15 Ślad na pustkowiu

1

Nie miał nic oprócz marzeń. Za wszelką cenę starał się od nich uwolnić. Próbował zerwać wszystkie nitki wspomnień, które tak często go krępowały. Wspo­mnienia bywały niebezpieczne dla duszy i ciała. Być wolnym - to zapomnieć.

Knut w swej młodzieńczej naiwności sądził, że tyl­ko ciało jest źródłem bólu. Rana, którą widać gołym okiem. Mylił się.

Jak bardzo się mylił! Dopiero gdy poznał Annę, ob­jawiło mu się prawdziwe oblicze bólu.

Robił wszystko, żeby o niej zapomnieć.

- Zostaniesz u nas na całe lato? - Dziewczyna, któ­ra zadała mu to pytanie, strzelała oczyma jak grono­staj. Jej spojrzenie rzadko zatrzymywało się na czymś dłuższą chwilę. Ciemna, niesforna grzywka sięgała jej do połowy czoła. Uśmiechnęła się do Knuta, czekając na odpowiedź. Miała na imię Elen i była dla niego sta­nowczo za młoda. Ailo twierdził, że skończyła zaled­wie piętnaście lat. Ona sama nie poruszała tego tema­tu. - Ailo powiedział, że może zostaniesz. - W głosie dziewczyny pojawiła się nutka rozczarowania.

- Ailo zawsze bierze nadzieje za rzeczywistość - prychnął Knut. - Sądziłem, że lepiej znasz swego ku­zyna, Elen. Nie mam tu nic do roboty. Nic mnie nie wiąże z tym miejscem.

- Wiąże cię coś z jakimś innym miejscem?

Usta Elen lekko zadrżały. Knut obrzucił ją marzy­cielskim spojrzeniem, którym zwykł zmiękczać kobie­ce serca.

- Tu nie mam zupełnie nic - oświadczył. - Zupełnie. W domu mam trochę więcej.

Pożałował tych słów, nim je wypowiedział do końca. Nigdy jej niczego nie obiecywał. Wziął od niej tylko ty­le, ile sama chciała mu dać. Ailo miał jednak rację. Elen była bardzo młoda. Ciągle jeszcze żyła marzeniami i fantazjami. Z ich dwojga na razie tylko Knut wiedział, jak niebezpieczne mogą być marzenia.

- Na pewno znajdą ci zacnego męża - powiedział, jakby to mogło pocieszyć tę dziewczynę o bystrych, ciemnych oczach.

- Na pewno - przytaknęła i zabrzmiało to bardzo dorośle. - Ale co będzie z tobą, Knut? Kto się o ciebie zatroszczy?

- Sam się o siebie zatroszczę - odparł. - Potrafię dać sobie radę.

Właściwie nie podjął decyzji, póki go Elen nie zapy­tała. Rzecz jasna, zastanawiał się nad tym. Rozważał wszystkie możliwości.

Wcale nie miał ochoty wracać do Alty. Nie ma sensu stać nad grobem, na którym widnieje jej imię. Skoro jed­nak padły już te słowa, zdecydował się naprawdę odejść.

Ailo to przewidział. Ailo miał nieomylną intuicję. Je­den Pan Bóg wie, skąd wziął się ten jego dar. Ailo żar­tował sobie, że w jego rodzie musiał być jakiś noaida.

- Pewnie nie będzie cię tu, gdy śniegi zaczną topnieć? Dziewczyna powtórzyła słowa Ailo. Zbliżało się wiosenne zrównanie dnia z nocą - dni stawały się jaśniejsze, zrobiło się więcej czasu na po­żegnania. Może właśnie dlatego...

Oczy Ailo błyszczały tym przedziwnym światłem, które wahało się pomiędzy wieloma najróżniejszymi barwami, nie utożsamiając się z żadną z nich. Jego po­liczki zapadły się nieco podczas zimy. Zima była bo­wiem cięższa, niż się zapowiadała. Zabrała mnóstwo dzieci. I wielu starców. Tylko najsilniejsi mieli powi­tać jaśniejszą porę roku.

Ailo bardzo się przejmował takimi sprawami. Był pełen współczucia i troski.

- Pójdę zabrać to, co do mnie należy - powiedział Knut, nie spuszczając wzroku z Ailo. - Nie zamierzam zaglądać do Alty, chcę wziąć tylko to, co jest moją własnością. I zacząć żyć. Bóg jeden wie, co to będzie za życie, ale w każdym razie nie w biedzie.

Objął ramionami kolana. Kobiety zatroszczyły się o odzienie dla tego jasnowłosego, sympatycznego ob­cego, który szybko stał się jednym z nich. Zręczne, pracowite palce uszyły mu spodnie i kaftan, nagolen­niki i dork, czapki i rękawice, wszystkiego po kilka sztuk, by zawsze mógł się przebrać w coś czystego.

Teraz wyglądał jak Lapończyk w spodniach i kafta­nie z brązowej skóry, która pociemniała i zmiękła od używania. Na nogach miał kumagi, wymoszczone tu­rzycą i przewiązane pięknymi, wyszywanymi taśma­mi. W tej osadzie nie brakowało blondynów, ten i ów miał podobnie jak Knut brązowe oczy, wyróżniał go jednak wzrost oraz wąska twarz.

Knut rozumiał, że to całkiem inny świat niż ten, do którego przywykł. Dostosował się do obowiązujących tu zasad, intuicja pomogła mu przyswoić reguły właściwego zachowania. Zaczął nawet myśleć jak ludzie, którzy go otaczali. Nie uważał wcale, by cokolwiek na tym stracił. Mógłby zresztą w każdej chwili powrócić do życia wśród Finów, z równą łatwością stałby się członkiem jakiejkolwiek norweskiej społeczności. Pod tym względem był nieodrodnym synem Raiji, choćby poprzez fakt, iż wszystkie te sposoby życia miał nieja­ko we krwi. Czułby się uboższy, gdyby nie doświad­czył ich na własnej skórze.

- Pamiętasz - odezwał się Ailo - pamiętasz ten dzień dawno, dawno temu? Jakiejś jesieni? Czy raczej zimy. Znalazłem cię wtedy na płaskowyżu. Prosiłeś, żebym się wybrał z tobą na poszukiwanie twojego złota. Pa­miętasz to jeszcze?

- A ty odmówiłeś. Powiedziałeś, że nie potrzebujesz mojego złota. Pamiętasz to, Ailo?

Wymienili uśmiechy. Wysoki blondyn i niski brunet.

- Tak mówiłem, zanim zaczęła się ta zima - potwier­dził Ailo. - Człowiek jest mocny w gębie, gdy ma co do garnka włożyć, staruszku. Minionej zimy zgłodnia­łem na tyle, by zrozumieć, że twoje kamyczki mają swoją wartość. Gdyby nie to, co ze sobą przyniosłeś, zostałoby nas jeszcze mniej.

- Czy to znaczy, że idziesz ze mną?

- Jeśli w dalszym ciągu jesteś skłonny się podzielić. Knut się uśmiechnął, choć nie robił tego zbyt często.

- Oczywiście, Ailo. Podzieliłbym się z tobą nawet wtedy, gdybyś nie kierował się takimi szlachetnymi pobudkami. Podzieliłbym się z tobą, nawet gdybyś był chciwy i skąpy, nawet gdybyś miał zamiar schować wszystko dla siebie.

Ailo uśmiechnął się krzywo.

- Ja również chciałbym zacząć żyć. I pomóc żyć in­nym. Los tylu ludzi leży mi na sercu, Knut. Zrozumia­łem to dobrze tej zimy. Mam nadzieję, że wystarczy twoich kamieni. Mam nadzieję, że nie były to tylko czcze przechwałki, że nie łudziłeś nas wszystkich...

- Wystarczy ich dla dziesięciu takich wspólnot - za­pewnił go Knut. - Co najmniej.

- Porozmawiam o tym ze starszyzną. - Ailo rozprosto­wał kości, po czym przysunął się do paleniska. - Wiem, że potrzebują mojej pomocy. Wszystkim będzie znacznie trudniej, gdy ciebie zabraknie, na to jednak byli przygo­towani. Nikt nie sądził natomiast, że ja zniknę razem z to­bą. Tak niewielu nas zostało...

- Zostało was tak niewielu, że nie trzeba tylu rąk do pracy.

Ailo podzielał jego zdanie, nigdy jednak nie wypo­wiedziałby tego na głos.

- Wszyscy zrozumieją chyba, że dobrze będzie, jeśli z tobą pojadę. Złoto przyda się na czarną godzinę. Gdy nie dopisze pogoda i ryba, jeśli zawiodą kupcy i nawet Rosjanie nie zechcą sprzedać taniej swoich towarów, czeka nas równie ciężka zima jak ta, która minęła.

- Trochę lepiej wiodło się wam nad fiordem... Ich myśli biegły najwyraźniej podobnym torem.

- Wybierasz się tam później?

Knut nie był pewien, czy tego chce. Czy chce wró­cić do domu. Do Lyngen. Do Skibotn.

Wzywały go obowiązki. Miłość. Zew krwi.

- A pojechałbyś ze mną? - zapytał zamiast odpowie­dzieć. - To również twoje rodzinne strony. Będziesz się czuł tam tak samo, jak ja tutaj.

- Jeśli mógłbym...

A zatem Ailo miał ochotę wrócić. Nawet większą niż Knut. Traktował Lyngen jak swoje strony rodzinne. W jurcie panował półmrok. Ciepło bijące od paleniska rozleniwiało młodych mężczyzn. Gdy milkli, słyszeli plusk fal rozbijających się o przybrzeżne kamienie. Z początkiem wiosny nadchodził czas połowów. La­pończycy rozbijali obozowiska nad fiordami. Rozsta­wiali swe jurty i czuli się tu jak w domu, podobnie zresztą jak w paru innych miejscach.

Tym razem jurty stanęły nad fiordem położonym na dalekim, północno - wschodnim krańcu Norwegii. Słyszeli plusk wody fiordu Varanger. Jeszcze dalej na wschodzie leżał inny bezkresny kraj. Może tam żyła teraz kobieta, którą Knut nazywał matką.

Ailo bawił się nożem. Nigdy nie wypuszczał go z rąk. Zawsze coś strugał, a to kawałek drewna, a to róg reni­fera czy kość. Knut widział go kiedyś nawet z muszlą w rękach...

- Moglibyśmy być braćmi - odezwał się Ailo. Ostrze noża błyskało mu między palcami, nie pozostawiając najdrobniejszego nawet zadrapania. Knut westchnął, obserwując sztuczki przyjaciela. Sam wolał mieć do czynienia z innymi narzędziami. Brakowało mu zręcz­ności, jaką Ailo miał w palcach.

Knut pokiwał głową. Mogło się tak rzeczywiście zda­rzyć.

- Ale możemy być prawie braćmi - ciągnął Ailo z uśmiechem, choć jego spojrzenie wcale nie było we­sołe. Za śmiechem i żartami skrywał powagę. Często się tak zachowywał. Czasem trudno było odgadnąć, czy sobie dworuje, czy mówi serio. - To trochę głupie. Może nawet dziecinne. Ale nie chodzi o zabawę.

W dawnych czasach ludzie w ten sposób sobie ślubowali. Wiązali się jak rodzina. I o to właśnie mi chodzi. Nie o żadną zabawę. Chcę cię uczynić bratem, którego nie mam. Kimś, kogo obdarzę największym zaufaniem. Zgadzasz się?

Knut popatrzył na nóż. Wiedział, że jest bardzo ostry. Wiedział też, że Ailo potrafi się nim posługiwać lepiej niż ktokolwiek inny. Knut kochał Ailo jak bra­ta. Nie potrzebował żadnych pogańskich ceremonii dla potwierdzenia swych uczuć.

Ailo został wychowany przez ojca, który śmiał się z runicznych kamieni i lapońskich bożków, pamiętał też matkę, która wierzyła w działanie sił nadprzyro­dzonych, mieszkał z babką, która modliła się wpraw­dzie do Chrystusa, ale nie zdołała się całkiem uwolnić od wiary przodków i nieustannie mieszała lapońskie obrzędy z tym, co słyszała na temat Syna Bożego.

Ailo potrzebował rytualnego potwierdzenia więzów przyjaźni.

- Zgoda - szepnął Knut i podwinął prawy rękaw.

Ailo pochylił się w stronę przyjaciela i także pod­winął rękaw. Spojrzeli na siebie, porozumiewając się bez słów.

Ailo błyskawicznym ruchem naciął sobie naskórek na nadgarstku. Skrzywił się trochę. Nie należał do twardych mężczyzn. W obecności Knuta mógł sobie pozwolić na ujawnienie prawdziwych uczuć. Knut przełknął ślinę, patrząc na krople krwi, które zaczęły kapać z rany. Teraz on wyciągnął rękę. Zamknął oczy, gdy zimne ostrze noża dotknęło jego skóry. Ostrze ze­ślizgnęło się po nadgarstku. Właściwie nie poczuł bó­lu. Otworzył oczy ze świadomością, że czoło ocieka mu potem. Ailo przyłożył swój nadgarstek do ręki przyjaciela. Niewielkie ranki zetknęły się ze sobą, a czerwone krople pomieszały, Knut czuł wyraźnie cie­pło krwi i nie potrafiłby powiedzieć, do kogo ta krew należy. Mężczyźni nie mieli wspólnej matki. Spłodzili ich inni ojcowie. Ale ta milcząca, a zarazem podniosła ceremonia związała ich tak, jakby w ich żyłach na­prawdę płynęła ta sama krew.

Ailo wyssał krew ze swojej rany. Knut nie był pe­wien, czy to także część rytuału, na wszelki wypadek zrobił to samo.

- Dzięki ślinie szybciej się zagoi - wyjaśnił Ailo z uśmie­chem. - Nikomu o tym nie mów - dodał. - To tylko na­sza sprawa. Możesz zawsze na mnie liczyć. Stawię się na każde twoje wezwanie. Niezależnie od okoliczności. Nie­zależnie od czasu. I oczekuję tego samego od ciebie.

Knut pokiwał głową.

- Jasne. To nie miałoby przecież sensu, gdyby obo­wiązywało tylko ciebie. Teraz jesteś moim bratem. Do tej pory miałem tylko siostry, a to bardzo męczące...

Ailo się także uśmiechnął. Mężczyźni byli prawie rówieśnikami. Najbliższej zimy Knut miał skończyć dwadzieścia lat. A on dwadzieścia jeden na początku lata. W ich życiu powinien królować jeszcze śmiech. Życie mieli jeszcze wciąż przed sobą.

- Może powinieneś zmusić się do odwiedzenia jej grobu - podsunął Ailo, przyglądając się uważnie przy­jacielowi swymi wąskimi oczami. - Nie wiem, czy tak naprawdę przyjąłeś do wiadomości jej śmierć.

- Jak to nie? - wykrzyknął Knut. - Przecież to ja ją odnalazłem. Przecież to ja wyrąbałem dziurę w lodzie i wyciągnąłem ją z wody. Sam zaniosłem ją na plebanię. Trzymałem jej ciało w ramionach i mogę cię za­pewnić, iż przekonałem się, że umarła. Położyłem ją na sofie w tym eleganckim pokoju. Nie martw się, Ailo, dobrze wiem, że ona nie żyje. Byłem na pogrzebie. Jak ktoś obcy. Tamci mnie traktowali jak obcego. Dobrze wiem, że Anna nie żyje, i nie muszę oglądać jej grobu, by o tym pamiętać. Wiem o tym aż za dobrze...

Głos mu się załamał. Pojawił się w nim ton, które­go Knut nie słyszał od czasu mutacji. Poczuł, jak wzru­szenie dławi mu gardło. Rozpaczliwie próbował za­czerpnąć powietrza, jakby walczył o życie. Wreszcie udało mu się złapać oddech i ze zdziwieniem poczuł coś nieznanego i ciepłego na policzkach.

Podniósł dłoń, by dotknąć skóry. Była mokra. Łzy płynęły ciurkiem, a on nie mógł i nie chciał ich po­wstrzymać.

Potrzebował tych łez. Dobrze, że się pojawiły.

Knut nic już przez nie nie widział. Wszystko się w nim nagle spiętrzyło. Ból, żal, gniew, bezsilność...

Wszystko to skrywał w głębi serca, od chwili gdy zostawił martwe ciało Anny na sofie pastora. Opance­rzył się wieloma warstwami obojętności, które miały go uchronić przed bólem.

Łzy rozpuściły ten pancerz.

Pozostało tylko jądro bólu, od którego nigdy się już nie uwolni.

Poczuł się lepiej dopiero wtedy, gdy Ailo objął ra­mionami jego drżące plecy. Wczepił się dłońmi w ra­miona przyjaciela i nie chciał go puścić. Bez Ailo był­by w tej chwili zupełnie bezradny i samotny. Nikt nie powinien być aż tak samotny. Knut z trudem łapał od­dech i nie poznawał swego głosu. Choć przecież to był jego własny głos. I jego najprawdziwsze, nie osłonięte niczym ja. Całkiem bezbronne... Ailo z pewnością ni­gdy nie wykorzysta tego przeciwko niemu. Bez obawy można przed nim ujawnić słabość. Teraz bardziej niż kiedykolwiek. Knut czul się fatalnie, gdy w końcu przestał płakać. Spuchła mu cała twarz. Przekonał się o tym, gdy ocierał ostatnie łzy opuszkami palców. Wil­gotne policzki wydały mu się dziwnie sztywne. Oczy go piekły. Gardło także. Zagryzał wargi, by powstrzy­mać szloch. Nie na wiele się to jednak zdało.

- Zdaje się, że to powinno podziałać odświeżająco - stwierdził, zauważając, że zatkał mu się zupełnie nos. - Oczyszczająco...

- Nie widziałem, byś płakał, od kiedy się tu pojawi­łeś. Nie wiem nawet, czy kiedykolwiek płakałeś, Knut. Długo tłumiłeś w sobie łzy. Dźwigałeś swój ból, nie próbując go w żaden sposób uzewnętrznić.

- Wydawało mi się, że nie potrafię już płakać.

- Już niedługo poczujesz się lepiej - zapewnił go Ailo. - Nie dlatego, że zapomnisz. Ale ból zmieni swój charakter. A gdy się wreszcie wypłaczesz, zaczniesz nowe życie. Chyba tego właśnie chcesz. Prawda?

- A więc powiedziałeś to celowo? - Knut obrzucił przyjaciela badawczym spojrzeniem. - Specjalnie mnie rozgniewałeś, prawda?

Ailo wzruszył ramionami i wbił czubek noża w bier­wiono.

- Najważniejsze, że podziałało. Uznałem, że pora naruszyć twoją skorupę. Nikt poza mną nie mógłby tego zrobić.

- Dzięki - szepnął Knut całkiem szczerze, choć zdzi­wiła go własna wdzięczność.

Wspólne przeżycia w znacznie większym stopniu niż krwawy rytuał uczyniły ich braćmi.

Za ścianami jurty wiał coraz silniejszy wiatr. Fale z wściekłością uderzały o kamienisty brzeg.

Podmuchy wiatru z północnego wschodu przejmo­wały chłodem.

W szum wiatru i morza wplotły się nagle jakieś gło­sy. Ubity śnieg skrzypiał pod ciężkimi stopami.

W lapońskiej wspólnocie przed nastaniem zimy mieszkało siedemdziesięciu ludzi. Teraz zostało ich za­ledwie pięćdziesięciu - rówieśników Knuta i Ailo. Kil­ka rodzin, które straciły już dzieci. Wszyscy okazywa­li sobie wiele wzajemnej troski po z góry przegranej zimowej walce o życie z siłami natury.

Kroki i głosy zbliżały się wyraźnie do jurty Ailo. Gniewne, niespokojne głosy...

Tkanina w otworze drzwiowym uniosła się w górę i do jurty wkroczyło czterech mężczyzn. Przybysze stanęli nad Ailo i Knutem, którzy siedzieli przy pale­nisku, usiłując podtrzymać ledwo tlący się ogień.

Mężczyźni nie opuścili tkaniny przesłaniającej wejście. Podmuchy zimnego wiatru omiotły wnętrze i niewiele brakowało, a zgasiłyby ogień. To również był zły znak.

Knut czuł na sobie przeszywające spojrzenia przy­byszów. Patrzyli wprost na niego. Po raz pierwszy od chwili, gdy się tu pojawił, poczuł się jak intruz.

Knut się przestraszył.

- Zasłońcie wejście - poprosił Ailo łagodnie, ale sta­nowczo. - Jesteście gośćmi i proszę, byście to uczynili.

Jego słowa zabrzmiały cokolwiek prowokacyjnie, choć wypowiedział je nad wyraz spokojnie. Polecenie zostało spełnione.

Ailo odniósł zatem niewielkie zwycięstwo. Knut obawiał się jednak, że jemu się to nie uda. Nie wiedział wprawdzie, czego chcą ci mężczyźni, przeczuwał jed­nak, że nie są do niego przyjaźnie nastawieni.

- Czy Elen tu dzisiaj była? Knut pokiwał głową. Uświadomił sobie nagle, że czterej przybysze są braćmi Elen. Zaczął sobie gwałtow­nie przypominać, co też jej dzisiaj i dawniej powiedział. Czyżby potraktowała któreś z jego słów jak obietnicę?

- Elen była dziś zapewne w wielu różnych miejscach - zauważył Ailo. W jego spojrzeniu pojawiła się czujność. Podniósł się i stanął na rozstawionych nogach, podobnie jak tamci. Dłonie oparł na biodrach. I nie spuszczał wzro­ku ze swych gości. - Czyżby nie wróciła do domu?

- Wróciła i odeszła - oznajmił krótko jeden z braci, gniewnie zaciskając pięści.

- Tu jej nie ma - Ailo zatoczył ramieniem koło.

- Wiemy o tym - uciął kolejny z przybyszy lodowa­tym tonem. - Chcemy usłyszeć, co on jej powiedział...

- mówiąc to wskazał palcem Knuta. Wszyscy czterej bez przerwy patrzyli na Knuta.

- Elen nie żyje - dodał najstarszy. - Wbiła sobie nóż w piersi. Trzy razy. Nikt jej nie słyszał. Co jej powie­działeś?

- Nic szczególnego - odparł błyskawicznie Ailo. - Ja także tu byłem. Sam nie wiem, do którego z nas przy­szła. Rozmawialiśmy o tym i o owym...

Knut przełknął ślinę. Nie miał odwagi spojrzeć na Ailo. Do licha, nie miał pojęcia, że Ailo potrafi kłamać jak z nut.

- Nie rozmawialiście o tym, że on powinien się oże­nić z Elen? - zapytał znów najstarszy. - Nie rozmawialiście na ten temat? Nie mówiłeś mu, że w tej sytuacji powinien tak postąpić?

Knut zamknął oczy. Zaczynał powoli rozumieć... Pozwoliła mu na to... A on nie pomyślał, że przecież ma do czynienia z młodziutką dziewczyną. Nie upew­nił się, nie zapytał... To on był wszystkiemu winien.

Ona traktowała tę przygodę zupełnie inaczej. Do Knuta dopiero teraz to dotarło.

- Elen nie mówiła, że spodziewa się jego dziecka? Knut przełykał i przełykał ślinę, czując, że niemy krzyk zaczyna rozrywać mu piersi.

- Wcale o tym nie rozmawialiśmy - odparł Ailo. - Nie było żadnego powodu, by o tym mówić.

- Chcesz powiedzieć, że to nie on był ojcem? Ze mo­ja siostra sypiała z kim popadnie?

Ailo pokręcił głową.

- To było moje dziecko. I chciałem się z nią ożenić.

2

Knut wiele razy przypominał sobie tę chwilę.

Wydawało mu się później, iż zamierzał powiedzieć, że Ailo kłamie. Nie zachował się jak prawdziwy męż­czyzna, kryjąc się za plecami przyjaciela. Ostre spojrze­nie Ailo kazało mu przełknąć słowa, które miał już na końcu języka, choć paliły go i dławiły. Oczy Ailo roz­błysły miodowym blaskiem tak samo jak dawnymi la­ty błyszczały oczy Mikkala. Prosiły, by Knut milczał, a on posłuchał ich bez wahania. Choć musiał przełknąć swoją dumę. Stosowna chwila minęła. Czterej bracia Elen patrzyli to na Ailo, to na Knuta. Patrzyli na tego, którego znali od zawsze, i tego, który był tu obcy.

- Kłamiesz, żeby go osłonić - zarzucił Ailo najstar­szy z braci, wskazując Knuta ruchem głowy. Nie popa­trzył jednak w jego stronę. Patrzył tylko na Ailo, któ­ry mężnie znosił to spojrzenie. Knut nigdy przedtem nie widział przyjaciela tak wyprostowanego. Poczuł, jak pot występuje mu na czoło. Gdy zerknął na ranę na nadgarstku Ailo, spostrzegł kilka kropli nie zakrze­płej jeszcze krwi.

- Czyżbym często kłamał? - zapytał Ailo. - Słysza­łeś kiedykolwiek, bym kłamał, Sarak?

W jurcie zapadła cisza. Knut śledził wzrokiem dym, który wolniutko unosił się znad paleniska, by zniknąć po jakimś czasie w otworze w dachu. Gdyby tylko mógł, umknąłby tą samą drogą razem z dymem. Byłe jak najdalej stąd.

Bracia Elen przyjęli do wiadomości słowa Ailo. Na razie.

- Nie spodziewałem się tego po tobie, Ailo synu Mikkala! - wykrzyknął najstarszy z braci, Sarak, po czym wszyscy czterej opuścili jurtę.

Knut zrozumiał, że Sarak był zaskoczony kłam­stwem Ailo. Bracia Elen nie uwierzyli w to, co usły­szeli, nie mogli jednak podawać w wątpliwość słów jednego ze swoich współplemieńców. Obraziliby go w ten sposób. Knut nie mógł wydusić z siebie ani sło­wa. Ailo ostrzegawczym gestem przyłożył palec do ust. Lepiej nie rozmawiać, gdy tamci są jeszcze blisko.

- Dlaczego? - spytał w końcu Knut, na wszelki wy­padek po fińsku.

- Chcieli obarczyć kogoś winą. Pomścić siostrę. Nie wiem, czy udałoby mi się uratować cię w inny sposób.

- Ailo uśmiechnął się ze smutkiem. - A poza tym w gruncie rzeczy wcale nie skłamałem. To mogło być moje dziecko... - Knut zamrugał oczami ze zdziwienia.

- Elen czuła chyba, że to dla ciebie nic ważnego. Była taka młoda. Zdaje się, że miała nadzieję, że opowiem ci o nas... - Ailo wzruszył ramionami. - To był tylko ten jeden raz. Ale nie da się wykluczyć, że to ja byłem ojcem. Żaden z nas nie jest święty, prawda? Wiele się zdarzyło minionej zimy. Najlepiej nie myśleć już o tym wszystkim.

Knut westchnął. Nie miał pewności, czy powinien uwierzyć przyjacielowi. Elen nie znaczyła dla niego za wiele, ale gdy myślał o niej w ramionach Ailo...

Ailo jednak nie zwykł kłamać.

- Co teraz będzie?

- Pozwolą mi wyjechać - odparł Ailo. - Dojdą do wniosku, że to wystarczająca kara. Wykluczą mnie ze wspólnoty. Ale dadzą mi szansę poprawy. I w ten spo­sób wszyscy będą zadowoleni...

- Nie mów tak! - wykrzyknął Knut. - Ona była wię­cej warta. Pójdę i powiem, że to moja wina. Nie po­zwolę, by ucierpiał twój honor.

- Miałeś okazję to zrobić, gdy stali tu nad nami - Ailo mówił bardzo poważnie. - Wtedy milczałeś. Jeśli teraz do nich pobiegniesz, pomyślą, że próbujesz mnie osłonić. To mi zaszkodzi jeszcze bardziej...

Knut się poddał. To było najprostsze rozwiązanie. Ailo poszedł sam do naczelnika. Knut chciał mu to­warzyszyć, ale Ailo mu zabronił.

- Nie potrzebuję obrońców - wzruszył ramionami. - Nie chcę, żeby mnie podejrzewali o tchórzostwo.

Knut chciał wykrzyknąć: „A co sobie o mnie pomy­ślą?”, ale się powstrzymał. Dobrze wiedział, co sobie pomyślą. Ale to nie miało żadnego znaczenia, skoro i tak niedługo ich opuści.

Czas dłużył się Knutowi w nieskończoność, gdy cze­kał na powrót Ailo. Nie miał siły wyjść z jurty. Nie zniósłby spojrzeń wszystkich tych, którzy podejrze­wali, że to on jest winien. Nie zniósłby ich pogardy.

Wiedział, że zapomni o Elen. Nawet po tym, co się stało. Wiedział, że jej twarz zniknie we mgle, i to by­ło najgorsze. Nikt nie będzie wspominał tej dziewczy­ny tak, jak on wspomina Annę. Nikt nie będzie jej w ten sposób żałował.

Żaden człowiek nie powinien tak odchodzić.

Ailo może mówić, co mu się podoba, ale nie ulega wątpliwości, że na jego rodzie, że na rodzie Knuta, cią­ży przekleństwo.

Takie przypadki nikomu się nie przytrafiają. W każ­dym razie nikomu spośród ludzi, których Knut znal. Za to w dziejach jego rodziny można znaleźć mnó­stwo podobnych historii. Nie bez powodu.

Może niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, gdy się kogoś zbyt mocno pokocha? Albo gdy jest się przez kogoś tak właśnie kochanym?

Wreszcie wrócił Ailo. Był blady.

- Ruszamy - rzucił krótko i przeczesał grzywkę dło­nią. - Starszy wspólnoty chce, żebyśmy obaj byli na pogrzebie. To jedyny warunek, jaki postawił. Potem możemy jechać. I długo nie wracać. Ludzie zajmą się moim stadem. A jeśli wrócę i udowodnię, że znów mo­gę być jednym z nich, odzyskam stado. Gdyby mi się nie udało, nie mam czego tu szukać.

- I to wszystko dla mnie... - Knut czuł się podle. Trudno mu było spojrzeć Ailo w oczy. Trudno przy­jąć taką ofiarę ze strony przyjaciela.

- Nieźle mi przecież zapłacisz - uśmiechnął się Ailo. - Połowę tego, co ci zostawił ojciec. To chyba dobra cena? A przy okazji dzięki tobie czeka mnie wspania­ła przygoda. Gdyby nie ty, w moim życiu byłaby tyl­ko praca i praca. Widziałbym tylko te same miejsca co roku. Robiłbym na okrągło to samo, wśród tych sa­mych ludzi. Wyprawy na jarmark do Lyngen były naj­większymi przygodami w moim życiu, Knut. Pomyśl tylko o tym, zwłaszcza że ty uciekłeś z Lyngen. Chcę być kimś innym niż Ailo syn Mikkala. Kimś innym niż niechciany przez ojca syn. Kimś innym niż Ailo, który miał matkę wariatkę i ojca, który nie widział świata poza Raiją. Chcę udowodnić sobie, że jestem kimś więcej. Nie chcę być tylko owocem pomyłki mo­jego ojca. Rozumiesz?

Knut ze zrozumieniem pokiwał głową.

- Ja chyba też tak myślałem - wyznał z ociąganiem. Wydawało mu się, że kiedyś, całe wieki temu, powie­dział dokładnie to samo Idzie.

- Gdy wrócę tu ze złotem, z połową twojego skarbu, Knut, wtedy wszyscy zapomną. My, Lapończycy, wy­baczamy sobie nawzajem wszystkie słabości. Dajemy winowajcom czas na przemyślenie błędów. Ja także z nią spałem, nie zapominaj o tym. Gdyby mi powie­działa o dziecku, wziąłbym ją za żonę. Byłaby równie dobra jak każda inna.

- I twój los byłby powtórką losu Mikkala - wyrwa­ło się Knutowi.

Ailo obrzucił go ostrym spojrzeniem.

- Niezupełnie, mój przyjacielu. W moim życiu nie ma żadnej Raiji!

- Naprawdę? - zdziwił się Knut, ale wolał nie draż­nić przyjaciela. - Powiedziałem jej, że wyjeżdżam - cią­gnął. - Dałem jej wyraźnie do zrozumienia, że nic mnie tu nie trzyma i że może gdzieś ktoś na mnie czeka. Dla­tego wybrała śmierć.

- Może wybrałaby życie, gdybym otworzył przed nią swoją jurtę.

Brązowe oczy natknęły się na złotobrązowozielone spojrzenie. W oczach Ailo migotało tyle barw. Odzie­dziczył je raczej po matce niż po ojcu. Przejrzyste, ale niezgłębione.

- Nie wiadomo, co myślała, gdy brała do ręki nóż. Ża­den z nas nie jest bez winy. Żaden nie uniknie kary. Niezależnie od tego, co powiem, wszyscy i tak myślą, że chodziło o ciebie. To, co o tobie teraz myślą, Knut, jest chyba większą karą niż ta, którą ja wziąłem na siebie.

Knut spuścił wzrok.

Uważał, że to on jest głównym winowajcą i że kara, którą ponosi, jest łatwiejsza niż to, co spotkało Ailo.

Pogrzeb Elen wyglądał zupełnie inaczej niż pogrzeb Anny. Knut nigdy dotąd nie uczestniczył w podobnej ceremonii. Dawniej w Lyngen grzebało się zmarłych tak, by czuć ich obecność. Często czyniono to we własnej zagrodzie. Jeśli umierający zdążył przed śmier­cią powiedzieć, gdzie chce być pogrzebany, spełniano jego życzenie. Ciało składano w drewnianej trumnie, a potem urządzano stypę.

Knut wiedział, że teraz mieszkańcy Lyngen wożą swoich zmarłych na drugą stronę fiordu, by ich pogrze­bać na parafialnym cmentarzu. Każdy powinien zna­leźć miejsce ostatniego spoczynku w poświęconej zie­mi, i to jak najszybciej. Jeśli nie można było urządzić pogrzebu wystarczająco szybko, należało umieścić cia­ło w szopie czy w składzie, nie kładąc go wszakże na ziemi. Robaki nie odróżniają przecież ciała ludzkiego od zwierzęcej padliny.

Knut wiedział, że czasem zmarli długo czekali na pogrzeb. Zdarzało się, że w charakterze tymczasowych grobów wykorzystywano zagłębienia w skałach czy ja­skinie.

Pamiętał wielkie zbiorowe pogrzeby, które odbywa­ły się latem. Wówczas mężczyźni wracali z morza i w odtajałej ziemi można było pochować wszystkich, którzy odeszli zimą.

Rodzina Elen zgodnie z dokumentami była ochrzczona, podobnie jak większość Lapończyków zamieszkują­cych Finnmark. O budowę kościołów na północy trosz­czyli się przedstawiciele różnych państw i różnych wy­znań. Zjawiało się tu wielu kaznodziejów, którzy w znacznie większym stopniu byli ambasadorami wła­snych rządów niż głosicielami Słowa Bożego.

Na płaskowyżu nie brakowało cmentarzy. Nietrud­no było znaleźć kawałek poświęconej ziemi.

Jeszcze łatwiej było jednak o skrawek ziemi, na któ­rym nigdy nie stanęła stopa kapłana.

- Elen postanowiła umrzeć właśnie tu - oświadczył jej najstarszy brat. - I tu zostanie na zawsze.

Knut przypominał sobie, że samobójców nie wolno chować w poświęconej ziemi. Żaden z braci Elen o tym nie wspominał. Nie mówił o tym także nikt inny.

I dobrze.

Bracia dziewczyny odgarnęli śnieg ze skrawka zie­mi graniczącego z obozowiskiem, położonego jednak na tyle daleko, by duch zmarłej nie zakłócał spokoju żywym, i na tyle blisko, by Elen mogła na nich popa­trzeć, gdyby miała ochotę. Przez pół dnia w tym miej­scu płonęło ognisko. Po to, by rozmrozić możliwie najgrubszą warstwę ziemi.

Jeszcze nie wystygły popioły, gdy zaczęli kopać. Ailo zaproponował im pomoc, w imieniu własnym i Knuta. Sarak jej nie przyjął. Obrzucając ich jadowitym spoj­rzeniem, nie omieszkał powiedzieć, co o nich myśli. Ogień ułatwił nieco sprawę, ale gdy udało się wykopać dół głęboki po kolana, bracia Elen znów natrafili na zlodowaciałą ziemię. Kopali na zmianę, dwójkami.

Wieczorem otwór w ziemi okazał się dostatecznie głęboki. Kiedy Knut wyjrzał z jurty, by po raz ostatni sprawdzić, jak idzie kopiącym, z dołu wystawały już tylko ich głowy.

Następnego dnia Knuta obudziły głosy. Ailo nie po­zwolił mu wyjrzeć na dwór.

- Ubiorą ją teraz odświętnie i złożą w saniach - wy­jaśnił spokojnie jak zawsze. - My też powinniśmy za­łożyć swoje najlepsze ubrania. Starszy wspólnoty ka­zał nam stawić się na pogrzebie. I posłuchamy go.

Założyli więc swoje najlepsze ubrania. Obwiązali kumagi najbarwniejszymi taśmami. Ailo zapiął swój srebrny pas. Knut odnalazł najpiękniejszy, skórzany. I dopiero wtedy, gdy już stał na wzgórzu, w ostatnim rzędzie żałobników, przypomniał sobie, że ten pas zro­biła mu Elen. To Elen żuła skórę tak długo, by stała się miękka, to jej zręczne palce przekłuwały skórę igłą...

Knut poczuł się jak drań.

Świadomość, że wszyscy mieszkańcy osady podzie­lają tę opinię, nie poprawiła mu humoru.

Sanie, na których spoczęła niespełna szesnastoletnia Elen, dziewczyna, która zakochała się w synu rybaka znad fiordów, zostały złożone w wykopanym przez jej braci grobie. Potem bracia, bratankowie, wujowie, ku­zyni zaczęli w milczeniu zasypywać ciało ziemią. Sil­ne były więzy rodzinne między Lapończykami, syna­mi tego wolnego ludu, którego domem był płaskowyż.

Ani Knuta, ani Ailo nikt o pomoc nie poprosił. Ta­ki zaszczyt nie mógł im przypaść w udziale. Nie nale­żeli przecież do rodziny. Knut czul, że pomimo panu­jącego chłodu spociły mu się ręce. Nie założył rękawic, a od wschodu wiał przenikliwy wiatr. Knut zauważył, że dziewczynę ułożono nogami w stronę wschodu. Tam też zatknęli wygładzony przez wodę bal wyłowiony z morza. Knut zastanawiał się, dlaczego, chwila nie sprzyjała jednak zadawaniu takich pytań. Po drugiej stronie, w głowach, Sarak ustawił coś w rodzaju krzy­ża. W dolnej części pionowej belki umocował skośnie dość długi kawałek drewna.

- Co to za krzyż? - spytał Knut Ailo. Ten uciszył go pospiesznie.

- Tak ma być - szepnął bezgłośnie. - To krzyż ze wschodu. - Wskazał głową kierunek, z którego wiał wiatr. Krainę, której nie mogli dostrzec gołym okiem.

Knut przyjął to wyjaśnienie do wiadomości. Nie wiedział, że Sarak umieścił nad głową Elen prawosław­ny krzyż.

Prorocy, którzy od czasu do czasu nadciągali tu ze wschodu, zrobili na rodzinie Elen największe wraże­nie. Jednak ceremonia, którą przygotowali zmarłej bracia, niezupełnie przypadłaby do gustu rosyjskim misjonarzom.

Gdy ziemia przykryła już cały grób, Knut uznał, że uroczystość dobiegła końca, i chciał odejść. Ailo jed­nak go zatrzymał.

- To jeszcze nie wszystko. Bracia zmarłej przynieśli zgromadzone wcześniej drwa, choć w obozowisku dotkliwie brakowało opału.

Knut ze zdziwieniem obserwował, jak Lapończycy sta­wiają na mogile Elen domek z wyrzuconych przez mo­rze bali. Przykryli go spadzistym dachem, mocując go przy użyciu czegoś w rodzaju gwoździ z drewna jałow­ca. W szczycie zachodniej ścianki zrobili nawet okienko.

Przed dokończeniem dachu schowali do środka ło­patę, którą kopali dół, kilka misek z jedzeniem i mle­kiem renifera oraz parę drobnych monet.

Gdy domek był gotów, cały orszak ruszył do rodzin­nej jurty dziewczyny, by tam ją wspominać, zaśpiewać jej joik, by jeść i pić dla okazania zmarłej szacunku.

Ailo i Knut odłączyli się od żałobników. Nikt się za nimi nie obejrzał. Nikt się ich nie spodziewał na stypie.

- Co to wszystko ma znaczyć? - nie mógł się nadziwić Knut. - Zimą zmarło tu przecież wielu ludzi i nikogo nie chowano w ten sposób. Wszystkich zawieziono na cmen­tarz, gdzie urządzono im całkiem zwyczajny pogrzeb.

Ailo zdjął pas.

- Wszyscy, którzy zmarli zimą, odeszli w sposób na­turalny. Elen nie mogłaby zostać pochowana na cmenta­rzu. Ktoś z pewnością by zapytał, skąd się wzięły rany na jej ciele. I szybko by się wydało, że zabiła się sama. Albo jeszcze gorzej: tamci mogliby pomyśleć, że zabił ją ktoś z naszej wspólnoty. Ucierpiałoby zarówno jej do­bre imię, jak i honor rodziny. Bracia zrobili wszystko, by pochować ją jak najgodniej. Zgodnie ze starodawnym obyczajem. W dawnych czasach tak właśnie wyglądały nasze pogrzeby.

- Ale ten dom... jedzenie... pieniądze... - Knut bez­radnie rozłożył ręce. - To przecież okropne...

- Dlaczego? - Oczy Ailo rozbłysły. - Dlatego, że wy, Norwegowie i Finowie, robicie to całkiem inaczej?

Knut nie odpowiedział. Ściągnął kaftan, by przynaj­mniej na chwilę ukryć swoją twarz przed wzrokiem Ailo.

- Dokąd twoim zdaniem poszła Elen? - Ailo nie da­wał mu spokoju. - Do nieba czy do piekła?

Knut przełknął ślinę. Wpajano mu przekonanie, że ten, kto sam odbiera sobie życie, kończy w ogniu pie­kielnym.

- My, Lapończycy, nie znamy żadnego piekła - wyjaśnił mu łagodnie Ailo. - Ci, którzy od nas odchodzą na zawsze, żyją dalej w Jabmi - aimo, świecie zmarłych. Albo w Mubbe - aimo, w drugim świecie... - Głos Ailo brzmiał bardziej obco niż zwykle. - Nie mamy piekła, mamy za to niebo. Saivo. Myślę, że Elen tam właśnie trafiła. Miała taką jasną duszę. Była taka młoda. Sądzę, że wzięli to pod uwagę...

Knut wstrzymał oddech, wpatrując się w przyjacie­la. Przypuszczał, że ci, którzy powinni wziąć to pod uwagę, to starzy lapońscy bogowie. Nigdy przedtem nie pomyślał, że Ailo może w nich wierzyć. Reijo twierdził, że Mikkal za nic miał zarówno dawnych, jak i nowych bogów.

- W Saivo zmarli żyją tak samo jak my. Ale tam nie ma surowych zim i nieurodzajnych lat. W Saivo wszy­scy są szczęśliwi. Dobrze im tam. Niczego im nie brak, ani zwierzyny, ani ryb. A ich jurty i chaty są znacznie piękniejsze od naszych...

- Wierzysz w to? - spytał Knut. Zaskoczył go ton własnego głosu. Pojawiła się w nim nuta lekceważenia, choć wcale nie było to jego zamiarem.

Ailo spojrzał mu prosto w oczy.

- A ty wierzysz w raj? - zapytał. - Czy nasze Saivo tak bardzo różni się od twojego raju? - Knut się za­wstydził. - Zostawili jej trochę jedzenia i pieniędzy, że­by jakoś dała sobie radę, zanim stanie na nogi na tam­tym świecie. A łopaty, którą kopali grób, i tak lepiej nie wykorzystywać do niczego innego. Elen może mieć z niej jakiś pożytek. - Ailo wzruszył ramionami. Jego głos brzmiał poważnie, ale w kącikach ust igrał lekki uśmieszek. Knut nie wiedział, jak to rozumieć. Czy przyjaciel rzeczywiście wierzy w to, co mówi?

- A dom? - Knut miał jeszcze sporo wątpliwości. - Co z oknem? Dostaję gęsiej skórki, gdy na nie patrzę.

- Elen nie przyprawiała cię o gęsią skórkę, gdy jesz­cze żyła - odrzekł Ailo ostro. Stał teraz nagi od pasa w górę, a ciało, pomimo że był niewielkiego wzrostu, miał umięśnione i mocne. - Elen z pewnością nie jest teraz bardziej niebezpieczna niż za życia. Okno w do­mu może się jej przydać. Kto wie, może zapragnie po­patrzeć, co się też tu dzieje. Albo sprawdzić pogodę...

Ailo zaczął zakładać codzienne ubranie, a w jego oczach pojawił się figlarny błysk.

Tym razem Knut nie miał już wątpliwości co do te­go, że przyjaciel żartuje.

- To stary obyczaj - wyjaśnił po chwili Lapończyk. - Nikt nie pamięta, skąd się wziął. A ściślej rzecz bio­rąc, każdy tłumaczy to inaczej. Tak to już jest z rytu­ałami.

Knut zrozumiał.

Wyruszyli w drogę jeszcze przed zakończeniem sty­py. Długo jeszcze słyszeli spokojne dźwięki joik. To śpiewał o Elen ktoś z jej rodziny.

Knut pomyślał, że śpiewak musiał dobrze znać zmarłą. Ta młoda dziewczyna była właśnie jak ten śpiew: zwykle pełna spokoju, choć i nieobliczalna. W joik Elen mieściło się to wszystko.

Pieśń odcisnęła trwały ślad w duszy Knuta. Wie­dział, że będzie pamiętał jej dźwięki znacznie dłużej niż twarz dziewczyny.

Przez pustkowie brnęły dwa niewielkie zaprzęgi. Sa­nie każdego z mężczyzn ciągnęło jego własne zwierzę.

Jechali na zachód. Po pewnym czasie mieli zamiar skręcić na południe, by znaleźć wzniesienie, które w swoim wnętrzu kryło skarb pozostawiony Knutowi przez ojca.

Jechali mniej uczęszczanym szlakiem, dlatego nie spotkali Andersa i jego towarzyszy, wracających do do­mu z jarmarku z Skibotn. Gdy Anders dotarł do obo­zowiska dwa dni po pogrzebie Elen, dowiedział się tyl­ko, że Knut i Ailo wyruszyli na zachód. Nie przyszło mu do głowy, by powiązać ten fakt ze śmiercią Elen.

Pozdrowienia, które przywiózł im znad fiordu, mu­siały czekać.

A tymczasem bracia krwi przemierzali płaskowyż. Jak magnes przyciągał ich złoty blask z południowego zachodu.

3

Na płaskowyżu nigdy nie brakowało wędrowców i marzycieli. Swoje ślady zostawiali tu często ci, któ­rzy szukali zapomnienia albo schronienia.

Na zachód zmierzali właśnie dwaj wędrowcy, pod­czas gdy inny samotnie szedł na wschód. Nie wiedzie­li o sobie nawzajem, choć ich życiowe ścieżki już się skrzyżowały w przeszłości. Kolejne zaś spotkanie mia­ło być bardzo szczególne i brzemienne w skutki.

Samotny wędrowiec miał niebieskie oczy pod ścią­gniętymi brwiami. Na jego twarzy prawdopodobnie rysowała się kiedyś chłopięca miękkość, choć trudno było w to uwierzyć, patrząc na ostro zarysowane ko­ści policzkowe. Mężczyzna był barczysty, długonogi, o mocnych rękach. Bez trudu dało się odgadnąć, że tra­pi go jakieś zmartwienie.

Ciemnoblond grzywka zrobiła się wyraźnie za dłu­ga i była postrzępiona. Jej właściciel od dawna nie troszczył się już o swą brodę i nie zwracał uwagi na robactwo, które zalęgło się mu we włosach. Całkiem niedawno opuścił Skibotn, ale przedtem wiele wędro­wał po nieznanych szlakach. Przywykł do trudnych warunków. Wszyscy, którzy go spotykali, odgadywa­li natychmiast, że przeżył ciężkie chwile. Wskazywało na to jego dojrzałe spojrzenie, tak nie pasujące do mło­dego wieku.

Simon chciał zatrzeć za sobą ślady. Nigdzie się nie spieszył. Szedł przed siebie bez celu.

Pragnął zniknąć, by ułatwić życie Mai.

Pewnego dnia trafił na jakieś dziwne towarzystwo. Żaden z pięciu mężczyzn, siedzących dokoła ogniska, nie mówił dużo o sobie. Simon pasował do nich. Wie­le lat spędził wśród ludzi tego pokroju. Znał doskona­le obowiązujące wśród nich zasady gry, wiedział, co należy im powiedzieć, a co zachować dla siebie.

Każdy z tych mężczyzn sprzedałby własną rękę, gdyby tylko ktoś mu chciał za to nieźle zapłacić. Nie mieli żadnych skrupułów, gdy w grę wchodziły jakieś korzyści. Simon dał im do zrozumienia, że i on jest ulepiony z tej samej gliny.

Rozmawiali tylko na jeden temat. O pieniądzach. O tym, jak się szybko wzbogacić. Niekoniecznie zgod­nie z prawem. Rozmawiali o złocie.

- Wszyscy wiedzą, że w Finnmarku można znaleźć złoto - oświadczył Albert, najstarszy z nich wszyst­kich, postawny czterdziestolatek, dość przystojny, ale nie budzący zaufania. Wodził rej wśród kompanów. Je­go wyraźnie młodszy, jasnowłosy i szarooki brat miał na imię Helmer. Obaj mieli przebiegłe spojrzenia i zręczne palce. Helmer nie był tak przystojny jak brat i należał do osób znacznie bardziej zamkniętych w so­bie niż Albert, który chętnie wypowiadał się na każdy temat, czyniąc to zresztą z pewnym wdziękiem.

Trzeci mężczyzna, Hans, pochodził ze Szwecji. Mó­wił z akcentem, który przypominał Simonowi sposób mówienia Reijo. Hans urodził się zapewne w okolicy, w której mówiono także po fińsku. Tornedalen rozcią­gała się przecież po obydwu stronach rzeki Torne, stanowiącej granicę między Finlandią a Szwecją. Simon domyślał się, że w takich miejscach języki i obyczaje mieszają się ze sobą. Trzeba znacznie więcej niż rzeki, by podzielić ludzi.

