1
Była niespokojna. Bała się. Bała się po raz pierw
szy od czasu, gdy dała się wplątać w sieć półprawd
i kłamstw.
Maja nie spodziewała się, że ktoś z rodziny będzie
szukał u niej schronienia. Z opowieści Reijo wysnuła
wniosek, że z nich wszystkich najlepiej się ułożyło Knu-
towi. Był tym, który zdobył złoto, dobrobyt i szczęście.
A teraz znalazł się u niej. Z żoną i dzieckiem. Nie
mal jak włóczęga.
N o , może nie tak całkiem biedny, miał pieniądze.
Ale nie miał ziemi, w której mógłby zapuścić korzenie.
Maja ulitowała się nad nim. Otworzyła szeroko
drzwi posiadłości na wyspie Hailuoto, zadbała, by
przybysze poczuli się jak w domu. Jej także było miło
przebywać z rodziną. To prawda, że Knut zawsze po
zostawał w najlepszej komitywie z Idą, ale był także
bratem Mai. Podobał jej się mężczyzna, na którego wy
rósł. Trudniej jej przyszło zaprzyjaźnić się z Anjo, jak
zawsze zresztą z kobietami. Nie była to wina Anjo, tej
miłej w obejściu, serdecznej Anjo. Maja to wiedziała.
Nie nalegała, żeby zostali na długo. Ale nie mogła
ich tak po prostu wyrzucić na ląd i zabronić odwie
dzin. Knut mówił o znalezieniu czegoś własnego, ale
nie spieszył się zbytnio.
Zwlekał tak długo, że Maja zaczęła się niepokoić.
Ona, pani na Hailuoto, bała się.
Tak nazywali ją ludzie.
Pani na Hailuoto.
Wiedziała lepiej niż ktokolwiek, że nie było to tyl
ko pochlebstwo. Te słowa zawierały nutę szyderstwa.
Ludzie śmiali się z Williama Runefelta, że ożenił się
z Panną Nikt Znikąd. Była więcej niż pewna, że do
dawali przy tym, że nawet nie jest ładna.
I mieli rację.
Po prostu tak się ułożyło, że William Runefelt, naj
lepsza partia na wschód od rzeki Torne, pokochał
właśnie ją.
Obdarzył ją dostatkiem i poczuciem bezpieczeń
stwa, którego nikt inny by jej nie zapewnił. No
i ochraniał jej brata.
Jej własne uczucia schodziły wobec tego na drugi
plan.
Nadal przebywał w Niemczech. Zbyt gorąco ma
rzył o wolnej Finlandii. W kraju wciśniętym pomię
dzy żądnych potęgi obcych władców okazało się to
niebezpieczne. Łatwo można było dowieść, że Wil
liam stoi po niewłaściwej stronie. Gdy ujawniono spi
sek, pomógł mu fakt, że jest synem Marcusa Rune
felta. Ojciec uratował skórę zarówno jemu, jak i Ailo.
Z upływem lat wybaczono mu tylko częściowo.
Rozważano pozwolenie na jego powrót pod warun
kiem, że będzie się trzymał w cieniu.
William pisał, że o niczym innym nie marzy. Przy
gotowany był na poniesienie ofiar po to, żeby móc uj
rzeć ją i syna. Syna, którego jeszcze nigdy nie widział.
Maja nie była przekonana, czy William dotrzyma
zobowiązania, że zapomni o swoich przekonaniach.
Nie była pewna, czy ona sama jest gotowa na jego
powrót do domu. Na Ailo czekała z utęsknieniem.
A mąż... równie dobrze mógłby pozostać tam,
gdzie jest.
Jej dusza stwardniała z upływem czasu. Miała teraz
dwadzieścia cztery lata. Była pełna gorzkich doświad
czeń, ale czuła, że przeciwności losu ją umocniły. Są
dziła, że jest wystarczająco silna, aby żyć w kłamstwie.
Ale nie wzięła pod uwagę, że będzie gościła brata
pod swym dachem. Innego brata. Powoli godziła się
z myślą, że przetnie ostatnie więzy łączące ją z Ruiją
bez względu na to, ile bólu jej to sprawi. Równie du
żo bólu wynikało z ich podtrzymywania...
Aż nadjechał Knut.
I sprawił, że zaczęła się bać.
Knut zauważył to i podzielił się swoim spostrzeże
niem z Anjo. Jej też takie myśli przychodziły do głowy.
Oddalali się od domu, kierując w stronę zatoki. Był
późny wieczór. Maja pisała list do męża. Wydawało
się, że robi to cały czas. Nie byli pewni, czy wszystkie
wysyłała. Ale pisała je. Co wieczór do późna w noc.
- Była taka, gdy przyjechaliśmy? - spytał Knut. -
Może to nasza wina?
Anjo cofnęła się myślami wstecz, ale nie mogła
znaleźć odpowiedzi. Nie wiedziała. Po prostu nie są
dziła, że kiedykolwiek zdoła zrozumieć Maję. Starsza
siostra Knuta jest i pozostanie dla niej zagadką.
Gdy przybyli, pierwszym pytaniem było: „Jak się
ma Reijo?". Poza tym nie okazała szczególnego zain
teresowania losami rodziny. Na tej wyspie stworzyła
sobie własny świat i wydawało się, że jest jej tu dobrze.
Anjo z lekka to przerażało. Ale właściwie rozumia
ła, dlaczego Maja tak uczyniła. Była przecież tu obca.
Ona, Anjo, chyba inaczej by tu żyła.
Ale tajemnicza Maja była interesująca. Na pewno
trzymała wiele w ukryciu. Mimo że nie okazywała
specjalnej serdeczności, roztaczała pewien czar.
- Maja ma wszystko - stwierdził Knut w zamyśle
niu. Usiadł na trawie porastającej pas ziemi nad pla
żą. Wiatr rozwiewał mu włosy. Zachęcająco poklepał
miejsce koło siebie. - Dlaczego więc jest mi jej żal?
- Dlatego, że jesteś na tyle wrażliwy, żeby wyczuć
w tym fałsz - odpowiedziała Anjo cicho. Ujęła męża
pod ramię i oparła o nie policzek. Zamyślona, zapa
trzyła się przed siebie. - Maja stara się udowodnić, że
się jej powiodło. Chce, żebyśmy zauważyli to, i nic po
za tym. Ale w głębi duszy jest samotna i nieszczęśliwa.
Ma małe dziecko, a otoczona jest przez służbę, która
dla niej pracuje. Za pieniądze. Mąż nie zdołał wciągnąć
ją w swój świat, zanim odjechał. A ludzie jego stanu
nie zwykli spełniać tego rodzaju dobrych uczynków,
kochany Knucie. Nie zlitują się nad przebiegłą panni
cą, która oplotła jednego z nich swoją siecią.
- Maja zawsze była samotna - zauważył Knut za
myślony. - Tylko Rei jo, jako jedyny, znał ją napraw
dę. I może Heino... Tak, no i Ailo. Ich łączyło coś spe
cjalnego...
- A ty? - spytała Anjo. - Nigdy ci nie ufała?
- Dawniej tak - odparł. - Ale gdy Ida dorosła, oka
zało się, że to nasze charaktery bardziej do siebie pa
sują. Ona była pogodna. Łatwiej było z nią dzielić się
tajemnicami. W Mai czaił się mrok. A to działa od
straszająco, gdy jest się tylko chłopcem. No i Maja
uznała Ailo za swego najlepszego na świecie brata.
Widywali się tak rzadko, że częściej rozmawiała
z nim w myślach niż twarzą w twarz. Może najwy
godniej było obcować z nim w marzeniach. O wiele
trudniej przychodziło jej przestawać z tym, który
mógł mieć potrzebę podzielenia się z nią myślami na
co dzień...
- To gorzkie słowa - rzuciła Anjo, roztrzepując Knu-
towi włosy. Już były trochę za długie, czas je podciąć.
Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie wielmożów, do
których musieli zwracać się w Oulu, szukając Mai. Nie
którzy mieli na głowach pudrowane peruki. Najwyraź
niej zaczynały obowiązywać wśród członków warstwy,
do której należała teraz Maja. Anjo wyobraziła sobie
męża w czymś takim i ledwo stłumiła śmiech.
- Nieładnie tak mówić, Knut. To nie tylko wina
Mai. Na pewno nie było jej łatwo w życiu!
- Żadnemu z dzieci Raiji nie było łatwo w życiu -
potwierdził Knut. - Jednak Ida i ja nie staliśmy się ta
cy. Maja zawsze się od nas różniła...
Wzruszył ramionami. Ciasno objął żonę. Dobrze wie
dział, że była czymś najwspanialszym, co mu się zdarzy
ło w życia Czuł, że mógłby się stać niezłym dziwakiem,
gdyby los lub Najwyższy nie zesłał mu jej w porę.
- Broniłbym Mai gołymi pięściami, gdyby zaszła ta
ka potrzeba - wyznał cicho. - Gdyby ktoś jej zagroził,
powiedział o niej coś obraźliwego... Ale uważam, że
w rodzinie powinniśmy oceniać się uczciwie. Myślę, że
byłbym w stanie jej to wszystko powiedzieć wprost.
- I zniósłbyś, gdyby ona odpłaciła ci tym samym? -
spytała Anjo z nutką złośliwości. - Gdyby powiedzia
ła ci prawdę o tobie, tak jak cię widzi?
-Tak.
Zamilkł na dłuższą chwilę. Zapatrzył się w niebie
ską dal. Dalej niż mógł dostrzec, znajdował się
szwedzki brzeg. Na północy było wybrzeże fińskie,
wcielone do Szwecji.
- Myślę, że chcę tu mieszkać - powiedział z namy-
słem. - Chyba bym potrafił. Nie na tej wyspie, ale
w tym kraju. Liczę się jednak z tym, że trudno będzie
kupić ziemię. Przecież to właśnie dlatego tylu ucieka
do Norwegii, bo w Suomi nie ma ziemi. Zgodnie z pra
wem dostaje ją najstarszy syn. - Knut nabrał powie
trza i wypuścił je powoli. Podjął decyzję. - Ale z pew
nością nie wyjadę stąd, dopóki nie zrozumiem lepiej
Mai. Zanim nie zdobędę zadowalającej odpowiedzi na
pytanie, o którego zadanie prosiła mnie Ida...
- O Ailo? - upewniła się Anjo cicho. Znała odpo
wiedź, napełniała ją chłodem.
Knut skinął głową.
- To nie jest takie oczywiste, jak Maja to przedsta
wia. Wiele szczegółów się nie zgadza, nie brzmi wia
rygodnie. Czuję po prostu, że ona kłamie. Na tyle ją
znam, że wyczuwam u niej fałsz. Wiesz, moja Anjo,
według mnie Maja zaczęła się bać dopiero wtedy, gdy
się tu zjawiliśmy. Z jakiegoś powodu nie chce, żeby
śmy tu z nią byli.
-Jak możesz tak mówić? Jest gościnna jak mało kto!
Knut zerwał źdźbło trawy, wsunął między zęby
i zaczął gryźć w zamyśleniu.
