AA Skórka z pomarańczy 1 1(3)

Autor: Matylda

Beta: Morwena

Gatunek: Romans, Angst, ja wiem?

Paring: Harry/Draco Harry/Luna




1.Jest wręcz obrzydliwie gorąco.

Francuska uliczka pokryta jest lepiącym się do butów kurzem, a z wściekle błękitnego nieba - bez ani jednej pieprzonej chmurki - miękko leje się żar, otulając sobą domki niczym ciepłą peleryną.

Harry ma na sobie lekką, białą koszulę, a na przedramionach szare opatrunki złośliwie sugerujące próbę samobójczą, jego włosy są matowe i splątane. Nerwowo przestępuje z nogi na nogę i wyraźnie próbuje nie patrzeć na brudną, pełną smug szybę, za którą stoją równo poukładane instrumenty. Usta nie drżą, ręce wystudiowanym ruchem ściskają wewnętrzne strony kieszeni, ale zdradzają go oczy - przepojone jakąś dziecięcą ciekawością, radością, ale i strachem.

Mija go ładna, czarnowłosa dziewczyna, nie zaszczycając nawet spojrzeniem, a Harry przez chwilę wodzi wzrokiem za linią jej wysokich obcasów. Bezwiednie przejeżdża palcami po włosach, a potem naciska klamkę, z odbijającą się w oczach myślą - a czemu nie?

Wie, że nie powinien tego robić, że we Francji jest dopiero pierwszy dzień, że ma ważniejsze sprawy na głowie, ale zbywa te myśli, kiedy czuje niejasne szczęście na donośny dźwięk dzwonka. Powoli, niemal z nabożną czcią spaceruje wśród setek instrumentów - starannie wypolerowanych skrzypiec, lśniących wiolonczel, biało-czarnych fortepianów i setek innych.

W sklepach muzycznych panuje specyficzny zapach - polakierowane drewno, kurz, ale nie taki denerwujący jak na ulicy, nie tak ciężki, tylko prawie słodki. Tutaj, nieopodal centrum miasteczka czuć jeszcze nutkę mięty i jakby miód w wielkich słoikach, co tworzy tajemniczą, wyszukaną atmosferę.

W jego oczach odbija się czysta radość dziecka i gaśnie w nich ten złowrogi blask. Palce na chwilkę puszczają różdżkę schowaną starannie w wewnętrznej kieszeni. Z powiek znika opuchlizna, a wargi nieco się rozluźniają.

Zza przeszklonego regału dochodzą kojące dźwięki - Harry może zapomnieć o horkruksach, śmiertelnej, nieznanej chorobie Luny i o Londynie przepojonym zapachem stęchlizny i strachu, do którego będzie musiał wrócić. Będzie musiał, chociaż lepiej tego nie robić; lepiej zostać na zawsze w tym małym, przytulnym sklepiku z tysiącem instrumentów i zapachem mięty. Mięta uspokaja.

Osiemnastolatek skrada się wzdłuż szklanego regału pełnego malutkich saksofonów, skrzypiec i gitar. Idzie powoli, na palcach, ręce unosi wzdłuż boków, żeby nie stracić równowagi i przez chwilę czuje się tak, jakby znowu grał w Quidditcha. Wraz z tym cudownym uczuciem, wraz z powolnymi, czystymi dźwiękami fortepianu nadchodzi jakaś dziwaczna wolność, poczucie absolutnego spokoju.

Przez zmatowiałą szybę Harry widzi tylko zarysy masywnego instrumentu, czarną skrzynię i jasne włosy. Stara się stąpać jeszcze ciszej, bojąc się, że niesamowita muzyka może ucichnąć przez każde głośniejsze zachowanie z jego strony.

Harry czuje zapach świeżo wyciśniętej pomarańczy i przymyka oczy. A kiedy je otwiera, widzi Draco Malfoya.

Cały spokój uchodzi niczym powietrze z przekłutego balonika, a policzki chłopaka różowieją. Przez chwilę patrzy na Ślizgona, który wciąż gra, pochylony nad fortepianem, którego palce biegną od lewej do prawej strony, najpierw szybko, potem wolniej, rozpoczynając nieco smętniejszą melodię. Jego włosy urosły od ich ostatniego spotkania - na Wieży Astronomicznej Hogwartu - straciły też swój dawny blask, dawną świetność, za którą szalały prawie wszystkie dziewczyny. Prawy rękach czarnej koszuli jest swobodnie podwinięty, z typową dla Malfoya nonszalancją, ale lewy szczelnie zakrywa rękę. Ukrywa Mroczny Znak.

I wtedy nienawiść wybucha, powracają wspomnienia blondyna z różdżką wymierzoną w Dumbledore'a, powraca barwa jego bladych policzków i ton piskliwego głosu. Harry przypomina sobie Katie Bell, jakby ukrzyżowaną w powietrzu, z ustami wykrzywionymi w przerażeniu, Rona, charczącego i z trudem chwytającego oddech. W uszach słyszy zwierzęcy krzyk Katie, kiedy naszyjnik wysłał ją pod niebo, gdy kończyny drżały jej jak w napadzie epilepsji, a maleńka dziurka w rękawiczce ziała czerwienią.

Ale potem przez prawie już zapomniany wrzask dziewczyny przebija się przepiękna melodia. I dłonie Malfoya gładko sunące po fortepianie. Harry przez bardzo krótką chwilę – tyle, ile trwa chociażby głęboki oddech - waha się. Stoi na przykurzonym dywanie, bezwiednie bawi się rękawami koszuli i błądzi wzrokiem po ścianach.

A po chwili podchodzi do blondyna, siada obok niego i dyskretnie, tak żeby żaden mugol nie zauważył, przykłada mu różdżkę do gardła.

- Nie przestawaj grać - mówi kącikiem ust. Może dlatego, żeby nikt niczego nie spostrzegł, żeby nie przyszedł tutaj tropem urwanej muzyki, a może dlatego, że melodia jest przepojona nadzieją. Harry zastanawia się, czy dłonie Malfoya nie są oddzielnym bytem.

- Nie zamierzam - odpowiada Malfoy; nie wiadomo, czy jest zdenerwowany. Palce biegną tak samo gładko po czarno-białych klawiszach, a policzki zawsze są śmiertelnie blade, więc nie wiadomo, czy...

Harry pochyla się do ucha mężczyzny, czując dreszcz satysfakcji. Czekał na to przez prawie dwa lata – pełne zwojów pergaminu z jego życiorysem, kłótni o to, czy został Śmierciożercą z własnej woli i łez Hermiony. Powoli sięga do jego lewej ręki i podwija mu rękaw.

Mroczny Znak zdaje się wodzić za nimi swoimi zielonymi oczyma.

Draco nie przestaje grać - rozluźniony, oddychając równo i spokojnie. Nie wiedząc czemu, w Harrym narasta wściekłość jeszcze bardziej, jak gdyby wolał, żeby Malfoy był zły, przerażony, zgaszony. Cokolwiek.

- Posłuchaj - szepcze mu do ucha, a wtedy do melodii wkrada się drobny, niemal niedostrzegalny fałsz. Harry miałby dowód, że Draco jest zdenerwowany, ale nigdy nie szczycił się słuchem muzycznym, więc zaciska palce na ramieniu Malfoya, wbijając mu paznokcie w skórę. - Zaraz skończysz tę swoją uroczą melodyjkę i... - Starając się, żeby jego głos brzmiał złowieszczo, żeby jego słowa były starannie dobrane, Harry dostrzega coś dziwnego. Tak dziwnego, że luzuje uścisk na ramieniu Dracona. Zapach wyciskanych pomarańczy przybiera na sile.

W zielonych oczach Harry'ego odbijają się oczy Mrocznego Znaku, kiedy rozgląda się po sklepie zupełnie zagubiony. Wodzi wzrokiem po sklepieniu i obrazach w złotych, bogato zdobionych ramach. Jaka jest szansa, że w tak dziwnym miejscu, na południu Francji, spotka przypadkiem Draco Malfoya?

