Wywiad z Axlem styczeń 1990

Długo musiałem czekać na wywiad z Axlem. I tak jak to bywa z najlepszymi lub najgorszymi rzeczami w tym życiu, kiedy raz przychodzą, masz je jak w banku. Od czasu poznania się w Manchesterze przed dwoma laty zderzyliśmy się z sobą dwa lub trzy razy: raz za sceną w Donington w 1988 roku, a ostatnio, chyba dwukrotnie, w klubie Cathouse w Los Angeles. Axl jednak zawsze zachowywał się w stosunku do mnie z dystansem i nigdy podczas rozmowy nie patrzył mi w oczy. Ja ze swej strony nigdy nie nalegałem na spotkanie, bo byłoby to bezcelowe. Axl zresztą wiedział o mnie wszystko - któregoś wieczoru w Cathouse napomknął nawet, iż z przyjemnością przeczytał w "Kerrang!", jak to ujął, "nieustające przygody Slasha", które napisałem na podstawie przeprowadzonych z nim wywiadów. Pomyślałem wtedy, że kiedy zechce ze mną porozmawiać - jeśli w ogóle zechce - będzie wiedział, gdzie mnie znaleźć.

Zechciał. Była to moja ostatnia noc w Los Angeles - kilka dni po rozmowie z Duffem. Następnego dnia zamierzałem odlecieć do Londynu. Byłem po kolacji, podczas której wypiłem akurat tyle czerwonego wina, by dobrze wyspać się, zanim rano ruszę na lotnisko. Zegar przy łóżku wskazywał dwudziestą trzecią trzydzieści. Zacząłem liczyć barany. Trudno wyobrazić sobie bardziej niewłaściwy moment na telefon. Dzwonił Axl. Trzeba przyznać, że - cokolwiek myśląc o W. Axlu Rose - ten facet ma niesamowite wyczucie czasu...

Wyraźnie zalewała go krew. Dzięki Bogu, nie w tak spektakularny sposób, do którego wszyscy zdążyli się przyzwyczaić, kiedy ciska szkalankami, czy demoluje mieszkanie. Było jednak oczywiste, że coś go ugryzło i to coś chciał za wszelką cenę rozkwasić. Co z tego, że była prawie północ i miałem rano samolot! Dlaczego nie miałbym przyjechać zaraz i nie nagrać tego, co on ma do powiedzenia? Zresztą sen jest dla frajerów. No więc, co ty na to? Nie zdjąłem jeszcze nawet kurtki.


Axl mieszka w małym apartamencie w strzeżonym przez ochroniarzy niewielkim bloku w Zachodnim Hollywood, oddalonym ledwie o kilka minut jazdy samochodem od domu przyjaciół, u których się zatrzymałem. Przywitał mnie w drzwiach - ubrany był skromnie: w spłowiałe dżinsy i szarą luźną podkoszulkę z podwiniętymi rękawami, ukazującymi chude, mocno wytatuowane przedramiona. Na obu przegubach miał dosłownie setki srebrnych bransolet, które głośno brzęczały przy każdym poruszeniu rąk, a wymachiwał nimi często, wypunktowując z furią każdą swoją kwestię.



Zmarszczone brwi zapowiadały burzę:

"Nie mogę uwierzyć w to gówno, które przed chwilą przeczytałem w Kerrang!" - wraknął. W uniesionej dłoni trzymał egzemplarz pisma otwarty na stronie, gdzie zamieszczony był najświeższy wywiad z Motley Cure." Dziennikarz pyta tu Vince'a Neila, dlaczego uderzył Izzy'ego za kulisami podczas uroczystości rozdania nagród przez MTV za ubiegły rok". Zaczął czytać głosem nabrzmiałym sarkazmem: "Vince odpowiada: "Po prostu strzeliłem tego kutasa w pysk i złamałem mu nos! Każdy, kto podnosi rękę na kobietę, zasługuje, aby skopać mu dupę. Izzy oberwał za to, że przed rokiem uderzył moją żonę". Wiesz to jest kupa gówna - zionął wściekłością. - Izzy nigdy nawet nie tknął tej c****. Jeśli ktoś się kogoś w ogóle czepiał, to właśnie ona przyczepiła się do Izzy'ego podczas nieobecności Vince'a. Ale Izzy ani razu nie dał się sprowokować. O to więc w tym wszystkim chodzi"


Axl mówił o incydencie, który zdarzył się kilka tygodni temu w Los Angeles podczas dorocznego rozdania nagród przez MTV za rok 1989. Izzy i Axl opuszczali właśnie scenę po wspólnym jamie z Tomem Pettym przed kamerami, kiedy krążący w okolicy wokalista Motley Cure nagle wyłonił się z panującego na tyłach sceny zmroku i pięścią uderzył Izzy'ego w twarz.

"Nienawidzę tego, że muszę poświęcić Vince'owi Neilowi czy Motley Cure choćby trochę uwagi. Ale za to, że on chodzi i opowiada takie bzdury, mam po prostu ochotę wyzwać go na walkę. W moich oczach jest on kłamcą i mięczakiem. Jeśli chce to jakoś załatwić - jestem do dyspozycji. Gdziekolwiek zechce. Niech wyznaczy miejsce. Przyprowadź ze sobą kogo chcesz. Mnie to nie robi różnicy..."

Widać było, że jest tą sprawą mocno podminowany.

"Sam już naprawdę nie wiem. Właściwie to jestem spokojny", powiedział, chociaż jego zachowanie wskazywało na coś zupełnie przeciwnego. "Postawmy sprawę tak: kiedykolwiek będziesz się chciał ze mną spotkać, człowieku, ja jestem za. Uważam, że to może być nawet zabawne - wyszczerzył zęby. - W ten sposób, z prawnego punktu widzenia i w ogóle, ujdzie mi to w gruncie rzeczy na sucho. Nawet jeśli będzie rozróba na całego, to i tak jakoś się z tego wywinę". Jego twarzyczka rozpromieniła się na samą myśl. "Z drugiej strony, nie jestem pewien, czy powinienem uderzyć faceta o plastikowej twarzy - jeszcze mu się wgniecie..." - zakończył.


Axl siedział zwrócony plecami do okna balkonowego - a właściwie ściany ze szkła bez zasłon - a ponad jego głową, niczym w jakimś ogrodzie pełnym robaczków świętojańskich, migotały światła wielkiego miasta. Siedziałem naprzeciwko - rozdzielał nas wyraźnie imponujący szklany stolik do kawy w stylu art-deco.

"To już mój trzeci" - powiedział, z czułością przeciągnąwszy ręką po blacie.


A co się stało z dwoma poprzednimi? - zapytałem uprzejmie.

"Wkurzyłem się na coś i rozwaliłem je" - odpowiedział obojętnie.


Po prostu Axl, zagrożenie dla otoczenia i spec od demolki, tworzył image, któremu hiperaktywny frontman z zespołu Guns N'Roses bez trudu potrafił sprostać. Na scenie był płonącą głownią. Podczas wywiadów zaś bywał równie nieobliczalny. Niemniej jednak wyróżniał się elokwencją i zdawał sobie z tego sprawę. Cwana gapa. A mimo to przejmowały go te same proste pragnienia, z którymi wysiadł z autobusu siedem lat temu, gdy po raz pierwszy zawitał w Los Angeles. Nadal cieszyły go najzwyklejsze rzeczy, ale prawdziwego dreszczu emocji dostarczało mu to, co najpaskudniejsze. Cechowało go poczucie humoru wsioka, które zostało sprzęgnięte z rezonem zdrowego rozsądku; zahartowanego życiowo chłopaka z miasta. Mówiąc dokładnie, miał jedno wielkie negatywne nastawienie do tego świata.

"Mam taką małą psychopiłkę. Używam jej w takich właśnie momentach" - jego głos wydobywał się jakby z głębi studni. "Gdzież ona się podziała?" Po chwili ze stosu pustych puszek po coca-coli, paczek papierosów, pism i popielniczek, które zaśmiecały stolik, wydobył to, czego szukał - małą, wyglądającą na całkiem niegroźną gumową piłeczkę. Kiedy ją ścisnął, przerażający świszczący skrzek wypełnił pokój. Axl od razu się odprężył. "Przeznaczona jest do rozładowywania napięcia..." Ponownie ją ścisnął - znowu rozległo się długie, szarpiące nerwy wycie. "Cały czas jej używam. Miałem kiedyś podobną, ale była to pierdzipiłeczka" - wyjaśnił.


W tym momencie opowiedział nieprawdopodobną historię o swoim przyjacielu, wspólniku w przestępstwach i autorze piosenek, Wesie Arkeenie, który po pijanemu za pomocą tej pierdzącej piłeczki prowokował zadymy w hollywoodzkim barze Mayflower.

"Wes bardzo dużo pije. Wtedy upijał się codziennie. Wyrzucano go z każdego baru i zabraniano wstępu częściej niż komukolwiek innemu w historii barów hollywoodzkich. Nie zapominaj, na przykład, że taki Nick Nolte czy inni aktorzy biesiadowali tam od lat i jakoś sobie z nimi radzono. Więc personel Mayflower miał już niezłą praktykę. Ale Wes chlał tam od rana - od śniadania do kolacji. Często też zachodził tam o wpół do czwartej nad ranem i marudził, żeby otworzyli bar, bo miał ochotę wypić drinka - uśmiechnął się jak pobłażliwa matka. "Mówię ci, na widok faceta dostawali szczękościsku. Tak więc któregoś razu idzie na dół do tego baru z tą pierdzipiłeczką i jest kompletnie skacowany. Siada obok takiego starszego małżeństwa i cały czas bawi się tą piłeczką". Po raz kolejny zademonstrował, jak działa ta zabawka, i przeszywające wycie przecięło powietrze. "Zaczyna nagle robić takie dziwne miny i wachlować się z tyłu, tak jakby dopiero co pierdnął, po czym mówi: Och... co to było?" Na to odzywają się ci ludzie: "Jesteś obrzydliwy!", i siadają trochę dalej.

No dobra, któregoś razu dostaję telefon od Seana Penna, to znaczy z jego agencji - od ludzi, którzy dla niego pracują - zapraszający mnie na premierowy pokaz jego najnowszego filmu, Ofiary wojny. Jeśli chcę, mogę zabrać ze sobą Wesa. No więc Wes zjawia się kompletnie skacowany. Ciągnę go więc najpierw pod prysznic, pomagam ubrać się, a następnie zjeżdżamy do holu. Tam już czeka takie starsze małżeństwo. Podchodzi do nas jakaś kobieta, przedstawia się i mówi: "A oto rodzice Seana Penna. Oni jadą razem z nami" Ja na to mówię: Cześć, nazywam się Axl, a to jest Wes... A oni: "0ch, nie! Ty jesteś tym facetem z baru!" - zaczął się śmiać i po raz pierwszy spojrzał mi w oczy. "Wiesz, to byli rodzice Seana Penna... To było ekstra.

Potem lokowaliśmy się w tyle mikrobusu i usiedliśmy na małych składanych siedzeniach. Ktoś jednak ciągle wstrzymywał nasz odjazd a nam zależało, żeby jak najszybciej stamtąd urwać się - zanim przyjadą ludzie, którzy mieli przyjść do mojego pokoju. No i nagle oni pojawili się, a my: 0ch, kurwa... Zaraz potem powiedziałem: 0ch przepraszam..., a w tym momencie odwraca się ojciec Seana Penna i mówi: "Posłuchaj, do diabła. Nigdy więcej, kurwa, nie mów tak rozumiesz?" Potem odwraca się i zaczyna się śmiać, bo sam przed chwilą rzucił we mnie mięsem". Zaśmiał się. "Pomyślałem sobie, że to jest wspaniałe. Ci ludzie byli ekstra..."



Rozmowa o Wesie nasunęła Axlowi jednak inne, bliższe w czasie i bardziej bolesne wspomnienie o tym, w jaki sposób Wes doznał złamania nosa w trakcie bójki w pewnym barze podczas świąt Bożego Narodzenia.

"Wes poszedł zupełnie pijany do jakiegoś baru czy też sklepu z alkoholem i jakiś facet powiedział mu coś na ten temat prosto w oczy. Wes coś mu odpowiedział i ten gość rąbnął go w nos butelką z piwem". Axl rozglądał się po ścianach przez chwilę. "To wszystko jest jakieś, kurwa, nierealne, nie?" Znowu zamilkł i zaczął się bawić pilotem, przełączając kanały. Wpatrywał się w następujące po sobie nieme obrazki, jak w scenie z clipu Welcome to the Jungle, lecz bez tej bufonowatej fryzury i z pogardliwym uśmiechem na twarzy.


Wspomniałem o ostatniej "gorącej plotce", często powtarzanej w brytyjskiej prasie rynsztokowej, według której podobno mają się reaktywować The Sex Pistols, a Axl ma zająć miejsce przy mikrofonie, niegdyś zarezerwowane dla Johnny'ego Rottena (po matce Lydona)

Axl najwyraźniej nie chciał wgłębiać się w ten temat. "Po prostu trochę graliśmy ze Steve Jonesem i to wszystko. Czasem wpada on do Slasha, rozmawiamy ze sobą przez telefon. Wszyscy traktujemy go trochę tak jak przyjaciela domu. Natomiast Slasha rzeczywiście rajcują partie gitarowe z płyty Steve'a Jonesa. Mnie z kolei podoba się wiele jego kawałków. Razem zresztą nagraliśmy jeden utwór The Sex Pistols, You No Wrong. Poza tym, jak trafia się okazja, dołączamy do niego na scenie i wspólnie improwizujemy. Wiesz, przespałem jego sylwestrowy występ, a miałem z nim zagrać trzy kawałki. Nie spałem przez jakieś trzy noce, ale teraz jest mi z tego powodu naprawdę przykro. Zdecydowanie jestem teraz dłużnikiem Steve'a.