- Nie mogła inaczej. Nie chcę powiedzieć, że nas nie
lubi, bo to nieprawda. Ale się boi. I mogę się założyć
o własną duszę, że to ma związek z naszą rozmową
o Ailo. Oczywiście, mogła odchodzić od zmysłów, roz
paczając po ukochanym bracie. Rozumiem to. Ale to
nie był ten rodzaj żalu. Nie czujesz tego, Anjo? Prze
cież zwykle świetnie wyczuwasz takie rzeczy...
Nic takiego nie zauważyła. Maja nie była wylew
na, ale to chyba też z powodu żałoby.
- Jest coś, co tu się nie zgadza - mówił dalej Knut. -
Coś, o czym Maja nie chce, żebyśmy wiedzieli. Ailo ni-
gdy nie opuściłby Idy. Wiem to na pewno. Mógłby za
nią umrzeć, ale nie mógłby jej złamać serca.
- Przychodzi ci do głowy, że on mógłby żyć?! - spy
tała Anjo przerażona. - Wiesz, co mówisz, Knut?
Zdajesz sobie sprawę, co to mogłoby oznaczać?
Pokiwał głową.
- Ale mam nadzieję, że to jednak nie to...
- Więc trzymajmy się tej nadziei! - oświadczyła
Anjo stanowczo. - Idzie jest teraz dobrze z Sedolfem.
Nie wiem, czy żyłaby tak spokojnie i zwyczajnie
z Ailo. Różnił się bardzo od Sedolfa.
Knut zaśmiał się, wstając. Pomógł żonie się pod
nieść i otrzepać z trawy. Nie żeby to było konieczne.
Po prostu lubił jej dotykać. Wiedział, że jej także
sprawia to przyjemność.
- Ależ wy, kobiety, jesteście do siebie podobne... -
naigrywał się. - Niewielu z was nie oczarowałyby
ciemne oczy Sedolfa. Wystarczy ładny uśmiech i już
topniejecie jak masło na słońcu!
Anjo wysunęła usta do pocałunku i otrzymała go.
Przytuliła się do męża. Jakże go kochała! Miłością ci
chą i spokojną, ale mocną jak nigdy dotąd.
- Tak, jesteśmy podobne, Knut! - westchnęła. -
Wystarczą ciemne oczy i młodzieńczy czar, a pada
my jak muchy!
Zawsze umieli się razem śmiać. Przeżywając coś ra
zem, mogli podwajać radości i zmiejszać smutki.
- Sedolf pasuje do Idy - twierdziła stanowczo An
jo. - Ailo był jak ogień. Ida też ma go pod dostatkiem.
Mogliby się nawzajem w końcu zniszczyć. Nie twier
dzę oczywiście, że się nie kochali, ale to było tak
gwałtowne. Sedolf jest mniej niebezpieczny pod tym
względem. Jest do Idy niepodobny. I wyzwala w niej
nowe strony. Tak jak ona wydobyła jego dobre ce
chy. Zmienił się w takim stopniu, że nigdy byśmy te
go nie podejrzewali...
- To nie do wiary, jaka ty jesteś mądra! - westchnął
Knut, całując jej czoło, nos i zatrzymując się dłużej
na ustach.
- Przecież jestem tak stara, że widziałam niejedno
w życiu - uśmiechnęła się. Nie bała się żartów na te
mat własnego wieku po prostu dlatego, że to nie by
ło niebezpieczne.
Nagle, wśród uścisków i pocałunków, Anjo spo
ważniała.
- Nie wiem, czy mam ochotę tu zostać... - stwier
dziła z namysłem. Jej jasne oczy przesłonił jakiś cień.
Knut wiedział, że w takich chwilach na nic by się nie
zdało zagadywanie jej i odwracanie uwagi. - A zawsze
marzyłam o Finlandii...
Uwolniła się z jego objęć. Potrzebowała przestrzeni,
swobody ruchów. Zeszła nad samo morze. Stanęła na
ostatnich kamieniach. Fale niemal obmywały czubki jej
butów. Ogarnęła ją dziecinna ochota na zrzucenie ich,
podciągnięcie spódnicy i pobrodzenie po wodzie.
Nie zrobiła tego, stała tylko i czuła gładzący ją po
policzkach wiatr od morza.
- Nigdy nie będzie tak jak w marzeniach - rzekła. -
Nigdy całkiem tak. O marzeniach można decydować.
A życie się przeżywa. Nie jest możliwe zmienić coś
poza sobą.
- Chcesz wracać? Do domu? - spytał Knut niepew
nym głosem.
Podszedł do niej blisko i położył ręce na jej ramio
nach. Tak bardzo chciał ją uszczęśliwić, ale teraz nie
był pewien, czy jej marzenia zgadzały się z jego ma-
rżeniami. Czy gdzieś po drodze się nie rozdzieliły...
- Do domu? - powtórzyła jego słowa. - Nie mamy
już domu. Nie możemy przecież wrócić i zażądać od
Idy zwrotu gospodarstwa. O n o już jest tylko jej i Se-
dolfa. Do nas nie należy. Nie mamy do czego wracać,
kochanie...
- Żałujesz? Wolałabyś, żeby tak się nie stało?
Wtedy zaśmiała się swoim dobrym śmiechem.
Podniosła kamień, zamachnęła się ręką mocno, po
męsku, i rzuciła najdalej jak potrafiła. Niesprecyzowa-
ne marzenia znikają równie szybko, jak toną kamienie.
- Żałuję? - Chwyciła męża za ręce i okręciła się z nim.
- Żal nic nie pomoże, Knut. Nic a nic. I nie sądzę, że
bym chciała tam wracać. Jeżeli w ogóle chciałabym
gdzieś być, to w Alcie, gdzie czułam się jak w domu...
- Siedzi tam namiestnik, który niechętnie nas wi
dzi... - stwierdził Knut sztywno. - Ale było to ładne
miejsce, które uważałem za swój dom. Może mógł
bym tam żyć, moja Anjo. Razem z tobą mógłbym żyć
gdziekolwiek!
- Chyba chcę wrócić do Norwegii. Mimo wszyst
ko - stwierdziła Anjo. - Czy to źle?
- Wcale nie - odparł. - Niech minie kilka lat. Mo
że jednak pomieszkamy u Mai. Przecież niedługo
wróci ten jej mąż. Przyznaję bez bicia, że bardzo je
stem ciekaw, jaki on jest. Jak to jest pomiędzy nimi.
Może to brzydko, ale to prawda. Ciekaw jestem czło
wieka, który obdarował Maję tym wszystkim...
- A ty byś tego nie zrobił dla kobiety, którą ko
chasz? - spytała Anjo, drocząc się.
- Oczywiście - uścisnął ją znacząco. Szli plażą. - Nie
o to mi chodzi. Nie rozumiem po prostu, jak mężczy
zna z jego sfery mógł się aż tak zakochać w Mai...
Anjo dała mu kuksańca w bok. Była zła za Maję.
- Ona ma coś w sobie, więcej, niż jesteś w stanie
dostrzec. Czasami się zastanawiam, czy ty nie jesteś
całkiem ślepy, Knucie Karlssonie Elvejord!
- Nie, no wiem, że jest ładna pod bliznami - stwier
dził Knut zrezygnowany. - Źle mnie zrozumiałaś.
Jednak ona nie jest miła. Zamyka się przed ludźmi.
Wysuwa kolce na wszystkie strony. Nie jest taką ko
bietą, dla której można poświęcić wszystko.
- On tego nie zrobił - stwierdziła Anjo. - Dał jej
to, co miał, ale nic nie poświęcił. Rozzłościł ojca; nie
on pierwszy, nie ostatni. Nawet w jego... sferze są ta
cy, którzy żenią się z miłości...
- Nie sądzę, żeby on miał być lepszy od nas - odparł
Knut. Zauważył znaczącą pauzę, jaką żona zrobiła
przed słowem „sfera". Ale nie słyszał, że sam zrobił to
wcześniej. - Ma po prostu więcej do stracenia niż ja...
Anjo potrząsnęła głową i pogłaskała po policzku te
go swego męża. Knut niedługo skończy dwadzieścia
trzy lata, pomyślała. Chwilami wydaje się dojrzały
i mądry, a chwilami niedorosły. Teraz słyszała chłopca.
Ale nie powiedziała tego na głos, rozzłościłoby go to.
- On ją bardzo kocha. A wtedy nie pomaga żadne
lekarstwo - stwierdziła. - W Mai jest coś szczególne
go, Knut. Nawet jako jej brat nie mogłeś tego nie za
uważyć. Sądzę, że owo coś działa mocniej na męż
czyzn, choć i ja to czuję. Ona nie jest byle kim. Już
to wcześniej zauważyłam.
Kopnął kamień tak mocno, aż potoczył się w stro
nę wody.
- Tak, ona jest córką swojej matki - rzucił cierp
ko. - Mama też miała w sobie coś. Tak wszyscy mó
wili, choć nikt nie potrafił tego wyjaśnić. Ida jest rów-
nie ładna jak ona. Ja mam oczy i upór Raiji. A Maja
odziedziczyła całą resztę, nawet jej moc...
- Ja widziałam twoją matkę, nie zapominaj o tym -
odpowiedziała żona. - W Raiji było coś niewytłuma
czalnego. Nie drwij z tego, Knut. To było coś szcze
gólnego, mimo że trudnego do nazwania. I coś takie
go widzę też w twojej siostrze. Raija była nie tylko bar
dzo ładna. Miała w sobie więcej, zawsze tak twierdzi
łam. Maja nie jest równie uderzająco piękna, ale ma to
coś. Przysięgam. Ufam tylko, że jej to nie unieszczę-
śliwi jak twojej matki.
Knut dotknął ostrożnie kosmyka włosów, który
wysunął się z ciasno splecionego warkocza żony.
Sprawił, że jej twarz jeszcze zyskała na łagodności
i delikatności.
- Tyle w tobie troski o nas wszystkich, moja An
jo. Jesteś zbyt dobra jak na naszą rodzinę.
Jej śmiech zatarł wrażenie jego słów; przekonał go,
jak bardzo się myli. Właśnie to jest rodzina dla niej.
Knut i jego bliscy.
Knut po raz nie wiedzieć który dziękował wyższym
siłom, że zesłały mu właśnie Anjo na żonę. Ciepłą, dobrą
Anjo. Anjo, która uczyniła go na powrót człowiekiem.
- Powinieneś poważnie z nią porozmawiać, Knut -
stwierdziła. - Mnie się to nigdy nie uda. Nie dopusz
cza mnie blisko, zamyka się w sobie, jeśli dotykam ja
kichś osobistych spraw. Ty jesteś jej bratem. Poza tym
umiesz rozmawiać z kobietami, jesteś delikatny i czu
ły, gdy chcesz.
Skrzywił się.
- Stare, zapomniane sztuczki - zapewnił ją. - Coś
takiego nie robi wrażenia na Mai, zapewniam cię, mo
ja Anjo.
Nie potrafił przekazać żonie, jak bardzo czuje się
odrzucony przez Maję. Jakby siostra spisała go na
straty dawno temu, jakby nie przedstawiał dla niej
żadnej wartości ani jako człowiek, ani brat. Nikt nie
umiał tak okazać obojętności jak ona. Wystarczyło,
że spojrzała chłodnymi oczami pozbawionymi uczuć.
