1
Siedemnaście lat. Kiedy ma się siedemnaście lat i po
godne usposobienie, słoneczne miesiące otwierają nie
skończenie wiele możliwości. Ten, komu wyobraźnia
z łatwością wskazuje drogi do krainy marzeń, na całe
życie zachowa w pamięci młodzieńcze czerwcowe
i lipcowe uniesienia.
Ida miała siedemnaście lat. Krucha, żywa jak srebro,
z wiecznym wyrazem zadumy na twarzy, który jed
nych przyciągał, innych odpychał.
Rude włosy zazwyczaj splatała w warkocze. Czyni
ła tak dlatego, że grube i sięgające pasa sploty łatwiej
było w ten sposób utrzymać w ładzie.
Poza tym warkocze ujmowały jej lat. Niewiele
dziewcząt w jej wieku chciało wyglądać młodziej
i mniej kobieco.
Ida chciała.
Zielonobrązowymi oczyma spoglądała na świat i ludzi
i w chłonnej pamięci zapisywała wszystko, co ujrzała.
Niewiele czasu upłynęło od chwil, kiedy wydepta
no ścieżki na cypel. Potem zarosły na parę lat.
I znów pojawiły się na nich ślady chłopięcych stóp.
Tłumnie wyruszali z wioski do domu Kwena Reijo, by
pukać w okiennice izby jego pięknej córki. Ida była im
zresztą całkiem rada. Przynajmniej odrobinę.
Nie lubiła tylko, kiedy bili się o nią. Kiedy z jej po
wodu kłócili się między sobą.
Ida darzyła wszystkich jednakową sympatią. Przy
żadnym z zalotników nie zabiło jej żywiej serce. Za
każdym razem, splatając palce z palcami kolejnego
chłopaka, czekała na znak. Flirtowanie sprawiało jej
przyjemność, władza, którą miała nad nimi, sprawiała
jej zadowolenie. Popełniali dla niej rozmaite głupstwa,
a ona zawsze ich żałowała.
I za każdym razem doznawała równie silnego roz
czarowania.
Elise napomknęła kiedyś o wielkim uczuciu. Ilekroć
spoglądała na wujka Mattiego, czerwieniła się po same
uszy. Wystarczało, by zasiedli oboje po dwóch stro
nach stołu, a powietrze w izbie przenikała przedziw
na atmosfera.
Ida nie przeżyła nic podobnego podczas nocnych
wizyt chłopców z osady.
Błagali, by wpuściła ich do środka. Obrzucali ją wy
zwiskami tylko dlatego, że żadnemu nie otworzyła
drzwi.
Ale nie przestawali przychodzić, wierząc nieza
chwianie, że w końcu ulegnie. Podda się czarowi jed
nego z nich. A Reijo o przenikliwych zielonych oczach
niczego się nie dowie.
Ida zamykała okiennice. Raz nawet przytrzasnęła
palce rozochoconemu młodzieńcowi, który wspiął się
aż na parapet.
Zapamiętali to zdarzenie i stali się ostrożniejsi.
Ale wciąż krążyli wokół niej. Rozmawiali o niej,
czasami aż nadto rubasznie, używając języka śmielsze
go niż w marzeniach. Podrzucali sobie nawzajem sło-
wa, ubodzy we własne doświadczenia na tym polu.
Lecz nie przestawali darzyć jej szacunkiem.
Wszystkich traktowała jednako. Jeśli kogoś wyróż
niła większym zainteresowaniem, to i tak nie pozwala
ła mu na więcej niż pozostałym. Ukradkowy pocału
nek, to wszystko. Nikomu nie pozwoliła się dotknąć.
Pozostawała tajemnicza. Pociągająca, baśniowa nie
omal postać, do której biegły ich marzenia.
Zdawali sobie sprawę, że ten, kto ją zdobędzie, ten,
któremu uchyli okiennicy, musi mieć w sobie coś
szczególnego.
Zwykli chłopcy nie mieli przystępu do takich księż
niczek jak Ida.
Ale każdy z nich wierzył święcie, że zostanie wy-
brankiem. Że w końcu dziewczyna dostrzeże ukrytą
w nim wyjątkowość.
Ida nie czyniła nic, by się wyróżnić, ale przejrzeli ją
na wylot. Dobrze wiedzieli, co ukrywa. To, że nie pod
kreślała swej niezwykłej urody, zwiększało ich szacunek.
Nie wynosiła się nad innych. Była sobą.
Reijo widział, jak jego córka rozkwita, a świat staje
przed nią otworem. Pamiętał własną młodość, miał
wtedy mniej lat niż Ida i gotów był zrobić wszystko
dla dziewczyny tak do niej podobnej.
Wewnętrzny głos domagał się, by chronił córkę, za
mknął ją przed ludźmi, trzymał z dala od tych rozpa
lonych chłopców, którzy pragnęli pozbawić ją niewin
ności. Czuł to samo, co czuło tysiące ojców przed nim.
I tylko wspomnienie tamtych letnich dni, kiedy ma
rzył o Raiji, kazało mu poskromić zbytnią surowość.
Nie pomógłby Idzie, odmawiając jej zabaw, ekscy
tacji, zalotów, ukradkowych pieszczot, bólu i radości...
To było jej życie i sama musiała dokonywać wybo
rów. Nie powinien wtrącać się w nie zbyt natarczywie
i w ten sposób odpychać jej od siebie. Jedynego dziec
ka, które mu pozostało.
Tego kruchego, choć pełnego życia kwiatu o twarzy
Raiji, takim samym uśmiechu i sposobie bycia, z iden
tyczną zmarszczką zdziwienia między wygiętymi
w
łuk brwiami i równie silnym zamiłowaniem do fan
tazjowania - i z jego nosem, zamyślonym spojrzeniem
i spokojem ducha...
Tej niezwykłej mieszanki siebie samego i Raiji. Nie
mógł nacieszyć nią oczu.
Dziecko, o którym nawet nie śnił. Los obdarzył go
nim wtedy, gdy najmniej na to zasługiwał.
Dziecko dziewczęcia, które kochał letnią porą, rów
nie gorącą i czarowną jak ta teraz.
Ida roztaczała wokół siebie ten sam urok co jej mat
ka. Tę samą radosną magię.
I przerastała Raiję na wiele sposobów. Miała coś,
czego tamtej brakowało.
Korzenie.
Zaufanie do świata.
Poczucie przynależności i własnej wartości.
Przyjaciół.
Umiejętnością nawiązywania kontaktów bila matkę
na głowę.
Miała to, czego Raija szukała całe życie. Przyjaciółki.
Dziewczęta nie spędzały wiele czasu na beztroskich
pogawędkach.
Praca wypełniała nieomal całe ich życie. Ci, którym
bieda zaglądała w oczy, nie narzekali na brak zajęcia.
A w Roku Pańskim tysiąc siedemset czterdziestym
siódmym mało kto cieszył się dostatkiem.
Zimą i wiosną osadę zamieszkiwały głównie kobie
ty. Większość zdolnych do pracy mężczyzn ruszała na
Lofoty lub do Finnmarku. Połowy w fiordzie nie star
czały na chleb codzienny, spłatę długów i dziesięciny.
Musieli ruszać w świat.
Tylko w ten sposób mogli zatrzymać biedę na pro
gach domostw, rzadko jednak zasiadali do suto zastawio
nego stołu. Gospodarzyli oszczędnie i ostrożnie. Nigdy
nie można było przewidzieć, czy morze nie poskąpi
swych skarbów, a do kaprysów północnej ziemi każdy
już zdążył się przyzwyczaić. I nikt nie miał pewności, że
odpłaci choć w części za trud włożony w uprawę.
Lud był pracowity.
Niedziele jednak dziewczęta miały tylko dla siebie.
Zbierały się, by się nacieszyć młodością.
Siadały pod ścianą domku na cyplu, wystawiając
twarze do popołudniowego słońca.
Rei jo usuwał się na bok, kiedy nadciągała szczebio
cząca gromadka panien w odświętnych długich, czar
nych sukniach. Spuszczał łódź i wypływał na fiord.
Też miał na sobie niedzielny strój. Nie zabierał rybac
kiego ekwipunku, wiosłował tylko po to, by napełnić
się spokojem, znaleźć się w miejscu, gdzie nic nie mo
gło zakłócić toku jego myśli. Gdzie był sam na sam
Z niebem i słoną wodą, z dala od lądu.
Gdzie znajdował ukojenie.
Dziewczęta nie miały nic przeciw temu. Nigdzie in
dziej nie dawano im tyle swobody.
Wszędzie byli rodzice, nastawiający uszu, zaniepo
kojeni, często niepotrzebnie wtrącający się w sprawy,
które dziewczęta uznawały za ważne. Rodzice, którzy
wciąż uważali je za małe dzieci.
Zazdrościły Idzie ojca. Różnił się wszystkim od ich
własnych, nawet wyglądem.
-Jest przystojny - zachichotała Henriettę, przygry
zając warkocz ciemnych włosów.
Ida spojrzała zdumiona na przyjaciółkę, zupełnie
jakby ta twierdziła, że na księżycu żyją ludzie.
Reszta dziewcząt wybuchnęla śmiechem, w którym
pobrzmiewała jednak nutka akceptacji dla słów Hen
riettę. Henriettę mówiła zwykle, co jej ślina na język
przyniesie, ale tym razem trafiła w samo sedno.
- Tata? - zdziwiła się Ida. - Tata przystojny?
Skierowała wzrok na fiord. Łódka odcinała się ma
leńkim brązowym półksiężycem na lazurowej toni.
Może i był przystojny, Ida nie potrafiła się zdecy
dować. Córki nie myślą w ten sposób o własnych ro
dzicach.
- Nie wygląda jak inni ojcowie - dodała zamyślona So
fia. Miała niebieskie oczy, w których nieomal łatwiej by
ło utonąć niż w oczach Idy. - Ale twój brat jest ładniej
szy - dodała rozmarzona. - Macie jakieś wieści od niego?
Ida pokręciła głową. Knut nie odzywał się od daw
na. Siostra myślała o nim codziennie, nieustannie mo
dliła się o jego powrót.
To nic, że stracił ukochaną, nie musiał też przywo
zić złota. Niech tylko wróci!
Ida nie podzieliła się tymi myślami z przyjaciółkami.
Nie wiedziały ani o złocie, ani o ukochanej Knuta. Ida
lubiła się zwierzać, ale nigdy nie mówiła wszystkiego.
Taką miała naturę.
Indianne milczała. Kiedyś była dziewczyną Knuta.
Wtedy nie widziała w tym nic szczególnego, ale długa
nieobecność chłopaka dodawała dawnemu związkowi
nimbu tajemniczości. Teraz Knut stał się ukochanym
z marzeń, a przez to innym i niezwykłym.
Indianne zapomniała niezdarne pocałunki, które
napawały ją wstrętem, dotyk niecierpliwych dłoni,
którego nie znosiła. Marzyła o Knucie Elvejord, o nim
myślała, zasypiając, jego obraz przywoływała najczę
ściej po przebudzeniu. W marzeniach wszystko jest
możliwe.
Indianne wcale nie miała pewności, że kocha Knu-
ta, ale niecierpliwie wyczekiwała jego powrotu. Wte
dy będzie jeszcze lepiej niż w snach.
Z żadną z koleżanek nie podzieliła się tymi myśla
mi. Należały wyłącznie do niej. Z pewnością nie zwie
rzyłaby się Idzie. Ida była bardzo związana z bratem.
Nie różniły się zbytnio wiekiem. Indianne była rok
starsza od pozostałej trójki. Jej gderliwa matka uwa
żała, że córka dorosła już do małżeństwa, ale Indian
ne wolała czekać.
Henriettę i Sofia spotykały się z podobnymi napo
mknieniami. Skrzynie stojące u wezgłowia ich łóżek
wypełniały się z wolna wianem.
Hafty na najcieńszym płótnie, na jakie stać było ro
dzinę. Poszwy na poduszki. Ręczniki. Rzeczy niezbęd
ne w przyszłym domu.
Ida nie miała skrzyni.
Reijo nie popędzał córki. Pragnął utrzymać ją przy
sobie jak najdłużej.
Bez córki jego dalsze życie stawało się wielką nie
wiadomą, dobrze o tym wiedział. Ida nie poświęcała
przyszłości wiele uwagi.
- Emil pytał o ciebie wczoraj. - Oczy Sofii zamigo
tały szelmowsko.
Ida wzruszyła ramionami.
- Niech sobie pyta!
Młodzież spędziła poprzedni wieczór na tańcach,
ale Ida się nie pojawiła.
- Nie miałam ochoty - ucięła krótko i podwinęła
spódnicę, odsłaniając kostki. W towarzystwie samych
dziewcząt mogła sobie na to pozwolić.
- Przyszedł Sedolf - oznajmiła Sofia z pozorną obojęt
nością, choć w jej wzroku pojawił się wyraz rozmarzenia.
- Sedolf jest ładny.
- Ale nie można mu ufać - rzuciła oschle Indianne.
- Tak jak Simonowi - dodała Ida z równą oziębło
ścią. - W końcu są kuzynami. Sedolf to flirciarz.
Marzenia Sofii krążyły nieustannie wokół cudownej
miłości i nieprzerwanego szczęścia. Wprawdzie nie
znała nikogo, kto doznawał takich uczuć, ale wierzyła
niezachwianie, że właśnie jej się przydarzą.
- Maja jest pewnie załamana, że Simon nie wraca do
domu - stwierdziła. - Dziwię się mężczyznom. Po co
ruszył na północ? Pomieszało się mu w głowie po tym
więzieniu! Bóg jeden wie, co mu się tam przytrafiło!
Ida znała prawdę. A Maja wcale nie była załamana.
Przynajmniej nie z tego powodu.
Ludziom w wiosce wystarczały domysły, by fero
wać wyroki.
- Emil ujdzie - powiedziała Henriettę. - Mają zie
mię na własność. Emil ją odziedziczy po starszeństwie.
A jest wcale ładny.
Pozostałe trzy dziewczęta spojrzały na nią jak na
komendę.
- Nie tak jak Sedolf - przyznała naprędce Henriet
tę. - Ale żaden z niego brzydal. I kocha się w tobie na
zabój, Ido. Powinnaś okazać mu więcej sympatii.
Ida roześmiała się perliście.
- Nie mogę, Henriettę. Nie lubię go, przynajmniej
nie w ten sposób.
- A właśnie, że lubisz - droczyła się z nią Indianne,
ale Ida posłała jej gniewne spojrzenie. Indianne niebez
piecznie zbliżyła się do prawdy. N a d fiordem miesz
kało niewielu chłopców w odpowiednim wieku i tyl
ko część z nich dziewczęta uznawały za godną siebie
partię. Trzeba było działać szybko, żeby nie skończyć
u boku jakiegoś parobka.
- Emil nie jest wcale przystojny - ucięła dyskusję
Ida. - Całkiem miły, nie powiem, ale nie przystojny!
Roześmiały się wszystkie poza Henriettę.
- Nie warto być zbyt wybredną - powiedziała kwa
śno. - A ludzie tak o tobie gadają, Ido!
Sofia i Indianne posłały sobie znaczące spojrzenia
i Ida zrozumiała, że w sformułowaniu Henriettę tkwi
ziarenko prawdy.
- Nie dbam o to, co ludzie gadają - odrzekła bez
przekonania. Słowa potrafią ranić. Wcale nie chciała
trafić na języki, przez wzgląd na ojca i na samą siebie.
Henriettę pożałowała złośliwości. Opuściła wzrok
na swoje ręce, zaczerwienione od ciężkiej pracy. Zdar
ła kolana i kostki dłoni, szorując podłogi i piorąc bie
liznę w domu bogatego chłopa.
Nawet latem woda w drewnianych wiadrach stygła
szybko.
- Plotą, co im ślina na język przyniesie - mruknęła.
- Że jestem wybredna? - zdziwiła się Ida. - Skąd to
im, na Boga, przyszło do głowy? Nie mam powodów,
by się uważać za lepszą od innych.
Przyjaciółki pokiwały zgodnie głowami i wzięły Idę
w obronę. Dobrze wiedziały, że Ida nie lubi się wy
wyższać. Nie leżało to w charakterze dziewczyny, lu
dzie po prostu mylnie tłumaczyli sobie jej pozorną nie-
przystępność.
- Tak mówią ci, którzy uważają Emila za dobrą par
tię - dodała ostrożnie Indianne. Nie chciała zadzierać
z Idą. Pragnęła zapewnić sobie jej przychylność na wy
padek powrotu Knuta.
- Za dobrą partię dla mnie? - domyśliła się Ida.
Henriettę skinęła głową.
- Co ich to obchodzi? - zdumiała się Ida i z wes
tchnieniem wsparła policzek na kolanie. - Nie chcę
Emila. Po co utrudniają mu sprawę takim gadaniem?
Nie będzie mógł się wycofać, choćby chciał. Będzie
jeszcze gorzej, a na koniec zwalą całą winę na mnie...
- Tak to już jest, kiedy ma się tyle lat co my - filo
zofowała Sofia, marząc, by mieć podobny dylemat.
Najlepiej z Sedolfem.
- Nie spieszy mi się do zamążpójścia - ciągnęła Ida.
- Sam wiek nie wystarczy,.musi być coś... więcej.
Przyjaciółki zgodziły się z nią. Wiedziały doskona
le, że największą szansę na to, by przeżyć „coś więcej",
ma Ida. Bo jej ojcem jest Reijo.
Ich rodzice uznawali napomknienia o uczuciach za
zwykłe brednie.
- Chcesz kogoś zdobyć, to postaraj się, by zrobił ci
dziecko - stwierdziła z wyrachowaniem Henriettę. -
Twojej siostrze się udało. Pomyślcie tylko, ma Simo
na za męża!
- Zdobyłaby go i w inny sposób - odrzekła sucho
Ida, nie wdając się w szczegóły. I tak dość gadano
o Mai i Simonie. Ludzie widzieli, że źle się układa mię
dzy nimi. - Gładka twarz nie wystarczy - dodała.
Wszystkie to wiedziały. Choć z drugiej strony, bez
gładkiego lica było równie trudno...
Z miejsca, w którym siedziały dziewczęta, rozcią
gał się widok na plac targowy, wyludniony o tej po
rze. Minie sporo czasu, zanim znów wypełni się gwa
rem ludzkich głosów i obfitością towarów. Jarmarki
stanowiły najważniejsze wydarzenia w roku. Widok
nowych twarzy przyprawiał dziewczęta o szybsze bi
cie serca, ale nie na długo. Przybysze, wolne ptaki,
nie nadawali się na towarzyszy życia dla porządnych
panien.
Dziewczęta widziały również wąską drogę, wijącą
się pośród sosen. Wiodła wzdłuż rzeki, przekraczała ją
w górnym biegu i wcinała się w wąską, dziką dolinę.
Dolina biegła między stromymi zboczami i raptownie
przechodziła w ogromny płaskowyż przykryty nie
zmierzonym nieboskłonem.
Pogranicze. Kraina niczyja.
Wąska droga mogła zaprowadzić daleko na połu
dnie, tam gdzie mówiono innym językiem, gdzie
mieszkano w soczyście zielonych świerkowych lasach.
W piaszczystych glebach północy rosły jedynie sosny.
Na drodze pojawili się jacyś ludzie.
Dziewczęta zerwały się na równe nogi, pospiesznie
strzepując kurz ze spódnic. Ciekawie zerkały ku zbli
żającej się gromadce.
Może przechodzili jedynie w pobliżu, równie do
brze mogli jednak zdążać do domu Reijo na cyplu. Re-
ijo często miewał gości, jeszcze jeden powód, by za
zdrościć Idzie. To było takie ekscytujące, Reijo znał
rozmaitych ludzi, nawet takich, przed którymi inni za
warliby drzwi i okiennice.
- Tatko spodziewa się jakichś Finów do pomocy
przy prażeniu smoły - wyjaśniła spokojnie Ida. Ledwie
rzuciła okiem na zbliżające się postacie, z góry zakła
dając, że to smolarze. Od dawna się ich spodziewali.
Reijo trudnił się wyrobem smoły co roku i zawsze ko
rzystał z pomocy rodaków.
Nikt lepiej nie znał się na tej robocie, twierdził oj
ciec. Norwegowie nie mają pojęcia o smołarstwie, do
dawał jednym tchem.
I nie mylił się. Z mielerzy, które stawiał, uzyskiwał
znacznie więcej czarnego złota niż ludzie w osadzie.
A smoła była dla Reijo konieczna do przetrwania. Nie
trudnił się już rybołówstwem.
Gdyby stracił któryś ze stosów, w wyniku desz
czów, nieumiejętnego ułożenia drewna czy niewłaści
wego doglądania, pozbawiłby się środków do życia.
Złoto Knuta ukrył i nie korzystał z niego. Trakto
wał je jako rodzaj zabezpieczenia. Ostatnią deskę ra
tunku, gdyby sprawy potoczyły się niepomyślnie.
- Nie potrzebujemy zbytków - wyjaśnił Idzie. - Do
brze się nam żyje.
Przyjaciółki przyjęły westchnieniem wiadomość
o Finach.
- Ty to masz szczęście - powiedziała Sofia, zapomi
nając na chwilę o Sedolfie. - Ci, co przybyli w zeszłym
roku, byli... niesamowici. Prawdziwi mężczyźni!
Sapnęła zachwycona przez nos. Najchętniej by zo
stała, ale tak jak reszta dziewcząt odebrała stosowne
wychowanie i wiedziała, że takie zachowanie nie przy
stoi. Zebrałaby burę w domu, gdyby dowiedziano się,
że witała u Reijo obcych mężczyzn. Młoda i niezamęż
na panna musi dbać o reputację.
- Jeszcze ich zobaczycie - pocieszała Ida. - Budowa
stosu zajmie im wiele czasu. Będzie zabawa, jak go za
czną rozpalać.
Wiedziały o tym. I o tym, że Reijo Kesaniemi ma
kilka mielerzy.
2
To byli smolarze. Ida rozpoznała ich z daleka.
Trzech mężczyzn na koźle wozu, który najlepsze dni
miał już za sobą. Ciągnęły go dwa niewielkie cisawe ko
niki, takie jakich powszechnie używano w Finlandii.
Mężczyznę o jasnych, rudawych włosach rozpozna
łaby o każdej porze dnia i nocy.
Ida zaklęła pod nosem. Ze też ojciec musiał wypły
nąć akurat dzisiaj! Wypłoszyła go wizyta przyjaciółek,
tego stadka mew, jak je nazywał, bo przekrzykiwały się
równie głośno jak pisklęta, kiedy latem wyklują się z jaj.
Nie rozumiała się na tych mężczyznach. Spoglądali
śmiało, dowcipkowali rubasznie. Ubierali się prosto,
a ich dłonie miały szarawy odcień, jakby smoła, przy któ
rej pracowali, dostała się pod skórę i nie dawała zmyć.
Przyjaciółki nie myliły się, było w nich coś fascynu
jącego. Ida nie wątpiła, że Henriettę, Sofia i Indianne
ukryły się w zaroślach porastających zbocze i stamtąd
obserwują przybycie Smolarzy.
Konie wdrapywały się mozolnie na pochyłość prowa
dzącą do drewnianego domku na cyplu. Te niewielkie
zwierzęta odznaczały się wyjątkową siłą i wytrzymało
ścią, były stworzone do surowych warunków klima
tycznych północy. Zwykle też dożywały sędziwego wie
ku i potrafiły służyć właścicielowi przez całe jego życie.
Mężczyźni zeskoczyli z wozu, by ulżyć konikom.
Popychając wóz, zbliżali się do domu.
Ida wyszła im na spotkanie. Jak doświadczona go
spodyni zatrzymała się u szczytu schodów i złożyła rę
ce na piersiach.
Santeri nie stracił lekkości ruchów. Puścił to, co
trzymał w dłoniach, i podbiegł do dziewczyny w pod
skokach. Złapał ją wpół i zakręcił, aż zaniosła się śmie
chem jak za dawnych lat, kiedy była małym dzieckiem
Pocałował ją siarczyście w policzek.
- Ida, do diaska, ale z ciebie dorodna panna! - wy
krzyknął z miną znawcy i postawił ją na ziemi. - I ta-
kaś podobna do matki.
Ida uśmiechnęła się.
- Witamy w Ruiji, wujku Santeri!
Dobiegł ich śmiech pozostałych mężczyzn.
- Wujku Santeri - powtórzyli i znów zanieśli się
śmiechem.
Santeri wzruszył ramionami.
- Nie przejmuj się nimi, Ido. Nikt ich nie nauczył
dobrych manier. To Pekka i Tuomas.
Przybysze uchylili szerokoskrzydłych kapeluszy,
spoglądając na Idę z podziwem. Dziewczyna zaczer
wieniła się.
- Nie niszcz mojej reputacji, kochanie. - Aleksante-
ri nachylił się ku niej, zniżając głos do, szeptu. - Opo
wiadałem im, że wszystkie dziewczęta w Ruiji leżą
u mych stóp, a ty nazywasz mnie wujkiem!
Ida roześmiała się i szybkim ruchem pogładziła go
po policzku.
- Wszystkie dziewczęta w Ruiji? Nie przesadzasz,
wujku Santeri?
Wyprzęgli zwierzęta. Ida poklepała cisawego konika po
grzbiecie, zajrzała w jego mądre oczy. Lubiła zwierzęta.
- Rusko? - spytała mężczyznę, który nosił imię Tu-
omas. Ten nie odpowiedział, tylko skinął głową. Lu
dzie przemierzający północne płaskowyże rzadko by
wali rozmowni.
- I Liinikko - dodała, gładząc drugiego konia po żół
tawej grzywie. Maścią się nie różniły, oba były czer-
wonobrunatne.
- Nietrudno zgadnąć - mruknął Tuomas.
I miał rację. Finowie po obu stronach granicy uży
wali tych samych imion dla tych niewielkich zwierząt,
potomków stepowych koni z dalekiego wschodu.
Konie, sprowadzane do Norwegii przez Finów
i przez nich używane, były zazwyczaj podobnie umasz-
czone, a kombinacje kolorów powtarzały się. Stało się
zwyczajem, by obdarzać je mianami podług wyglądu.
Jeśli ktoś znał imię konia, mógł domyślić się, jak wy
gląda. Równie łatwo można było odgadnąć imię zwie
rzęcia, patrząc na nie.
Reijo wracał na ląd. Z łodzi dostrzegł przybyszów.
Santeri powitał go na brzegu. Ci dwaj mężczyźni nie
zawsze pałali do siebie sympatią, ale czas każe zapo
mnieć o urazach.
Reijo wysłał wieści do Mattiego. Ida domyślała się,
że ojciec liczył na to, iż Matti pomoże mu przy smole.
Tymczasem przybył Santeri.
- Więc jakoś żyjesz - powitał go Reijo, pozwalając
gościowi wciągnąć łódź na brzeg.
- Złego diabli nie biorą - odrzekł Fin. Byli równo-
latkami, lecz różnili się jak woda i ogień. Jeden twar
dy jak skała, drugi płochy jak północny wiatr.
Uścisnęli sobie dłonie.
- Przyprowadziłem dwóch ludzi - ciągnął Santeri, a Re-
ijo przywitał się z jego towarzyszami. - Obaj pochodzą
z moich stron, stawialiśmy razem wiełe mielerzy. Nikt
dotąd nie narzekał na nasze usługi, a i za robotę niewie
le żądamy. Dla dawnego kompana ustąpię z ceny. Zresz
tą u nas trudno o zarobek. W każdej zagrodzie siedzi kil
ku synów, a tylko jeden może liczyć na ojcowiznę...
Reijo znał tę historię, słyszał ją niejeden raz.
- A Matti? - zagadnął, kiedy przysiedli na schodach.
Popołudniowe słońce wciąż grzało mocno. Ida trzy
mała się blisko ojca, starając się nie zwracać na siebie
uwagi, lecz dziewczętom takim jak ona przychodziło
to z trudem było schować się w cieniu.
- Matti nie miał ochoty ruszać na północ. - Santeri
kiwnął ponuro głową i zaczął dłubać źdźbłem trawy
w zębach. - Sprawy się skomplikowały. - Potoczył
wzrokiem po fiordzie Lyngen, omiatając spojrzeniem
potężne wierzchołki pokryte wiecznym śniegiem.
- Z Elise? - Ida nie ukrywała zaniepokojenia. Nigdy
nie nauczyła się milczeć w towarzystwie dorosłych.
Reijo wcale tego od niej nie wymagał.
- Nie, z mężem Marji. Akiemu w jakiś sposób uda
ło się zdobyć ten skrawek ziemi. Wymyślił sobie, że
Erkki nie spłacił długu przed śmiercią. Że ma jakieś
papiery, które dają mu prawo do ziemi. Jeśli Matti jej
nie wykupi, rzecz jasna, a Matti nie miał pieniędzy,
Aki wiedział o tym doskonale. Nie mogę pojąć, że
Mar ja pozwoliła mu na taką niesprawiedliwość wobec
własnego syna. N o , ale nie ma pewnie wiele do powie
dzenia, poza tym zaczyna się już starzeć. I jest zależ
na od męża. Troszczy się tylko o Kariego, to w koń-
cu też jej syn. Raiję i Mattiego wyrzuciła z serca, tak
przynajmniej twierdzi Matti. Mówi, że umarli dla mat
ki. Że Aki opanował nawet jej myśli.
Reijo rozumiał, że coś takiego może nastąpić, choć
przychodziło mu to z trudem. Raija w niczym nie
przypominała matki, odziedziczyła charakter po ojcu.
Matti zresztą też.
- Co z Mattim i Elise? - zapytał.
- Nie chcieli do Norwegii. Matti twierdził, że dość
się tu napatrzył na biedę i niedostatek i przestał wie
rzyć w sny o Ruiji. A Elise pójdzie tam, gdzie Matti
chce. Choć pewnie wróciłaby tutaj, gdyby mogła sama
wybierać. - Santeri wbił wzrok w Reijo. - Pojechali na
południe do Finlandii. Wieści od ciebie go już nie za
stały. Przekazano je mnie, bo posłaniec wiedział, że się
znamy. I że bywałem wcześniej w Ruiji.
Reijo milczał.
Na południe do Finlandii.
Równie dobrze mogliby wybrać się na księżyc. Wia
domości nie docierały na taką odległość. Prawdopodo
bieństwo, że się już nigdy nie spotkają, było ogromne.
- Elise spodziewa się dziecka - dodał Santeri. - Zi
mą, dlatego tak im było spieszno. Chcieli znaleźć jakiś
dach nad głową, zanim przyjdzie rozwiązanie.
Reijo ogarnął smutek. Elise była w jakiś sposób i je
go dzieckiem. Miałby wnuka. A właściwie zostałby
wujkiem. Dla Mattiego był szwagrem.
- Wszyscy odchodzą - wyszeptała żałośnie Ida i ob
jęła ojca za szyję.
Nie odezwali się. Ida mówiła prawdę.
Aleksanteri i jego towarzysze znaleźli sobie miejsce
w szopie. Pomieszczenie nie było zbyt szczelne, w szcze-
linach między deskami hulał wiatr, ale na dworze pano
wała letnia pogoda, a ci mężczyźni przywykli do niewy
gód. Ida miała wyrzuty sumienia wobec Santeriego.
Traktowała go jak członka rodziny.
Santeri uspokoił jej obawy.
- Tak będzie najlepiej, moja mała - stwierdził. Tym
razem nie widział w niej kobiety, tylko córkę Reijo.
Zresztą nie był już młody. - Tak wygląda moje życie.
Żadnych związków, żadnych korzeni.
- Nie masz ochoty osiąść gdzieś na stałe? - spytała,
wpatrując się badawczo w wesołe oblicze Santeriego,
na którym znać już było ząb czasu.
- Ożeniłem się - odrzekł.
Ida rozwarła szeroko oczy ze zdumienia. Więc swa
wolny Aleksanteri z Tornedalen nie był już wolnym
ptakiem?
- I co, umarła? - zdziwiła się.
Santeri potrząsnął głową.
- Nietęgi ze mnie małżonek - przyznał z nutką ża
lu w głosie. - Ona to pewnie teraz rozumie. Nie potra
fię grzebać w ziemi, zwłaszcza jeśli ziemia nie należy
do mnie. Nie mogłem też znieść, że haruje jako posłu-
gaczka. Mam swoją dumę. - Położył dłoń na sercu. Ida
nigdy nie widziała go takim poważnym. - Znam tylko
jeden sposób zarabiania pieniędzy. Takie jest moje ży
cie, gnać przed siebie, spotykać nowych ludzi. Praco
wać uczciwie i odbierać godziwą zapłatę. Obieżyświat,
być może, ale pan samego siebie.
Spojrzał z ukosa na Idę, widział jej zaróżowione po
liczki, wyraz zdumienia w oczach.
- Za młoda jesteś, by to pojąć - dodał.
Skinęła lekko głową, choć rozumiała jego tęsknotę.
Też tęskniła. Chciała chłonąć świat, przekraczać granice.
- Wrócę - dokończył. - Zostanę tu jakiś czas i wró
cę. To tak jakbym ruszył na połów. W naszych stro
nach kobiety są przyzwyczajone do samotności. Moja
Marjo też do niej przywyknie.
- Jest młoda?
Zaprzeczył. Ogarniając smutnym wspomnieniem
swoje życie, wyrzekł z rezygnacją:
- Jakże mógłbym ożenić się z młódką? Marjo wie
działa, na co się decyduje, ale nie miała wielkiego wy
boru. Ostał się jej Aleksanteri Kilpi.
Ida skrzywiła twarz w grymasie. Czy nikt już nie
wstępował w związek małżeński z miłości?
- Kiedyś chciałem się ustatkować - dodał nagle Sante-
ri. Unikał wzroku Idy. - Chciałem tego mocniej niż cze
gokolwiek na świecie. Znaleźć dom. Dać jej wszystko...
Ida domyśliła się.
- Mówisz o mamie?
Santeri skinął głową.
- Tak, o Raiji.
Ida przesunęła dłonią po chłodnej powierzchni ka
mienia, który służył jako stopień do szopy.
- Co takiego w sobie miała? - spytała z dziewczę
cym zaciekawieniem. - Co takiego miała, że wszyscy
ją kochali? Chyba więcej niż tylko urodę?
Santeri złożył dłonie na kolanach. Żuł źdźbło trawy
zamyślony, zapatrzony w głąb siebie.
- Co miała... - zaczął z wahaniem. - Wielkie serce.
Morze miłości i zaufania. To, że zawsze dawała całą
siebie, nie uznawała półśrodków. O, nie, połowiczne
rozwiązania jej nie zadowalały, a tacy ludzie rzadko
osiągają pełnię szczęścia. Trzeba iść na ustępstwa,
a ona nie potrafiła, choć starała się z całych sił. I wciąż
tęskniła. Była wspaniałą przyjaciółką, gotową poświę
cić życie za tego, kogo kochała. I potrafiła równie sil
nie nienawidzić. To jedna z jej wad, Ido, wtedy ich nie
dostrzegałem. Nie umiała wybaczać, a ta przywara jej
samej przynosiła cierpienia. No i była piękna, rzecz ja
sna. Najpiękniejsza ze wszystkich kobiet, jakie znam.
Ciebie nie wyłączając, Ido...
Santeri uśmiechnął się słabo. Jego twarz wciąż ja
śniała nieodpartym urokiem, którego wiek nie osłabił.
- Bardzo ją przypominasz i też jesteś śliczna. Na
swój sposób, choć trudno nie pomyśleć o Raiji, patrząc
na ciebie. Żadna jednak nie może się z nią równać, nie
dla mnie. Żadna nie ma takich oczu i takiego uśmie
chu. Łagodności i żelaznego uporu jednocześnie. Jej
wzrok usidla), Ido, twój tylko kusi. Nie jesteś niebez
pieczną kobietą, może los pozwoli ci doznać szczęścia...
Podniósł się i wszedł do środka, zamykając za sobą
drzwi, zostawiając Idę samą z niepokojącymi myśla
mi. Z obrazem kobiety, która miała wszystko, a nicze
go nie posiadła.
Kobiety, która była bardziej Raiją niż matką.
Spożyli razem posiłek wokół dużego stołu. Męż
czyźni rozmawiali o ścince, budowie mielerza i pogo
dzie. Inaczej odczytywali znaki, które dawała im przy
roda, ale doszli do zgodnego wniosku, że sprzyjająca
aura utrzyma się co najmniej przez tydzień. W drodze
na cypel widzieli wielu ludzi zajętych układaniem sto
sów, w najbliższych dniach uniesie się z nich dym.
Wszyscy będą walczyć o każdą kroplę tej drogocennej
substancji, jaką była smoła.
Ida odeszła od stołu, kiedy tylko nadarzyła się oka-
zja. Nie lubiła tej ekscytacji towarzyszącej przygoto
waniom do budowy mielerzy, zwykle bowiem kończy
ła się wielkim pijaństwem. Mężczyźni zmieniali się nie
do poznania po gorzałce, tracili rozum.
Przysiadła na trawiastym zboczu za domem i dlate
go właśnie ona pierwsza zauważyła kolejną grupę
przybyszów.
I ta wyłoniła się z sosnowego lasu i zdążała przez
otwartą, smaganą wiatrem równinę u skraju fiordu.
Renifery ciągnęły mocno wyładowane sanie. To głu
pie, pomyślała. Przecież jest lato.
I wtedy rozpoznała jedną z postaci ubranych w skó
ry. Poznałaby go i z dalszej odległości.
Zapomniała, że ma osiemnaście lat i nie jest już pod
lotkiem.
Nie zdążyli nawet dotrzeć do podnóża zbocza, kiedy
znalazła się przy nich. Pofrunęła jak wiatr, furkocząc wy
blakłą niebieską koszulą i czarną suknią, za ciepłą jak na
tę porę roku, powiewając grubymi, rudymi warkoczami,
z rumieńcami na policzkach. A kiedy już miała wpaść
w ramiona Ailo, dostrzegła inne oblicze ukryte pod sze-
rokoskrzydłym kapeluszem. Ogorzałe, brudne i wymize-
rowane, pokryte wielodniowym zarostem. Jasne, długie
kosmyki włosów i brązowe oczy, którym intensywnością
barwy dorównywały jedynie oczy wujka Mattiego.
Cofnęła się. Zrobiła dwa drobne kroczki i wstrzyma
ła oddech, wpatrując się w roześmianą twarz przybysza.
Zsunął kapelusz na kark i wsparł silne dłonie na bio
drach. To był Knut. W milczeniu przytulili się do sie
bie, potem oboje wybuchnęli śmiechem i znów zwarli
się w uścisku. I raz jeszcze ich śmiech uderzył w niebo.
- Więc wróciłeś, Knut - szepnęła Ida z ulgą. Wypeł-
niały ją uczucia, których nikt nie potrafi nazwać. Pu
ściła go i znów dotknęła, upewniając się, że to prawda.
Jej brat stał przed nią. To nie był sen.
Silniejszy, roślejszy, dojrzalszy niż przed wyjazdem.
Chudszy na twarzy. Brudniejszy.
Wyglądał na szczęśliwego.
- Myślałam, że ty też nie wrócisz - powiedziała ła
miącym się głosem. Nie mogła oderwać oczu od brata,
który zjawił się, kiedy najbardziej go potrzebowała. -
Wszyscy gdzieś znikają - dodała, potrząsając głową.
Ktoś dotknął jej ramienia.
Ida zarumieniła się.
- Nie tęskniłaś za mną tak jak za Knutem - uśmiech
nął się Ailo - ale chyba też zasługuję na powitanie, ma
ła Ido.
Udała, że nie słyszy, jak ją nazwał. Zawsze tak żarto
wali. Z Ailo mogła pozwolić sobie na żarty. Objęła go
za szyję, czując zapach skór, dymu, powietrza i potu.
- Witaj, bracie - powiedziała, przykładając policzek
do jego policzka. Z tylu dobiegł ją przytłumiony
śmiech Knuta.
Ailo szepnął Idzie na ucho, że nie jest jej bratem.
Kiedy ją puścił, w jego oczach zapaliła się iskierka
przekory. Zacisnął dłonie na nadgarstkach dziewczy
ny, mocno, ale nie tak, by sprawić jej ból.
Potem uśmiechnął się, mrugnął do Knuta i siarczy
ście pocałował Idę w policzek.
Ida poczuła, jak skóra pali ją w miejscu, którego do
tknęły wargi Ailo. Chłopak przeciągnął palcami po gę
stej, czarnej czuprynie.
- Braterski pocałunek, Ido, moja siostro - rzucił bez
trosko.
Zagotowało się w niej ze złości, ale się opanowała.
Kiedy znajdzie się z nim sam na sam, pokaże mu, że
nie jest w ciemię bita!
Ailo zwrócił uwagę dziewczyny na trzecią osobę.
Serce Idy zabiło gwałtownie.
Powinny go zobaczyć Sofia, Henriettę i Indianne.
Z miejsca zapomniałyby o Sedolfie i Emilu.
Drobna dłoń Idy zatonęła w potężnej pięści mło
dzieńca. Był taki wysoki, że musiała zadrzeć głowę, by
zobaczyć jego twarz. Miał mocną budowę, wyglądał na
silniejszego niż Knut, niż Simon nawet. Ciemnooki
brunet w wieku dwudziestu paru lat. Mężczyzna jak
się patrzy, uznała, zadziornie oznajmiając mu, że jest
tą nieznośną młodszą siostrą Knuta.
- Heino Aalto - odezwał się głosem głębokim i chra
pliwym. Jakby miał chore gardło, pomyślała Ida. -
Przekonali mnie, bym ruszył z nimi w drogę - dodał,
przetykając norweskie wyrazy szwedzkimi i zachowu
jąc fiński rytm głosek. - Knut opowiadał mi, że ma ty
le pięknych sióstr gotowych do zamążpójścia, że nie
będę żałować. Teraz już wiem, że nie przesadzał.
Jeszcze raz uścisnął dłoń dziewczyny. Ida była oszo
łomiona. Natura nie powinna obdarzać jednego czło
wieka takim nadmiarem urody. I taką dawką siły.
Ida zwróciła się do Knuta i dostrzegła kobietę.
Nieznajoma mocno ujęła jej dłonie. Emanowała ta
kim ciepłem, że Ida czuła je przez skórę. To ciepło pły
nęło wprost z duszy kobiety.
- A więc ty jesteś Ida! Knut wiele mi o tobie opo
wiadał. Tak się cieszyłam na to spotkanie...
Ida spojrzała na Knuta pytająco, po czym przenio
sła wzrok na twarz nieznajomej.
Knut objął kobietę ramieniem i przytulił. W jego
oczach pojawiły się wesołe iskierki.
- To Anjo - powiedział z dumą i pogłaskał ją po gło
wie. - Moja żona!
- Dobry Boże! - mruknęła Ida.
Przyjrzała się Anjo. Dostrzegła, że kobieta bliższa
była wiekiem Reijo niż Knutowi.
- Myślałam, że ona jest moją rówieśnicą - wypaliła, za
nim rozsądek zdążył ją powstrzymać. Zaczerwieniła się
i zajrzała prosto w przyjazne oczy żony Knuta. - Ta pierw
sza - dodała szybko, ale zaraz zdobyła się na szczerość: -
Sądziłam, że znajdziesz sobie nową. W moim wieku...
Anjo puściła jej dłonie. W oczach kobiety Ida ujrza
ła wszystkie lęki, które tamta gromadziła w sobie
przed tym spotkaniem. Podjęła trudną decyzję, zapew
ne z miłości do Knuta. A Knut odwzajemniał jej uczu
cia, inaczej nie pojąłby jej za żonę. Inaczej jego oczy
nie błyszczałyby tak, kiedy ją tulił. Tę kobietę, która
mogłaby być matką obojga.
Ida objęła Anjo.
- Rada jestem, że się myliłam - powiedziała miękko.
