrafisz zadbać
o fracht i załogę? Chcesz mnie obciążać za własną
nieudolność?
Reijo zamknął oczy. Rozsądek podpowiadał
mu, że Raija głośno myśli. Próbuje usprawiedli
wiać swoje słabości.
Nie poczuł się lepiej. Oskarżenia dziewczyny
bolały.
Kiedy uchylił powieki i zobaczył zaciętą twarz
Raiji, stracił panowanie nad sobą.
- Wszystko wiąże się z tym przeklętym sklepem.
Prowadzisz go tak nieudolnie, że ludzie zaczynają
bawić się z nami w kotka i myszkę. Wiedzą, że nic
się nie stanie, jeśli oddadzą ryby innemu kupcowi.
44
Nikt na tym nie straci, nikt poza tobą i mną. Nie
opowiadaj mi więc bajek o tym, że sprzedaż idzie
dobrze. Wiem, jak idzie, Raiju. Źle!
Raija nie odpowiedziała. Reijo się nie mylił, jak
zawsze. Wszystko przez ten sklep. Tyle że on pal
cem w bucie nie kiwnął, by jej pomóc. A teraz ją
oskarża o nieudolność. Sam nie mając bladego po
jęcia o handlu!
To właśnie powiedziała.
Jedno słowo goniło drugie. Raija odznaczała się
ognistym temperamentem. Kiedy krew wrzała jej
w żyłach, nie umiała się powściągnąć. Reijo zwy
kle nie tracił panowania nad sobą, ale doprowadzo
ny do ostateczności, potrafił eksplodować jak
beczka z prochem.
To była ich pierwsza prawdziwa kłótnia. Dali
upust goryczy, którą dusili w sobie. Od dawna nie
rozmawiali, nie o sprawach poważnych.
- Zawsze chciałaś wszystko robić sama. Nigdy
nie pozwalałaś, bym zaopiekował się tobą, uparta
i dumna dziewczyno. Stałem u twego boku, a ty
uważałaś to za rzecz oczywistą. Inni, którzy ci po
magali, doczekali się choć słów podziękowania. Za
wsze wiedziałaś, że jestem gotów trwać przy tobie,
Raiju. Popełniłem błąd...
Reijo mówił cichym, ale dobitnym głosem. Ra
ija nie wątpiła, że te słowa płyną z głębi skrzyw
dzonego serca. Bolały, tym mocniej, że i tym ra
zem miał rację.
W jego wzroku Raija dostrzegała stanowczość,
45
znała ją tak dobrze. Nie znalazła argumentów, któ
rymi mogłaby go zranić, by wyjść zwycięsko ze
słownej utarczki. Raija nie potrafiłaby tak się za
chować. Nie wobec Reijo.
- Nie będę wtrącać się w to, jak prowadzisz
sklep - ciągnął - solennie to sobie przyrzekłem.
Niech ten interes piekło pochłonie, skoro taka jest
twoja wola. Zajmę się kupieckimi łodziami, ale cu
dów nie zdziałam. Ruszam na południe z takim ła
dunkiem, jaki zdołam zebrać, i z ludźmi, którzy
zechcą mi towarzyszyć. Podatek od frachtu jest
wysoki, więc może skórka nie warta wyprawki... -
Reijo zawiesił głos i wzruszył ramionami. - Ale to
dla mnie szansa, by wyrwać się stąd i zobaczyć
świat. Kto wie, czy nie jedyna szansa...
Raija uczyniła coś, co nie leżało w jej naturze.
Zgięła kark. Najboleśniej raniły słowa, których nie
dopowiedział.
Nie mógł jednak wyraźniej dać Raiji do zrozu
mienia, że jeśli nie zmieni podejścia do ludzi, stra
cą wszystko.
- Dam sobie radę - odrzekła pojednawczo. Re
ijo spodziewał się kolejnego wybuchu złości, Raija
nie zwykła ustępować bez walki. Potulność dziew
czyny całkowicie go rozbroiła.
- Chcesz, żebym sobie poszedł? - spytał.
- Dokąd?
- Choćby do Nilsa - skrzywił się. - Skoro mnie
nie potrzebujesz...
Raija miała ochotę pogłaskać go po jasnej czu-
46
prynie i powiedzieć, że wygląda jak mały skrzyw
dzony chłopiec. Na jego twarzy malowało się po
czucie winy, ale w zielonych oczach błyskała
iskierka nadziei.
Nie uczyniła tego.
- Czemu chcesz się wyprowadzać? - zdziwiła się.
- Przecież to nasz dom. Wytrzymamy pod jednym
dachem, nawet jeśli różnimy się w poglądach.
Nie przyznała mu racji, nie odwołała ani jedne
go z gorzkich słów, które rzuciła mu w twarz.
Odwróciła się i dumnie wyprostowana ruszyła
do alkowy. Zrozumiał, że tej nocy nie uśnie w jej
ramionach.
Reijo miał marzenia i oczekiwania. Nie wszyst
kie wiązały się z Raiją.
Te dwie jednomasztowe toporne łodzie towaro
we, których doglądał całą zimę, ukazały mu przy
szłość w nowym świetle.
Bergen, miasto, które dotąd znał jedynie z na
zwy, stało się dlań realnym celem. Reijo wyglądał
wiosny i chwili, kiedy skieruje łodzie na południe,
tam gdzie otwierał się przed nim wielki świat. Te
łodzie były kluczem do nieznanego.
Marzenia mogą się jednak nie spełnić, jeśli jest
się na bakier z tradycją.
Z frachtem do Bergen wiązała się niezliczoność
obyczajów. Szyper był najważniejszą i najpotęż
niejszą figurą w tych niewielkich społecznościach
zamieszkujących wybrzeże północnej Norwegii.
Zdarzało się, że ta funkcja przypadała kobiecie, ale
47
rzadko, tylko z racji dziedziczenia majątku po
zmarłym mężu. Zazwyczaj każda osada rybacka,
a w niektórych wypadkach parafia, frachtowała
własną towarową łódź. Nie istniały dokumenty,
które regulowałyby zasady najmu, jednakże ludzie
święcie przestrzegali nie pisanych praw.
Ani Raija, ani Reijo nie mieli o nich pojęcia,
a mieszkańcy osady niechętnie widzieli obcych
w roli przywódców. Nie mieli ochoty słuchać tych
przybyszów z nieznanego kraju.
Mimo to Reijo zdobył ładunek i załogę. Szypro
wie z sąsiednich osad odmówili mieszkańcom wio
ski pomocy. Połowy były obfite i mieli pełne ła
downie.
Niemal wszyscy miejscowi rybacy zwrócili się
więc do młodego Kwena, wyraźnie jednak dając mu
do zrozumienia, że nie dorósł do roli szypra. Zada
wali mnóstwo pytań i nie dowierzali Reijo, kiedy
ten tłumaczył, że od małego brał udział w morskich
wyprawach. Połowy na fiordach nie budziły tu sza
cunku, nie uznawano ich za prawdziwy rybacki
fach. Tu nad morzem dzieci potrafiły wiosłować,
zanim nauczyły się mówić. Uważano, że ludziom
znad fiordów brak niezbędnej twardości.
Reijo napomykał o długach w sklepie Raiji,
gdzie tylko mógł. Starał się dawać ludziom do zro
zumienia, że nie jest równie wielkoduszny jak żo
na i ma zamiar przejąć część jej obowiązków.
Koniec końców zgromadził jedenastu członków
załogi, tylu ilu znalazło się w wiosce. Czterech
48
z nich ruszało po raz pierwszy w rejs na południe.
Tak jak Reijo brali w podróż marzenia. Pobyt
w Bergen zamieniał młodzieńców w mężczyzn.
Tarcia między rybakami opóźniły wyprawę.
Przyjęło się, że osady najdalej wysunięte na północ
podnosiły żagle w początkach maja. Tymczasem
oni zdołali zaledwie postawić ciężką i toporną łódź
na wodzie.
To był wielki dzień. Wokół kłębił się tłum do
rosłych i dzieci, kto żyw spieszył z pomocą.
To było prawdziwe święto, więc jak to w świę
to przygotowano obfitość jedzenia i napitku.
Raija popadła w niełaskę u miejscowych, odma
wiając sprzedaży gorzałki. Trzymała ją na składzie,
ale nie odstępowała od swoich zasad.
Pod jej nieobecność Reijo opróżnił magazyn,
nie chciał zrażać rybaków do siebie. Niech Raija
myśli, co chce, wszak stać go na to, by postawić
chłopcom po szklanicy. Tak postępuje prawdziwy
szyper. Miał spędzić kilka długich miesięcy w jed
nej dużej łodzi z tymi jedenastoma mężczyznami
i potrzebował ich zaufania.
Raija szybko wykryła kradzież. Zdrowy rozsą
dek podpowiadał jej, że taka ilość gorzałki, jaką
wypito na pokładzie, nie mogła pochodzić z zapa
sów mieszkańców osady. Poza tym ostatnio Reijo
zachowywał się nadzwyczaj dziwnie.
Kiedy mąż wrócił do domu nad ranem, Raija
czekała na niego.
Wcześniej była na brzegu, by posmakować go-
49
rączkowej atmosfery towarzyszącej wyprawie.
Reijo popróbował czegoś więcej. Nie dość że
ograbił skład, to jeszcze obficie uraczył się swoją
zdobyczą.
Nie spodziewał się burzy. Było mu lekko na du
szy. Łódź stała na wodzie, pięciu ludzi spało na po
kładzie. Nie wiedział dokładnie, gdzie podziewali
się pozostali, ale miał ich solenną obietnicę, że zja
wią się po niedzieli. Wtedy zamierzali opłynąć ry
baków, zebrać ładunek i zamówienia na towary
z wielkiego miasta na południu.
Chwiejąc się na nogach, cicho zamknął drzwi za
sobą. Kiedy się obrócił, zobaczył Raiję. Siedziała
przy palenisku, ręce skrzyżowała na piersi.
- Nie musiałaś na mnie czekać - zażartował.
Podskoczył ku niej, chwycił ją w talii i zakręcił do
koła w radosnym pląsie. - Płyniemy, dziewczyno -
roześmiał się cicho.
Raija zaparła się dłońmi o męża i odwróciła
twarz na bok. Wykrzywiła się, kiedy owionął ją pi
jacki oddech Reijo. Wcale nie była taka delikatna,
ale tym razem uważała, że ma powody do irytacji.
Nie ujdzie mu to na sucho!
- Tak, płyniecie - wycedziła. - Ożłopaliście się
tak, że potrzeba cudu, byście odbili od brzegu...
Reijo puścił ją i odwrócił się plecami.
- Wystarczy ci byle pretekst, by wszcząć kłótnię.
Raija nie ruszyła się z miejsca.
- To, że cała wioska upija się moją gorzałką,
trudno nazwać byle pretekstem.
50
- Trzeba było ją wylać - rzekł i ze zdziwieniem
spojrzał na żonę przez wąskie szparki oczu. - Nie
rozumiem, dlaczego tego nie zrobiłaś. Z twoimi
poglądami?
Taka myśl nigdy nie postała w głowie Raiji, ale
nie zamierzała się do tego przyznawać.
- Powinnaś się cieszyć - ciągnął Reijo. - Te nie
dorostki tygodniami nie mówiły o niczym innym,
tylko o tym, jak wkraść się do sklepu. Mogliby wy
nieść znacznie więcej, nie tylko alkohol.
- Może zatem powinnam ci podziękować? - spy
tała jadowicie.
Reijo rozłożył ramiona i roześmiał się. Liczył na
jej poczucie humoru.
- Spróbuj...
W odpowiedzi Raija obdarzyła go lodowatym
spojrzeniem. Zamiatając suknią, podeszła do stołu
i podniosła jakiś przedmiot.
Reijo przełknął głośno ślinę, kiedy zobaczył, co
Raija trzyma w dłoni. A więc wykryła coś jeszcze
poza brakiem gorzałki. Usiadł, wyrzucając sobie
własną głupotę.
- A to... - Podsunęła mu pod nos bransoletę. -
Co to jest?
- Gdzie to znalazłaś?
Reijo znał odpowiedź, ale chciał zyskać na czasie.
- Dobrze wiesz, Reijo - odrzekła podejrzanie
słodkim głosem. - W twojej skrzyni. Tam, gdzie to
schowałeś.
Reijo skinął głową.
51
Następne pytanie go zaskoczyło.
- Czy mógłbyś łaskawie zdradzić mi, kogo za
mierzałeś obdarować tym świecidełkiem? Dlaczego
ukrywałeś je przede mną? Nigdy nie mieliśmy
przed sobą tajemnic, Reijo... - zakończyła zjadliwie.
Z pewnością dostrzegła jego zdumienie, ale nie
dała nic po sobie poznać. A Reijo nie mógł otrzą
snąć się z szoku. Czyżby słyszał w głosie Raiji ton
zazdrości? Nie odważył się zapytać, zresztą z pew
nością nie przyznałaby się do tego.
Nie potrafił jednak ukryć, że spodziewał się in
nego pytania.
- A myślisz, że kogo? - zapytał w nadziei, że ją
przejrzy.
Raija usiadła i Reijo uczynił to samo. Dziewczy
na wsparła łokcie o blat stołu, jej palce bawiły się
bursztynową bransoletą. Gładź kamienia lśniła
pięknym blaskiem, a jego kolor prowadził myśli
niebezpiecznym torem.
Oczy Reijo spoglądały na nią zagadkowo, tro
chę kpiąco.
Raija nabrała powietrza i oświadczyła:
- Zawarliśmy umowę, Reijo, a jej fundamentem
jest szczerość, całkowita szczerość. Mieliśmy
zwrócić sobie wolność, jeśli któreś z nas znajdzie
prawdziwą miłość. Nie musisz niczego ukrywać.
Silna, ciepła ręka spoczęła na dłoniach Raiji.
- Czy jesteś tylko rozczarowana, Raiju? Że nie
zdobyłem się na otwartość?
Wstrzymał oddech, czekając na odpowiedź żo-
52
ńy. Raija walczyła ze sobą. Wpatrywała się w ich
splecione ręce. Tak luźno splecione...
: Co poczuła na widok bransolety? Żądając szcze
rości, nie powinna skrywać własnych uczuć...
A jednak bała się, że najgorsze przeczucia znaj
dą potwierdzenie, że dowie się, dlaczego Reijo od
mówił jej wsparcia. Nabrała tej pewności, kiedy za
cisnęła palce na błyskotce. Reijo nie należał już do
niej duszą i ciałem. Znalazł sobie inną.
Godziny wlokły się nieznośnie. Nocna hulanka
męża dała Raiji pretekst, by czekać na niego. Sie
dzieć przy stole ze wzrokiem wbitym w bransole
tę i zastanawiać się.
Czuła coś więcej poza rozczarowaniem. Czuła,
jak przepaść otwiera się pod stopami na myśl
o tym, że Reijo nie będzie dłużej jej skałą i opoką.
Że może go utracić.
Ta pewność była jak ból, który ścisnął jej żołą
dek, a potem rozniósł się po całym ciele.
Reijo chciał wiedzieć, czy jest zazdrosna.
Tak właśnie wygląda zazdrość?
Nie była gotowa, by przyznać się do słabości.
- Nie wiem, Reijo, nie wiem - odrzekła. To by
ło najbliższe prawdy.
Reijo ścisnął dłoń żony. Zdawkowa odpowiedź
sprawiła mu radość. A więc wciąż coś dla niej znaczył.
- Bransoleta należy do ciebie, Raiju - wyznał,
dławiony wzruszeniem, i ciągnął, nie dając jej dojść
do słowa: - Miałaś ją dostać zeszłej jesieni. Postą
piłem niemądrze, ukrywając ją.
53
- Ukrywając?
Skinął głową.
- Nie jest ode mnie. Wciąż nie rozumiesz? Nie
istnieje żadna kobieta, którą pragnąłbym przy
ozdobić. Nikt ci nie zagraża i nigdy nie zagrażał,
taki już mój los. Nie masz powodów do zazdrości,
to ja raczej powinienem czuć się podle. Dostajesz
cenne podarki od innych mężczyzn...
Raija spojrzała na niego ze zdumieniem. Reijo
pobladł.
O co mu chodzi?
Nie musiała nawet pytać.
- Bransoleta jest twoja. Aleksiej kupił ją dla cie
bie i prosił, bym ją tobie przekazał. Na pamiątkę...
Raija zarumieniła się. Aleksiej... Rosjanin, któ
rym opiekowali się w zeszłym roku. Młodzieniec,
tak niebezpiecznie podobny do niej z charakteru.
I tak urodziwy, że mu uległa...
- Byłem zazdrosny - przyznał Reijo. - Zazdrość
mnie zaślepiła. Mikkal dał ci broszkę. Bolało mnie,
kiedy ją nosiłaś. Wiem, co was łączy, i choć uwa
żam Mikkala za przyjaciela, zazdroszczę mu tego,
czego nigdy mieć nie będę. Nawet teraz należysz
bardziej do niego niż do mnie... - Zaczerpnął tchu
i ciągnął: - A potem inny mężczyzna zapragnął
wręczyć ci kosztowny prezent. Widziałem wasze
spojrzenia, widziałem też, jak się całowaliście. Mo
żesz mówić, że to nic nie znaczy, ale ja rozumuję
inaczej. Pocałunek łączy ludzi, którzy darzą się
uczuciem. W pocałunku mieszka miłość, Raiju...
54
Tak, zazdrość mną owładnęła i postanowiłem
ukryć bransoletę. Postąpiłem głupio.
Mówił szczerze, Raija nie miała żadnych wątpli
wości. Tylko raz ją okłamał, kiedy zawiózł jej
dziecko do Mikkala. Całą wieczność temu, gdy ży
ła w złotej klatce jako oblubienica wójta.
Odłożyła bransoletę na stół. Ozdoba była pięk
na, ale w jednej chwili straciła swój magiczny urok.
Raija zajrzała bowiem w zieloną głębię oczu Reijo
i zobaczyła w nich ból. Aleksiej należał do innego
świata. Urodzili się po dwóch stronach granicy
i wszystko ich dzieliło: język, przeszłość, doświad
czenia, odległość.
Byli ulepieni z jednej gliny, ale żyli w odmien
nej rzeczywistości. Aleksiej powinien pozostać
wspomnieniem. W ułamku sekundy Raija ujrzała
jego aksamitnie brązowe oczy i usłyszała miękki
głos, lecz zaraz otrząsnęła się z tych myśli.
W życiu codziennym nie było miejsca na marze
nia, ani o przeszłości, ani o przyszłości. W codzien
ności Raiji liczył się czas teraźniejszy.
Najwyższa pora dorosnąć.
Reijo był teraźniejszością. Reijo był rzeczywi
stością.
- Nic nie szkodzi - szepnęła miękko i lekko za
wstydzona musnęła dłonią policzek męża. Dawno
nie okazywała mu czułości.
Reijo zakłopotany zamrugał powiekami. Spodzie
wał się raczej wybuchu złości, tymczasem Raija przy
tuliła go do siebie, nawet nie starając się ukryć łez.
55
- Nic nie szkodzi, Reijo - powtórzyła z ustami
przy jego policzku. - Widać musimy się czasem
czubić - dodała głosem drżącym od płaczu.
Reijo wstrzymał oddech i objął żonę po raz
pierwszy od paru tygodni. Nareszcie mógł dać
upust uczuciom, które dusił w sobie.
- Widać musimy - uśmiechnął się, w jednej
chwili zapominając o bólu, którego doświadczał
przez minione dni. - Nigdy jednak nie zabraknie
ciepła w naszym związku, Raiju. I zawsze będzie
w nim miejsce na wybaczanie.
Spoglądali długo na siebie z oddaniem, które da
ne jest tylko prawdziwym przyjaciołom. Z głębo
kim pragnieniem naprawienia krzywd.
- Wyjeżdżasz na długo - zmartwiła się. Jej my
śli pobiegły do tego miasta, którego chyba nigdy
nie pozna.
- Czyżbyś mi zazdrościła? - spytał rozbawiony.
- A może będziesz tęsknić za mną?
- Będę tęsknić. - Raija zwichrzyła mu czuprynę.
- Muszę obciąć ci włosy. Nie możesz w wielkim
świecie wyglądać jak barbarzyńca.
- Nie boisz się? - roześmiał się. - Kto wie, co
zrobią damy w Bergen na widok tak urodziwego
młodzieńca.
- Zarozumialec! - prychnęła. - Niektórzy męż
czyźni mają doprawdy wysokie mniemanie o sobie.
Wreszcie zachowywała się jak dawniej. Promie
niowała radością, tuliła się doń miękko i ulegle.
- Tutaj spędzimy noc? - spytał z błyskiem w oku.
56
- Czy będziemy przebaczać sobie w nieskończo
ność na środku kuchni?
Śmiech Raiji świadczył, że myślała o tym sa
mym.
Drzwi do alkowy były uchylone.
- Będziesz tak daleko - mruknęła, kiedy zamknę
li je za sobą.
- Ale nie od ciebie - szepnął, wtulając usta w za
głębienie na jej szyi. - Pamiętaj, Raiju, nie od cie
bie. Nigdy nie będę daleko od ciebie.
Reijo nie mógł wiedzieć, że za kilka tygodni
przypomni sobie te słowa. Teraz i tutaj liczyła się
tylko ona. Nikt inny.
4
Przez kilka tygodni Reijo wraz załogą opływali
okolicę, zbierając ładunek.
Ludzie gromadzili się tłumnie na przybycie ło
dzi. Niemal każdy z rybaków miał zlecenie dla
przewoźników.
Jakob z Viki życzył sobie sześciu funtów kono
pi, bańkę gorzałki, trzy beczki żytniej mąki i suk
no dla żony.
Jakob nie potrafił pisać i musiał liczyć na to, że
przewoźnik zapamięta zlecenie i nie pomyli z listą
innego rybaka. Choćby Aksela z Bergan. Ten
chciał cztery zwoje linki, pięć funtów konopi, je
dwabne chusty dla trzech córek, dwie beczki mą
ki żytniej i tyle samo gorzałki co Jakob.
Każdy z przewoźników musiał pomieścić w pa
mięci co najmniej kilkanaście list sprawunków.
A biada i wstyd temu, kto powrócił z Bergen, za
pomniawszy o zakupach.
Reijo umiał czytać i pisać. Skrupulatnie notował
życzenia Raiji i najbliższych sąsiadów.
W drugiej połowie maja ciężka jednomasztowa
łódź wypłynęła w morze. Raija odprowadzała ją
58
wzrokiem, drżąc mimowolnie na wspomnienie po
dobnego zdarzenia z niedawnej przeszłości.
Kiedy Karl ruszał na połów do Finnmarku, nie
wyszła na brzeg. Karl nie wrócił. Uznała, że nie ży
je, i tylko przypadkiem los znowu ich zetknął. Oby
Reijo nie spotkał podobny los!
Stała w progu domu z synkiem na rękach i dziew
czynkami u boku i patrzyła, jak nieforemna łódź
toruje sobie drogę wśród fal ku otwartemu morzu.
Rejowy żagiel na jedynym maszcie wypełnił się wia
trem. Pogoda była sprzyjająca. Kiedy Reijo wkra
czał na pokład, uśmiechał się na myśl o czekających
go przygodach.
Raija niepokoiła się, ale nie dała tego poznać po
sobie. Nie chciała psuć dziecięcej radości męża, nie
chciała, by jej instynktowny lęk przed bezmiarem
wody zmącił optymizm żeglarzy.
Teraz żałowała. Miała mu tyle do powiedzenia.
Nigdy sobie nie wybaczy, jeśli Reijo nie wróci.
Podtrzymując Knuta na ramieniu, ukryła dłonie
pod szalem i złożyła je. Nienawykła do modlitwy,
niezdarnie wyszeptała:
- Niech im los sprzyja! Niech dotrą do celu! I,
dobry Boże, daj im powrócić!
Choć nikt jej nie widział, zaczerwieniła się, za
kłopotana własną słabością. Potem zebrała fałdy
sukni i pospieszyła do osady. Dziewczynki podrep
tały za matką.
Raija nie miała czasu, by wpatrywać się w hory
zont. Reijo i jego załoga byli obeznani z żeglugą,
59
wiedzieli, na co się porywają. Dadzą sobie radę.
Raija musiała skupić uwagę na sklepie. Czekało
ją mnóstwo pracy. Trzeba przejrzeć zawartość ma
gazynu i przygotować się do wyjazdu na targ.
Raija bowiem szykowała się do podróży. Zata
iła swoje zamiary przed Reijo, wiedząc z góry, że
mąż się sprzeciwi. Z początku bawiła się tą myślą,
dopiero przejrzawszy księgi, zaczęła rozważać ją
z pełną powagą.
Holmertz zwykł odwiedzać lapońskie jarmarki.
Raija znalazła kiedyś zapiski, które sporządził po
jednej ze swoich handlowych wypraw, i kolumny
liczb wprawiły ją w osłupienie.
Na targu nikt nie prosił o kredyt. Płacono żywą
gotówką lub towarem.
Przebiegły Holmertz wymieniał się na skóry,
które później ze znacznym zyskiem odsprzedawał
w Bergen. Kupiec potrafił się targować i zaniżał ce
nę. Raija była jednak przekonana, że traktując
klientów uczciwie, również może się spodziewać
godziwej zapłaty.
Zarobi dość, by liczby w księgach straciły swą nie
pokojącą wymowę. Dość, by nie musiała przypierać
do muru najbardziej potrzebujących w osadzie;
tych, którzy nie mogli się obyć bez jej towarów, a nie
mieli czym za nie płacić. Dość, by uratować sklep.
Reijo powiedziałby, że nie powinna jechać na
targ, bo jest kobietą. Czeka ją uciążliwa podróż,
a potem ciężka praca od świtu do zmroku. Zmru
żyłby oczy i opowiadał jej o niebezpieczeństwach,
60
jakie zagrażają młodej kobiecie w takim miejscu.
Raija była ich świadoma. Skłamałaby, twierdząc,
że się nie boi. Wyruszała w pojedynkę, a siłą fizycz
ną nie mogła równać się z mężczyzną.
Doświadczyła w życiu dość gwałtu i przemocy,
by utracić wiarę w ludzką dobroć. Być może w głę
bi duszy większość ludzi była dobra, ale też więk
szości ludzi nigdy w głąb duszy nie zaglądała.
Wyprawa na targ wiązała się z ryzykiem, ale Ra
ija musiała je podjąć.
Sklep należał do niej, była gotowa uczynić wszyst
ko, by go uratować.
Jeśli pójdzie dobrze, Reijo nie będzie mógł czy
nić jej wyrzutów.
A jeśli pójdzie źle... Raija nie miała zwyczaju mar
twić się na zapas. Raz powziętych decyzji nie cofa
ła i nie słuchała napomnień ludzi, którzy starali się
„przemówić do rozsądku tej szalonej Kwence".
Raija nie kierowała się głosem rozsądku. Była
uparta, kiedy trzeba, kiedy indziej zaś słodka i przy
milna.
Zdecydowanym głosem informowała klientów,
żeby poczynili zapasy na parę tygodni. Sklep zo
stanie zamknięty.
Ludzie sarkali, ale robili, jak kazała. Niewiele
ich to zresztą kosztowało. Tylko nieliczni mieli
pieniądze, więc to Raija traciła, kiedy kupowali
więcej niż zazwyczaj. Dług rósł, ale ta dziwna
dziewczyna nie żądała zwrotu. I skoro była na ty
le szalona, by samotnie ruszać na targ, to niech się
61
stanie jej wola. Nie ich rzecz, jeśli wszystko stra
ci, przecież próbowali ją powstrzymać. Będą mo
gli spojrzeć jej mężowi prosto w oczy, kiedy ten
wróci z Bergen. Ostrzegali.
Reijo zrozumie. Wszak nie jest głupi i dobrze
zna swoją kobietę.
Raija zdołała przekonać Pedera, właściciela do
mostwa nad samym brzegiem morza, by sprzedał
jej konia, poczciwą wysłużoną szkapę.
Z początku Peder się wahał. Raija miała jednak
wielką moc przekonywania. I najlepsze karty w ręka
- Koń jest stary - stwierdziła i uśmiechnęła się,
kiedy Peder skinął głową z namysłem. Był żona
tym człowiekiem z jedenaściorgiem dzieci, ale
wciąż ulegał działaniu kobiecego czaru. - Już na
wiele ci się nie zda. Wkrótce zdechnie, więc jaki
z niego pożytek? Będziesz musiał jeść koninę przez
parę miesięcy, a zaręczam, że jest żylasta i twarda
jak podeszwa.
Właściciel konia uśmiechnął się, ukazując braki
w uzębieniu. Dziewczyna mówiła prawdę, w tej
pięknej główce kryło się sporo sprytu, wiedział
o tym od dawna. Tyle że Peder nie chciałby mieć jej
za żonę, nawet za cenę urody. Przemknęło mu przez
głowę, że z taką mądralą długo by nie wytrzymał.
Raija dysponowała argumentami silniejszymi od
słów. Pogrzebała w kieszeni, nie odrywając wzro
ku od twarzy Pedera. Potem otworzyła dłoń i pod
sunęła mu pod nos ziarna żółtego kruszcu.
Peder nigdy dotąd nie widział złota, ale rozpo-
62
znał je bez cienia wątpliwości. Taka okazja mogła
się nie powtórzyć. Zachrypniętym z emocji głosem
wykrztusił, że koń należy do niej. Cóż mu do te
go, że Raija popadnie w tarapaty na targu? Sprze
dał jej konia, nic więcej. I to ze sporym zyskiem.
Na tyle dużym, by mógł sam myśleć o wypra
wie na jarmark.
Raija zdawała sobie sprawę, że przepłaca, ale
koń znaczył dla niej więcej niż złoto. Garść tych
grudek nie ocaliłaby sklepu. A zresztą było ich wię
cej w miejscu, o którym opowiadał Karl. Zazna
czył je na mapie. Kiedy Reijo wróci z Bergen, znaj
dzie resztę złota, to tylko kwestia czasu.
Raija mogła zaczekać. Skarb Karla rozwiązałby
wszystkie problemy, ale zdecydowała, że sama da so
bie radę. Pokaże, na co ją stać. Bez niczyjej pomocy.
Dzieci musiała zostawić. Powinna pokazać lu
dziom z osady, że nie zatraciła poczucia odpowie
dzialności. Siebie mogła narażać na niebezpieczeń
stwo, potomstwo nigdy.
Znalezienie opiekunki dla trojga maleństw na
parę tygodni nie było prostym zadaniem. Kobiety
z osady zwietrzyły szansę, by powstrzymać Raiję
przed szaleńczą eskapadą.
Raija musiała użyć tych samych środków per
swazji.
Pomogło.
Pewna wdowa po rybaku, który zaginął poprzed
niego lata, matka trojga maluchów, nie potrafiła
oprzeć się pokusie. Ostatnie grudki Karłowego zło-
63
ta zmieniły właściciela. Berta obiecała zająć się trój
ką dzieci Raiji jak swoimi własnymi. Raija zaopa
trzyła ją w zapas jedzenia na wiele dni.
Mogła ruszyć na targ.
Reijo był daleko, w drodze do innego świata.
Teraz Raija już nie zazdrościła mężowi. Ją też
czekała przygoda. Nie tak niezwykła, ale przecież
stanowiła odmianę w szarej rzeczywistości, stawia
ła wyzwania. Raija nie wiedziała, co przyszłość jej
przyniesie, ale niepewność wzmagała jedynie jej
ekscytację.
Na wozie wyładowanym towarami Raija udawa
ła się na targ. Pełna oczekiwań i nadziei na myśl
0 spotkaniu z nieznanym.
Czuła się tak, jakby na jarmarku miało ją spo
tkać coś nieoczekiwanego.
Czuła smak przygody.
Na piersi pod kaftanem i szalem nosiła najcen
niejszą pamiątkę. Broszkę, prezent od Mikkala.
