[Ida Lowry] Raport Kuguchara

Autor: Ida Lowry



Raport Kuguchara


Disklajmer nr 1

Wszystkie nawiązania do filmów, seriali, książek i fanfictów zostały poczynione świadomie i z pełną premedytacją. Kompletna lista moich inspiracji tudzież innych Muz z Plusa zostanie przedstawiona na końcu.

Aha, przepraszam, że zmieniłam tytuł, ale naprawdę nie mogłam się oprzeć.


Disklajmer nr 2

Jak łatwo się domyślić opowiadanie jest bardzo niekanoniczne. Na dodatek nie było betowane. Dlatego bardzo przepraszam z góry za wszystkie literówki i inne kwiatki.


Disklajmer nr 3

Wymyślając i pisząc to opowiadanie przez cały czas miałam przed oczami Julię Roberts i Denzela Washingtona.

I Tobie, Czytelniku, też to sugeruję. :)




Przed laty Blaise Zabini przyszedł Hermionie z pomocą, uratował i wybawił z kłopotów. Całkowicie podbił jej serce, by wkrótce oznajmić, że nic nigdy nie zdoła ich połączyć. Założył, że przeszkadza jej płynąca w jego żyłach mugolska krew.

Minęło sporo czasu... i prawie wszystko się zmieniło. Hermiona osiągnęła sukces, zaczyna karierę, Blaise zaś zaplątał się w polityczny skandal o trudnych do przewidzenia konsekwencjach. Twierdzi, że Hermionie grozi niebezpieczeństwo i że teraz potrzebują siebie nawzajem bardziej niż kiedykolwiek. Hermiona nadal go kocha, lecz czy i tym razem go posłucha?




Raport Kuguchara

czyli Miłość i Śmierć w Londynie


Tytuł oryginalny – Stara miłość nie rdzewieje



Dedykowane wszystkim, którzy lubią romanse i nie wstydzą się do tego przyznać. :)


Mamma mia, here I go again

My my, how can I resist you?

Mamma mia, does it show again?

My my, just how much I've missed you

Yes, I've been brokenhearted

Blue since the day we parted

Why, why did I ever let you go?

Mamma mia, now I really know,

My my, I could never let you go.

ABBA


Prolog



Kwiecień, rok 1999


Kiedy w piękną wiosenną sobotę Blaise Zabini przekręcał kluczyk w stacyjce czerwonego ferrari swojej matki, miał dziwne wrażenie, że za chwilę wydarzy się coś niezwykłego. Jak pokazały dalsze wydarzenia, to przeczucie go nie zawiodło...

*

Tego dnia w Londynie nareszcie pojawiła się wiosna.

Słońce przygrzewało mocno, na niebie nie było ani jednego obłoku, a drzewa urzekały pierwszą soczystą zielenią.

Hermiona Granger westchnęła cicho i nakryła twarz welonem. Mimo tak pięknych i niepowtarzalnych okoliczności przyrody, miała wrażenie, że nad jej głową unosi się cień ogromnej burzowej chmury. Czuła się samotna i niepewna.

A przecież to miał być najszczęśliwszy dzień jej życia! Wychodziła za mąż za Rona Weasleya, mężczyznę, którego sama sobie wybrała. Powinna więc wierzyć, że właśnie skończyły się wszystkie kłopoty i teraz nie czekało jej już nic innego, tylko długie i szczęśliwe życie.

- Wszystko w porządku, kochanie? – Ojciec, który wraz z nią stał w progu kościoła, przyglądał się jej z troską. – Dobrze się czujesz?

- Tak – potwierdziła gorliwie, siląc się na uśmiech. – Fantastycznie.

- Na naszym ślubie matka zemdlała pod samym ołtarzem. – Uśmiechnął się nagle pan Granger. – Tak ją cuciłem, że prawie wybiłem jej zęby. Dopiero babcia i dziadek uratowali sytuację.

- W jaki sposób? – Poczuła się naprawdę zaintrygowana. O ile znała swoich wstępnych to musiał być widok wart zapamiętania.

- Babcia powiedziała, że rozmazało się jej oko – wyjaśnił z uśmiechem ojciec. – A dziadek dodał, że chyba nadepnął na welon.

Hermiona, która spodziewała się co najmniej krwawej opowieści o wycinaniu migdałków, zachichotała nerwowo.

- To co, idziemy? – Pan Granger nadstawił ramię. – Choć nie powiem, że mam ochotę oddać komuś moją małą córeczkę.

- Idziemy – westchnęła przyszła pani Weasley. – Raz kozie... To znaczy, raz pannie młodej ołtarz – dodała dziarsko i mocno przywarła do ojcowskiego boku.

Dostojnie minęli kościelne wrota i weszli do środka. Stąpali po czerwonym dywanie wyścielającym całą główną nawę. Hermiona dyskretnie przyglądała się zebranym gościom. Co prawda zza gęstego tiulu świat był trochę zamazany, ale i tak mogła dostrzec to i owo.

Kościół pękał w szwach. Przyszła cała jej rodzina i wszyscy przyjaciele. A także przypadkowi ludzie, chcący zobaczyć sławne Trio. W okolicach ołtarza tłoczyli się fotoreporterzy pod wodzą Rity Skeeter.

Dlaczego nie czuję się szczęśliwa?

Wolno minęli zwartą grupę wysokich, ubranych na czarno mężczyzn. No tak, Biuro Ochrony Ministerstwa prawie w komplecie. A to oznaczało, że ten ślub zaszczycili minister i jego małżonka. Rzeczywiście, jeszcze chwila i panna młoda zobaczyła Kingsleya, poważnego jak zawsze. Tuż obok niego siedziała ministrowa. Jej twarz ginęła za szerokim rondem kapelusza. Niedaleko Shackleboltów usadowił się Percy Weasley. Miał taką minę, jakby zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, gdzie jest i w jakiej uroczystości bierze udział; pewnie znowu obliczał w myślach zaległe podatki. Jego elegancka żona, Penelopa, najwyraźniej się tu nudziła, bo nie przestawała przyglądać się zebranym w kościele mężczyznom. Hermiona nagle przypomniała sobie złośliwe plotki głoszące, że młody Weasley regularnie raz na miesiąc musi zrzucać poroże.

Koszmar!

Przeszli jeszcze kilka metrów i wtedy Hermiona dostrzegła Syriusza Blacka. Krótko po swoim uniewinnieniu Syriusz stał się ulubieńcem mediów. Wszystkie tabloidy z lubością rozpisywały się o każdym jego kroku i każdym nowym romansie. Black szalał, jakby chciał wynagrodzić sobie każdy stracony dzień z minionych piętnastu lat. Dzisiaj też zabrał ze sobą jakąś seksowną blondynę. Ale w tej chwili zupełnie nie zwracał na nią uwagi, bo był zajęty rzucaniem posępnych spojrzeń w kierunku ministrowej. Najwyraźniej złość (albo miłość) jeszcze mu nie przeszła. Hermiona uśmiechnęła się do siebie. Black miał jeszcze jedną tajemnicę, o której mało kto wiedział. Finansował incognito wszystkie schroniska dla psów w Londynie i okolicy.

Obok Syriusza przysypiał Charlie Weasley. Jego zaczerwieniona twarz świadczyła o tym, że nieustraszony pogromca smoków musiał wzmocnić się przed uroczystością czymś wysokoprocentowym. Niedaleko brata siedział Bill, który – niepomny na powagę miejsca i sytuacji - jak zwykle nie umiał utrzymać przy sobie rąk. Całe szczęście, w tej chwili obściskiwał Fleur. Może wreszcie przypomniał sobie, że jest żonaty…

A potem panna młoda zobaczyła Ginny. Najmłodsza siostra Rona piastowała w ramionach gaworzące niemowlę. Jej wydatny brzuch świadczył o tym, że kolejny milusiński jest już w drodze. Tkwiący obok niej Michel Corner, czyli szczęśliwy mąż i ojciec, sprawiał wrażenie wykończonego. Hermionie przypomniało się nagle niedawne oświadczenie panny Weasley, która zamierzała pobić rodzinny rekord ilości dzieci. Bynajmniej nie należący do jej matki.

Merlinie, Weasleye i dzieci... – Grangerówna nagle zobaczyła w myślach cisnące się do niej morze rudych główek. Wszystkie bachory ryczały w niebogłosy, a ona nie nadążała ich karmić. Ratunku!

Obok córki siedzieli jej teściowie in spe. Molly mierzyła przyszłą synową spojrzeniem pełnym dezaprobaty, pewnie suknia ślubna nie była w jej guście. Pamiętaj, że ziemniaki zalewa się wrzątkiem – Nie wiedzieć czemu zrzędliwy głos pani Weasley odezwał się w głowie Hermiony – inaczej będą twarde jak głąby. Potem spojrzała na teścia i aż się wzdrygnęła. Jeśli Ron za dwadzieścia lat będzie wyglądał tak samo jak Arthur, to ona nie wpuści go do sypialni.

Co ja robię? – pytała w myślach samą siebie. – Czy to na pewno dobra decyzja?

Wiedziała, że to nie jest właściwe miejsce i czas na takie rozważania, ale za kilkanaście minut będzie już za późno. Zostanie kolejnym małym trybikiem w wielkiej maszynie zwanej rodziną Weasleyów. Merlinie, ale przecież właśnie tego chciała. Dlaczego więc wszystko nagle straciło sens?

Snując swoje ponure myśli, panna młoda minęła Minerwę McGonagall, która właśnie wycierała oczy chusteczką. To było bardzo dziwne, bo opiekunka Gryffindoru nie była skłonna do wzruszeń. Płacze nad moją utraconą wolnością – przemknęło jej przez głowę.

Potem zobaczyła swoją matkę. Holly prezentowała światu uroczystą minę tudzież bardzo elegancki i drogi kostium od Chanel. Obok pani Granger siedziała babcia Kornelia i z uśmiechem wpatrywała się we wnuczkę. Panna młoda na chwilę uchwyciła jej spojrzenie i zrozumiała, że staruszka domyśla się wszystkiego. Obejrzała się więc jeszcze raz, a wtedy babcia skinęła głową. Wyglądało to tak, jakby dawała Hermionie swoje pozwolenie. Ale Kornelia nigdy nie lubiła Rona…

Nieuchronnie zbliżali się do ołtarza. Minęli druhny. Katie Bell i Angelina Johnson wyglądały jak ogromne wściekle różowe bezy. I wyraźnie nie były z tego powodu szczęśliwe. Powinnam zmusić matkę, żeby wybrała inny odcień, choćby gaciowy – pomyślała Hermiona w poczuciu winy. – Byłoby im bardziej do twarzy.

Dokładnie naprzeciwko dziewcząt stał drużba pana młodego, Harry i ukradkiem przecierał palcami zaparowane szkła okularów.

A przy samym ołtarzu czekał już Ron, spoglądający na nią z uśmiechem przyszłego pana i władcy.

A może tylko się tak jej wydawało? Może była dla niego niesprawiedliwa? Przecież ją kochał. I ona kochała jego. Albo tak się jej przynajmniej do dzisiaj wydawało.

Przestań, idiotko! To ten właściwy.

Zatrzymali się wreszcie. Ojciec uśmiechnął się do niej, ale kiedy pochylał się, aby pocałować ją w czoło, dostrzegła, że ma w oczach łzy. Przez chwilę myślała, że sama też się rozpłacze. Tak bardzo chciała być znowu małą dziewczynką, którą on mógłby obronić przed całym złem tego świata.

Ron zrobił krok w jej kierunku i wyciągnął rękę. Uścisnęła ją mocno, pragnąc, aby ta bliskość rozwiała wszystkie wątpliwości.

- Bądź dla niej dobry – powiedział pan Granger do przyszłego zięcia, a potem odszedł, aby usiąść obok Holly i babci.

Ceremonia rozpoczęła się. Jednak Hermiona, wciąż pogrążona w czarnych myślach i bliska paniki, nie słyszała z niej prawie ani słowa. Oprzytomniała, dopiero wtedy, gdy usłyszała stanowcze "TAK" wypowiedziane przez przyszłego męża. Ksiądz zwrócił się do niej.

- Czy ty, Hermiono Kornelio Klementyno Eulalio...

Co ja robię? Co ja najlepszego robię?!

- Hermiona. – Ron mocno trącił ją w ramię. – Odpowiedz. – Patrzył na nią wyczekująco.

To było jak błysk flesza.

W jednej sekundzie zrozumiała wszystko. Nie mogła sobie wmawiać miłości. Nie mogła jej udawać.

- Ja... – zaczęła niepewnie. – Ja... NIE!!! – Rzuciła bukiet osłupiałemu narzeczonemu i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, zgarnęła tren, chwyciła w garść brzeg sukni, odwróciła się na pięcie i pędem rzuciła w stronę drzwi.

Biegła najszybciej jak pozwalały jej wysokie szpilki, przeklinając w myślach miękkość dywanu, długość nawy i tkwiącą za podwiązką różdżkę, która okropnie uwierała ją w udo.

Kiedy nareszcie dobiegła do kruchty, usłyszała, że w kościele podniósł się szum. Audytorium otrząsnęło się ze zbiorowego stuporu i popadło w stan całkowicie przeciwny.

Oby tylko nikt nie próbował jej łapać. Z przerażeniem pomyślała o BOMowcach, ale żaden z nich nie ruszył w pogoń. Najwyraźniej Kingsley nie miał zwyczaju mieszania swojej gwardii przybocznej w prywatne sprawy przyjaciół.

Wciąż starając się nie potknąć, wypadła na zewnątrz.

- Herma!!! – Gonił ją wściekły głos niedoszłego męża. – Wracaj tu! I to już!!!

Ostre słońce na chwilę ją oślepiło. Zmrużyła oczy i zaczęła zbiegać w dół po niekończących się schodach. Powiewający za nią welon plątał się i hamował ruchy. Jednym szarpnięciem ściągnęła go z głowy i rzuciła za siebie.

- Hermiona!

Słyszała za sobą podniesione głosy. Najwyraźniej pogoń jednak wyruszyła. Merlinie, jeśli ją złapią, to wszyscy będą chcieli rozmawiać z nią poważnie, kłaść jej do głowy banały o odpowiedzialności i dotrzymywaniu słowa. Matka pewnie nie omieszka wspomnieć o tym, ile pieniędzy wydali na wesele.

Nareszcie schody się skończyły. Hermiona jednym zręcznym susem przeskoczyła krawężnik i wypadła prosto na ulicę.

I wtedy usłyszała przeraźliwy pisk hamulców.

Czerwone auto prawie stanęło dęba w miejscu, ale i tak uderzenie zbiło ją z nóg. Poczuła ostry ból. Chyba obtarła sobie kolano.

- Co ty wyprawiasz, babo jedna!!! – Kierowca błyskawicznie wyskoczył z samochodu i teraz dawał upust swojej złości.

Merlinie, znała ten głos. Pamiętała go bardzo dobrze. To musiał być…

- Blaise… - wyszeptała.

Hermiona?! – Zabini aż otworzył usta ze zdumienia. – Co ty tu robisz?! Nic ci się nie stało?

Błagam cię. – Powiedziała, patrząc na niego z rozpaczą. - Zabierz mnie stąd!

- Wskakuj. – Zabini posłał jej najbardziej uroczy ze swoich uśmiechów.

Sycząc z bólu i niemiłosiernie gniotąc oporną kieckę, wgramoliła się do auta i zatrzasnęła drzwi. Zabini ruszył z piskiem opon dokładnie w chwili, kiedy zza rogu wyłaniał się zdyszany Ron.

Hermiona odwróciła głowę i zobaczyła jak jej niedoszły mąż wymachuje rękami i wyciąga z kieszeni różdżkę.

- Nie bój się, auto ma zabezpieczenia – powiedział spokojnie Blaise. – A teraz – rzucił w jej kierunku zaintrygowane spojrzenie – może mi uprzejmie wyjaśnisz, o co tu chodzi?

- Uciekłam… – wychlipała Hermiona. – Uciekłam ze swojego ślubu.

**

Blaise mocniej nacisnął pedał gazu, zerkając jednocześnie na siedzącą obok niego Hermionę.

Niedoszła pani Weasley w tej swojej falbaniastej sukni wyglądała jak źle ubita piana na podrabianym cappucino. Taki strój zupełnie do niej nie pasował. Ale pończochy to i owszem. Zabini przyglądał się ukradkiem swojej pasażerce, która z trudem wyciągała różdżkę zza podwiązki, odsłaniając przy tym prawie całą nogę. Chłopak świetnie znał anatomię, w końcu studiował medycynę, mógł więc zaręczyć, że to wyjątkowo piękny egzemplarz damskiej kończyny. Aż chciało się dotknąć i zbadać dokładniej. Dziadek powiedziałby, że ma pęciny jak kasztanka, na którą nie mógł pozwolić sobie Duce – przemknęło mu jeszcze przez głowę.

- To powiedz mi teraz, dlaczego zwiałaś? – odezwał się, widząc, że panna Granger wreszcie uporała się z karkołomnym zadaniem i dla odmiany zaczyna pochlipywać. – W schowku są chusteczki – dodał odruchowo.

Hermiona pociągnęła nosem, a potem (za trzecim razem) otworzyła schowek, podważając klapę różdżką i wyciągnęła z niego całe opakowanie białych bibułek.

- Ja... – Wytarła dokładnie twarz. – Ja uznałam, że go nie kocham. Przed samym ołtarzem. To było... To było jak uderzenie pioruna. Rozumiesz?

- Rozumiem – powiedział spokojnie Blaise, choć tak naprawdę nie rozumiał niczego. Ale w końcu Benwenuta zawsze mu powtarzała, że takimi wątpliwościami nie należy się dzielić z kobietą. A poza tym Hermiona, mimo iż zapłakana i nieco wymięta, była nad wyraz atrakcyjnym towarzystwem. Naprawdę nie wiedział, jak mógł być tak ślepy i nie zauważyć tego wcześniej? Choć w sumie nie powinien się dziwić. Przez ostatnie dwa lat pobytu w Hogwarcie, to Cho Chang przesłaniała mu cały świat. A potem odeszła, niewierna, pozostawiając pustkę w jego sercu oraz na karcie kredytowej.

- Dokąd jedziemy? – Zaniepokojona panna Granger potrząsnęła bujnymi lokami. Czyste złoto – rozczulił się w duchu Zabini.

- Zawiozę cię tam, gdzie sobie życzysz – oświadczył szarmancko.

- Nie chcę wracać do domu – rzuciła z rozpaczą w głosie. – Oni mnie zamęczą. Będą mi tłumaczyć...

- To może do jakiegoś hotelu? – zaproponował.

- Nie chcę być sama. – Hermiona skrzyżowała ramiona na piersi w geście wyrażającym całkowitą bezradność. Wyglądała w tym momencie tak krucho i bezbronnie, że Zabini uświadomił sobie, że ma ochotę dać po ryju (czytaj: trzasnąć Avadą) każdemu, kto spróbowałby ją skrzywdzić. A Ronowi Weasley'owi w pierwszej kolejności.

- Posłuchaj, w takim razie... – przełknął ślinę – mogę cię zabrać w bezpieczne miejsce.

- Zabierz. – Panna Granger spojrzała na niego z ufnością. – Bo ja już nie mam siły.

**

Mówiła prawdę. Decyzja o ucieczce z własnego ślubu kosztowała ją naprawdę dużo. Teraz marzyła tylko o tym, aby zaszyć się w jakimś spokojnym miejscu i wypłakać na czyimś ramieniu. Musiała uczciwie przyznać sama przed sobą, że ramię Zabiniego nadawało się do tego nadzwyczajnie. Było szerokie, położone na odpowiedniej wysokości i na dodatek dołączone do bardzo atrakcyjnej reszty.

Dlaczego nigdy nie zauważyłam, że z niego takie ciacho? – zastanawiała się intensywnie, obserwując swojego towarzysza spod spuszczonych rzęs. – A raczej mleczna czekoladka…

Ron nie dorastał mu do pięt. Nawet Harry mógł się schować. A także Snape. I jeszcze obydwaj Malfoye.

Wreszcie chyba dotarli do celu, bo Blaise wjechał na podziemny parking i wykonał tam piękną kopertę. (Hermiona, która już trzy razy zdawała egzamin na prawo jazdy, naprawdę potrafiła to docenić.) Potem wyskoczył z auta, obszedł je i otworzył drzwi z jej strony.

- Zapraszam panią – powiedział z uśmiechem i ukłonił się jej szarmancko .

- Dziękuję panu. – Natychmiast odwzajemniła uśmiech i podała mu rękę.

I wtedy TO poczuła.

To COŚ przeskoczyło między nimi jak elektryczna iskra.

Spojrzała na Blaise'a i natychmiast zrozumiała, że on także TO zauważył. Patrzył na nią nieco skonsternowany, mrugając oczami. Szybko jednak się opanował.

- Chodź – powiedział. – Zaraz będziemy na miejscu.

Zatrzymali się przed wejściem do windy. Jej towarzysz nacisnął guzik. Ale choć czekali kilka dobrych minut, dźwig nie przyjeżdżał.

- Znowu się popsuła – mruknął zdegustowany Zabini i nim Hermiona zdążyła się zorientować co planuje, przyciągnął ją do siebie i mocno objął. Dziewczyna poczuła, że z wrażenia traci oddech. Jej serce waliło jak szalone. To było... Było takie cudowne. Jeszcze nigdy nie przeżyła czegoś takiego. Chciała, aby to nie skończyło się nigdy.

- Uważaj – powiedział cicho Blaise. Jego głos drżał.

Aportowali się w dużym słonecznym salonie. Panna Granger wciąż przytulając się do swojego towarzysza, nieśmiało rozglądała się po wnętrzu. Nie trzeba było być fachowcem, aby ocenić, ze zostało urządzone z wyszukanym smakiem i za duże pieniądze.

- Gdzie jesteśmy? – spytała, wpatrując się z fascynacją w ogromne akwarium zdobiące jedną ze ścian.

- To mieszkanie Benwenuty – odpowiedział spokojnie Zabini. – To znaczy, mojej matki, ale woli, kiedy zwracam się do niej po imieniu. Czuj się jak u siebie.

Hermiona starając się nie zarysować szpilkami parkietu, podeszła na kominka, na którym ustawiono kilka fotografii. Na każdej z nich widniała ta sama czarnowłosa kobieta łudząco podobna do Claudii Cardinale. Towarzyszyli jej jednak zupełnie różni mężczyźni. Pięciu. Dokładnie było ich pięciu.

- Czy to jest Benwenuta? – Upewniła się ostrożnie.

- Tak – odparł Blaise. – To fotki z jej podróży poślubnych. Właśnie teraz wyjechała w szóstą.

- W szóstą? – zdumiała się Hermiona i jeszcze raz popatrzyła na zdjęcia pani Zabini. Żaden z jej byłych mężów nie był ciemnoskóry. Ciekawe...

- Każdy potrzebuje jakiegoś hobby. – Chłopak wzruszył ramionami. – Mój dziadek prowadził stadninę, a matka kolekcjonuje spadki.

Powiedział to takim tonem, że niedoszła pani Weasley zrozumiała, iż ten mężczyzna nie jest szczęśliwy. Coś najwyraźniej go gnębiło. Pomyślała, że gdyby tylko jej na to pozwolił, chętnie pospieszyłaby mu z pomocą. Ale w tej chwili to on pomyślał, żeby pomóc jej.

- Pokaż kolano – polecił, podchodząc do niej bliżej. – Widziałem, że je obtarłaś.

- To nic takiego. – Hermiona starała się zbagatelizować sprawę. – Ja...

- Nie wygłupiaj się, pokaż – nalegał chłopak. – Trzeba je opatrzyć.

- Studiujesz medycynę, prawda? – upewniła się, myśląc jednocześnie, że Blaise chyba ma jednak rację. Usiadła więc na skórzanej sofie i podciągnęła suknię. Ze smutkiem stwierdziła, że z jej jedwabnej pończoszki zostały tylko strzępy. Kolano też wyglądało nie najlepiej.

- Poczekaj. – Zabini zniknął za drzwiami. Po chwili wrócił, trzymając w ręku kosmetyczkę oznaczoną czerwonym krzyżem. Następnie pochylił się nad zranioną nogą. Kiedy jej dotknął, Hermiona drgnęła. Znowu poczuła rozkoszne mrowienie. Nie przeszkadzało jej nawet to, że opatrywane kolano szczypało jak diabli. Wytrzymałaby wszystko, aby tylko Blaise jej dotykał.

Merlinie, co się z nią działo? Nie mogła tego zupełnie zrozumieć.

- I po bólu – oświadczył wreszcie młody medyk. – Do wesela się zagoi – dodał z uśmiechem.

- Mam nadzieję, że nie mojego – westchnęła Hermiona i ostrożnie podniosła się z sofy.

- Jesteś głodna? – Blaise przeszedł do lśniącego czystością aneksu kuchennego. – Mam pizze, spaghetti i chyba nawet znajdą się jakieś cannelloni.

- Nie dziękuję, nie trzeba.

- To może się czegoś napijesz? – proponował dalej.

- Chętnie. – Hermiona pozbyła się wreszcie szpilek, chwyciła w garść plączący się pod nogami brzeg sukni i lekko kulejąc podeszła do barku. – Masz whisky?

- Chcesz Ognistą czy Ballentines'a?

- Daj Ognistą. – Usiadła na wysokim stołku i oparła się łokciami o blat. Wciąż przyglądała się swojemu towarzyszowi, uświadamiając sobie nagle, że tego dnia jej życie nieodwracalnie się zmieniło. Zerwała z przeszłością. Ale co niosła ze sobą przyszłość?

- Proszę. – Postawił przed nią szklankę.

Dziewczyna opróżniła ją jednym haustem i od razu poczuła się lepiej. Gdyby jeszcze tylko mogła pozbyć się tej bezy – nerwowo skubnęła falbanki przy staniku. Cierpiała straszliwe męki, bo fiszbiny wbijały się jej w ciało, a gorset krępował ruchy. Na dodatek cała ta kreacja była namacalnym dowodem na to, że godzinę temu chciała popełnić okropny błąd.

- Masz może jakąś podkoszulkę - spytała nieśmiało. – Ta kiecka... Okropnie mnie uwiera.

- Poczekaj. – Blaise zerwał się z krzesła. – Poszukam.

Nie było go dłuższą chwilę, a Hermiona zabijała czas sączeniem kolejnego drinka i obserwowaniem glonojadów wspinających się wolno po ścianach akwarium.

- Może być coś takiego? – Jej towarzysz wreszcie wrócił. W garści trzymał czerwony i niezwykle fikuśny koronkowy peniuar. – Pomyślałem... To jest najbardziej przyzwoity ciuch, jaki udało mi się znaleźć – dokończył z westchnieniem.

- Niech będzie – zgodziła się łaskawie panna Granger. Co prawda nigdy nie było jej do twarzy w kolorach brunetki, ale skoro już nie miała wyboru... Jednocześnie pomyślała, że jeżeli ten kawałek szmatki to najprzyzwoitszy strój pani Benwenuty, to jej kolekcja spadków musi być zaiste imponująca.

- Tam jest łazienka. – Blaise wskazał kierunek. – Możesz się spokojnie przebrać.

Hermiona przy akompaniamencie szelestu tafty zsunęła się ze stołka i po raz kolejny chwyciła brzeg sukni. Już miała wyjść z salonu, kiedy nagle uświadomiła sobie, że przecież sama nie rozsunie suwaka. Kiecka, jak na złość, była mugolska – Holly się na nią uparła – i okropnie oporna na magię. Co robić?

- Blaise – zaczęła wreszcie nieśmiało. – Czy mógłbyś... Mógłbyś mi rozpiąć zamek? – Wygięła się, żeby wskazać mu palcem uchwyt eklera.

Zabini nie namyślając się, wyciągnął z kieszeni różdżkę.

- Nie! – Powstrzymała go gestem. – Tak nie dasz rady. Zaklęcie nie zadziała. Zrób to ręcznie – spuściła oczy – jeśli mogłabym prosić...

- Tak, oczywiście. – Stanął za nią.

Znowu poczuła jego dotyk. Merlinie, nigdy nie miała takich dreszczy, gdy Ron się do niej zbliżał.

- Co za cholerne ustrojstwo! – Okrzyk Zabiniego przerwał jej rozmyślania. – Nie idzie w żadną stronę.

- Zaciął się – jęknęła z rozpaczą. – Znowu się zaciął. Musisz czymś podważyć.

- Czym?

- Czymś ostrym.

- Zaraz. – Blaise wyplątał się z koronek, którymi obszyty był tren i skierował się do kuchni. – Zobaczę, co tu mamy.

- Najlepiej byłoby nożem – poradziła praktycznie.

- Nie mamy noży w tym domu – wyjaśnił jej spokojnie – od kiedy Benwenuta dostała ostatni spadek. Obiecała to policji.

Hermiona podniosła brew. Pani Zabini zaczynała ją coraz bardziej intrygować.

- A to może być? – Blaise zaprezentował jej sporych rozmiarów tasak kuchenny.

- Spróbujmy – westchnęła z rezygnacją. Naprawdę, nie marzyła już o niczym więcej, tylko o pozbyciu się tej nieszczęsnej kiecki.

Depcząc już i tak sponiewierany tren, Zabini powrócił do przerwanej czynności.

- Uważaj – powiedział. – Teraz się nie ruszaj.

Usłyszała głośny zgrzyt, odgłos prutego materiału, a potem suwak ruszył w dół. Nareszcie.

Suknia z cichym szelestem opadła na podłogę, a panna Granger zawstydziła się trochę, bo stała teraz przed Zabinim tylko w halce i jednej pończoszce. Kiedy w końcu podniosła wzrok, spostrzegła, że mężczyzna wpatruje się w nią jak zahipnotyzowany. Poczuła, że oblewa się rumieńcem. Nikt nigdy tak na nią nie patrzył. Tak, jakby była najpiękniejszą kobietą na świecie. Jedyną kobietą na świecie.

A on był dla niej jedynym mężczyzną. Tym właściwym. Los wreszcie postawił go na jej drodze. Tym razem nie mogła się mylić.

- Hermiona – powiedział cicho i zrobił krok w jej kierunku. – Jesteś... Jesteś taka cudowna.

Wciąż patrząc mu w oczy, wstrzymała oddech. Jej serce biło jak szalone. Miała wrażenie, że zaraz wyskoczy z piersi. Albo pęknie z nadmiaru szczęścia.

- Blaise. – Wyciągnęła do niego obie ręce.

Nie minął nawet ułamek sekundy, a już był przy niej. Objął ją z całej siły. A potem pocałował.

I wtedy nagle świat się poruszył.

Kula ziemska zaczęła wirować z zawrotną prędkością, a panna Granger marzyła, aby nie zatrzymała się już nigdy.

Nie przestając całować, Zabini wziął ją na ręce. Jednym celnym kopniakiem posłał na sofę sfatygowaną suknię i ruszył przed siebie. Hermiona mocno objęła go za szyję.

Wreszcie znaleźli się w sypialni.

Blaise ostrożnie położył ją na purpurowej pościeli, nachylił się nad nią i popatrzył prosto w oczy.

- Hermiona – powiedział cicho. – Wiesz, że już zawsze będziesz moja?

- Tak – wyszeptała i znowu wyciągnęła do niego ramiona.

**

- Dlaczego chciałaś wyjść za tego kretyna Weasleya? – Zabini pogłaskał Hermionę po zgrabnej łydce. Łapał się na tym, że ciągle musi jej dotykać i nie mógł zrozumieć, jak mógł wcześniej bez tego wytrzymać.

- Nie mam pojęcia. – Panna Granger wolno wodziła paluszkiem po jego klatce piersiowej, co doprowadzało go prawie do utraty zmysłów. – Chyba z przyzwyczajenia.

- Z przyzwyczajenia? – Spojrzał na nią zaintrygowany.

- Tak. – Uśmiechnęła się i usiadła na łóżku. Włosy okryły jej ramiona niczym złocista narzutka. – Widzisz, kręcił się koło mnie już od pierwszej klasy, a ja... Ja czułam się taka samotna.

- Samotna? – zdziwił się. - Przecież miałaś wielu przyjaciół.

- Widzisz. – Hermiona posmutniała. – To nie takie proste.

- To mi wytłumacz. – Wyciągnął rękę i założył jej za ucho jeden z wyjątkowo niesfornych loków.

- Blaise, ty nie wiesz jak to jest być szlamą – westchnęła z goryczą. – To naprawdę okropne. Naprawdę nie przynależysz nigdzie. Ani do świata mugoli, ani do czarodziejskiego. Ja myślałam...

- Tak? – Przyglądał się jej uważnie, choć już zaczynał przeczuwać jak skończy się ta rozmowa. Cholera jasna, od początku wiedział, że nie ma dla nich przyszłości! Nie powinien był pozwolić, aby sprawy zaszły tak daleko.

- Myślałam, że jeśli wyjdę za Weasleya – kontynuowała tymczasem dziewczyna - to wreszcie wszyscy mnie zaakceptują. Że znajdę swoje miejsce. Ale pomyliłam się – westchnęła. – Nie umiem sobie wmówić miłości.

Blaise nic nie powiedział, tylko mocno przytulił ją do siebie, w myślach przeklinając okrutny los, który najpierw ich połączył, a teraz robił wszystko, aby rozdzielić. No bo jak miał powiedzieć tej wspaniałej, ale delikatnej i zagubionej istocie, że nie może zaofiarować jej niczego. Oprócz miłości.

Ale ona potrzebowała czegoś więcej.

Co z tego, że ją kochał jak nikogo dotąd. Nie mógłby jej dać tego, czego oczekiwała od życia. Tak, wiedział, że uciekła ze ślubu. Ale to było tylko chwila. Jutro, za kilka dni, gdy emocje opadną, gdy zda sobie sprawę z tego, co zrobiła, znowu zacznie szukać pełnej akceptacji czarodziejskiego społeczeństwa. Zechce zrobić karierę. A wtedy nie wybaczy mu, że stanął na jej drodze.

Że nie powiedział jej o tym, iż w jego żyłach także płynie mugolska krew.

Ich związek skończył się, zanim się na dobre zaczął.

Hermiona wreszcie zasnęła. Chłopak patrzył na nią przez chwilę, a potem, ostrożnie, tak, żeby jej nie obudzić, podniósł się z łóżka.

Wiedział, co musi zrobić.

I to już teraz, zaraz, zanim będzie za późno.

Zanim oboje nie będą mogli bez siebie żyć.

**

Kiedy Hermiona wreszcie się obudziła, leżała w łóżku sama. Duży zegar zawieszony nad drzwiami sypialni wskazywał godzinę szóstą rano. Zza uchylonego okna dochodziło radosne ćwierkanie ptaków i inne odgłosy budzącego się Londynu.

Panna Granger przytomniała coraz bardziej i zaczynała przypominać sobie wczorajsze wydarzenia. Niedoszły ślub, spotkanie z Zabinim i tę upojną noc, najwspanialszą jaką przeżyła w życiu.

- Blaise. – Zerwała się z łóżka i narzuciła na siebie czerwony peniuar. Czuła, że musi natychmiast znaleźć swojego ukochanego. Na pewno właśnie się kąpał. Hermiona uśmiechnęła się do siebie na myśl o przyjemnościach mycia męskich plecków i wyszła z sypialni.

- Blaise – powtórzyła, otwierając drzwi łazienki.

Ale Zabiniego tam nie było. Nie znalazła go także w drugiej łazience, w pięciu pokojach, ani w salonie. Dopiero, gdy weszła do kuchni, spostrzegła kartkę leżącą na stole tuż obok napoczętej butelki Ballentines'a. Kiedy brała ją do ręki, dopadły ją złe przeczucia.

Zaczęła czytać to, co Blaise miał jej do powiedzenie kilka godzin temu. I nagle serce podeszło jej do gardła. Nie, to nie mogło dziać się naprawdę!

Droga Hermiono

Nie umiem wyrazić, ile znaczyła dla mnie wczorajsza noc, ale nie mogę zostać z Tobą na dłużej. Muszę pilnie wracać do Bolonii, do narzeczonej, z którą, z wielu względów nie mogę się rozstać, nawet dla Ciebie. Proszę Cię, nie miej do mnie żalu i najlepiej zapomnij o tym, co się wydarzyło. Przepraszam.

Blaise

P.S. Benwenuta wraca dopiero za tydzień, dlatego możesz spokojnie zostać w mieszkaniu. Kiedy je opuścisz, zaklęcia uruchomią się same.

Hermionie wydawało się, że słyszy głośny trzask.

To jej serce właśnie zostało złamane.


Rozdział pierwszy


Marzec, rok 2009


1.

Dochodziła czwarta nad ranem.

Blaise Zabini potarł wierzchem dłoni zmęczone oczy, a potem sięgnął po kubek z kawą. W zasadzie mógłby się położyć: tej nocy na oddziale leczenia magicznych urazów w Szpitalu Świętego Munga panował wyjątkowy spokój. Jednak mężczyzna wiedział, że i tak nie uda mu się zasnąć. Co mógł w takim razie robić? Przed chwilą zakończył czwarty obchód, a podrywanie pielęgniarek nie leżało w jego naturze. Pozostawała mu więc tylko lektura. Natychmiast sięgnął po najnowsze wydanie Magic Medical Review i zagłębił się w studiowaniu skomplikowanych procedur leczenia przypadków pokąsania przez wściekłego pufka. Jednak nie mógł się na tym skupić. Po kilkunastu minutach wreszcie się poddał. Odłożył czasopismo i znowu sięgnął po kawę. Wypił kilka łyków i westchnął ciężko. W takich chwilach jak ta, miał wrażenie, że jego życie nie ma żadnego sensu. I co z tego, że był taki wykształcony? Co z tego, że skończył nie tylko studia uzdrowicielskie, ale i mugolską medycynę? Co z tego, że był wystarczająco wysoki i przystojny, by zrobić specjalizację z chirurgii?

Odczuwał pustkę.

Myślał, że to się zmieni, kiedy wróci do Anglii. W końcu to tu był jego dom. Ale w Londynie poczuł się chyba jeszcze gorzej. Może więc powinien wyjechać do Stanów? Wykorzystać to, że światowy kryzys nie dopadł jeszcze czarodziejskich rezerw bankowych. Poza tym to właśnie w Ameryce otwierały się teraz interesujące perspektywy dla ciemnoskórych obywateli. Tak, powinien to rozważyć...

Nieoczekiwanie w nocną ciszę szpitalnego oddziału wdarł się jakiś niepokojący dźwięk, który z każdą chwilą przybierał na sile. Gdyby Blaise miał go opisać, powiedziałby, że brzmiało to jak zwielokrotniona aportacja.

Zaniepokojony zerwał się z krzesła, podszedł do drzwi i wyjrzał na korytarz. Najpierw zobaczył chowające się po kątach przerażone pielęgniarki, a potem ICH.

Ośmiu funkcjonariuszy BOMu dokładnie sprawdzało każdą dziurę. A wciąż aportowali się kolejni i kolejni. Na kapcie Merlina, co tu się działo?!

Wreszcie jeden z aurorów, ten, który wyglądał na dowódcę podszedł do młodego lekarza. Jednym ledwo zauważalnym ruchem rzucił go na ścianę i przystawił mu różdżkę do gardła. Pozostali otoczyli ich zwartym kręgiem. Wyglądali tak, jakby byli gotowi na wszystko.

- Ty jesteś Blaise Zabini? – zapytał bomowiec takim tonem, że Blaise natychmiast zrobił w myślach przegląd błędów w sztuce, które popełnił przez ostatni rok. Nie było ich tak wiele, adwokat matki powinien go szybko wybronić. O ile w ogóle dojdzie do procesu...

- Blaise Zabini? – powtórzył niecierpliwie funkcjonariusz.

- Tak, to ja – wykrztusił wreszcie lekarz, zastanawiając się, dlaczego nie wpadł na to, żeby zmienić nazwisko.

- W takim razie zabieraj swoje rzeczy – polecił zimno auror. – Natychmiast idziesz z nami!


W co został wplątany Blaise?

Co się stało z Hermioną Granger i jej złamanym sercem?

Jak skończył porzucony Ron?

Kto zostanie pierwszym nieboszczykiem?



**


- Dokąd mnie zabieracie? – zapytał ostrożnie Blaise, wpatrując się z obawą w połyskujące złowrogo i niebieskawo kajdanki antyteleportacyjne, które - nie wiadomo kiedy i skąd - pojawiły się na jego przegubach. Dobrze, że przynajmniej nie zarzucili mu na głowę worka i nie zakneblowali ust.

- Dowiesz się we właściwym czasie – odpowiedział beznamiętnie wysoki blady auror, najprawdopodobniej dowódca oddziału.

- Czy mogę zafiukać do adwokata? – Nie ustępował Zabini. Co prawda wyrywanie o tej porze ze snu prawniczki matki było zajęciem nieco ryzykownym (pani mecenas całkowicie zgadzała się z Benwenutą, że porządny sen jest niezbędny dla pielęgnacji urody), ale nasz bohater wiedział, że nie ma wyjścia. I z dwojga złego wolał już stawić czoło rozjuszonej Valerie Montgomery, niż w ciemno oddać się w ręce czarodziejskiego wymiaru sprawiedliwości. Tym bardziej, że jego ostatnią lekturą były bestsellerowe wspomnienia Syriusza Blacka z lat pobytu w Azkabanie, które zaiste nie nastrajały optymistycznie.

Nie ma co, trzeba będzie obudzić Valerie...

- Adwokat nie będzie ci do niczego potrzebny – mruknął auror, który w tej chwili wyglądał jak personifikacja posępności.

Cholera jasna, sprawa naprawdę nie przedstawiała się różowo. A przecież jeszcze niedawno Kingsley Shacklebolt zapewniał wszystkich, a już zwłaszcza lekarzy, że żyją w kraju, w którym rządy sprawuje prawo i sprawiedliwość.

I jak tu wierzyć politykom? Nawet cieszącym się tak nieposzlakowaną opinią jak obecny minister?

- Idziemy.

Dowódca patrolu ruszył przodem. Zabini szedł za nim w asyście czterech innych funkcjonariuszy, a reszta patrolu rozpierzchła się po całym oddziale. Błyski zaklęć i głośne okrzyki świadczyły o tym, że właśnie obficie częstują Oblivatusami cały personel i pacjentów.

Blaise poczuł się jeszcze gorzej, uświadamiając sobie, że w tej sytuacji nikt, ale to zupełnie nikt, nie będzie mógł poinformować jego przełożonych, co tu się naprawdę stało. Przepadnie bez śladu i tyle. I może jeszcze pośmiertnie oskarżą go o porzucenie pacjentów i zaniedbanie obowiązków.

Kominek pogotowia ratunkowego działał przez całą dobę. Aurorzy, którzy już najwyraźniej zakończyli działania operacyjne ustawili się przed nim w równym rządku. Fakt faktem, w takim szyku bojowym prezentowali się naprawdę imponująco. Szkoda tylko, że zajmowali się nie tym, co trzeba.

- Właź! – Dowódca wskazał Zabiniemu otwór paleniska.

Lekarz z ociąganiem wykonał polecenie, obliczając w myślach straty - miał na sobie nowy garnitur od Armaniego, który na ostatnie urodziny sprezentowała mu Benwenuta, a który po tej wyprawie będzie się nadawał wyłącznie na śmietnik. Ale Blaise nie miał wyboru – jego wewnętrzny Ślizgon podpowiadał mu, że musi posłuchać polecenia, bo inaczej... Naprawdę wolał nie wyobrażać sobie, co mogłoby się stać, gdyby nagle zaczął się stawiać tym groźnie wyglądającym facetom.