- Rada jestem, że zostałaś żoną Knuta. Witaj, Anjo!
Knut wypuścił Anjo z objęć i potargał Idę po wło
sach. W jego spojrzeniu dostrzegła wdzięczność. I du
mę z siostry. Miłość do niej i do Anjo.
- I cieszę się, że ktoś wreszcie wraca - dodała Ida.
Uczepiła się ramienia Ailo i ruszyli ku domowi. Ku
Reijo, który stał w progu i zdążył już rozpoznać nie
których z przybyszów.
- Cieszysz się, że ja wróciłem? - spytał syn Mikka-
la obojętnie, nie patrząc na Idę.
- Oczywiście - odrzekła równie obojętnym tonem.
3
Reijo przyjął wieści ze spokojem. Ucieszył się, widząc
Knuta w dobrym zdrowiu, i gotów był zaakceptować
każdy jego wybór. Zresztą Anjo zyskiwała przy bliższym
poznaniu i człowiek łatwiej zapominał o różnicy wieku.
Ciepłe powitanie stopiło rezerwę Anjo i pozwoliło
jej się pokazać z najlepszej strony.
- Znalazłeś to, czego szukałeś? - spytał Reijo. - To
znaczy więcej, niż nam wysłałeś - dodał.
Knut skinął głową. Jego oczy nabrały niebezpiecz
nego blasku, takiego samego jaki kiedyś lśnił we wzro
ku Kallego.
- Nie chcę rozmawiać o tym głośno. - Reijo wska
zał na szopę. - Mamy u siebie smolarzy z Finlandii.
Jest z nim Santeri. Przybyli z Tornedalen. Matti i Eli-
se ruszyli na południe...
Imiona wydały się Heino znajome.
- Santeri Kilpi? - spytał z nagłym ożywieniem.
- On sam. Znasz go?
- Czy znam Santeriego? Ten człowiek przesiadywał
u nas nieustannie, uwodził moją siostrę i doprowadzał
do szaleństwa matkę, zresztą przy wydatnej pomocy
ojca... Jasne, że znam Santeriego. Gdzie on jest?
Heino z miejsca ruszył na poszukiwania. Nie ukry
wał radości z ponownego spotkania.
- To ty, diabelski pomiocie? Sądziłem, że masz zamiar
zostać księdzem? A jednak wróciłeś? Odnalazłeś ojca?
Heino skinął głową.
Aleksanteri pociągnął go za sobą, choć Heino prze
wyższał go wzrostem i siłą, i postawił przed obliczem
Reijo.
- Wiesz, kim jest ten młody żbik, Reijo? Co za zbieg
okoliczności, że wszyscy spotkaliśmy się w jednym
miejscu! A jej nie ma. To syn Petriego. Gdzie znalazłeś
ojca, chłopcze? Co z nim? - I zwracając się do Reijo,
wyjaśnił: - Nasz przyjaciel Petri opuścił żonę i dziecia
ki i ruszył do Ruiji jej szukać. Możesz to pojąć?
Reijo mógł, ale rozumiał rozmiary rodzinnej trage
dii. Wniesiono rzeczy przybyszów i rozmieszczono
w wolnych izbach.
- Mogę dzielić pokój z Idą - zaproponował żarto
bliwie Ailo. - Przywykłem do wąskich posłań...
Nawet Reijo się roześmiał. Tylko Idzie nie spodo
bała się frywolność Ailo.
Na ogniu pojawił się kociołek, dorzucono doń ry
biego mięsa. Do posiłku gospodarze podali cienkie,
chrupkie pieczywo i owalne płaskie bochenki z żytniej
mąki, typowy fiński chleb z charakterystycznym
otworem w środku.
Zaciekawieni smolarze podeszli bliżej. Ludzie ich
pokroju zawsze byli głodni wieści ze świata.
Czwórka nowo przybyłych wiedziała, że to nie naj
lepszy moment, by wspominać o złocie, nawet wobec
Santeriego wykazywali się daleko idącą wstrzemięźli
wością. Na opowieść o losie Petriego Aalto też przyj
dzie lepszy czas. I o dwóch Kwenach z Alty, dwóch
braciach Kemijarvi. O losie Simona Bakkena.
- Chciałem najpierw porozmawiać z Mają - rzucił
Knut, usuwając pospiesznie ości z kawałka mięsa. Od
dawna nie miał w ustach świeżej morskiej ryby. - Nie
zastaliśmy jej w domu. Drzwi były zawarte...
- Maja chodzi własnymi ścieżkami - odrzekł cicho
Reijo. - Nie odwiedza nas zbyt często.
Nic więcej nie dodał.
Knut opowiedział im o Simonie.
- Zabiliśmy go, tego Feldta - zakończył, spogląda
jąc na Aiło i Heino.
Żaden z nich nie cofnął wzroku.
- Był złym człowiekiem, zasłużył na taki los.
- Simon nie zamierzał wracać - dodał Reijo, blady
na twarzy. - Nie sądzę jednak, by zaplanował taki ko
niec...
Knut spojrzał nań z niemym pytaniem we wzroku.
- Źle się układało między nim a Mają. Bardzo się
zmienił po powrocie do domu. A ona straciła jeszcze
jedno dziecko...
Heino poznał część tej historii z ust Simona.
- Nikt nie zasługuje na taką śmierć - rzekł twardo
Heino. - Z pewnością nie Simon.
Ida przysłuchiwała się tym słowom i nie mogła po
jąć, że rozmowa toczy się tak naturalnie, jakby doty
czyła spraw zwykłych i banalnych. Miała niemal ocho
tę się roześmiać.
Knut wypowiadał takie słowa. Jej przemiły brat,
Knut. Ten sam, który uczył ją pleść wianki z kwiatów,
grożąc, że stłucze ją na kwaśne jabłko, jeśli komuś
o tym piśnie. Knut, który zadręczał się, że wszyscy
chłopcy mieli już zarost, a on jeszcze nie...
I wspomniał o Ailo i tym drugim, przystojnym Fi-
nie. Co do niego mogła mieć wątpliwości. Wyglądał na
kogoś, z kim nie warto zadzierać. Ale Ailo odznaczał
się jeszcze większą łagodnością niż Knut. A to on
pierwszy wbił nóż!
W złego człowieka, co prawda, to prawda. Tego,
który ponosił winę za śmierć Mikkala i zniknięcie Ra-
iji, tego, który zabił Simona... A jednak... Splamili się
morderstwem.
Ich ręce były zbrukane krwią.
Ida poczuła mdłości.
Wpatrywała się w Knuta. Nie zmienił się mimo
upływu czasu i bólu, którego doznał. A jednak był
kimś innym. Tym, który zatopił ostrze noża w ciele
innego mężczyzny. Po to, by zabić.
I wpatrywała się w Ailo, w tę twarz, którą znała
równie dobrze jak twarz brata, twarz człowieka, któ
rego darzyła równie silnym uczuciem. A jednak nie
wiedziała o nim wszystkiego. Nie sądziła, że jest zdol
ny do takiego czynu.
Że posunie się do morderstwa.
Nie wytrzymała. Nie mogła patrzeć na ich bezna
miętne miny, na dłonie, na usta, które uformowały sło
wa o tym haniebnym występku. Słowa, w których nie
było skruchy.
Zycie jest życiem, nieważne, jak podłym.
Przyłożyła dłoń do ust i wypadła z izby.
Pozostali spoglądali po sobie bezradnie. Knut za
czerwienił się lekko.
- Nie powinienem się tym chwalić - powiedział za
kłopotany i podniósł się.
Anjo go powstrzymała. Odgarnęła włosy z czoła
i wysunęła się zza stołu.
- To sprawa dla kobiety - rzekła zdecydowanie. -
Lepiej się na tym rozumiemy.
Znalazła.
Idę na nabrzeżnych kamieniach. Dziew
czyna wspięła się na ogromny blok skalny i wpatrzo
na się w horyzont, rzucała do wody drobne kamyczki.
Płakała.
Anjo dołączyła do niej z niemałym wysiłkiem. Od
chwili, kiedy Knut pojawił się w jej życiu, wyszczupla
ła i nabrała sił, ale Ida była znacznie młodsza.
Anjo nie dotknęła jej. Usiadła cicho obok dziewczy
ny i przyglądała się, jak tamta z pasją ciska kamyczki
przed siebie. Wargi Idy drżały, łzy ciekły strugami po
policzkach.
- Popełnili straszny czyn - rzekła w końcu Anjo. -
Ale nie chcieli, żaden z nich tego nie chciał. Byli śmier
telnie bladzi, kiedy przyszli do mnie po wszystkim...
Nie sądź, że uczynili to z zimną krwią, Ido. Tym się
różnią od ofiary.
Słowa Anjo pomogły niewiele. Obraz Knuta i Ailo
z nożami w ręku uparcie powracał. I Heino. Myśl
o tym ostatnim nie bolała jej tak bardzo. Rozczarowa
ła się jedynie do człowieka, który wzbudził w niej za
interesowanie. Tamtych dwóch kochała.
- Też chciałam go zabić - powiedziała Anjo.
Ida spojrzała na nią.
- Chciałam. - Anjo uśmiechnęła się ze znużeniem. -
Nienawidziłam go bardziej, niż możesz sobie wyobra
zić. Tyle marzeń legło w gruzach przez niego. Gdyby
nie twój szalony brat, kto wie, może odebrałabym so
bie życie. Przestałam uważać się za kobietę.
Opowiedziała jej o pobycie w twierdzy. Nie oszczę
dziła Idzie szczegółów, których nie zdradziła Knuto-
wi, Ailo i Heino. Tylko inna kobieta mogła pojąć bez
miar upodlenia, którego znała.
Ida przestała płakać. Wysoko nad nimi niósł się
krzyk mew, fale uderzały o brzeg, coraz głębiej i głębiej.
Zbliżał się przypływ. Powietrze przesiąknięte było za
pachem soli. Ta malownicza sceneria stanowiła jedynie
ramę dla opowieści o życiu Anjo. O cierpieniu, które
kiedyś stało się również udziałem Raiji. O nienawiści.
Przede wszystkim o nienawiści.
- To ona utrzymywała mnie przy życiu - mówiła ci
cho Anjo. - Mogłam zadać sobie śmierć. Gdyby nie nie
nawiść, pragnienie, by spotkać kata i ujrzeć, jak umie
ra w męczarniach, nie siedziałabym tu teraz z tobą.
Ida wiedziała, że Feldt był zły. Nie potrafiła nawet
wyobrazić sobie głębi tego zła, nie znała jeszcze naj
ciemniejszych zakamarków ludzkiej duszy. I czuła wo
bec tamtego człowieka bezgraniczną odrazę.
- Zabijanie też upadla. - Ida usłyszała własny głos.
- To takie podłe, Anjo. To w pewien sposób upodab
nia ich do tego nikczemnika. Nie chcę, by byli do nie
go podobni. Chcę, by pozostali tacy jak dawniej. Knut.
I Ailo. Śmierć niczego nie rozwiązuje.
- Śmierć była jedynym sposobem, by powstrzymać
Hansa Fredrika Feldta. - Głos Anjo nie uniósł się ani
odrobinę. - Znałam go dobrze, moja mała. Śmierć nicze
go nie rozwiązuje, zgadzam się. Tym razem jednak nie
istniało inne rozwiązanie. Nigdy więcej już z niego nie
skorzystają. Myślę, że mogę to ci obiecać w ich imieniu.
Ida pociągnęła nosem.
- Nigdy się z tym nie pogodzę - odrzekła po chwi
li - ale wszak nie przestałam ich kochać... Tylko prze
żyłam ból rozczarowania.
Anjo skinęła głową. Polubiła Idę. Dziewczyna jasno
formułowała myśli i nie bała się bronić własnego zda
nia. Anjo ceniła te cechy, choć rzadko znajdowała je
u kobiet, zwłaszcza u tak młodych jak Ida. Zazwyczaj
powtarzały to, co mówił brat lub mąż. Wygodne, lecz
jakże bezmyślne postępowanie. Każdy człowiek powi
nien wierzyć w coś i wałczyć o własne przekonania,
zamiast ulegać, napotykając najdrobniejszy sprzeciw.
Przekonanie, że kobiety nie powinny zabierać gło
su przy innych, Ailo uznawała za wierutną bzdurę.
Większość niewiast, które znała, miała tyle samo do
powiedzenia co mężczyźni. Brakowało im jedynie wia
ry w siebie.
Anjo zdawała sobie sprawę, że za jej życia nie doj
dzie do tak gwałtownej przemiany świadomości. I za
pewne Ida tego też nie doczeka. Nikt nie przylepi jej
etykietki czarownicy, ale spotka ją wiele bolesnych
rozczarowań. Mężczyźni bali się takich kobiet jak ona.
- Wrócisz do izby?
Anjo drżała z chłodu w cieniutkiej bluzce. Dzień chy
lił się już ku wieczorowi, powiał nieprzyjemny wiatr.
Ida potrząsnęła głową.
- Jeszcze posiedzę. Muszę przemyśleć parę spraw,
a o tej porze myśli mi się najlepiej.
Anjo zostawiła ją samą.
Ailo siedział na schodach. Rozwiązał chustę, którą
nosił pod szyją, i bawił się nią, pogwizdując z pozor
ną beztroską. Anjo przejrzała go w ułamku sekundy.
- Czy młoda dama gniewa się na bezwzględnych
morderców? - spytał.
- Nie, jest rozczarowana - odrzekła Anjo. - To na
turalne. Powinieneś z nią porozmawiać.
Ailo zmrużył oczy.
- Lepiej, żeby Knut przemówił jej do rozsądku. Bra
ta nie uderzy. Ani go nie pogryzie.
- Boisz się? - Anjo uśmiechnęła się blado. - Tego się
po tobie nie spodziewałam.
Ailo nie odpowiedział. Skierował wzrok na skuloną
dziewczynę siedzącą na kamieniu. Jej włosy wygląda
ły z daleka jak stos gałązek na tle coraz bardziej zielo
nego morza.
- Nie ma znaczenia, czy z nią porozmawiam. Cho
dzi o Knuta. Nieważne, co sobie o mnie pomyśli...
- Doprawdy? - Anjo podniosła brwi. - Za stara je
stem, by uwierzyć w twą obojętność - powiedziała
zdecydowanie. - Liczysz się z jej zdaniem. Ona bardzo
cię lubi, Ailo. Możesz tyle co Knut, a nawet więcej.
Knut jest tylko bratem Idy.
- Tylko?
Oczy Anjo zamigotały.
- Jeśli tego nie rozumiesz, to znaczy, że nigdy nie
pojmiesz kobiecej duszy. W takim wypadku nie ruszaj
się z miejsca.
Ailo dał się przekonać. Dał się przekonać, bo chciał
porozmawiać z Idą, tylko przed samym sobą nie po
trafił uzasadnić tej potrzeby. Słowa Anjo zabrzmiały
nadzwyczaj rozsądnie.
- Zatrzymam Knuta przez jakiś czas - obiecała. -
Wykorzystaj tę chwilę. Przekonaj ją, że wciąż zależy
wam na niej. I że wam potrzeba jej troski.
- Jesteś mądra - oznajmił Ailo. Podniósł się, pocią
gając mocno za końce chusty. Musiał zająć czymś rę
ce. - Wszystko rozumiesz, Anjo.
Ida usłyszała chrzęst piasku i rozpoznała kroki.
Mocniej objęła ramionami kolana, zesztywniała, ucisk
w żołądku nie ustępował.
Ailo zwinnie wdrapał się na kamień.
- Płakałaś - stwierdził.
Ida przytaknęła. Ślepy by zauważył, pomyślała gorz
ko.
- Nie opłakujesz mordercy - ciągnął. - Słyszałaś opo
wieść Knuta. Wiesz, jak umarł Simon, jak tamci dwaj
cierpieli. Rozmawiałaś długo z Anjo, więc wiesz także,
co ona przeżyła. A przedtem Raija. Nie opłakujesz
mordercy, mała Ido. Więc pewnie przez nas płaczesz.
Znów słabo skinęła głową.
- Myślisz, że będziemy zabijać wszystkich, którzy
wejdą nam w drogę?
- Nie zadawaj takich pytań! - syknęła. - Nie jestem
głupia.
- Musieliśmy. Ja musiałem - przyznał, nerwowo
przekładając chustę w palcach. - Niech Knut mówi za
siebie. Wiem, co czuje, bo zwierzył mi się ze wszyst
kiego, ale potrafię dochować tajemnicy. - Nabrał po
wietrza. Wsłuchiwał się w oddech dziewczyny, zasta
nawiał się, o czym myśli. Nie miał odwagi spojrzeć na
nią, bo widok jej zasmuconej twarzy zadałby mu ból.
- Zabił mojego ojca. To jego wina, że ciebie, Knuta,
Maję, Reijo, mnie... i Raiję spotkał los, na który nie za
służyliśmy. Zabił też ojca Heino i miał wiele innych
istnień ludzkich na sumieniu. Był nienasycony... Mu
siał umrzeć, bo siał wokół śmierć i przerażenie.
- Życzyłabym sobie, by kto inny to uczynił - odrze
kła sztywno.
- Do diabła, nie sądzisz, że i ja bym sobie tego ży
czył? - Ailo złapał Idę za ramiona. Jego twarz wykrzy-
wił grymas bólu. - Myślisz, że odczuwałem przyjem
ność, wbijając w niego nóż?
Ida pochyliła głowę. Nie mogła patrzeć na Ailo
w takim stanie.
Ailo zawsze się uśmiechał...
- Był jak dzika bestia - dodał ostro i puścił ją. Sta
rał się zapanować nad rozdrażnieniem. - Wiesz, że szu
kał Raiji?
Ida zadrżała.
Ailo pokiwał głową, policzki mu pałały.
- Szukał jej. Wbił sobie do głowy, że musi ją zabić.
Zżerała go nienawiść, był szalony.
- Nie znalazłby jej - szepnęła Ida. - Nie ma jej tutaj,
ale nie przestała wpływać na nasze życie. Nie zapomni
my jej, wciąż jest wśród nas, choć sądzimy, że umarła.
- Ja tak nie uważam.
- A ja muszę - broniła się. - Inaczej zaczęłabym nie
nawidzić matki z moich snów i marzeń. Taka matka
jest lepsza niż żadna.
- Wierzysz mi?
- Wierzę, że nigdy byś mnie nie okłamał - odrzekła
prostolinijnie.
- Nienawidzisz mnie?
Nienawidzić Ailo?
Jakie byłoby jej życie, gdyby znienawidziła Ailo?
Beznadziejnie puste.
- N i e .
Odetchnął z ulgą.
- Ale rozczarowałeś mnie - dodała. - Myślałam, że
jesteś inny.
Skinął sztywno głową. Chciał obrócić wszystko
w żart, powiedzieć, że w ogóle nie przypuszczał, iż
myśli o nim, ale zrezygnował. To byłoby niemądre.
Niedojrzałe.
- Ja też nie sądziłem, że jestem zdolny do takiego czy
nu - powiedział. - Po prostu musiałem. Nie potrafię wy
jaśnić dlaczego, nie mam twego daru przekonywania.
Wiem tylko, że położyłem dłoń na rękojeści noża. Po
tem wbiłem go w tego nikczemnika. Teraz muszę żyć
z tą świadomością. Nie chcę, byś z tego powodu trak
towała mnie inaczej, Ido.
- Ale jedrak ten czyn cię odmienił? - ciągnęła bez
litośnie, świdrując go zielonobrązowymi oczyma. Te
raz bardziej zielonymi, jakby upodobniły się do kolo
ru wody o przypływie.
-Tak.
Skąd brała się u siedemnastoletniej dziewczyny ta
ka przenikliwość?
- Zostaniesz na dłużej?
Ailo nabrał powietrza. To był drugi problem. Nie
chciał z nią o tym rozmawiać. Jeszcze nie teraz.
-Tak.
- Możesz? Nie potrzebują cię w obozowisku?
- Wyrzucili mnie - odrzekł krótko. - Mnie i Knuta.
Muszę znów okazać się mężczyzną, by odzyskać ich
zaufanie. By uznali, że jestem dorosły.
- Rodzina cię odtrąciła? - spytała naiwnie Ida. - Jak
że to możliwe? Anders opowiadał, że potrafiliście do
kazywać, ale...
- Jedna dziewczyna popełniła samobójstwo - prze
rwał jej. - Spodziewała się dziecka.
- Twojego?
- Wziąłem winę na siebie. Mogło być moje. Oni
uważają, że było. Co to ma za znaczenie?
- Dla mnie ma. - Ida zadrżała. - Było twoje, Ailo?
Przyglądała się mu badawczo. Za każdym razem od
krywała w jego twarzy coś nowego.
- Nie - odrzekł po dłuższej chwili, uginając się pod
siłą wzroku dziewczyny.
Boże wielki, będzie z niej niezwykła kobieta!
- Knuta?
Skinął głową.
- Bał się wziąć odpowiedzialność na siebie?
- Nie pozwoliłem mu na to. Mnie mogli wybaczyć.
- Zachowałeś się wspaniałomyślnie - stwierdziła po na
myśle. - Jesteś bardziej dojrzały, niż sądzi twoja rodzina.
Ailo zdobył się na uśmiech.
- I kto to mówi. A ty już dorosłaś?
- Wyrosłam - odcięła się.
- A wokół wciąż pełno zalotników? Starli parapet
za twoim oknem?
Mogła się rozłościć i go uderzyć. Świetnie zdawał
sobie z tego sprawę.
- Sam sprawdź - syknęła ostro. - Jest taki gładki, że
nie ustoisz. Ośmielasz się mówić o przyzwoitości. Od
dawna zachowujecie się z Knutem jak marcowe koty.
Knut miał dość rozsądku, by ożenić się z Anjo. Okaż
się równie mądry jak on.
- Nie mogliśmy ożenić się z Anjo we dwóch - od
parł żartobliwie. - Wątpię, czy zdołalibyśmy przeko
nać pastora. Zresztą Anjo by mnie nie zechciała. Twój
brat wystarcza jej w zupełności.
- Masz dzieci?
- Boże uchowaj! - wykrzyknął. - Za kogo ty mnie
masz, moja mała?
- Na pewno?
- Mogę przysiąc!
Ailo pobladł.
- A ja nie mam chłopaka - przyznała. - Mogłabym
mieć, ale nic z tego nie wychodzi.
- Więc zamykałaś okno?
W ciszy, która zapadła, słychać było jedynie szum fal.
Wody przypływu otoczyły kamień, na którym siedzieli.
- Zawsze trzymałam je zamknięte.
- I nic się nie zdarzyło?
Ich spojrzenia skrzyżowały się. Ida przybrała gniew
ną pozę.
- Nie pojmuję, dlaczego o to pytasz. To nie twoja
rzecz. I nie wiem, dlaczego odpowiadam na twoje py
tanie. Nie, nikogo nie wpuściłam pod spódnicę.
Ailo zamknął oczy. Nie chciał, by zobaczyła, co czuje.
- Poszukamy Mai? - zmienił temat, lecz głos zadrżał
mu lekko.
Skinęła głową i zsunęła się z kamienia, zanim zdą
żył jej pomóc. Ida nie przejmowała się, że zamoczy so
bie stopy.
Było lato, a jej serce biło szybciej niż kiedykolwiek
przedtem.
4
Maja dostrzegła ruch na cyplu. Wśród przybyłych
poznała braci.
Nie zeszła jednak z gór. Tam czuła się najlepiej. Ci
sza była kojąca, choć właściwie nie była ciszą. Letni
dzień rozbrzmiewał miłymi dźwiękami.
Ludzkich głosów nie potrzebowała.
Wiedziała dobrze, co o niej gadają. Ze zdziwaczała
ostatnimi czasy. Choć właściwie od dawna nie mieli
o niej dobrego zdania, nie pasowała do ich wyobrażeń
o kobietach.
Domek nad rzeką był jej schronieniem. Cztery ścia
ny chroniły ją, a jednocześnie odgradzały od świata.
Na cypel zachodziła rzadko.
Reijo zapewniał ją, że wszystko już zapomniane, że
przyjmie ją pod swój dach. Wyrzucali jej, że tyle cza
su spędza w samotności. Reijo może zapomniał, ona
nie. To była jej tajemnica, nie należało wywlekać jej
na światło dzienne.
Sięgała po nią, kiedy pragnęła skoncentrować myśli
na czymś pięknym. Była nadzieją, dodawała otuchy,
zakazana, słodka i gorzka zarazem.
Teraz już nic nie zostało.
Wiedziała lepiej niż ktokolwiek, że Reijo nie zapo
mniał. Czuła na sobie jego badawczy wzrok.
Sprawdzał, czy zrzuciła z siebie brzemię cierpienia.
Strawiła sporo czasu, zanim nauczyła się chować
uczucia za maską. Przebywając z ludźmi, nigdy jej nie
zdejmowała.
Nigdy więcej nie obnaży duszy. Nigdy więcej.
Dlatego tak lubiła przebywać w górach, włóczyć się
po lesie. Leżeć na wrzosowisku i obserwować kłębiące
się chmury, przyglądać się jastrzębiom, które unosiły
się wysoko, i dziwić się, że nie przypalą sobie skrzy
deł o słońce. Słuchać nawoływań sikorek, drozdów,
szpaków.
Nawet krzyki srok i jednostajne zachrypnięte głosy
wron nie stanowiły dysonansu w tym ptasim chórze.
Mai byłoby ich brak, gdyby nagle zamilkły.
Wciągała w płuca zapach lasu, wrzosu i mchu, sta
wiała bose stopy na torfowiskach i kamieniach. W tym
świecie nikt jej nie potępiał. Tu nie musiała skrywać
uczuć.
Czasami znajdowała lisią norę. Obchodziła ją
ostrożnie, by nie płoszyć młodych. Darzyła zwierzęta
szacunkiem, uznawała ich prawo do spokoju.
Siadywała nieruchomo na kamieniu, a zające zatrzy
mywały się tuż koło jej stóp. Obserwowały ją z zadzi
wieniem, a przekonując się, że jest człowiekiem, któ
rego należy się obawiać, uciekały w popłochu.
Raz natknęła się na rysia. Dumny, czarno cętkowany
kot wygrzewał się na skale, nie zwracając uwagi na oto
czenie. Przyglądała się mu z nabożnym podziwem. Wie
działa, że ryś potrafi zabijać, lecz nie jest wrogiem ludzi.
Zwierzęta też mogą bronić swego prawa do życia.
Maja widywała też łosie. Nie mogła pojąć, w jaki
sposób długie i chude nogi łosia potrafią utrzymać
ciężar tak ogromnego ciała. Przestała się nawet starać
to zrozumieć, kiedy zwierzę przemknęło koło niej
majestatycznie i z taką lekkością, jakby unosiło się
nad ziemią.
Nie wszystkie rzeczy trzeba rozumieć. Czasami wy
starczy chłonąć ich piękno.
W świecie Mai, oddalonym od ludzkich siedzib, ma
ski były zbędne.
W tym świecie nikt niczego nie udawał. Wszystkie
istoty cieszyły się swobodą, którą porównać można je
dynie do swobody wiatru.
I było w nim tyle piękna, tyle niezwykłości.
Maja oddaliła się od ludzi, wybierając życie proste
i prawdziwe w świecie, w którym nie ma miejsca na
zdradę.
Knut zauważył ją, kiedy wolnym krokiem zeszła
z gór i skierowała się w stronę domu na cyplu.
Czekał na nią na podwórzu i opowiedział całą praw
dę. Przemilczał najstraszniejsze szczegóły, ale ona do
magała się prawdy.
Dał jej całą prawdę.
Maja nie roniła już łez przy ludziach. Tym razem
też tego nie uczyniła, ale nie protestowała, kiedy brat
ją przytulił. Nie broniła się, kiedy otoczył ją ramiona
mi i podzielił się z nią swą siłą.
- Simon nie zamierzał wracać - powiedziała tylko
głosem wypranym z uczuć. - Nic już między nami nie
było. Nie mieliśmy na czym budować.
Knut przełknął ślinę.
- Nie powinien jednak skończyć w taki sposób...
Maja nie okazała wzburzenia na wieść o tym, że za-
bili Hansa Fredrika Feldta. Różniła się od Idy, nie by
ła ani łagodna, ani wyrozumiała.
- Musiałeś to zrobić, ty albo Ailo - uznała. Pa
trzyła na Knuta spokojnie tymi niezwykłymi brązo
wymi oczyma, których źrenice okalała złotawa ob
wódka. - Ten trzeci też miał powód. Sama bym to
zrobiła.
Knut nie wątpił, że mówi poważnie.
Kobiety nie powinny mieć takich uczuć, ale Maja
nie była taka jak inne.
Nie wiedział dotąd, jak powiedzieć siostrze o Anjo,
ale przyszło mu to bez trudu. Wymienił jej imię, ale
nie wspomniał o tym, co ich łączy.
- Pozwoli ci zapomnieć o tej, którą utraciłeś - orze
kła proroczo Maja. - Nie marnuj życia, braciszku. My
ślę, że ją kochasz.
- Jest moją żoną.
Maja zaakceptowała Anjo, zanim ją ujrzała. Bezwa
runkowo. Tylko dlatego, że Anjo uczyniła Knuta
szczęśliwym.
- Przywiozłem resztę złota.
Maja skrzywiła się.
- Nie przyniosło nam szczęścia, nieprawdaż? Przez
nie Simon stracił życie...
- Podzielimy się. Wszyscy - oznajmił Knut. - Ailo
i Heino dostali swoją część. Moją podzielimy - ja, ty,
Ida, Rei jo...
- Mnie nie trzeba złota - przerwała mu. - Tego, cze
go pragnę, nie da się kupić za całe złoto i srebro tego
świata.
Nie powiedziała nic więcej, ale Knutowi za komen
tarz wystarczył smutek tchnący z jej słów. Zależało mu
na bliskiej zażyłości z siostrą, ale Maja odgrodziła się
nieprzebytym murem od ludzi.
Zbyt długo się nie widzieli, teraz Knut potrzebował
czasu, by się przezeń przebić.
Maja uścisnęła Anjo, witając się z nią serdecznie. Za
chowała się inaczej, niż się spodziewali, nie okazała żo
nie Knuta lekceważenia.
Nie miała otwartości i uroku Idy, nie zdjęła maski.
To jednak, że wzięła Anjo w ramiona, oznaczało bar
dzo wiele. Maja trzymała się zwykłe na dystans.
Ailo nie był obcy, płynęła w nim ta sama krew. Rozu
mieli się, choć nigdy nie zbliżyli zanadto do siebie. Widy
wali się zresztą tak rzadko, iż mogli pozwolić sobie na
odrobinę ciepła i uczucia. Nie mieli okazji się ranić. Dwóch
nieznanych jej Smolarzy Maja potraktowała wyniośle.
Podała rękę Santeriemu. Tych dwoje nie darzyło się
specjalną sympatią. Mai nigdy nie imponowała
ugrzeczniona natura Santeriego, a on przed laty in
stynktownie odkrył niechęć dziewczynki do siebie.
Nic się nie zmieniło z upływem czasu.
Heino trzymał się na uboczu. Kątem oka obserwo
wał starszą siostrę Knuta. Wdowę po Simonie.
Od razu zauważył blizny, ale po chwili przestał
zwracać na nie uwagę.
Miał suchą, ciepłą dłoń, silny uścisk. Górował po
tężną sylwetką nad drobną Mają. Ciemniejszej karna
cji, wciąż jeszcze nie doprowadził się do ładu po tru
dach podróży. Lecz jego uśmiech potrafił budzić uf
ność. Jeśli Heino tylko tego chciał.
Teraz chciał.
- A więc - odezwał się - to ty? Zaprzyjaźniłem się
z Simonem, wiele mi o tobie opowiadał.
- Domyślam się, co mówił - odrzekła gorzko, ale nie
cofnęła dłoni. - Nie łączyło nas wiele.
Heino współczuł jej, ale instynkt podszepnął mu, że
nie powinien tego okazywać. Tak jak Maja skrywał się
za maską.
- Wiem, ale Simon nie wyrzekł o tobie złego słowa.
Kochał cię.
- Tak, tyle że ja nie darzyłam go uczuciem.
Heino skinął głową i dopiero teraz puścił dłoń
dziewczyny. Uczynił to niechętnie i usunął się w cień,
żałując nieomal, że nie został w Finnmarku lub nie ru
szył do domu. Ida wstrzymała oddech. Nigdy dotąd
Maja nie rozmawiała tak długo z nieznajomym, niko
mu nie powiedziała tak wiele o sobie i Simonie...
Dobry Boże, pozwól Heino zostać tu przez jakiś
czas, wyszeptała, kierując wzrok w górę.
Niczego bardziej nie pragnęła, niż wyrwać Maję
z niewoli samotności.
Choć... nie należy przeceniać jednego uścisku dłoni.
Heino był zbyt przystojny, by traktować go poważ
nie. Należał do mężczyzn, którzy uśmiechali się do
dziewcząt z przyzwyczajenia.
Maja nie powinna drugi raz przeżyć rozczarowania
z powodu mężczyzny, który zbyt mocno przypominał
Simona.
A jednak Ida nie była do końca przekonana, że He
ino i Simon należeli do tego samego gatunku. Charak
ter Heino opierał się na solidnym fundamencie, które
go próżno było szukać u Simona.
Reijo rozpalił piec w saunie. Napełnił balie wodą.
Ida, Maja i Anjo wzięły się za pranie. Pogrążyły się
w rozmowie, tworząc rodzaj wspólnoty, do której
mężczyźni nie mieli przystępu. Dzieliły się myślami,
wspomnieniami, śmiechem.
Zmierzchało już, kiedy dym przerodził się w siwą
wstęgę i zniknął. Na rejach między zabudowaniami su
szyło się mnóstwo bielizny.
Maja szykowała się do powrotu.
- Znajdzie się dla ciebie posłanie - odezwał się Reijo.
Spojrzenie, które wymienili, było tylko dla nich.
Nikt postronny nie pojąłby, co wyrażało. Nikt by nie
zrozumiał.
- Pisklę wyfrunęło z gniazda - odrzekła Maja, nie
odwracając wzroku. - Taki los piskląt. Póki mam swój
dom, w nim stoi moje łóżko.
- Odprowadzę cię - zaproponowała Ida.
Maja odmówiła.
Ailo czuł, że coś wisi w powietrzu. Coś, czego nie
dostrzegł podczas ostatniego pobytu, może dlatego, że
wtedy bardziej było ukryte.
- Pójdę z tobą, siostro - postanowił. - Tutaj zrobi
ło się tłoczno. Znajdzie się dla mnie skrawek ławy?
- Po co ci ława, Ailo, bracie? - uśmiechnęła się Ma
ja. - Chwalisz się, że okrągły rok śpisz gdzie popadnie...
Śmiech ich zjednoczył.
- To może i mnie przygarniesz? - spytał chrapliwie
Heino. - Jeden mężczyzna w domu, brat czy nie brat,
psuje kobiecie reputację...
- Dwóch jeszcze bardziej - odcięła się Maja, ale w jej
stosunku do Heino pojawiło się coś kobiecego, nie
omal kokieteryjnego. Nawet Reijo to dostrzegł i jego
serce napełniło się nadzieją. Maję już stracił. Żaden
mężczyzna nie mógł mu już jej odebrać.
Miała rację, pisklę wyfrunęło z gniazda.
- Więc zgadzasz się?
Skinęła głową. Heino też zaakceptowała.
Maja opowiedziała bratu o Simonie, o tym wszyst
kim, co ich dzieliło i łączyło. O bólu. O pieniądzach,
które przyniósł po powrocie z więzienia. O dwóch
krzyżach jedynie napomknęła. Ból był zbyt silny. Ailo
i Heino rozumieli to.
Choć nie potrafili pojąć głębi tego bólu. Nie mieli
dzieci, byli mężczyznami. Nie można zrozumieć takie
go cierpienia, nie doświadczywszy go.
Heino nie odzywał się wiele. Słuchał, od czasu do
czasu spoglądał przeciągle na Maję. Jak i ona posiadł
umiejętność skrywania uczuć, jego oczy nie zdradzały
niczego, jeśli tego nie chciał.
Zdawał sobie sprawę, że poznał ją szybciej dzięki
Ailo. Gdyby nie on, nie pozwoliłaby mu zajrzeć w głąb
swej duszy.
Umościli sobie obaj posłanie w kuchni. Ława oka
zał się za krótka dla Heino, ale Fin nie przejął się tym
zbytnio. Zdążył się przyzwyczaić do spania z podkur
czonymi nogami.
- Simon nie zdawał sobie sprawy, jaki skarb posiadł
- powiedział po dłuższym milczeniu. Miał potrzebę
podzielenia się z Ailo myślami, które tłoczyły mu się
w głowie. Zniżył głos, by nie dosłyszała go Maja, śpią
ca w sąsiedniej izbie. W drewnianych domach w Fin
landii niełatwo było utrzymać tajemnicę. Domyślał się,
że ściany norweskich domostw nie są ani odrobinę
grubsze.
- Maja ma i wady - odrzekł Ailo. - Simon dobrze je
znał i zapewne ją kochał. Tylko że Maja przypomina
Raiję. Wszystko albo nic, nie idzie na żadne ustępstwa.
Przekleństwo wisi nad kobietami z tego rodu, Matti
zwie je krwią Alatalo. Maja i Simon musieli się pobrać.
Gdyby nie dziecko, nie dałaby się zaciągnąć przed ob
licze pastora. Jest taka dumna...
- Jest też niezwykła - przerwał mu Heino, mocno
akcentując każdą sylabę.
- A co powiesz o Idzie? - zaciekawił się Ailo. Pod
łożył ramię pod głowę i wpatrywał się w powałę.
W kuchni panowała półmrok, choć zawarli okiennice.
- Piękna - stwierdził Heino. - Tyle że wokół roi się
od pięknych dziewcząt. Sama uroda staje się szybko
nużąca... - Heino roześmiał się. Wiedział, dlaczego
Ailo zadał to pytanie. - Nie uważam wcale, że Ida nie
ma nic więcej do zaoferowania poza gładką buzią. Jest
w niej coś, zapewne krew Alatalo. Dla mnie jednak za
młoda, chłopie. Odczułeś ulgę?
- Tak, jako jej starszy brat - odrzekł Ailo. - Muszę
dbać o siostrzaną cnotę.
- Jako brat?
Ailo zamilkł.
- Porywczość wobec Mai nie popłaca - odezwał się
ponownie po dłuższej chwili, tak długiej, iż Heino są
dził, że towarzysz zasnął. - Choć była zamężna i dwu
krotnie ciężarna, to wciąż pozostała dzieckiem. Przez
te blizny nie miała wielu wielbicieli.
- Jak się ich nabawiła?
Ailo opowiedział mu całą historię.
Heino bezwiednie zacisnął pięści. Zaczynał rozu
mieć, dlaczego była tak szorstka w obejściu.
Wyobraził sobie małe dziecko, samotną dziewczyn
kę poznaczoną nożem na policzkach.
Ujrzał dorastającą panienkę, która zaciskała zęby,
by nie płakać, i wciąż pozostawała samotna. Wtedy,
gdy uroda ma największe znaczenie, Maja, w mniema
niu własnym i otoczenia, nie była piękna.
I z tego też względu małżeństwo z przystojnym Si
monem nie przyniosło dziewczynie szczęścia.
Maja nie stanowiła obiektu marzeń i westchnień.
Nie w taki sposób oddziaływała na mężczyzn. Tych,
którzy szukali niezwykłości.
Heino dostrzegł w niej niezwykłość.
- Co za kobieta - powtórzył.
Ailo nie miał wątpliwości, o kim Heino myśli. Za
czął rozumieć, ku czemu tamten zmierza.
- Życzę szczęścia - powiedział. - Możesz go potrze
bować. Potrafi gryźć i drapać.
- Żadna kobieta nie rzuca się na Heino Aalto z pa
zurami - oświadczył Heino. - Chyba że w łóżku - do
dał z krzywym uśmiechem.
Ailo westchnął.
- Kiepski byłby z ciebie duchowny - uznał, też się
uśmiechając.
- Przynajmniej wiedziałbym, co to grzech - ciągnął
Heino. - Nie sądzisz, że duchowni powinni znać się
na tym?
- Maja jest dobra - powiedział Ailo, jakby pragnął
podkreślić, że nie wolno okazywać dziewczynie lekce
ważenia. Nie dlatego, że łączyły go z nią więzy krwi,
tylko ze względu na jej wyjątkowość. - Maja zasługu
je na lepszy los, Heino. Choć jesteś mi przyjacielem
i towarzyszem, nie pozwolę, byś ją skrzywdził. Sądzę,
że Knut myśli tak samo.
- A Reijo?
Ailo pokiwał głową w ciemności.
- Reijo nie jest jej prawdziwym ojcem, ale znaczy
dla niej więcej. Powiedziałbym nawet, że z Mają łączy
go silniejsza więź niż z Idą. Maja to jego oczko w gło
wie. Nie chciał się zgodzić na jej związek z Simonem.
Nigdy mu nie wybaczył, że uwiódł dziewczynę...
- Małe pisklę? - spytał Heino. Był tutaj obcy, może
dlatego dostrzegał więcej niż inni.
- Tak ją traktuje - zgodził się Ailo.
- Nie potrafiłbym jej skrzywdzić - zapewnił go
Heino. Jego słowa zabrzmiały jak przysięga. - Nie
wycofuję się jednak z tego, co powiedziałem. To
wspaniała kobieta. Mam jednak dość rozsądku, by dla
kobiety nie narażać na szwank naszej przyjaźni. Mo
że jednak powinienem zainteresować się Idą? - prze
komarzał się.
Ailo chrząknął i nie odpowiedział. Znał się na żar
tach.
- Trzeba spać. Jeśli pogoda się utrzyma, jutro za
czniemy układać stos.
Heino poczuł zapach smoły. Zapach z Tornedalen.
Zasypiał z tęsknotą w sercu. We śnie zobaczył ojca,
który prosił go o przebaczenie. Ojciec pytał, czy syn
może go teraz zrozumieć, skoro spotkał kobietę po
dobną do Raiji. Kobietę, w której żyłach płynie ta sa
ma krew.
Ale Heino odwrócił się do niego plecami. Potrafił
panować nad uczuciami. Kobieta nie jest wszystkim
w życiu mężczyzny. Tak odrzekł we śnie i odsunął Pe-
triego Aalto w mrok. Nie ma przebaczenia dla kogoś,
kto porzucił wszystko dla kobiety, która nawet go nie
kochała.
Żaden mężczyzna nie powinien pozwalać sobie na
taką słabość. Tak uważał syn.
Odprężył się we śnie. Jeszcze czas jakiś zachowa tę
bezkompromisowość i dumę, jeszcze nie został odrzu
cony przez kogoś, komu oddał serce.
Heino wciąż wierzył, że jego serce należy do niego.
Jeszcze nie najlepiej poznał kobiety, w których ży
łach płynie gorąca krew.
Krew Alatalo.
5
Wstał piękny, słoneczny dzień.
Nawet ci, którzy tęsknili za otwartym krajobrazem,
musieli przyznać, że ten zakątek nad fiordem ma swój
urok. Zwłaszcza przy sprzyjającej pogodzie.
Ludzie na cyplu zerwali się o świcie. Smolarze spo
glądali w niebo z satysfakcją. O, tak, mówili, aura jest
odpowiednia, by mogli wykazać się swym kunsztem.
Ida zabrała się za przygotowanie jedzenia. Uczyni
ła to z ogromną niechęcią, nie dlatego że unikała za
jęć domowych, raczej ze względu na przybyszów. Lu
dzie, których przyprowadził Santeri, nie wzbudzali jej
zaufania. A przeczucia rzadko ją myliły.
Jedzenia trzeba było sporo. Mężczyźni mieli spędzić
cały dzień na ciężkiej pracy pod gołym niebem.