A facet jest tępiony, człowieku - kontynuował i uśmiechnął się smutno. - Grał w Palace (Theatre, w Hollywood) i nagle kurtyna poszła w dół, kiedy Slash i ja instalowaliśmy się z boku sceny i przygotowywaliśmy się do zagrania bisów. Oni zeszli ze sceny i po chwili wszyscy razem mieliśmy wrócić. Ale taki facet opuścił kurtynę i powiedział maszyniście, że tak ma być. No bo nie chciał, aby koncert trwał dalej. Więc chwyciłem go - byłem ze Steve'em Jonesem i innymi - otóż chwyciłem go, a on na to: "Nie podoba mi się twoja ręka na moim ramieniu". A ja: Gówno mnie to obchodzi, czy ci się to podoba, czy nie. Odsłoń kurtynę, bo w przeciwnym razie wyjdę przed ludzi i zacznę rozróbę! Ale zestaw perkusyjny był już rozmontowany i mikrofony rozłączone, a to oznacza, że jest już po wszystkim. Tak właśnie było... Przejebane.

Innym razem (w Palace kilka tygodni wcześniej), mieliśmy grać Suffragette City z Mickiem Ronsonem i Ianem Hunterem - Steve Jones, Slash i ja. Ale w ostatniej chwili Steve stwierdził, że nie ma na to ochoty, więc wyszedłem tylko ze Slashem. Zagraliśmy z Ianem i Mickiem White Light/White Heat. Nie znałem w ogóle tego kawałka, ale nauczyliśmy się go szybko przed wyjściem na scenę. W każdym razie, chodziłem cały czas za Ianem i mruczałem: O, ho, White light, la, la, la... To było, kurwa, ekstra..."


Nagle Axl pociemniał na twarzy, gdy myślami znowu zaczął dryfować do sprawy z Vince'em Neilem. Ale chyba naprawdę nie wierzył w to, że Vince odpowie na jego wyzwanie i będzie chciał się z nim bić.

"Nie mam pojęcia, co on zrobi" - mruknął ponuro. - "Może poczeka, aż któregoś wieczoru upiję się w Troubadour, zadzwonię do niego, a on przyjdzie i uderzy mnie butelką od piwa. Ale nie zależy mi na tym. No dalej, uderz mnie tą butelką, ty frajerze! Możesz robić, co chcesz, ale ja i tak cię wyprowadzę na świeże... Gówno mnie obchodzi, co on zrobi. I tak go wezmę na rozmowę, chyba że wcześniej wynajmie snajpera, aby mnie zastrzelił - chyba że dopadnie mnie, zanim się zorientuję".


A jeśli Vince zechce go przeprosić? |

"To byłoby radykalne rozwiązanie! Osobiście jednak uważam, że brak mu do tego jaj. Sądzę nawet, że brak mu jaj, żeby przyznać, iż łże jak pies. Ale gdyby to zrobił, byłoby ekstra. Nie musiałbym dalej być takim zażartym kutasem".


Podobno - powiedziałem - David Bowie przeprosił go za to, co kilka miesięcy temu powiedział podczas sprzeczki (szeroko zresztą nagłośnionej) na planie filmowym w czasie kręcenia video clipu przez Guns N'Roses. Historia była następująca: Axl wkurzył się na starzejącego się supergwiazdora za to, że ten zanadto ostentacyjnie przystawiał się do jego dziewczyny, Erin. Bowie złożył nie zapowiedzianą wizytę Gunnersom, kiedy kręcili clip do - jak się później okazało - It's So Easy. W każdym razie Axl podobno nawet zamierzył się na Bowiego, ale skończyło się na tym, że wyrzucił go z planu filmowego...

"Bowie i ja mieliśmy sprzeczne opinie na ten temat - powiedział spokojnym głosem. - Ale poszliśmy na kolację do China Club, pogadaliśmy sobie i kiedy wychodziliśmy, powiedziałem: Chcę ci podziękować. Jesteś pierwszą osobą, która przeprosiła mnie za podobne zajście. No, rozumiesz chyba, że nie dążyłem do tego, aby podważyć jego godność czy szacunek, jakim się cieszył. Tak jak to na przykład ujął Rolling Stone, że niby nie mam szacunku dla ojca chrzestnego glam rocka, chociaż w tym czy innym video clipie nakładałem makijaż...


Wiesz, kiedy graliśmy przed Stonesami, Mick Jagger i Eric Clapton usiłowali przycisnąć mnie do muru. Mamy akurat próbę dźwięku, siedzę sobie na wzmacniaczu i nagle widzę ich obu przed sobą. Wiadomo jest, że Jagger jest raczej małomówny, nie? On prawie w ogóle nie odzywa się - wszystko traktuje strasznie poważnie. I nagle zwraca się do mnie tak" - Axl zaczął naśladować teatralny akcent cockneyowski a la Dick van Dyke: No co, biłeś się z Bowiem, co? Pośpiesznie opowiedziałem mu całą historię zajścia, a Jagger i Clapton dalej już tylko między sobą folgują sobie na temat Bowiego, wspominając różne zdarzenia sprzed lat. Mówią na przykład, że kiedy Bowie upije się, zmienia się w diabła z Bromley... Wiesz, ja cały czas siedzę tam, ale mnie w ogóle nie ma w tej rozmowie. Od czasu do czasu tylko jeden z nich pyta mnie o jakieś dalsze szczegóły tamtego zajścia i potem znowu we dwóch obrabiają Bowiego jak nakręceni. A ja tam siedziałem i szczęka mi opadła...


Ale Bowie naprawdę zachował się w porządku. No więc poszliśmy do tej restauracji - mieliśmy być tam we czwórkę: Slash, ja i Bowie ze swoją dziewczyną. Ja jednak przyprowadziłem Danny'ego, naszego starego kumpla, który kiedyś pracował z nami jako roadie i miał niesamowite przejścia z glinami. W każdym razie przez dwa lata nie mogliśmy go znaleźć. Danny był dla nas tym Naszym Danem, sporym kawałkiem naszego życia. No więc, w końcu znalazłem Danny'ego i jeszcze jednego faceta imieniem Eric, których nie widzieliśmy od dłuższego czasu, a z którymi często włóczyliśmy się razem ze Slashem. Przyprowadzam więc ich ze sobą. Potem zjawia się Izzy z Jimmym z Broken Homes. Przy stoliku jest tłoczno i wszyscy katują się winem i innymi trunkami.

Wtedy przychodzi Bowie, okrąża stół, kuca obok mnie i zaczyna gadać. Nagle ktoś potrącił stół, a mój łokieć omsknął się i lekko trafił go w policzek. On zaklął: "0, kurwa!", chwycił się za oko i skoczył na równe nogi. Cała restauracja zwraca się w naszą stronę. Od początku nie podobało im się, że ja i Slash tam jesteśmy, nie? Takie rzeczy zwykle nie zdarzają się już teraz, ale tam tak wyszło, bo było cicho, a na ścianach wisiały obrazy i takie tam różne rzeczy, jak w galerii sztuki.

Właściciele restauracji nie wiedzą, kim... tzn. nie to, że nie wiedzą, kim jestem, ale gówno ich to obchodzi. Nie obchodzi ich, że to jest Slash i Axl, tylko że wchodzimy w tych naszych skórzanych kurtkach i od razu się najeżają, nie?

No więc przy stole jest tłum i zaczyna być głośno. Ale ponieważ z nami jest Bowie, muszą to jakoś znosić, nie bardzo wiedząc, co robić z tym fantem. To było ekstra! Bowie podrywa się na równe nogi i klnie: "O kurwa!", a wszyscy na tej sali skręcają się i panie zasłaniają się pierdolonymi jadłospisami. A Bowie mówi: "Ja tylko żartuję! Ja tylko, kurwa, żartuję!" To było ekstra, naprawdę ekstra" - Axl znowu roześmiał się ochryple.

"Poszliśmy do China Club i Bowie wpadł na pomysł, żebym zrobił sobie z nim zdjęcia. Mówi do mnie: "Nie wiem, czy chcesz, ale..." Był naprawdę w porządku. Zaczęliśmy o tym rozmawiać i, mówię ci naprawdę nigdy w swoim życiu nie spotkałem nikogo na takim luzie i tak angażującego się we wszystko, a jednocześnie tak stukniętego i chorego. Spojrzałem na Slasha i mówię: Stary, jesteśmy po uszy w gównie. On na to: Dlaczego? A ja: Bo mam wiele wspólnego z tym facetem. Może sam jestem trochę chory, ale on to pierdolony czubek. Bowie siedzi tam, słucha i pęka ze śmiechu. Potem mówi: "Jedna strona mojej osobowości jest eksperymentalna, a druga pragnie robić coś dla ludzi. I NIE WIEM, KURWA, DLACZEGO! DLACZEGO JESTEM TAKI!" A ja tak sobie myślę w duchu: A więc przede mną jest jeszcze dwadzieścia lat tego? Ja już jestem taki jak on! Mam przed sobą następne dwadzieścia lat takiego życia! Stary, to było okrutne..."



Axl zaczął wspominać miniony rok. Mówił o "marnotrawieniu czasu na te wszystkie próby zebrania się do kupy" - podając jako szczególnie ponury przykład ich paranoiczną podróż do Chicago poprzedniego lata.

"Zaczęliśmy się tam ostro kłócić. Ja wpierdalałem się do muzyki Slasha i Duffa. Nasz grafik pracy był tak wrednie ułożony, że w rezultacie przychodziliśmy o różnych porach. Kiedy ja się pojawiałem, jakoś od razu szło tak: Dobra, chłopaki, robimy to, robimy tamto, teraz, Slash, zagramy jeden z twoich kawałków, a Steven ma zrobić to... Wtedy oni orzekli, że jestem dyktatorem i całkowicie samolubnym kutasem". Wyglądał jakby na lekko oszołomionego. "Ja po prostu, kurwa... Przecież płacono nam, stary! A nam wszystkim odbijała szajba.

Slash mówi: "Niczego nie udaje nam się zrobić". Na to ja: 0 co ci chodzi? Przecież nagraliśmy już sześć śladów do nowych kawałków i zrobiliśmy to wszystko w ciągu ledwie dwóch tygodni. A on na to: "Tak, ale już od miesiąca siedzę tu bezczynnie na dupie..." To było wtedy, kiedy jeździłem po kraju swoją ciężarówką, wiesz. No dobra, zabawimy się trochę! Chodź, postrzelamy sobie z pistoletu". Kolejny głęboki rechot.


Mówi się, że każda kapela, która osiągnęła sukces, musi mieć w swoim składzie dyktatora, choćby tylko po to, żeby od czasu do czasu kopnął każdego w tyłek i utrzymywał wszystko w ruchu. Czy to właśnie było jedną z ról, jaką Axl uważał, iż odgrywa w zespole Guns N'Roses? Właśnie rolę dyktatora?

"Słuchaj, po tym, jak pracowałem z Jaggerem, nie waż się mnie nazywać dyktatorem" - blady uśmiech pojawił się na jego ustach. Sam możesz pójść pracować dla Stonesów i przekonasz się na własnej dupie, co to znaczy..."


Czy Axl spędził trochę czasu z Jaggerem, poza tą jedną rozmową z Claptonem o Bowiem?

"Nie, tak naprawdę z nim nie przestawałem". Potrząsnął głową i zapalił papierosa. "Ten facet schodzi ze sceny i od razu siada do papierkowej roboty. Mówi..." Axl ponownie zaczął nadawać cockneyem a la Dick van Dyke: "Wybaczcie, ale muszę zająć się papierkową robotą..."


Sprawdza wykazy sprzedaży biletów?

"Wszystko! Absolutnie, kurwa, wszystko! Ten facet zajmuje się każdym najdrobniejszym szczegółem - począwszy od tego, ile dostaje chórek, aż po to, ile my musimy zapłacić za wynajęcie jakiejś części aparatury nagłaśniającej. On wszystko ma pod kontrolą. On i jego adwokat. I jeszcze kilku facetów z jego świty, z którymi przestaje. Ale w zasadzie on sam o wszystkim decyduje..."


A co z drugim "świetlistym bliźniakiem" - Keithem Richardsem? Axl powiedział, że zetknął się z nim raz, może dwa razy i tylko przelotnie.

"Rozmawialiśmy ze sobą, ale właściwie przede wszystkim przyglądałem się mu. Powiedziałem, że wybieram się na zakupy, bo pozazdrościłem mu najbardziej szpanerskiej kolekcji futer na świecie. To mu się strasznie spodobało. Pękał ze śmiechu. Spytałem się go, co sądzi o Billym Idolu, który podobno wkurzył się w związku z piosenką Rebel Yell. A Keith na to: "Podpierdolił mi ją z nocnego stolika". Moim zdaniem, to ekstra odpowiedź".


Osobiste zetknięcie się z dawnymi młodzieżowymi idolami może być jednak denerwującym przeżyciem, stwierdził Axl, wspominając cokolwiek napięte spotkanie z basistą The Who, Johnem Entwhistle'em.