Simon słyszał kiedyś, że wygnańcy z Tornedalen często uciekają do Norwegii. Do nich należał prawdo­podobnie Hans.

Hans był rówieśnikiem Simona. Jego twarde spoj­rzenie pasowało do cynicznych wypowiedzi. Zimny człowiek. Trudno go lepiej opisać. Właściwie to on po­winien być przywódcą. Albert nie dorównywał mu przebiegłością. Simon nie potrafiłby powiedzieć, który z nich był autorem najbardziej podstępnych planów. Często wydawało mu się, że to Hans jest mózgiem tej grupy i że tak sprytnie podsuwa pomysły Albertowi, by tamten uważał je za swoje własne.

To było całkiem prawdopodobne.

Mojżesz i Benjamin natomiast nie kryli w sobie żad­nych zagadek. Simon wiedział wprawdzie, że z taką oceną nie należy się spieszyć, bo nawet najłagodniej­szy człowiek może sprawić niespodziankę, ale bliźnia­cy pochodzący z jakiejś odległej wyspy naprawdę nie byli wewnętrznie skomplikowani. Ich życie obracało się wokół jedzenia i spania. Od czasu do czasu potrze­bowali też kobiety, nie robiło im jednak różnicy, w ja­kich okolicznościach i w jaki sposób.

Pochodzili z religijnej, przynajmniej na pozór, rodzi­ny. Ojciec nadał dziewiętnaściorgu swych dzieci biblij­ne imiona. Co prawda nie było pośród nich Judasza, ale nawet godni szacunku patroni nie uchronili Mojżesza i Benjamina przed zboczeniem ze ścieżki cnoty.

Bliźniacy jako jedyni z tej grupki bez mrugnięcia okiem chwalili się przed Simonem swymi wyczynami. Kradzieżami, których nie potrafili nawet zliczyć. Gra­bieżą cudzego bydła. Gwałtami, o których opowiadali z uśmieszkiem. Wyjaśniali, że chodziło przecież tylko o Laponki, a wszak wszyscy dobrze wiedzą, że nie na­leży ich uważać za ludzi.

Bliźniacy byli dorośli, ale w ciałach dojrzałych męż­czyzn w gruncie rzeczy kryły się niedojrzałe dzieci.

Z taką właśnie uroczą gromadką zasiadł Simon przy ognisku. Zamierzał im towarzyszyć przynajmniej przez jakiś czas.

- W Finnmarku można znaleźć złoto - powtórzył Al­bert.

Nikt się nie odezwał. Twarz Simona nawet nie drgnę­ła, choć w zanadrzu ukrył kilka bryłek, które dowodzi­ły słuszności słów Alberta. Simon nie zamierzał jednak się nimi chwalić. Nie ruszył się z miejsca. Okazał tyle samo zainteresowania, co pozostali. Podobnie jak tam­ci czekał na to, co powie Albert.

Simon przeżył więzienie, w którym było znacznie gorzej niż w tym towarzystwie.

- Jeśli mi nie pokażesz, gdzie - odezwał się leniwie Hans - nie ruszę się z miejsca. Nie będę się wysilał dla niepewnej zdobyczy. Możesz to sobie wybić z głowy.

Hans wyprostował nogi i zadrżał z chłodu. Zima nie odeszła jeszcze na dobre, a darniowa chata była pod­szyta wiatrem. Próbowali ją wprawdzie uszczelnić, ale żadnemu nie chciało się pracować. Nie zamierzali tu przecież długo zabawić. Po co się wysilać? Żeby z ich pracy skorzystał ktoś inny?

Simon marzł tak samo jak pozostali, musiał jednak jakoś się trzymać. W tym towarzystwie lepiej się nie wyróżniać.

- W Alcie są jacyś Finowie, którzy płacą złotem - rzucił Albert tak obojętnie, jakby mówił o pogodzie.

Wszystkie spojrzenia skierowały się ku niemu. Uda­ło mu się przyciągnąć ich uwagę, co bardzo lubił.

Dobry Boże, żeby to tylko nie był Knut! pomyślał Simon. Knut był naiwnym żółtodziobem w porówna­niu z tymi osobnikami.

- Skąd wiesz? - zapytał błyskawicznie Helmer, które­mu brat najwyraźniej nie zdradzał wszystkich tajemnic.

- Wiem - wyjaśnił wyczerpująco Albert. - Od daw­na jest tam dwóch starszych Finów, którzy nie mają pieniędzy i płacą kamieniami. Złotymi okruchami, chłopcy. Wszyscy wiemy, co to oznacza...

A więc jednak nie Knut! Simonowi wyraźnie ulży­ło. Nie mógł się troszczyć o nikogo poza tymi, na któ­rych najbardziej mu zależało, jeśli miał być tym dru­gim, okrutnym Simonem.

Nie powinien sobie pozwalać na ciepłe uczucia wzglę­dem zbyt wielu osób. Miłość czyni serce miękkim. A w je­go obecnym życiu nie ma miejsca na takie słabości.

- Może znaleźli te bryłki wiele lat temu - zauważył Helmer.

- Może już nic nie zostało - podchwycił jego myśl Benjamin.

Hans splunął. Simon poczuł na sobie jego spojrze­nie. Nie dowierzali sobie nawzajem.

Albert całkowicie zignorował słowa Benjamina. Miał w tym już pewną wprawę.

- Wystarczy odnaleźć tych Finów. Alta nie jest du­ża, a nas jest sześciu. - Spojrzał wymownie na Simona i długo mu się przyglądał. Czekał, aż towarzysze także zwrócą spojrzenia w jego kierunku. - O ile ru­szasz z nami?

Simon patrzył Albertowi prosto w oczy, nie mru­gnąwszy nawet powieką.

- Jasne - oświadczył lakonicznie. Grał wobec nich rolę małomównego, bo do tego rodzaju ludzi przywy­kli. Atmosfera nieco zelżała. Bliźniacy zaśmiali się tro­chę nerwowo. Obaj zabrali się skwapliwie do klepania Simona po ramieniu, by powitać go w swoim gronie.

Simon podróżował z nimi już od trzech tygodni.

- Nie potrzebujemy szczurów okrętowych - pod­kreślił Helmer zjadliwie.

- To znaczy tchórzy, chłopcze.

- Wiem, co to jest szczur okrętowy. - Simonowi tak­że zdarzało się zachowywać bezmyślnie. Wygłaszając ten komentarz, zdradził się, że mieszkał kiedyś na wy­brzeżu. - Daleko stąd do Alty? - zapytał, by dać towa­rzyszom do zrozumienia, że nie zna tej okolicy.

- Dość daleko - odparł Albert enigmatycznie. Nawet gdyby go spytać o pogodę, odpowiedziałby tak, jakby chodziło o tajemnicę państwową. - Wędrowcy nie są czymś wyjątkowym w tej okolicy. Podzielimy się. Mu­simy wprowadzić jednego człowieka pomiędzy Finów. Kogoś, kto może udawać, że jest jednym z nich.

Simon spojrzał na Hansa.

- On mówi po fińsku? - zagadnął. - Tak żeby móc udawać Fina?

- Tak - poinformował go Albert. Hans się nie odezwał. Posłał jednak Simonowi spoj­rzenie, w którym nie było ciepłych uczuć.

- Trochę to za proste - pokręcił głową Simon.

- Bo to jest proste - pouczył go Helmer. Nie podo­bał mu się ten przybłęda, który powątpiewał w genialność planu jego brata.

- Możesz się jeszcze wycofać - oświadczył niespiesz­nie Hans. - Jesteśmy prawdziwymi mężczyznami i nie potrzebujemy pośród nas tchórzliwych gówniarzy.

- My nie jesteśmy gówniarzami - odezwali się jed­nym głosem Mojżesz i Benjamin.

- Idę z wami. - Simon chciał rozwiać wszelkie wąt­pliwości. - Tylko nie lubię się w nic bez sensu wkopy­wać. Muszę wiedzieć dokładnie, w co wchodzę. Jestem już za stary na zabawy, a na razie to wszystko wyglą­da na zabawę.

Być może posunął się za daleko, ale skłoniły go do tego słowa tamtych. Były jak ciosy prosto w twarz.

- Wszystko w swoim czasie. - Simon najwyraźniej przypadł Albertowi do gustu, skoro wziął jego stronę. - Ustalimy szczegóły, gdy już dotrzemy na miejsce. Gdy posłuchamy i poobserwujemy. Dopiero wtedy wszystko zaplanujemy...

- Ale przecież... - odezwał się zbity z tropu Mojżesz. - Przecież my tak nie robimy. Ty nie lubisz nic planować, Albert.

- Zamknij się! Nikt cię nie pytał o zdanie. - Albert wymagał posłuchu.

Hans pochwycił porozumiewawcze spojrzenie Si­mona i uśmiechnął się nieznacznie. Oni dwaj rywali­zowali wprawdzie ze sobą, ale to i owo ich łączyło.

Simon przeczuwał jednak, że Hans może być nie­bezpieczny.

Podzielili się i w stronę Alty ruszyli dwójkami. Bliź­niacy byli do siebie tak podobni, że wędrowali razem, by nie wzbudzać niepotrzebnie podejrzeń. Między Helmerem i Albertem również dało się zauważyć ro­dzinne podobieństwo. Tak więc Hans i Simon, chcąc nie chcąc, musieli wyruszyć razem.

- Nie obchodzi mnie, czy się lubicie, czy nie. - Albert nie owijał niczego w bawełnę. - Teraz się lubicie. Hans jest Finem. Spotkaliście się w drodze na północ. Nie ob­chodzi mnie, jak się będziecie do siebie odnosić na osob­ności, ale jeśli ktoś na was będzie patrzył, macie udawać przyjaciół. Resztę bajeczki musicie wymyślić sami. Nie mogę przecież odwalić za was całej roboty?

A więc to był cały plan Alberta! W Alcie Hans i Si­mon musieli sobie radzić sami. Bagatelka, wystarczyło tylko wmieszać się między mieszkańców miasta. Wy­strychnąć na dudka Finów, którzy płacili złotem. Przede wszystkim jednak znaleźć tych Finów. Nieste­ty, Albert nie wiedział, gdzie ich szukać.

Hans nie był zachwycony tym pomysłem, podobnie zresztą jak Simon. Ruszyli w drogę jako pierwsza z grupek. Simon nie mógł się zresztą wyzbyć wraże­nia, że poza nimi nikt do Alty się nie wybiera.

- Zaczynasz już chyba rozumieć, że to my dwaj ma­my zdobyć złoto - odezwał się Hans po kilkugodzin­nym milczeniu. Musieli ze sobą rozmawiać podczas postojów. Łatwiej było się ignorować, gdy jechali gę­siego na nartach.

Simon musiał przyznać, że przyszło mu to do gło­wy. Zastanawiał się jednak, na ile Hans jest lojalny wo­bec swych towarzyszy.

- Albert i Helmer zawsze biorą największą dolę - po­informował go Hans, przeżuwając suszone mięso swy­mi mocnymi zębami, które błyskały w promieniach wiosennego słońca. Simon uzmysłowił sobie, że Hans bardzo rzadko się śmieje.

- Są chyba przywódcami - zaczął ostrożnie Simon.

- Sądzisz, że nadają się na przywódców? Simon wzruszył ramionami. Napotkał spojrzenie swego towarzysza. Rozumieli się bez słów. Obaj wie­dzieli, że spośród sześciu mężczyzn, którzy jeszcze niedawno siedzieli razem przy palenisku w darniowej chacie, tylko dwóch nadaje się na przywódców. Popa­trzyli sobie prosto w oczy.

- Od dawna z nimi jesteś? - zapytał Simon, dbając o to, by w pytaniu nie ujawniło się za wiele ciekawo­ści. Jakby pytał tylko ot tak sobie, dla podtrzymania rozmowy.

- Rok - splunął Hans. - Prawie dwa. Czy czas tu coś znaczy?

Simon nie mógł nie przyznać mu racji.

- A ty? - Hans zaczął przyglądać się towarzyszowi, mrużąc oczy. Miał bardzo wyrazistą twarz. Czarna grzywka zawsze przesłaniała mu czoło. Simon nigdy nie spotkał człowieka o takich chłodnych, brązowych oczach. - Zawsze jesteś sam?

Każdy z nich próbował wzbudzić w towarzyszu tro­chę zaufania. Kłamali w żywe oczy. Albo mówili pół­prawdy. Żaden nie byłby w stanie sprawdzić słów drugie­go. Mogli jednak gromadzić informacje i kontrolować, czy nie pojawiają się nowe, które przeczą poprzednim.

- Mam kobietę - oświadczył Simon z krzywym uśmieszkiem i poczuł jakby lodowate igiełki w pier­siach. Przed oczami stanęła mu twarz Mai, widział ją tak wyraźnie, jakby pojawiła się tuż przed nim. Zagłu­szył jednak w sobie ten ból, przed którym próbował uciec. - Ale pewnie nie o to mnie pytasz, prawda? - Hans się nawet nie poruszył, więc Simon dodał: - Sie­działem. W więzieniu. Tam człowiek szybko się uczy, by na nikim nie polegać.

- Długo?

- Wystarczająco. Wtedy Hans się uśmiechnął. Simon musiał w duchu przyznać, że ten uśmiech wzbudził w nim niepokój. Przywykł już do posępnego i nieprzeniknionego wyrazu twarzy towarzysza podróży.

- Czy tamci zjawią się w Alcie? - zastanawiał się gło­śno Simon. Hans nie troszczył się o kontynuowanie roz­mowy. Może dowiedział się już tego, czego chciał. Miał wyjątkowy talent do trzymania ludzi w niepewności.

- Albert by nie pozwolił, żeby taka pewna zdobycz przeszła mu koło nosa.

Simon zwilżył sobie wargi. Zdecydował się zasuge­rować Hansowi możliwość zdrady reszty grupy. Spo­ro ryzykował, ale wszystko wskazywało na to, że Hans nie darzy Alberta szczególnie głębokim respektem.

- A mogłoby się tak stać? - zapytał. Spojrzenie Hansa pozostało obojętne, twarz nieporuszona, tylko jeden z kącików ust uniósł się ku górze.

- Albert nie zdołał cię zastraszyć, prawda? Simon powoli pokręcił głową.

- Na razie nie.

- No cóż... - Hans poskrobał się po brodzie. Jako je­dyny z całej szóstki dbał trochę o siebie. Golił się re­gularnie i mył, mimo że ledwo co przeminęły najtęż­sze mrozy i kontakt z lodowatą wodą nie należał do przyjemności. Zwracał też uwagę na ubranie. - Albert nie wygląda na groźnego, ale spośród tych, których kiedykolwiek spotkałem, najsprawniej włada nożem. - Simon powinien był się domyślić, że nie tylko spryt sprawił, iż Albert został przywódcą grupy. - Aha.

- Rzecz jasna, nawet on nie może się równać ze mną...

Hans popatrzył na Simona nader wymownie. Si­mon wytrzymał spokojnie to spojrzenie. Nie można pozwolić sobie na strach, stojąc twarzą w twarz z te­go rodzaju mężczyzną. Musi z nim rozmawiać jak równy z równym.

- Tak dobrze sobie radzisz z nożem? Simon wiedział doskonale, że Hans wcale się nie przechwala. Hans zawsze nosił nóż za pasem, jakby był z nim zrośnięty. Simon nigdy nie widział go w cza­sie awantury, ale zapamiętał, że gdy Hans używa no­ża w najzwyklejszych sytuacjach, robi to z zadziwia­jącą zręcznością.

- Nie najgorzej - odparł Hans. - A ty? Simon roztarł dłonie i tylko się uśmiechnął. Cieszył się, że Maja nie zna go w tym wcieleniu. Cieszył się, że Maja nigdy się nie dowie, z jaką łatwością przycho­dzi mu grać tego drugiego Simona, z którym ona nie chciałaby mieć nic wspólnego.

- Dobrze - powiedział Hans. - Potrafisz chyba spra­wić rybę? A umiesz strzelać?

Simon otworzył usta ze zdziwienia.

- Biedacy nie miewają broni palnej - wyjaśnił. Hans nawet nie mrugnął okiem.

- Nigdy nic nie wiadomo - stwierdził. - Jest nas tyl­ko dwóch. Musimy się bronić. Może drzemią w nas ja­kieś ukryte umiejętności.

Simon nie dał się sprowokować. Następny krok należał do Hansa. To przecież on spędził więcej czasu z bandą Alberta.

- Nie sądzisz, że Albert i jego ludzie niewiele zna­czą w porównaniu z nami.”

- Chyba masz rację.

Hans uśmiechnął się otwarcie.

- Mojżesz i Benjamin mają mocne pięści, sami nie potrafią zrobić z nich użytku. Helmer nie umie się bić, a myśli za niego Albert. Albert ma swój nóż. My ma­my niezłe głowy, noże i pięści.

Hans przedstawił sprawę w dużym uproszczeniu, acz całkiem prawdziwie.

- Podział na małe grupki był nieźle pomyślany.

- Albert zakładał, że my się nie lubimy. - Hans wyszczerzył swoje białe zęby. - Albert w gruncie rzeczy też jest dużym dzieckiem. Łatwo go zmylić. Ja od ra­zu widziałem, że jesteś ulepiony z tej samej gliny co i ja. I że możemy zostać przyjaciółmi.

Simon też się uśmiechnął. Wydawało mu się, że sło­wo „przyjaciele” brzmi jak bluźnierstwo w ustach Han­sa. I wcale nie był pewien, czy może zaufać towarzy­szowi podróży. Robił jednak dobrą minę do złej gry.

- Ja bym tego nie odważył się zaproponować! Nie wiedziałbym, jak to zrobić, skoro jesteś związany z tamtymi.

Nie zamierzał dodawać nic więcej. Nie można prze­cież kłamać bez końca. Zwłaszcza że nie musiał już przeciągać rozmowy.

- Działam na własny rachunek - wyjaśnił z naci­skiem Hans. - Chyba podobnie jak ty.

- Nie mam nikogo, o kim musiałbym myśleć - od­parł Simon lekko. - A przy tym bardzo lubię samego siebie. Można nawet powiedzieć, że jestem swoją jedy­ną miłością.

Wreszcie udało mu się znaleźć właściwy ton.

- I nie boisz się nawet, gdy pomyślisz, co nas może czekać ze strony Alberta?

Simon kopnął grudę śniegu. Zamknął swój plecak z kory brzozowej i postawił z boku. Gdyby Hans wie­dział, co kryje się pod ubraniami!

- Mam bardzo kiepską fantazję - wyjawił - i nie po­trafię sobie wyobrazić, co nas może czekać ze strony Alberta.

Hans chciał usłyszeć właśnie coś w tym rodzaju.

- Na każdego przypadnie o wiele więcej, jeśli po­dzielimy wszystko na dwóch zamiast na sześciu - do­rzucił jeszcze Simon.

- Niegłupi z ciebie gość. Zabrzmiało to jak słowa uznania i Simon wiedział, że na nie zasłużył.

- Dla Alberta świat się kończy na Finnmarku - rzekł Hans. - Nie będzie nas ścigał bez końca. Jeśli uda nam się znaleźć złoto, będzie tylko nasze. Możemy wyje­chać, dokąd tylko zechcemy. Osobno albo razem.

Simon pokiwał głową na znak, że zrozumiał. Wolał na razie nie zdradzać, którą możliwość wybierze.

- To w dalszym ciągu trochę za proste. - Simon mu­siał to powiedzieć, bo Hans czekał na takie słowa. Wzbudziłby podejrzenia towarzysza, gdyby ich nie wypowiedział. - Nigdy przedtem nie miałem okazji się wzbogacić. Nie aż tak. Gdyby to było takie proste, wszyscy byliby bogaczami.

- Albertowi wydało się to proste. - Hans zabrał się ochoczo za sznurowanie własnego skórzanego worka.

Piękna ręczna robota, Simon potrafił to ocenić. - Al­bert przyzwyczaił się już do tego, że ja za niego obmy­ślam szczegółowy plan. Zakłada z góry, że to zrobię, a potem uważa, że sam wszystko wymyślił. Oczywi­ście, że to nie jest taka prosta sprawa. Większość sły­szała co nieco o złocie. Krążą plotki na ten temat. Nikt nie jest pewien, ile w nich prawdy. A ten, kto napraw­dę ma złoto, na pewno jest ostrożny. Dlatego, że są lu­dzie tacy jak my. - Znów błysnęły jego białe zęby.

- Jeśli się nie wie, kto i gdzie, to sprawa nie jest pro­sta - podsumował Simon.

- Ale tym razem sprawa jest dziecinie prosta - cią­gnął Hans wyraźnie rozbawiony. - Dla nas sprawa jest prosta. Wiemy gdzie. A na dodatek ja wiem, kto.

Simon spojrzał na Hansa.

- To ja opowiedziałem Albertowi o złocie. Zapo­mniałem tylko dodać, że znam tych, co płacą złotem. Nie ma nic prostszego, Simon.

4

Hans doprowadził Simona do zamieszkanej przez Fi­nów części Alty, położonej z dala od wielkich domostw, daleko od norweskich zagród. Na fińską osadę składały się darniowe chaty i zgrabne domki z bali, wszystkie nie­wielkie i szare pod równie szarym wiosennym niebem.

Nie we wszystkich maleńkich okienkach były szy­by. Mało kto mógł sobie pozwolić na taki luksus w na­tłoku codziennych wydatków. Ruija nie rozpieszczała swych fińskich mieszkańców.

Hans zapukał do zniszczonych przez deszcze i śnie­gi drzwi. Obaj musieli pochylić głowy, wchodząc do środka.

Pomieszczenie było ciepłe i bardzo prosto urządzo­ne. Punkt centralny stanowił piec ustawiony na jednej z krótszych ścian. Pod dłuższą ścianą z półkami stał stół i dwie długie ławy. Pod piecem skrzynia na opał i stołek zrobiony z szerokiego pnia.

Panował tu porządek, a w powietrzu unosił się do­mowy zapach.

Dwaj starsi mężczyźni powitali Hansa serdecznym uśmiechem. A Hans odpowiedział im tak szerokim uśmiechem, jakiego Simon nie widział u niego w cią­gu tych trzech tygodni, które spędzili razem.

Simon wcale się nie zdziwił, gdy tamci zwrócili się do Hansa całkiem innym imieniem.

Nazwali go Heino.

- Kogo tym razem ze sobą przyprowadziłeś, Heino?

Simon przedstawił się, podając im dłoń. Zdradził Fi­nom tylko swoje imię. Gospodarze, bez wątpienia bra­cia, zwali się Hannu i Jussi.

- Ten, kto nie chce zdradzić swego nazwiska, na pewno nie powie także, skąd pochodzi - uśmiechnął się Hannu, mrugając okiem. W jego głosie nie było wrogości i podejrzliwości. - Nie będę więc pytał.

Simonowi przyszło do głowy, że ten człowiek jest chyba głupi. Albo tylko poczciwy.

- Nie zabawisz tu długo? i Hans zaprzeczył.

- Tacy jak ja nie potrafią długo zagrzać miejsca. Są­dziłem, że już o tym wiesz.

- Cały czas mam nadzieję, że kiedyś wydoroślejesz. Hans się uśmiechnął.

- Jestem z siebie całkiem zadowolony. I chyba taki już zostanę do końca życia.

- Możesz mieć nadzieję, że zostaniesz piękny i młody, ale mógłbyś przynajmniej się pomodlić, żeby ci przybyło rozumu - poradził mu Jussi tonem dobrego wujka. Gospodarze wyciągnęli wszystko, czym chata bogata, i przygotowali prawdziwą ucztę dla gości.

Simon wolał nie patrzeć na Hansa. Kim jest ten człowiek? Plotkował z gospodarzami i całkiem nieźle j się bawił. Zachowywał się zupełnie inaczej niż jeszcze f niedawno, pod gołym niebem na pustkowiu.

Zupełnie jakby zamykając za sobą drzwi tej chaty, zmienił się w kogoś innego.

- Musisz coś zjeść - napomniał Simona Hannu, gdy spostrzegł, że gość raczej grzebie w jedzeniu niż je. - O ile dobrze znam Heino, to sporo czasu upłynie, nim znów siądziecie do porządnego posiłku.

Hans jadł z apetytem i posłał Simonowi zachęcające spojrzenie. Simon przełknął ślinę i poszedł w jego ślady.

Gospodarze chcieli odstąpić przybyszom swoje łóż­ka, Hans jednak zdecydowanie odmówił.

- Położę się w szopie, jak zwykle. I tak się stało.

- Kim ty właściwie jesteś? - zapytał Simon, gdy zna­leźli się już sam na sam i mościli sobie posłania w su­chym sianie.

- Jestem po prostu ostrożny - odparł Hans.

- Jesteś Hans czy Heino? Czy może jesteś aż tak ostrożny, że nie możesz mi tego zdradzić?

- Urodziłem się jako Heino - oznajmił Hans wymi­jająco - ale czasami wolę być Hansem.

- Jesteś Finem? - dopytywał się Simon.

- Z pochodzenia - przyznał. - To bogacze decydują o narodowości, Simon. Prości ludzie, którzy umierają za nich na wojnach, nie mają wiele do powiedzenia.

Ciągle go zaskakiwał ten Hans, nie, ten Heino.

- Czy to Hannu i Jussi mają złoto? - Simonowi zaschło w ustach na samą myśl o dwóch miłych, starszych Finach, którzy w dobrej wierze podzieli się z nimi tym, co mieli.

- Tak.

- Skąd wiesz?

- Hannu pokazał mi kilka kamyków ostatnim ra­zem. Powiedział, że je dostał. Mieszkał u nich pewien człowiek, który znalazł złoto. Ale zniknął nie wiado­mo gdzie już dawno temu.

Knut, to musiał być Knut. Simon przełknął ślinę i sta­rał się spokojnie oddychać.

- Pokazał ci złoto? Kim ty dla nich jesteś?

- Kimś, komu ufają.

- A ty chcesz ich okraść?

- Złodzieje kradną - odparł Heino spokojnie, obra­cając się na sianie. Simon też odwrócił się do niego ple­cami. Nie był całkiem pewien, że to bezpieczne, posta­nowił jednak pokazać, że nie boi się swego towarzysza.

Rozmowa dobiegła końca. Heino nie chciał powiedzieć nic więcej. Simon wsłuchiwał się w dźwięki nocy, w spo­kojny, równy oddech Heino. W końcu on także zasnął.

Sny miał jednak równie zagmatwane jak życie.

Obudziły go przyciszone głosy. Simon nie podniósł się ze swego posłania. Próbował nadal miarowo i powo­li oddychać. Po chwili rozpoznał głosy Heino i Hannu.

- Wszystkie męty tu ściągają, od kiedy rozeszła się plotka...

- Tylko ja jeden wiem - przerwał mu Heino. - O ile ufasz handlarzowi.

- Jemu można zaufać. A ty? Nikt cię nie podejrzewa?

- Dobrze wiesz, jaką mam reputację, Hannu. A gdy Simon i ja znikniemy z waszym złotem, będą tacy, któ­rzy uznają nas za prawdziwych bohaterów.

- Kim jest ten Simon? Ufasz mu?

- Może. Jeszcze nie jestem pewien. Jeśli gra, to robi to lepiej ode mnie. W każdym razie na pewno nie jest taki jak tamci. Tyle wiem na pewno. Może się jeszcze przydać. Ale trzeba pamiętać, że nie jest jednym z nas.

- Knut Olsson wciąż siedzi w areszcie. Tym razem namiestnik przesadził. Żadnego Kwena nie można bez­karnie więzić tak długo. Nie pozwolimy mu w ten spo­sób traktować jednego z naszych. Prędzej zburzymy to więzienie niż pozwolimy, by Knut tam zgnił.

- Gdzie kamienie?

- Napełniłem już twoją torbę, chłopcze. Starczy, że­by przekonać twoich „przyjaciół”. Mamy tego więcej. Starczy na wszystko.

Simon słyszał, jak tamci wychodzą, wciąż rozma­wiając, i doszedł do wniosku, że rozumie jeszcze mniej niż przedtem.

Hannu oddał złoto Hansowi?

Co może znaczyć ta rozmowa o ostrożności i za­ufaniu, o więzieniu i namiestniku?

Heino był nader tajemniczy nawet wtedy, gdy Si­mon uważał go po prostu za Hansa. Zmiana imienia nie uprościła sprawy.

Simon uznał, że najlepiej będzie, jeśli uda, że śpi.

Heino wrócił na swoje posłanie. Simon słyszał, jak towarzysz podróży się kładzie i zaczyna chrapać. Po­stanowił, że nie wstanie. W co, u licha, się znowu wpa­kował? Chciał przecież wieść spokojne życie. Choćby miało być szare. Pragnął uniknąć wszelkich awantur i komplikacji. A tymczasem wylądował w samym środku zagadkowego labiryntu.

Simon nie zasnął już więcej tej nocy. Pozwolił jed­nak, by Heino „obudził” go o świcie, gdy na dworze było jeszcze szaro.

Słyszał, jak Heino wstaje, jak składa swoje koce, wy­chodzi na chwilę, by zaraz wrócić do szopy.

- Wstawaj, stary, nie zamierzasz chyba teraz spać.

Simon zerwał się na równe nogi, zupełnie tak, jak­by wciąż jeszcze siedział w więzieniu. Natychmiast ob­rzucił Heino przytomnym i ostrożnym spojrzeniem.

Musiał udawać, że jest spokojny, choć w gruncie rzeczy nie czuł się bezpiecznie w towarzystwie Heino.

Nie miał też pojęcia, czego się spodziewać po Hannu i Jussim.

- Uchroniłem twoją duszę przed tym, co najgorsze - rzucił Heino. Na plecach miał już swój worek. Chociaż?

Simon przyjrzał się dokładniej workowi i stwierdził, że to nie ten sam, choć bardzo podobny.

Simon chwycił swój plecak i podniósł go szybko, mimo że był ciężki.

- Mam już złoto, chłopcze. Ruszamy.

Simon położył dłoń na ramieniu Heino, by go za­trzymać w pół kroku. Miał przy tym nadzieję, że tam­ten nie słyszy jego dudniącego serca.

Głos zabrzmiał na szczęście całkiem twardo. A że w szopie panował wciąż półmrok, Heino nie mógł doj­rzeć twarzy Simona.

- Nikt nie mówi do mnie „chłopcze”!

Atmosfera zrobiła się nieprzyjemna. Po chwili Heino się uśmiechnął. Jeszcze nie zdążył wcielić się w ro­lę Hansa.

- Simon - poprawił się. Gdyby kiedyś przyszło im ; się zmierzyć ze sobą, nie wiadomo, jaki byłby rezultat. Ale ta chwila jeszcze nie nadeszła.

Simon pokiwał głową i wypuścił powietrze. Cofnął dłoń z ramienia towarzysza. Gdy już maszerowali przez pogrążoną we śnie wioskę, przeczesał włosy dło­nią, by usunąć z nich siano.

Simon się zastanawiał, czy Hannu i Jussi patrzą teraz w ślad za nimi.

- Już uciekamy? - zapytał.

- Czy ja wiem...

- Jak mam cię teraz nazywać?

- Jeśli spotkamy Alberta albo kogoś w tym typie, nazywam się Hans. Również dla obcych. Tych, którzy mówią do mnie Heino, jest niewielu.

- Może i ja powinienem wymyślić sobie jeszcze kil­ka imion - mruknął Simon. - To się może przydać. Od czasu do czasu wygodniej by było być kawalerem...

- Używam dwóch imion, bo to konieczne, a nie dla­tego, że lubię oszukiwać wszystkich napotkanych ludzi.

Heino był najwyraźniej skłonny do moralizowania mimo tak wczesnej pory.

Simon uzmysłowił sobie w pewnej chwili, że wbrew jego przypuszczeniom - wcale nie oddalają się od osady.

- Najlepiej ukryć się tam, gdzie nikt nas nie będzie szukał - oznajmił stanowczym tonem Heino.

Zatrzymali się przed domkiem, który został naj­prawdopodobniej zbudowany fińskimi rękami. Miał typowy, spadzisty dach, choć był mniejszy niż domek Hannu i Jussiego. Heino zachowywał się tu równie swobodnie jak w obejściu, które niedawno opuścili. Nie pukając, próbował otworzyć drzwi. Gdy się oka­zało, że są zamknięte, wsunął dłoń w jakąś szparę i wy­dobył stamtąd klucz. Po chwili obaj weszli do środka.

W środku było ciemno. Heino zapalił lampkę oliw­ną, stojącą na środku stołu. Zrzucił z pleców worek, który z hukiem spadł na podłogę. Simon ostrożnie po­stawił obok swój plecak.

Domek pachniał tak, jakby ktoś tu mieszkał. W po­wietrzu unosiła się woń jedzenia, popiołu, skór...

Ogień w palenisku jeszcze nie wygasł. Domek skła­dał się najprawdopodobniej tylko z tego jednego po­mieszczenia, nie było bowiem widać innych drzwi. Właściciel najwyraźniej gdzieś wyszedł, przedtem jed­nak dołożył obficie do ognia.

Dziwne. Biedacy nie szastają tak opałem. Wszystko wskazywało na to, że ktoś się spodziewał Heino i Simona.

- Nikt na ciebie nie wyskoczy z żadnego kąta. Mo­żesz spokojnie usiąść - rzekł sucho Heino. Potem doło­żył drew do ognia. Tylko tyle, by podtrzymać płomień.

- Co się stało z Hannu i Jussim?

- Jakoś to zniosą - wzruszył ramionami Heino. Z wolna przybierał wyraz twarzy Hansa, zimnego, cy­nicznego człowieka. Simon z przerażeniem patrzył na tę przemianę. - Kawałek sznura im nie zaszkodzi.

Simon wiedział, że Heino kłamie. Gdyby jednak nie podsłuchał nocnej rozmowy, nie wątpiłby ani przez chwi­lę w prawdziwość słów Heino. Sposób mówienia Heino, jego gesty i mina, wszystko to było nader przekonujące.

Skoro tamten grał, Simon postanowił uczynić to samo.

- Mam nadzieję, że nic złego się nie stało. Nie mam zamiaru brać udziału w mordowaniu starszych ludzi. Jeśli to zrobiłeś, sam będziesz za to odpowiadał. Na­wet złota nie można kupować za taką cenę.

Heino nie zareagował. Rozsznurował worek i za­czął w nim grzebać. Simon orientował się, że ten wo­rek nie należy do Heino.

- Nie chcesz obejrzeć? - zdziwił się Heino, rzucając na stół garść niewielkich grudek.

Simon przełknął ślinę. Grudki były brudne, ubabra­ne w ziemi i ubłocone. Gdy je zobaczył, nie miał już wątpliwości, że pochodzą od Knuta. Knut bardzo się starał pobrudzić złote grudki tak, by upodobniły się do zwyczajnych kamieni.

Ostrożnie, prawie nie oddychając, wziął do ręki kil­ka z nich. Próbował sobie przypomnieć, jak się czuł, trzymając złoto po raz pierwszy w swej dłoni.

- Dobry Boże - szepnął. Wargi całkiem mu wyschły, więc je oblizał językiem. Oczarowany przyglądał się błyszczącym kamieniom. Wszystko było jak przed­tem. Nic się nie zmieniło. Nawet kamienie potrafią obudzić w tobie pożądanie, Simonie. Simon wiedział, że ma znacznie więcej takich grudek w plecaku, ale mi­mo to pożądał tych kamieni. Pragnął mieć ich jeszcze więcej. Całe morze takich błyszczących odłamków.

Heino trzymał się w pewnej odległości. Bawił się ka­mieniami, przesypywał je między palcami, pozwalając, by spadały na stół.

- Wielu ludzi mogłoby się wyżywić dzięki temu zlo­tu - stwierdził głosem, który nie był głosem Hansa. - A ja siedzę tu sobie i bawię się nimi...

Simon odłożył złote grudki, jakby się poparzył. Oczy mu błyszczały. Teraz nie musiał już grać.

- Długo tu zostaniemy? - zapytał.

- Aż Albert pomyśli, że coś nam się przytrafiło. Chyba że chcesz sprawdzić, który z was lepiej i szyb­ciej włada nożem.

- Twierdziłeś, że ty jesteś lepszy - przypomniał Simon.

- Nie lubię takiej zabawy. - Heino zgarnął kamie­nie ze stołu i wrzucił je do worka, który następnie sta­rannie zasznurował. - Nie zabijam dla przyjemności. Nawet Albert ma prawo żyć.

- Kto tu mieszka? Heino zaczął rozwiązywać taśmy przy kumagach.

Bardzo powoli.

- Ktoś, kto nazywa mnie prawdziwym imieniem - oznajmił. Heino lubił najwyraźniej roztaczać wokół siebie aurę tajemnicy. - Anjo.

- Jedna z twoich kobiet? - Gospodyni mogła być nawet żoną Heino. Simon wiedział przecież o nim tak nie­wiele. Choć z drugiej strony znał go lepiej niż niejednego ze współwięźniów, z którymi przesiedział bite trzy lata.

- Anjo mogłaby być moją matką. Prawie. A poza tym ona nie lubi, by ją traktować w ten sposób. Na twoim miejscu w jej obecności uważałbym na słowa.

- Jasne. Dobrze, że mnie uprzedziłeś.

- Anjo służy u namiestnika - dodał Heino nie pytany. Simon skinął głową. Znów namiestnik. Przypomnia­ło mu się nawet, że Matti kiedyś mu o nim opowiadał.

- Zdaje się, że to nie jest dobry człowiek? Heino zaśmiał się chrapliwie.

- Można to i tak ująć. Kjeldsen nie jest dobrym czło­wiekiem.

To nie była przyjemna noc dla żadnego z nich. Nie ufali sobie wzajemnie. Nie mieli wspólnych tematów. A byli skazani wyłącznie na własne towarzystwo aż do powrotu gospodyni. Nawet Heino nie wiedział, kiedy to nastąpi.

- Ten szakal wykorzystuje swoich służących, każe im pracować dłużej, niż powinni.

Postanowili się położyć. Heino zrzucił kilka skór z ławy na podłogę przed paleniskiem.

Położyli się dość daleko od siebie. Podejrzliwość ka­zała im zachować dystans.

Minęło pól doby, nim zbudził ich powiew chłodne­go wiatru i lekkie kroki gospodyni. Sen był sprzymie­rzeńcem takich ludzi jak Heino czy Simon. Nikt nie zdołałby ich zaskoczyć we śnie.

- Heino, mój chłopcze, znów się w coś wpakowałeś? Simon nie mógł jeszcze dojrzeć kobiety. Zgasili lam­pę, gdy kładli się spać, a ogień w palenisku wygasł. Anjo była dla niego na razie tylko głosem, ciepłym gło­sem pośród tego całego zamieszania.

Heino zerwał się na równe nogi. Simon doszedł do wniosku, że jego towarzysz musi całkiem nieźle wi­dzieć w ciemnościach, podszedł bowiem pewnym kro­kiem do kobiety i objął ją ramionami. Anjo zaśmiała się pogodnie. Śmiech miała równie ciepły jak głos. Choć może Simon sądził tak dlatego, że od dawna nie przebywał już w kobiecym towarzystwie. Nie widział przecież żadnej od chwili, gdy opuścił dom.

- Nie przesadzaj, chłopcze. Gdzie, u licha, podzia­ło się moje krzesiwo?

Simon składał właśnie swoje skóry, gdy Heino za­palił lampę.

Kobieta uniosła brwi, zdradzając zaskoczenie.

- Kim jesteś? Jeszcze jedną zbłąkaną owieczką Heino? Simon podniósł się, otarł dłoń o spodnie i uścisnął prawicę gospodyni.

- Simon - przedstawił się. - Po prostu Simon. Anjo się roześmiała.

- Nie pytamy o nazwiska. Po prostu Simon, wystarczy.

Anjo potrafiła bez trudu narzucić swoją wolę. Po­sadziła ich po tej samej stronie stołu i sprawiła, że po­czuli się jak mali chłopcy. W ciasnym domku zrobiło się natychmiast przytulnie, bezpiecznie i ciepło. Z ką­tów wyzierała bieda, ale Anjo najwyraźniej się tym nie przejmowała. Jej przyrodzona hojność i szczodrobli­wość promieniowała w dziwny sposób na otoczenie.

Gospodyni była drobna i niewysoka. Niższa od Mai. Simon czym prędzej odegnał od siebie myśli o żo­nie, grzebiąc je w najdalszym zakamarku pamięci.

Anjo miała jędrne i jednocześnie pulchne ciało. Nad fiordem określono by ją jako niezły kawałek kobiety. Głowę Anjo okalał gruby, starannie zapleciony żółtobrązowy warkocz, w świetle lampy połyskujący tu i ówdzie czerwienią. W jasnych oczach drzemała głę­bia, a na policzkach zaznaczyły się dołeczki. Anjo czę­sto się śmiała, nieco leniwym, perlistym śmiechem, szemrzącym jak listki na szczycie brzozy. Simon ni­gdy przedtem nie spotkał takiej kobiety.

- Ktoś ukradł pieniądze - oznajmiła swym gościom z wesołym błyskiem w oku. - Jacyś okropni ludzie po­bili dwóch biednych Finów i zabrali im dorobek całe­go życia. I teraz te złodziejaszki rozsiewają plotki, że brudni Kwenowie śpią na złocie. Panowie zrobili się natychmiast podejrzliwi, bo żaden Kwen nigdy nie zgłaszał, że posiada złoto. I żaden nigdy nie zapłacił od tego podatku. Trwają poszukiwania tych okropnych złoczyńców...

Heino uśmiechnął się od ucha do ucha.

- Hannu znów przesadził - westchnęła Anjo. Simon przestał cokolwiek rozumieć. - Kazał Jussiemu nabić sobie guza. Biedny Jussi. Ale znasz przecież Hannu... - Anjo pokręciła głową.

- Plotki rozchodzą się bardzo szybko - orzekł Heino po namyśle. - Z pewnością niedługo zjawi się Al­bert. Albo któryś z jego ludzi. Będą wypytywać. Mu­sisz mieć oczy i uszy otwarte, Anjo.

- Tacy jak Albert nie przychodzą za dnia do na­miestnika, Heino. Ciekawe zresztą, czy mnie pozna.

Simon otworzył usta i zamknął je po chwili. Patrzył to na Heino to na Anjo, aż wreszcie zapytał:

- Czy żądam za dużo, prosząc o wyjaśnienie? O co tu właściwie chodzi?

- On nic nie wie? - Anjo podniosła oczy do nieba, po matczynemu zatroskana.

Heino pokręcił głową.

- Kim on jest?

- Sama sobie odpowiedz, Anjo. Anjo ufała swojej intuicji i nie zwykła owijać spraw w bawełnę. Obrzuciła Simona badawczym spojrzeniem.

- Wyglądasz na sympatycznego chłopa, Simon. Tyl­ko czy można ci zaufać?

- Mówił, że siedział w więzieniu - wtrącił Heino. Anjo się nie przejęła tą wiadomością.

- Ludzie, którzy wyszli z aresztu bywają moim zda­niem często porządniejsi i uczciwsi niż ci, którzy za­siadają przy stole namiestnika. Ta wiadomość jeszcze nic nie znaczy.

- Nie jestem zwyczajnym przestępcą - mruknął Si­mon, łypiąc okiem na Heino. - I z tego, co rozumiem, Heino także nim nie jest. Zdaje się, że to wszystko ma coś wspólnego z Albertem i może nawet z namiestni­kiem. Rozumiem także, że Hannu i Jussi biorą w tym udział. - Simon wziął głęboki oddech i spojrzał na Heino. - Wiem, że Hannu dał ci złoto, chociaż chcesz, żeby to wyglądało na kradzież.

- Możemy mu zaufać - oświadczyła Anjo. - A na dodatek on ma całkiem nieźle poukładane w głowie.

Heino nie był tego taki pewien, ale opinia Anjo wie­le znaczyła w jego oczach.

- W porządku - zgodził się. - Ale jeśli nas zdradzisz w jakikolwiek sposób, Simon, to już po tobie. Wcale nie przesadzałem, gdy ci opowiadałem, jak dobrze so­bie radzę z nożem.

- Żaden mężczyzna nie radzi sobie tak dobrze ze szlachtowaniem bydła jak ten chłopak - potwierdziła Anjo z dumą w głosie.

- Dajcie mi szansę - poprosił Simon. - Wolałbym się w nic nie mieszać. Chciałbym żyć całkiem zwyczaj­nie. Ale jeśli to jakaś ważna sprawa, to może warto się dla niej poświęcić.

- Kim jesteś? - dopytywał się Heino. Simon opowiedział swoją historię.

- Z kobietami zawsze są same problemy - stwierdził Heino stanowczo, gdy Simon zamilkł.

Anjo się uśmiechnęła. Pochyliła się i poczochrała ciemną grzywkę Heino. Simon pomyślał, że mało kto może sobie pozwolić na taki gest wobec Heino.

- Nasz chłopiec miał być pastorem - zdradziła Simo­nowi. - Biedak, syn ubogiego gospodarza z Tornedalen, mógł studiować za darmo. Taki był mądry. Ale przerwał studia w połowie. Zagrzebał się tutaj, żeby się zemścić.

- Miałem tylko jednego ojca - oświadczył Heino hardo. - Zginął właśnie tutaj.

- Twój ojciec nie wierzył w sens zemsty - zauważy­ła Anjo. - Petri nie był mściwy.

- A ja jestem - odciął się Heino, wstając. Zaczął krą­żyć nerwowo po domku, opowiadając o sobie.

Simon słuchał uważnie.

- Przyłączysz się do nas? - zapytał w końcu Simona. Simon przytaknął.

- Przyłączam się - potwierdził. A jednak, gdy kładł się spać na skórach, którymi wymościła podłogę Anjo, uświadomił sobie, że wcale im nie powiedział, co trzyma w swoim plecaku.

Nie potrafił nikomu zaufać.

5

Plotki wystarczyły, by sprawa nabrała rozgłosu. Ta­kiej wrzawy nie byłoby nawet, gdyby Hannu i Jussi stracili życie. Wszystko zmienił magiczny refren „złoto - złoto - złoto”.

Lensman niezbyt długo ścigał złodziei, choć Hannu i Jussi musieli udać się na przesłuchanie zarówno do niego, jak i do namiestnika.

Miejscowi notable chcieli wiedzieć, czy w plotkach jest jakieś ziarno prawdy. Ale Hannu i Jussi nie znali treści plotek. Wyznali przedstawicielom władzy, że kiepsko mówią po norwesku.

Gdy usłyszeli, że chodzi o złoto, zaczęli się śmiać. Hannu śmiał się naprawdę serdecznie. Ludzie opowia­dali później, że po policzkach ciekły mu łzy.

Ależ skąd, oni przecież nigdy nie uchylali się od pła­cenia podatków. Ktoś tak robi? To chyba karalne? Oni nigdy w życiu by tak nie postąpili. A złoto? Ależ skąd, złoto jest tylko w bajkach. Biedacy znajdują je tylko w bajkach.

Notable długo się zastanawiali, aż wreszcie doszli do wniosku, że plotkarze wyssali wszystko z palca. Niemożliwe, by ci dwaj Kwenowie zdobyli jakimś cu­dem złoto. Nie zaprotokołowano wprawdzie, że bra­cia Kemijarvi są głupcami, ale lensman zanotował swym gęsim piórem, że to bardzo prości ludzie.

Hannu opisał to spotkanie zupełnie inaczej niż lensman. Sam opowiedział o wszystkim Simonowi i Heino. Przyszedł odwiedzić Anjo. Heino zażartował na­wet, że ludzie zaczną gadać, iż smali do niej cholewki. Hannu, zaprzysięgłemu staremu kawalerowi, ten żart nie przypadł do gustu.

- Ledwo się powstrzymałem - oświadczył z zawzię­tością w glosie Hannu. - Gdybym nie był tak dobrze wychowany, splunąłbym im prosto w twarz.

- A wówczas dołączyłbyś do Knuta Olssona siedzą­cego w areszcie - zauważył Heino. - Bardzo dobrze po­stąpiłeś. Czy Albert już się pokazał?

Hannu pokręcił głową.

- Nic mi o tym nie wiadomo. Nie widziałem też żadne­go z jego ludzi. Chyba nie dowiedzieli się, kim jest Anjo?

Heino zaprzeczył.

- Sądziłem, że zwabi ich tu plotka. Myślałem, że spróbuje nas odnaleźć. - Heino był wyraźnie zmar­twiony. - Lepiej nie lekceważyć Alberta.

Heino zamknął oczy. Simon przeczuwał, że to, co nastąpi, nie wyjdzie im na zdrowie. Zaczął się zastana­wiać, dlaczego jeszcze nie zwiał. Nic tu po nim. Prze­cież to nie jego sprawa.

- Albert musi się wreszcie pojawić. Musimy go zwa­bić. Niezależnie od kosztów.

Hannu skinął głową. On i Heino myśleli podobnie. Trudno powiedzieć, który ma decydujący głos. Po­stronnemu obserwatorowi wydawać by się mogło, że Hannu. Ale pomysły często pochodziły od Heino.

- Dwa tygodnie, Simon... - zawahał się Heino. - Ile podejrzeń w nim wzbudzimy, jeśli pojawimy się po dwóch tygodniach?

- Mnóstwo - odrzekł Simon. Nie potrzeba wielkiej znajomości ludzkich dusz, by to stwierdzić.

- A jeśli powiem, że to jedyna szansa... - Heino spoj­rzał Simonowi prosto w oczy. Zmusił go do tego sa­mego. Heino byłby wspaniałym pastorem. Miał wyjąt­kowy dar przekonywania. - Jestem gotów sam podjąć to wyzwanie. Zrobię to sam. Zrobię to na pewno. Z to­bą albo bez ciebie. Bez ciebie będzie trudniej. Dwaj mają większe szanse przeciwko czterem niż jeden.

Simon ruszył tam gdzie go oczy poniosą, by się po­zbyć samego siebie. By zniknąć na zawsze. Do tej po­ry nikt nie otworzył przed nim takiej wspaniałej moż­liwości jak Heino.

Simon wiedział, że ta wyprawa może zakończyć się jego śmiercią.

Maja byłaby wówczas wolna.

- Trzeba będzie to nieźle rozegrać - stwierdził. - Ale jeśli ty potrafisz, to ja nie będę gorszy. Nie mamy wie­le czasu do stracenia, prawda?

