ZZ Dzień nie taki, jak co dzień



Dzień nie taki, jak co dzień



Obudziłem się sam w magicznie powiększonym łóżku. Na brzuchu czułem satysfakcjonujące swędzenie i zdążyłem otworzyć oczy w chwili, kiedy Harry schylał się po bokserki. Stał odwrócony do mnie plecami, skąpany w aureoli wschodzącego słońca.


Wszystko pięknie i słodko, aż do zrzygania, gdyby nie to, że słońce mnie oślepiało i właściwie niewiele widziałem. W ustach miałem pustynię, a głowa pulsowała w rytm pogwizdywań mojego kochanka.


Harry wyszedł chwilę przed tym, jak z głośnym hukiem wyładowałem na podłodze. Nogi zaplątały mi się w za małe prześcieradło – nie miałem wczoraj czasu ani głowy, żeby je dostosować do większego materaca. Wyplatanie się z niego zajęło mi dobre kilka minut. W międzyczasie upadłem jeszcze kilka razy i dorobiłem się kilku obrzydliwych, fioletowych sińców. I już wtedy zacząłem przeczuwać, że znienawidzę ten dzień. Chociaż wtedy jeszcze miałem nadzieję, że po teście z eliksirów zdołam zaczepić Severusa i wyprosić wyłudzić tą jego genialną maść na stłuczenia. Bo gdybym był zmuszony iść po nią do Pomfrey… Mam dość gadek Harry’ego na temat niedożywienia, wątłej postury i bladej skóry. Niepotrzebne mi jeszcze zawodzenie tej stukniętej kobiety. Jestem zdrowy, w pełni sił i nie wątły, tylko szczupły. Harry sam jest wątły. Z nas dwóch on wygląda gorzej, choć uda ma doskonale umięśnione od latania na miotle, mmm.


Śmiem twierdzić, że ja też.


W każdym razie wydaje mi się, że sprzedaje mi moralizatorskie gatki Granger. On nie ma takiego słownictwa. Sam by nie wpadł na żadne bielactwo czy anemię. Moja skóra jest po prostu mlecznobiała, a nie wychodzę na słońce bo później mam piegi. Koniec, kropka.


Ale odszedłem od tematu.


W jakiś niewytłumaczalny sposób od rana wszystko szło źle. Spóźniłem się na śniadanie, bo w łazience spędziłem więcej czasu niż zwykle. Wykapałem się w lodowatej wodzie - dotąd uważałem to za niemożliwe - ale Potter zużył chyba całą ciepłą. Skończył mi się żel do włosów i nie wiem, jakim cudem, nie mogłem sobie przypomnieć czaru ulizania. W końcu pożyczyłem coś od Pansy. I jestem pewien, że to było zbyt tanie jak na moje standardy i pachniało truskawkami.


Jestem uczulony na truskawki.


W każdym razie Parkinson nie była bezinteresowna i w zamian musiałem oddać jej moje miejsce przy stole, naprzeciw którego zawsze siada Harry. Co prawda na jeden dzień, ale… Właściwie nawet nie wiem, czemu akurat o to poprosiła. Chyba domyśla się, co się dzieje między mną a Złotym Chłopcem, i chciała mi trochę podokuczać. Innego wytłumaczenia nie widzę. To nie jest jakieś szczególnie atrakcyjne miejsce, nie pojawiają się tam wykwintniejsze dania czy chociażby większy dzbanek z kawą. Nie rozumiem kobiet. Liczy się fakt, że zmuszony byłem usiąść obok i wypatrywać Pottera spomiędzy Granger i wyblakłej szaty wiewióra. Mimo to widziałem, że dziś dopisywał mu apetyt. I dobrze, w końcu trochę go zmęczyłem. Ja niestety musiałem zadowolić się zimną kawą i kilkoma kanapkami. Jeśli Pansy siada koło mnie w tak dobrym humorze, nie ma co liczyć na syty posiłek, dlatego wolę już siedzieć między Crabbem a Goylem. Jak na nich krzyknę, to przynajmniej niczego mi z talerza nie sprzątną.


A potem tylko słyszę narzekania, że ja niby chudy jestem. Jak ja mam się niby normalnie odżywiać w takich warunkach?!


