BENTE PEDERSEN
NISZCZĄCY PŁOMIEŃ
1
Siedemnaście lat. Kiedy ma się siedemnaście lat i pogodne usposobienie, słoneczne
miesiące otwierają nieskończenie wiele możliwości. Ten, komu wyobraźnia z łatwością
wskazuje drogi do krainy marzeń, na całe życie zachowa w pamięci młodzieńcze czerwcowe i
lipcowe uniesienia.
Ida miała siedemnaście lat. Krucha, żywa jak srebro, z wiecznym wyrazem zadumy na
twarzy, który jednych przyciągał, innych odpychał.
Rude włosy zazwyczaj splatała w warkocze. Czyniła tak dlatego, że grube i sięgające
pasa sploty łatwiej było w ten sposób utrzymać w ładzie.
Poza tym warkocze ujmowały jej lat. Niewiele dziewcząt w jej wieku chciało wyglądać
młodziej i mniej kobieco.
Ida chciała.
Zielonobrązowymi oczyma spoglądała na świat i ludzi i w chłonnej pamięci zapisywała
wszystko, co ujrzała.
Niewiele czasu upłynęło od chwil, kiedy wydeptano ścieżki na cypel. Potem zarosły na
parę lat.
I znów pojawiły się na nich ślady chłopięcych stóp. Tłumnie wyruszali z wioski do
domu Kwena Reijo, by pukać w okiennice izby jego pięknej córki. Ida była im zresztą całkiem
rada. Przynajmniej odrobinę.
Nie lubiła tylko, kiedy bili się o nią. Kiedy z jej powodu kłócili się między sobą.
Ida darzyła wszystkich jednakową sympatią. Przy żadnym z zalotników nie zabiło jej
żywiej serce. Za każdym razem, splatając palce z palcami kolejnego chłopaka, czekała na znak.
Flirtowanie sprawiało jej przyjemność, władza, którą miała nad nimi, sprawiała jej
zadowolenie. Popełniali dla niej rozmaite głupstwa, a ona zawsze ich żałowała.
I za każdym razem doznawała równie silnego rozczarowania.
Elise napomknęła kiedyś o wielkim uczuciu. Ilekroć spoglądała na wujka Mattiego,
czerwieniła się po same uszy. Wystarczało, by zasiedli oboje po dwóch stronach stołu, a
powietrze w izbie przenikała przedziwna atmosfera.
Ida nie przeżyła nic podobnego podczas nocnych wizyt chłopców z osady.
Błagali, by wpuściła ich do środka. Obrzucali ją wyzwiskami tylko dlatego, że żadnemu
nie otworzyła drzwi.
Ale nie przestawali przychodzić, wierząc niezachwianie, że w końcu ulegnie. Podda się
czarowi jednego z nich. A Reijo o przenikliwych zielonych oczach niczego się nie dowie.
Ida zamykała okiennice. Raz nawet przytrzasnęła palce rozochoconemu młodzieńcowi,
który wspiął się aż na parapet.
Zapamiętali to zdarzenie i stali się ostrożniejsi.
Ale wciąż krążyli wokół niej. Rozmawiali o niej, czasami aż nadto rubasznie, używając
języka śmielszego niż w marzeniach. Podrzucali sobie nawzajem słowa, ubodzy we własne
doświadczenia na tym polu. Lecz nie przestawali darzyć jej szacunkiem.
Wszystkich traktowała jednako. Jeśli kogoś wyróżniła większym zainteresowaniem, to i
tak nie pozwalała mu na więcej niż pozostałym. Ukradkowy pocałunek, to wszystko. Nikomu
nie pozwoliła się dotknąć.
Pozostawała tajemnicza. Pociągająca, baśniowa nieomal postać, do której biegły ich
marzenia.
Zdawali sobie sprawę, że ten, kto ją zdobędzie, ten, któremu uchyli okiennicy, musi
mieć w sobie coś szczególnego.
Zwykli chłopcy nie mieli przystępu do takich księżniczek jak Ida.
Ale każdy z nich wierzył święcie, że zostanie wybrankiem. Że w końcu dziewczyna
dostrzeże ukrytą w nim wyjątkowość.
Ida nie czyniła nic, by się wyróżnić, ale przejrzeli ją na wylot. Dobrze wiedzieli, co
ukrywa. To, że nie podkreślała swej niezwykłej urody, zwiększało ich szacunek.
Nie wynosiła się nad innych. Była sobą.
Reijo widział, jak jego córka rozkwita, a świat staje przed nią otworem. Pamiętał własną
młodość, miał wtedy mniej lat niż Ida i gotów był zrobić wszystko dla dziewczyny tak do niej
podobnej.
Wewnętrzny głos domagał się, by chronił córkę, zamknął ją przed ludźmi, trzymał z
dala od tych rozpalonych chłopców, którzy pragnęli pozbawić ją niewinności. Czuł to samo, co
czuło tysiące ojców przed nim. I tylko wspomnienie tamtych letnich dni, kiedy marzył o Raiji,
kazało mu poskromić zbytnią surowość.
Nie pomógłby Idzie, odmawiając jej zabaw, ekscytacji, zalotów, ukradkowych
pieszczot, bólu i radości...
To było jej życie i sama musiała dokonywać wyborów. Nie powinien wtrącać się w nie
zbyt natarczywie i w ten sposób odpychać jej od siebie. Jedynego dziecka, które mu pozostało.
Tego kruchego, choć pełnego życia kwiatu o twarzy Raiji, takim samym uśmiechu i
sposobie bycia, z identyczną zmarszczką zdziwienia między wygiętymi w łuk brwiami i równie
silnym zamiłowaniem do fantazjowania - i z jego nosem, zamyślonym spojrzeniem i spokojem
ducha...
Tej niezwykłej mieszanki siebie samego i Raiji. Nie mógł nacieszyć nią oczu.
Dziecko, o którym nawet nie śnił. Los obdarzył go nim wtedy, gdy najmniej na to
zasługiwał.
Dziecko dziewczęcia, które kochał letnią porą, równie gorącą i czarowną jak ta teraz.
Ida roztaczała wokół siebie ten sam urok co jej matka. Tę samą radosną magię.
I przerastała Raiję na wiele sposobów. Miała coś, czego tamtej brakowało.
Korzenie.
Zaufanie do świata.
Poczucie przynależności i własnej wartości.
Przyjaciół.
Umiejętnością nawiązywania kontaktów bila matkę na głowę.
Miała to, czego Raija szukała całe życie. Przyjaciółki.
Dziewczęta nie spędzały wiele czasu na beztroskich pogawędkach.
Praca wypełniała nieomal całe ich życie. Ci, którym bieda zaglądała w oczy, nie
narzekali na brak zajęcia.
A w Roku Pańskim tysiąc siedemset czterdziestym siódmym mało kto cieszył się
dostatkiem.
Zimą i wiosną osadę zamieszkiwały głównie kobiety. Większość zdolnych do pracy
mężczyzn ruszała na Lofoty lub do Finnmarku. Połowy w fiordzie nie starczały na chleb
codzienny, spłatę długów i dziesięciny.
Musieli ruszać w świat.
Tylko w ten sposób mogli zatrzymać biedę na progach domostw, rzadko jednak
zasiadali do suto zastawionego stołu. Gospodarzyli oszczędnie i ostrożnie. Nigdy nie można
było przewidzieć, czy morze nie poskąpi swych skarbów, a do kaprysów północnej ziemi każdy
już zdążył się przyzwyczaić. I nikt nie miał pewności, że odpłaci choć w części za trud włożony
w uprawę.
Lud był pracowity.
Niedziele jednak dziewczęta miały tylko dla siebie.
Zbierały się, by się nacieszyć młodością.
Siadały pod ścianą domku na cyplu, wystawiając twarze do popołudniowego słońca.
Reijo usuwał się na bok, kiedy nadciągała szczebiocząca gromadka panien w
odświętnych długich, czarnych sukniach. Spuszczał łódź i wypływał na fiord. Też miał na sobie
niedzielny strój. Nie zabierał rybackiego ekwipunku, wiosłował tylko po to, by napełnić się
spokojem, znaleźć się w miejscu, gdzie nic nie mogło zakłócić toku jego myśli. Gdzie był sam
na sam Z niebem i słoną wodą, z dala od lądu.
Gdzie znajdował ukojenie.
Dziewczęta nie miały nic przeciw temu. Nigdzie indziej nie dawano im tyle swobody.
Wszędzie byli rodzice, nastawiający uszu, zaniepokojeni, często niepotrzebnie
wtrącający się w sprawy, które dziewczęta uznawały za ważne. Rodzice, którzy wciąż uważali
je za małe dzieci.
Zazdrościły Idzie ojca. Różnił się wszystkim od ich własnych, nawet wyglądem.
- Jest przystojny - zachichotała Henriettę, przygryzając warkocz ciemnych włosów.
Ida spojrzała zdumiona na przyjaciółkę, zupełnie jakby ta twierdziła, że na księżycu żyją
ludzie.
Reszta dziewcząt wybuchnęła śmiechem, w którym pobrzmiewała jednak nutka
akceptacji dla słów Henriettę. Henriettę mówiła zwykle, co jej ślina na język przyniesie, ale tym
razem trafiła w samo sedno.
- Tata? - zdziwiła się Ida. - Tata przystojny? Skierowała wzrok na fiord. Łódka odcinała
się maleńkim brązowym półksiężycem na lazurowej toni.
Może i był przystojny, Ida nie potrafiła się zdecydować. Córki nie myślą w ten sposób o
własnych rodzicach.
- Nie wygląda jak inni ojcowie - dodała zamyślona Sofia. Miała niebieskie oczy, w
których nieomal łatwiej było utonąć niż w oczach Idy. - Ale twój brat jest ładniejszy - dodała
rozmarzona. - Macie jakieś wieści od niego?
Ida pokręciła głową. Knut nie odzywał się od dawna. Siostra myślała o nim codziennie,
nieustannie modliła się o jego powrót.
To nic, że stracił ukochaną, nie musiał też przywozić złota. Niech tylko wróci!
Ida nie podzieliła się tymi myślami z przyjaciółkami. Nie wiedziały ani o złocie, ani o
ukochanej Knuta. Ida lubiła się zwierzać, ale nigdy nie mówiła wszystkiego.
Taką miała naturę.
Indianne milczała. Kiedyś była dziewczyną Knuta.
Wtedy nie widziała w tym nic szczególnego, ale długa nieobecność chłopaka dodawała
dawnemu związkowi nimbu tajemniczości. Teraz Knut stał się ukochanym z marzeń, a przez to
innym i niezwykłym.
Indianne zapomniała niezdarne pocałunki, które napawały ją wstrętem, dotyk
niecierpliwych dłoni, którego nie znosiła. Marzyła o Knucie Elvejord, o nim myślała,
zasypiając, jego obraz przywoływała najczęściej po przebudzeniu. W marzeniach wszystko jest
możliwe.
Indianne wcale nie miała pewności, że kocha Knuta, ale niecierpliwie wyczekiwała jego
powrotu. Wtedy będzie jeszcze lepiej niż w snach.
Z żadną z koleżanek nie podzieliła się tymi myślami. Należały wyłącznie do niej. Z
pewnością nie zwierzyłaby się Idzie. Ida była bardzo związana z bratem.
Nie różniły się zbytnio wiekiem. Indianne była rok starsza od pozostałej trójki. Jej
gderliwa matka uważała, że córka dorosła już do małżeństwa, ale Indianne wolała czekać.
Henriettę i Sofia spotykały się z podobnymi napomknieniami. Skrzynie stojące u
wezgłowia ich łóżek wypełniały się z wolna wianem.
Hafty na najcieńszym płótnie, na jakie stać było rodzinę. Poszwy na poduszki. Ręczniki.
Rzeczy niezbędne w przyszłym domu.
Ida nie miała skrzyni.
Reijo nie popędzał córki. Pragnął utrzymać ją przy sobie jak najdłużej.
Bez córki jego dalsze życie stawało się wielką niewiadomą, dobrze o tym wiedział. Ida
nie poświęcała przyszłości wiele uwagi.
- Emil pytał o ciebie wczoraj. - Oczy Sofii zamigotały szelmowsko.
Ida wzruszyła ramionami.
- Niech sobie pyta! Młodzież spędziła poprzedni wieczór na tańcach, ale Ida się nie
pojawiła.
- Nie miałam ochoty - ucięła krótko i podwinęła spódnicę, odsłaniając kostki. W
towarzystwie samych dziewcząt mogła sobie na to pozwolić.
- Przyszedł Sedolf - oznajmiła Sofia z pozorną obojętnością, choć w jej wzroku pojawił
się wyraz rozmarzenia.
- Sedolf jest ładny.
- Ale nie można mu ufać - rzuciła oschle Indianne.
- Tak jak Simonowi - dodała Ida z równą oziębłością. - W końcu są kuzynami. Sedolf to
flirciarz.
Marzenia Sofii krążyły nieustannie wokół cudownej miłości i nieprzerwanego szczęścia.
Wprawdzie nie znała nikogo, kto doznawał takich uczuć, ale wierzyła niezachwianie, że
właśnie jej się przydarzą.
- Maja jest pewnie załamana, że Simon nie wraca do domu - stwierdziła. - Dziwię się
mężczyznom. Po co ruszył na północ? Pomieszało się mu w głowie po tym więzieniu! Bóg
jeden wie, co mu się tam przytrafiło!
Ida znała prawdę. A Maja wcale nie była załamana. Przynajmniej nie z tego powodu.
Ludziom w wiosce wystarczały domysły, by ferować wyroki.
- Emil ujdzie - powiedziała Henriettę. - Mają ziemię na własność. Emil ją odziedziczy
po starszeństwie. A jest wcale ładny.
Pozostałe trzy dziewczęta spojrzały na nią jak na komendę.
- Nie tak jak Sedolf - przyznała naprędce Henriettę. - Ale żaden z niego brzydal. I kocha
się w tobie na zabój, Ido. Powinnaś okazać mu więcej sympatii.
Ida roześmiała się perliście.
- Nie mogę, Henriettę. Nie lubię go, przynajmniej nie w ten sposób.
- A właśnie, że lubisz - droczyła się z nią Indianne, ale Ida posłała jej gniewne
spojrzenie. Indianne niebezpiecznie zbliżyła się do prawdy. Nad fiordem mieszkało niewielu
chłopców w odpowiednim wieku i tylko część z nich dziewczęta uznawały za godną siebie
partię. Trzeba było działać szybko, żeby nie skończyć u boku jakiegoś parobka.
- Emil nie jest wcale przystojny - ucięła dyskusję Ida. - Całkiem miły, nie powiem, ale
nie przystojny!
Roześmiały się wszystkie poza Henriettę.
- Nie warto być zbyt wybredną - powiedziała kwaśno. - A ludzie tak o tobie gadają, Ido!
Sofia i Indianne posłały sobie znaczące spojrzenia i Ida zrozumiała, że w sformułowaniu
Henriettę tkwi ziarenko prawdy.
- Nie dbam o to, co ludzie gadają - odrzekła bez przekonania. Słowa potrafią ranić.
Wcale nie chciała trafić na języki, przez wzgląd na ojca i na samą siebie.
Henriettę pożałowała złośliwości. Opuściła wzrok na swoje ręce, zaczerwienione od
ciężkiej pracy. Zdarła kolana i kostki dłoni, szorując podłogi i piorąc bieliznę w domu bogatego
chłopa.
Nawet latem woda w drewnianych wiadrach stygła szybko.
- Plotą, co im ślina na język przyniesie - mruknęła.
- Że jestem wybredna? - zdziwiła się Ida. - Skąd to im, na Boga, przyszło do głowy? Nie
mam powodów, by się uważać za lepszą od innych.
Przyjaciółki pokiwały zgodnie głowami i wzięły Idę w obronę. Dobrze wiedziały, że Ida
nie lubi się wywyższać. Nie leżało to w charakterze dziewczyny, ludzie po prostu mylnie
tłumaczyli sobie jej pozorną nieprzystępność.
- Tak mówią ci, którzy uważają Emila za dobrą partię - dodała ostrożnie Indianne. Nie
chciała zadzierać z Idą. Pragnęła zapewnić sobie jej przychylność na wypadek powrotu Knuta.
- Za dobrą partię dla mnie? - domyśliła się Ida. Henriettę skinęła głową.
- Co ich to obchodzi? - zdumiała się Ida i z westchnieniem wsparła policzek na kolanie.
- Nie chcę Emila. Po co utrudniają mu sprawę takim gadaniem? Nie będzie mógł się wycofać,
choćby chciał. Będzie jeszcze gorzej, a na koniec zwalą całą winę na mnie...
- Tak to już jest, kiedy ma się tyle lat co my - filozofowała Sofia, marząc, by mieć
podobny dylemat. Najlepiej z Sedolfem.
- Nie spieszy mi się do zamążpójścia - ciągnęła Ida. - Sam wiek nie wystarczy, musi być
coś... więcej.
Przyjaciółki zgodziły się z nią. Wiedziały doskonale, że największą szansę na to, by
przeżyć „coś więcej”, ma Ida. Bo jej ojcem jest Reijo.
Ich rodzice uznawali napomknienia o uczuciach za zwykłe brednie.
- Chcesz kogoś zdobyć, to postaraj się, by zrobił ci dziecko - stwierdziła z
wyrachowaniem Henriettę. - Twojej siostrze się udało. Pomyślcie tylko, ma Simona za męża!
- Zdobyłaby go i w inny sposób - odrzekła sucho Ida, nie wdając się w szczegóły. I tak
dość gadano o Mai i Simonie. Ludzie widzieli, że źle się układa między nimi. - Gładka twarz
nie wystarczy - dodała.
Wszystkie to wiedziały. Choć z drugiej strony, bez gładkiego lica było równie trudno...
Z miejsca, w którym siedziały dziewczęta, rozciągał się widok na plac targowy,
wyludniony o tej porze. Minie sporo czasu, zanim znów wypełni się gwarem ludzkich głosów i
obfitością towarów. Jarmarki stanowiły najważniejsze wydarzenia w roku. Widok nowych
twarzy przyprawiał dziewczęta o szybsze bicie serca, ale nie na długo. Przybysze, wolne ptaki,
nie nadawali się na towarzyszy życia dla porządnych panien.
Dziewczęta widziały również wąską drogę, wijącą się pośród sosen. Wiodła wzdłuż
rzeki, przekraczała ją w górnym biegu i wcinała się w wąską, dziką dolinę. Dolina biegła
między stromymi zboczami i raptownie przechodziła w ogromny płaskowyż przykryty nie-
zmierzonym nieboskłonem.
Pogranicze. Kraina niczyja.
Wąska droga mogła zaprowadzić daleko na południe, tam gdzie mówiono innym
językiem, gdzie mieszkano w soczyście zielonych świerkowych lasach. W piaszczystych
glebach północy rosły jedynie sosny.
Na drodze pojawili się jacyś ludzie.
Dziewczęta zerwały się na równe nogi, pospiesznie strzepując kurz ze spódnic.
Ciekawie zerkały ku zbliżającej się gromadce.
Może przechodzili jedynie w pobliżu, równie dobrze mogli jednak zdążać do domu
Reijo na cyplu. Reijo często miewał gości, jeszcze jeden powód, by zazdrościć Idzie. To było
takie ekscytujące, Reijo znał rozmaitych ludzi, nawet takich, przed którymi inni zawarliby
drzwi i okiennice.
- Tatko spodziewa się jakichś Finów do pomocy przy prażeniu smoły - wyjaśniła
spokojnie Ida. Ledwie rzuciła okiem na zbliżające się postacie, z góry zakładając, że to
smolarze. Od dawna się ich spodziewali. Reijo trudnił się wyrobem smoły co roku i zawsze ko-
rzystał z pomocy rodaków.
Nikt lepiej nie znał się na tej robocie, twierdził ojciec. Norwegowie nie mają pojęcia o
smolarstwie, dodawał jednym tchem.
I nie mylił się. Z mielerzy, które stawiał, uzyskiwał znacznie więcej czarnego złota niż
ludzie w osadzie. A smoła była dla Reijo konieczna do przetrwania. Nie trudnił się już
rybołówstwem.
Gdyby stracił któryś ze stosów, w wyniku deszczów, nieumiejętnego ułożenia drewna
czy niewłaściwego doglądania, pozbawiłby się środków do życia.
Złoto Knuta ukrył i nie korzystał z niego. Traktował je jako rodzaj zabezpieczenia.
Ostatnią deskę ratunku, gdyby sprawy potoczyły się niepomyślnie.
- Nie potrzebujemy zbytków - wyjaśnił Idzie. - Dobrze się nam żyje.
Przyjaciółki przyjęły westchnieniem wiadomość o Finach.
- Ty to masz szczęście - powiedziała Sofia, zapominając na chwilę o Sedolfie. - Ci, co
przybyli w zeszłym roku, byli... niesamowici. Prawdziwi mężczyźni!
Sapnęła zachwycona przez nos. Najchętniej by została, ale tak jak reszta dziewcząt
odebrała stosowne wychowanie i wiedziała, że takie zachowanie nie przystoi. Zebrałaby burę w
domu, gdyby dowiedziano się, że witała u Reijo obcych mężczyzn. Młoda i niezamężna panna
musi dbać o reputację.
- Jeszcze ich zobaczycie - pocieszała Ida. - Budowa stosu zajmie im wiele czasu. Będzie
zabawa, jak go zaczną rozpalać.
Wiedziały o tym. I o tym, że Reijo Kesaniemi ma kilka mielerzy.
2
To byli smolarze. Ida rozpoznała ich z daleka. Trzech mężczyzn na koźle wozu, który
najlepsze dni miał już za sobą. Ciągnęły go dwa niewielkie cisawe koniki, takie jakich
powszechnie używano w Finlandii.
Mężczyznę o jasnych, rudawych włosach rozpoznałaby o każdej porze dnia i nocy.
Ida zaklęła pod nosem. Ze też ojciec musiał wypłynąć akurat dzisiaj! Wypłoszyła go
wizyta przyjaciółek, tego stadka mew, jak je nazywał, bo przekrzykiwały się równie głośno jak
pisklęta, kiedy latem wyklują się z jaj.
Nie rozumiała się na tych mężczyznach. Spoglądali śmiało, dowcipkowali rubasznie.
Ubierali się prosto, a ich dłonie miały szarawy odcień, jakby smoła, przy której pracowali,
dostała się pod skórę i nie dawała zmyć.
Przyjaciółki nie myliły się, było w nich coś fascynującego. Ida nie wątpiła, że Henriettę,
Sofia i Indianne ukryły się w zaroślach porastających zbocze i stamtąd obserwują przybycie
Smolarzy.
Konie wdrapywały się mozolnie na pochyłość prowadzącą do drewnianego domku na
cyplu. Te niewielkie zwierzęta odznaczały się wyjątkową siłą i wytrzymałością, były stworzone
do surowych warunków klimatycznych północy. Zwykle też dożywały sędziwego wieku i
potrafiły służyć właścicielowi przez całe jego życie.
Mężczyźni zeskoczyli z wozu, by ulżyć konikom. Popychając wóz, zbliżali się do domu.
Ida wyszła im na spotkanie. Jak doświadczona gospodyni zatrzymała się u szczytu
schodów i złożyła ręce na piersiach.
Santeri nie stracił lekkości ruchów. Puścił to, co trzymał w dłoniach, i podbiegł do
dziewczyny w podskokach. Złapał ją w pół i zakręcił, aż zaniosła się śmiechem jak za dawnych
lat, kiedy była małym dzieckiem Pocałował ją siarczyście w policzek.
- Ida, do diaska, ale z ciebie dorodna panna! - wykrzyknął z miną znawcy i postawił ją
na ziemi. - I takaś podobna do matki.
Ida uśmiechnęła się.
- Witamy w Ruiji, wujku Santeri! Dobiegł ich śmiech pozostałych mężczyzn.
- Wujku Santeri - powtórzyli i znów zanieśli się śmiechem.
Santeri wzruszył ramionami.
- Nie przejmuj się nimi, Ido. Nikt ich nie nauczył dobrych manier. To Pekka i Tuomas.
Przybysze uchylili szerokoskrzydłych kapeluszy, spoglądając na Idę z podziwem.
Dziewczyna zaczerwieniła się.
- Nie niszcz mojej reputacji, kochanie. - Aleksanteri nachylił się ku niej, zniżając głos
do, szeptu. - Opowiadałem im, że wszystkie dziewczęta w Ruiji leżą u mych stóp, a ty
nazywasz mnie wujkiem!
Ida roześmiała się i szybkim ruchem pogładziła go po policzku.
- Wszystkie dziewczęta w Ruiji? Nie przesadzasz, wujku Santeri?
Wyprzęgli zwierzęta. Ida poklepała cisawego konika po grzbiecie, zajrzała w jego
mądre oczy. Lubiła zwierzęta.
- Rusko? - spytała mężczyznę, który nosił imię Tuomas. Ten nie odpowiedział, tylko
skinął głową. Ludzie przemierzający północne płaskowyże rzadko bywali rozmowni.
- I Liinikko - dodała, gładząc drugiego konia po żółtawej grzywie. Maścią się nie
różniły, oba były czerwonobrunatne.
- Nietrudno zgadnąć - mruknął Tuomas.
I miał rację. Finowie po obu stronach granicy używali tych samych imion dla tych
niewielkich zwierząt, potomków stepowych koni z dalekiego wschodu.
Konie, sprowadzane do Norwegii przez Finów i przez nich używane, były zazwyczaj
podobnie umaszczone, a kombinacje kolorów powtarzały się. Stało się zwyczajem, by obdarzać
je mianami podług wyglądu.
Jeśli ktoś znał imię konia, mógł domyślić się, jak wygląda. Równie łatwo można było
odgadnąć imię zwierzęcia, patrząc na nie.
Reijo wracał na ląd. Z łodzi dostrzegł przybyszów.
Santeri powitał go na brzegu. Ci dwaj mężczyźni nie zawsze pałali do siebie sympatią,
ale czas każe zapomnieć o urazach.
Reijo wysłał wieści do Mattiego. Ida domyślała się, że ojciec liczył na to, iż Matti
pomoże mu przy smole.
Tymczasem przybył Santeri.
- Więc jakoś żyjesz - powitał go Reijo, pozwalając gościowi wciągnąć łódź na brzeg.
- Złego diabli nie biorą - odrzekł Fin. Byli równolatkami, lecz różnili się jak woda i
ogień. Jeden twardy jak skała, drugi płochy jak północny wiatr.
Uścisnęli sobie dłonie.
- Przyprowadziłem dwóch ludzi - ciągnął Santeri, a Reijo przywitał się z jego
towarzyszami. - Obaj pochodzą z moich stron, stawialiśmy razem wiele mielerzy. Nikt dotąd
nie narzekał na nasze usługi, a i za robotę niewiele żądamy. Dla dawnego kompana ustąpię z
ceny. Zresztą u nas trudno o zarobek. W każdej zagrodzie siedzi kilku synów, a tylko jeden
może liczyć na ojcowiznę...
Reijo znał tę historię, słyszał ją niejeden raz.
- A Matti? - zagadnął, kiedy przysiedli na schodach. Popołudniowe słońce wciąż grzało
mocno. Ida trzymała się blisko ojca, starając się nie zwracać na siebie uwagi, lecz dziewczętom
takim jak ona przychodziło to z trudem było schować się w cieniu.
- Matti nie miał ochoty ruszać na północ. - Santeri kiwnął ponuro głową i zaczął dłubać
źdźbłem trawy w zębach. - Sprawy się skomplikowały. - Potoczył wzrokiem po fiordzie
Lyngen, omiatając spojrzeniem potężne wierzchołki pokryte wiecznym śniegiem.
- Z Elise? - Ida nie ukrywała zaniepokojenia. Nigdy nie nauczyła się milczeć w
towarzystwie dorosłych. Reijo wcale tego od niej nie wymagał.
- Nie, z mężem Marji. Akiemu w jakiś sposób udało się zdobyć ten skrawek ziemi.
Wymyślił sobie, że Erkki nie spłacił długu przed śmiercią. Że ma jakieś papiery, które dają mu
prawo do ziemi. Jeśli Matti jej nie wykupi, rzecz jasna, a Matti nie miał pieniędzy, Aki wiedział
o tym doskonale. Nie mogę pojąć, że Mar ja pozwoliła mu na taką niesprawiedliwość wobec
własnego syna. No, ale nie ma pewnie wiele do powiedzenia, poza tym zaczyna się już starzeć.
I jest zależna od męża. Troszczy się tylko o Kariego, to w końcu też jej syn. Raiję i Mattiego
wyrzuciła z serca, tak przynajmniej twierdzi Matti. Mówi, że umarli dla matki. Że Aki
opanował nawet jej myśli.
Reijo rozumiał, że coś takiego może nastąpić, choć przychodziło mu to z trudem. Raija
w niczym nie przypominała matki, odziedziczyła charakter po ojcu. Matti zresztą też.
- Co z Mattim i Elise? - zapytał.
- Nie chcieli do Norwegii. Matti twierdził, że dość się tu napatrzył na biedę i niedostatek
i przestał wierzyć w sny o Ruiji. A Elise pójdzie tam, gdzie Matti chce. Choć pewnie wróciłaby
tutaj, gdyby mogła sama wybierać. - Santeri wbił wzrok w Reijo. - Pojechali na południe do
Finlandii. Wieści od ciebie go już nie zastały. Przekazano je mnie, bo posłaniec wiedział, że się
znamy. I że bywałem wcześniej w Ruiji.
Reijo milczał.
Na południe do Finlandii.
Równie dobrze mogliby wybrać się na księżyc. Wiadomości nie docierały na taką
odległość. Prawdopodobieństwo, że się już nigdy nie spotkają, było ogromne.
- Elise spodziewa się dziecka - dodał Santeri. - Zimą, dlatego tak im było spieszno.
Chcieli znaleźć jakiś dach nad głową, zanim przyjdzie rozwiązanie.
Reijo ogarnął smutek. Elise była w jakiś sposób i jego dzieckiem. Miałby wnuka. A
właściwie zostałby wujkiem. Dla Mattiego był szwagrem.
- Wszyscy odchodzą - wyszeptała żałośnie Ida i objęła ojca za szyję.
Nie odezwali się. Ida mówiła prawdę. Aleksanteri i jego towarzysze znaleźli sobie
miejsce w szopie. Pomieszczenie nie było zbyt szczelne, w szczelinach między deskami hulał
wiatr, ale na dworze panowała letnia pogoda, a ci mężczyźni przywykli do niewygód. Ida miała
wyrzuty sumienia wobec Santeriego. Traktowała go jak członka rodziny. Santeri uspokoił jej
obawy.
- Tak będzie najlepiej, moja mała - stwierdził. Tym razem nie widział w niej kobiety,
tylko córkę Reijo. Zresztą nie był już młody. - Tak wygląda moje życie. Żadnych związków,
żadnych korzeni.
- Nie masz ochoty osiąść gdzieś na stałe? - spytała, wpatrując się badawczo w wesołe
oblicze Santeriego, na którym znać już było ząb czasu.
- Ożeniłem się - odrzekł.
Ida rozwarła szeroko oczy ze zdumienia. Więc swawolny Aleksanteri z Tornedalen nie
był już wolnym ptakiem?
- I co, umarła? - zdziwiła się. Santeri potrząsnął głową.
- Nietęgi ze mnie małżonek - przyznał z nutką żalu w głosie. - Ona to pewnie teraz
rozumie. Nie potrafię grzebać w ziemi, zwłaszcza jeśli ziemia nie należy do mnie. Nie mogłem
też znieść, że haruje jako posługaczka. Mam swoją dumę. - Położył dłoń na sercu. Ida nigdy nie
widziała go takim poważnym. - Znam tylko jeden sposób zarabiania pieniędzy. Takie jest moje
życie, gnać przed siebie, spotykać nowych ludzi. Pracować uczciwie i odbierać godziwą
zapłatę. Obieżyświat, być może, ale pan samego siebie.
Spojrzał z ukosa na Idę, widział jej zaróżowione policzki, wyraz zdumienia w oczach.
- Za młoda jesteś, by to pojąć - dodał. Skinęła lekko głową, choć rozumiała jego
tęsknotę.
Też tęskniła. Chciała chłonąć świat, przekraczać granice.
- Wrócę - dokończył. - Zostanę tu jakiś czas i wrócę. To tak jakbym ruszył na połów. W
naszych stronach kobiety są przyzwyczajone do samotności. Moja Marjo też do niej
przywyknie.
- Jest młoda? Zaprzeczył. Ogarniając smutnym wspomnieniem swoje życie, wyrzekł z
rezygnacją:
- Jakże mógłbym ożenić się z młódką? Marjo wiedziała, na co się decyduje, ale nie
miała wielkiego wyboru. Ostał się jej Aleksanteri Kilpi.
Ida skrzywiła twarz w grymasie. Czy nikt już nie wstępował w związek małżeński z
miłości?
- Kiedyś chciałem się ustatkować - dodał nagle Santeri. Unikał wzroku Idy. - Chciałem
tego mocniej niż czegokolwiek na świecie. Znaleźć dom. Dać jej wszystko...
Ida domyśliła się.
- Mówisz o mamie? Santeri skinął głową.
- Tak, o Raiji.
Ida przesunęła dłonią po chłodnej powierzchni kamienia, który służył jako stopień do
szopy.
- Co takiego w sobie miała? - spytała z dziewczęcym zaciekawieniem. - Co takiego
miała, że wszyscy ją kochali? Chyba więcej niż tylko urodę?
Santeri złożył dłonie na kolanach. Żuł źdźbło trawy zamyślony, zapatrzony w głąb
siebie.
- Co miała... - zaczął z wahaniem. - Wielkie serce. Morze miłości i zaufania. To, że
zawsze dawała całą siebie, nie uznawała półśrodków. O, nie, połowiczne rozwiązania jej nie
zadowalały, a tacy ludzie rzadko osiągają pełnię szczęścia. Trzeba iść na ustępstwa, a ona nie
potrafiła, choć starała się z całych sił. I wciąż tęskniła. Była wspaniałą przyjaciółką, gotową
poświęcić życie za tego, kogo kochała. I potrafiła równie silnie nienawidzić. To jedna z jej wad,
Ido, wtedy ich nie dostrzegałem. Nie umiała wybaczać, a ta przywara jej samej przynosiła
cierpienia. No i była piękna, rzecz jasna. Najpiękniejsza ze wszystkich kobiet, jakie znam.
Ciebie nie wyłączając, Ido...
Santeri uśmiechnął się słabo. Jego twarz wciąż jaśniała nieodpartym urokiem, którego
wiek nie osłabił.
- Bardzo ją przypominasz i też jesteś śliczna. Na swój sposób, choć trudno nie pomyśleć
o Raiji, patrząc na ciebie. Żadna jednak nie może się z nią równać, nie dla mnie. Żadna nie ma
takich oczu i takiego uśmiechu. Łagodności i żelaznego uporu jednocześnie. Jej wzrok usidla),
Ido, twój tylko kusi. Nie jesteś niebezpieczną kobietą, może los pozwoli ci doznać szczęścia...
Podniósł się i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi, zostawiając Idę samą z
niepokojącymi myślami. Z obrazem kobiety, która miała wszystko, a niczego nie posiadła.
Kobiety, która była bardziej Raiją niż matką.
Spożyli razem posiłek wokół dużego stołu. Mężczyźni rozmawiali o ścince, budowie
mielerza i pogodzie. Inaczej odczytywali znaki, które dawała im przyroda, ale doszli do
zgodnego wniosku, że sprzyjająca aura utrzyma się co najmniej przez tydzień. W drodze na
cypel widzieli wielu ludzi zajętych układaniem stosów, w najbliższych dniach uniesie się z nich
dym. Wszyscy będą walczyć o każdą kroplę tej drogocennej substancji, jaką była smoła.
Ida odeszła od stołu, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Nie lubiła tej ekscytacji
towarzyszącej przygotowaniom do budowy mielerzy, zwykle bowiem kończyła się wielkim
pijaństwem. Mężczyźni zmieniali się nie do poznania po gorzałce, tracili rozum.
Przysiadła na trawiastym zboczu za domem i dlatego właśnie ona pierwsza zauważyła
kolejną grupę przybyszów.
I ta wyłoniła się z sosnowego lasu i zdążała przez otwartą, smaganą wiatrem równinę u
skraju fiordu.
Renifery ciągnęły mocno wyładowane sanie. To głupie, pomyślała. Przecież jest lato.
I wtedy rozpoznała jedną z postaci ubranych w skóry. Poznałaby go i z dalszej
odległości.
Zapomniała, że ma osiemnaście lat i nie jest już podlotkiem.
Nie zdążyli nawet dotrzeć do podnóża zbocza, kiedy znalazła się przy nich. Pofrunęła
jak wiatr, furkocząc wyblakłą niebieską koszulą i czarną suknią, za ciepłą jak na tę porę roku,
powiewając grubymi, rudymi warkoczami, z rumieńcami na policzkach. A kiedy już miała
wpaść w ramiona Ailo, dostrzegła inne oblicze ukryte pod szerokoskrzydłym kapeluszem.
Ogorzałe, brudne i wymizerowane, pokryte wielodniowym zarostem. Jasne, długie kosmyki
włosów i brązowe oczy, którym intensywnością barwy dorównywały jedynie oczy wujka
Mattiego.
Cofnęła się. Zrobiła dwa drobne kroczki i wstrzymała oddech, wpatrując się w
roześmianą twarz przybysza.
Zsunął kapelusz na kark i wsparł silne dłonie na biodrach. To był Knut. W milczeniu
przytulili się do siebie, potem oboje wybuchnęli śmiechem i znów zwarli się w uścisku. I raz
jeszcze ich śmiech uderzył w niebo.
- Więc wróciłeś, Knut - szepnęła Ida z ulgą. Wypełniały ją uczucia, których nikt nie
potrafi nazwać. Puściła go i znów dotknęła, upewniając się, że to prawda.
Jej brat stał przed nią. To nie był sen.
Silniejszy, roślejszy, dojrzalszy niż przed wyjazdem. Chudszy na twarzy. Brudniejszy.
Wyglądał na szczęśliwego.
- Myślałam, że ty też nie wrócisz - powiedziała łamiącym się głosem. Nie mogła
oderwać oczu od brata, który zjawił się, kiedy najbardziej go potrzebowała. - Wszyscy gdzieś
znikają - dodała, potrząsając głową.
Ktoś dotknął jej ramienia. Ida zarumieniła się.
- Nie tęskniłaś za mną tak jak za Knutem - uśmiechnął się Ailo - ale chyba też zasługuję
na powitanie, mała Ido.
Udała, że nie słyszy, jak ją nazwał. Zawsze tak żartowali. Z Ailo mogła pozwolić sobie
na żarty. Objęła go za szyję, czując zapach skór, dymu, powietrza i potu.
- Witaj, bracie - powiedziała, przykładając policzek do jego policzka. Z tylu dobiegł ją
przytłumiony śmiech Knuta.
Ailo szepnął Idzie na ucho, że nie jest jej bratem. Kiedy ją puścił, w jego oczach
zapaliła się iskierka przekory. Zacisnął dłonie na nadgarstkach dziewczyny, mocno, ale nie tak,
by sprawić jej ból.
Potem uśmiechnął się, mrugnął do Knuta i siarczyście pocałował Idę w policzek.
Ida poczuła, jak skóra pali ją w miejscu, którego dotknęły wargi Ailo. Chłopak
przeciągnął palcami po gęstej, czarnej czuprynie.
- Braterski pocałunek, Ido, moja siostro - rzucił beztrosko.
Zagotowało się w niej ze złości, ale się opanowała. Kiedy znajdzie się z nim sam na
sam, pokaże mu, że nie jest w ciemię bita!
Ailo zwrócił uwagę dziewczyny na trzecią osobę. Serce Idy zabiło gwałtownie.
Powinny go zobaczyć Sofia, Henriettę i Indianne. Z miejsca zapomniałyby o Sedolfie i
Emilu.
Drobna dłoń Idy zatonęła w potężnej pięści młodzieńca. Był taki wysoki, że musiała
zadrzeć głowę, by zobaczyć jego twarz. Miał mocną budowę, wyglądał na silniejszego niż
Knut, niż Simon nawet. Ciemnooki brunet w wieku dwudziestu paru lat. Mężczyzna jak się
patrzy, uznała, zadziornie oznajmiając mu, że jest tą nieznośną młodszą siostrą Knuta.
- Heino Aalto - odezwał się głosem głębokim i chrapliwym. Jakby miał chore gardło,
pomyślała Ida. - Przekonali mnie, bym ruszył z nimi w drogę - dodał, przetykając norweskie
wyrazy szwedzkimi i zachowując fiński rytm głosek. - Knut opowiadał mi, że ma tyle pięknych
sióstr gotowych do zamążpójścia, że nie będę żałować. Teraz już wiem, że nie przesadzał.
Jeszcze raz uścisnął dłoń dziewczyny. Ida była oszołomiona. Natura nie powinna
obdarzać jednego człowieka takim nadmiarem urody. I taką dawką siły.
Ida zwróciła się do Knuta i dostrzegła kobietę.
Nieznajoma mocno ujęła jej dłonie. Emanowała takim ciepłem, że Ida czuła je przez
skórę. To ciepło płynęło wprost z duszy kobiety.
- A więc ty jesteś Ida! Knut wiele mi o tobie opowiadał. Tak się cieszyłam na to
spotkanie...
Ida spojrzała na Knuta pytająco, po czym przeniosła wzrok na twarz nieznajomej.
Knut objął kobietę ramieniem i przytulił. W jego oczach pojawiły się wesołe iskierki.
- To Anjo - powiedział z dumą i pogłaskał ją po głowie. - Moja żona!
- Dobry Boże! - mruknęła Ida. Przyjrzała się Anjo. Dostrzegła, że kobieta bliższa była
wiekiem Reijo niż Knutowi.
- Myślałam, że ona jest moją rówieśnicą - wypaliła, zanim rozsądek zdążył ją
powstrzymać. Zaczerwieniła się i zajrzała prosto w przyjazne oczy żony Knuta. - Ta pierwsza -
dodała szybko, ale zaraz zdobyła się na szczerość: - Sądziłam, że znajdziesz sobie nową. W
moim wieku...
Anjo puściła jej dłonie. W oczach kobiety Ida ujrzała wszystkie lęki, które tamta
gromadziła w sobie przed tym spotkaniem. Podjęła trudną decyzję, zapewne z miłości do
Knuta. A Knut odwzajemniał jej uczucia, inaczej nie pojąłby jej za żonę. Inaczej jego oczy nie
błyszczałyby tak, kiedy ją tulił. Tę kobietę, która mogłaby być matką obojga.
Ida objęła Anjo.
- Rada jestem, że się myliłam - powiedziała miękko. - Rada jestem, że zostałaś żoną
Knuta. Witaj, Anjo!
