Rozdział I Śmiało, wyśmiej wilka złego, bo tępe są kły jego!

Rozdział I

Śmiało, wyśmiej wilka złego, bo tępe są kły jego!


Jason i jego najbliższy przyjaciel Danny jak w każdy piątek wieczorem, kiedy nie odbywała się żadna wcześniej zaplanowana impreza przyszli do Death Cub -jedynego klubu w okolicy, gdzie nieletni nie musieli kłopotać się o fałszywe dowody osobiste, by napić się alkoholu.

Zajęli miejsca przy jednym z bardziej zniszczonych stolików -blat pokryty był wszelakimi możliwymi napisami i podpisami, dziurami i zadrapaniami, jednak nie wymieniono go na nowy, gdyż Death Cub miał właśnie taki styl -postwojenny, projektowany pod kulturę lektro, by przyciągnąć zbuntowaną młodzież.

Danny rozejrzał się po sali w poszukiwaniu znajomych twarzy. Jego wzrok zatrzymał się, a usta lekko rozwarły.

-Ożesz w mordę. -powiedział gapiąc się na sektor bilardowy. Jason spojrzał w tamtym kierunku, a jego reakcja na to co zobaczył niewiele różniła się od reakcji przyjaciela.

Przy stole bilardowym stała najpiękniejsza dziewczyna jaką w życiu widzieli. Standartowo miała długie blond włosy i niebieskie oczy, była drobna, ale dość wysoka, a jej naturalne krągłości wyraźnie uwypuklały się pod obcisłą, białą koszulką. Oczywiście nie była sama.

Obok niej nachylał się przystojny chłopak o czarnych, krótkich włosach i identycznych oczach jak nieznajoma. Wyglądali niczym żywcem wyjęci z reklamy jakiegoś sławnego projektanta takiego jak Valeria Docco, czy Arthur LeValesca. Ubrani na luzie, choć zdecydowanie ich ubrania leżały na wyższej półce, zadbani i tak naturalni w swym pięknie, że chciało się podejść i dotknąć ich, żeby upewnić się, że są prawdziwi.

Czarnowłosy chłopak rozbił bile, uderzał zdobywjąc punkty i wychodząc na prowadzenie, a kiedy skończył uśmiechnął się czarująco do dziewczyny, która przyjacielsko klepnęła go w umięśnioną klatkę piersiową. Tamten odpowiedział jej dwuznacznym muśnięciem dłoni o jej delikatną, jasną skórę.

Jason niemal jęknął widząc tę boginię z innym facetem. Byli jak słońce i księżyc, poprostu do siebię nie pasowali, mimo iż obydwoje wędrowali po tym samym niebie.

-Jest zajebista. -odezwał sie Danny. -I najwidoczniej nowa w mieście. Wiesz coś na jej temat? -zapytał przyjaciela z nadzieją. Jason pokręcił przecząco głową.

Do klubu weszły bliźnięta Hamilton -dotychczas największe gwiazdy hrabsta Greesweet. Alex i Gabrielle Hamiltonowie to czarnowłose bliźnięta, bardzo piękni i bogaci. Mieszkają na wzgórzach w Hellot H'Aye w ogromnej, starej rezydencji. Alex słynie ze swojej złośliwości i arogancji, dla tego Jason spodziewał się kłopotów związanych z nowymi, którzy mogli zagrozić pozycji Hamiltonów, jeśli okazało by się, iż ci drudzy zostają w mieście na dłużej.

-To będzie bolało. -powiedział Danny dochodząc do podobnych wniosków. Piękni Hamiltonowie zbliżali się do nieświadomej niebespieczeństwa pary niczym drapieżne bestie na łowach. Jason zapagnął stanąć w ich obronie. No dobra, nie całkiem w "ich" obronie, a jej.

Zadziwiając wszystkich Gabrielle przyciągnęła zalotnie czarnowłosego chłopaka do siebię i pocałowała go w policzek jakby znali się od wieków. Cóż, zapewne tak było. Zniewalająca blondynka, która przez cały wieczór przykuwała spojrzenia wszystkich mężczyzn w klubie ucałowała Gabrielle w jej wielkie, czerwone usta. Scena ta była tak zmysłowa, że Jason mimo woli zaczął fantazjować o tych zniewalających dziewczętach. Właściwie to z Gabrielle miał w przeszłości mały epizod, który mimo, iż był nadzwyczajny i niezapomniany to Jason wolał by, żeby nigdy nie miał miejsca. Gabrielle była biseksualna i aktualnie spotykała się z Alice Locksheer.