Pomijając moje obiekcje żywieniowe i trawiący mnie od rana pech, na śniadaniu wydarzyło się jeszcze coś ważnego. Coś co wpłynęło na cały późniejszy dzień. A tego, że nić pajęczyny tych zdarzeń przyczynowo-skutkowych przędzie Harry, dowiedziałem się na samym końcu. Chociaż, cholera, to było do przewidzenia.


Już - już szykowałem się do wyjścia, kiedy zauważyłem zamieszanie przy stole prezydialnym. Z początku nikogo to nie zainteresowało, ale gdy w sali rozbrzmiał krzyk McGonagall: „Albusie, ty krwawisz!”, głowy wszystkich obecnych obróciły się w stronę dyrektora. Z tej odległości niewiele mogłem zauważyć, ale wydawało mi się - teraz wiem, że całkiem słusznie, w końcu do cholery jestem szukającym, więc mam dobry wzrok - że po prostu leci mu krew z nosa. Oczywiście wszyscy wpadli w panikę jakby się niewiadomo co działo… Na szczęście Severus szybko opanował sytuację i wyprowadził zjadacza dropsów tylnym wyjściem. McGonagall za to z ogłosiła, że do końca śniadania zostało dziesięć minut i jeśli ktokolwiek spóźni się na pierwszą lekcję, dostanie szlaban.


Merlinie, jak ja nie lubię tej chłodnej kobiety. Owszem, jest niezłą nauczycielką, ale jako osoba całkowicie mi nie leży.


Chociaż Harry trochę się guzdrał, jakimś cudem uniknął tłoku, wychodząc z Wielkiej Sali. Ja jak zwykle musiałem oczyścić przejście za pomocą Crabbe’a i Goyle’a, ale i tak znaleźliśmy się klasie jako ostatni. Do tego usiadłem w jakimś pieprzonym przeciągu. Cały czas czułem na karku zimne powiewy. Teraz za to płacę.


Przeziębiłem się… Harry obiecał przynieść mi wieczorem bulion z kuchni. To podobno taki mugolski lek.


Za to Złota Trójca bawiła się wyśmienicie w ostatniej ławce, najdalszym, najcichszym i najmniej widocznym miejscu. Ponieważ siedziała tam panna Wiem-To-Wszystko-Granger, McGonagall prawie wcale nie zwracała na nich uwagi. Ja jednak słyszałem, że cały czas plotkują o czymś bynajmniej nie związanym z zajęciami, dlatego też tak bardzo się tym zainteresowałem. Podsłuchałem jedynie fragment, zanim ta wysuszona wiedźma odjęła mi pierwsze pięć punktów. Ten strzępek wystarczył jednak, bym gotował się z ciekawości. Wyszeptałem zaklęcie wyostrzające słuch i dla niepoznaki pochyliłem się nad książką od transmutacji. Oto, co usłyszałem (mniej więcej) :


„–Ron, przestań się martwić.


Ale…


Harry ci powiedział, że jeśli będziesz najlepszy ze wszystkich ochotników to z radością przyjmie cię do drużyny.


Czy ty mnie słuchasz kobieto? Powiedziałem, że nie dam rady. Na pewno kiedy wyjdę na boisko, okaże się, że nawet moja matka byłaby lepsza ode mnie. Albo będzie padać i ześlizgnę się z miotły.


Myślę, że w sobotę nie będzie padać – niski głos Harry’ego brzmiał trochę tak, jakby z trudem powstrzymywał się od śmiechu. Swoją drogą uwielbiam, i on doskonale o tym wie, jak mruczy mi do ucha. Och Merlinie, zawsze się wtedy rozpływam.


Albo oberwę tłuczkiem…


Wtedy rzeczywiście pokażesz wszystkim, że się nie nadajesz. Wydawało mi się, że w tej grze chodzi właśnie o to, żeby podawać między sobą tą dużą piłkę i jednocześnie unikać tłuczków. Ronaldzie Weasley, potrafisz całymi godzinami o tym rozmawiać. Jedyne książki, jakie kiedykolwiek miałeś w ręce, traktują o quidditchu. Na meczach zawsze rzucasz niewybrednymi komentarzami pod adresem zawodników, którzy coś źle zrobią. Miej odrobinę odwagi cywilnej i wykaż się, że ty zrobiłbyś to lepiej. – Granger znów weszła w słowo Wiewiórowi i od razu zrozumiałem, że zanosi się na kolejną jej moralizatorską gadkę. Naprawdę nie chciałem tego słuchać, ale… cholera, zapomniałem przeciwzaklęcia.


