Pedersen Bente Cykl Raija 16 Niszczący płomień

background image

1

Siedemnaście lat. Kiedy ma się siedemnaście lat i po­

godne usposobienie, słoneczne miesiące otwierają nie­
skończenie wiele możliwości. Ten, komu wyobraźnia
z łatwością wskazuje drogi do krainy marzeń, na całe
życie zachowa w pamięci młodzieńcze czerwcowe
i lipcowe uniesienia.

Ida miała siedemnaście lat. Krucha, żywa jak srebro,

z wiecznym wyrazem zadumy na twarzy, który jed­
nych przyciągał, innych odpychał.

Rude włosy zazwyczaj splatała w warkocze. Czyni­

ła tak dlatego, że grube i sięgające pasa sploty łatwiej
było w ten sposób utrzymać w ładzie.

Poza tym warkocze ujmowały jej lat. Niewiele

dziewcząt w jej wieku chciało wyglądać młodziej
i mniej kobieco.

Ida chciała.
Zielonobrązowymi oczyma spoglądała na świat i ludzi

i w chłonnej pamięci zapisywała wszystko, co ujrzała.

Niewiele czasu upłynęło od chwil, kiedy wydepta­

no ścieżki na cypel. Potem zarosły na parę lat.

I znów pojawiły się na nich ślady chłopięcych stóp.

Tłumnie wyruszali z wioski do domu Kwena Reijo, by
pukać w okiennice izby jego pięknej córki. Ida była im
zresztą całkiem rada. Przynajmniej odrobinę.

background image

Nie lubiła tylko, kiedy bili się o nią. Kiedy z jej po­

wodu kłócili się między sobą.

Ida darzyła wszystkich jednakową sympatią. Przy

żadnym z zalotników nie zabiło jej żywiej serce. Za
każdym razem, splatając palce z palcami kolejnego
chłopaka, czekała na znak. Flirtowanie sprawiało jej
przyjemność, władza, którą miała nad nimi, sprawiała
jej zadowolenie. Popełniali dla niej rozmaite głupstwa,
a ona zawsze ich żałowała.

I za każdym razem doznawała równie silnego roz­

czarowania.

Elise napomknęła kiedyś o wielkim uczuciu. Ilekroć

spoglądała na wujka Mattiego, czerwieniła się po same
uszy. Wystarczało, by zasiedli oboje po dwóch stro­
nach stołu, a powietrze w izbie przenikała przedziw­
na atmosfera.

Ida nie przeżyła nic podobnego podczas nocnych

wizyt chłopców z osady.

Błagali, by wpuściła ich do środka. Obrzucali ją wy­

zwiskami tylko dlatego, że żadnemu nie otworzyła
drzwi.

Ale nie przestawali przychodzić, wierząc nieza­

chwianie, że w końcu ulegnie. Podda się czarowi jed­
nego z nich. A Reijo o przenikliwych zielonych oczach
niczego się nie dowie.

Ida zamykała okiennice. Raz nawet przytrzasnęła

palce rozochoconemu młodzieńcowi, który wspiął się
aż na parapet.

Zapamiętali to zdarzenie i stali się ostrożniejsi.
Ale wciąż krążyli wokół niej. Rozmawiali o niej,

czasami aż nadto rubasznie, używając języka śmielsze­
go niż w marzeniach. Podrzucali sobie nawzajem sło-

background image

wa, ubodzy we własne doświadczenia na tym polu.
Lecz nie przestawali darzyć jej szacunkiem.

Wszystkich traktowała jednako. Jeśli kogoś wyróż­

niła większym zainteresowaniem, to i tak nie pozwala­
ła mu na więcej niż pozostałym. Ukradkowy pocału­
nek, to wszystko. Nikomu nie pozwoliła się dotknąć.

Pozostawała tajemnicza. Pociągająca, baśniowa nie­

omal postać, do której biegły ich marzenia.

Zdawali sobie sprawę, że ten, kto ją zdobędzie, ten,

któremu uchyli okiennicy, musi mieć w sobie coś
szczególnego.

Zwykli chłopcy nie mieli przystępu do takich księż­

niczek jak Ida.

Ale każdy z nich wierzył święcie, że zostanie wy-

brankiem. Że w końcu dziewczyna dostrzeże ukrytą

w nim wyjątkowość.

Ida nie czyniła nic, by się wyróżnić, ale przejrzeli ją

na wylot. Dobrze wiedzieli, co ukrywa. To, że nie pod­
kreślała swej niezwykłej urody, zwiększało ich szacunek.

Nie wynosiła się nad innych. Była sobą.
Reijo widział, jak jego córka rozkwita, a świat staje

przed nią otworem. Pamiętał własną młodość, miał

wtedy mniej lat niż Ida i gotów był zrobić wszystko

dla dziewczyny tak do niej podobnej.

Wewnętrzny głos domagał się, by chronił córkę, za­

mknął ją przed ludźmi, trzymał z dala od tych rozpa­

lonych chłopców, którzy pragnęli pozbawić ją niewin­

ności. Czuł to samo, co czuło tysiące ojców przed nim.
I tylko wspomnienie tamtych letnich dni, kiedy ma­
rzył o Raiji, kazało mu poskromić zbytnią surowość.

Nie pomógłby Idzie, odmawiając jej zabaw, ekscy­

tacji, zalotów, ukradkowych pieszczot, bólu i radości...

background image

To było jej życie i sama musiała dokonywać wybo­

rów. Nie powinien wtrącać się w nie zbyt natarczywie
i w ten sposób odpychać jej od siebie. Jedynego dziec­

ka, które mu pozostało.

Tego kruchego, choć pełnego życia kwiatu o twarzy

Raiji, takim samym uśmiechu i sposobie bycia, z iden­
tyczną zmarszczką zdziwienia między wygiętymi

w

łuk brwiami i równie silnym zamiłowaniem do fan­

tazjowania - i z jego nosem, zamyślonym spojrzeniem
i spokojem ducha...

Tej niezwykłej mieszanki siebie samego i Raiji. Nie

mógł nacieszyć nią oczu.

Dziecko, o którym nawet nie śnił. Los obdarzył go

nim wtedy, gdy najmniej na to zasługiwał.

Dziecko dziewczęcia, które kochał letnią porą, rów­

nie gorącą i czarowną jak ta teraz.

Ida roztaczała wokół siebie ten sam urok co jej mat­

ka. Tę samą radosną magię.

I przerastała Raiję na wiele sposobów. Miała coś,

czego tamtej brakowało.

Korzenie.
Zaufanie do świata.
Poczucie przynależności i własnej wartości.
Przyjaciół.
Umiejętnością nawiązywania kontaktów bila matkę

na głowę.

Miała to, czego Raija szukała całe życie. Przyjaciółki.

Dziewczęta nie spędzały wiele czasu na beztroskich

pogawędkach.

Praca wypełniała nieomal całe ich życie. Ci, którym

bieda zaglądała w oczy, nie narzekali na brak zajęcia.

background image

A w Roku Pańskim tysiąc siedemset czterdziestym
siódmym mało kto cieszył się dostatkiem.

Zimą i wiosną osadę zamieszkiwały głównie kobie­

ty. Większość zdolnych do pracy mężczyzn ruszała na
Lofoty lub do Finnmarku. Połowy w fiordzie nie star­
czały na chleb codzienny, spłatę długów i dziesięciny.

Musieli ruszać w świat.
Tylko w ten sposób mogli zatrzymać biedę na pro­

gach domostw, rzadko jednak zasiadali do suto zastawio­
nego stołu. Gospodarzyli oszczędnie i ostrożnie. Nigdy
nie można było przewidzieć, czy morze nie poskąpi
swych skarbów, a do kaprysów północnej ziemi każdy
już zdążył się przyzwyczaić. I nikt nie miał pewności, że
odpłaci choć w części za trud włożony w uprawę.

Lud był pracowity.
Niedziele jednak dziewczęta miały tylko dla siebie.
Zbierały się, by się nacieszyć młodością.
Siadały pod ścianą domku na cyplu, wystawiając

twarze do popołudniowego słońca.

Rei jo usuwał się na bok, kiedy nadciągała szczebio­

cząca gromadka panien w odświętnych długich, czar­
nych sukniach. Spuszczał łódź i wypływał na fiord.
Też miał na sobie niedzielny strój. Nie zabierał rybac­
kiego ekwipunku, wiosłował tylko po to, by napełnić
się spokojem, znaleźć się w miejscu, gdzie nic nie mo­
gło zakłócić toku jego myśli. Gdzie był sam na sam
Z niebem i słoną wodą, z dala od lądu.

Gdzie znajdował ukojenie.
Dziewczęta nie miały nic przeciw temu. Nigdzie in­

dziej nie dawano im tyle swobody.

Wszędzie byli rodzice, nastawiający uszu, zaniepo­

kojeni, często niepotrzebnie wtrącający się w sprawy,

background image

które dziewczęta uznawały za ważne. Rodzice, którzy

wciąż uważali je za małe dzieci.

Zazdrościły Idzie ojca. Różnił się wszystkim od ich

własnych, nawet wyglądem.

-Jest przystojny - zachichotała Henriettę, przygry­

zając warkocz ciemnych włosów.

Ida spojrzała zdumiona na przyjaciółkę, zupełnie

jakby ta twierdziła, że na księżycu żyją ludzie.

Reszta dziewcząt wybuchnęla śmiechem, w którym

pobrzmiewała jednak nutka akceptacji dla słów Hen­
riettę. Henriettę mówiła zwykle, co jej ślina na język
przyniesie, ale tym razem trafiła w samo sedno.

- Tata? - zdziwiła się Ida. - Tata przystojny?
Skierowała wzrok na fiord. Łódka odcinała się ma­

leńkim brązowym półksiężycem na lazurowej toni.

Może i był przystojny, Ida nie potrafiła się zdecy­

dować. Córki nie myślą w ten sposób o własnych ro­
dzicach.

- Nie wygląda jak inni ojcowie - dodała zamyślona So­

fia. Miała niebieskie oczy, w których nieomal łatwiej by­
ło utonąć niż w oczach Idy. - Ale twój brat jest ładniej­
szy - dodała rozmarzona. - Macie jakieś wieści od niego?

Ida pokręciła głową. Knut nie odzywał się od daw­

na. Siostra myślała o nim codziennie, nieustannie mo­

dliła się o jego powrót.

To nic, że stracił ukochaną, nie musiał też przywo­

zić złota. Niech tylko wróci!

Ida nie podzieliła się tymi myślami z przyjaciółkami.

Nie wiedziały ani o złocie, ani o ukochanej Knuta. Ida

lubiła się zwierzać, ale nigdy nie mówiła wszystkiego.

Taką miała naturę.
Indianne milczała. Kiedyś była dziewczyną Knuta.

background image

Wtedy nie widziała w tym nic szczególnego, ale długa

nieobecność chłopaka dodawała dawnemu związkowi
nimbu tajemniczości. Teraz Knut stał się ukochanym
z marzeń, a przez to innym i niezwykłym.

Indianne zapomniała niezdarne pocałunki, które

napawały ją wstrętem, dotyk niecierpliwych dłoni,
którego nie znosiła. Marzyła o Knucie Elvejord, o nim
myślała, zasypiając, jego obraz przywoływała najczę­
ściej po przebudzeniu. W marzeniach wszystko jest
możliwe.

Indianne wcale nie miała pewności, że kocha Knu-

ta, ale niecierpliwie wyczekiwała jego powrotu. Wte­
dy będzie jeszcze lepiej niż w snach.

Z żadną z koleżanek nie podzieliła się tymi myśla­

mi. Należały wyłącznie do niej. Z pewnością nie zwie­
rzyłaby się Idzie. Ida była bardzo związana z bratem.

Nie różniły się zbytnio wiekiem. Indianne była rok

starsza od pozostałej trójki. Jej gderliwa matka uwa­
żała, że córka dorosła już do małżeństwa, ale Indian­
ne wolała czekać.

Henriettę i Sofia spotykały się z podobnymi napo­

mknieniami. Skrzynie stojące u wezgłowia ich łóżek

wypełniały się z wolna wianem.

Hafty na najcieńszym płótnie, na jakie stać było ro­

dzinę. Poszwy na poduszki. Ręczniki. Rzeczy niezbęd­
ne w przyszłym domu.

Ida nie miała skrzyni.
Reijo nie popędzał córki. Pragnął utrzymać ją przy

sobie jak najdłużej.

Bez córki jego dalsze życie stawało się wielką nie­

wiadomą, dobrze o tym wiedział. Ida nie poświęcała

przyszłości wiele uwagi.

background image

- Emil pytał o ciebie wczoraj. - Oczy Sofii zamigo­

tały szelmowsko.

Ida wzruszyła ramionami.
- Niech sobie pyta!
Młodzież spędziła poprzedni wieczór na tańcach,

ale Ida się nie pojawiła.

- Nie miałam ochoty - ucięła krótko i podwinęła

spódnicę, odsłaniając kostki. W towarzystwie samych
dziewcząt mogła sobie na to pozwolić.

- Przyszedł Sedolf - oznajmiła Sofia z pozorną obojęt­

nością, choć w jej wzroku pojawił się wyraz rozmarzenia.

- Sedolf jest ładny.
- Ale nie można mu ufać - rzuciła oschle Indianne.
- Tak jak Simonowi - dodała Ida z równą oziębło­

ścią. - W końcu są kuzynami. Sedolf to flirciarz.

Marzenia Sofii krążyły nieustannie wokół cudownej

miłości i nieprzerwanego szczęścia. Wprawdzie nie
znała nikogo, kto doznawał takich uczuć, ale wierzyła
niezachwianie, że właśnie jej się przydarzą.

- Maja jest pewnie załamana, że Simon nie wraca do

domu - stwierdziła. - Dziwię się mężczyznom. Po co
ruszył na północ? Pomieszało się mu w głowie po tym

więzieniu! Bóg jeden wie, co mu się tam przytrafiło!

Ida znała prawdę. A Maja wcale nie była załamana.

Przynajmniej nie z tego powodu.

Ludziom w wiosce wystarczały domysły, by fero­

wać wyroki.

- Emil ujdzie - powiedziała Henriettę. - Mają zie­

mię na własność. Emil ją odziedziczy po starszeństwie.
A jest wcale ładny.

Pozostałe trzy dziewczęta spojrzały na nią jak na

komendę.

background image

- Nie tak jak Sedolf - przyznała naprędce Henriet­

tę. - Ale żaden z niego brzydal. I kocha się w tobie na
zabój, Ido. Powinnaś okazać mu więcej sympatii.

Ida roześmiała się perliście.
- Nie mogę, Henriettę. Nie lubię go, przynajmniej

nie w ten sposób.

- A właśnie, że lubisz - droczyła się z nią Indianne,

ale Ida posłała jej gniewne spojrzenie. Indianne niebez­
piecznie zbliżyła się do prawdy. N a d fiordem miesz­
kało niewielu chłopców w odpowiednim wieku i tyl­
ko część z nich dziewczęta uznawały za godną siebie
partię. Trzeba było działać szybko, żeby nie skończyć
u boku jakiegoś parobka.

- Emil nie jest wcale przystojny - ucięła dyskusję

Ida. - Całkiem miły, nie powiem, ale nie przystojny!

Roześmiały się wszystkie poza Henriettę.
- Nie warto być zbyt wybredną - powiedziała kwa­

śno. - A ludzie tak o tobie gadają, Ido!

Sofia i Indianne posłały sobie znaczące spojrzenia

i Ida zrozumiała, że w sformułowaniu Henriettę tkwi
ziarenko prawdy.

- Nie dbam o to, co ludzie gadają - odrzekła bez

przekonania. Słowa potrafią ranić. Wcale nie chciała
trafić na języki, przez wzgląd na ojca i na samą siebie.

Henriettę pożałowała złośliwości. Opuściła wzrok

na swoje ręce, zaczerwienione od ciężkiej pracy. Zdar­
ła kolana i kostki dłoni, szorując podłogi i piorąc bie­
liznę w domu bogatego chłopa.

Nawet latem woda w drewnianych wiadrach stygła

szybko.

- Plotą, co im ślina na język przyniesie - mruknęła.
- Że jestem wybredna? - zdziwiła się Ida. - Skąd to

background image

im, na Boga, przyszło do głowy? Nie mam powodów,
by się uważać za lepszą od innych.

Przyjaciółki pokiwały zgodnie głowami i wzięły Idę

w obronę. Dobrze wiedziały, że Ida nie lubi się wy­
wyższać. Nie leżało to w charakterze dziewczyny, lu­

dzie po prostu mylnie tłumaczyli sobie jej pozorną nie-
przystępność.

- Tak mówią ci, którzy uważają Emila za dobrą par

tię - dodała ostrożnie Indianne. Nie chciała zadzierać
z Idą. Pragnęła zapewnić sobie jej przychylność na wy­
padek powrotu Knuta.

- Za dobrą partię dla mnie? - domyśliła się Ida.
Henriettę skinęła głową.
- Co ich to obchodzi? - zdumiała się Ida i z wes­

tchnieniem wsparła policzek na kolanie. - Nie chcę
Emila. Po co utrudniają mu sprawę takim gadaniem?

Nie będzie mógł się wycofać, choćby chciał. Będzie

jeszcze gorzej, a na koniec zwalą całą winę na mnie...

- Tak to już jest, kiedy ma się tyle lat co my - filo­

zofowała Sofia, marząc, by mieć podobny dylemat.

Najlepiej z Sedolfem.

- Nie spieszy mi się do zamążpójścia - ciągnęła Ida.

- Sam wiek nie wystarczy,.musi być coś... więcej.

Przyjaciółki zgodziły się z nią. Wiedziały doskona­

le, że największą szansę na to, by przeżyć „coś więcej",
ma Ida. Bo jej ojcem jest Reijo.

Ich rodzice uznawali napomknienia o uczuciach za

zwykłe brednie.

- Chcesz kogoś zdobyć, to postaraj się, by zrobił ci

dziecko - stwierdziła z wyrachowaniem Henriettę. -
Twojej siostrze się udało. Pomyślcie tylko, ma Simo­
na za męża!

background image

- Zdobyłaby go i w inny sposób - odrzekła sucho

Ida, nie wdając się w szczegóły. I tak dość gadano
o Mai i Simonie. Ludzie widzieli, że źle się układa mię­
dzy nimi. - Gładka twarz nie wystarczy - dodała.

Wszystkie to wiedziały. Choć z drugiej strony, bez

gładkiego lica było równie trudno...

Z miejsca, w którym siedziały dziewczęta, rozcią­

gał się widok na plac targowy, wyludniony o tej po­
rze. Minie sporo czasu, zanim znów wypełni się gwa­
rem ludzkich głosów i obfitością towarów. Jarmarki
stanowiły najważniejsze wydarzenia w roku. Widok
nowych twarzy przyprawiał dziewczęta o szybsze bi­
cie serca, ale nie na długo. Przybysze, wolne ptaki,
nie nadawali się na towarzyszy życia dla porządnych
panien.

Dziewczęta widziały również wąską drogę, wijącą

się pośród sosen. Wiodła wzdłuż rzeki, przekraczała ją

w górnym biegu i wcinała się w wąską, dziką dolinę.
Dolina biegła między stromymi zboczami i raptownie

przechodziła w ogromny płaskowyż przykryty nie­
zmierzonym nieboskłonem.

Pogranicze. Kraina niczyja.
Wąska droga mogła zaprowadzić daleko na połu­

dnie, tam gdzie mówiono innym językiem, gdzie
mieszkano w soczyście zielonych świerkowych lasach.
W piaszczystych glebach północy rosły jedynie sosny.

Na drodze pojawili się jacyś ludzie.
Dziewczęta zerwały się na równe nogi, pospiesznie

strzepując kurz ze spódnic. Ciekawie zerkały ku zbli­
żającej się gromadce.

Może przechodzili jedynie w pobliżu, równie do­

brze mogli jednak zdążać do domu Reijo na cyplu. Re-

background image

ijo często miewał gości, jeszcze jeden powód, by za­

zdrościć Idzie. To było takie ekscytujące, Reijo znał
rozmaitych ludzi, nawet takich, przed którymi inni za­
warliby drzwi i okiennice.

- Tatko spodziewa się jakichś Finów do pomocy

przy prażeniu smoły - wyjaśniła spokojnie Ida. Ledwie
rzuciła okiem na zbliżające się postacie, z góry zakła­
dając, że to smolarze. Od dawna się ich spodziewali.
Reijo trudnił się wyrobem smoły co roku i zawsze ko­
rzystał z pomocy rodaków.

Nikt lepiej nie znał się na tej robocie, twierdził oj­

ciec. Norwegowie nie mają pojęcia o smołarstwie, do­
dawał jednym tchem.

I nie mylił się. Z mielerzy, które stawiał, uzyskiwał

znacznie więcej czarnego złota niż ludzie w osadzie.
A smoła była dla Reijo konieczna do przetrwania. Nie
trudnił się już rybołówstwem.

Gdyby stracił któryś ze stosów, w wyniku desz­

czów, nieumiejętnego ułożenia drewna czy niewłaści­
wego doglądania, pozbawiłby się środków do życia.

Złoto Knuta ukrył i nie korzystał z niego. Trakto­

wał je jako rodzaj zabezpieczenia. Ostatnią deskę ra­

tunku, gdyby sprawy potoczyły się niepomyślnie.

- Nie potrzebujemy zbytków - wyjaśnił Idzie. - Do­

brze się nam żyje.

Przyjaciółki przyjęły westchnieniem wiadomość

o Finach.

- Ty to masz szczęście - powiedziała Sofia, zapomi­

nając na chwilę o Sedolfie. - Ci, co przybyli w zeszłym
roku, byli... niesamowici. Prawdziwi mężczyźni!

Sapnęła zachwycona przez nos. Najchętniej by zo­

stała, ale tak jak reszta dziewcząt odebrała stosowne

background image

wychowanie i wiedziała, że takie zachowanie nie przy­

stoi. Zebrałaby burę w domu, gdyby dowiedziano się,
że witała u Reijo obcych mężczyzn. Młoda i niezamęż­
na panna musi dbać o reputację.

- Jeszcze ich zobaczycie - pocieszała Ida. - Budowa

stosu zajmie im wiele czasu. Będzie zabawa, jak go za­
czną rozpalać.

Wiedziały o tym. I o tym, że Reijo Kesaniemi ma

kilka mielerzy.

background image

2

To byli smolarze. Ida rozpoznała ich z daleka.

Trzech mężczyzn na koźle wozu, który najlepsze dni
miał już za sobą. Ciągnęły go dwa niewielkie cisawe ko­
niki, takie jakich powszechnie używano w Finlandii.

Mężczyznę o jasnych, rudawych włosach rozpozna­

łaby o każdej porze dnia i nocy.

Ida zaklęła pod nosem. Ze też ojciec musiał wypły­

nąć akurat dzisiaj! Wypłoszyła go wizyta przyjaciółek,
tego stadka mew, jak je nazywał, bo przekrzykiwały się
równie głośno jak pisklęta, kiedy latem wyklują się z jaj.

Nie rozumiała się na tych mężczyznach. Spoglądali

śmiało, dowcipkowali rubasznie. Ubierali się prosto,
a ich dłonie miały szarawy odcień, jakby smoła, przy któ­
rej pracowali, dostała się pod skórę i nie dawała zmyć.

Przyjaciółki nie myliły się, było w nich coś fascynu­

jącego. Ida nie wątpiła, że Henriettę, Sofia i Indianne
ukryły się w zaroślach porastających zbocze i stamtąd
obserwują przybycie Smolarzy.

Konie wdrapywały się mozolnie na pochyłość prowa­

dzącą do drewnianego domku na cyplu. Te niewielkie
zwierzęta odznaczały się wyjątkową siłą i wytrzymało­
ścią, były stworzone do surowych warunków klima­
tycznych północy. Zwykle też dożywały sędziwego wie­
ku i potrafiły służyć właścicielowi przez całe jego życie.

background image

Mężczyźni zeskoczyli z wozu, by ulżyć konikom.

Popychając wóz, zbliżali się do domu.

Ida wyszła im na spotkanie. Jak doświadczona go

spodyni zatrzymała się u szczytu schodów i złożyła rę­
ce na piersiach.

Santeri nie stracił lekkości ruchów. Puścił to, co

trzymał w dłoniach, i podbiegł do dziewczyny w pod
skokach. Złapał ją wpół i zakręcił, aż zaniosła się śmie
chem jak za dawnych lat, kiedy była małym dzieckiem
Pocałował ją siarczyście w policzek.

- Ida, do diaska, ale z ciebie dorodna panna! - wy­

krzyknął z miną znawcy i postawił ją na ziemi. - I ta-
kaś podobna do matki.

Ida uśmiechnęła się.
- Witamy w Ruiji, wujku Santeri!
Dobiegł ich śmiech pozostałych mężczyzn.
- Wujku Santeri - powtórzyli i znów zanieśli się

śmiechem.

Santeri wzruszył ramionami.
- Nie przejmuj się nimi, Ido. Nikt ich nie nauczył

dobrych manier. To Pekka i Tuomas.

Przybysze uchylili szerokoskrzydłych kapeluszy,

spoglądając na Idę z podziwem. Dziewczyna zaczer­

wieniła się.

- Nie niszcz mojej reputacji, kochanie. - Aleksante-

ri nachylił się ku niej, zniżając głos do, szeptu. - Opo­

wiadałem im, że wszystkie dziewczęta w Ruiji leżą
u mych stóp, a ty nazywasz mnie wujkiem!

Ida roześmiała się i szybkim ruchem pogładziła go

po policzku.

- Wszystkie dziewczęta w Ruiji? Nie przesadzasz,

wujku Santeri?

background image

Wyprzęgli zwierzęta. Ida poklepała cisawego konika po

grzbiecie, zajrzała w jego mądre oczy. Lubiła zwierzęta.

- Rusko? - spytała mężczyznę, który nosił imię Tu-

omas. Ten nie odpowiedział, tylko skinął głową. Lu­
dzie przemierzający północne płaskowyże rzadko by­

wali rozmowni.

- I Liinikko - dodała, gładząc drugiego konia po żół­

tawej grzywie. Maścią się nie różniły, oba były czer-
wonobrunatne.

- Nietrudno zgadnąć - mruknął Tuomas.

I miał rację. Finowie po obu stronach granicy uży­

wali tych samych imion dla tych niewielkich zwierząt,
potomków stepowych koni z dalekiego wschodu.

Konie, sprowadzane do Norwegii przez Finów

i przez nich używane, były zazwyczaj podobnie umasz-
czone, a kombinacje kolorów powtarzały się. Stało się

zwyczajem, by obdarzać je mianami podług wyglądu.

Jeśli ktoś znał imię konia, mógł domyślić się, jak wy­

gląda. Równie łatwo można było odgadnąć imię zwie­
rzęcia, patrząc na nie.

Reijo wracał na ląd. Z łodzi dostrzegł przybyszów.

Santeri powitał go na brzegu. Ci dwaj mężczyźni nie

zawsze pałali do siebie sympatią, ale czas każe zapo­
mnieć o urazach.

Reijo wysłał wieści do Mattiego. Ida domyślała się,

że ojciec liczył na to, iż Matti pomoże mu przy smole.

Tymczasem przybył Santeri.
- Więc jakoś żyjesz - powitał go Reijo, pozwalając

gościowi wciągnąć łódź na brzeg.

- Złego diabli nie biorą - odrzekł Fin. Byli równo-

latkami, lecz różnili się jak woda i ogień. Jeden twar­
dy jak skała, drugi płochy jak północny wiatr.

background image

Uścisnęli sobie dłonie.
- Przyprowadziłem dwóch ludzi - ciągnął Santeri, a Re-

ijo przywitał się z jego towarzyszami. - Obaj pochodzą
z moich stron, stawialiśmy razem wiełe mielerzy. Nikt
dotąd nie narzekał na nasze usługi, a i za robotę niewie­
le żądamy. Dla dawnego kompana ustąpię z ceny. Zresz­
tą u nas trudno o zarobek. W każdej zagrodzie siedzi kil­
ku synów, a tylko jeden może liczyć na ojcowiznę...

Reijo znał tę historię, słyszał ją niejeden raz.
- A Matti? - zagadnął, kiedy przysiedli na schodach.

Popołudniowe słońce wciąż grzało mocno. Ida trzy­
mała się blisko ojca, starając się nie zwracać na siebie
uwagi, lecz dziewczętom takim jak ona przychodziło
to z trudem było schować się w cieniu.

- Matti nie miał ochoty ruszać na północ. - Santeri

kiwnął ponuro głową i zaczął dłubać źdźbłem trawy

w zębach. - Sprawy się skomplikowały. - Potoczył
wzrokiem po fiordzie Lyngen, omiatając spojrzeniem

potężne wierzchołki pokryte wiecznym śniegiem.

- Z Elise? - Ida nie ukrywała zaniepokojenia. Nigdy

nie nauczyła się milczeć w towarzystwie dorosłych.
Reijo wcale tego od niej nie wymagał.

- Nie, z mężem Marji. Akiemu w jakiś sposób uda­

ło się zdobyć ten skrawek ziemi. Wymyślił sobie, że
Erkki nie spłacił długu przed śmiercią. Że ma jakieś
papiery, które dają mu prawo do ziemi. Jeśli Matti jej
nie wykupi, rzecz jasna, a Matti nie miał pieniędzy,
Aki wiedział o tym doskonale. Nie mogę pojąć, że
Mar ja pozwoliła mu na taką niesprawiedliwość wobec
własnego syna. N o , ale nie ma pewnie wiele do powie­

dzenia, poza tym zaczyna się już starzeć. I jest zależ­
na od męża. Troszczy się tylko o Kariego, to w koń-

background image

cu też jej syn. Raiję i Mattiego wyrzuciła z serca, tak
przynajmniej twierdzi Matti. Mówi, że umarli dla mat­

ki. Że Aki opanował nawet jej myśli.

Reijo rozumiał, że coś takiego może nastąpić, choć

przychodziło mu to z trudem. Raija w niczym nie
przypominała matki, odziedziczyła charakter po ojcu.
Matti zresztą też.

- Co z Mattim i Elise? - zapytał.
- Nie chcieli do Norwegii. Matti twierdził, że dość

się tu napatrzył na biedę i niedostatek i przestał wie­
rzyć w sny o Ruiji. A Elise pójdzie tam, gdzie Matti
chce. Choć pewnie wróciłaby tutaj, gdyby mogła sama

wybierać. - Santeri wbił wzrok w Reijo. - Pojechali na
południe do Finlandii. Wieści od ciebie go już nie za­
stały. Przekazano je mnie, bo posłaniec wiedział, że się
znamy. I że bywałem wcześniej w Ruiji.

Reijo milczał.
Na południe do Finlandii.
Równie dobrze mogliby wybrać się na księżyc. Wia­

domości nie docierały na taką odległość. Prawdopodo­
bieństwo, że się już nigdy nie spotkają, było ogromne.

- Elise spodziewa się dziecka - dodał Santeri. - Zi­

mą, dlatego tak im było spieszno. Chcieli znaleźć jakiś
dach nad głową, zanim przyjdzie rozwiązanie.

Reijo ogarnął smutek. Elise była w jakiś sposób i je­

go dzieckiem. Miałby wnuka. A właściwie zostałby
wujkiem. Dla Mattiego był szwagrem.

- Wszyscy odchodzą - wyszeptała żałośnie Ida i ob­

jęła ojca za szyję.

Nie odezwali się. Ida mówiła prawdę.
Aleksanteri i jego towarzysze znaleźli sobie miejsce

w szopie. Pomieszczenie nie było zbyt szczelne, w szcze-

background image

linach między deskami hulał wiatr, ale na dworze pano­

wała letnia pogoda, a ci mężczyźni przywykli do niewy­

gód. Ida miała wyrzuty sumienia wobec Santeriego.
Traktowała go jak członka rodziny.

Santeri uspokoił jej obawy.
- Tak będzie najlepiej, moja mała - stwierdził. Tym

razem nie widział w niej kobiety, tylko córkę Reijo.
Zresztą nie był już młody. - Tak wygląda moje życie.
Żadnych związków, żadnych korzeni.

- Nie masz ochoty osiąść gdzieś na stałe? - spytała,

wpatrując się badawczo w wesołe oblicze Santeriego,

na którym znać już było ząb czasu.

- Ożeniłem się - odrzekł.
Ida rozwarła szeroko oczy ze zdumienia. Więc swa­

wolny Aleksanteri z Tornedalen nie był już wolnym
ptakiem?

- I co, umarła? - zdziwiła się.

Santeri potrząsnął głową.

- Nietęgi ze mnie małżonek - przyznał z nutką ża­

lu w głosie. - Ona to pewnie teraz rozumie. Nie potra­
fię grzebać w ziemi, zwłaszcza jeśli ziemia nie należy
do mnie. Nie mogłem też znieść, że haruje jako posłu-
gaczka. Mam swoją dumę. - Położył dłoń na sercu. Ida
nigdy nie widziała go takim poważnym. - Znam tylko
jeden sposób zarabiania pieniędzy. Takie jest moje ży­
cie, gnać przed siebie, spotykać nowych ludzi. Praco­
wać uczciwie i odbierać godziwą zapłatę. Obieżyświat,
być może, ale pan samego siebie.

Spojrzał z ukosa na Idę, widział jej zaróżowione po­

liczki, wyraz zdumienia w oczach.

- Za młoda jesteś, by to pojąć - dodał.

Skinęła lekko głową, choć rozumiała jego tęsknotę.

background image

Też tęskniła. Chciała chłonąć świat, przekraczać granice.

- Wrócę - dokończył. - Zostanę tu jakiś czas i wró­

cę. To tak jakbym ruszył na połów. W naszych stro­
nach kobiety są przyzwyczajone do samotności. Moja
Marjo też do niej przywyknie.

- Jest młoda?
Zaprzeczył. Ogarniając smutnym wspomnieniem

swoje życie, wyrzekł z rezygnacją:

- Jakże mógłbym ożenić się z młódką? Marjo wie­

działa, na co się decyduje, ale nie miała wielkiego wy­
boru. Ostał się jej Aleksanteri Kilpi.

Ida skrzywiła twarz w grymasie. Czy nikt już nie

wstępował w związek małżeński z miłości?

- Kiedyś chciałem się ustatkować - dodał nagle Sante-

ri. Unikał wzroku Idy. - Chciałem tego mocniej niż cze­
gokolwiek na świecie. Znaleźć dom. Dać jej wszystko...

Ida domyśliła się.
- Mówisz o mamie?
Santeri skinął głową.

- Tak, o Raiji.
Ida przesunęła dłonią po chłodnej powierzchni ka­

mienia, który służył jako stopień do szopy.

- Co takiego w sobie miała? - spytała z dziewczę­

cym zaciekawieniem. - Co takiego miała, że wszyscy
ją kochali? Chyba więcej niż tylko urodę?

Santeri złożył dłonie na kolanach. Żuł źdźbło trawy

zamyślony, zapatrzony w głąb siebie.

- Co miała... - zaczął z wahaniem. - Wielkie serce.

Morze miłości i zaufania. To, że zawsze dawała całą
siebie, nie uznawała półśrodków. O, nie, połowiczne
rozwiązania jej nie zadowalały, a tacy ludzie rzadko
osiągają pełnię szczęścia. Trzeba iść na ustępstwa,

background image

a ona nie potrafiła, choć starała się z całych sił. I wciąż
tęskniła. Była wspaniałą przyjaciółką, gotową poświę­
cić życie za tego, kogo kochała. I potrafiła równie sil­
nie nienawidzić. To jedna z jej wad, Ido, wtedy ich nie
dostrzegałem. Nie umiała wybaczać, a ta przywara jej
samej przynosiła cierpienia. No i była piękna, rzecz ja­
sna. Najpiękniejsza ze wszystkich kobiet, jakie znam.
Ciebie nie wyłączając, Ido...

Santeri uśmiechnął się słabo. Jego twarz wciąż ja­

śniała nieodpartym urokiem, którego wiek nie osłabił.

- Bardzo ją przypominasz i też jesteś śliczna. Na

swój sposób, choć trudno nie pomyśleć o Raiji, patrząc
na ciebie. Żadna jednak nie może się z nią równać, nie
dla mnie. Żadna nie ma takich oczu i takiego uśmie­
chu. Łagodności i żelaznego uporu jednocześnie. Jej

wzrok usidla), Ido, twój tylko kusi. Nie jesteś niebez­
pieczną kobietą, może los pozwoli ci doznać szczęścia...

Podniósł się i wszedł do środka, zamykając za sobą

drzwi, zostawiając Idę samą z niepokojącymi myśla­
mi. Z obrazem kobiety, która miała wszystko, a nicze­
go nie posiadła.

Kobiety, która była bardziej Raiją niż matką.
Spożyli razem posiłek wokół dużego stołu. Męż­

czyźni rozmawiali o ścince, budowie mielerza i pogo­
dzie. Inaczej odczytywali znaki, które dawała im przy­
roda, ale doszli do zgodnego wniosku, że sprzyjająca

aura utrzyma się co najmniej przez tydzień. W drodze
na cypel widzieli wielu ludzi zajętych układaniem sto­
sów, w najbliższych dniach uniesie się z nich dym.
Wszyscy będą walczyć o każdą kroplę tej drogocennej
substancji, jaką była smoła.

Ida odeszła od stołu, kiedy tylko nadarzyła się oka-

background image

zja. Nie lubiła tej ekscytacji towarzyszącej przygoto­
waniom do budowy mielerzy, zwykle bowiem kończy­
ła się wielkim pijaństwem. Mężczyźni zmieniali się nie
do poznania po gorzałce, tracili rozum.

Przysiadła na trawiastym zboczu za domem i dlate­

go właśnie ona pierwsza zauważyła kolejną grupę
przybyszów.

I ta wyłoniła się z sosnowego lasu i zdążała przez

otwartą, smaganą wiatrem równinę u skraju fiordu.

Renifery ciągnęły mocno wyładowane sanie. To głu­

pie, pomyślała. Przecież jest lato.

I wtedy rozpoznała jedną z postaci ubranych w skó­

ry. Poznałaby go i z dalszej odległości.

Zapomniała, że ma osiemnaście lat i nie jest już pod­

lotkiem.

Nie zdążyli nawet dotrzeć do podnóża zbocza, kiedy

znalazła się przy nich. Pofrunęła jak wiatr, furkocząc wy­
blakłą niebieską koszulą i czarną suknią, za ciepłą jak na
tę porę roku, powiewając grubymi, rudymi warkoczami,
z rumieńcami na policzkach. A kiedy już miała wpaść

w ramiona Ailo, dostrzegła inne oblicze ukryte pod sze-
rokoskrzydłym kapeluszem. Ogorzałe, brudne i wymize-
rowane, pokryte wielodniowym zarostem. Jasne, długie
kosmyki włosów i brązowe oczy, którym intensywnością
barwy dorównywały jedynie oczy wujka Mattiego.

Cofnęła się. Zrobiła dwa drobne kroczki i wstrzyma­

ła oddech, wpatrując się w roześmianą twarz przybysza.

Zsunął kapelusz na kark i wsparł silne dłonie na bio­

drach. To był Knut. W milczeniu przytulili się do sie­
bie, potem oboje wybuchnęli śmiechem i znów zwarli
się w uścisku. I raz jeszcze ich śmiech uderzył w niebo.

- Więc wróciłeś, Knut - szepnęła Ida z ulgą. Wypeł-

background image

niały ją uczucia, których nikt nie potrafi nazwać. Pu­
ściła go i znów dotknęła, upewniając się, że to prawda.

Jej brat stał przed nią. To nie był sen.

Silniejszy, roślejszy, dojrzalszy niż przed wyjazdem.

Chudszy na twarzy. Brudniejszy.

Wyglądał na szczęśliwego.
- Myślałam, że ty też nie wrócisz - powiedziała ła­

miącym się głosem. Nie mogła oderwać oczu od brata,
który zjawił się, kiedy najbardziej go potrzebowała. -
Wszyscy gdzieś znikają - dodała, potrząsając głową.

Ktoś dotknął jej ramienia.
Ida zarumieniła się.
- Nie tęskniłaś za mną tak jak za Knutem - uśmiech­

nął się Ailo - ale chyba też zasługuję na powitanie, ma­
ła Ido.

Udała, że nie słyszy, jak ją nazwał. Zawsze tak żarto­

wali. Z Ailo mogła pozwolić sobie na żarty. Objęła go

za szyję, czując zapach skór, dymu, powietrza i potu.

- Witaj, bracie - powiedziała, przykładając policzek

do jego policzka. Z tylu dobiegł ją przytłumiony
śmiech Knuta.

Ailo szepnął Idzie na ucho, że nie jest jej bratem.

Kiedy ją puścił, w jego oczach zapaliła się iskierka
przekory. Zacisnął dłonie na nadgarstkach dziewczy­
ny, mocno, ale nie tak, by sprawić jej ból.

Potem uśmiechnął się, mrugnął do Knuta i siarczy­

ście pocałował Idę w policzek.

Ida poczuła, jak skóra pali ją w miejscu, którego do­

tknęły wargi Ailo. Chłopak przeciągnął palcami po gę­
stej, czarnej czuprynie.

- Braterski pocałunek, Ido, moja siostro - rzucił bez­

trosko.

background image

Zagotowało się w niej ze złości, ale się opanowała.

Kiedy znajdzie się z nim sam na sam, pokaże mu, że
nie jest w ciemię bita!

Ailo zwrócił uwagę dziewczyny na trzecią osobę.

Serce Idy zabiło gwałtownie.

Powinny go zobaczyć Sofia, Henriettę i Indianne.

Z miejsca zapomniałyby o Sedolfie i Emilu.

Drobna dłoń Idy zatonęła w potężnej pięści mło­

dzieńca. Był taki wysoki, że musiała zadrzeć głowę, by
zobaczyć jego twarz. Miał mocną budowę, wyglądał na
silniejszego niż Knut, niż Simon nawet. Ciemnooki
brunet w wieku dwudziestu paru lat. Mężczyzna jak
się patrzy, uznała, zadziornie oznajmiając mu, że jest
tą nieznośną młodszą siostrą Knuta.

- Heino Aalto - odezwał się głosem głębokim i chra­

pliwym. Jakby miał chore gardło, pomyślała Ida. -
Przekonali mnie, bym ruszył z nimi w drogę - dodał,
przetykając norweskie wyrazy szwedzkimi i zachowu­
jąc fiński rytm głosek. - Knut opowiadał mi, że ma ty­
le pięknych sióstr gotowych do zamążpójścia, że nie
będę żałować. Teraz już wiem, że nie przesadzał.

Jeszcze raz uścisnął dłoń dziewczyny. Ida była oszo­

łomiona. Natura nie powinna obdarzać jednego czło­

wieka takim nadmiarem urody. I taką dawką siły.

Ida zwróciła się do Knuta i dostrzegła kobietę.
Nieznajoma mocno ujęła jej dłonie. Emanowała ta­

kim ciepłem, że Ida czuła je przez skórę. To ciepło pły­
nęło wprost z duszy kobiety.

- A więc ty jesteś Ida! Knut wiele mi o tobie opo­

wiadał. Tak się cieszyłam na to spotkanie...

Ida spojrzała na Knuta pytająco, po czym przenio­

sła wzrok na twarz nieznajomej.

background image

Knut objął kobietę ramieniem i przytulił. W jego

oczach pojawiły się wesołe iskierki.

- To Anjo - powiedział z dumą i pogłaskał ją po gło­

wie. - Moja żona!

- Dobry Boże! - mruknęła Ida.
Przyjrzała się Anjo. Dostrzegła, że kobieta bliższa

była wiekiem Reijo niż Knutowi.

- Myślałam, że ona jest moją rówieśnicą - wypaliła, za­

nim rozsądek zdążył ją powstrzymać. Zaczerwieniła się
i zajrzała prosto w przyjazne oczy żony Knuta. - Ta pierw­
sza - dodała szybko, ale zaraz zdobyła się na szczerość: -
Sądziłam, że znajdziesz sobie nową. W moim wieku...

Anjo puściła jej dłonie. W oczach kobiety Ida ujrza­

ła wszystkie lęki, które tamta gromadziła w sobie
przed tym spotkaniem. Podjęła trudną decyzję, zapew­
ne z miłości do Knuta. A Knut odwzajemniał jej uczu­
cia, inaczej nie pojąłby jej za żonę. Inaczej jego oczy
nie błyszczałyby tak, kiedy ją tulił. Tę kobietę, która
mogłaby być matką obojga.

Ida objęła Anjo.
- Rada jestem, że się myliłam - powiedziała miękko.

