Roger Zelazny
Exeunt omnes
Światła na widowni przyćmione. Żniwiarze i nimfy tańczą. Zaczynają spadać bomby. Prospero i Ferdynand stoją zwróceni twarzą w twarz.
— „W twych oczach, synu, przestrach się maluje, lecz bądź spokojny. Święto się skończyło. Aktorzy moi, jak ci powiedziałem, były to duchy; na moje rozkazy na wiatr się lekki wszystkie rozpłynęły…”
Skinął dłonią. Żniwiarze i nimfy zniknęły, rozległ się dziwny, głuchy, przemieszany z innymi huk.
— „…I, jak bezpodstawna widzeń twych budowa, jasne pałace i wieże w chmur wieńcu, święte kościoły — kontynuował — wielka ziemi kula, tak wszystko kiedyś na nic się rozpłynie, jednego pyłku na świat nie zostawi, jak moich duchów powietrzne zjawisko…”
Publiczność zniknęła. Scena rozpłynęła się. Zniknął teatr. Miasto wokół nich wyblakło, przy akompaniamencie dziwnego, głuchego, przemieszanego z innymi huku. Sam wielki glob pod ich stopami stał się przejrzysty. Zniknęli aktorzy, pozostały tylko duchy Ariela, Kalibana i Prospera.
— Och, Prossy… — przerwał mu Ariel.
— „Sen i my z jednych złożeni pierwiastków…”
— Prospero! — wrzasnął Kaliban.
— …..Żywot nasz krótki w sen jest owinięty…”
Kaliban potrząsnął nim mocno, a Ariel chwycił go za rękaw.
— Znowu pan to robi, szefie!
— „Przebacz mi, proszę, gniewem zapalony…”
— Przestań! Topimy się! Wypowiedziałeś niewłaściwe zaklęcie!
— „Stary mój umysł w mej głowie się mąci…”
Kaliban usiadł na nim. Ariel zaczął machać niemal niewidocznymi palcami przed oczyma Prospera. Unosili się teraz w nieskończonej, wypełnionej gwiazdami próżni. Najbliższym dającym określić się ciałem był księżyc. We wszystkich kierunkach uciekały wokół nich satelity komunikacyjne, astronomiczne, klimatyczne i szpiegowskie.
— Trzaśnij się w łeb, do diabła — warknął Ariel. — Zostaliśmy tylko my, nic więcej.
— „Lecz niech cię moja słabość nie przestrasza…”
— To nie ma sensu — burknął Kaliban. — Tym razem gada, jakby zaćpał się na dobre. A może damy sobie spokój i znikniemy?
— Nie! — wykrzyknął Ariel. — Już mi się to zaczęło podobać.
— Jesteśmy bardzo zaniepokojeni twoim niedołęstwem, Pro—ssy! Skończ z tym występem a la Stanisławski i pozbieraj wszystko z powrotem do kupy!
— „Do mojej celi idźcie spocząć chwilę…”
— Dochodzi już do końca kwestii — stwierdził Ariel. — Jak skończy, to go mamy.
— „A ja tymczasem, wśród krótkiej przechadzki, wzburzony umysł pójdę ukołysać”.
— Dokąd chce pan iść, szefie? — spytał Kaliban. — Wszystko pan przecież rozwalił.
— Hej? Co się dzieje?
— Znowu to samo. Przy tej inscenizacji to rzeczywiście wspaniała scena, tyle że zmierza w stronę nieuniknionego finału.
— Cholera! Świat się trochę oddalił.
— Powiedziałbym, że aż do kresu dnia. I co zagramy na bis?
— Gdzie moja Księga? Kaliban machnął płetwą.
— Nie ma, zniknęła.
Prospero pomasował oczy.
— No, to będę musiał popracować z pamięci. Wesprzyjcie mnie. Gdzie to się działo?
— Na bezludnej wyspie.
— Ach, prawda.
