Trzy odcienie czerni
I. Black
22 listopada 1979
Syriusz Black wyłączył silnik motoru i zręcznie zeskoczył na chodnik.
Mżyło.
Lodowate krople kąsały dłonie i policzki, wpychały się do oczu. Wiatr z każdą chwilą przybierał na sile i kołysał gałęziami pobliskich drzew, strącając z nich ostatnie ciężkie od wilgoci liście.
Syriusz przetarł dłonią mokrą twarz i rozejrzał się dookoła. Wieczór był wyjątkowo ciemny. Chmury szczelnie zasłaniały księżyc i gwiazdy, a uliczne latarnie przygasały co chwilę, brzęcząc przy tym niemiłosiernie. Pokątna wyglądała na wymarłą. Miało to związek nie tylko z pogodą i porą roku, ale także z tym, że już od wielu miesięcy ludzie bali się wychodzić z domu po zmroku.
Jednak nawet w tak ponury wieczór, mieszczący się tuż za sklepem Madame Malkin pub Pod Złamanym Knutem potocznie zwany Złamasem, nie narzekał na brak klientów. I - jak twierdzili gospodarze dzisiejszej imprezy, czyli Frank i James - zarezerwowanie stolika graniczyło z cudem.
Syriusz starannie ustawił motocykl pod daszkiem przybudówki przylegającej do knajpy. Zdjął kask i powiesił go na kierownicy, a potem sięgnął do kieszeni. Po długim locie przez zimne przestworza strasznie chciało mu się palić.
Oparł się o słup podpierający daszek, włożył papierosa do ust i podpalił go różdżką. Zaciągnął się głęboko z wyraźną przyjemnością, jednocześnie z przyzwyczajenia obrzucając okolicę uważnym spojrzeniem. Nagle poczuł znajomy dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Ktoś ukrywał się w załomie muru po drugiej stronie ulicy. Syriusz, starając się zachować spokój, aby nie spłoszyć osobnika, niedbale rzucił niedopałek na ziemię, przydeptał go czubkiem buta i zacisnął palce na różdżce. Jeszcze raz wbił wzrok w ciemność. Nie, to nie były omamy. Wysoki, otulony peleryną człowiek naprawdę wpatrywał się w rozświetlone okna Złamasa.
Black jeszcze przez chwilę udawał, że go nie dostrzega. Potem wyskoczył na ulicę. Kilkoma susami pokonał dzielącą ich odległość i mocno chwycił nieznajomego za ramię, zanim ten zdążył rzucić się do ucieczki. Szamotali się przez chwilę. Wreszcie Syriusz szybkim ruchem zrzucił kaptur z głowy człowieka i aż tworzył usta ze zdumienia.
- Co tu, kurwa, robisz?! - zawołał, kiedy już zdołał się trochę opanować.
Regulus wyrwał się z uścisku i spojrzał na niego ze złością.
- Moknę sobie dla przyjemności - rzucił drwiąco.
- Łazisz za mną?! - wybuchnął Syriusz. - Ty gnido!
- Wal się! - odwarknął niecenzuralnie brat ku jego niebotycznemu zdumieniu.
- Powiedz tym swoim skurwielom, żeby się odpieprzyli od Jima i Lily!
- Bo co? - zainteresował się Młody. - Pobijesz ich?
- Tak. Żebyś wiedział! - rzucił twardo. - Pourywam im łapska przy samej dupie!
Regulus nic nie odpowiedział. Syriusz patrzył na jego zaciętą twarz i miał coraz większą ochotę potrząsnąć nim. Uderzyć go mocno. Siłą wybić mu z głowy wszystkie nauki matki. Bo w inny sposób chyba nie umiałby go przekonać. Po prostu nie potrafili ze sobą rozmawiać. Może dlatego, że łączyło ich zbyt wiele. Obaj byli uparci i wybuchowi. Tylko, że Regulus rewelacyjnie nad sobą panował i bardzo przejmował się wszystkimi rodzinnymi zasadami i tradycjami. Z czasem przyjął je za własne. Syriusz podejrzewał, że zrobił to, bo jako młodszy syn musiał sobie zasłużyć na akceptację i uwagę rodziców.
Teraz był ich jedynym dzieckiem.
Przyjrzał się bratu dokładniej. Młody wyglądał na chorego. Był blady, oczy błyszczały mu nienaturalnie, jakby miał gorączkę.
- Chłopie, idź się połóż - powiedział łagodniejszym tonem. - Nie szwendaj się w taką pogodę.
- Przestań zgrywać dobrego braciszka - odburknął młodszy, strząsając jego rękę z ramienia. - Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić te rady? - Odwrócił się na pięcie i biegiem ruszył przed siebie. Syriusz nie zważał na padający coraz mocniej deszcz, tylko patrzył za nim i myślał, że z zawsze spokojnym i kulturalnym Regulusem naprawdę dzieje się coś niedobrego. Może… Może wreszcie coś zrozumiał? Oby.
- Cholera jasna - zaklął cicho Black, czując, że jego dobry nastrój ulotnił się bezpowrotnie.
Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w ciemność, a potem zerknął na zegarek i zaklął ponownie. Właśnie dochodziła dziewiąta, a to oznaczało, że spóźnił się o dwie godziny. Jak zwykle.
Jego brak punktualności był już prawie przysłowiowy. Nieraz próbował nad tym zapanować, ale bez skutku; czas złośliwie kurczył się właśnie wtedy, kiedy był najbardziej potrzebny.
Znowu przeszedł przez ulicę, rzucił na siebie zaklęcie osuszające i otworzył drzwi pubu. Ze środka buchnął hałas. Gwar rozmów mieszał się z głośnymi wybuchami śmiechu i muzyką sączącą się ze starego radioodbiornika nastawionego na czarodziejską stację. Syriusz minął sień i wszedł do głównej sali. Omiótł wzrokiem wnętrze oświetlone płomieniami świec i zasnute szarymi smugami papierosowego dymu.
Lokal był prawie pełny. Kelnerzy uwijali się jak w ukropie, nieustannie lewitując butelki Ognistej, kufle z piwem oraz półmiski ze specjalnością zakładu, czyli roladkami z gumochłona na liściach sałaty.
W kącie tuż pod oknem Black spostrzegł swoich przyjaciół. Siedzieli przy dużym stole zestawionym z trzech mniejszych. Ich wygląd tudzież pełne petów popielniczki oraz cały zestaw potraw i spirytualiów świadczyły o tym, że impreza trwa w najlepsze.
Ruszył ku nim, co chwila potrącając kogoś, a kiedy wreszcie dotarł do celu, przywitał go chóralny jęk:
- Nareeeszcie!
- Karniaka! Dajcie mu karniaka!
- Byle szybko - uśmiechnął się Syriusz, ściskając wyciągnięte ku sobie dłonie - Na dworze piździ niczym w Yorkshire.
- Robiliśmy zakłady, ile się spóźnisz - poinformował go z satysfakcją Frank Longbottom.
- Musiałeś przyleźć tak wcześnie? - Remus spojrzał na niego z udawanym wyrzutem. - Jeszcze pół godzinki i zgarnąłbym pulę.
- Kto wygrał? - zainteresował się przybyły, jednym celnym rzutem posyłając kurtkę na wieszak.
- Jim! - oświecił go Peter. - Umówiliście się, czy co?
- Oczywiście - przytaknął skwapliwie Potter. - I zaraz podzielimy się zarobkiem za winklem. Panowie, wyskakiwać z kasy! Już! - Przywołał z baru pustą popielniczkę i ustawił ją przed kolegami. - Whisky zaraz się skończy.
Wśród śmiechu i przekomarzania, mężczyźni sięgali po portfele i odliczali odpowiednie kwoty. Po chwili piętrzył się przed nimi całkiem spory stosik monet.
- Normalnie jestem jak ten czarny koń - roześmiał się wreszcie Syriusz, dokładając do puli swoją dolę i sięgając po szklankę. - Dajcie mi coś na zagrychę. Od obiadu nic nie jadłem.
- Wolisz roladkę z gumochłona czy pasztet ze szczuroszczeta? - zainteresował się uprzejmie Peter.
- Jajko w majonezie zupełnie wystarczy. - Black wycelował widelcem w największy półmisek.
- Wasze zdrowie! - zarządził tym razem Charlie Wood.
- Remus, a ty co? - Frank wycelował w kolegę palec. - Bezczelnie się obijasz!
- Nie mogę - skrzywił się boleściwie Lupin. - Coś mi dzisiaj nie idzie.
- Jak to?! - spytał głośno James z udawaną powagą. - Za nas nie wypijesz? Za swoich najlepszych kolegów?
- No dobra, to w takim razie zdrowie przyszłych matek po raz trzeci! - skapitulował Remus i sięgnął po szklankę.
- A ojców? - upomniał się ze śmiechem Potter, przecierając palcami zaparowane okulary. - To normalnie dyskryminacja.
- Spokojnie, i na ojców przyjdzie kolej - pocieszył go Syriusz. - Noc jeszcze młoda.
- Cholera, wyleziemy stąd na czworakach - zachichotał Charlie.
- Możliwe - zgodził się Longbottom. - Syriusz, tobie się jeszcze ręce nie trzęsą. Polej.