- Rada jestem, że zostałaś żoną Knuta. Witaj, Anjo!

Knut wypuścił Anjo z objęć i potargał Idę po wło­

sach. W jego spojrzeniu dostrzegła wdzięczność. I du­
mę z siostry. Miłość do niej i do Anjo.

- I cieszę się, że ktoś wreszcie wraca - dodała Ida.

Uczepiła się ramienia Ailo i ruszyli ku domowi. Ku
Reijo, który stał w progu i zdążył już rozpoznać nie­
których z przybyszów.

- Cieszysz się, że ja wróciłem? - spytał syn Mikka-

la obojętnie, nie patrząc na Idę.

- Oczywiście - odrzekła równie obojętnym tonem.

background image

3

Reijo przyjął wieści ze spokojem. Ucieszył się, widząc

Knuta w dobrym zdrowiu, i gotów był zaakceptować
każdy jego wybór. Zresztą Anjo zyskiwała przy bliższym
poznaniu i człowiek łatwiej zapominał o różnicy wieku.

Ciepłe powitanie stopiło rezerwę Anjo i pozwoliło

jej się pokazać z najlepszej strony.

- Znalazłeś to, czego szukałeś? - spytał Reijo. - To

znaczy więcej, niż nam wysłałeś - dodał.

Knut skinął głową. Jego oczy nabrały niebezpiecz­

nego blasku, takiego samego jaki kiedyś lśnił we wzro­
ku Kallego.

- Nie chcę rozmawiać o tym głośno. - Reijo wska­

zał na szopę. - Mamy u siebie smolarzy z Finlandii.

Jest z nim Santeri. Przybyli z Tornedalen. Matti i Eli-

se ruszyli na południe...

Imiona wydały się Heino znajome.
- Santeri Kilpi? - spytał z nagłym ożywieniem.
- On sam. Znasz go?
- Czy znam Santeriego? Ten człowiek przesiadywał

u nas nieustannie, uwodził moją siostrę i doprowadzał
do szaleństwa matkę, zresztą przy wydatnej pomocy
ojca... Jasne, że znam Santeriego. Gdzie on jest?

Heino z miejsca ruszył na poszukiwania. Nie ukry­

wał radości z ponownego spotkania.

background image

- To ty, diabelski pomiocie? Sądziłem, że masz zamiar

zostać księdzem? A jednak wróciłeś? Odnalazłeś ojca?

Heino skinął głową.
Aleksanteri pociągnął go za sobą, choć Heino prze­

wyższał go wzrostem i siłą, i postawił przed obliczem

Reijo.

- Wiesz, kim jest ten młody żbik, Reijo? Co za zbieg

okoliczności, że wszyscy spotkaliśmy się w jednym
miejscu! A jej nie ma. To syn Petriego. Gdzie znalazłeś
ojca, chłopcze? Co z nim? - I zwracając się do Reijo,

wyjaśnił: - Nasz przyjaciel Petri opuścił żonę i dziecia­

ki i ruszył do Ruiji jej szukać. Możesz to pojąć?

Reijo mógł, ale rozumiał rozmiary rodzinnej trage­

dii. Wniesiono rzeczy przybyszów i rozmieszczono

w wolnych izbach.

- Mogę dzielić pokój z Idą - zaproponował żarto­

bliwie Ailo. - Przywykłem do wąskich posłań...

Nawet Reijo się roześmiał. Tylko Idzie nie spodo­

bała się frywolność Ailo.

Na ogniu pojawił się kociołek, dorzucono doń ry­

biego mięsa. Do posiłku gospodarze podali cienkie,
chrupkie pieczywo i owalne płaskie bochenki z żytniej
mąki, typowy fiński chleb z charakterystycznym

otworem w środku.

Zaciekawieni smolarze podeszli bliżej. Ludzie ich

pokroju zawsze byli głodni wieści ze świata.

Czwórka nowo przybyłych wiedziała, że to nie naj­

lepszy moment, by wspominać o złocie, nawet wobec

Santeriego wykazywali się daleko idącą wstrzemięźli­

wością. Na opowieść o losie Petriego Aalto też przyj­

dzie lepszy czas. I o dwóch Kwenach z Alty, dwóch
braciach Kemijarvi. O losie Simona Bakkena.

background image

- Chciałem najpierw porozmawiać z Mają - rzucił

Knut, usuwając pospiesznie ości z kawałka mięsa. Od
dawna nie miał w ustach świeżej morskiej ryby. - Nie

zastaliśmy jej w domu. Drzwi były zawarte...

- Maja chodzi własnymi ścieżkami - odrzekł cicho

Reijo. - Nie odwiedza nas zbyt często.

Nic więcej nie dodał.
Knut opowiedział im o Simonie.
- Zabiliśmy go, tego Feldta - zakończył, spogląda­

jąc na Aiło i Heino.

Żaden z nich nie cofnął wzroku.
- Był złym człowiekiem, zasłużył na taki los.
- Simon nie zamierzał wracać - dodał Reijo, blady

na twarzy. - Nie sądzę jednak, by zaplanował taki ko­
niec...

Knut spojrzał nań z niemym pytaniem we wzroku.
- Źle się układało między nim a Mają. Bardzo się

zmienił po powrocie do domu. A ona straciła jeszcze
jedno dziecko...

Heino poznał część tej historii z ust Simona.
- Nikt nie zasługuje na taką śmierć - rzekł twardo

Heino. - Z pewnością nie Simon.

Ida przysłuchiwała się tym słowom i nie mogła po­

jąć, że rozmowa toczy się tak naturalnie, jakby doty­
czyła spraw zwykłych i banalnych. Miała niemal ocho­
tę się roześmiać.

Knut wypowiadał takie słowa. Jej przemiły brat,

Knut. Ten sam, który uczył ją pleść wianki z kwiatów,
grożąc, że stłucze ją na kwaśne jabłko, jeśli komuś
o tym piśnie. Knut, który zadręczał się, że wszyscy
chłopcy mieli już zarost, a on jeszcze nie...

I wspomniał o Ailo i tym drugim, przystojnym Fi-

background image

nie. Co do niego mogła mieć wątpliwości. Wyglądał na
kogoś, z kim nie warto zadzierać. Ale Ailo odznaczał
się jeszcze większą łagodnością niż Knut. A to on
pierwszy wbił nóż!

W złego człowieka, co prawda, to prawda. Tego,

który ponosił winę za śmierć Mikkala i zniknięcie Ra-
iji, tego, który zabił Simona... A jednak... Splamili się
morderstwem.

Ich ręce były zbrukane krwią.
Ida poczuła mdłości.
Wpatrywała się w Knuta. Nie zmienił się mimo

upływu czasu i bólu, którego doznał. A jednak był
kimś innym. Tym, który zatopił ostrze noża w ciele
innego mężczyzny. Po to, by zabić.

I wpatrywała się w Ailo, w tę twarz, którą znała

równie dobrze jak twarz brata, twarz człowieka, któ­
rego darzyła równie silnym uczuciem. A jednak nie

wiedziała o nim wszystkiego. Nie sądziła, że jest zdol­

ny do takiego czynu.

Że posunie się do morderstwa.

Nie wytrzymała. Nie mogła patrzeć na ich bezna­

miętne miny, na dłonie, na usta, które uformowały sło­

wa o tym haniebnym występku. Słowa, w których nie

było skruchy.

Zycie jest życiem, nieważne, jak podłym.
Przyłożyła dłoń do ust i wypadła z izby.
Pozostali spoglądali po sobie bezradnie. Knut za­

czerwienił się lekko.

- Nie powinienem się tym chwalić - powiedział za­

kłopotany i podniósł się.

Anjo go powstrzymała. Odgarnęła włosy z czoła

i wysunęła się zza stołu.

background image

- To sprawa dla kobiety - rzekła zdecydowanie. -

Lepiej się na tym rozumiemy.

Znalazła.

Idę na nabrzeżnych kamieniach. Dziew­

czyna wspięła się na ogromny blok skalny i wpatrzo­

na się w horyzont, rzucała do wody drobne kamyczki.
Płakała.

Anjo dołączyła do niej z niemałym wysiłkiem. Od

chwili, kiedy Knut pojawił się w jej życiu, wyszczupla­

ła i nabrała sił, ale Ida była znacznie młodsza.

Anjo nie dotknęła jej. Usiadła cicho obok dziewczy­

ny i przyglądała się, jak tamta z pasją ciska kamyczki
przed siebie. Wargi Idy drżały, łzy ciekły strugami po

policzkach.

- Popełnili straszny czyn - rzekła w końcu Anjo. -

Ale nie chcieli, żaden z nich tego nie chciał. Byli śmier­

telnie bladzi, kiedy przyszli do mnie po wszystkim...
Nie sądź, że uczynili to z zimną krwią, Ido. Tym się
różnią od ofiary.

Słowa Anjo pomogły niewiele. Obraz Knuta i Ailo

z nożami w ręku uparcie powracał. I Heino. Myśl
o tym ostatnim nie bolała jej tak bardzo. Rozczarowa­
ła się jedynie do człowieka, który wzbudził w niej za­
interesowanie. Tamtych dwóch kochała.

- Też chciałam go zabić - powiedziała Anjo.
Ida spojrzała na nią.
- Chciałam. - Anjo uśmiechnęła się ze znużeniem. -

Nienawidziłam go bardziej, niż możesz sobie wyobra­
zić. Tyle marzeń legło w gruzach przez niego. Gdyby
nie twój szalony brat, kto wie, może odebrałabym so­
bie życie. Przestałam uważać się za kobietę.

Opowiedziała jej o pobycie w twierdzy. Nie oszczę­

dziła Idzie szczegółów, których nie zdradziła Knuto-

background image

wi, Ailo i Heino. Tylko inna kobieta mogła pojąć bez­

miar upodlenia, którego znała.

Ida przestała płakać. Wysoko nad nimi niósł się

krzyk mew, fale uderzały o brzeg, coraz głębiej i głębiej.
Zbliżał się przypływ. Powietrze przesiąknięte było za­
pachem soli. Ta malownicza sceneria stanowiła jedynie
ramę dla opowieści o życiu Anjo. O cierpieniu, które
kiedyś stało się również udziałem Raiji. O nienawiści.
Przede wszystkim o nienawiści.

- To ona utrzymywała mnie przy życiu - mówiła ci­

cho Anjo. - Mogłam zadać sobie śmierć. Gdyby nie nie­
nawiść, pragnienie, by spotkać kata i ujrzeć, jak umie­
ra w męczarniach, nie siedziałabym tu teraz z tobą.

Ida wiedziała, że Feldt był zły. Nie potrafiła nawet

wyobrazić sobie głębi tego zła, nie znała jeszcze naj­

ciemniejszych zakamarków ludzkiej duszy. I czuła wo­
bec tamtego człowieka bezgraniczną odrazę.

- Zabijanie też upadla. - Ida usłyszała własny głos.

- To takie podłe, Anjo. To w pewien sposób upodab­
nia ich do tego nikczemnika. Nie chcę, by byli do nie­
go podobni. Chcę, by pozostali tacy jak dawniej. Knut.
I Ailo. Śmierć niczego nie rozwiązuje.

- Śmierć była jedynym sposobem, by powstrzymać

Hansa Fredrika Feldta. - Głos Anjo nie uniósł się ani
odrobinę. - Znałam go dobrze, moja mała. Śmierć nicze­
go nie rozwiązuje, zgadzam się. Tym razem jednak nie
istniało inne rozwiązanie. Nigdy więcej już z niego nie
skorzystają. Myślę, że mogę to ci obiecać w ich imieniu.

Ida pociągnęła nosem.
- Nigdy się z tym nie pogodzę - odrzekła po chwi­

li - ale wszak nie przestałam ich kochać... Tylko prze­
żyłam ból rozczarowania.

background image

Anjo skinęła głową. Polubiła Idę. Dziewczyna jasno

formułowała myśli i nie bała się bronić własnego zda­
nia. Anjo ceniła te cechy, choć rzadko znajdowała je
u kobiet, zwłaszcza u tak młodych jak Ida. Zazwyczaj

powtarzały to, co mówił brat lub mąż. Wygodne, lecz
jakże bezmyślne postępowanie. Każdy człowiek powi­
nien wierzyć w coś i wałczyć o własne przekonania,
zamiast ulegać, napotykając najdrobniejszy sprzeciw.

Przekonanie, że kobiety nie powinny zabierać gło­

su przy innych, Ailo uznawała za wierutną bzdurę.
Większość niewiast, które znała, miała tyle samo do
powiedzenia co mężczyźni. Brakowało im jedynie wia­
ry w siebie.

Anjo zdawała sobie sprawę, że za jej życia nie doj­

dzie do tak gwałtownej przemiany świadomości. I za­
pewne Ida tego też nie doczeka. Nikt nie przylepi jej
etykietki czarownicy, ale spotka ją wiele bolesnych
rozczarowań. Mężczyźni bali się takich kobiet jak ona.

- Wrócisz do izby?

Anjo drżała z chłodu w cieniutkiej bluzce. Dzień chy­

lił się już ku wieczorowi, powiał nieprzyjemny wiatr.

Ida potrząsnęła głową.
- Jeszcze posiedzę. Muszę przemyśleć parę spraw,

a o tej porze myśli mi się najlepiej.

Anjo zostawiła ją samą.
Ailo siedział na schodach. Rozwiązał chustę, którą

nosił pod szyją, i bawił się nią, pogwizdując z pozor­
ną beztroską. Anjo przejrzała go w ułamku sekundy.

- Czy młoda dama gniewa się na bezwzględnych

morderców? - spytał.

- Nie, jest rozczarowana - odrzekła Anjo. - To na­

turalne. Powinieneś z nią porozmawiać.

background image

Ailo zmrużył oczy.

- Lepiej, żeby Knut przemówił jej do rozsądku. Bra­

ta nie uderzy. Ani go nie pogryzie.

- Boisz się? - Anjo uśmiechnęła się blado. - Tego się

po tobie nie spodziewałam.

Ailo nie odpowiedział. Skierował wzrok na skuloną

dziewczynę siedzącą na kamieniu. Jej włosy wygląda­
ły z daleka jak stos gałązek na tle coraz bardziej zielo­
nego morza.

- Nie ma znaczenia, czy z nią porozmawiam. Cho­

dzi o Knuta. Nieważne, co sobie o mnie pomyśli...

- Doprawdy? - Anjo podniosła brwi. - Za stara je­

stem, by uwierzyć w twą obojętność - powiedziała
zdecydowanie. - Liczysz się z jej zdaniem. Ona bardzo
cię lubi, Ailo. Możesz tyle co Knut, a nawet więcej.
Knut jest tylko bratem Idy.

- Tylko?
Oczy Anjo zamigotały.
- Jeśli tego nie rozumiesz, to znaczy, że nigdy nie

pojmiesz kobiecej duszy. W takim wypadku nie ruszaj
się z miejsca.

Ailo dał się przekonać. Dał się przekonać, bo chciał

porozmawiać z Idą, tylko przed samym sobą nie po­
trafił uzasadnić tej potrzeby. Słowa Anjo zabrzmiały
nadzwyczaj rozsądnie.

- Zatrzymam Knuta przez jakiś czas - obiecała. -

Wykorzystaj tę chwilę. Przekonaj ją, że wciąż zależy
wam na niej. I że wam potrzeba jej troski.

- Jesteś mądra - oznajmił Ailo. Podniósł się, pocią­

gając mocno za końce chusty. Musiał zająć czymś rę­
ce. - Wszystko rozumiesz, Anjo.

Ida usłyszała chrzęst piasku i rozpoznała kroki.

background image

Mocniej objęła ramionami kolana, zesztywniała, ucisk

w żołądku nie ustępował.

Ailo zwinnie wdrapał się na kamień.
- Płakałaś - stwierdził.
Ida przytaknęła. Ślepy by zauważył, pomyślała gorz­

ko.

- Nie opłakujesz mordercy - ciągnął. - Słyszałaś opo­

wieść Knuta. Wiesz, jak umarł Simon, jak tamci dwaj
cierpieli. Rozmawiałaś długo z Anjo, więc wiesz także,
co ona przeżyła. A przedtem Raija. Nie opłakujesz

mordercy, mała Ido. Więc pewnie przez nas płaczesz.

Znów słabo skinęła głową.
- Myślisz, że będziemy zabijać wszystkich, którzy

wejdą nam w drogę?

- Nie zadawaj takich pytań! - syknęła. - Nie jestem

głupia.

- Musieliśmy. Ja musiałem - przyznał, nerwowo

przekładając chustę w palcach. - Niech Knut mówi za
siebie. Wiem, co czuje, bo zwierzył mi się ze wszyst­
kiego, ale potrafię dochować tajemnicy. - Nabrał po­

wietrza. Wsłuchiwał się w oddech dziewczyny, zasta­
nawiał się, o czym myśli. Nie miał odwagi spojrzeć na
nią, bo widok jej zasmuconej twarzy zadałby mu ból.
- Zabił mojego ojca. To jego wina, że ciebie, Knuta,
Maję, Reijo, mnie... i Raiję spotkał los, na który nie za­
służyliśmy. Zabił też ojca Heino i miał wiele innych
istnień ludzkich na sumieniu. Był nienasycony... Mu­
siał umrzeć, bo siał wokół śmierć i przerażenie.

- Życzyłabym sobie, by kto inny to uczynił - odrze­

kła sztywno.

- Do diabła, nie sądzisz, że i ja bym sobie tego ży­

czył? - Ailo złapał Idę za ramiona. Jego twarz wykrzy-

background image

wił grymas bólu. - Myślisz, że odczuwałem przyjem­

ność, wbijając w niego nóż?

Ida pochyliła głowę. Nie mogła patrzeć na Ailo

w takim stanie.

Ailo zawsze się uśmiechał...
- Był jak dzika bestia - dodał ostro i puścił ją. Sta­

rał się zapanować nad rozdrażnieniem. - Wiesz, że szu­
kał Raiji?

Ida zadrżała.
Ailo pokiwał głową, policzki mu pałały.
- Szukał jej. Wbił sobie do głowy, że musi ją zabić.

Zżerała go nienawiść, był szalony.

- Nie znalazłby jej - szepnęła Ida. - Nie ma jej tutaj,

ale nie przestała wpływać na nasze życie. Nie zapomni­
my jej, wciąż jest wśród nas, choć sądzimy, że umarła.

- Ja tak nie uważam.
- A ja muszę - broniła się. - Inaczej zaczęłabym nie­

nawidzić matki z moich snów i marzeń. Taka matka
jest lepsza niż żadna.

- Wierzysz mi?
- Wierzę, że nigdy byś mnie nie okłamał - odrzekła

prostolinijnie.

- Nienawidzisz mnie?
Nienawidzić Ailo?

Jakie byłoby jej życie, gdyby znienawidziła Ailo?

Beznadziejnie puste.
- N i e .
Odetchnął z ulgą.
- Ale rozczarowałeś mnie - dodała. - Myślałam, że

jesteś inny.

Skinął sztywno głową. Chciał obrócić wszystko

w żart, powiedzieć, że w ogóle nie przypuszczał, iż

background image

myśli o nim, ale zrezygnował. To byłoby niemądre.
Niedojrzałe.

- Ja też nie sądziłem, że jestem zdolny do takiego czy­

nu - powiedział. - Po prostu musiałem. Nie potrafię wy­

jaśnić dlaczego, nie mam twego daru przekonywania.
Wiem tylko, że położyłem dłoń na rękojeści noża. Po­
tem wbiłem go w tego nikczemnika. Teraz muszę żyć
z tą świadomością. Nie chcę, byś z tego powodu trak­
towała mnie inaczej, Ido.

- Ale jedrak ten czyn cię odmienił? - ciągnęła bez­

litośnie, świdrując go zielonobrązowymi oczyma. Te­
raz bardziej zielonymi, jakby upodobniły się do kolo­
ru wody o przypływie.

-Tak.
Skąd brała się u siedemnastoletniej dziewczyny ta­

ka przenikliwość?

- Zostaniesz na dłużej?

Ailo nabrał powietrza. To był drugi problem. Nie

chciał z nią o tym rozmawiać. Jeszcze nie teraz.

-Tak.

- Możesz? Nie potrzebują cię w obozowisku?
- Wyrzucili mnie - odrzekł krótko. - Mnie i Knuta.

Muszę znów okazać się mężczyzną, by odzyskać ich
zaufanie. By uznali, że jestem dorosły.

- Rodzina cię odtrąciła? - spytała naiwnie Ida. - Jak­

że to możliwe? Anders opowiadał, że potrafiliście do­
kazywać, ale...

- Jedna dziewczyna popełniła samobójstwo - prze­

rwał jej. - Spodziewała się dziecka.

- Twojego?
- Wziąłem winę na siebie. Mogło być moje. Oni

uważają, że było. Co to ma za znaczenie?

background image

- Dla mnie ma. - Ida zadrżała. - Było twoje, Ailo?
Przyglądała się mu badawczo. Za każdym razem od­

krywała w jego twarzy coś nowego.

- Nie - odrzekł po dłuższej chwili, uginając się pod

siłą wzroku dziewczyny.

Boże wielki, będzie z niej niezwykła kobieta!
- Knuta?

Skinął głową.

- Bał się wziąć odpowiedzialność na siebie?
- Nie pozwoliłem mu na to. Mnie mogli wybaczyć.
- Zachowałeś się wspaniałomyślnie - stwierdziła po na­

myśle. - Jesteś bardziej dojrzały, niż sądzi twoja rodzina.

Ailo zdobył się na uśmiech.
- I kto to mówi. A ty już dorosłaś?
- Wyrosłam - odcięła się.

- A wokół wciąż pełno zalotników? Starli parapet

za twoim oknem?

Mogła się rozłościć i go uderzyć. Świetnie zdawał

sobie z tego sprawę.

- Sam sprawdź - syknęła ostro. - Jest taki gładki, że

nie ustoisz. Ośmielasz się mówić o przyzwoitości. Od
dawna zachowujecie się z Knutem jak marcowe koty.
Knut miał dość rozsądku, by ożenić się z Anjo. Okaż
się równie mądry jak on.

- Nie mogliśmy ożenić się z Anjo we dwóch - od­

parł żartobliwie. - Wątpię, czy zdołalibyśmy przeko­
nać pastora. Zresztą Anjo by mnie nie zechciała. Twój
brat wystarcza jej w zupełności.

- Masz dzieci?
- Boże uchowaj! - wykrzyknął. - Za kogo ty mnie

masz, moja mała?

- Na pewno?

background image

- Mogę przysiąc!
Ailo pobladł.
- A ja nie mam chłopaka - przyznała. - Mogłabym

mieć, ale nic z tego nie wychodzi.

- Więc zamykałaś okno?
W ciszy, która zapadła, słychać było jedynie szum fal.

Wody przypływu otoczyły kamień, na którym siedzieli.

- Zawsze trzymałam je zamknięte.
- I nic się nie zdarzyło?
Ich spojrzenia skrzyżowały się. Ida przybrała gniew­

ną pozę.

- Nie pojmuję, dlaczego o to pytasz. To nie twoja

rzecz. I nie wiem, dlaczego odpowiadam na twoje py­
tanie. Nie, nikogo nie wpuściłam pod spódnicę.

Ailo zamknął oczy. Nie chciał, by zobaczyła, co czuje.
- Poszukamy Mai? - zmienił temat, lecz głos zadrżał

mu lekko.

Skinęła głową i zsunęła się z kamienia, zanim zdą­

żył jej pomóc. Ida nie przejmowała się, że zamoczy so­
bie stopy.

Było lato, a jej serce biło szybciej niż kiedykolwiek

przedtem.

background image

4

Maja dostrzegła ruch na cyplu. Wśród przybyłych

poznała braci.

Nie zeszła jednak z gór. Tam czuła się najlepiej. Ci­

sza była kojąca, choć właściwie nie była ciszą. Letni
dzień rozbrzmiewał miłymi dźwiękami.

Ludzkich głosów nie potrzebowała.
Wiedziała dobrze, co o niej gadają. Ze zdziwaczała

ostatnimi czasy. Choć właściwie od dawna nie mieli
o niej dobrego zdania, nie pasowała do ich wyobrażeń
o kobietach.

Domek nad rzeką był jej schronieniem. Cztery ścia­

ny chroniły ją, a jednocześnie odgradzały od świata.

Na cypel zachodziła rzadko.
Reijo zapewniał ją, że wszystko już zapomniane, że

przyjmie ją pod swój dach. Wyrzucali jej, że tyle cza­
su spędza w samotności. Reijo może zapomniał, ona
nie. To była jej tajemnica, nie należało wywlekać jej
na światło dzienne.

Sięgała po nią, kiedy pragnęła skoncentrować myśli

na czymś pięknym. Była nadzieją, dodawała otuchy,
zakazana, słodka i gorzka zarazem.

Teraz już nic nie zostało.
Wiedziała lepiej niż ktokolwiek, że Reijo nie zapo­

mniał. Czuła na sobie jego badawczy wzrok.

background image

Sprawdzał, czy zrzuciła z siebie brzemię cierpienia.
Strawiła sporo czasu, zanim nauczyła się chować

uczucia za maską. Przebywając z ludźmi, nigdy jej nie
zdejmowała.

Nigdy więcej nie obnaży duszy. Nigdy więcej.
Dlatego tak lubiła przebywać w górach, włóczyć się

po lesie. Leżeć na wrzosowisku i obserwować kłębiące
się chmury, przyglądać się jastrzębiom, które unosiły

się wysoko, i dziwić się, że nie przypalą sobie skrzy­
deł o słońce. Słuchać nawoływań sikorek, drozdów,
szpaków.

Nawet krzyki srok i jednostajne zachrypnięte głosy

wron nie stanowiły dysonansu w tym ptasim chórze.
Mai byłoby ich brak, gdyby nagle zamilkły.

Wciągała w płuca zapach lasu, wrzosu i mchu, sta­

wiała bose stopy na torfowiskach i kamieniach. W tym

świecie nikt jej nie potępiał. Tu nie musiała skrywać
uczuć.

Czasami znajdowała lisią norę. Obchodziła ją

ostrożnie, by nie płoszyć młodych. Darzyła zwierzęta
szacunkiem, uznawała ich prawo do spokoju.

Siadywała nieruchomo na kamieniu, a zające zatrzy­

mywały się tuż koło jej stóp. Obserwowały ją z zadzi­
wieniem, a przekonując się, że jest człowiekiem, któ­
rego należy się obawiać, uciekały w popłochu.

Raz natknęła się na rysia. Dumny, czarno cętkowany

kot wygrzewał się na skale, nie zwracając uwagi na oto­
czenie. Przyglądała się mu z nabożnym podziwem. Wie­
działa, że ryś potrafi zabijać, lecz nie jest wrogiem ludzi.
Zwierzęta też mogą bronić swego prawa do życia.

Maja widywała też łosie. Nie mogła pojąć, w jaki

sposób długie i chude nogi łosia potrafią utrzymać

background image

ciężar tak ogromnego ciała. Przestała się nawet starać
to zrozumieć, kiedy zwierzę przemknęło koło niej
majestatycznie i z taką lekkością, jakby unosiło się
nad ziemią.

Nie wszystkie rzeczy trzeba rozumieć. Czasami wy­

starczy chłonąć ich piękno.

W świecie Mai, oddalonym od ludzkich siedzib, ma­

ski były zbędne.

W tym świecie nikt niczego nie udawał. Wszystkie

istoty cieszyły się swobodą, którą porównać można je­
dynie do swobody wiatru.

I było w nim tyle piękna, tyle niezwykłości.
Maja oddaliła się od ludzi, wybierając życie proste

i prawdziwe w świecie, w którym nie ma miejsca na
zdradę.

Knut zauważył ją, kiedy wolnym krokiem zeszła

z gór i skierowała się w stronę domu na cyplu.

Czekał na nią na podwórzu i opowiedział całą praw­

dę. Przemilczał najstraszniejsze szczegóły, ale ona do­
magała się prawdy.

Dał jej całą prawdę.
Maja nie roniła już łez przy ludziach. Tym razem

też tego nie uczyniła, ale nie protestowała, kiedy brat
ją przytulił. Nie broniła się, kiedy otoczył ją ramiona­

mi i podzielił się z nią swą siłą.

- Simon nie zamierzał wracać - powiedziała tylko

głosem wypranym z uczuć. - Nic już między nami nie
było. Nie mieliśmy na czym budować.

Knut przełknął ślinę.
- Nie powinien jednak skończyć w taki sposób...

Maja nie okazała wzburzenia na wieść o tym, że za-

background image

bili Hansa Fredrika Feldta. Różniła się od Idy, nie by­
ła ani łagodna, ani wyrozumiała.

- Musiałeś to zrobić, ty albo Ailo - uznała. Pa­

trzyła na Knuta spokojnie tymi niezwykłymi brązo­

wymi oczyma, których źrenice okalała złotawa ob­
wódka. - Ten trzeci też miał powód. Sama bym to
zrobiła.

Knut nie wątpił, że mówi poważnie.
Kobiety nie powinny mieć takich uczuć, ale Maja

nie była taka jak inne.

Nie wiedział dotąd, jak powiedzieć siostrze o Anjo,

ale przyszło mu to bez trudu. Wymienił jej imię, ale
nie wspomniał o tym, co ich łączy.

- Pozwoli ci zapomnieć o tej, którą utraciłeś - orze­

kła proroczo Maja. - Nie marnuj życia, braciszku. My­
ślę, że ją kochasz.

- Jest moją żoną.
Maja zaakceptowała Anjo, zanim ją ujrzała. Bezwa­

runkowo. Tylko dlatego, że Anjo uczyniła Knuta
szczęśliwym.

- Przywiozłem resztę złota.
Maja skrzywiła się.
- Nie przyniosło nam szczęścia, nieprawdaż? Przez

nie Simon stracił życie...

- Podzielimy się. Wszyscy - oznajmił Knut. - Ailo

i Heino dostali swoją część. Moją podzielimy - ja, ty,
Ida, Rei jo...

- Mnie nie trzeba złota - przerwała mu. - Tego, cze­

go pragnę, nie da się kupić za całe złoto i srebro tego
świata.

Nie powiedziała nic więcej, ale Knutowi za komen­

tarz wystarczył smutek tchnący z jej słów. Zależało mu

background image

na bliskiej zażyłości z siostrą, ale Maja odgrodziła się
nieprzebytym murem od ludzi.

Zbyt długo się nie widzieli, teraz Knut potrzebował

czasu, by się przezeń przebić.

Maja uścisnęła Anjo, witając się z nią serdecznie. Za­

chowała się inaczej, niż się spodziewali, nie okazała żo­
nie Knuta lekceważenia.

Nie miała otwartości i uroku Idy, nie zdjęła maski.

To jednak, że wzięła Anjo w ramiona, oznaczało bar­
dzo wiele. Maja trzymała się zwykłe na dystans.

Ailo nie był obcy, płynęła w nim ta sama krew. Rozu­

mieli się, choć nigdy nie zbliżyli zanadto do siebie. Widy­

wali się zresztą tak rzadko, iż mogli pozwolić sobie na
odrobinę ciepła i uczucia. Nie mieli okazji się ranić. Dwóch

nieznanych jej Smolarzy Maja potraktowała wyniośle.

Podała rękę Santeriemu. Tych dwoje nie darzyło się

specjalną sympatią. Mai nigdy nie imponowała
ugrzeczniona natura Santeriego, a on przed laty in­
stynktownie odkrył niechęć dziewczynki do siebie.
Nic się nie zmieniło z upływem czasu.

Heino trzymał się na uboczu. Kątem oka obserwo­

wał starszą siostrę Knuta. Wdowę po Simonie.

Od razu zauważył blizny, ale po chwili przestał

zwracać na nie uwagę.

Miał suchą, ciepłą dłoń, silny uścisk. Górował po­

tężną sylwetką nad drobną Mają. Ciemniejszej karna­
cji, wciąż jeszcze nie doprowadził się do ładu po tru­
dach podróży. Lecz jego uśmiech potrafił budzić uf­
ność. Jeśli Heino tylko tego chciał.

Teraz chciał.
- A więc - odezwał się - to ty? Zaprzyjaźniłem się

z Simonem, wiele mi o tobie opowiadał.

background image

- Domyślam się, co mówił - odrzekła gorzko, ale nie

cofnęła dłoni. - Nie łączyło nas wiele.

Heino współczuł jej, ale instynkt podszepnął mu, że

nie powinien tego okazywać. Tak jak Maja skrywał się

za maską.

- Wiem, ale Simon nie wyrzekł o tobie złego słowa.

Kochał cię.

- Tak, tyle że ja nie darzyłam go uczuciem.
Heino skinął głową i dopiero teraz puścił dłoń

dziewczyny. Uczynił to niechętnie i usunął się w cień,
żałując nieomal, że nie został w Finnmarku lub nie ru­
szył do domu. Ida wstrzymała oddech. Nigdy dotąd
Maja nie rozmawiała tak długo z nieznajomym, niko­
mu nie powiedziała tak wiele o sobie i Simonie...

Dobry Boże, pozwól Heino zostać tu przez jakiś

czas, wyszeptała, kierując wzrok w górę.

Niczego bardziej nie pragnęła, niż wyrwać Maję

z niewoli samotności.

Choć... nie należy przeceniać jednego uścisku dłoni.
Heino był zbyt przystojny, by traktować go poważ­

nie. Należał do mężczyzn, którzy uśmiechali się do
dziewcząt z przyzwyczajenia.

Maja nie powinna drugi raz przeżyć rozczarowania

z powodu mężczyzny, który zbyt mocno przypominał
Simona.

A jednak Ida nie była do końca przekonana, że He­

ino i Simon należeli do tego samego gatunku. Charak­
ter Heino opierał się na solidnym fundamencie, które­
go próżno było szukać u Simona.

Reijo rozpalił piec w saunie. Napełnił balie wodą.
Ida, Maja i Anjo wzięły się za pranie. Pogrążyły się

w rozmowie, tworząc rodzaj wspólnoty, do której

background image

mężczyźni nie mieli przystępu. Dzieliły się myślami,
wspomnieniami, śmiechem.

Zmierzchało już, kiedy dym przerodził się w siwą

wstęgę i zniknął. Na rejach między zabudowaniami su­

szyło się mnóstwo bielizny.

Maja szykowała się do powrotu.
- Znajdzie się dla ciebie posłanie - odezwał się Reijo.
Spojrzenie, które wymienili, było tylko dla nich.

Nikt postronny nie pojąłby, co wyrażało. Nikt by nie

zrozumiał.

- Pisklę wyfrunęło z gniazda - odrzekła Maja, nie

odwracając wzroku. - Taki los piskląt. Póki mam swój
dom, w nim stoi moje łóżko.

- Odprowadzę cię - zaproponowała Ida.
Maja odmówiła.
Ailo czuł, że coś wisi w powietrzu. Coś, czego nie

dostrzegł podczas ostatniego pobytu, może dlatego, że

wtedy bardziej było ukryte.

- Pójdę z tobą, siostro - postanowił. - Tutaj zrobi­

ło się tłoczno. Znajdzie się dla mnie skrawek ławy?

- Po co ci ława, Ailo, bracie? - uśmiechnęła się Ma­

ja. - Chwalisz się, że okrągły rok śpisz gdzie popadnie...

Śmiech ich zjednoczył.
- To może i mnie przygarniesz? - spytał chrapliwie

Heino. - Jeden mężczyzna w domu, brat czy nie brat,
psuje kobiecie reputację...

- Dwóch jeszcze bardziej - odcięła się Maja, ale w jej

stosunku do Heino pojawiło się coś kobiecego, nie­
omal kokieteryjnego. Nawet Reijo to dostrzegł i jego
serce napełniło się nadzieją. Maję już stracił. Żaden
mężczyzna nie mógł mu już jej odebrać.

Miała rację, pisklę wyfrunęło z gniazda.

background image

- Więc zgadzasz się?

Skinęła głową. Heino też zaakceptowała.

Maja opowiedziała bratu o Simonie, o tym wszyst­

kim, co ich dzieliło i łączyło. O bólu. O pieniądzach,
które przyniósł po powrocie z więzienia. O dwóch

krzyżach jedynie napomknęła. Ból był zbyt silny. Ailo
i Heino rozumieli to.

Choć nie potrafili pojąć głębi tego bólu. Nie mieli

dzieci, byli mężczyznami. Nie można zrozumieć takie­
go cierpienia, nie doświadczywszy go.

Heino nie odzywał się wiele. Słuchał, od czasu do

czasu spoglądał przeciągle na Maję. Jak i ona posiadł
umiejętność skrywania uczuć, jego oczy nie zdradzały
niczego, jeśli tego nie chciał.

Zdawał sobie sprawę, że poznał ją szybciej dzięki

Ailo. Gdyby nie on, nie pozwoliłaby mu zajrzeć w głąb

swej duszy.

Umościli sobie obaj posłanie w kuchni. Ława oka­

zał się za krótka dla Heino, ale Fin nie przejął się tym
zbytnio. Zdążył się przyzwyczaić do spania z podkur­
czonymi nogami.

- Simon nie zdawał sobie sprawy, jaki skarb posiadł

- powiedział po dłuższym milczeniu. Miał potrzebę
podzielenia się z Ailo myślami, które tłoczyły mu się
w głowie. Zniżył głos, by nie dosłyszała go Maja, śpią­
ca w sąsiedniej izbie. W drewnianych domach w Fin­
landii niełatwo było utrzymać tajemnicę. Domyślał się,
że ściany norweskich domostw nie są ani odrobinę
grubsze.

- Maja ma i wady - odrzekł Ailo. - Simon dobrze je

znał i zapewne ją kochał. Tylko że Maja przypomina

background image

Raiję. Wszystko albo nic, nie idzie na żadne ustępstwa.
Przekleństwo wisi nad kobietami z tego rodu, Matti
zwie je krwią Alatalo. Maja i Simon musieli się pobrać.
Gdyby nie dziecko, nie dałaby się zaciągnąć przed ob­
licze pastora. Jest taka dumna...

- Jest też niezwykła - przerwał mu Heino, mocno

akcentując każdą sylabę.

- A co powiesz o Idzie? - zaciekawił się Ailo. Pod­

łożył ramię pod głowę i wpatrywał się w powałę.
W kuchni panowała półmrok, choć zawarli okiennice.

- Piękna - stwierdził Heino. - Tyle że wokół roi się

od pięknych dziewcząt. Sama uroda staje się szybko
nużąca... - Heino roześmiał się. Wiedział, dlaczego
Ailo zadał to pytanie. - Nie uważam wcale, że Ida nie
ma nic więcej do zaoferowania poza gładką buzią. Jest

w niej coś, zapewne krew Alatalo. Dla mnie jednak za

młoda, chłopie. Odczułeś ulgę?

- Tak, jako jej starszy brat - odrzekł Ailo. - Muszę

dbać o siostrzaną cnotę.

- Jako brat?
Ailo zamilkł.
- Porywczość wobec Mai nie popłaca - odezwał się

ponownie po dłuższej chwili, tak długiej, iż Heino są­
dził, że towarzysz zasnął. - Choć była zamężna i dwu­
krotnie ciężarna, to wciąż pozostała dzieckiem. Przez
te blizny nie miała wielu wielbicieli.

- Jak się ich nabawiła?
Ailo opowiedział mu całą historię.
Heino bezwiednie zacisnął pięści. Zaczynał rozu­

mieć, dlaczego była tak szorstka w obejściu.

Wyobraził sobie małe dziecko, samotną dziewczyn­

kę poznaczoną nożem na policzkach.

background image

Ujrzał dorastającą panienkę, która zaciskała zęby,

by nie płakać, i wciąż pozostawała samotna. Wtedy,
gdy uroda ma największe znaczenie, Maja, w mniema­
niu własnym i otoczenia, nie była piękna.

I z tego też względu małżeństwo z przystojnym Si­

monem nie przyniosło dziewczynie szczęścia.

Maja nie stanowiła obiektu marzeń i westchnień.

Nie w taki sposób oddziaływała na mężczyzn. Tych,
którzy szukali niezwykłości.

Heino dostrzegł w niej niezwykłość.
- Co za kobieta - powtórzył.

Ailo nie miał wątpliwości, o kim Heino myśli. Za­

czął rozumieć, ku czemu tamten zmierza.

- Życzę szczęścia - powiedział. - Możesz go potrze­

bować. Potrafi gryźć i drapać.

- Żadna kobieta nie rzuca się na Heino Aalto z pa­

zurami - oświadczył Heino. - Chyba że w łóżku - do­
dał z krzywym uśmiechem.

Ailo westchnął.
- Kiepski byłby z ciebie duchowny - uznał, też się

uśmiechając.

- Przynajmniej wiedziałbym, co to grzech - ciągnął

Heino. - Nie sądzisz, że duchowni powinni znać się
na tym?

- Maja jest dobra - powiedział Ailo, jakby pragnął

podkreślić, że nie wolno okazywać dziewczynie lekce­

ważenia. Nie dlatego, że łączyły go z nią więzy krwi,
tylko ze względu na jej wyjątkowość. - Maja zasługu­
je na lepszy los, Heino. Choć jesteś mi przyjacielem
i towarzyszem, nie pozwolę, byś ją skrzywdził. Sądzę,
że Knut myśli tak samo.

- A Reijo?

background image

Ailo pokiwał głową w ciemności.
- Reijo nie jest jej prawdziwym ojcem, ale znaczy

dla niej więcej. Powiedziałbym nawet, że z Mają łączy
go silniejsza więź niż z Idą. Maja to jego oczko w gło­

wie. Nie chciał się zgodzić na jej związek z Simonem.

Nigdy mu nie wybaczył, że uwiódł dziewczynę...

- Małe pisklę? - spytał Heino. Był tutaj obcy, może

dlatego dostrzegał więcej niż inni.

- Tak ją traktuje - zgodził się Ailo.
- Nie potrafiłbym jej skrzywdzić - zapewnił go

Heino. Jego słowa zabrzmiały jak przysięga. - Nie
wycofuję się jednak z tego, co powiedziałem. To

wspaniała kobieta. Mam jednak dość rozsądku, by dla

kobiety nie narażać na szwank naszej przyjaźni. Mo­
że jednak powinienem zainteresować się Idą? - prze­
komarzał się.

Ailo chrząknął i nie odpowiedział. Znał się na żar­

tach.

- Trzeba spać. Jeśli pogoda się utrzyma, jutro za­

czniemy układać stos.

Heino poczuł zapach smoły. Zapach z Tornedalen.
Zasypiał z tęsknotą w sercu. We śnie zobaczył ojca,

który prosił go o przebaczenie. Ojciec pytał, czy syn
może go teraz zrozumieć, skoro spotkał kobietę po­
dobną do Raiji. Kobietę, w której żyłach płynie ta sa­
ma krew.

Ale Heino odwrócił się do niego plecami. Potrafił

panować nad uczuciami. Kobieta nie jest wszystkim
w życiu mężczyzny. Tak odrzekł we śnie i odsunął Pe-

triego Aalto w mrok. Nie ma przebaczenia dla kogoś,
kto porzucił wszystko dla kobiety, która nawet go nie
kochała.

background image

Żaden mężczyzna nie powinien pozwalać sobie na

taką słabość. Tak uważał syn.

Odprężył się we śnie. Jeszcze czas jakiś zachowa tę

bezkompromisowość i dumę, jeszcze nie został odrzu­

cony przez kogoś, komu oddał serce.

Heino wciąż wierzył, że jego serce należy do niego.

Jeszcze nie najlepiej poznał kobiety, w których ży­

łach płynie gorąca krew.

Krew Alatalo.

background image

5

Wstał piękny, słoneczny dzień.

Nawet ci, którzy tęsknili za otwartym krajobrazem,

musieli przyznać, że ten zakątek nad fiordem ma swój
urok. Zwłaszcza przy sprzyjającej pogodzie.

Ludzie na cyplu zerwali się o świcie. Smolarze spo­

glądali w niebo z satysfakcją. O, tak, mówili, aura jest
odpowiednia, by mogli wykazać się swym kunsztem.

Ida zabrała się za przygotowanie jedzenia. Uczyni­

ła to z ogromną niechęcią, nie dlatego że unikała za­
jęć domowych, raczej ze względu na przybyszów. Lu­
dzie, których przyprowadził Santeri, nie wzbudzali jej
zaufania. A przeczucia rzadko ją myliły.

Jedzenia trzeba było sporo. Mężczyźni mieli spędzić

cały dzień na ciężkiej pracy pod gołym niebem.