Wymknęli się z domku Anjo, gdy tylko mrok stał się na tyle gęsty, by zatrzeć rysy ich twarzy.

Stracili całe trzy dni, nim znaleźli Alberta. Albert nie miał zwyczaju spędzać wiele czasu w jednym miejscu. Tym razem postawił prowizoryczną chatę pod skali­stym wzgórzem, z dala od uczęszczanych szlaków, by nikt niepowołany mu nie przeszkadzał. Na szczęście tuż obok płynęła rzeka, wody mieli więc pod dostatkiem.

Simona i Heino, a właściwie Hansa, nie czekało szczególnie serdeczne powitanie. Simonowi przyszło do głowy, że Albert prawdopodobnie nigdy nie słyszał przypowieści o zagubionej owcy.

Albert był sam. Skinął głową, gdy rozpoznał nad­chodzących.

- Już wróciliście? - zapytał ironicznie. - Przypusz­czaliśmy, że jesteście w Szwecji. Że o nas zapomnieli­ście. Albo postanowiliście o nas zapomnieć.

Heino rzucił worek Albertowi pod nogi wystudio­wanym, obojętnym gestem.

- Zrobiliśmy to po swojemu - oświadczył. Powiało chłodem.

Simon spojrzał nerwowo na swój plecak. Żałował, że go nie zostawił u Anjo. Tam byłby bezpieczny.

Heino nie zwracał uwagi na swój worek. Obserwował wyraz twarzy Alberta. Przyglądał mu się z krzywym uśmieszkiem z domieszką pogardy na tyle niewielką, by nikt mu nie mógł nic zarzucić, na tyle jednak wyraźną, by nie uszła uwagi Alberta.

- Możesz sobie pooglądać, Albert - odezwał się wresz­cie Heino bardzo powoli. Oparłszy się o ścianę, podrapał się w łydkę stopą. Simon nie mógł się oprzeć wrażeniu, że chata zaraz się zawali. Nie wyglądała przecież na wy­starczająco solidną, by wytrzymać takie obciążenie. - To piękne kamyki. Trochę ciężkie. Ale nikt ich nie szuka.

- Nie? - W spojrzeniu Alberta znów się pojawił cień ostrożności. Na jego górnej wardze rozbłysły kropel­ki potu. Spoczywające na kolanach dłonie zadrżały. Widać było, że z trudem powstrzymuje się, by nie rzu­cić się natychmiast na worek.

- Kwenowie byli na tyle sprytni, by zaprzeczyć po­głoskom, jakoby mieli złoto - wyjaśnił Heino życzli­wie. Gdy przybierał maskę Hansa, jego przyjazny ton był chyba nawet straszniejszy niż gniew. Hans był lo­dowaty i nieprzenikniony.

- Lensman szuka więc czegoś, czego nie ma?

- Wszyscy sądzą, że była to zwyczajna bójka mię­dzy Kwenami. Nie byłoby w tym zresztą nic dziwne­go. Sam bym z to uwierzył, gdybym nie wiedział, że było inaczej.

Albert wciąż panował nad sobą.

- Jak wam się to udało?

Heino wzruszył ramionami. Simon wiedział, że si­ła Hansa polega między innymi na tym, że nigdy się nie przechwala. Przyjął strategię niedopowiedzeń, tak by inni mogli sobie wiele wyobrażać.

- Masz przed sobą dwóch silnych chłopów i pytasz, jak? Simon ma pięści nie od parady. Ja nieźle posługu­ję się nożem. Czy trzeba czegoś więcej?

- A gdybym tak pomyślał, że mieliście zamiar zwiać ze złotem...

Albert nie patrzył w stronę Simona. Nie liczył się z nim zupełnie. Przynajmniej na razie. Skrzętnie ukry­wana walka o władzę między Albertem a Hansem wy­szła wreszcie na jaw.

- Możesz sobie myśleć, co chcesz - wzruszył ramio­nami Heino. Jego twarz nigdy przedtem nie przypo­minała tak bardzo nadmorskich skal. Nigdy przedtem w jego głosie nie było tyle pogardy i obojętności. - Zło­to leży u twoich stóp, Albert. I niezależnie od tego, co sobie myślisz, żądamy, byś wydał nam naszą dolę. To my je zdobyliśmy.

Heino podszedł do Alberta. Zręcznymi ruchami rozsznurował worek i zamaszystym gestem wysypał jego zawartość u stóp szefa bandy. Nikt nie zwrócił uwagi na jedzenie, które wypadło najpierw, wszyscy śledzili wzrokiem kamienie. Nawet Heino.

Albert rzucił się na podłogę i chwycił kilka nierów­nych bryłek szlachetnego metalu. Pożądliwie zacisnął na nich palce.

Heino cisnął worek, obrócił się na pięcie i wyszedł bez słowa.

Simon ruszył za nim. Wiedziony nagłym impulsem zostawił na podłodze swój plecak. Nie mógł przecież zawsze włóczyć go ze sobą. Powinien zachować zim­ną krew tak jak Heino.

Maszerowali w milczeniu w stronę zamarzniętej rzeki. Tu i ówdzie lód zaczął już pękać. Nad nimi krą­żył czarny kruk, kracząc szyderczo z wysoka.

- Nie wyzywasz losu? - zaniepokoił się Simon. Heino nawet na niego nie spojrzał.

- Boisz się? Strach cię obleciał? Wiem, jak go do­paść. Gdybym zachował się łagodniej, zacząłby kom­binować. Nie powinieneś go lekceważyć. Jest bar­dziej niebezpieczny, niż ci cię zdaje. I bystrzejszy, niż udaje.

Nagle z dwóch różnych stron pojawili się bliźniacy. Sprawdzali, czy coś nie wpadło w sidła. Tylko Helmera nie było.

- Czyżby Helmer dał drapaka? - zdziwił się Heino. Wszyscy razem zasiedli przy krzywym stole, by zjeść zająca, który powinien kruszeć jeszcze przynaj­mniej przez tydzień.

- Helmer wpadł do rzeki - oznajmił Benjamin z dziw­nie radosnym uśmiechem.

- Niestety, nie udało nam się go uratować - poin­formował ich Albert, który najwyraźniej nie był po­grążony w żałobie po bracie.

- Nazwał Alberta idiotą - dorzucił Benjamin.

Simon i Heino nie mieli odwagi spojrzeć na siebie. Albert nic już nie dodał. Wszystko wskazywało jed­nak na to, że Helmer nie zginął w nieszczęśliwym wy­padku.

Dopiero po posiłku Albert przyniósł worek, patrząc na niego tak jak na ukochane dziecko. Z westchnie­niem wyrzucił jego zawartość na stół, przy którym sie­dzieli mężczyźni.

Heino znów zdołał zachować kamienny wyraz twa­rzy. Benjaminowi i Mojżeszowi ta sztuka się nie uda­ła. Rozdziawili usta, całkiem osłupiali, i nie mogli zła­pać tchu.

Simon spostrzegł, że Albert ma bardzo podobną mi­nę. Zauważył także, że szef bandy z trudem się opano­wał, gdy Mojżesz i Benjamin zrobili to, co każdy czło­wiek zrobiłby w takiej sytuacji: dotknęli złota. Nie mogli się powstrzymać, by nie wziąć kamieni do rąk.

Simon doszedł do wniosku, że Albert nie znosi bliź­niaków. Pogardzał nimi, ale potrzebował ich pięści i si­ły. A poza tym stanowili teraz jego jedyną widownię.

Simon zacisnął mocno pięści, by nie ulec pokusie. Złoto miało niezwykłą moc, potrafiło opętać człowie­ka. Heino panował nad sobą siłą woli, choć nawet na jego twarzy Simon spostrzegł cień pożądania. W grun­cie rzeczy Heino wcale nie był taki obojętny. Ale po­trafił świetnie grać. Simon postanowił mu w tym do­równać.

- O Jezu! - mruknął. - Co można za to kupić?

Benjamin oniemiał. Albert obracał w palcach jeden z kamieni. Jeden z największych. Ciężar kamienia za­dziwił Alberta do tego stopnia, że trzymał go na dło­ni przez cały czas.

- To nie wszystko - odezwał się w końcu Heino.

Wszystkie spojrzenia obróciły się ku niemu. Bliźnia­cy wciąż siedzieli z otwartymi ustami. Albert zamarł na swoim miejscu.

Nawet Simon spojrzał na Heino. Pozostali nawet nie zauważyli jego zaskoczenia.

- To nie wszystko - ciągnął Heino - ale staruch nie chciał powiedzieć, gdzie schowali resztę... - Heino zerknął z ukosa na Simona i uśmiechnął się pod no­sem. Uśmieszek na lodowatej twarzy wyglądał prze­rażająco. - Nie chcieliśmy się posunąć za daleko w stosunku do tych starców. Mogliby zabrać swoją tajemnicę do grobu.

- Ale obiecaliśmy im, że jeszcze wrócimy - wtrącił Si­mon, czując na sobie pełne uznania spojrzenie Heino.

- Jeszcze więcej złota... - Albert był podniecony i nie potrafił tego ukryć mimo najszczerszych chęci.

- Ile? - szepnął Mojżesz. Oczy mu błyszczały jak gwiazdy.

- Więcej. Kwenowie nie wyrażali się zbyt precyzyjnie - wzruszył ramionami Heino. - W każdym razie więcej.

- Kiedy pójdziecie po resztę? Heino przymrużył oczy i spojrzał na Alberta.

- Gdy ustalimy nowe warunki. Zapadła cisza. Albert ciężko dyszał, a Mojżesz i Benjamin nie spuszczali z niego wzroku. Czekali na znak, by wkro­czyć do akcji.

- Odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Wiemy, kto ma złoto. Nieźle ich nastraszyliśmy. Możemy zrobić, co trzeba, jeszcze raz, ale nie za darmo.

- Zdaje się, że zaczynasz mieć wygórowane żądania, Hans! - „W głosie Alberta dało się słyszeć zdenerwo­wanie. Jego pozycja przywódcy została wystawiona na próbę, a nawet podana w wątpliwość.

- Jest nas dwóch. - Simon postanowił pokazać pa­zury. - Chcemy dostać tyle samo, co ty. Nie interesu­je nas, ile zamierzasz dać Benjaminowi i Mojżeszowi, to już sprawa pomiędzy wami. Ale jeśli mamy znów wykonać czarną robotę, musisz nam za to zapłacić.

Albert nic nie odpowiedział.

- Oczywiście możemy odstąpić od tych wygóro­wanych żądań, jeśli zabierzesz się do dzieła i sam się zajmiesz robotą. - Głos Hansa zrobił się miękki jak aksamit. - Ty decydujesz. Nie zamierzamy sami się narażać. W każdym razie nie za darmo. Do tej pory ty kryłeś się w krzakach, Albert, a my mogliśmy tra­fić za kratki. Jeśli mamy się zadowolić mniejszą czę­ścią, musisz udowodnić, że potrafisz coś więcej, niż siedzieć na tyłku i myśleć.

To, co mówił Hans, graniczyło ze zniewagą.

Złoto połyskiwało w świetle lampy. Przyciągało spojrzenia niczym magnes. Kamienie leżały i świeciły jak gwiazdy na chybotliwym stole. Gwiazdy bliskie na wyciągnięcie dłoni.

Któż by się oparł takiej pokusie?

Heino nieźle znał się na ludziach.

- Całe zamieszanie już ucichło - oświadczył Simon. - Nikt się nas teraz nie spodziewa. Wszyscy myślą, że je­steśmy już za siedmioma górami.

- My też tak myśleliśmy - zaśmiał się Benjamin. - Prawda, Albert? Mówiłeś przecież, że te dwa dranie zwiały ze złotem...

- Zamknij się! - warknął Albert.

Wyraźnie walczył ze sobą. Do tej pory zachowywał ostrożność. Nie lubił się narażać.

Wszyscy czekali.

Tym razem Albert nie zdołał okiełznać chciwości. Pokusa okazała się zbyt wielka.

- Ja i Hans zajmiemy się tymi staruchami. Mojżesz i Benjamin zostaną w odwodzie.

- A co ze mną?

Albert spojrzał na Simona spod przymrużonych po­wiek. Nie był pewien tego człowieka. Simon za bardzo przypominał Hansa.

- Pójdziesz z nami, ale zostaniesz poza Altą. Jeśli bę­dziemy potrzebowali pomocy, damy ci znać.

- Tak czy inaczej, chcę dostać taką samą część jak wy dwaj.

- Masz duże wymagania jak na żółtodzioba. Simon pokiwał głową.

- Bo jestem tego wart. Heino poparł Simona.

- Nie pójdę bez Simona. On i ja albo my trzej. A te­raz decyduj o cenie, Albert.

Albert nie miał ochoty podejmować tego rodzaju decyzji w obecności bliźniaków. Z irytacją zgarnął zło­to do worka, wyrywając bliźniakom drobne kamyki, które usiłowali ukryć za pazuchą.

- Zajmę się tym - warknął. - Będę spał na tym worku. Pozycja Alberta została wyraźnie zachwiana. Nawet Mojżesz i Benjamin to zauważyli. Słali teraz niepew­ne spojrzenia Hansowi. Nikt nie powinien liczyć na ich lojalność. Zatańczą tak, jak się im zagra. Jeśli no­wy wódz okaże się silniejszy, pójdą za nim. Teraz usiłowali ocenić sytuację.

Albert wsunął worek pod swoje posłanie. Traktował skarb tak, jak zazdrosny kochanek narzeczoną.

- Do diabła! - ryknął na towarzyszy, którzy śledzi­li go wzrokiem. - Nie macie nic lepszego do roboty?

Heino podniósł się z miejsca i wyszedł bez słowa. Simon ruszył za nim. Bliźniacy nie rozumieli subtel­nych aluzji, zostali więc przy stole.

- Chciwość zwyciężyła. - Heino zaczął grzebać w kieszeniach w poszukiwaniu tytoniu. Simon zauwa­żył, że Heino nie miał żadnego innego nałogu. - On się panicznie boi miejsc, w których jest pełno ludzi. Boi się osad. Podejrzewa, że mimo upływu lat ludzie wciąż pamiętają. I tym razem się nie myli. Anjo bar­dzo się ucieszy, widząc, że upadł tak nisko.

- Co zrobicie, jeśli wszystko się powiedzie? - zapy­tał Simon. - Namiestnik pewnie nie podda się tak ła­two i nie wyjedzie stąd, gdy tylko go zobaczy. Będzie wszystkiemu zaprzeczał.

- Latem wytoczymy mu sprawę przed tingiem. - Heino znał się nieźle na prawie. - Oskarżymy go. Jeśli Knut Olsson doda do tego swoje trzy grosze, sprawa zrobi się całkiem poważna. Nawet dla przyjaciół Kjeldsena.

Simon nie był tego tak bardzo pewien. Przekonał się na własnej skórze, że wielcy tego świata potrafią sobie skutecznie pomagać.

- Nieźle się dziś zachowałeś. Zupełnie się tego nie spodziewałem. - Simon czuł się mile podbechtany, sły­sząc pochwałę. - Albertowi wydaje się, że dobrze mnie zna i że wie, do czego dąży Hans. Dzięki tobie udało nam się zbić go z tropu. Albert nie jest zachwycony, że się trzymamy razem, czuje się z tego powodu mniej pewnie. Chce mieć władzę za każdą cenę.

- Tacy jak on zawsze się tak zachowują...

- Niekoniecznie. - Heino spoważniał. - Ten czło­wiek jest zły aż do szpiku kości.

Zapadła cisza. Po chwili Heino znów się odezwał:

- Ludzie mówią, że on szuka pewnej kobiety. I że dlatego wciąż jest w tej okolicy. Ale ludzie mają dłu­gie języki.

- Wcale nie wygląda na takiego. - Simon ulepił śnież­kę i rzucił ją w stronę skrzeczącej wrony. - Nie wyglą­da na takiego, który może kogoś kochać.

- Zdaje się, że szuka tej kobiety z nienawiści, a nie z miłości.

Twarz Heino przybrała nagle bardzo dziwny wyraz. Jakby wypadł ze wszystkich swoich ról. Zdziwiło to Simona, ale nie otrzymał żadnego wyjaśnienia.

Plecak przyniósł mu pecha. Od początku się na to zanosiło. Gdy Albert wyszedł nagle z podszytej wia­trem chaty, trzymając plecak w rękach, Simon wie­dział już, że go nie docenił.

Simonowi przypomniały się wszystkie opowieści na temat Alberta, gdy tamten zbliżał się ku niemu, trzy­mając przed sobą nieszczęsny plecak niczym tarczę.

Twarz Alberta nie byłaby bardziej nieruchoma na­wet, gdyby ktoś ją wyrzeźbił w kamieniu. Z oczu wio­nęło chłodem jak od zamarzniętej rzeki, usta zamieni­ły się w wąską kreskę. Albert oddychał przez nos i z miną równie obojętną jak przedtem Heino wysy­pał zawartość plecaka u ich stóp.

Ubrania Simona i kamienie, które Knut posłał swo­jej siostrze. Złoto płonęło niczym ogień między łacha­mi śniegu. Jak odłamki lodowatego słońca.

- Czy to jest złoto, które chcecie wykraść z Alty? - Głos Alberta ciął powietrze jak bicz nagą skórę. - Czy to jest złoto, które chcecie dzielić ze mną na równe części? - Za plecami Alberta pojawili się bezszelestnie Mojżesz i Benjamin. Teraz nie mieli już wątpliwości, kto jest ich szefem.

- Do diabła, skąd ty to masz? - krzyknął Heino. Si­mon pochylił głowę. Nie miał odwagi na niego spoj­rzeć. Heino rzucił się na niego błyskawicznie i powa­lił na ziemię niczym szmacianą kukłę. Usiadł na nim okrakiem, chwycił za przeguby i zmusił do spojrzenia mu prosto w oczy. - Skąd masz to złoto, Simon? Nie zabrałeś go chyba tym....

Simon zamknął oczy.

Szkoda, że ci nie zaufałem, pomyślał trochę za późno.

Usłyszeli głos Alberta.

- Niezłe przedstawienie, Hans. Rozumiesz chyba, że tobie także nie mogę zaufać po tym wszystkim. Mu­szę założyć, że obaj chcieliście ukryć przede mną zło­to. Muszę założyć, że obaj zamierzaliście mnie oszu­kać. Okazałbym się głupcem, gdybym zachował się inaczej. Chyba się ze mną zgodzicie...

- Cholera - zaklął Heino. Simon poczuł, że coś cie­płego spływa mu po policzku. Z pewnością zasłużył sobie na to.

Albert poruszył nieznacznie głową. Nie musiał ro­bić nic więcej. Wciąż był tu wodzem.

Heino zaczął szukać noża, ale Albert zdążył go uprzedzić, wbijając mu nóż w prawe ramię. Simon usłyszał jęk i oprzytomniał na tyle, by spróbować się podnieść.

Mojżesz i Albert wykręcili Heino ręce. Gdy Albert trzymał go już sam, Mojżesz z uśmiechem zdzielił Heino pięścią w twarz. Heino tylko zamrugał i osunął się na ziemię.

Uradowany awanturą Benjamin wziął się za Simo­na. Zanim Simon podniósł się z klęczek, poczuł po­tężny cios między oczy. Nie zdążył się uchylić, bo Mojżesz i Benjamin byli bez wątpienia mistrzami w swoim fachu.

Albert pokiwał z zadowoleniem głową.

- Zabieramy ich do środka. Po co ktoś miałby ich oglądać? A poza tym chcemy przecież z nimi poroz­mawiać. Niewykluczone, że zarówno Hans, jak i nasz nowy przyjaciel mają nam do powiedzenia więcej cie­kawych rzeczy, niż się spodziewaliśmy.

6

- Chcesz wrócić do Alty? Coś cię tam ciągnie, prawda? Knut pokiwał głową. Dotarli do miejsca, w którym musieli podjąć decyzję co do dalszej marszruty.

Ból narastał z każdą pokonaną milą i Knut nic na to nie mógł poradzić. Widok krzyża z imieniem Anny niczego już nie pogorszy.

Ailo nie nalegał. Nie zamierzał też podejmować za niego decyzji. Ostatnie słowo należało do Knuta.

Tam nad fiordem śnieg zaczął już pewnie topnieć. Spod śniegu wyłaniała się powoli ziemia. Zima królu­je już tylko na płaskowyżu.

Wypadałoby odwiedzić Hannu i Jussi. Dowiedzieć się, co słychać u Knuta - Kwena...

Wizyta na cmentarzu będzie bolesna. Knut powie­dział, że powinien doprowadzić się do porządku, nim stanie na ziemi, w której spoczęła Anna.

- Głupstwa gadasz - machnął ręką Ailo. - Ona tego nie zauważy. To ty cierpisz, Knut. Ona nie żyje.

Ktoś postawił plotek wokół grobu. Knut zatrzymał się w stosownej odległości. Kolo grobu nie dostrzegł żadnych śladów. Pastor zapewne wyjechał stąd po śmierci córki.

- Sporo się zmieniło - stwierdził Ailo, który stanął za Knutem. - Dziwne, że nie pochowali jej w koście­le. Na przykład pod ołtarzem.

- Pewnie nie było miejsca - wzruszył ramionami Knut.

- Pamiętam, że wisiało tam mnóstwo tablic pamiątko­wych.

- Pastor nie powinien się pysznić - mruknął Ailo, rozglądając się dokoła.

Knut go nie usłyszał. Krzyż Anny został obramowa­ny złotym kantem. Wyglądało to bardzo pięknie. Jej imię również wypisano złotymi literami. Knut poczuł się dziwnie. Jego Anna i jego dziecko.

Knut po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że żadne inne słowa nie znaczyły dla niego tak wiele. Zrozumiał także, że nigdy jej już nie zobaczy. Ona naprawdę wy­mknęła się życiu. Knut nie był pewien, czy wierzy w istnienie po śmierci. Chociaż byłoby wspaniale, gdy­by istniał taki świat, jaki niedawno mu opisywał Ailo...

- Jak myślisz, czy ci, którzy nie są Lapończykami, mogą trafić do Saivo? - zapytał bezradnie. Na nic inne­go nie mógł mieć nadziei. Tylko na niechrześcijański raj.

- Może - szepnął Ailo. - A może idą do jakiegoś po­dobnego miejsca.

Knut długo stał nad grobem. Myślał o tym, co dla nie­go najważniejsze. Tymi myślami nie mógł się podzielić nawet z Ailo. Odnalazł także pokryty śniegiem grób oj­ca. Na osmaganym wiatrem krzyżu nie dało się odczy­tać imienia. I niech tak pozostanie. Także za życia Kal­le Elvejord nie pozostawił po sobie zbyt wielu śladów.

Hannu aż się cofnął, gdy otworzył drzwi i ujrzał, kto za nimi stoi.

- Sądziłem, że nie żyjesz - rzucił spontanicznie, gdy Knut i Ailo zdjęli z siebie wierzchnie odzienie. - Gdy stąd wyjeżdżałeś, miałeś zamiar zniknąć na zawsze. Wydawało mi się, że to niezły pomysł. Ze względu na twój ból. Byłeś u niej? - Knut przytaknął. - Pamiętasz Hansa Fredrika Feldta?

Knut zmarszczył brwi. To nazwisko z czymś mu się kojarzyło, ale nie mógł sobie przypomnieć, skąd je zna.

- Zobaczysz kobietę, która znała twoją matkę - oznajmił Hannu. - A w każdym razie spotkała ją i wciąż ją pamięta.

- Gdzie ją spotkała?

- W twierdzy Vardohus. Słowa spadły na Ailo i Knuta jak wielkie kamienie.

Przypomniały ten okres życia Raiji, o którym Knut wolał nic nie wiedzieć. Jego własne wspomnienia z owych czasów były mgliste i skąpe. Udało mu się je zepchnąć na margines i nie miał zamiaru wywlekać ich znów na światło dzienne.

- Feldt... - Nazwisko raniło mu usta. Tak, przypo­mniał sobie. - Był kapitanem twierdzy. Ścigał Raiję i zastrzelił Mikkala...

- Pamiętasz jego twarz? - drążył Hannu. - Pamię­tasz tego człowieka?

- Byłem wtedy mały...

- On jeszcze żyje.

Ailo i Knut wyprostowali się jak na komendę. Za­częli słuchać uważniej.

Hannu wyglądał staro. Lata pozostawiły na jego twa­rzy swoje piętno. A przecież ta twarz wyglądała cał­kiem inaczej, gdy Knut odjeżdżał stąd późną jesienią.

- Niewiele pomogła wyprawa Knuta Olssona do kró­la w Kopenhadze - wyjaśniał Hannu. - Wcale nie jest nam lepiej, Knut. Wciąż nie mamy żadnych praw, tyl­ko same obowiązki. Ci, którzy próbują podnieść głowę, nieźle obrywają. Giną nasze zwierzęta. Łodzie. Ludzie.

Hannu obejrzał się przez ramię. Knut i Ailo spo­strzegli, że gospodarz robi to bardzo często, jakby Kwen nie mógł mówić swobodnie i czuć się bezpiecz­nie nawet we własnym domu.

- Tylko że nic nie możemy udowodnić - ciągnął Hannu. - Jest nas niewielu, niewielu tych, którzy próbują cokolwiek zmienić. Po cichu. Znamy człowieka, który popełnił wiele nieprawości. On posługuje się teraz in­nym imieniem, ale jesteśmy pewni, że to właśnie Feldt.

- Gdzie można go znaleźć? - zapytał Ailo. - Mikkal był moim ojcem. Jeśli jego zabójca jest tu gdzieś bli­sko, muszę go znaleźć. Muszę pomścić ojca!

Hannu pokręcił głową:

- Zemsta nie uleczy zła. Trudno to wytłumaczyć wam, synom. Nie ty jeden pragniesz zemsty, mój chłop­cze - dodał zmęczonym głosem. - Może będziesz mu­siał poczekać na swoją kolej. - Nic więcej nie dodał, westchnął tylko ciężko.

- Czy namiestnik ma z tym coś wspólnego?

- Niebezpiecznie o tym mówić.

- Ale tak właśnie sądzicie? Hannu przytaknął.

- Zajmujemy się tą sprawą. Niedługo spotkacie Anjo. A może i Heino. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli. Rozpoczęliśmy niebezpieczną grę, Knut. Uży­łem twojego złota jako przynęty. Mówią, że Hans Fredrik Feldt jest bardzo chciwy.

- Czy Anjo jest tą kobietą, która znała moją matkę?

- Anjo także trafiła do Vardohus oskarżona o czary. Słyszała krzyki twojej torturowanej matki. Pamięta, jak wiele znaczyła ucieczka Raiji. Komendant wystraszył się do tego stopnia, że wypuścił wszystkie uwięzione w twierdzy kobiety. Twoja matka uratowała więc ży­cie Anjo. Niestety Anjo zdążyła poznać Hansa Fredrika Feldta. On najbardziej wbił się jej w pamięć.

- Wygląda na to, że zabawimy tu trochę - stwier­dził Knut. - I tak jest za wcześnie na wyprawę po resz­tę złota.

- Zamierzasz zabrać to, co ci zostawił ojciec?

- Dzięki złotu można zrobić wiele dobrego. Zamie­rzam się podzielić, Hannu. Może dzięki temu złoto nie stanie się moim przekleństwem.

Gdy zapadł wieczór, Jussi przyprowadził Anjo. Mu­sieli uważać, by nie pokazywać się u niej za często. Lu­dzie uwielbiali plotki, a przecież byłoby lepiej, gdyby nie gadali o nich za wiele. Sprawa była zbyt poważna.

Knut zobaczył najpierw czarny szal, który otulał połowę jej ciała i twarzy, z której spozierały badaw­czo jasne oczy.

Szal obudził w nim wspomnienia, które Knut czym prędzej odpędził od siebie.

Anjo zatrzymała się na środku izby i przez chwilę mu się przyglądała. Potem przygarnęła go do piersi.

- A więc to ty jesteś jej synem! - rzekła wzruszona, ocierając łzę rąbkiem szala. Hannu nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widział Anjo płaczą­cą. - Twoja matka była odważna.

Anjo nie wypuszczała Knuta z objęć. Nie mogła się napatrzeć na syna kobiety, której zawdzięczała życie.

- Była bardzo odważna, chłopcze. Nazywasz się Knut, prawda? Traktował ją najgorzej, bo nie krzycza­ła. Stawiała opór i tym samym naraziła się na szcze­gólne okrucieństwo kapitana. Krzyknęła dopiero wtedy, gdy niemal straciła przytomność. Gdy już nie kon­trolowała swego ciała. Była naprawdę dzielna!

- Ona nie żyje - oświadczył Knut odsuwając się od Anjo. Bezpośredniość tej kobiety go zaskoczyła. Po­czuł się przy niej jak chłopiec.

- Raija znikła - wyjaśnił Ailo. Jemu Anjo się bardzo spodobała. W przeciwieństwie do Knuta uważał, że ko­bieta powinna być jak ożywczy wiatr. Knut wolał le­ciutki wietrzyk.

Anjo zdjęła szal, gruby płaszcz, rozpięła kurtkę i w okamgnieniu przeobraziła się w drobną kobietę, choć wierzchnie ubranie sugerowało coś całkiem inne­go. Bluzka miała wprawdzie wysoko pod szyją zapięty kołnierzyk, ale serdeczność emanująca z Anjo przyda­wała jej kobiecego charakteru. Anjo nawet w mundu­rze stanowiłaby uosobienie matczynego ciepła.

Knut ze zdziwieniem stwierdził, że Hannu traktuje ją jak równą sobie, choć przecież miał bardzo jednoznacz­ne zdanie co do miejsca należnego kobietom: w kuchni i w łóżku. Hannu w gruncie rzeczy bał się trochę kobiet. Wiedzieli o tym jednak tylko ci, którzy znali go najle­piej. Gdyby go o to zapytać, zaparłby się w żywe oczy.

- Martwi mnie, że nie dali do tej pory znaku życia - wyznał Hannu.

- Heino zawsze chadza własnymi ścieżkami. - Anjo mówiła o nim tak, jakby był jej synem. - Heino jest ostrożny. A i ten chłopak, którego przyprowadził, bar­dzo mi się spodobał.

- Pochodził z twoich stron. - Hannu spojrzał na Knuta. - Chłopak w twoim wieku. Wysoki. Przedsta­wił się jako Simon.

Knut niczemu się już nie dziwił. On i Ailo wymienili pełne troski spojrzenia. Obaj pomyśleli o Mai. Czy Maja wie już o tym, że Simon jest na wolności? I dla­czego właściwie Simon wędruje po Finnmarku?

- To mąż mojej siostry - powiedział Knut. - W każ­dym razie był nim wtedy, gdy wyjeżdżałem. Gdzie on teraz jest? Czy on także jest w to wszystko wmieszany?

- To chyba jakieś zrządzenie losu - orzekła Anjo. - Tak, on również jest w to wplątany. I to bardzo. On i Heino pojechali szukać Feldta. Feldt jest szefem ban­dy, która grasuje po Finnmarku. Heino zdobył jego zaufanie. Mamy nadzieję, że Feldt ufa także Simono­wi. - Anjo wzięła głęboki oddech i powiedziała: - Feldt najprawdopodobniej zabił ojca Heino. Chłopak ma więc swoje własne powody, by pochwycić go w pułap­kę. Heino jest ostrożny. Ale Hannu ma rację: powi­nien się już odezwać. Za dużo czasu już upłynęło.

- Co możemy zrobić? - Ailo był niezwykle wzbu­rzony. - Mamy za wiele powodów do zemsty, by sie­dzieć tu spokojnie.

- Feldt nie przyjmie następnych podejrzanych ludzi do swojej bandy. - Anjo była wprawdzie zmartwiona, ale nie traciła poczucia rzeczywistości. - Można o nim powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest głupi. Heino wie, że czekamy. Z pewnością przekaże nam jakąś wia­domość. Nie powinniście się w to mieszać, dopóki Heino się nie pojawi. Musimy z nim o was porozmawiać. - Anjo przyglądała się przez chwilę Knutowi. Dostrze­gła z pewnością jakieś podobieństwo do Raiji. - Lepiej nie mów mu o niej. Nie mów Heino, czyim jesteś sy­nem. Nie musi tego wiedzieć.

Knut obrzucił kobietę ostrym spojrzeniem, czując, że Anjo coś przed nim ukrywa.

- Kim on jest? Jednym z kochanków mojej matki? - Trudno mu było ukryć rozgoryczenie.

- Heino nigdy jej nie spotkał - powiedziała Anjo. - Ale w pewien sposób jest z nią związany. Nie tak, jak myślisz. A poza tym nie sądź jej zbyt surowo! Kobiety są przecież bezbronne i jakoś muszą sobie radzić. Żaden mężczyzna tego nie zrozumie, Knut. Nie sądź jej pochopnie!

Znów potraktowała go jak chłopczyka. Ta kobieta nie przypadła mu do gustu. Potrafiła mówić miękkim, ciepłym głosem, potrafiła być łagodna jak baranek, ale nie spodobała mu się. W jakiś przedziwny sposób de­precjonowała go.

Knut zbyt długo uważał się za mężczyznę, by po­zwolić, żeby go traktowała jak smarkacza. A nie miał wątpliwości, że właśnie smarkacza w nim widziała.

Postanowił potraktować nową znajomą jak zwy­czajną przekupkę, która lubi wsadzać nos w nie swo­je sprawy. Nic gorszego nie był w stanie sobie wyobra­zić. Trochę mu to pomogło.

Knut zupełnie nie rozumiał, dlaczego Hannu odno­si się do Anjo z takim szacunkiem. W jego oczach by­ła najzwyklejszą kobietą. Nie miał zamiaru zaprzątać sobie głowy myśleniem na jej temat.

Do izby wpadł nagle jakiś chłopak, blady jak trup i zapuchnięty od płaczu.

- Hannu - wyjąkał. - Hannu, musisz zaraz przyjść. Chłopak spostrzegł Anjo i przeraził się jeszcze bardziej.

- Koło twojego domu - szepnął z trudem. Potem ob­rócił się na pięcie i już go nie było. Tylko drzwi zakołysały się na zawiasach.

Wszyscy popatrzyli po sobie niepewnym wzrokiem, przestraszeni. Pierwsza podniosła się z miejsca Anjo.

Nie założywszy wierzchniego ubrania, rzuciła się w stronę drzwi, by pobiec za chłopcem, który znikł w ciemnościach, nie mówiąc, co go tak przeraziło.

Knut i Ailo ruszyli natychmiast za nią. Nie wiedzie­li wprawdzie, gdzie mieszka Anjo, promienie księżyca odbijały się jednak od jej włosów, połyskując srebrem. Nie złotem, ale srebrem, uzmysłowił sobie Knut.

Anjo pędziła przez przydomowe grządki. Na szczę­ście o tej porze wszystkie rodziny miały inne zajęcia, skupiały się najczęściej wokół ledwo tlącej się lampy we wspólnej izbie.

Nikt nie szafował oliwą. Ani tranem. Nikogo nie było stać na zapalenie kilku lamp. O tej porze wszyst­kie okienka były zatrzaśnięte.

Na samym końcu biegli Hannu i Jussi, zadyszani. Wreszcie znaleźli Anjo klęczącą na progu swego wła­snego domku.

Gdyby spojrzeli nieco dalej, ujrzeliby rzęsiście oświe­tlony najwspanialszy dom w okolicy, zwany przez lu­dzi „pałacem”.

Rezydencję namiestnika.

Anjo mruczała coś pod nosem. Jakieś fińskie słowa. Knut rozpoznał niektóre, Ailo znacznie więcej.

Kobieta była jednak zadziwiająco spokojna, nie wpadła w panikę, nie histeryzowała. Jej dłonie nawet nie zadrżały, gdy badała leżące na progu ciało.

Knut i Ailo rozpoznali je dopiero po chwili, bo le­żało w nienaturalnej pozycji. Skulone jak płód.

Hannu rzucił Anjo tylko jedno spojrzenie, po czym obaj z Jussim okrążyli domek i zaczęli iść jakimś śladem.

- Trzeba go natychmiast wnieść do środka! - komen­derowała Anjo. - Jeden Pan Bóg wie, czy jeszcze żyje.

Na dworze było zimno, ale ona nie zwracała na to uwagi. Wydobyła klucz z jakiejś skrytki, wsunęła go do zamka i przekręciła.

Knut i Ailo unieśli ciało mężczyzny. Spostrzegli tyl­ko, że to mężczyzna i że to na pewno nie Simon.

Mężczyzna nie poruszył się, gdy go nieśli, nie poru­szył się, gdy go układali na posłaniu, które Anjo umościła w pobliżu paleniska.

- Nie żyje?

Hannu i Jussi weszli do izby. Jussi zamknął drzwi na skobel. Anjo klęczała obok leżącego, ocierając mu twarz wilgotną szmatką. Obmyła zakrzepłą brunatną krew.

Resztę kolorów mógł usunąć tylko czas.

- Nie wiem. Jeden Pan Bóg wie, czy oddycha.

- Przyczołgał się tutaj - powiedział Hannu. - Ślady, które znaleźliśmy, wskazują na to, że się przyczołgał. I że był sam.

Czując na sobie pytające spojrzenia Knuta i Ailo, Anjo wyjaśniła:

- Tak, to jest Heino. Też chciałabym wiedzieć, co się stało. I co się dzieje z Simonem. Albert - Hans Fredrik Feldt posługuje się teraz tym imieniem - miał za­ufanie do Heino. Heino był jego prawą ręką.

Ailo pomógł kobiecie ściągnąć ubranie z rannego. Trochę kłopotów sprawiała im koszula, która przykleiła się do pleców. Nie mieli pojęcia dlaczego, dopóki nie odwrócili nieruchomego ciała Heino.

Nawet Anjo z trudem opanowała mdłości, choć wi­działa coś takiego nie po raz pierwszy. Sama tego prze­cież doświadczyła. Wspomnienia ożyły w niej na nowo.

Plecy Heino zamieniły się w jedną wielką ranę. Ko­szula przykleiła się do zakrzepłej krwi.

- Ten diabeł potraktował go biczem. Feldt uwielbia posługiwać się tak zwanym kocim ogonem: mnó­stwem skórzanych rzemyków przywiązanych do drewnianego pałąka. Chwalił się, że to najlepsze drew­no, jakie można zdobyć w Europie. Nie pytajcie mnie, jak się to nazywa. To straszne, że potrafił się tym chwalić. Na każdym rzemyku był węzeł. Jak to bola­ło... Właśnie tym kocim ogonem potraktował Heino. Tylko to katowskie narzędzie pozostawia takie rany.

- On żyje - Ailo zdołał wreszcie odnaleźć słaby puls na szyi rannego.

Anjo zagrzała wodę. Obmyła zakrwawioną i poszar­paną skórę na plecach Heino. Woda przybrała czerwony kolor.

- Nic więcej nie da się zrobić - westchnęła. - Tylko czas i powietrze mogą mu pomóc.

Z trudem zdjęli z Heino resztę ubrań. Na jego ciele nie znalazłoby się ani jedno miejsce naturalnej barwy. Wszędzie lśniły żółte albo fioletowozielone plamy.

Anjo dotykała dłonią skóry Heino, odgadując, jaki ro­dzaj bólu kryje się za każdą szramą, za każdym siniakiem.

- Na szczęście go nie przypiekał - orzekła w końcu z westchnieniem ulgi. - Może tylko kobiety traktuje rozpalonym żelazem. Na szczęście dla Heino.

- Rzeczywiście, całe szczęście, że zbił go tylko biczem po twarzy i po plecach - mruknął cokolwiek sarkastycz­nie Hannu. - Szkoda, że Heino nie miał dotąd żadnej ko­biety. Teraz nie będzie już taki przystojny jak przedtem.

- Nie myśl, że tylko twoja szkaradna gęba odstrasza od ciebie kobiety, Hannu - rzekła kąśliwie Anjo. - Heino dostanie wszystko, co najlepsze, niezależnie od te­go, jak będzie wyglądał. Byle tylko z tego wyszedł.

Niewiele mogli dla Heino zrobić. Przenieśli go na łóżko Anjo, które było dla niego za krótkie. Nogi mu wystawały, ale leżał przynajmniej pośród miękkich i ciepłych skór.

Anjo zabrała się do prania jego ubrań. Szukała so­bie zajęcia, byle nie stać cały czas nad rannym.

Hannu zaproponował, że zostanie u niej na noc.

- Powinien tu być jakiś mężczyzna - podkreślił. - Nie wiemy przecież, co się naprawdę stało. Może ty także jesteś w niebezpieczeństwie.

Anjo początkowo nie chciała jednak o tym słyszeć. Później się poddała.

- W takim razie niech zostaną dwaj młodzi - zdecy­dowała. - Doskonale się obejdę bez opieki, którą ty możesz mi zaoferować, Hannu. Musisz wreszcie zro­zumieć, że teraz zostało ci przede wszystkim to, co masz w głowie. A młodzi wciąż mają mocne pięści. A poza tym tak będzie lepiej ze względu na moją opi­nię - dodała, widząc, że Hannu potraktował jej słowa zbyt poważnie. Znał ją przecież na tyle, by wiedzieć, że Anjo ma cięty język i specyficzne poczucie humo­ru. Niestety, potrafiła też go ugodzić w czułe miejsce.

Zrobili tak, jak chciała.

Młodzi bez wahania położyli się na podłodze. Nie przywykli do wygodnych i miękkich łóżek. Anjo poda­ła im coś do jedzenia, nie przestając przy tym mówić. Przez cały czas zerkała na mężczyznę, leżącego pod weł­nianym kocem. Plecy miał odkryte, by lepiej się goiły. Anjo napaliła tak, że choremu było ciepło. Knut doszedł nawet do wniosku, że wnętrze izdebki zaczyna przypo­minać sobotnią saunę, jakiej zażywał dawnymi czasy.

Przyszło mu też do głowy, że Anjo pasowałaby do Reijo. Była chyba w tym samym wieku, co i on - dobrze po trzydziestce. I w pewnym sensie przypominała Reijo.

Przypadliby sobie do gustu i do serca.

Może powinien zabrać ją ze sobą do domu...

Knut nie pomyślał o tym, że Reijo miał wiele lat na to, by znaleźć sobie żonę. Zapomniał też, że ojczym nie należał do ludzi, którzy pozwoliliby się wyswatać.

Świtało już, gdy Knut obudził się na dźwięk znajo­mego imienia.

Wyprostował się i rozejrzał po nieznanym wnętrzu, ale nim sobie przypomniał, gdzie jest, znów usłyszał wydobywany z trudem szept jakby z innego świata:

- Simon... Simon... nóż... Simon... Ailo spał w najlepsze.

Anjo siedziała koło łóżka, ocierając wilgotną szmat­ką pot z czoła rannego.

Knut zerwał się bezszelestnie na równe nogi. Podbiegł do łóżka i zauważył, że mężczyzna poruszył się w nocy.

- Gorączka - wyjaśniła Anjo szeptem. - Ale to do­wód na to, że żyje. Majaczy już od kilku godzin.

Knut wziął od niej szmatkę. Zanurzył ją w wodzie i przyłożył do czoła chorego.

- Nie zmrużyłaś oka?

Anjo pokręciła głową. Włosy, które wieczorem by­ły upięte, sięgały jej teraz do pasa. Knut pomyślał, że do tej pory tylko młode dziewczyny widywał z roz­puszczonymi włosami. Anjo była pierwszą dojrzałą kobietą, którą widział w takiej fryzurze. Nie licząc matki. Ale to było dawno temu.

Na twarzy Anjo malowało się zmęczenie, a dooko­ła jej oczu uwydatniły się drobne zmarszczki.

Wszystko wskazywało na to, że jest bardzo śpiąca.

- Pewnie wkrótce musisz iść do swoich obowiązków? Anjo skinęła głową.

- Połóż się! - Zabrzmiało to jak rozkaz. - Dobrze się spało na posłaniu, które przygotowałaś. - Uśmiech­nął się do niej i, o dziwo, przyszło mu to całkiem ła­two. Łatwiej mu było zaakceptować ją teraz, gdy pa­dała ze zmęczenia i nie zarzucała go potokiem by­strych słów, tak zaskakujących w ustach kobiety.

- Teraz ja będę czuwał - dodał. - A jeśli Heino się ocknie, z pewnością cię obudzę.

- Nie ocknie się tak szybko - westchnęła ze smut­kiem Anjo. - Cały czas mówi tylko o Simonie i o nożu. I o złocie. - Anjo umilkła i spojrzała na Knuta. - Oba­wiam się, że wiem, co się mogło przydarzyć Simonowi.

- Nie myśl o tym - poprosił Knut. - Spij.

- Jesteś nieodrodnym synem twojej matki - orzekła kobieta. Jej oczy zapatrzyły się w przeszłość, o której wolałaby zapomnieć.

W końcu położyła się posłusznie.

Cała odpowiedzialność spoczęła na Knucie. Poczuł jednak, że dzięki tej rozmowie poznał Anjo trochę le­piej i że nawet ją odrobinę polubił.

Ale strach siał coraz większe spustoszenie w jego ser­cu, gdy Heino powtarzał z wielkim wysiłkiem wciąż jedno i to samo imię:

- Simon...

7

Anjo z poszarzałą twarzą przygotowywała się do wyjścia. Wciąż była raczej noc niż dzień. Biedacy mu­sieli zrywać się o tej właśnie porze, niezależnie od te­go, czy pracowali na swoim czy na cudzym.

Ailo obudził się jakiś czas temu. Słuchał teraz z Knutem urywanych westchnień i jęków chorego.

- Co robisz u namiestnika? - zapytał Ailo.

- Gotuję - wykrzywiła się Anjo. - Rządzę jego kuch­nią, żeby on mógł rządzić Altą.

- Ważne zajęcie - mruknął Knut. - Namiestnik mógł­by przecież zachorować...

Spojrzał znacząco w jasnoniebieskie źrenice Anjo swoimi brązowymi oczami.

Ta myśl nie była jej obca. Ani jej, ani tym, którzy po­dobnie jak ona marzyli o wolności i sprawiedliwości.

- Owszem, mógłby zachorować - przytaknęła. - Ale to ostateczne wyjście. To oznaczałoby mój koniec. Namiestnik znaczy o wiele więcej niż jakaś baba z Fin­landii.

- Jesteś odważna - stwierdził Ailo z podziwem. Knut na znak zgody skinął głową. Nie zwykł szafo­wać komplementami. Wolał wyrazić to w inny sposób.

- Nie mam innego wyjścia - westchnęła Anjo i nie­chętnie zaczęła się ubierać. Musiała iść do domu na­miestnika. Należała do osób, których nikt nie zauważał, gdy były na posterunku, wszyscy natomiast się za nimi rozglądali, gdy ich przypadkiem zabrakło. Miała ochotę coś dodać, ale zrezygnowała.

- Wiecie, co robić - powiedziała na odchodnym. - Je­śli się ocknie, powinien coś zjeść. Hannu niedługo się tu zjawi. Nie spodziewam się nikogo innego... - Ostat­nie słowa zabrzmiały jak ostrzeżenie, którego nie wy­powiedziała wprost.

Stojąc w drzwiach, rzuciła im na pożegnanie coś w rodzaju komplementu:

- Jesteście dorośli i macie swój rozum. A także pię­ści, gdyby mogły się na coś przydać. Ufam wam.

- To ci kobieta - Ailo pokręcił głową z podziwem.

- Gdyby była dziesięć lat młodsza, poleciałbyś za nią - zażartował Knut. - Zdaje się, że dla ciebie jest uoso­bieniem ideału.

Ailo się uśmiechnął.

- Wiek nie ma takiego znaczenia, Knut. Anjo wcale nie jest stara.

Knut obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem, jakby chciał się przekonać, czy Ailo przypadkiem nie żartu­je. Wszystko wskazywało jednak na to, że przyjaciel mówi całkiem poważnie.

- Mogłaby być twoją matką - skrzywił się Knut. - Mia­ła piersi już wtedy, gdy ty leżałeś w kołysce.

- Najważniejsze, że ma je do tej pory - wzruszył ra­mionami Ailo. - Za dużą wagę przykładasz do wyglą­du zewnętrznego, Knut. A wygląd nic nie znaczy. Anjo jest wspaniałą kobietą.

- Wydawało mi się, że pasowałaby do Reijo - oznaj­mił Knut. - Ale skoro ty masz na nią ochotę...

Twarz Ailo zrobiła się nieprzenikniona.

Zabrali się do jedzenia kwaśnego ciemnego chleba i suszonego mięsa, które wydobyli ze swoich zapasów.

Anjo nie zdążyła nic przygotować przed wyjściem. Knut i Ailo mieli nadzieję, że zje coś w kuchni swego pana.

- Nie, nie, nie! - krzyknął rozpalony gorączką Heino. Chciał się przewrócić na plecy, ale Ailo chwycił go za ramię i przytrzymał. Heino wciąż nie odzyski­wał przytomności.

Wyglądało na to, że się uspokaja. Oblewały go po­ty, ale leżał nieruchomo.

- Simon - jęknął bezsilnie po jakimś czasie. Knut zwilżył mu czoło i otarł pot. Plecy chorego znów zaczęły krwawić. Jeden Pan Bóg wie, kiedy się za­goją i czy w ogóle się zagoją. Po raz pierwszy w życiu Knut zaczął się zastanawiać, przez jakie tortury przeszła Raija. Do tej pory udawało mu się o tym nie myśleć.

Dopiero gdy ujrzał plecy Heino, musiał się nad tym zastanowić.

Anjo nie przeraziła się aż tak bardzo. Prawdopo­dobnie sama wyglądała kiedyś znacznie gorzej.

Podobnie jak Raija.

Knut nigdy nie rozmawiał o tym z Reijo.

Jeśli dotrze do domu, zapyta ojczyma, bo on powi­nien to wiedzieć. Zapewne tortury pozostawiły swój ślad. I to w podwójnym tego słowa znaczeniu.

- Ja nie wiedziałem... nie wiedziałem... o złocie....

Heino poruszył się niespokojnie, z trudem wypo­wiadając słowa, za którymi czaił się strach. Usta cho­rego były nabrzmiałe i zakrwawione. Mówienie musia­ło mu sprawiać wielki ból. Choć może nie czuł tego, skoro był nieprzytomny.

- Simon... nóż... Boże mój! Nie rób tego! Nie rób te­go! Powiedz mu! Powiedz!