Zanim ogłuszył mnie szept Pansy i uderzyłem głową w blat z wrażenia, zdążyłem jeszcze usłyszeć jak Harry wspomina, że coś zdobył.


W końcu McGonagall zorientowała się, co się dzieje i ku mojej uldze zlitowała się nade mną, cofając zaklęcie. Oczywiście moje szczęście nie trwało długo. Pierwszy raz w historii rodu potomek Malfoy’ów został przyłapany na gorącym uczynku i publicznie zrugany. Nadal oczekuję wyjca od ojca. I mam napisać osiem do dziesięciu cali na temat etycznego zachowania w szkole i przyczyn niechęci między mieszkańcami Slytherinu a Gryffindoru. Na Salazara, zmieściłbym się w kilku zdaniach ale jak mam wywalić to na dziesięć cali?!


Nieważne, nieważne. To wszystko bledło pod zielonym spojrzeniem, w którym odbijała się złość i zawód.


Bardzo nie lubię takiego spojrzenia. Nigdy nie byłem zbyt romantyczny, ale wydaje mi się, że Harry potrzebuje osoby, której będzie mógł zaufać, a kiedy tak na mnie patrzy, czuję się, jakbym go zdradził.


JESTEM MALFOYEM! POWINIENEM NIM ZOSTAĆ NAWET NA KARTACH MOJEGO PAMIĘTNIKA!


Jestem Draco Malfoy, nieczuły, małostkowy, zakochany … grrr.


Na zaklęciach ponownie rzuciłem czar podsłuchu, ale tym razem wcześniej zapisałem sobie przeciwzaklęcie na pergaminie. Zajmowaliśmy się jakimiś mało przydatnymi czarami z zakresu gospodarowania domem.


Doprawdy, niektórzy mają od tego skrzaty domowe.


Z nadzieją, że Harry mnie później nie zabije, słuchałem kolejnego wywodu na temat podejścia Weasleya do nauki. On najwyraźniej twierdził, że zaklęcia gospodarcze są dobre dla bab i jako facet nie ma najmniejszego zamiaru się ich uczyć. Wydawało mi się, że zwymiotuję za każdym razem, kiedy szlammm… Granger rozpoczynała zdanie od „ależ”.


W końcu najmłodsza męska latorośl ryżawego rodu poruszyła temat, który najbardziej mnie interesował. I znów, oto, co usłyszałem:


Jak?


Zwinąłem Malfoyowi.


Jesteś pewny, że działa?


Dowiemy się na eliksirach.


Uważam, że to wysoce nieodpowiedzialne…


Tak, wiemy, Hermiono. Gdybyś jednak pożyczyła nam te notatki…


I tak dalej w ten deseń. Same ogólniki, gdyby nie to, że w rozmowie padło moje nazwisko, wszystko puściłbym mimo uszu. Poczułem się wykorzystany. W tamtej chwili myślałem tylko o tym, żeby przyprzeć Harry’ego do muru i zmusić go, żeby wszystko wyśpiewał. Od pewnego czasu nasze obijanie się o ściany wyglądało zupełnie inaczej niż chociażby rok temu, ale tym razem chciałem zrobić to jak za dawnych lat. Walnąć nim, potrząsnąć i wydusić, co, na gacie Merlina, mi ukradł i czy zbliżył się do mnie, bo posiadałem coś, co on chciał posiąść. I zabić poczucie winy, jakie kiełkowało we mnie od transmutacji.


Harry wyszedł z klasy równo z dzwonkiem. Wybiegłem za nim, złapałem go dosłownie w ostatniej chwili i odciągnąłem na bok. Powinienem na niego nawrzeszczeć. Jednak zanim zdążyłem wyrazić swoje oburzenie, Harry mnie pocałował. Przy wiewiórze i szczeciniastogłowej. I ja mu na to pozwoliłem. To był pocałunek z rodzaju tych nieśpiesznych, głębokich pieszczot. Mój Gryfiak zawsze tak całował, kiedy po prostu chciał dać mi do zrozumienia, że mnie kocha. Jakbym nie czuł na sobie tego zadurzonego spojrzenia na każdym posiłku. I na zajęciach. I kiedy jesteśmy sami. A oni się na nas patrzyli i muszę przyznać, że kiedy zdołałem otworzyć oczy, wyglądali jakby już pozbierali szczęki z podłogi.