Black chwycił butelkę i precyzyjnie napełnił szkło, a potem rozejrzał się za lodem. Musiał się napić. Spotkanie z Regulusem zupełnie wytrąciło go z równowagi. Wciąż zastanawiał się, co brat mógł tutaj robić. A jeśli naprawdę szpiegował?
- Co jest? - spytał szeptem James, pochylając się ku niemu. - Wyglądasz, jakby ci coś na łeb spadło.
- Spotkałem Młodego - szepnął przyjacielowi na ucho. - Sterczał pod knajpą. Uważajcie, bo może to on go nasłał. Kto został z Lily i Alicią? - zainteresował się nagle.
- Są u nas w domu razem z Moodym. - James na chwilę spoważniał, ale ewidentnie nie chciał w takiej chwili myśleć o zagrożeniu.
- To dobrze. - Odetchnął z ulgą Black, sięgając po szklankę.
- Zdrowie potomków po raz pierwszy! - Charlie tymczasem rozkręcał się coraz bardziej. - I po raz drugi też!
- Swoją drogą, nie miałem pojęcia, że tak lubicie dzieci - zdziwił się nagle Eddie Everett, jedyny Ślizgon w Zakonie, o którym James mawiał z lubością, że jest "wyjątkiem potwierdzającym regułę".
- Dzieci jak dzieci - mruknął Wood i uśmiechnął się znacząco. - Ale tę robotę...
- Whisky brakuje - Lupin, nieco już nietrzeźwy, podniósł do góry opróżnioną flaszkę i przyjrzał się jej pod światło.
- Kelner! - Eddie odwrócił się w stronę baru. - Jeszcze jedną butelkę proszę.
- Puszczam wam od razu dwie - odkrzyknął natychmiast wysoki wąsaty czarodziej w zielonym fartuchu. - Nie będę marnował zaklęć na darmo.
- Zna facet życie - zachichotał głośno Potter.
- Nie, zna nas - mruknął Eddie i uśmiechnął się od ucha do ucha. - Nie ma złudzeń, po prostu. O, choroba! - zawołał po chwili, nieruchomo wpatrując się w przeciwległy kąt sali. - A co ona tu robi?
Syriusz odruchowo spojrzał w tym samym kierunku i cały wypity alkohol natychmiast wyparował mu z głowy. Tuż pod samym oknem, przy małym stoliku siedziały dwie dziewczyny. Jedną z nich była ich koleżanka z Gryffindoru Sara Lawson, a drugą Ślizgonka - lady Ebony Eleonora Whitmore.
Przyjęcie u Whitmore'ów ciągnęło się jak makaron. Zabawy nadzorowane przez dorosłych nudziły go śmiertelnie, a na dodatek wciąż musiał uważać, aby nie pobrudzić wyjściowego ubrania. A to wcale nie było takie proste. Poprzedniego wieczoru padał deszcz, więc powietrzu wciąż unosiła się wilgoć, rozmokła ziemia lepiła się do butów, a każde zetknięcie z trawą groziło zaplamieniem spodni.
Syriusz wcale nie chciał tu przychodzić. Ale mama nie miała zamiaru z nim dyskutować. Jak zwykle wydała polecenie i oczekiwała posłuszeństwa. Bardzo zależało jej na znajomości z panem Archibaldem Withmorem, który był potężny, bogaty i wpływowy, dlatego nigdy nie pozwoliłaby synom na opuszczenie ósmych urodzin jego córki.
Przyszli więc obaj i wyglądało na to, że Regulus bawi się tu świetnie. W przeciwieństwie do niego, i do chudziutkiej ciemnowłosej jubilatki. Ebony - bo tak miała na imię - sprawiała wrażenie, jakby chciała uciec z własnego przyjęcia; wciąż rozglądała się dookoła i wyraźnie na kogoś czekała. Syriusz dobrze wiedział, że dziewczynka wygląda ojca. Podobno poprzedniego wieczoru wyjechał na kilka dni w pilnych sprawach, ale ona najwyraźniej wierzyła, że zdąży wrócić.
Wśród małych gości uwijała się Rosie, stara skrzatka wystrojona w śnieżnobiałą haftowaną serwetkę i ładna blondynka, o której dorośli mówili "ta Doris", uśmiechając się przy tym znacząco.
Syriuszowi zaburczało w brzuchu. Ściągnął więc ze stołu kremowe ciastko i natychmiast wyplamił sobie nim gors koszuli. No cóż, stało się. W takim razie nic mu już nie zaszkodzi. Kiedy skończył jeść, starł z buzi resztki kremu i niekulturalnie oblizał palce.
- Zagrasz z nami w chowanego? - Nieoczekiwanie pojawiła się przed nim uśmiechnięta Narcyza.
- Dobrze - zgodził się łaskawie, bo naprawdę lubił kuzynkę. - Kto kryje?
- Regulus.
To oznaczało, że zabawa potrwa dosyć długo. Syriusz postanowił więc znaleźć sobie dobrą i wygodną kryjówkę. Kiedy jego brat rozpoczął odliczanie, odwrócił się na pięcie i ruszył w głąb ogrodu. Przedzierając się przez starannie utrzymane grządki, potknął się o wystający korzeń i ubłocił sobie spodnie. Nie wiedzieć czemu, ten fakt napełnił go prawdziwą radością. Wreszcie zatrzymał się przed obsypanym kwiatami drzewem czereśniowym. Niewiele myśląc chwycił grubą gałąź i zręcznie wdrapał się na górę, rozdzierając przy tym rękaw i mocząc koszulę wodą strząsaną z liści. Czuł ciepłe krople spływające po skórze. To było całkiem przyjemne wrażenie. Jeszcze chwila i rozsiadł się wygodnie wśród rozłożystych konarów. Teraz mogli go szukać choćby do końca przyszłego tygodnia.
Rozejrzał się dookoła. Ogród pełen różnobarwnych roślin wyglądał przepięknie. Piękniej nawet, niż ten u wujostwa Blacków.
Nagle usłyszał na dole jakiś szelest. Pochylił się i wtedy zobaczył Ebony, która próbowała się schować za pobliskim krzakiem porzeczek. Niestety nie tylko on jeden spostrzegł dziewczynkę. Kuzynka Bellatrix - najwyraźniej znudzona towarzystwem dużo młodszych od siebie dzieci - szła ścieżką, przyglądając się małej gospodyni spod zmrużonych powiek. Syriusz bardzo dobrze znał to spojrzenie. Oznaczało, że Bella zaraz zacznie komuś dokuczać. Kuzynka w ogóle bardzo lubiła dokuczać. Najczęściej obrywało się Narcyzie, Regulusowi, albo jemu. Co prawda, próbował się odcinać, ale ona tylko się śmiała. Jedynie Andromeda potrafiła skutecznie sobie z nią poradzić.
- Doris urządziła ci piękne przyjęcie - odezwała się Bella, przekrzywiając głowę. - Szkoda, że ojciec o nim zapomniał. I matka - dodała po chwili z udawanym współczuciem. - A właśnie, gdzie jest twoja matka?
Ebby skuliła się. Wyglądała tak żałośnie, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Syriusz nieoczekiwanie poczuł złość. Po raz pierwszy w życiu przyszło mu do głowy, że kuzynka Bella jest naprawdę wstrętna. Zaatakowała kogoś, kto zupełnie nie umiał się obronić. Może więc on powinien jej coś powiedzieć? Zaraz, już. Nieważne, że go znowu wyśmieje.
Nie namyślając się dłużej, zeskoczył z drzewa tak nieszczęśliwie, że spadł prosto w kałużę na środku ścieżki. Bella wybuchnęła śmiechem, a on zerwał się na równe nogi, rozmazując przy tym błoto po całym ubraniu. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, bo Ebony nieoczekiwanie podniosła głowę. Była blada, ale nie płakała. Spojrzała na Bellę swoimi ogromnymi oczami i rzuciła ze złością.
- Jak będę duża, zamienię cię w żabę!
- Lepiej jego. - Bellatrix wskazała na Syriusza. - Już mu niewiele brakuje.
- Nie, jego lubię. - Panna Whitmore wzięła się pod boki i hardo wysunęła brodę. - A ty jesteś wstrętna!
Syriusz na widok miny kuzynki, o mało co się nie roześmiał. Opanował się jednak i spojrzał na Ebony z uznaniem, myśląc jednocześnie, że ta mała chyba wcale nie jest taka bezbronna, jakby się wszystkim mogło wydawać.
- Niezła dupa - stwierdził Charlie, przyglądając się dziewczynom.
Syriusz do końca nie miał pewności, o którą z nich mu chodzi. Obie były bardzo ładne. Sara, ze swoimi rozpuszczonymi jasnymi włosami i ogromnymi błękitnymi oczami wyglądała jak królewna z bajki. Ebony, dużo drobniejsza i ciemnowłosa, nie robiła może aż takiego wrażenia. Ale miała regularne, klasyczne rysy twarzy, duże piwne oczy, ładnie wykrojone usta. I klasę. Mnóstwo klasy. Niechętnie musiał przyznać, że geny Whitmore'ów i staranne wychowanie zrobiły swoje.
- Sara zawsze mi się podobała, ale leciała tylko na Blacka - kontynuował Wood, rozwiewając tym samym wszelkie wątpliwości.
- Ale ja na nią nie - mruknął Syriusz, sięgając po szklankę.
- Frajer z ciebie, stary!