Nagle coś błysnęło, pyknęło, a potem płomienie zamieniły się w snop wielokolorowych iskier i nasz bohater usłyszał charakterystyczny sygnał otwierającego się systemu Wizardsoft. Jeszcze chwila i poczuł jak ogromna siła odrywa go od podłoże. Z szaloną prędkością i rozwianym włosem leciał przez niezliczone rury i korytarze londyńskiej sieci Fiuu. Prawdę mówiąc, zawsze podczas takich podróży czuł się dziwnie; zbyt wiele nasłuchał się opowieści o tym, że ten cholerny Wizardsoft bez przerwy się zawiesza. A jak się już zawiesi to można sobie majtać nogami w kominku i ze trzy tygodnie zanim ekipa techniczna zlituje się i przyjdzie.

W końcu wylądował. Miał nadzieję, że szczęśliwie. Na razie kłęby dymu zasłaniały mu widok, a głosy, które słyszał raczej nie były anielskie. To ostatnie wskazywało na to, że jest jednak na tym świecie.

Kiedy wreszcie szary tuman opadł, Blaise najpierw przetarł oczy zasypane przez proszek, potem obejrzał swój garnitur, który na szczęście zbytnio nie ucierpiał, a następnie stwierdził, że chyba został przetransportowany do jakiegoś innego szpitala. Porządnie pomalowane ściany i niezłe wyposażenie widoczne zza drzwi jednej z sal wskazywały, że to była ni mniej, ni więcej, tylko Klinika Ministerialna pod wezwaniem świętego Walentego, patrona polityków zdrowych inaczej. Cała sytuacja robiła się coraz bardziej zagadkowa.

A może porwali mnie na eksperymenty? Albo na organy? – zaniepokoił się nie na żarty młody lekarz. Szybko jednak przywołał się do porządku. Był przecież racjonalistą przyglądającym się światu z dystansem, nie mógł więc wierzyć w takie bzdury.

Ale w takim razie, co się, u diabła, dzieje?

- Idziemy! – Dowódca patrolu, który zmaterializował się chyba znikąd, pociągnął go za ramię. Weszli do sterylnego pomieszczenia, które po bliższych oględzinach okazało się pokojem lekarskim. Tam przy oknie, tyłem do wejścia, z rękami wspartymi o parapet, stał wysoki mężczyzna otulony długą czarną peleryną.

- Panie komendancie! – Towarzysz Zabiniego wyprężył się służbiście. – Melduję, że zadanie wykonane.

Człowiek nazwany komendantem niespiesznie odwrócił się i podniósł głowę. Spod kaptura błysnęły przenikliwe piwne oczy. Zaintrygowany Blaise wbił wzrok w tajemniczego osobnika i mało inteligentnie otworzył usta, ponieważ właśnie rozpoznał swojego szkolnego kolegę, Gryfona Neville'a Longbottoma. Nie mógł ukryć zdumienia, bo absolutnie nie spodziewał się, że Neville, którego cały Slytherin uważał za ostatnią melepetę i sierotę bożą, może skończyć jako szef BOMu oraz obłędnie przystojny facet. (Co do tego ostatniego Blaise, obcujący na co dzień za swoją matką, wybitną koneserką męskiej urody, nie miał najmniejszych wątpliwości.)

Jednak świat bywa pełen niespodzianek...

Tymczasem młody komendant mierzył go uważnym, spokojnym spojrzeniem. Nie wiedzieć czemu Zabiniemu przyszły na myśl promienie Roentgena.

- Rozkujcie go natychmiast – polecił wreszcie Neville, najwyraźniej zadowolony z obserwacji. – Przecież wyraźnie powiedziałem: przyprowadzić, a nie aresztować!

Funkcjonariusz zmieszał się trochę i najszybciej jak się dało, uwolnił Zabiniego z kajdanek. Blaise odruchowo potarł nadgarstki.

- Przepraszam za to zamieszanie. – Longbottom leniwym ruchem wyciągnął do niego rękę. – Ale moi chłopcy czasem bywają nadgorliwi.

- Nie ma sprawy. – Blaise uścisnął podaną sobie dłoń, dochodząc jednocześnie do wniosku, że bezpieczniej będzie nie wspominać o adwokacie i jakichkolwiek stratach moralnych tudzież finansowych. – Tylko trochę mnie potarmosili.

- Mamy tu nerwową atmosferę i najwyraźniej im się udzieliła – wyjaśnił komendant spokojnie. Blaise natychmiast pomyślał, że jego dawny kolega absolutnie nie wygląda na człowieka, którego łatwo wyprowadzić z równowagi.

- A co się w ogóle dzieje? – zapytał ostrożnie. Chciał się nareszcie dowiedzieć, jaki jest cel tej całej eskapady.

- Mamy poważny problem. Ktoś... – kontynuował Neville. – Komuś udało się otruć ministra.

- Kingsley Shacklebolt nie żyje?! – zdumiał się Blaise. To była naprawdę szokująca wiadomość. Coś jakby koniec świata.

- Jeszcze żyje – powiedział auror z ciężkim westchnieniem. – Trzech lekarzy próbuje go uratować. – Gestem wskazał drzwi do sąsiedniego pokoju. – Ale chyba nic z tego nie wyjdzie. To jakieś mugolskie świństwo wyjątkowo oporne na antidota.

- Powinniście ściągnąć Snape'a – poradził Blaise. Dziecinna wiara we wszechmoc dawnego nauczyciela po raz setny w jego życiu dała o sobie znać. – Może on by tu coś poradził...

- Snape'a wcięło – mruknął Neville. - Zapadł się pod ziemię. Szukamy go wszędzie.

- Podejrzewacie kogoś? – zainteresował się lekarz, który szybko doszedł do wniosku, że dyskusja na temat poczynań Mistrza Eliksirów chyba nie jest najszczęśliwszym pomysłem.

- Lista potencjalnych morderców jest długa – rzucił wymijająco Longbottom. Najwyraźniej nie miał ochoty wdawać się w szczegóły. – Kingsley nie był popularny w pewnych kręgach.

- Ale czego chcecie ode mnie? Nigdy nie byłem dobry w eliksirach. Ukąszenia pufków, albo połamane kończyny to i owszem... Powinniście wezwać Annie Batroot.

- Wezwaliśmy – rzucił krótko komendant. – Trochę się spóźniła, bo zepsuła się jej miotła, ale jest i działa. Jednak nawet ona nie widzi nadziei...

- W takim razie... – zaczął niepewnie Blaise.

- Minister chce cię widzieć – przerwał mu Neville. – Kazał po ciebie posłać.

- Po mnie?! – Nasz bohater wpatrywał się w aurora szeroko otwartymi oczami. – Dlaczego?

- Nie dowiesz się, jeśli nie zapytasz – odpowiedział spokojnie Longbottom i ruszył w kierunku drzwi. – Chodź. – Skinął ręką na Zabiniego, który nadal nie mógł otrząsnąć się z szoku.

Nasz bohater wolno podążył za komendantem, jednocześnie zastanawiając się czego, u diabła, może chcieć od niego Kingsley Shacklebolt? Spotkali się przecież tylko kilka razy w życiu i prawie ze sobą nie rozmawiali, a jednak minister miał do niego jakąś sprawę.

- Proszę bardzo. – Longbottom otworzył na szeroko drzwi izolatki i gestem zaprosił go do środka. Sam nieco się odsunął.

- A ty? – zaniepokoił się Zabini. Bezpieczniej czuł się w towarzystwie szkolnego kolegi. To może przez ten jego spokój, który udzielał się otoczeniu.

- Minister chce widzieć tylko ciebie – powtórzył Neville z naciskiem. – Mnie już powiedział co trzeba.

Lekarz westchnął, a potem przekroczył próg sali, w której panowała atmosfera tak gęsta, że można było ją kroić nożem. Omiótł sterylne wnętrze zaniepokojonym spojrzeniem.

Na szpitalnym łóżku leżał Kingsley Shacklebolt, a obok niego tkwiła ministrowa. Za wszelką cenę próbowała się opanować, ale wcale jej to nie wychodziła. Łzy – jedna za drugą – wciąż spływały po jej policzkach. Na ten widok Zabiniemu, nie wiedzieć czemu, mocno ścisnęło się serca. Jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, podeszła do niego młoda, niezwykle atrakcyjna kobieta, w której Blaise rozpoznał Annie Batroot, najlepszą brytyjską uzdrowicielkę i jednocześnie swoją koleżankę ze studiów.

Dobrze, że tu jesteś – powiedziała cicho. - On ciągle o ciebie pyta.

- Minister? – upewnił się.

- A kto? – Annie spojrzała na niego z politowaniem. – Święty Albus?

- Co mu dali? – zainteresował się nasz bohater, udając że nie usłyszał odpowiedzi.

- Currara – westchnęła z rezygnacją panna Batroot.

- I on jeszcze żyje? – zdumiał się szczerze Zabini.

- Nie znasz Kingsleya? – Uzdrowicielka wzruszyła ramionami. – On ma bardzo silną wolę. Nie umrze dopóki wszystkiego nie załatwi. Chodź. – Wzięła go za rękę i pociągnęła w stronę Shacklebolta. Blaise patrzył to na Kingsleya, to na jego żonę, która w tej chwili wyglądała jakby miała zaraz zemdleć i wciąż zastanawiał się, co tu się właściwie dzieje.

- Jesteś – minister wyraźnie ucieszył się na jego widok. Prawdę mówić wcale nie wyglądał na umierającego. – Kochanie. – Spojrzał znacząco na małżonkę. Pani Shacklebolt popatrzyła na męża z wahaniem, a potem przyłożyła chusteczkę do oczu. Po chwili wstała i niechętnie opuściła pokój. Uzdrowicielka wyszła za nią.

- W czym mogę panu pomóc? – zaczął ostrożnie Zabini, kiedy za kobietami zamknęły się drzwi.

- Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć. – Kingsley gestem wskazał mu krzesło, na którym przed chwilą siedziała jego żona. - Usiądź.


**


Kiedy po pół godzinie Blaise wyszedł z pokoju ministra, był blady jak śmierć i trzęsły się pod nim nogi. Nie chciał upaść, więc oparł się mocno o ścianę i wziął kilka głębokich wdechów. Jednak nawet to nie pomogło. Jego serce nadal biło jak szalone, a galopujące myśli prawie rozsadzały czaszkę.

Kingsley zanim ostatecznie zdecydował się zejść z tego świata, powiedział mu...

Nie, to nie mogła być prawda!

Nie-moż-li-we! Niemożliwe!

Tylko nie ona! Tylko nie Hermiona Granger!

Cholera jasna! – Blaise przetarł ręką spocone czoło. – Co robić?

Naprawdę był przerażony i na dodatek nie miał zielonego pojęcia, dlaczego Shacklebolt zdecydował się powierzyć tę tajemnicę właśnie jemu. O wiele lepszy byłby przecież taki Neville Longbottom... Blaise nie miał co do siebie specjalnych złudzeń, dobrze wiedział, że nie nadaje się na bohatera. Zawsze wolał planować niż działać i jeśli tylko mógł, unikał bezpośrednich konfrontacji. A tymczasem wyglądało na to, że tym razem musi coś zrobić.

Musi, bo inaczej ona...

Przecież sama sobie nie poradzi. A on nie może dopuścić, aby coś się jej stało. I nie chodziło mu wcale o to, że w jej rękach spoczywał spokój czarodziejskiego społeczeństwa. Hermiona Granger była jedyną kobietą, która kiedykolwiek naprawdę go obchodziła. Przez te kilka godzin, które spędzili razem wreszcie nie czuł się samotny.

- Witam serdecznie! – Ktoś nieoczekiwanie przerwał jego rozmyślania. Zabini drgnął niczym dźgnięty nożem, bo ton wypowiedzi zupełnie nie zgadzał się z treścią słów. Na dodatek ten głos... Nasz bohater podniósł głowę i ze zdumieniem stwierdził, że tuż obok niego stoi wysoki chudy jegomość ubrany w wygnieciony trencz koloru pustynny piasek. Jegomość ten na dodatek posiadał rozwichrzone rude bokobrody tudzież sumiaste wąsy, też oczywiście rude, w jednej ręce trzymał papierowy kubek z kawą, a w drugiej nagryzionego pączka z malinową marmoladą. Pasek od płaszcza wlókł się za nim po podłodze i nosił ślady wielokrotnego przydeptywania.

- Czym mogę służyć? – zapytał Blaise, dręczony niejasnym wrażeniem, że skądś zna tego faceta, i że na dodatek nie jest to wcale miła znajomość.

- Myślę, że mamy do pogadania – warknął facet, który najwyraźniej postanowił już skończyć z uprzejmością. – I to nie od dziś!

To było jak błysk flesza. Zabiniemu znowu stanęła przed oczami Hermiona. Taką jaką ją pamiętał sprzed lat. Piękna, niewinna i niesamowicie zmysłowa.

A także czerwone ferrari, kościół i porzucony pan młody...

Ron Weasley!

Cholera jasna, do kompletu brakowało mu jeszcze tylko jego! A Blaise naprawdę się spieszył. Musiał znaleźć Hermionę i porozmawiać z nią. Przekazać jej to, co powiedział minister.

Ale na razie musiał pozbyć się tego wąsatego rudzielca, który wyglądał, jakby chorował na Zespół * (Blaise rozejrzał się bezradnie, bo zupełnie nie mógł sobie przypomnieć, jaki to może być Zespół. Wstyd się przyznać, ale większość zajęć z endokrynologii po prostu przespał. Annie Batroot pewnie by wiedziała, jednak jak na złość gdzieś znikła.)

- To może przejdźmy do konkretów, panie Weasley – wycedził zimno, z satysfakcją patrząc jak cukier puder wolno osypuje się z pączka wprost na klapy płaszcza dawnego rywala

- Inspektorze Weasley, jeśli będzie pan uprzejmy – poprawił go rozmówca, odgryzając kolejny kęs ciastka. Biały proszek teraz dla odmiany osiadł na jego wąsach. – Jestem z wydziału kryminalnego magicznej policji. I mam do pana kilka pytań.

- Nie tak szybko z tym przesłuchaniem! – Słysząc te słowa, Blaise odwrócił się gwałtownie. W drzwiach znanego mu już gabinetu lekarskiego stał Neville i przyglądał się Weasleyowi z wyraźną niechęcią. To było bardzo dziwne zważywszy na fakt, że w szkole nie tylko należeli do jednego domu, ale nawet mieszkali w tym samym dormitorium. – W tej chwili pan Zabini pozostaje do dyspozycji BOMu.

- Kwestionujesz moje polecenia? – zaperzył się Ronald tak gwałtownie, że zatrzęsły mu się ręce. Kawa wylała się z kubka i po chwili do plam z cukru dołączyły kolejne, ciemniejsze. – Według instrukcji numer 1908...

- Nie interesują mnie twoje instrukcje – uciął krótko Longbottom i zrobił znudzoną minę. – Wiem tylko, że w przypadku zagrożenia kraju służby aurorskie mają całkowity priorytet.

- Zaraz się przekonamy – mruknął inspektor. – Jest tu jakiś kominek?

- Proszę bardzo. - Komendant odsunął się od drzwi i wskazał koledze przejście. Spoglądał przy tym na Weasleya z czymś na kształt rozbawienia. A potem nagle odwrócił się i dał Zabiniemu szybki znak ręką. Na gacie Merlina, sam szef BOMu każe mu stąd zjeżdżać?! Uciekać przed policją?!

Nie namyślając się długo, Blaise postanowił go posłuchać. Chyba dlatego, że czuł instynktowne zaufanie do młodego komendanta, czego zupełnie nie mógł powiedzieć o nabzdyczonym inspektorze Ronaldzie W.

Kiedy wreszcie obaj funkcjonariusze konkurencyjnych służb zniknęłi w gabinecie, młody lekarz rozejrzał się dookoła. W szpitalu panował chaos. Korytarz był pełen ludzi, którzy biegali we wszystkie strony, potrącając się i przekrzykując nawzajem. Wieść o śmierci Kingsleya najwyraźniej już się rozniosła, bo Blaise dostrzegł przedstawicieli prasy z osławioną Ritą Skeeter na czele. Annie Batroot ze wszystkich sił starała się uspokoić ministrową, która właśnie dostała spazmów.

Nie ma na co czekać. Trzeba wykorzystać to, że zupełnie nikt nie zwraca na niego uwagi. Starając się ze wszystkich sił zachować spokój, ruszył w stronę wyjścia.

Towarzyszyło mu dziwne przeczucie, że już nigdy nic nie będzie takie samo.


2.

Hermiona otworzyła drzwi lodówki tak szybko, że krasnoludek, który włączał w niej światło, ledwo zdążył umknąć do swojej kryjówki. Panna Granger zrezygnowanym wzrokiem omiotła wnętrze wysłużonego sprzętu AGD marki Silesia. Pochłonięta całonocną pracą, znowu zapomniała o zrobieniu zakupów, widok przedstawiał się więc rozpaczliwie. W kącie wstydliwie ukrywał się kawałek podeschniętego żółtego sera i jedna niewielka paczka przeterminowanej polskiej szynki, a na półce na drzwiczkach stała napoczęta butelka wódki marki Finlandia.

I to by było na tyle.

Dziewczyna niechętnie pomyślała, że i tym razem będzie musiała zamówić coś przez telefon. Zamknęła gwałtownie lodówkę - prawie przyprawiając krasnoludka o zawał - i sięgnęła po plik ulotek, które trzymała specjalnie na takie okazje.

Pizza

...pizza

O, nie! – Nasza bohaterka gniewnie zmarszczyła brwi.

Żadnego włoskiego żarcia!

Żadnej pizzy.

Żadnych makaronów.

Chyba stanęłyby jej kołkiem w gardle. Panna Granger od kilku lat miała wyraźny uraz do wszystkiego, co choć z daleka zalatywało Italią.

Ze wszystkich sił starając się zachować spokój, jeszcze raz przejrzała ulotki. Wreszcie z samego spodu stosu wykopała reklamówkę chińskiej budki. To było już o wiele lepsze.

Już sięgała po telefon, kiedy nagle uświadomiła sobie, że jest przecież szósta rano. Wszyscy normalni Chińczycy spali o tej porze snem sprawiedliwego i ani myśleli o gotowaniu. Nie miała więc wyjścia, musiała przygotować sobie grzanki z tego, co miała w domu.

Westchnęła z rezygnacją i sięgnęła do szuflady po swój ulubiony nóż Gerlacha, a potem z zapałem zabrała się do krojenia podeschniętego pieczywa, w myślach przysięgając sobie, że już ostatni raz w życiu zapomniała o domowych obowiązkach. Naprawdę bardzo kochała swoją pracę w Wydziale Przestrzegania Magicznego Prawa w Ministerstwie. Uwielbiała grzebać w aktach, ustawach i kodeksach, a potem jednym krótkim zdaniem przygważdżać różnych łobuzów próbujących perfidnie obejść przepisy. Była też niezwykle dumna z tego, że minister Shacklebolt doceniał jej zaangażowanie. Jednak mimo tego wszystkiego, chyba powinna wreszcie zająć się swoim własnym życiem.

Ale po co? – zapytała samą siebie, rozglądając się z rezygnacją po mieszkaniu, które ziało pustką.

Tak samo jak jej serce.

- I dobrze! – rzuciła gniewnie na cały głos.

Nie potrzebowała nikogo. A już na pewno nie mężczyzn. Po dwóch zawodach miłosnych już dawno wykreśliła ich ze swojego życia. Wiedziała, że przynoszą ze sobą tylko wyłącznie kłopoty i cierpienia. Tak jak Ronald W., który po niedoszłym ślubie przysłał jej sową wszystkie niezapłacone rachunki za niedoszłe wesele, a potem zaczął udawać, że się nie znają i na jej widok przechodził na drugą stronę ulicy. Albo jak ten podstępny szczuroszczet Zabini, który ją niecnie i po ślizgońsku wykorzystał, a potem porzucił dla innej.

Nie, Hermiona nie zamierzała cierpieć nigdy więcej, dlatego wszystkie znajomości z przedstawicielami płci przeciwnej ograniczała wyłącznie do sfery służbowej.

Westchnęła ciężko i właśnie zabierała się za krojenie sera, kiedy dzwonek do drzwi rozdzwonił się niecierpliwie. Panna Granger rozejrzała się po kuchni nieco zdezorientowana. Nie spodziewała się żadnych gości takim bladym świtem. Zresztą wszyscy jej znajomi dobrze wiedzieli, że nie znosi niezapowiedzianych wizyt. W pierwszej chwili nie miała więc zamiaru otwierać, ale natręt nie dawał za wygraną. Dzwonił i dzwonił, jakby od tego zależało jego życie. Merlinie, może naprawdę coś się stało?

Nasza bohaterka westchnęła ciężko i mocno ściskając w garści Geralacha, ruszyła do przedpokoju. Nawet nie spojrzała przez wizjer, tylko szybko otworzyła drzwi. I zamieniła się w żonę Lota.

Za progiem jej mieszkania stał Blaise Zabini. We własnej czekoladowej osobie. Cholera jasna, czyżby ściągnęła go tu myślami?!

W pierwszej chwili panna Granger miała wrażenie, że zaraz zemdleje. W drugiej, że rzuci się wiarołomnemu kochankowi na szyję. Natomiast w trzeciej odzyskała zdrowy rozsądek. Wyciągnęła przed siebie nóż i zapytała zimno:

- Czego?

Zabini - niezmiennie przystojny niczym marzenie piętnastolatki - wyglądał na mocno czymś poruszonego. Zerknął z obawą na ostre narzędzie, przełknął ślinę i zaczął dosyć niepewnie:

- Dobry wieczór. Wpuścisz mnie do środka?

Hermiona, która miała szczerą ochotę spuścić go ze schodów kilkoma celnie wymierzonymi kopniakami, zawahała się. Przez chwilę przyglądała się marnotrawnemu absztyfikantowi spod spuszczonych powiek, zastanawiając się, co począć. Jednak w końcu ciekawość zwyciężyła. Naprawdę chciała się dowiedzieć, co takiego ma jej do powiedzenia człowiek, który dziesięć lat temu potraktował ją w tak haniebny sposób.

- Właź. – Wskazała mu drogę czubkiem noża.

Blaise wszedł do przedpokoju i zatrzymał się, niepewnie przestępując z nogi na nogę. Panna Granger starannie zamknęła drzwi i nie oglądając się za siebie, ruszyła w stronę kuchni. Spokojnie usiadła przy stole i nadal bawiąc się swoim ostrym narzędziem, spytała elokwentnie:

- Czego?

Gość nie namyślając się długo, zajął miejsce naprzeciwko niej i zaczął nerwowo stukać paznokciami w blat.

- Wyartykułujesz wreszcie to, z czym przylazłeś, czy zamierzasz porysować mi stół? – spytała mało uprzejmie, patrząc na niego spode łba.

- Musimy porozmawiać – wyrzucił z siebie Blaise jednym tchem. – Sprawa jest poważna.

- Słucham? – powtórzyła Hermiona, nie spuszczając z niego uważnego spojrzenia. Swoją drogą naprawdę był bezczelny. Żeby tak przyjść do niej jak gdyby nigdy nic.

- Kingsley Shacklebolt nie żyje...

- Co?! – Panna Granger zerwała się z miejsca i w geście rozpaczy przycisnęła ręce do piersi. – To niemożliwe! Przecież jeszcze dzisiaj...

- Ktoś go otruł – wyjaśnił smętnie Zabini. – Na śmierć. Currarą. Ale przedtem...

- To niemożliwe – powtórzyła dziewczyna nieco ciszej. Wiadomość o śmierci ministra tak ją zszokowała, że zupełnie nie słuchała dalszych słów gościa. Merlinie, świat się kończył, Kingsley nie żył...

- Możliwe – potwierdził posępnie Blaise. – Sam stwierdziłem zgon. O piątej zero zero. Podobno Shacklebolt przez całe życie był bardzo punktualny...

Hermiona spojrzała na niego z ukosa i po raz kolejny w życiu ucieszyła się, że złamała rodzinną tradycję i nie została lekarzem. Jeśli miałaby być tak bezduszna w obliczu śmierci... Zwłaszcza w obliczu śmierci takiego człowieka.

- Idę! – Gwałtownie odsunęła krzesło i ruszyła do wyjścia.

- Dokąd się wybierasz? – Zabini zerwał się z miejsca. – Musimy porozmawiać!

- Spływaj! – Panna Granger odganiała się od ex-kochanka jak od uprzykrzonej muchy.

- Hermiona! – Mocno chwycił ją za ramię. - Naprawdę grozi ci niebezpieczeństwo!

- Tobie będzie coś grozić, jeśli się zaraz nie odczepisz – powiedziała złowrogo, rozglądając się za nożem. Naprawdę nie miała ani czasu, ani ochoty, żeby dyskutować z tym podstępnym gadem, który ewidentnie znowu coś knuł.

- Musisz się ukryć. – Nie dawał za wygraną Blaise. – Posłuchaj...

Ale dziewczyna nie miała zamiaru dłużej go słuchać. Wyrwała mu się i wyszła na korytarz i zamknęła drzwi zaklęciem. A potem spojrzała na intruza, wkładając w to spojrzenie całą nienawiść jaka zebrała się w niej przez lata.

- Raz na zawsze wynoś się z mojego życia – warknęła. – Nie chcę cię więcej widzieć! A jeśli naprawdę coś mi grozi... – przerwała na chwilę i ściszyła głos – to poradzę sobie sama.

Zabini zmieszał się i przez chwilę wyglądał jak niezwykle nieszczęśliwy człowiek. Albo tak jej się tylko wydawało. Na pewno się wydawało... Przecież ta kanalia nie miała serca.

Nie czekając dłużej, szybko zbiegła po schodach. Zamierzała ukryć się w najbliższej bramie i teleportować do Yorku. Musiała zobaczyć się z ministrową. Musiała pomóc jakoś się jej pozbierać. Musiała zająć się dziećmi. W końcu takich rzeczy oczekuje się od przyjaciół.

A Zabini i jego kolejne kłamstwa zupełnie jej nie interesowały. Co też mu powiedziała? Aha, że poradzi sobie sama.

W końcu robiła to przez ostatnie dziesięć lat.

**

Kilka godzin później...


Kiedy Hermiona aportowała się po powrocie z Yorku, dochodziło południe. Szła wolno, niczym w transie, bo wciąż nie mogła dojść do siebie po wydarzeniach ostatnich godzin. Już samo spotkanie z Zabinim było dla niej ogromnym szokiem. A potem jeszcze ta straszna wiadomość, która okazała się prawdą.

Biedny Kingsley, biedna ministrowa i biedne dzieciaki. Na wspomnienie tego, co w ciągu ostatnich godzin działo się w domu Shackleboltów, znowu poczuła szczypanie pod powiekami.

Co teraz będzie z nimi wszystkimi?

I co teraz pocznie cała magiczna Anglia? W tym kraju nie było drugiego polityka, który cieszyłby się takim szacunkiem i zaufaniem jak zmarły minister.

Ale jednak znalazł się ktoś, kto postanowił go sprzątnąć.

Dlaczego? – To pytanie dręczyło ją od ładnych kilku godzin i wiedziała, że nie spocznie, póki nie znajdzie na nie odpowiedzi.

Co robić?!

- Proszę pani, tutaj nie wolno wchodzić – powiedział nagle ktoś obok niej. Hermiona podniosła głowę i aż zamrugała ze zdumienia. Obok niej stał mugolski strażak w pełnym rynsztunku. W pobliżu kręcili się też inni. I jeszcze policjanci. Gdzieś w oddali wyła syrena pogotowia. Połowa chodnika ogrodzona była żółtą taśmą.

- Ja tu mieszkam – powiedziała szybko, rozglądając się nerwowo dookoła.

- To w takim razie dobrze, że nie było pani w domu. Mamy ofiary śmiertelne.

- Co się stało?! – zapytała i nie zważając na protesty strażaka, skręciła za róg.

I wtedy skamieniała.

Szybko łapiąc powietrze, wpatrywała się w to, co zostało z jej domu. Kupa cegieł i kamieni. Szczątki dachu. Spalone futryny. Fragmenty marmurowych schodów.

I tony gryzącego pyłu.

Kto to zrobił?! – Hermiona dygotała nerwowo i raz po raz ocierała załzawione oczy. – Dlaczego? Dlaczego wysadzili w powietrze całą kamienicę?

Z jej powodu?!

Czy naprawdę coś jej groziło?

A może Blaise jednak nie kłamał? Może rzeczywiście o czymś wiedział?

Ale jeśli nawet, to akurat z nim nie chciała mieć nic wspólnego.

Za to był inny człowiek, który mógł jej pomóc. I któremu mogła naprawdę zaufać.

- Muszę odnaleźć Harry'ego – wyszeptała, a potem odwróciła się na pięcie i szybko ruszyła przed siebie.


Co w tej sytuacji zrobi Zabini?

Gdzie przepadł Harry?

I co z tym wszystkim ma wspólnego Syriusz Black?



Otóż nie będąc całkiem zdrowa na ciele i umyśle, oświadczam, co następuje:

1. Kingsleya zamordowałam tylko i wyłącznie na potrzeby tego opowiadania. Tak naprawdę to on sobie żyje długo i szczęśliwie z małżonką oraz tętnicą udową w całości, a ja go kocham.

2. Syriusza też kocham i na myśl o tym, co mu zrobiłam odczuwam lekki dyskomfort, dlatego postanowiłam się trochę zrehabilitować i być może dać mu szczęście.

3. Właśnie zakochałam się w Neville'u i bardzo boję się, co z tego wyniknie.

4. Product placement uprawiam tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności i nikt mi za to nie płaci. Nawet Gerlach. Ani producenci tasaków.

5. Ministrową kocham jak siebie samą ze wszystkimi konsekwencjami tego faktu.

6. Zabiniego także oczywiście kocham i dlatego jeszcze go pomęczę.



Ponieważ w tym odcinku pada słowo "prezerwatywy" sugeruję, aby wszystkie osoby, które łatwo ulegają zgorszeniu zamknęły oczy.

Zapraszam do lektury i proszę o komcie. One – jak to widać na załączonym obrazku - bardzo motywują do pracy.

Pozdrawiam serdecznie

Ałtorka




3.

Blaise stał na chodniku wśród tłumu ludzi i mrugając z niedowierzania, wpatrywał się w to, co zostało z jego domu.

Sterczące stalowe szyny i góra gruzu, po której wspinali się funkcjonariusze służb ratowniczych.

Nic więcej.

Nasz bohater rozejrzał się odruchowo w poszukiwaniu rannych, którym należałoby udzielić pierwszej pomocy, ale wyglądało na to, że wszystkie żywe ofiary zostały już odtransportowane do szpitali. Być może ktoś jest nawet w Mungu... Ale nie, w tej kamienicy oprócz niego mieszkali sami niemagiczni.

Wpatrując się w błyskające światła karetek, młody lekarz myślał o tym, że jutro wszystkie gazety będą donosiły o atakach terrorystycznych w Londynie, o islamistach, o zemście Al-Kaidy i nikomu nie przyjdzie do głowy, że tu chodzi o coś zupełnie innego niż mugolskie porachunki.

O przejęcie władzy w czarodziejskim świecie.

Nie, ta eksplozja, to nie mógł być przypadek. Wszystko wskazywało, że ludzie, o których minister mówił tuż przed śmiercią, istnieli naprawdę i – co gorsza - zaczęli działać. Metodycznie i bezlitośnie. Blaise nie miał żadnych złudzeń, że tym, którzy spowodowali ten wybuch, chodziło właśnie o niego. Chcieli go zabić. A może tylko ostrzec...

Niezbitym dowodem na trafność jego rozumowania był fakt, że kilka godzin wcześniej zmietli z powierzchni ziemi dom Hermiony. Na samo wspomnienie tamtej masakry oblał go zimny pot. Na szczęście dziewczyny nie było ani wśród ofiar, ani wśród rannych. Merlinie, gdyby coś się jej stało, to on chyba by tego nie zniósł.

Tak, minęły całe lata, a jego wciąż bardzo obchodził jej los. Bardziej niż własny. Zrozumiał to wczoraj, kiedy zobaczył ją stającą w progu mieszkania. Tego mieszkania, które teraz już nie istniało.

Musiał jej pomóc. Musiał jej strzec.

Prawdę mówiąc dziwiła go to własna gotowość do poświęcenia. Do tej pory starał się żyć spokojnie, nikomu nie rzucać w oczy i nie mieszać się do żadnych awantur. Nie szukał wrażeń, zupełnie wystarczyły mu te, których doświadczył spędzając dzieciństwo u boku Benwenuty.

A teraz został wmieszany w ogromną aferę. I nie miał pojęcia jak się z niej wyplątać.

I co jeszcze straci zanim to wszystko się skończy.

Westchnął ciężko i jeszcze raz przyjrzał się dymiącym zgliszczom.

Najważniejsze, że żyjemy. – pomyślał. – Hermiona i ja.

Ale co robić?

Przede wszystkim musiał się trochę ogarnąć, a potem znowu poszukać panny Granger i jakoś zmusić ją do tego, aby go w końcu wysłuchała. Wbrew temu, co mówiła i myślała, nie poradzi sobie sama. Przeciwnik był zbyt silny. Wyciągał ku niej macki niczym najprawdziwsza sycylijska ośmiornica.

Blaise ostrożnie wycofał się z tłumu i ukrył za najbliższym rogiem, aby dokonać teleportacji.


**

Drzwi do mieszkania matki jak zawsze były otwarte. Blaise wszedł do środka, starając się nie narobić hałasu, ponieważ właśnie o tej porze Benwenuta zażywała tradycyjnej poobiedniej drzemki dla utrzymania urody. Nasz bohater przemknął więc cicho przez przedpokój i już miał wejść do łazienki, gdy nagle zdało mu się, że słyszy jakieś głosy. Nie, to nie był żaden omam, ale fakt. Matka wcale nie spała, a na dodatek nie była sama. Czyżby na horyzoncie pojawił się spadkodawca?

Nasz bohater – dręczony ciekawością - zbliżył się do drzwi salonu, intensywnie zastanawiając się, czy nie powinien jednak zapukać albo w jakiś inny sposób dać znać, że przyszedł. Wahał się, bo zdawał sobie sprawę, że po poszukiwaniach Hermiony oraz wizytach w miejscach dwóch katastrof, jest umorusany jak nieboskie stworzenie. A nie chciał zdenerwować ani gospodyni, ani tym bardziej jej gościa. Gdyby wystraszył potencjalnego tatusia numer dziewięć, matka prędko by mu tego nie wybaczyła.

Wciąż się zastanawiał, co robić, gdy jedna z osób w pokoju odezwała się nieco głośniej. Blaise natychmiast rozpoznał śpiewny głos Valerie Montgomery. Bogu dzięki.

- To dlaczego za niego nie wyszłaś? – pytała prawniczka z nieukrywaną ciekawością.

- Bo był biedny jak ta mysz kościelna – rzuciła beztrosko Benwenuta. – A ja, jak wiesz, mam swoje niezłomne zasady. Teraz, to co innego... Ale nie zdążyłam.

- A jego żona? – zainteresowała się prawniczka. – Przecież miał żonę, za którą ponoć świata nie widział.

Benwenuta prychnęła z pogardą:

- Mówisz o tej chuderlawej...

Blaise – kiedy wreszcie zdał sobie sprawę, że podsłuchuje – chrząknął. W pokoju natychmiast zapanowała cisza, a on nacisnął na klamkę.

- Dzień dobry – powiedział najnaturalniej jak się dało w tej sytuacji i wsadził głowę do pokoju.

- To ty! – Matka rozpromieniła się na jego widok. W głęboko wyciętej czerwonej wyglądała przepięknie. Na gładko zaczesanych włosach miała jeden ze swoich licznych kapeluszy. Inne leżały porozrzucane po wszystkich meblach. – Jak się masz, Czekoladko?

Blaise zrobił niezadowoloną minę. Nie znosił tego jej idiotycznego zwyczaju nadawania mu różnych słodkich przezwisk. W takich chwilach czuł się, jakby miał ciągle cztery lata. Z dwojga złego już wolałby, aby mówiła do niego po włosku.

Panna Montgomery bez słowa skinęła głową na powitanie. Była to młoda, bardzo atrakcyjna i piekielnie inteligentna kobieta. Nasz bohater chętnie zainteresowałby się z nią bliżej, ale obawiał się, że prawniczka zbyt wielu rzeczy nauczyła się od swojej klientki.

- Możemy porozmawiać? – Wbił wzrok w rodzicielkę.

- To może ja... – Adwokatka, jak przystało na osobę taktowną i dobrze wychowaną, zerwała się z fotela.

- Siedź. – Benwenuta powstrzymała ją gestem, a potem zwróciła się do syna. - Przecież wiesz, Wisienko, że nie mam przed Valerie żadnych tajemnic. Spowiadam się jej przed każdym pogrzebem.

Blaise westchnął. Nie było wyjścia. Musiał przeprowadzić tę rozmowę przy świadku.

- Czy mógłbym... – zaczął niepewnie, wchodząc wreszcie do pokoju. – Czy mógłbym trochę u ciebie pomieszkać?

- Co ci się stało? – Matka złożyła ręce, wpatrując się w jego poplamiony i porwany garnitur od Armaniego. Kapelusz zsunął się jej z głowy.

- Był mały wypadek – wyjaśnił oględnie. – Ktoś wysadził w powietrze moją kamienicę.

- Jak to: wysadził?!

- Normalnie. – Wzruszył ramionami. – Plastikiem, dynamitem. Albo zaklęciem. Nie sprawdzałem tak dokładnie.

- Kamienica to żaden problem, była ubezpieczona – rzuciła szybko matka. – Ale czy tobie na pewno nic się nie stało?!

- Jestem cały i zdrowy. – Nieco wzruszony macierzyńską troską, której doświadczał bardzo rzadko, Blaise rozłożył ręce i okręcił się dookoła. Albo mu się wydawało, albo panna Montgomery z wyraźnym zainteresowaniem wpatrywała się w tylną część jego ciała. To było naprawdę krępujące.

- Co za czasy. – Uspokojona Benwenuta pokręciła głową z dezaprobatą i sięgnęła po następny kapelusz. Duży, czarny i z woalką suto nakrapianą czarnymi punktami. – Dziś wysadzili twój dom, wczoraj otruli ministra. Koniec świata.

- To jak? Mogę tu zostać? – upewnił się, nie podejmując tej katastroficznej dyskusji.

- Oczywiście, Ptysiu. – Uśmiechnęła się słodko. – Twój pokój jak zwykle czeka.

Zabini odetchnął. Po raz pierwszy od kilku ładnych godzin poczuł, że ogarnia go względny spokój i poczucie bezpieczeństwa. Teraz najpierw się wykąpie, potem przebierze, a potem wyruszy na poszukiwania Hermiony. Taki miał chytry plan.

- Ładny kapelusz – rzucił na odchodnym, uśmiechając się do matki. – Bardzo ci w nim do twarzy.

- Valerie mi doradziła – wyjaśniła beztrosko Benwenuta. – Kupiłam go sobie na pogrzeb.

- Czyj pogrzeb?! – Blaise, pełen najgorszych przeczuć, zatrzymał się w progu.

- Shacklebolta.

- Kingsleya Shacklebolta?!

- A jest jakiś inny?

Ale przecież ty go wcale nie znałaś.

- Mój drogi Cukiereczku. – Matka spojrzała na niego z wyraźnym politowaniem. – Wiele razy ci mówiłam, że są miejsca, w których po prostu wypada bywać. Zwłaszcza, kiedy jest się młodą wdową – tu Benwenuta niewinnie spuściła oczęta – na wydaniu.

Pogrzeb Shacklebolta?! – Blaise zmarszczył czoło. – Pogrzeb Shacklebolta...

Mógł założyć się o roczne dochody z prywatnej praktyki, że Hermiona Granger na pewno przyjdzie na cmentarz. W takim razie i jemu nie pozostawało nic innego, tylko dobrać odpowiedni krawat do czarnego garnituru i zamówić wieniec.


4.

Syriusz Black, znany playboy, filantrop i abstynent, pił poranną czarną kawę i delektował się lekturą najświeższego numeru Proroka, poświęconego w całości nagłemu i niespodziewanemu zejściu nieodżałowanego ministra.

Jeśli chodzi o ścisłość, to Syriusz nie żałował nieboszczyka nawet przez chwilę. W końcu darł z nim koty mniej więcej od piętnastu lat, to jest dokładnie od dnia, kiedy obaj zapałali namiętnym uczuciem do tej samej kobiety i Kingsley – zupełnie nie wiedzieć czemu - wyszedł z tego pojedynku zwycięsko.

Ale nareszcie diabli go wzięli. A ja ciągle żyję. – Black uśmiechnął się do siebie z nieukrywaną satysfakcją i pomyślał, że gdyby kilka lat temu nie przeszedł był całych dwunastu kroków w AA, to na pewno upiłby się dziś na wesoło. Wódką z coca colą.

Ale nawet na trzeźwo delektowanie się nowinami sprawiało mu czystą rozkosz. Potomek starożytnego rodu pociągnął więc kolejny łyk kawy i znowu rzucił okiem na zajmujący całą szpaltę nekrolog dawnego rywala.

Niezastąpiony minister...

No bez przesady, Rita Skeeter mogłaby spojrzeć na tę sprawę trochę bardziej realistycznie. Przecież nie ma ludzi niezastąpionych. Ani w polityce...

Wzorowy ojciec i mąż...

...ani tym bardziej w sypialni.

Syriusz zgrzytnął zębami aż poszły iskry. Do tej pory nie mógł zrozumieć, co ona zobaczyła w Shacklebolcie. Przecież na pierwszy rzut oka było widać, że facet nie ma za grosz fantazji.

Do jadalni wsunęła się młoda skrzatka wystrojona w barwną szydełkową serwetkę.

- Ma pan gościa – powiedziała.


**

Ilekroć Hermiona przekraczała próg domu przy Grimmauld Place 12 nie mogła się nadziwić, że to miejsce naprawdę mogło się tak niewiarygodnie zmienić. Syriusz, natychmiast po swojej nieudanej próbie samobójczej (chciał wyskoczyć przez okno, ale zaplątał się w zasłonkę) i uniewinnieniu, zrobił w domu przodków generalny remont połączony z całkowitym wyburzaniem murów i stawianiem ich na nowo. Teraz więc stare domiszcze Blacków było widne, przestronne i miało ściany w optymistycznym kolorze gaciowy róż.

Podążając za skrzatką, nasza bohaterka minęła wnękę, w której niegdyś wisiał portret pani Black. Wyrodny syn modelki opchnął go parę lat temu razem ze ścianą i kotarami na aukcji internetowej za zawrotną sumę miliona dolarów jakiemuś tajemniczemu kolekcjonerowi z Ameryki Łacińskiej.

Należało przyznać, że Syriusz miał wyjątkowy talent do robienia pieniędzy. Wszystko, czego się dotknął, zamieniało się w złoto. Na mieście mówiono, że ma go tyle, iż spokojnie mógłby kupić na własność całe Ministerstwo Magii razem z Departamentem Tajemnic i ministrem Shackleboltem. Hermiona nie miała wątpliwości, że jeśli Black chciałby kogoś kupić, to już prędzej ministrową. Tyle że ona nie była na sprzedaż.

Wreszcie skrzatka wskazała dziewczynie drzwi do jadalni, a sama bezszelestnie zniknęła. Hermiona przekroczyła próg niezwykle słonecznego pokoju urządzonego białymi meblami.

- Dzień dobry – powiedziała i spojrzała na gospodarza, który na jej widok odłożył gazetę i natychmiast – jak na gentlemana przystało - zerwał się z krzesła.