Ku niemałemu obrzydzeniu Jasona i Dannyiego Alex przywitał sie z drugim chłopakiem cmoknięciem w policzek. Ich oczy wyraźnie się zaszkliły wywołując świetlne refleksy.

Urocza blondynka objęła Alexa w pasie i tak jak Gabrielle wcześniej zrobiła z nieznajomym czarnowłosym, tak ona teraz przyciągnęła Hamiltona do siebię i pocałowała. Wszyscy obecni w Death Cub przyglądali się tej scenie z niemałym zainteresowaniem.

-Ale robią widowisko! -zapiszczała Kate -młodsza siostra Jasona, która pojawiła się niczym z pod ziemii. U jej boku jak zwykle kroczyła jej przyjaciółka Mandy, sarkastyczna blondynka z głową wiecznie okutaną w opaski wszelkiej barwy i rozmiarów, które traktowała jak swój znak rozpoznawczy.

Dziewczyny dosiadły się do Jasona i Dannyiego, choć nie były zaproszone. Zwykle własnie tak postepowały. Jasonowi to nie przeszkadzało dopóki Kate siedziała cicho.

-Wiecie może kim oni są? -zapytał Jason. Mandy wruszyła ramionami co miało oznaczać, że ma to gdzieś.

-Wiem jedynie, że ta blondynka nazywa się Merissa. -rzuciła jakby od niechcenia Kate. -Ah, no i wprowadziła się do rezydencji Hamiltonów. -Jason pierwszy raz ucieszył się z towarzystwa młodszej siostry. Choć natarczywa i lekko nieznośna zawsze wiedziała co się dzieje wokół. Jason nie rozumiał dlaczego jego siostra Kate -dziewczyna lubiąca ploki, interesująca się modą, chłopakami i wręcz ubóstwiająca bycie w centrum uwagii przyjaźni się z wiecznie niezadowoloną Mandy -outsaiderką nie zwracającą uwagii na ludzi obok siebię. Co prawda Mandy była nawet ładna, ale jej dziwność odrzucała każdego. Miała bardzo jasną karnację, a jej platynowe włosy obcinała niewiele pod linią szczęki przez co wyglądało jakby pochodziła z innej planety.

Mandy strzepywała właśnie jakiś zbłąkany okruch ze swojej bluzy mieniącej się wszystkimi kolorami tęczy, kiedy obok ich stolika przeszedł czarnowłosy nieznajomy. Chłopak szedł niczym model po wybiegu i tak też się prezentował, co wkurzało zarówno Jasona jak i Danniego. Nowy zatrzymał się przed ich stolikiem chociaż zmierzał w przeciwnym kierunku -do baru i odwrócił się wlepiając wzrok w Mandy. Dziewczyna podniosła głowę odrywając uwagę od swojej bluzy i rozejrzała się po znajomych pytającym wzrokiem.

-Hej. -odezwał się chłopak podchodząc bliżej. Niezwracał wogóle uwagii na resztę towarzystwa wpatrując się tylko i wyłącznie w Mandy. Zatrzymał się przed stolikiem wysówając jedną nogę do przodu, niby luzacko, ale w rzeczywistości wyglądało to tak jakby tylko czekał, aż zza barku wyskoczy paparazzi i zacznie robić mu zdjęcia. A przynajmniej takie wrażenie odniósł itak już zkonfundowany Jason. -Jestem Maddox Whitemore. -powiedział, ale jak wszyscy zauważyli przedstawił się tylko Mandy. Dziewczyna rozdziawiła usta i gapiła się przez chwilę na pseudomodela. Nagle jej twarz rozpromieniła się, a na jej ustach wykwitł uśmiech.

-Cześć, jestem Mandy Beck. -wyprostowała się i całą swą uwagę skupiła na Maddoxie, który posłał jej idealny uśmiech.

-Miło mi poznać, Mandy. -powiedział mrugając zalotnie. Po kilku sekundach ciszy, w ciągu której Mandy i Maddox wpatrywali się w siebię, a Jason, Danny i Kate w nich czarnowłosy chłopak znów się odezwał. -Muszę już iść, ale było by mi miło, gdybyśmy się jeszcze spotkali. -i poszedł do baru, gdzie kupił cztery piwa. Mandy tymczasem wodziła za nim wzrokiem. Niczym w transie wyszeptała "wporządku".

-Co to było? -zapytał Jason. Kate patrzyła zafascynowana na przyjaciółkę, jakby zobaczyła ją pierwszy raz w życiu, zaś Danny jakby szukał w niej czegoś pociągającego, ale nie mógł się tego doszukać. Mandy opóściła głowę wpatrując się w zniszczony blat rozszerzonymi oczyma.

-Mandy? -wtrąciła się Kate.