Nie, nie był frajerem. Po prostu wymagał od kobiety czegoś więcej, niż tylko perfekcyjnego wyglądu. Czasem myślał, że gdyby powiedział o tym głośno, żaden z przyjaciół by mu nie uwierzył.
- Ebby też jest niezła - stwierdził patriotycznie Eddy. - Pół naszego domu się w niej kochało.
- W niej, czy w jej nazwisku i kasie? - spytał trzeźwo Potter. - Bo coś mi się wydaje, że w tym drugim.
- Eeee, no przecież nic jej nie brakuje. - Frank zmierzył Ślizgonkę uważnym spojrzeniem. - Tylko trochę za chuda jak na moje oko.
- Słyszałem, że studiuje w Paryżu - odezwał się Remus.
- Niedawno wróciła - powiedział Black, nie wdając się w szczegółowe wyjaśnienia. Nie wiadomo czemu, ta cała rozmowa zaczynała go coraz bardziej denerwować. Miał wrażenie, że zaraz zejdą na temat, którego ze wszystkich sił chciał uniknąć.
W ogóle, co to za cholerny wieczór? Nic nie idzie tak, jak powinno. Najpierw Regulus, a teraz ona.
Znowu ona.
Pokój wyglądał jak pobojowisko. Po podłodze, na łóżku i na krzesłach walały się mugolskie magazyny z rozebranymi panienkami, a Syriusz pracowicie wycinał wyjątkowo dorodną tlenioną blondynę z rozkładówki Playboya, wysuwając przy tym koniuszek języka. Myśl o minie matki na widok nowego wystroju jego sypialni wprawiały go w wyjątkowo dobry humor.
Tak, Trwały Przylepiec będzie najlepszy. Nikt tego nie ruszy przez następnych dwadzieścia lat.
- Co robisz? - W progu pokoju stanął Regulus i przyglądał się starszemu bratu z zainteresowaniem.
- Wycinam dupy - poinformował go Syriusz z satysfakcją, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
- Świństwo. Dlaczego jesteś taki...
- Zdegenerowany?
Młody natychmiast skrzywił się z niesmakiem, a starszy zaśmiał się w duchu. Uwielbiał gorszyć brata. Reggie był tak świętoszkowaty, tak arystokratycznie nabzdyczony, że to budziło w nim diabła i ducha przekory.
- Samo życie - stwierdził praktycznie Syriusz, wzruszając ramionami. - Raczej cię nie ominie. No chyba, że wyjedziesz do Irlandii i wstąpisz do klasztoru.
- Ja mogę - odparł ze złośliwym uśmieszkiem młodszy brat. - Bo to na tobie spoczywa obowiązek przedłużenia rodu.
Punkt dla niego. Trzeba przyznać, że ten głupek miewał jednak przebłyski poczucia humoru.
- Kiedyś o tym pomyślę - uśmiechnął się, sięgając po kolejne czasopismo. - Za jakieś piętnaście lat.
- A tak przy okazji, nie zgadniesz, co słyszałem dziś po śniadaniu. - Regulus klapnął na łóżko, odsuwając od siebie z obrzydzeniem kupkę egzemplarzy Hustlera. - Rodzice mówili o tobie.
- Nie obchodzi mnie to - powiedział Syriusz, ale zastrzygł uszami. Tak naprawdę bardzo go interesowało. Wolał zawczasu wiedzieć, co takiego dla niego planują. To bardzo ułatwiało życie.
- Mama już wybrała ci żonę - poinformował go brat, nie wiadomo dlaczego czerwieniejąc przy tym jak piwonia. - To Ebony Whitmore.
- No nie, całkiem ją powaliło! - wypalił ze złością. - Nie ma mowy! - Uderzył pięścią w łóżko tak mocno, że wszystkie gazety spadły na podłogę.
Dlaczego matka chciała to zrobić? Dlaczego chciała mu zabrać jedyną osobę, którą naprawdę lubił w tym całym przeklętym arystokratycznym świecie? I zamienić ją w żonę?! Z przymusu? Dlaczego chciała wszystko zniszczyć?
- No co? - rzucił Regulus tak ostrożnie, jakby badał grunt. - Ebony jest śliczna. I ze świetnej rodziny.
- To sam ją sobie bierz! Ja nie chcę jej więcej widzieć!
- Wróciła, żeby się zgłosić do bandy Sami-Wiecie-Kogo? - zastanawiał się głośno James.
- Nie, nie ona. - Eddie pokręcił głową. - Nigdy nie wierzyła w te bzdury o czystej krwi.
Tak, to była prawda. Archibald Whitmore, mimo że pochodził z jednej z najstarszych czarodziejskich rodzin, wychowywał swoją córkę w sposób, który zupełnie nie mieścił się w głowach dużej części arystokracji. Ale cóż, był tak bogaty, że mógł sobie pozwolić na ekstrawagancję.
- Słyszałem, że Sami-Wiecie-Kto próbuje przeciągnąć na swoją stronę jej ojca - wtrącił się do rozmowy Peter. - Podobno bardzo mu na tym zależy.
- No, ba. Dobrałby się do zasobów banku Gringotta. I do Ministerstwa - wyjaśnił cicho Remus. - Whitmore wszystkich trzyma w kieszeni.
- Swoją drogą, ciekawe czemu jeszcze go nie poparł? - zastanawiał się głośno Charlie. - Taki arystokrata.
- Nie każdy arystokrata zaraz musi za nim lecieć - warknął Black, doskonale zdając sobie sprawę jak niewiele jest wyjątków.
- Sorry, Syriusz - zmitygował się Wood. - Zapomniałem...
- Stary Archie podobno bardzo nie lubi, jak ktoś próbuje nim rządzić - wyjaśnił spokojnie Frank.
- Nie będzie mu podskakiwał byle lordzina - dorzucił ironicznie James.
- Właśnie - zgodził się ze śmiechem Longbottom. - Moja matka powiedziała kiedyś, że Whitmore ma charakter. To nie jest trok od kaleson*, za który każdy może pociągać jak chce.
- Dobre! - Syriusz o mało nie zakrztusił się piwem. - Twoja matka jak coś walnie!
- Ty się tak nie ciesz - rzucił z udawaną powagą Frank.
- Dlaczego?
- Bo ona o tobie mówi to samo!
Wybuch głośnego śmiechu na chwilę zagłuszył wszystkie inne odgłosy. Kiedy wreszcie się uspokoili, Eddy jeszcze raz spojrzał na dziewczyny. Wyglądało na to, że podejmuje jakąś decyzję.
- Zaproszę je do nas - powiedział wreszcie.
Syriusz, niezbyt zachwycony tym pomysłem, ponownie rzucił okiem na Ebony. Tym razem dziewczyna także patrzyła na niego. Ukłonił się jej więc, a wtedy ona się uśmiechnęła.
Syriusz zatrzymał się przy furtce domu Andromedy i Teda i pomyślał, że lubi tu przychodzić. Może dlatego, ze od czasu ucieczki z domu paradoksalnie brakowało mu rodziny. Nie ojca ani matki, ale właśnie rodziny. Poczucia, że do kogoś przynależy. Dlatego często zaglądał do wuja Alpharda i kiedy tylko mógł, wpadał do kuzynki.
Pchnął furtkę i uśmiechnął się do siebie, wsłuchując się w dochodzący z ogrodu wesoły dziecięcy głos. Przeszedł kilka metrów, a wtedy jego oczom ukazał się ciekawy widok. Mała Dora - umorusana jak nieboskie stworzenie - bawiła się w najlepsze z ogromnym biało-czarnym nowofunlandczykiem. W tej chwili właśnie próbowała go dosiąść.
Pies cierpliwie znosił tę zabawę. Wyglądało na to, że nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi - ani czochranie sierści, ani ciągnięcie za ucho. Ani ciężar dziewczynki, której udało się wreszcie wdrapać na swego kudłatego wierzchowca.
- Cześć, mała - rzucił Syriusz ze śmiechem.
- Wujek! - zawołała i odruchowo puściła szyję psa. Po chwili już leżała na trawie, śmiejąc się radośnie.
Wyswobodzone psisko natychmiast podbiegło do niego. Obwąchało go dokładnie i nieoczekiwanie polizało rękę. Syriusz poklepał zwierzaka po wielkim łbie. Musiał przyznać, że jest piękny i wyjątkowo dobrze utrzymany. I chyba bardzo poczciwy.
Kiedyś marzył, żeby mieć właśnie takiego.
- Ale fajny - powiedział, zerkając na siostrzenicę. - Prezent od rodziców? Już dawno mówiłem, że powinni ci sprawić pieska.
- Nie, to cioci - odparła mała. - Przyszła do nas w gości.
Kompletnie nie mógł sobie przypomnieć, która z koleżanek Andromedy jest właścicielką takiego kudłacza.
- Syriusz! - Uradowana kuzynka stanęła w progu domu. - Ale dawno cię nie było.
Jeszcze raz poklepał psa i ruszył w jej stronę. Wyciągnęła do niego ręce, a on ucałował ją w oba policzki.
- Chodź, właśnie zaparzyłam herbatę. A może jesteś głodny? Zrobiłam świetny pudding.
- Jestem po obiedzie, ale herbaty napiję się bardzo chętnie. - Wszedł za nią do salonu. I wtedy na chwilę zamarł.