Nasza bohaterka musiała przyznać, że Black wciąż wyglądał świetnie. Elegancki, krótko ostrzyżony, ze śladami siwizny na skroniach, był akurat w tym wieku, kiedy to mężczyzna wciąż jest jeszcze przystojny, a już staje się interesujący. Po latach pobytu w Azkabanie nie zostało nawet śladu.

- Hermiona? – zdziwił się uprzejmie. – Napijesz się kawy? A może jesteś głodna? Siadaj.

- Nie, dziękuję – odpowiedziała i ciężko klapnęła na krzesło. – Szukam Harry'ego.

- Harry'ego? – Syriusz wyglądał na nieco zmieszanego i aby to ukryć nalał jej kawy i podsunął filiżankę, a potem usiadł naprzeciwko niej.

- Tak, Harry'ego – potwierdziła, bezwiednie sięgając po aromatyczny napój. – Byłam w jego biurze, ale jest zamknięte na siedem spustów. Mieszkanie też. Pomyślałam, że może ty...

- A do czego jest ci potrzebny? – zainteresował się gospodarz.

- Stęskniłam się za nim – mruknęła ironicznie. – A tak na serio, widzę, że już wiesz o śmierci Kingsleya. – Znacząco spojrzała na gazetę leżącą pomiędzy filiżankami.

- Wiem – potwierdził Black z wyraźnym zadowoleniem. – Ktoś odwalił cholernie dobrą robotę.

- Syriusz! – Zganiła go natychmiast, a potem spojrzała mu prosto w oczy i nagle poczuła trudny do określenia niepokój.

- No co? – obruszył się tymczasem jej towarzysz. – Ja tam nie mam zamiaru po nim płakać. Ale co świętej pamięci – te dwa słowa wymówił z prawdziwą lubością - Shacklebolt ma wspólnego z Harrym?

- Shacklebolt ma coś wspólnego ze mną – wyjaśniła szybko. – A ja mam problem i Harry musi mi pomóc.

- Masz problem? – zainteresował się natychmiast Black. – Minister na odchodnym zmajstrował ci dzieciątko?

- Syriusz! – Przygwoździła go w miejscu wściekłym spojrzeniem. – To nie są żarty.

- Wiem, wiem – skapitulował. – Shacklebolt był taki poważny. Wręcz śmiertelnie...

- Powiesz mi wreszcie, gdzie jest Harry? – Hermiona była już bliska wybuchu. Nerwy od kilku godzin napięte niczym postronki chyba zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa. – Nie mam czasu na głupie przekomarzanki.

- Harry... – Syriusz z zakłopotaniem podrapał się po głowie. – Obawiam się, że jest trochę niedysponowany.

- Niedysponowany? – zdziwiła się szczerze. Kiedy ostatnio widziała przyjaciela, wyglądał jak wcielenie energii i determinacji. Kiedy to było? Trzy lata temu?

- Widzisz, Gabrielle go rzuciła – wyjaśnił ze smutkiem gospodarz. – Dla Malfoya. Kobiety to naprawdę okrutne istoty. – Pokręcił głową i westchnął.

- Kto to jest Gabrielle? – Panna Granger próbowała poukładać sobie w głowie wszystkie informacje. Ta biografia Harry'ego, którą znała na wyrywki, okazała się nagle mocno nieaktualna.

- No, Delacourt. Nie wiesz? – zdziwił się Black. - Strasznie ją kochał. Prawie jak ja kiedyś...

- Ale gdzie on jest? – Hermiona przerwała bez pardonu wspomnienia, które znała prawie na pamięć. – Ten nasz nieszczęsny Romeo?

Syriusz westchnął, wzniósł oczy do góry i z rezygnacją wskazał palcem sufit. To chyba znaczyło, że się nie pomyliła i że przyjaciel znajduje się w tym domu. W końcu zawsze, kiedy wpadał w kłopoty lądował u chrzestnego.

- Jest na piętrze? – upewniła się.

- Jest, ale trochę niedysponowany – powtórzył z uporem Black.

- Co to znaczy?

- Widzisz, w życiu mężczyzny są takie chwile, kiedy musi się porządnie sponiewierać.

- Na gacie Merlina, tylko nie to! - Nasza bohaterka odstawiła filiżankę, wstała z krzesła i nie oglądając się już na gospodarza, wyszła z jadalni. Następnie przeskakując po dwa stopnie, pobiegła na górę. Kolejno zaglądała do wszystkich sypialni.

Wreszcie w ostatniej, tej w zachodnim skrzydle, zobaczyła coś, co można było uznać za ślady wskazujące na obecność Harry'ego. Na szafkach i po podłodze walały się liczne butelki po Ognistej i Wyborowej tudzież niezliczone części garderoby. Z żyrandola zwieszała się kolekcja biustonoszy w różnych kolorach i rozmiarach. Dziewczyna przyjrzała się im uważnie, pokręciła głową z dezaprobatą i ostrożnie zbliżyła się do rozgrzebanego łóżka. Spod kołdry haftowanej w gryfońskie lwy wystawały cztery pary nóg. Trzy z nich miały pomalowane paznokcie, a czwarta niewydepilowane łydki. I jeśli Hermiona dobrze pamiętała - w końcu już prawie dziesięć lat nie uprawiała seksu – to te kolorowe kartoniki leżące na nocnej szafce były opakowaniami po prezerwatywach. Smakowych.

Panna Granger ściągnęła brwi. Niedyspozycja przyjaciela przybrała zaiste ciekawą formę.

- Harry! – zawołała, a potem chwyciła róg kołdry i lekko pociągnęła. – Wstawaj!

Spoczywająca w łóżku grupa Laokona poruszyła się gwałtownie, a potem spod przykrycia wychynęła rozczochrana damska głowa w wersji perhydrolowy blond. Po chwili druga, ciemna. I jeszcze trzecia, całkiem ruda.

- Co jest, do cholery? – zapytała sznapsaltem ta ruda. – Mały... – Na widok Hermiony szarpnęła mocno kogoś, kto wciąż spoczywał w pozycji horyzontalnej. – Zamawiałeś czwartą?

- Nihdy w szyciu! – Zadudniło gdzieś spod poduszek.

- A może to twoja żona? – zainteresowała się natychmiast blondyna. - Nie umawiałyśmy się na żadne awantury!

Brunetka tylko ziewnęła rozdzierająco, a potem wychyliła się z łóżka i wymacała na podłodze jedwabną koszulkę. Zupełnie nie zważając na otoczenie, najpierw zupełnie się obnażyła, a potem zaczęła ubierać. Dwie pozostałe bezpruderyjne damy szybko poszły w jej ślady.

Tymczasem Harry – bo rzeczywiście był to on – rozczochrany jak miotła po uderzeniu pioruna, niepewnie usiadł na łóżku, przetarł zapuchnięte oczy i ciągle mrugając, spojrzał na przybyłą.

- Hermiona?! – wykrztusił ze zdumieniem, jednocześnie szczelnie przykrywając się kołdrą. – Co ty... Co ty tu robisz?

- A co ty robisz? – Znacząco rozejrzała się po pokoju. – I kim są te baby? – zapytała, choć świetnie znała odpowiedź.

- Zaraz, zaraz, jakie baby?! - oburzyła się blond dama i zaczęła sznurować wysokie białe trzewiki. - My tu tylko uczciwie pracujemy.

- To w takim razie ile się należy za usługę? – spytała rzeczowo panna Granger, sięgając po portmonetkę. Chciała jak najprędzej pozbyć się panienek i zostać sam na sam z przyjacielem.

- Nic. – Brunetka wciągnęła bluzkę przez głowę. – Pan Black płaci hurtem razem z napiwkami. Przelewem. Za alkohol też.

Hermiona zdębiała.

- Syriusz?! – wykrztusiła z niedowierzaniem. – Myślałam, że już się nie bawi w takie rzeczy.

- Moja droga. – Harry ziewnął i z roztargnieniem podrapał się po klacie. – To, że Syriusz bywa psem, wcale nie znaczy, że ogrodnika.

Kiedy kobiety pracujące wreszcie wyszły, Hermiona usiadła na brzegu łóżka i dokładniej przyjrzała się przyjacielowi. Od czasu, kiedy go ostatnio widziała bardzo się zmienił. Co się stało z tym pełnym energii chłopakiem? Naprawę tak przeżył rozstanie z tą niewierną lafiryndą?

Tymczasem Potter strącając ze stolika opakowania po gumkach, niepewnym ruchem sięgnął po szklankę z wodą. W każdym razie Hermiona miała nadzieję, że to jest woda...

- Harry... – zaczęła poważnie. – Potrzebuje twojej pomocy.

- Pomocy? – Przyjaciel skrzywił się ironicznie. – Ja nie umiem pomóc samemu sobie, a co dopiero komuś... Życie mi się pierdoli.

- Harry – powtórzyła bezradnie. – Nie mam z tym do kogo iść. Tylko ty mi zostałeś...

- Jak masz kłopot, idź do Rona - mruknął. - W końcu pracuje w policji.

- Ja?! Do Rona?! Chyba przez to chlanie już całkiem cię powaliło? – zdenerwowała się nie na żarty. – Prędzej bym...

- Przepraszam – zreflektował się natychmiast. – Sam nie wiem co gadam. A Rona nich jasna cholera...

Hermiona westchnęła, wracając pamięcią do tej nieprzyjemnej historii sprzed pięciu lat, która poróżniła dawnych przyjaciół. Było to wtedy, gdy Ron i Harry służyli razem w Kwaterze Aurorów. Pewnego dnia dostali polecenie eskortowania bardzo ważnych artefaktów. Była to niezwykle niebezpieczna akcja – złodzieje czarodziejskich przedmiotów nie znali litości - i podobno Weasley całkiem schrzanił swoje zadanie. Harry nie tylko wykonał robotę za niego, ale także uratował mu życie, przypłacając swoje bohaterstwo tygodniową śpiączką. A kiedy się ocknął, dowiedział się, że Ron przypisał sobie wszystkie jego zasługi i nawet dostał za to order. A on naganę za zaniedbywanie obowiązków. Potter był tym tak rozgoryczony, że natychmiast rzucił pracę i założył prywatne biuro detektywistyczne. Stare dzieje...

- Harry, ktoś otruł Kingsleya – wyszeptała, kiedy już ucichły złorzeczenia pod adresem dawnego kumpla.

- Kurwa mać! – Potter jak oparzony zerwał się z łóżka. Ale był chyba jeszcze pijany, bo zachwiał się i, ciągnąc za sobą kołdrę, rąbnął jak długi na podłogę, o mało sobie zębów nie wybił. – I ty mi dopiero teraz mówisz?! – rzucił, nerwowo masując szczękę. - Muszę lecieć, bo ciotka...

- U twojej ciotki wszystko w porządku – powiedziała spokojnie. Ten nagły atak rodzinnej solidarności nastroił ją optymistycznie. Potter najwyraźniej jeszcze nie utopił w alkoholu wszystkich uczuć. – Właśnie od niej wracam. A poza tym, gdyby cię zobaczyła w takim stanie...

- Jesteś absolutnie pewna, że mnie teraz nie potrzebuje?

- Nie potrzebuje cię w takim stanie. – powtórzyła z naciskiem. - Najpierw doprowadź się do kultury.

Harry najwyraźniej zgodził się z jej tokiem rozumowania, bo uspokoił się i rozsiadł na podłodze. W zamyśleniu podrapał się po rozczochranej głowie, coś pomamrotał pod nosem i wreszcie zapytał głośno:

- Gdzie są moje gacie?

Co prawda Hermiona nie spodziewała się takiego pytania, ale była kobietą, którą mało co potrafiło zaskoczyć. Dlatego uważnie rozejrzała się po pokoju. Wreszcie między krzesłem a fotelem zauważyła coś, co z grubsza przypominało granatowe męskie ineksprymable. Wstała z łóżka, zbliżyła się do tego czegoś, ostrożnie ujęła to w dwa palce i zręcznie rzuciła w kierunku Pottera. Chłopak błyskawicznie wyciągnął rękę i złapał bokserki jeszcze w powietrzu. Najwyraźniej zostały mu jakieś resztki refleksu.

- Dzięki – mruknął i żeby jej nie zgorszyć zaczął uprawiać ekwilibrystykę pod kołdrą.

- Koszulę też chcesz? – spytała uprzejmie Hermiona, podnosząc z podłogi mocno przybrudzony biały ciuch.

- To w czym ci mogę pomóc? – Harry zignorował jej pytanie. Znowu siedział spokojnie i przyglądał się światu spod zmrużonych powiek.

- Ci ludzie... – zaczęła. - Ten ktoś, kto zabił Kingsleya, chce czegoś ode mnie. Coś mi grozi.

- Skąd wiesz? – Tym razem Potter podrapał się w ucho.

- Zabini mi powiedział...

- Od kiedy wierzysz Zabiniemu? – Spojrzał na nią z ironią. Zupełnie jak dawny Harry. Bogu dzięki.

- Zabiniemu nie wierzę, ale kiedy byłam u twojej ciotki, ktoś wysadził w powietrze mój dom. – Serce jej się ścisnęło na samo wspomnienie straszliwej katastrofy. – Harry, boję się. – Po raz pierwszy przyznała się do tego głośno. – I nie mam dokąd iść.

- Myślę, że najlepiej będzie jeśli zostaniesz tutaj. – Przyjaciel natychmiast rozwiązał jeden z problemów. – Oczywiście, o ile nie będziesz mi prawić kazań.

- Tobie nie – obiecała natychmiast. Ale z Syriuszem miała zamiar sobie pogadać, jednak przezornie nie przyznała się do tego głośno.

Tymczasem Harry sięgnął po okulary, wstał i depcząc po kołdrze, podszedł do okna, otworzył je na szeroko i mocno zaczerpnął powietrza. Hermiona przyjrzała mu się z troską i stwierdziła, że jest okropnie chudy. Czy on w ogóle cokolwiek jadał? Ale swoją drogą miał całkiem niezły tyłek. Jak mogła tego nie zauważyć przez te wszystkie lata? Co też mi... - Szybko zganiła się za tę nieprzyzwoitą myśl.

Wreszcie Potter zakończył wietrzenie płuc i odwrócił się w jej stronę. W jego oczach nareszcie dostrzegła przebłysk inteligencji.

- Jak myślisz, czego mogą od ciebie chcieć?

- Nie mam zielonego pojęcia. – Dziewczyna bezradnie rozłożyła ręce. – Przecież ja tylko... Ja jestem tylko zwykłym prokuratorem generalnym.

- Niektórym to wystarczy – mruknął i znowu się zamyślił. – Nad czym ostatnio pracowałaś? – zapytał po chwili.

- Luna Love..., to znaczy Malfoy pozwała byłego męża o alimenty. Bardzo wysokie. Prawie puściła Dracona z torbami.

- Nie wymieniaj przy mnie imienia tego kretyna! – zdenerwował się znowu Harry i mocno kopnął najbliższą butelkę po wódce, która z brzękiem potoczyła się pod łóżko.

- Przepraszam – stropiła się.

Przyjaciel jakby tego nie słyszał. Rzucił kilka bardzo niecenzuralnych przekleństw, złożył Malfoyowi najgorsze życzenia, a potem znowu sięgnął po szklankę. Wypił kilka łyków i wreszcie się uspokoił.

- Prowadziłaś może jakąś sprawę kryminalną. – podjął przerwany wątek. - Albo gospodarczą? Kingsley czegoś ci nie zlecił?

- Zlecił – potwierdziła.

- No to jesteśmy w domu – ucieszył się Potter. – Co to było?

- Hagrid złamał monopol spirytusowy – wyjaśniła. – Pędził bimber w krzakach za chałupą.

- Naprawdę? – zainteresował się szczerze chłopak. – Ciekawe po ile...

Ale dostał za to tylko pół roku – przerwała mu bezlitośnie. - Właśnie wyszedł...

- To nie on – zmartwił się Harry. – Hagrid nasłałby na ciebie co najwyżej smoka, chałupy by nie rozwalił.

- To co ja mam robić? – Hermiona czuła w głowie kompletną pustkę. Była zmęczona, niewyspana i nie widziała dla siebie żadnej nadziei. Czuła się tak, jakby weszła do niekończącego się ciemnego tunelu.

- Pomogę ci – zdecydował się wreszcie Potter z ciężkim westchnieniem i sięgnął po koszulę. – W końcu nikt nie będzie mi bezkarnie mordował wuja. Ani przyjaciółki... – dodał łagodniej i poklepał ją po ramieniu.

- Naprawdę?! – ucieszyła się. – Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. To od czego zaczniemy?

- Zaczniemy od tego... – powiedział z namysłem, zapinając guziki. – Kiedy jest pogrzeb Kingsleya?

- Jutro.

- W takim razie oboje tam pójdziemy. Incognito.


5.

Mimo iż w dzień pogrzebu ministra od rana mżyło, cmentarz w Dolinie Godryka był pełen ludzi. Wszyscy chcieli pożegnać człowieka, o którym za życia mówiona wyłącznie dobrze. W takim tłumie łatwo się było się zgubić. Nikt nie zwracał więc uwagi na wiotką blondynkę ubraną w elegancką czarną garsonkę i kapelusz z sutą woalką oraz na mężczyznę, który w garniturze, z gładko zaczesanymi włosami i w ciemnych okularach przypominał młodego Harrisona Forda.

Uroczystości pogrzebowe trwały już od prawie trzech godzin. Wszyscy politycy, ci z prawa, lewa i z centrum, chcieli zbić kapitał na śmierci Shacklebolta. Stawka była wysoka. Fotel ministra kusił i przyciągał.

Teraz na przykład przemawiała Nimfadora Lupin, którą duża część społeczeństwa typowała na następczynię zmarłego. Tradycyjnie wielu zwolenników miał Lucjusz Malfoy. Ale czarnym koniem tego wyścigu mogła okazać się Molly Weasley, która po odchowaniu dzieci rzuciła się w wir polityki i zaczęła odnosić na tym polu ogromne sukcesy. To jej zasługą były liczne ustawy prorodzinne wprowadzone w ciągu ostatnich trzech lat.

- Dlatego pytam was – mówiła tymczasem z emfazą Nimfadora. – Czy dzieło Kingsleya ma być zaprzepaszczone? Nie! Po stokroć nie! Trzeba je bezwzględnie kontynuować...

Panna Granger – ponieważ to właśnie ona była tą wiotką blondynką – ziewnęła dyskretnie. Nie znosiła takich farmazonów. Zwłaszcza jeśli prelegent smęcił tak, jak pani Lupin w tej chwili. Żeby nie zasnąć z nudów, nasza bohaterka zajęła się podziwianiem licznych wieńców i wiązanek. Ich wyjątkowa elegancja świadczyła o tym, że co do jednego pochodziły z sieci kwiaciarni należącej do Pansy Parkinson. Kto by pomyślał, że ta flądra ma taki gust?

Panna Granger zakończyła kontemplacje kwiatów i znowu rozejrzała się dookoła. W międzyczasie warunki obserwacyjne wybitnie się poprawiły, bo przestało padać i zebrani pochowali parasolki.

Wśród gości rozproszeni byli liczni bomowcy. Co prawda wszyscy jak jeden mąż w strojach cywilnych, ale Hermiona miała zbyt wytrenowane oko, aby ich nie rozpoznać. Tym bardziej, że zachowywali się w charakterystyczny sposób. Tak, jakby w każdej chwili spodziewali się ataku.

Tuż przy mównicy stał otulony długą peleryną Neville Longbottom i przyglądał się zebranym z obojętnością. Nasza bohaterka wiedziała, że jest to tylko obojętność pozorna; nic co ważne na pewno nie umknie oku szefa BOMu. Swoją drogą chyba powinna z nim pogadać. W końcu przez ostatnie lata był prawą ręką ministra.

Tak, pogada, kiedy tylko będzie na to gotowa. I kiedy wreszcie uda jej się zapomnieć o tym krępującym fakcie, że kilka lat temu podczas wyjazdu integracyjnego Ministerstwa, o mało co się z nim nie przespała. Na szczęście (a może nieszczęście) zanim doszło do czegokolwiek, zdążyła wytrzeźwieć.

Wreszcie zza chmur błysnęło słońce, a Nimfadora skończyła swoje popisy oratorskie. Zaraz po niej na mównicę weszła ministrowa, która najwyraźniej zdołała już dojść do siebie po śmiecie mężą i w imieniu rodziny bardzo krótko podziękowała wszystkim obecnym. Hermiona pomyślała z uznaniem, że wdowa po Kingu naprawdę umie znaleźć się w każdej sytuacji. Jaka szkoda, że Harry tego po niej nie odziedziczył. Właśnie teraz, zupełnie się nie kryjąc, wyciągał z kieszeni piersiówkę.

Nasza bohaterka bez ostrzeżenia dała mu mocną sójkę w bok.

- No co mnie bijesz, kobieto? – jęknął Harry z urazą i odsunął się na bezpieczną odległość.

- Zachowuj się – warknęła. – To cmentarz, a nie burdel.

- Pić mi się chce z tego gorąca.

- Jakbyś wczoraj tyle nie chlał, to by cię nie suszyło – pouczyła go surowo. – Chodź tam, gdzie chłodniej.

Zanim zdążył jej odpowiedzieć, pociągnęła go za sobą. Podeszli bliżej katafalku i ukryli się w cieniu rzucanym przez rosnące przy cmentarnym płocie brzozy. Wszystko wskazywało na to, że pogrzeb zbliża się do końca – King już spoczywał w ziemi, a goście właśnie składali kondolencje ministrowej. Hermiona dostrzegła Billa i Fleur, Arthura Weasleya, babcię Longbottom oraz Valerie Mongomery, z którą niejednokrotnie przychodziło się jej zmierzyć na sali sądowej. Adwokatce towarzyszyła jakąś niezwykle elegancka kobieta w nieokreślonym wieku. Ta kobieta kogoś jej przypominała. Claudię Cardinale?

Przestała się nad tym zastanawiać, bo przed ministrową zatrzymał się właśnie Syriusz Black. Hermiona przez moment niepokoiła się, co się może wyniknąć z tego spotkania dawnych kochanków. Ale Syriusz, oczywiście kiedy chciał, potrafił pokazać klasę godną prawdziwego arystokraty, więc tylko ujął w dłonie obie ręce wdowy i mocno je uścisnął, a potem nachylił się i zaczął jej szeptać wprost do ucha. Chyba było to coś miłego, bo pani Shacklebolt nie wyglądała na zagniewaną. A Black zanim odszedł, pogłaskał po główce najmłodsze ministrzątko stojące tuż obok matki. Pannie Granger przyszło nagle do głowy, że jak na syna swojego ojca, ministrzątko ma dziwnie jasną cerę. Jednak nie zastanawiała się dłużej nad tym problemem, tylko nadal obserwowała dawnego więźnia Azkabanu.

- Myślisz, że on ma coś wspólnego z tym zabójstwem? – spytała Harry'ego, bo właśnie uświadomiła sobie, czego dotyczył jej wczorajszy niepokój.

- Syriusz?! - Przyjaciel spojrzał na nią jak na wariatkę i znowu ukradkiem pociągnął z piersiówki. – Jeśli miałby zabić Kinga, zrobiłby to trzynaście lat temu. W napadzie szału. I pewnie by zrobił – dodał po chwili z westchnieniem – gdyby go Lupin nie powstrzymał.

No tak, musiała przyznać Potterowi rację, jego ojciec chrzestny nie był zdolny do morderstwa z premedytacją. Gdyby na przykład ktoś w afekcie zarąbał ministra tasakiem, to co innego.

- Nie widzę tu nic podejrzanego – stwierdziła wreszcie z zawodem nasza bohaterka. – I ciągle nie wiem, czego w ogóle szukamy.

- Lucjusz Malfoy przyszedł bez laski – mruknął Harry, pociągając kolejny łyk. Starał się unikać przy tym jej pełnego dezaprobaty spojrzenia. – A poza tym nie ma Snape'a...

- Snape nie przepadał za twoim wujem – przypomniała mu Hermiona. – Ani tym bardziej za ciotką. Dlatego wcale nie musiał przychodzić.

- Snape jest podejrzany z definicji – oświecił ją Potter. – Trzeba koniecznie sprawdzić, co robi. Tym bardziej, że to była trucizna.

- Masz rację – zgodziła się, jednocześnie kłaniając się z szacunkiem mijającej ich właśnie Minerwie McGonagall. Opiekunka Gryffindoru spojrzała na nią z zaskoczeniem, najwyraźniej nie mogła sobie przypomnieć, skąd się znają. No tak, te zaklęcia maskujące...

- Poczekaj tu – polecił jej Harry, kiedy Minerwa zniknęła w sąsiedniej alejce: najwyraźniej kierowała się na grób Dumbledore'a. – Nigdzie się nie ruszaj.

- Dokąd idziesz? – zaniepokoiła się. Nie chciała, żeby ją tu zostawiał. Najzwyczajniej na świecie bała się zostać sama.

- Muszę w końcu uściskać ciotkę. A poza tym... – Przyjaciel ściszył głos. – Mam do pogadania z Nevillem. Chcę wiedzieć, czy jesteśmy po tej samej stronie.

- Czy Neville mógłby... – zdumiała się panna Granger. – Nie wierzę.

- Po Neville'u można spodziewać się wszystkiego – mruknął na odchodnym Potter. – Powiedziałabyś kiedyś, że zostanie szefem BOMu? Wszyscy uważali, że może być co najwyżej nauczycielem zielarstwa.

Nauczyciel zielarstwa?!


**

Blaise stał tuż pod cmentarnym murem pokrytym splątanymi łodygami winorośli i dyskretnie rozglądał się w poszukiwaniu Hermiony. Jednak namierzenie jej w tym wielobarwnym tłumie wcale nie było łatwe. Tym bardziej, że zapewne panna Granger dla niepoznaki użyła wielosoku albo czarów. Z wielosokiem mógł być problem, ale ta druga opcja wcale go nie martwiła. Mało kto o tym wiedział, ale nasz bohater od dziecka był prawdziwym mistrzem zaklęć maskujących. Po prostu miał do nich wrodzony talent i posługiwał się nimi tak biegle, że przez pierwsze pięć lat pobytu w Hogwarcie nikt nie zorientował się, że jest ciemnoskóry.

- Zabini?! To naprawdę ty?!

Odwrócił się gwałtownie na pięcie. Draco Malfoy, w czarnym golfie i takim samym garniturze, stał o kilka kroków do niego. Nie był sam. Z jego ramienia zwieszała się zjawiskowo piękna długowłosa blondynka. Malfoy szepnął jej coś do ucha i dziewczyna niechętnie odkleiła się od niego, a potem wmieszała w tłum.

- Cześć – rzucił chłodno Blaise. Szczerze mówiąc, nigdy nie przepadał za swoim szkolnym kolegą. Zadawał się z nim i owszem, bo chciał się liczyć w Slytherinie, ale na pewno daleko im było do przyjaźni.

- Nie wiedziałem, że już wróciłeś – powiedział Draco. - Co tu robisz?

- To samo co i ty – odparł, siląc się na spokój. Młody arystokrata zawsze go denerwował swoją arogancją. – Przyszedłem oddać ostatni hołd Kingsleyowi.

Malfoy skrzywił się jak po cytrynie. Najwyraźniej nic się nie zmienił i nadal uważał, że tylko jego rodzina zasługuje na hołdy i szacunek. Jak na potwierdzenie tych przypuszczeń Draco rzucił niedbale, tylko nieznacznie ściszając głos:

- Na szczęście skończyły się rządy hołoty. Mój ojciec zrobi tu porządek.

- Jesteś pewny, że zostanie ministrem? – zainteresował się Zabini i uważniej popatrzył na dawnego kumpla. Jakieś nieokreślone podejrzenie zaczynało kiełkować mu w głowie.

- Oczywiście – odparł Draco z niezachwianą pewnością. – I będzie umiał się odwdzięczyć tym, co go poprą – dodał, uśmiechając się porozumiewawczo.

- Obawiam się, że nie całkiem zgadzam się z poglądami twojego ojca – rzucił Blaise. Wyszło to trochę zbyt wyniośle, ale co tam. W końcu on też nie wypadł sroce spod ogona. Nawet jeśli nie miał pojęcia, kto był jego prawdziwym ojcem.

- W szkole śpiewałeś inaczej – mruknął ironicznie Malfoy.

Słysząc to, Zabini się zmieszał, bo nie lubił kiedy ktoś mu przypominał jego młodzieńczą głupotę. A może to wcale nie była głupota, tylko strach. Przed tym, że to jego ktoś potraktuje w pogardliwy sposób. W końcu atak bywa najlepszą formą obrony.

- Byłem głupim gówniarzem. – Zdobył się na to, aby przyznać się głośno do błędu.

Malfoy zmierzył go pogardliwym spojrzeniem, pokręcił głową i powiedział:

- Oj, Zabini, ty nie zrobisz kariery w tym kraju.

A potem odszedł bez pożegnania. Blaise odprowadzał go spojrzeniem pełnym złości. Gdyby nie fakt, że był człowiekiem spokojnym i opanowanym, wygarnąłby temu bufonowi, co myśli o jego definicji kariery.

Kiedy Draco zniknął za cmentarną bramę, Zabini przypomniał sobie o swoim zadaniu. Znowu metodycznie zaczął lustrować mijających go ludzi. I nagle, kiedy ujrzał wysoką, jasnowłosą damę odzianą w elegancką czerń, zrozumiał, że ma szczęście. Jego siódmy zmysł podpowiadał mu, że to jest właśnie Hermiona Granger.

Blaise ruszył jej śladem.


**

Kiedy Harry zniknął z pola jej widzenia, Hermiona wycofała się dyskretnie i ukryła za nagrobkiem Sykstusa Parkinsona, pradziadka Pansy. Było to wielkie marmurowe mauzoleum, które świetnie zasłaniało ją przed ciekawskimi oczami i umożliwiał obserwacje. Przez chwilę dziewczyna patrzyła na ministrową, która rozmawiała właśnie ze swoją najstarszą, już prawie dwudziestoletnią córką.

Żałowała, że nie może do nich podejść i złożyć kondolencji, ale jednocześnie wiedziała, że pani Shacklebolt i Elizabeth zrozumieją. W końcu przecież przyjaźniły się nie od dziś.

Panna Granger westchnęła i spojrzała w przeciwną stronę. Znowu spostrzegła Syriusza Blacka. Tym razem rozmawiał z tą piękną damą podobną do Claudii Cardinale. Nieznajoma mówiła niewiele, ograniczała się raczej do posyłania swemu towarzyszowi powłóczystych spojrzeń i uśmiechała się niczym Gioconda.

Nieznajoma? Zaraz, zaraz. – Hermiona zmarszczyła czoło. Miała nieodparte wrażenie, że zna tę kobietę. Że już ją gdzieś widziała. I kiedy piękna dama wzięła Syriusza pod rękę, nasza bohaterka doznała olśnienia.

Benwenuta! Matka Zabiniego.

Czego ona mogła chcieć od Syriusza? Oby tylko nie spadku.

Nie miała sprzyjających warunków, aby się nad tym dłużej zastanawiać, bo tłum napierał coraz mocniej. Kryjówka za mauzoleum przestawała być bezpieczna i Hermiona potrącana przez różne osoby musiała się cofnąć. A potem jeszcze bardziej. I bardziej.

Wycofywała się w głąb cmentarza, aż wreszcie – zmęczona i spocona - zatrzymała się i odetchnęła mocno. Marcowe słońce przygrzewało, a jej coraz bardziej chciało się pić. Z myślą o tym, że należałoby poszukać wyjścia, panna Granger rozejrzała się dookoła i nagle poczuła zimny dreszcz przebiegający po plecach.

Zabłądziłam.

Nie miała pojęcia, jak to się stało, ale cudem była sama na środku wielkiej nekropolii. Wokół siebie widziała tylko niekończące się morze nagrobków i ani jednego żywego człowieka. Niepokój chwytał ją za gardło.

W którą stronę iść?

Jeszcze nie zdążyła się ruszyć, kiedy coś przeleciało z wizgiem tuż obok jej głowy. Niebieski promień uderzył w dziewiętnastowieczny nagrobek, rozłupując go na pół. Hermiona w panice rozglądała się wokoło. Ktoś... ktoś chciał ją zabić. Ktoś, kto krył się, za którymś z tych grobów.

Usłyszała kolejny wizg. Szybko odwróciła głowę w stronę, z której dochodził. Spostrzegła kolejny niebieski promień. Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. Chciała się ruszyć, uciec, schylić, ale nie mogła. Po prostu nie mogła. Nogi chyba przyrosły jej do podłoża.

To koniec.

Ktoś – jakiś wysoki, silny mężczyzna - zbił ją z nóg w ostatniej chwili. Upadła na chłodną trawę, boleśnie tłukąc sobie nogę. Błękitny błysk zbliżał się z zawrotną prędkością. Jej obrońca wyszarpnął z kieszeni różdżkę.

- Protego!

Promień rozszczepił się na tysiące migoczących gwiazdek. Niektóre z nich znikały w powietrzu, inne dopiero po zetknięciu z ziemią.

- Hermiona! Nic ci nie jest?! – Zabini chwycił ją mocno za ramiona i wpatrywał się w nią zachłannie. – Hermiona...

- To ty... – powiedziała cicho, nie wiedzieć czemu dziwnie zadowolona z jego obecności. – Skąd wiedziałeś...

- Nie mam pojęcia. – Wzruszył ramionami najwyraźniej zmieszany. – Po prostu... Nic ci nie jest? – powtórzył i wyćwiczonym ruchem zaczął sprawdzać, czy nie zrobiła sobie krzywdy. Panna Granger zadrżała, już prawie zapomniała, jak przyjemny jest jego dotyk.

- Uratowałeś mi życie... – wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy. Duże, ciemnobrązowe i szczere.

- Czy teraz zgodzisz się ze mną porozmawiać?



Co takiego Zabini powiedział Hermionie?

Czy Harry'emu udało się porozmawiać z Nevillem?

Jaki numer tym razem wyciął Ron?

Kto zostanie nowym ministrem?



Od Autorki: dla mnie Zabini to tylko Denzel W. Pisząc Kingsleya miałam przed oczami Laurence'a Fishburne'a w Othellu i Deep cover. Potem się zrobił za gruby. :)



Hermiona spojrzała na Zabiniego z wahaniem. Nadal nie była pewna, czy może mu zaufać. W końcu poprzednim razem scenariusz był identyczny: najpierw ją uratował, potem uwiódł, a na końcu porzucił. Oślizgły gad! Wspomnienia tak ją zdenerwowały, że już miała wybuchnąć złością i odepchnąć mężczyznę od siebie, kiedy nagle przypomniała sobie siwy dym unoszący się nad ruinami czegoś, co do tej pory było jej domem.

Nie, to zdecydowanie nie jest odpowiednia pora na unoszenie się ambicją.

Blaise chyba doskonale wiedział, o czym myśli jego towarzyszka, bo wciąż wpatrywał się w nią w napięciu.

- Niech ci będzie – odparła wreszcie łaskawie panna Granger. – Porozmawiajmy.

Lekarz wyraźnie odetchnął z ulgą, a potem wyciągnął rękę. Dziewczyna przez chwilę znowu się wahała, ale jednak przyjęła pomoc i wstała trochę niepewnie. Mimo że zdołała się już uspokoić, to i tak wciąż trzęsły się pod nią nogi. Zabini przysunął się bliżej, jakby obawiał się, że jego towarzyszka zaraz upadnie, a on nie zdąży jej złapać. Prawdę mówiąc, ta bliskość bardzo się Hermionie nie podobała: była zdecydowanie zbyt przyjemna.

- Musimy znaleźć jakieś spokojne miejsce – powiedział półgłosem Blaise. – Gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał.

- Do siebie raczej cię nie zaproszę – odparła ponuro. – Mojego domu już nie ma.

- Mojego też – odparł takim samym tonem.

- Jak to? – Spojrzała na niego z zaskoczeniem.

- Moją kamienicę też ktoś wysadził w powietrze – wyjaśnił. – Nic nie zostało. Nawet kamień na kamieniu.

Panna Granger westchnęła ciężko. Chyba naprawdę oboje wpakowali się w jakąś okropną kabałę. Dlatego powinna wreszcie dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Harry musiał też to usłyszeć. I być może nawet Syriusz.

- Pójdziemy do domu Blacka – powiedziała. – Musimy tylko najpierw znaleźć Harry'ego.

- Harry'ego Pottera – upewnił się Zabini.

- Tak. – Skinęła głową. – Przyszliśmy tu razem. On... On mi pomaga.

- Widziałem jak wychodził z cmentarza – zaczął niepewnie jej towarzysz – razem z Gabrielle Delacourt.

- Cholera jasna! – zaklęła Hermiona bardzo niekulturalnie.

Jeszcze tylko tego brakowało, żeby przyjaciel napatoczył się na swoją niewierną dziewczynę. Nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć. Na bank Harry wpakuje się w jakąś kabałę. Ale panna Granger nie miała teraz czasu, aby go szukać. Przeczucie podpowiadało jej, że wiadomości, które miał jej do przekazania Zabini, mogą bezpowrotnie zmienić jej życie.

**

Aportowali się przed domem na Grimmauld Place prawie jednocześnie. Hermiona nie miała wątpliwości, że stare domiszcze Blacków to najlepsze miejsce na poufną rozmowę. Poza tym, gdyby Zabini - z jakiegoś dziwnego powodu - zaczął zachowywać się niestosownie, to Syriusz mógłby go bez trudu spacyfikować. O ile, oczywiście, już wrócił z pogrzebu.

Kiedy weszli do środka, Blaise rozejrzał się dookoła z nieukrywaną ciekawością. Na widok różowych ścian lekko ściągnął brwi.

- Interesujące miejsce – rzucił krótko.

- Może kiedyś będzie twoje – stwierdziła Hermiona z przekąsem.

Blaise spojrzał na nią, jakby nie rozumiał, co miała na myśli.

- Twoja matka chyba interesuje się właścicielem - wyjaśniła.

- Nawet tak sobie nie żartuj – zdenerwował się gość.

Panna Granger przyglądała mu się z ciekawością pomieszaną ze zdziwieniem, bo nigdy wcześniej nie widziała go w stanie takiego wzburzenia. Zaiste, jego matka musiała być ciekawszą osobą, niż wcześniej przypuszczała.

- Nie żartuję – odparła wreszcie spokojnie. – Widziałam jak go czarowała na cmentarzu.

Blaise zmieszał się jeszcze bardziej – jego twarz zrobiła się prawie popielata - ale nic nie powiedział, tylko mocno zacisnął wargi.

Hermiona przyglądała mu się przez chwilę, a potem odwróciła się i ruszyła w stronę dziennego salonu. Wyglądało na to, że Syriusza wciąż nie było w domu, a skrzaty zapewne siedziały w kuchni i przygotowywały wystawną kolację, ponieważ Black z przyjemnością celebrował wieczorne posiłki.

- Siadaj. – Dziewczyna wskazała gościowi miejsce na kanapie, a potem sama zajęła miejsce po drugiej stronie ławy.

Przez długą chwilę wpatrywali się w siebie bez słowa. Blaise lekko uderzał paznokciami w blat. Hermiona widziała to już nie pierwszy raz. Najwyraźniej robił tak zawsze, kiedy się denerwował.

- Napijesz się czegoś? – spytała, sięgając po dzwonek. Chciała wreszcie przerwać tę krępującą ciszę.

- Nie, dziękuje. – Przecząco pokręcił głową. – Chciałbym... Chciałbym jak najprędzej przejść do rzeczy.

- Słucham – powiedziała i oparła brodę na nadgarstku.

- Rozmawiałem z Kingsleyem Shackleblotem zanim umarł – wyrzucił z siebie szybko Zabini. – W klinice...

- Byłeś jego lekarzem? – zdziwiła się szczerze.

- Nie. – Pokręcił głową. - Wezwał mnie specjalnie. Aurorzy, ci od Neville'a Longbottoma, zabrali mnie wprost z dyżuru.

- Dlaczego Kingsley chciał z tobą rozmawiać? – Panna Granger nie ukrywała zaskoczenia. Znała ministra od wielu lat i nigdy w życiu nie słyszała, aby choć słowem wspomniał o Zabinim. Bardziej prawdopodobne było to, że w ogóle nie wie o jego istnieniu.

- Nie mam zielonego pojęcia. – Wzruszył ramionami. W tym geście było coś tak bezradnego, że Hermionie zadrżało serce. Jednak błyskawicznie przywołała się do porządku. Nie mogła się tak rozczulać na widok tego zdrajcy.

Tymczasem Blaise znowu bębnił palcami w stół.

- Zdaniem Shacklebolta coś się szykuje – zaczął ostrożnie. – Ktoś chce przejąć władzę. Ktoś, kto był bardzo blisko...

- Tylko nie mów, że Voldemort znowu ożył?! – jęknęła Hermiona. – To niemożliwe! Przecież sami zniszczyliśmy te wszystkie...

- Nie, to nie Voldemort – przerwał jej lekarz. - Ale ktoś groźny prawie tak, jak on. I tylko ty możesz go zniszczyć.

Panna Granger spojrzała na niego z niedowierzaniem.

- Tak uważał Kingsley – szybko się usprawiedliwił. – Kilka dni temu skontaktował się z nim ktoś, najprawdopodobniej agent obcego wywiadu i powiedział, że przypadkiem wszedł w posiadanie dokumentów, które mogą zdemaskować tę osobę.

- Czy ja znam tego agenta? – zainteresowała się panna Granger.

- Nie wiem. – Zabini znowu bezradnie wzruszył ramionami. – Nie mam pojęcia, kto to może być. Podobno posługuje się pseudonimem Kuguchar i ukrył te papiery w naprawdę bezpiecznym miejscu. Kingsley nie zdążył ich odebrać. Teraz ty...

- Ja? – Hermiona była coraz bardziej rozdrażniona. – Ja mam szukać tych dokumentów? Gdzie?

- Nie wiem – powtórzył smętnie Blaise. – Minister nie zdążył powiedzieć, bo akurat wybiła piąta i...

- I punktualnie umarł – dokończyła panna Granger z irytacją. Naprawdę zawsze lubiła i szanowała Kingseya, ale tym razem przesadził. Wpakował ją w niezłą kabałę, a przecież dźwiganie odpowiedzialności za losy całej magicznej Anglii, to zdecydowanie zbyt wiele jak na jedną, niespełna trzydziestoletnią, czarownicę.

- To co robimy? – Zabini spojrzał na nią z nadzieją.

- My? – zdziwiła się szczerze panna Granger. – Cały czas powtarzasz, że to ja zostałam z tym całym bałaganem.

- Hermiona. – Lekarz popatrzył na nią z powagą. – Chyba nie myślisz, że zostawię cię samą...

- Już raz mnie zostawiłeś! – wypaliła bez zastanowienia.

Przez twarz Zabiniego przebiegł nerwowy skurcz i nagle tak posmutniał, że dziewczyna poczuła się mocno niewyraźnie i po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że może w całej tej historii jest coś, o czym do tej pory nie miała najmniejszego pojęcia.

- No dobrze – powiedziała więc nieco cieplejszym tonem. – To co robimy?

Blaise nie zdążył jej jednak odpowiedzieć, bo właśnie rozległo się głośnie trzaśnięcie drzwiami, a potem usłyszeli wesołe pogwizdywanie. Jeśli Hermiony słuch nie mylił, było to Toxic z repertuaru Britney Spears.

Najwyraźniej gospodarz właśnie powrócił z pogrzebu rywala.

Gwizdanie z każdą sekundą stawało się coraz głośniejsze, odgłos kroków na korytarzu coraz bardziej wyraźny i po chwili Syriusz wszedł do salonu. Na widok znajomej pary zatrzymał się i przerwał w pół nuty.