Bolało go to, bo ją kochał. Kochał od zawsze. Nic
nie mogło tego zmienić.
- Pozostaniemy tu, póki co - zdecydował w koń
cu. - Nie wiem tylko, czy to będzie miły pobyt. Mam
nadzieję, że mój list dotarł do Reijo i że on zdoła od
powiedzieć.
- Jeśli on zużyje tyle samo czasu na odpowiedź, ile ty
na napisanie listu, możemy się spodziewać wiadomości
około świąt Bożego Narodzenia - zaśmiała się Anjo.
- Pamiętasz, że Maja nic nie dopisała od siebie? Na
wet nie pozdrowiła?
Anjo pokiwała głową.
- Maja ma swoje powody - stwierdziła. Współczu
ła Mai. Pragnęła z całego serca, aby jej mąż wkrótce
powrócił.
- Najbardziej drażni mnie właśnie ten jej upór -
odparł Knut.
Szli skarpą ciągnącą się wzdłuż plaży. Wietrzyk
przyjemnie chłodził im twarze. Byli już na tyle bli
sko domu, że nie musieli trzymać się utartych ście
żek. Dobrze poznali okolice. Były to ramy ich świa
ta. Albo świata Mai...
- Musi mieć swoje powody - twierdziła uparcie An
jo. - Łatwo jest osądzać. Trudniej starać się kogoś zro
zumieć na tyle, żeby dać mu spokój. A może wręcz
zacząć podziwiać...
Knut objął żonę, oglądając się na morze. Musiał
jeszcze raz na nie popatrzeć, zanim wrócą. Uświado
mił sobie, jak bardzo tęskni za fiordem Lyngen. Fior
dem otoczonym potężnymi skałami niczym strażni
kami. Zatoka Botnicka była inna. Nie miała w sobie
tej dzikości, ale pozwalała uciszyć tęsknotę za do
mem choć na chwilę.
- Chyba zmierza tu jakaś łódź - zmrużył oczy,
wpatrując się w kierunku północy. - Maja nie wspo
minała, że oczekuje gości.
Anjo pokręciła głową.
- Powinniśmy wrócić - oznajmił Knut. - Nigdy nie
wiadomo, kogo tu niesie o tak dziwnej porze...
Anjo zebrała spódnicę i pobiegła, trzymając męża
za rękę.
Nie byli przyzwyczajeni do odwiedzin na Hailu-
oto. Może dlatego się przestraszyli.
2
Maja zachowywała się z godnością królowej. Nie
mogła się tego od nikogo nauczyć, to płynęło z jej
wnętrza.
Knut i Anjo, zdyszani, powiedzieli jej o łodzi. Ba
li się, że to jacyś nieproszeni goście. Maja na służbie
miała pół tuzina mężczyzn i tyle samo kobiet. Jeśli
ktoś zamierzałby wyrządzić jej krzywdę, nie napot
kałby szczególnego oporu. Obecność Knuta i Anjo
w niewielkim stopniu zmieniała sytuację.
Ale Maja nie okazywała strachu. Zamknęła go
w sobie, jak wiele innych uczuć. Tylko ktoś, kto ją
dobrze znał, mógł go u niej dostrzec.
Nie poczyniła żadnych przygotowań. Poprosiła
tylko Anjo, żeby poszła na górę i zajęła się dziećmi.
Knutowi pozwoliła zostać. Czekała.
Przybysz najwidoczniej dobrze znał dom, bo bez
wahania odnalazł salon. Wszedł bez pukania.
Był wysokim mężczyzną. Starszym, ale nadal przy
stojnym, zauważył Knut. Miał siwe włosy, lecz coś
tak żywotnego w sobie, że zapominało się o wieku.
Jasne, błękitne oczy omiotły pomieszczenie. Zauwa
żyły każdy przestawiony sprzęt. Choć wzrok przyby
łego tylko na krótko zatrzymał się na Knucie, ten
wiedział, że przybysz zdążył wyrobić sobie o nim
zdanie. Z pewnością niezbyt wysokie.
- Witam cię, teściu - rzekła Maja. Nie dygnęła,
wskazała mu tylko ręką fotel, niegdyś jego własny.
Ujrzała błysk złości w spojrzeniu niespodziewanego
gościa. Bawiło ją to. Tego nie mógł jej odebrać.
Marcus Runefelt nigdy nie zaakceptował wyboru
partnerki dokonanego przez swego jedynego syna.
Kiedyś, gdy była nieustępliwą żoną Heino Aalto, na
wet ją podziwiał. Ale nigdy by nie przypuszczał, że ta
kobieta zdoła zauroczyć jego syna do tego stopnia, że
poprosi ją o rękę. Według niego Maja nie była kobie
tą, z którą można się żenić. Możliwe, choć nie rozu
miał tego jako mężczyzna, że można się dać nią ocza
rować. W takim wypadku członek jego sfery zapewnia
takiej kobiecie byt. Ale ożenek to gruba przesada.
Mimo to Marcus Runefelt nie obwiniał Mai o te
polityczne głupstwa, jakich dopuścił się jego syn. Na
wet narzeczona, którą wybrał dla Williama i która da
ła mu kosza, też dała się w to wciągnąć. Ona, jej mąż
i brat tkwili w tym po szyje. Brat w końcu poszedł
po rozum do głowy. Gdyby William też tak uczynił,
nie siedziałby teraz w Niemczech.
- To nie jest pewnie wizyta towarzyska - zaczęła
Maja słodkim tonem - ale mogę chyba zapropono
wać ojcu coś do picia?
Usiadł ciężko. Machnął dłonią, odmawiając. Nie
chciał, by go czymkolwiek podejmowała. Po raz
pierwszy postawił tu swoje stopy od czasu ślubu sy
na. Gdyby nie to, że nie mógł zrzec się syna, swoje
go dziedzica, nie przybyłby i teraz. Nawet z wizytą
towarzyską.
- Kto to jest? - spytał, nie patrząc na Knuta.
- To mój brat - odpowiedziała Maja, siadając na
wprost teścia. Nie dała poznać, że się boi. Jej spojrze
nie nie ustępowało nawet na cal.
Knut nie zmienił miejsca. Widział ich oboje jedno
cześnie. To Marcus Runefelt musiałby się odwrócić,
by na niego spojrzeć. Czego pewnie i tak nie zrobi.
- Masz wielu braci?
Czuła wyraźnie ironię w głosie teścia.
- Jeszcze tylko tego - odpowiedziała z uśmiesz
kiem. - Możesz się mu przyjrzeć, ojcze! W swoim cza
sie mówiono, że oboje mamy oczy naszej matki. Mie
liśmy tę samą matkę, ale nie tego samego ojca. Ailo
i ja mieliśmy tego samego ojca, ale inne matki...
Siwe, krzaczaste brwi ściągnęły się ze złością. Nie
pozwoli się sprowokować.
- Utrzymujesz kontakt z Williamem?
Pokiwała głową.
- Chce wrócić?
- Jeżeli będzie mógł - odparła zdecydowanie. Ma
ja, jaką widział przed sobą, była Knutowi obca. Nie
przypuszczał, że może taka być. Teraz wierzył, że
mogła zauroczyć każdego mężczyznę. Nie była już
przygarbioną, samotną siostrą. Nie Mają, która nigdy
nie miała zalotników. Mają, która niemal nienawidzi
ła swoich sióstr za ich urodę i gładkie policzki.
Anjo mówiła prawdę: w Mai było coś, czego nie da
się wyrazić słowami. Coś, co wiązało jak lina, może
jeszcze mocniej, niebezpieczniej. Nigdy wcześniej nie
widział Mai wychodzącej naprzeciw wyzwaniom
z diabelskim błyskiem w oczach, który sprawiał, że
miodowa otoczka jej źrenic błyszczała jak słońce. Al
bo zorza polarna.
- Czy będzie się hamował? Trzymał język za zęba
mi? - spytał Marcus Runefelt. Użył zwrotu, którego
by nigdy nie użył wobec równych sobie. Coś w Mai
sprawiło, że chciał być wulgarny.
- Tak twierdzi - odparła. - Chce wrócić za wszel
ką cenę. - Uśmiechnęła się. - Ale nie za taką, którą
byś pewnie zapłacił, by się mnie pozbyć, ojcze. Na
tyle nie ma dosyć wygnania, żeby się na to zgodzić.
Nie pozbędziesz się mnie. Mam dziecko, które jest
jego synem. Ty może wolisz o tym nie pamiętać, ale
William na pewno nie zapomni.
Marcus wiedział, że Maja ma rację. Bawił się tylko
taką myślą, ale nie zamierzał jej tego zaproponować,
nawet żeby ją zirytować.
- Nic mnie nie obchodzisz, Mario - odparł. - Chcę
tylko, by mój syn powrócił do domu. Chcę, żeby był
przy mnie, gdy będę umierał. Żeby przejął mój majątek.
- A twój wnuk? - spytała Maja niewinnie.
Zmierzyli się spojrzeniami.
- Wtedy nie będę już żył - odpowiedział jej najpo
tężniejszy człowiek w Tornedalen.
Maja nie naciskała więcej. Też nauczyła się nie
przekraczać pewnych granic.
- Możesz sprowadzić Williama do domu? - spyta
ła tylko.
- Pod warunkiem, że nie będzie angażował się
w politykę - odrzekł. - To zdecydowane żądanie. Mo
że zajmować się handlem, może żyć jak chce i gdzie
chce. Nic mu nie będzie odebrane, zachowa swoje
przywileje. Ale nie wolno mu mieć cokolwiek do czy
nienia ze sprawami kraju.
Maja pokiwała głową. To jej odpowiadało. Tak było
bezpieczniej także dla niej. I tak Finowie niewiele mogli
zmienić. I tak kosztowałoby to więcej, niż było warte.
- Czy to nie jest zasadzka? - spytała nagle. - Całe
życie ojciec kupował coś i sprzedawał. Czy nie jest to
próba sprzedania własnego syna?
Błękitne oczy cisnęły błyskawice. Runefelt zerwał
się z fotela i stanął tuż przed Mają, drżąc z tłumio
nych emocji. Knut zrobił krok do przodu, spodzie
wając się, że ten człowiek zaraz uderzy jego siostrę.
Ona jednak siedziała tak samo spokojnie, z leciutkim
uśmieszkiem na wargach. Wybuch teścia przekonał ją
o jego uczciwych intencjach.
Marcus Runefelt wypuścił powietrze z płuc, oddy
chając ciężko. Odwrócił się od niej plecami.
- Zapomnę, że o to spytałaś - powiedział cicho. -
Zapomnę, bo pytałaś z troski o niego. Udowodniłaś,
że przynajmniej dobrze mu życzysz. Mam obietnicę
na papierze, że William może powrócić. Nic mu się
nie stanie, jeśli będzie się trzymał z dala od polityki.
Z kieszeni surduta wyjął sztywny papier i wręczył
Mai.
Rozwiązała jedwabną wstążkę i rozprostowała do
kument. Dłonie jej drżały, gdy go czytała.