Niektórzy z nich będą nawet musieli poświęcić noc

i przesiedzieć przy stosie do następnego wieczora. Pil­
nowanie mielerzy było zajęciem żmudnym. Cenne
krople smoły zbierano do beczek, cały czas zważając,
by płomienie nie przedarły się przez wierzchnią war­
stwę darni. Wtedy cały wysiłek poszedłby na marne,
i to nie wysiłek jednego dnia, lecz długich zimowych
tygodni. Do układania stosu nie używano świeżego
drewna, tylko polan sosnowych, z drzew ścinanych zi­
mą, wiosną rozszczepianych i suszonych.

background image

Nic dziwnego, że Smolarze traktowali swe zajęcie

z nabożeństwem.

Reijo pozwalał zwykle Idzie uczestniczyć w układa­

niu mielerza. Tym razem smolarze stanęli okoniem.

- Kobieta? - krzyknął Tuomas. - To dziecko? Niech

mnie diabli wezmą, jeśli się na to zgodzę! Pójdę praco­

wać dla kogoś innego. Nie będę harować na próżno.

Kobiety przy tej robocie to same kłopoty.

Reijo nie sprzeciwił się. Trudno było o dobrych fa­

chowców.

- Innym razem - powiedział uspokajająco do Idy. -

Zresztą jesteś już na to za stara. Pomożesz Anjo przy­
nosić posiłki. Myślę, że nasi przyjaciele nie będę mie­
li nic przeciw temu.

Ida prychnęła z wściekłością, ale nie ośmieliła się

kłócić z ojcem przy obcych. Kiedy jednak Santeri wy­
szczerzył zęby w uśmiechu, warknęła na niego:

- Twoi towarzysze gorsi są niż baby!
I choć sprawiłoby to przykrość Reijo, to w tej chwi­

li złości Ida życzyła smolarzom, by choć jeden stos im
się nie udał.

Mieliby za swoje, pyskacze. Niech się więc sami po­

cą, skorą gardzą pomocą kobiecych rąk.

Jak coś pójdzie źle, nie będą mogli zwalić winy na nią.

Wcale jednak nie chciała, by coś poszło źle...

Reijo składował drewno na polanie w pewnym odda­

leniu od cypla. Wóz z niezbędnym sprzętem ciągnęły ko­
nie, ale i tak droga do lasu miała zająć im sporo czasu.

Ida umiała szybko biegać. Popędziła przodem i do­

tarła do domu Mai przed innymi.

Maja zdążyła się już przygotować, spięła włosy na

karku i przysłoniła je chustą. Miała na sobie bawełnia-

background image

ną roboczą suknię, tak spraną, że można jedynie było
się domyślać jej pierwotnego niebieskiego koloru.

Przepasała się barwnym pasem, który świadczył o jej
lapońskim pochodzeniu. Wciąż była wąska w talii.

- Możesz zostać w domu - powiedziała z przekąsem

Ida. - Nasi dzielni fińscy smolarze nie życzą sobie po­
mocy kobiet.

- Bzdura! - prychnęła Maja.
- Tata kazał mi trzymać się z daleka od mielerzy -

dodała Ida, siadając koło Ailo.

- Niech tylko spróbuje ze mną - oświadczyła Maja.

- Ci głupcy mogą wracać, skąd przyszli. Potrzebują
nas bardziej niż my ich!

- Powinnaś mieć duże gospodarstwo, Maju - zauwa­

żył Ailo. - Jesteś taka energiczna.

Heino nie odezwał się, słaby uśmiech błąkał się po

jego wargach. Znał dobrze fińskich Smolarzy i po czę­
ści ich rozumiał. Kobiety nie nadają się do pracy przy
mielerzach. Jednak kobiety są tak różne...

Coś mu mówiło, że smolarze nie spotkali wcześniej

kogoś takiego jak Maja.

Fińscy smolarze czekali na nich przy ścieżce. Kobie­

ty szły z tyłu, a Ida nawet celowo zwolniła, by okazać
pogardę tym, którzy ją zlekceważyli. Maja natomiast
gotowała się do walki.

Przechodzili koło rzeki, mijając dziewczęta zajęte

praniem. Jedna z nich zastygła, ujrzawszy jasnowłose­
go młodzieńca. Potem bezwiednie wydała krzyk rado­
ści. Knut zatrzymał się, a ona do niego podbiegła.

Indianne wytarła zimne, czerwone dłonie w fartuch.

Nie miała nawet czasu, by odgarnąć kosmyk włosów,
który wysunął się spod chusty.

background image

Nie było jej w chuście do twarzy, nie tak wyobra­

żała sobie pierwsze spotkanie z Knutem Elvejord. Wy-
przystojniał, wyglądał znacznie dojrzalej niż Sedolf.

Ida dostrzegła to, co przyjaciółka starała się ukryć,

i westchnęła ciężko.

Indianne zagięła parol na Knuta. Plotła, co jej ślina na

język przyniesie, nie odrywając wzroku od chłopaka.

Mówiła, że przyjdzie przyglądać się ich zajęciu. Po­

zostałe dziewczęta też. A wieczorem dołączą do nich
chłopcy z osady. I wspomniała coś o uchylonym oknie.

Heino uśmiechał się szeroko, Ailo też nie mógł opa­

nować rozbawienia. Knut natomiast wymruczał jakąś

wymijającą odpowiedź i cofnął się. Uciekł od Indian­

ne, jakby ta chuda jak szczapa istota była groźną be­
stią, zamierzającą go pożreć.

Dołączył do reszty i poszukał wzrokiem Anjo. Ko­

biety, która stanowiła punkt oparcia w jego życiu. Ra­
mię Knuta stworzone było do tego, by spoczywać na
ramieniu Anjo, a jej po to, by obejmować jego wąskie
biodra. Czułość i zażyłość tych dwojga dostrzec było
można gołym okiem.

Indianne z początku nie zwróciła uwagi na tę nie­

znajomą kobietę, zbyt starą, by uznać ją za rywalkę.
A kiedy oddalali się, idąc tak blisko siebie, że nie moż­
na było mieć wątpliwości co do natury ich związku,
Indianne nie miała już szansy przyjrzeć się jej bliżej.

- Kto to? - syknęła do Idy.
Ida nie zamierzała oszukiwać przyjaciółki.
- Wiele się zmieniło - szepnęła, sprawdzając, czy

Knut i Anjo jej nie usłyszą. - Knut się ożenił.

- Z nią?
Ida skinęła głową.

background image

- Z taką staruchą? - spytała, a potem zaniosła się

śmiechem. Dziewczęta nad rzeką przerwały zajęcie.

Wszystkie domyślały się, o co chodzi. Pamiętały, że
swego czasu Indianne latała za Knutem.

- Knut ożenił się z tą kobyłą? - powtórzyła z niedo­

wierzaniem.

- Żona Knuta nie jest staruchą - stwierdziła sucho

Ida, odciągając Indianne na bok. - Ani kobyłą. Licz się
ze słowami, Indianne, bo sama skończysz jako stara
kobyla.

Indianne zaniemówiła z zaskoczenia.
Heino roześmiał się.
Nie uszło to uwagi Indianne. Przystojny mężczyzna

nigdy nie uchodził jej uwagi. Tylko że ten wyraźnie
adorował tę brzydką, poznaczoną bliznami siostrę
Knuta. Przeklęty Knut, t;ak ją wystawić do wiatru! Dla
starszej kobiety!

Musiało mu się pomieszać w głowie. Wypowiedzia­

ła głośno tę myśl, którą ktoś skwitował przychylnym
śmiechem.

- Dawna miłość Knuta? - dopytywał się Heino.
- Niezupełnie - odrzekła sucho Maja - ch<-/ć tak to

mogło wyglądać. Ta dziewczyna nigdy nie była zbyt
rozgarnięta.

- Przesadzasz - sprzeciwiła się Ida, stając w obronie

przyjaciółki.

- A z ciebie to chodząca łagodność - dodała Maja.

Sama stanowiła krańcowe przeciwieństwo Idy.

- Dziewczęta bywają ciężarem - westchnął Heino.
- Doprawdy? - zaciekawiła się Ida. - A skąd o tym

wiesz?

Heino nie dał się wyciągnąć na zwierzenia.

background image

- Jestem spostrzegawczy - wymigał się od bezpo­

średniej odpowiedzi. - Poza tym moja uwaga nie do­
tyczy wszystkich panien. Są wyjątki.

Spojrzenie, jakie posłał Mai, nie uszło uwagi- Idy.

Maja natomiast puściła jego słowa mimo uszu.

O beczki nie musieli się kłopotać. Reijo zwiózł je

sam, przetransportował łodzią pięćdziesiąt sztuk, jed­
na po drugiej. Zajęło mu to wiele dni i kosztowało spo­

ro wysiłku, ale Reijo nie uważał tego za wyczyn.
Czymś się trzeba zająć, żartował. Nie wybieram się

jeszcze na tamten świat, dodawał z uśmiechem, który
przywracał mu chłopięcy urok.

Mężczyźni znosili glinę znad brzegu rzeki. Glinę

kładziono u podstawy stosu.

- Niech się utytłają - powiedziała z satysfakcją Ida.

Smolarze wykładali gliną cały okrąg z pominięciem wą­
skiego odpływu prowadzącego od środka do obwodu.

Ida czyściła paznokcie zębami. Siedziała na nasypie

nad mielerzem, kołysząc bosymi stopami. Starannie
ukrywała niezadowolenie, nie chciała, by ktokolwiek

wziął ją za kłótnicę.

Anjo znalazła sobie miejsce obok dziewczyny. Cie­

kawa była, co się zdarzy, bo wcześniej nie widziała
Smolarzy przy robocie, choć w Alcie też parano się
tym zajęciem.

Maja, miotając przekleństwa jak mężczyzna, zajęła

się zdzieraniem kory z drewnianych szczap. Korą po­
krywano warstwę gliny.

- To nie jest praca dla ciebie - powiedział dobro­

dusznie Pekka i usiłował odebrać jej drewno. Jego
twarz pokrywały zaschnięte grudki gliny.

- Zabierz łapy - warknęła Maja, nie przerywając zaję-

background image

cia. Fin wybałuszył oczy ze zdumienia. - Smoła, którą
wypalamy, i mnie pomaga przetrwać - dodała ostro. -
Nie będę siedzieć na tyłku i patrzeć, jak inni się pocą.

- Kobiece tyłki po to są tak duże, żeby baby miały

na czym siedzieć. - Tuomas przyszedł z odsieczą kom­
panowi.

Maja roześmiała się.
- Wszyscy wiedzą, że smoły nie będzie, jeśli kobie­

ty mieszają się do roboty - upierał się Tuomas.

Maja nie przestawała zdzierać kory.
- Smoły nie będzie, jeśli nie ruszycie się z miejsca -

syknęła. - A może wasze stopy po to są tak duże, by­
ście mieli na czym stać? - spytała złośliwie.

- Wystarczy - wtrącił się Reijo. Położył dłonie na

ramionach Mai i zajrzał jej w oczy. Jasna czupryna do­
tykała nieomal czoła dziewczyny. - Potrzebujemy ich
pomocy, Maju. Oni dobrze pracują, a ja mam dużo
drewna. Jeśli pogoda się utrzyma, postawimy wiele
mielerzy i wiele beczek napełnimy smołą. Nie życzą
sobie kobiet przy tej robocie. Szanuję ich zdanie.

- Nie potrzebujesz smoły - rzuciła Maja. - Masz złoto...
Ugryzła się w język. Nie powinna była wspominać

o tym, nie przy obcych. Bóg jeden wie, co z nich za
ludzie.

- Skończyło się - odrzekł pospiesznie Reijo w naiw­

nej próbie naprawienia szkody. Zdradzało go jednak
napięcie w głosie.

Ida westchnęła. Jej niechęć do smolarzy jeszcze

wzrosła.

- Wyświadcz mi tę przysługę i trzymaj się z daleka

od mielerzy - dodał Reijo, nie patrząc Mai w oczy.
Rzadko ją o coś prosił.

background image

Maja zmiękła, zezłoszczona własną nieostrożnością.
- W przyszłym roku sama podpalisz stos - uśmiech­

nął się.

Stchórzył, taka myśl przemknęła Mai przez głowę.
Puściła polano. Nie oglądając się na nikogo, ruszy­

ła w kierunku Idy i Anjo. Zacisnęła powieki, słysząc
złośliwy śmiech dwóch najemnych smolarzy.

Zignorowała ich. Położyła się na nasypie i wbiła wzrok

w niebo.

Mężczyźni wymościli dół korą, potem przyszła ko­

lej na długie szczapy. Układali je promieniście

w kształt ogromnego słońca. Ta czynność była bardzo

pracochłonna, wymagała bowiem precyzji i staranno­
ści. Honor smolarzy nie pozwalał, by ktokolwiek wy­
ręczał ich przy tym zajęciu i nieostrożnym postępowa­
niem niszczył warstwę kory.

Teraz dopiero przydały się silne dłonie pomocników.
Wysuszone kłody drewna układano w stos wokół

młodego drzewka, które umieszczano pośrodku. Od
pnia drzewka na zewnątrz prowadziła rynna. Męż­
czyźni znosili ciężkie bale. Stos rósł z wolna.

Wiał lekki wiaterek. Nie tak silny, by zakłócić pro­

ces rozpalania, chłodził tylko spocone czoła i plecy.

Jeden po drugim zrzucali z siebie kurtki i koszule.

Ida obserwowała ich nagie torsy z dziewczęcym zacie­

kawieniem. Nie dziwiła się, że przyjaciółki jej zazdrości­
ły. Wiele by dały, by móc uczestniczyć w tym spektaklu.

Knut zmężniał, dostrzegła to od razu, był silny i żyla­

sty. Jak Heino. Za każdym razem gdy podnosił kłody, pod
jego gładką skórą napinały się mięśnie jak Z żelaza. Stos
drewna malał w oczach, mielerz wznosił się coraz wyżej.

Santeri był szczupły, ale dobrze zbudowany. Nie-

background image

wielkiego wzrostu, gdyby się zaokrąglił w biodrach,
wyglądałby jak beczka.

Wtedy mogliby się pomylić i zalać go smołą.
Ida miała dość niezwykle poczucie humoru.
Widok obu obcych smolarzy też nie był niemiły jej

oczom. Ich los zależał w dużej mierze od tężyzny fi­
zycznej, więc prezentowali się niezgorzej. Nawet oj­
ciec wyglądem przypominał znacznie młodszych od
siebie, uznała Ida. Naszła ją nagła myśl, że prowadząc
samotne życie marnotrawił swą męskość. Niejedna
pragnęłaby mieć go u swego boku.

Ida wzdrygnęła się. Nie godzi się myśleć tak o wła­

snym ojcu. Przeniosła wzrok na Ailo. Jego opalony tors
przybrał barwę skórzanych spodni, gdyby nie pasek,
trudno byłoby stwierdzić, gdzie zaczyna się odzienie.

Wzrostem dorównywał Santeriemu, a przewyższał

go siłą. I wcale nie wyglądał jak beczka.

Ida zerkała na Ailo spod przymkniętych powiek,

tak by nikt tego nie zauważył, nikt nie dostrzegł, gdzie
błądzi jej wzrok...

Zerwała się na równe nogi, zaniepokojona własnym

zachowaniem. Zaproponowała Anjo spacer, ale ta od­
mówiła. Miała prawo przyglądać się mężczyźnie, któ­
rego kochała. Wodzić oczyma po ciele, które pieściła.

Ida zastanawiała się, jak to jest...
Marudziła tak długo, aż Maja zgodziła się dołączyć

do niej. Pracujących przy mielerzu mężczyzn nie za­
szczyciła ani jednym spojrzeniem.

Ale jedna para oczu śledziła sylwetkę Mai, póki obie

dziewczyny nie znikły w lesie.

Mężczyźni nie przerywali pracy. Słońce coraz czę­

ściej chowało się za kłębiaste chmury.

background image

Karki sztywniały, pot lał się strumieniem, zmierz­

wione czupryny lepiły się do czoła.

Reijo zarządził krótką przerwę na posiłek.
Zmęczenie i głód nie sprzyjały wydajnej pracy.
Anjo rozpakowała jedzenie przygotowane przez Idę.

Ailo i Heino jedli pospiesznie, połykając wielkie kęsy

i popijając chłodnym mlekiem, które trzymano w nur­
cie rzeki.

Wiedzieli, w którym kierunku ruszyły dziewczęta,

i spodziewali się, że nie odeszły daleko.

Ścieżka wiła się między młodymi brzozami. Bli­

skość rzeki sprzyjała wegetacji, więc oprócz sosen ro­
sło tam sporo innych gatunków drzew.

Zobaczyli dziewczęta za następnym zakrętem rzeki.

Natura, szczodra matka, utworzyła tam spokojne za­
kole, idealne wręcz do połowów i kąpieli.

- Powinniśmy byli jeść szybciej - mruknął Ailo

i uniósł kąciki ust w uśmiechu.

Heino przytaknął bez słowa.
Rzeka skusiła dziewczęta. Nie miały zresztą nic in­

nego do roboty, a w to odludne miejsce rzadko kto za­
glądał. Słońce spaliło obnażone ramiona, a woda cu­
downie chłodziła ciało i duszę.

Na widok młodzieńców wyłaniających się Z lasu Ida

pospiesznie naciągnęła na siebie spódnicę. Zanim się
zbliżyli, zdążyła jeszcze przerzucić koszulę przez gło­

wę. Maja nawet się nie poruszyła. Siedziała spokojnie
w samej bieliźnie, a jej kształtne ramiona odbijały się
złocistą opalenizną od bieli tkaniny. Wilgotne włosy

spływały miękkimi lokami. Wystawiła odsłonięte kost­
ki do słońca.

- Jesteś płochliwa - powiedziała do Idy.

background image

- Może dlatego, że nigdy nie byłam zamężna - od­

rzekła Ida, gorączkowo i bezskutecznie zaczesując wło­
sy palcami. Nie zdobyła się na to, by spojrzeć na Ailo.

- Już obiad? - zdziwiła się Maja.

Heino przysiadł na pniaku w pewnej odległości, by

się nie narzucać.

Ailo usadowił się między Mają a Idą.
- Obiad? - roześmiał się, jakby nie zauważając zło­

śliwości w tonie siostry. - Wyruszyliśmy, żeby was po­
szukać. Mogłyście się zgubić, a poza tym na samotne
dziewczęta czyha w lesie sporo niebezpieczeństw.

Ida zachichotała. Nawet Maja nie ukrywała rozba­

wienia. Pieszczotliwie potargała czuprynę Ailo, brata

niemal równego jej wiekiem, lecz na wiele sposobów
od niej młodszego.

- Każdemu przyda się ochłoda - stwierdził Ailo

i spojrzał z nadzieją na Idę. - Kto się ze mną wykąpie?

- Ja już prawie wyschłam - oznajmiła Ida.
Maja dała się namówić.
Ailo podciągnął nogawki spodni, Maja niebezpiecz­

nie wysoko podkasała koszulę.

Ida spojrzała przez ramię wprost w oblicze Heino.

Mogła przyglądać mu się bez skrępowania, Heino bo­

wiem nie odrywał wzroku od Ailo i Mai.

Siedział okrakiem na pieńku. Pod cienką tkaniną

spodni rysował się zarys silnych ud młodzieńca.

Podobał się jej syn Petriego. Zastanawiała się, czy

i Maja zauważyła, jaki jest męski.

Próbowała wypytać ją o Heino, ale siostra powie­

działa jedynie, że dla Idy jest za stary. Tak jakby Ida
sama tego nie wiedziała.

Maja i Ailo opryskiwali się wodą. Brodzili na wy-

background image

ścigi pod prąd jak dwoje rozbrykanych dzieci. Ich
śmiech zlewał się z szumem rzeki.

Ida wykręcała koniuszki włosów. Żałowała teraz, że

nie dała się namówić na ponowną kąpiel.

No tak, ale propozycja padła ze strony Ailo. A coś

nie pozwalało Idzie być mu powolną.

Śmiech Mai sprawiał jej radość, tak dawno go nie

słyszała, jednak odczuwała zazdrość.

To ją Ailo powinien gonić i opryskiwać wodą.
Podniosła się bezwiednie, wzięła buty i przepaskę

do włosów i oznajmiła Heino, że wraca do ojca.

Heino skinął głową ze zrozumieniem.

Ailo w lot pojął intencje dziewczyny i nie miał za­

miaru pozwolić jej odejść.

- Ida! - krzyknął za nią i rzucił się susami przez rze­

kę ku miejscu, w którym zniknęła w lesie.

Ida usłyszała go. Uśmiechnęła się nawet, widząc, jak

brodzi w fontannach wody, ale nie przystanęła. Wol­
no szła ścieżką.

Maja poruszała się leniwie. Od chwili zjawienia się

Heino czuła na sobie jego wzrok. Żaden mężczyzna ni­
gdy nie patrzył na nią w ten sposób. Nawet Simon.

Zrobiło jej się chłodno, ruszyła więc do brzegu.

Opuściła skraj koszuli; zanurzył się w rzece, ale nie
przejęła się tym zbytnio.

Była zupełnie przemoczona, Ailo nie żałował wody.

To nic. Słońce zrobi swoje. A nie przeszkadzało jej,

że mokra bielizna aż nadto uwydatniała jej wdzięki.

Nie wstydziła się swego ciała. Tylko twarz ludzie

omijali spojrzeniami.

Zresztą te ciemne, płonące oczy dobrze wiedziały,

co skrywa pod odzieniem. Heino należał do tego ga-

background image

tunku mężczyzn, którzy potrafią dojrzeć rzeczy do­
brze ukryte. Chyba z tego względu Maja czuła wobec
niego pewne onieśmielenie.

Nie opuściły jej zakazane i niebezpieczne marzenia,

choć nie przynosiły już radości. Ani ciepła. Nocami jej
ręce zabawiały się grzesznie z własnym ciałem, lecz
choć dawały zaspokojenie, to nie tłumiły tęsknoty.
Nie można spełnić marzeń o miłości. Nie takiej, jaką
nosiła w sobie.

Pisklę wyleciało z gniazda, by już nie powrócić.
Maja miała też inne marzenia.
Na przykład, by wyjechać z osady nad fiordem.
Kobiety jednak nie wyprawiały się w drogę samot­

nie. Raija Alatalo mogła sobie na to pozwolić, jej naj­
starsza córka już nie.

Pośród tych myśli Maja ujrzała Heino.

Wstał i szedł ku niej krokiem pewnym i zdecydo­

wanym, jakby tylko na nią czekał. Od dawna. Spotka­
li się tuż nad brzegiem, młodzieniec wszedł w wodę

po kostki. W ich spojrzeniach płonął ten sam ogień.

Heino objął dziewczynę ramieniem, drugą ręką ujął

ją pod kolana i bez słowa wyniósł na brzeg. Na pochy­
łość nad rzeką, w zielony cień pomiędzy brzozami, po­
rośnięty mchem i wrzosem. Tam gdzie smukłe witki
brzozowe tworzyły zasłonę przed całym światem.
Ostrożnie położył ją na ziemi i usiadł obok. Blisko,
lecz jej nie dotykając.

Heino wiedział, że Maja była żoną Simona, ale nie

miało to dla niego żadnego znaczenia. Znał jej imię i to
mu wystarczało. Pragnął powiedzieć coś, co zrobiłoby
na niej wrażenie.

Nigdy dotąd nie przeżywał nic podobnego. Wycia-

background image

gnał dłoń, podłożył ją pod policzek Mai i obrócił do
siebie. Krople wody spływały z jej włosów, skóra by­
ła chłodna. Pogładził ją pieszczotliwie.

Maja nie odsunęła się. Heino czubkami palców

przesunął po bliznach. Usta Mai zadrżały, ale w geście
chłopaka nie było wzgardy, tylko bezmierna czułość.

Potem cofnął dłoń i przysunął twarz do jej twarzy.

Zawisł oczyma na jej wargach.

Pocałunek był jak dotyk, jak pieszczota. Tak samo

ciepły i czuły.

I krótki.

- Postępuję wbrew twojej woli? - spytał cicho.
Maja potrząsnęła głową. Wbrew woli? Nie znała ni­

kogo, kto by o to zapytał. Heino był inny. Inny niż męż­
czyźni, których znała. Inny niż ci, o których marzyła.

Objął ją, miał rozgrzane ciało. Maja drżała z zimna.

Jej ubranie leżało nad rzeką, a promienie słońca nie

przedzierały się przez gęstwę drzew.

- Tak dawno nie tuliłem kobiety - powiedział. To by­

ło tamtej nocy, sześć miesięcy wcześniej, w trakcie zaba­

wy z rybakami w Finnmarku. Całą wieczność temu. He­
ino nie kłamał, już sam ten fakt napełniał go zdumieniem.

- Dawno nikt mnie nie tulił...
Heino usłyszał głos dziewczyny. Ukazał mu się ob­

raz Simona i zaraz zniknął. Simon nie żyje. Do zmar­

łych nic nie należy.

Niebawem skończy się przerwa na posiłek. Może

już się skończyła. To szaleństwo, wszyscy dostrzegą
ich nieobecność, a Heino nie chciał narażać Mai.

Tyle że chwila była jak stworzona, by przedrzeć się

przez mur, który zbudowała wokół siebie. Niczego
bardziej nie pragnął.

background image

Heino Aalto nigdy nie się nie cofał. Nawet jeśli gro­

ziło mu niebezpieczeństwo.

Tym razem nie czynił nic złego. To, czego pragnął,

było dobre.

Usta i oczy dziewczyny przyciągały go z magiczną si­

łą. Nigdy nie spotkał takich oczu, takich miękkich warg.

Bez namysłu ucałował je ponownie, a dziewczyna

nie stawiła mu oporu. Jej dłonie pieściły plecy Heino,
napełniały go rozkoszą.

Podciągnął ją w górę, wsunął dłonie pod wilgotną

koszulę. Pomogła mu pozbyć się paska, a on gorącz­
kowymi ruchami uwolnił ją od resztek mokrej bieli­
zny, która oblepiała jej uda. Był jak nieprzytomny, śle­
py z pożądania.

Heino oparł dziewczynę o pień brzozy, przycisnął

do białej kory i wszedł w nią. Ręce Mai zamknęły się

na szyi młodzieńca, nogi na jego biodrach. Stali się
jednym ciałem, jedną namiętnością, poruszali w tym
samym rytmie. Wargi całowały w bezgranicznym za­
pamiętaniu.

Nie spieszyli się, choć zżerał ich ogień namiętności.

Nie musieli rozmawiać. Ich ciała porozumiewały się
bez zbędnych słów, szukając spełnienia...

Ailo dogonił Idę bez trudu. Przekomarzając się, ze­

szli znów nad rzekę i usiedli na kamieniach. Dowcip­
kowali i śmiali się nieustannie.

- Robota czeka - powiedział niechętnie Ailo po

dłuższej chwili.

Ida wiedziała o tym od dawna. Zastanawiała się, czy

Maja i Heino znaleźli wspólny temat do rozmowy.

A może wrócili do tamtych? Wtedy wszyscy pomy-

background image

ślą, że ona ugania się za Ailo. To byłaby krzycząca nie­
sprawiedliwość.

- Zapomniałem butów - rzucił ze złością Ailo. -

Wrócisz ze mną?

Ida skinęła głową. Chociaż chciała nią potrząsnąć.

Ailo ruszył przodem. Ścieżka była wąska, porośnię­

ta gęstwiną zarośli po obu stronach, tak że nie mogli
iść obok siebie. To dobrze, pomyślała Ida. Wolała po­
suwać się za nim, patrzeć na niego bez skrępowania...

Choć spacer u boku Ailo byłby równie przyjemny,

połączyłby ich w innej wspólnocie. Tylko między nią
a Ailo mogła istnieć taka więź. Gdyby mieszkał z ni­
mi, zostałby jej najlepszym przyjacielem.

Kiedy zbliżyli się do zakola rzeki, Ailo zatrzymał się

raptownie. Te dźwięki docierały do niego od jakiegoś
czasu, ale dopiero teraz uświadomił sobie, jakie jest ich
źródło.

Cofnął się i wpadł na Idę. Wepchnął ją do lasu,

chciał uchronić od tego widoku.

Była jeszcze taka niewinna.
Za późno.
Ida zobaczyła Maję, jej okryte bielą ciało owijało się

wokół ciała Heino. Brunatne dłonie Heino pod jej ko­

szulą. Poruszali się w obłąkanym rytmie, razem, ku so­
bie, połączeni pocałunkiem, który nie miał początku
ani końca.

Ida bladła i rumieniła się na przemian. Obróciła się

tyłem, choć jakaś cząstka w niej wciąż chciała patrzeć.
Uczyć się. Ailo objął ją łagodnie, splótł palce w talii
dziewczyny, wsparł policzek na jej rudych włosach.
Teraz spoglądali w tym samym kierunku. Ku rzece.

- Nie możemy wrócić przed nimi - szepnął Ailo. -

background image

Wtedy domyśla się wszystkiego. Powiemy, że kąpali­

śmy się i zapomnieliśmy o bożym świecie...

- Cały czas zastanawiałam się, czy potrafią rozma­

wiać ze sobą. - Ida drżała. Nie potrafiła wyrzucić z pa­

mięci obrazu spleconych ze sobą kochanków.

- Takie rzeczy się zdarzają - tłumaczył Ailo. - To

nie musi być złe i grzeszne, choć znają się tak krótko...

Ida nie wiedziała, co sądzić na ten temat. Siostra wy­

dawała się jej dotąd osobą pozbawioną uczuć. Dostrze­
gła jednak od samego początku, że Maję i Heino po­
łączyła jakaś niezwykła więź.

- Nie wiedziałaś, jak to jest?
- Skąd miałam wiedzieć? - odrzekła bezradnie. -

Dziewczęta nie rozmawiają o takich sprawach.

Ailo przytulił ją przyjaźnie i rzucił wzrokiem za sie­

bie. Zobaczył, że Heino opuszcza Maję na ziemię,
obejmuje ją z bezgraniczną czułością. Ujrzał ramiona
Mai spoczywające ufnie na szyi młodzieńca.

Wymienili jakieś słowa, nie wiedział jakie, nie chciał

wiedzieć. Życzył siostrze szczęścia bardziej niż komu­

kolwiek.

Ostrożnie odsunął Idę od siebie.
- Poczekamy na nich w innym miejscu. Nie muszą

wiedzieć, że poznaliśmy ich tajemnicę.

Ida przystała na tę propozycję bez wahania. Nie

miała pewności, jak się zachowa, czy nie zdradzi się
spojrzeniem.

I zastanawiała się, jak to jest. ,
Co innego widzieć, co innego czuć.

background image

6

Wrócili razem. Praca trwała w najlepsze. Wokół

drzewka, zwieszającego się zieloną koroną nad miele-
rzem, wyrósł ogromny stos drewna.

Ida ponownie zmoczyła włosy, by uwiarygodnić hi­

storyjkę o kąpieli, ale jej policzki pałały, kiedy Ailo
opowiadał o ożywczo chłodnej wodzie.

- Zapewne - stwierdził Santeri z błyskiem w oku.

Ida zrozumiała natychmiast, że Santeri wie swoje, mo­
że i co do niej snuje pewne domysły. Zaczerwieniła się

jeszcze bardziej i miała ochotę wykrzyknąć, że to nie­
prawda, ale nikt już nie zwracał na nią uwagi.

To Maja powinna oblać się rumieńcem, ale wyda­

wała się zupełnie nieporuszona. Wyszła z lasu niewin­

na jak aniołek, niosąc buty Ailo. We włosach miała liść,
ale przecież mógł się tam zaplątać przypadkiem.

Trzymała się z daleka od Heino. Jej policzki nie pa­

łały, oczy nie płonęły. Nie było w niej nic, co przypo­
minałoby zachowanie Elise i Mattiego. Nic, co świad­
czyłoby o miłości.

Więc jak mogła...? Jeśli nic nie czuła? Więc skąd bra­

ła się nieziemskość tego aktu, skoro nie było w nim
cienia uczucia? Czy można pokochać kogoś, kogo po­
znało się poprzedniego wieczora?

Ida nie znajdowała odpowiedzi na żadne z dręczą­

cych ją pytań.

background image

Nawet Heino wyglądał zwyczajnie, ale Ida wymy­

śliła sobie, że mężczyznom łatwiej zachowywać pozo­
ry. Mieli wprawę. Większość młodzieńców gotowych
do żeniaczki chwaliła się wcześniejszymi podbojami.
Akceptowano to. Jeśli, rzecz jasna, w ich opowieściach
tkwiło choć ziarno prawdy.

Ida popadła w zadumę. Usiadła, unikając towarzy­

stwa Anjo i Mai. One były dorosłe, wiedziały. Ida po­
czuła się nagle jak małe, nierozgarnięte dziecko.

Stos rósł, wyglądaj jak zamek, nad którym niby

sztandar powiewała zielona korona sosny.

Czarno-zielona była flaga prostych ludzi. Czarna

jak krople smoły, zielona jak igły sosny. Czerń i zie­
leń to kolory ludu. Reijo krążyły po głowie wzniosłe
myśli, gdy kładł na mielerz kolejne kłody drewna. Nie
pamiętał o gradkach drogocennego kruszcu, które
ukrył w skrzyni koło łóżka. Dzięki nim mógłby żyć
dostatnio, ale nie chciał. Znał swoje miejsce i jedyne,
czego pragnął, to umrzeć takim, jakim się urodził.
I niech młode sosny rzucają cień na jego grób.

W odległej, miał nadzieję, przyszłości.

Reijo pocił się, czuł się jak roślina, która puszcza so­

ki. Dziwne porównanie, ale ostatnio Reijo przychodzi­
ły do głowy dziwne myśli. Może zbyt mało przebywał
z ludźmi? Samotność źle wpływa na stan duszy.

Chłopak, którego przyprowadził Knut, to tęgi ro­

botnik. Silny, uparty, przypominał ojca. Gdyby Petri
nie spotkał Raiji, to Heino nie pojawiłby się tutaj...

I znów te dziwaczne myśli.
Reijo odepchnął je od siebie. Rzucił okiem na po­

chyłość, na której siedziała Ida. Sama, to nie było do
niej podobne, zapewne pokłóciła się z Ailo. Jeszcze nie

background image

dorosła, pomyślał z troską. Miał nadzieję, że Ailo wy­
każe się rozsądkiem i powstrzyma swoje żądze. Jeśli
było tak, jak myślał. A było.

Reijo dobrze pamiętał własną młodość. Krew wrza­

ła w żyłach. Zawsze jest tak samo.

Lubił Ailo. Nie miał nic przeciwko jego związkowi

z Idą.

Maja rozmawiała z Anjo.

Lekko zaróżowiona na policzkach, o wargach czer­

wonych i błyszczących.

Syn Petriego miał ślady na plecach. Odciski drob­

nych palców...

Reijo spostrzegł to od razu.
Nie był pewien, czy wnioski, które wysnuł, przypa­

dły mu do gustu, ale to nic nie oznaczało.

Pisklę wyfrunęło z gniazda.
Zbliżała się pora obiadu.
Smolarze z Tornedalen dostąpili zaszczytu położe­

nia ostatniego kręgu, starannego wykończenia miele-
rza. Pośpiech nie był wskazany.

Pozostali mężczyźni ruszyli na wzgórza po darń.

Trzeba jej było sporo do przykrycia stosu i uszczelnie­
nia boków. I ta czynność wymagała niezwykłej staran­
ności. Stos musiał płonąć równomiernie i utrzymywać
stałą temperaturę.

Znosili płaty darni i układali je wokół mielerza.

Nadszedł czas na porządny posiłek.

- Nie wszystko trzeba traktować ze śmiertelną po­

wagą - zauważył Santeri, ocierając brudną dłonią pot
z czoła. Jego twarz była czarna od ziemi. - Niektórzy
zresztą dobrze się bawili. Tylko się kąpaliście?

Roześmiał się szczerze, a Ailo i Heino dołączyli do

background image

niego. Ida nie była w stanie. Nigdy nie pojmie męskich
reakcji.

Podczas przedpołudniowej przerwy Reijo i Santeri

rozciągnęli sieć w poprzek rzeki. Teraz brodzili w wo­
dzie i wprawnymi ruchami wyłuskiwali z oczek tłuste
łososie. Podnosili je w górę triumfalnym gestem, by
pokazać, że obiad jest gwarantowany.

Heino przytknął dłonie do ust i krzyknął:
- Dobra robota, chłopcy! Jest ich więcej?
Łososi było osiem.
Usmażyli je nad ogniskiem. Jedli palcami z blaszanych

i drewnianych talerzy, z odrobiną masła i ogromnymi ka­

wałkami ciemnego chleba. Zagotowali kawę, zasłużyli so­

bie ciężką pracą na taki zbytek. Ida doprawiła kawę odro­
biną mleka, a mężczyźni czymś mocniejszym z flaszek,
które powyciągali z wewnętrznych kieszeni. Heino nie
pił, zauważyła Ida. Może przez wzgląd na Maję?

A przecież wcale na nią nie patrzył. Po tym, co prze­

żyli razem?

Po obiedzie przyszedł czas na wypoczynek. Męż­

czyźni wyciągnęli się leniwie na mchu. Dwaj Smolarze
z Tornedalen oddalili się od reszty. Prowadzili cichą
rozmowę po fińsku. Ida wyłapywała poszczególne sy­
laby, ale nie potrafiła złożyć z nich rozsądnej całości.

Niepokoiło ją zachowanie tej dwójki. Dziwne, że trzy­
mali się na uboczu...

Może czuli się obco?
Ida unikała Mai. Omijała ją szerokim łukiem, nie za­

uważając, że sama stroni od towarzystwa.

Santeri opowiadał anegdoty przy dogasających

resztkach ogniska. Knut oparł głowę o kolana Anjo.
Maja siedziała obok, Reijo też. Ida nie poszukała wzro-

background image

kiem Aiło. Santeri był świetnym gawędziarzem, ale
dziewczyna znała wszystkie jego historie w niezliczo­
nych wariantach. Z pewnością wybaczy jej, jeśli tym

razem nie usiądzie u jego stóp.

Samotność zakłócił jej Heino. Przycupnął na pniu

drzewa zwalonego podczas wiosennych burz. Ida mia­
ła ochotę wstać i odejść, ale nie zrobiła tego.

- Uciekasz od nas - zauważył. Na brzmienie jego

głosu Idzie przebiegły po plecach rozkoszne ciarki.
Nie Heino to sprawiał, tylko sam głos...

- Znam opowieści Santeriego.
Roześmiał się, śmiech Heino też brzmiał sympa­

tycznie. Idzie jednak nie spodobało się to, że dołączył
do niej. Powinien być przy Mai...

- A ty umiesz opowiadać? - zaciekawił się.
Ida gapiła się na niego. Miał zamiar wypytać ją

o Maję? I co tu odpowiedzieć? Może milczeć?

- Interesuje mnie twój ojciec - ciągnął Heino. - Opo­

wiedz mi o Reijo!

- O tatku? - zdziwiła się. - A co tu jest do opowia­

dania?

Heino wzruszył ramionami.
- To niezwykły człowiek, nieprawdaż? I miał za żo­

nę niezwykłą kobietę, tak przynajmniej mówią. Wy­
chował stadko dzieci bez niczyjej pomocy. Nie są­
dzisz, że wiele dał z siebie?

Ida nigdy nie patrzyła na to od tej strony. I ani sie­

bie, ani swojego rodzeństwa nie uznawała za stadko.

- Tatko jest po prostu... dobry - wyszeptała onie­

śmielona. Odszukała Reijo wzrokiem i utwierdziła się

w miłości do ojca.

- Dziwne, że się powtórnie nie ożenił...

background image

O tym też nigdy dotąd nie myślała. Nie chciała jed­

nak rozmawiać na ten temat z nieznajomym.

- Zapewne uważa, że jest mężem... mojej mamy. Ma­

ma zniknęła, ale tato powtarza, że była jego najlep­
szym przyjacielem.

- To ładne słowa - stwierdził uroczyście Heino.
Ida nie mogła odgadnąć jego intencji. Czyżby He­

ino, w przeciwieństwie do innych mężczyzn, nie gar­
dził kobietami?

- Jest młody, przynajmniej jak na ojca - ciągnął.

Ida skinęła głową. Opowiedziała o zazdrości przyja­

ciółek. Niektóre nawet otwarcie zalecały się do Reijo.

Heino skwitował tę uwagę uśmiechem.

- Może dlatego tak dobrze nas rozumie. Jest w rów­

nym stopniu ojcem jak kompanem.

- Nie doskwiera ci samotność?
- Pragnęłabym, by Maja wróciła do nas - odrzekła

szczerze, zadowolona że Heino zmienił temat. Prze­
czucie mówiło jej, że chciał zapytać ją o coś znacznie
istotniejszego. I przeczucie podpowiadało jej, że He­
ino zna już odpowiedź. - Tylko że Maja jest uparta
i zostanie w domku nad rzeką. Wiesz, że należał do
mamy? Do mamy i ojca Knuta. Tato i ojciec Knuta
zbudowali go dla niej. Myślę, że już wtedy ją kochał,
ale uznał, że Kalle stanowi lepszą partię. Już taki jest,
myśli o innych. Pewnie dlatego Maja nie chce się prze­
prowadzić. Tamten dom należy do niej, ten nasz na
cyplu do Reijo.

Heino rozumiał więcej, niż Ida mogła przypuszczać.

Więcej, niż ona sama pojmowała.

- Simon powinien był zostać - stwierdził. - Nie zda­

wał sobie sprawy, co traci.

background image

- Słyszałeś jej słowa - przypomniała. - Nie łączyło

ich wielkie uczucie.

- Simon był dobrym człowiekiem.
Ida wzruszyła ramionami.

- Wiem, że o zmarłych nie mówi się źle, ale nie prze­

sadzajmy. Był kobieciarzem, korzystał z każdej okazji.

- Na ciebie też nastawał? - spytał.
Ida wzdrygnęła się.
- Nie otwarcie. W końcu pokochał Maję. Gdyby jed­

nak dbał o nią od samego początku, nigdy nie okaza­
łaby mu lekceważenia...

Ida zamilkła i zajrzała w ciemnobrązowe, niemal

czarne oczy Heino.

- Dlaczego mówię ci to wszystko? - zdziwiła się.
Heino rozłożył ramiona.
- Bo nie jestem kobieciarzem - powiedział.
- Unikasz jej od chwili, kiedy wróciliśmy.
Heino milczał. Ida zaczerwieniła się po koniuszki

włosów.

- Widziałaś nas, prawda?
Pokiwała głową, unikając jego wzroku.
- I co o mnie myślisz? - spytał. - Mnie nie unikasz.

Jesteś zła na Maję? W takim razie powinnaś być zła

i na mnie...

- Nie jestem zła...
W geście zażyłości Heino położył dłoń na kolanie

dziewczyny. Ida spłoszyła się, spojrzała ku ognisku.

Nikt nie patrzył w tym kierunku.

- Boisz się mnie?
- N i e .
- Więc nie wiesz, co masz sądzić o tym, co ujrzałaś?

Ida gwałtownie zaprzeczyła, ale zaraz potem póki-

background image

wała głową. Nie odważyła się zajrzeć w twarz temu
dojrzałemu mężczyźnie, który tak wiele rozumiał.

I o wszystkim potrafił rozmawiać.

- Co myślisz o Mai?
Wymówił jej imię tak jak należy. Z fińskim akcentem.
Ida nie znalazła właściwych słów, więc milczała.

- To źle o niej nie świadczy. Uwierzysz mi, jeśli po­

wiem, że to się po prostu stało? Bo było nam pisane?

- Nie wiem...
- Wierzysz w wielką miłość?
Nic nie odrzekła, zresztą Heino nie dał jej dojść do

słowa.

- Ona istnieje. Wielka, wszechogarniająca miłość. Ty­

le że jej oblicze jest za każdym razem inne. Rozumiesz?

Ida przytaknęła. Myślała podobnie, wmawiała sobie

tylko, że nigdy się nie zadowoli namiastką uczucia.

- Czasami trafiasz wprost do raju - tłumaczył. - Je­

śli spotkasz właściwą osobę we właściwym miejscu
o właściwym czasie. To, co zdarzyło się między mną
a Mają, było piękne. Nie wolno ci myśleć inaczej. Prze­
raziła cię ta scena, bo nie dostrzegłaś w niej uczuć. Ale
są, uwierz mi na słowo.

- Co teraz będzie? - spytała cicho i niepewnie. - Z to­

bą i z Mają?

- Nie wiem - odrzekł szczerze. - Nie muszę wie­

dzieć, co się zdarzy jutro.