Niektórzy z nich będą nawet musieli poświęcić noc
i przesiedzieć przy stosie do następnego wieczora. Pil
nowanie mielerzy było zajęciem żmudnym. Cenne
krople smoły zbierano do beczek, cały czas zważając,
by płomienie nie przedarły się przez wierzchnią war
stwę darni. Wtedy cały wysiłek poszedłby na marne,
i to nie wysiłek jednego dnia, lecz długich zimowych
tygodni. Do układania stosu nie używano świeżego
drewna, tylko polan sosnowych, z drzew ścinanych zi
mą, wiosną rozszczepianych i suszonych.
Nic dziwnego, że Smolarze traktowali swe zajęcie
z nabożeństwem.
Reijo pozwalał zwykle Idzie uczestniczyć w układa
niu mielerza. Tym razem smolarze stanęli okoniem.
- Kobieta? - krzyknął Tuomas. - To dziecko? Niech
mnie diabli wezmą, jeśli się na to zgodzę! Pójdę praco
wać dla kogoś innego. Nie będę harować na próżno.
Kobiety przy tej robocie to same kłopoty.
Reijo nie sprzeciwił się. Trudno było o dobrych fa
chowców.
- Innym razem - powiedział uspokajająco do Idy. -
Zresztą jesteś już na to za stara. Pomożesz Anjo przy
nosić posiłki. Myślę, że nasi przyjaciele nie będę mie
li nic przeciw temu.
Ida prychnęła z wściekłością, ale nie ośmieliła się
kłócić z ojcem przy obcych. Kiedy jednak Santeri wy
szczerzył zęby w uśmiechu, warknęła na niego:
- Twoi towarzysze gorsi są niż baby!
I choć sprawiłoby to przykrość Reijo, to w tej chwi
li złości Ida życzyła smolarzom, by choć jeden stos im
się nie udał.
Mieliby za swoje, pyskacze. Niech się więc sami po
cą, skorą gardzą pomocą kobiecych rąk.
Jak coś pójdzie źle, nie będą mogli zwalić winy na nią.
Wcale jednak nie chciała, by coś poszło źle...
Reijo składował drewno na polanie w pewnym odda
leniu od cypla. Wóz z niezbędnym sprzętem ciągnęły ko
nie, ale i tak droga do lasu miała zająć im sporo czasu.
Ida umiała szybko biegać. Popędziła przodem i do
tarła do domu Mai przed innymi.
Maja zdążyła się już przygotować, spięła włosy na
karku i przysłoniła je chustą. Miała na sobie bawełnia-
ną roboczą suknię, tak spraną, że można jedynie było
się domyślać jej pierwotnego niebieskiego koloru.
Przepasała się barwnym pasem, który świadczył o jej
lapońskim pochodzeniu. Wciąż była wąska w talii.
- Możesz zostać w domu - powiedziała z przekąsem
Ida. - Nasi dzielni fińscy smolarze nie życzą sobie po
mocy kobiet.
- Bzdura! - prychnęła Maja.
- Tata kazał mi trzymać się z daleka od mielerzy -
dodała Ida, siadając koło Ailo.
- Niech tylko spróbuje ze mną - oświadczyła Maja.
- Ci głupcy mogą wracać, skąd przyszli. Potrzebują
nas bardziej niż my ich!
- Powinnaś mieć duże gospodarstwo, Maju - zauwa
żył Ailo. - Jesteś taka energiczna.
Heino nie odezwał się, słaby uśmiech błąkał się po
jego wargach. Znał dobrze fińskich Smolarzy i po czę
ści ich rozumiał. Kobiety nie nadają się do pracy przy
mielerzach. Jednak kobiety są tak różne...
Coś mu mówiło, że smolarze nie spotkali wcześniej
kogoś takiego jak Maja.
Fińscy smolarze czekali na nich przy ścieżce. Kobie
ty szły z tyłu, a Ida nawet celowo zwolniła, by okazać
pogardę tym, którzy ją zlekceważyli. Maja natomiast
gotowała się do walki.
Przechodzili koło rzeki, mijając dziewczęta zajęte
praniem. Jedna z nich zastygła, ujrzawszy jasnowłose
go młodzieńca. Potem bezwiednie wydała krzyk rado
ści. Knut zatrzymał się, a ona do niego podbiegła.
Indianne wytarła zimne, czerwone dłonie w fartuch.
Nie miała nawet czasu, by odgarnąć kosmyk włosów,
który wysunął się spod chusty.
Nie było jej w chuście do twarzy, nie tak wyobra
żała sobie pierwsze spotkanie z Knutem Elvejord. Wy-
przystojniał, wyglądał znacznie dojrzalej niż Sedolf.
Ida dostrzegła to, co przyjaciółka starała się ukryć,
i westchnęła ciężko.
Indianne zagięła parol na Knuta. Plotła, co jej ślina na
język przyniesie, nie odrywając wzroku od chłopaka.
Mówiła, że przyjdzie przyglądać się ich zajęciu. Po
zostałe dziewczęta też. A wieczorem dołączą do nich
chłopcy z osady. I wspomniała coś o uchylonym oknie.
Heino uśmiechał się szeroko, Ailo też nie mógł opa
nować rozbawienia. Knut natomiast wymruczał jakąś
wymijającą odpowiedź i cofnął się. Uciekł od Indian
ne, jakby ta chuda jak szczapa istota była groźną be
stią, zamierzającą go pożreć.
Dołączył do reszty i poszukał wzrokiem Anjo. Ko
biety, która stanowiła punkt oparcia w jego życiu. Ra
mię Knuta stworzone było do tego, by spoczywać na
ramieniu Anjo, a jej po to, by obejmować jego wąskie
biodra. Czułość i zażyłość tych dwojga dostrzec było
można gołym okiem.
Indianne z początku nie zwróciła uwagi na tę nie
znajomą kobietę, zbyt starą, by uznać ją za rywalkę.
A kiedy oddalali się, idąc tak blisko siebie, że nie moż
na było mieć wątpliwości co do natury ich związku,
Indianne nie miała już szansy przyjrzeć się jej bliżej.
- Kto to? - syknęła do Idy.
Ida nie zamierzała oszukiwać przyjaciółki.
- Wiele się zmieniło - szepnęła, sprawdzając, czy
Knut i Anjo jej nie usłyszą. - Knut się ożenił.
- Z nią?
Ida skinęła głową.
- Z taką staruchą? - spytała, a potem zaniosła się
śmiechem. Dziewczęta nad rzeką przerwały zajęcie.
Wszystkie domyślały się, o co chodzi. Pamiętały, że
swego czasu Indianne latała za Knutem.
- Knut ożenił się z tą kobyłą? - powtórzyła z niedo
wierzaniem.
- Żona Knuta nie jest staruchą - stwierdziła sucho
Ida, odciągając Indianne na bok. - Ani kobyłą. Licz się
ze słowami, Indianne, bo sama skończysz jako stara
kobyla.
Indianne zaniemówiła z zaskoczenia.
Heino roześmiał się.
Nie uszło to uwagi Indianne. Przystojny mężczyzna
nigdy nie uchodził jej uwagi. Tylko że ten wyraźnie
adorował tę brzydką, poznaczoną bliznami siostrę
Knuta. Przeklęty Knut, t;ak ją wystawić do wiatru! Dla
starszej kobiety!
Musiało mu się pomieszać w głowie. Wypowiedzia
ła głośno tę myśl, którą ktoś skwitował przychylnym
śmiechem.
- Dawna miłość Knuta? - dopytywał się Heino.
- Niezupełnie - odrzekła sucho Maja - ch<-/ć tak to
mogło wyglądać. Ta dziewczyna nigdy nie była zbyt
rozgarnięta.
- Przesadzasz - sprzeciwiła się Ida, stając w obronie
przyjaciółki.
- A z ciebie to chodząca łagodność - dodała Maja.
Sama stanowiła krańcowe przeciwieństwo Idy.
- Dziewczęta bywają ciężarem - westchnął Heino.
- Doprawdy? - zaciekawiła się Ida. - A skąd o tym
wiesz?
Heino nie dał się wyciągnąć na zwierzenia.
- Jestem spostrzegawczy - wymigał się od bezpo
średniej odpowiedzi. - Poza tym moja uwaga nie do
tyczy wszystkich panien. Są wyjątki.
Spojrzenie, jakie posłał Mai, nie uszło uwagi- Idy.
Maja natomiast puściła jego słowa mimo uszu.
O beczki nie musieli się kłopotać. Reijo zwiózł je
sam, przetransportował łodzią pięćdziesiąt sztuk, jed
na po drugiej. Zajęło mu to wiele dni i kosztowało spo
ro wysiłku, ale Reijo nie uważał tego za wyczyn.
Czymś się trzeba zająć, żartował. Nie wybieram się
jeszcze na tamten świat, dodawał z uśmiechem, który
przywracał mu chłopięcy urok.
Mężczyźni znosili glinę znad brzegu rzeki. Glinę
kładziono u podstawy stosu.
- Niech się utytłają - powiedziała z satysfakcją Ida.
Smolarze wykładali gliną cały okrąg z pominięciem wą
skiego odpływu prowadzącego od środka do obwodu.
Ida czyściła paznokcie zębami. Siedziała na nasypie
nad mielerzem, kołysząc bosymi stopami. Starannie
ukrywała niezadowolenie, nie chciała, by ktokolwiek
wziął ją za kłótnicę.
Anjo znalazła sobie miejsce obok dziewczyny. Cie
kawa była, co się zdarzy, bo wcześniej nie widziała
Smolarzy przy robocie, choć w Alcie też parano się
tym zajęciem.
Maja, miotając przekleństwa jak mężczyzna, zajęła
się zdzieraniem kory z drewnianych szczap. Korą po
krywano warstwę gliny.
- To nie jest praca dla ciebie - powiedział dobro
dusznie Pekka i usiłował odebrać jej drewno. Jego
twarz pokrywały zaschnięte grudki gliny.
- Zabierz łapy - warknęła Maja, nie przerywając zaję-
cia. Fin wybałuszył oczy ze zdumienia. - Smoła, którą
wypalamy, i mnie pomaga przetrwać - dodała ostro. -
Nie będę siedzieć na tyłku i patrzeć, jak inni się pocą.
- Kobiece tyłki po to są tak duże, żeby baby miały
na czym siedzieć. - Tuomas przyszedł z odsieczą kom
panowi.
Maja roześmiała się.
- Wszyscy wiedzą, że smoły nie będzie, jeśli kobie
ty mieszają się do roboty - upierał się Tuomas.
Maja nie przestawała zdzierać kory.
- Smoły nie będzie, jeśli nie ruszycie się z miejsca -
syknęła. - A może wasze stopy po to są tak duże, by
ście mieli na czym stać? - spytała złośliwie.
- Wystarczy - wtrącił się Reijo. Położył dłonie na
ramionach Mai i zajrzał jej w oczy. Jasna czupryna do
tykała nieomal czoła dziewczyny. - Potrzebujemy ich
pomocy, Maju. Oni dobrze pracują, a ja mam dużo
drewna. Jeśli pogoda się utrzyma, postawimy wiele
mielerzy i wiele beczek napełnimy smołą. Nie życzą
sobie kobiet przy tej robocie. Szanuję ich zdanie.
- Nie potrzebujesz smoły - rzuciła Maja. - Masz złoto...
Ugryzła się w język. Nie powinna była wspominać
o tym, nie przy obcych. Bóg jeden wie, co z nich za
ludzie.
- Skończyło się - odrzekł pospiesznie Reijo w naiw
nej próbie naprawienia szkody. Zdradzało go jednak
napięcie w głosie.
Ida westchnęła. Jej niechęć do smolarzy jeszcze
wzrosła.
- Wyświadcz mi tę przysługę i trzymaj się z daleka
od mielerzy - dodał Reijo, nie patrząc Mai w oczy.
Rzadko ją o coś prosił.
Maja zmiękła, zezłoszczona własną nieostrożnością.
- W przyszłym roku sama podpalisz stos - uśmiech
nął się.
Stchórzył, taka myśl przemknęła Mai przez głowę.
Puściła polano. Nie oglądając się na nikogo, ruszy
ła w kierunku Idy i Anjo. Zacisnęła powieki, słysząc
złośliwy śmiech dwóch najemnych smolarzy.
Zignorowała ich. Położyła się na nasypie i wbiła wzrok
w niebo.
Mężczyźni wymościli dół korą, potem przyszła ko
lej na długie szczapy. Układali je promieniście
w kształt ogromnego słońca. Ta czynność była bardzo
pracochłonna, wymagała bowiem precyzji i staranno
ści. Honor smolarzy nie pozwalał, by ktokolwiek wy
ręczał ich przy tym zajęciu i nieostrożnym postępowa
niem niszczył warstwę kory.
Teraz dopiero przydały się silne dłonie pomocników.
Wysuszone kłody drewna układano w stos wokół
młodego drzewka, które umieszczano pośrodku. Od
pnia drzewka na zewnątrz prowadziła rynna. Męż
czyźni znosili ciężkie bale. Stos rósł z wolna.
Wiał lekki wiaterek. Nie tak silny, by zakłócić pro
ces rozpalania, chłodził tylko spocone czoła i plecy.
Jeden po drugim zrzucali z siebie kurtki i koszule.
Ida obserwowała ich nagie torsy z dziewczęcym zacie
kawieniem. Nie dziwiła się, że przyjaciółki jej zazdrości
ły. Wiele by dały, by móc uczestniczyć w tym spektaklu.
Knut zmężniał, dostrzegła to od razu, był silny i żyla
sty. Jak Heino. Za każdym razem gdy podnosił kłody, pod
jego gładką skórą napinały się mięśnie jak Z żelaza. Stos
drewna malał w oczach, mielerz wznosił się coraz wyżej.
Santeri był szczupły, ale dobrze zbudowany. Nie-
wielkiego wzrostu, gdyby się zaokrąglił w biodrach,
wyglądałby jak beczka.
Wtedy mogliby się pomylić i zalać go smołą.
Ida miała dość niezwykle poczucie humoru.
Widok obu obcych smolarzy też nie był niemiły jej
oczom. Ich los zależał w dużej mierze od tężyzny fi
zycznej, więc prezentowali się niezgorzej. Nawet oj
ciec wyglądem przypominał znacznie młodszych od
siebie, uznała Ida. Naszła ją nagła myśl, że prowadząc
samotne życie marnotrawił swą męskość. Niejedna
pragnęłaby mieć go u swego boku.
Ida wzdrygnęła się. Nie godzi się myśleć tak o wła
snym ojcu. Przeniosła wzrok na Ailo. Jego opalony tors
przybrał barwę skórzanych spodni, gdyby nie pasek,
trudno byłoby stwierdzić, gdzie zaczyna się odzienie.
Wzrostem dorównywał Santeriemu, a przewyższał
go siłą. I wcale nie wyglądał jak beczka.
Ida zerkała na Ailo spod przymkniętych powiek,
tak by nikt tego nie zauważył, nikt nie dostrzegł, gdzie
błądzi jej wzrok...
Zerwała się na równe nogi, zaniepokojona własnym
zachowaniem. Zaproponowała Anjo spacer, ale ta od
mówiła. Miała prawo przyglądać się mężczyźnie, któ
rego kochała. Wodzić oczyma po ciele, które pieściła.
Ida zastanawiała się, jak to jest...
Marudziła tak długo, aż Maja zgodziła się dołączyć
do niej. Pracujących przy mielerzu mężczyzn nie za
szczyciła ani jednym spojrzeniem.
Ale jedna para oczu śledziła sylwetkę Mai, póki obie
dziewczyny nie znikły w lesie.
Mężczyźni nie przerywali pracy. Słońce coraz czę
ściej chowało się za kłębiaste chmury.
Karki sztywniały, pot lał się strumieniem, zmierz
wione czupryny lepiły się do czoła.
Reijo zarządził krótką przerwę na posiłek.
Zmęczenie i głód nie sprzyjały wydajnej pracy.
Anjo rozpakowała jedzenie przygotowane przez Idę.
Ailo i Heino jedli pospiesznie, połykając wielkie kęsy
i popijając chłodnym mlekiem, które trzymano w nur
cie rzeki.
Wiedzieli, w którym kierunku ruszyły dziewczęta,
i spodziewali się, że nie odeszły daleko.
Ścieżka wiła się między młodymi brzozami. Bli
skość rzeki sprzyjała wegetacji, więc oprócz sosen ro
sło tam sporo innych gatunków drzew.
Zobaczyli dziewczęta za następnym zakrętem rzeki.
Natura, szczodra matka, utworzyła tam spokojne za
kole, idealne wręcz do połowów i kąpieli.
- Powinniśmy byli jeść szybciej - mruknął Ailo
i uniósł kąciki ust w uśmiechu.
Heino przytaknął bez słowa.
Rzeka skusiła dziewczęta. Nie miały zresztą nic in
nego do roboty, a w to odludne miejsce rzadko kto za
glądał. Słońce spaliło obnażone ramiona, a woda cu
downie chłodziła ciało i duszę.
Na widok młodzieńców wyłaniających się Z lasu Ida
pospiesznie naciągnęła na siebie spódnicę. Zanim się
zbliżyli, zdążyła jeszcze przerzucić koszulę przez gło
wę. Maja nawet się nie poruszyła. Siedziała spokojnie
w samej bieliźnie, a jej kształtne ramiona odbijały się
złocistą opalenizną od bieli tkaniny. Wilgotne włosy
spływały miękkimi lokami. Wystawiła odsłonięte kost
ki do słońca.
- Jesteś płochliwa - powiedziała do Idy.
- Może dlatego, że nigdy nie byłam zamężna - od
rzekła Ida, gorączkowo i bezskutecznie zaczesując wło
sy palcami. Nie zdobyła się na to, by spojrzeć na Ailo.
- Już obiad? - zdziwiła się Maja.
Heino przysiadł na pniaku w pewnej odległości, by
się nie narzucać.
Ailo usadowił się między Mają a Idą.
- Obiad? - roześmiał się, jakby nie zauważając zło
śliwości w tonie siostry. - Wyruszyliśmy, żeby was po
szukać. Mogłyście się zgubić, a poza tym na samotne
dziewczęta czyha w lesie sporo niebezpieczeństw.
Ida zachichotała. Nawet Maja nie ukrywała rozba
wienia. Pieszczotliwie potargała czuprynę Ailo, brata
niemal równego jej wiekiem, lecz na wiele sposobów
od niej młodszego.
- Każdemu przyda się ochłoda - stwierdził Ailo
i spojrzał z nadzieją na Idę. - Kto się ze mną wykąpie?
- Ja już prawie wyschłam - oznajmiła Ida.
Maja dała się namówić.
Ailo podciągnął nogawki spodni, Maja niebezpiecz
nie wysoko podkasała koszulę.
Ida spojrzała przez ramię wprost w oblicze Heino.
Mogła przyglądać mu się bez skrępowania, Heino bo
wiem nie odrywał wzroku od Ailo i Mai.
Siedział okrakiem na pieńku. Pod cienką tkaniną
spodni rysował się zarys silnych ud młodzieńca.
Podobał się jej syn Petriego. Zastanawiała się, czy
i Maja zauważyła, jaki jest męski.
Próbowała wypytać ją o Heino, ale siostra powie
działa jedynie, że dla Idy jest za stary. Tak jakby Ida
sama tego nie wiedziała.
Maja i Ailo opryskiwali się wodą. Brodzili na wy-
ścigi pod prąd jak dwoje rozbrykanych dzieci. Ich
śmiech zlewał się z szumem rzeki.
Ida wykręcała koniuszki włosów. Żałowała teraz, że
nie dała się namówić na ponowną kąpiel.
No tak, ale propozycja padła ze strony Ailo. A coś
nie pozwalało Idzie być mu powolną.
Śmiech Mai sprawiał jej radość, tak dawno go nie
słyszała, jednak odczuwała zazdrość.
To ją Ailo powinien gonić i opryskiwać wodą.
Podniosła się bezwiednie, wzięła buty i przepaskę
do włosów i oznajmiła Heino, że wraca do ojca.
Heino skinął głową ze zrozumieniem.
Ailo w lot pojął intencje dziewczyny i nie miał za
miaru pozwolić jej odejść.
- Ida! - krzyknął za nią i rzucił się susami przez rze
kę ku miejscu, w którym zniknęła w lesie.
Ida usłyszała go. Uśmiechnęła się nawet, widząc, jak
brodzi w fontannach wody, ale nie przystanęła. Wol
no szła ścieżką.
Maja poruszała się leniwie. Od chwili zjawienia się
Heino czuła na sobie jego wzrok. Żaden mężczyzna ni
gdy nie patrzył na nią w ten sposób. Nawet Simon.
Zrobiło jej się chłodno, ruszyła więc do brzegu.
Opuściła skraj koszuli; zanurzył się w rzece, ale nie
przejęła się tym zbytnio.
Była zupełnie przemoczona, Ailo nie żałował wody.
To nic. Słońce zrobi swoje. A nie przeszkadzało jej,
że mokra bielizna aż nadto uwydatniała jej wdzięki.
Nie wstydziła się swego ciała. Tylko twarz ludzie
omijali spojrzeniami.
Zresztą te ciemne, płonące oczy dobrze wiedziały,
co skrywa pod odzieniem. Heino należał do tego ga-
tunku mężczyzn, którzy potrafią dojrzeć rzeczy do
brze ukryte. Chyba z tego względu Maja czuła wobec
niego pewne onieśmielenie.
Nie opuściły jej zakazane i niebezpieczne marzenia,
choć nie przynosiły już radości. Ani ciepła. Nocami jej
ręce zabawiały się grzesznie z własnym ciałem, lecz
choć dawały zaspokojenie, to nie tłumiły tęsknoty.
Nie można spełnić marzeń o miłości. Nie takiej, jaką
nosiła w sobie.
Pisklę wyleciało z gniazda, by już nie powrócić.
Maja miała też inne marzenia.
Na przykład, by wyjechać z osady nad fiordem.
Kobiety jednak nie wyprawiały się w drogę samot
nie. Raija Alatalo mogła sobie na to pozwolić, jej naj
starsza córka już nie.
Pośród tych myśli Maja ujrzała Heino.
Wstał i szedł ku niej krokiem pewnym i zdecydo
wanym, jakby tylko na nią czekał. Od dawna. Spotka
li się tuż nad brzegiem, młodzieniec wszedł w wodę
po kostki. W ich spojrzeniach płonął ten sam ogień.
Heino objął dziewczynę ramieniem, drugą ręką ujął
ją pod kolana i bez słowa wyniósł na brzeg. Na pochy
łość nad rzeką, w zielony cień pomiędzy brzozami, po
rośnięty mchem i wrzosem. Tam gdzie smukłe witki
brzozowe tworzyły zasłonę przed całym światem.
Ostrożnie położył ją na ziemi i usiadł obok. Blisko,
lecz jej nie dotykając.
Heino wiedział, że Maja była żoną Simona, ale nie
miało to dla niego żadnego znaczenia. Znał jej imię i to
mu wystarczało. Pragnął powiedzieć coś, co zrobiłoby
na niej wrażenie.
Nigdy dotąd nie przeżywał nic podobnego. Wycia-
gnał dłoń, podłożył ją pod policzek Mai i obrócił do
siebie. Krople wody spływały z jej włosów, skóra by
ła chłodna. Pogładził ją pieszczotliwie.
Maja nie odsunęła się. Heino czubkami palców
przesunął po bliznach. Usta Mai zadrżały, ale w geście
chłopaka nie było wzgardy, tylko bezmierna czułość.
Potem cofnął dłoń i przysunął twarz do jej twarzy.
Zawisł oczyma na jej wargach.
Pocałunek był jak dotyk, jak pieszczota. Tak samo
ciepły i czuły.
I krótki.
- Postępuję wbrew twojej woli? - spytał cicho.
Maja potrząsnęła głową. Wbrew woli? Nie znała ni
kogo, kto by o to zapytał. Heino był inny. Inny niż męż
czyźni, których znała. Inny niż ci, o których marzyła.
Objął ją, miał rozgrzane ciało. Maja drżała z zimna.
Jej ubranie leżało nad rzeką, a promienie słońca nie
przedzierały się przez gęstwę drzew.
- Tak dawno nie tuliłem kobiety - powiedział. To by
ło tamtej nocy, sześć miesięcy wcześniej, w trakcie zaba
wy z rybakami w Finnmarku. Całą wieczność temu. He
ino nie kłamał, już sam ten fakt napełniał go zdumieniem.
- Dawno nikt mnie nie tulił...
Heino usłyszał głos dziewczyny. Ukazał mu się ob
raz Simona i zaraz zniknął. Simon nie żyje. Do zmar
łych nic nie należy.
Niebawem skończy się przerwa na posiłek. Może
już się skończyła. To szaleństwo, wszyscy dostrzegą
ich nieobecność, a Heino nie chciał narażać Mai.
Tyle że chwila była jak stworzona, by przedrzeć się
przez mur, który zbudowała wokół siebie. Niczego
bardziej nie pragnął.
Heino Aalto nigdy nie się nie cofał. Nawet jeśli gro
ziło mu niebezpieczeństwo.
Tym razem nie czynił nic złego. To, czego pragnął,
było dobre.
Usta i oczy dziewczyny przyciągały go z magiczną si
łą. Nigdy nie spotkał takich oczu, takich miękkich warg.
Bez namysłu ucałował je ponownie, a dziewczyna
nie stawiła mu oporu. Jej dłonie pieściły plecy Heino,
napełniały go rozkoszą.
Podciągnął ją w górę, wsunął dłonie pod wilgotną
koszulę. Pomogła mu pozbyć się paska, a on gorącz
kowymi ruchami uwolnił ją od resztek mokrej bieli
zny, która oblepiała jej uda. Był jak nieprzytomny, śle
py z pożądania.
Heino oparł dziewczynę o pień brzozy, przycisnął
do białej kory i wszedł w nią. Ręce Mai zamknęły się
na szyi młodzieńca, nogi na jego biodrach. Stali się
jednym ciałem, jedną namiętnością, poruszali w tym
samym rytmie. Wargi całowały w bezgranicznym za
pamiętaniu.
Nie spieszyli się, choć zżerał ich ogień namiętności.
Nie musieli rozmawiać. Ich ciała porozumiewały się
bez zbędnych słów, szukając spełnienia...
Ailo dogonił Idę bez trudu. Przekomarzając się, ze
szli znów nad rzekę i usiedli na kamieniach. Dowcip
kowali i śmiali się nieustannie.
- Robota czeka - powiedział niechętnie Ailo po
dłuższej chwili.
Ida wiedziała o tym od dawna. Zastanawiała się, czy
Maja i Heino znaleźli wspólny temat do rozmowy.
A może wrócili do tamtych? Wtedy wszyscy pomy-
ślą, że ona ugania się za Ailo. To byłaby krzycząca nie
sprawiedliwość.
- Zapomniałem butów - rzucił ze złością Ailo. -
Wrócisz ze mną?
Ida skinęła głową. Chociaż chciała nią potrząsnąć.
Ailo ruszył przodem. Ścieżka była wąska, porośnię
ta gęstwiną zarośli po obu stronach, tak że nie mogli
iść obok siebie. To dobrze, pomyślała Ida. Wolała po
suwać się za nim, patrzeć na niego bez skrępowania...
Choć spacer u boku Ailo byłby równie przyjemny,
połączyłby ich w innej wspólnocie. Tylko między nią
a Ailo mogła istnieć taka więź. Gdyby mieszkał z ni
mi, zostałby jej najlepszym przyjacielem.
Kiedy zbliżyli się do zakola rzeki, Ailo zatrzymał się
raptownie. Te dźwięki docierały do niego od jakiegoś
czasu, ale dopiero teraz uświadomił sobie, jakie jest ich
źródło.
Cofnął się i wpadł na Idę. Wepchnął ją do lasu,
chciał uchronić od tego widoku.
Była jeszcze taka niewinna.
Za późno.
Ida zobaczyła Maję, jej okryte bielą ciało owijało się
wokół ciała Heino. Brunatne dłonie Heino pod jej ko
szulą. Poruszali się w obłąkanym rytmie, razem, ku so
bie, połączeni pocałunkiem, który nie miał początku
ani końca.
Ida bladła i rumieniła się na przemian. Obróciła się
tyłem, choć jakaś cząstka w niej wciąż chciała patrzeć.
Uczyć się. Ailo objął ją łagodnie, splótł palce w talii
dziewczyny, wsparł policzek na jej rudych włosach.
Teraz spoglądali w tym samym kierunku. Ku rzece.
- Nie możemy wrócić przed nimi - szepnął Ailo. -
Wtedy domyśla się wszystkiego. Powiemy, że kąpali
śmy się i zapomnieliśmy o bożym świecie...
- Cały czas zastanawiałam się, czy potrafią rozma
wiać ze sobą. - Ida drżała. Nie potrafiła wyrzucić z pa
mięci obrazu spleconych ze sobą kochanków.
- Takie rzeczy się zdarzają - tłumaczył Ailo. - To
nie musi być złe i grzeszne, choć znają się tak krótko...
Ida nie wiedziała, co sądzić na ten temat. Siostra wy
dawała się jej dotąd osobą pozbawioną uczuć. Dostrze
gła jednak od samego początku, że Maję i Heino po
łączyła jakaś niezwykła więź.
- Nie wiedziałaś, jak to jest?
- Skąd miałam wiedzieć? - odrzekła bezradnie. -
Dziewczęta nie rozmawiają o takich sprawach.
Ailo przytulił ją przyjaźnie i rzucił wzrokiem za sie
bie. Zobaczył, że Heino opuszcza Maję na ziemię,
obejmuje ją z bezgraniczną czułością. Ujrzał ramiona
Mai spoczywające ufnie na szyi młodzieńca.
Wymienili jakieś słowa, nie wiedział jakie, nie chciał
wiedzieć. Życzył siostrze szczęścia bardziej niż komu
kolwiek.
Ostrożnie odsunął Idę od siebie.
- Poczekamy na nich w innym miejscu. Nie muszą
wiedzieć, że poznaliśmy ich tajemnicę.
Ida przystała na tę propozycję bez wahania. Nie
miała pewności, jak się zachowa, czy nie zdradzi się
spojrzeniem.
I zastanawiała się, jak to jest. ,
Co innego widzieć, co innego czuć.
6
Wrócili razem. Praca trwała w najlepsze. Wokół
drzewka, zwieszającego się zieloną koroną nad miele-
rzem, wyrósł ogromny stos drewna.
Ida ponownie zmoczyła włosy, by uwiarygodnić hi
storyjkę o kąpieli, ale jej policzki pałały, kiedy Ailo
opowiadał o ożywczo chłodnej wodzie.
- Zapewne - stwierdził Santeri z błyskiem w oku.
Ida zrozumiała natychmiast, że Santeri wie swoje, mo
że i co do niej snuje pewne domysły. Zaczerwieniła się
jeszcze bardziej i miała ochotę wykrzyknąć, że to nie
prawda, ale nikt już nie zwracał na nią uwagi.
To Maja powinna oblać się rumieńcem, ale wyda
wała się zupełnie nieporuszona. Wyszła z lasu niewin
na jak aniołek, niosąc buty Ailo. We włosach miała liść,
ale przecież mógł się tam zaplątać przypadkiem.
Trzymała się z daleka od Heino. Jej policzki nie pa
łały, oczy nie płonęły. Nie było w niej nic, co przypo
minałoby zachowanie Elise i Mattiego. Nic, co świad
czyłoby o miłości.
Więc jak mogła...? Jeśli nic nie czuła? Więc skąd bra
ła się nieziemskość tego aktu, skoro nie było w nim
cienia uczucia? Czy można pokochać kogoś, kogo po
znało się poprzedniego wieczora?
Ida nie znajdowała odpowiedzi na żadne z dręczą
cych ją pytań.
Nawet Heino wyglądał zwyczajnie, ale Ida wymy
śliła sobie, że mężczyznom łatwiej zachowywać pozo
ry. Mieli wprawę. Większość młodzieńców gotowych
do żeniaczki chwaliła się wcześniejszymi podbojami.
Akceptowano to. Jeśli, rzecz jasna, w ich opowieściach
tkwiło choć ziarno prawdy.
Ida popadła w zadumę. Usiadła, unikając towarzy
stwa Anjo i Mai. One były dorosłe, wiedziały. Ida po
czuła się nagle jak małe, nierozgarnięte dziecko.
Stos rósł, wyglądaj jak zamek, nad którym niby
sztandar powiewała zielona korona sosny.
Czarno-zielona była flaga prostych ludzi. Czarna
jak krople smoły, zielona jak igły sosny. Czerń i zie
leń to kolory ludu. Reijo krążyły po głowie wzniosłe
myśli, gdy kładł na mielerz kolejne kłody drewna. Nie
pamiętał o gradkach drogocennego kruszcu, które
ukrył w skrzyni koło łóżka. Dzięki nim mógłby żyć
dostatnio, ale nie chciał. Znał swoje miejsce i jedyne,
czego pragnął, to umrzeć takim, jakim się urodził.
I niech młode sosny rzucają cień na jego grób.
W odległej, miał nadzieję, przyszłości.
Reijo pocił się, czuł się jak roślina, która puszcza so
ki. Dziwne porównanie, ale ostatnio Reijo przychodzi
ły do głowy dziwne myśli. Może zbyt mało przebywał
z ludźmi? Samotność źle wpływa na stan duszy.
Chłopak, którego przyprowadził Knut, to tęgi ro
botnik. Silny, uparty, przypominał ojca. Gdyby Petri
nie spotkał Raiji, to Heino nie pojawiłby się tutaj...
I znów te dziwaczne myśli.
Reijo odepchnął je od siebie. Rzucił okiem na po
chyłość, na której siedziała Ida. Sama, to nie było do
niej podobne, zapewne pokłóciła się z Ailo. Jeszcze nie
dorosła, pomyślał z troską. Miał nadzieję, że Ailo wy
każe się rozsądkiem i powstrzyma swoje żądze. Jeśli
było tak, jak myślał. A było.
Reijo dobrze pamiętał własną młodość. Krew wrza
ła w żyłach. Zawsze jest tak samo.
Lubił Ailo. Nie miał nic przeciwko jego związkowi
z Idą.
Maja rozmawiała z Anjo.
Lekko zaróżowiona na policzkach, o wargach czer
wonych i błyszczących.
Syn Petriego miał ślady na plecach. Odciski drob
nych palców...
Reijo spostrzegł to od razu.
Nie był pewien, czy wnioski, które wysnuł, przypa
dły mu do gustu, ale to nic nie oznaczało.
Pisklę wyfrunęło z gniazda.
Zbliżała się pora obiadu.
Smolarze z Tornedalen dostąpili zaszczytu położe
nia ostatniego kręgu, starannego wykończenia miele-
rza. Pośpiech nie był wskazany.
Pozostali mężczyźni ruszyli na wzgórza po darń.
Trzeba jej było sporo do przykrycia stosu i uszczelnie
nia boków. I ta czynność wymagała niezwykłej staran
ności. Stos musiał płonąć równomiernie i utrzymywać
stałą temperaturę.
Znosili płaty darni i układali je wokół mielerza.
Nadszedł czas na porządny posiłek.
- Nie wszystko trzeba traktować ze śmiertelną po
wagą - zauważył Santeri, ocierając brudną dłonią pot
z czoła. Jego twarz była czarna od ziemi. - Niektórzy
zresztą dobrze się bawili. Tylko się kąpaliście?
Roześmiał się szczerze, a Ailo i Heino dołączyli do
niego. Ida nie była w stanie. Nigdy nie pojmie męskich
reakcji.
Podczas przedpołudniowej przerwy Reijo i Santeri
rozciągnęli sieć w poprzek rzeki. Teraz brodzili w wo
dzie i wprawnymi ruchami wyłuskiwali z oczek tłuste
łososie. Podnosili je w górę triumfalnym gestem, by
pokazać, że obiad jest gwarantowany.
Heino przytknął dłonie do ust i krzyknął:
- Dobra robota, chłopcy! Jest ich więcej?
Łososi było osiem.
Usmażyli je nad ogniskiem. Jedli palcami z blaszanych
i drewnianych talerzy, z odrobiną masła i ogromnymi ka
wałkami ciemnego chleba. Zagotowali kawę, zasłużyli so
bie ciężką pracą na taki zbytek. Ida doprawiła kawę odro
biną mleka, a mężczyźni czymś mocniejszym z flaszek,
które powyciągali z wewnętrznych kieszeni. Heino nie
pił, zauważyła Ida. Może przez wzgląd na Maję?
A przecież wcale na nią nie patrzył. Po tym, co prze
żyli razem?
Po obiedzie przyszedł czas na wypoczynek. Męż
czyźni wyciągnęli się leniwie na mchu. Dwaj Smolarze
z Tornedalen oddalili się od reszty. Prowadzili cichą
rozmowę po fińsku. Ida wyłapywała poszczególne sy
laby, ale nie potrafiła złożyć z nich rozsądnej całości.
Niepokoiło ją zachowanie tej dwójki. Dziwne, że trzy
mali się na uboczu...
Może czuli się obco?
Ida unikała Mai. Omijała ją szerokim łukiem, nie za
uważając, że sama stroni od towarzystwa.
Santeri opowiadał anegdoty przy dogasających
resztkach ogniska. Knut oparł głowę o kolana Anjo.
Maja siedziała obok, Reijo też. Ida nie poszukała wzro-
kiem Aiło. Santeri był świetnym gawędziarzem, ale
dziewczyna znała wszystkie jego historie w niezliczo
nych wariantach. Z pewnością wybaczy jej, jeśli tym
razem nie usiądzie u jego stóp.
Samotność zakłócił jej Heino. Przycupnął na pniu
drzewa zwalonego podczas wiosennych burz. Ida mia
ła ochotę wstać i odejść, ale nie zrobiła tego.
- Uciekasz od nas - zauważył. Na brzmienie jego
głosu Idzie przebiegły po plecach rozkoszne ciarki.
Nie Heino to sprawiał, tylko sam głos...
- Znam opowieści Santeriego.
Roześmiał się, śmiech Heino też brzmiał sympa
tycznie. Idzie jednak nie spodobało się to, że dołączył
do niej. Powinien być przy Mai...
- A ty umiesz opowiadać? - zaciekawił się.
Ida gapiła się na niego. Miał zamiar wypytać ją
o Maję? I co tu odpowiedzieć? Może milczeć?
- Interesuje mnie twój ojciec - ciągnął Heino. - Opo
wiedz mi o Reijo!
- O tatku? - zdziwiła się. - A co tu jest do opowia
dania?
Heino wzruszył ramionami.
- To niezwykły człowiek, nieprawdaż? I miał za żo
nę niezwykłą kobietę, tak przynajmniej mówią. Wy
chował stadko dzieci bez niczyjej pomocy. Nie są
dzisz, że wiele dał z siebie?
Ida nigdy nie patrzyła na to od tej strony. I ani sie
bie, ani swojego rodzeństwa nie uznawała za stadko.
- Tatko jest po prostu... dobry - wyszeptała onie
śmielona. Odszukała Reijo wzrokiem i utwierdziła się
w miłości do ojca.
- Dziwne, że się powtórnie nie ożenił...
O tym też nigdy dotąd nie myślała. Nie chciała jed
nak rozmawiać na ten temat z nieznajomym.
- Zapewne uważa, że jest mężem... mojej mamy. Ma
ma zniknęła, ale tato powtarza, że była jego najlep
szym przyjacielem.
- To ładne słowa - stwierdził uroczyście Heino.
Ida nie mogła odgadnąć jego intencji. Czyżby He
ino, w przeciwieństwie do innych mężczyzn, nie gar
dził kobietami?
- Jest młody, przynajmniej jak na ojca - ciągnął.
Ida skinęła głową. Opowiedziała o zazdrości przyja
ciółek. Niektóre nawet otwarcie zalecały się do Reijo.
Heino skwitował tę uwagę uśmiechem.
- Może dlatego tak dobrze nas rozumie. Jest w rów
nym stopniu ojcem jak kompanem.
- Nie doskwiera ci samotność?
- Pragnęłabym, by Maja wróciła do nas - odrzekła
szczerze, zadowolona że Heino zmienił temat. Prze
czucie mówiło jej, że chciał zapytać ją o coś znacznie
istotniejszego. I przeczucie podpowiadało jej, że He
ino zna już odpowiedź. - Tylko że Maja jest uparta
i zostanie w domku nad rzeką. Wiesz, że należał do
mamy? Do mamy i ojca Knuta. Tato i ojciec Knuta
zbudowali go dla niej. Myślę, że już wtedy ją kochał,
ale uznał, że Kalle stanowi lepszą partię. Już taki jest,
myśli o innych. Pewnie dlatego Maja nie chce się prze
prowadzić. Tamten dom należy do niej, ten nasz na
cyplu do Reijo.
Heino rozumiał więcej, niż Ida mogła przypuszczać.
Więcej, niż ona sama pojmowała.
- Simon powinien był zostać - stwierdził. - Nie zda
wał sobie sprawy, co traci.
- Słyszałeś jej słowa - przypomniała. - Nie łączyło
ich wielkie uczucie.
- Simon był dobrym człowiekiem.
Ida wzruszyła ramionami.
- Wiem, że o zmarłych nie mówi się źle, ale nie prze
sadzajmy. Był kobieciarzem, korzystał z każdej okazji.
- Na ciebie też nastawał? - spytał.
Ida wzdrygnęła się.
- Nie otwarcie. W końcu pokochał Maję. Gdyby jed
nak dbał o nią od samego początku, nigdy nie okaza
łaby mu lekceważenia...
Ida zamilkła i zajrzała w ciemnobrązowe, niemal
czarne oczy Heino.
- Dlaczego mówię ci to wszystko? - zdziwiła się.
Heino rozłożył ramiona.
- Bo nie jestem kobieciarzem - powiedział.
- Unikasz jej od chwili, kiedy wróciliśmy.
Heino milczał. Ida zaczerwieniła się po koniuszki
włosów.
- Widziałaś nas, prawda?
Pokiwała głową, unikając jego wzroku.
- I co o mnie myślisz? - spytał. - Mnie nie unikasz.
Jesteś zła na Maję? W takim razie powinnaś być zła
i na mnie...
- Nie jestem zła...
W geście zażyłości Heino położył dłoń na kolanie
dziewczyny. Ida spłoszyła się, spojrzała ku ognisku.
Nikt nie patrzył w tym kierunku.
- Boisz się mnie?
- N i e .
- Więc nie wiesz, co masz sądzić o tym, co ujrzałaś?
Ida gwałtownie zaprzeczyła, ale zaraz potem póki-
wała głową. Nie odważyła się zajrzeć w twarz temu
dojrzałemu mężczyźnie, który tak wiele rozumiał.
I o wszystkim potrafił rozmawiać.
- Co myślisz o Mai?
Wymówił jej imię tak jak należy. Z fińskim akcentem.
Ida nie znalazła właściwych słów, więc milczała.
- To źle o niej nie świadczy. Uwierzysz mi, jeśli po
wiem, że to się po prostu stało? Bo było nam pisane?
- Nie wiem...
- Wierzysz w wielką miłość?
Nic nie odrzekła, zresztą Heino nie dał jej dojść do
słowa.
- Ona istnieje. Wielka, wszechogarniająca miłość. Ty
le że jej oblicze jest za każdym razem inne. Rozumiesz?
Ida przytaknęła. Myślała podobnie, wmawiała sobie
tylko, że nigdy się nie zadowoli namiastką uczucia.
- Czasami trafiasz wprost do raju - tłumaczył. - Je
śli spotkasz właściwą osobę we właściwym miejscu
o właściwym czasie. To, co zdarzyło się między mną
a Mają, było piękne. Nie wolno ci myśleć inaczej. Prze
raziła cię ta scena, bo nie dostrzegłaś w niej uczuć. Ale
są, uwierz mi na słowo.