Na kanapie siedziała dziewczyna, której na pewno nie chciał tutaj spotkać.
- Oczywiście pamiętasz Ebby - uśmiechnęła się Andromeda. - Właśnie wróciła z Francji.
- Dzień dobry - powiedział, kłaniając się lekko.
- Witaj - odparła, wyciągając do niego rękę. Nie mógł tego otwarcie zignorować, więc ujął jej dłoń. Drobną, wypielęgnowaną. I przyjemnie ciepłą.
- Siadaj. - Kuzynka wskazała mu miejsce obok panny Whitmore. - Zaraz podam herbatę.
Wyszła do kuchni, podśpiewując pod nosem. W zasadzie mogła wszystko przywołać zaklęciem, ale Syriusz miał wrażenie, że od kiedy wyszła za mąż, świadomość, iż jest gospodynią we własnym domu niezmiennie ją cieszy.
Ebony i Black milczeli, spoglądając na siebie ukradkiem. Strasznie ciążyła mu ta cisza. Ale o czym miał rozmawiać z tą dziewczyną? O dawnych czasach? Udawać, że nic się nie stało? A może jednak powinien ostentacyjnie wyjść? Nie, teraz nie umiałby zachować się w taki sposób.
Tymczasem Ebby uśmiechnęła się pod nosem.
- Z czego się śmiejesz? - nie wytrzymał.
- Zastanawiam się, dlaczego jeszcze nie zwiałeś - odparła nieco prowokacyjnie. - Dwa lata temu nie byłoby po tobie nawet śladu.
- Ja... - Zrobiło mu się głupio. Ona chyba czytała mu w myślach. W takim razie może powinien być szczery i wreszcie zagrać z nią w otwarte karty. Bo przecież nie byli sobie obcy. Przed laty, w dzieciństwie bardzo się lubili.
- Widzisz - zaczął. - Chodzi o moją matkę i ten jej głupi pomysł. Ja nie znoszę, jak mi się coś narzuca siłą. Dlatego…
- Naprawdę myślałeś, że zawlokłabym cię do ołtarza? - przerwała mu Ebby. - Myślałam, że znasz mnie nieco lepiej.
- Przepraszam. - Po raz pierwszy od dawna poczuł się jak kretyn. - Chyba wpadłem w panikę.
- Chyba ci się nie dziwię - odparła, wciąż patrząc na niego uważnie. - Jakby mnie ojciec naprawdę zmuszał do ślubu, chyba zwiałabym z domu.
- Ja zwiałem.
- Przez ten pomysł matki?
- Nie. - Pokręcił przecząco głową. - No, może trochę - dodał po chwili z uśmiechem.
Powiedział prawdę. Historia z Ebby była kroplą przepełniającą czarę.
Dziewczyny nie dały się długo prosić i przyjęły zaproszenie. Kiedy podeszły do ich stolika, Syriusz pierwszy zerwał się na równe nogi. Przyjaciele natychmiast poszli w jego ślady.
Sara, chichocząc głośno, wylewnie witała się ze wszystkimi. Ebony była dużo bardziej powściągliwa. Miał wrażenie, że świetnie się bawi, obserwując koleżankę. Tymczasem panna Lawson, uściskawszy już innych, rzuciła mu się na szyję. Black skrzywił się, gdy poczuł duszący zapach tanich perfum. Merlinie, naprawdę nie przepadał za tą dziewczyną.
- Dawno cię nie widziałam - powiedziała kokieteryjnie, puszczając go wreszcie, ale dla odmiany próbując usadowić się obok niego. Jednak nie zdołała, bo Ebony ją wyprzedziła.
- Przepraszam - uśmiechnęła się niewinnie - Ale muszę pogadać z niedoszłym narzeczonym.
Blondynka odsunęła się niechętnie, a Syriusz nie wiedział, czy ma odetchnąć z ulgą, czy wręcz przeciwnie, zdenerwować się jeszcze bardziej. Bo Ebby poruszyła temat, na który nigdy więcej nie chciał rozmawiać z przyjaciółmi. Już wystarczająco wielu docinków się nasłuchał. Samo wspomnienie do tej pory go denerwowało.
- Czy to prawda, że starzy chcieli was pożenić? - Pytanie, którego tak się obawiał padło oczywiście z ust Charliego.
Już miał ostro odpowiedzieć koledze, kiedy nagle uświadomił sobie, że to nie jest konieczne. Zrozumiał, że jest przecież wolnym człowiekiem i nikt nie może go już do niczego zmusić. Jeśli chciał widywać tę dziewczynę, mógł to robić bez żadnych przeszkód i podtekstów.
A chciał. I to bardzo. Miał do niej ogromny sentyment, bo przywoływała tylko dobre wspomnienia z dzieciństwa.
Kiedy to wszystko do niego dotarło, poczuł, że spada mu z serca ogromny ciężar, o istnieniu którego nie miał nawet pojęcia.
II. Ebony
30 listopada 1979
- Nie powinna panienka wychodzić o tej porze. - Rosie, stara skrzatka, która wychowała ją od dziecka, wpatrywała się w nią błagalnie. - Pan mówił...
- Nic mi się nie stanie - przerwała jej Ebby. Nie widziała żadnego powodu, aby rezygnować ze swoich zwyczajów. Bo zakaz ojca, to było zdecydowanie za mało. - Zresztą Merry idzie ze mną. - Zawiązała troki kaptura i gestem przywołała psa.
Uradowany perspektywą spaceru zwierzak pobiegł do niej, machając ogonem. Niezadowolona Rosie wciąż mruczała pod nosem, ale dziewczyna nie zwracała na to uwagi. Energicznie zamknęła za sobą drzwi i szybko zbiegła po schodach. Przy furtce zatrzymała się na moment, aby zdjąć zaklęcia ochronne. Spojrzała z niechęcią na ogromną secesyjną budowlę od kilku pokoleń należącą do jej rodziny. Szukała wzrokiem okien gabinetu ojca. Ciemno. Oficjalnie pan Whitmore wyszedł na służbową kolację. Ale jego córka podejrzewała, że spędzał wieczór u nowej kochanki.
Wokoło było pusto i cicho. Dolina Godryka tonęła w ciemności. Na dodatek mgła gęstniała z każdą chwilą i tylko miejscami rozpraszało ją łagodnie światło ulicznych latarni. Ebony pomyślała, że to iście bajkowa sceneria. Tajemnicza, piękna i nieco groźna. Przywodząca na myśl wszystkie straszne rzeczy, które działy się właśnie w ich świecie.
Mimo tego, nie bała się. Od dziecka uwielbiała samotne spacery, zwłaszcza wieczorem. Dawały jej poczucie wolności i niezależności. Zresztą, co miała robić, kiedy nie była w stanie skupić się ani na nauce, ani na lekturze? Siedzieć samotnie w pokoju i myśleć o ojcu, który zupełnie nie interesował się jej życiem? A może o matce, która przed piętnastu laty uciekła z mugolem i całkowicie zapomniała, że ma córkę?
Szła wolno w stronę cmentarza, wsłuchując się w odgłos własnych kroków. Pies poszczekiwał cicho i biegał wokół niej. Myszkował po krzakach, brodził w wilgotnych liściach.
Mijała budynki zasnute mlecznym tumanem, aż wreszcie dotarła do rozświetlonego domu Potterów. Ebony słabo ich znała, ale Lily zawsze sprawiała sympatyczne wrażenie. Gorzej z Jamesem. W swoim czasie jego wojną ze Snapem interesował się cały Slytherin. Oczywiście wszyscy kibicowali Severusowi - wyłącznie z powodu domowej solidarności.
Przed furtką czernił się duży kształt. W pierwszej chwili pomyślała, że ktoś się tam czai. Jednak po dokładniejszej obserwacji rozpoznała motocykl. A to oznaczało, że gdzieś w pobliżu musi być Syriusz Black.
- Jeszcze raz cię przepraszam. - Ebby zanurzyła brudną ścierkę w wiadrze z wodą, wycisnęła ją mocno i rzuciła na podłogę tuż koło katedry. - To był idiotyczny pomysł.
- Przestań - przerwał jej szybko Black. - Żaden problem.
- Ale McGonagall wezwała starych…
- Przecież o to ci chodziło. - Syriusz nonszalancko oparł się na trzonku miotły. - Czyli sukces stuprocentowy.
- Ale myślałam tylko o ojcu. Tobie miało się upiec - tłumaczyła nękana poczuciem winy. Naprawdę nie chciała, aby miał przez nią problemy.
- Nie martw się, poradzę sobie - uśmiechnął się, a jej ten uśmiech naprawdę dodał otuchy. - Najważniejsze, że się udało. Ale wiesz co, wcale cię nie rozumiem. Ja tam bym się cieszył ze świętego spokoju. Po co ci w ogóle ten stary?
- Czasami się przydaje - odparła z pozorną beztroską, zabierając się do pracy. Zostało im do sprzątnięcia jeszcze pół sali transmutacji. Pochyliła się nad parkietem, myśląc jednocześnie, że Rosie dostałaby apopleksji na widok ukochanej wychowanki szorującej na klęczkach podłogę.
- Zostaw - rzucił Syriusz. - Ja to zrobię. Ty lepiej odkurz te artefakty. - Wskazał jej półkę obok tablicy.