- Maja z nikim nie rozmawiała tak jak z tobą.
Na chwilę twarz Heino rozjaśniła się w uśmiechu.

Nie wyglądał tak surowo, kiedy się uśmiechał. Ida nie
miała odwagi poprosić, by czynił to częściej.

- Twoja siostra jest dobra, Ido - powiedział. - Nie zna­

łem dotąd nikogo takiego jak ona. Nie myśl o mnie źle!

background image

Są chwile w życiu, kiedy trzeba zawierzyć instynktowi.

Wstał, uśmiechnął się do niej i spokojnie wrócił do

ogniska.

Różnił się od Simona, bardzo się różnił. Ida nie mo­

gła się teraz sobie nadziwić, że porównywała tych
dwóch mężczyzn.

Miało się już ku wieczorowi, kiedy zaczęli zakrywać

stos. Należało to uczynić w taki sposób, by zielona ko­
rona sosny nie doznała uszczerbku. Miała dumnie

wznosić się do nieba, póki ostatnia kropla smoły nie

spłynie do beczki.

Mielerz ze wszystkich stron uszczelniono darnią. Bia­

da temu, kto by to uczynił mało starannie! Powietrze
nie mogło mieć dostępu do drewna, tylko u samego do­
łu zostawiano szparę, w miejscu gdzie podpalano stos.
Potem i ten fragment zakrywano darnią, pozostawiając
jedynie kilka otworów zapewniających przewiew.

Smolarze nie podpalili stosu. Zrobiło się późno i po­

wiał lekki wiatr.

Poza tym Tuomas i Pekka dali wyraźnie do zrozu­

mienia, że nie życzą sobie obecności kobiet przy tej
najważniejszej czynności.

- Już i tak źle się stało, że kręcą się tu baby - powie­

dział zjadliwie Tuomas i splunął w kierunku Mai.

Maja nie dała się sprowokować.
- Ciekawa jestem, co za baba wyrządziła ci krzyw­

dę - odrzekła jedynie.

- Duchom się to nie podoba. - Tuomas pociemniał

na twarzy, udając, że nie dosłyszał jej uwagi. - Du­
chom należy się szacunek. Nie lubią, kiedy kobiety
kręcą się przy męskiej robocie.

- Duchy mają więc źle w głowie jak co poniektórzy

background image

- odrzekła kwaśno Maja, dając wyraźnie do zrozumie­
nia, że nie darzy smolarzy szacunkiem.

Ale nie zaprotestowała i razem z Anjo i Idą ruszyła

w powrotną drogę. Na odchodnym zapytała jedynie,

czy mężczyźni sami przyjdą po jedzenie, czy też któ­
raś ze znienawidzonych bab ma przebrać się w spodnie
na tę okoliczność.

- Bez nas zagłodzicie się na śmierć. Chyba że duchy

zatroszczą się o posiłek.

- Przyjdziemy - zapewnił ją Reijo, szczęśliwy, że

pozbędzie się Mai i jej kąśliwych uwag. I że na jakiś
czas utrzyma ją z dala od syna Petriego.

Mężczyźni zostali przy mielerzu po to, by go chronić

na wypadek, gdyby jakiś konkurent do czarnego złota
zechciał pomieszać im szyki. Może nawet podpalić stos,

jeśli wiatr by ucichł, a pogoda się ustabilizowała.

Ida wiedziała, że powyciągają flaszki ukryte w we­

wnętrznych kieszeniach kurtek i będą opowiadać so­
bie historie. I będą śmiać się i radować tak jak w po­

przednich latach...

Trochę im zazdrościła.
Rozpalaniu mielerzy towarzyszyły śpiewy, zabawa

i wesołość... Tak bywało do tej pory. Schodziło się pół

wioski, mnóstwo młodzieży.

W tym roku smolarze nie życzyli sobie obecności

kobiet. Całą radość zachowywali dla siebie.

Wkrótce kobiety natknęły się na Sedolfa i Emila.

Wypukłe kieszenie młodzieńców świadczyły o tym, że
cały prowiant mieli w płynnej postaci.

Emil spoglądał na Idę tęsknym wzrokiem.
- Wracacie do domu? - zdziwił się.
- Duchy nie lubią spódniczek - wyjaśniła Ida. Dzi-

background image

waczne zachowanie smolarzy nagle wydało się jej za­
bawne.

Emil nie wiedział, na co się zdecydować. Dołączyć

do mężczyzn, czy pójść za Idą.

- Nie powinien was kto odprowadzić do wioski?
Maja prychnęła pogardliwie.
- Też mi się znalazł obrońca! Damy sobie radę bez

twojej pomocy.

Dylemat Emila został rozwiązany. Ida była wdzięcz­

na Mai, ale nie powiedziała tego głośno.

Sofia i Henriettę również pięły się pod górę, wystrojo­

ne z umiarem, tak by nie wzbudzać podejrzeń rodziców.

- Zawracajcie - poleciła im Ida. - W tym roku przed­

stawienie wyłącznie dla mężczyzn.

- Co ty mówisz? - zdziwiła się Sofia.
- Przegonili nas - wyjaśniła Maja. - Chcą być sami,

trudno. Nie będę błagać ich o pozwolenie.

Dziewczęta spuściły nosy na kwintę i zawróciły. Co

rusz rzucały ukradkowe spojrzenia na Anjo, ale nie
miały śmiałości się odezwać.

- Knut to mój mąż - powiedziała Anjo, kiedy już

zbliżały się do domu Mai.

Dziewczęta roześmiały się nerwowo.
- Jestem znacznie starsza od niego. Sama się dziwię,

że mnie zechciał!

Szczerość Anjo stopiła lody. Ta kobieta miała nie­

zwykły dar zjednywania sobie ludzi.

Plotki już zaczęły krążyć, choć nikt jeszcze nie wi­

dział Anjo z bliska. Poza Indianne, ale jej trudno wie­
rzyć. Opisała żonę Knuta w sposób groteskowy, jak­
by miała na myśli kogoś innego, a nie tę roześmianą,
sympatyczną osobę.

background image

Ida zaprosiła wszystkie na cypel. Sofia i Henriettę

dały się przekonać, ale Maja odmówiła.

- Muszę się przespać - ucięła dyskusję.
Ida uważała, że Maja nie powinna zostać sama.
Tylko że starsza siostra rzadko zmieniała raz po­

wziętą decyzję.

Pożegnały się przy domu Mai.
Zapadała noc. Niebo zachmurzyło się, tylko na za­

chodzie było ciemnobłękitne, resztę spowijały szare
kłęby chmur. Na szczęście chmury trzymały się wyso­
ko nad wierzchołkami gór, co dawało nadzieję na ry­
chłe wypogodzenie.

- Żeby tylko nie spadł deszcz. I żeby nie wiało. - Ida

była zaniepokojona, a dziewczęta z wioski podzielały
jej troskę. Znały się trochę na smolarstwie, tylko An-
jo za każdym razem dowiadywała się czegoś nowego.

- Ciągnęłoby przez darń - wyjaśniła Henriettę, a An-

jo pojęła jej tok myślenia. Trzeba wielu sprzyjających
okoliczności, zanim powstanie smoła do smarowania
ścian, uszczelniania burt łodzi i leczenia chorób.

Do domu na cyplu dotarły rozszczebiotane. Anjo

czuła się starsza od nich, ale nie jak matka, nie jak ktoś
z innego pokolenia. Dziewczęta traktowały ją przyjaź­
nie i nie wyłączyły ze swego grona.

Anjo schowała radość w sercu. Opowie o niej mężo­

wi. Knut obiecał, że przyjdzie po jedzenie i spędzi z nią

noc. Anjo potrzebowała poczucia bezpieczeństwa, co­
dziennie musiała się upewniać, że należą do siebie.

Dotąd Knut jej nie zawiódł. Choć ta szczupła

dziewczyna nad rzeką napędziła Anjo stracha. Zabola­
ły ją wyzwiska, ale tkwiło w nich ziarenko prawdy.

Były takie młode. Jak jej Knut.

background image

Pranie powiewało wesoło na rejach, kołysał nim

rześki wiatr znad morza. Dopiero stanąwszy na progu
domu, zorientowały się, że taniec wiszącej bielizny

zbyt jest ożywiony.

Ktoś pociął ją na wąskie pasemka, sztuka po sztuce.

Anjo rozpłakała się, kiedy obeszła podwórze, robiąc

rachunek strat.

- To przeze mnie.
Wszystkie jednocześnie pomyślały o Indianne.
Ubranie nie znaczyło wiele dla mężczyzn. Mężczy­

zna na co innego skierowałby zemstę. Na coś, co mia­
ło wartość w jego oczach.

Kobieta znała cenę odzienia.

- Idę po Knuta. - Ida dyszała wściekłością. - Nie ob­

chodzi mnie, jak zareagują na mój widok.

Nie zaprotestowały.

- Najszybciej biegam - dodała na wszelki wypadek.

- Zostaniecie z Anjo?

Sofia i Henriettę pokiwały głowami. Wiedziały, że

ich zachowanie nie zyska aprobaty rodziców. W takie
rzeczy nie wolno się mieszać, zwłaszcza jeśli zdarzyły
się w domu na cyplu.

Ale były lojalne. I zaciekawione. Dalszym ciągiem,

widokiem Knuta u boku Anjo.

Zaryglowały drzwi.
Ida popędziła do mielerza najkrótszą drogą. Nie

dbała o to, co duchy sobie pomyślą. Powinny mieć
dość rozsądku, by zrozumieć powagę chwili.

background image

7

Ida zabrała z sobą Knuta, Ailo i Heino. Reijo także

chciał ruszyć do domu, ale trzej młodzieńcy przeko­
nali go, że sprawa nie jest aż tak poważna.

Mielerz należał do Reijo, obyczaj nakazywał mu

być przy nim.

- Indianne nie popełniłaby takiego głupstwa - my­

ślał głośno Knut. - Po co miałaby to robić?

- Zraniona miłość - powiedział Heino.
- Nie była moją dziewczyną...
- Ale wpuściła cię do alkowy - wycedził Ailo. - Mo­

że liczyła na więcej.

- Taka miła dziewczyna! - Knut nie dawał za wy­

graną. - To sprawka jakiegoś szaleńca.

- Tylko kobieta mogła zrobić coś takiego - stwier­

dziła Ida. - Do twojego powrotu nasze pranie było
bezpieczne. Do twojego powrotu z Anjo - dodała.

- Czy Anjo bardzo jest roztrzęsiona? - spytał Knut

po raz tysięczny.

Ida cierpliwie odpowiadała, że Anjo jest, rzecz ja­

sna, podenerwowana, ale nie została sama.

Heino nie poszedł na cypel.
- Nasza kłótnica też potrzebuje opieki - tłumaczył się.
Knut nie miał czasu, by zastanawiać się nad nagłym

zainteresowaniem, jakie Heino okazywał Mai. Dość
się nasłuchał dowcipów o różnicy wieku.

background image

Chłopaki z wioski, dawni towarzysze zabaw, nie

przebierali w słowach po wypiciu paru głębszych. Se-
dolf i Emil widzieli Anjo i z prostacką bezpośrednio­
ścią wyjaśnili Knutowi, że, owszem, Anjo nadaje się na

materac, ale po co od razu się z taką żenić?

Anjo zdążyła już osuszyć łzy i zdjąć żałosne szczątki

prania. Ktoś starannie wykonał swą niecną robotę, nie
ocalała ani jedna sztuka garderoby. Przy pomocy Sofii
i Henriettę ułożyła bieliznę w stos i spaliła. Kiedy zjawi­
li się Ida, Knut i Ailo, spopielale resztki wciąż się tliły.

Jeśli któraś z dziewcząt wątpiła do tej pory w szcze­

rość uczuć Knuta, to musiała zmienić zdanie. Knut
przytulił Anjo mocno, pocieszał, gładził po włosach
i całował w czoło. Nie były przyzwyczajone do takie­

go widoku. Ludzie z wioski nie wystawiali emocji na

widok publiczny.

- Uduszę ją własnymi rękoma, jeśli okaże się, że to

ona! - Knut nie znal litości.

- Daj spokój, przebolejemy tę stratę - Anjo studzi­

ła gniew męża. - Nie bądź małostkowy.

- Indianne wspominała o tobie - powiedziała cicho

i niepewnie Henriettę. Była w tym samym wieku co
Knut, znała go dobrze, zanim wyjechał. Teraz się zmie­
nił w mężczyznę, w którym mogłaby się zakochać.
Gdyby nie Anjo.

- Ledwie ją pamiętam - westchnął Knut. - Po co mia­

łaby się mścić?

Dziewczęta nie znały odpowiedzi, ale wszystkie

trzy zdawały sobie sprawę, że Indianne jest zdolna do
takiej podłości. Dla niej ten czyn mógł mieć jakiś prze­

wrotny sens.

Knut opadł z sił, nie chciał wracać do mężczyzn.

background image

Wiatr zresztą nie ucichł i nic nie wskazywało na to, że
niebo rozchmurzy się w ciągu nocy. Nie rozpalą mie-
lerza przed rankiem, a Knut nie miał ochoty wysta­
wiać się na drwiny dawnych kompanów.

Sofia i Henriettę zbierały się w drogę powrotną. Po­

rządne dziewczęta nie powinny włóczyć się samopas
w poniedziałkowy wieczór.

- Przekażcie Indianne, że chcę z nią pomówić - oznaj­

mił im Knut, a w jego głosie pobrzmiewała groźba.

Skinęły potulnie głowami. W głębi duszy marzyły

jednak, by to nie Indianne dopuściła się niecnego czy­
nu. Z tym nowym Knutem nie było żartów.

Ida nie mogła znaleźć sobie miejsca. Wydarzenia te­

go krótkiego dnia odebrały jej spokój. Sen nie przyj­
dzie tak łatwo.

Usiadła na kamiennym stopniu prowadzącym do

sauny.

Knut i Anjo nie szukali towarzystwa. A Ailo nie

miał nic przeciw temu, by porozmawiać tylko z Idą.

- Postarzałam się dziś co najmniej o dwa lata - stęk-

nęła Ida. - Nic już nie będzie takie jak dawniej.

Ailo wykrzywił twarz. Nie usiadł, czuł się trochę

niepewnie. Oparł się o ścianę obok Idy. Nie powinien
był tyle pić, teraz już wiedział, ale ostatnie zdarzenia
przywróciły mu trzeźwość.

- Miałaś długą rozmowę z Heino?
Ida zdumiała się. Więc jednak ich zauważył.
- Lubię go - powiedziała.
- Pomimo wszystko? - W oczach Ailo zamigotał

uśmiech.

Ida skinęła głową. Nie miała ochoty się z nim sprze­

czać.

background image

- Nasza siostra zrobiła na nim ogromne wrażenie - cią­

gnął Ailo. - Opowiadał o niej cały wieczór. Nie sądziłem,
że jest taki szybki. Muszę się jeszcze sporo nauczyć...

Ida zignorowała tę uwagę.
- Musimy schować to przeklęte złoto. - Myśli

dziewczyny przeskakiwały z tematu na temat.

- Przez Maję?
Ida znów przytaknęła. Nie mogła pozbyć się niepo­

koju.

- Nie podobają mi się ci dwaj, których przyprowa­

dził Santeri. Nie chodzi wyłącznie o ich stosunek do
kobiet. Mam dziwne przeczucia.

- Musimy powiedzieć o tym Knutowi. Zadbam o to,

by przenieść gdzieś tę część kruszcu, którą ukryliśmy

w domku Mai. Ci dwaj nie znają tych stron, więc nic
nie znajdą.

- Co zrobisz ze złotem? - spytała Ida. Przekrzywiła

głowę, patrząc w górę. Ailo wciąż miał brudną od zie­
mi twarz i rozwichrzone włosy. Stał, złożywszy ramio­
na na piersiach.

- Pomogę swoim - odrzekł bez zastanowienia, jak­

by to było oczywiste. - Umiemy żyć w harmonii z gó­
rami, ziemią i rzekami, ale i na nas mogą przyjść cięż­
kie czasy... Złoto to ratunek na czarną godzinę.

- Przecież cię wyrzucili. A ty chcesz wrócić? I jesz­

cze podarować im skarb?

Ailo przytaknął.
- To moja rodzina. Mój lud.
- I nikt inny tam na ciebie nie czeka? - spytała po­

spiesznie, choć pytanie wydało się jej całkiem natu­
ralne.

- N i e .

background image

I nie dodał nic więcej. Jego sposób widzenia świata

mógł ją zranić.

Miłość do jednego człowieka mu nie wystarczała.

Przynależność rodowa, zobowiązania wobec swego lu­
du i dziedzictwa - wychowano go w takim duchu, by

wszystko to szanował i kochał. Ida miała korzenie.
Wzrosła pomiędzy czterema ścianami solidnego do­

mu. Nie mógł oczekiwać, że zrozumie tęsknoty wiecz­
nego włóczęgi.

- Możesz usiąść.
- Nie wiem, czy powinienem...
Ich spojrzenia spotkały się. Oboje wstrzymali od­

dech na chwilę.

- Jestem taka groźna? - zapytała.
- Może nie dla wszystkich.
Niedopowiedzenie poruszyło w Idzie jakąś tęskną

strunę. Uśmiechnęła się.

Ailo usiadł. Całkiem blisko.
- Przyszedł tam do nas chłopak o imieniu Emil -

powiedział lekko. - Dobrze się o tobie wyrażał...

Ida wykrzywiła twarz.
- Nic na to nie poradzę. Nie prosiłam go o to. No

i nie przegonię do piekła.

Ailo roześmiał się.
- A mnie przegonisz?

- Ciebie? Nie - odrzekła szybko. Zbyt szybko. Za­

częła oglądać paznokcie, zerkając kątem oka na Ailo.

Siedział z szeroko rozstawionymi nogami, wsparłszy
dłonie na udach. - Czemu miałabym cię przeganiać? -
dodała niepewnie.

- Ja też czasami dobrze o tobie mówię. Chociaż

mnie o to nie prosiłaś...

background image

- To co innego.
- Co innego?
Dlaczego zmuszał ją do takich wyznań? Dlaczego

kazał stąpać po śliskim gruncie? Nie rozumiał, że się
jeszcze boi?

- Ty, to ty. - Idiotyczne wytłumaczenie, ale nie mógł

spodziewać się innego, skoro stawia ją pod ścianą.

- To znaczy Ailo, przybrany brat?
Siedzieli zbyt blisko siebie, ale Ida nie zdobyła się

na to, by się przesunąć. Jej ciało było ciężkie jak z że­
laza. I gorące jak stos smolny.

- To znaczy ty, Ailo. Nie przybrany brat. Żaden brat.
A więc wyrzekła te słowa. Niech sobie myśli teraz, że

jest głupia. Zmusił ją do wyznania. Jego wina, bo siedzi
zbyt blisko i jest taki inny niż zazwyczaj. Jego wina, bo
spoważniał i wcale nie ma ochoty się przekomarzać...

Wina Ailo...
Ailo odetchnął z drżeniem. Dręczyło go trochę sumie­

nie, że wystawia Idę na taką próbę, ale i był uradowany.

Wiedział, na czym stoi.
Miał dwadzieścia jeden lat i nie powinien się tak de­

nerwować. Nie po raz pierwszy siedział blisko dziew­
czyny, a jednak nigdy dotąd tak silnie nie przeżywał
czyjejś bliskości.

Położył dłoń na jej dłoni.
Ida wiedziała, że ten gest oznacza coś szczególnego.

Ich palce się splątały, ale oboje milczeli przez dłuższą
chwilę.

- Czy to dlatego, że piłeś? - spytała.
Tych słów najmniej się spodziewał. Choć może to

i lepiej, że je wypowiedziała, zamiast dusić w sobie.
Nie znał rozmiarów jej niepewności.

background image

Ailo ścisnął mocniej dłoń dziewczyny i zajrzał jej

w twarz.

- Nie, Ido. Nie dlatego, że piłem. Dawno już nie

czułem się tak trzeźwy.

Ida znalazła wyraz powagi w jego błyszczących

oczach. Oczach matki, ale tego nie mogła wszak wie­
dzieć. Może Mikkal wyglądał podobnie. Dawno temu,
kiedy ich obojga jeszcze nie było na świecie.

Może Raija dostrzegła to samo w twarzy Mikkala?
Może wszystkim kieruje jakaś tajemnicza moc, mo­

że w każdym geście, każdym czynie tkwi ukryty sens...

- Historia się powtarza - wyrwało się jej.
- Jak to? - spytał, z góry znając odpowiedź.
- Twój ojciec. Moja matka. Ty. Ja.
Teraz powinien ją ostrzec. Żeby nie rzucała się od

razu na głęboką wodę. A zwłaszcza w jego ramiona.

Ze nie jest lepszy od miejscowych zalotników, którzy
usiłowali wejść przez okno do jej sypialni.

Nie powiedział nic.
Może niepotrzebnie pił, wódka mąci jasność sądów.

Ale Ida była boginią, istotą nie z tego świata. Jakże

więc mógł nie objąć jej ramieniem?

I było tak, jakby zawsze ją obejmował. I jakby ni­

gdy nikogo innego nie trzymał w objęciach. O niej za­

wsze snuł marzenia, ją uważał za swoją wybrankę.

- Miałam rację - szepnęła Ida. - Miałam rację! -

W jej słowach rozbrzmiewała radość. Ailo spojrzał
w roześmiane oczy dziewczyny. Nie można się znu­
dzić patrzeniem w takie oczy. - Wiedziałam, że będzie

inaczej. To nie to samo, co ich natrętne ręce, których
dotyk ledwie znosiłam.

Czy można odczuwać większą dumę?

background image

- A teraz już wiesz? - spytał Ailo. - Jest inaczej, bo

to ja cię obejmuję?

Pokiwała ochoczo głową. Zbyt dobrze go znała, by

udawać. Zresztą nie potrafiła udawać.

- Pocałuję cię - powiedział. Przytrzymał ją mocniej, za­

mknął w uścisku, z którego nie było ucieczki, nawet gdy­
by chciała. Podniosła twarz ku niemu i rozchyliła wargi.

- Więc zrób to!

Ailo uśmiechnął się. Pocałował ją otwartymi ustami,

smakując wargi dziewczyny językiem, potem wsunął go
głębiej i napotkał koniuszek jej języka, skory do zabawy...

Jej ręce splecione na szyi Ailo, gorliwość, z jaką od­

dała się pocałunkom - wszystko to przyprawiło mło­
dzieńca o dreszcze rozkoszy. Podniosła się na kolana,
by znaleźć się bliżej niego. Miała w sobie więcej ognia
niż w rudych włosach.

- Wciąż jest inaczej? - spytał. Czoło Idy spoczywa­

ło na jego policzku. Dziewczyna wślizgnęła się na je­
go kolana. Tak było dobrze - i bardzo niebezpiecznie.

-Tak.

Odetchnął. Bał się, że ją rozczaruje. Dotyk jego rąk

nie powinien napawać jej wstrętem.

Jak trudno zapanować nad dłońmi.

- Wiedziałem, że do tego dojdzie - rzekł cicho i po­

całował ją w skroń. - Byłaś małym dzieckiem, a ja już
zdawałem sobie sprawę, że staniesz się inna... - Użył
jej słowa, bo mieściło w sobie wiele treści.

- Tylko mi nie mów, że od tamtej pory na to cze­

kałeś - parsknęła. Nie była aż tak romantyczna.

Ailo roześmiał się.

- Nie. Ale wierzyłem, że wszystkie przewyższysz

urodą. Poza tym masz wiele innych zalet...

background image

Idzie starczyło rozsądku, by nie domagać się szcze­

gółów.

- Myślałem o tobie nieustannie - wyznał. Język mu

się rozwiązał, słowa same cisnęły się na usta. Może to
przez nadmiar trunku?

Muszę uważać, pomyślał. Cały czas się pilnował, ale

wargi przestały go słuchać.

- Anders mi opowiadał - odrzekła sucho, ale nie po­

ruszyła się. - Nie wmawiaj mi rzeczy, których nie by­
ło, Ailo. Wystarczy mi to, co dzieje się teraz.

- Przecież nie kłamię! - Był nieomal zrozpaczony.

Wątpiła w jego szczerość?

- Opowiadał mi o hordach innych dziewcząt -

uśmiechnęła się. W tonie głosu krył się ślad zazdrości,
ale przecież nie miała żadnych praw do jego przeszłości.

- One nigdy nie posiadły moich myśli - zapewnił ją. -

Ktoś inny zawsze był w nich obecny. Ktoś o rudych wło­
sach i niezwykłych oczach o barwie zielonobrązowej.
Ktoś, kto stąpa lekko i potrafi droczyć się ze mną. Dum­
na istota, która nie waha się sprzeciwić memu zdaniu...

Ida śmiała się.
- Więc taka jestem?
Ailo skinął głową.
- I masz jeszcze tyle innych przymiotów, których

nie zdążyłem poznać. Z pewnością nie jesteś nudna.

Teraz wybuchnęła śmiechem.
- Powinienem już iść - powiedział. Wieczór prze­

szedł w noc. Niepostrzeżenie, jak to bywa letnią porą
na dalekiej północy.

Zacisnęła dłonie na jego szyi.
- Zatrzymam cię - stwierdziła z satysfakcją. - Nie

puszczę.

background image

- Muszę się przespać.
Ida potrząsnęła głową.
- Nie jesteś starcem.
- Mógłbym nabrać ochoty na coś, czego ty byś nie

chciała.

Zesztywniała na chwilę. Ailo wiedział, jaki obraz

stanął przed jej oczyma, ale nie pożałował swego od­
ruchu szczerości.

- Czy to nie jest dobre, łagodne i ciepłe doznanie? -

spytała cichutko. Pamiętała słowa Heino. Rozumiała
je wtedy, nie przypuszczała jednak, że tak szybko jej
samej będą dotyczyć.

- Nie tylko, Ido. Ale nie wolno tego przyspieszać,

jeśli nie jesteś gotowa. Piłem. Mogę stracić głowę...

- Nie ty.
Wierzyła mu bezgranicznie. Ale Ailo nie bardzo ufał

samemu sobie.

- Co innego byś powiedziała, gdybym zaciągnął cię do

sauny i zaczął majstrować przy spódnicy - rzucił z uśmie­
chem. Od samej myśli zakręciło się mu w głowie.

Ida wyprężyła się. Wargami połaskotała szyję Ailo,

budziła w nim uczucia mniej szlachetne niż czułość.

- Co jeszcze byś mi zrobił? - spytała z napięciem

i powagą.

Ailo potrząsnął głową.
- Nie pozwól mi fantazjować - zaprotestował. - Nie

zmuszaj mnie, będziemy oboje żałować!

Ida czuła, jak ciepło rozlewa się falami po całym ciele.

Dudniło jej w skroniach, drżały wargi, nie mogła usie­
dzieć w bezruchu. I wiedziała, że to samo dzieje się z Ailo.

- Nie wiesz, co robisz - szepnął chrapliwie, patrząc

na nią nieprzytomnie. Znów zachłannie poszukał ust

background image

Idy. Jego pocałunki doprowadzały dziewczynę do sza­
leństwa, kazały zapomnieć o rozsądku.

Ida wsunęła ręce pod kurtkę Ailo, dotykała tych sa­

mych silnych ramion, które podziwiała całe przedpo­
łudnie.

Miał gładką, rozgrzaną skórę.
Dłoń Ailo wślizgnęła się pod spódnicę dziewczyny,

szukała miejsc, których ona sama rzadko dotykała.

Pozwalała mu odkryć rzeczy, o których nawet nie

ważyła się marzyć.

Obrazek znad rzeki pojawił się na moment przed

jej oczyma i zaraz rozpłynął. To było co innego. Każ­
da taka chwila była inna. Tyle zdążyła już zrozumieć.

Ailo cofnął rękę i zepchnął Idę z kolan. Obrócił się

do niej plecami i stanął z trudem na nogi, oddychając
ciężko.

Ida nie poruszyła się. Zaskoczona, gorąca, spragnio­

na tego, co nie nastąpiło.

Ailo oparł się o ścianę i wcisnął dłonie głęboko do

kieszeni.

Dziewczyna spojrzała na niego kątem oka i dostrze­

gła, że ledwie panował nad sobą.

Świat wirował. Pozwoliłaby mu na wszystko...

Wiedziała.
O n też.

I nagle ogarnęła ją czułość dla Ailo. Za to, że nie po­

prosił. Że cofnął się, choć oboje pragnęli posunąć się
dalej.

- To nie jest tylko dobre i łagodne - powiedział

miękko, układając wargi do uśmiechu.

Rozumiała.
- Pójdę, tak będzie najlepiej.

background image

Skinęła głową. Skąd miała znać siłę tych uczuć? Do

tej pory nic o nich nie wiedziała.

- Przed tobą też zamknę okno do sypialni - oznaj­

miła, drżąc.

- Tak będzie najlepiej, Ido.
Nie dotknął jej, ominął i ruszył w stronę drzwi. Ida

pierwsza dopadła klamki.

Z uśmiechem uniosła głowę, zasypała twarz chłopa­

ka pocałunkami, na koniec odnalazła jego usta. Ailo
się cofnął.

- Dobranoc, aniele - powiedział. - Lepiej będzie, jak

zniknę. Twarda ława w kuchni Mai wybije mi z głowy

niebezpieczne marzenia...

W jej promiennej twarzy nie było drwiny, kiedy mó­

wiła:

- Nie pozbawiaj się marzeń. Czyż nie miło bawić

się własnymi myślami, nawet jeśli są niebezpieczne?

- Ty to uczynisz?
Znowu się uśmiechnęła i skinęła głową. Jej wargi

wypowiedziały tylko jedno słowo:

- Może.
I pozwoliła mu odejść.

- Więc nie rozpalacie mielerza? - Maja powitała He-

ino pytaniem jak nieproszonego gościa.

- Wiatr - wyjaśnił zwięźle. - Poza tym ktoś pociął

pranie w domku na cyplu.

Twarz Mai pociemniała. Zamknęła drzwi na zasu­

wę. Pamiętała takie samo zdarzenie z przeszłości, nie­
widzialne ręce popełniły wtedy identyczną podłość.

Odezwał się stary ból.

- Gdzie Ailo?

background image

- Został z nimi. Ma swoje powody.
Maja wiedziała, o czym mówi Heino. Zamiary Ailo

trochę ją niepokoiły.

- Bałeś się o złoto? - dopytywała się.
- O ciebie też. Niepotrzebnie się wygadałaś.
- Masz rację. Schowałam złoto.
- Gdzie?
Lubiła się droczyć z Heino. Przekrzywiła głowę

i bez strachu zajrzała w jego ciemne oczy.

- Wystarczy, że ja wiem. Nie ufasz mi?
Wielkie dłonie zamknęły się na nadgarstkach dziew­

czyny i unieruchomiły je w żelaznym uścisku.

Przyciągnął ją do siebie, położył dłonie na piersi.
I pocałował.
- Nikomu nie ufam. Gdzie je schowałaś?
Maja roześmiała się. Wciąż trzymał ją mocno, kie­

dy nadepnęła lekko na deskę w podłodze. Deska
skrzypnęła.

- Pod podłogą?
Skinęła głową.
Puściwszy Maję, badawczo przyjrzał się desce. Po­

tem nadepnął na nią, nie trzeszczała mocniej niż po­
zostałe.

- Pokaż!
- Musisz przesunąć ławę.
Uczynił, jak kazała. Maja pchnęła stół na bok. De­

skę, którą wskazała, obluzowano pod samą ścianą.
Trzeba było uklęknąć i dotknąć jej, by znaleźć skrytkę.

Heino pokiwał głową z aprobatą. Odchylił deskę

i zajrzał pod spód. Nic nie dostrzegł.

Kpiła sobie z niego?
Maja przytrzymała deskę i kazała mu wsunąć rękę

background image

do środka. Z ledwością sięgnął czubkami palców do
torby z kory brzozowej.

- Ukryłam ją głębiej - rzuciła lekko. Puściła deskę

gwałtownie, omal nie przycinając mu palców.

- Sprytnie - pochwalił. Otrzepał się z kurzu i po­

mógł jej przesunąć ławę i stół na miejsce. Podłoga by­
ła starta, więc nikt nie domyśliłby się, że przestawiali
meble. Docenił spryt Mai, przepakowała złoto z wor­
ków, w którym je przywieźli.

- Zadowolony? - spytała.
Skinął głową.
- Tak, póki co.
Zdjął kurtkę i powiesił ją na haczyku przy drzwiach.

Odnalazł Maję wzrokiem.

- Miałaś niebezpieczne dni?
Maja odrzuciła głowę i roześmiała się gorzko.
- Nie miewam niebezpiecznych dni. Tracę dzieci. -

Twarz dziewczyny stężała. - Nie, nie musisz się nicze­
go obawiać. Choć sama nie wiem. Przestałam liczyć,
bo po co?

- Nie miałbym nic przeciw potomkowi - wyrzekł

z powagą, nie odrywając od niej oczu. - W moim wie­
ku uznałbym go za dar, a nie za karę. Byłabyś wspa­
niałą matką. Dla moich dzieci.

Maja gwałtownie zamrugała powiekami. Nienawi­

dziła samej siebie za to, że płacze w czyjejś obecności.

- Nie wiesz, co mówisz.
- Wiem. - Heino urwał, a potem wystąpił z propo­

zycją, jakiej nie zrobiłby żadnej innej kobiecie. - Mo­
głoby się nam ułożyć. Lubię cię, a i ty chyba darzysz
mnie sympatią. Potrafimy rozmawiać ze sobą. Nigdy
bym się tobą nie znudził.

background image

- Czy to oświadczyny?
Heino wykrzywił się.
- Powiedzmy.
Zbliżył się do Mai i położył dłonie na jej ramionach.

Nie przytulił, tylko trzymał tak, by mogła patrzeć mu

w oczy. Wyczuł, że tego właśnie pragnie.

- Jestem jedyną osobą, która może zachować cią­

głość rodu Aalto. Spotkałem w życiu jedną kobietę,
z którą pragnąłbym spłodzić potomka. Ciebie.

Maja potrząsnęła głową.
- Jesteś szalony, Heino Aalto. Znamy się zaledwie

dwa dni!

- Nie kocham się z każdą kobietą, która stanie mi

na drodze - odrzekł - zwłaszcza po tak krótkiej zna­
jomości. Moja propozycja to nie żart. Jesteś mi po­
trzebna. Chcę żyć z tobą. Jeśli okażesz się brzemien­
na, ożenię się z tobą.

- Piłeś? - Maja pociągnęła nosem, ale to nie alkohol

skłonił go do złożenia tak szalonej oferty.

- Mam swoje złoto, tobie przypadnie część od Knu-

ta. Nie musimy obawiać się nędzy. Nie chciałbym tu zo­
stawać, ale i tobie zmiana miejsca dobrze by posłużyła...

Wzrok Heino zaniepokoił Maję. Zdawał się odzie­

rać ją ze wszystkich tajemnic.

Nie zapytała o miłość, on nie wypowiedział tego

słowa. Pertraktowali na temat dziecka, bezpiecznego
związku, wyjazdu.

- Jak długo ma to trwać? - spytała przez zaschnięte

wargi.

- Tak długo, jak potrzeba.
Westchnęła. Miała zamęt w głowie.
- I dobrze wszystko przemyślałeś?

background image

-Tak.

- Będziesz żałować.
- Może. Nie sądzę. Myślę, że mogę ci wiele ofiarować.
Czy to jedyna szansa na normalne życie?
Czas uciekał, Maja zdawała sobie z tego sprawę.

W wiosce nie było dla niej przyszłości. A pisklę wy­
frunęło już z gniazda.

- Dlaczego się boisz? - spytał chrapliwym głosem. -

Wiesz, Maju, tylko ptaki w klatce tęsknią. Dzikie pta­
ki latają.

- A ty jesteś dzikim ptakiem?
Przytaknął.
- Ty też, w głębi duszy. Tylko jeszcze o tym nie wiesz.
Ona - dzikim ptakiem? Potrafił znajdywać ładne

słowa.

Maja przyglądała się Heino. Wiedziała już, że jest

przystojny, nosił się prosto i dumnie. I tyle wiedział,
powinien chodzić do szkół... Miał w sobie jakąś siłę,
której nie spotyka się u wielu ludzi.

Jak Reijo dawnymi laty.

Mógł zajść daleko, dalej niż Maja mogła marzyć, ale

się nie wywyższał. Cały czas stawiał jej wyzwania.

Niektórzy mężczyźni tacy właśnie są.
A miłość...?
Została poczęta z miłości. Gorącej, wszechogarnia­

jącej miłości, która musiała skończyć się cierpieniem.
Która, być może, ją pozbawiła prawa do wielkiego
uczucia.

Byl dobrym kochankiem, mógł dać jej wiele upoj­

nych nocy.

Domyślał się, że waży jego wady i zalety? Może sam

przeprowadził podobną rachubę?

background image

I tak dobrze wyszłaby na tej transakcji. Wymagał je­

dynie dziecka.

Znał jej przeszłość, a mimo to złożył tę propozycję.
- Zgadzam się - powiedziała.
Heino nie spodziewał się innej decyzji. Przytulił

Maję czule, a ona pomyślała z nadzieją, że nie kieruje
nim jedynie marzenie o potomku.

- Przenoszę się do twojego łóżka - oznajmił. - Zdej­

mę skobel. Ailo wróci nocą.

Ailo nie zdziwił się, nie ujrzawszy kompana w kuch­

ni. Z pokoju Mai dobiegał odgłos ściszonej rozmowy.
Nie wiedział, w jaki sposób Heino zdołał przełamać
mur obojętności, którym otoczyła się siostra. Z całe­
go serca pragnął jednak, by dał Mai szczęście.

background image

8

Ailo nie zadał żadnych pytań, kiedy Heino i Maja

pojawili się w kuchni. Uścisnął tylko siostrę. Nie miał

w zwyczaju rozmawiać o sprawach uczuć. Pragnął tyl­
ko pokazać Mai, że cieszy się jej szczęściem.

Rozumieli się bez słów.
Heino otworzył okiennice, w naturalny sposób

przyjmując rolę gospodarza.

Nie obdarzali się przypadkowymi pieszczotami, nie

zasypywali spojrzeniami pełnymi miłości.

To, co łączyło tych dwoje, nie karmiło się takimi ge­

stami.

Ailo nie wiedział, czy czuć rozczarowanie ze wzglę­

du na Maję. Siostra zasługiwała na to, by mężczyzna
ją hołubił.

Maja pakowała jedzenie, szybko i sprawnie.
Heino chciał zabrać ją ze sobą. Niepokoił się o nią.

Ailo poczuł się wzruszony zachowaniem przyjaciela.

- Nie chcę, by mnie obarczono winą, jeśli nie będzie

smoły. - Maja odrzuciła głowę, zaplatając gruby war­
kocz. - Dacie sobie radę. Pójdę na cypel, Heino. Nie
obawiam się samotności.

Chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.
Ailo żałował, że te słowa nie padły.
Ruszyli wzdłuż rzeki. Obaj czuli, że łączy ich jakaś

background image

nowa więź, ale nie mieli sobie wiele do powiedzenia.

Mężczyźni budzili się po ciężkiej nocy na świeżym

powietrzu. Deszcz wprawdzie nie spadł, ale od ziemi
ciągnęło wilgocią.

- W domu wszystko w porządku? - dopytywał się

zaniepokojony Reijo.

Zapewnili go, że noc minęła bez zakłóceń.
- Maja została sama?
Heino napotkał intensywne spojrzenie zielonych

oczu.

- Maja da sobie radę - stwierdził. - Jest jak dziki ptak.
Reijo długo i uporczywie patrzył na tego czarnowło­

sego młodego mężczyznę z okolic, których sam nie pa­
miętał.

- Dziki ptak? - Smakował te słowa. Znajdował

w nich ziarno prawdy, zastanawiał się, jak ten czło­
wiek zdołał przejrzeć Maję w tak krótkim czasie. Ma­
ja przecież trzymała ludzi na dystans. W końcu się ro­
ześmiał.

- Dziki ptak jest równie dobry jak mały kruk...
Heino miał zrozumieć sens tego zdania znacznie

później. Pojął jednak, że to rodzaj błogosławieństwa.
Reijo go zaakceptował.

Nie byłby zbyt zachwycony, gdyby wiedział, jak da­

leko Heino i Maja się posunęli, ale Heino nie rzekł ani
słowa na ten temat. Ailo też milczał.

Wstawał dzień wręcz wymarzony dla czekającego

ich zadania. Jasne niebo, słońce, brak wiatru. Wszyst­
ko wskazywało na to, że taka pogoda utrzyma się
przez dłuższy czas.

Tuomas rozpoczął przygotowania. Obszedł pokry­

ty darnią stos zgodnie z ruchem słońca, mrucząc cicho

background image

prastare zaklęcia, które miały ich chronić, wynagro­
dzić ciężką pracę, odsunąć wiatr i deszcz...

Okrążył stos kilkakrotnie, polewając go wódką i nie

czując żalu z tego powodu. Tak kazał obyczaj.

Tak czynili przodkowie, a lekceważenie tradycji nie

przynosiło nic dobrego. Niejeden się sparzył, i to do­
słownie, stracił stos i środki na utrzymanie rodziny.

Tuomas z nabożeństwem podpalił zwitek kory brzo­

zowej i drżącą dłonią przytknął go do podstawy mielerza.

Potem obszedł stos, wielokrotnie powtarzając tę

czynność.

Pozostali śledzili każdy ruch mężczyzny. Widzieli,

że zna się na swoim fachu, więc to, jakim jest człowie­
kiem, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Można
kogoś nie lubić i wciąż podziwiać za kunszt.

Ogień zapłonął na całym obwodzie stosu.
Wszyscy rzucili się do zamknięcia mielerza. Podsta­

wę stosu uszczelniono przygotowaną wcześniej dar­

nią, pozostawiając jedynie kilka otworów wentylacyj­
nych, by nie zdławić płomieni.

Pozostawało czekać i doglądać stosu.
- Kobieta też potrafiłaby to zrobić - uznał Santeri.

Wciąż uważał, że dzień spędzony bez niewiast, choć­
by po to, by nacieszyć oko ich widokiem, jest dniem
straconym. - Kobiety są dokładne.

Tuomas posłał mu ostre spojrzenie.
- Przy moim stosie nie ma miejsca dla bab.
Reijo musiał przyznać, że Tuomas poczyna sobie

zbyt władczo. W końcu mielerz nie należał do niego.
Reijo poczuł się jak zwykły parobek.

Heino i Ailo uważali na dym pod ścisłym nadzorem

Tuomasa. Wyraźnie wątpił w staranność ich poczynań.

background image

Miejsca, przez które dym zdołał się przebić, należało

natychmiast zagrabić i zalepić ziemią. Mężczyznom słu­
żyło do tego celu specjalne narzędzie w kształcie litery T.

Jeśliby ogień sforsował wierzchnią warstwę miełe-

rza, stos zamieniłby się w ogromne ognisko.

Napięcie zelżało, kiedy pierwsze krople smoły spły­

nęły wyżłobieniem i wpadły do blaszanego koryta. Na
dnie koryta była woda, która zasyczała w zetknięciu
Z gorącą masą. Na twarzach mężczyzn pojawiły się
uśmiechy ulgi.

Zaczęło się.
Tuomas nie pozwolił podstawić pierwszej beczki,

póki koryto nie wypełniło się smołą po brzegi. Dla
opiekuńczych duchów.

Reijo miał go dość. Zdecydował się już nie najmo­

wać Tuomasa do pracy przy kolejnym mielerzu. Gdy­
by wiedział, że Knut wróci do domu i przyprowadzi

ze sobą Heino i Ailo, nie posyłałby po smolarzy.

Z drugiej zaś strony lubił gościć u siebie przyby­

szów z południa.

Wnosili do jego izby skrawek Finlandii.

Na zmianę doglądali stosu drewna żarzącego się

pod pokrywą darni. Nagrabiali ziemię na dymiące
miejsca, zalepiali dziury. Pilnowali stosu tak, jak mat­
ka pilnuje chorego dziecka.

Tuomas przyglądał się z dumą swojemu dziełu.

Pierwszą beczkę podstawiano zazwyczaj z niezwy­

kłym ceremoniałem.

Czarna, gęsta masa poczęła spływać do otworu.

Mężczyźni rozłożyli się wokół ogniska, rozbrzmiewał
śmiech. Kawa smakowała lepiej.

Pięćdziesiąt beczek...

background image

Reijo przesunął po nich rozmarzonym wzrokiem

jak generał lustrujący szeregi swych żołnierzy.