Knut otarł własne czoło. Ailo podwinął rękawy ko­szuli.

- To straszne.

- Wiele oddałbym za to, żeby się dowiedzieć, co mu się zwiduje. - Knut wyżął szmatkę przed przyłożeniem jej do rozpalonego czoła chorego. Okład przynosił Heino ulgę przynajmniej na chwilę. Odpędzał koszmary.

Nie na długo.

- Tak, chcieliśmy... chcieliśmy cię oszukać... Dobry Boże, człowieku... zostaw go! - Szept Heino przeszył dreszczem Ailo i Knuta. - Simon...

Heino krzyczał, jakby rozdzierał go nieopisany ból. W pewnej chwili uniósł się na ramionach, otworzył oczy i popatrzył na Knuta i Ailo.

Po czym znów opadł wycieńczony na łóżko. Powie­ki zakryły mu oczy, krzyk zamarł w gardle, a usta za­stygły w bolesnym grymasie.

Knut zamknął oczy i pomyślał o Mai. Maja miała dopiero dwadzieścia jeden lat. Dwudziestojednoletnia wdowa?

Może to jednak jakiś inny Simon...

Heino powtarzał te urywane słowa przez cały dzień. Strzępy zdań, z których trudno było wyłowić sens. Wydawało mu się, że znów jest dzieckiem i rozmawia z ojcem. Czasem nie mogli się oprzeć wrażeniu, że Heino jest całkiem przytomny, kilka zdań łączyło się w sensowną całość.

Zorientowali się, że w tym wszystkim chodzi o zło­to. I o zdradę. Heino i Simon byli poddawani tortu­rom, które miały ich zmusić do mówienia na temat złota. Więcej Ailo i Knut nie zdołali się domyślić. A Hannu się nie pojawił.

Zrozumieli w każdym razie, że Heino kłamał i że powiedział więcej, niż chciał, by ratować Simona. Si­mon natomiast zdołał zachować milczenie. W maja­kach Heino wciąż powracał nóż. Chory wciąż od no­wa błagał Simona, by ten zaczął mówić, prosił o litość.

Gdy zaczynał mówić o nożu, ogarniało go jeszcze większe przerażenie. Sens słów ginął pośród urwanych sylab. Kiedy indziej Heino tylko jęczał i zapadał w bar­dziej niespokojny sen.

Mogli więc tylko zgadywać, do czego był zdolny człowiek, zwany Hansem Fredrikiem Feldtem.

Wyobraźnia podsuwała im najstraszliwsze z możli­wych rozwiązań.

Ailo powiedział w końcu na głos to, o czym wszy­scy myśleli:

- On na pewno nie żyje. Simon był przyjacielem Knuta. Ailo zaś prawie go nie znał. Knut nie chciał przyjąć do wiadomości, że mogło dojść do najgorszego.

- Widzisz przecież, co mu zrobili - Ailo złożył ręce tak, że aż zatrzeszczało mu w stawach. - A wszystko wskazuje na to, że Simona potraktowali jeszcze gorzej. Heino nie jest w stanie nam tego powiedzieć nawet w malignie. To musiało być potworne. Czy możesz so­bie wyobrazić coś gorszego niż to, przez co przeszedł Heino? Sądzisz, że Simon zdołałby to przetrzymać?

- Czy ty wiesz, przez co przeszła mama?

Ailo spojrzał na niego i pokręcił głową. Wtedy on tak­że był tylko dzieckiem. Dzieciom nie opowiada się o ta­kich sprawach. Ailo pamiętał jednak, z jaką tkliwością Mikkal dotykał Raiji... Słyszał, jak szeptali o bliznach...

- Reijo nigdy o tym nie mówił. Tylko tyle, że wiele wycierpiała. Anjo przeszła przez to samo, powinna więc wiedzieć. I jakoś przeżyła...

Knut nie tracił nadziei. Simon był jego przyjacielem i mężem Mai.

Ailo nie rozwiewał jego złudzeń, choć w dalszym ciągu był przekonany, że Simon nie żyje. Nie miał też pewności, czy Heino z tego wyjdzie. Plecy wyglądały koszmarnie. No i te siniaki...

Nie wszystkie powstały na skutek ciosów pięści. Oprawcy zabrali się do dzieła nader gruntownie, uży­wając również pałek.

Niedobrze.

Heino może mieć uszkodzone wnętrzności. Może nawet umrzeć. Knuta i Ailo przerażeniem napawał fakt, że jeszcze nie odzyskał przytomności. Nawet straszli­wy ból nie wyrwał go z tego niebezpiecznego stanu.

Anjo wróciła do domu bardzo późno, śmiertelnie zmęczona. Towarzyszył jej Hannu.

- Ten diabeł zażyczył sobie potrawy, której nazwy nie potrafi nawet wymówić. Nikt nie ma pojęcia, jak to smakuje! Ale on słyszał, że podają ją na zamku w Kopenhadze - rzekła Anjo z pogardą. - Zwariował na punkcie Kopenhagi, od kiedy Knut Olsson stamtąd wrócił. Boi się! Puszcza bąki ze strachu!

Hannu spojrzał z niepokojem na Heino.

- Ocknął się?

- Nie, ale sporo mówił. Zamierzam wyruszyć na po­szukiwanie Simona.

Hannu i Anjo wymienili spojrzenia.

- Nie możecie powiedzieć, że nie znam okolicy - stwierdził stanowczo Knut. - Znam te strony jak wła­sną kieszeń. Dam sobie radę. Jestem najbliższym po­winowatym Simona, więc powinienem go szukać.

- Maja jest także moją siostrą - wtrącił Ailo.

- Nie możecie odejść stąd razem. - Hannu patrzył to na jednego, to na drugiego z młodzieńców. - Anjo ma rację. Na moją opiekę nie ma co liczyć. Młody człowiek poradzi sobie znacznie lepiej niż stary dziad. Tylko jeden z was może wyruszyć. Nie odważyłbym się wysłać was obu.

Knut podniósł się z miejsca.

- Sprawa jest jasna. Heino na pewno zostawił ślady. W tym stanie musiał się czołgać, a nie iść...

Hannu pokiwał głową. Spojrzał badawczo na Knu­ta. Po raz pierwszy w życiu pożałował, że nie ma sy­na, na przykład takiego jak Knut. Spodobał mu się ten chłopak, który najwyraźniej nie uznawał półśrodków.

- Wstałem dziś z samego rana i sprawdziłem - wy­jawił. - Heino rzeczywiście zostawił ślady. Uznałem, że lepiej będzie, jeśli je zatrę, zwłaszcza w pobliżu osa­dy. Również ktoś inny mógłby pójść jego śladem.

Knut pokiwał głową z podziwem. Sam o tym nie pomyślał.

- Ale z ciebie spryciarz, Hannu - wyraziła swe uzna­nie Anjo, łagodząc tym samym przykrość, którą wy­rządziła Hannu poprzedniego wieczoru.

- Pokażę ci, w jakim kierunku prowadziły ślady - obiecał zmieszany nieco Hannu, który uważał, że z pochwałami też można przesadzić. A nie powinno się tego robić, nawet jeśli chwalonemu sprawia to przyjemność. - Znasz tę okolicę.

Knut zdziwił się nieco, słysząc pewność w głosie Hannu.

- Doskonale - potwierdził Knut.

- Po jej śmierci - wyjaśnił Hannu, nie wymawiając imienia Anny - gdy chodziłeś jak nieprzytomny przez cały tydzień, dużo mówiłeś. Na szczęście tylko ja słysza­łem twoje zwierzenia na temat skarbu. - Knut pobladł. - Powiedziałeś mi, gdzie go szukać. Ale ja tam nie by­łem. Ani wtedy, ani teraz. To z tamtej strony przyszedł Heino. Na pewno znajdziesz jego ślady. O ile śnieg nie stopniał podczas tych kilku cieplejszych nocy...

- Bogu dzięki za te cieplejsze noce. W przeciwnym razie Heino zamarzłby na śmierć. Wędrówka zabrała mu zapewne wiele dni. Nie sądzę, by Feldt przebywał blisko Alty. On unika ludzi. Może się wstydzi?

Anjo odrzuciła tę myśl.

- Nie, on z pewnością niczego nie żałuje! On nie ma sumienia. Myślę, że nie ma także duszy. Jeśli diabeł wy­brał się na wycieczkę na ziemię, to chyba wcielił się w tego człowieka.

- Nie przesadzaj! - przestrzegł ją Hannu. - To tyl­ko człowiek. Bardzo zły człowiek, ale człowiek.

Heino jęknął cicho, jakby pogrążył się w głębszym śnie.

Anjo, czuwająca przy łóżku Heino, pogłaskała go po czole, jakby był dzieckiem. Mruknęła coś pod no­sem po fińsku, chociaż Heino nie mógł tego usłyszeć. Ailo przyciszonym głosem powtarzał Hannu, co zro­zumieli z majaczeń chorego.

Knut nie chciał tego słuchać. Gwałtownym ruchem odkroił trochę mięsa od kości. Znalazł jakiś talerz, po­łożył na nim mięso i chleb i podał Anjo.

- Jedz - przykazał. - Wyglądasz strasznie. Musisz coś zjeść. Pomyśl trochę o sobie.

Anjo słyszała kilka milszych komplementów w swoim życiu, ale doszła do wniosku, że ten powin­na uznać za najszczerszy. Było w nim najwięcej troski. Chłopakowi brakowało stylu, ale najwyraźniej myślał o ludziach, którzy go otaczali.

Heino znów zaczął bredzić o nożu. Ciągle do tego wracał. Mruczał i stękał słowa, których nikt nie potra­fił zrozumieć.

Anjo otarła rannemu pot z czoła. Wciąż przy nim czuwała, choć w ciągu ostatniej doby spała zaledwie kilka godzin.

- Czy nie możemy owinąć mu jakoś pleców? - Hannu nie mógł patrzeć na rany Heino. Wolał się nie za­stanawiać, jak bardzo są głębokie.

- Póki śpi, lepiej go nie bandażować. - Anjo mar­twiła się stanem chorego nie mniej niż Hannu, ale le­piej to ukrywała.

Knut także nie mógł patrzeć na skatowane ciało te­go człowieka, choć go właściwie nie znał. Usadowił się możliwie najdalej od niego.

- Knut powinien się przespać - stwierdził Hannu, za­uważywszy, że chłopak jest znacznie bardziej przygnę­biony, niż to okazuje. - Idź do Jussiego i połóż się tam.

- Anjo potrzebuje snu o wiele bardziej niż ja. - Knut nie chciał, by traktowano go w szczególny sposób, a poza tym Anjo naprawdę była zmęczona.

Gospodyni posłała mu pełen wdzięczności uśmiech.

- Jutro wyruszasz w długą drogę, chłopcze. Będę czuwać przy Heino. Jestem do tego przyzwyczajona. Nigdy nie spałam za długo...

Knut wolał nic nie wiedzieć o tym okresie jej życia, w którym dzieliła doświadczenia Raiji.

Pewnego dnia zapyta ją o to. Ale jeszcze nie teraz. Teraz trzeba się skupić na odnalezieniu Simona. Ży­wego.

- Jeśli coś nowego się wydarzy, zanim wyruszysz w drogę, damy ci znać - obiecał Hannu. - Nie chcę, byś błąkał się po płaskowyżu całkiem wyzuty z sił. Je­śli masz stanąć twarzą w twarz z Feldtem, musisz być przytomny. Głodny i niewyspany nie masz żadnych szans. Nie sądź bynajmniej, że i on nie dosypia.

Knut dał się w końcu przekonać, choć uczynił to bardzo niechętnie.

- Weź jednego renifera i sanie - poradził mu Ailo przed pożegnaniem. - Mieliśmy zawsze się wspierać w takich sytuacjach - uśmiechnął się ze smutkiem.

Knut kiwnął głową, ale był jakby nieobecny du­chem. Nie potrafiłby wyjaśnić tego stanu nikomu, na­wet Ailo. Tym razem pragnął sprostać wyzwaniu bez niczyjej pomocy. Chodziło tu bowiem nie tylko o Si­mona, ale o i Raiję, a także o niego samego.

- Jeśli wezmę zaprzęg, szybko się uwinę - zapewnił przyjaciela. - Wystarczy mi kilka dni. Nawet jeśli go nie znajdę, niedługo wrócę.

Ailo skinął głową.

- Bylebyśmy tylko nie musieli potem szukać rów­nież ciebie! Pamiętaj, że kocha cię wielu ludzi, Knut.

Knut się wykrzywił. Nie lubił rozmów o uczuciach. Ten rozdział był już dla niego zamknięty. Od chwili, w której wylał ostatnie łzy po Annie.

Od tamtej pory nie miał zamiaru poddawać się żad­nym uczuciom.

Naciągnął czapkę na uszy i uśmiechnął się trochę krzywo, napotkawszy spojrzenie Anjo. Gdy tak czu­wała nad Heino, wydawała się Knutowi uosobieniem matczynej troski. Włosy miała wciąż upięte, ale za­pewne niedługo rozsypią się jej na ramionach. Kilka loczków już wysunęło się na czoło. Z rozpuszczony­mi włosami wyglądała znacznie młodziej, uznał Knut.

Pół żartem, pół serio powiedział szeptem do przy­jaciela:

- No cóż, właściwie zostajesz z nią sam na sam. Sta­raj się wystrzegać tego, czego i ja się wystrzegam. Choć będziesz miał świetną okazję.

- Nie obrażaj mnie! I Anjo!

Żart nie przypadł Ailo do gustu. Syn Mikkala pra­wie wypchnął Knuta za drzwi.

Knut sam nie rozumiał, skąd mu się wzięła ochota do żartów w tak poważniej sytuacji.

Poszedł do domu Jussiego. Udało mu się zasnąć, a li­tościwy Bóg oszczędził mu snów.

Następnego ranka rozpoczął poszukiwania. Samot­nie. Ruszył drogą, którą znał na pamięć tak dobrze, że mógłby posuwać się nią z zamkniętymi oczami.

Wcześniej Hannu powiedział mu, że Heino wciąż jeszcze się nie ocknął, ale jakby trochę się uspokoił. Tyle zauważył wczoraj wieczorem.

Nic nowego się chyba nie zdarzyło, skoro nie przy­słali żadnej wiadomości. Było tak wcześnie, że Anjo nie wyszła jeszcze do domu zarządcy.

Zapowiadał się piękny dzień. Północną krainę owia­ło nieco łagodniejsze powietrze.

Knut miał nadzieję, że nie zrobi się za ciepło. Gdy­by tak się stało, niewielki miałby pożytek z sań. Musiałby objuczyć renifera i posuwałby się tak wolno, jakby sam niósł bagaże.

Znalazł ślady Heino w dość znacznej odległości od osady. Hannu dotarł znacznie dalej, niż można się by­ło spodziewać.

Knut zatrzymał renifera, by zbadać ślady z bliska.

Dni były cieple, a noce mroźne. Spod śniegu tu i ów­dzie wyłoniły się już wątłe pędy roślin.

Ktoś, kto obrzuciłby ślady pobieżnym spojrzeniem, mógłby uznać, że jechały tędy sanie. Tylko że nie wi­dać było żadnych śladów człowieka lub zwierzęcia, które ciągnęło sanie. Tu i ówdzie natomiast odcisnęły się ślady rąk.

Wiosenne słońce powiększyło je wprawdzie i zmie­niło nie do poznania, ale ten, kto wiedział czego szu­ka, rozpoznał je bez trudu. Knut spostrzegł kilka wgłę­bień w miejscach, w których Heino odpoczywał.

Przez dwa dni szedł tropem rannego. Potem zgubił go, ale dość szybko znalazł ponownie. Ruszył dalej. Pa­miętał wprawdzie, że obiecywał Ailo, iż wróci za parę dni. Wiedział, że będą się o niego martwić. Nie mógł się jednak zatrzymać, skoro ślady prowadziły go jesz­cze dalej. Simon był przecież jego przyjacielem.

Ostatniego dnia domyślił się, dokąd doprowadzi go Heino.

W tym miejscu Heino był jeszcze w stanie iść. Knut próbował sobie wyobrazić ucieczkę człowieka, który leżał teraz w łóżku Anjo.

W końcu zdecydował się pójść na skróty. Znał prze­cież tę okolicę jak własną kieszeń. Knut przejechał przez rzekę w miejscu, w którym lód pokrywała jesz­cze gruba warstwa śniegu.

Nic się tu nie zmieniło. Serce mu zabiło mocniej, gdy ujrzał pochyłą skałę i osypisko.

Ktoś postawił koślawy domek na brzegu jego rzeki, w cieniu jego wzgórza.

Knut przełknął ślinę. Wiedział już, że nie musi błą­kać się dalej po pustkowiu. Choć może bardziej to przeczuwał, niż wiedział.

Na dworze było wciąż tak zimno, że mieszkańcy domku nie obyliby się bez ognia. Ale nad koślawym domkiem zbudowanym tam, gdzie kiedyś stała jego chata, nie unosił się dym.

Domek był opuszczony.

Knut ruszył szybko przed siebie. Każdy wędrowiec zatrzymałby się w tym miejscu. Wokół chylącej się ku upadkowi chaty było mnóstwo śladów.

Knut wciągnął powietrze do płuc. Dziś nikt nie pa­lił tu ognia.

Nogi ciążyły mu jak kłody, gdy wchodził do środka.

Po chwili wyszedł stamtąd i osunął się na ziemię.

Nie musiał już więcej szukać.

8

Knut wyruszył przed czterema dniami. Ailo był nie­spokojny. Knut należał do mężczyzn, którzy lubili udawać bohatera. A on wolałby nie stać się przyjacie­lem martwego bohatera.

Heino odzyskiwał czasami przytomność na tyle, by Anjo zdołała go napoić. Potem znów pogrążał się w malignie.

Nie jadł nic od tygodnia. Temperatura nie spadała, ale plecy zaczynały się powoli goić. Wszystko trwało tak długo.

O innej porze roku Ailo mógłby wykorzystać umie­jętności, które zdobył dzięki Ravnie. Babka świetnie się znała na ziołach. Ale na razie żadne rośliny jeszcze nie wzeszły na łąkach, a on nie wziął ze sobą suszonych ziół. Wybierali się w tę podróż w tak wielkim pośpiechu.

Ailo zapytał Anjo, czy ona nie ma przypadkiem ja­kichś leczniczych roślin.

- Myślisz, że coś się u mnie znajdzie, skoro mnie oskarżali o czary? Nigdy nie znałam się na ziołach. Nie miałam do tego głowy. Choć taki młody człowiek jak ty na pewno w to nie uwierzy... - roześmiała się. - Dziś rze­czywiście trudno dać temu wiarę, ale oskarżono mnie dlatego, że byłam bardzo piękna. No i dlatego, że byłam obca. Wtedy, gdy Feldt rządził w twierdzy, było nam jeszcze gorzej niż tu w Alcie pod władzą Kjeldsena.

- Moim zdaniem wciąż jesteś piękna - wyznał Ailo, czym przyprawił Anjo o rumieniec.

Ostatnimi czasy żyło jej się jeszcze trudniej niż zwy­kle, choć nie narzekała. Każdego ranka punktualnie sta­wiała się w domu namiestnika. Pracowała długo, a po powrocie do domu czuwała przy łóżku Heino.

Ale gdy Heino wreszcie odzyskał przytomność, akurat siedział przy nim Ailo.

Heino oprzytomniał na tyle, że jego dłoń powędro­wała natychmiast w stronę uda, gdy tylko zobaczył ob­cego. Tam zazwyczaj przypinał swój nóż.

Teraz leżał jednak bezbronny i nagi pod poplamio­nym wełnianym kocem.

- Kim jesteś? Gdy się odezwał, popękała mu skóra na wargach, a głos zabrzmiał tak, jakby należał do kogoś innego. W ustach mu zaschło, język wprost kleił się do podniebienia.

- Jestem szwagrem Simona - powiedział Ailo spo­kojnie, nie wstając z miejsca. - Nazywam się Ailo. Sie­działem tu przez cały czas, od kiedy cię znaleźliśmy.

Heino długo przeżuwał słowa Ailo i przyglądał mu się podejrzliwie. Poruszył się ostrożnie, krzywiąc twarz z bólu.

- Mogę usiąść? - zapytał, zagryzając zęby.

- Na twoim miejscu bym nie ryzykował - ostrzegł go Ailo. - Na plecach w ogóle nie masz skóry. Trzeba przyznać, że wyglądasz kiepsko.

Heino znów położył głowę na posłaniu, a z bezsil­ności, wściekłości i bólu mocno zacisnął dłonie na kra­wędzi łóżka.

- Bicz - rzucił krótko. - Używanie czegoś takiego powinno być zakazane.

Poprosił o wodę.

Dopiero wtedy Ailo wstał. W spojrzeniu, którym cho­ry śledził każdy jego ruch, wciąż czaiła się podejrzliwość. Ailo zadbał o to, by Heino widział go przez cały czas.

Podał rannemu kubek, a gdy upewnił się, że Heino zdoła go utrzymać, odsunął się na bok. Chory wylał parę kropel, ale resztę wody wypił łapczywie. Co naj­ważniejsze, zrobił to samodzielnie.

Pusty kubek spadł na podłogę i potoczył się pod stół. Żaden z nich się jednak tym nie przejął.

- Anjo? - zapytał Heino szeptem. Ailo odparł, że Anjo pewnie wciąż jest w kuchni namiestnika. Heino skinął głową, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że powinna tam być. - Od dawna tu jestem?

- Prawie tydzień - wyjaśnił mu Ailo. - Dokładnie pięć dni.

Heino leżał z zamkniętymi oczami.

- Simon nie żyje - oświadczył.

Ailo się nie zdziwił, był na to przygotowany, ale mi­mo wszystko coś go zakłuło w piersiach.

Miał przed oczami twarz Mai. Mai, a nie Simona. Nie pamiętał, jak wyglądał Simon.

- Wszystko przez to diabelskie złoto - jęknął Heino. - Nie pisnął nawet słówkiem o tym diabelskim zlocie! I wszystko przepadło...

Heino jeszcze mocniej zacisnął dłonie na krawędzi łóżka. Dławił go potężny gniew, który nie mógł zna­leźć ujścia i rozsadzał go od środka.

- Wiemy, po co tam poszliście - Ailo dal mu do zro­zumienia, że może mówić swobodnie.

- Jeszcze wody! - poprosił Heino. Ailo podał mu kubek. Każdy najmniejszy ruch stanowił nie lada przedsięwzięcie. Nawet uniesienie głowy przyprawiało go o nie­znośny ból.

- Zastawiliśmy na niego pułapkę... - Heino mówił bardzo cicho, czasem zniżał głos do szeptu. Zaciskał palce na sienniku, a gdy wspomnienia były zbyt bole­sne, przebijał paznokciami wytartą powłokę i wygrze­bywał suchą turzycę. - Chcieliśmy go skusić tym, że można zdobyć więcej złota. Ale Simon miał złoto w ple­caku. Licho wie skąd. Nic mi o tym nie powiedział. Je­mu też nie. A on pomyślał sobie, że go zdradziliśmy...

Ailo nie miał wątpliwości co do tego, że owym „onym” był Feldt.

- Bili nas pięściami i pałkami. Nie wszystko zresztą pamiętam. Chyba zemdlałem. Zdaje się, że związali mnie przed biciem. A potem on wyciągnął ten diabel­ski bicz... Simon nawet nie otworzył ust. Nie usłysza­łem ani jednego jęknięcia. To było najstraszliwsze... W końcu powiedziałem, że schowaliśmy to złoto, że­by go oszukać. Tylko po to, żeby wreszcie przestał.

Heino zamilkł. Całe jego ciało ogarnęło drżenie. Ailo widział, że mówienie jest dla rannego zbyt wiel­kim wysiłkiem. Heino spływał potem.

- Błagałem go, żeby przestał... - ciągnął jeszcze ci­szej. - Błagałem, ale on się tylko śmiał. Śmiał się! Si­mon nie żyje.

Nie chciał więcej mówić. Ailo nie nalegał. Na pew­no kiedyś opowie o wszystkim sam. Nie ma pośpie­chu, skoro Simon nie żyje. Heino długo jeszcze poleży na łóżku Anjo.

- Wymknął się nam ten drań - jęknął Heino. - Tym razem się wymknął, ale ja go jeszcze dopadnę, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w moim życiu.

Ailo poprzysiągł po cichu to samo.

Po chwili zjawiła się Anjo. Pełna ciepła i miłości ko­bieta, której Heino ufał bezgranicznie. Pociągnęła no­sem, gdy zobaczyła, że chory odzyskał przytomność.

- Długo czekaliśmy na ciebie - uśmiechnęła się i od­garnęła niesforną grzywkę z jego czoła.

- Jeśli ktoś zasługuje na śmierć - szepnął z trudem Heino - to jest to z pewnością ten człowiek.

Anjo pokiwała głową.

- Nie próbowali mnie zatrzymać. - Heino dobrowol­nie podjął opowieść. Anjo trzymała jego wielkie dłonie w swoich rękach, jakby chciała oddać mu swoją siłę. - Uciekłem, a oni nie zrobili nic, żeby mnie zatrzymać. Pozwolili mi odejść, ale ja przez cały czas straszliwie się bałem. Myślałem, że to tylko taka gra, że lada moment mnie dogonią. Nie mam pojęcia, jak długo szedłem. Ale trwało to bardzo długo. Simon pewnie nie żyje...

- Żył, kiedy odchodziłeś? - wtrąciła się Anjo ostrożnie. Heino pokiwał głową.

- Ten zapach krwi, Anjo... Wszystko podchodziło mi do gardła. Nie widok, ale zapach był najgorszy. Nie miałem pojęcia, że to takie okropne. Ty dobrze o tym wiesz, prawda?

Anjo znów potwierdziła. Jej twarz poszarzała. Ailo pomyślał, że pewnie broni się przed strasznymi wspo­mnieniami. Anjo była silna, ale nawet ona musiała uciekać przed wspomnieniami, by jakoś sprostać co­dziennym obowiązkom.

- On to potrafi robić... - Heino znów podjął opowieść, używając słów, które tylko dotykały istoty rzeczy, nie wy­dobywając jej na światło dzienne, nie nazywając jej po imieniu. - Potrafił doprowadzić torturowanego do samej granicy wytrzymałości i tam się zatrzymać. Pamiętał o tym, by przerwać, zanim nieszczęśnik straci przytom­ność. Tamci dwaj bili zwyczajnie, oni po prostu lubią to robić. A on był zimny i cholernie wyrafinowany. Przery­wał za każdym razem, gdy byłem bliski omdlenia. I cze­kał, aż dojdę do siebie, żeby zacząć wszystko jeszcze raz...

- Taki właśnie jest Hans Fredrik Feldt! - Anjo bez trudu rozpoznała człowieka, którego nienawidziła naj­bardziej na świecie. - Nie przypiekał was? - zapytała.

- Nie... Myślałem, że on potrafi posługiwać się tylko nożem. Szkoda, że cię nie posłuchałem, Anjo... On nie zabija... - W oczach Heino pojawił się wyraz całkowitej bezsilności. - Dlatego pozwolił mi odejść. Powiedział Mojżeszowi i Benjaminowi, że musimy to przeżyć...

- Co zrobił z Simonem, Heino?

- Simon nic nie powiedział. Nie powiedział ani sło­wa. Nie krzyczał, choć bił go znacznie brutalniej niż mnie. Nie wiem, jak mógł to przetrzymać. A Feldt wrzeszczał, że albo wydusi z niego wszystko tu i te­raz, albo Simon już nigdy nie powie ani słowa... - Heino przełknął ślinę. Poprosił o wodę. Podali mu kubek, ale on nie mógł wypić ani kropli. - I nie żartował. Ale nie zabił Simona. Powinienem był tam zostać. Oni na pewno sobie poszli i porzucili go. Ale ja się bałem o swoje życie, o swoje przeklęte życie. Wydawało mi się, że zdążę sprowadzić kogoś, żeby go uratować.

- Co zrobił Feldt? - Anjo nie bała się zapytać wprost. - Wiem, że trudno ci o tym myśleć, Heino. Rozumiem. Zdaję sobie przecież sprawę, do czego jest zdolny ten człowiek. Ale musimy się wszystkiego do­wiedzieć. Niewykluczone, że niebezpieczeństwo grozi jeszcze jednej osobie. Komuś, kto szuka teraz Simona.

- Kto to jest?

- Nie znasz go. To ktoś z rodziny.

- Ktoś, kto przyszedł tu razem z tobą? - Heino spoj­rzał na Ailo. Ailo przytaknął. Nie mógł patrzeć, jak Heino się męczy, starając się odsunąć od siebie obraz, któ­ry najwyraźniej przez cały czas stawał mu przed oczami.

- To było straszne. - Heino zaciskał powieki, ale ob­raz nie znikał.

Leżał wtedy na brzuchu, tak samo jak teraz. W ustach miał smak krwi. Zapach krwi wisiał w powietrzu. A przed jego oczami przesuwały się ciężkie cienie. Nie widział ich zbyt dobrze. Nie słyszał też najlepiej, bo je­den z oprawców uderzył go w ucho.

Feldt stał nad Simonem, nad którym przez całą wiecz­ność znęcali się Mojżesz i Benjamin. Twarz kapitana po­czerwieniała z gniewu. Złoto leżało koło paleniska, w któ­rym bez przerwy płonął ogień. Podsycali go nieustannie.

Potrzebowali światła, które dawały płomienie.

Simon milczał.

Nie stracił przytomności. Heino spostrzegł, że na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, i z przeraże­niem pomyślał, że już zdołali odebrać mu rozum.

Feldt lodowatym głosem polecił Simonowi opowie­dzieć o zdradzie, o planach...

- Mów własnymi słowami! - zażądał. - Nie spiesz się. Mamy czas. Chcę usłyszeć prawdę. Potrafię ją z ciebie wy­dobyć. Nie jesteś pierwszym, który próbuje mi się sprzeci­wić Skąd wziąłeś złoto? Jak chcieliście mnie oszukać? Czy ty to wymyśliłeś? A może Hans? Namówił cię? Może wy­myśliliście to razem? A może ktoś wam to podsunął?

Simon milczał.

Heino zacisnął powieki, tak samo jak wtedy. Wciąż jednak czuł okropny zapach krwi. I słyszał świst bicza, uderzającego pozbawione właściwie skóry ciało Simona.

Razy trafiające w żywe mięso i świst bicza w powietrza..

Nawet Mojżesz i Benjamin tego nie wytrzymali i wy­szli.

Feldt powtórzył swoje pytania. Tym samym lodo­watym głosem. Te same pytania.

Simon milczał. Nawet nie krzyknął. Nie reagował na nic. Patrzył tylko na Feldta szeroko otwartymi ocza­mi. Z lekko uniesionym w uśmiechu kącikiem ust. Chy­ba ten uśmiech bardziej niż milczenie doprowadził w końcu Feldta do białej gorączki.

Heino nie potrafił zapomnieć brzmienia głosu ka­pitana. Pamiętał, że sam uchylił nieco powieki i uniósł się na kolanach. Potem podniósł się, podpierając się cały czas o ścianę. I stał, chwiejąc się na nogach.

Zobaczył błysk noża i ostrzegł Simona.

- Nóż, Simon. Na miłość boską, powiedz coś! Co­kolwiek! Powiedz, że zabraliśmy złoto, że go zdradzi­liśmy! Nóż, nóż... - Ale Simon milczał i uniósł w uśmie­chu drugi kącik ust.

Heino próbował obudzić ludzkie uczucia w Feldcie. Miał nadzieję, że ten potwór ma w sobie coś z czło­wieka.

Teraz wiedział już, że się mylił.

- Schowaliśmy złoto. Ja je tam schowałem. Chcieliśmy cię oszukać. To było idiotyczne, ale przecież jesteśmy żół­todziobami. Warto było spróbować. Sam zrobiłbyś to sa­mo. Zlituj się nad nim, na miłość boską, zlituj się nad nim! Nie rób tego! Ja też w tym brałem udział. To także mo­ja wina. Simon, powiedz coś, do diabła, powiedz coś!

Głos Feldta zabrzmiał bardzo wyraźnie:

- No cóż, skoro nie chcesz mówić, kiedy ktoś cie­bie o to prosi, to widocznie w ogóle nie musisz mó­wić. A więc nie powiesz już ani słowa do końca życia.

W świetle płomieni ostrze noża błysnęło czerwono. To był wielki nóż z wielkim ostrzem. Rękojeść miał z najrzadszego drewna, jakie można dostać w Europie. Czy może raczej z najlepszego? Heino nie pamiętał już przechwałek Feldta.

Pamiętał natomiast doskonale swój własny krzyk. Kątem oka spostrzegł Benjamina. Potem, chwiejąc się, wybiegł z izby. Krzyk Simona wypełnił całe nocne nie­bo. Wtórował mu śmiech Feldta.

Najpierw biegł. Ciągle słyszał bicie własnego serca i krzyk Simona, który już dawno ucichł. Czuł zapach krwi, choć otaczała go tylko przyroda.

Noc była dość ciepła. Heino biegł, potem szedł, po­tem pełzł.

A w jego uszach przez cały czas brzmiał krzyk Simona.

Heino opowiedział im o wszystkim. Nie pominął na­wet najstraszliwszych szczegółów. Odtworzył wszystko tak by ujrzeli to samo, co on przez cały czas miał przeć oczami.

W końcu wydusił z siebie:

- On uciął Simonowi język. Ailo wybiegł na dwór. Wymiotował tak długo, że wszystkie wnętrzności się w nim skręciły. Później wdychał chłodne, wieczorne powietrze i wydawało mu się, że czuje zapach krwi. Heino opisał wszystko aż za bardzo wyraziście. Ailo zaczął modlić się bezgłośnie. Niebo było zachmurzone. Oby tylko nic się nie stało Knutowi. To nic, że Knut nie dotrzymuje słowa. Oby mu się tylko nic nie stało.

Ailo wrócił do izby nieco zawstydzony. Nie zachował się jak mężczyzna. Może gdyby miał lepszy żołądek...

Anjo siedziała nieporuszona. Chłodziła rozpaloną twarz chorego letnią wodą. Mówiła do niego łagodnie. Spojrzała na Ailo z pełnym zrozumieniem, dodając mu otuchy.

- To było straszne - powiedziała. - Znam tego czło­wieka. On jest zdolny do najpotworniejszych rzeczy.

Heino zdołał coś przełknąć dopiero następnego dnia. Cieniutki krupnik z paroma kawałkami mięsa natych­miast wylądował na podłodze. Heino zaklął pod nosem.

Potem poprzysiągł, że wróci do zdrowia. Przynajmniej po to, żeby zobaczyć, jak umiera Hans Fredrik Feldt.

Minęło już osiem dni od czasu, gdy Knut wyjechał na poszukiwanie Simona. Ailo miał ochotę ruszyć je­go śladem. Dręczył go niepokój. Niepokój, który spo­tęgowała jeszcze opowieść Heino.

Hannu go powstrzymywał.

- Znam tę okolicę. Nie ma tu wielu miejsc, w któ­rych można by się zatrzymać i schronić przed wia­trem. Z tego, co mówi Heino, Feldt zatrzymał się pod wzgórzem Knuta. Na piechotę idzie się tam cały ty­dzień. Co najmniej. Zaprzęgiem jedzie się niewiele krócej. Pogoda się przecież popsuła. Nie wiadomo, ja­kie warunki panują na płaskowyżu.

Heino odzyskał trochę sił i śledził ich rozmowy. Dostrzegał już coś więcej niż własny ból.

- Wzgórze Knuta? - zapytał podejrzliwie.

- Złoto musi przecież skądś pochodzić, prawda? - Hannu był niemal tak samo zmęczony jak Anjo. Nie dźwigał wprawdzie na swoich barkach tak wielkiej odpowiedzialności, ale nie miał czasu na odpoczynek i sen. - Knut, szwa­gier Simona, znalazł złoto. I choć może brzmi to bardzo dziwnie, znalazł je dokładnie tam, gdzie Feldt rozbił obóz Feldt spał na złocie. Los bywa złośliwy. Bardzo złośliwy. Heino roześmiał się głośno. Przydał mu się ten ma­ły triumf pośród wszystkich nieszczęść i bólu.

- Lubiłem Simona - przyznał. - Lubiłem go, choć nic mi nie powiedział o tym przeklętym złocie.

Ailo wyjaśnił mu tę zagadkę.

- Knut posłał do domu trochę złota przez mojego wuja. Dla swoich sióstr. Simon miał najprawdopodob­niej przy sobie złoto Mai.

- Odszedł od żony - wtrącił Heino. - Przepraszam. Czy to twoja siostra? Ty i Knut jesteście braćmi?

- W pewnym sensie. - Twarz Ailo przybrała dziw­ny wyraz. Przy odrobinie fantazji można by doszukać się w niej uśmiechu. - Maja jest naszą wspólną siostrą. Mój ojciec był także jej ojcem. A matka Knuta była jej matką. Pochodzimy z bardzo dziwnej rodziny.

- Simon twierdził, że od niej odszedł, ale sądzę, że wciąż ją kochał. Jeśli to jest dla ciebie jakieś pociesze­nie. Z tego, co zrozumiałem, to ona go już nie chciała.

Ailo wcale się nie zdziwił. Maja nigdy nie darzyła Simona zbyt ciepłym uczuciem. Zdaje się, że miała na­dzieję, że jej mąż już nie wróci z więzienia.

Wątpił jednak, by znalazła sobie innego. To nie w jej stylu. Maja była lojalna do końca. Ale jej uczucia wo­bec Simona ochłodły.

- Wydaje mi się, że on chciał umrzeć - dodał Heino. Ailo popatrzył w jego ciemne oczy. Czoło chorego błyszczało od potu, a jego policzki wciąż były zaczer­wienione od gorączki.

Heino miał pewnie rację.

- Kobiety z rodziny Mai mają dziwny wpływ na mężczyzn - zadumał się Ailo. - Mężczyźni kochają je bez pamięci i umierają dla nich.

- Żadna kobieta nie jest tego warta. Ailo nic nie odpowiedział.

Knut dotarł do osady dziesiątego dnia. Renifer, któ­ry ciągnął sanie, był równie wycieńczony jak idący obok mężczyzna.

Knut szedł całą drogę.

Na sanie załadował ciało Simona. Simon był prze­cież jego przyjacielem i nie powinien leżeć w niepoświęconej ziemi.

Maja zaś była jego siostrą. Powinna dostać doku­ment, który zaświadczy, że jest wdową.

Ludzie zebrali się wokół Knuta, ale jego zaniedbany wygląd odstręczał ich na tyle, że nie podeszli zbyt blisko. Ten człowiek miał coś dziwnego w oczach. Rzadko się spotyka młodych mężczyzn o tak hardym spojrzeniu.

Żaden z gapiów go nie poznał. Nikt by nie powie­dział, że ten obdartus o ziejącym nienawiścią spojrze­niu ma coś wspólnego z sympatycznym młodzieńcem, który mieszkał u Hannu w ubiegłym roku.

Włóczęga był obcy, może nawet niebezpieczny.

Zatrzymał się i spojrzał na zebranych. Nie rozu­miał, skąd to zamieszanie.

- Macie tu pastora? - zapytał dziwnym głosem. W ciągu kilku ostatnich dni mógł rozmawiać tylko sam z sobą. Więcej płakał, niż rozmawiał.

Ludzie pokiwali głowami. Ktoś chciał mu pokazać drogę. Jakby Knut jej nie znał na pamięć!

Pociągnął za wodze, by renifer poszedł za nim.

Gdy przechodził przez zbiegowisko, ludzie poczuli zapach trupa.

Ktoś pobiegł po lensmana.

Dogonili Knuta, gdy stał już przed plebanią. Zatrzymał się przed głównym wejściem. Przysiągł kiedyś, że nie wejdzie do tego domu tylnymi drzwiami.

Tym razem jednak w ogóle nie mógł tam wejść. Lensman zagrodził mu drogę i zainteresował się saniami.

Knut nie wyglądał na Lapończyka. Lensman nie mógł zrozumieć, skąd wobec tego wziął zaprzęg z re­niferem.

- Co wieziesz na tych saniach? Knut popatrzył na niego ponuro. Nie wiedział, kim jest ten człowiek.

Co ma w saniach?

Lensman podszedł do podejrzanego, manifestując swój autorytet przed mieszkańcami osady. Uniósł skó­ry przykrywające ładunek.

Zapach rozkładającego się trupa uderzył zebranych w nozdrza. Stojący najbliżej cofnęli się odruchowo. Nawet lensman. Przedstawiciel władzy spojrzał na Knuta przymrużonymi oczami.

Przybysz był tak zaniedbany, że mógłby być prze­stępcą, choć na takiego nie wyglądał.

- Chyba musisz się wytłumaczyć.

Knut nie ruszył się z miejsca. Zmęczenie niemal ści­nało go z nóg. Ostatnie doby były dla niego bardzo trudne. Zrobiło się za ciepło. Śnieg stopniał. Najwyż­szy czas pochować Simona.

- Kim jest ten... trup, którego wieziesz na saniach? - Lensman chciał zapytać „kim jest ten człowiek”, ale w ostatniej chwili zaczai wątpić, czy to rzeczywiście był człowiek. Głowa, którą ujrzał przez moment, była tak zniekształcona, że można było mieć wątpliwości. Zwłaszcza że ciało zaczęło się już rozkładać. - Zabiłeś go? Knut pokręcił głową.

- Na miłość boską - zdenerwował się - trzeba go czym prędzej pochować. Zaczyna gnić. Nazywa się Si­mon Arturson Bakken. Jest moim szwagrem. Trzeba go pochować w poświęconej ziemi...

Lensman wolał się nie wypowiadać na ten temat. Nie był wcale pewien, czy ciało leżące na saniach za­sługuje na spoczynek w poświęconej ziemi...

- Zapłacę - szepnął Knut. Musiał oprzeć się o reni­fera, by utrzymać się na nogach.

- Obawiam się, że raczej pójdziesz ze mną - oświadczył lensman i wyciągnął rękę, by chwycić Knuta za ramię.

Ailo zrobił to jednak pierwszy. To Jussi zauważył nadchodzącego Knuta. Ailo i Hannu zjawili się w sa­mą porę. Ailo podtrzymał przyjaciela. Hannu pospie­szył z wyjaśnieniem.

- Knut szukał Simona przez cały tydzień. Simon za­ginął podczas polowania.

Hannu zerknął na sanie. Zagryzł zęby i czym prę­dzej zasłonił ciało skórami.

- Musiał się natknąć na jakąś bandę. Knut jest jego szwagrem. Byli prawie braćmi. Knut nie mógłby niko­go zabić. Znam go, bo mieszkał u mnie. - Hannu zde­cydował się wyciągnąć ostatnią kartę, którą miał w za­nadrzu. - To on znalazł córkę starego pastora, gdy... zginęła tak nieszczęśliwie.

Lensman popatrzył na Knuta. Wydało mu się, że za­czyna poznawać tę twarz.

Swego czasu krążyły różne plotki o mężczyźnie, który znalazł ciało córki pastora.

- Jeśli rzeczywiście za niego ręczysz... Hannu skwapliwie przytaknął.

- Oczywiście. Lensman może mnie wsadzić do pa­ki, jeśli Knut zrobi coś złego.

- A co z trupem?

Hannu próbował nie wciągać powietrza nosem.

- Trzeba go pochować.

- Pochowamy go w kościele - oprzytomniał Knut, podtrzymywany przez Ailo. - Zapłacę za to, by się zna­lazło dla niego miejsce koło ołtarza.

Lensman spojrzał na niego zdumiony.

- Zapłacę - powtórzył Knut. Hannu zaczął się oba­wiać, by przyjaciel nie powiedział nic na temat złota.

- Chcesz porozmawiać z pastorem? W takim razie najlepiej będzie, jeśli się najpierw wymyjesz i prześpisz - doradził Knutowi.

Lensman najwyraźniej podzielał jego zdanie.

- On może zapłacić? - zdziwił się na odchodnym. - Żeby pochować... to w kościele?

- Chyba tak - odparł Hannu.

Pastor i lensman znaleźli jednak powód, który to uniemożliwił.

Simon Arturson Bakken nie spoczął pod ołtarzem. Pastor i lensman doszli do wniosku, że trupa w takim rozkładzie lepiej pochować na zewnątrz.

Zwyczajni ludzie musieli się pogodzić z tym wyja­śnieniem.

Nawet jeśli byli w stanie zapłacić za pogrzeb.

9

Knut zasnął w saunie. Hannu rozpalił ogień, mimo że nie było to żadne święto. W samą porę wszedł tam razem z Ailo, żeby wyciągnąć stamtąd śpiącego. Po­tem zanieśli Knuta na łóżko Hannu, gdzie spał przez bite dwie doby.

Knut nie uczestniczył w przyspieszonym pogrzebie Simona. Hannu uznał, że to nie takie ważne, przecież rodzinę reprezentował Ailo. Zresztą dla Simona nie miało to już i tak żadnego znaczenia.

W tym samym czasie Heino zdołał wstać z łóżka. Od Jussiego, który był potężnie zbudowanym mężczy­zną, pożyczył koszulę - wystarczająco szeroką, by nie przyklejać się do zmasakrowanych pleców Heino. Wcześniej Anjo postanowiła usunąć bandaże i opa­trunki. Kazała Heino zagryźć zęby i cierpieć w milcze­niu podczas tej operacji.

Heino z niecierpliwością czekał na spotkanie z Knu­tem. Nie tylko dlatego, że ten przybysz znalazł złoto, ale również dlatego, iż przywożąc ciało Simona udo­wodnił, że jest prawdziwym mężczyzną.

Gdy się wreszcie spotkali, długo patrzyli na siebie. Knut miał tę przewagę, że widział Heino już wcze­śniej. Musiał jednak przyznać, że Heino prezentował się teraz znacznie lepiej niż wówczas, gdy leżał nie­przytomny i bredził w malignie.

Heino przewyższał Knuta wzrostem i był potężnie zbudowany. Ciemna czupryna z niesforną grzywką jakby nie do końca pasowała do jego sylwetki.

Knut nie mógł się oprzeć wrażeniu, że Heino mu kogoś przypomina. Już przedtem miał takie poczucie, ale teraz, gdy spojrzał w brązowe oczy pod prostymi, gęstymi brwiami, nabrał pewności. Wiedział jednak, że nigdy nie spotkał Heino.

- Zachowałeś się odważnie - pochwalił Knuta Heino, potrząsając jego dłonią. Knut uśmiechnął się nie­znacznie. Ailo opowiedział mu już historię nowego znajomego.

- Nie mogłeś go uratować - zapewnił go Knut. - Był straszliwie skatowany. Stracił przytomność i wykrwa­wił się na śmierć. Albo udusił się własną krwią.

- Nie od razu - wtrącił Heino. - Długo słyszałem je­go krzyk.

Knut nic nie odpowiedział. Gdy odnalazł Simona, twarz zmarłego była zniekształcona nie do poznania. Musiała wyglądać strasznie, jeszcze zanim robactwo i rosnąca temperatura dokończyły dzieła. Z pewnością nie umarł spokojny.

Zakrwawione ręce świadczyły o tym, że usiłował za­tamować krwotok, zanim zrozumiał, że to niemożli­we. Simon nie potrafił czytać ani pisać. Znał jednak niektóre litery.

Na jednym z kamieni paleniska narysował swoją własną krwią nieduże „M”.

Knut wspomniał o tym tylko Ailo i nie był pewien, czy powie o tym Mai. Heino nie musi o tym wiedzieć.

- Znalazłem ich ślady - rzekł, próbując rozszyfro­wać wyraz twarzy Heino. Nie było to łatwe, bo choć opuchlizna zaczęła powoli ustępować, siniaki wciąż były wyraźne.

Heino pochylił się do przodu i mocno zacisnął pięści.

- Skoro nie mogą się pokazać wśród ludzi, ale mu­szą się trzymać blisko osad, to chyba się domyślam, dokąd pojechali.

- Na północ? - upewnił się Heino drżącym ze zde­nerwowania głosem.

Knut skinął głową.

- Zaczekasz, aż moje plecy się zagoją?

- Simon był moim przyjacielem i mężem mojej sio­stry. Nie pozwolę, żeby uszli sprawiedliwości.

- Feldt zabił mojego ojca. - Twarz Heino pociemnia­ła. - A poza tym chodzi tu o coś więcej niż nasze zra­nione uczucia. Gdy go schwytamy, zrobimy porządek z innym draniem, przez którego cierpi mnóstwo ludzi.

Obaj doskonale rozumieli, jak ważnym zadaniem jest pozbycie się namiestnika, ale teraz zeszło ono na dalszy plan. Nawet dla Heino.

- Idę z wami - wtrącił się Ailo. - Nie powinniśmy się tak spieszyć, niech się poczuje bezpiecznie. - Ailo spojrzał na Heino. - On zabił także mojego ojca.

Anjo słuchała ich rozmowy. Rozmowy trzech mło­dych mężczyzn, którym się wydawało, że znają życie, choć przecież tak mało wiedzieli o złu, o bólu.

- Musicie zabrać mnie ze sobą - wtrąciła. - Ja jedna znam Feldta. Pamiętajcie, że wcale nie jesteśmy pew­ni, że Albert i Feldt to ta sama osoba.

- Ależ jesteśmy! - zaprotestował Heino. Anjo pokręciła głową.

- Wcale nie. Wszystko wskazuje na to, że to on. Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. To prawie niemożliwe. Ale musimy być całkiem pewni. Przede wszyst­kim dlatego, że jesteśmy tu obcy, a on jest Norwegiem. Swego czasu piastował nawet ważne stanowisko. Niewy­kluczone, że wciąż ma jakichś przyjaciół. A nawet jeśli nie są już jego przyjaciółmi, to mogą chcieć go wesprzeć. Ze źle rozumianego poczucia obowiązku czy lojalności, nie­ważne zresztą, dlaczego... - Anjo wzięła głęboki oddech, pierś jej uniosła się i opadła. - Wcale nie mam ochoty na to spotkanie. Ale tylko ja mogę potwierdzić, że to na pew­no on. Założę się, że Feldt nie zbliży się z własnej woli do Alty. Ale Anjo go dobrze zna. A jeśli mamy odrobinę szczęścia, to okaże się, że Feldt pamięta także Anjo.

- To nie będzie żadna wycieczka - przestrzegł ją Knut. Nie potrafił sobie wyobrazić tej kobiety w wę­drówce przez płaskowyż. - Nie możemy zamartwiać się o ciebie, dość mamy innych problemów.

