1
Nie miał nic oprócz marzeń. Za wszelką cenę starał
się od nich uwolnić. Próbował zerwać wszystkie nitki
wspomnień, które tak często go krępowały. Wspo
mnienia bywały niebezpieczne dla duszy i ciała. Być
wolnym - to zapomnieć.
Knut w swej młodzieńczej naiwności sądził, że tyl
ko ciało jest źródłem bólu. Rana, którą widać gołym
okiem. Mylił się.
Jak bardzo się mylił! Dopiero gdy poznał Annę, ob
jawiło mu się prawdziwe oblicze bólu.
Robił wszystko, żeby o niej zapomnieć.
- Zostaniesz u nas na całe lato? - Dziewczyna, któ
ra zadała mu to pytanie, strzelała oczyma jak grono
staj. Jej spojrzenie rzadko zatrzymywało się na czymś
dłuższą chwilę. Ciemna, niesforna grzywka sięgała jej
do połowy czoła. Uśmiechnęła się do Knuta, czekając
na odpowiedź. Miała na imię Elen i była dla niego sta
nowczo za młoda. Ailo twierdził, że skończyła zaled
wie piętnaście lat. Ona sama nie poruszała tego tema
tu. - Ailo powiedział, że może zostaniesz. - W głosie
dziewczyny pojawiła się nutka rozczarowania.
- Ailo zawsze bierze nadzieje za rzeczywistość -
prychnął Knut. - Sądziłem, że lepiej znasz swego ku
zyna, Elen. Nie mam tu nic do roboty. Nic mnie nie
wiąże z tym miejscem.
- Wiąże cię coś z jakimś innym miejscem?
Usta Elen lekko zadrżały. Knut obrzucił ją marzy
cielskim spojrzeniem, którym zwykł zmiękczać kobie
ce serca.
- Tu nie mam zupełnie nic - oświadczył. - Zupełnie.
W domu mam trochę więcej.
Pożałował tych słów, nim je wypowiedział do końca.
Nigdy jej niczego nie obiecywał. Wziął od niej tylko ty
le, ile sama chciała mu dać. Ailo miał jednak rację. Elen
była bardzo młoda. Ciągle jeszcze żyła marzeniami
i fantazjami. Z ich dwojga na razie tylko Knut wiedział,
jak niebezpieczne mogą być marzenia.
- Na pewno znajdą ci zacnego męża - powiedział,
jakby to mogło pocieszyć tę dziewczynę o bystrych,
ciemnych oczach.
- Na pewno - przytaknęła i zabrzmiało to bardzo
dorośle. - Ale co będzie z tobą, Knut? Kto się o ciebie
zatroszczy?
- Sam się o siebie zatroszczę - odparł. - Potrafię dać
sobie radę.
Właściwie nie podjął decyzji, póki go Elen nie zapy
tała. Rzecz jasna, zastanawiał się nad tym. Rozważał
wszystkie możliwości.
Wcale nie miał ochoty wracać do Alty. Nie ma sensu
stać nad grobem, na którym widnieje jej imię. Skoro jed
nak padły już te słowa, zdecydował się naprawdę odejść.
Ailo to przewidział. Ailo miał nieomylną intuicję. Je
den Pan Bóg wie, skąd wziął się ten jego dar. Ailo żar
tował sobie, że w jego rodzie musiał być jakiś noaida.
- Pewnie nie będzie cię tu, gdy śniegi zaczną topnieć?
Dziewczyna powtórzyła słowa Ailo.
Zbliżało się wiosenne zrównanie dnia z nocą - dni
stawały się jaśniejsze, zrobiło się więcej czasu na po
żegnania. Może właśnie dlatego...
Oczy Ailo błyszczały tym przedziwnym światłem,
które wahało się pomiędzy wieloma najróżniejszymi
barwami, nie utożsamiając się z żadną z nich. Jego po
liczki zapadły się nieco podczas zimy. Zima była bo
wiem cięższa, niż się zapowiadała. Zabrała mnóstwo
dzieci. I wielu starców. Tylko najsilniejsi mieli powi
tać jaśniejszą porę roku.
Ailo bardzo się przejmował takimi sprawami. Był
pełen współczucia i troski.
- Pójdę zabrać to, co do mnie należy - powiedział
Knut, nie spuszczając wzroku z Ailo. - Nie zamierzam
zaglądać do Alty, chcę wziąć tylko to, co jest moją
własnością. I zacząć żyć. Bóg jeden wie, co to będzie
za życie, ale w każdym razie nie w biedzie.
Objął ramionami kolana. Kobiety zatroszczyły się
o odzienie dla tego jasnowłosego, sympatycznego ob
cego, który szybko stał się jednym z nich. Zręczne,
pracowite palce uszyły mu spodnie i kaftan, nagolen
niki i dork, czapki i rękawice, wszystkiego po kilka
sztuk, by zawsze mógł się przebrać w coś czystego.
Teraz wyglądał jak Lapończyk w spodniach i kafta
nie z brązowej skóry, która pociemniała i zmiękła od
używania. Na nogach miał kumagi, wymoszczone tu
rzycą i przewiązane pięknymi, wyszywanymi taśma
mi. W tej osadzie nie brakowało blondynów, ten i ów
miał podobnie jak Knut brązowe oczy, wyróżniał go
jednak wzrost oraz wąska twarz.
Knut rozumiał, że to całkiem inny świat niż ten, do
którego przywykł. Dostosował się do obowiązujących
tu zasad, intuicja pomogła mu przyswoić reguły wła-
ściwego zachowania. Zaczął nawet myśleć jak ludzie,
którzy go otaczali. Nie uważał wcale, by cokolwiek na
tym stracił. Mógłby zresztą w każdej chwili powrócić
do życia wśród Finów, z równą łatwością stałby się
członkiem jakiejkolwiek norweskiej społeczności. Pod
tym względem był nieodrodnym synem Raiji, choćby
poprzez fakt, iż wszystkie te sposoby życia miał nieja
ko we krwi. Czułby się uboższy, gdyby nie doświad
czył ich na własnej skórze.
- Pamiętasz - odezwał się Ailo - pamiętasz ten dzień
dawno, dawno temu? Jakiejś jesieni? Czy raczej zimy.
Znalazłem cię wtedy na płaskowyżu. Prosiłeś, żebym
się wybrał z tobą na poszukiwanie twojego złota. Pa
miętasz to jeszcze?
- A ty odmówiłeś. Powiedziałeś, że nie potrzebujesz
mojego złota. Pamiętasz to, Ailo?
Wymienili uśmiechy. Wysoki blondyn i niski brunet.
- Tak mówiłem, zanim zaczęła się ta zima - potwier
dził Ailo. - Człowiek jest mocny w gębie, gdy ma co
do garnka włożyć, staruszku. Minionej zimy zgłodnia
łem na tyle, by zrozumieć, że twoje kamyczki mają
swoją wartość. Gdyby nie to, co ze sobą przyniosłeś,
zostałoby nas jeszcze mniej.
- Czy to znaczy, że idziesz ze mną?
- Jeśli w dalszym ciągu jesteś skłonny się podzielić.
Knut się uśmiechnął, choć nie robił tego zbyt często.
- Oczywiście, Ailo. Podzieliłbym się z tobą nawet
wtedy, gdybyś nie kierował się takimi szlachetnymi
pobudkami. Podzieliłbym się z tobą, nawet gdybyś był
chciwy i skąpy, nawet gdybyś miał zamiar schować
wszystko dla siebie.
Ailo uśmiechnął się krzywo.
- Ja również chciałbym zacząć żyć. I pomóc żyć in
nym. Los tylu ludzi leży mi na sercu, Knut. Zrozumia
łem to dobrze tej zimy. Mam nadzieję, że wystarczy
twoich kamieni. Mam nadzieję, że nie były to tylko
czcze przechwałki, że nie łudziłeś nas wszystkich...
- Wystarczy ich dla dziesięciu takich wspólnot - za
pewnił go Knut. - Co najmniej.
- Porozmawiam o tym ze starszyzną. - Ailo rozprosto
wał kości, po czym przysunął się do paleniska. - Wiem,
że potrzebują mojej pomocy. Wszystkim będzie znacznie
trudniej, gdy ciebie zabraknie, na to jednak byli przygo
towani. Nikt nie sądził natomiast, że ja zniknę razem z to
bą. Tak niewielu nas zostało...
- Zostało was tak niewielu, że nie trzeba tylu rąk do
pracy.
Ailo podzielał jego zdanie, nigdy jednak nie wypo
wiedziałby tego na głos.
- Wszyscy zrozumieją chyba, że dobrze będzie, jeśli
z tobą pojadę. Złoto przyda się na czarną godzinę. Gdy
nie dopisze pogoda i ryba, jeśli zawiodą kupcy i nawet
Rosjanie nie zechcą sprzedać taniej swoich towarów,
czeka nas równie ciężka zima jak ta, która minęła.
- Trochę lepiej wiodło się wam nad fiordem...
Ich myśli biegły najwyraźniej podobnym torem.
- Wybierasz się tam później?
Knut nie był pewien, czy tego chce. Czy chce wró
cić do domu. Do Lyngen. Do Skibotn.
Wzywały go obowiązki. Miłość. Zew krwi.
- A pojechałbyś ze mną? - zapytał zamiast odpowie
dzieć. - To również twoje rodzinne strony. Będziesz
się czuł tam tak samo, jak ja tutaj.
- Jeśli mógłbym...
A zatem Ailo miał ochotę wrócić. Nawet większą niż
Knut. Traktował Lyngen jak swoje strony rodzinne.
W jurcie panował półmrok. Ciepło bijące od paleniska
rozleniwiało młodych mężczyzn. Gdy milkli, słyszeli
plusk fal rozbijających się o przybrzeżne kamienie.
Z początkiem wiosny nadchodził czas połowów. La
pończycy rozbijali obozowiska nad fiordami. Rozsta
wiali swe jurty i czuli się tu jak w domu, podobnie
zresztą jak w paru innych miejscach.
Tym razem jurty stanęły nad fiordem położonym
na dalekim, północno-wschodnim krańcu Norwegii.
Słyszeli plusk wody fiordu Varanger. Jeszcze dalej na
wschodzie leżał inny bezkresny kraj. Może tam żyła
teraz kobieta, którą Knut nazywał matką.
Ailo bawił się nożem. Nigdy nie wypuszczał go z rąk.
Zawsze coś strugał, a to kawałek drewna, a to róg reni
fera czy kość. Knut widział go kiedyś nawet z muszlą
w rękach...
- Moglibyśmy być braćmi - odezwał się Ailo. Ostrze
noża błyskało mu między palcami, nie pozostawiając
najdrobniejszego nawet zadrapania. Knut westchnął,
obserwując sztuczki przyjaciela. Sam wolał mieć do
czynienia z innymi narzędziami. Brakowało mu zręcz
ności, jaką Ailo miał w palcach.
Knut pokiwał głową. Mogło się tak rzeczywiście zda
rzyć.
- Ale możemy być prawie braćmi - ciągnął Ailo
z uśmiechem, choć jego spojrzenie wcale nie było we
sołe. Za śmiechem i żartami skrywał powagę. Często
się tak zachowywał. Czasem trudno było odgadnąć,
czy sobie dworuje, czy mówi serio. - To trochę głupie.
Może nawet dziecinne. Ale nie chodzi o zabawę.
W dawnych czasach ludzie w ten sposób sobie
ślubowali. Wiązali się jak rodzina. I o to właśnie mi
chodzi. Nie o żadną zabawę. Chcę cię uczynić bratem,
którego nie mam. Kimś, kogo obdarzę największym
zaufaniem. Zgadzasz się?
Knut popatrzył na nóż. Wiedział, że jest bardzo
ostry. Wiedział też, że Ailo potrafi się nim posługiwać
lepiej niż ktokolwiek inny. Knut kochał Ailo jak bra
ta. Nie potrzebował żadnych pogańskich ceremonii
dla potwierdzenia swych uczuć.
Ailo został wychowany przez ojca, który śmiał się
z runicznych kamieni i lapońskich bożków, pamiętał
też matkę, która wierzyła w działanie sił nadprzyro
dzonych, mieszkał z babką, która modliła się wpraw
dzie do Chrystusa, ale nie zdołała się całkiem uwolnić
od wiary przodków i nieustannie mieszała lapońskie
obrzędy z tym, co słyszała na temat Syna Bożego.
Ailo potrzebował rytualnego potwierdzenia więzów
przyjaźni.
- Zgoda - szepnął Knut i podwinął prawy rękaw.
Ailo pochylił się w stronę przyjaciela i także pod
winął rękaw. Spojrzeli na siebie, porozumiewając się
bez słów.
Ailo błyskawicznym ruchem naciął sobie naskórek
na nadgarstku. Skrzywił się trochę. Nie należał do
twardych mężczyzn. W obecności Knuta mógł sobie
pozwolić na ujawnienie prawdziwych uczuć. Knut
przełknął ślinę, patrząc na krople krwi, które zaczęły
kapać z rany. Teraz on wyciągnął rękę. Zamknął oczy,
gdy zimne ostrze noża dotknęło jego skóry. Ostrze ze
ślizgnęło się po nadgarstku. Właściwie nie poczuł bó
lu. Otworzył oczy ze świadomością, że czoło ocieka
t
mu potem. Ailo przyłożył swój nadgarstek do ręki
przyjaciela. Niewielkie ranki zetknęły się ze sobą,
a czerwone krople pomieszały, Knut czuł wyraźnie cie
pło krwi i nie potrafiłby powiedzieć, do kogo ta krew
należy. Mężczyźni nie mieli wspólnej matki. Spłodzili
ich inni ojcowie. Ale ta milcząca, a zarazem podniosła
ceremonia związała ich tak, jakby w ich żyłach na
prawdę płynęła ta sama krew.
Ailo wyssał krew ze swojej rany. Knut nie był pe
wien, czy to także część rytuału, na wszelki wypadek
zrobił to samo.
- Dzięki ślinie szybciej się zagoi - wyjaśnił Ailo z uśmie
chem. - Nikomu o tym nie mów - dodał. - To tylko na
sza sprawa. Możesz zawsze na mnie liczyć. Stawię się na
każde twoje wezwanie. Niezależnie od okoliczności. Nie
zależnie od czasu. I oczekuję tego samego od ciebie.
Knut pokiwał głową.
- Jasne. To nie miałoby przecież sensu, gdyby obo
wiązywało tylko ciebie. Teraz jesteś moim bratem. Do
tej pory miałem tylko siostry, a to bardzo męczące...
Ailo się także uśmiechnął. Mężczyźni byli prawie
rówieśnikami. Najbliższej zimy Knut miał skończyć
dwadzieścia lat. A on dwadzieścia jeden na początku
lata. W ich życiu powinien królować jeszcze śmiech.
Życie mieli jeszcze wciąż przed sobą.
- Może powinieneś zmusić się do odwiedzenia jej
grobu - podsunął Ailo, przyglądając się uważnie przy
jacielowi swymi wąskimi oczami. - Nie wiem, czy tak
naprawdę przyjąłeś do wiadomości jej śmierć.
- Jak to nie? - wykrzyknął Knut. - Przecież to ja ją
odnalazłem. Przecież to ja wyrąbałem dziurę w lodzie
i wyciągnąłem ją z wody. Sam zaniosłem ją na pleba-
nię. Trzymałem jej ciało w ramionach i mogę cię za
pewnić, iż przekonałem się, że umarła. Położyłem ją na
sofie w tym eleganckim pokoju. Nie martw się, Ailo,
dobrze wiem, że ona nie żyje. Byłem na pogrzebie. Jak
ktoś obcy. Tamci mnie traktowali jak obcego. Dobrze
wiem, że Anna nie żyje, i nie muszę oglądać jej grobu,
by o tym pamiętać. Wiem o tym aż za dobrze...
Głos mu się załamał. Pojawił się w nim ton, które
go Knut nie słyszał od czasu mutacji. Poczuł, jak wzru
szenie dławi mu gardło. Rozpaczliwie próbował za
czerpnąć powietrza, jakby walczył o życie. Wreszcie
udało mu się złapać oddech i ze zdziwieniem poczuł
coś nieznanego i ciepłego na policzkach.
Podniósł dłoń, by dotknąć skóry. Była mokra. Łzy
płynęły ciurkiem, a on nie mógł i nie chciał ich po
wstrzymać.
Potrzebował tych łez. Dobrze, że się pojawiły.
Knut nic już przez nie nie widział. Wszystko się
w nim nagle spiętrzyło. Ból, żal, gniew, bezsilność...
Wszystko to skrywał w głębi serca, od chwili gdy
zostawił martwe ciało Anny na sofie pastora. Opance
rzył się wieloma warstwami obojętności, które miały
go uchronić przed bólem.
Lzy rozpuściły ten pancerz.
Pozostało tylko jądro bólu, od którego nigdy się już
nie uwolni.
Poczuł się lepiej dopiero wtedy, gdy Ailo objął ra
mionami jego drżące plecy. Wczepił się dłońmi w ra
miona przyjaciela i nie chciał go puścić. Bez Ailo był
by w tej chwili zupełnie bezradny i samotny. Nikt nie
powinien być aż tak samotny. Knut z trudem łapał od
dech i nie poznawał swego głosu. Choć przecież to był
jego własny głos. I jego najprawdziwsze, nie osłonięte
niczym ja. Całkiem bezbronne... Ailo z pewnością ni
gdy nie wykorzysta tego przeciwko niemu. Bez obawy
można przed nim ujawnić słabość. Teraz bardziej niż
kiedykolwiek. Knut czul się fatalnie, gdy w końcu
przestał płakać. Spuchła mu cała twarz. Przekonał się
o tym, gdy ocierał ostatnie łzy opuszkami palców. Wil
gotne policzki wydały mu się dziwnie sztywne. Oczy
go piekły. Gardło także. Zagryzał wargi, by powstrzy
mać szloch. Nie na wiele się to jednak zdało.
- Zdaje się, że to powinno podziałać odświeżająco -
stwierdził, zauważając, że zatkał mu się zupełnie nos. -
Oczyszczaj ąco...
- Nie widziałem, byś płakał, od kiedy się tu pojawi
łeś. Nie wiem nawet, czy kiedykolwiek płakałeś, Knut.
Długo tłumiłeś w sobie łzy. Dźwigałeś swój ból, nie
próbując go w żaden sposób uzewnętrznić.
- Wydawało mi się, że nie potrafię już płakać.
- Już niedługo poczujesz się lepiej - zapewnił go
Ailo. - Nie dlatego, że zapomnisz. Ale ból zmieni swój
charakter. A gdy się wreszcie wypłaczesz, zaczniesz
nowe życie. Chyba tego właśnie chcesz. Prawda?
- A więc powiedziałeś to celowo? - Knut obrzucił
przyjaciela badawczym spojrzeniem. - Specjalnie mnie
rozgniewałeś, prawda?
Ailo wzruszył ramionami i wbił czubek noża w bier
wiono.
- Najważniejsze, że podziałało. Uznałem, że pora
naruszyć twoją skorupę. Nikt poza mną nie mógłby
tego zrobić.
- Dzięki - szepnął Knut całkiem szczerze, choć zdzi
wiła go własna wdzięczność.
Wspólne przeżycia w znacznie większym stopniu
niż krwawy rytuał uczyniły ich braćmi.
Za ścianami jurty wiał coraz silniejszy wiatr. Fale
z wściekłością uderzały o kamienisty brzeg.
Podmuchy wiatru z północnego wschodu przejmo
wały chłodem.
W szum wiatru i morza wplotły się nagle jakieś gło
sy. Ubity śnieg skrzypiał pod ciężkimi stopami.
W lapońskiej wspólnocie przed nastaniem zimy
mieszkało siedemdziesięciu ludzi. Teraz zostało ich za
ledwie pięćdziesięciu - rówieśników Knuta i Ailo. Kil
ka rodzin, które straciły już dzieci. Wszyscy okazywa
li sobie wiele wzajemnej troski po z góry przegranej
zimowej walce o życie z siłami natury.
Kroki i głosy zbliżały się wyraźnie do jurty Ailo.
Gniewne, niespokojne głosy...
Tkanina w otworze drzwiowym uniosła się w górę
i do jurty wkroczyło czterech mężczyzn. Przybysze
stanęli nad Ailo i Knutem, którzy siedzieli przy pale
nisku, usiłując podtrzymać ledwo tlący się ogień.
Mężczyźni nie opuścili tkaniny przesłaniającej wejście.
Podmuchy zimnego wiatru omiotły wnętrze i niewiele
brakowało, a zgasiłyby ogień. To również był zły znak.
Knut czuł na sobie przeszywające spojrzenia przy
byszów. Patrzyli wprost na niego. Po raz pierwszy od
chwili, gdy się tu pojawił, poczuł się jak intruz.
Knut się przestraszył.
- Zasłońcie wejście - poprosił Ailo łagodnie, ale sta
nowczo. - Jesteście gośćmi i proszę, byście to uczynili.
Jego słowa zabrzmiały cokolwiek prowokacyjnie,
choć wypowiedział je nad wyraz spokojnie. Polecenie
zostało spełnione.
Ailo odniósł zatem niewielkie zwycięstwo. Knut
obawiał się jednak, że jemu się to nie uda. Nie wiedział
wprawdzie, czego chcą ci mężczyźni, przeczuwał jed
nak, że nie są do niego przyjaźnie nastawieni.
- Czy Elen tu dzisiaj była?
Knut pokiwał głową. Uświadomił sobie nagle, że
czterej przybysze są braćmi Elen. Zaczął sobie gwałtow
nie przypominać, co też jej dzisiaj i dawniej powiedział.
Czyżby potraktowała któreś z jego słów jak obietnicę?
- Elen była dziś zapewne w wielu różnych miejscach
- zauważył Ailo. W jego spojrzeniu pojawiła się czujność.
Podniósł się i stanął na rozstawionych nogach, podobnie
jak tamci. Dłonie oparł na biodrach. I nie spuszczał wzro
ku ze swych gości. - Czyżby nie wróciła do domu?
- Wróciła i odeszła - oznajmił krótko jeden z braci,
gniewnie zaciskając pięści.
- Tu jej nie ma - Ailo zatoczył ramieniem kolo.
- Wiemy o tym - uciął kolejny z przybyszy lodowa
tym tonem. - Chcemy usłyszeć, co on jej powiedział...
- mówiąc to wskazał palcem Knuta. Wszyscy czterej
bez przerwy patrzyli na Knuta.
- Elen nie żyje - dodał najstarszy. - Wbiła sobie nóż
w piersi. Trzy razy. Nikt jej nie słyszał. Co jej powie
działeś?
- Nic szczególnego - odparł błyskawicznie Ailo. - Ja
także tu byłem. Sam nie wiem, do którego z nas przy
szła. Rozmawialiśmy o tym i o owym...
Knut przełknął ślinę. Nie miał odwagi spojrzeć na
Ailo. Do licha, nie miał pojęcia, że Ailo potrafi kłamać
jak z nut.
- Nie rozmawialiście o tym, że on powinien się oże
nić z Elen? - zapytał znów najstarszy. - Nie rozmawia-
liście na ten temat? Nie mówiłeś mu, że w tej sytuacji
powinien tak postąpić?
Knut zamknął oczy. Zaczynał powoli rozumieć...
Pozwoliła mu na to... A on nie pomyślał, że przecież
ma do czynienia z młodziutką dziewczyną. Nie upew
nił się, nie zapytał... To on był wszystkiemu winien.
Ona traktowała tę przygodę zupełnie inaczej. Do
Knuta dopiero teraz to dotarło.
- Elen nie mówiła, że spodziewa się jego dziecka?
Knut przełykał i przełykał ślinę, czując, że niemy
krzyk zaczyna rozrywać mu piersi.
- Wcale o tym nie rozmawialiśmy - odparł Ailo. -
Nie było żadnego powodu, by o tym mówić.
- Chcesz powiedzieć, że to nie on był ojcem? Ze mo
ja siostra sypiała z kim popadnie?
Ailo pokręcił głową.
- To było moje dziecko. I chciałem się z nią ożenić.
2
Knut wiele razy przypominał sobie tę chwilę.
Wydawało mu się później, iż zamierzał powiedzieć,
że Ailo kłamie. Nie zachował się jak prawdziwy męż
czyzna, kryjąc się za plecami przyjaciela. Ostre spojrze
nie Ailo kazało mu przełknąć słowa, które miał już na
końcu języka, choć paliły go i dławiły. Oczy Ailo roz
błysły miodowym blaskiem tak samo jak dawnymi la
ty błyszczały oczy Mikkala. Prosiły, by Knut milczał,
a on posłuchał ich bez wahania. Choć musiał przełknąć
swoją dumę. Stosowna chwila minęła. Czterej bracia
Elen patrzyli to na Ailo, to na Knuta. Patrzyli na tego,
którego znali od zawsze, i tego, który był tu obcy.
- Kłamiesz, żeby go osłonić - zarzucił Ailo najstar
szy z braci, wskazując Knuta ruchem głowy. Nie popa
trzył jednak w jego stronę. Patrzył tylko na Ailo, któ
ry mężnie znosił to spojrzenie. Knut nigdy przedtem
nie widział przyjaciela tak wyprostowanego. Poczuł,
jak pot występuje mu na czoło. Gdy zerknął na ranę
na nadgarstku Ailo, spostrzegł kilka kropli nie zakrze
płej jeszcze krwi.
- Czyżbym często kłamał? - zapytał Ailo. - Słysza
łeś kiedykolwiek, bym kłamał, Sarak?
W jurcie zapadła cisza. Knut śledził wzrokiem dym,
który wolniutko unosił się znad paleniska, by zniknąć
po jakimś czasie w otworze w dachu. Gdyby tylko
mógł, umknąłby tą samą drogą razem z dymem. Byłe
jak najdalej stąd.
Bracia Elen przyjęli do wiadomości słowa Ailo. Na
razie.
- Nie spodziewałem się tego po tobie, Ailo synu
Mikkala! - wykrzyknął najstarszy z braci, Sarak, po
czym wszyscy czterej opuścili jurtę.
Knut zrozumiał, że Sarak był zaskoczony kłam
stwem Ailo. Bracia Elen nie uwierzyli w to, co usły
szeli, nie mogli jednak podawać w wątpliwość słów
jednego ze swoich współplemieńców. Obraziliby go
w ten sposób. Knut nie mógł wydusić z siebie ani sło
wa. Ailo ostrzegawczym gestem przyłożył palec do
ust. Lepiej nie rozmawiać, gdy tamci są jeszcze blisko.
- Dlaczego? - spytał w końcu Knut, na wszelki wy
padek po fińsku.
- Chcieli obarczyć kogoś winą. Pomścić siostrę. Nie
wiem, czy udałoby mi się uratować cię w inny sposób.
- Ailo uśmiechnął się ze smutkiem. - A poza tym
w gruncie rzeczy wcale nie skłamałem. To mogło być
moje dziecko... - Knut zamrugał oczami ze zdziwienia.
- Elen czuła chyba, że to dla ciebie nic ważnego. Była
taka młoda. Zdaje się, że miała nadzieję, że opowiem
ci o nas... - Ailo wzruszył ramionami. - To był tylko
ten jeden raz. Ale nie da się wykluczyć, że to ja byłem
ojcem. Żaden z nas nie jest święty, prawda? Wiele się
zdarzyło minionej zimy. Najlepiej nie myśleć już
o tym wszystkim.
Knut westchnął. Nie miał pewności, czy powinien
uwierzyć przyjacielowi. Elen nie znaczyła dla niego za
wiele, ale gdy myślał o niej w ramionach Ailo...
Ailo jednak nie zwykł kłamać.
- Co teraz będzie?
- Pozwolą mi wyjechać - odparł Ailo. - Dojdą do
wniosku, że to wystarczająca kara. Wykluczą mnie ze
wspólnoty. Ale dadzą mi szansę poprawy. I w ten spo
sób wszyscy będą zadowoleni...
- Nie mów tak! - wykrzyknął Knut. - Ona była wię
cej warta. Pójdę i powiem, że to moja wina. Nie po
zwolę, by ucierpiał twój honor.
- Miałeś okazję to zrobić, gdy stali tu nad nami -
Ailo mówił bardzo poważnie. - Wtedy milczałeś. Jeśli
teraz do nich pobiegniesz, pomyślą, że próbujesz mnie
osłonić. To mi zaszkodzi jeszcze bardziej...
Knut się poddał. To było najprostsze rozwiązanie.
Ailo poszedł sam do naczelnika. Knut chciał mu to
warzyszyć, ale Ailo mu zabronił.
- Nie potrzebuję obrońców - wzruszył ramionami. -
Nie chcę, żeby mnie podejrzewali o tchórzostwo.
Knut chciał wykrzyknąć: „A co sobie o mnie pomy
ślą?", ale się powstrzymał. Dobrze wiedział, co sobie
pomyślą. AJe to nie miało żadnego znaczenia, skoro
i tak niedługo ich opuści.
Czas dłużył się Knutowi w nieskończoność, gdy cze
kał na powrót Ailo. Nie miał siły wyjść z jurty. Nie
zniósłby spojrzeń wszystkich tych, którzy podejrze
wali, że to on jest winien. Nie zniósłby ich pogardy.
Wiedział, że zapomni o Elen. Nawet po tym, co się
stało. Wiedział, że jej twarz zniknie we mgle, i to by
ło najgorsze. Nikt nie będzie wspominał tej dziewczy
ny tak, jak on wspomina Annę. Nikt nie będzie jej
w ten sposób żałował.
Żaden człowiek nie powinien tak odchodzić.
Ailo może mówić, co mu się podoba, ale nie ulega
wątpliwości, że na jego rodzie, że na rodzie Knuta, cią
ży przekleństwo.
Takie przypadki nikomu się nie przytrafiają. W każ
dym razie nikomu spośród ludzi, których Knut znal.
Za to w dziejach jego rodziny można znaleźć mnó
stwo podobnych historii. Nie bez powodu.
Może niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, gdy się
kogoś zbyt mocno pokocha? Albo gdy jest się przez
kogoś tak właśnie kochanym?
Wreszcie wrócił Ailo. Był blady.
- Ruszamy - rzucił krótko i przeczesał grzywkę dło
nią. - Starszy wspólnoty chce, żebyśmy obaj byli na
pogrzebie. To jedyny warunek, jaki postawił. Potem
możemy jechać. I długo nie wracać. Ludzie zajmą się
moim stadem. A jeśli wrócę i udowodnię, że znów mo
gę być jednym z nich, odzyskam stado. Gdyby mi się
nie udało, nie mam czego tu szukać.
- I to wszystko dla mnie... - Knut czuł się podle.
Trudno mu było spojrzeć Ailo w oczy. Trudno przy
jąć taką ofiarę ze strony przyjaciela.
- Nieźle mi przecież zapłacisz - uśmiechnął się Ailo.
- Połowę tego, co ci zostawił ojciec. To chyba dobra
cena? A przy okazji dzięki tobie czeka mnie wspania
ła przygoda. Gdyby nie ty, w moim życiu byłaby tyl
ko praca i praca. Widziałbym tylko te same miejsca co
roku. Robiłbym na okrągło to samo, wśród tych sa
mych ludzi. Wyprawy na jarmark do Lyngen były naj
większymi przygodami w moim życiu, Knut. Pomyśl
tylko o tym, zwłaszcza że ty uciekłeś z Lyngen. Chcę
być kimś innym niż Ailo syn Mikkala. Kimś innym
niż niechciany przez ojca syn. Kimś innym niż Ailo,
który miał matkę wariatkę i ojca, który nie widział
świata poza Raiją. Chcę udowodnić sobie, że jestem
kimś więcej. Nie chcę być tylko owocem pomyłki mo
jego ojca. Rozumiesz?
Knut ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Ja chyba też tak myślałem - wyznał z ociąganiem.
Wydawało mu się, że kiedyś, całe wieki temu, powie
dział dokładnie to samo Idzie.
- Gdy wrócę tu ze złotem, z połową twojego skarbu,
Knut, wtedy wszyscy zapomną. My, Lapończycy, wy
baczamy sobie nawzajem wszystkie słabości. Dajemy
winowajcom czas na przemyślenie błędów. Ja także
z nią spałem, nie zapominaj o tym. Gdyby mi powie
działa o dziecku, wziąłbym ją za żonę. Byłaby równie
dobra jak każda inna.
- I twój los byłby powtórką losu Mikkala - wyrwa
ło się Knutowi.
Ailo obrzucił go ostrym spojrzeniem.
- Niezupełnie, mój przyjacielu. W moim życiu nie
ma żadnej Raiji!
- Naprawdę? - zdziwił się Knut, ale wolał nie draż
nić przyjaciela. - Powiedziałem jej, że wyjeżdżam - cią
gnął. - Dałem jej wyraźnie do zrozumienia, że nic mnie
tu nie trzyma i że może gdzieś ktoś na mnie czeka. Dla
tego wybrała śmierć.
- Może wybrałaby życie, gdybym otworzył przed
nią swoją jurtę.
Brązowe oczy natknęły się na złotobrązowozielone
spojrzenie. W oczach Ailo migotało tyle barw. Odzie
dziczył je raczej po matce niż po ojcu. Przejrzyste, ale
niezgłębione.
- Nie wiadomo, co myślała, gdy brała do ręki nóż. Ża
den z nas nie jest bez winy. Żaden nie uniknie kary. Nie-
zależnie od tego, co powiem, wszyscy i tak myślą, że
chodziło o ciebie. To, co o tobie teraz myślą, Knut, jest
chyba większą karą niż ta, którą ja wziąłem na siebie.
Knut spuścił wzrok.
Uważał, że to on jest głównym winowajcą i że kara,
którą ponosi, jest łatwiejsza niż to, co spotkało Ailo.
Pogrzeb Elen wyglądał zupełnie inaczej niż pogrzeb
Anny. Knut nigdy dotąd nie uczestniczył w podobnej
ceremonii. Dawniej w Lyngen grzebało się zmarłych
tak, by czuć ich obecność. Często czyniono to we
własnej zagrodzie. Jeśli umierający zdążył przed śmier
cią powiedzieć, gdzie chce być pogrzebany, spełniano
jego życzenie. Ciało składano w drewnianej trumnie,
a potem urządzano stypę.
Knut wiedział, że teraz mieszkańcy Lyngen wożą
swoich zmarłych na drugą stronę fiordu, by ich pogrze
bać na parafialnym cmentarzu. Każdy powinien zna
leźć miejsce ostatniego spoczynku w poświęconej zie
mi, i to jak najszybciej. Jeśli nie można było urządzić
pogrzebu wystarczająco szybko, należało umieścić cia
ło w szopie czy w składzie, nie kładąc go wszakże na
ziemi. Robaki nie odróżniają przecież ciała ludzkiego
od zwierzęcej padliny.
Knut wiedział, że czasem zmarli długo czekali na
pogrzeb. Zdarzało się, że w charakterze tymczasowych
grobów wykorzystywano zagłębienia w skałach czy ja
skinie.
Pamiętał wielkie zbiorowe pogrzeby, które odbywa
ły się latem. Wówczas mężczyźni wracali z morza
i w odtajałej ziemi można było pochować wszystkich,
którzy odeszli zimą.
Rodzina Elen zgodnie z dokumentami była ochrzczo-
na, podobnie jak większość Lapończyków zamieszkują
cych Finnmark. O budowę kościołów na północy trosz
czyli się przedstawiciele różnych państw i różnych wy
znań. Zjawiało się tu wielu kaznodziejów, którzy
w znacznie większym stopniu byli ambasadorami wła
snych rządów niż głosicielami Słowa Bożego.
Na płaskowyżu nie brakowało cmentarzy. Nietrud
no było znaleźć kawałek poświęconej ziemi.
Jeszcze łatwiej było jednak o skrawek ziemi, na któ
rym nigdy nie stanęła stopa kapłana.
- Elen postanowiła umrzeć właśnie tu - oświadczył
jej najstarszy brat. - I tu zostanie na zawsze.
Knut przypominał sobie, że samobójców nie wolno
chować w poświęconej ziemi. Żaden z braci Elen o tym
nie wspominał. Nie mówił o tym także nikt inny.
I dobrze.
Bracia dziewczyny odgarnęli śnieg ze skrawka zie
mi graniczącego z obozowiskiem, położonego jednak
na tyle daleko, by duch zmarłej nie zakłócał spokoju
żywym, i na tyle blisko, by Elen mogła na nich popa
trzeć, gdyby miała ochotę. Przez pół dnia w tym miej
scu płonęło ognisko. Po to, by rozmrozić możliwie
najgrubszą warstwę ziemi.
Jeszcze nie wystygły popioły, gdy zaczęli kopać. Ailo
zaproponował im pomoc, w imieniu własnym i Knuta.
Sarak jej nie przyjął. Obrzucając ich jadowitym spoj
rzeniem, nie omieszkał powiedzieć, co o nich myśli.
Ogień ułatwił nieco sprawę, ale gdy udało się wykopać
dół głęboki po kolana, bracia Elen znów natrafili na
zlodowaciałą ziemię. Kopali na zmianę, dwójkami.
Wieczorem otwór w ziemi okazał się dostatecznie
głęboki. Kiedy Knut wyjrzał z jurty, by po raz ostatni
sprawdzić, jak idzie kopiącym, z dołu wystawały już
tylko ich głowy.
Następnego dnia Knuta obudziły głosy. Ailo nie po
zwolił mu wyjrzeć na dwór.
- Ubiorą ją teraz odświętnie i złożą w saniach - wy
jaśnił spokojnie jak zawsze. - My też powinniśmy za
łożyć swoje najlepsze ubrania. Starszy wspólnoty ka
zał nam stawić się na pogrzebie. I posłuchamy go.
Założyli więc swoje najlepsze ubrania. Obwiązali
kumagi najbarwniejszymi taśmami. Ailo zapiął swój
srebrny pas. Knut odnalazł najpiękniejszy, skórzany.
I dopiero wtedy, gdy już stał na wzgórzu, w ostatnim
rzędzie żałobników, przypomniał sobie, że ten pas zro
biła mu Elen. To Elen żuła skórę tak długo, by stała się
miękka, to jej zręczne palce przekłuwały skórę igłą...
Knut poczuł się jak drań.
Świadomość, że wszyscy mieszkańcy osady podzie
lają tę opinię, nie poprawiła mu humoru.
Sanie, na których spoczęła niespełna szesnastoletnia
Elen, dziewczyna, która zakochała się w synu rybaka
znad fiordów, zostały złożone w wykopanym przez jej
braci grobie. Potem bracia, bratankowie, wujowie, ku
zyni zaczęli w milczeniu zasypywać ciało ziemią. Sil
ne były więzy rodzinne między Lapończykami, syna
mi tego wolnego ludu, którego domem był płaskowyż.
Ani Knuta, ani Ailo nikt o pomoc nie poprosił. Ta
ki zaszczyt nie mógł im przypaść w udziale. Nie nale
żeli przecież do rodziny. Knut czul, że pomimo panu
jącego chłodu spociły mu się ręce. Nie założył rękawic,
a od wschodu wiał przenikliwy wiatr. Knut zauważył,
że dziewczynę ułożono nogami w stronę wschodu.
Tam też zatknęli wygładzony przez wodę bal wyłowio-
ny z morza. Knut zastanawiał się, dlaczego, chwila nie
sprzyjała jednak zadawaniu takich pytań. Po drugiej
stronie, w głowach, Sarak ustawił coś w rodzaju krzy
ża. W dolnej części pionowej belki umocował skośnie
dość długi kawałek drewna.
- Co to za krzyż? - spytał Knut Ailo. Ten uciszył go
pospiesznie.
- Tak ma być - szepnął bezgłośnie. - To krzyż ze
wschodu. - Wskazał głową kierunek, z którego wiał
wiatr. Krainę, której nie mogli dostrzec gołym okiem.
Knut przyjął to wyjaśnienie do wiadomości. Nie
wiedział, że Sarak umieścił nad głową Elen prawosław
ny krzyż.
Prorocy, którzy od czasu do czasu nadciągali tu ze
wschodu, zrobili na rodzinie Elen największe wraże
nie. Jednak ceremonia, którą przygotowali zmarłej
bracia, niezupełnie przypadłaby do gustu rosyjskim
misjonarzom.
Gdy ziemia przykryła już cały grób, Knut uznał, że
uroczystość dobiegła końca, i chciał odejść. Ailo jed
nak go zatrzymał.
- To jeszcze nie wszystko.
Bracia zmarłej przynieśli zgromadzone wcześniej
drwa, choć w obozowisku dotkliwie brakowało opału.
Knut ze zdziwieniem obserwował, jak Lapończycy sta
wiają na mogile Elen domek z wyrzuconych przez mo
rze bali. Przykryli go spadzistym dachem, mocując go
przy użyciu czegoś w rodzaju gwoździ z drewna jałow
ca. W szczycie zachodniej ścianki zrobili nawet okienko.
Przed dokończeniem dachu schowali do środka ło
patę, którą kopali dół, kilka misek z jedzeniem i mle
kiem renifera oraz parę drobnych monet.
Gdy domek był gotów, cały orszak ruszył do rodzin
nej jurty dziewczyny, by tam ją wspominać, zaśpiewać
jej joik, by jeść i pić dla okazania zmarłej szacunku.
Ailo i Knut odłączyli się od żałobników. Nikt się za
nimi nie obejrzał. Nikt się ich nie spodziewał na stypie.
- Co to wszystko ma znaczyć? - nie mógł się nadziwić
Knut. - Zimą zmarło tu przecież wielu ludzi i nikogo nie
chowano w ten sposób. Wszystkich zawieziono na cmen
tarz, gdzie urządzono im całkiem zwyczajny pogrzeb.
Ailo zdjął pas.
- Wszyscy, którzy zmarli zimą, odeszli w sposób na
turalny. Elen nie mogłaby zostać pochowana na cmenta
rzu. Ktoś z pewnością by zapytał, skąd się wzięły rany
na jej ciele. I szybko by się wydało, że zabiła się sama.
Albo jeszcze gorzej: tamci mogliby pomyśleć, że zabił ją
ktoś z naszej wspólnoty. Ucierpiałoby zarówno jej do
bre imię, jak i honor rodziny. Bracia zrobili wszystko, by
pochować ją jak najgodniej. Zgodnie ze starodawnym
obyczajem. W dawnych czasach tak właśnie wyglądały
nasze pogrzeby.
- Ale ten dom... jedzenie... pieniądze... - Knut bez
radnie rozłożył ręce. - To przecież okropne...
- Dlaczego? - Oczy Ailo rozbłysły. - Dlatego, że wy,
Norwegowie i Finowie, robicie to całkiem inaczej?
Knut nie odpowiedział. Ściągnął kaftan, by przynaj
mniej na chwilę ukryć swoją twarz przed wzrokiem Ailo.
- Dokąd twoim zdaniem poszła Elen? - Ailo nie da
wał mu spokoju. - Do nieba czy do piekła?
Knut przełknął ślinę. Wpajano mu przekonanie, że
ten, kto sam odbiera sobie życie, kończy w ogniu pie
kielnym.
- My, Lapończycy, nie znamy żadnego piekła - wy-
jaśni} mu łagodnie Ailo. - Ci, którzy od nas odchodzą
na zawsze, żyją dalej w Jabmi-aimo, świecie zmarłych.
Albo w Mubbe-aimo, w drugim świecie... - Głos Ailo
brzmiał bardziej obco niż zwykle. - Nie mamy piekła,
mamy za to niebo. Saivo. Myślę, że Elen tam właśnie
trafiła. Miała taką jasną duszę. Była taka młoda. Sądzę,
że wzięli to pod uwagę...
Knut wstrzymał oddech, wpatrując się w przyjacie
la. Przypuszczał, że ci, którzy powinni wziąć to pod
uwagę, to starzy lapońscy bogowie. Nigdy przedtem
nie pomyślał, że Ailo może w nich wierzyć. Reijo
twierdził, że Mikkal za nic miał zarówno dawnych, jak
i nowych bogów.
- W Saivo zmarli żyją tak samo jak my. Ale tam nie
ma surowych zim i nieurodzajnych lat. W Saivo wszy
scy są szczęśliwi. Dobrze im tam. Niczego im nie brak,
ani zwierzyny, ani ryb. A ich jurty i chaty są znacznie
piękniejsze od naszych...
- Wierzysz w to? - spytał Knut. Zaskoczył go ton
własnego głosu. Pojawiła się w nim nuta lekceważenia,
choć wcale nie było to jego zamiarem.
Ailo spojrzał mu prosto w oczy.
- A ty wierzysz w raj? - zapytał. - Czy nasze Saivo
tak bardzo różni się od twojego raju? - Knut się za
wstydził. - Zostawili jej trochę jedzenia i pieniędzy, że
by jakoś dała sobie radę, zanim stanie na nogi na tam
tym świecie. A łopaty, którą kopali grób, i tak lepiej
nie wykorzystywać do niczego innego. Elen może mieć
z niej jakiś pożytek. - Ailo wzruszył ramionami. Jego
głos brzmiał poważnie, ale w kącikach u^t igrał lekki
uśmieszek. Knut nie wiedział, jak to rozumieć. Czy
przyjaciel rzeczywiście wierzy w to, co mówi?
- A dom? - Knut miał jeszcze sporo wątpliwości. -
Co z oknem? Dostaję gęsiej skórki, gdy na nie patrzę.
- Elen nie przyprawiała cię o gęsią skórkę, gdy jesz
cze żyła - odrzekł Ailo ostro. Stał teraz nagi od pasa
w górę, a ciało, pomimo że był niewielkiego wzrostu,
miał umięśnione i mocne. - Elen z pewnością nie jest
teraz bardziej niebezpieczna niż za życia. Okno w do
mu może się jej przydać. Kto wie, może zapragnie po
patrzeć, co się też tu dzieje. Albo sprawdzić pogodę...
Ailo zaczął zakładać codzienne ubranie, a w jego
oczach pojawił się figlarny błysk.
Tym razem Knut nie miał już wątpliwości co do te
go, że przyjaciel żartuje.
- To stary obyczaj - wyjaśnił po chwili Lapończyk.
- Nikt nie pamięta, skąd się wziął. A ściślej rzecz bio
rąc, każdy tłumaczy to inaczej. Tak to już jest z rytu
ałami.
Knut zrozumiał.
Wyruszyli w drogę jeszcze przed zakończeniem sty
py. Długo jeszcze słyszeli spokojne dźwięki joik. To
śpiewał o Elen ktoś z jej rodziny.
Knut pomyślał, że śpiewak musiał dobrze znać
zmarłą. Ta młoda dziewczyna była właśnie jak ten
śpiew: zwykle pełna spokoju, choć i nieobliczalna.
W joik Elen mieściło się to wszystko.
Pieśń odcisnęła trwały ślad w duszy Knuta. Wie
dział, że będzie pamiętał jej dźwięki znacznie dłużej
niż twarz dziewczyny.
Przez pustkowie brnęły dwa niewielkie zaprzęgi. Sa
nie każdego z mężczyzn ciągnęło jego własne zwierzę.
Jechali na zachód. Po pewnym czasie mieli zamiar
skręcić na południe, by znaleźć wzniesienie, które
w swoim wnętrzu kryło skarb pozostawiony Knutowi
przez ojca.
Jechali mniej uczęszczanym szlakiem, dlatego nie
spotkali Andersa i jego towarzyszy, wracających do do
mu z jarmarku z Skibotn. Gdy Anders dotarł do obo
zowiska dwa dni po pogrzebie Elen, dowiedział się tyl
ko, że Knut i Ailo wyruszyli na zachód. Nie przyszło
mu do głowy, by powiązać ten fakt ze śmiercią Elen.
Pozdrowienia, które przywiózł im znad fiordu, mu
siały czekać.
A tymczasem bracia krwi przemierzali płaskowyż.
Jak magnes przyciągał ich złoty blask z południowego
zachodu.
3
Na płaskowyżu nigdy nie brakowało wędrowców
i marzycieli. Swoje ślady zostawiali tu często ci, któ
rzy szukali zapomnienia albo schronienia.
Na zachód zmierzali właśnie dwaj wędrowcy, pod
czas gdy inny samotnie szedł na wschód. Nie wiedzie
li o sobie nawzajem, choć ich życiowe ścieżki już się
skrzyżowały w przeszłości. Kolejne zaś spotkanie mia
ło być bardzo szczególne i brzemienne w skutki.
Samotny wędrowiec miał niebieskie oczy pod ścią
gniętymi brwiami. Na jego twarzy prawdopodobnie
rysowała się kiedyś chłopięca miękkość, choć trudno
było w to uwierzyć, patrząc na ostro zarysowane ko
ści policzkowe. Mężczyzna był barczysty, długonogi,
o mocnych rękach. Bez trudu dało się odgadnąć, że tra
pi go jakieś zmartwienie.
Ciemnoblond grzywka zrobiła się wyraźnie za dłu
ga i była postrzępiona. Jej właściciel od dawna nie
troszczył się już o swą brodę i nie zwracał uwagi na
robactwo, które zalęgło się mu we włosach. Całkiem
niedawno opuścił Skibotn, ale przedtem wiele wędro
wał po nieznanych szlakach. Przywykł do trudnych
warunków. Wszyscy, którzy go spotykali, odgadywa
li natychmiast, że przeżył ciężkie chwile. Wskazywało
na to jego dojrzałe spojrzenie, tak nie pasujące do mło
dego wieku.
Simon chciał zatrzeć za sobą ślady. Nigdzie się nie
spieszył. Szedł przed siebie bez celu.
Pragnął zniknąć, by ułatwić życie Mai.
Pewnego dnia trafił na jakieś dziwne towarzystwo.
Żaden z pięciu mężczyzn, siedzących dokoła ogniska,
nie mówił dużo o sobie. Simon pasował do nich. Wie
le lat spędził wśród ludzi tego pokroju. Znał doskona
le obowiązujące wśród nich zasady gry, wiedział, co
należy im powiedzieć, a co zachować dla siebie.
Każdy z tych mężczyzn sprzedałby własną rękę,
gdyby tylko ktoś mu chciał za to nieźle zapłacić. Nie
mieli żadnych skrupułów, gdy w grę wchodziły jakieś
korzyści. Simon dał im do zrozumienia, że i on jest
ulepiony z tej samej gliny.
Rozmawiali tylko na jeden temat. O pieniądzach.
O tym, jak się szybko wzbogacić. Niekoniecznie zgod
nie z prawem. Rozmawiali o złocie.
- Wszyscy wiedzą, że w Finnmarku można znaleźć
złoto - oświadczył Albert, najstarszy z nich wszyst
kich, postawny czterdziestolatek, dość przystojny, ale
nie budzący zaufania. Wodził rej wśród kompanów. Je
go wyraźnie młodszy, jasnowłosy i szarooki brat miał
na imię Helmer. Obaj mieli przebiegłe spojrzenia
i zręczne palce. Helmer nie był tak przystojny jak brat
i należał do osób znacznie bardziej zamkniętych w so
bie niż Albert, który chętnie wypowiadał się na każdy
temat, czyniąc to zresztą z pewnym wdziękiem.