Ledwie rozumiała niektóre szwedzkie słowa, ale
ukrywała to, by nie dać satysfakcji teściowi. Czytała,
nie spiesząc się. Odcyfrowała nawet podpis: Karol
Gustaw Tessin.
Napotkała spojrzeniem wzrok Runefelta.
- Obraca się ojciec w wysokich kręgach - stwier
dziła nie bez podziwu.
Karol Gustaw Tessin był jedną z potężniejszych
osób w królestwie. Był przywódcą Stronnictwa Ka
peluszy. Członkiem Rady Państwa. Marszałkiem ge
neralnym i prezydentem kancelarii. I dobrym przyja
cielem następcy tronu.
Jeżeli ten człowiek złożył swój podpis pod zapew
nieniem, że nic złego nie spotka Williama, gdy wró
ci, mogła czuć się bezpiecznie.
Co więcej, pismo zawierało jeszcze jedno sformuło
wanie. Wspomniany był w nim nie tylko młody Rune
felt, lecz także Ailo. „William Runefelt i jego przyjaciel."
Marcus Runefelt wiedział o tym, lecz mówienie
o jakimś tam Lapończyku byłoby poniżej jego god
ności.
Serce Mai biło tak głośno, że myślała, iż wszyscy je
słyszą. Gdyby Marcus Runefelt wiedział, jak to sfor
mułowanie było dla niej ważne... Ale się nie domyślał.
Maja starannie złożyła papier i znów przewiązała
go wstążką.
- Mogę mieć nadzieję, że mój syn go dostanie -
oświadczył sztywno Runefelt. - Przekaż mu, że nie
musi się już obawiać powrotu. Że jego ojciec też mu
wybaczył.
Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi.
- Dziękuję - rzuciła Maja, gdy prawie wychodził.
Zatrzymał się na chwilę. Spojrzał jej w oczy. Na
rodziło się pomiędzy nimi zrozumienie. Nie przy
jaźń, nawet nie szacunek. Ale zrozumienie.
- William otrzyma to szybko - dodała.
Mężczyzna opuścił pokój.
- O t o mój czarujący teść - oznajmiła Maja z gorz
kim uśmiechem, odkładając dokument na sekreta-
rzyk. Knut miał wielką ochotę zobaczyć pismo, ale
nie chciał prosić. A Mai najwyraźniej nie przeszło to
przez myśl.
- Marcus Runefelt we własnej osobie. Ojciec Wil
liama. Miłościwie panujący nad Tornedalen...
Maja przerwała i spojrzała na Knuta z rozpaczą.
Po chwili rzuciła mu się na szyję. Wtuliła twarz w je
go ramię, mocząc je łzami.
- Nawet nie spytał o Henrika! Nawet nie chciał go
zobaczyć! Cóż to za człowiek, Knut? Cóż za dziadek?!
Knut nie umiał odpowiedzieć. W jego rodzinie
dzieci były ważne. Poświęcano im wiele uwagi i mi
łości. Były punktem centralnym wszystkich pokoleń.
Pozwolił Mai się wypłakać. Teraz to nie była jego
silna siostra. Maja, którą znał z domu. Ani ta, którą
niedawno poznał. To była jeszcze jedna Maja...
- Niedługo wróci William - pocieszał ją, gładząc
po wstrząsanych szlochem ramionach. - Może wtedy
zmięknie...
Płakała bez słów. Wypłakała łzy, których by nikt
nie zobaczył. Wobec Knuta mogła stracić opanowa
nie. Był jej bratem. Nikt inny by tego nie ujrzał.
Maja miała zapuchniętą twarz, gdy go puściła. Po
ciągnęła nosem i uśmiechnęła się.
- Wyglądasz zupełnie tak, jakbyś była dziewczyn
ką - wyrwało się Knutowi.
Maja sięgnęła do szpilek we włosach. Rozpuszczo
ne, spłynęły jej na plecy. Były nadal gęste i czarne.
Otarła twarz grzbietem dłoni. Nie wyglądała już god
nie i po królewsku.
- Nikt pewnie nie widział tak pani na Hailuoto -
rzuciła i opadła na fotel, który zajmował wcześniej
Marcus. - Nie, on nie zmięknie - kontynuowała myśl.
- Szczyci się tym, że jest surowy. Surowy, ale spra
wiedliwy. Gdyby miał więcej synów, odwróciłby się
od Williama. Ale ponieważ William jest jedyny, a on
sam zaczyna odczuwać swoje lata, to robi, co może.
- Ktoś wysoko postawiony? - Knut skinął głową
w stronę dokumentu, krzyczącego bielą z blatu sekre-
tarzyka.
- Tak wysoko, że kolejny to następca tronu lub sam
król - odparła Maja. - To Tessin - spojrzała na Knu-
ta, czy to nazwisko coś mu mówi. Potrząsnął głową.
- Światowy człowiek - cmoknęła zamyślona. - On jest
marszałkiem generalnym, a jego żona ochmistrzynią
na dworze następcy tronu. Przywódca Stronnictwa
Kapeluszy. Prezydent kancelarii. Jedna z bardzo waż
nych osób, Knut. Nikt mi nie powie, że mój teść nie
umie się wkręcić we właściwe kręgi. Nawet nie chcę
wiedzieć, jak tego dokonał. Stać go na wszystko.
- Ale oznacza to, że William naprawdę może wró
cić do domu?
Pokiwała głową.
- Jeśli zgodzi się na milczenie w sprawie polityki
i porzucenie marzeń o fińskiej Finlandii.
- A czy chce wrócić?
Maja długo patrzyła bratu w oczy. Na jej ustach
błąkał się nieodgadniony uśmiech.
- To może zabrzmi dziwnie, Knut... To jest coś,
o czym nigdy nawet nie marzyłam. O czym nigdy
bym nie przypuszczała, że się mi przydarzy. To prze
cież Elise była tą piękną. Potem Ida. Ja mogłam tyl
ko marzyć, że ktoś się ze mną ożeni. Nawet przez
myśl mi nie przeszło, że ktoś mógłby mnie ubóst
wiać, obdarzyć miłością przesłaniającą rozsądek.
A jednak spotkało mnie to. I to więcej niż jeden raz...
Oparła się wygodnie w fotelu. Jedną nogę przerzu
ciła mało po kobiecemu przez poręcz. Zaszeleścił dro
gi materiał, wykrochmalona halka.
Knut poczuł lekkie zażenowanie. Wiedział, że roz
mawia z nim w zaufaniu, że mówi więcej, niż kiedy
kolwiek wcześniej. Że się odsłania. Mimo to czuł się
dziwnie. Głównie dlatego, że pozornie wiedział o niej
wszystko. A teraz okazywało się, że nie wiedział nic.
- William mnie ubóstwia - rzekła Maja. Głowę mia-
ła odrzuconą na oparcie fotela. Knut nie mógł do
strzec, czy miała zamknięte oczy. - Gdyby William
musiał wybierać pomiędzy mną a Finlandią, wybrałby
mnie. Oczywiście, dziecko umacnia go w tej decyzji.
On wróci. Wyślę ten list jutro z rana. Na pewno jakiś
statek z Oulu go zabierze. A jeśli nie, są inne, które
odbijają z innych portów i płyną do Niemiec czy Da
nii. Pieniądze załatwią wszystko, mój drogi Knucie.
Stała się tak pewna siebie, tak bezwzględnie pew
na swojej wartości, że aż wyrachowana. Musiała taka
być, stwierdził Knut. Ale nie wiedział, czy to mu się
podobało. Kobiety jego życia były łagodniejsze, przy
najmniej z pozoru.
- Szokuję cię? - spytała nagle, siadając prosto. Wy
glądała dokładnie jak dawna Maja z jego wspomnień.
Knut wziął do ręki srebrną wazę. Jego palce prze
biegały wzdłuż kwiatowego wzoru u jej podstawy.
Wydawało mu się, że rozpoznaje kwiaty z domo
wych traktów, ale chyba mu się wydawało. Pewnie
twórca wazy wyrzeźbił to z wyobraźni.
Oczy Mai śledziły z napięciem jego dłonie. Czyż
by waza była aż tak cenna?
- Zmieniłaś się - stwierdził i usiadł na brzegu fote
la. Nadal miał trudności w obcowaniu z tym dobro
bytem. Najlepiej mu się siedziało na skrzyni z drew
nem w domku na cyplu.
- To wszystko mnie zmieniło - odparła, obejmując
gestem cały pokój. - Musiałam, żeby sobie z tym po
radzić. Inaczej wilki połknęłyby mnie ze smakiem.
Musiałam stać się równie twarda jak one. A moje ma
ski są równie dobre jak te przywdziewane przez in
nych, Knut. Tutaj nie jest ważne, kim jesteś, ale ile
masz pieniędzy. Wszystko się na tym opiera.
Knut nie do końca podzielał zdanie Mai. Nie był
równie cyniczny. Sam miewał kontakty z przedstawi
cielami władzy, ale nadal uważał, że można żyć po
swojemu. I żyć dobrze, będąc sobą.
- Pewnie chcesz, żebyśmy się wyprowadzili przed
powrotem twojego męża - powiedział Knut, patrząc
Mai prosto w oczy. - Długo go nie było. Nie powin
niście mieć cudzej rodziny w domu. Będziecie potrze
bować spokoju, żeby znów się zbliżyć...
Maja uśmiechnęła się krzywo. W oczach zamigo
tał jej jakiś wyzywający blask.
- William i ja nigdy nie byliśmy ze sobą blisko
w ten sposób. Nawet nie wiem, czy potrafimy. Mi
łość pomiędzy nami jest nierówno podzielona, mój
Knucie. William mnie ubóstwia. Ja za niego wyszłam.
- Zapatrzyła się przed siebie pustym spojrzeniem. -
Czasem zastanawiam się, czy chcę, żeby on wrócił.
Czy nie byłoby najlepiej, gdyby tam pozostał na za
wsze. Najlepiej dla nas. Zanim zaczęlibyśmy na sie
bie źle działać. Zanim byśmy się znienawidzili...
- Przecież może się zdarzyć, że go pokochasz - za
uważył Knut ostrożnie. Starał się nie zdradzić, że do
piero teraz go zaszokowała.
- Przecież może się zdarzyć, że mama wróci z Ro
sji - zażartowała smutno Maja. - Czy nie na to Re-
ijo wciąż liczył? Aż wreszcie przestał... Ja nie mam
takich marzeń. To bez sensu... - Po dłuższej chwili
ciszy dodała: - Sądzę, że powinniście zostać. Nie
bójcie się powrotu Williama, on łatwo się zaprzy
jaźnia, lubi ludzi. A jeśli będziecie chcieli sobie ku
pić coś na własność, pewnie wam pomoże. Chyba
go nie wykluczą z towarzystwa, a raczej przytulą
do swej piersi. Nie ma to jak urodzić się ze srebr-
ną łyżeczką opatrzoną herbem Runefeltów w buzi...
Maja nie wiedziała, dlaczego tak mówi. Przecież to
było niemal równoznaczne ze zdemaskowaniem! Je
śli William wróci, to razem z Ailo. A przecież dla
Knuta i Anjo Ailo nie żył. Sama przekazała rodzinie
tę wiadomość.