- Dobry wieczór – Blaise, jak na kulturalnego gościa przystało, szybko zerwał się ze swojego miejsca.

- Dobry wieczór, panie Zabini – uśmiechnął się do niego Black, a potem spojrzał na Hermionę i zmrużył jedno oko. – Widzę, że też lubisz towarzystwo. Masz wszystko, co potrzeba?

- Syriusz! – warknęła Hermiona ostrzegawczo. – Mógłbyś zachować powagę choćby w dniu pogrzebu.

- Fantastyczna impreza! – rozpromienił się natychmiast Black. – Chociaż jestem trochę rozczarowany.

- Czemu? – zainteresowała się pełna najgorszych przeczuć.

- Spodziewałem się kremacji – wyjaśnił z prostotą gospodarz. – Przynajmniej nie musiałbym się martwić, że szanowny minister ożyje w najmniej spodziewanej chwili. Albo, że sfingował swoją śmierć dla dobra jakiegoś śledztwa. Zastanawiam się, czy nie zastrugać porządnego kołka i nie skoczyć w nocy na cmentarz...

- Syriusz! – jęknęła ze zgrozą panna Granger, a Blaise wpatrywał się w Blacka z nieopisanym zdumieniem.

- Proszę się nie dziwić, że tak mówię – rzucił pogodnie pan domu. – Ale nie przepadałem za Shackleboltem. Można powiedzieć, że mieliśmy mały konflikt interesów.

- Rozumiem – wyjąkał lekarz, ale Hermiona dałby sobie głowę uciąć, że tak naprawdę nie rozumie niczego.

- No dobrze, nie przeszkadzajcie sobie, dzieci. – Syriusz znowu mrugnął okiem. - Ja muszę zrobić przelewy. Trochę się tego zebrało.

Pannie Granger natychmiast przypomniały się bezpruderyjne profesjonalistki i na to wspomnienie skrzywiła się jak po cytrynie. Jakby tego było mało, kolejnym nieuniknionym elementem jej ciągu myślowego okazał się Harry. Gdzie on się, u diabła, podziewał?

- I nich pan pozdrowi mamusię – rzucił tymczasem gospodarz na odchodnym. – Wyjątkowo zabójcza kobieta.

Słysząc to, Zabini nerwowo przełknął ślinę.

**

Minęła godzina, a Hermiona i Blaise wciąż nie potrafili opracować żadnego planu działania. Informacje uzyskane od ministra były bardzo skąpe i tak nieprawdopodobne, że gdyby Hermiona nie znała Kingsleya tak dobrze, to mogłaby pomyśleć, że bredził bez sensu pod wpływem trucizny. Ale Shacklebolt nie miał w zwyczaju bredzić. Nawet w agonii.

Za oknem było już całkiem ciemno, gdy do pokoju wsunęły się dwa skrzaty i zaczęły nakrywać stół do kolacji, a oni nadal nie mieli pojęcia, od czego zacząć swoje poszukiwania. Mogli chyba tylko liczyć na jakiś cud, albo inny znak z nieba.

- To ja już pójdę – stwierdził wreszcie Blaise. – Może jutro...

- Proszę zostać, panie Zabini, skoro pan jeszcze jest. – Gospodarz znowu zajrzał do salonu. – Goście są zawsze mile widziani w tym domu.

Blaise chyba nie wiedział co odpowiedzieć, wyraźnie się wahał. Wreszcie Hermiona postanowiła się nad nim zlitować.

- Zostań – powiedziała. – Jeśli oczywiście chcesz.

Na twarzy młodego lekarza odmalowała się wyraźna ulga.

- Dziękuję – powiedział, nie wiadomo czy bardziej do Syriusza, czy do niej. – Zostanę z przyjemnością.

Jednak zanim zasiedli za stołem, w sieni rozległ się głośny gong. Ktoś dzwonił do drzwi.

- Harry! – ucieszyła się Hermiona, którą cały czas dręczył podświadomy lęk o przyjaciela. – Nareszcie.

- Harry ma swoje klucze – oświecił ją Syriusz, który właśnie wycofał się do przedpokoju i śledził wzrokiem skrzatkę biegnącą szybko w kierunku wejścia. Panna Granger i Zabini odruchowo podążyli za nim.

Kiedy zatrzymali się za progiem salonu, do sieni wchodziła właśnie dosyć wysoka smukła dama w głębokiej czerni, w kapeluszu z szerokim rondem i w woalce narzuconej na twarz. Hermiona w pierwszej chwili jej nie poznała, ale Syriusz nie miał nawet cienia wątpliwości.

- Łucja... – wyszeptał w upojeniu, pożerając przybyłą wzrokiem. – Tak szybko...

Słysząc te słowa, Hermiona skrzywiła się z niesmakiem. Nie sądziła, aby ministrowa przyszła tu w poszukiwaniu pociechy zaledwie w kilka dni po śmierci męża. To było zupełnie nie w jej stylu. Tym bardziej, że od ładnych paru lat nie pałała do Blacka żadnym namiętnym uczuciem.

- Dobry wieczór. – Pani Shacklebolt jednym ruchem odrzuciła woalkę ukazując im blade, ale wciąż atrakcyjne oblicze.

- Teraz ten wieczór jest naprawdę dobry. – Syriusz, nie spuszczając zachwyconego wzroku z damy swojego serca, gestem zaprosił ją do salonu. – W czym mogę...

- Chciałabym porozmawiać z Hermioną – powiedziała spokojnie wdowa, podążając za nim. – I z panem Zabinim.

- A ze mną nie? – zmartwił się natychmiast Black.

- Nie wiem – stropiła się ministrowa i niepewnie spojrzała na Hermionę.

- Ty też możesz zostać – zdecydowała natychmiast panna Granger. W końcu Syriusz może i bywał szalony, ale kiedy trzeba, potrafił wziąć się w garść. Poza tym miał liczne kontakty i umiał dotrzymać tajemnicy. Co więcej, służby specjalne sprawdzały go regularnie. Pierwszy raz aurorzy wzięli go na tapetę po tym, gdy przez pomyłkę kupił na aukcji internetowej radziecki czołg T-34 zamiast najnowszego modelu Harleya.

- Co się dzieje? – Zatroskana Hermiona podeszła do przyjaciółki. Ministrowa była spokojna, ale wciąż nie wyglądała zbyt dobrze.

- Mam coś dla ciebie. – Pani Shacklebolt drżącą dłonią otworzyła torebkę i zaczęła w niej gorączkowo grzebać. Grzebała tak przez dobre kilkadziesiąt sekund, aż wreszcie zirytowana i wyraźnie bliska łez, wyrzuciła na sofę całą zawartość. Przez chwilę przyglądała się kupce swoich rzeczy, aż wreszcie spostrzegła to, czego szukała. Wzięła do ręki mały pakunek zawinięty w biały papier i znowu spojrzała na pannę Granger.

- Kingsley. – Jej głos zadrżał lekko. – Kingsley prosił, żeby ci to oddać. Jeśli coś mu się stanie.

- Kiedy panią poprosił? – spytał przytomnie Zabini.

- Kilka dni temu.

- Co to może być? – zainteresował się Black, wciąż nie spuszczając wzroku z twarzy ministrowej.

Hermiona szybko rozpakowała zawiniątko. W środku, w pudełeczku po mugolskich zapałkach, znalazła mały srebrzysty kluczyk. Dokładnie taki, jakich zwykle używa się do zamykania bankowych skrytek.

- Od czego to jest? – spytała, marszcząc brew.

- Nie mam pojęcia – powiedziała cicho ministrowa. – King powiedział, że ty się domyślisz.

- Ja? – zirytowała się dziewczyna nie na żarty.

Ta wiara doprawdy jej pochlebiała, ale przecież nie była wszechwiedzącym duchem świętym. Aby dojść do konstruktywnych wniosków potrzebowała danych.

A co tymczasem miała?

Kilka skąpych informacji i klucz nie wiadomo od czego. Zaś do pomocy tylko niesolidnego Ślizgona, arystokratę-dziwaka, nieutuloną w żalu wdowę oraz ex-aurora, który co prawda raz uratował świat, ale przez kilka ostatnich lat zdążył już zapomnieć, jak się to robi. A na dodatek przepadł jak kamień w wodę wtedy, gdy był najbardziej potrzebny.

- Czy Harry jest w domu? – zapytała nagle ministrowa, przy pomocy różdżki pakując swoje rzeczy do torebki. Widocznie jej myśli biegły podobnym torem.

- Nie wrócił jeszcze z pogrzebu – powiedziała ponuro panna Granger, modląc się w duchu, żeby Syriusz nie zaprezentował teraz któregoś ze swoich komentarzy.

- Harry był na pogrzebie? – Zdumiała się pani Shacklebolt.

- Nie widziałaś się z nim? – zdenerwowała się panna Granger. – Kiedy się z nim żegnałam, szedł cię uściskać.

- Co ty opowiadasz?

- Spotkał Gabrielle Delacourt – przypomniał im Zabini. – Widziałem jak wychodzili razem z cmentarza.

- To niedobrze – zmartwiła się szczerze wdowa. – Ta dziewczyna sprowadza na niego tylko nieszczęścia.

- Znam kilka miejsc, w których mogł wylądować – oświadczył oględnie Syriusz, przysuwając się nieznacznie do ministrowej. – Zaraz je posprawdzam.

Zdążyli już zaplanować prawie całą akcję poszukiwawczo-ratunkową, kiedy nagle z kominka posypały się różnokolorowe iskry. Kilka mikrowybuchów świadczyło o zakłóceniach. Wreszcie w palenisku pojawiła się głowa Harry'ego. Mocno rozczochrana i z podbitym okiem.

- Jest tam ktoś? – zapytał Potter schrypniętym głosem.

- Jesteśmy wszyscy – odpowiedział Syriusz, rzucając wystraszone spojrzenie na damę swojego serca, która na widok stanu bratanka wyraźnie zbladła.

- Muszę się spieszyć – oświadczył kwaśno Harry - bo przysługuje mi tylko jedno fiuknięcie.

- Gdzie ty jesteś, dziecko? – zdenerwowała się nie na żarty ministrowa.

- O, ciocia! – ucieszył się złoty chłopiec. – Jak się czujesz?

- Gdzie jesteś? – powtórzyła pytanie pani Shacklebolt.

- Na komisariacie – wyjaśnił jej spokojnie bratanek. – Zamknęła mnie ta świnia, Weasley.

- Za co? – próbowała się dowiedzieć Hermiona, która wreszcie odzyskała mowę.

- Na którym komisariacie? – Syriusz tym razem wykazał zdumiewającą przytomność umysłu. – I ile trzeba wziąć na kaucję?


**

Co przytrafiło się Harry'emu?

Kto zostanie nowym ministrem?

Czy Hermionie i Zabiniemu uda się rozwiązać tajemnicę kluczyka?


6.

Magiczny Komisariat Policji na ulicy Pokątnej wyglądał tak, jak to czarodziejskie komisariaty mają w zwyczaju. Posiadał grube ceglane ściany, nierówną kamienną podłogę, dębową ladę recepcyjną w kształcie trumny oraz żelazne kute kraty w oknach i drzwiach. Na dodatek, jakimś dziwnym trafem, mieścił się w piwnicy zakładu krawieckiego Madame Malkin, w bliskim sąsiedztwie kultowego pubu Pod Złamanym Knutem, potocznie zwanego Złamasem oraz naprzeciwko zakładu pogrzebowego Happy End.

Hermiona - zastanawiając się intensywnie dlaczego nigdy wcześniej tu nie była - pierwsza pokonała wyszczerbione schody. Zabini podążał jej śladem, za nim szła ministrowa, a na końcu Syriusz, który za wszelką ceną starał się opanować zdenerwowanie. To miejsce najwyraźniej bardzo źle mu się kojarzyło i przywoływało te obrazy z przeszłości, o których wolałby na dobre zapomnieć.

Rozważania ministrowej chyba biegły tym samym torem (Hermiona czasem zastanawiała się, jak to możliwe, aby zgadzały się ze sobą tak często), bo kiedy wreszcie zatrzymali się w holu, przez chwilę przyglądała się Blackowi ze szczerą troską, a potem powiedziała łagodnie:

- Może chcesz zaczekać na zewnątrz?

Syriusz popatrzył na dawną narzeczoną z tak poważnym wyrazem twarzy, jakiego Hermiona chyba jeszcze u niego nie widziała i odparł cicho:

- Wszystko w porządku.

Pani Shacklebolt nie odpowiedziała, tylko najzwyczajniej w świecie chwyciła jego rękę, mocno ją uścisnęła i już nie puściła. Widząc to, panna Granger poczuła, że coś zdradziecko dławi ją w gardle. Aby dać odpór zalewającej ją ogromnej fali rozczulenia, szybko odwróciła się do Zabiniego, który w milczeniu i z wyraźnym zdziwieniem kontemplował tę scenę.

- Co się tak gapisz? – zapytała mało uprzejmie. – Rusz się! Czy znowu mam sama...

Blaise drgnął, jakby ktoś go ukuł szpilką, ale nic nie odpowiedział, tylko raźnym krokiem podszedł do lady, za którą rezydował dyżurny policjant zagłębiony w lekturze najnowszego wydania Kuriera Magicznego, a następnie zapytał uprzejmie:

- Czy moglibyśmy widzieć się z inspektorem Weasleyem?

- Inspektor Weasley jest zajęty – odparł krótko funkcjonariusz, nie przerywając czytania.

Hermiona nerwowo przestąpiła z nogi na nogę. Naprawdę kusiło ją, żeby zamachać temu policjancinie służbową legitymacją prokuratora generalnego. Jednak jej prawnicza uczciwość i tym razem wzięła górę. Ostatnie, na co chciała narazić siebie i swój urząd, to zarzuty o kumoterstwo i nepotyzm.

- A kiedy będzie wolny? – Zabini kontynuował przesłuchanie. – Pani Shacklebolt chciałaby się z nim zobaczyć. – Widocznie uznał, że nazwisko wdowy po świętej pamięci ministrze zrobi tu większe wrażenie niż funkcja Hermiony. W końcu nieboszczyk Kingsley zawsze cieszył się ogromnym szacunkiem swoich podwładnych ze służb mundurowych.

I nie pomylił się. Policjant oderwał wzrok od wymiętolonej popołudniówki i zerknął z respektem na elegancką damę w czerni, a potem nawet podniósł się z miejsca.

- Bardzo mi przykro, ale niestety nie wiem – odpowiedział uprzejmie. – Właśnie rozmawia z matką. Kilka minut temu została wybrana na nowego ministra.

- O, rety! – jęknęła cicho Hermiona. – Tylko nie to!

Zwycięstwo pani Weasley było dla niej istną katastrofą, ponieważ oznaczało definitywny koniec jej kariery w służbie państwowej. Niedoszła teściowa, która wciąż dobrze pamiętała o skandalu sprzed lat, pośle ją na zieloną trawkę, kiedy tylko przekroczy próg ministerstwa. Widmo dymisji, bezrobocia i śmierci głodowej natychmiast zamajaczyło Hermionie przed oczami. Czy naprawdę nie mogli wybrać Tonks?!

- Lepsza Molly Weasley niż Lucjusz Malfoy – stwierdził sentencjonalnie Zabini. – Przynajmniej nie wprowadzi dyktatury.

- Ale pajdokrację i owszem – odparła półgłosem ministrowa.

- Pajdo: co? – zainteresował się natychmiast Syriusz, który choć już trochę doszedł do siebie, wciąż mocno trzymał wdowę za rękę.

Hermiona na chwilę zapomniała o złowrogim widmie i spojrzała na arystokratę z pobłażliwym uśmiechem. No cóż, Black zawsze był techniczny i lepiej znał się na komputerach i pojazdach, niż na słowniku wyrazów obcych.

- Rządy dzieci – wyjaśniła krótko.

Mina Zabiniego świadczyła o tym, że jemu to wyjaśnienie także rozjaśniło horyzonty myślowe. No cóż, i od lekarzy nie należało wymagać zbyt wiele... Nie wszyscy z nich to tacy erudyci, jak jej - świętej pamięci - babcia i dziadek. Albo Annie Batroot.

- Zaraz mi powiedzą, że za słabo się przyłożyłam do przyrostu naturalnego – westchnęła ministrowa z wyraźnie wyczuwalną ironią. Ona też nigdy nie należała do ulubienic Molly. – W końcu mam tylko trójkę... W tym jedno adoptowane.

- Można to jeszcze szybko nadrobić – pocieszył ją natychmiast dawny narzeczony i wreszcie - po raz pierwszy, od kiedy tu weszli - uśmiechnął się.

Wdowa spojrzała na niego jakoś dziwnie, a Hermionie nagle przypomniało się ciut zbyt blade liczko Billy'ego. To było naprawdę niesamowite, mogłaby dać sobie rękę uciąć, że za życia Kingsleya, mały był dużo bardziej śniady.

- Skoro inspektor Weasley jest taki zajęty – zaczął tymczasem Blaise, który najwyraźniej starał się panować nad sytuacją – to może ktoś inny porozmawia z nami o panu Potterze?

- Proszę zaczekać – rzucił krótko dyżurny. – Zaraz sprawdzę. – Energicznie odwrócił się w stronę służbowego kominka.

- W co ten Harry się znowu wpakował? – westchnęła ciężko ministrowa. – Już nie wiem, co z nim robić...

- Wyciągniemy go z tego – stwierdził rycersko Syriusz.

- Proszę państwa. – Policjant właśnie zakończył służbową rozmowę. – Inspektor McLaggen prosi.

Z deszczu pod rynnę! – jęknęła w duchu Hermiona. Czy Los naprawdę uparł się, żeby bez przerwy przywodzić jej przed oczy byłych absztyfikantów?

Zacisnęła na chwilę powieki i w myślach policzyła do pięciu. Musiała być spokojna i za nic nie dać wyprowadzić się z równowagi.

Tymczasem funkcjonariusz dziarsko machnął różdżką i broniąca przejścia żelazna krata odsunęła się ze zgrzytem wywołującym ból zębów.

Przekroczyli próg i znaleźli się w dużym pomieszczeniu, w którym rzędami ustawiono zgrabne sosnowe biurka. Co najmniej dwudziestka policjantów kręciła się między nimi jak pszczoły w ulu.

- Państwo do inspektora McLaggena? – upewniła się młoda jasnowłosa pani komisarz.

- Tak – odparł Zabini, który jak widać wziął sobie do serca rolę przewodnika wycieczki.

Dziewczyna wskazała im okute dębowe drzwi, które jak na zawołanie otworzyły się i stanął w nich Cormac McLaggen. We własnej niezwykle okazałej osobie.

- Dobry wieczór – powiedział tubalnym głosem – Państwo w sprawie Pottera?

- Tak – potwierdzili unisono ministrowa i Black.

Ale komisarz nawet na nich nie spojrzał, bo interesowała go tylko Hermiona. Mierzył już taksującym spojrzeniem, a jej się to wybitnie nie podobało. Niezadowolenie z reakcji policjanta podzielał chyba także Zabini, ponieważ chrząknął i poruszył się nerwowo. Nie wiedzieć czemu, ta jego reakcja sprawiła, że nasza bohaterka poczuła się nieco lepiej.

- No, proszę, kogo my tu mamy? – McLaggen wreszcie zakończył oględziny. – Hermiona Granger, prokurator generalny we własnej osobie... Ale chyba już niedługo, he he – zaśmiał się i mrugnął do niej poufale.

- Pożyjemy, zobaczymy – mruknęła, starając się zachować resztki godności.

Cormac, słysząc to, zarechotał jeszcze głośniej, a potem oświadczył radośnie:

- Zawsze lubiłem twoje poczucie humoru.

- Czy może moglibyśmy... – zniecierpliwiła się nieco ministrowa.

- Proszę bardzo. – Inspektor gestem zaprosił ich do swojego gabinetu.

Był to spory pokój zagracony do granic możliwości. Drewniane półki uginały się pod aktami, a pergaminy i teczki walały się nawet po podłodze. Na biurku – pokrytym po równo papierami i kurzem - stało zdjęcie okazałej kobiety i dwójki pyzatych dzieci. Ku swojemu zdumieniu w tej kobiecie Hermiona rozpoznała Millicentę Bulstrode.

No proszę, więc związki gryfońsko-ślizgońskie są możliwe – pomyślała z przekąsem, ale i pewnym zadowoleniem.

- O co jest oskarżony mój bratanek? – zapytała pani Shacklebolt, kiedy tylko zdążyli zająć miejsca, oczywiście po uprzednim odkopaniu krzeseł spod gór dokumentów.

Inspektor bez słowa zaczął grzebać w papierach rozłożonych na blacie: jakimś cudem umiał się świetnie połapać w tym bałaganie. Wreszcie wyciągnął jeden, nieco wygnieciony świstek i z namaszczeniem odczytał:

- Wybryk chuligański, zniszczenie mienia, zakłócanie spokoju, i... – tu Cormac przerwał, chyba dla osiągnięcia lepszego efektu - napaść na funkcjonariusza na służbie i naruszenie jego nietykalności osobistej. Gdyby nie interwencja komisarza Goyle'a pewnie skończyłoby się ciężkim pobiciem albo morderstwem w afekcie – dodał mniej oficjalnym tonem.

- Mógłby pan to wyjaśnić przystępniej? – poprosił Zabini.

Hermiona już miała zamiar zacząć tłumaczyć ten prawniczy żargon na angielski, ale pomyślała, że jeśli pozostawi robotę inspektorowi, to szybciej się dowiedzą, co takiego naprawdę nawyczyniał Harry.

McLaggen popatrzył na nich z wyższością, pociągnął łyk herbaty z dużego kubka w gryfońskie lwy i wreszcie zaczął wymieniać beznamiętnie:

- Głośna awantura z panną Delacourt, próba pobicia pana Malfoya, zdemolowanie pubu Pod Złamanym Knutem. Nawiasem mówiąc samej Ognistej wytłukł za dobre kilkaset sykli. Pyskówka na Pokątnej oraz zwymyślanie i pobicie interweniującego inspektora Weasleya. Potter skuł mu gębę i podbił oczy w obecności podwładnych – dodał po chwili ciszej i z wyraźną satysfakcją. – Akta sprawy przekazaliśmy prokuraturze.

- Zuch chłopak – mruknął Syriusz, który do tej pory się nie odzywał. Pani Shacklebolt natychmiast spojrzała na niego z wyrzutem i w końcu puściła jego rękę.

- Rozumiem, że czeka go za to sąd dwudziestoczterogodzinny? – upewniła się Hermiona. Od razu lepiej się poczuła na dobrze sobie znanym gruncie.

- Tak – odparł McLaggen. – Posiedzenie już zostało zwołane na dwunastą.

- A czy istnieje możliwość wycofania zarzutów? – indagowała go dalej.

- Pan Malfoy i panna Delacourt nie wnieśli skargi...

No tak, taki rozgłos do niczego nie był Draconowi potrzebny, a wręcz mógł zaszkodzić politycznej karierze Lucjusza.

-... ale inspektor Weasley domaga się przykładnego ukarania sprawcy.

Choroba ciężka, Ron zawsze był niezwykle czuły na punkcie swojej godności osobistej, a Harry nieźle musiał się po niej przejechać. Fizycznie i werbalnie. A swoją drogą to bardzo ciekawe, co tak naprawdę leżało u podstaw tej żywiołowej nienawiści dwóch dawnych przyjaciół. Bo to zaczęło się dużo wcześniej przed tą historią z artefaktami...

- Będę reprezentować pana Pottera. – Hermiona zdecydowała się błyskawicznie. – Chciałabym się z nim zobaczyć.

- O ile się nie mylę. – Cormac uśmiechnął się z wyższością. – Nie jesteś adwokatem, tylko prokuratorem.

Niech to jasny szlag! Sama dwa lata temu zadbała o to, aby dokładnie rozdzielić kompetencje prawniczych zawodów. Kingsleyowi tak spodobał się ten pomysł, że niezwłocznie wprowadził go w życie.

W tym momencie panna Granger pomyślała, że czasami naprawdę byłoby lepiej, gdyby starała się trzymać na wodzy swoją kreatywność i inicjatywę.

- A czy moglibyście go zwolnić za kaucją? – zainteresował się Syriusz. – Nie chcę, żeby spędził w areszcie więcej czasu, niż to absolutnie konieczne. – Black mówił bardzo spokojnie, ale na pierwszy rzut oka było widać, że wcale spokojny nie jest. Ministrowa znowu zerknęła na niego z obawą.

- Nie wyrażam zgody na żadną kaucję! – Nieoczekiwanie do gabinetu bez pukania wpadł Ron Weasley. Nie wyglądał najlepiej. Miał rozciętą wargę, napuchnięty nos i ogromny siniak pod lewym okiem. – Nie spodziewałem się aż takiej ekspedycji ratunkowej – dodał z przekąsem, omiatając spojrzeniem wszystkich zebranych.

- Weasley! – zawołał McLaggen wyraźnie zaskoczony tym nagłym wtargnięciem. – Może byś się, z łaski swojej, nie mieszał do mojego śledztwa?

- Jestem pokrzywdzonym. – Ron spojrzał na niego z nieukrywaną wrogością. – I nie zgadzam się na żadną kaucję! – powtórzył z mocą.

Hermiona na widok dawnego narzeczonego, najpierw wstrzymała oddech, a potem lekko przygryzła wargę. Nie znosiła się z nim spotykać nawet na neutralnym gruncie. Ale tym razem naprawdę nie miała wyjścia.

- Tylko spokojnie – szepnął do niej z tyłu Zabini.

To dziwne, ale te słowa dodały jej otuchy. Odetchnęła więc i oświadczyła najbardziej profesjonalnym tonem, na jaki tylko mogą się zdobyć w tej sytuacji:

- Przepisy tego nie zabraniają.

- Bardzo dobrze znam przepisy – odwarknął Weasley. – O zwolnienie za kaucją może wnioskować tylko adwokat oskarżonego. – Spojrzał na nią z triumfem. – Dlatego tracicie czas. Proces odbędzie się jutro i zobaczymy, co zdecyduje sąd. Myślę, że jakiś miesiąc Azkabanu nieźle zrobi panu Potterowi...

Ministrowa zbladła i podniosła rękę do piersi. Hermiona dobrze wiedziała, że każde wspomnienie o czarodziejskim więzieniu bardzo ją denerwuje. Co prawda już na początku swojego urzędowania, Kingsley odwołał stamtąd dementorów, ale i tak nie było to przyjemne miejsce i nadal cieszyło się bardzo złą sławą.

- Harry pójdzie do Azkabanu po moim trupie! – oświadczył ze złością Black i zerwał się z krzesła. – Idziemy – zwrócił się do pani Shacklebolt - trzeba poszukać adwokata.

- Powodzenia – rzucił krótko Weasley, starając się wygiąć zranioną wargę w złośliwy uśmieszek.

- Jak tak ciebie słucham – Syriusz zmierzył Rona lodowatym spojrzeniem: wyglądał przy tym tak arystokratycznie, jak to tylko możliwe – to mam wrażenie, że Harry przyłożył ci jeszcze za mało.

- Chcesz dokończyć? – zaperzył się policjant. – Posiedzicie sobie razem.

- Syriusz! – Ministrowa złapała Blacka za ramię. – Niech cię ręka boska broni! Nie warto – dodała ciszej.

- Inspektorze McLaggen, dziękujemy za pomoc. – Jedynie Blaise był na tyle przytomny, alby jeszcze pamiętać o dobrym wychowaniu.

- Proszę bardzo – odparł Cormac, wygładził dokumenty i znowu rzucił na kolegę spojrzenie pełne satysfakcji. Ron nie zwracał na to uwagi, bo właśnie mordował wzrokiem Zabiniego. Najwyraźniej wciąż mu nie wybaczył tego, że przed laty przyszedł z pomocą jego byłej narzeczonej. Widząc to, Hermiona poczuła się mocno niewyraźnie. Co prawda miała dużo żalu do Ślizgona, ale nie życzyła mu źle. A Ron wyglądał na człowieka gotowego na wszystko.

Po chwili znowu znaleźli się w recepcji.

- No to mamy problem – zaczęła pani Shacklebolt, splatając palce. - Co zrobimy? – spojrzała z nadzieją na Syriusza.

Hermiona natychmiast przebiegała myślami spis wszystkich znanych sobie adwokatów, zastanawiając się, który z nich mógłby przyjąć zlecenie o dziesiątej wieczorem, od ręki i to jeszcze w dniu inauguracji rządów nowej pani minister.

- Bierzemy najlepszego prawnika – zarządził natychmiast Black. – Koszty nie grają roli.

- Znam chyba kogoś odpowiedniego – zaczął z wahaniem Zabini. – To adwokatka mojej matki. Jest naprawdę świetna. Nie ma dla niej sprawy nie do wygrania.

- Valerie Montgomery – domyśliła się natychmiast panna Granger. – Nie sądzę, żeby się zgodziła. Poza tym ma kosmiczne stawki.

- Koszty nie grają roli – przypomniała jej ministrowa.

- Mam nadzieję, że pozwolą mi stąd zafiukać – powiedział Zabini i żwawo ruszył w kierunku lady recepcyjnej.

**

Blaise wcale nie był pewny, czy niezwykle zajęta panna Montgomery zgodzi się przyjąć tę nieoczekiwaną sprawę. Jednak ku jego niebotycznemu zdumieniu, prawniczka zdecydowała się natychmiast i w ciągu zaledwie pół godziny aportowała przed komisariatem. Jak zwykle zwiewna, subtelna i niezwykle elegancka.

- Dobry wieczór, państwu – powiedziała melodyjnym głosem, wchodząc do holu.

- Bardzo dziękuję, że się pani zgodziła – odparła ministrowa z wyraźną ulgą, wyciągając do niej rękę.

- To łatwa sprawa – uśmiechnęła się uroczo Valerie. – Co innego, gdyby pan Potter na przykład uwiódł nieletnią...

- Niemożliwe – przerwał jej szybko Syriusz. – Zawsze im sprawdzam dokumenty zanim...

- Zanim: co? – zainteresowała się czujnie pani Shacklebolt.

- Zanim im pozwolę poprosić Harry'ego o autograf – rzucił beztrosko arystokrata. Ale i tak widać było, że palnął jakąś gafę.

Blaise był co prawda mężczyzną i dlatego miał ogromne problemy z wyczuwaniem cudzych – a już zwłaszcza kobiecych – nastrojów, ale nawet on zdążył zorientować się, że napięcie pomiędzy Blackiem, a panią Shacklebolt sięga co najmniej kilkuset volt. Co prawda nigdy nie interesował się plotkami z wielkiego świata, ale jego matka, namiętna czytelniczka Czaru relaxu oraz kilku innych popularnych tabloidów, wspominała kiedyś, że podobno przed laty Kingsley bez pardonu odbił Syriuszowi narzeczoną. Wydawało się to całkiem prawdopodobne.

Tymczasem Valerie i Hermiona naradzały się półgłosem, używając tego okropnego prawniczego żargonu, z którego ani on, ani Black, ani nawet pani Shacklebolt, (która była w końcu profesorem historii na Oxfordzie), niewiele rozumieli. Blaise z rozrzewnieniem pomyślał, że sam chętnie podyskutowałby sobie o możliwościach chirurgii laparoskopowej albo czymś równie pasjonującym. Ale niestety okoliczności temu nie sprzyjały.

W końcu dwie prawniczki doszły do porozumienia. Ministrowa podpisała wyczarowane na prędce pełnomocnictwo i panna Montgomery, uzbrojona w dokument tudzież swoją głęboką wiedzę, ruszyła do jaskini lwa.

A oni czekali na dalszy rozwój wypadków.

Było to czekanie niecierpliwe i pełne napięcia, ponieważ z wnętrza komisariatu bez przerwy dochodziły jakieś krzyki.

- Myślicie, że się uda? – spytała ostrożnie pani Shacklebolt, zerkając w stronę zakratowanych drzwi.

- Jak się nie uda, to zorganizujemy mu ucieczkę – pocieszył ją natychmiast Black. – A tak w ogóle to odrobina pierdla dobrze robi na charakter – dodał bohatersko.

Ministrowa znowu spojrzała na niego jakoś dziwnie i znowu nic nie powiedziała.

- Valerie jest świetna – zapewniła ich Hermiona. – Jeśli jej się nie uda, to chyba nikomu...

Tak, Blaise mógł potwierdzić, że panna Montgomery to prawdziwa gwiazda palestry. Gdyby nie jej talenty, to już od ładnych paru lat byłby pozbawioną macierzyńskiej opieki sierotą społeczną.

Resztę czasu spędzili w milczeniu, denerwując się coraz bardziej.

Wreszcie po godzinie zza drzwi wyłoniła się uśmiechnięta prawniczka. Towarzyszył jej bardzo z czegoś zadowolony inspektor McLaggen. A także bohater wieczoru, czyli Potter. Wciąż rozczochrany i posiniaczony, a dodatkowo wysmarowany na twarzy czymś czerwonym, co w tym oświetleniu wyglądało jak krew.

- Obeszło się bez kaucji – poinformowała ich natychmiast Valerie. – Ale jutro w południe pan Potter musi się stawić na posiedzeniu sądu. Z tym – westchnęła – nic nie dało się zrobić.

- Harry! – Ministrowa rzuciła się bratankowi na szyję. – Nic ci nie jest? Co to za paskudztwo? – Dotknęła ostrożnie karminowej substancji.

Blaise, jak na lekarza z powołania przystało, już zamierzał pospieszyć z pomocą sponiewieranemu więźniowi, ale się rozmyślił, ponieważ Hermiona najpierw zmrużyła oczy, potem przyjrzała się przyjacielowi dokładniej, a na końcu powiedziała:

- To tylko szminka. A na dodatek niemarkowa.

- Dziecko. – Ministrowa załamała ręce. – Co ty wyprawiasz?! Tyle razy mówiłam ci...

- Że Potterowie mają chlanie w genach – uzupełnił usłużnie bratanek i z zakłopotaniem podrapał się po głowie.

- Nie! – oburzyła się natychmiast pani Shacklebolt. – Nigdy czegoś takiego nie mówiłam!

- No to może Syriusz... – poprawił się z roztargnieniem Harry.

Wdowa spojrzała na Blacka po raz trzeci i widać było, że tym razem ma ogromną ochotę coś powiedzieć. A Hermiona wyciągnęła z kieszeni paczkę chusteczek i jedną z nich wręczyła przyjacielowi.

- Wytrzyj się – poleciła surowo. – Wyglądasz, jakbyś właśnie wyszedł z bur...

Blaise nie dosłyszał ostatniego słowa, ponieważ Syriusz nieoczekiwanie dostał straszliwego ataku kaszlu.

- Dobrze się pan czuje? – zainteresował się profesjonalnie.

- Coś mi tam tego... wpadło. To znaczy zakrztusiłem się – plątał się w zeznaniach Black, wciąż nie spuszczając wzroku z ministrowej. Wyraźnie nie chciał jej niczym urazić ani rozgniewać.

Zabini uśmiechnął się ze zrozumieniem, a potem odwrócił głowę i wtedy spostrzegł coś równie ciekawego. Valerie Montgomery bez słowa, ale za to z ogromną uwagą wpatrywała się w tylną część ciała swojego klienta. Na ten widok nasz lekarz zaczął zastanawiać się, czy aby nie przespał na studiach zbyt wielu wykładów. Prawniczka też najwyraźniej cierpiała na jakiś Zespół. Ale jaki?

- Miałem bardzo poważne przesłuchanie – wyjaśnił tymczasem Potter, posłusznie aczkolwiek bez przekonania starając się usunąć z policzków i okolic ust czerwone ślady.

- A kto cię tak straszliwie torturował? – zapytała Hermiona z wyraźną ironią.

- Ja!

Wszyscy odwrócili się jak na komendę. Z korytarza wyłoniła się właśnie atrakcyjna ciemnowłosa kobieta z dystynkcjami komisarza.

- Dzień dobry, pani profesor. – Policjantka grzecznie ukłoniła się ministrowej.

- Dzień dobry, panno Vane.

A więc to była Romilda Vane... Zabini jak przez mgłę pamiętał ją z Hogwartu.

Swoją drogą nie miał pojęcia, że policja stosuje takie ciekawe i atrakcyjne metody śledcze. Sam chętnie by im się chętnie poddał, oczywiście pod warunkiem, że zostałby niezwłocznie przekazany do dyspozycji prokuratury. Tu Blaise zerknął ukradkiem na Hermionę, która przyglądała się dawnej koleżance ze zmarszczonym czołem. Nie wyglądała na zachwyconą tym spotkaniem.

- Pańskie dokumenty, panie Potter. – Urocza komisarz uśmiechnęła się promiennie do niedawnego aresztanta. – I liczę, że nie da nam pan na siebie długo czekać.

W odpowiedzi Harry mruknął coś niewyraźnie i ruszył w stronę wyjścia.

**

- Pić mi się chce – oświadczył męczeńsko Potter, kiedy wreszcie znaleźli się przed komisariatem.

Tak wymownie spoglądał w stronę zdemolowanego niedawno Złamasa, że Hermiona nie miała najmniejszych wątpliwości, jaki to rodzaj pragnienia właśnie go torturuje.

Niedoczekanie! – Mocno zacisnęła pięści. Harry miał być trzeźwy i myśleć. A w najgorszym wypadku przynajmniej nie przeszkadzać w myśleniu reszcie.

- Zapraszam wszystkich na herbatę – powiedział Syriusz i uśmiechnął się do ministrowej. Tego wieczoru zyskał u niej kilka punktów, potem kilka stracił, ale jak widać nadal zamierzał szturmować fortecę, której niegdyś nie udało mu się zdobyć.

To było naprawdę interesujące. Hermiona wielokrotnie zastanawiała się, czy Black naprawdę wciąż kocha panią Shacklebolt, czy po prostu uparł się, że ją dostanie i za wszelką cenę starał się postawić na swoim. Dopóki żył Kingsley nie miał najmniejszych szans, bo ciotka Harry'ego nie widziała świata poza swoim mężem, ale teraz, kto wie... Panna Granger miała tylko nadzieję, że nie wyniknie z tego żadne nowe nieszczęście.

- Bardzo mi przykro, ale się spieszę – powiedziała Valerie z uroczym uśmiechem. – W końcu mam jutro sprawę w sądzie. – Zerknęła znacząco na Harry'ego. I albo się Hermionie wydawało, albo nowy klient naprawdę wpadł jej w oko.

- Jeszcze raz dziękuję – powiedziała uprzejmie wdowa. – Może pani liczyć na moją wdzięczność.

- A komu mam przysłać rachunek? – spytała rzeczowo adwokatka.

- Ja to wszystko ureguluję – stwierdziła pani Shacklebolt.

- Łucja – Syriusz spojrzał na nią z wyrzutem – przecież powiedziałem, że zapłacę.

- Nie ma mowy – upierała się wdowa. – To sprawa rodzinna.

- Ja też jestem częścią tej rodziny – oświadczył z mocą Black.

Przez długą chwilę dawni kochankowie mierzyli się wzrokiem.

- No dobrze – westchnęła wreszcie ministrowa. – To niech będzie po połowie.

- Świetnie – ucieszyła się prawniczka. – Do widzenia, panie Potter. – Ponownie zwróciła się do swojego klienta. – Proszę się jutro nie spóźnić.

- Na pewno się nie spóźni – zapewniła żarliwie Hermiona, spod zmrużonych powiek obserwując przyjaciela, który wciąż tęsknie spoglądał na drzwi do pubu.

- To co z tym piciem? – zainteresował się, kiedy wreszcie Valerie deportowała się z cichym pyknięciem.

- Idziemy do Syriusza na herbatę – poinformowała go z westchnieniem ciotka. – I zastanowimy się, co dalej.

Potter skrzywił się, ale nic nie powiedział, bo Syriusz – przekonany, że nikt go nie obserwuje – puścił do niego oko i uśmiechnął się znacząco. Najwyraźniej Black - mimo iż sam nie pił od kilku ładnych lat – posiadał w piwnicy wystarczające rezerwy prądu do herbaty, którymi mógł uraczyć umęczonego chrześniaka.

Niedoczekanie! – pomyślała po raz drugi Hermiona. Harry będzie trzeźwy, choćby ona sama miała wypić ten cały alkohol. Albo wlać go w Bogu ducha winnego Zabiniego.

Młody lekarz jak zwykle stał trochę z boku. Panna Granger miała wrażenie, że wciąż nie do końca pewnie czuje się w tym towarzystwie. Prawdę mówiąc nie sądziła, że może być taki nieśmiały. I nagle to wydało się jej takie urocze.

Nasza bohaterka zmarszczyła brew. Ten przypływ ciepłych uczuć w stosunku do podłego Ślizgona naprawdę wyglądał podejrzanie.

Najwyraźniej już za długo żyła w celibacie.

**

Aportowali się na schodach domu przy Grimmauld Place w chwili, kiedy wszystkie miejskie zegary wybijały północ. Gospodarz natychmiast otworzył drzwi na oścież i kulturalnie przepuścił ministrową oraz resztą swoich gości. Hermiona z ulgą pomyślała, że za chwilę wreszcie będzie mogła napić się gorącej herbaty i trochę odpocząć. Naprawdę była wykończona.

- Harry, muszę z tobą porozmawiać – powiedziała poważnie pani Shacklebolt, kiedy przeszli już mniej więcej połowę korytarza. – Tak dłużej nie można...

- Daj dziś dziecku odsapnąć – poprosił ją Syriusz. – Nie widzisz jaki jest wykończony?

- Strasznie z ciebie troskliwy wujcio – rzuciła ironicznie ministrowa. – Jestem normalnie wzruszona do łez.

- Syriusz mnie naprawdę rozumie – rzucił smętnie Harry, opierając się plecami o ścianę tuż przy wejściu do salonu. Hermiona z wredną satysfakcją pomyślała, że kac naprawdę nieźle musi go męczyć.

- W takim razie widzę, że muszę porozmawiać z Syriuszem – oświadczyła jego ciotka. Jej głos raczej nie wróżył Blackowi niczego dobrego. Pani Shacklebolt naprawdę była bystra i zapewne już świetnie zdążyła zorientować się, jaką rolę w aktualnej demoralizacji Harry'ego odgrywa jego ojciec chrzestny.

- Ze mną możesz zawsze i w każdej chwili – ucieszył się wyraźnie Black. – Ale...

Nie zdołał jednak dokończyć zdania, ponieważ właśnie, gdzieś hen na górze usłyszeli jakiś dziwny odgłos przybierający na sile z każdą chwilą. Brzmiał on jak radosne stukanie obcasów po parkiecie. Ktoś ewidentnie przebiegł hol na piętrze, a teraz schodził po schodach.

Minęła jeszcze chwila i wreszcie na podeście pojawiła się nieznajoma kobieta. Była to młoda, powabna szatynka ubrana tylko w kusy czerwony szlafroczek i pantofelki takiego samego koloru. Widać było, że czuje się tutaj jak u siebie w domu. Nawet o dwunastej w nocy.

Ciekawe... – Zaintrygowana Hermiona uśmiechnęła się pod nosem i w milczeniu czekała na rozwój wypadków.

Pani Shacklebolt też mierzyła nieznajomą uważnym spojrzeniem, ale z jej twarzy nie dawało się wyczytać absolutnie niczego. Harry gwizdnął cicho przez zęby, co najwyraźniej miało być dowodem uznania dla urody nieznajomej. Natomiast Zabini taktownie udawał, że niczego nie zauważa. A Syriusz... To było naprawdę interesujące. Hermiona po raz pierwszy w życiu widziała, aby Black bladł i czerwieniał na zmianę.