Dała ją Mai, ale wciąż nazywała swoją broszką.
Nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego zabrała ją
ze sobą. Uczyniła to odruchowo, w geście tak na
turalnym, że nie wymagał wyjaśnień.
Później uznała to za znak. Znak więzów tak
trwałych, że aż niepojętych dla ludzkiego rozumu.
1 niezrywalnych...
Raija nie była jedyną osobą, która zdążała w głąb
lądu.
Peder pozbył się konia za dobrą cenę. Teraz szyko-
64
wał się do drogi. Wyjął odświętne ubranie. Spodnie
wymagały interwencji małżonki, która nie omieszka
ła skorzystać z okazji, by wyłożyć swoje racje.
- Dług, Peder - marudziła - to jedyna okazja, by
spłacić dług. Pomyśl, nie będziesz nic nikomu wi
nien - rozmarzyła się. Żona rybaka mocno stąpała
po ziemi. Czyste konto w sklepiku stanowiło szczyt
jej dążeń.
Peder zapatrywał się na to inaczej. Z młodzień
czą werwą szykował się do wyjazdu. Nie był na
targu z górą dziesięć lat. Zadłużony po uszy u kup
ca, nie miał nic do sprzedania ani do kupienia.
- Nie oddam jej tych kamyków - powiedział
z namaszczeniem i powagą, której przydają lu
dziom pieniądze. - Nie ma mowy. Ani słowem nie
wspomniała o spłacie należności. Dobrze się z nią
handluje - zarechotał.
Żona już nie protestowała. Szykowała Pederowi
odzienie na drogę. Dała się ponieść entuzjazmowi
męża. Żona rybaka, matka jedenaściorga dzieci, od-
młodniała w jednej chwili. W pamięci stanęły jej dni
targowe, które oglądała oczami dziecka. Śmiech,
żarty, ukradkowe spojrzenia chłopców, marzenia
o przyszłości...
To było dawno, zanim jeszcze poznała Pedera,
zanim trafiła do tej ponurej izby w chacie nad
brzegiem morza.
Rozumiała go, rozumiała jego tęsknotę. Z zawsty
dzeniem stwierdziła, że myśli o tym samym. Wyje
chać, zostawić wszystko, nawet dzieci. Otrząsnęła się
65
z przerażeniem. Wszak kochała je, nie była złą mat
ką. Znała swoje miejsce, było tu, w czterech ścianach
domu, który Peder wzniósł dla rodziny. Nie miała go
rzej niż inni. Niech Peder jedzie, zasłużył na to. Czyż
nie wypruwał sobie żył dla niej i dla potomstwa?
Na ułamek sekundy jej myśli znów powędrowa
ły w niebezpieczne rejony. Twarda dziewczyna
z tej Raiji. I odważna. Taka samodzielność grani
czyła nieomal z nieprzyzwoitością. Zona Pedera
musiała jednak przyznać się przed sobą, że sama
myśl o wyjeździe wydała jej się słodka.
Choć raz w życiu poważyć się na coś podobnego...
Nie, nie, chyba ma niedobrze w głowie, podzi
wiać tę upartą dzierlatkę, która robi swoje za ple
cami męża. Może zacznie się w końcu uważać za
mężczyznę? To wątłe dziewczę myśli, że udźwi
gnie ciężar odpowiedzialności.
- Kup mi coś ładnego, Peder - poprosiła, uśmie
chając się. - Chustkę lub materiał na suknię. Tyl
ko nie u Lapończyków!
Peder przystał na to. Był w tak dobrym humo
rze, że zgodziłby się na wszystko.
Daleko na północy, gdzie morze obmywa plaże
ze wszystkich stron, a cienka linia stałego lądu le
dwie majaczy na horyzoncie, dwóch mężczyzn sie
działo przy stole. Na blacie pomiędzy nimi leżał
kawałek metalu.
Ich ręce stwardniały od ciężkiej harówki na ska
listej ziemi i w słonej wodzie.
66
Spracowane i twarde ręce wciąż potrafią pieścić.
Obaj gładzili grudkę metalu tak tkliwie, jak nigdy
nie dotykali kobiety. Oczy mężczyzn błyszczały
silniej niż przedmiot ich pożądania. Złoto działało
tak na wielu ludzi.
Była w tym geście miłość, była i chciwość. Wy
starczyło raz dotknąć złotego kruszcu, by nie móc
już nigdy oderwać od niego myśli.
Jenny zostawiła tę grudkę i weszła w morze. Oj
ciec Jenny i jej brat nie wiedzieli, dlaczego to zro
biła. Domyślali się, ale nie mieli pewności.
Wiedzieli jednak, kto przybył tu ze złotem. Ja
snowłosy młodzieniec o krzywych nogach i jego
żona. Młodzieniec twierdził, że jest bratem Karla.
Nie mieli pojęcia, że ma złoto. Inaczej nie prze
gnaliby go z wyspy.
Przekonaliby go, żeby podzielił się skarbem.
Kto skłonny jest ofiarować grudkę kruszcu, któ
ra ledwo mieści się w dłoni, musi posiadać więcej.
Znacznie więcej.
Nie mogli sobie darować, że nie poznali się na
nim wcześniej. Biedna Jenny, zawsze była trochę
zwariowana. Szkoda jej, bez dwóch zdań, ale to
tylko kobieta. A od zniknięcia Karla zaniedbywa
ła się w obowiązkach.
Rodzina okryłaby się wstydem, gdyby Jenny
urodziła dziecko.
- Zapewne nie odjechali daleko - stwierdził syn.
Ojciec przyznał mu rację.
Rybołówstwo dałoby im zarobek, zapewniło
67
utrzymanie. Tyle że rybołówstwo straciło dla
nich sens. Zbyt długo wpatrywali się w błyszczą
cy kamień.
Złoty blask ich oślepił.
Nie chcieli żyć z dnia na dzień.
Chcieli więcej.
- Ludzie zwracają uwagę na obcych - ciągnął
z namysłem ojciec. - Tych dwoje nie ukryje się
przed spojrzeniami. Ona jest zbyt ładna - wyjaśnił.
Syn skinął głową. Nie zapomniał drobnej dziew
czyny o kruczoczarnych włosach. Żaden mężczy
zna by jej nie zapomniał.
- Dałoby się ich odszukać - mówił dalej ojciec.
- Popłyniemy na stały ląd, będziemy pytać. Nie
musimy się tłumaczyć... - Zmrużył oczy i wykrzy
wił usta w uśmiechu. - Niech ludzie myślą, że szu
kamy dawno nie widzianych krewnych.
Syn roześmiał się chrapliwie.
Kamień leżał na stole pomiędzy nimi.
Złoto.
Błyszczące od niezliczonych dotknięć ich dłoni.
W nim skupiały się wszystkie pragnienia i dążenia
obu mężczyzn.
Ojciec drapał się po podbródku. Nie był już
młody. Jeśli miał się wyrwać z zaklętego kręgu co
dzienności, musiał uczynić to właśnie teraz. Musiał
zdobyć się na odwagę i opuścić wyspę. Tu czekały
go bieda i ciężka praca.
Poza wyspą leżał świat przygód i marzeń.
Gdzieś tam było mnóstwo żółtego kruszcu. Ja-
68
snowłosy młodzieniec i jego żona znali miejsce.
Nie wiedział jeszcze, jak z nimi postąpi, choć
zdawał sobie sprawę, że dobrowolnie nie pokażą
drogi do skarbu. Wolał nie myśleć o trudnościach.
Nie układał planów. Na wszystko przyjdzie czas.
Najpierw musieli ich odnaleźć.
- Jest dobra pora - zwrócił się do syna. Ten wy
dawał się nie rozumieć. - Pora jarmarków - wyja
śnił z szerokim uśmiechem. - Dokąd zmierzają te
raz wszyscy ludzie?
Syn pojął, o co chodzi ojcu, i uśmiechnął się
równie szeroko.
- Poza tym - ciągnął stary - nam też się chyba
należy coś od życia?
Syn ochoczo przyznał mu rację. Perspektywa
uczestnictwa w targu była wystarczająco kusząca,
a smaczku dodawała jej możliwość spotkania
z bratem Karla i jego urodziwą żoną.
Nie przyznał się nigdy przed ojcem, że miał
pewne zamiary wobec czarnowłosej piękności.
Ojciec nie wspomniał o tym ani słowem, ale syn
wiedział od dawna, że będą musieli pozbyć się tej
dwójki. Lub przynajmniej brata Karla.
Jego żonę zatrzymałby sobie. Z wielką ochotą.
Powie o tym ojcu później, teraz jeszcze nie czas.
Całym sercem przyznawał ojcu rację. Trzeba je
chać na targ.
Mikkal spakował skóry i suszone mięso. Ravna
dołożyła kumagi, które uszyła przy wydatnej po-
69
mocy Ingi. Wszystkie te towary mogli wymienić
na rzeczy, które były niezbędne, a których nie by
li w stanie wykonać własnymi rękami. Mikkal znał
wartość przedmiotów, które wyszły spod zręcz
nych palców matki i Ingi. Całkowite przeciwień
stwo Raiji, pomyślał z goryczą.
Wybierał się na targ tylko z Aslakiem. Reszta zo
stawała w obozie, pracy było mnóstwo, nawet dla
kobiet.
A jednak ruszyli w trójkę. Mikkal, Aslak i Inga.
Mikkal nie miał pojęcia, dlaczego wziął ją ze sobą.
Sam jej to nawet zaproponował. Inga ani jednym
słowem nie zdradziła, że chce jechać. Sprawiała
wrażenie zadowolonej z towarzystwa Ravny i Ailo.
To Mikkal stwierdził, że Ailo może obyć się bez jej
opieki przez jakiś czas. Uznał, że zasłużyła na od
poczynek, parę dni bez znoju i obowiązków.
To były tylko słowa. W głowie krążyła mu inna,
uporczywa myśl: Chcę, byś była przy mnie. Jesteś
mi potrzebna. Boję się samotności, uciekam od
niej. Aslak mi nie wystarczy, znajdzie sobie jakąś
dziewkę, zostawi mnie. Boję się samotności...
Głośno tego nie powiedział.
Inga domyślała się prawdy, ale milczała. Mik
kal był dziwny. Nie lubił słuchać o własnych sła
bościach.
Uszczęśliwił ją swą prośbą, nie mogła mu od
mówić.
Cieszyła się jak dziecko.
Targ to coś zupełnie innego niż obóz. Tam byli
70
ludzie, obfitość wszelakich towarów. Może ujrzy
znajome twarze.
Ta ostatnia perspektywa budziła w Indze mie
szane uczucia. Od czasu do czasu tęskniła do lu
dzi, których znała w przeszłości, rozmyślała, co też
się z nimi stało. Pragnęła jedynie uniknąć spotka
nia z tym, który wciąż pozostawał jej mężem. Ura
dowałaby się jednak niewymownie, gdyby jakiś je
go znajomek ujrzał ją w towarzystwie Mikkala.
Cóż, to byłaby prawdziwa rozkosz, gdyby tam
ten dowiedział się o wszystkim.
W nieobecnym spojrzeniu Mikkala kryło się
coś, co napawało Ingę lękiem. Wiedziała, że nie po
winna zadawać mu żadnych pytań, a jednak nie
potrafiła się powstrzymać.
- Myślisz o niej? O Raiji?
- Co cię to obchodzi? - warknął z rozdrażnie
niem, które świadczyło, że domysły Ingi są słuszne.
Kierowała nią ta sama zazdrość, która doprowa
dziła do szaleństwa Siggę.
To było przerażające. Czyżby i ją czekał ten sam
los? Czy płomień, który ją trawił, wypali jej duszę?
Inga chciała wierzyć, że jest silniejsza niż żona
Mikkala.
A jednak na dźwięk imienia nieznajomej, które
wciąż pojawiało się w rozmowach, czuła niepokój.
Mikkal nie wspomniał o Raiji ani słowem. To
jeszcze bardziej utwierdzało Ingę w przekonaniu,
że tamta dziewczyna stale gości w jego myślach.
Z prawdziwą rywalką, kobietą z krwi i kości, mo-
71
głąby walczyć. Raiji, nieuchwytnego marzenia Mik-
kala, nie można było pokonać. Nie sposób walczyć
z ideałem, z doskonałością.
Po prawdzie Inga wątpiła w tę doskonałość Ra
iji z Tornedalen, ale nie miało to wielkiego znacze
nia. Dopóki Mikkal tak uważał, nie była w stanie
zdobyć jego serca.
W wyobrażeniach Mikkala Raija uosabiała
wszystko to, czego szukał u kobiety, za czym tę
sknił. Nie wiedział, jak jest w rzeczywistości, nie
przeżył z nią ani jednego szarego, zwykłego dnia.
Znał małą dziewczynkę, ale ludzie się zmieniają.
Inga miała nadzieję, że Raija zmieniła się w bestię.
I że Mikkal przekona się o tym na własne oczy.
Wtedy nadejdzie jej czas, jeśli wciąż będzie przy
zdrowych zmysłach. Jeśli do tamtej chwili nie po
dzieli losu Siggi.
Jeśli w ogóle ta chwila nadejdzie...
Ponure rozważania o przyszłości przerwał jej
Aslak.
- Nie pytaj o nią, Ingo! - powiedział tak cicho, by
Mikkal go nie usłyszał. - Nie przypominaj mu o niej!
- Tak jakby o niej kiedykolwiek zapomniał! -
fuknęla, dając upust nagromadzonej goryczy.
Aslak pogładził ją po policzku, tak jak się gładzi
dziecko potrzebujące otuchy.
- Jesteś dla niego dobra, wiesz o tym, Ingo?
Uśmiechnęła się. Uśmiech sprawił, że wypięk
niała.
- Raija sprawia, że Mikkalowi krew wrze w ży-
72
łach - ciągnął Aslak. - Nic nie może na to pora
dzić. Ty zaś jesteś przy nim i to ci powinno wy
starczyć. Nie wiem, czy ktoś potrafiłby zniszczyć
jego marzenia. Za długo żył z nimi. Choć zabrzmi
to głupio, uważam, że Mikkal stał się ich częścią.
Musisz to przyjąć albo odejść. Pośrodku nie ma
nic. Sigga nie umiała tak żyć...
- Ja też nie potrafię.
Aslak nie odpowiedział.
- Zabaw się na targu, Ingo! Tego ci trzeba, tobie
i Mikkalowi.
- A tobie? - spytała z szelmowskim uśmiechem.
- Czego tobie trzeba, Aslak? Nie jesteś wcale taki
cnotliwy, jak się ludziom zdaje...
Roześmiał się głośno. Ulżyło mu, że nie musi
rozmawiać o Raiji.
- Nie, Ingo, nie jestem. Kto wie? Może właśnie
mnie pobyt na targu najlepiej posłuży?
Różne mieli zamiary, ale cel ten sam.
5
Plac targowy wypełniało barwne kłębowisko bud,
kramów, wozów i namiotów, służących za miejsce
handlu i nocnego odpoczynku.
Kupcy nadciągnęli ze wszystkich stron, ze wscho
du, z maleńkich osad rybackich na północy, z za
chodu, kilku nawet z samej Christianii. Mało kto
z miejscowych potrafił sobie wyobrazić, gdzie leży
to odległe miasto. Pewnie równie daleko jak Bergen,
prawie w sąsiedztwie królewskiej Kopenhagi.
Znacznie łatwiej można było przedstawić sobie
drogę, którą odbyli kupcy z doliny rzeki Torne.
Spośród obecnych na targu mieszkańców obszarów
położonych na północ od koła polarnego ci bowiem
przeszli najdłuższy szlak. Pięćset, nawet siedemset
kilometrów. Podróż zajęła im pięć miesięcy.
Dla tych nielicznych przesiedleńców z Torneda-
len, którzy zamieszkali w północnej Norwegii,
kupcy z ojczystych stron byli jak świeży powiew
wiatru. Ludzie tłoczyli się wokół straganów, w oj
czystym języku wypytując o wieści z domu. Ci, co
mieli więcej szczęścia, trafiali na znajomych, wszy
scy zaś korzystali z okazji, by wznieść targowy to
ast prawdziwą fińską gorzałką.
74
Na rozległych ziemiach północy ludzkie sadyby
leżały z dala od siebie. Czas jarmarku był dla jej
mieszkańców jedyną okazją do spotkań. W te dni
mogli zapomnieć o szarej codzienności, śmiać się
i żartować, cieszyć oczy bogactwem towarów.
Żyć pełnią życia.
Czas jarmarku był czasem przygody.
Raija przybyła na miejsce razem z większością
kupców na kilka dni przed rozpoczęciem wielkie
go handlowania. Trzeba było przygotować stra
gan, rozłożyć towary, oswoić się z lokalnymi zwy
czajami.
Dotąd tylko raz uczestniczyła w jarmarku na
placu targowym Nallevuopio w Skibotn, ale wte
dy kłopoty sprzedających niewiele ją obchodziły.
Oglądała kramy z drugiej strony lady.
Odkryła szybko, że rola kupca niesie same nie
spodzianki.
Przede wszystkim to był świat mężczyzn. Pyta
jąc o drogę do straganu Holmertza, widziała scep
tyczne spojrzenia i uniesione w zdziwieniu brwi.
- Podróżujesz razem z Madsem Holmertzem?
- chciał wiedzieć jeden z kupców. Musiał być ze
wschodu, Raija poznała to po akcencie. - Niezły
z niego spryciarz - dodał, zanim zdążyła odpo
wiedzieć.
- Holmertz pojechał do Bergen - wyjaśniła Ra
ija z dostojną miną. - Ja przejęłam jego interesy.
Nie wiem, co się z nim dzieje, i szczerze mówiąc,
niewiele mnie to obchodzi. To niedobry, zachłan-
75
ny człowiek. Stragan należy teraz do mnie, możesz
wskazać mi drogę?
Minęło dobre pół minuty, zanim mężczyzna
zdołał wykonać jakiś gest. Z szeroko otwartymi
ustami mierzył Raiję od stóp do głów. W jego
oczach pojawił się jakiś błysk, ale nie oznaczał on
uznania dla zamiarów dziewczyny.
W końcu potrząsnął głową i wskazał kierunek.
Kiedy Raija skierowała wóz we właściwą stronę,
kupiec zamknął pospiesznie stragan i podążył do
sąsiada.
Raija nie zdążyła rozpakować towarów, a już
wieść o młodej następczyni Holmertza rozniosła
się po placu.
Mężczyźni uśmiechali się znacząco i snuli ponu
re przepowiednie. To się nie może udać, wszak jest
kobietą. A która kobieta zna się na handlu i pie
niądzach? Do tego trzeba mężczyzny, przecież to
jasne jak słońce.
Na dodatek kupiec, który rozmawiał z Raiją,
twierdził, że z niej kobieta w każdym calu.
Mrugał przy tym znacząco, a słuchacze zanosili
się śmiechem.
Tworzyli wspólnotę, do której Raija nie miała
dostępu.
- Przyda się nam kobieta, bez dwóch zdań - po
wiedział jeden z kupców, przepijając do kompanów.
- Zwłaszcza taka, co ma coś do sprzedania - do
dał drugi z szerokim uśmiechem.
Wymiana dowcipów trwała całe popołudnie, jed-
76
na sprośna historyjka goniła drugą. Wkrótce Raija
stała się obiektem wyuzdanych fantazji, choć prze
cież nikt, poza jednym ze straganiarzy, jej nie wi
dział. Ten jednak opisał dziewczynę tak dokładnie
i barwnie, że cała reszta uznała, iż zna ją wyśmie
nicie. Przynajmniej jeśli chodzi o wygląd zewnętrz
ny, bo kto by tam się interesował kobiecą duszą?
O, nie, u niewiast znacznie wyżej cenili przy
mioty ciała.
Po kilku kolejkach gorzałki uznali, że czas przyj
rzeć się jej z bliska. Gromadą ruszyli do straganu,
który Mads Holmertz zajmował poprzedniego ro
ku, całą drogę dyskutując zawzięcie, co porządnego
człowieka mogło przywieść do takiej bezmyślności.
Holmertz był jednym z nich, ale głupota widać nie
wybiera. Zresztą kto go tam wie?
Raija zaczęła układać towary na półkach. Była
spocona i brudna.
Porządki na straganie zajęły jej kilka godzin, bu
da sprawiała wrażenie nie sprzątanej od wielu lat.
Raija wyszorowała ściany i sufit. Podłogi nie było,
a na klepisko niewiele mogła poradzić. Rezultat
okazał się zdumiewający, wnętrze, dotąd ponure
i ciemne, nabrało jasnych barw.
Otarła pot z czoła. Jeśli pozostałe stragany były
równie zapuszczone, to zdobyła nad nimi lekką
przewagę. Kto woli kupować żywność pośród my
sich odchodów i fruwających kłębków kurzu?
Żałowała, że nie wzięła większych zapasów ze
sobą. Nie sądziła, iż stragan jest taki duży, więc
77
wybrała tylko najniezbędniejsze towary. Niektóre
półki świeciły teraz pustkami.
Za częścią handlową, wielkości połowy sklepu
w osadzie, znajdowało się niewielkie pomieszcze
nie służące za sypialnię. Nie przewidziano miejsca
dla konia, więc Raija uwiązała zwierzę za straga
nem. Pogoda sprzyjała, było ciepło i sucho, choć
lato nie rozpoczęło się jeszcze na dobre.
Zajęta swoimi sprawami Raija zapomniała o bo
żym świecie.
Nie spodziewała się, że gromada kupców posta
nowiła złożyć jej wizytę. Nie zamknęła zasuwy,
drzwi do straganu stały otworem.
Przeraziła się dopiero wtedy, kiedy wpadli hur
mem do środka.
Ożywienie mężczyzn nie pozostawiało wątpli
wości co do tego, czym poili się całe popołudnie.
Ich spojrzenia wprawiły Raiję w zażenowanie.
Wiedziała, że jej uroda przyciąga uwagę, męż
czyźni śledzili ją wzrokiem, gdziekolwiek się ru
szyła.
Tym razem jednak było ich zbyt wielu. Od kil
kudziesięciu przedstawicieli męskiego rodu, którzy
pożerali ją oczyma, oddzielała Raiję wąska lada.
Gapili się, mrugali, rozdziawiali gęby, ten i ów
łakomie oblizywał wargi. Jedni przeczesywali prze
rzedzone włosy, inni klepali się nerwowo po łysi
nach. Byli zaskoczeni. Spodziewali się ujrzeć prze
ciętną kobietę.
Zobaczyli Raiję.
78
Była brudna i spocona na twarzy. Węzeł, w któ
ry związała włosy na karku, rozluźnił się i jedwa
biste czarne pukle spłynęły na wąskie ramiona
dziewczyny. Spod smolistych rzęs błyszczały oczy
tak ciemne, że nie sposób było odróżnić w nich
źrenice. Nad bezdenną przepaścią oczu brwi ukła
dały się w ostre łuki, które nagle przemieniły się
w ptasie skrzydła, kiedy Raija spojrzała gniewnie
na przybyszów.
Potem skrzyżowała ramiona na piersi, usiłując
nadać twarzy wyraz zdecydowania i ukryć strach.
Zacisnęła usta, nie zdając sobie sprawy, że wyglą
dają jak kwiat, który każdy z nich zerwałby z naj
większą przyjemnością.
Śmiali się z lekkim zażenowaniem i spoglądali
po sobie. Byli w gromadzie, dodawali sobie nawza
jem odwagi. Trudno znaleźć odważniejsze i bar
dziej bezwzględne zwierzę niż człowiek silny po
parciem tłumu. Byli mężczyznami. Było ich wielu.
Trzymali się razem. Ona była sama. Była kobietą.
Niezwykle ponętną kobietą.
Zwrócili się do tego, który spotkał Raiję pierwszy.
- Umiesz, doprawdy, dobierać słowa!
- Coś nie w porządku z twoim wzrokiem? Mo
że się starzejesz?
- Pewnie gustujesz w starszych?
- Gdybym ja ją zobaczył pierwszy, nikomu bym
nie powiedział...
Śmiech wzbił się pod powałę. Nieżyczliwy
śmiech, skrywający dwuznaczność i pożądanie.
79
Mężczyźni zbliżyli się do lady, poruszali się rów
no, jakby stanowili jeden organizm kierowany tym
samym mózgiem.
Raija szukała gorączkowo jakiegoś rozwiązania.
Perlisty pot wystąpił jej na czoło, ale mężczyźni
zdawali się tego nie dostrzegać, zajęci studiowa
niem każdego fragmentu ciała dziewczyny.
Dreszcz przerażenia przeszedł Raiji po plecach.
Wyobraźnia podpowiadała jej, czym zajęte są my
śli mężczyzn. Uznała, że nie przeżyje napaści, ale nie
cofnęła się ani o krok. Nie chciała okazać po sobie,
że się boi, nie chciała prowokować ich do działania.
To byli zwykli ludzie, wielu z nich nie grzeszy
ło odwagą. W rodzinnych stronach uchodzili mo
że za podpory społeczeństwa, strażników cnót mo
ralnych. Widok ładnej kobiety wzbudzał w nich
pożądliwe myśli, ale w pojedynkę żaden nie prze
kułby ich w niecny czyn.
W gromadzie czuli się zwolnieni od respektowa
nia granic przyzwoitości, zwolnieni od odpowie
dzialności za własne postępki. Alkohol sprawiał, że
wyzbyli się zahamowań.
Mężczyźni z pierwszego szeregu znaleźli się już
przy ladzie, naciskani przez rozochoconych współ
towarzyszy.
W budzie zrobiło się duszno. Pomieszczenie, któ
re wcześniej wydało się Raiji obszerne, zdawało się
pękać w szwach. Jedyna droga ucieczki prowadziła
na zaplecze, ale pokoik na tyłach straganu nie za
pewniał schronienia. Ściany zewnętrzne wzniesiono
80
z solidnych desek, natomiast na drzwi i przegrody
użyto materiału cienkiego nieomal jak papier.
Dłonie wyciągnęły się ku Raij i. Jak szpony pta
ka, pomyślała, drapieżnie wykrzywione.
W pierwszym odruchu chciała je odepchnąć,
przeklinać ich, wrzeszczeć.
Potem w niemym krzyku rozpaczy zwróciła się
do tego, którego zawsze prosiła o pomoc.
- Mikkal, jestem sama! Boję się! Mikkal, pomóż!
Ale Mikkal przebywał daleko, na pastwiskach
na wschodzie. Nie mógł przybyć, nie mógł odebrać
jej wołania. Tylko naiwni młodzi kochankowie
skłonni są wierzyć, że potrafią czytać w swoich
myślach.
Nie zjawi się wybawca, Raija skazana była tylko
na siebie.
Kierując się nagłym impulsem, uczyniła coś, co
zdawało się nie mieć sensu.
Chwyciła jedną z wyciągniętych dłoni i ściska
jąc mocno, zaszczebiotała do jej zdumionego wła
ściciela:
- A więc przychodzicie mi pomóc. Zupełnie już
opadłam z sił. Powiadano mi, że to robota ponad
dziewczęce siły, ale musiałam się jej podjąć.
Nabrała oddechu i pomyślała o ojcu. Wierzyła,
że wybaczy jej kłamstwo.
- Mój ojciec przejął interesy Holmertza, ale nie
dawno zmarło mu się, biedakowi. Zostałam sama
z trójką młodszych sióstr. Nie mamy nic poza skle
pem. Przyjechałam tutaj, by pozbyć się towarów,
81
bo nikt nam nie chce zaofiarować porządnej ceny.
Wszyscy myślą, że mogą wykorzystywać biedne
dziewczęta...
Poruszyła gwałtownie powiekami, by wywołać
łzy. Na twarzach niektórych mężczyzn ukazał się
wyraz zdziwienia, nastrój w grupie wyraźnie ule
gał zmianie.
Raija coraz mocniej potrząsała dłonią kupca,
który trzeźwiał w przyspieszonym tempie.
- Niech Bóg was błogosławi - ciągnęła z miną
bezradnego dziewczątka. - Mój ojciec, świeć, Panie,
nad jego duszą, patrzy na was z nieba i dziękuje za
pomoc ofiarowaną córce. - I kierując wzrok na naj
bliższego kupca, dodała z udanym zakłopotaniem:
- Przypominasz mi go. Masz takie same mądre i do
bre oczy.
Podziałało.
Śmiechy cichły, spojrzenia straciły pewność siebie.
Na powrót stali się zwykłymi ludźmi. Zdarzało
im się naciągnąć tego czy owego klienta, ale prze
cież brzydzili się większą podłością.
Żaden z nich nie tknąłby młodej dziewczyny.
Przynajmniej nie takiej, nad którą z nieba czuwał
ojciec.
Chowali pospiesznie brudne myśli w głąb duszy.
Usiłowali zająć czymś ręce w nagłej potrzebie od
wrócenia uwagi od ciała Raiji.
Nie przystoi tak się zachowywać wobec sieroty.
Przecież to dziecko nieledwie, wystarczy przyjrzeć
się bliżej.
82
Nie stanowi dla nich konkurencji. Pomogą jej
urządzić stragan, podeślą klientów. Niech mała
pozbędzie się towarów, niełatwo jej na świecie,
skoro musi zajmować się trzema młodszymi sio
strami. Najlepsze, co mogłoby ją spotkać, to do
bre zamążpójście.
2 takim wyglądem nie będzie długo czekać na
kandydata.
Raija rozegrała sytuację po mistrzowsku. Męż
czyźni nie opuścili straganu, póki w środku nie za
panował idealny porządek. Wszyscy ofiarowali się
z pomocą w trakcie trwania targu. Po ojcowsku
przestrzegali ją przed niebezpieczeństwami.
- Na jarmarku można spotkać różnych ludzi -
wyjaśniali.
Raija kiwała poważnie głową i obiecywała pytać
ich o radę, jeśli znajdzie się w potrzebie.
Każdy z nich uważał się za zastępcę ojca, które
go dziewczyna niedawno utraciła.
W ciepłych słowach mówili o tym biednym, ale
odważnym dziecku. Żaden już nie pamiętał, z ja
kimi zamiarami przybyli do straganu Raiji.
I żaden z nich by nie uwierzył, że ta biedna sie
rota urodziła dwoje dzieci i miała trzeciego męża.
Raija odetchnęła z ulgą i zamknęła drzwi na za
suwę.
Nie miała pojęcia, skąd wziął się jej ten szalony
pomysł, ale uchronił ją przed najgorszym. Poznała
uroki jarmarku. I, pomyślała z gorzkim uśmiechem,
zdobyła sobie nieoczekiwanych sprzymierzeńców.
83
Raiji przyszła z pomocą wyobraźnia. To, co lu
dzie nazywali dzikimi fantazjami, stało się jej ra
tunkiem. Opłaca się marzyć. Warto ćwiczyć przy
tomność umysłu.
Przed zmrokiem plac zapełnili ludzie z gminu,
których można było poznać po odzieniu z samo
działu i barwionego płótna. Spacerowali wokół, za
poznając się z układem straganów.
Raija zdała sobie wtedy sprawę, że mimo woli
stała się lokalną sensacją. Gadano o niej, plotka
rozniosła się jak ogień w suchej trawie.
Grupy ciekawskich gromadziły się w pobliżu
straganu. Raija nie otwierała drzwi, ale przez nie
wielki otwór widziała spojrzenia kierowane w jej
stronę.
Kupiec w spódnicy musiał budzić zainteresowa
nie. Opowieści samozwańczych obrońców i opie
kunów Raiji jeszcze bardziej je podsycały. Dziew
czyna myślała, że wznosi się na wyżyny fantazji,
wymyślając historyjkę o zmarłym ojcu i gromadce
młodszych sióstr. Tymczasem to niewinne kłam
stewko było niczym w porównaniu z opowieścia
mi, które zaczęły krążyć wśród zgromadzonych na
placu targowym.
Zanim dzień dobiegł końca, dzieje odważnej
i pięknej sieroty, opiekującej się niezliczonym ro
dzeństwem, wywołały łzę w niejednym oku.