Trzeci mężczyzna, Hans, pochodził ze Szwecji. Mó
wił z akcentem, który przypominał Simonowi sposób
mówienia Reijo. Hans urodził się zapewne w okolicy,
w której mówiono także po fińsku. Tornedalen rozcią
gała się przecież po obydwu stronach rzeki Torne, sta-
nowiącej granicę między Finlandią a Szwecją. Simon
domyślał się, że w takich miejscach języki i obyczaje
mieszają się ze sobą. Trzeba znacznie więcej niż rzeki,
by podzielić ludzi.
Simon słyszał kiedyś, że wygnańcy z Tornedalen
często uciekają do Norwegii. Do nich należał prawdo
podobnie Hans.
Hans był rówieśnikiem Simona. Jego twarde spoj
rzenie pasowało do cynicznych wypowiedzi. Zimny
człowiek. Trudno go lepiej opisać. Właściwie to on po
winien być przywódcą. Albert nie dorównywał mu
przebiegłością. Simon nie potrafiłby powiedzieć, który
z nich był autorem najbardziej podstępnych planów.
Często wydawało mu się, że to Hans jest mózgiem tej
grupy i że tak sprytnie podsuwa pomysły Albertowi,
by tamten uważał je za swoje własne.
To było całkiem prawdopodobne.
Mojżesz i Benjamin natomiast nie kryli w sobie żad
nych zagadek. Simon wiedział wprawdzie, że z taką
oceną nie należy się spieszyć, bo nawet najłagodniej
szy człowiek może sprawić niespodziankę, ale bliźnia
cy pochodzący z jakiejś odległej wyspy naprawdę nie
byli wewnętrznie skomplikowani. Ich życie obracało
się wokół jedzenia i spania. Od czasu do czasu potrze
bowali też kobiety, nie robiło im jednak różnicy, w ja
kich okolicznościach i w jaki sposób.
Pochodzili z religijnej, przynajmniej na pozór, rodzi
ny. Ojciec nadał dziewiętnaściorgu swych dzieci biblij
ne imiona. Co prawda nie było pośród nich Judasza, ale
nawet godni szacunku patroni nie uchronili Mojżesza
i Benjamina przed zboczeniem ze ścieżki cnoty.
Bliźniacy jako jedyni z tej grupki bez mrugnięcia
okiem chwalili się przed Simonem swymi wyczynami.
Kradzieżami, których nie potrafili nawet zliczyć. Gra
bieżą cudzego bydła. Gwałtami, o których opowiadali
z uśmieszkiem. Wyjaśniali, że chodziło przecież tylko
o Laponki, a wszak wszyscy dobrze wiedzą, że nie na
leży ich uważać za ludzi.
Bliźniacy byli dorośli, ale w ciałach dojrzałych męż
czyzn w gruncie rzeczy kryły się niedojrzałe dzieci.
Z taką właśnie uroczą gromadką zasiadł Simon przy
ognisku. Zamierzał im towarzyszyć przynajmniej
przez jakiś czas.
- W Finnmarku można znaleźć złoto - powtórzył Al
bert.
Nikt się nie odezwał. Twarz Simona nawet nie drgnę
ła, choć w zanadrzu ukrył kilka bryłek, które dowodzi
ły słuszności słów Alberta. Simon nie zamierzał jednak
się nimi chwalić. Nie ruszył się z miejsca. Okazał tyle
samo zainteresowania, co pozostali. Podobnie jak tam
ci czekał na to, co powie Albert.
Simon przeżył więzienie, w którym było znacznie
gorzej niż w tym towarzystwie.
- Jeśli mi nie pokażesz, gdzie - odezwał się leniwie
Hans - nie ruszę się z miejsca. Nie będę się wysilał
dla niepewnej zdobyczy. Możesz to sobie wybić
z głowy.
Hans wyprostował nogi i zadrżał z chłodu. Zima nie
odeszła jeszcze na dobre, a darniowa chata była pod
szyta wiatrem. Próbowali ją wprawdzie uszczelnić, ale
żadnemu nie chciało się pracować. Nie zamierzali tu
przecież długo zabawić. Po co się wysilać? Żeby z ich
pracy skorzystał ktoś inny?
Simon marzł tak samo jak pozostali, musiał jednak
jakoś się trzymać. W tym towarzystwie lepiej się nie
wyróżniać.
- W Alcie są jacyś Finowie, którzy płacą złotem -
rzucił Albert tak obojętnie, jakby mówił o pogodzie.
Wszystkie spojrzenia skierowały się ku niemu. Uda
ło mu się przyciągnąć ich uwagę, co bardzo lubił.
Dobry Boże, żeby to tylko nie był Knut! pomyślał
Simon. Knut był naiwnym żółtodziobem w porówna
niu z tymi osobnikami.
- Skąd wiesz? - zapytał błyskawicznie Helmer, które
mu brat najwyraźniej nie zdradzał wszystkich tajemnic.
- Wiem - wyjaśnił wyczerpująco Albert. - Od daw
na jest tam dwóch starszych Finów, którzy nie mają
pieniędzy i płacą kamieniami. Złotymi okruchami,
chłopcy. Wszyscy wiemy, co to oznacza...
A więc jednak nie Knut! Simonowi wyraźnie ulży
ło. Nie mógł się troszczyć o nikogo poza tymi, na któ
rych najbardziej mu zależało, jeśli miał być tym dru
gim, okrutnym Simonem.
Nie powinien sobie pozwalać na ciepłe uczucia wzglę
dem zbyt wielu osób. Miłość czyni serce miękkim. A w je
go obecnym życiu nie ma miejsca na takie słabości.
- Może znaleźli te bryłki wiele lat temu - zauważył
Helmer.
- Może już nic nie zostało - podchwycił jego myśl
Benjamin.
Hans splunął. Simon poczuł na sobie jego spojrze
nie. Nie dowierzali sobie nawzajem.
Albert całkowicie zignorował słowa Benjamina.
Miał w tym już pewną wprawę.
- Wystarczy odnaleźć tych Finów. Alta nie jest du
ża, a nas jest sześciu. - Spojrzał wymownie na Simo-
na i długo mu się przyglądał. Czekał, aż towarzysze
także zwrócą spojrzenia w jego kierunku. - O ile ru
szasz z nami?
Simon patrzył Albertowi prosto w oczy, nie mru
gnąwszy nawet powieką.
- Jasne - oświadczył lakonicznie. Grał wobec nich
rolę małomównego, bo do tego rodzaju ludzi przywy
kli. Atmosfera nieco zelżała. Bliźniacy zaśmiali się tro
chę nerwowo. Obaj zabrali się skwapliwie do klepania
Simona po ramieniu, by powitać go w swoim gronie.
Simon podróżował z nimi już od trzech tygodni.
- Nie potrzebujemy szczurów okrętowych - pod
kreślił Helmer zjadliwie.
- To znaczy tchórzy, chłopcze.
- Wiem, co to jest szczur okrętowy. - Simonowi tak
że zdarzało się zachowywać bezmyślnie. Wygłaszając
ten komentarz, zdradził się, że mieszkał kiedyś na wy
brzeżu. - Daleko stąd do Alty? - zapytał, by dać towa
rzyszom do zrozumienia, że nie zna tej okolicy.
- Dość daleko - odparł Albert enigmatycznie. Nawet
gdyby go spytać o pogodę, odpowiedziałby tak, jakby
chodziło o tajemnicę państwową. - Wędrowcy nie są
czymś wyjątkowym w tej okolicy. Podzielimy się. Mu
simy wprowadzić jednego człowieka pomiędzy Finów.
Kogoś, kto może udawać, że jest jednym z nich.
Simon spojrzał na Hansa.
- On mówi po fińsku? - zagadnął. - Tak żeby móc
udawać Fina?
- Tak - poinformował go Albert.
Hans się nie odezwał. Posłał jednak Simonowi spoj
rzenie, w którym nie było ciepłych uczuć.
- Trochę to za proste - pokręcił głową Simon.
- Bo to jest proste - pouczył go Helmer. Nie podo
bał mu się ten przybłęda, który powątpiewał w genial-
ność planu jego brata.
- Możesz się jeszcze wycofać - oświadczył niespiesz
nie Hans. - Jesteśmy prawdziwymi mężczyznami i nie
potrzebujemy pośród nas tchórzliwych gówniarzy.
- My nie jesteśmy gówniarzami - odezwali się jed
nym głosem Mojżesz i Benjamin.
- Idę z wami. - Simon chciał rozwiać wszelkie wąt
pliwości. - Tylko nie lubię się w nic bez sensu wkopy
wać. Muszę wiedzieć dokładnie, w co wchodzę. Jestem
już za stary na zabawy, a na razie to wszystko wyglą
da na zabawę.
Być może posunął się za daleko, ale skłoniły go do
tego słowa tamtych. Były jak ciosy prosto w twarz.
- Wszystko w swoim czasie. - Simon najwyraźniej
przypadł Albertowi do gustu, skoro wziął jego stronę.
- Ustalimy szczegóły, gdy już dotrzemy na miejsce.
Gdy posłuchamy i poobserwujemy. Dopiero wtedy
wszystko zaplanujemy...
- Ale przecież... - odezwał się zbity z tropu Mojżesz. -
Przecież my tak nie robimy. Ty nie lubisz nic planować,
Albert.
- Zamknij się! Nikt cię nie pytał o zdanie. - Albert
wymagał posłuchu.
Hans pochwycił porozumiewawcze spojrzenie Si
mona i uśmiechnął się nieznacznie. Oni dwaj rywali
zowali wprawdzie ze sobą, ale to i owo ich łączyło.
Simon przeczuwał jednak, że Hans może być nie
bezpieczny.
Podzielili się i w stronę Alty ruszyli dwójkami. Bliź
niacy byli do siebie tak podobni, że wędrowali razem,
by nie wzbudzać niepotrzebnie podejrzeń. Między
Helmerem i Albertem również dało się zauważyć ro
dzinne podobieństwo. Tak więc Hans i Simon, chcąc
nie chcąc, musieli wyruszyć razem.
- Nie obchodzi mnie, czy się lubicie, czy nie. - Albert
nie owijał niczego w bawełnę. - Teraz się lubicie. Hans
jest Finem. Spotkaliście się w drodze na północ. Nie ob
chodzi mnie, jak się będziecie do siebie odnosić na osob
ności, ale jeśli ktoś na was będzie patrzył, macie udawać
przyjaciół. Resztę bajeczki musicie wymyślić sami. Nie
mogę przecież odwalić za was całej roboty?
A więc to był cały plan Alberta! W Alcie Hans i Si
mon musieli sobie radzić sami. Bagatelka, wystarczyło
tylko wmieszać się między mieszkańców miasta. Wy
strychnąć na dudka Finów, którzy płacili złotem.
Przede wszystkim jednak znaleźć tych Finów. Nieste
ty, Albert nie wiedział, gdzie ich szukać.
Hans nie był zachwycony tym pomysłem, podobnie
zresztą jak Simon. Ruszyli w drogę jako pierwsza
z grupek. Simon nie mógł się zresztą wyzbyć wraże
nia, że poza nimi nikt do Alty się nie wybiera.
- Zaczynasz już chyba rozumieć, że to my dwaj ma
my zdobyć złoto - odezwał się Hans po kilkugodzin
nym milczeniu. Musieli ze sobą rozmawiać podczas
postojów. Łatwiej było się ignorować, gdy jechali gę
siego na nartach.
Simon musiał przyznać, że przyszło mu to do gło
wy. Zastanawiał się jednak, na ile Hans jest lojalny wo
bec swych towarzyszy.
- Albert i Helmer zawsze biorą największą dolę - po
informował go Hans, przeżuwając suszone mięso swy
mi mocnymi zębami, które błyskały w promieniach
wiosennego słońca. Simon uzmysłowił sobie, że Hans
bardzo rzadko się śmieje.
- Są chyba przywódcami - zaczął ostrożnie Simon.
- Sądzisz, że nadają się na przywódców?
Simon wzruszył ramionami. Napotkał spojrzenie
swego towarzysza. Rozumieli się bez słów. Obaj wie
dzieli, że spośród sześciu mężczyzn, którzy jeszcze
niedawno siedzieli razem przy palenisku w darniowej
chacie, tylko dwóch nadaje się na przywódców. Popa
trzyli sobie prosto w oczy.
- Od dawna z nimi jesteś? - zapytał Simon, dbając
o to, by w pytaniu nie ujawniło się za wiele ciekawo
ści. Jakby pytał tylko ot tak sobie, dla podtrzymania
rozmowy.
- Rok - splunął Hans. - Prawie dwa. Czy czas tu coś
znaczy?
Simon nie mógł nie przyznać mu racji.
- A ty? - Hans zaczął przyglądać się towarzyszowi,
mrużąc oczy. Miał bardzo wyrazistą twarz. Czarna
grzywka zawsze przesłaniała mu czoło. Simon nigdy
nie spotkał człowieka o takich chłodnych, brązowych
oczach. - Zawsze jesteś sam?
Każdy z nich próbował wzbudzić w towarzyszu tro
chę zaufania. Kłamali w żywe oczy. Albo mówili pół
prawdy. Żaden nie byłby w stanie sprawdzić słów drugie
go. Mogli jednak gromadzić informacje i kontrolować,
czy nie pojawiają się nowe, które przeczą poprzednim.
- Mam kobietę - oświadczył Simon z krzywym
uśmieszkiem i poczuł jakby lodowate igiełki w pier
siach. Przed oczami stanęła mu twarz Mai, widział ją
tak wyraźnie, jakby pojawiła się tuż przed nim. Zagłu
szył jednak w sobie ten ból, przed którym próbował
uciec. - Ale pewnie nie o to mnie pytasz, prawda? -
Hans się nawet nie poruszył, więc Simon dodał: - Sie
działem. W więzieniu. Tam człowiek szybko się uczy,
by na nikim nie polegać.
- Długo?
- Wystarczająco.
Wtedy Hans się uśmiechnął.
Simon musiał w duchu przyznać, że ten uśmiech
wzbudził w nim niepokój. Przywykł już do posępnego
i nieprzeniknionego wyrazu twarzy towarzysza podróży.
- Czy tamci zjawią się w Alcie? - zastanawiał się gło
śno Simon. Hans nie troszczył się o kontynuowanie roz
mowy. Może dowiedział się już tego, czego chciał. Miał
wyjątkowy talent do trzymania ludzi w niepewności.
- Albert by nie pozwolił, żeby taka pewna zdobycz
przeszła mu koło nosa.
Simon zwilżył sobie wargi. Zdecydował się zasuge
rować Hansowi możliwość zdrady reszty grupy. Spo
ro ryzykował, ale wszystko wskazywało na to, że Hans
nie darzy Alberta szczególnie głębokim respektem.
- A mogłoby się tak stać? - zapytał.
Spojrzenie Hansa pozostało obojętne, twarz niepo-
ruszona, tylko jeden z kącików ust uniósł się ku górze.
- Albert nie zdołał cię zastraszyć, prawda?
Simon powoli pokręcił głową.
- Na razie nie.
- No cóż... - Hans poskrobał się po brodzie. Jako je
dyny z całej szóstki dbał trochę o siebie. Golił się re
gularnie i mył, mimo że ledwo co przeminęły najtęż
sze mrozy i kontakt z lodowatą wodą nie należał do
przyjemności. Zwracał też uwagę na ubranie. - Albert
nie wygląda na groźnego, ale spośród tych, których
kiedykolwiek spotkałem, najsprawniej włada nożem. -
Simon powinien był się domyślić, że nie tylko spryt
sprawił, iż Albert został przywódcą grupy.
-Aha.
- Rzecz jasna, nawet on nie może się równać ze mną...
Hans popatrzył na Simona nader wymownie. Si
mon wytrzymał spokojnie to spojrzenie. Nie można
pozwolić sobie na strach, stojąc twarzą w twarz z te
go rodzaju mężczyzną. Musi z nim rozmawiać jak
równy z równym.
- Tak dobrze sobie radzisz z nożem?
Simon wiedział doskonale, że Hans wcale się nie
przechwala. Hans zawsze nosił nóż za pasem, jakby
był z nim zrośnięty. Simon nigdy nie widział go w cza
sie awantury, ale zapamiętał, że gdy Hans używa no
ża w najzwyklejszych sytuacjach, robi to z zadziwia
jącą zręcznością.
- Nie najgorzej - odparł Hans. - A ty?
Simon roztarł dłonie i tylko się uśmiechnął. Cieszył
się, że Maja nie zna go w tym wcieleniu. Cieszył się,
że Maja nigdy się nie dowie, z jaką łatwością przycho
dzi mu grać tego drugiego Simona, z którym ona nie
chciałaby mieć nic wspólnego.
- Dobrze - powiedział Hans. - Potrafisz chyba spra
wić rybę? A umiesz strzelać?
Simon otworzył usta ze zdziwienia.
- Biedacy nie miewają broni palnej - wyjaśnił.
Hans nawet nie mrugnął okiem.
- Nigdy nic nie wiadomo - stwierdził. - Jest nas tyl
ko dwóch. Musimy się bronić. Może drzemią w nas ja
kieś ukryte umiejętności.
Simon nie dał się sprowokować. Następny krok na-
leżał do Hansa. To przecież on spędził więcej czasu
z bandą Alberta.
- Nie sądzisz, że Albert i jego ludzie niewiele zna- |
czą w porównaniu z nami.'' !
- Chyba masz rację. |
Hans uśmiechnął się otwarcie.
- Mojżesz i Benjamin mają mocne pięści, sami nie !
potrafią zrobić z nich użytku. Helmer nie umie się bić, [
a myśli za niego Albert. Albert ma swój nóż. My ma- l
my niezłe głowy, noże i pięści. |
Hans przedstawił sprawę w dużym uproszczeniu,
acz całkiem prawdziwie.
- Podział na małe grupki był nieźle pomyślany. j
- Albert zakładał, że my się nie lubimy. - Hans wy- (
szczerzył
swoje białe zęby. - Albert w gruncie rzeczy
też jest dużym dzieckiem. Łatwo go zmylić. Ja od ra
zu widziałem, że jesteś ulepiony z tej samej gliny co [
i ja. I że możemy zostać przyjaciółmi.
Simon też się uśmiechnął. Wydawało mu się, że sło
wo „przyjaciele" brzmi jak bluźnierstwo w ustach Han
sa. I wcale nie był pewien, czy może zaufać towarzy
szowi podróży. Robił jednak dobrą minę do złej gry.
- Ja bym tego nie odważył się zaproponować! Nie
wiedziałbym, jak to zrobić, skoro jesteś związany
z tamtymi.
Nie zamierzał dodawać nic więcej. Nie można prze
cież kłamać bez końca. Zwłaszcza że nie musiał już
przeciągać rozmowy.
- Działam na własny rachunek - wyjaśnił z naci
skiem Hans. - Chyba podobnie jak ty.
- Nie mam nikogo, o kim musiałbym myśleć - od
parł Simon lekko. - A przy tym bardzo lubię samego
siebie. Można nawet powiedzieć, że jestem swoją jedy
ną miłością.
Wreszcie udało mu się znaleźć właściwy ton.
- I nie boisz się nawet, gdy pomyślisz, co nas może
czekać ze strony Alberta?
Simon kopnął grudę śniegu. Zamknął swój plecak
z kory brzozowej i postawił z boku. Gdyby Hans wie
dział, co kryje się pod ubraniami!
- Mam bardzo kiepską fantazję - wyjawił - i nie po
trafię sobie wyobrazić, co nas może czekać ze strony
Alberta.
Hans chciał usłyszeć właśnie coś w tym rodzaju.
- Na każdego przypadnie o wiele więcej, jeśli po
dzielimy wszystko na dwóch zamiast na sześciu - do
rzucił jeszcze Simon.
- Niegłupi z ciebie gość.
Zabrzmiało to jak słowa uznania i Simon wiedział,
że na nie zasłużył.
- Dla Alberta świat się kończy na Finnmarku - rzekł
Hans. - Nie będzie nas ścigał bez końca. Jeśli uda nam
się znaleźć złoto, będzie tylko nasze. Możemy wyje
chać, dokąd tylko zechcemy. Osobno albo razem.
Simon pokiwał głową na znak, że zrozumiał. Wolał
na razie nie zdradzać, którą możliwość wybierze.
- To w dalszym ciągu trochę za proste. - Simon mu
siał to powiedzieć, bo Hans czekał na takie słowa.
Wzbudziłby podejrzenia towarzysza, gdyby ich nie
wypowiedział. - Nigdy przedtem nie miałem okazji się
wzbogacić. Nie aż tak. Gdyby to było takie proste,
wszyscy byliby bogaczami.
- Albertowi wydało się to proste. - Hans zabrał się
ochoczo za sznurowanie własnego skórzanego worka.
Piękna ręczna robota, Simon potrafił to ocenić. - Al
bert przyzwyczaił się już do tego, że ja za niego obmy
ślam szczegółowy plan. Zakłada z góry, że to zrobię,
a potem uważa, że sam wszystko wymyślił. Oczywi
ście, że to nie jest taka prosta sprawa. Większość sły
szała co nieco o złocie. Krążą plotki na ten temat. Nikt
nie jest pewien, ile w nich prawdy. A ten, kto napraw
dę ma złoto, na pewno jest ostrożny. Dlatego, że są lu
dzie tacy jak my. - Znów błysnęły jego białe zęby.
-Jeśli się nie wie, kto i gdzie, to sprawa nie jest pro
sta - podsumował Simon.
- Ale tym razem sprawa jest dziecinie prosta - cią
gnął Hans wyraźnie rozbawiony. - Dla nas sprawa jest
prosta. Wiemy gdzie. A na dodatek ja wiem, kto.
Simon spojrzał na Hansa.
- To ja opowiedziałem Albertowi o złocie. Zapo
mniałem tylko dodać, że znam tych, co płacą złotem.
Nie ma nic prostszego, Simon.
4
Hans doprowadził Simona do zamieszkanej przez Fi
nów części Alty, położonej z dala od wielkich domostw,
daleko od norweskich zagród. Na fińską osadę składały
się darniowe chaty i zgrabne domki z bali, wszystkie nie
wielkie i szare pod równie szarym wiosennym niebem.
Nie we wszystkich maleńkich okienkach były szy
by. Mało kto mógł sobie pozwolić na taki luksus w na
tłoku codziennych wydatków. Ruija nie rozpieszczała
swych fińskich mieszkańców.
Hans zapukał do zniszczonych przez deszcze i śnie
gi drzwi. Obaj musieli pochylić głowy, wchodząc do
środka.
Pomieszczenie było ciepłe i bardzo prosto urządzo
ne. Punkt centralny stanowił piec ustawiony na jednej
z krótszych ścian. Pod dłuższą ścianą z półkami stał
stół i dwie długie ławy. Pod piecem skrzynia na opał
i stołek zrobiony z szerokiego pnia.
Panował tu porządek, a w powietrzu unosił się do
mowy zapach.
Dwaj starsi mężczyźni powitali Hansa serdecznym
uśmiechem. A Hans odpowiedział im tak szerokim
uśmiechem, jakiego Simon nie widział u niego w cią
gu tych trzech tygodni, które spędzili razem.
Simon wcale się nie zdziwił, gdy tamci zwrócili się
do Hansa całkiem innym imieniem.
Nazwali go Heino.
- Kogo tym razem ze sobą przyprowadziłeś, Heino?
Simon przedstawił się, podając im dłoń. Zdradził Fi
nom tylko swoje imię. Gospodarze, bez wątpienia bra
cia, zwali się Hannu i Jussi.
- Ten, kto nie chce zdradzić swego nazwiska, na
pewno nie powie także, skąd pochodzi - uśmiechnął
się Hannu, mrugając okiem. W jego głosie nie było
wrogości i podejrzliwości. - Nie będę więc pytał.
Simonowi przyszło do głowy, że ten człowiek jest
chyba głupi. Albo tylko poczciwy.
- Nie zabawisz tu długo? i
Hans zaprzeczył.
- Tacy jak ja nie potrafią długo zagrzać miejsca. Są
dziłem, że już o tym wiesz.
- Cały czas mam nadzieję, że kiedyś wydoroślejesz.
Hans się uśmiechnął.
- Jestem z siebie całkiem zadowolony. I chyba taki
już zostanę do końca życia.
- Możesz mieć nadzieję, że zostaniesz piękny i mło- ;
dy, ale mógłbyś przynajmniej się pomodlić, żeby ci
przybyło rozumu - poradził mu Jussi tonem dobrego
wujka. Gospodarze wyciągnęli wszystko, czym chata ;
bogata, i przygotowali prawdziwą ucztę dla gości. [
Simon wolał nie patrzeć na Hansa. Kim jest ten
człowiek? Plotkował z gospodarzami i całkiem nieźle j
się bawił. Zachowywał się zupełnie inaczej niż jeszcze f
niedawno, pod gołym niebem na pustkowiu. j
Zupełnie jakby zamykając za sobą drzwi tej chaty,
zmienił się w kogoś innego.
- Musisz coś zjeść - napomniał Simona Hannu, gdy |
spostrzegł, że gość raczej grzebie w jedzeniu niż je. -
O ile dobrze znam Heino, to sporo czasu upłynie, nim
znów siądziecie do porządnego posiłku.
Hans jadł z apetytem i posłał Simonowi zachęcające
spojrzenie. Simon przełknął ślinę i poszedł w jego ślady.
Gospodarze chcieli odstąpić przybyszom swoje łóż
ka, Hans jednak zdecydowanie odmówił.
- Położę się w szopie, jak zwykle.
I tak się stało.
- Kim ty właściwie jesteś? - zapytał Simon, gdy zna
leźli się już sam na sam i mościli sobie posłania w su
chym sianie.
- Jestem po prostu ostrożny - odparł Hans.
- Jesteś Hans czy Heino? Czy może jesteś aż tak
ostrożny, że nie możesz mi tego zdradzić?
- Urodziłem się jako Heino - oznajmił Hans wymi
jająco - ale czasami wolę być Hansem.
- Jesteś Finem? - dopytywał się Simon.
- Z pochodzenia - przyznał. - To bogacze decydują
o narodowości, Simon. Prości ludzie, którzy umierają
za nich na wojnach, nie mają wiele do powiedzenia.
Ciągle go zaskakiwał ten Hans, nie, ten Heino.
- Czy to Hannu i Jussi mają złoto? - Simonowi zaschło
w ustach na samą myśl o dwóch miłych, starszych Finach,
którzy w dobrej wierze podzieli się z nimi tym, co mieli.
-Tak.
- Skąd wiesz?
- H a n n u pokazał mi kilka kamyków ostatnim ra
zem. Powiedział, że je dostał. Mieszkał u nich pewien
człowiek, który znalazł złoto. Ale zniknął nie wiado
mo gdzie już dawno temu.
Knut, to musiał być Knut. Simon przełknął ślinę i sta
rał się spokojnie oddychać.
- Pokazał ci złoto? Kim ty dla nich jesteś?
- Kimś, komu ufają.
- A ty chcesz ich okraść?
- Złodzieje kradną - odparł Heino spokojnie, obra
cając się na sianie. Simon też odwrócił się do niego ple
cami. Nie był całkiem pewien, że to bezpieczne, posta
nowił jednak pokazać, że nie boi się swego towarzysza.
Rozmowa dobiegła końca. Heino nie chciał powiedzieć
nic więcej. Simon wsłuchiwał się w dźwięki nocy, w spo
kojny, równy oddech Heino. W końcu on także zasnął.
Sny miał jednak równie zagmatwane jak życie.
Obudziły go przyciszone głosy. Simon nie podniósł
się ze swego posłania. Próbował nadal miarowo i powo
li oddychać. Po chwili rozpoznał głosy Heino i Hannu.
- Wszystkie męty tu ściągają, od kiedy rozeszła się
plotka...
- Tylko ja jeden wiem - przerwał mu Heino. - O ile
ufasz handlarzowi.
- Jemu można zaufać. A ty? Nikt cię nie podejrzewa?
- Dobrze wiesz, jaką mam reputację, Hannu. A gdy
Simon i ja znikniemy z waszym złotem, będą tacy, któ
rzy uznają nas za prawdziwych bohaterów.
- Kim jest ten Simon? Ufasz mu?
- Może. Jeszcze nie jestem pewien. Jeśli gra, to robi
to lepiej ode mnie. W każdym razie na pewno nie jest
taki jak tamci. Tyle wiem na pewno. Może się jeszcze
przydać. Ale trzeba pamiętać, że nie jest jednym z nas.
- Knut Olsson wciąż siedzi w areszcie. Tym razem
namiestnik przesadził. Żadnego Kwena nie można bez
karnie więzić tak długo. Nie pozwolimy mu w ten spo
sób traktować jednego z naszych. Prędzej zburzymy
to więzienie niż pozwolimy, by Knut tam zgnił.
- Gdzie kamienie?
- Napełniłem już twoją torbę, chłopcze. Starczy, że
by przekonać twoich „przyjaciół". Mamy tego więcej.
Starczy na wszystko.
Simon słyszał, jak tamci wychodzą, wciąż rozma
wiając, i doszedł do wniosku, że rozumie jeszcze mniej
niż przedtem.
Hannu oddał złoto Hansowi?
Co może znaczyć ta rozmowa o ostrożności i za
ufaniu, o więzieniu i namiestniku?
Heino był nader tajemniczy nawet wtedy, gdy Si
mon uważał go po prostu za Hansa. Zmiana imienia
nie uprościła sprawy.
Simon uznał, że najlepiej będzie, jeśli uda, że śpi.
Heino wrócił na swoje posłanie. Simon słyszał, jak
towarzysz podróży się kładzie i zaczyna chrapać. Po
stanowił, że nie wstanie. W co, u licha, się znowu wpa
kował? Chciał przecież wieść spokojne życie. Choćby
miało być szare. Pragnął uniknąć wszelkich awantur
i komplikacji. A tymczasem wylądował w samym
środku zagadkowego labiryntu.
Simon nie zasnął już więcej tej nocy. Pozwolił jed
nak, by Heino „obudził" go o świcie, gdy na dworze
było jeszcze szaro.
Słyszał, jak Heino wstaje, jak składa swoje koce, wy
chodzi na chwilę, by zaraz wrócić do szopy.
- Wstawaj, stary, nie zamierzasz chyba teraz spać.
Simon zerwał się na równe nogi, zupełnie tak, jak
by wciąż jeszcze siedział w więzieniu. Natychmiast ob
rzucił Heino przytomnym i ostrożnym spojrzeniem.
Musiał udawać, że jest spokojny, choć w gruncie
rzeczy nie czuł się bezpiecznie w towarzystwie Heino.
Nie miał też pojęcia, czego się spodziewać po Hannu
i Jussim.
- Uchroniłem twoją duszę przed tym, co najgorsze -
rzucił Heino. Na plecach miał już swój worek. Chociaż?
Simon przyjrzał się dokładniej workowi i stwierdził,
że to nie ten sam, choć bardzo podobny.
Simon chwycił swój plecak i podniósł go szybko,
mimo że był ciężki.
- Mam już złoto, chłopcze. Ruszamy.
Simon położył dłoń na ramieniu Heino, by go za
trzymać w pół kroku. Miał przy tym nadzieję, że tam
ten nie słyszy jego dudniącego serca.
Głos zabrzmiał na szczęście całkiem twardo. A że
w szopie panował wciąż półmrok, Heino nie mógł doj
rzeć twarzy Simona.
- Nikt nie mówi do mnie „chłopcze"!
Atmosfera zrobiła się nieprzyjemna. Po chwili He
ino się uśmiechnął. Jeszcze nie zdążył wcielić się w ro
lę Hansa.
- Simon - poprawił się. Gdyby kiedyś przyszło im ;
się zmierzyć ze sobą, nie wiadomo, jaki byłby rezultat. \
Ale ta chwila jeszcze nie nadeszła. |
Simon pokiwał głową i wypuścił powietrze. Cofnął [
dłoń z ramienia towarzysza. Gdy już maszerowali
przez pogrążoną we śnie wioskę, przeczesał włosy dło
nią, by usunąć z nich siano.
Simon się zastanawiał, czy Hannu i Jussi patrzą te- i
raz w ślad za nimi.
- Już uciekamy? - zapytał.
- Czy ja wiem... ;
- Jak mam cię teraz nazywać? '
- Jeśli spotkamy Alberta albo kogoś w tym typie,
nazywam się Hans. Również dla obcych. Tych, którzy
mówią do mnie Heino, jest niewielu.
- Może i ja powinienem wymyślić sobie jeszcze kil
ka imion - mruknął Simon. - To się może przydać. Od
czasu do czasu wygodniej by było być kawalerem...
- Używam dwóch imion, bo to konieczne, a nie dla
tego, że lubię oszukiwać wszystkich napotkanych ludzi.
Heino był najwyraźniej skłonny do moralizowania
mimo tak wczesnej pory.
Simon uzmysłowił sobie w pewnej chwili, że wbrew
jego przypuszczeniom -wcale nie oddalają się od osady.
- Najlepiej ukryć się tam, gdzie nikt nas nie będzie
szukał - oznajmił stanowczym tonem Heino.
Zatrzymali się przed domkiem, który został naj
prawdopodobniej zbudowany fińskimi rękami. Miał
typowy, spadzisty dach, choć był mniejszy niż domek
Hannu i Jussiego. Heino zachowywał się tu równie
swobodnie jak w obejściu, które niedawno opuścili.
Nie pukając, próbował otworzyć drzwi. Gdy się oka
zało, że są zamknięte, wsunął dłoń w jakąś szparę i wy
dobył stamtąd klucz. Po chwili obaj weszli do środka.
W środku było ciemno. Heino zapalił lampkę oliw
ną, stojącą na środku stołu. Zrzucił z pleców worek,
który z hukiem spadł na podłogę. Simon ostrożnie po
stawił obok swój plecak.
Domek pachniał tak, jakby ktoś tu mieszkał. W po
wietrzu unosiła się woń jedzenia, popiołu, skór...
Ogień w palenisku jeszcze nie wygasł. Domek skła
dał się najprawdopodobniej tylko z tego jednego po
mieszczenia, nie było bowiem widać innych drzwi.
Właściciel najwyraźniej gdzieś wyszedł, przedtem jed
nak dołożył obficie do ognia.
Dziwne. Biedacy nie szastają tak opałem. Wszystko
wskazywało na to, że ktoś się spodziewał Heino i Simona.
- Nikt na ciebie nie wyskoczy z żadnego kąta. Mo
żesz spokojnie usiąść - rzekł sucho Heino. Potem doło
żył drew do ognia. Tylko tyle, by podtrzymać płomień.
- Co się stało z Hannu i Jussim?
- Jakoś to zniosą - wzruszył ramionami Heino.
Z wolna przybierał wyraz twarzy Hansa, zimnego, cy
nicznego człowieka. Simon z przerażeniem patrzył na
tę przemianę. - Kawałek sznura im nie zaszkodzi.
Simon wiedział, że Heino kłamie. Gdyby jednak nie
podsłuchał nocnej rozmowy, nie wątpiłby ani przez chwi
lę w prawdziwość słów Heino. Sposób mówienia Heino,
jego gesty i mina, wszystko to było nader przekonujące.
Skoro tamten grał, Simon postanowił uczynić to samo.
- Mam nadzieję, że nic złego się nie stało. Nie mam
zamiaru brać udziału w mordowaniu starszych ludzi.
Jeśli to zrobiłeś, sam będziesz za to odpowiadał. Na
wet złota nie można kupować za taką cenę.
Heino nie zarewagowal. Rozsznurował worek i za
czął w nim grzebać. Simon orientował się, że ten wo
rek nie należy do Heino.
- Nie chcesz obejrzeć? - zdziwił się Heino, rzucając
na stół garść niewielkich grudek.
Simon przełknął ślinę. Grudki były brudne, ubabra
ne w ziemi i ubłocone. Gdy je zobaczył, nie miał już
wątpliwości, że pochodzą od Knuta. Knut bardzo się
starał pobrudzić złote grudki tak, by upodobniły się
do zwyczajnych kamieni.
Ostrożnie, prawie nie oddychając, wziął do ręki kil
ka z nich. Próbował sobie przypomnieć, jak się czuł,
trzymając złoto po raz pierwszy w swej dłoni.
- Dobry Boże - szepnął. Wargi całkiem mu wyschły,
więc je oblizał językiem. Oczarowany przyglądał się
błyszczącym kamieniom. Wszystko było jak przed
tem. Nic się nie zmieniło. Nawet kamienie potrafią
obudzić w tobie pożądanie, Simonie. Simon wiedział,
że ma znacznie więcej takich grudek w plecaku, ale mi
mo to pożądał tych kamieni. Pragnął mieć ich jeszcze
więcej. Całe morze takich błyszczących odłamków.
Heino trzymał się w pewnej odległości. Bawił się ka
mieniami, przesypywał je między palcami, pozwalając,
by spadały na stół.
- Wielu ludzi mogłoby się wyżywić dzięki temu zlo
tu - stwierdził głosem, który nie był głosem Hansa. -
A ja siedzę tu sobie i bawię się nimi...
Simon odłożył złote grudki, jakby się poparzył.
Oczy mu błyszczały. Teraz nie musiał już.grać.
- Długo tu zostaniemy? - zapytał.
- Aż Albert pomyśli, że coś nam się przytrafiło.
Chyba że chcesz sprawdzić, który z was lepiej i szyb
ciej włada nożem.
- Twierdziłeś, że ty jesteś lepszy - przypomniał Simon.
- Nie lubię takiej zabawy. - Heino zgarnął kamie
nie ze stołu i wrzucił je do worka, który następnie sta
rannie zasznurował. - Nie zabijam dla przyjemności.
Nawet Albert ma prawo żyć.
- Kto tu mieszka?
Heino zaczął rozwiązywać taśmy przy kumagach.
Bardzo powoli.
- Ktoś, kto nazywa mnie prawdziwym imieniem -
oznajmił. Heino lubił najwyraźniej roztaczać'wokół
siebie aurę tajemnicy. - Anjo.
- Jedna z twoich kobiet? - Gospodyni mogła być na-
wet żoną Heino. Simon wiedział przecież o nim tak nie
wiele. Choć z drugiej strony znał go lepiej niż niejednego
ze współwięźniów, z którymi przesiedział bite trzy lata.
- Anjo mogłaby być moją matką. Prawie. A poza
tym ona nie lubi, by ją traktować w ten sposób. Na
twoim miejscu w jej obecności uważałbym na słowa.
- Jasne. Dobrze, że mnie uprzedziłeś.
- Anjo służy u namiestnika - dodał Heino nie pytany.
Simon skinął głową. Znów namiestnik. Przypomnia
ło mu się nawet, że Matti kiedyś mu o nim opowiadał.
- Zdaje się, że to nie jest dobry człowiek?
Heino zaśmiał się chrapliwie.
- Można to i tak ująć. Kjeldsen nie jest dobrym czło
wiekiem.
To nie była przyjemna noc dla żadnego z nich. Nie
ufali sobie wzajemnie. Nie mieli wspólnych tematów. j
A byli skazani wyłącznie na własne towarzystwo aż do
powrotu gospodyni. Nawet Heino nie wiedział, kiedy [
to nastąpi.
- Ten szakal wykorzystuje swoich służących, każe
im pracować dłużej, niż powinni.
Postanowili się położyć. Heino zrzucił kilka skór <
z
ławy na podłogę przed paleniskiem.
Położyli się dość daleko od siebie. Podejrzliwość ka
zała im zachować dystans.
Minęło pól doby, nim zbudził ich powiew chłodne
go wiatru i lekkie kroki gospodyni. Sen był sprzymie
rzeńcem takich ludzi jak Heino czy Simon. Nikt nie
zdołałby ich zaskoczyć we śnie.
- Heino, mój chłopcze, znów się w coś wpakowałeś?
Simon nie mógł jeszcze dojrzeć kobiety. Zgasili lam
pę, gdy kładli się spać, a ogień w palenisku wygasł. An- i
jo była dla niego na razie tylko głosem, ciepłym gło
sem pośród tego całego zamieszania.
Heino zerwał się na równe nogi. Simon doszedł do
wniosku, że jego towarzysz musi całkiem nieźle wi
dzieć w ciemnościach, podszedł bowiem pewnym kro
kiem do kobiety i objął ją ramionami. Anjo zaśmiała
się pogodnie. Śmiech miała równie ciepły jak głos.
Choć może Simon sądził tak dlatego, że od dawna nie
przebywał już w kobiecym towarzystwie. Nie widział
przecież żadnej od chwili, gdy opuścił dom.
- Nie przesadzaj, chłopcze. Gdzie, u licha, podzia
ło się moje krzesiwo?
Simon składał właśnie swoje skóry, gdy Heino za
palił lampę.
Kobieta uniosła brwi, zdradzając zaskoczenie.
- Kim jesteś? Jeszcze jedną zbłąkaną owieczką Heino?
Simon podniósł się, otarł dłoń o spodnie i uścisnął
prawicę gospodyni.
- Simon - przedstawił się. - Po prostu Simon.
Anjo się roześmiała.
- Nie pytamy o nazwiska. Po prostu Simon, wystarczy.
Anjo potrafiła bez trudu narzucić swoją wolę. Po
sadziła ich po tej samej stronie stołu i sprawiła, że po
czuli się jak mali chłopcy. W ciasnym domku zrobiło
się natychmiast przytulnie, bezpiecznie i ciepło. Z ką
tów wyzierała bieda, ale Anjo najwyraźniej się tym nie
przejmowała. Jej przyrodzona hojność i szczodrobli
wość promieniowała w dziwny sposób na otoczenie.
Gospodyni była drobna i niewysoka. Niższa od
Mai. Simon czym prędzej odegnał od siebie myśli o żo
nie, grzebiąc je w najdalszym zakamarku pamięci.
Anjo miała jędrne i jednocześnie pulchne ciało. Nad
fiordem określono by ją jako niezły kawałek kobiety.
Głowę Anjo okalał gruby, starannie zapleciony żół-
tobrązowy warkocz, w świetle lampy połyskujący tu
i ówdzie czerwienią. W jasnych oczach drzemała głę
bia, a na policzkach zaznaczyły się doleczki. Anjo czę
sto się śmiała, nieco leniwym, perlistym śmiechem,
szemrzącym jak listki na szczycie brzozy. Simon ni
gdy przedtem nie spotkał takiej kobiety.
- Ktoś ukradł pieniądze - oznajmiła swym gościom
z wesołym błyskiem w oku. - Jacyś okropni ludzie po
bili dwóch biednych Finów i zabrali im dorobek całe
go życia. I teraz te złodziejaszki rozsiewają plotki, że
brudni Kwenowie śpią na złocie. Panowie zrobili się
natychmiast podejrzliwi, bo żaden Kwen nigdy nie
zgłaszał, że posiada złoto. I żaden nigdy nie zapłacił od
tego podatku. Trwają poszukiwania tych okropnych
złoczyńców...
Heino uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Hannu znów przesadził - westchnęła Anjo. Simon
przestał cokolwiek rozumieć. - Kazał Jussiemu nabić
sobie guza. Biedny Jussi. Ale znasz przecież Hannu... -
Anjo pokręciła głową.
- Plotki rozchodzą się bardzo szybko - orzekł He
ino po namyśle. - Z pewnością niedługo zjawi się Al
bert. Albo któryś z jego ludzi. Będą wypytywać. Mu
sisz mieć oczy i uszy otwarte, Anjo.
- Tacy jak Albert nie przychodzą za dnia do na
miestnika, Heino. Ciekawe zresztą, czy mnie pozna.
Simon otworzył usta i zamknął je po chwili. Patrzył
to na Heino to na Anjo, aż wreszcie zapytał:
- Czy żądam za dużo, prosząc o wyjaśnienie? O co
tu właściwie chodzi?
- On nic nie wie? - Anjo podniosła oczy do nieba,
po matczynemu zatroskana.
Heino pokręcił głową.
- Kim on jest?
- Sama sobie odpowiedz, Anjo.
Anjo ufała swojej intuicji i nie zwykła owijać spraw
w bawełnę. Obrzuciła Simona badawczym spojrzeniem.
- Wyglądasz na sympatycznego chłopa, Simon. Tyl
ko czy można ci zaufać?
- Mówił, że siedział w więzieniu - wtrącił Heino.
Anjo się nie przejęła tą wiadomością.
- Ludzie, którzy wyszli z aresztu bywają moim zda
niem często porządniejsi i uczciwsi niż ci, którzy za
siadają przy stole namiestnika. Ta wiadomość jeszcze
nic nie znaczy.
- Nie jestem zwyczajnym przestępcą - mruknął Si
mon, łypiąc okiem na Heino. - I z tego, co rozumiem,
Heino także nim nie jest. Zdaje się, że to wszystko ma
coś wspólnego z Albertem i może nawet z namiestni
kiem. Rozumiem także, że Hannu i Jussi biorą w tym
udział. - Simon wziął głęboki oddech i spojrzał na He
ino. - Wiem, że Hannu dał ci złoto, chociaż chcesz,
żeby to wyglądało na kradzież.
- Możemy mu zaufać - oświadczyła Anjo. - A na
dodatek on ma całkiem nieźle poukładane w głowie.
Heino nie był tego taki pewien, ale opinia Anjo wie
le znaczyła w jego oczach.
- W porządku - zgodził się. - Ale jeśli nas zdradzisz
w jakikolwiek sposób, Simon, to już po tobie. Wcale
nie przesadzałem, gdy ci opowiadałem, jak dobrze so
bie radzę z nożem.
- Żaden mężczyzna nie radzi sobie tak dobrze ze
szlachtowaniem bydła jak ten chłopak - potwierdziła
Anjo z dumą w głosie.
- Dajcie mi szansę - poprosił Simon. - Wolałbym
się w nic nie mieszać. Chciałbym żyć całkiem zwyczaj
nie. Ale jeśli to jakaś ważna sprawa, to może warto się
dla niej poświęcić.
- Kim jesteś? - dopytywał się Heino.
Simon opowiedział swoją historię.
- Z kobietami zawsze są same problemy - stwierdził
Heino stanowczo, gdy Simon zamilkł.
Anjo się uśmiechnęła. Pochyliła się i poczochrała
ciemną grzywkę Heino. Simon pomyślał, że mało kto
może sobie pozwolić na taki gest wobec Heino.
- Nasz chłopiec miał być pastorem - zdradziła Simo
nowi. - Biedak, syn ubogiego gospodarza z Tornedalen,
mógł studiować za darmo. Taki był mądry. Ale przerwał
studia w połowie. Zagrzebał się tutaj, żeby się zemścić.
- Miałem tylko jednego ojca - oświadczył Heino
hardo. - Zginął właśnie tutaj.
- Twój ojciec nie wierzył w sens zemsty - zauważy
ła Anjo. - Petri nie był mściwy.
- A ja jestem - odciął się Heino, wstając. Zaczął krą
żyć nerwowo po domku, opowiadając o sobie.
Simon słuchał uważnie.
- Przyłączysz się do nas? - zapytał w końcu Simona.
Simon przytaknął.
- Przyłączam się - potwierdził. A jednak, gdy kładł
się spać na skórach, którymi wymościła podłogę An
jo, uświadomił sobie, że wcale im nie powiedział, co
trzyma w swoim plecaku.
Nie potrafił nikomu zaufać.
5
Plotki wystarczyły, by sprawa nabrała rozgłosu. Ta
kiej wrzawy nie byłoby nawet, gdyby Hannu i Jussi
stracili życie. Wszystko zmienił magiczny refren „zło-
to-złoto-złoto".
Lensman niezbyt długo ścigał złodziei, choć Hannu
i Jussi musieli udać się na przesłuchanie zarówno do
niego, jak i do namiestnika.
Miejscowi notable chcieli wiedzieć, czy w plotkach
jest jakieś ziarno prawdy. Ale Hannu i Jussi nie znali
treści plotek. Wyznali przedstawicielom władzy, że
kiepsko mówią po norwesku.
Gdy usłyszeli, że chodzi o złoto, zaczęli się śmiać.
Hannu śmiał się naprawdę serdecznie. Ludzie opowia
dali później, że po policzkach ciekły mu łzy.
Ależ skąd, oni przecież nigdy nie uchylali się od pła
cenia podatków. Ktoś tak robi? To chyba karalne? Oni
nigdy w życiu by tak nie postąpili. A złoto? Ależ skąd,
złoto jest tylko w bajkach. Biedacy znajdują je tylko
w bajkach.
Notable długo się zastanawiali, aż wreszcie doszli
do wniosku, że plotkarze wyssali wszystko z palca.
Niemożliwe, by ci dwaj Kwenowie zdobyli jakimś cu
dem złoto. Nie zaprotokołowano wprawdzie, że bra
cia Kemijarvi są głupcami, ale lensman zanotował
swym gęsim piórem, że to bardzo prości ludzie.
Hannu opisał to spotkanie zupełnie inaczej niż lens-
man. Sam opowiedział o wszystkim Simonowi i He-
ino. Przyszedł odwiedzić Anjo. Heino zażartował na
wet, że ludzie zaczną gadać, iż smali do niej cholewki.
Hannu, zaprzysięgłemu staremu kawalerowi, ten żart
nie przypadł do gustu.
- Ledwo się powstrzymałem - oświadczył z zawzię
tością w glosie Hannu. - Gdybym nie był tak dobrze
wychowany, splunąłbym im prosto w twarz.
- A wówczas dołączyłbyś do Knuta Olssona siedzą
cego w areszcie - zauważył Heino. - Bardzo dobrze po
stąpiłeś. Czy Albert już się pokazał?
Hannu pokręcił głową.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Nie widziałem też żadne
go z jego ludzi. Chyba nie dowiedzieli się, kim jest Anjo?
Heino zaprzeczył.
- Sądziłem, że zwabi ich tu plotka. Myślałem, że
spróbuje nas odnaleźć. - Heino był wyraźnie zmar
twiony. - Lepiej nie lekceważyć Alberta.
Heino zamknął oczy. Simon przeczuwał, że to, co
nastąpi, nie wyjdzie im na zdrowie. Zaczął się zastana
wiać, dlaczego jeszcze nie zwiał. Nic tu po nim. Prze
cież to nie jego sprawa.
- Albert musi się wreszcie pojawić. Musimy go zwa
bić. Niezależnie od kosztów.
Hannu skinął głową. On i Heino myśleli podobnie.
Trudno powiedzieć, który ma decydujący głos. Po
stronnemu obserwatorowi wydawać by się mogło, że
Hannu. Ale pomysły często pochodziły od Heino.
- Dwa tygodnie, Simon... - zawahał się Heino. - Ile
podejrzeń w nim wzbudzimy, jeśli pojawimy się po
dwóch tygodniach?
- Mnóstwo - odrzekł Simon. Nie potrzeba wielkiej
znajomości ludzkich dusz, by to stwierdzić.
- A jeśli powiem, że to jedyna szansa... - Heino spoj
rzał Simonowi prosto w oczy. Zmusił go do tego sa
mego. Heino byłby wspaniałym pastorem. Miał wyjąt
kowy dar przekonywania. - Jestem gotów sam podjąć
to wyzwanie. Zrobię to sam. Zrobię to na pewno. Z to
bą albo bez ciebie. Bez ciebie będzie trudniej. Dwaj
mają większe szanse przeciwko czterem niż jeden.
Simon ruszył tam gdzie go oczy poniosą, by się po
zbyć samego siebie. By zniknąć na zawsze. Do tej po
ry nikt nie otworzył przed nim takiej wspaniałej moż
liwości jak Heino.