-Co? -zapytała tamta. Wyglądała jakby dopiero co się obudziła.

-Czyżbyś wpadła w oko nowemu? -zapytała figlarnie Kate, chociaż można się było doszukać w jej tonie zalążka zazdrości.

-Nie. -odpowiedziała Mandy. -Nie wiem i mam to gdzieś. Ale nie sądzę. -wstała i rozejrzała się po sali. -Muszę skorzystać z toalety. -powiedziała i odeszła. Kate pognała za nią wołając by poczekała.

-To było mega dziwne. -stwierdził Danny wychylając duży haust piwa.

-No. -poparł go Jason. Jego myśli zaczęły krążyć wokół pieknej Merissy, która ogrywała właśnie Alexa. Obok nich Gabrielle rozmawiała żywo z Maddoxem, który wyglądał jakby się nudził. On i Merissa co kilka chwil rzucali sobię niejednoznaczne spojrzenia.

Zafascynowany nią Jason zapragnął odbić ją Maddoxowi, którego znielubiał od pierwszego wejrzenia. Przecież nie zasługuje na taką dziewczynę, kiedy ni z tego ni z owego podchodzi do ich stolika i podrywa walniętą Mandy!

Jason przyglądał się Merissie przez dobre pół godziny niezwracając uwagii na Dannyiego. Przyjaciel w końcy postanowił zostawić go samego i dołączył do znajomych ze szkoły siedzących przy stoliku w drugiej części klubu.

Jason dopił piwo i wstał. Zrobił to w tej samej chwili, w której Merissa z olśniewającym uśmiechem odeszła od Hamiltonów i Maddoxa. Dziewczyna lekkim krokiem przeszła przez salę śledzona wzrokiem wszystkich ludzi w Death Cub.

Obydwoje w tej samej chwili znaleźli się przy barze. Merissa musnęła dłonią rękę Jasona. Uśmiechnęła się do niego, a ten w przypływie galanterii przepóścił ją przodem.

-Dziękuję. -powiedziała do Jasona. Była naprawdę słodka. -Cztery Kappi. -zwróciła się do barmana. Mężczyzna niechętnie oderwał wzrok od jej piersi by podać zamówienie. Merissa oparła się o ladę i przeszyła Jasona ciekawskim spojrzeniem. Jason tak samo jak barman nie mógł oderwać od niej wzroku, jednakże nie śmiał spojrzeć niżej niż na linię jej ust. Była tak wspaniała, że aż przerażająca. A przynajmniej z tak bliska. Onieśmielała Jasona jak nikt inny.

-Merissa. -przedstawiła się wyciągając do niego swoją drobną, opaloną dłoń. Musiała przyjechać z południa, gdyż w hrabstwie Greesweet słońce nie świeciło tak często i tak intensywnie by nadać skórze ten idealny odcień opalenizny -zarejestrował.

-Jason. -odpowiedział. Razem błysnęli uśmiechami, jakby licytowali się o to, czyje zęby są bielsze.

-Jesteś sam? -zapytała wskazując na stolik, przy którym siedział wcześniej z Dannym. Jason prawie podskoczył ze szczęścia uświadamiając sobię, że Merissa już wcześniej zwróciła nań uwagę.

-Przyjacielowi niespodobał się mój nastrój. -odparł niechcąc zdradzać, że myślał o niej tak intensywnie, że przestał zwracać uwagę na wszystko inne. Niespodziewanie przyszła mu do głowy myśl, że może Mandy zdaje się być ciągle nieobecna z tego samego powodu co Jason dziś wieczorem. Tylko o kim Mandy miałaby wciąż myśleć? Zapewne o samej sobię. Zaśmiał się mimo woli.

-Nie wydajesz się być w złym nastroju. -stwierdziła. Nie mogąc się powstrzymać Jason odpowiedział:

-To twoja zasługa. -dziewczyna uniosła brwii w udawanym wyrazie zaskoczenia, a Jason szybko pożałował tego co powiedział. Niepotrzebnie.

-W takim razie może przyłączysz się do mnie i wykorzystasz mój pozytywny wpływ, a ja skorzystam z okazji i poznam kogoś nowego? -uśmiechnęła się tak słodko, że skruszyła by nawet lodowiec. -Zagrajmy w bilard. Opowiesz mi coś o Danton, bo nie bywałam tutaj zbyt często, a Gabrielle i Alex nie nadają się do rozmowy na takie tematy.