Ta chwila zastanowienia, zapomnienia kosztuje go bardzo wiele. Na twarzy blondyna odbija się przez chwilę cała paleta emocji, po czym muzyka cichnie. Draco rzuca się na podłogę, turla się wzdłuż regału i zanim Harry rzuca zaklęcie, znika za zakrętem.

Wściekły na samego siebie, Potter biegnie wzdłuż regałów, mijając setkę wspaniałych instrumentów, mając przez sobą jasne, splątane włosy. Sprzedawca patrzy na nich przerażony - rozwiera szeroko oczy, a ręka zamiera mu na czarnym, staromodnym aparacie telefonicznym.

Harry wyskakuje ze sklepu, słysząc donośny dźwięk dzwonka.

Upał jest coraz gorszy - teraz spływa na miasto falami, jak pot po plecach Harry'ego.

Mała dziewczynka siedzi na chodniku, kiwając się jak w chorobie sierocej. Rude włosy ma rozrzucone na wszystkie strony, a w jej oczach czai się lęk. Harry'emu przypomina trochę nimfę porzuconą na brzegu jeziora, ale na tyle daleko, by nie mogła sama do niego wskoczyć.

- Ten pan - mówi głośno, wyciągając drżący palec przed siebie. - Zniknął.

Zniknął odbija się w uszach chłopaka, zaciskając jego dłonie w pięści.

Harry klnie dosadnie, a dziewczynka zatyka usta małą rączką.


2.

Zegar tyka głośno, natarczywie - jest w tym coś cholernie denerwującego, Harry nie może zasnąć, przewraca się w przepoconej pościeli, ale z drugiej strony zegar jest rzeczą stałą. Na zewnątrz wojna - przesłonięte okna, ciemne uliczki i wyczuwalna aura zaklęć ochronnych - ale zegar tyka, bije, wyznacza czas, twardy, niewzruszony, wieczny. Czasem Harry myśli, że świat by się skończył dopiero wtedy, gdyby rozbito wszystkie zegarki, więc wsłuchuje się w ten dźwięk, który wwierca się w mózg, i już wie, że dzisiaj nie uda mu się zasnąć.

Kładzie stopy na lodowatych kafelkach, nie chciał ciepłego drewna, paneli czy czegokolwiek innego - w sypialni chciał właśnie lodowate kafelki, które błyskawicznie budzą go ze snu. Czasem to jest koniecznie - kiedy galeon nabrzmiewa w zaciśniętej dłoni, trzeba wstać niezależnie od uczucia senności. Zimno kafelków płynie w górę od kostek aż do głowy, dygocą ramiona i Harry jest gotowy.

Mężczyzna siada na parapecie i uchyla szare firanki.

Choć uliczka jest ciemna, a kolory mętne, chłopakowi wydaje się, że w oknie naprzeciw wiszą rude zasłony. Rude jak Krzywołap, marchewka i włosy Ginny.

- Czego ty ode mnie oczekujesz, Harry? - spytała kiedyś Ginewra. Może to było całe wieki temu, a może tylko kilka dni - właściwie to nieistotne. Miała na sobie sukienkę w kolorze jasnego bzu i zdawała się pachnieć świeżymi morelami. Harry spojrzał na nią bez wyrazu.

- Niczego, Ginny - odpowiedział szczerze, bo przecież oczekiwał od niej właśnie tyle: nic, a tylko od świata oczekiwał, żeby wojna się skończyła.

Na jego słowa niebo chyba poszarzało, a Ginny poczerwieniała. Zniknęła cała łagodność, którą tak w niej kochał, a zastąpiło ją coś w rodzaju drugiego wcielenia dziewczyny - drapieżnego, wybuchowego, które jedynie lubił. Nigdy nie kochał jej całej.

- Ach, tak. No tak. Powinnam domyślić się już dawno - wybałuszyła na niego oczy, zacisnęła palce na sukience, a Harry, który nie rozumiał niczego z jej wypowiedzi, szukał wzrokiem Hermiony. - Pan Potter, wielki bohater, który dotąd osiągnął jedno wielkie nic podczas tej pieprzonej wojny nie oczekuje od głupiej, małej Ginny absolutnie niczego! Super. Świetnie. Wychodzę.

Rzeczywiście wyszła, a jej buty stukały na drewnianych stopniach, Harry odprowadzał ją spojrzeniem, dopóki nie zniknęła za drzwiami. Chwilę później drewno trzasnęło o framugę i wszystkie lampy w domu Weasleyów zadrżały.

- Ty jej nie kochasz, prawda? - spytała Luna dwa dni później, wyglądając przez okno w swojej sali. Długa zima dobiegła końca i w przyszpitalnym parku zakwitły jabłonie.

Harry zmarszczył brwi, bardziej już mając w pamięci Bitwę o Kwaterę Główną Zakonu Feniksa niż absurdalną kłótnię z Ginewrą. Spojrzał ponad ramieniem Luny na czyste, błękitne niebo - tak za nim tęsknił podczas długotrwałych mrozów.

Luna odwraca się w jego wspomnieniu i świdruje go wzrokiem - ma takie ładne oczy; kiedy chodził do Hogwartu myślał: wytrzeszczone. Teraz są po prostu duże. I ładne.

Rudawa firanka zdaje się falować i Harry myśli, że ktoś stoi za nią. Wizualizuje sobie nawet tego kogoś: duże, czujnie patrzące na ulice oczy, masywna sylwetka, piżama z długimi rękawami. Pewnie wieje zachodni wiatr, uderza liśćmi w okno i Harry przypomina sobie wszystkie kolejne kłótnie ze swoją było dziewczyną.

Ginny w rozciągniętym swetrze i szortach, Ginny w ręczniku, Ginny bez niczego. On już nie otumaniony, wrzeszczący z zapałem, bo czego oni wszyscy od niego chcą, nie jest żadnym bohaterem, ma tylko dziewiętnaście lat i może mieć wszystko gdzieś.

Podłoga skrzypi, pewnie ten miły sąsiad znowu nie może spać, a Harry przypomina sobie tę ostatnią kłótnię.

Wrócił wtedy do Nory późną nocą, a Ginny nie spała, tylko siedziała na drzewie przed domem i patrzyła w księżyc. Może na niego czekała, a może po prostu nie mogła spać i chciała odurzyć się nocnym powietrzem. Harry pamięta ją właśnie taką - w kolorowych spodniach i jego starej bluzie, z włosami w nieładzie i z lekkim uśmiechem na ustach. Widzi ją tylko taką i zawsze taką - spokojną i może... może nawet szczęśliwą.

Bo późniejsza chwila - Ginny wstała z drzewa i "Nie kocham cię już, Harry" - taka melodramatyczna i ckliwa i chłopak wcale tego nie pamięta - jest dla niego tylko złym snem.

Firanka porusza się po raz kolejny i za nią ukazuje się twarz. Harry ma tylko ułamek sekundy na jej wychwycenie, ale wciąż ma instynkt szukającego. Oczy mu się rozszerzają i zanim blada ręka zasłania okno z wyraźną trwogą, lękiem, Harry dostrzega jasny kosmyk i szare oczy.

Troszkę z aparycji Draco Malfoya.



3.

Harry przestępuje próg kuchni w Kwaterze Głównej i ma ochotę stać tak kilka godzin.

Hermiona siedzi przy długim stole. Syriusz patrzy na niego poważnie, jako jedyny traktując go jak dorosłego, a potem uśmiecha się kącikiem warg. Remus wpatruje się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Przed nią stoją grube książki, a z trzymanego przez dziewczynę pióra kapie atrament. Wygląda teraz tak spokojnie, nie wrzeszczy jak podczas walk, z ust nie kapie jej krew, w jej oczach widnieje tylko błogość i skupienie. Jej palce się poruszają, natrafiają na uchwyt filiżanki z kawą, a wtedy na chwilę nieruchomieje.

Unosi głowę i syczy.

- Nie strasz mnie tak, Harry - mówi, upijając łyk kawy. Ciężki, nieco mleczny zapach unosi się w pomieszczeniu. Hermiona uśmiecha się na jego konsternację i gestem wskazuje krzesło.

Chłopak idzie powoli, krzywiąc się na każde drobne skrzypienie podłogi.