Simon wiedział, że ta wyprawa może zakończyć się
jego śmiercią.
Maja byłaby wówczas wolna.
- Trzeba będzie to nieźle rozegrać - stwierdził. - Ale
jeśli ty potrafisz, to ja nie będę gorszy. Nie mamy wie
le czasu do stracenia, prawda?
Wymknęli się z domku Anjo, gdy tylko mrok stał
się na tyle gęsty, by zatrzeć rysy ich twarzy.
Stracili całe trzy dni, nim znaleźli Alberta. Albert nie
miał zwyczaju spędzać wiele czasu w jednym miejscu.
Tym razem postawił prowizoryczną chatę pod skali
stym wzgórzem, z dala od uczęszczanych szlaków, by
nikt niepowołany mu nie przeszkadzał. Na szczęście tuż
obok płynęła rzeka, wody mieli więc pod dostatkiem.
Simona i Heino, a właściwie Hansa, nie czekało
szczególnie serdeczne powitanie. Simonowi przyszło
do głowy, że Albert prawdopodobnie nigdy nie słyszał
przypowieści o zagubionej owcy.
Albert był sam. Skinął głową, gdy rozpoznał nad
chodzących.
- Już wróciliście? - zapytał ironicznie. - Przypusz
czaliśmy, że jesteście w Szwecji. Że o nas zapomnieli
ście. Albo postanowiliście o nas zapomnieć.
Heino rzucił worek Albertowi pod nogi wystudio
wanym, obojętnym gestem.
- Zrobiliśmy to po swojemu - oświadczył. Powiało
chłodem.
Simon spojrzał nerwowo na swój plecak. Żałował,
że go nie zostawił u Anjo. Tam byłby bezpieczny.
Heino nie zwracał uwagi na swój worek. Obserwował
wyraz twarzy Alberta. Przyglądał mu się z krzywym
uśmieszkiem z domieszką pogardy na tyle niewielką, by
nikt mu nie mógł nic zarzucić, na tyle jednak wyraźną,
by nie uszła uwagi Alberta.
- Możesz sobie pooglądać, Albert - odezwał się wresz
cie Heino bardzo powoli. Oparłszy się o ścianę, podrapał
się w łydkę stopą. Simon nie mógł się oprzeć wrażeniu,
że chata zaraz się zawali. Nie wyglądała przecież na wy
starczająco solidną, by wytrzymać takie obciążenie. - To
piękne kamyki. Trochę ciężkie. Ale nikt ich nie szuka.
- Nie? - W spojrzeniu Alberta znów się pojawił cień
ostrożności. Na jego górnej wardze rozbłysły kropel
ki potu. Spoczywające na kolanach dłonie zadrżały.
Widać było, że z trudem powstrzymuje się, by nie rzu
cić się natychmiast na worek.
- Kwenowie byli na tyle sprytni, by zaprzeczyć po
głoskom, jakoby mieli złoto - wyjaśnił Heino życzli
wie. Gdy przybierał maskę Hansa, jego przyjazny ton
był chyba nawet straszniejszy niż gniew. Hans był lo
dowaty i nieprzenikniony.
- Lensman szuka więc czegoś, czego nie ma?
- Wszyscy sądzą, że była to zwyczajna bójka mię
dzy Kwenami. Nie byłoby w tym zresztą nic dziwne
go. Sam bym z to uwierzył, gdybym nie wiedział, że
było inaczej.
Albert wciąż panował nad sobą.
- Jak wam się to udało?
Heino wzruszył ramionami. Simon wiedział, że si
ła Hansa polega między innymi na tym, że nigdy się
nie przechwala. Przyjął strategię niedopowiedzeń, tak
by inni mogli sobie wiele wyobrażać.
- Masz przed sobą dwóch silnych chłopów i pytasz,
jak? Simon ma pięści nie od parady. Ja nieźle posługu
ję się nożem. Czy trzeba czegoś więcej?
- A gdybym tak pomyślał, że mieliście zamiar zwiać
ze złotem...
Albert nie patrzył w stronę Simona. Nie liczył się
z nim zupełnie. Przynajmniej na razie. Skrzętnie ukry
wana walka o władzę między Albertem a Hansem wy
szła wreszcie na jaw.
- Możesz sobie myśleć, co chcesz - wzruszył ramio
nami Heino. Jego twarz nigdy przedtem nie przypo
minała tak bardzo nadmorskich skal. Nigdy przedtem
w jego głosie nie było tyle pogardy i obojętności. - Zło
to leży u twoich stóp, Albert. I niezależnie od tego, co
sobie myślisz, żądamy, byś wydał nam naszą dolę. To
my je zdobyliśmy.
Heino podszedł do Alberta. Zręcznymi ruchami
rozsznurował worek i zamaszystym gestem wysypał
jego zawartość u stóp szefa bandy. Nikt nie zwrócił
uwagi na jedzenie, które wypadło najpierw, wszyscy
śledzili wzrokiem kamienie. Nawet Heino.
Albert rzucił się na podłogę i chwycił kilka nierów
nych bryłek szlachetnego metalu. Pożądliwie zacisnął
na nich palce.
Heino cisnął worek, obrócił się na pięcie i wyszedł
bez słowa.
Simon ruszył za nim. Wiedziony nagłym impulsem
zostawił na podłodze swój plecak. Nie mógł przecież
zawsze włóczyć go ze sobą. Powinien zachować zim
ną krew tak jak Heino.
Maszerowali w milczeniu w stronę zamarzniętej
rzeki. Tu i ówdzie lód zaczął już pękać. Nad nimi krą
żył czarny kruk, kracząc szyderczo z wysoka.
- Nie wyzywasz losu? - zaniepokoił się Simon.
Heino nawet na niego nie spojrzał.
- Boisz się? Strach cię obleciał? Wiem, jak go do
paść. Gdybym zachował się łagodniej, zacząłby kom
binować. Nie powinieneś go lekceważyć. Jest bar
dziej niebezpieczny, niż ci cię zdaje. I bystrzejszy,
niż udaje.
Nagle z dwóch różnych stron pojawili się bliźniacy.
Sprawdzali, czy coś nie wpadło w sidła. Tylko Helme-
ra nie było.
- Czyżby Helmer dał drapaka? - zdziwił się Heino.
Wszyscy razem zasiedli przy krzywym stole, by
zjeść zająca, który powinien kruszeć jeszcze przynaj
mniej przez tydzień.
- Helmer wpadł do rzeki - oznajmił Benjamin z dziw
nie radosnym uśmiechem.
- Niestety, nie udało nam się go uratować - poin
formował ich Albert, który najwyraźniej nie był po
grążony w żałobie po bracie.
- Nazwał Alberta idiotą - dorzucił Benjamin.
Simon i Heino nie mieli odwagi spojrzeć na siebie.
Albert nic już nie dodał. Wszystko wskazywało jed
nak na to, że Helmer nie zginął w nieszczęśliwym wy
padku.
Dopiero po posiłku Albert przyniósł worek, patrząc
na niego tak jak na ukochane dziecko. Z westchnie
niem wyrzucił jego zawartość na stół, przy którym sie
dzieli mężczyźni.
Heino znów zdołał zachować kamienny wyraz twa
rzy. Benjaminowi i Mojżeszowi ta sztuka się nie uda
ła. Rozdziawili usta, całkiem osłupiali, i nie mogli zła
pać tchu.
Simon spostrzegł, że Albert ma bardzo podobną mi
nę. Zauważył także, że szef bandy z trudem się opano
wał, gdy Mojżesz i Benjamin zrobili to, co każdy czło
wiek zrobiłby w takiej sytuacji: dotknęli złota. Nie
mogli się powstrzymać, by nie wziąć kamieni do rąk.
Simon doszedł do wniosku, że Albert nie znosi bliź
niaków. Pogardzał nimi, ale potrzebował ich pięści i si
ły. A poza tym stanowili teraz jego jedyną widownię.
Simon zacisnął mocno pięści, by nie ulec pokusie.
Złoto miało niezwykłą moc, potrafiło opętać człowie
ka. Heino panował nad sobą siłą woli, choć nawet na
jego twarzy Simon spostrzegł cień pożądania. W grun
cie rzeczy Heino wcale nie był taki obojętny. Ale po
trafił świetnie grać. Simon postanowił mu w tym do
równać.
- O Jezu! - mruknął. - Co można za to kupić?
Benjamin oniemiał. Albert obracał w palcach jeden
z kamieni. Jeden z największych. Ciężar kamienia za
dziwił Alberta do tego stopnia, że trzymał go na dło
ni przez cały czas.
- To nie wszystko - odezwał się w końcu Heino.
Wszystkie spojrzenia obróciły się ku niemu. Bliźnia
cy wciąż siedzieli z otwartymi ustami. Albert zamarł
na swoim miejscu.
Nawet Simon spojrzał na Heino. Pozostali nawet
nie zauważyli jego zaskoczenia.
- To nie wszystko - ciągnął Heino - ale staruch nie
chciał powiedzieć, gdzie schowali resztę... - Heino
zerknął z ukosa na Simona i uśmiechnął się pod no
sem. Uśmieszek na lodowatej twarzy wyglądał prze
rażająco. - Nie chcieliśmy się posunąć za daleko
w stosunku do tych starców. Mogliby zabrać swoją
tajemnicę do grobu.
- Ale obiecaliśmy im, że jeszcze wrócimy - wtrącił Si
mon, czując na sobie pełne uznania spojrzenie Heino.
- Jeszcze więcej złota... - Albert był podniecony i nie
potrafił tego ukryć mimo najszczerszych chęci.
- Ile? - szepnął Mojżesz. Oczy mu błyszczały jak
gwiazdy.
- Więcej. Kwenowie nie wyrażali się zbyt precyzyjnie
- wzruszył ramionami Heino. - W każdym razie więcej.
- Kiedy pójdziecie po resztę?
Heino przymrużył oczy i spojrzał na Alberta.
- Gdy ustalimy nowe warunki.
Zapadła cisza.
Albert ciężko dyszał, a Mojżesz i Benjamin nie
spuszczali z niego wzroku. Czekali na znak, by wkro
czyć do akcji.
- Odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Wiemy, kto ma
złoto. Nieźle ich nastraszyliśmy. Możemy zrobić, co
trzeba, jeszcze raz, ale nie za darmo.
- Zdaje się, że zaczynasz mieć wygórowane żądania,
Hans! - "W głosie Alberta dało się słyszeć zdenerwo
wanie. Jego pozycja przywódcy została wystawiona na
próbę, a nawet podana w wątpliwość.
- Jest nas dwóch. - Simon postanowił pokazać pa
zury. - Chcemy dostać tyle samo, co ty. Nie interesu
je nas, ile zamierzasz dać Benjaminowi i Mojżeszowi,
to już sprawa pomiędzy wami. Ale jeśli mamy znów
wykonać czarną robotę, musisz nam za to zapłacić.
Albert nic nie odpowiedział.
- Oczywiście możemy odstąpić od tych wygóro
wanych żądań, jeśli zabierzesz się do dzieła i sam się
zajmiesz robotą. - Głos Hansa zrobił się miękki jak
aksamit. - Ty decydujesz. Nie zamierzamy sami się
narażać. W każdym razie nie za darmo. Do tej pory
ty kryłeś się w krzakach, Albert, a my mogliśmy tra
fić za kratki. Jeśli mamy się zadowolić mniejszą czę
ścią, musisz udowodnić, że potrafisz coś więcej, niż
siedzieć na tyłku i myśleć.
To, co mówił Hans, graniczyło ze zniewagą.
Złoto połyskiwało w świetle lampy. Przyciągało
spojrzenia niczym magnes. Kamienie leżały i świeciły
jak gwiazdy na chybotliwym stole. Gwiazdy bliskie na
wyciągnięcie dłoni.
Któż by się oparł takiej pokusie?
Heino nieźle znał się na ludziach.
- Całe zamieszanie już ucichło - oświadczył Simon. -
Nikt się nas teraz nie spodziewa. Wszyscy myślą, że je
steśmy już za siedmioma górami.
- My też tak myśleliśmy - zaśmiał się Benjamin. -
Prawda, Albert? Mówiłeś przecież, że te dwa dranie
zwiały ze złotem...
- Zamknij się! - warknął Albert.
Wyraźnie walczył ze sobą. Do tej pory zachowywał
ostrożność. Nie lubił się narażać.
Wszyscy czekali.
Tym razem Albert nie zdołał okiełznać chciwości.
Pokusa okazała się zbyt wielka.
- Ja i Hans zajmiemy się tymi staruchami. Mojżesz
i Benjamin zostaną w odwodzie.
- A co ze mną?
Albert spojrzał na Simona spod przymrużonych po
wiek. Nie był pewien tego człowieka. Simon za bardzo
przypominał Hansa.
- Pójdziesz z nami, ale zostaniesz poza Altą. Jeśli bę
dziemy potrzebowali pomocy, damy ci znać.
- Tak czy inaczej, chcę dostać taką samą część jak
wy dwaj.
- Masz duże wymagania jak na żółtodzioba.
Simon pokiwał głową.
- Bo jestem tego wart.
Heino poparł Simona.
- Nie pójdę bez Simona. On i ja albo my trzej. A te
raz decyduj o cenie, Albert.
Albert nie miał ochoty podejmować tego rodzaju
decyzji w obecności bliźniaków. Z irytacją zgarnął zło
to do worka, wyrywając bliźniakom drobne kamyki,
które usiłowali ukryć za pazuchą.
- Zajmę się tym - warknął. - Będę spał na tym worku.
Pozycja Alberta została wyraźnie zachwiana. Nawet
Mojżesz i Benjamin to zauważyli. Słali teraz niepew
ne spojrzenia Hansowi. Nikt nie powinien liczyć na
ich lojalność. Zatańczą tak, jak się im zagra. Jeśli no
wy wódz okaże się silniejszy, pójdą za nim.
Teraz usiłowali ocenić sytuację.
Albert wsunął worek pod swoje posłanie. Traktował
skarb tak, jak zazdrosny kochanek narzeczoną.
- Do diabła! - ryknął na towarzyszy, którzy śledzi
li go wzrokiem. - Nie macie nic lepszego do roboty?
Heino podniósł się z miejsca i wyszedł bez słowa.
Simon ruszył za nim. Bliźniacy nie rozumieli subtel
nych aluzji, zostali więc przy stole.
- Chciwość zwyciężyła. - Heino zaczął grzebać
w kieszeniach w poszukiwaniu tytoniu. Simon zauwa
żył, że Heino nie miał żadnego innego nałogu. - On
się panicznie boi miejsc, w których jest pełno ludzi.
Boi się osad. Podejrzewa, że mimo upływu lat ludzie
wciąż pamiętają. I tym razem się nie myli. Anjo bar
dzo się ucieszy, widząc, że upadł tak nisko.
- Co zrobicie, jeśli wszystko się powiedzie? - zapy
tał Simon. - Namiestnik pewnie nie podda się tak ła
two i nie wyjedzie stąd, gdy tylko go zobaczy. Będzie
wszystkiemu zaprzeczał.
- Latem wytoczymy mu sprawę przed tingiem. - He
ino znał się nieźle na prawie. - Oskarżymy go. Jeśli Knut
Olsson doda do tego swoje trzy grosze, sprawa zrobi się
całkiem poważna. Nawet dla przyjaciół Kjeldsena.
Simon nie był tego tak bardzo pewien. Przekonał
się na własnej skórze, że wielcy tego świata potrafią
sobie skutecznie pomagać.
- Nieźle się dziś zachowałeś. Zupełnie się tego nie
spodziewałem. - Simon czuł się mile podbechtany, sły
sząc pochwałę. - Albertowi wydaje się, że dobrze mnie
zna i że wie, do czego dąży Hans. Dzięki tobie udało
nam się zbić go z tropu. Albert nie jest zachwycony,
że się trzymamy razem, czuje się z tego powodu mniej
pewnie. Chce mieć władzę za każdą cenę.
- Tacy jak on zawsze się tak zachowują...
- Niekoniecznie. - Heino spoważniał. - Ten czło
wiek jest zły aż do szpiku kości.
Zapadła cisza. Po chwili Heino znów się odezwał:
- Ludzie mówią, że on szuka pewnej kobiety. I że
dlatego wciąż jest w tej okolicy. Ale ludzie mają dłu
gie języki.
- Wcale nie wygląda na takiego. - Simon ulepił śnież
kę i rzucił ją w stronę skrzeczącej wrony. - Nie wyglą
da na takiego, który może kogoś kochać.
- Zdaje się, że szuka tej kobiety z nienawiści, a nie
z miłości.
Twarz Heino przybrała nagle bardzo dziwny wyraz.
Jakby wypadł ze wszystkich swoich ról. Zdziwiło to
Simona, ale nie otrzymał żadnego wyjaśnienia.
Plecak przyniósł mu pecha. Od początku się na to
zanosiło. Gdy Albert wyszedł nagle z podszytej wia
trem chaty, trzymając plecak w rękach, Simon wie
dział już, że go nie docenił.
Simonowi przypomniały się wszystkie opowieści na
temat Alberta, gdy tamten zbliżał się ku niemu, trzy
mając przed sobą nieszczęsny plecak niczym tarczę.
Twarz Alberta nie byłaby bardziej nieruchoma na
wet, gdyby ktoś ją wyrzeźbił w kamieniu. Z oczu wio
nęło chłodem jak od zamarzniętej rzeki, usta zamieni
ły się w wąską kreskę. Albert oddychał przez nos
i z miną równie obojętną jak przedtem Heino wysy
pał zawartość plecaka u ich stóp.
Ubrania Simona i kamienie, które Knut posłał swo
jej siostrze. Złoto płonęło niczym ogień między łacha
mi śniegu. Jak odłamki lodowatego słońca.
- Czy to jest złoto, które chcecie wykraść z Alty? -
Głos Alberta ciął powietrze jak bicz nagą skórę. - Czy
to jest złoto, które chcecie dzielić ze mną na równe
części? - Za plecami Alberta pojawili się bezszelestnie
Mojżesz i Benjamin. Teraz nie mieli już wątpliwości,
kto jest ich szefem.
- Do diabła, skąd ty to masz? - krzyknął Heino. Si
mon pochylił głowę. Nie miał odwagi na niego spoj
rzeć. Heino rzucił się na niego błyskawicznie i powa
lił na ziemię niczym szmacianą kukłę. Usiadł na nim
okrakiem, chwycił za przeguby i zmusił do spojrzenia
mu prosto w oczy. - Skąd masz to złoto, Simon? Nie
zabrałeś go chyba tym....
Simon zamknął oczy.
Szkoda, że ci nie zaufałem, pomyślał trochę za późno.
Usłyszeli głos Alberta.
- Niezłe przedstawienie, Hans. Rozumiesz chyba,
że tobie także nie mogę zaufać po tym wszystkim. Mu
szę założyć, że obaj chcieliście ukryć przede mną zło
to. Muszę założyć, że obaj zamierzaliście mnie oszu
kać. Okazałbym się głupcem, gdybym zachował się
inaczej. Chyba się ze mną zgodzicie...
- Cholera - zaklął Heino. Simon poczuł, że coś cie
płego spływa mu po policzku. Z pewnością zasłużył
sobie na to.
Albert poruszył nieznacznie głową. Nie musiał ro
bić nic więcej. Wciąż był tu wodzem.
Heino zaczął szukać noża, ale Albert zdążył go
uprzedzić, wbijając mu nóż w prawe ramię. Simon
usłyszał jęk i oprzytomniał na tyle, by spróbować się
podnieść.
Mojżesz i Albert wykręcili Heino ręce. Gdy Albert
trzymał go już sam, Mojżesz z uśmiechem zdzielił He-
ino pięścią w twarz. Heino tylko zamrugał i osunął się
na ziemię.
Uradowany awanturą Benjamin wziął się za Simo
na. Zanim Simon podniósł się z klęczek, poczuł po
tężny cios między oczy. Nie zdążył się uchylić, bo
Mojżesz i Benjamin byli bez wątpienia mistrzami
w swoim fachu.
Albert pokiwał z zadowoleniem głową.
- Zabieramy ich do środka. Po co ktoś miałby ich
oglądać? A poza tym chcemy przecież z nimi poroz
mawiać. Niewykluczone, że zarówno Hans, jak i nasz
nowy przyjaciel mają nam do powiedzenia więcej cie
kawych rzeczy, niż się spodziewaliśmy.
6
- Chcesz wrócić do Alty? Coś cię tam ciągnie, prawda?
Knut pokiwał głową. Dotarli do miejsca, w którym
musieli podjąć decyzję co do dalszej marszruty.
Ból narastał z każdą pokonaną milą i Knut nic na
to nie mógł poradzić. Widok krzyża z imieniem Anny
niczego już nie pogorszy.
Ailo nie nalegał. Nie zamierzał też podejmować za
niego decyzji. Ostatnie słowo należało do Knuta.
Tam nad fiordem śnieg zaczął już pewnie topnieć.
Spod śniegu wyłaniała się powoli ziemia. Zima królu
je już tylko na płaskowyżu.
Wypadałoby odwiedzić Hannu i Jussi. Dowiedzieć
się, co słychać u Knuta-Kwena...
Wizyta na cmentarzu będzie bolesna. Knut powie
dział, że powinien doprowadzić się do porządku, nim
stanie na ziemi, w której spoczęła Anna.
- Głupstwa gadasz - machnął ręką Ailo. - Ona tego
nie zauważy. To ty cierpisz, Knut. Ona nie żyje.
Ktoś postawił plotek wokół grobu. Knut zatrzymał się
w stosownej odległości. Kolo grobu nie dostrzegł żadnych
śladów. Pastor zapewne wyjechał stąd po śmierci córki.
- Sporo się zmieniło - stwierdził Ailo, który stanął
za Knutem. - Dziwne, że nie pochowali jej w koście
le. Na przykład pod ołtarzem.
- Pewnie nie było miejsca -wzruszył ramionami Knut.
- Pamiętam, że wisiało tam mnóstwo tablic pamiątko
wych.
- Pastor nie powinien się pysznić - mruknął Ailo,
rozglądając się dokoła.
Knut go nie usłyszał. Krzyż Anny został obramowa
ny złotym kantem. Wyglądało to bardzo pięknie. Jej
imię również wypisano złotymi literami. Knut poczuł
się dziwnie. Jego Anna i jego dziecko.
Knut po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że żadne
inne słowa nie znaczyły dla niego tak wiele. Zrozumiał
także, że nigdy jej już nie zobaczy. Ona naprawdę wy
mknęła się życiu. Knut nie był pewien, czy wierzy
w istnienie po śmierci. Chociaż byłoby wspaniale, gdy
by istniał taki świat, jaki niedawno mu opisywał Ailo...
- Jak myślisz, czy ci, którzy nie są Lapończykami,
mogą trafić do Saivo? - zapytał bezradnie. Na nic inne
go nie mógł mieć nadziei. Tylko na niechrześcijański raj.
- Może - szepnął Ailo. - A może idą do jakiegoś po
dobnego miejsca.
Knut długo stał nad grobem. Myślał o tym, co dla nie
go najważniejsze. Tymi myślami nie mógł się podzielić
nawet z Ailo. Odnalazł także pokryty śniegiem grób oj
ca. Na osmaganym wiatrem krzyżu nie dało się odczy
tać imienia. I niech tak pozostanie. Także za życia Kal
le Elvejord nie pozostawił po sobie zbyt wielu śladów.
Hannu aż się cofnął, gdy otworzył drzwi i ujrzał,
kto za nimi stoi.
- Sądziłem, że nie żyjesz - rzucił spontanicznie, gdy
Knut i Ailo zdjęli z siebie wierzchnie odzienie. - Gdy
stąd wyjeżdżałeś, miałeś zamiar zniknąć na zawsze.
Wydawało mi się, że to niezły pomysł. Ze względu na
twój ból. Byłeś u niej? - Knut przytaknął. - Pamiętasz
Hansa Fredrika Feldta?
Knut zmarszczył brwi. To nazwisko z czymś mu się
kojarzyło, ale nie mógł sobie przypomnieć, skąd je zna.
- Zobaczysz kobietę, która znała twoją matkę -
oznajmił Hannu. - A w każdym razie spotkała ją
i wciąż ją pamięta.
- Gdzie ją spotkała?
- W twierdzy Vardohus.
Słowa spadły na Ailo i Knuta jak wielkie kamienie.
Przypomniały ten okres życia Raiji, o którym Knut
wolał nic nie wiedzieć. Jego własne wspomnienia
z owych czasów były mgliste i skąpe. Udało mu się je
zepchnąć na margines i nie miał zamiaru wywlekać ich
znów na światło dzienne.
- Feldt... - Nazwisko raniło mu usta. Tak, przypo
mniał sobie. - Był kapitanem twierdzy. Ścigał Raiję
i zastrzelił Mikkala...
- Pamiętasz jego twarz? - drążył Hannu. - Pamię
tasz tego człowieka?
- Byłem wtedy mały...
- On jeszcze żyje.
Ailo i Knut wyprostowali się jak na komendę. Za
częli słuchać uważniej.
Hannu wyglądał staro. Lata pozostawiły na jego twa
rzy swoje piętno. A przecież ta twarz wyglądała cał
kiem inaczej, gdy Knut odjeżdżał stąd późną jesienią.
- Niewiele pomogła wyprawa Knuta Olssona do kró
la w Kopenhadze - wyjaśniał Hannu. - Wcale nie jest
nam lepiej, Knut. Wciąż nie mamy żadnych praw, tyl
ko same obowiązki. Ci, którzy próbują podnieść głowę,
nieźle obrywają. Giną nasze zwierzęta. Łodzie. Ludzie.
Hannu obejrzał się przez ramię. Knut i Ailo spo
strzegli, że gospodarz robi to bardzo często, jakby
Kwen nie mógł mówić swobodnie i czuć się bezpiecz
nie nawet we własnym domu.
- Tylko że nic nie możemy udowodnić - ciągnął Han
nu. - Jest nas niewielu, niewielu tych, którzy próbują
cokolwiek zmienić. Po cichu. Znamy człowieka, który
popełnił wiele nieprawości. On posługuje się teraz in
nym imieniem, ale jesteśmy pewni, że to właśnie Feldt.
- Gdzie można go znaleźć? - zapytał Ailo. - Mikkal
był moim ojcem. Jeśli jego zabójca jest tu gdzieś bli
sko, muszę go znaleźć. Muszę pomścić ojca!,
Hannu pokręcił głową:
- Zemsta nie uleczy zła. Trudno to wytłumaczyć
wam, synom. Nie ty jeden pragniesz zemsty, mój chłop
cze - dodał zmęczonym głosem. - Może będziesz mu
siał poczekać na swoją kolej. - Nic więcej nie dodał,
westchnął tylko ciężko.
- Czy namiestnik ma z tym coś wspólnego?
- Niebezpiecznie o tym mówić.
- Ale tak właśnie sądzicie?
Hannu przytaknął.
- Zajmujemy się tą sprawą. Niedługo spotkacie An-
jo. A może i Heino. Jeśli wszystko pójdzie po naszej
myśli. Rozpoczęliśmy niebezpieczną grę, Knut. Uży
łem twojego złota jako przynęty. Mówią, że Hans Fre-
drik Feldt jest bardzo chciwy.
- Czy Anjo jest tą kobietą, która znała moją matkę?
- Anjo także trafiła do Vardohus oskarżona o czary.
Słyszała krzyki twojej torturowanej matki. Pamięta, jak
wiele znaczyła ucieczka Raiji. Komendant wystraszył
się do tego stopnia, że wypuścił wszystkie uwięzione
w twierdzy kobiety. Twoja matka uratowała więc ży
cie Anjo. Niestety Anjo zdążyła poznać Hansa Fredri-
ka Feldta. On najbardziej wbił się jej w pamięć.
- Wygląda na to, że zabawimy tu trochę - stwier
dził Knut. - I tak jest za wcześnie na wyprawę po resz
tę złota.
- Zamierzasz zabrać to, co ci zostawił ojciec?
- Dzięki złotu można zrobić wiele dobrego. Zamie
rzam się podzielić, Hannu. Może dzięki temu złoto nie
stanie się moim przekleństwem.
Gdy zapadł wieczór, Jussi przyprowadził Anjo. Mu
sieli uważać, by nie pokazywać się u niej za często. Lu
dzie uwielbiali plotki, a przecież byłoby lepiej, gdyby
nie gadali o nich za wiele. Sprawa była zbyt poważna.
Knut zobaczył najpierw czarny szal, który otulał
połowę jej ciała i twarzy, z której spozierały badaw
czo jasne oczy.
Szal obudził w nim wspomnienia, które Knut czym
prędzej odpędził od siebie.
Anjo zatrzymała się na środku izby i przez chwilę
mu się przyglądała. Potem przygarnęła go do piersi.
- A więc to ty jesteś jej synem! - rzekła wzruszona,
ocierając łzę rąbkiem szala. H a n n u nie mógł sobie
przypomnieć, czy kiedykolwiek widział Anjo płaczą
cą. - Twoja matka była odważna.
Anjo nie wypuszczała Knuta z objęć. Nie mogła się
napatrzeć na syna kobiety, której zawdzięczała życie.
- Była bardzo odważna, chłopcze. Nazywasz się
Knut, prawda? Traktował ją najgorzej, bo nie krzycza
ła. Stawiała opór i tym samym naraziła się na szcze
gólne okrucieństwo kapitana. Krzyknęła dopiero wte-
dy, gdy niemal straciła przytomność. Gdy już nie kon
trolowała swego ciała. Była naprawdę dzielna!
- Ona nie żyje - oświadczył Knut odsuwając się od
Anjo. Bezpośredniość tej kobiety go zaskoczyła. Po
czuł się przy niej jak chłopiec.
- Raija znikła - wyjaśnił Ailo. Jemu Anjo się bardzo
spodobała. W przeciwieństwie do Knuta uważał, że ko
bieta powinna być jak ożywczy wiatr. Knut wolał le
ciutki wietrzyk.
Anjo zdjęła szal, gruby płaszcz, rozpięła kurtkę
i w okamgnieniu przeobraziła się w drobną kobietę,
choć wierzchnie ubranie sugerowało coś całkiem inne
go. Bluzka miała wprawdzie wysoko pod szyją zapięty
kołnierzyk, ale serdeczność emanująca z Anjo przyda
wała jej kobiecego charakteru. Anjo nawet w mundu
rze stanowiłaby uosobienie matczynego ciepła.
Knut ze zdziwieniem stwierdził, że Hannu traktuje ją
jak równą sobie, choć przecież miał bardzo jednoznacz
ne zdanie co do miejsca należnego kobietom: w kuchni
i w łóżku. Hannu w gruncie rzeczy bał się trochę kobiet.
Wiedzieli o tym jednak tylko ci, którzy znali go najle
piej. Gdyby go o to zapytać, zaparłby się w żywe oczy.
- Martwi mnie, że nie dali do tej pory znaku życia -
wyznał Hannu.
- Heino zawsze chadza własnymi ścieżkami. - Anjo
mówiła o nim tak, jakby był jej synem. - Heino jest
ostrożny. A i ten chłopak, którego przyprowadził, bar
dzo mi się spodobał.
- Pochodził z twoich stron. - Hannu spojrzał na
Knuta. - Chłopak w twoim wieku. Wysoki. Przedsta
wił się jako Simon.
Knut niczemu się już nie dziwił. On i Ailo wymię-
nili pełne troski spojrzenia. Obaj pomyśleli o Mai. Czy
Maja wie już o tym, że Simon jest na wolności? I dla
czego właściwie Simon wędruje po Finnmarku?
- To mąż mojej siostry - powiedział Knut. - W każ
dym razie był nim wtedy, gdy wyjeżdżałem. Gdzie on
teraz jest? Czy on także jest w to wszystko wmieszany?
- To chyba jakieś zrządzenie losu - orzekła Anjo. -
Tak, on również jest w to wplątany. I to bardzo. On
i Heino pojechali szukać Feldta. Feldt jest szefem ban
dy, która grasuje po Finnmarku. Heino zdobył jego
zaufanie. Mamy nadzieję, że Feldt ufa także Simono
wi. - Anjo wzięła głęboki oddech i powiedziała: - Feldt
najprawdopodobniej zabił ojca Heino. Chłopak ma
więc swoje własne powody, by pochwycić go w pułap
kę. Heino jest ostrożny. Ale Hannu ma rację: powi
nien się już odezwać. Za dużo czasu już upłynęło.
- Co możemy zrobić? - Ailo był niezwykle wzbu
rzony. - Mamy za wiele powodów do zemsty, by sie
dzieć tu spokojnie.
- Feldt nie przyjmie następnych podejrzanych ludzi
do swojej bandy. - Anjo była wprawdzie zmartwiona,
ale nie traciła poczucia rzeczywistości. - Można o nim
powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest głupi. Heino
wie, że czekamy. Z pewnością przekaże nam jakąś wia
domość. Nie powinniście się w to mieszać, dopóki He
ino się nie pojawi. Musimy z nim o was porozmawiać.
- Anjo przyglądała się przez chwilę Knutowi. Dostrze
gła z pewnością jakieś podobieństwo do Raiji. - Lepiej
nie mów mu o niej. Nie mów Heino, czyim jesteś sy
nem. Nie musi tego wiedzieć.
Knut obrzucił kobietę ostrym spojrzeniem, czując,
że Anjo coś przed nim ukrywa.
- Kim on jest? Jednym z kochanków mojej matki? -
Trudno mu było ukryć rozgoryczenie.
- Heino nigdy jej nie spotkał - powiedziała Anjo. - Ale
w pewien sposób jest z nią związany. Nie tak, jak myślisz.
A poza tym nie sądź jej zbyt surowo! Kobiety są przecież
bezbronne i jakoś muszą sobie radzić. Żaden mężczyzna
tego nie zrozumie, Knut. Nie sądź jej pochopnie!
Znów potraktowała go jak chłopczyka. Ta kobieta
nie przypadła mu do gustu. Potrafiła mówić miękkim,
ciepłym głosem, potrafiła być łagodna jak baranek, ale
nie spodobała mu się. W jakiś przedziwny sposób de
precjonowała go.
Knut zbyt długo uważał się za mężczyznę, by po
zwolić, żeby go traktowała jak smarkacza. A nie miał
wątpliwości, że właśnie smarkacza w nim widziała.
Postanowił potraktować nową znajomą jak zwy
czajną przekupkę, która lubi wsadzać nos w nie swo
je sprawy. Nic gorszego nie był w stanie sobie wyobra
zić. Trochę mu to pomogło.
Knut zupełnie nie rozumiał, dlaczego Hannu odno
si się do Anjo z takim szacunkiem. W jego oczach by
ła najzwyklejszą kobietą. Nie miał zamiaru zaprzątać
sobie głowy myśleniem na jej temat.
Do izby wpadł nagle jakiś chłopak, blady jak trup
i zapuchnięty od płaczu.
- Hannu - wyjąkał. - Hannu, musisz zaraz przyjść.
Chłopak spostrzegł Anjo i przeraził się jeszcze bardziej.
- Koło twojego domu - szepnął z trudem. Potem ob
rócił się na pięcie i już go nie było. Tylko drzwi zako-
łysały się na zawiasach.
Wszyscy popatrzyli po sobie niepewnym wzrokiem,
przestraszeni. Pierwsza podniosła się z miejsca Anjo.
Nie założywszy wierzchniego ubrania, rzuciła się
w stronę drzwi, by pobiec za chłopcem, który znikł
w ciemnościach, nie mówiąc, co go tak przeraziło.
Knut i Ailo ruszyli natychmiast za nią. Nie wiedzie
li wprawdzie, gdzie mieszka Anjo, promienie księżyca
odbijały się jednak od jej włosów, połyskując srebrem.
Nie złotem, ale srebrem, uzmysłowił sobie Knut.
Anjo pędziła przez przydomowe grządki. Na szczę
ście o tej porze wszystkie rodziny miały inne zajęcia,
skupiały się najczęściej wokół ledwo tlącej się lampy
we wspólnej izbie.
Nikt nie szafował oliwą. Ani tranem. Nikogo nie
było stać na zapalenie kilku lamp. O tej porze wszyst
kie okienka były zatrzaśnięte.
Na samym końcu biegli Hannu i Jussi, zadyszani.
Wreszcie znaleźli Anjo klęczącą na progu swego wła
snego domku.
Gdyby spojrzeli nieco dalej, ujrzeliby rzęsiście oświe
tlony najwspanialszy dom w okolicy, zwany przez lu
dzi „pałacem".
Rezydencję namiestnika.
Anjo mruczała coś pod nosem. Jakieś fińskie słowa.
Knut rozpoznał niektóre, Ailo znacznie więcej.
Kobieta była jednak zadziwiająco spokojna, nie
wpadła w panikę, nie histeryzowała. Jej dłonie nawet
nie zadrżały, gdy badała leżące na progu ciało.
Knut i Ailo rozpoznali je dopiero po chwili, bo le
żało w nienaturalnej pozycji. Skulone jak płód.
Hannu rzucił Anjo tylko jedno spojrzenie, po czym
obaj z Jussim okrążyli domek i zaczęli iść jakimś śladem.
- Trzeba go natychmiast wnieść do środka! - komen
derowała Anjo. - Jeden Pan Bóg wie, czy jeszcze żyje.
Na dworze było zimno, ale ona nie zwracała na to
uwagi. Wydobyła klucz z jakiejś skrytki, wsunęła go
do zamka i przekręciła.
Knut i Ailo unieśli ciało mężczyzny. Spostrzegli tyl
ko, że to mężczyzna i że to na pewno nie Simon.
Mężczyzna nie poruszył się, gdy go nieśli, nie poru
szył się, gdy go układali na posłaniu, które Anjo urno-
ściła w pobliżu paleniska.
- Nie żyje?
Hannu i Jussi weszli do izby. Jussi zamknął drzwi na
skobel. Anjo klęczała obok leżącego, ocierając mu twarz
wilgotną szmatką. Obmyła zakrzepłą brunatną krew.
Resztę kolorów mógł usunąć tylko czas.
- Nie wiem. Jeden Pan Bóg wie, czy oddycha.
- Przyczołgał się tutaj - powiedział Hannu. - Ślady,
które znaleźliśmy, wskazują na to, że się przyczołgał.
I że był sam.
Czując na sobie pytające spojrzenia Knuta i Ailo,
Anjo wyjaśniła:
- Tak, to jest Heino. Też chciałabym wiedzieć, co
się stało. I co się dzieje z Simonem. Albert - Hans Fre-
drik Feldt posługuje się teraz tym imieniem - miał za
ufanie do Heino. Heino był jego prawą ręką.
Ailo pomógł kobiecie ściągnąć ubranie z rannego.
Trochę kłopotów sprawiała im koszula, która przykle-
iła się do pleców. Nie mieli pojęcia dlaczego, dopóki
nie odwrócili nieruchomego ciała Heino.
Nawet Anjo z trudem opanowała mdłości, choć wi
działa coś takiego nie po raz pierwszy. Sama tego prze
cież doświadczyła. Wspomnienia ożyły w niej na nowo.
Plecy Heino zamieniły się w jedną wielką ranę. Ko
szula przykleiła się do zakrzepłej krwi.
- Ten diabeł potraktował go biczem. Feldt uwielbia
posługiwać się tak zwanym kocim ogonem: mnó
stwem skórzanych rzemyków przywiązanych do
drewnianego pałąka. Chwalił się, że to najlepsze drew
no, jakie można zdobyć w Europie. Nie pytajcie mnie,
jak się to nazywa. To straszne, że potrafił się tym
chwalić. Na każdym rzemyku był węzeł. Jak to bola
ło... Właśnie tym kocim ogonem potraktował Heino.
Tylko to katowskie narzędzie pozostawia takie rany.
- On żyje - Ailo zdołał wreszcie odnaleźć słaby puls
na szyi rannego.
Anjo zagrzała wodę. Obmyła zakrwawioną i poszar
paną skórę na plecach Heino.
Woda przybrała czerwony kolor.
- Nic więcej nie da się zrobić - westchnęła. - Tylko
czas i powietrze mogą mu pomóc.
Z trudem zdjęli z Heino resztę ubrań. Na jego ciele
nie znalazłoby się ani jedno miejsce naturalnej barwy.
Wszędzie lśniły żółte albo fioletowozielone plamy.
Anjo dotykała dłonią skóry Heino, odgadując, jaki ro
dzaj bólu kryje się za każdą szramą, za każdym siniakiem.
- Na szczęście go nie przypiekał - orzekła w końcu
z westchnieniem ulgi. - Może tylko kobiety traktuje
rozpalonym żelazem. Na szczęście dla Heino.
- Rzeczywiście, całe szczęście, że zbił go tylko biczem
po twarzy i po plecach - mruknął cokolwiek sarkastycz
nie Hannu. - Szkoda, że Heino nie miał dotąd żadnej ko
biety. Teraz nie będzie już taki przystojny jak przedtem.
- Nie myśl, że tylko twoja szkaradna gęba odstrasza
od ciebie kobiety, Hannu - rzekła kąśliwie Anjo. - He
ino dostanie wszystko, co najlepsze, niezależnie od te
go, jak będzie wyglądał. Byle tylko z tego wyszedł.
Niewiele mogli dla Heino zrobić. Przenieśli go na
łóżko Anjo, które było dla niego za krótkie. Nogi mu
wystawały, ale leżał przynajmniej pośród miękkich
i ciepłych skór.
Anjo zabrała się do prania jego ubrań. Szukała so
bie zajęcia, byle nie stać cały czas nad rannym.
Hannu zaproponował, że zostanie u niej na noc.
- Powinien tu być jakiś mężczyzna - podkreślił. -
Nie wiemy przecież, co się naprawdę stało. Może ty
także jesteś w niebezpieczeństwie.
Anjo początkowo nie chciała jednak o tym słyszeć.
Później się poddała.
- W takim razie niech zostaną dwaj młodzi - zdecy
dowała. - Doskonale się obejdę bez opieki, którą ty
możesz mi zaoferować, Hannu. Musisz wreszcie zro
zumieć, że teraz zostało ci przede wszystkim to, co
masz w głowie. A młodzi wciąż mają mocne pięści.
A poza tym tak będzie lepiej ze względu na moją opi
nię - dodała, widząc, że Hannu potraktował jej słowa
zbyt poważnie. Znał ją przecież na tyle, by wiedzieć,
że Anjo ma cięty język i specyficzne poczucie humo
ru. Niestety, potrafiła też go ugodzić w czułe miejsce.
Zrobili tak, jak chciała.
Młodzi bez wahania położyli się na podłodze. Nie
przywykli do wygodnych i miękkich łóżek. Anjo poda
ła im coś do jedzenia, nie przestając przy tym mówić.
Przez cały czas zerkała na mężczyznę, leżącego pod weł
nianym kocem. Plecy miał odkryte, by lepiej się goiły.
Anjo napaliła tak, że choremu było ciepło. Knut doszedł
nawet do wniosku, że wnętrze izdebki zaczyna przypo
minać sobotnią saunę, jakiej zażywał dawnymi czasy.
Przyszło mu też do głowy, że Anjo pasowałaby do Re-
ijo. Była chyba w tym samym wieku, co i on - dobrze po
trzydziestce. I w pewnym sensie przypominała Reijo.
Przypadliby sobie do gustu i do serca.
Może powinien zabrać ją ze sobą do domu...
Knut nie pomyślał o tym, że Reijo miał wiele lat na
to, by znaleźć sobie żonę. Zapomniał też, że ojczym
nie należał do ludzi, którzy pozwoliliby się wyswatać.
Świtało już, gdy Knut obudził się na dźwięk znajo
mego imienia.
Wyprostował się i rozejrzał po nieznanym wnętrzu,
ale nim sobie przypomniał, gdzie jest, znów usłyszał
wydobywany z trudem szept jakby z innego świata:
- Simon... Simon... nóż... Simon...
Ailo spał w najlepsze.
Anjo siedziała koło łóżka, ocierając wilgotną szmat
ką pot z czoła rannego.
Knut zerwał się bezszelestnie na równe nogi. Podbiegł
do łóżka i zauważył, że mężczyzna poruszył się w nocy.
- Gorączka - wyjaśniła Anjo szeptem. - Ale to do
wód na to, że żyje. Majaczy już od kilku godzin.
Knut wziął od niej szmatkę. Zanurzył ją w wodzie
i przyłożył do czoła chorego.
- Nie zmrużyłaś oka?
Anjo pokręciła głową. Włosy, które wieczorem by
ły upięte, sięgały jej teraz do pasa. Knut pomyślał, że
do tej pory tylko młode dziewczyny widywał z roz
puszczonymi włosami. Anjo była pierwszą dojrzałą
kobietą, którą widział w takiej fryzurze. Nie licząc
matki. Ale to było dawno temu.
Na twarzy Anjo malowało się zmęczenie, a dooko
ła jej oczu uwydatniły się drobne zmarszczki.
Wszystko wskazywało na to, że jest bardzo śpiąca.
- Pewnie wkrótce musisz iść do swoich obowiązków?
Anjo skinęła głową.
- Połóż się! - Zabrzmiało to jak rozkaz. - Dobrze
się spało na posłaniu, które przygotowałaś. - Uśmiech
nął się do niej i, o dziwo, przyszło mu to całkiem ła
two. Łatwiej mu było zaakceptować ją teraz, gdy pa
dała ze zmęczenia i nie zarzucała go potokiem by
strych słów, tak zaskakujących w ustach kobiety.
- Teraz ja będę czuwał - dodał. - A jeśli Heino się
ocknie, z pewnością cię obudzę.
- Nie ocknie się tak szybko - westchnęła ze smut
kiem Anjo. - Cały czas mówi tylko o Simonie i o nożu.
I o złocie. - Anjo umilkła i spojrzała na Knuta. - Oba
wiam się, że wiem, co się mogło przydarzyć Simonowi.
- Nie myśl o tym - poprosił Knut. - Spij.
- Jesteś nieodrodnym synem twojej matki - orzekła
kobieta. Jej oczy zapatrzyły się w przeszłość, o której
wolałaby zapomnieć.
W końcu położyła się posłusznie.
Cała odpowiedzialność spoczęła na Knucie. Poczuł
jednak, że dzięki tej rozmowie poznał Anjo trochę le
piej i że nawet ją odrobinę polubił.
Ale strach siał coraz większe spustoszenie w jego ser
cu, gdy Heino powtarzał z wielkim wysiłkiem wciąż
jedno i to samo imię:
- Simon...
7
Anjo z poszarzałą twarzą przygotowywała się do
wyjścia. Wciąż była raczej noc niż dzień. Biedacy mu
sieli zrywać się o tej właśnie porze, niezależnie od te
go, czy pracowali na swoim czy na cudzym.
Ailo obudził się jakiś czas temu. Słuchał teraz
z Knutem urywanych westchnień i jęków chorego.
- Co robisz u namiestnika? - zapytał Ailo.
- Gotuję - wykrzywiła się Anjo. - Rządzę jego kuch
nią, żeby on mógł rządzić Altą.
- Ważne zajęcie - mruknął Knut. - Namiestnik mógł
by przecież zachorować...
Spojrzał znacząco w jasnoniebieskie źrenice Anjo
swoimi brązowymi oczami.
Ta myśl nie była jej obca. Ani jej, ani tym, którzy po
dobnie jak ona marzyli o wolności i sprawiedliwości.
- Owszem, mógłby zachorować - przytaknęła. - Ale
to ostateczne wyjście. To oznaczałoby mój koniec.
Namiestnik znaczy o wiele więcej niż jakaś baba z Fin
landii.
- Jesteś odważna - stwierdził Ailo z podziwem.
Knut na znak zgody skinął głową. Nie zwykł szafo
wać komplementami. Wolał wyrazić to w inny sposób.
- Nie mam innego wyjścia - westchnęła Anjo i nie
chętnie zaczęła się ubierać. Musiała iść do domu na
miestnika. Należała do osób, których nikt nie zauwa-
żał, gdy były na posterunku, wszyscy natomiast się za
nimi rozglądali, gdy ich przypadkiem zabrakło.
Miała ochotę coś dodać, ale zrezygnowała.
- Wiecie, co robić - powiedziała na odchodnym. - Je
śli się ocknie, powinien coś zjeść. Hannu niedługo się
tu zjawi. Nie spodziewam się nikogo innego... - Ostat
nie słowa zabrzmiały jak ostrzeżenie, którego nie wy
powiedziała wprost.
Stojąc w drzwiach, rzuciła im na pożegnanie coś
w rodzaju komplementu:
- Jesteście dorośli i macie swój rozum. A także pię
ści, gdyby mogły się na coś przydać. Ufam wam.
- To ci kobieta - Ailo pokręcił głową z podziwem.
- Gdyby była dziesięć lat młodsza, poleciałbyś za nią
- zażartował Knut. - Zdaje się, że dla ciebie jest uoso
bieniem ideału.
Ailo się uśmiechnął.
- Wiek nie ma takiego znaczenia, Knut. Anjo wcale
nie jest stara.
Knut obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem, jakby
chciał się przekonać, czy Ailo przypadkiem nie żartu
je. Wszystko wskazywało jednak na to, że przyjaciel
mówi całkiem poważnie.
- Mogłaby być twoją matką - skrzywił się Knut. - Mia
ła piersi już wtedy, gdy ty leżałeś w kołysce.
- Najważniejsze, że ma je do tej pory - wzruszył ra
mionami Ailo. - Za dużą wagę przykładasz do wyglą
du zewnętrznego, Knut. A wygląd nic nie znaczy. An
jo jest wspaniałą kobietą.
- Wydawało mi się, że pasowałaby do Reijo - oznaj
mił Knut. - Ale skoro ty masz na nią ochotę...
Twarz Ailo zrobiła się nieprzenikniona.
Zabrali się do jedzenia kwaśnego ciemnego chleba
i suszonego mięsa, które wydobyli ze swoich zapasów.
Anjo nie zdążyła nic przygotować przed wyjściem.
Knut i Ailo mieli nadzieję, że zje coś w kuchni swego
pana.
- Nie, nie, nie! - krzyknął rozpalony gorączką He-
ino. Chciał się przewrócić na plecy, ale Ailo chwycił
go za ramię i przytrzymał. Heino wciąż nie odzyski
wał przytomności.
Wyglądało na to, że się uspokaja. Oblewały go po
ty, ale leżał nieruchomo.
- Simon - jęknął bezsilnie po jakimś czasie.
Knut zwilżył mu czoło i otarł pot. Plecy chorego
znów zaczęły krwawić. Jeden Pan Bóg wie, kiedy się za
goją i czy w ogóle się zagoją. Po raz pierwszy w życiu
Knut zaczął się zastanawiać, przez jakie tortury przeszła
Rai ja. Do tej pory udawało mu się o tym nie myśleć.
Dopiero gdy ujrzał plecy Heino, musiał się nad tym
zastanowić.
Anjo nie przeraziła się aż tak bardzo. Prawdopo
dobnie sama wyglądała kiedyś znacznie gorzej.
Podobnie jak Raija.
Knut nigdy nie rozmawiał o tym z Reijo.
Jeśli dotrze do domu, zapyta ojczyma, bo on powi
nien to wiedzieć. Zapewne tortury pozostawiły swój
ślad. I to w podwójnym tego słowa znaczeniu.