Knut wypuścił Anjo z objęć i potargał Idę po włosach. W jego spojrzeniu dostrzegła
wdzięczność. I dumę z siostry. Miłość do niej i do Anjo.
- I cieszę się, że ktoś wreszcie wraca - dodała Ida. Uczepiła się ramienia Ailo i ruszyli
ku domowi. Ku Reijo, który stał w progu i zdążył już rozpoznać niektórych z przybyszów.
- Cieszysz się, że ja wróciłem? - spytał syn Mikkala obojętnie, nie patrząc na Idę.
- Oczywiście - odrzekła równie obojętnym tonem.
3
Reijo przyjął wieści ze spokojem. Ucieszył się, widząc Knuta w dobrym zdrowiu, i
gotów był zaakceptować każdy jego wybór. Zresztą Anjo zyskiwała przy bliższym poznaniu i
człowiek łatwiej zapominał o różnicy wieku.
Ciepłe powitanie stopiło rezerwę Anjo i pozwoliło jej się pokazać z najlepszej strony.
- Znalazłeś to, czego szukałeś? - spytał Reijo. - To znaczy więcej, niż nam wysłałeś -
dodał.
Knut skinął głową. Jego oczy nabrały niebezpiecznego blasku, takiego samego jaki
kiedyś lśnił we wzroku Kallego.
- Nie chcę rozmawiać o tym głośno. - Reijo wskazał na szopę. - Mamy u siebie
smolarzy z Finlandii. Jest z nim Santeri. Przybyli z Tornedalen. Matti i Elise ruszyli na
południe...
Imiona wydały się Heino znajome.
- Santeri Kilpi? - spytał z nagłym ożywieniem.
- On sam. Znasz go?
- Czy znam Santeriego? Ten człowiek przesiadywał u nas nieustannie, uwodził moją
siostrę i doprowadzał do szaleństwa matkę, zresztą przy wydatnej pomocy ojca... Jasne, że
znam Santeriego. Gdzie on jest?
Heino z miejsca ruszył na poszukiwania. Nie ukrywał radości z ponownego spotkania.
- To ty, diabelski pomiocie? Sądziłem, że masz zamiar zostać księdzem? A jednak
wróciłeś? Odnalazłeś ojca?
Heino skinął głową.
Aleksanteri pociągnął go za sobą, choć Heino przewyższał go wzrostem i siłą, i postawił
przed obliczem Reijo.
- Wiesz, kim jest ten młody żbik, Reijo? Co za zbieg okoliczności, że wszyscy
spotkaliśmy się w jednym miejscu! A jej nie ma. To syn Petriego. Gdzie znalazłeś ojca,
chłopcze? Co z nim? - I zwracając się do Reijo, wyjaśnił: - Nasz przyjaciel Petri opuścił żonę i
dzieciaki i ruszył do Ruiji jej szukać. Możesz to pojąć?
Reijo mógł, ale rozumiał rozmiary rodzinnej tragedii. Wniesiono rzeczy przybyszów i
rozmieszczono w wolnych izbach.
- Mogę dzielić pokój z Idą - zaproponował żartobliwie Ailo. - Przywykłem do wąskich
posłań...
Nawet Reijo się roześmiał. Tylko Idzie nie spodobała się frywolność Ailo.
Na ogniu pojawił się kociołek, dorzucono doń rybiego mięsa. Do posiłku gospodarze
podali cienkie, chrupkie pieczywo i owalne płaskie bochenki z żytniej mąki, typowy fiński
chleb z charakterystycznym otworem w środku.
Zaciekawieni smolarze podeszli bliżej. Ludzie ich pokroju zawsze byli głodni wieści ze
świata.
Czwórka nowo przybyłych wiedziała, że to nie najlepszy moment, by wspominać o
złocie, nawet wobec Santeriego wykazywali się daleko idącą wstrzemięźliwością. Na opowieść
o losie Petriego Aalto też przyjdzie lepszy czas. I o dwóch Kwenach z Alty, dwóch braciach
Kemijarvi. O losie Simona Bakkena.
- Chciałem najpierw porozmawiać z Mają - rzucił Knut, usuwając pospiesznie ości z
kawałka mięsa. Od dawna nie miał w ustach świeżej morskiej ryby. - Nie zastaliśmy jej w
domu. Drzwi były zawarte...
- Maja chodzi własnymi ścieżkami - odrzekł cicho Reijo. - Nie odwiedza nas zbyt
często.
Nic więcej nie dodał.
Knut opowiedział im o Simonie.
- Zabiliśmy go, tego Feldta - zakończył, spoglądając na Ailo i Heino.
Żaden z nich nie cofnął wzroku.
- Był złym człowiekiem, zasłużył na taki los.
- Simon nie zamierzał wracać - dodał Reijo, blady na twarzy. - Nie sądzę jednak, by
zaplanował taki koniec...
Knut spojrzał nań z niemym pytaniem we wzroku.
- Źle się układało między nim a Mają. Bardzo się zmienił po powrocie do domu. A ona
straciła jeszcze jedno dziecko...
Heino poznał część tej historii z ust Simona.
- Nikt nie zasługuje na taką śmierć - rzekł twardo Heino. - Z pewnością nie Simon.
Ida przysłuchiwała się tym słowom i nie mogła pojąć, że rozmowa toczy się tak
naturalnie, jakby dotyczyła spraw zwykłych i banalnych. Miała niemal ochotę się roześmiać.
Knut wypowiadał takie słowa. Jej przemiły brat, Knut. Ten sam, który uczył ją pleść
wianki z kwiatów, grożąc, że stłucze ją na kwaśne jabłko, jeśli komuś o tym piśnie. Knut, który
zadręczał się, że wszyscy chłopcy mieli już zarost, a on jeszcze nie...
I wspomniał o Ailo i tym drugim, przystojnym Finie. Co do niego mogła mieć
wątpliwości. Wyglądał na kogoś, z kim nie warto zadzierać. Ale Ailo odznaczał się jeszcze
większą łagodnością niż Knut. A to on pierwszy wbił nóż!
W złego człowieka, co prawda, to prawda. Tego, który ponosił winę za śmierć Mikkala i
zniknięcie Raiji, tego, który zabił Simona... A jednak... Splamili się morderstwem.
Ich ręce były zbrukane krwią.
Ida poczuła mdłości.
Wpatrywała się w Knuta. Nie zmienił się mimo upływu czasu i bólu, którego doznał. A
jednak był kimś innym. Tym, który zatopił ostrze noża w ciele innego mężczyzny. Po to, by
zabić.
I wpatrywała się w Ailo, w tę twarz, którą znała równie dobrze jak twarz brata, twarz
człowieka, którego darzyła równie silnym uczuciem. A jednak nie wiedziała o nim
wszystkiego. Nie sądziła, że jest zdolny do takiego czynu.
Że posunie się do morderstwa.
Nie wytrzymała. Nie mogła patrzeć na ich beznamiętne miny, na dłonie, na usta, które
uformowały słowa o tym haniebnym występku. Słowa, w których nie było skruchy.
Życie jest życiem, nieważne, jak podłym.
Przyłożyła dłoń do ust i wypadła z izby.
Pozostali spoglądali po sobie bezradnie. Knut zaczerwienił się lekko.
- Nie powinienem się tym chwalić - powiedział zakłopotany i podniósł się.
Anjo go powstrzymała. Odgarnęła włosy z czoła i wysunęła się zza stołu.
- To sprawa dla kobiety - rzekła zdecydowanie. - Lepiej się na tym rozumiemy.
Znalazła. Idę na nabrzeżnych kamieniach. Dziewczyna wspięła się na ogromny blok
skalny i wpatrzona się w horyzont, rzucała do wody drobne kamyczki. Płakała.
Anjo dołączyła do niej z niemałym wysiłkiem. Od chwili, kiedy Knut pojawił się w jej
życiu, wyszczuplała i nabrała sił, ale Ida była znacznie młodsza.
Anjo nie dotknęła jej. Usiadła cicho obok dziewczyny i przyglądała się, jak tamta z
pasją ciska kamyczki przed siebie. Wargi Idy drżały, łzy ciekły strugami po policzkach.
- Popełnili straszny czyn - rzekła w końcu Anjo. - Ale nie chcieli, żaden z nich tego nie
chciał. Byli śmiertelnie bladzi, kiedy przyszli do mnie po wszystkim... Nie sądź, że uczynili to z
zimną krwią, Ido. Tym się różnią od ofiary.
Słowa Anjo pomogły niewiele. Obraz Knuta i Ailo z nożami w ręku uparcie powracał. I
Heino. Myśl o tym ostatnim nie bolała jej tak bardzo. Rozczarowała się jedynie do człowieka,
który wzbudził w niej zainteresowanie. Tamtych dwóch kochała.
- Też chciałam go zabić - powiedziała Anjo. Ida spojrzała na nią.
- Chciałam. - Anjo uśmiechnęła się ze znużeniem. - Nienawidziłam go bardziej, niż
możesz sobie wyobrazić. Tyle marzeń legło w gruzach przez niego. Gdyby nie twój szalony
brat, kto wie, może odebrałabym sobie życie. Przestałam uważać się za kobietę.
Opowiedziała jej o pobycie w twierdzy. Nie oszczędziła Idzie szczegółów, których nie
zdradziła Knutowi, Ailo i Heino. Tylko inna kobieta mogła pojąć bezmiar upodlenia, którego
znała.
Ida przestała płakać. Wysoko nad nimi niósł się krzyk mew, fale uderzały o brzeg, coraz
głębiej i głębiej. Zbliżał się przypływ. Powietrze przesiąknięte było zapachem soli. Ta
malownicza sceneria stanowiła jedynie ramę dla opowieści o życiu Anjo. O cierpieniu, które
kiedyś stało się również udziałem Raiji. O nienawiści. Przede wszystkim o nienawiści.
- To ona utrzymywała mnie przy życiu - mówiła cicho Anjo. - Mogłam zadać sobie
śmierć. Gdyby nie nienawiść, pragnienie, by spotkać kata i ujrzeć, jak umiera w męczarniach,
nie siedziałabym tu teraz z tobą.
Ida wiedziała, że Feldt był zły. Nie potrafiła nawet wyobrazić sobie głębi tego zła, nie
znała jeszcze najciemniejszych zakamarków ludzkiej duszy. I czuła wobec tamtego człowieka
bezgraniczną odrazę.
- Zabijanie też upadla. - Ida usłyszała własny głos. - To takie podłe, Anjo. To w pewien
sposób upodabnia ich do tego nikczemnika. Nie chcę, by byli do niego podobni. Chcę, by
pozostali tacy jak dawniej. Knut. I Ailo. Śmierć niczego nie rozwiązuje.
- Śmierć była jedynym sposobem, by powstrzymać Hansa Fredrika Feldta. - Głos Anjo
nie uniósł się ani odrobinę. - Znałam go dobrze, moja mała. Śmierć niczego nie rozwiązuje,
zgadzam się. Tym razem jednak nie istniało inne rozwiązanie. Nigdy więcej już z niego nie
skorzystają. Myślę, że mogę to ci obiecać w ich imieniu.
Ida pociągnęła nosem.
- Nigdy się z tym nie pogodzę - odrzekła po chwili - ale wszak nie przestałam ich
kochać... Tylko przeżyłam ból rozczarowania.
Anjo skinęła głową. Polubiła Idę. Dziewczyna jasno formułowała myśli i nie bała się
bronić własnego zdania. Anjo ceniła te cechy, choć rzadko znajdowała je u kobiet, zwłaszcza u
tak młodych jak Ida. Zazwyczaj powtarzały to, co mówił brat lub mąż. Wygodne, lecz jakże
bezmyślne postępowanie. Każdy człowiek powinien wierzyć w coś i walczyć o własne
przekonania, zamiast ulegać, napotykając najdrobniejszy sprzeciw.
Przekonanie, że kobiety nie powinny zabierać głosu przy innych, Ailo uznawała za
wierutną bzdurę. Większość niewiast, które znała, miała tyle samo do powiedzenia co
mężczyźni. Brakowało im jedynie wiary w siebie.
Anjo zdawała sobie sprawę, że za jej życia nie dojdzie do tak gwałtownej przemiany
świadomości. I zapewne Ida tego też nie doczeka. Nikt nie przylepi jej etykietki czarownicy, ale
spotka ją wiele bolesnych rozczarowań. Mężczyźni bali się takich kobiet jak ona.
- Wrócisz do izby?
Anjo drżała z chłodu w cieniutkiej bluzce. Dzień chylił się już ku wieczorowi, powiał
nieprzyjemny wiatr.
Ida potrząsnęła głową.
- Jeszcze posiedzę. Muszę przemyśleć parę spraw, a o tej porze myśli mi się najlepiej.
Anjo zostawiła ją samą.
Ailo siedział na schodach. Rozwiązał chustę, którą nosił pod szyją, i bawił się nią,
pogwizdując z pozorną beztroską. Anjo przejrzała go w ułamku sekundy.
- Czy młoda dama gniewa się na bezwzględnych morderców? - spytał.
- Nie, jest rozczarowana - odrzekła Anjo. - To naturalne. Powinieneś z nią
porozmawiać.
Ailo zmrużył oczy.
- Lepiej, żeby Knut przemówił jej do rozsądku. Brata nie uderzy. Ani go nie pogryzie.
- Boisz się? - Anjo uśmiechnęła się blado. - Tego się po tobie nie spodziewałam.
Ailo nie odpowiedział. Skierował wzrok na skuloną dziewczynę siedzącą na kamieniu.
Jej włosy wyglądały z daleka jak stos gałązek na tle coraz bardziej zielonego morza.
- Nie ma znaczenia, czy z nią porozmawiam. Chodzi o Knuta. Nieważne, co sobie o
mnie pomyśli...
- Doprawdy? - Anjo podniosła brwi. - Za stara jestem, by uwierzyć w twą obojętność -
powiedziała zdecydowanie. - Liczysz się z jej zdaniem. Ona bardzo cię lubi, Ailo. Możesz tyle
co Knut, a nawet więcej. Knut jest tylko bratem Idy.
- Tylko? Oczy Anjo zamigotały.
- Jeśli tego nie rozumiesz, to znaczy, że nigdy nie pojmiesz kobiecej duszy. W takim
wypadku nie ruszaj się z miejsca.
Ailo dał się przekonać. Dał się przekonać, bo chciał porozmawiać z Idą, tylko przed
samym sobą nie potrafił uzasadnić tej potrzeby. Słowa Anjo zabrzmiały nadzwyczaj rozsądnie.
- Zatrzymam Knuta przez jakiś czas - obiecała. - Wykorzystaj tę chwilę. Przekonaj ją, że
wciąż zależy wam na niej. I że wam potrzeba jej troski.
- Jesteś mądra - oznajmił Ailo. Podniósł się, pociągając mocno za końce chusty. Musiał
zająć czymś ręce. - Wszystko rozumiesz, Anjo.
Ida usłyszała chrzęst piasku i rozpoznała kroki.
Mocniej objęła ramionami kolana, zesztywniała, ucisk w żołądku nie ustępował.
Ailo zwinnie wdrapał się na kamień.
- Płakałaś - stwierdził.
Ida przytaknęła. Ślepy by zauważył, pomyślała gorzko.
- Nie opłakujesz mordercy - ciągnął. - Słyszałaś opowieść Knuta. Wiesz, jak umarł
Simon, jak tamci dwaj cierpieli. Rozmawiałaś długo z Anjo, więc wiesz także, co ona przeżyła.
A przedtem Raija. Nie opłakujesz mordercy, mała Ido. Więc pewnie przez nas płaczesz.
Znów słabo skinęła głową.
- Myślisz, że będziemy zabijać wszystkich, którzy wejdą nam w drogę?
- Nie zadawaj takich pytań! - syknęła. - Nie jestem głupia.
- Musieliśmy. Ja musiałem - przyznał, nerwowo przekładając chustę w palcach. - Niech
Knut mówi za siebie. Wiem, co czuje, bo zwierzył mi się ze wszystkiego, ale potrafię dochować
tajemnicy. - Nabrał powietrza. Wsłuchiwał się w oddech dziewczyny, zastanawiał się, o czym
myśli. Nie miał odwagi spojrzeć na nią, bo widok jej zasmuconej twarzy zadałby mu ból. -
Zabił mojego ojca. To jego wina, że ciebie, Knuta, Maję, Reijo, mnie... i Raiję spotkał los, na
który nie zasłużyliśmy. Zabił też ojca Heino i miał wiele innych istnień ludzkich na sumieniu.
Był nienasycony... Musiał umrzeć, bo siał wokół śmierć i przerażenie.
- Życzyłabym sobie, by kto inny to uczynił - odrzekła sztywno.
- Do diabła, nie sądzisz, że i ja bym sobie tego życzył? - Ailo złapał Idę za ramiona.
Jego twarz wykrzywił grymas bólu. - Myślisz, że odczuwałem przyjemność, wbijając w niego
nóż?
Ida pochyliła głowę. Nie mogła patrzeć na Ailo w takim stanie.
Ailo zawsze się uśmiechał...
- Był jak dzika bestia - dodał ostro i puścił ją. Starał się zapanować nad rozdrażnieniem.
- Wiesz, że szukał Raiji?
Ida zadrżała.
Ailo pokiwał głową, policzki mu pałały.
- Szukał jej. Wbił sobie do głowy, że musi ją zabić. Zżerała go nienawiść, był szalony.
- Nie znalazłby jej - szepnęła Ida. - Nie ma jej tutaj, ale nie przestała wpływać na nasze
życie. Nie zapomnimy jej, wciąż jest wśród nas, choć sądzimy, że umarła.
- Ja tak nie uważam.
- A ja muszę - broniła się. - Inaczej zaczęłabym nienawidzić matki z moich snów i
marzeń. Taka matka jest lepsza niż żadna.
- Wierzysz mi?
- Wierzę, że nigdy byś mnie nie okłamał - odrzekła prostolinijnie.
- Nienawidzisz mnie? Nienawidzić Ailo?
Jakie byłoby jej życie, gdyby znienawidziła Ailo? Beznadziejnie puste. - Nie. Odetchnął
z ulgą.
- Ale rozczarowałeś mnie - dodała. - Myślałam, że jesteś inny.
Skinął sztywno głową. Chciał obrócić wszystko w żart, powiedzieć, że w ogóle nie
przypuszczał, iż myśli o nim, ale zrezygnował. To byłoby niemądre. Niedojrzałe.
- Ja też nie sądziłem, że jestem zdolny do takiego czynu - powiedział. - Po prostu
musiałem. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego, nie mam twego daru przekonywania. Wiem tylko, że
położyłem dłoń na rękojeści noża. Potem wbiłem go w tego nikczemnika. Teraz muszę żyć z tą
świadomością. Nie chcę, byś z tego powodu traktowała mnie inaczej, Ido.
- Ale jednak ten czyn cię odmienił? - ciągnęła bezlitośnie, świdrując go
zielonobrązowymi oczyma. Teraz bardziej zielonymi, jakby upodobniły się do koloru wody o
przypływie.
- Tak.
Skąd brała się u siedemnastoletniej dziewczyny taka przenikliwość?
- Zostaniesz na dłużej? Ailo nabrał powietrza. To był drugi problem. Nie chciał z nią o
tym rozmawiać. Jeszcze nie teraz. - Tak.
- Możesz? Nie potrzebują cię w obozowisku?
- Wyrzucili mnie - odrzekł krótko. - Mnie i Knuta. Muszę znów okazać się mężczyzną,
by odzyskać ich zaufanie. By uznali, że jestem dorosły.
- Rodzina cię odtrąciła? - spytała naiwnie Ida. - Jakże to możliwe? Anders opowiadał, że
potrafiliście dokazywać, ale...
- Jedna dziewczyna popełniła samobójstwo - przerwał jej. - Spodziewała się dziecka.
- Twojego?
- Wziąłem winę na siebie. Mogło być moje. Oni uważają, że było. Co to ma za
znaczenie?
- Dla mnie ma. - Ida zadrżała. - Było twoje, Ailo? Przyglądała się mu badawczo. Za
każdym razem odkrywała w jego twarzy coś nowego.
- Nie - odrzekł po dłuższej chwili, uginając się pod siłą wzroku dziewczyny.
Boże wielki, będzie z niej niezwykła kobieta!
- Knuta? Skinął głową.
- Bał się wziąć odpowiedzialność na siebie?
- Nie pozwoliłem mu na to. Mnie mogli wybaczyć.
- Zachowałeś się wspaniałomyślnie - stwierdziła po namyśle. - Jesteś bardziej dojrzały,
niż sądzi twoja rodzina.
Ailo zdobył się na uśmiech.
- I kto to mówi. A ty już dorosłaś?
- Wyrosłam - odcięła się.
- A wokół wciąż pełno zalotników? Starli parapet za twoim oknem?
Mogła się rozłościć i go uderzyć. Świetnie zdawał sobie z tego sprawę.
- Sam sprawdź - syknęła ostro. - Jest taki gładki, że nie ustoisz. Ośmielasz się mówić o
przyzwoitości. Od dawna zachowujecie się z Knutem jak marcowe koty. Knut miał dość
rozsądku, by ożenić się z Anjo. Okaż się równie mądry jak on.
- Nie mogliśmy ożenić się z Anjo we dwóch - odparł żartobliwie. - Wątpię, czy
zdołalibyśmy przekonać pastora. Zresztą Anjo by mnie nie zechciała. Twój brat wystarcza jej w
zupełności.
- Masz dzieci?
- Boże uchowaj! - wykrzyknął. - Za kogo ty mnie masz, moja mała?
- Na pewno?
- Mogę przysiąc! Ailo pobladł.
- A ja nie mam chłopaka - przyznała. - Mogłabym mieć, ale nic z tego nie wychodzi.
- Więc zamykałaś okno? W ciszy, która zapadła, słychać było jedynie szum fal.
Wody przypływu otoczyły kamień, na którym siedzieli.
- Zawsze trzymałam je zamknięte.
- I nic się nie zdarzyło?
Ich spojrzenia skrzyżowały się. Ida przybrała gniewną pozę.
- Nie pojmuję, dlaczego o to pytasz. To nie twoja rzecz. I nie wiem, dlaczego
odpowiadam na twoje pytanie. Nie, nikogo nie wpuściłam pod spódnicę.
Ailo zamknął oczy. Nie chciał, by zobaczyła, co czuje.
- Poszukamy Mai? - zmienił temat, lecz głos zadrżał mu lekko.
Skinęła głową i zsunęła się z kamienia, zanim zdążył jej pomóc. Ida nie przejmowała
się, że zamoczy sobie stopy.
Było lato, a jej serce biło szybciej niż kiedykolwiek przedtem.
4
Maja dostrzegła ruch na cyplu. Wśród przybyłych poznała braci.
Nie zeszła jednak z gór. Tam czuła się najlepiej. Cisza była kojąca, choć właściwie nie
była ciszą. Letni dzień rozbrzmiewał miłymi dźwiękami.
Ludzkich głosów nie potrzebowała.
Wiedziała dobrze, co o niej gadają. Ze zdziwaczała ostatnimi czasy. Choć właściwie od
dawna nie mieli o niej dobrego zdania, nie pasowała do ich wyobrażeń o kobietach.
Domek nad rzeką był jej schronieniem. Cztery ściany chroniły ją, a jednocześnie
odgradzały od świata.
Na cypel zachodziła rzadko.
Reijo zapewniał ją, że wszystko już zapomniane, że przyjmie ją pod swój dach.
Wyrzucali jej, że tyle czasu spędza w samotności. Reijo może zapomniał, ona nie. To była jej
tajemnica, nie należało wywlekać jej na światło dzienne.
Sięgała po nią, kiedy pragnęła skoncentrować myśli na czymś pięknym. Była nadzieją,
dodawała otuchy, zakazana, słodka i gorzka zarazem.
Teraz już nic nie zostało.
Wiedziała lepiej niż ktokolwiek, że Reijo nie zapomniał. Czuła na sobie jego badawczy
wzrok.
Sprawdzał, czy zrzuciła z siebie brzemię cierpienia.
Strawiła sporo czasu, zanim nauczyła się chować uczucia za maską. Przebywając z
ludźmi, nigdy jej nie zdejmowała.
Nigdy więcej nie obnaży duszy. Nigdy więcej.
Dlatego tak lubiła przebywać w górach, włóczyć się po lesie. Leżeć na wrzosowisku i
obserwować kłębiące się chmury, przyglądać się jastrzębiom, które unosiły się wysoko, i
dziwić się, że nie przypalą sobie skrzydeł o słońce. Słuchać nawoływań sikorek, drozdów,
szpaków.
Nawet krzyki srok i jednostajne zachrypnięte głosy wron nie stanowiły dysonansu w
tym ptasim chórze. Mai byłoby ich brak, gdyby nagle zamilkły.
Wciągała w płuca zapach lasu, wrzosu i mchu, stawiała bose stopy na torfowiskach i
kamieniach. W tym świecie nikt jej nie potępiał. Tu nie musiała skrywać uczuć.
Czasami znajdowała lisią norę. Obchodziła ją ostrożnie, by nie płoszyć młodych.
Darzyła zwierzęta szacunkiem, uznawała ich prawo do spokoju.
Siadywała nieruchomo na kamieniu, a zające zatrzymywały się tuż koło jej stóp.
Obserwowały ją z zadziwieniem, a przekonując się, że jest człowiekiem, którego należy się
obawiać, uciekały w popłochu.
Raz natknęła się na rysia. Dumny, czarno cętkowany kot wygrzewał się na skale, nie
zwracając uwagi na otoczenie. Przyglądała się mu z nabożnym podziwem. Wiedziała, że ryś
potrafi zabijać, lecz nie jest wrogiem ludzi. Zwierzęta też mogą bronić swego prawa do życia.
Maja widywała też łosie. Nie mogła pojąć, w jaki sposób długie i chude nogi łosia
potrafią utrzymać ciężar tak ogromnego ciała. Przestała się nawet starać to zrozumieć, kiedy
zwierzę przemknęło koło niej majestatycznie i z taką lekkością, jakby unosiło się nad ziemią.
Nie wszystkie rzeczy trzeba rozumieć. Czasami wystarczy chłonąć ich piękno.
W świecie Mai, oddalonym od ludzkich siedzib, maski były zbędne.
W tym świecie nikt niczego nie udawał. Wszystkie istoty cieszyły się swobodą, którą
porównać można jedynie do swobody wiatru.
I było w nim tyle piękna, tyle niezwykłości.
Maja oddaliła się od ludzi, wybierając życie proste i prawdziwe w świecie, w którym nie
ma miejsca na zdradę.
Knut zauważył ją, kiedy wolnym krokiem zeszła z gór i skierowała się w stronę domu
na cyplu.
Czekał na nią na podwórzu i opowiedział całą prawdę. Przemilczał najstraszniejsze
szczegóły, ale ona domagała się prawdy.
Dał jej całą prawdę.
Maja nie roniła już łez przy ludziach. Tym razem też tego nie uczyniła, ale nie
protestowała, kiedy brat ją przytulił. Nie broniła się, kiedy otoczył ją ramionami i podzielił się z
nią swą siłą.
- Simon nie zamierzał wracać - powiedziała tylko głosem wypranym z uczuć. - Nic już
między nami nie było. Nie mieliśmy na czym budować.
Knut przełknął ślinę.
- Nie powinien jednak skończyć w taki sposób... Maja nie okazała wzburzenia na wieść
o tym, że zabili Hansa Fredrika Feldta. Różniła się od Idy, nie była ani łagodna, ani
wyrozumiała.
- Musiałeś to zrobić, ty albo Ailo - uznała. Patrzyła na Knuta spokojnie tymi
niezwykłymi brązowymi oczyma, których źrenice okalała złotawa obwódka. - Ten trzeci też
miał powód. Sama bym to zrobiła.
Knut nie wątpił, że mówi poważnie.
Kobiety nie powinny mieć takich uczuć, ale Maja nie była taka jak inne.
Nie wiedział dotąd, jak powiedzieć siostrze o Anjo, ale przyszło mu to bez trudu.
Wymienił jej imię, ale nie wspomniał o tym, co ich łączy.
- Pozwoli ci zapomnieć o tej, którą utraciłeś - orzekła proroczo Maja. - Nie marnuj
życia, braciszku. Myślę, że ją kochasz.
- Jest moją żoną.
Maja zaakceptowała Anjo, zanim ją ujrzała. Bezwarunkowo. Tylko dlatego, że Anjo
uczyniła Knuta szczęśliwym.
- Przywiozłem resztę złota. Maja skrzywiła się.
- Nie przyniosło nam szczęścia, nieprawdaż? Przez nie Simon stracił życie...
- Podzielimy się. Wszyscy - oznajmił Knut. - Ailo i Heino dostali swoją część. Moją
podzielimy - ja, ty, Ida, Reijo...
- Mnie nie trzeba złota - przerwała mu. - Tego, czego pragnę, nie da się kupić za całe
złoto i srebro tego świata.
Nie powiedziała nic więcej, ale Knutowi za komentarz wystarczył smutek tchnący z jej
słów. Zależało mu na bliskiej zażyłości z siostrą, ale Maja odgrodziła się nieprzebytym murem
od ludzi.
Zbyt długo się nie widzieli, teraz Knut potrzebował czasu, by się przezeń przebić.
Maja uścisnęła Anjo, witając się z nią serdecznie. Zachowała się inaczej, niż się
spodziewali, nie okazała żonie Knuta lekceważenia.
Nie miała otwartości i uroku Idy, nie zdjęła maski. To jednak, że wzięła Anjo w
ramiona, oznaczało bardzo wiele. Maja trzymała się zwykłe na dystans.
Ailo nie był obcy, płynęła w nim ta sama krew. Rozumieli się, choć nigdy nie zbliżyli
zanadto do siebie. Widywali się zresztą tak rzadko, iż mogli pozwolić sobie na odrobinę ciepła i
uczucia. Nie mieli okazji się ranić. Dwóch nieznanych jej Smolarzy Maja potraktowała
wyniośle.
Podała rękę Santeriemu. Tych dwoje nie darzyło się specjalną sympatią. Mai nigdy nie
imponowała ugrzeczniona natura Santeriego, a on przed laty instynktownie odkrył niechęć
dziewczynki do siebie. Nic się nie zmieniło z upływem czasu.
Heino trzymał się na uboczu. Kątem oka obserwował starszą siostrę Knuta. Wdowę po
Simonie.
Od razu zauważył blizny, ale po chwili przestał zwracać na nie uwagę.
Miał suchą, ciepłą dłoń, silny uścisk. Górował potężną sylwetką nad drobną Mają.
Ciemniejszej karnacji, wciąż jeszcze nie doprowadził się do ładu po trudach podróży. Lecz jego
uśmiech potrafił budzić ufność. Jeśli Heino tylko tego chciał.
Teraz chciał.
- A więc - odezwał się - to ty? Zaprzyjaźniłem się z Simonem, wiele mi o tobie
opowiadał.
- Domyślam się, co mówił - odrzekła gorzko, ale nie cofnęła dłoni. - Nie łączyło nas
wiele.
Heino współczuł jej, ale instynkt podszepnął mu, że nie powinien tego okazywać. Tak
jak Maja skrywał się za maską.
- Wiem, ale Simon nie wyrzekł o tobie złego słowa. Kochał cię.
- Tak, tyle że ja nie darzyłam go uczuciem. Heino skinął głową i dopiero teraz puścił
dłoń dziewczyny. Uczynił to niechętnie i usunął się w cień, żałując nieomal, że nie został w
Finnmarku lub nie ruszył do domu. Ida wstrzymała oddech. Nigdy dotąd Maja nie rozmawiała
tak długo z nieznajomym, nikomu nie powiedziała tak wiele o sobie i Simonie...
Dobry Boże, pozwól Heino zostać tu przez jakiś czas, wyszeptała, kierując wzrok w
górę.
Niczego bardziej nie pragnęła, niż wyrwać Maję z niewoli samotności.
Choć... nie należy przeceniać jednego uścisku dłoni.
Heino był zbyt przystojny, by traktować go poważnie. Należał do mężczyzn, którzy
uśmiechali się do dziewcząt z przyzwyczajenia.
Maja nie powinna drugi raz przeżyć rozczarowania z powodu mężczyzny, który zbyt
mocno przypominał Simona.
A jednak Ida nie była do końca przekonana, że Heino i Simon należeli do tego samego
gatunku. Charakter Heino opierał się na solidnym fundamencie, którego próżno było szukać u
Simona.
Reijo rozpalił piec w saunie. Napełnił balie wodą.
Ida, Maja i Anjo wzięły się za pranie. Pogrążyły się w rozmowie, tworząc rodzaj
wspólnoty, do której mężczyźni nie mieli przystępu. Dzieliły się myślami, wspomnieniami,
śmiechem.
Zmierzchało już, kiedy dym przerodził się w siwą wstęgę i zniknął. Na rejach między
zabudowaniami suszyło się mnóstwo bielizny.
Maja szykowała się do powrotu.
- Znajdzie się dla ciebie posłanie - odezwał się Reijo. Spojrzenie, które wymienili, było
tylko dla nich.
Nikt postronny nie pojąłby, co wyrażało. Nikt by nie zrozumiał.
- Pisklę wyfrunęło z gniazda - odrzekła Maja, nie odwracając wzroku. - Taki los piskląt.
Póki mam swój dom, w nim stoi moje łóżko.
- Odprowadzę cię - zaproponowała Ida. Maja odmówiła. Ailo czuł, że coś wisi w
powietrzu. Coś, czego nie dostrzegł podczas ostatniego pobytu, może dlatego, że wtedy bardziej
było ukryte.
- Pójdę z tobą, siostro - postanowił. - Tutaj zrobiło się tłoczno. Znajdzie się dla mnie
skrawek ławy?
- Po co ci ława, Ailo, bracie? - uśmiechnęła się Maja. - Chwalisz się, że okrągły rok
śpisz gdzie popadnie...
Śmiech ich zjednoczył.
- To może i mnie przygarniesz? - spytał chrapliwie Heino. - Jeden mężczyzna w domu,
brat czy nie brat, psuje kobiecie reputację...
- Dwóch jeszcze bardziej - odcięła się Maja, ale w jej stosunku do Heino pojawiło się
coś kobiecego, nieomal kokieteryjnego. Nawet Reijo to dostrzegł i jego serce napełniło się
nadzieją. Maję już stracił. Żaden mężczyzna nie mógł mu już jej odebrać.
Miała rację, pisklę wyfrunęło z gniazda.
- Więc zgadzasz się? Skinęła głową. Heino też zaakceptowała.
Maja opowiedziała bratu o Simonie, o tym wszystkim, co ich dzieliło i łączyło. O bólu.
O pieniądzach, które przyniósł po powrocie z więzienia. O dwóch krzyżach jedynie
napomknęła. Ból był zbyt silny. Ailo i Heino rozumieli to.
Choć nie potrafili pojąć głębi tego bólu. Nie mieli dzieci, byli mężczyznami. Nie można
zrozumieć takiego cierpienia, nie doświadczywszy go.
Heino nie odzywał się wiele. Słuchał, od czasu do czasu spoglądał przeciągle na Maję.
Jak i ona posiadł umiejętność skrywania uczuć, jego oczy nie zdradzały niczego, jeśli tego nie
chciał.
Zdawał sobie sprawę, że poznał ją szybciej dzięki Ailo. Gdyby nie on, nie pozwoliłaby
mu zajrzeć w głąb swej duszy.
Umościli sobie obaj posłanie w kuchni. Ława okazał się za krótka dla Heino, ale Fin nie
przejął się tym zbytnio. Zdążył się przyzwyczaić do spania z podkurczonymi nogami.
- Simon nie zdawał sobie sprawy, jaki skarb posiadł - powiedział po dłuższym
milczeniu. Miał potrzebę podzielenia się z Ailo myślami, które tłoczyły mu się w głowie.
Zniżył głos, by nie dosłyszała go Maja, śpiąca w sąsiedniej izbie. W drewnianych domach w
Finlandii niełatwo było utrzymać tajemnicę. Domyślał się, że ściany norweskich domostw nie
są ani odrobinę grubsze.
- Maja ma i wady - odrzekł Ailo. - Simon dobrze je znał i zapewne ją kochał. Tylko że
Maja przypomina Raiję. Wszystko albo nic, nie idzie na żadne ustępstwa. Przekleństwo wisi
nad kobietami z tego rodu, Matti zwie je krwią Alatalo. Maja i Simon musieli się pobrać.
Gdyby nie dziecko, nie dałaby się zaciągnąć przed oblicze pastora. Jest taka dumna...
- Jest też niezwykła - przerwał mu Heino, mocno akcentując każdą sylabę.
- A co powiesz o Idzie? - zaciekawił się Ailo. Podłożył ramię pod głowę i wpatrywał się
w powałę. W kuchni panowała półmrok, choć zawarli okiennice.
- Piękna - stwierdził Heino. - Tyle że wokół roi się od pięknych dziewcząt. Sama uroda
staje się szybko nużąca... - Heino roześmiał się. Wiedział, dlaczego Ailo zadał to pytanie. - Nie
uważam wcale, że Ida nie ma nic więcej do zaoferowania poza gładką buzią. Jest w niej coś,
zapewne krew Alatalo. Dla mnie jednak za młoda, chłopie. Odczułeś ulgę?
- Tak, jako jej starszy brat - odrzekł Ailo. - Muszę dbać o siostrzaną cnotę.
- Jako brat? Ailo zamilkł.
- Porywczość wobec Mai nie popłaca - odezwał się ponownie po dłuższej chwili, tak
długiej, iż Heino sądził, że towarzysz zasnął. - Choć była zamężna i dwukrotnie ciężarna, to
wciąż pozostała dzieckiem. Przez te blizny nie miała wielu wielbicieli.
- Jak się ich nabawiła? Ailo opowiedział mu całą historię. Heino bezwiednie zacisnął
pięści. Zaczynał rozumieć, dlaczego była tak szorstka w obejściu.
Wyobraził sobie małe dziecko, samotną dziewczynkę poznaczoną nożem na policzkach.
Ujrzał dorastającą panienkę, która zaciskała zęby, by nie płakać, i wciąż pozostawała
samotna. Wtedy, gdy uroda ma największe znaczenie, Maja, w mniemaniu własnym i
otoczenia, nie była piękna.
I z tego też względu małżeństwo z przystojnym Simonem nie przyniosło dziewczynie
szczęścia.
Maja nie stanowiła obiektu marzeń i westchnień. Nie w taki sposób oddziaływała na
mężczyzn. Tych, którzy szukali niezwykłości.
Heino dostrzegł w niej niezwykłość.
- Co za kobieta - powtórzył.
Ailo nie miał wątpliwości, o kim Heino myśli. Zaczął rozumieć, ku czemu tamten
zmierza.
- Życzę szczęścia - powiedział. - Możesz go potrzebować. Potrafi gryźć i drapać.
- Żadna kobieta nie rzuca się na Heino Aalto z pazurami - oświadczył Heino. - Chyba że
w łóżku - dodał z krzywym uśmiechem.
Ailo westchnął.
- Kiepski byłby z ciebie duchowny - uznał, też się uśmiechając.
- Przynajmniej wiedziałbym, co to grzech - ciągnął Heino. - Nie sądzisz, że duchowni
powinni znać się na tym?
- Maja jest dobra - powiedział Ailo, jakby pragnął podkreślić, że nie wolno okazywać
dziewczynie lekceważenia. Nie dlatego, że łączyły go z nią więzy krwi, tylko ze względu na jej
wyjątkowość. - Maja zasługuje na lepszy los, Heino. Choć jesteś mi przyjacielem i
towarzyszem, nie pozwolę, byś ją skrzywdził. Sądzę, że Knut myśli tak samo.
- A Reijo?
Ailo pokiwał głową w ciemności.
- Reijo nie jest jej prawdziwym ojcem, ale znaczy dla niej więcej. Powiedziałbym
nawet, że z Mają łączy go silniejsza więź niż z Idą. Maja to jego oczko w głowie. Nie chciał się
zgodzić na jej związek z Simonem. Nigdy mu nie wybaczył, że uwiódł dziewczynę...
- Małe pisklę? - spytał Heino. Był tutaj obcy, może dlatego dostrzegał więcej niż inni.
- Tak ją traktuje - zgodził się Ailo.
- Nie potrafiłbym jej skrzywdzić - zapewnił go Heino. Jego słowa zabrzmiały jak
przysięga. - Nie wycofuję się jednak z tego, co powiedziałem. To wspaniała kobieta. Mam
jednak dość rozsądku, by dla kobiety nie narażać na szwank naszej przyjaźni. Może jednak
powinienem zainteresować się Idą? - przekomarzał się.
Ailo chrząknął i nie odpowiedział. Znał się na żartach.
- Trzeba spać. Jeśli pogoda się utrzyma, jutro zaczniemy układać stos.
Heino poczuł zapach smoły. Zapach z Tornedalen.
Zasypiał z tęsknotą w sercu. We śnie zobaczył ojca, który prosił go o przebaczenie.
Ojciec pytał, czy syn może go teraz zrozumieć, skoro spotkał kobietę podobną do Raiji.
Kobietę, w której żyłach płynie ta sama krew.
Ale Heino odwrócił się do niego plecami. Potrafił panować nad uczuciami. Kobieta nie
jest wszystkim w życiu mężczyzny. Tak odrzekł we śnie i odsunął Petriego Aalto w mrok. Nie
ma przebaczenia dla kogoś, kto porzucił wszystko dla kobiety, która nawet go nie kochała.
Żaden mężczyzna nie powinien pozwalać sobie na taką słabość. Tak uważał syn.
Odprężył się we śnie. Jeszcze czas jakiś zachowa tę bezkompromisowość i dumę,
jeszcze nie został odrzucony przez kogoś, komu oddał serce.
Heino wciąż wierzył, że jego serce należy do niego.
Jeszcze nie najlepiej poznał kobiety, w których żyłach płynie gorąca krew.
Krew Alatalo.
5
Wstał piękny, słoneczny dzień.
Nawet ci, którzy tęsknili za otwartym krajobrazem, musieli przyznać, że ten zakątek nad
fiordem ma swój urok. Zwłaszcza przy sprzyjającej pogodzie.
Ludzie na cyplu zerwali się o świcie. Smolarze spoglądali w niebo z satysfakcją. O, tak,
mówili, aura jest odpowiednia, by mogli wykazać się swym kunsztem.
Ida zabrała się za przygotowanie jedzenia. Uczyniła to z ogromną niechęcią, nie dlatego
że unikała zajęć domowych, raczej ze względu na przybyszów. Ludzie, których przyprowadził
Santeri, nie wzbudzali jej zaufania. A przeczucia rzadko ją myliły.
Jedzenia trzeba było sporo. Mężczyźni mieli spędzić cały dzień na ciężkiej pracy pod
gołym niebem.