Całe szczęście, że dławieni wzruszeniem space
rowicze nie ujrzeli Raiji pierwszego dnia. Gotowi
by ją jeszcze uznać za jakąś boginię.
84
Historia o dziewczynie dotarła też do uszu Pe-
dera, który solennie obiecał sobie, że wybierze się
do niej na zakupy. Do głowy mu nie przyszło, że
chodzi o tę, której winny jest roczny zarobek. Ra-
ija ze sklepiku w osadzie z pewnością nie była bez
radną sierotą.
Po prawdzie rozglądał się po placu, szukając Ra-
iji, ale nigdzie jej nie widział. Uznał więc, że nie
dotarła na miejsce. Niczego innego się po niej nie
spodziewał. Kobiety nie nadawały się do handlu.
Ojciec i brat Jenny też zainteresowali się naj
nowszą plotką, choć nie przyprawiła ich ona o łzy
wzruszenia. Kobieca słabość pobudza zmysł opie
kuńczości u większości mężczyzn, potwierdza bo
wiem ich siłę i znaczenie.
Pierwszego wieczora nie natknęli się na jasno
włosego i zielonookiego Fina, jego niezwykle uro
dziwą żonę i gromadkę dzieci.
Musieli czekać. Rozpytywać się, mieć oczy i uszy
otwarte.
Nikomu nie wspomnieli o złocie.
Tymczasem korzystali z uroków jarmarku. By
ło co oglądać, było z kim gadać, było co wypić dla
tego, kto miał czym płacić. Oni mieli. I tak jak
wszyscy poszli oglądać stragan sieroty.
Nie ujrzeli nic poza szarą budą, niczym nie róż
niącą się od pozostałych.
I tak jak inni, którzy słyszeli wzruszającą opo
wieść, usiłowali stworzyć portret jej bohaterki.
Wyobrazili sobie małą, wystraszoną istotę, dzie-
85
cięco ufną. Taką, której nikt nie miałby sumienia
wyprowadzić w pole.
I nie mieli pojęcia, że ta istota i czarnowłosa
piękność to jedna i ta sama osoba.
Mikkal postawił namiot przy wydatnej pomocy
Ingi. Asłak z miejsca zanurzył się w ciżbie. Miał
dość pogawędek z reniferami i komarami. Potrze
bował kontaktu z ludźmi.
Po powrocie zastał kompana rozciągniętego w le
niwej pozie przed namiotem. Inga szykowała jedze
nie. Mikkal nie kiwnął palcem, by jej pomóc.
Aslak pomyślał, że Mikkalowi wszystko przy
chodzi łatwo. Wszystko to, na czym mu nie zależy.
- Nie znalazłeś nikogo, z kim mógłbyś pogawę
dzić? - spytał kwaśno Mikkal. - Nie spodziewałem
się ciebie tak szybko. Czyżby piękne dziewczęta
jeszcze nie przybyły?
Aslak roześmiał się. Był w świetnym humorze.
Pośród ludzi czuł się jak ryba w wodzie. Życie na
płaskowyżu miało swoje uroki, ale nie dla spra
gnionych towarzystwa.
- Pięknych dziewcząt nie brakuje - odrzekł spo
kojnie - tyle że ich uroda mi nie wystarcza. Je
stem wybredny. Szukam czegoś więcej... - wzru
szył ramionami. - Na targu opowiadają historię
dziewczyny, która ma własny stragan. Ponoć ca
ła jej rodzina wymarła na tajemniczą chorobę,
a ona musi sprzedać towar, by móc ruszyć do ja
kichś krewnych...
86
Aslak uśmiechnął się krzywo. Coś mu mówiło,
że w tej opowieści sporo jest przesady.
- Taka by mi pasowała - dodał, a Mikkal prze
wrócił oczami. - Ty też powinieneś czuć słabość
do przedsiębiorczych kobiet - zakończył, mruga
jąc znacząco.
Może miał na myśli Ingę, ale myśli Mikkala po
wędrowały w innym kierunku. Wykrzywił się, a na
jego twarzy pojawił się wyraz wrogości.
- Raiji do tego nie mieszaj! - warknął.
Aslak westchnął i rzucił ukradkowe spojrzenie
w kierunku namiotu.
- Nie o nią mi chodzi - zniżył głos. - Masz gło
wę zaprzątniętą Raiją. Inga nie zasługuje na takie
traktowanie.
Mikkal spojrzał na przyjaciela z rezygnacją.
- Nie po raz pierwszy mi to mówisz - zauważył
szorstko. - Inga da sobie radę. Jest twarda, tward
sza niż twoja siostra. Nic jej nie obiecywałem, zo
stała z własnej woli. To dorosła kobieta, Aslak. Nie
potrzebuje twojego wstawiennictwa.
Aslak nie odrywał wzroku od Mikkala. Przyjaź
nili się od dzieciństwa. Mógł sobie pozwolić na
szczerość wobec niego.
- Inga jest twarda - zaczął spokojnie, lecz sta
nowczo - ale nie tak jak skała. Prawda, to dorosła
kobieta. Kwestia woli nie ma tu jednak nic do rze
czy. Nie zauważyłeś, że ona cię kocha? Potrzebu
je czegoś więcej poza twoim ciałem, Mikkal.
Mikkal milczał, zamknięty w świecie, do które-
87
go nikt nie miał przystępu. W końcu Aslak wzro
kiem odszukał przyjaciela. W jego przedziwnie
miodowych oczach mieszkał ból.
Aslak sądził dotąd, że Mikkal przestał czuć co
kolwiek, całkiem zobojętniał. To jedno spojrzenie
powiedziało mu, jak bardzo się mylił.
- Myślisz, że nie wiem, Aslak? - spytał Mikkal.
W jego glosie znać było cierpienie. - Tyle że nic
poza ciałem nie mogę jej ofiarować.
Aslak odwrócił wzrok.
Inga skończyła przygotowywać posiłek.
W nieznośnej ciszy gotowali się do spędzenia
pierwszej nocy na targowisku.
6
Mikkal naprawdę starał się poświęcać Indze spo
ro uwagi. Dobrze wiedział, że Inga jest dobrą ko
bietą. Znacznie lepszą, niż sobie na to zasłużył.
Pierwszego dnia zostawił handel w rękach Aslaka.
- Tylko nie zużyj całego zapasu swego męskie
go czaru - roześmiał się. - Zostaw trochę dla dziew
czyny ze straganu. Rozejrzymy się z Ingą po pla
cu. Wstąpimy też do twojej wybranki, żebyś się
później nie wygłupił.
Aslak nie protestował. Nie chciał psuć nastroju In
dze uradowanej tym, że Mikkal troszczy się o nią.
Będzie miał mnóstwo czasu na zabawę. Zresztą ran
kiem nic się nie działo, największe atrakcje czekały
o zmierzchu. Aslak gotował się na wieczór.
- Nie żałuj grosza! - poradził przyjacielowi. -
Kup Indze coś ładnego!
Mikkal objął dziewczynę ramieniem. Wyglądali
na dobraną parę, na osobie postronnej Mikkal
mógł sprawiać wrażenie prawdziwie zakochanego
w swojej towarzyszce. Promienny uśmiech Ingi nie
pozostawiał żadnych wątpliwości co do szczerości
jej uczuć.
Mikkal był w wyśmienitym humorze. Spojrzał
89
ciepło na Ingę i zapewnił ją, że dostanie prezent.
- Najlepszy, jaki znajdziemy. Co sobie życzysz,
Ingo? Naszyjnik? Bransoletę? Może chustkę?
Inga wzruszyła ramionami, zakłopotana jego
niespodziewaną troskliwością. Nie wiedziała, czy
Mikkal żartuje, czy mówi poważnie. Nie chciała
przedwcześnie zdradzać się ze swoją radością, od
kryć uczucia. A może kpi sobie z niej?
- Podarki nie mają dla mnie większego znacze
nia - powiedziała ostrożnie.
Mikkal prychnął.
- Nie ma dziewczyny, która nie pragnęłaby bły
skotek...
Urwał i zmienił się na twarzy.
Inga wiedziała, co to oznacza. Istniała inna ko
bieta, która nie dbała o stroje i błyskotki. Nie mu
siała pytać o jej imię.
Raija.
Pod ostrzegawczym spojrzeniem Aslaka Mikkal
wziął się w garść. Pamiętał słowa przyjaciela wy
powiedziane poprzedniego wieczora. Inga zasługu
je na więcej...
- Znajdziemy dla ciebie coś pięknego - stwier
dził z naciskiem, odsuwając natrętne myśli. Nie
warto zagłębiać się w bolesne wspomnienia. Nie
przyjechał na targ, by rozdrapywać stare rany. -
U dziewczyny z marzeń Aslaka. Sprawdzimy, czy
jest warta, by o niej śnić.
Aslak odetchnął z ulgą, kiedy zniknęli w tłumie,
ściągając na siebie spojrzenia ciekawskich. Inga
90
nie mogła uchodzić za piękność, ale była postaw
ną panną, którą niejeden pragnąłby mieć u swego
boku.
Mikkal zawsze budził zainteresowanie kobiet,
choć bywał wobec nich opryskliwy. Miał w sobie to
coś, co sprawia, że kobiece serce mięknie jak wosk.
Krążyli po placu, zatrzymując się przy niektó
rych kramach, ale z nikim nie dobili targu. Mikkal
zachęcał Ingę, by wybrała sobie coś z mnóstwa wy
stawionych towarów, ale ona za każdym razem po
trząsała przecząco głową.
Szukała czegoś taniego.
Nie chciała wiązać go kosztownym podarunkiem.
Mikkal z radością zanurzał się w tętniący śmie
chem i radością tłum. Miło było spacerować po
śród nieznanych sobie ludzi z dziewczyną u boku.
Być jednym z wielu.
Zatrzymywali się raz po raz, by wymienić parę
słów z przypadkowymi przechodniami.
Miłych, nie zobowiązujących słów z osobami,
które widzieli po raz pierwszy i ostatni w życiu.
Przed jedną z bud Mikkal posłyszał rozmowę,
która brutalnie przywróciła go do rzeczywistości.
Jakiś mężczyzna dociekliwie wypytywał ryba
ków z wybrzeża.
- Szukamy krewnych - mówił. Mikkalowi wy
dał się antypatyczny, ale coś kazało mu się zatrzy
mać. - Młodzieńca o jasnych włosach. Ma ze dwa
dzieścia lat. Zielone oczy...
Mikkal zesztywniał. Nie musiał słuchać dalej, by
91
domyślić się, o kogo chodzi. Kiedy nieznajomy za
czął opisywać piękną dziewczynę o czarnych wło
sach i brązowych oczach, Mikkal pozbył się wszel
kich wątpliwości.
Ten człowiek szukał Reijo i Raiji. I kłamał. Ani
Reijo, ani Raija nie mieli krewnych w Finnmarku.
A nieznajomy z pewnością nie należał do rodziny.
W nagłym przebłysku zrozumienia Mikkal po
jął przyczynę dociekliwości mężczyzny.
Złoto Karla...
A więc nie uciekli przed famą o złocie Karla.
Łowcy skarbów podążali ich śladem.
- Mikkal!
Głos Ingi wyrwał go z zamyślenia.
- Co z tobą? - spytała rozbawiona. - Ujrzałeś
ducha?
Zmusił się do uśmiechu, starając się jednocze
śnie zapamiętać twarz nieznajomego.
- Nie, wydawało mi się przez chwilę, że znam
tamtego człowieka.
Żeby tylko mógł ostrzec Reijo i Raiję!
Inga wsunęła rękę pod jego ramię.
- Pełno tutaj ludzi - powiedziała z nagłym nie
pokojem. Co się stanie, jeśli natkną się na Raiję? Je
śli i ona jest pośród tłumu? - Ja też mam wrażenie,
że rozpoznaję różne twarze, lecz zaraz okazuje się,
iż zwiódł mnie kształt nosa czy ust... - Zaśmiała się
nerwowo, sama nie wierząc w to, co mówi.
Mikkal znów zamknął się w sobie. Kiedy był
w takim stanie, nie miała do niego przystępu.
92
Inga nieświadomie wiodła go do straganu dziew
czyny, o której głośno było na targu. Spacerując
wśród ludzi, usłyszeli kilka nowych wersji jej losów.
Ingą kierowała nie tylko ciekawość. Chciała prze
rwać tok ponurych rozważań Mikkala.
- Przyjrzyjmy się wybrance Aslaka - szepnęła
mu na ucho, ustawiając się w kolejce przed straga
nem. - Jeśli okaże się brzydulą - ciągnęła z rozba
wieniem - Aslak będzie niepocieszony.
Mikkal zdobył się na słaby uśmiech i posłusznie
zajął miejsce w rządku czekających. Nic go to nie
kosztowało. Chciał sprawić Indze przyjemność.
Przyjrzy się dziewczynie, będzie miał powód, by
pożartować z przyjaciela.
Musieli uzbroić się w cierpliwość, bo przed drzwia
mi straganu wił się długi ogonek klientów. Mikkal
przyciągnął Ingę do siebie.
- Obiecaj, że kupisz sobie tutaj coś ładnego -
wyszeptał, muskając wargami jej policzek.
Inga zaczerwieniła się i rozejrzała wokół. Ten
nieomal intymny gest wprawił ją w zakłopotanie.
Mikkal nie zwykł się tak zachowywać.
Nikt nie zwracał na nich uwagi.
Inga odprężyła się.
- Obiecuję - powiedziała.
Dotarli do drzwi. Mikkal objął ją opiekuńczo,
by ochronić przed naporem klientów opuszczają
cych stragan.
- Przekupka musi mieć wyśmienity towar -
szepnął - skoro wszyscy robią tu zakupy. Znacz-
93
nie lepszy niż w tych podłych budach z gorzałką...
Inga prychnęla i rzuciła mu ostre spojrzenie.
Musi mówić tak głośno? Żeby wszyscy wokół wy
tykali ich palcami?
Wcisnęła się w tłum, trzymając Mikkala za kaf
tan i ciągnąc za sobą.
Znaleźli się w środku grupki wychodzących
klientów, wyraźnie uradowanych zakupami w naj
bardziej obleganym straganie na placu targowym.
Inga posuwała się z prądem, wsłuchując się w ła
godny kobiecy głos, który wypowiadał słowa po la-
pońsku, fińsku i norwesku. W powietrzu krzyżo
wały się komentarze kupujących, a dziewczyna za
ladą odpowiadała z niezwykłą bystrością. Dojrza
ła przed sobą czarny warkocz. W tej samej chwili
idący za nią Mikkal wstrzymał oddech i jęknął. Po
tem zacisnął dłonie na ramionach Ingi i bezwied
nie odsunął ją na bok.
Inga znalazła się między jakąś tęgą kobietą i męż
czyzną, który był prawdopodobnie jej mężem.
Szeroko rozwartymi oczyma przyglądała się, jak
Mikkal toruje sobie drogę wśród tłumu. Zachowy
wał się jak szalony, nie zważał na swoją kolej.
Parł do przodu. Inga nigdy nie widziała go w takim
stanie. Wytrącony z równowagi, z odmienioną twa
rzą, wpatrywał się w postać za ladą. Usta mu drżały,
nozdrza poruszały jak u zranionego zwierzęcia.
Inga nie była w stanie myśleć jasno. Była jedy
nie widzem, oglądała całe zdarzenie jak przez
mgłę, jakby dotyczyło kogoś innego.
94
Zrozumiała wszystko, kiedy tłum przepuścił
Mikkala. Ujrzała właścicielkę straganu i poczuła,
jak ból w płucach odbiera jej zdolność oddychania.
Ujrzała, jak ta oszałamiająco piękna dziewczy
na podnosi oczy, otwiera usta w zdumieniu, a po
tem układa je w promienny uśmiech. Indze wyda
ło się, że słońce zajrzało do środka.
Była zdruzgotana.
Z całą mocą zdała sobie sprawę z pospolitości
własnej urody.
- Mikkal! - szepnął miękki głos łagodnie jak let
ni wiatr.
Zanim Inga się odwróciła, ujrzała jeszcze, jak
tamtych dwoje nachyla się ku sobie. Zrobiło się jej
niedobrze.
Drżącym głosem Mikkal wypowiedział to imię,
które prześladowało Ingę od chwili, kiedy go po
znała.
- Raija!
Inga zatoczyła się ku wyjściu. Nie miała siły pa
trzeć, słuchać. Nie mogła pojąć, że ta sierota z wzru
szających jarmarcznych plotek i wielka miłość Mik
kala to jedna i ta sama osoba. Tak jednak było.
Sama zaprowadziła go w jej objęcia.
Co za ironia losu.
Inga nic nie widziała przez łzy. Zaczęła biec, po
tykała się i przewracała, ale wstawała i biegła dalej.
Nie zważała na to, że ludzie wezmą ją za pijaną.
Nigdy dotąd nie czuła takiego bólu. Zawsze lek
ko traktowała swe emocje, ale z żadnym mężczy-
95
zną nie związała się tak mocno jak z Mikkalem.
I żaden tak mocno jej nie zranił.
Wiedziała, że sama jest sobie winna. Mikkal dał
jej do zrozumienia na początku znajomości, że je
go uczucia nie przekraczają granicy przyjaźni i cie
lesnego pożądania. Inga liczyła na więcej. Dopóki
walczyła z pozbawionym twarzy cieniem, dopóty
miała nadzieję.
Teraz ujrzała Raiję.
I poczuła się jak mała szara mysz. Mikkal nie
mógł traktować jej inaczej. Ten, który trzymał Ra
iję w ramionach, musiał patrzeć z pogardą na inne
kobiety. Nawet Sigga nie wytrzymywała porówna
nia z tą czarowną istotą.
Kiedy Inga dotarła do Aslaka, była kompletnie
roztrzęsiona. Przywarła do niego, zupełnie nie
zważając na otaczających go klientów.
Musiała się wypłakać na czyimś ramieniu. Po
trzebowała kogoś, kto ją przytuli i przywróci wia
rę we własną wartość.
- Co się stało? - wykrzyknął Aslak. Był zdumio
ny i zażenowany, nie przywykł, by kobiety rzuca
ły mu się na szyję na oczach tłumu.
Inga szlochała.
Niezdarnie poklepał ją po plecach, usiłując zna
leźć słowa, które by ją uspokoiły. Wzrokiem szu
kał Mikkala.
Nigdzie go nie widział.
Zrozumiał, że to przyjaciel jest przyczyną tej
rozpaczy.
96
Przeklęty Mikkal! Nie ma za grosz taktu! Co
zrobił tym razem?
- Gdzie jest Mikkal? - spytał ostrożnie, kiedy
dziewczyna uspokoiła się nieco.
Inga ukryła twarz, jej ciałem wciąż wstrząsał
szloch. Aslak gotów był zabić Mikkala gołymi rę
kami.
- Co on ci zrobił, Ingo?
Odpowiedziała jednym słowem:
- Rai ja.
Aslak zrozumiał.
Zaprowadził Ingę do namiotu. Nie mógł zrobić
nic więcej.
Historia się powtarza, pomyślał z goryczą. Sig-
ga też się tak zachowywała, zanim gniew i niena
wiść przyćmiły jej rozum.
Nie chciał, by Ingę spotkał ten sam los.
Próbował pomóc siostrze, ale na próżno.
Nie było słów, które niosły pociechę.
Były słowa, które niosłyby wyjaśnienie. Te jed
nak tylko pogarszały sytuację.
Siedział bezradny u boku Ingi. Dziewczyna usi
łowała zapanować nad płaczem. Nieskładnie za
częła opowiadać mu o poniżeniu, jakie stało się jej
udziałem. Aslak słuchał w milczeniu.
- Dlaczego nikt nie powiedział mi, jak ona wy
gląda? - powtarzała raz po raz, odwracając zapła
kaną twarz w jego stronę. - Dlaczego? Nie wysta
wiłabym się przynajmniej na pośmiewisko...
Aslak pozwolił jej się wygadać, wyrzucić z sie-
97
bie dręczące ją wątpliwości. Kiedy zamilkła, poły
kając łzy, chrząknął i powiedział:
- Uroda nie ma tu nic do rzeczy. Związek Mikka-
la i Raiji nie karmi się rzeczami tak przyziemnymi.
To prawda, oboje są urodziwi, ale ich uczucie sięga
poza przymioty ciała. Myślę, że Raija kochałaby go,
nawet gdyby był kaleką lub miał szpetną twarz. Mik
kal ubóstwiałby Raiję, choćby ta straciła zęby i wło
sy. Łączy ich więcej, Ingo. Trudno to wytłumaczyć,
jeszcze trudniej zrozumieć. Losy tych dwojga splotły
się ze sobą. Taka miłość zdarza się raz na tysiąc lat.
Nie mogą zaznać szczęścia, kiedy są z dala od siebie.
I... - Aslak zawahał się i wbił wzrok w ściankę namio
tu. - I nie potrafią być szczęśliwi, kiedy się zejdą. To
uczucie trawi ich jak żywy ogień. Nie wiem, czy po
trafisz zrozumieć, Ingo. Ja sam śledzę ten związek od
początku i wciąż nie mogę się mu nadziwić...
Indze wydawało się, że rozumie, ale ta świado
mość nie przyniosła jej ulgi. Gotowa była umrzeć
dla Mikkala. Tymczasem Aslak pozbawiał ją na
dziei, że kiedykolwiek zdoła dać Mikkalowi szczę
ście. Raija zawsze będzie stać między nimi.
Kiedy przymknęła oczy, ujrzała ponownie jego
twarz. Mikkal całkiem się odmienił, gdy torował
sobie drogę przez tłum.
Jej życie straciło sens. Wszelkie nadzieje legły
w gruzach.
Nie miała już nic.
Mogła czekać. Oszukiwać samą siebie, łudzić
się, że los się odmieni.
98
Może.
Ale Rai ja zawsze będzie stać między nimi.
Dla Mikkala nie istniała żadna inna.
- Chcę umrzeć - wyszeptała do Aslaka.
Oboje wiedzieli, że mówi prawdę.
W straganie Raiji panował rozgardiasz. Zainte
resowanie jej osobą nie osłabło. Wręcz przeciwnie,
świadkowie gorącego powitania Raiji i Mikkala
musieliby być całkiem pozbawieni bystrości, by
nie zauważyć, że tych dwoje łączy coś więcej niż
zwykła przyjaźń.
Efekt był aż nadto oczywisty. Współczucie dla
biednej sieroty zbladło równie szybko, jak szybko
policzki Raiji oblały się rumieńcem. Ogień, który
Mikkal zapalił w jej oczach, nie pojawia się
w oczach dziecka.
Ci, którzy ocenili wiek Raiji na czternaście, mo
że szesnaście lat, szybko dodali jej parę wiosen.
Czuli się oszukani. Wymyślili sobie bohaterkę,
piękność, boginię nieomal. Tymczasem ta dziew
czyna była istotą z krwi i kości jak oni wszyscy.
Piękną, to prawda!
Ale taką jak oni wszyscy. Bogini miałaby całować
i tulić zwykłego, niezbyt czystego Lapończyka?
Raija spadła z hukiem z piedestału.
Być może w plotkach o jej smutnym losie tkwi
ło ziarenko prawdy, ale mało kto chciał teraz w to
wierzyć.
Kram opustoszał.
Ani Raija, ani Mikkal nie mieli nic przeciw temu.
99
Wciąż jeszcze byli po dwu stronach lady, ale nie
mogli oderwać od siebie wzroku.
- Zamknę drzwi - powiedział zdecydowanie
Mikkal i uczynił to, nie czekając na jej odpowiedź.
- Nie będę dzielić się tobą z innymi.
Zrobił trzy kroki i znów był przy niej. Stali tuż
obok siebie, nie dotykając się, napawając się magią
chwili.
- Nie mogę uwierzyć, że to ty - szepnęła Raija
i ujęła w dłonie twarz Mikkala. Znała każdą linię je
go ciała, ale przy każdym spotkaniu odkrywała coś
nowego. - Muszę cię dotknąć, żeby sprawdzić, czy
to naprawdę ty - dodała, uśmiechając się przez łzy.
Mikkal też się uśmiechnął i objął ją wpół. Wciąż
uważał, że Raija jest równie wąska w talii jak wte
dy, kiedy w miłosnym uniesieniu przytulił ją
pierwszy raz.
- Nie mam nic przeciwko temu, że mnie dotykasz
- powiedział czule. - Tęskniłem do twych dotknięć
od chwili, kiedy się rozstaliśmy niedaleko Alty.
Otarł się czołem o czoło Raiji, żartobliwie po
tarł nosem koniuszek jej nosa. Budził w niej wspo
mnienia. Słodko-gorzkie wspomnienia.
Wargami muskał policzki dziewczyny, potem
poszukał jej ust.
Zwarli się na krótko w pocałunku, upojeni
szczęściem tak nieziemskim, że graniczącym z cier
pieniem, po czym odsunęli się od siebie odrobinę,
by ostudzić budzącą się namiętność.
- Po co zmyśliłaś tę szaloną historyjkę o sobie?
100
- spytał Mikkal, splatając dłonie z jej dłońmi.
Raija uśmiechnęła się zawstydzona.
- Przyznaję, dość naciągana, ale dzięki niej za
chowałam cześć i życie.
- Cześć? - zdziwił się rozbawiony, ale uśmiech
zgasł mu na ustach, kiedy Raija opowiedziała mu,
jak to było.
Gdyby nie trzymała go w objęciach, wybiegłby po
szukać tamtych mężczyzn. Raija ostudziła jego gniew.
- Uratowałam się z opresji - prychnęła lekcewa
żąco. - Nie zrobią mi krzywdy, nawet jeśli wyda się
cała prawda o mnie. Wystarczy, że przypomnę im,
czego chcieli się dopuścić. Właściwie to wyrządziłam
im przysługę, myślę, że zdają sobie z tego sprawę.
Mikkal pociemniał na twarzy. Raija zbyt lekko
podchodziła do rzeczy poważnych.
- Gdzie jest Reijo? - zapytał. Wciąż nie mógł za
pomnieć dociekliwych pytań nieznajomego, które
go spotkał na placu targowym. - I Karl?
Mężczyzna wspomniał o jednym młodzieńcu,
ale w Mikkalu obudził się promyk nadziei.
- Kalle nie żyje. Teraz już wiem na pewno - spo
ważniała Raija. - Reijo popłynął do Bergen.
Więcej nic nie dodała.
Mikkal uznał, że to zły znak. Zwykle nie była
tak zdawkowa.
- A dzieci? Maja?
- Są u kobiety, do której mam zaufanie. Nie mo
głam przecież przywieźć tu dzieci. Sama ledwie
uszłam z życiem.
101
Uśmiechnął się.
- Czy istnieje jakieś proste wytłumaczenie tego,
że w ogóle się tutaj znalazłaś?
Raija wzruszyła ramionami i odpowiedziała uśmie
chem.
- Istnieje, Mikkal. Przejęłam sklep, ale to długa
historia. Opowiem ci innym razem.
Skinął głową.
- Czy jest jeszcze coś, co powinienem wiedzieć?
- spytał, wsłuchując się w przyspieszony rytm wła
snego serca.
- Wójt, ten mój niby-mąż z Alty, nie żyje. To
też długa historia, na dodatek straszna.
- Dajmy sobie na razie spokój z długimi histo
riami - zaproponował Mikkal. - Czy moja Maja
miewa się dobrze?
Raija skinęła głową.
- Bardzo cię przypomina. Za każdym razem, kie
dy patrzę na nią, myślę o tobie.
- To źle? - drążył.
Raija przyglądała mu się długo.
- Czasem bardzo boli - odrzekła po chwili z ca
łą szczerością. Przemilczała okoliczności śmierci
wójta. Mikkal zbyt łatwo wpadał w gniew. Zresz
tą wszystko się dobrze skończyło. W ten sposób
nie musiała wspominać o Reijo.
Nie mogła nawet myśleć o nim. Nie mogła spoj
rzeć Mikkalowi prosto w oczy i wyznać, że wyszła za
mąż za Reijo. I że sama dążyła do tego małżeństwa.
Opowiedziała mu jednak o śmierci Karla.
102
Mikkal pomyśli więc, że jest wolna.
Chciała poczuć się wolna. Wolna, by go obejmo
wać i kochać bez wyrzutów sumienia. Należeć do
niego. Jeszcze raz być tylko jego...
- Mam się dobrze - powiedziała jedynie. - Nie
jestem szczęśliwa, ale mam się dobrze.
Mikkal przełknął ślinę. Nie był nigdy tak blisko
spełnienia marzeń.
Karl umarł.
Człowiek, który zmusił ją do małżeństwa, też
nie żył.
Mikkal w mgnieniu oka zapomniał o nieznajo
mym z placu, który rozpytywał o Raiję.
Teraz liczyło się tylko to jedno.
Raija była wolna, po raz pierwszy od chwili, kie
dy skończyła piętnaście lat.
- Jestem samotny - wyznał. - Tak bardzo samot
ny, Raiju.
- A Sigga? - spytała ostrożnie.
- Nie żyje - westchnął.
Raija spojrzała nań z niedowierzaniem, ale Mik
kal powtórzył z całą mocą:
- Sigga nie żyje.
Raija zamknęła powieki i oparła się o ścianę.
Miała ochotę się roześmiać.
Los drwił sobie z niej.
Sigga nie żyje.
Mikkal jest wolny.
Prawdziwie wolny.
A ona go okłamała. Zataiła prawdę.
103
Jakże mogła mu teraz powiedzieć, że należy do
Reijo? Że to, co wydaje się naturalną koleją rzeczy,
nie może nastąpić?
Mikkal opacznie zrozumiał milczenie Raiji
i z przepraszającym uśmiechem dodał:
- Właściwie Sigga jeszcze nie umarła, ale dla
mnie jest martwa.
- Co masz na myśli? - spytała ostro. - Albo
umarła, albo żyje, jedno z dwojga.
Mikkal wzruszył ramionami.
- Sigga straciła rozum, Raiju. Urodziła mi dziecko,
które przeżyło ledwie kilka godzin. Poród był strasz
ny, Sigga o mało co nie umarła. Tak może byłoby le
piej. Po tym wszystkim nie wróciła do równowagi...
- A ty mówisz, że umarła? - Rai ja nie mogła
uwierzyć własnym uszom.
- Rodzina Siggi zwolniła mnie ze słowa - bronił
się. - Sigga już nigdy nie będzie normalna. Jest
obłąkana, Raiju! Obłąkana!
Raija potrząsnęła głową, jakby chciała przywró
cić sobie jasność myślenia. Mikkal nie mógł wie
dzieć, że rozwiązał dylemat, z którym się zmaga
ła, uwolnił od wyrzutów sumienia.
To, że zataiła prawdę, przestało mieć znaczenie.
- Obłąkana czy nie - oświadczyła zdecydowanie,
patrząc mu prosto w oczy - Sigga żyje. I będzie
żyć, póki nie złożycie jej w ziemi. Dla mnie pozo
stanie twoją żoną.
Mikkal westchnął zrezygnowany.
W głębi duszy nie spodziewał się innej reakcji.
104
Nie mogli tak po prostu zejść się ze sobą. Dotąd
musiał zadowolić się marzeniami o Raiji. Perspek
tywa wspólnego życia nawet go trochę przerażała.
- Niczego nie dostaniemy za darmo - powie
dział ponuro.
Raija potrząsnęła głową.
- Szczęście warte jest więcej, niż zapłaciliśmy -
odrzekła cicho. - Zanim dane nam będzie osiągnąć
pełnię radości, możemy uszczknąć choć odrobinę...
Objęła go za szyję. Mikkal wiedział, że już go nie
puści. I nie miał zamiaru uwalniać się z uścisku.
- Choć odrobinę - powtórzył chrapliwie, szuka
jąc ust Raiji.
Nie powiedzieli ani słowa więcej. Przemówiła
miłość.
7
Nie zasnęli na długo. Czas był zbyt cenny.