-Jasne. -powiedział ucieszony Jason. Zamówił piwo -również Kappi chociaż było to najdroższe piwo jakie można było dostać w Death Cub i nie bardzo mógł sobię na nie pozwolić. -Ale jesli cię ukradnę to, czy twój chłopak nie będzie miał coś przeciwko? -wyraz twarzy Merissy zdawał się mówić, że nie rozumie. Jason wskazał głową Maddoxa, na co dziewczyna zareagowała zalotnym śmiechem.

-Maddox nie jest moim chłopakiem. -powiedziała sięgając po butelki.

-Nie? -Jason poczuł jakby coś ciężkiego spadło właśnie z jego ramion.

-Nie. -odpowiedziała. -Maddox jest moim młodszym bratem. -kiedy już to wiedział Jason mógł spokojnie odetchnąć. Razem poszli w kierunku stołów bilardowych. Oczywiście przy wtórze szeptów i spojrzeń pełnych ciekawości, lub zazdrości.

Do sektora bilardowego prowadziły drewniane schody, gdyż sektor ten mieścił się na niewielkim podwyższeniu. Na ów schodach czekał już na Merissę jej brat -Maddox z nietęgą miną.

-Pozwól, że ci pomogę. -powiedział do siostry odbierając od niej dwie butelki. Dotknął przy tym jej dłoni i uśmiechnął się szelmowsko. Może jest takim samym dziwakiem jak Mandy i dla tego też go do niej ciągnie? -pomyślał Jason. To by tłumaczyło jego dziwne zachowanie związane z dotykaniem siostry, jakby chciał sprawdzić czy jest obok niego.

-Dzięki. -powiedziała Merissa. -Oh, zaczekaj! Maddox, to jest Jason. -przedstawiła ich sobię. -Jason to mój brat Maddox. -Maddox niechętnie skinął głową. Jason odpowiedział tym samym dodając "cześć, miło mi poznać". Maddox zignorował słowa Jasona i poprostu odwrócił się i odszedł. Gabrielle objęła go w pasie.

-Przepraszam za niego. Nie zawsze zachowuje się w ten sposób. -Jason stwierdził, że to miło, iż Merissa broni brata, ale wątpił by mówiła prawdę. -Pogorszyło mu się od przeprowadzki.

-Więc przeprowadziliście się do Danton na stałe? -zapytał Jason. Dziewczyna uśmiechnęła się smutno.

-Tak. -powiedziała. -Zamieszkaliśmy w domu naszych krewnych. Znasz Gabrielle i Alexa, prawda?

-Całe miasto ich zna. -odparł Jason. -Kim oni dla ciebie są?

-Kuzynami. -odpowiedziała. -Ale nie rozmawiajmy teraz o mojej rodzinie. Chciała bym dowiedzieć sie czegoś o mieście. O jego mieszkańcach. -odeszła na chwilę by podać ostatnie piwo Gabrielle, poczym wróciła i dodała. -I o tobie.

Rozmawiali tak przez długi czas. Jason dowiedział się, że Merissa i jej brat wcześniej mieszkali w hrabstwie Suntrand na południowym półwyspie Krasanda. Dziewczyna okazała się dość tajemnicza, a przy okazji z łatwością sprawiała, że ludzie się przed nią otwierali. Jason opowiedział jej wiele ciekawostek o okolicy, o miejscach gdzie nastolatki spędzają czas, o szkole, do której będą chodzili również Whitmoreowie, o wyspie na północy i o tym czym się zajmował po szkole.

Jason pracował na wielkim promie, kiedy ten zatrzymywał się na południowym brzegu. Głównie zajmował się sprzątaniem i pomaganiem ojcu, który był inżynierem, oraz okazjonalnie zatrudniał się jako kelner na przyjęciach odprawianych na wodzie. Ojciec Jasona -Keith Barry prowadził północną filię firmy Aberscape, która zajmowała się wszelakimi naprawami, wymianami, sprowadzaniem i budowaniem zarówno nowoczesnych jak i starych statków, promów i łodzi, w której pomagał ojcu i uczył się fachu na życzenie Keitha, który bardzo chciał by syn przejął po nim stanowisko, chociaż praca ta niespecjalnie interesowała młodego Barryego. Na pytanie Merissy co go interesuje nie potrawił odpowiedzieć jednoznacznie. Przede wszystkim chciał zkończyć szkołę i zdobyć coś samodzielnie, bez pomocy ojca.

Do Death Cub wszedł dość intrygujący gość. Kiedy przekroczył próg zapadła cisza. Chłopak był ubrany w t-shirt w paski w kolorach czerni i brązu, czarne spodnie, a na nadgarsku miał bransoletkę z czarnej skóry -zwaną pieszczochem, jego nogi uzbrojone były w ciężkie buty ze skóry podbijane stalą. Włosy po obu stronach jego głowy były niemal całkowicie zgolone tak, że na jej czubku tworzyły irokeza spływającego w tył na podobieństwo końskiego ogona. Na jego kwadratowej szczęce widniał kilkudniowy zarost. Był przystojny i nie miał więcej niż osiemnaście lat.