Może wyzywał szczęście? Zdoła napełnić wszystkie

baryłki?

Wypalanie smoły nie było zwykłym zajęciem, lecz

świętą nieomal czynnością, bardziej ekscytującą niż
polowanie. Czasami wszystko zależało od wysiłku lu­
dzi, czasami los leżał wyłącznie w boskim ręku.

Nikt nie potrafił przewidzieć ostatecznego rezultatu.
Knut dołączył do nich późnym przedpołudniem. Wy­

glądał nietęgo.

- Małżeństwo cię zżera, mój chłopcze - roześmiał

się Santeri. Nie stracił dawnej spostrzegawczości.

Knut westchnął.

- Żeby tylko. Miałem przeprawę z ojcem Indianne.
Reijo spojrzał nań z ukosa.
- Dziewczęta domyślały się, że to Indianne w złości

użyła noża. Te dwie przyszły na cypel, Sofia i ta dru­
ga dzierlatka o ciemnych włosach... Henriettę. Coś
mnie podkusilo i kazałem im przekazać Indianne, że
mam z nią do pomówienia...

Knut przyjął kubek, który podsunął mu jeden

z mężczyzn.

-Jej ojciec pojawił się przy drzwiach wczesnym ran­

kiem i urządził nam piekło. Nie wiedziałem, że mam
opinię flirciarza, a to było najłagodniejsze z określeń,
jakimi mnie obdarzył...

- Dziewczyna będzie się po tym trzymać z daleka

od naszego domu - odrzekł spokojnie Reijo. - Stary
musi od czasu do czasu dać upust swojej złości, bo je­
go kobieta na wiele mu nie pozwala.

Knut wykrzywił się.

background image

- Maja przyszła na cypel - ciągnął. - Spotkała go po

drodze i musiała wysłuchać litanii na temat brata.
Rzecz jasna, nie pozostała mu dłużna i przejechała się
po całej jego rodzinie, Indianne nie wyłączając.

Nawet Reijo nie powstrzymał się od uśmiechu.
- Doprawdy, Maja ma niezwykły dar zjednywania

sobie ludzi - wycedził Ailo.

- Więc ta mała się w tobie durzyła... - Reijo spojrzał

na Knuta w zamyśleniu. - Nie wiedziałem, że z ciebie

taki kobieciarz, Knucie Elvejord. Co jeszcze ukrywasz
przed przybranym ojcem?

Knut roześmiał się.
- Gromadkę dzieci tu i tam. Jak myślisz, dlaczego

wyniosłem się stąd w takim pośpiechu?

Śmiech płynął jak smoła z mielerza.
Słońce zatoczyło krąg nad górami, zanurzyło się

w sosnowym lesie, prześwitując czerwoną tarczą przez

korony drzew.

Zmieniali beczkę za beczką.
Zatykali dziury darnią, parząc koniuszki palców.

Klęli siarczyście.

Grabili ziemię.
Oblewali się potem w rozdygotanym powietrzu. Ocie­

rali twarze, czarne od ziemi i sadzy, wyglądali jak diabły

z ludowych przypowieści, a nie jak normalni ludzie.

Knut zamierzał wrócić wieczorem do domu.
Nikt nie zaprotestował. Świeżo upieczony małżo­

nek ma swoje obowiązki. Aleksanteri droczył się z nim
łagodnie, dawał dobre rady, do których sam zresztą
rzadko się stosował. Jakby zapomniał o tym, że w Tor-
nedalen zostawił zgorzkniałą kobietę, która przeklina
jego imię.

background image

Większe zdziwienie wywołała decyzja Heino i Ailo.

Oni też zamierzali zejść na noc do osady. Reijo prze­
nosił wzrok z jednego na drugiego. Zdawał sobie spra­

wę, że Maja sama decyduje o swoim życiu, ale niepo­
koił się o Idę.

Jako właściciel mielerza nie mógł odejść od stosu ani

na chwilę.

A Ida była jego córką.
- Maja nie zostanie na cyplu, wiesz o tym równie

dobrze jak ja - powiedział Knut.

Reijo miał dziwne przeczucie, że osłaniają się na­

wzajem.

- Przypilnuję domu - dodał Knut. - Heino i Ailo

śpią u Mai.

- Niech tak będzie - zgodził się Reijo. Spojrzał na

Ailo. Młodzieniec nie cofnął wzroku, był w końcu nie­

odrodnym synem Mikkala.

Lepszego zięcia nie mógł sobie wymarzyć, ale Ida

wyjdzie za mąż w cnocie. Dość miał innych kłopotów.

- Potrafisz chyba przegonić natrętów? - spytał, lu­

strując Knuta wzrokiem.

- Ida chwali się, że potrafi tym najodważniejszym

przyciąć palce okiennicą - powiedział Ailo. Niewinnie,
lecz z uśmiechem w kąciku ust.

Reijo nie wierzył mu ani odrobinę. Ailo przypomi­

nał mu kogoś. Kogoś z takim samym błyskiem w oku,
tą samą bezczelną pewnością siebie, kogoś, kto noca­
mi potrafił forsować okna do sypialni wielu dziewcząt
ku utrapieniu ich rodziców.

Trzej młodzieńcy odeszli. Dopiero wtedy Reijo zro­

zumiał, że Ailo przypomina mu jego samego.

Zapomniał wół, jak cielęciem był.

background image

Ailo zaszedł najpierw do domu Mai. Dziewczyny

nie było, ale bez trudu znaleźli klucz do drzwi.

- Kochasz ją? - spytał bez ogródek, kiedy zmyli

z siebie pierwszy brud.

- Kto wie, co to słowo oznacza - odrzekł.
- Ona jest córką Raiji.
Heino wiedział.
- Nie wybieramy sobie rodziców. To samo powie­

działem Knutowi. Że możemy zostać przyjaciółmi,

a jego matka nie ma tu nic do rzeczy. Mai też to do­
tyczy.

- Przyjaciółmi? - Ailo przeciągnął to słowo, zasta­

nawiając się, ile w nim jest prawdy.

- Rozumiemy się, Maja i ja - wyjaśnił Heino. - Wy­

starczy za wielkie uczucie.

- Byłbyś bezdusznym pastorem - uznał Ailo. - Po

coś w ogóle usiłował nim zostać?

- Syn zagrodnika nie ma wielu możliwości. Idzie

tam, gdzie mu każą jego dobrodzieje.

Ailo rozumiał. I pomyślał sobie, że Heino mógłby

sięgnąć wyżej.

Nie było jeszcze za późno. Złoto otwiera wiele drzwi.

- Ożenisz się z nią?
- Kto wie. - Heino usiadł. Szybko się zadomowił.

Ailo dostrzegał jednak, że ten dom jest dla towarzy­

sza za mały, że trzeba mu większych, przestronniej-
szych pomieszczeń, pełnych światła sal. - To zależy od
Mai - ciągnął. - Nie należy do kobiet, którym się ko­
menderuje. A ja nie potrafię błagać na kolanach...

- Wiesz, że nadano jej imię Maria?
Heino nie wiedział. Domyśliłby się zapewne, gdyby

miał czas się nad tym zastanowić.

background image

Ailo potrafił wyobrazić sobie tych dwoje jako parę.

Przed domem z ogromną liczbą okien, w których wiszą
delikatne firanki. Tam Maja mogłaby zacząć nowe życie.

Tą fantazją nie mógł podzielić się z Heino. Nie wie­

dział, czy towarzysz ma podobne marzenia.

Maja wróciła do domu pod wieczór, kiedy w powie­

trzu rozlegało się już bzykanie komarów.

Policzki zaróżowiły jej się od marszu.
Ucieszyła się na widok Heino. Heino nie okazywał

jej wielkiej miłości, ale z pewnością uczynił ją szczę­
śliwszą.

- Jest smoła - powiedziała. Nie musiała pytać, Knut

wrócił do domu. - Więc żadna młódka nie wypadła nagle
z krzaków, by zniszczyć robotę tym dwóm pomyleńcom?

- Zdaje się, że sama chętnie byś to uczyniła? Z czy­

stej złośliwości? - spytał ciepło Heino.

Uśmiechnęła się tajemniczo.
- Ktoś siedzi na schodach do sauny i wpatruje się tę­

sknie w drogę - oznajmiła, wbijając wzrok w Ailo. -
Czyżby nasze więzi rodzinne miały się zacieśnić?

Ailo wzruszył ramionami.
- Kto wie?
- Z pewnością nie czeka na Emila, choć ten kręci się

po okolicy.

Ailo nagle zaczął się spieszyć. Ta zmiana zachowa­

nia zdradzała jego zamiary, ale Ailo pewien był dys­
krecji Mai i Heino.

Reijo odgadł trafnie, młodzi kryli się nawzajem.
- Zamknąć drzwi na zasuwę? - spytał Heino, uśmie­

chając się szeroko, kiedy Ailo ruszył do wyjścia.

Ailo puścił do niego oko.
- Spróbuję sforsować najbardziej niedostępne okno

background image

w tych okolicach. Całkiem możliwe, że zanim nadej­

dzie północ, połamię sobie na nim wszystkie pałce.

- Możesz się przespać w saunie - uznała Maja. - Za­

mykamy!

Ale wyszła za nim i spojrzała na niego poważnie

oczami, które tak bardzo przypominały mu o ojcu. Ich

wspólnym ojcu.

- Nie traktujesz Idy jak zabawki? - zapytała.
Ailo potrząsnął energicznie głową. Tym razem był

bezgranicznie szczery.

- Pamiętaj tylko, byś jej nie skrzywdził! - zagroziła.

Maja, jego siostra, starsza ledwie o kilka miesięcy,
znacznie drobniejsza od niego. I Maja - siostra Idy.

- Nie potrafiłbym, Maju. Nigdy nie czułem się jej

bratem...

- A dlaczego miałbyś się tak czuć? - prychnęła. By­

ła nadzwyczaj przyziemna. - Nikt jej jeszcze nie tknął.

Ailo uśmiechnął się szeroko i objął Maję.
- Wiem, siostro. Ida powiedziała mi o wszystkim.

Nie uczynię tego, póki nie nadejdzie właściwy czas.
Uspokoiłem cię?

Maja skinęła głową, lecz w jej wzroku nie było pew­

ności.

Ailo nie sądził, by Ida zdawała sobie sprawę, jak bar­

dzo Maja troszczy się o nią. Maja nie okazywała ta­
kich uczuć na co dzień.

- Nie jestem głodnym wilkiem. Myślę, że Idzie za­

leży na mnie. I wiem, że wciąż jest bardzo młoda.

Maja westchnęła i złożyła ręce na piersiach.
- To głupie, co powiem, ale Ida zasługuje na szczę­

ście. Słyszysz, Ailo, Ida ma być szczęśliwa!

Ailo wierzył święcie, że zaklęcie Mai się spełni.

background image

Ruszył w drogę tak, jak stał. W wygodnym skórza­

nym odzieniu, którego używał na co dzień. Z pasem
na biodrach, wyplatanym z nici o jaskrawych barwach.
Na ramię zarzucił kurtkę. Był wykąpany, włosy nie

zdążyły jeszcze wyschnąć.

Reijo sądził zapewne, że Ailo skorzystał z okazji po­

przedniego wieczora.

Niech myśli, co chce. Z opowieści, które Ailo sły­

szał nie raz, wynikało, że sami byli nie lepsi.

Wiele dziewcząt w wieku Idy zostawało matkami.

Teraz i w czasach młodości Reijo.

Emilem się nie przejmował. Chłopak kręcił się po

prostu nad fiordem z rówieśnikami. Ailo nie widział

w nim rywala. Wiedział, na czym stoi.

Zastanawiał się, czy ojciec kiedyś czuł to samo. Nie

potrafił sobie tego wyobrazić, choć jednocześnie miał
wtedy dość lat, by pamiętać namiętność, jaka łączyła
Mikkala i Raiję.

Nie mniejszą zapewne od tej, która rozsadzała mu pierś.
Ida siedziała na stopniu do sauny, lecz na widok

Ailo zniknęła za węgłem. Ailo podążył za nią i zrozu­

miał, dlaczego to uczyniła. Było to jedyne miejsce na
świeżym powietrzu, w którym mogli przebywać skry­
ci przed wzrokiem ciekawskich.

- Bałem się przyjść - zaczął Ailo, opierając się ra­

mieniem o ścianę. - Maja powiedziała, że masz gości.

- Emil! - prychnęła pogardliwie, dając mu powód do

radości.

Rozpuściła włosy, starannie je uczesała i założyła

przepaskę. Dla niego.

- Wzrok Reijo rzucał dzisiaj gromy - ciągnął

Ailo. - Obawia się o cnotę swej córki. Musiałem wy-

background image

tężyć wszystkie siły, by wytrzymać jego spojrzenie.

Ida uśmiechnęła się.
- Zdaje mi się, że nie chce, bym dorosła.
- Ojcowie tacy są. A Maja palnęła mi przemowę. -

Ailo usiadł na trawie. - Musiałem obiecać, że będę
grzeczny. I że nie skrzywdzę jej młodszej siostry.

Ida poczuła zażenowanie. Czyżby cały świat już

wiedział, co ich łączy? Wyobrażała sobie, że to słodka

tajemnica.

- Śniłaś o mnie? - spytał. Znalazł dłoń dziewczyny

i ogrzewał ją w swoich dłoniach.

- Nie, ale myślałam o tobie przed zaśnięciem - od­

rzekła z nieśmiałym, skromnym uśmiechem.

- I co robiłem?

Potrząsnęła głową.

- To mój sekret - stwierdziła zdecydowanie.
- To niesprawiedliwe - uznał Ailo i przysunął się do

Idy. Nie zaprotestowała, kiedy objął ją ramieniem. -

Jestem obecny w twoich marzeniach, ale nie chcesz mi

o nich opowiedzieć.

Ida nie ugięła się.
- Nie wiem, czy moje nie są śmielsze - szepnął. -

Myślę o tobie nieustannie. Nie opuszczasz mnie we
śnie i na jawie.

- Opowiesz mi? - spytała równie bezgłośnie.
- Chyba nie powinienem...
- Robimy to... co Maja i Heino?
- Tak...

Skąd wiedziała? Może dlatego, że fantazjowała

o tym samym?

- I jeszcze inaczej - przyznał. Było mu gorąco, choć

nie miał na sobie kurtki.

background image

Dostrzegł, że Ida nie zapięła dwóch guzików przy

bluzce, i od tej chwili nie mógł oderwać wzroku od te­
go miejsca. Zwykle tego nie robiła...

Pocałował ją, pachniała słodko, pachniała Idą. Mógł­

by zamknąć oczy i rozpoznać ją po zapachu.

Ręka bezwiednie zdążała ku miejscu, gdzie bluzka

dziewczyny rozchylała się obiecująco. Ida przechyliła
się w tyl, kiedy połaskotał ją w szyję.

Wsunął dłoń w rozpięcie bluzki i zamrugał zdumio­

ny, kiedy nie natrafił na koszulkę.

Ida uśmiechnęła się zalotnie. Brakowało jej doświad­

czenia, ale przecież uczyniła to z rozmysłem. Żeby nie
pomyślał, że to on ją uwodzi.

Sama potrafiła uwodzić. Pociągać, drażnić zmysły

bez zbędnego wyrachowania.

Pocałował lekko jej usta, potem szyję, płatki uszu.

I rozpiął jeszcze jeden guzik, by dostać się do środka.
Choć szczupła i wiotka, Ida miała pełne, kusząco za­
okrąglone piersi.

Palce nie mogły nasycić się miękkością skóry. Pie­

ścił ją, rozdzielał pocałunki, coraz niżej i niżej.

Zbyt szybko...
Ailo wyprostował się raptownie. Nie puścił Idy

Z objęć, ale łapczywie wciągnął powietrze w płuca.
Wieczór był ciepły, nie studził rozgrzanych zmy­
słów.

Na policzki Idy wystąpiły żywe rumieńce, oczy lśni­

ły. Ailo miał nadzieję, że tylko on budzi to światło i że
jaśnieć będzie dla niego przez całe życie.

- Nie chcę cię skrzywdzić - szepnął.
Potrząsnęła głową, rude włosy rozsypały się wokół

twarzy.

background image

- Nie chcę zrobić czegoś, czego ty nie chcesz - po­

prawił się. Przecież nie czynił jej krzywdy.

- Myślisz, że nie chcę?
Ailo spojrzał na Idę. Widział, jak leży odchylona,

domagając się pieszczot i czułości...

- Czasami nie powinno się robić tego, na co ma się

ochotę...

Zacięła zęby i rozpięła bluzkę do końca.
- Chcę, żebyś mnie dotykał, Ailo. Żebyś mówił, iż

ci się podobam. I patrzył na mnie. Ja też pragnę cię do­
tykać. I widzieć cię. Całego...

Opuściła wzrok, czerwieniąc się, ale w jej głosie kry­

ła się powaga.

Więc patrzył, tak jak chciała. Pragnął położyć twarz

na piersiach dziewczyny i całować je, ale nie uczynił
tego. Osłonił jej nagość połami bluzki. Pocałował drżą­
ce wargi. I oczy, które zasnuły się zwątpieniem i roz­
czarowaniem.

- Nie w ten sposób - szepnął, bo nie panował nad

głosem. I z ledwością panował nad swoim ciałem. - Je­
steś mi droga, mała Ido, i nie -wstydzę się moich uczuć.
Nie wstydzę się Knuta i Anjo. - Przerwał na chwilę. -
Chcę cię mieć, Ido, ale nie skrycie. Mogę wejść przez
drzwi i zostać z tobą w twojej sypialni. Uczciwie
i otwarcie. Za bardzo cię cenię, by posiąść cię chyłkiem
za ścianą sauny.

Ukryła twarz w zagłębieniu jego szyi. Płakała i śmia­

ła się na przemian.

- Myślę, że Knut zrozumie. Jesteś już dorosła - dodał.
- Założę się, że sami spieszą się do łoża... - zachicho­

tała.

- Więc może jednak spróbuję wejść przez okno -

background image

zaproponował. - W jurtach nie ma okien, więc jeszcze
tego nie próbowałem...

Zapiął guziki jej bluzki. Pogładził przez cienką tka­

ninę. Pocałował mocno, bo nie ukrywała, że lubi piesz­
czoty.

- Zobaczymy, kto szybszy - powiedziała i pobiegła

do domu.

Knut wcale nie zamierzał kłaść się wcześniej.
- Skąd ten pośpiech? - spytał.
Ida odwróciła się do niego i do Anjo, wyciągając rę­

kę ku klamce w drzwiach do swojej sypialni.

- Ailo zamierza wejść oknem - oznajmiła. - Jeszcze

nigdy nie wchodził do dziewczyny tą drogą.

- Zatarasuj drzwi skrzynią - odrzekł z powagą Knut.

- Na wypadek gdybym zasnął.

Anjo roześmiała się cicho.
- Też się zastanawiałaś, ile czasu mu to zajmie, by

się zdecydować?

Skinęła głową.
Spletli dłonie nad stołem. Usłyszeli, jak Ailo klnie

po lapońsku. Tępy odgłos powiedział im, że dostał się
do środka.

- Popłyniemy na ryby? - zaproponował Knut.

Anjo wyraziła zgodę. Są chwile, kiedy ludzi należy

zostawić samym sobie.

background image

9

Mielerz płonął do piątkowego popołudnia. Wtedy

Reijo musiał zejść do osady po dodatkowe beczki. Wró­
cił z pięcioma, trzy napełnił po brzegi, czwartą do po­
łowy. Zdecydował, że tę użyje do posmolowania łodzi.

Tylko ten jeden raz był na cyplu w trakcie wypala­

nia stosu i znalazł dom w należytym porządku.

Ida i Anjo gościły właśnie Maję. Wszystkie izby lśni­

ły czystością, a dziewczęta siedziały pochłonięte ro­
bótkami.

Do niczego nie mógł się przyczepić, ale nie potrafił

pozbyć się dziwnych przeczuć.

Młodzieńcy co wieczór schodzili do osady i Reijo

nie był na tyle głupi, by nie wiedzieć, co ich tak pocią­
ga. A raczej kto. Obie pochodziły z jego gniazda.

- Myszy harcują, czyż nie? - spytał, na co odpowie­

dzieli, że jeśli to prawda, to kot i tak nie dowie się ni­
czego. Nie owijali w bawełnę. Reijo zastanawiał się,
czy to nie pierwsza oznaka, iż zaczyna się starzeć.

Mielerz udał się nadzwyczajnie. Tuomas przypisał

to, rzecz jasna, nieobecności kobiet.

Knut przyniósł wieści. Innym mieszkańcom wioski,

którzy parali się smolarstwem, też się powiodło. I to
przy wydatnej pomocy kobiet.

Tuomas udał, że nie słyszy.

background image

Równie niespodziewana okazała się dla niego inna

wieść. Reijo oznajmił, że rezygnuje z ich pomocy.

- Zamierzałeś wszak zbudować drugi mielerz?
- Tak - powiedział Reijo do Pekki. Taki właśnie miał

zamiar.

- Jesteś niezadowolony z naszych umiejętności? -

Tuomas natarł ostrzej.

- Nie, wykonaliście dobrą robotę. Teraz jednak wy­

starczy mi pomocników. Drugi mielerz będzie znacz­
nie mniejszy. Sam mam dość doświadczenia.

Zaczęli sarkać.
- A co z Santerim?
- Santeri może zostać, jeśli chce - odrzekł twardo

Reijo, nie pozostawiając cienia wątpliwości, kto tu rzą­
dzi. - Santeri jest przyjacielem, nieomal członkiem ro­
dziny. Drzwi mojego domu stoją przed nim otworem.

Tuomas i Pekka stracili więc robotę, ale w życie wę­

drownego smolarza wpisane jest ryzyko. Zresztą za­
zwyczaj to oni rzucali pracę, tłumacząc to zbyt niską
zapłatą lub niedobrą opieką.

- Zapłacisz nam, zanim wyjedziemy.
- Oczywiście! - odpowiedział bez wahania Reijo. -

Zawsze wywiązuję się Z zobowiązań.

Uregulowali rachunki. Finowie zabrali konie i wóz

i skierowali się na południowy wschód.

- Dzięki Bogu, że się ich pozbyliśmy! — wyrwało się

Idzie. - Już dawno nie spotkałam tak niesympatycz­
nych ludzi. Będę mogła układać kolejny stos!

- Doprawdy? - Reijo uniósł brwi i spojrzał na cór­

kę przeciągle. Ida zaczerwieniła się. Nie potrafiła oszu­
kiwać. Zwłaszcza własnego ojca.

- Sądziłem, że dla was, młodych, to były beztroskie

background image

dni. Że muszę wypalić mnóstwo drewna i zdobyć pie­
niądze na wiano dla moich córek...

Twarz Heino pozostała niewzruszona. Mai i Anjo

nie było. Zresztą Maja i tak nie zdradziłaby tajemni­
cy, a po jej dawnej zażyłości z Reijo nie pozostał ża­
den ślad.

Za to Ailo nigdy nie potrafił skrywać uczuć.
Przynajmniej nie pod badawczym spojrzeniem Reijo.
- No więc - zaczął - wszedłem najpierw przez okno.

Za drugim razem przez drzwi. Po co być nadgorliwym...

Ida zachichotała.
- I bardzo chętnie się z nią ożenię. Jeśli się zgodzisz.

Jeśli ona mnie zechce...

Reijo musiał się uśmiechnąć. Nie mógł wymarzyć

sobie lepszego zięcia. Był w tym zresztą jakiś głębszy
sens. Córka Raiji i syn Mikkala. Los nie pozwolił Ra-
iji i Mikkalowi przeżyć razem całego życia. Tych dwo­
je czekała może lepsza przyszłość.

- Więc niech tak będzie - powiedział, nie wiedząc,

skąd ten ból w piersi. Ból i radość jednocześnie. - I od­
tąd korzystaj z drzwi. O k n o wychodzi na drogę. Jesz­
cze ktoś cię dojrzy i ludzie wezmą nas na języki.

Ida rzuciła się Reijo na szyję. Właśnie przestała być

jego małą dziewczynką. Kolejna rzecz, z którą trudno
mu przyjdzie się pogodzić.

- Jesteś najlepszym ojcem pod słońcem! - oznajmi­

ła, zasypując go pocałunkami. - Nic dziwnego, że
przyjaciółki tak mi zazdroszczą. Rozumiem nawet,
dlaczego kochają się w tobie - dodała cicho, wzbudza­
jąc niepokój Reijo. Nie zdawał sobie sprawy, że tak
działa na młódki. Nie ukrywał zażenowania.

I nie spytał, gdzie Heino spędzał noce.

background image

Maja była dorosła, mieszkała we własnym domu.

Zdążyła już zostać wdową i kierowała się w życiu wła­
snymi zasadami, na które nie miał wielkiego wpływu.

Heino nie nocował na cyplu. I z pewnością nie zaj­

mował ławy w kuchni.

Reijo żywił jedynie nadzieję, że Heino potraktuje

Maję z szacunkiem. Uśmiechnął się, rozbawiony wła­
snymi myślami. Przecież on sam kiedyś zachowywał
się podobnie. Czas zmienił lekkoducha w przyzwoite­
go człowieka.

Heino palił się do wyjścia. Reijo dostrzegł pośpiech

młodzieńca, a Heino wyczuł na sobie badawczy

wzrok. Zastanawiał się, co Reijo myśli.

Gotów był w każdej chwili zapewnić go, że ożeni

się z Mają, nie zważając na okres żałoby i na to, co po­

wiedzą ludzie.

Maja poważnie potraktowała ich umowę. Heino nie

zdążył nawet powiedzieć dziewczynie, że chce z nią
być, nawet gdyby nie narodziło się dziecko.

Droga do domu nie zabrała mu wiele czasu. Heino

w myślach zaczął nazywał go swoim, choć wcale nie
zamierzał tu osiąść.

Jego miejsce było tam, gdzie ludzie mówią ojczystą

mową. Tam zamierzał wrócić. Ale nie do kamieniste­
go spłachetka ziemi, zagrody najmity.

Zbuduje dom, złota wystarczy. Maja będzie w nim

idealną gospodynią. Dzięki swemu pochodzeniu znała

język Heino tak dobrze, jakby była rodowitą Finką.

Jakie to szczęście, że spotkał Knuta.

Drzwi stały otworem. Dziwne, dzień chylił się ku za­

chodowi, a Maja, pomna złych doświadczeń, zawsze pa-

background image

miętała o zamknięciu zasuwy. Heino nie stracił zimnej
krwi. Nigdy nie wpadał w panikę, kiedy odczuwał
strach. A znał to uczucie, tylko głupcy nie znają strachu.

Anjo leżała na środku izby, ubranie miała rozcheł­

stane, suknię zadartą do góry.

Heino już wiedział, że Maja zniknęła. Drzwi do al­

kowy były otwarte, pokój pusty, łóżko w nieładzie.
Dostrzegł jej pęki włosów...

Przykrył Anjo, skropił jej twarz zimną wodą, by od­

zyskała przytomność. Zacisnęła oczy z jękiem i kur­
czowo objęła Heino za nogę. Wargi wypowiedziały
przeciągle tylko jedno słowo:

- Nie...
Mówił do niej spokojnie o rzeczach, o których tyl­

ko oni dwoje mogli wiedzieć. Powoli przywracał ją do
rzeczywistości.

Czas upływał. Za długo zabawił w domku na cyplu.

Nie powinien był opuszczać Mai...

Nie powinien był...
Za późno.
W końcu Anjo otworzyła oczy, by się przekonać,

że to rzeczywiście Heino obejmuje ją opiekuńczo.

Pomógł jej wstać, właściwie zaniósł ją na ławę przy

stole, nie wypuszczając z objęć.

Ukryła twarz na jego piersi i zapłakała bezgłośnie.

Heino poczuł dojmujący żal. Nigdy nie widział łez

Anjo, choć przecież ta kobieta doznała w życiu wie­
le zła.

Wreszcie nabrała powietrza i zwilżyła usta.
- To byli Smolarze - powiedziała łamiącym się gło­

sem. Jej wargi krwawiły.

A więc Ida wykazała się najlepszym instynktem!

background image

- Moje blizny ich odstraszyły - szepnęła. - Nawet

mnie nie tknęli.

Wykrzywiła twarz. Najżałośniejszy uśmiech, jaki

Heino widział w życiu.

- Co z Mają? - spytał, potrząsając Anjo łagodnie za

ramiona.

Spojrzała ku alkowie i zamknęła oczy.

- Walczyła jak ryś. Myślę, że pobili ją do nieprzy­

tomności, zanim... ją zniewolili. Zresztą nie jestem
pewna. Mnie też bili. Skopali przed odejściem.

- Dawno temu?
Anjo wzruszyła ramionami.
- Mają wóz - powiedziała. - Łatwo będzie odnaleźć

ślady. Zabrali ją ze sobą, prawda?

Heino skinął głową. Przepełniała go zimna nienawiść.
- Pytali ją o złoto - szepnęła Anjo. - Niepotrzebnie

się wygadała...

Heino wiedział, że Maja nie zdradziła kryjówki. Me­

ble stały na swoich miejscach.

- Dasz sobie radę? - zapytał.
Anjo pokiwała głową.
Heino przykrył żonę Knuta pledem i postawił obok

niej dzban z wodą.

- Knut się tu wybierał - powiedział chrapliwie. - Nie

chciał, żebyś wracała sama.

Anjo uniosła kąciki ust w słabym uśmiechu.
- Muszę cię zostawić.
Zrozumiała. I nie zdziwiła się, kiedy przytroczył

nóż do pasa.

Nie nosił noża od chwili, kiedy opuścili Altę.
- Kochasz ją?

-Tak.

background image

Wiedziała, że Heino przekazuje najwięcej treści,

kiedy używa niewielu słów. I znała jego porywczość.

Tak często prosiła, by ją pohamował. Teraz nie po­

wiedziała ani słowa.

- Dogonią mnie - dodał, gotowy do drogi. - To obo­

wiązek Reijo i jego odpowiedzialność. Niech Knut po­
wtórzy mu moje słowa.

Anjo przytaknęła. Nie rozumiała, co Heino ma na

myśli, ale twarz młodzieńca tchnęła powagą.

- Nie czekam - zakończył. - Chodzi o życie Mai.

Knut pożyczył konia od sąsiada i na grzbiecie zwie­

rzęcia zawiózł Anjo do domku na cyplu. Nie spodzie­
wał się, że znów będzie nienawidzić z taką mocą, ale
nie znajdował innych słów, by określić swoje uczucia.

Nikogo na świecie nie darzył większą miłością niż

Anjo i Maję.

- Tylko nie Maja! - Reijo zszarzał na twarzy, kiedy

Knut zdał mu krótką relację z wydarzeń.

Nawet Ida nie zaprotestowała, kiedy Ailo wydobył

nóż i bezwiednie przesunął palcem po klindze, spraw­
dzając, czy jest dość ostra.

Reijo przejął konia.
- Heino ma rację. Na mnie spoczywa odpowiedzial­

ność. Santeri i Ailo mogą ruszyć za mną.

- A ja?
- Zostaniesz z Anjo - polecił Knutowi Reijo. - Ty

jesteś za nią odpowiedzialny. Mogą się tu zjawić,
wszak chodzi o to przeklęte złoto. Nigdy nie przynio­
sło nic dobrego.

Spiął konia i popędził przed siebie.

- Musimy pożyczyć wierzchowce albo je ukraść -

background image

zwrócił się Santeri do Ailo. - Na piechotę ich nie do­
gonimy.

Ida poszła z nimi. Znała ludzi z osady, wymyśliła jakąś

wiarygodną historyjkę i zdołała pożyczyć dwie szkapy.

Ailo uścisnął mocno dziewczynę, zanim ruszyli w dro­

gi-

- Zabij ich - szepnęła, zaskoczona własnymi słowami.

Ailo pocałował ją.
- Wracaj do domu, Ido! Nie wiesz, co mówisz. Choć

można aż tak nienawidzić...

Maja słyszała wodospad. Ten szum towarzyszył im

od dawna.

Mimo dręczącego bólu nie straciła jasności myśli.
Teraz nie mogła się poddać. Nie kiedy życie znów

nabrało wartości.

Teraz musiała walczyć.
Związali jej ręce na plecach i stopy. Więc stawiła im

opór, skoro zdecydowali się ją spętać. Dwóch męż­
czyzn bało się takiej drobnej istoty.

Złoto...
Chodzi o to przeklęte złoto.
Ze też nie potrafiła utrzymać języka za zębami!
Sprawiedliwości stało się zadość, przyszło jej płacić

za własną nieostrożność.

Anjo...
Co się stało z Anjo?
Któż mógł wiedzieć, że Anjo ma takie potworne bli­

zny.

Maja była dumna z Knuta, dumna ze swego brata,

który kochał Anjo. Jak prawdziwy mężczyzna.

Blizny...

background image

Czy mama miała takie blizny?
Nie myśleć o bólu!
Mogli zabić Anjo.

Słyszała ich ściszone głosy. O czym szeptali? Co

planowali, myśląc, że wciąż jest nieprzytomna?

Przypomniała sobie cios. Ciemność, która zamknę­

ła się wokół niej. Jak śmierć.

Krwawiła między nogami. Czuła lepką, ciepłą ciecz

i wiedziała, że to nie ich nasienie. Zbyt dużo czasu
upłynęło. Krew. Nie myśleć o krwi!

Wodospad.
Wiedziała który. Rozpoznawała szum wodospadów

jak głosy ludzi.

Chyba nie zamierzali zrzucić jej ze zbocza?

Jeszcze nie wyjawiła, gdzie leży złoto.

Wciąż stanowiła klucz do zagadki. Nie wyrzuca się

klucza.

Zmuszą ją do mówienia.
Będzie mówić.

Jakże Anjo zdołała utrzymać milczenie, kiedy wię­

ziono ją w twierdzy?

Jak zniosła tortury, po których wciąż nosi ślady na

ciele?

Jak to wytrzymałaś, mamo?

Nie wiedzieli, ile jest złota.

Tylko tyle, że Reijo je ma.
Zmuszą ją, by zdradziła, gdzie Reijo skrywa cenny

kruszec. Powie im, że wcale nie trzyma go w skrzyni
przy łóżku. Wyjawi prawdę o schowku w ścianie nad
półeczką w saunie.

I nie dowiedzą się, że jest go znacznie więcej.
Od dawna krwawi?

background image

Nie myśleć o tym!
Nie dadzą jej umrzeć z upływu krwi. Musi milczeć

tak długo, jak zdoła wytrzymać.

Nie mdleć. I udawać nieprzytomną.
Zachować jasność myśli...
Heino wrócił do domu.
Heino ich znajdzie.
Zrobi to dla niej.
Heino...
Szum wodospadu.

Maja zmusiła się, by otworzyć oczy. Zobaczyć po

obu stronach ciemne zbocza, przez stulecia przepoła-

wiane ogromnymi masami wody. Rzeka przebiła się

przez skały. Góra stanowiła złowrogą oprawę opada­
jącej stromo kaskady.

Nic nie rosło na spadzistych kamiennych ścianach

wokół wodospadu. Żadna roślina nie zdołałaby zna­
leźć w gładzi skalnej szczeliny dostatecznie głębokiej,
by zapuścić korzenie.

Wodospad przynosił górze ożywczą wilgoć. Tam

wysoko strumień płynął wąskim korytem, by nagle

rzucić się w dół białymi, spiralnie skręconymi fontan­
nami wody.

Rzucić się w dół w pogardzie dla śmierci. U dołu

niesione rzeką kamyki utworzyły piarżystą pochyłość,
która osłaniała niewielkie jeziorko. Ciche i spokojne
stanowiło niezwykły kontrast dla zmagających się nad
nim sił przyrody.

Chciała zachować ten obraz pod powiekami.
Zapamiętać zieleń brzóz porastających skraj urwiska.
Wodospad...
Heino.

background image

Reijo.
Maja nie słyszała głosów mężczyzn, odgłos kopyt

końskich gdzieś się zagubił.

Czuła jedynie kołysanie wozu.
Podobne do kołysania łodzi.
Nigdy nie leżała na wozie.

Nie wiedziała, że wóz kołysze jak łódź.
Pęta raniły nadgarstki.
Nie myśleć o tym!
Znaleźli się pod wodospadem.
Kroplisty pył na twarzy. Wodny potwór dodawał

Mai otuchy, zraszając ją łagodnie jak letni deszcz.

Nie uśmiechać się.
Nie pokazać im, że wraca do świadomości.
Zwlekać, przeciągać, wygrać na czasie.
Nie da im rady pięściami.

Może wygrać głową.
Myślenie sprawiało jej niemal fizyczny ból, ale się

nie poddawała.

Heino czeka na dziecko!
Krwawiła...
Nie z tego powodu, znali się zbyt krótko.
Życie tak szybko w niej nie kiełkuje.
Heino.
Nie, to nie do wytrzymania!
Może lepiej było umrzeć.

Heino musi ją odnaleźć...

background image

10

Reijo szybko dogonił Heino. W chwilę potem He-

ino ukradł konia, który pasł się na łące. Łagodne zwie­
rzę pozwoliło mu się dosiąść.

- Nie mają wielu dróg ucieczki. - Głos Heino był

twardy jak skała.

- Czy poważyliby się na podobny czyn, gdybym ich

nie odesłał?

- Za późno o tym myśleć.
- Diabelskie złoto! - Reijo rzadko przeklinał.
Heino uważał, że winni są ludzie, nie złoto. To nie

rzeczy, tylko ludzie stwarzają problemy.

- Boję się myśleć, jak bardzo skrzywdzili to dziew­

czę...

Reijo zacisnął usta. Rozmawiali, jadąc obok siebie.

Nie dbali o to, że glos niesie daleko.

Uciekinierzy z pewnością znacznie ich wyprzedzali.
- Maja nie jest dziewczynką, tylko kobietą. Musisz

wreszcie zaakceptować ten fakt, choć wiem, że to

trudne.

Reijo nie odpowiedział. Pogonił konia. Chyba jed­

nak lubił bardziej Petriego Aalto niż jego syna.

Ośmielał się odzywać do niego w taki sposób? Miał

czelność używać takich słów?

Obcy człowiek mówił mu, jaka jest Maja! Ta sama,

background image

którą tulił w ramionach, kiedy była kwilącym niemow­
lęciem.

Dobrze wiedział, że wyrosła.
Znał ją od poczęcia, kiedy była jedynie zaokrągle­

niem na brzuchu Raiji.

Maja jest kobietą, to jasne! W tym właśnie tkwiło

źródło jego bólu.

- Odpowiadam za nią - powiedział. - Wiem o tym

i żywię nadzieję, że kiedyś zdejmę ten ciężar z barków.

W ten zawoalowany sposób usiłował wyrazić, iż ży­

czy dziewczynie szczęścia.

- Zajmę się Mają - obiecał Heino. Takich obietnic

nie rzuca się na wiatr.

Nie przyjmował do wiadomości, że stało się coś złe­

go. Miał niezachwianą pewność, iż ją ocali.

Reijo nie mógł tak powiedzieć o sobie. Jechał u bo­

ku tego silnego mężczyzny, tak odmiennego od niego
jak woda od ognia, i wyrzucał sobie, że nie potrakto­
wał poważnie złych przeczuć Idy.

Jak zwykle skwitował je śmiechem.

A Ida miała ten niezwykły dar przewidywania zda­

rzeń.

Reijo dożył wieku, w którym inaczej traktuje się

nadprzyrodzone umiejętności.

Za młodu śmiał się z nich z lekceważeniem. Zabobo­

ny, tak je nazywał. Nawet Raija nie umiała go przekonać.

Teraz czyniły to córki, lecz Reijo zbyt był dumny,

by przyznać się do błędu.

O, tak, odpowiedzialność leżała w jego rękach.
Czy Maja opowiedziała Heino o swych zakazanych

tęsknotach? Czy okazała aż tyle zaufania mężczyźnie,
którego ledwo poznała?

background image

W Reijo budziła się zawiść w stosunku do tego czło­

wieka, który stał się Mai bliższy niż on sam.

Droga wznosiła się stromo ciasną doliną, wiła się za­

kosami wzdłuż rzeki. Niebo zmieniło się w wąski nie­
bieski pasek między grzbietami strzelistych gór.

Ślady wozu były bardzo wyraźne. Dlaczego nie za­

dali sobie trudu, by je zatrzeć?

Wóz poruszał się znacznie wolniej niż jeźdźcy. Wy­

raźnie się im nie spieszyło...

- Sądzą zapewne, że Anjo nie żyje - powiedział He-

ino. Szli teraz, by ulżyć wierzchowcom.

- A Maję ma spotkać ten sam los. - Reijo czytał w je­

go myślach.

Daleko przed nimi po lewej stronie ukazała się nie­

bieska zasłona wodospadu.

- Dlaczego nie ruszyli w kierunku osady? Spodzie­

wali się chyba, że ja mam złoto. Maja do mnie skiero­
wała te słowa.

- Może się po prostu mszczą. Sądzą, że jest twoją

córką.

Heino usiłował przewidzieć poczynania mężczyzn,

żył wśród im podobnych na tyle długo, by poznać ich
sposób myślenia.

Nie potrafił jednak.

Wiedział jedynie, że porwali Maję.

Jego Maję.

Czy ten ból to miłość?

Jakieś przeczucie kazało im zejść z drogi. A może to

jakiś opiekuńczy anioł skierował ich kroki ku zboczu?

Otworzył się przed nimi wąski przesmyk, stromy,

lecz pomimo to dostępny dla koni. Zwierzęta dzielnie
sobie poczynały w górskim terenie, stawiały kopyta

background image

ostrożnie i dopiero znalazłszy dobre podparcie, prze­
nosiły ciężar ciała do przodu.

Gdyby Reijo i Heino postępowali gościńcem, wpa­

dliby prosto na wóz z porywaczami. Instynkt nakazał
im uniknąć bezpośredniego spotkania, zejść z drogi,

wykorzystać element zaskoczenia.

Jakiś czas posuwali się ścieżką. Wzmagający się

szum wodospadu nie pozwalał na rozmowę. Zagłuszał

wszystko.

Zima była śnieżna, wiosna się spóźniła. Topniejące

śniegi i obfite deszcze na przednówku wypełniły ko­
ryto rzeki.

Kaskada wodospadu była potężniejsza niż w po­

przednich latach.

Konie trwożyły się, niechętnie zbliżały się ku wodzie.
Heino szedł przodem. Nagle zatrzymał się i ostrze­

gawczo uniósł dłoń, nakazując Reijo milczenie.

Tak jakby cokolwiek mogło przeszkodzić Tuoma-

sowi i Pekce...

W pierwszym odruchu Heino chciał rzucić się do

przodu.

Widział wszystko przez czerwoną mgłę. Był zimny

i twardy jak skała.

Rzecz jasna, nie ruszył się z miejsca. Zycie nauczy­

ło go wiele. Wszystkie złe i dobre postępki składały się
na tę sumę doświadczeń, która kazała mu działać roz­
ważnie.

Reijo spętał konie. I on nie stracił panowania nad

sobą, kontrolował uczucia, nie pozwalał, by wście­
kłość przesłoniła trzeźwość działania. Zbyt mocno
obaj kochali Maję, by nieostrożnością doprowadzić do
jej śmierci.

background image

Heino wyciągnął nóż i ruszył w dół po skałach.

Choć mocno zbudowany i ciężki, poruszał się zadzi­

wiająco zwinnie. Zupełnie jakby nie był synem najmi­

ty i rybaka, tylko urodzonym góralem.

Reijo nie patrzył, gdzie stawia stopy. Znał tu każdy

kamień. Nawet nie musiał przemykać się chyłkiem,
tamci byli zbyt zajęci, by podnosić głowy.

Woda opadała tuż obok, z ogłuszającym rykiem pę­

dziła ku jeziorku, odbijając się od kamiennej półki.

Heino spojrzał ku owej półce przez szparki oczu.

Zlustrował ją wzrokiem, spojrzał w górę i wykrzy­

wił się.

Reijo zacisnął pięści, starając się nie patrzeć w dół.

Do diabła, schodzenie byłoby zbyt mozolne! Nie ma
co zwlekać. Nie mieli czasu do stracenia.

Maja nie miała czasu.
Poczuł, jak narasta w nim uczucie paniki, i zagryzł

zęby, by się opanować.

Już raz przeżył coś podobnego. Raija. Twierdza.

Zamierzali ją uwolnić. Na oczach oficerów i żołda­

ków dokonać rzeczy niemożliwej.

Było ich czterech, przeciwników co najmniej dwu­

krotnie więcej.