Oni na pewno nie są głupi. Ukryć kogoś w domu,
w którym mieszka tyle osób, graniczyło z niemożli
wością. To szaleństwo.
Ale nie cofnęła swoich słów. Nadeszły z jej wnę
trza, stamtąd, dokąd nie dotarły jeszcze kłamstwa.
Czuła, że naprawdę tego chciała. Może miała nadzie
ję, że się uwolni z tej sieci, w którą się wplątała? Nie
mogła sobie wyobrazić, jak mówi Anjo i Knutowi, że
zostali oszukani. Ale może sami to odkryją?
Zdała się na los.
Maja nauczyła się właściwie dobierać słowa, miała
na to wystarczająco dużo czasu. Napisała wiele li
stów. Nie wszystkie wysłała, skończyły w płomie
niach. Lubiła patrzeć, jak jej pismo pożera ogień, po
zostawiając popiół i dym. Uderzyła ją przy tym myśl,
że ogień bardzo często nawiedzał ich rodzinę. Zasta
nowiło ją to. Ale nie przestraszyło.
Odkryła za to, że dobrą bronią - mimo swej nie
winnej postaci - może być pióro. Mogło ubarwiać,
dodawać, tłumaczyć na wiele sposobów... Potrzebo
wała tylko właściwych sformułowań.
Nigdy nie było jej łatwo pisać do Williama. A on
miał dar słowa. Pisał tak, że wszystko mogła sobie
z łatwością wyobrazić, czuć, jakby sama to oglądała.
Ona w pisanie listów musiała wkładać dodatkowy
wysiłek, bo wiedziała, że mąż oczekuje od niej rów
nie prawdziwych relacji.
Nadeszła noc. Sama położyła synka spać. Nie by
ło to oczywiście niezbędne. Od kobiet ze sfery, w któ
rą weszła, nie oczekiwano, żeby zajmowały się dzieć
mi. Potomstwo traktowano jak zło konieczne. Im
prędzej kobiety wydały dzieci na świat, tym szybciej
mogły znów zacząć żyć beztroskim życiem. Dziećmi
zajmowała się armia służących. Choroba uzależnie
nia od przyjemności dotarła z salonów Europy także
na północ Skandynawii.
Dla Mai chłopiec był wszystkim. Służba nazywała
go małym Williamem. Maja nazywała go Henrikiem.
Nazywanie go imieniem Reijo na co dzień było po
nad jej siły. Reijo był tylko jeden...
Siedziała samotnie, z piórem, kałamarzem i kartką
grubego papieru przed sobą. Obok leżał dokument
od Tessina.
Zaczęła bez specjalnego wstępu.
Możesz wrócić do domu, Wilłiam. Ty i Aiło. Twój
ojciec tego dokonał. Przyjechał tu, pokłóciliśmy się
w końcu. Nie sądzę jednak, żeby mnie nienawidził.
To tylko stary człowiek, który chce odzyskać syna,
a jest zbyt dumny, by powiedzieć to wprost. O wnu
ka nawet nie spytał. To mnie zraniło. Knut uważa, że
jego stosunek do dziecka się zmieni, gdy wrócisz do
domu. Jak widzisz, władze nie oczekują od ciebie ni
czego innego poza tym, żebyś poświęcił to, co, jak pi
sałeś, jesteś przygotowany poświęcić. Już wystarcza
jąco długo cię nie było, William. Twój syn zasługuje
na ojca. Ty zasługujesz na niego.
Przerwała. Siedziała, niemal na strzępy szarpiąc pió
ro. Nie wiedziała, jak ma sformułować dalszą część...
Jest pewien problem, który dotyczy Ailo. On nie mo
że zostać w Niemczech. Chcę, żebyś go ze sobą zabrał.
On jest moim bratem, nie powinien pozostać w obcym
kraju Ale są tu Knut i Anjo, i na razie nie wyjadą. Sa
ma ich o to prosiłam. Trudno jest zerwać więzy krwi.
Rozumiemy się tak dobrze. Byłam taka samotna. A Hen-
rik uwielbia mieć towarzysza zabaw. Może będziesz
mógł pomóc Knutowi kupić coś własnego. Później.
Spróbuj na początek ulokować Ailo gdzieś w Oulu.
Na jedną noc. Potem może mieszkać w odległym
skrzydle domu albo w którymś z domów po drugiej
stronie wyspy. Rozejrzę się tam. Knut pod żadnym
pozorem nie może się dowiedzieć, że Ailo żyje. Knut
kontaktuje się z Reijo, a on z Idą. Wygląda na to, że
Ida jest szczęśliwa z Sedolfem. Ailo sam wybrał. Już
jest za późno na zmianę decyzji. Wiem, że on mnie
zrozumie, William. Wiem, że się postara...
Tak wiele napisała o Ailo, o bracie, dla którego
miała tyle serca. Mało słodyczy oczekiwania wiązała
z tym, któremu była poślubiona w obliczu Boga.
Ale Maja nie mogła oszukiwać. William zresztą te
go po niej nie oczekiwał. Wiedział doskonale, że lata
rozłąki nie mogły zbudować pomiędzy nimi miłości.
Mogli się tylko dzielić myślami. Miłością nie.
Zresztą miłość na papierze jest niewiele warta.
3
Mai udało się wysłać list, który oznaczał wolność
dla Williama i Ailo. Już był w drodze na południe.
Ona sama wciąż błąkała się niespokojnie. Coraz czę
ściej zakładała proste, jednokolorowe sukienki, któ
re Anjo bez wahania nazywała sukniami roboczymi.
Ona o wiele bardziej wolała te w kwieciste wzory.
Maja znikała na całe dnie. Nie mówiła im, gdzie.
Knut i Anjo niepokoili się o nią.
- Miejmy nadzieję, że to z czasem minie - powie
dział Knut.
Siedział z żoną w ogrodzie. Lato dobiegało kresu,
ale nadal cieszyli się piękną pogodą.
Jeszcze kwitły kwiaty, dodając ogrodowi kolorów
i uroku jak żadnemu innemu miejscu na północy Fin
landii.
Chłopcy bawili się na trawie. Dobrze było mieć to
warzysza.
Anjo uważała, że jest aż nazbyt ciepło jak na ko
niec lata. Dla niej mogłoby być już chłodniej. Czuła
się ciężka i niezgrabna, mimo że lekko znosiła ciążę.
Knut uważał, że to dlatego, że porównywała się
z Mają. A Maja była bardzo drobna.
- Cieszysz się na to dziecko? - spytała Anjo męża.
Knut wyciągnął się na trawie. Dłoń położył delikat
nie na wypukłym brzuchu żony, który dawał schro
nienie ich dziecku. Dziecku poczętemu z miłości.
- Oczywiście, że się cieszę - uśmiechnął się czule.
Anjo za każdym razem, gdy patrzyła na Knuta,
wciąż widziała w nim wiele z chłopaka. Kochała go
za to z podwójną siłą. On nigdy, przenigdy się nie ze
starzeje. Zawsze będzie miał w sobie coś z dzikiej, nie
okiełznanej młodości, której sama nie zaznała. Nawet
nie mogła sobie jej wyobrazić, bo nigdy czegoś takie
go nie przeżyła. Czasem Knut drażnił się z nią, mó
wiąc, że ona chyba nigdy nie była młoda. Potem śmiał
się do niej tak ciepło, że mu wybaczała.
Zapominała, że jest od niego o tyle starsza. Po pro
stu wiedziała, że tylko ona z nich dwojga czasami
o tym myśli.
On nigdy.
Jego uczucie nie zależało od wieku. On kochał ją,
i tyle. Nigdy jej nie powiedział, dlaczego, choć tysią
ce razy błagała go o to.
I może właśnie to było wystarczającą odpowiedzią.
Może nie powinna go naciskać. Może nie powin
no się znać uczuć kochanej osoby aż tak dokładnie.
Anjo zresztą też nigdy nie udało się nazwać swo
ich uczuć do Knuta. Wyrazić tego, co czuła, a co by
ło tak wielkie i niewiarygodne. W żadnym z języków,
które znała, nie znalazłaby na to słów.
Może tak samo czuł Knut?
- Powinniśmy mieć dom dla tego malca - rzekł
z lekkim smutkiem.
- Dobrze nam tu - zaptotestowała Anjo, ale wie
działa, co miał na myśli.
Ona też tęskniła za czymś, własnym.
Pogładził pieszczotliwie twardy brzuch Anjo.
Uwielbiała to, mówił o tym jej uśmiech. Lubiła takie
leniwe, powolne pieszczoty...
Nagle brzuch zafalował, jak zawsze niespodziewa
nie.
Knut spojrzał na Anjo z szerokim uśmiechem,
zachwycony tak, jakby to było coś naprawdę nie
zwykłego.
- Mój syn mocno kopie - stwierdził, przykładając
ucho do brzucha żony.
Anjo pogłaskała go po jasnej czuprynie. Nie mo
gła powstrzymać uśmiechu.
- A może to twoja córka ma silne nogi? - przeko
marzała się.
Nie dał się sprowokować. Nie tym razem. Był po
prostu szczęśliwy.
- Może jest podobna do pozostałych kobiet w mo
jej rodzinie - zauważył. - No właśnie, a co też Maja
robi całymi dniami? Powinna się czymś zajmować,
a nie ganiać nie wiadomo gdzie jak jakiś włóczęga.
Jest przecież panią. Wiesz, jak nazywają ją w Oulu?
Spojrzał na Anjo.
- Pani na Hailuoto - odpowiedział sam sobie.
- No właśnie - rzekła. - To jej wyspa. Może tu ro
bić, co jej się żywnie podoba. Może chodzić ubrana
jak arystokratka lub włóczęga, wszystko wedle ży
czenia.
Zerknęła na chłopców. Byli bardzo zajęci ustawia
niem zagrody z szyszek. Ciekawe, kiedy im się to
znudzi...
- To musi być dla niej trudne - dodała w zamyśle
niu. Spojrzała na Knuta spod wpółprzymkniętych
powiek. Zastanowiła się, czy tak naprawdę żyła, do
póki on nie stał się częścią jej życia. A nawet jeśli tak,
to jak jej się to udawało? - Przecież nie wie, czy on
wróci. Nie wie, kiedy. Minęło już tyle miesięcy, od
kiedy się widzieli. Tylko Bóg wie, jak było wcześniej
między nimi. I tylko On wie, jak się między nimi uło
ży. Na miejscu Mai też bym się włóczyła po lesie...
Nie, oni nie mogli się domyślać, co Maja robiła ca
łymi dniami, bo dobrze zacierała ślady. Znalazła to,
czego szukała.
Doszła do wniosku, że głupotą byłoby ulokowanie
Ailo w ich domu. Każdy dom ma tyle własnych od
głosów. Gdy się w nim mieszka, można się ich na
uczyć na pamięć.
Zauważono by obce kroki.
Usłyszano, że skrzypią inne drzwi.