Co mi zwinąłeś? – wychrypiałem w końcu wprost w jego usta. W jego ramionach było mi tak dobrze. Już pisałem, że z Pottera jest chucherko, jednak coś w nim jest, że kiedy trzyma się go blisko siebie, to się człowiek rozpływa. Te chwile były chyba jedynym pozytywnym aspektem tego dnia.


Gryfon tylko chwilę wahał się z odpowiedzią.


Felix Felicis. Potrzebuje go dla Rona i… dla siebie.


Zatkało mnie. Przez coś tak błahego dostałem naganę, ojciec z pewnością mnie wychłoszcze, przez cały dzień sukcesywnie uśmiercałem moje drogocenne włoski słuchowe a ten kretyn nie nauczył się na jeden sprawdzian?! Mógł poprosić mnie o pomoc, ale nie! Wielki Harry Potter, wystawiając na próbę swoją osławioną odwagę, ukradł swojemu kochankowi głupi eliksir. Jednak uczepiłem się jakiejś irracjonalnej nadziei, że da się to wszystko wytłumaczyć, że to nic wielkiego.


W szkle od Alvara? – wychrypiałem tylko i wtedy stało się dla mnie jasne, że go wypił. Nie potrafiłem się na niego teraz złościć, nie mogłem zdobyć się na to, żeby go odepchnąć. A przecież miałem już na końcu języka, że jeśli zauważę na fiolce choć jedną, maleńką ryskę, nici z seksu do końca życia.



Jak? Kiedy? – dociekałem. I albo mi się wydawało, albo był nieco zakłopotany, kiedy odpowiadał. A powinien być BARDZO zakłopotany.


Dziś rano. Jak spałeś. Obiecuję, że w sobotę wieczorem zwrócę ci fiolkę, skoro tak bardzo ci na niej zależy. To jakaś znana firma, ten Alvaro?


A więc wykorzystał seks żeby mnie zdezorientować! A teraz próbuje odwrócić moją uwagę marką szkła!


Nagle zdałem sobie sprawę, że nie otaczają mnie już jego ramiona, a dwie trzecie Złotego Tria gdzieś wyparowało.


Masz zamiar oszukiwać na eliminacjach do swojej własnej drużyny?


I nie nauczyłem się na dzisiejszy test z eliksirów.


Przyznam, jego przepraszający uśmiech był rozbrajający.


Harry również zorientował się, że zostaliśmy sami. Krótko musnął moje czoło i odszedł. Poczułem się, jakbym został rozgrzeszony za to całe podsłuchiwanie. Najwyraźniej Potter zdawał sobie sprawę, że jego zbrodnia jest dużo cięższa niż moja. Szkoda tylko, że McGonagall również nie doszła do takiego wniosku.


Jak tylko zostałem sam, dorwała mnie Pansy. Jej zadowolony z siebie uśmieszek straszył już z drugiego końca korytarza. Przeraziłem się dopiero, jak zauważyłem w jej ręce aparat. Merlinie. Ona mogła zrobić z tym wszystko. Wysłać zdjęcie ojcu – wtedy mogę uznać się już za trupa. Sprzedać je Prorokowi – wtedy nie tylko ja byłbym martwy, ale też Harry. Albo…


Wymyślałbym dalej, ale ta potworna kobieta już stała koło mnie i zażądała fotki Blaise’a w negliżu. W końcu nasze prysznice do siebie przylegają, co to dla mnie, zrobić dziurę w ścianie i pstryknąć mu zdjęcie.