Wtedy działał spokojnie i pewnie.
Reijo sięgnął do noża, upewnił się, że jest na swoim

miejscu.

Dotknąwszy chłodnej rękojeści, uspokoił się.
Heino zmarszczył czoło. Pozostawało tylko jedno

wyjście.

Szkoda, że nie ma Ailo...
Nachylił się nad towarzyszem i krzyknął mu do

wprost do ucha:

background image

- Potrafisz rzucać arkanem?
Zaskoczony Reijo skinął głową. Kiedyś umiał, daw­

no temu.

Wtedy dopiero przypomniał sobie, że ma przy ar­

kan Ailo,

- Przyniosę go - powiedział i jak kozica ruszył w gó­

rę. Dopadł koni i błyskawicznie wrócił do Heino, nie
obluzowawszy po drodze ani jednego kamienia.

Heino wskazał mu punkt poniżej.
Reijo zrozumiał.
W milczeniu ruszyli w tym kierunku.
Znaleźli się na otwartej przestrzeni, gdzie jedyną

osłonę stanowiły potężne bloki skalne. Na szczęście
ogromne masy wody pozwalały im przemykać się nie­
postrzeżenie.

Reijo dziękował Bogu za późne topnienie śniegów.

Kto wie, może jest w tym wszystkim ręka opatrzno­
ści? Chociaż nie, przecież nie pozwoliłaby na to, by
Mai działa się krzywda.

Biedne dziecko, znowu doświadczane przez los.
Heino nazwał ją dzikim ptakiem... Dziki ptak, któ­

remu znów podcięto skrzydła.

Reijo przycupnął za blokiem skalnym, oparł się

o niego plecami. Słyszał szum wodospadu i chrapliwy
oddech Heino, oddech dzikiego zwierzęcia, które led­
wie panuje nad sobą.

Czujnym wzrokiem i sprężystymi ruchami mło­

dzieniec przypominał rysia, wielkiego leśnego kota.
Także cierpliwością i opanowaniem. Reijo widywał ry­
sie, które potrafiły godzinami obserwować ofiarę, za­
nim uderzały. Zawsze z tą samą przerażającą perfek­
cją. Pod chłodnym spokojem Heino czaił się ogień.

background image

Jak w mielerzu.

Reijo sprawdził i zwinął arkan. W myślach przygo­

tował się do rzutu.

Zdawał sobie sprawę, że ma tylko jedną próbę.

Jeśli nie trafi, sprowadzi śmierć na Maję.

Wystarczający powód, by nie opanować drżenia

rąk.

Blok skalny tkwił w tym miejscu od tysięcy lat. Re­

ijo czuł chłód kamienia na plecach. Musiał być jak on,
zimny i twardy. Czy kamień udzieli mu swej mocy?

Wciągnął powietrze w płuca i skinął głową w kie­

runku Heino, który obserwował go w milczeniu. Czy
Heino potrafił posługiwać się arkanem? Zapewne nie,
skoro jemu powierzył to zadanie.

Reijo pamiętał reny, które łapał. Pamiętał trud zna­

kowania i kastrowania tych zwierząt.

Czasami pudłował, ale rzucał arkanem niemal tak

zręcznie jak Mikkal.

Teraz chodzi o córkę Mikkala.
Czy jeszcze żyje?
Heino wpatrywał się w scenę, rozgrywającą się

przed ich oczyma. Stał bez ruchu, choć zaciskał zęby,
a nozdrza mu drżały.

Jak mógł to wytrzymać?

Reijo zmusił się, by uczynić to samo.
Odwrócił się wolno.
Tylko konie przedstawiały sielski widok. Choć nie

wyprzęgnięte od wozu, pasły się spokojnie, korzysta­
jąc z obfitości trawy i dostępu do wody.

Ciało Mai...
Czy w tak nieruchomym ciele może jeszcze tlić się

życie?

background image

Maja, przegięta w biodrach, na wpół leżała na wo­

zie, nogami oparta o ziemię.

Czarne włosy na tle burych worków, głowa przy­

kryta. Zadusili ją?

Mężczyzna za nią, oparty o biodra dziewczyny,

podtrzymywał suknie. Spodnie opuścił do kostek. Na
głowie nie miał kapelusza.

Ten drugi, leniwie oparty o kamień, palił fajkę.
Czekał na swoją kolej.
Poluźnił pasek. A może już zdążył się zaspokoić.
Reijo chciał zapłakać, ale nie potrafił.
Był zimny jak głaz.
Może kamień podzielił się z nim swą siłą?
Wiedział, co powie Heino. Zmierzył odległość wzro­

kiem, uznał, że ma szansę.

- Ten przy wozie...
Heino mówił z trudnością.
Tuomas. Ten, który nie życzył sobie obecności ko­

biet przy pozyskiwaniu smoły.

Ten sam, którego Maja zarzuciła złośliwościami.

Heino odłożył kapelusz i przeciągnął palcami po

ostrzu noża.

- Zaciśnij mu pętlę na ramionach.
Reijo wiedział, że nie wystarczy trafić. Pętla musi

unieszkodliwić Tuomasa, nie pozwolić mu na użycie
noża.

Heino wyślizgnął się zza kamienia, zlał się w jedno

z nabrzeżnymi zaroślami. Zbliżał się do Pekki, który
nie spodziewał się niebezpieczeństwa.

Reijo nie zapytał, czy Heino potrafić posługiwać się

nożem.

Nie było potrzeby.

background image

Sposób, w jaki ujął rękojeść, stan ostrza, starannie do­

pasowana pochwa - wszystko to świadczyło o tym, że ten
człowiek zna się na broni. I nie musi się tym chwalić.

Był urodzonym przywódcą.
Reijo wstrzymał oddech. Z lekkim zdziwieniem za­

uważył, że ma suche dłonie.

Ryk wodospadu.
Może krzyczała?
Może woda zagłuszyła jej jęki?
Heino znalazł się tuż za Pekką. Jeszcze kilka kro­

ków i go dopadnie.

Reijo wolał nie nazywać rzeczy po imieniu. Wolał

nie myśleć, że Heino zatopi w tamtym nóż.

Heino skinął lekko głową i zniknął w zaroślach.
Przyszła kolej na Reijo.
Heino był gotów.
Uderzy, kiedy arkan świśnie w powietrzu.

Jeden rzut.
Jeden pewny rzut.

Reijo podniósł się wolno. Wiedział, że wystawia się

na widok, ale zarówno Tuomas, jak i Pekka byli obró­
ceni do niego plecami.

Nie mógł pojąć, skąd brała się ich nieostrożność.
Może wypili coś na odwagę.

Arkan leżał w dłoniach tak jak trzeba. Trafi, nie

mógł poddawać się zwątpieniu.

Na pewno trafi.
Wbił wzrok w plecy Tuomasa i postąpił parę kroków

do przodu, by żadna gałąź nie przecięła linii lotu linki.

Działał jak maszyna. Raz przyswojona umiejętność

zostaje w człowieku na całe życie.

Chciał w to wierzyć.

background image

Uszy wyłapały jakiś dźwięk, który przedarł się

przez nieustający szum wody.

Odgłos kopyt?
Nie mógł dłużej zwlekać.
Uniósł ramię.
Wielki Boże, żeby tylko linka nie okazała się zbyt

krótka! Tylko tego nie wziął pod uwagę.

Czas się zatrzymał, kiedy arkan przeciął powietrze.

Człowiek, który od dłuższego czasu przebywał

w ogłuszającym huku wody, nie mógł usłyszeć ciche­
go świstu.

Reijo dostrzegł z przerażeniem, że pętla maleje

w oczach.

Nie zdoła opasać Tuomasa w ramionach.

W tej samej chwili Pekka dostrzegł linkę.
Nie zdążył krzyknąć. Heino wychynął z krzaków

i znalazł się przy nim w ułamku sekundy. Chwycił go
za gardło, błysnął mu nożem przed twarzą.

Reijo wyraźniej usłyszał odgłos kopyt.
Minęło zaledwie kilka sekund.
Pętla opadła na czoło Tuomasa. Mężczyzna obrócił

się gwałtownie, nie puszczając bioder Mai.

Reijo zajrzał w jego rozszerzone oczy, zobaczył

usta otwarte w niemym krzyku i, zaciskając zęby, po­
ciągnął z całych sił za arkan.

Tuomas runął w tył, gwałtownym szarpnięciem

oderwany od zbrukanego ciała Mai.

Podniósł dłonie do twarzy, ale nie zdążył nawet do­

tknąć linki. Wygiął się w konwulsjach.

Reijo przez dłuższą chwilę nie zwalniał uchwytu.
Heino uderzeniem pięści pozbawił Pekkę przytom­

ności.

background image

Tętent stał się wyraźniejszy. Zza zakrętu drogi wy­

padli Ailo i Santeri.

Heino znalazł się przy Mai przed innymi. Jego

ogromne dłonie nagle stały się łagodne i delikatne. Od­
wrócił ciało dziewczyny ostrożnie, jakby zdjęty oba­

wą, że pod dotykiem rozsypie się na drobne kawałki.

Twarz Mai przedstawiała straszny widok.
Gładził ją palcami, delikatnie odsunął powieki, mu­

snął usta, upewniając się, że oddycha. Przeciął więzy,
krepujące jej nadgarstki.

Ciało dziewczyny było lodowato zimne.
Stanęli wszyscy u jego boku, równie bladzi, napeł­

nieni tą samą wściekłością.

Heino podniósł Maję. Jego ciało było ciepłe i żywe.

Tak bardzo pragnął oddać jej to ciepło i życie, wszyst­
ko co miał w sobie.

Aleksanteri zachował trzeźwość myślenia. Od ra­

zu zorientował się, że rzeczy nie doprowadzono do
końca.

- Nie użyliście noży? - spytał.
Reijo potrząsnął głową. Drżał z zimna, choć powie­

trze nie zdążyło się jeszcze ochłodzić.

Arkan sparzył mu dłonie. Kiedy go puścił, lód ściął

mu serce.

- Nie wiem, czy Pekka jest martwy - wyrzekł He­

ino głosem nie z tego świata.

- Zaraz będzie - wycedził Santeri. Pociągnął Ailo

w kierunku Tuomasa.

- Musimy poprawić mu spodnie.
Ailo usunął pętlę, starając się nie patrzeć na twarz,

która stężała w nieludzkim grymasie. Wzrokiem omi­
jał oczy zmarłego, rozwarte z przerażenia, język...

background image

- Damy radę zanieść ich na górę?
Aleksanteri spojrzał na niego przeciągle.
- Musimy, nieprawdaż? Oni odwalili za nas najgor­

szą robotę. Nasze zadanie jest znacznie prostsze,
chłopcze.

Ailo odwrócił twarz ku stromemu zboczu.
Zajęło im to znacznie więcej czasu, niż sądzili. Co

chwila zerkali ze strachem na drogę. Latem pojawiali
się na niej podróżni, zwłaszcza pod koniec tygodnia.

Tuomas był ciężki, w połowie drogi omal nie wy­

padł im go z rąk. Wygładzone wodą, śliskie skały nie
dawały pewnego oparcia.

Santeri stracił równowagę i puścił ciało, które runę­

ło z łomotem na ziemię.

- I tak był już martwy - stwierdził beznamiętnie.

Miał rację.

Ukryli zwłoki za lichym krzaczkiem i wrócili po

Pekkę.

Ailo nie był pewien, czy Pekka przestał dychać. San­

teri orzekł, że nie ma to najmniejszego znaczenia.

Dobrze ich znal...

Ailo nie potrafił przyzwyczaić się do widoku śmierci.

Nienawidził się za to, że w tym uczestniczy, lecz

jeszcze bardziej nienawidził tych mężczyzn.

Przypomniał sobie Anjo, rozdygotaną jak liść w ra­

mionach Knuta. Przypomniał sobie jej nieskładną re­
lację.

Wystarczyło spojrzeć w dół, by zobaczyć Maję. Nie

poruszyła się od chwili, kiedy Heino wziął ją na ręce.

Zhańbiona, zbita, złamana...

Jego siostra.
Jedyna została z tego samego rodu. Z tej samej krwi.

background image

Spoceni i podrapani dotarli na szczyt, targając ciało

Tuomasa.

- To niezbyt szlachetny postępek, chłopcze, ale nie

możemy wrócić do osady, przywożąc dwa trupy ze so­
bą. Twoja siostra dość się wycierpiała - rzekł Santeri

wprost.

Podciągnęli oba ciała nad wysoki w tym miejscu

brzeg. Kilkanaście metrów dalej rzeka opadała ryczą­
cą kaskadą w przepaść. Zepchnęli ciała i odsunęli się
na bezpieczną odległość. Dysząc ciężko, obserwowali,
jak zwłoki giną w kipieli, wypływają znów na po­

wierzchnię i nikną za skrajem urwiska. Wrócili tą sa­

mą drogą, nie patrząc na siebie.

Reijo wrzucił do rzeki plecaki Smolarzy. Uznał, że

w ten sposób uwiarygodnia ich przypadkową śmierć
w odmętach.

Heino i Ailo nie pomyśleli o tym.
- Konie i wóz zabieramy - rzekł Reijo, myśląc o Mai.
- Wszyscy sądzą, że wóz należy do mnie - oznajmił

Santeri. - A tym dwóm bardzo spieszyło się do domu.
Za bardzo, jak się okazuje.

- Co z nią? - spytał Ailo.
Reijo przyłożył dłoń do czoła.
- Musimy jak najszybciej zawieźć ją do domu. He­

ino ogrzewa ją własnym ciałem. Znasz się na ziołach,

Ailo? Ravna się znała, u nas leczeniem zajmowała się
Maja. Teraz nie może nam pomóc.

- Wiem co nieco - odrzekł Ailo.
- Ten sam przeklęty chłód - wyrzekł ciężko Reijo.

- Miała go Raija, raz przydarzyło się to Mai, ale sądzi­
łem, że pozbyła się go na zawsze. Wygląda, jakby by­
ła pogrążona w letargu, Ailo.

background image

Ailo zrozumiał, o czym mówi przybrany ojciec Mai.
Reijo zapatrzył się przed siebie.
- To właśnie, bardziej niż cokolwiek innego, mówi

mi, że Raija nie żyje. Ten chłód należał do niej, nikt
go nie dziedziczył. Teraz chroni Maję. Więc może Ra­
ija nie potrzebuje już ochrony?

Ailo nic nie odpowiedział.

Santeri powoził, Ailo i Reijo dosiedli koni. Pozosta­

łe wierzchowce przywiązali do wozu, by zwrócić je
prawowitym właścicielom.

Heino siedział na wozie. Otulił Maję kurtką. Objął

ją ramionami z taką mocą, jakby już nigdy nie zamie­
rzał puścić.

background image

11

Rozpalone przez Idę ognisko dogasało już, kiedy

dotarli do domu.

Dziewczyna momentalnie znalazła się przy wozie.

Spojrzała na Maję, leżącą w ramionach Heino, i spy­
tała, przeczuwając najgorsze:

- Nie żyje?
Ailo zeskoczył na ziemię. Po drodze zdążył zwrócić

konie 'właścicielom.

Położył dłonie na ramionach Idy. Oboje potrzebo­

wali wzajemnej bliskości.

- Żyje, Ido. Ale niewiele brakowało.
Wzrokiem prosił ją, by nie zadawała żadnych pytań.
Heino zsunął się z wozu. Trzymał Maję z taką ostroż­

nością, jakby była zrobiona z porcelany. Postarzał się
na twarzy o dziesięć lat.

Wszyscy wyglądali tak samo, poszarzali, spięci,

skrywający tajemnicę tak straszną, że nie ośmielali się
o niej mówić.

Nawet Ailo.
Reijo przystanął koło Idy i pogłaskał ją po policzku.
- Wiesz, gdzie Maja trzyma lekarstwa? - spytał. -

Swoje zioła?

- Na półce nad drzwiami - odpowiedziała bez na­

mysłu. Nie znała się na ziołach, nigdy jej to nie inte­
resowało.

background image

- Pomożesz Ailo - polecił.
Ailo ścisnął rękę dziewczyny, jakby dodając jej otu­

chy. Ida miała jednak wrażenie, że i on szuka wsparcia.

- Co spaliłaś? - zdziwił się.
- Łóżko - odrzekła z zawstydzeniem. - Anjo powie­

działa mi o wszystkim. Nie mogłam znieść myśli, że Ma­
ja wróci na to łóżko. Tyle... złego jej na nim wyrządzili.

Reijo poczuł wzruszenie. Ida rozumowała inaczej

niż większość ludzi, ale w swoich postępkach zawsze
kierowała się dobrem bliźnich.

Nie zapytała, jaki los spotkał tamtych dwóch Fi­

nów, starała się o tym nie myśleć. Zacięte twarze męż­
czyzn mówiły jej, że smoiarze już nie wrócą. Więcej
nie chciała wiedzieć.

Heino położył Maję na ławie kuchennej. Nie musiał

zaglądać do alkowy, by wiedzieć, co spłonęło nad rzeką.

Zrobiłby to samo. Musiała się namęczyć, żeby w po­

jedynkę wyciągnąć ciężki mebel - mała Ida o wielkim
sercu! Kątem oka dostrzegł, że do kuchni wszedł Reijo.
Zatrzymał się, patrząc na Maję, potem dołożył drew do
pieca i rozpalił ogień. Heino rozebrał dziewczynę, deli­
katnie i ostrożnie ściągnął z niej całe ubranie.

Reijo nie wytrzymał i odwrócił się. Ale i tak nie

mógł nie zauważyć plam zaschniętej krwi na brzuchu,
między udami.

- Sądzisz, że była przy nadziei? - wyszeptał chrapli­

wie.

- Nie - odrzekł Heino. - Potrzeba mi ciepłej wody

i czystego płótna. Ubranie spalcie.

Reijo poczuł ulgę, że może wyjść z izby.
Kiedy wrócił, zdążyli już obmyć Maję letnią wodą,

którą znaleźli w kuchni. Stół zawalony był drewnia-

background image

nymi pudełkami i dzbankami. Ailo studiował ich za­

wartość z bezradnością w oczach.

Heino otulił Maję wełnianymi pledami i przykrył

skórami. Siedział przy niej, nie odstępował ani na chwi­
lę. Gładził po twarzy, po splątanych włosach. Nie roz­
czesali ich, nie chcąc sprawić jej niepotrzebnego bólu.

- To krwotok - wyjaśniła Ida. - Ailo nie zna ziół, któ­

re mogłyby jej pomóc. Na szczęście nie traci wiele krwi...

Reijo zamknął oczy. Nie potrafił się modlić.
- Wciąż jest zimna? - spytał.
Heino skinął głową.
- Tak, ale oddycha równomierniej.
Reijo od dłuższej chwili miał takie wrażenie, ale bał

się, że to złudzenie. Jednak się nie mylił.

- Wydobrzeje - rzekł z niezachwianą pewnością.

Nie potrafił jednak znaleźć w sobie równie silnego

przekonania, że Maja nie dozna uszczerbku na duszy.
Tego nie mógł obiecać.

- Jak długo pastwili się nad nią, zanim... odpłynęła?

- Zastanawiał się Heino. - Ile będzie z tego pamiętać?

Nikt nie znał odpowiedzi. Odrętwienie Mai było

stanem dla nich niepojętym, lecz przynajmniej je za­
akceptowali. Reijo zastanawiał się, czy tę przedziwną
umiejętność dziewczyna posiadła już na zawsze. A mo­
że znów została jej udzielona przez inną istotę? Tylko
dlatego, żeby mogła przeżyć?

Santeri ruszył na cypel. Wyczuł, że jego obecność sta­

nowi pewien zgrzyt. Tych pięcioro stanowiło rodzinę.

Poza tym Knut i Anjo niecierpliwie wyczekiwali

wiadomości. Santeri uważał też, że Knut winien mu
jest wyjaśnienie. Na temat złota.

Poczuł się głęboko dotknięty tym, że o niczym nie

background image

wiedział. Czyżby przestali uznawać go za osobę god­

ną zaufania?

Pozostali czuwali przy Mai.
Heino nie tknął jedzenia, wypił odrobinę wody,

którą mu podali. Nie odchodził od Mai na krok, wi­
siał wzrokiem na jej twarzy, gładził po policzku, do­
tykał przymkniętych powiek, ust.

Całował posiniaczoną skórę.
Nikt nie mógł już mieć wątpliwości, że między

dwojgiem tych ludzi rodzi się ogromne, bezgraniczne
uczucie.

Reijo siedział za stołem. Nie poruszał się, złożył

dłonie na blacie, jego oczy zmatowiały. Ból i cierpie­
nie Mai odczuwał nieomal fizycznie.

Ailo i Ida znaleźli sobie miejsce na pokrywie skrzy­

ni na drewno. Siedzieli ciasno spleceni. W izbie było
bardzo ciepło, rozpalili duży ogień w nadziei, że sto­
pi on lód, który owładnął ciałem Mai.

Ida pomyślała, że Maja wygląda jak larwa spowita w ko­

kon, czekająca na chwilę, gdy przemieni się w motyla.

Ta myśl sprawiła dziewczynie przykrość. Nie wie­

dzieć dlaczego przemiana wiązała się jej ze śmiercią.
W głowie miała zamęt. Przyzwyczajona do tego, by
przemyślenia natychmiast zamieniać w słowa, teraz
wszystko dusiła w sobie.

Nad ranem Maja poruszyła się. Już długie godziny

siedzieli w milczeniu, zapomniawszy o bożym świecie,
jakby czas przestał istnieć, a wszystko stało nieskoń­
czonością. Słońce jednak toczyło swą tarczę nad grze­
bieniem gór.

Poderwali się z miejsc. Heino ścisnął mocniej dło­

nie dziewczyny.

background image

I nic.
Tylko się poruszyła.

Wszystkim jednak wydało się, że policzki Mai na­

brały żywszych kolorów. Nikt mimo to się nie ode­
zwał, nikt nie odważył się rozbudzić nadziei, które

wszak mogły okazać się płonne.

Może wstający świt zabarwił skórę dziewczyny?

Może poranek, zdjęty litością, zabawił się w malarza?

Słonce oznajmiało południe, kiedy drgnęły jej war­

gi. Heino nachylił się nad Mają, zakrywając ją niemal
swoim ciałem. Przyłożył ucho do ust dziewczyny.

Potem wyprostował się i pozbawioną wyrazu twarz

obrócił ku Reijo.

- Woła twoje imię.
I wtedy usłyszeli to wszyscy. Wargi Mai układały sło­

wa.

- Reijo - szepnęły. - Reijo, wybacz mi!
Stanął u boku Heino, chwycił dłoń dziewczyny. By­

ła chłodna, Maja wciąż tkwiła w sennym odrętwieniu.

- Nie wiedziałam o tobie - mówiła. - Byłoby ina­

czej, gdybym wiedziała o tobie. Wybacz mi. Tylko cie­
bie mogę o to prosić. Błagać o przyjaźń. Pozwól mi
spoczywać w wodzie.

Głos zamarł.
Reijo stał długo, ściskając jej dłoń. I patrzył. Wpa­

trywał się w twarz Mai.

Potem otrząsnął się raptownie, jakby zrzucał z sie­

bie jakiś czar. Wsunął dłoń dziewczyny pod futrzaną
narzutę i wyszedł bez słowa.

Pozostali spojrzeli po sobie.
Powietrze w izbie zrobiło się ciężkie.

Ailo zamknął oczy i oparł głowę o ścianę. Na jego

background image

twarzy pojawił się wyraz cierpienia. Ścisnął Idę za ramię.

- Co to było? - spytała dziewczyna. - Co miała na

myśli? Dlaczego prosiła tatę o wybaczenie? I czemu
chce spoczywać w wodzie...?

Ida zadrżała, zdjęta nagłym lękiem.
Twarz Heino też wyrażała zdziwienie. Zdziwienie

i zakłopotanie.

Ailo oddychał ciężko przez nos. Przenosił wzrok

z Idy na Heino.

- To nie była Maja - wyjąkał. - Nie słyszeliście? To

nie był jej głos!

Ida zmarszczyła czoło.
- Brzmiał dziwnie - przyznała, a Heino skinął głową.
- Raija - wyszeptał Ailo. Imię jak wiatr przemknę­

ło przez jego wargi. Przez mały lufcik słońce rzucało
do środka czerwone promienie, oświetlało twarz Mai.
- To był głos Raiji - powtórzył Ailo.

- Nie wierzę. - Ida starała się zachować rozsądek. -

Nie spałeś całą noc. Przesłyszałeś się, Ailo.

Tak, był zmęczony. Miał przekrwione oczy. Znów

skalał swoje ręce przemocą i sam siebie nie potrafił
rozgrzeszyć z własnych uczynków. Jego serce płakało,
roniło łzy. Za Maję. I za Anjo. Marzył o tym, by po­
łożyć się i zasnąć, spać wiele dni. I nie mógł tego uczy­
nić, musiał czuwać u boku siostry.

Nie stracił jednak kontroli nad zmysłami.

Słuch go nie mylił.
- Zapytaj swego ojca - powiedział niechętnie. Na­

wet nie próbował jej przekonywać. - Spytaj Reijo, do

kogo należał głos! Zapytaj, dlaczego wypadł z izby

w takim pośpiechu!

Ailo miał pewność. Tego głosu nie mógł pomylić

background image

z żadnym innym. Osobliwa mieszanina trzech języ­
ków, akcentu i intonacji. Niski, przejmujący tembr,
brzmienie aksamitne i twarde zarazem. Ida i Heino go
nie znali. Dla Ailo Raija była jak matka, pamiętał ją.

Rai ja mówiła przez córkę.

Ailo upewnił się, że Raija żyje. Dusze zmarłych nie

przekazują takich wiadomości.

Reijo wyszedł, bo też to pojął.
- Myślisz, Heino, że moja matka, którą wszyscy

uważają za zmarłą, przemawia przez usta Mai? - spy­
tała Ida z niedowierzaniem.

Chochliki, trolle i skrzaty to jedno...
Postaci z wierzeń ludowych. Można się ich bać, uda­

wać, że istnieją. Ida akceptowała je jak element pradaw­
nych zabaw i rytuałów. Uważała, że nikomu nie przy­
noszą krzywdy, ale i nie mają wielkiego znaczenia. Nie

zaprzątała sobie głowy wędrówką dusz, czy to ludzi ży­

wych, czy umarłych. Ida stąpała mocno po ziemi.

Wierzyła w to, co można zobaczyć, i w to, czego

można dotknąć. Ailo natrząsał się z dziewczyny, mó­

wiąc, że w ten sposób zaprzecza istnieniu wiatru.

- Mama nie żyje - orzekła zdecydowanie. - Martwi

są martwymi. Po co by mieli sobie zadawać trud i szu­
kać kontaktu z żywymi? Dlaczego mama prosiłaby Re­
ijo o wybaczenie teraz, jeśli nie uczyniła tego za życia?

A jeśli wciąż pozostaje wśród żywych, to, Ailo, na nie­
biosa, łatwiej byłoby napisać list! Reijo potrafi czytać.

- Nie wszystko jest takie, jakie się nam zdaje. - Ailo wie­

dział swoje. W przeciwieństwie do Idy nie wyznaczał
ostrej granicy między jawą a snem. W wierzeniach jego lu­
du było miejsce na zjawiska, których rozum nie potrafi

wytłumaczyć. Nawet Heino dopuszczał taką możliwość.

background image

Wciąż trzymał dłoń Mai.
Ida wybiegła z izby. Już miała trzasnąć drzwiami,

ale wzgląd na chorą siostrę kazał jej powstrzymać

wzburzenie.

Reijo siedział na trawiastej pochyłości nad rzeką.

Trzymał w garści drobne kamyki i po kolei rzucał je
do wody.

Ida zatrzymała się i ogarnęła wzrokiem jego postać.
Ojciec.
Serce dziewczyny wypełniło się nagle ogromną mi­

łością do tego człowieka.

I było w jej sercu coś nowego, co pojawiło się do­

piero wtedy, gdy Ailo stał się cząstką jej życia.

Narastające zdziwienie. Potrzeba stawiania pytań.

Przyjaciółki bowiem się nie myliły: Reijo to dopraw­
dy niezwyczajny tata.

Był mężczyzną.
Nawet oczy córki dostrzegały zmysłową urodę je­

go rysów.

Ida mogła przysiąc, że od zniknięcia Raiji w życiu

ojca nie zjawiła się żadna kobieta. Nie wiedziała nic
o latach, które Raija i Mikkal spędzili na wygnaniu
w Finlandii. Była wtedy małą dziewczynką, a z Mają
i Knutem nie potrafiła rozmawiać na ten temat. O wła­
snych rodzicach zresztą nie myśli się jak o istotach
z krwi i kości.

Nie odczuwał braku towarzyszki życia?

A może wszędzie widział Raiję?
Reijo usłyszał kroki i podniósł wzrok. Ida usiadła,

owijając suknie wokół kolan i przyciskając je ramio­
nami. Reijo sięgnął po nowe kamyki i znów wrzucał
je do wody.

background image

Siedzieli długo w milczeniu. Ojciec z córką. Ona nie

odrywała od niego wzroku. On rzucał kamienie.

I to on zdał jej relację z wydarzeń pod wodospadem.

Ojciec, nie Ailo.

- Czekam, czy ich ciała nie spłyną rzeką - powie­

dział. - Choć może na zawsze pozostaną na dnie je­
ziorka. Trudno przewidzieć.

Nie dobierał słów, nie pominął żadnego szczegółu.
Dzielił z Idą gorycz, ból i wzgardę.
Ida przypomniała sobie słowa, które szepnęła do

Ailo, zanim chłopak ruszył w pogoń. Wtedy wymówi­
ła je szczerze.

Więc każdy zdolny jest do nienawiści.
Opamiętanie przychodzi później.

Nie mogła jednak ich potępiać. Reijo dobrze wie­

dział, co zrobili, i potrafił wziąć odpowiedzialność za
własne czyny.

- Maja śpi?
Ida skinęła głowa.
W końcu to był rodzaj snu. Dziewczyna bała się

nadawać mu inne nazwy.

Reijo rzucił ostatni kamyk, ale nie sięgnął po nowe.

- Ailo wytłumaczył ci wszystko? - spytał.

Ida wolno poruszyła głową w górę i w dół.

- Trudno uwierzyć, prawda?
-Tak.
Oczy Reijo były zaczerwienione. Ida domyśliła się,

że sprawiło to nie tylko zmęczenie nocnym czuwa­
niem. Ojciec płakał.

- Odziedziczyłaś po mnie zdrowy rozsądek, Ido,

choć przemieszany z niezwykłą wyobraźnią Raiji.
Walczyłem z tym długo, wciąż walczę, ale moje serce

background image

gotowe jest teraz wiele przyjąć na wiarę. Znacznie wię­
cej, niż mam odwagę ci wyznać. Może dzięki temu

wciąż trzymam się przy życiu.

- Słyszałam słowa Mai - odrzekła Ida. Odwróciła się

od rzeki w obawie, iż ujrzy płynące ciało. - Widzia­
łam, jak poruszała wargami. Głos brzmiał jakoś ina­
czej, ale to była moja siostra. Przez sen wszyscy mó­

wią niewyraźnie.

- Czy Maja dobrałaby takie słowa? - spytał łagod­

nie. - Czy stać ją na pokorę i żal? Czy twoja siostra
prosiłaby o tak niewiele?

Ida nie dała się przekonać.
Reijo nie nalegał, oszczędził córkę. Nie powiedział

wprost, że przemawiał doń głos Raiji.

Zjedli coś z obowiązku. Poza Idą nikt nie wiedział,

co kładzie do ust. To ona przygotowała posiłek.

Pod koniec dnia wrócił Santeri z wiadomością, że

Anjo jest obolała i źle wygląda.

Rozmowa z Knutem pozwoliła jej jednak wrócić do

równowagi. Knut wyciągnął z niej wszystkie szczegóły.

Nawet Santeri, który niejedno w życiu widział i sły­

szał, nie doczekał do końca opowieści.

- Gdybym wiedział, co to za typy, to rozszarpałbym

ich przed wyjazdem z Finlandii - syknął złowrogo.
Nikt nie wiedział, czy mówi serio.

Żart mieszał się z powagą we wszystkim, co robił

Santeri.

Ktoś znalazł ciała.
- Byłem je obejrzeć - ciągnął bez zająknięcia, cały czas

solidnie podjadając. - Ludzie w osadzie wiedzieli, że mia­
łeś u siebie smolarzy, Reijo. Powiedzieliśmy, że nie ma

background image

cię w domu, bo Maja zachorowała. Coś przecież musie­
liśmy powiedzieć;. Pojechałem z nimi, żeby rozpoznać
ciała. Wszyscy doszliśmy do wniosku, że szaleństwem
było przeprawiać się nad wodospadem. Znaleźli pienią­
dze w workach. Sznur nie zostawił żadnych śladów.
Cóż, tragiczny wypadek. Ulżyło im, kiedy stwierdzili, że
to nikt z miejscowych. Ja udałem żal, dodając, że pozna­

łem ich na krótko przed wyjazdem z Finlandii.

- Masz pojemny żołądek - zirytował się Reijo. -

I diabelnie gładki język.

Aleksanteri uśmiechnął się ponuro.
- Czasami jedno i drugie się przydaje.
0 północy Ida zasnęła z głową opartą o ramię Ailo.

Ailo zamykał oczy na chwilę i znów się budził.

Heino i Reijo czuwali nieugięcie.
1 w końcu Maja otworzyła oczy. Ziewnęła i przecią­

gnęła się, ale natychmiast poczuła dojmujący ból.

- Do diabla - zdziwiła się - co się stało? Wóz po

mnie przejechał?

- Nic nie pamiętasz? - spytał chrapliwie Heino.
Maja potrząsnęła głowa.
- Dzięki Bogu! - krzyknął. - Kocham cię, Maju!

background image

12

Maja domagała się prawdy. Całej prawdy.
- W tym, że nic nie pamiętasz, jest jakiś sens - opie­

rał się Reijo.

- Chcę wiedzieć - nalegała Maja. - Dlaczego mam

utracić jakaś cząstkę mojego życia?

- Bo była zbyt ohydna - odrzekł Heino.
Maja nie poddała się.
W końcu opowiedzieli jej wszystko. Reijo i Heino

usiedli po obu stronach ławy i na przemian dzielili się
z nią strasznymi wspomnieniami.

Kiedy skończyli, Maja zażądała rozmowy z Knu-

tem.

Brat musiał powtórzyć jej każde słowo Anjo.
Kiedy nie było już nic do opowiedzenia, Maja spy­

tała:

- Byłam cała zimna?
Reijo potwierdził.
- Czy jeszcze coś się zdarzyło?
Mężczyźni wymienili spojrzenia i zaprzeczyli. Ma­

ja spojrzała na nich przenikliwie. Milczała, choć tliła
się w niej pewna wątpliwość. O cierpieniach zadanych
ciału musiała wiedzieć. To drugie... Kto wie, czy to dru­
gie nie było gorsze.

Zjadła. Niewiele, dość jednak, by nabrać trochę sił.

background image

Sama wybrała zioła, po czym wypiła przygotowany
naprędce wywar i znów zapadła w sen.

Zwykły sen. Nic w nim nie było niepokojącego,

choć trwał dwa dni.

Zostali z nią Ida i Heino. Reijo dał się przekonać

i zaczął stawiać drugi mielerz.

Ludzie zaczęli gadać o domniemanej chorobie Mai.

Należało zdusić plotki w zarodku.

Reijo rozpowiedział, że Maja leży w gorączce.

Mieszkańcy osady wiedzieli już, jaki los spotkał Si­
mona.

- Nie wszyscy jednako reagują na nieszczęście -

oznajmił Reijo, a ludzie musieli przyznać mu rację.

Nie kwapili się z odwiedzinami. Nie da się uleczyć

kogoś ze smutku gadaniem o własnych dolegliwo­
ściach. A poza tym chyba szło ku lepszemu, skoro Re­
ijo znów woził beczki w górę rzeki.

Tylko krewni Simona zastanawiali się, co w domu

Mai robi ten postawny obcy mężczyzna. Nie pytali
jednak, Maja nie była już jedną z nich.

Inni uznali, że to ktoś z rodu. Mało kto potrafił zgłę­

bić tajemnicę zawikłanych powiązań rodzinnych łudzi
na cyplu.

Dziedzictwo Raiji.
Santeri i Ailo nie odchodzili od stosu. Ida tęskniła.

Raz dziennie nosiła im posiłek i zapewniała ojca, że

w domu wszystko dobrze się układa.

- To wzruszające - orzekła. - Taki duży, silny męż­

czyzna, a potrafi być niezwykle opiekuńczy!

- A mały mężczyzna to niby nie potrafi? - wyszcze­

rzył zęby Ailo. Zaczynali się uśmiechać. Anjo wracała
do sił. Maja przetrwała najgorsze.

background image

Znów oparli się przeciwnościom, wzmocnili więzy

między sobą. I mieli jeszcze więcej do ukrycia.

- Czy moglibyśmy pobrać się jednocześnie? - Ida

żuła źdźbło trawy, przypatrując się Santeriemu, który

krzątał się przy stosie.

- Nie beze mnie - stwierdził Ailo, który wszystko

teraz obracał w żart.

- Porozmawiam z Heino - ciągnęła dziewczyna. -

To byłoby piękne. A tatko nie musiałby wyprawiać
dwóch wesel.

Reijo podniósł się, rozczulony naiwnością córki,

i uśmiechnął się niepewnie.

- Czy ktoś zapytał Maję o zdanie? Znamy uczucia

Heino, ale czy ona je odwzajemnia?

- Co się stało tacie? - zdziwiła się Ida.
Ailo chwycił dziewczynę za rękę.
- Wyraził coś, o czym żadne z nas nie pomyślało.

Rzeczywiście, nie wiemy, co czuje Maja.

To miało się zdarzyć tego dnia, kiedy rozkwitła na­

dzieja. Przynajmniej wypuściła pąki.

Tego dnia, kiedy Maja podniosła się z łóżka i pomi­

mo bólu postawiła kilka kroków. Przestała krwawić,
a siniaki na jej ciele przybrały jaśniejszy odcień.

Wszyscy się radowali.

Heino wziął ją w ramiona i okręcił w tanecznym

pląsie, nucąc melodię z rodzinnych stron.

Jak na swój wzrost poruszał się zadziwiająco lekko.

Ida specjalnie wybrała się do mężczyzn, by ich po­

wiadomić o tym radosnym zdarzeniu.

Mogła im nawet powiedzieć, że Maja objęła Heino za

szyję i dała mu całusa. Z własnej nieprzymuszonej woli.

background image

Było trochę inaczej. Maja przyłożyła dłonie do po­

liczków Heino, popatrzyła na niego przeciągle i rze­
kła: „Ze też chce ci się być przy mnie, Heino!" I war­
gami musnęła jego usta.

Ida odrobinę podmalowała rzeczywistość.
Nie skłamała z premedytacją. Chciała jedynie prze­

konać Ailo i ojca, że tych dwoje łączy coś dobrego.

Sprawiła radość Reijo, Ailo i Santeriemu. A właści­

wie umocniła w radości. Od dłuższego czasu z miełe­

rza wypływała obfitość smoły. Zdążyli już napełnić
dwanaście beczek.

Reijo chodził od beczki do beczki i poklepywał je

czule.

- Chyba będziesz miała huczne weselisko, Ido! -

śmiał się.

Stos tej wielkości dawał zwykle trzydzieści be­

czek, trzydzieści pięć w najlepszym razie. Dla tej
liczby nie opłacało się właściwie ustawiać miełerza,
ale Reijo znajdywał niezwykłą przyjemność w tym
zajęciu. Poza tym nie musiał się kłopotać o przy­
szłość, nawet gdyby ich trud nie przyniósł spodzie­

wanych rezultatów.

Tym razem smołą z mniejszego miełerza napełni

trzydzieści pięć beczek. Tego był pewien.

Tego właśnie dnia miała rozkwitnąć nadzieja.
W domu na cyplu gospodarzyła Anjo. Knut wy­

bierał się na drugą stronę fiordu, by kupić konie. Ma­
ja podniosła się z łóżka, a Reijo coraz bardziej ak­
ceptował jej związek z Heino. Ida i Ailo trzymali się
za ręce przy najmniejszej sposobności. Santeri pro­
mieniał zadowoleniem i zachowywał się jak prawdzi­

wy przyjaciel.

background image

A mielerz dał już dwanaście beczek wspaniałej,

pachnącej smoły. Strumień gęstej cieczy wpływał rów­
nomiernie do trzynastej baryłki.

Smoła była przedniej jakości, Reijo mógł oczekiwać

wysokiej ceny.

Później potrafił dokładnie określić moment, kiedy

sprawy przybrały zły obrót. Pamiętał, nad którym
drzewem stało słońce, umiał opisać kształt chmur,
określić, skąd je przygnał wiatr, i odmalować wszyst­
kie odcienie szarości. Potrafił przywołać w pamięci
krzykliwe nawoływania srok w wierzbinowym zagaj­
niku po drugiej stronie rzeki i kukanie kukułki.

Wtedy zaczął padać deszcz.
Z początku słaby, potem coraz intensywniejszy.

U t k n ą ł pomiędzy górskimi zboczami, ponieważ
ciężkie chmury nie zdołały wzbić się nad wierz­
chołki.

Ida nie zdążyła jeszcze wrócić do domu. Rozpięli

prowizoryczny daszek z pledów między drzewami, że­
by znaleźć pod nim schronienie, kiedy słońce za moc­
no przypiekało.

Później, kiedy już było po wszystkim, śmiali się hi­

sterycznie na to wspomnienie.

Ida zaniepokoiła się na widok pierwszych kropel.
- Letni deszczyk - prychnął Santeri, nie wytrącony

z równowagi. Nie dziwota, mielerz nie należał do nie­
go. - Trochę deszczu nie zaszkodzi - dodał. - Staran­
nie obłożyliśmy drewno darnią. Masz wątpliwości, czy
znamy się na tej robocie, dziewczyno?

Ailo przejął kontrolę nad stosem. Zapamiętale gra­

bił ziemię, zapychając otwory.

Ida nie mogła pojąć, skąd biorą się nieszczelności

background image

w darniowej pokrywie, którą otulili stos. Ailo zapew­
ne wziął się za tę czynność z nadgorliwości, po to by
upewnić się, że letni deszczyk nie dotrze tam, skąd pły­
nęła smoła. Przez chwilę wydawało się, że niebo się

wypogodzi. Zerwał się wiatr.

- Zbyt słaby, by nam zagrozić - bagatelizował sytu­

ację Santeri. - Odegna dym, który nas gryzie w oczy.

Reijo milczał.
Milczenie ojca zrobiło na Idzie większe wrażenie

niż zapewnienia Santeriego.

Santeri nie mylił się w jednym: wiatr istotnie był

zbyt słaby, by przenieść chmury nad wierzchołkami
gór do sąsiedniej doliny. Zawisły ciężko nad osadą
i zboczami. Strugi wody płynęły Z nich równie obficie
jak smoła z mielerza.

Między brwiami Reijo pojawiła się zmarszczka, któ­

rą Ida znała tak dobrze. Była jak barometr troski ojca,
im głębsza, tym większy oznaczała niepokój.

Na razie ledwie się odznaczała.
- Powinnaś "wrócić do Mai, zanim się rozpada na do­

bre - orzekł Reijo. - Jesteś cienko ubrana.

- Santeri twierdzi, że to letni deszczyk - odrzekła

lekko. Za nic w świecie nie odeszłaby teraz od stosu.
Natura wstrzymywała oddech, a smolarze wraz z nią.

Nawet ptaki umilkły.
Dym sączący się ze stosu miał właściwą barwę.
Reijo wychynął spod prowizorycznego daszku, któ­

ry stanowił coraz słabszą ochronę przed deszczem.
Pled nasiąknął wodą i zaczął przemakać.

Podbiegł do otworu spustowego i upewnił się, że

smoła nieprzerwanie wypływa wydrążoną rynną. Ob­
szedł mielerz, przyklepując darniową pokrywę. Czynił

background image

to bardziej po to, by znaleźć zajęcie dla rąk, bo Ailo
solidnie wywiązał się Z zadania.

- Będzie dobrze - orzekł, wróciwszy pod daszek. -

Darń przetrzyma tę siąpaninę.

Ida odetchnęła z ulgą. Tylko jak ta zwykła siąpani­

na zdążyła zmienić grzywę włosów na głowie Ailo
w pozlepiane kosmyki?