- Co u was? - pyta, siląc się na neutralny ton głosu. Dziewczyna wie, musi wiedzieć, że przyszedł z czymś nieprzyjemnym, obserwuje go z uwagą, ale mimo to uśmiecha się lekko. Bezwiednie wodzi piórem po pustym pergaminie.

- Kupiliśmy mieszkanie - mówi wesoło Hermiona, wstając. Kiedy krząta się przy stole, szykując mu kawę - mocną, z niewielką ilością mleka, bez cukru - Harry w ogóle jej nie słucha. Pewnie mówi o Ronie, jaki to on jest kochany, mają wspólne mieszkanie, dom, własny dywan i posłanie dla kota. Może opowiada o dawnych wakacjach z rodzicami albo o szkolnych latach. Nieważne. Ważne jest to, że jej twarz jaśnieje, usta rozwierają się szeroko, a oczy błyszczą.

- I będziemy mieszkać bardzo blisko ciebie - śmieje się Hermiona, stawiając przed nim filiżankę. - Będziemy umawiać się na wspólne kolacje, będziemy sączyć wino do rana i oglądać mugolską telewizję. To jest bardzo spokojna okolica, prawda?

Harry nie ma serca jej zaprzeczyć, więc tylko kiwa głową.

Firanka porusza się każdej nocy, szare oczy czasem migoczą i odbijają światło latarń. Harry ma prawie pewność, że to Malfoy - obserwuje go uważnie, całe noce siedzi na zimnym parapecie, ale zawsze, kiedy wychodzi, okno Dracona nie istnieje. Czasem Potter boi się, że to tylko jego wyobraźnia - chociaż nie wie, dlaczego miałby wyobrażać sobie szkolnego wroga - więc patrzy na firankę, istotnie rudą, również za dnia, a ona zawsze się rusza. Czasem nieznacznie, tylko lekkie mgnienie, które można przegapić, kiedy indziej mocno, odsłaniając rękę, szyję, ucho.

Harry czeka na Malfoya - z domu wychodzi zawsze pod osłoną peleryny niewidki, siada na mokrym krawężniku, czasem buty moczą się w kałuży, a oczy szczypią od wiatru. Czeka, nucąc cicho kołysankę Luny, rozmyślając o kolejnym zadaniu lub błądząc w wyobraźni po sklepie pełnym instrumentów. Niestety Draco musi być inteligentny - może widzi uchylające się drzwi, otwarte okno, kałużę mniej mętną, niż powinna być i nie wychodzi. Malfoy musi czekać, aż Harry wyruszy do pracy, na akcję czy dokądkolwiek i nigdy nie wychodzi przed czasem.

A Harry jest wściekły.

- Harry, jesteś ze mną? - pyta Hermiona, śmiesznie mrużąc oczy. Chłopak uśmiecha się przepraszająco. Sięga do przepastnej torby i wyciąga nienaturalnie dużego sykla. Kładzie go na stole, nie patrząc dziewczynie w oczy, ale ona i tak wie, z czym do niej przyszedł.

Nieco drży jej ręka trzymająca filiżankę.

- Gdzie? - pyta tylko i Harry przez moment zastanawia się, dlaczego siedzi sama w tym wielkim domu.

- Francja - odpowiada i widzi, jak oczy Hermiony rozbłyskują jakimś rodzajem szczęścia. Pewnie jest to wspomnienie wakacji z rodzicami. Pewnie już widzi Lazurowe Wybrzeże, paryskie słońce i te wszystkie piękne miejsca, które kiedyś zwiedziła. - Na południu. Chciałbym... Porozmawiasz z Ronem?

Hermiona patrzy mu prosto w oczy i wygląda, jakby chciała coś z nich wyczytać.

- Dalej się kłócicie? - pyta smutno. Harry prawie słyszy jej myśli - nie będzie wspólnych wieczorów, poranków i alkoholu, a okolica wcale nie jest bezpieczna. Krzywi się nieznacznie.

- Nie odzywa się do mnie, odkąd się wyprowadziłem - odpowiada cicho.

Za oknem świeci palące słońce, praży skórę przechodniów, którym tworzą się endorfiny, a oni siedzą w zamkniętym, zimnym domu. Czasem Harry ma ochotę rzucić to wszystko w cholerę, skończyć z szukaniem horkruksów, przekazać to komuś innemu i całe dnie siedzieć na słońcu. Wdychać słodki zapach trawy i nie przejmować się niczym - może właśnie na południu Francji.

- A nie sądzisz, że lepiej byłoby, gdybyś to ty...?

- Och, oczywiście się zgodzi - mówi Harry, a Hermiona wyczuwa coś w rodzaju niechęci. - Obiecaliście mi kiedyś, że pójdziecie ze mną zawsze i nie była to żadna wiążąca obietnica, ale Ron ostatnio jest bardzo honorowy. Jeżeli to ty z nim porozmawiasz, może powiedzieć: nie. Chcę dać mu wolny wybór.

- Wasza kłótnia jest idiotyczna, Harry. Was wszystkich - mówi Granger tonem, którego Harry bardzo nie lubi. - Nie musicie być razem, nikt, nawet Ron... - Chłopak prycha ze wściekłością. - ...od was tego nie wymaga, ale nie możecie się traktować jak powietrze. Luna umiera. Z każdym dniem jest coraz smutniejsza. Może to przez was?

- A może to dlatego, że umiera? - pyta Harry głośno, a potem upija łyk kawy. - Przepraszam, nie o to mi chodzi. To Ron... porozmawiaj z nim, proszę. Potrzebuję was obojga.

Hermiona patrzy na niego dziwnie, a Harry wzdycha. Jej jasna bluzka nieznośnie przypomina mu kolor włosów Luny.

- Zobacz, mam radio! - zawołała, a jej jak zwykle blada twarz nabrała zdrowego koloru. Oczy zrobiły się jeszcze większe, a usta poczerwieniały. - Uzdrowicielka mi przyniosła i o, popatrz... - wstała, a Harry bał się, że zaraz się przewróci. Delikatna skóra przetrze się i zakrwawi luźną koszulę, a kruche kości się połamią.

Luna włączyła radio, z którego zaczęła sączyć się cicha, smętna melodia. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, nabierając dziecięcego uroku. Podeszła do Harry'ego i chwyciła go za ręce.

Chłopak zadrżał.

- Mama kiedyś uczyła mnie tańczyć - powiedziała Luna, kręcąc się w rytm melodii. - Widzisz, noga do tyłu, ja do przodu i w kółko. To banalnie proste. I nie boli.

Harry błądził wzrokiem po jej bladej twarzy, bojąc się spojrzeć w oczy. Kiedy Luna nachyliła mu się do ucha, poczuł jej ciepły oddech i zadrżał ponownie.

- W Twoich oczach widać nienawiść - szepnęła, ściskając jego ręce. - Przypomina trochę lilię. I nie jest to wcale nienawiść do Voldemorta. W Twoich oczach widać Draco Malfoya. Chciałabym, żebyś mi obiecał, że go nie zabijesz. Kiedy się z nim spotkam tam... będę wiedziała, Harry.

Luna zaniosła się kaszlem i Harry zaniósł ją do łóżka.

- Przepraszam. - Wysoka recepcjonistka odłożyła telefon. Harry omiótł wzrokiem dziecięce rysunki na ścianach. - Czy do Luny Lovegood ktoś przychodził?

Kobieta spojrzała na niego jak na małego chłopca. Potter zacisnął palce na różdżce.

- Och, do Luny przychodzą różni ludzie.

Nad szpitalem rozszalała się burza.


4.

Harry otwiera drzwi, słysząc śmiech przyjaciół. Zamiera z dłonią na klamce.

- O cześć, Harry - mówi pogodnie Hermiona, kurczowo uczepiona ramienia Rona. Podaje mu butelkę białego wina. - Widzisz, Ginny z Deanem też zechcieli przyjść.

Hermiona mogłaby mówić i pół godziny, a Harry i tak by nie zrozumiał słów. Mechanicznie cofa się, wpuszczając ich do środka. Ron uśmiecha się do niego, przechodząc.