Wykonał dostojny gest i obok pojawiły się zarysy palm. Poczuli lekki zapach słonej wody, usłyszeli odległe uderzenia fal. Zarysy stawały się coraz bardziej wyraziste, a pod ich nogami pojawił się błyszczący piach. Usłyszeli krzyk mewy. Gwiazdy zbladły i ukazało się niebieskie niebo, po którym sunęły obłoki.
— Znacznie lepiej.
— Ale — to prawdziwa bezludna wyspa!
— Nie dyskutuj. Wie, co robi.
— A teraz, w którym byliśmy momencie?
— Przedstawienie, szefie.
— Zgadza się. Chodźmy do mojej jaskini. Ferdynand i Miranda już czekają.
Poprowadził ich brzegiem do skalistych wzgórz. Weszli do wielkiej groty, w której duża scena oświetlona była blaskiem pochodni. Prospero skłonił się Ferdynandowi i Mirandzie i wskazał na scenę.
— Szefie, coś nie tak.
— Dość słów! Niech tylko patrzą oczy! Cisza!
Na chwilę Ariel postradał zdolność mówienia i mógł tylko przyglądać się wyrosłej przed nim scenie.
Nad sceną przesunął się powoli wielki ziemski glob, oblany słońcem przeświecającym przez wstęgi obłoków, zielono–szaro–niebieski. Ponad nim rozrywały powietrze maleńkie gwiazdki pocisków, po chwili przemieniające się w kłęby dymu nad wielkimi miastami Ameryki Północnej, Europy i Azji. Nagle glob ruszył wprost na nich, wyrzucając jeden potężny, przesłaniający wszystko inne, kłąb dymu. Wizja gnała ku nim wciąż szybciej i szybciej, wizja zrównanego z ziemią miasta, rozpadającego się, obróconego w dym, pełnego trupów, umierających i uciekających w panice ludzi.
— Szefie! To nie ten kawałek! — wykrzyknął Kaliban.
— O Boże — jęknął Ferdynand.
— „W twych oczach, synu, przestrach się maluje…” — obwieścił Prospero.
— Znów to samo — powiedział Ariel. W tej samej chwili świat zawirował, a masy lądu pokryły się ogniem.
— „…Jasne pałace i wieże w chmur wieńcu, święte kościoły, wielka kula ziemi…”
Atmosferę zaczęły przecinać we wszystkich kierunkach następne pociski, a lodowce poczęły topnieć przy akompaniamencie syczących wód oceanu.
— „…na nic się rozpłynie…”
Gotujące morza zalewały ogromne przestrzenie lądów.
— „…jednego pyłku na ślad nie zostawi…”
— Nadal istniejemy — wydusił Ariel.
— Ale to trwa — zauważył Kaliban.
Glob ziemski stawał się coraz mniej rzeczywisty, ogień był coraz bledszy, wody traciły swą barwę. Cały widok zdawał się niknąć, dogasać.
— „…w sen jest owinięty…” — ziewnął Prospero. I zniknął zupełnie.
— Szefie! Co się stało z…?
— Cśśś… — ostrzegł Ariel. — Nie wytrącajcie go z transu… Prossy, gdzie twój teatr?
— „…wzburzony umysł pójdę ukołysać…”
— Życzymy spokoju — powiedzieli unisono Ferdynand i Mi—randa, opuszczając grotę.
— Gdzie jesteśmy, panie?
— Jak to? Sami mówiliście o bezludnej wyspie.
— To jest bezludna wyspa.
— Czemu więc pytasz? Przynieś nam jadła i napoju. Reszta jest tylko snem.
— Ależ panie! A twa Księga?
— Już nigdy więcej ksiąg! Będę jadł i spał, a młodzi niech zaloty czynią. Czarów mych wszystkich teraz się wyrzekam!
Kaliban i Ariel wychodzą.
— Zróbmy, jak każe, później szybko w nogi.
— Dobrze, mój duszku. Zda mi się, taki już jest żywot.
[Exeunt omnes]
Tłum. Maciej Raginiak