- Violet... – zaczął wreszcie posępnie. – Co ty tu robisz?

- Wreszcie jesteś, Ciapulku – ucieszyła się na jego widok dama i znowu ruszyła w dół. – Przyjechałam do Londynu na sympozjum i widzisz, urwałam się. Pomyślałam, że się ucieszysz. Bo cieszysz się, prawda?

- Przepraszam bardzo – zaczęła ministrowa cicho. – Ale naprawdę muszę iść.

Nie dodała nic więcej, tylko odwróciła się na pięcie aż obcasy jej pantofelków zgrzytnęły o parkiet i z godnością ruszyła w stronę wyjścia.

- Łucja! – zawołał za nią Syriusz. – Poczekaj! Ja ci wszystko...

Jednak nie zdążył niczego ani wytłumaczyć, ani nawet dogonić odchodzącej, ponieważ Violet właśnie pokonała ostatni odcinek schodów i radośnie rzuciła mu się na szyję.

- Ciapulku, naprawdę się za tobą stęskniłam – wymruczała i uśmiechnęła się promiennie. – No przytul mnie! Co się zachowujesz jak góra lodowa?

- Może byś nas przedstawił pani? – zaproponował tymczasem Harry, z ogromnym zainteresowaniem przyglądający się tej scenie.

- Pan Potter, pan Zabini, panna Granger – wymamrotał Syriusz, który wyglądał na okropnie nieszczęśliwego. – A to panna Violet O'Rhyme.

- Miło mi. – Młoda dama skinęła im głową, ale nie odkleiła się od Blacka nawet na moment.

- Chodź. – Gospodarz jakimś cudem wyplątał się z jej objęć i mocno chwycił ją za rękę. – Musimy porozmawiać. Poważnie!

Ruszył w stronę schodów, ciągnąc za sobą opierającą się przyjaciółkę, a trójka naszych bohaterów pozostała sama.

- Syriusz zawsze miał dobry gust jeśli chodzi o kobiety – powiedział z uznaniem Harry, wchodząc do salonu. Ponieważ nigdzie nie było alkoholu, ściągnął ze stołu butelkę z wodą mineralną, otworzył ją i pociągnął prosto z gwinta.

- Tak – potwierdziła Hermiona. – Dlatego od lat kocha się w twojej ciotce.

- Syriusz ciągle kocha się w mojej ciotce? – zdziwił się szczerze Potter między jednym łykiem a drugim. – Myślałem, że mu dawno przeszło.

W tym momencie pannie Granger opadły ręce. Zaczęła się obawiać, że chyba nie powinna zbytnio liczyć na przyjaciela i jego inteligencję. Pozostał jej tylko Zabini.

Bliska łez i pełna najgorszych przeczuć ściągnęła płaszcz i rzuciła go na oparcie fotela. I w tym momencie coś wyleciało z kieszeni jej okrycia i z metalicznym dźwiękiem wylądowało na posadzce tuż pod nogami Harry'ego.

Potter błyskawicznie pochylił się i podniósł z podłogi mały kluczyk. Dokładnie ten sam, który Hermiona kilka godzin wcześniej dostała od jego ciotki.

- Skąd to masz? – zainteresował się, bardzo dokładnie oglądając znalezisko.

W tym momencie Hermiona i Blaise – jak na komendę - spojrzeli najpierw na siebie, a potem na złotego chłopca.

- Harry... – zaczęła ostrożnie panna Granger. – Czy ty wiesz, od czego to może być.

- Oczywiście. – Przyjaciel wzruszył ramionami i popatrzył na nich jak na kompletnych profanów. – Przecież każdy wie, od czego to jest.

- Każdy? – upewnił się natychmiast Zabini. – Co to znaczy: każdy?!


Do czego służy tajemniczy kluczyk?

Jakie będą dalsze zawodowe losy Hermiony?

Czy Syriusz rozwiąże swoje sercowe problemy?


- No wszyscy... – wyjaśnił wyczerpująco Harry, pociągając ostatni łyk wody z butelki. – Wszyscy w branży.

- W jakiej branży? – Hermiona mocno zacisnęła pięści i w myślach policzyła do dziesięciu. Naprawdę dużo kosztowało ją, aby nie rzucić się na przyjaciela i nie wytrząsnąć z niego informacji siłą.

- No mojej – odparł Potter tak samo elokwentnie jak chwilę wcześniej. – Znaczy się, wszyscy aurorzy wiedzą. – Uzupełnił szybko, kiedy przyjaciółka spiorunowała go wzrokiem.

- Co takiego wiedzą wszyscy aurorzy? – Zabini nie tracąc spokoju, spróbował zapanować nad sytuacją.

- No że to jest kluczyk od szafki.

- Jakiej szafki? – Panna Granger wzniosła oczy ku niebu, błagając Boga o cierpliwość, niekoniecznie świętą.

- No od szafki aurorskiej. – Harry sięgnął po kolejną butelkę zimnej wody. Tym razem niegazowanej. – Każdy auror ma w Kwaterze swoją szafkę zamykaną na taki kluczyk. Co niektórzy dokładają jeszcze zaklęcie.

- A więc to jest kluczyk od szafki aurorskiej, której mamy szukać w Kwaterze w Ministerstwie – podsumował tę wypowiedź Blaise, popisując się przy okazji znajomością jednej z technik aktywnego słuchania. – Dobrze zrozumiałem?

- Yhy – mruknął Harry, nie przestając popijać.

- Ciekawe czyja to może być szafka? – zastanowiła się głośno Hermiona. Humor jej się nieco poprawił. W końcu posunęli się o mały krok do przodu. Przyjaciel wreszcie na coś się przydawał.

- Pewnie Kingsleya – rzucił Potter, wycierając usta wierzchem dłoni. – Skoro to od niego dostałaś ten kluczyk.

- Kingsley nadal miał w Kwaterze swoją szafkę? – zdumiała się szczerze nasza bohaterka. – Przecież od jedenastu lat...

- Nie słyszałaś? – zdziwił się Potter.

- Czego nie słyszałam? – zdenerwowała się znowu panna Granger. Harry mógłby naprawdę być trochę bardziej rozmowny. Każde zdanie trzeba było z niego wyciągać siłą.

- No jak Kingsley mówił...

- Co mówił?! – wycedziła przez zęby i przewróciła oczami.

- No że najpierw jest mężem i ojcem, potem aurorem, a dopiero na końcu ministrem – wyjaśnił niezrażony jej zachowaniem Harry. – Powtarzał to zawsze, jak mu ciotka kazała wracać wcześniej do domu i pilnować dzieci.

- W takim razie trzeba jak najszybciej poszukać tej szafki – stwierdził rzeczowo Zabini. – I sprawdzić, co minister tam zostawił.

- Dzisiaj już raczej się nie da. – Hermiona zerknęła na zegarek. Właśnie dochodziła północ. – Ale jutro z samego rana coś wymyślę i skoczę do Kwatery. W końcu ciągle mam do nich jakieś sprawy.

- Uważaj na Neville'a – poradził jej Harry, uważnie rozglądając się po pokoju. Najwyraźniej woda absolutnie nie ugasiła jego pragnienia.

- No właśnie, Neville. – Dziewczyna wbiła wzrok w przyjaciela. – Wiesz po czyjej jest stronie?

- Nie mam zielonego pojęcia. – Potter bezradnie rozłożył ręce. – Nie zdążyłem z nim pogadać, bo ta świnia, Malfoy...

- Trudno – przerwała mu Hermiona. Nie chciała po raz kolejny wysłuchiwać relacji z wczorajszych przygód przyjaciela. – Sama spróbuję się dowiedzieć, w co on gra. A ty – zmierzyła Pottera wzrokiem – lepiej idź spać. Tylko najpierw porządnie się wymyj. Ciągle masz tę paskudną szminkę na czole.

- Spoko, spoko – mruknął Harry i powłócząc nogami, ruszył w kierunku drzwi. Po drodze jeszcze ukradkiem zajrzał do barku, ale ten – ku jego wyraźnemu niezadowoleniu – świecił pustkami.

- To ja też pójdę. – Blaise zerwał się z kanapy, kiedy sponiewierany ex-auror zniknął wreszcie za załomem korytarza. – Strasznie późno się zrobiło. Powinnaś odpocząć po tym ciężkim dniu.

Stali teraz obok siebie. Hermiona w milczeniu patrzyła na lekarza. Widziała troskę w jego oczach i była zupełnie pewna, że Blaise pomaga jej ze szczerego serca. Może jednak mogłaby mu wybaczyć?

- Hermiona – zaczął cicho, a potem podniósł rękę i zanurzył ją w jej włosach.

Patrzyła mu w oczy niczym zahipnotyzowana i chyba pozwoliłaby się nawet pocałować, gdyby nie nagły huk, który rozległ się piętro wyżej.

Nasi bohaterowi odskoczyli od siebie jak oparzeni.

- Co to było? – zaniepokoił się Zabini.

- Pewnie Harry zleciał z łóżka – odparła panna Granger, z całej siły starając się powstrzymać drżenie głosu. Jednocześnie dziękowała Bogu, że tak się stało, że ten niespodziewany hałas przywołał ją do porządku, bo inaczej mogłaby popełnić niewybaczalny błąd. Uległaby własnej słabości. Zapomniałaby z kim ma do czynienia. A przecież ten kolec, który zdradziecki kochanek wbił w jej serce dziesięć lat temu, wciąż tkwił głęboko. Nie usunie go jeden pocałunek.

- Co mam zrobić jutro? – Blaise też najwyraźniej doszedł już do siebie i teraz patrzył na nią wyczekująco.

- Idź do sądu – odpowiedziała Hermiona. – Któreś z nas powinno tam być, a ja nie wiem, czy zdążę. To będzie najlepszy czas, żeby zajrzeć do Kwatery.

- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić sama?

- Dam sobie radę.

- W takim razie dobranoc – powiedział cicho i spojrzał na nią tak, jakby miał nadzieję, że ona jednak go tu zatrzyma. – Sam trafię do wyjścia – dodał, kiedy tego nie zrobiła.

Odszedł, a Hermiona nagle poczuła się okropnie samotna, zagubiona i bezradna.

To było okropnie irytujące wrażenie, ale niestety nic na to nie mogła poradzić.


8.

Kiedy następnego ranka zeszła do jadali, gospodarz już tam był. Zupełnie sam. Oczywiście Harry'ego nikt nawet wołami nie ściągnąłby z łóżka o tak wczesnej porze, ale Violet...

- Cześć – rzuciła Hermiona. – A gdzie jest twoja... To znaczy panna O'Rhyme?

Syriusz odłożył Proroka, którego właśnie namiętnie studiował, rzucił jej posępne spojrzenie, a potem odparł zimno:

- Panna O'Rhyme pracuje od siódmej.

Wyglądało na to, że nie ma zamiaru dłużej dyskutować na temat swojej uroczej przyjaciółki, ale Hermiona nie dawała za wygraną. W końcu nie codziennie trafiała się jej okazja poznęcania się nad Blackiem. Zwłaszcza, kiedy sobie na to zasłużył.

- Ale rozumiem, że wróci na obiad? – ciągnęła słodko, rozsiadając się naprzeciwko niego. – Niezwykle miła osoba. I nie ubiera się na czarno tak, jak Łu...

- Hermiona! – przerwał jej ostro Syriusz. – Nie przeginaj.

- Hmmm... – Hermiona zrobiła minę wyrażającą całą głębię jej egzystencjalnego namysłu. – Nie wydaje mi się, abym przeginała – oświadczyła wreszcie. – To w końcu nie ja urządzam w tym domu seks grupowy. Że o zakładaniu haremu litościwie nie wspomnę...

- Tobie też by się przydał – odwdzięczył się jej natychmiast gospodarz.

- Harem?! – Spiorunowała go wzrokiem.

- Seks – odparł. – Nawet niekoniecznie grupowy. Zrobiłaś się okropnie zrzędliwa.

Panna Granger otworzyła usta i już miała zacytować przysłowiowego wujka Boba-mistrza ciętej riposty, ale po krótkim namyśle ukarała rozmówcę tylko pogardliwym spojrzeniem. W końcu opinia damy zobowiązuje.

- Może mam powody – mruknęła, następnie nalała sobie kawy i sięgnęła po najmniejszą grzankę. Na nic więcej nie miała ochoty. Była okropnie zmęczona, bo bardzo długo nie mogła zasnąć, denerwując się dzisiejszym zadaniem. Tłumaczyła sama sobie, że to w końcu nic wielkiego. Przecież często zdarzało się, że nawet kilka razy dziennie chadzała do Kwatery i jakoś nikogo to nie dziwiło. Dlaczego dzisiaj miałoby być inaczej?

- Jeszcze nie masz czym się przejmować, ja ci to mówię – oświecił ją uprzejmie Syriusz. – Chyba, że to przeczytasz. – Podał jej Proroka.

- Pokaż. – Sięgnęła po gazetę, starannie ją rozłożyła i od razu zrobiło się jej zimno. Na pierwszej stronie zobaczyła zdjęcie swojej niedoszłej teściowej w pozie Matki Narodu. Biografia nowej pani minister zapełniała wszystkie szpalty. Hermiona przebiegła tekst wzrokiem.

- Dobre! – prychnęła nagle. – Naprawdę dobre...

- Co? – zainteresował się Black, który właśnie smarował miodem rogalika.

- W roku 1998 Molly Weasley własnoręcznie uwolniła świat od zatwardziałej śmierciożerczyni Bellatrix Lestrange i zacerowała trzysta par skarpetek! – odczytała.

- To się nazywa sprawne łączenie kariery z życiem rodzinnym – oświecił ją gospodarz. – Powinnaś brać z niej przykład. Ale nie o to mi chodziło, zerknij na następną stronę.

Panna Granger odwróciła kartkę i natychmiast rzucił się jej w oczy ogromny, wypisany wersalikami tytuł:

PRORODZINNE REFORMY NOWEJ PANI MINISTER!!!

Łucja Shacklebolt wspominając wczoraj o pajdokracji najwyraźniej nie pomyliła się ni o jotę.

Hermiona zagłębiła się w lekturze, co chwila wydając pełne zgrozy okrzyki. Molly zamierzała na przykład wprowadzić, ni mniej nie więcej, tylko siedemdziesiąt pięć procent podatku od osób fizycznych powyżej dwudziestego roku życia wciąż pozostających w stanie wolnym. Poza tym wszystkie kobiety, niezależnie od wieku, posiadające mniej niż trójkę dzieci byłyby zobowiązane do przepracowania co najmniej czterdziestu godzin miesięcznie na rzecz rodzin wielodzietnych. Wypłata becikowego miała zaczynać się od piątego dziecka w górę.

- To są chyba jakieś kpiny? – zdenerwowała się nasza bohaterka.

- Mamy przerąbane – stwierdził filozoficznie Syriusz. – Jak w ruskim czołgu z zaspawaną klapą. Może powinniśmy się pobrać? – zaproponował nieoczekiwanie. – Zaoszczędzimy sporo kasy.

- Nie jestem zainteresowana – burknęła. – Ale zapytaj panny Violet.

- Tu byłby problem. – Gospodarz po raz drugi nie dał się wyprowadzić z równowagi. – Bo tak naprawdę to ona nie jest panną...

- Ucinasz sobie romanse z mężatkami?! – Hermiona spojrzała na niego z prawdziwą zgrozą.

- My się tylko przyjaźnimy! – Syriusz zrobił minę urażonej niewinności. – Platonicznie.

- Akurat!

- No cóż, młoda damo – powiedział z emfazą. – Akurat ty nie musisz mi wierzyć.

- A Łucja? – Panna Granger uśmiechnęła się złośliwie i pomyślała, że droczenie się z Blackiem to bardzo dobra forma porannej gimnastyki szarych komórek. – Ona ci uwierzy?

- Wysłałem jej właśnie list z wyjaśnieniem. I tysiąc róż – oświadczył. – Pąsowych.

- O?!

Ministrowa wręcz uwielbiała róże, właśnie pąsowe. Przeraźliwie praktyczny Kingsley wiecznie o tym zapominał i przy wszystkich możliwych okazjach obdarowywał ją złotą biżuterią, której ona i tak nie nosiła. A Syriusz, proszę bardzo, pamiętał...

- Ty ją jednak naprawdę kochasz? – raczej stwierdziła niż zapytała.

Black poruszył się niespokojnie na krześle, ale nic nie odpowiedział. A Hermiona w takiej sytuacji nie miała sumienia dłużej się nad nim znęcać.

Zerknęła na zegarek.

- O, choroba! – jęknęła. – Spóźnię się do pracy.

- Przyjdziesz na rozprawę? – odezwał się w końcu Syriusz.

- Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Mam ważną robotę. Bo widzisz, Harry rozpoznał kluczyk.

- Naprawdę?!

Najprawdopodobniej jest od szafki Kingsleya w Kwaterze. Muszę się tam dzisiaj dostać.

- Pewnie znajdziesz w niej same świerszczyki – rzucił ironicznie Black.

- Przestań. – Spojrzała na niego z przyganą, a potem jednym haustem dopiła kawę i wstała. – Trzymaj za mnie kciuki – rzuciła na odchodnym.

- A o Harry'ego się nie martw. – Syriusz już całkiem spoważniał. – Nie spędzi nawet minuty w tym przeklętym pudle, choćbym miał oddać cały majątek razem z tą chałupą!

Hermiona uśmiechnęła się do Blacka i nagle pomyślała, że przez te wszystkie lata naprawdę go nie doceniała. Dostrzegała w nim tylko nieszkodliwego dziwaka, któremu Azkaban i zawód miłosny z lekka poprzestawiały klepki, i którego z tego powodu należało traktować z pobłażliwością. Jednak w ciągu ostatnich dni przekonała się, że Black może i miał swobodne podejście do niektórych aspektów życia, ale w trudnych sytuacjach naprawdę można było na niego liczyć.

- Zostaw trochę kasy na kaucję za mnie – powiedziała. – Bo jak mnie złapią w tej Kwaterze...


9.

Właśnie dochodziła jedenasta czterdzieści pięć, kiedy Zabini wszedł na salę sądową i po krótkim namyśle zajął miejsce w drugim rzędzie krzeseł.

Mimo że do rozpoczęcia rozprawy zostało jeszcze trochę czasu, to do sądu przybyły już prawie wszystkie osoby dramatu. Nawet oskarżony.

Prawdę mówiąc, Blaise w pierwszej chwili zupełnie go nie poznał. Harry – co do niego zupełnie niepodobne - był starannie ogolony, ostrzyżony, uczesany i wystrojony w elegancki ciemny garnitur. Wyglądał tak, jak zdaniem szerokiej opinii publicznej, powinien wyglądać niesłusznie oskarżony bohater wojenny.

Oczywiście lekarz nie miał najmniejszych wątpliwości, kto stoi za tą nieoczekiwaną metamorfozą Pottera. Nie od dziś wiedział, jak ogromną siłą perswazji i wysublimowanym gustem dysponuje pani mecenas Montgomery, która teraz właśnie - w pełnym zawodowym rynsztunku, to znaczy w białej peruczce i todze z zielonym kołnierzem – siedziała obok swojego klienta i coś mu uparcie klarowała. Harry sprawiał wrażenie nie do końca przekonanego, ale zupełnie się nie odzywał. Ograniczał się tylko do robienia boleściwych min, które nadawały mu jeszcze bardziej męczeński wygląd.

Normalnie wcielenie uciśnionej niewinności – uśmiechnął się pod nosem Zabini.

Naprzeciwko Pottera i jego adwokatki siedział pokrzywdzony Ron i demonstrował wszystkim zebranym bezlitośnie podbite oko i rozciętą wargę, jednocześnie rzucając jadowite spojrzenia w kierunku dawnego najlepszego przyjaciela.

Swoją drogą kto by pomyślał, że tak skończą – pokusił się o refleksję nasz ulubiony lekarz – Po dwóch stronach barykady. Smutne...

Pokręcił głową z dezaprobatą, a następnie zlustrował drugi koniec sali. W samym kącie tkwił samotnie Neville Longbottom, w ciemnych okularach i z nieprzeniknioną miną. Większość zebranych zerkała na niego z wyraźną obawą. Nikt nie miał pojęcia, dlaczego tak naprawdę się tu pojawił.

W pewnej odległości od szefa BOMu zebrali się dziennikarze. Chyba wszystkie magiczne redakcje przysłały tu swoich przedstawicieli. No cóż, nieczęsto zdarzały się im takie gratki, jak wzajemne mordobicie w szeregach dawnej Wielkiej Trójcy.

Oczywiście w sądzie nie mogło zabraknąć Rity Skeeter. Gwiazda magicznej prasy wierciła się na krześle, nie spuszczając wzroku z siedzącej nieopodal niej młodej kobiety o natchnionym wyrazie twarzy. O ile Zabiniego nie myliła pamięć wzrokowa tudzież znajomość literatury, była to znana i niezwykle poczytna pisarka Jenny Cartland.

Szczerze mówiąc, nasz bohater zupełnie nie mógł zrozumieć fenomenu popularności tej autorki: jemu nie udało się przebrnąć przez żadne z jej licznych dzieł. Utknął już w pierwszym, na trzeciej stronie, przy dziesiątym wyznaniu miłości.

Natomiast Benwenuta uwielbiała wszystko, co wyszło spod pióra panny Cartland. Ale cóż, matka zawsze była bardzo sentymentalna. Przez całe lata trzymała w sypialni pod łóżkiem urny z prochami swoich sześciu mężów. Twierdziła, że w ich towarzystwie czuje się mniej samotna.

Ale co Jenny robiła w sądzie? Może pogłoski o tym, że właśnie pracuje nad nieautoryzowaną biografią zmarłego ministra były jednak prawdziwe.

Ciekawe co na to jego żona? – pomyślał Zabini.

Właśnie, o wilku mowa...

Skrzypnęły drzwi i do sali rozpraw z pewnym wahaniem weszła pani Shacklebolt. Tym razem towarzyszyła jej najstarsza córka. Nasz bohater przyjrzał się ministrównie ze znawstwem, po czym stwierdził, że panna Elizabeth niewątpliwie jest warta grzechu. Jednak do Hermiony i tak się nie umywała.

W pewnej odległości za dwoma kobietami podążał Syriusz Black. Wyraźnie było widać, że jest bardzo zdenerwowany. Nic dziwnego zważywszy na okoliczności.

Ministrowa, która zupełnie nie zwracała uwagi na swojego wiernego wielbiciela, zajęła miejsce w pierwszym rzędzie, tuż przez lekarzem. Na szczęście tego dnia miała na sobie kapelusz z bardzo małym rondem.

Tymczasem Harry wyraźnie ożywił się na widok ciotki i chrzestnego. Black skinął mu głową, uśmiechnął się krzepiąco i usiadł tuż obok Zabiniego.

- Myślisz, że się uda? – zapytał go szeptem Blaise.

- Musi – odparł Syriusz z przekonaniem. – Panna Montgomery ma strategię. A jak jej nie wyjdzie – dawny więzień Azkabanu rozejrzał się po sali – to puszczę tę budę z dymem. Kupiłem ostatnio przypadkiem kilka amerykańskich granatów. Jeszcze z wojny koreańskiej...

Do dwunastej brakowało tylko dwóch minut, kiedy na salę wpadł zadyszany prokurator. Był to Fred Weasley we własnej osobie, który kilka lat temu wypisał się z niezwykle lukratywnego interesu prowadzonego z bratem, dokończył Hogwart i poszedł na studia prawnicze. Podobno uznał, że jako oskarżyciel będzie mógł wycinać ludziom o wiele więcej śmiesznych numerów.

Fred usiadł obok Rona, coś tam do niego poszeptał i zaczął nerwowo rozkładać papiery. Panna Valerie zmierzyła go uważnym spojrzeniem, zawachlowała długimi rzęsami, a potem zaczęła spokojnie oglądać swój francuski manicure.

Wreszcie zegar wybił południe. Stary skrzat zatrudniony jako woźny skrzekliwym głosem poprosił wszystkich o powstanie i na salę weszła sędzina, w której Zabini natychmiast rozpoznał Susan Bones.

- Nie jest źle – mruknął wyraźnie ucieszony Black.

Wszyscy Bonesowie mieli w czarodziejskim świecie opinię kryształowo uczciwych ludzi. Potter mógł więc liczyć na naprawdę sprawiedliwy wyrok.

Rozpoczęła się rozprawa.

Prokurator przez trzydzieści minut odczytywał akt oskarżenia, dając przy okazji niezwykły popis swojej pomysłowości i zdolności literackich. Valerie słuchała go z zainteresowaniem, uśmiechając się niczym Gioconda przy co ciekawszych sformułowaniach.

- Powinien pisać powieści fantastyczne – skomentował tę przemowę Syriusz, a Zabini przygryzł wargę, aby nie roześmiać się głośno.

Harry też chyba chciał coś powiedzieć, ale jedno znaczące spojrzenie adwokatki skutecznie zamknęło mu usta.

Fred nareszcie skończył swój oratorski występ i przystąpiono do przesłuchania świadków. Ale wzywani jako pierwsi, Draco Malfoy i Gabrielle Delacourt, nie stawili się, więc sąd poprosił pokrzywdzonego.

Ron okazał się wcale nie gorszym artystą niż jego starszy brat. W niezwykle obrazowy sposób opisał całe zajście, zacytował wyszukane epitety, jakim obdarzył go Harry, a następnie przedstawił zaświadczenie lekarskie stwierdzające, że z powodu odniesionych ran i obrażeń nie będzie zdolny do pracy przez okres dłuższy niż siedem dni.

- Łże jak Glizdogon – rzucił wściekle Syriusz. Blaise nie musiał się długo namyślać, aby dojść do wniosku, że w ustach dawnego więźnia takie słowa, to najgorsza obelga.

Kiedy zmaltretowany inspektor udzielił wyczerpujących odpowiedzi na kilka dramatycznych pytań prokuratora, głos zabrała panna Montgomery, która wzięła najmłodszego Weasleya w krzyżowy ogień pytań. Ron nie wytrzymał napięcia (a może po prostu myślał za wolno), więc szybko zaczął plątać się w zeznaniach. Dzięki temu adwokatka bez trudu udowodniła swoją tezę, że to dawny przyjaciel z premedytacją sprowokował jej klienta.

- Podoba mi się ta dziewczyna – stwierdził Syriusz, tym razem z zadowoleniem. – Ładna, mądra, niebezpieczna...

- Lubisz takie? – zaniepokoił się Blaise, który właśnie przypomniał sobie, że Benwenuta akurat tego dnia poświęciła cały poranek na wyszukiwanie w Internecie informacji na temat przeszłości i upodobań Blacka. Sprawa zaczynała wyglądać coraz poważniej: Benwenuta zwykle dostawała tego, kogo chciała.

- Z daleka i owszem – odparł arystokrata zupełnie nieświadomy niebezpieczeństwa, które mu groziło i rzucił tęskne spojrzenia na siedzącą przed nimi ministrową.

Przesłuchanie Rona właśnie się zakończyło. Inspektor wściekły jak stado os zajął swoje miejsce i spojrzał z nienawiścią na Valerie.

- Doigrasz się, paniusiu – rzucił ochryple.

- Panie Weasley! – Sędzina spiorunowała policjanta wzrokiem. – Nakładam na pana karę porządkową w wysokości pięciu galeonów.

Pokrzywdzony w odpowiedzi mruknął coś niewyraźnie i zacisnął pięści.

Na salę wezwano zaś komisarza Goyle'a, który ponoć z oddaniem ratował swojego przełożonego. Biedny Vincent już w szkole nie należał do specjalnie bystrych i elokwentnych, dlatego całe zajście podsumował jednym zdaniem.

- Potter napierniczał inspektora tak, Wysoki Sądzie, że kłaki i zęby latały w powietrzu!

Susan zrobiła groźną minę i natychmiast pouczyła go, że sąd nie jest właściwym miejscem do używania tak nieparlamentarnych wyrażeń. Słysząc to, nieszczęsny komisarz okropnie się speszył.

- Przepraszam, Wysoki Sądzie – wymamrotał. – Ja to zawszę coś pierdolnę...

Kilka osób zachichotało, więc panna Bones, sama z trudem zachowując powagę, mocno stuknęła młotkiem w blat.

Po Goyle'u zeznawał Zachariasz Smith, właściciel pubu Pod Złamanym Knutem. Ten niezwykle konkretny człowiek – który jak niosła gminna wieść permanentnie oszukiwał na drinkach - dokładnie wyliczył wszystkie swoje straty. Co do jednego kieliszka. Natomiast o samym zajściu wiedział niewiele.

Wreszcie sąd wezwał oskarżonego. Harry, pełen godności i najwyraźniej pomny wszystkich rad i pouczeń swojej adwokatki, zachował całkowity spokój i wyjaśnił zebranym, że nie pamięta wydarzeń poprzedniego wieczoru. Tak się bowiem składa, że w skutek obrażeń poniesionych w sławnej walce z Voldemortem, cierpi na ciężką chorobę, która ma to do siebie, że okresowo pozbawia go świadomości. Jakby nie patrzeć, mówił szczerą prawdę. Alkoholizm już dawno temu został uznany za jednostkę chorobową.

- To idź na odwyk, pijusie! – Nie wytrzymał Ron.

- Panie Weasley, kara wzrasta o kolejne dziesięć galeonów – poinformowała go sędzina. – Jeszcze jeden taki występ, a dostanie pan areszt.

Policjant otworzył usta, ale nie zdążył już nic powiedzieć, bo brat złapał go za rękę i coś mu tam przez chwilę tłumaczył. W wyniku tej reprymendy poszkodowany jakoś dziwnie szybko się uspokoił.

Kiedy Potter skończył składać wyjaśnienia, przyszła kolej na biegłych. Jako pierwszy swoją opinię przedstawił Olivier Wood pełniący obowiązki ordynatora oddziału psychiatrycznego u świętego Munga.

Zabini lubił i bardzo szanował Oliviera, mimo tego, że kompletnie nie potrafił zrozumieć, jak ten mądry człowiek mógł w taki haniebny sposób zmarnować swoje wykształcenie. Bo co to za medycyna, to całe wysłuchiwanie bredzenia pacjentów? Każdy normalny lekarz wie, że prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero wtedy, kiedy człowiekowi można coś wyciąć. Jak to mówią – no cut, no fun.

Tymczasem Wood, nieświadomy przemyśleń kolegi po fachu, ze swadą opisywał zebranym zdrowotny problem Harry'ego. Zaczął od obrazowego opisu trudnego dzieciństwa, następnie przeszedł do charakterystyki zespołu posttraumatycznego, zahaczył o nieprzystosowanie społeczne, a potem nawet o depresję. A kiedy z rozpędu doleciał do rozszczepienia osobowości, Potter poruszył się niespokojnie. Najwyraźniej te wywody nie były mu w smak.

Oczywiście Fred nie byłby sobą, gdyby nie popisał się serią podchwytliwych pytań, ale Oliwier nie dał zbić się z tropu. Był zbyt starym wyjadaczem, aby mógł bo zagiąć byle laik.

Drugim biegłym okazała się Annie Batroot. Wpadła na salę lekko zdyszana tuż po trzecim wezwaniu. Zabiniego nie zdziwiła jej obecność. W końcu ta lekarka znała się na wszystkim i była niekwestionowanym autorytetem we wszystkich dziedzinach medycyny.

Po krótkim wstępie opowiedziała więc o pomroczności jasnej, na którą - jej zdaniem - cierpiał Harry w chwili popełniania przestępstwa. Przytoczyła też wiele przykładów prominentych osób chorujących na to samo, a na zakończenie sypnęła kilkoma mądrymi cytatami. Tak, Annie dysponowała odpowiednim cytatem na każdą okazję.

Kiedy pani doktor zajęła miejsce wśród publiczności, sędzina ogłosiła, że zamyka przewód. Wtedy głos znowu zabrał prokurator. Oczywiście podtrzymał zarzuty zawarte w akcie oskarżenia i zażądał dla Harry'ego kary w wymiarze sześciu miesięcy Azkabanu.

- A niech go trąd i jasna cholera! – spointował jego popisy Syriusz i zaczął nerwowo kręcić się na krześle.

Po prokuratorze znowu przemawiała Valerie, która zażądała bezwarunkowego uniewinnienia swojego klienta i na dokładkę przeprosin wydrukowanych w Proroku.

- Fantastyczna dziewuszka. – Black po raz kolejny wyraził swoją aprobatę. – Normalnie zaraz ją adoptuję.

Panna Montgomery zakończyła mowę i uśmiechnęła się słodko, a sędzina poprawiła perukę i ogłosiła, że udaję się na naradę. Woźny zarządził przerwę.

Na sali natychmiast zrobiło się głośno. Wszyscy dzielili się opiniami i uwagami na temat przebiegu sprawy. Kilku dziennikarzy wybiegło na korytarz w poszukiwaniu kominków.

Ministrowa szepnęła coś do córki, a potem wstała i podeszła do bratanka. Widząc to Black, natychmiast zerwał się z miejsca i podążył za nią. Zabini poszedł w jego ślady.

- Wszystko będzie dobrze. – Valerie uśmiechnęła się do nich promiennie. – Ładnie wygramy tę sprawę.

- Naprawdę musiałaś ze mnie zrobić aż takiego świra? – zapytał ją Potter z wyrzutem.

- Harry, jesteś bohaterem wojennym – wytłumaczyła mu prawniczka. – Masz prawo być ekscentryczny.

- Dziecko. - Pani Shacklebolt spojrzała z troską na bratanka. – Każdy sposób jest dobry, jeśli dzięki niemu wyciągniemy cię z tego bagna.

- No właśnie – poparł ją szybko Black. – Nie zasługujesz, zresztą nikt nie zasługuje na to, żeby gnić za życia w Azkabanie.

Słysząc to, ministrowa spojrzała na dawnego narzeczonego i jej wzrok nieco złagodniał. Być może Black miał u niej jeszcze jakieś szanse.

Sędzina powróciła na salę po niecałym kwadransie i zaczęła odczytywać wyrok. Strategia Valerie naprawdę okazała się skuteczna. Harry co prawda został uznany za winnego naruszenia nietykalności osobistej Weasleya, ale ukarano go za to tylko dwoma tygodniami obserwacji na oddziale zamkniętym w Mungu. Poza tym musiał zapłacić Zachariaszowi Smithowi pięćset galeonów tytułem wyrównania poniesionych strat. Prawdę mówiąc, w porównaniu z honorarium adwokatki, były to nędzne grosze.

- To jakieś kpiny, a nie porządny proces! – skwitował wyrok Ron. – Moja matka się o tym dowie!

- Uprzedzałam pana, inspektorze – odparła spokojnie Susan - Skazuję pana na dwa dni aresztu za obrazę sądu.


10.

Tego dnia Kwatera świeciła nadzwyczajnymi pustkami. Uroczystości z okazji wyboru nowej pani minister trwały do bardzo późnej nocy i większość aurorów najwyraźniej uczestniczyła w nich z ogromną ochotą.

Hermiona jak gdyby nigdy nic minęła opustoszałe biuro typu open space i udała się w kierunku szatni. Dotarła do celu bez przeszkód i rozejrzała się. Na szczęście była sama.

Denerwował się coraz bardziej. Miała wręcz wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi.

Szła wzdłuż długiego rzędu szafek i uważnie odczytywała wypisane na nich nazwiska.

Wreszcie na samym końcu rzędu znalazła to, którego szukała.

Kingsley Shacklebolt.

Nasza bohaterka rozejrzała się jeszcze raz, a potem z kieszonki na piersi wyciągnęła kluczyk. Włożyła go do zamka i przekręciła. Już miała otworzyć drzwiczki, kiedy nagle usłyszała za sobą odgłos kroków.


Kto nakrył naszą bohaterkę na gorącym uczynku?

Co Hermiona znalazła w szafce?

Czy Molly uda się wprowadzić reformy?


Hermiona błyskawicznie zatrzasnęła drzwiczki i odsunęła się na bezpieczną odległość.

Kroki zbliżały się, a ona za wszelką cenę starała się opanować oddech i uspokoić serce.

- Hermiona? – Zza rzędu szafek wyłoniła się Tonks i spojrzała na koleżankę ze szczerym zdumieniem. – Nie jesteś na procesie?

Nimfadora, mimo zakrojonej na szeroką skalę działalności publicznej, którą parała się od kilku lat, wciąż pracowała w Kwaterze jako sekretarz jej sztabu. Niestety, czarodziejska polityka nie była w Anglii działalnością dochodową. Nieboszczyk Kingsley wielokrotnie mawiał, że gdyby nie oszczędności z lepszych czasów oraz posag żony, to przez ministrowanie na pewno poszedłby z torbami. Tonks nie odziedziczyła zbyt wiele po rodzicach, a miała na utrzymaniu nie tylko syna, ale także męża, który zajmował się pracą naukową. To znaczy, nie robił nic poza przeżywaniem bólu istnienia i topieniem go w alkoholu.

- Miałam tam iść – Panna Granger nareszcie odzyskała spokój. – Ale chciałam spytać o coś Neville’a. Pomyślałam, że może jest tutaj i tak się rozglądam...

- Neville też poszedł do sądu – poinformowała ją z westchnieniem koleżanka i ciężko klapnęła na ławkę. – Ja nie mogłam, bo mam dyżur – dodała po chwili. – Myślisz, że go wsadzą?

- Harry’ego? – upewniła się Hermiona. – Nie powinni.

- Nowa minister będzie wprowadzać nową sprawiedliwość – powiedziała aurorka z przekąsem. – Poza tym Potter pobił jej synalka.

Nasza bohaterka uśmiechnęła się lekko pod nosem. Najwyraźniej Nimfadora wciąż jeszcze nie pozbyła się goryczy porażki.

- Idę do roboty – westchnęła ciężko. – Nazbierało mi się tych papierów...

- Ja też muszę zmykać – odparła panna Granger. Szkoda, że będzie musiała zakradać się tu jeszcze raz. Co prawda mogła wtajemniczyć aurorkę, nie miała powodu jej nie ufać, ale to była przecież bardzo niebezpieczna sprawa. Im mniej osób o niej wiedziało, tym lepiej. Dlatego nic już nie mówiąc, niechętnie opuściła Kwaterę.

Wyszła na korytarz i zupełnie odruchowo skierowała się w stronę swojego biura. W końcu wciąż piastowała stanowisko prokuratora generalnego i powinna nadzorować najważniejsze śledztwo w kraju, które z powodu ostatnich wydarzeń tak skandalicznie zaniedbała.


**

Kiedy weszła do biura, natychmiast ucichły wszystkie rozmowy i w pomieszczeniu zaległa głucha cisza. Podwładni wpatrywali się w nią ze szczerym zdumieniem. Dlaczego?

Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie, ale cała ta sytuacja bardzo jej się nie podobała. Będzie musiała to wyjaśnić, ale najpierw usiądzie za swoim biurkiem i napije się herbaty.

- Czy ktoś mógłby mi przedstawić raport o postępach śledztwa w sprawie śmierci Kingsleya? – rzuciła, otwierając drzwi do swojego gabinetu.

- Dawno cię tu nie było – Angelina Johnson, która pełniła funkcję głównego dyrektora biura weszła za nią, mocno ściskając w garści granatową teczkę z dokumentami. Wyglądała przy tym tak, jakby zaraz miała się rozpłakać. Ten jej smutek i brak entuzjazmu wydał się Hermionie niezwykle podejrzany. W końcu przyjaźniły się od lat.

- Co się stało? – zainteresowała się natychmiast. – Znowu ktoś umarł?

- Nie – odparła cicho panna Johnson. – Po prostu myśleliśmy, że już wiesz...

- O czym? – Hermiona przestraszyła się nie na żarty. Nic w tym cholernym dniu nic nie szło tak, jak sobie zaplanowała.

- O tym. – Angelina wyciągnęła z teczki opieczętowane pismo i podała koleżance.

Panna Granger szybko przebiegła wzrokiem treść.

To, czego najbardziej się obawiała, stało się faktem dokonanym. Otrzymała dymisję podpisaną przez Molly.

Ze skutkiem natychmiastowym.

I bez odprawy.

Z powodu utraty zaufania.

Przez długą chwilę nic nie mówiła, tylko wpatrywała się w ten cholerny papier, uporczywie myśląc o tym, jak niezwykle krucha i nietrwała okazała się jej wymarzona kariera. Poświęciła tej pracy tyle czasu, zapału i zaangażowania. I teraz została z niczym. W kompletnej pustce.

- Musisz stąd iść – powiedziała cicho Angelina, kładąc rękę na jej ramieniu. – Jeśli pani Weasley dowie się, że przyszłaś, każe straży wyrzucić cię siłą. Tak się odgrażała...

- Dobrze. – Wciąż czuła w piersiach ogromny ciężar, ale mogła przynajmniej dalej udawać, że jest spokojna. Nie miała zamiaru kłócić się i rozpętywać afery. – Tylko zabiorę swoje rzeczy.

- Obawiam się, że nie możesz niczego stąd wynieść bez pozwolenia. – Przyjaciółka posmutniała jeszcze bardziej.

- Kto tak powiedział?! – Z trudem powstrzymywała łzy.

- Nowy prokurator generalny – odparła panna Johnson, spuszczając wzrok.

- To znaczy? – Naprawdę była ciekawa, kto tak szybko zajął jej miejsce. Bo chyba raczej nie Fred, a on jeden z dzieci nowej minister zdołał ukończyć prawo. Chyba, że ostatnio wyszły jakieś nowe przepisy w tej sprawie. Szczerze mówiąc, wcale by się nie zdziwiła.

- Dolores Umbridge – wyszeptała Angelina.

- Cooooo??!! – Oczy Hermiony zrobiły się wielkie jak spodki od filiżanek. – Jak? Dlaczego?

- Pani Weasley ma do niej zaufanie.

- Od kiedy? – prychnęła. Co prawda nigdy szczególnie nie interesowała się sprawami swojej niedoszłej teściowej, ale czegoś takiego nie potrafiła sobie nawet wyobrazić.

- Obie należały do tego samego klubu robótek ręcznych – oświeciła ją przyjaciółka. – I tam się zaprzyjaźniły. Od kilku lat co czwartek spotykają się na herbatce z ciasteczkami.

- Ale przecież Umbridge nie skończyła prawa! – Zdruzgotana Hermiona wytoczyła swoje ostatnie działo.

- Skończyła. W zeszłym roku. Zaocznie.

- Cholera jasna! – zaklęła. To była nominacja najgorsza z możliwych. Dolores nigdy nie kryła swojej ogromnej niechęci do Kingsleya. Na pewno nie będzie jej zależało na uczciwym wyjaśnieniu sprawy jego śmierci. Znajdzie sobie jakiegoś kozła ofiarnego i jego w to wrobi.

- Daj mi znać, kiedy będę mogła odebrać swoje rzeczy – powiedziała, ruszając w stronę drzwi. Nie zamierzała zostać w tym miejscu ani minuty dłużej. Wszystko się skończyło i przepadło.

- Hermiona. – Angelina patrzyła na nią z obawą. – Dobrze się czujesz?

- Oczywiście – rzuciła natychmiast i wymaszerowała najpierw z gabinetu, a potem z biura, odprowadzana głuchym milczeniem swoich dawnych podwładnych. Nikt, ale to nikt, nie odważył się z nią pożegnać.

Szła korytarzem tak, jakby była nieprzytomna, nie zauważała nikogo. Nie odpowiadała na pozdrowienia. Nie zwracała uwagi na ukradkowe spojrzenia ani dziwne komentarze. Chciała stąd wyjść jak najszybciej. Zapomnieć.

Ale los zgotował jej jeszcze jedną nieprzyjemną niespodziankę.