Deszcz padał nieprzerwanie, bębnił rytmicznie

w daszek. Ida przemokła do suchej nitki, ale nikt

z mężczyzn nie zwrócił na to uwagi. Wędrowali w tę
i z powrotem, rzucali zaniepokojone spojrzenia na wy­
lot, z którego wciąż wyciekała smolna maź, na rządek
pustych baryłek. Na niebo.

- Może to kara za to, że spuściliśmy smolarzy z bie­

giem rzeki. - Santeri kolejny raz zademonstrował swo­
je specyficzne poczucie humoru.

Reijo nic nie odpowiedział. Stał blisko stosu,

w miejscu gdzie powietrze wciąż drżało od gorąca.

Deszcz trafiał w osłonę z darni i natychmiast zamie­
niał się w parę. Białe obłoki spowiły mielerz.

Aleksanteri wyciągnął flaszkę z kieszeni, a Reijo nie

odmówił poczęstunku.

- Siano zmoknie - ocenił. Przejął grabie od Ailo

i rozprowadzał ziemię. Wielu gospodarzy suszyło sia­

no na powietrzu. Łąki już skoszono i zbliżał się czas
zwózki.

Ulewa pozbawiłaby zwierzęta paszy na zimę. A Bóg

jeden wie, co by się stało z polami lichego zboża, któ­
re zapewniały ludziom chleb do Bożego Narodzenia.

Wiedzieli dobrze, że ta północna kraina nie została

stworzona do uprawy zbóż, ale na przekór naturze sia­
li ziarno i co roku czekali na żniwa.

background image

Zbiory rzadko były obfite, ale też mieszkańcy pół­

nocy z wdzięcznością przyjmowali najmniejszy plon.

Ailo zdjął kurtkę i owinął ją wokół ramion Idy.

Dziewczyna zdążyła przemoknąć, bo nie potrafiła
usiedzieć spokojnie pod daszkiem. Musiała być w sa­
mym środku wydarzeń.

Złudzenie to, czy też niebo pojaśniało? Jakby pro­

mienie słońca próbowały przerwać zasłonę mgły.

Cztery pary oczu wpatrywały się w rynnę. Wciąż

spływała nią czarna masa.

Spływała...
Pełzła właściwie.
Prawdę mówiąc, skrzepła na dobre.
Santeri i Reijo przytknęli nosy do beczki, wciąga­

jąc zapach smoły z miną znawców, po czym wymie­
nili znaczące spojrzenia. Obywali się bez słów, nato­
miast Ida i Ailo niewiele zrozumieli z tej niemej kon­

wersacji.

Ida znacznie więcej wyczytała z twarzy ojca. Kąciki

ust drgały mu nerwowo.

Spojrzała na smutne szare niebo, jakby chciała

wzrokiem przegnać chmury. Ailo obejmował dziew­
czynę ramieniem, grzejąc się bliskością jej ciała.

Powietrze się ochłodziło, deszcz nie przestawał sią­

pić.

- W Finlandii to mamy porządne ulewy - wyjaśnił

Aleksanteri, na swój przekorny sposób dodając im
otuchy. - Z nieba lecą strumienie wody, nie to co tu­
taj. I tak całymi dniami, bez przerwy.

Czasami myśl, że komuś bywa gorzej, staje się po­

ciechą.

Tym razem na niewiele się zdała.

background image

- Musiałoby przyjść prawdziwe oberwanie chmu­

ry, żeby zgasić mój stos. - Reijo nie tracił pewności
siebie.

Idzie zdawało się jednak, że w głosie ojca pobrzmie­

wa nutka zwątpienia.

- Inni też prażą - wyrwało się jej.
Reijo spojrzał na córkę i wtedy rzeczywiście do­

strzegła niepokój w jego wzroku. Nie o własny los, bo
da sobie radę, nawet jeśli mielerz zgaśnie.

Wiele rodzin straciłoby jednak wszystkie środki do

życia, gdyby deszcz utrzymał się dłużej.

- Poradzimy sobie sami - oświadczył Reijo. - Nie

ma czego pilnować. Wy, młodzi, możecie wrócić pod
dach.

Ida odmówiła.
- Zanim się obejrzysz, będzie ci potrzebna nasza po­

moc - odrzekła tak poważnie, jakby nagle przybyło jej
lat. Nie dbała nawet o to, co powie Ailo. W mokrym
ubraniu, z pozlepianymi włosami i policzkami pałają­
cymi od wody, ognia i dymu nie wyglądała już jak
słodki kwiatuszek.

- Więc nie wiń nas, jeśli przyjdzie ci leżeć w łóżku

- mruknął ojciec. - Tu nie ma czego doglądać. Mielerz
Reijo Kesaniemi wytrzyma!

Trzynasta beczka wypełniła się w trzech czwartych,

kiedy deszcz nagle ustał.

Pod sam koniec spadły ogromne krople.
- Pamiętam kiedyś gradobicie w środku czerwca -

powiedział Santeri. Mogłoby się zdawać, że w życiu
doświadczył wszelkich nieszczęść. - Kule jak kurze ja­
ja. Nie było człowieka, który by nie jadł kory tamtej
zimy. Grad wytłukł wszystkie pola.

background image

- Teraz spadło jedynie trochę wody - podsumował

Reijo. Uśmiech rozjaśnił jego twarz.

Obeszli mielerz, zatykając szpary i grabiąc ziemię.
Ida wiedziała, że ojciec w życiu by się nie przyznał,

że nagła zmiana pogody go zaniepokoiła. Zapewne
zawsze będzie twierdzić, że to przelotny letni desz­
czyk, niestraszny takim doświadczonym smolarzom
jak on.

Smoła płynęła nieprzerwanie. Wolno ściekała ryn­

ną, jakby zastanawiając się, czy spaść w ciemną ot­
chłań beczki. Najdłużej czepiała się brzegu, by ocięża­
le, lepką strugą zniknąć w otworze.

Reijo poklepał Idę po ramieniu.
- A nie mówiłem, że mielerz wytrzyma? Nie wie­

rzyłaś staremu człowiekowi? Jeszcze nie czas, by spi­
sać go na straty.

Ida śmiała się wraz z ojcem i pocałowała go w poli­

czek.

- Dasz się teraz wygonić do domu?
O tym nie mogło być mowy.
- Nikt tam za mną nie tęskni - wyjaśniła. - Anjo

i Knut mają siebie. A Maja i Heino muszą rozmawiać
ze sobą, kiedy zostają sami.

Reijo uśmiechnął się pod nosem. Ida nigdy nie mó­

wiła o związku między Mają a Heino inaczej jak
o idylli.

Czasami jednak zdarzało się jej chlapnąć coś nie­

opatrznie.

- A tutaj ktoś za tobą tęskni?
Ida mrugnęła znacząco do ojca. Tak dobrze ją rozu­

miał. Chciała mu powiedzieć, jak bardzo jest mu

wdzięczna, że zaakceptował Ailo.

background image

- Ktoś - odrzekła. - I nikt mnie tutaj nie pogania.

Emocje opadły. Reijo wspiął się na szczyt wzgórza,

skąd mógł objąć wzrokiem długi odcinek rzeki. Zamie­
rzał sprawdzić, czy deszcz nie wyrządził większych
szkód. Wrócił uspokojony.

- Wygląda na to, że nic wielkiego się nie stało -

oznajmił. - Stosy dymią równomiernie.

Na powrót rozniecili ognisko, dolali wody do ko­

ciołka.

Kawa miała posmak popiołu, trocin i ziemi.
Ida skrzywiła się na widok muchy, która dokonała

żywota w kubku Ailo.

- Jeśli w kubku panuje zbyt wielkie ożywienie, do­

lejemy wódki - powiedział Santeri ze śmiertelną po­

wagą. - Wtedy robaczki nic nie poczują, kiedy będzie­

my je przeżuwać. My też.

Ida wzdrygnęła się.
- Sądziłem, że tak doświadczony smolarz jak ty nie

przejmuje się drobnymi niedogodnościami naszego
fachu.

W śmiechu mężczyzn nie było złośliwości. Przyjęli

ją do swego grona. Nie jako pełnowartościowego po­
mocnika, bo nim nie była. Przyjęli Idę, bo każdy z nich
miał dla niej wyłącznie ciepłe uczucia.

Sytuacja wróciła do normy. To wciąż był dzień, kie­

dy nadzieja zaczęła rozkwitać.

Odpoczywali. Ailo siedział obok Idy, obejmując ją

ramieniem. Co rusz ciągnął ją żartobliwie za kosmyki

włosów. Dziewczyna śmiała się, promieniowała szczę­

ściem. Santeri pykał z fajeczki. Reijo popijał kawę
z kubka. Ogień trzaskał wesoło.

A smoła płynęła.

background image

Rozmowa toczyła się leniwie wokół wspomnień z daw­

nych lat.

Drzewa szeptały cicho. Potem zaczęły śpiewać.
Reijo zerwał się na równe nogi i zaklął. Miał ocho­

tę pogrozić niebu pięścią, ale nie uczynił tego.

- Nic nie wskazywało na to, że zerwie się wiatr -

krzyknął. - Skąd, do diaska, się wziął?

Nikt nie znał odpowiedzi.
Nawet Ida zdawała sobie sprawę, że wiatr nie jest

sprzymierzeńcem smolarzy. Może nawet okazać się
gorszy od deszczu.

Starała się nie patrzeć na wierzchołki drzew, które

zaczęły falować jak morze. Próbowała nie myśleć, co
to oznacza. Chciałaby móc to zmienić. Wiatr jednak
jest kapryśny. Nikt nie ma nad nim władzy, nikt nie
potrafi go uciszyć.

W te wieczorne godziny wiele rąk składało się do

modlitwy. Rąk brudnych od smoły i utrudzonych.
Wiele karków i kolan zginało się błagalnie.

Tam gdzie dość było pomocników, zaczęto prze­

wozić beczki łodziami do osady. To zajęcie wcale nie
należało do najłatwiejszych, bo rzeka wciąż niosła du­
żo wody.

Niektórzy wykorzystywali wozy i konie. Ta meto­

da wymagała czasu, wozy bowiem mieściły skromny
ładunek.

Utrzymywali ciepło wewnątrz stosu pod kontrolą.

Otwierali i zamykali otwory wentylacyjne, kiedy wiatr
zmieniał kierunek. Jak kowale baczyli na to, by nie
otwarła się najmniejsza szczelina w darniowej otulinie.

Jeśli wicher wtargnąłby do środka, drewno zmieniło­

by się w węgiel.

background image

Pot lał się z ludzi strumieniami. Zapomniano o desz­

czu, który przyniósł chwile niepokoju. Zapomniano
też o niedawnych chwilach beztroski.

Toczono walkę z nieobliczalnymi bogami pogody.

Człowiek przeciwko naturze.

Wynik nigdy nie był znany z góry, choć siły wyda­

wały się nierówne. Już raz jednak tego dnia Reijo wy­

grał z żywiołem. Zmienili beczkę.

Poklepał pieszczotliwie napełnioną baryłkę. W tej

chwili ta jedna wydała się mu cenniejsza niż pozosta­
łe. Jak towarzysz, który przetrwał mimo przeciwno­
ści. Walczyli razem i odnieśli zwycięstwo.

Szum wiatru zagłuszał rzekę.
Ida pierwsza obróciła się na wschód i zdrętwiała

z przerażenia. Zamrugała oczami, nie wierząc w to, co

widzi. Usta odmówiły jej posłuszeństwa. Pociągnęła

ojca za rękaw, wskazując na wzgórza.

Na wschodzie w górze rzeki niebo stało w ogniu.

Jakie to piękne, pomyślała Ida, nie mogąc się po­

ruszyć. Reijo zareagował błyskawicznie. Wbiegł na
szczyt, skąd widok był znacznie rozleglejszy. Stam­
tąd mógł ocenić rozmiary zagrożenia, zgadnąć, skąd
nadchodzi.

Nad lasem pojawiła się falująca linia, gruba, bez­

kształtna, wymalowana niewidzialną ręką, która za­
miast pióra używa ognia.

Ponad nią wszystkie odcienie żółci i czerwieni, od

krwawych poprzez pomarańczowe do żółtych jak ja­
skry na łąkach.

Z tyłu szare tło nieba.
Ta kompozycja kolorów mogła odebrać dech

w piersiach komuś, kto nie jest pozbawiony wrażliwo-

background image

ści na piękno. Ida wiedziała jednak, co ją stworzyło,

więc zdrętwiała z przerażenia.

Santeri i Ailo w szalonym pośpiechu ładowali becz­

ki na wóz, wprzęgali konie.

- Mielerz Aksela - oznajmił Reijo, wróciwszy

z punktu obserwacyjnego.

Ida przypomniała sobie Aksela. Jedenaścioro dzieci,

żadne z nich nie miało więcej niż czternaście lat. Żo­
na, której ręce były nieustannie zajęte pracą. Czeka ich
ciężka zima.

Aksel stawiał stos w pojedynkę, mając tylko najstar­

szego syna za niedoświadczonego pomocnika. We
dwójkę walczyli z ogniem i wiatrem, który dąl teraz
ku osadzie.

Reijo posadził Idę na koźle, nie dając jej czasu na

protesty.

- Musisz zawieźć beczki na dół. Dasz radę?
Skinęła głową, choć wcale nie była pewna, czy po­

trafi. Powoziła już raz, ale tylko z jednym koniem. Te­
raz miała dwa i ciężki wóz.

- Wyładujcie u Mai. Przyślij Heino na górę, potrze­

bujemy jego pomocy.

Ponownie pokiwała głową.
- Ruszajcie z Mają nad fiord. Do domu. Przyślij też

Knuta. I wszystkich mężczyzn, których napotkasz. Niech
przyprowadzą konie. Musimy zwieźć ostatnie beczki.

A co z wami? chciała zapytać, ale pytanie pozbawio­

ne było sensu. Musieli zostać, ratować mielerz, zatrzy­
mać ogień.

- Niech Heino zabierze wiadra i łopatę. I motykę...
Las był wprawdzie wilgotny, ale tak nasiąknięty ży­

wicą, że spłonąłby jak zapałka.

background image

Piękny czerwony dywan podpełzał coraz bliżej. Je­

śli powieje silniejszy wiatr, ogień dotrze do nich

w okamgnieniu.

Ida smagnęła konie, prosząc je szeptem, by bez­

piecznie sprowadziły wóz w dół. Nie oglądała się za
siebie. Serce dziewczyny dudniło ze strachu, że nie
sprosta zadaniu. Nigdy się jednak nie poddawała,
zwłaszcza wtedy gdy chodziło o los innych.

Nie miała nawet czasu pomachać do Ailo. Wciąż

owinięta jego kurtką, czuła wyrzuty sumienia.

- Miej go w swej opiece, miej go w swej opiece... -

powtarzała. Już koło domu Mai zdała sobie sprawę,
że nie uwzględniła ojca w tej swojej modlitwie czy za­
klęciu.

W głębi duszy wiedziała, że nie ma to najmniejsze­

go znaczenia, ale pospiesznie dodała:

- I tatkę też!
Heino dostrzegł już ogień. Kiedy Ida wpadła na po­

dwórze, stał gotów, by przytrzymać konie. Dziewczy­
na nie miała wątpliwości, że przebyła drogę szczęśliwie
dzięki zwierzętom, a nie własnym umiejętnościom.

- Mielerz Reijo? - spytał Heino.
Zaprzeczyła.
Wskoczyła na wóz. Pchała, turlała beczki, ułatwia­

jąc Heino rozładunek. Raniła sobie opuszki palców,

ale wcale tego nie czuła.

Maja zjawiła się na progu. Słaniała się na nogach,

ale instynkt podpowiadał jej, że dzieje się coś złego.

- Płonie stos Aksela. Tata twierdzi, że naszego ogień

nie dosięgnie. Można wykopać rów i zatrzymać pło­
mienie.

Ida złapała oddech i zeskoczyła z wozu. Zahaczyła

background image

o jakiś zadzior i rozdarła sobie suknię. Nie przejęła się
tym zbytnio, tylko ładowała cebry i narzędzia, które
znosił Heino.

- Tata mówi, że mamy z Mają iść na cypel. Na

wszelki wypadek. Ty jedź na górę. Trzeba zwieźć

beczki.

Ida wiedziała równie dobrze jak Heino, że Maja nie

dotrze na cypel o własnych siłach.

- Trzeba powiadomić Knuta - dodała.
Glos Mai zabrzmiał zdecydowanie, gdy oznajmiła:

- Jadę z Heino.
- Nie ma mowy!
- Jestem tam potrzebna - powiedziała powoli. Jakaś

przedziwna zasłona w oczach odgradzała ją od świata.
Była teraz kimś więcej niż zwykłą dziewczyną. Posta­
cią z klechd, lecz nie tak zwiewną jak elf ani tak słod­
ką jak księżniczka. Kimś znacznie potężniejszym,
kimś kto kieruje biegiem rzeczy.

Ten jej stan wiązał się z niedawnym odrętwieniem.

To on nie pozwalał Reijo wierzyć, że Raija wciąż po­
zostaje przy życiu. Reijo nie mógł teraz widzieć Mai,
a tylko on rozpoznałby tę aurę, która ją otaczała. Ida
i Heino nie potrafili, ale oboje zdawali sobie sprawę
z niezwykłości jej zachowania, które napełniało ich
strachem i czcią jednocześnie.

To była Maja i ktoś zupełnie obcy w jednej osobie.
- Pali się, Maju - powiedział Heino tak łagodnie, jak

tylko potrafił. Siedział już na koźle i trzymał wodze

w dłoniach. - Co poradzisz na pożar?

- Na ogień nie poradzę - odrzekła - ale na to, co sta­

nie się później.

Wróciła do domu chwiejnym krokiem.

background image

Heino czekał wbrew własnej woli. Ida też się nie po­

ruszyła, obejmowała za szyję jedno ze zwierząt.

Być może Maja znajdowała się na granicy szaleń­

stwa.

Wróciła w chuście zarzuconej na ramiona i z jakimś

zawiniątkiem w dłoni, wciąż stąpała niepewnie. Za­

trzymała się koło Idy, ale nie odrywała wzroku od
młodzieńca na koźle. Po raz pierwszy wykorzystała
miłość Heino przeciw niemu.

- Jeśli mnie kochasz, Heino, zabierzesz mnie ze sobą!
Zeskoczył bez słowa i podniósł ją na wóz, po czym

zajął miejsce u jej boku.

Zanim zdążyli ruszyć, Ida zerwała kurtkę z ramion.
- Zawieźcie ją Ailo. Powiedzcie mu, że myślę o nim.
I pobiegła nad fiord.

background image

13

- Do diabla, dziewczyno! - krzyknął Reijo na widok

Mai. - Miałaś zostać na dole. Nie masz za grosz roz­
sądku? Dlaczego jej nie powstrzymałeś, Heino?

- Sam spróbuj - odrzekł beznamiętnie Heino i zsa-

dził dziewczynę z kozła.

Wiatr się wzmógł. Dawno już zrezygnowali z rato­

wania smolnego stosu.

Zamiast walczyć z wichrem, zlewali mielerz wodą.

Teraz, z pomocą Heino i mając więcej wiader, wynaj­
dywali szczeliny w darni i wlewali wodę wprost do
rozżarzonego wnętrza.

Ailo ustawiał mur z kamieni od wschodniej strony.

Szło mu niesporo, bo pracował gołymi rękami i nie

miał dość materiału.

Heino i Reijo zajęli się kopaniem płytkiego rowu.

Przebijali jedynie warstwę darni, torfu i wyschniętej
trawy, by odsłonić gołą ziemię i żwir. Rów był szero­
ki na metr, na więcej nie starczało czasu.

Mężczyźni myśleli o tym, co spotkało Aksela i jego

syna, ale nie mogli ruszyć im na ratunek.

Nikt dobrowolnie nie skacze w ogień. Zresztą przede

wszystkim musieli pamiętać o sobie, tak jak inni ludzie

nad rzeką i ci znajdujący się powyżej linii ognia,

Los jednego mielerza przestał mieć jakiekolwiek

background image

znaczenie. Jeśli pożar się rozprzestrzeni, ogarnie do­

my i pola, zagrozi egzystencji całej osady.

Konie stawały się niespokojne. Maja trzymała się

w pobliżu zwierząt, klepała je po szyjach, przemawia­
ła do nich łagodnie. W ostateczności to one będą mu­
siały wynieść ludzi z morza ognia.

- Nie wyprzęgaj ich - krzyknął ostro Reijo. Wciąż

był na nią zły, że nie posłuchała polecenia.

Maja uważała, że to okrucieństwo. Konie zwietrzy

ły zagrożenie i chciały uciekać, podpowiadał im to in­
stynkt.

Ale Rusko i Liinikko były udomowionymi zwierzę­

tami. Dzikie konie, od których się wywodziły, galopo­

wały przez tajgę na dalekim wschodzie, przemierzały

rozległe stepy. Te szkapy już niewiele miały w sobie
z dawnych przodków. Słuchały poleceń ludzi. A ludzie
kazali im czekać, choć wokół zamykała się ściana ognia.

Prychały, prężyły karki, stukały podkowami, jakby

dając do zrozumienia, że ich natura sprzeciwia się
przymusowej niewoli w obliczu zagrożenia.

Ludzie nie pozwolili im jednak uciec.
Trzask płomieni zbliżał się. Maja dotąd nie wiedzia­

ła, że ten odgłos może być tak ogłuszający.

Słup ognia wznosił się aż do nieba, zdawał się wy­

palać dziury w podstawie chmur.

Mierzyła wzrokiem odległość płomieni od męż­

czyzn, którzy w pocie czoła wykopywali ochronny
rów. Koszule lepiły się im do pleców. Rzucali go­
rączkowe spojrzenia za siebie, nie przerywając pra­
cy, sprawdzając, czy żywioł ich nie zaskoczy. H u k
nadciągającego ognia uniemożliwiał rozmowy.
Zresztą i tak nie starczyłoby im tchu. Kurtka Ailo

background image

została na wozie, nie była jeszcze potrzebna właści­
cielowi.

Maja nie rozstawała się z zawiniątkiem. Napełniła

wodą cebry i ustawiła je rzędem. Kosztowało ją to jed­
nak sporo wysiłku i musiała położyć się na wozie, by
odpocząć. Ból nie odstępował, palił jej brzuch i łono
żywym ogniem.

Skuliła się, przywarła do suchej ściany wozu. Nikt

jej nie widział. Oddychała z trudem, mrugała gwałtow­
nie, by powstrzymać krople słonego potu, ściekające
jej do oczu. Nie mogła sobie teraz pozwolić na słabość,
musiała podnieść się na nogi!

Nie zdawała sobie sprawy, ile czasu upłynęło, zanim

zebrała siły, zapanowała nad świszczącym oddechem.
Zbyt wiele, stwierdziła, ujrzawszy ogień o krok od wozu.

Pożar był jak potwór, który zamierza wciągnąć wszyst­

ko w ognistą paszczę...

Maja wylała na wóz zawartość wszystkich wiader.

Napełniła je ponownie i zmoczyła konie. Zwierzęta
spłoszyły się, ale zdołała je uspokoić. Jeszcze raz na­
brała wody.

Nie mogła uczynić kroku, nie zataczając się, na

wpół oślepiona potem. Nie wiedziała, czemu to przy­

pisać, nieopisanemu gorącu czy falom bólu, raz za ra­
zem przeszywającym jej ciało.

Mężczyźni nie zdołali doprowadzić wykopu do skał.

Na ostatnich metrach rów był znacznie płytszy i węż­
szy niż na początku.

Bliskość ognia stała się nie do zniesienia. Rozgrzane

powietrze zapierało dech w piersiach, ciało pokrywało
się pęcherzami. Rękojeści łopat i motyk parzyły dłonie.

Nie poddawali się, walczyli do ostatka. Maja wiele

background image

razy otwierała usta do ostrzegawczego krzyku, ale tłu­
miła w sobie słowa.

Nie trzeba im teraz było histerycznej kobiety. Przy­

sporzyłaby im tylko dodatkowych zmartwień, tracąc
panowanie nad sobą.

Paszcza ognia sięgała ich czupryn, łapała za rękawy.

Wokół stał czarny, gęsty dym.

Z lasu uciekały zwierzęta. Wiewiórki, zające i lisy.

W obliczu zagrożenia wrogowie stawali się przyjaciół­
mi. Nikt nie przedkłada jedzenia nad życie.

Maja miała na zawsze zapamiętać ich przerażone

ślepia.

Wdrapała się ponownie na wóz, przywarła do be­

czek, przymuszając siebie i konie do spokoju.

Zwierzęta wciąż jeszcze tkwiły w miejscu, ale przyj­

dzie taki moment, gdy przestaną ufać człowiekowi. Te
kilka kropel dzikiej krwi przeważy szalę i wtedy rzu­
cą się do ucieczki.

Dym przy zboczu zgęstniał, był jak zbita, rozgrza­

na mgła.

Reijo odrzucił motykę i chlusnął wodą przed siebie.
Kropla w morzu ognia.
To już nie był słup płomieni, tylko ściana, ocean.

Górował nad wierzchołkami drzew, lizał korzenie, po­
łykał stuletnie pnie, pozostawiając po sobie popiół,
czarne, zwęglone kolumny. Szkielet lasu.

Reijo popędził do rzeki, napełnił dwa cebry i znów

podjął walkę z żywiołem. Nie miał za grosz respektu
dla tego potwora, który chciał go pożreć.

Maja patrzyła na niego z dumą, a serce rosło jej

w piersiach. Konie postąpiły o parę kroków, zbliżając

się do wody, i Maja pozwoliła zwierzętom na tę odro-

background image

binę swobody. Uspokoiły się nieco, gdy usłyszały szum

rzeki i oddaliły się od przerażającego syku płomieni.

Poprzez dym widziała postaci, które wybiegały

z morza ognia i znów zagłębiały się w nim. Słyszała
krótkie polecenia, które wykrzykiwali po fińsku, ale
nie rozróżniała słów. Pot zalewał jej oczy, spływał po
całym ciele. Roześmiała się gorzko. Niepotrzebnie po­
lała się wodą.

Pożar ogarnął zarośla, których nie zdążyli odciąć

przekopem, dopadł do żywej skały.

Maja straciła mężczyzn z oczu. Słyszała wciąż gło­

sy, ale nie widziała postaci. Nic już nie widziała, mi­
mo że raz za razem przecierała oczy.

Mogła teraz zdać się wyłącznie na słuch. Ogarnął ją

gęsty dym.

Konie strzygły uszami, zaczęły wierzgać, ogarnięte

panicznym strachem. Maja wytężała wszystkie siły, ale
nie potrafiła ich powstrzymać. Zwierzęta pognały ku
rzece, do wody.

Powściągnęła je na brzegu, w miejscu gdzie skały

tworzyły ochronny wal. Spiętrzona rzeka ogołociła je
z resztek roślinności, pozostawiając piasek i żwir, więc
ogień nie mógł znaleźć tam żadnej pożywki. Wody
rozlewały się szeroko i tworzyły płyciznę, ale przeby­
cie rzeki w bród nie było możliwe, drugi brzeg bowiem

wypiętrzał się stromą pochyłością.

Jedyna droga ku ocaleniu wydawała się prowadzić

pod prąd rzeki ku odsłoniętym miejscom po przeciw­
nej stronie. Maja mdlała z wycieńczenia, ale jakaś siła
kazała jej zostać. Tej niezwykłej hardości swego cha­
rakteru nie była dotąd świadoma, ujawniała się bo­

wiem w chwilach prawdziwej próby.

background image

Wiedziała od samego początku, że przyjdzie jej

czas. Nie poszła w ogień po to, by zajmować się
końmi.

Zacisnęła zęby, stłumiła w sobie ból. To jeszcze nie

koniec.

Jeszcze wszystko przed nią.

Ktoś wypadł z dymu, jakiś mężczyzna jakby spowi­

ty płomieniami. Przewrócił się na ziemię. To nie było
przywidzenie, ten człowiek rzeczywiście płonął.

Ogień dogonił go, mężczyzna podniósł się na kola­

na i pobiegł ku wodzie, potykając się co krok. Maja
usłyszała plusk. Serce omal nie wyskoczyło jej z pier­
si, łomotało w oszalałym rytmie, od którego drżały
czubki palców, dłonie, całe ciało.

To mógł być każdy z nich, Aleksanteri, Ailo lub Re-

ijo. Tylko nie Heino. Heino był potężniejszej postury.

Nie ruszyła się od wozu. Gdyby to uczyniła, konie

pociągnęłyby wóz wprost przed siebie ku niechybnej
śmierci w rwącym prądzie rzeki.

Nie mogła poświęcić koni, by sprawdzić, kto to był.
Powinien dać sobie radę, utrzymać głowę nad po­

wierzchnią wody. Jeśli nie uderzył w kamień podczas

skoku.

W tej chwili prawdy każdy musiał zadbać o siebie.

Maja nie odrywała oczu od miejsca, w którym znik­

nął mężczyzna. Nie było to proste, rzeka nieustannie

zmieniała oblicze, fale przelewały się migotliwie, ma­
miąc wzrok.

Wynurzył się tuż przed nią. Kolor włosów powie­

dział jej, że to Ailo.

Chciała krzyknąć głośno jego imię, ale wydobyła

z gardła jedynie chrapliwy dźwięk. A jednak ją usły-

background image

szał i zdołał chwycić się kamienia. Pełznąc, wydostał
się na płyciznę.

Leżał długo, nabierając powietrza w płuca, potem

uczynił kolejną próbę, by wstać. Najpierw oparł się na
kolanach, potem wyprostował plecy i złapał się koń­
skiej uzdy. Z ogromnym wysiłkiem dowlókł się do wo­
zu i przerzucił ciało przez boczną ściankę. Maja pod­
parła go jedną ręką.

Konie strwożyły się.
Nie miał sił, by wydusić z siebie choć słowo. Pluł

wodą, charczał, trząsł się na całym ciele.

- Mocno się poparzyłeś? - spytała. Nie mogła mu

pomóc, musiała zapanować nad zwierzętami.

Wokół nich latał rój iskier. Maja błogosławiła w du­

chu własną roztropność, która kazała jej zmoczyć wóz.
Iskry gasły z sykiem, nie czyniąc im żadnej krzywdy.

Ailo jęczał.

Dziewczyna obrzuciła go zaniepokojonym spojrze­

niem. Był blady, stracił część włosów i mocno popa­
rzył sobie głowę z prawej strony.

Ubranie przedstawiało żałosny widok. Na szczęście

skóra, z której je uszyto, lepiej chroniła przed płomie­
niami niż zwykła tkanina.

Nie panowała już nad końmi, które parły w głąb

nurtu. Rzeka nie była głęboka, woda nie sięgała nawet
desek stanowiących podłogę wozu.

Maja rozumiała przerażenie zwierząt, sama odczu­

wała je równie mocno. Strach dusił jej piersi, zapierał
dech. Otwierała usta jak ryba wyrzucona na brzeg, roz­
grzane powietrze rozsadzało jej płuca. Rów, który wy­
kopali mężczyźni, nie zatrzymał ognia. Płomienie
przeskakiwały między wierzchołkami drzew.

background image

Smoła gotowała się w beczkach. Języki ognia zaczę­

ły lizać obręcze.

Maja płakała z bezsilności. Ognista paszcza nie po­

żarła brata. Wypluła go. Ailo był zbyt młody, żeby
umierać. Ale pośród rozszalałego żywiołu zostali Re-
ijo, Heino, Aleksanteri...

Ściana ognia zamknęła się, nie przedostawały się

przez nią żadne odgłosy. Może huk pożaru zagłuszał
krzyki ludzi...

- Wynośmy się stąd - szepnął chrapliwie Ailo. Ma­

ja zrozumiała go tylko dlatego, że głośno wypowie­
dział jej własne myśli.

Gorąco stało się nie do zniesienia. Konie w każdej

chwili mogły rzucić się do panicznej ucieczki, pocią­
gając Maję i Ailo na pewną śmierć. Gdyby nurt rzeki
porwał wóz, żadne z nich nie byłoby w stanie oprzeć

się żywiołowi.

- Wynośmy się stąd, Maju! - powtórzył błagalnie.
Maja posłuchała go. Pokrzykując, szarpiąc lejcami,

zmusiła konie, by raz jeszcze postąpiły wbrew swemu
instynktowi. Skierowała je pod prąd.

Próbowały się przeciwstawić, ale Maja nie popuści­

ła wodzy. Lała łzy i krzyczała na zwierzęta, mieszając
łagodne prośby z najgorszymi wyzwiskami. Wzywała
na pomoc ziemskie i diabelskie moce, groziła biednym
szkapom gniewem bożym, jeśliby ośmieliły się nie po­
słuchać polecenia.

Rzeka stała się głębsza. Miejscami niewysokie konie

traciły grunt pod nogami. Koła wozu nie odrywały się
od dna, czasami zaczepiały się o podwodne głazy.

Przerażenie dodawało zwierzętom sił, z uporem

parły naprzód, by ratować siebie i ludzi, mężczyznę

background image

wijącego się w cierpieniu i kobietę o szalonym języku.

Ailo nie był w stanie wyłapać połowy ze słów, któ­

re wykrzykiwała siostra, ale podczas tej dramatycznej
przeprawy na drugi brzeg pod prąd wzburzonej rzeki
poznał Maję lepiej niż w ciągu całego życia.

Wejrzał w jej tajemnice. Także tę największą, któ­

rej Heino jedynie mógł się domyślać. Tę, o której Re-
ijo chciał zapomnieć.

Dotarli do brzegu. Konie otrząsały się z wody, rżąc

i prychając. Maja przez dłuższą chwilę nie ruszała się
z kozła.

Łzy spływały strumieniami po policzkach dziewczy­

ny. Łzy szczęścia i rozpaczy.

Pod drugiej stronie rzeki szalał ogień. Zstępował do

wody krwistoczerwonymi językami, zostawiając za so­

bą czarną, wypaloną ziemię.

Maja nie odważyła się odwrócić. Puściła wodze i ze

zdumieniem zobaczyła, że jej dłonie są mokre od krwi.

Dotąd nie czuła, że rani sobie ręce. Nie zdawała so­

bie sprawy, jak ciężką walkę stoczyła z opierającymi
się zwierzętami.

Zeskoczyła z kozła i zgięła się w bólu, dotknąwszy

stopami ziemi. Zdołała się jednak opanować. Wypro­
stowała się i z trudem podeszła do koni.

Zgrabiałymi, zesztywniałymi palcami wyprzęgla je

od wozu. Potem zajęła się uprzężą.

- Nie chciałam wyrządzić wam krzywdy - szeptała.

Klepała łagodnie zwierzęta, kładła uspokajająco dłonie
na ich karkach. Chciała dać im do zrozumienia, że ten
nadzwyczajny trud nie okazał się daremny. Wyniosły
z pożaru własne życie i życie dwojga ludzi.

One jednak popędziły przed siebie, gdy tylko poczuły

background image

się wolne. Jak najdalej od tej kobiety, która sprawiła im
ból. Jak najdalej od ognia, który pozbawiał je zmysłów.

Ailo nie ruszał się. Wóz przechylił się na kamieni­

stym podłożu i chłopak leżał w nienaturalnej pozycji
z nogami uniesionymi w górę.

Maja wślizgnęła się na wóz i ujęła Ailo pod pachami.

Jego krzyk obudziłby umarłego.

Maja zacisnęła powieki, by powstrzymać łzy, i po­

ciągnęła bezwładne ciało brata. Ailo starał się zapano­

wać nad sobą, ale nie zdołał stłumić jęku.

- Tylko nie zemdlej! - krzyknęła błagalnie. Fizycz­

nie odczuwała jego cierpienia. Nieomal mocniej niż

własny ból.

Ailo nie był wysokiego wzrostu, ale i tak dla drob­

nej dziewczyny stanowił nie lada ciężar. Starał się uła­
twić jej zadanie, ale najmniejszy nawet wysiłek przy­
prawiał go o katusze.

- Wiem, że boli - mówiła przez łzy. - Krzycz, Ailo,

krzycz! Tylko nie zemdlej! Musisz mi trochę pomóc, bo
sama nie dam rady. Krzycz z całych sił, tylko nie mdlej!

Zawlokła go po kamieniach do rzeki i położyła w miej­

scu, gdzie wsteczny prąd utworzył zaciszną zatoczkę.
Woda była tam nieco cieplejsza, ale i tak kojąco chłodzi­
ła oparzenia. Maja wciąż nie wiedziała, jak rozległe są ra­
ny chłopaka. Ailo szczękał zębami.

- Leż! - poprosiła. - Za chwilę ci ulży.
Została przy nim. Zawiniątko zostawiła na wozie,

miała w nim zioła, którymi zamierzała obłożyć pęche­
rze. Najpierw trzeba jednak ochłodzić całe ciało, znie­
czulić piekące rany.

Ogień zostawił swój znak głowie Ailo, na prawym

ramieniu, zaznaczył się długą pręgą na plecach.

background image

I na dłoniach.
Najmocniej poparzył sobie dłonie.
Maja przyciskała ręce brata do piersi, trzymała je

pod wodą, otaczała je własnymi rękoma.

Zręczne dłonie, które potrafiły wyczarowywać cu­

downe przedmioty z drewna. Musiała je ratować!

Ailo nie otwierał oczu. Marzył, by odpłynąć w odrętwie­

nie podobne do tego, w którym Maja chroniła się przed
bólem. Zapłaciłby każdą cenę, by posiąść tę umiejętność.

I cieszył się, że Ida schroniła się w bezpiecznym

miejscu. Ogień nie dotrze do cypla, a gdyby nawet, to
nie wyrządzi jej krzywdy. Mogła wypłynąć łodzią na

fiord, morze zatrzyma ryczącego, ognistego trolla.

Rad był także, iż Ida nie widzi go w takim stanie.
- Gdzie jest Reijo? - spytała Maja. W jej głosie znać

było napięcie. - Pamiętasz, gdzie ich widziałeś po raz
ostatni?

Ailo zebrał myśli, usiłując przebić się przez mgłę bó­

lu i cierpienia.

Rzucił się w płomienie. Ogień przeskoczył przez

rów, który kopali w pocie czoła, i otoczył go ze wszyst­
kich stron. Reijo chlustał wodą z wiader, Ailo uznał to
za bezcelowe. Nie można powstrzymać żywiołu za­

wartością paru cebrzyków.

Pamiętał głosy, nie pamiętał słów. Nie wiedział,

skąd dochodziły.

Cienie w jego świadomości pozostały cieniami.
- Jeden z nich zniknął - powiedział w końcu. Wię­

cej nie potrafił sobie przypomnieć.

Wyścig z ogniem przytłoczył pozostałe wspomnie­

nia. Jego ubranie zajęło się, padł na rozgrzaną ziemię.
Łoskot pożaru tuż za nim. Dojmujący żar.

background image

Chłód wody.

-Kto?
Maja zbladła, Ailo dostrzegł to spod przymkniętych

powiek. Nie był w stanie ich otworzyć, nawet tak nie­

wielki wysiłek przerastał jego siły.

Ale mógł ją pocieszyć, choć odrobinę.
- To krzyczał Reijo. - Tego jednego był pewien.
Znał głos Reijo od lat, nie pomyliłby go z innym, na­

wet jeśli brzmienie zniekształcał strach i trzask ognia.

- Krzyczał, że ktoś zniknął. W hałasie nie dosłysza­

łem imienia. Zresztą bardziej byłem zajęty ratowaniem

własnej skóry.

Maja zamknęła oczy. Reijo należał do tych nielicz­

nych, którzy gotowi są poświęcić życie dla ratowania
innych.

Wiedziała o tym, ale coś w niej umarło. Nie odwa­

żyła się spojrzeć na spustoszenia, jakie ogień poczynił
na drugim brzegu. Swąd spalonych drzew, smoły i po­
piołu był dostatecznie przerażający.

- Wiesz, że twoje dłonie grzeją? - W głosie Ailo po­

brzmiewało zdumienie.

Maja zamrugała powiekami. Podniosła ręce i przyj­

rzała się im uważnie. Wyglądały zupełnie zwyczajnie...

Choć drżały w niezwykły sposób.
Szybko schowała je pod wodę. Położyła na dłoniach

Ailo.

Westchnął.

- One grzeją, Maju - powtórzył szeptem i z niejaką

ulgą. - Nie odsuwaj ich!

Nie zdołałaby. Jakaś siła emanowała z jej ciała ku

dłoniom, jej własnym a jakby obcym. Ailo mówił, że
dają ciepło.

background image

Poczuła to.
Prąd, który wychodzi czubkami palców, przenika po­

wierzchnię skóry, sączy się z niej. Jak smoła z mielerza...

Działał na Ailo, wygładził rysy jego twarzy, dotąd

zniekształcone bólem.

- Zabiorę jedną rękę, dobrze? - poprosiła. - Masz pa­

skudną ranę na głowie.

Tylko mrugnął w odpowiedzi.
Maja przyłożyła dłoń do poparzonej skóry na gło­

wie Ailo. Chłopak skulił się pod wpływem bólu, więc
zmniejszyła nacisk. Uczyniła to machinalnie, ale bez
najmniejszego trudu odnalazła właściwą pozycję. Jak­
by coś kierowało jej ruchami.

- Wielkie nieba, Maju - szepnął Ailo i spojrzał na

nią zdumiony. - Jak ty to robisz? Ból osłabł. Twoje rę­
ce grzeją.

Maja nie znała odpowiedzi. Po prostu siedziała

obok brata i pielęgnowała go.

I czuła, że posiadła jakąś cudowną moc. Chciała, by

Ailo wyzdrowiał, by straszne oparzenia nie pozostawi­
ły blizn.

I zapragnęła, by Reijo wrócił żywy. Reijo, Heino

i Aleksanteri. Zapragnęła tak mocno, że przestała pa­
nować nad swą nową, tajemniczą umiejętnością.

- Co się stało? - szepnął.
Maja wzięła się w garść. Nie wszystko na raz.

Ailo potrzebował jej pomocy. Potrafiła przynieść

ulgę jego cierpieniom. Byli tej samej krwi.

Nie zdawała sobie sprawy, jak długo to trwało. Nie

rozmawiali, nie patrzyli na siebie. Trzymała dłonie na
okaleczonym ciele brata i całą świadomość skierowała
na jeden cel. Ukoić jego ból.

background image

W końcu usłyszała głosy. Knuta, Idy, Emila, Sedolfa...
Wielu mieszkańców wioski przedostało się na dru­

gi brzeg i zdążało w górę rzeki, by ocenić szkody.

Ida nie posiadała się ze szczęścia na widok Ailo. Ma­

ja puściła brata, przekazała jego bezwładne ciało opie­
ce dziewczyny. Pobladłymi wargami poinstruowała ją,
jakich ziół użyć na opatrunek. Ida da sobie radę. Ma­
ja opadła z sił.

- Gdzie reszta? - spytał Knut. Musiał ją podtrzymać,

bo się zatoczyła.

Maja potrząsnęła głową.
- Nie widziałam ich.
- Opanowaliśmy pożar - mówił Knut. - Poniżej

twego domu. Nie zdołaliśmy go uratować.

Nie załamała się, nie miała nic więcej do stracenia.
- Do diabła! - wykrzyknął Sedolf. Nie mógł lepiej

dobrać słów. Wszyscy podążyli za jego wzrokiem.

Spośród popiołów, dymiących zwęglonych pni

drzew pojawiły się postaci pokryte sadzą.

Maja zachwiała się i zemdlała.

background image

14

Wolno wracała do przytomności. Słyszała dźwięki,

z początku jednostajny szum, potem zaczęła odróż­
niać je od siebie.

Słyszała głosy, wiedziała, do kogo należą.

Knut wciąż obejmował ją ramieniem.
Maja nie poruszyła się. Wsłuchiwała się w te głosy,

napawała nimi. Nawet jeśli były jedynie ułudą senną.

- Otrzeźwiej, Maju. - Knut dotknął ostrożnie jej po­

liczka.

Zorientowała się, że nie śni.
Otworzyła oczy, ale nie odważyła się przekręcić gło­

wy. Wpatrywała się w łagodną twarz brata. Błagała go
wzrokiem, by nie trzymał jej w niepewności.

Odgarnął jej włosy z czoła gestem tak czułym, że aż

się zdziwiła. A więc małżeństwo go odmieniło.

- Wzrok cię nie zwiódł - powiedział cicho. Znać by­

ło po nim zmęczenie, ale i radość. - To oni, Maju. Re-
ijo i Heino. Wrócili cali i zdrowi.

Zamknęła oczy, by nie dostrzegł w nich szczęścia.

Należało wyłącznie do niej.

Knut podniósł siostrę, pomógł jej stanąć na nogi.