Niektórzy z nich będą nawet musieli poświęcić noc i przesiedzieć przy stosie do
następnego wieczora. Pilnowanie mielerzy było zajęciem żmudnym. Cenne krople smoły
zbierano do beczek, cały czas zważając, by płomienie nie przedarły się przez wierzchnią war-
stwę darni. Wtedy cały wysiłek poszedłby na marne, i to nie wysiłek jednego dnia, lecz długich
zimowych tygodni. Do układania stosu nie używano świeżego drewna, tylko polan sosnowych,
z drzew ścinanych zimą, wiosną rozszczepianych i suszonych.
Nic dziwnego, że Smolarze traktowali swe zajęcie z nabożeństwem.
Reijo pozwalał zwykle Idzie uczestniczyć w układaniu mielerza. Tym razem smolarze
stanęli okoniem.
- Kobieta? - krzyknął Tuomas. - To dziecko? Niech mnie diabli wezmą, jeśli się na to
zgodzę! Pójdę pracować dla kogoś innego. Nie będę harować na próżno. Kobiety przy tej
robocie to same kłopoty.
Reijo nie sprzeciwił się. Trudno było o dobrych fachowców.
- Innym razem - powiedział uspokajająco do Idy. - Zresztą jesteś już na to za stara.
Pomożesz Anjo przynosić posiłki. Myślę, że nasi przyjaciele nie będę mieli nic przeciw temu.
Ida prychnęła z wściekłością, ale nie ośmieliła się kłócić z ojcem przy obcych. Kiedy
jednak Santeri wyszczerzył zęby w uśmiechu, warknęła na niego:
- Twoi towarzysze gorsi są niż baby!
I choć sprawiłoby to przykrość Reijo, to w tej chwili złości Ida życzyła smolarzom, by
choć jeden stos im się nie udał.
Mieliby za swoje, pyskacze. Niech się więc sami pocą, skorą gardzą pomocą kobiecych
rąk.
Jak coś pójdzie źle, nie będą mogli zwalić winy na nią.
Wcale jednak nie chciała, by coś poszło źle...
Reijo składował drewno na polanie w pewnym oddaleniu od cypla. Wóz z niezbędnym
sprzętem ciągnęły konie, ale i tak droga do lasu miała zająć im sporo czasu.
Ida umiała szybko biegać. Popędziła przodem i dotarła do domu Mai przed innymi.
Maja zdążyła się już przygotować, spięła włosy na karku i przysłoniła je chustą. Miała
na sobie bawełnianą roboczą suknię, tak spraną, że można jedynie było się domyślać jej
pierwotnego niebieskiego koloru. Przepasała się barwnym pasem, który świadczył o jej
lapońskim pochodzeniu. Wciąż była wąska w talii.
- Możesz zostać w domu - powiedziała z przekąsem Ida. - Nasi dzielni fińscy smolarze
nie życzą sobie pomocy kobiet.
- Bzdura! - prychnęła Maja.
- Tata kazał mi trzymać się z daleka od mielerzy - dodała Ida, siadając koło Ailo.
- Niech tylko spróbuje ze mną - oświadczyła Maja. - Ci głupcy mogą wracać, skąd
przyszli. Potrzebują nas bardziej niż my ich!
- Powinnaś mieć duże gospodarstwo, Maju - zauważył Ailo. - Jesteś taka energiczna.
Heino nie odezwał się, słaby uśmiech błąkał się po jego wargach. Znał dobrze fińskich
Smolarzy i po części ich rozumiał. Kobiety nie nadają się do pracy przy mielerzach. Jednak
kobiety są tak różne...
Coś mu mówiło, że smolarze nie spotkali wcześniej kogoś takiego jak Maja.
Fińscy smolarze czekali na nich przy ścieżce. Kobiety szły z tyłu, a Ida nawet celowo
zwolniła, by okazać pogardę tym, którzy ją zlekceważyli. Maja natomiast gotowała się do
walki.
Przechodzili koło rzeki, mijając dziewczęta zajęte praniem. Jedna z nich zastygła,
ujrzawszy jasnowłosego młodzieńca. Potem bezwiednie wydała krzyk radości. Knut zatrzymał
się, a ona do niego podbiegła.
Indianne wytarła zimne, czerwone dłonie w fartuch. Nie miała nawet czasu, by odgarnąć
kosmyk włosów, który wysunął się spod chusty.
Nie było jej w chuście do twarzy, nie tak wyobrażała sobie pierwsze spotkanie z
Knutem Elvejord. Wyprzystojniał, wyglądał znacznie dojrzalej niż Sedolf.
Ida dostrzegła to, co przyjaciółka starała się ukryć, i westchnęła ciężko.
Indianne zagięła parol na Knuta. Plotła, co jej ślina na język przyniesie, nie odrywając
wzroku od chłopaka.
Mówiła, że przyjdzie przyglądać się ich zajęciu. Pozostałe dziewczęta też. A wieczorem
dołączą do nich chłopcy z osady. I wspomniała coś o uchylonym oknie.
Heino uśmiechał się szeroko, Ailo też nie mógł opanować rozbawienia. Knut natomiast
wymruczał jakąś wymijającą odpowiedź i cofnął się. Uciekł od Indianne, jakby ta chuda jak
szczapa istota była groźną bestią, zamierzającą go pożreć.
Dołączył do reszty i poszukał wzrokiem Anjo. Kobiety, która stanowiła punkt oparcia w
jego życiu. Ramię Knuta stworzone było do tego, by spoczywać na ramieniu Anjo, a jej po to,
by obejmować jego wąskie biodra. Czułość i zażyłość tych dwojga dostrzec było można gołym
okiem.
Indianne z początku nie zwróciła uwagi na tę nieznajomą kobietę, zbyt starą, by uznać ją
za rywalkę. A kiedy oddalali się, idąc tak blisko siebie, że nie można było mieć wątpliwości co
do natury ich związku, Indianne nie miała już szansy przyjrzeć się jej bliżej.
- Kto to? - syknęła do Idy. Ida nie zamierzała oszukiwać przyjaciółki.
- Wiele się zmieniło - szepnęła, sprawdzając, czy Knut i Anjo jej nie usłyszą. - Knut się
ożenił.
- Z nią? Ida skinęła głową.
- Z taką staruchą? - spytała, a potem zaniosła się śmiechem. Dziewczęta nad rzeką
przerwały zajęcie. Wszystkie domyślały się, o co chodzi. Pamiętały, że swego czasu Indianne
latała za Knutem.
- Knut ożenił się z tą kobyłą? - powtórzyła z niedowierzaniem.
- Żona Knuta nie jest staruchą - stwierdziła sucho Ida, odciągając Indianne na bok. - Ani
kobyłą. Licz się ze słowami, Indianne, bo sama skończysz jako stara kobyla.
Indianne zaniemówiła z zaskoczenia.
Heino roześmiał się.
Nie uszło to uwagi Indianne. Przystojny mężczyzna nigdy nie uchodził jej uwagi. Tylko
że ten wyraźnie adorował tę brzydką, poznaczoną bliznami siostrę Knuta. Przeklęty Knut, tak ją
wystawić do wiatru! Dla starszej kobiety!
Musiało mu się pomieszać w głowie. Wypowiedziała głośno tę myśl, którą ktoś
skwitował przychylnym śmiechem.
- Dawna miłość Knuta? - dopytywał się Heino.
- Niezupełnie - odrzekła sucho Maja - choć tak to mogło wyglądać. Ta dziewczyna
nigdy nie była zbyt rozgarnięta.
- Przesadzasz - sprzeciwiła się Ida, stając w obronie przyjaciółki.
- A z ciebie to chodząca łagodność - dodała Maja. Sama stanowiła krańcowe
przeciwieństwo Idy.
- Dziewczęta bywają ciężarem - westchnął Heino.
- Doprawdy? - zaciekawiła się Ida. - A skąd o tym wiesz?
Heino nie dał się wyciągnąć na zwierzenia.
- Jestem spostrzegawczy - wymigał się od bezpośredniej odpowiedzi. - Poza tym moja
uwaga nie dotyczy wszystkich panien. Są wyjątki.
Spojrzenie, jakie posłał Mai, nie uszło uwagi - Idy. Maja natomiast puściła jego słowa
mimo uszu.
O beczki nie musieli się kłopotać. Reijo zwiózł je sam, przetransportował łodzią
pięćdziesiąt sztuk, jedna po drugiej. Zajęło mu to wiele dni i kosztowało sporo wysiłku, ale
Reijo nie uważał tego za wyczyn. Czymś się trzeba zająć, żartował. Nie wybieram się jeszcze
na tamten świat, dodawał z uśmiechem, który przywracał mu chłopięcy urok.
Mężczyźni znosili glinę znad brzegu rzeki. Glinę kładziono u podstawy stosu.
- Niech się utytłają - powiedziała z satysfakcją Ida. Smolarze wykładali gliną cały okrąg
z pominięciem wąskiego odpływu prowadzącego od środka do obwodu.
Ida czyściła paznokcie zębami. Siedziała na nasypie nad mielerzem, kołysząc bosymi
stopami. Starannie ukrywała niezadowolenie, nie chciała, by ktokolwiek wziął ją za kłótnicę.
Anjo znalazła sobie miejsce obok dziewczyny. Ciekawa była, co się zdarzy, bo
wcześniej nie widziała Smolarzy przy robocie, choć w Alcie też parano się tym zajęciem.
Maja, miotając przekleństwa jak mężczyzna, zajęła się zdzieraniem kory z drewnianych
szczap. Korą pokrywano warstwę gliny.
- To nie jest praca dla ciebie - powiedział dobrodusznie Pekka i usiłował odebrać jej
drewno. Jego twarz pokrywały zaschnięte grudki gliny.
- Zabierz łapy - warknęła Maja, nie przerywając zajęcia. Fin wybałuszył oczy ze
zdumienia. - Smoła, którą wypalamy, i mnie pomaga przetrwać - dodała ostro. - Nie będę
siedzieć na tyłku i patrzeć, jak inni się pocą.
- Kobiece tyłki po to są tak duże, żeby baby miały na czym siedzieć. - Tuomas przyszedł
z odsieczą kompanowi.
Maja roześmiała się.
- Wszyscy wiedzą, że smoły nie będzie, jeśli kobiety mieszają się do roboty - upierał się
Tuomas.
Maja nie przestawała zdzierać kory.
- Smoły nie będzie, jeśli nie ruszycie się z miejsca - syknęła. - A może wasze stopy po
to są tak duże, byście mieli na czym stać? - spytała złośliwie.
- Wystarczy - wtrącił się Reijo. Położył dłonie na ramionach Mai i zajrzał jej w oczy.
Jasna czupryna dotykała nieomal czoła dziewczyny. - Potrzebujemy ich pomocy, Maju. Oni
dobrze pracują, a ja mam dużo drewna. Jeśli pogoda się utrzyma, postawimy wiele mielerzy i
wiele beczek napełnimy smołą. Nie życzą sobie kobiet przy tej robocie. Szanuję ich zdanie.
- Nie potrzebujesz smoły - rzuciła Maja. - Masz złoto... Ugryzła się w język. Nie
powinna była wspominać o tym, nie przy obcych. Bóg jeden wie, co z nich za ludzie.
- Skończyło się - odrzekł pospiesznie Reijo w naiwnej próbie naprawienia szkody.
Zdradzało go jednak napięcie w głosie.
Ida westchnęła. Jej niechęć do smolarzy jeszcze wzrosła.
- Wyświadcz mi tę przysługę i trzymaj się z daleka od mielerzy - dodał Reijo, nie
patrząc Mai w oczy. Rzadko ją o coś prosił.
Maja zmiękła, zezłoszczona własną nieostrożnością.
- W przyszłym roku sama podpalisz stos - uśmiechnął się.
Stchórzył, taka myśl przemknęła Mai przez głowę.
Puściła polano. Nie oglądając się na nikogo, ruszyła w kierunku Idy i Anjo. Zacisnęła
powieki, słysząc złośliwy śmiech dwóch najemnych smolarzy.
Zignorowała ich. Położyła się na nasypie i wbiła wzrok w niebo.
Mężczyźni wymościli dół korą, potem przyszła kolej na długie szczapy. Układali je
promieniście w kształt ogromnego słońca. Ta czynność była bardzo pracochłonna, wymagała
bowiem precyzji i staranności. Honor smolarzy nie pozwalał, by ktokolwiek wyręczał ich przy
tym zajęciu i nieostrożnym postępowaniem niszczył warstwę kory.
Teraz dopiero przydały się silne dłonie pomocników.
Wysuszone kłody drewna układano w stos wokół młodego drzewka, które umieszczano
pośrodku. Od pnia drzewka na zewnątrz prowadziła rynna. Mężczyźni znosili ciężkie bale. Stos
rósł z wolna.
Wiał lekki wiaterek. Nie tak silny, by zakłócić proces rozpalania, chłodził tylko spocone
czoła i plecy.
Jeden po drugim zrzucali z siebie kurtki i koszule.
Ida obserwowała ich nagie torsy z dziewczęcym zaciekawieniem. Nie dziwiła się, że
przyjaciółki jej zazdrościły. Wiele by dały, by móc uczestniczyć w tym spektaklu.
Knut zmężniał, dostrzegła to od razu, był silny i żylasty. Jak Heino. Za każdym razem
gdy podnosił kłody, pod jego gładką skórą napinały się mięśnie jak Z żelaza. Stos drewna malał
w oczach, mielerz wznosił się coraz wyżej.
Santeri był szczupły, ale dobrze zbudowany. Niewielkiego wzrostu, gdyby się zaokrąglił
w biodrach, wyglądałby jak beczka.
Wtedy mogliby się pomylić i zalać go smołą.
Ida miała dość niezwykle poczucie humoru.
Widok obu obcych smolarzy też nie był niemiły jej oczom. Ich los zależał w dużej
mierze od tężyzny fizycznej, więc prezentowali się niezgorzej. Nawet ojciec wyglądem
przypominał znacznie młodszych od siebie, uznała Ida. Naszła ją nagła myśl, że prowadząc
samotne życie marnotrawił swą męskość. Niejedna pragnęłaby mieć go u swego boku.
Ida wzdrygnęła się. Nie godzi się myśleć tak o własnym ojcu. Przeniosła wzrok na Ailo.
Jego opalony tors przybrał barwę skórzanych spodni, gdyby nie pasek, trudno byłoby
stwierdzić, gdzie zaczyna się odzienie.
Wzrostem dorównywał Santeriemu, a przewyższał go siłą. I wcale nie wyglądał jak
beczka.
Ida zerkała na Ailo spod przymkniętych powiek, tak by nikt tego nie zauważył, nikt nie
dostrzegł, gdzie błądzi jej wzrok...
Zerwała się na równe nogi, zaniepokojona własnym zachowaniem. Zaproponowała
Anjo spacer, ale ta odmówiła. Miała prawo przyglądać się mężczyźnie, którego kochała.
Wodzić oczyma po ciele, które pieściła.
Ida zastanawiała się, jak to jest...
Marudziła tak długo, aż Maja zgodziła się dołączyć do niej. Pracujących przy mielerzu
mężczyzn nie zaszczyciła ani jednym spojrzeniem.
Ale jedna para oczu śledziła sylwetkę Mai, póki obie dziewczyny nie znikły w lesie.
Mężczyźni nie przerywali pracy. Słońce coraz częściej chowało się za kłębiaste chmury.
Karki sztywniały, pot lał się strumieniem, zmierzwione czupryny lepiły się do czoła.
Reijo zarządził krótką przerwę na posiłek.
Zmęczenie i głód nie sprzyjały wydajnej pracy.
Anjo rozpakowała jedzenie przygotowane przez Idę.
Ailo i Heino jedli pospiesznie, połykając wielkie kęsy i popijając chłodnym mlekiem,
które trzymano w nurcie rzeki.
Wiedzieli, w którym kierunku ruszyły dziewczęta, i spodziewali się, że nie odeszły
daleko.
Ścieżka wiła się między młodymi brzozami. Bliskość rzeki sprzyjała wegetacji, więc
oprócz sosen rosło tam sporo innych gatunków drzew.
Zobaczyli dziewczęta za następnym zakrętem rzeki. Natura, szczodra matka, utworzyła
tam spokojne zakole, idealne wręcz do połowów i kąpieli.
- Powinniśmy byli jeść szybciej - mruknął Ailo i uniósł kąciki ust w uśmiechu.
Heino przytaknął bez słowa.
Rzeka skusiła dziewczęta. Nie miały zresztą nic innego do roboty, a w to odludne
miejsce rzadko kto zaglądał. Słońce spaliło obnażone ramiona, a woda cudownie chłodziła ciało
i duszę.
Na widok młodzieńców wyłaniających się Z lasu Ida pospiesznie naciągnęła na siebie
spódnicę. Zanim się zbliżyli, zdążyła jeszcze przerzucić koszulę przez głowę. Maja nawet się
nie poruszyła. Siedziała spokojnie w samej bieliźnie, a jej kształtne ramiona odbijały się
złocistą opalenizną od bieli tkaniny. Wilgotne włosy spływały miękkimi lokami. Wystawiła
odsłonięte kostki do słońca.
- Jesteś płochliwa - powiedziała do Idy.
- Może dlatego, że nigdy nie byłam zamężna - odrzekła Ida, gorączkowo i bezskutecznie
zaczesując włosy palcami. Nie zdobyła się na to, by spojrzeć na Ailo.
- Już obiad? - zdziwiła się Maja. Heino przysiadł na pniaku w pewnej odległości, by się
nie narzucać.
Ailo usadowił się między Mają a Idą.
- Obiad? - roześmiał się, jakby nie zauważając złośliwości w tonie siostry. -
Wyruszyliśmy, żeby was poszukać. Mogłyście się zgubić, a poza tym na samotne dziewczęta
czyha w lesie sporo niebezpieczeństw.
Ida zachichotała. Nawet Maja nie ukrywała rozbawienia. Pieszczotliwie potargała
czuprynę Ailo, brata niemal równego jej wiekiem, lecz na wiele sposobów od niej młodszego.
- Każdemu przyda się ochłoda - stwierdził Ailo i spojrzał z nadzieją na Idę. - Kto się ze
mną wykąpie?
- Ja już prawie wyschłam - oznajmiła Ida. Maja dała się namówić.
Ailo podciągnął nogawki spodni, Maja niebezpiecznie wysoko podkasała koszulę.
Ida spojrzała przez ramię wprost w oblicze Heino. Mogła przyglądać mu się bez
skrępowania, Heino bowiem nie odrywał wzroku od Ailo i Mai.
Siedział okrakiem na pieńku. Pod cienką tkaniną spodni rysował się zarys silnych ud
młodzieńca.
Podobał się jej syn Petriego. Zastanawiała się, czy i Maja zauważyła, jaki jest męski.
Próbowała wypytać ją o Heino, ale siostra powiedziała jedynie, że dla Idy jest za stary.
Tak jakby Ida sama tego nie wiedziała.
Maja i Ailo opryskiwali się wodą. Brodzili na wyścigi pod prąd jak dwoje rozbrykanych
dzieci. Ich śmiech zlewał się z szumem rzeki.
Ida wykręcała koniuszki włosów. Żałowała teraz, że nie dała się namówić na ponowną
kąpiel.
No tak, ale propozycja padła ze strony Ailo. A coś nie pozwalało Idzie być mu powolną.
Śmiech Mai sprawiał jej radość, tak dawno go nie słyszała, jednak odczuwała zazdrość.
To ją Ailo powinien gonić i opryskiwać wodą.
Podniosła się bezwiednie, wzięła buty i przepaskę do włosów i oznajmiła Heino, że
wraca do ojca.
Heino skinął głową ze zrozumieniem.
Ailo w lot pojął intencje dziewczyny i nie miał zamiaru pozwolić jej odejść.
- Ida! - krzyknął za nią i rzucił się susami przez rzekę ku miejscu, w którym zniknęła w
lesie.
Ida usłyszała go. Uśmiechnęła się nawet, widząc, jak brodzi w fontannach wody, ale nie
przystanęła. Wolno szła ścieżką.
Maja poruszała się leniwie. Od chwili zjawienia się Heino czuła na sobie jego wzrok.
Żaden mężczyzna nigdy nie patrzył na nią w ten sposób. Nawet Simon.
Zrobiło jej się chłodno, ruszyła więc do brzegu. Opuściła skraj koszuli; zanurzył się w
rzece, ale nie przejęła się tym zbytnio.
Była zupełnie przemoczona, Ailo nie żałował wody.
To nic. Słońce zrobi swoje. A nie przeszkadzało jej, że mokra bielizna aż nadto
uwydatniała jej wdzięki.
Nie wstydziła się swego ciała. Tylko twarz ludzie omijali spojrzeniami.
Zresztą te ciemne, płonące oczy dobrze wiedziały, co skrywa pod odzieniem. Heino
należał do tego gatunku mężczyzn, którzy potrafią dojrzeć rzeczy dobrze ukryte. Chyba z tego
względu Maja czuła wobec niego pewne onieśmielenie.
Nie opuściły jej zakazane i niebezpieczne marzenia, choć nie przynosiły już radości. Ani
ciepła. Nocami jej ręce zabawiały się grzesznie z własnym ciałem, lecz choć dawały
zaspokojenie, to nie tłumiły tęsknoty. Nie można spełnić marzeń o miłości. Nie takiej, jaką
nosiła w sobie.
Pisklę wyleciało z gniazda, by już nie powrócić.
Maja miała też inne marzenia.
Na przykład, by wyjechać z osady nad fiordem.
Kobiety jednak nie wyprawiały się w drogę samotnie. Raija Alatalo mogła sobie na to
pozwolić, jej najstarsza córka już nie.
Pośród tych myśli Maja ujrzała Heino.
Wstał i szedł ku niej krokiem pewnym i zdecydowanym, jakby tylko na nią czekał. Od
dawna. Spotkali się tuż nad brzegiem, młodzieniec wszedł w wodę po kostki. W ich
spojrzeniach płonął ten sam ogień.
Heino objął dziewczynę ramieniem, drugą ręką ujął ją pod kolana i bez słowa wyniósł
na brzeg. Na pochyłość nad rzeką, w zielony cień pomiędzy brzozami, porośnięty mchem i
wrzosem. Tam gdzie smukłe witki brzozowe tworzyły zasłonę przed całym światem. Ostrożnie
położył ją na ziemi i usiadł obok. Blisko, lecz jej nie dotykając.
Heino wiedział, że Maja była żoną Simona, ale nie miało to dla niego żadnego
znaczenia. Znał jej imię i to mu wystarczało. Pragnął powiedzieć coś, co zrobiłoby na niej
wrażenie.
Nigdy dotąd nie przeżywał nic podobnego. Wyciągnął dłoń, podłożył ją pod policzek
Mai i obrócił do siebie. Krople wody spływały z jej włosów, skóra była chłodna. Pogładził ją
pieszczotliwie.
Maja nie odsunęła się. Heino czubkami palców przesunął po bliznach. Usta Mai
zadrżały, ale w geście chłopaka nie było wzgardy, tylko bezmierna czułość.
Potem cofnął dłoń i przysunął twarz do jej twarzy. Zawisł oczyma na jej wargach.
Pocałunek był jak dotyk, jak pieszczota. Tak samo ciepły i czuły.
I krótki.
- Postępuję wbrew twojej woli? - spytał cicho.
Maja potrząsnęła głową. Wbrew woli? Nie znała nikogo, kto by o to zapytał. Heino był
inny. Inny niż mężczyźni, których znała. Inny niż ci, o których marzyła.
Objął ją, miał rozgrzane ciało. Maja drżała z zimna. Jej ubranie leżało nad rzeką, a
promienie słońca nie przedzierały się przez gęstwę drzew.
- Tak dawno nie tuliłem kobiety - powiedział. To było tamtej nocy, sześć miesięcy
wcześniej, w trakcie zabawy z rybakami w Finnmarku. Całą wieczność temu. Heino nie kłamał,
już sam ten fakt napełniał go zdumieniem.
- Dawno nikt mnie nie tulił...
Heino usłyszał głos dziewczyny. Ukazał mu się obraz Simona i zaraz zniknął. Simon nie
żyje. Do zmarłych nic nie należy.
Niebawem skończy się przerwa na posiłek. Może już się skończyła. To szaleństwo,
wszyscy dostrzegą ich nieobecność, a Heino nie chciał narażać Mai.
Tyle że chwila była jak stworzona, by przedrzeć się przez mur, który zbudowała wokół
siebie. Niczego bardziej nie pragnął.
Heino Aalto nigdy nie się nie cofał. Nawet jeśli groziło mu niebezpieczeństwo.
Tym razem nie czynił nic złego. To, czego pragnął, było dobre.
Usta i oczy dziewczyny przyciągały go z magiczną siłą. Nigdy nie spotkał takich oczu,
takich miękkich warg.
Bez namysłu ucałował je ponownie, a dziewczyna nie stawiła mu oporu. Jej dłonie
pieściły plecy Heino, napełniały go rozkoszą.
Podciągnął ją w górę, wsunął dłonie pod wilgotną koszulę. Pomogła mu pozbyć się
paska, a on gorączkowymi ruchami uwolnił ją od resztek mokrej bielizny, która oblepiała jej
uda. Był jak nieprzytomny, ślepy z pożądania.
Heino oparł dziewczynę o pień brzozy, przycisnął do białej kory i wszedł w nią. Ręce
Mai zamknęły się na szyi młodzieńca, nogi na jego biodrach. Stali się jednym ciałem, jedną
namiętnością, poruszali w tym samym rytmie. Wargi całowały w bezgranicznym zapamiętaniu.
Nie spieszyli się, choć zżerał ich ogień namiętności. Nie musieli rozmawiać. Ich ciała
porozumiewały się bez zbędnych słów, szukając spełnienia...
Ailo dogonił Idę bez trudu. Przekomarzając się, zeszli znów nad rzekę i usiedli na
kamieniach. Dowcipkowali i śmiali się nieustannie.
- Robota czeka - powiedział niechętnie Ailo po dłuższej chwili.
Ida wiedziała o tym od dawna. Zastanawiała się, czy Maja i Heino znaleźli wspólny
temat do rozmowy.
A może wrócili do tamtych? Wtedy wszyscy pomyślą, że ona ugania się za Ailo. To
byłaby krzycząca niesprawiedliwość.
- Zapomniałem butów - rzucił ze złością Ailo. - Wrócisz ze mną?
Ida skinęła głową. Chociaż chciała nią potrząsnąć.
Ailo ruszył przodem. Ścieżka była wąska, porośnięta gęstwiną zarośli po obu stronach,
tak że nie mogli iść obok siebie. To dobrze, pomyślała Ida. Wolała posuwać się za nim, patrzeć
na niego bez skrępowania...
Choć spacer u boku Ailo byłby równie przyjemny, połączyłby ich w innej wspólnocie.
Tylko między nią a Ailo mogła istnieć taka więź. Gdyby mieszkał z nimi, zostałby jej
najlepszym przyjacielem.
Kiedy zbliżyli się do zakola rzeki, Ailo zatrzymał się raptownie. Te dźwięki docierały
do niego od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz uświadomił sobie, jakie jest ich źródło.
Cofnął się i wpadł na Idę. Wepchnął ją do lasu, chciał uchronić od tego widoku.
Była jeszcze taka niewinna.
Za późno.
Ida zobaczyła Maję, jej okryte bielą ciało owijało się wokół ciała Heino. Brunatne
dłonie Heino pod jej koszulą. Poruszali się w obłąkanym rytmie, razem, ku sobie, połączeni
pocałunkiem, który nie miał początku ani końca.
Ida bladła i rumieniła się na przemian. Obróciła się tyłem, choć jakaś cząstka w niej
wciąż chciała patrzeć. Uczyć się. Ailo objął ją łagodnie, splótł palce w talii dziewczyny, wsparł
policzek na jej rudych włosach. Teraz spoglądali w tym samym kierunku. Ku rzece.
- Nie możemy wrócić przed nimi - szepnął Ailo. - Wtedy domyśla się wszystkiego.
Powiemy, że kąpaliśmy się i zapomnieliśmy o bożym świecie...
- Cały czas zastanawiałam się, czy potrafią rozmawiać ze sobą. - Ida drżała. Nie
potrafiła wyrzucić z pamięci obrazu spleconych ze sobą kochanków.
- Takie rzeczy się zdarzają - tłumaczył Ailo. - To nie musi być złe i grzeszne, choć znają
się tak krótko...
Ida nie wiedziała, co sądzić na ten temat. Siostra wydawała się jej dotąd osobą
pozbawioną uczuć. Dostrzegła jednak od samego początku, że Maję i Heino połączyła jakaś
niezwykła więź.
- Nie wiedziałaś, jak to jest?
- Skąd miałam wiedzieć? - odrzekła bezradnie. - Dziewczęta nie rozmawiają o takich
sprawach.
Ailo przytulił ją przyjaźnie i rzucił wzrokiem za siebie. Zobaczył, że Heino opuszcza
Maję na ziemię, obejmuje ją z bezgraniczną czułością. Ujrzał ramiona Mai spoczywające ufnie
na szyi młodzieńca.
Wymienili jakieś słowa, nie wiedział jakie, nie chciał wiedzieć. Życzył siostrze
szczęścia bardziej niż komukolwiek.
Ostrożnie odsunął Idę od siebie.
- Poczekamy na nich w innym miejscu. Nie muszą wiedzieć, że poznaliśmy ich
tajemnicę.
Ida przystała na tę propozycję bez wahania. Nie miała pewności, jak się zachowa, czy
nie zdradzi się spojrzeniem.
I zastanawiała się, jak to jest.
Co innego widzieć, co innego czuć.
6
Wrócili razem. Praca trwała w najlepsze. Wokół drzewka, zwieszającego się zieloną
koroną nad mielerzem, wyrósł ogromny stos drewna.
Ida ponownie zmoczyła włosy, by uwiarygodnić historyjkę o kąpieli, ale jej policzki
pałały, kiedy Ailo opowiadał o ożywczo chłodnej wodzie.
- Zapewne - stwierdził Santeri z błyskiem w oku. Ida zrozumiała natychmiast, że Santeri
wie swoje, może i co do niej snuje pewne domysły. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej i miała
ochotę wykrzyknąć, że to nieprawda, ale nikt już nie zwracał na nią uwagi.
To Maja powinna oblać się rumieńcem, ale wydawała się zupełnie nieporuszona.
Wyszła z lasu niewinna jak aniołek, niosąc buty Ailo. We włosach miała liść, ale przecież mógł
się tam zaplątać przypadkiem.
Trzymała się z daleka od Heino. Jej policzki nie pałały, oczy nie płonęły. Nie było w
niej nic, co przypominałoby zachowanie Elise i Mattiego. Nic, co świadczyłoby o miłości.
Więc jak mogła...? Jeśli nic nie czuła? Więc skąd brała się nieziemskość tego aktu,
skoro nie było w nim cienia uczucia? Czy można pokochać kogoś, kogo poznało się
poprzedniego wieczora?
Ida nie znajdowała odpowiedzi na żadne z dręczących ją pytań.
Nawet Heino wyglądał zwyczajnie, ale Ida wymyśliła sobie, że mężczyznom łatwiej
zachowywać pozory. Mieli wprawę. Większość młodzieńców gotowych do żeniaczki chwaliła
się wcześniejszymi podbojami. Akceptowano to. Jeśli, rzecz jasna, w ich opowieściach tkwiło
choć ziarno prawdy.
Ida popadła w zadumę. Usiadła, unikając towarzystwa Anjo i Mai. One były dorosłe,
wiedziały. Ida poczuła się nagle jak małe, nierozgarnięte dziecko.
Stos rósł, wyglądaj jak zamek, nad którym niby sztandar powiewała zielona korona
sosny.
Czarno - zielona była flaga prostych ludzi. Czarna jak krople smoły, zielona jak igły
sosny. Czerń i zieleń to kolory ludu. Reijo krążyły po głowie wzniosłe myśli, gdy kładł na
mielerz kolejne kłody drewna. Nie pamiętał o grudkach drogocennego kruszcu, które ukrył w
skrzyni koło łóżka. Dzięki nim mógłby żyć dostatnio, ale nie chciał. Znał swoje miejsce i
jedyne, czego pragnął, to umrzeć takim, jakim się urodził. I niech młode sosny rzucają cień na
jego grób.
W odległej, miał nadzieję, przyszłości.
Reijo pocił się, czuł się jak roślina, która puszcza soki. Dziwne porównanie, ale ostatnio
Reijo przychodziły do głowy dziwne myśli. Może zbyt mało przebywał z ludźmi? Samotność
źle wpływa na stan duszy.
Chłopak, którego przyprowadził Knut, to tęgi robotnik. Silny, uparty, przypominał ojca.
Gdyby Petri nie spotkał Raiji, to Heino nie pojawiłby się tutaj...
I znów te dziwaczne myśli.
Reijo odepchnął je od siebie. Rzucił okiem na pochyłość, na której siedziała Ida. Sama,
to nie było do niej podobne, zapewne pokłóciła się z Ailo. Jeszcze nie dorosła, pomyślał z
troską. Miał nadzieję, że Ailo wykaże się rozsądkiem i powstrzyma swoje żądze. Jeśli było tak,
jak myślał. A było.
Reijo dobrze pamiętał własną młodość. Krew wrzała w żyłach. Zawsze jest tak samo.
Lubił Ailo. Nie miał nic przeciwko jego związkowi z Idą.
Maja rozmawiała z Anjo.
Lekko zaróżowiona na policzkach, o wargach czerwonych i błyszczących.
Syn Petriego miał ślady na plecach. Odciski drobnych palców...
Reijo spostrzegł to od razu.
Nie był pewien, czy wnioski, które wysnuł, przypadły mu do gustu, ale to nic nie
oznaczało.
Pisklę wyfrunęło z gniazda.
Zbliżała się pora obiadu.
Smolarze z Tornedalen dostąpili zaszczytu położenia ostatniego kręgu, starannego
wykończenia mielerza. Pośpiech nie był wskazany.
Pozostali mężczyźni ruszyli na wzgórza po darń. Trzeba jej było sporo do przykrycia
stosu i uszczelnienia boków. I ta czynność wymagała niezwykłej staranności. Stos musiał
płonąć równomiernie i utrzymywać stałą temperaturę.
Znosili płaty darni i układali je wokół mielerza. Nadszedł czas na porządny posiłek.
- Nie wszystko trzeba traktować ze śmiertelną powagą - zauważył Santeri, ocierając
brudną dłonią pot z czoła. Jego twarz była czarna od ziemi. - Niektórzy zresztą dobrze się
bawili. Tylko się kąpaliście?
Roześmiał się szczerze, a Ailo i Heino dołączyli do niego. Ida nie była w stanie. Nigdy
nie pojmie męskich reakcji.
Podczas przedpołudniowej przerwy Reijo i Santeri rozciągnęli sieć w poprzek rzeki.
Teraz brodzili w wodzie i wprawnymi ruchami wyłuskiwali z oczek tłuste łososie. Podnosili je
w górę triumfalnym gestem, by pokazać, że obiad jest gwarantowany.
Heino przytknął dłonie do ust i krzyknął:
- Dobra robota, chłopcy! Jest ich więcej?
Łososi było osiem.
Usmażyli je nad ogniskiem. Jedli palcami z blaszanych i drewnianych talerzy, z
odrobiną masła i ogromnymi kawałkami ciemnego chleba. Zagotowali kawę, zasłużyli sobie
ciężką pracą na taki zbytek. Ida doprawiła kawę odrobiną mleka, a mężczyźni czymś
mocniejszym z flaszek, które powyciągali z wewnętrznych kieszeni. Heino nie pił, zauważyła
Ida. Może przez wzgląd na Maję?
A przecież wcale na nią nie patrzył. Po tym, co przeżyli razem?
Po obiedzie przyszedł czas na wypoczynek. Mężczyźni wyciągnęli się leniwie na mchu.
Dwaj Smolarze z Tornedalen oddalili się od reszty. Prowadzili cichą rozmowę po fińsku. Ida
wyłapywała poszczególne sylaby, ale nie potrafiła złożyć z nich rozsądnej całości. Niepokoiło
ją zachowanie tej dwójki. Dziwne, że trzymali się na uboczu...
Może czuli się obco?
Ida unikała Mai. Omijała ją szerokim łukiem, nie zauważając, że sama stroni od
towarzystwa.
Santeri opowiadał anegdoty przy dogasających resztkach ogniska. Knut oparł głowę o
kolana Anjo. Maja siedziała obok, Reijo też. Ida nie poszukała wzrokiem Ailo. Santeri był
świetnym gawędziarzem, ale dziewczyna znała wszystkie jego historie w niezliczonych
wariantach. Z pewnością wybaczy jej, jeśli tym razem nie usiądzie u jego stóp.
Samotność zakłócił jej Heino. Przycupnął na pniu drzewa zwalonego podczas
wiosennych burz. Ida miała ochotę wstać i odejść, ale nie zrobiła tego.
- Uciekasz od nas - zauważył. Na brzmienie jego głosu Idzie przebiegły po plecach
rozkoszne ciarki. Nie Heino to sprawiał, tylko sam głos...
- Znam opowieści Santeriego.
Roześmiał się, śmiech Heino też brzmiał sympatycznie. Idzie jednak nie spodobało się
to, że dołączył do niej. Powinien być przy Mai...
- A ty umiesz opowiadać? - zaciekawił się. Ida gapiła się na niego. Miał zamiar wypytać
ją o Maję? I co tu odpowiedzieć? Może milczeć?
- Interesuje mnie twój ojciec - ciągnął Heino. - Opowiedz mi o Reijo!
- O tatku? - zdziwiła się. - A co tu jest do opowiadania?
Heino wzruszył ramionami.
- To niezwykły człowiek, nieprawdaż? I miał za żonę niezwykłą kobietę, tak
przynajmniej mówią. Wychował stadko dzieci bez niczyjej pomocy. Nie sądzisz, że wiele dał z
siebie?
Ida nigdy nie patrzyła na to od tej strony. I ani siebie, ani swojego rodzeństwa nie
uznawała za stadko.
- Tatko jest po prostu... dobry - wyszeptała onieśmielona. Odszukała Reijo wzrokiem i
utwierdziła się w miłości do ojca.
- Dziwne, że się powtórnie nie ożenił...
O tym też nigdy dotąd nie myślała. Nie chciała jednak rozmawiać na ten temat z
nieznajomym.
- Zapewne uważa, że jest mężem... mojej mamy. Mama zniknęła, ale tato powtarza, że
była jego najlepszym przyjacielem.
- To ładne słowa - stwierdził uroczyście Heino.
Ida nie mogła odgadnąć jego intencji. Czyżby Heino, w przeciwieństwie do innych
mężczyzn, nie gardził kobietami?
- Jest młody, przynajmniej jak na ojca - ciągnął. Ida skinęła głową. Opowiedziała o
zazdrości przyjaciółek. Niektóre nawet otwarcie zalecały się do Reijo.
Heino skwitował tę uwagę uśmiechem.
- Może dlatego tak dobrze nas rozumie. Jest w równym stopniu ojcem jak kompanem.
- Nie doskwiera ci samotność?
- Pragnęłabym, by Maja wróciła do nas - odrzekła szczerze, zadowolona że Heino
zmienił temat. Przeczucie mówiło jej, że chciał zapytać ją o coś znacznie istotniejszego. I
przeczucie podpowiadało jej, że Heino zna już odpowiedź. - Tylko że Maja jest uparta i
zostanie w domku nad rzeką. Wiesz, że należał do mamy? Do mamy i ojca Knuta. Tato i ojciec
Knuta zbudowali go dla niej. Myślę, że już wtedy ją kochał, ale uznał, że Kalle stanowi lepszą
partię. Już taki jest, myśli o innych. Pewnie dlatego Maja nie chce się przeprowadzić. Tamten
dom należy do niej, ten nasz na cyplu do Reijo.
Heino rozumiał więcej, niż Ida mogła przypuszczać. Więcej, niż ona sama pojmowała.
- Simon powinien był zostać - stwierdził. - Nie zdawał sobie sprawy, co traci.
- Słyszałeś jej słowa - przypomniała. - Nie łączyło ich wielkie uczucie.
- Simon był dobrym człowiekiem. Ida wzruszyła ramionami.
- Wiem, że o zmarłych nie mówi się źle, ale nie przesadzajmy. Był kobieciarzem,
korzystał z każdej okazji.
- Na ciebie też nastawał? - spytał. Ida wzdrygnęła się.
- Nie otwarcie. W końcu pokochał Maję. Gdyby jednak dbał o nią od samego początku,
nigdy nie okazałaby mu lekceważenia...
Ida zamilkła i zajrzała w ciemnobrązowe, niemal czarne oczy Heino.
- Dlaczego mówię ci to wszystko? - zdziwiła się. Heino rozłożył ramiona.
- Bo nie jestem kobieciarzem - powiedział.
- Unikasz jej od chwili, kiedy wróciliśmy. Heino milczał. Ida zaczerwieniła się po
koniuszki włosów.
- Widziałaś nas, prawda? Pokiwała głową, unikając jego wzroku.
- I co o mnie myślisz? - spytał. - Mnie nie unikasz. Jesteś zła na Maję? W takim razie
powinnaś być zła i na mnie...
- Nie jestem zła... W geście zażyłości Heino położył dłoń na kolanie dziewczyny. Ida
spłoszyła się, spojrzała ku ognisku. Nikt nie patrzył w tym kierunku.
- Boisz się mnie? - Nie.
- Więc nie wiesz, co masz sądzić o tym, co ujrzałaś? Ida gwałtownie zaprzeczyła, ale
zaraz potem pokiwała głową. Nie odważyła się zajrzeć w twarz temu dojrzałemu mężczyźnie,
który tak wiele rozumiał. I o wszystkim potrafił rozmawiać.
- Co myślisz o Mai?
Wymówił jej imię tak jak należy. Z fińskim akcentem. Ida nie znalazła właściwych
słów, więc milczała.
- To źle o niej nie świadczy. Uwierzysz mi, jeśli powiem, że to się po prostu stało? Bo
było nam pisane?
- Nie wiem...
- Wierzysz w wielką miłość? Nic nie odrzekła, zresztą Heino nie dał jej dojść do słowa.
- Ona istnieje. Wielka, wszechogarniająca miłość. Tyle że jej oblicze jest za każdym
razem inne. Rozumiesz?
Ida przytaknęła. Myślała podobnie, wmawiała sobie tylko, że nigdy się nie zadowoli
namiastką uczucia.
- Czasami trafiasz wprost do raju - tłumaczył. - Jeśli spotkasz właściwą osobę we
właściwym miejscu o właściwym czasie. To, co zdarzyło się między mną a Mają, było piękne.
Nie wolno ci myśleć inaczej. Przeraziła cię ta scena, bo nie dostrzegłaś w niej uczuć. Ale są,
uwierz mi na słowo.
- Co teraz będzie? - spytała cicho i niepewnie. - Z tobą i z Mają?