Patrząc na Ginewrę, Harry czuje mieszaninę smutku i radości. Jego była dziewczyna wygląda trochę inaczej - ubrana jest elegancko zamiast w luźne ciuchy, oczy ma pociągnięte czarną kredką, a włosy lekko falujące. Pachnie mieszaniną truskawek i czereśni, przywołując na myśl smak i zapach lata. Jej oczy są bardziej piwne niż brązowe i błyszczą radośnie. Ginewra wydaje się być szczęśliwa.

- Cześć Ginny, cześć Dean - mówi Harry, uśmiechając się kącikiem warg. Thomas patrzy na niego niepewnie, przekrzywiając głowę. Zmienił się. Włosy mu pociemniały, a na policzkach i czole pojawiły się blizny i rany. Pewnie przyłączył się do oddziału walczących albo zaczął szkolić się na Aurora. Harry wyciąga do niego rękę, a chłopak ściska ją nienaturalnie mocno. Przez krótką chwilę Potter ma ochotę zapytać, jak to jest być z dziewczyną, która go kiedyś rzuciła, ale szybko dusi w sobie tę bardzo wredną kwestię.

Kiedy tak siedzą przy jego okrągłym stole, pachnącym rozlaną wczoraj herbatą z miodem, Harry pije bardzo dużo alkoholu. Najpierw wino, a potem robione razem z Deanem drinki palą go w gardło, ale powodują, że w głowie przyjemnie mu szumi, a kolory wydają się radośniejsze.

- Dostałam się na kurs eliksirów leczniczych - woła Ginny, wykonując coś w stylu twista wokół stołu. Harry patrzy na nią z podobnym wyrazem twarzy, co Dean. - Mama jest już ze mnie dumna, a i mały Ronuś... - Weasley prycha, ciaśniej obejmując Hermionę. - ...częściej przyrządza mi herbatę, kiedy mam ochotę. Kochany, starszy braciszek.

Chyba jest już trochę pijana, bo ręce jej się trzęsą i uśmiecha się nienaturalnie szeroko. Jeżeli wypije jeszcze kilka drinków, zacznie tańczyć na stole, głaskać niewidzialne koty, aż w końcu jej magia zacznie rozwalać Harry'emu elektryczność.

- A co u was, Wielka Trójko? - pyta Dean, ściągając Ginny na swoje kolana. Ta chichocze cicho. - Wróciliście z Francji i nic nie mówicie. Zakon ma już trochę dość waszych tajemniczych misji.

Harry, Ron i Hermiona wymieniają spojrzenia.

- Może potańczymy? - proponuje Ginny, zrywając się z fotela. - Masz tu, Harry, radio, prawda? - pyta, rozglądając się po pokoju. Harry wodzi wzrokiem za jej spojrzeniem - po jasnobrązowych tapetach, masie zdjęć i ciemnoszarych firankach. Widzi coś na kształt aprobaty, choć zalatującego zazdrością - pewnie też chciałaby tak mieszkać.

- Niestety mam - odpowiada w końcu, na co Ron wybucha urywanym śmiechem.

Pulsują pierwsze takty skocznej piosenki i Ginny chwyta Deana za rękę. Włosy dziewczyny czochrają się i podskakują wesoło.

- Luna przesyła pozdrowienia i ostrzega przed karmikami - mówi powoli Hermiona, sącząc wino i patrząc w sufit. Jej wzrok jest już nieco błędny. - Martwi się o ciebie.

- Zaraz dodasz, że wszyscy się o mnie martwią - dodaje Harry, wcale nie chcąc brzmieć niemiło. Ginny krzyczy i wskakuje Deanowi na ramiona. Ten kręci się w rytm utworu. - Daruj sobie.

Przyjaciółka posyła mu urażone spojrzenie, a Ron prosi ją do tańca. Na to odwraca wzrok od Harry'ego i obdarza Weasleya olśniewającym spojrzeniem.

Harry przez chwilę obserwuje wirujące pary - Ron wciąż nie umie tańczyć i Hermiona czasem krzywi się z ulotnego bólu, ale za to Dean jest świetnym tancerzem. Prowadzi pewnie, z gracją, ściska Ginny za rękę stanowczo, ale nie mocno - na jej policzkach pojawiają się rumieńce. Dean puszcza na chwilę jej lewą dłoń i obrysowuje kontur jej warg, na co ta uśmiecha się zalotnie. Harry patrzy w sufit - jeśli tak dalej pójdzie, to zakończą wieczór w jego własnym łóżku.

- Idę się przejść - mówi, ale nikt go nie słucha. Może tylko Ron posyła mu nieuważne spojrzenie.

Harry wychodzi na klatkę schodową, wciąż słysząc muzykę. Zapewne dudni w całym domu, nie pozwalając spać małym dzieciom i jutro chłopak będzie miał awanturę. Rozgląda się po brudnym korytarzu, naciska klamkę i wychodzi na dwór.

Noc jest głucha, a bije od niej jakaś niesprecyzowana groza. Harry idzie wąską uliczką, omiata spojrzeniem nieruchomą, rudą firankę, której nigdy nie widział, kiedy był na dworze. Odwraca się niespokojnie.

I dzieje się coś, czego Harry od dawna oczekiwał.

Chłopak odwraca się, czując zapach deszczu, kurzu i asfaltu, a przed nim - zaledwie kilka kroków - stoi Draco Malfoy. Jego włosy są ciemniejsze i posklejane, usta popękane, a wokół oczu ma sieć drobnych blizn.

I celuje do niego różdżką.


5.

Powietrze jest ciężkie i przesycone kurzem. Ściany zdają się skrzypieć albo poruszać, albo jeszcze coś innego, a w okna stukają drobne kamyczki. Wokół pachnie whisky z lodem i truskawkami.

Harry otwiera oczy.

- Potter - mówi Malfoy, mierząc go wzrokiem. Jego źrenice poszarzały, a włosy już nie są takie jasne, lecz jakby przykurzone, brudne.

Harry próbuje wstać i uderzyć Dracona w twarz - w uszach dudni mu tylko zwierzęcy wrzask Katie Bell, a pod powiekami błyszczy dawno zapomniany śnieg - ale w ręce wbija mu się gruby sznur. Ten drań ośmielił się przywiązać go do krzesła.

Malfoy uśmiecha się, a uśmiech ma taki sam - szyderczy i ironiczny.

- Śledziłeś mnie - szepcze Potter, a krzesło niebezpiecznie się trzęsie. Draco rozwala się w fotelu obitym perkalem i sięga po szklankę whisky. Przez chwilę obaj patrzą na kostki lodu odbijające się od ścianek, a potem Malfoy upija łyk.

- Oczywiście - mówi spokojnie, a szklanka stuka o jego zęby. Harry krzywi się na ten dźwięk. - Myślisz, że jestem pieprzonym romantykiem lubiącym grać na fortepianie w małym sklepiku muzycznym?

Potter odchyla głowę do tyłu i zdaje sobie sprawę, że czasem tak myślał. Wiele razy przypominał sobie ich spotkanie - analizował każdy swój ruch, każdy dźwięk czarnego instrumentu, każdy ruch Malfoya i doszedł do wniosku, że tamten musiał być tam przypadkiem. Niekiedy wierzył, że Draco wcale nie jest taki zły, że może zmuszono go do służenia Voldemortowi, a o tym świadczyła spokojna, wręcz słodka melodia. Innym razem miał gdzieś Francję, fortepian i po prostu go nienawidził.

Malfoy wyciąga różdżkę, ale Harry wcale się nie boi. Gdyby Draco chciał go zabić, już by to zrobił.

- Potter - powtarza chłopak, napawając się przewagą. Nakłada akcent na pierwszą sylabę, podwójne "t" wymawia twardo, a "r" długo przebrzmiewa. - Musisz mi pomóc. - Z jego głosu przebija władczość, nieznoszenie sprzeciwu, ale również ledwie dostrzegalna nuta przerażenia. Harry wybucha śmiechem.

- Crucio! - wrzeszczy Draco, a Harry odchyla się do tyłu. Zamyka oczy, zaciska palce na ubraniu, ale nie przestaje się śmiać. Cruciatus Malfoya jest słaby w porównaniu do klątwy Bellatriks Black.