W głównym holu, tuż obok fontanny, natknęła się na Molly. Pani minister przerwała pogawędkę z Korneliuszem Knotem i spojrzała na nią z nieukrywaną wrogością.

- Co ty tu robisz? – zapytała zimno.

- Właśnie wychodzę – oświadczyła z godnością panna Granger i hardo zadarła głowę. Nie miała zamiaru pokazać tej wiedźmie nawet odrobiny słabości. Jeśli matka Rona oczekiwała, że Hermiona będzie ją prosić o litość, to się grubo przeliczyła.

- Przy wejściu oddaj przepustkę – warknęła pani Weasley. – I nie chcę cię tu więcej widzieć!


**

Wyszła na ulicę i dopiero wtedy poczuła, że kręci się jej w głowie. Miała wrażenie, że zaraz upadnie. Oparła się więc o mur kamienicy i ciężko oddychając, próbowała dojść do siebie.

Od chwili, w której dowiedziała się, że Molly objęła stanowisko ministra, spodziewała się zwolnienia, ale i tak nią wstrząsnęło. Tym bardziej, że nie miała najmniejszych złudzeń, iż Dolores Umbridge z czystej złośliwości, kilkoma decyzjami zniszczy to, nad czym ona pracowała przez wiele lat.

A na dodatek straciła możliwość bezproblemowego wchodzenia do Ministerstwa. Teraz już na pewno nie uda się jej dostać do informacji pozostawionej przez Kingsleya. Będzie musiała poprosić kogoś o pomoc. Ale czy ten ktoś zdoła to wszystko dobrze załatwić?

Cholerny świat!

Łzy cisnęły się jej do oczu i poczuła się straszliwie samotna. I nagle – zupełnie wbrew sobie – zapragnęła, aby był przy niej teraz Blaise, aby ją przytulił, pogłaskał po głowie i powiedział, że wszystko będzie dobrze.

Nie mogę się tak rozklejać! – Desperackim ruchem otarła załzawione oczy. Wiedziała, że znajdzie sposób, aby doprowadzić tę sprawę do końca. Musiała tylko wrócić na Grimmauld Place i zastanowić się nad dalszymi działaniami.

Odkleiła się od muru i ruszyła przed siebie pustą ulicą. Zbliżyła się do przejścia dla pieszych i cierpliwie zaczekała na zielone światło. A kiedy tylko weszła na pasy, z zza rogu wyłonił się ogromny czarny samochód. Nie zważając na sygnalizację, z każdą chwilą coraz bardziej przyspieszał. Jeszcze chwila, a zmiecie ją z powierzchni ziemi.

Hermiona stała sparaliżowana przerażeniem. Wpatrywała się w auto niczym zahipnotyzowana, przez przyciemnione szyby nie mogła wyraźnie dostrzec kierowcy. Ale mogłaby przysiąc, że to jest... Niemożliwe!

Samochód zbliżał się coraz bardziej, a ona wciąż nie mogła się ruszyć.

- Hermiona!!!

W ostatniej chwili ktoś mocno pociągnął ją do tyłu. Straciła równowagę i upadła na

betonowy chodnik.

Samochód zahamował z piskiem opon, ale po chwili znowu ruszył i zniknął w następnej przecznicy.

- Hermiona! – Blaise, który pojawił się nie wiadomo skąd, padł na kolana obok niej i mocno chwycił ją za ramiona. – Nic ci nie jest?!

Boże kochany, znowu uratował jej życie.

Nie mogła wydobyć ani słowa ze ściśniętego gardła, spojrzała mu więc w oczy, pełne prawdziwego przerażenia i wybuchnęła rozpaczliwym płaczem.

Zabini bez słowa przytulił ją do piersi, a ona płakała tak, jakby chciała wyrzucić z siebie wszystko, co nazbierało się przez całe lata. Głaskał ją po głowie tak, jak to sobie przed chwilą wyobrażała i nie zamierzała mu tego zabraniać. Przez cały czas miała wrażenie, że w tej chwili wszystko jest tak, jak powinno być.

Wreszcie uspokoiła się nieco. Odsunęła się od swojego towarzysza, dokładnie wydmuchała nos i wytarła oczy.

- Skąd... Skąd się tu wziąłeś? – zapytała drżącym głosem.

- Rozprawa się skończyła – wyjaśnił spokojnie. – Chciałem sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku. I kiedy zobaczyłem ten samochód... – Urwał i spojrzał na nią tak, jakby wciąż nie dowierzał, że rzeczywiście jest cała i zdrowa.

- To chyba był Neville – wyszeptała z trwogą.

- Jesteś pewna? – Wyraźnie się zdenerwował.

- Tak... Nie... Nie wiem! – Ukryła twarz w dłoniach i siedziała tak przez długą chwilę. Wreszcie zdołała podnieść głowę: - Nie udało mi się wyciągnąć tego dokumentu. – powiedziała. – A na dodatek wyrzucili mnie z pracy. I nie mogę... Nie mogę już wchodzić do Ministerstwa. Jak to teraz załatwię? – Rozpłakała się na nowo.

- Spokojnie. – Blaise znowu przyciągnął ją do siebie. – Coś wymyślimy.

Siedzieli na tym chodniku jeszcze przez jakiś czas, zupełnie nie zwracając uwagi na zaciekawione spojrzenia mijających ich ludzi.


11.

Późnym popołudniem wrócili na Grimmauld Place. Hermiona, którą Blaise zabrał na ostry

dyżur do Munga i tam samodzielnie opatrzył oraz napoił łagodnym eliksirem uspokajającym, zdołała już trochę dojść do siebie. Zaczynała nawet myśleć, że wszystko jakoś się ułoży.

- Zostaniesz na kolacji? – zapytała, popychając ciężkie drzwi syriuszowej rezydencji. Jakoś nie miała ochoty się z nim rozstawać.

- Jeśli chcesz.

Zadowolona z odpowiedzi, ruszyła przodem. Zdążyła jednak zrobić tylko kilka kroków, kiedy jej oczom ukazał się zaskakujący widok.

Cały hol – i jak po chwili okazało się, cały salon - był wypełniony kwiatami. Pąsowe róże stały na stole, na podłodze i na wszystkich sprzętach.

- Co się stało? – Blaise nieco bezradnie rozglądał się dookoła.

W pierwszej chwili Hermionie przyszło jej głowy, że Black postanowił zrobić konkurencję Pansy Parkinson i zająć się biznesem ogrodniczym, ale szybko pojęła jak się sprawy mają.

- Łucja odesłała – powiedziała. – Jak widać, Syriusz wciąż w niełasce.

- Napisała, żebym je sobie wsadził... Do wazonu – oświadczył smętnie Black, który właśnie stanął w progu swojego gabinetu. W ręku trzymał szklankę z jakimś przezroczystym płynem i wyglądał mocno niewyraźnie. Reakcja ministrowej musiała bardzo go zaboleć. Żeby tylko przez to nie wrócił do picia... Naprawdę już wystarczy to, że Harry ma ser szwajcarski zamiast mózgu.

- Co teraz zrobisz? – Panna Granger z trudem wykonując slalom między kwiatami, dotarła do kanapy i usiadła. Mimo pewnej obawy co do losu arystokraty, ta cała sytuacja z minuty na minutę coraz bardziej ją bawiła.

- Podaruję jej chyba coś bardziej wystrzałowego – zwierzył się im tymczasem Black.

- Skrzynkę dynamitu? – podsunęła usłużnie.

- Albo ją porwę – Syriusz chyba nie usłyszał tego, co powiedziała. – Ta kobieta doprowadzi mnie do ostateczności! – Odstawił szklankę na stolik tak mocno, że chlapnęło na wszystkie strony. Jedna kropla tajemniczej cieczy spadła na jej rękę, więc Hermiona dyskretnie pochyliła się, aby ją powąchać. To była zwyczajna woda mineralna. Całe szczęście.

- Może powinieneś dać jej trochę czasu? – poradził ostrożnie Zabini.

- Trochę czasu?! – warknął Syriusz. – Prawie trzydzieści lat się za nią uganiam!

- Z dwunastoletnią przerwą – przypomniała mu panna Granger. Znała już Blacka na tyle, aby wiedzieć, że w jego przypadku głaskanie po główce absolutnie się nie sprawdza. Najskuteczniej działał, kiedy był wściekły. A skoro – dzięki Bogu – nie zamierzał topić smutków w alkoholu, przydałoby się go zmusić, aby coś zrobił. Coś mądrego.

- Mniejsza o to! – obruszył się gospodarz. – Nie jestem już taki młody. Mam czekać aż zostanę impotentem?!

Szczerze mówiąc, Hermiona nie dziwiła się, że kobieta, która dopiero co straciła męża nie miała ochoty natychmiast szukać pocieszenia w ramionach innego. Ale z drugiej, rozumiała też Syriusza. Bał się, że ktoś mu ją znowu sprzątnie sprzed nosa.

- Medycyna zna teraz różne sposoby... – zaczął Blaise profesjonalnym tonem, ale zamilkł, kiedy tylko Black na niego spojrzał. Ale na pannę Granger to nie podziałało.

- Potrzebujesz spadkobiercy? – zainteresowała się złośliwie i wtedy zupełnie nieoczekiwanie znowu stanęło jej przed oczami smagłe liczko małego Billy’ego Shacklebolta.

- Uważaj, żebym nie powiedział, czego potrzeba tobie – odciął się natychmiast Syriusz. - Lepiej przyznaj się, co załatwiłaś – dodał już łagodniej.

Hermiona natychmiast spoważniała.

- Nic – wyjaśniła z westchnieniem. – Tonks mnie nakryła. Wolałam jej nie wtajemniczać, bo ma dosyć własnych problemów.

- Masz rację – mruknął Black i zmarszczył nos. Chyba pomyślał o swoim dawnym kumplu, Remusie Lupinie. To była jeszcze jedna przyjaźń, która z nieznanych jej przyczyn nie przetrwała próby czasu.

- Ale najgorsze jest to, że wyrzucili mnie z pracy i już nie będę mogła tam pójść – kontynuowała.

Jednocześnie w tej samej chwili przyszło jej do głowy, że w ogóle nie ma dokąd iść. Najpierw straciła dom, teraz źródło utrzymania. Dobrze jej było na Grimmauld Place, ale nie mogła przecież tkwić tu wiecznie.

- O Kwaterę się nie martw – powiedział spokojnie Blaise. – Pracuję nad tym.

Nic nie powiedziała, tylko zerknęła na niego z zaciekawieniem. Rzeczywiście, kiedy byli w Mungu kilkakrotnie gdzieś telefonował.

- Wyrzucili cię z pracy?! – zainteresował się Syriusz. – A dlaczego?

- Nowa pani minister nie ma do mnie zaufania – odparła z przekąsem. – Ale nie martw się, ja jak najprędzej...

- A niech tę babę jasna cholera! – przerwał jej wściekle Black, a potem spojrzał na nią z zaskakującą jak na niego powagą: - Możesz tu mieszkać, ile chcesz i nie ma żadnej dyskusji. A teraz idź się położyć, wyglądasz jak zjawa. Kolację każę ci podać do łóżka.

- Dobrze – zgodziła się. Naprawdę była śmiertelnie zmęczona.

- Odprowadzę cię na górę – zaoferował się natychmiast Blaise.

- Kołysankę też jej zaśpiewaj – rzucił Black bez swojej zwykłej ironii, a potem zniknął w gabinecie.

Chciała wstać, ale nie zdążyła, bo Zabini pochylił się i wziął ją na ręce.

- Nie musisz... - zaczęła.

- Jesteś ranna – powiedział z naciskiem.

Przesadzał, bo podczas upadku nie odniosła żadnych poważniejszych obrażeń, ale miło było poczuć się wreszcie bezbronną kobietą.

- Wiesz, że gdybym miał własne mieszkanie, zabrałbym cię tam natychmiast? – wyszeptał prosto do jej ucha. – Wiesz o tym, prawda?

- Wiem – odpowiedziała cicho i przytuliła się do niego.

Wniósł ją na górę, potem wszedł do sypialni i ostrożnie posadził ją na łóżku. Ta jego opiekuńczość naprawdę ją wzruszała. Na dodatek wciąż nie mogła się pozbyć myśli, że być może Blaise wcale nie jest taki zły. Może miał jakiś racjonalny powód, aby przed laty ją zostawić. Już miała go o to zapytać, kiedy nieoczekiwanie zadzwonił jego telefon. Dzięki staraniom Syriusza, w tym domu działały wszystkie mugolskie wynalazki.

- Tak? – powiedział do słuchawki, a potem przez chwilę milczał, wsłuchując się w to, co miała mu do powiedzenia osoba po drugiej stronie. – Dziękuję ci bardzo!

- Co się stało? – zainteresowała się natychmiast Hermiona.

- Jutro oboje idziemy do Ministerstwa – oświadczył z uśmiechem.

- Oboje? – zdziwiła się. – Jakim cudem? Przecież mnie wyrzucą.

- Jutro wieczorem odbędzie się raut inaugurujący rządy pani Weasley – wyjaśnił jej cierpliwie. – A my jesteśmy zaproszonymi gośćmi.

- My?

- Benwenuta załatwiła nam zaproszenia. Ona ma bardzo szerokie znajomości – dodał z ledwo wyczuwalną niechęcią.

Panna Granger uśmiechnęła się. Raut to całkiem dobry pomysł. Przez kilka godzin po Ministerstwie będzie kręciło się tyle osób, że zginą w tłumie i być może uda im się wślizgnąć do Kwatery, aby jeszcze raz zajrzeć do szafki Kingsleya.

A jeśli nawet strażnicy ją wyrzucą, to Blaise będzie mógł tam zostać i dokończyć sprawę.

Martwiła się tylko o jedno.

- A jeśli to naprawdę był Neville? On... Ja nie dam sobie z nim rady.

- W Ministerstwie nic ci nie zrobi. A poza tym, nawet przez chwilę nie będziesz sama.

Nie miała pewności, że Blaise poradziłby sobie z tak świetnie wyszkolonym aurorem jak Longbottom, ale ta deklaracją nieco ją uspokoiła.


12.

Następnego wieczoru, dokładnie o dziewiętnastej trzydzieści Blaise, wystrojony w smoking, zapukał do drzwi domu przy Grimmauld Place. Otworzył mu Syriusz, także w pełnej gali.

- Dobry wieczór – powiedział, wchodząc do środka. – Idziesz z nami?

- A dziwi cię to po tym, co mi wczoraj opowiedziałeś? – Black odpowiedział pytaniem na pytanie.

Nie, nie dziwiło go. Bardzo zależało mu na bezpieczeństwie Hermiony, dlatego poprzedniego wieczoru, gdy dziewczyna wreszcie zasnęła, podzielił się z Syriuszem swoimi obawami. Jeśli w tajemniczym aucie naprawdę siedział Neville, sprawa mogła okazać się trudniejsza niż podejrzewali.

Zabini nagle bardzo pożałował, że Harry znajduje się teraz na oddziale zamkniętym u świętego Munga. On jeden mógłby porządnie rozmówić się Longbottomem, niezależnie od tego, jak takie „rozmówienie się” miałoby wyglądać. Niestety, w zaistniałej sytuacji Potter będzie mógł im pomóc dopiero za dwa tygodnie. O ile Olivier Wood wystawi mu dobrą opinię.

- Znalazłem sobie miłe towarzystwo na to przyjęcie – zwierzył się z zadowoleniem Syriusz, podążając wraz z gościem do salonu.

Wyglądało na to, że udało mu się jakimś sposobem przebłagać obrażoną ministrową. Blaise nie zdążył jednak spytać o nic więcej, bo usłyszał znajomy odgłos (Matka nawet kapcie miała na obcasie) stukania szpilkami o drewniane stopnie. Odwrócił się w kierunku, z którego ów odgłos dochodził i zamarł. Schodząca właśnie z góry kobieta była tak piękna, że zapierało dech.

Nie mógł oderwać wzroku od jej wspaniałej figury, uwydatnionej przez dopasowaną ciemnozieloną suknię z nader kuszącym dekoltem i subtelnej twarzy, obramowanej małymi loczkami, niesfornie wymykającymi się z misternego koka.

- I jak wyglądam? – zapytała niepewnie Hermiona.

- Ujdziesz w tłumie – rzucił beztrosko Syriusz.

- Jesteś olśniewająca – powiedział z zachwytem Blaise i spojrzał z dezaprobatą na Blacka. Ten profan zupełnie nie znał się na kobiecej urodzie.

Panna Granger zmieszała się lekko i podeszła do niego. Owionął go delikatny zapach perfum. Pomyślał, że niezależnie od wszystkiego, to będzie wspaniały wieczór. Tym bardziej, że poprzedniego dnia trochę zyskał w jej oczach.

Może więc nie wszystko jeszcze było stracone?


**

Raut z okazji inauguracji rządów nowej pani minister był niezwykle uroczysty, poważny i bezalkoholowy, gdyż Molly z zasady nie pochwalała zdrożnych pląsów i pijaństwa.

Inna sprawa, że społeczeństwo jeszcze nie doszło całkiem do siebie po śmierci Kingsleya.

Sala balowa oświetlona tysiącami świec i udekorowana wyłącznie białymi liliami naprawdę robiła niesamowite wrażenie. Stoły uginały się pod ciężarem potraw, a orkiestra grała standardy muzyki klasycznej.

Pani Weasley, wystrojona w złotą suknię i taki sam turban, królowała w samym centrum licznie zgromadzonego towarzystwa. Obok niej stał nieodłączny Arthur oraz George, który pełnił funkcję rzecznika prasowego matki. Hermiona patrząc na niego, przypomniała sobie, że Percy został szefem ministerialnej kancelarii, a Ginny – szczęśliwa rodzicielka piętnastki dzieci – kierowniczką departamentu wzrostu demograficznego. Jak widać, nowa pani minister wprowadzała w życie hasło, że rodzina to jest siła.

Na szczęcie nigdzie nie było widać Rona.

Za to przybyło wiele innych osób, które jeszcze do niedawna współpracowały z panną Granger i nawet uważały się za jej przyjaciół. Teraz zaś kłaniały się sztywno i natychmiast odwracały głowy w drugą stronę, albo w ogóle udawały, że jej nie widzą. Nikt nie chciał być widziany ze zdetronizowaną panią prokurator.

Hermiona przez chwilę obawiała się, że wybuchnie złością i powie tym wrednym hipokrytom, co o nich myśli. Zdołała się opanować, przypomniawszy sobie, że nie przyszła tu z powodu osobistej zemsty.

- Spokojnie – szepnął do niej Zabini i mocno uścisnął jej rękę. Widocznie wyczuł jej zdenerwowanie. A to znaczyło, że jego poziom empatii musiał być całkiem spory.

Merlinie drogi, jeszcze kilka dni temu nie przypuszczała, że ten mężczyzna stanie się jej tak bliski. Że dwa razy uratuje jej życie. Że będzie przy niej w potrzebie.

Musiała też przyznać, że w stroju wyjściowym wyglądał wspaniale. Zdecydowanie był najprzystojniejszym facetem na tym przyjęciu. I w ogóle w Anglii.

- Napijesz się czegoś? – zapytał, patrząc na nią z uśmiechem, który przyprawiał ją o żywsze bicie serca.

- A jest tu coś oprócz wody? – zainteresowała się.

- Sprawdzę.

Zostawił ją samą na nie dłużej niż pół minuty. A kiedy wrócił z dwoma szklankami soku pomarańczowego, ukryli się w ustronnym miejscu pod oknem i dalej obserwowali przelewający się we wszystkie strony tłum gości.

W ciżbie zauważyli między innymi Tonks i Lupina. On sprawiał wrażenie nietrzeźwego, a ona okropnie nieszczęśliwej.

Tak się kończy resocjalizacja poprzez miłość – pomyślała ponuro Hermiona i spojrzała w stronę sporej delegacji kręgów biznesu.

Pavrati Patil, właścicielka ekskluzywnego salonu kosmetycznego stanowiła żywą reklamę swojego interesu. To samo można było powiedzieć o jej siostrze, Padme, która kilka lat temu założyła sieć fast foodów w indyjską żywnością. Branżę motoryzacyjną reprezentował producent mioteł, Marcus Flint, telekomunikację - budowniczy kominków Ernie Macmillan, a farmację, spadkobierca kilkunastu aptek, Marcus Belby.

Wśród gości kręciła się też Fleur, która po burzliwym rozwodzie z wiecznie zdradzającym ją Billem Weasleyem, zajęła się projektowaniem mody. Szło jej tak dobrze, że od kilku lat sygnowała własne kolekcje u Madame Malkin. Swoją drogą, dziwne że Molly ją jeszcze tolerowała.

Widzieli jeszcze wielu innych znajomych, ale nigdzie nie mogli dostrzec żadnego z Malfoyów, a także Severusa Snape'a, który już jakiś czas temu przepadł bez wieści.

Nie pojawił się także Neville, ale akurat to Hermiony zupełnie nie martwiło.

- Ciekawe, co się stało z Syriuszem – zastanawiała się głośno.

- Pewnie się godzi z panią Łucją – odpowiedział jej z uśmiechem Zabini.

Tak, to było całkiem prawdopodobne.

O dwudziestej nowa pani minister wygłosiła swoje expose. Powtórzyła dokładnie to samo, co od kilku dni pisały wszystkie gazety – głównym celem polityki nowej władzy będzie skupienie się na wartościach rodzinnych i trwałości małżeństwa.

- Myślisz, że zdelegalizuje rozwody? – spytała cicho Hermiona pełna najgorszych przeczuć.

- A kto ją wie – wyszeptał Blaise. – Już zakazała sprzedaży eliksirów antykoncepcyjnych.

- O, choroba – mruknęła zdegustowana, nie zważając na to, że aktualnie ten problem jej nie dotyczył.

Chociaż...

Spojrzała na Zabiniego i uśmiechnęła się do swoich myśli.


**

Hermiona i Blaise cierpliwie zaczekali aż zamieszanie sięgnie zenitu i cichaczem wymknęli się z sali. Na szczęście nikt nie zwrócił na nich uwagi.

Drzwi Kwatery były zamknięte na głucho. Co prawda Zabini brał to pod uwagę, ale i tak zrzedła mu mina. Potrafił wyciąć człowiekowi wszystko co trzeba i nie trzeba, ale nigdy nie był specjalistą od otwierania zamków i łamania zaklęć.

- Cholera jasna – zaklął pod nosem.

Hermiona nic nie powiedziała, tylko rozejrzała się czujnie, a następnie wyciągnęła z włosów długą spinkę. Przez kilka chwil zręcznie grzebała nią w zamku. Wreszcie drzwi stanęły otworem.

- Chodź. – Chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą do środka.

- Nie było żadnej bariery? – Nie mógł nadziwić się Blaise.

- Nikt się nie domyśli, że aurorzy zamykają biuro tylko na klucz.

- Nikt nie może złamać zaklęcia, którego nie ma – zrozumiał Zabini. – Ale skąd ty wiedziałaś?

- Od Kingsleya – wyjaśniła krótko.

Szybkim krokiem przemierzali zupełnie puste korytarze i pokoje Kwatery. Mężczyzna z uwagą lustrował kolejne pomieszczenia. Nigdy wcześniej tu nie był.

I wolał nie myśleć, co może się stać, jeśli przyłapie ich Neville.

W końcu dotarli do szafek. Hermiona natychmiast rzuciła sie ku tej właściwej. Szybko wyciągnęła z torebki klucz, otworzyła drzwiczki i błyskawicznym ruchem wyciągnęła ze

środka niewielką białą kopertę i wpakowała ją do torebki, a potem zatarła wszystkie ślady.

- Idziemy – rozkazała szeptem.

Powrotną drogę pokonali biegiem.

Potem Hermiona powtórzyła swoją zabawę z zamkiem. Była przy tym tak uroczo zarumieniona, że Blaise nie mógł oderwać od niej wzroku.

- Gdzie się tego nauczyłaś? – zapytał, wciąż dziwiąc się jej zręczności.

- Od babci – uśmiechnęła się. – No i w czasie wizji lokalnych na miejscach przestępstw.

Rozglądając się dookoła, najszybciej jak się dało oddalili się od Kwatery. Przez kilka minut snuli się po korytarzach, zacierając ślady, aż wreszcie dotarli w pobliże sali balowej. Tam Hermiona się zatrzymała.

- Musimy wracać? – Spojrzała na niego błagalnie.

Zabini wcale się nie dziwił, że chciała jak najszybciej opuścić to miejsce. Poza tym sam był ciekawy, co takiego znajdą w białej kopercie. Jednak rozsądek zwyciężył.

- Powinniśmy jeszcze trochę się pokręcić. Tak z kwadrans – dodał na widok zawiedzionej miny swojej towarzyszki.

Panna Granger westchnęła, ale nie protestowała. Wzięła go pod rękę i razem weszli na salę.

Blaise odruchowo spojrzał w kierunku stołów i nagle gwałtownie się zatrzymał. Jego ciśnienie tętnicze momentalnie wzrosło do co najmniej 160/100. W końcu, po raz pierwszy tego wieczoru, dostrzegł Syriusza Blacka. A towarzyszyła mu – nie, nie Łucja Shacklebolt – ale roześmiana Benwenuta.

- O żesz w mordę! – mruknął i nagle poczuł ogromne wyrzuty sumienia. Swoją prośbą o zaproszenia musiał podsunąć matce pretekst do nawiązania bliższych relacji z interesującym ją obiektem.

- Co się stało? – zaniepokoiła się Hermiona.

Nie odpowiedział, bo akurat stanął twarzą twarz z rodzicielką i jej towarzyszem.

- Jak się bawicie? – zapytał Black.

Wyglądał na szczerze zadowolonego. Nic dziwnego, matka doskonale potrafiła postępować z mężczyznami. Jeszcze żaden jej się nie oparł.

- Świetnie – odpowiedział, starając się odsunąć od siebie wizję kolejnej czarnej urny ze złotymi literami dołączającej do matczynej kolekcji. – Mamo, pozwól, że ci przedstawię pannę Hermionę Granger. – W duszy modlił się, żeby rodzicielka nie wyjechała nagle z którymś ze swoich słodkich spieszczeń.

Jednak Benwenuta milczała i wcale się z tym nie kryjąc, mierzyła dziewczynę wzrokiem przypominającym promienie Roentgena. Te oględziny najwyraźniej wypadły zadowalająco, bo w końcu uśmiechnęła się radośnie i odparła:

- Bardzo mi miło poznać. Musi pani wpaść kiedyś do mnie na herbatkę i ploteczki.

Hermiona coś odpowiedziała, ale Blaise był tak przerażony, że nie słuchał. Szczerze polubił Blacka i naprawę nie chciał, aby spotkało go coś złego. Dlatego myślał intensywnie, jak zniszczyć tę nieoczekiwaną sielankę.

Jednak zanim cokolwiek wymyślił, matka i jego przyszły tatuś numer osiem pożegnali się i odpłynęli w stronę stołów. Dobiegły go jeszcze tylko strzępy konwersacji na temat pojazdów opancerzonych. Benwenuta naprawdę porządnie odrobiła pracę domową.

- Twoja matka jest bardzo piękna – powiedziała Hermiona, nie spuszczając wzroku z oddalającej się pary.

- Jest – zgodził się niechętnie.

- Musisz być z niej bardzo dumny.

- Muszę – rzucił tym samym tonem.

Jego towarzyszka najwyraźniej też nie była zachwycona tym zestawem, choć z zupełnie innych powodów. Wiedziała, że jeśli pani Łucja dowie się o tej eskapadzie, to jeszcze bardziej utwierdzi się w swym uporze. Jednak to już nie miało znaczenia. Nic już nie miało znaczenia. Mucha wpadła w sieć i już się z niej nie wyplącze.

- Myślisz, że oni tak na poważnie? – Panna Granger spojrzała na niego pytająco

- Śmiertelnie – mruknął. Nic mu nie przychodziło do głowy, ale wiedział, że musi coś wymyślić, aby akurat tym razem małżeństwo matki nie doszło do skutku. – Idziemy do domu - rzucił.

Nie miał zamiaru dłużej na to patrzeć.


13.

Kiedy tylko przekroczyli próg domu Syriusza, Hermiona natychmiast wyciągnęła z torebki tajemniczą białą kopertę. Zatrzymała się pod pierwszym z brzegu kinkietem i niecierpliwie zaczęła ją rozrywać. Musiała się wreszcie dowiedzieć się, o co tu naprawdę chodzi.

Szybko rozprostowała niewielką kartkę i ujrzała tylko jedno zdanie pisane niewątpliwie ręką Kingsleya.

- Zapytaj Harry’ego kim On jest, a miejsca domyślisz się sama – przeczytał półgłosem Zabini, który właśnie zajrzał jej przez ramię.

-Tylko tyle?! – jęknęła z rozpaczą. – I jaki On? Ten Kuguchar?

- Najwyraźniej.

- Czy to wszystko musi być takie tajemnicze? – Z irytacji uderzyła pięścią w ścianę.

- Myślisz, że Harry naprawdę wie? – zainteresował się Blaise.

- Skoro Kingsley tak twierdził... – Mimo wszystko wciąż nie traciła wiary w przenikliwość zmarłego Ministra. – Powinniśmy iść do Munga. Niezwłocznie. Choć jak sobie pomyślę, że znowu trzeba będzie wyciągać z niego siłą...

- Hermiona, dochodzi pierwsza w nocy. – Zabini sprowadził ją na ziemię. – A Harry jest na oddziale zamkniętym. Tam nie wpuszcza się żadnych gości.

- To co zrobimy? – Była już tak zmęczona, że nie potrafiła myśleć kreatywnie. Ale Blaise i tym razem stanął na wysokości zadania.

- Pójdę do niego jutro, najwcześniej jak się da – oświadczył. – Jako lekarz. Wood powinien mi pozwolić. A teraz już lecę – uśmiechnął się do niej. - Musisz odpocząć.

Wyszedł, a ona jeszcze przez długą chwilę stała w korytarzu, znowu zastanawiając się nad tym, kim właściwie jest dla niej ten mężczyzna.


14.

Szczerze mówiąc, Zabini najchętniej nie odstępowałby Hermiony nawet na krok i ani na minutę. Jednak od czasu do czasu musiał chodzić do pracy. Po pierwsze, dlatego że tak stanowił kontrakt zawarty ze szpitalem. A po drugie, bo nie miał zamiaru siedzieć na garnuszku matki. Ostatnimi czasy nabrał wręcz wyjątkowej niechęci do jej pieniędzy pochodzących ze spadków.

Miał zamiar odwiedzić Harry’ego z samego rana, ale okazało się, że najpierw musi wykonać trzy planowe operacje. Skończył je około trzynastej i dopiero wtedy wybrał się na oddział psychiatryczny.

Nie lubił tam chodzić, bo ani widoki, ani odgłosy nie były przyjemne. Jednak czasami należało się poświecić.

Na szczęście Wood, który spieszył się do Ministerstwa na spotkanie nowo powołanej komisji przyrostu naturalnego, wyraził zgodę na krótką wizytę. Przestrzegł go tylko, że po wieczornym ataku delirium tremens, Potter może być trochę pobudzony.

- Widział dwudziestu Voldemortów malutkich jak myszki – dodał psychiatra na odchodnym. – Pozostałych pięciu podobno tkwiło pod łóżkiem. Kogo innego bym nie wpuścił, ale ciebie... W razie czego wołaj pielęgniarzy.

Blaise miał nadzieję, że nie dojdzie do takiej ostateczności. Nie miał zamiaru denerwować Harry’ego. Chciał mu tylko zadać jedno pytanie.


**

Potter zajmował pojedynczą, całkiem przyjemnie urządzoną salę.

- Cześć – rzucił od progu Blaise.

- No nareszcie ktoś normalny. – Harry tak ucieszył się na jego widok, że natychmiast zerwał się z łóżka. – Masz coś do picia? A może fajki?

- Niestety. – Wzruszył ramionami i bezwiednie spojrzał na stolik zastawiony przeróżnymi wiktuałami.

- Ciotka mi przysłała – rzucił niechętnie pacjent. – Ale zapomniała o najważniejszym.

- Co się dziwisz? – odparł. - W końcu z wyroku sądu jesteś na odwyku.

Harry spojrzał na niego tak, jakby chciał go zamordować wzrokiem.

- Nie przypominaj mi, cholera jasna! – zaklął. – Jeszcze trochę, a pierdolca tu dostanę! To nie szpital, to jakiś chrzaniony klasztor! Pić nie dają, palić nie dają, a na dodatek Wood chce, żebym mu się spowiadał na takiej kurewsko niewygodnej kozetce. Mówię ci, jak kiedyś dorwę tego Weasleya, zrobię mu z dupy smoczą jamę!

- Dlaczego wy się tak nie lubicie? – zapytał nagle Zabini. Sam był zdumiony, że odważył się to zrobić. Generalnie nie lubił mieszać się w cudze sprawy.

Mniej wiesz, dłużej pożyjesz. Tak tłumaczyła mu Benwenuta.

Jednak musiał przyznać, że ta wrogość między dwoma dawnymi przyjaciółmi naprawdę go intrygowała.

- Weasley dobierał się do mnie – odparł Harry już trochę spokojniej i sięgnął po czekoladowego batonika.

- Co takiego?! – Zabini zdębiał. – Ron? Jesteś pewny?! Przecież miał żenić się z Hermioną?

- No nie wiem, ale chyba mnie z nią nie pomylił. – Potter ciamkając wafelka, wzruszył ramionami. – Był wtedy nawalony jak stodoła i pchał łapska gdzie nie trzeba. No to skułem mu mordę. A potem była jeszcze ta afera z artefaktami... Od tamtej pory mnie nienawidzi.

Zabini nie lubił przemocy, ale w tej chwili rozumiał Harry’ego doskonale. W końcu na piątym roku sam niewąsko sprał Malfoya, którego pewnej nocy w formie niespodzianki znalazł w swoim łóżku. Draco przechodził wtedy fazę seksualnych eksperymentów, bo - jak mawiał z emfazą - poszukiwał swojej tożsamości. Chrzaniony kretyn!

- No dobra, ale powiedz lepiej, jak tam idzie wasze śledztwo? – zainteresował się w końcu Potter.

- Mamy ten list Kingsleya.

- I co?

- Następna zagadka. – rzucił Blaise. - Potrzebujemy informacji o Kugucharze.

- To zajrzyjcie sobie do wikipedii – poradził mu szlachetnie Harry. – Albo skoczcie na wystawę zoologiczną. Podobno w Hogs właśnie...

- Kuguchar to tajny agent obcego wywiadu – przerwał mu Zabini. – I podobno ty go znasz.

- Ja?! – Pacjent spojrzał na niego ze szczerym zdumieniem.

- Tak uważał Kingsley.

- Kigsley uważał też, że powinienem był ożenić się z Hermioną.

Akurat ten pomysł Ministra absolutnie nie spodobał się Zabiniemu, ale powstrzymał się od komentarza i wbił uporczywy wzrok w Pottera. Co prawda nie zajmował się takimi bzdurami jak hipnoza, ale może warto spróbować?

- Harry, kim jest Kuguchar?

Przysięgam na jaja Merlina, że nie mam zielonego pojęcia. Najzieleńszego! – zaklinał się były auror.

- Harry, skup się.

- No teraz to pierdolisz całkiem jak Olivier!

- Przepraszam – zmitygował się Zabini.

- Nie ma sprawy – rzucił wspaniałomyślnie złoty chłopiec. Sięgnął po kubek i pociągnął solidny łyk. – Brr, woda – otrząsnął się z obrzydzeniem. – Jak zwierzęta...

Blaise przez chwilę czuł pokusę, żeby przemycić tu trochę spirytusu z laboratorium. Może takie lekarstwo pobudziłoby pamięć Harry’ego. Jednak etyka zawodowa była tym, czego nie potrafił złamać, więc z pewnym żalem odrzucił ten pomysł.

- A znasz w ogóle jakichś agentów? – zaczął łagodnie z innej beczki.

- Całe mrowie – stwierdził Potter nie bez dumy. – Z tymi ze Wschodu fantastycznie się chleje, a z tymi z Zachodu łazi na babki.

- I żaden z nich nie nosił pseudonimu Kugchar?

- A chcesz w ryja?!

Blaise westchnął ciężko. Wyglądało na to, że jego dzisiejsza misja zakończyła się porażką.


15.

Zabini wrócił na Grimmauld Place w fatalnym humorze. Martwił się, że tym razem zawiódł Hermionę.

A przecież byli już tak blisko rozwiązania zagadki. Gdyby tylko Potter nie dostał rozmiękczenia mózgu...

- I co? – Panna Granger przyglądała mu się z nadzieję.

- Nic – westchnął, ciężko padając na kanapę.

- Jak to: nic?!

- Harry nikogo takiego sobie nie przypomina. Męczyłem go prawie godzinę.

- Może ja powinnam z nim porozmawiać. – Panna Granger usiadła obok niego. Nie była zła, ale chyba okropnie zmęczona. Zabini poczuł, że jego serce topi się jak masło na patelni. Naprawdę kochał tę kobietę jak nikogo na świecie.

- Nie wiem, czy to pomoże. On naprawdę niczego nie pamięta.

- Mam dosyć – powiedziała cicho Hermiona. – Kingsley nie powinien był mi tego robić.

- Kingsley wiedział, że ty jedna sobie poradzisz. – Objął ją ostrożnie, ale kiedy nie wyczuł oporu przyciągnął ją do siebie mocniej.

Ku jego niebotycznemu zdumieniu oparła głowę na jego piersi. Czuł zapach jej perfum. Nie mógł się powstrzymać i delikatnie pocałował ją w szyję. Kiedy uświadomił sobie, co właściwie zrobił, przeraził się. Oczekiwał słów protestu, policzka, ale nic takiego nie nastąpiło. Hermiona wciąż siedziała blisko niego. Słodka. Najcudowniejsza.

Teraz albo nigdy.

Dotknął wargami jej ust. Najpierw delikatnie, a później coraz bardziej zaborczo. Nie broniła się. Należała do niego.

Pospiesznie ściągali z siebie ubrania.

- A Black? – zapytał cicho Blaise, ulegając resztkom przyzwoitości.

- Na randce – wyszeptała z trudem Hermiona. – Z twoją matką.

W tej chwili nawet to go nie obchodziło. Nie obchodziło go nic poza pocałunkami i pieszczotami tej kobiety. Poza tą chwilą.

Nareszcie wszystko było tak, jak być powinno. Za chwilę cofną czas i będą kochać się tak, jak przed laty. Nareszcie...

- Najdroższa. - Dłużej nie mógł już powstrzymywać tych słów.

Jednak Hermiona nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo w tej chwili w korytarzu rozległ się huk wybuchu i okropny krzyk Syriusza.



Czy Syriusz przeżył wybuch?

Czy Harry odzyskał pamięć?

Kim jest Kuguchar?


Kiedy w korytarzu wreszcie opadł dym, oczom Hermiony ukazał się przerażający widok, obrazujący siłę niespodziewanego wybuchu. W miejscu wnęki, w której niegdyś wisiała podobizna pani Black, ziała ogromna dziura. Z pobliskich ścian zwisały osmalone strzępy tapety i połamane ramy obrazów. Przerażeni przodkowie gospodarza schronili się na jedynym ocalałym portrecie i teraz debatowali nad czymś zawzięcie, wzajemnie się przekrzykując.

A na środku pobojowiska leżał bez ruchu Syriusz przysypany białym pyłem, który najwyraźniej pod wpływem wstrząsu opadł z sufitu.

Panna Granger stała jak wryta, przyciskając ręce do piersi. Mocne dławienie w gardle sprawiało, że nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Miała wrażenie, że właśnie stało się coś okropnego, nieodwracalnego. Tym bardziej przerażającego, że nigdzie nie było widać krwi.

Na szczęście Blaise zachował więcej przytomności umysłu. Szybko rzucił się ku leżącemu, ukląkł i ostrożnie go obrócił.

- Żyje? – zapytała z trudem dziewczyna.

Zabini nie odpowiedział, był zbyt pochłonięty badaniem Blacka. Panna Granger cierpliwie odczekała chwilę, ale wreszcie nie wytrzymała. Za bardzo bała się, że straci kolejnego przyjaciela.

- Żyje?! – powtórzyła pytanie dużo głośniej. Całym ciężarem oparła się o futrynę, bo wydawało się jej, że dłużej nie utrzyma się na nogach.

- Musiało go nieźle grzmotnąć o ścianę – odpowiedział wreszcie lekarz. – Ale wyjdzie z tego – dodał z wyraźną ulgą.

Hermiona w końcu odważyła się odetchnąć.


16.

Syriusz leżał w łóżku. Był blady oraz okropnie posiniaczony, ale przytomny. Na szczęście – jak się okazało po dokładnym badaniu - nie odniósł żadnych większych obrażeń. Oprócz wstrząsu mózgu. Dlatego Blaise zalecił mu porządny odpoczynek, a Hermiona zamierzała dopilnować, aby poszkodowany bezwzględnie zastosował się do tego zalecenia.

- Może się napijesz? – zapytała.

Wciąż nie mogła się pozbyć niepokoju, bo Syriusz – jak na siebie – wciąż był podejrzanie osowiały i milczący. Próbowała sobie tłumaczyć, że wszystko przez ten wstrząs, ale obawy nie znikały.

- Nie chce mi się pić. – Jej podopieczny ostrożnie pokręcił głową i tęsknie zerknął w stronę wejścia.

Panna Granger westchnęła, bo właśnie w tej chwili zrozumiała, co się dzieje i na kogo czeka gospodarz. Wyraźnie miał nadzieję, że kiedy Łucja dowie się o tym wypadku, przyjdzie przynajmniej go odwiedzić. Szczerze mówiąc, gdyby Hermiona nie wiedziała, że Syriusz nie jest zdolny do takich zagrywek, to uznałaby, że specjalnie spreparował ten zamach, aby zmiękczyć serce ministrowej.

Ale nie spreparował.

Ktoś inny, ktoś bardzo niebezpieczny przygotował go z wyrachowaniem i zupełnie na zimno. Dziewczyna była skłonna założyć się o wszystkie pieniądze, jakie pozostały na jej koncie, że to nie Black miał być jego celem. Dlatego nie mogła czekać, musiała się upewnić.

- Nie chciałabym cię denerwować – zaczęła ostrożnie, gotowa przerwać tę rozmowę w każdej chwili. – Ale może byś mi wyjaśnił, jak to właściwie było z tym wybuchem?

Syriusz przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu, a potem powiedział:

- Kiedy wchodziłem do domu, zaczepił mnie kurier. Wiesz, taki z ministerstwa.

- I co? – Panna Granger wstrzymała oddech.

- Powiedział, że ma dla ciebie przesyłkę. Jakieś papiery od Molly. Pomyślałem, że co mi szkodzi, wezmę.

- Dla mnie... – powtórzyła bezgłośnie panna Granger. Jak widać przeczucie jej nie myliło.

- Ale widzisz – kontynuował tymczasem gospodarz. – kiedy wszedłem do domu i spojrzałem na tę paczkę, to coś mi się nie spodobała. Postanowiłem ją sprawdzić.

Nie pytała o szczegóły, bo nie miała najmniejszych wątpliwości jak to sprawdzanie wyglądało: Syriusz w takich razach zawsze zamieniał się w psa. I to całkiem nieźle szkolonego. Nieraz zresztą żartował, że jeśli kiedyś zbankrutuje, zatrudni się na Heathrow i zajmie wykrywaniem narkotyków oraz ładunków wybuchowych.