- Nie wiem - odrzekł szczerze. - Nie muszę wiedzieć, co się zdarzy jutro.
- Maja z nikim nie rozmawiała tak jak z tobą. Na chwilę twarz Heino rozjaśniła się w
uśmiechu.
Nie wyglądał tak surowo, kiedy się uśmiechał. Ida nie miała odwagi poprosić, by czynił
to częściej.
- Twoja siostra jest dobra, Ido - powiedział. - Nie znałem dotąd nikogo takiego jak ona.
Nie myśl o mnie źle!
Są chwile w życiu, kiedy trzeba zawierzyć instynktowi.
Wstał, uśmiechnął się do niej i spokojnie wrócił do ogniska.
Różnił się od Simona, bardzo się różnił. Ida nie mogła się teraz sobie nadziwić, że
porównywała tych dwóch mężczyzn.
Miało się już ku wieczorowi, kiedy zaczęli zakrywać stos. Należało to uczynić w taki
sposób, by zielona korona sosny nie doznała uszczerbku. Miała dumnie wznosić się do nieba,
póki ostatnia kropla smoły nie spłynie do beczki.
Mielerz ze wszystkich stron uszczelniono darnią. Biada temu, kto by to uczynił mało
starannie! Powietrze nie mogło mieć dostępu do drewna, tylko u samego dołu zostawiano
szparę, w miejscu gdzie podpalano stos. Potem i ten fragment zakrywano darnią, pozostawiając
jedynie kilka otworów zapewniających przewiew.
Smolarze nie podpalili stosu. Zrobiło się późno i powiał lekki wiatr.
Poza tym Tuomas i Pekka dali wyraźnie do zrozumienia, że nie życzą sobie obecności
kobiet przy tej najważniejszej czynności.
- Już i tak źle się stało, że kręcą się tu baby - powiedział zjadliwie Tuomas i splunął w
kierunku Mai.
Maja nie dała się sprowokować.
- Ciekawa jestem, co za baba wyrządziła ci krzywdę - odrzekła jedynie.
- Duchom się to nie podoba. - Tuomas pociemniał na twarzy, udając, że nie dosłyszał jej
uwagi. - Duchom należy się szacunek. Nie lubią, kiedy kobiety kręcą się przy męskiej robocie.
- Duchy mają więc źle w głowie jak co poniektórzy - odrzekła kwaśno Maja, dając
wyraźnie do zrozumienia, że nie darzy smolarzy szacunkiem.
Ale nie zaprotestowała i razem z Anjo i Idą ruszyła w powrotną drogę. Na odchodnym
zapytała jedynie, czy mężczyźni sami przyjdą po jedzenie, czy też któraś ze znienawidzonych
bab ma przebrać się w spodnie na tę okoliczność.
- Bez nas zagłodzicie się na śmierć. Chyba że duchy zatroszczą się o posiłek.
- Przyjdziemy - zapewnił ją Reijo, szczęśliwy, że pozbędzie się Mai i jej kąśliwych
uwag. I że na jakiś czas utrzyma ją z dala od syna Petriego.
Mężczyźni zostali przy mielerzu po to, by go chronić na wypadek, gdyby jakiś
konkurent do czarnego złota zechciał pomieszać im szyki. Może nawet podpalić stos, jeśli wiatr
by ucichł, a pogoda się ustabilizowała.
Ida wiedziała, że powyciągają flaszki ukryte w wewnętrznych kieszeniach kurtek i będą
opowiadać sobie historie. I będą śmiać się i radować tak jak w poprzednich latach...
Trochę im zazdrościła.
Rozpalaniu mielerzy towarzyszyły śpiewy, zabawa i wesołość... Tak bywało do tej pory.
Schodziło się pół wioski, mnóstwo młodzieży.
W tym roku smolarze nie życzyli sobie obecności kobiet. Całą radość zachowywali dla
siebie.
Wkrótce kobiety natknęły się na Sedolfa i Emila. Wypukłe kieszenie młodzieńców
świadczyły o tym, że cały prowiant mieli w płynnej postaci.
Emil spoglądał na Idę tęsknym wzrokiem.
- Wracacie do domu? - zdziwił się.
- Duchy nie lubią spódniczek - wyjaśniła Ida. Dziwaczne zachowanie smolarzy nagle
wydało się jej zabawne.
Emil nie wiedział, na co się zdecydować. Dołączyć do mężczyzn, czy pójść za Idą.
- Nie powinien was kto odprowadzić do wioski? Maja prychnęła pogardliwie.
- Też mi się znalazł obrońca! Damy sobie radę bez twojej pomocy.
Dylemat Emila został rozwiązany. Ida była wdzięczna Mai, ale nie powiedziała tego
głośno.
Sofia i Henriettę również pięły się pod górę, wystrojone z umiarem, tak by nie
wzbudzać podejrzeń rodziców.
- Zawracajcie - poleciła im Ida. - W tym roku przedstawienie wyłącznie dla mężczyzn.
- Co ty mówisz? - zdziwiła się Sofia.
- Przegonili nas - wyjaśniła Maja. - Chcą być sami, trudno. Nie będę błagać ich o
pozwolenie.
Dziewczęta spuściły nosy na kwintę i zawróciły. Co rusz rzucały ukradkowe spojrzenia
na Anjo, ale nie miały śmiałości się odezwać.
- Knut to mój mąż - powiedziała Anjo, kiedy już zbliżały się do domu Mai.
Dziewczęta roześmiały się nerwowo.
- Jestem znacznie starsza od niego. Sama się dziwię, że mnie zechciał!
Szczerość Anjo stopiła lody. Ta kobieta miała niezwykły dar zjednywania sobie ludzi.
Plotki już zaczęły krążyć, choć nikt jeszcze nie widział Anjo z bliska. Poza Indianne, ale
jej trudno wierzyć. Opisała żonę Knuta w sposób groteskowy, jakby miała na myśli kogoś
innego, a nie tę roześmianą, sympatyczną osobę.
Ida zaprosiła wszystkie na cypel. Sofia i Henriettę dały się przekonać, ale Maja
odmówiła.
- Muszę się przespać - ucięła dyskusję. Ida uważała, że Maja nie powinna zostać sama.
Tylko że starsza siostra rzadko zmieniała raz powziętą decyzję.
Pożegnały się przy domu Mai.
Zapadała noc. Niebo zachmurzyło się, tylko na zachodzie było ciemnobłękitne, resztę
spowijały szare kłęby chmur. Na szczęście chmury trzymały się wysoko nad wierzchołkami
gór, co dawało nadzieję na rychłe wypogodzenie.
- Żeby tylko nie spadł deszcz. I żeby nie wiało. - Ida była zaniepokojona, a dziewczęta z
wioski podzielały jej troskę. Znały się trochę na smolarstwie, tylko Anjo za każdym razem
dowiadywała się czegoś nowego.
- Ciągnęłoby przez darń - wyjaśniła Henriettę, a Anjo pojęła jej tok myślenia. Trzeba
wielu sprzyjających okoliczności, zanim powstanie smoła do smarowania ścian, uszczelniania
burt łodzi i leczenia chorób.
Do domu na cyplu dotarły rozszczebiotane. Anjo czuła się starsza od nich, ale nie jak
matka, nie jak ktoś z innego pokolenia. Dziewczęta traktowały ją przyjaźnie i nie wyłączyły ze
swego grona.
Anjo schowała radość w sercu. Opowie o niej mężowi. Knut obiecał, że przyjdzie po
jedzenie i spędzi z nią noc. Anjo potrzebowała poczucia bezpieczeństwa, codziennie musiała się
upewniać, że należą do siebie.
Dotąd Knut jej nie zawiódł. Choć ta szczupła dziewczyna nad rzeką napędziła Anjo
stracha. Zabolały ją wyzwiska, ale tkwiło w nich ziarenko prawdy.
Były takie młode. Jak jej Knut.
Pranie powiewało wesoło na rejach, kołysał nim rześki wiatr znad morza. Dopiero
stanąwszy na progu domu, zorientowały się, że taniec wiszącej bielizny zbyt jest ożywiony.
Ktoś pociął ją na wąskie pasemka, sztuka po sztuce.
Anjo rozpłakała się, kiedy obeszła podwórze, robiąc rachunek strat.
- To przeze mnie.
Wszystkie jednocześnie pomyślały o Indianne.
Ubranie nie znaczyło wiele dla mężczyzn. Mężczyzna na co innego skierowałby zemstę.
Na coś, co miało wartość w jego oczach.
Kobieta znała cenę odzienia.
- Idę po Knuta. - Ida dyszała wściekłością. - Nie obchodzi mnie, jak zareagują na mój
widok.
Nie zaprotestowały.
- Najszybciej biegam - dodała na wszelki wypadek. - Zostaniecie z Anjo?
Sofia i Henriettę pokiwały głowami. Wiedziały, że ich zachowanie nie zyska aprobaty
rodziców. W takie rzeczy nie wolno się mieszać, zwłaszcza jeśli zdarzyły się w domu na cyplu.
Ale były lojalne. I zaciekawione. Dalszym ciągiem, widokiem Knuta u boku Anjo.
Zaryglowały drzwi.
Ida popędziła do mielerza najkrótszą drogą. Nie dbała o to, co duchy sobie pomyślą.
Powinny mieć dość rozsądku, by zrozumieć powagę chwili.
7
Ida zabrała z sobą Knuta, Ailo i Heino. Reijo także chciał ruszyć do domu, ale trzej
młodzieńcy przekonali go, że sprawa nie jest aż tak poważna.
Mielerz należał do Reijo, obyczaj nakazywał mu być przy nim.
- Indianne nie popełniłaby takiego głupstwa - myślał głośno Knut. - Po co miałaby to
robić?
- Zraniona miłość - powiedział Heino.
- Nie była moją dziewczyną...
- Ale wpuściła cię do alkowy - wycedził Ailo. - Może liczyła na więcej.
- Taka miła dziewczyna! - Knut nie dawał za wygraną. - To sprawka jakiegoś szaleńca.
- Tylko kobieta mogła zrobić coś takiego - stwierdziła Ida. - Do twojego powrotu nasze
pranie było bezpieczne. Do twojego powrotu z Anjo - dodała.
- Czy Anjo bardzo jest roztrzęsiona? - spytał Knut po raz tysięczny.
Ida cierpliwie odpowiadała, że Anjo jest, rzecz jasna, podenerwowana, ale nie została
sama. Heino nie poszedł na cypel.
- Nasza kłótnica też potrzebuje opieki - tłumaczył się. Knut nie miał czasu, by
zastanawiać się nad nagłym zainteresowaniem, jakie Heino okazywał Mai. Dość się nasłuchał
dowcipów o różnicy wieku.
Chłopaki z wioski, dawni towarzysze zabaw, nie przebierali w słowach po wypiciu paru
głębszych. Sedolf i Emil widzieli Anjo i z prostacką bezpośredniością wyjaśnili Knutowi, że,
owszem, Anjo nadaje się na materac, ale po co od razu się z taką żenić?
Anjo zdążyła już osuszyć łzy i zdjąć żałosne szczątki prania. Ktoś starannie wykonał
swą niecną robotę, nie ocalała ani jedna sztuka garderoby. Przy pomocy Sofii i Henriettę
ułożyła bieliznę w stos i spaliła. Kiedy zjawili się Ida, Knut i Ailo, spopielale resztki wciąż się
tliły.
Jeśli któraś z dziewcząt wątpiła do tej pory w szczerość uczuć Knuta, to musiała
zmienić zdanie. Knut przytulił Anjo mocno, pocieszał, gładził po włosach i całował w czoło.
Nie były przyzwyczajone do takiego widoku. Ludzie z wioski nie wystawiali emocji na widok
publiczny.
- Uduszę ją własnymi rękoma, jeśli okaże się, że to ona! - Knut nie znal litości.
- Daj spokój, przebolejemy tę stratę - Anjo studziła gniew męża. - Nie bądź
małostkowy.
- Indianne wspominała o tobie - powiedziała cicho i niepewnie Henriettę. Była w tym
samym wieku co Knut, znała go dobrze, zanim wyjechał. Teraz się zmienił w mężczyznę, w
którym mogłaby się zakochać. Gdyby nie Anjo.
- Ledwie ją pamiętam - westchnął Knut. - Po co miałaby się mścić?
Dziewczęta nie znały odpowiedzi, ale wszystkie trzy zdawały sobie sprawę, że Indianne
jest zdolna do takiej podłości. Dla niej ten czyn mógł mieć jakiś przewrotny sens.
Knut opadł z sił, nie chciał wracać do mężczyzn.
Wiatr zresztą nie ucichł i nic nie wskazywało na to, że niebo rozchmurzy się w ciągu
nocy. Nie rozpalą mielerza przed rankiem, a Knut nie miał ochoty wystawiać się na drwiny
dawnych kompanów.
Sofia i Henriettę zbierały się w drogę powrotną. Porządne dziewczęta nie powinny
włóczyć się samopas w poniedziałkowy wieczór.
- Przekażcie Indianne, że chcę z nią pomówić - oznajmił im Knut, a w jego głosie
pobrzmiewała groźba.
Skinęły potulnie głowami. W głębi duszy marzyły jednak, by to nie Indianne dopuściła
się niecnego czynu. Z tym nowym Knutem nie było żartów.
Ida nie mogła znaleźć sobie miejsca. Wydarzenia tego krótkiego dnia odebrały jej
spokój. Sen nie przyjdzie tak łatwo.
Usiadła na kamiennym stopniu prowadzącym do sauny.
Knut i Anjo nie szukali towarzystwa. A Ailo nie miał nic przeciw temu, by
porozmawiać tylko z Idą.
- Postarzałam się dziś co najmniej o dwa lata - stęknęła Ida. - Nic już nie będzie takie
jak dawniej.
Ailo wykrzywił twarz. Nie usiadł, czuł się trochę niepewnie. Oparł się o ścianę obok
Idy. Nie powinien był tyle pić, teraz już wiedział, ale ostatnie zdarzenia przywróciły mu
trzeźwość.
- Miałaś długą rozmowę z Heino? Ida zdumiała się. Więc jednak ich zauważył.
- Lubię go - powiedziała.
- Pomimo wszystko? - W oczach Ailo zamigotał uśmiech.
Ida skinęła głową. Nie miała ochoty się z nim sprzeczać.
- Nasza siostra zrobiła na nim ogromne wrażenie - ciągnął Ailo. - Opowiadał o niej cały
wieczór. Nie sądziłem, że jest taki szybki. Muszę się jeszcze sporo nauczyć...
Ida zignorowała tę uwagę.
- Musimy schować to przeklęte złoto. - Myśli dziewczyny przeskakiwały z tematu na
temat.
- Przez Maję?
Ida znów przytaknęła. Nie mogła pozbyć się niepokoju.
- Nie podobają mi się ci dwaj, których przyprowadził Santeri. Nie chodzi wyłącznie o
ich stosunek do kobiet. Mam dziwne przeczucia.
- Musimy powiedzieć o tym Knutowi. Zadbam o to, by przenieść gdzieś tę część
kruszcu, którą ukryliśmy w domku Mai. Ci dwaj nie znają tych stron, więc nic nie znajdą.
- Co zrobisz ze złotem? - spytała Ida. Przekrzywiła głowę, patrząc w górę. Ailo wciąż
miał brudną od ziemi twarz i rozwichrzone włosy. Stał, złożywszy ramiona na piersiach.
- Pomogę swoim - odrzekł bez zastanowienia, jakby to było oczywiste. - Umiemy żyć w
harmonii z górami, ziemią i rzekami, ale i na nas mogą przyjść ciężkie czasy... Złoto to ratunek
na czarną godzinę.
- Przecież cię wyrzucili. A ty chcesz wrócić? I jeszcze podarować im skarb?
Ailo przytaknął.
- To moja rodzina. Mój lud.
- I nikt inny tam na ciebie nie czeka? - spytała pospiesznie, choć pytanie wydało się jej
całkiem naturalne.
- Nie.
I nie dodał nic więcej. Jego sposób widzenia świata mógł ją zranić.
Miłość do jednego człowieka mu nie wystarczała. Przynależność rodowa, zobowiązania
wobec swego ludu i dziedzictwa - wychowano go w takim duchu, by wszystko to szanował i
kochał. Ida miała korzenie. Wzrosła pomiędzy czterema ścianami solidnego domu. Nie mógł
oczekiwać, że zrozumie tęsknoty wiecznego włóczęgi.
- Możesz usiąść.
- Nie wiem, czy powinienem... Ich spojrzenia spotkały się. Oboje wstrzymali oddech na
chwilę.
- Jestem taka groźna? - zapytała.
- Może nie dla wszystkich. Niedopowiedzenie poruszyło w Idzie jakąś tęskną strunę.
Uśmiechnęła się.
Ailo usiadł. Całkiem blisko.
- Przyszedł tam do nas chłopak o imieniu Emil - powiedział lekko. - Dobrze się o tobie
wyrażał...
Ida wykrzywiła twarz.
- Nic na to nie poradzę. Nie prosiłam go o to. No i nie przegonię do piekła.
Ailo roześmiał się.
- A mnie przegonisz?
- Ciebie? Nie - odrzekła szybko. Zbyt szybko. Zaczęła oglądać paznokcie, zerkając
kątem oka na Ailo. Siedział z szeroko rozstawionymi nogami, wsparłszy dłonie na udach. -
Czemu miałabym cię przeganiać? - dodała niepewnie.
- Ja też czasami dobrze o tobie mówię. Chociaż mnie o to nie prosiłaś...
- To co innego.
- Co innego? Dlaczego zmuszał ją do takich wyznań? Dlaczego kazał stąpać po śliskim
gruncie? Nie rozumiał, że się jeszcze boi?
- Ty, to ty. - Idiotyczne wytłumaczenie, ale nie mógł spodziewać się innego, skoro
stawia ją pod ścianą.
- To znaczy Ailo, przybrany brat? Siedzieli zbyt blisko siebie, ale Ida nie zdobyła się na
to, by się przesunąć. Jej ciało było ciężkie jak z żelaza. I gorące jak stos smolny.
- To znaczy ty, Ailo. Nie przybrany brat. Żaden brat. A więc wyrzekła te słowa. Niech
sobie myśli teraz, że jest głupia. Zmusił ją do wyznania. Jego wina, bo siedzi zbyt blisko i jest
taki inny niż zazwyczaj. Jego wina, bo spoważniał i wcale nie ma ochoty się przekomarzać...
Wina Ailo...
Ailo odetchnął z drżeniem. Dręczyło go trochę sumienie, że wystawia Idę na taką próbę,
ale i był uradowany.
Wiedział, na czym stoi.
Miał dwadzieścia jeden lat i nie powinien się tak denerwować. Nie po raz pierwszy
siedział blisko dziewczyny, a jednak nigdy dotąd tak silnie nie przeżywał czyjejś bliskości.
Położył dłoń na jej dłoni.
Ida wiedziała, że ten gest oznacza coś szczególnego. Ich palce się splątały, ale oboje
milczeli przez dłuższą chwilę.
- Czy to dlatego, że piłeś? - spytała. Tych słów najmniej się spodziewał. Choć może to i
lepiej, że je wypowiedziała, zamiast dusić w sobie. Nie znał rozmiarów jej niepewności.
Ailo ścisnął mocniej dłoń dziewczyny i zajrzał jej w twarz.
- Nie, Ido. Nie dlatego, że piłem. Dawno już nie czułem się tak trzeźwy.
Ida znalazła wyraz powagi w jego błyszczących oczach. Oczach matki, ale tego nie
mogła wszak wiedzieć. Może Mikkal wyglądał podobnie. Dawno temu, kiedy ich obojga
jeszcze nie było na świecie.
Może Raija dostrzegła to samo w twarzy Mikkala?
Może wszystkim kieruje jakaś tajemnicza moc, może w każdym geście, każdym czynie
tkwi ukryty sens...
- Historia się powtarza - wyrwało się jej.
- Jak to? - spytał, z góry znając odpowiedź.
- Twój ojciec. Moja matka. Ty. Ja. Teraz powinien ją ostrzec. Żeby nie rzucała się od
razu na głęboką wodę. A zwłaszcza w jego ramiona. Ze nie jest lepszy od miejscowych
zalotników, którzy usiłowali wejść przez okno do jej sypialni.
Nie powiedział nic.
Może niepotrzebnie pił, wódka mąci jasność sądów.
Ale Ida była boginią, istotą nie z tego świata. Jakże więc mógł nie objąć jej ramieniem?
I było tak, jakby zawsze ją obejmował. I jakby nigdy nikogo innego nie trzymał w
objęciach. O niej zawsze snuł marzenia, ją uważał za swoją wybrankę.
- Miałam rację - szepnęła Ida. - Miałam rację! - W jej słowach rozbrzmiewała radość.
Ailo spojrzał w roześmiane oczy dziewczyny. Nie można się znudzić patrzeniem w takie oczy. -
Wiedziałam, że będzie inaczej. To nie to samo, co ich natrętne ręce, których dotyk ledwie
znosiłam.
Czy można odczuwać większą dumę?
- A teraz już wiesz? - spytał Ailo. - Jest inaczej, bo to ja cię obejmuję?
Pokiwała ochoczo głową. Zbyt dobrze go znała, by udawać. Zresztą nie potrafiła
udawać.
- Pocałuję cię - powiedział. Przytrzymał ją mocniej, zamknął w uścisku, z którego nie
było ucieczki, nawet gdyby chciała. Podniosła twarz ku niemu i rozchyliła wargi.
- Więc zrób to! Ailo uśmiechnął się. Pocałował ją otwartymi ustami, smakując wargi
dziewczyny językiem, potem wsunął go głębiej i napotkał koniuszek jej języka, skory do
zabawy... Jej ręce splecione na szyi Ailo, gorliwość, z jaką oddała się pocałunkom - wszystko to
przyprawiło młodzieńca o dreszcze rozkoszy. Podniosła się na kolana, by znaleźć się bliżej
niego. Miała w sobie więcej ognia niż w rudych włosach.
- Wciąż jest inaczej? - spytał. Czoło Idy spoczywało na jego policzku. Dziewczyna
wślizgnęła się na jego kolana. Tak było dobrze - i bardzo niebezpiecznie.
- Tak.
Odetchnął. Bał się, że ją rozczaruje. Dotyk jego rąk nie powinien napawać jej wstrętem.
Jak trudno zapanować nad dłońmi.
- Wiedziałem, że do tego dojdzie - rzekł cicho i pocałował ją w skroń. - Byłaś małym
dzieckiem, a ja już zdawałem sobie sprawę, że staniesz się inna... - Użył jej słowa, bo mieściło
w sobie wiele treści.
- Tylko mi nie mów, że od tamtej pory na to czekałeś - parsknęła. Nie była aż tak
romantyczna.
Ailo roześmiał się.
- Nie. Ale wierzyłem, że wszystkie przewyższysz urodą. Poza tym masz wiele innych
zalet...
Idzie starczyło rozsądku, by nie domagać się szczegółów.
- Myślałem o tobie nieustannie - wyznał. Język mu się rozwiązał, słowa same cisnęły się
na usta. Może to przez nadmiar trunku?
Muszę uważać, pomyślał. Cały czas się pilnował, ale wargi przestały go słuchać.
- Anders mi opowiadał - odrzekła sucho, ale nie poruszyła się. - Nie wmawiaj mi rzeczy,
których nie było, Ailo. Wystarczy mi to, co dzieje się teraz.
- Przecież nie kłamię! - Był nieomal zrozpaczony. Wątpiła w jego szczerość?
- Opowiadał mi o hordach innych dziewcząt - uśmiechnęła się. W tonie głosu krył się
ślad zazdrości, ale przecież nie miała żadnych praw do jego przeszłości.
- One nigdy nie posiadły moich myśli - zapewnił ją. - Ktoś inny zawsze był w nich
obecny. Ktoś o rudych włosach i niezwykłych oczach o barwie zielonobrązowej. Ktoś, kto stąpa
lekko i potrafi droczyć się ze mną. Dumna istota, która nie waha się sprzeciwić memu zdaniu...
Ida śmiała się.
- Więc taka jestem? Ailo skinął głową.
- I masz jeszcze tyle innych przymiotów, których nie zdążyłem poznać. Z pewnością nie
jesteś nudna.
Teraz wybuchnęła śmiechem.
- Powinienem już iść - powiedział. Wieczór przeszedł w noc. Niepostrzeżenie, jak to
bywa letnią porą na dalekiej północy.
Zacisnęła dłonie na jego szyi.
- Zatrzymam cię - stwierdziła z satysfakcją. - Nie puszczę.
- Muszę się przespać. Ida potrząsnęła głową.
- Nie jesteś starcem.
- Mógłbym nabrać ochoty na coś, czego ty byś nie chciała.
Zesztywniała na chwilę. Ailo wiedział, jaki obraz stanął przed jej oczyma, ale nie
pożałował swego odruchu szczerości.
- Czy to nie jest dobre, łagodne i ciepłe doznanie? - spytała cichutko. Pamiętała słowa
Heino. Rozumiała je wtedy, nie przypuszczała jednak, że tak szybko jej samej będą dotyczyć.
- Nie tylko, Ido. Ale nie wolno tego przyspieszać, jeśli nie jesteś gotowa. Piłem. Mogę
stracić głowę...
- Nie ty. Wierzyła mu bezgranicznie. Ale Ailo nie bardzo ufał samemu sobie.
- Co innego byś powiedziała, gdybym zaciągnął cię do sauny i zaczął majstrować przy
spódnicy - rzucił z uśmiechem. Od samej myśli zakręciło się mu w głowie.
Ida wyprężyła się. Wargami połaskotała szyję Ailo, budziła w nim uczucia mniej
szlachetne niż czułość.
- Co jeszcze byś mi zrobił? - spytała z napięciem i powagą.
Ailo potrząsnął głową.
- Nie pozwól mi fantazjować - zaprotestował. - Nie zmuszaj mnie, będziemy oboje
żałować!
Ida czuła, jak ciepło rozlewa się falami po całym ciele. Dudniło jej w skroniach, drżały
wargi, nie mogła usiedzieć w bezruchu. I wiedziała, że to samo dzieje się z Ailo.
- Nie wiesz, co robisz - szepnął chrapliwie, patrząc na nią nieprzytomnie. Znów
zachłannie poszukał ust Idy. Jego pocałunki doprowadzały dziewczynę do szaleństwa, kazały
zapomnieć o rozsądku.
Ida wsunęła ręce pod kurtkę Ailo, dotykała tych samych silnych ramion, które
podziwiała całe przedpołudnie.
Miał gładką, rozgrzaną skórę.
Dłoń Ailo wślizgnęła się pod spódnicę dziewczyny, szukała miejsc, których ona sama
rzadko dotykała.
Pozwalała mu odkryć rzeczy, o których nawet nie ważyła się marzyć.
Obrazek znad rzeki pojawił się na moment przed jej oczyma i zaraz rozpłynął. To było
co innego. Każda taka chwila była inna. Tyle zdążyła już zrozumieć.
Ailo cofnął rękę i zepchnął Idę z kolan. Obrócił się do niej plecami i stanął z trudem na
nogi, oddychając ciężko.
Ida nie poruszyła się. Zaskoczona, gorąca, spragniona tego, co nie nastąpiło.
Ailo oparł się o ścianę i wcisnął dłonie głęboko do kieszeni.
Dziewczyna spojrzała na niego kątem oka i dostrzegła, że ledwie panował nad sobą.
Świat wirował. Pozwoliłaby mu na wszystko...
Wiedziała.
On też.
I nagle ogarnęła ją czułość dla Ailo. Za to, że nie poprosił. Że cofnął się, choć oboje
pragnęli posunąć się dalej.
- To nie jest tylko dobre i łagodne - powiedział miękko, układając wargi do uśmiechu.
Rozumiała.
- Pójdę, tak będzie najlepiej.
Skinęła głową. Skąd miała znać siłę tych uczuć? Do tej pory nic o nich nie wiedziała.
- Przed tobą też zamknę okno do sypialni - oznajmiła, drżąc.
- Tak będzie najlepiej, Ido. Nie dotknął jej, ominął i ruszył w stronę drzwi. Ida pierwsza
dopadła klamki.
Z uśmiechem uniosła głowę, zasypała twarz chłopaka pocałunkami, na koniec odnalazła
jego usta. Ailo się cofnął.
- Dobranoc, aniele - powiedział. - Lepiej będzie, jak zniknę. Twarda ława w kuchni Mai
wybije mi z głowy niebezpieczne marzenia...
W jej promiennej twarzy nie było drwiny, kiedy mówiła:
- Nie pozbawiaj się marzeń. Czyż nie miło bawić się własnymi myślami, nawet jeśli są
niebezpieczne?
- Ty to uczynisz? Znowu się uśmiechnęła i skinęła głową. Jej wargi wypowiedziały
tylko jedno słowo:
- Może. I pozwoliła mu odejść.
- Więc nie rozpalacie mielerza? - Maja powitała Heino pytaniem jak nieproszonego
gościa.
- Wiatr - wyjaśnił zwięźle. - Poza tym ktoś pociął pranie w domku na cyplu.
Twarz Mai pociemniała. Zamknęła drzwi na zasuwę. Pamiętała takie samo zdarzenie z
przeszłości, niewidzialne ręce popełniły wtedy identyczną podłość. Odezwał się stary ból.
- Gdzie Ailo?
- Został z nimi. Ma swoje powody. Maja wiedziała, o czym mówi Heino. Zamiary Ailo
trochę ją niepokoiły.
- Bałeś się o złoto? - dopytywała się.
- O ciebie też. Niepotrzebnie się wygadałaś.
- Masz rację. Schowałam złoto.
- Gdzie? Lubiła się droczyć z Heino. Przekrzywiła głowę i bez strachu zajrzała w jego
ciemne oczy.
- Wystarczy, że ja wiem. Nie ufasz mi? Wielkie dłonie zamknęły się na nadgarstkach
dziewczyny i unieruchomiły je w żelaznym uścisku.
Przyciągnął ją do siebie, położył dłonie na piersi. I pocałował.
- Nikomu nie ufam. Gdzie je schowałaś?
Maja roześmiała się. Wciąż trzymał ją mocno, kiedy nadepnęła lekko na deskę w
podłodze. Deska skrzypnęła.
- Pod podłogą?
Skinęła głową.
Puściwszy Maję, badawczo przyjrzał się desce. Potem nadepnął na nią, nie trzeszczała
mocniej niż pozostałe.
- Pokaż!
- Musisz przesunąć ławę.
Uczynił, jak kazała. Maja pchnęła stół na bok. Deskę, którą wskazała, obluzowano pod
samą ścianą. Trzeba było uklęknąć i dotknąć jej, by znaleźć skrytkę.
Heino pokiwał głową z aprobatą. Odchylił deskę i zajrzał pod spód. Nic nie dostrzegł.
Kpiła sobie z niego? Maja przytrzymała deskę i kazała mu wsunąć rękę do środka. Z ledwością
sięgnął czubkami palców do torby z kory brzozowej.
- Ukryłam ją głębiej - rzuciła lekko. Puściła deskę gwałtownie, omal nie przycinając mu
palców.
- Sprytnie - pochwalił. Otrzepał się z kurzu i pomógł jej przesunąć ławę i stół na
miejsce. Podłoga była starta, więc nikt nie domyśliłby się, że przestawiali meble. Docenił spryt
Mai, przepakowała złoto z worków, w którym je przywieźli.
- Zadowolony? - spytała. Skinął głową.
- Tak, póki co. Zdjął kurtkę i powiesił ją na haczyku przy drzwiach.
Odnalazł Maję wzrokiem.
- Miałaś niebezpieczne dni? Maja odrzuciła głowę i roześmiała się gorzko.
- Nie miewam niebezpiecznych dni. Tracę dzieci. - Twarz dziewczyny stężała. - Nie, nie
musisz się niczego obawiać. Choć sama nie wiem. Przestałam liczyć, bo po co?
- Nie miałbym nic przeciw potomkowi - wyrzekł z powagą, nie odrywając od niej oczu.
- W moim wieku uznałbym go za dar, a nie za karę. Byłabyś wspaniałą matką. Dla moich
dzieci.
Maja gwałtownie zamrugała powiekami. Nienawidziła samej siebie za to, że płacze w
czyjejś obecności.
- Nie wiesz, co mówisz.
- Wiem. - Heino urwał, a potem wystąpił z propozycją, jakiej nie zrobiłby żadnej innej
kobiecie. - Mogłoby się nam ułożyć. Lubię cię, a i ty chyba darzysz mnie sympatią. Potrafimy
rozmawiać ze sobą. Nigdy bym się tobą nie znudził.
- Czy to oświadczyny? Heino wykrzywił się.
- Powiedzmy. Zbliżył się do Mai i położył dłonie na jej ramionach.
Nie przytulił, tylko trzymał tak, by mogła patrzeć mu w oczy. Wyczuł, że tego właśnie
pragnie.
- Jestem jedyną osobą, która może zachować ciągłość rodu Aalto. Spotkałem w życiu
jedną kobietę, z którą pragnąłbym spłodzić potomka. Ciebie.
Maja potrząsnęła głową.
- Jesteś szalony, Heino Aalto. Znamy się zaledwie dwa dni!
- Nie kocham się z każdą kobietą, która stanie mi na drodze - odrzekł - zwłaszcza po tak
krótkiej znajomości. Moja propozycja to nie żart. Jesteś mi potrzebna. Chcę żyć z tobą. Jeśli
okażesz się brzemienna, ożenię się z tobą.
- Piłeś? - Maja pociągnęła nosem, ale to nie alkohol skłonił go do złożenia tak szalonej
oferty.
- Mam swoje złoto, tobie przypadnie część od Knuta. Nie musimy obawiać się nędzy.
Nie chciałbym tu zostawać, ale i tobie zmiana miejsca dobrze by posłużyła...
Wzrok Heino zaniepokoił Maję. Zdawał się odzierać ją ze wszystkich tajemnic.
Nie zapytała o miłość, on nie wypowiedział tego słowa. Pertraktowali na temat dziecka,
bezpiecznego związku, wyjazdu.
- Jak długo ma to trwać? - spytała przez zaschnięte wargi.
- Tak długo, jak potrzeba. Westchnęła. Miała zamęt w głowie.
- I dobrze wszystko przemyślałeś?
- Tak.
- Będziesz żałować.
- Może. Nie sądzę. Myślę, że mogę ci wiele ofiarować. Czy to jedyna szansa na
normalne życie? Czas uciekał, Maja zdawała sobie z tego sprawę.
W wiosce nie było dla niej przyszłości. A pisklę wyfrunęło już z gniazda.
- Dlaczego się boisz? - spytał chrapliwym głosem. - Wiesz, Maju, tylko ptaki w klatce
tęsknią. Dzikie ptaki latają.
- A ty jesteś dzikim ptakiem? Przytaknął.
- Ty też, w głębi duszy. Tylko jeszcze o tym nie wiesz. Ona - dzikim ptakiem? Potrafił
znajdywać ładne słowa.
Maja przyglądała się Heino. Wiedziała już, że jest przystojny, nosił się prosto i dumnie.
I tyle wiedział, powinien chodzić do szkół... Miał w sobie jakąś siłę, której nie spotyka się u
wielu ludzi.
Jak Reijo dawnymi laty.
Mógł zajść daleko, dalej niż Maja mogła marzyć, ale się nie wywyższał. Cały czas
stawiał jej wyzwania.
Niektórzy mężczyźni tacy właśnie są.
A miłość...?
Została poczęta z miłości. Gorącej, wszechogarniającej miłości, która musiała skończyć
się cierpieniem. Która, być może, ją pozbawiła prawa do wielkiego uczucia.
Był dobrym kochankiem, mógł dać jej wiele upojnych nocy.
Domyślał się, że waży jego wady i zalety? Może sam przeprowadził podobną rachubę?
I tak dobrze wyszłaby na tej transakcji. Wymagał jedynie dziecka.
Znał jej przeszłość, a mimo to złożył tę propozycję.
- Zgadzam się - powiedziała. Heino nie spodziewał się innej decyzji. Przytulił Maję
czule, a ona pomyślała z nadzieją, że nie kieruje nim jedynie marzenie o potomku.
- Przenoszę się do twojego łóżka - oznajmił. - Zdejmę skobel. Ailo wróci nocą.
Ailo nie zdziwił się, nie ujrzawszy kompana w kuchni. Z pokoju Mai dobiegał odgłos
ściszonej rozmowy. Nie wiedział, w jaki sposób Heino zdołał przełamać mur obojętności,
którym otoczyła się siostra. Z całego serca pragnął jednak, by dał Mai szczęście.
8
Ailo nie zadał żadnych pytań, kiedy Heino i Maja pojawili się w kuchni. Uścisnął tylko
siostrę. Nie miał w zwyczaju rozmawiać o sprawach uczuć. Pragnął tylko pokazać Mai, że
cieszy się jej szczęściem.
Rozumieli się bez słów.
Heino otworzył okiennice, w naturalny sposób przyjmując rolę gospodarza.
Nie obdarzali się przypadkowymi pieszczotami, nie zasypywali spojrzeniami pełnymi
miłości.
To, co łączyło tych dwoje, nie karmiło się takimi gestami.
Ailo nie wiedział, czy czuć rozczarowanie ze względu na Maję. Siostra zasługiwała na
to, by mężczyzna ją hołubił.
Maja pakowała jedzenie, szybko i sprawnie.
Heino chciał zabrać ją ze sobą. Niepokoił się o nią. Ailo poczuł się wzruszony
zachowaniem przyjaciela.
- Nie chcę, by mnie obarczono winą, jeśli nie będzie smoły. - Maja odrzuciła głowę,
zaplatając gruby warkocz. - Dacie sobie radę. Pójdę na cypel, Heino. Nie obawiam się
samotności.
Chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.
Ailo żałował, że te słowa nie padły.
Ruszyli wzdłuż rzeki. Obaj czuli, że łączy ich jakaś nowa więź, ale nie mieli sobie wiele
do powiedzenia. Mężczyźni budzili się po ciężkiej nocy na świeżym powietrzu. Deszcz
wprawdzie nie spadł, ale od ziemi ciągnęło wilgocią.
- W domu wszystko w porządku? - dopytywał się zaniepokojony Reijo.
Zapewnili go, że noc minęła bez zakłóceń.
- Maja została sama? Heino napotkał intensywne spojrzenie zielonych oczu.
- Maja da sobie radę - stwierdził. - Jest jak dziki ptak.
Reijo długo i uporczywie patrzył na tego czarnowłosego młodego mężczyznę z okolic,
których sam nie pamiętał.
- Dziki ptak? - Smakował te słowa. Znajdował w nich ziarno prawdy, zastanawiał się,
jak ten człowiek zdołał przejrzeć Maję w tak krótkim czasie. Maja przecież trzymała ludzi na
dystans. W końcu się roześmiał.
- Dziki ptak jest równie dobry jak mały kruk... Heino miał zrozumieć sens tego zdania
znacznie później. Pojął jednak, że to rodzaj błogosławieństwa. Reijo go zaakceptował.
Nie byłby zbyt zachwycony, gdyby wiedział, jak daleko Heino i Maja się posunęli, ale
Heino nie rzekł ani słowa na ten temat. Ailo też milczał.
Wstawał dzień wręcz wymarzony dla czekającego ich zadania. Jasne niebo, słońce, brak
wiatru. Wszystko wskazywało na to, że taka pogoda utrzyma się przez dłuższy czas.
Tuomas rozpoczął przygotowania. Obszedł pokryty darnią stos zgodnie z ruchem
słońca, mrucząc cicho prastare zaklęcia, które miały ich chronić, wynagrodzić ciężką pracę,
odsunąć wiatr i deszcz...
Okrążył stos kilkakrotnie, polewając go wódką i nie czując żalu z tego powodu. Tak
kazał obyczaj.
Tak czynili przodkowie, a lekceważenie tradycji nie przynosiło nic dobrego. Niejeden
się sparzył, i to dosłownie, stracił stos i środki na utrzymanie rodziny.
Tuomas z nabożeństwem podpalił zwitek kory brzozowej i drżącą dłonią przytknął go
do podstawy mielerza.
Potem obszedł stos, wielokrotnie powtarzając tę czynność.
Pozostali śledzili każdy ruch mężczyzny. Widzieli, że zna się na swoim fachu, więc to,
jakim jest człowiekiem, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Można kogoś nie lubić i wciąż
podziwiać za kunszt.
Ogień zapłonął na całym obwodzie stosu.
Wszyscy rzucili się do zamknięcia mielerza. Podstawę stosu uszczelniono przygotowaną
wcześniej darnią, pozostawiając jedynie kilka otworów wentylacyjnych, by nie zdławić
płomieni.
Pozostawało czekać i doglądać stosu.
- Kobieta też potrafiłaby to zrobić - uznał Santeri. Wciąż uważał, że dzień spędzony bez
niewiast, choćby po to, by nacieszyć oko ich widokiem, jest dniem straconym. - Kobiety są
dokładne.
Tuomas posłał mu ostre spojrzenie.
- Przy moim stosie nie ma miejsca dla bab. Reijo musiał przyznać, że Tuomas poczyna
sobie zbyt władczo. W końcu mielerz nie należał do niego. Reijo poczuł się jak zwykły
parobek.
Heino i Ailo uważali na dym pod ścisłym nadzorem Tuomasa. Wyraźnie wątpił w
staranność ich poczynań.
Miejsca, przez które dym zdołał się przebić, należało natychmiast zagrabić i zalepić
ziemią. Mężczyznom służyło do tego celu specjalne narzędzie w kształcie litery T.
Jeśliby ogień sforsował wierzchnią warstwę mielerza, stos zamieniłby się w ogromne
ognisko.
Napięcie zelżało, kiedy pierwsze krople smoły spłynęły wyżłobieniem i wpadły do
blaszanego koryta. Na dnie koryta była woda, która zasyczała w zetknięciu Z gorącą masą. Na
twarzach mężczyzn pojawiły się uśmiechy ulgi.
Zaczęło się.
Tuomas nie pozwolił podstawić pierwszej beczki, póki koryto nie wypełniło się smołą
po brzegi. Dla opiekuńczych duchów.
Reijo miał go dość. Zdecydował się już nie najmować Tuomasa do pracy przy kolejnym
mielerzu. Gdyby wiedział, że Knut wróci do domu i przyprowadzi ze sobą Heino i Ailo, nie
posyłałby po smolarzy.
Z drugiej zaś strony lubił gościć u siebie przybyszów z południa.
Wnosili do jego izby skrawek Finlandii.
Na zmianę doglądali stosu drewna żarzącego się pod pokrywą darni. Nagrabiali ziemię
na dymiące miejsca, zalepiali dziury. Pilnowali stosu tak, jak matka pilnuje chorego dziecka.
Tuomas przyglądał się z dumą swojemu dziełu.
Pierwszą beczkę podstawiano zazwyczaj z niezwykłym ceremoniałem.