Tak, to też potrafiła robić. Miała już niezłą praktykę, bo repertuar szlabanów ordynowanych przez Minerwę McGonagall był dosyć ograniczony. A Ebony zawsze dawała się złapać właśnie jej, ponieważ Slughorn za bardzo pobłażał swoim wychowankom. Natomiast opiekunka Gryffindoru wyznawała surowsze zasady. I istniała szansa, że któregoś dnia - zaszokowana wyjątkowo paskudnym wyskokiem - nareszcie wezwie ojca. I tym razem się udało. Archibald Whitmore musiał dowiedzieć się, że jego piętnastoletnia córka została przyłapana w jednoznacznej sytuacji z równie nieletnim Syriuszem Blackiem.
Mimo iż inaczej to ustalili, Syriusz chciał wziąć całą winę na siebie. Bywał szalony i nieobliczalny, ale też przeraźliwie rycerski. Złościło ją to i rozczulało jednocześnie. W ogóle bardzo go lubiła, i co najważniejsze, ufała mu. Dlatego właśnie poprosiła, aby jej pomógł. Zgodził się, uważając, że to niezły numer. Szkoda tylko, że teraz razem z nią musiał ponosić konsekwencje.
Ciekawe, czy ojciec przyjedzie? Rzuciła ścierkę na biurko i podeszła do okna. Denerwowała się coraz bardziej.
- Nie martw się. - Syriusz stanął za nią. - Na pewno się zjawi. Narozrabialiśmy przecież niewąsko.
Wreszcie stuknęły drzwi i profesor McGonagall weszła do sali.
- Panno Whitmore. Panie Black. - Zmierzyła ich wzrokiem pełnym potępienia. - Poproszę za mną.
Przyjechał! A jednak przyjechał! Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi.
Szybko szli za nauczycielką, ale kiedy przekroczyli prób gabinetu, Ebony poczuła chęć, aby zawrócić i uciec jak najdalej stąd. Na krześle pod oknem siedziała lady Black, a obok niej… Doris, sekretarka i kochanka ojca.
- Ebby, musimy porozmawiać - zaczęła łagodnie.
Dziewczynie łzy cisnęły się do oczu. Rozpłakałaby się, gdyby nie to, że Syriusz mocno ścisnął ją za rękę.
Tak, można było powiedzieć, że się zaprzyjaźnili. Niestety, ambitne plany jego matki zniszczyły wszystko. Prawdę mówiąc, Ebony zastanawiała się czasem, czy tym nieszczęsnym wyskokiem sama nie sprowokowała lady Black. Może pani Walburga pomyślała, że jest coś między nimi?
W sumie aż tak bardzo się nie pomyliła.
Ebony miała słabość do Syriusza. Długo nie chciała się do tego przyznać sama przed sobą, ale wreszcie musiała skapitulować. Był jedynym chłopakiem, który ją interesował. Wiedziała jednak świetnie, że jest przekorny jak mało kto. I że nigdy nie zrobi tego, czego od niego oczekują rodzice. Gdyby zostawiono ich w spokoju, to prędzej, czy później sama by sobie z nim poradziła. A tak, cała jego sympatia zamieniła się w niechęć. Przez dwa lata wręcz ostentacyjnie jej unikał. Ona zaś była zbyt dumna, aby mu się narzucać.
Inna sprawa, że przez całe życie toczyła boje o miłość i uwagę jednego mężczyzny. Nie dałaby rady walczyć jeszcze o drugiego. Dlatego zacisnęła zęby i postanowiła zapomnieć o Syriuszu, póki jeszcze nie było za późno. I prawie jej się to udało.
A teraz spotykali się tak często, że młodzieńcze uczucie wróciło. Black pociągał ją jeszcze bardziej, niż za szkolnych czasów. Był taki przystojny. I zupełnie inny od tych nudnych, bezpłciowych facetów, których przedstawiał jej ojciec.
Istniał tylko jeden poważny problem.
Ten problem miał na imię Regulus.
Zanim zdążyła nacisnąć na klamkę, drzwi stanęły otworem. W progu domu stała Rosie.
- Dobry wieczór - rzuciła beztrosko Ebby, ściągając z siebie mokrą pelerynę. - Ojca nie ma?
- Pan wyszedł - odparła skrzatka, sięgając po okrycie. - Nie powiedział, kiedy wróci. Ale ma panienka gościa.
- Gościa? O tej porze? - Ze zdziwieniem zerknęła na zegarek. Dochodziła dziewiąta wieczorem.
- Czeka od dwóch godzin. To młodszy panicz Black.
Regulus? Jeszcze tylko tego brakowało. A już myślała, że o niej zapomniał.
Kiedy weszła do salonu, zerwał się z miejsca. Mimo, że przez ostatni rok bardzo zeszczuplał, to - ciemnowłosy i naprawdę przystojny - mógł podobać się każdej kobiecie. Oprócz niej. Po raz kolejny dochodziła do wniosku, iż fakt, że poszła z nim do łóżka był niewybaczalnym błędem. Do tej pory nie miała pojęcia, co w nią wtedy wstąpiło. Przecież nawet nie była pijana. Może więc wzruszyło ją to, że jeszcze w Hogwarcie wodził za nią zachwyconym wzrokiem? Chciała zrobić na złość ojcu? A może po prostu ten chłopak tak bardzo przypominał jej Syriusza... Tak, to ostatnie było najbardziej prawdopodobne.
- Przyszedłem, kiedy tylko dowiedziałem się, że wróciłaś - powiedział, próbując ją objąć.
Zręcznie wysunęła się z jego ramion, opadła na fotel i przybrała znudzony wyraz twarzy.
- Czego chcesz?
- Wiesz czego. - Wpatrywał się w nią zachłannie, mnąc ze zdenerwowania skraj szaty. Wyglądał na zdesperowanego. A ona nagle poczuła niepokój, bo uświadomiła sobie, że ludzie w tym stanie są zdolni do różnych rzeczy.
Nigdy nie spodziewała się, że sprawy przybiorą taki obrót. Wierzyła, że ich jedna wspólna noc i dla niego będzie epizodem bez większego znaczenia. A tymczasem Regulus zupełnie stracił głowę. Zawsze był spokojny, opanowany i grzeczny, ale jej udało się wytrącić go z równowagi. Prawdopodobnie stało się tak, dlatego że była jego pierwszą miłością i pierwszą kobietą. I odrzuciła go. A on do tej pory zawsze dostawał to, czego chciał.
Cholera, musiała się z tego wyplątać.
- Posłuchaj, Regulus. - Sięgnęła po papierosa, chcąc ukryć zdenerwowanie. - Już ci to tłumaczyłam. Ja...
- Chcę się z tobą ożenić - powiedział, pochylając się nad nią. Jego szare oczy, dużo ciemniejsze od oczu brata, patrzyły na nią błagalnie. Usta mu drżały. - Nie obchodzi mnie żadna inna kobieta.
- To niemożliwe - rzuciła ze złością. Cała sytuacja zaczynała ją coraz bardziej denerwować. - Nie mam zamiaru wychodzić za mąż.
Nie za ciebie - dodała w myślach. Potrzebowała partnera, a Regulus był chłopcem, którego mimo wszystko nie umiała traktować poważnie.
- Mój brat cię nie chce - powiedział z desperacją w głosie. - Nigdy cię nie chciał.
Poczuła ukłucie w sercu, ale szybko się opanowała. Wolała, aby nikt - a już najbardziej on - nie wiedział o jej słabości. Poza tym, to była przeszłość. Zamknięty rozdział. Coś, co skończyło się, zanim zdążyło się na dobre zacząć.
- Tu nie chodzi o niego. - To była tylko częściowo prawda, ale nie zamierzała się tym przejmować. - Ja cię po prosu nie kocham. Rozumiesz? I nic na to nie poradzę.
- Ale przecież my… - urwał, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa.
- Nie powinniśmy byli uprawiać seksu - nazwała rzecz po imieniu. Regulus natychmiast skrzywił się, jakby powiedziała coś nieprzyzwoitego. - Musimy o tym zapomnieć. Tak będzie najlepiej.
- Nie umiem. - W jego głosie dźwięczała prawdziwa rozpacz.
Poczuła coś na kształt wyrzutów sumienia. Ale przecież nie mogła mu pomóc. Nigdy nie była skłonna do poświęceń.
Nie widziała go już od kilku dni. Może więc w końcu coś do niego dotarło? Oby. Nie chciała, żeby swoimi smętnymi opowieściami mieszał w głowie Syriuszowi.
Spacerowała jeszcze przez chwilę, zastanawiając się, czy jest jakaś szansa na to, aby spotkać starszego Blacka. Wreszcie zmarzła już tak bardzo, że postanowiła zawrócić. Merry, nie zważając na jej wołanie, popędził przodem. Po chwili usłyszała jego radosne szczekanie. Przyspieszyła kroku.
I wtedy z radością stwierdziła, że jej modły zostały wysłuchane.
Syriusz, który najwyraźniej właśnie wyszedł z domu Potterów, bawił się beztrosko z psem. Na ten widok przypomniała sobie, że zwierzak nie znosił Regulusa. Nigdy nie chciał dać mu się pogłaskać, a kiedy uznawał, że są zbyt blisko siebie, bezceremonialnie wpychał się pomiędzy nich.
Przyspieszyła kroku.