- Zorientowałem się, że to bomba i szybko przemieniłem, żeby wyrzucić cholerstwo za drzwi – mówił dalej - ale najwyraźniej miało zapalnik czasowy. Ledwo zdążyłem trochę odskoczyć... Choć to nie był duży ładunek – dodał ze znawstwem. – Raczej taki, który ma postraszyć, a nie zabić. Ale mógłby ci zrobić krzywdę. Lepiej, że trafił na mnie.

Hermiona poruszyła się niespokojnie i spuściła wzrok. Nie wiedziała, czy jest bardziej wzruszona troską Blacka, czy przerażona faktem, że ktoś bezwzględnie postanowił się jej pozbyć. Naprawdę zaczynała się bać. Tym bardziej, że nie miała pojęcia, z której strony padają te wszystkie ciosy i w jaki sposób obronić się przed nimi.

Neville? Czy to rzeczywiście mógł być on?

Możliwe.

Ale jak to sprawdzić?

I jak się dowiedzieć, kim, u diabła, jest ten przeklęty Kuguchar?! Może ta informacja popchnęłaby sprawy choć trochę do przodu. Czy istniał ktoś, kto mógłby ją wyciągnąć z Harry'ego? Za jego zgodą, a może nawet bez niej.

Skrzypnęły drzwi i do sypialni zajrzała wystraszona skrzatka.

- Ma pan gościa – oświadczyła.

- Naprawdę? – ucieszył się Black i z tej radości poruszył na łóżku chyba trochę zbyt gwałtownie, bo jęknął z bólu. – Proś!

Chyba naprawdę wierzył, że to Łucja. Błyszczącymi oczami wpatrywał się w wejście. Przez chwilę także i Hermiona myślała, że wdowa jednak zdecydowała się spełnić samarytańską posługę i nawiedzić cierpiącego, bo z korytarza dał się słyszeć coraz wyraźniejszy odgłos delikatnego postukiwania damskich obcasów.

Jednak oboje się pomylili. Ministrowa najwyraźniej wciąż nie miała pojęcia o wydarzeniach poprzedniej nocy, a do sypialni wdzięcznym krokiem weszła pani Benwenuta wystrojona w seksownie dopasowany uniform pielęgniarki. Nie zapomniała nawet o twarzowym czepeczku.

- Witaj, mój drogi. – Przybyła promiennie uśmiechnęła się do Syriusza, który na jej widok skulił się tak, jakby nagle uszła z niego ta resztka życia, którą jeszcze w sobie miał. – Przybiegłam, kiedy tylko dowiedziałam się, co się stało.

Nie wiedzieć czemu Hermiona pomyślała złośliwie, że to musiał być bardzo szybki bieg, skoro po drodze zdążyła jeszcze zaliczyć fryzjera, kosmetyczkę i manicurzystkę. To było bardzo dziwne, ale z jakiegoś powodu matka Zabiniego nie budziła w niej zaufania.

- Miło, że wpadłaś – wymamrotał Black i naciągnął na siebie kołdrę aż po brodę.

- Zostanę na dłużej i będę cię z oddaniem pielęgnować – oświadczyła tymczasem pani Zabini tonem nieznoszącym sprzeciwu, a potem usadowiła się na brzegu łóżka chorego i z wdziękiem założyła nogę na nogę.

Hermiona niespokojnie zerknęła na Blacka i na widok wyrazu jego twarzy uznała, że niezwłocznie musi załatwić pewną sprawę.

A w sumie nawet dwie.

Tak, upieczenie obu pieczeni przy jednym ogniu byłoby całkiem niezłym rozwiązaniem.


*

Aportowała się w Yorku, na małym skwerku gęsto porośniętym tujami i w samym środku rozległej kałuży.

Prawdę mówiąc, od kiedy pamiętała, w tym miejscu zawsze znajdowała się kałuża i co ciekawe, cel teleportacji - niezależnie od wyboru współrzędnych - niezmiennie wypadał w jej środku,

Hermiona z trudem wykaraskała się z zamarzającej burej breji. Rozejrzała się uważnie dookoła i uznała, że na szczęście, nikt tym razem jej nie śledzi. Szybkim zaklęciem wyczyściła i osuszyła buty, a potem podązyła w dół ulicy, na której końcu stał dom Shackleboltów. Był to przestronny i całkiem nowy budynek pokryty tradycyjną czarodziejską dachówką. Zbudowano go w miejscu domku matki Kingsleya, który jesienią 1996 roku został puszczony z dymem przez śmierciożerców. Łucja i mała Elizabeth cudem uniknęły wtedy śmierci, bo mąż i ojciec był akurat zajęty rozprawianiem się ze złoczyńcami w zupełnie innym zakątku Anglii.

Dziewczyna uśmiechając się gorzko do swoich wspomnień, zatrzymała się przed furtką i nacisnęła przycisk dzwonka. Nie minęło nawet piętnaście sekund, a drzwi otworzyły się i stanęła w nich ministrowa.

- Hermiona! – Szczerze ucieszyła się na widok gościa i ruszyła w stronę wejścia. – Wchodź – rzuciła, zdejmując z klamki zaklęcia ochronne.

Panna Granger przyjrzała się jej dokładnie. Łucja nie wyglądała najlepiej. Dużo gorzej niż jeszcze kilka dni temu. Obiektywnie rzecz biorąc, w porównaniu z olśniewającą panią Zabini wypadała naprawdę marnie. Choć Syriusz najwyraźniej był innego zdania. Ale w jego przypadku mógł to być już jakiś Zespół, albo co najmniej mania. Hermiona pomyślała, że przy najbliższej okazji zapyta o to Oliviera Wooda. On chyba powinien wiedzieć jak odróżnić prawdziwą miłość od choroby psychicznej.

- Cieszę się, że cię widzę – powiedziała wdowa, kiedy obie znalazły się w holu. – Rozbieraj się.

Hermiona posłusznie zdjęła płaszcz i powiesiła go na wieszaku.

- Przepraszam za to najście... – zaczęła, idąc wraz z gospodynią do salonu. – Ale potrzebuję pomocy.

- Oczywiście – Łucja gestem poprosiła, żeby usiadła. – Napijesz się kawy?

- Chętnie.

Wdowa szybkim krokiem wyszła z pokoju, a Hermiona rozsiadła się wygodniej i potoczyła wzrokiem po wnętrzu, które bardzo dobrze znała, w końcu bywała tu nie raz. Pokój – tak jak i cały dom – został urządzony w eleganckim klasycznym stylu. Jedyny nowy akcent stanowiło duże zdjęcie Kingsleya ustawione na kominku.

Hermiona już miała wstać i spytać podobiznę ministra, co takiego powinna teraz zrobić, kiedy na korytarzu rozległ się tupot małych stóp i do pokoju wpadł zdyszany Billy.

- Cześć, ciocia! – rzucił i uśmiechnął się szeroko.

- Cześć, młody – odwzajemniła uśmiech, a ośmielony tym dzieciak natychmiast wpakował się jej na kolana.

Billy był ślicznym dzieckiem i miał naprawdę czarujący uśmiech, na widok którego resztki głęboko uśpionego instynktu macierzyńskiego Hermiony, zaczynały budzić się w zastraszającym tempie. Prawdę mówiąc, rozpłynęłaby się na amen, gdyby nie wwiercająca się w jej mózg uparta myśl, że w ciągu ostatnich kilku dni Shacklebolt junior znowu zrobił się bledszy.

- Nie męcz cioci. – Łucja, która właśnie wróciła do salonu z tacą pełną dzbanuszków, filiżanek i talerzyków, spojrzała na syna z przyganą. – Lepiej idź sprawdź, co dobrego ma dla ciebie Rosie.

Mały uśmiechnął się jeszcze raz, a po chwili już go nie było.

- Niemożliwy z niego urwis – westchnęła matka, ale jej oczy błyszczały dumą.

- A co u Betsy? – zainteresowała się uprzejmie Hermiona. – I u Alice?

- Betsy jest na zajęciach – odparła ministrowa. – A Alice przedwczoraj wróciła do Hogwartu. I wyobraź sobie, Minerwa nie przysłała jeszcza żadnego listu ze skargami na jej zachowanie. Naprawdę mnie to martwi.

Panna Granger doskonale wiedziała, że średnia córka ministrostwa sprawia spore problemy wychowawcze. Skoro nagle zaczęła zachowywać się bez zarzutu, mogło to oznaczać tylko to, że wciąż nie doszła do siebie po śmierci ojca.

Przez chwilę obie kobiety w milczeniu piły kawę. Wreszcie Hermiona doszła do wniosku, że nie może dłużej czekać i powinna przejść do sedna sprawy.

- Blaise był wczoraj u Harry'ego – powiedziała.

- I co u niego? – spytała natychmiast Łucja, podnosząc głowę. – Mnie nie chcą wpuścić – dodała wyjaśniająco.

- Jakoś się trzyma. Ale ma chyba problemy z pamięcią.

- To znaczy? – zaniepokoiła się wdowa.

Hermiona wzięła trzy głębokie wdechy, a potem opowiedziała przyjaciółce całą historię tajemniczej notatki ministra, nie pomijając żadnego szczegółu. Szczerze mówiąc, nie wspomniała tylko o tym, w czyim towarzystwie Syriusz pojawił się na ministerialnym raucie.

- I widzisz – dodała na zakończenie. – Jeśli nie dowiemy się, kim jest ten Kuguchar, nie ruszymy z miejsca. Może ty masz pomysł, co zrobić, żeby Harry przypomniał sobie co trzeba?

- Pomyślę – odparła ministrowa z westchnieniem. – Ale sama wiesz, że mój bratanek to trudny przypadek. Już dawno przestałam sobie z nim radzić. Nie pomagają ani prośby, ani groźby. Czasem naprawdę zastanawiam się, czy nie rzucić na niego Imperiusa...

- Akurat dziś jestem skłonna się z tobą zgodzić – stwierdziła Hermiona, a potem odczekała chwilę i rzuciła swoją kolejną bombę.

- Poza tym ostatnio dwa razy próbowano mnie zabić.

- Co takiego?! - Łucja spojrzała na nią z przerażeniem. – W jaki sposób?! Gdzie?!

- Raz w pobliżu ministerstwa o mało nie potrącił mnie samochód – odparła, starając się za wszelką cenę zachować spokój. – A wczoraj wieczorem ktoś przysłał mi bombę w paczce.

- Ale jesteś cała? – zaniepokoiła się ministrowa.

- Ja tak...

- Co się stało?! Mów natychmiast!

- Syriusz oberwał – wyjaśniła cicho.

- I dopiero teraz mi o tym mówisz?! – Łucja zerwała się z miejsca i wpatrywała się w Hermionę błyszczącymi oczami. – Żyje? Mów natychmiast, czy żyje?!

- Nic mu nie będzie – wykrztusiła panna Granger. Naprawdę była zdumiona tą reakcją. Nie miała pojęcia, że przyjaciółka będzie tak bardzo poruszona tym, co się stało. A więc Black jednak ją obchodził.

Łucja odwróciła się i ukryła twarz w dłoniach. Przez chwilę stała bez ruchu i w absolutnym milczeniu.

- Pójdziesz do niego? – Hermiona wreszcie odważyła się zapytać. – On...

- Nie! – rzuciła twardo pani Shacklebolt.

- Czy mogę cię o coś spytać? – Panna Granger postanowiła iść za ciosem, bo wiedziała, że druga taka okazja może się jej nie trafić. – Coś osobistego.

- Pytaj – wzruszyła ramionami gospodyni. – Najwyżej nie odpowiem.

- Dlaczego tak naprawdę wybrałaś Kingsleya.

- Rzucałam kostką – Łucja wreszcie się odwróciła i spojrzała na nią ironicznie - i Kingsley miał więcej szczęścia.

- A tak na serio? – Nie ustępowała Hermiona.

Ministrowa znowu zamilkła na chwilę.

- Kinga tak łatwo było kochać – powiedziała wreszcie. – A Syriusz... Bałam się, że pójdzie na dno i pociągnie mnie ze sobą. A ja potrzebowałam spokoju.

- Nie doceniłaś go.

- To prawda – zgodziła się z wdowa. - Ale z drugiej strony, może gdyby nie został sam, nie osiągnąłby tego wszystkiego. Może musiał mieć taką motywację. Może wyświadczyłam mu przysługę...

- Łucja – zaczęła znowu Hermiona. – Dlaczego Billy z każdym dniem robi się coraz bielszy?

- To już drugie pytanie – rzuciła ostro ministrowa, a potem podeszła do okna i zaczęła uparcie wpatrywać się w zasypany przyszarzałym śniegiem ogródek.

Panna Granger myślała, że tym razem nie uzyska już żadnej odpowiedzi, ale nieoczekiwanie wdowa zaczęła mówić urywanym głosem:

- Mieliśmy wtedy kryzys. Kingsley i ja... On strasznie dużo pracował, prawie wcale nie było go w domu. Kłóciliśmy się...

Szczerze mówiąc, Hermiona absolutnie nie potrafiła wyobrazić sobie kłótni w wykonaniu zawsze spokojnego ministra, ale skoro Łucja tak twierdziła, to postanowiła jednak uwierzyć jej na słowo.

- Pewnego wieczora nie wytrzymałam – kontynuowała pani Shacklebolt. - Poszłam do knajpy. I widzisz... trochę się upiłam. A potem przypadkiem spotkałam Syriusza i jakoś tak wyszło...

- Co?! - Panna Granger mrugała oczami ze zdumienia. Black i Łucja mieli wspólne dziecko! Ale w takim razie... - Dlaczego Syriusz... Dlaczego on o tym nie wie?!

- Bo nie pamięta – odparła Łucja z ciężkim westchnieniem. – Kiedy oprzytomniałam, natychmiast trzasnęłam go Oblivatusem. W Oblivatusach jestem dobra... – Zerknęła znacząco na Hermionę.

- A twój mąż? – Panna Granger wciąż nie mogła poukładać sobie tych wszystkich rewelacji. - Nie domyślił się?

- Oczywiście, że się domyślił – zniecierpliwiła się pani Shacklebolt. – Ale uznał, że to jego wina. Że za bardzo mnie zaniedbywał. Dlatego postanowiliśmy dać sobie jeszcze jedną szansę, a na małego... Na małego King rzucił zaklęcie adopcyjne...

Panna Granger splotła palce w nerwowym geście. Wszystko stało się jasne, po śmierci ministra zaklęcie przestawało działać. Odnowienie go nie było co prawda niemożliwe, ale bardzo trudne.

- Nie wiem, co teraz zrobię. – Łucja nerwowo zerknęła na fotografię zmarłego małżonka.

- Może powinnaś porozmawiać z Syriuszem – zaproponowała ostrożnie Hermiona. - Wszystko mu powiedzieć.

- Nie.

- Ale on naprawdę cię kocha. Żebyś widziała jak dzisiaj...

- Nie! – powtórzyła z mocą pani Shacklebolt i po raz kolejny spojrzała na zdjęcie zmarłego męża. – Jestem to winna Kingsleyowi. Był najlepszym i najuczciwszym człowiekiem na świecie. Nigdy mnie nie okłamał! Dlatego nie mogę mu tego zrobić, rozumiesz? I nie jest ważne to, czego chce Syriusz! Ani to, czego ja bym chciała!

Logika Łucji jak zawsze była nieco pokrętna, ale Hermiona z grubsza rozumiała, o co jej chodzi. Otóż z szacunku i wdzięczności miała zamiar zostać wierną Penelopą i resztę życia spędzić na opłakiwaniu zmarłego małżonka. Znając ośli upór przyjaciółki, panna Granger nie miała najmniejszych wątpliwości, że los Blacka jest już raczej przesądzony.


*

Mokry śnieg sypał się z nieba niczym pierze z rozprutej poduszki, ale kiedy tylko dotknął ziemi, natychmiast topniał, zamieniając się w ohydną szarawą breję.

Jednak ani ta niesprzyjająca aura, ani możliwość kolejnego zamachu nie odstraszały Hermiony, która właśnie postanowiła się przejść. Musiała po prostu w spokoju pomyśleć. Tym bardziej, że w tej chwili czuła się jeszcze gorzej, niż kiedy opuszczała dom Blacka. Z dwóch planowanych pieczeni nie udało jej się upiec ani jednej. Łucja nie miała żadnego wpływu na bratanka, nie wpuszczali jej nawet na odwyk.

No i Syriusz... Panna Granger z trudem przeszła do porządku dziennego nad rewelacjami, których nie szczędziła jej ministrowa. Ale nie mogła o niczym powiedzieć Blackowi. Obiecała. Nie miała wyjścia, bo inaczej Łucja naprawdę potraktowałaby Oblivatusem także i ją.

Cholera jasna, dlaczego to wszystko było takie skomplikowane?

Dziewczyna stała przed domem Blacka i wciąż wpatrywała się w padający śnieg. Nie miała ochoty wchodzić do środka. Przede wszystkim bała się spojrzeć w oczy Syriuszowi. Nie miała też ochoty na kolejne spotkanie z panią Zabini.

- Hermiona!

Odwróciła się gwałtownie w stronę, z której dochodziło wołanie. Ulicą biegł Blaise. Wyglądał na mocno zdenerwowanego. Panna Granger poczuła, że uginają się pod nią nogi.

- Co się stało? – rzuciła nerwowo, kiedy zadyszany lekarz zatrzymał się obok niej, z trudem zachowując równowagę na oblodzonym chodniku.

- Nie słyszałaś?! – Blaise złapał ją za łokieć. - Nic nie wiesz?!

- Co się takiego stało! – krzyknęła i mocno chwyciła Zabiniego za klapy płaszcza.

- Przed godziną ktoś zamordował Molly Weasley!!!


Co się stało z Molly?

Czy Hermiona powie Syriuszowi prawdę?

Czy Harry odzyska pamięć?


Sama chciałabym to wiedzieć. :)


*

Przez długą chwilę stali na chodniku przed domem Blacka, zupełnie nie zważając na wciąż sypiący się z nieba śnieg i ostre podmuchy wiatru.

Blaise nie wypuszczając Hermiony z objęć, starał się zapomnieć o kolejnym nieszczęściu, które właśnie spadło na - i tak już ciężko doświadczone przez los - czarodziejskie społeczeństwo. Co prawda Molly Weasley nie miała wiele wspólnego z ideałem ministra, jej pomysły były wyjątkowo kontrowersyjne, ale jednak nie zasługiwała na taką śmierć. Tak samo jak nie zasługiwał na nią Kingsley. To, co właśnie działo się na ich oczach, zaczynało przypominać krwawy horror nakręcony przez szalonego reżysera.

- Jak to się stało? – zapytała wreszcie Hermiona, z trudem powstrzymując łzy.

Zabini spojrzał na nią z niepokojem, bo zaczynał się obawiać, że dziewczyna ma poczucie winy. Gdyby udało się jej rozwiązać zagadkę raportu Kuguchara, może ocaliłaby życie niedoszłej teściowej.

- Ta sama trucizna co wcześniej – oświadczył smętnie. – W popołudniowej herbatce. I drugie tyle w kruchych ciasteczkach.

Hermiona rozpłakała się jeszcze bardziej i znowu przylgnęła do jego piersi. Cierpliwie głaskał ją po głowie i mimo wszystko czuł się szczęśliwy. Był przy ukochanej kobiecie w trudnych momentach, a ona mu na to pozwalała. A nawet więcej – wyglądało na to, że go potrzebuje. Może więc była dla nich jeszcze jakaś nadzieja?

- Chodźmy do środka – powiedział wreszcie wprost do jej ucha.

Panna Granger nie powiedziała ani słowa, tylko chlipnęła rozpaczliwie i z trudem skinęła głową.

Objął ją ramieniem, pilnując, aby nie poślizgnęła się na mokrym śniegu i razem weszli do domu.

- Napijesz się herbaty i dam ci coś na uspokojenie – powiedział łagodnie, kiedy wyplątali się już ze swoich płaszczy. – A potem zajrzę do Blacka.

- Tam... Tam jest twoja matka – poinformowała go cicho Hermiona. – Przyszła rano i oświadczyła, że się nim zajmie.

Zabini zaklął w myślach. Benwenuta nie traciła ani czasu, ani okazji. W sumie nie powinno go to dziwić. Opieka nad cierpiącym była jednym z jej ulubionych uwodzicielskich zagrań. Wiedziała, że świetnie wygląda w uniformie pielęgniarki i że nikt jej się nie oprze. Zwłaszcza kiedy jeszcze dostanie to i owo w lekarstwach...

- Trzeba im powiedzieć, co się stało – stwierdził ostrożnie. Każdy powód był dobry, aby przerwać to niebezpieczne tete a tete.

Nie zdążyli jednak nawet ruszyć się z miejsc, kiedy drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i stanął w nich Neville w towarzystwie kilku uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy BOMu.

Na widok aurorskiego oddziału Hermiona zbladła jak ściana, a Blaise poczuł dreszcz przebiegający po plecach. Wejście Longbottoma niepokojąco przypominało to, które w swoim czasie widział u świętego Munga i nie wróżyło niczego dobrego.

Wiedział, że nie może pozwolić, aby takie aresztowanie jak niegdyś jemu, teraz przytrafiło się Hermionie. Pokonując strach, wysunął się więc do przodu, zasłonił sobą dziewczynę i wyszarpnął z kieszeni różdżkę.

Tymczasem Neville zrzucił z głowy kaptur, ukazując blade i wściekłe oblicze. Wyglądało na to, że z trudem nad sobą panuje.

- Co to, do jasnej cholery, ma znaczyć?! – zapytał i wbił w Hermionę spojrzenie, które mogłoby zabić.

- Co co ma znaczyć? – zapytał z złością Blaise, zanim zdumiona panna Granger zdążyła się odezwać.

- To morderstwo?! – wrzeszczał dalej Neville. – Drugi minister w tym miesiącu!!!

- Czy ja mam z tym coś wspólnego? – zainteresowała się Hermiona, która wreszcie wydobyła z siebi głos. Blaise założyłby się o dużą kwotę, że była wściekła nie mniej niż Longbottom. – Już prędzej uwierzę, że ty!

- Ja?! Ja staję na głowie, żeby nic ci się nie stało! – Miotał się szef BOMu. - Żebyś mogła dokończyć misję! A ty co?! Ty się opieprzasz jak panienka na plaży!

- Chronisz mnie?! Ty?! – Panna Granger jednym susem znalazła się przy szkolnym koledze. Była od niego niższa o głowę, ale wyglądała tak, jakby nie zważając na to, miała zamiar rzucić mu się do gardła. – A kto chciał mnie rozjechać pod Ministerstwem?! Widziałam!

- Co ty pieprzysz, Granger?! – Nieville zdębiał. – Ja? Ciebie?!

- Longbottom – wtrącił się posępnie Blaise, mocniej ściskając różdżkę. – Pamiętaj, że rozmawiasz z damą.

Neville wzruszył ramionami, ale chyba trochę się uspokoił. Zabini odetchnął z ulgą, bo przez chwilę myślał, że ten rycerski odruch będzie go kosztował co najmniej kilka siniaków.

- Jak nie ty, to w takim razie kto? – Hermiona też upuściła trochę pary. – Poza tym marna jakaś ta twoja ochrona.

- Gdyby nie moja ochrona – warknął Neville – to już dawno siedziałabyś w mamrze. Za zdradę stanu!

Panna Granger otworzyła usta i przez długą chwilę nie mogła ich zamknąć. Najwyraźniej ogrom żalu i nienawiści niedoszłej teściowej wciąż potrafił ją zaskoczyć.

- O co w tym wszystkim chodzi?! – Blaise zdezorientowany tak samo, jak jego ukochana, potarł ręką czoło. – I kto siedział w tym aucie, które chciało rozjechać Hermionę?

- Dowiemy się, jak złapiemy mordercę i położymy kres tej jatce – oświadczył dobitnie Longbottom. – Moje niezależne śledztwo na razie nie przyniosło wyników, dlatego moja droga, musisz wreszcie wziąć się za robotę! – Spojrzał groźnie na szkolną koleżankę.

- Jak mam wziąć się za robotę, skoro nie mam pojęcia, kim jest Kuguchar. – Panna Granger rozłożyła ręce w geście bezradności. – Harry nic sobie nie może przypomnieć, a ja nie jestem duchem świętym.

- Potter nadal siedzi w Mungu?! – upewnił się szybko Neville. – Nie zwiał?

- Siedzi posłusznie – potwierdził Blaise. – Ale wyjątkowo ciężko znosi odwyk.

- W takim razie postaramy się, aby było mu jeszcze ciężej. Skończyły się żarty – mruknął komendant ze złośliwą statyfakcją. – Wy wracajcie do Kwatery – polecił swoim podwładnym. – Ty. – Spojrzał na Zabinego. – Ty tu poczekaj. A my. – Wyciągnął rękę do Hermiony. – Załatwimy tę sprawę. Raz a dobrze. Nie ma na co czekać.

Pierwszy deportowali się aurorzy. Neville i panna Granger już mieli zrobić to samo, ale nie zdążyli, bo do salonu wdzięcznym krokiem wmaszerowała Benwenuta. Tak, jak Blaise się spodziewał miała na sobie swój odwieczny uniform. Na dodatek była niebezpiecznie zarumieniona.

- Co tu się dzieje? – zapytała i fachowym spojrzeniem zmierzyła Neville'a. W tym momencie Zabiniemu zrobiło się słabo, bo przyszło mu do głowy, że jeszcze tego wieczoru matka dokładnie sprawdzi poziom wynagrodzeń na stanowiskach ministerialnych. Jeśli okaże się zadawalający, to pewnie za jakiś czas młody lekarz zostanie uszczęśliwiony ojczymem w swoim wieku.

No właśnie, ojczym. Zza ramienia swojej opiekunki wyjrzał okutany w szlafrok Syriusz. Benwenuta spojrzała na niego ze starannie udawaną troską.

- Mój drogi powinieneś się położyć – powiedziała miękko i kusząco zamrugała rzęsami.

- Czy mogę wam w czymś pomóc? – Black jednak nie zwrócił na uwagi na śliczną pielęgniarkę, tylko spojrzał z nadzieją na szefa BOMu. Najwyraźniej już się trochę nudził. Fakt, z matką na dłuższą metę nie dało się wieść interesującej konwersacji.

- Wrócimy tu zaraz z Potterem – odpowiedział mu Neville. – Wtedy może się przydasz.

Chwycił Hermionę za rękę i teleportowali się prosto na oddział psychiatryczny u świętego Munga.

*

- Nie ma mowy – upierał się Olivier. – Na pewno go stąd nie wypuszczę!

Hermiona westchnęła ciężko. Wyglądało na to, że plan Neville'a miał jednak słabe strony. W zetknięciu z etyką lekarską i uporem Wooda, nawet tak wszechwładny auror okazał się bezradny.

- Dlaczego? – zainteresował się Longbottom, który najwyraźniej nie zamierzał przyjąć do wiadomości porażki.

- Po pierwsze, wyrok sądu – przypomniał mu psychiatra. – A po drugie, właśnie mamy przełom w leczeniu. Odkryłem w nim bardzo ciekawy przypadek kompleksu Edypa...

- Nie interesuje mnie mitologia – oświadczył zimno szef BOMu – ale bezpieczeństwo kraju. Dlatego na mocy posiadanych uprawnień oświadczam, że nie masz w tej sprawie nic do gadania. Idziemy!

Panna Granger pomyślała, że chyba za szybko zwątpiła w Neville'a.

- Nie mogę go wypuścić! – powtórzył lekarz. Ewidentnie nie zamierzał ustąpić. Niezależnie od konsekwencji.

- W takim razie musimy z nim pogadać na miejscu – oświadczył wspaniałomyślnie auror. – Koniecznie.

Wood westchnął ciężko, bo najwyraźniej zrozumiał, że negocjacje już się zakończyły. Chcąc ocalić swój autorytet i nie narażać się na działania siłowe, musiał przystać na tę propozycję.

Niechętnie powiódł ich za sobą przez oddział pełen pozamykanych pokoi. To miejsce sprawiał naprawdę przygnębiające wrażenie i Hermionie po raz kolejny zrobiło się żal Harry'ego. Ale szybko wytłumaczyła sobie, że przecież sam doprowadził się do takiego stanu. Może pobyt w szpitalu pomoże mu wyjść na prostą? Może zrozumie, że powinien zmienić swoje życie?

Wreszcie psychiatra zatrzymał się przed ostatnią salą, pomachał różdżką i lekko pchnął drzwi. Pierwszy wszedł do środka, a oni podążyli za nim.

- Harry, masz gości!

Potter natychmiast zerwał się z łóżka. Wpatrywał się w nich z niedowierzaniem i radością.

- Hermiona?! Neville?! Zabieracie mnie stąd? – zapytał z nadzieją.

- Wpadliśmy tylko pogadać. – Neville zręcznym ruchem podsunął Hermionie krzesło, a sam podszedł bliżej chorego. Pannie Granger bardzo nie podobał się sposób, w jaki patrzył na starego kumpla.

- Pogadać? – Harry był wyraźnie rozczarowany i nie omieszkał dać temu wyraz. – Ja już rzygam gadaniem! Ten konował – wskazał ręką na Oliviera, który najpierw zbladł, a potem poczerwieniał – mnie zamęczy! Od wczoraj chrzani bez przerwy, że chcę przelecieć własną matkę. A ja się pytam, jak?! Jak mam ją przelecieć, skoro ona nie żyje? – Pacjent puknął się pięścią w czoło. – Chyba, kurwa, na miotle?!

- Wyżaliłeś się już? – spytał zimno Neville wciąż z tym samym nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

- A co?! – zainteresował się Potter. – Masz coś na smutki?

- Harry... – jęknęła Hermiona. Pobyt w szpitalu najwyraźniej na nic się nie zdał i były bohater wciąż tkwił w szponach okropnego nałogu. – Nie możesz...

Przyjaciel spojrzał na nią z politowaniem, przewrócił oczami, a potem znowu zwrócił się do Neville'a:

- To może chociaż fajki?

- Proszę. – Longbottom wyciągnął z kieszeni papierosy i nie zważając na głośne protesty Wooda, poczęstowała pacjenta i podał mu ogień. Harry zaciągnął się mocno i z wyraźną lubością.

- O czy chcecie gadać? – zapytał, kiedy już zaspokoił pierwszy głód nikotyny.

- Wiesz, że pani Weasley nie żyje? – zapytał Neville.

- O, kurwa! – Harry zakrztusił się dymem. – Serio mówisz?

- Została dziś otruta – wtrąciła się Hermiona.

- Nigdy nie lubiłem babsztyla. – Potter przestał kaszleć i znowu się zaciągnął. – Zawsze mnie obśliniała na powitanie. Ale – tu złoty chłopiec na chwilę się zamyślił - drugi martwy minister w ciągu miesiąca to przegięcie.

- Zgadzam się z tobą – oświadczył ponuro Neville. – Dlatego zamierzam wyjaśnić tę sprawę. Nawet jeśli mam zostawić za sobą kilka trupów.

- A to aby nie twoja robota? – zainteresował się radośnie Harry. – Wy tam w tym BOMie ciągle coś knujecie.

- Mam ciekawsze zajęcia niż trucie polityków – odpowiedział mu auror. Nie wyglądał na zdenerwowanego, a raczej lekko rozbawionego tym podejrzeniem.

- A jakie? – indagował go dalej Potter.

- Muszę utrzymać porządek w kraju – odparł całkiem poważnie szef BOMu. – Nie dalej jak wczoraj moi chłopcy złapali kilku neośmierciożerców... Jak nie dopadniemy tej szui, co za tym stoi, będziemy mieli trzecią wojnę. I co? Znowu nas uratujesz? W takim stanie?

- Musisz nam powiedzieć, kim jest Kuguchar – wtrąciła Hermiona, zanim Harry zdążył ustosunkować się do retorycznego pytania zadanego mu przez przyjaciela.

- Co wy, kurwa, z tym Kugucharem?! – Potter rzucił niedopałek na podłogę i ku oburzeniu Wooda przydeptał go kapciem.

- Podobno wiesz, kto to jest. – Panna Granger spojrzała na niego błagalnie.

- A co ja, podręcznik zoologii jestem?

- Byłeś jednym z najlepszych aurorów w tym kraju – odpowiedział mu Neville. – Choć jak się teraz patrzy, to trudno w to uwierzyć – dodał i z lekką pogardą zmierzył Pottera od góry do dołu.

- Wal się! – warknął obrażony Harry.

- Smutny koniec takiej pięknej kariery – szydził tymczasem Neville. – I to przez co? Przez wódę i baby.

- Przepraszam, ale to nie tak – wtrącił się zbulwersowany Wood. - Mój pacjent ma problemy emocjonalne.

- Pierdolca ma z chlania! – rzucił szef BOMu. – A nie problemy emocjonalne!

Hermiona pomyślała, że Longbottom trochę przesadził. Najwyraźniej Harry też doszedł do takiego wniosku, bo zerwał się z łóżka i bez ostrzeżenie wyrżnął szkolnego kumpla w szczękę. Pięknym lewym prostym. Kto by pomyślał, że jeszcze tak potrafi?

Tymczasem Neville zachwiał się, ale szybko odzyskał równowagę. Dotknął ręką twarzy, sprawdzając, czy wszystkie zęby są na swoich miejscach. Potem odwinął się i przyłożył Harry'emu tak, że ten – najwyraźniej osłabiony na szpitalnym wikcie - przeleciał przez całą salę i z impetem uderzył w ścianę. Osunął się po niej i zastygł bez ruchu na podłodze.

- Zabiłeś go, ty brutalu! – jęknęła z rozpaczą Hermiona i rzuciła się ku przyjacielowi. Wood, który także zdołał otrząsnąć się z szoku, pospieszył za nią i zaczął nerwowo cucić swojego pacjenta.

Natomiast Neville stał bez ruchu i tak spokojnie, jakby nic się nie stało, palił papierosa. Panna Granger już miała mu dokładnie mu wyjaśnić, co myśli o takim zachowaniu, ale nagle przyszło jej do głowy, że szef BOMu celowo sprowokował tę bójkę. Może naprawdę wiedział, co robi?

Wreszcie po długiej i fachowej reanimacji, Harry otworzył oczy.

- O, kurwa – jęknął. – O, kurwa?

- Czy coś cię boli? – spytał nerwowo Olivier. – Jak się nazywasz?

- Łeb mi pęka jak po tej popijawie w dwutysięcznym trzecim. Pamiętasz Nieville – Harry nie zwrócił uwagi na lekarza, tylko lekko nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na kolegę. – To wtedy Krum, nawalony jak stodoła, przypierdolił mi tłuczkiem. Świetny był koleś z tego Kruma. Chyba nie wiesz, ale chłopaki z bułgarskiego wywiadu mówili o nim Kuguchar...

Panna Granger poczuła, że ziemia usuwa się jej spod nóg.


19.

Mówiąc krótko, teraz to Hermiona miała przerąbane. Jak w ruskim czołgu z zaspawaną klapą.

Od chwili odkrycia tożsamości Kuguchara minęła już prawie doba, a ona wciąż nie mogła ustalić miejsca, w którym Wiktor ukrył swój raport.

Wiktor...

Świetny sportowiec i fantastyczny chłopak. Bardzo go kiedyś lubiła. Więcej, przez pewien czas żywiła przekonanie, że zdoła go pokochać. A może nawet była w nim trochę zakochana...

Jednak nigdy, nawet przez chwilę nie przypuszczała, że Bułgar może mieć coś wspólnego ze służbami wywiadowczymi. Wydawał się taki mało skomplikowany i do bólu szczery. A tymczasem okazał się wytrawnym agentem. Jednym z najlepszych w Europie.

I teraz nie żył. Z powodu odkrycia, którego dokonał w Anglii.

Dlatego Hermiona za wszystkich sił próbowała rozwiązać tę zagadkę. Nie tylko po to, aby uratować kraj, ale także, aby pomścić przyjaciela. Przyjaciela? No dobrze, pierwszego kochanka.

W ciągu bezsennych godzin rozważała różne opcje, starała się przypomnieć sobie wszystko, co Wiktor opowiadał jej o swoim życiu. Analizowała wszystkie związane z nim informacje, ale jakoś nie mogła wpaść na rozwiązanie zagadki.

Co on, u diabła, miał na myśli? Jakich kryjówek używał w pracy? Dlaczego Kingsley uważał, że to właśnie ona będzie je znała?

Najgorsze było to, że czuła ogromną presję, która rosła z każdą minutą. Coraz bardziej zdenerwowany Neville fiukał co pół godziny z pytaniem, czy czegoś już sobie nie przypomniała, a to doprowadzało ją do szału. Zaczynała rozumieć irytację Harry'ego. Jak miała myśleć w takich warunkach?

A może powinna trochę się przespać?

Umościła się wygodniej i zamknęła oczy. Jednak jak na złość sen nie przychodził. Głośne pukanie do drzwi spłoszyło go na dobre.

- Nic jeszcze sobie nie przypomniałam! – krzyknęła z rozpaczą i nakryła głowę poduszką. Jednak i tak usłyszała skrzypnięcie zawiasów, a kiedy wreszcie odważyła się wyjrzeć spod pościeli zobaczyła Syriusza.

Black – nawet mimo czułej opieki pani Benwenuty – prawie już doszedł do siebie po niedawnym wypadku, ale wciąż był blady. I przeraźliwie smutny. Od chwili, w której Hermiona zdała mu relację ze swojego spotkania z ministrową, wyglądał jakby coś zżerało go od środka. Przyjaciółka naprawdę zaczynała się o niego martwić.

Gospodarz przysiadł na brzegu łóżka. Z kieszeni szlafroka wyciągnął hawańskie cygaro i zapalniczkę.

Mogę? – Zerknął pytająco na Hermionę. – Bo ona – ruchem głowy wskazał sypialnię – mi nie pozwala.

- Oczywiście. – Co prawda nie znosiła zapachu dymu, ale nie miała sumienia mu odmówić.

Black wypuścił nosem kłąb dymu i przymknął oczy.

- Dobrze się czujesz? – Nie wytrzymała. – Syriusz! – Dotknęła jego ramienia, bo nie zareagował na pytanie.

- Ja? – Ocknął się po chwili i rozchylił powieki. – Owszem. Wszystko w najlepszym porządku.

Jednak ta desperacka deklaracja jakoś jej nie przekonała. Cholera jasna, on najwyraźniej już się poddał. Nie zamierzał dłużej walczyć o kobietę, która wciąż go odrzucała.

I co teraz będzie? Przecież te starania przez wiele lat stanowiły sens jego życia. Popychały go do działania. Dzięki nim tyle osiągnął. Czy teraz miał to wszystko stracić?

- Postanowiłem się ożenić – powiedział tymczasem Black jakby od niechcenia, wypuszczając kolejne kółka dymu.

- Co?! – Hermiona zerwała się z łóżka. Akurat takiego obrotu sprawy absolutnie się nie spodziewała. – Z kim?!

- Z Benwenutą – odpowiedział z westchnieniem.

- Nie możesz tego zrobić. – Mocno chwyciła go za rękę i spojrzała mu prosto w oczy. – Nie możesz! – powtórzyła z mocą. – Przecież jej nie kochasz.

- Miłość. – Black wzruszył ramionami. – Co mi przyszło z miłości? Tylko to, że ciągle jestem sam. Nie mam rodziny, nie mam dzieci. Nic nie mam.

- Może jakieś dzieci masz – zaczęła dyplomatycznie panna Granger, przeklinając w myślach Łucję i jej tajemnice.

- Gdybym miał nieślubne potomstwo – Syriusz westchnął – to jego matki ciągałyby mnie od dawna po sądach. Stać mnie na alimenty.

- Spróbuj jeszcze raz – poprosiła, wciąż nie puszczając jego ręki. – Nie poddawaj się! Proszę! Ona... Łucja – Tak bardzo chciałaby móc powiedzieć mu prawdę. O Billym i o prawdziwych uczuciach pani Shacklebolt.

- Sama powiedziałaś, że nie ma szans, żeby Łucja zmieniła zdanie – przypomniał jej Syriusz. – Że do końca życia będzie się modlić przed zdjęciem Shacklebolta, niech mu cholerna ziemia ciężką będzie...

- Syriusz...

- Co powinienem jeszcze zrobić? – rzucił z irytacją. – Błagać ją na kolanach? Śpiewać serenady pod oknem? A może palnąć sobie w łeb? No to ostatnie może miałoby jakiś sens.

- Syriusz!

- Nie mam już siły. – Spojrzał na nią z takim przeraźliwym smutkiem, że coś zakłuło ją w sercu. – A Benwenucie na mnie zależy. Poza tym jest miła i wesoła. No i piekielnie ładna.

- Syriusz, ona cię skrzywdzi – powiedziała z przekonaniem. Nie wiedzieć czemu, ale miała taką pewność. Tak, właśnie w tej chwili uświadomiła sobie, że pani Zabini nigdy dobrze nie patrzyło z oczu. I ta imponująca kolekcja spadków... – Nie możesz się jej oświadczyć!

- Skrzywdzi? – Black znowu wykazał irytującą obojętność i kompletny brak instynktu samozachowawczego. – Nikt nie może mnie skrzywdzić bardziej niż Łucja. A co do oświadczyn, to już się stało. Ślub za dwa tygodnie. Skromny. Tylko na dwieście osób.

- Za dwa tygodnie?!

Zostało bardzo mało czasu, ale Hermiona wiedziała, że nie może dopuścić, żeby uroczystość się odbyła. To małżeństwo było fatalnym pomysłem. Najgorszym z możliwych. Ale ona coś wymyśli, choćby miała stanąć na głowie, albo zagrozić ministrowej Avadą.

Tylko najpierw musi odnaleźć miejsce, gdzie Wiktor ukrył swój bezcenny raport.

*

Blaise zamierzał zajrzeć do Hermiony i dowiedzieć się, czy wpadła już na rozwiązanie problemu, ale najpierw musiał trochę się ogarnąć, bo przed chwilą zakończył wyjątkowo ciężki dyżur.

Na wieść o śmierci pani Weasley, wiele jej zwolenniczek, zwłaszcza tych w podeszłym wieku, poważnie ucierpiało na zdrowiu. Kardiolodzy mieli pełne ręce roboty. On także nie narzekał na brak zajęcia. Składał i zszywał tych, którzy byli na tyle nieostrożni, aby publicznie powiedzieć coś niepochlebnego o zmarłej. Okazało się bowiem, że elektorat byłej minister – mimo wysokiej średniej wieku - był nie tylko duży, ale także niezwykle krewki.

Wszystkie środki masowego przekazu bez przerwy przynosiły wieści o tłumach zbierających się pod Ministerstwem, śpiewających pieśni, palących znicze i składających kwiaty. Zawiązał się też obywatelski komitet na rzecz budowy pomnika Molly. Histeria sięgała zenitu i była kilkakrotnie większa niż ta po śmierci Kingsleya. No cóż, poprzedni minister był karygodnie zwyczajny.

Szczerze mówiąc, Zabini nie zazdrościł Longbottomowi, który musiał opanować całą tę sytuację. Na dodatek z neośmierciożercami na karku i zaginionym raportem Kruma.

Krum? Czy mógł być dla Hermiony kimś naprawdę ważnym? Niepewność i coś, co zatrważająco przypominało zazdrość nie opuszczały go nawet na chwilę.

Właśnie kończył kąpiel, kiedy usłyszał głośne trzaśnięcie drzwi wejściowych. Oznaczało to, że Benwenuta po wielogodzinnym pielęgnowaniu swojej najnowszej ofiary, właśnie wróciła do domu.

Blaise narzucił szlafrok i wyszedł z łazienki.

Matka – wciąż w krótkim dopasowanym pielęgniarskim fartuchu, czarnych kabaretkach i czubatych szpilkach na niebotycznych obcasach – wyglądała oszałamiająco. Na dodatek na pierwszy rzut oka widać było, że jest w szampańskim humorze.