Zaspokoili palące pożądanie. Teraz mogli doty
kać się, tulić do siebie, nie czując tego ognia na
miętności, który niósł im tyleż rozkoszy, co bólu.
- Nie zmieniłaś się, Raiju - szepnął Mikkal, wy
ciągając się z zadowoleniem u jej boku.
Raija leniwie tarła policzkiem o jego ramię.
- Zmieniłam się - odrzekła zdecydowanie. - Ty
też. Tylko to się nie zmieniło...
Potargał jej włosy.
- Mam wrażenie, że mówimy o tym samym -
przyznał. - Zawsze składniej wyrażałaś myśli.
Patrzył w górę, nie mogąc dostrzec sufitu. W po
koiku na tyłach straganu nie było okien. Otaczała
ich całkowita ciemność, tworząca iluzję świata,
który należy wyłącznie do nich.
- Czy to nie dziwne? To, co się nam przytrafia
pomiędzy kolejnymi spotkaniami, nie ma właści
wie większego znaczenia. - Mikkal niezdarnie wy
rażał myśli, z trudem przychodziło mu znalezienie
właściwych sformułowań. - Kiedy cię nie ma, za
stanawiam się, co się z tobą dzieje. A kiedy jesteś
obok mnie, wcale nie chcę słyszeć o przeszłości.
106
Wystarczy mi, że cię widzę, mogę przytulić, poroz
mawiać.
Chyba pragniesz więcej, pomyślała z pasją Ra-
ija, ale nie odezwała się. Mikkal inaczej pojmował
emocje. Nie chciała go zranić.
- Czułem się wolny - rzucił w mrok i zacisnął
dłoń opartą na miękkim zaokrągleniu ramienia
dziewczyny.
Raija wstrzymała oddech.
- Prawie nie widuję Siggi - wyznał - ale się tego
nie wstydzę, Raiju. Czy to źle?
- Źle - odrzekła instynktownie.
Jęknął bezsilnie.
- Przestała mnie obchodzić - tłumaczył nie
zdarnie. - Od dawna nic mnie z nią nie wiąże. Jej
stan psychiczny nie ma znaczenia. Popełniłem
błąd, żeniąc się z Siggą. Dopiero teraz, ostatniej
zimy, poczułem, co to znaczy wolność. Drogo
okupiona wolność...
- Więc myślałeś, że mogłabym zamieszkać z to
bą, wiedząc, że Sigga będzie nam przypominać
o przeszłości? - spytała spokojnie. - Sądziłeś, że
moglibyśmy żyć razem ze świadomością jej cier
pienia, któremu oboje jesteśmy winni? Przecież
znasz mnie, Mikkal!
- Nie wiem, co myślałem - mruknął. - Czułem
się wolny - powtórzył mechanicznie.
- Wolny...
Słowo straciło znaczenie, zabrzmiało szyderczo.
Raija mogła doświadczyć wolności. Żyła z człowie-
107
kiem, który zwróciłby jej swobodę, gdyby miało to
uczynić ją szczęśliwą. Miłość Reijo była ogromna.
Mikkal żył w okowach. Nieważne, co czuł i są
dził, wciąż żył w związku z obłąkaną kobietą, któ
ra nie chciała, nie mogła go uwolnić inaczej niż po
przez własną śmierć.
- Znaleźliście złoto Karla?
Raija zdumiała się tym pytaniem. Spojrzała na
Mikkala, ale w ciemności nie była w stanie nic wy
czytać z rysów jego twarzy.
Musiała wsłuchiwać się w głos kochanka, odga
dywać znaczenia ukryte w słowach, łączyć je z mo
wą ciała.
- Nie szukaliśmy - odrzekła zwięźle. Ten roz
dział życia także wiązał się z Reijo.
Nie chciała myśleć o Reijo. On był w drodze do
Bergen. Ona tutaj.
W tej chwili nie należeli do siebie. W osadzie sta
nowili jedność. Teraz Raija była wolna...
- Dlaczego pytasz?
- Podsłuchałem rozmowę na placu targowym.
Jakiś człowiek rozpytuje o was. Twierdzi, że jest
waszym krewnym.
Raija oparła się na łokciu.
- Krewnym? Oboje z Reijo nie wiemy, co to sło
wo oznacza - roześmiała się. Oboje z Reijo, jak
dziwnie to teraz brzmi...
Mikkal nie zwrócił uwagi na to sformułowanie.
- Ten człowiek ma dobrą pamięć. Nie spodoba
ła mi się jego twarz... - niepokoił się Mikkal.
108
Raija uśmiechnęła się. Mikkal pałał niechęcią do
wszystkich, którzy chcieli ją skrzywdzić.
- A jak wyglądał? - zachęcała go rozbawiona.
Mikkal opisał wygląd człowieka z targowiska.
Raija przestała się uśmiechać. Tamten człowiek
miał rzeczywiście dobrą pamięć. Ona zresztą też
nie zapomniała.
- Znam go - oznajmiła z nagłym uczuciem lęku.
Przecież Mikkal nie pojedzie z nią do osady. Reijo
wróci dopiero za parę miesięcy. - Kalle miał kogoś
- dodała cicho - zanim odzyskał pamięć. Dziew
czyna kochała go, a on odwzajemniał jej uczucia.
Spodziewała się dziecka, Kalle prosił nas, byśmy
zaopiekowali się obojgiem. Pojechaliśmy tam i zo
stawiliśmy kawałek kruszcu...
Zaczerpnęła tchu. Nie powiedziała Mikkalowi
wszystkiego, nie wspomniała ani słowem, że prze
gnano ich z wyspy. Nie dodała nic na temat Jenny.
- Człowiek z targowiska musi być ojcem tej
dziewczyny.
Mikkal milczał, usiłując znaleźć sens w gąszczu
półprawd i przemilczeń.
- Mężczyzna szuka was obojga. Ciebie, Reijo.
I dzieci. Wszystkich razem. Ludzie, którzy widzie
li tylko ciebie, nie powiążą cię z tamtą osobą.
Raija schowała twarz w zagłębieniu na szyi Mik-
kala. Ciepła skóra kochanka była jak miękka po
duszka. Mogłaby tak leżeć całą wieczność, zasypiać
i budzić się na jego ramieniu.
Marzenia.
109
Była mistrzynią marzeń.
- Pytasz, czy nasze drogi się rozeszły, moje i Reijo?
Potwierdził niechętnie. Jego podenerwowanie
wskazywało na to, że odpowiedź nie jest mu obo
jętna.
- Nie. Jesteśmy wciąż razem. Na dobre i na złe... -
Na tyle mogła zbliżyć się do prawdy. Nie chciała go
okłamywać, ale nie potrafiła przyznać się do wszyst
kiego. To, co powiedziała, i tak znaczyło wiele.
Mikkal nie pytał o więcej. Zacisnął usta, Raija
znała ten wyraz twarzy.
- Musisz zostać na targu? - zmienił temat, dba
jąc o lekki, swobodny ton głosu.
Raija wiedziała, że nie zostało jej dużo towaru.
Pierwszy dzień przeszedł najśmielsze oczekiwania,
ale nie zarobiła dość, by uratować sklep. Powinna
zostać i sprzedać resztę...
- Nic nie muszę - odrzekła.
W towarzystwie Mikkala zapominała o kłopotach.
- Ten człowiek nie powinien cię zobaczyć -
oznajmił stanowczo. - Wystarczy jedno spojrze
nie, by cię rozpoznał.
Wolałaby usłyszeć inny, mniej prozaiczny powód.
Skoro jednak przyznała się do związku z Reijo, trud
no było oczekiwać od Mikkala czegoś więcej.
- Mogłabyś spakować nie sprzedany towar - my
ślał głośno. - Pojechalibyśmy gdzieś, mielibyśmy
kilka dni dla siebie.
- Od razu? - spytała sennie, muskając wargami
jego szyję.
110
- Czemu nie? - Mikkal podniósł się ciężko, tłu
miąc w sobie narastające pożądanie.
Obecność Ingi gasiła w nim radość ze spotkania
z Raiją. Na płaskowyżu tylko niebo i ziemia były
by świadkami ich miłości. Ominęłyby ich karcące
spojrzenia i wybuchy zazdrości.
- Chyba że wolisz się lenić? - drażnił się z nią.
To był najlepszy sposób, by pobudzić Raiję do
działania.
Wstali w środku nocy i z dziecięcym rozbawie
niem spakowali rzeczy Raiji. Potem wyślizgnęli się
ze straganu, załadowali wóz i zaprzęgli konia. Za
bawa była przednia, czuli się jak dwaj złodziejasz-
kowie, skradający się w mroku. Dawno już nie czu
li się równie młodo i beztrosko.
Zamknęli drzwi budy, gotowi do wyjazdu.
Mikkal zasłonił twarz Raiji chustą. Było wpraw
dzie ciemno i na placu targowym panował spokój,
ale wolał nie ryzykować. Człowiek, który szukał
Raiji i Reijo, mógł czaić się w pobliżu.
- Muszę pogadać z Aslakiem.
- Aslak jest tutaj? - Raija pojaśniała na twarzy.
Zawsze go lubiła.
Aslak też kiedyś darzył ją sympatią, może nawet
było to coś więcej.
Mikkal prowadził konia między straganami i na
miotami. Milczał, nie miał ochoty rozmawiać
o swoich towarzyszach podróży. Raija była wyczu
lona na punkcie sprawiedliwości.
Zanim dziewczyna zdążyła zeskoczyć z wozu,
111
wszedł do namiotu i szeptem wywołał Aslaka na ze
wnątrz. Inga spała, odwrócona do nich plecami.
Mikkal poczuł niewypowiedzianą ulgę, ale nie po
zbył się wyrzutów sumienia. Nie wiedział, jak zare
aguje Aslak, na wszelki wypadek unikał jego wzro
ku. Nikt nie zakłóci szczęścia, które go spotkało.
Nie tym razem.
Śmiech Raiji zabrzmiał perliście w letnią noc.
Dziewczyna zsunęła chustę z głowy i spojrzała na
Aslaka.
- Znów się spotykamy! - krzyknęła radośnie.
- Czy ty w ogóle myślisz? - szepnął Aslak do
przyjaciela. - Dlaczego ją tu sprowadziłeś? Czy In
ga nie dość się wycierpiała?
Mikkal nie odpowiedział. Raija przytuliła ser
decznie Aslaka.
- Świat pełen jest niespodzianek - uśmiechnął
się Aslak.
Uśmiech przyjaciela wydał się Mikkalowi lekko
wymuszony, ale zważywszy na okoliczności, nie
mógł oczekiwać od niego innej reakcji.
- Uciekamy - powiedziała Raija z błyskiem
w oczach. Jej policzki oblały się rumieńcem.
Aslak pamiętał, że był kiedyś w niej bezprzy-
tomnie zakochany. Choroba młodości, szybko
przyszła, szybko odeszła. Tylko w przypadku Mik-
kala zamieniła się w chroniczne cierpienie.
- Mikkal mnie porywa - dodała, rzucając szel
mowskie spojrzenie na ukochanego.
Mikkal zdawał się bardziej zakłopotany niż je-
112
go bogdanka. Miał zobowiązania wobec towarzy
szy podróży. Aslak wiedział jednak, że przyjaciel
nic nie może na to poradzić. Raija była dla niego
wszystkim, w takich chwilach jak ta znaczyła wię
cej niż życie.
- Spróbuję sam zająć się handlem - westchnął.
W nagrodę otrzymał wdzięczny uśmiech Raiji.
Ona nie była niczemu winna.
- Wiedziałam, że możemy liczyć na Aslaka -
oznajmiła zadowolona.
- Wynagrodzę ci to później - mruknął Mikkal,
unikając wzroku szwagra. Miał świadomość, że za
tę przysługę trudno mu będzie się odwzajemnić.
- Musisz chyba wziąć swoje rzeczy? - Raija my
ślała praktycznie.
Mikkal przełknął ślinę i wymienił szybkie spoj
rzenia z Aslakiem. Bał się wejść do namiotu, by nie
zbudzić Ingi. Za wszelką cenę starał się nie dopu
ścić do spotkania obu kobiet.
Inga nie spała. Udawała, by nie utrudniać zada
nia Aslakowi. Kiedy Mikkal wrócił, myślała tylko
o jednym: wstać, objąć go ramionami i trzymać
z całych sił. Słyszała każde słowo. Kiedy zapadła
cisza, podjęła decyzję. Wyszła z namiotu.
Wyszła, by zmierzyć się z najtrudniejszym zada
niem życia. Zacisnęła zęby i wyprostowała się
z godnością.
- Mikkal wrócił? - spytała z udaną obojętnością.
Stanęła blisko Aslaka. Miała ochotę go uściskać,
kiedy objął ją wpół. Pojął jej intencję.
113
- A więc nas opuszczasz? - Wbiła wzrok w twarz
Mikkala. Pytanie brzmiało jak żart, ale nim nie było.
- Na to wygląda - odrzekł drżącym głosem.
Przez kilka sekund nie odrywał od niej oczu. In
ga dojrzała w tym spojrzeniu prośbę o wybaczenie
lub przynajmniej zrozumienie. Odwróciła głowę,
nie mogła mu ofiarować ani jednego, ani drugiego.
- Przyniosę moje rzeczy - mruknął zażenowany
i uciekł w bezpieczną ciemność namiotu.
- Ty jesteś Raija - powiedziała Inga, kierując
spojrzenie na dziewczynę koło wozu. Stłumiła chęć
do płaczu, teraz nie mogła pozwolić sobie na łzy. -
Wiele o tobie słyszałam.
Podeszła do Raiji i wyciągnęła do niej rękę. Obie
kobiety wymieniły uścisk dłoni. Kochały tego sa
mego mężczyznę, ale nie mogły różnić się bardziej.
- Mam na imię Inga.
Znów stanęła koło Aslaka.
Raija dała się oszukać. Uniosła brwi i uśmiech
nęła się.
- Teraz rozumiem.
I zwróciwszy się do Mikkala, który właśnie wy
chynął z namiotu, dodała z łagodną wymówką:
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Sprawy mo
ich starych przyjaciół są moimi sprawami.
Mikkal wykrzywił twarz w grymasie udającym
uśmiech. Inga go zadziwiała.
- Nie pomyślałem o tym - wystękał. Zgodnie
z prawdą.
- Mężczyźni! - prychnęła Raija i spojrzała na In-
114
gę. Ta kiwnęła potakująco głową, ale nie wygląda
ła na szczęśliwą.
Mikkal posadził Raiję na wozie. Podniósł ją tak
ostrożnie, jakby była zrobiona z porcelany.
Inga miała wrażenie, że ktoś wbija jej nóż pro
sto w serce. Jej nigdy nie traktował z czułością.
Chyba żadnej kobiecie nie okazywał takich
względów.
Aslak miał rację. Związek tych dwojga był nie
zniszczalny.
Taka miłość zdarza się raz na tysiąc lat.
Inga odwróciła się, kiedy odjeżdżali. Nie chcia
ła, by ujrzeli jej łzy.
Nie mogła walczyć z Raiją.
Nie mogła jej znienawidzić.
Raija zarzuciła Mikkala gradem pytań na temat
Aslaka i Ingi. Na próżno.
- Nie ma o czym mówić - odparł wymijająco
i wbił ponury wzrok w jakiś punkt przed siebie.
Bał się spojrzeć na Raiję.
- Zawsze jest o czym - zaprotestowała. - Tylko
mężczyźni nie potrafią mówić o uczuciach. Ani
o swoich, ani o cudzych.
- Ja też nie potrafię? - Spojrzał na nią z ukosa.
Raija zacisnęła usta.
- Wydawało mi się, że nie muszę zapewniać cię
o mojej miłości. Dawno przestała być tajemnicą.
Zmienił temat.
Raija zauważyła to od razu.
Dziwne.
115
Ilekroć wspomniała o dziewczynie Aslaka, usi
łował zmienić temat.
Bardzo dziwne.
Mikkal zachowywał się nienaturalnie, wymie
niał z Aslakiem znaczące spojrzenia.
A kiedy zjawiła się dziewczyna Aslaka, obaj
wpadli w popłoch.
Dziewczyna Aslaka?
- Czemu tak na mnie patrzysz? - Mikkal poczuł
się nieswojo pod przenikliwym wzrokiem Raiji. -
Coś ze mną nie tak? - dodał ze śmiechem, kiedy
nie odpowiedziała. - Odkąd sięgam pamięcią, za
wsze tak wyglądałem.
Śmiech brzmiał sztucznie. Ciemne oczy Raiji
przeszywały go na wylot. Mikkal poczuł kropelki
potu na czole.
Czyżby domyśliła się wszystkiego?
Że też przyszło jej do głowy ruszyć w drogę!
Mogli spędzić razem cudowną noc.
Raija zmarszczyła czoło. Usiłowała sobie przy
pomnieć tę chwilę, kiedy Mikkal pojawił się w bu
dzie jarmarcznej.
Musiał rozpoznać ją, zanim ona dostrzegła go
w tłumie. Był jedną z wielu twarzy. Czy przyszedł
sam?
Trudno powiedzieć.
Raija nie pamiętała, nie była w stanie odtworzyć
kolejności zdarzeń.
Coś jej mówiło, że nie zjawił się sam.
Pewnych rzeczy nie wolno przemilczeć.
116
- Inga nie jest dziewczyną Aslaka? - spytała
z nienaturalnym spokojem.
Mikkal nie spojrzał w jej stronę.
- Odpowiadaj! Ona nie ma z Aslakiem nic
wspólnego. Przyjechała z tobą na targ, Mikkal.
Z tobą...
Zatrzymał konia w milczeniu. Raija cofnęła lek
ko kolano, którego nieomal dotykał. Jej ściągnięte
usta mówiły więcej niż słowa.
- Tak, była ze mną...
- Jak mogłeś?
Mikkal podniósł głowę i odrzekł brutalnie:
- I kto to mówi? Ilu miałaś oprócz mnie? Z ilo
ma mnie zdradziłaś?
- Nie o zdradę mi chodzi - odrzekła z pasją. -
Jak mogłeś tak ją potraktować?
- Jak? - Mikkal nie wierzył własnym uszom. -
Przyczyna jest prosta. Kocham cię, Mały Kruku.
Dlatego.
- Kochać... Jak łatwo ci wypowiadać to słowo -
powiedziała spokojnie. - Wystarczy wyznać mi
łość, a kłamstwo łatwiej przychodzi.
- Nigdy cię nie okłamywałem w uczuciach.
Nie odpowiedziała. Przypomniała sobie jasne
oczy Ingi. W czerwonych obwódkach. Inga płakała.
Sigga straciła rozum.
Inga płakała.
Raija kochała Mikkala. Do szaleństwa.
Czy tamte kochały go w taki sam sposób?
- Kim ona jest?
117
- Ona nie ma nikogo - odrzekł. - Matka się nią
zaopiekowała. Ja nie zwracałem na nią uwagi - tłu
maczył. Czuł się podle. - Inga zajęła się Ailo. Nie
wiedziałem, że coś do mnie czuje, aż do dnia, kie
dy dopadła mnie samotność. Jestem tylko człowie
kiem, Raiju...
- Powiedziałeś, że jesteś wolny! - Raija spojrza
ła na Mikkala jak na trędowatego. - Wolny, Mik-
kal! Żyjesz z nią?
Mikkal ukrył twarz w dłoniach.
Wpakował się w niezłą kabałę. Mógłby spać spo
kojnie, gdyby się nie wygadał!
Wszystko przez zachłanność. Będąc z Raiją, chciał
zmienić dzień codzienny w święto.
- Odpowiedz!
- Można to tak wyrazić.
Raija odsunęła się od niego aż na skraj kozła.
Nie pamiętała twarzy Ingi, tylko jasne, zaczer
wienione od płaczu oczy.
- Powiedziałeś, że jesteś wolny - wycedziła. - Wię
cej w tobie wyrachowania, niż sądziłam, Mikkal.
Mikkal puścił lejce i przechyliwszy się w tył, wy
szukał swój worek. Raija unikała jego wzroku.
- Więc tu kończy się nasza przygoda? - spytał.
-Tak.
Zeskoczył z wozu.
- Co teraz poczniesz?
- Na targ nie wrócę - odrzekła ostro, wpatrując
się w mrok. - Pojadę do domu. Mam jakieś inne
wyjście?
118
- Znasz odpowiedź.
Raija obrzuciła Mikkala długim spojrzeniem.
Kochała go. Była wściekła na niego. Spodziewała
się po nim szlachetności.
- Nie mogę zostać z tobą na takich warunkach,
Mikkal. Nawet na parę dni.
Uśmiechnęła się marzycielsko, jej twarz złagod
niała. Przez ułamek sekundy Mikkal sądził, że
zmieniła zdanie.
- Byłoby nam tak dobrze - powiedziała tylko. -
Mogłoby nam być tak dobrze...
Znowu zmarnował szansę.
- Gdzie cię znajdę? - spytał, zaciskając dłonie na
krawędzi wozu. - Muszę wiedzieć, gdzie cię szu
kać. Kiedyś na pewno będę wolny. Wtedy się zja
wię takim, jakiego mnie pragniesz...
- Sama cię znajdę - ucięła. - Nie myśl o tym,
Mikkal. Ten rozdział właśnie się zakończył.
8
Jarmark zapowiadał się wspaniale, a skończył
katastrofą. Żeby dopełnić czary goryczy, Mikkal
postanowił zawrócić.
Szedł w kierunku placu targowego i z każdym
krokiem czuł większe przygnębienie.
Kobiety wciąż stanowiły dlań zagadkę. Raija
największą.
Jak mogła przejąć się taką błahostką!
Miał ochotę ruszyć za nią i przemówić jej do
rozsądku.
Nie uczynił tego. Znał Raiję, nie zmieniała raz
podjętej decyzji.
Aslak ukrył gdzieś flaszkę gorzałki. Na czarną
godzinę, twierdził.
Powrót w takim stylu był poniżający. Trzeba bę
dzie, prędzej czy później, spojrzeć Indze w oczy...
Mikkal wtargnął do namiotu z hałasem, budząc
Asiaka i Ingę. Wyraz twarzy dziewczyny wskazy
wał, że w ogóle nie zasnęła.
- Gdzie schowałeś wódkę? - spytał Mikkal bez
ceremonialnie i zaczął przeszukiwać rzeczy przy
jaciela. Znalazł butelkę i ruszył do wyjścia.
Aslak podążył za nim, w pośpiechu narzucając
120
na siebie kaftan. Mikkal obrał kurs na jedną z bud,
w której wciąż panował ruch.
Właściciel kramu nigdy nie zamykał drzwi,
przez które nieustannie wlewał się strumień klien
tów, głównie mężczyzn. Towar, którym handlo
wał, jednym poprawiał nastrój, drugim pogarszał.
Aslak dopadł Mikkala przed wejściem. Przydu-
sił przyjaciela do ściany i potrząsnął.
- Zdawało mi się, że wyjeżdżasz. Co się stało?
Coś z Raiją?
Usłyszał za sobą lekkie kroki. Jakaś kobieta za
trzymała się i wstrzymała oddech.
Mikkal uśmiechnął się z rezygnacją.
- Nie, Aslak, Raija ma się dobrze. Nasz uparty
kwiatuszek poradzi sobie w każdej sytuacji...
Śmiech przyjaciela przyprawił Aslaka o dreszcze.
- Dziękuję, Ingo! - Mikkal odwrócił się do dziew
czyny. - Starałaś się. Ja bym dał się nabrać. Raija
jest, zdaje się, dużo sprytniejsza...
Oddychał ciężko. Usiłował powstrzymać łzy,
ale nie zdołał.
Mikkal stał oparty o ścianę budy jarmarcznej
i płakał jak dziecko.
- Przepędziła mnie - przyznał, rozpaczliwie pró
bując zapanować nad emocjami. Przetarł twarz
niezbyt czystą dłonią, zostawiając ciemne smużki
wokół oczu.
Inga wysunęła rękę i spłoszonym gestem otarła
mu łzy.
Mikkal nie poruszył się.
121
- Raija ma dziwne poglądy - wykrztusił. - Nie
zachowuje się tak jak wszyscy...
- Może na nic innego nie zasługujesz - stwier
dził cierpko Aslak.
Mikkal wzruszył ramionami i podniósł flaszkę.
- Niech i tak będzie. Nie pozostaje mi nic inne
go, jak upić się do nieprzytomności.
- Moją gorzałką! - westchnął Aslak.
- Dołącz do mnie.
Aslak westchnął powtórnie.
Wzrok Ingi podpowiadał mu, że ktoś musi za
jąć się Mikkalem.
Mikkal miał talent do litowania się nad sobą sa
mym.
- Ingę też zapraszam! - Wspaniałomyślnie roz
łożył ramiona. - Niech cały świat wypije za moją
porażkę. Odtrąciła mnie kobieta. Nie znam lepsze
go powodu, by opróżnić butelczynę...
- Inga nie pójdzie z nami - zdecydował Aslak. -
To nie miejsce dla niej.
Kazał dziewczynie wracać do namiotu.
- Damy sobie radę - zapewnił ją.
Nikt nie zwrócił uwagi na ich wejście. Ani Aslak,
ani Mikkal nie różnili się zbytnio od tłumu męż
czyzn ciasno wypełniających zadymione wnętrze.
Alkohol lał się strumieniami.
Mikkal usiadł pod ścianą i przypiął się do butel
ki. Taki już był, że w każdą czynność wkładał ca
łe serce. Picie nie stanowiło wyjątku.
Aslak zaczął się na dobre niepokoić stanem psy-
122
chicznym przyjaciela. Sam nie tknął wódki. Musiał
czuwać, skoro Mikkal nie chciał brać odpowie
dzialności za swoje czyny.
A jednak smutek nie przytępił Mikkalowi zmy
słów. Od razu zwrócił uwagę na mężczyznę siedzą
cego po przeciwnej stronie sali.
Na pierwszy rzut oka człowiek ten nie wyróż
niał się niczym szczególnym. Chudy, o rysach, na
których ostry morski klimat odcisnął swe piętno.
W średnim wieku, łysawy, z wyraźnymi brakami
w uzębieniu. Kilkudniowy zarost świadczył o tym,
że mężczyzna przybył na targ bez żony.
Ludzie bowiem tacy jak on zawsze mieli żony.
Zdradzał to sposób, w jaki wychylali kieliszki.
Jakby dawno nie mieli po temu okazji.
Jako się rzekło, nie wyróżniał się niczym szcze
gólnym. Poza jednym drobiazgiem. Nie płacił mo
netami, tylko małymi kamyczkami. Niezliczone
marzenia karmiły się ich zimnym blaskiem.
Peder z osady bawił się wyśmienicie. Mikkal nie był
jedyną osobą, która zwróciła na niego uwagę. Dwóch
mężczyzn śledziło każdy jego ruch. Byli trzeźwi.
Mikkal rozpoznał nieznajomego, który rozpyty
wał o Raiję i Reijo.
I wyciągnął taki sam wniosek z obserwacji Pede-
ra. Kruszec musiał pochodzić z tego samego źródła.
Wydawało się niepodobieństwem, by kilka róż
nych osób trafiło na złoto w tym samym czasie.
Spod przymkniętych powiek Mikkal obserwo
wał poczynania mężczyzn. Siedzący obok niego
123
mogli sądzić, że zasnął. Nawet Aslak, który dobrze
znał przyjaciela, uznał, iż Mikkal się upił.
Iver, brat Jenny, pierwszy przysiadł się do Pede
ra. Zajął miejsce tuż obok niego, ale zdawał się
wcale nie interesować sąsiadem. To Peder zagaił
rozmowę z młodzieńcem, proponując mu coś
mocniejszego.
Iver nie odmówił.
- Dzisiaj ja stawiam - zachichotał Peder, podsu
wając Iverowi bryłkę złota pod nos. - Czegoś ta
kiego w życiu nie widziałeś? - szepnął na tyle gło
śno, że usłyszeli go wszyscy.
Iver zareagował błyskawicznie. Z pobłażliwym
uśmiechem zacisnął dłoń Pedera na bryłce. Tylko
najbliżej siedzący zdążyli dostrzec blask kruszcu.
Przed porankiem zdążą o tym zapomnieć.
- Chyba za dużo wypiłeś - roześmiał się rozbra
jająco. I kopnął Pedera w goleń.
Kiedy zainteresowanie Pederem opadło, Iver
wyprowadził go na zewnątrz. Ole, jego ojciec, po
szedł w ich ślady.
Mikkal odczekał chwilę, podniósł się i ruszył do
drzwi. Zdumiony Aslak podążył za nim.
- Sądziłem, że ledwie trzymasz się na nogach -
wykrzyknął, patrząc badawczo na przyjaciela. -
Czy możesz mi powiedzieć, co się stało?
Mikkal położył palec na wargach i ruchem gło
wy wskazał kierunek. Trójka mężczyzn, która
opuściła szynk przed nimi, zatrzymała się pod ścia
ną szopy służącej za stajnię.
124
Mikkal i Aslak weszli bezszelestnie do szopy
i stanęli blisko mężczyzn, oddzieleni od nich jedy
nie ścianą z cienkich desek.
Tamci nic nie zauważyli.
Rozmawiali o zlocie.
Peder musiał właśnie uznać, że nowo poznani
kamraci powiedzieli coś niezwykle zabawnego.
- Nie, ja nie szukam takich skarbów - pokładał
się ze śmiechu. - Zawsze wierzyłem, że utrzymam
się z darów morza. Bogactwo przyszło niespodzia
nie, więc używam, póki starczy.
Z typową dla pijanych wylewnością zaczął opo
wiadać, jak sprytnie pozbył się starej kobyły. Wtrą
cał tyle niepotrzebnych szczegółów, że zarówno je
go kamraci, jak i Mikkal zaczęli się niecierpliwić.
W końcu jednak dowiedzieli się tego, czego
chcieli.
Mikkal nawet znacznie więcej, niżby sobie ży
czył.
Rozmowę z Pederem prowadził Iver. Przy pierw
szym spotkaniu z Raiją i Reijo robił wrażenie
milczka. Kiedy było trzeba, okazywał jednak nie
zwykłe talenty krasomówcze.
- Jest piękna, ma ciemne włosy - ciągnął Pedera
za słówka.
Ten nie nadążał.
- Nie, nie - odrzekł poirytowany. - Już mówi
łem. To była stara kobyła, bezzębna, z wygiętym
grzbietem. Mała kasztanka.
Iver zniecierpliwił się.
125
- Chodzi mi o kobietę. Tę, która kupiła konia.
Jest piękna i ma czarne włosy.
- A, Raija - cmoknął z uznaniem Peder. - Pięk
na, trzeba przyznać. Tylko niech mnie ręka boska
chroni przed taką babą! - I nagle nabrał podejrzeń.
- A dlaczego pytacie o Raiję?
Iver roześmiał się rozbrajająco. Nie miał miłej
powierzchowności, ale potrafił wzbudzać w lu
dziach zaufanie.
- Była razem z jasnowłosym chłopakiem. Moc
no zbudowanym, o krzywych nogach.
Peder przytaknął skwapliwie.
- Reijo, zgadza się. Nie zazdroszczę mu.
- Widzisz, tatku, znaleźliśmy ich. - Iver klepnął
ojca po plecach i zwrócił się do Pedera: - Reijo to
szwagier mojej siostry. Siostra i jej mąż pomarli...
Kłamał jak z nut.
- Szukamy ich od dawna. Reijo ma prawo do
schedy po bracie.
Mikkal aż zazgrzytał. Dawno już nie słyszał
równie naciąganej historyjki.
Peder był prostym człowiekiem, w gruncie rze
czy dość prostolinijnym i sentymentalnym. I choć
Raija nie przypadła mu do gustu, wcale źle jej nie
życzył. Spełnił więc ochoczo prośbę dwóch niezna
jomych i opisał drogę do osady.
Mikkal słuchał uważnie. Raija nie chciała się
przyznać, gdzie mieszka.