- Cześć, mały - mówił ze śmiechem Syriusz, wciąż klepiąc psa po łbie. - Gdzie masz swoją panią?
- Jestem - odpowiedziała, wchodząc w krąg światła latarni.
- Kobieto! - Spojrzał na nią z udawaną złością. - Dlaczego łazisz sama po nocy? Wiesz, że to niebezpieczne.
- Przez dziewiętnaście lat nic mi się nie stało. - Wzruszyła ramionami. - To czemu teraz ma być inaczej?
- Ojciec powinien dać ci ochronę - rzucił, nie przestając czochrać psa za uszami. Wniebowzięty Merry natychmiast przewrócił się na plecy.
- Mój ojciec?! - prychnęła Ebby. - Jemu to nawet nie przyszło do głowy. Przecież nikt by się nie ośmielił zaatakować córki pana Whitmore'a. A jeśli jest jakiś problem - uśmiechnęła się smutno - najlepiej przeczekać w domu, bo go chronią porządne zaklęcia.
- To nie zawsze działa. - Syriusz odsunął się od zwierzaka i sięgnął do kieszeni po papierosy. - Zapalisz?
Poczęstowała się bez słowa, a on natychmiast podał jej ogień. Patrząc na jego twarz oświetloną płomieniem, zastanawiała się, co takiego ma w sobie ten chłopak, że wciąż musi o nim myśleć. Że chce być blisko niego.
- A pamiętasz, jak na imprezie u Malfoyów zwędziliśmy fajki twojemu ojcu? - zaczął nagle z rozbawieniem w głosie.
- Oczywiście - roześmiała się. - Czekaj, ile mieliśmy wtedy lat?
- Chyba po czternaście.
No tak, to było zanim pani Walburga wpadła na ten poroniony pomysł ze swatami.
- Dostałem wtedy od matki niezłe manto - kontynuował. - Miałem śliwę pod okiem przez równe dwa tygodnie.
- No tak, Regulus naskarżył - przypomniała sobie niechętnie.
- Bo szlachetny czarodziej nie zniża się do kradzieży - świetnie naśladował pełen egzaltacji głos młodszego Blacka. - Cholera, najgorsze, że on naprawdę w to wierzył, kretyn jeden.
Pomyślała, że może teraz trafia się okazja, aby mu opowiedzieć o tym, co ją łączyło z jego bratem, ale nie miała odwagi. Nie, nie powinien się dowiedzieć, bo w swej gryfońskiej prawości pewnie tego nie zrozumie. Postanowiła więc na razie o tym nie myśleć. Nie martwić się przyszłością i cieszyć się, że znowu potrafili rozmawiać ze sobą tak naturalnie. W końcu musi udać się jakoś spławić Regulusa. W sumie, czemu miałoby się nie udać? Zawsze dobrze radziła sobie z ludźmi.
- Odprowadzę cię do domu - powiedział Syriusz, rzucając niedopałek.
- Nie musisz.
- Ale chcę - powiedział to takim tonem, że zadrżała. - Daj rękę.
- Dlaczego? - Za nic w świecie nie chciała mu pokazać, jak bardzo jej na nim zależy. - Poradzę sobie sama.
- Ebony Whitmore. - Patrzył na nią w taki sposób, że mimo chłodu zrobiło jej się gorąco. - Zapamiętaj sobie raz na zawsze, że kiedy jesteś pod moją opieką, to masz mnie słuchać i basta.
- Tak jest, proszę pana - powiedziała ze śmiechem i wyciągnęła do niego dłoń. To było wspaniale uczucie, wiedzieć, że komuś na niej naprawdę zależy. Przynajmniej przez krótką chwilę.
W milczeniu siedzieli naprzeciwko siebie.
Ebby z uwagą wpatrywała się w ojca. Dystyngowany, niezwykle przystojny starszy pan.
Od kiedy matka od nich odeszła miała tylko jego. A on w ogóle się nią nie interesował. To znaczy dbał, aby żyła w luksusie, chodziła do dobrych szkół i obracała się w odpowiednim towarzystwie, ale nie obchodziło go, co ona myśli i czuje. I pozwalał jej prawie na wszystko.
- Posłuchaj, Eleonoro - zaczął wreszcie poważnym tonem. Nigdy nie używał jej pierwszego imienia. Może dlatego, że wymyśliła je matka. - Jestem zmuszony prosić cię, abyś w najbliższym czasie nie opuszczała domu.
- Dlaczego? - Poruszyła się niespokojnie. - Coś się stało?
- Są szaleńcy, którzy żądają ode mnie rzeczy niemożliwych - prychnął pogardliwie. - Ale nie musisz znać szczegółów. Po prostu mnie posłuchaj.
Nie miała najmniejszego zamiaru tego zrobić. Jeśli ma się jej coś stać, to nich się stanie. Może wtedy on coś wreszcie poczuje.
Przez chwilę szli w milczeniu. Wyraźnie zadowolony pies biegł przed nimi, machając ogonem. Nagle zatrzymał się. Postawił uszy, sierść zjeżyła mu się na karku, a z głębi gardła wydobyło się głuche warczenie.
- Merry! Chodź tutaj! - zawołała Ebony, a potem spojrzała na Syriusza. - Co tam może być?
- Coś wyczuł. - Jej towarzysz, wpatrywał się w ciemność.
- Co... - zaczęła.
- Na ziemię! - Krzyk Syriusz zlał się w jedno z ujadaniem psa i głośnym wizgiem. Tuż nad ich głowami przemknęła czerwona błyskawica. Merry, niczym wielka biało-czarna piłka pomknął przed siebie.
Ebony leżała w błocie. Czuła chłód ciągnący od ziemi i ciepły ciężar Syriusza, którzy przykrył ją swoim ciałem. Podniosła głowę, chcąc zbadać sytuację. Ujrzała jeszcze jeden błysk. Ujadanie psa zmieniło się w skowyt.
- Merry! - krzyknęła, zrywając się na równe nogi. - Merry! Ja muszę... - rzuciła się do przodu. Chciała biec, szukać zwierzaka, ale Syriusz mocno chwycił ją w pasie i przytrzymał.
Z mgły wyłoniły się trzy zakapturzone czarne postacie. Szły ku nim.
- Kurwa mać - zaklął cicho Black za jej plecami. - Cofnij się. - Zwolnił uścisk.
- Ale tam jest... - Nie ustępowała.
- Cofnij się! - rozkazał twardo.
Postacie przybliżały się z każdą chwilą. Wreszcie Ebony dostrzegła białe maski. Wtedy zrozumiała, kim są i czego mogą od niej chcieć. Ojciec niestety miał rację. Po raz pierwszy pomyślała, że powinna była go posłuchać. I że to naprawdę nie są żarty.
- Uciekaj - powiedziała do Syriusza, nie odwracając głowy. - To ja... Im chodzi o mnie. Pogadam z nimi
- Myślisz, że chcą gadać? - Chłopak złapał ją za ramię i prawie zmusił, aby schowała się za nim. - Głupia jesteś?
- Zamknij się - rzuciła dobitnie.
Cholera jasna! Pieprzony Gryfon. Czy on naprawdę nie umiał myśleć rozsądnie?
Nie czuła strachu, tylko narastającą furię, którą za wszelką cenę starała się opanować. Musiała być spokojna, aby myśleć logicznie.
Nie zważając na protesty Syriusza, zrobiła krok w stronę zakapturzonych postaci.
- No to mamy naszą parę gołąbków - powiedział drwiąco znajomy głos. - Ciocia na pewno się ucieszy.
Bellatrix. To utrudniało sprawę. Kuzynka Syriusza nie znosiła jej od lat i panna Whitmore nie miała żadnych złudzeń, co do jej intencji.
- Czego chcesz, Bella? - spytał zimno Black, znowu próbując odepchnąć Ebby do tyłu.
- Od ciebie niczego - odparła kobieta. - Mam do pogadania z tą dziewuchą. Pójdziesz ze mną dobrowolnie - zwróciła się do Ebony. - Czy mam cię zawlec siłą?
- Po moim trupie - zdenerwował się chłopak.
- Ależ z dziką rozkoszą, kuzynie - zaśmiała się Bellatrix. - Jeśli tylko masz takie życzenie.
- A jeśli z tobą pójdę - panna Whitmore bezceremonialnie przerwała tę rodzinną wymianę uprzejmości - to co się stanie?
- Nawet o tym nie myśl - wysyczał Syriusz wprost do jej ucha.
- Cicho - warknęła, z całej siły ściskając jego rękę. - Jestem bardzo ciekawa - dodała głośniej, zwracając się znowu do Bellatrix. Musiała zyskać na czasie. Wtedy może coś uda się wymyślić. Za wszelką cenę chciała uniknąć walki. To nie był jej ulubiony sposób rozwiązywania problemów.
Pozostali dwaj śmierciożercy czekali w milczeniu. Zerknęła na nich, próbując oszacować ich siły, w razie gdyby jednak doszło do bójki. Cholera, ona i Syriusz mogli mieć problem.
- Ktoś bardzo chce cię widzieć - wyjaśniła tymczasem kobieta.
- Po co? - Ebby nadal rozpaczliwie szukała w myślach jakiegoś wyjścia z sytuacji. Jednak Syriusz najwyraźniej nie wytrzymał napięcia. Kątem oka widziała, jak wyciąga różdżkę. Spostrzegła to także jego kuzynka.