- Co teraz będzie? - spytała cicho i niepewnie. - Z to
bą i z Mają?
- Nie wiem - odrzekł szczerze. - Nie muszę wie
dzieć, co się zdarzy jutro.
- Maja z nikim nie rozmawiała tak jak z tobą.
Na chwilę twarz Heino rozjaśniła się w uśmiechu.
Nie wyglądał tak surowo, kiedy się uśmiechał. Ida nie
miała odwagi poprosić, by czynił to częściej.
- Twoja siostra jest dobra, Ido - powiedział. - Nie zna
łem dotąd nikogo takiego jak ona. Nie myśl o mnie źle!
Są chwile w życiu, kiedy trzeba zawierzyć instynktowi.
Wstał, uśmiechnął się do niej i spokojnie wrócił do
ogniska.
Różnił się od Simona, bardzo się różnił. Ida nie mo
gła się teraz sobie nadziwić, że porównywała tych
dwóch mężczyzn.
Miało się już ku wieczorowi, kiedy zaczęli zakrywać
stos. Należało to uczynić w taki sposób, by zielona ko
rona sosny nie doznała uszczerbku. Miała dumnie
wznosić się do nieba, póki ostatnia kropla smoły nie
spłynie do beczki.
Mielerz ze wszystkich stron uszczelniono darnią. Bia
da temu, kto by to uczynił mało starannie! Powietrze
nie mogło mieć dostępu do drewna, tylko u samego do
łu zostawiano szparę, w miejscu gdzie podpalano stos.
Potem i ten fragment zakrywano darnią, pozostawiając
jedynie kilka otworów zapewniających przewiew.
Smolarze nie podpalili stosu. Zrobiło się późno i po
wiał lekki wiatr.
Poza tym Tuomas i Pekka dali wyraźnie do zrozu
mienia, że nie życzą sobie obecności kobiet przy tej
najważniejszej czynności.
- Już i tak źle się stało, że kręcą się tu baby - powie
dział zjadliwie Tuomas i splunął w kierunku Mai.
Maja nie dała się sprowokować.
- Ciekawa jestem, co za baba wyrządziła ci krzyw
dę - odrzekła jedynie.
- Duchom się to nie podoba. - Tuomas pociemniał
na twarzy, udając, że nie dosłyszał jej uwagi. - Du
chom należy się szacunek. Nie lubią, kiedy kobiety
kręcą się przy męskiej robocie.
- Duchy mają więc źle w głowie jak co poniektórzy
- odrzekła kwaśno Maja, dając wyraźnie do zrozumie
nia, że nie darzy smolarzy szacunkiem.
Ale nie zaprotestowała i razem z Anjo i Idą ruszyła
w powrotną drogę. Na odchodnym zapytała jedynie,
czy mężczyźni sami przyjdą po jedzenie, czy też któ
raś ze znienawidzonych bab ma przebrać się w spodnie
na tę okoliczność.
- Bez nas zagłodzicie się na śmierć. Chyba że duchy
zatroszczą się o posiłek.
- Przyjdziemy - zapewnił ją Reijo, szczęśliwy, że
pozbędzie się Mai i jej kąśliwych uwag. I że na jakiś
czas utrzyma ją z dala od syna Petriego.
Mężczyźni zostali przy mielerzu po to, by go chronić
na wypadek, gdyby jakiś konkurent do czarnego złota
zechciał pomieszać im szyki. Może nawet podpalić stos,
jeśli wiatr by ucichł, a pogoda się ustabilizowała.
Ida wiedziała, że powyciągają flaszki ukryte w we
wnętrznych kieszeniach kurtek i będą opowiadać so
bie historie. I będą śmiać się i radować tak jak w po
przednich latach...
Trochę im zazdrościła.
Rozpalaniu mielerzy towarzyszyły śpiewy, zabawa
i wesołość... Tak bywało do tej pory. Schodziło się pół
wioski, mnóstwo młodzieży.
W tym roku smolarze nie życzyli sobie obecności
kobiet. Całą radość zachowywali dla siebie.
Wkrótce kobiety natknęły się na Sedolfa i Emila.
Wypukłe kieszenie młodzieńców świadczyły o tym, że
cały prowiant mieli w płynnej postaci.
Emil spoglądał na Idę tęsknym wzrokiem.
- Wracacie do domu? - zdziwił się.
- Duchy nie lubią spódniczek - wyjaśniła Ida. Dzi-
waczne zachowanie smolarzy nagle wydało się jej za
bawne.
Emil nie wiedział, na co się zdecydować. Dołączyć
do mężczyzn, czy pójść za Idą.
- Nie powinien was kto odprowadzić do wioski?
Maja prychnęła pogardliwie.
- Też mi się znalazł obrońca! Damy sobie radę bez
twojej pomocy.
Dylemat Emila został rozwiązany. Ida była wdzięcz
na Mai, ale nie powiedziała tego głośno.
Sofia i Henriettę również pięły się pod górę, wystrojo
ne z umiarem, tak by nie wzbudzać podejrzeń rodziców.
- Zawracajcie - poleciła im Ida. - W tym roku przed
stawienie wyłącznie dla mężczyzn.
- Co ty mówisz? - zdziwiła się Sofia.
- Przegonili nas - wyjaśniła Maja. - Chcą być sami,
trudno. Nie będę błagać ich o pozwolenie.
Dziewczęta spuściły nosy na kwintę i zawróciły. Co
rusz rzucały ukradkowe spojrzenia na Anjo, ale nie
miały śmiałości się odezwać.
- Knut to mój mąż - powiedziała Anjo, kiedy już
zbliżały się do domu Mai.
Dziewczęta roześmiały się nerwowo.
- Jestem znacznie starsza od niego. Sama się dziwię,
że mnie zechciał!
Szczerość Anjo stopiła lody. Ta kobieta miała nie
zwykły dar zjednywania sobie ludzi.
Plotki już zaczęły krążyć, choć nikt jeszcze nie wi
dział Anjo z bliska. Poza Indianne, ale jej trudno wie
rzyć. Opisała żonę Knuta w sposób groteskowy, jak
by miała na myśli kogoś innego, a nie tę roześmianą,
sympatyczną osobę.
Ida zaprosiła wszystkie na cypel. Sofia i Henriettę
dały się przekonać, ale Maja odmówiła.
- Muszę się przespać - ucięła dyskusję.
Ida uważała, że Maja nie powinna zostać sama.
Tylko że starsza siostra rzadko zmieniała raz po
wziętą decyzję.
Pożegnały się przy domu Mai.
Zapadała noc. Niebo zachmurzyło się, tylko na za
chodzie było ciemnobłękitne, resztę spowijały szare
kłęby chmur. Na szczęście chmury trzymały się wyso
ko nad wierzchołkami gór, co dawało nadzieję na ry
chłe wypogodzenie.
- Żeby tylko nie spadł deszcz. I żeby nie wiało. - Ida
była zaniepokojona, a dziewczęta z wioski podzielały
jej troskę. Znały się trochę na smolarstwie, tylko An-
jo za każdym razem dowiadywała się czegoś nowego.
- Ciągnęłoby przez darń - wyjaśniła Henriettę, a An-
jo pojęła jej tok myślenia. Trzeba wielu sprzyjających
okoliczności, zanim powstanie smoła do smarowania
ścian, uszczelniania burt łodzi i leczenia chorób.
Do domu na cyplu dotarły rozszczebiotane. Anjo
czuła się starsza od nich, ale nie jak matka, nie jak ktoś
z innego pokolenia. Dziewczęta traktowały ją przyjaź
nie i nie wyłączyły ze swego grona.
Anjo schowała radość w sercu. Opowie o niej mężo
wi. Knut obiecał, że przyjdzie po jedzenie i spędzi z nią
noc. Anjo potrzebowała poczucia bezpieczeństwa, co
dziennie musiała się upewniać, że należą do siebie.
Dotąd Knut jej nie zawiódł. Choć ta szczupła
dziewczyna nad rzeką napędziła Anjo stracha. Zabola
ły ją wyzwiska, ale tkwiło w nich ziarenko prawdy.
Były takie młode. Jak jej Knut.
Pranie powiewało wesoło na rejach, kołysał nim
rześki wiatr znad morza. Dopiero stanąwszy na progu
domu, zorientowały się, że taniec wiszącej bielizny
zbyt jest ożywiony.
Ktoś pociął ją na wąskie pasemka, sztuka po sztuce.
Anjo rozpłakała się, kiedy obeszła podwórze, robiąc
rachunek strat.
- To przeze mnie.
Wszystkie jednocześnie pomyślały o Indianne.
Ubranie nie znaczyło wiele dla mężczyzn. Mężczy
zna na co innego skierowałby zemstę. Na coś, co mia
ło wartość w jego oczach.
Kobieta znała cenę odzienia.
- Idę po Knuta. - Ida dyszała wściekłością. - Nie ob
chodzi mnie, jak zareagują na mój widok.
Nie zaprotestowały.
- Najszybciej biegam - dodała na wszelki wypadek.
- Zostaniecie z Anjo?
Sofia i Henriettę pokiwały głowami. Wiedziały, że
ich zachowanie nie zyska aprobaty rodziców. W takie
rzeczy nie wolno się mieszać, zwłaszcza jeśli zdarzyły
się w domu na cyplu.
Ale były lojalne. I zaciekawione. Dalszym ciągiem,
widokiem Knuta u boku Anjo.
Zaryglowały drzwi.
Ida popędziła do mielerza najkrótszą drogą. Nie
dbała o to, co duchy sobie pomyślą. Powinny mieć
dość rozsądku, by zrozumieć powagę chwili.
7
Ida zabrała z sobą Knuta, Ailo i Heino. Reijo także
chciał ruszyć do domu, ale trzej młodzieńcy przeko
nali go, że sprawa nie jest aż tak poważna.
Mielerz należał do Reijo, obyczaj nakazywał mu
być przy nim.
- Indianne nie popełniłaby takiego głupstwa - my
ślał głośno Knut. - Po co miałaby to robić?
- Zraniona miłość - powiedział Heino.
- Nie była moją dziewczyną...
- Ale wpuściła cię do alkowy - wycedził Ailo. - Mo
że liczyła na więcej.
- Taka miła dziewczyna! - Knut nie dawał za wy
graną. - To sprawka jakiegoś szaleńca.
- Tylko kobieta mogła zrobić coś takiego - stwier
dziła Ida. - Do twojego powrotu nasze pranie było
bezpieczne. Do twojego powrotu z Anjo - dodała.
- Czy Anjo bardzo jest roztrzęsiona? - spytał Knut
po raz tysięczny.
Ida cierpliwie odpowiadała, że Anjo jest, rzecz ja
sna, podenerwowana, ale nie została sama.
Heino nie poszedł na cypel.
- Nasza kłótnica też potrzebuje opieki - tłumaczył się.
Knut nie miał czasu, by zastanawiać się nad nagłym
zainteresowaniem, jakie Heino okazywał Mai. Dość
się nasłuchał dowcipów o różnicy wieku.
Chłopaki z wioski, dawni towarzysze zabaw, nie
przebierali w słowach po wypiciu paru głębszych. Se-
dolf i Emil widzieli Anjo i z prostacką bezpośrednio
ścią wyjaśnili Knutowi, że, owszem, Anjo nadaje się na
materac, ale po co od razu się z taką żenić?
Anjo zdążyła już osuszyć łzy i zdjąć żałosne szczątki
prania. Ktoś starannie wykonał swą niecną robotę, nie
ocalała ani jedna sztuka garderoby. Przy pomocy Sofii
i Henriettę ułożyła bieliznę w stos i spaliła. Kiedy zjawi
li się Ida, Knut i Ailo, spopielale resztki wciąż się tliły.
Jeśli któraś z dziewcząt wątpiła do tej pory w szcze
rość uczuć Knuta, to musiała zmienić zdanie. Knut
przytulił Anjo mocno, pocieszał, gładził po włosach
i całował w czoło. Nie były przyzwyczajone do takie
go widoku. Ludzie z wioski nie wystawiali emocji na
widok publiczny.
- Uduszę ją własnymi rękoma, jeśli okaże się, że to
ona! - Knut nie znal litości.
- Daj spokój, przebolejemy tę stratę - Anjo studzi
ła gniew męża. - Nie bądź małostkowy.
- Indianne wspominała o tobie - powiedziała cicho
i niepewnie Henriettę. Była w tym samym wieku co
Knut, znała go dobrze, zanim wyjechał. Teraz się zmie
nił w mężczyznę, w którym mogłaby się zakochać.
Gdyby nie Anjo.
- Ledwie ją pamiętam - westchnął Knut. - Po co mia
łaby się mścić?
Dziewczęta nie znały odpowiedzi, ale wszystkie
trzy zdawały sobie sprawę, że Indianne jest zdolna do
takiej podłości. Dla niej ten czyn mógł mieć jakiś prze
wrotny sens.
Knut opadł z sił, nie chciał wracać do mężczyzn.
Wiatr zresztą nie ucichł i nic nie wskazywało na to, że
niebo rozchmurzy się w ciągu nocy. Nie rozpalą mie-
lerza przed rankiem, a Knut nie miał ochoty wysta
wiać się na drwiny dawnych kompanów.
Sofia i Henriettę zbierały się w drogę powrotną. Po
rządne dziewczęta nie powinny włóczyć się samopas
w poniedziałkowy wieczór.
- Przekażcie Indianne, że chcę z nią pomówić - oznaj
mił im Knut, a w jego głosie pobrzmiewała groźba.
Skinęły potulnie głowami. W głębi duszy marzyły
jednak, by to nie Indianne dopuściła się niecnego czy
nu. Z tym nowym Knutem nie było żartów.
Ida nie mogła znaleźć sobie miejsca. Wydarzenia te
go krótkiego dnia odebrały jej spokój. Sen nie przyj
dzie tak łatwo.
Usiadła na kamiennym stopniu prowadzącym do
sauny.
Knut i Anjo nie szukali towarzystwa. A Ailo nie
miał nic przeciw temu, by porozmawiać tylko z Idą.
- Postarzałam się dziś co najmniej o dwa lata - stęk-
nęła Ida. - Nic już nie będzie takie jak dawniej.
Ailo wykrzywił twarz. Nie usiadł, czuł się trochę
niepewnie. Oparł się o ścianę obok Idy. Nie powinien
był tyle pić, teraz już wiedział, ale ostatnie zdarzenia
przywróciły mu trzeźwość.
- Miałaś długą rozmowę z Heino?
Ida zdumiała się. Więc jednak ich zauważył.
- Lubię go - powiedziała.
- Pomimo wszystko? - W oczach Ailo zamigotał
uśmiech.
Ida skinęła głową. Nie miała ochoty się z nim sprze
czać.
- Nasza siostra zrobiła na nim ogromne wrażenie - cią
gnął Ailo. - Opowiadał o niej cały wieczór. Nie sądziłem,
że jest taki szybki. Muszę się jeszcze sporo nauczyć...
Ida zignorowała tę uwagę.
- Musimy schować to przeklęte złoto. - Myśli
dziewczyny przeskakiwały z tematu na temat.
- Przez Maję?
Ida znów przytaknęła. Nie mogła pozbyć się niepo
koju.
- Nie podobają mi się ci dwaj, których przyprowa
dził Santeri. Nie chodzi wyłącznie o ich stosunek do
kobiet. Mam dziwne przeczucia.
- Musimy powiedzieć o tym Knutowi. Zadbam o to,
by przenieść gdzieś tę część kruszcu, którą ukryliśmy
w domku Mai. Ci dwaj nie znają tych stron, więc nic
nie znajdą.
- Co zrobisz ze złotem? - spytała Ida. Przekrzywiła
głowę, patrząc w górę. Ailo wciąż miał brudną od zie
mi twarz i rozwichrzone włosy. Stał, złożywszy ramio
na na piersiach.
- Pomogę swoim - odrzekł bez zastanowienia, jak
by to było oczywiste. - Umiemy żyć w harmonii z gó
rami, ziemią i rzekami, ale i na nas mogą przyjść cięż
kie czasy... Złoto to ratunek na czarną godzinę.
- Przecież cię wyrzucili. A ty chcesz wrócić? I jesz
cze podarować im skarb?
Ailo przytaknął.
- To moja rodzina. Mój lud.
- I nikt inny tam na ciebie nie czeka? - spytała po
spiesznie, choć pytanie wydało się jej całkiem natu
ralne.
- N i e .
I nie dodał nic więcej. Jego sposób widzenia świata
mógł ją zranić.
Miłość do jednego człowieka mu nie wystarczała.
Przynależność rodowa, zobowiązania wobec swego lu
du i dziedzictwa - wychowano go w takim duchu, by
wszystko to szanował i kochał. Ida miała korzenie.
Wzrosła pomiędzy czterema ścianami solidnego do
mu. Nie mógł oczekiwać, że zrozumie tęsknoty wiecz
nego włóczęgi.
- Możesz usiąść.
- Nie wiem, czy powinienem...
Ich spojrzenia spotkały się. Oboje wstrzymali od
dech na chwilę.
- Jestem taka groźna? - zapytała.
- Może nie dla wszystkich.
Niedopowiedzenie poruszyło w Idzie jakąś tęskną
strunę. Uśmiechnęła się.
Ailo usiadł. Całkiem blisko.
- Przyszedł tam do nas chłopak o imieniu Emil -
powiedział lekko. - Dobrze się o tobie wyrażał...
Ida wykrzywiła twarz.
- Nic na to nie poradzę. Nie prosiłam go o to. No
i nie przegonię do piekła.
Ailo roześmiał się.
- A mnie przegonisz?
- Ciebie? Nie - odrzekła szybko. Zbyt szybko. Za
częła oglądać paznokcie, zerkając kątem oka na Ailo.
Siedział z szeroko rozstawionymi nogami, wsparłszy
dłonie na udach. - Czemu miałabym cię przeganiać? -
dodała niepewnie.
- Ja też czasami dobrze o tobie mówię. Chociaż
mnie o to nie prosiłaś...
- To co innego.
- Co innego?
Dlaczego zmuszał ją do takich wyznań? Dlaczego
kazał stąpać po śliskim gruncie? Nie rozumiał, że się
jeszcze boi?
- Ty, to ty. - Idiotyczne wytłumaczenie, ale nie mógł
spodziewać się innego, skoro stawia ją pod ścianą.
- To znaczy Ailo, przybrany brat?
Siedzieli zbyt blisko siebie, ale Ida nie zdobyła się
na to, by się przesunąć. Jej ciało było ciężkie jak z że
laza. I gorące jak stos smolny.
- To znaczy ty, Ailo. Nie przybrany brat. Żaden brat.
A więc wyrzekła te słowa. Niech sobie myśli teraz, że
jest głupia. Zmusił ją do wyznania. Jego wina, bo siedzi
zbyt blisko i jest taki inny niż zazwyczaj. Jego wina, bo
spoważniał i wcale nie ma ochoty się przekomarzać...
Wina Ailo...
Ailo odetchnął z drżeniem. Dręczyło go trochę sumie
nie, że wystawia Idę na taką próbę, ale i był uradowany.
Wiedział, na czym stoi.
Miał dwadzieścia jeden lat i nie powinien się tak de
nerwować. Nie po raz pierwszy siedział blisko dziew
czyny, a jednak nigdy dotąd tak silnie nie przeżywał
czyjejś bliskości.
Położył dłoń na jej dłoni.
Ida wiedziała, że ten gest oznacza coś szczególnego.
Ich palce się splątały, ale oboje milczeli przez dłuższą
chwilę.
- Czy to dlatego, że piłeś? - spytała.
Tych słów najmniej się spodziewał. Choć może to
i lepiej, że je wypowiedziała, zamiast dusić w sobie.
Nie znał rozmiarów jej niepewności.
Ailo ścisnął mocniej dłoń dziewczyny i zajrzał jej
w twarz.
- Nie, Ido. Nie dlatego, że piłem. Dawno już nie
czułem się tak trzeźwy.
Ida znalazła wyraz powagi w jego błyszczących
oczach. Oczach matki, ale tego nie mogła wszak wie
dzieć. Może Mikkal wyglądał podobnie. Dawno temu,
kiedy ich obojga jeszcze nie było na świecie.
Może Raija dostrzegła to samo w twarzy Mikkala?
Może wszystkim kieruje jakaś tajemnicza moc, mo
że w każdym geście, każdym czynie tkwi ukryty sens...
- Historia się powtarza - wyrwało się jej.
- Jak to? - spytał, z góry znając odpowiedź.
- Twój ojciec. Moja matka. Ty. Ja.
Teraz powinien ją ostrzec. Żeby nie rzucała się od
razu na głęboką wodę. A zwłaszcza w jego ramiona.
Ze nie jest lepszy od miejscowych zalotników, którzy
usiłowali wejść przez okno do jej sypialni.
Nie powiedział nic.
Może niepotrzebnie pił, wódka mąci jasność sądów.
Ale Ida była boginią, istotą nie z tego świata. Jakże
więc mógł nie objąć jej ramieniem?
I było tak, jakby zawsze ją obejmował. I jakby ni
gdy nikogo innego nie trzymał w objęciach. O niej za
wsze snuł marzenia, ją uważał za swoją wybrankę.
- Miałam rację - szepnęła Ida. - Miałam rację! -
W jej słowach rozbrzmiewała radość. Ailo spojrzał
w roześmiane oczy dziewczyny. Nie można się znu
dzić patrzeniem w takie oczy. - Wiedziałam, że będzie
inaczej. To nie to samo, co ich natrętne ręce, których
dotyk ledwie znosiłam.
Czy można odczuwać większą dumę?
- A teraz już wiesz? - spytał Ailo. - Jest inaczej, bo
to ja cię obejmuję?
Pokiwała ochoczo głową. Zbyt dobrze go znała, by
udawać. Zresztą nie potrafiła udawać.
- Pocałuję cię - powiedział. Przytrzymał ją mocniej, za
mknął w uścisku, z którego nie było ucieczki, nawet gdy
by chciała. Podniosła twarz ku niemu i rozchyliła wargi.
- Więc zrób to!
Ailo uśmiechnął się. Pocałował ją otwartymi ustami,
smakując wargi dziewczyny językiem, potem wsunął go
głębiej i napotkał koniuszek jej języka, skory do zabawy...
Jej ręce splecione na szyi Ailo, gorliwość, z jaką od
dała się pocałunkom - wszystko to przyprawiło mło
dzieńca o dreszcze rozkoszy. Podniosła się na kolana,
by znaleźć się bliżej niego. Miała w sobie więcej ognia
niż w rudych włosach.
- Wciąż jest inaczej? - spytał. Czoło Idy spoczywa
ło na jego policzku. Dziewczyna wślizgnęła się na je
go kolana. Tak było dobrze - i bardzo niebezpiecznie.
-Tak.
Odetchnął. Bał się, że ją rozczaruje. Dotyk jego rąk
nie powinien napawać jej wstrętem.
Jak trudno zapanować nad dłońmi.
- Wiedziałem, że do tego dojdzie - rzekł cicho i po
całował ją w skroń. - Byłaś małym dzieckiem, a ja już
zdawałem sobie sprawę, że staniesz się inna... - Użył
jej słowa, bo mieściło w sobie wiele treści.
- Tylko mi nie mów, że od tamtej pory na to cze
kałeś - parsknęła. Nie była aż tak romantyczna.
Ailo roześmiał się.
- Nie. Ale wierzyłem, że wszystkie przewyższysz
urodą. Poza tym masz wiele innych zalet...
Idzie starczyło rozsądku, by nie domagać się szcze
gółów.
- Myślałem o tobie nieustannie - wyznał. Język mu
się rozwiązał, słowa same cisnęły się na usta. Może to
przez nadmiar trunku?
Muszę uważać, pomyślał. Cały czas się pilnował, ale
wargi przestały go słuchać.
- Anders mi opowiadał - odrzekła sucho, ale nie po
ruszyła się. - Nie wmawiaj mi rzeczy, których nie by
ło, Ailo. Wystarczy mi to, co dzieje się teraz.
- Przecież nie kłamię! - Był nieomal zrozpaczony.
Wątpiła w jego szczerość?
- Opowiadał mi o hordach innych dziewcząt -
uśmiechnęła się. W tonie głosu krył się ślad zazdrości,
ale przecież nie miała żadnych praw do jego przeszłości.
- One nigdy nie posiadły moich myśli - zapewnił ją. -
Ktoś inny zawsze był w nich obecny. Ktoś o rudych wło
sach i niezwykłych oczach o barwie zielonobrązowej.
Ktoś, kto stąpa lekko i potrafi droczyć się ze mną. Dum
na istota, która nie waha się sprzeciwić memu zdaniu...
Ida śmiała się.
- Więc taka jestem?
Ailo skinął głową.
- I masz jeszcze tyle innych przymiotów, których
nie zdążyłem poznać. Z pewnością nie jesteś nudna.
Teraz wybuchnęła śmiechem.
- Powinienem już iść - powiedział. Wieczór prze
szedł w noc. Niepostrzeżenie, jak to bywa letnią porą
na dalekiej północy.
Zacisnęła dłonie na jego szyi.
- Zatrzymam cię - stwierdziła z satysfakcją. - Nie
puszczę.
- Muszę się przespać.
Ida potrząsnęła głową.
- Nie jesteś starcem.
- Mógłbym nabrać ochoty na coś, czego ty byś nie
chciała.
Zesztywniała na chwilę. Ailo wiedział, jaki obraz
stanął przed jej oczyma, ale nie pożałował swego od
ruchu szczerości.
- Czy to nie jest dobre, łagodne i ciepłe doznanie? -
spytała cichutko. Pamiętała słowa Heino. Rozumiała
je wtedy, nie przypuszczała jednak, że tak szybko jej
samej będą dotyczyć.
- Nie tylko, Ido. Ale nie wolno tego przyspieszać,
jeśli nie jesteś gotowa. Piłem. Mogę stracić głowę...
- Nie ty.
Wierzyła mu bezgranicznie. Ale Ailo nie bardzo ufał
samemu sobie.
- Co innego byś powiedziała, gdybym zaciągnął cię do
sauny i zaczął majstrować przy spódnicy - rzucił z uśmie
chem. Od samej myśli zakręciło się mu w głowie.
Ida wyprężyła się. Wargami połaskotała szyję Ailo,
budziła w nim uczucia mniej szlachetne niż czułość.
- Co jeszcze byś mi zrobił? - spytała z napięciem
i powagą.
Ailo potrząsnął głową.
- Nie pozwól mi fantazjować - zaprotestował. - Nie
zmuszaj mnie, będziemy oboje żałować!
Ida czuła, jak ciepło rozlewa się falami po całym ciele.
Dudniło jej w skroniach, drżały wargi, nie mogła usie
dzieć w bezruchu. I wiedziała, że to samo dzieje się z Ailo.
- Nie wiesz, co robisz - szepnął chrapliwie, patrząc
na nią nieprzytomnie. Znów zachłannie poszukał ust
Idy. Jego pocałunki doprowadzały dziewczynę do sza
leństwa, kazały zapomnieć o rozsądku.
Ida wsunęła ręce pod kurtkę Ailo, dotykała tych sa
mych silnych ramion, które podziwiała całe przedpo
łudnie.
Miał gładką, rozgrzaną skórę.
Dłoń Ailo wślizgnęła się pod spódnicę dziewczyny,
szukała miejsc, których ona sama rzadko dotykała.
Pozwalała mu odkryć rzeczy, o których nawet nie
ważyła się marzyć.
Obrazek znad rzeki pojawił się na moment przed
jej oczyma i zaraz rozpłynął. To było co innego. Każ
da taka chwila była inna. Tyle zdążyła już zrozumieć.
Ailo cofnął rękę i zepchnął Idę z kolan. Obrócił się
do niej plecami i stanął z trudem na nogi, oddychając
ciężko.
Ida nie poruszyła się. Zaskoczona, gorąca, spragnio
na tego, co nie nastąpiło.
Ailo oparł się o ścianę i wcisnął dłonie głęboko do
kieszeni.
Dziewczyna spojrzała na niego kątem oka i dostrze
gła, że ledwie panował nad sobą.
Świat wirował. Pozwoliłaby mu na wszystko...
Wiedziała.
O n też.
I nagle ogarnęła ją czułość dla Ailo. Za to, że nie po
prosił. Że cofnął się, choć oboje pragnęli posunąć się
dalej.
- To nie jest tylko dobre i łagodne - powiedział
miękko, układając wargi do uśmiechu.
Rozumiała.
- Pójdę, tak będzie najlepiej.
Skinęła głową. Skąd miała znać siłę tych uczuć? Do
tej pory nic o nich nie wiedziała.
- Przed tobą też zamknę okno do sypialni - oznaj
miła, drżąc.
- Tak będzie najlepiej, Ido.
Nie dotknął jej, ominął i ruszył w stronę drzwi. Ida
pierwsza dopadła klamki.
Z uśmiechem uniosła głowę, zasypała twarz chłopa
ka pocałunkami, na koniec odnalazła jego usta. Ailo
się cofnął.
- Dobranoc, aniele - powiedział. - Lepiej będzie, jak
zniknę. Twarda ława w kuchni Mai wybije mi z głowy
niebezpieczne marzenia...
W jej promiennej twarzy nie było drwiny, kiedy mó
wiła:
- Nie pozbawiaj się marzeń. Czyż nie miło bawić
się własnymi myślami, nawet jeśli są niebezpieczne?
- Ty to uczynisz?
Znowu się uśmiechnęła i skinęła głową. Jej wargi
wypowiedziały tylko jedno słowo:
- Może.
I pozwoliła mu odejść.
- Więc nie rozpalacie mielerza? - Maja powitała He-
ino pytaniem jak nieproszonego gościa.
- Wiatr - wyjaśnił zwięźle. - Poza tym ktoś pociął
pranie w domku na cyplu.
Twarz Mai pociemniała. Zamknęła drzwi na zasu
wę. Pamiętała takie samo zdarzenie z przeszłości, nie
widzialne ręce popełniły wtedy identyczną podłość.
Odezwał się stary ból.
- Gdzie Ailo?
- Został z nimi. Ma swoje powody.
Maja wiedziała, o czym mówi Heino. Zamiary Ailo
trochę ją niepokoiły.
- Bałeś się o złoto? - dopytywała się.
- O ciebie też. Niepotrzebnie się wygadałaś.
- Masz rację. Schowałam złoto.
- Gdzie?
Lubiła się droczyć z Heino. Przekrzywiła głowę
i bez strachu zajrzała w jego ciemne oczy.
- Wystarczy, że ja wiem. Nie ufasz mi?
Wielkie dłonie zamknęły się na nadgarstkach dziew
czyny i unieruchomiły je w żelaznym uścisku.
Przyciągnął ją do siebie, położył dłonie na piersi.
I pocałował.
- Nikomu nie ufam. Gdzie je schowałaś?
Maja roześmiała się. Wciąż trzymał ją mocno, kie
dy nadepnęła lekko na deskę w podłodze. Deska
skrzypnęła.
- Pod podłogą?
Skinęła głową.
Puściwszy Maję, badawczo przyjrzał się desce. Po
tem nadepnął na nią, nie trzeszczała mocniej niż po
zostałe.
- Pokaż!
- Musisz przesunąć ławę.
Uczynił, jak kazała. Maja pchnęła stół na bok. De
skę, którą wskazała, obluzowano pod samą ścianą.
Trzeba było uklęknąć i dotknąć jej, by znaleźć skrytkę.
Heino pokiwał głową z aprobatą. Odchylił deskę
i zajrzał pod spód. Nic nie dostrzegł.
Kpiła sobie z niego?
Maja przytrzymała deskę i kazała mu wsunąć rękę
do środka. Z ledwością sięgnął czubkami palców do
torby z kory brzozowej.
- Ukryłam ją głębiej - rzuciła lekko. Puściła deskę
gwałtownie, omal nie przycinając mu palców.
- Sprytnie - pochwalił. Otrzepał się z kurzu i po
mógł jej przesunąć ławę i stół na miejsce. Podłoga by
ła starta, więc nikt nie domyśliłby się, że przestawiali
meble. Docenił spryt Mai, przepakowała złoto z wor
ków, w którym je przywieźli.
- Zadowolony? - spytała.
Skinął głową.
- Tak, póki co.
Zdjął kurtkę i powiesił ją na haczyku przy drzwiach.
Odnalazł Maję wzrokiem.
- Miałaś niebezpieczne dni?
Maja odrzuciła głowę i roześmiała się gorzko.
- Nie miewam niebezpiecznych dni. Tracę dzieci. -
Twarz dziewczyny stężała. - Nie, nie musisz się nicze
go obawiać. Choć sama nie wiem. Przestałam liczyć,
bo po co?
- Nie miałbym nic przeciw potomkowi - wyrzekł
z powagą, nie odrywając od niej oczu. - W moim wie
ku uznałbym go za dar, a nie za karę. Byłabyś wspa
niałą matką. Dla moich dzieci.
Maja gwałtownie zamrugała powiekami. Nienawi
dziła samej siebie za to, że płacze w czyjejś obecności.
- Nie wiesz, co mówisz.
- Wiem. - Heino urwał, a potem wystąpił z propo
zycją, jakiej nie zrobiłby żadnej innej kobiecie. - Mo
głoby się nam ułożyć. Lubię cię, a i ty chyba darzysz
mnie sympatią. Potrafimy rozmawiać ze sobą. Nigdy
bym się tobą nie znudził.
- Czy to oświadczyny?
Heino wykrzywił się.
- Powiedzmy.
Zbliżył się do Mai i położył dłonie na jej ramionach.
Nie przytulił, tylko trzymał tak, by mogła patrzeć mu
w oczy. Wyczuł, że tego właśnie pragnie.
- Jestem jedyną osobą, która może zachować cią
głość rodu Aalto. Spotkałem w życiu jedną kobietę,
z którą pragnąłbym spłodzić potomka. Ciebie.
Maja potrząsnęła głową.
- Jesteś szalony, Heino Aalto. Znamy się zaledwie
dwa dni!
- Nie kocham się z każdą kobietą, która stanie mi
na drodze - odrzekł - zwłaszcza po tak krótkiej zna
jomości. Moja propozycja to nie żart. Jesteś mi po
trzebna. Chcę żyć z tobą. Jeśli okażesz się brzemien
na, ożenię się z tobą.
- Piłeś? - Maja pociągnęła nosem, ale to nie alkohol
skłonił go do złożenia tak szalonej oferty.
- Mam swoje złoto, tobie przypadnie część od Knu-
ta. Nie musimy obawiać się nędzy. Nie chciałbym tu zo
stawać, ale i tobie zmiana miejsca dobrze by posłużyła...
Wzrok Heino zaniepokoił Maję. Zdawał się odzie
rać ją ze wszystkich tajemnic.
Nie zapytała o miłość, on nie wypowiedział tego
słowa. Pertraktowali na temat dziecka, bezpiecznego
związku, wyjazdu.
- Jak długo ma to trwać? - spytała przez zaschnięte
wargi.
- Tak długo, jak potrzeba.
Westchnęła. Miała zamęt w głowie.
- I dobrze wszystko przemyślałeś?
-Tak.
- Będziesz żałować.
- Może. Nie sądzę. Myślę, że mogę ci wiele ofiarować.
Czy to jedyna szansa na normalne życie?
Czas uciekał, Maja zdawała sobie z tego sprawę.
W wiosce nie było dla niej przyszłości. A pisklę wy
frunęło już z gniazda.
- Dlaczego się boisz? - spytał chrapliwym głosem. -
Wiesz, Maju, tylko ptaki w klatce tęsknią. Dzikie pta
ki latają.
- A ty jesteś dzikim ptakiem?
Przytaknął.
- Ty też, w głębi duszy. Tylko jeszcze o tym nie wiesz.
Ona - dzikim ptakiem? Potrafił znajdywać ładne
słowa.
Maja przyglądała się Heino. Wiedziała już, że jest
przystojny, nosił się prosto i dumnie. I tyle wiedział,
powinien chodzić do szkół... Miał w sobie jakąś siłę,
której nie spotyka się u wielu ludzi.
Jak Reijo dawnymi laty.
Mógł zajść daleko, dalej niż Maja mogła marzyć, ale
się nie wywyższał. Cały czas stawiał jej wyzwania.
Niektórzy mężczyźni tacy właśnie są.
A miłość...?
Została poczęta z miłości. Gorącej, wszechogarnia
jącej miłości, która musiała skończyć się cierpieniem.
Która, być może, ją pozbawiła prawa do wielkiego
uczucia.
Byl dobrym kochankiem, mógł dać jej wiele upoj
nych nocy.
Domyślał się, że waży jego wady i zalety? Może sam
przeprowadził podobną rachubę?
I tak dobrze wyszłaby na tej transakcji. Wymagał je
dynie dziecka.
Znał jej przeszłość, a mimo to złożył tę propozycję.
- Zgadzam się - powiedziała.
Heino nie spodziewał się innej decyzji. Przytulił
Maję czule, a ona pomyślała z nadzieją, że nie kieruje
nim jedynie marzenie o potomku.
- Przenoszę się do twojego łóżka - oznajmił. - Zdej
mę skobel. Ailo wróci nocą.
Ailo nie zdziwił się, nie ujrzawszy kompana w kuch
ni. Z pokoju Mai dobiegał odgłos ściszonej rozmowy.
Nie wiedział, w jaki sposób Heino zdołał przełamać
mur obojętności, którym otoczyła się siostra. Z całe
go serca pragnął jednak, by dał Mai szczęście.
8
Ailo nie zadał żadnych pytań, kiedy Heino i Maja
pojawili się w kuchni. Uścisnął tylko siostrę. Nie miał
w zwyczaju rozmawiać o sprawach uczuć. Pragnął tyl
ko pokazać Mai, że cieszy się jej szczęściem.
Rozumieli się bez słów.
Heino otworzył okiennice, w naturalny sposób
przyjmując rolę gospodarza.
Nie obdarzali się przypadkowymi pieszczotami, nie
zasypywali spojrzeniami pełnymi miłości.
To, co łączyło tych dwoje, nie karmiło się takimi ge
stami.
Ailo nie wiedział, czy czuć rozczarowanie ze wzglę
du na Maję. Siostra zasługiwała na to, by mężczyzna
ją hołubił.
Maja pakowała jedzenie, szybko i sprawnie.
Heino chciał zabrać ją ze sobą. Niepokoił się o nią.
Ailo poczuł się wzruszony zachowaniem przyjaciela.
- Nie chcę, by mnie obarczono winą, jeśli nie będzie
smoły. - Maja odrzuciła głowę, zaplatając gruby war
kocz. - Dacie sobie radę. Pójdę na cypel, Heino. Nie
obawiam się samotności.
Chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.
Ailo żałował, że te słowa nie padły.
Ruszyli wzdłuż rzeki. Obaj czuli, że łączy ich jakaś
nowa więź, ale nie mieli sobie wiele do powiedzenia.
Mężczyźni budzili się po ciężkiej nocy na świeżym
powietrzu. Deszcz wprawdzie nie spadł, ale od ziemi
ciągnęło wilgocią.
- W domu wszystko w porządku? - dopytywał się
zaniepokojony Reijo.
Zapewnili go, że noc minęła bez zakłóceń.
- Maja została sama?
Heino napotkał intensywne spojrzenie zielonych
oczu.
- Maja da sobie radę - stwierdził. - Jest jak dziki ptak.
Reijo długo i uporczywie patrzył na tego czarnowło
sego młodego mężczyznę z okolic, których sam nie pa
miętał.
- Dziki ptak? - Smakował te słowa. Znajdował
w nich ziarno prawdy, zastanawiał się, jak ten czło
wiek zdołał przejrzeć Maję w tak krótkim czasie. Ma
ja przecież trzymała ludzi na dystans. W końcu się ro
ześmiał.
- Dziki ptak jest równie dobry jak mały kruk...
Heino miał zrozumieć sens tego zdania znacznie
później. Pojął jednak, że to rodzaj błogosławieństwa.
Reijo go zaakceptował.
Nie byłby zbyt zachwycony, gdyby wiedział, jak da
leko Heino i Maja się posunęli, ale Heino nie rzekł ani
słowa na ten temat. Ailo też milczał.
Wstawał dzień wręcz wymarzony dla czekającego
ich zadania. Jasne niebo, słońce, brak wiatru. Wszyst
ko wskazywało na to, że taka pogoda utrzyma się
przez dłuższy czas.
Tuomas rozpoczął przygotowania. Obszedł pokry
ty darnią stos zgodnie z ruchem słońca, mrucząc cicho
prastare zaklęcia, które miały ich chronić, wynagro
dzić ciężką pracę, odsunąć wiatr i deszcz...
Okrążył stos kilkakrotnie, polewając go wódką i nie
czując żalu z tego powodu. Tak kazał obyczaj.
Tak czynili przodkowie, a lekceważenie tradycji nie
przynosiło nic dobrego. Niejeden się sparzył, i to do
słownie, stracił stos i środki na utrzymanie rodziny.
Tuomas z nabożeństwem podpalił zwitek kory brzo
zowej i drżącą dłonią przytknął go do podstawy mielerza.
Potem obszedł stos, wielokrotnie powtarzając tę
czynność.
Pozostali śledzili każdy ruch mężczyzny. Widzieli,
że zna się na swoim fachu, więc to, jakim jest człowie
kiem, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Można
kogoś nie lubić i wciąż podziwiać za kunszt.
Ogień zapłonął na całym obwodzie stosu.
Wszyscy rzucili się do zamknięcia mielerza. Podsta
wę stosu uszczelniono przygotowaną wcześniej dar
nią, pozostawiając jedynie kilka otworów wentylacyj
nych, by nie zdławić płomieni.
Pozostawało czekać i doglądać stosu.
- Kobieta też potrafiłaby to zrobić - uznał Santeri.
Wciąż uważał, że dzień spędzony bez niewiast, choć
by po to, by nacieszyć oko ich widokiem, jest dniem
straconym. - Kobiety są dokładne.
Tuomas posłał mu ostre spojrzenie.
- Przy moim stosie nie ma miejsca dla bab.
Reijo musiał przyznać, że Tuomas poczyna sobie
zbyt władczo. W końcu mielerz nie należał do niego.
Reijo poczuł się jak zwykły parobek.
Heino i Ailo uważali na dym pod ścisłym nadzorem
Tuomasa. Wyraźnie wątpił w staranność ich poczynań.
Miejsca, przez które dym zdołał się przebić, należało
natychmiast zagrabić i zalepić ziemią. Mężczyznom słu
żyło do tego celu specjalne narzędzie w kształcie litery T.
Jeśliby ogień sforsował wierzchnią warstwę miełe-
rza, stos zamieniłby się w ogromne ognisko.
Napięcie zelżało, kiedy pierwsze krople smoły spły
nęły wyżłobieniem i wpadły do blaszanego koryta. Na
dnie koryta była woda, która zasyczała w zetknięciu
Z gorącą masą. Na twarzach mężczyzn pojawiły się
uśmiechy ulgi.
Zaczęło się.
Tuomas nie pozwolił podstawić pierwszej beczki,
póki koryto nie wypełniło się smołą po brzegi. Dla
opiekuńczych duchów.
Reijo miał go dość. Zdecydował się już nie najmo
wać Tuomasa do pracy przy kolejnym mielerzu. Gdy
by wiedział, że Knut wróci do domu i przyprowadzi
ze sobą Heino i Ailo, nie posyłałby po smolarzy.
Z drugiej zaś strony lubił gościć u siebie przyby
szów z południa.
Wnosili do jego izby skrawek Finlandii.
Na zmianę doglądali stosu drewna żarzącego się
pod pokrywą darni. Nagrabiali ziemię na dymiące
miejsca, zalepiali dziury. Pilnowali stosu tak, jak mat
ka pilnuje chorego dziecka.
Tuomas przyglądał się z dumą swojemu dziełu.