"Ciągle czytałem o tym - na przykład w magazynie "Keyboard Player" - że Townshend wykorzystał encefalograficzny zapis fal mózgowych w partii na klawiszach w Baba O' Reilly. Przepuścił to przez komputer i otrzymał zapis partii na klawisze" - objaśnił mi, ignorując wyraz niedowierzania na mojej twarzy. "Zapytałem więc o to Entwhistle'a, a Entwhistle jest jakby kompletnie niekontaktowy, zamknięty w swoim własnym małym świecie. Odpowiada mi: "Fale mózgowe? Jakie, kurwa, fale mózgowe? Townshend nie ma żadnych cholernych fal mózgowych!" Uśmiechnął się. "Wyobrażasz sobie. A jednak Townshend jest geniuszem i John o tym wie, a to, co powiedział, powiedział z humorem. Ot, takie kumpelskie, przyjacielskie docinanie sobie nawzajem, jak to bywa w zespole. Wydawało mi się to na miejscu...

Potem zapytałem go o ten incydent, kiedy podobno strzelał do swoich złotych płyt. On na to mówi: "Powiem ci coś w tajemnicy, kolego. To były płyty Connie Francis, które podpierdoliłem. Nie sądzisz chyba, że strzelałbym do swoich własnych złotych płyt, no nie?" A ja, o kurcze, no... OK. Pomyślałem sobie, że mam już dość tego faceta, dłużej tego nie wytrzymam. Zaraz mi mózg eksploduje. Wszystko w nim, kurwa, buzowało, jakby za chwilę miał wystartować. Stał sztywny, wyprostowany i jakby czekał na sygnał do odpalenia".


Axl pociągnął następny łyk z puszki z colą i wrócił do opowieści z czasów koncertów z The Rolling Stones:

"Ron Wood sprawił, że znowu zeszli się do kupy - naprawdę usilnie nad tym pracował. Tak, ale to Mick (Jagger) wszystko cementuje. Biorąc pod uwagę brak subordynacji u tych facetów i liczbę ludzi naokoło, ktoś musi być generałem. I on nim jest. Musi być, bo w końcu, frontman... Przecież nie rezerwujesz sobie z góry tej fuchy. Nawet jej nie chcesz. Nie chcesz dyrygować kolegami z zespołu, z którymi przebywasz na co dzień, których podziwiasz. Ale ktoś to musi robić. I to nie może być gitarzysta, bo on nie jest facetem, który... On może się usunąć z widoku, zasłonić włosami twarz i stanąć z tyłu przy wzmacniaczach i skupić się tylko na swoich partiach gitarowych.

Natomiast frontman musi stale reagować na kontakt wzrokowy, gesty rąk i falowanie tłumu i kierować swoją energię do całej publiczności. Kiedy ktoś mi mówi, na przykład: W przyszłym roku będziecie mieli ogromne tournee po największych halach, przystojniaczku, ja mu odpowiadam: W porządku, tylko że problem w tym, iż ja już mogę grać na stadionach. I tak jest naprawdę. Mogę, kurwa, grać na stadionach i właśnie chcę to robić!" Jego oczy błyszczały, po chwili jednak płomień zgasł. "Napęd, jaki masz na koncercie w hali jest mniejszy niż na stadionie. Kiedy graliśmy razem ze Stonesami, po prostu szedłem jak burza i to był odjazd! Zawsze o czymś takim marzyłem! To był odjazd..."


Zapytałem Axla, co może powiedzieć na temat swojego pożegnalnego przemówienia. Czy to, co mówił, traktował poważnie, czy tak jak utrzymywała wówczas prasa - było to jedynie obliczone na dostarczenie dziennikarzom następnej porcji kontrowersyjnych nagłówków o nim i o zespole.

"Nie, to było ostateczne i poważne. Przedstawiałem ewentualność plajty i znalezienia się znowu na bruku, bo odwołanie koncertów kosztowałoby nas około półtora miliona dolarów. Jasne? To by oznaczało, że Axl jest bankrutem, prawda? Tylko że ja mam udział w zyskach od dochodów Guns N'Roses. Nie chciałem jednak tego robić. Nie chciałem, by kapela płaciła za to, że ja odwołuję koncert. Nie chciałem, żeby Duff stracił swój dom tylko dlatego, że Axl odwołał koncert. Nie mógłbym z tym żyć. Ale jednocześnie nie mogę przyglądać się obojętnie, jak oni nawzajem zabijają się. Po prostu - wykańczają się. Doszło do sytuacji... Próbowaliśmy wszelkich możliwych sposobów, żeby jakoś sprawy wyprostować, ale w końcu trzeba było zrobić to, publicznie. Wiesz, wszyscy byli na mnie strasznie wkurwieni, ale później przyszła nawet do mnie matka Slasha i uścisnęła mi rękę - to samo zrobił jego brat".


Czy to pomogło? Czy Slash, Izzy i Steven rzeczywiście postąpili jak należy i wzięli na przeczyszczenie?

Skinął energicznie głową. "Pomogło jak cholera! Slash zapieprza teraz jak mały sk*********. Nowe kawałki zaczynają nabierać kształtu, i to ostro. Ja napisałem wszystkie ballady, a Slash z kolei napisał wszystkie ciężkie rockowe numery".


Czy to, że w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy Guns N' Roses trzymali się z dala od studia nagraniowego, było spowodowane głownie narkotykami?

"Częściowo - przyznał Axl. - Jest też inny powód, dlaczego wszystko szło źle: pierwszy album obracał się zasadniczo wokół Axla, który przychodził bądź to z jedną linijką tekstu i melodią do tej linijki, bądź tylko z pomysłem, jak tę linijkę zaśpiewać albo wykrzyczeć, OK? Dopiero wtedy wszyscy układaliśmy z tego piosenkę. Albo też ktoś inny miał jedną linijkę, jasne?

Teraz, na ten album, Izzy przyniósł osiem swoich utworów co najmniej. Slash dostarczył materiału na cały album. Ja - tak samo. Natomiast Duff zna dokładnie wszystko, co inni napisali. On sam zresztą napisał jeden kawałek. Wszystko, co miał do powiedzenia wyraził w utworze, który zatytułował Why Do You Look at Me When You Hate Me? Jest w nim sporo żółci. Ja napisałem trochę tekstu, ale to jest piosenka Duffa. Poza tym on zna wszystkie kawałki i nawet jeśli na próbach ktoś jest skatowany - niezależnie od tego jak Duff byłby sam skatowany - on zawsze jest na chodzie i swoim basem trzyma wszystko w kupie.

Znaleźliśmy się teraz w nowej sytuacji... Widzisz, nigdy dotąd nie mieliśmy na płycie kawałków Izzy'ego - może z wyjątkiem jednej piosenki napisanej jeszcze przed nagraniem pierwszego albumu (Patience). W kawałkach Izzy'ego jest takie jakby skrzywione poczucie humoru. Na przykład jest taki utwór - zaczął cicho nucić: Dziś straciła rozum/ Została rozjechana na szosie/ Ja twierdzę, że to jest OK... Refren idzie mniej więcej tak: Bo jesteś już tylko prochem i kośćmi/ Prochem i kośćmi..." W oczach ukazał się złośliwy błysk. "A dalej jest tak:

Czasami kobiety są takie łatwe/ Czasami kobiety są takie zimne/ Czasami kobiety łamią ci serce - Lecz tylko gdy pozwolisz, by dorwały się do ciebie..." Axl uśmiechnął się jak kot, który zanurzył wąsy w śmietance.

"Rytm przypomina mi trochę Cherokee People, który wykonywali Paul Revere i The Raiders. Ten utwór jest naprawdę wredny, ale odjazdowy... Naprawdę wredny..."



Zadzwonił telefon i wyłączyłem magnetofon. Axl schylił się, by go odebrać. Aparat był zagrzebany w stosie puszek u jego stóp. Chciałem w tym momencie zmienić temat i wejść na zakazany obszar kontrowersji wokół słów do One in a Million. Wiem, że zarówno Slash, jak i Duff lojalnie bronią tej piosenki przy każdej okazji. Teraz interesował mnie' pogląd Axla na całe to zamieszanie. Ale on uprzedził moje pytanie.

"Jest jedna sprawa, o której chciałbym coś powiedzieć, a o której do tej pory nie mówiłem - oznajmił po odłożeniu słuchawki. - Było wielu ludzi wspierających nasz zespół, wiele pism i tak dalej. Jedne z tych pism pasują ci, inne - może nie za bardzo. W każdym razie jednak należy doceniać pomoc, której udzieliły ci te pisma. Ostatnio daliśmy tylko kilka wybranych wywiadów - przynajmniej ja. Wielu ludzi poczuło się obrażonych czy coś w tym rodzaju. W rezultacie - wielu odwróciło się od nas. A teraz jest tak: ten facet pracuje dla mojej gazety i nie znosi Guns N'Roses, niech więc napisze kawałek o One in a Million! Tylko dlatego, że po prostu jest na nas wkurzony, rozumiesz?"


No dobrze - powiedziałem ostrożnie - ale czy Axl nie sądzi, iż niektórzy dziennikarze mogą mieć inne powody, by unieść się świętym oburzeniem? Że to zaniepokojenie i ten gniew mogą być jednak szczere?

"Ale to nie jest..." Przerwał nagle w pół słowa. One in a Million - jest w nim dużo rzeczy, o których trzeba pomyśleć, o których warto porozmawiać, wiesz? Uważam ponadto, że wielu ludzi nie rozumie motywacji, jaką kierowali się pewni dziennikarze, którzy wzięli ten kawałek na cel".


Axl przyznał, że nie przewidział rozmiarów i proporcji negatywnej reakcji, jaką sprowokował ten utwór.

"Zupełnie nie byliśmy przygotowani na to, co się stało. Owszem, użyłem pewnego słowa, jest ono w użyciu w tym języku - niezależnie od tego, czy określa coś dobrego, czy coś złego. Przyznaję, że jest to negatywne i obraźliwe określenie, ale nie odnosi się przecież do całej rasy, a tylko do pewnych osób w konkretnych sytuacjach - oświadczył ostrożnie. - Wiesz, byłem obrabowany, byłem okantowany. Kilka razy moje życie było zagrożone. I to zostało opisane jednym słowem. I chciałem też sprawdzić, jaka będzie reakcja na dowcip na tematy rasowe. Jak zareaguje na niego świat. Slash był za.

Wiesz, w sumie jesteśmy grzeczni. Nie mówiliśmy o... Nie próbowaliśmy analizować tego czy tamtego, chociaż może powinniśmy mówić więcej o tym czy o tamtym! Nie było w tym żadnego wyrachowania; po prostu nasze przemyślenia dojrzewały razem z nami. A teraz, po tym tęgim laniu, jakie dostaliśmy za to od prasy, nasze nastawienie jest takie: odpierdolcie się od nas! Coś, kurwa, powiedzieliśmy, ponieważ... Jest takie powiedzenie: Nie chcę żadnych waszych złotych łańcuchów. Czy wierzysz w to, że po tym wszystkim jakiś czarny z programu Ophry Winfrey, który mówi: 0ni znieważają czarnych ludzi!, weźmie do siebie bezdomnego z przystanku autobusowego nakarmi go, będzie o niego dbał i zostawi swoje dzieci pod jego opieką?", zapytał lekceważąco. "On nawet nie zbliży się do takiego faceta.

To jest tak, że nie uważam czarnego człowieka za czarnucha. Nie obchodzi mnie to. Są kim są i koniec. Siebie, na przykład uważam za zielonego ludzika z innej planety, wiesz? Jakby to powiedzieć, nigdy nie miałem poczucia przynależności do jakiejś określonej grupy. W tym przypadku chodzi o to, że... każdy czarny od trzystu lat nosi swój ciężar na barkach. Ale ja nie mam z tym nic wspólnego! Mnie to zwyczajnie nudzi".


Jak skomentuje wypowiedź na ten temat Vernona Reida, wygłoszoną publicznie ze sceny Coliseum podczas pierwszego koncertu Stonesów?

Uśmiechnął się znowu jak pobłażliwa matka: "Vernon Reid mówił o tym, że ludzie układają dowcipy na tematy rasowe, co jest w sumie smutne. Bo chociaż będziesz się z nich śmiał, ale jak się głębiej zastanowisz, dojdziesz do wniosku, że to jest smutne. Ale humor i komedia polegają na tym, wiesz, że wszyscy stroją sobie żarty ze wszystkiego i ze wszystkich. Po prostu kiedy nie jesteś szczęśliwy, szukasz okazji, by się z czegoś pośmiać i na chwilę oderwać się myślami od przykrych spraw. A to wcale nie oznacza, że masz taki czy inny pogląd na taką czy inną sprawę. Chodzi tylko o to, żeby się pośmiać. Na przykład oglądasz film o kimś, kto wypruwa innym flaki, chociaż możesz być największym na świecie przeciwnikiem przemocy. Mimo to reagujesz: Dobrze mu tak! Zasłużył na to!, rozumiesz, co mam na myśli? Czarny charakter został zastrzelony... W wielu przypadkach jest to broń obosieczna".


Czy One in a Million był tylko żartem? Kolejnym jajem rozbitym komuś na czole?