Teraz wiedział!
- Raija wybierała się na targ - dodał naiwnie Pe-
126
der. Zapadła znacząca cisza. Mikkal przełknął śli
nę. - Ale jej nie widziałem, a rozglądałem się do
brze - ciągnął. - Stało się tak, jak przewidywałem,
kiedy kobiety biorą się za męskie zajęcie. Po co jej
sklep? Co chciała zdziałać na targu? Musiała gdzieś
się zapodziać po drodze, kobiety nie powinny sa
motnie włóczyć się po płaskowyżu. Mówię wam,
tak jak powiedziałem mojej babie...
Zagłębił się w szczegóły pożegnalnej rozmowy
z żoną, ale mężczyźni z wyspy i Mikkal puścili je
mimo uszu. Mikkal zaczął słuchać, kiedy Peder
zmienił temat.
- Reijo nie znajdziecie - wyjaśnił. - Reijo popły
nął do Bergen łodzią, która należy do sklepu. Chło
pakowi pomieszało się w głowie, skoro pozwala
kobiecie zajmować się handlem. Mógłby znaleźć
szypra w osadzie i zostać. Tak to jest, kiedy baba
rządzi w domu. Pozwalać żonie robić, co jej się
żywnie podoba! To niesłychane...
Mikkal poczuł, jak zimny pot oblewa mu ciało.
Nie chciał słuchać dalej, zresztą i tak zdążył do
wiedzieć się najważniejszego.
Opuścił szopę równie bezszelestnie, jak przy
szedł. Aslak nie zrozumiał, co nakazało przyjacie
lowi odwrót, ale posłusznie podążył za nim.
Mikkal szedł bez celu. Aslak dreptał cierpliwie
u jego boku.
Stracił pół nocy na coś, czego nie pojmował. Go
tów był poświęcić drugą połowę, by się dowie
dzieć, o co chodzi.
127
Z pewnością o Raiję. Zawsze chodziło o Raiję.
Zadziwiające, że ta niewielka wzrostem kobieta
nieustannie znajdowała się w centrum wydarzeń.
Była serdeczna i dość impulsywna, ale zdawało się,
że nie wadzi nikomu. Tymczasem wokół niej za
wsze szalała burza.
Budy jarmarczne zamieniły się w niewielkie
punkciki na horyzoncie, kiedy Mikkal usiadł cięż
ko na ziemi.
- Słyszałeś, Aslak? - spytał. - Słyszałeś?
Aslak nie uronił ani słowa z rozmowy męż
czyzn, ale nie wiedział, który fragment wywołał
wzburzenie przyjaciela.
- Potępiła mnie i odtrąciła. Powiedziała, że nie
jestem wolny, że wciąż pozostaję w związku z Sig-
gą. Obecność Ingi jeszcze bardziej pogrążyła mnie
w jej oczach.
- Miała rację... - przyznał rzeczowo Aslak.
Mikkal wykrzywił twarz w grymasie. Wydawał
się bardzo zmęczony.
- Może i miała. Była taka surowa. Sprawiła, że
czuję się podle. Mam wrażenie, że zawiodłem ją
i siebie. Raija dała mi do zrozumienia, że nie powi
nienem wiązać się z nikim, tylko karmić się marze
niami o niej. Marzyć i mieć nadzieję... - Nabrał po
wietrza. - Powiedziała, że Kalle nie żyje, a ja jej
uwierzyłem. Powiedziała, że jest z Reijo. Wiem, że
Reijo darzy Raiję uczuciem. Nie jestem głupi, do
myśliłem się, iż żyją ze sobą... - Spojrzał na Aslaka.
- Ale powiedziała też, że jest wolna. Prosto w oczy.
128
I znów jej uwierzyłem, nie dopuszczałem do siebie
myśli, że może mnie okłamywać. A jednak...
Aslak zaczynał z wolna kojarzyć fakty.
Mikkal był zgorzkniały i rozczarowany.
- Kazała mi żyć w przeświadczeniu, że jest wol
na. Twierdziła, iż zamykam nam drogę do wspól
nego szczęścia. I cóż? Okazuje się, że została żoną
Reijo. I nie wspomniała o tym ani jednym słowem...
- Więc wyrównaliście rachunki. - Aslak do pew
nego stopnia rozumiał rozczarowanie Mikkala, ale
uważał, że przyjaciel przesadza. - Oboje poplątali
ście sobie życie. Po co się dręczyć? Nie lepiej pójść
własną drogą?
Obrażona mina Mikkala była jedyną odpowie
dzią na propozycję Aslaka.
- Więc przynajmniej przestańcie wierzyć, że zej
dziecie się przy następnym spotkaniu. Masz ogrom
ne oczekiwania, Mikkal. Za kolejnym razem, my
ślisz, połączymy się na dobre. W głębi ducha wiesz
jednak, że to niemożliwe. I z każdym rozstaniem
zadajecie sobie większy ból. Nie wiń losu. Sami się
niszczycie.
- Powiedz to Raiji! - mruknął Mikkal. Cóż z te
go, że Aslak ma rację?
Łatwo mówić, łatwo myśleć w ten sposób.
Znacznie trudniej żyć.
- Po co właściwie śledziłeś tę trójkę? - Aslak
chciał odwrócić myśli Mikkala od Raiji. - O co
chodzi? Nie wszystko zrozumiałem. To byli krew
ni Reijo? Reijo miał brata?
129
- Nie miał - odrzekł Mikkal. - Chodzi o złoto.
Aslak nie zdumiałby się bardziej, gdyby Mikkal
oznajmił, że Raija jest duńską księżniczką.
- Żartujesz. O złoto? Tu nie ma złota. Wielu szu
kało. Łatwiej by było pokroić je drewnianym no
żem, niż znaleźć w okolicy.
Roześmiał się. Mikkal był śmiertelnie poważny.
W Tornedalen opowiadano sobie różne legendy
o Ruiji, cudownej krainie na północy Norwegii.
Jedna z nich głosiła, że złoto w Ruiji można kroić
drewnianym nożem...
Nędza sprawiała, że fińscy emigranci łatwo da
wali wiarę niestworzonym historiom.
Prawda była inna. Aslak miał rację, wielu szuka
ło nadaremnie.
- Karl, mąż Raiji, znalazł złoto - powiedział Mik
kal. - Raija wie gdzie.
Aslak zrozumiał.
Zrozumiał niepokój przyjaciela.
- Pojechała sama? - zapytał. - A Reijo jest w Ber
gen...
Mikkal skinął głową.
- Co zamierzasz zrobić?
Aslak z mieszanymi uczuciami myślał o możli
wościach, które otwierały się przed Mikkalem.
- Są tam chyba jacyś sąsiedzi - zasugerował.
Mikkal potrząsnął przecząco głową.
- Mogę zrobić tylko jedno - stwierdził spokoj
nie. - Ruszyć na wybrzeże. Ostrzec ich. Ostrzec ją...
- Co będzie z nami? - spytał Aslak. - Co z Ailo?
130
Z Ingą? Sądzisz, że nie jesteś nam potrzebny? Że
mamy dość rąk do pracy?
Mikkal nie odwrócił spojrzenia. Już podjął de
cyzję.
- Raija bardziej mnie potrzebuje - rzekł. - Nie
mogę jej zawieść. Byłoby tak, jakbym zawiódł sa
mego siebie.
Raija była przybita. Podróż na targ skończyła się
katastrofą.
Tylko dlatego, że spotkała Mikkala!
Wiedziała, że stawia mu większe wymagania niż
sobie, ale zawsze widziała w nim wzór do naślado
wania. Jeśli nawet nie potrafiła żyć czysto i szlachet
nie, to pragnęła, by on zbliżał się do ideału. Rozcza
rowanie faktem, że miał inną, było ogromne.
Rozczarowanie...
Doprawione odrobiną zazdrości.
Nie sądziła, że jest do niej zdolna, ale z upły
wem czasu odkrywała nowe strony swojej natury.
Była zazdrosna.
Na dodatek tamta nie grzeszyła urodą.
Z niechęcią myślała o Indze. Wstrętna i poniża
jąca była świadomość, że Mikkal trzymał w ramio
nach inną kobietę. Na dodatek o takiej powierz
chowności.
Raija zawsze dbała o to, by się podobać Mikka-
lowi, choć wiedziała, że on kocha ją nie dla urody
oblicza.
Tym bardziej cierpiała, że zamienił ją na brzydulę.
131
Wobec pięknej dziewczyny pokazałaby pazury.
Wobec Ingi nie mogła.
Rozumiała, dlaczego Inga miała zaczerwienione
oczy. Dziwne, ale Mikkal musiał znaczyć dla tej
nieszczęsnej dziewczyny tyle samo co dla niej.
Porażająca świadomość.
Mikkal należał do niej.
Sigga nie stanowiła już zagrożenia, choć wiąza
ła Mikkalowi ręce aż do śmierci. Raija nigdy nie
widziała w niej prawdziwej rywalki. Mikkal nie
dbał o Siggę. Raija nie musiała się jej obawiać.
Gdyby Inga była piękna, Raija zrozumiałaby za
chowanie Mikkala. Dlatego tym razem odczuwała
niepewność.
Tamta dziewczyna musiała odznaczać się in
nymi przymiotami. Znacznie groźniejszymi niż
gładkość lica.
Byłoby lepiej, gdyby Mikkal znalazł sobie pięk
ną kochankę.
Raija poganiała konia. Nieświadomie zboczyła
z drogi, która prowadziła do osady. Jej myśli krą
żyły wokół innych spraw.
Było południe, kiedy zdała sobie sprawę, że po
dąża w złym kierunku. Rozejrzała się wokół.
Z początku myślała, że zabłądziła. Po chwili roz
poznała okolicę.
Kiedyś już jechała tą drogą. Jesienią, krajobraz
wyglądał wtedy inaczej. Przyroda płonęła barwami
ognia, po czym zszarzała, jakby zawstydzona swo
ją nagością.
132
Teraz świat wokół tryskał urodą. Zbliżało się
krótkie lato. Jeszcze jeden ciepły dzień, a przyroda
eksploduje feerią zieleni. Maleńkie pąki kwiatów
ozdobią łąki mnogością najniezwyklejszych barw.
Był czerwiec.
Raija znajdowała się niedaleko Alty.
Kolejne zrządzenie losu?
Raija nie lubiła, by ktoś decydował za nią, ale
jak tu kłócić się z losem?
Lub z własną pamięcią?
Nigdy nie wpadłaby na taki pomysł, ale teraz
wydał jej się wcale niegłupi.
Nie woziła ze sobą mapy Karla, ale studiowała ją
na tyle często, że pamiętała najdrobniejsze szczegóły.
Poznała okolicę.
Nie spodziewano się jej w osadzie przed upły
wem tygodnia.
Może uratować sklep.
Jeśli znajdzie złoto Karla.
Da sobie radę.
Sama.
9
Jak większość fantastów i marzycieli Raija lek
ceważyła trudności. Wierzyła, że wszystko pójdzie
dobrze.
Zwykle szło, choć nie zawsze było to jej zasługą.
Nie umiała układać planów. Działała impulsyw
nie. Kierowała się porywem serca, zapominając
o rozsądku i bezpieczeństwie.
Wkrótce odnalazła miejsce, gdzie stała chata,
w której schroniła się po ucieczce od wójta. Wte
dy, kiedy zamordowano szwedzkiego pastora.
Nie potrafiła jasno myśleć o tamtym zdarzeniu.
Coś łączyło ją z morderstwem. Nie przestawała
myśleć o nim, mieszała fakty z domysłami. Z prze
rażającymi domysłami...
Ole Edvard spalił chatę. Raija zeskoczyła z wo
zu i weszła pomiędzy zwęglone resztki budowli.
Tutaj spotkała Karla, którego już raz zdążyła
pochować. Tutaj w jej życiu dokonał się zwrot.
To miejsce budziło tyle wspomnień.
Skarb musi znajdować się niedaleko. Karl wę
drował przez kilka dni, ale przecież był chory i po
ruszał się na piechotę. Raija miała konia.
134
Trzeba dać zwierzęciu odetchnąć przez parę go
dzin. Potem ruszy dalej.
Raija nie czuła zmęczenia. Przyszło lato, noce
były jasne. Mogła podróżować dużo szybciej, sie
dząc na koźle i oddając się rozmyślaniom. Sił jej
nie brakowało, podekscytowanie przygodą kazało
zapomnieć o troskach.
Raija skupiła całą uwagę na złocie.
Odsunęła Mikkala w głąb świadomości i od ra
zu poczuła się lepiej.
Zdrzemnęła się na wozie. Kiedy się obudziła, tar
cza słońca stała na wschodzie.
Zjadła kawałek suszonego mięsa i popiła wodą
ze strumienia. To nad jego brzegami Karl przypo
mniał sobie swoją przeszłość.
Tyle bolesnych wspomnień wiązało się z tym miej
scem. Oby nigdy więcej nie musiała tutaj wracać!
Przyszło jej nagle do głowy, że podróż w poje
dynkę nie jest całkiem bezpieczna, zwłaszcza dla
młodej kobiety. Doświadczenia z targu nauczyły ją
ostrożności.
Odwaga zaczęła ją opuszczać, ale wpadła na
wspaniały pomysł.
Postanowiła się przebrać.
Uczyniła to z niesmakiem, wciąż prześladowało
ją wspomnienie balu kostiumowego u wójta, na
którym doznała poniżenia.
Raija była pamiętliwa.
Ole Edvard nie żył, lecz ona nie potrafiła wyba
czyć ani zapomnieć.
135
Przebrała się za mężczyznę. Nie za rybaka ani
myśliwego, w takim bowiem stroju nie zdołałaby
ukryć swojej kobiecości. Mogła jednak udać mło
dego chłopca o dziewczęcej urodzie. Liczyła na to,
że i tak nie natknie się na nikogo. Płaskowyż był
rozległy, a większość podróżnych zdążała wszak
na jarmark. Miejsce, do którego zmierzała, leżało
z dala od utartych szlaków.
Rozsądek podpowiadał jednak dziewczynie, że
tak będzie lepiej. Znalazła spodnie męża, które
przypadkiem zaplątały się pośród towarów. Raija
uznała, że to znak niebios. Reijo był mocniejszej
budowy, więc musiała urwać kawałek sukna i prze
wiązać się nim w pasie. Szerokie spodnie zwisały
nieelegancko wokół jej chłopięco szczupłych bio
der, ale nic nie mogła na to poradzić. Nogawki
skróciła, wpychając je do butów. Wyglądała dość
niezdarnie, ale nie zamierzała schodzić zbyt często
z kozła. Koń sam znajdzie drogę.
Piersi stanowiły większy problem. Mogła przy
wdziać najlepsze przebranie, ale krąglość piersi
wciąż zdradzała jej płeć.
Raija musiała poświęcić jedną z bluzek. Podarła
ją na szerokie pasy i obwiązała się nimi, zaciskając
sukno nieomal do utraty tchu. Utrudniało jej to
ruchy, ale skutecznie ukrywało kobiece wdzięki.
Na wierzch założyła zwykłą koszulę, taką którą
nosiła na co dzień. Sposób zapięcia mógł ją zdra
dzić, ale dziewczyna nie podejrzewała podróżują
cych po płaskowyżu o zbytnią przenikliwość.
136
Włosy upięła w kok i ukryła pod kapeluszem
z szerokim rondem, który naciągnęła na czoło, tak
że twarz pozostawała w cieniu. Zanim ruszyła
w drogę, przejrzała się w strumieniu. Rwąca woda
zniekształcała odbicie, ale Raija uznała, że efekt
jest zadowalający.
Przynajmniej w niczym nie przypominała siebie.
Mogła teraz rozpocząć poszukiwania. Wkrót
ce musiała uznać, że porwała się z motyką na
słońce.
Jej optymizm stopniał jak wiosenny śnieg.
Pamiętała dobrze mapę, którą Kalle wyrył po
wewnętrznej stronie skórzanego worka, ale prze-
patrując okolicę stwierdziła, że nie zaznaczył na
rysunku zbyt wielu charakterystycznych elemen
tów. Nie mogła też pominąć faktu, że Kalle odtwo
rzył mapę z pamięci i że wtedy była jesień. Pory
roku odmieniały okolicę nie do poznania.
Upływały godziny, słońce zatoczyło łuk i skła
niało się ku zachodowi.
Raija zatrzymywała się raz po raz na popas, by
dać odpocząć zwierzęciu. Jej los zależał od konia.
Droga do osady była daleka, a przecież musiała
wrócić do domu o tym samym czasie, co inni lu
dzie powracający z jarmarku.
Zapadła noc, lecz Raija wciąż popędzała konia.
Zwierzę okazało się nadzwyczaj dzielne. Dziew
czyna nie zaznała snu przez całą dobę, lecz nie od
czuwała zmęczenia. Wręcz przeciwnie, przenikało
ją podniecenie. Kiedyś śmiała się z chłopięcych ro-
137
jeń Karla i Reijo, uważała, że tracą czas na pogoni
za mirażami.
Nazywała ich marzycielami.
Trzeba było dziecięcej naiwności, by uwierzyć
w opowieści o złocie w Ruiji. Kalle nie był marzy
cielem, ale zachował w sobie tęsknotę za cennym
kruszcem. Nawet wtedy, gdy utracił pamięć o prze
szłości, zachował w sobie ten sen.
I znalazł miejsce, gdzie zaczyna się tęcza.
Wtedy Raija nie potrafiła ich zrozumieć. Nigdy
nie marzyła o bogactwie.
Teraz pojęła.
Teraz każdym skrawkiem ciała czuła narastają
ce napięcie.
Nie na myśl o dostatku. Tak, chciała zatrzymać
sklep. On nadawał sens jej życiu, tak jak dzieci, ro
dzina, tęsknota za Mikkalem.
Przede wszystkim jednak pragnęła zapewnić
przyszłość swoim najbliższym. Sama dość się wy
cierpiała za młodu.
Musiała zmagać się z przeciwnościami losu, by
wała samotna, straszliwie samotna. Przez tę samot
ność, biedę, fińskie pochodzenie zdana była na ła
skę i niełaskę innych ludzi.
Ojciec Raiji musiał ją odesłać, bo cierpiał niedo
statek.
Musiał ją sprzedać...
To była bolesna myśl, ale jakże prawdziwa.
Raija pragnęła lepszej przyszłości dla swego po
tomstwa. Osada rybacka nie była może najlepszym
138
miejscem na tej ziemi, ale Maja, Knut i Elise zbyt
wiele dni spędzili w drodze.
Przeżyli więcej niż większość dzieci w ich wieku.
I widzieli zdarzenia, których oczy dziecka nie
powinny oglądać.
Marzyła, by zapewnić im bezpieczeństwo. Ubo
gie dzieci mogły czuć się bezpieczne. Jakże łatwiej
jednak o pewność jutra, jeśli ma się nabity trzos.
Skarb Karla mógł zmienić wszystko.
Skarb Karla oznaczał spokojną przyszłość dzieci.
Z tego właśnie powodu Raija czuła gorączkę złota.
Dlatego też zrozumiała wreszcie siłę chłopię
cych marzeń Karla i Reijo.
Tyle można ofiarować tym, których darzy się
miłością. Można dać im cały świat.
Pamiętała słowa z odległej przeszłości.
Słyszała słaby głos starej kobiety, czuła zapach
skóry i dymu.
Elle wyrzekła do niej te słowa, kiedy Raija była
dzieckiem.
„Widzę zimne światło, Raiju..."
Raija trzymała w dłoni bryłki kruszcu. Poznała
ich ciężar i blask.
Złoto błyszczało zimnym światłem...
Mijała niezliczone strumyki, niektóre na tyle
rwące, że przy odrobinie przesady można było
uznać je za rzeki.
Kalle wspominał o jakiejś rzece.
Co miał na myśli?
Raczej pod wpływem nagłego impulsu niż prze-
139
myślanej decyzji Raija skierowała wóz wzdłuż brze
gu jednego ze strumieni. Był odrobinę szerszy niż po
zostałe.
Kiedy dotarła do uskoku, uznała, że popełniła błąd.
Rzeczka opadała kaskadą. Żeby znaleźć się znów u jej
brzegów, Raija musiała nadłożyć drogi i dotrzeć do
podstawy wzgórza.
Tak też uczyniła, choć objazd zajął parę godzin.
Uznała, że podnóże góry świetnie nada się na wypo
czynek. Potrzebowała chwili wytchnienia, musiała
dać odpocząć strudzonemu zwierzęciu. Oporządze
nie konia sprawiło jej przyjemność, był jedyną żywą
istotą na tym odludziu. Tylko do niego mogła teraz
przemawiać.
Miejsce było przepiękne. Raija postanowiła rozło
żyć się na spoczynek pod skałą, ale drogę zagrodziły
jej głazy wysokości człowieka.
Między głazami nie dostrzegła żadnej ścieżki. Po
rastały je krzewy wierzby. W pęknięciach na stro
mej skale gromadziły się grudy ziemi, której czepia
ły się korzenie wierzbiny i czerwonego wrzosu.
Przyroda północy nie jest bogata, ale zachwyca głę
bią kontrastów.
Mimo tych plam zieleni i czerwieni ciemna gładź
zbocza działała na Raiję odpychająco. Góry nigdy jej
nie pociągały. Wychowała się na otwartych przestrze
niach. W Tornedalen nic nie przesłaniało nieba.
W górach Raija odczuwała instynktowny lęk, nad
brzegiem rzeki oddychała swobodniej. Rzeki przycią
gały ją z magiczną mocą, były wiecznymi wędrowca-
140
mi jak i ona, życiodajną wstęgą łączyły ludzi i miej
sca. Raija zawsze mieszkała nad brzegiem rzeki.
Nie mogła oderwać wzroku od wodospadu, któ
ry spienioną kaskadą opadał z urwiska, pełen nie
zwykłej siły i energii.
I nagle zrodziła się w niej pewna myśl. Z począt
ku wątła, potem coraz mocniejsza.
Z namysłem przyglądała się wodospadowi, któ
ry miała po lewej ręce.
Zbocze...
Sądziła, że jest wyższe, bardziej strome.
Może dlatego, że bała się gór, i w wyobraźni
zbocze urosło do niebotycznych rozmiarów.
Położenie skały, wodospadu i wijącej się rzeki
odpowiadało z grubsza znakom na mapie Karla.
Nieprawdopodobne.
A jednak. Im dokładniej przyglądała się okolicy,
tym większej nabierała pewności.
Cały czas zdążała we właściwym kierunku, in
stynktownie obrała właściwą drogę.
Kalle tu był.
Mimo ogromu płaskowyżu dotarła do miejsca,
które Kalle oznaczył na mapie.
Nie do wiary.
A jednak. W głębi duszy Raija wiedziała, że tym
razem się nie myli.
Kalle był tu przed nią.
Tutaj znalazł złoto.
Skarb.
Jak szalona rzuciła się w nurt rzeki. Zimna wo-
141
da natychmiast przeniknęła przez ubranie, ale Ra-
ija nie zwracała na to uwagi.
Nie miała czasu.
Gdzieś tu leży skarb.
Złoto Karla.
Jej złoto.
Mikkal nie dał się przekonać Aslakowi. Gotów
był poświęcić wszystko, by móc ruszyć na wybrze
że w poszukiwaniu Raiji.
Inga też próbowała przemówić mu do rozsądku,
choć sporo ją to kosztowało. Niełatwo obnażać
uczucia wobec kogoś, komu to obojętne.
Spróbowała.
Na prośbę Aslaka.
Szczerze mówiąc, i tak by spróbowała.
Nisko upadła.
Mikkal był nieubłagany.
- Wiem, że źle cię traktuję, Ingo - powiedział. -
Podróż na jarmark przybrała nieoczekiwany obrót
- dodał z ponurym wzrokiem. - Możesz mi wie
rzyć lub nie, ale nie spodziewałem się spotkać tu
taj Raiji. Po prostu stało się...
- Dobrze ci z nią? - spytała poważnie.
Odwrócił spojrzenie.
- Nie jest mi dobrze bez niej - odrzekł wymija
jąco, lecz zgodnie z prawdą. - Muszę jechać, nie
mam wyboru. Nic i nikt mnie nie powstrzyma.
Inga westchnęła zrezygnowana.
- Rozumiem...
142
- Nie sądzę - wyszeptał Mikkal. - Mam nadzie
ję, że nigdy tak nie pokochasz. Taka miłość to nie
bo i piekło...
Inga milczała.
- Zaopiekuj się Ailo! - poprosił.
Inga skinęła głową, ale Mikkal już tego nie za
uważył. Ruszył w drogę.
Do Raiji.
Zawsze do Raiji.
40
Czterdzieści lat przed tymi wydarzeniami, kolo
roku 1690, Petter Dass, pastor i poeta z Alstahaug,
spisał pamiętne strofy o kupieckich łodziach i ry
backich spotkaniach w Bergen. Podawał w nich, że
żeglarze z północy wyznaczali trzy daty w roku,
kiedy to przypływali do tego wielkiego miasta, by
sprzedać towary: trzeciego maja na święto Krzyża,
w czerwcu na świętego Jana i dwudziestego szóste
go lipca na świętego Olafa.
Reijo i jego ludzie zmierzali na spotkanie świę
tojańskie, choć zwloką na początku wyprawy ła
two mogła spowodować, że nie uda im się dotrzeć
na miejsce przed trzecim terminem.
W pierwszych dniach wiatr im nie sprzyjał.
Na północ od wyspy Skjerv dogonili pięć łodzi
i, jak to było w zwyczaju, przyłączyli się do nich.
Wspólna żegluga miała dużo zalet. Razem sta
wano na kotwicy, poznawano się nawzajem, wy
mieniano wieści i uwagi o pogodzie. W gromadzie
łatwiej było uniknąć niebezpieczeństw, które czy
hały na żeglarzy.
Przybrzeżne wody Norwegii bywały kapryśne,
Reijo zdawał sobie z tego sprawę. W swojej pierw-
144
szej podróży na południe, na dodatek w roli szy
pra, musiał słuchać rad doświadczonych rybaków.
Ci z Senji, stare morskie wygi, opowiadali z po
nurymi minami o sześciu łodziach, które parę lat
wstecz wypłynęły na letnie spotkanie i przed po
czątkiem grudnia nie zdołały wrócić do domu. Re-
ijo zrozumiał ukryty przytyk, rejs do Bergen to nie
zadanie dla gołowąsów.
Podróż zajęła im cztery tygodnie. Trochę dłużej
niż zazwyczaj, ale po drodze napotykali okresy
flauty. Dopiero w okolicach przylądka Stad powiał
północny wiatr i pędził łodzie wzdłuż wybrzeża
Vestlandet.
Reijo ujrzał fiordy wcinające się w głąb lądu
i grzbiety gór dumnie wyrastające z Morza Północ
nego.
Przyroda objawiała tu swą potęgę, surowość i du
mę.
Krajobraz przypominał Reijo północ Norwegii.
Oddalał się od domu, ale wcale nie czuł się obco.
Od każdej osady, którą mijali po drodze, odbijała
kolejna ciężka łódź i dołączała do pozostałych.
Dopłynęli do kupieckiego miasta ogromną flo
tyllą. Była połowa lipca, kiedy siedemdziesiąt nie
omal łodzi wpłynęło do zatoki Vagen i przybiło do
nabrzeża zwanego Bryggen. Rybacy z północnej
Norwegii przybywali, by sprzedać towary i zapew
nić środki utrzymania dla swoich wiosek i osad.
Bez zbędnych ceregieli rozpoczęli wyładunek.
Pobyt w Bergen stanowił atrakcję samą w sobie,
145
ale czasu nie wolno było marnować. Przybywali tu
przede wszystkim po to, by zdobyć żywność dla
bliskich. W stronach rodzinnych rozpoczął się czas
żniw i liczyła się każda para rąk do pracy. I choć
miasto kusiło, rybacy czuli na sobie brzemię odpo
wiedzialności.
Czekała ich droga powrotna, w której nie mogli
liczyć wyłącznie na sprzyjające wiatry. Czekał ich
wysiłek i trud, zanim staną na progu domostw
i chełpliwie opowiadać będą o przygodach.
Przez trzy dni opróżniali łodzie. To był dobry
rok, wieźli obfitość towarów.
Reijo zrobił przegląd ładowni. Nie zamierzał dać
się oszukać pierwszemu lepszemu kupcowi z Bergen,
który sądził, że wystarczy upić naiwnego, niepi
śmiennego rybaka z północy, by ten przystał na każ
dą cenę. Reijo wiedział, co wiezie: prawie trzy i pół
tony sztokfisza, dwieście kilogramów klipfisza, prze
szło pół tony wątłusza i szesnaście beczek tranu.
Jeśli ktoś będzie próbował zakwestionować wa
gę, dowie się, że nie ma do czynienia z byle głup
kiem z prowincji.
Kupcy zjawili się, zanim dokończono wyładunku.
Byli to doświadczeni ludzie, znawcy rynku. Rów
nie dobrze jak przybysze z północy orientowali się
w wysokości połowów i plonów. Starannie przygo
towywali się na spotkanie z rybakami. Pierwsza lu
stracja przybyłych łodzi pozwalała im oszacować ja
kość ładunku.
Kupcy wspólnie ustalali cenę własnych towarów
146
i decydowali, ile gotowi są zapłacić za rybę przy
wiezioną z północy. Odstępstw od cen nie było,
chyba że wobec zadłużonego rybaka, któremu
zwykle składano gorszą ofertę. Dłużnik musiał
spłacić wierzyciela i zwykle nie miał innego wyj
ścia, jak zadowolić się mniejszym zarobkiem. Kup
cy rozkładali bezradnie ręce, twierdząc, że nie spła
cona należność naraża ich na straty.
Rybacy z północy niewiele mogli na to poradzić.
Musieli sprzedać towary, byli uzależnieni od kre
dytu bergeńskich kupców.
Reijo nie miał długów, mógł więc wybrać tego,
kto zaoferuje najwyższą cenę.
Zdawało mu się, że ma silną pozycję przetargową.
Zdawało mu się tak do chwili, kiedy postawił
stopę na nabrzeżu Bryggen i od razu znalazł się
w tłumie perorujących kupców. Nie docenił ich
daru przekonywania i talentów krasomówczych.
Prześcigali się w uprzejmościach, wyrzucali
z siebie potoki słów w dialekcie, którego Reijo po
części w ogóle nie rozumiał. Opuściła go otucha
i dał się bezwolnie wciągnąć w wir wydarzeń.
Ten, który zaklinał się, że nie padnie ofiarą na
ciągaczy, wpadł wprost w pułapkę. Reijo zauwa
żył, że kupcy zdają się nie rozumieć jego fińskiego
akcentu, i w zdenerwowaniu zaczął gubić norwe
skie frazy. W końcu zamilkł na dobre.
I bez oporu dał się przekonać pewnemu sprytne
mu handlarzowi, który nie zapomniał języka w gę
bie i miał silny argument w postaci flaszki gorzałki.
147
Reijo nie odmówił poczęstunku. Nie uważał, by
łyk gorzałki obligował go do czegokolwiek. Miał też
nadzieję, że alkohol przywróci mu jasność myślenia.
Ułożył
sobie przemowę, ale swada kupca zbiła
go z pantałyku.
Reijo poczuł się głupio i bezradnie, podejrzewał
zresztą, że w oczach kupca uchodzi właśnie za bez
radnego głupca. Po pierwszym kielichu przyszedł
następny, i jeszcze jeden...
Rozwiązał mu się język, ale gdzieś zapodziała kla
rowność myśli. Kupiec, który z początku odgrywał
rolę bratniej duszy, przybrał nagle rzeczowy ton.
Kupiec wypił tyle, ile trzeba. Dość, by dotrzymać
towarzystwa prostakowi z północy. Dość, by zacho
wać trzeźwy osąd sytuacji.
Trzy i pół tony sztokfisza straciło cudownie na
wadze jakieś dwieście kilogramów.