- Witaj, ciasteczko. – Uśmiechnęła się do niego promiennie. – Zobacz! – Wyciągnęła przed siebie rękę. Na jej serdecznym palcu lśnił ogromny brylant. – Osiemdziesiąt karatów! Takiego jeszcze nie miałam.

Blaise poczuł, że robi mu się zimno. I nie miało to nic wspólnego z faktem, że właśnie przed chwilą wyszedł z wanny.

- Czy to znaczy... – zaczął z trudem.

- Syriusz dziś mi się oświadczył – rzuciła z triumfem. – I nie zamierza podpisywać intercyzy! Pokonałam tę chudą małpę!

Niewątpliwie miała na myśli nieszczęsną panią Shacklebolt. Matka nienawidziła jej od zawsze, a Blaise nie miał zielonego pojęcia, skąd wzięło się to paskudne uczucie. Ale być może to właśnie ono sprawiło, że Benwenuta tak mocno przyczepiła się do Blacka.

Wziął trzy głębokie oddechy, próbując się uspokoić. W głowie mu szumiało.

- Gratuluję – powiedział bez entuzjazmu.

- Nie cieszysz się, karmelku? – zdziwiła się matka. – Jestem taka szczęśliwa.

- Szczerze mówiąc, to nie – powiedział ostrożnie. - Lubię Syriusza.

- Ja też go lubię. – Matka zamrugała. - I to bardzo.

- A jeszcze bardziej jego pieniądze – dodał jeszcze ostrożniej.

- A czy to nie jedno i to samo? – Wzruszyła ramionami i znowu z satysfakcją spojrzała na swój brylant.

- Mamo...

- Ile razy mówiłam ci, żebyś mnie tak nie nazywał.

- Mamo, nie wolno ci tego zrobić. – Nie zwrócił uwagi na jej słowa. - To jest naprawdę porządny facet. I już swoje w życiu oberwał. Zostaw go w spokoju, bo inaczej...

- Synu – Benwenuta nagle spoważniała i rzuciła mu spojrzenie tak lodowate, że zadrżał. – Niech cię Merlin broni mieszać się do moich spraw! Uprzedzam!

- Mamo...

- Jesteś taki sam jak ojciec! – dodała już spokojniej, ale z wyraźnym znudzeniem. – Niedobrze mi się robi od tej twojej uczciwości.

A Zabini zamarł. Na chwilę przestał myśleć o niebezpieczeństwie zagrażającym Syriuszowi, bo po raz pierwszy matka z własnej woli wspomniała o ojcu. Chciał wiedzieć kim on było, wielokrotnie o niego pytał, ale Benwenuta zawsze dawała wykrętne odpowiedzi.

Postanowił więc skorzystać z okazji.

- Kto jest moim ojcem? – zapytał chyba po raz tysięczny w życiu. – Powiedz mi wreszcie prawdę.

- Nie domyślasz się? – Benwenuta bawiła się pierścionkiem. Kpiący uśmieszek nie schodził z jej ust. – Naprawdę się nie domyślasz?!

Zabiniemu na chwilę zabrakło powietrza. Pewna myśl tłukła mu się w głowie. Podejrzenie zamieniało się w pewność. Nie?! Nie mogli mu tego zrobić!

- To nie... To niemożliwe! – powiedział głośno.

- Ależ oczywiście. Jak najbardziej możliwe. – Uśmiechnęła się tak, jakby to wyznanie sprawiło jej ogromną satysfakcję. – To był jedyny facet, który mi umknął sprzed ołtarza. Przez tę chudą małpę! Ale teraz – rozpromieniła się. – To ja jestem górą!

Blaise zamknął oczy. Nigdy w życiu nie był tak wściekły.


Czy Hermionie uda się odnaleźć kryjówkę Kruma?

Czy ktoś zdoła powstrzymać Syriusza przed poślubieniem Benwenuty?

Czy Blaise i Hermiona zejdą się na dobre? CDN


20.

Jakiś czas później.

Coś stuknęło na korytarzu. Blaise, który – jak to miał w zwyczaju prawie od początku swojej kariery – przysypiał w trakcie nocnego dyżuru, gwałtownie wyprostował się na krześle i otworzył oczy. Jego wzrok znajdował się w tej chwili dokładnie na wysokości kalendarza. Powracając do przytomności młody medyk, z ogromną niechęcią skonstatował, że właśnie nadszedł dzień ślubu matki i Syriusza.

Oczywiście nie brał udziału w przygotowaniach, gdyż był tak wściekły na Benwnutę, że natychmiast po tym, kiedy dowiedział się, że Kingsley Shacklebolt jest jego ojcem, wyprowadził się z mieszkania. Naprawdę, zdecydowanie wolał tani hotel niż przebywanie z nią pod jednym dachem i bierne przyglądanie się jej kolejnym gierkom.

- Cholera jasna! – rzucił przez zęby.

Poczucie okropnej bezsilności prześladowało go od kilkunastu dni praktycznie bez przerwy. Tak bardzo chciał zapobiec temu absurdalnemu małżeństwu, nie zważając nawet na to, że Benwenuta nie puściłaby mu płazem takiej ingerencji. Nie miał jednak pojęcia, co powinien zrobić. Rozmawiał z Blackiem parę razy, dawał mu jednoznacznie do zrozumienia czym może skończyć się to małżeństwo, ale Syriusz ogłuchł na wszystkie argumenty i sprawiał wrażenie, jakby na niczym mu już nie zależało. Uparł się z jakąś zaciekłą determinacją człowieka, który stracił już całą nadzieję na to, że spotka go w życiu jeszcze coś dobrego.

Dochodziła ósma. Za pięć godzin miał rozpocząć się ślub, a Blaise wciąż nie wiedział, co robić i czy w ogóle powinien tam pójść. Nie był pewny, czy będzie mógł w spokoju patrzeć jak matka zarzuca pętlę na głowę kolejnej ofiary.

Chciał o tym z kimś porozmawiać, ale nie mógł, bo jedyna osoba, z którą mógłby podzielić się swoimi obawami, to znaczy Hermiona, miała jeszcze gorzej niż on i Black razem wzięci. Przez ostatnie dni praktycznie nie wychodziła z domu przy Grimmauld Place, wciąż rozważając i analizując każdy dzień, każdą godzinę i minutę swojej znajomości z Krumem. I jak na razie wyglądało na to, że nie doszła do żadnych konstruktywnych wniosków. To oczywiście doprowadzało do białej gorączki Naville’a Longbottoma, który praktycznie w pojedynkę musiał użerać się z całym bajzlem, jaki zapanował w kraju po śmierci Molly.

O tak, Blaise mógłby niechętnie przyznać, że szefowi BOMu też nie było czego zazdrościć. Z jednej strony żądna zemsty rodzina Weasleyów, która cały czas patrzyła mu na ręce, domagała się postępów śledztwa i głowy zamachowca, a z drugiej przygotowanie do kolejnych wyborów i triumfujący Lucjusz Malfoy, który w zasadzie był pewny, że tym razem już nikt mu nie wejdzie w drogą. Nikt, bo w końcu Tonks nie była dla niego żadną konkurencją. Choć choroba wie, kto mógł jeszcze pojawić się na horyzoncie… Na przykład tajemniczy osobnik opisany w raporcie świętej pamięci Kruma.

- Cholera jasna – powtórzył Blaise ciszej, a potem wolno podniósł się z krzesła.

*

Dochodziła jedenasta trzydzieści, gdy Zabini przekraczał próg domu przy Grimmauld Place 12. Po dokładnym namyśle uznał, że lepiej będzie się tu pojawić i przynajmniej z grubsza kontrolować sytuację. A nuż wydarzy się coś nieprzewidzianego, co pozwoli rozpędzić całą tę cholerną uroczystość.

Z zainteresowaniem rozejrzał się dookoła i stwierdził, że wszystkie pomieszczenia rezydencji tonęły w różnobarwnych frezjach. Były to oczywiście ulubione kwiaty Benwenuty. Wszędzie unosił się ich zapach przywodzący lekarzowi na myśl nie najszczęśliwsze chwile dzieciństwa i młodości. A także wszystkie poprzednie śluby matki. Oraz pogrzeby nieszczęsnych ojczymów.

Salon, w którym miała odbyć się ceremonia, przypominał ogrodową altanę. Syriusz, którym najwyraźniej kierowały jeszcze jakieś szczątki rozsądku, zgodził się wyłącznie na świecką ceremonię. Oczywiście nie było to w smak Benwenucie, która najbardziej na świecie uwielbiała powiewać długimi welonami w kościelnych nawach. Jednak nie upierała się przy swoim scenariuszu, wolała nie ryzykować, że przez taki drobiazg ofiara wyślizgnie się z jej wylakierowanych na czerwono pazurków i straci szansę na kolejny zapis w testamencie. Swoją drogą, ciekawe jaki wypadek miał spotkać Syriusza? Może to przypadek, ale matka ostatnio bardzo interesowała się ciężkimi karniszami do zasłon. Chyba trzeba będzie ostrzec nowego papcia, żeby przez kilka następnych dziesięcioleci nie zgadzał się na żadne remonty.

Skrzaty kończyły nakrywanie stołów, które wręcz uginały się od sreber i kryształów. Oraz oczywiście frezji. W ciągu ostatnich lat Pansy Parkinson musiała zbić solidną fortunę na tej słabości matki. A jeśli doda się jeszcze do tego wiązanki nagrobne…

- Niezły wypas, co?! – powiedział ktoś tuż za nim. – Ale Syriusz zawsze miał gest.

Blaise odwrócił się gwałtownie i wtedy ku swemu ogromnemu zdumieniu spostrzegł Pottera. Harry był starannie ostrzyżony, ogolony, wystrojony w odświętny strój i bezapelacyjnie trzeźwy.

- Co tu robisz?! – zdziwił się lekarz. – Mieli cię wypuścić dopiero jutro.

- Nie mogę siedzieć w szpitalu, kiedy mój chrzestny w końcu się żeni – poinformował go z satysfakcją Potter. – Skrócili mi karę za dobre sprawowanie.

- Niemożliwe. – Zabini zamrugał powiekami, bo natychmiast przypomniały mu się wszystkie szpitalne wyskoki byłego aurora, których sam był świadkiem. To na pewno nie było dobre sprawowanie.

- Spytaj Wooda – wyszczerzył się w odpowiedzi Potter. – Leżałem na kanapie grzecznie jak ta dzidzia i nawet nie przylałem mu jak znów o matce przynudzał. Przestałem podszczypywać pielęgniarki Aha, i oddałem spirytus salicylowy zamiast go chyłkiem wydudłać.

No proszę, najwyraźniej świat jednak się kończył. Złoty chłopiec, zdeklarowany alkoholik i babiarz naprawdę wyglądał, jakby zamierzał zawrócić ze złej drogi. Albo przynajmniej na chwilę się na niej zatrzymać. Wood zaiste musiał być cudotwórcą. Ciekawe w jaki sposób osiągnął ten efekt? Hipnozą? Sugestią? Eliksirem? A może po prostu Imperiusem? Blaise zamierzał zapytać o to psychiatrę przy najbliższej okazji.

Nagle Harry uśmiechnął się zawadiacko, po czym gwizdnął przeciągle i trzepnął go w ramię. Zdezorientowany Blaise spojrzał w kierunku, który wskazywał kolega. Po schodach właśnie schodziła panna Granger. Nieco blada i wymizerowana, ale piękna jak marzenie.

- Powiedz mi – zaczął ze znaczącym uśmieszkiem Potter – dlaczego nigdy nie zauważyłem, że Hermiona to niezła dupa?

Lekarz przygryzł wargę, powstrzymując wybuch śmiechu. Nie, na tym świecie stuprocentowe cuda jednak się nie zdarzają.

*

Hermiona naprawdę miała już wszystkiego dosyć.

Przede wszystkim tego, że za żadne skarby świata nie mogła sobie przypomnieć żadnych ważnych wydarzeń związanych z Krumem. Myślała i myślała. W dzień, w nocy. Na trzeźwo i po alkoholu. Bezskutecznie. Do doprowadzało ją do takiej frustracji, że chwilami miała ochotę poprosić Neville’a, żeby nią także uderzył o ścianę. Może to miało dobry wpływ na łatanie dziur w pamięci.

I jeszcze ten beznadziejny ślub! Syriusz uparł się jak kretyn i nic nie było w stanie go przekonać, żeby dał sobie spokój z Benewenutą. Wyglądało to tak, jakby naprawdę już było mu wszystko jedno. Hermiona próbowała rozmawiać o tym z Łucją, ale ministrowa milczała jak zaklęta. Wyglądało więc na to, że los Blacka jest przesądzony. Jednak Hermiona przysięgła sobie w myślach, że będzie baczenie spoglądać na ręce nowej pani Black. Być może Blaise jej w tym pomoże.

No właśnie Blaise… Miała wrażenie, że ostatnimi czasy jej unika. Czyżby był zazdrosny o to, co kiedyś łączyło ją z Wiktorem? Na tę myśl zrobiło się jej przykro.

Nie, nie będzie przejmować się opiniami wiarołomnego łapiducha! – Hardo uniosła głowę i wtedy spostrzegła Zabiniego. Stał u podnóża schodów, przystojny jak marzenie samotnej trzydziestolatki, razem z wyelegantowanym Harrym i wyglądał jakby go coś okropnie trapiło. Zawstydziła się, że go tak pochopnie ocenia.

Potter zawołany przez skrzata, odszedł w kierunku kuchennych schodów, a Hermiona nie wiele myśląc, zbliżyła się do Zabiniego.

- Pięknie wyglądasz – uśmiechnął się do niej trochę krzywo i mocno uścisnął rękę, którą mu podała.

- A gdzie tam! – Ze złością zmarszczyła czoło. – Nie mogę spać i ciągle się martwię. O ten raport. I o Syriusza – dodała ciszej.

- Ten ślub nie powinien dojść do skutku – powiedział ponuro Blaise i ciężko westchnął.

- Domyślam się. – Bezwiednie położyła dłoń na jego ramieniu. – Ale brakuje mi już argumentów. – Rozmawiała z Syriuszem kilkakrotnie, ale bez skutku.

- A pani Shacklebolt? – Głos mu nieco zadrżał.

Spojrzała na niego uważnie. Coś w jego spojrzeniu, w wyrazie twarzy, coraz bardziej ją niepokoiło.

- Pani Shacklebolt nie chce mieć nic wspólnego z Syriuszem – oświadczyła zimno. Szczerze mówiąc, jej wściekłość z powodu zachowania Łucji właśnie sięgnęła zenitu. Tak, oczywiście rozumiała, że od śmierci Kingsleya nie minęło jeszcze tak wiele czasu, ale w zaistniałych okolicznościach, wdowa stanowczo powinna zrewidować swoje poglądy na dozgonną wierność. Z tego, co zdołała wywnioskować z dziwnego zachowania Zabiniego i burzliwego życiorysu jego matki, tu nie chodziło tylko o szczęście Syriusza, ale o jego życie. No i był jeszcze Billy.

- Ciągle jest na niego zła?

- Nie, to nie to. – Pokręciła gwałtownie głową. – On go lubi, może nawet kocha, ale… - Hermiona zawahała się tylko na chwilę. - Uważa, że ze względu na pamięć Kingsleya nie powinna się już z nikim wiązać.

- Tak go kochała? – zapytał w zamyśleniu Blaise.

- Raczej szanowała. Twierdzi, że Kingsley był kryształowo uczciwy, nie miał na sumieniu żadnych grzechów i nigdy jej nie oszukał. Dlatego jest mu to winna.

Blaise wyglądał, jakby właśnie trafił go piorun. Nerwowo zamrugał oczami, otworzył usta i przez chwilę stał bez słowa.

- Muszę iść – rzucił wreszcie przez zaciśnięte zęby.

- Coś się stało? – zaniepokoiła się nie na żarty.

- Przypomniało mi się, że mam coś do załatwienia.

- Mogę iść z tobą? – Chwyciła go za rękę. Nie chciała tkwić tu bez niego i bezsilnie patrzeć na to żałosne przedstawienie.

- Nie, zostań – odpowiedział trochę łagodniej. – I trzymaj za mnie kciuki.

*

Blaise wypadł z domu Blacka tak szybko, jakby goniło go stado wściekłych os. No cóż, nie miał zbyt wiele czasu, a sprawa był poważna. Co prawda nie dałby sobie uciąć głowy, że dobry pomysł, ale należało wypróbować wszelkie możliwości. Może Shacklebolt rzeczywiście nie miał przed żoną tajemnic, ale... Ale w takim razie nie twierdziłaby, że jest aniołem uczciwości i dobroci. Pieprzony hipokryta! Zabini bardzo chętnie by sobie z nim pogadał. I to nie byłaby miła rozmowa.

Skupił się, próbując przypomnieć sobie współrzędne. Na szczęście Hermiona, kiedyś je przy nim wspomniała i jakoś tak mimochodem, zapadły mu w pamięć. Zacisnął pięści i zamknął oczy, a potem wykonał bardzo precyzyjną teleportację. Prosto w środek ogromnej kałuży.

*

Zaklął pod nosem i rozejrzał się dookoła, a potem ruszył przed siebie. Nigdy wcześniej nie był w Yorku, ani nie widział domu Kingsleya, ale znał adres, więc powinien trafić tam bez problemu. Przeszedł na drugą stronę szerokiej ulicy i po chwili znalazł to, czego szukał. Nie zastanawiając się ani chwili, nacisnął na przycisk dzwonka.

Otworzyła mu bardzo piękna panna Elizabeth. Patrząc na nią, uświadomił sobie, że to przecież jego przyrodnia siostra. I pomyśleć, że do tej pory myślał, że jest jedynakiem…

- Czy zastałem panią Shacklebolt? – Ukłonił się uprzejmie.

- Mama… - zaczęła dziewczyna i obejrzała się nerwowo.

- W czym mogę panu pomóc? – Pani Łucja wyłoniła się z bocznych drzwi. Blada, z podkrążonymi oczami, wyglądała na chorą.

- Muszę pani koniecznie o czymś powiedzieć… - Wbił w ministrową spojrzenie, które mówiło, że dopóki nie załatwi swojej sprawy, to nie ruszy go stąd nawet oddział aurorów z samym Nevillem na czele. - Nie zajmę dużo czasu.

Pani Shacklebolt przyglądała mu się przez kilka sekund, najwyraźniej podejmowała jakąś decyzję, a potem wreszcie zaprosiła go gestem do środka. Powiedziała coś cicho do córki, a następnie powiodła go do eleganckiego salonu. Wskazała mu miejsce na sofie, tuż obok kominka, a sama usiadła naprzeciwko i popatrzyła na niego z wyrazem twarzy, który nie zdradzał absolutnie żadnych uczuć.

- Słucham pana – rzekła wreszcie.

Blaise wziął głęboki oddech, a potem rzucił swoją bombę.

*

Wybiła trzynasta i uroczystość wreszcie się rozpoczęła. Mimo tego, że w kraju panował wciąż niepokój i żałoba po śmierci Molly Wesley, do domu Blacków przybyła grubo ponad setka gości. Wszyscy chcieli zobaczyć jak znany ze swej ekscentryczności playboy i kobieciarz zmienia stan cywilny. Oczywiście Benwenuta też od wielu lat obracała się w najwyższych kręgach czarodziejskiej Anglii. W końcu była wdową po bodajże pięciu arystokratach. A teraz trafił się jej kolejny.

Hermiona zmełła w ustach nieprzystojące damie przekleństwo i rozejrzała się po wnętrzu. Czas mijał, a Zabiniego wciąż nie było. A ją zżerała ciekawość, co takiego wymyślił prawie w ostatniej chwili.

Orkiestra smyczkowa raźno rżnęła La Donna E Mobile, co zważywszy na sytuację było bardzo a propos. Pod baldachimem obok śmiertelnie poważnego urzędnika stał Syriusz, wystrojony niczym książę. Hermiona musiała przyznać, że jak na swój wiek wyglądał naprawdę świetnie. Gdyby tylko się postarał, mógłby zdobyć szczerą miłość każdej kobiety. Każdej, ale nie Benwenuty, która miała inne priorytety. Każdej, ale nie… Hm, to nie tak. Łucja po prostu… A niech ją jasna cholera!

Orkiestra nadal grała melodię z Rigoletta, kiedy przez główne wejście wkroczyła do salonu panna młoda. Hermiona musiała niechętnie przyznać, że Benewnuta wygląda oszałamiająco. Miała na sobie białą suknię z tiulu haftowaną brylancikami. Ciemne włosy upięła wysoko i ozdobiła gałązkami białych frezji. Szła z gracją, której mogłaby jej pozazdrościć niejedna młodsza kobieta. W ogóle wyglądała na góra trzydzieści pięć lat.

Podała Syriuszowi ręką i uśmiechnęła się promiennie. Black nie odwzajemnił tego uśmiechu, raczej wyglądał tak, jakby był pogrążony w głębokiej zadumie.

Tak, jakby myślał: raz kozie śmierć. – przemknęło Hermionie przez głowę.

Cholera, nie tak powinien wyglądać i zachowywać się szczęśliwy pan młody. Tyle, że Syriusz nie był szczęśliwy.

Urzędnik rozpoczął ceremonię, a Hermiona wciąż czekała, że coś się wydarzy. Że Zabini, albo ktoś inny przerwie ten ślub i przywoła Blacka do porządku. Na przykład Harry. Ale nie, przyjaciel wyglądał na całkiem zadowolonego. No cóż, jego znajomość kobiecej psychiki była praktyczne równa zeru: zawsze wybierał sobie te, których akurat wybierać nie powinien.

A może powinnam była chociaż podpiłować baldachim? – zastanawiała się panna Granger.

Straciła już nadzieję, że coś się wydarzy. Jednak, kiedy urzędnik zapytał Syriusza, czy zamierza wziąć za żonę obecną tu kobietę, spokój został zakłócony. Przy wejściu do salonu zaczął się ruch. Wreszcie drzwi otworzyły się z trzaskiem i stanął w nich zdyszany Blaise, a za nim, trochę nieśmiało, wsunęła się Łucja Shacklebolt. W skromnej granatowej sukience, bez kapelusza i nieco potargana, nieco pobladła i ogromnie poruszona. Gdyby ktoś w tej chwili wpadł na pomysł zorganizowania zawodów piękności, to w porównaniu z Benwenutą nie miałaby żadnych szans. Ale zdumiony Syriusz spoglądał na nią tak, jakby zobaczył anioła.

- Możemy kontynuować? – zapytała panna głosem, który mógłby zamrozić Saharę.

W tłumie gości rozległ się coraz głośniejszy szmer głosów, a Black nie zwracając uwagi na swoją, coraz bardziej wściekła połowicę in spe, wolnym krokiem ruszył w stronę ministrowej, która wciąż stała pod drzwiami, wpatrując się w niego jak zahipnotyzowana.

Hermiona przygryzła wargę i wstrzymała oddech.

Niedoszły pan młody podszedł do dawnej narzeczoną i chwycił ją w objęcia, a ona zarzuciła mu ręce na szyję. Coś tam sobie przez chwilę szeptali gorączkowo, aż wreszcie Black roześmiał się głośno – tak, teraz wyglądał jak nieprzytomnie szczęśliwy człowiek – i mocno przytulił Łucję do siebie. Tu i owdzie dały się słyszeć westchnienia i nawet szlochy, a Hermiona poczuła, że jej samej też wilgotnieją oczy.

Tymczasem Benwenuta z furię potoczyła wzrokiem po sali, rzuciła bukiet na ziemię i szybkim krokiem – kontrastującym z tym, jakim tu weszła – przebiegła salon. Przy wejściu rzuciła nienawistne spojrzenie na Syriusza i jego ukochaną, a potem odwróciła się w stronę syna i z całej siły uderzyła go w twarz.

- Ale jazda – powiedział Harry, który właśnie stanął obok skamieniałej Hermiony. – Jak w pierdolonym Harlequinie!





21.

Niespodziewane szczęśliwe zakończenie ponuro zapowiadającej się uroczystości ślubnej nieco podniosło Hermionę na duchu. Bo skoro na świecie zdarzały się takie niespodzianki, to niewykluczone, że także jej problem znajdzie wkrótce jakieś sensowne rozwiązanie.

Oby jak najszybciej. - Panna Granger westchnęła cicho i zamoczyła usta w winie, jednocześnie nie spuszczając wzroku z Łucji i Syriusza próbujących właśnie dyskretnie ulotnić się z imprezy.

Pogodzeni kochankowie mieli o tyle ułatwioną sprawę, że po pokojach snuły się już tylko smętne niedobitki gości. Zdecydowana większość z nich – zwłaszcza tych zaproszonych przez Benwenutę – opuściła dom Syriusza w ślad za niedoszłą panną młodą. Reszta towarzystwa też chyba czuła się niezręcznie – w końcu w kraju panowała żałoba po Kingsleyu i Molly Weasley – więc pojedyncze osoby kolejno wymykały się z nieudanego przyjęcia, nomen omen, po angielsku.

Frekwencja byłaby pewnie lepsza, gdyby główni zainteresowani posłuchali namów przyjaciół i, wykorzystując tak pieczołowicie przygotowaną scenerię, sami natychmiast stanęli na ślubnym kobiercu. Syriusz oczywiście natychmiast się na to zgodził, ponieważ chciał zyskać pewność, że ukochana już na pewno się nie rozmyśli, ale Łucja odmówiła, po prostu miała zamiar najpierw uporządkować swoje sprawy i wyjaśnić wszystko dzieciom. A poza tym szczerze nie znosiła frezji, baldachimów, nadmiaru sreber i całej tej przesadnie romantycznej scenerii.

Narzeczonym wreszcie udało się wymknąć z salonu, więc Hermiona musiała zmienić cel obserwacji. Najchętniej odszukałaby Zabiniego, który pośpiesznie opuścił przyjęcie w ślad za swoją rozgniewaną matką i dowiedziała się, co takiego powiedział ministrowej, że ta natychmiast przygnała na Grimmauld Place niemalowana, w domowej sukni i bez kapelusza.

Panna Granger nie zdążyła jednak zrealizować swojego zamiaru, bo najpierw jej uwagę przykuła Tonks holującą do wyjścia ululanego Lupina, a potem Harry, który siedział za stołem, w samym kącie salonu i z czułością wpatrywał się w stojącą przed nim butelkę whisky. Jasny i ciężki gwint! Najwyraźniej to by było na tyle, jeśli chodzi o cudowne terapeutyczne metody Wooda.

Prawniczka szybkim krokiem przemierzyła pokój i stanęła nad przyjacielem niczym przysłowiowy kat nad przysłowiową dobrą duszą, spoglądając na niego z największą dezaprobatą, na jaką tylko mogła się zdobyć.

- Znowu chlejesz! – warknęła, biorąc się pod boki.

- Bo życie, cholera, jest ciężkie jak cholera – wycedził Potter z filozoficznym namysłem, a następnie pociągnął solidny łyk prosto z flaszki. Najwyraźniej podjął już decyzję i jednak postanowił schrzanić sobie życie. A może – jak mawiają znawcy tematu – nie osiągnął jeszcze swojego dna. Ale w takim razie, jak głęboko ono było?

- No nie mów!– zirytowała się panna Granger. - A ja tego jakoś nie zauważyłam?!

- Najpierw trują ci jednego wuja, potem drugi wuj zamiast ze swoją zajebistą narzeczoną, żeni się z wdową po tym pierwszym, która jest na dodatek twoją najrodzeńszą ciotką. Tego się nie da wytrzymać na trzeźwo – oświecił ją z urazą Harry, znowu racząc się whisky. – O procesie, szpitalu i pieprzonej kanapie Wooda przez grzeczność nie wspomnę. Poza tym piję na zapas…

Hermiona, choć nadal wściekła, to spojrzała na niego z nieukrywanym zainteresowaniem. Co też on znowu wymyślił?

- Zobaczysz, Łucja wypierze Syriuszowi mózg i nawet na niego nie będę mógł liczyć – smęcił nadal Harry. - Kasy nie pożyczy, dziewczyn nie zaprosi... A potem jak tego Brutusa wpakują mnie znowu na odwyk…

Panna Granger słysząc to, wzięła głęboki oddech, ale nie skomentowała poziomu wiedzy historycznej przyjaciela, tylko oświadczyła tonem Kasandry:

- Na odwyk wpakują cię tak, czy inaczej. Pamiętaj, że wcześniej wyszedłeś. Jak Wood zobaczy cię w takim stanie, następną przepustkę dostaniesz za parę lat! Ron już się o to postara.

- Niech Wood się wali! Na kanapę! Razem z Ronem! I jego matką! – Potter znowu demonstracyjnie pociągnął z butelki. – A jak jesteśmy przy matkach… - zaczął, kiedy już odzyskał oddech – mówiłem ci, że stara Zabiniego to obłędna lala? Z nią to nawet sam bym się walnął… Na tę tego… Kanapę!

Hermiona najpierw spojrzała na niego ze zgrozą, a potem załamała ręce i rzuciła ponuro:

- Twoja matka właśnie przewraca się w grobie!

- Eee tam, moja nic mi nie zrobi. Co najwyżej postraszy w nocy. - Złoty chłopiec wzruszył ramionami, a potem znowu chwycił za flaszkę. – Za to Zabini… Ten to ma przegwizdane!

Hermiona nie odpowiedziała, tylko wymownie przewróciła oczami, a potem rozejrzała się dookoła. Wiedziała już, sama z pijakiem sobie nie poradzi i będzie musiała poprosić o jakieś wsparcie. Najlepiej specjalistyczne. Takowego jednak nie było w pobliżu. Wezwała więc oba domowe skrzaty i nakazała im nie spuszczać wzroku z Harry’ego.

- Siedź tu i nigdzie się nie ruszaj! – nakazała przyjacielowi na odchodnym i starając się nie wdepnąć w kawałki tortu i bitej śmietany, które nie wiadomo skąd znalazły się na posadzce, zdecydowanym krokiem pomaszerowała w stronę wyjścia. Naprawdę musiała odnaleźć Zabiniego.


*

Nie musiała długo szukać.

Blaise siedział na ławce przed domem z twarzą ukrytą w dłoniach i wyglądał jak najprawdziwszy obraz nędzy i rozpaczy. Zgubił gdzieś marynarkę i krawat, a czystość jego koszuli pozostawiała wiele do życzenia. Nie wiedzieć czemu Hermionie przyszło do głowy, że wygląda jak człowiek, który właśnie stracił wszystko.

Tak, dzisiejszy desperacki akt ratowanie Syriusza, naprawdę dużo go kosztował. Harry często opowiadał głupstwa, ale akurat w jednym miał rację – pani Benwenuta nie należała do kobiet, które rzucają słowa na wiatr i naprawdę mogła zmienić w piekło życie niewdzięcznego syna.

To nie była przyjemna myśl i panna Granger poczuła się z nią wyjątkowo niewygodnie. Na dodatek, gdy widziała Zabiniego w takim godnym pożałowania stanie, wcale nie czuła satysfakcji, nie uważała, że spotkała go zasłużona kara. Za to gdzieś w najdalszym zakamarku mózgu zaczynało kiełkować podejrzenie, że ten mężczyzna, który kiedyś zawrócił jej w głowie, a potem odszedł z niezrozumiałego powodu... Ten mężczyzna, który po dziesięciu latach pojawił się znowu w najtrudniejszym momencie i trwał przy niej, choć wcale nie musiał, jest miłością jej życia.

Pewnie prędzej odgryzłaby sobie język, niż przyznała się do tego głośno, ale tak chyba właśnie było. I nie mogła przed tą prawdą uciec, ani nigdzie się schować. Musiała wreszcie naprawdę stawić jej czoło.

Położyła rękę na ramieniu Zabiniego, a on drgnął, a potem podniósł głowę i spojrzał na nią ponurym wzrokiem.

- Blaise… - zaczęła cicho, choć tak naprawdę nie miała pojęcia, co chce powiedzieć.

- Zostaw mnie – przerwał jej z rozpaczą. – Nie zawracaj sobie głowy. Wyjadę i już więcej mnie nie zobaczysz.

- O nie, mój drogi – odparła z pozorną nonszalancją. – Drugi raz nie wytniesz takiego numeru. - Mocniej ścisnęła jego ramię, bo nagle przestraszyła się, że on rzeczywiście zrealizuje swoją groźbę i zniknie tak, jak dziesięć lat temu, a ona tu zostanie. Sama. – Poza tym postąpiłeś właściwie – dodała z mocą.

- W tej chwili wcale nie jestem tego pewien – mruknął.

- Twojej matce złość szybko przejdzie – spróbowała go pocieszyć, choć sama nie do końca wierzyła we własne słowa. - Nie mogła mówić serio.

- Mogła, uwierz mi – wyjaśnił ponuro. – Załatwi mnie na amen. Nawet z pracą w Mungu mogę się już pożegnać. Jeden z jej przyjaciół jest przewodniczącym rady nadzorczej.

- Ale twój ojciec też musiał mieć jakichś przyjaciół. Może oni…

- Jestem nieślubnym dzieckiem! – rzucił desperacko.

- Tego akurat łatwo się domyślić – mruknęła w odpowiedzi Hermiona, przypominając sobie widzianą przed laty galerię zdjęć byłych mężów Benwenuty.

- Jestem nieślubnym dzieckiem Kingsleya – uzupełnił z rezygnacją.

- Cooo? – Panna Granger podniosła rękę do czoła, a potem ciężko opadła na ławkę. Czego, jak czego, ale takiej bomby zupełnie się nie spodziewała. – To niemożliwe! Kingsley nie mógłby czegoś takiego zrobić. Nie mógłby zostawić…

- Mógł i zrobił – wtrącił twardo Blaise.

- Dlaczego wcześniej nie powiedziałeś? – szepnęła.

- Bo sam wiem od niedawna.- Wzruszył ramionami. - Matka wygarnęła mi w złości, kiedy ją prosiłem, żeby zostawiła Syriusza.

- I to pewnie ta cudowna przyczyna zmieniła decyzję Łucji… - domyśliła się panna Granger.

- Tak – potwierdził Blaise. – Pomyślałem, że jeśli taka skaza na obrazie małżonka jej nie przekona, to chyba już nic.

- Skazę pewnie by przełknęła. – Hermiona wreszcie otrząsnęła się z szoku. – Ale nie to, że ją okłamał i przez całe lata strugał świętego. No proszę, a tu nie ma ideałów... Wiesz, to naprawdę wspaniałe, że jej powiedziałeś – dodała żarliwie.

- Taa.- Kiwnął głową i skrzywił usta w gorzkim uśmiechu. – I teraz nie mam nic poza własną pieprzoną szlachetnością.

Coś zakłuło ją w sercu. Naprawdę nie mogła dłużej okłamywać ani siebie, ani jego.

- Masz mnie – szepnęła, patrząc mu prosto w oczy. – Zostanę z tobą. Jeśli oczywiście chcesz – dodała szybko, trochę przestraszona własnym wyznaniem.

Ale warto było to powiedzieć! Smutek malujący się na twarzy Zabiniego najpierw zamienił się w niedowierzanie, a po chwili w najszczerszą radość. Wpatrywał się w jej oczy, jakby szukał w nich zaprzeczenia, ale niczego takiego nie znalazł, więc nie tracąc już ani chwili przyciągnął ją do siebie, mocno objął i pocałował. Hermiona pomyślała sobie, że…

Nie, na całkiem długą chwilę zupełnie przestała myśleć.


*

Żadne z nich nie miało zamiaru poprzestać wyłącznie na pocałunkach, więc zakradli się chyłkiem do domu w poszukiwaniu jakiegoś ustronnego miejsca. Nie było to trudne, gdyż Syriusz i Łucja gdzieś przepadli, a domowe skrzaty zajmowały się sprzątaniem salonu i pilnowaniem na zmianę Harry’ego, który był tak pochłonięty konsumpcją whisky, że nie zwróciłby uwagi nawet na Voldemorta aportującego się przed samym jego nosem. No chyba, że Czarny Pan chciałby mu wyrwać flaszkę…

Hermiona i Blaise porozumieli się spojrzeniem. Byli zbyt niecierpliwi, aby wspinać się na górę, do sypialni któregoś z nich, więc nadal starając się nie robić hałasu, zakradli się do biblioteki, w której o tej porze panował miły półmrok sprzyjający intymności.

- Kocham cię – wydyszał Zabini między jednym pocałunkiem a drugim, popychając Hermionę na bok półki tak mocno, że dębowa konstrukcja zatrzęsła się, a stojąca na jej szczycie ogromna paprotka, zakolebała złowrogo. Na szczęście pozostała na miejscu. Panna Granger odetchnęła z ulgą, a potem niczym najprawdziwsza wampirzyca znowu wpiła się w usta ukochanego.

Zabini właśnie nieudolnie mocował się z haftkami jej stanika, gdy nagle na górze, tuż nad ich głowami coś huknęło ogłuszająco, a potem całym ciężarem uderzyło o podłogę. Paprotka znowu zachybotała i chyba nieco przesunęła się ku krawędzi półki.

- O, matko – jęknęła Hermiona. – Świat się kończy?

Jeśli rzeczywiście tego dnia miałby nastąpić Armagedon, to ona robiła właśnie to, co w takiej sytuacji robić powinna.

Szybko uświadomiła sobie jednak, że niepokojące odgłosy nie zwiastują nadciągającej katastrofy, po prostu tuż nad biblioteką mieściła się sypialnia gospodarza.

- Nie wiem, co Black tam wyprawia, ale ma szczęście, że nie z moją matką.– mruknął Blaise, całując ją w szyję. – Istnieje szansa, że przeżyje.

- Serce ma na szczęście zdrowe – zachichotała Hermiona, z niecierpliwością dobierając się do jego paska.

- Mam nadzieję, że ty też.

Na górze ponownie rozległ się tajemniczy huk, ale panna Granger już nie zwracała na to uwagi. Za bardzo pochłaniało ją wyłuskiwanie ukochanego ze zwojów odzieży.

Zabini, który wreszcie uporał się z opornym stanikiem, gwałtownie wcisnął ją w kąt miedzy półką a parapetem. Jednocześnie coś znowu grzmotnęło o sufit.

Paprotka zachybotała po raz trzeci i runęła w dół, malowniczo powiewając liśćmi.


*

- Hermiona! – Blaise, starając się nie myśleć o zagrażającej mu nerwicy, z krzykiem rzucił się ku ukochanej.

Panna Granger leżała na podłodze bez ruchu, blada niczym trup, a z jej skroni sączył się cienki strumyk krwi. Tuż obok walały się szczątki potłuczonej doniczki i pachnące wilgocią grudki ziemi. Natomiast uwolniona z okopów gliny paprotka, rozłożyła się wdzięcznie na biurku, a dokładnie - na klawiaturze otwartego laptopa Blacka.

Blaise, który niewątpliwie był profesjonalistą, najdokładniej jak się w tej sytuacji dało, zbadał poszkodowaną, starając się nie zwracać uwagi na jej kuszące wdzięki, których i tym razem nie udało mu się skonsumować. Objawy jednoznacznie wskazywały na wstrząśnienie mózgu.

- Wszystko w porządku? – zapytał ktoś zza drzwi.

- Nie do końca! – odkrzyknął Blaise, pospiesznie starając się zapiąć bluzkę ukochanej. – Można wejść – dodał już ciszej, kiedy uporał się z ostatnim guzikiem.

Skrzypnęły zawiasy i do środka zajrzał zaniepokojony gospodarz. Uwagi Zabiniego nie umknął fakt, że uśmiechnięty Syriusz wyglądał jakby ubyło mu co najmniej dziesięć lat. Miał na sobie rozpiętą koszulę, którą najwyraźniej narzucił w pośpiechu. Zza jego ramienia wyglądała zarumieniona Łucja.

- Coś ty jej takiego pokazał, że padła? – Black, zupełnie nie przejmując się zniszczoną paprotką i brudnym laptopem, spojrzał wymownie na jego dezabil i łobuzerko zmrużył oko. – Przez ten celibat musiała zapomnieć jak wygląda…

- Syriusz! – przerwała mu z przyganą Łucja. - Czy ona żyje?! – Starając się nie wdepnąć w rozsypaną wszędzie ziemię, szybkim krokiem przemierzyła bibliotekę i z niepokojem pochyliła się nad Herminą.

- Jest nieprzytomna. – Wyjaśnił jej Blaise z całym spokojem, na jaki mógł się zdobyć. – Nie widać żadnych szczególnych obrażeń, więc zaraz powinna się ocknąć.

- Może trzeba wezwać pogotowie? – dopytywała się Łucja.

- A próbowałeś usta usta? – zaproponował niepoprawny Syriusz.

- To wszystko przez was! - Tego było już za wiele! Zabini zerwał się na równe nogi, nie zwracając uwagi na krępującą niekompletność swego stroju. – I te wasze ksiuty! Kto widział, żeby w tym wieku… - zamilkł speszony.

- Nie ważny jest wiek, ważne jest uczucie – stwierdził sentencjonalnie gospodarz.

Blaise już miał mu odpowiedzieć, ale nie zdążył, gdyż tuż za drzwiami rozległo się głośne czknięcie, a potem następne i w progu ukazał się Potter, u którego stan upojenia osiągnął już chyba moment krytyczny.

Harry potoczył dookoła nieprzytomnym wzrokiem, a potem z trudem zogniskował spojrzenie na młodym lekarzu.

- Matko i córko! – jęknęła Łucja na widok sponiewieranego bratanka.

Syriusz chrząknął coś niewyraźnie, a złoty chłopieć oparł się o ścianę, uniósł do góry prawy kciuk i oświadczył ze śmiertelną powagą:

- Balet pierwsza klasa! Szacun stary!

Zabini zmełł w ustach kolejne przekleństwo i niespokojnie spojrzał na ukochaną. Pomyślał, że może jednak należy wezwać pogotowie, bo ta utrata przytomności trwała już niepokojąco długo.

W tym momencie, jak na zawołanie, panna Granger lekko się poruszyła, a potem wolno otworzyła oczy.

- Kochanie – wyszeptał lekarz, wpatrując się w nią chciwie. – Już dobrze. Już wszystko dobrze…

Hermiona zamrugała, a potem wciąż bez słowa, spróbowała się podnieść. Chyba zakręciło się jej w głowie, bo bezwładnie opadła na podłogę.

- Coś cię boli? – zaniepokoiła się Łucja.

- Mówiłem: usta usta – mruknął Syriusz.

Panna Granger znów rozwarła powieki.

- Kim wy wszyscy, do jasnej cholery, jesteście? – zapytała zduszonym głosem.

W bibliotece zapanowała głucha cisza, przerywana tylko odgłosami czkawki Harry’ego.



Ciąg dalszy nastąpi (mam nadzieję, że wcześniej niż za rok :P)



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
1 - Inny rodzaj magii, Harry Potter, Fanfiction, Ida Lowry
3 Dwie drogi Ida Lowry
6 Zasłona Ida Lowry
4 Ta sama rzeka Ida Lowry
[Ida Lowry] Trzy odcienie czerni
1 Inny rodzaj magii Ida Lowry 2
1 25 Cicha noc Ida Lowry
5 Na zakręcie Ida Lowry 2
Pedagogika ekologiczna z uwzględnieniem tez raportów ekologicznych
Prezentacja Raport
RAPORT Kultura i zatrudnienie
bph pbk raport roczny 2001
No Home, No Homeland raport
Dzieci recesji Raport UNICEF
Pełnia szczęścia raport
DiW 3 raport lifting
Centrum Zielonych technologii raport
06 Raporty finansowe
Lab 3 Draft forms raport

więcej podobnych podstron