-Wow. -skomentowała Merissa. -Ciekawy styl.

-Beznajdziejny, możesz to powiedzieć głośno. -powiedział Jason. Merissa uśmiechnęła się do niego łagodnie.

-Wcale tak nie myślę. -odparła. -Podoba mi sie jego fryzura. Maddox wyglądał podobnie jeszcze rok temu.

-Serio? -zapytał Jason z ulgą i zainteresowaniem. Merissa przekręciła pytająco głowę.

-O co chodzi? -zapytała. Chłopak przedstawiający sobą subkulturę lektro podszedł pewny siebię do Jasona. Przy okazji wymownie zmierzył wzrokiem Merissę, a ona jego. Pozdrowili się uśmiechami, które nie spodobały się Jasonowi. Mówiły: -Mam na ciebię ochotę. -A ja powiedzmy, że jestem zaintrygowana.

-Merissa, to mój kuzyn James Brown. -przedstawił chłopaka. Merissa uniosła brew uśmiechając się jeszcze szerzej.

-Miło mi. -podała mu rękę.

-Mi bardziej. -powiedział James. Płynnym ruchem sięgnął po piwo Jasona i upił z niego kilka łyków. -Mówił ci ktoś, że jesteś niesamowicie piękna? -Merissa zaśmiała się i udała skromną.

-Właściwie to wiele razy. -odparła. -Tobie też niczego nie brakuje, James.

-Wiem. -powiedział James. -Czemu marnujesz czas z moim małym kuzynkiem? Może wyjdziemy na zewnątrz? Taka ładna noc.

-Przykro mi. -odpowiedziała Merissa. -Wolę zostać tutaj. -po czym zerkając na Jasona dodała. -Towarzystwo twojego kuzyna jak najbardziej mi odpowiada.

-Szkoda. -powiedział James, jakby naprawdę było mu żal. -Twoja strata. -i odszedł zabierając ze sobą piwo Jasona.

-Przepraszam za niego. -powiedział Jason. Merissa machnęła ręką.

-Nie musisz przepraszać. -powiedziała. -Był miły.

-Miły? -zapytał z niedowierzaniem Jason. Merissa posłała mu swój ciepły uśmiech łagodzący wszelkie sprawy. -Ta, można powiedzieć, że jak na niego to był miły. -zgodził się.

-Wyjdziemy na chwilę? -zapytała Merissa. -Potrzebuję odrobiny świeżego powietrza. -wskazała na opary dymu papierosowego dolatujące do ich stołu od strony Gabrielle.

-Jasne. -powiedział Jason odkładając kij biladowy. -Ale myślałem, że nie chcesz wychodzić.

-Nie chciałam wyjść z Jamesem. -powiedziała. -Nic nie mówiłam na temat wyjścia z tobą. A to zrobię z chęcią. -i kolejny uśmiech, tym razem nieco zakłopotany. Zdawało się, że Merissa porozumiewa się za pomocą uśmiechu. Wystarczy, że raz to zrobi i z łatwością odgadujesz jej myśli, bądź zamiary. Teraz nie była do końca pewna co chce zrobić, czy gdzie pójść, ale wiedziała z kim. Tą osobą był Jason.

Wyszli razem, ramię w ramię dając pożywkę lokalny plotkarom.

-James miał rację. -powiedziała Merissa. Jason spojrzał na nią pytająco. -Noc jest spokojna, a pogoda ładna.

-Ah, racja. -odpowiedział. -Przejdziemy się? -bez słowa Merissa ujęła Jasona pod ramię i poszli przed siebię.

Jason opowiadał Merissie o lasach i o tym co można w nich znaleźć, a ona słuchała. Opowiadał, że widział kiedyś ogromnego wilka. Wilka tak wielkiego, jak koń. Merissa zaśmiała się i nie kryła, że mu nie wierzy. Drocząc się doszli do wspólnego wniosku, iż Jason musiał się przewidzieć, lub pamięć płata mu figle i teraz jedynie wydaje mu się, że wilk był tak wielki, bo Jason był wtedy, kiedy go widział mały.

Opowiedział również legendę mówiącą o nadprzyrodzonych istotach, strażnikach pomiędzy człowiekiem, a bestiami jakie czają się w ciemności nocy, a jaka krążyła na Północy.