"Wiesz, zauważyłem coś bardzo dziwnego w One in a Million mianowicie, że sposób, w jaki powstał ten utwór, był dla mnie samego zaskoczeniem. Na początku, tak, napisałem go jako żart. Kilka lat temu dwóch czarnych facetów obrabowało Wesa w święta Bożego Narodzenia. Poszedł na Hollywood Boulevard z gitarą i grał przed bankiem, gdzieś na rogu Highland i Hollywood. I tak sobie stoi i gra i nagle zostaje obrabowany pod groźbą noża z siedemdziesięciu pięciu centów".

Jego głos był pełen niedowierzania, a raczej - komicznej rezygnacji. Jakby opowiadał o młodszym bracie - czarnej owcy w rodzinie - o którym Woody Allen nigdy by nie wspomniał.

"Ze dwa dni później siedzimy sobie wszyscy razem i oglądamy telewizję: ja, Duff, Wes i jeszcze parę osób. Jesteśmy wypluci i skacowani. Ja jestem szczególnie zdołowany, bo nie mam forsy, nie mam pracy i czuję się winny wobec Wesa, bo mieszkam w jego domu, wdycham jego tlen i w ogóle... Wziąłem gitarę do ręki, a potrafię grać tylko na dwóch górnych strunach, i pieprzę się chwilę z takim małym riffem. To była jedyna rzecz, jaką umiałem zagrać.

I nagle przyszło mi do głowy, by ułożyć do niego kilka słów - tak dla żartu. Oglądaliśmy właśnie na video Sama Kinnisona i ja też doszedłem do wniosku, że stać mnie na coś zabawnego. Tak to się zaczęło. Zaśpiewałem: Policja i czarnuchy! Tak jest... Piłem do Wesa, bo on nigdy by nie uwierzył, że mógłbym coś takiego napisać, no i wyszło mi to akurat w ten sposób. Refren przyszedł później, kiedy czułem się taki oddalony od wszystkiego, jak Rocket Man Eltona Johna. Całkowicie odcięty od przyjaciół i rodziny w Indianie... Uświadomiłem sobie, że ludzie w ogóle nie mają pojęcia, kim teraz jestem - nawet ci, z którymi byłem bardzo blisko" - zawiesił głos i skupił się na papierosie.

"Często sprowadzałem do siebie moich znajomych. Płaciłem za przelot, utrzymywałem ich". Wyprostował się na krześle i przeskoczył na inny temat. "Nie było to dla nich zabawne. Ja rozpierdalałem wszystko, co mi weszło pod rękę, wkurwiałem się na byle co, a jednocześnie - próbowałem trochę pracować. A oni na to: Człowieku, jeśli trzeba przejść przez coś takiego, to wolę już nie być muzykiem rockowym. Jego kościste, jak u stracha na wróble, ramiona zatrzęsły się z uciechy.

"Ale mimo wszystko sprowadzałem ich do siebie, siedzieli u mnie po parę miesięcy i razem pisaliśmy piosenki i prowadziliśmy poważne rozmowy. To przypominało prawie odjazd na kwasie, bo wchodziliśmy w poważne dyskusje o rodzinie, o życiu i innych ważnych rzeczach. Często również upijaliśmy się i jakby od nowa poznawaliśmy się. Dokładnie tak, jakbyśmy chcieli odbudować osiem lat wspólnej znajomości - dzień po dniu. Bo nagle, ni z tego, ni z owego, znalazłem się w całkowicie innym świecie.

Tam, w Indianie, byłem chłopakiem z ulicy, który miał deskorolkę i puste kieszenie i mówił tylko o tym, że chce grać w zespole rockowym. I proszę, nagle znalazłem się tutaj. Ich teraz śmieszy i wprowadza zamęt w głowach, że z kolei ich znajomi rozwieszają sobie na ścianie plakaty z Axlem - to wszystko jest dla nich po prostu niesamowite. Nie rozumieją tego całego interesu. Pytają dlaczego nie dzwonię. Proszę, mówię, przyjedź tu, a sam zobaczysz jak często dzwoni mój telefon. Akurat dziś nie dzwoni bez przerwy ponieważ nikt nie przypuszcza, że jestem w domu..." Axl przerwał usiłując przypomnieć sobie, o czym mówił.

"Tak więc nagle przyszedł mi do głowy taki refren: Jesteś jeden na milion. A dalej: Próbowaliśmy do ciebie dotrzeć, ale byłeś o wiele za wysoko... Wszyscy wtedy coś brali i aluzje do tego w piosenkach rockowych są ekstra. Aerosmith udowodnili to już dawno temu w swoich starych kawałkach. Również Stonesi. Aluzje do narkotyków, to znaczy cały ten slang, to jest najbardziej komunikatywny język na całym świecie, wiesz? W hip-hopie, a nawet w tekstach, które są przeciw narkotykom, mnóstwo określeń i zwrotów pochodzi wprost z ulicznych gadek handlarzy. Oni ciągle muszą być górą. Muszą bez przerwy zmieniać swój język, by ludzie z zewnątrz nie rozumieli, o czym mówią, i w ten sposób mogli dalej prowadzić swoje interesy. Co więcej, w tym środowisku obowiązuje szpan, luz i poza na największych twardzieli na świecie. Z tego wzięła się ta linijka: Próbowaliśmy do ciebie dotrzeć, ale byłeś o wiele za wysoko... Wyobraziłem sobie moich znajomych,

którzy usiłują dodzwonić się do mnie, ale ja jakbym zniknął albo umarł, albo coś w tym sensie.

A ten zwrot: Jesteś jeden na milion... Kiedyś ktoś zwrócił się do mnie z sarkazmem. To nie miało nic wspólnego z moim ego - że niby jeden jedyny na milion. W istocie ktoś zwrócił się do mnie: Myślisz, kurwa, że jesteś taki jeden na milion, co? I to zapadło mi w pamięć, wiesz? Kiedy układałem refren, te słowa jakoś tu pasowały. Nie umiałem sobie wytłumaczyć, dlaczego. Bo przecież zacząłem pisać ten kawałek jako żart i nagle wskoczył tu taki ciężki refren..."



Jeśli to był żart - wtrąciłem - to dlaczego nikomu jakoś nie wydał się on zabawny?

"No cóż", kontynuował, bynajmniej nie zbity z tropu: "Weszliśmy do studia i wtedy okazało się, że nie mam dostatecznego wyczucia rytmu na gitarze. Nigdy nie grałem tego kawałka częściej niż raz na jakieś dwa miesiące - jako żartobliwy przerywnik na różnych imprezach towarzyskich. Duff gra go za bardzo agresywnie. Slash uczynił z niego zbyt zwarty i konkretny kawałek. Ja natomiast chciałem, aby brzmiał on bardziej surowo. Wtedy mocno siedziałem w starych rzeczach Stonesów i odpowiadał mi tak surowy dźwięk. Oczywiście nasza muzyka jest inna - mamy rok 1989, a nie sześćdziesiąty któryś czy wczesne lata siedemdziesiąte. Chciałem jednak mieć ten klimat. Wtedy Izzy zagrał swoją partię na gitarze elektrycznej. Naciskałem go, by wymyślił coś takiego całkiem na luzie. I nagle on wyskoczył z tym agresywnym brzmieniem. Tak po prostu samo wyszło. I tak ni z tego, ni z owego nie miało już sensu śpiewanie tego utworu niskim, śmiesznym głosikiem..." Zaczął nucić, naśladując leniwą, rozwlekłą manierę wykonawców country and western: "Więc pojechałem na kciuk/ Autostradą numer sześć, do samego L.A.... To nie kleiło się, nie pasowało i nie brzmiało właściwie. Poza tym partie gitarowe były tak bajeranckie, że musiałbym to zaśpiewać tak jakoś: HRRRRR! A więc, to zabrzmiało w końcu tak, jakbym był totalnie zaangażowany w to, co śpiewam. To nieprawda - to jest tylko jedna ze stu możliwych postaw, jakie przyjmuję w zależności od okoliczności. Kiedy stykam się z czarną osobą, do każdego takiego spotkania podchodzę inaczej. To zresztą dotyczy moich kontaktów ze wszystkimi ludźmi. Bez wyjątku".


Mimo że we wszystkich możliwych środkach przekazu jego nazwisko było bezlitośnie poniewierane za niefortunny dobór słów w One in a Million, Axl twierdził, że nigdy w trakcie jego licznych rozjazdów nie spotkała go żadna przykrość ze strony zwykłych czarnych obywateli. wprost przeciwnie.

"Właściwie wielu czarnych ludzi podchodzi do mnie i chce ze mną podyskutować na ten temat. Na przykład, kiedy byliśmy w Chicago, jedna czarna dziewczyna podeszła do mnie i mówi: Wiesz, nienawidziłam cię za One in a Million. Stoję przy barze i myślę sobie: No świetnie, jeszcze jedna. Poproszę drinka. Ona dalej mówi: Ale jeżdżę metrem - i robi się bardzo poważna - i pewnego dnia rozglądam się wokół siebie i zrozumiałam, o czym mówisz. Więc jesteś w porządku. Już wielokrotnie spotkałem się z taką opinią".


A jakie zdanie na ten temat mają inni muzycy? Vernon Reid z zespołu Living Colour publicznie wiele powiedział. Ale co mówił prywatnie?

"Odbyłem kiedyś długą poważną rozmowę z Ice'em T. i Ezze'em E (czarnymi rapperami z L.A.). Ice T. przysłał mi list, w którym proponował wspólną pracę nad Welcome to the Jungle, gdybym kiedykolwiek chciał przerobić ten kawałek na rap. Dałem również do zrozumienia zespołowi Ezze'ego E., że jestem zainteresowany jego udziałem w takiej przeróbce, gdybyśmy się na nią zdecydowali. Z tym że nie będzie tego na nowej płycie - i tak mamy za dużo materiału. W każdym razie odbyliśmy twardą, męską rozmowę o One in a Million i oni sami mogli się przekonać, skąd wziął się ten utwór, skąd ja pochodzę. A ci ludzie więcej wiedzą o tym gównie niż ktokolwiek inny".


Odkładając na chwilę na bok sprawę rasowych aluzji w tym utworze, w jaki sposób Axl wytłumaczy fragment: "pedały, które roznoszą jakąś pierdoloną zarazę"?

Axl pokręcił się niespokojnie na krześle i napomknął mgliście o pewnych przykrych przeżyciach, które miał jako nastolatek podczas swoich wypraw autokarem Greyhound z Indiany do Los Angeles. Nie chciał jednak rozwijać tego tematu.

"Nie zamierzam się z tego tłumaczyć - warknął - ja tylko nagrywam..."


Czy z obawy przed tego rodzaju pytaniami Axl ostatnio udzielał tak mało wywiadów? Czy zaczęła go już prześladować przeszłość, która - przynajmniej w kaprawych oczach tego świata - była oddalona od dzisiaj zaledwie o trzy lata i półtora albumu?

"Rzeczywiście, ostatnio mało rozmawiam z prasą, ale nie dlatego, że przyjęliśmy stanowisko typu: 0dpierdolcie się od nas, wcale was nie potrzebujemy! Chodzi o to, że... Chcemy, by Guns N'Roses stali się wielką kapelą, itede, i cieszymy się, gdy otrzymujemy propozycje wywiadów od różnego rodzaju gazet. Ale też zaczyna nas już od tego mdlić. Wszędzie wokoło nasze podobizny...

Żeby więc uniknąć nadmiernej publicznej ekspozycji, mówimy sobie: w porządku, zgodzę się na jeden wywiad. No dobra, ale dla którego pisma? Do jakiego rodzaju czytelników chcę trafić z tym, co mam do powiedzenia? Jak mam podejść do tego wywiadu? Jeśli wybiorę Rolling Stone to wiem, że adresuję swoje słowa nie tyle do określonego, konkretnego odbiorcy, ile do różnego rodzaju ludzi - muszę pokazać się od innej strony, bo poprzez Rolling Stone rozmawiam na przykład z fanami U2, REM. Poprzez RIP z kolei - z fanami innej muzyki... Wobec tego to co mam do powiedzenia, powinienem wyrazić w określony sposób. Lepiej więc zrobić jeden wywiad, niż rozdrabniać się na różne rozmowy dla takich chociażby pism jak Metal Edge, Metallix, Blast czy te różne japońskie magazyny - Burn, Music Life i temu podobne. Bo to jest tak, że będąc zespołem musimy się skupić na tym, aby uporządkować sobie życie, bo tylko wtedy będziemy w stanie uporać się ze wszystkimi sprawami. Dopiero teraz zaczynamy mieć nad wszystkim kontrolę.

A kiedy pojedziemy w trasę i będziemy mieli budżet na pokrycie jej kosztów i zacznie wpływać gotówka, nasz styl życia znowu całkowicie się odmieni". Pokręcił powoli głową. "Nadal to wszystko jest dla nas nowością - przecież nie robimy tego od zawsze".


Z ledwie wyczuwalnym wahaniem, ale zarazem i zdecydowaniem Axl powrócił do tematu następnej płyty Guns N'Roses...

"Mamy już jakieś trzydzieści siedem utworów i wiem, że pod koniec okresu nagrywania będzie ich gdzieś od czterdziestu dwóch do czterdziestu pięciu. Ale na płycie znajdzie się trzydzieści kawałków".


Zdecydowaliście się więc na dwupłytowy album?