Czarna, gęsta masa poczęła spływać do otworu. Mężczyźni rozłożyli się wokół ogniska,
rozbrzmiewał śmiech. Kawa smakowała lepiej.
Pięćdziesiąt beczek...
Reijo przesunął po nich rozmarzonym wzrokiem jak generał lustrujący szeregi swych
żołnierzy.
Może wyzywał szczęście? Zdoła napełnić wszystkie baryłki?
Wypalanie smoły nie było zwykłym zajęciem, lecz świętą nieomal czynnością, bardziej
ekscytującą niż polowanie. Czasami wszystko zależało od wysiłku ludzi, czasami los leżał
wyłącznie w boskim ręku.
Nikt nie potrafił przewidzieć ostatecznego rezultatu.
Knut dołączył do nich późnym przedpołudniem. Wyglądał nietęgo.
- Małżeństwo cię zżera, mój chłopcze - roześmiał się Santeri. Nie stracił dawnej
spostrzegawczości.
Knut westchnął.
- Żeby tylko. Miałem przeprawę z ojcem Indianne. Reijo spojrzał nań z ukosa.
- Dziewczęta domyślały się, że to Indianne w złości użyła noża. Te dwie przyszły na
cypel, Sofia i ta druga dzierlatka o ciemnych włosach... Henriettę. Coś mnie podkusiło i
kazałem im przekazać Indianne, że mam z nią do pomówienia...
Knut przyjął kubek, który podsunął mu jeden z mężczyzn.
- Jej ojciec pojawił się przy drzwiach wczesnym rankiem i urządził nam piekło. Nie
wiedziałem, że mam opinię flirciarza, a to było najłagodniejsze z określeń, jakimi mnie
obdarzył...
- Dziewczyna będzie się po tym trzymać z daleka od naszego domu - odrzekł spokojnie
Reijo. - Stary musi od czasu do czasu dać upust swojej złości, bo jego kobieta na wiele mu nie
pozwala.
Knut wykrzywił się.
- Maja przyszła na cypel - ciągnął. - Spotkała go po drodze i musiała wysłuchać litanii
na temat brata. Rzecz jasna, nie pozostała mu dłużna i przejechała się po całej jego rodzinie,
Indianne nie wyłączając.
Nawet Reijo nie powstrzymał się od uśmiechu.
- Doprawdy, Maja ma niezwykły dar zjednywania sobie ludzi - wycedził Ailo.
- Więc ta mała się w tobie durzyła... - Reijo spojrzał na Knuta w zamyśleniu. - Nie
wiedziałem, że z ciebie taki kobieciarz, Knucie Elvejord. Co jeszcze ukrywasz przed
przybranym ojcem?
Knut roześmiał się.
- Gromadkę dzieci tu i tam. Jak myślisz, dlaczego wyniosłem się stąd w takim
pośpiechu?
Śmiech płynął jak smoła z mielerza.
Słońce zatoczyło krąg nad górami, zanurzyło się w sosnowym lesie, prześwitując
czerwoną tarczą przez korony drzew.
Zmieniali beczkę za beczką.
Zatykali dziury darnią, parząc koniuszki palców. Klęli siarczyście.
Grabili ziemię.
Oblewali się potem w rozdygotanym powietrzu. Ocierali twarze, czarne od ziemi i
sadzy, wyglądali jak diabły z ludowych przypowieści, a nie jak normalni ludzie.
Knut zamierzał wrócić wieczorem do domu.
Nikt nie zaprotestował. Świeżo upieczony małżonek ma swoje obowiązki. Aleksanteri
droczył się z nim łagodnie, dawał dobre rady, do których sam zresztą rzadko się stosował.
Jakby zapomniał o tym, że w Tornedalen zostawił zgorzkniałą kobietę, która przeklina jego
imię.
Większe zdziwienie wywołała decyzja Heino i Ailo. Oni też zamierzali zejść na noc do
osady. Reijo przenosił wzrok z jednego na drugiego. Zdawał sobie sprawę, że Maja sama
decyduje o swoim życiu, ale niepokoił się o Idę.
Jako właściciel mielerza nie mógł odejść od stosu ani na chwilę.
A Ida była jego córką.
- Maja nie zostanie na cyplu, wiesz o tym równie dobrze jak ja - powiedział Knut.
Reijo miał dziwne przeczucie, że osłaniają się nawzajem.
- Przypilnuję domu - dodał Knut. - Heino i Ailo śpią u Mai.
- Niech tak będzie - zgodził się Reijo. Spojrzał na Ailo. Młodzieniec nie cofnął wzroku,
był w końcu nieodrodnym synem Mikkala.
Lepszego zięcia nie mógł sobie wymarzyć, ale Ida wyjdzie za mąż w cnocie. Dość miał
innych kłopotów.
- Potrafisz chyba przegonić natrętów? - spytał, lustrując Knuta wzrokiem.
- Ida chwali się, że potrafi tym najodważniejszym przyciąć palce okiennicą - powiedział
Ailo. Niewinnie, lecz z uśmiechem w kąciku ust.
Reijo nie wierzył mu ani odrobinę. Ailo przypominał mu kogoś. Kogoś z takim samym
błyskiem w oku, tą samą bezczelną pewnością siebie, kogoś, kto nocami potrafił forsować okna
do sypialni wielu dziewcząt ku utrapieniu ich rodziców.
Trzej młodzieńcy odeszli. Dopiero wtedy Reijo zrozumiał, że Ailo przypomina mu jego
samego.
Zapomniał wół, jak cielęciem był.
Ailo zaszedł najpierw do domu Mai. Dziewczyny nie było, ale bez trudu znaleźli klucz
do drzwi.
- Kochasz ją? - spytał bez ogródek, kiedy zmyli z siebie pierwszy brud.
- Kto wie, co to słowo oznacza - odrzekł.
- Ona jest córką Raiji. Heino wiedział.
- Nie wybieramy sobie rodziców. To samo powiedziałem Knutowi. Że możemy zostać
przyjaciółmi, a jego matka nie ma tu nic do rzeczy. Mai też to dotyczy.
- Przyjaciółmi? - Ailo przeciągnął to słowo, zastanawiając się, ile w nim jest prawdy.
- Rozumiemy się, Maja i ja - wyjaśnił Heino. - Wystarczy za wielkie uczucie.
- Byłbyś bezdusznym pastorem - uznał Ailo. - Po coś w ogóle usiłował nim zostać?
- Syn zagrodnika nie ma wielu możliwości. Idzie tam, gdzie mu każą jego dobrodzieje.
Ailo rozumiał. I pomyślał sobie, że Heino mógłby sięgnąć wyżej.
Nie było jeszcze za późno. Złoto otwiera wiele drzwi.
- Ożenisz się z nią?
- Kto wie. - Heino usiadł. Szybko się zadomowił. Ailo dostrzegał jednak, że ten dom
jest dla towarzysza za mały, że trzeba mu większych, przestronniejszych pomieszczeń, pełnych
światła sal. - To zależy od Mai - ciągnął. - Nie należy do kobiet, którym się komenderuje. A ja
nie potrafię błagać na kolanach...
- Wiesz, że nadano jej imię Maria? Heino nie wiedział. Domyśliłby się zapewne, gdyby
miał czas się nad tym zastanowić.
Ailo potrafił wyobrazić sobie tych dwoje jako parę. Przed domem z ogromną liczbą
okien, w których wiszą delikatne firanki. Tam Maja mogłaby zacząć nowe życie.
Tą fantazją nie mógł podzielić się z Heino. Nie wiedział, czy towarzysz ma podobne
marzenia.
Maja wróciła do domu pod wieczór, kiedy w powietrzu rozlegało się już bzykanie
komarów.
Policzki zaróżowiły jej się od marszu.
Ucieszyła się na widok Heino. Heino nie okazywał jej wielkiej miłości, ale z pewnością
uczynił ją szczęśliwszą.
- Jest smoła - powiedziała. Nie musiała pytać, Knut wrócił do domu. - Więc żadna
młódka nie wypadła nagle z krzaków, by zniszczyć robotę tym dwóm pomyleńcom?
- Zdaje się, że sama chętnie byś to uczyniła? Z czystej złośliwości? - spytał ciepło
Heino.
Uśmiechnęła się tajemniczo.
- Ktoś siedzi na schodach do sauny i wpatruje się tęsknie w drogę - oznajmiła, wbijając
wzrok w Ailo. - Czyżby nasze więzi rodzinne miały się zacieśnić?
Ailo wzruszył ramionami.
- Kto wie?
- Z pewnością nie czeka na Emila, choć ten kręci się po okolicy.
Ailo nagle zaczął się spieszyć. Ta zmiana zachowania zdradzała jego zamiary, ale Ailo
pewien był dyskrecji Mai i Heino.
Reijo odgadł trafnie, młodzi kryli się nawzajem.
- Zamknąć drzwi na zasuwę? - spytał Heino, uśmiechając się szeroko, kiedy Ailo ruszył
do wyjścia.
Ailo puścił do niego oko.
- Spróbuję sforsować najbardziej niedostępne okno w tych okolicach. Całkiem możliwe,
że zanim nadejdzie północ, połamię sobie na nim wszystkie pałce.
- Możesz się przespać w saunie - uznała Maja. - Zamykamy!
Ale wyszła za nim i spojrzała na niego poważnie oczami, które tak bardzo przypominały
mu o ojcu. Ich wspólnym ojcu.
- Nie traktujesz Idy jak zabawki? - zapytała. Ailo potrząsnął energicznie głową. Tym
razem był bezgranicznie szczery.
- Pamiętaj tylko, byś jej nie skrzywdził! - zagroziła. Maja, jego siostra, starsza ledwie o
kilka miesięcy, znacznie drobniejsza od niego. I Maja - siostra Idy.
- Nie potrafiłbym, Maju. Nigdy nie czułem się jej bratem...
- A dlaczego miałbyś się tak czuć? - prychnęła. Była nadzwyczaj przyziemna. - Nikt jej
jeszcze nie tknął.
Ailo uśmiechnął się szeroko i objął Maję.
- Wiem, siostro. Ida powiedziała mi o wszystkim. Nie uczynię tego, póki nie nadejdzie
właściwy czas. Uspokoiłem cię?
Maja skinęła głową, lecz w jej wzroku nie było pewności.
Ailo nie sądził, by Ida zdawała sobie sprawę, jak bardzo Maja troszczy się o nią. Maja
nie okazywała takich uczuć na co dzień.
- Nie jestem głodnym wilkiem. Myślę, że Idzie zależy na mnie. I wiem, że wciąż jest
bardzo młoda.
Maja westchnęła i złożyła ręce na piersiach.
- To głupie, co powiem, ale Ida zasługuje na szczęście. Słyszysz, Ailo, Ida ma być
szczęśliwa!
Ailo wierzył święcie, że zaklęcie Mai się spełni.
Ruszył w drogę tak, jak stał. W wygodnym skórzanym odzieniu, którego używał na co
dzień. Z pasem na biodrach, wyplatanym z nici o jaskrawych barwach. Na ramię zarzucił
kurtkę. Był wykąpany, włosy nie zdążyły jeszcze wyschnąć.
Reijo sądził zapewne, że Ailo skorzystał z okazji poprzedniego wieczora.
Niech myśli, co chce. Z opowieści, które Ailo słyszał nie raz, wynikało, że sami byli nie
lepsi.
Wiele dziewcząt w wieku Idy zostawało matkami. Teraz i w czasach młodości Reijo.
Emilem się nie przejmował. Chłopak kręcił się po prostu nad fiordem z rówieśnikami.
Ailo nie widział w nim rywala. Wiedział, na czym stoi.
Zastanawiał się, czy ojciec kiedyś czuł to samo. Nie potrafił sobie tego wyobrazić, choć
jednocześnie miał wtedy dość lat, by pamiętać namiętność, jaka łączyła Mikkala i Raiję.
Nie mniejszą zapewne od tej, która rozsadzała mu pierś.
Ida siedziała na stopniu do sauny, lecz na widok Ailo zniknęła za węgłem. Ailo podążył
za nią i zrozumiał, dlaczego to uczyniła. Było to jedyne miejsce na świeżym powietrzu, w
którym mogli przebywać skryci przed wzrokiem ciekawskich.
- Bałem się przyjść - zaczął Ailo, opierając się ramieniem o ścianę. - Maja powiedziała,
że masz gości.
- Emil! - prychnęła pogardliwie, dając mu powód do radości.
Rozpuściła włosy, starannie je uczesała i założyła przepaskę. Dla niego.
- Wzrok Reijo rzucał dzisiaj gromy - ciągnął Ailo. - Obawia się o cnotę swej córki.
Musiałem wytężyć wszystkie siły, by wytrzymać jego spojrzenie. Ida uśmiechnęła się.
- Zdaje mi się, że nie chce, bym dorosła.
- Ojcowie tacy są. A Maja palnęła mi przemowę. - Ailo usiadł na trawie. - Musiałem
obiecać, że będę grzeczny. I że nie skrzywdzę jej młodszej siostry.
Ida poczuła zażenowanie. Czyżby cały świat już wiedział, co ich łączy? Wyobrażała
sobie, że to słodka tajemnica.
- Śniłaś o mnie? - spytał. Znalazł dłoń dziewczyny i ogrzewał ją w swoich dłoniach.
- Nie, ale myślałam o tobie przed zaśnięciem - odrzekła z nieśmiałym, skromnym
uśmiechem.
- I co robiłem? Potrząsnęła głową.
- To mój sekret - stwierdziła zdecydowanie.
- To niesprawiedliwe - uznał Ailo i przysunął się do Idy. Nie zaprotestowała, kiedy objął
ją ramieniem. - Jestem obecny w twoich marzeniach, ale nie chcesz mi o nich opowiedzieć.
Ida nie ugięła się.
- Nie wiem, czy moje nie są śmielsze - szepnął. - Myślę o tobie nieustannie. Nie
opuszczasz mnie we śnie i na jawie.
- Opowiesz mi? - spytała równie bezgłośnie.
- Chyba nie powinienem...
- Robimy to... co Maja i Heino?
- Tak... Skąd wiedziała? Może dlatego, że fantazjowała o tym samym?
- I jeszcze inaczej - przyznał. Było mu gorąco, choć nie miał na sobie kurtki.
Dostrzegł, że Ida nie zapięła dwóch guzików przy bluzce, i od tej chwili nie mógł
oderwać wzroku od tego miejsca. Zwykle tego nie robiła...
Pocałował ją, pachniała słodko, pachniała Idą. Mógłby zamknąć oczy i rozpoznać ją po
zapachu.
Ręka bezwiednie zdążała ku miejscu, gdzie bluzka dziewczyny rozchylała się
obiecująco. Ida przechyliła się w tył, kiedy połaskotał ją w szyję.
Wsunął dłoń w rozpięcie bluzki i zamrugał zdumiony, kiedy nie natrafił na koszulkę.
Ida uśmiechnęła się zalotnie. Brakowało jej doświadczenia, ale przecież uczyniła to z
rozmysłem. Żeby nie pomyślał, że to on ją uwodzi.
Sama potrafiła uwodzić. Pociągać, drażnić zmysły bez zbędnego wyrachowania.
Pocałował lekko jej usta, potem szyję, płatki uszu. I rozpiął jeszcze jeden guzik, by
dostać się do środka. Choć szczupła i wiotka, Ida miała pełne, kusząco zaokrąglone piersi.
Palce nie mogły nasycić się miękkością skóry. Pieścił ją, rozdzielał pocałunki, coraz
niżej i niżej.
Zbyt szybko...
Ailo wyprostował się raptownie. Nie puścił Idy Z objęć, ale łapczywie wciągnął
powietrze w płuca. Wieczór był ciepły, nie studził rozgrzanych zmysłów.
Na policzki Idy wystąpiły żywe rumieńce, oczy lśniły. Ailo miał nadzieję, że tylko on
budzi to światło i że jaśnieć będzie dla niego przez całe życie.
- Nie chcę cię skrzywdzić - szepnął.
Potrząsnęła głową, rude włosy rozsypały się wokół twarzy.
- Nie chcę zrobić czegoś, czego ty nie chcesz - poprawił się. Przecież nie czynił jej
krzywdy.
- Myślisz, że nie chcę? Ailo spojrzał na Idę. Widział, jak leży odchylona, domagając się
pieszczot i czułości...
- Czasami nie powinno się robić tego, na co ma się ochotę...
Zacięła zęby i rozpięła bluzkę do końca.
- Chcę, żebyś mnie dotykał, Ailo. Żebyś mówił, iż ci się podobam. I patrzył na mnie. Ja
też pragnę cię dotykać. I widzieć cię. Całego...
Opuściła wzrok, czerwieniąc się, ale w jej głosie kryła się powaga.
Więc patrzył, tak jak chciała. Pragnął położyć twarz na piersiach dziewczyny i całować
je, ale nie uczynił tego. Osłonił jej nagość połami bluzki. Pocałował drżące wargi. I oczy, które
zasnuły się zwątpieniem i rozczarowaniem.
- Nie w ten sposób - szepnął, bo nie panował nad głosem. I z ledwością panował nad
swoim ciałem. - Jesteś mi droga, mała Ido, i nie - wstydzę się moich uczuć. Nie wstydzę się
Knuta i Anjo. - Przerwał na chwilę. - Chcę cię mieć, Ido, ale nie skrycie. Mogę wejść przez
drzwi i zostać z tobą w twojej sypialni. Uczciwie i otwarcie. Za bardzo cię cenię, by posiąść cię
chyłkiem za ścianą sauny.
Ukryła twarz w zagłębieniu jego szyi. Płakała i śmiała się na przemian.
- Myślę, że Knut zrozumie. Jesteś już dorosła - dodał.
- Założę się, że sami spieszą się do łoża... - zachichotała.
- Więc może jednak spróbuję wejść przez okno zaproponował. - W jurtach nie ma okien,
więc jeszcze tego nie próbowałem...
Zapiął guziki jej bluzki. Pogładził przez cienką tkaninę. Pocałował mocno, bo nie
ukrywała, że lubi pieszczoty.
- Zobaczymy, kto szybszy - powiedziała i pobiegła do domu.
Knut wcale nie zamierzał kłaść się wcześniej.
- Skąd ten pośpiech? - spytał.
Ida odwróciła się do niego i do Anjo, wyciągając rękę ku klamce w drzwiach do swojej
sypialni.
- Ailo zamierza wejść oknem - oznajmiła. - Jeszcze nigdy nie wchodził do dziewczyny
tą drogą.
- Zatarasuj drzwi skrzynią - odrzekł z powagą Knut. - Na wypadek gdybym zasnął.
Anjo roześmiała się cicho.
- Też się zastanawiałaś, ile czasu mu to zajmie, by się zdecydować?
Skinęła głową.
Spletli dłonie nad stołem. Usłyszeli, jak Ailo klnie po lapońsku. Tępy odgłos powiedział
im, że dostał się do środka.
- Popłyniemy na ryby? - zaproponował Knut. Anjo wyraziła zgodę. Są chwile, kiedy
ludzi należy zostawić samym sobie.
9
Mielerz płonął do piątkowego popołudnia. Wtedy Reijo musiał zejść do osady po
dodatkowe beczki. Wrócił z pięcioma, trzy napełnił po brzegi, czwartą do połowy. Zdecydował,
że tę użyje do posmołowania łodzi.
Tylko ten jeden raz był na cyplu w trakcie wypalania stosu i znalazł dom w należytym
porządku.
Ida i Anjo gościły właśnie Maję. Wszystkie izby lśniły czystością, a dziewczęta
siedziały pochłonięte robótkami.
Do niczego nie mógł się przyczepić, ale nie potrafił pozbyć się dziwnych przeczuć.
Młodzieńcy co wieczór schodzili do osady i Reijo nie był na tyle głupi, by nie wiedzieć,
co ich tak pociąga. A raczej kto. Obie pochodziły z jego gniazda.
- Myszy harcują, czyż nie? - spytał, na co odpowiedzieli, że jeśli to prawda, to kot i tak
nie dowie się niczego. Nie owijali w bawełnę. Reijo zastanawiał się, czy to nie pierwsza
oznaka, iż zaczyna się starzeć.
Mielerz udał się nadzwyczajnie. Tuomas przypisał to, rzecz jasna, nieobecności kobiet.
Knut przyniósł wieści. Innym mieszkańcom wioski, którzy parali się smolarstwem, też
się powiodło. I to przy wydatnej pomocy kobiet.
Tuomas udał, że nie słyszy.
Równie niespodziewana okazała się dla niego inna wieść. Reijo oznajmił, że rezygnuje z
ich pomocy.
- Zamierzałeś wszak zbudować drugi mielerz?
- Tak - powiedział Reijo do Pekki. Taki właśnie miał zamiar.
- Jesteś niezadowolony z naszych umiejętności? - Tuomas natarł ostrzej.
- Nie, wykonaliście dobrą robotę. Teraz jednak wystarczy mi pomocników. Drugi
mielerz będzie znacznie mniejszy. Sam mam dość doświadczenia.
Zaczęli sarkać.
- A co z Santerim?
- Santeri może zostać, jeśli chce - odrzekł twardo Reijo, nie pozostawiając cienia
wątpliwości, kto tu rządzi. - Santeri jest przyjacielem, nieomal członkiem rodziny. Drzwi
mojego domu stoją przed nim otworem.
Tuomas i Pekka stracili więc robotę, ale w życie wędrownego smolarza wpisane jest
ryzyko. Zresztą zazwyczaj to oni rzucali pracę, tłumacząc to zbyt niską zapłatą lub niedobrą
opieką.
- Zapłacisz nam, zanim wyjedziemy.
- Oczywiście! - odpowiedział bez wahania Reijo. - Zawsze wywiązuję się Z
zobowiązań.
Uregulowali rachunki. Finowie zabrali konie i wóz i skierowali się na południowy
wschód.
- Dzięki Bogu, że się ich pozbyliśmy! — wyrwało się Idzie. - Już dawno nie spotkałam
tak niesympatycznych ludzi. Będę mogła układać kolejny stos!
- Doprawdy? - Reijo uniósł brwi i spojrzał na córkę przeciągle. Ida zaczerwieniła się.
Nie potrafiła oszukiwać. Zwłaszcza własnego ojca.
- Sądziłem, że dla was, młodych, to były beztroskie dni. Że muszę wypalić mnóstwo
drewna i zdobyć pieniądze na wiano dla moich córek...
Twarz Heino pozostała niewzruszona. Mai i Anjo nie było. Zresztą Maja i tak nie
zdradziłaby tajemnicy, a po jej dawnej zażyłości z Reijo nie pozostał żaden ślad.
Za to Ailo nigdy nie potrafił skrywać uczuć.
Przynajmniej nie pod badawczym spojrzeniem Reijo.
- No więc - zaczął - wszedłem najpierw przez okno. Za drugim razem przez drzwi. Po
co być nadgorliwym...
Ida zachichotała.
- I bardzo chętnie się z nią ożenię. Jeśli się zgodzisz. Jeśli ona mnie zechce...
Reijo musiał się uśmiechnąć. Nie mógł wymarzyć sobie lepszego zięcia. Był w tym
zresztą jakiś głębszy sens. Córka Raiji i syn Mikkala. Los nie pozwolił Raiji i Mikkalowi
przeżyć razem całego życia. Tych dwoje czekała może lepsza przyszłość.
- Więc niech tak będzie - powiedział, nie wiedząc, skąd ten ból w piersi. Ból i radość
jednocześnie. - I odtąd korzystaj z drzwi. Okno wychodzi na drogę. Jeszcze ktoś cię dojrzy i
ludzie wezmą nas na języki.
Ida rzuciła się Reijo na szyję. Właśnie przestała być jego małą dziewczynką. Kolejna
rzecz, z którą trudno mu przyjdzie się pogodzić.
- Jesteś najlepszym ojcem pod słońcem! - oznajmiła, zasypując go pocałunkami. - Nic
dziwnego, że przyjaciółki tak mi zazdroszczą. Rozumiem nawet, dlaczego kochają się w tobie -
dodała cicho, wzbudzając niepokój Reijo. Nie zdawał sobie sprawy, że tak działa na młódki.
Nie ukrywał zażenowania.
I nie spytał, gdzie Heino spędzał noce.
Maja była dorosła, mieszkała we własnym domu. Zdążyła już zostać wdową i kierowała
się w życiu własnymi zasadami, na które nie miał wielkiego wpływu.
Heino nie nocował na cyplu. I z pewnością nie zajmował ławy w kuchni.
Reijo żywił jedynie nadzieję, że Heino potraktuje Maję z szacunkiem. Uśmiechnął się,
rozbawiony własnymi myślami. Przecież on sam kiedyś zachowywał się podobnie. Czas
zmienił lekkoducha w przyzwoitego człowieka.
Heino palił się do wyjścia. Reijo dostrzegł pośpiech młodzieńca, a Heino wyczuł na
sobie badawczy wzrok. Zastanawiał się, co Reijo myśli.
Gotów był w każdej chwili zapewnić go, że ożeni się z Mają, nie zważając na okres
żałoby i na to, co powiedzą ludzie.
Maja poważnie potraktowała ich umowę. Heino nie zdążył nawet powiedzieć
dziewczynie, że chce z nią być, nawet gdyby nie narodziło się dziecko.
Droga do domu nie zabrała mu wiele czasu. Heino w myślach zaczął nazywał go swoim,
choć wcale nie zamierzał tu osiąść.
Jego miejsce było tam, gdzie ludzie mówią ojczystą mową. Tam zamierzał wrócić. Ale
nie do kamienistego spłachetka ziemi, zagrody najmity.
Zbuduje dom, złota wystarczy. Maja będzie w nim idealną gospodynią. Dzięki swemu
pochodzeniu znała język Heino tak dobrze, jakby była rodowitą Finką.
Jakie to szczęście, że spotkał Knuta.
Drzwi stały otworem. Dziwne, dzień chylił się ku zachodowi, a Maja, pomna złych
doświadczeń, zawsze pamiętała o zamknięciu zasuwy. Heino nie stracił zimnej krwi. Nigdy nie
wpadał w panikę, kiedy odczuwał strach. A znał to uczucie, tylko głupcy nie znają strachu.
Anjo leżała na środku izby, ubranie miała rozchełstane, suknię zadartą do góry.
Heino już wiedział, że Maja zniknęła. Drzwi do alkowy były otwarte, pokój pusty, łóżko
w nieładzie. Dostrzegł jej pęki włosów...
Przykrył Anjo, skropił jej twarz zimną wodą, by odzyskała przytomność. Zacisnęła oczy
z jękiem i kurczowo objęła Heino za nogę. Wargi wypowiedziały przeciągle tylko jedno słowo:
- Nie...
Mówił do niej spokojnie o rzeczach, o których tylko oni dwoje mogli wiedzieć. Powoli
przywracał ją do rzeczywistości.
Czas upływał. Za długo zabawił w domku na cyplu. Nie powinien był opuszczać Mai...
Nie powinien był...
Za późno.
W końcu Anjo otworzyła oczy, by się przekonać, że to rzeczywiście Heino obejmuje ją
opiekuńczo.
Pomógł jej wstać, właściwie zaniósł ją na ławę przy stole, nie wypuszczając z objęć.
Ukryła twarz na jego piersi i zapłakała bezgłośnie. Heino poczuł dojmujący żal. Nigdy
nie widział łez Anjo, choć przecież ta kobieta doznała w życiu wiele zła.
Wreszcie nabrała powietrza i zwilżyła usta.
- To byli Smolarze - powiedziała łamiącym się głosem. Jej wargi krwawiły.
A więc Ida wykazała się najlepszym instynktem!
- Moje blizny ich odstraszyły - szepnęła. - Nawet mnie nie tknęli.
Wykrzywiła twarz. Najżałośniejszy uśmiech, jaki Heino widział w życiu.
- Co z Mają? - spytał, potrząsając Anjo łagodnie za ramiona.
Spojrzała ku alkowie i zamknęła oczy.
- Walczyła jak ryś. Myślę, że pobili ją do nieprzytomności, zanim... ją zniewolili.
Zresztą nie jestem pewna. Mnie też bili. Skopali przed odejściem.
- Dawno temu? Anjo wzruszyła ramionami.
- Mają wóz - powiedziała. - Łatwo będzie odnaleźć ślady. Zabrali ją ze sobą, prawda?
Heino skinął głową. Przepełniała go zimna nienawiść.
- Pytali ją o złoto - szepnęła Anjo. - Niepotrzebnie się wygadała...
Heino wiedział, że Maja nie zdradziła kryjówki. Meble stały na swoich miejscach.
- Dasz sobie radę? - zapytał. Anjo pokiwała głową. Heino przykrył żonę Knuta pledem i
postawił obok niej dzban z wodą.
- Knut się tu wybierał - powiedział chrapliwie. - Nie chciał, żebyś wracała sama.
Anjo uniosła kąciki ust w słabym uśmiechu.
- Muszę cię zostawić. Zrozumiała. I nie zdziwiła się, kiedy przytroczył nóż do pasa.
Nie nosił noża od chwili, kiedy opuścili Altę.
- Kochasz ją? - Tak.
Wiedziała, że Heino przekazuje najwięcej treści, kiedy używa niewielu słów. I znała
jego porywczość.
Tak często prosiła, by ją pohamował. Teraz nie powiedziała ani słowa.
- Dogonią mnie - dodał, gotowy do drogi. - To obowiązek Reijo i jego
odpowiedzialność. Niech Knut powtórzy mu moje słowa.
Anjo przytaknęła. Nie rozumiała, co Heino ma na myśli, ale twarz młodzieńca tchnęła
powagą.
- Nie czekam - zakończył. - Chodzi o życie Mai.
Knut pożyczył konia od sąsiada i na grzbiecie zwierzęcia zawiózł Anjo do domku na
cyplu. Nie spodziewał się, że znów będzie nienawidzić z taką mocą, ale nie znajdował innych
słów, by określić swoje uczucia.
Nikogo na świecie nie darzył większą miłością niż Anjo i Maję.
- Tylko nie Maja! - Reijo zszarzał na twarzy, kiedy Knut zdał mu krótką relację z
wydarzeń.
Nawet Ida nie zaprotestowała, kiedy Ailo wydobył nóż i bezwiednie przesunął palcem
po klindze, sprawdzając, czy jest dość ostra.
Reijo przejął konia.
- Heino ma rację. Na mnie spoczywa odpowiedzialność. Santeri i Ailo mogą ruszyć za
mną.
- A ja?
- Zostaniesz z Anjo - polecił Knutowi Reijo. - Ty jesteś za nią odpowiedzialny. Mogą
się tu zjawić, wszak chodzi o to przeklęte złoto. Nigdy nie przyniosło nic dobrego.
Spiął konia i popędził przed siebie.
- Musimy pożyczyć wierzchowce albo je ukraść - zwrócił się Santeri do Ailo. - Na
piechotę ich nie dogonimy.
Ida poszła z nimi. Znała ludzi z osady, wymyśliła jakąś wiarygodną historyjkę i zdołała
pożyczyć dwie szkapy.
Ailo uścisnął mocno dziewczynę, zanim ruszyli w drogi. - Zabij ich - szepnęła,
zaskoczona własnymi słowami. Ailo pocałował ją.
- Wracaj do domu, Ido! Nie wiesz, co mówisz. Choć można aż tak nienawidzić...
Maja słyszała wodospad. Ten szum towarzyszył im od dawna.
Mimo dręczącego bólu nie straciła jasności myśli.
Teraz nie mogła się poddać. Nie kiedy życie znów nabrało wartości.
Teraz musiała walczyć.
Związali jej ręce na plecach i stopy. Więc stawiła im opór, skoro zdecydowali się ją
spętać. Dwóch mężczyzn bało się takiej drobnej istoty.
Złoto...
Chodzi o to przeklęte złoto.
Ze też nie potrafiła utrzymać języka za zębami!
Sprawiedliwości stało się zadość, przyszło jej płacić za własną nieostrożność.
Anjo...
Co się stało z Anjo?
Któż mógł wiedzieć, że Anjo ma takie potworne blizny.
Maja była dumna z Knuta, dumna ze swego brata, który kochał Anjo. Jak prawdziwy
mężczyzna.
Blizny...
Czy mama miała takie blizny?
Nie myśleć o bólu!
Mogli zabić Anjo.
Słyszała ich ściszone głosy. O czym szeptali? Co planowali, myśląc, że wciąż jest
nieprzytomna?
Przypomniała sobie cios. Ciemność, która zamknęła się wokół niej. Jak śmierć.
Krwawiła między nogami. Czuła lepką, ciepłą ciecz i wiedziała, że to nie ich nasienie.
Zbyt dużo czasu upłynęło. Krew. Nie myśleć o krwi!
Wodospad.
Wiedziała który. Rozpoznawała szum wodospadów jak głosy ludzi.
Chyba nie zamierzali zrzucić jej ze zbocza?
Jeszcze nie wyjawiła, gdzie leży złoto.
Wciąż stanowiła klucz do zagadki. Nie wyrzuca się klucza.
Zmuszą ją do mówienia.
Będzie mówić.
Jakże Anjo zdołała utrzymać milczenie, kiedy więziono ją w twierdzy?
Jak zniosła tortury, po których wciąż nosi ślady na ciele?
Jak to wytrzymałaś, mamo?
Nie wiedzieli, ile jest złota.
Tylko tyle, że Reijo je ma.
Zmuszą ją, by zdradziła, gdzie Reijo skrywa cenny kruszec. Powie im, że wcale nie
trzyma go w skrzyni przy łóżku. Wyjawi prawdę o schowku w ścianie nad półeczką w saunie.
I nie dowiedzą się, że jest go znacznie więcej.
Od dawna krwawi?
Nie myśleć o tym!
Nie dadzą jej umrzeć z upływu krwi. Musi milczeć tak długo, jak zdoła wytrzymać.
Nie mdleć. I udawać nieprzytomną.
Zachować jasność myśli...
Heino wrócił do domu.
Heino ich znajdzie.
Zrobi to dla niej.
Heino...
Szum wodospadu.
Maja zmusiła się, by otworzyć oczy. Zobaczyć po obu stronach ciemne zbocza, przez
stulecia przepoławiane ogromnymi masami wody. Rzeka przebiła się przez skały. Góra
stanowiła złowrogą oprawę opadającej stromo kaskady.
Nic nie rosło na spadzistych kamiennych ścianach wokół wodospadu. Żadna roślina nie
zdołałaby znaleźć w gładzi skalnej szczeliny dostatecznie głębokiej, by zapuścić korzenie.
Wodospad przynosił górze ożywczą wilgoć. Tam wysoko strumień płynął wąskim
korytem, by nagle rzucić się w dół białymi, spiralnie skręconymi fontannami wody.
Rzucić się w dół w pogardzie dla śmierci. U dołu niesione rzeką kamyki utworzyły
piarżystą pochyłość, która osłaniała niewielkie jeziorko. Ciche i spokojne stanowiło niezwykły
kontrast dla zmagających się nad nim sił przyrody.
Chciała zachować ten obraz pod powiekami.
Zapamiętać zieleń brzóz porastających skraj urwiska.
Wodospad...
Heino.
Reijo.
Maja nie słyszała głosów mężczyzn, odgłos kopyt końskich gdzieś się zagubił.
Czuła jedynie kołysanie wozu.
Podobne do kołysania łodzi.
Nigdy nie leżała na wozie.
Nie wiedziała, że wóz kołysze jak łódź.
Pęta raniły nadgarstki.
Nie myśleć o tym!
Znaleźli się pod wodospadem.
Kroplisty pył na twarzy. Wodny potwór dodawał Mai otuchy, zraszając ją łagodnie jak
letni deszcz.
Nie uśmiechać się.
Nie pokazać im, że wraca do świadomości.
Zwlekać, przeciągać, wygrać na czasie.
Nie da im rady pięściami.
Może wygrać głową.
Myślenie sprawiało jej niemal fizyczny ból, ale się nie poddawała.
Heino czeka na dziecko!
Krwawiła...
Nie z tego powodu, znali się zbyt krótko.
Życie tak szybko w niej nie kiełkuje.
Heino.
Nie, to nie do wytrzymania!
Może lepiej było umrzeć.
Heino musi ją odnaleźć...
10
Reijo szybko dogonił Heino. W chwilę potem Heino ukradł konia, który pasł się na łące.
Łagodne zwierzę pozwoliło mu się dosiąść.
- Nie mają wielu dróg ucieczki. - Głos Heino był twardy jak skała.
- Czy poważyliby się na podobny czyn, gdybym ich nie odesłał?
- Za późno o tym myśleć.
- Diabelskie złoto! - Reijo rzadko przeklinał. Heino uważał, że winni są ludzie, nie
złoto. To nie rzeczy, tylko ludzie stwarzają problemy.
- Boję się myśleć, jak bardzo skrzywdzili to dziewczę...
Reijo zacisnął usta. Rozmawiali, jadąc obok siebie. Nie dbali o to, że glos niesie daleko.
Uciekinierzy z pewnością znacznie ich wyprzedzali.
- Maja nie jest dziewczynką, tylko kobietą. Musisz wreszcie zaakceptować ten fakt,
choć wiem, że to trudne.
Reijo nie odpowiedział. Pogonił konia. Chyba jednak lubił bardziej Petriego Aalto niż
jego syna.
Ośmielał się odzywać do niego w taki sposób? Miał czelność używać takich słów?
Obcy człowiek mówił mu, jaka jest Maja! Ta sama, którą tulił w ramionach, kiedy była
kwilącym niemowlęciem.
Dobrze wiedział, że wyrosła.
Znał ją od poczęcia, kiedy była jedynie zaokrągleniem na brzuchu Raiji.
Maja jest kobietą, to jasne! W tym właśnie tkwiło źródło jego bólu.
- Odpowiadam za nią - powiedział. - Wiem o tym i żywię nadzieję, że kiedyś zdejmę ten
ciężar z barków.
W ten zawoalowany sposób usiłował wyrazić, iż życzy dziewczynie szczęścia.
- Zajmę się Mają - obiecał Heino. Takich obietnic nie rzuca się na wiatr.
Nie przyjmował do wiadomości, że stało się coś złego. Miał niezachwianą pewność, iż
ją ocali.
Reijo nie mógł tak powiedzieć o sobie. Jechał u boku tego silnego mężczyzny, tak
odmiennego od niego jak woda od ognia, i wyrzucał sobie, że nie potraktował poważnie złych
przeczuć Idy.
Jak zwykle skwitował je śmiechem.
A Ida miała ten niezwykły dar przewidywania zdarzeń.
Reijo dożył wieku, w którym inaczej traktuje się nadprzyrodzone umiejętności.
Za młodu śmiał się z nich z lekceważeniem. Zabobony, tak je nazywał. Nawet Raija nie
umiała go przekonać.
Teraz czyniły to córki, lecz Reijo zbyt był dumny, by przyznać się do błędu.
O, tak, odpowiedzialność leżała w jego rękach.
Czy Maja opowiedziała Heino o swych zakazanych tęsknotach? Czy okazała aż tyle
zaufania mężczyźnie, którego ledwo poznała?
W Reijo budziła się zawiść w stosunku do tego człowieka, który stał się Mai bliższy niż
on sam.
Droga wznosiła się stromo ciasną doliną, wiła się zakosami wzdłuż rzeki. Niebo
zmieniło się w wąski niebieski pasek między grzbietami strzelistych gór.
Ślady wozu były bardzo wyraźne. Dlaczego nie zadali sobie trudu, by je zatrzeć?
Wóz poruszał się znacznie wolniej niż jeźdźcy. Wyraźnie się im nie spieszyło...
- Sądzą zapewne, że Anjo nie żyje - powiedział Heino. Szli teraz, by ulżyć
wierzchowcom.
- A Maję ma spotkać ten sam los. - Reijo czytał w jego myślach.
Daleko przed nimi po lewej stronie ukazała się niebieska zasłona wodospadu.
- Dlaczego nie ruszyli w kierunku osady? Spodziewali się chyba, że ja mam złoto. Maja
do mnie skierowała te słowa.
- Może się po prostu mszczą. Sądzą, że jest twoją córką.
Heino usiłował przewidzieć poczynania mężczyzn, żył wśród im podobnych na tyle
długo, by poznać ich sposób myślenia.
Nie potrafił jednak.
Wiedział jedynie, że porwali Maję.
Jego Maję.
Czy ten ból to miłość?
Jakieś przeczucie kazało im zejść z drogi. A może to jakiś opiekuńczy anioł skierował
ich kroki ku zboczu?
Otworzył się przed nimi wąski przesmyk, stromy, lecz pomimo to dostępny dla koni.
Zwierzęta dzielnie sobie poczynały w górskim terenie, stawiały kopyta ostrożnie i dopiero
znalazłszy dobre podparcie, przenosiły ciężar ciała do przodu.
Gdyby Reijo i Heino postępowali gościńcem, wpadliby prosto na wóz z porywaczami.
Instynkt nakazał im uniknąć bezpośredniego spotkania, zejść z drogi, wykorzystać element
zaskoczenia.
Jakiś czas posuwali się ścieżką. Wzmagający się szum wodospadu nie pozwalał na
rozmowę. Zagłuszał wszystko.
Zima była śnieżna, wiosna się spóźniła. Topniejące śniegi i obfite deszcze na
przednówku wypełniły koryto rzeki.
Kaskada wodospadu była potężniejsza niż w poprzednich latach.
Konie trwożyły się, niechętnie zbliżały się ku wodzie.
Heino szedł przodem. Nagle zatrzymał się i ostrzegawczo uniósł dłoń, nakazując Reijo
milczenie.
Tak jakby cokolwiek mogło przeszkodzić Tuomasowi i Pekce...
W pierwszym odruchu Heino chciał rzucić się do przodu.
Widział wszystko przez czerwoną mgłę. Był zimny i twardy jak skała.
Rzecz jasna, nie ruszył się z miejsca. Życie nauczyło go wiele. Wszystkie złe i dobre
postępki składały się na tę sumę doświadczeń, która kazała mu działać rozważnie.
Reijo spętał konie. I on nie stracił panowania nad sobą, kontrolował uczucia, nie
pozwalał, by wściekłość przesłoniła trzeźwość działania. Zbyt mocno obaj kochali Maję, by
nieostrożnością doprowadzić do jej śmierci.
Heino wyciągnął nóż i ruszył w dół po skałach. Choć mocno zbudowany i ciężki,
poruszał się zadziwiająco zwinnie. Zupełnie jakby nie był synem najmity i rybaka, tylko
urodzonym góralem.
Reijo nie patrzył, gdzie stawia stopy. Znał tu każdy kamień. Nawet nie musiał
przemykać się chyłkiem, tamci byli zbyt zajęci, by podnosić głowy.
Woda opadała tuż obok, z ogłuszającym rykiem pędziła ku jeziorku, odbijając się od
kamiennej półki.
Heino spojrzał ku owej półce przez szparki oczu. Zlustrował ją wzrokiem, spojrzał w
górę i wykrzywił się.