Pierwszą beczkę podstawiano zazwyczaj z niezwy
kłym ceremoniałem.
Czarna, gęsta masa poczęła spływać do otworu.
Mężczyźni rozłożyli się wokół ogniska, rozbrzmiewał
śmiech. Kawa smakowała lepiej.
Pięćdziesiąt beczek...
Reijo przesunął po nich rozmarzonym wzrokiem
jak generał lustrujący szeregi swych żołnierzy.
Może wyzywał szczęście? Zdoła napełnić wszystkie
baryłki?
Wypalanie smoły nie było zwykłym zajęciem, lecz
świętą nieomal czynnością, bardziej ekscytującą niż
polowanie. Czasami wszystko zależało od wysiłku lu
dzi, czasami los leżał wyłącznie w boskim ręku.
Nikt nie potrafił przewidzieć ostatecznego rezultatu.
Knut dołączył do nich późnym przedpołudniem. Wy
glądał nietęgo.
- Małżeństwo cię zżera, mój chłopcze - roześmiał
się Santeri. Nie stracił dawnej spostrzegawczości.
Knut westchnął.
- Żeby tylko. Miałem przeprawę z ojcem Indianne.
Reijo spojrzał nań z ukosa.
- Dziewczęta domyślały się, że to Indianne w złości
użyła noża. Te dwie przyszły na cypel, Sofia i ta dru
ga dzierlatka o ciemnych włosach... Henriettę. Coś
mnie podkusilo i kazałem im przekazać Indianne, że
mam z nią do pomówienia...
Knut przyjął kubek, który podsunął mu jeden
z mężczyzn.
-Jej ojciec pojawił się przy drzwiach wczesnym ran
kiem i urządził nam piekło. Nie wiedziałem, że mam
opinię flirciarza, a to było najłagodniejsze z określeń,
jakimi mnie obdarzył...
- Dziewczyna będzie się po tym trzymać z daleka
od naszego domu - odrzekł spokojnie Reijo. - Stary
musi od czasu do czasu dać upust swojej złości, bo je
go kobieta na wiele mu nie pozwala.
Knut wykrzywił się.
- Maja przyszła na cypel - ciągnął. - Spotkała go po
drodze i musiała wysłuchać litanii na temat brata.
Rzecz jasna, nie pozostała mu dłużna i przejechała się
po całej jego rodzinie, Indianne nie wyłączając.
Nawet Reijo nie powstrzymał się od uśmiechu.
- Doprawdy, Maja ma niezwykły dar zjednywania
sobie ludzi - wycedził Ailo.
- Więc ta mała się w tobie durzyła... - Reijo spojrzał
na Knuta w zamyśleniu. - Nie wiedziałem, że z ciebie
taki kobieciarz, Knucie Elvejord. Co jeszcze ukrywasz
przed przybranym ojcem?
Knut roześmiał się.
- Gromadkę dzieci tu i tam. Jak myślisz, dlaczego
wyniosłem się stąd w takim pośpiechu?
Śmiech płynął jak smoła z mielerza.
Słońce zatoczyło krąg nad górami, zanurzyło się
w sosnowym lesie, prześwitując czerwoną tarczą przez
korony drzew.
Zmieniali beczkę za beczką.
Zatykali dziury darnią, parząc koniuszki palców.
Klęli siarczyście.
Grabili ziemię.
Oblewali się potem w rozdygotanym powietrzu. Ocie
rali twarze, czarne od ziemi i sadzy, wyglądali jak diabły
z ludowych przypowieści, a nie jak normalni ludzie.
Knut zamierzał wrócić wieczorem do domu.
Nikt nie zaprotestował. Świeżo upieczony małżo
nek ma swoje obowiązki. Aleksanteri droczył się z nim
łagodnie, dawał dobre rady, do których sam zresztą
rzadko się stosował. Jakby zapomniał o tym, że w Tor-
nedalen zostawił zgorzkniałą kobietę, która przeklina
jego imię.
Większe zdziwienie wywołała decyzja Heino i Ailo.
Oni też zamierzali zejść na noc do osady. Reijo prze
nosił wzrok z jednego na drugiego. Zdawał sobie spra
wę, że Maja sama decyduje o swoim życiu, ale niepo
koił się o Idę.
Jako właściciel mielerza nie mógł odejść od stosu ani
na chwilę.
A Ida była jego córką.
- Maja nie zostanie na cyplu, wiesz o tym równie
dobrze jak ja - powiedział Knut.
Reijo miał dziwne przeczucie, że osłaniają się na
wzajem.
- Przypilnuję domu - dodał Knut. - Heino i Ailo
śpią u Mai.
- Niech tak będzie - zgodził się Reijo. Spojrzał na
Ailo. Młodzieniec nie cofnął wzroku, był w końcu nie
odrodnym synem Mikkala.
Lepszego zięcia nie mógł sobie wymarzyć, ale Ida
wyjdzie za mąż w cnocie. Dość miał innych kłopotów.
- Potrafisz chyba przegonić natrętów? - spytał, lu
strując Knuta wzrokiem.
- Ida chwali się, że potrafi tym najodważniejszym
przyciąć palce okiennicą - powiedział Ailo. Niewinnie,
lecz z uśmiechem w kąciku ust.
Reijo nie wierzył mu ani odrobinę. Ailo przypomi
nał mu kogoś. Kogoś z takim samym błyskiem w oku,
tą samą bezczelną pewnością siebie, kogoś, kto noca
mi potrafił forsować okna do sypialni wielu dziewcząt
ku utrapieniu ich rodziców.
Trzej młodzieńcy odeszli. Dopiero wtedy Reijo zro
zumiał, że Ailo przypomina mu jego samego.
Zapomniał wół, jak cielęciem był.
Ailo zaszedł najpierw do domu Mai. Dziewczyny
nie było, ale bez trudu znaleźli klucz do drzwi.
- Kochasz ją? - spytał bez ogródek, kiedy zmyli
z siebie pierwszy brud.
- Kto wie, co to słowo oznacza - odrzekł.
- Ona jest córką Raiji.
Heino wiedział.
- Nie wybieramy sobie rodziców. To samo powie
działem Knutowi. Że możemy zostać przyjaciółmi,
a jego matka nie ma tu nic do rzeczy. Mai też to do
tyczy.
- Przyjaciółmi? - Ailo przeciągnął to słowo, zasta
nawiając się, ile w nim jest prawdy.
- Rozumiemy się, Maja i ja - wyjaśnił Heino. - Wy
starczy za wielkie uczucie.
- Byłbyś bezdusznym pastorem - uznał Ailo. - Po
coś w ogóle usiłował nim zostać?
- Syn zagrodnika nie ma wielu możliwości. Idzie
tam, gdzie mu każą jego dobrodzieje.
Ailo rozumiał. I pomyślał sobie, że Heino mógłby
sięgnąć wyżej.
Nie było jeszcze za późno. Złoto otwiera wiele drzwi.
- Ożenisz się z nią?
- Kto wie. - Heino usiadł. Szybko się zadomowił.
Ailo dostrzegał jednak, że ten dom jest dla towarzy
sza za mały, że trzeba mu większych, przestronniej-
szych pomieszczeń, pełnych światła sal. - To zależy od
Mai - ciągnął. - Nie należy do kobiet, którym się ko
menderuje. A ja nie potrafię błagać na kolanach...
- Wiesz, że nadano jej imię Maria?
Heino nie wiedział. Domyśliłby się zapewne, gdyby
miał czas się nad tym zastanowić.
Ailo potrafił wyobrazić sobie tych dwoje jako parę.
Przed domem z ogromną liczbą okien, w których wiszą
delikatne firanki. Tam Maja mogłaby zacząć nowe życie.
Tą fantazją nie mógł podzielić się z Heino. Nie wie
dział, czy towarzysz ma podobne marzenia.
Maja wróciła do domu pod wieczór, kiedy w powie
trzu rozlegało się już bzykanie komarów.
Policzki zaróżowiły jej się od marszu.
Ucieszyła się na widok Heino. Heino nie okazywał
jej wielkiej miłości, ale z pewnością uczynił ją szczę
śliwszą.
- Jest smoła - powiedziała. Nie musiała pytać, Knut
wrócił do domu. - Więc żadna młódka nie wypadła nagle
z krzaków, by zniszczyć robotę tym dwóm pomyleńcom?
- Zdaje się, że sama chętnie byś to uczyniła? Z czy
stej złośliwości? - spytał ciepło Heino.
Uśmiechnęła się tajemniczo.
- Ktoś siedzi na schodach do sauny i wpatruje się tę
sknie w drogę - oznajmiła, wbijając wzrok w Ailo. -
Czyżby nasze więzi rodzinne miały się zacieśnić?
Ailo wzruszył ramionami.
- Kto wie?
- Z pewnością nie czeka na Emila, choć ten kręci się
po okolicy.
Ailo nagle zaczął się spieszyć. Ta zmiana zachowa
nia zdradzała jego zamiary, ale Ailo pewien był dys
krecji Mai i Heino.
Reijo odgadł trafnie, młodzi kryli się nawzajem.
- Zamknąć drzwi na zasuwę? - spytał Heino, uśmie
chając się szeroko, kiedy Ailo ruszył do wyjścia.
Ailo puścił do niego oko.
- Spróbuję sforsować najbardziej niedostępne okno
w tych okolicach. Całkiem możliwe, że zanim nadej
dzie północ, połamię sobie na nim wszystkie pałce.
- Możesz się przespać w saunie - uznała Maja. - Za
mykamy!
Ale wyszła za nim i spojrzała na niego poważnie
oczami, które tak bardzo przypominały mu o ojcu. Ich
wspólnym ojcu.
- Nie traktujesz Idy jak zabawki? - zapytała.
Ailo potrząsnął energicznie głową. Tym razem był
bezgranicznie szczery.
- Pamiętaj tylko, byś jej nie skrzywdził! - zagroziła.
Maja, jego siostra, starsza ledwie o kilka miesięcy,
znacznie drobniejsza od niego. I Maja - siostra Idy.
- Nie potrafiłbym, Maju. Nigdy nie czułem się jej
bratem...
- A dlaczego miałbyś się tak czuć? - prychnęła. By
ła nadzwyczaj przyziemna. - Nikt jej jeszcze nie tknął.
Ailo uśmiechnął się szeroko i objął Maję.
- Wiem, siostro. Ida powiedziała mi o wszystkim.
Nie uczynię tego, póki nie nadejdzie właściwy czas.
Uspokoiłem cię?
Maja skinęła głową, lecz w jej wzroku nie było pew
ności.
Ailo nie sądził, by Ida zdawała sobie sprawę, jak bar
dzo Maja troszczy się o nią. Maja nie okazywała ta
kich uczuć na co dzień.
- Nie jestem głodnym wilkiem. Myślę, że Idzie za
leży na mnie. I wiem, że wciąż jest bardzo młoda.
Maja westchnęła i złożyła ręce na piersiach.
- To głupie, co powiem, ale Ida zasługuje na szczę
ście. Słyszysz, Ailo, Ida ma być szczęśliwa!
Ailo wierzył święcie, że zaklęcie Mai się spełni.
Ruszył w drogę tak, jak stał. W wygodnym skórza
nym odzieniu, którego używał na co dzień. Z pasem
na biodrach, wyplatanym z nici o jaskrawych barwach.
Na ramię zarzucił kurtkę. Był wykąpany, włosy nie
zdążyły jeszcze wyschnąć.
Reijo sądził zapewne, że Ailo skorzystał z okazji po
przedniego wieczora.
Niech myśli, co chce. Z opowieści, które Ailo sły
szał nie raz, wynikało, że sami byli nie lepsi.
Wiele dziewcząt w wieku Idy zostawało matkami.
Teraz i w czasach młodości Reijo.
Emilem się nie przejmował. Chłopak kręcił się po
prostu nad fiordem z rówieśnikami. Ailo nie widział
w nim rywala. Wiedział, na czym stoi.
Zastanawiał się, czy ojciec kiedyś czuł to samo. Nie
potrafił sobie tego wyobrazić, choć jednocześnie miał
wtedy dość lat, by pamiętać namiętność, jaka łączyła
Mikkala i Raiję.
Nie mniejszą zapewne od tej, która rozsadzała mu pierś.
Ida siedziała na stopniu do sauny, lecz na widok
Ailo zniknęła za węgłem. Ailo podążył za nią i zrozu
miał, dlaczego to uczyniła. Było to jedyne miejsce na
świeżym powietrzu, w którym mogli przebywać skry
ci przed wzrokiem ciekawskich.
- Bałem się przyjść - zaczął Ailo, opierając się ra
mieniem o ścianę. - Maja powiedziała, że masz gości.
- Emil! - prychnęła pogardliwie, dając mu powód do
radości.
Rozpuściła włosy, starannie je uczesała i założyła
przepaskę. Dla niego.
- Wzrok Reijo rzucał dzisiaj gromy - ciągnął
Ailo. - Obawia się o cnotę swej córki. Musiałem wy-
tężyć wszystkie siły, by wytrzymać jego spojrzenie.
Ida uśmiechnęła się.
- Zdaje mi się, że nie chce, bym dorosła.
- Ojcowie tacy są. A Maja palnęła mi przemowę. -
Ailo usiadł na trawie. - Musiałem obiecać, że będę
grzeczny. I że nie skrzywdzę jej młodszej siostry.
Ida poczuła zażenowanie. Czyżby cały świat już
wiedział, co ich łączy? Wyobrażała sobie, że to słodka
tajemnica.
- Śniłaś o mnie? - spytał. Znalazł dłoń dziewczyny
i ogrzewał ją w swoich dłoniach.
- Nie, ale myślałam o tobie przed zaśnięciem - od
rzekła z nieśmiałym, skromnym uśmiechem.
- I co robiłem?
Potrząsnęła głową.
- To mój sekret - stwierdziła zdecydowanie.
- To niesprawiedliwe - uznał Ailo i przysunął się do
Idy. Nie zaprotestowała, kiedy objął ją ramieniem. -
Jestem obecny w twoich marzeniach, ale nie chcesz mi
o nich opowiedzieć.
Ida nie ugięła się.
- Nie wiem, czy moje nie są śmielsze - szepnął. -
Myślę o tobie nieustannie. Nie opuszczasz mnie we
śnie i na jawie.
- Opowiesz mi? - spytała równie bezgłośnie.
- Chyba nie powinienem...
- Robimy to... co Maja i Heino?
- Tak...
Skąd wiedziała? Może dlatego, że fantazjowała
o tym samym?
- I jeszcze inaczej - przyznał. Było mu gorąco, choć
nie miał na sobie kurtki.
Dostrzegł, że Ida nie zapięła dwóch guzików przy
bluzce, i od tej chwili nie mógł oderwać wzroku od te
go miejsca. Zwykle tego nie robiła...
Pocałował ją, pachniała słodko, pachniała Idą. Mógł
by zamknąć oczy i rozpoznać ją po zapachu.
Ręka bezwiednie zdążała ku miejscu, gdzie bluzka
dziewczyny rozchylała się obiecująco. Ida przechyliła
się w tyl, kiedy połaskotał ją w szyję.
Wsunął dłoń w rozpięcie bluzki i zamrugał zdumio
ny, kiedy nie natrafił na koszulkę.
Ida uśmiechnęła się zalotnie. Brakowało jej doświad
czenia, ale przecież uczyniła to z rozmysłem. Żeby nie
pomyślał, że to on ją uwodzi.
Sama potrafiła uwodzić. Pociągać, drażnić zmysły
bez zbędnego wyrachowania.
Pocałował lekko jej usta, potem szyję, płatki uszu.
I rozpiął jeszcze jeden guzik, by dostać się do środka.
Choć szczupła i wiotka, Ida miała pełne, kusząco za
okrąglone piersi.
Palce nie mogły nasycić się miękkością skóry. Pie
ścił ją, rozdzielał pocałunki, coraz niżej i niżej.
Zbyt szybko...
Ailo wyprostował się raptownie. Nie puścił Idy
Z objęć, ale łapczywie wciągnął powietrze w płuca.
Wieczór był ciepły, nie studził rozgrzanych zmy
słów.
Na policzki Idy wystąpiły żywe rumieńce, oczy lśni
ły. Ailo miał nadzieję, że tylko on budzi to światło i że
jaśnieć będzie dla niego przez całe życie.
- Nie chcę cię skrzywdzić - szepnął.
Potrząsnęła głową, rude włosy rozsypały się wokół
twarzy.
- Nie chcę zrobić czegoś, czego ty nie chcesz - po
prawił się. Przecież nie czynił jej krzywdy.
- Myślisz, że nie chcę?
Ailo spojrzał na Idę. Widział, jak leży odchylona,
domagając się pieszczot i czułości...
- Czasami nie powinno się robić tego, na co ma się
ochotę...
Zacięła zęby i rozpięła bluzkę do końca.
- Chcę, żebyś mnie dotykał, Ailo. Żebyś mówił, iż
ci się podobam. I patrzył na mnie. Ja też pragnę cię do
tykać. I widzieć cię. Całego...
Opuściła wzrok, czerwieniąc się, ale w jej głosie kry
ła się powaga.
Więc patrzył, tak jak chciała. Pragnął położyć twarz
na piersiach dziewczyny i całować je, ale nie uczynił
tego. Osłonił jej nagość połami bluzki. Pocałował drżą
ce wargi. I oczy, które zasnuły się zwątpieniem i roz
czarowaniem.
- Nie w ten sposób - szepnął, bo nie panował nad
głosem. I z ledwością panował nad swoim ciałem. - Je
steś mi droga, mała Ido, i nie -wstydzę się moich uczuć.
Nie wstydzę się Knuta i Anjo. - Przerwał na chwilę. -
Chcę cię mieć, Ido, ale nie skrycie. Mogę wejść przez
drzwi i zostać z tobą w twojej sypialni. Uczciwie
i otwarcie. Za bardzo cię cenię, by posiąść cię chyłkiem
za ścianą sauny.
Ukryła twarz w zagłębieniu jego szyi. Płakała i śmia
ła się na przemian.
- Myślę, że Knut zrozumie. Jesteś już dorosła - dodał.
- Założę się, że sami spieszą się do łoża... - zachicho
tała.
- Więc może jednak spróbuję wejść przez okno -
zaproponował. - W jurtach nie ma okien, więc jeszcze
tego nie próbowałem...
Zapiął guziki jej bluzki. Pogładził przez cienką tka
ninę. Pocałował mocno, bo nie ukrywała, że lubi piesz
czoty.
- Zobaczymy, kto szybszy - powiedziała i pobiegła
do domu.
Knut wcale nie zamierzał kłaść się wcześniej.
- Skąd ten pośpiech? - spytał.
Ida odwróciła się do niego i do Anjo, wyciągając rę
kę ku klamce w drzwiach do swojej sypialni.
- Ailo zamierza wejść oknem - oznajmiła. - Jeszcze
nigdy nie wchodził do dziewczyny tą drogą.
- Zatarasuj drzwi skrzynią - odrzekł z powagą Knut.
- Na wypadek gdybym zasnął.
Anjo roześmiała się cicho.
- Też się zastanawiałaś, ile czasu mu to zajmie, by
się zdecydować?
Skinęła głową.
Spletli dłonie nad stołem. Usłyszeli, jak Ailo klnie
po lapońsku. Tępy odgłos powiedział im, że dostał się
do środka.
- Popłyniemy na ryby? - zaproponował Knut.
Anjo wyraziła zgodę. Są chwile, kiedy ludzi należy
zostawić samym sobie.
9
Mielerz płonął do piątkowego popołudnia. Wtedy
Reijo musiał zejść do osady po dodatkowe beczki. Wró
cił z pięcioma, trzy napełnił po brzegi, czwartą do po
łowy. Zdecydował, że tę użyje do posmolowania łodzi.
Tylko ten jeden raz był na cyplu w trakcie wypala
nia stosu i znalazł dom w należytym porządku.
Ida i Anjo gościły właśnie Maję. Wszystkie izby lśni
ły czystością, a dziewczęta siedziały pochłonięte ro
bótkami.
Do niczego nie mógł się przyczepić, ale nie potrafił
pozbyć się dziwnych przeczuć.
Młodzieńcy co wieczór schodzili do osady i Reijo
nie był na tyle głupi, by nie wiedzieć, co ich tak pocią
ga. A raczej kto. Obie pochodziły z jego gniazda.
- Myszy harcują, czyż nie? - spytał, na co odpowie
dzieli, że jeśli to prawda, to kot i tak nie dowie się ni
czego. Nie owijali w bawełnę. Reijo zastanawiał się,
czy to nie pierwsza oznaka, iż zaczyna się starzeć.
Mielerz udał się nadzwyczajnie. Tuomas przypisał
to, rzecz jasna, nieobecności kobiet.
Knut przyniósł wieści. Innym mieszkańcom wioski,
którzy parali się smolarstwem, też się powiodło. I to
przy wydatnej pomocy kobiet.
Tuomas udał, że nie słyszy.
Równie niespodziewana okazała się dla niego inna
wieść. Reijo oznajmił, że rezygnuje z ich pomocy.
- Zamierzałeś wszak zbudować drugi mielerz?
- Tak - powiedział Reijo do Pekki. Taki właśnie miał
zamiar.
- Jesteś niezadowolony z naszych umiejętności? -
Tuomas natarł ostrzej.
- Nie, wykonaliście dobrą robotę. Teraz jednak wy
starczy mi pomocników. Drugi mielerz będzie znacz
nie mniejszy. Sam mam dość doświadczenia.
Zaczęli sarkać.
- A co z Santerim?
- Santeri może zostać, jeśli chce - odrzekł twardo
Reijo, nie pozostawiając cienia wątpliwości, kto tu rzą
dzi. - Santeri jest przyjacielem, nieomal członkiem ro
dziny. Drzwi mojego domu stoją przed nim otworem.
Tuomas i Pekka stracili więc robotę, ale w życie wę
drownego smolarza wpisane jest ryzyko. Zresztą za
zwyczaj to oni rzucali pracę, tłumacząc to zbyt niską
zapłatą lub niedobrą opieką.
- Zapłacisz nam, zanim wyjedziemy.
- Oczywiście! - odpowiedział bez wahania Reijo. -
Zawsze wywiązuję się Z zobowiązań.
Uregulowali rachunki. Finowie zabrali konie i wóz
i skierowali się na południowy wschód.
- Dzięki Bogu, że się ich pozbyliśmy! — wyrwało się
Idzie. - Już dawno nie spotkałam tak niesympatycz
nych ludzi. Będę mogła układać kolejny stos!
- Doprawdy? - Reijo uniósł brwi i spojrzał na cór
kę przeciągle. Ida zaczerwieniła się. Nie potrafiła oszu
kiwać. Zwłaszcza własnego ojca.
- Sądziłem, że dla was, młodych, to były beztroskie
dni. Że muszę wypalić mnóstwo drewna i zdobyć pie
niądze na wiano dla moich córek...
Twarz Heino pozostała niewzruszona. Mai i Anjo
nie było. Zresztą Maja i tak nie zdradziłaby tajemni
cy, a po jej dawnej zażyłości z Reijo nie pozostał ża
den ślad.
Za to Ailo nigdy nie potrafił skrywać uczuć.
Przynajmniej nie pod badawczym spojrzeniem Reijo.
- No więc - zaczął - wszedłem najpierw przez okno.
Za drugim razem przez drzwi. Po co być nadgorliwym...
Ida zachichotała.
- I bardzo chętnie się z nią ożenię. Jeśli się zgodzisz.
Jeśli ona mnie zechce...
Reijo musiał się uśmiechnąć. Nie mógł wymarzyć
sobie lepszego zięcia. Był w tym zresztą jakiś głębszy
sens. Córka Raiji i syn Mikkala. Los nie pozwolił Ra-
iji i Mikkalowi przeżyć razem całego życia. Tych dwo
je czekała może lepsza przyszłość.
- Więc niech tak będzie - powiedział, nie wiedząc,
skąd ten ból w piersi. Ból i radość jednocześnie. - I od
tąd korzystaj z drzwi. O k n o wychodzi na drogę. Jesz
cze ktoś cię dojrzy i ludzie wezmą nas na języki.
Ida rzuciła się Reijo na szyję. Właśnie przestała być
jego małą dziewczynką. Kolejna rzecz, z którą trudno
mu przyjdzie się pogodzić.
- Jesteś najlepszym ojcem pod słońcem! - oznajmi
ła, zasypując go pocałunkami. - Nic dziwnego, że
przyjaciółki tak mi zazdroszczą. Rozumiem nawet,
dlaczego kochają się w tobie - dodała cicho, wzbudza
jąc niepokój Reijo. Nie zdawał sobie sprawy, że tak
działa na młódki. Nie ukrywał zażenowania.
I nie spytał, gdzie Heino spędzał noce.
Maja była dorosła, mieszkała we własnym domu.
Zdążyła już zostać wdową i kierowała się w życiu wła
snymi zasadami, na które nie miał wielkiego wpływu.
Heino nie nocował na cyplu. I z pewnością nie zaj
mował ławy w kuchni.
Reijo żywił jedynie nadzieję, że Heino potraktuje
Maję z szacunkiem. Uśmiechnął się, rozbawiony wła
snymi myślami. Przecież on sam kiedyś zachowywał
się podobnie. Czas zmienił lekkoducha w przyzwoite
go człowieka.
Heino palił się do wyjścia. Reijo dostrzegł pośpiech
młodzieńca, a Heino wyczuł na sobie badawczy
wzrok. Zastanawiał się, co Reijo myśli.
Gotów był w każdej chwili zapewnić go, że ożeni
się z Mają, nie zważając na okres żałoby i na to, co po
wiedzą ludzie.
Maja poważnie potraktowała ich umowę. Heino nie
zdążył nawet powiedzieć dziewczynie, że chce z nią
być, nawet gdyby nie narodziło się dziecko.
Droga do domu nie zabrała mu wiele czasu. Heino
w myślach zaczął nazywał go swoim, choć wcale nie
zamierzał tu osiąść.
Jego miejsce było tam, gdzie ludzie mówią ojczystą
mową. Tam zamierzał wrócić. Ale nie do kamieniste
go spłachetka ziemi, zagrody najmity.
Zbuduje dom, złota wystarczy. Maja będzie w nim
idealną gospodynią. Dzięki swemu pochodzeniu znała
język Heino tak dobrze, jakby była rodowitą Finką.
Jakie to szczęście, że spotkał Knuta.
Drzwi stały otworem. Dziwne, dzień chylił się ku za
chodowi, a Maja, pomna złych doświadczeń, zawsze pa-
miętała o zamknięciu zasuwy. Heino nie stracił zimnej
krwi. Nigdy nie wpadał w panikę, kiedy odczuwał
strach. A znał to uczucie, tylko głupcy nie znają strachu.
Anjo leżała na środku izby, ubranie miała rozcheł
stane, suknię zadartą do góry.
Heino już wiedział, że Maja zniknęła. Drzwi do al
kowy były otwarte, pokój pusty, łóżko w nieładzie.
Dostrzegł jej pęki włosów...
Przykrył Anjo, skropił jej twarz zimną wodą, by od
zyskała przytomność. Zacisnęła oczy z jękiem i kur
czowo objęła Heino za nogę. Wargi wypowiedziały
przeciągle tylko jedno słowo:
- Nie...
Mówił do niej spokojnie o rzeczach, o których tyl
ko oni dwoje mogli wiedzieć. Powoli przywracał ją do
rzeczywistości.
Czas upływał. Za długo zabawił w domku na cyplu.
Nie powinien był opuszczać Mai...
Nie powinien był...
Za późno.
W końcu Anjo otworzyła oczy, by się przekonać,
że to rzeczywiście Heino obejmuje ją opiekuńczo.
Pomógł jej wstać, właściwie zaniósł ją na ławę przy
stole, nie wypuszczając z objęć.
Ukryła twarz na jego piersi i zapłakała bezgłośnie.
Heino poczuł dojmujący żal. Nigdy nie widział łez
Anjo, choć przecież ta kobieta doznała w życiu wie
le zła.
Wreszcie nabrała powietrza i zwilżyła usta.
- To byli Smolarze - powiedziała łamiącym się gło
sem. Jej wargi krwawiły.
A więc Ida wykazała się najlepszym instynktem!
- Moje blizny ich odstraszyły - szepnęła. - Nawet
mnie nie tknęli.
Wykrzywiła twarz. Najżałośniejszy uśmiech, jaki
Heino widział w życiu.
- Co z Mają? - spytał, potrząsając Anjo łagodnie za
ramiona.
Spojrzała ku alkowie i zamknęła oczy.
- Walczyła jak ryś. Myślę, że pobili ją do nieprzy
tomności, zanim... ją zniewolili. Zresztą nie jestem
pewna. Mnie też bili. Skopali przed odejściem.
- Dawno temu?
Anjo wzruszyła ramionami.
- Mają wóz - powiedziała. - Łatwo będzie odnaleźć
ślady. Zabrali ją ze sobą, prawda?
Heino skinął głową. Przepełniała go zimna nienawiść.
- Pytali ją o złoto - szepnęła Anjo. - Niepotrzebnie
się wygadała...
Heino wiedział, że Maja nie zdradziła kryjówki. Me
ble stały na swoich miejscach.
- Dasz sobie radę? - zapytał.
Anjo pokiwała głową.
Heino przykrył żonę Knuta pledem i postawił obok
niej dzban z wodą.
- Knut się tu wybierał - powiedział chrapliwie. - Nie
chciał, żebyś wracała sama.
Anjo uniosła kąciki ust w słabym uśmiechu.
- Muszę cię zostawić.
Zrozumiała. I nie zdziwiła się, kiedy przytroczył
nóż do pasa.
Nie nosił noża od chwili, kiedy opuścili Altę.
- Kochasz ją?
-Tak.
Wiedziała, że Heino przekazuje najwięcej treści,
kiedy używa niewielu słów. I znała jego porywczość.
Tak często prosiła, by ją pohamował. Teraz nie po
wiedziała ani słowa.
- Dogonią mnie - dodał, gotowy do drogi. - To obo
wiązek Reijo i jego odpowiedzialność. Niech Knut po
wtórzy mu moje słowa.
Anjo przytaknęła. Nie rozumiała, co Heino ma na
myśli, ale twarz młodzieńca tchnęła powagą.
- Nie czekam - zakończył. - Chodzi o życie Mai.
Knut pożyczył konia od sąsiada i na grzbiecie zwie
rzęcia zawiózł Anjo do domku na cyplu. Nie spodzie
wał się, że znów będzie nienawidzić z taką mocą, ale
nie znajdował innych słów, by określić swoje uczucia.
Nikogo na świecie nie darzył większą miłością niż
Anjo i Maję.
- Tylko nie Maja! - Reijo zszarzał na twarzy, kiedy
Knut zdał mu krótką relację z wydarzeń.
Nawet Ida nie zaprotestowała, kiedy Ailo wydobył
nóż i bezwiednie przesunął palcem po klindze, spraw
dzając, czy jest dość ostra.
Reijo przejął konia.
- Heino ma rację. Na mnie spoczywa odpowiedzial
ność. Santeri i Ailo mogą ruszyć za mną.
- A ja?
- Zostaniesz z Anjo - polecił Knutowi Reijo. - Ty
jesteś za nią odpowiedzialny. Mogą się tu zjawić,
wszak chodzi o to przeklęte złoto. Nigdy nie przynio
sło nic dobrego.
Spiął konia i popędził przed siebie.
- Musimy pożyczyć wierzchowce albo je ukraść -
zwrócił się Santeri do Ailo. - Na piechotę ich nie do
gonimy.
Ida poszła z nimi. Znała ludzi z osady, wymyśliła jakąś
wiarygodną historyjkę i zdołała pożyczyć dwie szkapy.
Ailo uścisnął mocno dziewczynę, zanim ruszyli w dro
gi-
- Zabij ich - szepnęła, zaskoczona własnymi słowami.
Ailo pocałował ją.
- Wracaj do domu, Ido! Nie wiesz, co mówisz. Choć
można aż tak nienawidzić...
Maja słyszała wodospad. Ten szum towarzyszył im
od dawna.
Mimo dręczącego bólu nie straciła jasności myśli.
Teraz nie mogła się poddać. Nie kiedy życie znów
nabrało wartości.
Teraz musiała walczyć.
Związali jej ręce na plecach i stopy. Więc stawiła im
opór, skoro zdecydowali się ją spętać. Dwóch męż
czyzn bało się takiej drobnej istoty.
Złoto...
Chodzi o to przeklęte złoto.
Ze też nie potrafiła utrzymać języka za zębami!
Sprawiedliwości stało się zadość, przyszło jej płacić
za własną nieostrożność.
Anjo...
Co się stało z Anjo?
Któż mógł wiedzieć, że Anjo ma takie potworne bli
zny.
Maja była dumna z Knuta, dumna ze swego brata,
który kochał Anjo. Jak prawdziwy mężczyzna.
Blizny...
Czy mama miała takie blizny?
Nie myśleć o bólu!
Mogli zabić Anjo.
Słyszała ich ściszone głosy. O czym szeptali? Co
planowali, myśląc, że wciąż jest nieprzytomna?
Przypomniała sobie cios. Ciemność, która zamknę
ła się wokół niej. Jak śmierć.
Krwawiła między nogami. Czuła lepką, ciepłą ciecz
i wiedziała, że to nie ich nasienie. Zbyt dużo czasu
upłynęło. Krew. Nie myśleć o krwi!
Wodospad.
Wiedziała który. Rozpoznawała szum wodospadów
jak głosy ludzi.
Chyba nie zamierzali zrzucić jej ze zbocza?
Jeszcze nie wyjawiła, gdzie leży złoto.
Wciąż stanowiła klucz do zagadki. Nie wyrzuca się
klucza.
Zmuszą ją do mówienia.
Będzie mówić.
Jakże Anjo zdołała utrzymać milczenie, kiedy wię
ziono ją w twierdzy?
Jak zniosła tortury, po których wciąż nosi ślady na
ciele?
Jak to wytrzymałaś, mamo?
Nie wiedzieli, ile jest złota.
Tylko tyle, że Reijo je ma.
Zmuszą ją, by zdradziła, gdzie Reijo skrywa cenny
kruszec. Powie im, że wcale nie trzyma go w skrzyni
przy łóżku. Wyjawi prawdę o schowku w ścianie nad
półeczką w saunie.
I nie dowiedzą się, że jest go znacznie więcej.
Od dawna krwawi?
Nie myśleć o tym!
Nie dadzą jej umrzeć z upływu krwi. Musi milczeć
tak długo, jak zdoła wytrzymać.
Nie mdleć. I udawać nieprzytomną.
Zachować jasność myśli...
Heino wrócił do domu.
Heino ich znajdzie.
Zrobi to dla niej.
Heino...
Szum wodospadu.
Maja zmusiła się, by otworzyć oczy. Zobaczyć po
obu stronach ciemne zbocza, przez stulecia przepoła-
wiane ogromnymi masami wody. Rzeka przebiła się
przez skały. Góra stanowiła złowrogą oprawę opada
jącej stromo kaskady.
Nic nie rosło na spadzistych kamiennych ścianach
wokół wodospadu. Żadna roślina nie zdołałaby zna
leźć w gładzi skalnej szczeliny dostatecznie głębokiej,
by zapuścić korzenie.
Wodospad przynosił górze ożywczą wilgoć. Tam
wysoko strumień płynął wąskim korytem, by nagle
rzucić się w dół białymi, spiralnie skręconymi fontan
nami wody.
Rzucić się w dół w pogardzie dla śmierci. U dołu
niesione rzeką kamyki utworzyły piarżystą pochyłość,
która osłaniała niewielkie jeziorko. Ciche i spokojne
stanowiło niezwykły kontrast dla zmagających się nad
nim sił przyrody.
Chciała zachować ten obraz pod powiekami.
Zapamiętać zieleń brzóz porastających skraj urwiska.
Wodospad...
Heino.
Reijo.
Maja nie słyszała głosów mężczyzn, odgłos kopyt
końskich gdzieś się zagubił.
Czuła jedynie kołysanie wozu.
Podobne do kołysania łodzi.
Nigdy nie leżała na wozie.
Nie wiedziała, że wóz kołysze jak łódź.
Pęta raniły nadgarstki.
Nie myśleć o tym!
Znaleźli się pod wodospadem.
Kroplisty pył na twarzy. Wodny potwór dodawał
Mai otuchy, zraszając ją łagodnie jak letni deszcz.
Nie uśmiechać się.
Nie pokazać im, że wraca do świadomości.
Zwlekać, przeciągać, wygrać na czasie.
Nie da im rady pięściami.
Może wygrać głową.
Myślenie sprawiało jej niemal fizyczny ból, ale się
nie poddawała.
Heino czeka na dziecko!
Krwawiła...
Nie z tego powodu, znali się zbyt krótko.
Życie tak szybko w niej nie kiełkuje.
Heino.
Nie, to nie do wytrzymania!
Może lepiej było umrzeć.
Heino musi ją odnaleźć...
10
Reijo szybko dogonił Heino. W chwilę potem He-
ino ukradł konia, który pasł się na łące. Łagodne zwie
rzę pozwoliło mu się dosiąść.
- Nie mają wielu dróg ucieczki. - Głos Heino był
twardy jak skała.
- Czy poważyliby się na podobny czyn, gdybym ich
nie odesłał?
- Za późno o tym myśleć.
- Diabelskie złoto! - Reijo rzadko przeklinał.
Heino uważał, że winni są ludzie, nie złoto. To nie
rzeczy, tylko ludzie stwarzają problemy.
- Boję się myśleć, jak bardzo skrzywdzili to dziew
czę...
Reijo zacisnął usta. Rozmawiali, jadąc obok siebie.
Nie dbali o to, że glos niesie daleko.
Uciekinierzy z pewnością znacznie ich wyprzedzali.
- Maja nie jest dziewczynką, tylko kobietą. Musisz
wreszcie zaakceptować ten fakt, choć wiem, że to
trudne.
Reijo nie odpowiedział. Pogonił konia. Chyba jed
nak lubił bardziej Petriego Aalto niż jego syna.
Ośmielał się odzywać do niego w taki sposób? Miał
czelność używać takich słów?
Obcy człowiek mówił mu, jaka jest Maja! Ta sama,
którą tulił w ramionach, kiedy była kwilącym niemow
lęciem.
Dobrze wiedział, że wyrosła.
Znał ją od poczęcia, kiedy była jedynie zaokrągle
niem na brzuchu Raiji.
Maja jest kobietą, to jasne! W tym właśnie tkwiło
źródło jego bólu.
- Odpowiadam za nią - powiedział. - Wiem o tym
i żywię nadzieję, że kiedyś zdejmę ten ciężar z barków.
W ten zawoalowany sposób usiłował wyrazić, iż ży
czy dziewczynie szczęścia.
- Zajmę się Mają - obiecał Heino. Takich obietnic
nie rzuca się na wiatr.
Nie przyjmował do wiadomości, że stało się coś złe
go. Miał niezachwianą pewność, iż ją ocali.
Reijo nie mógł tak powiedzieć o sobie. Jechał u bo
ku tego silnego mężczyzny, tak odmiennego od niego
jak woda od ognia, i wyrzucał sobie, że nie potrakto
wał poważnie złych przeczuć Idy.
Jak zwykle skwitował je śmiechem.
A Ida miała ten niezwykły dar przewidywania zda
rzeń.
Reijo dożył wieku, w którym inaczej traktuje się
nadprzyrodzone umiejętności.
Za młodu śmiał się z nich z lekceważeniem. Zabobo
ny, tak je nazywał. Nawet Raija nie umiała go przekonać.
Teraz czyniły to córki, lecz Reijo zbyt był dumny,
by przyznać się do błędu.
O, tak, odpowiedzialność leżała w jego rękach.
Czy Maja opowiedziała Heino o swych zakazanych
tęsknotach? Czy okazała aż tyle zaufania mężczyźnie,
którego ledwo poznała?
W Reijo budziła się zawiść w stosunku do tego czło
wieka, który stał się Mai bliższy niż on sam.
Droga wznosiła się stromo ciasną doliną, wiła się za
kosami wzdłuż rzeki. Niebo zmieniło się w wąski nie
bieski pasek między grzbietami strzelistych gór.
Ślady wozu były bardzo wyraźne. Dlaczego nie za
dali sobie trudu, by je zatrzeć?
Wóz poruszał się znacznie wolniej niż jeźdźcy. Wy
raźnie się im nie spieszyło...
- Sądzą zapewne, że Anjo nie żyje - powiedział He-
ino. Szli teraz, by ulżyć wierzchowcom.
- A Maję ma spotkać ten sam los. - Reijo czytał w je
go myślach.
Daleko przed nimi po lewej stronie ukazała się nie
bieska zasłona wodospadu.
- Dlaczego nie ruszyli w kierunku osady? Spodzie
wali się chyba, że ja mam złoto. Maja do mnie skiero
wała te słowa.
- Może się po prostu mszczą. Sądzą, że jest twoją
córką.
Heino usiłował przewidzieć poczynania mężczyzn,
żył wśród im podobnych na tyle długo, by poznać ich
sposób myślenia.
Nie potrafił jednak.
Wiedział jedynie, że porwali Maję.
Jego Maję.
Czy ten ból to miłość?
Jakieś przeczucie kazało im zejść z drogi. A może to
jakiś opiekuńczy anioł skierował ich kroki ku zboczu?
Otworzył się przed nimi wąski przesmyk, stromy,
lecz pomimo to dostępny dla koni. Zwierzęta dzielnie
sobie poczynały w górskim terenie, stawiały kopyta
ostrożnie i dopiero znalazłszy dobre podparcie, prze
nosiły ciężar ciała do przodu.
Gdyby Reijo i Heino postępowali gościńcem, wpa
dliby prosto na wóz z porywaczami. Instynkt nakazał
im uniknąć bezpośredniego spotkania, zejść z drogi,
wykorzystać element zaskoczenia.
Jakiś czas posuwali się ścieżką. Wzmagający się
szum wodospadu nie pozwalał na rozmowę. Zagłuszał
wszystko.
Zima była śnieżna, wiosna się spóźniła. Topniejące
śniegi i obfite deszcze na przednówku wypełniły ko
ryto rzeki.
Kaskada wodospadu była potężniejsza niż w po
przednich latach.
Konie trwożyły się, niechętnie zbliżały się ku wodzie.
Heino szedł przodem. Nagle zatrzymał się i ostrze
gawczo uniósł dłoń, nakazując Reijo milczenie.
Tak jakby cokolwiek mogło przeszkodzić Tuoma-
sowi i Pekce...
W pierwszym odruchu Heino chciał rzucić się do
przodu.
Widział wszystko przez czerwoną mgłę. Był zimny
i twardy jak skała.
Rzecz jasna, nie ruszył się z miejsca. Zycie nauczy
ło go wiele. Wszystkie złe i dobre postępki składały się
na tę sumę doświadczeń, która kazała mu działać roz
ważnie.
Reijo spętał konie. I on nie stracił panowania nad
sobą, kontrolował uczucia, nie pozwalał, by wście
kłość przesłoniła trzeźwość działania. Zbyt mocno
obaj kochali Maję, by nieostrożnością doprowadzić do
jej śmierci.
Heino wyciągnął nóż i ruszył w dół po skałach.
Choć mocno zbudowany i ciężki, poruszał się zadzi
wiająco zwinnie. Zupełnie jakby nie był synem najmi
ty i rybaka, tylko urodzonym góralem.
Reijo nie patrzył, gdzie stawia stopy. Znał tu każdy
kamień. Nawet nie musiał przemykać się chyłkiem,
tamci byli zbyt zajęci, by podnosić głowy.
Woda opadała tuż obok, z ogłuszającym rykiem pę
dziła ku jeziorku, odbijając się od kamiennej półki.
Heino spojrzał ku owej półce przez szparki oczu.
Zlustrował ją wzrokiem, spojrzał w górę i wykrzy
wił się.