Anjo i Knut nie są głupi. Maja wiedziała, że na
pewno by się zorientowali, że ktoś nowy przebywa
w domu. Nie potrzebowaliby na to wiele czasu.
Po zachodniej stronie wyspy stało kilka domków,
niektóre z nich całkiem odosobnione. W swoim cza
sie mieszkali tam służący lub ubodzy krewni.
Jeden z tych domków był zbudowany z kamienia.
W kraju drewna zbudowano kamienny dom!
Był ładny.
Miał w sobie coś wyjątkowego, czego nie miały in
ne domy, które Maja widziała. Zauważała to za każ
dym razem: coś magicznego w jego szarych ścianach
obrośniętych pnączami. Nawet trudno było go za
uważyć z powodu otaczającej go roślinności. Drzewa
i krzewy rosły bardzo blisko. Kamienne ściany wto
piły się w otoczenie. Dom współgrał z naturą, mimo
że postawiły go ludzkie ręce.
Miał coś, co oczarowało Maję.
Na tyle znała swego brata, że wiedziała, że on od
czuje to samo.
Natura zawsze przemawiała do Ailo. Wyrósł na jej
łonie, był z nią ściśle związany.
D o m miał kiedyś ogród. Maja odnalazła tu rośli
ny, których nigdy nie widziała tak daleko na półno
cy. Nawet napotkała kilka krzewów różanych!
Ułatwiło jej to wybór.
To był dom dla Ailo.
Oczywiście, mały, nie miał wielu pokoi, a na stry
chu nie można było się wyprostować.
Ale Ailo zrozumie, że nie chciała go wygnać ze
swego domu. To posłuży tylko jako tymczasowe
schronienie. Jak tylko znajdą coś dla Kmita i Anjo,
jej dom znów stanie się jego domem. Na zawsze. Ailo
zrozumie. Zrozumie bez zbędnych słów. Poza tym on
nigdy nie dbał o własność.
Tam, skąd pochodził, dzielenie się z innymi było
ważniejsze od posiadania. Wspólnota ważniejsza od
pojedynczego człowieka.
Ailo mieszkał w gorszych warunkach niż w tym
domku, stwierdziła w końcu Maja.
Ona też czasem tęskniła za prostotą i wolnością.
Zamykała oczy i z lekką melancholią przywoływała
w pamięci półmrok i zapach jurty gdzieś na płasko
wyżach północy.
Ailo się tu spodoba, pomyślała.
D o m był już prawie gotów. Dużo czasu i trudu
kosztowało wyrzucenie niepotrzebnych sprzętów,
wyszorowanie wnętrza i wniesienie mebli i innych
rzeczy. Jej ludzie spędzili na tym niejeden wieczór.
Ale pracowali z radością.
Obiecali milczenie.
Maja wtajemniczyła ich w sprawę.
Pomogli jej. I Ailo.
Po tym, jak poznali prawdę o jej bracie, gotowi by
li dla niego na wszystko.
Maja nie sądziła, żeby Knut i Anjo coś zauważyli.
Zastanawiali się pewnie, czym zajmowała się całymi
dniami, ale nie pytali. Przyzwyczaili się, że chadza
własnymi drogami. Zawsze taka była.
Maja uśmiechnęła się gorzko.
Czasem wygodnie było mieć taką opinię, nawet
wśród najbliższych.
Praca dobrze jej zrobiła. Z radością pracowała fi
zycznie. Dobrze było się zmęczyć. Podnosić, przesu
wać, myć, czyścić...
Od tak dawna tego nie czuła.
Maja odkryła, że jej tego brakowało! Zmęczenia.
Nigdy nie przypuszczała, że przeżyje kiedyś coś ta
kiego. Wspaniale było, klęcząc, szorować podłogę.
Z jakiegoś powodu podłogi w tym kamiennym dom
ku były z drewna.
Wszystkie wyszorowała piaskiem.
Siedziała potem, oglądając swoje zaczerwienione
od wody dłonie. Damy ze sfery Williama na pewno
skrzywiłyby się na ich widok, może nawet wzdrygnę
ły z obrzydzenia.
Maja była szczęśliwa.
Sprawiło to nie tylko zmęczenie.
Zrozumiała, że jest jeszcze tą dawną Mają, że jest
sobą. Ze potrafi jeszcze czegoś dokonać poza siedze
niem w fotelu z przyzwoleniem, żeby inni pracowa
li za nią.
Uświadomiła sobie, jak niewiele razy po przyby
ciu na wyspę czuła się potrzebna.
To przerażało.
Teraz znów była człowiekiem, prawdziwym czło-
42
wiekiem, a nie jakąś ozdobą, którą stawia się na sto
le i odkurza. W dodatku ozdobą nieszczególnie pięk
ną... Z bliznami.
Maja usiadła na schodach. Przed nią roztaczał się wi
dok na Zatokę Botnicką. Sądziła, że Ailo go polubi.
W ogrodzie nic nie zmieniła. Powinien pozostać,
jaki jest, przynajmniej z zewnątrz.
Nawet przychodziła tu różnymi drogami, aby nie
wydeptać szczególnie jakiejś jednej ścieżki, która mo
głaby kogoś skusić.
Pomyślała o wszystkim.
Maja wsparła głowę na ręku. Była zmęczona i za
dowolona, ale także nieco przestraszona.
Oczywiście z powodu tego snu.
Jeśli to w ogóle był sen. W życiu doświadczyła już
przedziwnych stanów, które nie mogły być ani snem,
ani rzeczywistością.
Nigdy nie umiała ich odróżnić.
Stało się to podczas jednej z bezsennych nocy. Czę
sto się jej zdarzały.
Później Maja sądziła, że nie spała, gdy podniosła
się z łóżka. Na koszulę nocną zarzuciła tylko szal. Bo
so poszła do altany.
Wtedy też uważała, że nie śpi.
Ale nie była pewna. To ją przerażało. Przerażało
niemal na równi ze snem.
Bo reszty nie przeżyła na jawie, mogła przysiąc. Ale
nie mogła określić, jakiego rodzaju był to sen. Mogła
o nim porozmawiać tylko z Reijo. Może jeszcze z Ailo.
Bo obaj widzieli już ją w takim stanie.
Obaj umieli ją uspokoić.
Stała w obcej okolicy. Widziała otwarty krajobraz,
ubogi w rośliny i dziki. Była noc.
W oddali rozciągało się morze. Niedaleko płynęła rze
ka, albo może była to zatoka. Jeżeli rzeka, musiała być
bardzo szeroka. Coś jej jednak mówiło, że to rzeka.
Stała przy grobie.
Dziwnym, obcym grobie. Miał krzyż z jakby jed
nym ramieniem za dużo, krzywo przyczepionym al
bo częściowo zerwanym przez wiatr.
Bo wiało.
Krajobraz sprzyjał wiatrom.
Obróciła się nieznacznie i ujrzała dom. Duży, ze
stajnią i szopą. Nie mogła dostrzec szczegółów, tyl
ko ciemne zarysy.
Jak w domu, w którym straszy.
Było zimno. Gdy się obudziła, miała przemarznię
te stopy.
Gdzieś daleko na niebie dojrzała odblask zorzy po
larnej. Zorzy, do której czuła zawsze dziwny pociąg,
jakby miała ją we krwi.
Zorza rozbłysła na chwilę, przyciągając jej spojrze
nie. Otoczyła lodowym płomieniem dom. Przez krót
ką chwilę Maja przedziwnie wyraźnie widziała jedno
z okien.
Nienaturalnie wyraźnie.
Zobaczyła w nim jakąś postać. Coś jej mówiło, że
zna tę osobę. Coś pchało ją ku niej, ale coś innego jej
tego broniło. Broniło tak mocno, że aż ją bolało.
To była kobieta.
Zorza rozjaśniła się po raz ostatni. I zgasła. Pochło
nęła ją ciemność nocy.
Maja widziała i czuła, jak to się dzieje.
Marzła i czuła, jak jej ciału odbierana jest siła.
Jakby cała krew spłynęła z jej żył. Jakby uszło
z niej życie.
Ale nie bała się. Po prostu stała i pozwalała na to.
Bo tak musiało to być
Stała tak w obcej okolicy, pod gwiazdami ułożo
nymi inaczej niż była przyzwyczajona, i ogarniał ją
przedziwny spokój.
Wszystko, co się działo, było właściwe.
Zrozumiała to i zaakceptowała. Wiedziała, że sama
była akceptowana i kochana. Że nic nie działo się na
próżno.
Było częścią większej całości.
Widziała wyraźnie.
Teraz poznała pozostałe części całości.
Ale gdy się obudziła ze swojego najdziwniejszego
snu, nic nie pamiętała.
Czuła się tylko odrętwiała, zmarznięta i zmęczona.
Bała się.
To niewyjaśnialne stało się częścią jej życia już
dawno temu. Pogodziła się z tym, że zdarzają się jej
dziwne rzeczy.
A teraz bała się, że ów dar, który tyle razy przeklina
ła, o który prosiła, żeby jej go odebrano, został jej od
jęty. Bała się, że tak się stało, choć wcześniej sama bła
gała o to na kolanach. Tajemnicze dziedzictwo ciążyło
jej jak przekleństwo, mimo że dzięki niemu mogła po
magać innym. Ludziom, którzy coś dla niej znaczyli.
Nie czekała na list od Williama. Kiedy przyjedzie,
to przyjedzie.
Chodziło jej o Ailo. Zawsze istniała więź pomię
dzy nią a Ailo. Dzięki temu dziedzictwu po Raiji,
dzięki temu czemuś, czego nienawidziła, a jednak nie
nienawidziła.
Ale teraz nie czuła nic.
Nie mogła uwierzyć, że Ailo o niej nie myślał. Że
nie próbował do niej dotrzeć w myślach. On wiedział
o łączącej ich więzi.
A teraz nie mogła nawiązać z nim kontaktu.
To ją przerażało.
Nie była w stanie uwierzyć, że mogła ten dar, czy
przekleństwo, stracić. To tak, jakby ziemia usuwała
się spod jej nóg.
Jeśli nie wyczuwała Ailo, mogło to oznaczać, że go
już nie ma.
Że nie żyje.
Takie wyjaśnienie było jeszcze trudniejsze do za
akceptowania.
Dlatego pozwoliła się pochłonąć pracy. Dlatego
tak często wracała do tego kamiennego domku.
Chciała schować się przed wszystkimi. Nie mogła po
zwolić, aby inni odkryli jej strach. Nie mogła się nrm
z nikim podzielić.
Lękała się o kogoś, o kim wszyscy myśleli, że nie
żyje.
Maja westchnęła. Złamała gałązkę z suchym kwia
tem róży. Była piękna, jednocześnie żywa i nieżywa.
Przyprawiła ją o dreszcz.
Maja podniosła się. Zamknęła drzwi na klucz
i schowała go w ścianie pomiędzy kamieniami.
Z różą w ręku poszła do domu jeszcze inną ścieżką.
Nadłożyła sporo drogi.
Potrzebowała tego. Jej dusza tylko tak mogła się
uspokoić.
Bo Maja wiedziała, że inaczej będzie płakać.
Przystań ukryta była przed wzrokiem Anjo i Knu-
ta. Nie zauważyli, że przybiła łódź.