Reijo zacisnął pięści, starając się nie patrzeć w dół. Do diabła, schodzenie byłoby zbyt
mozolne! Nie ma co zwlekać. Nie mieli czasu do stracenia.
Maja nie miała czasu.
Poczuł, jak narasta w nim uczucie paniki, i zagryzł zęby, by się opanować.
Już raz przeżył coś podobnego. Raija. Twierdza.
Zamierzali ją uwolnić. Na oczach oficerów i żołdaków dokonać rzeczy niemożliwej.
Było ich czterech, przeciwników co najmniej dwukrotnie więcej.
Wtedy działał spokojnie i pewnie.
Reijo sięgnął do noża, upewnił się, że jest na swoim miejscu.
Dotknąwszy chłodnej rękojeści, uspokoił się.
Heino zmarszczył czoło. Pozostawało tylko jedno wyjście.
Szkoda, że nie ma Ailo...
Nachylił się nad towarzyszem i krzyknął mu do wprost do ucha:
- Potrafisz rzucać arkanem?
Zaskoczony Reijo skinął głową. Kiedyś umiał, dawno temu.
Wtedy dopiero przypomniał sobie, że ma przy arkan Ailo.
- Przyniosę go - powiedział i jak kozica ruszył w górę. Dopadł koni i błyskawicznie
wrócił do Heino, nie obluzowawszy po drodze ani jednego kamienia.
Heino wskazał mu punkt poniżej.
Reijo zrozumiał.
W milczeniu ruszyli w tym kierunku.
Znaleźli się na otwartej przestrzeni, gdzie jedyną osłonę stanowiły potężne bloki skalne.
Na szczęście ogromne masy wody pozwalały im przemykać się niepostrzeżenie.
Reijo dziękował Bogu za późne topnienie śniegów. Kto wie, może jest w tym
wszystkim ręka opatrzności? Chociaż nie, przecież nie pozwoliłaby na to, by Mai działa się
krzywda.
Biedne dziecko, znowu doświadczane przez los.
Heino nazwał ją dzikim ptakiem... Dziki ptak, któremu znów podcięto skrzydła.
Reijo przycupnął za blokiem skalnym, oparł się o niego plecami. Słyszał szum
wodospadu i chrapliwy oddech Heino, oddech dzikiego zwierzęcia, które ledwie panuje nad
sobą.
Czujnym wzrokiem i sprężystymi ruchami młodzieniec przypominał rysia, wielkiego
leśnego kota. Także cierpliwością i opanowaniem. Reijo widywał rysie, które potrafiły
godzinami obserwować ofiarę, zanim uderzały. Zawsze z tą samą przerażającą perfekcją. Pod
chłodnym spokojem Heino czaił się ogień.
Jak w mielerzu.
Reijo sprawdził i zwinął arkan. W myślach przygotował się do rzutu.
Zdawał sobie sprawę, że ma tylko jedną próbę.
Jeśli nie trafi, sprowadzi śmierć na Maję.
Wystarczający powód, by nie opanować drżenia rąk.
Blok skalny tkwił w tym miejscu od tysięcy lat. Reijo czuł chłód kamienia na plecach.
Musiał być jak on, zimny i twardy. Czy kamień udzieli mu swej mocy?
Wciągnął powietrze w płuca i skinął głową w kierunku Heino, który obserwował go w
milczeniu. Czy Heino potrafił posługiwać się arkanem? Zapewne nie, skoro jemu powierzył to
zadanie.
Reijo pamiętał reny, które łapał. Pamiętał trud znakowania i kastrowania tych zwierząt.
Czasami pudłował, ale rzucał arkanem niemal tak zręcznie jak Mikkal.
Teraz chodzi o córkę Mikkala.
Czy jeszcze żyje?
Heino wpatrywał się w scenę, rozgrywającą się przed ich oczyma. Stał bez ruchu, choć
zaciskał zęby, a nozdrza mu drżały.
Jak mógł to wytrzymać?
Reijo zmusił się, by uczynić to samo.
Odwrócił się wolno.
Tylko konie przedstawiały sielski widok. Choć nie wyprzęgnięte od wozu, pasły się
spokojnie, korzystając z obfitości trawy i dostępu do wody.
Ciało Mai...
Czy w tak nieruchomym ciele może jeszcze tlić się życie?
Maja, przegięta w biodrach, na wpół leżała na wozie, nogami oparta o ziemię.
Czarne włosy na tle burych worków, głowa przykryta. Zadusili ją?
Mężczyzna za nią, oparty o biodra dziewczyny, podtrzymywał suknie. Spodnie opuścił
do kostek. Na głowie nie miał kapelusza.
Ten drugi, leniwie oparty o kamień, palił fajkę.
Czekał na swoją kolej.
Poluźnił pasek. A może już zdążył się zaspokoić.
Reijo chciał zapłakać, ale nie potrafił.
Był zimny jak głaz.
Może kamień podzielił się z nim swą siłą?
Wiedział, co powie Heino. Zmierzył odległość wzrokiem, uznał, że ma szansę.
- Ten przy wozie... Heino mówił z trudnością.
Tuomas. Ten, który nie życzył sobie obecności kobiet przy pozyskiwaniu smoły.
Ten sam, którego Maja zarzuciła złośliwościami. Heino odłożył kapelusz i przeciągnął
palcami po ostrzu noża.
- Zaciśnij mu pętlę na ramionach. Reijo wiedział, że nie wystarczy trafić. Pętla musi
unieszkodliwić Tuomasa, nie pozwolić mu na użycie noża.
Heino wyślizgnął się zza kamienia, zlał się w jedno z nabrzeżnymi zaroślami. Zbliżał
się do Pekki, który nie spodziewał się niebezpieczeństwa.
Reijo nie zapytał, czy Heino potrafić posługiwać się nożem.
Nie było potrzeby.
Sposób, w jaki ujął rękojeść, stan ostrza, starannie dopasowana pochwa - wszystko to
świadczyło o tym, że ten człowiek zna się na broni. I nie musi się tym chwalić.
Był urodzonym przywódcą.
Reijo wstrzymał oddech. Z lekkim zdziwieniem zauważył, że ma suche dłonie.
Ryk wodospadu.
Może krzyczała?
Może woda zagłuszyła jej jęki?
Heino znalazł się tuż za Pekką. Jeszcze kilka kroków i go dopadnie.
Reijo wolał nie nazywać rzeczy po imieniu. Wolał nie myśleć, że Heino zatopi w
tamtym nóż.
Heino skinął lekko głową i zniknął w zaroślach.
Przyszła kolej na Reijo.
Heino był gotów.
Uderzy, kiedy arkan świśnie w powietrzu.
Jeden rzut.
Jeden pewny rzut.
Reijo podniósł się wolno. Wiedział, że wystawia się na widok, ale zarówno Tuomas, jak
i Pekka byli obróceni do niego plecami.
Nie mógł pojąć, skąd brała się ich nieostrożność.
Może wypili coś na odwagę.
Arkan leżał w dłoniach tak jak trzeba. Trafi, nie mógł poddawać się zwątpieniu.
Na pewno trafi.
Wbił wzrok w plecy Tuomasa i postąpił parę kroków do przodu, by żadna gałąź nie
przecięła linii lotu linki.
Działał jak maszyna. Raz przyswojona umiejętność zostaje w człowieku na całe życie.
Chciał w to wierzyć.
Uszy wyłapały jakiś dźwięk, który przedarł się przez nieustający szum wody.
Odgłos kopyt?
Nie mógł dłużej zwlekać.
Uniósł ramię.
Wielki Boże, żeby tylko linka nie okazała się zbyt krótka! Tylko tego nie wziął pod
uwagę.
Czas się zatrzymał, kiedy arkan przeciął powietrze. Człowiek, który od dłuższego czasu
przebywał w ogłuszającym huku wody, nie mógł usłyszeć cichego świstu.
Reijo dostrzegł z przerażeniem, że pętla maleje w oczach.
Nie zdoła opasać Tuomasa w ramionach.
W tej samej chwili Pekka dostrzegł linkę.
Nie zdążył krzyknąć. Heino wychynął z krzaków i znalazł się przy nim w ułamku
sekundy. Chwycił go za gardło, błysnął mu nożem przed twarzą.
Reijo wyraźniej usłyszał odgłos kopyt.
Minęło zaledwie kilka sekund.
Pętla opadła na czoło Tuomasa. Mężczyzna obrócił się gwałtownie, nie puszczając
bioder Mai.
Reijo zajrzał w jego rozszerzone oczy, zobaczył usta otwarte w niemym krzyku i,
zaciskając zęby, pociągnął z całych sił za arkan.
Tuomas runął w tył, gwałtownym szarpnięciem oderwany od zbrukanego ciała Mai.
Podniósł dłonie do twarzy, ale nie zdążył nawet dotknąć linki. Wygiął się w
konwulsjach.
Reijo przez dłuższą chwilę nie zwalniał uchwytu.
Heino uderzeniem pięści pozbawił Pekkę przytomności.
Tętent stał się wyraźniejszy. Zza zakrętu drogi wypadli Ailo i Santeri.
Heino znalazł się przy Mai przed innymi. Jego ogromne dłonie nagle stały się łagodne i
delikatne. Odwrócił ciało dziewczyny ostrożnie, jakby zdjęty obawą, że pod dotykiem rozsypie
się na drobne kawałki.
Twarz Mai przedstawiała straszny widok.
Gładził ją palcami, delikatnie odsunął powieki, musnął usta, upewniając się, że oddycha.
Przeciął więzy, krepujące jej nadgarstki.
Ciało dziewczyny było lodowato zimne.
Stanęli wszyscy u jego boku, równie bladzi, napełnieni tą samą wściekłością.
Heino podniósł Maję. Jego ciało było ciepłe i żywe. Tak bardzo pragnął oddać jej to
ciepło i życie, wszystko co miał w sobie.
Aleksanteri zachował trzeźwość myślenia. Od razu zorientował się, że rzeczy nie
doprowadzono do końca.
- Nie użyliście noży? - spytał.
Reijo potrząsnął głową. Drżał z zimna, choć powietrze nie zdążyło się jeszcze
ochłodzić.
Arkan sparzył mu dłonie. Kiedy go puścił, lód ściął mu serce.
- Nie wiem, czy Pekka jest martwy - wyrzekł Heino głosem nie z tego świata.
- Zaraz będzie - wycedził Santeri. Pociągnął Ailo w kierunku Tuomasa.
- Musimy poprawić mu spodnie. Ailo usunął pętlę, starając się nie patrzeć na twarz,
która stężała w nieludzkim grymasie. Wzrokiem omijał oczy zmarłego, rozwarte z przerażenia,
język...
- Damy radę zanieść ich na górę? Aleksanteri spojrzał na niego przeciągle.
- Musimy, nieprawdaż? Oni odwalili za nas najgorszą robotę. Nasze zadanie jest
znacznie prostsze, chłopcze.
Ailo odwrócił twarz ku stromemu zboczu.
Zajęło im to znacznie więcej czasu, niż sądzili. Co chwila zerkali ze strachem na drogę.
Latem pojawiali się na niej podróżni, zwłaszcza pod koniec tygodnia.
Tuomas był ciężki, w połowie drogi omal nie wypadł im go z rąk. Wygładzone wodą,
śliskie skały nie dawały pewnego oparcia.
Santeri stracił równowagę i puścił ciało, które runęło z łomotem na ziemię.
- I tak był już martwy - stwierdził beznamiętnie. Miał rację.
Ukryli zwłoki za lichym krzaczkiem i wrócili po Pekkę.
Ailo nie był pewien, czy Pekka przestał dychać. Santeri orzekł, że nie ma to
najmniejszego znaczenia.
Dobrze ich znal...
Ailo nie potrafił przyzwyczaić się do widoku śmierci.
Nienawidził się za to, że w tym uczestniczy, lecz jeszcze bardziej nienawidził tych
mężczyzn.
Przypomniał sobie Anjo, rozdygotaną jak liść w ramionach Knuta. Przypomniał sobie
jej nieskładną relację.
Wystarczyło spojrzeć w dół, by zobaczyć Maję. Nie poruszyła się od chwili, kiedy
Heino wziął ją na ręce.
Zhańbiona, zbita, złamana...
Jego siostra.
Jedyna została z tego samego rodu. Z tej samej krwi.
Spoceni i podrapani dotarli na szczyt, targając ciało Tuomasa.
- To niezbyt szlachetny postępek, chłopcze, ale nie możemy wrócić do osady,
przywożąc dwa trupy ze sobą. Twoja siostra dość się wycierpiała - rzekł Santeri wprost.
Podciągnęli oba ciała nad wysoki w tym miejscu brzeg. Kilkanaście metrów dalej rzeka
opadała ryczącą kaskadą w przepaść. Zepchnęli ciała i odsunęli się na bezpieczną odległość.
Dysząc ciężko, obserwowali, jak zwłoki giną w kipieli, wypływają znów na powierzchnię i
nikną za skrajem urwiska. Wrócili tą samą drogą, nie patrząc na siebie.
Reijo wrzucił do rzeki plecaki Smolarzy. Uznał, że w ten sposób uwiarygodnia ich
przypadkową śmierć w odmętach.
Heino i Ailo nie pomyśleli o tym.
- Konie i wóz zabieramy - rzekł Reijo, myśląc o Mai.
- Wszyscy sądzą, że wóz należy do mnie - oznajmił Santeri. - A tym dwóm bardzo
spieszyło się do domu. Za bardzo, jak się okazuje.
- Co z nią? - spytał Ailo. Reijo przyłożył dłoń do czoła.
- Musimy jak najszybciej zawieźć ją do domu. Heino ogrzewa ją własnym ciałem.
Znasz się na ziołach, Ailo? Ravna się znała, u nas leczeniem zajmowała się Maja. Teraz nie
może nam pomóc.
- Wiem co nieco - odrzekł Ailo.
- Ten sam przeklęty chłód - wyrzekł ciężko Reijo. - Miała go Raija, raz przydarzyło się
to Mai, ale sądziłem, że pozbyła się go na zawsze. Wygląda, jakby była pogrążona w letargu,
Ailo.
Ailo zrozumiał, o czym mówi przybrany ojciec Mai.
Reijo zapatrzył się przed siebie.
- To właśnie, bardziej niż cokolwiek innego, mówi mi, że Raija nie żyje. Ten chłód
należał do niej, nikt go nie dziedziczył. Teraz chroni Maję. Więc może Raija nie potrzebuje już
ochrony?
Ailo nic nie odpowiedział.
Santeri powoził, Ailo i Reijo dosiedli koni. Pozostałe wierzchowce przywiązali do
wozu, by zwrócić je prawowitym właścicielom.
Heino siedział na wozie. Otulił Maję kurtką. Objął ją ramionami z taką mocą, jakby już
nigdy nie zamierzał puścić.
11
Rozpalone przez Idę ognisko dogasało już, kiedy dotarli do domu.
Dziewczyna momentalnie znalazła się przy wozie. Spojrzała na Maję, leżącą w
ramionach Heino, i spytała, przeczuwając najgorsze:
- Nie żyje? Ailo zeskoczył na ziemię. Po drodze zdążył zwrócić konie 'właścicielom.
Położył dłonie na ramionach Idy. Oboje potrzebowali wzajemnej bliskości.
- Żyje, Ido. Ale niewiele brakowało.
Wzrokiem prosił ją, by nie zadawała żadnych pytań.
Heino zsunął się z wozu. Trzymał Maję z taką ostrożnością, jakby była zrobiona z
porcelany. Postarzał się na twarzy o dziesięć lat.
Wszyscy wyglądali tak samo, poszarzali, spięci, skrywający tajemnicę tak straszną, że
nie ośmielali się o niej mówić.
Nawet Ailo.
Reijo przystanął koło Idy i pogłaskał ją po policzku.
- Wiesz, gdzie Maja trzyma lekarstwa? - spytał. - Swoje zioła?
- Na półce nad drzwiami - odpowiedziała bez namysłu. Nie znała się na ziołach, nigdy
jej to nie interesowało.
- Pomożesz Ailo - polecił.
Ailo ścisnął rękę dziewczyny, jakby dodając jej otuchy. Ida miała jednak wrażenie, że i
on szuka wsparcia.
- Co spaliłaś? - zdziwił się.
- Łóżko - odrzekła z zawstydzeniem. - Anjo powiedziała mi o wszystkim. Nie mogłam
znieść myśli, że Maja wróci na to łóżko. Tyle... złego jej na nim wyrządzili.
Reijo poczuł wzruszenie. Ida rozumowała inaczej niż większość ludzi, ale w swoich
postępkach zawsze kierowała się dobrem bliźnich.
Nie zapytała, jaki los spotkał tamtych dwóch Finów, starała się o tym nie myśleć.
Zacięte twarze mężczyzn mówiły jej, że smolarze już nie wrócą. Więcej nie chciała wiedzieć.
Heino położył Maję na ławie kuchennej. Nie musiał zaglądać do alkowy, by wiedzieć,
co spłonęło nad rzeką.
Zrobiłby to samo. Musiała się namęczyć, żeby w pojedynkę wyciągnąć ciężki mebel -
mała Ida o wielkim sercu! Kątem oka dostrzegł, że do kuchni wszedł Reijo. Zatrzymał się,
patrząc na Maję, potem dołożył drew do pieca i rozpalił ogień. Heino rozebrał dziewczynę, deli-
katnie i ostrożnie ściągnął z niej całe ubranie.
Reijo nie wytrzymał i odwrócił się. Ale i tak nie mógł nie zauważyć plam zaschniętej
krwi na brzuchu, między udami.
- Sądzisz, że była przy nadziei? - wyszeptał chrapliwie.
- Nie - odrzekł Heino. - Potrzeba mi ciepłej wody i czystego płótna. Ubranie spalcie.
Reijo poczuł ulgę, że może wyjść z izby. Kiedy wrócił, zdążyli już obmyć Maję letnią
wodą, którą znaleźli w kuchni. Stół zawalony był drewnianymi pudełkami i dzbankami. Ailo
studiował ich zawartość z bezradnością w oczach.
Heino otulił Maję wełnianymi pledami i przykrył skórami. Siedział przy niej, nie
odstępował ani na chwilę. Gładził po twarzy, po splątanych włosach. Nie rozczesali ich, nie
chcąc sprawić jej niepotrzebnego bólu.
- To krwotok - wyjaśniła Ida. - Ailo nie zna ziół, które mogłyby jej pomóc. Na szczęście
nie traci wiele krwi...
Reijo zamknął oczy. Nie potrafił się modlić.
- Wciąż jest zimna? - spytał. Heino skinął głową.
- Tak, ale oddycha równomierniej. Reijo od dłuższej chwili miał takie wrażenie, ale bał
się, że to złudzenie. Jednak się nie mylił.
- Wydobrzeje - rzekł z niezachwianą pewnością. Nie potrafił jednak znaleźć w sobie
równie silnego przekonania, że Maja nie dozna uszczerbku na duszy. Tego nie mógł obiecać.
- Jak długo pastwili się nad nią, zanim... odpłynęła? - Zastanawiał się Heino. - Ile będzie
z tego pamiętać?
Nikt nie znał odpowiedzi. Odrętwienie Mai było stanem dla nich niepojętym, lecz
przynajmniej je zaakceptowali. Reijo zastanawiał się, czy tę przedziwną umiejętność
dziewczyna posiadła już na zawsze. A może znów została jej udzielona przez inną istotę? Tylko
dlatego, żeby mogła przeżyć?
Santeri ruszył na cypel. Wyczuł, że jego obecność stanowi pewien zgrzyt. Tych pięcioro
stanowiło rodzinę.
Poza tym Knut i Anjo niecierpliwie wyczekiwali wiadomości. Santeri uważał też, że
Knut winien mu jest wyjaśnienie. Na temat złota.
Poczuł się głęboko dotknięty tym, że o niczym nie wiedział. Czyżby przestali uznawać
go za osobę godną zaufania?
Pozostali czuwali przy Mai.
Heino nie tknął jedzenia, wypił odrobinę wody, którą mu podali. Nie odchodził od Mai
na krok, wisiał wzrokiem na jej twarzy, gładził po policzku, dotykał przymkniętych powiek,
ust.
Całował posiniaczoną skórę.
Nikt nie mógł już mieć wątpliwości, że między dwojgiem tych ludzi rodzi się ogromne,
bezgraniczne uczucie.
Reijo siedział za stołem. Nie poruszał się, złożył dłonie na blacie, jego oczy zmatowiały.
Ból i cierpienie Mai odczuwał nieomal fizycznie.
Ailo i Ida znaleźli sobie miejsce na pokrywie skrzyni na drewno. Siedzieli ciasno
spleceni. W izbie było bardzo ciepło, rozpalili duży ogień w nadziei, że stopi on lód, który
owładnął ciałem Mai.
Ida pomyślała, że Maja wygląda jak larwa spowita w kokon, czekająca na chwilę, gdy
przemieni się w motyla.
Ta myśl sprawiła dziewczynie przykrość. Nie wiedzieć dlaczego przemiana wiązała się
jej ze śmiercią. W głowie miała zamęt. Przyzwyczajona do tego, by przemyślenia natychmiast
zamieniać w słowa, teraz wszystko dusiła w sobie.
Nad ranem Maja poruszyła się. Już długie godziny siedzieli w milczeniu, zapomniawszy
o bożym świecie, jakby czas przestał istnieć, a wszystko stało nieskończonością. Słońce jednak
toczyło swą tarczę nad grzebieniem gór.
Poderwali się z miejsc. Heino ścisnął mocniej dłonie dziewczyny.
I nic.
Tylko się poruszyła.
Wszystkim jednak wydało się, że policzki Mai nabrały żywszych kolorów. Nikt mimo
to się nie odezwał, nikt nie odważył się rozbudzić nadziei, które wszak mogły okazać się
płonne.
Może wstający świt zabarwił skórę dziewczyny? Może poranek, zdjęty litością, zabawił
się w malarza?
Słonce oznajmiało południe, kiedy drgnęły jej wargi. Heino nachylił się nad Mają,
zakrywając ją niemal swoim ciałem. Przyłożył ucho do ust dziewczyny.
Potem wyprostował się i pozbawioną wyrazu twarz obrócił ku Reijo.
- Woła twoje imię.
I wtedy usłyszeli to wszyscy. Wargi Mai układały słowa.
- Reijo - szepnęły. - Reijo, wybacz mi! Stanął u boku Heino, chwycił dłoń dziewczyny.
Była chłodna, Maja wciąż tkwiła w sennym odrętwieniu.
- Nie wiedziałam o tobie - mówiła. - Byłoby inaczej, gdybym wiedziała o tobie. Wybacz
mi. Tylko ciebie mogę o to prosić. Błagać o przyjaźń. Pozwól mi spoczywać w wodzie.
Głos zamarł.
Reijo stał długo, ściskając jej dłoń. I patrzył. Wpatrywał się w twarz Mai.
Potem otrząsnął się raptownie, jakby zrzucał z siebie jakiś czar. Wsunął dłoń
dziewczyny pod futrzaną narzutę i wyszedł bez słowa.
Pozostali spojrzeli po sobie.
Powietrze w izbie zrobiło się ciężkie.
Ailo zamknął oczy i oparł głowę o ścianę. Na jego twarzy pojawił się wyraz cierpienia.
Ścisnął Idę za ramię.
- Co to było? - spytała dziewczyna. - Co miała na myśli? Dlaczego prosiła tatę o
wybaczenie? I czemu chce spoczywać w wodzie...?
Ida zadrżała, zdjęta nagłym lękiem.
Twarz Heino też wyrażała zdziwienie. Zdziwienie i zakłopotanie.
Ailo oddychał ciężko przez nos. Przenosił wzrok z Idy na Heino.
- To nie była Maja - wyjąkał. - Nie słyszeliście? To nie był jej głos!
Ida zmarszczyła czoło.
- Brzmiał dziwnie - przyznała, a Heino skinął głową.
- Raija - wyszeptał Ailo. Imię jak wiatr przemknęło przez jego wargi. Przez mały lufcik
słońce rzucało do środka czerwone promienie, oświetlało twarz Mai. - To był głos Raiji -
powtórzył Ailo.
- Nie wierzę. - Ida starała się zachować rozsądek. - Nie spałeś całą noc. Przesłyszałeś
się, Ailo.
Tak, był zmęczony. Miał przekrwione oczy. Znów skalał swoje ręce przemocą i sam
siebie nie potrafił rozgrzeszyć z własnych uczynków. Jego serce płakało, roniło łzy. Za Maję. I
za Anjo. Marzył o tym, by położyć się i zasnąć, spać wiele dni. I nie mógł tego uczynić, musiał
czuwać u boku siostry.
Nie stracił jednak kontroli nad zmysłami.
Słuch go nie mylił.
- Zapytaj swego ojca - powiedział niechętnie. Nawet nie próbował jej przekonywać. -
Spytaj Reijo, do kogo należał głos! Zapytaj, dlaczego wypadł z izby w takim pośpiechu!
Ailo miał pewność. Tego głosu nie mógł pomylić z żadnym innym. Osobliwa
mieszanina trzech języków, akcentu i intonacji. Niski, przejmujący tembr, brzmienie aksamitne
i twarde zarazem. Ida i Heino go nie znali. Dla Ailo Raija była jak matka, pamiętał ją.
Raija mówiła przez córkę.
Ailo upewnił się, że Raija żyje. Dusze zmarłych nie przekazują takich wiadomości.
Reijo wyszedł, bo też to pojął.
- Myślisz, Heino, że moja matka, którą wszyscy uważają za zmarłą, przemawia przez
usta Mai? - spytała Ida z niedowierzaniem.
Chochliki, trolle i skrzaty to jedno...
Postaci z wierzeń ludowych. Można się ich bać, udawać, że istnieją. Ida akceptowała je
jak element pradawnych zabaw i rytuałów. Uważała, że nikomu nie przynoszą krzywdy, ale i
nie mają wielkiego znaczenia. Nie zaprzątała sobie głowy wędrówką dusz, czy to ludzi żywych,
czy umarłych. Ida stąpała mocno po ziemi.
Wierzyła w to, co można zobaczyć, i w to, czego można dotknąć. Ailo natrząsał się z
dziewczyny, mówiąc, że w ten sposób zaprzecza istnieniu wiatru.
- Mama nie żyje - orzekła zdecydowanie. - Martwi są martwymi. Po co by mieli sobie
zadawać trud i szukać kontaktu z żywymi? Dlaczego mama prosiłaby Reijo o wybaczenie teraz,
jeśli nie uczyniła tego za życia? A jeśli wciąż pozostaje wśród żywych, to, Ailo, na niebiosa,
łatwiej byłoby napisać list! Reijo potrafi czytać.
- Nie wszystko jest takie, jakie się nam zdaje. - Ailo wiedział swoje. W przeciwieństwie
do Idy nie wyznaczał ostrej granicy między jawą a snem. W wierzeniach jego ludu było miejsce
na zjawiska, których rozum nie potrafi wytłumaczyć. Nawet Heino dopuszczał taką możliwość.
Wciąż trzymał dłoń Mai.
Ida wybiegła z izby. Już miała trzasnąć drzwiami, ale wzgląd na chorą siostrę kazał jej
powstrzymać wzburzenie.
Reijo siedział na trawiastej pochyłości nad rzeką. Trzymał w garści drobne kamyki i po
kolei rzucał je do wody.
Ida zatrzymała się i ogarnęła wzrokiem jego postać.
Ojciec.
Serce dziewczyny wypełniło się nagle ogromną miłością do tego człowieka.
I było w jej sercu coś nowego, co pojawiło się dopiero wtedy, gdy Ailo stał się cząstką
jej życia.
Narastające zdziwienie. Potrzeba stawiania pytań. Przyjaciółki bowiem się nie myliły:
Reijo to doprawdy niezwyczajny tata.
Był mężczyzną.
Nawet oczy córki dostrzegały zmysłową urodę jego rysów.
Ida mogła przysiąc, że od zniknięcia Raiji w życiu ojca nie zjawiła się żadna kobieta.
Nie wiedziała nic o latach, które Raija i Mikkal spędzili na wygnaniu w Finlandii. Była wtedy
małą dziewczynką, a z Mają i Knutem nie potrafiła rozmawiać na ten temat. O własnych
rodzicach zresztą nie myśli się jak o istotach z krwi i kości.
Nie odczuwał braku towarzyszki życia?
A może wszędzie widział Raiję?
Reijo usłyszał kroki i podniósł wzrok. Ida usiadła, owijając suknie wokół kolan i
przyciskając je ramionami. Reijo sięgnął po nowe kamyki i znów wrzucał je do wody.
Siedzieli długo w milczeniu. Ojciec z córką. Ona nie odrywała od niego wzroku. On
rzucał kamienie.
I to on zdał jej relację z wydarzeń pod wodospadem. Ojciec, nie Ailo.
- Czekam, czy ich ciała nie spłyną rzeką - powiedział. - Choć może na zawsze pozostaną
na dnie jeziorka. Trudno przewidzieć.
Nie dobierał słów, nie pominął żadnego szczegółu.
Dzielił z Idą gorycz, ból i wzgardę.
Ida przypomniała sobie słowa, które szepnęła do Ailo, zanim chłopak ruszył w pogoń.
Wtedy wymówiła je szczerze.
Więc każdy zdolny jest do nienawiści.
Opamiętanie przychodzi później.
Nie mogła jednak ich potępiać. Reijo dobrze wiedział, co zrobili, i potrafił wziąć
odpowiedzialność za własne czyny.
- Maja śpi? Ida skinęła głowa. W końcu to był rodzaj snu. Dziewczyna bała się nadawać
mu inne nazwy.
Reijo rzucił ostatni kamyk, ale nie sięgnął po nowe.
- Ailo wytłumaczył ci wszystko? - spytał. Ida wolno poruszyła głową w górę i w dół.
- Trudno uwierzyć, prawda? - Tak. Oczy Reijo były zaczerwienione. Ida domyśliła się,
że sprawiło to nie tylko zmęczenie nocnym czuwaniem. Ojciec płakał.
- Odziedziczyłaś po mnie zdrowy rozsądek, Ido, choć przemieszany z niezwykłą
wyobraźnią Raiji. Walczyłem z tym długo, wciąż walczę, ale moje serce gotowe jest teraz wiele
przyjąć na wiarę. Znacznie więcej, niż mam odwagę ci wyznać. Może dzięki temu wciąż
trzymam się przy życiu.
- Słyszałam słowa Mai - odrzekła Ida. Odwróciła się od rzeki w obawie, iż ujrzy płynące
ciało. - Widziałam, jak poruszała wargami. Głos brzmiał jakoś inaczej, ale to była moja siostra.
Przez sen wszyscy mówią niewyraźnie.
- Czy Maja dobrałaby takie słowa? - spytał łagodnie. - Czy stać ją na pokorę i żal? Czy
twoja siostra prosiłaby o tak niewiele?
Ida nie dała się przekonać.
Reijo nie nalegał, oszczędził córkę. Nie powiedział wprost, że przemawiał doń głos
Raiji.
Zjedli coś z obowiązku. Poza Idą nikt nie wiedział, co kładzie do ust. To ona
przygotowała posiłek.
Pod koniec dnia wrócił Santeri z wiadomością, że Anjo jest obolała i źle wygląda.
Rozmowa z Knutem pozwoliła jej jednak wrócić do równowagi. Knut wyciągnął z niej
wszystkie szczegóły.
Nawet Santeri, który niejedno w życiu widział i słyszał, nie doczekał do końca
opowieści.
- Gdybym wiedział, co to za typy, to rozszarpałbym ich przed wyjazdem z Finlandii -
syknął złowrogo. Nikt nie wiedział, czy mówi serio.
Żart mieszał się z powagą we wszystkim, co robił Santeri.
Ktoś znalazł ciała.
- Byłem je obejrzeć - ciągnął bez zająknięcia, cały czas solidnie podjadając. - Ludzie w
osadzie wiedzieli, że miałeś u siebie smolarzy, Reijo. Powiedzieliśmy, że nie ma cię w domu,
bo Maja zachorowała. Coś przecież musieliśmy powiedzieć;. Pojechałem z nimi, żeby
rozpoznać ciała. Wszyscy doszliśmy do wniosku, że szaleństwem było przeprawiać się nad
wodospadem. Znaleźli pieniądze w workach. Sznur nie zostawił żadnych śladów. Cóż,
tragiczny wypadek. Ulżyło im, kiedy stwierdzili, że to nikt z miejscowych. Ja udałem żal,
dodając, że poznałem ich na krótko przed wyjazdem z Finlandii.
- Masz pojemny żołądek - zirytował się Reijo. - I diabelnie gładki język.
Aleksanteri uśmiechnął się ponuro.
- Czasami jedno i drugie się przydaje.
O północy Ida zasnęła z głową opartą o ramię Ailo. Ailo zamykał oczy na chwilę i znów
się budził.
Heino i Reijo czuwali nieugięcie.
I w końcu Maja otworzyła oczy. Ziewnęła i przeciągnęła się, ale natychmiast poczuła
dojmujący ból.
- Do diabla - zdziwiła się - co się stało? Wóz po mnie przejechał?
- Nic nie pamiętasz? - spytał chrapliwie Heino. Maja potrząsnęła głowa.
- Dzięki Bogu! - krzyknął. - Kocham cię, Maju!
12
Maja domagała się prawdy. Całej prawdy.
- W tym, że nic nie pamiętasz, jest jakiś sens - opierał się Reijo.
- Chcę wiedzieć - nalegała Maja. - Dlaczego mam utracić jakaś cząstkę mojego życia?
- Bo była zbyt ohydna - odrzekł Heino. Maja nie poddała się. W końcu opowiedzieli jej
wszystko. Reijo i Heino usiedli po obu stronach ławy i na przemian dzielili się z nią strasznymi
wspomnieniami.
Kiedy skończyli, Maja zażądała rozmowy z Knutem.
Brat musiał powtórzyć jej każde słowo Anjo.
Kiedy nie było już nic do opowiedzenia, Maja spytała:
- Byłam cała zimna? Reijo potwierdził.
- Czy jeszcze coś się zdarzyło?
Mężczyźni wymienili spojrzenia i zaprzeczyli. Maja spojrzała na nich przenikliwie.
Milczała, choć tliła się w niej pewna wątpliwość. O cierpieniach zadanych ciału musiała
wiedzieć. To drugie... Kto wie, czy to drugie nie było gorsze.
Zjadła. Niewiele, dość jednak, by nabrać trochę sił.
Sama wybrała zioła, po czym wypiła przygotowany naprędce wywar i znów zapadła w
sen.
Zwykły sen. Nic w nim nie było niepokojącego, choć trwał dwa dni.
Zostali z nią Ida i Heino. Reijo dał się przekonać i zaczął stawiać drugi mielerz.
Ludzie zaczęli gadać o domniemanej chorobie Mai. Należało zdusić plotki w zarodku.
Reijo rozpowiedział, że Maja leży w gorączce. Mieszkańcy osady wiedzieli już, jaki los
spotkał Simona.
- Nie wszyscy jednako reagują na nieszczęście - oznajmił Reijo, a ludzie musieli
przyznać mu rację.
Nie kwapili się z odwiedzinami. Nie da się uleczyć kogoś ze smutku gadaniem o
własnych dolegliwościach. A poza tym chyba szło ku lepszemu, skoro Reijo znów woził beczki
w górę rzeki.
Tylko krewni Simona zastanawiali się, co w domu Mai robi ten postawny obcy
mężczyzna. Nie pytali jednak, Maja nie była już jedną z nich.
Inni uznali, że to ktoś z rodu. Mało kto potrafił zgłębić tajemnicę zawikłanych powiązań
rodzinnych łudzi na cyplu.
Dziedzictwo Raiji.
Santeri i Ailo nie odchodzili od stosu. Ida tęskniła. Raz dziennie nosiła im posiłek i
zapewniała ojca, że w domu wszystko dobrze się układa.
- To wzruszające - orzekła. - Taki duży, silny mężczyzna, a potrafi być niezwykle
opiekuńczy!
- A mały mężczyzna to niby nie potrafi? - wyszczerzył zęby Ailo. Zaczynali się
uśmiechać. Anjo wracała do sił. Maja przetrwała najgorsze.
Znów oparli się przeciwnościom, wzmocnili więzy między sobą. I mieli jeszcze więcej
do ukrycia.
- Czy moglibyśmy pobrać się jednocześnie? - Ida żuła źdźbło trawy, przypatrując się
Santeriemu, który krzątał się przy stosie.
- Nie beze mnie - stwierdził Ailo, który wszystko teraz obracał w żart.
- Porozmawiam z Heino - ciągnęła dziewczyna. - To byłoby piękne. A tatko nie
musiałby wyprawiać dwóch wesel.
Reijo podniósł się, rozczulony naiwnością córki, i uśmiechnął się niepewnie.
- Czy ktoś zapytał Maję o zdanie? Znamy uczucia Heino, ale czy ona je odwzajemnia?
- Co się stało tacie? - zdziwiła się Ida. Ailo chwycił dziewczynę za rękę.
- Wyraził coś, o czym żadne z nas nie pomyślało. Rzeczywiście, nie wiemy, co czuje
Maja.
To miało się zdarzyć tego dnia, kiedy rozkwitła nadzieja. Przynajmniej wypuściła pąki.
Tego dnia, kiedy Maja podniosła się z łóżka i pomimo bólu postawiła kilka kroków.
Przestała krwawić, a siniaki na jej ciele przybrały jaśniejszy odcień.
Wszyscy się radowali.
Heino wziął ją w ramiona i okręcił w tanecznym pląsie, nucąc melodię z rodzinnych
stron.
Jak na swój wzrost poruszał się zadziwiająco lekko.
Ida specjalnie wybrała się do mężczyzn, by ich powiadomić o tym radosnym zdarzeniu.
Mogła im nawet powiedzieć, że Maja objęła Heino za szyję i dała mu całusa. Z własnej
nieprzymuszonej woli.
Było trochę inaczej. Maja przyłożyła dłonie do policzków Heino, popatrzyła na niego
przeciągle i rzekła: „Ze też chce ci się być przy mnie, Heino!” I wargami musnęła jego usta.
Ida odrobinę podmalowała rzeczywistość.
Nie skłamała z premedytacją. Chciała jedynie przekonać Ailo i ojca, że tych dwoje
łączy coś dobrego.
Sprawiła radość Reijo, Ailo i Santeriemu. A właściwie umocniła w radości. Od
dłuższego czasu z mielerza wypływała obfitość smoły. Zdążyli już napełnić dwanaście beczek.
Reijo chodził od beczki do beczki i poklepywał je czule.
- Chyba będziesz miała huczne weselisko, Ido! - śmiał się.
Stos tej wielkości dawał zwykle trzydzieści beczek, trzydzieści pięć w najlepszym razie.
Dla tej liczby nie opłacało się właściwie ustawiać mielerza, ale Reijo znajdywał niezwykłą
przyjemność w tym zajęciu. Poza tym nie musiał się kłopotać o przyszłość, nawet gdyby ich
trud nie przyniósł spodziewanych rezultatów.
Tym razem smołą z mniejszego mielerza napełni trzydzieści pięć beczek. Tego był
pewien.
Tego właśnie dnia miała rozkwitnąć nadzieja.
W domu na cyplu gospodarzyła Anjo. Knut wybierał się na drugą stronę fiordu, by
kupić konie. Maja podniosła się z łóżka, a Reijo coraz bardziej akceptował jej związek z Heino.
Ida i Ailo trzymali się za ręce przy najmniejszej sposobności. Santeri promieniał zadowoleniem
i zachowywał się jak prawdziwy przyjaciel.
A mielerz dał już dwanaście beczek wspaniałej, pachnącej smoły. Strumień gęstej
cieczy wpływał równomiernie do trzynastej baryłki.
Smoła była przedniej jakości, Reijo mógł oczekiwać wysokiej ceny.
Później potrafił dokładnie określić moment, kiedy sprawy przybrały zły obrót. Pamiętał,
nad którym drzewem stało słońce, umiał opisać kształt chmur, określić, skąd je przygnał wiatr, i
odmalować wszystkie odcienie szarości. Potrafił przywołać w pamięci krzykliwe nawoływania
srok w wierzbinowym zagajniku po drugiej stronie rzeki i kukanie kukułki.
Wtedy zaczął padać deszcz.
Z początku słaby, potem coraz intensywniejszy. Utknął pomiędzy górskimi zboczami,
ponieważ ciężkie chmury nie zdołały wzbić się nad wierzchołki.
Ida nie zdążyła jeszcze wrócić do domu. Rozpięli prowizoryczny daszek z pledów
między drzewami, żeby znaleźć pod nim schronienie, kiedy słońce za mocno przypiekało.
Później, kiedy już było po wszystkim, śmiali się histerycznie na to wspomnienie.
Ida zaniepokoiła się na widok pierwszych kropel.
- Letni deszczyk - prychnął Santeri, nie wytrącony z równowagi. Nie dziwota, mielerz
nie należał do niego. - Trochę deszczu nie zaszkodzi - dodał. - Starannie obłożyliśmy drewno
darnią. Masz wątpliwości, czy znamy się na tej robocie, dziewczyno?
Ailo przejął kontrolę nad stosem. Zapamiętale grabił ziemię, zapychając otwory.
Ida nie mogła pojąć, skąd biorą się nieszczelności w darniowej pokrywie, którą otulili
stos. Ailo zapewne wziął się za tę czynność z nadgorliwości, po to by upewnić się, że letni
deszczyk nie dotrze tam, skąd płynęła smoła. Przez chwilę wydawało się, że niebo się
wypogodzi. Zerwał się wiatr.
- Zbyt słaby, by nam zagrozić - bagatelizował sytuację Santeri. - Odegna dym, który nas
gryzie w oczy.
Reijo milczał.
Milczenie ojca zrobiło na Idzie większe wrażenie niż zapewnienia Santeriego.
Santeri nie mylił się w jednym: wiatr istotnie był zbyt słaby, by przenieść chmury nad
wierzchołkami gór do sąsiedniej doliny. Zawisły ciężko nad osadą i zboczami. Strugi wody
płynęły Z nich równie obficie jak smoła z mielerza.
Między brwiami Reijo pojawiła się zmarszczka, którą Ida znała tak dobrze. Była jak
barometr troski ojca, im głębsza, tym większy oznaczała niepokój.
Na razie ledwie się odznaczała.
- Powinnaś „wrócić do Mai, zanim się rozpada na dobre - orzekł Reijo. - Jesteś cienko
ubrana.
- Santeri twierdzi, że to letni deszczyk - odrzekła lekko. Za nic w świecie nie odeszłaby
teraz od stosu. Natura wstrzymywała oddech, a smolarze wraz z nią.
Nawet ptaki umilkły.
Dym sączący się ze stosu miał właściwą barwę.