- Sama potrafię się o siebie zatroszczyć - zapewniła.

- To prawda - poparł ją Heino, choć w gruncie rze­czy podzielał zdanie Knuta. - Ale to może być dla cie­bie niebezpieczne.

- Niebezpieczne? - prychnęła Anjo. By przerwać ja­łową dyskusję, rozpięła bluzkę i gorsecik.

Zmieszani mężczyźni odwrócili wzrok. Anjo unio­sła bieliznę, obnażając krwiście czerwoną pierś.

- Nie jesteście chyba aż takimi mięczakami, że bo­icie się spojrzeć? - huknęła. - Nie zamierzam was uwo­dzić, szczeniaki! Pokazuję wam tylko, co ten człowiek ze mną zrobił. Żebyście zrozumieli, jak bardzo go nie­nawidzę. Żebyście się dowiedzieli czegoś o bólu, zwłaszcza o tym, który długo, długo trawi człowieka od wewnątrz. Żebyście zrozumieli, że ja już się nicze­go nie przestraszę. W każdym razie nie tak jak wtedy, kiedy byłam dziewczyną. Nie lękam się żadnych nie­bezpieczeństw. Chcę zobaczyć jego upadek. Będę się śmiać i pluć mu w twarz. Chcę przy tym być, żeby mu splunąć w twarz. Popatrzcie na mnie! Popatrzcie i zro­zumcie choć cząstkę mego bólu!

Spojrzeli.

Trzy pary oczu zwróciły się w stronę Anjo, która drżącymi dłońmi odkrywała swoje ciało.

Knut przełknął ślinę. W uszach mu szumiało. Do­stał właśnie odpowiedź na pytania, które chciał zadać Anjo, i zrozumiał, że już ich nie zada.

Piersi i mostek były pokryte strasznymi bliznami po oparzeniach i razach bicza.

Blizny układały się w krzyż pokrywający cały jej tu­łów od pasa w górę.

Najbardziej przerażająco wyglądały piersi pozba­wione brodawek sutkowych.

- Już wtedy znakomicie posługiwał się nożem - rze­kła Anjo twardym głosem. - I uwielbiał przykładać roz­żarzone żelazo do ciał. Ubóstwiał zabawę z biczem. Gdybyście mogli usłyszeć jego głos podczas tej zabawy... Był taki wulgarny... pełen pogardy... i samozadowolenia.

Zapięła bluzkę.

Żaden z nich nie śmiał spojrzeć jej w oczy.

- Pójdziesz z nami - powiedział w końcu Heino. - Potrafisz troszczyć się o siebie. Nie będziemy cię trak­tować w sposób szczególny.

Ailo i Knut przytaknęli.

Po paru tygodniach na plecach Heino pojawiła się cieniutka warstewka skóry. Jego ciało odzyskało natu­ralną barwę, a mięśnie dawną sprężystość.

Ailo i Knut zamieszkali u Hannu i Jussiego. Ludzie byli przyzwyczajeni, że bracia Kemijarvi często gości­li pod swoim dachem różnych Finów. Goście przejęli część obowiązków gospodarzy. Łowili ryby, zastawia­li sidła, pomagali rąbać drewno.

Heino zazdrościł im takiego życia.

Sam ukrywał się u Anjo. Nikt nie powinien się dowie­dzieć, że tam mieszka. Nikt nie powinien go zobaczyć.

W północnej krainie rozpoczęło się coś w rodzaju lata.

Anjo przez cały czas chodziła do pracy. Stawiała się w kuchni namiestnika na długo przed przebudzeniem gospodarza i zostawała do późna, choć i ona, i Kjeldsen doskonale wiedzieli, że nigdy jej za to nie zapłaci.

Żaden z mieszkańców „pałacu” nie interesował się jej życiem. Nikt nie zwracał uwagi na to, że czasem była zmęczona.

W gruncie rzeczy nie wiedzieli zupełnie nic o Anjo. O kobiecie, która przygotowywała im jedzenie.

Pewnego dnia Anjo po prostu znikła.

Hannu od samego początku był temu przeciwny.

- Anjo jest zbyt ważna dla naszej sprawy, by włó­czyć się po płaskowyżu za tym rzeźnikiem. Potrzebu­jemy jej tu, w Alcie. Poza nią mamy w domu Kjeldsena tylko jednego człowieka, a on za mało znaczy, by mógł się na cokolwiek przydać.

- Nie jestem niezastąpiona, Hannu. Często mi to sam mówiłeś. Możecie wprowadzić tam kogokolwiek. Porozmawiajcie trochę z tymi, którzy tam pracują. Gdybym umiała pisać, zostawiłabym ci długą jak mo­je ramię listę nazwisk!

Hannu umiał pisać. Lista była rzeczywiście długa, choć nie zrównała się z ramieniem Anjo.

Potem Hannu próbował jej wytłumaczyć, że wypra­wa może być niebezpieczna. Heino mrugnął do Knu­ta i Ailo. Czy znowu rozepnie bluzkę i podwinie bie­liznę, żeby przekonać Hannu? Zdołała go jednak prze­konać i bez tego.

- Możesz sobie tu siedzieć i opowiadać, jaka to nie­bezpieczna wyprawa. A tymczasem ja ruszam z chłop­cami. Ot i już. Jadę. Może ci się to nie podobać, nie mam na to wpływu. Jadę i tyle. Mam poczucie, że we­zmę udział w czymś bardzo ważnym, zwłaszcza dla mnie. I żaden Kemijarvi mnie od tego zamiaru nie od­wiedzie!

Ze względu na Anjo wyruszyli wieczorem. Co praw­da noce nie były już na tyle ciemne, by mogli się skryć w mroku, ale większość mieszkańców Alty o tej porze już spała.

Całe szczęście, że renifery ciągnęły ich bagaże. By­łoby znacznie gorzej, gdyby musieli nieść wszystko na własnych grzbietach. Zresztą Heino i tak nie byłby w stanie im pomóc, bo jego plecy wciąż jeszcze się nie zagoiły. Posuwali się bezdrożami. Nie minęło wiele czasu, gdy Anjo zaczęła narzekać na niesprawiedliwy porządek tego świata.

- Kto, u licha, zarządził, że kobiety mają nosić spódnice? - westchnęła, bo rąbek jej spódnicy bez przerwy zaczepiał o jakieś krzaki i zarośla. - Pewnie jakiś mężczyzna, który nie chciał, żeby jego baba od­dalała się od domu.

Heino omal się nie roześmiał.

- Możesz zawrócić, kiedy tylko zechcesz. Zdaje się, że sama chciałaś z nami iść. Przecież o to prosiłaś.

- Możesz też pożyczyć od któregoś z nas spodnie dorzucił Knut. - Używane. Pachną może nie najpięk­niej, no ale od tego są spodnie.

Wszyscy trzej się roześmieli, wyobraziwszy sobie kobietę w spodniach. Na cóż kobiecie spodnie? Do jej bioder najlepiej pasuje przecież spódnica.

- Spójrz prawdzie prosto w oczy, Anjo - dodał Heino. - Kobiety nie są stworzone do noszenia spodni.

- Bo wtedy nie mielibyście pod co wkładać łap, prawda? - prychnęła Anjo i pomaszerowała dalej. Kie­dy kolejny raz zaczepiła o jakiś krzak, uniosła spódni­cę i umocowała ją w pasie szalem.

- Może nie wygląda to zbyt elegancko - oświadczy­ła. - Niezbyt elegancko, ale za to praktycznie.

Przed wyprawą założyła grube wełniane pończochy, dzięki czemu teraz nie marzła i nie czuła ukąszeń do­kuczliwych komarów. Mężczyźni ocenili spojrzeniami jej nogi i doszli do wniosku, że Anjo nie ma się czego wstydzić. Nie mogła narzekać na brak ruchu - dzień w dzień kręciła się przecież po kuchni namiestnika.

Anjo dotrzymywała mężczyznom kroku. Nawet je­śli była zmęczona, zagryzała zęby i szła.

Zauważyli natomiast, że mówiła znacznie mniej.

Knut dostrzegł to ostatni, ale od tej chwili częściej wsłuchiwał się w oddech Anjo.

Wyprawa była dla niej męcząca.

Knut z dumą myślał o tym, że Anjo nie narzeka i nie prosi o odpoczynek. Zarządzał jednak postoje znacz­nie częściej właśnie ze względu na nią. Wydawało mu się nawet, że Anjo uśmiechała się do niego z wdzięcz­nością.

Nic jednak nie mówiła.

Ailo i Heino postępowali tak samo jak Knut. Mieli wzgląd na Anjo. Wbrew wcześniejszym zapowie­dziom traktowali ją w sposób szczególny.

Nastał już późny ranek, gdy postanowili zatrzymać się na „nocny” spoczynek. Dotarli do zagajnika, w któ­rym rosły drzewa, sięgające Ailo do czubka głowy. Rozłożyli obozowisko na skraju tego lasku. Znaleźli nawet miniaturowe źródełko, które dostarczyło im świeżej wody.

Mieli pod ręką chrust na ognisko i miękki mech, na którym mogli się wyciągnąć pod chroniącymi od wia­tru drzewami. Renifery znalazły tu dość pożywienia.

- Wspaniałe miejsce - westchnął Ailo, który wresz­cie poczuł się jak w domu w otwartym pejzażu. Wresz­cie zaczął się jego ukochany świat.

Anjo osunęła się na ziemię tam, gdzie stała. Leżała, spo­glądając w niebo, po którym płynęły obłoki, które zmie­niały kształty, jakby pragnęły dostarczyć jej rozrywki.

- Nieźle zaczęliśmy - powiedział Heino, choć wszy­scy wiedzieli, że to nieprawda.

- Do licha! Czuję się idiotycznie! - jęknęła zawstydzo­na Anjo. Podparła się na łokciu i zakryła oczy, by nie patrzeć na swoich towarzyszy i by oni nie widzieli jej twarzy. - Łatwo było się wymądrzać w domu. Ale wie­le już miesięcy minęło od czasu, gdy byłam chyżą dziew­czyną biegającą po lesie. Zapomniałam całkiem, że teraz mam trzydzieści cztery lata i ważę ze dwa razy więcej.

Mężczyźni usiedli. Byli zmieszani słowami Anjo i nie wiedzieli, co powiedzieć. Knut i Ailo patrzyli wy­mownie na Heino, bo on najlepiej znał Anjo. Ale na­wet on milczał bezradny.

Anjo usiadła i popatrzyła na całą trójkę.

- Jestem wam kulą u nogi?

- No nie....

- Zaszlibyście o wiele dalej, gdyby nie ja i mój głu­pi upór. Szlam tak szybko, jak tylko mogłam, ale wciąż zbyt wolno. Traktujecie mnie szczególnie. Tylko mi nie wmawiajcie, że zatrzymywalibyście się za każdą górką, gdyby nie ja!

- Chcesz wracać? - zapytał Heino. Anjo w milczeniu pokręciła głową.

- Skoro nie, to nie ma o czym mówić. Teraz już wiesz, na co cię stać. Podobnie jak i my. Zdecydowaliśmy się zabrać cię ze sobą i wcale nie jesteś mniej ważna niż in­ni. Owszem, bez ciebie zaszlibyśmy dalej, ale jesteś z na­mi. I musimy to wziąć pod uwagę. My się dostosujemy do twojego tempa, a ty będziesz musiała jakoś to prze­żyć, nie urządzając histerii.

Knut nie mógł się powstrzymać od uśmiechu, bo ja­koś nie potrafił wyobrazić sobie histeryzującej Anjo.

- Na szczęście mamy ze sobą najlepszą kucharkę w całym Finnmarku - dorzucił Heino. - Szefa kuchni samego namiestnika.

Oczy Anjo znów rozbłysły uśmiechem.

Knut uzmysłowił sobie, że cieszy się z obecności Anjo. Początkowo wydawało mu się, że będzie im ku­lą u nogi. Teraz nie mógł jednak sobie wyobrazić ta­kiej długiej wyprawy bez jej przyjacielskiego dogady­wania i uszczypliwych żartów.

Anjo była ważnym, potrzebnym i pełnoprawnym uczestnikiem wyprawy.

Choć o tej porze roku jasność panowała przez całą dobę, jakoś trudno im się spało za dnia.

Ułożyli się w miarę wygodnie na mchu po obu stro­nach żarzącego się ogniska, przykrywając się kocami.

- Niewiele o sobie wiemy - odezwała się Anjo po chwili. - To znaczy ja i Heino znamy się dobrze i wy dwaj także. Ale poza tym możemy tylko zgadywać, co się w nas kryje. Może poopowiadalibyśmy trochę o sobie?

Heino westchnął. Leżał na brzuchu i grzebał paty­kiem w ognisku.

- Nie ma sensu przypominać starych dziejów - oświad­czył ponuro. - „Wspomnienia są bolesne.

- Masz przecież także piękne wspomnienia - wzru­szyła ramionami Anjo. - Niech Ailo i Hannu dowie­dzą się, kim jesteś. Dlaczego jesteś taki a nie inny. Przeszłość wciąż w tobie żyje, Heino, jeśli nam o niej opowiesz, to i tak niczego to nie zmieni.

- Skoro tak bardzo ci zależy, to sama zacznij - rzu­cił Heino, udając obojętność.

Anjo zapatrzyła się w niebo. Założyła ręce za kark.

- Przyjechałam w te strony jako bardzo młoda dziew­czyna - rozpoczęła nieco rozmarzonym głosem. - Mój narzeczony ożenił się z inną, więc uciekłam z rodzinnej wioski. Wylądowałam w Vardo. Nie było mi tam źle. Podczas sezonu czasami gotowałam dla rybaków. Słu­żyłam też w bogatych domach, choć nie było ich tam za wiele. Skończyłam osiemnaście lat tego roku, gdy Hans Fredrik Feldt postanowił pojmać wielką czarownicę. Gdy na szańcach twierdzy zaczęły płonąć stosy.

Anjo wzięła głęboki oddech, by móc kontynuować opowieść. Sprawiała wrażenie twardej kobiety, ale w głębi duszy była niezwykle wrażliwa. Żaden z nich nie miał co do tego wątpliwości.

Knut słuchał historii Anjo z zamkniętymi oczami. Nawet nie wiedział, kiedy zacisnął powieki.

To, co usłyszał, było straszniejsze niż historie o du­chach, które pamiętał z dzieciństwa.

- Jedna z córek państwa, u których służyłam, uzna­ła, że jej narzeczony zbyt często na mnie patrzy. Wte­dy mogłam się jeszcze pochwalić urodą, bo to było daw­no temu. Feldt tymczasem schwytał największą czarow­nicę. Ludzie powiadali, że była Laponką, a może Finką. Tak czy inaczej, 'wszyscy obcy czuli się niepewnie... Wy­starczyło, by zazdrosna dziewczyna doniosła na mnie do twierdzy, a już mnie zamknęli. Kapitan Feldt zrobił wszystko, co w jego mocy, by zniszczyć mnie i całe mo­je życie. Nie miałam pojęcia, że góra Domen była w ich wyobraźni siedliskiem wszystkich diabłów. Skąd mo­głam wiedzieć? Wylądowałam w ciemnym ciasnym lochu, głęboko pod ziemią, bez żadnego okienka oprócz judasza w ciężkich drzwiach. Widziałam światło tylko wtedy, gdy po mnie przychodzili albo gdy raz na jakiś czas, bynajmniej nie codziennie, przynosili coś do jedze­nia. Słyszałam krzyki innych kobiet. Zamknęli nawet jednego mężczyznę oskarżonego o czary. Zdaje się, że go w końcu spalili. Ale największa czarownica Feldta była traktowana najgorzej. Mój Boże, jak ja ją podzi­wiałam. Słyszałam, jak żołnierze opowiadali sobie, co on z nią robi. Mówili z podziwem i z przerażeniem. Sta­wiała opór, choć przez to torturowali ją jeszcze gorzej. Gdy udało jej się uciec, wszystkie przeżyłyśmy chwilę triumfu. Nawet gdybyśmy miały spłonąć na stosie albo zostać utopione w fosie, to umierałybyśmy z poczu­ciem, że można mieć nadzieję na sprawiedliwość, sko­ro jej się udało uciec.

Anjo przełknęła ślinę. Knut zrobił to samo. Wie­dział, że Ailo słucha tej opowieści z takim samym napięciem jak i on. Przecież Raija była w pewnym sen­sie także jego matką, choć go nie urodziła.

- Feldt postanowił odnaleźć uciekinierkę. To była sprawa jego honoru. Ludzie mówili, że pod koniec swojej służby w Vardohus kazał spalić jakąś kobietę, ale to nie mogła być ona. Wypuścił wszystkie więźniar­ki, które siedziały w najgłębszym lochu. Wyjechałam z Vardo i poprzysięgłam, że nigdy tam nie powrócę. Wylądowałam w Alcie. Pięć, sześć lat temu zjawił się w Alcie pewien mężczyzna. Fin, prawie tak piękny jak Heino. - Anjo uśmiechnęła się ciepło. - To był brat mojego dawnego narzeczonego. Okazało się, że zosta­wił dom i wszystko, co miał, by odnaleźć pewną ko­bietę. To on pomógł jej w ucieczce z Vardohus. A te­raz jej szukał. Miał w sobie jaskółczy niepokój...

- Robisz z niej świętą - wtrącił Heino.

- Bo była święta - orzekła stanowczo Anjo. - Dla mnie była święta i dla twojego ojca także, Heino.

Heino nic nie odpowiedział. Knut otworzył oczy. Teraz zrozumiał, skąd zna twarz Heino, kogo mu przy­pominał ten Fin. Odnalazł właściwy portret w tym za­kamarku pamięci, który próbował zasłonić.

- Potem ten człowiek znikł - ciągnęła Anjo. - Stało się to mniej więcej w tym samym czasie, gdy bandyta zwany Albertem zaczął grasować na drogach i bezdro­żach. Albert był szefem bandy i wyróżniał się wyjątko­wą brutalnością. Heino znalazł swojego ojca. Ograbio­nego i martwego. Rozpoznał jego skórzaną kamizelkę...

- To był on - stwierdził stanowczo Heino. - Zginął, ponieważ utonął w bezsensownych marzeniach o ko­biecie, która nie była tego warta. Trzeciorzędna dziw­ka, która mieszkała z rybakami. A on zakochał się w niej jak dureń. W tym czasie udało mu się prawie spłacić gospodarstwo... - Heino uśmiechnął się krzy­wo. - Malutkie gospodarstwo, ale prawie spłacone. Zdołał zgromadzić nawet posag dla moich dwóch sióstr, które szczęśliwie wydał za mąż. W domu były jeszcze dwie, miały już narzeczonych. Ja mogłem da­lej się uczyć, bo uznali, że mam dość rozumu, by zo­stać pastorem. I właśnie wtedy ojciec znikł. Powiedział mamie, że musi znaleźć tamtą. Tę drugą. Mama tego nie wytrzymała i zmarła. Gospodarstwo przepadło. Teraz mieszkają tam obcy. Narzeczeni moich sióstr się ulotnili, bo nie mieliśmy pieniędzy, by uskładać dla nich na posag. Obie musiały iść na służbę. A ja prze­rwałem naukę, żeby go odnaleźć. I udało mi się. Zna­lazłem go, znalazłem Anjo. Teraz szukam mordercy. I tej, która jest winna śmierci mego ojca w takim sa­mym stopniu jak Feldt. Kobiety, którą Anjo traktuje jak bohaterkę, a którą ojciec nazywał Raiją.

- Jesteś synem Petriego - szepnął Knut zesztywniały mi wargami.

Heino spojrzał na niego zdziwiony, bo przecież nie wymienił imienia ojca.

Ailo także pamiętał Petriego. Z kościoła w Torneda­len. On również zauważył podobieństwo.

- Nie znałeś jej, Heino - powiedział Ailo.

- Jestem synem Raiji - dodał ze smutnym uśmie­chem Knut.

10

Teraz Heino wysłuchał opowieści Ailo i Knuta. Wy­słuchał dwóch mów obronnych o Raiji.

- To niczego nie zmienia - stwierdził. - Nie mamy wpływu na to, kim jesteśmy. Nie wybieramy sobie ro­dziców. Nie obchodzi mnie, czyim jesteś synem, Knut. Nie czuję do ciebie nienawiści, Knut. Nie znienawidzi­łem też Ailo za to, że ją kochał. Ale też wcale nie zmniejszyła się moja nienawiść wobec Raiji. Jeśli ją spo­tkam, spróbuję ją ukarać za krzywdę, którą wyrządziła mojemu ojcu. I mojej matce. Całej mojej rodzinie.

- Ona nie żyje - przerwał mu Knut. - Jest już za późno, Heino. A poza tym nie możesz jej obwiniać za to, co zrobił twój ojciec.

Heino milczał.

Anjo usiadła na swoim posłaniu. Zwierzenia okaza­ły się bolesne dla wszystkich, ale Anjo nie straciła przekonania, że wyjaśnienie sytuacji było konieczne. Do tego przecież dążyła.

- Znałaś całą prawdę! - Heino przejrzał jej zamiary. - Znałaś, ale nie chciałaś o niej mówić!

- Dobrze, że wiemy, kim jesteśmy - stwierdziła stanow­czo, patrząc na nich po kolei. - Dobrze dla wszystkich.

To była mądra kobieta. Knut w końcu to zrozumiał. Przedtem żartował sobie na jej temat, ale teraz był już pewien, że Anjo nie jest głupią gęsią. Teraz łatwiej mu było pojąć, dlaczego Hannu darzy ją takim szacunkiem.

Knut zaczynał ją nawet lubić. Miał nadzieję, że Ailo porzucił swoje idiotyczne plany, jakie snuł w związku z jej osobą...

Oczami wyobraźni ujrzał, jak Ailo ją obejmuje, i się obruszył.

Anjo to nie pierwsza lepsza podstarzała i nieco zwa­riowana kobieta. Ona jest więcej warta!

Odpoczywali do późnego popołudnia. Uzgodnili, że przejdą jeszcze kawałek i na noc rozbiją obozowi­sko. W dalszą drogę ruszą dopiero nazajutrz.

Gdy dotarli na płaskowyż, rozciągał się przed nimi ten sam niezmienny krajobraz, dający poczucie, że bez trudu można dotknąć nieba. Niebo było tuż - tuż.

Nawet Anjo zapomniała, jak jej ciężko. Północna kraina pokazała im swe najpiękniejsze i najłagodniejsze oblicze. Anjo wolała się zachwycać zamiast utyskiwać.

Knut, Ailo i Heino nie raz już wędrowali po płasko­wyżu, ale z radością słuchali Anjo zachwycającej się wątłymi górskimi kwiatkami i wspominającej czasy, gdy jej życie było jeszcze pełne oczekiwania i nadziei, które później skutecznie zniszczył zły człowiek.

Dzięki Anjo wędrówka była przyjemniejsza.

- Nie powiedziałeś o niej zbyt wiele - rzekła Anjo ściszonym głosem do Knuta, który szedł tuż obok. Zrobiło się dość późno, szukali już miejsca nadające­go się na obozowisko, ale teren był tu całkiem płaski i skąpany w czerwonozłotym słonecznym świetle, a na dodatek roiło się od komarów. - Nie powiedziałeś, kim była - ciągnęła Anjo. - Ale mieszkam w Alcie długo i dobrze je wszystkie pamiętam. To mogła być tylko ta jedna. - Knut milczał. Nie chciał mówić. Wsunął ręce do kieszeni i zacisnął pięści, by zamknąć w nich swój ból. - Szkoda, że wszystko się skończyło tak jak się skończyło - ciągnęła. Knut uznał, że Anjo brak de­likatności. Nie powinna się mieszać w jego życie.

A już ją polubił! Teraz wróciła dawna niechęć. Nikt nie ma prawa rozmawiać z nim o Annie!

- Pasowalibyście do siebie. Ty byś się z pewnością dobrze opiekował Anną. Dla niej nie byłaby to aż tak wielka zmiana. Za swoje złoto mógłbyś wiele kupić. Gdybyście się osiedlili gdzieś dalej, nikt by się nawet nie domyślił, że pochodzisz z ubogiej rodziny. Ty miałbyś pieniądze, ona wiedziałaby, co z nimi zrobić.

Knut z trudem się opanował. Niewiele brakowało, a uderzyłby Anjo za to, że tak brutalnie obeszła się z jego wspomnieniami. Potraktowała ich związek jak mezalians. A przecież wcale tak nie było. Dla nich róż­nica pochodzenia nie miała żadnego znaczenia.

- Byliśmy sobie równi - rzucił ostro.

Anjo poklepała go po policzku. Gdyby się tego spo­dziewał, odsunąłby się na bok. Nie zdążył, zagryzł więc tylko wargi. Przyspieszył kroku, ale nie zdołał przed nią uciec.

- To była prawdziwa miłość - oświadczył, znów zwalniając. Poczuł, że Anjo powinna się o tym dowie­dzieć. Nigdy nie rozmawiał z żadną kobietą o Annie. Kobiety inaczej patrzą na życie, inaczej traktują uczu­cia. Knut chętnie zwierzyłby się Idzie. A nawet Mai, choć ona potrafiła być jeszcze bardziej szorstka niż je­go towarzyszka podróży. - Anna była córką pastora, ale nigdy nie dała mi odczuć swojej wyższości.

- Nigdy? - zapytała Anjo. Knut umilkł. Poczuł krew napływającą do policzków.

- Dobrze, że pamiętasz tylko to, co piękne - ciągnę­ła Anjo. - Ale nie upiększaj własnych wspomnień. An­na wprawdzie nie żyje, ale to nie oznacza, że była anio­łem w ludzkiej skórze. Wychowano ją jak przystało na córkę pastora. Na pewno dała ci odczuć, że jesteś Kwe­nem i biedakiem. Może nie chciała tego robić, ale na pewno nie potrafiła zachować się inaczej. Każdy z nas jest tym, na kogo go wychowano.

- Nie mów tak o niej!

Knut odskoczył na bok. Byle dalej od Anjo. Przy­kucnął, oparł łokcie o kolana i pochylił głowę.

Ailo i Heino udali, że tego nie widzą. Woleli nie mie­szać się w sprawy uczuć. Zajęli się przygotowywaniem paleniska: wykopali trochę torfu i ułożyli krąg z ka­mieni, a w nim suche patyki. Potem wybrali się na po­szukiwanie wody.

Anjo przyglądała się przez chwilę Knutowi.

- Jesteś na mnie zły? Knut podniósł na nią przymrużone błyszczące oczy. Pokiwał głową, po chwili jednak milcząco za­przeczył.

- Wcale nie chciałam niszczyć twoich pięknych wspomnień. - Na twarzy Anjo malowała się powaga. - Powinieneś je zachować w sercu na zawsze. Chodzi­ło mi o coś innego. Nie chciałam też mówić o niej go­rzej, niż na to zasługiwała. Nie zrozum mnie źle!

- Zdaje się, że zrobiłaś to, czego nie chciałaś. Anjo, nie zważając na wrogie nastawienie Knuta, usiadła tak blisko chłopaka, że mogła odganiać koma­ry od nich obojga.

- Uciekasz przed życiem - stwierdziła. - Jesteś taki młody, a uciekasz przed życiem. Wspomnienia to piękna rzecz, ale człowiek nie może się w nich zamykać.

- Każdy ma prawo do żałoby! - bronił się Knut z upo­rem.

Anjo pokiwała głową i zerknęła na Heino.

- Tylko że żałoba nie może zastępować życia. Heino także marnuje swoje życie. Interesuje go tylko ze­msta. A na co ty liczysz? Na co czekasz? Na spotka­nie w raju? Na śmierć?

Nikt nie mówił w ten sposób do Knuta. Nawet Ailo. Zresztą Knut i tak nikogo by nie słuchał.

- Wcale jej nie znałaś - rzucił.

- Nie. Ale widziałam ją. Widywałam ją latami. Wi­działam ją w jej własnym świecie. W pierwszej ławce w kościele. Przy stole namiestnika. Zawsze wiedziała, który widelec należy podnieść, grzecznie milczała w towarzystwie i była posłuszna. Haftowała kwiatki na powłoczkach i obrusach... Nie miała pojęcia, jak uszyć lapońskie spodnie z samodziału, nie miała poję­cia, jak sprawić rybę i co z nią później zrobić. Potra­fiłaby przygotować torf na opał na zimę?

- Wcale by nie musiała tego robić! Sama mówiłaś! - Knut podniósł się i obrzucił Anjo wściekłym spojrze­niem. - Nie musiałaby tego robić! Miałem przecież wrócić z tym przeklętym złotem!

Anjo zachowała całkowity spokój.

- Myślisz, że to twoja wina?

- Nie!

Knut rzucił się na ziemię. Mech mienił się czerwie­nią, a nie zielenią lata. Krwawą czerwienią. Wszystkie myśli Knuta krążyły wokół krwi. Muszą wreszcie zna­leźć tego przeklętego kata, może wtedy przestanie wi­dzieć wszędzie krew.

- Tak - poprawił się po chwili. - Oczywiście, że to moja wina, Anjo. Przede wszystkim moja.

Opowiedział Anjo o swych marzeniach.

Naszkicował przed nią obraz tego, co mogłoby się zdarzyć, gdyby on, Knut, wcześniej zdobył się na od­wagę, gdyby zachował się jak mężczyzna i zabrał An­nę. Gdyby naraził ją na parę miesięcy trudnego życia. Ale Anna by żyła. A on przecież w końcu znalazłby złoto. To przeklęte złoto. Opowiedział Anjo o dziec­ku. O swoim synu. Wiedział, że to będzie syn. Pragnął tego, jak każdy mężczyzna. Wyobrażał sobie swój dom i wszystko, czym chciał go wypełnić, by uradować ukochaną. Wszystko, czego chciał się dla niej nauczyć. Opowiedział Anjo o goryczy. I o własnej głupocie.

Wszystko, co Knut tak długo nosił w sobie, znala­zło ujście. Również to, co w sobie stłamsił i stłumił. Strach przed wyciągnięciem Anny spod szklanego klo­sza i przeniesieniem jej w sam środek jego świata. Lęk przed tym, że Anna go kiedyś znienawidzi, jeśli przyj­dzie jej żyć w ubóstwie.

Powróciło podwójne poczucie winy.

Anjo potrafiła słuchać zwierzeń. Dzięki temu zdo­była paru przyjaciół.

- Ailo twierdzi, że jestem głupcem - zakończył Knut, czując, że pozostała w nim tylko pustka.

- Nie jesteś głupcem - zapewniła Anjo. - Jesteś marzy­cielem. Mężczyźni nie powinni być marzycielami, a jed­nak zdziwiłbyś się, gdybyś się dowiedział, ilu nimi jest.

- To samo można powiedzieć o tobie - rzucił spon­tanicznie. Ugryzł się w język i dodał: - Przepraszam. Nie chciałem tego powiedzieć.

- Chciałeś, chciałeś. Nic nie szkodzi. Nie zawsze byłam sama, ale nigdy nie zdarzyło się nic poważnego. Nie przepadam za swoim ciałem, Knut. I przez to nie mogę się w pełni cieszyć miłością. Żaden z mężczyzn, których spotkałam, nie potrafił tego zaakceptować. Każdy mógł wprawdzie żyć z moim ciałem, ale nie z moimi własnymi uczuciami względem niego. - Anjo przerwała nagle na moment. - Ty tego nie zrozumiesz, Knut. Jesteś za młody, by to zrozumieć.

Knut popatrzył na nią w zadumie i odrzekł:

- Chyba rozumiem, Anjo. Wreszcie zapadła cisza. Na długo. Nie zwracali uwagi na komary, które tymczasem urządziły sobie ucztę, wykorzystując ich nagie ramiona. W końcu spo­strzegli, że tuż obok płonie niewielkie ognisko i że Heino i Ailo postawili namiot, który przypominał trochę lapońską jurtę i który miał chronić przed owadami. Knut pierwszy przerwał milczenie.

- Wiesz, Anjo, chyba bym nie chciał żyć w ten spo­sób... tak jak żyją panowie - rzekł, dziwiąc się własnej szczerości. Nawet przed Ailo nigdy nie zdradził tych myśli. - Na pewno nauczyłbym się właściwego zacho­wania. Mógłbym nawet nosić tamte ubrania. Ale nie mógłbym mieć służby, Anjo.

- Ona by cię wszystkiego nauczyła. Zresztą nie mu­siałbyś budować pałacu. Wystarczyłoby jej znacznie mniej niż to, do czego była przyzwyczajona, byłeś tyl­ko nie kazał jej żyć w zupełnej nędzy.

- Chciałem dać jej wszystko, co najlepsze.

- Ale tego też się bałeś? I teraz wydaje ci się, że dla­tego ponosisz winę za jej śmierć?

Słowa Anjo były bardziej precyzyjne niż uczucia Knuta. Trafnie je odzwierciedlały.

- Myśli nikogo jeszcze nie zabiły. Po prostu wróci­łeś za późno. Ona spodziewała się dziecka, ale prze­cież mogła wyjechać. Mogła uciec. Mogła schronić się u kogoś, u Hannu... Sama wybrała, Knut. To nie two­je myśli ją zabiły.

- Czułaś kiedyś coś takiego? Czułaś tak bezbrzeżną rozpacz? Miałaś takie wyrzuty sumienia? I poczucie, że to nie do końca twoja wina... i jeszcze gorsze wyrzuty su­mienia spowodowane tym wykręcaniem się od odpowie­dzialności? Byłaś w takiej żałobie? Ona tam teraz gnije. Nic nie przywróci jej życia. Czułaś coś takiego, Anjo?

- Nie w ten sposób - odrzekła Anjo. - Nigdy niko­go nie kochałam. Hans Fredrik Feldt odebrał mi tę możliwość.

Żadne z nich nie miało już nic więcej do dodania. Żadne słowo nie wypełniłoby tej pustki. Przysunęli się do ogniska i do namiotu. Zmęczona Anjo szybko zasnęła.

- Mieliście sobie sporo do powiedzenia - zauważył Ailo z błyskiem w oku. - Czyżbyś zaczął się ze mną zgadzać?

- Nie w tym sensie, jaki masz na myśli. Ale ona jest inna niż sądziłem. Choćby to, że była w twierdzy wte­dy, kiedy mama... No i ma głowę na karku. Nie przy­puszczałem, że kobieta może być taka mądra.

Ailo nie wspomniał o Annie. Cały czas o niej my­ślał, ale nie wypowiedział jej imienia.

- Mam ochotę zadusić Feldta własnymi rękami rów­nież za to, co zrobił Anjo - ciągnął zamyślony Knut. - Należy mu się kara za wszystko, za to, że mógł zabić mamę, że zabił Simona... Sądzę jednak, że zasłużył so­bie na to, co najgorsze, już za samą krzywdę, którą wy­rządził Anjo.

- Knut, obrońca kobiet, sierot i uciśnionych. A co zrobisz później?

- Później? - zdziwił się Knut, który zupełnie się nad tym nie zastanawiał.

- Jeśli on nas dopadnie, to nie będziemy się musieli martwić o przyszłość - gorzko zażartował Ailo. - Mia­łem jednak nadzieję, że nie przewidujesz takiego zakoń­czenia. Co zrobisz później? Gdy już znajdziesz złoto?

- Może pojadę do domu? - zastanawiał się Knut. Nie był jednak pewien, że podoba mu się ten pomysł.

- Anjo nie ma po co wracać do Alty. Kjeldsen na pew­no nie przyjmie już jej na służbę. Nie wezmą jej także do żadnego z dwóch pozostałych piętrowych domów.

- Anjo nie życzyłaby sobie, żebyśmy podejmowali za nią decyzję - dorzucił Heino, który właśnie wrócił z rekonesansu i usłyszał ostatnie zdanie.

- Myślisz, że uda nam się Feldta przycisnąć do mu­ru? - zapytał z powątpiewaniem Ailo.

- Chodzi ci o to, czy pomoże nam oskarżyć na­miestnika o znęcanie się nad Kwenami? - Heino za­czął żuć jakieś źdźbło. - To zależy, jak bardzo go przy­ciśniemy. Mam nadzieję, że bardzo... - Heino umilkł na chwilę. - Choć w gruncie rzeczy wolałbym zoba­czyć go w grobie. Anjo z pewnością ma rację, kiedy twierdzi, że kieruje mną raczej pragnienie osobistej ze­msty niż chęć odsunięcia Kjeldsena od władzy.

- Jaki jest Feldt? - zapytał Knut, a w jego głosie cie­kawość mieszała się z nienawiścią.

- Widziałeś moje plecy, moje ciało. Znalazłeś Simo­na. Wszystko wiesz. Jaki może być człowiek zdolny do tego wszystkiego? Widziałeś też Anjo.

- Nie ma w nim żadnych ludzkich uczuć?

- Nie - odparł Heino zdecydowanie. - Żadnych. Ale jest bystry. I sądzę, że może się podobać kobietom. Czasem bywa rozmowny, czasem zamknięty w sobie. Wszystko zależy od dnia. Ma w sobie coś, co przycią­ga ludzi. Jest bezwzględny, ale działa skutecznie. Da­my sobie z nim radę, jeśli będzie sam.

- To znaczy? - zaniepokoił się Ailo. Słowa Heino zabrzmiały złowróżbnie.

- To znaczy, że musi być sam - powtórzył z naci­skiem Heino. - Najpierw trzeba się pozbyć tamtych dwóch, Mojżesza i Benjamina. A jeśli do jego bandy przyłączył się ktoś jeszcze, jego także musimy wyeli­minować. Chodzi o ważną sprawę, o Finów z Alty. Choć przyznam, że zrobiłbym to samo nawet wtedy, gdybym nie musiał o nich myśleć.

- Nienawiść to potężne uczucie - zgodził się łagod­ny z natury Ailo. Od czasu, gdy opuścił swoich, on tak­że się zmienił.

- Nawet Anjo byłaby zdolna go zabić - zakończył Knut. - To najlepiej świadczy o tym, jaki to człowiek.

Okazało się, że Knut i Heino nie zgadli, dokąd zmie­rza Feldt ze swymi wiernymi pomocnikami. Nie po­pełnili jednak zbyt wielkiej pomyłki i udało im się na nowo znaleźć ślady.

Banda krążyła znacznie bliżej osad, niż zakładali ści­gający.

Wędrówka po okolicach zamieszkanych przez ludzi była mniej monotonna, ale trzej przystojni młodzień­cy podróżujący w towarzystwie drobnej kobiety bu­dzili spore zainteresowanie. Napotkani ludzie nie mo­gli się powstrzymać od komentarzy.

- Mam nadzieję, że plotki nie dotrą do Feldta - za­niepokoił się Heino. - Was wprawdzie nigdy nie wi­dział, ale mnie na pewno pozna nawet na podstawie pobieżnego opisu.

Zmierzali na północ. Lato tu jeszcze nie zagościło, gdzieniegdzie wciąż królowała zima.

Dotarli do ostatniej, niewielkiej i podupadłej osady rybackiej. Mieszkańcy powitali przybyszy przyjaźnie. Ale ze wszystkich kątów wyzierała bieda, na której wi­dok Knut poczuł ukłucie w sercu.

Nie tak daleko stąd znajduje się przecież jego wzgó­rze ze złotem, które mogłoby całkowicie odmienić ży­cie tych ludzi.

Wędrowcy postanowili ostrożnie zasięgnąć języka. Najwięcej mówiła Anjo. Jej wylewność i serdeczność otwierała serca nawet najbardziej niechętnych.

Nie zdradzili, rzecz jasna, dlaczego szukają tego po­tężnego człowieka o zimnych oczach i jego dwóch młodszych towarzyszy, braci o niedźwiedzich kształ­tach. Nikt ich zresztą o to nie pytał, choć natychmiast uzyskali odpowiedź.

- Człowiek o lodowatych oczach był tu tydzień te­mu. Albo może dwa tygodnie temu. Nie pamiętam tak dokładnie. Ale wtedy mieliśmy niezły połów. To mu­siało być dwa tygodnie temu, bo ostatnio jest kiepsko z rybami. Tak, tak, był tu ten człowiek. Trudno zapo­mnieć takie oczy. Zaczął już siwieć, prawda? To ten? No i jeszcze tamci dwaj, którym chyba brakowało ro­zumu. Ale może on nie zwraca uwagi na to, z kim po­dróżuje. Kupił trochę jedzenia u sąsiada. Zapłacił, a i owszem, ale nie podobało mi się jego spojrzenie. Nie podobały mi się jego oczy. Nigdy bym mu nie zaufał - powiedział im gadatliwy rybak w połatanej ko­szuli. Pamięć miał dobrą. Dokąd odjechali?

Na północ. Jeszcze dalej na północ. Ten człowiek o lodowatym spojrzeniu mówił coś na temat łodzi, któ­rą chcieli zdobyć. Wybierali się pewnie na jakąś wyspę.

Knut, Ailo, Heino i Anjo także ruszyli więc na północ. Za Feldtem, który był tu jakieś dwa tygodnie przed nimi.

- Jesteśmy już tak blisko, że czuję wyraźnie chłód bi­jący od tego człowieka - oświadczyła Anjo, gdy rozłoży­li się w szopie, która wyglądała na dawno opuszczoną Ściany nie stanowiły dobrej osłony przed północnym wia­trem, wzmagającym się szczególnie wieczorem i nocą.

- Trudno nam będzie dotrzeć niepostrzeżenie na wy­spę - zmartwił się Knut. - Feldt dobrze wie, co robi.

Ailo niepokoiło coś innego.

- Nie znoszę łodzi. Anjo podzielała jego zdanie. Ona również nie czuła się pewnie na morzu.

- Do tej pory nie użył jeszcze złota - zauważył Heino. - Cały czas płacił pieniędzmi. Mojżesz i Benjamin pochodzą z jakiejś wyspy...

Anjo zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co też Heino ma na myśli.

- Chce się pozbyć Mojżesza i Benjamina - uznał Heino. - Teraz już ich nie potrzebuje. Są wprawdzie od niego silniejsi, ale nie grzeszą rozumem. A Feldt nie zamierza się z nimi dzielić, co do tego nie mam wąt­pliwości. Tyle że oni chcą dostać swoją dolę. Złoto ich także opętało. Widziałem to.

- Myślisz, że tak naprawdę wcale nie wybiera się na żadną wyspę?

Heino pokręcił głową. Spojrzał na Knuta i zamyślił się.

- Chce, żeby myśleli, że jadą do domu, żeby mu ufali... Gdy poczują się bezpiecznie, bez trudu ich oszuka. Wystarczy trochę gorzałki. A potem nóż i za burtę. Nic się nigdy nie wyda. Nikt na nich nie cze­ka. A nawet gdyby ktoś się o nich pytał, to przecież byli w drodze na wyspy.

Jednemu człowiekowi znacznie łatwiej się ukryć niż trzem.

Jeden człowiek znacznie dłużej może żyć z tego zło­ta niż trzej.

- Czy on jest aż tak perfidny? - zdziwił się Knut. Heino odpowiedział mu tylko spojrzeniem.

- Nie możesz być taki jak on, Heino! - wystraszy­ła się Anjo. - Nie wczuwaj się tak bardzo w jego my­śli, Heino!

- Musimy poszukać wysp - orzekł Knut. - A potem rozejrzeć się w głębi lądu na mniej więcej tej samej wy­sokości.

Heino pokiwał głową.

Ten plan bardzo pasuje do Hansa Fredrika Feldta.

11

Gdy stanęli na krańcu półwyspu Porsanger, mieli przed oczami morze i spory fragment lądu.

- Feldt miał niezły wybór - stwierdziła Anjo. Tym razem się nie pomylili. Znaleźli ludzi, którzy zbudowali swoje domy na tym skrawku jałowej ziemi otoczonej zewsząd skała­mi i wodą.

Mieszkańcy chatynek nie widzieli tu nikogo obce­go. Uśmiechali się gorzko uśmiechem zadziwiająco po­dobnym do tutejszego krajobrazu.

- Nie było tu żadnych żywych obcych - wyjaśnił chłopak, którego zagadnęli. Był młodszy od Knuta, ale stał oparty o własną łódź. Twierdził, że już od czte­rech lat sam się wyprawia na połów. - W zeszłym ty­godniu fale wyrzuciły na brzeg jednego trupa. Prawie kwadratowego. Pięści jak kamienie. Poza tym trudno powiedzieć, jak mógł kiedyś wyglądać. Ryby i kraby już się nim poczęstowały.

Knut i Heino wymienili znaczące spojrzenia.

- Nikt nie próbował tu kupić łodzi? - zapytała Anjo. Chłopak zmarszczył brwi.

- Nic o tym nie wiem. A na pewno bym wiedział, gdyby ktoś próbował. Trzeba mieć trochę grosza, że­by kupić łódź. Przyślijcie go do mnie, jeśli go spotka­cie. Możesz zamieszkać u mnie ze swoimi synami, jeśli chcecie tu zostać. - Chłopak był pełen dobrych chę­ci. Oprócz lodzi miał też najwyraźniej własny dom. - Nie zedrę z was skóry...

- Nie chcemy tu zostać - ucięła Anjo zdecydowanie. Nie musieli się już trzymać brzegu morza. W głębi lądu nie brakowało stawów i rzeczek oraz dzikiej zwierzyny.

Tylko serce Knuta zabiło żywiej na widok słonej wody. Pozostali nie tęsknili za morzem.

Gdy wrócili na płaskowyż i rozłożyli obozowisko, Anjo była dziwnie milcząca. Do tej pory, jeśli nie li­czyć pierwszego ranka wyprawy, wcale nie przejmowa­ła się tym, że wszyscy dostosowują się do jej tempa.

Do tej pory była po prostu sobą. Dopisywał jej do­skonały humor.

Teraz jednak nie chciała jeść. Odsunęła się od towa­rzyszy. Usiadła na skale, oplotła kolana rękami i zapa­trzyła się w morze.

- Tak to jest z kobietami - skomentował jej zacho­wanie Heino, choć i on był trochę zaniepokojony. - Raz w miesiącu. Ona raczej nie jest jeszcze na to za stara.

- Porozmawiaj z nią! - poprosił Knut. - Serce się kra­je, gdy na nią patrzę. Gdyby to się przytrafiło które­muś z nas, ona pierwsza wyciągnęłaby pomocną dłoń.

Heino znał nieźle Anjo, ale nie znał się na ludzkich uczuciach.

Gdy w grę wchodziły uczucia, a na dodatek kobie­ty, ogarniała go wielka niepewność.

- Może ty z nią porozmawiasz? - bronił się. - Nie­źle się dogadujecie. Przecież jesteś synem jej wielkiej bohaterki!

Knut już otwierał usta, by się odgryźć, ale jakoś to przełknął.

Anjo wcale nie podziwiała krajobrazu. Siedziała na wietrze i płakała. Nie słyszała Knuta, który podszedł od tyłu i usiadł koło niej, spuszczając nogi ze skały.

- Co u licha...? - zaczął Knut, nim dostrzegł łzy w jej oczach. Widok płaczącej Anjo był tak nieprawdopo­dobny, że Knut zaniemówił. Nie zastanawiając się, otarł łzy z jej policzka.

- Dzięki! - uśmiechnęła się Anjo, nie przestając płakać. Knut siedział koło niej bez słowa. Wiedział, że Anjo ze wszech miar zasługuje na pocieszenie. Nie miał jednak pojęcia, jak jej okazać, że nie jest sama w swym bólu.

- Co się dzieje?

Zabrzmiało to nad wyraz niezręcznie, ale musiał zadać to pytanie. Niemożliwe przecież, by płakała bez powodu.

Gdyby był Idą, objąłby ją ramionami i milczał razem z płaczącą. Przygarnąłby ją tylko mocno i nic poza tym.

Ida była jednak młodsza od niego. Ida była jego sio­strą. Anjo miała wiele więcej lat - jej młodość przypa­dała na lata młodości jego własnej matki.

- Nic takiego - chlipała Anjo, wydmuchując nos wcale nie po kobiecemu. To już nieco bardziej przypo­minało Anjo taką, jaką znał Knut. O ile w ogóle ją znał.

Nie przyjął do wiadomości jej wykrętnej odpowiedzi.

- Nie masz przecież zwyczaju siadywać sobie na ska­le i płakać, Anjo. Jesteś zmęczona podróżą? Masz dość?

Anjo pokręciła głową.

- Boisz się spotkania z Feldtem? Jesteśmy już blisko i spotkamy go prędzej czy później. Obleciał cię strach?

W odpowiedzi znów pokręciła głową.

- Niczego się nie boję.

- No to o co chodzi? - zapytał zrezygnowany Knut, patrząc jej prosto w oczy. - Bardzo kiepsko mi idzie zgadywanie.

- O bzdurę. - Przyznała jednak, że jej łzy mają ja­kąś przyczynę. - O błahostkę, o głupstwo.

- Skoro to takie głupstwo, to możesz chyba powie­dzieć - uśmiechnął się do niej Knut. - Nawet mnie.

- Stracę twój szacunek - chlipała Anjo, która wciąż nie mogła się powstrzymać od łez. Knut poczuł się jak podczas wiosennego wylewu rzeki w Alcie. - Wszyscy będziecie się śmiać z głupoty starego babska.

- Nie ma tu żadnego starego babska - napomniał ją Knut całkiem szczerze. Zupełnie nie zwracał uwagi na wiek Anjo. Widział w niej przede wszystkim pełnego ciepła, wspaniałego człowieka.

Rzadko mu się przypominało, że Anjo była prawie dorosła, gdy on się urodził.

- Właśnie, że jestem starym babskiem - upierała się Anjo. Uspokajała się powoli, ale jej twarz wciąż jeszcze wykrzywiał płacz. Łzy pozostawiły po sobie jaśniejsze smugi na zakurzonych w czasie wędrówki policzkach. - Jestem starym, brzydkim babskiem, na tyle głupim, że czuje się całkiem młodo. - Knut zaczynał rozumieć, o co może chodzić. Czyżby któryś z nich był na tyle nietaktowny, by rzucić jakąś uwagę na temat jej wieku?

Nie wydawało mu się to prawdopodobne. Dla nich by­ła przecież po prostu Anjo. Wszyscy się o nią troszczyli.

- Nie słyszałeś, co powiedział ten przeklęty smarkacz? Knut zrozumiał, że chodzi jej o chłopca, od którego dziś rano dowiedzieli się o znalezionym na brzegu trupie. Nie przypominał sobie jednak, by chłopiec powie­dział coś szczególnego.