Reijo zacisnął pięści, starając się nie patrzeć w dół.
Do diabła, schodzenie byłoby zbyt mozolne! Nie ma
co zwlekać. Nie mieli czasu do stracenia.
Maja nie miała czasu.
Poczuł, jak narasta w nim uczucie paniki, i zagryzł
zęby, by się opanować.
Już raz przeżył coś podobnego. Raija. Twierdza.
Zamierzali ją uwolnić. Na oczach oficerów i żołda
ków dokonać rzeczy niemożliwej.
Było ich czterech, przeciwników co najmniej dwu
krotnie więcej.
Wtedy działał spokojnie i pewnie.
Reijo sięgnął do noża, upewnił się, że jest na swoim
miejscu.
Dotknąwszy chłodnej rękojeści, uspokoił się.
Heino zmarszczył czoło. Pozostawało tylko jedno
wyjście.
Szkoda, że nie ma Ailo...
Nachylił się nad towarzyszem i krzyknął mu do
wprost do ucha:
- Potrafisz rzucać arkanem?
Zaskoczony Reijo skinął głową. Kiedyś umiał, daw
no temu.
Wtedy dopiero przypomniał sobie, że ma przy ar
kan Ailo,
- Przyniosę go - powiedział i jak kozica ruszył w gó
rę. Dopadł koni i błyskawicznie wrócił do Heino, nie
obluzowawszy po drodze ani jednego kamienia.
Heino wskazał mu punkt poniżej.
Reijo zrozumiał.
W milczeniu ruszyli w tym kierunku.
Znaleźli się na otwartej przestrzeni, gdzie jedyną
osłonę stanowiły potężne bloki skalne. Na szczęście
ogromne masy wody pozwalały im przemykać się nie
postrzeżenie.
Reijo dziękował Bogu za późne topnienie śniegów.
Kto wie, może jest w tym wszystkim ręka opatrzno
ści? Chociaż nie, przecież nie pozwoliłaby na to, by
Mai działa się krzywda.
Biedne dziecko, znowu doświadczane przez los.
Heino nazwał ją dzikim ptakiem... Dziki ptak, któ
remu znów podcięto skrzydła.
Reijo przycupnął za blokiem skalnym, oparł się
o niego plecami. Słyszał szum wodospadu i chrapliwy
oddech Heino, oddech dzikiego zwierzęcia, które led
wie panuje nad sobą.
Czujnym wzrokiem i sprężystymi ruchami mło
dzieniec przypominał rysia, wielkiego leśnego kota.
Także cierpliwością i opanowaniem. Reijo widywał ry
sie, które potrafiły godzinami obserwować ofiarę, za
nim uderzały. Zawsze z tą samą przerażającą perfek
cją. Pod chłodnym spokojem Heino czaił się ogień.
Jak w mielerzu.
Reijo sprawdził i zwinął arkan. W myślach przygo
tował się do rzutu.
Zdawał sobie sprawę, że ma tylko jedną próbę.
Jeśli nie trafi, sprowadzi śmierć na Maję.
Wystarczający powód, by nie opanować drżenia
rąk.
Blok skalny tkwił w tym miejscu od tysięcy lat. Re
ijo czuł chłód kamienia na plecach. Musiał być jak on,
zimny i twardy. Czy kamień udzieli mu swej mocy?
Wciągnął powietrze w płuca i skinął głową w kie
runku Heino, który obserwował go w milczeniu. Czy
Heino potrafił posługiwać się arkanem? Zapewne nie,
skoro jemu powierzył to zadanie.
Reijo pamiętał reny, które łapał. Pamiętał trud zna
kowania i kastrowania tych zwierząt.
Czasami pudłował, ale rzucał arkanem niemal tak
zręcznie jak Mikkal.
Teraz chodzi o córkę Mikkala.
Czy jeszcze żyje?
Heino wpatrywał się w scenę, rozgrywającą się
przed ich oczyma. Stał bez ruchu, choć zaciskał zęby,
a nozdrza mu drżały.
Jak mógł to wytrzymać?
Reijo zmusił się, by uczynić to samo.
Odwrócił się wolno.
Tylko konie przedstawiały sielski widok. Choć nie
wyprzęgnięte od wozu, pasły się spokojnie, korzysta
jąc z obfitości trawy i dostępu do wody.
Ciało Mai...
Czy w tak nieruchomym ciele może jeszcze tlić się
życie?
Maja, przegięta w biodrach, na wpół leżała na wo
zie, nogami oparta o ziemię.
Czarne włosy na tle burych worków, głowa przy
kryta. Zadusili ją?
Mężczyzna za nią, oparty o biodra dziewczyny,
podtrzymywał suknie. Spodnie opuścił do kostek. Na
głowie nie miał kapelusza.
Ten drugi, leniwie oparty o kamień, palił fajkę.
Czekał na swoją kolej.
Poluźnił pasek. A może już zdążył się zaspokoić.
Reijo chciał zapłakać, ale nie potrafił.
Był zimny jak głaz.
Może kamień podzielił się z nim swą siłą?
Wiedział, co powie Heino. Zmierzył odległość wzro
kiem, uznał, że ma szansę.
- Ten przy wozie...
Heino mówił z trudnością.
Tuomas. Ten, który nie życzył sobie obecności ko
biet przy pozyskiwaniu smoły.
Ten sam, którego Maja zarzuciła złośliwościami.
Heino odłożył kapelusz i przeciągnął palcami po
ostrzu noża.
- Zaciśnij mu pętlę na ramionach.
Reijo wiedział, że nie wystarczy trafić. Pętla musi
unieszkodliwić Tuomasa, nie pozwolić mu na użycie
noża.
Heino wyślizgnął się zza kamienia, zlał się w jedno
z nabrzeżnymi zaroślami. Zbliżał się do Pekki, który
nie spodziewał się niebezpieczeństwa.
Reijo nie zapytał, czy Heino potrafić posługiwać się
nożem.
Nie było potrzeby.
Sposób, w jaki ujął rękojeść, stan ostrza, starannie do
pasowana pochwa - wszystko to świadczyło o tym, że ten
człowiek zna się na broni. I nie musi się tym chwalić.
Był urodzonym przywódcą.
Reijo wstrzymał oddech. Z lekkim zdziwieniem za
uważył, że ma suche dłonie.
Ryk wodospadu.
Może krzyczała?
Może woda zagłuszyła jej jęki?
Heino znalazł się tuż za Pekką. Jeszcze kilka kro
ków i go dopadnie.
Reijo wolał nie nazywać rzeczy po imieniu. Wolał
nie myśleć, że Heino zatopi w tamtym nóż.
Heino skinął lekko głową i zniknął w zaroślach.
Przyszła kolej na Reijo.
Heino był gotów.
Uderzy, kiedy arkan świśnie w powietrzu.
Jeden rzut.
Jeden pewny rzut.
Reijo podniósł się wolno. Wiedział, że wystawia się
na widok, ale zarówno Tuomas, jak i Pekka byli obró
ceni do niego plecami.
Nie mógł pojąć, skąd brała się ich nieostrożność.
Może wypili coś na odwagę.
Arkan leżał w dłoniach tak jak trzeba. Trafi, nie
mógł poddawać się zwątpieniu.
Na pewno trafi.
Wbił wzrok w plecy Tuomasa i postąpił parę kroków
do przodu, by żadna gałąź nie przecięła linii lotu linki.
Działał jak maszyna. Raz przyswojona umiejętność
zostaje w człowieku na całe życie.
Chciał w to wierzyć.
Uszy wyłapały jakiś dźwięk, który przedarł się
przez nieustający szum wody.
Odgłos kopyt?
Nie mógł dłużej zwlekać.
Uniósł ramię.
Wielki Boże, żeby tylko linka nie okazała się zbyt
krótka! Tylko tego nie wziął pod uwagę.
Czas się zatrzymał, kiedy arkan przeciął powietrze.
Człowiek, który od dłuższego czasu przebywał
w ogłuszającym huku wody, nie mógł usłyszeć ciche
go świstu.
Reijo dostrzegł z przerażeniem, że pętla maleje
w oczach.
Nie zdoła opasać Tuomasa w ramionach.
W tej samej chwili Pekka dostrzegł linkę.
Nie zdążył krzyknąć. Heino wychynął z krzaków
i znalazł się przy nim w ułamku sekundy. Chwycił go
za gardło, błysnął mu nożem przed twarzą.
Reijo wyraźniej usłyszał odgłos kopyt.
Minęło zaledwie kilka sekund.
Pętla opadła na czoło Tuomasa. Mężczyzna obrócił
się gwałtownie, nie puszczając bioder Mai.
Reijo zajrzał w jego rozszerzone oczy, zobaczył
usta otwarte w niemym krzyku i, zaciskając zęby, po
ciągnął z całych sił za arkan.
Tuomas runął w tył, gwałtownym szarpnięciem
oderwany od zbrukanego ciała Mai.
Podniósł dłonie do twarzy, ale nie zdążył nawet do
tknąć linki. Wygiął się w konwulsjach.
Reijo przez dłuższą chwilę nie zwalniał uchwytu.
Heino uderzeniem pięści pozbawił Pekkę przytom
ności.
Tętent stał się wyraźniejszy. Zza zakrętu drogi wy
padli Ailo i Santeri.
Heino znalazł się przy Mai przed innymi. Jego
ogromne dłonie nagle stały się łagodne i delikatne. Od
wrócił ciało dziewczyny ostrożnie, jakby zdjęty oba
wą, że pod dotykiem rozsypie się na drobne kawałki.
Twarz Mai przedstawiała straszny widok.
Gładził ją palcami, delikatnie odsunął powieki, mu
snął usta, upewniając się, że oddycha. Przeciął więzy,
krepujące jej nadgarstki.
Ciało dziewczyny było lodowato zimne.
Stanęli wszyscy u jego boku, równie bladzi, napeł
nieni tą samą wściekłością.
Heino podniósł Maję. Jego ciało było ciepłe i żywe.
Tak bardzo pragnął oddać jej to ciepło i życie, wszyst
ko co miał w sobie.
Aleksanteri zachował trzeźwość myślenia. Od ra
zu zorientował się, że rzeczy nie doprowadzono do
końca.
- Nie użyliście noży? - spytał.
Reijo potrząsnął głową. Drżał z zimna, choć powie
trze nie zdążyło się jeszcze ochłodzić.
Arkan sparzył mu dłonie. Kiedy go puścił, lód ściął
mu serce.
- Nie wiem, czy Pekka jest martwy - wyrzekł He
ino głosem nie z tego świata.
- Zaraz będzie - wycedził Santeri. Pociągnął Ailo
w kierunku Tuomasa.
- Musimy poprawić mu spodnie.
Ailo usunął pętlę, starając się nie patrzeć na twarz,
która stężała w nieludzkim grymasie. Wzrokiem omi
jał oczy zmarłego, rozwarte z przerażenia, język...
- Damy radę zanieść ich na górę?
Aleksanteri spojrzał na niego przeciągle.
- Musimy, nieprawdaż? Oni odwalili za nas najgor
szą robotę. Nasze zadanie jest znacznie prostsze,
chłopcze.
Ailo odwrócił twarz ku stromemu zboczu.
Zajęło im to znacznie więcej czasu, niż sądzili. Co
chwila zerkali ze strachem na drogę. Latem pojawiali
się na niej podróżni, zwłaszcza pod koniec tygodnia.
Tuomas był ciężki, w połowie drogi omal nie wy
padł im go z rąk. Wygładzone wodą, śliskie skały nie
dawały pewnego oparcia.
Santeri stracił równowagę i puścił ciało, które runę
ło z łomotem na ziemię.
- I tak był już martwy - stwierdził beznamiętnie.
Miał rację.
Ukryli zwłoki za lichym krzaczkiem i wrócili po
Pekkę.
Ailo nie był pewien, czy Pekka przestał dychać. San
teri orzekł, że nie ma to najmniejszego znaczenia.
Dobrze ich znal...
Ailo nie potrafił przyzwyczaić się do widoku śmierci.
Nienawidził się za to, że w tym uczestniczy, lecz
jeszcze bardziej nienawidził tych mężczyzn.
Przypomniał sobie Anjo, rozdygotaną jak liść w ra
mionach Knuta. Przypomniał sobie jej nieskładną re
lację.
Wystarczyło spojrzeć w dół, by zobaczyć Maję. Nie
poruszyła się od chwili, kiedy Heino wziął ją na ręce.
Zhańbiona, zbita, złamana...
Jego siostra.
Jedyna została z tego samego rodu. Z tej samej krwi.
Spoceni i podrapani dotarli na szczyt, targając ciało
Tuomasa.
- To niezbyt szlachetny postępek, chłopcze, ale nie
możemy wrócić do osady, przywożąc dwa trupy ze so
bą. Twoja siostra dość się wycierpiała - rzekł Santeri
wprost.
Podciągnęli oba ciała nad wysoki w tym miejscu
brzeg. Kilkanaście metrów dalej rzeka opadała ryczą
cą kaskadą w przepaść. Zepchnęli ciała i odsunęli się
na bezpieczną odległość. Dysząc ciężko, obserwowali,
jak zwłoki giną w kipieli, wypływają znów na po
wierzchnię i nikną za skrajem urwiska. Wrócili tą sa
mą drogą, nie patrząc na siebie.
Reijo wrzucił do rzeki plecaki Smolarzy. Uznał, że
w ten sposób uwiarygodnia ich przypadkową śmierć
w odmętach.
Heino i Ailo nie pomyśleli o tym.
- Konie i wóz zabieramy - rzekł Reijo, myśląc o Mai.
- Wszyscy sądzą, że wóz należy do mnie - oznajmił
Santeri. - A tym dwóm bardzo spieszyło się do domu.
Za bardzo, jak się okazuje.
- Co z nią? - spytał Ailo.
Reijo przyłożył dłoń do czoła.
- Musimy jak najszybciej zawieźć ją do domu. He
ino ogrzewa ją własnym ciałem. Znasz się na ziołach,
Ailo? Ravna się znała, u nas leczeniem zajmowała się
Maja. Teraz nie może nam pomóc.
- Wiem co nieco - odrzekł Ailo.
- Ten sam przeklęty chłód - wyrzekł ciężko Reijo.
- Miała go Raija, raz przydarzyło się to Mai, ale sądzi
łem, że pozbyła się go na zawsze. Wygląda, jakby by
ła pogrążona w letargu, Ailo.
Ailo zrozumiał, o czym mówi przybrany ojciec Mai.
Reijo zapatrzył się przed siebie.
- To właśnie, bardziej niż cokolwiek innego, mówi
mi, że Raija nie żyje. Ten chłód należał do niej, nikt
go nie dziedziczył. Teraz chroni Maję. Więc może Ra
ija nie potrzebuje już ochrony?
Ailo nic nie odpowiedział.
Santeri powoził, Ailo i Reijo dosiedli koni. Pozosta
łe wierzchowce przywiązali do wozu, by zwrócić je
prawowitym właścicielom.
Heino siedział na wozie. Otulił Maję kurtką. Objął
ją ramionami z taką mocą, jakby już nigdy nie zamie
rzał puścić.
11
Rozpalone przez Idę ognisko dogasało już, kiedy
dotarli do domu.
Dziewczyna momentalnie znalazła się przy wozie.
Spojrzała na Maję, leżącą w ramionach Heino, i spy
tała, przeczuwając najgorsze:
- Nie żyje?
Ailo zeskoczył na ziemię. Po drodze zdążył zwrócić
konie 'właścicielom.
Położył dłonie na ramionach Idy. Oboje potrzebo
wali wzajemnej bliskości.
- Żyje, Ido. Ale niewiele brakowało.
Wzrokiem prosił ją, by nie zadawała żadnych pytań.
Heino zsunął się z wozu. Trzymał Maję z taką ostroż
nością, jakby była zrobiona z porcelany. Postarzał się
na twarzy o dziesięć lat.
Wszyscy wyglądali tak samo, poszarzali, spięci,
skrywający tajemnicę tak straszną, że nie ośmielali się
o niej mówić.
Nawet Ailo.
Reijo przystanął koło Idy i pogłaskał ją po policzku.
- Wiesz, gdzie Maja trzyma lekarstwa? - spytał. -
Swoje zioła?
- Na półce nad drzwiami - odpowiedziała bez na
mysłu. Nie znała się na ziołach, nigdy jej to nie inte
resowało.
- Pomożesz Ailo - polecił.
Ailo ścisnął rękę dziewczyny, jakby dodając jej otu
chy. Ida miała jednak wrażenie, że i on szuka wsparcia.
- Co spaliłaś? - zdziwił się.
- Łóżko - odrzekła z zawstydzeniem. - Anjo powie
działa mi o wszystkim. Nie mogłam znieść myśli, że Ma
ja wróci na to łóżko. Tyle... złego jej na nim wyrządzili.
Reijo poczuł wzruszenie. Ida rozumowała inaczej
niż większość ludzi, ale w swoich postępkach zawsze
kierowała się dobrem bliźnich.
Nie zapytała, jaki los spotkał tamtych dwóch Fi
nów, starała się o tym nie myśleć. Zacięte twarze męż
czyzn mówiły jej, że smoiarze już nie wrócą. Więcej
nie chciała wiedzieć.
Heino położył Maję na ławie kuchennej. Nie musiał
zaglądać do alkowy, by wiedzieć, co spłonęło nad rzeką.
Zrobiłby to samo. Musiała się namęczyć, żeby w po
jedynkę wyciągnąć ciężki mebel - mała Ida o wielkim
sercu! Kątem oka dostrzegł, że do kuchni wszedł Reijo.
Zatrzymał się, patrząc na Maję, potem dołożył drew do
pieca i rozpalił ogień. Heino rozebrał dziewczynę, deli
katnie i ostrożnie ściągnął z niej całe ubranie.
Reijo nie wytrzymał i odwrócił się. Ale i tak nie
mógł nie zauważyć plam zaschniętej krwi na brzuchu,
między udami.
- Sądzisz, że była przy nadziei? - wyszeptał chrapli
wie.
- Nie - odrzekł Heino. - Potrzeba mi ciepłej wody
i czystego płótna. Ubranie spalcie.
Reijo poczuł ulgę, że może wyjść z izby.
Kiedy wrócił, zdążyli już obmyć Maję letnią wodą,
którą znaleźli w kuchni. Stół zawalony był drewnia-
nymi pudełkami i dzbankami. Ailo studiował ich za
wartość z bezradnością w oczach.
Heino otulił Maję wełnianymi pledami i przykrył
skórami. Siedział przy niej, nie odstępował ani na chwi
lę. Gładził po twarzy, po splątanych włosach. Nie roz
czesali ich, nie chcąc sprawić jej niepotrzebnego bólu.
- To krwotok - wyjaśniła Ida. - Ailo nie zna ziół, któ
re mogłyby jej pomóc. Na szczęście nie traci wiele krwi...
Reijo zamknął oczy. Nie potrafił się modlić.
- Wciąż jest zimna? - spytał.
Heino skinął głową.
- Tak, ale oddycha równomierniej.
Reijo od dłuższej chwili miał takie wrażenie, ale bał
się, że to złudzenie. Jednak się nie mylił.
- Wydobrzeje - rzekł z niezachwianą pewnością.
Nie potrafił jednak znaleźć w sobie równie silnego
przekonania, że Maja nie dozna uszczerbku na duszy.
Tego nie mógł obiecać.
- Jak długo pastwili się nad nią, zanim... odpłynęła?
- Zastanawiał się Heino. - Ile będzie z tego pamiętać?
Nikt nie znał odpowiedzi. Odrętwienie Mai było
stanem dla nich niepojętym, lecz przynajmniej je za
akceptowali. Reijo zastanawiał się, czy tę przedziwną
umiejętność dziewczyna posiadła już na zawsze. A mo
że znów została jej udzielona przez inną istotę? Tylko
dlatego, żeby mogła przeżyć?
Santeri ruszył na cypel. Wyczuł, że jego obecność sta
nowi pewien zgrzyt. Tych pięcioro stanowiło rodzinę.
Poza tym Knut i Anjo niecierpliwie wyczekiwali
wiadomości. Santeri uważał też, że Knut winien mu
jest wyjaśnienie. Na temat złota.
Poczuł się głęboko dotknięty tym, że o niczym nie
wiedział. Czyżby przestali uznawać go za osobę god
ną zaufania?
Pozostali czuwali przy Mai.
Heino nie tknął jedzenia, wypił odrobinę wody,
którą mu podali. Nie odchodził od Mai na krok, wi
siał wzrokiem na jej twarzy, gładził po policzku, do
tykał przymkniętych powiek, ust.
Całował posiniaczoną skórę.
Nikt nie mógł już mieć wątpliwości, że między
dwojgiem tych ludzi rodzi się ogromne, bezgraniczne
uczucie.
Reijo siedział za stołem. Nie poruszał się, złożył
dłonie na blacie, jego oczy zmatowiały. Ból i cierpie
nie Mai odczuwał nieomal fizycznie.
Ailo i Ida znaleźli sobie miejsce na pokrywie skrzy
ni na drewno. Siedzieli ciasno spleceni. W izbie było
bardzo ciepło, rozpalili duży ogień w nadziei, że sto
pi on lód, który owładnął ciałem Mai.
Ida pomyślała, że Maja wygląda jak larwa spowita w ko
kon, czekająca na chwilę, gdy przemieni się w motyla.
Ta myśl sprawiła dziewczynie przykrość. Nie wie
dzieć dlaczego przemiana wiązała się jej ze śmiercią.
W głowie miała zamęt. Przyzwyczajona do tego, by
przemyślenia natychmiast zamieniać w słowa, teraz
wszystko dusiła w sobie.
Nad ranem Maja poruszyła się. Już długie godziny
siedzieli w milczeniu, zapomniawszy o bożym świecie,
jakby czas przestał istnieć, a wszystko stało nieskoń
czonością. Słońce jednak toczyło swą tarczę nad grze
bieniem gór.
Poderwali się z miejsc. Heino ścisnął mocniej dło
nie dziewczyny.
I nic.
Tylko się poruszyła.
Wszystkim jednak wydało się, że policzki Mai na
brały żywszych kolorów. Nikt mimo to się nie ode
zwał, nikt nie odważył się rozbudzić nadziei, które
wszak mogły okazać się płonne.
Może wstający świt zabarwił skórę dziewczyny?
Może poranek, zdjęty litością, zabawił się w malarza?
Słonce oznajmiało południe, kiedy drgnęły jej war
gi. Heino nachylił się nad Mają, zakrywając ją niemal
swoim ciałem. Przyłożył ucho do ust dziewczyny.
Potem wyprostował się i pozbawioną wyrazu twarz
obrócił ku Reijo.
- Woła twoje imię.
I wtedy usłyszeli to wszyscy. Wargi Mai układały sło
wa.
- Reijo - szepnęły. - Reijo, wybacz mi!
Stanął u boku Heino, chwycił dłoń dziewczyny. By
ła chłodna, Maja wciąż tkwiła w sennym odrętwieniu.
- Nie wiedziałam o tobie - mówiła. - Byłoby ina
czej, gdybym wiedziała o tobie. Wybacz mi. Tylko cie
bie mogę o to prosić. Błagać o przyjaźń. Pozwól mi
spoczywać w wodzie.
Głos zamarł.
Reijo stał długo, ściskając jej dłoń. I patrzył. Wpa
trywał się w twarz Mai.
Potem otrząsnął się raptownie, jakby zrzucał z sie
bie jakiś czar. Wsunął dłoń dziewczyny pod futrzaną
narzutę i wyszedł bez słowa.
Pozostali spojrzeli po sobie.
Powietrze w izbie zrobiło się ciężkie.
Ailo zamknął oczy i oparł głowę o ścianę. Na jego
twarzy pojawił się wyraz cierpienia. Ścisnął Idę za ramię.
- Co to było? - spytała dziewczyna. - Co miała na
myśli? Dlaczego prosiła tatę o wybaczenie? I czemu
chce spoczywać w wodzie...?
Ida zadrżała, zdjęta nagłym lękiem.
Twarz Heino też wyrażała zdziwienie. Zdziwienie
i zakłopotanie.
Ailo oddychał ciężko przez nos. Przenosił wzrok
z Idy na Heino.
- To nie była Maja - wyjąkał. - Nie słyszeliście? To
nie był jej głos!
Ida zmarszczyła czoło.
- Brzmiał dziwnie - przyznała, a Heino skinął głową.
- Raija - wyszeptał Ailo. Imię jak wiatr przemknę
ło przez jego wargi. Przez mały lufcik słońce rzucało
do środka czerwone promienie, oświetlało twarz Mai.
- To był głos Raiji - powtórzył Ailo.
- Nie wierzę. - Ida starała się zachować rozsądek. -
Nie spałeś całą noc. Przesłyszałeś się, Ailo.
Tak, był zmęczony. Miał przekrwione oczy. Znów
skalał swoje ręce przemocą i sam siebie nie potrafił
rozgrzeszyć z własnych uczynków. Jego serce płakało,
roniło łzy. Za Maję. I za Anjo. Marzył o tym, by po
łożyć się i zasnąć, spać wiele dni. I nie mógł tego uczy
nić, musiał czuwać u boku siostry.
Nie stracił jednak kontroli nad zmysłami.
Słuch go nie mylił.
- Zapytaj swego ojca - powiedział niechętnie. Na
wet nie próbował jej przekonywać. - Spytaj Reijo, do
kogo należał głos! Zapytaj, dlaczego wypadł z izby
w takim pośpiechu!
Ailo miał pewność. Tego głosu nie mógł pomylić
z żadnym innym. Osobliwa mieszanina trzech języ
ków, akcentu i intonacji. Niski, przejmujący tembr,
brzmienie aksamitne i twarde zarazem. Ida i Heino go
nie znali. Dla Ailo Raija była jak matka, pamiętał ją.
Rai ja mówiła przez córkę.
Ailo upewnił się, że Raija żyje. Dusze zmarłych nie
przekazują takich wiadomości.
Reijo wyszedł, bo też to pojął.
- Myślisz, Heino, że moja matka, którą wszyscy
uważają za zmarłą, przemawia przez usta Mai? - spy
tała Ida z niedowierzaniem.
Chochliki, trolle i skrzaty to jedno...
Postaci z wierzeń ludowych. Można się ich bać, uda
wać, że istnieją. Ida akceptowała je jak element pradaw
nych zabaw i rytuałów. Uważała, że nikomu nie przy
noszą krzywdy, ale i nie mają wielkiego znaczenia. Nie
zaprzątała sobie głowy wędrówką dusz, czy to ludzi ży
wych, czy umarłych. Ida stąpała mocno po ziemi.
Wierzyła w to, co można zobaczyć, i w to, czego
można dotknąć. Ailo natrząsał się z dziewczyny, mó
wiąc, że w ten sposób zaprzecza istnieniu wiatru.
- Mama nie żyje - orzekła zdecydowanie. - Martwi
są martwymi. Po co by mieli sobie zadawać trud i szu
kać kontaktu z żywymi? Dlaczego mama prosiłaby Re
ijo o wybaczenie teraz, jeśli nie uczyniła tego za życia?
A jeśli wciąż pozostaje wśród żywych, to, Ailo, na nie
biosa, łatwiej byłoby napisać list! Reijo potrafi czytać.
- Nie wszystko jest takie, jakie się nam zdaje. - Ailo wie
dział swoje. W przeciwieństwie do Idy nie wyznaczał
ostrej granicy między jawą a snem. W wierzeniach jego lu
du było miejsce na zjawiska, których rozum nie potrafi
wytłumaczyć. Nawet Heino dopuszczał taką możliwość.
Wciąż trzymał dłoń Mai.
Ida wybiegła z izby. Już miała trzasnąć drzwiami,
ale wzgląd na chorą siostrę kazał jej powstrzymać
wzburzenie.
Reijo siedział na trawiastej pochyłości nad rzeką.
Trzymał w garści drobne kamyki i po kolei rzucał je
do wody.
Ida zatrzymała się i ogarnęła wzrokiem jego postać.
Ojciec.
Serce dziewczyny wypełniło się nagle ogromną mi
łością do tego człowieka.
I było w jej sercu coś nowego, co pojawiło się do
piero wtedy, gdy Ailo stał się cząstką jej życia.
Narastające zdziwienie. Potrzeba stawiania pytań.
Przyjaciółki bowiem się nie myliły: Reijo to dopraw
dy niezwyczajny tata.
Był mężczyzną.
Nawet oczy córki dostrzegały zmysłową urodę je
go rysów.
Ida mogła przysiąc, że od zniknięcia Raiji w życiu
ojca nie zjawiła się żadna kobieta. Nie wiedziała nic
o latach, które Raija i Mikkal spędzili na wygnaniu
w Finlandii. Była wtedy małą dziewczynką, a z Mają
i Knutem nie potrafiła rozmawiać na ten temat. O wła
snych rodzicach zresztą nie myśli się jak o istotach
z krwi i kości.
Nie odczuwał braku towarzyszki życia?
A może wszędzie widział Raiję?
Reijo usłyszał kroki i podniósł wzrok. Ida usiadła,
owijając suknie wokół kolan i przyciskając je ramio
nami. Reijo sięgnął po nowe kamyki i znów wrzucał
je do wody.
Siedzieli długo w milczeniu. Ojciec z córką. Ona nie
odrywała od niego wzroku. On rzucał kamienie.
I to on zdał jej relację z wydarzeń pod wodospadem.
Ojciec, nie Ailo.
- Czekam, czy ich ciała nie spłyną rzeką - powie
dział. - Choć może na zawsze pozostaną na dnie je
ziorka. Trudno przewidzieć.
Nie dobierał słów, nie pominął żadnego szczegółu.
Dzielił z Idą gorycz, ból i wzgardę.
Ida przypomniała sobie słowa, które szepnęła do
Ailo, zanim chłopak ruszył w pogoń. Wtedy wymówi
ła je szczerze.
Więc każdy zdolny jest do nienawiści.
Opamiętanie przychodzi później.
Nie mogła jednak ich potępiać. Reijo dobrze wie
dział, co zrobili, i potrafił wziąć odpowiedzialność za
własne czyny.
- Maja śpi?
Ida skinęła głowa.
W końcu to był rodzaj snu. Dziewczyna bała się
nadawać mu inne nazwy.
Reijo rzucił ostatni kamyk, ale nie sięgnął po nowe.
- Ailo wytłumaczył ci wszystko? - spytał.
Ida wolno poruszyła głową w górę i w dół.
- Trudno uwierzyć, prawda?
-Tak.
Oczy Reijo były zaczerwienione. Ida domyśliła się,
że sprawiło to nie tylko zmęczenie nocnym czuwa
niem. Ojciec płakał.
- Odziedziczyłaś po mnie zdrowy rozsądek, Ido,
choć przemieszany z niezwykłą wyobraźnią Raiji.
Walczyłem z tym długo, wciąż walczę, ale moje serce
gotowe jest teraz wiele przyjąć na wiarę. Znacznie wię
cej, niż mam odwagę ci wyznać. Może dzięki temu
wciąż trzymam się przy życiu.
- Słyszałam słowa Mai - odrzekła Ida. Odwróciła się
od rzeki w obawie, iż ujrzy płynące ciało. - Widzia
łam, jak poruszała wargami. Głos brzmiał jakoś ina
czej, ale to była moja siostra. Przez sen wszyscy mó
wią niewyraźnie.
- Czy Maja dobrałaby takie słowa? - spytał łagod
nie. - Czy stać ją na pokorę i żal? Czy twoja siostra
prosiłaby o tak niewiele?
Ida nie dała się przekonać.
Reijo nie nalegał, oszczędził córkę. Nie powiedział
wprost, że przemawiał doń głos Raiji.
Zjedli coś z obowiązku. Poza Idą nikt nie wiedział,
co kładzie do ust. To ona przygotowała posiłek.
Pod koniec dnia wrócił Santeri z wiadomością, że
Anjo jest obolała i źle wygląda.
Rozmowa z Knutem pozwoliła jej jednak wrócić do
równowagi. Knut wyciągnął z niej wszystkie szczegóły.
Nawet Santeri, który niejedno w życiu widział i sły
szał, nie doczekał do końca opowieści.
- Gdybym wiedział, co to za typy, to rozszarpałbym
ich przed wyjazdem z Finlandii - syknął złowrogo.
Nikt nie wiedział, czy mówi serio.
Żart mieszał się z powagą we wszystkim, co robił
Santeri.
Ktoś znalazł ciała.
- Byłem je obejrzeć - ciągnął bez zająknięcia, cały czas
solidnie podjadając. - Ludzie w osadzie wiedzieli, że mia
łeś u siebie smolarzy, Reijo. Powiedzieliśmy, że nie ma
cię w domu, bo Maja zachorowała. Coś przecież musie
liśmy powiedzieć;. Pojechałem z nimi, żeby rozpoznać
ciała. Wszyscy doszliśmy do wniosku, że szaleństwem
było przeprawiać się nad wodospadem. Znaleźli pienią
dze w workach. Sznur nie zostawił żadnych śladów.
Cóż, tragiczny wypadek. Ulżyło im, kiedy stwierdzili, że
to nikt z miejscowych. Ja udałem żal, dodając, że pozna
łem ich na krótko przed wyjazdem z Finlandii.
- Masz pojemny żołądek - zirytował się Reijo. -
I diabelnie gładki język.
Aleksanteri uśmiechnął się ponuro.
- Czasami jedno i drugie się przydaje.
0 północy Ida zasnęła z głową opartą o ramię Ailo.
Ailo zamykał oczy na chwilę i znów się budził.
Heino i Reijo czuwali nieugięcie.
1 w końcu Maja otworzyła oczy. Ziewnęła i przecią
gnęła się, ale natychmiast poczuła dojmujący ból.
- Do diabla - zdziwiła się - co się stało? Wóz po
mnie przejechał?
- Nic nie pamiętasz? - spytał chrapliwie Heino.
Maja potrząsnęła głowa.
- Dzięki Bogu! - krzyknął. - Kocham cię, Maju!
12
Maja domagała się prawdy. Całej prawdy.
- W tym, że nic nie pamiętasz, jest jakiś sens - opie
rał się Reijo.
- Chcę wiedzieć - nalegała Maja. - Dlaczego mam
utracić jakaś cząstkę mojego życia?
- Bo była zbyt ohydna - odrzekł Heino.
Maja nie poddała się.
W końcu opowiedzieli jej wszystko. Reijo i Heino
usiedli po obu stronach ławy i na przemian dzielili się
z nią strasznymi wspomnieniami.
Kiedy skończyli, Maja zażądała rozmowy z Knu-
tem.
Brat musiał powtórzyć jej każde słowo Anjo.
Kiedy nie było już nic do opowiedzenia, Maja spy
tała:
- Byłam cała zimna?
Reijo potwierdził.
- Czy jeszcze coś się zdarzyło?
Mężczyźni wymienili spojrzenia i zaprzeczyli. Ma
ja spojrzała na nich przenikliwie. Milczała, choć tliła
się w niej pewna wątpliwość. O cierpieniach zadanych
ciału musiała wiedzieć. To drugie... Kto wie, czy to dru
gie nie było gorsze.
Zjadła. Niewiele, dość jednak, by nabrać trochę sił.
Sama wybrała zioła, po czym wypiła przygotowany
naprędce wywar i znów zapadła w sen.
Zwykły sen. Nic w nim nie było niepokojącego,
choć trwał dwa dni.
Zostali z nią Ida i Heino. Reijo dał się przekonać
i zaczął stawiać drugi mielerz.
Ludzie zaczęli gadać o domniemanej chorobie Mai.
Należało zdusić plotki w zarodku.
Reijo rozpowiedział, że Maja leży w gorączce.
Mieszkańcy osady wiedzieli już, jaki los spotkał Si
mona.
- Nie wszyscy jednako reagują na nieszczęście -
oznajmił Reijo, a ludzie musieli przyznać mu rację.
Nie kwapili się z odwiedzinami. Nie da się uleczyć
kogoś ze smutku gadaniem o własnych dolegliwo
ściach. A poza tym chyba szło ku lepszemu, skoro Re
ijo znów woził beczki w górę rzeki.
Tylko krewni Simona zastanawiali się, co w domu
Mai robi ten postawny obcy mężczyzna. Nie pytali
jednak, Maja nie była już jedną z nich.
Inni uznali, że to ktoś z rodu. Mało kto potrafił zgłę
bić tajemnicę zawikłanych powiązań rodzinnych łudzi
na cyplu.
Dziedzictwo Raiji.
Santeri i Ailo nie odchodzili od stosu. Ida tęskniła.
Raz dziennie nosiła im posiłek i zapewniała ojca, że
w domu wszystko dobrze się układa.
- To wzruszające - orzekła. - Taki duży, silny męż
czyzna, a potrafi być niezwykle opiekuńczy!
- A mały mężczyzna to niby nie potrafi? - wyszcze
rzył zęby Ailo. Zaczynali się uśmiechać. Anjo wracała
do sił. Maja przetrwała najgorsze.
Znów oparli się przeciwnościom, wzmocnili więzy
między sobą. I mieli jeszcze więcej do ukrycia.
- Czy moglibyśmy pobrać się jednocześnie? - Ida
żuła źdźbło trawy, przypatrując się Santeriemu, który
krzątał się przy stosie.
- Nie beze mnie - stwierdził Ailo, który wszystko
teraz obracał w żart.
- Porozmawiam z Heino - ciągnęła dziewczyna. -
To byłoby piękne. A tatko nie musiałby wyprawiać
dwóch wesel.
Reijo podniósł się, rozczulony naiwnością córki,
i uśmiechnął się niepewnie.
- Czy ktoś zapytał Maję o zdanie? Znamy uczucia
Heino, ale czy ona je odwzajemnia?
- Co się stało tacie? - zdziwiła się Ida.
Ailo chwycił dziewczynę za rękę.
- Wyraził coś, o czym żadne z nas nie pomyślało.
Rzeczywiście, nie wiemy, co czuje Maja.
To miało się zdarzyć tego dnia, kiedy rozkwitła na
dzieja. Przynajmniej wypuściła pąki.
Tego dnia, kiedy Maja podniosła się z łóżka i pomi
mo bólu postawiła kilka kroków. Przestała krwawić,
a siniaki na jej ciele przybrały jaśniejszy odcień.
Wszyscy się radowali.
Heino wziął ją w ramiona i okręcił w tanecznym
pląsie, nucąc melodię z rodzinnych stron.
Jak na swój wzrost poruszał się zadziwiająco lekko.
Ida specjalnie wybrała się do mężczyzn, by ich po
wiadomić o tym radosnym zdarzeniu.
Mogła im nawet powiedzieć, że Maja objęła Heino za
szyję i dała mu całusa. Z własnej nieprzymuszonej woli.
Było trochę inaczej. Maja przyłożyła dłonie do po
liczków Heino, popatrzyła na niego przeciągle i rze
kła: „Ze też chce ci się być przy mnie, Heino!" I war
gami musnęła jego usta.
Ida odrobinę podmalowała rzeczywistość.
Nie skłamała z premedytacją. Chciała jedynie prze
konać Ailo i ojca, że tych dwoje łączy coś dobrego.
Sprawiła radość Reijo, Ailo i Santeriemu. A właści
wie umocniła w radości. Od dłuższego czasu z miełe
rza wypływała obfitość smoły. Zdążyli już napełnić
dwanaście beczek.
Reijo chodził od beczki do beczki i poklepywał je
czule.
- Chyba będziesz miała huczne weselisko, Ido! -
śmiał się.
Stos tej wielkości dawał zwykle trzydzieści be
czek, trzydzieści pięć w najlepszym razie. Dla tej
liczby nie opłacało się właściwie ustawiać miełerza,
ale Reijo znajdywał niezwykłą przyjemność w tym
zajęciu. Poza tym nie musiał się kłopotać o przy
szłość, nawet gdyby ich trud nie przyniósł spodzie
wanych rezultatów.
Tym razem smołą z mniejszego miełerza napełni
trzydzieści pięć beczek. Tego był pewien.
Tego właśnie dnia miała rozkwitnąć nadzieja.
W domu na cyplu gospodarzyła Anjo. Knut wy
bierał się na drugą stronę fiordu, by kupić konie. Ma
ja podniosła się z łóżka, a Reijo coraz bardziej ak
ceptował jej związek z Heino. Ida i Ailo trzymali się
za ręce przy najmniejszej sposobności. Santeri pro
mieniał zadowoleniem i zachowywał się jak prawdzi
wy przyjaciel.
A mielerz dał już dwanaście beczek wspaniałej,
pachnącej smoły. Strumień gęstej cieczy wpływał rów
nomiernie do trzynastej baryłki.
Smoła była przedniej jakości, Reijo mógł oczekiwać
wysokiej ceny.
Później potrafił dokładnie określić moment, kiedy
sprawy przybrały zły obrót. Pamiętał, nad którym
drzewem stało słońce, umiał opisać kształt chmur,
określić, skąd je przygnał wiatr, i odmalować wszyst
kie odcienie szarości. Potrafił przywołać w pamięci
krzykliwe nawoływania srok w wierzbinowym zagaj
niku po drugiej stronie rzeki i kukanie kukułki.
Wtedy zaczął padać deszcz.
Z początku słaby, potem coraz intensywniejszy.
U t k n ą ł pomiędzy górskimi zboczami, ponieważ
ciężkie chmury nie zdołały wzbić się nad wierz
chołki.
Ida nie zdążyła jeszcze wrócić do domu. Rozpięli
prowizoryczny daszek z pledów między drzewami, że
by znaleźć pod nim schronienie, kiedy słońce za moc
no przypiekało.
Później, kiedy już było po wszystkim, śmiali się hi
sterycznie na to wspomnienie.
Ida zaniepokoiła się na widok pierwszych kropel.
- Letni deszczyk - prychnął Santeri, nie wytrącony
z równowagi. Nie dziwota, mielerz nie należał do nie
go. - Trochę deszczu nie zaszkodzi - dodał. - Staran
nie obłożyliśmy drewno darnią. Masz wątpliwości, czy
znamy się na tej robocie, dziewczyno?
Ailo przejął kontrolę nad stosem. Zapamiętale gra
bił ziemię, zapychając otwory.
Ida nie mogła pojąć, skąd biorą się nieszczelności
w darniowej pokrywie, którą otulili stos. Ailo zapew
ne wziął się za tę czynność z nadgorliwości, po to by
upewnić się, że letni deszczyk nie dotrze tam, skąd pły
nęła smoła. Przez chwilę wydawało się, że niebo się
wypogodzi. Zerwał się wiatr.
- Zbyt słaby, by nam zagrozić - bagatelizował sytu
ację Santeri. - Odegna dym, który nas gryzie w oczy.
Reijo milczał.
Milczenie ojca zrobiło na Idzie większe wrażenie
niż zapewnienia Santeriego.
Santeri nie mylił się w jednym: wiatr istotnie był
zbyt słaby, by przenieść chmury nad wierzchołkami
gór do sąsiedniej doliny. Zawisły ciężko nad osadą
i zboczami. Strugi wody płynęły Z nich równie obficie
jak smoła z mielerza.
Między brwiami Reijo pojawiła się zmarszczka, któ
rą Ida znała tak dobrze. Była jak barometr troski ojca,
im głębsza, tym większy oznaczała niepokój.
Na razie ledwie się odznaczała.
- Powinnaś "wrócić do Mai, zanim się rozpada na do
bre - orzekł Reijo. - Jesteś cienko ubrana.
- Santeri twierdzi, że to letni deszczyk - odrzekła
lekko. Za nic w świecie nie odeszłaby teraz od stosu.
Natura wstrzymywała oddech, a smolarze wraz z nią.
Nawet ptaki umilkły.
Dym sączący się ze stosu miał właściwą barwę.
Reijo wychynął spod prowizorycznego daszku, któ
ry stanowił coraz słabszą ochronę przed deszczem.
Pled nasiąknął wodą i zaczął przemakać.