- Ja nie wiedziałem... nie wiedziałem... o złocie....
Heino poruszył się niespokojnie, z trudem wypo
wiadając słowa, za którymi czaił się strach. Usta cho
rego były nabrzmiałe i zakrwawione. Mówienie musia
ło mu sprawiać wielki ból. Choć może nie czuł tego,
skoro był nieprzytomny.
- Simon... nóż... Boże mój! Nie rób tego! Nie rób te
go! Powiedz mu! Powiedz!
Knut otarł własne czoło. Ailo podwinął rękawy ko
szuli.
- To straszne.
- .Wiele oddałbym za to, żeby się dowiedzieć, co mu
się zwiduje. - Knut wyżął szmatkę przed przyłożeniem
jej do rozpalonego czoła chorego. Okład przynosił He-
ino ulgę przynajmniej na chwilę. Odpędzał koszmary.
Nie na długo.
- Tak, chcieliśmy... chcieliśmy cię oszukać... Dobry
Boże, człowieku... zostaw go! - Szept Heino przeszył
dreszczem Ailo i Knuta. - Simon...
Heino krzyczał, jakby rozdzierał go nieopisany ból.
W pewnej chwili uniósł się na ramionach, otworzył
oczy i popatrzył na Knuta i Ailo.
Po czym znów opadł wycieńczony na łóżko. Powie
ki zakryły mu oczy, krzyk zamarł w gardle, a usta za
stygły w bolesnym grymasie.
Knut zamknął oczy i pomyślał o Mai. Maja miała
dopiero dwadzieścia jeden lat. Dwudziestojednoletnia
wdowa?
Może to jednak jakiś inny Simon...
Heino powtarzał te urywane słowa przez cały dzień.
Strzępy zdań, z których trudno było wyłowić sens.
Wydawało mu się, że znów jest dzieckiem i rozmawia
z ojcem. Czasem nie mogli się oprzeć wrażeniu, że He
ino jest całkiem przytomny, kilka zdań łączyło się
w sensowną całość.
Zorientowali się, że w tym wszystkim chodzi o zło
to. I o zdradę. Heino i Simon byli poddawani tortu
rom, które miały ich zmusić do mówienia na temat
złota. Więcej Ailo i Knut nie zdołali się domyślić.
A Hannu się nie pojawił.
Zrozumieli w każdym razie, że Heino kłamał i że
powiedział więcej, niż chciał, by ratować Simona. Si
mon natomiast zdołał zachować milczenie. W maja
kach Heino wciąż powracał nóż. Chory wciąż od no
wa błagał Simona, by ten zaczął mówić, prosił o litość.
Gdy zaczynał mówić o nożu, ogarniało go jeszcze
większe przerażenie. Sens słów ginął pośród urwanych
sylab. Kiedy indziej Heino tylko jęczał i zapadał w bar
dziej niespokojny sen.
Mogli więc tylko zgadywać, do czego był zdolny
człowiek, zwany Hansem Fredrikiem Feldtem.
Wyobraźnia podsuwała im najstraszliwsze z możli
wych rozwiązań.
Ailo powiedział w końcu na głos to, o czym wszy
scy myśleli:
- On na pewno nie żyje.
Simon był przyjacielem Knuta. Ailo zaś prawie go
nie znał. Knut nie chciał przyjąć do wiadomości, że
mogło dojść do najgorszego.
- Widzisz przecież, co mu zrobili - Ailo złożył ręce
tak, że aż zatrzeszczało mu w stawach. - A wszystko
wskazuje na to, że Simona potraktowali jeszcze gorzej.
Heino nie jest w stanie nam tego powiedzieć nawet
w malignie. To musiało być potworne. Czy możesz so
bie wyobrazić coś gorszego niż to, przez co przeszedł
Heino? Sądzisz, że Simon zdołałby to przetrzymać?
- Czy ty wiesz, przez co przeszła mama?
Ailo spojrzał na niego i pokręcił głową. Wtedy on tak
że był tylko dzieckiem. Dzieciom nie opowiada się o ta
kich sprawach. Ailo pamiętał jednak, z jaką tkliwością
Mikkal dotykał Raiji... Słyszał, jak szeptali o bliznach...
- Reijo nigdy o tym nie mówił. Tylko tyle, że wiele
wycierpiała. Anjo przeszła przez to samo, powinna
więc wiedzieć. I jakoś przeżyła...
Knut nie tracił nadziei. Simon był jego przyjacielem
i mężem Mai.
Ailo nie rozwiewał jego złudzeń, choć w dalszym
ciągu był przekonany, że Simon nie żyje. Nie miał też
pewności, czy Heino z tego wyjdzie. Plecy wyglądały
koszmarnie. No i te siniaki...
Nie wszystkie powstały na skutek ciosów pięści.
Oprawcy zabrali się do dzieła nader gruntownie, uży
wając również pałek.
Niedobrze.
Heino może mieć uszkodzone wnętrzności. Może
nawet umrzeć. Knuta i Ailo przerażeniem napawał fakt,
że jeszcze nie odzyskał przytomności. Nawet straszli
wy ból nie wyrwał go z tego niebezpiecznego stanu.
Anjo wróciła do domu bardzo późno, śmiertelnie
zmęczona. Towarzyszył jej Hannu.
- Ten diabeł zażyczył sobie potrawy, której nazwy
nie potrafi nawet wymówić. Nikt nie ma pojęcia, jak
to smakuje! Ale on słyszał, że podają ją na zamku
w Kopenhadze - rzekła Anjo z pogardą. - Zwariował
na punkcie Kopenhagi, od kiedy Knut Olsson stamtąd
wrócił. Boi się! Puszcza bąki ze strachu!
Hannu spojrzał z niepokojem na Heino.
- Ocknął się?
- Nie, ale sporo mówił. Zamierzam wyruszyć na po
szukiwanie Simona.
Hannu i Anjo wymienili spojrzenia.
- Nie możecie powiedzieć, że nie znam okolicy -
stwierdził stanowczo Knut. - Znam te strony jak wła
sną kieszeń. Dam sobie radę. Jestem najbliższym po
winowatym Simona, więc powinienem go szukać.
- Maja jest także moją siostrą - wtrącił Ailo.
- Nie możecie odejść stąd razem. - Hannu patrzył
to na jednego, to na drugiego z młodzieńców. - Anjo
ma rację. Na moją opiekę nie ma co liczyć. Młody
człowiek poradzi sobie znacznie lepiej niż stary dziad.
Tylko jeden z was może wyruszyć. Nie odważyłbym
się wysłać was obu.
Knut podniósł się z miejsca.
- Sprawa jest jasna. Heino na pewno zostawił ślady.
W tym stanie musiał się czołgać, a nie iść...
H a n n u pokiwał głową. Spojrzał badawczo na Knu-
ta. Po raz pierwszy w życiu pożałował, że nie ma sy
na, na przykład takiego jak Knut. Spodobał mu się ten
chłopak, który najwyraźniej nie uznawał półśrodków.
- Wstałem dziś z samego rana i sprawdziłem - wy
jawił. - Heino rzeczywiście zostawił ślady. Uznałem,
że lepiej będzie, jeśli je zatrę, zwłaszcza w pobliżu osa
dy. Również ktoś inny mógłby pójść jego śladem.
Knut pokiwał głową z podziwem. Sam o tym nie
pomyślał.
- Ale z ciebie spryciarz, H a n n u - wyraziła swe uzna
nie Anjo, łagodząc tym samym przykrość, którą wy
rządziła Hannu poprzedniego wieczoru.
- Pokażę ci, w jakim kierunku prowadziły ślady -
obiecał zmieszany nieco Hannu, który uważał, że
z pochwałami też można przesadzić. A nie powinno
się tego robić, nawet jeśli chwalonemu sprawia to
przyjemność. - Znasz tę okolicę.
Knut zdziwił się nieco, słysząc pewność w głosie
Hannu.
- Doskonale - potwierdził Knut.
- Po jej śmierci - wyjaśnił Hannu, nie wymawiając
imienia Anny - gdy chodziłeś jak nieprzytomny przez
cały tydzień, dużo mówiłeś. Na szczęście tylko ja słysza
łem twoje zwierzenia na temat skarbu. - Knut pobladł.
- Powiedziałeś mi, gdzie go szukać. Ale ja tam nie by
łem. Ani wtedy, ani teraz. To z tamtej strony przyszedł
Heino. Na pewno znajdziesz jego ślady. O ile śnieg nie
stopniał podczas tych kilku cieplejszych nocy...
- Bogu dzięki za te cieplejsze noce. W przeciwnym
razie Heino zamarzłby na śmierć. Wędrówka zabrała
mu zapewne wiele dni. Nie sądzę, by Feldt przebywał
blisko Alty. On unika ludzi. Może się wstydzi?
Anjo odrzuciła tę myśl.
- Nie, on z pewnością niczego nie żałuje! On nie ma
sumienia. Myślę, że nie ma także duszy. Jeśli diabeł wy
brał się na wycieczkę na ziemię, to chyba wcielił się
w tego człowieka.
- Nie przesadzaj! - przestrzegł ją Hannu. - To tyl
ko człowiek. Bardzo zły człowiek, ale człowiek.
Heino jęknął cicho, jakby pogrążył się w głębszym
śnie.
Anjo, czuwająca przy łóżku Heino, pogłaskała go
po czole, jakby był dzieckiem. Mruknęła coś pod no
sem po fińsku, chociaż Heino nie mógł tego usłyszeć.
Ailo przyciszonym głosem powtarzał Hannu, co zro
zumieli z majaczeń chorego.
Knut nie chciał tego słuchać. Gwałtownym ruchem
odkroił trochę mięsa od kości. Znalazł jakiś talerz, po
łożył na nim mięso i chleb i podał Anjo.
- Jedz - przykazał. - Wyglądasz strasznie. Musisz
coś zjeść. Pomyśl trochę o sobie.
Anjo słyszała kilka milszych komplementów
w swoim życiu, ale doszła do wniosku, że ten powin
na uznać za najszczerszy. Było w nim najwięcej troski.
Chłopakowi brakowało stylu, ale najwyraźniej myślał
o ludziach, którzy go otaczali.
Heino znów zaczął bredzić o nożu. Ciągle do tego
wracał. Mruczał i stękał słowa, których nikt nie potra
fił zrozumieć.
Anjo otarła rannemu pot z czoła. Wciąż przy nim
czuwała, choć w ciągu ostatniej doby spała zaledwie
kilka godzin.
- Czy nie możemy owinąć mu jakoś pleców? - Han-
nu nie mógł patrzeć na rany Heino. Wolał się nie za
stanawiać, jak bardzo są głębokie.
- Póki śpi, lepiej go nie bandażować. - Anjo mar
twiła się stanem chorego nie mniej niż Hannu, ale le
piej to ukrywała.
Knut także nie mógł patrzeć na skatowane ciało te
go człowieka, choć go właściwie nie znał. Usadowił się
możliwie najdalej od niego.
- Knut powinien się przespać - stwierdził Hannu, za
uważywszy, że chłopak jest znacznie bardziej przygnę
biony, niż to okazuje. - Idź do Jussiego i połóż się tam.
- Anjo potrzebuje snu o wiele bardziej niż ja. - Knut
nie chciał, by traktowano go w szczególny sposób,
a poza tym Anjo naprawdę była zmęczona.
Gospodyni posłała mu pełen wdzięczności uśmiech.
- Jutro wyruszasz w długą drogę, chłopcze. Będę
czuwać przy Heino. Jestem do tego przyzwyczajona.
Nigdy nie spałam za długo...
Knut wolał nic nie wiedzieć o tym okresie jej życia,
w którym dzieliła doświadczenia Raiji.
Pewnego dnia zapyta ją o to. Ale jeszcze nie teraz.
Teraz trzeba się skupić na odnalezieniu Simona. Ży
wego.
- Jeśli coś nowego się wydarzy, zanim wyruszysz
w drogę, damy ci znać - obiecał Hannu. - Nie chcę,
byś błąkał się po płaskowyżu całkiem wyzuty z sił. Je
śli masz stanąć twarzą w twarz z Feldtem, musisz być
przytomny. Głodny i niewyspany nie masz żadnych
szans. Nie sądź bynajmniej, że i on nie dosypia.
Knut dał się w końcu przekonać, choć uczynił to
bardzo niechętnie.
- Weź jednego renifera i sanie - poradził mu Ailo
przed pożegnaniem. - Mieliśmy zawsze się wspierać
w takich sytuacjach - uśmiechnął się ze smutkiem.
Knut kiwnął głową, ale był jakby nieobecny du
chem. Nie potrafiłby wyjaśnić tego stanu nikomu, na
wet Ailo. Tym razem pragnął sprostać wyzwaniu bez
niczyjej pomocy. Chodziło tu bowiem nie tylko o Si
mona, ale o i Raiję, a także o niego samego.
- Jeśli wezmę zaprzęg, szybko się uwinę - zapewnił
przyjaciela. - Wystarczy mi kilka dni. Nawet jeśli go
nie znajdę, niedługo wrócę.
Ailo skinął głową.
- Bylebyśmy tylko nie musieli potem szukać rów
nież ciebie! Pamiętaj, że kocha cię wielu ludzi, Knut.
Knut się wykrzywił. Nie lubił rozmów o uczuciach.
Ten rozdział był już dla niego zamknięty. Od chwili,
w której wylał ostatnie łzy po Annie.
Od tamtej pory nie miał zamiaru poddawać się żad
nym uczuciom.
Naciągnął czapkę na uszy i uśmiechnął się trochę
krzywo, napotkawszy spojrzenie Anjo. Gdy tak czu
wała nad Heino, wydawała się Knutowi uosobieniem
matczynej troski. Włosy miała wciąż upięte, ale za
pewne niedługo rozsypią się jej na ramionach. Kilka
loczków już wysunęło się na czoło. Z rozpuszczony
mi włosami wyglądała znacznie młodziej, uznał Knut.
Pół żartem, pół serio powiedział szeptem do przy
jaciela:
- No cóż, właściwie zostajesz z nią sam na sam. Sta
raj się wystrzegać tego, czego i ja się wystrzegam. Choć
będziesz miał świetną okazję.
- Nie obrażaj mnie! I Anjo!
Żart nie przypadł Ailo do gustu. Syn Mikkala pra
wie wypchnął Knuta za drzwi.
Knut sam nie rozumiał, skąd mu się wzięła ochota
do żartów w tak poważniej sytuacji.
Poszedł do domu Jussiego. Udało mu się zasnąć, a li
tościwy Bóg oszczędził mu snów.
Następnego ranka rozpoczął poszukiwania. Samot
nie. Ruszył drogą, którą znał na pamięć tak dobrze, że
mógłby posuwać się nią z zamkniętymi oczami.
Wcześniej H a n n u powiedział mu, że Heino wciąż
jeszcze się nie ocknął, ale jakby trochę się uspokoił.
Tyle zauważył wczoraj wieczorem.
Nic nowego się chyba nie zdarzyło, skoro nie przy
słali żadnej wiadomości. Było tak wcześnie, że Anjo
nie wyszła jeszcze do domu zarządcy.
Zapowiadał się piękny dzień. Północną krainę owia
ło nieco łagodniejsze powietrze.
Knut miał nadzieję, że nie zrobi się za ciepło. Gdy
by tak się stało, niewielki miałby pożytek z sań. Mu-
siałby objuczyć renifera i posuwałby się tak wolno,
jakby sam niósł bagaże.
Znalazł ślady Heino w dość znacznej odległości od
osady. Hannu dotarł znacznie dalej, niż można się by
ło spodziewać.
Knut zatrzymał renifera, by zbadać ślady z bliska.
Dni były cieple, a noce mroźne. Spod śniegu tu i ów
dzie wyłoniły się już wątłe pędy roślin.
Ktoś, kto obrzuciłby ślady pobieżnym spojrzeniem,
mógłby uznać, że jechały tędy sanie. Tylko że nie wi
dać było żadnych śladów człowieka lub zwierzęcia,
które ciągnęło sanie. Tu i ówdzie natomiast odcisnęły
się ślady rąk.
Wiosenne słońce powiększyło je wprawdzie i zmie
niło nie do poznania, ale ten, kto wiedział czego szu
ka, rozpoznał je bez trudu. Knut spostrzegł kilka wgłę
bień w miejscach, w których Heino odpoczywał.
Przez dwa dni szedł tropem rannego. Potem zgubił
go, ale dość szybko znalazł ponownie. Ruszył dalej. Pa
miętał wprawdzie, że obiecywał Ailo, iż wróci za parę
dni. Wiedział, że będą się o niego martwić. Nie mógł
się jednak zatrzymać, skoro ślady prowadziły go jesz
cze dalej. Simon był przecież jego przyjacielem.
Ostatniego dnia domyślił się, dokąd doprowadzi go
Heino.
W tym miejscu Heino był jeszcze w stanie iść. Knut
próbował sobie wyobrazić ucieczkę człowieka, który
leżał teraz w łóżku Anjo.
W końcu zdecydował się pójść na skróty. Znał prze
cież tę okolicę jak własną kieszeń. Knut przejechał
przez rzekę w miejscu, w którym lód pokrywała jesz
cze gruba warstwa śniegu.
Nic się tu nie zmieniło. Serce mu zabiło mocniej,
gdy ujrzał pochyłą skałę i osypisko.
Ktoś postawił koślawy domek na brzegu jego rzeki,
w cieniu jego wzgórza.
Knut przełknął ślinę. Wiedział już, że nie musi błą
kać się dalej po pustkowiu. Choć może bardziej to
przeczuwał, niż wiedział.
Na dworze było wciąż tak zimno, że mieszkańcy
domku nie obyliby się bez ognia. Ale nad koślawym
domkiem zbudowanym tam, gdzie kiedyś stała jego
chata, nie unosił się dym.
Domek był opuszczony.
Knut ruszył szybko przed siebie. Każdy wędrowiec
zatrzymałby się w tym miejscu. Wokół chylącej się ku
upadkowi chaty było mnóstwo śladów.
Knut wciągnął powietrze do płuc. Dziś nikt nie pa
lił tu ognia.
Nogi ciążyły mu jak kłody, gdy wchodził do środka.
Po chwili wyszedł stamtąd i osunął się na ziemię.
Nie musiał już więcej szukać.
8
Knut wyruszył przed czterema dniami. Ailo był nie
spokojny. Knut należał do mężczyzn, którzy lubili
udawać bohatera. A on wolałby nie stać się przyjacie
lem martwego bohatera.
Heino odzyskiwał czasami przytomność na tyle, by
Anjo zdołała go napoić. Potem znów pogrążał się
w malignie.
Nie jadł nic od tygodnia. Temperatura nie spadała,
ale plecy zaczynały się powoli goić. Wszystko trwało
tak długo.
O innej porze roku Ailo mógłby wykorzystać umie
jętności, które zdobył dzięki Ravnie. Babka świetnie się
znała na ziołach. Ale na razie żadne rośliny jeszcze nie
wzeszły na łąkach, a on nie wziął ze sobą suszonych ziół.
Wybierali się w tę podróż w tak wielkim pośpiechu.
Ailo zapytał Anjo, czy ona nie ma przypadkiem ja
kichś leczniczych roślin.
- Myślisz, że coś się u mnie znajdzie, skoro mnie
oskarżali o czary? Nigdy nie znałam się na ziołach. Nie
miałam do tego głowy. Choć taki młody człowiek jak ty
na pewno w to nie uwierzy... - roześmiała się. - Dziś rze
czywiście trudno dać temu wiarę, ale oskarżono mnie
dlatego, że byłam bardzo piękna. No i dlatego, że byłam
obca. Wtedy, gdy Feldt rządził w twierdzy, było nam
jeszcze gorzej niż tu w Alcie pod władzą Kjeldsena.
- Moim zdaniem wciąż jesteś piękna - wyznał Ailo,
czym przyprawił Anjo o rumieniec.
Ostatnimi czasy żyło jej się jeszcze trudniej niż zwy
kle, choć nie narzekała. Każdego ranka punktualnie sta
wiała się w domu namiestnika. Pracowała długo, a po
powrocie do domu czuwała przy łóżku Heino.
Ale gdy Heino wreszcie odzyskał przytomność,
akurat siedział przy nim Ailo.
Heino oprzytomniał na tyle, że jego dłoń powędro
wała natychmiast w stronę uda, gdy tylko zobaczył ob
cego. Tam zazwyczaj przypinał swój nóż.
Teraz leżał jednak bezbronny i nagi pod poplamio
nym wełnianym kocem.
- Kim jesteś?
Gdy się odezwał, popękała mu skóra na wargach, a głos
zabrzmiał tak, jakby należał do kogoś innego. W ustach
mu zaschło, język wprost kleił się do podniebienia.
- Jestem szwagrem Simona - powiedział Ailo spo
kojnie, nie wstając z miejsca. - Nazywam się Ailo. Sie
działem tu przez cały czas, od kiedy cię znaleźliśmy.
Heino długo przeżuwał słowa Ailo i przyglądał mu
się podejrzliwie. Poruszył się ostrożnie, krzywiąc twarz
z bólu.
- Mogę usiąść? - zapytał, zagryzając zęby.
- Na twoim miejscu bym nie ryzykował - ostrzegł
go Ailo. - Na plecach w ogóle nie masz skóry. Trzeba
przyznać, że wyglądasz kiepsko.
Heino znów położył głowę na posłaniu, a z bezsil
ności, wściekłości i bólu mocno zacisnął dłonie na kra
wędzi łóżka.
- Bicz - rzucił krótko. - Używanie czegoś takiego
powinno być zakazane.
Poprosił o wodę.
Dopiero wtedy Ailo wstał. W spojrzeniu, którym cho
ry śledził każdy jego ruch, wciąż czaiła się podejrzliwość.
Ailo zadbał o to, by Heino widział go przez cały czas.
Podał rannemu kubek, a gdy upewnił się, że Heino
zdoła go utrzymać, odsunął się na bok. Chory wylał
parę kropel, ale resztę wody wypił łapczywie. Co naj
ważniejsze, zrobił to samodzielnie.
Pusty kubek spadł na podłogę i potoczył się pod
stół. Żaden z nich się jednak tym nie przejął.
- Anjo? - zapytał Heino szeptem. Ailo odparł, że
Anjo pewnie wciąż jest w kuchni namiestnika. Heino
skinął głową, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że
powinna tam być. - Od dawna tu jestem?
- Prawie tydzień - wyjaśnił mu Ailo. - Dokładnie
pięć dni.
Heino leżał z zamkniętymi oczami.
- Simon nie żyje - oświadczył.
Ailo się nie zdziwił, był na to przygotowany, ale mi
mo wszystko coś go zakluło w piersiach.
Miał przed oczami twarz Mai. Mai, a nie Simona.
Nie pamiętał, jak wyglądał Simon.
- Wszystko przez to diabelskie złoto - jęknął He
ino. - Nie pisnął nawet słówkiem o tym diabelskim
zlocie! I wszystko przepadło...
Heino jeszcze mocniej zacisnął dłonie na krawędzi
łóżka. Dławił go potężny gniew, który nie mógł zna
leźć ujścia i rozsadzał go od środka.
- Wiemy, po co tam poszliście - Ailo dal mu do zro
zumienia, że może mówić swobodnie.
- Jeszcze wody! - poprosił Heino. Ailo podał mu kubek.
Każdy najmniejszy ruch stanowił nie lada przedsię-
wzięcie. Nawet uniesienie głowy przyprawiało go o nie
znośny ból.
- Zastawiliśmy na niego pułapkę... - Heino mówił
bardzo cicho, czasem zniżał głos do szeptu. Zaciskał
palce na sienniku, a gdy wspomnienia były zbyt bole
sne, przebijał paznokciami wytartą powłokę i wygrze
bywał suchą turzycę. - Chcieliśmy go skusić tym, że
można zdobyć więcej złota. Ale Simon miał złoto w ple
caku. Licho wie skąd. Nic mi o tym nie powiedział. Je
mu też nie. A on pomyślał sobie, że go zdradziliśmy...
Ailo nie miał wątpliwości co do tego, że owym „onym"
był Feldt.
- Bili nas pięściami i pałkami. Nie wszystko zresztą
pamiętam. Chyba zemdlałem. Zdaje się, że związali
mnie przed biciem. A potem on wyciągnął ten diabel
ski bicz... Simon nawet nie otworzył ust. Nie usłysza
łem ani jednego jęknięcia. To było najstraszliwsze...
W końcu powiedziałem, że schowaliśmy to złoto, że
by go oszukać. Tylko po to, żeby wreszcie przestał.
Heino zamilkł. Całe jego ciało ogarnęło drżenie.
Ailo widział, że mówienie jest dla rannego zbyt wiel
kim wysiłkiem. Heino spływał potem.
- Błagałem go, żeby przestał... - ciągnął jeszcze ci
szej. - Błagałem, ale on się tylko śmiał. Śmiał się! Si
mon nie żyje.
Nie chciał więcej mówić. Ailo nie nalegał. Na pew
no kiedyś opowie o wszystkim sam. Nie ma pośpie
chu, skoro Simon nie żyje. Heino długo jeszcze pole-
ży na łóżku Anjo.
- Wymknął się nam ten drań - jęknął Heino. - Tym
razem się wymknął, ale ja go jeszcze dopadnę, choćby
miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w moim życiu.
Ailo poprzysiągł po cichu to samo.
Po chwili zjawiła się Anjo. Pełna ciepła i miłości ko
bieta, której Heino ufał bezgranicznie. Pociągnęła no
sem, gdy zobaczyła, że chory odzyskał przytomność.
- Długo czekaliśmy na ciebie - uśmiechnęła się i od
garnęła niesforną grzywkę z jego czoła.
- Jeśli ktoś zasługuje na śmierć - szepnął z trudem
Heino - to jest to z pewnością ten człowiek.
Anjo pokiwała głową.
- Nie próbowali mnie zatrzymać. - Heino dobrowol
nie podjął opowieść. Anjo trzymała jego wielkie dłonie
w swoich rękach, jakby chciała oddać mu swoją siłę. -
Uciekłem, a oni nie zrobili nic, żeby mnie zatrzymać.
Pozwolili mi odejść, ale ja przez cały czas straszliwie się
bałem. Myślałem, że to tylko taka gra, że lada moment
mnie dogonią. Nie mam pojęcia, jak długo szedłem. Ale
trwało to bardzo długo. Simon pewnie nie żyje...
- Żył, kiedy odchodziłeś? - wtrąciła się Anjo ostrożnie.
Heino pokiwał głową.
- Ten zapach krwi, Anjo... Wszystko podchodziło
mi do gardła. Nie widok, ale zapach był najgorszy. Nie
miałem pojęcia, że to takie okropne. Ty dobrze o tym
wiesz, prawda?
Anjo znów potwierdziła. Jej twarz poszarzała. Ailo
pomyślał, że pewnie broni się przed strasznymi wspo
mnieniami. Anjo była silna, ale nawet ona musiała
uciekać przed wspomnieniami, by jakoś sprostać co
dziennym obowiązkom.
- On to potrafi robić... - Heino znów podjął opowieść,
używając słów, które tylko dotykały istoty rzeczy, nie wy
dobywając jej na światło dzienne, nie nazywając jej po
imieniu. - Potrafił doprowadzić torturowanego do samej
granicy wytrzymałości i tam się zatrzymać. Pamiętał
o tym, by przerwać, zanim nieszczęśnik straci przytom
ność. Tamci dwaj bili zwyczajnie, oni po prostu lubią to
robić. A on był zimny i cholernie wyrafinowany. Przery
wał za każdym razem, gdy byłem bliski omdlenia. I cze
kał, aż dojdę do siebie, żeby zacząć wszystko jeszcze raz...
- Taki właśnie jest Hans Fredrik Feldt! - Anjo bez
trudu rozpoznała człowieka, którego nienawidziła naj
bardziej na świecie. - Nie przypiekał was? - zapytała.
- Nie... Myślałem, że on potrafi posługiwać się tylko
nożem. Szkoda, że cię nie posłuchałem, Anjo... On nie
zabija... - W oczach Heino pojawił się wyraz całkowitej
bezsilności. - Dlatego pozwolił mi odejść. Powiedział
Mojżeszowi i Benjaminowi, że musimy to przeżyć...
- Co zrobił z Simonem, Heino?
- Simon nic nie powiedział. Nie powiedział ani sło
wa. Nie krzyczał, choć bił go znacznie brutalniej niż
mnie. Nie wiem, jak mógł to przetrzymać. A Feldt
wrzeszczał, że albo wydusi z niego wszystko tu i te
raz, albo Simon już nigdy nie powie ani słowa... - He
ino przełknął ślinę. Poprosił o wodę. Podali mu kubek,
ale on nie mógł wypić ani kropli. - I nie żartował. Ale
nie zabił Simona. Powinienem był tam zostać. Oni na
pewno sobie poszli i porzucili go. Ale ja się bałem
o swoje życie, o swoje przeklęte życie. Wydawało mi
się, że zdążę sprowadzić kogoś, żeby go uratować.
- Co zrobił Feldt? - Anjo nie bała się zapytać
wprost. - Wiem, że trudno ci o tym myśleć, Heino.
Rozumiem. Zdaję sobie przecież sprawę, do czego jest
zdolny ten człowiek. Ale musimy się wszystkiego do
wiedzieć. Niewykluczone, że niebezpieczeństwo grozi
jeszcze jednej osobie. Komuś, kto szuka teraz Simona.
- Kto to jest?
- Nie znasz go. To ktoś z rodziny.
- Ktoś, kto przyszedł tu razem z tobą? - Heino spoj
rzał na Ailo. Ailo przytaknął. Nie mógł patrzeć, jak He
ino się męczy, starając się odsunąć od siebie obraz, któ
ry najwyraźniej przez cały czas stawał mu przed oczami.
- To było straszne. - Heino zaciskał powieki, ale ob
raz nie znikał.
Leżał wtedy na brzuchu, tak samo jak teraz. W ustach
miał smak krwi. Zapach krwi wisiał w powietrzu.
A przed jego oczami przesuwały się ciężkie cienie. Nie
widział ich zbyt dobrze. Nie słyszał też najlepiej, bo je
den z oprawców uderzył go w ucho.
Feldt stał nad Simonem, nad którym przez całą wiecz
ność znęcali się Mojżesz i Benjamin. Twarz kapitana po
czerwieniała z gniewu. Złoto leżało koło paleniska, w któ
rym bez przerwy płonął ogień. Podsycali go nieustannie.
Potrzebowali światła, które dawały płomienie.
Simon milczał.
Nie stracił przytomności. Heino spostrzegł, że na
jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, i z przeraże
niem pomyślał, że już zdołali odebrać mu rozum.
Feldt lodowatym głosem polecił Simonowi opowie
dzieć o zdradzie, o planach...
- Mów własnymi słowami! - zażądał. - Nie spiesz się.
Mamy czas. Chcę usłyszeć prawdę. Potrafię ją z ciebie wy
dobyć. Nie jesteś pierwszym, który próbuje mi się sprzeci
wić Skąd wziąłeś złoto? Jak chcieliście mnie oszukać? Czy
ty to wymyśliłeś? A może Hans? Namówił cię? Może wy
myśliliście to razem? A może ktoś wam to podsunął?
Simon milczał.
Heino zacisnął powieki, tak samo jak wtedy. Wciąż
jednak czuł okropny zapach krwi. I słyszał świst bicza,
uderzającego pozbawione właściwie skóry ciało Simona.
Razy trafiające w żywe mięso i świst bicza w powietrza..
Nawet Mojżesz i Benjamin tego nie wytrzymali i wy
szli.
Feldt powtórzył swoje pytania. Tym samym lodo
watym głosem. Te same pytania.
Simon milczał. Nawet nie krzyknął. Nie reagował
na nic. Patrzył tylko na Feldta szeroko otwartymi ocza
mi. Z lekko uniesionym w uśmiechu kącikiem ust. Chy
ba ten uśmiech bardziej niż milczenie doprowadził
w końcu Feldta do białej gorączki.
Heino nie potrafił zapomnieć brzmienia głosu ka
pitana. Pamiętał, że sam uchylił nieco powieki i uniósł
się na kolanach. Potem podniósł się, podpierając się
cały czas o ścianę. I stał, chwiejąc się na nogach.
Zobaczył błysk noża i ostrzegł Simona.
- Nóż, Simon. Na miłość boską, powiedz coś! Co
kolwiek! Powiedz, że zabraliśmy złoto, że go zdradzi
liśmy! Nóż, nóż... - Ale Simon milczał i uniósł w uśmie
chu drugi kącik ust.
Heino próbował obudzić ludzkie uczucia w Feldcie.
Miał nadzieję, że ten potwór ma w sobie coś z czło
wieka.
Teraz wiedział już, że się mylił.
- Schowaliśmy złoto. Ja je tam schowałem. Chcieliśmy
cię oszukać. To było idiotyczne, ale przecież jesteśmy żół
todziobami. Warto było spróbować. Sam zrobiłbyś to sa
mo. Zlituj się nad nim, na miłość boską, zlituj się nad nim!
Nie rób tego! Ja też w tym brałem udział. To także mo
ja wina. Simon, powiedz coś, do diabła, powiedz coś!
Głos Feldta zabrzmiał bardzo wyraźnie:
- No cóż, skoro nie chcesz mówić, kiedy ktoś cie
bie o to prosi, to widocznie w ogóle nie musisz mó
wić. A więc nie powiesz już ani słowa do końca życia.
W świetle płomieni ostrze noża błysnęło czerwono.
To był wielki nóż z wielkim ostrzem. Rękojeść miał
z najrzadszego drewna, jakie można dostać w Europie.
Czy może raczej z najlepszego? Heino nie pamiętał już
przechwałek Feldta.
Pamiętał natomiast doskonale swój własny krzyk.
Kątem oka spostrzegł Benjamina. Potem, chwiejąc się,
wybiegł z izby. Krzyk Simona wypełnił całe nocne nie
bo. Wtórował mu śmiech Feldta.
Najpierw biegł. Ciągle słyszał bicie własnego serca
i krzyk Simona, który już dawno ucichł. Czuł zapach
krwi, choć otaczała go tylko przyroda.
Noc była dość ciepła. Heino biegł, potem szedł, po
tem pełzł.
A w jego uszach przez cały czas brzmiał krzyk Simona.
Heino opowiedział im o wszystkim. Nie pominął na
wet najstraszliwszych szczegółów. Odtworzył wszystko
tak by ujrzeli to samo, co on przez cały czas miał przeć
oczami.
W końcu wydusił z siebie:
- On uciął Simonowi język.
Ailo wybiegł na dwór. Wymiotował tak długo, że
wszystkie wnętrzności się w nim skręciły. Później
wdychał chłodne, wieczorne powietrze i wydawało mu
się, że czuje zapach krwi. Heino opisał wszystko aż za
bardzo wyraziście. Ailo zaczął modlić się bezgłośnie.
Niebo było zachmurzone. Oby tylko nic się nie stało
Knutowi. To nic, że Knut nie dotrzymuje słowa. Oby
mu się tylko nic nie stało.
Ailo wrócił do izby nieco zawstydzony. Nie zachował
się jak mężczyzna. Może gdyby miał lepszy żołądek...
Anjo siedziała nieporuszona. Chłodziła rozpaloną
twarz chorego letnią wodą. Mówiła do niego łagodnie.
Spojrzała na Ailo z pełnym zrozumieniem, dodając
mu otuchy.
- To było straszne - powiedziała. - Znam tego czło
wieka. On jest zdolny do najpotworniejszych rzeczy.
Heino zdołał coś przełknąć dopiero następnego dnia.
Cieniutki krupnik z paroma kawałkami mięsa natych
miast wylądował na podłodze. Heino zaklął pod nosem.
Potem poprzysiągł, że wróci do zdrowia. Przynajmniej
po to, żeby zobaczyć, jak umiera Hans Fredrik Feldt.
Minęło już osiem dni od czasu, gdy Knut wyjechał
na poszukiwanie Simona. Ailo miał ochotę ruszyć je
go śladem. Dręczył go niepokój. Niepokój, który spo
tęgowała jeszcze opowieść Heino.
Hannu go powstrzymywał.
- Znam tę okolicę. Nie ma tu wielu miejsc, w któ
rych można by się zatrzymać i schronić przed wia
trem. Z tego, co mówi Heino, Feldt zatrzymał się pod
wzgórzem Knuta. Na piechotę idzie się tam cały ty
dzień. Co najmniej. Zaprzęgiem jedzie się niewiele
krócej. Pogoda się przecież popsuła. Nie wiadomo, ja
kie warunki panują na płaskowyżu.
Heino odzyskał trochę sił i śledził ich rozmowy.
Dostrzegał już t o ś więcej niż własny ból.
- Wzgórze Knuta? - zapytał podejrzliwie.
- Złoto musi przecież skądś pochodzić, prawda? - Han
nu był niemal tak samo zmęczony jak Anjo. Nie dźwigał
wprawdzie na swoich barkach tak wielkiej odpowiedział-
ności, ale nie miał czasu na odpoczynek i sen. - Knut, szwa
gier Simona, znalazł złoto. I choć może brzmi to bardzo
dziwnie, znalazł je dokładnie tam, gdzie Feldt rozbił obóz
Feldt spał na złocie. Los bywa złośliwy. Bardzo złośliwy.
Heino roześmiał się głośno. Przydał mu się ten ma
ły triumf pośród wszystkich nieszczęść i bólu.
- Lubiłem Simona - przyznał. - Lubiłem go, choć
nic mi nie powiedział o tym przeklętym złocie.
Ailo wyjaśnił mu tę zagadkę.
- Knut posłał do domu trochę złota przez mojego
wuja. Dla swoich sióstr. Simon miał najprawdopodob
niej przy sobie złoto Mai.
- Odszedł od żony - wtrącił Heino. - Przepraszam.
Czy to twoja siostra? Ty i Knut jesteście braćmi?
- W pewnym sensie. - Twarz Ailo przybrała dziw
ny wyraz. Przy odrobinie fantazji można by doszukać
się w niej uśmiechu. - Maja jest naszą wspólną siostrą.
Mój ojciec był także jej ojcem. A matka Knuta była jej
matką. Pochodzimy z bardzo dziwnej rodziny.
- Simon twierdził, że od niej odszedł, ale sądzę, że
wciąż ją kochał. Jeśli to jest dla ciebie jakieś pociesze
nie. Z tego, co zrozumiałem, to ona go już nie chciała.
Ailo wcale się nie zdziwił. Maja nigdy nie darzyła
Simona zbyt ciepłym uczuciem. Zdaje się, że miała na
dzieję, że jej mąż już nie wróci z więzienia.
Wątpił jednak, by znalazła sobie innego. To nie w jej
stylu. Maja była lojalna do końca. Ale jej uczucia wo
bec Simona ochłodły.
- Wydaje mi się, że on chciał umrzeć - dodał Heino.
Ailo popatrzył w jego ciemne oczy. Czoło chorego
błyszczało od potu, a jego policzki wciąż były zaczer
wienione od gorączki.
Heino miał pewnie rację.
- Kobiety z rodziny Mai mają dziwny wpływ na
mężczyzn - zadumał się Ailo. - Mężczyźni kochają je
bez pamięci i umierają dla nich.
- Żadna kobieta nie jest tego warta.
Ailo nic nie odpowiedział.
Knut dotarł do osady dziesiątego dnia. Renifer, któ
ry ciągnął sanie, był równie wycieńczony jak idący
obok mężczyzna.
Knut szedł całą drogę.
Na sanie załadował ciało Simona. Simon był prze
cież jego przyjacielem i nie powinien leżeć w niepo-
święconej ziemi.
Maja zaś była jego siostrą. Powinna dostać doku
ment, który zaświadczy, że jest wdową.
Ludzie zebrali się wokół Knuta, ale jego zaniedbany
wygląd odstręczał ich na tyle, że nie podeszli zbyt blisko.
Ten człowiek miał coś dziwnego w oczach. Rzadko się
spotyka młodych mężczyzn o tak hardym spojrzeniu.
Żaden z gapiów go nie poznał. Nikt by nie powie
dział, że ten obdartus o ziejącym nienawiścią spojrze
niu ma coś wspólnego z sympatycznym młodzieńcem,
który mieszkał u Hannu w ubiegłym roku.
Włóczęga był obcy, może nawet niebezpieczny.
Zatrzymał się i spojrzał na zebranych. Nie rozu
miał, skąd to zamieszanie.
- Macie tu pastora? - zapytał dziwnym głosem.
W ciągu kilku ostatnich dni mógł rozmawiać tylko
sam z sobą. Więcej płakał, niż rozmawiał.
Ludzie pokiwali głowami. Ktoś chciał mu pokazać
drogę. Jakby Knut jej nie znał na pamięć!
Pociągnął za wodze, by renifer poszedł za nim.
Gdy przechodził przez zbiegowisko, ludzie poczuli
zapach trupa.
Ktoś pobiegł po lensmana.
Dogonili Knuta, gdy stał już przed plebanią. Zatrzy
mał.się przed głównym wejściem. Przysiągł kiedyś, że
nie wejdzie do tego domu tylnymi drzwiami.
Tym razem jednak w ogóle nie mógł tam wejść. Lens
man zagrodził mu drogę i zainteresował się saniami.
Knut nie wyglądał na Lapończyka. Lensman nie
mógł zrozumieć, skąd wobec tego wziął zaprzęg z re
niferem.
- Co wieziesz na tych saniach?
Knut popatrzył na niego ponuro. Nie wiedział, kim
jest ten człowiek.
Co ma w saniach?
Lensman podszedł do podejrzanego, manifestując
swój autorytet przed mieszkańcami osady. Uniósł skó
ry przykrywające ładunek.
Zapach rozkładającego się trupa uderzył zebranych
w nozdrza. Stojący najbliżej cofnęli się odruchowo.
Nawet lensman. Przedstawiciel władzy spojrzał na
Knuta przymrużonymi oczami.
Przybysz był tak zaniedbany, że mógłby być prze
stępcą, choć na takiego nie wyglądał.
- Chyba musisz się wytłumaczyć.
Knut nie ruszył się z miejsca. Zmęczenie niemal ści
nało go z nóg. Ostatnie doby były dla niego bardzo
trudne. Zrobiło się za ciepło. Śnieg stopniał. Najwyż
szy czas pochować Simona.
- Kim jest ten... trup, którego wieziesz na saniach? -
Lensman chciał zapytać „kim jest ten człowiek", ale
w ostatniej chwili zaczai wątpić, czy to rzeczywiście był
człowiek. Głowa, którą ujrzał przez moment, była tak
zniekształcona, że można było mieć wątpliwości.
Zwłaszcza że ciało zaczęło się już rozkładać. - Zabiłeś go?
Knut pokręcił głową.
- Na miłość boską - zdenerwował się - trzeba go
czym prędzej pochować. Zaczyna gnić. Nazywa się Si
mon Arturson Bakken. Jest moim szwagrem. Trzeba
go pochować w poświęconej ziemi...
Lensman wolał się nie wypowiadać na ten temat.
Nie był wcale pewien, czy ciało leżące na saniach za
sługuje na spoczynek w poświęconej ziemi...
- Zapłacę - szepnął Knut. Musiał oprzeć się o reni
fera, by utrzymać się na nogach.
- Obawiam się, że raczej pójdziesz ze mną - oświadczył
lensman i wyciągnął rękę, by chwycić Knuta za ramię.
Ailo zrobił to jednak pierwszy. To Jussi zauważył
nadchodzącego Knuta. Ailo i Hannu zjawili się w sa
mą porę. Ailo podtrzymał przyjaciela. Hannu pospie
szył z wyjaśnieniem.
- Knut szukał Simona przez cały tydzień. Simon za
ginął podczas polowania.
Hannu zerknął na sanie. Zagryzł zęby i czym prę
dzej zasłonił ciało skórami.
- Musiał się natknąć na jakąś bandę. Knut jest jego
szwagrem. Byli prawie braćmi. Knut nie mógłby niko
go zabić. Znam go, bo mieszkał u mnie. - Hannu zde
cydował się wyciągnąć ostatnią kartę, którą miał w za
nadrzu. - To on znalazł córkę starego pastora, gdy...
zginęła tak nieszczęśliwie.
Lensman popatrzył na Knuta. Wydało mu się, że za
czyna poznawać tę twarz.
Swego czasu krążyły różne plotki o mężczyźnie,
który znalazł ciało córki pastora.
- Jeśli rzeczywiście za niego ręczysz...
Hannu skwapliwie przytaknął.
- Oczywiście. Lensman może mnie wsadzić do pa
ki, jeśli Knut zrobi coś złego.
- A co z trupem?
Hannu próbował nie wciągać powietrza nosem.
- Trzeba go pochować.
- Pochowamy go w kościele - oprzytomniał Knut,
podtrzymywany przez Ailo. - Zapłacę za to, by się zna
lazło dla niego miejsce koło ołtarza.
Lensman spojrzał na niego zdumiony.
- Zapłacę - powtórzył Knut. H a n n u zaczął się oba
wiać, by przyjaciel nie powiedział nic na temat złota.
- Chcesz porozmawiać z pastorem? W takim razie
najlepiej będzie, jeśli się najpierw wymyjesz i prześpisz
- doradził Knutowi.
Lensman najwyraźniej podzielał jego zdanie.
- On może zapłacić? - zdziwił się na odchodnym. -
Żeby pochować... to w kościele?
- Chyba tak - odparł Hannu.
Pastor i lensman znaleźli jednak powód, który to
uniemożliwił.
Simon Arturson Bakken nie spoczął pod ołtarzem.
Pastor i lensman doszli do wniosku, że trupa w takim
rozkładzie lepiej pochować na zewnątrz.
Zwyczajni ludzie musieli się pogodzić z tym wyja
śnieniem.
Nawet jeśli byli w stanie zapłacić za pogrzeb.
9
Knut zasnął w saunie. Hannu rozpalił ogień, mimo
że nie było to żadne święto. W samą porę wszedł tam
razem z Ailo, żeby wyciągnąć stamtąd śpiącego. Po
tem zanieśli Knuta na łóżko Hannu, gdzie spał przez
bite dwie doby.
Knut nie uczestniczył w przyspieszonym pogrzebie
Simona. Hannu uznał, że to nie takie ważne, przecież
rodzinę reprezentował Ailo. Zresztą dla Simona nie
miało to już i tak żadnego znaczenia.
"W tym samym czasie Heino zdołał wstać z łóżka.
Od Jussiego, który był potężnie zbudowanym mężczy
zną, pożyczył koszulę - wystarczająco szeroką, by nie
przyklejać się do zmasakrowanych pleców Heino.
Wcześniej Anjo postanowiła usunąć bandaże i opa
trunki. Kazała Heino zagryźć zęby i cierpieć w milcze
niu podczas tej operacji.
Heino z niecierpliwością czekał na spotkanie z Knu-
tem. Nie tylko dlatego, że ten przybysz znalazł złoto,
ale również dlatego, iż przywożąc ciało Simona udo
wodnił, że jest prawdziwym mężczyzną.
Gdy się wreszcie spotkali, długo patrzyli na siebie.
Knut miał tę przewagę, że widział Heino już wcze
śniej. Musiał jednak przyznać, że Heino prezentował
się teraz znacznie lepiej niż wówczas, gdy leżał nie
przytomny i bredził w malignie.
Heino przewyższał Knuta wzrostem i był potężnie
zbudowany. Ciemna czupryna z niesforną grzywką
jakby nie do końca pasowała do jego sylwetki.
Knut nie mógł się oprzeć wrażeniu, że Heino mu
kogoś przypomina. Już przedtem miał takie poczucie,
ale teraz, gdy spojrzał w brązowe oczy pod prostymi,
gęstymi brwiami, nabrał pewności. Wiedział jednak, że
nigdy nie spotkał Heino.
- Zachowałeś się odważnie - pochwalił Knuta He
ino, potrząsając jego dłonią. Knut uśmiechnął się nie
znacznie. Ailo opowiedział mu już historię nowego
znajomego.
- Nie mogłeś go uratować - zapewnił go Knut. - Był
straszliwie skatowany. Stracił przytomność i wykrwa
wił się na śmierć. Albo udusił się własną krwią.
- Nie od razu - wtrącił Heino. - Długo słyszałem je
go krzyk.
Knut nic nie odpowiedział. Gdy odnalazł Simona,
twarz zmarłego była zniekształcona nie do poznania.
Musiała wyglądać strasznie, jeszcze zanim robactwo
i rosnąca temperatura dokończyły dzieła. Z pewnością
nie umarł spokojny.
Zakrwawione ręce świadczyły o tym, że usiłował za
tamować krwotok, zanim zrozumiał, że to niemożli
we. Simon nie potrafił czytać ani pisać. Znał jednak
niektóre litery.
Na jednym z kamieni paleniska narysował swoją
własną krwią nieduże „M".
Knut wspomniał o tym tylko Ailo i nie był pewien,
czy powie o tym Mai. Heino nie musi o tym wiedzieć.
- Znalazłem ich ślady - rzekł, próbując rozszyfro
wać wyraz twarzy Heino. Nie było to łatwe, bo choć
opuchlizna zaczęła powoli ustępować, siniaki wciąż
były wyraźne.
Heino pochylił się do przodu i mocno zacisnął pięści.
- Skoro nie mogą się pokazać wśród ludzi, ale mu
szą się trzymać blisko osad, to chyba się domyślam,
dokąd pojechali.
- Na północ? - upewnił się Heino drżącym ze zde
nerwowania głosem.
Knut skinął głową.
- Zaczekasz, aż moje plecy się zagoją?
- Simon był moim przyjacielem i mężem mojej sio
stry. Nie pozwolę, żeby uszli sprawiedliwości.
- Feldt zabił mojego ojca. - Twarz Heino pociemnia
ła. - A poza tym chodzi tu o coś więcej niż nasze zra
nione uczucia. Gdy go schwytamy, zrobimy porządek
z innym draniem, przez którego cierpi mnóstwo ludzi.
Obaj doskonale rozumieli, jak ważnym zadaniem
jest pozbycie się namiestnika, ale teraz zeszło ono na
dalszy plan. Nawet dla Heino.
- Idę z wami - wtrącił się Ailo. - Nie powinniśmy
się tak spieszyć, niech się poczuje bezpiecznie. - Ailo
spojrzał na Heino. - On zabił także mojego ojca.
Anjo słuchała ich rozmowy. Rozmowy trzech mło
dych mężczyzn, którym się wydawało, że znają życie,
choć przecież tak mało wiedzieli o złu, o bólu.
- Musicie zabrać mnie ze sobą - wtrąciła. - Ja jedna
znam Feldta. Pamiętajcie, że wcale nie jesteśmy pew
ni, że Albert i Feldt to ta sama osoba.
- Ależ jesteśmy! - zaprotestował Heino.
Anjo pokręciła głową.
- Wcale nie. Wszystko wskazuje na to, że to on. Nie
wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. To prawie nie-
możliwe. Ale musimy być całkiem pewni. Przede wszyst
kim dlatego, że jesteśmy tu obcy, a on jest Norwegiem.