- Myślał, że jestem waszą matką - wyrzuciła z siebie wreszcie Anjo. - Przecież nie wyglądam aż tak staro! Knut? Powiedz mi, proszę. Powiedz szczerze. Knut, czy ja naprawdę jestem taka stara?

Knut pokręcił głową.

Zdaje się, że dla Anjo była to niezmiernie ważna sprawa. W jej oczach pojawił się lęk, którego Knut nie potrafił zrozumieć. Dla mężczyzny wiek nie ma takie­go znaczenia jak dla kobiety.

- Wiem oczywiście, że jestem stara - ciągnęła Anjo - ale żeby aż tak? - W jej głosie pobrzmiewała nutka na­dziei.

- W ogóle się nad tym nie zastanawiałem - odparł Knut. - Podobnie jak Ailo i Heino. Jesteś po prostu jedną z nas. Jakbyś miała tyle samo lat, co i my.

Anjo wciąż powątpiewała. Knut powiedział wpraw­dzie to, co pragnęła usłyszeć, ale uwaga tamtego chłopca zapadła głęboko w jej serce. Ugodziła ją w czuły punkt.

Knut zerknął na namiot, który tu rozstawili. Ailo i Heino śledzili ich wzrokiem. Nie mogli słyszeć roz­mowy, ale nie spuszczali z nich oka.

Anjo na pewno się z niczym nie zdradzi, jeśli nawet jej powie prawdę.

- Rozmawialiśmy o tobie - zaczął. - Ja i Ailo. Zaraz po pierwszym spotkaniu. Ailo marzy o mądrej, rozsąd­nej i zręcznej kobiecie, która by przy tym wszystkim nieźle wyglądała. Powiedziałem mu, że spełniasz wszystkie jego wymagania... - Knut przeczesał palcami swoją jasną czuprynę. - A on nie zaprzeczył. - Podno­sząc się pospiesznie, pocałował ją w policzek. Policzek był słony, ciepły i miękki. - Muszę powiedzieć, że mam podobny gust jak Ailo.

Knut poczuł krew napływającą do twarzy i poszedł w stronę ogniska z rękami wciśniętymi do kieszeni, gwiż­dżąc coś pod nosem. Napotkawszy zdziwione spojrzenia towarzyszy, pomyślał, że oto dokonał czegoś wielkiego.

- To był przyjacielski gest - wyjaśnił, nim zdążyli o cokolwiek zapytać.

- Nikomu nie wolno jej ranić! - Heino spojrzał na Knuta przymrużonymi oczami. Zaczął się widocznie zastanawiać, czy Knut nie ma jakichś ukrytych zamia­rów względem Anjo.

- Chciałem ją tylko pocieszyć - zapewnił Knut.

- O co chodziło? - Ailo także przyglądał się Knutowi podejrzliwie.

- O szczeniaka znad morza, który myślał, że Anjo jest naszą matką - wyjaśnił Knut. Czuł się trochę tak, jakby zdradził Anjo, ale wszyscy czworo żyli na tyle bli­sko, że powinni wiedzieć o sobie tego rodzaju rzeczy.

- Anjo nie przejmuje się takimi głupstwami! - wy­krzyknął Heino. - Przecież to bzdury. Tylko podlotki mogą przejmować się czymś takim.

- A jednak Anjo się przejęła - odparł Knut z powa­gą. - Jest przecież kobietą, prawda? Pod tym względem wszystkie kobiety są takie same. Niezależnie od wieku.

- Nie musiałeś jej chyba całować! - Z twarzy Heino nie zniknęło napięcie.

Knut wzruszył ramionami. Nie przejmował się po­dejrzeniami Heino.

- Może i nie. Ale to ją ucieszyło. Mnie także. Zro­biłem to całkiem szczerze i po przyjacielsku. Czy war­to się tak pieklić z powodu niewinnego pocałunku?

- Wiedziałem, że będą problemy, jeśli zabierzemy ze sobą kobietę! - warknął Heino i odszedł.

- Jakie znowu problemy? - zdziwił się Knut. Ailo też nie rozumiał Heino. A gdy Anjo zeszła wreszcie ze swojej skały, była uśmiechnięta, oczy jej błyszczały i zachowywała się prawie kokieteryjnie.

Nie uszło jej uwagi dziwne zachowanie Heino. Pa­trzył na nią niemal z odrazą. Z dziwną młodzieńczą pogardą pomieszaną z lękiem.

Anjo wszystko to zauważyła, ale milczała aż do cza­su, gdy uznała, że wszyscy już zasnęli. Wówczas podpełzła do posłania Heino i usiadła koło niego.

- Jesteś na mnie zły, Heino? - zagadnęła, widząc, że nie śpi.

- Nie jestem zły - szepnął. - Tylko nic nie rozumiem.

- Dlatego, że Knut mnie pocałował w policzek?

- Nie wiem.

- Nie widziałeś we mnie kobiety, prawda? Heino pokręcił głową.

- Masz dwadzieścia pięć lat, Heino. Jestem tylko dzie­więć lat starsza od ciebie. Wcale nie byłam dorosła, gdy się urodziłeś. Byłam małą dziewczynką. Pamiętam ciebie z czasów, gdy byłeś chłopcem. Wcale nie jestem taka sta­ra. I czuję. Wszystko, co może czuć kobieta, Heino.

Heino nie patrzył w jej stronę. Mówiła cicho, pra­wie szeptem. Nad jego głową brzęczał jakiś komar, szukający ofiary.

- Bolą mnie słowa, które wydają mi się niestosow­ne. Wiek wcale tego nie zmienia. Przez cały czas mia­łam wrażenie, że jestem jedną z was. I świetnie się wśród was czułam. Nie jestem przyzwyczajona do ży­cia wśród innych. Nie mam rodziny. Nie mam dzieci. Jestem już taka stara, że pewnie nie będę ich miała.

Niewielu mężczyzn chciałoby mieć żonę w moim wie­ku. Zwłaszcza że i ja jestem wymagająca. - Anjo wzię­ła głęboki oddech i mówiła dalej: - Już dawno zapo­mniałam, że jestem kobietą. Mam tyle innych spraw na głowie. Ale ten nieszczęsny chłopak sprawił, że po­czułam się tak, jakbym stała już nad grobem. Niewie­le brakowało, a skoczyłabym z tej skały, Heino. Gdy­by Knut się mną nie zainteresował i nie sprawił, że znów się poczułam jak kobieta, prawie jak piękna ko­bieta. Niewiele mi trzeba, Heino. Wystarczy pocału­nek w policzek. Wystarczy na długo.

- Traktowałem cię jak... ciotkę - wyznał Heino. - Jak... matkę. Nie miałem nikogo oprócz ciebie. Bo ty znałaś mojego ojca...

- A matki nie wolno pożądać - wtrąciła cynicznie Anjo. - Matki nie czują pożądania. Twój ojciec był du­żo starszy ode mnie - westchnęła Anjo. - Należał do innego pokolenia. Moim narzeczonym był jego naj­młodszy brat. Twój najmłodszy stryj. Niewiele starszy od ciebie. Traktowałeś go jak stryja, czy jak kolegę?

- Jak kolegę - przyznał Heino.

- Kobiety traktujesz zupełnie inaczej - westchnęła Anjo. Przez chwilę żałowała nawet, że nie jest mężczy­zną. - Boisz się mnie dlatego, że jestem kobietą?

Heino nie odpowiedział. Przykrył się tylko aż po sa­mą brodę.

Anjo zaśmiała się po cichu.

- Nie zjem cię, Heino. Jasne, że kiedy patrzę na mło­de ciało, to go pragnę - nie ma się co czerwienić, chłop­cze - ale ty możesz czuć się bezpiecznie. Za dobrze cię znam. Jesteśmy sobie zbyt bliscy. Jeśli nie traktuję cię jak syna, to przynajmniej jak bratanka.

- Nie chciałbym się za ciebie wstydzić. Nie chciał­bym się wstydzić za to, co robisz...

- Wcale się nie zmieniłam. Tylko nie zwracałeś uwa­gi na pewne sprawy. Czy miałeś powody, by wstydzić się ciotki Anjo?

W rzeczy samej, nie miał.

- Pamiętaj jednak, że to dotyczy nie tylko mnie - upo­mniała go Anjo przed powrotem na swoje posłanie. - Byłabym szalenie rozczarowana, gdybym musiała się wstydzić za ciebie, Heino.

Knut podsłuchiwał i nawet nie czul z tego powo­du zażenowania. Wiele go kosztowało, by leżeć ci­cho.

W ciągu paru następnych dni pozycja Anjo w gru­pie bardzo się zmieniła. Ona zachowywała się wpraw­dzie tak samo. Jak kumpel.

Ale oni traktowali ją inaczej.

Wcześniej zachowywali się tak, jakby należała do całkiem innego świata. Albo jakby była ich matką. Szybko się przekonali, że to niewłaściwe podejście. A gdy przyjrzeli się jej nieco uważniej, musieli uznać, że wcale nie jest taka stara.

Nawet po nocnej rozmowie Heino czuł się zakło­potany, gdy przychodziło mu spojrzeć na tę nową Anjo. Anjo, która bez wątpienia była kobietą.

Ailo zwrócił na ten fakt uwagę już na początku. Wiek Anjo mu nie przeszkadzał.

Knut obudził się dość późno. A Heino trzeba było siłą otworzyć oczy.

Teraz wszyscy trzej zaczęli uważnie śledzić swoje poczynania. I zachowanie Anjo.

Pewnego dnia się okazało, że zbliżają się do zna­nych sobie okolic.

- Czyżby zamierzał schronić się u namiestnika - za­czął się zastanawiać Knut.

Heino w to jednak powątpiewał.

- Za dużo się o nim mówi. Wielu ludzi słyszało o Al­bercie. Kjeldsen nigdy by nie zaryzykował. Jest prze­cież chytry jak lis. Podobnie zresztą jak Feldt.

- Anjo powinna była zostać w domu. - Tym razem tę opinię wyraził Knut.

- A dlaczegóż to, jeśli wolno spytać? - wykrzyknę­ła Anjo, biorąc się pod boki.

Knut nie odpowiedział na jej pytanie.

- Niedługo wszyscy znajdziemy się w domu - wyja­śnił Heino. - Nie dokonaliśmy niczego, tyle tylko że się nałaziliśmy jak głupcy. Równie dobrze mogłaś zostać w Alcie. Pilnować swojego zajęcia. Twoja pozycja w do­mu namiestnika była dla nas bardzo ważna. Nigdy już nie uda nam się tam umieścić swojego człowieka. Hannu pęknie ze śmiechu, gdy usłyszy, czego dokonaliśmy!

Zaczęli się już czuć zmęczeni własnym towarzystwem.

Kłócili się o głupstwa, stawiając namiot w pobliżu nielicznych zabudowań. Na wodach fiordu kołysało się kilka łodzi. Dwie łodzie rybackie wracały właśnie do domu z połowu.

W zatoce rozlegał się śmiech.

Rozbili swój namiot wysoko, w cieniu stromej gó­ry, tak że mogli obserwować otoczenie, sami nie wi­dziani. Na tej wysokości nawet dym ich ogniska sta­wał się całkiem niewidoczny na tle nieba.

Heino długo stał na skale i przyglądał się wesołemu towarzystwu tam na dole.

Mieszkańcy osady i rybacy bawili się na całego. Śmiali się, tańczyli i nie przejmowali niczym. Wyda­wało mu się nawet, że są tam jakieś kobiety.

Poczuł rozpierającą go energię.

- Tu jeszcze nie próbowaliśmy zasięgnąć języka - po­wiedział niewinnie i sam się musiał uśmiechnąć. - Do diabła. - Pociągnął nosem. - Śmierdzę?

- Kąpaliśmy się przecież trzy dni temu - pocieszył go Ailo. - A można by pomyśleć, że to było wczoraj.

- Wyglądasz znacznie gorzej, niż pachniesz, Heino. - Knut nie mógł sobie odmówić złośliwostki.

- Muszę zobaczyć jakichś ludzi - oświadczył Heino, patrząc na Anjo. - Muszę zobaczyć innych ludzi, bo zwariuję. Muszę zobaczyć kogoś poza wami, muszę z kimś porozmawiać. - Wszyscy go rozumieli. Sami te­go potrzebowali, choć może nie tak bardzo jak on.

Ailo starannie umył twarz lodowatą wodą z poto­ku, który płynął tuż koło ich namiotu.

- Miałbyś coś przeciwko temu, gdybym poszedł z tobą? - zapytał beztrosko. - Zdaje się, że tam na do­le można przynajmniej ugasić pragnienie. Moglibyśmy pójść wszyscy razem.

- Anjo nie powinna tam iść - sprzeciwił się Heino. - To nie najlepsze towarzystwo. Brakuje im kobiet. A te­go rodzaju mężczyźni myślą tylko o jednym, gdy wi­dzą kobietę.

Ailo przełknął ślinę, czując, że trochę pospieszył się z tą propozycją.

- To ja też zostanę - zaproponował.

- Idźcie sobie! - huknął Knut. - Patrzeć już nie mo­gę na wasze gęby. Wytrzymam jeszcze kilka dni o su­chym pysku.

- Chodzi ci o to, że ktoś mnie musi pilnować? - wtrąciła Anjo, której nikt nie zapytał o zdanie, co ją naturalnie rozwścieczyło. Choć jednocześnie z tkliwo­ścią pomyślała, że bardzo się o nią wszyscy troszczą. Było to całkiem nowe uczucie dla kogoś, kto przez ca­łe życie musiał dbać sam o siebie.

- Niewykluczone, że jeden czy dwaj rybacy zapusz­czą się aż tutaj - stwierdził Heino. Anjo w końcu ustą­piła, bo nie miała siły na kłótnie.

- W porządku - odparła niemal obojętnie. - Idźcie i niech Knut ze mną zostanie. W jego towarzystwie czuję się całkiem bezpiecznie. Zresztą nawet jeśli coś się wydarzy, to Anjo nie da sobie w kaszę dmuchać.

- Bezpiecznie - mruknął Heino, zerkając spode łba na Knuta. Wyglądało na to, że zaczyna mieć pewne wątpliwości.

Zwyciężyła jednak ochota na wycieczkę do osady. Heino i Ailo znikli wkrótce na ścieżce prowadzącej w dół.

- Jeśli masz ochotę pójść z nimi, idź. Poradzę sobie sama.

Knut pokręcił głową.

- Wcale mnie to nie kusi - odparł, odwracając się plecami do bawiących się nad morzem.

- Nie masz ochoty się rozerwać razem z ludźmi w twoim wieku?

Knut spojrzał na Anjo uważnie. Odpoczywała swo­bodnie oparta o własne bagaże. Włosy miała zaplecione. Pogoda pozwoliła jej zrezygnować z szala i kurtki, sie­działa więc w samej bluzce i spódnicy. Zdjęła kumagi i po­łożyła bose stopy na grzanych żarem ogniska kamieniach.

- Zdaje się, że wciąż dużo myślisz o swoim wieku, Anjo?

Kobieta pokiwała głową w milczeniu. Ręce złożyła na kolanach i starała się zachować spokój.

Doświadczenia nauczyły ją, że nie warto się dener­wować.

Knut podszedł do ogniska i usiadł naprzeciwko Anjo, w stosownej odległości. Popatrzył na nią tak, jak­by zobaczył ją po raz pierwszy.

Skłamałby, twierdząc, że wyglądała młodziej, niż na to wskazywał jej wiek. Nawet poprzez smugę dymu widać było zmarszczki wokół ust i oczu. Łagodne li­nie, które pozostawił po sobie śmiech.

Knut spostrzegł też kilka innych zmarszczek, które w kąciku ust wyżłobiło cierpienie.

Ale skóra Anjo zachowała gładkość i miękkość. Dołeczki w policzkach, które tworzyły się przy każdym uśmiechu, ożywiały jej twarz jak krople rosy błyszczą­ce w porannych promieniach słońca.

W roziskrzonych, jasnych szaroniebieskich oczach odbijały się doświadczenie i mądrość.

Niewielkie usta potrafiły rozpromieniać twarz Anjo wspaniałym uśmiechem, ukazując mocne zęby.

Twarz Anjo miała kształt serca, zwłaszcza, gdy jej właścicielka upinała wysoko włosy. Knut był na tyle młody, że podobały mu się włosy rozpuszczone. Anjo wyglądałaby wspaniale w takiej fryzurze. Może to i niezbyt praktyczne, ale mężczyźni nigdy nie biorą te­go pod uwagę. Knut wiedział, co się kryje pod bluzką. Hoże, choć naznaczone bliznami ciało.

Anjo miała szerokie biodra, na których mogła wy­godnie wesprzeć dłonie, gdy była zła. Kształt nóg, okrąglejszych wprawdzie niż te, o których śnił Knut, był wcale pociągający.

Ailo pierwszy to wszystko zauważył. Trzeba mu przy­znać, że był nader spostrzegawczy pod tym względem.

Anjo była atrakcyjną kobietą.

Odgadła, o czym myśli Knut. Kobiety o jej doświad­czeniu wyczuwały to na odległość.

Knuta wcale to jednak nie zmieszało. Nie bał się jej.

- Jesteś taki młody - powiedziała, poprawiając włosy. Wystarczyło wyciągnąć szpilki i gumkę, by opadły swo­bodnie na ramiona. Anjo nie zrobiła tego celowo. J u ż od dawien dawna nie spotkała mężczyzny, któremu chcia­łaby się podobać. Zapomniała więc o tego rodzaju chwy­tach. - Właściwie jesteś jeszcze dzieckiem, Knut.

Spojrzenie chłopaka zatrzymało się na jej rozpusz­czonych włosach. Choć już długo nie były myte, w no­wej fryzurze Anjo wydala się Knutowi całkiem inną kobietą niż ta, którą widział przed chwilą.

- Mam dwadzieścia lat. Prawie - oznajmił. - Ale czu­ję się znacznie starzej.

Anjo czuła się tak, jakby sama miała dwadzieścia lat. No, może troszeczkę więcej. W każdym razie nie czu­ła się staro.

- W każdej chwili możesz zejść na dół. Do tamtych. Knut pokręcił głową, jasna grzywka zatańczyła nad czołem. Dołożył drew do ognia, by zająć czymś ręce.

- Nie powinieneś... - Anjo zwilżyła wargi językiem, nie spuszczając z niego wzroku.

Knut położył palec na ustach i uśmiechem poprosił Anjo, by zamilkła.

- Czternaście lat - zaczęła mimo wszystko i chciała dodać coś jeszcze, ale Knut jej przerwał.

- Nie widzę w tobie matki - zapewnił ją, podcho­dząc bliżej. Wyciągnął ku niej ręce, a ona chwyciła je i pozwoliła, by przygarnął ją do siebie. Knut trzymał dłonie Anjo pomiędzy swymi. - Nie widzę w tobie matki, tylko kobietę.

Ostrożnie pochylił się nad nią. Poczekał, aż Anjo uniesie głowę i rozchyli usta na powitanie. A potem ją pocałował, pieszcząc językiem jej podniebienie, po­zwalając jej bawić się tym pocałunkiem.

- Żałujesz? - zapytała Anjo, gdy tylko ich usta się rozdzieliły. - Wciąż jeszcze możesz się wycofać. Zro­zumiem.

Knut znów pokręcił głową. Żałować? Czegóż miał­by żałować?

- Chciałbym czegoś więcej niż pocałunku - szepnął. Jej ramiona zacisnęły się wokół jego pasa. Czuł oddech Anjo na swojej szyi.

- Mam dość doświadczenia i lat, by to rozumieć - usłyszał tuż koło swego ucha. - Nie gadaj tyle, lepiej od razu weź się do roboty - dodała nieoczekiwanie, gdy Knut całował jej skroń i policzki.

Napięcie znalazło ujście w śmiechu. Teraz nie mu­sieli się nawet dotykać, by czuć napięcie, jakie zrodzi­ło się między nimi.

Anjo wskazała głową namiot.

- Jestem jednak trochę pruderyjna - uśmiechnęła się, przytrzymując tkaninę zasłaniającą wejście. Knut był o wiele wyższy niż ona i musiał się pochylić, by wejść do środka.

Chwycił ją w ramiona, nim tkanina za nimi opadła. Gorączkowo szukali swych ciał i ust. Nie wiedzieli, ile mają czasu. Nie tracili go na rozbieranie się, po pro­stu dłonie szukały nagiej skóry tam, gdzie można ją było znaleźć.

Knut położył Anjo na skórzanym posłaniu. W na­miocie było tak gorąco, że nie musieli się przykrywać.

Pobrudzona spódnica owinęła się wokół talii kobie­ty, jej dłonie szybko uporały się z pasem Knuta i z je­go guzikami. Dobrze wiedziały, czego szukają i jak się z tym obchodzić.

Palce Knuta zakradły się między jej uda. Knut na­tychmiast się zorientował, że Anjo już na niego czeka.

Anjo uniosła biodra i pomogła Knutowi dotrzeć tam, gdzie się spieszył.

Przypominała giętkiego kota, nieobliczalnego i nie­zależnego, wcale nie zamierzała posłusznie podążać za każdym jego ruchem. Gdy ponosiła go namiętność i zachowywał się zbyt gwałtownie, sprawiała, że mu­siał ochłonąć na tyle, by mogła nauczyć go siebie, by mogła pokazać mu, czego pragnie. Knut był pojętnym uczniem.

Podporządkował się rytmowi jej ciała, a gdy unie­sienie sięgnęło szczytu, gdy oboje pofrunęli wysoko, by razem opaść, zadrżał. Anjo nie wypuściła go z sie­bie, odpoczywała w jego ramionach.

Jeszcze dwa razy przeżyli podobne chwile, choć Knut nie miał pojęcia, jak to się mogło stać. Za każ­dym razem czuł się tak, jakby stracił już całą energię, ale po paru sekundach równie gorąco pożądał Anjo.

- Ech, ta młodość - zaśmiała się Anjo, gdy odsunę­li się wreszcie od siebie.

Sporo czasu minęło od wygaśnięcia ognia w paleni­sku. Dawno temu zapadł wieczór.

Anjo usiadła i zaczęła zaplatać warkocze wprawny­mi ruchami. U nasady włosów pojawiły się kropelki potu.

- Jak na takiego smarkacza, niezły z ciebie kocha­nek - uśmiechnęła się Anjo.

Knut pokazał jej język.

- Tobie też nie brak wigoru, babuniu. Śmiech bardzo im pomógł. Pojawił się wówczas, gdy mogliby się poczuć skrępowani.

Anjo zerwała się na równe nogi i odchyliła zasłonę namiotu.

- Lepiej będzie, jeśli wywietrzymy. Pachnie tu miło­ścią na kilometr.

Knut podniósł się niechętnie. Wolałby wciąż leżeć i trzymać ją w ramionach. Przeciągnąć tę chwilę tak, by miała posmak wieczności.

Anjo stała już na zewnątrz, pośród jasnej nocy.

Pocałowała go delikatnie w policzek.

- Wiesz, co to było, Knut? - powiedziała drżącym ze smutku głosem. - Coś, co nigdy się nie powtórzy. To był tylko ten jeden jedyny raz.

Knut wiedział. Żadne z nich nie złożyło żadnej obietnicy. Oboje mieli ochotę na to, co się miedzy ni­mi zdarzyło.

Knut w milczeniu pokiwał głową. Przyjął jej warunki.

Wciąż jednak królowała nad nimi noc, której nie war­to było tracić na sen.

12

Knut zasnął na dworze. Anjo nakryła go skórą. Pró­bował pozbierać jakoś myśli, korzystając z rześkiego nocnego powietrza, ale sen zmorzył go, zanim zdołał cokolwiek uporządkować.

W pewnej chwili Knut poczuł, że ktoś dotyka jego policzka.

To próbował go obudzić Ailo. Siedział obok niego, nie wyglądał najlepiej. Miał przekrwione oczy.

- Heino już jest? - zapytał.

- A powinien być? - Knut potarł powieki i zajrzał do namiotu.

Ailo nie wstał z miejsca.

- Niełatwo było się tu wdrapać - wyjaśnił. - Świet­ny z ciebie strażnik, skoro nie wiesz, czy ktoś do was przyszedł. Anjo, czy Heino się zjawił?

Anjo była radosna jak skowronek. Pokręciła głową, wychodząc na dwór. Knut na jej widok przełknął śli­nę i zaczął się zastanawiać, czy zdoła przemienić mi­nioną noc we wspomnienie.

Od razu jednak zauważył, że Anjo patrzy na niego dokładnie tak samo jak przedtem.

Nie wiedział, co o tym sądzić.

- Czujesz się dobrze, Ailo? - zapytała Anjo. I choć w jej spojrzeniu nie było niczego szczególnego, usiadła obok Knuta bez skrępowania. - Bo nie wyglądasz najlepiej. Heino jest w podobnym stanie?

Ailo uśmiechnął się krzywo i zerknął na płynące nie­opodal źródło, w którym można się było przejrzeć.

Potem zanurzył w wodzie całą głowę i otrząsnął się.

- Było nieźle - oświadczył. - Całkiem nieźle. Mnóstwo ludzi. I wszyscy zachowywali się jak przyjaciele. Mieli­ście stąd świetny widok. Widzieliście, jak Heino wdra­pywał się na maszt? Założył się z kimś, że to zrobi. Ni­gdy bym nie przypuszczał, że taki z niego akrobata.

Anjo i Knut nic nie widzieli.

- To co wyście, u licha, robili? - zapytał. Popatrzył na Knuta i na Anjo i jego twarz rozpromieniła się w uśmie­chu. - Czyżby Knut wywarł na tobie tak dobre 'wraże­nie, że...? - nie dokończył.

- Zamknij się! - uciął Knut. - Jeszcze nie wytrzeźwiałeś.

Anjo uniosła jedną brew. Ciepło, które zgromadzi­ło się w jej sercu, usposabiało ją przychylnie wobec świata.

- Dobrze wiem, o czym myślał - tłumaczył jej Ailo. - Najpierw mnie to przyszło do głowy. Takie nieprzystoj­ne myśli. A potem on je podchwycił, choć nie pozwalał mi o tym mówić... - dokończył ze śmiechem.

Anjo także się uśmiechnęła, ale Knut miał ponury wyraz twarzy.

- Lepiej będzie, jeśli przestaniesz już mówić, Ailo - poradziła mu Anjo. - Bo później możesz żałować. Dla­tego, że zrobi ci się wstyd, albo dlatego, że Knut nie wytrzyma i rozkwasi ci nos.

Ailo nie zupełnie rozumiał, dlaczego zdaniem Anjo powiedział za dużo. Powiedział przecież tylko to, co wszyscy wiedzieli.

- Gdzie łodzie? Pospałbym jeszcze, ale oni musieli już wypłynąć. O barbarzyńskiej porze.

- Powinni cię wrzucić do morza!

- A Heino? Nie byliście razem? Ailo usiłował sobie przypomnieć. Rozbolała go od tego tylko głowa.

- Kobieta - powiedział wreszcie. - Zdaje się, że by­ła tam jakaś kobieta i że Heino z nią rozmawiał. - Mo­kra grzywka przykleiła się mu do czoła. - Potem znikł strasznie szybko. Ledwo się zabawa zaczęła, a on już znikł. - Ailo wzruszył ramionami. - Pewnie bardzo po­trzebował kobiety.

Parę godzin później zjawił się Heino w równie opła­kanym stanie jak Ailo.

- Nareszcie jesteś! - wykrzyknęła Anjo. - Starczy ci już na jakiś czas innych ludzi?

Heino nie odpowiedział, choć nie miał zwyczaju ignorować słów Anjo. Zatrzymał się przed Ailo i spoj­rzał na niego dziwnym wzrokiem.

- Martwiłem się o ciebie - powiedział ochrypłym głosem. - Ale nic nie mogłem zrobić.

- Martwiłeś się? - zapytał Ailo. - Jestem przecież do­rosły, no i nie pierwszy raz bawiłem się wśród mary­narzy.

Heino się uśmiechnął.

- Nigdy jeszcze nie bawiłeś się w takim towarzy­stwie. Nigdy.

- W bardzo podobnym - zapewnił go Ailo.

- Nigdy przedtem nie piłeś w towarzystwie najwięk­szego mordercy w Finnmarku - oświadczył Heino, sia­dając ciężko.

Ailo patrzył na Heino szerokimi oczami. Chwycił się za głowę, zmarszczył brwi i zaczął się zastanawiać, choć od myślenia głowa go okrutnie bolała.

- Po tym, jak się wspinałeś na maszt... - Ailo mru­żył oczy z wysiłku. - Gdy napłynęła ostatnia łódź...

Heino pokiwał głową.

- Byłeś wtedy po drugiej stronie. Nie mogłem na­wiązać z tobą kontaktu, choć próbowałem. Postanowi­łem więc, że się ulotnię, żeby nie zepsuć wszystkiego. I tak nie mogliśmy go tam dopaść. Było za dużo ludzi.

- Wielkie nieba - westchnął Ailo. Ręce mu drżały, gdy zrywał kolejne źdźbło trawy. Poprzednie dawno już przeżuł i wypluł. - Kto by przypuszczał... - dodał, nie pojmując, jak mógł pić razem z mordercą ojca. Z człowiekiem, który zabił Simona... - Wyglądał tak zwyczajnie. Ubrany tak samo jak inni. Szary sweter. Spodnie z samodziału. Tylko patrzył tak jakoś chłod­no... - Ailo podniósł wzrok na towarzyszy. - Tyle się mówiło na temat jego lodowatego spojrzenia, że spo­dziewałem się czegoś innego, bardziej niezwykłego. Sądziłem, że od razu można po nim poznać, jaki jest niebezpieczny.

- Teraz wiesz już, jak wygląda - powiedział Heino. - A ja wiem, w którym kierunku popłynął. Nie w stronę morza, jak reszta łodzi, ale w głąb fiordu. Jest na tyle bezczelny, że wraca.

- My też możemy kupić łódź - zaproponował Knut. - Złota powinno wystarczyć.

Anjo miała całkiem inne pomysły. Podobnie jak Ailo.

- Potrzebujemy raczej reniferów - zasugerował. - Mógłbym się nimi zająć. Potem wybieram się przecież do Lyngen. Zapomniałeś chyba, Knut, że masz tam rodzinę. Obaj mamy siostrę, która powinna się dowie­dzieć o losie Simona. A ja nie zamierzam nieść tego wszystkiego aż do Skibotn.

Słowa Ailo brzmiały rozsądnie.

- Chciałbym, żeby to się wreszcie skończyło! - wy­buchnął Heino. - Mam już dość tej nie kończącej się wędrówki.

- Wracasz do domu? - zapytała Anjo. - Chcesz póź­niej wrócić do Finlandii?

Heino nie był pewien, co zrobi. Nikt nie zapytał Anjo o jej plany na przyszłość.

Knut jej unikał. Na tyle, na ile było to możliwe w tych warunkach.

Nie czuł się najlepiej, trzymając się od Anjo z dala, miał się jednak znacznie gorzej, gdy przychodziło mu słuchać z bliska jej oddechu.

Nie potrafił znieść myśli, że mógłby jej dotknąć, gdyby tylko chciał.

Najmocniej cierpiał nocami. Zdarzało mu się prze­cież nawet leżeć tuż obok i wyobrażać sobie, że czuje ciepło jej ciała.

Zastanawiał się czasami, czy Anjo zaspokoiła swo­je potrzeby. Czy chodziło jej tylko o to, by się do ko­goś przytulić, by poczuć czyjeś ciepło i pożądanie, czy chodziło tylko o fizyczną bliskość.

Anjo chciała go utwierdzić w przekonaniu, że po prostu wykorzystali wzajemnie swoje ciała, że nie po­jawiła się między nimi nuta prawdziwego ciepła i bli­skości.

Ale Knut nazwał to w myślach kochaniem, choć wie­dział, że Anjo by zesztywniała, usłyszawszy to słowo.

Anjo nie chciała, by uwierzył, że za tym wszystkim kryły się jakieś wyższe uczucia. Oboje wykorzystali chwilę pożądania, ot i tyle. Knut cierpiał jednak na myśl, że to się nigdy nie powtórzy.

Zbliżali się już do Alty. Przenocowali na tej samej polanie, na której rozbili pierwszy obóz podczas tej wyprawy.

Ailo chciał porozmawiać z Knutem w cztery oczy.

- Jesteś jakiś nieswój - zaczął bez owijania w baweł­nę. - Co się dzieje?

Knut rzucił kamieniem najdalej jak potrafił. Potem chwycił następny.

- Sądziłem, że możemy być wobec siebie szczerzy - nie ustępował Ailo. - Że naprawdę będziemy braćmi. A tymczasem ty coraz bardziej zamykasz się w sobie.

- Polowanie na tego człowieka wcale mnie już nie bawi. - Knut trafił następnym kamieniem w jakiś krzak. - Nie wiem, czy potrafiłbym kogoś zabić.

- Wcale nie o to chodzi. Przecież zamierzamy z nim porozmawiać.

Knut popatrzył na przyjaciela i pokręcił głową, jak­by go przejrzał.

- Wiesz równie dobrze jak i ja, o co tu chodzi. Znaj­dziemy go i zabijemy. Ty, ja albo Heino. Czasem wy­daje mi się, że nawet Anjo mogłaby to zrobić.

- Może. - Ailo przyznał, że wszyscy o tym myślą, że to dodaje im sił. Że w gruncie rzeczy chodzi wła­śnie o zabicie Feldta, a nie o sprowadzenie go po to, by świadczył przeciwko namiestnikowi. - Ale wcale nie dlatego chodzisz wciąż z grobową miną, Knut.

- Głupiec ze mnie - rzekł Knut niechętnie. Jego spoj­rzenie powędrowało w stronę namiotu, ale nie do­strzegł tam Anjo. - Igrałem z ogniem. - Knut opadł na mech i zaczął wyrywać kępki, by następnie drzeć je na strzępy.

- Zdaje się, że nie przespałeś tamtej nocy przy ogni­sku - odgadł Ailo. - W przeciwnym razie nie zdołał­byś podtrzymać ognia przez całą noc.

Knut nie pomyślał o tym.

- Spałem niewiele - wyznał. - I?

- I czuję się beznadziejnie, fatalnie, jak dziecko, jak przegrany... Jeśli chcesz coś jeszcze usłyszeć, to proszę bardzo. Ale to wystarczy: jestem przegrany. Ja, Knut Elvejord, przegrałem.

- Akurat.

- Dla niej nie miało to żadnego znaczenia - ciągnął Knut. - Przygoda jednej nocy i nic więcej. A ja czuję się podle...

- To dla ciebie nie nowina. Przeżyłeś parę takich przygód ostatniej zimy... - wtrącił Ailo.

Knut dobrze o tym wiedział. Między innymi dlate­go miał takie wyrzuty sumienia.

- A jak było? - Ailo nie mógł powściągnąć ciekawo­ści. Knut rzucił w niego kawałkiem mchu, ale nie trafił.

- Świetnie - powiedział w końcu. Pamiętał, że przed­tem zwykł barwnie opisywać tego rodzaju doświad­czenia. Tym razem jednak nie potrafiłby tego zrobić.

- To w czym problem?

- Raczej w kim. We mnie - wyznał przyjacielowi. - Problem jest we mnie. Ona zapowiedziała, że to się ni­gdy nie powtórzy. I jestem pewien, że nie kokietowała, mówiła całkiem poważnie. A było tak fantastycznie... tak... - Knutowi zabrakło słów podziwu. - Ale się skoń­czyło. I nie powinienem się łudzić nadzieją.

- Zakochałeś się w niej? - zagadnął Ailo, patrząc uważnie na przyjaciela.

- Nie wiem. Do diabła! - Knut uderzył pięścią w zie­mię. - Skąd mam wiedzieć, skoro trudno przewidzieć, do czego to wszystko doprowadzi. Ona się okopała fo­są, Ailo.

- Pokonywałeś już takie przeszkody - wzruszył ra­mionami Ailo. - Sam sobie stwarzasz problemy, Knut. Dlaczego sądzisz, że Anjo nie zmieni zdania? Przecież było fantastycznie, prawda? Chyba dla niej też? Chy­ba nie myślałeś tylko o sobie, gdy to robiliście?

Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Ailo nigdy by już nie wstał.

- Myślisz, że ona nie boi się cierpienia? Sądzisz, że potrafi sobie wyobrazić przyszłość u twojego boku? Na pewno nawet o tym nie marzy. Bezpieczniej po­wiedzieć „dosyć” po tym jednym razie i nazwać wszystko zabawą. Ale nie spuszcza z ciebie wzroku, Knut. Nie zauważyłeś tego, bo koncentrujesz się na tym, by jej unikać wzrokiem. Ale ja zauważyłem. I Heino także. Gdziekolwiek tylko się ruszysz, Anjo śledzi cię spojrzeniem.

Trudno uwierzyć w coś, czego człowiek sam nie widzi. Zwłaszcza gdy nie jest pewien, że to może być prawda.

- Czy czternaście lat to dużo? - zapytał Knut, na­wet nie patrząc na Ailo. Bał się, że dojrzy uśmiech na twarzy przyjaciela, że spotka się z szyderstwem z jego strony. - Nie mam nawet dwudziestu lat. W porówna­niu z nią jestem gówniarzem.

Ailo spojrzał w stronę Anjo, która energicznie przy­gotowywała posiłek.

Jej ciało nie było ciałem młodej dziewczyny. Anjo nie odzyska już młodzieńczej sylwetki. Ale kto powiedział, że szczęście wiąże się z młodością? Czy radość można znaleźć tylko u boku kogoś bardzo podobnego?

Czyż życie nie jest piękniejsze dzięki różnicom? Uro­da życia polega przecież na tym, że każdy dzień jest cał­kiem inny niż poprzedni, że nic się nie powtarza.

- Ona tyle przeszła - dorzucił Knut. Ailo wyciągnął nóż, odciął kawałek gałęzi grubej jak palec i zaczął ostrzyć go na końcu. Gdy miał zajęte rę­ce, najlepiej mu się myślało.

- Jeśli masz z tym jakiś problem - powiedział spo­kojnie - to rzeczywiście poważna sprawa.

- Myślisz, że ona jest brzydka? - Głos Knuta brzmiał niepewnie. Knut zaczął się obawiać, czy nie postradał rozumu. Przecież Anjo nie mogła się równać urodą z młodymi dziewczętami, do których go przedtem cią­gnęło. A już w najmniejszym stopniu nie przypomina­ła Anny.

Trudno by było je pod jakimkolwiek względem po­równać.

- Rozmawialiśmy już na ten temat - westchnął Ailo. - Wtedy napadłeś na mnie, podejrzewałeś, że zwariowałem. Nie, ja wcale nie uważam, że Anjo jest brzydka. Uwa­żam, że jest wspaniała. Mądra. Bystra. Zabawna. I jeśli mam być całkiem szczery, to chętnie zawarłbym z nią jeszcze bliższą znajomość.

Knut zamknął oczy i próbował sobie wyobrazić, jak wraca do domu z Anjo. Anjo ma prawie tyle samo lat, co Reijo. Knut nie potrafił przewidzieć reakcji ojczy­ma. Ida by się szalenie zdziwiła, ale zaakceptowałaby Anjo. Anjo odznaczała się przecież mnóstwem cech, które Ida tak bardzo ceniła.

Maja... Maja miałaby go w pogardzie. Może. Knut nie był pewien jej reakcji. Lata zmieniły ją nie do po­znania.

Z całą pewnością cały fiord huczałby od plotek.

- Nie chcę się nad tym zastanawiać. - Knut odsunął od siebie te myśli. Można i w ten sposób podchodzić do własnych problemów. - Najpierw musimy załatwić sprawę Feldta. I złota. Dopiero potem się zastanowię. Może przejdzie mi do tego czasu. To pierwsza kobie­ta, wobec której coś poczułem od czasu Anny.

- A było ich sporo - rzucił Ailo z sarkazmem, wciąż zajęty ociosywaniem gałęzi.

- To, co istotne, nie zaczyna się w spodniach, tylko w głowie. - Knut zdziwił się trafnością własnych słów. - Nigdy przedtem o tym nie myślałem, ale to prawda. Tym razem jest całkiem inaczej.

- To może i ja bym spróbował? - zagadnął Ailo bez­trosko. - Może ona miałaby ochotę na jeszcze jedno jędrne ciało, a ja bez trudu pogodziłbym się z tym, że chodzi tylko o jedną noc.

Knut siedział okrakiem na przyjacielu, nim ten skończył mówić. Wyrwał mu nóż i przycisnął go do ziemi, patrząc na niego pociemniałymi z gniewu oczyma.

- Nawet o tym nie myśl! - syknął między zębami. - Na­wet o tym nie myśl, Ailo. Zabiję cię, jeśli się zorientuję, że z nią spałeś. Nawet nie próbuj! Obetnę ci ręce. I nie tylko ręce.

Ailo zagwizdał przeciągle, a Knut stoczył się na mech.

- O rany, co się ze mną dzieje! - jęknął, leżąc z twa­rzą wtuloną w ziemię. - Pociemniało mi w oczach, gdy to powiedziałeś. Nie zdołałem się opanować.

- To poważna sprawa - zgodził się Ailo. Udało mu się znaleźć i nóż, i język w gębie.

- Co strugasz? - zapytał Knut, pragnąc wreszcie zmienić temat.

- Ptaka. Zawsze strugam ptaki. Czasem udaje mi się dokończyć, ale najczęściej nie. To będzie ptak w locie. - Ailo pokazał Knutowi swoje dzieło.

- Mama miała kiedyś coś takiego - przypomniał so­bie Knut. - Nosiła go na szyi, na rzemyku. Chyba twój ojciec go dla niej zrobił.

Ailo pokiwał głową. On także pamiętał tamtego ptaka. Pierwszą zabawką, którą dostał od ojca, był także ptak. Mikkal często je strugał. Ailo poszedł w je­go ślady.

Ptak w locie, z rozpostartymi szeroko skrzydłami, stał się symbolem Mikkala. Symbolem jego tęsknoty za wolnością, za życiem w zgodzie z naturą. Lecący ptak był jak Mikkal, jak Raija...

Teraz ptak stał się symbolem Ailo. Jego znakiem rozpoznawczym.

- Pozwól mi podarować tego ptaka Anjo! - popro­sił Knut żarliwie. Pomysł przyszedł mu do głowy na­gle i niespodziewanie.

Ailo wzruszył ramionami i znów zaczął się bawić no­żem. Robił malusieńkie nacięcia, wygładzał powierzch­nię i żłobił łuki tak, by ptak wyglądał jak żywy. Wyko­rzystując niewielki sęk, wyciął ledwo widoczną dziurkę ponad jednym skrzydłem. W ten sposób można było nanizać wisiorek na sznurek.

Podał gotowe dzieło Knutowi. Ten przełknął ślinę, wzruszony i uradowany.

- Musisz tylko znaleźć jakiś sznurek.

Knut zdjął skórzaną kurtkę, która zawsze miała za długie rękawy.

Bez chwili zastanowienia odciął kawałek rękawa i zrobił rzemyk wystarczająco wąski, by mógł posłu­żyć do zawieszenia ozdoby.

Ailo się uśmiechnął.

- Mnie by to nie przyszło do głowy - przyznał. - Wy­daje mi się, że naprawdę mocno się w to zaangażowa­łeś, Knut. Nie rezygnuj z tej szansy.

Knut podniósł się z miejsca. Jego wielkie palce nie nadawały się do precyzyjnej roboty. Zwłaszcza że dło­nie mu drżały.

Tymczasem zbliżała się ku nim Anjo.

Anjo stała się znacznie bardziej kobieca. Niewiele miała wspólnego z dawną pyskatą Anjo, która starała się jak najbardziej upodobnić do mężczyzny.

Ostatnio upinała włosy luźno na karku. Okalały jej twarz miękką ramą, powiewały przed oczami. Anjo wyglądała na pogodniejszą i szczęśliwszą.

Knutowi wydawało się, że Anjo płynie ku nim po­nad mchem. Jakby jej stopy prawie nie dotykały zie­mi. Jakby była przebranym za kobietę aniołem.

- Mam się ulotnić? - szepnął Ailo, gotów natych­miast się oddalić.

Knut pokręcił głową. Nie zniósłby spotkania z czte­ry oczy. Nie poukładał jeszcze sobie tego wszystkiego w głowie. Tak czy inaczej miał jednak zamiar podaro­wać jej wisiorek.

- Nie przeszkadzam? - zapytała Anjo. Knut pospieszył z zaprzeczeniem. Jakże by mogła przeszkadzać? On jej, i owszem, unikał, ale skoro ini­cjatywa wyszła od niej...

- Heino jest taki niespokojny - westchnęła Anjo. - Znów wyruszył na rekonesans. Sprawdzić, czy nie nadpływa łódź... - Anjo załamała dłonie. - Powinnam się cieszyć, że ten diabeł jest już tak blisko, ale wszyst­ko się we mnie przewraca. Czuję mdłości, gdy o nim myślę. Sama nie wiem, czy chcę, byśmy go dopadli. Najbardziej bym chciała, żebyśmy znaleźli go zagry­zionego przez wilka albo niedźwiedzia.

- Niezbyt to miłosierna modlitwa za nieprzyjaciół - uśmiechnął się Ailo.

- To się niedługo skończy - pocieszył Anjo Knut, nie patrząc jej w oczy. Miał nadzieję, że Anjo nie pomyśli sobie, że on mówi o czymś zupełnie innym. - Ale nie wyręczy nas żadne dzikie zwierzę.

Anjo dobrze o tym wiedziała i dlatego czuła się tak fatalnie.

W ciszy, która zapadła po jego słowach, Knut wy­ciągnął przed siebie rękę z wisiorkiem. Nie przywykł do wręczania prezentów i zupełnie nie wiedział, jak się zachować.

- To dla mnie? - zapytała Anjo z niedowierzaniem. Uśmiech rozjaśnił jej oczy i wyżłobił dołeczki w po­liczkach.

Knut pokiwał głową. Coś dziwnie ściskało go w gar­dle. Zazwyczaj wygadany, tym razem nie mógł znaleźć słów. Brakowało mu nawet powietrza.

- Dla ciebie - potwierdził i złożył ptaszka w jej dło­niach.

Anjo była prawdziwie poruszona. Musnęła palca­mi maleńkie cudo. Ptak wyglądał naprawdę jak ży­wy, jakby miał lada moment ulecieć z jej dłoni ku niebu.

- Jaki piękny - szepnęła prawie bez tchu. Zwróciła w stronę Knuta wzruszoną twarz. - Sam to zrobiłeś?

Knut pokręcił głową. Zaśmiał się trochę i skinął w stronę Ailo.

- To prawdziwy mistrz noża.

- Ale rzemyk jest od Knuta - wyjaśnił Ailo z powa­gą. - To kawałek rękawa jego kurtki.

Anjo zamrugała oczami pełnymi łez.

- Nigdy w życiu nie dostałam nic równie pięknego od dwóch przystojnych mężczyzn! - Spontanicznie za­rzuciła ramiona na szyję Ailo i uściskała go. Potem ob­róciła się w stronę Knuta, popatrzyła na niego przez chwilę i uniosła ku niemu ręce.

Knut postąpił krok w jej kierunku i wziął ją w ra­miona. Zanurzył twarz w jej włosach i przytulał ją dłu­go, stanowczo za długo.

Dotknął ustami jej ucha. Nie pocałował, tylko do­tknął. Anjo się nie wyrywała, ale też nie poddała się całkowicie. Knut ją puścił.

Samym spojrzeniem poprosił ją o wybaczenie, ona zaś wybaczyła mu nic nie mówiąc.

Ailo odwrócił się dyskretnie.

Na twarzy Knuta dostrzegł coś, czego nigdy przed­tem nie widział: dojrzałość i zdecydowanie.

- Pomożesz mi założyć wisiorek, Knut? - zapytała Anjo, drżącym nieco głosem.

Knut skinął głową.

Czuł się jak niezdara, gdy jego palce miały zawiązać cieniutki rzemyczek na jej szyi.

Anjo uniosła węzeł ciężkich włosów. Knut starał się nie dotknąć jej dłoni. Musnął jednak skórę na szyi.

Poczuł, jak przeszywa go płomień. Anjo też poru­szyła się niespokojnie. Czyżby poczuła to samo? Czy jej ciało też ogarnęła płomienista niemoc?

Serce Knuta biło coraz szybciej i szybciej...

- Za ciasno? - zapytał, przeklinając w duchu swoją niezręczność.

- W sam raz - odparła. Czy nie kryło się za tym nic więcej?

Czy on działał na nią tak samo jak ona na niego?

Knut wolał się nad tym nie zastanawiać. Skupił się na motaniu węzełka. Potem odwrócił Anjo ku sobie, chwytając ją mocno za ramiona. Chciał zobaczyć, czy do twarzy jej w wisiorku.

Zobaczył jednak tylko jej usta. Wszystko poza ni­mi zaszło mgłą. Zapomniał całkiem o ptaszku i widział tylko wilgotne, kuszące półotwarte usta, a ich widok znów sprowokował go do marzeń, których jeszcze nie­dawno śmiertelnie by się wstydził.

Głośno przełknął ślinę, ale to go nie uspokoiło. Krew tętniła w jego żyłach tak samo jak przedtem.

Palce zacisnęły się jeszcze mocniej na jej ramionach, zostawiając prawdopodobnie ślady na skórze. On jed­nak o tym wcale nie myślał.

Nagle ją pocałował. Zupełnie nie wiedział, jak do te­go doszło, przecież nic takiego nie zamierzał...

Ale gdy dotknął jej ust, gdy oddała mu pocałunek, nie miał siły się od niej oderwać.

Czul, że trzyma ręce na jej plecach, i nie miał poję­cia, kiedy je tam przesunął.

Czuł jej miękkie ramiona na swojej szyi, jej palce zanurzone w jego włosy.

I usta, które oddawały mu pocałunek.

Czas przestał istnieć. Wyciągnął ku niej dłoń, gdy wymknęła się z jego objęć.

Anjo oddychała tak samo ciężko jak on.

Wydawało jej się, że stoi tak całą wieczność tuż ko­ło niego, zbierając siły, by odsunąć się jeszcze dalej.

- Ustaliliśmy przecież, ustaliliśmy, że to się nie po­wtórzy - powiedziała wreszcie. I uciekła. Miała zamiar go powstrzymać, gdyby pobiegł za nią.

Twarz Knuta wykrzywił grymas.

Ailo podszedł do niego cicho i objął ramieniem.

