Rozdział VI
W rytm uderzeń serca
Stuk. Stuk. Stuk. Echo stukotu butów na wysokim obcasie odbijało się przez cały korytarz nasilając wrażenie, iż idąca kobieta przyspiesza. Może tak też było. Merissa zauważyła, że ciocia Deidre wraz z wejściem do tego "domu" stała się bardziej ostrożna, a jej zdenerwowanie przemieniło się w czystą furię.
Stuk. Stuk. Stuk. Kroki Deidre wybijały rytm w głowie dziewczyny.
Stuk. Stuk. Stuk. Tym razem to serce Merissy zastukało w jej piersi. Po swojej prawej dostrzegła nikły cień, który zniknął równie szybko co się pojawił. Bała się.
Stuk. Stuk. Stuk. Zdawało się, że uderzenia szpilek na mamurowej posadzce zgrały się w idealnym rytmie z łomotaniem serca Merissy.
Przed Deidre i Merissą szła młoda, uśmiechnięta dziewczyna o włosach w kolorze marchewkowym i uroczych dołeczkach w policzkach. Miała na sobie ciasne dżinsy opinające jej krągłe pośladki i biały top z nadrukiem logo zespołu "ZAnarchii". Merissa znała ten zespół. Była to wschodząca kapela rockowa, której nałogowo słuchał Maddox. Przynajmniej tyle normalności zauważyła w tym miejscu.
Stuk. Stuk. Stuk. Dziewczyna zatrzymała się przed wysokimi na trzy metry, ciężkimi drzwiami. Okręciła się na pięcie obutej w czerwonego trampka i napierając plecami na jedno ze skrzydeł pchnęła je.
Stuk. Stuk. Stuk. Deidre nie zawachała się ani na sekundę jakby miała odliczoną ilość kroków mierzącą drogę od drzwi frontowych, przez korytarz, do ogromnych dwóskrzydłowych drzwi prowadzących do piekła.
Bum. Bum. Bum. Zdawało się, że serce Merissy wyskoczy z piersi, kiedy jej oczom ukazał się widok przestronnej, jasno oświetlonej sali tronowej Królowej wampirów.
Bum. Bum. Bum.
***
Ten dzień zaczął się dla Merissy równie nieszczęśliwie co ostatni się skończył. Mogła spać do południa, ale nie potrafiła. Nie potrafiła zasnąć, przez co rozbolała ją głowa. Nie potrafiła nawet patrzeć na jedzenie, gdyż zbierało się jej na wymioty. Dosłownie zżerał ją stres i strach przed spotkaniem z ciocią. Deidre pozwoliła dzieciom wyspać się, gdyż nie miała zamiaru poruszać wampirzych kwestii przy mężu, który nie wiedział nawet o tym, że poślubił czarodziejkę. Oczekiwanie było jeszcze gorsze od konfrontacji. Merissa pozwoliła sobie na odrobinę komfortu obgryzając paznokcie, choć wiedziała, że później będzie tego żałować.
Kiedy usłyszała wychodzącego z domu Kapitana, dziewczyna nerwowo zerwała się z łóżka, związała swoje długie, złote włosy w koński ogon i wpadła do łazienki umyć zęby. W chwili, gdy skończyła przyszła do niej Gabrielle informując o tym, że Deidre chce widzieć wszystkich w jadalni. Natychmiast.
Nie obyło się bez ciskania gromami, groźbami, zakazami i nakazami, ale to pytania ciotki były najcelniejsze i najbardziej przytłaczające. Co dziwne pytała również o swój schowek, o istnieniu którego wiedzieli wszyscy, ale którego położenia podobno nie znał nikt. Deidre była bardzo zła i zawiedziona. Co Merissa zauwarzyła z żalem i dozą litości, to to, że cioca skupiła swą złośc na Gabrielle, która nie była niczemu winna. W dziewczynie aż gotowało się od emocji, które starała się stłumić. Była w tym naprawdę dobra. Merissa nie mogła powiedzieć tego samego o sobie. Kiedy przyszło jej opowiedzieć swoją wersję wydarzeń jąkała się i zacinała. Nie omieszkała urzyć kilku epitetów określających wampiry, które to Deidre zręcznie zignorowała.