Nie widzieli mężczyzny schodzącego na ląd. Męż-
czyzny, który jakby przytulił wzrokiem wszystko, co
zobaczył na ukochanej ziemi.
Nie mogli widzieć jego uśmiechu.
Byli tak zajęci sobą i chłopcami, że nie dostrzegli
go nawet wtedy, gdy zaczął biec w kierunku domu.
Gdy zwolnił, przerzucił płaszcz przez ramię i zatrzy
mał się na chwilę. Popatrzył w ich stronę zmrużony
mi oczami i podjął wędrówkę stanowczym krokiem.
Nie mogli wiedzieć, że przez chwilę sądził, iż ko
bieta jest jego żoną, a mężczyzna obok jej kochan
kiem. Nie mogli wiedzieć, że jego serce przestało bić
na chwilę, dopóki nie zrozumiał, że widzi brata
i szwagierkę Marii.
Anjo i Knut zauważyli go dopiero, gdy usłyszeli
zgrzyt kamieni pod jego butami.
Anjo nigdy nie zapomni swego pierwszego wraże
nia. Przybysz był wysokim mężczyzną. Stał chwilę
w miejscu, a Knut zaraz rozpoznał w nim ojca Hen-
rika. To nie mógł być nikt inny niż syn Marcusa Ru-
nefelta. Mąż Mai.
Knut wstał i wyszedł mu na spotkanie. Wyciągnął
rękę. Przy szwagrze wydawał się niski.
- William Runefelt, prawda? - spytał.
Mężczyzna pokiwał głową. Uśmiechnął się.
Anjo spodobała się jego otwarta twarz, zauroczył
uśmiech. Mężczyzna był dobrze zbudowany. Nie
trudno było to dostrzec, a raczej trudniej odwrócić
od niego wzrok, przyznała sama przed sobą. Był wą
ski w biodrach i szeroki w ramionach. Miał na sobie
koloru bordo spodnie do kolan, kamizelkę w kwiaty
i białą koszulę rozpiętą pod szyją. Fular, o ton jaśniej
szy od koloru spodni, wisiał rozwiązany. Płaszcz
przewieszony przez ramię był koloru bordo, a wstąż-
ka, którą związał włosy, koloru fulara. Białe pończo
chy i pantofle z klamrami dopełniały całości stroju.
Wyglądał jak książę z bajki, zaklęty królewicz po
wracający do pałacu.
Knut przedstawił mu Anjo.
Anjo odwzajemniła silny uścisk dłoni Williama
i stwierdziła, że go lubi. Wyczuwała w nim ciepło.
- Gdzie jest Maria? - spytał przyjemnym, niskim
głosem.
Małżonkowie wymienili spojrzenia.
Anjo pomyślała o tej okropnej sukience, którą Ma
ja założyła rano. Ona nie chciałaby powitać Knuta
w takiej. A nie rozstawali się przecież na dłużej...
- Maja... Maria - poprawił się Knut - chadza włas
nymi drogami. Poszła gdzieś z samego rana...
Wzruszył ramionami.
Uśmiech Williama był łagodny. Oczy zdradzały
zrozumienie i tęsknotę.
- Maria zawsze chadzała własnymi drogami - po
twierdził. - Ma do tego prawo. Takich ptaków jak ona
nie zamyka się w klatkach...
Serce Anjo przepełniło wzruszenie. Ten mężczy
zna wiedział, co to miłość!
Spojrzenie przybysza zwróciło się w stronę mal
ców. Ci, gdy zobaczyli obcego, odsunęli się na bez
pieczną odległość. Teraz przypatrywali mu się tak ba
dawczo, jak tylko dzieci potrafią.
Twarz Williama złagodniała.
Nie spoglądając w stronę Knuta i Anjo, jakby nie
mógł oderwać wzroku od małego, spytał:
- To on? Mój syn?
Anjo wstała z wysiłkiem i podeszła do Henrika.
Wzięła go za rączkę i podprowadziła do obcego ol-
48
brzyma. Przytrzymała malca przed sobą i pogładziła
po włosach.
William opadł na kolana. Twarz miał na wysoko
ści twarzy tego dziecka, które było jego synem,
w którym rozpoznawał siebie. I Marię.
- To twój tata - powiedziała Anjo Henrikowi. - To
twój tata, Henriku, który wreszcie przyjechał do ciebie!
William podniósł chłopca ostrożnie, jakby był zro
biony z delikatnej porcelany. Wpatrzył się w dziecię
cą zdziwioną twarzyczkę i przytulił małego.
Po twarzy popłynęły mu łzy.
Nawet nie próbował ich ukrywać. Pozwolił im pły
nąć.
Tak długo czekał na ten moment! Tyle razy go so
bie wyobrażał! Ale nie przewidział tej burzy uczuć,
które wywołał w nim jego syn.
Była to miłość tak wielka, że Williamowi brakło słów.
Maja zauważyła jego przybycie.
Już prawie doszła do altany, gdy dostrzegła postać
na drodze. Od razu go poznała.
Wyobrażała sobie, że przywita go na salonach, uro
czyście, w swej najlepszej sukni. Przygotowana na
spotkanie, piękna na jego powitanie.
Stałaby, spokojnie uśmiechnięta, i pozwoliła na
uścisk. Na pocałunek, który może by coś w niej obu
dził. Powitałaby go godnie, ze świadomością, że jest
panią wyspy, tą, którą w kręgach Williama ze śmie
chem nazywali „panią na Hailuoto."
Los chciał inaczej. Serce znów ścisnęło się jej ze
strachu. Lodowa obręcz lęku i niepewności odebrała
jej dech. Skoro William tu był, Ailo też musiał być
w pobliżu. Bardzo blisko.
Ałe ona tego nie wyczuła! Ani przez chwilę.
Nie wierzyła, żeby Ailo nie poświęcił jej ani jednej
myśli.
Bała się.
Ale przemogła strach.
Może nie wyglądała na panią na Hailuoto, ale mo
gła się tak zachować.
Wyszła z cienia lasu. William wyczuł jej obecność,
obecność kobiety, którą kochał ponad życie. Równie
mocno kochał syna, ale to był inny rodzaj miłości.
Nie mógł porównać go do uczucia, które żywił do
Marii.
Odwrócił się w stronę altany i ujrzał ją. Ujrzał jej
postać dokładnie taką, jaką wyobrażał sobie co dzień
i co noc przez czas rozłąki.
I wiedział, że jest jeszcze wspanialsza, niż ją sobie
wyobrażał. Jeszcze piękniejsza. Jeszcze bardziej god
na pożądania.
Kochał ją.
Wiedział to z niezachwianą pewnością.
Wiedział, że jeśli idzie o niego, rozstanie nic nie
zmieniło.
Znał ją teraz lepiej dzięki listom.
Kochał ją równie mocno.
Szła ku niemu wyprostowana, taka, jaką ją zawsze
pamiętał. Lekkim krokiem. Szczupła i piękna. Z ogni
stym spojrzeniem. I z oczekiwaniem w oczach.
To był jakby lęk. I pytanie.
A przecież pamiętał Marię jako kobietę pozbawio
ną uczucia strachu!
Wyszedł jej na spotkanie, nadal trzymając syna na
ręku. Objął ją wolnym ramieniem.
- Jestem w domu, Mario - powiedział. Pocałował
ją w usta. Wiedział całym sobą, że nic już nie zdoła
ich rozłączyć.
- Ailo? - szepnęła.
- W Oulu - odparł równie cicho. Ujrzał, jak cień
znika z jej oczu. A więc bała się o brata... - Kocham
cię - wyszeptał. - I kocham naszego syna.
Przytulił mocno ich oboje.
- Nareszcie jestem w domu - westchnął. - W do
mu...
Anjo zdołała się odwrócić. Poczuła się jak intruz.
- Dobry Boże - szepnęła do siebie - jakże on ją
uwielbia...
4
Dzień nabrał rozmachu. William przywiózł ze sobą
skrzynie, które należało rozpakować, torby podróżne
pełne nowości ze świata. Lata spędzone w Europie nie
pozostały bez śladu. William miał pieniądze i kupował
różne rzeczy. Myślał wtedy o Marii. O synu.
Wiele przedmiotów, które przywiózł, nosiło wyraź
ne znamię ręki Ailo. Maja zauważyła to i jej serce się
ścisnęło. Palcami musiała dotknąć zdobień. Jednocze
śnie pilnowała się, żeby Knut tego nie zauważył. On
miał bystre oko. Znał lapońskie hafty cynową nitką
i rzeźby z kości równie dobrze jak ona. Może nawet le
piej. Gdyby się dokładnie przyjrzeć misom, wazom
i świecznikom przywiezionym z Niemiec, można by
odnaleźć wiele z tych motywów wtopionych w zdobie
nia, nie tak regularnych i kanciastych jak utarte wzory.
W delikatnych wzorach kwiatowych Maja widziała
hafty zdobiące odświętny kołnierz kaftana babki.
Ailo na pewno nauczył się wielu nowych rzeczy, ale
nie stracił nic ze swej tożsamości w obcym kraju. Nie
naśladował tamtejszych wzorów. Ailo dostrzegał pięk
no ozdób tworzonych podczas wielu zim przy nędz
nym oświetleniu w mrocznych jurtach przez spraco
wane dłonie kobiet, daleko na północy. Nie odrzucał
swego dziedzictwa.
Maja była z niego dumna. Ale nie mogła tego jesz
cze okazać.
William asystował przy wieczornej kąpieli Henri-
ka. Pierwszego wieczoru po powrocie taty nie mogła
tego robić służąca. Maja zresztą zwykle sama kąpała
synka. Służba przywykła do tego, że ich pani nie jest
podobna do innych. Lubili ją, mimo że Maja nie by
ła serdeczna. Wszystkich trzymała na odległość, ma
ło kto mógł zajrzeć do jej serca.
William położył syna do łóżka. Stał nieruchomo
w półmroku, dopóki mały nie zasnął. Gdy słychać by
ło tylko spokojny oddech śpiącego dziecka, objął Ma
ję ramieniem i przytulił. Maja czuła, że ten potężny
mężczyzna płacze.
Knut i Anjo wycofali się do swoich pokoi. Wszy
scy potrzebowali odpoczynku od siebie. Pomimo że
dom był przestronny, czasami zbyt często przebywa
li razem. Czuli to nawet oni, którzy wyrośli w cias
nym domku z bali.
Teraz William siedział w głębokim fotelu i patrzył,
jak Maja się przebiera. Robiła to szybko, lecz i tak
sprawiło mu przyjemność obserwowanie jej. Patrzył
na jej ruchy, starając się przywołać je z pamięci.
Oczywiście, że marzył, by ją posiąść tu i teraz. Jed
nak jego słodka tęsknota już tak długo trwała, że kil
ka godzin nie grało roli.
Rozumiał, że ich wyprawa do Oulu wiele dla niej
znaczyła. Maję i Ailo łączyło coś wyjątkowego. Za
wsze tak będzie.