Dwieście kilo klipfisza stopniało o czterdzieści
kilogramów.
Reijo mógł przysiąc, że ma w ładowni przeszło
pół tony wątłusza, ale waga kupca nie wskazała
więcej niż czterysta pięćdziesiąt kilogramów.
Liczba beczek tranu zgadzała się z jego rachun
kami.
Reijo nie protestował. Kupiec wyglądał uczci
wie, z pewnością nie parał się oszustwem. Miejskie
wagi muszą być dokładniejsze niż te, którymi dys
ponowali w osadzie.
W mieście znali się na wszystkim. Przybysz
z prowincji nie powinien pouczać oświeconego,
148
mądrego człowieka, jak prowadzić interesy. I jesz
cze podejrzewać o oszustwo.
Reijo nie mrugnął więc, choć obliczenia kupca
nie zgadzały się z jego własnymi. Kupiec dostrzegł
to i ostrożnie zaproponował cenę.
Reijo znów nie zaprotestował, choć cena znacz
nie odbiegała od średniej.
Kupiec poczuł się na pewnym gruncie, więc kiedy
wyliczał łączną sumę, rozmyślnie pomylił się tu i ów
dzie na swoją korzyść. Po czym doliczył odrobinę do
cen towarów, które Reijo zabierał na północ.
Oszukiwał z szerokim uśmiechem na twarzy.
Reijo przyjmował słowa handlarza za dobrą mo
netę. Rzeczywistość przerastała go, zapierała dech
w piersiach. W tym wielkim, nieznanym świecie
nie znaczył nic. Mógł tylko potakiwać i zgadzać się
na wszystko, by mieć to już za sobą.
Zakupione towary odwieziono na łódź Reijo.
Dwanaście beczek jęczmienia, dwanaście żyta. Kil
ka beczek duńskiego słodu. Pięć beczek mąki żyt
niej, trzy mąki jęczmiennej. Fasola, zwykła gorzał
ka, wino, trochę francuskiej wódki. No i towary
z list zleceniodawców.
Reijo miał już wszystko, choć zapłacił więcej, niż
się spodziewał. Teraz musiał pomyśleć o prezencie
dla Raiji. Co kupić, nie wiedział. Tyle tylko, że ma
rzył o czymś odmiennym od zwykłych podarków,
które rybacy zawozili swoim wybrankom.
O czymś pięknym, co by przyćmiło broszkę
Mikkala i bransoletę Aleksieja.
149
Raija musi wreszcie zrozumieć siłę jego uczucia.
Nie mniejszą niż miłość tych wszystkich mężczyzn,
którzy krążyli wokół niej jak ćmy wokół świecy.
Być może nudził ją, bo ciągle stał u jej boku.
Reijo zamierzał przewyższyć rywali szczodro
ścią. Szukał czegoś niezwykłego. Wyrafinowanego.
Nie znał wcześniej tego słowa, ale brzmiało do
stojnie. Kupiec użył go w rozmowie, a Reijo zapa
miętał.
Powtarzał je wielokrotnie. Nie wiedział, skąd
pochodzi, ale uznał je za niezwykle piękne.
Miał zamiar powtórzyć je Raiji. Żeby wiedziała,
że bywał w wielkim świecie.
Kupi jej coś wyrafinowanego.
Najpierw jednak ruszy na miasto, by uczcić
transakcję.
Załoga Reijo zamierzała spędzić parę dni w Ber
gen, by mieć co opowiadać po powrocie. Nie wy
padało wracać, nie poznawszy miejskich nowinek.
W pierwszy wieczór rybacy z osady nie dowie
dzieli się wiele. To znaczy nabyta wiedza nie zyska
łaby uznania w oczach ich współziomków. Zapo
znali się bowiem z działaniem francuskiej wódki.
Efekt nie był, rzecz jasna, odmienny od tego,
który powodowała rodzima gorzałka, ale któż
mógł to wiedzieć, jeśli nie spróbował wprzód zło
cistego napitku.
Reijo wzniósł kilka toastów podczas targu, ko
lejnych kilka, by przybić cenę. Poza tym był szy
prem i nie mógł odmówić załodze.
150
Zapomniał, że źle znosi alkohol. Że od dawna
nie miał mocnego trunku w ustach.
Z tego wieczora i nocy niewiele zapamiętał.
Upił się do nieprzytomności.
Wyrzucono go z szynku przy wtórze urągli
wych śmiechów miejscowych opilców.
Pamiętał to zdarzenie jak przez mgłę.
I jeszcze to, że bez przerwy w coś wpadał. Zda
wało mu się, iż błądzi między nadmorskimi skała
mi, usiłując uciec przed falą przypływu.
Przewracał się wiele razy.
Zetknięcie z bergeńskim brukiem było brutalne.
Reijo zabłądził w wąskich uliczkach, w pijanym wi
dzie krążył po wielokroć tymi samymi zaułkami.
Z otwartym sercem przybył do tego kupieckie
go miasta, a ono go oszukało.
Rybacy z północy stanowili łatwy łup.
Bywalcy szynku z miejsca zwrócili na niego
uwagę. Był najbardziej pijany, miał najwięcej pie
niędzy.
Nie zdążył przepić wszystkiego, zanim go wy
rzucono.
Kilku opryszków postanowiło uwolnić Reijo od
nadmiaru gotówki.
Dowcipkując i rechocząc, śledzili jego pijacki
marsz przez miasto.
Będą mieli co opowiadać kamratom.
Rybacy z północy stanowili wdzięczny obiekt
do żartów, zwłaszcza te trzy razy do roku, kiedy
licznie zjeżdżali do miasta.
151
W końcu zdecydowali się zaatakować. Ktoś
mógł zobaczyć pijanego i mu pomóc. Lub, co gor
sza, zwietrzyć okazję i ich uprzedzić.
Dopadli Reijo w wąskiej opustoszałej uliczce,
wysłali do krainy snu i opróżnili kieszenie z wszyst
kiego, co miało jakąś wartość.
Potem zostawili na bruku.
Trwało to raptem parę minut. Napastnicy byli
przekonani, że nikt ich nie widział.
Chodziło wszak o jakiegoś prostaczka z półno
cy. Komu miałoby na nim zależeć?
Na szczęście dla Reijo komuś zależało. Ktoś był
świadkiem napadu.
Obudził się zbity i obolały. Leżał w łóżku, pa
trzyły nań najbardziej niebieskie oczy, jakie kiedy
kolwiek widział.
Reijo sądził, że obudził się w niebie.
Powiedział to właścicielce błękitnych oczu.
- Mylisz się - odrzekła miękko. - Wciąż przeby
wasz w Bergen. A ja jestem przeciwieństwem anioła.
Reijo zapadł ponownie w miłosierną ciemność.
11
Reijo budził się wiele razy, zatracił rachubę dni.
Za każdym razem widział nad sobą błękitne
oczy i uspokajał się.
Po czym znów zapadał w głęboki sen, w czarną
otchłań, która zdawała się być błogosławieństwem.
Minęła wieczność, kiedy w końcu zebrał dość
sił, by usiąść. Spróbował nawet wstać, ale nogi od
mówiły mu posłuszeństwa.
- Co się stało? - spytał.
Rozejrzał się wokół. Znajdował się w ciasnym
pokoiku o ścianach z cegły. Poza łóżkiem był tam
jeszcze piec, stół i lawa. Okienko pod sufitem
świadczyło o tym, że pokoik mieścił się w piwnicy.
Pokój, pogrążony w mroku, rozświetlany byl
tylko nikłym światłem lampy.
Dziewczyna o błękitnych oczach wyłoniła się
z cienia.
W jej oczach można było utonąć. Reszta z ła
twością doprowadziłaby każdego mężczyznę do
szaleństwa.
Oprócz Raiji nie widział nigdy równie pięknej
istoty. Gdyby postawić je obok siebie, nie wiedział
by, którą wybrać.
153
Była pierwszą kobietą, która wytrzymałaby po
równanie z Raiją.
Miała dość szeroką twarz o mocno zarysowa
nych kościach policzkowych. Zmysłowe usta, ja
kich dotąd nie widział. Pełne, miękkie wargi roz
chylały się nieco, odsłaniając czubek języka.
Nos wąski o szlachetnym królewskim kształcie.
Nozdrza dziewczyny drżały lekko, kiedy podeszła
do łóżka.
Nad przecudnymi oczyma brwi układały się
w proste i szerokie kreski o odcień ciemniejsze od
włosów barwy złota.
Reijo dotykał już jedwabistych włosów. Czarne
loki Raiji zdawały mu się najpiękniejszym dziełem
natury na kobiecej głowie.
Włosy tej dziewczyny układały się w miękkie
sploty wokół twarzy i opadały faliście aż do pasa.
Grube sploty tak błyszczące, jakby utkane były
ze złota.
Reijo zaniemówił. Słowa wydały mu się niepo
trzebne, skoro mógł pochłaniać ją wzrokiem.
Poruszała się lekko, kołysząc biodrami. Miała
kusząco zaokrąglone piersi i wąską talię.
- Chorowałeś - powiedziała tym samym słod
kim głosem, który działał na Reijo tak uspokajają
co, kiedy on sam krążył między czarną otchłanią
a świadomością. - Pobito cię przed moim domem.
Zabrałam cię do środka. Musiałeś być pijany i bar
dzo zmęczony. Inaczej obudziłbyś się wcześniej.
- Wcześniej? - Reijo usiłował wstać. Bez powo-
154
dzenia. Zakręciło mu się w głowie. - Jak długo tu
leżę? - spytał, pełen niedobrych przeczuć.
- Cztery doby - odrzekła z uśmiechem.
Oślepiony urodą dziewczyny zareagował z opóź
nieniem.
- Cztery doby? - krzyknął niedowierzająco.
Pochyliła lekko głowę. Jak Madonna.
- Nie mogę tu zostać - jęknął bezsilnie. - Nie
mogę tu dłużej zostać. Moja łódź czeka w zatoce.
Muszę płynąć do Finnmarku. Muszę wstać!
Zareagowała z nieziemskim spokojem.
- Musisz odpocząć - powiedziała z naciskiem.
Nie uniosła się, ale jej głos zabrzmiał władczo. -
Wszystkie łodzie handlowe dawno już odpłynęły.
Reijo nie uwierzył. Zebrał siły, opuścił nogi po
za skraj łóżka i usiadł.
- Moja została - oświadczył stanowczo. - Nie
mogli odpłynąć beze mnie. Jestem szyprem, łódź
należy do mnie. Nie mogli mnie zostawić, do
diabła!
Wzruszyła ramionami, obserwując jego heroicz
ne wysiłki. Reijo usiłował stanąć na nogi. Dziew
czyna nie ruszyła się z miejsca, by mu pomóc.
Reijo opadł bezsilnie na posłanie. Nie miał sił
się podnieść. Świat tańczył mu przed oczyma. Wy
dawało mu się, że znalazł się na rozszalałym mo
rzu w środku burzy.
Z burzą dałby sobie radę, słabości nie potrafił
opanować.
- Muszę przekazać wiadomość załodze - wy-
155
szeptał po chwili. - Przyjdą po mnie. Trzeba wra
cać do domu.
Nie odezwała się.
Reijo wpadł w złość. Wyrażał się chyba dość jasno.
Miał ją błagać?
- Mój statek nazywa się „Maja Elise". Załoga cze
ka na mnie. Jeden z nich ma na imię Nils. Nie od
płynie beze mnie. Musisz przekazać mu wiadomość!
Odstawiła lampę.
- To nie takie proste.
Reijo popadł w zwątpienie.
- Przecież trafisz na nabrzeże - westchnął. - Mu
szę wracać do domu, nie pojmujesz? Zapłacę za
przysługę...
Pogrzebał w kieszeniach, ale nic nie znalazł.
- Przecież nie pobili cię dla przyjemności -
stwierdziła sucho. - Zabrali wszystko, co miałeś.
Reijo westchnął ponownie.
- Mam więcej na łodzi - nalegał. - Zapłacę.
Uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Nie chodzi mi o zapłatę - powiedziała mięk
ko. - To dla mnie zbyt niebezpieczne.
Reijo zdumiał się.
- Całe miasto mnie szuka - dodała. - Jestem
groźnym przestępcą.
Reijo roześmiał się serdecznie, dziewczyna była
poważna.
- Nazywają mnie czarownicą.
- A jesteś nią? - zapytał z głupia frant.
Wreszcie się uśmiechnęła.
156
- Wyglądam na czarownicę?
Potrząsnął przecząco głową.
- Choć - dodał żartobliwie - nie wiem, jak wy
glądają wiedźmy. Nie ma ich tam, skąd pochodzę.
Nie odpowiedziała.
- A co zrobiłaś? - spytał. Nie mógł uwierzyć, że
ktoś obdarzył tę piękność przeklętym mianem.
- Obraziłam księdza - wyjaśniła. - Poza tym je
stem cierniem w oku pewnej szlachetnie urodzo
nej damy. Znam się też na ziołach, a to nie w smak
miejscowym cyrulikom. No i jestem kobietą...
Reijo zadrżał.
- To wystarczy, by nazywać cię czarownicą?
- Wystarczy.
- Co zrobią, jak cię znajdą?
Usiadła na skraju łóżka.
- Chyba rzeczywiście nie spotkałeś dotąd żadnej
wiedźmy, skoro nie znasz odpowiedzi na to pyta
nie - rzekła z uśmiechem. - Rzecz jasna, wtrącą
mnie do lochu, potem skażą i spalą na stosie.
Reijo nie uwierzył.
- Nie przystoi palić ludzi! - wykrzyknął.
Dziewczyna o złotych włosach milczała.
Reijo zamyślił się. Jego kłopoty zeszły nagle na
drugi plan. Wprawdzie nie wiedział, jak wrócić do
domu, ale lepsze to niż perspektywa spłonięcia na
stosie.
- Jak się nazywasz? - spytał nagle i roześmiał się
zakłopotany. - Zajmujesz się mną od kilku dni, ura
towałaś mi życie, a ja nawet nie znam twego imienia.
157
- Imię nic nie znaczy - odrzekła wymijająco. -
Lepiej, żebyś go nie znał.
Reijo zrozumiał powagę sytuacji.
Była prześladowaną kobietą.
Zwali ją czarownicą.
Traktowała to serio.
Mógłby wpaść w tarapaty, gdyby wiedział za dużo.
- Chyba się nic nie stanie, jeśli poznasz moje imię?
- spytał z nerwowym uśmiechem.
Po czym opowiedział jej całą historię, gadaniem
usiłując zagłuszyć niepokój.
Nie mogli tak go zostawić.
Nils by tego nie zrobił.
Słuchała go z roztargnieniem. Dla niej opowieść
Reijo brzmiała jak baśń.
- Mógłbym zabrać cię ze sobą.
Reijo ożywił się. Chwycił dłonie dziewczyny
i ścisnął z pasją.
- Mógłbym zabrać cię do Finnmarku. Tam nikt
nie nazwałby cię czarownicą.
Spojrzała nań z powątpiewaniem. Dłonie miała
wąskie, skórę chłodną. Wyzwoliła się z uścisku
i odsunęła od Reijo.
- Twoja opowieść była ciekawa - powiedziała
z ociąganiem po dłuższej chwili milczenia - ale nie
mogę jechać z tobą. To moje miasto, mieszkam
w nim od urodzenia... - Roześmiała się nerwowo.
- Przywiązuję się do miejsca...
- Chyba lepszy Finnmark niż pewna śmierć!
- Do wszystkiego można się przyzwyczaić...
158
Podwinęła nogi pod siebie i usiadła w przeciwle
głym kącie łóżka. Przechyliła głowę w zamyśleniu.
Reijo oparł się o wezgłowie. Nie mógł oderwać
oczu od dziewczyny. Miała na sobie prosty strój,
zwykłą spódnicę z samodziału i bluzkę pod kami
zelką zrobioną z dwóch włóczek o różnych odcie
niach szarości. Raija nie umiała robić na drutach,
przemknęło mu przez głowę. Nie cierpiała robótek.
- Boję się - szepnęła, nie patrząc na Reijo. Utkwi
ła wzrok w powale. - Nikomu nie ufam...
Wtedy dopiero spojrzała na Reijo. Nie zdawała
sobie sprawy, jak działa na niego błękit jej oczu.
- Gdyby cię nie pobito, gdybyś nie był tak bez
radny, nie siedziałbyś tu teraz.
Reijo zapomniał o „Mai Elise". Zapomniał o do
mu. Ta oszałamiająco piękna kobieta nie była
wiedźmą, ale miała czarowny dar uwodzenia. Nie
zdawała sobie sprawy z jego mocy.
Reijo znalazł się pod działaniem tego czaru. Nie
miał nic przeciwko temu.
- Nie potrafię przyglądać się bezczynnie, jak
ktoś cierpi... - dodała.
Był dla niej istotą egzotyczną. Ekscytującą, choć
niebezpieczną. Kuszącą.
- Moje szczęście - ucieszył się Reijo. - Gardło
miał ściśnięte, ciało ociężałe. - Jak długo tu miesz
kasz? Od dawna cię szukają?
Uśmiechnęła się, w obu policzkach pojawiły się
zabawne doleczki.
- Pytasz, czy od dawna jestem wiedźmą? - wy-
159
krzywiła twarz w grymasie. - Pół roku. Pewna da
ma wyrzuciła mnie wtedy na ulicę. Nie pytaj dla
czego. Mam powody, by milczeć. Tak będzie lepiej
dla ciebie.
Odrzuciła włosy z czoła.
Zdawała sobie sprawę ze swej urody?
- Często zmieniałam mieszkanie. Dobrze znam
to miasto, Rei jo. Dziwne imię, jak tytuł pieśni.
- Nikt mi tego wcześniej nie mówił - stwierdził
zakłopotany. - To całkiem normalne imię.
- Moje życie jest niezwykle... - szukała właściwe
go słowa - ...pobudzające.
Wzrok Reijo kazał jej wyjaśnić bliżej, co przez
to rozumie.
- Śmierć może przyjść w każdej chwili. Muszę
więc żyć pełnią życia. Nie mogę zmarnować ani
minuty. Każda może być ostatnią na wolności...
Reijo zadrżał.
Taka perspektywa nie wydała mu się „pobudza
jąca". Raczej śmiertelnie przerażająca.
- Oczywiście, że się boję.
Musiała czytać w jego myślach, bo przecież nie
zadał żadnego pytania.
Nie wyglądała na przestraszoną.
Wręcz przeciwnie, panowała nad sobą.
Reijo wyzierał strach z oczu, choć groził mu je
dynie dłuższy pobyt w tym mieście.
- Zrobiłabym to dla ciebie - powiedziała. - Po
szłabym na Bryggen do twojego przyjaciela, ale się
boję. Jeszcze nie jestem gotowa...
160
Jej policzki zaróżowiły się w ciemnym świetle
lampy. Reijo sądził, że wzrok go zwodzi, ale tak
było naprawdę. Dziewczyna zaczerwieniła się
i spuściła powieki.
- Niedawno chciałam zrezygnować, miałam
dość tego flirtu ze śmiercią. O mały włos nie od
dałam się w ich ręce.
- Po co? - Reijo nie mógł zrozumieć. - Nie je
steś wiedźmą! Oni się mylą. Nie możesz dać się za
bić przez czyjąś tragiczną pomyłkę.
Wzruszyła ramionami.
- Uważają, że mają rację. Nie jestem w stanie
ich przekonać. Już wydali wyrok. Dla niektórych
ludzi stanowię zagrożenie. Dlatego nazywają mnie
czarownicą
- Nie pozwól im! - Reijo mówił z pasją w głosie. -
Nie pozwól się pokonać. Nie pomagaj im w zbrodni!
- Nie uczynię tego. Jeszcze przez jakiś czas...
W głosie dziewczyny pojawiła się nowa nuta.
- Muszę wykorzystać wszystkie szanse, które
zsyła mi los - wyznała szczerze.
Reijo zaniemówił.
- To i ciebie dotyczy, Reijo.
Pożerała go wzrokiem.
- Czułam pociąg do ciebie od chwili, kiedy cię
znalazłam, a przecież nie gustuję w pijakach. Masz
coś w sobie, Reijo. Pielęgnowałam cię też z ego
istycznych pobudek.
Przerwała. Reijo wstrzymał oddech.
- Pragnę cię.
161
Tylko Raija zdobyła się na podobną bezpośred
niość. Ta dziewczyna przypominała chwilami Ra-
iję, choć przecież tak bardzo się od niej różniła.
I budziła w nim równie silne pożądanie.
- Nic nie mów.
Położyła mu palec na wargach.
Chciał uchwycić tę delikatną dłoń i ją ucałować.
Nie zrobił tego, w ogóle się nie poruszył.
- Teraz nie możesz - szepnęła. - Zaczekam.
Umiem czekać...
Reijo też nie mógł zrobić nic innego. Czekać.
Na to, by siły pozwoliły mu wstać z łóżka i odejść.
Aby dotrzeć na nabrzeże.
Popłynąć do domu.
A może czekać na coś więcej?
Dlaczego nie mógł oderwać wzroku od dziew
czyny? Dlaczego śledził spojrzeniem jej wdzięczną
sylwetkę?
Dlaczego krążył myślami wokół rzeczy grzesz
nych?
Zapomniał, że jest żonaty. Zapomniał o istnie
niu Raiji.
Miał zamęt w głowie.
Czyżby nie kochał Raiji?
Ta dziewczyna, której imienia nie znał, pociąga
ła go z równą siłą jak Raija.
Może nawet bardziej.
Bał się przyznać do tego, ale taka była prawda.
Patrzył na nią. Zapisywał w pamięci każdy ruch,
mimikę, rysy twarzy.
162
Zastanawiał się, jakich użyć słów, by ją przekonać.
Musi wywieźć tę dziewczynę z Bergen.
To miasto oznaczało śmierć.
Nie chciał, by umarła.
Była stworzona, by żyć. Stworzona, by kochać.
Jego...
I znów zadał sobie to samo pytanie. Czy nigdy
nie kochał Raiji? Dumał. Spał. Marzył.
Dziewczyna nie opuszczała go ani na chwilę.
Kładła się na podłodze pomimo protestów Reijo.
Na nic się nie zdały. Nie sposób kłócić się z ko
bietą jej pokroju. Wiedział o tym, miał żonę ule
pioną z tej samej gliny.
Nie myślał o Raiji. Przestała dla niego istnieć.
Całą uwagę skupił na tej jednej jedynej.
Tej, która wkradła się w jego sny.
Stała się częścią jego myśli.
Pragnął ją poznać, zrozumieć.
Ona nie zdjęła maski.
Nie odkryła tajemnicy.
Reijo czekał.
Minęły dwie doby. Reijo leżał bezczynnie w ciem
nej, ponurej piwnicy, oddalonej o setki mil od wy
brzeży Finnmarku, i nie popadł w szaleństwo.
Poznawał bliżej złotowłosą piękność.
Dziewczyna nie mówiła wiele, unikała tematów,
które wiązały się z jej osobą.
Za to chciała wiedzieć więcej o Reijo, a on nic
przed nią nie ukrywał.
163
Zapomniał o łodzi.
Kiedy zbudził się kolejnego poranka, wiedział,
że ma dość sił, by wstać.
Został.
Udawał osłabienie.
Nie chciał odejść.
Zrozumiała wszystko po południu. Przez okien
ko wpadało mniej światła i tylko z rzadka mijali je
jacyś ludzie.
Na północy o tej porze roku noce i dnie nie róż
niły się wiele. Tutaj wieczorami zapadał zmrok,
a noce były czarne i jedwabiście miękkie.
Podzielili się kawałkiem chleba, popili domo
wym piwem z drewnianego kubka.
Reijo nie miał pojęcia, skąd dziewczyna bierze
jedzenie. Twierdziła, że nie wychodzi z piwnicy,
lecz przecież musiała. Pewnie nocami, kiedy spał.
Daleko nie mogła odchodzić, wszak bała się iść
z wiadomością na Bryggen, a nabrzeże nie mogło
znajdować się daleko.
Może ktoś mieszkający w pobliżu nie odmówił
jej pomocy.
- Więc wypływasz?
Oboje znali odpowiedź.
- Zabiorę cię ze sobą.
Potrząsnęła wolno głową. Zaplotła warkocz i upię
ła go wokół głowy.
- Możesz zabrać wspomnienia.
- Jakie wspomnienia? - Reijo wzruszył ramiona
mi. - Tej parszywej dziury?
164
Jego głos zabrzmiał obco, chrapliwie.
- Wiele wspomnień. Pięknych wspomnień.
Podniosła rękę i wyjęła spinki z włosów. Potrzą
snęła głową, rozluźniając warkocz, a długie sploty
otoczyły jej twarz złotą aureolą.
- Zabierzesz ze sobą mnóstwo cudownych wspo
mnień - szepnęła i wyciągnęła dłonie ku Reijo.
Spletli palce.
Usta dziewczyny drżały. Na jej twarzy malowa
ło się wzruszenie.
Zielone oczy Reijo pociemniały. Uwolnił dłonie
i przesunął je w górę, gładził miękkie zaokrąglenia
jej ramion. Miała szerokie ramiona jak na kobietę,
ale jemu się podobały. Były oznaką siły.
Potem zamknął dłonie na karku dziewczyny,
wplótł je w deszcz złotych nici.
Nie rozczarował się. Włosy miały gładkość ak
samitu.
Kim była? Kto mógł równać się z tą nieziemską
istotą? Ciało dziewczyny wyginało się pod doty
kiem dłoni Reijo, jakby nie chciało uronić najdrob
niejszej pieszczoty.
Objął ją w talii. Figury dziewczyny nie uformował
gorset. Natura obdarzyła ją harmonijną linią bioder.
Jej wargi rozchyliły się jak kwiat o poranku.
Reijo zachwiał się. Nie wiedział, czy to pod wpły
wem chwili, czy raczej z wyczerpania. Wiedział je
dynie, że musi pocałować te usta. Choć jego ciałem
wstrząsały fale pożądania, trzymał dziewczynę tak
delikatnie, jak potrafił.
165
Była silna, ale jemu jawiła się kruchą figurką
z porcelany.
To ona go pocałowała. Reijo, przepełniony reli
gijną nieomal czcią, zawahał się w ostatniej chwili.
Pocałunek wstrząsnął nim, zawierał w sobie bez
miar tęsknoty.
Tęsknoty, której się u siebie nie spodziewał.
Głodu, którego do tej pory nie musiał zaspokajać.
Stopili się w uścisku, stali jedną istotą.
Szumiało mu w głowie. Jego dłonie błądziły ner
wowo po jej ciele, walczyły z opornymi wstążka
mi i guzikami.
Ona gorączkowo czyniła to samo. Nie byli w sta
nie oderwać się od siebie, by ułatwić sobie zadanie.
Wargi płonęły ogniem, który nie palił. Płomie
niami, które niosły rozkosz. Niebezpiecznymi, być
może, lecz któż chciałby żyć bez nich?
Bez tego żaru i niewysłowionej tęsknoty...
Więc mylił się dotąd?
Więc Raija nigdy nie dotknęła jego serca?
Więc łudził się cały czas?
Teraz dopiero czuł naprawdę?
To właśnie zwie się miłością?
Ciało Reijo śpiewało z radości.
Każdy ruch rąk dziewczyny słał iskierki rozko
szy. Jej rozjarzone oczy mówiły, że czuje to samo.
- Sprawiam ci ból? - szepnął, Bal się swojej gwał
towności.
- Nie jestem dzieckiem - przypomniała mu. -
Nie jestem zawstydzoną dziewicą...
166
Reijo połaskotał ją wargami w policzek.
- To nic. Dla siebie jesteśmy nowi. Tylko to się
liczy.
Uśmiechnęła się ciepło.
- Nie sprawiasz mi bólu. Dajesz mi rozkosz, Re
ijo! Nie przestawaj! Już nic nie mów!
Reijo pocałował jej uśmiechnięte wargi. Uniósł
kąciki ust i odwzajemnił się taką samą radością.
Miał wrażenie, że rodzi się na nowo.
Sądził dotąd, że wie, co to szczęście, zna pokręt
ne ścieżki miłości. Sądził, że potrafi kochać i że za
znał cierpienia... Ta kobieta, której imienia nie
znał, udowodniła mu, iż nie wiedział nic.
Połączył się z nią i znalazł się w niebie.
Czary...
Nazywali ją wiedźmą...
Reijo odsunął od siebie tę szaleńczą myśl.
Mieli mało czasu.
Dała mu tyle rozkoszy, że gotów był przejść
przez piekło, by znów wziąć ją w ramiona.
u
Żyli bez marzeń. Tworzyli wspomnienia, tęsk
noty, które ocierały się o cierpienie.
Reijo zasnął szczęśliwy. Nigdy nie zaznał tyle
radości, tyle miłości w jedną noc.
Budził się powoli.
Pełen oczekiwania wyciągnął rękę, by jej do
tknąć, przyciągnąć do siebie i zanurzyć twarz
w złocistych włosach.
Łóżko było puste.
Reijo otworzył gwałtownie oczy.
Lampa zgasła.
Przez okienko sączył się blady świt.
Ogień na palenisku żarzył się, Reijo poczuł igieł
ki chłodu na nagim torsie.
Był sam.
Dziewczyna zniknęła.
Reijo wystraszył się. Zerwał się na równe nogi,
lekceważąc zawroty głowy.
Naciągnął ubranie, szukając rozpaczliwie jakiejś
wiadomości.
Zdawał sobie sprawę, że i wcześniej wychodziła
z piwnicy, ale nigdy nie za dnia.
Mrok był jej sprzymierzeńcem.
168
Teraz wstawał dzień, a dziewczyna nie wracała.
Reijo szalał z niepokoju.
Kto ją raz zobaczy, nigdy nie zapomni.
Jeśli ją znajdą, wszystko się skończy.
Nie mogła umrzeć.
Reijo podjął decyzję, kiedy dziewczyna spoczy
wała na jego piersi w tę najszczęśliwszą noc, jaką
dane mu było przeżyć.
Postanowił zabrać ją do Finnmarku.
Zdoła ją przekonać. Przecież spędziła noc w je
go ramionach.
Ludzie będą gadać.
Reijo nie przejmował się tym.
Zabierze ją ze sobą, da nowe życie, w którym
nie będzie musiała flirtować ze śmiercią.
Sam zacznie nowe życie...
Raija zrozumie go. Obiecali nie zamykać sobie
drogi do szczęścia.
Wtedy myśleli oboje, że to Reijo będzie musiał
zwrócić wolność Raiji. Żadne z nich nie przypusz
czało, że on pokocha inną kobietę.
Zrozumie go.
Zapiął koszulę na ulicy.
Świeże powietrze oszołomiło go, od tygodnia
nie wychodził z zatęchłej piwnicy. Zaczerpnął tchu
i poczuł się jak nowo narodzony.
Dokąd poszła?
Dokąd?
Rozejrzał się wokół. Zobaczył nieznajome fasa
dy domów.
169
Dobry Boże, dokąd poszła?
Zatrzymał się raptownie. Przypomniał sobie sło
wa, które wykrzyczała w ekstazie. Teraz nabrały
przerażającego znaczenia.
Mogłabym umrzeć dla ciebie, powiedziała.
Naraziła się na niebezpieczeństwo?
Poszła na nabrzeże?
Reijo ocknął się.
Nie czuł bólu, tylko strach.
Ruszył biegiem. Jak szalony popędził ku morzu.
Zadyszany wpadł na przystań.
„Maja Elise" stała u nabrzeża. Jedyna z kilkudziesię
ciu łodzi handlowych, które rzuciły kotwicę w zatoce.
Nie zostawili go.
Reijo łapczywie łapał oddech, kiedy poczuł, jak
ktoś wali go pięścią w plecy.
- Nie sądziłem, że się tak ucieszę na widok two
jej krzywej gęby! - Nils odetchnął z ulgą i jeszcze
raz trącił kułakiem przyjaciela. - Gdzie się podzie-
wałeś, stary? Jakbyś się pod ziemię zapadł. Prze
szukaliśmy całe miasto.