-Podobno Lathlaurowie -rdzenni mieszkańcy Północnej Atharyngii nazywani również zmiennoskórymi potrawili przybrać postać ogromnych wilków, które chroniły ludzkich terytoriów przed nocnymi. -powiedział Jason intonując głos tak by opowieść wydawała się straszna i przejmująca. -Według legendy nocni mieli poruszać się tylko pod osłoną księżyca i żywić się ludzką krwią.

-Zwykła bajka. -stwierdziła Merissa lekkim tonem.

-No nie wiem. -powiedział Jason. -Mówię ci, że widziałem tego zmiennoskórego! -Merissa zaśmiała się ignorując jego słowa.

-Znasz legendę o Maguringu? -zapytała. Jason zaprzeczył. Opowiedział jedyną legendę jaką znał i odnosiła się ona do okolic, w których mieszkał od dziecka. -No to wiedz, że Maguring jest znany również pod imieniem Zbieracz Kości. -zaczęła. -Słuchaj uważnie ponieważ chcę ci udowodnić, że legendy to tylko legendy i nic więcej. Nie opowiadają o świecie realnym, ale mają na celu ostrzeganie. Na przykład mają przestrzegać dzieci przed wychodzeniem w nocy z domu. -odsunęła się nieco od Jasona.

-Ale wracając do Maguringa. -powiedziała poważnym tonem. W tej samej chwili powiał chłodny wiatr znad zatoki wywołując u Jasona gęsią skórkę. -Kapłanki Kości miały podobno mieć władzę nad Maguringiem, a przynajmniej za pomocą kości niedopóścić do tego by demon przedostał się do naszego świata. -jej głos stawał się coraz głębszy i spokojniejszy, zabarwiony nutą mistycyzmu. Jason słuchał ją z przejęciem. -Staruchy -czyli kapłanki kości -zbierały kości i układały je w swojej świątyni. Miały to robić do końca świata i dzięki temu ich pan nie miał nigdy objawić swojego gniewu. Tak też kapłanki całymi latami zbierały kości i opiekowały się świątyniami. Musisz zrozumieć, że ich zadanie nigdy nie miało się skończyć, ponieważ ludzie zawsze mieli umierać, dzięki czemu kości do ich świątyń wciąż przybywało. A czym było ich więcej, tym mniejsze były szanse na to, że Maguring zdoła przedostać się do naszego świata. Trwało to tysiące lat i miało miejsce w Zjednoczonym Królestwie, z którego pochodzi moja rodzina.

-Naprawdę? -zapytał zaciekawiony Jason. Merissa klepnęła go lekko w plecy napominając by nie przerywał.

-Kapłanki oddawały Maguringowi zebrane kości, tak by ten pozostał w swoim świecie nie niepokojąc naszego. Ale Maguring itak przybył! -Jason, aż podskoczył słysząc przerażający ton w głosie Merissy, która widząc jego minę parsknęła śmiechem.

-Hej! -zawołał. -To niesprawiedliwe! Przez cały czas się ze mnie nabijałaś!

-Przepraszam, ale to było silniejsze ode mnie! -powiedziała Merissa trzymając się za brzuch i śmiejąc się z Jasona. -Ale tak już jest, legendy są ciekawe, ale nie opowiadają o naszej rzeczywistości. Są jak bajki z przekazem.

-Niech ci będzie. -stwierdził Jason. Szli obok siebię. Jason kopał przed sobą kamień, a dłonie schował w kieszeniach dżinsów. Merissa potarła nagie ramiona, by je rozgrzać. W hrabstwie Greesweet nawet Dziewiątego miesiąca panował specyficzny chłód. -Myślę, że powinniśmy już wracać. -powiedział Jason skręcając na ścieżkę powrotną do klubu. Zaszli dość daleko w głąb ciemnego lasu rosnącego na tyłach Death Cub.

Przez jakiś czas szli w milczeniu, ale zbliżając się do klubu do umysłu Jasona wkradła się natarczywa myśl, iż powinien coś powiedzieć. Coś co wymagało by odrobiny wysiłku i zdecydowanie większej pewności siebię. Wiedział, że jeśli wejdą do Death Cub straci swoją okazję, która może się już nie powtórzyć. Zatrzymał się, kiedy tylko zobaczył wyraźnie blaszane drzwii starego obskurnego budynku na obrzeżach miasta. Merissa zatrzymała się obok niego i otworzyła usta by coś powiedzieć. Jason przerwał jej póki miał w sobię dostatecznie dużo odwagii.

-Czy zechciała byś gdzieś ze mną wyjść? -zapytał. -Może jutro? -usta Merissy zamknęły się, po czym rozciągnęły w smutnym uśmiechu. Oddech Jasona przyspieszył, gdyż znał już odpowiedź.