Ostateczny wyrok okazał się krzywdzący i niesprawiedliwy. Cała czwórka została uziemiona, lecz Merissę czekało coś jeszcze. Według słów Deidre miała skonfrontować się z napastnikami i wskazać ich jako winnych przed samą Królową tutejszej chmary wampirów. Dziewczyna nie mogła w to uwierzyć. Bała się wampirów. Nienawidziła ich. Widziała w nich jedynie bezduszne bestie żądne krwii. A teraz okazało się, że Deidre powierza jej sprawę jakiejś wampirzej Królowej i jej wymiarowi sprawiedliwości. Czy to właśnie ten układ, ciotka uwarzała za ochronę? -zastanawiała się. Merissa nie wierzyła, że wampir może być sprawiedliwy. Szczególnie jeśli sprawa dotyczyła konfliktu pomiędzy człowiekiem, a nocnym. Wampirofobia udzieliła się Merissie tego dnia w bardzo dużej i niestrawnej dawce. Gdyby miała wybór, wyprowadziła by się spowrotem do cioci Vanessy, u której mieszkali wraz z Maddoxem przez prawie rok po śmierci rodziców. Ciocia Vanessa nie miała pojęcia o istnieniu wampirów, więc Merissa nigdy nie została by uwikłana w ich politykę. Może nawet nie spotkała by żadnego z nich, gdyż Vanessa Whitmore przeniosła się do milionowego, słonecznego miasta Lovsheer na południu kraju, gdzie zajmowała się swoją karierą dziennikarską w lokalnej stacji telewizyjnej.
Merissa spędziła cały dzień na snuciu się po rezydencji, słuchaniu muzyki, unikaniu ciotki, aż w końcu przyszedł czas na przebranie się do wyjścia. Co zakłada się na spotkanie z Królową wampirów? Co zakłada się na przesłuchanie? Co zakłada się na siebie, kiedy ma się wrażenie, że idzie się na ścięcie?
Nie mając pojęcia co na siebie włożyć, w końcu Merissa ubrała stare dżinsy, koszulkę i krwistoczerwoną bluzę z kapturem. Przechodząc jednak obok lustra doszła do wniosku, iz wygląda jak krwisty stek gotowy do podania wygłodniałym wampirom, więc zerwała z siebie bluzę i cisnęła nią w kąt pomiszczenia. Zdenerwowanie narastalo w niej z każdą chwilą.
Pukanie do drzwi odciągnęło na chwilę jej myśli. Deidre sama sobie otworzyła. Merissa w tym czasie usiadła na podłodze i spojrzała w swoje odbicie, w wysokim jak ona sama lustrze.
-Jesteś gotowa? -zapytała Deidre.
-Nie. -odparła dziewczyna. -Wątpię, żeby ktokolwiek potrafił się przygotowac na przesłuchanie przez wampiry. -przez kilka sekund, w ciągu których Merissa nie odrywała wzroku od swojego odbicia panowała zupełna cisza. -Skoro wiesz, gdzie znajduje się gniazdo tych potwornych krwiopijców to dla czego nie rzucisz na nie jakegoś zaklęcia zapalającego? Mogła byś zrobić to w dzień. Wtedy, jeśli spróbują wydostać się z płomieni wpadną wprost w promienie słoneczne. Dla czego pozwalasz im... być? -Merissa złapała się na tym, iż prawie powiedziała "żyć". Pokręciła głową jakby niezgadzała się z samą sobą.
-Skąd w tobie tyle złości, dziecko? -zapytała Deidre siadając na skraju łóżka. -Czy chodzi o śmierć twoich rodziców? -Merissa zaprzeczyła. -Obwiniasz o to co ich spotkało wampiry?
-Nie.
-Więc o co chodzi? -zapytała ze szczerym przejęciem Deidre. Merissa uniosła wzrok i spojrzała na nią z niedowierzaniem.
-Naprawdę musisz pytać? -uniosła się. -Rozumiem twój punkt widzenia, poważnie ciociu, rozumiem dla czego uwarzasz walkę z nocnymi za bezsensowną. Ale dla czego nie spróbować? Dla czego nie zniszczyć tylu ilu się uda? Dla czego pozwalasz, aby to te kreatury decydowały o naszym bespieczeństwie?
-Mówisz, że rozumiesz, ale tak naprawdę nie masz o niczym pojęcia. -odrzekła Deidre z powagą. -Wampiry to nie jedyne istoty nocne, które wychodzą po zmroku i zabijają. Są też inni... nocni. I ludzie. Jak ci wiadomo, każdy wampir przed przeistoczeniem był człowiekiem. Czy to ci nic nie mówi? Czy tobie się wydaje, że po przemianie w wampira zachodzi w człowieku jakaś zmiana?
-Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że wampiry są... ludzkie? -zapytała Merissa nie kryjąc szoku jaki wywołały w niej słowa ciotki.
-Nie tylko są ludzkie, ale również są naszą jedyna tarczą przed prawdziwym zagrożeniem czającym się w ciemności nocy. -odpowiedziała Deidre.
-"Zagrożenie czające się w ciemności nocy..." to jakiś cytat, prawda? -zapytała Merissa. -Powtarzasz mi cytaty z Sandarskiej Świętej Księgi. Nie wierzę. Przecież Sandarowie to zamachowcy przeciwko wszystkiemu co sobą reprezentujesz, ciociu. Przeciwko wszystkiemu co my sobą reprezentujemy.