Reijo wychynął spod prowizorycznego daszku, który stanowił coraz słabszą ochronę
przed deszczem. Pled nasiąknął wodą i zaczął przemakać.
Podbiegł do otworu spustowego i upewnił się, że smoła nieprzerwanie wypływa
wydrążoną rynną. Obszedł mielerz, przyklepując darniową pokrywę. Czynił to bardziej po to,
by znaleźć zajęcie dla rąk, bo Ailo solidnie wywiązał się Z zadania.
- Będzie dobrze - orzekł, wróciwszy pod daszek. - Darń przetrzyma tę siąpaninę.
Ida odetchnęła z ulgą. Tylko jak ta zwykła siąpanina zdążyła zmienić grzywę włosów na
głowie Ailo w pozlepiane kosmyki?
Deszcz padał nieprzerwanie, bębnił rytmicznie w daszek. Ida przemokła do suchej nitki,
ale nikt z mężczyzn nie zwrócił na to uwagi. Wędrowali w tę i z powrotem, rzucali
zaniepokojone spojrzenia na wylot, z którego wciąż wyciekała smolna maź, na rządek pustych
baryłek. Na niebo.
- Może to kara za to, że spuściliśmy smolarzy z biegiem rzeki. - Santeri kolejny raz
zademonstrował swoje specyficzne poczucie humoru.
Reijo nic nie odpowiedział. Stał blisko stosu, w miejscu gdzie powietrze wciąż drżało
od gorąca. Deszcz trafiał w osłonę z darni i natychmiast zamieniał się w parę. Białe obłoki
spowiły mielerz.
Aleksanteri wyciągnął flaszkę z kieszeni, a Reijo nie odmówił poczęstunku.
- Siano zmoknie - ocenił. Przejął grabie od Ailo i rozprowadzał ziemię. Wielu
gospodarzy suszyło siano na powietrzu. Łąki już skoszono i zbliżał się czas zwózki.
Ulewa pozbawiłaby zwierzęta paszy na zimę. A Bóg jeden wie, co by się stało z polami
lichego zboża, które zapewniały ludziom chleb do Bożego Narodzenia.
Wiedzieli dobrze, że ta północna kraina nie została stworzona do uprawy zbóż, ale na
przekór naturze siali ziarno i co roku czekali na żniwa.
Zbiory rzadko były obfite, ale też mieszkańcy północy z wdzięcznością przyjmowali
najmniejszy plon.
Ailo zdjął kurtkę i owinął ją wokół ramion Idy. Dziewczyna zdążyła przemoknąć, bo nie
potrafiła usiedzieć spokojnie pod daszkiem. Musiała być w samym środku wydarzeń.
Złudzenie to, czy też niebo pojaśniało? Jakby promienie słońca próbowały przerwać
zasłonę mgły.
Cztery pary oczu wpatrywały się w rynnę. Wciąż spływała nią czarna masa.
Spływała...
Pełzła właściwie.
Prawdę mówiąc, skrzepła na dobre.
Santeri i Reijo przytknęli nosy do beczki, wciągając zapach smoły z miną znawców, po
czym wymienili znaczące spojrzenia. Obywali się bez słów, natomiast Ida i Ailo niewiele
zrozumieli z tej niemej konwersacji.
Ida znacznie więcej wyczytała z twarzy ojca. Kąciki ust drgały mu nerwowo.
Spojrzała na smutne szare niebo, jakby chciała wzrokiem przegnać chmury. Ailo
obejmował dziewczynę ramieniem, grzejąc się bliskością jej ciała.
Powietrze się ochłodziło, deszcz nie przestawał siąpić.
- W Finlandii to mamy porządne ulewy - wyjaśnił Aleksanteri, na swój przekorny
sposób dodając im otuchy. - Z nieba lecą strumienie wody, nie to co tutaj. I tak całymi dniami,
bez przerwy.
Czasami myśl, że komuś bywa gorzej, staje się pociechą.
Tym razem na niewiele się zdała.
- Musiałoby przyjść prawdziwe oberwanie chmury, żeby zgasić mój stos. - Reijo nie
tracił pewności siebie.
Idzie zdawało się jednak, że w głosie ojca pobrzmiewa nutka zwątpienia.
- Inni też prażą - wyrwało się jej.
Reijo spojrzał na córkę i wtedy rzeczywiście dostrzegła niepokój w jego wzroku. Nie o
własny los, bo da sobie radę, nawet jeśli mielerz zgaśnie.
Wiele rodzin straciłoby jednak wszystkie środki do życia, gdyby deszcz utrzymał się
dłużej.
- Poradzimy sobie sami - oświadczył Reijo. - Nie ma czego pilnować. Wy, młodzi,
możecie wrócić pod dach.
Ida odmówiła.
- Zanim się obejrzysz, będzie ci potrzebna nasza pomoc - odrzekła tak poważnie, jakby
nagle przybyło jej lat. Nie dbała nawet o to, co powie Ailo. W mokrym ubraniu, z pozlepianymi
włosami i policzkami pałającymi od wody, ognia i dymu nie wyglądała już jak słodki
kwiatuszek.
- Więc nie wiń nas, jeśli przyjdzie ci leżeć w łóżku - mruknął ojciec. - Tu nie ma czego
doglądać. Mielerz Reijo Kesaniemi wytrzyma!
Trzynasta beczka wypełniła się w trzech czwartych, kiedy deszcz nagle ustał.
Pod sam koniec spadły ogromne krople.
- Pamiętam kiedyś gradobicie w środku czerwca - powiedział Santeri. Mogłoby się
zdawać, że w życiu doświadczył wszelkich nieszczęść. - Kule jak kurze jaja. Nie było
człowieka, który by nie jadł kory tamtej zimy. Grad wytłukł wszystkie pola.
- Teraz spadło jedynie trochę wody - podsumował Reijo. Uśmiech rozjaśnił jego twarz.
Obeszli mielerz, zatykając szpary i grabiąc ziemię.
Ida wiedziała, że ojciec w życiu by się nie przyznał, że nagła zmiana pogody go
zaniepokoiła. Zapewne zawsze będzie twierdzić, że to przelotny letni deszczyk, niestraszny
takim doświadczonym smolarzom jak on.
Smoła płynęła nieprzerwanie. Wolno ściekała rynną, jakby zastanawiając się, czy spaść
w ciemną otchłań beczki. Najdłużej czepiała się brzegu, by ociężale, lepką strugą zniknąć w
otworze.
Reijo poklepał Idę po ramieniu.
- A nie mówiłem, że mielerz wytrzyma? Nie wierzyłaś staremu człowiekowi? Jeszcze
nie czas, by spisać go na straty.
Ida śmiała się wraz z ojcem i pocałowała go w policzek.
- Dasz się teraz wygonić do domu? O tym nie mogło być mowy.
- Nikt tam za mną nie tęskni - wyjaśniła. - Anjo i Knut mają siebie. A Maja i Heino
muszą rozmawiać ze sobą, kiedy zostają sami.
Reijo uśmiechnął się pod nosem. Ida nigdy nie mówiła o związku między Mają a Heino
inaczej jak o idylli.
Czasami jednak zdarzało się jej chlapnąć coś nieopatrznie.
- A tutaj ktoś za tobą tęskni?
Ida mrugnęła znacząco do ojca. Tak dobrze ją rozumiał. Chciała mu powiedzieć, jak
bardzo jest mu wdzięczna, że zaakceptował Ailo.
- Ktoś - odrzekła. - I nikt mnie tutaj nie pogania. Emocje opadły. Reijo wspiął się na
szczyt wzgórza, skąd mógł objąć wzrokiem długi odcinek rzeki. Zamierzał sprawdzić, czy
deszcz nie wyrządził większych szkód. Wrócił uspokojony.
- Wygląda na to, że nic wielkiego się nie stało - oznajmił. - Stosy dymią równomiernie.
Na powrót rozniecili ognisko, dolali wody do kociołka.
Kawa miała posmak popiołu, trocin i ziemi.
Ida skrzywiła się na widok muchy, która dokonała żywota w kubku Ailo.
- Jeśli w kubku panuje zbyt wielkie ożywienie, dolejemy wódki - powiedział Santeri ze
śmiertelną powagą. - Wtedy robaczki nic nie poczują, kiedy będziemy je przeżuwać. My też.
Ida wzdrygnęła się.
- Sądziłem, że tak doświadczony smolarz jak ty nie przejmuje się drobnymi
niedogodnościami naszego fachu.
W śmiechu mężczyzn nie było złośliwości. Przyjęli ją do swego grona. Nie jako
pełnowartościowego pomocnika, bo nim nie była. Przyjęli Idę, bo każdy z nich miał dla niej
wyłącznie ciepłe uczucia.
Sytuacja wróciła do normy. To wciąż był dzień, kiedy nadzieja zaczęła rozkwitać.
Odpoczywali. Ailo siedział obok Idy, obejmując ją ramieniem. Co rusz ciągnął ją
żartobliwie za kosmyki włosów. Dziewczyna śmiała się, promieniowała szczęściem. Santeri
pykał z fajeczki. Reijo popijał kawę z kubka. Ogień trzaskał wesoło.
A smoła płynęła.
Rozmowa toczyła się leniwie wokół wspomnień z dawnych lat.
Drzewa szeptały cicho. Potem zaczęły śpiewać.
Reijo zerwał się na równe nogi i zaklął. Miał ochotę pogrozić niebu pięścią, ale nie
uczynił tego.
- Nic nie wskazywało na to, że zerwie się wiatr - krzyknął. - Skąd, do diaska, się wziął?
Nikt nie znał odpowiedzi.
Nawet Ida zdawała sobie sprawę, że wiatr nie jest sprzymierzeńcem smolarzy. Może
nawet okazać się gorszy od deszczu.
Starała się nie patrzeć na wierzchołki drzew, które zaczęły falować jak morze.
Próbowała nie myśleć, co to oznacza. Chciałaby móc to zmienić. Wiatr jednak jest kapryśny.
Nikt nie ma nad nim władzy, nikt nie potrafi go uciszyć.
W te wieczorne godziny wiele rąk składało się do modlitwy. Rąk brudnych od smoły i
utrudzonych. Wiele karków i kolan zginało się błagalnie.
Tam gdzie dość było pomocników, zaczęto przewozić beczki łodziami do osady. To
zajęcie wcale nie należało do najłatwiejszych, bo rzeka wciąż niosła dużo wody.
Niektórzy wykorzystywali wozy i konie. Ta metoda wymagała czasu, wozy bowiem
mieściły skromny ładunek.
Utrzymywali ciepło wewnątrz stosu pod kontrolą. Otwierali i zamykali otwory
wentylacyjne, kiedy wiatr zmieniał kierunek. Jak kowale baczyli na to, by nie otwarła się
najmniejsza szczelina w darniowej otulinie. Jeśli wicher wtargnąłby do środka, drewno
zmieniłoby się w węgiel.
Pot lał się z ludzi strumieniami. Zapomniano o deszczu, który przyniósł chwile
niepokoju. Zapomniano też o niedawnych chwilach beztroski.
Toczono walkę z nieobliczalnymi bogami pogody. Człowiek przeciwko naturze.
Wynik nigdy nie był znany z góry, choć siły wydawały się nierówne. Już raz jednak
tego dnia Reijo wygrał z żywiołem. Zmienili beczkę.
Poklepał pieszczotliwie napełnioną baryłkę. W tej chwili ta jedna wydała się mu
cenniejsza niż pozostałe. Jak towarzysz, który przetrwał mimo przeciwności. Walczyli razem i
odnieśli zwycięstwo.
Szum wiatru zagłuszał rzekę.
Ida pierwsza obróciła się na wschód i zdrętwiała z przerażenia. Zamrugała oczami, nie
wierząc w to, co widzi. Usta odmówiły jej posłuszeństwa. Pociągnęła ojca za rękaw, wskazując
na wzgórza.
Na wschodzie w górze rzeki niebo stało w ogniu.
Jakie to piękne, pomyślała Ida, nie mogąc się poruszyć. Reijo zareagował
błyskawicznie. Wbiegł na szczyt, skąd widok był znacznie rozleglejszy. Stamtąd mógł ocenić
rozmiary zagrożenia, zgadnąć, skąd nadchodzi.
Nad lasem pojawiła się falująca linia, gruba, bezkształtna, wymalowana niewidzialną
ręką, która zamiast pióra używa ognia.
Ponad nią wszystkie odcienie żółci i czerwieni, od krwawych poprzez pomarańczowe do
żółtych jak jaskry na łąkach.
Z tyłu szare tło nieba.
Ta kompozycja kolorów mogła odebrać dech w piersiach komuś, kto nie jest
pozbawiony wrażliwości na piękno. Ida wiedziała jednak, co ją stworzyło, więc zdrętwiała z
przerażenia.
Santeri i Ailo w szalonym pośpiechu ładowali beczki na wóz, wprzęgali konie.
- Mielerz Aksela - oznajmił Reijo, wróciwszy z punktu obserwacyjnego.
Ida przypomniała sobie Aksela. Jedenaścioro dzieci, żadne z nich nie miało więcej niż
czternaście lat. Żona, której ręce były nieustannie zajęte pracą. Czeka ich ciężka zima.
Aksel stawiał stos w pojedynkę, mając tylko najstarszego syna za niedoświadczonego
pomocnika. We dwójkę walczyli z ogniem i wiatrem, który dął teraz ku osadzie.
Reijo posadził Idę na koźle, nie dając jej czasu na protesty.
- Musisz zawieźć beczki na dół. Dasz radę?
Skinęła głową, choć wcale nie była pewna, czy potrafi. Powoziła już raz, ale tylko z
jednym koniem. Teraz miała dwa i ciężki wóz.
- Wyładujcie u Mai. Przyślij Heino na górę, potrzebujemy jego pomocy.
Ponownie pokiwała głową.
- Ruszajcie z Mają nad fiord. Do domu. Przyślij też Knuta. I wszystkich mężczyzn,
których napotkasz. Niech przyprowadzą konie. Musimy zwieźć ostatnie beczki.
A co z wami? chciała zapytać, ale pytanie pozbawione było sensu. Musieli zostać,
ratować mielerz, zatrzymać ogień.
- Niech Heino zabierze wiadra i łopatę. I motykę... Las był wprawdzie wilgotny, ale tak
nasiąknięty żywicą, że spłonąłby jak zapałka.
Piękny czerwony dywan podpełzał coraz bliżej. Jeśli powieje silniejszy wiatr, ogień
dotrze do nich w okamgnieniu.
Ida smagnęła konie, prosząc je szeptem, by bezpiecznie sprowadziły wóz w dół. Nie
oglądała się za siebie. Serce dziewczyny dudniło ze strachu, że nie sprosta zadaniu. Nigdy się
jednak nie poddawała, zwłaszcza wtedy gdy chodziło o los innych.
Nie miała nawet czasu pomachać do Ailo. Wciąż owinięta jego kurtką, czuła wyrzuty
sumienia.
- Miej go w swej opiece, miej go w swej opiece... - powtarzała. Już koło domu Mai
zdała sobie sprawę, że nie uwzględniła ojca w tej swojej modlitwie czy zaklęciu.
W głębi duszy wiedziała, że nie ma to najmniejszego znaczenia, ale pospiesznie dodała:
- I tatkę też!
Heino dostrzegł już ogień. Kiedy Ida wpadła na podwórze, stał gotów, by przytrzymać
konie. Dziewczyna nie miała wątpliwości, że przebyła drogę szczęśliwie dzięki zwierzętom, a
nie własnym umiejętnościom.
- Mielerz Reijo? - spytał Heino.
Zaprzeczyła.
Wskoczyła na wóz. Pchała, turlała beczki, ułatwiając Heino rozładunek. Raniła sobie
opuszki palców, ale wcale tego nie czuła.
Maja zjawiła się na progu. Słaniała się na nogach, ale instynkt podpowiadał jej, że
dzieje się coś złego.
- Płonie stos Aksela. Tata twierdzi, że naszego ogień nie dosięgnie. Można wykopać
rów i zatrzymać płomienie.
Ida złapała oddech i zeskoczyła z wozu. Zahaczyła o jakiś zadzior i rozdarła sobie
suknię. Nie przejęła się tym zbytnio, tylko ładowała cebry i narzędzia, które znosił Heino.
- Tata mówi, że mamy z Mają iść na cypel. Na wszelki wypadek. Ty jedź na górę.
Trzeba zwieźć beczki.
Ida wiedziała równie dobrze jak Heino, że Maja nie dotrze na cypel o własnych siłach.
- Trzeba powiadomić Knuta - dodała. Glos Mai zabrzmiał zdecydowanie, gdy
oznajmiła:
- Jadę z Heino.
- Nie ma mowy!
- Jestem tam potrzebna - powiedziała powoli. Jakaś przedziwna zasłona w oczach
odgradzała ją od świata. Była teraz kimś więcej niż zwykłą dziewczyną. Postacią z klechd, lecz
nie tak zwiewną jak elf ani tak słodką jak księżniczka. Kimś znacznie potężniejszym, kimś kto
kieruje biegiem rzeczy.
Ten jej stan wiązał się z niedawnym odrętwieniem. To on nie pozwalał Reijo wierzyć,
że Raija wciąż pozostaje przy życiu. Reijo nie mógł teraz widzieć Mai, a tylko on rozpoznałby
tę aurę, która ją otaczała. Ida i Heino nie potrafili, ale oboje zdawali sobie sprawę z
niezwykłości jej zachowania, które napełniało ich strachem i czcią jednocześnie.
To była Maja i ktoś zupełnie obcy w jednej osobie.
- Pali się, Maju - powiedział Heino tak łagodnie, jak tylko potrafił. Siedział już na koźle
i trzymał wodze w dłoniach. - Co poradzisz na pożar?
- Na ogień nie poradzę - odrzekła - ale na to, co stanie się później.
Wróciła do domu chwiejnym krokiem.
Heino czekał wbrew własnej woli. Ida też się nie poruszyła, obejmowała za szyję jedno
ze zwierząt.
Być może Maja znajdowała się na granicy szaleństwa.
Wróciła w chuście zarzuconej na ramiona i z jakimś zawiniątkiem w dłoni, wciąż
stąpała niepewnie. Zatrzymała się koło Idy, ale nie odrywała wzroku od młodzieńca na koźle.
Po raz pierwszy wykorzystała miłość Heino przeciw niemu.
- Jeśli mnie kochasz, Heino, zabierzesz mnie ze sobą! Zeskoczył bez słowa i podniósł ją
na wóz, po czym zajął miejsce u jej boku.
Zanim zdążyli ruszyć, Ida zerwała kurtkę z ramion.
- Zawieźcie ją Ailo. Powiedzcie mu, że myślę o nim. I pobiegła nad fiord.
13
- Do diabla, dziewczyno! - krzyknął Reijo na widok Mai. - Miałaś zostać na dole. Nie
masz za grosz rozsądku? Dlaczego jej nie powstrzymałeś, Heino?
- Sam spróbuj - odrzekł beznamiętnie Heino i zsadził dziewczynę z kozła.
Wiatr się wzmógł. Dawno już zrezygnowali z ratowania smolnego stosu.
Zamiast walczyć z wichrem, zlewali mielerz wodą. Teraz, z pomocą Heino i mając
więcej wiader, wynajdywali szczeliny w darni i wlewali wodę wprost do rozżarzonego wnętrza.
Ailo ustawiał mur z kamieni od wschodniej strony. Szło mu niesporo, bo pracował
gołymi rękami i nie miał dość materiału.
Heino i Reijo zajęli się kopaniem płytkiego rowu. Przebijali jedynie warstwę darni, torfu
i wyschniętej trawy, by odsłonić gołą ziemię i żwir. Rów był szeroki na metr, na więcej nie
starczało czasu.
Mężczyźni myśleli o tym, co spotkało Aksela i jego syna, ale nie mogli ruszyć im na
ratunek.
Nikt dobrowolnie nie skacze w ogień. Zresztą przede wszystkim musieli pamiętać o
sobie, tak jak inni ludzie nad rzeką i ci znajdujący się powyżej linii ognia.
Los jednego mielerza przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Jeśli pożar się
rozprzestrzeni, ogarnie domy i pola, zagrozi egzystencji całej osady.
Konie stawały się niespokojne. Maja trzymała się w pobliżu zwierząt, klepała je po
szyjach, przemawiała do nich łagodnie. W ostateczności to one będą musiały wynieść ludzi z
morza ognia.
- Nie wyprzęgaj ich - krzyknął ostro Reijo. Wciąż był na nią zły, że nie posłuchała
polecenia.
Maja uważała, że to okrucieństwo. Konie zwietrzyły zagrożenie i chciały uciekać,
podpowiadał im to instynkt.
Ale Rusko i Liinikko były udomowionymi zwierzętami. Dzikie konie, od których się
wywodziły, galopowały przez tajgę na dalekim wschodzie, przemierzały rozległe stepy. Te
szkapy już niewiele miały w sobie z dawnych przodków. Słuchały poleceń ludzi. A ludzie
kazali im czekać, choć wokół zamykała się ściana ognia.
Prychały, prężyły karki, stukały podkowami, jakby dając do zrozumienia, że ich natura
sprzeciwia się przymusowej niewoli w obliczu zagrożenia.
Ludzie nie pozwolili im jednak uciec.
Trzask płomieni zbliżał się. Maja dotąd nie wiedziała, że ten odgłos może być tak
ogłuszający.
Słup ognia wznosił się aż do nieba, zdawał się wypalać dziury w podstawie chmur.
Mierzyła wzrokiem odległość płomieni od mężczyzn, którzy w pocie czoła wykopywali
ochronny rów. Koszule lepiły się im do pleców. Rzucali gorączkowe spojrzenia za siebie, nie
przerywając pracy, sprawdzając, czy żywioł ich nie zaskoczy. Huk nadciągającego ognia
uniemożliwiał rozmowy. Zresztą i tak nie starczyłoby im tchu. Kurtka Ailo została na wozie,
nie była jeszcze potrzebna właścicielowi.
Maja nie rozstawała się z zawiniątkiem. Napełniła wodą cebry i ustawiła je rzędem.
Kosztowało ją to jednak sporo wysiłku i musiała położyć się na wozie, by odpocząć. Ból nie
odstępował, palił jej brzuch i łono żywym ogniem.
Skuliła się, przywarła do suchej ściany wozu. Nikt jej nie widział. Oddychała z trudem,
mrugała gwałtownie, by powstrzymać krople słonego potu, ściekające jej do oczu. Nie mogła
sobie teraz pozwolić na słabość, musiała podnieść się na nogi!
Nie zdawała sobie sprawy, ile czasu upłynęło, zanim zebrała siły, zapanowała nad
świszczącym oddechem. Zbyt wiele, stwierdziła, ujrzawszy ogień o krok od wozu.
Pożar był jak potwór, który zamierza wciągnąć wszystko w ognistą paszczę...
Maja wylała na wóz zawartość wszystkich wiader. Napełniła je ponownie i zmoczyła
konie. Zwierzęta spłoszyły się, ale zdołała je uspokoić. Jeszcze raz nabrała wody.
Nie mogła uczynić kroku, nie zataczając się, na wpół oślepiona potem. Nie wiedziała,
czemu to przypisać, nieopisanemu gorącu czy falom bólu, raz za razem przeszywającym jej
ciało.
Mężczyźni nie zdołali doprowadzić wykopu do skał. Na ostatnich metrach rów był
znacznie płytszy i węższy niż na początku.
Bliskość ognia stała się nie do zniesienia. Rozgrzane powietrze zapierało dech w
piersiach, ciało pokrywało się pęcherzami. Rękojeści łopat i motyk parzyły dłonie.
Nie poddawali się, walczyli do ostatka. Maja wiele razy otwierała usta do
ostrzegawczego krzyku, ale tłumiła w sobie słowa.
Nie trzeba im teraz było histerycznej kobiety. Przysporzyłaby im tylko dodatkowych
zmartwień, tracąc panowanie nad sobą.
Paszcza ognia sięgała ich czupryn, łapała za rękawy. Wokół stał czarny, gęsty dym.
Z lasu uciekały zwierzęta. Wiewiórki, zające i lisy. W obliczu zagrożenia wrogowie
stawali się przyjaciółmi. Nikt nie przedkłada jedzenia nad życie.
Maja miała na zawsze zapamiętać ich przerażone ślepia.
Wdrapała się ponownie na wóz, przywarła do beczek, przymuszając siebie i konie do
spokoju.
Zwierzęta wciąż jeszcze tkwiły w miejscu, ale przyjdzie taki moment, gdy przestaną
ufać człowiekowi. Te kilka kropel dzikiej krwi przeważy szalę i wtedy rzucą się do ucieczki.
Dym przy zboczu zgęstniał, był jak zbita, rozgrzana mgła.
Reijo odrzucił motykę i chlusnął wodą przed siebie.
Kropla w morzu ognia.
To już nie był słup płomieni, tylko ściana, ocean. Górował nad wierzchołkami drzew,
lizał korzenie, połykał stuletnie pnie, pozostawiając po sobie popiół, czarne, zwęglone
kolumny. Szkielet lasu.
Reijo popędził do rzeki, napełnił dwa cebry i znów podjął walkę z żywiołem. Nie miał
za grosz respektu dla tego potwora, który chciał go pożreć.
Maja patrzyła na niego z dumą, a serce rosło jej w piersiach. Konie postąpiły o parę
kroków, zbliżając się do wody, i Maja pozwoliła zwierzętom na tę odrobinę swobody.
Uspokoiły się nieco, gdy usłyszały szum rzeki i oddaliły się od przerażającego syku płomieni.
Poprzez dym widziała postaci, które wybiegały z morza ognia i znów zagłębiały się w
nim. Słyszała krótkie polecenia, które wykrzykiwali po fińsku, ale nie rozróżniała słów. Pot
zalewał jej oczy, spływał po całym ciele. Roześmiała się gorzko. Niepotrzebnie polała się wodą.
Pożar ogarnął zarośla, których nie zdążyli odciąć przekopem, dopadł do żywej skały.
Maja straciła mężczyzn z oczu. Słyszała wciąż głosy, ale nie widziała postaci. Nic już
nie widziała, mimo że raz za razem przecierała oczy.
Mogła teraz zdać się wyłącznie na słuch. Ogarnął ją gęsty dym.
Konie strzygły uszami, zaczęły wierzgać, ogarnięte panicznym strachem. Maja wytężała
wszystkie siły, ale nie potrafiła ich powstrzymać. Zwierzęta pognały ku rzece, do wody.
Powściągnęła je na brzegu, w miejscu gdzie skały tworzyły ochronny wal. Spiętrzona
rzeka ogołociła je z resztek roślinności, pozostawiając piasek i żwir, więc ogień nie mógł
znaleźć tam żadnej pożywki. Wody rozlewały się szeroko i tworzyły płyciznę, ale przebycie
rzeki w bród nie było możliwe, drugi brzeg bowiem wypiętrzał się stromą pochyłością.
Jedyna droga ku ocaleniu wydawała się prowadzić pod prąd rzeki ku odsłoniętym
miejscom po przeciwnej stronie. Maja mdlała z wycieńczenia, ale jakaś siła kazała jej zostać.
Tej niezwykłej hardości swego charakteru nie była dotąd świadoma, ujawniała się bowiem w
chwilach prawdziwej próby.
Wiedziała od samego początku, że przyjdzie jej czas. Nie poszła w ogień po to, by
zajmować się końmi.
Zacisnęła zęby, stłumiła w sobie ból. To jeszcze nie koniec.
Jeszcze wszystko przed nią.
Ktoś wypadł z dymu, jakiś mężczyzna jakby spowity płomieniami. Przewrócił się na
ziemię. To nie było przywidzenie, ten człowiek rzeczywiście płonął.
Ogień dogonił go, mężczyzna podniósł się na kolana i pobiegł ku wodzie, potykając się
co krok. Maja usłyszała plusk. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, łomotało w oszalałym
rytmie, od którego drżały czubki palców, dłonie, całe ciało.
To mógł być każdy z nich, Aleksanteri, Ailo lub Reijo. Tylko nie Heino. Heino był
potężniejszej postury.
Nie ruszyła się od wozu. Gdyby to uczyniła, konie pociągnęłyby wóz wprost przed
siebie ku niechybnej śmierci w rwącym prądzie rzeki.
Nie mogła poświęcić koni, by sprawdzić, kto to był.
Powinien dać sobie radę, utrzymać głowę nad powierzchnią wody. Jeśli nie uderzył w
kamień podczas skoku.
W tej chwili prawdy każdy musiał zadbać o siebie.
Maja nie odrywała oczu od miejsca, w którym zniknął mężczyzna. Nie było to proste,
rzeka nieustannie zmieniała oblicze, fale przelewały się migotliwie, mamiąc wzrok.
Wynurzył się tuż przed nią. Kolor włosów powiedział jej, że to Ailo.
Chciała krzyknąć głośno jego imię, ale wydobyła z gardła jedynie chrapliwy dźwięk. A
jednak ją usłyszał i zdołał chwycić się kamienia. Pełznąc, wydostał się na płyciznę.
Leżał długo, nabierając powietrza w płuca, potem uczynił kolejną próbę, by wstać.
Najpierw oparł się na kolanach, potem wyprostował plecy i złapał się końskiej uzdy. Z
ogromnym wysiłkiem dowlókł się do wozu i przerzucił ciało przez boczną ściankę. Maja pod-
parła go jedną ręką.
Konie strwożyły się.
Nie miał sił, by wydusić z siebie choć słowo. Pluł wodą, charczał, trząsł się na całym
ciele.
- Mocno się poparzyłeś? - spytała. Nie mogła mu pomóc, musiała zapanować nad
zwierzętami.
Wokół nich latał rój iskier. Maja błogosławiła w duchu własną roztropność, która kazała
jej zmoczyć wóz. Iskry gasły z sykiem, nie czyniąc im żadnej krzywdy.
Ailo jęczał.
Dziewczyna obrzuciła go zaniepokojonym spojrzeniem. Był blady, stracił część włosów
i mocno poparzył sobie głowę z prawej strony.
Ubranie przedstawiało żałosny widok. Na szczęście skóra, z której je uszyto, lepiej
chroniła przed płomieniami niż zwykła tkanina.
Nie panowała już nad końmi, które parły w głąb nurtu. Rzeka nie była głęboka, woda
nie sięgała nawet desek stanowiących podłogę wozu.
Maja rozumiała przerażenie zwierząt, sama odczuwała je równie mocno. Strach dusił jej
piersi, zapierał dech. Otwierała usta jak ryba wyrzucona na brzeg, rozgrzane powietrze
rozsadzało jej płuca. Rów, który wykopali mężczyźni, nie zatrzymał ognia. Płomienie
przeskakiwały między wierzchołkami drzew.
Smoła gotowała się w beczkach. Języki ognia zaczęły lizać obręcze.
Maja płakała z bezsilności. Ognista paszcza nie pożarła brata. Wypluła go. Ailo był zbyt
młody, żeby umierać. Ale pośród rozszalałego żywiołu zostali Reijo, Heino, Aleksanteri...
Ściana ognia zamknęła się, nie przedostawały się przez nią żadne odgłosy. Może huk
pożaru zagłuszał krzyki ludzi...
- Wynośmy się stąd - szepnął chrapliwie Ailo. Maja zrozumiała go tylko dlatego, że
głośno wypowiedział jej własne myśli.
Gorąco stało się nie do zniesienia. Konie w każdej chwili mogły rzucić się do panicznej
ucieczki, pociągając Maję i Ailo na pewną śmierć. Gdyby nurt rzeki porwał wóz, żadne z nich
nie byłoby w stanie oprzeć się żywiołowi.
- Wynośmy się stąd, Maju! - powtórzył błagalnie. Maja posłuchała go. Pokrzykując,
szarpiąc lejcami, zmusiła konie, by raz jeszcze postąpiły wbrew swemu instynktowi.
Skierowała je pod prąd.
Próbowały się przeciwstawić, ale Maja nie popuściła wodzy. Lała łzy i krzyczała na
zwierzęta, mieszając łagodne prośby z najgorszymi wyzwiskami. Wzywała na pomoc ziemskie
i diabelskie moce, groziła biednym szkapom gniewem bożym, jeśliby ośmieliły się nie po-
słuchać polecenia.
Rzeka stała się głębsza. Miejscami niewysokie konie traciły grunt pod nogami. Koła
wozu nie odrywały się od dna, czasami zaczepiały się o podwodne głazy.
Przerażenie dodawało zwierzętom sił, z uporem parły naprzód, by ratować siebie i ludzi,
mężczyznę wijącego się w cierpieniu i kobietę o szalonym języku.
Ailo nie był w stanie wyłapać połowy ze słów, które wykrzykiwała siostra, ale podczas
tej dramatycznej przeprawy na drugi brzeg pod prąd wzburzonej rzeki poznał Maję lepiej niż w
ciągu całego życia.
Wejrzał w jej tajemnice. Także tę największą, której Heino jedynie mógł się domyślać.
Tę, o której Reijo chciał zapomnieć.
Dotarli do brzegu. Konie otrząsały się z wody, rżąc i prychając. Maja przez dłuższą
chwilę nie ruszała się z kozła.
Łzy spływały strumieniami po policzkach dziewczyny. Łzy szczęścia i rozpaczy.
Pod drugiej stronie rzeki szalał ogień. Zstępował do wody krwistoczerwonymi
językami, zostawiając za sobą czarną, wypaloną ziemię.
Maja nie odważyła się odwrócić. Puściła wodze i ze zdumieniem zobaczyła, że jej
dłonie są mokre od krwi.
Dotąd nie czuła, że rani sobie ręce. Nie zdawała sobie sprawy, jak ciężką walkę stoczyła
z opierającymi się zwierzętami.
Zeskoczyła z kozła i zgięła się w bólu, dotknąwszy stopami ziemi. Zdołała się jednak
opanować. Wyprostowała się i z trudem podeszła do koni.
Zgrabiałymi, zesztywniałymi palcami wyprzęgła je od wozu. Potem zajęła się uprzężą.
- Nie chciałam wyrządzić wam krzywdy - szeptała. Klepała łagodnie zwierzęta, kładła
uspokajająco dłonie na ich karkach. Chciała dać im do zrozumienia, że ten nadzwyczajny trud
nie okazał się daremny. Wyniosły z pożaru własne życie i życie dwojga ludzi.
One jednak popędziły przed siebie, gdy tylko poczuły się wolne. Jak najdalej od tej
kobiety, która sprawiła im ból. Jak najdalej od ognia, który pozbawiał je zmysłów.
Ailo nie ruszał się. Wóz przechylił się na kamienistym podłożu i chłopak leżał w
nienaturalnej pozycji z nogami uniesionymi w górę.
Maja wślizgnęła się na wóz i ujęła Ailo pod pachami.
Jego krzyk obudziłby umarłego.
Maja zacisnęła powieki, by powstrzymać łzy, i pociągnęła bezwładne ciało brata. Ailo
starał się zapanować nad sobą, ale nie zdołał stłumić jęku.
- Tylko nie zemdlej! - krzyknęła błagalnie. Fizycznie odczuwała jego cierpienia.
Nieomal mocniej niż własny ból.
Ailo nie był wysokiego wzrostu, ale i tak dla drobnej dziewczyny stanowił nie lada
ciężar. Starał się ułatwić jej zadanie, ale najmniejszy nawet wysiłek przyprawiał go o katusze.
- Wiem, że boli - mówiła przez łzy. - Krzycz, Ailo, krzycz! Tylko nie zemdlej! Musisz
mi trochę pomóc, bo sama nie dam rady. Krzycz z całych sił, tylko nie mdlej!
Zawlokła go po kamieniach do rzeki i położyła w miejscu, gdzie wsteczny prąd
utworzył zaciszną zatoczkę. Woda była tam nieco cieplejsza, ale i tak kojąco chłodziła
oparzenia. Maja wciąż nie wiedziała, jak rozległe są rany chłopaka. Ailo szczękał zębami.
- Leż! - poprosiła. - Za chwilę ci ulży. Została przy nim. Zawiniątko zostawiła na wozie,
miała w nim zioła, którymi zamierzała obłożyć pęcherze. Najpierw trzeba jednak ochłodzić całe
ciało, znieczulić piekące rany.
Ogień zostawił swój znak głowie Ailo, na prawym ramieniu, zaznaczył się długą pręgą
na plecach.
I na dłoniach.
Najmocniej poparzył sobie dłonie.
Maja przyciskała ręce brata do piersi, trzymała je pod wodą, otaczała je własnymi
rękoma.
Zręczne dłonie, które potrafiły wyczarowywać cudowne przedmioty z drewna. Musiała
je ratować!
Ailo nie otwierał oczu. Marzył, by odpłynąć w odrętwienie podobne do tego, w którym
Maja chroniła się przed bólem. Zapłaciłby każdą cenę, by posiąść tę umiejętność.
I cieszył się, że Ida schroniła się w bezpiecznym miejscu. Ogień nie dotrze do cypla, a
gdyby nawet, to nie wyrządzi jej krzywdy. Mogła wypłynąć łodzią na fiord, morze zatrzyma
ryczącego, ognistego trolla.
Rad był także, iż Ida nie widzi go w takim stanie.
- Gdzie jest Reijo? - spytała Maja. W jej głosie znać było napięcie. - Pamiętasz, gdzie
ich widziałeś po raz ostatni?
Ailo zebrał myśli, usiłując przebić się przez mgłę bólu i cierpienia.
Rzucił się w płomienie. Ogień przeskoczył przez rów, który kopali w pocie czoła, i
otoczył go ze wszystkich stron. Reijo chlustał wodą z wiader, Ailo uznał to za bezcelowe. Nie
można powstrzymać żywiołu zawartością paru cebrzyków.
Pamiętał głosy, nie pamiętał słów. Nie wiedział, skąd dochodziły.
Cienie w jego świadomości pozostały cieniami.
- Jeden z nich zniknął - powiedział w końcu. Więcej nie potrafił sobie przypomnieć.
Wyścig z ogniem przytłoczył pozostałe wspomnienia. Jego ubranie zajęło się, padł na
rozgrzaną ziemię. Łoskot pożaru tuż za nim. Dojmujący żar.
Chłód wody.
- Kto?
Maja zbladła, Ailo dostrzegł to spod przymkniętych powiek. Nie był w stanie ich
otworzyć, nawet tak niewielki wysiłek przerastał jego siły.
Ale mógł ją pocieszyć, choć odrobinę.
- To krzyczał Reijo. - Tego jednego był pewien. Znał głos Reijo od lat, nie pomyliłby go
z innym, nawet jeśli brzmienie zniekształcał strach i trzask ognia.
- Krzyczał, że ktoś zniknął. W hałasie nie dosłyszałem imienia. Zresztą bardziej byłem
zajęty ratowaniem własnej skóry.
Maja zamknęła oczy. Reijo należał do tych nielicznych, którzy gotowi są poświęcić
życie dla ratowania innych.
Wiedziała o tym, ale coś w niej umarło. Nie odważyła się spojrzeć na spustoszenia,
jakie ogień poczynił na drugim brzegu. Swąd spalonych drzew, smoły i popiołu był
dostatecznie przerażający.
- Wiesz, że twoje dłonie grzeją? - W głosie Ailo pobrzmiewało zdumienie.
Maja zamrugała powiekami. Podniosła ręce i przyjrzała się im uważnie. Wyglądały
zupełnie zwyczajnie...
Choć drżały w niezwykły sposób.
Szybko schowała je p o d wodę. Położyła na dłoniach Ailo.
Westchnął.
- One grzeją, Maju - powtórzył szeptem i z niejaką ulgą. - Nie odsuwaj ich!
Nie zdołałaby. Jakaś siła emanowała z jej ciała ku dłoniom, jej własnym a jakby obcym.
Ailo mówił, że dają ciepło.
Poczuła to.
Prąd, który wychodzi czubkami palców, przenika powierzchnię skóry, sączy się z niej.
Jak smoła z mielerza...
Działał na Ailo, wygładził rysy jego twarzy, dotąd zniekształcone bólem.
- Zabiorę jedną rękę, dobrze? - poprosiła. - Masz paskudną ranę na głowie.
Tylko mrugnął w odpowiedzi.
Maja przyłożyła dłoń do poparzonej skóry na głowie Ailo. Chłopak skulił się pod
wpływem bólu, więc zmniejszyła nacisk. Uczyniła to machinalnie, ale bez najmniejszego trudu
odnalazła właściwą pozycję. Jakby coś kierowało jej ruchami.
- Wielkie nieba, Maju - szepnął Ailo i spojrzał na nią zdumiony. - Jak ty to robisz? Ból
osłabł. Twoje ręce grzeją.
Maja nie znała odpowiedzi. Po prostu siedziała obok brata i pielęgnowała go.
I czuła, że posiadła jakąś cudowną moc. Chciała, by Ailo wyzdrowiał, by straszne
oparzenia nie pozostawiły blizn.
I zapragnęła, by Reijo wrócił żywy. Reijo, Heino i Aleksanteri. Zapragnęła tak mocno,
że przestała panować nad swą nową, tajemniczą umiejętnością.
- Co się stało? - szepnął.
Maja wzięła się w garść. Nie wszystko na raz.
Ailo potrzebował jej pomocy. Potrafiła przynieść ulgę jego cierpieniom. Byli tej samej
krwi.
Nie zdawała sobie sprawy, jak długo to trwało. Nie rozmawiali, nie patrzyli na siebie.
Trzymała dłonie na okaleczonym ciele brata i całą świadomość skierowała na jeden cel. Ukoić
jego ból.
W końcu usłyszała głosy. Knuta, Idy, Emila, Sedolfa...
Wielu mieszkańców wioski przedostało się na drugi brzeg i zdążało w górę rzeki, by
ocenić szkody.
Ida nie posiadała się ze szczęścia na widok Ailo. Maja puściła brata, przekazała jego
bezwładne ciało opiece dziewczyny. Pobladłymi wargami poinstruowała ją, jakich ziół użyć na
opatrunek. Ida da sobie radę. Maja opadła z sił.
- Gdzie reszta? - spytał Knut. Musiał ją podtrzymać, bo się zatoczyła.
Maja potrząsnęła głową.
- Nie widziałam ich.
- Opanowaliśmy pożar - mówił Knut. - Poniżej twego domu. Nie zdołaliśmy go
uratować.
Nie załamała się, nie miała nic więcej do stracenia.
- Do diabła! - wykrzyknął Sedolf. Nie mógł lepiej dobrać słów. Wszyscy podążyli za
jego wzrokiem.
Spośród popiołów, dymiących zwęglonych pni drzew pojawiły się postaci pokryte
sadzą. Maja zachwiała się i zemdlała.
14
Wolno wracała do przytomności. Słyszała dźwięki, z początku jednostajny szum, potem
zaczęła odróżniać je od siebie.
Słyszała głosy, wiedziała, do kogo należą.
Knut wciąż obejmował ją ramieniem.