Blondyn opuszcza różdżkę i dołącza do śmiechu Harry'ego. Ten natychmiast milknie.

- Jest jakiś powód, dla którego miałbym to zrobić? - pyta spokojnie, a Draco przygląda mu się z ciekawością.

I wtedy Harry zaczyna się bać. Bo Malfoy uśmiecha się zbyt pewnie.

- Owszem, jest - mówi cicho. - Wariatka Lovegood.

Elementy układanki składają się w zgrabną całość, a Harry jest w szoku, że wcześniej na to nie wpadł. Luna ma wszystkie objawy obłożenia klątwą. Ta jej słabość, kruchość - jaka pieprzona mugolska choroba? Czy w Mungu pracują sami idioci?

- Kiedy? - pyta tylko, słysząc, jak łamie mu się głos.

- Nieistotne - ucina Draco, dopijając whisky i wstając. Harry obserwuje, jak przygotowuje duży kubek, wlewa wodę, wrzuca różne składniki i miesza, czując, jak sznury wrzynają mu się w skórę. Powietrze nasyca się zapachem wrzosów.

Harry przymyka oczy, odurzony, ale czuje, że Draco jest bardzo blisko niego. Przez chwilę brak mu tchu.

- Ważne jest to, że teraz zrobisz dla mnie wszystko albo ona umrze, wiesz? - szepcze Malfoy. - Będziesz mówił, co planuje Zakon, będziesz mnie informował o zasadzkach, planach, rysopisach, czymkolwiek. I, przede wszystkim, nikomu nie powiesz.

- Pewnie już się zorientowali, że mnie nie ma. - mówi Harry, po czym wstrzymuje oddech.

Draco po raz kolejny wybucha śmiechem, drażniącym uszy.

- Wypij - mruczy tuż koło jego ucha. - Cofniesz czas.

Potter ma ochotę się roześmiać, ale słyszy szczerość w słowach Ślizgona.

- Jak? - pyta tylko.

- Pij, Potter - syczy Draco, dotykając ścianką szklanki jego zaciśniętych ust. - Po co miałaby to być trucizna? Dlaczego miałbym zabijać szpiega jasnej strony? Zastanów się.

Harry pije, a eliksir smakuje jesienią.


6.

Jego przyjaciele śpią na poddaszu, a on jedzie po Lunę.

Po raz pierwszy w życiu włamuje się do Munga i ma poczucie, że zabezpieczenia szpitala są beznadziejne. Wdychając nieprzyjemny, szpitalny zapach, skrada się obok pokojów pogrążonych w snach pacjentów. Spod peleryny niewidki obserwuje zaspane pielęgniarki, świece stojącego na stolikach i zmęczonych kuracjuszy, spacerujących po cichych korytarzach w szlafrokach i kapciach. Z cichym chrzęstem otwiera drzwi sypialni Luny.

Stojąc w progu, obserwuje, jak jego przyjaciółka siedzi na parapecie otwartego okna i wpatruje się w księżyc. Musi być jej zimno. Podchodzi i otula ją prześcieradłem, a ona nawet nie drży.

- Pachniesz miętą, Harry, wiesz? - szepcze, przytulając się. Chłopak wciąga ją pod pelerynę niewidkę. Jest bardzo słaba, więc chwyta ją w pasie, a ona zakłada mu rękę na szyję. - Miło, że przyszedłeś, bo tu czasem jest tak strasznie; niby ciemno i cicho, ale przez uchylone okno wpełzają dźwięki wojny.

Harry drży przez jej słowa.

Kiedy docierają do domu, jest już ósma rano i Hermiona krząta się po kuchni, zbierając potłuczone kieliszki i puste butelki. Odwraca się i zamiera na widok zmęczonego Harry'ego i Luny w jego ramionach.

- Harry? - pyta bardzo cicho. - Dlaczego ją tu przywiozłeś?

Luna patrzy na nich z szerokim uśmiechem i z rozmarzonym wyrazem twarzy. Kończyny lekko jej drżą.

- Bo w szpitalu by jej nie pomogli.

Hermiona patrzy na nich smutno.

Mija ich Ron z podpuchniętymi oczami, pachnący seksem i ajerkoniakiem Ginny i Dean, a na samym końcu przechodzi Hermiona, patrząc na nich uważnie. Gdy wszyscy już wychodzą, Harry niesie Lunę na górę i zmienia pościel. Dziewczyna trzyma się parapetu i obserwuje brzydką, londyńską uliczkę.

- Tu jest pięknie - szepcze Luna, posłusznie kładąc się do łóżka, a Harry wie, że chciała powiedzieć: „inaczej”.

Przez kilka dni chłopak nie wychodzi z domu, rano pije czarną kawę, popołudniami jedzą z Luną ciastka, a wieczorami oglądają telewizję przy kilku lampkach wina. Nie chce wiedzieć o niczym, co planuje Zakon, nie chce znać planów, zamierzeń, wytycznych - niczego. Po raz pierwszy usuwa się z centrum działań, zamykając się w czterech ścianach i rozmawiając z przyjaciółką o życiu, śmierci i sztuce. Chce być najgorszym szpiegiem na świecie.

Po tygodniu Luna czuje się dużo gorzej - przelatuje między jego rękami, usta ma zsiniałe, czoło gorące, a włosy sklejone. Harry musi nauczyć się, jak być szpiegiem.

Co noc siada na parapecie i wpatruje się w rudawą firankę, ale ona nigdy się nie porusza.

Już nie musi.


7.

Luna nie ma siły wstawać, więc Malfoy może bezkarnie wchodzić do pokoju Harry'ego i budzić zaspanego chłopaka.

- Wstawaj, Potter.

- Potter, do cholery!

- Kurwa, Potter, ile można spać?

Harry nienawidzi, kiedy Draco to robi, bo wtedy czuje, że Malfoy tak naprawdę może zmusić go do wszystkiego. Kiedy tylko Potter w jakikolwiek sposób mu się sprzeciwia, Luna czuje się gorzej. To jeden z najgorszych szantażów emocjonalnych na świecie.

Chłopak nienawidzi wszystkiego w Draco - od blond włosów, poprzez ironiczny uśmiech, aż do szarych oczu. Nie znosi barwy jego głosu, stylu poruszania się i sposobu, w jaki wchodzi do jego mieszkania, kiedy Luna śpi i nie może go zobaczyć. Nienawidzi Draco Malfoya całego i bez reszty. Aż do dnia, kiedy Ślizgon wyczarowuje fortepian w jego salonie, odsuwa sobie czarne, stylizowane na barowe krzesełko i kładzie dłonie na klawiszach. Od tego dnia Harry nie nienawidzi jego dłoni o długich, idealnie wyrzeźbionych, Malfoyowskich palcach.

- Harry, słyszysz mnie? - pyta Hermiona wyraźnie zaniepokojonym głosem.

Chłopak uśmiecha się przepraszająco i patrzy jej w oczy. Dziewczyna wygląda na trochę udobruchaną.

- Pytałam, co z Luną - mówi, szukając emocji na jego twarzy.

- Lepiej - odpowiada Harry, na co ta uśmiecha się szeroko.

- Naprawdę? - dopytuje się, na co chłopak kiwa głową. - Może miałeś rację i to ten szpitalny klimat jej nie służył. Wiesz, ja nigdy nie lubiłam szpitalnego zapachu, zalatu...

Uznawszy, że może bezpiecznie jej nie słuchać, Harry wodzi wzrokiem po mieszkaniu. Hermiona urządziła je surowo, ale urokliwie - po lewej stoją regały pełne książek, po prawej radio i stolik do kawy. Wszystko utrzymane jest w ciepłych kolorach. Na jednej ze ścian wisi mnóstwo zdjęć - na dwóch Harry na miotle, na kilku Ginny z mamą, z rodzeństwem lub z Deanem, ale najwięcej przedstawia ją samą i Rona. Czasami Harry zastanawia się, czy są ze sobą szczęśliwi.