- To długa historia.
Dziewczyna była ważniejsza. Musiał ją znaleźć.
Nie zamierzał odpływać bez niej.
- Nikogo tu nie było? - spytał, wstrzymując od
dech. - Nikt nie przyniósł ci wiadomości ode mnie?
- Któż taki? - zdziwił się Nils.
Reijo stracił nadzieję.
- Nikt... - westchnął ciężko.
- To część tej długiej historii?
170
Nils był bystry. Reijo skinął głową.
- Opowiesz mi w drodze do domu - skrzywił się
Nils. - Kiepsko wieje, będziemy mieć mnóstwo
czasu na rozmowy.
Reijo zamierzał powiedzieć, że nie może jeszcze
wypłynąć, kiedy Nils dodał z niechęcią w głosie:
- Mam dość tego miasta. Uważają nas za dziku
sów, bo mieszkamy na północy. - Splunął. - Fuj! -
Pociągnął Reijo za sobą. - Miasto, w którym topią
kobiety, nie jest w moim guście.
-Co?
Reijo stanął jak wryty i chwycił Nilsa za klapy
kaftana. Wbił w kompana oszalałe spojrzenie.
- Co powiedziałeś? - wychrypiał. - Co powie
działeś, Nils?
Nils wyswobodził się z uścisku i poprawił ubranie.
- Raduję się, że mogę opuścić miasto, w którym
topi się kobiety - powtórzył, patrząc ze zdumie
niem na kompana. - Czy to też ma związek z two
ją opowieścią?
Reijo był szary na twarzy.
- Nie wiem - jęknął. - Mam nadzieję, że nie. Co
widziałeś, Nils?
- To samo, co inni - rzekł ponuro Nils. - Kilku
mężczyzn przywlokło tu związaną kobietę. Kopa
li ją, bili, pluli na nią. Słyszeliśmy przekleństwa,
którymi ją obrzucali. Na nabrzeżu związali jej sto
py i cisnęli ją do wody.
Nils przerwał. Był tak poruszony, że miał trud
ności z mówieniem.
171
- Nikt nie ruszył palcem, by jej pomóc. Utonę
ła. Po prostu zniknęła pod wodą. Wyrzucam sobie,
że nie podpłynąłem, by ich powstrzymać.
Reijo zgiął się wpół i usiadł na drewnianym po
moście. Zwiesił nogi w dół.
Patrzył w wodę.
Szukał tego miejsca.
Nie spytał Nilsa. Nie chciał wiedzieć.
- Była młoda - wykrztusił. - Miała złociste włosy...
Nils skinął głową.
- Skąd... - zaczął, ale przerwał. - Nie, nic nie mów!
Usiadł obok Reijo i spojrzał przed siebie.
- Podpłynąłem tu później - powiedział. - Nie
mogłem się powstrzymać. Pytałem ludzi. Byli rów
nie przerażeni jak ja...
- Nazywali ją czarownicą - rzekł Reijo nieswo-
im głosem.
- To była próba wody - wyjaśnił z odrazą Nils.
- Czarownica pływałaby na powierzchni pomimo
więzów. Niewinna idzie na dno.
- Była niewinna. - Reijo nie próbował ukryć łez.
- Tak czy siak by ją zabili - stwierdził Nils.
- Spaliliby na stosie. - Głos Reijo nigdy nie
brzmiał tak martwo. Pierwszy raz w życiu czuł ta
ki ból.
- Nie krzyczała. Nie wydała z siebie dźwięku.
Po prostu utonęła.
Reijo oddychał ciężko. Połykał słone łzy.
- Dlaczego? - spytał, nie spodziewając się odpo
wiedzi. Zwrócił twarz ku niebu. - Dlaczego?
172
Nils wiedział, że to nie jest najlepszy moment,
ale słowa same cisnęły się na usta.
- Ludzie mówili, że była aniołem dla ubogich.
Pracowała jako pokojówka u jednej z miejscowych
dam. Dalekiej krewnej, której nie wypadało wy
rzucić jej na ulicę. W nielicznych wolnych chwi
lach opiekowała się tymi, których los potraktował
najsrożej. Znała się na ziołach i potrafiła leczyć na
wet wtedy, gdy lekarze bezradnie rozkładali ręce.
Reijo rozpoznał dziewczynę. Taka była. Anioł,
nie czarownica.
- Ksiądz uznał to za bluźnierstwo. Mówił, że ra
tuje ludzi z pomocą diabła. Zaprzeczyła...
Nils poczuł się równie źle jak Reijo.
- Synek damy poważnie zachorował. Żaden le
karz nie był w stanie przywrócić mu zdrowia, więc
pozwolono jej użyć ziół. Nie pomogły i wyrzuco
no ją na ulicę. Kiedy chłopiec umarł, uznano
dziewczynę za wiedźmę i morderczynię.
Reijo otarł łzy.
Taka była jej historia.
Takie było życie kobiety, którą kochał przez kil
ka chwil.
- Miałem ją zabrać do Finnmarku, Nils. To dla
mnie przyszła sprawdzić, czy łódź nie odpłynęła.
Tak powiedziała.
„Mogłabym umrzeć dla ciebie, Reijo".
Nie poznał jej imienia.
Wiedział tylko, że kochał ją całym sobą, jak ni
gdy dotąd.
173
Mogła otworzyć mu drzwi do nowego życia.
- To nie twoja wina, Reijo! - powiedział Nils.
Skąd mógł wiedzieć.
Jak mógł zrozumieć.
To jego wina.
Tylko jego...
Na dnie zatoki złociste włosy dziewczyny roz
kładały się w mokry wachlarz.
Jak słońce w bezbrzeżnej ciemności.
Nazwali ją czarownicą.
Zabili jak czarownicę.
Była aniołem ubogich.
Znajdywał słabą pociechę w tym, że nie on je
den zachowa ją w pamięci.
I nigdy nie zapomni. Mogła odmienić mu życie.
Reijo wstał z trudem.
- Masz rację, Nils - wyrzekł z bólem. - Ruszajmy.
Miasto, w którym topi się kobiety, nie jest dla nas.
Wiedział, że odwiedza Bergen po raz pierwszy
i ostatni.
13
Opis Pedera był tak dokładny, że Mikkal bez
trudu odnalazł osadę.
Nie wątpił, że ojciec i brat Jenny z równą łatwo
ścią trafią na właściwy szlak.
Nadzieję pokładał w tym, że poruszali się pie
szo, więc może zdoła ich wyprzedzić.
Wszyscy w osadzie znali Raiję. Powiedzieli mu,
że szalona dziewczyna ruszyła na targ i jeszcze nie
wróciła.
Niepokój ścisnął mu serce.
Nie wróciła...?
Pytali, kim jest.
Odpowiadał, że jej bratem. Uniesione brwi miej
scowych mówiły, że Lapończycy nie są w wielkim
poważaniu.
Być może oddawał jej tym kłamstwem niedźwie
dzią przysługę.
Pozwolili mu spotkać się z dziećmi, by spraw
dzić, czy naprawdę zna Raiję.
Serce Mikkala łomotało, kiedy zobaczył dziew
czynki. Elise przywitała się wstydliwie. Maja też go
rozpoznała, ale nie okazała zawstydzenia. Patrzy-
175
la na niego krnąbrnie. Zobaczył w niej odbicie sie
bie i go to zabolało.
- Reijo milszy od ciebie - oświadczyła z taką
bezczelnością, na jaką stać trzyletnie dziecko.
Zdobył się na uśmiech.
Przypominała Raiję, gdy tak stała z rączkami
wspartymi o biodra w geście, który podpatrzyła
u dorosłych. Podobnie jak matka przekrzywiała
głowę. Jej ruchy, charakter, jej uroda.
- Reijo jest z pewnością milszy ode mnie - przy
znał, uśmiechając się szelmowsko. - No, ale chyba
mogę was odwiedzić?
- Oczywiście, Mikkal! - odrzekła poważnie Elise.
Zachowywała się już jak mała dama.
Maja ułożyła usta w ciup i nic nie powiedziała,
ale nie odrywała wzroku od Mikkala.
Oddałby dłoń za miłość tego dziecka!
Jego dziecka.
Jego jedynej córki.
Jego i Raiji. Zrodzonej z miłości...
Wdowa była zadowolona. Dzieci poznały Mik
kala. Pomyślała, że to wiele wyjaśnia. Czarne wło
sy Raiji, jej upór...
Powinna była zgadnąć...
Trudno ukryć Japońskie pochodzenie.
- Dom jest pusty - powiedziała, taksując Mik
kala wzrokiem.
Pokrewieństwo wyszło na jaw. Ta nieznośna
dziewczynka przypominała wujka.
- Mam dość zajęć...
176
Mówiła nie wprost, ale Mikkal zrozumiał.
- Klucz? - spytał. - Gdzie jest klucz?
- Wisi w schowku przy drzwiach. Dasz sobie ra
dę z dziećmi?
Mikkal nie był pewien, ale nie miał zamiaru tłu
maczyć się przed wdową.
- Mam własne - rzucił.
Kobieta odetchnęła z wyraźną ulgą, po czym ze
brała rzeczy dzieci i podała mu małego Knuta.
Wtedy dopiero zawahała się.
- Nie wiem, czy powinnam...
Mikkal z radością uniknąłby odpowiedzialności,
ale zachowanie kobiety zaczęło go drażnić.
Dzieci Raiji nie zostaną z nią ani chwili dłużej.
- Opiekowałem się już takimi maleństwami -
skłamał z czarującym uśmiechem.
Wdowa złagodniała. Musiała przyznać, że jak na
Lapończyka jest dość przystojny.
Mikkal poprowadził pochód, kierując się wska
zówkami Elise.
Maja nie odzywała się, ale też nie protestowała,
kiedy opuszczali dom wdowy. Uznała widać, że
Mikkal oznacza zmianę na lepsze.
Wszystko poszło tak, jak się spodziewał. Maja
przeciwstawiała się mu na każdym kroku, Elise po
magała, jak mogła.
Kiedy w końcu Maja położyła się do łóżka, spoj
rzała wrogo na Mikkala i wypaliła:
- Możesz tu zostać, póki nie wróci Reijo! Potem
już ciebie nie potrzebujemy.
177
Zabolało.
Elise dostrzegła to na swój dziecięcy sposób.
Mikkal miał się sporo nauczyć tego wieczora.
Myślał, że śpią, kiedy tupot małych stóp prze
rwał ciszę.
Elise wsunęła się wstydliwie na ławę tuż obok
niego.
- Nie przejmuj się Mają - szepnęła i dodała jak
dorosła: - Ona dla wszystkich jest taka. Nawet dla
Aleksieja. Ale on jej nie rozumiał. Na szczęście.
- Aleksieja? - spytał machinalnie. Raija nie po
wiedziała mu wszystkiego.
Elise skinęła energicznie głową.
- Ona myśli, że straci Reijo, jeśli Raija polubi
kogoś bardziej od niego. Ale przecież Reijo jest
mężem Raiji, więc nie wolno. - Nabrała powietrza.
- Raija nie lubiła Aleksieja bardziej niż Reijo. Je
stem pewna.
Mikkal przełknął ślinę. Miał ochotę krzyczeć.
- Nie przejmuj się Mają - powtórzyła Elise. - Ja
cię lubię. Raija też.
Zamyśliła się.
- Ale nie bardziej niż Reijo...
Mikkal pogładził ją po włosach.
Tysiące pytań cisnęło się mu na usta, ale nie wy
padało wypytywać małego dziecka.
- Ja też cię lubię - powiedział łagodnie.
Nigdy tak poufale nie rozmawiał z małą dziew
czynką. Nie licząc Raiji, ale wtedy sam był dziec
kiem.
178
- Połóż się! Nie myśl już o tym, co powiedziała
Maja. Rozumiem ją i nie mam jej tego za zle.
Elise wróciła szczęśliwa do łóżka. Mikkal się nie
kładł. Uchylił drzwi do alkowy, ale zaraz je za
mknął.
Za żadne skarby świata by się tam nie położył!
Elise chciała dobrze, ale dodała mu nowych
zmartwień.
Myśł o Reijo była wystarczająco gorzka. Niezna
ny Aleksiej przyprawiał go nieomal o szaleństwo.
Musi pomówić z Raiją, kiedy dziewczyna wróci. Je
śli wróci, podpowiadał mu złośliwy głos. Jeśli wróci.
Mikkal zasnął przy stole kompletnie wyczerpany.
Dwóch mężczyzn dotarło do osady dzień póź
niej niż Mikkal. Nie musieli pytać o drogę. Peder
dokładnie opisał dom Raiji.
Mikkal obudził się na jakiś chrobot. Ktoś maj
strował przy zamku.
Rai ja?
Niemożliwe. Raija wiedziała, gdzie jest klucz.
Domyślał się, kim są nieproszeni goście.
Przeszedł zdecydowanymi krokami przez izbę
i otworzył drzwi. Na twarzach przybyszów odma
lowało się zaskoczenie.
- Myśleliśmy, że tu mieszka Raija - wykrztusił
starszy z nich.
Mikkal nie zapytał, dlaczego usiłowali sforso
wać drzwi.
- Mieszka - odrzekł zimno i zagrodził ciałem
wejście.
179
- I Reijo - dodał młodszy.
Obaj usiłowali zajrzeć do środka nad ramieniem
Mikkala.
- Owszem.
- Więc kim ty jesteś? - spytał młodszy.
- Bratem Raiji. - Mikkal posłużył się tym samym
kłamstwem. - Kto pyta?
Mierzyli go wzrokiem, młodszy bezczelnie, star
szy ostrożnie.
- Przyjaciele Reijo. Przechodziliśmy obok, cał
kiem przypadkowo, i postanowiliśmy go odwiedzić.
Mikkal zatknął kciuki za pas, celowo skierowu
jąc ich uwagę na nóż, który wisiał u jego biodra.
- Dziwna pora na odwiedziny - wycedził. - Re
ijo nie ma w domu.
Urwał.
- Raiji też nie ma - dodał po dłuższym milcze
niu. - Tylko ja. Nie spodziewałem się gości. W no
cy śpię.
Nie wiedzieli, czy Mikkal mówi prawdę, ale nie
chcieli ryzykować.
Wycofali się.
Mikkal zauważył, że młodszy z trudem się hamo
wał. Odmowa Lapończyka podrażniła jego dumę.
Odeszli.
Mikkal stal w progu, odprowadzając ich wzro
kiem. Doszli do zabudowań osady i zniknęli.
Mikkal obawiał się jednak, że nie zrezygnują tak
łatwo.
Stary był przebiegły.
180
Wierzył, że Raija doprowadzi ich do złota.
Nie chcieli zmarnować szansy przez głupi błąd.
Mikkal miał rację. Ojciec i syn ruszyli do skle
pu, zgrzytając zębami ze złości. Nie zamierzali się
poddawać.
- Co się stało z tą diablicą? - dziwił się Iver.
- Nie było jej na targu. Nie ma jej tutaj... - za
stanawiał się głośno ojciec.
Obaj doszli do tego samego wniosku.
- Żadna kobieta nie podjęłaby się takiej wypra
wy w pojedynkę! - Iver nie miał zbyt wysokiego
mniemania o kobiecej zaradności. Miał za to zde
cydowane poglądy co do ich roli i miejsca.
Ojciec żyl dłużej na tym świecie.
- Hm - chrząknął - kto ją tam wie...
- Co robimy?
Ole uśmiechnął się.
- A co możemy zrobić? Czekać. Rozglądać się.
Przecież musi w końcu wrócić.
Iver też się uśmiechnął. Tyle że znacznie groźniej.
Koń padł trzy dni drogi od skały. Raija zostawi
ła wóz i towary i ruszyła do domu piechotą.
Zwolniła, kiedy okolica wydała się jej znajoma.
Mogła dojść do osady przed wieczorem, ale wo
lała uniknąć szyderczych spojrzeń mieszkańców.
Przeczekała parę godzin, a potem cichcem
przemknęła pomiędzy nagimi wzgórzami ku do
mowi. Duma dziewczyny doznała poważnego
uszczerbku.
181
Kłucza nie było w schowku.
Raija zaniepokoiła się. Wsunęła dłoń do kiesze
ni kaftana i zacisnęła ją na nożu. Wciąż miała na
sobie męskie przebranie.
To był kolejny powód, dla którego wolała scho
wać się przed ludzkim wzrokiem. I tak dość gada
li o niej w osadzie.
Wstrzymała oddech i mocniej ścisnęła rękojeść
noża.
Wydarzenia ostatnich tygodni sprawiły, że Ra
ija była gotowa go użyć. Nie warto modlić się za
ludzi, którzy chcą jej krzywdy.
Raija przestała wierzyć w ludzką życzliwość.
Ostrożnie nacisnęła klamkę.
Drzwi nie stawiły oporu.
Raija pchnęła je gwałtownie.
- Tego już za wiele! - usłyszała głos, który po
znałaby na końcu świata.
Zdumienie było obopólne.
Po kilku sekundach Raija otrząsnęła się z szoku
i weszła do izby. Zamknęła drzwi nogą i oparła się
o nie. Kapelusz zsunął się jej na plecy, odsłaniając
włosy.
- Co ty masz na sobie? - wykrzyknął Mikkal,
obrzucając dziewczynę zdumionym wzrokiem. -
W życiu nie widziałem cię w równie dziwacznym
stroju.
Raija zignorowała ten komentarz.
- Co tu robisz? - spytała. - Chyba wyraziłam się
jasno. Nie chcę cię znać, póki nie będziesz wolny.
182
Mikkal uśmiechnął się kwaśno. Podszedł do Ra-
iji»i ujął ją za podbródek. Drugą rękę wsparł
o drzwi ponad ramieniem dziewczyny.
Była brudna na twarzy. Brudna i niewypowie
dzianie piękna.
- Wolny - powtórzył, zaglądając jej w oczy. -
Tak jak ty, Raiju?
Odwróciła twarz ze złością. Była jednak zbyt
zmęczona, by stawić mu opór.
Poza tym widok Mikkala sprawił jej radość.
Jarmark leżał daleko stąd.
Inga, Sigga znaczyły nie więcej niż pusty dźwięk.
Reijo przestał się liczyć.
- Skąd wiesz? - spytała znużona.
Odwrócił się tyłem do niej, usiłując zapanować
nad emocjami. Nie krzyknął tylko dlatego, że bał
się zbudzić dzieci.
- Prawda zawsze wyjdzie na jaw - wyrzekł sztyw
no. - Nawet jeśli Raija Alatalo, przepraszam, Raija
Kesaniemi usiłuje ją ukryć...
- Nie masz prawa mnie oskarżać, Mikkal! - Ra
ija chwyciła go za ramię i obróciła ku sobie. - Sły
szysz? Nie jesteś lepszy!
Spojrzał na dziewczynę z niezgłębionym uśmie
chem.
- Ani gorszy - powiedział po chwili. Gorycz
przebijała przez jego słowa. - Przegnałaś mnie jak
psa - dodał z bólem.
Raija puściła jego ramię.
- Dlaczego? Czy to było konieczne?
183
Raija wypuściła powietrze z płuc. Była bliska
omdlenia.
Nie miała się gdzie ukryć. Mikkal zagradzał jej
drogę jak skała, żądając wyjaśnienia, którego nie
umiała już odnaleźć.
- Popełniam błędy - wyszeptała.
- A ja? - Nachylił się. - Czy też mam prawo się
mylić? Jestem tylko człowiekiem, na dodatek nie
tak silnym jak ty.
Raija wzruszyła ramionami. Wątpiła, czy ją zro
zumie.
- Dla mnie nigdy nie byłeś zwykłym człowie
kiem, Mikkal. Byłeś czymś więcej. Ideałem...
Przewrócił oczyma.
- Też wymyśliłaś! - Nie dawał się udobruchać. - Ide
ałem? - mruknął i odwrócił się, by ukryć zadowolenie.
Raija opadła bezsilnie na ławę.
Uśmiechnęła się potulnie i skinęła głową.
Teraz dopiero Mikkal dostrzegł, jak bardzo jest
zmęczona.
- Powinnaś się położyć - powiedział czule.
Przytaknęła.
- Położysz się ze mną?
Drzwi do alkowy były jak mur.
Ciemne oczy dziewczyny błagały go. Wybacza
ły. Pragnęły.
Skinął głową. Przeprowadził Raiję przez próg
i pomógł pozbyć się krępującego przebrania.
Dziewczyna wisiała na jego szyi. Zasnęła, zanim
zdążył ją położyć.
184
Mikkal przykrył ją kocem, ale nawet tego nie za
uważyła. Oddychała równo i głęboko, pogrążona
w sennych marzeniach.
Jakże pragnął je z nią dzielić!
Usiadł na skraju łóżka, opuściło go zmęczenie.
Nie chciał spać z Raiją.
Właściwie to chciał, ale opowieść Elise dała mu
dużo do myślenia.
Dzieci rozumiały więcej, niż przypuszczał. Nie
zamierzał zajmować miejsca Reijo. Dla dzieci Ra-
ija i Reijo stanowili jedność. Reijo był im oparciem.
Dzieci też kochają.
Dzieci Raiji kochały Reijo.
Najbardziej zaś mała córeczka Mikkala.
Pogładził Raiję delikatnie po policzku. Wciąż
miała najdelikatniejszą skórę, jakiej kiedykolwiek
dotykał.
Uśmiechnęła się przez sen; poczuł, jak jego ser
ce napełnia się ciepłem.
Mikkal przełknął ślinę. Po raz pierwszy był blisko
niej w tak niezwykły sposób. W te rzadkie chwile,
którymi obdarzył ich los, nie mieli czasu. Rzucali się
na siebie z namiętną gwałtownością, mówili jedno
przez drugie, czuwali z podkrążonymi oczyma, by
le tylko nie zasnąć, byle być ze sobą na jawie.
Żeby zapamiętać każdą wspólnie przeżytą se
kundę.
To było nowe doświadczenie.
Łagodne.
Piękne.
185
Mikkal złapał się na myśli, że chciałby zasnąć
u jej boku. Wtulić się w ciepło jej ciała i zanurzyć
się w bezpieczny sen.
Obudzić się przy niej. Mieć pewność, że będzie
przy nim. Budzić się wolno i spokojnie.
Nigdy dotąd tego nie przeżył.
Nigdy nie przeżył chwil zwykłego szczęścia
z kobietą, którą kochał.
Pochylił się nad Raiją i dotknął wargami ust
dziewczyny. Czoła. Oczu.
Przytknął policzek do jej policzka i poczuł, że
czas się zatrzymał.
Miłość przepełniała mu serce.
Wyszedł z alkowy na palcach. Był zmęczony.
Zmęczony i szczęśliwy.
Zasnął z uśmiechem na podłodze przed paleni
skiem.
Obudził się, czując na sobie czyjś wzrok. Cała
trójka stała nad nim. Dzieci były bose, potargane,
przecierały zaspane oczy.
- Jesteś głupi, Mikkal! - Maja potrząsnęła głów
ką. - Przecież mamy łóżko.
Mikkal wstał ociężale. Zrobiło mu się ciepło na
duszy.
Jego córka po raz pierwszy nazwała go po imie
niu.
- Mogłeś położyć się w drugiej izbie - wyjaśni
ła Elise. - Tam, gdzie spał Aleksiej.
Znów ten Aleksiej!
Mikkal ucieszył się, że wybrał podłogę.
186
Maja nie mogła się zdecydować, czy warto się
do niego odzywać. W końcu uznała, że warto.
- Musisz dać nam jeść - stwierdziła i jednym
tchem spytała: - Kiedy wróci mama?
Mikkal wciąż był zaspany.
- Mama jest w domu - odrzekł bez zastanowie
nia. - Wróciła w nocy.
Za późno zrozumiał swój błąd. Dzieci rzuciły się
do alkowy.
Przecież Raija potrzebowała snu!
- Dlaczego masz na sobie spodnie Reijo? - usły
szał głos Mai.
Uśmiechnął się. Raija zasnęła tak, jak stała. Ma
ja ujęła go swoją bezpośredniością. Bystra dziew
czynka!
Serce Mikkala napełniło się ojcowską dumą.
Raija wzięła się do pracy. Nie lubiła domowych
obowiązków, ale wypełniała je sprawnie i szybko.
Ubrała całą gromadkę i nakarmiła. Potem usiadła
otoczona dziećmi. Maleństwa nie chciały się od
niej oderwać. Mocno odczuły nieobecność matki.
- Dlaczego przyszedłeś? - spytała Mikkala po la-
pońsku. - Skąd znałeś drogę?
- Nieznajomi z targowiska, którzy wypytywa
li się o was, spotkali kogoś z osady. Podsłucha
łem ich.
Twarz Raiji nie wyrażała nic.
Mikkal pieścił ją spojrzeniem.
- Są tutaj. Przybyli w nocy przed tobą. Przego
niłem ich, ale wątpię, by odeszli daleko...
187
I
- Głupio mówicie - uznała Maja, która poczuła
się zlekceważona.
- Dorosłe gadanie - wyjaśniła rezolutnie Elise.
Maja ześlizgnęła się z lawy i tupnęła nóżkami.
- Nie lubię dorosłego gadania! Nie lubię tajemnic!
- Nie lubisz cudzych tajemnic - uśmiechnęła się
z miłością Raija.
Maja udała, że nie słyszy.
- Chcę Reijo. - Patrzyła wrogo na Mikkala, wi-
niąc go za to, że nikt nie okazuje jej należnej uwa
gi. - Nie lubię ciebie! Chcę Reijo!
- Mikkal jest naszym gościem - zwróciła jej uwa
gę Raija. - Nie wiem, kiedy wróci Reijo, skarbie.
Niebawem.
Postawiła Knuta na podłodze i wyszła. Po chwi
li wróciła z kawałkiem papieru, kałamarzem i pió
rem. Z haczyka na ścianie zdjęła zniszczony kawa
łek skóry i rozpostarła go na stole.
Mikkal nic nie rozumiał. Dopiero kiedy zoba
czył znaki wyryte w skórze, domyślił się.
Raija zaczęła kopiować mapę.
- Szukałaś złota, prawda?
Skinęła głową.
- Znalazłaś to miejsce?
Powtórnie skinęła głową.
Mikkal wstrzymał oddech.
Nie rozumiał zachowania Raiji. Pracowała z właści
wą sobie determinacją, tyle że nie wiedział dlaczego.
Skończyła odrysowywać mapę i odwiesiła orygi
nał na haczyk. Złożyła arkusz papieru i odstawiła
188
przybory do pisania na miejsce. Wszystkie te czyn
ności wykonała z nadzwyczajną skrupulatnością.
- Dokąd się wybierasz? - zapytał ostro, kiedy
poczęła gotować się do wyjścia. - Jesteś nieostroż
na. Oni z pewnością czają się gdzieś w pobliżu...
- Mam taką nadzieję.
Ani słowem nie wyjaśniła swego dziwnego zacho
wania. Spojrzała wyzywająco na Mikkala i dodała:
- Chodź ze mną, jeśli chcesz mnie bronić...
Nie mógł nie zauważyć uszczypliwości w tonie
Raiji, ale ruszył za nią. Dzieci pobiegły za matką.
Ole i Iver spędzili noc pod schodami do sklepu.
Jeszcze spali.
- Kto śpi, nie grzeszy - powiedziała głośno Ra-
ija.
Na dźwięk tego głosu mężczyźni podnieśli się,
przecierając zaspane oczy. Ich zdumienie urosło
do niebotycznych rozmiarów, kiedy ujrzeli, kto do
nich przemawia.
Za dziewczyną stał ten sam Lapończyk z dłonią
groźnie opartą na rękojeści noża.
- Szukaliście mnie - ciągnęła niewinnie Raija. -
Krewniacy Reijo, nieprawdaż? -Jej oczy zwęziły się
w dwie szparki. - A co na to Jenny? Czy ona i dziec
ko mają się dobrze?
- Jenny nie żyje - warknął Iver. - Utopiła się
w dniu, w którym opuściliście wyspę. Daruj sobie
współczucie! Poradzimy sobie bez niego!
Raija wsunęła rękę za kaftan. Wyjęła arkusz pa
pieru i rzuciła go starszemu z mężczyzn.
189
- Ale bez tego sobie nie poradzicie?
Ze ściągniętymi brwiami przyglądała się, jak
rozkładają rysunek.
- Co to jest? - wykrztusił Ole.
Mikkal zdumiał się równie mocno jak on.
Czy Raija oszalała?
- To jest mapa - wyjaśniła spokojnie Raija. - Ma
pa, bez której nie dacie sobie rady. Szukaliście nas
ze względu na złoto.
Nie pytała, stwierdzała fakt.
- Tę mapę zostawił Karl. Złoto należało do niego.
Ole i Iver nadal nic nie pojmowali. Podejrzliwie
przyglądali się znakom i literom na papierze. Nie
umieli ani czytać, ani pisać.
Nie dali jednak tego poznać po sobie. Nie chcie
li się poniżać w oczach kobiety.
- Dlaczego nam ją dajesz?
Na ich twarzach malowało się zaskoczenie.
Raija roześmiała się serdecznie.
Mikkal nabrał pewności, że samotna wędrówka
po płaskowyżu musiała odbić się na psychice
dziewczyny. Silniejsi od niej przeżywali załamania
nerwowe. Powinien był ją powstrzymać.
Tyle że w życiu nie widział nikogo, kto potrafił
sprzeciwić się Raiji.
- Spodziewałam się wdzięczności - skrzywiła się.
- Oszczędzam wam mnóstwa kłopotów.
Ojciec Jenny złożył papier. Chciał go wyrzucić,
ale w ostatniej chwili powstrzymał się i wsunął ar
kusik do kieszeni.
190
- Nie oddaje się skarbu - powiedział zdecydo
wanie.
- Masz rację, ojcze - dodał Iver. - Coś się za tym
kryje.
Raija ponownie się roześmiała.
- Wręcz przeciwnie. Szukałam przez trzy dni,
brodząc w wodzie po pas. Tam nie ma ani ziaren
ka złota, mogę was zapewnić. Nic poza tym, co
znalazł Karl.
Z satysfakcją przyglądała się rozczarowanym
minom mężczyzn.
- Życzę szczęścia - dodała, odwracając się. - Bę
dzie wam bardzo potrzebne.
14
- Nic! - Mikkal potrząsał głową z niedowierza
niem. - Nie mogę uwierzyć. Nic nie znalazłaś!
Raija drapała się leniwie po nodze, w miejscu
gdzie ukłuł ją komar. Siedzieli wsparci o ścianę do
mu, mając przed sobą morze i osadę. 2 zabudowań
widać ich było jak na dłoni.
Siedzieli tak blisko siebie, że mogli się dotykać,
ale nie robili tego.
Wiedzieli, że śledzi ich wiele spojrzeń.
Mikkal udawał wszak jej brata.
- Nic! - uśmiechnęła się, lecz Mikkal wiedział
dobrze, że Raija jest na granicy płaczu. - Nic nie
znalazłam.
2astanawiał się, czy ma to dla niej duże znaczenie.
- Szukałam wszędzie, Mikkal. Podniosłam każ
dy kamień w rzece u podnóża skały. Nie pod wo
dospadem, ale tam nikt nie zdołałby się dostać.
Kalle wyniósł wszystko.
Mikkal skłonny był uwierzyć dziewczynie, choć
nie miał pewności. Wolałby sam przeszukać to
miejsce. Nie dla siebie.
2łoto nic dla niego nie znaczyło.
192
Dla Raiji.
Dla Mai.
- Kalle musiał sądzić, że jest tego więcej - gło
śno myślała. - Był chory...
Głos ją zdradzał.
Starannie przeczesała dno rzeki pod skałą, ale
wciąż nie była pewna.
- To nie koniec świata.
Raija uśmiechnęła się z rezygnacją. Podwinęła
rękawy bluzki i wystawiła przedramiona na dzia
łanie słońca.