- To poważna sprawa, mój stary. Chyba nie tylko dla ciebie.

Knut się wykrzywił.

- Poczekam, aż to minie.

13

Heino świetnie znał Feldta. Nie na darmo towarzy­szył mu przez tyle miesięcy.

Właśnie Heino zauważył i rozpoznał łódź.

Nie wyglądał na zaskoczonego, gdy przyniósł nowi­nę przyjaciołom.

- Ten czort jest na tyle bezczelny, że zjawił się w Al­cie. Zacumował już przy brzegu i poszedł do osady.

Cała czwórka była zmęczona. Wyczerpała ich wę­drówka po pustkowiu śladem człowieka, odpowie­dzialnego za tyle bólu i cierpienia.

Człowieka najwyraźniej górującego sprytem.

- Koło się zamknęło - rzekła w zadumie Anjo.

A więc znów jest w Alcie. Nie tego się spodziewa­ła, gdy ruszała w drogę w towarzystwie trzech mło­dzieńców. Nawet w najśmielszych marzeniach nie po­trafiłaby sobie wyobrazić tego, co się stało podczas wyprawy. Myślała tylko o sprawie. Przypuszczała, że powrócą z tarczą. Miała nadzieję, że triumfalnie wnio­są oskarżenie przeciwko namiestnikowi, oczami wy­obraźni widziała już zwycięstwo, widziała, jak Kjeldsen ucieka z Alty, jak wypuszcza na wolność Knuta Olssona, Knuta - Kwena...

Nie brakowało jej marzeń, ale o miłości nie marzyła.

- Chcę do domu - powiedziała Anjo, siadając. Nie miała siły biec na skałę, by popatrzeć na łódź Hansa Fredrika Feldta. - Chcę się wykąpać i zasnąć we wła­snym łóżku. Chcę zapomnieć, że kiedykolwiek spotka­łam człowieka, który się nazywał Hans Fredrik Feldt.

- Możesz zrobić wszystko z wyjątkiem tego ostat­niego - oznajmił Heino. - Wciąż na ciebie liczymy. Najpierw musimy jednak porozmawiać z Hannu. Je­stem bardzo zaniepokojony.

- Feldt planuje na pewno jakieś świństwo - wes­tchnęła Anjo, bardzo zmęczona. - Czy wie, że to Hannu i Jussi mieli złoto?

Heino popatrzył na Knuta i powiedział z westchnie­niem.

- No właśnie. Wszyscy wiedzą, kto został obrabo­wany, ale tylko Feldt wie, co zginęło. Do diabla, zu­pełnie o tym nie pomyślałem. Nigdy sobie nie wyba­czę, jeśli cokolwiek im się stało. - Heino popatrzył na swych towarzyszy. - Nie mamy wyboru. Musimy zo­stawić tu Anjo. Anjo sama dotrze do domu. My musi­my pędzić jak najprędzej do Alty.

Nawet Knut uznał, że nie ma innego wyjścia, i li­czył na to, że Anjo to zrozumie.

- Zostawimy renifery w letniej szopie Hannu - za­proponował, choć wiedział, że w ten sposób będą mu­sieli nadłożyć drogi.

- Wystarczy, że jeden z nas pomoże Anjo je tam za­prowadzić. - Heino zaczął się z miejsca zachowywać jak urodzony przywódca.

Ailo ofiarował się, że to zrobi.

- Obaj macie więcej powodów do zemsty - wes­tchnął. - No i ja najszybciej biegam. Powiedzcie tylko, gdzie to jest.

Knut szybko mu wytłumaczył.

Anjo nie spodobał się ten plan. Oczywiście mogła wró­cić do domu sama, ale uważała, że Knut i Heino nie po­winni iść tylko we dwóch na spotkanie temu potworowi.

- On jest w gorszej sytuacji niż my - uspokajał ją Heino, choć sam nie był o tym do końca przekonany. - Nas jest dwóch.

Anjo pogłaskała dłonią ich policzki. Popatrzyła Knutowi prosto w oczy i chciała coś powiedzieć, ale zaraz zamknęła usta.

- Bądźcie ostrożni - poprosiła. - Nie wiem, czy po­trafię się za was modlić. Nie pamiętam chyba, jak to się robi.

- Wystarczy, że będziesz o nas myśleć - oświadczył Knut, patrząc jej prosto w oczy. Szukał jakiegoś zna­ku w jej spojrzeniu, ona jednak nie zamierzała odsło­nić przed nim swego serca. Całymi latami wprawiała się w sztuce ukrywania uczuć.

- Będę na pewno. - Anjo umilkła na chwilę, a po­tem wybuchła: - Nie oszczędzajcie go! Niech cierpi jak najwięcej! Niech przeżyje jak najgorsze upokorzenie!

- Popełniliśmy błąd, mówiąc, że jest jeszcze więcej złota. - Heino wziął na siebie całą winę. - Ale nic lep­szego nie przyszło nam do głowy. Nic lepszego nie wy­myśliłem. Simon od początku był zdania, że to kiep­ski pomysł. No i nie pisnął nawet słówkiem, skąd ma złoto. Błąd. Okropny błąd.

- Nie myśl o tym! - Knut nie miał ochoty rozma­wiać o Simonie. Natychmiast znowu ujrzał jego zma­sakrowane ciało. Tak właśnie miał pamiętać Simona. W jego wspomnieniach nie pozostał czarujący, roze­śmiany, żartujący Simon, ale trup.

Ruszyli biegiem. Od czasu do czasu zamienili parę słów. Tyle przecież mieli sobie do powiedzenia, a nie wiedzieli, czy starczy im na to czasu.

- To musiała być niezwykła kobieta - rzucił niespo­dziewanie Heino, zwalniając tempo.

- Kto?

- Twoja matka. - Heino patrzył prosto przed siebie. - Ludzie gadają, że Feldt jej właśnie szuka. To niewyklu­czone. Ojciec też jej szukał. Zapewne dlatego się spotka­li i dlatego ojciec zginął.

- Nie obwiniaj jej o to! - poprosił Knut. - Bardzo cię proszę! Raija nie jest wszystkiemu winna.

- Chyba pierwszy raz wymówiłeś jej imię? Knut uśmiechnął się z goryczą.

- Właściwie wcale jej nie znalem. Nigdzie nie zagrze­wała miejsca. Zawsze w drodze. Byłem bardzo mały, gdy z nią mieszkaliśmy. Potem musiała uciekać, bo oskarżo­no ją o czary. Razem z ojcem Ailo wyjechała do Finlan­dii. Zabrali ze sobą Ailo. On pamięta ją lepiej niż ja.

- A ty? I twoje rodzeństwo?

- Raija wyszła za mąż po raz drugi. Nasze stosunki rodzinne są bardzo zawikłane. Jej drugi mąż był ojcem mojej najmłodszej siostry i najlepszym przyjacielem mojego ojca.

Heino wzniósł oczy do nieba.

- Feldt zabił Mikkala, ojca Ailo. Próbował zastrze­lić mamę, ale Mikkal ją zasłonił. Raija znów musiała uciekać, tym razem z Rosjanami. Miała wrócić po ro­ku, ale nigdy się nie pojawiła. Wiele lat minęło od tam­tych wydarzeń. Czternaście lat. Raija pewnie nie żyje.

- Ojciec nie był więc jedyny... - zamyślił się Heino. - Co to była za kobieta? Zupełnie nie potrafię sobie jej wyobrazić. Ojciec nie miał szczególnie trudnego życia.

Mama nie była gorsza niż inne żony. Wszyscy mężczyź­ni miewali jakieś przygody, ale żaden nie opuścił gospo­darstwa i pięciorga dzieci.

- Nie wiem. - Knut był całkiem szczery. - Żałuję, że jej nie znałem. Choć prawie jej nie pamiętam, to wiem, że była piękna. Miała ciemne, niemal czarne oczy, których nigdy nie zapomnę. Reszty nie jestem pewien. Należała w każdym razie do osób, które wszy­scy kochają. Są tacy ludzie.

- Ale nie w ten sposób.

- Moja siostra jej nienawidzi - wyznał Knut. - Ta, która była żoną Simona, Maja...

Heino dobrze rozumiał uczucia Mai.

- Wy także staliście się ofiarami. W gruncie rzeczy nie mieliście przecież matki. Dziewczęta znacznie bardziej to przeżywają. Dla chłopców ważniejszy jest ojciec.

Knut pokiwał głową.

- Co potrafisz? - Heino bez uprzedzenia zmienił te­mat. Zbliżali się już do Alty. - Potrafisz się bić? Masz mocne pięści?

- Chyba tak - zawahał się Knut, bo nie lubił bójek. - Jestem wytrwały, jeśli to ma jakieś znaczenie. I mam nóż. Tylko że nie posługuję się nim najlepiej. Wszyscy mówili, że nie spotkali nikogo, kto byłby bardziej nie­zręczny przy szlachtowaniu reniferów...

- To dobrze. Czy nie tego chciała Anjo? Żebyśmy zrobili to w najgorszym stylu.

Anjo i Ailo również pędzili co sił w nogach. Anjo ledwo nadążała. Myślała jednak tylko o tym, że Knut i Heino będą potrzebowali pomocy Ailo. Znów czuła się jak zbędny balast, jak ktoś zupełnie bezużyteczny.

- Wolałbyś być razem z nimi? Ailo nie miał ochoty kłamać i zaprzeczać. Anjo się zatrzymała. Byli już nieopodal zamieszkałej przez Kwenów Alty. Nieopodal jej maleńkiego domku.

- Nieważne, co ludzie o mnie gadają - stwierdziła Anjo. - Przywiąż renifery do mojego płotu. Jeden reni­fer czy cztery, to przecież nie ma znaczenia, ludzie i tak będą plotkować. - Ailo zawahał się przez chwilę, bo propozycja była kusząca. Nie wiedzieli przecież, jak da­leko zaszły sprawy. Mężczyzna, z którym Ailo niedaw­no pił gorzałkę, wypłynął na wody fiordu sam. Ale to było parę dni temu, a w Finnmarku nie brakowało włó­częgów spod ciemnej gwiazdy. Feldt mógł z powodze­niem skaptować paru rzezimieszków. A na dodatek Feldt był człowiekiem, który zamordował ojca Ailo.

- Tu chodzi o twoje życie, Anjo - powiedział Ailo z po­wagą. - Niewykluczone, że Feldt wcale nie jest u Hannu i Jussiego. Może być niebezpieczny także dla ciebie.

Anjo uśmiechnęła się odważnie.

- Zaryzykuję. Ja się tak bardzo nie liczę. Trzeba my­śleć o innych i pamiętać, że ten człowiek nie zrobił ni­gdy nic dobrego.

- Knut nigdy by mi nie darował, gdyby ci się coś przytrafiło, wiesz?

Dłonie Anjo dotknęły wisiorka, palce zaczęły się ba­wić ptakiem.

- Wiem - odparła ze smutkiem. - Wiem, Ailo. Wra­cam do domu.

Ailo uścisnął ją mocno.

- Szkoda, że nie mogę cię pocałować! - wyrwało mu się.

- Nie rób tego! - Anjo uśmiechnęła się z wysiłkiem.

- Popatrz tylko, jak na tym wyszedł ten, który to zro­bił ostatnio.

Po chwili byli już w osadzie. Anjo znalazła klucz tam, gdzie go zostawiła. Ailo rozładował bagaże i zniósł je do domku. Zwierzęta przywiązał do płotu.

- Jesteś chyba na tyle rozsądna, by nie wychylać stąd nosa? - Ailo spojrzał na nią badawczo. Bardzo pragnął, by to wszystko się dobrze skończyło. Również dla Anjo.

- W każdym razie za bardzo się boję, by iść za to­bą - wyznała Anjo szczerze. - Musicie tu przyjść póź­niej. I opowiedzieć mi o wszystkim.

Ailo dobrze ją rozumiał. Spojrzeniem można po­wiedzieć bardzo wiele, zwłaszcza to, czego nie da się wyrazić słowami.

- Obiecuję - odparł Ailo. - Za nas wszystkich.

Anjo nie napominała go, by był ostrożny, by się pil­nował... Wiedziała, że do pewnego momentu będzie ostrożny, a potem wszystkie przestrogi stracą znaczenie.

Nienawiść potrafi zmienić każdego człowieka.

Okna były zasłonięte. Pierwszy niepokojący znak, który dowodził, że ich przypuszczenia mogą się po­twierdzić. I że u Hannu i Jussiego nie wszystko jest tak jak należy.

- On ma przewagę. - Heino zatrzymał się przed sąsied­nim domkiem. Oparł się o drewnianą ścianę i zmarszczył brwi. - Nie zdołamy go tam zaskoczyć, jeśli jeszcze stam­tąd nie wyszedł. Łódź jest wciąż na brzegu...

- Co gorsza, może się zdarzyć, że trzyma Hannu i Jussi w charakterze zakładników - Knut dokończył myśl Heino. - Dziwne, ale wcale się go nie boję - do­dał zaskoczony. - Strach mnie jednak ogarnia, gdy pomyślę, co mógł zrobić z naszymi dwoma przyjaciółmi. O siebie wcale się nie lękam.

Heino pokiwał głową i wziął głęboki oddech. Wy­prostował się i dotknął noża, który wsunął za pas. Nóż był na swoim miejscu.

- Nie będziemy tu tak stać...

Wcale się nie umawiali, ale obaj jednocześnie przy­stąpili do dzieła. Podeszli do drzwi i zapukali.

Żadnej odpowiedzi. Nikt nie otworzył drzwi. Heino znów zapukał.

- Knut zawołał niezbyt głośno:

- Hannu! Jussi! To tylko my! Cisza, która zapadła po tych słowach, zaniepokoiła ich tak, że wymienili spojrzenia. Zapukali ponownie. Nic.

- Albert - powiedział Heino głośno. - Jeśli tam je­steś, wpuść nas! Porozmawiajmy przynajmniej. Nie rób nic tym dwóm!

Cisza stała się jeszcze bardziej niepokojąca.

- Albert - powtórzył Heino. - To ja, Hans. Żyję i mam się świetnie. Chciałbym z tobą pogadać.

Wstrzymali oddech.

- Wyważam drzwi - szepnął Knut. - Nie możemy tak tu stać i krzyczeć. Za chwilę zleci się pół wsi. Li­cho wie, co on wtedy zrobi.

Heino przyłożył ucho do drzwi i zaczął nasłuchi­wać.

- Ktoś tam jest - szepnął. - Gdyby wszystko było w porządku, bylibyśmy już w środku. Hannu i Jussi nie mają zwyczaju bawić się w chowanego.

Knut podjął błyskawicznie decyzję. Najbardziej męskim i stanowczym tonem, na jaki go było stać, powie­dział:

- Hansie Fredriku Feldt! Wiemy, że tam jesteś. Chcemy z tobą porozmawiać. Jestem też pewien, że ty chętnie porozmawiasz ze mną.

Po długiej chwili usłyszeli ostry głos:

- Kim jesteś?

- Synem Raiji.

W środku przewrócił się jakiś sprzęt. Stołek stojący pod piecem, zgadł Knut. Usłyszeli kroki. Deski podłogowe skrzypiały jak za­wsze.

W zamku zazgrzytał klucz.

- Wchodźcie! - rozkazał im głos, który idealnie na­dawał się do komenderowania.

Teraz trzeba było działać rozważnie. Pracować gło­wą. Nie pozwalać, by nienawiść i gniew zmąciły im umysły. W przeciwnym razie wejście do domu byłoby ostatnią rzeczą, jaką przedsięwzięli w swym życiu.

Weszli do środka.

Knut zamknął za sobą drzwi. Przekręcił klucz, ale celowo nie zasunął zasuwy. W razie potrzeby z klu­czem poradzą sobie bez trudu, gorzej z ciężką zasuwą.

Sam nie wiedział, skąd się wzięły takie trzeźwe my­śli. Nie miał pojęcia, jakim cudem udaje mu się tak do­skonale nad sobą panować.

- Gdzie staruszkowie? - zapytał Heino ostro. - Gdzie Hannu i Jussi?

Mężczyzna, który stał przed nimi, wskazał głową drugi pokój. Śledził ich bacznym spojrzeniem przy­mrużonych oczu. Trzymał nóż w pogotowiu. U jego pasa wisiał bicz.

Podszedł do nich powoli. Najpierw do Heino. Do­brze wiedział, czego się może po nim spodziewać. Nie mógł tego natomiast powiedzieć o Knucie. Przyłożył nóż do gardła Heino. Ostrze znalazło się tuż nad ży­łą, której pulsowanie widać było gołym okiem.

Knut nie miał wątpliwości, że Feldt jest gotów użyć tego noża. Pamiętał, jak wyglądał Simon. Stał jednak nieporuszenie.

Feldt zabrał nóż zza pasa Heino.

- Zawsze miałeś tylko ten jeden - zaśmiał się cicho. - Czy to nie głupota?

Heino nie odpowiedział.

- Co się stało z Hannu i Jussim? - zapytał. Stracił nóż, ale nie stracił godności. - Zrobiłeś im coś? Chcę ich zobaczyć.

- Nie chcieli mi powiedzieć, gdzie jest reszta złota - wy­jaśnił Feldt miłym, prawie przyjacielskim tonem. - W ogó­le nie chcieli przyznać, że było go więcej. Jakże można tak kłamać? Zwłaszcza w takim wieku. Musiałem im zdradzić, że słyszałem o tym od ich dobrego przyjaciela, Hansa, a Hans nigdy nie kłamie. Musiałem być dość surowy, by...

- Jak surowy? Feldt nie raczył odpowiedzieć na to pytanie.

- Pomyślcie tylko, że niedaleko jest wzgórze z jaski­nią wypełnioną złotem - ciągnął Feldt, jakby prowa­dził rozmowę towarzyską przy kawie. - Całe wielkie wzgórze! Właściwy człowiek potrafiłby wiele doko­nać, gdyby miał tyle złota. Czegóż ja bym wówczas nie dokonał?

- Zasiałbyś jeszcze więcej zła - przerwał mu Heino - Chcę zobaczyć Hannu i Jussiego.

Feldt zdecydowanym ruchem pokręcił głową.

- Niemożliwe, byś mówił poważnie, Hans. Ty, taki mądry chłopak - to mówiąc, chwycił Heino i przyci­snął nóż jeszcze mocniej do jego skóry, tak że parę kropel krwi spłynęło po ostrzu. - Nóż! - rzucił w stro­nę Knuta. - Nie będziesz chyba taki głupi jak on?

Knut oddał nóż Feldtowi.

Teraz nie mógł ryzykować. Feldt uzyskał chwilową przewagę. W dalszym ciągu jednak ich było dwóch, a on jeden. Trzeba mieć oczy i uszy otwarte, a nadej­dzie chwila, gdy oni będą górą.

Feldt był także tylko człowiekiem, musi więc popeł­niać błędy.

- Jesteś mądrzejszy niż twoja matka! Feldt puścił Heino i odsunął się od nich. Postawił stołek, który się przedtem przewrócił, i usadowił się na nim wygodnie. W dłoni mocno dzierżył nóż i ani na chwilę nie spuszczał młodzieńców z oka.

Odebrane noże położył koło paleniska, wsuwając ich ostrza w żar. Knut przypomniał sobie opowieść Anjo o tym, jak bardzo Feldt lubił posługiwać się przy torturach rozpalonym żelazem.

Knut i Heino wciąż stali.

- W pewnym sensie nie kłamałeś - powiedział Feldt do Heino. - Cała góra złota to była dla ciebie wielka pokusa. Jesteś do mnie podobny, Hans. Jesteś do mnie bardzo podobny.

Heino pokręcił głową.

- Mylisz się, Feldt. Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz!

- Moje nazwisko! Skąd znasz moje nazwisko? Heino uśmiechnął się chytrze.

- Zastanów się.

- Wiesz, gdzie jest ta góra? - Feldt nie spuszczał z nie­go oka.

Knut musiał przyznać, że spojrzenie tamtego na­prawdę tchnęło lodem. Choć jednocześnie miało w so­bie pewien niepokojący czar.

Heino nie odpowiedział na pytanie.

- Na nic się nie zda milczenie. Dobrze wiesz, że każ­dego potrafię zmusić do mówienia. Nawet ciebie.

- Nie każdego - wtrącił się Knut. Nienawiść wobec tego człowieka wzięła w nim górę. Może ryzykował za wiele, ale uznał, że ktoś musi się mu przeciwstawić. Nie powinien czuć się bezkarny, sądząc, że jest panem wszystkich i wszystkiego. - Moja matka nic nie powie­działa, prawda? Nie udało ci się zmusić jej do zeznań.

Feldt przełknął ślinę i błysnął zębami. Nie lubił, gdy ktoś mu o tym przypominał.

Syn tej czarownicy, co za skandal!

- Gdzie ona jest? - zapytał bardziej poruszony niż za­zwyczaj. - Zawsze potrafiła się wymknąć, ta czarownica!

- Ona nie była czarownicą. - Knut pokręcił głową. - To nie czarownica cię zwyciężyła, Feldt. Całkiem zwy­czajna kobieta. Drobna, zwyczajna kobieta. Nic ci nie pomoże, że będziesz ją nazywał czarownicą. To nicze­go nie zmieni!

- Znajdę ją jeszcze i zabiję!

Knut nigdy w życiu nie widział tak zmienionej twa­rzy, nigdy nie widział takiej wściekłości, takiego sza­leństwa.

Feldt powtórzył to kilkakrotnie, całkiem spokojnie.

- Nieważne, gdzie się schowała, i tak ją znajdę. I za­biję - powtórzył spokojniej Feldt.

- Nie dasz rady - rozwiał jego złudzenia Knut.

Feldt nie znosił, gdy ktoś podawał w wątpliwość je­go słowa.

- Sam mnie do niej doprowadzisz - uśmiechnął się złośliwie. - To nawet lepsze rozwiązanie, niż zakłada­łem. A ja ją zabiję.

- Mama nie żyje, Feldt - wyjaśnił Knut. - Nie żyje. Uniknęła twojej zemsty.

Feldt mu nie uwierzył i uwierzył zarazem. Sam nie wiedział, na co się zdecydować.

Chłopak mógł z powodzeniem kłamać, ale mógł też mówić prawdę.

- Co zrobiłeś ź Hannu i Jussim? - dopytywał się Heino, powoli podchodząc do mężczyzny siedzącego na stołku. Pochylił się nad nim, nie spuszczając z niego wzroku.

Hans Fredrik Feldt w okamgnieniu zerwał się na równe nogi, wyciągając przed siebie nóż. Stanął przed paleniskiem, nie chcąc dopuścić, by wzięli stamtąd swoją broń.

Knut nie ruszył się z miejsca. Domyślał się, do cze­go dąży Heino, i wiedział, jakie zadanie jemu przypad­nie w udziale.

- Słyszałem, że mnie śledzicie - odezwał się nieocze­kiwanie Feldt. - Wiedziałem, że ktoś się o mnie wypy­tuje, że ktoś depcze mi po piętach. Wiedziałem, że to ty, Hans. Nie wątpiłem, że żyjesz, bo twarda z ciebie sztuka. Słyszałem, że było was czworo. Trzech męż­czyzn i jedna kobieta.

Heino podszedł do Feldta, a Knut niepostrzeżenie cofnął się o krok. Stał z rękami założonymi za siebie.

- Czy to była ona? - Feldt spojrzał na Knuta, któ­ry zastygł w bezruchu. Chłopak miał nadzieję, że kapitan nie zauważył, iż zmienił pozycję. - Czy to była Raija? Twoja matka...? Ona żyje, prawda?

- Dałeś się we znaki wielu innym kobietom, Feldt - wtrącił się Heino. - Pamiętasz którąś z nich?

- Ależ skąd! - Feldt był najwyraźniej oburzony tą sugestią. - Dlaczego miałbym je pamiętać?

- No jasne, dlaczego?

Heino nie obejrzał się za siebie, nie uczynił żadne­go znaku, ale Knut wiedział, że nadeszła chwila, w któ­rej Heino rzuci się na mężczyznę uzbrojonego w nóż. Rzuci się z gołymi pięściami.

W tej samej chwili Knut skoczył do drzwi i przekrę­cił klucz. Do domku wpadł Ailo.

Heino był tak samo silny jak Feldt, ale Feldt miał nóż. Heino zdołał odsunąć rękę z nożem od swojego gardła, uniknął śmiertelnego ciosu.

Feldt zranił go jednak w oba ramiona.

Teraz Knut i Ailo rzucili się na kapitana. Trzem młodzieńcom nie zdołał sprostać nawet najstraszliw­szy niegdyś kat Finnmarku.

Wyrwali mu nóż. Nóż trafił w ręce Knuta, jakby on miał największe prawo do zemsty.

Heino powalił przeciwnika na podłogę i rzucił się na niego z pięściami. Na oślep bombardował ciosami Feldta, przytrzymywanego w żelaznym uścisku przez Ailo i Knuta.

Heino bił i bił tak długo, aż zaczęły go boleć pięści. Feldt ledwo żył, ale wciąż jeszcze nie stracił świado­mości.

- Podzielimy się - szepnął popękanymi ustami. - Schowałem swoje złoto. Możecie dostać część... nawet wszystko... - Nie miał już szans na wygraną, ale próbował przynajmniej się targować. - Złoto za moje życie... Chłopcy się roześmiali. Heino usiadł okrakiem na piersiach powalonego.

- Zabiłeś mojego ojca - zaczął. - Nie wiedziałeś jed­nak wszystkiego, Feldt. Nazwałem się Hansem, bo to było twoje prawdziwe imię. Pomyślałem, że kiedyś zrozumiesz ten żart. Naprawdę nazywam się inaczej. Heino. Heino Aalto. Moje nazwisko niewiele ci mó­wi, bo masz kiepską pamięć. Mój ojciec nazywał się Petri Aalto, a ty go zabiłeś z zimną krwią.

- Pamiętam go. - Feldt przełknął ślinę. - Twój oj­ciec był tchórzem. On także jej szukał, choć był dla niej stanowczo za stary. Jak mogła się nim przejmo­wać? A poza tym czarownice nikogo nie kochają.

- Zabiłeś go! - Tak.

Heino splunął. Ailo spojrzał z nienawiścią na pokrwawioną twarz Feldta.

- Mojego ojca także zabiłeś - powiedział Ailo, pró­bując zachować zimną krew, spokój i trzeźwy umysł, by nie okazać ani cienia słabości człowiekowi, którym pogardzał.

- Lapończyka? Wątpię.

- Ona go kochała - uśmiechnął się Ailo. - Ta cza­rownica, której szukasz. Raija i mój ojciec się kocha­li. To ją próbowałeś zabić, ale on ją zasłonił. Pamię­tasz strzał, który oddałeś podczas jarmarku, dawno, dawno temu? Wtedy zabiłeś mojego ojca, choć on był tysiąc razy więcej wart niż ty. Nie dałeś mu żadnej szansy. My cię teraz potraktujemy tak samo.

Feldt zamknął oczy i ujrzał przeszłość jak na dłoni.

Nigdy by nie przypuścił, że to możliwe. Raija nie mo­gła kochać Lapończyka!

Dlaczego wciąż pamiętał twarz tamtego? Dlaczego pamiętał jego szerokie plecy? Dlaczego sam podarował tamtemu taką piękną śmierć?

Zastrzelił go, a on wyzionął ducha w jej ramionach. Pocałowała go na pożegnanie.

Ailo splunął.

Knut także.

Mężczyzna nawet się nie wykrzywił. Ślina ciekła mu po policzkach, zamknął oczy.

- To za mamę - wyjaśnił Knut. - Za wszystko, co jej zrobiłeś w twierdzy. I za nasze stracone dzieciństwo. Za to, co mnie samemu zrobiłeś. - Knut splunął jesz­cze raz. - A to za Simona. Simon był mężem mojej sio­stry. Nie zasługiwał na taką potworną śmierć, jaką mu zgotowałeś. - Knut splunął po raz trzeci. - A teraz za Anjo. Anjo, której nawet nie pamiętasz, choć torturo­wałeś ją tak samo jak mamę. W twierdzy. Za Anjo, któ­rą musiałeś wypuścić, bo się wystraszyłeś. Za Anjo, która jest milion razy więcej warta niż ty.

Wszystko, co mu chcieli powiedzieć, już padło. Wy­mienili wszystkie drogie swoim sercom ofiary tego kata.

Ale nienawiść nie przygasła. Płonęła takim samym ogniem. Feldt nie może się im wymknąć. Żaden z nich nie chciał jednak być tym pierwszym, który uniesie nóż.

- Zabijałeś na zlecenie namiestnika? - Heino przy­pomniał sobie, że mieli coś ważniejszego do załatwie­nia. - Kradłeś, podpalałeś i niszczyłeś na czyjś rozkaz? Za pieniądze?

Wtedy Hans Fredrik Feldt otworzył oczy. Ślina oślepiła mu jedno z nich. Zaśmiał się jednak ochryple.

- Chcecie wiedzieć? Opowiem wam to i owo za ce­nę mojego złota i mojego życia.

Oczy mu rozbłysły, gdy poczuł nadzieję, że ma jesz­cze jakąś szansę.

- Wolę już iść do piekła! - Ailo puścił ramię leżące­go, zagryzł zęby i wbił nóż w pierś kapitana aż po rę­kojeść. Czubek noża utkwił w podłodze.

Heino i Knut także puścili Feldta. Patrzyli, jak wal­czy ze śmiercią. Patrzyli na krew, która trysnęła stru­mieniem, gdy Ailo wyciągnął nóż.

Knut wyjął narzędzie zemsty z ręki przyjaciela. Zważył je w dłoni i zrobił to samo co Ailo.

Potem w milczeniu podał nóż Heino, który jako ostatni przebił ciało Hansa Fredrika Feldta.

Potem umyli nóż. Zmyli starannie każdą kroplę krwi tego złego człowieka.

Wszyscy trzej milczeli.

Nie przykryli ciała. Żaden nie mógł się na to zdo­być. Feldt leżał na środku w kałuży krwi. Bez wątpie­nia martwy. Mógł go zabić którykolwiek z nich.

- Wcale tego nie żałuję - powiedział Ailo. Knut się nie odezwał. On żałował. Wbił nóż w ciało drugiego człowieka, w ciało bezbronnego, choć złego człowieka. Nie zrobił tego w obronie własnej i dlatego czuł się fatalnie. Heino otworzył drzwi do sąsiedniej izby, po czym szybko je zamknął.

- Martwi - zakomunikował towarzyszom. Knut poczuł się nieco lepiej.

- Idźcie do Anjo i zostańcie tam - polecił im Heino. - Nie było was tutaj.

Nie chcieli, by to się tak skończyło. Mieli zamiar wziąć na siebie odpowiedzialność za wszystko, w czym uczestniczyli.

- Sprowadzę lensmana - oznajmił Heino. Jego spoj­rzenie zrobiło się dziwnie nieprzeniknione. - Niewy­kluczone, że on zrozumie wszystko lepiej, niż wam się zdaje. Nie wszyscy wysocy urzędnicy lubią Kjeldsena.

Knut i Ailo popatrzyli na Heino. Domyślali się, co ma na myśli, choć wiedzieli, że nigdy nie wypowie te­go głośno. Posłusznie podnieśli się z miejsc.

- Powiedzcie Anjo, że już po wszystkim. Wrócę, gdy wszystko załatwię.

14

Musieli wspierać się na sobie wzajemnie, choć do domu Anjo nie było daleko.

Wszystko, co się zdarzyło, miało nieprzewidziane konsekwencje. Jak początek i koniec snu.

Anjo zdążyła się przebrać. Wystarczyło jedno spoj­rzenie, by odgadła, co się stało.

Chwiejąc się na nogach, podeszli do łóżka i rzucili się na nie. Brakowało im słów, by opowiedzieć jej o wszystkim. Zabrakło im łez.

- Co z Heino? - zapytała ze strachem. - Wszystko w porządku?

Knut pokiwał głową.

- Został, by coś załatwić. Z lensmanem. Czy lensman jest w to zamieszany?

- Niezupełnie - wyjaśniła Anjo. - Ale nie miałby nic przeciwko temu, by Kjeldsen zniknął stąd na zawsze.

- Dziwne i skomplikowane to wszystko - pokręcił głową Knut.

Gdy znów ujrzał Anjo, choć przecież równie do­brze mógł nie wrócić, poczuł, że życie odzyskało sens. Ze wszystkich sił pragnął żyć. Ailo oparł się na jego ramieniu i wyciągnąwszy nóż, zaczął wycierać go o no­gawkę spodni. Szukał kropli krwi, które już dawno znikły z ostrza.

- To ten nóż? - zapytała Anjo i wytarła dłonie w spódnicę, nie odrywając oczu od ostrza.

Ailo skinął głową.

- Ty to zrobiłeś? Ailo potwierdził.

- I ja też - dodał Knut. - I Heino. My wszyscy. Feldt wiedział, kim jesteśmy i kogo chcemy pomścić. Wy­mieniliśmy także ciebie, Anjo. - Anjo oparła się o stół. - Wcale nie jestem z tego dumny - ciągnął Knut. - Są­dziłem, że będę, ale czuję się całkiem inaczej.

- A ja niczego nie żałuję - powtórzył raz jeszcze Ailo. - Jeśli ktokolwiek zasłużył sobie na śmierć, to właśnie ten człowiek. Zamordowałby nas bez wahania. Widziałeś, co zrobił z Hannu i Jussim.

Anjo pobladła. Usiadła naprzeciwko mężczyzn, po drugiej stronie stołu.

- Nie żyją?

- Nie żyją.

- Próbował się targować. Opowiedziałby wszystko o Kjeldsenie, gdybyśmy mu obiecali życie i złoto - opo­wiedział Knut. - Ailo do tego nie dopuścił. Żałuję, że pierwszy się nie zdecydowałem.

- To był zły człowiek - Anjo mówiła przyciszonym głosem. - Zły aż do szpiku kości. Ale już po wszyst­kim. Nie myślcie już o tej drugiej sprawie! Nie tak łatwo zrzucić ze stołka wielkiego człowieka. Teraz trzeba się zająć sprawą Knuta Olssona. Podobno przywiózł list od króla, choć Kjeldsen temu zaprze­cza. Niewykluczone, że ktoś będzie musiał jeszcze raz pojechać do Kopenhagi. Skoro udało się to stare­mu człowiekowi, to młodzieniec tym bardziej da so­bie radę...

Knut chętnie by to dla niej zrobił. Gdyby go o to poprosiła, pojechałby do Kopenhagi.

Ale Anjo go nie poprosiła. Nie zaplątał się w wiel­kie słowa i obietnice.

Ailo schował nóż do pochwy. Nie mógł przecież znienawidzić tego noża, skoro był tylko ślepym narzę­dziem w jego dłoni.

- Czuję się tak podle! - Knut w trudem tłumił w so­bie płacz. - Czuję się fatalnie. Jakbym wcale nie był lepszy niż on.

Ailo mógł powiedzieć o sobie to samo. Nie żałował wprawdzie tego, co zrobił, ale czuł się tak samo jak Knut.

- Oczywiście, że jesteś lepszy - uspokajała go Anjo. - Wszyscy trzej jesteście milion razy lepsi od tego czło­wieka. Jego życie musiało się tak zakończyć. Przykro wprawdzie, że to wy musieliście wbić ten nóż, choć z drugiej strony była w tym pewna sprawiedliwość lo­su. Trzeba było go zlikwidować, by wreszcie przestał rozsiewać zło. Żeby na pustkowiu nie było już więcej krwawych śladów...

- On znów zacząłby zabijać. - Ailo wiedział, że przynajmniej tyle można wyrazić słowami. - A ja na pewno nigdy już tego nie zrobię. Nigdy.

Anjo uśmiechnęła się blado, choć oczy i twarz mia­ła poważne. Tylko na ustach pojawił się zmęczony, smutny uśmiech.

- I na tym polega różnica między nim a wami. Wi­dzicie i czujecie, że zabijanie to coś złego. A on robił to wciąż na nowo, nawet się nad tym nie zastanawiając.

- To nie takie proste - pokręcił głową Knut. - To znacznie bardziej skomplikowane. - Zapatrzył się w dal, a po chwili wybuchnął. - Jestem taki brudny!

Anjo uznała, że to nie tylko przenośnia.

- Nie mam tu sauny - zmartwiła się. - A w tej sytu­acji nie możemy przecież używać sauny Hannu. Niech się Pan Bóg zlituje nad jego duszą. I nad duszą Jussie­go. Nie zasługiwali na taką śmierć... - Głos Anjo zadrżał niebezpiecznie. - Ale jeśli przyniesiecie wody, to ją wam zagrzeję. Trzeba napełnić balię. Gdy tylko zmyjecie to wszystko z siebie, poczujecie się znacznie lepiej. - Wszy­scy dobrze wiedzieli, że woda nie wystarczy, by się oczyścić, ale od czegoś trzeba przecież zacząć.

Na podłodze stanęła drewniana balia. Przesunęli garnek w sam środek żaru i zaczęli napełniać go wo­dą. Anjo zadbała o to, by woda nie zaczęła wrzeć. Ailo i Knut przelali ją do balii. Pozostawało tylko dolać kil­ka wiader zimnej wody.

Gdy wnosili ostatnie wiadra, w domku Anjo zjawił się Heino.

- Niektórzy przychodzą na gotowe - zażartował Knut, próbując poprawić nastrój.

Nie udało mu się.

Woda miała jednak przestygnąć w sposób naturalny.

- Nie pochowają go w poświęconej ziemi - rzekł He­ino. - Wymyśliliśmy prostą historię, w której tkwi ziar­no prawdy. Feldt napadł na Hannu i Jussiego i zabił ich obu. Tymczasem ja przyszedłem do nich w odwie­dziny. Udało mi się go powalić i zadźgać w obronie własnej. Kim naprawdę był ten człowiek, wiemy tylko my i lensman. Nie ma sensu tego teraz rozgłaszać.

Wszyscy się z tym zgodzili, choć nie mogli się oprzeć wrażeniu, że jednak Hans Fredrik Feldt od­niósł połowiczne zwycięstwo po śmierci.

- Anjo się będzie kąpać, czy wy? - zdziwił się Heino.

Anjo prychnęła.

Heino spojrzał na swoje dłonie i pokazał je towa­rzyszom.

- Widzę krew. Bardzo wyraźnie. Gdy wyciągnąłem nóż, trysnęła krew... i wciąż mam to przed oczami. Wiem dokładnie, w którym miejscu były krople, i do tej pory je tam widzę.

- Ty także powinieneś się wykąpać. Ja wypiorę wam ubrania. Z resztą sami sobie musicie poradzić.

- Nie chcesz przynajmniej popatrzeć? - zażartował Ailo.

- A uważajcie, uważajcie! - huknęła Anjo. - Może nie oprę się pokusie. Choć właściwie mam zamiar wy­ciągnąć się na łóżku, odwrócić się do ściany i zasnąć.

Heino doszedł do wniosku, że zachowywał się głu­pio, żyjąc w przekonaniu, że tylko on jeden znaczy coś dla ciotki Anjo. Traktował ją prawie jak matkę. Niesłusznie.

Anjo była niewiele starsza od nich. A podczas wy­prawy ukazała całkiem inną, jaśniejszą i pogodniejszą stronę swej natury. Była radośniejsza i bardziej kobie­ca. No i znacznie bardziej atrakcyjna.

Nie potrafił już myśleć o niej jak o ciotce Anjo. Sta­ła się dla niego kobietą.

- Może się jednak z nami wykąpiesz - powiedział z błyskiem w oku. Miał nadzieję, że Anjo zrozumie, iż za żartem kryje się prawdziwe uznanie i prośba o wy­baczenie.

Anjo się zdziwiła. Nie oczekiwała takich słów ze strony Heino. Spodziewała się raczej, że zamknięty w sobie, chłodny Heino znów się obruszy na myśl, że można w niej widzieć kobietę, że i ona może mieć pragnienia takie jak inne przedstawicielki jej płci. Pomy­liła się. I zrobiło się jej całkiem miło.

Zrozumiała podtekst jego słów. On tymczasem bez zażenowania ściągnął koszulę i spodnie.

- Nie brak tu miejsca - dorzucił Ailo, który także zdążył już zdjąć koszulę.

Tylko Knut ociągał się z rozbieraniem.

Anjo musiała przełknąć ślinę, by opanować drżenie.

- Nie tym razem. Ale dajcie znać, gdy będziecie wy­bierać się do sauny. Nie odmówię sobie takiej uczty.

Anjo zorientowała się, że Knut nie jest zachwycony jej swobodnym zachowaniem, choć uśmiecha się tak samo jak inni.

Jego spojrzenie błąkało się po kątach, unikał jej wzroku. Koszulę ściągnął przez głowę, by nie patrzeć w jej stronę.

Na plecach Knuta wciąż widać było ślady jej pal­ców. Anjo je zauważyła i uśmiechnęła się pod nosem. Potem odwróciła się w stronę ściany, ale jakoś nie mo­gła zasnąć.

Śmiech szybko ucichł. Nie mieli przecież za wiele powodów do radości. Rozmowa stała się poważna.

Oczyścili się na zewnątrz, ale woda nie obmyła ich od środka, a przecież prawdziwy brud zagnieździł się właśnie tam. Blizny i plamy z krwi już na zawsze na­znaczyły ich dusze.

Wszyscy trzej zrozumieli, że życie jest bardzo kru­che, że w każdej chwili może się skończyć. Tak nie­wiele do tego potrzeba. Ujrzeli życie w całkiem innym świetle: było jak największy skarb, jaki znalazł się w ich posiadaniu.

- Nigdy już tu nie powrócę - oświadczył Knut z naciskiem. - Gdy wydobędę tyle złota, ile trzeba, by nie martwić się o nic do końca życia i zapewnić lepszy los rodzinie, wyjadę stąd. Postąpię tak, jak mi radził Hannu poprzednim razem. Zgłoszę część złota i zapłacę należny podatek. I nigdy już nie wrócę do Alty.

- To miejsce nie jest przecież niczemu winne - tłu­maczył mu Heino. - Tylko ludzie są winni. Miejsca ni­gdy nie są złe same w sobie. To taka piękna okolica. Miałeś pecha, bo przeżyłeś tu same nieszczęścia.

- No, może niezupełnie - wtrącił się Ailo, zerkając w stronę Anjo, która poruszyła się nieznacznie, gdy Knut zaczął mówić. Czyżby płakała?

- Nie muszę przecież narażać się na nieprzyjemne wspomnienia - upierał się Knut.

- Ja jeszcze nie wiem, co zrobię - westchnął zmęczo­ny Heino, wychodząc z balii i ustępując miejsca Ailo. Wycierał się, drżąc trochę z zimna. - Nie liczyłem na to, że wszystko się skończy tak szybko. Wiele lat swe­go życia poświęciłem na pogoń za tym człowiekiem. Są­dziłem, że to potrwa jeszcze bardzo długo. A tymcza­sem wszystko minęło jak z bicza strzelił. Nie wiem, czy warto było się tak poświęcać. Nie wiem nawet, czy mój staruszek ucieszyłby się, że go w ten sposób pomściłem. On nie był mściwy. A ja przecież zrujnowałem sobie własną przyszłość, skupiając się na zemście. To było straszne. Nie tak łatwo mi to przyszło i do końca życia będę pamiętał śmierć Feldta, choć nie jest tego wart...

- Dzięki nam nie zrobi już nikomu nic złego - Ailo obstawał przy swoim. - I tego nie powinniśmy się wstydzić. Ale nie ma się także czym chwalić. Dosko­nale rozumiem, co czujesz. To nie było bohaterstwo.

- Zrobiliśmy, co zrobiliśmy, i musimy z tym jakoś żyć - podsumował Knut. - Nie podoba mi się historia, którą wymyśliliśmy, żeby uniknąć kary, choć rozu­miem, że nie ma innego wyjścia.

- Tamci, którzy siedzą na górze, też nie grają uczci­wie - oświadczy! Heino zdecydowanym tonem. - Nie możemy zagrać z nimi w otwarte karty. Nie wierzę już w taką możliwość. Albo obie strony są uczciwe, albo i tak nie będzie sprawiedliwości. Z tego powodu nie mam żadnych wyrzutów sumienia.

- I ty chciałeś być pastorem? - uśmiechnął się Knut, zapinając spodnie. Jego spojrzenie powędrowało w stronę Anjo i nic nie mógł na to poradzić.

- Kiedy człowiek jest młody, często wierzy w ide­ały. Dopiero wtedy, gdy zaczyna się zwyczajne życie, ujawniają się jego ciemne strony. Za młodu patrzy się na wszystko zupełnie inaczej. Wtedy człowiek myśli, że zdoła zmienić świat.

Knut potarł nie ogoloną brodę.

- Staruszek Knut musi się ogolić, zanim znów wy­ruszy na pustkowie, w przeciwnym razie za parę dni wyrośnie mu siwa broda.

- Wyruszasz od razu? - zapytał Heino jakby trochę zrezygnowany. Tak długo żył zawieszony w próżni. Miewał wprawdzie różnego rodzaju towarzyszy, ale przecież w gruncie rzeczy nic go z nimi nie łączyło. Odzwyczaił się od rozmów, zamknął w sobie, zapo­mniał, jak to miło z kimś pogadać.

Simon był do niego pod tym względem podobny, mogliby się nawet zaprzyjaźnić, gdyby sobie zaufali. Przed Simonem było paru innych młodych chłopców, którzy przypadkiem trafili do bandy Alberta. Heino pomagał im się z tego wyplątać. Ale żadna z tych znajomości nie zakończyła się przyjaźnią. Każdy z nich czuł, że ma ogromny dług wdzięczności względem Heino, a w takiej sytuacji trudno się otworzyć. Od czasu, gdy opuścił Tornedalen, by szukać marnotrawnego oj­ca, Knut i Ailo stali się jego najbliższymi przyjaciółmi. Za przyjaciółkę uważał Anjo, ale przecież ona była mimo wszystko kobietą, a z kobietami rozmawia się całkiem inaczej.

- Wyruszam, gdy tylko załatwię tu parę spraw. - Knut był zdecydowany. - Mówiłem już, że nie znoszę Alty. Wyjadę i nigdy nie wrócę. Zostawię tu kilka grobów, ale zmarli nawet nie zauważą mojej nieobecności. Ważniej­sze, by zawsze mieli swoje miejsce w mojej pamięci niż zadbany grób.

- Wydawało mi się, że mimo wszystko coś cię tu trzyma - zauważył Heino.

Knut pochylił głowę.

- To nie jest mój dom. Nie ma co się łudzić. Choć zawsze będą mnie z tym miejscem wiązać jakieś nitki...

- Ailo idzie z tobą? Knut potwierdził.

- W tej skalnej pieczarze jest pełno złota - powie­dział nagle. Mokra grzywka sterczała mu na wszystkie strony. - Więcej niż kiedykolwiek mogę potrzebować. Nie damy rady załadować za wiele, skoro będziemy jechać tak daleko letnią porą. Kamienie są ciężkie, a do Lyngen daleko. Dlaczego nie pójdziesz z nami, Heino?

- Dlatego, że mnie nie zapraszaliście - odparł Heino cierpko. Nie miał odwagi uwierzyć w to, co mu wła­śnie zaproponował Knut. Pamiętał przy tym podniece­nie, które poczuł, trzymając złoto w swych dłoniach.

- A chciałbyś?

- Jeśli naprawdę chcecie, żebym wam towarzyszył. Zarówno Knut, jak i Ailo chcieli. Spojrzeli po sobie porozumiewawczo, a na ich twarzach pojawił się nie­co zawadiacki, chłopięcy uśmiech.

Ailo, ociekający wodą, wyszedł z balii. Dookoła je­go nóg na podłodze zrobiła się niewielka kałuża.

- Staniesz się bogaty i wtedy będziesz mógł zrobić, co zechcesz - powiedział. - Ale najpierw musisz przejść pewną próbę. Trochę dziecinną. - Ailo zaczął szukać noża między fałdami brudnych ubrań. - Nie może nam towarzyszyć ktoś, kto nie znosi widoku krwi - dodał z krzywym uśmiechem.

Odrobina czarnego humoru nigdy nie zawadzi.

- Taki skarb oznacza, że musimy mieć do siebie peł­ne zaufanie - oznajmił Knut. - Musimy być solidarni i podzielić się równo. Krótko mówiąc, powinniśmy być jak bracia.

Heino zrozumiał, o co chodzi. Wyciągnął rękę i za­gryzł zęby, żeby lepiej znieść ból.

Ailo szybkim ruchem naciął jego skórę. Potem na­ciął przegub Knuta i własny.

Wszyscy trzej wstali i uroczyście połączyli swe ręce tak, by krople krwi zmieszały się ze sobą. Potwierdzili przyjaźń w najbardziej symboliczny sposób, jaki zdołali wymyślić. W pradawnym rytuale, znanym od tysięcy łat.

- Nie możemy mieć już więcej braci - oświadczył Knut, wysysając krew ze swej rany.

- No jasne, nie możemy przecież bez przerwy naci­nać sobie skóry - potwierdził Ailo.

Wszyscy trzej się uśmiechnęli. Odetchnęli z ulgą, gdy na moment udało im się uciec w krainę dzieciństwa.

- Nie mam braci - rzekł Ailo. - Byłem sam. To znaczy była jeszcze Maja, ale to nie to samo. Z braćmi by­łoby zupełnie inaczej. Knut rozłożył ręce.

- Skąd miałbym to wiedzieć? Przecież mam same sio­stry. A to nie zawsze jest przyjemne.

- Ja też mam cztery siostry.

Ubrali się i wynieśli na dwór balię, by ją tam opróżnić. Gdy wrócili do środka, Knut zerknął ukradkiem na Anjo. Domyślił się, że nie śpi.

Przypuszczał, że nie zmrużyła nawet oka i że sły­szała słowa, które musiała źle zrozumieć.

Nigdy w życiu nie był tak pewien tego, co chce zro­bić, jak w tej chwili.

Nie mówiąc przyjaciołom ani słowa, założył kurtkę.

- Dokąd się wybierasz? - zdziwili się tamci, zwłasz­cza że włosy mu jeszcze nie wyschły.

- Idę z wizytą. - Nie chciał nic zdradzić. - Mam pewną sprawę do załatwienia. Wkrótce wrócę. Może przygotuje­cie tymczasem coś do jedzenia? Nie budźcie Anjo, ona po­winna się wyspać. Wyprawa była dla niej bardzo wyczer­pująca, a i w przyszłości nie będzie jej łatwo. Założę się, że nikt jej jeszcze nigdy nie przygotował jedzenia.