-Mówisz o ekstremistach, a to nie temat na dzisiejszy wieczór, kochanie. -odparła Deidre. -I nie rozmawiamy również o naszej wierze. A co sobą reprezentujemy? Masz na myśli nasze magiczne dziedzictwo? Naszą krew? -Merissa przytaknęła, choć niechętnie. -W takim razie musisz wiedzieć, że to dzięki wampirom wciąż istnieje ta garstka z nas, potomków nieludzi. Tak, dokładnie dzięki tym bestiom, jak ich nazywasz. -dodała widząc spojrzenie Merissy. -Słowa, które ci zacytowałam mówią prawdę, choć nie oczekuję, że od razu je zrozumiesz. Na to jesteś jeszcze za młoda. Nie poznałaś jeszcze ciemnej strony, ale jeśli pragniesz gloryfikować swoje dziedzictwo krwii nastąpi to szybciej niż byś przypuszczała. Taka jest już kolej rzeczy.
-Ale o czym ty mówisz, Deidre?-zapytała Merissa. -Ciociu?
-O symbiozie, która łączy nas z wampirami, czy ci się to podoba czy tak właśnie to wygląda. -powiedziała spokojnie Deidre.
-Mówisz, że wampiry są dla nas w jakiś sposób porzyteczne? -Merissa nie mogła w to uwierzyć.
-Nie. Nie dokładnie. -odparła Deidre. -Mówię, że wampiry tak jak i my są nieludźmi, a to oznacza, że jesteśmy po tej samej stronie. Przyznaję, że część z nich jest niebespieczna, ale to samo można powiedziec o ludziach.
-Ludzie nie zabijają się nawzajem, aby móc pić czyjąś krew. -upierała się Merissa.
-Zgadza się. -powiedziała jej ciocia. -Ludzie tylko wysadzają się w powietrze w zamachach terrorystycznych, porywają samoloty, któe rozbijają w strategicznych punktach, prowadzą ze sobą wojny, które tłumaczą tłem religijnym, rasowym, lub jeszcze innym, który skutecznie przysłoni prawdziwe powody ów zbrojnych wystąpień.
-To nie jest to samo, ciociu Deidre. -Merissa wstała z podłogi. -Nie można tego porównywać.
-Dokładnie, dziecko. Nie można. -rzekła wciąż spokojnym, wręcz znudzonym tonem Deidre. -Wampiry żywią się krwią, aby przetrwać. Ludzie zraszają krwią ziemię, dla bogactw. Jak można to porównywać?
-Ty naprawdę tak myślisz...? -Merissa nie wiedziała co więcej mogła by powiedzieć. Nigdy nie patrzyła na to z tej strony. Nigdy nie chciała spojrzeć. Ale przecież wampiry to bezmyślni drapieżcy...
-Przebierz się, Merisso. -nakazała nieznoszącym sprzeciwu głosem Deidre. -Zmarnowałyśmy dosć czasu na tę dyskusję. Włóż coś stosownego. Zaczekam na podjeździe.
Deidre wyszła, zaś Merissa pozostawiona sama sobie otworzyła szafę poszukiwaniu odpowiedniego stroju. Nie zamierzała się stroić nawet jeśli właśnie to sugerowała jej ciotka. Włożyła prostą, czarną spódnicę odsłaniającą kolana, zielony golf i wysokie buty okrywające jej łydki. Dość stosownie? -zapytała samą siebie, nie ukrywając sarkastycznego podejścia.
***
Kiedy Deidre przedstawiała sprawę Królowej Merissa znalazła dośc czasu, aby rozejrzeć się po Sali Tronowej, w której się znajdowali, oraz by przyjrzeć się najstarszemu wampirowi mieszkającemu w Atharyngii Południowej. Królowa Shadya l'a Serija była bez wątpienia piękną, przytłaczającą personą. Jej włosy były szkarłatną falą przypominającą wodospad świeżej krwii. Skóra biała jak papier. Rysy twarzy wyraziste, w pewien sposób drapieżne i pociągające. Siedziała na tronie jakby właśnie do tego się urodziła. Długa suknia w barwie letniego nieba spływała do jej kostek obutych w złote sandały. Na jej rękach i nadgarstkach widniały ciężkie złote bransolety, a w uszach mieniły się okrągłe kolczyki. Słuchała uważnie słów Deidre i zdawało się, iż każde z nich waży bardzo starannie.