Dzieci bawiły się w pobliżu.
- Ale koniec sklepu - stwierdziła. - Jak tylko
wróci Reijo, będziemy musieli wynieść się stąd.
Opowiedziała mu wszystko.
Mikkal nie wiedział, jak zareagować. Nigdy nie
marzył o tym, by posiadać więcej, niż trzeba mu
było do życia.
Nie znał takiego uczucia.
Rzeczy nic dla niego nie znaczyły.
Nie musiał mieć płaskowyżu na własność, by
korzystać z jego darów. Nie musiał mieć rzek, by
łowić w nich ryby.
- Boję się, co na to Reijo - zwierzyła się Raija. -
On tak polubił tę osadę.
- Dlaczego wyszłaś za niego?
- Bo uznałam to za słuszne. Zależy mi na nim.
- Mnie nie zależy na Indze - podkreślił.
Znać było po nim urazę.
- Niezbyt to miłe z twojej strony - przyznała.
193
- Nie jestem miły. Kocham ciebie. Tylko ciebie.
Żar w głosie Mikkala pochlebił jej. I przestra
szył.
Nie chciała być uwielbiana.
- To, że tu przyszedłeś, nic nie zmienia - wy
szeptała, na krótką chwilę kładąc rękę na jego dło
ni. - Dobrze, że jesteś, ale to nic nie zmienia.
Wkrótce wróci Reijo. Nie zasługuje na to, bym go
zdradzała.
- A ja zasługuję?
Westchnęła.
- Już rozmawialiśmy o tym, Mikkal. Zmień te
mat albo ruszaj w drogę.
Mikkal zmienił temat.
- Kim jest Aleksiej?
Raija spojrzała gniewnie na niego.
- Widzę, że sporo wiesz. Wziąłeś dzieci na
spytki?
- Wiem tyle, co nic. Tobie zadaję pytanie. Kim
jest Aleksiej dla ciebie?
Oboje byli dumni i uparci. Takie potyczki spra
wiały im ból.
- Nikim.
Kłamstwo przyszło jej z taką łatwością, że aż się
przestraszyła.
Miłość powinna opierać się na prawdomówności.
- Nie wierzę.
- I co z tego? - wzruszyła ramionami. - To nie
moja rzecz. Dorośnij wreszcie, Mikkal. Nie jeste
śmy już dziećmi, musimy brać odpowiedzialność za
194
własne postępki. Zbyt łatwo odsuwasz ją od siebie.
- Ty zaś uważasz się za lepszą, niż jesteś.
- Być może. Ale nie porzucam tych, którzy mnie
potrzebują.
- Z jednym wyjątkiem...
- Ty, Mikkal, dasz sobie radę beze mnie. Masz
w sobie dość siły.
Już słyszał te słowa. Za każdym razem powta
rzali te same argumenty. Za każdym razem żegna
li się w ten sam sposób.
- Wyjadę - westchnął. - Pięknie tutaj. - Przyglą
dał się nagim skałom, morzu pociętemu spieniony
mi falami. Linii horyzontu, gdzie woda stykała się
z niebem. Surowa, otwarta przestrzeń pełna niewy
powiedzianego piękna.
Raija zadrżała.
- Następnym razem osiedlimy się z dala od
brzegu.
W duchu gotowała się już do przeprowadzki i jej
serce krwawiło. Mikkal prowadził koczownicze
życie, lecz ona nie była stworzona do wędrówek.
Powiedziała „osiedlimy się"... Miała na myśli sie
bie, Reijo i dzieci. Mikkal był bliski łez.
- Dziwne... - Raija odprowadziła wzrokiem me
wę, która kołysała się na lekkim wietrze. - Przesta
łam się lękać. Dawniej bałam się, że się nie odnaj
dziemy. Teraz wiem, że to nie będzie trudne.
Mikkal nie miał pewności.
- Mogę ci obiecać, że nie zjawię się, póki nie od
zyskam wolności - spoważniał. - Nie chcę cię dłu-
195
żej dręczyć, Raiju. Następnym razem nie dam ci
powodów do bólu.
- Reijo obiecał, że zwróci mi słowo, jeśli sobie
tego zażyczę - powiedziała cicho. - Dlatego, na
swój sposób, wciąż jestem wolna...
Mikkal potrząsnął głową.
- Nie rozumiem go. Nigdy nie złożyłbym ci ta
kiej obietnicy.
- Nie jesteśmy tacy jak Reijo. On jest lepszy od
nas.
- Bo nigdy tak nie kochał - rzucił z pasją Mik
kal. Nabrał powietrza i dodał: - Jeśli będę wolny...
Następnym razem, Raiju... kiedy zrzucę więzy, po
prosisz go o to? Zostaniesz ze mną?
- Nie wiem - odrzekła drżącym głosem. - To ta
kie nierzeczywiste.
Załamał ręce.
- Nie potrafię w to wierzyć, Mikkal. To nie jest
moje życie, chyba możesz to zrozumieć...
Mikkal nie mógł.
- To byłaby drogo okupiona wolność.
- Znam więc odpowiedź - stwierdził ponuro.
- Rozdzieramy się na strzępy - westchnęła, pod
suwając kolana pod brodę.
Wyglądała tak młodo i niewinnie. W istocie by
ła dojrzalsza od niego.
Widziała rzeczy wyraźniej.
On myślał tylko o niej.
Snuł marzenia.
Żył, by kiedyś do niej należeć.
196
Ona miała większe serce.
Dlatego oddalała się od niego. Dlatego gorzkniał
i stawał się małostkowy.
Chciał, by kochała tylko jego, a ona nie potrafi
ła kłaść tamy uczuciom.
Pełna ciepła i miłości dla ludzi. Była jego. Reijo.
Tylu innych...
Odejdzie, nie wziąwszy jej w ramiona. Bez po
całunków.
Nazwała go ideałem.
Miał zamiar okazać się godnym tego miana.
- Był czas, kiedy liczyły się tylko uczucia. - Ra-
ija wpatrywała się w rozległy horyzont. - Tylko to,
czy krew płynie szybciej w żyłach. Tylko ten, kto
sprawiał rozkosz.
Mikkal wstał. Nie był pewien, czy chce tego słu
chać. Słowa Raiji brzmiały inaczej. Bardziej dojrza
le. Odsuwały go na daleki plan.
- Jak jest teraz?
Nienawidził siebie za to pytanie. Odpowiedź
musiała sprawić mu ból.
- To wciąż jest ważne. Czuć, że możesz umrzeć
pod czyimś dotykiem. Potem jednak czar chwili
pryska i wiesz już, że inne rzeczy są równie ważne.
- A ludzie? - wyszeptał przez zaciśnięte wargi.
- Ludzie też są ważni. Każdy ma coś w sobie.
Trzeba umieć to dostrzec. Mikkal?
Tak żałośnie wymówiła jego imię, że musiał
spojrzeć na nią. Chęć, by wziąć ją w ramiona, przy
tulić i pocałować, doprowadzała go do szaleństwa.
197
Nie mógł.
Grali swoje role.
- Co takiego, miła?
- Czy Elle nas miała na myśli, kiedy powiedzia
ła, że będę szczęśliwa?
Mikkal miał ciętą odpowiedź na końcu języka.
Dawno już zapomniał o bajdurzeniach starej ko
biety. Powstrzymał się jednak. Raija znów była je
go Małym Krukiem, zgubiła gdzieś niedawną doj
rzałość i pewność siebie.
Potrzebowała pociechy.
Potrzebowała jego.
- Z pewnością nas! - Czy jego głos zabrzmiał
przekonująco? - Kogóż by innego? Elle obiecała,
że będziesz szczęśliwa. Kto oprócz mnie mógłby
dać ci szczęście?
Znów obdarzyła go żałosnym spojrzeniem. Mik
kal doznał nieprzyjemnego uczucia, że przez uła
mek sekundy pomyślała o kimś innym.
-Jest tyle rzeczy - zaczęła bez przekonania, jak
by wątpiąc, że niesforne myśli dadzą się złożyć
w słowa. - Jest tyle innych rzeczy, które sprawiają
mi radość. I nie ma w tym nic złego. Lubię się
śmiać, lubię ludzi. Zadaję sobie jednak pytanie,
czym jest życie. Co jest ważniejsze, zauroczenie
czy zdrowy rozsądek. A może da się połączyć jed
no z drugim?
Przerwała, by zaczerpnąć tchu, i smutnym gło
sem ciągnęła:
- Czasami żałuję, że się spotkaliśmy. Uniknęła-
198
bym tylu bolesnych myśli, miałabym mniejsze
oczekiwania. Czasami znowu uświadamiam sobie,
że gdybym nie zaznała twojej miłości, mogłabym
równie dobrze się nie narodzić.
Jak trudno zapanować nad drżeniem rąk! Nad
chęcią, by jej dotknąć!
Ile trzeba wysiłku, by zostać ideałem. Tym ra
zem jednak Mikkal nie chciał jej zawieść.
- Zadręczasz się myślami, Raiju - zdołał wy
krztusić.
Dziewczyna ożywiła się.
- Masz rację. Ach, te moje fantazje! Bywam okrop
nym ponurakiem...
- Taka już twoja melancholijna fińska natura -
uśmiechnął się uszczypliwie. - Cenię ją, tak jak
wszystko, co ciebie dotyczy. Nie zapominaj o tym.
- Nie zapominam o niczym. Nie potrafię...
Mikkal wstrzymał oddech.
Zawsze to samo!
Każda rozmowa kończyła się kłótnią.
Tym razem się mylił.
Tym razem miała na myśli jasne cechy jego cha
rakteru.
- Wydawałeś mi się taki dorosły, kiedy ujrzałam
cię pierwszy raz, Mikkal. - Twarz Raiji przybrała
wyraz rozmarzenia. - Sama byłam mała i nieszczę
śliwa - dodała gorzko. Wspominała czas, kiedy oj
ciec odesłał ją do Ruiji. - Dziś wciąż uważam cię
za chłopca. Może nie chcę zaakceptować, że się po
starzałam?
199
- Postarzałaś się? Masz dziewiętnaście lat! Co to
znaczy przy moich dwudziestu pięciu?
- Jesteś starszy, to prawda. Wciąż jednak widzę
w tobie chłopca.
- Myślisz o tym, by wrócić?
- Dokąd?
- Do domu. Do Tornedalen.
Raija wbiła wzrok w chmury. W białych obło
kach ujrzała złote pola zboża...
Złote?
Zmarznięte!
Dlatego zamieszkała na kamienistym wybrzeżu
północnej Norwegii.
- Tak, Mikkal. Często myślę o domu. Chciała
bym znów ujrzeć Tornedalen, choćby przez parę
chwil. Chciałabym powiedzieć ojcu, że nie czuję
do niego żalu. Zobaczyć Mattiego. Ma teraz jede
naście lat. Jeśli żyje...
Raija zamilkła.
Chciałaby przytulić się do matki i powiedzieć,
że ją kocha. Pokazać jej wnuki.
Wciąż umiała marzyć.
- Kiedy byłem chłopcem, postanowiłem za
wieźć cię do Tornedalen - wyznał Mikkal z zakło
potaniem. - Gdy ojciec karał cię lub krzyczał na
ciebie, myślałem o tym, by zawieźć cię do domu.
Oddać cię twojemu ojcu i powiedzieć mu, że Ru-
ija to nie raj.
- Czemu nigdy mi o tym nie mówiłeś? - Raija
spojrzała na Mikkala z błyskiem w oku. Odnajdy-
200
wała w nim uczucia, które starannie ukrywał przez
te wszystkie lata.
Nawet przed nią.
- Jestem trochę tchórzem - przyznał się. -
W wielu okolicznościach nie potrafiłem zdobyć się
na odwagę.
Nie zaprzeczyła.
- Szkoda, że nie ma Reijo! - Mikkal zmienił te
mat. - Powiesz mu, że byłem?
Raija skinęła głową.
- Nie mamy przed sobą tajemnic. Mów, co
chcesz, ale Reijo jest moim najlepszym przyjacie
lem. Nigdy mnie nie zawiódł.
Ani mnie, pomyślał Mikkal. Cenił wysoko Re
ijo, też uważał go za przyjaciela.
- Nigdy nie byłbym tak dobrym mężem jak on...
- Coś mi się zdaje, że domagasz się pochlebstw
- roześmiała się.
- Przydałoby mi się dobre słowo na drogę. Nie
wiem, kiedy się znów spotkamy. - Mikkal spoważ
niał. - Tym razem tak się stanie, Raiju. Nie będę
cię szukał, póki nie odzyskam wolności. Wtedy do
piero poproszę, byś poszła ze mną. Dotrzymam
słowa, choćbym miał czekać dziesięć lat.
Dotknął palcami woreczka, który zawsze nosił
na szyi.
- Przysiągłem, że będę nosić pukiel twoich wło
sów, póki cię kocham - wyrzekł z płonącym wzro
kiem. - Następnym razem też ujrzysz go na moim
sercu.
201
- Jesteś diabłem, Mikkal - wyszeptała - ale masz
coś w sobie.
- Z takim pożegnaniem mogę żyć - uznał.
I zrobił tak, jak sobie obiecał.
Nie dotknął jej ani nie pocałował.
Następnym razem przybędzie jako wolny czło
wiek. I wszystko zależeć będzie od Raiji.
)
15
Zaczęli wypatrywać kupieckiej łodzi w lipcu.
Lato zbliżało się ku końcowi, a o Reijo i jego za
łodze wciąż nie było żadnych wiadomości.
Niepokój ogarnął ludzi z osady.
Szeptano, że Reijo nie ma doświadczenia i do
brał sobie nieodpowiednich ludzi.
Zapomniano, iż doświadczeni żeglarze odmówi
li uczestnictwa w wyprawie. Reijo musiał zaufać
młodym.
Opowieści o morskich katastrofach stały się naj
częstszym tematem rozmów. Wspominano lata, któ
re obfitowały w tragiczne zdarzenia.
Strach dławił im gardła.
Wszyscy odczuwali to samo. Zatonięcie łodzi
oznaczałoby ciężką zimę dla mieszkańców osady
i najbliższej okolicy. Ich los zależał od powrotu
Reijo.
Nieszczęścia zdarzały się często. Wody przy
brzeżne były zdradliwe, pogoda zmienna i kapryśna.
Nastroje ludzi obróciły się przeciwko Raiji. Ona
i Reijo nie należeli do miejscowej społeczności.
Jeśli łódź z towarami nie wróci, zwalą winę na
Reijo. A przecież nie sam nią sterował.
203
A jednak z pewnością obarczą winą Reijo.
Peder uznał, że powinien powiedzieć Raiji parę
słów na temat konia. Nie pojmował, jak mogła
kupić szkapę za złoto, a potem ją zajeździć. Nie
dotarłszy nawet na jarmark. Do głowy mu nie
przyszło, by łączyć tajemniczą sierotę z osobą wła
ścicielki sklepu.
Peder kochał wiersze. Znał na pamięć całe wer
sety, zwłaszcza swego ulubieńca, Pettera Dassa, pa
stora z Helgeland. Pewien, że Raija nie zażąda spła
ty długu, siadał na beczce koło lady i, oparłszy się
na łokciach, recytował z przejęciem strofy o roku
1692. Zdradliwe wody wokół przylądka Stad zebra
ły wtedy tragiczne żniwo.
- Tak to bywa - dodał z przekorą, kiedy Raija
obojętnie przyjęła ponurą wierszowaną wróżbę. -
Szesnaście łodzi utonęło Roku Pańskiego dzie
więćdziesiątego drugiego. Potem przyszedł...
- Nie wątpię - przerwała mu Raija.
Peder mógł przysiąc, że pokornieje w oczach.
Jeśli łódź nie wróci, będzie wreszcie musiała za
chowywać się jak kobieta!
Raija dzieliła niepokój mieszkańców osady. Spo
tkałby ją taki sam los, taka sama strata, osobista
tragedia.
Poza tym Reijo był tylko szyprem, w rzeczywi
stości łódź należała do niej. Jej utrata oznaczała
ruinę.
Prowadziła sklep dzięki zyskom z jarmarku, po
mniejszonym o ładunek pozostawiony na wozie.
204
Jeśli Reijo uzyskał uczciwą cenę od kupców
w Bergen, wciąż mieli szansę.
Rai ja zaczęła liczyć dni.
Był koniec sierpnia, kiedy jakieś bystre oko doj
rzało cień na horyzoncie. Po paru godzinach wszy
scy widzieli wyraźnie zarys statku i przez osadę
niosło się westchnienie ulgi.
Raija popłakała się z radości.
Przez ostatnie tygodnie wychudła i zmizerniała.
Teraz czuła, jak z każdą minutą wracają jej siły.
Ludzie zebrali się u brzegu. Mężczyźni stali z rę
kami w kieszeniach, z braku tytoniu żuli owoce
dzięgla, pluli i komentowali przybycie łodzi.
Wspominali własne wyprawy, rozprawiali z prze
jęciem o przebytych niebezpieczeństwach, zupełnie
zapominając, że jeszcze do wczoraj nie wierzyli
w powrót Reijo i jego załogi.
Wokół kręciły się rozgorączkowane dzieci.
Przyszły nawet kobiety. Z robótkami w dłoniach
czekały na przypłynięcie łodzi i wieści z wielkiego
świata.
Raija odczekała, aż łódź się przybliży. Już daw
no chciała pędzić na nabrzeże, ale wolała uniknąć
towarzystwa ludzi, którzy przez ostatnie tygodnie
traktowali ją pogardliwie.
Elise i Maja dołączyły do dzieci.
Raija nie bała się o córeczki, małe oswoiły się
z morzem. Elise nauczyła się prowadzić łódź. Tyl
ko Maja wpadała we wściekłość, bo wiosła nie
chciały jej słuchać. Była mała i drobna, więc ledwie
205
unosiła ciężkie drągi, ale jak zawsze źle znosiła po
rażkę.
Dzieci z osady umiały wiosłować, zanim opano
wały sztukę chodzenia. Morze było dla nich żywio
łem równie naturalnym jak ziemia.
Kiedy „Maja Elise" stanęła na kotwicy, Raija
wzięła Knuta na ramię i zmieszała się z tłumem.
Kilku mężczyzn rzuciło się do małych łodzi
i z zapałem zdążało ku statkowi. Chętka na świe
ży tytoń dodawała energii uderzeniom wioseł.
Reszta śledziła ich wzrokiem. Dzieci krzyczały
i wskazywały palcami ludzi na pokładzie. Maja
wpadła w euforię na widok Reijo i Raija nie była
w stanie jej uspokoić.
Kobiety z osady wymieniały znaczące spojrze
nia. Raija wiedziała, że jej metody wychowawcze
staną się kolejnym tematem plotek.
Oczy kobiet mówiły więcej. Wiedziały. Znały jej
tajemnicę.
Żeglarze schodzili na ląd. Radość powitania ogar
nęła wszystkich.
Matki ocierały łzy, narzeczone padały w objęcia
ukochanych.
Reijo był jedynym żonatym mężczyzną w załodze.
Zszedł ostatni. Brudny, wychudzony, zmęczony
- takim Raija nigdy go nie widziała. Piski Mai przy
wołały uśmiech na zarośniętym obliczu, ale Raija
znała go zbyt dobrze, by nie wiedzieć, w jakim jest
stanie ducha. Maja wisiała mu u szyi, kiedy stanął
u boku żony.
206
Skinął tylko głową w jej kierunku, dotknął brud
nym palcem policzka Knuta i potargał włosy Elise.
- Idziemy do domu, Raiju - powiedział. - Nie
będę sobą, póki się nie umyję i nie założę czyste
go odzienia.
Raija przewidziała wszystko. Przed wyjściem
podgrzała wodę i wystawiła balię na środek izby.
Czekała, aż się umyje. Zastawiła stół.
Pojawił się, miał mokre włosy, skórę wyszoro
waną do białości.
Jadł niewiele.
Raija nie była głodna.
Nie zwrócił na to uwagi.
Żeby zagłuszyć ciszę, opowiedziała mu wszyst
ko to, co zdarzyło się pod jego nieobecność. Nie
czynił jej wyrzutów z powodu nieudanej wyprawy
na targ.
- Dobrze, że był tam Mikkal - rzucił z roztar
gnieniem.
- Jest jakaś inna kobieta, prawda?
Raija przedarła się przez mgłę, którą się oto
czył.
Odsunął talerz, złożył dłonie na blacie stołu i za
mknął oczy.
- Nie jestem gotów, by o tym mówić, Raiju.
Wracam na pokład. Nie mogę spać z tobą. Nie
wiem, czego chcę. Daj mi czas!
Skinęła głową.
Dwa dni później popłynęli do zleceniodawców.
Ludzie z osady otrzymali zamówione towary.
207
Kobiety dostały jedwabne chusty i broszki. Naj
szczęśliwsze mogły gładzić nabożnie suknie, ostat
ni krzyk mody z wielkiego świata.
Miasto Bergen było bramą do Europy. Zdarza
ło się, że kobiety rybaków z północy stroiły się wy
tworniej niż urzędnicze żony w Christianii.
„Maja Elise" wróciła po tygodniu. Nadszedł czas
na ostatni akt wyprawy: trzeba było wspólnym wy
siłkiem wciągnąć łódź na ląd.
Załoga pracowała najciężej. Ci ludzie nie opusz
czali pokładu od maja. Marzyli tylko o tym, by po
stawić stopy na suchym lądzie i żyć, karmiąc się
wspomnieniami z wyprawy na południe.
Liczyła się każda para rąk. I tak jak wodowanie
zakończyło się świętowaniem, tak i teraz cała osa
da szykowała się do zabawy.
Humory dopisywały, gorzałka lała się obficie.
Noc nastraja do zwierzeń.
Od chwili, kiedy późnym popołudniem Reijo
wszedł do izby, Raija chodziła na palcach.
Wymienili ledwie kilka słów.
Maja wypełniła ciszę świergotaniem, więc mil
czenie dorosłych nie było dokuczliwe.
Teraz była noc. Raija usiadła przy stole. Ta roz
mowa nie powinna odbyć się w łóżku.
Musieli zdobyć się na szczerość.
- Nie każ mi cierpieć katuszy, Reijo! - poprosi
ła. - Mam prawo wiedzieć, co cię gnębi.
- Nawet gdybym miał cię zranić?
208
Miała ochotę pogładzić go po zapadniętych po
liczkach, potargać po włosach, uradować.
Nie mogła. Najpierw musi wyrzucić z siebie
wszystko.
- Zniosę to, Reijo. Sama zraniłam cię nie raz. Obie
cywaliśmy sobie nie skrywać niczego.
Usiadł naprzeciw żony. Jego oczy płonęły gorącz
ką. Odpowiedział na pytanie, które zadała przed ty
godniem.
- Tak, Raiju, jest inna kobieta.
Raija wiedziała przez cały ten czas, długie sie
dem dni.
Zawsze mogła wierzyć w jego miłość. Zawsze
mogła liczyć na wybaczenie.
Reijo był najbardziej oczywistą częścią jej co
dzienności.
Przez ostatni tydzień zastanawiała się, czy mo
że pozwolić mu odejść.
Zajrzała w głąb duszy, by poznać, ile dla niej
znaczy.
Zobaczyła, jak wiele.
Szyderstwo losu miało sprawić, że zostawi ją
właśnie teraz?
- Możesz odejść, kiedy zechcesz. Tak się umó
wiliśmy - uśmiechnęła się blado. - Tylko sądzili
śmy, że umowa bardziej mnie dotyczy, prawda?
Nie dotknął jej, nie chciał łamać reguł gry.
- Cieszysz się? - spytał z krzywym uśmiechem.
- To złe słowo.
- Chcesz wolności?
209
Roześmiał się.
To był przerażający śmiech, jakiego Raija nigdy
nie słyszała.
- Ja jej nie potrzebuję - wyjaśnił drżącym gło
sem. - Jest inna kobieta, Raiju, tyle że nie żyje.
Reijo znalazł się na skraju załamania.
- Opowiedz mi wszystko! Chcę znać prawdę.
Nie duś jej w sobie!
Płakała cały czas, kiedy mówił. Roniła łzy za nie
go, za tę nieznaną kobietę utopioną w bergeńskim
porcie, za siebie.
Reijo też płakał. Całą drogę na północ tłamsił
w sobie ból, złość i żałobę. Nieustannie myślał
o tej, z którą mógłby być szczęśliwy. Z nikim z za
łogi, nawet z Nilsem, nie podzielił się tęsknotą za
tą bezimienną dziewczyną.
Tylko z Rai ją.
Z własną żoną.
- Polubiłabym ją - powiedziała Raija, kiedy
obojgu zabrakło łez. - Zdziwiłabym się na jej wi
dok, byłabym może trochę zazdrosna, ale polubi
łabym ją.
- Jesteś do niej podobna - rzucił Reijo. - Nie
przypadkiem znaczyła dla mnie tak wiele... - Po
trząsnął głową, jakby budząc się ze snu. - Wiesz,
dopiero teraz zaczynam rozumieć, co czujesz do
Mikkala.
- Nie, Reijo! Mikkal żyje. Zawsze miałam pew
ność, że gdzieś jest, blisko lub daleko. Nie mogę
nawet wyobrazić sobie, co bym zrobiła na wieść
210
o jego śmierci. Mikkal żyje, więc żyje nadzieja...
Spojrzała na Reijo poprzez łzy.
- Jakże bym chciała, byś i ty zachował choć na
dzieję!
Uśmiechnął się słabo.
- Która żona zareagowałaby jak ty...
- Które małżeństwo jest takie jak nasze - odrze
kła cicho.
Reijo nie mógł usiedzieć na miejscu. Wstał i za
czął krążyć po izbie.
Raija była pełna zrozumienia, tego się po niej
spodziewał. W myślach przeżywał tę sytuację na
tysiące sposobów.
Może rozczarował się odrobinę, bo nie okazała
zazdrości. Może trochę uraziła jego dumę.
- Sądziłem, że jakoś się pozbieram - rzekł do
ściany. Do Raiji. Do samego siebie. - Sądziłem, że
oddalając się od Bergen, choć trochę zapomnę. Że
wrócę do ciebie i będę mógł żyć jak przedtem.
Raija roześmiała się płaczliwie.
- Nigdy tak nie jest, Reijo.
Odwrócił się gwałtownie i rozłożył ramiona.
- Nie wiedziałem, Raiju! Skąd miałem wie
dzieć? ZaWsze byłaś tylko ty. Nie znam innego
życia...
Nie skończył. Nie wypowiedziane słowa zawi
sły w powietrzu.
- Teraz pragniesz sprawdzić, jak to jest? - spy
tała bezbarwnie. - Jak wygląda życie beze mnie?
Skinął głową.
211
- Tak myślę! - jęknął bezsilnie. - Nie mam pew
ności!
Rozejrzał się po izbie. Był taki dumny z tego
domu.
Teraz wydawało mu się, że ściany zamykają się
wokół niego.
Gorzej. Odgradzają go od świata.
Zrozumiał, że tam na zewnątrz czekają nań rze
czy, których dotąd nie potrafił sobie nawet wy
obrazić.
- Nie wiem, co robić. Gnębią mnie wyrzuty su
mienia. Czuję się odpowiedzialny za was, a tęsknię
za światem. Jestem rozbity... Chcę wyjechać.
- Więc jedź.
Reijo przełknął ślinę.
Nie powinna mówić z takim spokojem.
- Wyjedź na rok - zaproponowała i dodała z pa
sją: - Teraz, od razu. Zanim wymyślisz nowe po
wody, by zostać. Wróć za rok, nie wcześniej. Mo
że do tego czasu odnajdziesz siebie.
- Czy wiesz, co mówisz, Raiju?
Kiwnęła głową. Wiedziała, co mówi.
- Chcesz tak żyć? - spytał. - Mogłabyś odzyskać
wolność.
- Na to trzeba czasu - odparła wymijająco. -
Wielcy panowie nie pozwolą nam maluczkim się
rozejść. Nazywają to grzechem...
- Co powiedzą ludzie?
Raija spojrzała twardo na Reijo. Musiała zastą
pić mu matkę, podjąć decyzję za niego.
212
- Jedź. Nie mogę cię powstrzymywać, nie chcę,
byś zgorzkniał u mego boku. To zły sposób na
szczęśliwe małżeństwo. Masz dwadzieścia jeden
lat, Reijo. Będziesz żałował całe życie, jeśli zmar
nujesz okazję.
Wciąż się wahał. Czytała w twarzy męża jak
w otwartej księdze.
- Damy sobie radę. Utrzymam sklep, Nils mi
pomoże. Dom jest w dobrym stanie, przetrwamy
jakoś zimę. A czas biegnie szybciej, kiedy zbliża
się lato.
- Jeśli jesteś pewna...
- Jestem. To twój rok, Reijo! Zrób z nim, co ze
chcesz.
- Jutro - zdecydował z ulgą, że mają to za sobą.
- Nie wyjadę, nie pożegnawszy się z Mają.
Chciał objąć Raiję, ale powstrzymała go ruchem
dłoni i przepraszającym uśmiechem.
- Nie teraz, Reijo! Nie róbmy niczego, co by ka
zało nam cofnąć decyzję!
Spoglądali na siebie dłuższą chwilę. Rozumieli
się w pełni.
- Położę się w drugiej izbie - powiedział w końca
- Tak będzie najlepiej...
Reijo wyjechał w południe.
Maja płakała, choć powiedział jej, że jedzie szu
kać skarbów dla niej. Przyznał, że długo go nie bę
dzie.
213
Tak długo, że może go zapomnieć. Lecz on bę
dzie myślał o niej co dzień.
Zgodziła się, bo tak mówił Reijo. Reijo nie kła
mał jak inni dorośli.
Wyjechał, nie przytuliwszy żony. Nie dała mu
okazji, zachowywała się jednak tak naturalnie, że
nie zwrócił na to uwagi. Raija została sama i przy
pomniała sobie rozmowę z Mikkalem.
To była wolność.
Tyle że wolność w okowach.
Epilog
Przyszła noc Bożego Narodzenia.
W domku nad morzem paliły się światła.
Tej zimy sztormy były szczególnie dotkliwe.
Rybacy świętowali.
Władca morza nie próżnował.
W domku nad morzem rozległ się krzyk dziecka.
Mała, rudowłosa dziewczynka witała surowy,
zimny świat.
Raija wzięła ją z miłością w ramiona. To dziecię
zadało jej najwięcej cierpień. Przez trzy miesiące
była chora, nie opuszczała łóżka.
Mieszkańcy osady okazali jej serce. Wcześniej
darzyli ją niechęcią, teraz z otwartymi ramionami
przyjęli do swojej społeczności.
Pokochali Raiję, bo ich potrzebowała.
Nie rozumieli jej, lecz otoczyli opieką. Ktoś mu
siał to zrobić, kiedy Reijo odszedł.
Raija powiedziała im, że Reijo nie wie o dziec
ku. I że wróci.
Kręcili głowami.
Raija nie wątpiła.
Trzymała córeczkę w ramionach. Niemowlę
wcale nie przypominało matki.
215
Miało zielone oczy, nosek zabawnie wykrzywio
ny jak u wszystkich z rodu Kesaniemi. Dobrze zro
biła, że kazała Reijo ruszać w drogę.
- Damy sobie radę - wyszeptała, przykładając
usta do główki dziecięcia. - Damy sobie radę. Elise,
Maja, Knut, ty i ja. Poradzimy sobie, skarbie. Przyj
dzie jesień i on wróci. Ten, którego tak bardzo
przypominasz. Reijo, twój tatuś.
Dała jej na imię Ida.
Zielonooka, rudowłosa, miała dołeczki w policz
kach i uśmiech Reijo.
Raija zastanawiała się, czy Reijo znienawidzi ją
za to, że milczała.
Nie mogła postąpić inaczej.
Reijo nie zdawał sobie sprawy, ile kosztuje swo
boda.
Był wolny.
Ale kiedyś powróci.