- Co on mógł mieć na myśli? - zdziwił się Heino. Ailo miał swoje podejrzenia, ale nie chciał zdradzać tajemnicy Knuta.

- Chciał, żebyśmy przygotowali coś do jedzenia - powiedział. - Od dawna nic nie jedliśmy.

Knut złożył sobie samemu uroczystą obietnicę, że jego noga nigdy nie przestąpi progu plebanii w Alcie.

Teraz miał poczucie, że od tamtej chwili dzieli go cała wieczność.

Gdy jednak zobaczył budynek probostwa, coś go ścisnę­ło w piersiach. Pamiętał dokładnie, co czuł, gdy wnosił po tych schodach martwe, lodowate ciało Anny. Gdy zamy­kał oczy, zdawało mu się nawet, że czuje ten sam ciężar.

Musiał odczekać chwilę, nim się uspokoił.

Odwiedził cmentarz i tam pożegnał się z całym swym dotychczasowym życiem.

Zatrzymał się przy trzech grobach: ojca, Anny i Si­mona.

Zmądrzał na tyle, by nie szafować obietnicami, któ­rych być może nie mógłby spełnić. Nie sądził, by miał tu kiedykolwiek powrócić.

Musnął palcami złoty brzeg krzyża Anny. Poczuł przyjemny chłód metalu. Jej grób powinien być pięk­ny, tak samo jak wspomnienia o niej. Za życia nie błyszczała tak jak jej krzyż. Niewiele osób przekona­ło się, że jest prawdziwą perłą. Dla większości pozo­stała obcą córka pastora.

Gdy Knut odchodził od jej grobu, w plecy świeciło mu popołudniowe słońce. Wspomnienie o Annie miało pozostać w jego duszy na zawsze. Ale zmarli nigdy już nie powrócą i nie można budować na nich swego życia.

Knut opuścił cmentarz, zamykając za sobą bramę, i przestąpił próg świata żywych.

Zaczął od plebanii.

Poczucie godności nakazało mu skierować się w stronę drzwi frontowych.

Był przecież świeżo wykąpany, miał na sobie nie po­łatane ubranie, nosił nazwisko, z którego był dumny. Czemuż miałby zginać przed kimś kark? Nie wstydził się tego, kim jest.

Dziewczyna, która mu otworzyła drzwi, robiła dziwne miny, ale wpuściła go do środka. Była młodziutka, a Knut ujął ją swym najbardziej czarującym uśmiechem. Wiatr osuszył już jego gęste włosy. Brązowe oczy har­monizowały z jasną czupryną. Knut wzbudzał zaufanie. Dziewczyna zaczerwieniła się, odpowiadając na py­tanie, czy pastor jest u siebie.

- Może mógłbym z nim porozmawiać? Dziewczyna wyraźnie się zawahała.

- To sprawa życia i śmierci - wyjaśnił Knut, zniża­jąc głos do dramatycznego szeptu. - To potrwa tylko chwilkę, a ty dostaniesz całusa, jeśli mnie wpuścisz.

Odparła z rumieńcem, że nie powinien nawet o tym mówić tu, na plebanii.

- Chyba możecie się tutaj przynajmniej całować? - zapytał niewinnie.

Służąca zachichotała i furkocząc spódnicą, znikła, nie czekając, aż gość powie coś jeszcze bardziej niesto­sownego.

Knut był przekonany, że wyjednał sobie widzenie z samym pastorem. Mógłby oczywiście wejść nieproszo­ny, uznał jednak, że czasem warto przestrzegać reguł.

Zwłaszcza jeśli się złamało już kiedyś kilka zasad i nie miało się zamiaru na tym poprzestać. Trwało to długo, ale w końcu dziewczyna wróciła. Uśmiechnięta.

- Musiałam przerwać mu poobiednią drzemkę - zdradziła Knutowi. - Trochę zrzędzi, ale skoro to po­trwa tylko chwilkę, to chyba nic nie szkodzi.

Knut chwycił ją za ramiona.

- Naprawdę zasłużyłaś sobie na całusa - oświadczył i musnął jej miękkie wargi.

Zarumieniła się aż po nasadę włosów, a Knut odda­lił się z uśmiechem. Dziewczyna wyglądała na uszczęśliwioną, a jemu przecież nic nie ubyło. Kto wie, mo­że to jego ostatni niewinny flirt.

- Wiem, gdzie szukać pastora - wyjaśnił, zmierzając w stronę właściwych drzwi.

- Już cię gdzieś widziałem - zmarszczył czoło pa­stor, który rzeczywiście wyglądał tak, jakby go wyrwa­no ze snu. - To ty przywiozłeś trupa, to najbardziej odpychające ciało, jakie kiedykolwiek widziałem. Czy tym razem przychodzisz w podobnej sprawie?

- Wręcz przeciwnie - pokręcił głową Knut. - Ale w równie ważnej. - Wziął głęboki oddech, popatrzył na człowieka, który przed nim siedział, próbując od­gadnąć, co się kryje za sutanną. Nie było to łatwe.

Pastor to pastor. Przedstawiciel władzy. Dopiero dzięki Annie zrozumiał, że w sutannach też chodzą zwykli ludzie.

Mężczyźni.

- Czy pastor bardzo przestrzega wszystkich formalno­ści? - zapytał Knut. Zawahał się chwilę, nim użył tego trudnego słowa. Nauczył się go od Anjo. Gdy je wypo­wiedział, i to prawidłowo, poczuł się znacznie pewniej. Słowa także potrafiły dzielić ludzi, wznosić między nimi mur. Każdy jednak mógł gromadzić słowa potrzebne, by zrobić wyłom w tym murze.

- To zależy - odparł pastor powoli, unosząc brwi. Zastanawiał się, czy ten młodzieniec chodził do szkół. Nie spodziewał się usłyszeć tak trudnego słowa z ust kogoś, kto wedle wszelkiego prawdopodobieństwa żył pod gołym niebem.

Ale życie bywa pełne niespodzianek.

- Chcę się ożenić - oświadczył Knut.

- W takim razie potrzebne ci są dokumenty. Na to potrzeba trochę czasu - zamyślił się pastor. - No i trze­ba ogłosić zapowiedzi.

- Na to także potrzeba czasu - odrzekł wyprosto­wany jak struna Knut. - Właśnie tego chciałem unik­nąć. Miałem nadzieję, że na takie formalności można spojrzeć z innej perspektywy.

- To byłoby bardzo trudne... Knut chrząknął.

- Czy sprawa będzie prostsza, jeśli złożę jakąś brzę­czącą ofiarę na kościół?

Zaczął grzebać w kieszeniach. W końcu wyciągnął skórzaną sakiewkę, rozsznurował ją i położył przed pastorem.

Sakiewka była do połowy wypełniona bryłkami, złotymi bryłkami...

- Na przykład taką... - dorzucił, patrząc duchownemu prosto w oczy. Nawet ten sługa Pana nie mógł pozostać obojętny. Oblizał swoje wąskie wargi i chwycił się stołu. Nie mógł się powstrzymać, by nie dotknąć metalu.

- Czy taka ofiara coś by zmieniła? - zapytał Knut powtórnie.

Zapadła długa chwila ciszy.

W końcu pastor podniósł wzrok znad stołu.

- Taka hojność z pewnością ułatwi trochę sprawę... Formalności można czasem załatwić w inny sposób. Wy­glądasz na inteligentnego młodzieńca, więc zapewne to rozumiesz. Wszystko da się zrobić... Musisz tylko przy­siąc na Biblię, że ani ty, ani twoja wybrana nie jesteście z nikim związani, bo małżeństwo byłoby nieważne.

- Wszystko w porządku - zapewnił Knut.

- Kiedy ma się odbyć uroczystość?

- Dziś wieczorem.

- To niemożliwe. Knut spojrzał wymownie na sakiewkę ze złotem.

- Niemożliwe? - zdziwił się. - Naprawdę? To chy­ba nie takie trudne.

Pastor siedział przez chwilę z zamkniętymi oczami. Potem z determinacją chwycił gęsie pióro, które leża­ło na stole.

- Jak się nazywasz? - zapytał i zapisał imię i nazwi­sko Knuta.

- A narzeczona?

- Anjo.

- Nazwisko? Knut nie miał pojęcia. Powinien był zapytać o to Heino, ale nie pomyślał o tym w porę.

- Była kucharką u namiestnika. Mieszka tu od dawna... Pastor nie wiedział, o kim mówi Knut. Pomyślał na­tomiast to i owo na temat tego małżeństwa.

- Zostawimy wolne miejsce - oświadczył. - Spodzie­wam się, że narzeczona będzie w stanie uzupełnić tę błahą informację.

- Chcę wziąć ślub w kościele - zażyczył sobie Knut. Wytrzymał jakoś surowe spojrzenie pastora, który miał zamiar udzielić tego ślubu po cichu, w tajemnicy nawet przed służbą.

- W kościele... - powtórzył kapłan z rezygnacją. - Ale nikomu ani słowa. Możecie wejść przez zakrystię. Potrzebujecie tylko dwóch świadków.

To stanowiło najmniejszy problem.

- W takim razie schodzę już do kościoła - oświadczył pastor, który wolałby mieć już to wszystko za sobą.

Knut się uśmiechnął, zostawiając sakiewkę na stole.

- Świetnie. Zaraz tam będziemy.

15

Knut bardzo się spieszył. Biegł raczej, niż szedł z po­wrotem. Śmiał się, zwracając twarz w stronę słońca, które robiło się coraz bardziej czerwone, w miarę jak chyliło się ku linii horyzontu.

Dzień, który zaczął się tak strasznie, miał się skoń­czyć szczęśliwie. Knut zaplanował najpiękniejszy fi­nał, jaki mógł sobie wyobrazić.

- Trochę to trwało - zauważył Heino, gdy Knut wpadł do środka jak wicher.

Anjo nakrywała właśnie do stołu. W jej oczach cza­ił się ból, którego Knut nie chciałby nigdy więcej w nich widzieć.

- Zapomnijcie o jedzeniu! - zawołał.

W jednej chwili znalazł się tuż koło Anjo, która sta­ła z drewnianym talerzem w rękach, nie mogąc się na­dziwić jego szalonemu podnieceniu. Objął ją ramiona­mi. Chciała go odepchnąć, ale nie pozwolił na to.

- Anjo, bierzemy ślub! - wykrzyknął radośnie.

- Zwariowałeś, chłopcze! - Na nic więcej nie mogła się zdobyć.

- Ależ skąd! Knut pocałował ją, wcale się nie wstydząc. Całował tak długo, aż sztywne i niechętne wargi zrobiły się miękkie i przyzwalające.

- Nie chcesz? - zapytał. - Z całego serca i z całej du­szy proszę cię o rękę, a ty nie chcesz?

- Nie mogę, Knut. - Policzki Anjo poczerwieniały, a oczy rozbłysły tak, jak owej pamiętnej nocy. Usta wypowiadały słowa, które podsuwał rozum, ale serce mówiło coś całkiem innego. - Mówiłam ci już. Mówi­łam, że to się nigdy nie powtórzy. A ty twierdziłeś, że się zgadzasz...

- Kocham cię - przerwał jej Knut.

- Mogłabym być twoją matką. A poza tym nie mo­gę żyć z mężczyzną. To, co czuję wobec siebie, wobec swojego ciała, sprawia, że nie mogę żyć z żadnym męż­czyzną...

Knut spodziewał się, że Anjo będzie protestowała. Nie zabrakło mu wyobraźni, by przewidzieć jej opór i argumenty.

- Chcesz powiedzieć, że nie odczuwasz radości, gdy się kochasz? - zapytał. - Chcesz powiedzieć, że po pro­stu miałaś ochotę na moje ciało i nic więcej?

Na twarzy Anjo pojawiły się czerwone plamy. Roz­pacz walczyła o lepsze ze szczęściem.

Nie chciała się roześmiać, ale jednocześnie pomysł wydal jej się tak zwariowany, że z trudem się od tego powstrzymywała.

- Chcesz powiedzieć, że nie było ci ze mną dobrze? - drążył Knut. - Równie dobrze ja mógłbym powiedzieć, że nigdy nie trzymałem kobiety w ramionach.

Anjo się roześmiała. Odchyliła głowę do tyłu i śmia­ła się tak, że aż trzęsło się całe jej ciało. Za plecami Knu­ta rozległo się coś, co do złudzenia przypominało chi­chot. Ailo i Heino też nie zdołali zachować powagi.

- Dobry Boże - westchnął Knut. - Panna młoda zwariowała, a świadkowie też nie są szczególnie zdrowi na umyśle.

- Nie mogę zrujnować twojego życia - oświadczyła Anjo poważnie, ocierając łzy. Knut nie wypuszczał jej z ramion. I nie zamierzał jej puścić za żadną cenę. - Je­stem za stara. Mam za wiele gorzkich wspomnień. Nie mogę pozwolić, byś to zrobił. Muszę jednak przyznać, że mnie kusisz.

- Wcale cię nie kuszę - przerwał jej Knut - tylko ko­cham. Zrozum to wreszcie, kobieto. Kocham cię i mam zamiar się z tobą ożenić. Nie poddam się, dopóki nie powiesz, że ty też mnie kochasz i że wyjdziesz za mnie.

Heino nie wiedział, co o tym myśleć. Wszystko zda­rzyło się tak nagle. Ale Knut najwyraźniej mówił cał­kiem poważnie.

- Zdaje się, że spotkałaś tego jedynego, Anjo - powie­dział. - Mógł trafić na znacznie gorszą kobietę niż ty.

- Wystarczy jedno „tak” - błagał Knut. - Nigdy bym cię o to nie prosił, gdybym nie był pewien. Chcę dzielić z tobą życie. Chcę ciebie. Ciebie, Anjo. Nikogo innego. Nie chcę młodszej. Między Anną a tobą przewinęło się wiele dziewcząt. Wszystkie były młode i piękne... nie miały żadnych blizn... Nigdy w życiu mi nie przyszło do głowy, że mógłbym się ożenić z którąś z nich. Nie my­ślałem poważnie o żadnej, póki cię nie spotkałem. Chcę tylko ciebie, rozumiesz, kobieto? Ciebie razem z twoim ciałem i wszystkim, co masz w sobie. Ciebie razem z twoim oślim uporem.

Knut musiał nabrać powietrza po tej długiej prze­mowie. Milcząc, ukląkł przed Anjo i wciąż ją obejmu­jąc, przyłożył czoło do jej kolan.

- Proszę cię, Anjo, wyjdź za mnie! Mogę nawet położyć się na podłodze, jeśli wtedy powiesz „tak”...

Anjo pociągnęła go za grzywkę. Starała się mówić su­rowo, choć śmiech cisnął się jej na usta. Śmiech i tkli­we słowa. Ten chłopak, dla którego miała w sobie tyle niebezpiecznej czułości, był zupełnie inny niż wszyscy.

- Nie zachowuj się jak dzieciak, Knut. - Anjo zaj­rzała mu w oczy i pozwoliła, by chwycił ją za ręce.

Decyzja była bardzo trudna. Gdyby się nie powio­dło, nigdy by sobie nie wybaczyła.

Ale w Alcie nie miała już zupełnie nic.

- Dobrze - zgodziła się. - Wyjdę za ciebie. Zadowo­lony?

Knut przytulił ją mocno, a potem czule ucałował. Zu­pełnie inaczej niż za pierwszym razem, gdy zdołał po­konać wysoki mur, którym odgrodziła się od świata.

- Cudownie - powiedział, rozplatając jej warkocz. - Nie mamy czasu na te wszystkie kłótnie, bo pastor czeka już w kościele.

- Co takiego? - Anjo cofnęła się o krok. - Chcesz po­wiedzieć, że pastor czeka na nas? Teraz? Mamy wziąć ślub tu i teraz?

Knut kiwnął głową, a na jego ustach pojawił się fi­glarny uśmiech.

Anjo już nie wiedziała, czy Knut żartuje, czy mówi poważnie. Już przedtem pozwalał sobie na śmiałe żar­ty, ale tym razem przeszedł samego siebie.

A jeśli mówił poważnie, to też przeszedł wszystkie jej oczekiwania.

- Tak - odparł krótko. - Oto właściwa odpowiedź na wszystkie pytania. - Tak.

Anjo zaczynała powoli rozumieć, że Knut wcale nie żartuje. Miała rację: jest zupełnie inny niż wszyscy.

- Nie mogę wziąć ślubu w tym stroju - krzyknęła, rozpinając spódnicę i zanurzając głowę w skrzyni z ubraniami. - Mogłeś przynajmniej dać mi trochę cza­su - jęknęła. - Nie zdążyłam się nawet wykąpać po tej cholernej wyprawie. Mam obtarte nogi, śmierdzę na odległość, wyglądam okropnie...

- Pastor nie będzie cię wąchał - przerwał jej Knut. - A my czuliśmy ten sam zapach od wielu dni i nie na­rzekaliśmy. Moim zdaniem jesteś piękna. Zawsze. To na mnie masz zrobić wrażenie, a nie na pastorze.

Anjo wydobyła ze skrzyni świąteczną spódnicę. Śmia­ła się i płakała na przemian, zmagając się z guzikami.

- Jeden Pan Bóg wie, czy to sen, czy jawa - łkała. - Jeśli sen, to niech trwa jak najdłużej. Bo warto go za­pamiętać.

Obrzuciła bluzkę krytycznym spojrzeniem, ale w końcu zaakceptowała. Nie mogła założyć odświęt­nej bluzki, bo brakowało jej guzika. A najwyraźniej nie ma czasu, by go przyszyć.

- Może być? - zapytała. Czuła się równie młoda i szalona jak Knut. Wiedziała, że nawet gdy była dziewczyną nie pozwalała sobie na takie szaleństwa.

Knut skinął głową. Pocałował ją w czubek nosa, chwycił za rękę i pociągnął za sobą.

- Wyglądasz ślicznie - oświadczył.

Ailo podążył za nimi bez zastanowienia.

- Będziesz świadkiem - rzucił Knut przez ramię. - Gdzie, u licha, podział się Heino? Musimy mieć dwóch świadków.

Heino tymczasem siedział na schodach i plótł tro­chę krzywy wianek.

Podał go Anjo z nieśmiałym uśmiechem.

- Człowiek się nauczył tego i owego od sióstr - po­wiedział. - Jako panna młoda musisz mieć jakąś ozdobę.

Wzruszona Anjo włożyła wianek na głowę. Zamru­gała, by pozbyć się łez, napływających do oczu, i uści­snęła go serdecznie.

- Ty też jesteś świadkiem - poinformował go Knut. - Pastor nie będzie na nas czekał przez cały dzień. Po­spieszmy się, zanim on albo narzeczona zmienią zdanie.

Zatrzymali się dopiero przed drzwiami zakrystii. Wówczas Knut obrócił się gwałtownie ku Anjo.

- O rany, całkiem o tym zapomniałem. Byłoby głupio.

Anjo spodziewała się wszystkiego, co najgorsze. Wy­obraziła sobie, że usłyszy teraz, iż był to tylko żart. Ba­ła się ośmieszenia...

- Pastor będzie musiał jeszcze wpisać twoje nazwi­sko, bo ja go nie znałem.

Anjo popatrzyła na niego bez słowa. Pewna, że to tylko sen. Rzeczywistość nie może być tak piękna. Heino zachichotał.

- Raittila - wykrztusił z siebie. - Anjo Raittila. Potem wepchnął młodą parę do środka.

- Nie zapomnę tego do końca życia. Pastor tracił powoli cierpliwość. Czekał już bardzo długo. Zaczął nawet mieć wątpliwości, czy postąpił słusznie. Choć kościół potrzebował darów...

Ucieszył się na widok młodej pary, bo zaczął już zmieniać zdanie. Chciał nawet odwołać cały ten ślub.

Zdziwił się stokrotnie, ujrzawszy narzeczoną. Mu­siała być dużo starsza od chłopaka, który rzucił mu złoto na stół.

Długo im się przyglądał.

Wszystko wskazywało na to, że chłopak jest jej prawdziwie oddany. Na jej twarzy malowała się zaś ta­ka czułość, że pastor zaniepokoił się o powagę święte­go miejsca.

No cóż, to przecież ich życie.

- Dobrze - odezwał się najserdeczniej jak potrafił. - A zatem mamy tu Knuta Elvejorda i Anjo...

- Raittila - wtrącił Knut.

- A świadkowie?

Świadkowie podali swe nazwiska. Pastor je zanoto­wał i rozpoczął ceremonię. Skrócił modlitwy do mini­mum, dbając tylko o to, by małżeństwo było ważne.

Anjo przez cały czas miała ochotę się roześmiać, bo wszystko wydawało jej się tak nierzeczywiste.

Stała przed ołtarzem w tym samym kościele, w któ­rym zazwyczaj siadywała w ostatnim rzędzie. Na gło­wie miała wianek, a obok niej stał młodszy o czterna­ście lat mężczyzna, który twierdził, że ją kocha. Pastor wygłaszał stosowne formuły.

Knut powiedział „tak” dźwięcznym i zdecydowa­nym głosem.

Przyszła pora na Anjo.

Ona także powiedziała „tak”, bo cóż mogła zrobić.

- Jesteście teraz mężem i żoną - zakończył pastor. Uścisnęli sobie ręce. Knut podpisał jakiś dokument.

Heino złożył zamaszysty podpis. Ailo również skreślił swoje nazwisko. Anjo nie przypuszczała, że on potra­fi pisać. Nawet pastor nie umiał ukryć zdziwienia.

Ona jako kobieta nie musiała brać pióra do ręki.

I już było po wszystkim.

Gdy wyszli z kościoła, Knut wziął ją na ręce. Zatań­czył z nią na trawie, aż Anjo musiała chwycić wianek, by nie spadł jej z głowy.

- Anjo Elvejord - zawołał Knut radośnie. - Anjo Elvejord, czy już ci mówiłem, że cię kocham?

Roześmiała się na widok jego rozpromienionej twa­rzy i uściskała go. Zasłoniła się jednak, gdy chciał ją pocałować.

- Jesteśmy przed kościołem, Knut!

- I co z tego! - Knut uniósł ją jeszcze wyżej, jakby była małym dzieckiem, i ucałował ją tak, że zapomnia­ła o całym bożym świecie. - Cała Alta, co ja mówię, cały świat musi wiedzieć, że cię kocham.

Śmiał się i pędził przez Altę, wołając:

- To moja żona.

Zanim dotarli do domu, cała osada znała już nowinę. Anjo pozwoliła się porwać temu szaleństwu. Miało nieznany jej do tej pory urok.

Heino otworzył im drzwi. Knut przeniósł żonę przez próg. Posadził ją na ławie i popatrzył na nią uważnie.

- Żałujesz? - zapytał nagle. Anjo pokręciła głową.

- Jeszcze nie zrozumiałam, co się właściwie stało - wyznała. - Daj mi trochę czasu, nim zapytasz, czy nie żałuję.

- Musimy się spieszyć - szepnął Knut. - Mamy bar­dzo mało czasu. Tylko tę jedną noc. A potem wyru­szamy na poszukiwanie złota.

Anjo pokręciła głową. Zaczynała rozumieć, że u bo­ku tego młodzieńca czeka ją barwne życie. Heino i Ailo zbierali swoje rzeczy.

- Prześpimy się w szopie Hannu. Nie jesteśmy tak bez­myślni, by wam siedzieć na głowie. Czeka was ważna noc.

Knut zachichotał. Wciąż się uśmiechał, zamykając za nimi drzwi, przekręcając klucz i zasuwając zasuwę.

- Jesteśmy małżeństwem, Anjo. Mój Boże, napraw­dę udało mi się ciebie przekonać.

Anjo pokiwała głową. Ona także była w podnio­słym nastroju.

- Naprawdę tego chcesz, Knut? Naprawdę chcesz, bym była twoją żoną?

Teraz on skinął głową. Usiadł tuż obok na ławie, wcześniej kątem oka zauważył, że ławę można rozło­żyć na podwójną szerokość.

- I nie będziesz żałował? - Nie.

- A co powie na to twoja rodzina? Od razu zoba­czą, że jestem dużo, dużo starsza...

- Zobaczą przede wszystkim, że dzięki tobie jestem szczęśliwy - przerwał jej Knut. - I to wystarczy. Ni­gdy więcej nie powinnaś myśleć o wieku jako o czymś, co nas dzieli. Nic nas nie będzie dzielić.

- To nie do pojęcia. Anjo wtuliła się w jego ramię. Dobrze się poczuła, otoczona zewsząd jego ciepłem. Była szczęśliwa, że cztery ściany chronią ich przed całym światem i że raz w życiu postąpiła tak nierozsądnie. Knut dotknął pieszczotliwie jej ramienia.

- Ten dzień zaczął się tak okropnie... Zabiłem, a po­tem się ożeniłem. Takiego dnia nie da się zapomnieć, prawda? Będę miał do czego wracać wspomnieniami.

- Obudzę się jutro rano i sen pryśnie. To nie może być prawda...

Knut pokrył jej czoło pocałunkami.

- Jeśli tak bardzo lękasz się przebudzenia, Anjo, mo­ja najdroższa, to nie pozwolę ci zasnąć przez całą noc. To nie jest sen. To rzeczywistość. Na szczęście ty też jesteś cudownie rzeczywista. Chcę cię cały czas trzy­mać w ramionach, chcę leżeć koło ciebie i wsłuchiwać się w twój oddech, chcę cię obejmować, chcę się z to­bą kochać, chcę z tobą zasypiać i z tobą się budzić...

- Pocałuj mnie - poprosiła oszołomiona tym pło­miennym wyznaniem miłości.

Nie musiała powtarzać swojej prośby.

Anjo wyrwała się, gdy Knut chciał zapalić lampę.

- Jestem taka brzydka - tłumaczyła. - Nie chcę, że­byś na to patrzył!

Knut pogłaskał ją po głowie i położył obie dłonie na jej policzkach. Ukląkł przed nią i pieścił ją wzrokiem.

- Jesteś najpiękniejsza na świecie! - zapewnił ją.

- Nigdy nie będę taka jak ona...

- Nie. - Knut był równie poważny jak Anjo. - Nigdy nie będziesz taka jak Anna. Nie ożeniłem się z tobą po to, żeby mieć nową Annę. Wiedziałem, że żenię się z Anjo. Bo właśnie Anjo pokochałem. Anna nie żyje. Ale na szczęście moja Anjo żyje i ma się świetnie. I jest najpięk­niejsza na świecie, chociaż przy tym jest okropnie głupia.

- Moje blizny... - Anjo była zrozpaczona. Tak bar­dzo się bała rozczarowania i odrzucenia.

W mroku mogłaby się ukryć. W mroku człowiek pa­trzy tylko rękami i wiele można ukryć. W mroku sa­ma nie musiałaby oglądać siebie z odrazą.

- Kocham także twoje blizny. Knut zapalił lampę, ale odstawił ją tak daleko, by jej światło do nich prawie nie docierało. Siedzieli więc w swoistym, dość jasnym mroku. Knut położył na sto­le wianek Anjo. Zdjął go z jej głowy delikatnie, jak król zdejmuje koronę z głowy swojej królowej.

- Musimy go zachować - postanowił. - Wysuszyć.

To będzie pamiątka po tym dniu. Zawiśnie na ścianie w naszym salonie, prawda, Anjo?

Anjo się roześmiała.

W salonie!

Wypowiedział to słowo tak naturalnie, jakby uro­dził się w domu, w którym nie brakowało salonów.

Przytulali się do siebie coraz mocniej. Ciągnęło ich ku sobie coraz bardziej.

- J u ż nie musimy się przed tym bronić - szepnął Knut z uśmiechem. Jej palce majstrowały przy guzikach jego koszuli. - Teraz mamy do tego pełne prawo. Jesteśmy małżeństwem, Anjo Elvejord. - Z upodobaniem wypo­wiadał jej nowe nazwisko. Pasowało do imienia.

Brzmiało właściwie.

- Teraz jest całkiem inaczej.

- Dlatego, że jest jasno? - zapytał, przypominając sobie gęsty mrok, który panował wtedy w namiocie.

Anjo skinęła głową.

- Tak się boję - powiedziała. - Tak bardzo się boję, że zostanę zraniona. Tak bardzo się boję, że cię roz­czaruję i że sama się rozczaruję...

- To się nie zdarzy. Knut ucałował jej oczy. Ucałował policzki i lekko drżące usta.

Objął ją jednym ramieniem, a drugim zaczął ją pieścić.

- Kocham cię - szepnął i zabrał się do rozpinania gu­zików bluzki.

Jej spojrzenie było całkiem bezbronne. Na policz­kach pojawił się znany mu już rumieniec, który do­wodził, że ona pragnie tego samego. Jej ciało garnęło się ku niemu, ale w oczach czaił się strach. Potrzebo­wała tak bardzo całej jego miłości, całej czułości, jaką mógł jej ofiarować. Ciepła, którym mógł ją otoczyć.

Bardzo tego potrzebowała, ale zarazem nie umiała uwierzyć, że to wszystko jest jej przeznaczone.

Knut zdjął z niej bluzkę. Złożył ją starannie i poło­żył na ławie. Pomyślał, że chyba żaden pan młody przed nim nie dbał aż tak bardzo o porządek podczas nocy poślubnej.

Guziki przy spódnicy trudniej było rozpiąć. Anjo ze śmiechem pomogła mu w tym przedsięwzięciu.

- Taka jestem próżna, że szyję spódnice, które są za wąskie w pasie - zdradziła mu.

Knut zdjął jej spódnicę przez głowę. Strzepnął ją starannie i ułożył koło bluzki.

Jego palce nie przywykły do tego rodzaju zadań, ale zabrał się do odpinania pończoch, po czym zsunął je z nóg żony.

Anjo skuliła się w kłębek w samej bieliźnie. Nie chciała mu pozwolić, by zdjął z niej halkę.

Czas... Potrzebowała czasu.

Knut ułożył się na wąskiej ławie i przyciągnął Anjo do siebie.

Nie było tu żadnych gałęzi ani skór, którymi mogli­by się przykryć. Pozostawały im tylko ramiona.

Knut osłonił Anjo własnym ciałem przed światłem, którego tak bardzo się bała.

Jego usta wędrowały między jej uchem a nasadą szyi, pieścił językiem skórę, pod którą pulsowała krew.

Nie mógł uleżeć spokojnie. Jedno kolano wsunął między jej nogi, przycisnął jej udo własnym. Przylgnął do niej całym ciałem, by poczuła, jak bardzo jej pragnie.

Namiętnymi, kipiącymi pożądaniem ustami szukał jej warg. Ramionami ogarnął jędrne ciało, głaskał je i pieścił.

Bardzo pragnął dotknąć jej skóry. Marzył o chwili, w której będą tak blisko, że ich ciała zleją się ze sobą. Przede wszystkim jednak chciał zdobyć jej zaufanie. Pragnął, by oddała się mu w poczuciu bezpieczeństwa.

Tamta noc, którą ze sobą spędzili, była całkiem in­na. Niezobowiązująca. Miała być jedną jedyną i dlate­go Anjo czuła się pewniej.

Teraz Knut znaczył dla niej wiele więcej.

Knut rozchylił jej usta językiem. Anjo westchnęła z rozkoszy.

Knut rozpiął pas i spodnie. Powolnym ruchem po­prowadził jedną jej dłoń w stronę swego przyrodze­nia. Gdy go dotknęła, zaszumiało mu w uszach.

Potem ujął jej dużą, krągłą pierś i poczuł, jak na­brzmiewa w nim pożądanie.

Musiał ją pocałować, musiał dotknąć jej skóry języ­kiem.

Anjo nie chciała obnażyć górnej połowy swego ciała przy zapalonej lampie. Tam przecież były najstraszliwsze blizny, które w znacznym stopniu odarły ją z kobiecości.

Uparcie odpychała jego dłonie skradające się ku piersiom i kierowała je w stronę bioder. Uniosła hal­kę i wygięła się ku niemu.

Palce Anjo najpierw zataczały kręgi na jego szyi, po­tem wślizgnęły się pod koszulę, by wyciągnąć ją ze spodni. W końcu Anjo rozpięła koszulę męża. Teraz już mogła napawać się pięknem jego ciała.

On ściągnął z niej majtki, tyle że tym razem nie tra­cił czasu na to, by je porządnie poskładać.

Rozsunął uda ukochanej, a ona jęknęła z rozkoszy, garnąc się ku jego delikatnym dłoniom. Knut pogrą­żył się w słodkiej, wilgotnej, obezwładniającej mgle.

Kochał ją ustami i dłońmi aż do utraty tchu. Praw­dziwa miłość wymagała znacznie większej bliskości i większego zaufania niż przypadkowy romans.

Lęk zaczął powoli opuszczać Anjo.

- Chodź do mnie - poprosiła. - Pragnę cię gorąco, Knut!

Knut zobaczył pożądanie, malujące się na twarzy żony. Wiedział, że Anjo jest już gotowa na wszystko.

Pocałował ją. Pocałunek pachniał miłością i łzami, bo Anjo płakała. Knut scałowywał jej łzy.

- Kocham cię - szepnął. - Kocham cię do szaleństwa. Zaczął rozsznurowywać jej biały gorsecik. Objął dłońmi jej ciężkie, dojrzałe piersi, stwardniałe od blizn pozostawionych tam przez człowieka, który już nigdy nikogo nie skrzywdzi. Knut całował je bez opamięta­nia, całował ciemną skórę w miejscu, w którym kiedyś były brodawki sutkowe. Pożądał jej wciąż tak samo.

Nie czuł odrazy.

Anjo westchnęła i zamknęła oczy, przyciągając mę­ża ku sobie.

Ona także pragnęła go do szaleństwa.

- Kocham cię, Knut - wyznała, gdy oboje dotarli do brzegu.

16

Pakowali się przez pół nocy, a potem zjedli śniada­nie w łóżku. Śmiali się i żartowali, karmili się nawza­jem i pieścili, leżeli wtuleni w siebie, zapominając, że ławę można rozsunąć.

Ailo i Heino znaleźli ich uśpionych i splecionych ramionami. Przekręcili klucz w drzwiach, by Ailo i Heino mogli wejść do środka, i zasnęli całkiem wy­czerpani i nasyceni.

Na środku izby stały spakowane bagaże.

- O rany! - jęknął Heino. - Więcej tego nie mieli?

Obudzili nowożeńców.

Anjo i Knut chwiejnie usiedli na ławie, wciąż sple­ceni ramionami. Skoro się wreszcie odnaleźli, skoro połączyła ich namiętność, nie mogli się od siebie ode­rwać.

- Nie mieliście nic lepszego do roboty niż pakowa­nie? - zdziwił się Ailo.

- Od czasu do czasu trzeba przecież trochę odpo­cząć. - Oczy Knuta rozbłysły. - Człowiek się uspoka­ja, gdy zrobi coś pożytecznego.

Oboje się roześmiali. Mieli już coś, co łączyło tylko ich dwoje.

- Już zjedliśmy - powiedział Ailo. - Zwlekaliśmy tak długo jak się dało, nim tu przyszliśmy. Tacy jesteśmy taktowni...

Anjo poruszała się dziwnie lekkim krokiem. Nuci­ła pod nosem, rozczesując włosy.

Jeśli Heino miał nawet jakieś wątpliwości co do te­go związku, to wszystkie prysły.

Knut był właściwym człowiekiem dla Anjo.

- Czeka nas długa wędrówka - oznajmił Knut, gdy mocowali bagaże na grzbietach reniferów. Część pakun­ków mężczyźni musieli nieść na plecach. On i Anjo spa­kowali rzeczywiście nieco więcej rzeczy niż powinni. Knut jednak nie chciał, by żona musiała zostawić coś, co wolałaby zabrać ze sobą. Przecież to między innymi z jego powodu straciła dom w Alcie, w której mieszka­ła pół jego życia.

Knut nie chciał odbierać Anjo tego, co jej jeszcze po­zostało.

- Bardzo żałuję, że nie mogę być na pogrzebie Hannu i Jussiego - westchnęła.

Hannu był jej dobrym przyjacielem przez wiele lat. Mężczyźni czuli to samo co ona.

- Nie możemy zostać dłużej - oświadczył Knut. - Prę­dzej czy później rozejdą się plotki, a plotki rozprze­strzeniają się szybciej niż chwasty, Anjo. Ludzie przez cały czas mówią o złocie. Gdy tylko minie szok po śmierci Hannu i Jussiego, znów zaczną snuć domysły i szukać. Do tej pory musimy już wydobyć to, co chce­my, i odejść stąd. Złoto budzi w ludziach chciwość. Do­brze o tym wiem, bo sam to kiedyś przeżyłem.

Anjo zrozumiała.

Spędzali całe dnie na wędrówce ku słońcu i marze­niom. Prawie się nie zatrzymywali. Spali tylko tyle, ile musieli. Lato było ciepłe i jasne.

Noc nie stanowiła przeszkody dla wędrowców. Zie­mia pod stopami była miękka, wyścielana mchem i drob­nymi krzewinami.

Wiele czasu minęło od dnia, w którym Knut szedł tą samą drogą po krwawych śladach Heino.

Wiele tygodni temu śnieg wsiąknął w ziemię i nasą­czył ją życiodajnymi sokami.

Heino i Knut wspominali tamte dni, gdy ujrzeli w od­dali skałę z osypiskiem. Nie powiedzieli jednak ani słowa.

Zmierzali ku tej skale przez cały dzień. Wreszcie stanęli nad wodospadem.

- Zatrzymamy się tutaj? - zapytała Anjo. Noc jesz­cze nie zapadła. - Nie jestem zmęczona. Mogę iść dalej.

Heino usiadł i ściągnął obuwie, by ochłodzić nogi w zimnej, przejrzystej wodzie.

- Nie idziemy dalej. - Nie potrafił powściągnąć triumfalnego uśmiechu. - To tu.

- Tu? - rozejrzała się Anjo z niedowierzaniem. Choć przecież Knut nigdy jej nie okłamał.

- Tu? To naprawdę tu? - powtórzył pytanie Ailo. Knut skinął głową. Ailo zwrócił się w stronę skały i spojrzał na nią z szacunkiem.

- To ta skała? - zapytał szeptem.

- Owszem - odparł Knut.

Anjo musiała się wesprzeć o męża. Knut objął ją ra­mieniem i oparł brodę o jej głowę.

- Jesteśmy na miejscu, Anjo, moja kochana. Za parę dni będziemy bogatsi od wszystkich, których znamy.

Anjo się roześmiała ze szczęścia, z radości. Życie z Knutem było jednym wielkim szaleństwem. Od chwi­li, gdy zaciągnął ją do kościoła, jej życie było pełne niespodzianek. Coraz trudniej było ją czymś zaskoczyć.

- Nie znamy tak wielu bogatych ludzi. Nie trzeba zbyt wiele złota, by twoje słowa się sprawdziły.

- Sprawdzą się jeszcze tej nocy - zapewnił ją z szel­mowskim błyskiem w brązowych oczach. Pokazał jej swoje królestwo ręką. - Tam stała moja chata darnio­wa - wskazał podnóże skały.

Anjo rozejrzała się po okolicy.

Rosły tu gęste, niskie krzaki, stroma skała dawała cień, chroniła przed wiatrem i ludźmi. Było tu pięknie. Pusto, ale pięknie.

Heino poszedł sam w kierunku dawnej chaty Knuta. Zatrzymał się nieco dalej, obok kupki starych gałęzi.

Knut chwycił Anjo nieco mocniej za ramię, a jego ciało się naprężyło.

Wtedy Anjo sobie przypomniała.

To tutaj Hans Fredrik Feldt wzniósł coś w rodzaju domku.

- Tam zginął Simon - powiedział Knut. - Nigdy się nie zbliżę do tego miejsca.

Anjo przytuliła się do męża i chwyciła go za rękę. Nie odzywała się, ale była z nim i dla niego.

Heino wrócił z pobielałą i napiętą twarzą. Z tym miejscem wiązały go liczne i bolesne wspomnienia.

- Drewno jest za suche, byśmy mogli je spalić - stwierdził. - Musi tak leżeć. Chyba wiatr zburzył tam­tą chatę.

Nie rozmawiali więcej na temat pozostałości po chacie Feldta. I omijali je wzrokiem.

Rozstawili namiot nieco bliżej rzeki niż stara chata Knuta, by być jak najdalej od złowrogiego miejsca.

Knut wydobył z bagaży oskardy, które zdobyli jakoś razem z Ailo znacznie wcześniej. Drżały mu ręce i głos, gdy podawał je przyjaciołom.

Sam zabrał płonącą jeszcze lampę i pusty plecak.

- Nie ma na co czekać, prawda, chłopcy? Oni także byli podnieceni i niecierpliwi. Wreszcie tu dotarli. Zrezygnowali nawet z jedzenia, choć po­rządnie już zgłodnieli.

Nie mogli już dłużej czekać.

Pobiegli po osypisku. Ailo przypomniał sobie ba­śnie o rozbójnikach ze wschodu, gdy zobaczył tę ska­łę. Wyobraził sobie całą bandę, która spada w prze­paść, zwiedziona przez fałszywego przewodnika w wietrzną i burzliwą noc.

Nic dziwnego, że to skaliste wzgórze przyciągało awanturników wszelkiej maści. Takich jak Feldt...

- Musimy odsunąć te skalne odłamki. Knut odłożył narzędzia, by pokazać, którymi ka­mieniami trzeba się zająć.

Ailo szybko zrozumiał, że chodzi o skały, na któ­rych mech rósł po niewłaściwej stronie.

Tylko człowiek, który żył w zgodzie z naturą, był w stanie to zauważyć.

- Spostrzegawczy z ciebie gość - mruknął z podzi­wem do Knuta. - Ja bym się nie domyślił, że coś się za nimi kryje.

Odsunęli wreszcie ostatnie kamienie. Heino i Ailo spojrzeli na skalną ścianę, leżącą w głębokim cieniu, i nic nie zauważyli.

Czyżby Knut stroił sobie z nich żarty?

Knut wskazał coś palcem.

Wtedy spostrzegli jakiś ciemniejszy zarys. Jakieś za­głębienie. Nic więcej.

Ailo podszedł bliżej. Dopiero gdy znalazł się tuż obok skały, zauważył otwór prowadzący do jaskini.

Otwór był mniejszy, niż się spodziewał, na tyle jed­nak duży, że mężczyzna mógł się przezeń wczołgać do środka bez trudu.

Odszukał swój oskard i na czworakach wszedł do jaskini.

Zorientował się, że przyjaciele poszli jego śladem, słyszał ich oddechy, nierówne i rwące się, tak jak jego własny.

Wszystko było tak samo jak za pierwszym razem. Knut przeżywał to od nowa. Posuwał się jako ostatni. Widział tylko podeszwy Heino i czuł jeszcze większe podniecenie niż wówczas, gdy czołgał się tą drogą sam.

Tym razem przeżywał to razem z innymi.

Żałował, że nie może tu zabrać Anjo. Nie chciał jed­nak, by czołgała się po tych zimnych i wilgotnych ka­mieniach. Nie życzył sobie, by ją także dławiła okropna świadomość, że nad głową wznosi się ogromna skała.

Sam nie mógł opanować przyspieszonego bicia ser­ca. Gdy o tym myślał, natychmiast pociły mu się ręce.

W końcu korytarz zaczął się rozszerzać.

Usłyszeli głos Ailo, który mruczał pod nosem jakieś lapońskie słowa, wciąż brnąc na czworakach. Pod jego kolanami trzeszczały kamienie. Za Ailo do groty wczoł­gał się Heino, a potem Knut, który zaświecił lampę.

Zrobiło się jasno.

Knut usiadł w wejściu do korytarza, którym tu do­tarli.

Patrzył na twarze przyjaciół, a nie na ściany.

On dokładnie tak samo wyglądał rok temu, późną jesienią.

Na jego twarzy też malowało się zdziwienie pomie­szane z marzeniami, niedowierzaniem i radością.

- Mój Boże - szepnął Ailo, wyznawca całkiem innej wiary. - Nie przypuszczałem, że to tak wygląda.

Lampa świeciła mizernie, a światło pochłaniały czarne ściany, wygrawerowane ręką natury ornamen­tami ze złota.

Popiół i ziemia, którymi Knut starał się pomazać ściany, nie ukryły wszystkiego.

Złote błyski tańczyły bez przeszkód między kamie­niami.

- O Boże, Knut! - wykrzyknął Heino. - Nie mogę w to uwierzyć.

Heino i Ailo otworzyli usta.

Podpełzli do ścian i zaczęli ich dotykać, poklepywa­li złote żyły, które w wielu miejscach miały grubość męskiego ramienia.

- To nie do wiary. - Heino usiadł pod ścianą. - To niemożliwe. A przecież mogę tego dotknąć w każdej chwili. - Pokręcił głową i roześmiał się. - Szaleństwo, prawdziwe szaleństwo!

Ailo uśmiechał się od ucha do ucha. Knut nie raz opowiadał mu o tym miejscu. Słyszał tę historię tyle razy, że stała się dla niego baśnią taką jak inne. Dostał wprawdzie trochę złota od Knuta i wiedział, że jest go znacznie więcej...

Nigdy jednak nie przypuszczał, że aż tyle!

- Wyobraźcie sobie, jak się czułem, gdy to odkry­łem. - Głos Knuta odbijał się echem od ścian jaskini.

- Cała góra złota! - Ailo rozglądał się dokoła. - Ca­ła góra!

Knut powtarzał to tyle razy, że te słowa zamieniły się w żart. A teraz siedzieli w samym środku tej góry.

Dopiero teraz zaczynali rozumieć to, z czym Knut żył już od dawna.

Dopiero teraz pojęli, jakie to ma dla nich znaczenie.

Wszyscy trzej mieli teraz górę złota.

- Pora się zabrać do roboty - oznajmił Knut. Wca­le nie był tak obojętny, jakiego udawał, choć przecież widział te cuda już przedtem.

Podniecenie nie mogło być równie wielkie za każ­dym razem.

Zaczynał z wolna przyzwyczajać się do tego uczucia.

Pracowali pół nocy. Wyczołgali się z jaskini, gdy na­pełnili worek do połowy. Zanieśli go triumfalnie Anjo, która pilnowała ogniska, robiąc na drutach, i spoj­rzała na mężczyzn, niezupełnie rozumiejąc ich euforię.

Pomogła im jednak zapakować złoto do bagaży tak, by zostało równo podzielone.

Patrzyła na te brudne kamienie i dziwiła się, że są tyle warte. Szkoda, że zwykłe szare kamienie nie bu­dzą takiego entuzjazmu w mężczyznach.

Tak to już jednak jest na świecie, że wartość ma tyl­ko to, czego jest niewiele. Płacić można tylko tym, co tak trudno zdobyć.

Z tego powodu na świecie nie może zapanować sprawiedliwość, uznała Anjo.

Cieszyła się razem z mężczyznami, że od tej pory są już bogaci.

Knut zasnął dopiero nad ranem, zupełnie wycień­czony i brudny, choć szczęśliwy w jej objęciach.

Anjo długo wpatrywała się w jego twarz. Często to robiła.

Patrzyła i nadziwić się nie mogła, że leży w ramionach tego mężczyzny o twarzy młodzieńca. Patrzyła i utwierdzała się w przekonaniu, że kocha go całą swo­ją duszą.

Tej nocy Knut uśmiechał się przez sen.

Podobnie zresztą jak Heino i Ailo. Choć jednocze­śnie wszyscy trzej byli jakby bardziej nieobecni z po­wodu skarbu, który posiedli.

Anjo nie do końca to rozumiała, a nawet napawało ją to strachem.

W końcu była kobietą, a kobiety nie znają się na ta­kich sprawach.

Anjo nie rozumiała namiętności, którą wzbudził w nich żółty metal. Ona miała już wszystko, czego pragnęła.

Podniecenie nie opuściło ich w ciągu całych tych trzech dni, które spędzili z oskardami w jaskini. Naj­chętniej pracowaliby dopóty, dopóki nie wydobyliby wszystkiego. W pewniej chwili odezwał się jednak rozsądek.

Nie zdołaliby zabrać ze sobą więcej.

- Szkoda, że nie kupiliśmy konia i wozu w Alcie - narzekał Heino.

Miał rację, ale poniewczasie. Gdyby wrócili po ko­nia, plotki wybuchłyby ze zdwojoną siłą. A poza tym wóz by pozostawiał wyraźne ślady. Wprawne oko zna­lazłoby wówczas to wzgórze bez wysiłku. Reniferów nie brakowało na płaskowyżu, ich tropy nie były więc tak zdradzieckie.

Świtało już, gdy wtoczyli skalne bloki na miejsce. Zamaskowali wejście do pieczary jeszcze staranniej niż Knut.

Zatarli za sobą wszystkie ślady.

Bagaże stały się znacznie cięższe. Musieli nawet skonstruować coś w rodzaju sań, które ciągnęły dwa renifery.

Na razie nie byli w stanie ogarnąć nawet swego bo­gactwa. Zaświta! jasny dzień.

Knut objął Anjo ramieniem. Tyle już osiągnęli, a ona wciąż się lękała.

- Wszystko będzie dobrze - obiecał jej. - Będziesz żyła jak księżniczka. Jedziemy do domu, Anjo, naj­droższa. Do domu.

95




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 15 Ślad na pustkowiu
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 15 Ślad na pustkowiu
Pedersen Bente Cykl Raija 15 Ślad na pustkowiu
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 15 Ślad na pustkowiu
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 15 Ślad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy Ślad na pustkowiu
ORNOP odp. pyt 9-15, Ziip na WIP, SEM 3, ORNOP
Tematy na egzamin2010 09 15, Pytania na egzamin, Pytania na egzamin
15 ćwiczenia na emisję głosu, Materiały na zajęcia teatralne, Praca WARSZTATY TEATRALNE
15 Cele na rok 2016
1 15 opracowanie na osadnictwo
15 pomysłów na doskonalenie percepcji słuchowej dziecka
15 u rolnika na wsi
Podstawy użytkowania komputera, 15 Uważaj na wysokie temperatury
ŚLAD NA LITWIE, DOC
15 sposob w na przyspieszenie przemiany materii, zdrowie, Zdrowie, Oczyszczanie organizmu wg. Philu
15 pomysłów na to, jak udoskonalić percepcję wzrokową dziecka
Schenkel Andrea Maria Dom na pustkowiu
Schenkel Andrea Dom na pustkowiu

więcej podobnych podstron