Swego czasu piastował nawet ważne stanowisko. Niewy
kluczone, że wciąż ma jakichś przyjaciół. A nawet jeśli nie
są już jego przyjaciółmi, to mogą chcieć go wesprzeć. Ze
źle rozumianego poczucia obowiązku czy lojalności, nie
ważne zresztą, dlaczego... - Anjo wzięła głęboki oddech,
pierś jej uniosła się i opadła. - Wcale nie mam ochoty na
to spotkanie. Ale tylko ja mogę potwierdzić, że to na pew
no on. Założę się, że Feldt nie zbliży się z własnej woli
do Alty. Ale Anjo go dobrze zna. A jeśli mamy odrobinę
szczęścia, to okaże się, że Feldt pamięta także Anjo.
- To nie będzie żadna wycieczka - przestrzegł ją
Knut. Nie potrafił sobie wyobrazić tej kobiety w wę
drówce przez płaskowyż. - Nie możemy zamartwiać
się o ciebie, dość mamy innych problemów.
- Sama potrafię się o siebie zatroszczyć - zapewniła.
- To prawda - poparł ją Heino, choć w gruncie rze
czy podzielał zdanie Knuta. - Ale to może być dla cie
bie niebezpieczne.
- Niebezpieczne? - prychnęła Anjo. By przerwać ja
łową dyskusję, rozpięła bluzkę i gorsecik.
Zmieszani mężczyźni odwrócili wzrok. Anjo unio
sła bieliznę, obnażając krwiście czerwoną pierś.
- Nie jesteście chyba aż takimi mięczakami, że bo
icie się spojrzeć? - huknęła. - Nie zamierzam was uwo
dzić, szczeniaki! Pokazuję wam tylko, co ten człowiek
ze mną zrobił. Żebyście zrozumieli, jak bardzo go nie
nawidzę. Żebyście się dowiedzieli czegoś o bólu,
zwłaszcza o tym, który długo, długo trawi człowieka
od wewnątrz. Żebyście zrozumieli, że ja już się nicze
go nie przestraszę. W każdym razie nie tak jak wtedy,
kiedy byłam dziewczyną. Nie lękam się żadnych nie
bezpieczeństw. Chcę zobaczyć jego upadek. Będę się
śmiać i pluć mu w twarz. Chcę przy tym być, żeby mu
splunąć w twarz. Popatrzcie na mnie! Popatrzcie i zro
zumcie choć cząstkę mego bólu!
Spojrzeli.
Trzy pary oczu zwróciły się w stronę Anjo, która
drżącymi dłońmi odkrywała swoje ciało.
Knut przełknął ślinę. W uszach mu szumiało. Do
stał właśnie odpowiedź na pytania, które chciał zadać
Anjo, i zrozumiał, że już ich nie zada.
Piersi i mostek były pokryte strasznymi bliznami po
oparzeniach i razach bicza.
Blizny układały się w krzyż pokrywający cały jej tu
łów od pasa w górę.
Najbardziej przerażająco wyglądały piersi pozba
wione brodawek sutkowych.
- Już wtedy znakomicie posługiwał się nożem - rze
kła Anjo twardym głosem. - I uwielbiał przykładać roz
żarzone żelazo do ciał. Ubóstwiał zabawę z biczem.
Gdybyście mogli usłyszeć jego głos podczas tej zabawy...
Był taki wulgarny... pełen pogardy... i samozadowolenia.
Zapięła bluzkę.
Żaden z nich nie śmiał spojrzeć jej w oczy.
- Pójdziesz z nami - powiedział w końcu Heino. -
Potrafisz troszczyć się o siebie. Nie będziemy cię trak
tować w sposób szczególny.
Ailo i Knut przytaknęli.
Po paru tygodniach na plecach Heino pojawiła się
cieniutka warstewka skóry. Jego ciało odzyskało natu
ralną barwę, a mięśnie dawną sprężystość.
Ailo i Knut zamieszkali u Hannu i Jussiego. Ludzie
byli przyzwyczajeni, że bracia Kemijarvi często gości
li pod swoim dachem różnych Finów. Goście przejęli
część obowiązków gospodarzy. Łowili ryby, zastawia
li sidła, pomagali rąbać drewno.
Heino zazdrościł im takiego życia.
Sam ukrywał się u Anjo. Nikt nie powinien się dowie
dzieć, że tam mieszka. Nikt nie powinien go zobaczyć.
W północnej krainie rozpoczęło się coś w rodzaju lata.
Anjo przez cały czas chodziła do pracy. Stawiała się
w kuchni namiestnika na długo przed przebudzeniem
gospodarza i zostawała do późna, choć i ona, i Kjeld-
sen doskonale wiedzieli, że nigdy jej za to nie zapłaci.
Żaden z mieszkańców „pałacu" nie interesował się
jej życiem. Nikt nie zwracał uwagi na to, że czasem
była zmęczona.
W gruncie rzeczy nie wiedzieli zupełnie nic o Anjo.
O kobiecie, która przygotowywała im jedzenie.
Pewnego dnia Anjo po prostu znikła.
Hannu od samego początku był temu przeciwny.
- Anjo jest zbyt ważna dla naszej sprawy, by włó
czyć się po płaskowyżu za tym rzeźnikiem. Potrzebu
jemy jej tu, w Alcie. Poza nią mamy w domu Kjeldse-
na tylko jednego człowieka, a on za mało znaczy, by
mógł się na cokolwiek przydać.
- Nie jestem niezastąpiona, Hannu. Często mi to
sam mówiłeś. Możecie wprowadzić tam kogokolwiek.
Porozmawiajcie trochę z tymi, którzy tam pracują.
Gdybym umiała pisać, zostawiłabym ci długą jak mo
je ramię listę nazwisk!
Hannu umiał pisać. Lista była rzeczywiście długa,
choć nie zrównała się z ramieniem Anjo.
Potem Hannu próbował jej wytłumaczyć, że wypra
wa może być niebezpieczna. Heino mrugnął do Knu-
ta i Ailo. Czy znowu rozepnie bluzkę i podwinie bie
liznę, żeby przekonać Hannu? Zdołała go jednak prze
konać i bez tego.
- Możesz sobie tu siedzieć i opowiadać, jaka to nie
bezpieczna wyprawa. A tymczasem ja ruszam z chłop
cami. Ot i już. Jadę. Może ci się to nie podobać, nie
mam na to wpływu. Jadę i tyle. Mam poczucie, że we
zmę udział w czymś bardzo ważnym, zwłaszcza dla
mnie. I żaden Kemijarvi mnie od tego zamiaru nie od
wiedzie!
Ze względu na Anjo wyruszyli wieczorem. Co praw
da noce nie były już na tyle ciemne, by mogli się skryć
w mroku, ale większość mieszkańców Alty o tej porze
już spała.
Całe szczęście, że renifery ciągnęły ich bagaże. By
łoby znacznie gorzej, gdyby musieli nieść wszystko na
własnych grzbietach. Zresztą Heino i tak nie byłby
w stanie im pomóc, bo jego plecy wciąż jeszcze się nie
zagoiły. Posuwali się bezdrożami. Nie minęło wiele
czasu, gdy Anjo zaczęła narzekać na niesprawiedliwy
porządek tego świata.
- Kto, u licha, zarządził, że kobiety mają nosić
spódnice? - westchnęła, bo rąbek jej spódnicy bez
przerwy zaczepiał o jakieś krzaki i zarośla. - Pewnie
jakiś mężczyzna, który nie chciał, żeby jego baba od
dalała się od domu.
Heino omal się nie roześmiał.
- Możesz zawrócić, kiedy tylko zechcesz. Zdaje się,
że sama chciałaś z nami iść. Przecież o to prosiłaś.
- Możesz też pożyczyć od któregoś z nas spodnie -
dorzucił Knut. - Używane. Pachną może nie najpięk
niej, no ale od tego są spodnie.
Wszyscy trzej się roześmieli, wyobraziwszy sobie
kobietę w spodniach. Na cóż kobiecie spodnie? Do jej
bioder najlepiej pasuje przecież spódnica.
- Spójrz prawdzie prosto w oczy, Anjo - dodał He-
ino. - Kobiety nie są stworzone do noszenia spodni.
- Bo wtedy nie mielibyście pod co wkładać łap,
prawda? - prychnęła Anjo i pomaszerowała dalej. Kie
dy kolejny raz zaczepiła o jakiś krzak, uniosła spódni
cę i umocowała ją w pasie szalem.
- Może nie wygląda to zbyt elegancko - oświadczy
ła. - Niezbyt elegancko, ale za to praktycznie.
Przed wyprawą założyła grube wełniane pończochy,
dzięki czemu teraz nie marzła i nie czuła ukąszeń do
kuczliwych komarów. Mężczyźni ocenili spojrzeniami
jej nogi i doszli do wniosku, że Anjo nie ma się czego
wstydzić. Nie mogła narzekać na brak ruchu - dzień
w dzień kręciła się przecież po kuchni namiestnika.
Anjo dotrzymywała mężczyznom kroku. Nawet je
śli była zmęczona, zagryzała zęby i szła.
Zauważyli natomiast, że mówiła znacznie mniej.
Knut dostrzegł to ostatni, ale od tej chwili częściej
wsłuchiwał się w oddech Anjo.
Wyprawa była dla niej męcząca.
Knut z dumą myślał o tym, że Anjo nie narzeka i nie
prosi o odpoczynek. Zarządzał jednak postoje znacz
nie częściej właśnie ze względu na nią. Wydawało mu
się nawet, że Anjo uśmiechała się do niego z wdzięcz
nością.
Nic jednak nie mówiła.
Ailo i Heino postępowali tak samo jak Knut. Mieli
wzgląd na Anjo. Wbrew wcześniejszym zapowie
dziom traktowali ją w sposób szczególny.
Nastał już późny ranek, gdy postanowili zatrzymać
się na „nocny" spoczynek. Dotarli do zagajnika, w któ
rym rosły drzewa, sięgające Ailo do czubka głowy.
Rozłożyli obozowisko na skraju tego lasku. Znaleźli
nawet miniaturowe źródełko, które dostarczyło im
świeżej wody.
Mieli pod ręką chrust na ognisko i miękki mech, na
którym mogli się wyciągnąć pod chroniącymi od wia
tru drzewami. Renifery znalazły tu dość pożywienia.
- Wspaniałe miejsce - westchnął Ailo, który wresz
cie poczuł się jak w domu w otwartym pejzażu. Wresz
cie zaczął się jego ukochany świat.
Anjo osunęła się na ziemię tam, gdzie stała. Leżała, spo
glądając w niebo, po którym płynęły obłoki, które zmie
niały kształty, jakby pragnęły dostarczyć jej rozrywki.
- Nieźle zaczęliśmy - powiedział Heino, choć wszy
scy wiedzieli, że to nieprawda.
- Do licha! Czuję się idiotycznie! - jęknęła zawstydzo
na Anjo. Podparła się na łokciu i zakryła oczy, by nie
patrzeć na swoich towarzyszy i by oni nie widzieli jej
twarzy. - Łatwo było się wymądrzać w domu. Ale wie
le już miesięcy minęło od czasu, gdy byłam chyżą dziew
czyną biegającą po lesie. Zapomniałam całkiem, że teraz
mam trzydzieści cztery lata i ważę ze dwa razy więcej.
Mężczyźni usiedli. Byli zmieszani słowami Anjo
i nie wiedzieli, co powiedzieć. Knut i Ailo patrzyli wy
mownie na Heino, bo on najlepiej znał Anjo. Ale na
wet on milczał bezradny.
Anjo usiadła i popatrzyła na całą trójkę.
- Jestem wam kulą u nogi?
- No nie....
- Zaszlibyście o wiele dalej, gdyby nie ja i mój głu
pi upór. Szlam tak szybko, jak tylko mogłam, ale wciąż
zbyt wolno. Traktujecie mnie szczególnie. Tylko mi
nie wmawiajcie, że zatrzymywalibyście się za każdą
górką, gdyby nie ja!
- Chcesz wracać? - zapytał Heino.
Anjo w milczeniu pokręciła głową.
- Skoro nie, to nie ma o czym mówić. Teraz już wiesz,
na co cię stać. Podobnie jak i my. Zdecydowaliśmy się
zabrać cię ze sobą i wcale nie jesteś mniej ważna niż in
ni. Owszem, bez ciebie zaszlibyśmy dalej, ale jesteś z na
mi. I musimy to wziąć pod uwagę. My się dostosujemy
do twojego tempa, a ty będziesz musiała jakoś to prze
żyć, nie urządzając histerii.
Knut nie mógł się powstrzymać od uśmiechu, bo ja
koś nie potrafił wyobrazić sobie histeryzującej Anjo.
- Na szczęście mamy ze sobą najlepszą kucharkę
w całym Finnmarku - dorzucił Heino. - Szefa kuchni
samego namiestnika.
Oczy Anjo znów rozbłysły uśmiechem.
Knut uzmysłowił sobie, że cieszy się z obecności
Anjo. Początkowo wydawało mu się, że będzie im ku
lą u nogi. Teraz nie mógł jednak sobie wyobrazić ta
kiej długiej wyprawy bez jej przyjacielskiego dogady
wania i uszczypliwych żartów.
Anjo była ważnym, potrzebnym i pełnoprawnym
uczestnikiem wyprawy.
Choć o tej porze roku jasność panowała przez całą
dobę, jakoś trudno im się spało za dnia.
Ułożyli się w miarę wygodnie na mchu po obu stro
nach żarzącego się ogniska, przykrywając się kocami.
- Niewiele o sobie wiemy - odezwała się Anjo po
chwili. - To znaczy ja i Heino znamy się dobrze i wy
dwaj także. Ale poza tym możemy tylko zgadywać,
co się w nas kryje. Może poopowiadalibyśmy trochę
o sobie?
Heino westchnął. Leżał na brzuchu i grzebał paty
kiem w ognisku.
- Nie ma sensu przypominać starych dziejów - oświad
czył ponuro. - "Wspomnienia są bolesne.
- Masz przecież także piękne wspomnienia - wzru
szyła ramionami Anjo. - Niech Ailo i Hannu dowie
dzą się, kim jesteś. Dlaczego jesteś taki a nie inny.
Przeszłość wciąż w tobie żyje, Heino, jeśli nam o niej
opowiesz, to i tak niczego to nie zmieni.
- Skoro tak bardzo ci zależy, to sama zacznij - rzu
cił Heino, udając obojętność.
Anjo zapatrzyła się w niebo. Założyła ręce za kark.
- Przyjechałam w te strony jako bardzo młoda dziew
czyna - rozpoczęła nieco rozmarzonym głosem. - Mój
narzeczony ożenił się z inną, więc uciekłam z rodzinnej
wioski. Wylądowałam w Vardo. Nie było mi tam źle.
Podczas sezonu czasami gotowałam dla rybaków. Słu
żyłam też w bogatych domach, choć nie było ich tam za
wiele. Skończyłam osiemnaście lat tego roku, gdy Hans
Fredrik Feldt postanowił pojmać wielką czarownicę.
Gdy na szańcach twierdzy zaczęły płonąć stosy.
Anjo wzięła głęboki oddech, by móc kontynuować
opowieść. Sprawiała wrażenie twardej kobiety, ale
w głębi duszy była niezwykle wrażliwa. Żaden z nich
nie miał co do tego wątpliwości.
Knut słuchał historii Anjo z zamkniętymi oczami.
Nawet nie wiedział, kiedy zacisnął powieki.
To, co usłyszał, było straszniejsze niż historie o du
chach, które pamiętał z dzieciństwa.
- Jedna z córek państwa, u których służyłam, uzna
ła, że jej narzeczony zbyt często na mnie patrzy. Wte
dy mogłam się jeszcze pochwalić urodą, bo to było daw
no temu. Feldt tymczasem schwytał największą czarow
nicę. Ludzie powiadali, że była Laponką, a może Finką.
Tak czy inaczej, 'wszyscy obcy czuli się niepewnie... Wy
starczyło, by zazdrosna dziewczyna doniosła na mnie
do twierdzy, a już mnie zamknęli. Kapitan Feldt zrobił
wszystko, co w jego mocy, by zniszczyć mnie i całe mo
je życie. Nie miałam pojęcia, że góra Domen była w ich
wyobraźni siedliskiem wszystkich diabłów. Skąd mo
głam wiedzieć? Wylądowałam w ciemnym ciasnym
lochu, głęboko pod ziemią, bez żadnego okienka oprócz
judasza w ciężkich drzwiach. Widziałam światło tylko
wtedy, gdy po mnie przychodzili albo gdy raz na jakiś
czas, bynajmniej nie codziennie, przynosili coś do jedze
nia. Słyszałam krzyki innych kobiet. Zamknęli nawet
jednego mężczyznę oskarżonego o czary. Zdaje się, że
go w końcu spalili. Ale największa czarownica Feldta
była traktowana najgorzej. Mój Boże, jak ja ją podzi
wiałam. Słyszałam, jak żołnierze opowiadali sobie, co
on z nią robi. Mówili z podziwem i z przerażeniem. Sta
wiała opór, choć przez to torturowali ją jeszcze gorzej.
Gdy udało jej się uciec, wszystkie przeżyłyśmy chwilę
triumfu. Nawet gdybyśmy miały spłonąć na stosie albo
zostać utopione w fosie, to umierałybyśmy z poczu
ciem, że można mieć nadzieję na sprawiedliwość, sko
ro jej się udało uciec.
Anjo przełknęła ślinę. Knut zrobił to samo. Wie
dział, że Ailo słucha tej opowieści z takim samym na-
pięciem jak i on. Przecież Raija była w pewnym sen
sie także jego matką, choć go nie urodziła.
- Feldt postanowił odnaleźć uciekinierkę. To była
sprawa jego honoru. Ludzie mówili, że pod koniec
swojej służby w Vardohus kazał spalić jakąś kobietę,
ale to nie mogła być ona. Wypuścił wszystkie więźniar
ki, które siedziały w najgłębszym lochu. Wyjechałam
z Vardo i poprzysięgłam, że nigdy tam nie powrócę.
Wylądowałam w Alcie. Pięć, sześć lat temu zjawił się
w Alcie pewien mężczyzna. Fin, prawie tak piękny jak
Heino. - Anjo uśmiechnęła się ciepło. - To był brat
mojego dawnego narzeczonego. Okazało się, że zosta
wił dom i wszystko, co miał, by odnaleźć pewną ko
bietę. To on pomógł jej w ucieczce z Vardohus. A te
raz jej szukał. Miał w sobie jaskółczy niepokój...
- Robisz z niej świętą - wtrącił Heino.
- Bo była święta - orzekła stanowczo Anjo. - Dla
mnie była święta i dla twojego ojca także, Heino.
Heino nic nie odpowiedział. Knut otworzył oczy.
Teraz zrozumiał, skąd zna twarz Heino, kogo mu przy
pominał ten Fin. Odnalazł właściwy portret w tym za
kamarku pamięci, który próbował zasłonić.
- Potem ten człowiek znikł - ciągnęła Anjo. - Stało
się to mniej więcej w tym samym czasie, gdy bandyta
zwany Albertem zaczął grasować na drogach i bezdro
żach. Albert był szefem bandy i wyróżniał się wyjątko
wą brutalnością. Heino znalazł swojego ojca. Ograbio
nego i martwego. Rozpoznał jego skórzaną kamizelkę...
- To był on - stwierdził stanowczo Heino. - Zginął,
ponieważ utonął w bezsensownych marzeniach o ko
biecie, która nie była tego warta. Trzeciorzędna dziw
ka, która mieszkała z rybakami. A on zakochał się
w niej jak dureń. W tym czasie udało mu się prawie
spłacić gospodarstwo... - Heino uśmiechnął się krzy
wo. - Malutkie gospodarstwo, ale prawie spłacone.
Zdołał zgromadzić nawet posag dla moich dwóch
sióstr, które szczęśliwie wydał za mąż. W domu były
jeszcze dwie, miały już narzeczonych. Ja mogłem da
lej się uczyć, bo uznali, że mam dość rozumu, by zo
stać pastorem. I właśnie wtedy ojciec znikł. Powiedział
mamie, że musi znaleźć tamtą. Tę drugą. Mama tego
nie wytrzymała i zmarła. Gospodarstwo przepadło.
Teraz mieszkają tam obcy. Narzeczeni moich sióstr się
ulotnili, bo nie mieliśmy pieniędzy, by uskładać dla
nich na posag. Obie musiały iść na służbę. A ja prze
rwałem naukę, żeby go odnaleźć. I udało mi się. Zna
lazłem go, znalazłem Anjo. Teraz szukam mordercy.
I tej, która jest winna śmierci mego ojca w takim sa
mym stopniu jak Feldt. Kobiety, którą Anjo traktuje
jak bohaterkę, a którą ojciec nazywał Raiją.
- Jesteś synem Petriego - szepnął Knut zesztywnialy-
mi wargami.
Heino spojrzał na niego zdziwiony, bo przecież nie
wymienił imienia ojca.
Ailo także pamiętał Petriego. Z kościoła w Torneda-
len. On również zauważył podobieństwo.
- Nie znałeś jej, Heino - powiedział Ailo.
- Jestem synem Raiji - dodał ze smutnym uśmie
chem Knut.
10
Teraz Heino wysłuchał opowieści Ailo i Knuta. Wy
słuchał dwóch mów obronnych o Raiji.
- To niczego nie zmienia - stwierdził. - Nie mamy
wpływu na to, kim jesteśmy. Nie wybieramy sobie ro
dziców. Nie obchodzi mnie, czyim jesteś synem, Knut.
Nie czuję do ciebie nienawiści, Knut. Nie znienawidzi
łem też Ailo za to, że ją kochał. Ale też wcale nie
zmniejszyła się moja nienawiść wobec Raiji. Jeśli ją spo
tkam, spróbuję ją ukarać za krzywdę, którą wyrządziła
mojemu ojcu. I mojej matce. Całej mojej rodzinie.
- Ona nie żyje - przerwał mu Knut. - Jest już za
późno, Heino. A poza tym nie możesz jej obwiniać za
to, co zrobił twój ojciec.
Heino milczał.
Anjo usiadła na swoim posłaniu. Zwierzenia okaza
ły się bolesne dla wszystkich, ale Anjo nie straciła
przekonania, że wyjaśnienie sytuacji było konieczne.
Do tego przecież dążyła.
- Znałaś całą prawdę! - Heino przejrzał jej zamiary. -
Znałaś, ale nie chciałaś o niej mówić!
- Dobrze, że wiemy, kim jesteśmy - stwierdziła stanow
czo, patrząc na nich po kolei. - Dobrze dla wszystkich.
To była mądra kobieta. Knut w końcu to zrozumiał.
Przedtem żartował sobie na jej temat, ale teraz był już
pewien, że Anjo nie jest głupią gęsią. Teraz łatwiej mu
było pojąć, dlaczego Hannu darzy ją takim szacunkiem.
Knut zaczynał ją nawet lubić. Miał nadzieję, że Ailo
porzucił swoje idiotyczne plany, jakie snuł w związku
z jej osobą...
Oczami wyobraźni ujrzał, jak Ailo ją obejmuje, i się
obruszył.
Anjo to nie pierwsza lepsza podstarzała i nieco zwa
riowana kobieta. Ona jest więcej warta!
Odpoczywali do późnego popołudnia. Uzgodnili,
że przejdą jeszcze kawałek i na noc rozbiją obozowi
sko. W dalszą drogę ruszą dopiero nazajutrz.
Gdy dotarli na płaskowyż, rozciągał się przed nimi
ten sam niezmienny krajobraz, dający poczucie, że bez
trudu można dotknąć nieba. Niebo było tuż-tuż.
Nawet Anjo zapomniała, jak jej ciężko. Północna
kraina pokazała im swe najpiękniejsze i najłagodniejsze
oblicze. Anjo wolała się zachwycać zamiast utyskiwać.
Knut, Ailo i Heino nie raz już wędrowali po płasko
wyżu, ale z radością słuchali Anjo zachwycającej się
wątłymi górskimi kwiatkami i wspominającej czasy,
gdy jej życie było jeszcze pełne oczekiwania i nadziei,
które później skutecznie zniszczył zły człowiek.
Dzięki Anjo wędrówka była przyjemniejsza.
- Nie powiedziałeś o niej zbyt wiele - rzekła Anjo
ściszonym głosem do Knuta, który szedł tuż obok.
Zrobiło się dość późno, szukali już miejsca nadające
go się na obozowisko, ale teren byl tu całkiem płaski
i skąpany w czerwonozłotym słonecznym świetle, a na
dodatek roiło się od komarów. - Nie powiedziałeś, kim
była - ciągnęła Anjo. - Ale mieszkam w Alcie długo
i dobrze je wszystkie pamiętam. To mogła być tylko
ta jedna. - Knut milczał. Nie chciał mówić. Wsunął rę-
ce do kieszeni i zacisnął pięści, by zamknąć w nich
swój ból. - Szkoda, że wszystko się skończyło tak jak
się skończyło - ciągnęła. Knut uznał, że Anjo brak de
likatności. Nie powinna się mieszać w jego życie.
A już ją polubił! Teraz wróciła dawna niechęć. Nikt
nie ma prawa rozmawiać z nim o Annie!
- Pasowalibyście do siebie. Ty byś się z pewnością
dobrze opiekował Anną. Dla niej nie byłaby to aż tak
wielka zmiana. Za swoje złoto mógłbyś wiele kupić.
Gdybyście się osiedlili gdzieś dalej, nikt by się nawet
nie domyślił, że pochodzisz z ubogiej rodziny. Ty
miałbyś pieniądze, ona wiedziałaby, co z nimi zrobić.
Knut z trudem się opanował. Niewiele brakowało,
a uderzyłby Anjo za to, że tak brutalnie obeszła się
z jego wspomnieniami. Potraktowała ich związek jak
mezalians. A przecież wcale tak nie było. Dla nich róż
nica pochodzenia nie miała żadnego znaczenia.
- Byliśmy sobie równi - rzucił ostro.
Anjo poklepała go po policzku. Gdyby się tego spo
dziewał, odsunąłby się na bok. Nie zdążył, zagryzł
więc tylko wargi. Przyspieszył kroku, ale nie zdołał
przed nią uciec.
- To była prawdziwa miłość - oświadczył, znów
zwalniając. Poczuł, że Anjo powinna się o tym dowie
dzieć. Nigdy nie rozmawiał z żadną kobietą o Annie.
Kobiety inaczej patrzą na życie, inaczej traktują uczu
cia. Knut chętnie zwierzyłby się Idzie. A nawet Mai,
choć ona potrafiła być jeszcze bardziej szorstka niż je
go towarzyszka podróży. - Anna była córką pastora,
ale nigdy nie dała mi odczuć swojej wyższości.
- Nigdy? - zapytała Anjo.
Knut umilkł. Poczuł krew napływającą do policzków.
- Dobrze, że pamiętasz tylko to, co piękne - ciągnę
ła Anjo. - Ale nie upiększaj własnych wspomnień. An
na wprawdzie nie żyje, ale to nie oznacza, że była anio
łem w ludzkiej skórze. Wychowano ją jak przystało na
córkę pastora. Na pewno dała ci odczuć, że jesteś Kwe-
nem i biedakiem. Może nie chciała tego robić, ale na
pewno nie potrafiła zachować się inaczej. Każdy z nas
jest tym, na kogo go wychowano.
- Nie mów tak o niej!
Knut odskoczył na bok. Byle dalej od Anjo. Przy
kucnął, oparł łokcie o kolana i pochylił głowę.
Ailo i Heino udali, że tego nie widzą. Woleli nie mie
szać się w sprawy uczuć. Zajęli się przygotowywaniem
paleniska: wykopali trochę torfu i ułożyli krąg z ka
mieni, a w nim suche patyki. Potem wybrali się na po
szukiwanie wody.
Anjo przyglądała się przez chwilę Knutowi.
- Jesteś na mnie zły?
Knut podniósł na nią przymrużone błyszczące
oczy. Pokiwał głową, po chwili jednak milcząco za
przeczył.
- Wcale nie chciałam niszczyć twoich pięknych
wspomnień. - Na twarzy Anjo malowała się powaga.
- Powinieneś je zachować w sercu na zawsze. Chodzi
ło mi o coś innego. Nie chciałam też mówić o niej go
rzej, niż na to zasługiwała. Nie zrozum mnie źle!
- Zdaje się, że zrobiłaś to, czego nie chciałaś.
Anjo, nie zważając na wrogie nastawienie Knuta,
usiadła tak blisko chłopaka, że mogła odganiać koma
ry od nich obojga.
- Uciekasz przed życiem - stwierdziła. - Jesteś taki
młody, a uciekasz przed życiem. Wspomnienia to pięk-
na rzecz, ale człowiek nie może się w nich zamykać.
- Każdy ma prawo do żałoby! - bronił się Knut z upo
rem.
Anjo pokiwała głową i zerknęła na Heino.
- Tylko że żałoba nie może zastępować życia. He
ino także marnuje swoje życie. Interesuje go tylko ze
msta. A na co ty liczysz? Na co czekasz? Na spotka
nie w raju? Na śmierć?
Nikt nie mówił w ten sposób do Knuta. Nawet
Ailo. Zresztą Knut i tak nikogo by nie słuchał.
- Wcale jej nie znałaś - rzucił.
- Nie. Ale widziałam ją. Widywałam ją latami. Wi
działam ją w jej własnym świecie. W pierwszej ławce
w kościele. Przy stole namiestnika. Zawsze wiedziała,
który widelec należy podnieść, grzecznie milczała
w towarzystwie i była posłuszna. Haftowała kwiatki
na powłoczkach i obrusach... Nie miała pojęcia, jak
uszyć lapońskie spodnie z samodziału, nie miała poję
cia, jak sprawić rybę i co z nią później zrobić. Potra
fiłaby przygotować torf na opał na zimę?
- Wcale by nie musiała tego robić! Sama mówiłaś! -
Knut podniósł się i obrzucił Anjo wściekłym spojrze
niem. - Nie musiałaby tego robić! Miałem przecież
wrócić z tym przeklętym złotem!
Anjo zachowała całkowity spokój.
- Myślisz, że to twoja wina?
- Nie!
Knut rzucił się na ziemię. Mech mienił się czerwie
nią, a nie zielenią lata. Krwawą czerwienią. Wszystkie
myśli Knuta krążyły wokół krwi. Muszą wreszcie zna
leźć tego przeklętego kata, może wtedy przestanie wi
dzieć wszędzie krew.
- Tak - poprawił się po chwili. - Oczywiście, że to
moja wina, Anjo. Przede wszystkim moja.
Opowiedział Anjo o swych marzeniach.
Naszkicował przed nią obraz tego, co mogłoby się
zdarzyć, gdyby on, Knut, wcześniej zdobył się na od
wagę, gdyby zachował się jak mężczyzna i zabrał An
nę. Gdyby naraził ją na parę miesięcy trudnego życia.
Ale Anna by żyła. A on przecież w końcu znalazłby
złoto. To przeklęte złoto. Opowiedział Anjo o dziec
ku. O swoim synu. Wiedział, że to będzie syn. Pragnął
tego, jak każdy mężczyzna. Wyobrażał sobie swój dom
i wszystko, czym chciał go wypełnić, by uradować
ukochaną. Wszystko, czego chciał się dla niej nauczyć.
Opowiedział Anjo o goryczy. I o własnej głupocie.
Wszystko, co Knut tak długo nosił w sobie, znala
zło ujście. Również to, co w sobie stlamsił i stłumił.
Strach przed wyciągnięciem Anny spod szklanego klo
sza i przeniesieniem jej w sam środek jego świata. Lęk
przed tym, że Anna go kiedyś znienawidzi, jeśli przyj
dzie jej żyć w ubóstwie.
Powróciło podwójne poczucie winy.
Anjo potrafiła słuchać zwierzeń. Dzięki temu zdo
była paru przyjaciół.
- Ailo twierdzi, że jestem głupcem - zakończył
Knut, czując, że pozostała w nim tylko pustka.
- Nie jesteś głupcem - zapewniła Anjo. - Jesteś marzy
cielem. Mężczyźni nie powinni być marzycielami, a jed
nak zdziwiłbyś się, gdybyś się dowiedział, ilu nimi jest.
- To samo można powiedzieć o tobie - rzucił spon
tanicznie. Ugryzł się w język i dodał: - Przepraszam.
Nie chciałem tego powiedzieć.
- Chciałeś, chciałeś. Nic nie szkodzi. Nie zawsze by-
łam sama, ale nigdy nie zdarzyło się nic poważnego.
Nie przepadam za swoim ciałem, Knut. I przez to nie
mogę się w pełni cieszyć miłością. Żaden z mężczyzn,
których spotkałam, nie potrafił tego zaakceptować.
Każdy mógł wprawdzie żyć z moim ciałem, ale nie
z moimi własnymi uczuciami względem niego. - Anjo
przerwała nagle na moment. - Ty tego nie zrozumiesz,
Knut. Jesteś za młody, by to zrozumieć.
Knut popatrzył na nią w zadumie i odrzekł:
- Chyba rozumiem, Anjo.
Wreszcie zapadła cisza. Na długo. Nie zwracali
uwagi na komary, które tymczasem urządziły sobie
ucztę, wykorzystując ich nagie ramiona. W końcu spo
strzegli, że tuż obok płonie niewielkie ognisko i że He-
ino i Ailo postawili namiot, który przypominał trochę
lapońską jurtę i który miał chronić przed owadami.
Knut pierwszy przerwał milczenie.
- Wiesz, Anjo, chyba bym nie chciał żyć w ten spo
sób... tak jak żyją panowie - rzekł, dziwiąc się własnej
szczerości. Nawet przed Ailo nigdy nie zdradził tych
myśli. - Na pewno nauczyłbym się właściwego zacho
wania. Mógłbym nawet nosić tamte ubrania. Ale nie
mógłbym mieć służby, Anjo.
- Ona by cię wszystkiego nauczyła. Zresztą nie mu
siałbyś budować pałacu. Wystarczyłoby jej znacznie
mniej niż to, do czego była przyzwyczajona, byłeś tyl
ko nie kazał jej żyć w zupełnej nędzy.
- Chciałem dać jej wszystko, co najlepsze.
- Ale tego też się bałeś? I teraz wydaje ci się, że dla
tego ponosisz winę za jej śmierć?
Słowa Anjo były bardziej precyzyjne niż uczucia
Knuta. Trafnie je odzwierciedlały.
- Myśli nikogo jeszcze nie zabiły. Po prostu wróci
łeś za późno. Ona spodziewała się dziecka, ale prze
cież mogła wyjechać. Mogła uciec. Mogła schronić się
u kogoś, u Hannu... Sama wybrała, Knut. To nie two
je myśli ją zabiły.
- Czułaś kiedyś coś takiego? Czułaś tak bezbrzeżną
rozpacz? Miałaś takie wyrzuty sumienia? I poczucie, że
to nie do końca twoja wina... i jeszcze gorsze wyrzuty su
mienia spowodowane tym wykręcaniem się od odpowie
dzialności? Byłaś w takiej żałobie? Ona tam teraz gnije.
Nic nie przywróci jej życia. Czułaś coś takiego, Anjo?
- Nie w ten sposób - odrzekła Anjo. - Nigdy niko
go nie kochałam. Hans Fredrik Feldt odebrał mi tę
możliwość.
Żadne z nich nie miało już nic więcej do dodania.
Żadne słowo nie wypełniłoby tej pustki.
Przysunęli się do ogniska i do namiotu.
Zmęczona Anjo szybko zasnęła.
- Mieliście sobie sporo do powiedzenia - zauważył Ailo
z błyskiem w oku. - Czyżbyś zaczął się ze mną zgadzać?
- Nie w tym sensie, jaki masz na myśli. Ale ona jest
inna niż sądziłem. Choćby to, że była w twierdzy wte
dy, kiedy mama... No i ma głowę na karku. Nie przy
puszczałem, że kobieta może być taka mądra.
Ailo nie wspomniał o Annie. Cały czas o niej my
ślał, ale nie wypowiedział jej imienia.
- Mam ochotę zadusić Feldta własnymi rękami rów
nież za to, co zrobił Anjo - ciągnął zamyślony Knut. -
Należy mu się kara za wszystko, za to, że mógł zabić
mamę, że zabił Simona... Sądzę jednak, że zasłużył so
bie na to, co najgorsze, już za samą krzywdę, którą wy
rządził Anjo.
- Knut, obrońca kobiet, sierot i uciśnionych. A co
zrobisz później?
- Później? - zdziwił się Knut, który zupełnie się nad
tym nie zastanawiał.
- Jeśli on nas dopadnie, to nie będziemy się musieli
martwić o przyszłość - gorzko zażartował Ailo. - Mia
łem jednak nadzieję, że nie przewidujesz takiego zakoń
czenia. Co zrobisz później? Gdy już znajdziesz złoto?
- Może pojadę do domu? - zastanawiał się Knut.
Nie był jednak pewien, że podoba mu się ten pomysł.
- Anjo nie ma po co wracać do Alty. Kjeldsen na pew
no nie przyjmie już jej na służbę. Nie wezmą jej także
do żadnego z dwóch pozostałych piętrowych domów.
- Anjo nie życzyłaby sobie, żebyśmy podejmowali
za nią decyzję - dorzucił Heino, który właśnie wrócił
z rekonesansu i usłyszał ostatnie zdanie.
- Myślisz, że uda nam się Feldta przycisnąć do mu
ru? - zapytał z powątpiewaniem Ailo.
- Chodzi ci o to, czy pomoże nam oskarżyć na
miestnika o znęcanie się nad Kwenami? - Heino za
czął żuć jakieś źdźbło. - To zależy, jak bardzo go przy
ciśniemy. Mam nadzieję, że bardzo... - Heino umilkł
na chwilę. - Choć w gruncie rzeczy wolałbym zoba
czyć go w grobie. Anjo z pewnością ma rację, kiedy
twierdzi, że kieruje mną raczej pragnienie osobistej ze
msty niż chęć odsunięcia Kjeldsena od władzy.
- Jaki jest Feldt? - zapytał Knut, a w jego głosie cie
kawość mieszała się z nienawiścią.
- Widziałeś moje plecy, moje ciało. Znalazłeś Simo
na. Wszystko wiesz. Jaki może być człowiek zdolny
do tego wszystkiego? Widziałeś też Anjo.
- Nie ma w nim żadnych ludzkich uczuć?
- Nie - odparł Heino zdecydowanie. - Żadnych. Ale
jest bystry. I sądzę, że może się podobać kobietom.
Czasem bywa rozmowny, czasem zamknięty w sobie.
Wszystko zależy od dnia. Ma w sobie coś, co przycią
ga ludzi. Jest bezwzględny, ale działa skutecznie. Da
my sobie z nim radę, jeśli będzie sam.
- To znaczy? - zaniepokoił się Ailo. Słowa Heino
zabrzmiały złowróżbnie.
- To znaczy, że musi być sam - powtórzył z naci
skiem Heino. - Najpierw trzeba się pozbyć tamtych
dwóch, Mojżesza i Benjamina. A jeśli do jego bandy
przyłączył się ktoś jeszcze, jego także musimy wyeli
minować. Chodzi o ważną sprawę, o Finów z Alty.
Choć przyznam, że zrobiłbym to samo nawet wtedy,
gdybym nie musiał o nich myśleć.
- Nienawiść to potężne uczucie - zgodził się łagod
ny z natury Ailo. Od czasu, gdy opuścił swoich, on tak
że się zmienił.
- Nawet Anjo byłaby zdolna go zabić - zakończył
Knut. - To najlepiej świadczy o tym, jaki to człowiek.
Okazało się, że Knut i Heino nie zgadli, dokąd zmie
rza Feldt ze swymi wiernymi pomocnikami. Nie po
pełnili jednak zbyt wielkiej pomyłki i udało im się
na nowo znaleźć ślady.
Banda krążyła znacznie bliżej osad, niż zakładali ści
gający.
Wędrówka po okolicach zamieszkanych przez ludzi
była mniej monotonna, ale trzej przystojni młodzień
cy podróżujący w towarzystwie drobnej kobiety bu
dzili spore zainteresowanie. Napotkani ludzie nie mo
gli się powstrzymać od komentarzy.
- Mam nadzieję, że plotki nie dotrą do Feldta - za
niepokoił się Heino. - Was wprawdzie nigdy nie wi
dział, ale mnie na pewno pozna nawet na podstawie
pobieżnego opisu.
Zmierzali na północ. Lato tu jeszcze nie zagościło,
gdzieniegdzie wciąż królowała zima.
Dotarli do ostatniej, niewielkiej i podupadłej osady
rybackiej. Mieszkańcy powitali przybyszy przyjaźnie.
Ale ze wszystkich kątów wyzierała bieda, na której wi
dok Knut poczuł ukłucie w sercu.
Nie tak daleko stąd znajduje się przecież jego wzgó
rze ze złotem, które mogłoby całkowicie odmienić ży
cie tych ludzi.
Wędrowcy postanowili ostrożnie zasięgnąć języka.
Najwięcej mówiła Anjo. Jej wylewność i serdeczność
otwierała serca nawet najbardziej niechętnych.
Nie zdradzili, rzecz jasna, dlaczego szukają tego po
tężnego człowieka o zimnych oczach i jego dwóch
młodszych towarzyszy, braci o niedźwiedzich kształ
tach. Nikt ich zresztą o to nie pytał, choć natychmiast
uzyskali odpowiedź.
- Człowiek o lodowatych oczach był tu tydzień te
mu. Albo może dwa tygodnie temu. Nie pamiętam tak
dokładnie. Ale wtedy mieliśmy niezły połów. To mu
siało być dwa tygodnie temu, bo ostatnio jest kiepsko
z rybami. Tak, tak, był tu ten człowiek. Trudno zapo
mnieć takie oczy. Zaczął już siwieć, prawda? To ten?
No i jeszcze tamci dwaj, którym chyba brakowało ro
zumu. Ale może on nie zwraca uwagi na to, z kim po
dróżuje. Kupił trochę jedzenia u sąsiada. Zapłacił,
a i owszem, ale nie podobało mi się jego spojrzenie.
Nie podobały mi się jego oczy. Nigdy bym mu nie za-
ufał - powiedział im gadatliwy rybak w połatanej ko
szuli. Pamięć miał dobrą. Dokąd odjechali?
Na północ. Jeszcze dalej na północ. Ten człowiek
o lodowatym spojrzeniu mówił coś na temat łodzi, któ
rą chcieli zdobyć. Wybierali się pewnie na jakąś wyspę.
Knut, Ailo, Heino i Anjo także ruszyli więc na północ.
Za Feldtem, który był tu jakieś dwa tygodnie przed nimi.
- Jesteśmy już tak blisko, że czuję wyraźnie chłód bi
jący od tego człowieka - oświadczyła Anjo, gdy rozłoży
li się w szopie, która wyglądała na dawno opuszczoną
Ściany nie stanowiły dobrej osłony przed północnym wia
trem, wzmagającym się szczególnie wieczorem i nocą.
- Trudno nam będzie dotrzeć niepostrzeżenie na wy
spę - zmartwił się Knut. - Feldt dobrze wie, co robi.
Ailo niepokoiło coś innego.
- Nie znoszę łodzi.
Anjo podzielała jego zdanie. Ona również nie czuła
się pewnie na morzu.
- Do tej pory nie użył jeszcze złota - zauważył He
ino. - Cały czas płacił pieniędzmi. Mojżesz i Benjamin
pochodzą z jakiejś wyspy...
Anjo zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co też
Heino ma na myśli.
- Chce się pozbyć Mojżesza i Benjamina - uznał He
ino. - Teraz już ich nie potrzebuje. Są wprawdzie od
niego silniejsi, ale nie grzeszą rozumem. A Feldt nie
zamierza się z nimi dzielić, co do tego nie mam wąt
pliwości. Tyle że oni chcą dostać swoją dolę. Złoto ich
także opętało. Widziałem to.
- Myślisz, że tak naprawdę wcale nie wybiera się na
żadną wyspę?
Heino pokręcił głową. Spojrzał na Knuta i zamyślił się.
- Chce, żeby myśleli, że jadą do domu, żeby mu
ufali... Gdy poczują się bezpiecznie, bez trudu ich
oszuka. Wystarczy trochę gorzałki. A potem nóż i za
burtę. Nic się nigdy nie wyda. Nikt na nich nie cze
ka. A nawet gdyby ktoś się o nich pytał, to przecież
byli w drodze na wyspy.
Jednemu człowiekowi znacznie łatwiej się ukryć niż
trzem.
Jeden człowiek znacznie dłużej może żyć z tego zło
ta niż trzej.
- Czy on jest aż tak perfidny? - zdziwił się Knut.
Heino odpowiedział mu tylko spojrzeniem.
- Nie możesz być taki jak on, Heino! - wystraszy
ła się Anjo. - Nie wczuwaj się tak bardzo w jego my
śli, Heino!
- Musimy poszukać wysp - orzekł Knut. - A potem
rozejrzeć się w głębi lądu na mniej więcej tej samej wy
sokości.
Heino pokiwał głową.
Ten plan bardzo pasuje do Hansa Fredrika Feldta.
11
Gdy stanęli na krańcu półwyspu Porsanger, mieli
przed oczami morze i spory fragment lądu.
- Feldt miał niezły wybór - stwierdziła Anjo.
Tym razem się nie pomylili.
Znaleźli ludzi, którzy zbudowali swoje domy na
tym skrawku jałowej ziemi otoczonej zewsząd skała
mi i wodą.
Mieszkańcy chatynek nie widzieli tu nikogo obce
go. Uśmiechali się gorzko uśmiecl zadziwiająco po
dobnym do tutejszego krajobrazu.
- Nie było tu żadnych żywych obcych - wyjaśnił
chłopak, którego zagadnęli. Był młodszy od Knuta, ale
stał oparty o własną łódź. Twierdził, że już od czte
rech lat sam się wyprawia na połów. - W zeszłym ty
godniu fale wyrzuciły na brzeg jednego trupa. Prawie
kwadratowego. Pięści jak kamienie. Poza tym trudno
powiedzieć, jak mógł kiedyś wyglądać. Ryby i kraby
już się nim poczęstowały.
Knut i Heino wymienili znaczące spojrzenia.
- Nikt nie próbował tu kupić łodzi? - zapytała Anjo.
Chłopak zmarszczył brwi.
- Nic o tym nie wiem. A na pewno bym wiedział,
gdyby ktoś próbował. Trzeba mieć trochę grosza, że
by kupić łódź. Przyślijcie go do mnie, jeśli go spotka
cie. Możesz zamieszkać u mnie ze swoimi synami, je-
śli chcecie tu zostać. - Chłopak był pełen dobrych chę
ci. Oprócz lodzi miał też najwyraźniej własny dom. -
Nie zedrę z was skóry...
- Nie chcemy tu zostać - ucięła Anjo zdecydowanie.
Nie musieli się już trzymać brzegu morza. W głębi
lądu nie brakowało stawów i rzeczek oraz dzikiej
zwierzyny.
Tylko serce Knuta zabiło żywiej na widok słonej
wody. Pozostali nie tęsknili za morzem.
Gdy wrócili na płaskowyż i rozłożyli obozowisko,
Anjo była dziwnie milcząca. Do tej pory, jeśli nie li
czyć pierwszego ranka wyprawy, wcale nie przejmowa
ła się tym, że wszyscy dostosowują się do jej tempa.
Do tej pory była po prostu sobą. Dopisywał jej do
skonały humor.
Teraz jednak nie chciała jeść. Odsunęła się od towa
rzyszy. Usiadła na skale, oplotła kolana rękami i zapa
trzyła się w morze.
- Tak to jest z kobietami - skomentował jej zacho
wanie Heino, choć i on był trochę zaniepokojony. -
Raz w miesiącu. O n a raczej nie jest jeszcze na to za
stara.
- Porozmawiaj z nią! - poprosił Knut. - Serce się kra
je, gdy na nią patrzę. Gdyby to się przytrafiło które
muś z nas, ona pierwsza wyciągnęłaby pomocną dłoń.
Heino znał nieźle Anjo, ale nie znał się na ludzkich
uczuciach.
Gdy w grę wchodziły uczucia, a na dodatek kobie
ty, ogarniała go wielka niepewność.
- Może ty z nią porozmawiasz? - bronił się. - Nie
źle się dogadujecie. Przecież jesteś synem jej wielkiej
bohaterki!
Knut już otwierał usta, by się odgryźć, ale jakoś to
przełknął.
Anjo wcale nie podziwiała krajobrazu. Siedziała na
wietrze i płakała. Nie słyszała Knuta, który podszedł
od tyłu i usiadł koło niej, spuszczając nogi ze skały.
- Co u licha...? - zaczął Knut, nim dostrzegł łzy w jej
oczach. Widok płaczącej Anjo był tak nieprawdopo
dobny, że Knut zaniemówił. Nie zastanawiając się,
otarł łzy z jej policzka.
- Dzięki! - uśmiechnęła się Anjo, nie przestając płakać.
Knut siedział koło niej bez słowa. Wiedział, że Anjo ze
wszech miar zasługuje na pocieszenie. Nie miał jednak
pojęcia, jak jej okazać, że nie jest sama w swym bólu.
- Co się dzieje?
Zabrzmiało to nad wyraz niezręcznie, ale musiał zadać
to pytanie. Niemożliwe przecież, by płakała bez powoda
Gdyby był Idą, objąłby ją ramionami i milczał razem
z płaczącą. Przygarnąłby ją tylko mocno i nic poza tym.
Ida była jednak młodsza od niego. Ida była jego sio
strą. Anjo miała wiele więcej lat - jej młodość przypa
dała na lata młodości jego własnej matki.
- Nic takiego - chlipała Anjo, wydmuchując nos
wcale nie po kobiecemu. To już nieco bardziej przypo
minało Anjo taką, jaką znał Knut. O ile w ogóle ją znał.
Nie przyjął do wiadomości jej wykrętnej odpowiedzi.
- Nie masz przecież zwyczaju siadywać sobie na ska
le i płakać, Anjo. Jesteś zmęczona podróżą? Masz dość?
Anjo pokręciła głową.
- Boisz się spotkania z Feldtem? Jesteśmy już blisko
i spotkamy go prędzej czy później. Obleciał cię strach?
W odpowiedzi znów pokręciła głową.
- Niczego się nie boję.
- No to o co chodzi? - zapytał zrezygnowany Knut,
patrząc jej prosto w oczy. - Bardzo kiepsko mi idzie
zgadywanie.
- O bzdurę. - Przyznała jednak, że jej łzy mają ja
kąś przyczynę. - O błahostkę, o głupstwo.
- Skoro to takie głupstwo, to możesz chyba powie
dzieć - uśmiechnął się do niej Knut. - Nawet mnie.
- Stracę twój szacunek - chlipała Anjo, która wciąż
nie mogła się powstrzymać od łez. Knut poczuł się jak
podczas wiosennego wylewu rzeki w Alcie. - Wszyscy
będziecie się śmiać z głupoty starego babska.
- Nie ma tu żadnego starego babska - napomniał ją
Knut całkiem szczerze. Zupełnie nie zwracał uwagi na
wiek Anjo. Widział w niej przede wszystkim pełnego
ciepła, wspaniałego człowieka.
Rzadko mu się przypominało, że Anjo była prawie
dorosła, gdy on się urodził.
- Właśnie, że jestem starym babskiem - upierała się
Anjo. Uspokajała się powoli, ale jej twarz wciąż jeszcze
wykrzywiał płacz. Łzy pozostawiły po sobie jaśniejsze
smugi na zakurzonych w czasie wędrówki policzkach.