Podbiegł do otworu spustowego i upewnił się, że
smoła nieprzerwanie wypływa wydrążoną rynną. Ob
szedł mielerz, przyklepując darniową pokrywę. Czynił
to bardziej po to, by znaleźć zajęcie dla rąk, bo Ailo
solidnie wywiązał się Z zadania.
- Będzie dobrze - orzekł, wróciwszy pod daszek. -
Darń przetrzyma tę siąpaninę.
Ida odetchnęła z ulgą. Tylko jak ta zwykła siąpani
na zdążyła zmienić grzywę włosów na głowie Ailo
w pozlepiane kosmyki?
Deszcz padał nieprzerwanie, bębnił rytmicznie
w daszek. Ida przemokła do suchej nitki, ale nikt
z mężczyzn nie zwrócił na to uwagi. Wędrowali w tę
i z powrotem, rzucali zaniepokojone spojrzenia na wy
lot, z którego wciąż wyciekała smolna maź, na rządek
pustych baryłek. Na niebo.
- Może to kara za to, że spuściliśmy smolarzy z bie
giem rzeki. - Santeri kolejny raz zademonstrował swo
je specyficzne poczucie humoru.
Reijo nic nie odpowiedział. Stał blisko stosu,
w miejscu gdzie powietrze wciąż drżało od gorąca.
Deszcz trafiał w osłonę z darni i natychmiast zamie
niał się w parę. Białe obłoki spowiły mielerz.
Aleksanteri wyciągnął flaszkę z kieszeni, a Reijo nie
odmówił poczęstunku.
- Siano zmoknie - ocenił. Przejął grabie od Ailo
i rozprowadzał ziemię. Wielu gospodarzy suszyło sia
no na powietrzu. Łąki już skoszono i zbliżał się czas
zwózki.
Ulewa pozbawiłaby zwierzęta paszy na zimę. A Bóg
jeden wie, co by się stało z polami lichego zboża, któ
re zapewniały ludziom chleb do Bożego Narodzenia.
Wiedzieli dobrze, że ta północna kraina nie została
stworzona do uprawy zbóż, ale na przekór naturze sia
li ziarno i co roku czekali na żniwa.
Zbiory rzadko były obfite, ale też mieszkańcy pół
nocy z wdzięcznością przyjmowali najmniejszy plon.
Ailo zdjął kurtkę i owinął ją wokół ramion Idy.
Dziewczyna zdążyła przemoknąć, bo nie potrafiła
usiedzieć spokojnie pod daszkiem. Musiała być w sa
mym środku wydarzeń.
Złudzenie to, czy też niebo pojaśniało? Jakby pro
mienie słońca próbowały przerwać zasłonę mgły.
Cztery pary oczu wpatrywały się w rynnę. Wciąż
spływała nią czarna masa.
Spływała...
Pełzła właściwie.
Prawdę mówiąc, skrzepła na dobre.
Santeri i Reijo przytknęli nosy do beczki, wciąga
jąc zapach smoły z miną znawców, po czym wymie
nili znaczące spojrzenia. Obywali się bez słów, nato
miast Ida i Ailo niewiele zrozumieli z tej niemej kon
wersacji.
Ida znacznie więcej wyczytała z twarzy ojca. Kąciki
ust drgały mu nerwowo.
Spojrzała na smutne szare niebo, jakby chciała
wzrokiem przegnać chmury. Ailo obejmował dziew
czynę ramieniem, grzejąc się bliskością jej ciała.
Powietrze się ochłodziło, deszcz nie przestawał sią
pić.
- W Finlandii to mamy porządne ulewy - wyjaśnił
Aleksanteri, na swój przekorny sposób dodając im
otuchy. - Z nieba lecą strumienie wody, nie to co tu
taj. I tak całymi dniami, bez przerwy.
Czasami myśl, że komuś bywa gorzej, staje się po
ciechą.
Tym razem na niewiele się zdała.
- Musiałoby przyjść prawdziwe oberwanie chmu
ry, żeby zgasić mój stos. - Reijo nie tracił pewności
siebie.
Idzie zdawało się jednak, że w głosie ojca pobrzmie
wa nutka zwątpienia.
- Inni też prażą - wyrwało się jej.
Reijo spojrzał na córkę i wtedy rzeczywiście do
strzegła niepokój w jego wzroku. Nie o własny los, bo
da sobie radę, nawet jeśli mielerz zgaśnie.
Wiele rodzin straciłoby jednak wszystkie środki do
życia, gdyby deszcz utrzymał się dłużej.
- Poradzimy sobie sami - oświadczył Reijo. - Nie
ma czego pilnować. Wy, młodzi, możecie wrócić pod
dach.
Ida odmówiła.
- Zanim się obejrzysz, będzie ci potrzebna nasza po
moc - odrzekła tak poważnie, jakby nagle przybyło jej
lat. Nie dbała nawet o to, co powie Ailo. W mokrym
ubraniu, z pozlepianymi włosami i policzkami pałają
cymi od wody, ognia i dymu nie wyglądała już jak
słodki kwiatuszek.
- Więc nie wiń nas, jeśli przyjdzie ci leżeć w łóżku
- mruknął ojciec. - Tu nie ma czego doglądać. Mielerz
Reijo Kesaniemi wytrzyma!
Trzynasta beczka wypełniła się w trzech czwartych,
kiedy deszcz nagle ustał.
Pod sam koniec spadły ogromne krople.
- Pamiętam kiedyś gradobicie w środku czerwca -
powiedział Santeri. Mogłoby się zdawać, że w życiu
doświadczył wszelkich nieszczęść. - Kule jak kurze ja
ja. Nie było człowieka, który by nie jadł kory tamtej
zimy. Grad wytłukł wszystkie pola.
- Teraz spadło jedynie trochę wody - podsumował
Reijo. Uśmiech rozjaśnił jego twarz.
Obeszli mielerz, zatykając szpary i grabiąc ziemię.
Ida wiedziała, że ojciec w życiu by się nie przyznał,
że nagła zmiana pogody go zaniepokoiła. Zapewne
zawsze będzie twierdzić, że to przelotny letni desz
czyk, niestraszny takim doświadczonym smolarzom
jak on.
Smoła płynęła nieprzerwanie. Wolno ściekała ryn
ną, jakby zastanawiając się, czy spaść w ciemną ot
chłań beczki. Najdłużej czepiała się brzegu, by ocięża
le, lepką strugą zniknąć w otworze.
Reijo poklepał Idę po ramieniu.
- A nie mówiłem, że mielerz wytrzyma? Nie wie
rzyłaś staremu człowiekowi? Jeszcze nie czas, by spi
sać go na straty.
Ida śmiała się wraz z ojcem i pocałowała go w poli
czek.
- Dasz się teraz wygonić do domu?
O tym nie mogło być mowy.
- Nikt tam za mną nie tęskni - wyjaśniła. - Anjo
i Knut mają siebie. A Maja i Heino muszą rozmawiać
ze sobą, kiedy zostają sami.
Reijo uśmiechnął się pod nosem. Ida nigdy nie mó
wiła o związku między Mają a Heino inaczej jak
o idylli.
Czasami jednak zdarzało się jej chlapnąć coś nie
opatrznie.
- A tutaj ktoś za tobą tęskni?
Ida mrugnęła znacząco do ojca. Tak dobrze ją rozu
miał. Chciała mu powiedzieć, jak bardzo jest mu
wdzięczna, że zaakceptował Ailo.
- Ktoś - odrzekła. - I nikt mnie tutaj nie pogania.
Emocje opadły. Reijo wspiął się na szczyt wzgórza,
skąd mógł objąć wzrokiem długi odcinek rzeki. Zamie
rzał sprawdzić, czy deszcz nie wyrządził większych
szkód. Wrócił uspokojony.
- Wygląda na to, że nic wielkiego się nie stało -
oznajmił. - Stosy dymią równomiernie.
Na powrót rozniecili ognisko, dolali wody do ko
ciołka.
Kawa miała posmak popiołu, trocin i ziemi.
Ida skrzywiła się na widok muchy, która dokonała
żywota w kubku Ailo.
- Jeśli w kubku panuje zbyt wielkie ożywienie, do
lejemy wódki - powiedział Santeri ze śmiertelną po
wagą. - Wtedy robaczki nic nie poczują, kiedy będzie
my je przeżuwać. My też.
Ida wzdrygnęła się.
- Sądziłem, że tak doświadczony smolarz jak ty nie
przejmuje się drobnymi niedogodnościami naszego
fachu.
W śmiechu mężczyzn nie było złośliwości. Przyjęli
ją do swego grona. Nie jako pełnowartościowego po
mocnika, bo nim nie była. Przyjęli Idę, bo każdy z nich
miał dla niej wyłącznie ciepłe uczucia.
Sytuacja wróciła do normy. To wciąż był dzień, kie
dy nadzieja zaczęła rozkwitać.
Odpoczywali. Ailo siedział obok Idy, obejmując ją
ramieniem. Co rusz ciągnął ją żartobliwie za kosmyki
włosów. Dziewczyna śmiała się, promieniowała szczę
ściem. Santeri pykał z fajeczki. Reijo popijał kawę
z kubka. Ogień trzaskał wesoło.
A smoła płynęła.
Rozmowa toczyła się leniwie wokół wspomnień z daw
nych lat.
Drzewa szeptały cicho. Potem zaczęły śpiewać.
Reijo zerwał się na równe nogi i zaklął. Miał ocho
tę pogrozić niebu pięścią, ale nie uczynił tego.
- Nic nie wskazywało na to, że zerwie się wiatr -
krzyknął. - Skąd, do diaska, się wziął?
Nikt nie znał odpowiedzi.
Nawet Ida zdawała sobie sprawę, że wiatr nie jest
sprzymierzeńcem smolarzy. Może nawet okazać się
gorszy od deszczu.
Starała się nie patrzeć na wierzchołki drzew, które
zaczęły falować jak morze. Próbowała nie myśleć, co
to oznacza. Chciałaby móc to zmienić. Wiatr jednak
jest kapryśny. Nikt nie ma nad nim władzy, nikt nie
potrafi go uciszyć.
W te wieczorne godziny wiele rąk składało się do
modlitwy. Rąk brudnych od smoły i utrudzonych.
Wiele karków i kolan zginało się błagalnie.
Tam gdzie dość było pomocników, zaczęto prze
wozić beczki łodziami do osady. To zajęcie wcale nie
należało do najłatwiejszych, bo rzeka wciąż niosła du
żo wody.
Niektórzy wykorzystywali wozy i konie. Ta meto
da wymagała czasu, wozy bowiem mieściły skromny
ładunek.
Utrzymywali ciepło wewnątrz stosu pod kontrolą.
Otwierali i zamykali otwory wentylacyjne, kiedy wiatr
zmieniał kierunek. Jak kowale baczyli na to, by nie
otwarła się najmniejsza szczelina w darniowej otulinie.
Jeśli wicher wtargnąłby do środka, drewno zmieniło
by się w węgiel.
Pot lał się z ludzi strumieniami. Zapomniano o desz
czu, który przyniósł chwile niepokoju. Zapomniano
też o niedawnych chwilach beztroski.
Toczono walkę z nieobliczalnymi bogami pogody.
Człowiek przeciwko naturze.
Wynik nigdy nie był znany z góry, choć siły wyda
wały się nierówne. Już raz jednak tego dnia Reijo wy
grał z żywiołem. Zmienili beczkę.
Poklepał pieszczotliwie napełnioną baryłkę. W tej
chwili ta jedna wydała się mu cenniejsza niż pozosta
łe. Jak towarzysz, który przetrwał mimo przeciwno
ści. Walczyli razem i odnieśli zwycięstwo.
Szum wiatru zagłuszał rzekę.
Ida pierwsza obróciła się na wschód i zdrętwiała
z przerażenia. Zamrugała oczami, nie wierząc w to, co
widzi. Usta odmówiły jej posłuszeństwa. Pociągnęła
ojca za rękaw, wskazując na wzgórza.
Na wschodzie w górze rzeki niebo stało w ogniu.
Jakie to piękne, pomyślała Ida, nie mogąc się po
ruszyć. Reijo zareagował błyskawicznie. Wbiegł na
szczyt, skąd widok był znacznie rozleglejszy. Stam
tąd mógł ocenić rozmiary zagrożenia, zgadnąć, skąd
nadchodzi.
Nad lasem pojawiła się falująca linia, gruba, bez
kształtna, wymalowana niewidzialną ręką, która za
miast pióra używa ognia.
Ponad nią wszystkie odcienie żółci i czerwieni, od
krwawych poprzez pomarańczowe do żółtych jak ja
skry na łąkach.
Z tyłu szare tło nieba.
Ta kompozycja kolorów mogła odebrać dech
w piersiach komuś, kto nie jest pozbawiony wrażliwo-
ści na piękno. Ida wiedziała jednak, co ją stworzyło,
więc zdrętwiała z przerażenia.
Santeri i Ailo w szalonym pośpiechu ładowali becz
ki na wóz, wprzęgali konie.
- Mielerz Aksela - oznajmił Reijo, wróciwszy
z punktu obserwacyjnego.
Ida przypomniała sobie Aksela. Jedenaścioro dzieci,
żadne z nich nie miało więcej niż czternaście lat. Żo
na, której ręce były nieustannie zajęte pracą. Czeka ich
ciężka zima.
Aksel stawiał stos w pojedynkę, mając tylko najstar
szego syna za niedoświadczonego pomocnika. We
dwójkę walczyli z ogniem i wiatrem, który dąl teraz
ku osadzie.
Reijo posadził Idę na koźle, nie dając jej czasu na
protesty.
- Musisz zawieźć beczki na dół. Dasz radę?
Skinęła głową, choć wcale nie była pewna, czy po
trafi. Powoziła już raz, ale tylko z jednym koniem. Te
raz miała dwa i ciężki wóz.
- Wyładujcie u Mai. Przyślij Heino na górę, potrze
bujemy jego pomocy.
Ponownie pokiwała głową.
- Ruszajcie z Mają nad fiord. Do domu. Przyślij też
Knuta. I wszystkich mężczyzn, których napotkasz. Niech
przyprowadzą konie. Musimy zwieźć ostatnie beczki.
A co z wami? chciała zapytać, ale pytanie pozbawio
ne było sensu. Musieli zostać, ratować mielerz, zatrzy
mać ogień.
- Niech Heino zabierze wiadra i łopatę. I motykę...
Las był wprawdzie wilgotny, ale tak nasiąknięty ży
wicą, że spłonąłby jak zapałka.
Piękny czerwony dywan podpełzał coraz bliżej. Je
śli powieje silniejszy wiatr, ogień dotrze do nich
w okamgnieniu.
Ida smagnęła konie, prosząc je szeptem, by bez
piecznie sprowadziły wóz w dół. Nie oglądała się za
siebie. Serce dziewczyny dudniło ze strachu, że nie
sprosta zadaniu. Nigdy się jednak nie poddawała,
zwłaszcza wtedy gdy chodziło o los innych.
Nie miała nawet czasu pomachać do Ailo. Wciąż
owinięta jego kurtką, czuła wyrzuty sumienia.
- Miej go w swej opiece, miej go w swej opiece... -
powtarzała. Już koło domu Mai zdała sobie sprawę,
że nie uwzględniła ojca w tej swojej modlitwie czy za
klęciu.
W głębi duszy wiedziała, że nie ma to najmniejsze
go znaczenia, ale pospiesznie dodała:
- I tatkę też!
Heino dostrzegł już ogień. Kiedy Ida wpadła na po
dwórze, stał gotów, by przytrzymać konie. Dziewczy
na nie miała wątpliwości, że przebyła drogę szczęśliwie
dzięki zwierzętom, a nie własnym umiejętnościom.
- Mielerz Reijo? - spytał Heino.
Zaprzeczyła.
Wskoczyła na wóz. Pchała, turlała beczki, ułatwia
jąc Heino rozładunek. Raniła sobie opuszki palców,
ale wcale tego nie czuła.
Maja zjawiła się na progu. Słaniała się na nogach,
ale instynkt podpowiadał jej, że dzieje się coś złego.
- Płonie stos Aksela. Tata twierdzi, że naszego ogień
nie dosięgnie. Można wykopać rów i zatrzymać pło
mienie.
Ida złapała oddech i zeskoczyła z wozu. Zahaczyła
o jakiś zadzior i rozdarła sobie suknię. Nie przejęła się
tym zbytnio, tylko ładowała cebry i narzędzia, które
znosił Heino.
- Tata mówi, że mamy z Mają iść na cypel. Na
wszelki wypadek. Ty jedź na górę. Trzeba zwieźć
beczki.
Ida wiedziała równie dobrze jak Heino, że Maja nie
dotrze na cypel o własnych siłach.
- Trzeba powiadomić Knuta - dodała.
Glos Mai zabrzmiał zdecydowanie, gdy oznajmiła:
- Jadę z Heino.
- Nie ma mowy!
- Jestem tam potrzebna - powiedziała powoli. Jakaś
przedziwna zasłona w oczach odgradzała ją od świata.
Była teraz kimś więcej niż zwykłą dziewczyną. Posta
cią z klechd, lecz nie tak zwiewną jak elf ani tak słod
ką jak księżniczka. Kimś znacznie potężniejszym,
kimś kto kieruje biegiem rzeczy.
Ten jej stan wiązał się z niedawnym odrętwieniem.
To on nie pozwalał Reijo wierzyć, że Raija wciąż po
zostaje przy życiu. Reijo nie mógł teraz widzieć Mai,
a tylko on rozpoznałby tę aurę, która ją otaczała. Ida
i Heino nie potrafili, ale oboje zdawali sobie sprawę
z niezwykłości jej zachowania, które napełniało ich
strachem i czcią jednocześnie.
To była Maja i ktoś zupełnie obcy w jednej osobie.
- Pali się, Maju - powiedział Heino tak łagodnie, jak
tylko potrafił. Siedział już na koźle i trzymał wodze
w dłoniach. - Co poradzisz na pożar?
- Na ogień nie poradzę - odrzekła - ale na to, co sta
nie się później.
Wróciła do domu chwiejnym krokiem.
Heino czekał wbrew własnej woli. Ida też się nie po
ruszyła, obejmowała za szyję jedno ze zwierząt.
Być może Maja znajdowała się na granicy szaleń
stwa.
Wróciła w chuście zarzuconej na ramiona i z jakimś
zawiniątkiem w dłoni, wciąż stąpała niepewnie. Za
trzymała się koło Idy, ale nie odrywała wzroku od
młodzieńca na koźle. Po raz pierwszy wykorzystała
miłość Heino przeciw niemu.
- Jeśli mnie kochasz, Heino, zabierzesz mnie ze sobą!
Zeskoczył bez słowa i podniósł ją na wóz, po czym
zajął miejsce u jej boku.
Zanim zdążyli ruszyć, Ida zerwała kurtkę z ramion.
- Zawieźcie ją Ailo. Powiedzcie mu, że myślę o nim.
I pobiegła nad fiord.
13
- Do diabla, dziewczyno! - krzyknął Reijo na widok
Mai. - Miałaś zostać na dole. Nie masz za grosz roz
sądku? Dlaczego jej nie powstrzymałeś, Heino?
- Sam spróbuj - odrzekł beznamiętnie Heino i zsa-
dził dziewczynę z kozła.
Wiatr się wzmógł. Dawno już zrezygnowali z rato
wania smolnego stosu.
Zamiast walczyć z wichrem, zlewali mielerz wodą.
Teraz, z pomocą Heino i mając więcej wiader, wynaj
dywali szczeliny w darni i wlewali wodę wprost do
rozżarzonego wnętrza.
Ailo ustawiał mur z kamieni od wschodniej strony.
Szło mu niesporo, bo pracował gołymi rękami i nie
miał dość materiału.
Heino i Reijo zajęli się kopaniem płytkiego rowu.
Przebijali jedynie warstwę darni, torfu i wyschniętej
trawy, by odsłonić gołą ziemię i żwir. Rów był szero
ki na metr, na więcej nie starczało czasu.
Mężczyźni myśleli o tym, co spotkało Aksela i jego
syna, ale nie mogli ruszyć im na ratunek.
Nikt dobrowolnie nie skacze w ogień. Zresztą przede
wszystkim musieli pamiętać o sobie, tak jak inni ludzie
nad rzeką i ci znajdujący się powyżej linii ognia,
Los jednego mielerza przestał mieć jakiekolwiek
znaczenie. Jeśli pożar się rozprzestrzeni, ogarnie do
my i pola, zagrozi egzystencji całej osady.
Konie stawały się niespokojne. Maja trzymała się
w pobliżu zwierząt, klepała je po szyjach, przemawia
ła do nich łagodnie. W ostateczności to one będą mu
siały wynieść ludzi z morza ognia.
- Nie wyprzęgaj ich - krzyknął ostro Reijo. Wciąż
był na nią zły, że nie posłuchała polecenia.
Maja uważała, że to okrucieństwo. Konie zwietrzy
ły zagrożenie i chciały uciekać, podpowiadał im to in
stynkt.
Ale Rusko i Liinikko były udomowionymi zwierzę
tami. Dzikie konie, od których się wywodziły, galopo
wały przez tajgę na dalekim wschodzie, przemierzały
rozległe stepy. Te szkapy już niewiele miały w sobie
z dawnych przodków. Słuchały poleceń ludzi. A ludzie
kazali im czekać, choć wokół zamykała się ściana ognia.
Prychały, prężyły karki, stukały podkowami, jakby
dając do zrozumienia, że ich natura sprzeciwia się
przymusowej niewoli w obliczu zagrożenia.
Ludzie nie pozwolili im jednak uciec.
Trzask płomieni zbliżał się. Maja dotąd nie wiedzia
ła, że ten odgłos może być tak ogłuszający.
Słup ognia wznosił się aż do nieba, zdawał się wy
palać dziury w podstawie chmur.
Mierzyła wzrokiem odległość płomieni od męż
czyzn, którzy w pocie czoła wykopywali ochronny
rów. Koszule lepiły się im do pleców. Rzucali go
rączkowe spojrzenia za siebie, nie przerywając pra
cy, sprawdzając, czy żywioł ich nie zaskoczy. H u k
nadciągającego ognia uniemożliwiał rozmowy.
Zresztą i tak nie starczyłoby im tchu. Kurtka Ailo
została na wozie, nie była jeszcze potrzebna właści
cielowi.
Maja nie rozstawała się z zawiniątkiem. Napełniła
wodą cebry i ustawiła je rzędem. Kosztowało ją to jed
nak sporo wysiłku i musiała położyć się na wozie, by
odpocząć. Ból nie odstępował, palił jej brzuch i łono
żywym ogniem.
Skuliła się, przywarła do suchej ściany wozu. Nikt
jej nie widział. Oddychała z trudem, mrugała gwałtow
nie, by powstrzymać krople słonego potu, ściekające
jej do oczu. Nie mogła sobie teraz pozwolić na słabość,
musiała podnieść się na nogi!
Nie zdawała sobie sprawy, ile czasu upłynęło, zanim
zebrała siły, zapanowała nad świszczącym oddechem.
Zbyt wiele, stwierdziła, ujrzawszy ogień o krok od wozu.
Pożar był jak potwór, który zamierza wciągnąć wszyst
ko w ognistą paszczę...
Maja wylała na wóz zawartość wszystkich wiader.
Napełniła je ponownie i zmoczyła konie. Zwierzęta
spłoszyły się, ale zdołała je uspokoić. Jeszcze raz na
brała wody.
Nie mogła uczynić kroku, nie zataczając się, na
wpół oślepiona potem. Nie wiedziała, czemu to przy
pisać, nieopisanemu gorącu czy falom bólu, raz za ra
zem przeszywającym jej ciało.
Mężczyźni nie zdołali doprowadzić wykopu do skał.
Na ostatnich metrach rów był znacznie płytszy i węż
szy niż na początku.
Bliskość ognia stała się nie do zniesienia. Rozgrzane
powietrze zapierało dech w piersiach, ciało pokrywało
się pęcherzami. Rękojeści łopat i motyk parzyły dłonie.
Nie poddawali się, walczyli do ostatka. Maja wiele
razy otwierała usta do ostrzegawczego krzyku, ale tłu
miła w sobie słowa.
Nie trzeba im teraz było histerycznej kobiety. Przy
sporzyłaby im tylko dodatkowych zmartwień, tracąc
panowanie nad sobą.
Paszcza ognia sięgała ich czupryn, łapała za rękawy.
Wokół stał czarny, gęsty dym.
Z lasu uciekały zwierzęta. Wiewiórki, zające i lisy.
W obliczu zagrożenia wrogowie stawali się przyjaciół
mi. Nikt nie przedkłada jedzenia nad życie.
Maja miała na zawsze zapamiętać ich przerażone
ślepia.
Wdrapała się ponownie na wóz, przywarła do be
czek, przymuszając siebie i konie do spokoju.
Zwierzęta wciąż jeszcze tkwiły w miejscu, ale przyj
dzie taki moment, gdy przestaną ufać człowiekowi. Te
kilka kropel dzikiej krwi przeważy szalę i wtedy rzu
cą się do ucieczki.
Dym przy zboczu zgęstniał, był jak zbita, rozgrza
na mgła.
Reijo odrzucił motykę i chlusnął wodą przed siebie.
Kropla w morzu ognia.
To już nie był słup płomieni, tylko ściana, ocean.
Górował nad wierzchołkami drzew, lizał korzenie, po
łykał stuletnie pnie, pozostawiając po sobie popiół,
czarne, zwęglone kolumny. Szkielet lasu.
Reijo popędził do rzeki, napełnił dwa cebry i znów
podjął walkę z żywiołem. Nie miał za grosz respektu
dla tego potwora, który chciał go pożreć.
Maja patrzyła na niego z dumą, a serce rosło jej
w piersiach. Konie postąpiły o parę kroków, zbliżając
się do wody, i Maja pozwoliła zwierzętom na tę odro-
binę swobody. Uspokoiły się nieco, gdy usłyszały szum
rzeki i oddaliły się od przerażającego syku płomieni.
Poprzez dym widziała postaci, które wybiegały
z morza ognia i znów zagłębiały się w nim. Słyszała
krótkie polecenia, które wykrzykiwali po fińsku, ale
nie rozróżniała słów. Pot zalewał jej oczy, spływał po
całym ciele. Roześmiała się gorzko. Niepotrzebnie po
lała się wodą.
Pożar ogarnął zarośla, których nie zdążyli odciąć
przekopem, dopadł do żywej skały.
Maja straciła mężczyzn z oczu. Słyszała wciąż gło
sy, ale nie widziała postaci. Nic już nie widziała, mi
mo że raz za razem przecierała oczy.
Mogła teraz zdać się wyłącznie na słuch. Ogarnął ją
gęsty dym.
Konie strzygły uszami, zaczęły wierzgać, ogarnięte
panicznym strachem. Maja wytężała wszystkie siły, ale
nie potrafiła ich powstrzymać. Zwierzęta pognały ku
rzece, do wody.
Powściągnęła je na brzegu, w miejscu gdzie skały
tworzyły ochronny wal. Spiętrzona rzeka ogołociła je
z resztek roślinności, pozostawiając piasek i żwir, więc
ogień nie mógł znaleźć tam żadnej pożywki. Wody
rozlewały się szeroko i tworzyły płyciznę, ale przeby
cie rzeki w bród nie było możliwe, drugi brzeg bowiem
wypiętrzał się stromą pochyłością.
Jedyna droga ku ocaleniu wydawała się prowadzić
pod prąd rzeki ku odsłoniętym miejscom po przeciw
nej stronie. Maja mdlała z wycieńczenia, ale jakaś siła
kazała jej zostać. Tej niezwykłej hardości swego cha
rakteru nie była dotąd świadoma, ujawniała się bo
wiem w chwilach prawdziwej próby.
Wiedziała od samego początku, że przyjdzie jej
czas. Nie poszła w ogień po to, by zajmować się
końmi.
Zacisnęła zęby, stłumiła w sobie ból. To jeszcze nie
koniec.
Jeszcze wszystko przed nią.
Ktoś wypadł z dymu, jakiś mężczyzna jakby spowi
ty płomieniami. Przewrócił się na ziemię. To nie było
przywidzenie, ten człowiek rzeczywiście płonął.
Ogień dogonił go, mężczyzna podniósł się na kola
na i pobiegł ku wodzie, potykając się co krok. Maja
usłyszała plusk. Serce omal nie wyskoczyło jej z pier
si, łomotało w oszalałym rytmie, od którego drżały
czubki palców, dłonie, całe ciało.
To mógł być każdy z nich, Aleksanteri, Ailo lub Re-
ijo. Tylko nie Heino. Heino był potężniejszej postury.
Nie ruszyła się od wozu. Gdyby to uczyniła, konie
pociągnęłyby wóz wprost przed siebie ku niechybnej
śmierci w rwącym prądzie rzeki.
Nie mogła poświęcić koni, by sprawdzić, kto to był.
Powinien dać sobie radę, utrzymać głowę nad po
wierzchnią wody. Jeśli nie uderzył w kamień podczas
skoku.
W tej chwili prawdy każdy musiał zadbać o siebie.
Maja nie odrywała oczu od miejsca, w którym znik
nął mężczyzna. Nie było to proste, rzeka nieustannie
zmieniała oblicze, fale przelewały się migotliwie, ma
miąc wzrok.
Wynurzył się tuż przed nią. Kolor włosów powie
dział jej, że to Ailo.
Chciała krzyknąć głośno jego imię, ale wydobyła
z gardła jedynie chrapliwy dźwięk. A jednak ją usły-
szał i zdołał chwycić się kamienia. Pełznąc, wydostał
się na płyciznę.
Leżał długo, nabierając powietrza w płuca, potem
uczynił kolejną próbę, by wstać. Najpierw oparł się na
kolanach, potem wyprostował plecy i złapał się koń
skiej uzdy. Z ogromnym wysiłkiem dowlókł się do wo
zu i przerzucił ciało przez boczną ściankę. Maja pod
parła go jedną ręką.
Konie strwożyły się.
Nie miał sił, by wydusić z siebie choć słowo. Pluł
wodą, charczał, trząsł się na całym ciele.
- Mocno się poparzyłeś? - spytała. Nie mogła mu
pomóc, musiała zapanować nad zwierzętami.
Wokół nich latał rój iskier. Maja błogosławiła w du
chu własną roztropność, która kazała jej zmoczyć wóz.
Iskry gasły z sykiem, nie czyniąc im żadnej krzywdy.
Ailo jęczał.
Dziewczyna obrzuciła go zaniepokojonym spojrze
niem. Był blady, stracił część włosów i mocno popa
rzył sobie głowę z prawej strony.
Ubranie przedstawiało żałosny widok. Na szczęście
skóra, z której je uszyto, lepiej chroniła przed płomie
niami niż zwykła tkanina.
Nie panowała już nad końmi, które parły w głąb
nurtu. Rzeka nie była głęboka, woda nie sięgała nawet
desek stanowiących podłogę wozu.
Maja rozumiała przerażenie zwierząt, sama odczu
wała je równie mocno. Strach dusił jej piersi, zapierał
dech. Otwierała usta jak ryba wyrzucona na brzeg, roz
grzane powietrze rozsadzało jej płuca. Rów, który wy
kopali mężczyźni, nie zatrzymał ognia. Płomienie
przeskakiwały między wierzchołkami drzew.
Smoła gotowała się w beczkach. Języki ognia zaczę
ły lizać obręcze.
Maja płakała z bezsilności. Ognista paszcza nie po
żarła brata. Wypluła go. Ailo był zbyt młody, żeby
umierać. Ale pośród rozszalałego żywiołu zostali Re-
ijo, Heino, Aleksanteri...
Ściana ognia zamknęła się, nie przedostawały się
przez nią żadne odgłosy. Może huk pożaru zagłuszał
krzyki ludzi...
- Wynośmy się stąd - szepnął chrapliwie Ailo. Ma
ja zrozumiała go tylko dlatego, że głośno wypowie
dział jej własne myśli.
Gorąco stało się nie do zniesienia. Konie w każdej
chwili mogły rzucić się do panicznej ucieczki, pocią
gając Maję i Ailo na pewną śmierć. Gdyby nurt rzeki
porwał wóz, żadne z nich nie byłoby w stanie oprzeć
się żywiołowi.
- Wynośmy się stąd, Maju! - powtórzył błagalnie.
Maja posłuchała go. Pokrzykując, szarpiąc lejcami,
zmusiła konie, by raz jeszcze postąpiły wbrew swemu
instynktowi. Skierowała je pod prąd.
Próbowały się przeciwstawić, ale Maja nie popuści
ła wodzy. Lała łzy i krzyczała na zwierzęta, mieszając
łagodne prośby z najgorszymi wyzwiskami. Wzywała
na pomoc ziemskie i diabelskie moce, groziła biednym
szkapom gniewem bożym, jeśliby ośmieliły się nie po
słuchać polecenia.
Rzeka stała się głębsza. Miejscami niewysokie konie
traciły grunt pod nogami. Koła wozu nie odrywały się
od dna, czasami zaczepiały się o podwodne głazy.
Przerażenie dodawało zwierzętom sił, z uporem
parły naprzód, by ratować siebie i ludzi, mężczyznę
wijącego się w cierpieniu i kobietę o szalonym języku.
Ailo nie był w stanie wyłapać połowy ze słów, któ
re wykrzykiwała siostra, ale podczas tej dramatycznej
przeprawy na drugi brzeg pod prąd wzburzonej rzeki
poznał Maję lepiej niż w ciągu całego życia.
Wejrzał w jej tajemnice. Także tę największą, któ
rej Heino jedynie mógł się domyślać. Tę, o której Re-
ijo chciał zapomnieć.
Dotarli do brzegu. Konie otrząsały się z wody, rżąc
i prychając. Maja przez dłuższą chwilę nie ruszała się
z kozła.
Łzy spływały strumieniami po policzkach dziewczy
ny. Łzy szczęścia i rozpaczy.
Pod drugiej stronie rzeki szalał ogień. Zstępował do
wody krwistoczerwonymi językami, zostawiając za so
bą czarną, wypaloną ziemię.
Maja nie odważyła się odwrócić. Puściła wodze i ze
zdumieniem zobaczyła, że jej dłonie są mokre od krwi.
Dotąd nie czuła, że rani sobie ręce. Nie zdawała so
bie sprawy, jak ciężką walkę stoczyła z opierającymi
się zwierzętami.
Zeskoczyła z kozła i zgięła się w bólu, dotknąwszy
stopami ziemi. Zdołała się jednak opanować. Wypro
stowała się i z trudem podeszła do koni.
Zgrabiałymi, zesztywniałymi palcami wyprzęgla je
od wozu. Potem zajęła się uprzężą.
- Nie chciałam wyrządzić wam krzywdy - szeptała.
Klepała łagodnie zwierzęta, kładła uspokajająco dłonie
na ich karkach. Chciała dać im do zrozumienia, że ten
nadzwyczajny trud nie okazał się daremny. Wyniosły
z pożaru własne życie i życie dwojga ludzi.
One jednak popędziły przed siebie, gdy tylko poczuły
się wolne. Jak najdalej od tej kobiety, która sprawiła im
ból. Jak najdalej od ognia, który pozbawiał je zmysłów.
Ailo nie ruszał się. Wóz przechylił się na kamieni
stym podłożu i chłopak leżał w nienaturalnej pozycji
z nogami uniesionymi w górę.
Maja wślizgnęła się na wóz i ujęła Ailo pod pachami.
Jego krzyk obudziłby umarłego.
Maja zacisnęła powieki, by powstrzymać łzy, i po
ciągnęła bezwładne ciało brata. Ailo starał się zapano
wać nad sobą, ale nie zdołał stłumić jęku.
- Tylko nie zemdlej! - krzyknęła błagalnie. Fizycz
nie odczuwała jego cierpienia. Nieomal mocniej niż
własny ból.
Ailo nie był wysokiego wzrostu, ale i tak dla drob
nej dziewczyny stanowił nie lada ciężar. Starał się uła
twić jej zadanie, ale najmniejszy nawet wysiłek przy
prawiał go o katusze.
- Wiem, że boli - mówiła przez łzy. - Krzycz, Ailo,
krzycz! Tylko nie zemdlej! Musisz mi trochę pomóc, bo
sama nie dam rady. Krzycz z całych sił, tylko nie mdlej!
Zawlokła go po kamieniach do rzeki i położyła w miej
scu, gdzie wsteczny prąd utworzył zaciszną zatoczkę.
Woda była tam nieco cieplejsza, ale i tak kojąco chłodzi
ła oparzenia. Maja wciąż nie wiedziała, jak rozległe są ra
ny chłopaka. Ailo szczękał zębami.
- Leż! - poprosiła. - Za chwilę ci ulży.
Została przy nim. Zawiniątko zostawiła na wozie,
miała w nim zioła, którymi zamierzała obłożyć pęche
rze. Najpierw trzeba jednak ochłodzić całe ciało, znie
czulić piekące rany.
Ogień zostawił swój znak głowie Ailo, na prawym
ramieniu, zaznaczył się długą pręgą na plecach.
I na dłoniach.
Najmocniej poparzył sobie dłonie.
Maja przyciskała ręce brata do piersi, trzymała je
pod wodą, otaczała je własnymi rękoma.
Zręczne dłonie, które potrafiły wyczarowywać cu
downe przedmioty z drewna. Musiała je ratować!
Ailo nie otwierał oczu. Marzył, by odpłynąć w odrętwie
nie podobne do tego, w którym Maja chroniła się przed
bólem. Zapłaciłby każdą cenę, by posiąść tę umiejętność.
I cieszył się, że Ida schroniła się w bezpiecznym
miejscu. Ogień nie dotrze do cypla, a gdyby nawet, to
nie wyrządzi jej krzywdy. Mogła wypłynąć łodzią na
fiord, morze zatrzyma ryczącego, ognistego trolla.
Rad był także, iż Ida nie widzi go w takim stanie.
- Gdzie jest Reijo? - spytała Maja. W jej głosie znać
było napięcie. - Pamiętasz, gdzie ich widziałeś po raz
ostatni?
Ailo zebrał myśli, usiłując przebić się przez mgłę bó
lu i cierpienia.
Rzucił się w płomienie. Ogień przeskoczył przez
rów, który kopali w pocie czoła, i otoczył go ze wszyst
kich stron. Reijo chlustał wodą z wiader, Ailo uznał to
za bezcelowe. Nie można powstrzymać żywiołu za
wartością paru cebrzyków.
Pamiętał głosy, nie pamiętał słów. Nie wiedział,
skąd dochodziły.
Cienie w jego świadomości pozostały cieniami.
- Jeden z nich zniknął - powiedział w końcu. Wię
cej nie potrafił sobie przypomnieć.
Wyścig z ogniem przytłoczył pozostałe wspomnie
nia. Jego ubranie zajęło się, padł na rozgrzaną ziemię.
Łoskot pożaru tuż za nim. Dojmujący żar.
Chłód wody.
-Kto?
Maja zbladła, Ailo dostrzegł to spod przymkniętych
powiek. Nie był w stanie ich otworzyć, nawet tak nie
wielki wysiłek przerastał jego siły.
Ale mógł ją pocieszyć, choć odrobinę.
- To krzyczał Reijo. - Tego jednego był pewien.
Znał głos Reijo od lat, nie pomyliłby go z innym, na
wet jeśli brzmienie zniekształcał strach i trzask ognia.
- Krzyczał, że ktoś zniknął. W hałasie nie dosłysza
łem imienia. Zresztą bardziej byłem zajęty ratowaniem
własnej skóry.
Maja zamknęła oczy. Reijo należał do tych nielicz
nych, którzy gotowi są poświęcić życie dla ratowania
innych.
Wiedziała o tym, ale coś w niej umarło. Nie odwa
żyła się spojrzeć na spustoszenia, jakie ogień poczynił
na drugim brzegu. Swąd spalonych drzew, smoły i po
piołu był dostatecznie przerażający.
- Wiesz, że twoje dłonie grzeją? - W głosie Ailo po
brzmiewało zdumienie.
Maja zamrugała powiekami. Podniosła ręce i przyj
rzała się im uważnie. Wyglądały zupełnie zwyczajnie...
Choć drżały w niezwykły sposób.
Szybko schowała je pod wodę. Położyła na dłoniach
Ailo.
Westchnął.
- One grzeją, Maju - powtórzył szeptem i z niejaką
ulgą. - Nie odsuwaj ich!
Nie zdołałaby. Jakaś siła emanowała z jej ciała ku
dłoniom, jej własnym a jakby obcym. Ailo mówił, że
dają ciepło.
Poczuła to.
Prąd, który wychodzi czubkami palców, przenika po
wierzchnię skóry, sączy się z niej. Jak smoła z mielerza...
Działał na Ailo, wygładził rysy jego twarzy, dotąd
zniekształcone bólem.
- Zabiorę jedną rękę, dobrze? - poprosiła. - Masz pa
skudną ranę na głowie.
Tylko mrugnął w odpowiedzi.
Maja przyłożyła dłoń do poparzonej skóry na gło
wie Ailo. Chłopak skulił się pod wpływem bólu, więc
zmniejszyła nacisk. Uczyniła to machinalnie, ale bez
najmniejszego trudu odnalazła właściwą pozycję. Jak
by coś kierowało jej ruchami.
- Wielkie nieba, Maju - szepnął Ailo i spojrzał na
nią zdumiony. - Jak ty to robisz? Ból osłabł. Twoje rę
ce grzeją.
Maja nie znała odpowiedzi. Po prostu siedziała
obok brata i pielęgnowała go.
I czuła, że posiadła jakąś cudowną moc. Chciała, by
Ailo wyzdrowiał, by straszne oparzenia nie pozostawi
ły blizn.
I zapragnęła, by Reijo wrócił żywy. Reijo, Heino
i Aleksanteri. Zapragnęła tak mocno, że przestała pa
nować nad swą nową, tajemniczą umiejętnością.
- Co się stało? - szepnął.
Maja wzięła się w garść. Nie wszystko na raz.
Ailo potrzebował jej pomocy. Potrafiła przynieść
ulgę jego cierpieniom. Byli tej samej krwi.
Nie zdawała sobie sprawy, jak długo to trwało. Nie
rozmawiali, nie patrzyli na siebie. Trzymała dłonie na
okaleczonym ciele brata i całą świadomość skierowała
na jeden cel. Ukoić jego ból.
W końcu usłyszała głosy. Knuta, Idy, Emila, Sedolfa...
Wielu mieszkańców wioski przedostało się na dru
gi brzeg i zdążało w górę rzeki, by ocenić szkody.
Ida nie posiadała się ze szczęścia na widok Ailo. Ma
ja puściła brata, przekazała jego bezwładne ciało opie
ce dziewczyny. Pobladłymi wargami poinstruowała ją,
jakich ziół użyć na opatrunek. Ida da sobie radę. Ma
ja opadła z sił.
- Gdzie reszta? - spytał Knut. Musiał ją podtrzymać,
bo się zatoczyła.
Maja potrząsnęła głową.
- Nie widziałam ich.
- Opanowaliśmy pożar - mówił Knut. - Poniżej
twego domu. Nie zdołaliśmy go uratować.
Nie załamała się, nie miała nic więcej do stracenia.
- Do diabła! - wykrzyknął Sedolf. Nie mógł lepiej
dobrać słów. Wszyscy podążyli za jego wzrokiem.
Spośród popiołów, dymiących zwęglonych pni
drzew pojawiły się postaci pokryte sadzą.
Maja zachwiała się i zemdlała.
14
Wolno wracała do przytomności. Słyszała dźwięki,
z początku jednostajny szum, potem zaczęła odróż
niać je od siebie.
Słyszała głosy, wiedziała, do kogo należą.
Knut wciąż obejmował ją ramieniem.
Maja nie poruszyła się. Wsłuchiwała się w te głosy,
napawała nimi. Nawet jeśli były jedynie ułudą senną.