"Powiedzmy, że dwupłytowy album, ale pojedynczy siedemdziesięciominutowy compact. Następnie będzie pięć stron B - ludzie nigdy specjalnie nie słuchają stron B - i one znajdą się na drugiej stronie kolejnego EP. Określenie strona B traktujemy umownie. Dodatkowo będą jeszcze cztery utwory na stronę A EP. Wszystko to pod warunkiem, że praca pójdzie nam sprawnie. I to będzie następna płyta. Do tego dochodzi jeszcze album nagrany na żywo podczas turnee... Tak więc, jeśli uda nam się to wszystko zrealizować, upłynie pięć lat, zanim będziemy musieli nagrać następny album".


Chociaż uśmiechał się, kiedy to mówił, widać było wyraźnie, że przemyślał już całą sprawę dokładnie.

"Tak, będziemy mieć pięć lat na to, żeby... Nie żeby siedzieć bezczynnie na dupie, ale zastanowić się nad tym, co będziemy mieli do przekazania następnym razem. Zobaczymy, jak publiczność i krytycy zareagują na ten album; jakie zmiany zajdą w naszej psychice w tym czasie".


W jakim kierunku, według niego, pójdzie zespół na tym kolejnym albumie? Czy Axl planował rozszerzenie tematyki, czy też zamierzał dalej czerpać inspirację z tych samych fizycznych doświadczeń z marginesu wielkomiejskiego życia?

"Ta płyta ukaże nas jako ludzi bardziej dojrzałych", oświadczył z powagą. "Nie zabraknie tu, oczywiście, tego naszego nieco dziecinnego, aroganckiego, męskiego i fałszywego bravade, ale będą też poruszane sprawy istotne i poważne".


Zanim jednak nowy album ujrzy światło dzienne - kusiło mnie żeby dodać: jeśli to w ogóle nastąpi - upłynie tak absurdalnie długi okres czasu od wydania Appetite for Destruction i tyle rzeczy się wydarzy, że ludzie mogą obrócić się przeciw zespołowi. Objawy tego już teraz są wyczuwalne, jak zresztą Axl sam przyznał.

"Nie ma to jednak, znaczenia" - zapewnił mnie. - "Nie ma to znaczenia, bo i tak jest za p ó ź n o... Jeśli nagramy tę płytę, tak jak chcemy, może ona zrobić klapę, ale i tak za pięć lat wiele dzieciaków w Hollywood będzie się z nią utożsamiało. Z kolei za dziesięć lat będzie ona miała status kultowy - podobnie jak wczesne płyty Aerosmith czy Hanoi Rocks. Nagrywany na niej materiał jest nośny, kontekst liryczny i partie gitarowe bardzo mocne. Nie będziesz miał wyboru - ona w taki czy inny sposób będzie oddziaływać na wyobraźnię ludzi - przewidywał. - Wiesz, jeśli, album nie sprzeda się i nie odniesie sukcesu, nie wątpię, że stanie się jedną z głównych inspiracji dla jakiejś kapeli, która będzie nagrywać album za dziesięć lat. Tak więc nasze przesłanie - to, co dziś usiłujemy przekazać - i tak dotrze do odbiorcy. Nie w tym rzecz, że nasze przesłanie ma charakter drogowskazu - zamyślił się na chwilę - ale że mamy słuchaczy, którzy przechodzą przez takie same doświadczenia życiowe jak my. W jakimś więc sensie jesteśmy liderami - chociaż, naturalnie, nie w skali całego rock'n'rollowego świata, ale..."


A dlaczegóż by nie? Dla mnie Guns N'Roses bezsprzecznie zarówno pod względem artystycznym, jak i komercyjnym byli w czołówce tego, co działo się dziś i - co nie mniej ważne - tego, co n i e d z i a ł o się we współczesnej muzyce rockowej. Axl przyznał, że ma tego świadomość, choć nadal nie czuł się zbyt wygodnie w roli, która - jak upierał się - w dużej mierze została mu narzucona.

"Okazywano mi to na różne sposoby", powiedział, ponownie bawiąc się piszczącą piłeczką. "Naprawdę nie chciałem przyjąć tej odpowiedzialności, w ogóle podchodziłem do tego pomysłu z rezerwą. Teraz zaczynam to akceptować. No bo człowiek właściwie ma zawsze wybór: może albo rozwijać się, albo umrzeć, no nie? A nam chodzi o to, by się rozwijać. Musimy się rozwijać. Po prostu nie możemy bez końca grać tego samego chłamu. Ja nie mógłbym przez pierdolone dwadzieścia lat grać w kółko tego samego chłamu".


Kontynuowałem rozmowę w tym samym duchu; rok 1989 wydaje się być dość szczególny dla zespołu.

"Wcale nie był dość szczególny, jeśli przyjrzysz się wszystkiemu z bliska. Po pierwsze, musieliśmy znaleźć zupełnie nowy sposób pracy ze sobą, bo każdy z nas osiągnął jakiś sukces", położył duży nacisk na ostatnie słowo. "Zresztą, każdy z nas wyobrażał sobie, że jak zdobędzie sławę, będzie mógł robić to, na co tylko będzie miał ochotę. Kończy się na tym, że na przykład Slash przyniósł osiem nowych kawałków. Przedtem nigdy nie zdarzyło się tak, żeby Slash najpierw przyniósł jakiś kawałek i potem ja musiałem do niego napisać słowa. Ściślej mówiąc, były już dwa takie wypadki, ale nie wykonywaliśmy tych utworów. To była jego własna decyzja. W każdym razie te jego kawałki, do których muszę teraz napisać słowa, są bardzo dobre. Niezwykle drapieżne! Ja natomiast pisałem tekie sobie ballady, które - moim zdaniem - mają bardzo bogatą fakturę: starałem się, żeby każda nuta była na swoim miejscu.

Bo ja w ogóle piszę z myślą o... Nawet jeśli wprowadzam bogatą instrumentację, staram się pisać bardzo prosto. Niemniej jednak każda nuta musi być właściwa, zagrana w określony sposób i wywierać odpowiedni efekt".


Powiedziałem Axlowi, że nie podejrzewałem, iż jest takim perfekcjonistą...

"Oczywiście. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że do nagrania Appetite for Destruction podchodziliśmy perfekcyjnie. Mieliśmy dopracowaną do końca koncepcję, jak ją zrealizować. Mogliśmy, na przykład, zrobić płytę wygładzoną i oszlifowaną na wysoki połysk. Robiliśmy próbne nagrania z wieloma producentami, na przykład ze Spencerem Profferem, i wyszły one właśnie takie wygładzone i oszlifowane na wysoki połysk. W Geffen powiedzieli, że brzmi to jak jakaś pierdolona sieczka radiowa. Dlatego zdecydowaliśmy się na Mike'a Clinka. Chcieliśmy uzyskać bardziej surowe brzmienie, bo nam nie wychodzi, gdy wszystko jest zwarte i dopracowane. Zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Wiedzieliśmy, jacy jesteśmy na scenie, i jedynym sposobem, aby to uchwycić na płycie, było zrobienie tego tak, jakby to było zarejestrowane na żywo. Bas, perkusja i gitara rytmiczna musiały być nagrane równocześnie. Najlepsza wersja musiała być zagrana trochę szybciej niż na koncercie, bo to dodaje utworowi więcej dynamiki. Potem nałożyliśmy dużo partii wokalnych i gitarowych - więcej muzyki, aby uchwycić..." - spojrzał na mnie z nadzieją, że za niego dokończę, ale i ja nie potrafiłem znaleźć właściwych słów.

"Bo na scenie, stary, Guns N'Roses są na totalnym luzie: wszędzie nas pełno i nigdy nie wiesz, co za chwilę nastąpi. Ale jak to wszystko oddać na płycie? Niemniej musisz to jakoś zrobić i koniec. Tak więc płyta wymaga od ciebie więcej wysiłku niż koncert. Dlatego właśnie nagrywanie jest moim ulubionym zajęciem, ponieważ przypomina trochę malowanie obrazu. Na początku masz jakiś mglisty zarys albo pomysł i ostatecznie wychodzi ci coś, co jest tylko cieniem tego, co chciałeś osiągnąć. To może ci się nawet bardziej podobać, ale nigdy nie będzie dokładnie takie jak obraz, który nosiłeś w głowie.

Więc nakładasz mnóstwo tych wszystkich śladów i w końcu otrzymujesz coś, czego zupełnie się nie spodziewałeś... Slash, na przykład, zagra krótką wolną solówkę, która wprowadza zupełnie inny nastrój, niż oczekiwałeś. To właśnie uwielbiam. Namalujesz fragment obrazu, na chwilę odchodzisz, wracasz i nagle dostrzegasz coś innego. To ci podpowiada, jak dalej prowadzić pędzel, dodajesz trochę cienia i stwierdzasz ze zdumieniem: 0, kurczę, efekt jest całkowicie inny - to robi o wiele silniejsze wrażenie, niż to sobie wyobrażałem. Nie jestem do końca pewien, dokąd mnie to zaprowadzi, ale wchodzę w to.

Wiesz, stary, Paradise City na przykład - kontynuował, oczy mu znowu zaczęły błyszczeć - na początku miałem pomysł na dwie pierwsze

ścieżki wokalne - jest ich w sumie pięć. No więc najpierw były dwie brzmiało to dosyć dziwnie. Powiedziałem: Wiecie, mam inny pomysł. Zgrałem obie ścieżki, a wybrałem ujęcia najbardziej niesamowite, takie

najbardziej toporne. A Clink na to: Nie wiem, stary, co o tym sądzić. Na to ja: Też nie wiem, ale niech to sobie pośpi dojutra. Rozjeżdżamy się do domu, następnego dnia dzwonię do niego i teraz ja mówię: Wiesz, nie wiem, co o tym sądzić. A on na to: Nie... Według mnie, to jest w porządku. Czyli mówi teraz coś przeciwnego... Tak więc nałożyliśmy na to jeszcze trzy partie wokalne i wszystko się spasowało. Sęk w tym, że wyszło to inaczej, niż planowaliśmy. Sami nie wiemy, jak to się stało".


Axl przyznał, że w gruncie rzeczy wolał nagrywanie płyty od - jak to określił - jej "bardziej zwariowanej siostry bliźniaczki" - trasy koncertowej.

"Jeśli jestem psychicznie nastawiony na koncert, to jest ekstra. W dziewięciu jednak przypadkach na dziesięć, przed występem, nie mam ochoty wyjść na scenę i właściwie nienawidzę tego. To znaczy uwielbiam ten moment, kiedy mam odpowiednie nastawienie psychiczne. No to jazda, wiesz... Zdarza się to jednak rzadko. Na ogół jestem na coś wkurzony, denerwuję się, że coś się spierdoli. Powtarzam sobie: Nie będę grał dla tych pierdolonych ludzi!"


Jakich ludzi? Czy ma na myśli publiczność?

"Nie, myślę raczej o tych ludziach, którzy organizują koncert. To znaczy mam dobre układy z promotorami, więc nie chciałbym, aby zostało to źle zrozumiane - dodał jakby się asekurując. - Ale przed każdym koncertem zawsze zdarzają się jakieś różne sytuacje. Coś się zawsze, kurwa, dzieje. Z a w s z e. A ja reaguję na to jak ostatni skurwysyn. Nie lubię takiej trawkowej mentalności". Wciągnął policzki. "Czuję się jak Lenny Krawitz... Pokój i miłość, skurwysynu, albo cię zakatrupię! Skopię ci dupę, jeśli będziesz wpierdalał się do mojego ogródka! Bardziej mi odpowiada taka właśnie postawa".


Czy przytłaczająca sława, która tak nagle i żarłocznie dopadła jego i kolegów, potęgowała takie właśnie nastawienie?

"Co masz na myśli?" - spojrzał na mnie podejrzliwie.


No wiesz, brnąłem dalej, że zmusza was do bardziej przesadnych zachowań, niż wymagają tego okoliczności. Także bycia nieprzyjemnym, ponieważ zdajesz sobie sprawę, że w pobliżu zawsze będzie ktoś,

kto wszystkim się zajmie.

Długa cisza. "Nie" - stwierdził stanowczo, mrużąc oczy. "Zawsze byłem taki. Tylko że w obecnej sytuacji mogę być bardziej sobą. I ci wszyscy, z którymi mam do czynienia, pozwalają mi na to - czy im się to podoba, czy nie".


Czy nie uważa jednak, że nagina swoją uprzywilejowaną pozycję do osiągnięcia własnych egoistycznych celów? Korzysta ze swojej pozycji na szczycie, gdzie publiczność wyniosła Guns N'Roses, by srać na tych na dole, którymi gardzi?

Kolejna długa cisza. "Nie" - zabrzmiało stanowczo. - "Jestem po prostu dość niezrównoważony emocjonalnie" - zachichotał. "Może to jest sprawa jakichś chemicznych procesów, sam nie wiem. Może temperament ma coś wspólnego z substancjami chemicznymi, jakie są w twoim mózgu. W takim razie byłoby więc to coś w rodzaju chemicznego niezrównoważenia... A poza tym przed koncertem jestem zwykle emocjonalnym wrakiem, bo coś się zawsze wtedy zdarza w moim życiu osobistym. Na przykład coś paskudnego zdarzy się w mojej rodzinie. Choćby to, że wreszcie odnalazłem Williama Rose'a. Został zamordowany w 1984 roku i zakopany siedem mil od kopalni odkrywkowej w Illinois. Odkryłem to jakieś dwa dni przed koncertem i chodziłem jak ogłuszony. Co za pokręcona, kurwa, sprawa..."