- Jestem starym, brzydkim babskiem, na tyle głupim,
że czuje się całkiem młodo. - Knut zaczynał rozumieć,
o co może chodzić. Czyżby któryś z nich był na tyle
nietaktowny, by rzucić jakąś uwagę na temat jej wieku?
Nie wydawało mu się to prawdopodobne. Dla nich by
ła przecież po prostu Anjo. Wszyscy się o nią troszczyli.
- Nie słyszałeś, co powiedział ten przeklęty smarkacz?
Knut zrozumiał, że chodzi jej o chłopca, od którego
dziś rano dowiedzieli się o znalezionym na brzegu trupie.
Nie przypominał sobie jednak, by chłopiec powie
dział coś szczególnego.
- Myślał, że jestem waszą matką - wyrzuciła z siebie
wreszcie Anjo. - Przecież nie wyglądam aż tak staro!
Knut? Powiedz mi, proszę. Powiedz szczerze. Knut,
czy ja naprawdę jestem taka stara?
Knut pokręcił głową.
Zdaje się, że dla Anjo była to niezmiernie ważna
sprawa. W jej oczach pojawił się lęk, którego Knut nie
potrafił zrozumieć. Dla mężczyzny wiek nie ma takie
go znaczenia jak dla kobiety.
- Wiem oczywiście, że jestem stara - ciągnęła Anjo -
ale żeby aż tak? - W jej głosie pobrzmiewała nutka na
dziei.
- W ogóle się nad tym nie zastanawiałem - odparł
Knut. - Podobnie jak Ailo i Heino. Jesteś po prostu
jedną z nas. Jakbyś miała tyle samo lat, co i my.
Anjo wciąż powątpiewała. Knut powiedział wpraw
dzie to, co pragnęła usłyszeć, ale uwaga tamtego chłopca
zapadła głęboko w jej serce. Ugodziła ją w czuły punkt.
Knut zerknął na namiot, który tu rozstawili. Ailo
i Heino śledzili ich wzrokiem. Nie mogli słyszeć roz
mowy, ale nie spuszczali z nich oka.
Anjo na pewno się z niczym nie zdradzi, jeśli nawet
jej powie prawdę.
- Rozmawialiśmy o tobie - zaczął. - Ja i Ailo. Zaraz
po pierwszym spotkaniu. Ailo marzy o mądrej, rozsąd
nej i zręcznej kobiecie, która by przy tym wszystkim
nieźle wyglądała. Powiedziałem mu, że spełniasz
wszystkie jego wymagania... - Knut przeczesał palcami
swoją jasną czuprynę. - A on nie zaprzeczył. - Podno
sząc się pospiesznie, pocałował ją w policzek. Policzek
był słony, ciepły i miękki. - Muszę powiedzieć, że mam
podobny gust jak Ailo.
Knut poczuł krew napływającą do twarzy i poszedł
w stronę ogniska z rękami wciśniętymi do kieszeni, gwiż
dżąc coś pod nosem. Napotkawszy zdziwione spojrzenia
towarzyszy, pomyślał, że oto dokonał czegoś wielkiego.
- To był przyjacielski gest - wyjaśnił, nim zdążyli
o cokolwiek zapytać.
- Nikomu nie wolno jej ranić! - Heino spojrzał na
Knuta przymrużonymi oczami. Zaczął się widocznie
zastanawiać, czy Knut nie ma jakichś ukrytych zamia
rów względem Anjo.
- Chciałem ją tylko pocieszyć - zapewnił Knut.
- O co chodziło? - Ailo także przyglądał się Knuto-
wi podejrzliwie.
- O szczeniaka znad morza, który myślał, że Anjo
jest naszą matką - wyjaśnił Knut. Czuł się trochę tak,
jakby zdradził Anjo, ale wszyscy czworo żyli na tyle bli
sko, że powinni wiedzieć o sobie tego rodzaju rzeczy.
- Anjo nie przejmuje się takimi głupstwami! - wy
krzyknął Heino. - Przecież to bzdury. Tylko podlotki
mogą przejmować się czymś takim.
- A jednak Anjo się przejęła - odparł Knut z powa
gą. - Jest przecież kobietą, prawda? Pod tym względem
wszystkie kobiety są takie same. Niezależnie od wieku.
- Nie musiałeś jej chyba całować! - Z twarzy Heino
nie zniknęło napięcie.
Knut wzruszył ramionami. Nie przejmował się po
dejrzeniami Heino.
- Może i nie. Ale to ją ucieszyło. Mnie także. Zro
biłem to całkiem szczerze i po przyjacielsku. Czy war
to się tak pieklić z powodu niewinnego pocałunku?
- Wiedziałem, że będą problemy, jeśli zabierzemy
ze sobą kobietę! - warknął Heino i odszedł.
- Jakie znowu problemy? - zdziwił się Knut.
Ailo też nie rozumiał Heino.
A gdy Anjo zeszła wreszcie ze swojej skały, była
uśmiechnięta, oczy jej błyszczały i zachowywała się
prawie kokieteryjnie.
Nie uszło jej uwagi dziwne zachowanie Heino. Pa
trzył na nią niemal z odrazą. Z dziwną młodzieńczą
pogardą pomieszaną z lękiem.
Anjo wszystko to zauważyła, ale milczała aż do cza
su, gdy uznała, że wszyscy już zasnęli. Wówczas pod-
pełzła do posłania Heino i usiadła koło niego.
- Jesteś na mnie zły, Heino? - zagadnęła, widząc, że
nie śpi.
- Nie jestem zły - szepnął. - Tylko nic nie rozumiem.
- Dlatego, że Knut mnie pocałował w policzek?
- Nie wiem.
- Nie widziałeś we mnie kobiety, prawda?
Heino pokręcił głową.
- Masz dwadzieścia pięć lat, Heino. Jestem tylko dzie
więć lat starsza od ciebie. Wcale nie byłam dorosła, gdy
się urodziłeś. Byłam małą dziewczynką. Pamiętam ciebie
z czasów, gdy byłeś chłopcem. Wcale nie jestem taka sta
ra. I czuję. Wszystko, co może czuć kobieta, Heino.
Heino nie patrzył w jej stronę. Mówiła cicho, pra
wie szeptem. Nad jego głową brzęczał jakiś komar,
szukający ofiary.
- Bolą mnie słowa, które wydają mi się niestosow
ne. Wiek wcale tego nie zmienia. Przez cały czas mia
łam wrażenie, że jestem jedną z was. I świetnie się
wśród was czułam. Nie jestem przyzwyczajona do ży
cia wśród innych. Nie mam rodziny. Nie mam dzLci.
Jestem już taka stara, że pewnie nie będę ich miała.
Niewielu mężczyzn chciałoby mieć żonę w moim wie
ku. Zwłaszcza że i ja jestem wymagająca. - Anjo wzię
ła głęboki oddech i mówiła dalej: - Już dawno zapo
mniałam, że jestem kobietą. Mam tyle innych spraw
na głowie. Ale ten nieszczęsny chłopak sprawił, że po
czułam się tak, jakbym stała już nad grobem. Niewie
le brakowało, a skoczyłabym z tej skały, Heino. Gdy
by Knut się mną nie zainteresował i nie spra* ił, że
znów się poczułam jak kobieta, prawie jak piękna ko
bieta. Niewiele mi trzeba, Heino. Wystarczy pocału
nek w policzek. Wystarczy na długo.
- Traktowałem cię jak... ciotkę - wyznał Heino. - Jak...
matkę. Nie miałem nikogo oprócz ciebie. Bo ty znałaś
mojego ojca...
- A matki nie wolno pożądać - wtrąciła cynicznie
Anjo. - Matki nie czują pożądania. Twój ojciec był du
żo starszy ode mnie - westchnęła Anjo. - Należał do
innego pokolenia. Moim narzeczonym był jego naj
młodszy brat. Twój najmłodszy stryj. Niewiele starszy
od ciebie. Traktowałeś go jak stryja, czy jak kolegę?
- Jak kolegę - przyznał Heino.
- Kobiety traktujesz zupełnie inaczej - westchnęła
Anjo. Przez chwilę żałowała nawet, że nie jest mężczy
zną. - Boisz się mnie dlatego, że jestem kobietą?
Heino nie odpowiedział. Przykrył się tylko aż po sa
mą brodę.
Anjo zaśmiała się po cichu.
- Nie zjem cię, Heino. Jasne, że kiedy patrzę na mło
de ciało, to go pragnę - nie ma się co czerwienić, chłop
cze - ale ty możesz czuć się bezpiecznie. Za dobrze cię
znam. Jesteśmy sobie zbyt bliscy. Jeśli nie traktuję cię
jak syna, to przynajmniej jak bratanka.
- Nie chciałbym się za ciebie wstydzić. Nie chciał
bym się wstydzić za to, co robisz...
- Wcale się nie zmieniłam. Tylko nie zwracałeś uwa
gi na pewne sprawy. Czy miałeś powody, by wstydzić
się ciotki Anjo?
W rzeczy samej, nie miał.
- Pamiętaj jednak, że to dotyczy nie tylko mnie - upo
mniała go Anjo przed powrotem na swoje posłanie. -
Byłabym szalenie rozczarowana, gdybym musiała się
wstydzić za ciebie, Heino.
Knut podsłuchiwał i nawet nie czul z tego powo
du zażenowania. Wiele go kosztowało, by leżeć ci
cho.
W ciągu paru następnych dni pozycja Anjo w gru
pie bardzo się zmieniła. O n a zachowywała się wpraw
dzie tak samo. Jak kumpel.
Ale oni traktowali ją inaczej.
Wcześniej zachowywali się tak, jakby należała do
całkiem innego świata. Albo jakby była ich matką.
Szybko się przekonali, że to niewłaściwe podejście.
A gdy przyjrzeli się jej nieco uważniej, musieli uznać,
że wcale nie jest taka stara.
Nawet po nocnej rozmowie Heino czuł się zakło
potany, gdy przychodziło mu spojrzeć na tę nową An
jo. Anjo, która bez wątpienia była kobietą.
Ailo zwrócił na ten fakt uwagę już na początku.
Wiek Anjo mu nie przeszkadzał.
Knut obudził się dość późno. A Heino trzeba było
siłą otworzyć oczy.
Teraz wszyscy trzej zaczęli uważnie śledzić swoje
poczynania. I zachowanie Anjo.
Pewnego dnia się okazało, że zbliżają się do zna
nych sobie okolic.
- Czyżby zamierzał schronić się u namiestnika - za
czął się zastanawiać Knut.
Heino w to jednak powątpiewał.
- Za dużo się o nim mówi. Wielu ludzi słyszało o Al
bercie. Kjeldsen nigdy by nie zaryzykował. Jest prze
cież chytry jak lis. Podobnie zresztą jak Feldt.
- Anjo powinna była zostać w domu. - Tym razem
tę opinię wyraził Knut.
- A dlaczegóż to, jeśli wolno spytać? - wykrzyknę
ła Anjo, biorąc się pod boki.
Knut nie odpowiedział na jej pytanie.
- Niedługo wszyscy znajdziemy się w domu - wyja
śnił Heino. - Nie dokonaliśmy niczego, tyle tylko że się
nałaziliśmy jak głupcy. Równie dobrze mogłaś zostać
w Alcie. Pilnować swojego zajęcia. Twoja pozycja w do
mu namiestnika była dla nas bardzo ważna. Nigdy już
nie uda nam się tam umieścić swojego człowieka. Han-
nu pęknie ze śmiechu, gdy usłyszy, czego dokonaliśmy!
Zaczęli się już czuć zmęczeni własnym towarzystwem.
Kłócili się o głupstwa, stawiając namiot w pobliżu
nielicznych zabudowań. Na wodach fiordu kołysało
się kilka łodzi. Dwie łodzie rybackie wracały właśnie
do domu z połowu.
W zatoce rozlegał się śmiech.
Rozbili swój namiot wysoko, w cieniu stromej gó
ry, tak że mogli obserwować otoczenie, sami nie wi
dziani. Na tej wysokości nawet dym ich ogniska sta
wał się całkiem niewidoczny na tle nieba.
Heino długo stał na skale i przyglądał się wesołemu
towarzystwu tam na dole.
Mieszkańcy osady i rybacy bawili się na całego.
Śmiali się, tańczyli i nie przejmowali niczym. Wyda
wało mu się nawet, że są tam jakieś kobiety.
Poczuł rozpierającą go energię.
- Tu jeszcze nie próbowaliśmy zasięgnąć języka - po
wiedział niewinnie i sam się musiał uśmiechnąć. - Do
diabła. - Pociągnął nosem. - Śmierdzę?
- Kąpaliśmy się przecież trzy dni temu - pocieszył
go Ailo. - A można by pomyśleć, że to było wczoraj.
- Wyglądasz znacznie gorzej, niż pachniesz, Heino. -
Knut nie mógł sobie odmówić złośliwostki.
- Muszę zobaczyć jakichś ludzi - oświadczył Heino,
patrząc na Anjo. - Muszę zobaczyć innych ludzi, bo
zwariuję. Muszę zobaczyć kogoś poza wami, muszę
z kimś porozmawiać. - Wszyscy go rozumieli. Sami te
go potrzebowali, choć może nie tak bardzo jak on.
Ailo starannie umył twarz lodowatą wodą z poto
ku, który płynął tuż koło ich namiotu.
- Miałbyś coś przeciwko temu, gdybym poszedł
z tobą? - zapytał beztrosko. - Zdaje się, że tam na do
le można przynajmniej ugasić pragnienie. Moglibyśmy
pójść wszyscy razem.
- Anjo nie powinna tam iść - sprzeciwił się Heino. -
To nie najlepsze towarzystwo. Brakuje im kobiet. A te
go rodzaju mężczyźni myślą tylko o jednym, gdy wi
dzą kobietę.
Ailo przełknął ślinę, czując, że trochę pospieszył się
z tą propozycją.
- To ja też zostanę - zaproponował.
- Idźcie sobie! - huknął Knut. - Patrzeć już nie mo
gę na wasze gęby. Wytrzymam jeszcze kilka dni o su
chym pysku.
- Chodzi ci o to, że ktoś mnie musi pilnować? -
wtrąciła Anjo, której nikt nie zapytał o zdanie, co ją
naturalnie rozwścieczyło. Choć jednocześnie z tkliwo
ścią pomyślała, że bardzo się o nią wszyscy troszczą.
Było to całkiem nowe uczucie dla kogoś, kto przez ca
łe życie musiał dbać sam o siebie.
- Niewykluczone, że jeden czy dwaj rybacy zapusz
czą się aż tutaj - stwierdził Heino. Anjo w końcu ustą
piła, bo nie miała siły na kłótnie.
- W porządku - odparła niemal obojętnie. - Idźcie
i niech Knut ze mną zostanie. W jego towarzystwie
czuję się całkiem bezpiecznie. Zresztą nawet jeśli coś
się wydarzy, to Anjo nie da sobie w kaszę dmuchać.
- Bezpiecznie - mruknął Heino, zerkając spode łba
na Knuta. Wyglądało na to, że zaczyna mieć pewne
wątpliwości.
Zwyciężyła jednak ochota na wycieczkę do osady. He
ino i Ailo znikli wkrótce na ścieżce prowadzącej w dół.
- Jeśli masz ochotę pójść z nimi, idź. Poradzę sobie
sama.
Knut pokręcił głową.
- Wcale mnie to nie kusi - odparł, odwracając się
plecami do bawiących się nad morzem.
- Nie masz ochoty się rozerwać razem z ludźmi
w twoim wieku?
Knut spojrzał na Anjo uważnie. Odpoczywała swo
bodnie oparta o własne bagaże. Włosy miała zaplecione.
Pogoda pozwoliła jej zrezygnować z szala i kurtki, sie
działa więc w samej bluzce i spódnicy. Zdjęła kumagi i po
łożyła bose stopy na grzanych żarem ogniska kamieniach.
- Zdaje się, że wciąż dużo myślisz o swoim wieku,
Anjo?
Kobieta pokiwała głową w milczeniu. Ręce złożyła
na kolanach i starała się zachować spokój.
Doświadczenia nauczyły ją, że nie warto się dener
wować.
Knut podszedł do ogniska i usiadł naprzeciwko An-
jo, w stosownej odległości. Popatrzył na nią tak, jak
by zobaczył ją po raz pierwszy.
Skłamałby, twierdząc, że wyglądała młodziej, niż na
to wskazywał jej wiek. Nawet poprzez smugę dymu
widać było zmarszczki wokół ust i oczu. Łagodne li
nie, które pozostawił po sobie śmiech.
Knut spostrzegł też kilka innych zmarszczek, które
w kąciku ust wyżłobiło cierpienie.
Ale skóra Anjo zachowała gładkość i miękkość. Do-
łeczki w policzkach, które tworzyły się przy każdym
uśmiechu, ożywiały jej twarz jak krople rosy błyszczą
ce w porannych promieniach słońca.
W roziskrzonych, jasnych szaroniebieskich oczach
odbijały się doświadczenie i mądrość.
Niewielkie usta potrafiły rozpromieniać twarz An
jo wspaniałym uśmiechem, ukazując mocne zęby.
Twarz Anjo miała kształt serca, zwłaszcza, gdy jej
właścicielka upinała wysoko włosy. Knut był na tyle
młody, że podobały mu się włosy rozpuszczone. Anjo
wyglądałaby wspaniale w takiej fryzurze. Może to
i niezbyt praktyczne, ale mężczyźni nigdy nie biorą te
go pod uwagę. Knut wiedział, co się kryje pod bluzką.
Hoże, choć naznaczone bliznami ciało.
Anjo miała szerokie biodra, na których mogła wy
godnie wesprzeć dłonie, gdy była zła. Kształt nóg,
okrąglejszych wprawdzie niż te, o których śnił Knut,
był wcale pociągający.
Ailo pierwszy to wszystko zauważył. Trzeba mu przy
znać, że był nader spostrzegawczy pod tym względem.
Anjo była atrakcyjną kobietą.
Odgadła, o czym myśli Knut. Kobiety o jej doświad
czeniu wyczuwały to na odległość.
Knuta wcale to jednak nie zmieszało. Nie bał się jej.
- Jesteś taki młody - powiedziała, poprawiając włosy.
Wystarczyło wyciągnąć szpilki i gumkę, by opadły swo
bodnie na ramiona. Anjo nie zrobiła tego celowo. Już od
dawien dawna nie spotkała mężczyzny, któremu chcia
łaby się podobać. Zapomniała więc o tego rodzaju chwy
tach. - Właściwie jesteś jeszcze dzieckiem, Knut.
Spojrzenie chłopaka zatrzymało się na jej rozpusz
czonych włosach. Choć już długo nie były myte, w no
wej fryzurze Anjo wydala się Knutowi całkiem inną
kobietą niż ta, którą widział przed chwilą.
- Mam dwadzieścia lat. Prawie - oznajmił. - Ale czu
ję się znacznie starzej.
Anjo czuła się tak, jakby sama miała dwadzieścia lat.
No, może troszeczkę więcej. W każdym razie nie czu
ła się staro.
- W każdej chwili możesz zejść na dół. Do tamtych.
Knut pokręcił głową, jasna grzywka zatańczyła nad
czołem. Dołożył drew do ognia, by zająć czymś ręce.
- Nie powinieneś... - Anjo zwilżyła wargi językiem,
nie spuszczając z niego wzroku.
Knut położył palec na ustach i uśmiechem poprosił
Anjo, by zamilkła.
- Czternaście lat - zaczęła mimo wszystko i chciała
dodać coś jeszcze, ale Knut jej przerwał.
- Nie widzę w tobie matki - zapewnił ją, podcho
dząc bliżej. Wyciągnął ku niej ręce, a ona chwyciła je
i pozwoliła, by przygarnął ją do siebie. Knut trzymał
dłonie Anjo pomiędzy swymi. - Nie widzę w tobie
matki, tylko kobietę.
Ostrożnie pochylił się nad nią. Poczekał, aż Anjo
uniesie głowę i rozchyli usta na powitanie. A potem ją
pocałował, pieszcząc językiem jej podniebienie, po
zwalając jej bawić się tym pocałunkiem.
- Żałujesz? - zapytała Anjo, gdy tylko ich usta się
rozdzieliły. - Wciąż jeszcze możesz się wycofać. Zro
zumiem.
Knut znów pokręcił głową. Żałować? Czegóż miał
by żałować?
- Chciałbym czegoś więcej niż pocałunku - szepnął.
Jej ramiona zacisnęły się wokół jego pasa. Czuł oddech
Anjo na swojej szyi.
- Mam dość doświadczenia i lat, by to rozumieć -
usłyszał tuż koło swego ucha. - Nie gadaj tyle, lepiej
od razu weź się do roboty - dodała nieoczekiwanie,
gdy Knut całował jej skroń i policzki.
Napięcie znalazło ujście w śmiechu. Teraz nie mu
sieli się nawet dotykać, by czuć napięcie, jakie zrodzi
ło się między nimi.
Anjo wskazała głową namiot.
-Jestem jednak trochę pruderyjna - uśmiechnęła się,
przytrzymując tkaninę zasłaniającą wejście. Knut był
o wiele wyższy niż ona i musiał się pochylić, by wejść
do środka.
Chwycił ją w ramiona, nim tkanina za nimi opadła.
Gorączkowo szukali swych ciał i uśt. Nie wiedzieli, ile
mają czasu. Nie tracili go na rozbieranie się, po pro
stu dłonie szukały nagiej skóry tam, gdzie można ją
było znaleźć.
Knut położył Anjo na skórzanym posłaniu. W na
miocie było tak gorąco, że nie musieli się przykrywać.
Pobrudzona spódnica owinęła się wokół talii kobie
ty, jej dłonie szybko uporały się z pasem Knuta i z je
go guzikami. Dobrze wiedziały, czego szukają i jak się
z tym obchodzić.
Palce Knuta zakradły się między jej uda. Knut na
tychmiast się zorientował, że Anjo już na niego czeka.
Anjo uniosła biodra i pomogła Knutowi dotrzeć
tam, gdzie się spieszył.
Przypominała giętkiego kota, nieobliczalnego i nie
zależnego, wcale nie zamierzała posłusznie podążać za
każdym jego ruchem. Gdy ponosiła go namiętność
i zachowywał się zbyt gwałtownie, sprawiała, że mu
siał ochłonąć na tyle, by mogła nauczyć go siebie, by
mogła pokazać mu, czego pragnie. Knut był pojętnym
uczniem.
Podporządkował się rytmowi jej ciała, a gdy unie
sienie sięgnęło szczytu, gdy oboje pofrunęli wysoko,
by razem opaść, zadrżał. Anjo nie wypuściła go z sie
bie, odpoczywała w jego ramionach.
Jeszcze dwa razy przeżyli podobne chwile, choć
Knut nie miał pojęcia, jak to się mogło stać. Za każ
dym razem czuł się tak, jakby stracił już całą energię,
ale po paru sekundach równie gorąco pożądał Anjo.
- Ech, ta młodość - zaśmiała się Anjo, gdy odsunę
li się wreszcie od siebie.
Sporo czasu minęło od wygaśnięcia ognia w paleni
sku. Dawno temu zapadł wieczór.
Anjo usiadła i zaczęła zaplatać warkocze wprawny
mi ruchami. U nasady włosów pojawiły się kropelki
potu.
- Jak na takiego smarkacza, niezły z ciebie kocha
nek - uśmiechnęła się Anjo.
Knut pokazał jej język.
- Tobie też nie brak wigoru, babuniu.
Śmiech bardzo im pomógł. Pojawił się wówczas,
gdy mogliby się poczuć skrępowani.
Anjo zerwała się na równe nogi i odchyliła zasłonę
namiotu.
- Lepiej będzie, jeśli wywietrzymy. Pachnie tu miło
ścią na kilometr.
Knut podniósł się niechętnie. Wolałby wciąż leżeć
i trzymać ją w ramionach. Przeciągnąć tę chwilę tak,
by miała posmak wieczności.
Anjo stała już na zewnątrz, pośród jasnej nocy.
Pocałowała go delikatnie w policzek.
- Wiesz, co to było, Knut? - powiedziała drżącym
ze smutku głosem. - Coś, co nigdy się nie powtórzy.
To był tylko ten jeden jedyny raz.
Knut wiedział. Żadne z nich nie złożyło żadnej
obietnicy. Oboje mieli ochotę na to, co się miedzy ni
mi zdarzyło.
Knut w milczeniu pokiwał głową. Przyjął jej warunki.
Wciąż jednak królowała nad nimi noc, której nie war
to było tracić na sen.
12
Knut zasnął na dworze. Anjo nakryła go skórą. Pró
bował pozbierać jakoś myśli, korzystając z rześkiego
nocnego powietrza, ale sen zmorzył go, zanim zdołał
cokolwiek uporządkować.
W pewnej chwili Knut poczuł, że ktoś dotyka jego
policzka.
To próbował go obudzić Ailo. Siedział obok niego,
nie wyglądał nailepiej. Miał przekrwione oczy.
- Heino już jest? - zapytał.
- A powinien być? - Knut potarł powieki i zajrzał
do namiotu.
Ailo nie wstał z miejsca.
- Niełatwo było się tu wdrapać - wyjaśnił. - Świet
ny z ciebie strażnik, skoro nie wiesz, czy ktoś do was
przyszedł. Anjo, czy Heino się zjawił?
Anjo była radosna jak skowronek. Pokręciła głową,
wychodząc na dwór. Knut na jej widok przełknął śli
nę i zaczął się zastanawiać, czy zdoła przemienić mi
nioną noc we wspomnienie.
Od razu jednak zauważył, że Anjo patrzy na niego
dokładnie tak samo jak przedtem.
Nie wiedział, co o tym sądzić.
- Czujesz się dobrze, Ailo? - zapytała Anjo. I choć
w jej spojrzeniu nie było niczego szczególnego, usia-
dła obok Knuta bez skrępowania. - Bo nie wyglądasz
najlepiej. Heino jest w podobnym stanie?
Ailo uśmiechnął się krzywo i zerknął na płynące nie
opodal źródło, w którym można się było przejrzeć.
Potem zanurzył w wodzie całą głowę i otrząsnął się.
- Było nieźle - oświadczył. - Całkiem nieźle. Mnóstwo
ludzi. I wszyscy zachowywali się jak przyjaciele. Mieli
ście stąd świetny widok. Widzieliście, jak Heino wdra
pywał się na maszt? Założył się z kimś, że to zrobi. Ni
gdy bym nie przypuszczał, że taki z niego akrobata.
Anjo i Knut nic nie widzieli.
- To co wyście, u licha, robili? - zapytał. Popatrzył na
Knuta i na Anjo i jego twarz rozpromieniła się w uśmie
chu. - Czyżby Knut wywarł na tobie tak dobre 'wraże
nie, że...? - nie dokończył.
- Zamknij się! - uciął Knut. - Jeszcze nie wytrzeźwiałeś.
Anjo uniosła jedną brew. Ciepło, które zgromadzi
ło się w jej sercu, usposabiało ją przychylnie wobec
świata.
- Dobrze wiem, o czym myślał - tłumaczył jej Ailo. -
Najpierw mnie to przyszło do głowy. Takie nieprzystoj
ne myśli. A potem on je podchwycił, choć nie pozwalał
mi o tym mówić... - dokończył ze śmiechem.
Anjo także się uśmiechnęła, ale Knut miał ponury
wyraz twarzy.
- Lepiej będzie, jeśli przestaniesz już mówić, Ailo -
poradziła mu Anjo. - Bo później możesz żałować. Dla
tego, że zrobi ci się wstyd, albo dlatego, że Knut nie
wytrzyma i rozkwasi ci nos.
Ailo nie zupełnie rozumiał, dlaczego zdaniem Anjo
powiedział za dużo. Powiedział przecież tylko to, co
wszyscy wiedzieli.
- Gdzie łodzie? Pospałbym jeszcze, ale oni musieli
już wypłynąć. O barbarzyńskiej porze.
- Powinni cię wrzucić do morza!
- A Heino? Nie byliście razem?
Ailo usiłował sobie przypomnieć. Rozbolała go od
tego tylko głowa.
- Kobieta - powiedział wreszcie. - Zdaje się, że by
ła tam jakaś kobieta i że Heino z nią rozmawiał. - Mo
kra grzywka przykleiła się mu do czoła. - Potem znikł
strasznie szybko. Ledwo się zabawa zaczęła, a on już
znikł. - Ailo wzruszył ramionami. - Pewnie bardzo po
trzebował kobiety.
Parę godzin później zjawił się Heino w równie opła
kanym stanie jak Ailo.
- Nareszcie jesteś! - wykrzyknęła Anjo. - Starczy ci
już na jakiś czas innych ludzi?
Heino nie odpowiedział, choć nie miał zwyczaju
ignorować słów Anjo. Zatrzymał się przed Ailo i spoj
rzał na niego dziwnym wzrokiem.
- Martwiłem się o ciebie - powiedział ochrypłym
głosem. - Ale nic nie mogłem zrobić.
- Martwiłeś się? - zapytał Ailo. - Jestem przecież do
rosły, no i nie pierwszy raz bawiłem się wśród mary
narzy.
Heino się uśmiechnął.
- Nigdy jeszcze nie bawiłeś się w takim towarzy
stwie. Nigdy.
- W bardzo podobnym - zapewnił go Ailo.
- Nigdy przedtem nie piłeś w towarzystwie najwięk
szego mordercy w Finnmarku - oświadczył Heino, sia
dając ciężko.
Ailo patrzył na Heino szerokimi oczami. Chwycił
się za głowę, zmarszczył brwi i zaczął się zastanawiać,
choć od myślenia głowa go okrutnie bolała.
- Po tym, jak się wspinałeś na maszt... - Ailo mru
żył oczy z wysiłku. - Gdy napłynęła ostatnia łódź...
Heino pokiwał głową.
- Byłeś wtedy po drugiej stronie. Nie mogłem na
wiązać z tobą kontaktu, choć próbowałem. Postanowi
łem więc, że się ulotnię, żeby nie zepsuć wszystkiego.
I tak nie mogliśmy go tam dopaść. Było za dużo ludzi.
- Wielkie nieba - westchnął Ailo. Ręce mu drżały,
gdy zrywał kolejne źdźbło trawy. Poprzednie dawno
już przeżuł i wypluł. - Kto by przypuszczał... - dodał,
nie pojmując, jak mógł pić razem z mordercą ojca.
Z człowiekiem, który zabił Simona... - Wyglądał tak
zwyczajnie. Ubrany tak samo jak inni. Szary sweter.
Spodnie z samodziału. Tylko patrzył tak jakoś chłod
no... - Ailo podniósł wzrok na towarzyszy. - Tyle się
mówiło na temat jego lodowatego spojrzenia, że spo
dziewałem się czegoś innego, bardziej niezwykłego.
Sądziłem, że od razu można po nim poznać, jaki jest
niebezpieczny.
- Teraz wiesz już, jak wygląda - powiedział Heino. -
A ja wiem, w którym kierunku popłynął. Nie w stronę
morza, jak reszta łodzi, ale w głąb fiordu. Jest na tyle
bezczelny, że wraca.
- My też możemy kupić łódź - zaproponował Knut. -
Złota powinno wystarczyć.
Anjo miała całkiem inne pomysły. Podobnie jak
Ailo.
- Potrzebujemy raczej reniferów - zasugerował. -
Mógłbym się nimi zająć. Potem wybieram się przecież
do Lyngen. Zapomniałeś chyba, Knut, że masz tam ro-
dzinę. Obaj mamy siostrę, która powinna się dowie
dzieć o losie Simona. A ja nie zamierzam nieść tego
wszystkiego aż do Skibotn.
Słowa Ailo brzmiały rozsądnie.
- Chciałbym, żeby to się wreszcie skończyło! - wy
buchnął Heino. - Mam już dość tej nie kończącej się
wędrówki.
- Wracasz do domu? - zapytała Anjo. - Chcesz póź
niej wrócić do Finlandii?
Heino nie był pewien, co zrobi. Nikt nie zapytał
Anjo o jej plany na przyszłość.
Knut jej unikał. Na tyle, na ile było to możliwe
w tych warunkach.
Nie czuł się najlepiej, trzymając się od Anjo z dala,
miał się jednak znacznie gorzej, gdy przychodziło mu
słuchać z bliska jej oddechu.
Nie potrafił znieść myśli, że mógłby jej dotknąć,
gdyby tylko chciał.
Najmocniej cierpiał nocami. Zdarzało mu się prze
cież nawet leżeć tuż obok i wyobrażać sobie, że czuje
ciepło jej ciała.
Zastanawiał się czasami, czy Anjo zaspokoiła swo
je potrzeby. Czy chodziło jej tylko o to, by się do ko
goś przytulić, by poczuć czyjeś ciepło i pożądanie, czy
chodziło tylko o fizyczną bliskość.
Anjo chciała go utwierdzić w przekonaniu, że po
prostu wykorzystali wzajemnie swoje ciała, że nie po
jawiła się między nimi nuta prawdziwego ciepła i bli
skości.
Ale Knut nazwał to w myślach kochaniem, choć wie
dział, że Anjo by zesztywniała, usłyszawszy to słowo.
Anjo nie chciała, by uwierzył, że za tym wszystkim
kryły się jakieś wyższe uczucia. Oboje wykorzystali
chwilę pożądania, ot i tyle. Knut cierpiał jednak na
myśl, że to się nigdy nie powtórzy.
Zbliżali się już do Alty. Przenocowali na tej samej
polanie, na której rozbili pierwszy obóz podczas tej
wyprawy.
Ailo chciał porozmawiać z Knutem w cztery oczy.
-Jesteś jakiś nieswój - zaczął bez owijania w baweł
nę. - Co się dzieje?
Knut rzucił kamieniem najdalej jak potrafił. Potem
chwycił następny.
- Sądziłem, że możemy być wobec siebie szczerzy -
nie ustępował Ailo. - Że naprawdę będziemy braćmi.
A tymczasem ty coraz bardziej zamykasz się w sobie.
- Polowanie na tego człowieka wcale mnie już nie
bawi. - Knut trafił następnym kamieniem w jakiś
krzak. - Nie wiem, czy potrafiłbym kogoś zabić.
- Wcale nie o to chodzi. Przecież zamierzamy z nim
porozmawiać.
Knut popatrzył na przyjaciela i pokręcił głową, jak
by go przejrzał.
- Wiesz równie dobrze jak i ja, o co tu chodzi. Znaj
dziemy go i zabijemy. Ty, ja albo Heino. Czasem wy
daje mi się, że nawet Anjo mogłaby to zrobić.
- Może. - Ailo przyznał, że wszyscy o tym myślą,
że to dodaje im sił. Że w gruncie rzeczy chodzi wła
śnie o zabicie Feldta, a nie o sprowadzenie go po to,
by świadczył przeciwko namiestnikowi. - Ale wcale
nie dlatego chodzisz wciąż z grobową miną, Knut.
- Głupiec ze mnie - rzekł Knut niechętnie. Jego spoj
rzenie powędrowało w stronę namiotu, ale nie do
strzegł tam Anjo. - Igrałem z ogniem. - Knut opadł na
mech i zaczął wyrywać kępki, by następnie drzeć je na
strzępy.
- Zdaje się, że nie przespałeś tamtej nocy przy ogni
sku - odgadł Ailo. - W przeciwnym razie nie zdołał
byś podtrzymać ognia przez całą noc.
Knut nie pomyślał o tym.
- Spałem niewiele - wyznał.
- I ?
- I czuję się beznadziejnie, fatalnie, jak dziecko, jak
przegrany... Jeśli chcesz coś jeszcze usłyszeć, to proszę
bardzo. Ale to wystarczy: jestem przegrany. Ja, Knut
Elvejord, przegrałem.
- Akurat.
- Dla niej nie miało to żadnego znaczenia - ciągnął
Knut. - Przygoda jednej nocy i nic więcej. A ja czuję
się podle...
- To dla ciebie nie nowina. Przeżyłeś parę takich
przygód ostatniej zimy... - wtrącił Ailo.
Knut dobrze o tym wiedział. Między innymi dlate
go miał takie wyrzuty sumienia.
- A jak było? - Ailo nie mógł powściągnąć ciekawo
ści. Knut rzucił w niego kawałkiem mchu, ale nie trafił.
- Świetnie - powiedział w końcu. Pamiętał, że przed
tem zwykł barwnie opisywać tego rodzaju doświad
czenia. Tym razem jednak nie potrafiłby tego zrobić.
- To w czym problem?
- Raczej w kim. We mnie - wyznał przyjacielowi. -
Problem jest we mnie. Ona zapowiedziała, że to się ni
gdy nie powtórzy. I jestem pewien, że nie kokietowała,
mówiła całkiem poważnie. A było tak fantastycznie...
tak... - Knutowi zabrakło słów podziwu. - Ale się skoń
czyło. I nie powinienem się łudzić nadzieją.
- Zakochałeś się w niej? - zagadnął Ailo, patrząc
uważnie na przyjaciela.
- Nie wiem. Do diabła! - Knut uderzył pięścią w zie
mię. - Skąd mam wiedzieć, skoro trudno przewidzieć,
do czego to wszystko doprowadzi. Ona się okopała fo
są, Ailo.
- Pokonywałeś już takie przeszkody - wzruszył ra
mionami Ailo. - Sam sobie stwarzasz problemy, Knut.
Dlaczego sądzisz, że Anjo nie zmieni zdania? Przecież
było fantastycznie, prawda? Chyba dla niej też? Chy
ba nie myślałeś tylko o sobie, gdy to robiliście?
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Ailo nigdy by już
nie wstał.
- Myślisz, że ona nie boi się cierpienia? Sądzisz, że
potrafi sobie wyobrazić przyszłość u twojego boku?
Na pewno nawet o tym nie marzy. Bezpieczniej po
wiedzieć „dosyć" po tym jednym razie i nazwać
wszystko zabawą. Ale nie spuszcza z ciebie wzroku,
Knut. Nie zauważyłeś tego, bo koncentrujesz się na
tym, by jej unikać wzrokiem. Ale ja zauważyłem. I He-
ino także. Gdziekolwiek tylko się ruszysz, Anjo śledzi
cię spojrzeniem.
Trudno uwierzyć w coś, czego człowiek sam nie widzi.
Zwłaszcza gdy nie jest pewien, że to może być prawda.
- Czy czternaście lat to dużo? - zapytał Knut, na
wet nie patrząc na Ailo. Bał się, że dojrzy uśmiech na
twarzy przyjaciela, że spotka się z szyderstwem z jego
strony. - Nie mam nawet dwudziestu lat. W porówna
niu z nią jestem gówniarzem.
Ailo spojrzał w stronę Anjo, która energicznie przy
gotowywała posiłek.
Jej ciało nie było ciałem młodej dziewczyny. Anjo nie
odzyska już młodzieńczej sylwetki. Ale kto powiedział,
że szczęście wiąże się z młodością? Czy radość można
znaleźć tylko u boku kogoś bardzo podobnego?
Czyż życie nie jest piękniejsze dzięki różnicom? Uro
da życia polega przecież na tym, że każdy dzień jest cał
kiem inny niż poprzedni, że nic się nie powtarza.
- Ona tyle przeszła - dorzucił Knut.
Ailo wyciągnął nóż, odciął kawałek gałęzi grubej jak
palec i zaczął ostrzyć go na końcu. Gdy miał zajęte rę
ce, najlepiej mu się myślało.
- Jeśli masz z tym jakiś problem - powiedział spo
kojnie - to rzeczywiście poważna sprawa.
- Myślisz, że ona jest brzydka? - Głos Knuta brzmiał
niepewnie. Knut zaczął się obawiać, czy nie postradał
rozumu. Przecież Anjo nie mogła się równać urodą
z młodymi dziewczętami, do których go przedtem cią
gnęło. A już w najmniejszym stopniu nie przypomina
ła Anny.
Trudno by było je pod jakimkolwiek względem po
równać.
- Rozmawialiśmy już na ten temat - westchnął Ailo. -
Wtedy napadłeś na mnie, podejrzewałeś, że zwariowałem.
Nie, ja wcale nie uważam, że Anjo jest brzydka. Uwa
żam, że jest wspaniała. Mądra. Bystra. Zabawna. I jeśli
mam być całkiem szczery, to chętnie zawarłbym z nią
jeszcze bliższą znajomość.
Knut zamknął oczy i próbował sobie wyobrazić, jak
wraca do domu z Anjo. Anjo ma prawie tyle samo lat,
co Reijo. Knut nie potrafił przewidzieć reakcji ojczy
ma. Ida by się szalenie zdziwiła, ale zaakceptowałaby
Anjo. Anjo odznaczała się przecież mnóstwem cech,
które Ida tak bardzo ceniła.
Maja... Maja miałaby go w pogardzie. Może. Knut
nie był pewien jej reakcji. Lata zmieniły ją nie do po
znania.
Z całą pewnością cały fiord huczałby od plotek.
- Nie chcę się nad tym zastanawiać. - Knut odsunął
od siebie te myśli. Można i w ten sposób podchodzić
do własnych problemów. - Najpierw musimy załatwić
sprawę Feldta. I złota. Dopiero potem się zastanowię.
Może przejdzie mi do tego czasu. To pierwsza kobie
ta, wobec której coś poczułem od czasu Anny.
- A było ich sporo - rzucił Ailo z sarkazmem, wciąż
zajęty ociosywaniem gałęzi.
- To, co istotne, nie zaczyna się w spodniach, tylko
w głowie. - Knut zdziwił się trafnością własnych słów.
- Nigdy przedtem o tym nie myślałem, ale to prawda.
Tym razem jest całkiem inaczej.
- To może i ja bym spróbował? - zagadnął Ailo bez
trosko. - Może ona miałaby ochotę na jeszcze jedno
jędrne ciało, a ja bez trudu pogodziłbym się z tym, że
chodzi tylko o jedną noc.
Knut siedział okrakiem na przyjacielu, nim ten
skończył mówić. Wyrwał mu nóż i przycisnął go do
ziemi, patrząc na niego pociemniałymi z gniewu
oczyma.
- Nawet o tym nie myśl! - syknął między zębami. - Na
wet o tym nie myśl, Ailo. Zabiję cię, jeśli się zorientuję,
że z nią spałeś. Nawet nie próbuj! Obetnę ci ręce. I nie
tylko ręce.
Ailo zagwizdał przeciągle, a Knut stoczył się na mech.
- O rany, co się ze mną dzieje! - jęknął, leżąc z twa
rzą wtuloną w ziemię. - Pociemniało mi w oczach, gdy
to powiedziałeś. Nie zdołałem się opanować.
- To poważna sprawa - zgodził się Ailo. Udało mu
się znaleźć i nóż, i język w gębie.
- Co strugasz? - zapytał Knut, pragnąc wreszcie
zmienić temat.
- Ptaka. Zawsze strugam ptaki. Czasem udaje mi się
dokończyć, ale najczęściej nie. To będzie ptak w locie. -
Ailo pokazał Knutowi swoje dzieło.
- Mama miała kiedyś coś takiego - przypomniał so
bie Knut. - Nosiła go na szyi, na rzemyku. Chyba twój
ojciec go dla niej zrobił.
Ailo pokiwał głową. On także pamiętał tamtego
ptaka. Pierwszą zabawką, którą dostał od ojca, był
także ptak. Mikkal często je strugał. Ailo poszedł w je
go ślady.
Ptak w locie, z rozpostartymi szeroko skrzydłami,
stał się symbolem Mikkala. Symbolem jego tęsknoty
za wolnością, za życiem w zgodzie z naturą. Lecący
ptak był jak Mikkal, jak Raija...
Teraz ptak stał się symbolem Ailo. Jego znakiem
rozpoznawczym.
- Pozwól mi podarować tego ptaka Anjo! - popro
sił Knut żarliwie. Pomysł przyszedł mu do głowy na
gle i niespodziewanie.
Ailo wzruszył ramionami i znów zaczął się bawić no
żem. Robił malusieńkie nacięcia, wygładzał powierzch
nię i żłobił łuki tak, by ptak wyglądał jak żywy. Wyko
rzystując niewielki sęk, wyciął ledwo widoczną dziurkę
ponad jednym skrzydłem. W ten sposób można było
nanizać wisiorek na sznurek.
Podał gotowe dzieło Knutowi. Ten przełknął ślinę,
wzruszony i uradowany.
- Musisz tylko znaleźć jakiś sznurek.
Knut zdjął skórzaną kurtkę, która zawsze miała za
długie rękawy.
Bez chwili zastanowienia odciął kawałek rękawa
i zrobił rzemyk wystarczająco wąski, by mógł posłu
żyć do zawieszenia ozdoby.
Ailo się uśmiechnął.
- Mnie by to nie przyszło do głowy - przyznał. - Wy
daje mi się, że naprawdę mocno się w to zaangażowa
łeś, Knut. Nie rezygnuj z tej szansy.
Knut podniósł się z miejsca. Jego wielkie palce nie
nadawały się do precyzyjnej roboty. Zwłaszcza że dło
nie mu drżały.
Tymczasem zbliżała się ku nim Anjo.
Anjo stała się znacznie bardziej kobieca. Niewiele
miała wspólnego z dawną pyskatą Anjo, która starała
się jak najbardziej upodobnić do mężczyzny.
Ostatnio upinała włosy luźno na karku. Okalały jej
twarz miękką ramą, powiewały przed oczami. Anjo
wyglądała na pogodniejszą i szczęśliwszą.
Knutowi wydawało się, że Anjo płynie ku nim po
nad mchem. Jakby jej stopy prawie nie dotykały zie
mi. Jakby była przebranym za kobietę aniołem.
- Mam się ulotnić? - szepnął Ailo, gotów natych
miast się oddalić.
Knut pokręcił głową. Nie zniósłby spotkania z czte
ry oczy. Nie poukładał jeszcze sobie tego wszystkiego
w głowie. Tak czy inaczej miał jednak zamiar podaro
wać jej wisiorek.
- Nie przeszkadzam? - zapytała Anjo.
Knut pospieszył z zaprzeczeniem. Jakże by mogła
przeszkadzać? On jej, i owszem, unikał, ale skoro ini
cjatywa wyszła od niej...
- Heino jest taki niespokojny - westchnęła Anjo. -
Znów wyruszył na rekonesans. Sprawdzić, czy nie
nadpływa łódź... - Anjo załamała dłonie. - Powinnam
się cieszyć, że ten diabeł jest już tak blisko, ale wszyst
ko się we mnie przewraca. Czuję mdłości, gdy o nim
myślę. Sama nie wiem, czy chcę, byśmy go dopadli.
Najbardziej bym chciała, żebyśmy znaleźli go zagry
zionego przez wilka albo niedźwiedzia.
- Niezbyt to miłosierna modlitwa za nieprzyjaciół -
uśmiechnął się Ailo.
- To się niedługo skończy - pocieszył Anjo Knut, nie
patrząc jej w oczy. Miał nadzieję, że Anjo nie pomyśli
sobie, że on mówi o czymś zupełnie innym. - Ale nie
wyręczy nas żadne dzikie zwierzę.
Anjo dobrze o tym wiedziała i dlatego czuła się tak
fatalnie.
W ciszy, która zapadła po jego słowach, Knut wy
ciągnął przed siebie rękę z wisiorkiem. Nie przywykł
do wręczania prezentów i zupełnie nie wiedział, jak się
zachować.
- To dla mnie? - zapytała Anjo z niedowierzaniem.
Uśmiech rozjaśnił jej oczy i wyżłobił dołeczki w po
liczkach.
Knut pokiwał głową. Coś dziwnie ściskało go w gar
dle. Zazwyczaj wygadany, tym razem nie mógł znaleźć
słów. Brakowało mu nawet powietrza.
- Dla ciebie - potwierdził i złożył ptaszka w jej dło
niach.
Anjo była prawdziwie poruszona. Musnęła palca
mi maleńkie cudo. Ptak wyglądał naprawdę jak ży
wy, jakby miał lada moment ulecieć z jej dłoni ku
niebu.
- Jaki piękny - szepnęła prawie bez tchu. Zwróciła
w stronę Knuta wzruszoną twarz. - Sam to zrobiłeś?
Knut pokręcił głową. Zaśmiał się trochę i skinął
w stronę Ailo.
- To prawdziwy mistrz noża.
- Ale rzemyk jest od Knuta - wyjaśnił Ailo z powa
gą. - To kawałek rękawa jego kurtki.
Anjo zamrugała oczami pełnymi łez.
- Nigdy w życiu nie dostałam nic równie pięknego
od dwóch przystojnych mężczyzn! - Spontanicznie za
rzuciła ramiona na szyję Ailo i uściskała go. Potem ob
róciła się w stronę Knuta, popatrzyła na niego przez
chwilę i uniosła ku niemu ręce.
Knut postąpił krok w jej kierunku i wziął ją w ra
miona. Zanurzył twarz w jej włosach i przytulał ją dłu
go, stanowczo za długo.
Dotknął ustami jej ucha. Nie pocałował, tylko do
tknął. Anjo się nie wyrywała, ale też nie poddała się
całkowicie. Knut ją puścił.
Samym spojrzeniem poprosił ją o wybaczenie, ona
zaś wybaczyła mu nic nie mówiąc.
Ailo odwrócił się dyskretnie.
Na twarzy Knuta dostrzegł coś, czego nigdy przed
tem nie widział: dojrzałość i zdecydowanie.
- Pomożesz mi założyć wisiorek, Knut? - zapytała
Anjo, drżącym nieco głosem.
Knut skinął głową.
Czuł się jak niezdara, gdy jego palce miały zawiązać
cieniutki rzemyczek na jej szyi.
Anjo uniosła węzeł ciężkich włosów. Knut starał
się nie dotknąć jej dłoni. Musnął jednak skórę na
szyi.
Poczuł, jak przeszywa go płomień. Anjo też poru
szyła się niespokojnie. Czyżby poczuła to samo? Czy
jej ciało też ogarnęła płomienista niemoc?
Serce Knuta biło coraz szybciej i szybciej...
- Za ciasno? - zapytał, przeklinając w duchu swoją
niezręczność.
- W sam raz - odparła. Czy nie kryło się za tym nic
więcej?
Czy on działał na nią tak samo jak ona na niego?
Knut wolał się nad tym nie zastanawiać. Skupił się
na motaniu węzełka. Potem odwrócił Anjo ku sobie,
chwytając ją mocno za ramiona. Chciał zobaczyć, czy
do twarzy jej w wisiorku.
Zobaczył jednak tylko jej usta. Wszystko poza ni
mi zaszło mgłą. Zapomniał całkiem o ptaszku i widział
tylko wilgotne, kuszące półotwarte usta, a ich widok
znów sprowokował go do marzeń, których jeszcze nie
dawno śmiertelnie by się wstydził.
Głośno przełknął ślinę, ale to go nie uspokoiło.
Krew tętniła w jego żyłach tak samo jak przedtem.
Palce zacisnęły się jeszcze mocniej na jej ramionach,
zostawiając prawdopodobnie ślady na skórze. On jed
nak o tym wcale nie myślał.
Nagle ją pocałował. Zupełnie nie wiedział, jak do te
go doszło, przecież nic takiego nie zamierzał...