Dziś szczęście się ode mnie odwróciło. Przekonałem się o tym ponownie na eliksirach, kiedy to Severus z furią wpadł do klasy. Choć to było całkowicie niepotrzebne, swoim najmroczniejszym głosem zażądał ciszy. Większość uczniów drżała, Longbottom trząsł się tak silnie, że razem z nim kołatała cała ławka - w końcu nieczęsto widuje się wściekłego Snape’a. Skoro na co dzień jest dla nich niebezpieczny w obyciu, pękam ze śmiechu na myśl, co wyobrażają sobie o nim w takiej chwili. W końcu Snape machnięciem różdżki upewnił się, że schowek ze składnikami nie został jeszcze przez nikogo sforsowany, odwrócił się przodem do klasy. Gdyby tylko pozwolił mi potraktować swoje włosy „Rumiankową świeżością” półobrót z powiewającą peleryną byłby jeszcze efektywniejszy. Ale on się upiera na te podejrzane specyfiki. Moje włosy powinny być doskonałym dowodem na to, że ten szampon działa. Harry też mi go podkrada ilekroć się u mnie kąpie i muszę powiedzieć, że lubię, kiedy jego włosy są potem tak przyjemnie oklapnięte. Chyba kupię mu zapas na gwiazdkę.


Dobrze, dość o Harrym.


Snape ogłosił wszem i wobec nowiny, na które od śniadania z niecierpliwością wyczekiwała cała szkoła.


Dumbledore’owi, znanemu ze swojej miłości do słodyczy, skończyły się dropsy i rano skosztował cukierka, który dzień wcześniej znalazł u Filcha w jednej z szuflad ze skonfiskowanymi uczniom, potencjalnie niebezpiecznymi magicznymi rzeczami. Jak się później okazało, cukierek ów był prototypem znanych Krwotoczków Truskawkowych. Prototypem, ponieważ, według wspomnień dyrektora, cukierek miał tylko jeden kolor, a więc nie można było cofnąć krwawienia. A ponieważ on, Mistrz Eliksirów, musi teraz szukać odtrutki, dzisiejsze lekcje zostały odwołane. A zapowiedziany test odbędzie się w przyszłym tygodniu.


To było podwójnie niewygodne dla mnie. Po pierwsze: nauczyłem się na ten test. Kochałem się wczoraj z Harrym tylko dwa razy, żeby mieć czas wszystko powtórzyć. Po drugie: teraz musiałem udać się do Skrzydła Szpitalnego po tę maść na siniaki (po transmutacji miałem również wielkiego sińca na czole). A to oznaczało godzinkę sam na sam z szaloną kobietą w białym fartuszku. Nie to, żebym nie doceniał piękna kobiecej urody, ale wolałbym, żeby w ten fartuszek wskoczył Harry. Jeszcze nie wymyśliłem, co będzie musiał zrobić, by satysfakcjonująco mnie przeprosić.


Po obiedzie, z wielką nadzieją, że jednak pielęgniarka będzie zbyt zajęta naszym drogim i ukochanym dyrektorem, żeby się nade mną rozwodzić, udałem się do jej gabinetu.


Jak się później okazało, miałem rację, ale nie powiedziałbym, że miałem szczęście. Pomfrey czuwała nad starym dropsem z eliksirem uzupełniającym krew, w skutek czego nie było jej w gabinecie, przez co nie zdobyłem maści. Choć próbowałem. Przetrząsnąłem wszystkie półki. I nic. To znaczy znalazłem kilka podstawowych eliksirów na niestrawność, gorączkę czy katar. Podejrzewałem, że co cenniejsze specyfiki schowane są w szafkach, niestety wszystkie były zabezpieczone zaklęciem. Muszę przyznać, bardzo dobrym. Godzinę próbowałem je rozbroić. Jedna szafka drgnęła, kiedy rzucałem w nią wszystkim, co tylko przyszło mi do głowy. Coś jak „sex”, „Snape” i „puchate”, jednak podobnych słów wymówiłem chyba z tysiąc i nie zwróciłem uwagi, która z szafek się poruszyła. W końcu poddałem się i z ciężkim sercem ruszyłem w stronę lochów. Zdecydowałem się szukać pomocy u ulubionego wuja. Oby był w lepszym humorze niż rano, przecież nie mogłem chodzić cały dzień z wielkim siniakiem na czole!


Jakby to ująć… Severus wpadł w furię. O ile wejście do jego pracowni było łatwe, o tyle wyjście z niej - cokolwiek niebezpieczne.