Axl był nie tyle zaszokowany samą wiadomością, że umarł jego prawdziwy ojciec i tym jak to się stało, ile raczej rozczarowany, że nigdy nie poznał go osobiście.

"Wiesz, usiłowałem rozwikłać tę tajemnicę od momentu, kiedy jeszcze byłem dzieckiem. Jak byłem mały, ciągle opowiadałem, jak w środku wygląda dom, w którym rzekomo nigdy nie mieszkałem. Wmawiano mi, że ta wiedza pochodzi od diabła. Ale ja naprawdę wiedziałem, że mieszkałem w tym domu będąc dzieckiem. Takie niesamowite rzeczy przecież zdarzają się... Wiec starałem się wytropić tego faceta - Williama Rose'a. Nie dlatego, że go kochałem, bo był moim ojcem, ale choćby tylko po to, by poznać własne dziedzictwo, jakie mam po nim cechy dziedziczne. Jeśli, na przykład, za trzy lub cztery lata wystąpi u mnie jakieś schorzenie w łokciu, które da mi ostro w dupę, to czy będzie to coś, co odziedziczyłem? Chciałem to wszystko wiedzieć"


Axl powiedział, że jego ojciec został zamordowany. Czy dowiedział się dokładnie, w jaki sposób nastąpił tak paskudny koniec jego życia? - zapytałem ostrożnie.

"Nie. Ale strzał oddano prawdopodobnie z bliskiej odległości", oświadczył raczej obojętnie. "Wspaniała rodzinka, stary! Po prostu, wspaniała..." Zamyślił się. Po chwili rozpogodził się. "Poszukujemy obecnie Jeffa Lynne'a" - oznajmił niespodziewanie.



Jeffa Lynne'a? Tego od Electric Light Orchestra i Travelling Wilburys? - zapytałem zbity nieco z tropu.

"Tak", wycedził, wyraźnie zadowolony z mojego zaskoczenia. Chcę, żeby pracował z nami przy nagrywaniu November Rain. Jeśli to wypali, chciałbym go jeszcze wykorzystać w trzech albo czterech następnych kawałkach".


Do opracowania aranżacji na smyczki? - zaryzykowałem pytanie.

"Tak. Ta płyta będzie wyprodukowana przez Guns N'Roses i Mike'a Glinka, OK? Ale być może użyję syntezatora - wtedy p o w i e m, że użyłem syntezatora i co zostało zaprogramowane. Nie będę mówił czegoś w rodzaju: 0ch, wiesz, my nagrywamy wszystko na żywo i to jest potem na płycie. Nie o to chodzi. Ja tylko chcę... no wiesz, iść z duchem czasów. Nigdy przedtem nie miałem na to pieniędzy. Więc teraz pomyślałem sobie, że być może przydałby się nam ktoś taki jak Jeff Lynne".


Wzmianka o November Rain - już teraz typowanym przez wtajemniczonych na jeden z najjaśniejszych punktów następnego albumu Guns N'Roses - przypomniała mi o tym, co Axl podobno powiedział w wywiadzie dla "Rolling Stone": jeśli utwór ten nie zostanie nagrany zgodnie z jego oczekiwaniami, to on rozstanie się z przemysłem muzycznym.

"Owszem, tak wtedy powiedziałem" - pochylił głowę. - "W tamtym okresie była to dla mnie najważniejsza piosenka".


Czy dalej podtrzymuje swoją groźbę?

"Tak. Taka jest, kurwa, prawda. Taka jest, kurwa, prawda i koniec. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że jeśli popatrzeć na to z innego punktu widzenia - niekoniecznie dla mnie najkorzystniejszego - to mam teraz cztery takie skurwysyńskie utwory, które, nie wiem sam, jak napisałem. Lubię je b a r d z i e j od November Rain i chyba przyćmiły one tę pieprzoną piosenkę... I teraz mam cztery takie wielkie utwory, które muszę dobrze zrobić. Kiedy je gramy, ciarki przechodzą nam po plecach i sami ze zdumienia pytamy siebie: Jak myśmy to zrobili? Chodźmy to oblać!

Właściwie to nam się zdarza bez przerwy. Piszemy, kurwa jakiś utwór: muzykę, słowa, melodię - wszystko do końca. Potem go gramy próbujemy i kiedy już wszystko jest na taśmie, ni z tego, ni z owego myślimy: Co by było, gdybyśmy to zagrali... o, tak?" - zrobił minę i wyrzucił do góry ręce w geście komicznej rozpaczy. "No i tak zrobiłem. Dodałem taką ciężką partię fortepianu... I okazuje się, że wyszło coś naprawdę wielkiego. Dodało jakiś element gospelowy do utworu, który w założeniu miał być blues-rockiem, trochę podobnym do Buy Me a Chevrolet, Foghat. Teraz wyszło z tego coś w stylu Take Another Piece of My Heart (Janis Joplin). I wciąż dziwimy się: Jak my to zrobiliśmy. No i mamy cztery takie utwory..."


Wróciłem myślami do - moim zdaniem - lekkomyślnego pomysłu zaangażowania Jeffa Lynne'a do pracy przy następnym albumie Guns N'Roses. Dlaczego jego? Czy Axl był cichym wielbicielem ELO?

"Och, tak, jestem starym fanatykiem ELO!" wykrzyknął entuzjastycznie, młócąc powietrze rękami, jakby to były maczety. "Uwielbiam stare ELO z okresu Out of the Blue! Kiedyś jako dzieciak poszedłem na ich koncert. No wiesz, szanuję Jeffa Lynne'a za to, kim jest, ale album Out of the Blue jest po prostu niesamowity!"


Nadal trochę zbity z tropu zapytałem, co w Jeffie Lynne tak bardzo podobało się Axlowi?

"Po pierwsze, jest on bardzo wytrwały. Po drugie, potrafi pracować równocześnie nad mnóstwem rzeczy. Po trzecie, zna się na wszystkich rodzajach instrumentacji. Po czwarte, zna się na wszystkich stylach muzyki. Po piąte, cały swój materiał pisze sam. Po szóste, sam jest dla siebie producentem". Oczy na chwilę szeroko mu się otworzyły z zdziwienia. "To wszystko wymaga ogromnej koncentracji i mnóstwa energii. Mam nadzieję, że - jeśli będzie wolny - zgodzi się na naszą propozycję. Uważam, że jest najlepszy. Nie wiem, czy uda nam się go pozyskać, ale chcę spróbować".


Zakładając, że uda im się namówić Jeffa do współpracy przy albumie Guns N'Roses - co, patrząc na to chłodnym okiem, byłoby raczej nieprawdopodobnym połączeniem - czy Axl zaangażowałby go tylko do nagrania niektórych utworów?

"0d tego byśmy zaczęli. A potem, kto wie? Może on i Clink świetnie by się zgrali i wszyscy byliby zachwyceni. Jeśli tak będzie, to ekstra, zapraszamy".


Wspomniałem, że muzyczny gust Axla wyraźnie wykraczał poza to, czego należało się spodziewać po przeciętnym wokaliście heavy metalowym.

"Mam, kurwa, nadzieję, że tak jest" - uśmiechnął się chytrze.


Poprosiłem więc Axla o wymienienie, tak dla zabawy, trzech utworów swojej wczesnej młodości, które z jakichś powodów byłyby reprezentatywne dla jego muzycznych upodobań, a które, być może, ukształtowały nawet jego gust.

Zastanawiał się przez chwilę, po czym wymienił, jako pierwszy, utwór D'Ya Maker, trudny dziś do zdobycia bestsellerowy singel z albumu Houses of the Holy z 1973 roku. Axl przyznał, że nigdy właściwie nie wiedział, co znaczy ten tytuł; poinformowałem go, iż jest to gra słów na temat wyrazu "Jamaica". Utwór ten miał silnie wyczuwalny klimat muzyki reggae, choć niekoniecznie typowy dla niej rytm.

"Kiedy byłem jeszcze w szkole podstawowej, zapisywałem tytuły wszystkich charakterystycznych piosenek, jak na przykład Spiders and Snakes (Terry'ego Jacksa). Potem usłyszałem D 'Ya Maker i nabijałem się z niej jak szalony. Opowiadałem wszystkim naokoło o tej niesamowitej piosence, którą usłyszałem w radiu. A więc śmieję się z niej bez przerwy i nagle w czasie popołudniowej przerwy, gdy siedzę sobie w kącie z małym radyjkiem, nagle odczułem potrzebę usłyszenia tego kawałka. Po prostu m u s i a ł e m go posłuchać. To był pierwszy przypadek, kiedy musiałem usłyszeć jakiś kawałek. Chodził mi cały czas po głowie i musiałem go znowu usłyszeć. On mnie wprowadził w hard rock".


Pobierając wtedy lekcje gry na fortepianie klasycznym, najważniejszą rzeczą dla Axla stało się opanowanie tego utworu na pianinie domowym. Ku wielkiej konsternacji całej rodziny.

"Do dziś pamiętam, jak ojciec zwalił mnie ze stołka przy pianinie, kiedy już nauczyłem się grać D 'Ya Maker. Waliłem w klawisze, a potem młóciłem solówkę perkusyjną na obudowie, aż z pianina leciały drzazgi. I wtedy - łup! - i zwaliłem się ze stołka na podłogę". Uśmiechnął się trochę głupio.


Axl miał "dziewięć lub dziesięć lat", kiedy usłyszał po raz pierwszy D'Ya Maker. Wtedy też pierwszy raz zetknął się z zespołem Led Zeppelin.

"Usłyszałem ten kawałek i z punktu połknąłem haczyk. Odtąd dla mnie istniał tylko Led Zeppelin. Ten kawałek po prostu rozwalił mi mózg. Zastanawiałem się, jakim cudem coś takiego można napisać. Co się wtedy czuje. Bo całe moje otoczenie było takie religijne i surowe. Chociaż mieszkaliśmy w mieście, zawsze na mszę jeździliśmy do wiejskiego kościółka. Tam obowiązywał zupełnie inny język. Żadnych och i ach i luzu, który jest w tej piosence Zeppelinów. Intrygował mnie ich sposób myślenia".


Drugim utworem, który Axl wymienił, był Benny and the Jets z dwupłytowego albumu Eltona Johna z 1973 roku - Goodbye Yellow Brick Road. Uniosłem brwi ze zdziwieniem, choć nie powinienem. Sam Axl powiedział mi kiedyś, iż był wielbicielem Berniego Taupina, autora tekstów do utworów Eltona Johna. Wspomniał też, że chciałby zrobić wywiad z Taupinem dla jakiegoś pisma o tym, w jaki sposób układa się słowa do piosenek. Do tej pory jednak żadne pismo nie wyraziło zainteresowania tym pomysłem. Z kolei Taupin, zapytany kiedyś o opinię na temat utworów młodego wokalisty Guns N'Roses, odpowiedział łaskawie, iż "podziwia go" i jest szczególnie oczarowany słowami Sweet Child O'Mine.

"Elton John jest największym skurczybykiem... Nikt nie jest większym skurczybykiem od niego, jeśli chodzi o sposób, w jaki atakuje pianino i posługuje się nim w kontekście rockowym! Nie powiesz mi chyba, że takie utwory jak Saturday Night's Alńghtfor Fighting, Grow Some Funk of Your Own czy Ballad of a Well-known Gun albo Somebody Saved My Life Tonight nie są ostrymi kawałkami? Nie ma takiej możliwości!" - powiedział zachwycony. "Ci faceci napisali gdzieś między 1972 i 1975 rokiem siedem albumów numer jeden w samych tylko Stanach. W ciągu zaledwie t r z e c h l a t! Bernie Taupin miał tylko dwadzieścia pięć lat, a teksty sypały mu się jak z rękawa. Albumy robił w dwie godziny! A jego słownictwo, jego wykształcenie..."- potrząsnął głową ze szczerym niedowierzaniem.

"To było zdumiewające, że zdecydowali się na muzykę rock'n'rollową zamiast, na przykład, klasycznej. I tak wspaniale połączyli różne style. Zdumiewające... Benny and the Jets - kontynuował poprzedni wątek - ma taką atmosferę, takie brzmienie, w taki sposób zostało nagrane, że od razu sam zapragnąłem wyjść na scenę. Ten kawałek sprawił, że zapragnąłem sam wyjść na scenę, bo wyobraziłem sobie koncert, scenę i brzmienie na żywo. Siebie przy mikrofonie... Także to skojarzyło mi się z glam-rockową sceną, jaka wtedy była popularna w Ameryce i klubami, o których czytałem w starym "Creem".

Zdumiewające. Śpiew Eltona Johna jest zdumiewający, a jego solówki na pianinie są absolutnie bezbłędne. Ta płyta jest wprost zdumiewająca. Kiedy dostałem podręcznik do nauki gry na fortepianie, próbowałem nauczyć się tego kawałka i odkryłem, że ten facet gra wszystkimi dziesięcioma palcami najbardziej niesamowite akordy na świecie. Nie mogłem zrozumieć, jak można wymyślić t a k ą kombinację pięciu nut, które składają się na to wprowadzenie - bomp-bomp-bomp. Nie chodzi o to, że to są nuty durowe, tylko o ich niesamowite połączenie. Elton John wyciąga z instrumentu takie rzeczy, których nikt inny nie potrafi..."


Czy Axl przez to rozumie, iż muzyka Eltona Johna miała jakiś wpływ na sposób, w jaki on pisze swoje utwory?