To co bardzo zdziwiło Merisso to to, iż pomimo całej swej świetności Królowa nie była jedyną, któa przykówała spojrzenie i wypalała w pamięci niezatarty znak. Obok jej solidnego tronu stał przystojny młodzieniec o cerze równie bladej co Jej Wysokość, a który bez wątpienia był napastnikiem z ostatniego wieczora. Zaraz, czy to nie jego Królowa przedstawiła jako swego syna, Księcia Genea? -zapytała samą siebię Merissa, którą w pierwszej chwili zawiodły zmysły przez co nie była obecna duchem podczas przedstawienia jakie miało miejsc, gdy ona i Deidre weszły do Sali Tronowej. Tak, przypomniała sobie i natychmiast odczuła beznadziejność sytuacji w jakiej się znalazła. Bo kto śmiał by oskarżyć Księcia w obecnosci całego dworu? Kto wkazał by go palcem, kiedy dworzanami były wampiry?
Po prawicy Królowej stała jej córka -złotowłosa Księżniczka Niqarra przywodząca na myśl kwiat róży zastygłej w bryle lodu. Stała dumnie wyprostowana nieracząc nawet spojrzeniem Merissy. Ale był tam ktoś jeszcze. Uśmiechnięta dziewczyna o twarzy chochlika i roziskrzonych oczach. Pomachała przyjaźnie w stronę Merissy, która nie potrafiła ukryć zdziwienia. Dziewczyna bez wątpienia również była wampirzycą, ale w przeciwieństwie do drapieżnej Królowej, zimnej Księżniczki, czy obezwładniającego swą osobą Ksiecia, ona była ciepła i radosna. Pełna... życia? Merissa dziwiła się samej sobie, kiedy zorientowała się, że nie dostrzega w niej nic groźnego, czy bestialskiego. Przyboczna Księżniczki przypominała każdą inną szczęśliwą, dziewczęcą szesnastolatkę. Nadomiar wszystkiego żuła gumę, a kiedy Merissa zaczęła jej się przyglądać tamta bez skrępowania pokazała jej język, jakby się drocząc, po czym zakręciła palcem w okolicy skroni i pokazała w kierunku Księcia. Merissa mimo woli uśmiechnęła się i spojrzała w stronę Genea.
Poczuła zażenowanie w chwili, gdy uzmysłowiła sobie, że Książę przyglądał się tej niemej wymianie zdań. Tymczasem Królowa Shadya toczyła niezobowiązującą rozmowę z Deidre. Zupełnie jakby byłydobrymi przyjaciółkami.
***
Królowa Shadya niespodziewanie zamilkła. Niczym drapieżny ptak przekręciła w bok głowę, na której mienił się złody diadem. Merissa przyglądała jej się otwarcie, niemal bezczelnie. Zachowanie to było dziwne nawet jak na starego jak świat wampira, który królował po zmroku od niepamiętnych czasów. Królowa zmróżyła swoje niebieskie oczy co wyglądało bardzo nienaturalnie, gdyż wraz z ruchem jej powiek nie pojawiła się nawet najmniejsza zmarszczka na jej skórze. Zdawało się, że nasłuchuje.
-Czarodziejko Deidre, twoja sprawa zostanie rozpatrzona w innym terminie. -stwierdziła niespodziewanie, niczym automat. Jej głos nie przybrał żadnej barwy, ton ani drgnął, był pusty; martwy.
Deidre wyraźnie zdenerwowała się tym chłodnym, niemal obcesowym zbyciem. Nie przywykła do takiego traktowania, nawet przez Królową, która zawsze wyraźnie okazywała swe pochlebne usposobienie względem czarodziejek, które szanowała z nieznanego Merissie powodu.
-Wasza Wysokość wybaczy, ale... -zaczęła pomimo urazy oficjalnym i przymilnym tonem Deidre.
-Cisza! -syknęła wibrującym głosem Królowa. Niebespieczny warkot podchodził pod zakute złotem gardło Shadyi. Przypominała w tej chwili posąg, który ożywa. Posąg przedstawiający nie człowieka lecz niebespiecznego drapieżnika. Wciąż miała odwróconą głowę i nie patrzyła na czarodziejkę i jej siostrzenicę. "Lwica gotująca się do skoku na swą ofiarę." -pomyślała Merissa.
-Wyprowadzić czarodziejkę. -nakazała Królowa. Deidre otwarła usta, aby coś powiedzieć, jednak w tej samej chwili pojawił się obok niej jasnowłosy wampir chwytając ją delikatnie za łokieć. -Wyprowadźcie wszystkich ludzi. Natychmiast. -zdawało się, że Deidre wkońcu dostrzegła niewidzialną groźbę, przed którą najwyraźniej chciała uchronić ją Królowa. Merissa napowrót stała się przerażoną dziewczynką. Nie wiedziała co robić. Poddać się wypychającemu ją z Sali Tronowej mężczyźnie, czy może uciekać ile sił w nogach. Nagle naszła ją ochota, aby biec przed siebie i nie oglądać się nigdy więcej przez ramię.