Ruszył z miejsca szybkim krokiem chcąc ukryć zażenowanie.

-Zaczekaj! -zawołała za nim Merissa. -Jason! -chłopak ponownie się zatrzymał i odwrócił by spojrzeć w twarz Merissy.

-Przykro mi. -zaczęła, a on miał już pójść w swoją stronę pozostawiając dziewczynę samą. Merissa podbiegła do niego i chwyciła za rękę. -Jutro nie mogę, ale może inneg dnia? -jej twarz wyrażała niepewność i głębokie zawstydzenie. Ale jak Jason już zauważył nic nie mogło się oprzeć słodkiemu uśmiechowi pięknej Merissy, a taki właśni pojawił się na jej twarzy. Odpowiedział tym samym i wracając do klubu nie rozmawiali już o tym ciesząc się poprostu swoim towarzystwem.

Jason otworzył przed Merissą drzwii przepuszczając ją przodem. Dziewczyna rozejrzała się po wnętrzu klubu. Jej kuzynka -Gabrielle całowała się w kącie sali ze swoją dziewczyną Alice -śliczną czerwonowłosą dziewczyną w czarnym podkoszulku i obcisłych, skórzanych spodniach. Nie miała na sobię biustnosza, więc wszyscy mogli podziwiać jej drobne piersi. Dokładnie to jedną, gdyż druga znajdowała się w okutej srebrem dłoni Gabrielle.

Jason z chęcią został by na miejscu i poprzyglądał się igraszkom dziewczyn, ale Merissa zasłoniła mu widok wychodząc do przodu i szukając wzrokiem kogoś jeszcze.

-Widzisz gdzieś Maddoxa? -zapytała.

-Jest tam. -wskazał podbródkiem. Maddox siedział okrakiem na stole bilardowym otoczony chmurą dymu papierosowego. Nic dziwnego, że Merissa nie zauważyła go od razu. Poza tym skutecznie przysłaniał go James, który stał naprzeciwko Maddoxa podpierając się na kiju bilardowym. Maddox podał mu skręta.

-Świetnie, Maddox pali trawkę. -skomentowała. Jason poczuł się winny. Wkońcu to z nim wyszła Merissa pozostawiając brata samego. A kiedy pozostawisz owcę bez pasterza nie zdziw się, że wilk z chęcią się nią zaopiekuje.

-Pogadam o tym z Jamesem. -powiedział Jason. Merissa spojrzała na niego jakby się nad czymś zastanawiała.

-Wątpię, żeby to James był tu winny. -stwierdziła podążając w kierunku Maddoxa i Jamesa.

Jason podążył za nią jakby chciał chronić dziewczynę przed swoim kuzynem. Właściwie to właśnie tak było. James nigdy nie predentował do miana dobrego towarzysza dla kogokolwiek poza samym sobą. James nawet samego siebię potrawił zawieść wikłając się w bójki, czy podejrzane towarzystwo, choć z natury był samotnikiem. Mimo, iż był o rok starszy od Jasona to chodzili do tej samej klasy w szkole imienia Świętej Batanyi w Danton. Tak to już jest, kiedy pozwolisz się przyłapać z marychuaną na terenie szkoły -skomentował w myślach Jason. James miał szczęście należeć do rodziny Brownów, która nie należała do okolicznej elity, ale była bardzo poważana i doceniana, oraz posiadała własne koneksje.

Jason wysforował się naprzód wymijając Merissę.

-Co ty sobię wyobrażasz?! -zapytał zdenerwowany Jamesa. Tamten uśmiechnął się głupkowato wypuszczając chmurę dymu w twarz kuzyna.

-Bawię się z nowym kumplem. -powiedział zadowolony z siebię James.

-Spokojnie chłopaki. -wtrąciła się Merissa. -Nie ma powodu wszczynać kłótni. -a do Maddoxa powiedziała: Zejdź ze stołu i ogarnij się, wychodzimy!

-Tak jest, siostra! -powiedział Maddox salutując Merissie. Uśmiechnął się do siostry, później do Jamesa, a kiedy spojrzał na Jasona, jego uśmiech teatralnie zgasł. James parsknął śmiechem podając Maddoxowi skręta.

Merissa wprawnym ruchem wyrwała niedopałek z rąk brata i Jason był pewien, że wyrzuci go na podłogę gasząc podeszwą buta. Ale Merissa tego nie zrobiła.

-Jesteś nieznośny. -powiedziała do Maddoxa zaciągając się. -Dobra, teraz możemy iść. -i okręciła się na pięcie wołając Gabrielle. Ta niechętnie odkleiła się od Alice i trzymając ją za rękę podeszła do nich.