Maja nie poruszyła się. Wsłuchiwała się w te głosy, napawała nimi. Nawet jeśli były
jedynie ułudą senną.
- Otrzeźwiej, Maju. - Knut dotknął ostrożnie jej policzka.
Zorientowała się, że nie śni.
Otworzyła oczy, ale nie odważyła się przekręcić głowy. Wpatrywała się w łagodną
twarz brata. Błagała go wzrokiem, by nie trzymał jej w niepewności.
Odgarnął jej włosy z czoła gestem tak czułym, że aż się zdziwiła. A więc małżeństwo
go odmieniło.
- Wzrok cię nie zwiódł - powiedział cicho. Znać było po nim zmęczenie, ale i radość. -
To oni, Maju. Reijo i Heino. Wrócili cali i zdrowi.
Zamknęła oczy, by nie dostrzegł w nich szczęścia. Należało wyłącznie do niej.
Knut podniósł siostrę, pomógł jej stanąć na nogi. Obrócił ją we właściwym kierunku.
Siedzieli nad brzegiem rzeki. Dwie nieziemsko umorusane istoty. Knut mówił prawdę.
Cali i zdrowi.
I patrzyli na nią. Jedna para zielonych oczu, druga brunatnych. Maja uwolniła się z rąk
Knuta. Postąpiła parę kroków do przodu i padła w ramiona Reijo. Przycisnęła go mocno do
siebie, a on objął ją czule.
Rozpłakała się. Płakała cicho, wiedząc już, że go nie straciła. Żyje, ognisty potwór go
nie pochłonął. Pragnienia stały się rzeczywistością.
Nie mogła wydobyć głosu z gardła, język przestał ją słuchać.
Przywarła policzkiem do policzka Reijo i poprzez swąd spalenizny czuła zapach jego
ciała.
Uwolnił się z uchwytu. Uczynił to nadzwyczaj delikatnie, by nie pomyślała, że ją
odtrąca.
Maja była w szoku, wszyscy to „widzieli.
Przekazał ją komuś innemu, oparł o pierś innego mężczyzny. Tak jakby na zawsze
oddawał dziewczynę w jego opiekę.
Heino spojrzał na niego z wdzięcznością ponad głową Mai. Wspólna ucieczka z morza
płomieni połączyła ich nierozerwalną więzią.
Stali się przyjaciółmi.
Heino objął drobną postać i podtrzymał.
Gwałtowność przeżyć znów odebrała jej wszystkie siły. Upadłaby, ale silne ramiona
Heino objęły ją wpół. Schowała twarz na szerokiej piersi młodzieńca, nie pragnąc niczego
innego, tylko bliskości jego ciała, ciepła, które napełniało ją poczuciem bezpieczeństwa.
- Więc żyjesz - szepnęła. Przytulił ją mocniej.
- Dzięki Bogu! - dodała.
- Straciliśmy Aleksanteriego - rzekł Heino. - Po prostu zniknął nam z oczu w
płomieniach i dymie.
- Ale ty żyjesz! Żyjesz!
- Tak bardzo ci na mnie zależ)'? - zapytał. Pasja, z jaką wypowiadała te słowa, zdumiała
go. Sądził, że przejrzał ją na wylot. Ze zna jej uczucia, potrafi przewidzieć reakcje.
Doszukiwał się czegoś więcej poza zwyczajną ulgą w głosie Mai. Sposób, w jaki tuliła
się do niego, odsłaniał nową, nieznaną stronę jej natury tej dziewczyny.
Heino zdążył się już przyzwyczaić do myśli, że nigdy nie odkryje prawdziwej natury.
- Naturalnie, że mi na tobie zależy - odrzekła, jakby to była rzecz najoczywistsza pod
słońcem. Jakby łączyły ich zrozumienie i wzajemna szczerość.
A przecież wiedziała, że wiąże ich jedynie garść deklaracji. Na dodatek złożonych przez
Heino.
Heino nie potrafił oprzeć się pokusie. Wracał z piekła. Stał wśród płomieni, skąd nie
mógł dostrzec skrawka nieba.
I gotował się na śmierć. Już wkrótce miał się zamienić w zwęglony strzęp nie
przypominający człowieka.
Ujrzał swój koniec z krystaliczną jasnością.
I w tej ostatecznej chwili, kiedy żegnał się z życiem, wszystkie jego myśli pobiegły do
niej.
I wtedy też wybaczył własnemu ojcu, zrozumiał bowiem, iż można zatracić się w
miłości do kobiety.
Tylko ona stanęła mu przed oczami.
Maja.
Gdyby zginął, mógłby ktoś powiedzieć, że to jej wina. Że w miłosnym zatraceniu
zapomniał ratować własną skórę.
I w tej samej sekundzie wybaczył Raiji.
Kobieta nie jest winna temu, że ktoś darzy ją uczuciem, nawet jeśli miłość prostą drogą
wiedzie do szaleństwa i samounicestwienia. Zrozumiał, że kocha Maję tak, jak Petri kochał jej
matkę.
Musiał ją pocałować.
Przywarł wargami do jej warg, łapczywie spijając ich smak. Odwzajemniła mu się tym
samym. Oddała pocałunek równie żarliwie, przytuliła tak namiętnie, że zakręciło mu się w
głowie. Miał ochotę zerwać z niej ubranie i pośród wszystkich tych ludzi szukać zapomnienia w
jej objęciach, lecz ograniczył się do znaków miłości, które ustami składał na jej ustach,
policzkach, szyi...
Zmęczeni, rozgrzani pieszczotą trwali przytuleni do siebie. W końcu Heino pociągnął
dziewczynę w dół na trawę. Położyła twarz na jego piersi.
Po raz pierwszy w życiu mogła zamknąć oczy i czuć się bezpiecznie.
Był bowiem ktoś, kto czuwa nad nią. Kto pójdzie za nią w ogień lub będzie nosić ją na
rękach, jeśli tego zażąda. Kto ukradnie księżyc, jeśli przyjdzie jej na to ochota. To uczucie było
nowe i niezwykłe i kończyło okres nieustannej walki w jej życiu. Walki, której nie mogła
wygrać.
Ramiona Heino ofiarowywały siłę i bezpieczeństwo. Ten człowiek, który mógł sięgnąć
wysoko, wybrał ją.
Bunt Mai dobiegł kresu.
Teraz chciała jedynie nieustannie doświadczać tego bezpieczeństwa. Powtarzała sobie,
że tego właśnie jej trzeba. Że musi mieć u swego boku silnego mężczyznę, bo słaby budził w
niej wzgardę. Nikt nie ośmieliłby się wzgardzić Heino.
Ona, dziki ptak o przetrąconym skrzydle, była dlań istotą zbyt prostą, a jednak ją
wybrał.
Jej pragnął i od niej oczekiwał wzajemności.
- Jak wydostaliście się z płomieni? - spytała. Przypomniała sobie ścianę ognia, która
odcięła wszystkie drogi ucieczki.
Kierowali się ku rzece.
- Dałem już za wygraną - opowiadał Heino. - Byłem sam, wokół mnie ogień. Nie
mogłem zrobić kroku, nie wiedziałem, gdzie jestem. I nagle z płomieni wyskoczył Reijo. Miał
ze sobą ceber wody, oblał mnie od stóp do głów i pociągnął za sobą. Nie wiem, jak tego
dokonał. - Heino ze zdumieniem pokręcił głową. - Reijo nie stracił orientacji, kroczył jak po
sznurku, jakby ktoś prowadził go za rękę. Nagle znaleźliśmy się poza zasięgiem płomieni, na
rozpalonej ziemi, którą ogień zdążył już strawić. Żar parzył nas w stopy, myślę, że wypalił
dziury w kumagach. Jakie szczęście, że wcześniej wyłożyłem ją turzycą. Reijo prowadził w
górę.
Maja zrozumiała.
Dopiero teraz odważyła się spojrzeć na drugi brzeg i ogarnąć wzrokiem martwy,
spalony las.
Czarne kikuty drzew wznosiły się oskarżycielsko ku niebu. Ziemia wciąż dymiła.
Pożar oszczędził skaliste wierzchołki wzgórz. Ocienione, solidnie zmoczone deszczem
oparły się sile żywiołu, który znalazł sobie dość pożywki w dolnych partiach lasu.
- Wdrapaliśmy się na skały. Z góry widzieliśmy wszystko i nic nie mogliśmy zrobić.
Nikt się nie odezwał, ale wszyscy pomyśleli to samo. Mogli wyobrazić sobie, jakie
uczucia targały sercami tych dwóch mężczyzn.
Bezradność. Rezygnacja. Ból, pomieszany z radością, że zdołali przeżyć.
- Widzieliśmy ciebie. - Heino pogłaskał Maję po włosach. - Przeżywaliśmy katusze, nie
mogąc ci pomóc.
Maja spojrzała na Reijo. Wyglądał na wycieńczonego, sadza uwydatniła zmarszczki na
jego twarzy. Uśmiechał się słabo.
Maja chciała mu podziękować. Wiedziała, że znów uratuje czyjeś życie.
Taki właśnie był.
O czym rozmawiali Reijo i Heino, spoglądając z góry na brzeg rzeki spowity w ogniu?
Nie miała zamiaru pytać.
I miała wrażenie, że nigdy się nie dowie. Nie należy wiedzieć wszystkiego o człowieku,
którego darzy się miłością. Nie można żądać, by obnażył duszę.
Każdy ma swoje tajemnice.
Maja miała sekrety, których Heino nigdy nie pozna. Skrywała je przed Reijo.
Przed całym światem.
Więc innym przysługuje to samo prawo.
Miłość to jedno. Szacunek i respekt dla czyjejś odrębności to drugie.
Reijo uratował Heino.
Uratował go dla niej.
Tak to czuła, tak chciała to widzieć. I taka pewnie była prawda. Choć Reijo uratowałby
każdego, kto znalazłby się na miejscu Heino.
Reijo nie potrafił wytłumaczyć sobie zniknięcia Aleksanteriego.
- Nie rozumiem, co się z nim stało - powtarzał raz po raz. - Zniknął jak pod dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. Jakby się pod ziemię zapadł. Nawet nie usłyszeliśmy jego krzyku,
choć, po prawdzie, hałas był przeogromny.
- Zrobiłeś, co w twojej mocy - orzekła Maja. - Wszyscy zrobiliśmy, co trzeba.
Reijo jednak zawsze miał sobie wyrzucać śmierć Aleksanteriego. Nigdy nie dowiedzieli
się, jak zginął, nie odnaleźli jego ciała.
Może został przy beczkach ze smolą? W takim razie znalazł się w samym środku piekła.
Cała osada miała powody do żałoby. Wszyscy stracili coś w pożarze.
Płomienie strawiły trzy zagrody, w tym dom Mai.
Aksel i jego syn zginęli, znaleziono ich zwęglone szczątki. Ciało ojca przykrywało
zwłoki chłopca. Aksel do końca ratował swoje dziecko, ale płomienie otoczyły ich ze
wszystkich stron.
W jednym z gospodarstw mieszkało stare małżeństwo, które zwykło wcześnie kłaść się
spać.
Zapewne staruszkowie nie dowiedzieli się nawet, co zaszło. Ogień zaskoczył ich we
śnie.
Trzech młodych chłopców samodzielnie podjęło walkę z żywiołem. Tylko jeden
przeżył, by dać świadectwo własnej i cudzej lekkomyślności.
Dwie ostatnie ofiary pożogi postradały życie, ratując beczki wypełnione smołą.
Mężczyźni ładowali baryłki na tratwę zbitą z bali.
Gdyby nie przesadzili z ładunkiem, ocaliliby siebie i tratwę.
Ogień objął beczkę, którą nieśli, potem rękawy koszul. Beczka stoczyła się na
przeładowaną tratwę i w okamgnieniu zamieniła ją w piekło.
Dziewięć istnień ludzkich.
Dzieci zostały bez ojców, wdowy bez środków do życia.
Wiele rodzin czekała ciężka zima.
- Mimo wszystko mieliśmy szczęście - orzekł Knut.
Na cyplu zrobiło się ciasno, ale wszyscy godzili się na niewygody.
Do pokoju Idy wstawiono dodatkowe łóżko. Jedno dziewczyna dzieliła chętnie z Ailo,
drugie przypadło Mai i Heino.
Reijo zaoferował im własne łoże. Zrobione dla dwojga, oznajmił.
Maja odmówiła.
Anjo wydobyła się z odrętwienia, w którym pozostawała mimo troskliwości i czułości
Knuta.
Wprawdzie od pewnego już czasu wróciła do swych zajęć, ale była cieniem tej
energicznej, promieniującej ciepłem kobiety, którą wszyscy znali.
Teraz potrzebowali jej pomocy, więc przestała użalać się nad sobą. W długich
rozmowach z Knutem wyrzuciła z siebie cały swój ból. I zaakceptowała jego mądrość życiową,
że cierpienie dzielone z bliską osobą to pół cierpienia.
Nigdy nie pozbędzie się wspomnień, zwłaszcza tych złych. Może jednak ich nie
pielęgnować i zająć się ludźmi.
Maja również wracała do równowagi. Z dnia na dzień nabierała sił fizycznych. Napaści
nie pamiętała. Znała tylko obrazy, które przedstawili jej Reijo i Heino.
Nie odnosiła ich do siebie. Tam, gdzie mężczyźni widzieli Maję, ona sama dostrzegała
jakąś obcą osobę.
Potrafiła poradzić sobie z tym bólem.
Ailo ucierpiał najbardziej. Musiał przyzwyczaić się do myśli, że na ręce, ramieniu i szyi
pozostaną blizny, ale rany goiły się szybko. Zioła czyniły cuda. Najcierpliwsza i najczulsza
opiekunka na świecie regularnie zmieniała mu opatrunki.
Ida zjawiała się przy nim, kiedy tylko się poruszył.
Oparzenia na dłoniach i głowie, choć najstraszniejsze, nikły w oczach, nie zostawiając
po sobie wyraźniejszych śladów. Skóra na głowie porastała włosami, bo ogień nawet nie
uszkodził cebulek.
Nikt tego nie mógł pojąć, nikt nie potrafił znaleźć rozsądnego wytłumaczenia.
Ailo wkrótce odzyskał władzę w palcach, zaczął je zginać i poruszać nimi. Mógł gładzić
Idę po policzku równie pieszczotliwie jak przedtem. Cieszył się, że weźmie nóż do ręki i
wyrzeźbi coś ładnego z kawałka drewna.
Dla niej.
Lecz przede wszystkim dla Mai.
To jej winien był podziękowanie za to, czego nikt nie rozumiał. Ocalenie zawdzięczał
rękom Mai. To ich tajemna moc i promieniowanie cudownie go uzdrowiły.
Nie poruszali tego tematu. Maja nie dopuszczała do siebie myśli, że posiadła
umiejętności, których pochodzenia nie potrafiła wytłumaczyć.
Bała się ich, śmiertelnie się bała.
Władza nad ludzkim życiem i śmiercią wydawała się jej ciężarem ponad siły.
Tylko raz Ailo wrócił do tamtych chwil. Byli we dwójkę w izbie, przez otwarte okno
wpadał ożywczy powiew letniego powietrza. Maję dopadł kolejny atak bólu. Brat obserwował
ją ze zdziwieniem.
- Dlaczego sama się nie wyleczysz? - spytał, kiedy złapała oddech. - Próbowałaś zrobić
to samo, co ze mną uczyniłaś? Nigdy ci tego nie zapomnę, Maju, tobie zawdzięczam ocalenie.
Zakłopotała się. Mruknęła w odpowiedzi, że to nic takiego.
Nie pomyślała nigdy, że mogłaby wypróbować te umiejętności na własnym ciele.
Kiedy zasnął, przyłożyła dłonie do brzucha, ale nic nie poczuła. Żadnego ciepła,
żadnych prądów.
Przyjęła to z lekkim rozczarowaniem, ale bardziej z ulgą. A więc moc nie tkwiła w jej
ciele. Została jej użyczona.
Wolała nie myśleć przez kogo.
Z czasem bóle brzucha ustąpiły. Mogła wrócić do dawnych zajęć, mogła chodzić,
biegać, śmiać się.
- Dasz radę pójść do swego domu? - spytał Heino. Nie miał na myśli sił fizycznych.
Zastanawiał się, czy zniesie psychicznie tę chwilę, gdy będzie musiała stanąć wśród popiołów i
resztek tego, co kiedyś stanowiło jej miejsce na ziemi.
Skinęła głową. Przyszedł odpowiedni czas.
Odkładała to wielokrotnie.
Knut i Heino już raz tam byli. Wyjęli złoto, które Maja ukryła pod podłogą.
Ogień strawił deski, ale nie naruszył torby z kory brzozowej, którą dziewczyna wcisnęła
pod kamienny fundament.
Wolno ruszyli ścieżką. Heino, postawny mężczyzna, i Maja, drobna kobieta.
Po raz pierwszy od chwili pożaru zostali sami, w domu na cyplu nie mogli liczyć na
chwile intymności. Nie rozmawiali wiele ze sobą, ponownie wpadli w pułapkę milczenia, który
związek dwojga ludzi może zamienić w koszmar. Czuli, byli świadomi tego, co można prze-
kazać za pomocą czynów, gestów i mowy ciała. Słowa są jednak najważniejsze. Trzeba używać
słów, by zbliżyć się do drugiego człowieka. Słowa to najważniejszy klucz. Leżeli obok siebie
przez wiele nocy po tych dramatycznych wydarzeniach, świadomi swej bliskości, ale Maja nie
była jeszcze gotowa, by ofiarować mu ciało zbrukane przez gwałcicieli. Dzielili pokój z Ailo i
Idą i nie znaleźli w sobie dość odwagi, by rozmawiać ze sobą w ich obecności.
Mieli więc dla siebie pocałunki, pieszczotliwe dotknięcia dłonią. Spojrzenia.
Maja znowu zaczęła wątpić, znów dręczyła się niepewnością.
Czuła się samotna, bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Nawet w towarzystwie Heino.
Szedł obok niej na wyciągnięcie ramienia. Nie wiedziała, czy boi się jej dotknąć.
Ona bała się dotknąć jego.
I bała się mu o tym powiedzieć, bała zapytać.
Na powrót stawała się więźniem we własnym powikłanym świecie uczuć.
Nieustannie rzucała na Heino ukradkowe spojrzenia. Znowu uświadamiała sobie, jak
silnym jest mężczyzną. Nie tylko fizycznie. Sposób, w jaki unosił głowę, dumny podbródek,
pewny wzrok świadczyły o wewnętrznej mocy przynależnej tylko nielicznym.
Chłód, którym się otaczał, pozorna hardość spojrzenia stanowiły jedynie skorupę. Silni
ludzie też odczuwają potrzebę skrywania swych najgłębszych przeżyć.
To ją wzruszyło.
Heino był naturą nieomal doskonałą, a ta jedyna jego słabość dodawała mu
człowieczeństwa. A tego właśnie Maja w nim szukała.
Szukała człowieka za parawanem doskonałości.
Sama miała tyle wad...
Nie była stworzona dla kogoś, kto był ich pozbawiony.
Nie dostrzegała, że Heino ma jeszcze jedną słabość.
Ją. Nie wiedziała, że tylko z tego powodu posiadła władzę nad człowiekiem, który
stanowił ucieleśnienie wszystkich zalet.
Na pogorzelisku zostały jedynie pozostałości kamiennych fundamentów.
Maja wiedziała z relacji mężczyzn, że dom spalił się doszczętnie.
Co innego wiedzieć, co innego widzieć na własne oczy.
Ujrzała dom w żywej pamięci. Reijo i Kalle zbudowali go dla Raiji, a Maja zdołała
przekształcić w swój własny kąt na ziemi.
Wymiotła cienie Raiji ze wszystkich zakamarków.
Nic nie zostało.
Zupełnie nic.
Maja nie miała zwyczaju zbierania pamiątek. I nie kolekcjonowała wspomnień.
Prowadziła gospodarstwo, wypełniła dom niezbędnymi sprzętami.
Ogień strawił wszystko.
Na kamieniach znaleźli odpryski szkła z okien.
Maja podniosła odłamek i obracała go w palcach.
Więc tyle zaledwie zostaje. Więc dobytek całego życia zniknąć może w mgnieniu oka.
Cóż za bezsens.
Heino stąpał ostrożnie po popiołach. Śledził każdy ruch dziewczyny.
Gdyby tylko okazała słabość, zabrałby ją natychmiast z tego miejsca.
Pola też spłonęły.
Maja zebrała wszystkie siły, zanim spojrzała w tamtym kierunku.
Czarna, pokryta sadzą ziemia.
Nigdy więcej nie wyrośnie na niej zboże, zdecydowała impulsywnie Maja.
I wiedziała też, że nie wzniesie nowego domu na pogorzelisku.
- Wracamy?
Potrząsnęła głową. Została jeszcze jedna nie załatwiona sprawa.
Łudziła się słabą nadzieją, choć przecież wszystko pochłonął ogień. Dom wydał się
nagle znacznie rozleglejszy, kiedy pozostał po nim jedynie zarys fundamentów.
Tam była kuchnia, w tym miejscu skrytka pod deską.
Heino zdziwił się, kiedy padła na kolana i zaczęła rozgrzebywać popiół.
- Znaleźliśmy złoto, Maju, wszystko dokładnie przejrzeliśmy. Nie mieliśmy pojęcia, w
ilu workach je ukryłaś.
- W czterech - odrzekła bez namysłu. Pokiwał głową.
- Nic nie wypadło. Przykucnął koło dziewczyny.
- Nie szukam złota - wyjaśniła, odgarniając kosmyk włosów za ucho. - Szukam
prawdziwego skarbu. Tu go schowałam, ale mogliście go przeoczyć.
- Powiedz mi, co to jest - poprosił. - Pomogę ci.
- Brosza - odpowiedziała. - Srebrna brosza. To Heino ją znalazł. Leżała tuż przy
fundamencie. Maja uroniła łzę, kiedy ostrożnie czyściła ją z brudu.
- Ta ozdoba wiele dla ciebie znaczy - stwierdził. Przytaknęła.
- Należała do mojej matki. Ma specjalne znaczenie. Daje się ją dziewczynie, którą
pragnie się poślubić. Jeśli ją przyjmie, to znak, że zgadza się na małżeństwo.
Heino uśmiechnął się i wziął w dłoń błyszczącą broszę.
- Przyjmiesz ją? - zapytał.
Skinęła głową.
Przypiął broszę do jej bluzki. Krzywo, ale z wielkim nabożeństwem. Potem położył
dłonie na ramionach dziewczyny.
- Więc weźmiesz mnie za męża? Jeszcze raz skinęła głową Teraz nie miała już żadnych
wątpliwości.
15
Wracali okrężną drogą. Trzymali się za ręce.
Teraz należeli do siebie w zupełnie inny, nowy sposób.
Dopiero kiedy znaleźli się na ustronnej polanie, gdzie rzadko kto poza Mają zaglądał,
zrozumieli, co ich tam zawiodło.
Heino odezwał się do niej w znajome słowa:
- Nie chcę cię skrzywdzić, Maju, ale tak tęsknię za tobą!
Był delikatny i ostrożny. Maja zaczęła dostrzegać także i te cechy jego charakteru.
Jak to możliwe, by jeden człowiek miał tyle zalet?
- Starasz się dotrzymać swoich warunków umowy? - uśmiechnęła się, kiedy zdjął jej
bluzkę.
- Umowy? - Rozmarzony Heino w pierwszej chwili nie zrozumiał.
- Dziecko przed weselem - wyjaśniła, ale i ona zaczęła plątać się w słowach. Jak
prowadzić rozmowę, skoro jego ręce napełniały ją ciepłem i przyprawiały o dreszcze bez
ingerencji sił ponadnaturalnych?
- Ach, tak - mruknął i nachylając się, pocałował ją w usta. Maja widziała go na tle
dywanu z liści, zielonego, niebieskawego, na obrzeżach żółtego.
Zapragnęła mieć taki kobierzec. Prostych ludzi nie stać było na nic innego poza
zwykłym płótnem barwionym na niebiesko. Przyroda jednak oferowała moc barwników temu,
kto się na tym znał...
- Tak tylko powiedziałem, żeby skłonić cię do myślenia o tym. Żeby się zbliżyć do
ciebie, żebyś ty poznała mnie lepiej. Zapragnąłem cię od chwili, gdy pojawiłaś się w progu. A
ty nawet nie zwróciłaś na mnie uwagi.
- Sądziłam, że wszyscy zakochują się w Idzie - szepnęła.
Pieścił ją tak, jak nigdy Simon, a wszak jemu nie brakowało inwencji.
- Szukałem prawdziwego klejnotu - odrzekł, chwytając jej sutek między wargi.
Nadzwyczaj delikatnie, a tak podniecająco.
Maja wyciągnęła ręce do kochanka i przyciągnęła go do siebie. Chciała poczuć bliskość
tego silnego ciała, naprężonych mięśni, gorące tchnienie oddechu.
Rozpiął spodnie. Dziewczyna wiła się pod nim, a suknie podciągały się w górę same,
jakby natura pomagała im w miłosnym akcie.
Heino w mig poradził sobie z wstążkami. Był podniecony, czego nie mogła nie
zauważyć, ale okazywał nadzwyczajną troskliwość.
- Dasz radę? - szepnął jej wprost do ucha. Nie mógł zapomnieć, że całkiem niedawno
brutalnie zbrukano jej ciało.
Maja pokiwała energicznie głową.
- Chcę, Heino! Pragnę cię! Zobacz! I poprowadziła dłoń kochanka, by mu pokazać, jak
bardzo tęskni.
Heino jęknął z rozkoszy. Nie musiał jej rozbudzać pieszczotami, była gotowa, by go
przyjąć.
- Raczej czekać nie dam rady - szepnął z zażenowaniem. Czuł się niezdarnie jak młokos,
który pierwszy raz zaznaje miłości. Miał wtedy czternaście lat i nie wiedział, co się z nim
dzieje.
Teraz wiedział wszystko. Znał ją, potrafił ją zadowolić. I po raz pierwszy kochał się z
nią, nie wątpiąc, że należy do niego.
Nic nie powiedziała, ale Heino wyczuwał tę wzajemność uczuć, której dotąd brakowało.
Wtedy traktował ją jak boginię, a ona nie odkrywała swego serca. Teraz było w niej coś
więcej niż pożądanie.
Maja wyczuła, że Heino zmierza prosto do celu, i rozchyliła kolana. Otworzyła się, a on
wszedł w nią łagodnie.
Delikatnie.
Panicznie się bał, że wyrządzi dziewczynie krzywdę.
W jasnym, rozpromienionym obliczu okolonym burzą włosów rozrzuconych na mchu
nie było śladu bólu.
Dotąd kochali się z zamkniętymi oczyma. Nie znali się na tyle, by bez wstydu i
zażenowania przyglądać się, jak każde z nich przeżywa rozkosz.
Tym razem Heino nie zamknął powiek. Widok szczęśliwej twarzy dziewczyny
zwielokrotniał jego radość.
Nie panował nad sobą. Nie potrafił zaczekać, aż Maja znajdzie właściwy rytm. Dotarł na
szczyt, kiedy ona wciąż była w drodze.
Na kilka chwil opadł bezsilnie na ciało kochanki, spocony, ciężki, ukojony. Cudownie
zmęczony leżał wtulony w kobietę, którą kochał, lubił, podziwiał i której pożądał.
Nie każdy znajduje to wszystko u jednej osoby.
Uważał się za szczęśliwca.
Ostrożnie wysunął się z niej, przesunął dłonią w dół po ciepłej i delikatnej skórze
dziewczyny.
Pieścił ją powoli, Maja wygięła się w łuk, uniosła biodra.
Heino poczuł, że podniecenie powraca, ale nie miał sił, by zaczynać wszystko od nowa.
Podążył wargami w dół, między uda dziewczyny, do źródła rozkoszy. Całował i pieścił.
Maja jęknęła i wiedział już, że prowadzi ją we właściwym kierunku.
Kiedy sprężyła się i krzyknęła w niebo, ku niemu, zrozumiał, że znalazła się u celu.
Powoli podniósł się, otoczył ramieniem szyję Mai i pozwolił jej zasnąć.
Spoglądał na nią przez cały czas, póki się nie obudziła. I nie mógł się napatrzyć.
Nigdy nie będzie miał dość.
Zawsze będzie pragnąć więcej.
To wspaniały początek udanego związku. Maja była najbardziej ekscytującą osobą, jaką
znał.
I mógł żywić jedynie nadzieję, że ona kiedyś ujrzy w nim to samo.
Obudziła się zmarznięta, zapadał wieczór. Heino przykrył ją częściami garderoby, ale
chłód ciągnął od ziemi.
Jesień zbliżała się nieubłaganie.
Ubrali się pośród śmiechów. Dotykali się, ponownie rozbudzali w sobie pożądanie. Dla
żartów.
Dla zabawy. Teraz już dozwolonej.
Maja poprawiła broszkę. Nosiła ją tak dostojnie, że Heino zaczął dopytywać się o
szczegóły.
Usiedli na miękkim mchu, by jeszcze trochę porozkoszować się samotnością.
- Mama dostała ją od taty - zaczęła. - To była część srebra, którą zamierzał ofiarować
przyszłej żonie. Wręczył broszkę małej dziewczynce, którą kochał nad życie. Matka Ailo
dostała resztę. Mikkal zdobył dla niej później inną broszę, ale nie tak ładną i nie pasującą do
pozostałych ozdób.
To był dar serca, dany w tajemnicy. Ludzie źle na to patrzyli.
I taka była zawsze miłość Raiji i Mikkala. Niezgodna z obyczajami. Niemożliwa do
spełnienia.
- Musiała być niezwykłą kobietą - wyrzekł Heino powoli. Szukał w sobie nienawiści do
Raiji, ale już jej nie znajdował. Wbił wzrok w jakiś punkt przed sobą i wreszcie wyrzucił to z
siebie: - Mój ojciec kochał twoją matkę.
- On też? - odrzekła bez namysłu. Z pewną dozą goryczy.
- Zginął, szukając jej. Chciał ją zobaczyć. Wiedział, że Raija kocha Mikkala, a mimo
wszystko wyruszył, by ją odnaleźć. Zostawił dom i rodzinę. Pognał do Ruiji, by ujrzeć ją raz
jeszcze. Porozmawiać z nią, dotknąć, a może tylko zobaczyć. Możesz wyobrazić sobie miłość,
która prowadzi do samounicestwienia?
Maja obrzuciła go przeciągłym spojrzeniem. Wydobywała z pamięci zdarzenia, o
których dotąd starała się nie myśleć.
- Pamiętam go - powiedziała. - Towarzysz wujka Santeriego. To musiało być gdzieś w
okolicach Vardo. Jesteś podobny do ojca, prawda?
Heino skinął głową.
- Nienawidziłeś jej? Maja pierwsza zadała to pytanie, nie wysłuchawszy całej historii.
Pierwsza, która zrozumiała.
- Tak. - Westchnął ciężko. - Też jej szukałem. Chciałem ją zabić. Uważałem, że nasze
szczęście rodzinne rozpadło się z jej winy. I przez nią przerwałem nauki... a ojciec postradał
życie. Przez tę obcą kobietę o imieniu Raija. Chciałem ją odnaleźć i pociągnąć do odpo-
wiedzialności za wszystkie niecne czyny.
- Wiedziałeś, że Knut jest jej synem? Heino potwierdził.
- Wtedy przyszło na mnie opamiętanie, ale nie przestałem jej nienawidzić aż do tej
chwili, kiedy znalazłem się w morzu płomieni. Wtedy zdałem sobie sprawę, że kocham cię
równie mocno, jak ojciec kochał Raiję. I że nie jesteś temu winna. Więc i jej nie można winić
za miłość Petriego.
Maja uśmiechnęła się.
- To dobrze, że jej wybaczyłeś - stwierdziła i natychmiast spoważniała. - Czasami mam
do niej żal. Nie potrafię jej kochać, Heino, tak jak nie potrafię jej nienawidzić. Taka jestem do
niej podobna. I jeszcze te dziwne zdarzenia ostatnich dni. Reijo twierdzi, że to ona użycza mi
swych mocy. O szaleństwo przyprawia mnie myśl, żeby mogła używać mego ciała w taki spo-
sób, jak drzwi, przez które wchodzi się i wychodzi. A może wcale tak nie jest? Powiadają, że
Raija nie żyje, co napełnia mnie jeszcze większym przerażeniem. Pojmujesz?
Heino pokiwał głową.
- Sądzę, że mnie kochała. Kiedyś, dawno temu. Byłam owocem związku z mężczyzną,
którego kochała nad życie. Liczył się tylko Mikkal, nikt nie mógł wejść pomiędzy nich, nawet
córka. Żyli w świecie, w którym nie było miejsca dla innych ludzi. Nigdy nie postąpię tak
wobec własnych dzieci. Nie wolno kochać tak mocno... Zamilkła i spojrzała na Heino.
- Sądzę, że mnie kochała - powtórzyła żałośnie.
Heino nie znajdował słów. Wychował się w zwyczajnej rodzinie. Prowadzili normalne
życie, póki ojciec ich nie opuścił. Wtedy dopiero dowiedział się o istnieniu tej kobiety o
niezwykłym imieniu.
Wiedział, że jest gotów ofiarować Mai morze miłości. Nie miał jednak pewności, czy
potrafi zrównoważyć uczucie bolesnej straty, które nosiła w sercu.
- Chcę stąd wyjechać, Heino. Przytulił ją. Razem spoglądali na fiord.
- Przecież wiesz, że nie zamierzam tu zostać - odrzekł. - To nie jest mój dom. Pragnę
wrócić do Finlandii.
- Czy tam jest pięknie?
- Tak - powiedział głosem łamiącym się ze wzruszenia. Maja obudziła w nim
wspomnienia. To dzieci zwykle tęsknią za domem. Nie wiedział, że potrafi odczuwać to samo. -
Zabiorę cię stąd, Maju. Gdzieś na południu znajdziemy nasze miejsce. Nie wiem, jak wygląda.
Rozpoznamy je jednak, jak tylko je ujrzymy. I będziemy tam szczęśliwi.
To brzmiało jak bajka.
- Nie będziesz tęsknić? - dodał ostrożnie.
- Za czym?
- Za domem.
- Nie można tęsknić za czymś, czego nie ma.
- Za rodzeństwem...
- Spotkamy się kiedyś. Nigdy zresztą nie żyliśmy blisko ze sobą.
- Za domem na cyplu... Maja potrząsnęła głową.
- Za Reijo - próbował. Nie zaprzeczyła.
- Jak odgadłeś? - spytała i dodała gorzko: - To moja największa tajemnica.
- Umiem patrzeć - odrzekł. - Możesz żyć bez niego?
- A po co pragnęłabym wyjechać?
- Kochasz go?
- Miłość nie odwzajemniona nie jest miłością.
- Kochasz mnie? Zamilkła.
- Uczę się - przyznała po dłuższej chwili. - Dałeś mi więcej niż jakikolwiek inny
mężczyzna. Obudziłeś mnie do życia. Lubię cię, Heino, bardzo cię lubię. I boję się tamtego
słowa, które niesie ze sobą zobowiązania. Chcę mieć pewność.
Heino cenił sobie szczerość dziewczyny. Ktoś inny na jego miejscu bałby się jej
śmiertelnie.
Jednakże Heino wolał szczerość od gładkich kłamstw.
Nieszczery związek jest jak wiadro bez dna. Woda zawsze wycieknie.
- Niczego ci nie zabraknie - oświadczył. - I nigdy nie przestanę cię kochać. Tyle mogę
obiecać.
Uśmiechnęła się.
- Wystarczy. A jaką ja mam złożyć obietnicę?
- Taką, jaką ci rozum podpowiada. Maja nabrała powietrza.
- Nigdy cię nie okłamię. Uczynię wszystko, byś był szczęśliwy. I nigdy nie zamknę
przed tobą serca.
Heino pocałował ją.
- Nie proszę o więcej - oznajmił. - Poza przyrzeczeniem, które złożysz wobec pastora.
Wszyscy myśleli, że Ida pierwsza stanie na ślubnym kobiercu.
A stało się odwrotnie.
Nadszedł czas jesiennego jarmarku. Mróz zdążył już ściąć ziemię, śnieg pokrył ją cienką
warstwą.
Tą właśnie porą Maja przepłynęła na drugą stronę fiordu, by zawrzeć sakramentalny
związek.
Wszystko przebiegło zgodnie z uświęconym obyczajem. Dano na zapowiedzi.
Pastor pamiętał ją. Wiedział, co przytrafiło się pierwszemu mężowi, ale powstrzymał się
od wyciągania pochopnych wniosków.
Maja skończyła dwadzieścia jeden lat. Jej twarz zdradzała większą dojrzałość,
dziewczyna wyglądała na szczęśliwą.
Po prostu była młodą, zadowoloną z życia kobietą.
Splecione w warkocze włosy upięła wokół głowy. W takiej fryzurze nie wszystkim było
do twarzy, ale Mai uczesanie dodawało kobiecego uroku.
A od jej oczu i całej sylwetki bił taki blask, że nikt nie zwracał uwagi na blizny, których,
prawdę mówiąc, pastor za pierwszym razem też nie zauważył.
Jakby zupełnie zniknęły.
Miała na sobie inną suknię, z nowej, drogiej tkaniny. Pastor wprawdzie nie zaprzątał
sobie głowy doczesnymi sprawami, ale potrafił to docenić.
Dziewczyna zmieniła się nie do poznania przez te lata.
Do sukni przypięła srebrną lapońską broszę.
Pastor pamiętał i broszę.
Obok niej stał postawny mężczyzna. W pozie dumnej jak sam diabeł.
Jego oczy były czarne jak noc, a wzrok pewny i jasny.
Szlachetne rysy, wysokie czoło. Przyznał się, że swego czasu pragnął zostać
duchownym.
Powiedział nawet, że rozpoczął nauki, ale nie wyjawił, jak długo wytrwał w tym
postanowieniu.
Wyglądał na człowieka, który nie wyzna więcej niż konieczne.
Pastor zastanawiał się, co ci dwoje mieli ze sobą wspólnego.
I w jaki sposób zeszły się ich drogi.
Taki już był, lubił zastanawiać się nad ludzkimi drogami.
Ścieżki Pana są, jak wiadomo, niezbadane.
Nie wątpił jednak, że państwo młodzi stanowią udaną parę. W powietrzu unosił się
zapach miłości.
Takie zdarzenia napełniały pastora błogim zadowoleniem. U progu mrocznej pory roku
dobrze jest wiedzieć, że pośród wszechobecnej nędzy i niedostatku jaśnieją wyspy ludzkiej
szczęśliwości.
Że ludzie schodzą się ze sobą z czystej miłości.
Z początku nazywała się Maria Elvejord, córka Karla. Przestąpiła próg kościoła jako
Maria Bakken.
Pastor pobłogosławił ją, kiedy opuszczała świątynię.
Jako Maria Aalto.
Wiedział, że zapamięta ją na całe życie.
Zdawali sobie sprawę, że Maja i Heino ich opuszczą. Dni jednak mijały szybko i nikt
nie gotował się na pożegnanie. Aż wreszcie nadeszła ta chwila.
Jarmark się skończył.
Kupcy z południa zaoferowali im miejsce na wozach.
Wracali nad Zatokę Botnicką.
- Jeśli się nam tam nie spodoba, wyruszymy dalej - stwierdził Heino.
Serce Reijo krwawiło.
A więc dziki ptak odfrunie. Po raz pierwszy rozpostrze skrzydła po to tylko, by
odlecieć. Tak daleko, że Reijo nigdy już nie odnajdzie jego gniazda.
Kto wie, może to i najlepiej.
Roznieciła niszczący płomień, który mógł rozlać się ogniem szerszym niż ten, co strawił
las i przydał ludziom cierpień.
Reijo nie wątpił, że Heino jest dla niej odpowiednim mężczyzną. Zrobi wszystko, by
dać Mai szczęście.
Heino miał mądrość i siłę. Sam wybrałby dla niej podobnego oblubieńca, gdyby nie
zjawił się Simon.
Pożegnania są trudne. Maja wiele razy żegnała się w myślach.
A jednak polały się łzy. Uściskom nie było końca.
- Gospodarz dobrze na maminej ziemi - upomniała Maja Knuta.
Knut postanowił zbudować nowy dom dla siebie i Anjo. Tu nad rzeką były jego
korzenie, tu mieszkali jego rodzice. Kalle dostał ten skrawek w darze ślubnym, więc Knut miał
właściwie większe prawa do niego niż Maja.
Maja radowała się myślą, że ziemia nie przypadnie obcym.
Przytuliła Anjo, a ta szepnęła jej, że spodziewa się dziecka. Tym większa radość, pod
maleńkimi stopami rozkwita ziemia.
Mocno objęła Ailo. Z całego rodzeństwa on był jej najbliższy.
Dłonie chłopaka zdążyły się zagoić, włosy nabrały długości. Żartował nieustannie, że
się nie ożeni, póki nie będzie wyglądać przyzwoicie. Reijo nie miał nic przeciwko temu, by
zaczekać, aż Ida skończy osiemnaście lat.
- Nie mogę przywyknąć do myśli, że może już nigdy się nie spotkamy - powiedział.
Maja pokiwała głową.
- Zawsze jednak będziemy sobie bliscy. Wyrzekła te słowa z taką mocą, że Ailo zadrżał.
Jej oczy promieniały jasnością, której dotąd nie spostrzegł.
- Zawsze będę blisko ciebie, Ailo - powtórzyła. Ailo nie wątpił, że mówi prawdę.
Dzieci Mikkala. Córka Raiji. Nieustannie łączyć ich będzie łuk zorzy polarnej. Coś
więcej niż zwykłe więzy krwi.
Maja położyła broszę na dłoni Idy.
- Teraz należy do ciebie - powiedziała cicho.
- Przecież jest twoja! Maja potrząsnęła głową.
- Już nie - oznajmiła, jakby zyskała coś znacznie cenniejszego. - Mikkal jest także ojcem
Ailo, ty zaś jej córką. Czas, by połączyć wiano. Może przyniesie ci szczęście.
Ida przytuliła się do Mai i wybuchnęła płaczem.
- Nie chcę, byś wyjeżdżała - chlipnęła.
- Ale ja chcę - odrzekła spokojnie Maja. Równie spokojnie pożegnała się z Reijo, ale go
nie objęła.
Idzie wydało się to nadzwyczaj dziwne. Ailo odwracał się za każdym razem, gdy
wspominała to zdarzenie.
- Będę szczęśliwa - powiedziała, wytrzymując spojrzenie Reijo. - Niszczący płomień
zgasł. Teraz jest tak, jak być powinno.
Pokiwał głową.
Ujrzał w niej Raiję.
Maja wyjechała wyposażona w niezwykłą moc, która teraz należała wyłącznie do niej.
Jechała w nieznane i moc bardzo była jej potrzebna.
Raiji już nie.