Ale gdy dotknął jej ust, gdy oddała mu pocałunek,
nie miał siły się od niej oderwać.
Czul, że trzyma ręce na jej plecach, i nie miał poję
cia, kiedy je tam przesunął.
Czuł jej miękkie ramiona na swojej szyi, jej palce
zanurzone w jego włosy.
I usta, które oddawały mu pocałunek.
Czas przestał istnieć. Wyciągnął ku niej dłoń, gdy
wymknęła się z jego objęć.
Anjo oddychała tak samo ciężko jak on.
Wydawało jej się, że stoi tak całą wieczność tuż ko
ło niego, zbierając siły, by odsunąć się jeszcze dalej.
- Ustaliliśmy przecież, ustaliliśmy, że to się nie po
wtórzy - powiedziała wreszcie. I uciekła. Miała zamiar
go powstrzymać, gdyby pobiegł za nią.
Twarz Knuta wykrzywił grymas.
Ailo podszedł do niego cicho i objął ramieniem.
- To poważna sprawa, mój stary. Chyba nie tylko
dla ciebie.
Knut się wykrzywił.
- Poczekam, aż to minie.
13
Heino świetnie znał Feldta. Nie na darmo towarzy
szył mu przez tyle miesięcy.
Właśnie Heino zauważył i rozpoznał łódź.
Nie wyglądał na zaskoczonego, gdy przyniósł nowi
nę przyjaciołom.
- Ten czort jest na tyle bezczelny, że zjawił się w Al
cie. Zacumował już przy brzegu i poszedł do osady.
Cała czwórka była zmęczona. Wyczerpała ich wę
drówka po pustkowiu śladem człowieka, odpowie
dzialnego za tyle bólu i cierpienia.
Człowieka najwyraźniej górującego sprytem.
- Koło się zamknęło - rzekła w zadumie Anjo.
A więc znów jest w Alcie. Nie tego się spodziewa
ła, gdy ruszała w drogę w towarzystwie trzech mło
dzieńców. Nawet w najśmielszych marzeniach nie po
trafiłaby sobie wyobrazić tego, co się stało podczas
wyprawy. Myślała tylko o sprawie. Przypuszczała, że
powrócą z tarczą. Miała nadzieję, że triumfalnie wnio
są oskarżenie przeciwko namiestnikowi, oczami wy
obraźni widziała już zwycięstwo, widziała, jak Kjeld-
sen ucieka z Alty, jak wypuszcza na wolność Knuta
Olssona, Knuta-Kwena...
Nie brakowało jej marzeń, ale o miłości nie marzyła.
- Chcę do domu - powiedziała Anjo, siadając. Nie
miała siły biec na skałę, by popatrzeć na łódź Hansa
Fredrika Feldta. - Chcę się wykąpać i zasnąć we wła
snym łóżku. Chcę zapomnieć, że kiedykolwiek spotka
łam człowieka, który się nazywał Hans Fredrik Feldt.
- Możesz zrobić wszystko z wyjątkiem tego ostat
niego - oznajmił Heino. - Wciąż na ciebie liczymy.
Najpierw musimy jednak porozmawiać z Hannu. Je
stem bardzo zaniepokojony.
- Feldt planuje na pewno jakieś świństwo - wes
tchnęła Anjo, bardzo zmęczona. - Czy wie, że to Han
nu i Jussi mieli złoto?
Heino popatrzył na Knuta i powiedział z westchnie
niem.
- No właśnie. Wszyscy wiedzą, kto został obrabo
wany, ale tylko Feldt wie, co zginęło. Do diabla, zu
pełnie o tym nie pomyślałem. Nigdy sobie nie wyba
czę, jeśli cokolwiek im się stało. - Heino popatrzył na
swych towarzyszy. - Nie mamy wyboru. Musimy zo
stawić tu Anjo. Anjo sama dotrze do domu. My musi
my pędzić jak najprędzej do Alty.
Nawet Knut uznał, że nie ma innego wyjścia, i li
czył na to, że Anjo to zrozumie.
- Zostawimy renifery w letniej szopie Hannu - za
proponował, choć wiedział, że w ten sposób będą mu
sieli nadłożyć drogi.
- Wystarczy, że jeden z nas pomoże Anjo je tam za
prowadzić. - Heino zaczął się z miejsca zachowywać
jak urodzony przywódca.
Ailo ofiarował się, że to zrobi.
- Obaj macie więcej powodów do zemsty - wes
tchnął. - No i ja najszybciej biegam. Powiedzcie tylko,
gdzie to jest.
Knut szybko mu wytłumaczył.
Anjo nie spodobał się ten plan. Oczywiście mogła wró
cić do domu sama, ale uważała, że Knut i Heino nie po
winni iść tylko we dwóch na spotkanie temu potworowi.
- On jest w gorszej sytuacji niż my - uspokajał ją
Heino, choć sam nie był o tym do końca przekonany.
- Nas jest dwóch.
Anjo pogłaskała dłonią ich policzki. Popatrzyła
Knutowi prosto w oczy i chciała coś powiedzieć, ale
zaraz zamknęła usta.
- Bądźcie ostrożni - poprosiła. - Nie wiem, czy po
trafię się za was modlić. Nie pamiętam chyba, jak to
się robi.
- Wystarczy, że będziesz o nas myśleć - oświadczył
Knut, patrząc jej prosto w oczy. Szukał jakiegoś zna
ku w jej spojrzeniu, ona jednak nie zamierzała odsło
nić przed nim <>wego serca. Całymi latami wprawiała
się w sztuce ukrywania uczuć.
- Będę na pewno. - Anjo umilkła na chwilę, a po
tem wybuchła: - Nie oszczędzajcie go! Niech cierpi jak
najwięcej! Niech przeżyje jak najgorsze upokorzenie!
- Popełniliśmy błąd, mówiąc, że jest jeszcze więcej
złota. - Heino wziął na siebie całą winę. - Ale nic lep
szego nie przyszło nam do głowy. Nic lepszego nie wy
myśliłem. Simon od początku był zdania, że to kiep
ski pomysł. No i nie pisnął nawet słówkiem, skąd ma
złoto. Błąd. Okropny błąd.
- Nie myśl o tym! - Knut nie miał ochoty rozma
wiać o Simonie. Natychmiast znowu ujrzał jego zma
sakrowane ciało. Tak właśnie miał pamiętać Simona.
W jego wspomnieniach nie pozostał czarujący, roze
śmiany, żartujący Simon, ale trup.
Ruszyli biegiem. Od czasu do czasu zamienili parę
słów. Tyle przecież mieli sobie do powiedzenia, a nie
wiedzieli, czy starczy im na to czasu.
- To musiała być niezwykła kobieta - rzucił niespo
dziewanie Heino, zwalniając tempo.
-Kto?
- Twoja matka. - Heino patrzył prosto przed siebie. -
Ludzie gadają, że Feldt jej właśnie szuka. To niewyklu
czone. Ojciec też jej szukał. Zapewne dlatego się spotka
li i dlatego ojciec zginął.
- Nie obwiniaj jej o to! - poprosił Knut. - Bardzo
cię proszę! Raija nie jest wszystkiemu winna.
- Chyba pierwszy raz wymówiłeś jej imię?
Knut uśmiechnął się z goryczą.
- Właściwie wcale jej nie znalem. Nigdzie nie zagrze
wała miejsca. Zawsze w drodze. Byłem bardzo mały, gdy
z nią mieszkaliśmy. Potem musiała uciekać, bo oskarżo
no ją o czary. Razem z ojcem Ailo wyjechała do Finlan
dii. Zabrali ze sobą Ailo. On pamięta ją lepiej niż ja.
- A ty? I twoje rodzeństwo?
- Raija wyszła za mąż po raz drugi. Nasze stosunki
rodzinne są bardzo zawiklane. Jej drugi mąż był ojcem
mojej najmłodszej siostry i najlepszym przyjacielem
mojego ojca.
Heino wzniósł oczy do nieba.
- Feldt zabił Mikkala, ojca Ailo. Próbował zastrze
lić mamę, ale Mikkal ją zasłonił. Raija znów musiała
uciekać, tym razem z Rosjanami. Miała wrócić po ro
ku, ale nigdy się nie pojawiła. Wiele lat minęło od tam
tych wydarzeń. Czternaście lat. Raija pewnie nie żyje.
- Ojciec nie był więc jedyny... - zamyślił się Heino. -
Co to była za kobieta? Zupełnie nie potrafię sobie jej
wyobrazić. Ojciec nie miał szczególnie trudnego życia.
Mama nie była gorsza niż inne żony. Wszyscy mężczyź
ni miewali jakieś przygody, ale żaden nie opuścił gospo
darstwa i pięciorga dzieci.
- Nie wiem. - Knut był całkiem szczery. - Żałuję,
że jej nie znałem. Choć prawie jej nie pamiętam, to
wiem, że była piękna. Miała ciemne, niemal czarne
oczy, których nigdy nie zapomnę. Reszty nie jestem
pewien. Należała w każdym razie do osób, które wszy
scy kochają. Są tacy ludzie.
- Ale nie w ten sposób.
- Moja siostra jej nienawidzi - wyznał Knut. - Ta,
która była żoną Simona, Maja...
Heino dobrze rozumiał uczucia Mai.
- Wy także staliście się ofiarami. W gruncie rzeczy nie
mieliście przecież matki. Dziewczęta znacznie bardziej
to przeżywają. Dla chłopców ważniejszy jest ojciec.
Knut pokiwał głową.
- Co potrafisz? - Heino bez uprzedzenia zmienił te
mat. Zbliżali się już do Alty. - Potrafisz się bić? Masz
mocne pięści?
- Chyba tak - zawahał się Knut, bo nie lubił bójek. -
Jestem wytrwały, jeśli to ma jakieś znaczenie. I mam
nóż. Tylko że nie posługuję się nim najlepiej. Wszyscy
mówili, że nie spotkali nikogo, kto byłby bardziej nie
zręczny przy szlachtowaniu reniferów...
- To dobrze. Czy nie tego chciała Anjo? Żebyśmy
zrobili to w najgorszym stylu.
Anjo i Ailo również pędzili co sił w nogach. Anjo
ledwo nadążała. Myślała jednak tylko o tym, że Knut
i Heino będą potrzebowali pomocy Ailo. Znów czuła
się jak zbędny balast, jak ktoś zupełnie bezużyteczny.
- Wolałbyś być razem z nimi?
Ailo nie miał ochoty kłamać i zaprzeczać.
Anjo się zatrzymała. Byli już nieopodal zamieszkałej
przez Kwenów Alty. Nieopodal jej maleńkiego domku.
- Nieważne, co ludzie o mnie gadają - stwierdziła
Anjo. - Przywiąż renifery do mojego płotu. Jeden reni
fer czy cztery, to przecież nie ma znaczenia, ludzie i tak
będą plotkować. - Ailo zawahał się przez chwilę, bo
propozycja była kusząca. Nie wiedzieli przecież, jak da
leko zaszły sprawy. Mężczyzna, z którym Ailo niedaw
no pił gorzałkę, wypłynął na wody fiordu sam. Ale to
było parę dni temu, a w Finnmarku nie brakowało włó
częgów spod ciemnej gwiazdy. Feldt mógł z powodze
niem skaptować paru rzezimieszków. A na dodatek
Feldt był człowiekiem, który zamordował ojca Ailo.
- Tu chodzi o twoje życie, Anjo - powiedział Ailo z po
wagą. - Niewykluczone, że Feldt wcale nie jest u Hannu
i Jussiego. Może być niebezpieczny także dla ciebie.
Anjo uśmiechnęła się odważnie.
- Zaryzykuję. Ja się tak bardzo nie liczę. Trzeba my
śleć o innych i pamiętać, że ten człowiek nie zrobił ni
gdy nic dobrego.
- Knut nigdy by mi nie darował, gdyby ci się coś
przytrafiło, wiesz?
Dłonie Anjo dotknęły wisiorka, palce zaczęły się ba
wić ptakiem.
- Wiem - odparła ze smutkiem. - Wiem, Ailo. Wra
cam do domu.
Ailo uścisnął ją mocno.
- Szkoda, że nie mogę cię pocałować! - wyrwało mu
się.
- Nie rób tego! - Anjo uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Popatrz tylko, jak na tym wyszedł ten, który to zro
bił ostatnio.
Po chwili byli już w osadzie. Anjo znalazła klucz tam,
gdzie go zostawiła. Ailo rozładował bagaże i zniósł je do
domku. Zwierzęta przywiązał do płotu.
- Jesteś chyba na tyle rozsądna, by nie wychylać stąd
nosa? - Ailo spojrzał na nią badawczo. Bardzo pragnął,
by to wszystko się dobrze skończyło. Również dla Anjo.
- W każdym razie za bardzo się boję, by iść za to
bą - wyznała Anjo szczerze. - Musicie tu przyjść póź
niej. I opowiedzieć mi o wszystkim.
Ailo dobrze ją rozumiał. Spojrzeniem można po
wiedzieć bardzo wiele, zwłaszcza to, czego nie da się
wyrazić słowami.
- Obiecuję - odparł Ailo. - Za nas wszystkich.
Anjo nie napominała go, by był ostrożny, by się pil
nował... Wiedziała, że do pewnego momentu będzie
ostrożny, a potem wszystkie przestrogi stracą znaczenie.
Nienawiść potrafi zmienić każdego człowieka.
Okna były zasłonięte. Pierwszy niepokojący znak,
który dowodził, że ich przypuszczenia mogą się po
twierdzić. I że u Hannu i Jussiego nie wszystko jest
tak jak należy.
- On ma przewagę. - Heino zatrzymał się przed sąsied
nim domkiem. Oparł się o drewnianą ścianę i zmarszczył
brwi. - Nie zdołamy go tam zaskoczyć, jeśli jeszcze stam
tąd nie wyszedł. Łódź jest wciąż na brzegu...
- Co gorsza, może się zdarzyć, że trzyma Hannu
i Jussi w charakterze zakładników - Knut dokończył
myśl Heino. - Dziwne, ale wcale się go nie boję - do
dał zaskoczony. - Strach mnie jednak ogarnia, gdy po-
myślę, co mógł zrobić z naszymi dwoma przyjaciółmi.
O siebie wcale się nie lękam.
Heino pokiwał głową i wziął głęboki oddech. Wy
prostował się i dotknął noża, który wsunął za pas. Nóż
był na swoim miejscu.
- Nie będziemy tu tak stać...
Wcale się nie umawiali, ale obaj jednocześnie przy
stąpili do dzieła. Podeszli do drzwi i zapukali.
Żadnej odpowiedzi. Nikt nie otworzył drzwi. He
ino znów zapukał.
- Knut zawołał niezbyt głośno:
- Hannu! Jussi! To tylko my!
Cisza, która zapadła po tych słowach, zaniepokoiła
ich tak, że wymienili spojrzenia.
Zapukali ponownie.
Nic.
- Albert - powiedział Heino głośno. - Jeśli tam je
steś, wpuść nas! Porozmawiajmy przynajmniej. Nie
rób nic tym dwóm!
Cisza stała się jeszcze bardziej niepokojąca.
- Albert - powtórzył Heino. - To ja, Hans. Żyję
i mam się świetnie. Chciałbym z tobą pogadać.
Wstrzymali oddech.
- Wyważam drzwi - szepnął Knut. - Nie możemy
tak tu stać i krzyczeć. Za chwilę zleci się pół wsi. Li
cho wie, co on wtedy zrobi.
Heino przyłożył ucho do drzwi i zaczął nasłuchi
wać.
- Ktoś tam jest - szepnął. - Gdyby wszystko było
w porządku, bylibyśmy już w środku. Hannu i Jussi
nie mają zwyczaju bawić się w chowanego.
Knut podjął błyskawicznie decyzję. Najbardziej mę-
skim i stanowczym tonem, na jaki go było stać, powie
dział:
- Hansie Fredriku Feldt! Wiemy, że tam jesteś.
Chcemy z tobą porozmawiać. Jestem też pewien, że ty
chętnie porozmawiasz ze mną.
Po długiej chwili usłyszeli ostry głos:
- Kim jesteś?
- Synem Raiji.
W środku przewrócił się jakiś sprzęt.
Stołek stojący pod piecem, zgadł Knut.
Usłyszeli kroki. Deski podłogowe skrzypiały jak za
wsze.
W zamku zazgrzytał klucz.
- Wchodźcie! - rozkazał im głos, który idealnie na
dawał się do komenderowania.
Teraz trzeba było działać rozważnie. Pracować gło
wą. Nie pozwalać, by nienawiść i gniew zmąciły im
umysły. W przeciwnym razie wejście do domu byłoby
ostatnią rzeczą, jaką przedsięwzięli w swym życiu.
Weszli do środka.
Knut zamknął za sobą drzwi. Przekręcił klucz, ale
celowo nie zasunął zasuwy. W razie potrzeby z klu
czem poradzą sobie bez trudu, gorzej z ciężką zasuwą.
Sam nie wiedział, skąd się wzięły takie trzeźwe my
śli. Nie miał pojęcia, jakim cudem udaje mu się tak do
skonale nad sobą panować.
- Gdzie staruszkowie? - zapytał Heino ostro. - Gdzie
Hannu i Jussi?
Mężczyzna, który stał przed nimi, wskazał głową
drugi pokój. Śledził ich bacznym spojrzeniem przy
mrużonych oczu. Trzymał nóż w pogotowiu. U jego
pasa wisiał bicz.
Podszedł do nich powoli. Najpierw do Heino. Do
brze wiedział, czego się może po nim spodziewać. Nie
mógł tego natomiast powiedzieć o Knucie. Przyłożył
nóż do gardła Heino. Ostrze znalazło się tuż nad ży
łą, której pulsowanie widać było gołym okiem.
Knut nie miał wątpliwości, że Feldt jest gotów użyć
tego noża. Pamiętał, jak wyglądał Simon. Stał jednak
nieporuszenie.
Feldt zabrał nóż zza pasa Heino.
- Zawsze miałeś tylko ten jeden - zaśmiał się cicho. -
Czy to nie głupota?
Heino nie odpowiedział.
- Co się stało z Hannu i Jussim? - zapytał. Stracił
nóż, ale nie stracił godności. - Zrobiłeś im coś? Chcę
ich zobaczyć.
- Nie chcieli mi powiedzieć, gdzie jest reszta złota - wy
jaśnił Feldt miłym, prawie przyjacielskim tonem. - W ogó
le nie chcieli przyznać, że było go więcej. Jakże można tak
kłamać? Zwłaszcza w takim wieku. Musiałem im zdradzić,
że słyszałem o tym od ich dobrego przyjaciela, Hansa,
a Hans nigdy nie kłamie. Musiałem być dość surowy, by...
- Jak surowy?
Feldt nie raczył odpowiedzieć na to pytanie.
- Pomyślcie tylko, że niedaleko jest wzgórze z jaski
nią wypełnioną złotem - ciągnął Feldt, jakby prowa
dził rozmowę towarzyską przy kawie. - Całe wielkie
wzgórze! Właściwy człowiek potrafiłby wiele doko
nać, gdyby miał tyle złota. Czegóż ja bym wówczas nie
dokonał?
- Zasiałbyś jeszcze więcej zła - przerwał mu Heino -
Chcę zobaczyć Hannu i Jussiego.
Feldt zdecydowanym ruchem pokręcił głową.
- Niemożliwe, byś mówił poważnie, Hans. Ty, taki
mądry chłopak - to mówiąc, chwycił Heino i przyci
snął nóż jeszcze mocniej do jego skóry, tak że parę
kropel krwi spłynęło po ostrzu. - N ó ż ! - rzucił w stro
nę Knuta. - Nie będziesz chyba taki głupi jak on?
Knut oddał nóż Feldtowi.
Teraz nie mógł ryzykować. Feldt uzyskał chwilową
przewagę. W dalszym ciągu jednak ich było dwóch,
a on jeden. Trzeba mieć oczy i uszy otwarte, a nadej
dzie chwila, gdy oni będą górą.
Feldt był także tylko człowiekiem, musi więc popeł
niać błędy.
- Jesteś mądrzejszy niż twoja matka!
Feldt puścił Heino i odsunął się od nich. Postawił
stołek, który się przedtem przewrócił, i usadowił się
na nim wygodnie. W dłoni mocno dzierżył nóż i ani
na chwilę nie spuszczał młodzieńców z oka.
Odebrane noże położył koło paleniska, wsuwając
ich ostrza w żar. Knut przypomniał sobie opowieść
Anjo o tym, jak bardzo Feldt lubił posługiwać się przy
torturach rozpalonym żelazem.
Knut i Heino wciąż stali.
- W pewnym sensie nie kłamałeś - powiedział Feldt
do Heino. - Cała góra złota to była dla ciebie wielka
pokusa. Jesteś do mnie podobny, Hans. Jesteś do mnie
bardzo podobny.
Heino pokręcił głową.
- Mylisz się, Feldt. Nawet nie wiesz, jak bardzo się
mylisz!
- Moje nazwisko! Skąd znasz moje nazwisko?
Heino uśmiechnął się chytrze.
- Zastanów się.
- Wiesz, gdzie jest ta góra? - Feldt nie spuszczał z nie
go oka.
Knut musiał przyznać, że spojrzenie tamtego na
prawdę tchnęło lodem. Choć jednocześnie miało w so
bie pewien niepokojący czar.
Heino nie odpowiedział na pytanie.
- Na nic się nie zda milczenie. Dobrze wiesz, że każ
dego potrafię zmusić do mówienia. Nawet ciebie.
- Nie każdego - wtrącił się Knut. Nienawiść wobec
tego człowieka wzięła w nim górę. Może ryzykował za
wiele, ale uznał, że ktoś musi się mu przeciwstawić.
Nie powinien czuć się bezkarny, sądząc, że jest panem
wszystkich i wszystkiego. - Moja matka nic nie powie
działa, prawda? Nie udało ci się zmusić jej do zeznań.
Feldt przełknął ślinę i błysnął zębami. Nie lubił, gdy
ktoś mu o tym przypominał.
Syn tej czarownicy, co za skandal!
- Gdzie ona jest? - zapytał bardziej poruszony niż za
zwyczaj. - Zawsze potrafiła się wymknąć, ta czarownica!
- Ona nie była czarownicą. - Knut pokręcił głową. -
To nie czarownica cię zwyciężyła, Feldt. Całkiem zwy
czajna kobieta. Drobna, zwyczajna kobieta. Nic ci nie
pomoże, że będziesz ją nazywał czarownicą. To nicze
go nie zmieni!
- Znajdę ją jeszcze i zabiję!
Knut nigdy w życiu nie widział tak zmienionej twa
rzy, nigdy nie widział takiej wściekłości, takiego sza
leństwa.
Feldt powtórzył to kilkakrotnie, całkiem spokojnie.
- Nieważne, gdzie się schowała, i tak ją znajdę. I za
biję - powtórzył spokojniej Feldt.
- Nie dasz rady - rozwiał jego złudzenia Knut.
Feldt nie znosił, gdy ktoś podawał w wątpliwość je
go słowa.
- Sam mnie do niej doprowadzisz - uśmiechnął się
złośliwie. - To nawet lepsze rozwiązanie, niż zakłada
łem. A ja ją zabiję.
- Mama nie żyje, Feldt - wyjaśnił Knut. - Nie żyje.
Uniknęła twojej zemsty.
Feldt mu nie uwierzył i uwierzył zarazem. Sam nie
wiedział, na co się zdecydować.
Chłopak mógł z powodzeniem kłamać, ale mógł też
mówić prawdę.
- Co zrobiłeś ź H a n n u i Jussim? - dopytywał się He-
ino, powoli podchodząc do mężczyzny siedzącego na
stołku. Pochylił się nad nim, nie spuszczając z niego
wzroku.
Hans Fredrik Feldt w okamgnieniu zerwał się na
równe nogi, wyciągając przed siebie nóż. Stanął przed
paleniskiem, nie chcąc dopuścić, by wzięli stamtąd
swoją broń.
Knut nie ruszył się z miejsca. Domyślał się, do cze
go dąży Heino, i wiedział, jakie zadanie jemu przypad
nie w udziale.
- Słyszałem, że mnie śledzicie - odezwał się nieocze
kiwanie Feldt. - Wiedziałem, że ktoś się o mnie wypy
tuje, że ktoś depcze mi po piętach. Wiedziałem, że to
ty, Hans. Nie wątpiłem, że żyjesz, bo twarda z ciebie
sztuka. Słyszałem, że było was czworo. Trzech męż
czyzn i jedna kobieta.
Heino podszedł do Feldta, a Knut niepostrzeżenie
cofnął się o krok. Stał z rękami założonymi za siebie.
- Czy to była ona? - Feldt spojrzał na Knuta, któ
ry zastygł w bezruchu. Chłopak miał nadzieję, że ka-
pitan nie zauważył, iż zmienił pozycję. - Czy to była
Raija? Twoja matka...? Ona żyje, prawda?
- Dałeś się we znaki wielu innym kobietom, Feldt -
wtrącił się Heino. - Pamiętasz którąś z nich?
- Ależ skąd! - Feldt był najwyraźniej oburzony tą
sugestią. - Dlaczego miałbym je pamiętać?
- No jasne, dlaczego?
Heino nie obejrzał się za siebie, nie uczynił żadne
go znaku, ale Knut wiedział, że nadeszła chwila, w któ
rej Heino rzuci się na mężczyznę uzbrojonego w nóż.
Rzuci się z gołymi pięściami.
W tej samej chwili Knut skoczył do drzwi i przekrę
cił klucz. Do domku wpadł Ailo.
Heino był tak samo silny jak Feldt, ale Feldt miał
nóż. Heino zdołał odsunąć rękę z nożem od swojego
gardła, uniknął śmiertelnego ciosu.
Feldt zranił go jednak w oba ramiona.
Teraz Knut i Ailo rzucili się na kapitana. Trzem
młodzieńcom nie zdołał sprostać nawet najstraszliw
szy niegdyś kat Finnmarku.
Wyrwali mu nóż. N ó ż trafił w ręce Knuta, jakby on
miał największe prawo do zemsty.
Heino powalił przeciwnika na podłogę i rzucił się
na niego z pięściami. Na oślep bombardował ciosami
Feldta, przytrzymywanego w żelaznym uścisku przez
Ailo i Knuta.
Heino bił i bił tak długo, aż zaczęły go boleć pięści.
Feldt ledwo żył, ale wciąż jeszcze nie stracił świado
mości.
- Podzielimy się - szepnął popękanymi ustami. -
Schowałem swoje złoto. Możecie dostać część... nawet
wszystko... - Nie miał już szans na wygraną, ale próbo-
wał przynajmniej się targować. - Złoto za moje życie...
Chłopcy się roześmiali.
Heino usiadł okrakiem na piersiach powalonego.
- Zabiłeś mojego ojca - zaczął. - Nie wiedziałeś jed
nak wszystkiego, Feldt. Nazwałem się Hansem, bo to
było twoje prawdziwe imię. Pomyślałem, że kiedyś
zrozumiesz ten żart. Naprawdę nazywam się inaczej.
Heino. Heino Aalto. Moje nazwisko niewiele ci mó
wi, bo masz kiepską pamięć. Mój ojciec nazywał się
Petri Aalto, a ty go zabiłeś z zimną krwią.
- Pamiętam go. - Feldt przełknął ślinę. - Twój oj
ciec był tchórzem. On także jej szukał, choć był dla
niej stanowczo za stary. Jak mogła się nim przejmo
wać? A poza tym czarownice nikogo nie kochają.
- Zabiłeś go!
- T a k .
Heino splunął.
Ailo spojrzał z nienawiścią na pokrwawioną twarz
Feldta.
- Mojego ojca także zabiłeś - powiedział Ailo, pró
bując zachować zimną krew, spokój i trzeźwy umysł,
by nie okazać ani cienia słabości człowiekowi, którym
pogardzał.
- Lapończyka? Wątpię.
- O n a go kochała - uśmiechnął się Ailo. - Ta cza
rownica, której szukasz. Raija i mój ojciec się kocha
li. To ją próbowałeś zabić, ale on ją zasłonił. Pamię
tasz strzał, który oddałeś podczas jarmarku, dawno,
dawno temu? Wtedy zabiłeś mojego ojca, choć on był
tysiąc razy więcej wart niż ty. Nie dałeś mu żadnej
szansy. My cię teraz potraktujemy tak samo.
Feldt zamknął oczy i ujrzał przeszłość jak na dłoni.
Nigdy by nie przypuścił, że to możliwe. Raija nie mo
gła kochać Lapończyka!
Dlaczego wciąż pamiętał twarz tamtego? Dlaczego
pamiętał jego szerokie plecy? Dlaczego sam podarował
tamtemu taką piękną śmierć?
Zastrzelił go, a on wyzionął ducha w jej ramionach.
Pocałowała go na pożegnanie.
Ailo splunął.
Knut także.
Mężczyzna nawet się nie wykrzywił. Ślina ciekła mu
po policzkach, zamknął oczy.
- To za mamę - wyjaśnił Knut. - Za wszystko, co jej
zrobiłeś w twierdzy. I za nasze stracone dzieciństwo.
Za to, co mnie samemu zrobiłeś. - Knut splunął jesz
cze raz. - A to za Simona. Simon był mężem mojej sio
stry. Nie zasługiwał na taką potworną śmierć, jaką mu
zgotowałeś. - Knut splunął po raz trzeci. - A teraz za
Anjo. Anjo, której nawet nie pamiętasz, choć torturo
wałeś ją tak samo jak mamę. W twierdzy. Za Anjo, któ
rą musiałeś wypuścić, bo się wystraszyłeś. Za Anjo,
która jest milion razy więcej warta niż ty.
Wszystko, co mu chcieli powiedzieć, już padło. Wy
mienili wszystkie drogie swoim sercom ofiary tego kata.
Ale nienawiść nie przygasła. Płonęła takim samym
ogniem. Feldt nie może się im wymknąć. Żaden z nich
nie chciał jednak być tym pierwszym, który uniesie nóż.
- Zabijałeś na zlecenie namiestnika? - Heino przy
pomniał sobie, że mieli coś ważniejszego do załatwie
nia. - Kradłeś, podpalałeś i niszczyłeś na czyjś rozkaz?
Za pieniądze?
Wtedy Hans Fredrik Feldt otworzył oczy. Ślina
oślepiła mu jedno z nich. Zaśmiał się jednak ochryple.
- Chcecie wiedzieć? Opowiem wam to i owo za ce
nę mojego złota i mojego życia.
Oczy mu rozbłysły, gdy poczuł nadzieję, że ma jesz
cze jakąś szansę.
- Wolę już iść do piekła! - Ailo puścił ramię leżące
go, zagryzł zęby i wbił nóż w pierś kapitana aż po rę
kojeść. Czubek noża utkwił w podłodze.
Heino i Knut także puścili Feldta. Patrzyli, jak wal
czy ze śmiercią. Patrzyli na krew, która trysnęła stru
mieniem, gdy Ailo wyciągnął nóż.
Knut wyjął narzędzie zemsty z ręki przyjaciela.
Zważył je w dłoni i zrobił to samo co Ailo.
Potem w milczeniu podał nóż Heino, który jako
ostatni przebił ciało Hansa Fredrika Feldta.
Potem umyli nóż. Zmyli starannie każdą kroplę krwi
tego złego człowieka.
Wszyscy trzej milczeli.
Nie przykryli ciała. Żaden nie mógł się na to zdo
być. Feldt leżał na środku w kałuży krwi. Bez wątpie
nia martwy. Mógł go zabić którykolwiek z nich.
- Wcale tego nie żałuję - powiedział Ailo.
Knut się nie odezwał. On żałował. Wbił nóż w ciało
drugiego człowieka, w ciało bezbronnego, choć złego
człowieka. Nie zrobił tego w obronie własnej i dlatego
czuł się fatalnie. Heino otworzył drzwi do sąsiedniej
izby, po czym szybko je zamknął.
- Martwi - zakomunikował towarzyszom.
Knut poczuł się nieco lepiej.
- Idźcie do Anjo i zostańcie tam - polecił im Heino. -
Nie było was tutaj.
Nie chcieli, by to się tak skończyło. Mieli zamiar
wziąć na siebie odpowiedzialność za wszystko, w czym
uczestniczyli.
- Sprowadzę lensmana - oznajmił Heino. Jego spoj
rzenie zrobiło się dziwnie nieprzeniknione. - Niewy
kluczone, że on zrozumie wszystko lepiej, niż wam się
zdaje. Nie wszyscy wysocy urzędnicy lubią Kjeldsena.
Knut i Ailo popatrzyli na Heino. Domyślali się, co
ma na myśli, choć wiedzieli, że nigdy nie wypowie te
go głośno. Posłusznie podnieśli się z miejsc.
- Powiedzcie Anjo, że już po wszystkim. Wrócę, gdy
wszystko załatwię.
14
Musieli wspierać się na sobie wzajemnie, choć do
domu Anjo nie było daleko.
Wszystko, co się zdarzyło, miało nieprzewidziane
konsekwencje. Jak początek i koniec snu.
Anjo zdążyła się przebrać. Wystarczyło jedno spoj
rzenie, by odgadła, co się stało.
Chwiejąc się na nogach, podeszli do łóżka i rzucili
się na nie. Brakowało im słów, by opowiedzieć jej
o wszystkim. Zabrakło im łez.
- Co z Heino? - zapytała ze strachem. - Wszystko
w porządku?
Knut pokiwał głową.
- Został, by coś załatwić. Z lensmanem. Czy lens-
man jest w to zamieszany?
- Niezupełnie - wyjaśniła Anjo. - Ale nie miałby nic
przeciwko temu, by Kjeldsen zniknął stąd na zawsze.
- Dziwne i skomplikowane to wszystko - pokręcił
głową Knut.
Gdy znów ujrzał Anjo, choć przecież równie do
brze mógł nie wrócić, poczuł, że życie odzyskało sens.
Ze wszystkich sił pragnął żyć. Ailo oparł się na jego
ramieniu i wyciągnąwszy nóż, zaczął wycierać go o no
gawkę spodni. Szukał kropli krwi, które już dawno
znikły z ostrza.
- To ten nóż? - zapytała Anjo i wytarła dłonie
w spódnicę, nie odrywając oczu od ostrza.
Ailo skinął głową.
- Ty to zrobiłeś?
Ailo potwierdził.
- I ja też - dodał Knut. - I Heino. My wszyscy. Feldt
wiedział, kim jesteśmy i kogo chcemy pomścić. Wy
mieniliśmy także ciebie, Anjo. - Anjo oparła się o stół.
- Wcale nie jestem z tego dumny - ciągnął Knut. - Są
dziłem, że będę, ale czuję się całkiem inaczej.
- A ja niczego nie żałuję - powtórzył raz jeszcze
Ailo. - Jeśli ktokolwiek zasłużył sobie na śmierć, to
właśnie ten człowiek. Zamordowałby nas bez wahania.
Widziałeś, co zrobił z Hannu i Jussim.
Anjo pobladła. Usiadła naprzeciwko mężczyzn, po
drugiej stronie stołu.
- Nie żyją?
- Nie żyją.
- Próbował się targować. Opowiedziałby wszystko
o Kjeldsenie, gdybyśmy mu obiecali życie i złoto - opo
wiedział Knut. - Ailo do tego nie dopuścił. Żałuję, że
pierwszy się nie zdecydowałem.
- To był zły człowiek - Anjo mówiła przyciszonym
głosem. - Zły aż do szpiku kości. Ale już po wszyst
kim. Nie myślcie już o tej drugiej sprawie! Nie tak
łatwo zrzucić ze stołka wielkiego człowieka. Teraz
trzeba się zająć sprawą Knuta Olssona. Podobno
przywiózł list od króla, choć Kjeldsen temu zaprze
cza. Niewykluczone, że ktoś będzie musiał jeszcze
raz pojechać do Kopenhagi. Skoro udało się to stare
mu człowiekowi, to młodzieniec tym bardziej da so
bie radę...
Knut chętnie by to dla niej zrobił. Gdyby go o to
poprosiła, pojechałby do Kopenhagi.
Ale Anjo go nie poprosiła. Nie zaplątał się w wiel
kie słowa i obietnice.
Ailo schował nóż do pochwy. Nie mógł przecież
znienawidzić tego noża, skoro był tylko ślepym narzę
dziem w jego dłoni.
- Czuję się tak podle! - Knut w trudem tłumił w so
bie płacz. - Czuję się fatalnie. Jakbym wcale nie był
lepszy niż on.
Ailo mógł powiedzieć o sobie to samo. Nie żałował
wprawdzie tego, co zrobił, ale czuł się tak samo jak Knut.
- Oczywiście, że jesteś lepszy - uspokajała go Anjo. -
Wszyscy trzej jesteście milion razy lepsi od tego czło
wieka. Jego życie musiało się tak zakończyć. Przykro
wprawdzie, że to wy musieliście wbić ten nóż, choć
z drugiej strony była w tym pewna sprawiedliwość lo
su. Trzeba było go zlikwidować, by wreszcie przestał
rozsiewać zło. Żeby na pustkowiu nie było już więcej
krwawych śladów...
- On znów zacząłby zabijać. - Ailo wiedział, że
przynajmniej tyle można wyrazić słowami. - A ja na
pewno nigdy już tego nie zrobię. Nigdy.
Anjo uśmiechnęła się blado, choć oczy i twarz mia
ła poważne. Tylko na ustach pojawił się zmęczony,
smutny uśmiech.
- I na tym polega różnica między nim a wami. Wi
dzicie i czujecie, że zabijanie to coś złego. A on robił to
wciąż na nowo, nawet się nad tym nie zastanawiając.
- To nie takie proste - pokręcił głową Knut. - To
znacznie bardziej skomplikowane. - Zapatrzył się
w dal, a po chwili wybuchnął. - Jestem taki brudny!
Anjo uznała, że to nie tylko przenośnia.
- Nie mam tu sauny - zmartwiła się. - A w tej sytu
acji nie możemy przecież używać sauny Hannu. Niech
się Pan Bóg zlituje nad jego duszą. I nad duszą Jussie
go. Nie zasługiwali na taką śmierć... - Głos Anjo zadrżał
niebezpiecznie. - Ale jeśli przyniesiecie wody, to ją wam
zagrzeję. Trzeba napełnić balię. Gdy tylko zmyjecie to
wszystko z siebie, poczujecie się znacznie lepiej. - Wszy
scy dobrze wiedzieli, że woda nie wystarczy, by się
oczyścić, ale od czegoś trzeba przecież zacząć.
Na podłodze stanęła drewniana balia. Przesunęli
garnek w sam środek żaru i zaczęli napełniać go wo
dą. Anjo zadbała o to, by woda nie zaczęła wrzeć. Ailo
i Knut przelali ją do balii. Pozostawało tylko dolać kil
ka wiader zimnej wody.
Gdy wnosili ostatnie wiadra, w domku Anjo zjawił
się Heino.
- Niektórzy przychodzą na gotowe - zażartował
Knut, próbując poprawić nastrój.
Nie udało mu się.
Woda miała jednak przestygnąć w sposób naturalny.
- Nie pochowają go w poświęconej ziemi - rzekł He
ino. - Wymyśliliśmy prostą historię, w której tkwi ziar
no prawdy. Feldt napadł na Hannu i Jussiego i zabił
ich obu. Tymczasem ja przyszedłem do nich w odwie
dziny. Udało mi się go powalić i zadźgać w obronie
własnej. Kim naprawdę był ten człowiek, wiemy tylko
my i lensman. Nie ma sensu tego teraz rozgłaszać.
Wszyscy się z tym zgodzili, choć nie mogli się
oprzeć wrażeniu, że jednak Hans Fredrik Feldt od
niósł połowiczne zwycięstwo po śmierci.
- Anjo się będzie kąpać, czy wy? - zdziwił się Heino.
Anjo prychnęła.
Heino spojrzał na swoje dłonie i pokazał je towa
rzyszom.
- Widzę krew. Bardzo wyraźnie. Gdy wyciągnąłem
nóż, trysnęła krew... i wciąż mam to przed oczami.
Wiem dokładnie, w którym miejscu były krople, i do
tej pory je tam widzę.
- Ty także powinieneś się wykąpać. Ja wypiorę wam
ubrania. Z resztą sami sobie musicie poradzić.
- Nie chcesz przynajmniej popatrzeć? - zażartował
Ailo.
- A uważajcie, uważajcie! - huknęła Anjo. - Może
nie oprę się pokusie. Choć właściwie mam zamiar wy
ciągnąć się na łóżku, odwrócić się do ściany i zasnąć.
Heino doszedł do wniosku, że zachowywał się głu
pio, żyjąc w przekonaniu, że tylko on jeden znaczy
coś dla ciotki Anjo. Traktował ją prawie jak matkę.
Niesłusznie.
Anjo była niewiele starsza od nich. A podczas wy
prawy ukazała całkiem inną, jaśniejszą i pogodniejszą
stronę swej natury. Była radośniej sza i bardziej kobie
ca. No i znacznie bardziej atrakcyjna.
Nie potrafił już myśleć o niej jak o ciotce Anjo. Sta
ła się dla niego kobietą.
- Może się jednak z nami wykąpiesz - powiedział
z błyskiem w oku. Miał nadzieję, że Anjo zrozumie, iż
za żartem kryje się prawdziwe uznanie i prośba o wy
baczenie.
Anjo się zdziwiła. Nie oczekiwała takich słów ze
strony Heino. Spodziewała się raczej, że zamknięty
w sobie, chłodny Heino znów się obruszy na myśl, że
można w niej widzieć kobietę, że i ona może mieć pra-
gnienia takie jak inne przedstawicielki jej płci. Pomy
liła się. I zrobiło się jej całkiem miło.
Zrozumiała podtekst jego słów. On tymczasem bez
zażenowania ściągnął koszulę i spodnie.
- Nie brak tu miejsca - dorzucił Ailo, który także
zdążył już zdjąć koszulę.
Tylko Knut ociągał się z rozbieraniem.
Anjo musiała przełknąć ślinę, by opanować drżenie.
- Nie tym razem. Ale dajcie znać, gdy będziecie wy
bierać się do sauny. Nie odmówię sobie takiej uczty.
Anjo zorientowała się, że Knut nie jest zachwycony
jej swobodnym zachowaniem, choć uśmiecha się tak
samo jak inni.
Jego spojrzenie błąkało się po kątach, uni'.ał jej
wzroku. Koszulę ściągnął przez głowę, by nie patrzeć
w jej stronę.
Na plecach Knuta wciąż widać było ślady jej pal
ców. Anjo je zauważyła i uśmiechnęła się pod nosem.
Potem odwróciła się w stronę ściany, ale jakoś nie mo
gła zasnąć.
Śmiech szybko ucichł. Nie mieli przecież za wiele
powodów do radości. Rozmowa stała się poważna.
Oczyścili się na zewnątrz, ale woda nie obmyła ich
od środka, a przecież prawdziwy brud zagnieździł się
właśnie tam. Blizny i plamy z krwi już na zawsze na
znaczyły ich dusze.
Wszyscy trzej zrozumieli, że życie jest bardzo kru
che, że w każdej chwili może się skończyć. Tak nie
wiele do tego potrzeba. Ujrzeli życie w całkiem innym
świetle: było jak największy skarb, jaki znalazł się
w ich posiadaniu.
- Nigdy już tu nie powrócę - oświadczył Knut z na-
ciskiem. - Gdy wydobędę tyle złota, ile trzeba, by nie
martwić się o nic do końca życia i zapewnić lepszy los
rodzinie, wyjadę stąd. Postąpię tak, jak mi radził Han-
nu poprzednim razem. Zgłoszę część złota i zapłacę
należny podatek. I nigdy już nie wrócę do Alty.
- To miejsce nie jest przecież niczemu winne - tłu
maczył mu Heino. - Tylko ludzie są winni. Miejsca ni
gdy nie są złe same w sobie. To taka piękna okolica.
Miałeś pecha, bo przeżyłeś tu same nieszczęścia.
- N o , może niezupełnie - wtrącił się Ailo, zerkając
w stronę Anjo, która poruszyła się nieznacznie, gdy
Knut zaczął mówić. Czyżby płakała?
- Nie muszę przecież narażać się na nieprzyjemne
wspomnienia - upierał się Knut.
- Ja jeszcze nie wiem, co zrobię - westchnął zmęczo
ny Heino, wychodząc z balii i ustępując miejsca Ailo.
Wycierał się, drżąc trochę z zimna. - Nie liczyłem na
to, że wszystko się skończy tak szybko. Wiele lat swe
go życia poświęciłem na pogoń za tym człowiekiem. Są
dziłem, że to potrwa jeszcze bardzo długo. A tymcza
sem wszystko minęło jak z bicza strzelił. Nie wiem, czy
warto było się tak poświęcać. Nie wiem nawet, czy mój
staruszek ucieszyłby się, że go w ten sposób pomściłem.
On nie był mściwy. A ja przecież zrujnowałem sobie
własną przyszłość, skupiając się na zemście. To było
straszne. Nie tak łatwo mi to przyszło i do końca życia
będę pamiętał śmierć Feldta, choć nie jest tego wart...
- Dzięki nam nie zrobi już nikomu nic złego - Ailo
obstawał przy swoim. - I tego nie powinniśmy się
wstydzić. Ale nie ma się także czym chwalić. Dosko
nale rozumiem, co czujesz. To nie było bohaterstwo.
- Zrobiliśmy, co zrobiliśmy, i musimy z tym jakoś
żyć - podsumował Knut. - Nie podoba mi się historia,
którą wymyśliliśmy, żeby uniknąć kary, choć rozu
miem, że nie ma innego wyjścia.
- Tamci, którzy siedzą na górze, też nie grają uczci
wie - oświadczy! Heino zdecydowanym tonem. - Nie
możemy zagrać z nimi w otwarte karty. Nie wierzę już
w taką możliwość. Albo obie strony są uczciwe, albo
i tak nie będzie sprawiedliwości. Z tego powodu nie
mam żadnych wyrzutów sumienia.
- I ty chciałeś być pastorem? - uśmiechnął się Knut,
zapinając spodnie. Jego spojrzenie powędrowało
w stronę Anjo i nic nie mógł na to poradzić.
- Kiedy człowiek jest młody, często wierzy w ide
ały. Dopiero wtedy, gdy zaczyna się zwyczajne życie,
ujawniają się jego ciemne strony. Za młodu patrzy się
na wszystko zupełnie inaczej. Wtedy człowiek myśli,
że zdoła zmienić świat.
Knut potarł nie ogoloną brodę.
- Staruszek Knut musi się ogolić, zanim znów wy
ruszy na pustkowie, w przeciwnym razie za parę dni
wyrośnie mu siwa broda.
- Wyruszasz od razu? - zapytał Heino jakby trochę
zrezygnowany. Tak długo żył zawieszony w próżni.
Miewał wprawdzie różnego rodzaju towarzyszy, ale
przecież w gruncie rzeczy nic go z nimi nie łączyło.
Odzwyczaił się od rozmów, zamknął w sobie, zapo
mniał, jak to miło z kimś pogadać.
Simon był do niego pod tym względem podobny,
mogliby się nawet zaprzyjaźnić, gdyby sobie zaufali.
Przed Simonem było paru innych młodych chłopców,
którzy przypadkiem trafili do bandy Alberta. Heino
pomagał im się z tego wyplątać. Ale żadna z tych zna-
jomości nie zakończyła się przyjaźnią. Każdy z nich
czuł, że ma ogromny dług wdzięczności względem He-
ino, a w takiej sytuacji trudno się otworzyć. Od czasu,
gdy opuścił Tornedalen, by szukać marnotrawnego oj
ca, Knut i Ailo stali się jego najbliższymi przyjaciółmi.
Za przyjaciółkę uważał Anjo, ale przecież ona była
mimo wszystko kobietą, a z kobietami rozmawia się
całkiem inaczej.
- Wyruszam, gdy tylko załatwię tu parę spraw. - Knut
był zdecydowany. - Mówiłem już, że nie znoszę Alty.
Wyjadę i nigdy nie wrócę. Zostawię tu kilka grobów, ale
zmarli nawet nie zauważą mojej nieobecności. Ważniej
sze, by zawsze mieli swoje miejsce w mojej pamięci niż
zadbany grób.
- Wydawało mi się, że mimo wszystko coś cię tu
trzyma - zauważył Heino.
Knut pochylił głowę.
- To nie jest mój dom. Nie ma co się łudzić. Choć
zawsze będą mnie z tym miejscem wiązać jakieś nitki...
- Ailo idzie z tobą?
Knut potwierdził.
- W tej skalnej pieczarze jest pełno złota - powie
dział nagle. Mokra grzywka sterczała mu na wszystkie
strony. - Więcej niż kiedykolwiek mogę potrzebować.
Nie damy rady załadować za wiele, skoro będziemy
jechać tak daleko letnią porą. Kamienie są ciężkie, a do
Lyngen daleko. Dlaczego nie pójdziesz z nami, Heino?
- Dlatego, że mnie nie zapraszaliście - odparł Heino
cierpko. Nie miał odwagi uwierzyć w to, co mu wła
śnie zaproponował Knut. Pamiętał przy tym podniece
nie, które poczuł, trzymając złoto w swych dłoniach.
- A chciałbyś?
- Jeśli naprawdę chcecie, żebym wam towarzyszył.
Zarówno Knut, jak i Ailo chcieli. Spojrzeli po sobie
porozumiewawczo, a na ich twarzach pojawił się nie
co zawadiacki, chłopięcy uśmiech.
Ailo, ociekający wodą, wyszedł z balii. Dookoła je
go nóg na podłodze zrobiła się niewielka kałuża.
- Staniesz się bogaty i wtedy będziesz mógł zrobić,
co zechcesz - powiedział. - Ale najpierw musisz
przejść pewną próbę. Trochę dziecinną. - Ailo zaczął
szukać noża między fałdami brudnych ubrań. - Nie
może nam towarzyszyć ktoś, kto nie znosi widoku
krwi - dodał z krzywym uśmiechem.
Odrobina czarnego humoru nigdy nie zawadzi.
- Taki skarb oznacza, że musimy mieć do siebie peł
ne zaufanie - oznajmił Knut. - Musimy być solidarni
i podzielić się równo. Krótko mówiąc, powinniśmy
być jak bracia.
Heino zrozumiał, o co chodzi. Wyciągnął rękę i za
gryzł zęby, żeby lepiej znieść ból.
Ailo szybkim ruchem naciął jego skórę. Potem na
ciął przegub Knuta i własny.
Wszyscy trzej wstali i uroczyście połączyli swe ręce
tak, by krople krwi zmieszały się ze sobą. Potwierdzili
przyjaźń w najbardziej symboliczny sposób, jaki zdołali
wymyślić. W pradawnym rytuale, znanym od tysięcy łat.
- Nie możemy mieć już więcej braci - oświadczył
Knut, wysysając krew ze swej rany.
- No jasne, nie możemy przecież bez przerwy naci
nać sobie skóry - potwierdził Ailo.
Wszyscy trzej się uśmiechnęli. Odetchnęli z ulgą, gdy
na moment udało im się uciec w krainę dzieciństwa.
- Nie mam braci - rzekł Ailo. - Byłem sam. To zna-
czy była jeszcze Maja, ale to nie to samo. Z braćmi by
łoby zupełnie inaczej.