"Jasne" - potrząsnął twierdząco głową. - "Na mój styl gry na fortepianie mieli wpływ Elton John i Billy Joel. Z tym że jestem minimalistą. Wiem, co mogę i czego nie mogę zagrać, więc raczej uważnie wyznaczam sobie cele. Niemniej w zasadzie wzoruję swoją grę na sposobie, jakim Elton John atakuje fortepian. No i nie bez znaczenia jest jego zdumiewający sposób śpiewania. Jeśli chcesz się nauczyć śpiewać w różnych stylach, spróbuj zaśpiewać jak Elton John. Wszystko, począwszy od bluesa, a kończąc na... Absolutnie wszystko".


Co powiedziałby na temat twórczości Eltona po roku 1980?

"Sam nie wiem" - żachnął się. Lecz zrobił to po dżentelmeńsku.

"Uważam, że jego nowe rzeczy są dla starszej publiczności. Ale i oni są już starsi. Niemniej jego wcześniejsza twórczość wciąż pozostaje zdumiewająca. Dlatego, na przykład, dziwi mnie to, że radio w USA nie poświęca Eltonowi Johnowi tyle czasu antenowego, co Led Zeppelin, Beatlesom i Stonesom. Wiesz, nie ma niczego takiego jak Godzina Eltona Johna, a przecież będziesz miał czterysta tysięcy ludzi, którzy przyjdą na jego koncert w Central Parku, i będziesz miał komplety publiczności podczas tournee po Stanach. Tego właśnie nie mogę zrozumieć".


Axl miał rzeczywiście taką minę, jakby nie potrafił tego pojąć.

"Jego muzyka jest naprawdę zdumiewająca i należy do tego rodzaju... to znaczy nie spotkałem jeszcze takich ludzi, którzy po całonocnym słuchaniu wszystkiego, co było pod ręką, nie reagowaliby na płytę Eltona Johna: To jest w porządku, którzy by się sprzeciwiali że ją puściłem" - kontynuował z zachwytem, jak każdy fan opowiadający o swoim idolu. "Puszczam którykolwiek z jego pierwszych siedmiu czy ośmiu albumów i wszyscy dobrze się czują przy tej muzyce. Ponieważ wszyscy dorastali przy tej muzyce i dobrze się przy niej czują z powodu szczególnych wibracji, jakie emanują z tych różnorodnych pod względem stylu i sposobu komponowania piosenek. Każdy album przenosi cię w mnóstwo różnych miejsc..."


Axl opowiedział mi o tym, że Elton John przysłał mu kwiaty do garderoby po pierwszym występie na koncercie Stonesów:

"Tak, to było ekstra. Przysłał mi kwiaty i bilecik. To, co na nim napisał, nie było skierowane przeciw Stonesom, lecz przeciw prasie i każdemu, kto się źle wyrażał o Guns N'Roses. Napisał: Nie dajcie się wdeptać w ziemię tym skurwysynom! Nienawidzę ich tak samo jak wy... Szczerze oddany, Elton John. To było naprawdę wspaniałe".



Trzeci i ostatni utwór wymieniony przez Axla był najbardziej zaskakujący: I'm Not in Love grupy 10CC, który w 1974 roku był na pierwszym miejscu w Wielkiej Brytanii i Ameryce.

"Ten kawałek wciąż wraca do mnie, podobnie jak Layla Dereka i The Dominoes oraz Fade to Black Metalliki".


Axl usiłował uzasadnić ten wybór, najlepiej jak tylko potrafił:

"Chociaż takie zestawienie może się wydać dziwne, te trzy kawałki są dla mnie najlepszymi utworami wszechczasów... Skoro jednak mówimy o kawałkach z mojej młodości, wyłączam Laylę, którą polubiłem, kiedy byłem trochę starszy.

10CC... Jak wiesz, chodziłem na lekcje fortepianu. Wychodziłem z domu trochę wcześniej i najpierw wstępowałem do drugstore'u. By to bardzo schludny i konserwatywny sklep i choć miał dział z alkoholem, nie wpuszczano tam nikogo, kto nie miał ukończonych dwudziestu jeden lat. Mieli tam Playboya i inne takie magazyny. Przesiadywałem tam godzinami i ukradkiem zerkałem na te zakazane dla mnie pisma. Najbardziej podobał mi się 0ui. Fotografie w nim wprawiały mnie w osłupienie. Wtedy akurat odkrywałem dziewczyny i te rzeczy. Umawiałem się z koleżankami z klasy, ale były one strasznie nudne.

Mówię ci, w tych pismach to były prawdziwe kobiety, wspaniałe.

No, ale wracając do tematu, w tej drogerii stale puszczali I'm Not in Love. Samo nagranie jest świetne. Piosenka mówi o takim facecie, który jest zakochany, choć właściwie nie chce być zakochany. Nie chce z miłością mieć nic do czynienia. Tak więc cały czas sam sobie zaprzecza.

Poza tym traktuje sprawę na totalnym luzie. Śpiewa mniej więcej tak", Axl zaczął nucić ściszonym głosem: "Na ścianie wisi twoja fotografia/ Przykrywa ona znajdującą się tam paskudną plamę... To jest takie nonszalanckie... Totalny luz. Ta piosenka zawsze jest pod ręką. Kiedykolwiek jestem w jakiejś ciężkiej emocjonalnie sytuacji albo akurat mam się z kimś spotkać, wsiadam na przykład do samochodu, przekręcam kluczyk i wtedy zawsze w radiu leci ten kawałek. On jakby jest spleciony z moim życiem, stary" - rozpromienił się.


W tym momencie z głośników usłyszeliśmy utwór z płyty In Colour zespołu Cheap Trick. Nastrój Axla gwałtownie się zmienił i rozpoczęła się namiętna tyrada skierowana przeciwko gitarzyście Cheap Trick - Rickowi Nielsonowi.

Skąd ten gniew? Co to za historia?

"W Rolling Stone był z nim wywiad, w którym, kurwa, powiedział, że dołożył Slashowi. Ale to nieprawda. Czy sądzisz, że jakiś skurwiel mógłby dołożyć Slashowi, gdy między nimi stanie Doug Goidstein (współmenedżer Gunnersów)? Coś podobnego po prostu nie mogło się zdarzyć..."


Wydawać by się mogło, że cały świat i jego okolice chciały przypisać sobie zasługę pobicia któregoś z członków Guns N'Roses. Dlaczego - zdaniem Axla - on i jego koledzy z zespołu prowokują innych do

takich zachowań?

"Ponieważ Guns N'Roses mają fatalną reputację - odpowiedział ostrym i hardym tonem - reputację złych, kolejnych złych chłopców. I takie przechwałki uwiarygodniają pozycję takiego pierdolonego Ricka Nielsona na młodzieżowym rynku. Że niby on też, no wiesz, jest zły"


Czyli kolejny przypadek składania przeprosin, a potem - wyjaśnień? Teraz przyszła moja kolej na hardość.

"Tak" - przytaknął, dusząc śmiech. - "Chociaż gdyby był facetem z jajami, powinien przeprosić nas publicznie, a nie prywatnie. Prywatnie on może do mnie przyjść i wytłumaczyć się, ale to gówno znaczy dopóki nie zrobi tego w prasie. Z Bowiem, na przykład, była zupełnie odmienna sprawa - zaznaczył - ponieważ Bowie w ogóle nie rozmawiał z prasą. A to zupełnie coś innego. Tak więc on może mnie przeprosić prywatnie i gdy potem ukazują się zdjęcia nas obu razem, wszyscy są wkurwieni. Tak jakby chcieli powiedzieć: Próbowaliśmy rozpętać wojnę, a tu, zobacz - ci faceci są w najlepszej komitywie. Niech to diabli wezmą! I to jest w porządku. Podobnie było z Mickiem Jaggerem. Rzekomo nawciskał mi różnych rzeczy, a po chwili jestem z nim na scenie i śpiewamy razem. To załatwiło tych dupków.

Szczególnie że wcześniej wszystkie tutejsze gazety zamieszczały różne głupoty na temat Stonesów i nas. "Herald Examiner" wyskoczył z takim wielkim artykułem i - co było w tym wszystkim extra - zaraz potem gazeta przestała wychodzić. TAK TRZYMAĆ!" - wykrzyknął.



Według Axla, artykuł w świętej pamięci piśmie "Examiner" zawierał sformułowania typu:

"Strach i obrzydzenie otaczają zespół Guns N'Roses..." i takie tam bla, bla, bla i było w nim moje wielkie zdjęcie i imię AXL, wybite dużymi literami. Cytowali tam jakąś cipę, która niby była przerażona, że przyjadę i zabiję jej kota!" Axl gapił się na mnie z wyrazem osłupienia na twarzy. "Jakbym nie miał nic innego do roboty, tylko zabijać koty". Wyraz ubolewania na twarzy kłócił się z lodowatym tonem jego głosu.

"Owszem, mogłem kiedyś coś takiego powiedzieć w żartach, ale..."


Zmieniłem temat rozmowy. Zapytałem Axla, kiedy tak naprawdę ukaże się na rynku nowy album Guns N'Roses. Było to, rzecz jasna, pytanie zgrane jak stara płyta, ale sądziłem, że jeśli ktokolwiek zna na nie odpowiedź, może nim być tylko ten facet.

"Mamy nadzieję, że płyta wyjdzie tego lata" - odpowiedział, nie mrugnąwszy nawet okiem. - "Nie mam pojęcia natomiast, jaki będzie harmonogram naszego tournee. Chcielibyśmy zrobić trasę dookoła świata i grać w tylu miejscach, w ilu tylko się da. Wszystko zależy więc teraz od wyznaczenia takiego terminu, który będzie najlepszy. Nie potrafię powiedzieć, czy pierwsza będzie Anglia czy Ameryka. W każdym razie nie chcielibyśmy nikogo pominąć. Spróbujemy tak to zorganizować, aby wszyscy byli zadowoleni".


Zapytany o miejsca, w których wystąpiłby z największą ochotą, Axl odpowiedział bez wahania:

"W zasadzie chciałbym objechać całą Europę. Oczywiście bardzo lubię Anglię, ale w Europie graliśmy tylko w trzech krajach - w Niemczech, Holandii i Anglii. Teraz chciałbym grać w całej Europie. Chciałbym również pojechać do Panamy" - dodał bez zająknięcia. "Chyba wiesz, że puszczano tam kawałki Guns N'Roses, aby wykurzyć Noriegę?"


Była to prawda. Piechota morska USA wypłoszyła poczciwego generała z dyplomatycznej kryjówki, w której się ukrywał, bombardując go bez przerwy przez siedemdziesiąt dwie godziny zakazaną konfekcją AC/DC i Guns N'Roses z zamontowanych na wieżyczkach czołgów głośników. Odporny dotąd na wszystko, system nerwowy Noriegi w końcu załamał się i generał tonąc we łzach poddał się heavy metalowym żołnierzom."Chciałem polecieć tam w tamtą noc i powinienem był to zrobić, bo byłbym na miejscu w momencie, kiedy on oddaje się w ręce marines. Chciałem być w jednym z tych czołgów razem z żołnierzami" - powiedział, a ja nie byłem pewny w tym momencie, czy Axl żartuje, czy nie.


Wydawało mi się, iż Axl jest wyjątkowo spokojny i zrelaksowany w czasie naszej rozmowy. Czy wynikało to z tego, że przyjemnie spędził święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok?

Zaryczał jak osioł. "Miałem najgorsze święta i Nowy Rok w swoim zasranym życiu, człowieku. Jestem w dobrym nastroju, bo już, kurwa, mam je za sobą. Już jest po wszystkim" - westchnął.

"Wiesz, ukrywałem się jak zwierz w norze podczas zimowego snu - nie chciałem się z nikim widzieć. Ludzie mówili, że to błąd, ale mnie to naprawdę dobrze zrobiło. Z kolei wczoraj przyszło do mnie chyba osiem osób i doznałem nagle szoku... To byli moi bliscy przyjaciele. Dawno nie widzieliśmy się. Ale po chwili jakoś zaskoczyliśmy i zaczęliśmy takie poważne rozmowy: w mojej rodzinie zdarzyło się to, no tak, a tamto przytrafiło się mojej dziewczynie, bla, bla, bla... Same poważne sprawy, pełna powaga" - wyglądał na rozbawionego. "Więc jestem dziś w nastroju, by rozsiąść się wygodnie i odpoczywać. Dzisiaj wszystko jest pod kontrolą. Jutro już tak, kurwa, nie będzie. Jestem pewny, że c o ś się wydarzy, wiesz?

Wciąż jeszcze jest ta jedna niedokończona rzecz, ten przeklęty album" - skonstatował enigmatycznie. "Właśnie on. To znaczy, że jesteśmy w stanie go nagrać, ale w gruncie rzeczy Guns N'Roses wcale nie funkcjonują na pełnych obrotach i jakoś nie mogą rozwinąć swoich pełnych możliwości, chyba że... To musi być tak jak podczas lotu kamikaze: Tak trzymać! To jest to! Niech wszystko szlag trafi pójdziemy na dno w płomieniach z tym skurwysynem..." Sięgnął po kolejnego papierosa. Przypalił. "Tak to więc u nas wygląda, jeśli chodzi o następną płytę. Wszyscy naokoło mówią, że powinniśmy zrobić to kurewstwo i że ja spycham całą robotę na bok... Ludzie, być może napiszą o mnie wiele nieprzyjemnych rzeczy w gazetach i gdzie się da. Niemniej nie mam zamiaru tracić czasu na wywiady i powtarzać wszystkim zainteresowanym Guns N'Roses, by wzięli na wstrzymanie, że nie mamy nic przeciwko tym czy owym ludziom...