Jakiś głos w jej głowie szeptał: "Uciekaj. Biegnij i nie oglądaj się za siebię. Uciekaj, albo będziesz zgubiona." Odwróciła się na pięcie ku pozłacanym drzwiom w tej samej chwili, w której te rozwarły się bezgłośnie. "Będziesz zgubiona. Zgubiona!" -wykrzyczał głos, gdy w progu pojawiły się cienie rosnące z każdą chwilą i nabierające krztałtów, oraz detali.
Merissa nie potrafiła odciągnąć wzroku od zjawy sunącej w kierunku tronu. Nieznajoma poruszała się niczym zaklęta figura przesówana po polu, na którym rozgrywała się tajemnicza partia szachów nie z tego świata. Istota była kobietą odzianą w zwiewne, szare jedwabie. Nie miała na sobie żadnych ozdób poza koroną na skroniach. Najprawdziwszą koroną uplecioną z połyskliwych, jasnych jak gwiazdy metali szlachetnych. Tworzące ją wzory układały się w przedstawioną w misternie tkaną scenę rzeźi odgrywanej na ludziach przez krwiożercze, skrzydlate istoty. Merissa niemal słyszała łopot ów błoniastych skrzydeł zagarniających powietrze z jej płuc i duszących ją. Kobieta miała skórę barwy kawy z mlekiem. Z dużą ilością mleka, jakby w środku była pusta. A jej oczy... głowa rozbolała Merissę od szybkiego zerknięcia w te oczy. Nie chciała nawet myśleć co by się stało, gdyby została zmuszona patrzeć w nie dłużej. Były czarnymi, pustymi dziurami, które zasysały całe światło, którym się karmiły. Pomimo wyraźnych obecności gałek ocznych wydawały się być martwą pustką wyżartą przez głodnych padlinożerców.
Eteryczna istota była porażająco piękna, a uśmiech jej pełnych ust był tak tak ostry, że można nim było ciąć w plasterki wyczuwalne w powietrzu napięcie. Przepłynęła przez salę ignorując ludzi i wampiry stojących pod ścianami. Wpatrywała się w Królową Shadyę jakby tamta była posiłkiem, który zamierza skonsumować jak tylko przyjdzie jej na to ochota.
Ludzcy służący wampirzego dworu upadli na kolana, najpewniej ze strachu. Merissa zapewne uczyniła by to samo gdyby nie ściskał jej jakiś wampir. Jego uścisk wzmagał się z każdą chwilą, a towarzyszący temu ból pozwalał Merissie na zachowanie trzeźwego stanu umysłu.
Za kobietą w koronie do sali wpłynęło jeszcze sześć kolejnych postaci, równie intrygujących, aczkolwiek nie tak przytłaczających swą obecnością. Gdy pochód zatrzymał się, nawet Książę Gene i Księżniczka Niqarra opadli na kolana, a Królowa Shadya skłoniła się przybyłej ze swego tronu. W tej chwili wszyscy wydawali się nadwyraz żywi i śmiertelni, a obecni ludzie prawie martwi. Wisiało nad nimi rzeczywiste widmo.
-Balgario, Żono Minara. -odezwała się Królowa.
-Shadyo l'a Serija, Królowo Czterech Hrabstw. -odparła Balgaria głosem niezwykle kobiecym i zmysłowym, niemal ulotnym jak eter; szarym jak jej szata. -Sam elrogh, Minar khar alai thros. -akcent Balgarii natychmiast zmienił się jakby ktoś przestawił płytę. Ten język i towarzyszący mu akcent, którym sprawnie posługiwała się ów kobieta przywołał Merissie na myśl coś starego, czarnego i trzeszczącego, kruchego jak stare kości i obleśnego jak rozwalony na posadzce, okrwawiony mózg. Nie wiedziała skąd przyszło jej takie porównanie, ale była pewna tego, że oddawało w pełni to co czuła słysząc charczący, gardłowy język wampirów.
Królowa Shadya również przeszła na ten niemiły dla ucha język. Jeśli ktoś miał wymyślić mowę, którą nie dało się posługiwać będąc żywym to tylko wampiry. Skrzeczały przez chwilę jakby zamieniły się w czarnopióre wrony ignorując resztę dworu.
Tymczasem towarzysze zjawy o obliczach irytująco przypominających egzotyczne wampiry o zaróżowionych licach i błyszczących jaskrawo oczach lustrowały znudzonymi spojrzeniami Salę Tronową. Ich spojrzenia zręcznie prześlizgiwały się pomiędzy zebranymi, licząc, kalkulując.
Kobieta w szarozielonej szacie sprzed kilkuset lat wpatrzyła się w Merissę i Deidre. Przechyliła głowę jakby się nad czymś zastanawiała. Jej czarne, lśniące włosy zsunęły się z jej ramienia z wyraźnie słyszalnym szumem.