- ...a wtedy Fleur powiedziała wszystkim, że jest w ciąży - oznajmia radośnie Hermiona, a Harry słucha ją z uwagą. - Molly, jak to Molly, rozpłakała się, a Ron nie był pewny, czy się cieszyć czy nie. Fleur i Bill będą mieli dziecko - powtarza, jakby Harry nie zrozumiał.

- Przekaż im moje gratulacje - mówi, uśmiechając się blado.

- A nie możesz sam tego zrobić? - pyta Hermiona, częstując go plackiem jabłkowym. - Dlaczego ty nigdzie nie wychodzisz?

- Hermiono, po prostu nie mam ochoty - szepcze Harry. Po pracy wraca do domu, nie chce ich wszystkich widzieć. Coraz trudniej patrzeć im w oczy, a potem wszystkie informacje przekazywać Draconowi. - Muszę opiekować się Luną.

Na to Granger kiwa głową ze zrozumieniem.

- Mówisz, że czuje się lepiej - mówi Hermiona, rozglądając się nieprzytomnie. - To przyjdźcie razem. Pogadamy, pośmiejemy się, pooglądamy filmy... Ginny opowie o szkole, Ron będzie miał z kim pograć w szachy. Wszyscy za wami tęsknimy.

Harry patrzy jej w oczy i nie ma serca odmówić.

- Ach, no i Harry... - zaczyna Hermiona, wyglądając jakby coś jej się przypomniało. - Czy wy jesteście razem?

Potter śmieje się nerwowo.


8.

Kiedy Harry wraca do domu, na czarnym niebie świeci już księżyc. Klatka schodowa jest brudna i ponura, a drzwi wejściowe głośno skrzypią.

- O, cześć, Harry - mówi wesoło Luna, siedząc na ladzie i krojąc rzodkiewkę trzymaną w palcach. - Nałożyłeś zabezpieczenia przeciw gnębiwtryskom?

Wiedząc, że dziewczyna mówi całkowicie szczerze, chłopak uśmiecha się lekko. Ściąga kurtkę przez głowę, buty rzuca na wycieraczkę i sięga po butelkę z kredensu. Luna przygląda mu się z zainteresowaniem. Harry nachyla się po dwa kieliszki.

- Wiesz - szepcze dziewczyna, rozlewając wino. - Czasami zastanawiam się, jak to jest. Stoisz na białym piasku nad oceanem, unosisz ręce do góry, uderza w ciebie wiatr i jesteś trochę takim małym ptakiem, który jeszcze nie potrafi latać.

Harry upija łyk wina, które troszkę szczypie wargi i grzeje gardło.

- Czułem się tak podczas mojego pierwszego lotu na miotle - mówi, a Luna uśmiecha się pobłażliwie. - Chciałbym zapytać: czy boisz się śmierci?

Pytanie jest na tyle poważne, że przez chwilę wisi w powietrzu. Luna bawi się kieliszkiem.

- Śmierć jest jak noc na tarasie z budyniem pełnym czekolady i ugryzieniami komarów.

Harry uśmiecha się ze zrozumieniem, wypija wino jednym haustem i zeskakuje ze stołu.

- Wiesz co, Luna? - Dziewczyna wytrzeszcza na niego oczy, nie przestając się uśmiechać. - Ja za chwilę wrócę.

- Wrócisz - szepcze Luna, ale on już narzuca kurtkę, w biegu otwiera drzwi, potyka się na schodach i wdycha chłodne, nocne powietrze. Na ścianie naprzeciw nie ma żadnych okien - są tylko czerwonawe cegiełki i plątanina kabli, ale Harry wie, że wejście musi istnieć. Puka w ścianę i rani sobie knykcie, przeciera sobie skórę, ale nagle jego ręka zostaje wciągnięta do środka. Instynktownie skacze za nią.

Na środku pokoju stoi Draco Malfoy i patrzy na niego z dezaprobatą.

- Czego chcesz, Potter? - pyta, podwijając rękawy. Harry myśli, że specjalnie drażni go Mrocznym Znakiem.

Kiedy orientuje się, że różdżka Draco leży na szafce nocnej, chce zaatakować. Sięga do kieszeni i klnie głośno. Malfoy uśmiecha się szyderczo, wykrzywiając wargi i już-już ma sięgnąć po szklankę z whisky, kiedy Harry rzuca się na niego.

- Kurwa, Potter - syczy Draco, wiercąc się pod nim.

Potter czuje adrenalinę i złość pulsującą mu w mózgu. Lewą dłonią chwyta Malfoya za przegub, uciska Mroczny Znak, a drugą uderza po twarzy. Za Kate - myśli, bijąc po oczach. Za Rona - powtarza w duchu, kiedy rozwala mu szczękę. Za wszystkich innych, których zraniłeś, sukinsynu.

Nie docenia Draco - po kilku chwilach chłopak przekręca się i rzuca Harry'ego na podłogę. Potter jęczy i chwyta się za głowę; upadł na potłuczone kawałki szkła. Przez chwilę Harry widzi, jak Malfoy turla się między regałami w malutkim sklepie muzycznym na południu Francji - widzi jego skupienie, czuje szum wiatru od szybkości, a chwilę później już jest po wszystkim - Draco celuje w niego różdżką.

- Nawet nie drgnij - mówi, ściskając krwawiącą wargę. - Chcesz, żeby ta mała Lovegood umarła, tak? Chcesz ją zabić?!

- Tak - odpowiada Harry, czując, jak szkło wrzyna mu się w skórę na głowie. Włosy lepią się od krwi.

- Ach, tak? - pyta ironicznie Draco, przyklękając przy nim. - Chcesz mi powiedzieć, że ta wariatka nie boi się śmierci? Siadaj. Ależ ja to wiem, Potter. Siadaj, do cholery.

Harry podnosi się na łokciach z głośnym sykiem. Malfoy obraca go tyłem do siebie i dotyka palcami rany na jego głowie. Potter chce go zabić.

- Nie ruszaj się, idioto - mówi Malfoy, kładąc mu rękę na ramieniu. Jego palce są bardzo gorące - jakby długo grzane nad ogniskiem, a opuszki palców lekko naciskają na kość ukrytą pod skórą. - A teraz wstań - syczy mu do ucha, a Harry orientuje się, że głowa już go nie boli.

Potter posłusznie wstaje, a Draco przykłada mu nóż do gardła.

- A teraz idź... - Chłopak trzyma go bardzo mocno. - Przejdź przez ścianę.

Nie wiedząc dlaczego, Harry czuje zapach pomarańczy.


9.

- Pan Potter? Co się dzieje? - pyta szybko pan Clayd, ściskając w objęciach torby pełne zakupów. Harry zawsze go lubił - ma miłą barwę głosu, mówi mądrze, rozważnie i bardzo kocha swoje koty. Nóż Dracona odrobinę mocniej naciska jego skórę. Potter drży w jego uścisku.

- Jasna cholera - syczy mu Malfoy do ucha, sięgając po różdżkę. - Czy twoi sąsiedzi nie mogą chodzić na zakupy o wcześniejszych porach?

Harry przez ułamek sekundy boi się, że Draco zabije pana Clayda. Pod powiekami widzi już nawet rozbłysk zielonego światła i jego upadające ciało. Schody rozetną mu czaszkę, a z toreb posypią się puszki pełne karmy dla kotów.

- Obliviate! - szepcze Draco za jego plecami. Twarz mugola się wygładza, rozjaśnia, wygląda młodziej. Trochę jak ludzie, którzy się potykają - mają wtedy taki przestraszony wyraz twarzy, prawdziwy, niemal dziecinny. - Imperio! - Różdżka porusza się zanim mężczyzna robi zagubioną minę. Pan Clayd uśmiecha się, odwraca i wchodzi schodami na górę. Jego powolne, zmęczone kroki zagłuszają ich oddechy.

Harry nie wie, dokąd idą i ma to gdzieś, dopóki Draco nie naciska jego klamki.

- Nie - mówi tylko, wyrywając się. Nóż lekko przecina mu skórę. Draco nachyla mu się do ucha.

- Co, boimy się o panią Lunę? Kochamy ją?

Harry milczy, kiedy drzwi się otwierają.