Ale też w moich komentarzach i tekstach będzie wiele obraźliwych słów i są one adresowane do tych, którzy nie lubią Guns N'Roses. Mówię im to wyraźnie: Odpierdolcie się! Lubcie sobie co chcecie, ale przestańcie pieprzyć o mnie głupoty. Ja w wywiadach nigdy nie mieszam się z gównem, na przykład z New Kids On The Block, prawda?"



Godzina, jak śpiewał wieszcz, stawała się późna. Ale Axl był nadal bardzo ożywiony. Spod przymrużonych powiek spoglądał gdzieś w dal, jakby chciał ujrzeć, co się w przyszłym roku zdarzy jemu i zespołowi...

"Chciałbym powiedzieć jeszcze kilka rzeczy. Jeśli chodzi o następną płytę... Ona jest naszym marzeniem. Pragniemy dać te piosenki publiczności. I kiedy ruszymy z nimi w trasę, będziemy walczyć o nie z zaciętością biznesmenów. Ale w tej chwili nie to jest najważniejsze, lecz - samo nagranie tych piosenek".


Oraz to - Axl szybko uprzedził moje pytanie - iż zespół nie bał się komercyjnej porażki.

"Jeśli cały ten biznes zawali się nam na łeb, wtedy postanowimy, czy chcemy coś z tym zrobić, czy też, nie. Nowa płyta i tak sprzeda się w wystarczającej liczbie egzemplarzy tuż po ukazaniu się, tak że będziemy mogli z niej żyć do końca naszych dni, a nagrywać kolejne albumy dla małych niezależnych wytwórni. Nie ma a dla nas większego znaczenia, choć oczywiście nie zakładamy, że tak się stanie. Ale będziemy musieli się zastanowić, co chcemy dalej robić: czy chcemy dawać z siebie wszystko, co mamy w środku, by każdy koncert był pełną prezentacją naszych możliwości".


A będą tego chcieli?

"Jasne. Tylko że ja nie układam choreografii występów z góry... Nie planuję, na przykład, że w tym momencie padnę na kolana. Owszem, jest kilka gestów czy ruchów, które wykonuję zawsze, bo pasują do pewnych utworów. Tak jest na początku It's So Easy i Mr Brownstone. Reszta po prostu... dzieje się sama. A teraz zastanawiam się, czy chcę dać to wszystka z siebie, wiedząc, że potem jakiś skurwiel plunie mi za to w twarz? Czy to wszystko jest aż tak dla mnie ważne? Nie. Sam dobrze wiesz, że lubię nasze piosenki, ale jeśli ich ktoś nie chce, w porządku. Nie chcę nikomu wciskać ich na siłę. Wtedy pojawia się problem, ile forsy chcesz z tego wycisnąć. Na przykład z trasy. Bo przecież wszystko sprowadza się do tego, żeby trasa przyniosła ci pieniądze, prawda? Czy chcesz przejść przez coś takiego, że w gazetach napiszą, iż publiczność była wspaniała, ale zespół leciał rutyną?"


A może czasami fani się mylą - zasugerowałem.

Axl - jak było do przewidzenia - nie zgadzał się:

"Gdy widzisz lidzi, na których działa twój występ, znaczy to, że nie lecisz rutyną. Cokolwiek by się mówiło. W końcu dałeś coś, co się im podobało" - dokończył z rozdrażnieniem.


W przeszłości Axl wiele razy groził, że wycofa się. Ale czy naprawdę mógłby to teraz zrobić? Opuścić zespół, zrezygnować z muzycznej kariery? Chodzi nie tylko o sprawy finansowe, ale także względy artystyczne, duchowe, emocjonalne. Czy Axl byłby w stanie tak zwyczajnie odwrócić się plecami do Guns N'Roses i odejść?

"Tak, gdybym dostatecznie silnie tego pragnął" - zapewnił. - "Wszystko wydaje się w porządku, jeśli chodzi o drobiazgi. Ale czy one ułożą się w konkretne rozdziały, jakby w księgę mojego życia, nie wiem. Ale ciągle, do końca życia, będę tak pisać jak piszę, niezależnie od tego, czy ostatecznie skomponuje to się w jakąś całość... Tak już bedzie zawsze. Ale chciałbym też nagrywać najdłużej, jak się da. I... muszę zrobić ten album. Potem nic już nie będzie miało większego znaczenia. Ten drugi album jest albumem, na który czekam od czasów, zanim jeszcze podpisaliśmy kontrakt. Chcę przez to powiedzieć, że planowaliśmy drugi album jeszcze przed nagraniem pierwszego.

Tylko to się liczy! Ale, niezależnie od tego, ile on dla mnie znaczy jeśli zrobiłby klapę czy coś w tym rodzaju, naturalnie, czułbym się poniżony w sensie finansowym, no i zawiedziony. Jednocześnie nie ma to aż takiego znaczenia, bo, no wiesz, doprowadziłem do jego wydania. No i co z tego? To jest sprawa czysto artystyczna. Wtedy mógłbym wycofać się. Jeszcze zrobić kasę na trasie i wycofać się, wiedząc, że z odsetek mogę utrzymać swoje dzieciaki i do końca życia dawać im wszystko, co tylko będą chciały. I jeszcze przeznaczyć trochę pieniędzy na jakieś cele charytatywne" - uśmiechnął się z przymusem.

"Chciałbym mieć to poczucie bezpieczeństwa. Wiesz, nigdy przedtem w swoim życiu nie miałem czegoś takiego. Niektórzy ludzie pytają mnie, dlaczego nie dam trochę pieniędzy na taki czy inny cel? Przecież mam tyle forsy. Ja odpowiadam, że za tę forsę kupiłem sobie poczucie bezpieczeństwa. Ty kupiłeś sobie dom, no nie? A ja pracowałem na całe moje życie".


Ale co dały mu te pieniądze? Jaka była ich prawdziwa wartość dla kogoś takiego jak W. Axl Rose?

"Cały finansowy aspekt polega na zapewnieniu sobie poczucia bezpieczeństwa" - stwierdził stanowczym tonem. "Gwarantuje mi je bank i tak już pozostanie. Wydam tylko tyle, na ile pozwolą mi odsetki, i temu podobne gówno. Nie zamierzam rozdawać swojego bezpieczeństwa, chyba że... Gdybym porzucił zespół, wtedy zrobiłbym to. Nie pozbawiłbym przecież pieniędzy Duffa ani Izzy'ego tylko dlatego. że zdecydowałem się na taki krok..."


Ostatnie pytanie, pierwsze pytanie. Właściwie to samo pytanie, kto zadawałem przez ostatnie dwa lata...

"Zabrało nam wiele czasu zebranie do kupy pomysłów na ten album" - Axl wyznał szczerze. "Poza tym, w pewnym sensie, nikt przed nami nie dokonał tego, czego my dokonaliśmy. Wyskoczyliśmy z płytą, w której uchwyciliśmy jakby ducha The Sex Pistols. l poszliśmy tym śladem do końca... Nikt tego dotąd nie zrobił"- dodał znacząco. "Tak więc nie wypuścimy żadnej pierdolonej płyty, dopóki nie będzie ona jak należy. To wszystko. Od dawna staramy się ją przygotować, ale dopiero teraz wychodzą mi właściwe teksty. Mówiąc szczerze, zaledwie miesiąc temu wszystko zaczęło nabierać jakiegoś sensu. Dopiero od tygodnia układają mi się właściwe słowa do kawałków Slasha. Dużo czasu zajęło mi znalezienie do nich klucza. Mam nadzieję, że spodobają się ludziom. Uważam, że publiczność dostatecznie wydoroślała. Wraz z nami. Minęły przecież trzy lata i przez te trzy lata ona też brnęła przez gówno. Chcielibyśmy, by w naszych piosenkach znalazła coś, z czym mogłaby się identyfikować".


Zapytałem Axla, czy mógłby bardziej precyzyjnie opisać ich nowy materiał. Pod jakim względem jest on "doroślejszy"?

"Powiedzmy, że przechodzisz przez pewien okres w swoim życiu, kiedy żyjesz prawie jak mnich, OK? Masz właśnie takie nastawienie i o tym piszesz. Ale zdajesz sobie również sprawę, że choć publiczność zrozumie tę postawę, nie będzie jednak chciała mieć całego albumu w tym duchu. Wiesz o tym doskonale. Musisz sam coś przeżyć, aby o tym później pisać. Kiedy piszesz prosto z życia, a nie jakieś fantazje, sam musisz przez te różne doświadczenia przejść. A teraz, jak mi się zdaje, uchwyciliśmy tyle różnych aspektów Guns N'Roses, że nikt nie będzie wiedział, co o tym wszystkim sądzić - z nami włącznie.

Ludzie będą pytać: "Co oni chcą udowodnić? Nic z tego, kurwa nie rozumiem!" Mamy różne tytuły dla tej płyty. Na przykład, GN'R Sucks - to nasz ulubiony. Albo, BUY-Product, pisany: B-U-Y, to znaczy: Guns N'Roses - BUY Product.

Napisałem dzisiaj taką rzecz... Zazwyczaj nie spisuję słów, raczej wszystko mam w głowie..." Przymknął oczy i zaczął recytować. "To idzie tak: "Twierdzicie, że jesteśmy gwałtowni/ Ja twierdzę, że jesteśmy produktem naszego otoczenia/ Twierdzicie, że jesteśmy wrogo nastawieni/ Dziecinko, my musimy przeżyć/ Twierdzicie, że jesteśmy pozbawieni serca/ Dopóki nie mieliśmy pieniędzy, nikogo to nie obchodziło/ Twierdzicie, że cuchniemy śmiercią! Przez całe nasze życie zabijaliście nas..."

Otworzył oczy. "Ten ostry materiał pomieszany jest z balladami. Jest też trochę humoru - Izzy napisał taką piosenkę, idzie ona mniej więcej tak: "W moim życiu było wiele kochanek/ Ty nie byłaś pierwsza... a dalej: Ale ty byłaś najgorsza/ Tak, ty byłaś najgorsza..." Rozpłynął się w kaskadach zaraźliwego śmiechu. "Spróbuję namówić Izzy'ego żeby sam to zaśpiewał" - powiedział. "On śpiewa to najlepiej.

Wes też ma swój wkład do płyty: utwór The Garden. Spróbujemy nagrać Wesa grającego na gitarze. On to robi najlepiej. Slash chce zagrać solówkę. Mówi: "Tym razem załatwię to kurewstwo na amen". Bo od trzech lat nie może dobrać solówki do The Garden. Teraz upiera się że tego dokona. A tymczasem Wes już wie, jak ją zagrać. Będziemy musieli to jakoś rozstrzygnąć. Chcemy spróbować nagrać cztery kawałki, które wspólnie z Wesem napisaliśmy trzy lata temu.

Tak więc mamy bardzo różnorodny materiał. Najbardziej obawialiśmy się tego, żeby nie forsować takiego jednostronnego widzenia świata, rozumiesz, co mam na myśli? Żeby nie stracić pewnej części fanów, nie stracić ludzi, którzy mogliby być zawiedzeni, widząc tylko jedną stronę Guns N'Roses. Musimy im pokazać pełniejszy wizerunek zespołu. Uważam, że powstanie coś w rodzaju trylogii: Appetite for Destruction, GN'R Lies i teraz ta ostatnia. Trylogii dowodzącej, iż Guns N'Roses mogą robić, co tylko im się, kurwa, podoba. Ta trzecia pozycja, być może, nie sprzeda się, ale mimo to rozbije wszystkie krępujące nas bariery.

Jedyną granicą, której nie przekroczymy, będzie hard rock. Zdajemy sobie sprawę, iż jest to w pewnym sensie ograniczenie, ale chcemy zachować ten styl - nie chcemy, by on umarł. A przecież widzimy, jak dzisiaj umiera hard rock. To znaczy umierał, zanim nie powstał zespół Guns N'Roses. Był systematycznie niszczony. Przez radio, przez wszystkie te stacje, które już nie puszczają heavy metalu, tylko jakieś barachło. Dlatego też postanowiliśmy: niech będzie co chce. My lubimy dużo gitar i od tego nie odejdziemy". Zrobił przerwę, spojrzał na papierosa i po chwili burknął: "To by było tyle".

I tak było rzeczywiście. Przynajmniej tym razem.





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wywiad z Duffem McKaganem 2 styczeń 1990
Wywiad z Axlem przez telefon marzec 1990
Wywiad poglebiony
UKŁAD MOCZOWY WYWIADY
Sem 3 Wywiad w chorobach układu oddechowego
Wywiad w chorobach układu pokarmowego
Wywiad i badanie lekarskie[2] 2
Wywiad psychologiczny
WYWIAD LEKARSKI
Agencja Wywiadu prezentacja
2012 styczen OPEXid 27724 Nieznany
pisemny styczeń 2008 KLUCZE X
Dukaczewska Nałęcz Zogniskowane wywiady grupowe2
MAZDA MIATA 1990
2009 styczeń Y
Homo agresja wywiad z dr Paulem Cameronem
Egzamin pisemny BHP styczen 201 Nieznany
Mechatronik Praktyczny 2013 styczen 1
biol prob styczen 2012 id 87360 Nieznany

więcej podobnych podstron