Merissa wzdrygnęła się czując ucisk w żołądku. Nie podobało jej się spojrzenie nieznajomej wampirzycy -o ile w ogóle była to wampirzyca. Zaś kiedy tamta szepnęła coś do stojącego obok niej mężczyzny w liberii, tamten skierował uwagę na wskazaną Merissę, co wywołału u niej dodatkowo gęsią skórkę. Istoty te nie przypominały w żadnym stopniu ludzi. Ich twarze były jakby węższe; oczy nienaturalne, jakby mogły patrzeć w dwóch kierunkach na raz, a ciała jakby drobniejsze od ludzkich. I ten niespokojny szum, kiedy się poruszały -Merissa instynktownie spinała mięśnie do skoku ku wolności, której jak jej się zdawało nie miała szans doścignąć.
Królowa Shadya roześmiała się perliście, choć nie szczerze. Śmiech odciągnął uwagę obserwatorów od Merissy co przyjęła z niemałą ulgą. Niebawem Królowej zawtórowała tajemnicza Balgaria, jednak jej śmiech był jak najbardziej szczery, a przy tym przepełniony szaleństwem bezgranicznie aroganckiej, samolubnej bestii, która wiwatuje nad sobie tylko znanym zwycięstwem.
Zdawało się, że Królowa i Balgaria doszły do jakiegoś porozumiemia pomiędzy sobą. Przybyszka podtrzymując materiał sukni w wystudiowanym bardzo ludzkim geście wspięła się po schodkach na podwyższenie, a Królowa Shadya wstała z tronu i... ustąpiła jej miejsca, pozwalając aby nieznajoma zasiadła na złoconym siedzisku.
Merissa uznała, że było to bardzo niestosowne ze strony gościa, aby zajmować miejsce samej Kólowej, zaś co do tej drugiej to zdziwiło ją, że Shadya na to pozwoliła.
Obserwująca od jakiegoś czasu Merissę nieznajoma, jakby za pozwoleniem niemego sygnału ruszyła w jej stronę. Uśmiech jej był bardzo szeroki, niemal za bardzo, a oczy roziskrzyły się tysiącem iskierek ciemniejąc z każdą chwilą. Sunęła przez salę jakby jej stopy w ogóle nie dotykały podłoża, a przecież Merissa doskonale widziała jak tamta stawia kroki, zaś do uszu dziewczyny ponownie dotarł irytujący szum skórzastych skrzydeł nietoperza. Skamieniała i zapewne stała by tak w miejscu, dopóki nieznajoma by do niej nie dotarła, jednak jej receptory zmysłów zarejestrowały dwa niepokojące odczucia, które otrzeźwiły ją niczym kubeł zimnej wody. Pierwszym był zapach świeżej pokrzywy, a drugim nieznośne pieczenie na karku i rękach.
Odruchowo odwróciła się. Stała obok niej Księżniczka Niqarra o delikatnych rysach anioła, otoczonego srebrzysto-złotą aureolą.
-Chodź! -syknęła z nieskrywaną złością. Jej dłoń z szybkością błyskawicy zacisnęła się wokół nadgarstka dziewczyny, po czym pociągła ją ku wyjściu. Deidre wraz z towarzyszącym jej jasnowłosym wampirem odprowadzali dziewczynę, która je wprowadziła do Sali Tronowej, oraz barczystego, przystojnego mężczyznę, który równie dobrze mógł być modelem z jakiegoś drogiego magazynu o modzie. Merissa chciała zapytać co się dzieje i obejrzeć do tyłu, aby upewnić się, że zjawa jej nie ściga, lecz Księżniczka Niqarra zganiła ją kolejnym sykiem niecierpliwości i bolesnym pociągnięciem.
-Księżniczka robiąca za odźwierną! -mamrotała szczerze rozzłoszczona idąc bardzo sybko przed siebie. Otwierając kolejne mijane drzwi włożyła w to tyle siły i tłumionej frustracji, że wyrwała je z zawiasów.
-Ciociu? -dopytywała Merissa. -Co się dzieje? Gdzie idziemy? Ciociu?
-Zamknij się i przebieraj tymi krzywymi nóżkami. -napomniała ją w iście "nie księżczniczkowym" stylu Niqarra.
-Ale.. -Księżniczka zgromiła wzrokiem Merissę, która aż zachłysnęła się powietrzem. Oczy Niqarry pociemniały, a jej tęczówki stały się krwisto-czerwone.
-Albo zostań tutaj, kretynko i daj się zeżreć Balgarii i jej bękartom. -warknęła z nienawiścią. -Z chęcią bym to zobaczyła, ale za bardzo brzydzą mnie ich maniery przy stole. Ale tobie pewnie się spodobają, tak jak mój brat, co lalka?!
-Nie... -próbowała wtrącić na swoją obronę, ale kolejne szarpnięcie prawie wyrwało jej ramię ze stawu. -Auć...!