Obrócił ją we właściwym kierunku.

Siedzieli nad brzegiem rzeki. Dwie nieziemsko umo­

rusane istoty. Knut mówił prawdę. Cali i zdrowi.

background image

I patrzyli na nią. Jedna para zielonych oczu, druga

brunatnych. Maja uwolniła się z rąk Knuta. Postąpiła
parę kroków do przodu i padła w ramiona Reijo. Przy­
cisnęła go mocno do siebie, a on objął ją czule.

Rozpłakała się. Płakała cicho, wiedząc już, że go nie

straciła. Żyje, ognisty potwór go nie pochłonął. Pra­
gnienia stały się rzeczywistością.

Nie mogła wydobyć głosu z gardła, język przestał

ją słuchać.

Przywarła policzkiem do policzka Reijo i poprzez

swąd spalenizny czuła zapach jego ciała.

Uwolnił się z uchwytu. Uczynił to nadzwyczaj de­

likatnie, by nie pomyślała, że ją odtrąca.

Maja była w szoku, wszyscy to "widzieli.
Przekazał ją komuś innemu, oparł o pierś innego

mężczyzny. Tak jakby na zawsze oddawał dziewczy­
nę w jego opiekę.

Heino spojrzał na niego z wdzięcznością ponad gło­

wą Mai. Wspólna ucieczka z morza płomieni połączy­
ła ich nierozerwalną więzią.

Stali się przyjaciółmi.
Heino objął drobną postać i podtrzymał.
Gwałtowność przeżyć znów odebrała jej wszystkie

siły. Upadłaby, ale silne ramiona Heino objęły ją wpół.

Schowała twarz na szerokiej piersi młodzieńca, nie
pragnąc niczego innego, tylko bliskości jego ciała, cie­
pła, które napełniało ją poczuciem bezpieczeństwa.

- Więc żyjesz - szepnęła.
Przytulił ją mocniej.
- Dzięki Bogu! - dodała.
- Straciliśmy Aleksanteriego - rzekł Heino. - Po

prostu zniknął nam z oczu w płomieniach i dymie.

background image

- Ale ty żyjesz! Żyjesz!
- Tak bardzo ci na mnie zależ)'? - zapytał. Pasja, z ja­

ką wypowiadała te słowa, zdumiała go. Sądził, że przej­

rzał ją na wylot. Ze zna jej uczucia, potrafi przewidzieć
reakcje.

Doszukiwał się czegoś więcej poza zwyczajną ulgą

w głosie Mai. Sposób, w jaki tuliła się do niego, odsła­

niał nową, nieznaną stronę jej natury tej dziewczyny.

Heino zdążył się już przyzwyczaić do myśli, że ni­

gdy nie odkryje prawdziwej natury.

- Naturalnie, że mi na tobie zależy - odrzekła, jak­

by to była rzecz najoczywistsza pod słońcem. Jakby łą­
czyły ich zrozumienie i wzajemna szczerość.

A przecież wiedziała, że wiąże ich jedynie garść de­

klaracji. Na dodatek złożonych przez Heino.

Heino nie potrafił oprzeć się pokusie. Wracał z pie­

kła. Stał wśród płomieni, skąd nie mógł dostrzec skraw­
ka nieba.

I gotował się na śmierć. Już wkrótce miał się zamie­

nić w zwęglony strzęp nie przypominający człowieka.

Ujrzał swój koniec z krystaliczną jasnością.
I w tej ostatecznej chwili, kiedy żegnał się z życiem,

wszystkie jego myśli pobiegły do niej.

I wtedy też wybaczył własnemu ojcu, zrozumiał bo­

wiem, iż można zatracić się w miłości do kobiety.

Tylko ona stanęła mu przed oczami.
Maja.
Gdyby zginął, mógłby ktoś powiedzieć, że to jej wi­

na. Że w miłosnym zatraceniu zapomniał ratować wła­
sną skórę.

I w tej samej sekundzie wybaczył Raiji.
Kobieta nie jest winna temu, że ktoś darzy ją uczu-

background image

ciem, nawet jeśli miłość prostą drogą wiedzie do sza­
leństwa i samounicestwienia. Zrozumiał, że kocha Ma­
ję tak, jak Petri kochał jej matkę.

Musiał ją pocałować.
Przywarł wargami do jej warg, łapczywie spijając

ich smak. Odwzajemniła mu się tym samym. Oddała
pocałunek równie żarliwie, przytuliła tak namiętnie,
że zakręciło mu się w głowie. Miał ochotę zerwać
z niej ubranie i pośród wszystkich tych ludzi szukać
zapomnienia w jej objęciach, lecz ograniczył się do
znaków miłości, które ustami składał na jej ustach,
policzkach, szyi...

Zmęczeni, rozgrzani pieszczotą trwali przytuleni do

siebie. W końcu Heino pociągnął dziewczynę w dół na
trawę. Położyła twarz na jego piersi.

Po raz pierwszy w życiu mogła zamknąć oczy i czuć

się bezpiecznie.

Był bowiem ktoś, kto czuwa nad nią. Kto pójdzie

za nią w ogień lub będzie nosić ją na rękach, jeśli te­
go zażąda. Kto ukradnie księżyc, jeśli przyjdzie jej na
to ochota. To uczucie było nowe i niezwykłe i kończy­
ło okres nieustannej walki w jej życiu. Walki, której
nie mogła wygrać.

Ramiona Heino ofiarowywały siłę i bezpieczeń­

stwo. Ten człowiek, który mógł sięgnąć wysoko, wy­
brał ją.

Bunt Mai dobiegł kresu.

Teraz chciała jedynie nieustannie doświadczać tego

bezpieczeństwa. Powtarzała sobie, że tego właśnie jej
trzeba. Że musi mieć u swego boku silnego mężczy­
znę, bo słaby budził w niej wzgardę. Nikt nie ośmie­
liłby się wzgardzić Heino.

background image

Ona, dziki ptak o przetrąconym skrzydle, była dlań

istotą zbyt prostą, a jednak ją wybrał.

Jej pragnął i od niej oczekiwał wzajemności.

- Jak wydostaliście się z płomieni? - spytała. Przy­

pomniała sobie ścianę ognia, która odcięła wszystkie
drogi ucieczki.

Kierowali się ku rzece.
- Dałem już za wygraną - opowiadał Heino. - By­

łem sam, wokół mnie ogień. Nie mogłem zrobić kro­
ku, nie wiedziałem, gdzie jestem. I nagle z płomieni

wyskoczył Reijo. Miał ze sobą ceber wody, oblał mnie
od stóp do głów i pociągnął za sobą. Nie wiem, jak
tego dokonał. - Heino ze zdumieniem pokręcił gło­
wą. - Reijo nie stracił orientacji, kroczył jak po sznur­
ku, jakby ktoś prowadził go za rękę. Nagle znaleźli­
śmy się poza zasięgiem płomieni, na rozpalonej zie­

mi, którą ogień zdążył już strawić. Żar parzył nas

w stopy, myślę, że wypalił dziury w kumagach. Jakie
szczęście, że wcześniej wyłożyłem ją turzycą. Reijo
prowadził w górę.

Maja zrozumiała.
Dopiero teraz odważyła się spojrzeć na drugi brzeg

i ogarnąć wzrokiem martwy, spalony las.

Czarne kikuty drzew wznosiły się oskarżycielsko ku

niebu. Ziemia wciąż dymiła.

Pożar oszczędził skaliste wierzchołki wzgórz. Ocie­

nione, solidnie zmoczone deszczem oparły się sile ży­

wiołu, który znalazł sobie dość pożywki w dolnych
partiach lasu.

- Wdrapaliśmy się na skały. Z góry widzieliśmy

wszystko i nic nie mogliśmy zrobić.

Nikt się nie odezwał, ale wszyscy pomyśleli to sa-

background image

mo. Mogli wyobrazić sobie, jakie uczucia targały ser­
cami tych dwóch mężczyzn.

Bezradność. Rezygnacja. Ból, pomieszany z rado­

ścią, że zdołali przeżyć.

- Widzieliśmy ciebie. - Heino pogłaskał Maję po wło­

sach. - Przeżywaliśmy katusze, nie mogąc ci pomóc.

Maja spojrzała na Reijo. Wyglądał na wycieńczone­

go, sadza uwydatniła zmarszczki na jego twarzy. Uśmie­
chał się słabo.

Maja chciała mu podziękować. Wiedziała, że znów

uratuje czyjeś życie.

Taki właśnie był.
0 czym rozmawiali Reijo i Heino, spoglądając z gó­

ry na brzeg rzeki spowity w ogniu? Nie miała zamia­
ru pytać.

1 miała wrażenie, że nigdy się nie dowie.
Nie należy wiedzieć wszystkiego o człowieku, którego

darzy się miłością. Nie można żądać, by obnażył duszę.

Każdy ma swoje tajemnice.
Maja miała sekrety, których Heino nigdy nie pozna.

Skrywała je przed Reijo.

Przed całym światem.
Więc innym przysługuje to samo prawo.
Miłość to jedno. Szacunek i respekt dla czyjejś od­

rębności to drugie.

Reijo uratował Heino.
Uratował go dla niej.
Tak to czuła, tak chciała to widzieć. I taka pewnie

była prawda. Choć Reijo uratowałby każdego, kto
znalazłby się na miejscu Heino.

Reijo nie potrafił wytłumaczyć sobie zniknięcia

Aleksanteriego.

background image

- Nie rozumiem, co się z nim stało - powtarzał raz

po raz. - Zniknął jak pod dotkhięciem czarodziejskiej
różdżki. Jakby się pod ziemię zapadł. Nawet nie usły­

szeliśmy jego krzyku, choć, po prawdzie, hałas był
przeogromny.

- Zrobiłeś, co w twojej mocy - orzekła Maja. - Wszy­

scy zrobiliśmy, co trzeba.

Reijo jednak zawsze miał sobie wyrzucać śmierć

Aleksanteriego. Nigdy nie dowiedzieli się, jak zginął,

nie odnaleźli jego ciała.

Może został przy beczkach ze smolą? W takim ra­

zie znalazł się w samym środku piekła.

Cała osada miała powody do żałoby. Wszyscy stra­

cili coś w pożarze.

Płomienie strawiły trzy zagrody, w tym dom Mai.

Aksel i jego syn zginęli, znaleziono ich zwęglone

szczątki. Ciało ojca przykrywało zwłoki chłopca. Ak­
sel do końca ratował swoje dziecko, ale płomienie oto­
czyły ich ze wszystkich stron.

W jednym z gospodarstw mieszkało stare małżeń­

stwo, które zwykło wcześnie kłaść się spać.

Zapewne staruszkowie nie dowiedzieli się nawet, co

zaszło. Ogień zaskoczył ich we śnie.

Trzech młodych chłopców samodzielnie podjęło

walkę z żywiołem. Tylko jeden przeżył, by dać świa­
dectwo własnej i cudzej lekkomyślności.

Dwie ostatnie ofiary pożogi postradały życie, ratu­

jąc beczki wypełnione smołą. Mężczyźni ładowali ba­
ryłki na tratwę zbitą z bali.

Gdyby nie przesadzili z ładunkiem, ocaliliby siebie

i tratwę.

Ogień objął beczkę, którą nieśli, potem rękawy ko-

background image

szul. Beczka stoczyła się na przeładowaną tratwę
i w okamgnieniu zamieniła ją w piekło.

Dziewięć istnień ludzkich.
Dzieci zostały bez ojców, wdowy bez środków do

życia.

Wiele rodzin czekała ciężka zima.
- Mimo wszystko mieliśmy szczęście - orzekł Knut.

Na cyplu zrobiło się ciasno, ale wszyscy godzili się

na niewygody.

Do pokoju Idy wstawiono dodatkowe łóżko. Jedno

dziewczyna dzieliła chętnie z Ailo, drugie przypadło
Mai i Heino.

Reijo zaoferował im własne łoże. Zrobione dla

dwojga, oznaimił.

Maja odmówiła.
Anjo wydobyła się z odrętwienia, w którym pozo­

stawała mimo troskliwości i czułości Knuta.

Wprawdzie od pewnego już czasu wróciła do swych

zajęć, ale była cieniem tej energicznej, promieniującej
ciepłem kobiety, którą wszyscy znali.

Teraz potrzebowali jej pomocy, więc przestała uża­

lać się nad sobą. W długich rozmowach z Knutem wy­
rzuciła z siebie cały swój ból. I zaakceptowała jego mą­
drość życiową, że cierpienie dzielone z bliską osobą to
pół cierpienia.

Nigdy nie pozbędzie się wspomnień, zwłaszcza

tych złych. Może jednak ich nie pielęgnować i zająć
się ludźmi.

Maja również wracała do równowagi. Z dnia na dzień

nabierała sił fizycznych. Napaści nie pamiętała. Znała
tylko obrazy, które przedstawili jej Reijo i Heino.

background image

Nie odnosiła ich do siebie. Tam, gdzie mężczyźni

widzieli Maję, ona sama dostrze*gała jakąś obcą osobę.

Potrafiła poradzić sobie z tym bólem.

Ailo ucierpiał najbardziej. Musiał przyzwyczaić się

do myśli, że na ręce, ramieniu i szyi pozostaną blizny,
ale rany goiły się szybko. Zioła czyniły cuda. Najcier-

pliwsza i najczulsza opiekunka na świecie regularnie
zmieniała mu opatrunki.

Ida zjawiała się przy nim, kiedy tylko się poruszył.
Oparzenia na dłoniach i głowie, choć najstraszniej­

sze, nikły w oczach, nie zostawiając po sobie wyraź­
niejszych śladów. Skóra na głowie porastała włosami,
bo ogień nawet nie uszkodził cebulek.

Nikt tego nie mógł pojąć, nikt nie potrafił znaleźć

rozsądnego wytłumaczenia.

Ailo wkrótce odzyskał władzę w palcach, zaczął je zgi­

nać i poruszać nimi. Mógł gładzić Idę po policzku rów­
nie pieszczotliwie jak przedtem. Cieszył się, że weźmie
nóż do ręki i wyrzeźbi coś ładnego z kawałka drewna.

Dla niej.
Lecz przede wszystkim dla Mai.
To jej winien był podziękowanie za to, czego nikt nie

rozumiał. Ocalenie zawdzięczał rękom Mai. To ich ta­
jemna moc i promieniowanie cudownie go uzdrowiły.

Nie poruszali tego tematu. Maja nie dopuszczała do

siebie myśli, że posiadła umiejętności, których pocho­
dzenia nie potrafiła wytłumaczyć.

Bała się ich, śmiertelnie się bała.
Władza nad ludzkim życiem i śmiercią wydawała się

jej ciężarem ponad siły.

Tylko raz Ailo wrócił do tamtych chwil. Byli we dwój­

kę w izbie, przez otwarte okno wpadał ożywczy powiew

background image

letniego powietrza. Maję dopadł kolejny atak bólu.

Brat obserwował ją ze zdziwieniem.
- Dlaczego sama się nie wyleczysz? - spytał, kiedy

złapała oddech. - Próbowałaś zrobić to samo, co ze
mną uczyniłaś? Nigdy ci tego nie zapomnę, Maju, to­
bie zawdzięczam ocalenie.

Zakłopotała się. Mruknęła w odpowiedzi, że to nic

takiego.

Nie pomyślała nigdy, że mogłaby wypróbować te

umiejętności na własnym ciele.

Kiedy zasnął, przyłożyła dłonie do brzucha, ale nic

nie poczuła. Żadnego ciepła, żadnych prądów.

Przyjęła to z lekkim rozczarowaniem, ale bardziej

z ulgą. A więc moc nie tkwiła w jej ciele. Została jej
użyczona.

Wolała nie myśleć przez kogo.
Z czasem bóle brzucha ustąpiły. Mogła wrócić do

dawnych zajęć, mogła chodzić, biegać, śmiać się.

- Dasz radę pójść do swego domu? - spytał Heino.

Nie miał na myśli sił fizycznych. Zastanawiał się, czy
zniesie psychicznie tę chwilę, gdy będzie musiała sta­
nąć wśród popiołów i resztek tego, co kiedyś stanowi­
ło jej miejsce na ziemi.

Skinęła głową. Przyszedł odpowiedni czas.
Odkładała to wielokrotnie.
Knut i Heino już raz tam byli. Wyjęli złoto, które

Maja ukryła pod podłogą.

Ogień strawił deski, ale nie naruszył torby z kory

brzozowej, którą dziewczyna wcisnęła pod kamienny
fundament.

Wolno ruszyli ścieżką. Heino, postawny mężczy­

zna, i Maja, drobna kobieta.

background image

Po raz pierwszy od chwili pożaru zostali sami, w do­

mu na cyplu nie mogli liczyć na chwile intymności. Nie
rozmawiali wiele ze sobą, ponownie wpadli w pułapkę
milczenia, który związek dwojga ludzi może zamienić

w koszmar. Czuli, byli świadomi tego, co można prze­

kazać za pomocą czynów, gestów i mowy ciała. Słowa
są jednak najważniejsze. Trzeba używać słów, by zbli­
żyć się do drugiego człowieka. Słowa to najważniejszy
klucz. Leżeli obok siebie przez wiele nocy po tych dra­
matycznych wydarzeniach, świadomi swej bliskości,
ale Maja nie była jeszcze gotowa, by ofiarować mu cia­
ło zbrukane przez gwałcicieli. Dzielili pokój z Ailo i Idą
i nie znaleźli w sobie dość odwagi, by rozmawiać ze so­
bą w ich obecności.

Mieli więc dla siebie pocałunki, pieszczotliwe do­

tknięcia dłonią. Spojrzenia.

Maja znowu zaczęła wątpić, znów dręczyła się nie­

pewnością.

Czuła się samotna, bardziej niż kiedykolwiek w ży­

ciu. Nawet w towarzystwie Heino.

Szedł obok niej na wyciągnięcie ramienia. Nie wie­

działa, czy boi się jej dotknąć.

Ona bała się dotknąć jego.
I bała się mu o tym powiedzieć, bała zapytać.
Na powrót stawała się więźniem we własnym powi­

kłanym świecie uczuć.

Nieustannie rzucała na Heino ukradkowe spojrzenia.

Znowu uświadamiała sobie, jak silnym jest mężczyzną.
Nie tylko fizycznie. Sposób, w jaki unosił głowę, dum­
ny podbródek, pewny wzrok świadczyły o wewnętrz­
nej mocy przynależnej tylko nielicznym.

Chłód, którym się otaczał, pozorna hardość spojrzę-

background image

nia stanowiły jedynie skorupę. Silni ludzie też odczu­

wają potrzebę skrywania swych najgłębszych przeżyć.

To ją wzruszyło.
Heino był naturą nieomal doskonałą, a ta jedyna je­

go słabość dodawała mu człowieczeństwa. A tego wła­
śnie Maja w nim szukała.

Szukała człowieka za parawanem doskonałości.
Sama miała tyle wad...
Nie była stworzona dla kogoś, kto był ich pozba­

wiony.

Nie dostrzegała, że Heino ma jeszcze jedną słabość.

Ją. Nie wiedziała, że tylko z tego powodu posiadła

władzę nad człowiekiem, który stanowił ucieleśnienie
wszystkich zalet.

Na pogorzelisku zostały jedynie pozostałości ka­

miennych fundamentów.

Maja wiedziała z relacji mężczyzn, że dom spalił się

doszczętnie.

Co innego wiedzieć, co innego widzieć na własne oczy.
Ujrzała dom w żywej pamięci. Reijo i Kalle zbudo­

wali go dla Raiji, a Maja zdołała przekształcić w swój
własny kąt na ziemi.

Wymiotła cienie Raiji ze wszystkich zakamarków.

Nic nie zostało.
Zupełnie nic.

Maja nie miała zwyczaju zbierania pamiątek. I nie

kolekcjonowała wspomnień.

Prowadziła gospodarstwo, wypełniła dom niezbęd­

nymi sprzętami.

Ogień strawił wszystko.
Na kamieniach znaleźli odpryski szkła z okien.
Maja podniosła odłamek i obracała go w palcach.

background image

Więc tyle zaledwie zostaje. Więc dobytek całego ży­

cia zniknąć może w mgnieniu oka. Cóż za bezsens.

Heino stąpał ostrożnie po popiołach. Śledził każdy

ruch dziewczyny.

Gdyby tylko okazała słabość, zabrałby ją natych­

miast z tego miejsca.

Pola też spłonęły.
Maja zebrała wszystkie siły, zanim spojrzała w tam­

tym kierunku.

Czarna, pokryta sadzą ziemia.
Nigdy więcej nie wyrośnie na niej zboże, zdecydo­

wała impulsywnie Maja.

I wiedziała też, że nie wzniesie nowego domu na po­

gorzelisku.

- Wracamy?
Potrząsnęła głową. Została jeszcze jedna nie zała­

twiona sprawa.

Łudziła się słabą nadzieją, choć przecież wszystko

pochłonął ogień. Dom wydał się nagle znacznie rozle-
glejszy, kiedy pozostał po nim jedynie zarys funda­
mentów.

Tam była kuchnia, w tym miejscu skrytka pod deską.
Heino zdziwił się, kiedy padła na kolana i zaczęła

rozgrzebywać popiół.

- Znaleźliśmy złoto, Maju, wszystko dokładnie

przejrzeliśmy. Nie mieliśmy pojęcia, w ilu workach je
ukryłaś.

- W czterech - odrzekła bez namysłu.
Pokiwał głową.
- Nic nie wypadło.
Przykucnął koło dziewczyny.
- Nie szukam złota - wyjaśniła, odgarniając kosmyk

background image

włosów za ucho. - Szukam prawdziwego skarbu. Tu

go schowałam, ale mogliście go przeoczyć.

- Powiedz mi, co to jest - poprosił. - Pomogę ci.
- Brosza - odpowiedziała. - Srebrna brosza.
To Heino ją znalazł. Leżała tuż przy fundamencie.
Maja uroniła łzę, kiedy ostrożnie czyściła ją z brudu.
- Ta ozdoba wiele dla ciebie znaczy - stwierdził.
Przytaknęła.
- Należała do mojej matki. Ma specjalne znaczenie.

Daje się ją dziewczynie, którą pragnie się poślubić. Je­
śli ją przyjmie, to znak, że zgadza się na małżeństwo.

Heino uśmiechnął się i wziął w dłoń błyszczącą broszę.

- Przyjmiesz ją? - zapytał.

Skinęła głową.
Przypiął broszę do jej bluzki. Krzywo, ale z wiel­

kim nabożeństwem. Potem położył dłonie na ramio­
nach dziewczyny.

- Więc weźmiesz mnie za męża?

Jeszcze raz skinęła głową

Teraz nie miała już żadnych wątpliwości.

background image

15

Wracali okrężną drogą. Trzymali się za ręce.
Teraz należeli do siebie w zupełnie inny, nowy spo­

sób.

Dopiero kiedy znaleźli się na ustronnej polanie,

gdzie rzadko kto poza Mają zaglądał, zrozumieli, co
ich tam zawiodło.

Heino odezwał się do niej w znajome słowa:
- Nie chcę cię skrzywdzić, Maju, ale tak tęsknię za

tobą!

Był delikatny i ostrożny. Maja zaczęła dostrzegać

także i te cechy jego charakteru.

Jak to możliwe, by jeden człowiek miał tyle zalet?

- Starasz się dotrzymać swoich warunków umowy?

- uśmiechnęła się, kiedy zdjął jej bluzkę.

- Umowy? - Rozmarzony Heino w pierwszej chwi­

li nie zrozumiał.

- Dziecko przed weselem - wyjaśniła, ale i ona za­

częła plątać się w słowach. Jak prowadzić rozmowę,

skoro jego ręce napełniały ją ciepłem i przyprawiały
o dreszcze bez ingerencji sił ponadnaturalnych?

- Ach, tak - mruknął i nachylając się, pocałował ją

w usta. Maja widziała go na tle dywanu z liści, zielo­

nego, niebieskawego, na obrzeżach żółtego.

Zapragnęła mieć taki kobierzec. Prostych ludzi nie

background image

stać było na nic innego poza zwykłym płótnem bar­
wionym na niebiesko. Przyroda jednak oferowała moc
barwników temu, kto się na tym znał...

- Tak tylko powiedziałem, żeby skłonić cię do myśle­

nia o tym. Żeby się zbliżyć do ciebie, żebyś ty poznała
mnie lepiej. Zapragnąłem cię od chwili, gdy pojawiłaś się

w progu. A ty nawet nie zwróciłaś na mnie uwagi.

- Sądziłam, że wszyscy zakochują się w Idzie - szep­

nęła.

Pieścił ją tak, jak nigdy Simon, a wszak jemu nie

brakowało inwencji.

- Szukałem prawdziwego klejnotu - odrzekł, chwy­

tając jej sutek między wargi. Nadzwyczaj delikatnie,

a tak podniecająco.

Maja wyciągnęła ręce do kochanka i przyciągnęła go

do siebie. Chciała poczuć bliskość tego silnego ciała,
naprężonych mięśni, gorące tchnienie oddechu.

Rozpiął spodnie. Dziewczyna wiła się pod nim,

a suknie podciągały się w górę same, jakby natura po­
magała im w miłosnym akcie.

Heino w mig poradził sobie z wstążkami. Był pod­

niecony, czego nie mogła nie zauważyć, ale okazywał
nadzwyczajną troskliwość.

- Dasz radę? - szepnął jej wprost do ucha.
Nie mógł zapomnieć, że całkiem niedawno brutal­

nie zbrukano jej ciało.

Maja pokiwała energicznie głową.
- Chcę, Heino! Pragnę cię! Zobacz!
I poprowadziła dłoń kochanka, by mu pokazać, jak

bardzo tęskni.

Heino jęknął z rozkoszy. Nie musiał jej rozbudzać

pieszczotami, była gotowa, by go przyjąć.

background image

- Raczej czekać nie dam rady - szepnął z zażenowa­

niem. Czuł się niezdarnie jak młokos, który pierwszy
raz zaznaje miłości. Miał wtedy czternaście lat i nie

wiedział, co się z nim dzieje.

Teraz wiedział wszystko. Znał ją, potrafił ją zado­

wolić. I po raz pierwszy kochał się z nią, nie wątpiąc,

że należy do niego.

Nic nie powiedziała, ale Heino wyczuwał tę wza­

jemność uczuć, której dotąd brakowało.

Wtedy traktował ją jak boginię, a ona nie odkrywa­

ła swego serca. Teraz było w niej coś więcej niż pożą­
danie.

Maja wyczuła, że Heino zmierza prosto do celu,

i rozchyliła kolana. Otworzyła się, a on wszedł w nią
łagodnie.

Delikatnie.
Panicznie się bał, że wyrządzi dziewczynie krzywdę.
W jasnym, rozpromienionym obliczu okolonym bu­

rzą włosów rozrzuconych na mchu nie było śladu bólu.

Dotąd kochali się z zamkniętymi oczyma. Nie zna­

li się na tyle, by bez wstydu i zażenowania przyglądać
się, jak każde z nich przeżywa rozkosz.

Tym razem Heino nie zamknął powiek. Widok

szczęśliwej twarzy dziewczyny zwielokrotniał jego ra­
dość.

Nie panował nad sobą. Nie potrafił zaczekać, aż

Maja znajdzie właściwy rytm. Dotarł na szczyt, kiedy
ona wciąż była w drodze.

Na kilka chwil opadł bezsilnie na ciało kochanki,

spocony, ciężki, ukojony. Cudownie zmęczony leżał
wtulony w kobietę, którą kochał, lubił, podziwiał
i której pożądał.

background image

Nie każdy znajduje to wszystko u jednej osoby.
Uważał się za szczęśliwca.
Ostrożnie wysunął się z niej, przesunął dłonią w dół

po ciepłej i delikatnej skórze dziewczyny.

Pieścił ją powoli, Maja wygięła się w łuk, uniosła

biodra.

Heino poczuł, że podniecenie powraca, ale nie miał

sił, by zaczynać wszystko od nowa.

Podążył wargami w dół, między uda dziewczyny, do

źródła rozkoszy. Całował i pieścił. Maja jęknęła i wie­
dział już, że prowadzi ją we właściwym kierunku.

Kiedy sprężyła się i krzyknęła w niebo, ku niemu,

zrozumiał, że znalazła się u celu.

Powoli podniósł się, otoczył ramieniem szyję Mai

i pozwolił jej zasnąć.

Spoglądał na nią przez cały czas, póki się nie obu­

dziła. I nie mógł się napatrzyć.

Nigdy nie będzie miał dość.
Zawsze będzie pragnąć więcej.
To wspaniały początek udanego związku. Maja by­

ła najbardziej ekscytującą osobą, jaką znał.

I mógł żywić jedynie nadzieję, że ona kiedyś ujrzy

w nim to samo.

Obudziła się zmarznięta, zapadał wieczór. Heino

przykrył ją częściami garderoby, ale chłód ciągnął od
ziemi.

Jesień zbliżała się nieubłaganie.

Ubrali się pośród śmiechów. Dotykali się, ponow­

nie rozbudzali w sobie pożądanie. Dla żartów.

Dla zabawy. Teraz już dozwolonej.
Maja poprawiła broszkę. Nosiła ją tak dostojnie, że

Heino zaczął dopytywać się o szczegóły.

background image

Usiedli na miękkim mchu, by jeszcze trochę poroz-

koszować się samotnością.

- Mama dostała ją od taty - zaczęła. - To była część

srebra, którą zamierzał ofiarować przyszłej żonie.
Wręczył broszkę małej dziewczynce, którą kochał nad
życie. Matka Ailo dostała resztę. Mikkal zdobył dla
niej później inną broszę, ale nie tak ładną i nie pasują­
cą do pozostałych ozdób.

To był dar serca, dany w tajemnicy. Ludzie źle na

to patrzyli.

I taka była zawsze miłość Raiji i Mikkala.
Niezgodna z obyczajami.
Niemożliwa do spełnienia.
- Musiała być niezwykłą kobietą - wyrzekł Heino

powoli. Szukał w sobie nienawiści do Raiji, ale już jej

nie znajdował. Wbił wzrok w jakiś punkt przed sobą
i wreszcie wyrzucił to z siebie: - Mój ojciec kochał two­

ją matkę.

- On też? - odrzekła bez namysłu. Z pewną dozą go­

ryczy.

- Zginął, szukając jej. Chciał ją zobaczyć. Wiedział,

że Rai ja kocha Mikkala, a mimo wszystko wyruszył,
by ją odnaleźć. Zostawił dom i rodzinę. Pognał do Ru-
iji, by ujrzeć ją raz jeszcze. Porozmawiać z nią, do­
tknąć, a może tylko zobaczyć. Możesz wyobrazić so­
bie miłość, która prowadzi do samounicestwienia?

Maja obrzuciła go przeciągłym spojrzeniem. Wydo­

bywała z pamięci zdarzenia, o których dotąd starała
się nie myśleć.

- Pamiętam go - powiedziała. - Towarzysz wujka

Santeriego. To musiało być gdzieś w okolicach Vard0.

Jesteś podobny do ojca, prawda?

background image

Heino skinął głową.
- Nienawidziłeś jej?
Maja pierwsza zadała to pytanie, nie wysłuchawszy

całej historii. Pierwsza, która zrozumiała.

- Tak. - Westchnął ciężko. - Też jej szukałem. Chcia­

łem ją zabić. Uważałem, że nasze szczęście rodzinne
rozpadło się z jej winy. I przez nią przerwałem nauki...
a ojciec postradał życie. Przez tę obcą kobietę o imie­
niu Raija. Chciałem ją odnaleźć i pociągnąć do odpo­
wiedzialności za wszystkie niecne czyny.

- Wiedziałeś, że Knut jest jej synem?
Heino potwierdził.
- Wtedy przyszło na mnie opamiętanie, ale nie prze­

stałem jej nienawidzić aż do tej chwili, kiedy znala­
złem się w morzu płomieni. Wtedy zdałem sobie spra­

wę, że kocham cię równie mocno, jak ojciec kochał

Raiję. I że nie jesteś temu winna. Więc i jej nie moż­
na winić za miłość Petriego.

Maja uśmiechnęła się.
- To dobrze, że jej wybaczyłeś - stwierdziła i na­

tychmiast spoważniała. - Czasami mam do niej żal.
Nie potrafię jej kochać, Heino, tak jak nie potrafię jej
nienawidzić. Taka jestem do niej podobna. I jeszcze te
dziwne zdarzenia ostatnich dni. Reijo twierdzi, że to
ona użycza mi swych mocy. O szaleństwo przyprawia
mnie myśl, żeby mogła używać mego ciała w taki spo­
sób, jak drzwi, przez które wchodzi się i wychodzi.
A może wcale tak nie jest? Powiadają, że Raija nie ży­
je, co napełnia mnie jeszcze większym przerażeniem.

Pojmujesz?

Heino pokiwał głową.
- Sądzę, że mnie kochała. Kiedyś, dawno temu. By-

background image

lam owocem związku z mężczyzną, którego kochała nad
życie. Liczył się tylko Mikkal, nikt nie mógł wejść po­
między nich, nawet córka. Żyli w świecie, w którym nie
było miejsca dla innych ludzi. Nigdy nie postąpię tak

wobec własnych dzieci. Nie wolno kochać tak mocno...

Zamilkła i spojrzała na Heino.
- Sądzę, że mnie kochała - powtórzyła żałośnie.
Heino nie znajdował słów. Wychował się w zwy­

czajnej rodzinie. Prowadzili normalne życie, póki oj­
ciec ich nie opuścił. Wtedy dopiero dowiedział się o ist­
nieniu tej kobiety o niezwykłym imieniu.

Wiedział, że jest gotów ofiarować Mai morze miłości.
Nie miał jednak pewności, czy potrafi zrównowa­

żyć uczucie bolesnej straty, które nosiła w sercu.

- Chcę stąd wyjechać, Heino.
Przytulił ją. Razem spoglądali na fiord.
- Przecież wiesz, że nie zamierzam tu zostać - odrzekł.

- To nie jest mój dom. Pragnę wrócić do Finlandii.

- Czy tam jest pięknie?
- Tak - powiedział głosem łamiącym się ze wzrusze­

nia. Maja obudziła w nim wspomnienia. To dzieci zwy­
kle tęsknią za domem. Nie wiedział, że potrafi odczuwać
to samo. - Zabiorę cię stąd, Maju. Gdzieś na południu
znajdziemy nasze miejsce. Nie wiem, jak wygląda. Roz­
poznamy je jednak, jak tylko je ujrzymy. I będziemy tam
szczęśliwi.

To brzmiało jak bajka.
- Nie będziesz tęsknić? - dodał ostrożnie.
- Za czym?
- Za domem.
- Nie można tęsknić za czymś, czego nie ma.
- Za rodzeństwem...

background image

- Spotkamy się kiedyś. Nigdy zresztą nie żyliśmy

blisko ze sobą.

- Za domem na cyplu...
Maja potrząsnęła głową.
- Za Reijo - próbował.

Nie zaprzeczyła.

- Jak odgadłeś? - spytała i dodała gorzko: - To mo­

ja największa tajemnica.

- Umiem patrzeć - odrzekł. - Możesz żyć bez niego?
- A po co pragnęłabym wyjechać?
- Kochasz go?
- Miłość nie odwzajemniona nie jest miłością.
- Kochasz mnie?
Zamilkła.
- Uczę się - przyznała po dłuższej chwili. - Dałeś

mi więcej niż jakikolwiek inny mężczyzna. Obudziłeś
mnie do życia. Lubię cię, Heino, bardzo cię lubię. I bo­
ję się tamtego słowa, które niesie ze sobą zobowiąza­
nia. Chcę mieć pewność.

Heino cenił sobie szczerość dziewczyny. Ktoś inny

na jego miejscu bałby się jej śmiertelnie.

Jednakże Heino wolał szczerość od gładkich kłamstw.

Nieszczery związek jest jak wiadro bez dna. Woda

zawsze wycieknie.

- Niczego ci nie zabraknie - oświadczył. - I nigdy

nie przestanę cię kochać. Tyle mogę obiecać.

Uśmiechnęła się.
- Wystarczy. A jaką ja mam złożyć obietnicę?
- Taką, jaką ci rozum podpowiada.
Maja nabrała powietrza.
- Nigdy cię nie okłamię. Uczynię wszystko, byś był

szczęśliwy. I nigdy nie zamknę przed tobą serca.

background image

Heino pocałował ją.

- Nie proszę o więcej - oznajmił. - Poza przyrzecze­

niem, które złożysz wobec pastora.

Wszyscy myśleli, że Ida pierwsza stanie na ślubnym

kobiercu.

A stało się odwrotnie.

Nadszedł czas jesiennego jarmarku. Mróz zdążył

już ściąć ziemię, śnieg pokrył ją cienką warstwą.

Tą właśnie porą Maja przepłynęła na drugą stronę

fiordu, by zawrzeć sakramentalny związek.

Wszystko przebiegło zgodnie z uświęconym oby­

czajem. Dano na zapowiedzi.

Pastor pamiętał ją. Wiedział, co przytrafiło się

pierwszemu mężowi, ale powstrzymał się od wyciąga­
nia pochopnych wniosków.

Maja skończyła dwadzieścia jeden lat. Jej twarz

zdradzała większą dojrzałość, dziewczyna wyglądała
na szczęśliwą.

Po prostu była młodą, zadowoloną z życia kobietą.
Splecione w warkocze włosy upięła wokół głowy.

W takiej fryzurze nie wszystkim było do twarzy, ale
Mai uczesanie dodawało kobiecego uroku.

A od jej oczu i całej sylwetki bił taki blask, że nikt

nie zwracał uwagi na blizny, których, prawdę mówiąc,
pastor za pierwszym razem też nie zauważył.

Jakby zupełnie zniknęły.

Miała na sobie inną suknię, z nowej, drogiej tkani­

ny. Pastor wprawdzie nie zaprzątał sobie głowy docze­
snymi sprawami, ale potrafił to docenić.

Dziewczyna zmieniła się nie do poznania przez te

lata.

background image

Do sukni przypięła srebrną lapońską broszę.
Pastor pamiętał i broszę.
Obok niej stał postawny mężczyzna. W pozie dum­

nej jak sam diabeł.

Jego oczy były czarne jak noc, a wzrok pewny i ja­

sny.

Szlachetne rysy, wysokie czoło. Przyznał się, że swe­

go czasu pragnął zostać duchownym.

Powiedział nawet, że rozpoczął nauki, ale nie wyja­

wił, jak długo wytrwał w tym postanowieniu.

Wyglądał na człowieka, który nie wyzna więcej niż

konieczne.

Pastor zastanawiał się, co ci dwoje mieli ze sobą

wspólnego.

I w jaki sposób zeszły się ich drogi.
Taki już był, lubił zastanawiać się nad ludzkimi dro­

gami.

Ścieżki Pana są, jak wiadomo, niezbadane.
Nie wątpił jednak, że państwo młodzi stanowią

udaną parę. W powietrzu unosił się zapach miłości.

Takie zdarzenia napełniały pastora błogim zadowo­

leniem. U progu mrocznej pory roku dobrze jest wie­
dzieć, że pośród wszechobecnej nędzy i niedostatku ja­
śnieją wyspy ludzkiej szczęśliwości.

Że ludzie schodzą się ze sobą z czystej miłości.
Z początku nazywała się Maria Elvejord, córka Kar­

la. Przestąpiła próg kościoła jako Maria Bakken.

Pastor pobłogosławił ją, kiedy opuszczała świątynię.

Jako Maria Aalto.

Wiedział, że zapamięta ją na całe życie.

background image

Zdawali sobie sprawę, że Maja i Heino ich opusz­

czą. Dni jednak mijały szybko i nikt nie gotował się
na pożegnanie. Aż wreszcie nadeszła ta chwila.

Jarmark się skończył.

Kupcy z południa zaoferowali im miejsce na wozach.
Wracali nad Zatokę Botnicką.
- Jeśli się nam tam nie spodoba, wyruszymy dalej -

stwierdził Heino.

Serce Reijo krwawiło.

A więc dziki ptak odfrunie. Po raz pierwszy rozpo­

strze skrzydła po to tylko, by odlecieć. Tak daleko, że
Reijo nigdy już nie odnajdzie jego gniazda.

Kto wie, może to i najlepiej.
Roznieciła niszczący płomień, który mógł rozlać się

ogniem szerszym niż ten, co strawił las i przydał lu­
dziom cierpień.

Reijo nie wątpił, że Heino jest dla niej odpowied­

nim mężczyzną. Zrobi wszystko, by dać Mai szczęście.

Heino miał mądrość i siłę. Sam wybrałby dla niej

podobnego oblubieńca, gdyby nie zjawił się Simon.

Pożegnania są trudne. Maja wiele razy żegnała się

w myślach.

A jednak polały się łzy. Uściskom nie było końca.

- Gospodarz dobrze na maminej ziemi - upomnia­

ła Maja Knuta.

Knut postanowił zbudować nowy dom dla siebie

i Anjo. Tu nad rzeką były jego korzenie, tu mieszkali
jego rodzice. Kalle dostał ten skrawek w darze ślub­
nym, więc Knut miał właściwie większe prawa do nie­
go niż Maja.

Maja radowała się myślą, że ziemia nie przypadnie

obcym.

background image

Przytuliła Anjo, a ta szepnęła jej, że spodziewa się

dziecka. Tym większa radość, pod maleńkimi stopami
rozkwita ziemia.

Mocno objęła Ailo. Z całego rodzeństwa on był jej

najbliższy.

Dłonie chłopaka zdążyły się zagoić, włosy nabrały

długości. Żartował nieustannie, że się nie ożeni, póki
nie będzie wyglądać przyzwoicie. Reijo nie miał nic
przeciwko temu, by zaczekać, aż Ida skończy osiem­
naście lat.

- Nie mogę przywyknąć do myśli, że może już ni­

gdy się nie spotkamy - powiedział.

Maja pokiwała głową.
- Zawsze jednak będziemy sobie bliscy.
Wyrzekła te słowa z taką mocą, że Ailo zadrżał. Jej

oczy promieniały jasnością, której dotąd nie spo­
strzegł.

- Zawsze będę blisko ciebie, Ailo - powtórzyła. Ailo

nie wątpił, że mówi prawdę.

Dzieci Mikkala. Córka Raiji. Nieustannie łączyć ich

będzie łuk zorzy polarnej. Coś więcej niż zwykłe wię­
zy krwi.

Maja położyła broszę na dłcni Idy.
- Teraz należy do ciebie - powiedziała cicho.
- Przecież jest twoja!
Maja potrząsnęła głową.
- Już nie - oznajmiła, jakby zyskała coś znacznie

cenniejszego. - Mikkal jest także ojcem Ailo, ty zaś jej
córką. Czas, by połączyć wiano. Może przyniesie ci
szczęście.

Ida przytuliła się do Mai i wybuchnęła płaczem.
- Nie chcę, byś wyjeżdżała - chlipnęła.

background image

- Ale ja chcę - odrzekła spokojnie Maja.
Równie spokojnie pożegnała się z Reijo, ale go nie

objęła.

Idzie wydało się to nadzwyczaj dziwne. Ailo od­

wracał się za każdym razem, gdy wspominała to zda­

rzenie.

- Będę szczęśliwa - powiedziała, wytrzymując spoj­

rzenie Reijo. - Niszczący płomień zgasł. Teraz jest tak,
jak być powinno.

Pokiwał głową.

Ujrzał w niej Raiję.
Maja wyjechała wyposażona w niezwykłą moc, któ­

ra teraz należała wyłącznie do niej. Jechała w niezna­
ne i moc bardzo była jej potrzebna.

Raiji już nie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen Bente Cykl Raija 21 W cieniu trosk
Pedersen Bente Cykl Raija 19 Tajemnicza nieznajoma
Pedersen Bente Cykl Raija 15 Ślad na pustkowiu
Pedersen Bente Cykl Raija 22 Mężczyzna w masce
Pedersen Bente Cykl Raija 24 Zabłąkane dusze
Pedersen Bente Cykl Raija 29 Droga do domu
Pedersen Bente Cykl Raija 25 Buntownicy
Pedersen Bente Cykl Raija 18 Posłaniec śmierci
Pedersen Bente Cykl Raija 17 Przerwany lot
Pedersen Bente Cykl Raija 02 Podcięte skrzydła
Pedersen Bente Cykl Raija 02 Podcięte skrzydła
Pedersen Bente Cykl Raija 14 Cienie przeszłości
Pedersen Bente Cykl Raija 13 Dziedzictwo
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 16 Niszczący płomień
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 16 Niszczący płomień
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 22 Płomienie w nocy

więcej podobnych podstron