Sufitowa lampa nieznośnie świeci mu w twarz, ograniczając widoczność. Mieszkanie zdaje się pachnieć intensywniej niż zwykle - Harry czuje zapach sosnowego drewna i środków czystości, i ledwo dostrzegalną woń białego wina rozlanego przedwczoraj na dywan, i kwiatów stojących na parapecie. To chyba pelargonia. Harry zastanawia się, czy strach wyostrza zmysły.

- O, cześć, Draco - mówi Luna bez śladu zdziwienia. Jego przyjaciółka pewnie wiedziała od dawna, może nawet od samego początku. Nic nie da się przed nią ukryć.

Dziewczyna zeskakuje z lady i przygląda im się w milczeniu.

Harry wie, jak muszą wyglądać - on przerażony, z nożem ciasno przyciśniętym do szyi, a za nim Draco Malfoy, Śmierciożerca, cały we krwi i kurzu. Chłopak ma ochotę krzyczeć, wołać o pomoc, bo jest prawie pewien, co się zaraz stanie.

I nie myli się.

- Crucio! - wrzeszczy Malfoy, a różdżka tnie powietrze. Luna patrzy na niego nieprzytomnie, nawet nie drży, ale rozmarzona mina spełza z jej twarzy.

Harry wierzy, że Lunę nie boli aż tak bardzo - zaklęcie Draco jest słabe, nie tak wyniszczające, ból da się okiełznać, zdusić. Ale wtedy chłopak spogląda w lustro, w którym odbijają się szare oczy Draco - wypełnione nienawiścią.

- Crucio! Crucio! Crucio! - piszczy Malfoy, brzmiąc trochę jak mały chłopiec.

A teraz może troszeczkę poboli, co, Harry Potterze? I już Harry rozpada się na kawałki, ból pulsuje w mózgu, spływa po ramionach, plecach, brzuchu, kroi małe palce u nóg, pełznie po sercu, pali gardło, a Bellatriks Black śmieje się do księżyca, wyglądając trochę jak wilkołak z tą krwią na policzku.

Pod Luną uginają się kolana i bardzo powoli, niczym na zwolnionym filmie, upada na ziemię. Wtedy Harry krzyczy po raz pierwszy, bo czuje ten ból razem z Luną.

Potter wie, że Draco nie jest idiotą, że wyciszył pokój i nikt do nich nie przyjdzie, nikt, nikt. Ściany jego własnego mieszkania drażnią, są tak obrzydliwie jasne, kolorowe, a ze zdjęć spogląda na niego Hermiona, uśmiechając się wdzięcznie - ma na sobie taki czerwony sweterek ze zbyt długimi rękawami, w którym jest jej, o dziwo, bardzo do twarzy. Luna patrzy na Draco spłoszonym wzrokiem, a on zdaje się wahać.

Dziewczyna wydaje z siebie krótki, urwany pisk, a Harry krzyczy po raz drugi, bo czuje, jak ból ją łamie, kroi na maleńkie kawałeczki i wypala mózg, wszystkie dobre wspomnienia, to nie jest dementor, przed którym można się uchronić. To ból - najgorszy z możliwych, bo nie konkretny, lecz niesprecyzowany.

A potem Harry krzyczy jeszcze raz i jeszcze, aż w końcu traci rachubę, Luna piszczy, kiwa się na podłodze, ale z jej oczach nie gaśnie blask, Potter wciąż ma nadzieję, że dziewczyna jest silniejsza od wszystkich innych, których trafiło to zaklęcie. Draco dyszy za jego plecami, ręka mu drży, może jego zaklęcie słabnie?

I tak wydają z siebie istną kakofonię dźwięków, a nikt ich nie słyszy, pokój jest wyciszony, odizolowany. Harry ma poczucie, że to mieszkanie jest całym światem, jego osobistym piekłem, Luna jęczy cicho, a łzy spływają jej po policzkach. I wtedy Potter myśli, że jest tylko jeden sposób, żeby to przerwać. Zrywa się do biegu, czując jak nóż podrzyna mu gardło, przed oczami ciemnieje, a jęk Luny cichnie. Upada obok dziewczyny, a ta ściska go za rękę.


10.

Światło jarzeniówki pali jego oczy, więc Harry z trudem je otwiera. Drży i przejeżdża palcem po szyi, na której ma sporej wielkości plaster. Rana musiała być na tyle głęboka, że Malfoy - zmęczony - nie mógł być w stanie wyleczyć jej samą magią.

- Przepraszam. - Do jego uszu dobiega cichy szept. Harry zrywa się z łóżka, odrzuca kołdrę i rozgląda się szybko.

Draco Malfoy siedzi na parapecie otwartego okna i gapi się w księżyc. Jego blada twarz odbija się w szybie.

Harry mógłby go zabić, ale ma za mało sił - ręce same opadły z powrotem na pościel, chłopak z trudem je unosi i podciąga się na nich bliżej ściany. Kiedy się o nią opiera, Draco splata nogi w siad turecki.

- Co z nią? - pyta Harry, również patrząc w księżyc. Czuje do siebie niechęć, powinien zerwać się i sprawdzić, co z Luną, przytulić ją, napić się z nią wina albo rzucić się w stronę okna i cisnąć Malfoyem o ścianę. Coś jednak mówi mu, że nie powinien tego robić.

- Dobrze - odpowiada Draco, patrząc mu w oczy przez odbicie w szybie. - Dałem jej eliksir, śpi na kanapie w salonie.

Harry ma wrażenie, że ma do czynienia z innym Malfoyem - cichszym, tym złamanym, a nie tym groźnym, wulgarnym i agresywnym. Tak jakby Draco był kilkoma wcieleniami, a wszystkie składałyby się na jednego człowieka. Potter szybko odrzuca tę myśl i patrzy na Ślizgona podejrzliwie.

- Co ty zrobiłeś ze swoim życiem, Malfoy? - Słowa same wymykają mu się z ust i Harry jest na siebie wściekły.

Przez chwilę milczą, a Harry świetnie czuje się w tym milczeniu.

Draco odwraca się i patrzy na niego badawczo. Otwiera usta, ale Potter syczy.

Nie chce, żeby Malfoy się odzywał. W tej chwili zdają się rozumieć - jeżeli ktokolwiek się odezwie, zaczną się kłócić, jeden rzuci się na drugiego, będą walczyć, krzyczeć, aż w końcu Luna przyjdzie na górę i spojrzy na nich z dezaprobatą.

Harry czuje się surrealistycznie - Draco siedzi na parapecie w jego pokoju, wiatr rozrzuca mu jasne włosy, a jego wzrok ponownie utkwiony jest w księżycu. Gdyby choćby miesiąc temu ktoś mu coś takiego zasugerował - nie uwierzyłby.

- Musisz mi pomóc. - Chłopak odwraca się w jego stronę.

- Widzisz, Malfoy - szepcze Harry, przechylając lekko głowę. - Dzisiaj pokazałeś, że jesteś jedną z najgorszych szumowin; torturowałeś moją przyjaciółkę, zamiast torturować mnie. Torturowałeś kobietę, Malfoy, i to chyba najgorsze, co mogłeś zrobić. - Bierze głęboki oddech. - Napawasz się tą swoją wyższością, pieprzonym urokiem, który ktoś pomógł ci rzucić, i myślisz, że masz nade mną władzę. Wiesz, co mogę teraz zrobić? - Draco patrzy na niego bez wyrazu. - Wejść na samą górę tego budynku i skoczyć. Zabiłbym się.

Malfoy wybucha nerwowym śmiechem.

- Czepiasz się życia jak nikt inny - szepcze.

Harry uśmiecha się ironicznie.

- Kim ty jesteś, Malfoy? - pyta chłopak, marszcząc brwi.- Po co ci te wszystkie informacje, które ci przekazywałem? Widzisz, nie wychodzisz donikąd, nie istniejesz, nie masz jak przekazywać informacji.

- A skąd wiesz że...?

- ...się nie teleportujesz? Bo nie jesteś aż takim idiotą, żeby wlec mnie przez uliczkę - mówi spokojnie Potter. Draco ewidentnie drży. Trening z Alastorem dał efekt. - Więc pytam: po co ci to, Malfoy?