-Zawsze mogą urządzić sobie polowanie na zmartwioną białogłowę. -mamrotała dalej dając upust zdenerwowaniu. Nagle do Merissy dotarło, że Niqarra jest przerażona. -One uwielbiają polowania nawet bardziej niż Pies Matki. Pewnie szczególną przyjemność sprawiało by im zrzucanie cię z wielkich wysokości, by później pozbierać twoje szczątki, a krew zlizać z popękanych kości. Ciekawe jak wtedy podobała byś się Geneowi. Ale jedno muszę ci przyznać, lalko, tak mnie irytujesz swoją osobą, że może nawet zatańczyła bym na twoim grobie. Już raz to zrobiłam. -paplała w nadchodzącej chisterii. -Dałam się namówić Dianthcie. Przeklęta trzpiotka! Razem tańczyłyśmy na jej grobie śmiejąc się do rozpuku, kiedy ją kanonizowano. -Niqarra zachichotała nerwowo, zaś Merissa zbladła. Nie chciała tego słuchać, a jedynym pocieszeniem było to, że Niqarra nie chciała tego powiedzieć. I najwyraźniej dochodziła do siebie, gdyż zamilkła przyspieszając.
Za progiem wampirzego domostwa Księżniczka obróciła gwałtownie Merissą i uderzyła jej plecami o ścianę budynku. O tak, zdołała się pozbierać.
-Powtórz komukolwiek, o tym co powiedziałam, a przysięgam na Kość i Krew Najstarszego, że rozerwę ci gardło! -zagroziła odsłaniając kły. W przypływie desperacji Merissa przysięgła nie zdradzić niczego z monologu Księżniczki nikomu, nawet w najbardziej naglącej sytuacji.
Dziewczyna odetchnęła dopiero kiedy ciocia Deidre wyszła z budynku. Nie była jednak sama. U jej boku stali: roztrzęsiona "Marchewa", znana Merissie również jako fanka "ZAnarchii", oraz ładnie opalony mężczyzna z okładek pism dla pań.
-Dobrze się czujesz, Merisso? -zapytała z ostrożnością Deidre. Merissa przytaknęła niezdolna wydobyć z siebie głosu. -Niefortunne zrządzenie. Gdybyśmy jednak przyjechały jutro, mogło by być jeszcze gorzej.
-Gorzej? -zapiszczała Merissa niezdolna do zapanowania nad głosem. -Co to było, do cholery?! Cóż to za wiedźma o piekielnych oczach? I czemu zajęła miejsce Królowej? Czym to draństwo było?!
-Uspokój się dziewczyno, bo wszystkim nam wyrwą serca! -wtrącił się "Fotomodel".
-A ty to kto?! -szok Merissy zastępowała z każdą chwilą wzbierająca w niej złość. Przypomniała sobie o histerii Księżniczki i nagle zapragnęła powtórzyć odegrany przez nią spektakl, ale ze zdwojoną siłą. -Picuś-glancuś, Cyc-Królowej! Żałosny człowieczek dający się osuszać krwiopijcą! Jesteś zdrajcą ludzkiej rasy, ty glisto! -Merissa zaczęła nakręcać się na coraz dosadniejsze epitety, aż w końcu dotarła do najcelniejszych wulgaryzmów jakie przychodziły jej do głowy. Bredziła w ten sposób przez całą drogę do samochodu, przez co nie dotarł do niej absurd sytuacji, w której szła prowadzona pod ramię z ignorującą ją ciotką, popiskującą ze śmiechu "Marchewą", która aż trzęsła się tłumiąc dziewczęcy, nieco nerwowy chichot i aroganckim "Fotomodelem", po którym słowa Merissy spływały jak po kaczce.
-I czemu, w ogóle, ty za mną leziesz? Nie dość się nasłuchałeś? -Merissa zrobiła pytającą minę, która w połączeniu z nerwowym szczękościskiem wyszła groteskowo i w stylu "ale o co chodzi?" co "Marchewa" skwitowała przerażającym, odbijającym się w garażu po dziesięciokroć śmiechem.
-Zamilcz, Claire. -powiedział wychodzący z cienia Książę Gene. "Marchewa" znana również pod imieniem Claire podskoczyła na widok wampira. -Algrian, syn Balgarii wypatrywał cię w Sali Tronowej, a przed sekundką nieomieszkał zapytać o "marchewkową zakąskę". Na twoim miejscu siedział bym przez najbliższe dni cicho jak mysz pod miotłą, ale zamiast miotły zaopatrzył bym się w srebrny kołek. -kiedy oczy Claire zrobiły się wielkie jak spodki od filiżanek, dodał. -Oczywiście tylko dla pewności, słodziutka. Dla pewności.