- Drętwota! - Dziewczyna wyprzedziła oboje o ułamek chwili.
- Ty szmato! - wrzasnęła Bellatrix, odskakując w ostatnim momencie. - Brać ich!
I wtedy rozszalało się prawdziwe piekło. Zaklęcia śmigały we wszystkie strony. Ryły ziemię, rozbryzgując fontanny lepkiego błota. Stubarwne błyski raziły w oczy. Iskry parzyły dłonie i twarze. Smoliły włosy. Jakieś drzewo zwaliło się z trzaskiem.
Mężczyźni nacierali ze śmiertelną konsekwencją. Bella śmiała się opętańczo. Ebony z trudem chwytała oddech.
- Za tobą! - ostrzegł ją Syriusz.
Odwróciła się na pięcie.
Protego! Drętwota! Inflammata!
Wyuczone zaklęcia. Wyćwiczone ruchy.
- Expelliarmus! - wołał Black. Był dobry, naprawdę świetny. Kuzynka mierzyła w niego raz za razem. Bez skutku.
- Tylko na to cię stać? - krzyczał z drwiną w głosie. Chciał wyprowadzić ją z równowagi. Sprowokować do fałszywego ruchu.
Dwaj śmierciożercy natarli na Ebby. Bolała ją ręka, pot zalewał oczy. Brakowało tchu. Ale nie mogła się zatrzymać.
- Brać ją! - wrzeszczała Bellarix. - Tylko ją! Jego...
Ale to ku Ebby leciał zielony promień. Przez chwilę stała jak porażona. Nie mogła zrobić nawet kroku.
To koniec - przemknęło jej przez głowę. Napastnik ryknął coś z triumfem.
Syriusz zbił ją z nóg w ostatniej chwili. Całym ciężarem padli na ziemię. Ebony natychmiast podniosła głowę. W tym samym momencie duży kształt wyłonił się z ciemności. Z charkotem skoczył śmierciożercy do gardła.Merry! Bogu niech będą dzięki!
Nagle wszystko ucichło. Napastnicy zniknęli tak samo szybko, jak się pojawili. Zerwała się na równe nogi i rozejrzała dookoła. Cała się trzęsła.
- Ebony! - Syriusz drżącymi rękami chwycił ją za ramiona. - Już dobrze. Nic się nie stało.
- Stało się! - krzyknęła, próbując mu się wyrwać. Nie dała rady, bo trzymał ją mocno. - Chcieli mnie zabić! Rozumiesz?! Chcieli... Kurwa mać!
Miotała się w jego uścisku. Nerwy - do tej pory napięte do ostatnich granic - odmówiły jej posłuszeństwa. Nie wiedziała, czy ma wrzeszczeć w niebogłosy, czy płakać. Czy pobić Blacka próbującego ją uspokoić. Czy rzucić się na ratunek psu, który popiskując, lizał sobie tylną łapę.
O, Boże...
Syriusz objął ją mocniej. A potem nieoczekiwanie przytulił do siebie jedną ręką, a drugą wplótł w jej włosy. Zanim zdążyła zrozumieć, do czego zmierza, dotknął wargami jej ust. Była tym tak zaskoczona, że natychmiast się uspokoiła. Westchnęła cicho i znieruchomiała.
A on ją całował. Najpierw delikatnie i nieśmiało, jakby pytając o pozwolenie, a potem coraz mocniej, coraz zachłanniej. Tak, jak gdyby czekał na to całe życie.
Nie protestowała. Nie miała najmniejszego zamiaru. W jego objęciach było jej wręcz niewiarygodnie dobrze. I po raz pierwszy w życiu pocałunek sprawił, że świat wokół niej kręcił się z zawrotną szybkością. Nie chciała upaść, więc mocniej przylgnęła do chłopaka i objęła go w pasie.
- Ebby - szeptał Syriusz stłumionym głosem. - Och, Ebby.
- Kochany. Mój kochany. - Musiała mu to powiedzieć. Teraz. Już.
Bo właśnie przyszło jej do głowy, że właśnie w tej chwili przerwali tamę, która ich dzieliła. I że teraz fala zmiecie wszystko. Wszystkie wątpliwości i obawy.
- Ebony!
Natychmiast odwróciła głowę, bo miała wrażenie, że słyszy głos ojca. Nie, to chyba niemożliwe. Nigdy nie zawołałby jej w taki sposób.
Ale to był naprawdę on. Biegł w ich kierunku razem z jakimiś obcymi ludźmi.
Z trudem odkleiła się od Syriusza.
- Tu jestem - zawołała.
- Nic ci nie jest? - Ojciec mocno chwycił ją za rękę. - Nic?!
Ebony spojrzała mu prosto w oczy i wybuchnęła płaczem.
III. Black
5 grudnia 1979
Klęczał na posadzce łazienki i walczył z mdłościami, które z każdą chwilą przybierały na sile. Przez moment myślał nawet, że zaraz się udusi. Na szczęście wyczerpujący atak wreszcie minął.
O, Boże. - Chwycił powietrze spierzchniętymi wargami. - O, Boże.
Oddychał ciężko. Usiadł na podłodze i ścisnął czoło trzęsącymi się rękami. Rozszalały puls rozsadzał skronie.
Regulus przymknął oczy i oparł się o ścianę, próbując zwalczyć zawrót głowy. Udało mu się nad sobą zapanować, ale tylko pozornie, bo już po chwili znowu zrobiło mu się słabo. Gwałtownie rzucił się do toalety.
Zdradziła go!
Zdradziła z jego własnym bratem!
Biegł ulicą, bo był zbyt wściekły, aby się teleportować. A musiał natychmiast się przekonać, czy Bella go nie okłamała. Musiał zapytać Syriusza. Musiał poznać prawdę, choćby miał wyrwać mu ją z gardła.
Minął bramę kamienicy i wpadł na klatkę schodową. Przeskakiwał po trzy stopnie, aż wreszcie stanął pod drzwiami mieszkania brata. Z całej siły zaczął uderzać w nie pięściami.
Wreszcie, po chwili, która wydawała się wiecznością, usłyszał zgrzyt zamka. Drzwi uchyliły się i wyjrzał zza nich Syriusz ubrany tylko w spodnie.
- Co się…
Regulus odepchnął go mocno i jak burza wpadł do środka.
I wtedy ją zobaczył.
Stała w progu sypialni owinięta jedynie w prześcieradło i z rozpuszczonymi włosami. Była wręcz niewiarygodnie piękna.
Na ten widok poczuł jeszcze większą złość.
Chciał ją dopaść i skrzywdzić. Tak, jak ona skrzywdziła jego.
- Ty dziwko! - Rzucił się ku niej, ale Syriusz błyskawicznie zastąpił mu drogę. Chwycił go za gardło i mocno przyparł do ściany.
- Przeproś - wycedził zimno. - Natychmiast!
- To dziwka! - Miotał się Regulus. - Spała ze mną.
- Co ty gadasz? - Jego brat, nawet najbardziej zdenerwowany, nigdy nie klął przy kobietach. - Chyba ci się we łbie miesza.
- Pieprzyła się ze mną! - Tym razem to on z wściekłości nie przebierał w słowach. - I chce zaliczyć ciebie, bo w szkole jej nie wyszło!
Syriusz zbladł i wreszcie go puścił. Regulus mocno wciągnął powietrze, a starszy Black odwrócił się do dziewczyny, która przyglądała się im w milczeniu.
- To prawda? - spytał zmienionym głosem, w którym pobrzmiewała tłumiona furia. - Spałaś z nim?
- Tak - odpowiedziała prawie natychmiast. Wyraźnie starała się zachować spokój. - Tylko raz. I to się nie liczy. - Spojrzała na Regulusa z wyraźną pogardą.
Nie liczy się?!
Dziwka!
- Mylisz się! - warknął Syriusz. - Dla mnie to ważne.
- Posłuchaj… - zaczęła. Wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać
- Nie chcę słuchać - rzucił ostro. - Nie chcę cię widzieć nigdy więcej.
Powiedziała mu wtedy, z trudem powstrzymując łzy, że jest zwykłym gówniarzem, który nie potrafi przegrywać.
Być może. Jedno było pewne - nie umiał oddawać tego, co do niego należało. Tak, jak ona. Bo przecież oddała mu się dobrowolnie. A on nie wzbraniał się, bo myślał, że to początek czegoś pięknego. Czegoś, co będzie trwało zawsze.
Kochał ją. Naprawdę ją kochał.
Sam przed sobą wstydził się tej miłości, bo matka wielokrotnie mówiła, że Black nie zniża się do takich uczuć. Ale on nie mógł nad tym zapanować.
Gówniarz.
Nie miała prawa tak do niego mówić. Nie miała prawa traktować go w taki sposób! Nie była prawdziwą damą, tylko szmatą. Zwykłą szmatą, która nie wie, co to godność i honor. Postanowił więc ukarać ją za to, że nie była tak idealna, jak sobie wyobrażał.
I pokazać jej, z kim zadarła.
Nie mógł pozbyć się tych myśli. Po raz pierwszy w życiu miał wrażenie, że oszaleje z bólu i bezsilności. Nienawidził jej wtedy jak nikogo na świecie. Marzył tylko o zemście.