Zza okna dobiegają kroki: równe, szybkie, buty stukają głucho, uderzając o kawałki chodnika. Malfoy spogląda w dół, lustrując okolicę. Ociera dłonią o dłoń.

- Pomożesz mi, Potter - mówi Malfoy, zeskakując z parapetu. - Moja matka potrzebuje twojej pomocy, a ty jej udzielisz, bo jesteś pieprzonym bohaterem. Moja matka nie jest Śmierciożerczynią, nie zasługuje na śmierć i ty bardzo dobrze o tym wiesz.

- Skąd mam pewność? - pyta Harry, podkurczając kolana.

- I zrobisz to, o co cię poproszę, Potter - syczy Malfoy, podchodząc do niego, na co Harry obejmuje kolana rękami, co daje mu złudne poczucie bezpieczeństwa. - Bo już mnie nie nienawidzisz.

- Co?! - Harry przesuwa się w lewo, opierając się na ścianie. Stukot za oknem przybiera na sile. - Nienawidzę cię, Malfoy.

- Jesteś pewien? - drąży Draco, a chłopak czuje się absurdalnie.

A wtedy Ślizgon siada przy fortepianie, którego, Harry mógłby przysiąc, jeszcze przed chwilą nie było. Kładzie palce na klawiszach, a Potter ma ochotę zatkać uszy.

Jest prawie pewien, że gdzieś na dole Luna patrzy w sufit. Poprawia białą sukienkę, siada na podłodze, słuchając. A jej wargi rozciągają się w uśmiechu.

- No mów, Potter - syczy Malfoy, a Harry myśli, że to przecież typowo arystokratyczna umiejętność - do małych, bogatych dzieci przyjeżdżają eleganckie nauczycielki i uczą je gamy, nut, a potem całych utworów. Tylko, że Draco gra utwór nieznany, jego palce płyną po klawiszach i Harry wierzy, że blondyn komponuje. Powoli, czując ból na szyi, wstaje z łóżka i podchodzi do fortepianu.

- Czego ty ode mnie chcesz, Malfoy? - pyta pustym głosem. - Tak naprawdę?

- Jeszcze się nie domyśliłeś? - szepcze Draco, przyglądając mu się uważnie.

A wtedy wszystko dzieje się tak szybko, jak we francuskim sklepie muzycznym - Draco zrywa się z krzesła, ale nie ucieka, tylko popycha go na instrument, klawisze fałszują, a Malfoy go całuje.

Harry nigdy nie był całowany przez mężczyznę i nie jest pewien, czy mu się to podoba.

Wargi Ginny były zawsze bardzo miękkie, delikatne i słodkie, usta Draco są spierzchnięte, twardsze i smakują krwią. Klawisze boleśnie wpijają mu się w biodra, a Malfoy chwyta go za włosy.

Draco smakuje dziwnie - trochę whisky, trochę kwasotą trudną do sprecyzowania, a trochę gorzką herbatą. Jego język przejeżdża Harry'emu po zębach i chłopak już nie wie, kto jak smakuje i czyje wargi są bardziej suche. Ślizgon cicho jęczy w jego usta.

Harry czuje gorąco płynące po plecach, Dracona lekko przygryzającego mu wargę i wtedy zdaje sobie sprawę, że nie rozumie. Nie rozumie Malfoya - najpierw rzuca go na szkło, leczy ranę, tnie nożem, opatruje głębokie zacięcie, a potem go całuje. Język Draco ślizga mu się po podniebieniu, a wtedy nasuwa mu się najprostsza odpowiedź - mężczyzna chce go zdobyć, zawładnąć nim i dąży do tego w jakikolwiek możliwy sposób.

Ostatnim aktem wolnej woli gryzie usta Draco - mocno, do krwi, wrzyna mu się w wargi, a potem popycha go na ziemię. Malfoy syczy, upada powoli, a na jego twarzy maluje się zaskoczenie. Harry kopie go w twarz, tak jak Draco jego, na szóstym roku, a potem wybiega i zatrzaskuje za sobą drzwi.

- Kurwa mać! - krzyczy Malfoy tak głośno, że słychać go przez zamknięte drzwi, a pewnie słuchać go i w całym domu, Harry zbiega po schodach, a Draco z jękiem podnosi się z podłogi.

- Luna - woła chłopak, rozglądając się dookoła. - Luna, gdzie jesteś?

Przez krótką chwilę Harry myśli, że Draco kłamał - że z jego przyjaciółką wcale nie jest w porządku, że leży nieprzytomna albo Malfoy poderżnął jej gardło. Jęczy z przerażenia.

- Harry? - Z kuchni dobiega go słodki głos. - Coś się stało?

Luna stoi przed nim w swojej białej, cienkiej sukience, bosa i z potarganymi włosami. Harry ma ochotę skoczyć do niej, przytulić, wyściskać, ale nie ma na to czasu.

Chwyta Lunę mocno za rękę, ciągnie do drzwi, po omacku naciska klamkę, a wtedy na górze drzwi uderzają o ścianę. Oboje wybiegają w ciemną noc.

- To dobrze, że mam nasze różdżki w kieszeni, prawda? - pyta cicho Luna, a Harry ma ochotę wrzasnąć z radości. Wydaje mu się, że słyszy szybki oddech Ślizgona, szarpie Lunę - szybciej, szybciej - wpadają w brudny zaułek, potykają się na mokrych liściach i chłopak chwyta się ściany.

- Różdżka! - szepcze Harry, patrząc z przerażeniem na oświetlony koniec zaułka.

- Co?! - pyta Luna nieprzytomnie, drżąc w jego dłoni.

- Daj mi moją różdżkę!

Powietrze jest ciężkie i zapowiada burzę, ale Harry teraz ma to gdzieś, wyszarpuje przyjaciółce różdżkę z kieszeni i próbuje się skupić.

- Accio Błyskawica! - woła, a krzyk przecina ciszę. Jasna grzywa Malfoya majaczy między ścianami. Jego oczy się rozszerzają.

Błagam - myśli Harry, obejmując drżącą sylwetkę Luny - błagam cię, przyleć.

Draco rzuca się ku nim z wściekłością, ale i rozpaczą, potyka o krawężnik i klnie głośno. Klnie jeszcze raz i jeszcze, kiedy miotła uderza Harry'ego w dłoń. Potter siada na niej okrakiem i wciąga Lunę na plecy.

Malfoy celuje w nich różdżką, ciska zaklęciami, ale Harry jest doskonały w lataniu na miotle. Luna, wtulona w jego ramię i pachnąca kwiatami śmieje się jak mała dziewczynka, a Draco patrzy na nich z nienawiścią.

Harry rzuca na siebie i Lunę zaklęcie kameleona, a Malfoy wrzeszczy z wściekłością.

Lecą, wiatr smaga ich twarze, szczypie w oczy, a Harry czuje się jak mały ptak, który jeszcze nie nauczył się latać.

I myśli, że Luna czuje to samo.

15




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wodka na skórkach pomarańczowych
przetwory Smazona skorka pomara Nieznany
przetwory, Skórka pomarańczowa smażona w cukrze, Skórka pomarańczowa smażona w cukrze
skorka z pomaranczy (2)
Ciastka ze skórką pomarańczową
KANDYZOWANA SKÓRKA POMARAŃC
KANDYZOWANA SKÓRKA POMARAŃC
Sernik z brzoskwiniami i skórką pomarańczową na czekoladowym cieście
Skorka pomaranczowa kandyzowana
Metabolizm AA 2003 2
Kuchnia francuska po prostu (odc 14) Racuchy o smaku pomarańczy
Pomarańczowy (2)
Pomarańczowy chrzan
Czerwona pomarańcza
ciasta tarta z czerwonymi pomaranczami, cuisine, przepisy
08. Metody leczenia, AA, Inne
Tort pomarańczowy, Przepisy
POMARAŃCZOWE MUFFINY Z TRUSKAWKAMI I RODZYNKAMI
(f) sprawozdanie do cw 3 (2014 2015) aa

więcej podobnych podstron