-Już chcesz się zbierać? -zapytała Gabrielle.

-Myślę, że powinniśmy. -powiedziała Merissa wskazując Maddoxa. Młody Whitmore próbował stać prosto, ale gdyby nie pomocne ramię Jamesa, z pewnością upadł by jak wątłe drzewko pod naporem silnego wiatru. Alice zachichotała mrugając wymownie do Maddoxa, który pokazał jej jakiś znak ręką, którego ani Jason, ani Merissa nie zrozumieli. Z pewnością był to jeden z tych dziwnych znaków lektro. Lektro to najnowszy odłam Dzieci Nocy -młodych ludzi słuchających recketu, boomslangu i właśnie lektro, ubierający się na czarno i noszący dziwne fryzury o fantazyjnych krztałtach i bijących po oczach kolorach, a to wszystko przypieczętowane trendami z dziedziny militarii, fantazji oraz romantycznego erotyzmu -połączenie dość przerażające i dziwaczne. Nikt poza członkami tej subkultury nie wiedział do końca o co w niej chodzi i co ona sobą reprezentuje. Może nawet sami jej członkowie tego nie wiedzieli? Cóż, nie było by to nic nowego, ani w tej, ani w innych subkulturach. Jason wzruszył ramionami i pociągnął Jamesa w swoim kierunku.

-My też już powinniśmy iść. -powiedział. Maddox zachwiał się i niemal upadł, ale James szybko złapał go pod ramiona. Obydwoje zaczęli się śmiać ze sobię tylko znanego żartu.

-Ja obliguję się do odprowadzenia mojego ziomka! -rzucił buntucznie James wyprowadzając Maddoxa z klubu.

-Dzięki James! -zawołała za nim Merissa. -Powinnam iść z nimi. -zwróciła się do Jasona. -Do zobaczenia w szkole! -i pognała za bratem.

-Powinnyśmy ich dogonić, Gabi. -powiedziała Alice do swojej dziewczyny. -Nie chcę iść pieszo do domu.

-Dobra, tylko gdzie jest Alex? -zapytała Gabrielle rozglądając się dokoła.

-Wyszedł z Crystal Bijou. -odpowiedziała Alice.

-Fuj. -skrzywiła się Gabrielle. -Narazie Jason. -i tak Jason pozostał sam. Sprawdził czy w klubie nie ma kogoś znajomego, ale jak się okazało wszyscy już wyszli.

Jason poszedł za ich przykładem i pośpiesznie opóścił Death Cub licząc, że uda mu się jeszcze raz zobaczyć Merissę.

Wypadł przez poobijane, blaszane drzwii tylko po to by zobaczyć odjeżdżający samochód Hamiltonów z jego kuzynem w środku. Za sportowym Luskinem 300C wzniosły się tumany kurzu. Jason stał w progu Death Cub z dziwnym wrażeniem, że ktoś go obserwuje. Jego podejrzenia okazały się słuszne, kiedy chmura kurzu opadła.

Na ulicy stał największy wilk jakiego Jason widział w całym swoim życiu i nie ma w tym zdaniu cienia przesady. Basior zdawał się przewyższać nawet tego z jego wspomnień.

Ogomny łeb wilka skierowany był na północ, jakby oglądał się za odjeżdżającym samochodem. Albo jego pasażerami.

Przerażony Jason przełknął głośno ślinę. Wilk zastrzygł uszami, poczym odwrócił łeb w kierunku chłopaka. Jason zrobił krok w tył. Bestia obnażyła kły i skoczyła z szybkością błyskawicy.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Skuteczny terapeuta Rozdzial IV Jaimi ludymi sa skutecyni terapeuci
Bo są dni, Teksty piosenek, TEKSTY
BO SĄ DNI
bozwykle, " Bo zwykle książki są jak meteory
Zapomniane ludobójstwo Stalina Rozkaz numer 00485 Zabijcie ich, bo są Polakami
BONES Bo co złego to nie zezulce
Bo nie wiem kim na prawdę jestem Rozdział 4
Uprawnienia Prezydenta są ściśle określone w V rozdziale Konstytucji RP
Bo są dwa rodzaje bólu
BONES Bo co złego to zezulce!
choroby wirus i bakter ukł odd Bo
Podstawy zarządzania wykład rozdział 05
na niebie są widoczne różne obiekty astronomiczne
POCH SA
1 bo
2 Realizacja pracy licencjackiej rozdziałmetodologiczny (1)id 19659 ppt
Ekonomia rozdzial III
organizmy jednokomórkowe są różnorodne

więcej podobnych podstron