- Otrzeźwiej, Maju. - Knut dotknął ostrożnie jej po
liczka.
Zorientowała się, że nie śni.
Otworzyła oczy, ale nie odważyła się przekręcić gło
wy. Wpatrywała się w łagodną twarz brata. Błagała go
wzrokiem, by nie trzymał jej w niepewności.
Odgarnął jej włosy z czoła gestem tak czułym, że aż
się zdziwiła. A więc małżeństwo go odmieniło.
- Wzrok cię nie zwiódł - powiedział cicho. Znać by
ło po nim zmęczenie, ale i radość. - To oni, Maju. Re-
ijo i Heino. Wrócili cali i zdrowi.
Zamknęła oczy, by nie dostrzegł w nich szczęścia.
Należało wyłącznie do niej.
Knut podniósł siostrę, pomógł jej stanąć na nogi.
Obrócił ją we właściwym kierunku.
Siedzieli nad brzegiem rzeki. Dwie nieziemsko umo
rusane istoty. Knut mówił prawdę. Cali i zdrowi.
I patrzyli na nią. Jedna para zielonych oczu, druga
brunatnych. Maja uwolniła się z rąk Knuta. Postąpiła
parę kroków do przodu i padła w ramiona Reijo. Przy
cisnęła go mocno do siebie, a on objął ją czule.
Rozpłakała się. Płakała cicho, wiedząc już, że go nie
straciła. Żyje, ognisty potwór go nie pochłonął. Pra
gnienia stały się rzeczywistością.
Nie mogła wydobyć głosu z gardła, język przestał
ją słuchać.
Przywarła policzkiem do policzka Reijo i poprzez
swąd spalenizny czuła zapach jego ciała.
Uwolnił się z uchwytu. Uczynił to nadzwyczaj de
likatnie, by nie pomyślała, że ją odtrąca.
Maja była w szoku, wszyscy to "widzieli.
Przekazał ją komuś innemu, oparł o pierś innego
mężczyzny. Tak jakby na zawsze oddawał dziewczy
nę w jego opiekę.
Heino spojrzał na niego z wdzięcznością ponad gło
wą Mai. Wspólna ucieczka z morza płomieni połączy
ła ich nierozerwalną więzią.
Stali się przyjaciółmi.
Heino objął drobną postać i podtrzymał.
Gwałtowność przeżyć znów odebrała jej wszystkie
siły. Upadłaby, ale silne ramiona Heino objęły ją wpół.
Schowała twarz na szerokiej piersi młodzieńca, nie
pragnąc niczego innego, tylko bliskości jego ciała, cie
pła, które napełniało ją poczuciem bezpieczeństwa.
- Więc żyjesz - szepnęła.
Przytulił ją mocniej.
- Dzięki Bogu! - dodała.
- Straciliśmy Aleksanteriego - rzekł Heino. - Po
prostu zniknął nam z oczu w płomieniach i dymie.
- Ale ty żyjesz! Żyjesz!
- Tak bardzo ci na mnie zależ)'? - zapytał. Pasja, z ja
ką wypowiadała te słowa, zdumiała go. Sądził, że przej
rzał ją na wylot. Ze zna jej uczucia, potrafi przewidzieć
reakcje.
Doszukiwał się czegoś więcej poza zwyczajną ulgą
w głosie Mai. Sposób, w jaki tuliła się do niego, odsła
niał nową, nieznaną stronę jej natury tej dziewczyny.
Heino zdążył się już przyzwyczaić do myśli, że ni
gdy nie odkryje prawdziwej natury.
- Naturalnie, że mi na tobie zależy - odrzekła, jak
by to była rzecz najoczywistsza pod słońcem. Jakby łą
czyły ich zrozumienie i wzajemna szczerość.
A przecież wiedziała, że wiąże ich jedynie garść de
klaracji. Na dodatek złożonych przez Heino.
Heino nie potrafił oprzeć się pokusie. Wracał z pie
kła. Stał wśród płomieni, skąd nie mógł dostrzec skraw
ka nieba.
I gotował się na śmierć. Już wkrótce miał się zamie
nić w zwęglony strzęp nie przypominający człowieka.
Ujrzał swój koniec z krystaliczną jasnością.
I w tej ostatecznej chwili, kiedy żegnał się z życiem,
wszystkie jego myśli pobiegły do niej.
I wtedy też wybaczył własnemu ojcu, zrozumiał bo
wiem, iż można zatracić się w miłości do kobiety.
Tylko ona stanęła mu przed oczami.
Maja.
Gdyby zginął, mógłby ktoś powiedzieć, że to jej wi
na. Że w miłosnym zatraceniu zapomniał ratować wła
sną skórę.
I w tej samej sekundzie wybaczył Raiji.
Kobieta nie jest winna temu, że ktoś darzy ją uczu-
ciem, nawet jeśli miłość prostą drogą wiedzie do sza
leństwa i samounicestwienia. Zrozumiał, że kocha Ma
ję tak, jak Petri kochał jej matkę.
Musiał ją pocałować.
Przywarł wargami do jej warg, łapczywie spijając
ich smak. Odwzajemniła mu się tym samym. Oddała
pocałunek równie żarliwie, przytuliła tak namiętnie,
że zakręciło mu się w głowie. Miał ochotę zerwać
z niej ubranie i pośród wszystkich tych ludzi szukać
zapomnienia w jej objęciach, lecz ograniczył się do
znaków miłości, które ustami składał na jej ustach,
policzkach, szyi...
Zmęczeni, rozgrzani pieszczotą trwali przytuleni do
siebie. W końcu Heino pociągnął dziewczynę w dół na
trawę. Położyła twarz na jego piersi.
Po raz pierwszy w życiu mogła zamknąć oczy i czuć
się bezpiecznie.
Był bowiem ktoś, kto czuwa nad nią. Kto pójdzie
za nią w ogień lub będzie nosić ją na rękach, jeśli te
go zażąda. Kto ukradnie księżyc, jeśli przyjdzie jej na
to ochota. To uczucie było nowe i niezwykłe i kończy
ło okres nieustannej walki w jej życiu. Walki, której
nie mogła wygrać.
Ramiona Heino ofiarowywały siłę i bezpieczeń
stwo. Ten człowiek, który mógł sięgnąć wysoko, wy
brał ją.
Bunt Mai dobiegł kresu.
Teraz chciała jedynie nieustannie doświadczać tego
bezpieczeństwa. Powtarzała sobie, że tego właśnie jej
trzeba. Że musi mieć u swego boku silnego mężczy
znę, bo słaby budził w niej wzgardę. Nikt nie ośmie
liłby się wzgardzić Heino.
Ona, dziki ptak o przetrąconym skrzydle, była dlań
istotą zbyt prostą, a jednak ją wybrał.
Jej pragnął i od niej oczekiwał wzajemności.
- Jak wydostaliście się z płomieni? - spytała. Przy
pomniała sobie ścianę ognia, która odcięła wszystkie
drogi ucieczki.
Kierowali się ku rzece.
- Dałem już za wygraną - opowiadał Heino. - By
łem sam, wokół mnie ogień. Nie mogłem zrobić kro
ku, nie wiedziałem, gdzie jestem. I nagle z płomieni
wyskoczył Reijo. Miał ze sobą ceber wody, oblał mnie
od stóp do głów i pociągnął za sobą. Nie wiem, jak
tego dokonał. - Heino ze zdumieniem pokręcił gło
wą. - Reijo nie stracił orientacji, kroczył jak po sznur
ku, jakby ktoś prowadził go za rękę. Nagle znaleźli
śmy się poza zasięgiem płomieni, na rozpalonej zie
mi, którą ogień zdążył już strawić. Żar parzył nas
w stopy, myślę, że wypalił dziury w kumagach. Jakie
szczęście, że wcześniej wyłożyłem ją turzycą. Reijo
prowadził w górę.
Maja zrozumiała.
Dopiero teraz odważyła się spojrzeć na drugi brzeg
i ogarnąć wzrokiem martwy, spalony las.
Czarne kikuty drzew wznosiły się oskarżycielsko ku
niebu. Ziemia wciąż dymiła.
Pożar oszczędził skaliste wierzchołki wzgórz. Ocie
nione, solidnie zmoczone deszczem oparły się sile ży
wiołu, który znalazł sobie dość pożywki w dolnych
partiach lasu.
- Wdrapaliśmy się na skały. Z góry widzieliśmy
wszystko i nic nie mogliśmy zrobić.
Nikt się nie odezwał, ale wszyscy pomyśleli to sa-
mo. Mogli wyobrazić sobie, jakie uczucia targały ser
cami tych dwóch mężczyzn.
Bezradność. Rezygnacja. Ból, pomieszany z rado
ścią, że zdołali przeżyć.
- Widzieliśmy ciebie. - Heino pogłaskał Maję po wło
sach. - Przeżywaliśmy katusze, nie mogąc ci pomóc.
Maja spojrzała na Reijo. Wyglądał na wycieńczone
go, sadza uwydatniła zmarszczki na jego twarzy. Uśmie
chał się słabo.
Maja chciała mu podziękować. Wiedziała, że znów
uratuje czyjeś życie.
Taki właśnie był.
0 czym rozmawiali Reijo i Heino, spoglądając z gó
ry na brzeg rzeki spowity w ogniu? Nie miała zamia
ru pytać.
1 miała wrażenie, że nigdy się nie dowie.
Nie należy wiedzieć wszystkiego o człowieku, którego
darzy się miłością. Nie można żądać, by obnażył duszę.
Każdy ma swoje tajemnice.
Maja miała sekrety, których Heino nigdy nie pozna.
Skrywała je przed Reijo.
Przed całym światem.
Więc innym przysługuje to samo prawo.
Miłość to jedno. Szacunek i respekt dla czyjejś od
rębności to drugie.
Reijo uratował Heino.
Uratował go dla niej.
Tak to czuła, tak chciała to widzieć. I taka pewnie
była prawda. Choć Reijo uratowałby każdego, kto
znalazłby się na miejscu Heino.
Reijo nie potrafił wytłumaczyć sobie zniknięcia
Aleksanteriego.
- Nie rozumiem, co się z nim stało - powtarzał raz
po raz. - Zniknął jak pod dotkhięciem czarodziejskiej
różdżki. Jakby się pod ziemię zapadł. Nawet nie usły
szeliśmy jego krzyku, choć, po prawdzie, hałas był
przeogromny.
- Zrobiłeś, co w twojej mocy - orzekła Maja. - Wszy
scy zrobiliśmy, co trzeba.
Reijo jednak zawsze miał sobie wyrzucać śmierć
Aleksanteriego. Nigdy nie dowiedzieli się, jak zginął,
nie odnaleźli jego ciała.
Może został przy beczkach ze smolą? W takim ra
zie znalazł się w samym środku piekła.
Cała osada miała powody do żałoby. Wszyscy stra
cili coś w pożarze.
Płomienie strawiły trzy zagrody, w tym dom Mai.
Aksel i jego syn zginęli, znaleziono ich zwęglone
szczątki. Ciało ojca przykrywało zwłoki chłopca. Ak
sel do końca ratował swoje dziecko, ale płomienie oto
czyły ich ze wszystkich stron.
W jednym z gospodarstw mieszkało stare małżeń
stwo, które zwykło wcześnie kłaść się spać.
Zapewne staruszkowie nie dowiedzieli się nawet, co
zaszło. Ogień zaskoczył ich we śnie.
Trzech młodych chłopców samodzielnie podjęło
walkę z żywiołem. Tylko jeden przeżył, by dać świa
dectwo własnej i cudzej lekkomyślności.
Dwie ostatnie ofiary pożogi postradały życie, ratu
jąc beczki wypełnione smołą. Mężczyźni ładowali ba
ryłki na tratwę zbitą z bali.
Gdyby nie przesadzili z ładunkiem, ocaliliby siebie
i tratwę.
Ogień objął beczkę, którą nieśli, potem rękawy ko-
szul. Beczka stoczyła się na przeładowaną tratwę
i w okamgnieniu zamieniła ją w piekło.
Dziewięć istnień ludzkich.
Dzieci zostały bez ojców, wdowy bez środków do
życia.
Wiele rodzin czekała ciężka zima.
- Mimo wszystko mieliśmy szczęście - orzekł Knut.
Na cyplu zrobiło się ciasno, ale wszyscy godzili się
na niewygody.
Do pokoju Idy wstawiono dodatkowe łóżko. Jedno
dziewczyna dzieliła chętnie z Ailo, drugie przypadło
Mai i Heino.
Reijo zaoferował im własne łoże. Zrobione dla
dwojga, oznaimił.
Maja odmówiła.
Anjo wydobyła się z odrętwienia, w którym pozo
stawała mimo troskliwości i czułości Knuta.
Wprawdzie od pewnego już czasu wróciła do swych
zajęć, ale była cieniem tej energicznej, promieniującej
ciepłem kobiety, którą wszyscy znali.
Teraz potrzebowali jej pomocy, więc przestała uża
lać się nad sobą. W długich rozmowach z Knutem wy
rzuciła z siebie cały swój ból. I zaakceptowała jego mą
drość życiową, że cierpienie dzielone z bliską osobą to
pół cierpienia.
Nigdy nie pozbędzie się wspomnień, zwłaszcza
tych złych. Może jednak ich nie pielęgnować i zająć
się ludźmi.
Maja również wracała do równowagi. Z dnia na dzień
nabierała sił fizycznych. Napaści nie pamiętała. Znała
tylko obrazy, które przedstawili jej Reijo i Heino.
Nie odnosiła ich do siebie. Tam, gdzie mężczyźni
widzieli Maję, ona sama dostrze*gała jakąś obcą osobę.
Potrafiła poradzić sobie z tym bólem.
Ailo ucierpiał najbardziej. Musiał przyzwyczaić się
do myśli, że na ręce, ramieniu i szyi pozostaną blizny,
ale rany goiły się szybko. Zioła czyniły cuda. Najcier-
pliwsza i najczulsza opiekunka na świecie regularnie
zmieniała mu opatrunki.
Ida zjawiała się przy nim, kiedy tylko się poruszył.
Oparzenia na dłoniach i głowie, choć najstraszniej
sze, nikły w oczach, nie zostawiając po sobie wyraź
niejszych śladów. Skóra na głowie porastała włosami,
bo ogień nawet nie uszkodził cebulek.
Nikt tego nie mógł pojąć, nikt nie potrafił znaleźć
rozsądnego wytłumaczenia.
Ailo wkrótce odzyskał władzę w palcach, zaczął je zgi
nać i poruszać nimi. Mógł gładzić Idę po policzku rów
nie pieszczotliwie jak przedtem. Cieszył się, że weźmie
nóż do ręki i wyrzeźbi coś ładnego z kawałka drewna.
Dla niej.
Lecz przede wszystkim dla Mai.
To jej winien był podziękowanie za to, czego nikt nie
rozumiał. Ocalenie zawdzięczał rękom Mai. To ich ta
jemna moc i promieniowanie cudownie go uzdrowiły.
Nie poruszali tego tematu. Maja nie dopuszczała do
siebie myśli, że posiadła umiejętności, których pocho
dzenia nie potrafiła wytłumaczyć.
Bała się ich, śmiertelnie się bała.
Władza nad ludzkim życiem i śmiercią wydawała się
jej ciężarem ponad siły.
Tylko raz Ailo wrócił do tamtych chwil. Byli we dwój
kę w izbie, przez otwarte okno wpadał ożywczy powiew
letniego powietrza. Maję dopadł kolejny atak bólu.
Brat obserwował ją ze zdziwieniem.
- Dlaczego sama się nie wyleczysz? - spytał, kiedy
złapała oddech. - Próbowałaś zrobić to samo, co ze
mną uczyniłaś? Nigdy ci tego nie zapomnę, Maju, to
bie zawdzięczam ocalenie.
Zakłopotała się. Mruknęła w odpowiedzi, że to nic
takiego.
Nie pomyślała nigdy, że mogłaby wypróbować te
umiejętności na własnym ciele.
Kiedy zasnął, przyłożyła dłonie do brzucha, ale nic
nie poczuła. Żadnego ciepła, żadnych prądów.
Przyjęła to z lekkim rozczarowaniem, ale bardziej
z ulgą. A więc moc nie tkwiła w jej ciele. Została jej
użyczona.
Wolała nie myśleć przez kogo.
Z czasem bóle brzucha ustąpiły. Mogła wrócić do
dawnych zajęć, mogła chodzić, biegać, śmiać się.
- Dasz radę pójść do swego domu? - spytał Heino.
Nie miał na myśli sił fizycznych. Zastanawiał się, czy
zniesie psychicznie tę chwilę, gdy będzie musiała sta
nąć wśród popiołów i resztek tego, co kiedyś stanowi
ło jej miejsce na ziemi.
Skinęła głową. Przyszedł odpowiedni czas.
Odkładała to wielokrotnie.
Knut i Heino już raz tam byli. Wyjęli złoto, które
Maja ukryła pod podłogą.
Ogień strawił deski, ale nie naruszył torby z kory
brzozowej, którą dziewczyna wcisnęła pod kamienny
fundament.
Wolno ruszyli ścieżką. Heino, postawny mężczy
zna, i Maja, drobna kobieta.
Po raz pierwszy od chwili pożaru zostali sami, w do
mu na cyplu nie mogli liczyć na chwile intymności. Nie
rozmawiali wiele ze sobą, ponownie wpadli w pułapkę
milczenia, który związek dwojga ludzi może zamienić
w koszmar. Czuli, byli świadomi tego, co można prze
kazać za pomocą czynów, gestów i mowy ciała. Słowa
są jednak najważniejsze. Trzeba używać słów, by zbli
żyć się do drugiego człowieka. Słowa to najważniejszy
klucz. Leżeli obok siebie przez wiele nocy po tych dra
matycznych wydarzeniach, świadomi swej bliskości,
ale Maja nie była jeszcze gotowa, by ofiarować mu cia
ło zbrukane przez gwałcicieli. Dzielili pokój z Ailo i Idą
i nie znaleźli w sobie dość odwagi, by rozmawiać ze so
bą w ich obecności.
Mieli więc dla siebie pocałunki, pieszczotliwe do
tknięcia dłonią. Spojrzenia.
Maja znowu zaczęła wątpić, znów dręczyła się nie
pewnością.
Czuła się samotna, bardziej niż kiedykolwiek w ży
ciu. Nawet w towarzystwie Heino.
Szedł obok niej na wyciągnięcie ramienia. Nie wie
działa, czy boi się jej dotknąć.
Ona bała się dotknąć jego.
I bała się mu o tym powiedzieć, bała zapytać.
Na powrót stawała się więźniem we własnym powi
kłanym świecie uczuć.
Nieustannie rzucała na Heino ukradkowe spojrzenia.
Znowu uświadamiała sobie, jak silnym jest mężczyzną.
Nie tylko fizycznie. Sposób, w jaki unosił głowę, dum
ny podbródek, pewny wzrok świadczyły o wewnętrz
nej mocy przynależnej tylko nielicznym.
Chłód, którym się otaczał, pozorna hardość spojrzę-
nia stanowiły jedynie skorupę. Silni ludzie też odczu
wają potrzebę skrywania swych najgłębszych przeżyć.
To ją wzruszyło.
Heino był naturą nieomal doskonałą, a ta jedyna je
go słabość dodawała mu człowieczeństwa. A tego wła
śnie Maja w nim szukała.
Szukała człowieka za parawanem doskonałości.
Sama miała tyle wad...
Nie była stworzona dla kogoś, kto był ich pozba
wiony.
Nie dostrzegała, że Heino ma jeszcze jedną słabość.
Ją. Nie wiedziała, że tylko z tego powodu posiadła
władzę nad człowiekiem, który stanowił ucieleśnienie
wszystkich zalet.
Na pogorzelisku zostały jedynie pozostałości ka
miennych fundamentów.
Maja wiedziała z relacji mężczyzn, że dom spalił się
doszczętnie.
Co innego wiedzieć, co innego widzieć na własne oczy.
Ujrzała dom w żywej pamięci. Reijo i Kalle zbudo
wali go dla Raiji, a Maja zdołała przekształcić w swój
własny kąt na ziemi.
Wymiotła cienie Raiji ze wszystkich zakamarków.
Nic nie zostało.
Zupełnie nic.
Maja nie miała zwyczaju zbierania pamiątek. I nie
kolekcjonowała wspomnień.
Prowadziła gospodarstwo, wypełniła dom niezbęd
nymi sprzętami.
Ogień strawił wszystko.
Na kamieniach znaleźli odpryski szkła z okien.
Maja podniosła odłamek i obracała go w palcach.
Więc tyle zaledwie zostaje. Więc dobytek całego ży
cia zniknąć może w mgnieniu oka. Cóż za bezsens.
Heino stąpał ostrożnie po popiołach. Śledził każdy
ruch dziewczyny.
Gdyby tylko okazała słabość, zabrałby ją natych
miast z tego miejsca.
Pola też spłonęły.
Maja zebrała wszystkie siły, zanim spojrzała w tam
tym kierunku.
Czarna, pokryta sadzą ziemia.
Nigdy więcej nie wyrośnie na niej zboże, zdecydo
wała impulsywnie Maja.
I wiedziała też, że nie wzniesie nowego domu na po
gorzelisku.
- Wracamy?
Potrząsnęła głową. Została jeszcze jedna nie zała
twiona sprawa.
Łudziła się słabą nadzieją, choć przecież wszystko
pochłonął ogień. Dom wydał się nagle znacznie rozle-
glejszy, kiedy pozostał po nim jedynie zarys funda
mentów.
Tam była kuchnia, w tym miejscu skrytka pod deską.
Heino zdziwił się, kiedy padła na kolana i zaczęła
rozgrzebywać popiół.
- Znaleźliśmy złoto, Maju, wszystko dokładnie
przejrzeliśmy. Nie mieliśmy pojęcia, w ilu workach je
ukryłaś.
- W czterech - odrzekła bez namysłu.
Pokiwał głową.
- Nic nie wypadło.
Przykucnął koło dziewczyny.
- Nie szukam złota - wyjaśniła, odgarniając kosmyk
włosów za ucho. - Szukam prawdziwego skarbu. Tu
go schowałam, ale mogliście go przeoczyć.
- Powiedz mi, co to jest - poprosił. - Pomogę ci.
- Brosza - odpowiedziała. - Srebrna brosza.
To Heino ją znalazł. Leżała tuż przy fundamencie.
Maja uroniła łzę, kiedy ostrożnie czyściła ją z brudu.
- Ta ozdoba wiele dla ciebie znaczy - stwierdził.
Przytaknęła.
- Należała do mojej matki. Ma specjalne znaczenie.
Daje się ją dziewczynie, którą pragnie się poślubić. Je
śli ją przyjmie, to znak, że zgadza się na małżeństwo.
Heino uśmiechnął się i wziął w dłoń błyszczącą broszę.
- Przyjmiesz ją? - zapytał.
Skinęła głową.
Przypiął broszę do jej bluzki. Krzywo, ale z wiel
kim nabożeństwem. Potem położył dłonie na ramio
nach dziewczyny.
- Więc weźmiesz mnie za męża?
Jeszcze raz skinęła głową
Teraz nie miała już żadnych wątpliwości.
15
Wracali okrężną drogą. Trzymali się za ręce.
Teraz należeli do siebie w zupełnie inny, nowy spo
sób.
Dopiero kiedy znaleźli się na ustronnej polanie,
gdzie rzadko kto poza Mają zaglądał, zrozumieli, co
ich tam zawiodło.
Heino odezwał się do niej w znajome słowa:
- Nie chcę cię skrzywdzić, Maju, ale tak tęsknię za
tobą!
Był delikatny i ostrożny. Maja zaczęła dostrzegać
także i te cechy jego charakteru.
Jak to możliwe, by jeden człowiek miał tyle zalet?
- Starasz się dotrzymać swoich warunków umowy?
- uśmiechnęła się, kiedy zdjął jej bluzkę.
- Umowy? - Rozmarzony Heino w pierwszej chwi
li nie zrozumiał.
- Dziecko przed weselem - wyjaśniła, ale i ona za
częła plątać się w słowach. Jak prowadzić rozmowę,
skoro jego ręce napełniały ją ciepłem i przyprawiały
o dreszcze bez ingerencji sił ponadnaturalnych?
- Ach, tak - mruknął i nachylając się, pocałował ją
w usta. Maja widziała go na tle dywanu z liści, zielo
nego, niebieskawego, na obrzeżach żółtego.
Zapragnęła mieć taki kobierzec. Prostych ludzi nie
stać było na nic innego poza zwykłym płótnem bar
wionym na niebiesko. Przyroda jednak oferowała moc
barwników temu, kto się na tym znał...
- Tak tylko powiedziałem, żeby skłonić cię do myśle
nia o tym. Żeby się zbliżyć do ciebie, żebyś ty poznała
mnie lepiej. Zapragnąłem cię od chwili, gdy pojawiłaś się
w progu. A ty nawet nie zwróciłaś na mnie uwagi.
- Sądziłam, że wszyscy zakochują się w Idzie - szep
nęła.
Pieścił ją tak, jak nigdy Simon, a wszak jemu nie
brakowało inwencji.
- Szukałem prawdziwego klejnotu - odrzekł, chwy
tając jej sutek między wargi. Nadzwyczaj delikatnie,
a tak podniecająco.
Maja wyciągnęła ręce do kochanka i przyciągnęła go
do siebie. Chciała poczuć bliskość tego silnego ciała,
naprężonych mięśni, gorące tchnienie oddechu.
Rozpiął spodnie. Dziewczyna wiła się pod nim,
a suknie podciągały się w górę same, jakby natura po
magała im w miłosnym akcie.
Heino w mig poradził sobie z wstążkami. Był pod
niecony, czego nie mogła nie zauważyć, ale okazywał
nadzwyczajną troskliwość.
- Dasz radę? - szepnął jej wprost do ucha.
Nie mógł zapomnieć, że całkiem niedawno brutal
nie zbrukano jej ciało.
Maja pokiwała energicznie głową.
- Chcę, Heino! Pragnę cię! Zobacz!
I poprowadziła dłoń kochanka, by mu pokazać, jak
bardzo tęskni.
Heino jęknął z rozkoszy. Nie musiał jej rozbudzać
pieszczotami, była gotowa, by go przyjąć.
- Raczej czekać nie dam rady - szepnął z zażenowa
niem. Czuł się niezdarnie jak młokos, który pierwszy
raz zaznaje miłości. Miał wtedy czternaście lat i nie
wiedział, co się z nim dzieje.
Teraz wiedział wszystko. Znał ją, potrafił ją zado
wolić. I po raz pierwszy kochał się z nią, nie wątpiąc,
że należy do niego.
Nic nie powiedziała, ale Heino wyczuwał tę wza
jemność uczuć, której dotąd brakowało.
Wtedy traktował ją jak boginię, a ona nie odkrywa
ła swego serca. Teraz było w niej coś więcej niż pożą
danie.
Maja wyczuła, że Heino zmierza prosto do celu,
i rozchyliła kolana. Otworzyła się, a on wszedł w nią
łagodnie.
Delikatnie.
Panicznie się bał, że wyrządzi dziewczynie krzywdę.
W jasnym, rozpromienionym obliczu okolonym bu
rzą włosów rozrzuconych na mchu nie było śladu bólu.
Dotąd kochali się z zamkniętymi oczyma. Nie zna
li się na tyle, by bez wstydu i zażenowania przyglądać
się, jak każde z nich przeżywa rozkosz.
Tym razem Heino nie zamknął powiek. Widok
szczęśliwej twarzy dziewczyny zwielokrotniał jego ra
dość.
Nie panował nad sobą. Nie potrafił zaczekać, aż
Maja znajdzie właściwy rytm. Dotarł na szczyt, kiedy
ona wciąż była w drodze.
Na kilka chwil opadł bezsilnie na ciało kochanki,
spocony, ciężki, ukojony. Cudownie zmęczony leżał
wtulony w kobietę, którą kochał, lubił, podziwiał
i której pożądał.
Nie każdy znajduje to wszystko u jednej osoby.
Uważał się za szczęśliwca.
Ostrożnie wysunął się z niej, przesunął dłonią w dół
po ciepłej i delikatnej skórze dziewczyny.
Pieścił ją powoli, Maja wygięła się w łuk, uniosła
biodra.
Heino poczuł, że podniecenie powraca, ale nie miał
sił, by zaczynać wszystko od nowa.
Podążył wargami w dół, między uda dziewczyny, do
źródła rozkoszy. Całował i pieścił. Maja jęknęła i wie
dział już, że prowadzi ją we właściwym kierunku.
Kiedy sprężyła się i krzyknęła w niebo, ku niemu,
zrozumiał, że znalazła się u celu.
Powoli podniósł się, otoczył ramieniem szyję Mai
i pozwolił jej zasnąć.
Spoglądał na nią przez cały czas, póki się nie obu
dziła. I nie mógł się napatrzyć.
Nigdy nie będzie miał dość.
Zawsze będzie pragnąć więcej.
To wspaniały początek udanego związku. Maja by
ła najbardziej ekscytującą osobą, jaką znał.
I mógł żywić jedynie nadzieję, że ona kiedyś ujrzy
w nim to samo.
Obudziła się zmarznięta, zapadał wieczór. Heino
przykrył ją częściami garderoby, ale chłód ciągnął od
ziemi.
Jesień zbliżała się nieubłaganie.
Ubrali się pośród śmiechów. Dotykali się, ponow
nie rozbudzali w sobie pożądanie. Dla żartów.
Dla zabawy. Teraz już dozwolonej.
Maja poprawiła broszkę. Nosiła ją tak dostojnie, że
Heino zaczął dopytywać się o szczegóły.
Usiedli na miękkim mchu, by jeszcze trochę poroz-
koszować się samotnością.
- Mama dostała ją od taty - zaczęła. - To była część
srebra, którą zamierzał ofiarować przyszłej żonie.
Wręczył broszkę małej dziewczynce, którą kochał nad
życie. Matka Ailo dostała resztę. Mikkal zdobył dla
niej później inną broszę, ale nie tak ładną i nie pasują
cą do pozostałych ozdób.
To był dar serca, dany w tajemnicy. Ludzie źle na
to patrzyli.
I taka była zawsze miłość Raiji i Mikkala.
Niezgodna z obyczajami.
Niemożliwa do spełnienia.
- Musiała być niezwykłą kobietą - wyrzekł Heino
powoli. Szukał w sobie nienawiści do Raiji, ale już jej
nie znajdował. Wbił wzrok w jakiś punkt przed sobą
i wreszcie wyrzucił to z siebie: - Mój ojciec kochał two
ją matkę.
- On też? - odrzekła bez namysłu. Z pewną dozą go
ryczy.
- Zginął, szukając jej. Chciał ją zobaczyć. Wiedział,
że Rai ja kocha Mikkala, a mimo wszystko wyruszył,
by ją odnaleźć. Zostawił dom i rodzinę. Pognał do Ru-
iji, by ujrzeć ją raz jeszcze. Porozmawiać z nią, do
tknąć, a może tylko zobaczyć. Możesz wyobrazić so
bie miłość, która prowadzi do samounicestwienia?
Maja obrzuciła go przeciągłym spojrzeniem. Wydo
bywała z pamięci zdarzenia, o których dotąd starała
się nie myśleć.
- Pamiętam go - powiedziała. - Towarzysz wujka
Santeriego. To musiało być gdzieś w okolicach Vard0.
Jesteś podobny do ojca, prawda?
Heino skinął głową.
- Nienawidziłeś jej?
Maja pierwsza zadała to pytanie, nie wysłuchawszy
całej historii. Pierwsza, która zrozumiała.
- Tak. - Westchnął ciężko. - Też jej szukałem. Chcia
łem ją zabić. Uważałem, że nasze szczęście rodzinne
rozpadło się z jej winy. I przez nią przerwałem nauki...
a ojciec postradał życie. Przez tę obcą kobietę o imie
niu Raija. Chciałem ją odnaleźć i pociągnąć do odpo
wiedzialności za wszystkie niecne czyny.
- Wiedziałeś, że Knut jest jej synem?
Heino potwierdził.
- Wtedy przyszło na mnie opamiętanie, ale nie prze
stałem jej nienawidzić aż do tej chwili, kiedy znala
złem się w morzu płomieni. Wtedy zdałem sobie spra
wę, że kocham cię równie mocno, jak ojciec kochał
Raiję. I że nie jesteś temu winna. Więc i jej nie moż
na winić za miłość Petriego.
Maja uśmiechnęła się.
- To dobrze, że jej wybaczyłeś - stwierdziła i na
tychmiast spoważniała. - Czasami mam do niej żal.
Nie potrafię jej kochać, Heino, tak jak nie potrafię jej
nienawidzić. Taka jestem do niej podobna. I jeszcze te
dziwne zdarzenia ostatnich dni. Reijo twierdzi, że to
ona użycza mi swych mocy. O szaleństwo przyprawia
mnie myśl, żeby mogła używać mego ciała w taki spo
sób, jak drzwi, przez które wchodzi się i wychodzi.
A może wcale tak nie jest? Powiadają, że Raija nie ży
je, co napełnia mnie jeszcze większym przerażeniem.
Pojmujesz?
Heino pokiwał głową.
- Sądzę, że mnie kochała. Kiedyś, dawno temu. By-
lam owocem związku z mężczyzną, którego kochała nad
życie. Liczył się tylko Mikkal, nikt nie mógł wejść po
między nich, nawet córka. Żyli w świecie, w którym nie
było miejsca dla innych ludzi. Nigdy nie postąpię tak
wobec własnych dzieci. Nie wolno kochać tak mocno...
Zamilkła i spojrzała na Heino.
- Sądzę, że mnie kochała - powtórzyła żałośnie.
Heino nie znajdował słów. Wychował się w zwy
czajnej rodzinie. Prowadzili normalne życie, póki oj
ciec ich nie opuścił. Wtedy dopiero dowiedział się o ist
nieniu tej kobiety o niezwykłym imieniu.
Wiedział, że jest gotów ofiarować Mai morze miłości.
Nie miał jednak pewności, czy potrafi zrównowa
żyć uczucie bolesnej straty, które nosiła w sercu.
- Chcę stąd wyjechać, Heino.
Przytulił ją. Razem spoglądali na fiord.
- Przecież wiesz, że nie zamierzam tu zostać - odrzekł.
- To nie jest mój dom. Pragnę wrócić do Finlandii.
- Czy tam jest pięknie?
- Tak - powiedział głosem łamiącym się ze wzrusze
nia. Maja obudziła w nim wspomnienia. To dzieci zwy
kle tęsknią za domem. Nie wiedział, że potrafi odczuwać
to samo. - Zabiorę cię stąd, Maju. Gdzieś na południu
znajdziemy nasze miejsce. Nie wiem, jak wygląda. Roz
poznamy je jednak, jak tylko je ujrzymy. I będziemy tam
szczęśliwi.
To brzmiało jak bajka.
- Nie będziesz tęsknić? - dodał ostrożnie.
- Za czym?
- Za domem.
- Nie można tęsknić za czymś, czego nie ma.
- Za rodzeństwem...
- Spotkamy się kiedyś. Nigdy zresztą nie żyliśmy
blisko ze sobą.
- Za domem na cyplu...
Maja potrząsnęła głową.
- Za Reijo - próbował.
Nie zaprzeczyła.
- Jak odgadłeś? - spytała i dodała gorzko: - To mo
ja największa tajemnica.
- Umiem patrzeć - odrzekł. - Możesz żyć bez niego?
- A po co pragnęłabym wyjechać?
- Kochasz go?
- Miłość nie odwzajemniona nie jest miłością.
- Kochasz mnie?
Zamilkła.
- Uczę się - przyznała po dłuższej chwili. - Dałeś
mi więcej niż jakikolwiek inny mężczyzna. Obudziłeś
mnie do życia. Lubię cię, Heino, bardzo cię lubię. I bo
ję się tamtego słowa, które niesie ze sobą zobowiąza
nia. Chcę mieć pewność.
Heino cenił sobie szczerość dziewczyny. Ktoś inny
na jego miejscu bałby się jej śmiertelnie.
Jednakże Heino wolał szczerość od gładkich kłamstw.
Nieszczery związek jest jak wiadro bez dna. Woda
zawsze wycieknie.
- Niczego ci nie zabraknie - oświadczył. - I nigdy
nie przestanę cię kochać. Tyle mogę obiecać.
Uśmiechnęła się.
- Wystarczy. A jaką ja mam złożyć obietnicę?
- Taką, jaką ci rozum podpowiada.
Maja nabrała powietrza.
- Nigdy cię nie okłamię. Uczynię wszystko, byś był
szczęśliwy. I nigdy nie zamknę przed tobą serca.
Heino pocałował ją.
- Nie proszę o więcej - oznajmił. - Poza przyrzecze
niem, które złożysz wobec pastora.
Wszyscy myśleli, że Ida pierwsza stanie na ślubnym
kobiercu.
A stało się odwrotnie.
Nadszedł czas jesiennego jarmarku. Mróz zdążył
już ściąć ziemię, śnieg pokrył ją cienką warstwą.
Tą właśnie porą Maja przepłynęła na drugą stronę
fiordu, by zawrzeć sakramentalny związek.
Wszystko przebiegło zgodnie z uświęconym oby
czajem. Dano na zapowiedzi.
Pastor pamiętał ją. Wiedział, co przytrafiło się
pierwszemu mężowi, ale powstrzymał się od wyciąga
nia pochopnych wniosków.
Maja skończyła dwadzieścia jeden lat. Jej twarz
zdradzała większą dojrzałość, dziewczyna wyglądała
na szczęśliwą.
Po prostu była młodą, zadowoloną z życia kobietą.
Splecione w warkocze włosy upięła wokół głowy.
W takiej fryzurze nie wszystkim było do twarzy, ale
Mai uczesanie dodawało kobiecego uroku.
A od jej oczu i całej sylwetki bił taki blask, że nikt
nie zwracał uwagi na blizny, których, prawdę mówiąc,
pastor za pierwszym razem też nie zauważył.
Jakby zupełnie zniknęły.
Miała na sobie inną suknię, z nowej, drogiej tkani
ny. Pastor wprawdzie nie zaprzątał sobie głowy docze
snymi sprawami, ale potrafił to docenić.
Dziewczyna zmieniła się nie do poznania przez te
lata.
Do sukni przypięła srebrną lapońską broszę.
Pastor pamiętał i broszę.
Obok niej stał postawny mężczyzna. W pozie dum
nej jak sam diabeł.
Jego oczy były czarne jak noc, a wzrok pewny i ja
sny.
Szlachetne rysy, wysokie czoło. Przyznał się, że swe
go czasu pragnął zostać duchownym.
Powiedział nawet, że rozpoczął nauki, ale nie wyja
wił, jak długo wytrwał w tym postanowieniu.
Wyglądał na człowieka, który nie wyzna więcej niż
konieczne.
Pastor zastanawiał się, co ci dwoje mieli ze sobą
wspólnego.
I w jaki sposób zeszły się ich drogi.
Taki już był, lubił zastanawiać się nad ludzkimi dro
gami.
Ścieżki Pana są, jak wiadomo, niezbadane.
Nie wątpił jednak, że państwo młodzi stanowią
udaną parę. W powietrzu unosił się zapach miłości.
Takie zdarzenia napełniały pastora błogim zadowo
leniem. U progu mrocznej pory roku dobrze jest wie
dzieć, że pośród wszechobecnej nędzy i niedostatku ja
śnieją wyspy ludzkiej szczęśliwości.
Że ludzie schodzą się ze sobą z czystej miłości.
Z początku nazywała się Maria Elvejord, córka Kar
la. Przestąpiła próg kościoła jako Maria Bakken.
Pastor pobłogosławił ją, kiedy opuszczała świątynię.
Jako Maria Aalto.
Wiedział, że zapamięta ją na całe życie.
Zdawali sobie sprawę, że Maja i Heino ich opusz
czą. Dni jednak mijały szybko i nikt nie gotował się
na pożegnanie. Aż wreszcie nadeszła ta chwila.
Jarmark się skończył.
Kupcy z południa zaoferowali im miejsce na wozach.
Wracali nad Zatokę Botnicką.
- Jeśli się nam tam nie spodoba, wyruszymy dalej -
stwierdził Heino.
Serce Reijo krwawiło.
A więc dziki ptak odfrunie. Po raz pierwszy rozpo
strze skrzydła po to tylko, by odlecieć. Tak daleko, że
Reijo nigdy już nie odnajdzie jego gniazda.
Kto wie, może to i najlepiej.
Roznieciła niszczący płomień, który mógł rozlać się
ogniem szerszym niż ten, co strawił las i przydał lu
dziom cierpień.
Reijo nie wątpił, że Heino jest dla niej odpowied
nim mężczyzną. Zrobi wszystko, by dać Mai szczęście.
Heino miał mądrość i siłę. Sam wybrałby dla niej
podobnego oblubieńca, gdyby nie zjawił się Simon.
Pożegnania są trudne. Maja wiele razy żegnała się
w myślach.
A jednak polały się łzy. Uściskom nie było końca.
- Gospodarz dobrze na maminej ziemi - upomnia
ła Maja Knuta.
Knut postanowił zbudować nowy dom dla siebie
i Anjo. Tu nad rzeką były jego korzenie, tu mieszkali
jego rodzice. Kalle dostał ten skrawek w darze ślub
nym, więc Knut miał właściwie większe prawa do nie
go niż Maja.
Maja radowała się myślą, że ziemia nie przypadnie
obcym.
Przytuliła Anjo, a ta szepnęła jej, że spodziewa się
dziecka. Tym większa radość, pod maleńkimi stopami
rozkwita ziemia.
Mocno objęła Ailo. Z całego rodzeństwa on był jej
najbliższy.
Dłonie chłopaka zdążyły się zagoić, włosy nabrały
długości. Żartował nieustannie, że się nie ożeni, póki
nie będzie wyglądać przyzwoicie. Reijo nie miał nic
przeciwko temu, by zaczekać, aż Ida skończy osiem
naście lat.
- Nie mogę przywyknąć do myśli, że może już ni
gdy się nie spotkamy - powiedział.
Maja pokiwała głową.
- Zawsze jednak będziemy sobie bliscy.
Wyrzekła te słowa z taką mocą, że Ailo zadrżał. Jej
oczy promieniały jasnością, której dotąd nie spo
strzegł.
- Zawsze będę blisko ciebie, Ailo - powtórzyła. Ailo
nie wątpił, że mówi prawdę.
Dzieci Mikkala. Córka Raiji. Nieustannie łączyć ich
będzie łuk zorzy polarnej. Coś więcej niż zwykłe wię
zy krwi.
Maja położyła broszę na dłcni Idy.
- Teraz należy do ciebie - powiedziała cicho.
- Przecież jest twoja!
Maja potrząsnęła głową.
- Już nie - oznajmiła, jakby zyskała coś znacznie
cenniejszego. - Mikkal jest także ojcem Ailo, ty zaś jej
córką. Czas, by połączyć wiano. Może przyniesie ci
szczęście.
Ida przytuliła się do Mai i wybuchnęła płaczem.
- Nie chcę, byś wyjeżdżała - chlipnęła.
- Ale ja chcę - odrzekła spokojnie Maja.
Równie spokojnie pożegnała się z Reijo, ale go nie
objęła.
Idzie wydało się to nadzwyczaj dziwne. Ailo od
wracał się za każdym razem, gdy wspominała to zda
rzenie.
- Będę szczęśliwa - powiedziała, wytrzymując spoj
rzenie Reijo. - Niszczący płomień zgasł. Teraz jest tak,
jak być powinno.
Pokiwał głową.
Ujrzał w niej Raiję.
Maja wyjechała wyposażona w niezwykłą moc, któ
ra teraz należała wyłącznie do niej. Jechała w niezna
ne i moc bardzo była jej potrzebna.
Raiji już nie.