Bella mocno chwyciła go za rękę. Bardzo starała się to ukryć, ale była naprawdę zdenerwowana. Widocznie musiała zasłużyć sobie na gniew Lorda, bo nic innego nie dałoby rady wyprowadzić jej z równowagi, zwykle miała nerwy ze stali.
- Nie rozumiesz, że Czarny Pan jej potrzebuje? Tylko dzięki niej może przekonać Whitmore'a, żeby przeszedł na naszą stronę - kusiła go głosem ociekającym słodyczą. - A ty się zemścisz. Niech wie, że nie można tobą pomiatać bezkarnie.
Regulus zacisnął pięści tak mocno, że zbielały mu kostki. To, co zobaczył w mieszkaniu Syriusza znowu stanęło mu przed oczami. Błyskawicznie podjął decyzję.
- Co mam zrobić? - spytał schrypniętym głosem.
- Musisz ją skłonić - kuzynka wyraźnie się ożywiła - żeby dziś wieczorem wyszła z domu.
- Ona nie chce mnie widzieć. Uważa, że ją skrzywdziłem. Ja - powiedział z goryczą. - A nie Syriusz.
- Syriusz... - Zastanowiła się przez chwilę. - Już wiem. Powiedz, że jest ranny. Że jej wybaczył i ją wzywa.
- Nie uwierzy mi. - Pokręcił głową.
- Uwierzy - zaśmiała się szyderczo Bellatrix. - Zakochane kobiety to idiotki.
Zakochana kobieta...
Znowu poczuł w piersiach niewyobrażalny ból.
Rzeczywiście, uwierzyła mu. Nie bacząc na nic - na prośby skrzatki, na zdrowy rozsądek - poszła za nim, niczego nie podejrzewając.
Czemu była taka głupia?! Tak beznadziejnie głupia?
Z powodu Syriusza? Naprawdę tak go kochała? Naprawdę tyle dla niej znaczył?
Nie zasługiwał na to! - Regulus wyprostował się gwałtownie. Mokrą od potu i łez twarz oparł o ścianę. Szczypały go oczy, więc wolno przymknął powieki.
Kiedy zorientowała się, że jest otoczona, i że ją oszukał, nic nie powiedziała, tylko spojrzała na niego z nienawiścią.
Wtedy po raz pierwszy pomyślał, że chyba nie postąpił właściwie. I bardzo szybko utwierdziły go w tym przekonaniu słowa Czarnego Pana.
Ojciec. Zdrajca krwi. Kategoryczna odmowa. Kara.
Śmierć.
Śmierć?! Chyba Lord nie miał na myśli... Chyba nie chciał jej zabić? Chyba nie chciał...
Regulus rozglądał się gorączkowo dookoła, szukając wyjaśnienia. Wreszcie wbił oczy w Bellę, ale ta tylko wzruszyła ramionami.
A potem był już tylko jej opętańczy śmiech, drżący, ale hardy głos Ebony i krótka, złowroga inkantacja.
Światło. Dużo zielonego światła.
I rozpaczliwy krzyk dziewczyny.
Kiedy dotarło do niego, że to wszystko dzieje się naprawdę, na chwilę skamieniał z przerażenia. A potem poczuł wściekłość.
Przecież nie tak miało być. Nie tak!
Mieli ją tylko porwać, negocjować!
Bella go okłamała. Własna kuzynka.
I Czarny Pan także.
A tymczasem Ebony leżała na ziemi. Kaptur zsunął się z jej głowy, więc mroźny wiatr rozwiewał włosy. Regulus pochylił się nad nią i spojrzał w otwarte, nieruchome oczy. Wydawało mu się, że widzi w nich oskarżenie.
O, Boże! To on!
On do tego doprowadził.
Nie!
Rzucił się przed siebie. Biegł bardzo długo. Myślał, że już nigdy się nie zatrzyma.
Zakrył uszy rękami i skulił się na podłodze. Wciąż miał wrażenie, że słyszy jej krzyk. Widział wyraz martwych oczu. I wiedział, że ten obraz nie opuści go do końca życia.
Zabił ją, bo nie umiał wybaczyć. Nie umiał znieść myśli, że jego brat bez wysiłku dostał to, o czym on marzył przez wiele lat.
Zabił ją!
Zerwał się na równe nogi i włożył głowę pod kran. Szybko odkręcił wodę. Lodowaty strumień bezlitośnie moczył mu włosy, ale nie potrafił spłukać ani wyrzutów sumienia, ani nienawiści do samego siebie.
Odsunął się od umywalki i znowu oparł o ścianę. Mokre krople strumieniami spływały po jego szyi i plecach. Wstrząsnęły nim dreszcze.
- Ebony...
Poczuł, że nie zniesie tego poczucia winy. Bólu rozsadzającego klatkę piersiową. Świadomości, że na zawsze pozostanie mordercą.
I że jej już nie ma na świecie.
Rozejrzał się po urządzonym z przepychem wnętrzu. Zatrzymał wzrok na dużym haku w kształcie węża wbitym we framugę drzwi.
Gdyby tak... Wystarczy kawałek sznura. Albo nawet jego szkolny krawat.
To będzie tylko chwila. Jedna krótka chwila. A potem ciemność. I spokój. Już na zawsze. Nie będzie ani matki, ani Syriusza, ani Belli. Ani Czarnego Pana.
Czarny Pan...
Zawiódł go i oszukał. I to nie po raz pierwszy.
Najpierw chciał skrzywdzić niewinnego, starego skrzata. A dzisiaj zabił Ebony. Tylko dlatego, że jej ojciec nie chciał go poprzeć.
Boże, przecież to wszystko było chore i szalone. Dlaczego nie pojął tego wcześniej? Dlaczego był tak zaślepiony? Dlaczego nawet to, co spotkało Stworka niczego go nie nauczyło?
A teraz dał się wmieszać w zabójstwo.
Zapłaci więc za tę zbrodnię własnym życiem. Podjął już decyzję.
Ale nie, nie odejdzie sam. Uderzy Czarnego Pana tam, gdzie go zaboli najmocniej. Zniszczy ten medalion, o którym mówił Stworek i w tej sposób pomści kobietę, którą kochał. Może wtedy będzie mógł sobie wybaczyć.
Zerwał się z podłogi, ponownie odkręcił kran i umył twarz. Chwycił różdżkę i szybko osuszył się zaklęciem, a potem starannie rozczesał włosy i poprawił ubranie. Nie chciał wzbudzić niczyich podejrzeń.
Musiał poszukać skrzata i rozkazać mu, aby zabrał go do jaskini, w której Voldemort ukrył swój skarb.
IV. Epilog
9 grudnia 1979
Drzwi mieszkania Syriusza były uchylone. James wszedł do środka, zamknął je za sobą starannie i dopiero wtedy zdjął pelerynę niewidkę. Zręcznym ruchem różdżki odesłał ją na wieszak.
W zasadzie nie powinien był wychodzić z domu. Jednak kiedy dotarła do niego wieść o śmierci córki Archibalda Whitmore'a oraz zniknięciu Regulusa, i kiedy Syriusz nie pokazał się u nich przez cztery dni, postanowił sprawdzić, co jest grane. Black miał dosyć marne zdanie o swoim bracie, ale niewątpliwie go kochał. Wyjątkowo lubił też Ebony Whitmore.
- Łapa! - zawołał. - Jesteś?
Nikt nie odpowiadał, więc Potter wszedł dalej. Mieszkanie było w opłakanym stanie. Co prawda Syriusz nigdy nie należał do pedantów, ale jakoś umiał to wszystko ogarnąć. Jednak tym razem salon wyglądał, jakby przed chwilą przeszło przez niego tornado. Na stole stały butelki po whisky, puste szklanki i brudne talerze, a na środku dywanu piętrzył się stos wygniecionych ubrań. Natomiast gospodarz - blady, nieogolony i rozczochrany jak nieboskie stworzenie - leżał w piżamie na kanapie i tępo wpatrywał się w sufit.
- Co ty, kurwa, wyprawiasz? - James pochylił się nad przyjacielem - Ja wiem, że to był twój brat...
- Ten skurwysyn ją wystawił - przerwał mu Łapa schrypniętym głosem.
- O czym ty gadasz? - przez chwilę myślał, że Syriusz zwariował. Ale nie, jemu najwyraźniej chodziło o tę dziewczynę. O Ebby.
- Regulus?
- On - przyjaciel przełknął ślinę, najwyraźniej nie mógł wymówić imienia zaginionego brata - przyszedł i powiedział, że to ja ją wzywam! Kurwa, mać! Lepiej dla niego, żeby się nie wracał! Podły zdrajca!
- Skąd wiesz?
- Jej ojciec tu był. Chciał mi wyrwać nogi z dupy, bo myślał, że maczałem w tym palce! - Black gwałtownie zerwał się z kanapy. Wyglądał, jakby nie spał od kilku dni.
- Syriusz, to nie...
- To moja wina! - Jednym gwałtownym ruchem zmiótł ze stołu wszystkie butelki. - Powinienem był jej pilnować! Bo ona dla mnie... Kurwa mać! To tak, jakbym ją sam tam posłał! Akurat ją!
James patrzył na bezsilną rozpacz przyjaciela, nerwowo przygryzając wargę i po raz pierwszy w życiu nie miał pojęcia, co powiedzieć.
Koniec