Knut rozłożył ręce.
- Skąd miałbym to wiedzieć? Przecież mam same sio
stry. A to nie zawsze jest przyjemne.
- Ja też mam cztery siostry.
Ubrałi się i wynieśli na dwór balię, by ją tam opróżnić.
Gdy wrócili do środka, Knut zerknął ukradkiem na
Anjo. Domyślił się, że nie śpi.
Przypuszczał, że nie zmrużyła nawet oka i że sły
szała słowa, które musiała źle zrozumieć.
Nigdy w życiu nie był tak pewien tego, co chce zro
bić, jak w tej chwili.
Nie mówiąc przyjaciołom ani słowa, założył kurtkę.
- Dokąd się wybierasz? - zdziwili się tamci, zwłasz
cza że włosy mu jeszcze nie wyschły.
- Idę z wizytą. - Nie chciał nic zdradzić. - Mam pewną
sprawę do załatwienia. Wkrótce wrócę. Może przygotuje
cie tymczasem coś do jedzenia? Nie budźcie Anjo, ona po
winna się wyspać. Wyprawa była dla niej bardzo wyczer
pująca, a i w przyszłości nie będzie jej łatwo. Założę się,
że nikt jej jeszcze nigdy nie przygotował jedzenia.
- Co on mógł mieć na myśli? - zdziwił się Heino.
Ailo miał swoje podejrzenia, ale nie chciał zdradzać
tajemnicy Knuta.
- Chciał, żebyśmy przygotowali coś do jedzenia -
powiedział. - Od dawna nic nie jedliśmy.
Knut złożył sobie samemu uroczystą obietnicę, że
jego noga nigdy nie przestąpi progu plebanii w Alcie.
Teraz miał poczucie, że od tamtej chwili dzieli go
cała wieczność.
Gdy jednak zobaczył budynek probostwa, coś go ścisnę
ło w piersiach. Pamiętał dokładnie, co czuł, gdy wnosił po
tych schodach martwe, lodowate ciało Anny. Gdy zamy
kał oczy, zdawało mu się nawet, że czuje ten sam ciężar.
Musiał odczekać chwilę, nim się uspokoił.
Odwiedził cmentarz i tam pożegnał się z całym
swym dotychczasowym życiem.
Zatrzymał się przy trzech grobach: ojca, Anny i Si
mona.
Zmądrzał na tyle, by nie szafować obietnicami, któ
rych być może nie mógłby spełnić. Nie sądził, by miał
tu kiedykolwiek powrócić.
Musnął palcami złoty brzeg krzyża Anny. Poczuł
przyjemny chłód metalu. Jej grób powinien być pięk
ny, tak samo jak wspomnienia o niej. Za życia nie
błyszczała tak jak jej krzyż. Niewiele osób przekona
ło się, że jest prawdziwą perłą. Dla większości pozo
stała obcą córka pastora.
Gdy Knut odchodził od jej grobu, w plecy świeciło
mu popołudniowe słońce. Wspomnienie o Annie miało
pozostać w jego duszy na zawsze. Ale zmarli nigdy już
nie powrócą i nie można budować na nich swego życia.
Knut opuścił cmentarz, zamykając za sobą bramę,
i przestąpił próg świata żywych.
Zaczął od plebanii.
Poczucie godności nakazało mu skierować się
w stronę drzwi frontowych.
Był przecież świeżo wykąpany, miał na sobie nie po
łatane ubranie, nosił nazwisko, z którego był dumny.
Czemuż miałby zginać przed kimś kark? Nie wstydził
się tego, kim jest.
Dziewczyna, która mu otworzyła drzwi, robiła dziw-
ne miny, ale wpuściła go do środka. Była młodziutka,
a Knut ujął ją swym najbardziej czarującym uśmiechem.
Wiatr osuszył już jego gęste włosy. Brązowe oczy har
monizowały z jasną czupryną. Knut wzbudzał zaufanie.
Dziewczyna zaczerwieniła się, odpowiadając na py
tanie, czy pastor jest u siebie.
- Może mógłbym z nim porozmawiać?
Dziewczyna wyraźnie się zawahała.
- To sprawa życia i śmierci - wyjaśnił Knut, zniża
jąc głos do dramatycznego szeptu. - To potrwa tylko
chwilkę, a ty dostaniesz całusa, jeśli mnie wpuścisz.
Odparła z rumieńcem, że nie powinien nawet o tym
mówić tu, na plebanii.
- Chyba możecie się tutaj przynajmniej całować? -
zapytał niewinnie.
Służąca zachichotała i furkocząc spódnicą, znikła,
nie czekając, aż gość powie coś jeszcze bardziej niesto
sownego.
Knut był przekonany, że wyjednał sobie widzenie
z samym pastorem. Mógłby oczywiście wejść nieproszo
ny, uznał jednak, że czasem warto przestrzegać reguł.
Zwłaszcza jeśli się złamało już kiedyś kilka zasad
i nie miało się zamiaru na tym poprzestać. Trwało to
długo, ale w końcu dziewczyna wróciła. Uśmiechnięta.
- Musiałam przerwać mu poobiednią drzemkę -
zdradziła Knutowi. - Trochę zrzędzi, ale skoro to po
trwa tylko chwilkę, to chyba nic nie szkodzi.
Knut chwycił ją za ramiona.
- Naprawdę zasłużyłaś sobie na całusa - oświadczył
i musnął jej miękkie wargi.
Zarumieniła się aż po nasadę włosów, a Knut odda
lił się z uśmiechem. Dziewczyna wyglądała na uszczę-
śliwioną, a jemu przecież nic nie ubyło. Kto wie, mo
że to jego ostatni niewinny flirt.
- Wiem, gdzie szukać pastora - wyjaśnił, zmierzając
w stronę właściwych drzwi.
- Już cię gdzieś widziałem - zmarszczył czoło pa
stor, który rzeczywiście wyglądał tak, jakby go wyrwa
no ze snu. - To ty przywiozłeś trupa, to najbardziej
odpychające ciało, jakie kiedykolwiek widziałem. Czy
tym razem przychodzisz w podobnej sprawie?
- Wręcz przeciwnie - pokręcił głową Knut. - Ale
w równie ważnej. - Wziął głęboki oddech, popatrzył
na człowieka, który przed nim siedział, próbując od
gadnąć, co się kryje za sutanną. Nie było to łatwe.
Pastor to pastor. Przedstawiciel władzy. Dopiero
dzięki Annie zrozumiał, że w sutannach też chodzą
zwykli ludzie.
Mężczyźni.
- Czy pastor bardzo przestrzega wszystkich formalno
ści? - zapytał Knut. Zawahał się chwilę, nim użył tego
trudnego słowa. Nauczył się go od Anjo. Gdy je wypo
wiedział, i to prawidłowo, poczuł się znacznie pewniej.
Słowa także potrafiły dzielić ludzi, wznosić między nimi
mur. Każdy jednak mógł gromadzić słowa potrzebne, by
zrobić wyłom w tym murze.
- To zależy - odparł pastor powoli, unosząc brwi.
Zastanawiał się, czy ten młodzieniec chodził do szkół.
Nie spodziewał się usłyszeć tak trudnego słowa z ust
kogoś, kto wedle wszelkiego prawdopodobieństwa żył
pod gołym niebem.
Ale życie bywa pełne niespodzianek.
- Chcę się ożenić - oświadczył Knut.
- W takim razie potrzebne ci są dokumenty. Na to
potrzeba trochę czasu - zamyślił się pastor. - No i trze
ba ogłosić zapowiedzi.
- Na to także potrzeba czasu - odrzekł wyprosto
wany jak struna Knut. - Właśnie tego chciałem unik
nąć. Miałem nadzieję, że na takie formalności można
spojrzeć z innej perspektywy.
- To byłoby bardzo trudne...
Knut chrząknął.
- Czy sprawa będzie prostsza, jeśli złożę jakąś brzę
czącą ofiarę na kościół?
Zaczął grzebać w kieszeniach. W końcu wyciągnął
skórzaną sakiewkę, rozsznurował ją i położył przed
pastorem.
Sakiewka była do połowy wypełniona bryłkami,
złotymi bryłkami...
- Na przykład taką... - dorzucił, patrząc duchownemu
prosto w oczy. Nawet ten sługa Pana nie mógł pozostać
obojętny. Oblizał swoje wąskie wargi i chwycił się stołu.
Nie mógł się powstrzymać, by nie dotknąć metalu.
- Czy taka ofiara coś by zmieniła? - zapytał Knut
powtórnie.
Zapadła długa chwila ciszy.
W końcu pastor podniósł wzrok znad stołu.
- Taka hojność z pewnością ułatwi trochę sprawę...
Formalności można czasem załatwić w inny sposób. Wy
glądasz na inteligentnego młodzieńca, więc zapewne to
rozumiesz. Wszystko da się zrobić... Musisz tylko przy
siąc na Biblię, że ani ty, ani twoja wybrana nie jesteście
z nikim związani, bo małżeństwo byłoby nieważne.
- Wszystko w porządku - zapewnił Knut.
- Kiedy ma się odbyć uroczystość?
- Dziś wieczorem.
- To niemożliwe.
Knut spojrzał wymownie na sakiewkę ze złotem.
- Niemożliwe? - zdziwił się. - Naprawdę? To chy
ba nie takie trudne.
Pastor siedział przez chwilę z zamkniętymi oczami.
Potem z determinacją chwycił gęsie pióro, które leża
ło na stole.
- Jak się nazywasz? - zapytał i zapisał imię i nazwi
sko Knuta.
- A narzeczona?
- Anjo.
- Nazwisko?
Knut nie miał pojęcia. Powinien był zapytać o to
Heino, ale nie pomyślał o tym w porę.
- Była kucharką u namiestnika. Mieszka tu od dawna...
Pastor nie wiedział, o kim mówi Knut. Pomyślał na
tomiast to i owo na temat tego małżeństwa.
- Zostawimy wolne miejsce - oświadczył. - Spodzie
wam się, że narzeczona będzie w stanie uzupełnić tę
błahą informację.
- Chcę wziąć ślub w kościele - zażyczył sobie Knut.
Wytrzymał jakoś surowe spojrzenie pastora, który
miał zamiar udzielić tego ślubu po cichu, w tajemnicy
nawet przed służbą.
- W kościele... - powtórzył kapłan z rezygnacją. -
Ale nikomu ani słowa. Możecie wejść przez zakrystię.
Potrzebujecie tylko dwóch świadków.
To stanowiło najmniejszy problem.
- W takim razie schodzę już do kościoła - oświadczył
pastor, który wolałby mieć już to wszystko za sobą.
Knut się uśmiechnął, zostawiając sakiewkę na stole.
- Świetnie. Zaraz tam będziemy.
15
Knut bardzo się spieszył. Biegł raczej, niż szedł z po
wrotem. Śmiał się, zwracając twarz w stronę słońca,
które robiło się coraz bardziej czerwone, w miarę jak
chyliło się ku linii horyzontu.
Dzień, który zaczął się tak strasznie, miał się skoń
czyć szczęśliwie. Knut zaplanował najpiękniejszy fi
nał, jaki mógł sobie wyobrazić.
- Trochę to trwało - zauważył Heino, gdy Knut
wpadł do środka jak wicher.
Anjo nakrywała właśnie do stołu. W jej oczach cza
ił się ból, którego Knut nie chciałby nigdy więcej
w nich widzieć.
- Zapomnijcie o jedzeniu! - zawołał.
W jednej chwili znalazł się tuż koło Anjo, która sta
ła z drewnianym talerzem w rękach, nie mogąc się na
dziwić jego szalonemu podnieceniu. Objął ją ramiona
mi. Chciała go odepchnąć, ale nie pozwolił na to.
- Anjo, bierzemy ślub! - wykrzyknął radośnie.
- Zwariowałeś, chłopcze! - Na nic więcej nie mogła
się zdobyć.
- Ależ skąd!
Knut pocałował ją, wcale się nie wstydząc. Całował
tak długo, aż sztywne i niechętne wargi zrobiły się
miękkie i przyzwalające.
- Nie chcesz? - zapytał. - Z całego serca i z całej du
szy proszę cię o rękę, a ty nie chcesz?
- Nie mogę, Knut. - Policzki Anjo poczerwieniały,
a oczy rozbłysły tak, jak owej pamiętnej nocy. Usta
wypowiadały słowa, które podsuwał rozum, ale serce
mówiło coś całkiem innego. - Mówiłam ci już. Mówi
łam, że to się nigdy nie powtórzy. A ty twierdziłeś, że
się zgadzasz...
- Kocham cię - przerwał jej Knut.
- Mogłabym być twoją matką. A poza tym nie mo
gę żyć z mężczyzną. To, co czuję wobec siebie, wobec
swojego ciała, sprawia, że nie mogę żyć z żadnym męż
czyzną...
Knut spodziewał się, że Anjo będzie protestowała.
Nie zabrakło mu wyobraźni, by przewidzieć jej opór
i argumenty.
- Chcesz powiedzieć, że nie odczuwasz radości, gdy
się kochasz? - zapytał. - Chcesz powiedzieć, że po pro
stu miałaś ochotę na moje ciało i nic więcej?
Na twarzy Anjo pojawiły się czerwone plamy. Roz
pacz walczyła o lepsze ze szczęściem.
Nie chciała się roześmiać, ale jednocześnie pomysł
wydal jej się tak zwariowany, że z trudem się od tego
powstrzymywała.
- Chcesz powiedzieć, że nie było ci ze mną dobrze? -
drążył Knut. - Równie dobrze ja mógłbym powiedzieć,
że nigdy nie trzymałem kobiety w ramionach.
Anjo się roześmiała. Odchyliła głowę do tyłu i śmia
ła się tak, że aż trzęsło się całe jej ciało. Za plecami Knu-
ta rozległo się coś, co do złudzenia przypominało chi
chot. Ailo i Heino też nie zdołali zachować powagi.
- Dobry Boże - westchnął Knut. - Panna młoda zwa-
riowała, a świadkowie też nie są szczególnie zdrowi na
umyśle.
- Nie mogę zrujnować twojego życia - oświadczyła
Anjo poważnie, ocierając łzy. Knut nie wypuszczał jej
z ramion. I nie zamierzał jej puścić za żadną cenę. -Je
stem za stara. Mam za wiele gorzkich wspomnień. Nie
mogę pozwolić, byś to zrobił. Muszę jednak przyznać,
że mnie kusisz.
- Wcale cię nie kuszę - przerwał jej Knut - tylko ko
cham. Zrozum to wreszcie, kobieto. Kocham cię i mam
zamiar się z tobą ożenić. Nie poddam się, dopóki nie
powiesz, że ty też mnie kochasz i że wyjdziesz za mnie.
Heino nie wiedział, co o tym myśleć. Wszystko zda
rzyło się tak nagle. Ale Knut najwyraźniej mówił cał
kiem poważnie.
- Zdaje się, że spotkałaś tego jedynego, Anjo - powie
dział. - Mógł trafić na znacznie gorszą kobietę niż ty.
- Wystarczy jedno „tak" - błagał Knut. - Nigdy bym
cię o to nie prosił, gdybym nie był pewien. Chcę dzielić
z tobą życie. Chcę ciebie. Ciebie, Anjo. Nikogo innego.
Nie chcę młodszej. Między Anną a tobą przewinęło się
wiele dziewcząt. Wszystkie były młode i piękne... nie
miały żadnych blizn... Nigdy w życiu mi nie przyszło do
głowy, że mógłbym się ożenić z którąś z nich. Nie my
ślałem poważnie o żadnej, póki cię nie spotkałem. Chcę
tylko ciebie, rozumiesz, kobieto? Ciebie razem z twoim
ciałem i wszystkim, co masz w sobie. Ciebie razem
z twoim oślim uporem.
Knut musiał nabrać powietrza po tej długiej prze
mowie. Milcząc, ukląkł przed Anjo i wciąż ją obejmu
jąc, przyłożył czoło do jej kolan.
- Proszę cię, Anjo, wyjdź za mnie! Mogę nawet po-
łożyć się na podłodze, jeśli wtedy powiesz „tak"...
Anjo pociągnęła go za grzywkę. Starała się mówić su
rowo, choć śmiech cisnął się jej na usta. Śmiech i tkli
we słowa. Ten chłopak, dla którego miała w sobie tyle
niebezpiecznej czułości, był zupełnie inny niż wszyscy.
- Nie zachowuj się jak dzieciak, Knut. - Anjo zaj
rzała mu w oczy i pozwoliła, by chwycił ją za ręce.
Decyzja była bardzo trudna. Gdyby się nie powio
dło, nigdy by sobie nie wybaczyła.
Ale w Alcie nie miała już zupełnie nic.
- Dobrze - zgodziła się. - Wyjdę za ciebie. Zadowo
lony?
Knut przytulił ją mocno, a potem czule ucałował. Zu
pełnie inaczej niż za pierwszym razem, gdy zdołał po
konać wysoki mur, którym odgrodziła się od świata.
- Cudownie - powiedział, rozplatając jej warkocz. -
Nie mamy czasu na te wszystkie kłótnie, bo pastor
czeka już w kościele.
- Co takiego? - Anjo cofnęła się o krok. - Chcesz po
wiedzieć, że pastor czeka na nas? Teraz? Mamy wziąć
ślub tu i teraz?
Knut kiwnął głową, a na jego ustach pojawił się fi
glarny uśmiech.
Anjo już nie wiedziała, czy Knut żartuje, czy mówi
poważnie. Już przedtem pozwalał sobie na śmiałe żar
ty, ale tym razem przeszedł samego siebie.
A jeśli mówił poważnie, to też przeszedł wszystkie
jej oczekiwania.
- Tak - odparł krótko. - O t o właściwa odpowiedź
na wszystkie pytania. - Tak.
Anjo zaczynała powoli rozumieć, że Knut wcale nie
żartuje. Miała rację: jest zupełnie inny niż wszyscy.
- Nie mogę wziąć ślubu w tym stroju - krzyknęła,
rozpinając spódnicę i zanurzając głowę w skrzyni
z ubraniami. - Mogłeś przynajmniej dać mi trochę cza
su - jęknęła. - Nie zdążyłam się nawet wykąpać po tej
cholernej wyprawie. Mam obtarte nogi, śmierdzę na
odległość, wyglądam okropnie...
- Pastor nie będzie cię wąchał - przerwał jej Knut. -
A my czuliśmy ten sam zapach od wielu dni i nie na
rzekaliśmy. Moim zdaniem jesteś piękna. Zawsze. To
na mnie masz zrobić wrażenie, a nie na pastorze.
Anjo wydobyła ze skrzyni świąteczną spódnicę. Śmia
ła się i płakała na przemian, zmagając się z guzikami.
- Jeden Pan Bóg wie, czy to sen, czy jawa - łkała. -
Jeśli sen, to niech trwa jak najdłużej. Bo warto go za
pamiętać.
Obrzuciła bluzkę krytycznym spojrzeniem, ale
w końcu zaakceptowała. Nie mogła założyć odświęt
nej bluzki, bo brakowało jej guzika. A najwyraźniej
nie ma czasu, by go przyszyć.
- Może być? - zapytała. Czuła się równie młoda
i szalona jak Knut. Wiedziała, że nawet gdy była
dziewczyną nie pozwalała sobie na takie szaleństwa.
Knut skinął głową. Pocałował ją w czubek nosa,
chwycił za rękę i pociągnął za sobą.
- Wyglądasz ślicznie - oświadczył.
Ailo podążył za nimi bez zastanowienia.
- Będziesz świadkiem - rzucił Knut przez ramię. -
Gdzie, u licha, podział się Heino? Musimy mieć
dwóch świadków.
Heino tymczasem siedział na schodach i plótł tro
chę krzywy wianek.
Podał go Anjo z nieśmiałym uśmiechem.
21
- Człowiek się nauczył tego i owego od sióstr - po
wiedział. - Jako panna młoda musisz mieć jakąś ozdobę.
Wzruszona Anjo włożyła wianek na głowę. Zamru
gała, by pozbyć się łez, napływających do oczu, i uści
snęła go serdecznie.
- Ty też jesteś świadkiem - poinformował go Knut. -
Pastor nie będzie na nas czekał przez cały dzień. Po
spieszmy się, zanim on albo narzeczona zmienią zdanie.
Zatrzymali się dopiero przed drzwiami zakrystii.
Wówczas Knut obrócił się gwałtownie ku Anjo.
- O rany, całkiem o tym zapomniałem. Byłoby głupio.
Anjo spodziewała się wszystkiego, co najgorsze. Wy
obraziła sobie, że usłyszy teraz, iż był to tylko żart. Ba
ła się ośmieszenia...
- Pastor będzie musiał jeszcze wpisać twoje nazwi
sko, bo ja go nie znałem.
Anjo popatrzyła na niego bez słowa. Pewna, że to
tylko sen. Rzeczywistość nie może być tak piękna.
Heino zachichotał.
- Raittila - wykrztusił z siebie. - Anjo Raittila.
Potem wepchnął młodą parę do środka.
- Nie zapomnę tego do końca życia.
Pastor tracił powoli cierpliwość. Czekał już bardzo
długo. Zaczął nawet mieć wątpliwości, czy postąpił
słusznie. Choć kościół potrzebował darów...
Ucieszył się na widok młodej pary, bo zaczął już
zmieniać zdanie. Chciał nawet odwołać cały ten ślub.
Zdziwił się stokrotnie, ujrzawszy narzeczoną. Mu
siała być dużo starsza od chłopaka, który rzucił mu
złoto na stół.
Długo im się przyglądał.
Wszystko wskazywało na to, że chłopak jest jej
prawdziwie oddany. Na jej twarzy malowała się zaś ta
ka czułość, że pastor zaniepokoił się o powagę święte
go miejsca.
No cóż, to przecież ich życie.
- Dobrze - odezwał się najserdeczniej jak potrafił. -
A zatem mamy tu Knuta Elvejorda i Anjo...
- Raittila - wtrącił Knut.
- A świadkowie?
Świadkowie podali swe nazwiska. Pastor je zanoto
wał i rozpoczął ceremonię. Skrócił modlitwy do mini
mum, dbając tylko o to, by małżeństwo było ważne.
Anjo przez cały czas miała ochotę się roześmiać, bo
wszystko wydawało jej się tak nierzeczywiste.
Stała przed ołtarzem w tym samym kościele, w któ
rym zazwyczaj siadywała w ostatnim rzędzie. Na gło
wie miała wianek, a obok niej stał młodszy o czterna
ście lat mężczyzna, który twierdził, że ją kocha. Pastor
wygłaszał stosowne formuły.
Knut powiedział „tak" dźwięcznym i zdecydowa
nym głosem.
Przyszła pora na Anjo.
Ona także powiedziała „tak", bo cóż mogła zrobić.
- Jesteście teraz mężem i żoną - zakończył pastor.
Uścisnęli sobie ręce. Knut podpisał jakiś dokument.
Heino złożył zamaszysty podpis. Ailo również skreślił
swoje nazwisko. Anjo nie przypuszczała, że on potra
fi pisać. Nawet pastor nie umiał ukryć zdziwienia.
Ona jako kobieta nie musiała brać pióra do ręki.
I już było po wszystkim.
Gdy wyszli z kościoła, Knut wziął ją na ręce. Zatań
czył z nią na trawie, aż Anjo musiała chwycić wianek,
by nie spadł jej z głowy.
- Anjo Elvejord - zawołał Knut radośnie. - Anjo Elve-
jord, czy już ci mówiłem, że cię kocham?
Roześmiała się na widok jego rozpromienionej twa
rzy i uściskała go. Zasłoniła się jednak, gdy chciał ją
pocałować.
- Jesteśmy przed kościołem, Knut!
- I co z tego! - Knut uniósł ją jeszcze wyżej, jakby
była małym dzieckiem, i ucałował ją tak, że zapomnia
ła o całym bożym świecie. - Cała Alta, co ja mówię,
cały świat musi wiedzieć, że cię kocham.
Śmiał się i pędził przez Altę, wołając:
- To moja żona.
Zanim dotarli do domu, cała osada znała już nowinę.
Anjo pozwoliła się porwać temu szaleństwu. Miało
nieznany jej do tej pory urok.
Heino otworzył im drzwi. Knut przeniósł żonę przez
próg. Posadził ją na ławie i popatrzył na nią uważnie.
- Żałujesz? - zapytał nagle.
Anjo pokręciła głową.
- Jeszcze nie zrozumiałam, co się właściwie stało -
wyznała. - Daj mi trochę czasu, nim zapytasz, czy nie
żałuję.
- Musimy się spieszyć - szepnął Knut. - Mamy bar
dzo mało czasu. Tylko tę jedną noc. A potem wyru
szamy na poszukiwanie złota.
Anjo pokręciła głową. Zaczynała rozumieć, że u bo
ku tego młodzieńca czeka ją barwne życie. Heino
i Ailo zbierali swoje rzeczy.
- Prześpimy się w szopie Hannu. Nie jesteśmy tak bez
myślni, by wam siedzieć na głowie. Czeka was ważna noc.
Knut zachichotał. Wciąż się uśmiechał, zamykając
za nimi drzwi, przekręcając klucz i zasuwając zasuwę.
- Jesteśmy małżeństwem, Anjo. Mój Boże, napraw
dę udało mi się ciebie przekonać.
Anjo pokiwała głową. Ona także była w podnio
słym nastroju.
- Naprawdę tego chcesz, Knut? Naprawdę chcesz,
bym była twoją żoną?
Teraz on skinął głową. Usiadł tuż obok na ławie,
wcześniej kątem oka zauważył, że ławę można rozło
żyć na podwójną szerokość.
- I nie będziesz żałował?
- N i e .
- A co powie na to twoja rodzina? Od razu zoba
czą, że jestem dużo, dużo starsza...
- Zobaczą przede wszystkim, że dzięki tobie jestem
szczęśliwy - przerwał jej Knut. - I to wystarczy. Ni
gdy więcej nie powinnaś myśleć o wieku jako o czymś,
co nas dzieli. Nic nas nie będzie dzielić.
- To nie do pojęcia.
Anjo wtuliła się w jego ramię. Dobrze się poczuła,
otoczona zewsząd jego ciepłem. Była szczęśliwa, że
cztery ściany chronią ich przed całym światem i że raz
w życiu postąpiła tak nierozsądnie. Knut dotknął
pieszczotliwie jej ramienia.
- Ten dzień zaczął się tak okropnie... Zabiłem, a po
tem się ożeniłem. Takiego dnia nie da się zapomnieć,
prawda? Będę miał do czego wracać wspomnieniami.
- Obudzę się jutro rano i sen pryśnie. To nie może
być prawda...
Knut pokrył jej czoło pocałunkami.
-Jeśli tak bardzo lękasz się przebudzenia, Anjo, mo
ja najdroższa, to nie pozwolę ci zasnąć przez całą noc.
To nie jest sen. To rzeczywistość. Na szczęście ty też
jesteś cudownie rzeczywista. Chcę cię cały czas trzy
mać w ramionach, chcę leżeć koło ciebie i wsłuchiwać
się w twój oddech, chcę cię obejmować, chcę się z to
bą kochać, chcę z tobą zasypiać i z tobą się budzić...
- Pocałuj mnie - poprosiła oszołomiona tym pło
miennym wyznaniem miłości.
Nie musiała powtarzać swojej prośby.
Anjo wyrwała się, gdy Knut chciał zapalić lampę.
- Jestem taka brzydka - tłumaczyła. - Nie chcę, że
byś na to patrzył!
Knut pogłaskał ją po głowie i położył obie dłonie na
jej policzkach. Ukląkł przed nią i pieścił ją wzrokiem.
- Jesteś najpiękniejsza na świecie! - zapewnił ją.
- Nigdy nie będę taka jak ona...
- Nie. - Knut był równie poważny jak Anjo. - Nigdy
nie będziesz taka jak Anna. Nie ożeniłem się z tobą po
to, żeby mieć nową Annę. Wiedziałem, że żenię się z An
jo. Bo właśnie Anjo pokochałem. Anna nie żyje. Ale na
szczęście moja Anjo żyje i ma się świetnie. I jest najpięk
niejsza na świecie, chociaż przy tym jest okropnie głupia.
- Moje blizny... - Anjo była zrozpaczona. Tak bar
dzo się bała rozczarowania i odrzucenia.
W mroku mogłaby się ukryć. W mroku człowiek pa
trzy tylko rękami i wiele można ukryć. W mroku sa
ma nie musiałaby oglądać siebie z odrazą.
- Kocham także twoje blizny.
Knut zapalił lampę, ale odstawił ją tak daleko, by jej
światło do nich prawie nie docierało. Siedzieli więc
w swoistym, dość jasnym mroku. Knut położył na sto
le wianek Anjo. Zdjął go z jej głowy delikatnie, jak król
zdejmuje koronę z głowy swojej królowej.
- Musimy go zachować - postanowił. - Wysuszyć.
To będzie pamiątka po tym dniu. Zawiśnie na ścianie
w naszym salonie, prawda, Anjo?
Anjo się roześmiała.
W salonie!
Wypowiedział to słowo tak naturalnie, jakby uro
dził się w domu, w którym nie brakowało salonów.
Przytulali się do siebie coraz mocniej. Ciągnęło ich
ku sobie coraz bardziej.
- Już nie musimy się przed tym bronić - szepnął Knut
z uśmiechem. Jej palce majstrowały przy guzikach jego
koszuli. - Teraz mamy do tego pełne prawo. Jesteśmy
małżeństwem, Anjo Elvejord. - Z upodobaniem wypo
wiadał jej nowe nazwisko. Pasowało do imienia.
Brzmiało właściwie.
- Teraz jest całkiem inaczej.
- Dlatego, że jest jasno? - zapytał, przypominając
sobie gęsty mrok, który panował wtedy w namiocie.
Anjo skinęła głową.
- Tak się boję - powiedziała. - Tak bardzo się boję,
że zostanę zraniona. Tak bardzo się boję, że cię roz
czaruję i że sama się rozczaruję...
- To się nie zdarzy.
Knut ucałował jej oczy. Ucałował policzki i lekko
drżące usta.
Objął ją jednym ramieniem, a drugim zaczął ją pieścić.
- Kocham cię - szepnął i zabrał się do rozpinania gu
zików bluzki.
Jej spojrzenie było całkiem bezbronne. Na policz
kach pojawił się znany mu już rumieniec, który do
wodził, że ona pragnie tego samego. Jej ciało garnęło
się ku niemu, ale w oczach czaił się strach. Potrzebo
wała tak bardzo całej jego miłości, całej czułości, jaką
mógł jej ofiarować. Ciepła, którym mógł ją otoczyć.
Bardzo tego potrzebowała, ale zarazem nie umiała
uwierzyć, że to wszystko jest jej przeznaczone.
Knut zdjął z niej bluzkę. Złożył ją starannie i poło
żył na ławie. Pomyślał, że chyba żaden pan młody
przed nim nie dbał aż tak bardzo o porządek podczas
nocy poślubnej.
Guziki przy spódnicy trudniej było rozpiąć. Anjo ze
śmiechem pomogła mu w tym przedsięwzięciu.
- Taka jestem próżna, że szyję spódnice, które są za
wąskie w pasie - zdradziła mu.
Knut zdjął jej spódnicę przez głowę. Strzepnął ją
starannie i ułożył koło bluzki.
Jego palce nie przywykły do tego rodzaju zadań, ale
zabrał się do odpinania pończoch, po czym zsunął je
z nóg żony.
Anjo skuliła się w kłębek w samej bieliżnie. Nie
chciała mu pozwolić, by zdjął z niej halkę.
Czas... Potrzebowała czasu.
Knut ułożył się na wąskiej ławie i przyciągnął Anjo
do siebie.
Nie było tu żadnych gałęzi ani skór, którymi mogli
by się przykryć. Pozostawały im tylko ramiona.
Knut osłonił Anjo własnym ciałem przed światłem,
którego tak bardzo się bała.
Jego usta wędrowały między jej uchem a nasadą
szyi, pieścił językiem skórę, pod którą pulsowała krew.
Nie mógł uleżeć spokojnie. Jedno kolano wsunął
między jej nogi, przycisnął jej udo własnym. Przylgnął
do niej całym ciałem, by poczuła, jak bardzo jej pragnie.
Namiętnymi, kipiącymi pożądaniem ustami szukał jej
warg. Ramionami ogarnął jędrne ciało, głaskał je i pieścił.
Bardzo pragnął dotknąć jej skóry. Marzył o chwili,
w której będą tak blisko, że ich ciała zleją się ze sobą.
Przede wszystkim jednak chciał zdobyć jej zaufanie.
Pragnął, by oddała się mu w poczuciu bezpieczeństwa.
Tamta noc, którą ze sobą spędzili, była całkiem in
na. Niezobowiązująca. Miała być jedną jedyną i dlate
go Anjo czuła się pewniej.
Teraz Knut znaczył dla niej wiele więcej.
Knut rozchylił jej usta językiem. Anjo westchnęła
z rozkoszy.
Knut rozpiął pas i spodnie. Powolnym ruchem po
prowadził jedną jej dłoń w stronę swego przyrodze
nia. Gdy go dotknęła, zaszumiało mu w uszach.
Potem ujął jej dużą, krągłą pierś i poczuł, jak na
brzmiewa w nim pożądanie.
Musiał ją pocałować, musiał dotknąć jej skóry języ
kiem.
Anjo nie chciała obnażyć górnej połowy swego ciała
przy zapalonej lampie. Tam przecież były najstraszliwsze
blizny, które w znacznym stopniu odarły ją z kobiecości.
Uparcie odpychała jego dłonie skradające się ku
piersiom i kierowała je w stronę bioder. Uniosła hal
kę i wygięła się ku niemu.
Palce Anjo najpierw zataczały kręgi na jego szyi, po
tem wślizgnęły się pod koszulę, by wyciągnąć ją ze
spodni. W końcu Anjo rozpięła koszulę męża. Teraz
już mogła napawać się pięknem jego ciała.
On ściągnął z niej majtki, tyle że tym razem nie tra
cił czasu na to, by je porządnie poskładać.
Rozsunął uda ukochanej, a ona jęknęła z rozkoszy,
garnąc się ku jego delikatnym dłoniom. Knut pogrą
żył się w słodkiej, wilgotnej, obezwładniającej mgle.
Kochał ją ustami i dłońmi aż do utraty tchu. Praw
dziwa miłość wymagała znacznie większej bliskości
i większego zaufania niż przypadkowy romans.
Lęk zaczął powoli opuszczać Anjo.
- Chodź do mnie - poprosiła. - Pragnę cię gorąco,
Knut!
Knut zobaczył pożądanie, malujące się na twarzy
żony. Wiedział, że Anjo jest już gotowa na wszystko.
Pocałował ją. Pocałunek pachniał miłością i łzami,
bo Anjo płakała. Knut scałowywał jej łzy.
- Kocham cię - szepnął. - Kocham cię do szaleństwa.
Zaczął rozsznurowywać jej biały gorsecik. Objął
dłońmi jej ciężkie, dojrzałe piersi, stwardniałe od blizn
pozostawionych tam przez człowieka, który już nigdy
nikogo nie skrzywdzi. Knut całował je bez opamięta
nia, całował ciemną skórę w miejscu, w którym kiedyś
były brodawki sutkowe. Pożądał jej wciąż tak samo.
Nie czuł odrazy.
Anjo westchnęła i zamknęła oczy, przyciągając mę
ża ku sobie. «•
Ona także pragnęła go do szaleństwa.
- Kocham cię, Knut - wyznała, gdy oboje dotarli do
brzegu.
16
Pakowali się przez pół nocy, a potem zjedli śniada
nie w łóżku. Śmiali się i żartowali, karmili się nawza
jem i pieścili, leżeli wtuleni w siebie, zapominając, że
ławę można rozsunąć.
Ailo i Heino znaleźli ich uśpionych i splecionych
ramionami. Przekręcili klucz w drzwiach, by Ailo
i Heino mogli wejść do środka, i zasnęli całkiem wy
czerpani i nasyceni.
Na środku izby stały spakowane bagaże.
- O rany! - jęknął Heino. - Więcej tego nie mieli?
Obudzili nowożeńców.
Anjo i Knut chwiejnie usiedli na ławie, wciąż sple
ceni ramionami. Skoro się wreszcie odnaleźli, skoro
połączyła ich namiętność, nie mogli się od siebie ode
rwać.
- Nie mieliście nic lepszego do roboty niż pakowa
nie? - zdziwił się Ailo.
- Od czasu do czasu trzeba przecież trochę odpo
cząć. - Oczy Knuta rozbłysły. - Człowiek się uspoka
ja, gdy zrobi coś pożytecznego.
Oboje się roześmiali. Mieli już coś, co łączyło tylko
ich dwoje.
- Już zjedliśmy - powiedział Ailo. - Zwlekaliśmy tak
długo jak się dało, nim tu przyszliśmy. Tacy jesteśmy
taktowni...
Anjo poruszała się dziwnie lekkim krokiem. Nuci
ła pod nosem, rozczesując włosy.
Jeśli Heino miał nawet jakieś wątpliwości co do te
go związku, to wszystkie prysły.
Knut był właściwym człowiekiem dla Anjo.
- Czeka nas długa wędrówka - oznajmił Knut, gdy
mocowali bagaże na grzbietach reniferów. Część pakun
ków mężczyźni musieli nieść na plecach. On i Anjo spa
kowali rzeczywiście nieco więcej rzeczy niż powinni.
Knut jednak nie chciał, by żona musiała zostawić coś,
co wolałaby zabrać ze sobą. Przecież to między innymi
z jego powodu straciła dom w Alcie, w której mieszka
ła pół jego życia.
Knut nie chciał odbierać Anjo tego, co jej jeszcze po
zostało.
- Bardzo żałuję, że nie mogę być na pogrzebie Han-
nu i Jussiego - westchnęła.
Hannu był jej dobrym przyjacielem przez wiele lat.
Mężczyźni czuli to samo co ona.
- Nie możemy zostać dłużej - oświadczył Knut. - Prę
dzej czy później rozejdą się plotki, a plotki rozprze
strzeniają się szybciej niż chwasty, Anjo. Ludzie przez
cały czas mówią o złocie. Gdy tylko minie szok po
śmierci Hannu i Jussiego, znów zaczną snuć domysły
i szukać. Do tej pory musimy już wydobyć to, co chce
my, i odejść stąd. Złoto budzi w ludziach chciwość. Do
brze o tym wiem, bo sam to kiedyś przeżyłem.
Anjo zrozumiała.
Spędzali całe dnie na wędrówce ku słońcu i marze
niom. Prawie się nie zatrzymywali. Spali tylko tyle, ile
musieli. Lato było ciepłe i jasne.
Noc nie stanowiła przeszkody dla wędrowców. Zie
mia pod stopami była miękka, wyścielana mchem i drob
nymi krzewinami.
Wiele czasu minęło od dnia, w którym Knut szedł
tą samą drogą po krwawych śladach Heino.
Wiele tygodni temu śnieg wsiąknął w ziemię i nasą
czył ją życiodajnymi sokami.
Heino i Knut wspominali tamte dni, gdy ujrzeli w od
dali skałę z osypiskiem. Nie powiedzieli jednak ani słowa.
Zmierzali ku tej skale przez cały dzień. Wreszcie
stanęli nad wodospadem.
- Zatrzymamy się tutaj? - zapytała Anjo. Noc jesz
cze nie zapadła. - Nie jestem zmęczona. Mogę iść dalej.
Heino usiadł i ściągnął obuwie, by ochłodzić nogi
w zimnej, przejrzystej wodzie.
- Nie idziemy dalej. - Nie potrafił powściągnąć
triumfalnego uśmiechu. - To tu.
- Tu? - rozejrzała się Anjo z niedowierzaniem. Choć
przecież Knut nigdy jej nie okłamał.
- Tu? To naprawdę tu? - powtórzył pytanie Ailo.
Knut skinął głową.
Ailo zwrócił się w stronę skały i spojrzał na nią
z szacunkiem.
- To ta skała? - zapytał szeptem.
- Owszem - odparł Knut.
Anjo musiała się wesprzeć o męża. Knut objął ją ra
mieniem i oparł brodę o jej głowę.
- Jesteśmy na miejscu, Anjo, moja kochana. Za parę
dni będziemy bogatsi od wszystkich, których znamy.
Anjo się roześmiała ze szczęścia, z radości. Życie
z Knutem było jednym wielkim szaleństwem. Od chwi
li, gdy zaciągnął ją do kościoła, jej życie było pełne nie-
spodzianek. Coraz trudniej było ją czymś zaskoczyć.
- Nie znamy tak wielu bogatych ludzi. Nie trzeba
zbyt wiele złota, by twoje słowa się sprawdziły.
- Sprawdzą się jeszcze tej nocy - zapewnił ją z szel
mowskim błyskiem w brązowych oczach. Pokazał jej
swoje królestwo ręką. - Tam stała moja chata darnio
wa - wskazał podnóże skały.
Anjo rozejrzała się po okolicy.
Rosły tu gęste, niskie krzaki, stroma skała dawała
cień, chroniła przed wiatrem i ludźmi. Było tu pięknie.
Pusto, ale pięknie.
Heino poszedł sam w kierunku dawnej chaty Knuta.
Zatrzymał się nieco dalej, obok kupki starych gałęzi.
Knut chwycił Anjo nieco mocniej za ramię, a jego
ciało się naprężyło.
Wtedy Anjo sobie przypomniała.
To tutaj Hans Fredrik Feldt wzniósł coś w rodzaju
domku.
- Tam zginął Simon - powiedział Knut. - Nigdy się
nie zbliżę do tego miejsca.
Anjo przytuliła się do męża i chwyciła go za rękę.
Nie odzywała się, ale była z nim i dla niego.
Heino wrócił z pobielałą i napiętą twarzą. Z tym
miejscem wiązały go liczne i bolesne wspomnienia.
- Drewno jest za suche, byśmy mogli je spalić -
stwierdził. - Musi tak leżeć. Chyba wiatr zburzył tam
tą chatę.
Nie rozmawiali więcej na temat pozostałości po
chacie Feldta. I omijali je wzrokiem.
Rozstawili namiot nieco bliżej rzeki niż stara chata
Knuta, by być jak najdalej od złowrogiego miejsca.
Knut wydobył z bagaży oskardy, które zdobyli ja-
koś razem z Ailo znacznie wcześniej. Drżały mu ręce
i głos, gdy podawał je przyjaciołom.
Sam zabrał płonącą jeszcze lampę i pusty plecak.
- Nie ma na co czekać, prawda, chłopcy?
Oni także byli podnieceni i niecierpliwi. Wreszcie
tu dotarli. Zrezygnowali nawet z jedzenia, choć po
rządnie już zgłodnieli.
Nie mogli już dłużej czekać.
Pobiegli po osypisku. Ailo przypomniał sobie ba
śnie o rozbójnikach ze wschodu, gdy zobaczył tę ska
łę. Wyobraził sobie całą bandę, która spada w prze
paść, zwiedziona przez fałszywego przewodnika
w wietrzną i burzliwą noc.
Nic dziwnego, że to skaliste wzgórze przyciągało
awanturników wszelkiej maści. Takich jak Feldt...
- Musimy odsunąć te skalne odłamki.
Knut odłożył narzędzia, by pokazać, którymi ka
mieniami trzeba się zająć.
Ailo szybko zrozumiał, że chodzi o skały, na któ
rych mech rósł po niewłaściwej stronie.
Tylko człowiek, który żył w zgodzie z naturą, był
w stanie to zauważyć.
- Spostrzegawczy z ciebie gość - mruknął z podzi
wem do Knuta. - Ja bym się nie domyślił, że coś się za
nimi kryje.
Odsunęli wreszcie ostatnie kamienie. Heino i Ailo
spojrzeli na skalną ścianę, leżącą w głębokim cieniu,
i nic nie zauważyli.
Czyżby Knut stroił sobie z nich żarty?
Knut wskazał coś palcem.
Wtedy spostrzegli jakiś ciemniejszy zarys. Jakieś za
głębienie. Nic więcej.
Ailo podszedł bliżej. Dopiero gdy znalazł się tuż
obok skały, zauważył otwór prowadzący do jaskini.
Otwór był mniejszy, niż się spodziewał, na tyle jed
nak duży, że mężczyzna mógł się przezeń wczołgać do
środka bez trudu.
Odszukał swój oskard i na czworakach wszedł do
jaskini.
Zorientował się, że przyjaciele poszli jego śladem,
słyszał ich oddechy, nierówne i rwące się, tak jak jego
własny.
Wszystko było tak samo jak za pierwszym razem.
Knut przeżywał to od nowa. Posuwał się jako ostatni.
Widział tylko podeszwy Heino i czuł jeszcze większe
podniecenie niż wówczas, gdy czołgał się tą drogą sam.
Tym razem przeżywał to razem z innymi.
Żałował, że nie może tu zabrać Anjo. Nie chciał jed
nak, by czołgała się po tych zimnych i wilgotnych ka
mieniach. Nie życzył sobie, by ją także dławiła okropna
świadomość, że nad głową wznosi się ogromna skała.
Sam nie mógł opanować przyspieszonego bicia ser
ca. Gdy o tym myślał, natychmiast pociły mu się ręce.
W końcu korytarz zaczął się rozszerzać.
Usłyszeli głos Ailo, który mruczał pod nosem jakieś
lapońskie słowa, wciąż brnąc na czworakach. Pod jego
kolanami trzeszczały kamienie. Za Ailo do groty wczoł
gał się Heino, a potem Knut, który zaświecił lampę.
Zrobiło się jasno.
Knut usiadł w wejściu do korytarza, którym tu do
tarli.
Patrzył na twarze przyjaciół, a nie na ściany.
On dokładnie tak samo wyglądał rok temu, późną
jesienią.
Na jego twarzy też malowało się zdziwienie pomie
szane z marzeniami, niedowierzaniem i radością.
- Mój Boże - szepnął Ailo, wyznawca całkiem innej
wiary. - Nie przypuszczałem, że to tak wygląda.
Lampa świeciła mizernie, a światło pochłaniały
czarne ściany, wygrawerowane ręką natury ornamen
tami ze złota.
Popiół i ziemia, którymi Knut starał się pomazać
ściany, nie ukryły wszystkiego.
Złote błyski tańczyły bez przeszkód między kamie
niami.
- O Boże, Knut! - wykrzyknął Heino. - Nie mogę
w to uwierzyć.
Heino i Ailo otworzyli usta.
Podpełzli do ścian i zaczęli ich dotykać, poklepywa
li złote żyły, które w wielu miejscach miały grubość
męskiego ramienia.
- To nie do wiary. - Heino usiadł pod ścianą. - To
niemożliwe. A przecież mogę tego dotknąć w każdej
chwili. - Pokręcił głową i roześmiał się. - Szaleństwo,
prawdziwe szaleństwo!
Ailo uśmiechał się od ucha do ucha. Knut nie raz
opowiadał mu o tym miejscu. Słyszał tę historię tyle
razy, że stała się dla niego baśnią taką jak inne. Dostał
wprawdzie trochę złota od Knuta i wiedział, że jest go
znacznie więcej...
Nigdy jednak nie przypuszczał, że aż tyle!
- Wyobraźcie sobie, jak się czułem, gdy to odkry
łem. - Głos Knuta odbijał się echem od ścian jaskini.
- Cała góra złota! - Ailo rozglądał się dokoła. - Ca
ła góra!
Knut powtarzał to tyle razy, że te słowa zamieniły
się w żart. A teraz siedzieli w samym środku tej góry.
Dopiero teraz zaczynali rozumieć to, z czym Knut
żył już od dawna.
Dopiero teraz pojęli, jakie to ma dla nich znaczenie.
Wszyscy trzej mieli teraz górę złota.
- Pora się zabrać do roboty - oznajmił Knut. Wca
le nie był tak obojętny, jakiego udawał, choć przecież
widział te cuda już przedtem.
Podniecenie nie mogło być równie wielkie za każ
dym razem.
Zaczynał z wolna przyzwyczajać się do tego uczucia.
Pracowali pół nocy. Wyczołgali się z jaskini, gdy na
pełnili worek do połowy. Zanieśli go triumfalnie An-
jo, która pilnowała ogniska, robiąc na drutach, i spoj
rzała na mężczyzn, niezupełnie rozumiejąc ich euforię.
Pomogła im jednak zapakować złoto do bagaży tak,
by zostało równo podzielone.
Patrzyła na te brudne kamienie i dziwiła się, że są
tyle warte. Szkoda, że zwykłe szare kamienie nie bu
dzą takiego entuzjazmu w mężczyznach.
Tak to już jednak jest na świecie, że wartość ma tyl
ko to, czego jest niewiele. Płacić można tylko tym, co
tak trudno zdobyć.
Z tego powodu na świecie nie może zapanować
sprawiedliwość, uznała Anjo.
Cieszyła się razem z mężczyznami, że od tej pory
są już bogaci.
Knut zasnął dopiero nad ranem, zupełnie wycień
czony i brudny, choć szczęśliwy w jej objęciach.
Anjo długo wpatrywała się w jego twarz. Często to
robiła.
Patrzyła i nadziwić się nie mogła, że leży w ramio-
nach tego mężczyzny o twarzy młodzieńca. Patrzyła
i utwierdzała się w przekonaniu, że kocha go całą swo
ją duszą.
Tej nocy Knut uśmiechał się przez sen.
Podobnie zresztą jak Heino i Ailo. Choć jednocze
śnie wszyscy trzej byli jakby bardziej nieobecni z po
wodu skarbu, który posiedli.
Anjo nie do końca to rozumiała, a nawet napawało
ją to strachem.
W końcu była kobietą, a kobiety nie znają się na ta
kich sprawach.
Anjo nie rozumiała namiętności, którą wzbudził
w nich żółty metal. Ona miała już wszystko, czego
pragnęła.
Podniecenie nie opuściło ich w ciągu całych tych
trzech dni, które spędzili z oskardami w jaskini. Naj
chętniej pracowaliby dopóty, dopóki nie wydobyliby
wszystkiego. W pewniej chwili odezwał się jednak
rozsądek.
Nie zdołaliby zabrać ze sobą więcej.
- Szkoda, że nie kupiliśmy konia i wozu w Alcie -
narzekał Heino.
Miał rację, ale poniewczasie. Gdyby wrócili po ko
nia, plotki wybuchłyby ze zdwojoną siłą. A poza tym
wóz by pozostawiał wyraźne ślady. Wprawne oko zna
lazłoby wówczas to wzgórze bez wysiłku. Reniferów
nie brakowało na płaskowyżu, ich tropy nie były więc
tak zdradzieckie.
Świtało już, gdy wtoczyli skalne bloki na miejsce.
Zamaskowali wejście do pieczary jeszcze staranniej
niż Knut.
Zatarli za sobą wszystkie ślady.
Bagaże stały się znacznie cięższe. Musieli nawet
skonstruować coś w rodzaju sań, które ciągnęły dwa
renifery.
Na razie nie byli w stanie ogarnąć nawet swego bo
gactwa. Zaświta! jasny dzień.
Knut objął Anjo ramieniem. Tyle już osiągnęli, a ona
wciąż się lękała.
- Wszystko będzie dobrze - obiecał jej. - Będziesz
żyła jak księżniczka. Jedziemy do domu, Anjo, naj
droższa. Do domu.