Snape obrał sobie za punkt honoru, że znajdzie eliksir, który zniweluje skutki działania psotnego cukierka braci Wealseyów. Błędem z mojej strony, który mógł kosztować mnie życie, było zasugerowanie napisania do bliźniaków w tej kłopotliwej sprawie. W końcu oni już dawno znaleźli sposób na zatamowanie krwawienia. On nie chciał o tym w ogóle słyszeć. Był Mistrzem Eliksirów i nie zamierzał dać się pokonać przez jakiś tam bachorów bez dyplomu ukończenia szkoły. Czasami nienawidzę, kiedy jest tak uparty.


Podsumowując, nic w ten sposób nie załatwiłem. Snape wywalił mnie z gabinetu, zanim zdążyłem poprosić go o maść. Dlatego ukryłem się na resztę dnia w swoim dormitorium i czekałem, aż dzień się skończy.


Mój pech odszedł (prawie) w niepamięć, kiedy kilka minut po północy w pokoju pojawił się Harry z jakąś tubką w ręce i przepraszającym uśmiechem na ustach.


Jako, że odebrałem staranne wychowanie, które nie pozwalało mi od tak zapomnieć wszystkich upokorzeń, jakich dziś doświadczyłem, zrobiłem Złotemu Chłopcu małą awanturę. Nie obeszło się bez latających ciężkich przedmiotów i ostrych słów, ale w końcu pozwoliłem się udobruchać. W przepraszaniu Potter jest najlepszy. Uświadomiłem mu, jak drogie jest szkło, w którym przechowuję eliksiry, zaoferowałem swoją pomoc w nauce do tego przełożonego testu, a na koniec kazałem mu opowiedzieć, jak Felix Felicis zmieniło jego życie. On chyba tylko na to czekał. Nabrał głębokiego oddechu i nie zamknął się przez godzinę.


Niewiele czasu zajęło mu znalezienie eliksiru. W końcu od kilku dni planował się nim uraczyć. Rano wziął długi, odprężający prysznic i ruszył do Wieży Gryffindoru. Tan nikt nie spytał go, dlaczego nie spędził nocy we własnym łóżku, choć ostatnimi czasy wielu miało o to do niego pretensje. Na śniadanie podano jego ulubione parówki z majonezem – całe szczęście, kiedy ja dotarłem do stołu już ich nie było. Nie wiem jak można to jeść, ale na sam widok zbiera mi się na wymioty!


Na zajęciach nauczyciele nie wywoływali go do odpowiedzi, z łatwością uczył się nowych zaklęć i uroków, siadał w ostatniej ławce i nikt nie miał mu tego za złe. Przekomarzanie się jego „przyjaciół” znosił dziś wyjątkowo dobrze. Dzięki incydentowi ze śniadania sklep bliźniaków, w którym miał spore udziały, rozkwitał, a na dodatek Snape odwołał test z eliksirów. On sam przez cały dzień w spokoju przemieszczał się po szkole i wydawało mu się, jakby wszyscy nagle zapomnieli, że jest Chłopcem-Który-Przeżył. Traktowali go jako najzwyklejszego ucznia. No i fakt, że jego najbliżsi przyjaciele dobrze przyjęli nasz związek, było podobno najlepszym, co go w życiu spotkało. Nawet jeśli dzięki eliksirowi Weasley dostanie się do drużyny Gryffindoru. Łatwiej nam będzie wygrać.


No i teraz czekam na ten bulion. Oby był smaczny.

8




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Chromosom Y nie taki jak go chcieli widzieć NEOmitomani
Chromosom Y nie taki jak go chcieli widzieć NEOmitomani
Dzisiaj jak co dzień rano, teksty piosenek
dzien jak co dzien zapowiedz
Dzień jak co dzień
dzien jak co dzien coda
dzien jak co dzien dno
Dzień Jak Co Dzień
dzien jak co dzien swiatlo po poludniu
Dzień jak co Dzień 1 10
dzien jak co dzien swiat
dzien jak co dzien mozg lat 12
dzien jak co dzien ja karabin
dzien jak co dzien wieczorem
dzien jak co dzien milosc
dzien jak co dzien ranek
dzien jak co dzien smierc
dzien jak co dzien dzisiaj verdun
dzien jak co dzien narzeczona

więcej podobnych podstron