-Wsiadaj, Merisso. -zwróciła się do dziewczyny ciotka Deidre. Merissa przypatrywała się wampirzemu Księciu. Miała ochotę walnąć go w twarz. Bardzo mocno. -Merisso!
-Już idę. -odpowiedziała, po czym obrzuciwszy Gena spojrzeniem mówiącym: "nie gap się, albo zakołkuję cię, kiedy zaśniesz." -wsiadła do samochodu.
Na tylnim siedzeniu, bez tłumaczeń rozsiadli się Claire i "Fotomodel".
-Do zobaczenia, Paul. -Gene pomachał do "Fotomodela" z przesadną dbałością i werwą, naśladując pięcioletnie dziecko. Była to bardzo ludzka chwila w wykonaniu wampira, co poniekąd wstrząsnęło Merissą -"Jakbym miała mało wrażeń, jak na jedną noc."
Paul uśmiechnął się ujmująco unosząc dłoń w pożegnalnym geście. Na jego policzku pojawił się uroczy dołek.
-Kiedy się pogodziliście? -zapytała zdziwiona Calire. -Wydawało mi się, że jeszcze wczoraj byłbyś zdolny wystawić go na kąpiel słoneczną, a Książę ciebie na kąpiel we wżątku.
-Ekstremalne sytuacje zbliżają ludzi, Claire. -rzekł filozoficznym tonem zaplatając rękę wokół łokcia Claire. Merissa zauważyła, że wszyscy na wampirzym dworze są sobie irytująco, wręcz intymnie bliscy.
-Ciociu? -zapytała, kiedy Deidre odpalała pojazd. -Co te przenośne automaty na ciepłą krew za pięć centów od kubka robią w twoim aucie?
-Nie bądź niegrzeczna, Merisso. -zganiła ją ciocia, siląc się na dobry ton w obliczu niedoszłej katastrofy. Czarodziejce wciąż drżały ręce, jednak nie dawała po sobie poznać, że jest wstrząsnięta tak samo jak inni. -Claire i Paul są bliskimi przyjaciółmi Królowej Shadyi i z tego co się orientuję, zapewne również jej przyszłymi dziećmi. Ich "matka" poprosiła, abym zaopiekowała się nimi do czasu odzyskania dworu.
-Zaopiekować? -zapytała Merissa. -Do czasu odzyskania dworu? Co to znaczy?
-To znaczy, że przez najbliższe kilka dni, Paul i Claire będą mieszkać z nami. -ucięła temat Deidre. Jej usta zacisnęły się w cienką linię co oznaczało, że nie będzie dłużej odpowiadać na pytania Merissy.
Deidre poprowadziła samochód po żwirowym podjeździe za żelazne bramy dworu. Dopiero teraz usiadła prosto jak to miała w zwyczaju, ściągając prawie boleśnie ramiona.
-Dziękujemy ci, czarodziejko. -powiedziała Calire. Miała spokojny, anemiczny głos.
-Wciąż jesteście ludźmi, więc nie odmówię wam pomocy. -odparła z powściągliwością Deidre. Zerknęła we wsteczne lusterko. -Czy strażnicy podążają za nami? -Paul odwrócił się do tyłu. Merissa również, jednak niczego nie dostrzegała w ciemności.
-Widzę Księcia i Dianthę. -rzekł Paul. "Gdzie on ich widzi?" -zapytała samą siebie Merissa -"Ma podczerwień w oczach, czy co?"
-Debbie i Dorkan również są na pozycjach. -dodała Claire. -Jak ona może biec w tych butach? Kiedy je przymierzałam miałam wrażenie, że stopy mi odpadną po pierwszym kroku.
-W przeciwieństwie do ciebie, Debbie potrafi poruszać się w butach na obcasie. -powiedział Paul.
-W przeciwieństwie do ciebie, ja potrafię dostrzeć absurd w bieganiu przez las w butach na obcasie. -odparowała Claire. -Myślisz, że kiedy wrócimy pozwoli mi zmienić swój wizerunek na bardziej rockowy? Albo chociaż lektro?
-Kto? -zapytał Paul. -Debbie? Na pewno nie. Prędzej wrzuciła by cię do maszynki do mielenia mięsa.
-Znasz to z autopsji? -sarknęła Claire. Merissa była szczerze zdumiona rozmową wampirzych dokarmiaczy. Westchnęła przeciągle zwracając na siebie uwagę.
-Widziałaś w Sali Tronowej wampiry, które zaatakowały ciebie i tę dziewczynę na przyjęciu? -zapytała ostrożnie Deidre. Merissa pokręciła ze zmęczeniem głową. Nie widziała sensu w oskarżaniu wampira, który był Księciem.
-Nie wiem. Nie pamiętam. -wymigała się od odpowiedzi. Przysłuchujący się Calire i Paul wymienili porozumiewawcze spojrzenia.