Splotła włosy w gruby warkocz i za pomocą szpi
lek upięła go wokół głowy. Od razu jego łagodna Ma
ria przemieniła się w surową guwernantkę. Nie mógł
powstrzymać uśmiechu. Wstał i pomógł jej zapiąć
suknię na plecach. Jego palce wydawały się zbyt du
że do tego rodzaju czynności.
- Już dawno nie miałem do czynienia z damskimi
ubraniami - wyjaśnił, patrząc na odbicie Mai w lustrze.
Uśmiechnęła się do męża, napotykając jego poważ
ne spojrzenie.
- To dobrze - powiedziała. - Byłoby źle, gdybyś
w Niemczech nie robił nic innego niż rozpinał kobie
ce suknie...
William obrócił ją ku sobie gwałtownie i przytrzy
mał mocno za ramiona.
- Naprawdę tak myślisz? - spytał z napięciem
w glosie. - Naprawdę tak myślisz, Mario? Znaczyło
by coś dla ciebie, gdybym miał inne kobiety? Sprawi
łoby ci to ból?
Maja napotkała spojrzenie jego niebieskich, gore
jących oczu.
- Oczywiście, że sprawiłoby mi to ból - odparła. -
Jesteśmy małżeństwem, Williamie. Powinniśmy do
chowywać sobie wierności.
Puścił ją równie nagle, jak złapał. Znów zajął się
zapinaniem guzików.
Już więcej nie pytał. Nie była to odpowiedź, którą
- jak wydawało mu się - widzi w jej oczach. To nie
była odpowiedź, którą chciał usłyszeć.
Maria wymknęła mu się, zasłaniając się banałami...
Miał nadzieję, że odkryje jej uczucia, że wedrze się
do jej serca, jak zawsze dobrze zamkniętego. Przez
chwilę czuł, że drzwi są leciutko uchylone. Ale zatrza
snęła je przed nim.
Wyszli z domu ubrani w płaszcze i kapelusze i po
szli po konie. Gdy oddalili się od domu, pojechali
wierzchem. Załoga łodzi była już na przystani. Konie
miały zaczekać na pastwisku. Zamierzali powrócić,
zanim się rozjaśni i ktokolwiek się obudzi.
W Oulu poszli pieszo. Maja miała spocone dłonie.
Na ulicach panowała cisza, co potęgowało echo ich
kroków. Mai wydawało się, że wszędzie słychać stuk
jej butów do konnej jazdy.
Uścisk dłoni Williama był dobry. Zdjęła rękawice.
Nigdy chyba nie przyzwyczai się do nich, a już na
pewno nie w lecie. Jej skóra potrzebowała powietrza.
William zatrzymał się przy jednym z nieoświetlo
nych domów. Niczym się nie wyróżniał. Miał ze
wnętrzne schody wiodące na piętro i ciemne okna.
William poszedł pierwszy. Maja nawet nie odwa
żyła się wesprzeć na poręczy. Te schody wyglądały
tak, jakby w każdej chwili miały się rozpaść.
Czuła, że serce podeszło jej do gardła. Biło głośno,
jakby biegła przez dłuższy czas. Wydawało się za sła
be na takie wzruszenia.
William zapukał w solidne drzwi. Maja była pew
na, że w umówiony sposób. Długo panowała cisza.
Wreszcie ktoś przekręcił klucz w zamku. Drzwi,
uchylając się, zaskrzypiały przeraźliwie.
Weszli do środka.
Było ciemno. Maja stała bez tchu. Mogła dostrzec
tylko zarys postaci mężczyzny. Poznała go. Poznała
by go wszędzie. Gdy William zapalał lampę, rzuciła
się na szyję ukochanemu bratu. Ściskała go z całych
sił i czuła, że on przeżywa powitanie równie mocno.
Obojgiem wstrząsał szloch. Wypłakiwali całą czerń,
którą nosili w duszy, płakali, bo byli już razem. Pła
kali z radości.
Słabe światło okazało się niemal zbyt mocne. Ma
ja położyła ręce na ramionach Ailo.
Ailo...
Ailo z lapońskiego rodu, ubrany w strój, w którym
według Mai mógłby zostać przyjęty na każdym dwo
rze w Europie. Ciemne włosy zebrane wstążką na
karku. Twarz zakryta czarną zamszową maską.
Maja zaczęła rozwiązywać tasiemki podtrzymujące
maskę. Nie bała się widoku twarzy brata. Już wcześniej
widziała jego blizny i chropowatą skórę. Jej nie przy
prawi ona o dreszcz, nie odwróci się z obrzydzeniem.
Dłonie Mai gładziły policzki Ailo. Uśmiechała się
do niego poprzez zasłonę łez. On też się uśmiechał.
Oczy jego wyrażały to samo ciepło co kiedyś. Radość,
że ją widzi. Zaufanie. Porozumienie. To coś, co ist
niało pomiędzy nimi dlatego, że byli rodzeństwem.
Na zawsze połączeni ze sobą więzami krwi, losu i...
kłamstwa.
- Cieszę się, że wróciliśmy - odezwał się Ailo gło
sem tym co zawsze.
Maja ponownie go uściskała. Nie mogła się powstrzy
mać, chciała znów poczuć, że on naprawdę tu jest. Nie
mogła też opanować łez. Po prostu płynęły. Nie musia
ła się ich wstydzić ani przed Ailo, ani Williamem.
- A więc Knut mieszka u was? - spytał Ailo, nie
spuszczając wzroku z Mai.
Potwierdziła. W krótkich słowach opowiedziała
mu, dlaczego Knut przyjechał do Finlandii. Nie
wszystko była w stanie opisać w liście. Opowiedzia
ła Ailo historię Knuta z tą samą goryczą w głosie, z ja
ką on to robił. Niesprawiedliwość, której dopuszczo
no się wobec niego, bolała ich wszystkich.
- Nigdy bym nie przypuszczał, że Emil będzie do
czegoś takiego zdolny - stwierdził Ailo w zadumie. -
Ale Ida zawsze potrafiła wzbudzać gwałtowne emo
cje... Ida ma się dobrze?
Maja potwierdziła, przełykając ślinę. Czuła, że
56
Ailo żałuje i że będzie żałował do końca życia. Ale
wiedziała też, że nigdy nie zmieni swej decyzji.
Dla Idy był martwy.
- Idzie jest dobrze z Sedolfem - powiedziała. -
Dzieciom też. Knut mówi, że Sedolf jest po uszy
w nich zakochany i traktuje je jak swoje własne.
I znów ten wyraz zagubienia w oczach Ailo. Świa
domość, że gdzieś daleko ma coś własnego, ale nigdy
nie wyciągnie po to ręki. Będzie tylko rozmyślał, mil
czał i... kochał. Zawsze na odległość.
Sam wydal na siebie ten wyrok.
Ailo spojrzał na swoje nadgarstki. Na jednym na
dal widoczna była blizna po cięciu nożem. Pamiętał
wyraźnie ten moment. On i Knut w świetle ognia, cie
pło bijące z paleniska, trzaskający mróz na zewnątrz.
Czuli, że są razem, choć nie łączyły ich więzy krwi.
Dlatego sami je stworzyli. Nacięli cienką skórę
wielkimi, ostrymi nożami. Nie poczuli bólu.
Zmieszali swoją krew. Stali się braćmi.
Rozpaczliwie tęsknił za rozmową z Knutem. Knut
widział Idę, wiedział, jak żyje. Mógł mu opowiedzieć
o niej dużo więcej niż Maja. Czul, że Maja, mówiąc
o Idzie, celowo zachowuje obojętność.
A on chciał uczuć! Chciał patrzeć na twarz roz
mówcy i widzieć, czy płacze, czy się śmieje. Z wyra
zu twarzy innego człowieka potrafił wyczytać rów
nie dużo, jak z jego słów.
Knut tyle wiedział o Idzie! Był jego bratem krwi,
ale także bratem Idy. Jej prawdziwym bratem. Wię
zy krwi więcej znaczyły od tych, które ludzie sami
stworzyli. Knut na pewno silniej związany jest z sio
strą niż ze swoim najlepszym przyjacielem.
Trudno byłoby dopuścić Knuta do tajemnicy i wy-
magać, żeby jej dotrzymał. W ten sposób wciągnęli
by w kłamstwo także jego. Ailo uważał, że i tak wie
o nim zbyt wiele osób.
- Jak długo potrwa moje odosobnienie? - spytał. -
Rozumiem, że to dla mojego bezpieczeństwa, ale
tęsknię za wyspą. Chciałbym móc wyjść na dwór,
usiąść na plaży i patrzeć na morze. Mieć nad sobą nie
bo, powietrze...
- Knut i Anjo zostaną pewnie długo - powiedział
William. - Anjo oczekuje dziecka. Nikt nie wyrzuca
z domu ciężarnej...
- Mimo to możesz wrócić na wyspę - odezwała się
Maja. - Będzie to wymagało od nas ostrożności. Ale
tam poczujesz się lepiej. W tym domu nie możesz zo
stać! Ja bym się w nim udusiła... - Rozejrzała się wo
kół, a jej ciało przebiegł dreszcz. Pokoje były małe
i niskie. - Wolę nie myśleć, jak się tu czułeś...
Ailo uśmiechnął się szeroko mimo bólu gniotące
go mu piersi.
- Zdołałem przyzwyczaić się do niejednego, moja
siostro - rzekł z tęsknotą w głosie. Tęsknotą za roz
ległymi płaskowyżami daleko na północy, gdzie zie
mia należała do wszystkich i do nikogo.
Maja opisała mu kamienny domek. Ailo zareago
wał dokładnie tak, jak oczekiwała.
- Nic nie będzie dla mnie za ciasne, Maju - powie
dział. - Nie chcę niczego posiadać. Wierzę, że wol
ność wynika między innymi z tego, że się nie ma zbyt
dużo na własność. Mimo że teraz posiadam więcej,
niż potrzebuję, oddałbym to wszystko bez żalu. Nie
płaczę za przedmiotami. Dla mnie nadal czymś naj
lepszym jest życie na północy. Tam cały twój dom
mieści się na saniach. Tam ludzie wokół ciebie zna-
czą więcej niż twoja własność. Tam jest się biednym,
gdy się nie ma rodziny, a nie pieniędzy, jak u was...
Maja spojrzała na brata z bólem. Powiedział „u
was..." Wykluczył ją ze świata, który ona nadal uwa
żała za swój! Na równi z nim była dzieckiem suro
wego płaskowyżu!
- Zabierzcie mnie na Hailuoto jeszcze dziś w no
cy! - poprosił Ailo. - Potrzebuję tylko kilku rzeczy,
które zmieszczą się w torbie. Wystarczy mi nóż, że
by rzeźbić w drewnie. Będę tam miał co robić. Za
wsze mam. Jeżeli zechcecie mnie czasem odwiedzić,
chętnie porozmawiam. W domu chyba nadal jest
ktoś, kto mnie pamięta?
Maja pokiwała głową. A więc przewiozą Ailo już
dziś w nocy. Trochę na to liczyła. Bardzo chciała go
zobaczyć, lecz może jeszcze ważniejsze było dopro
wadzić do tego, żeby na stałe był w pobliżu. Nie bę
dzie musiała się zastanawiać, dlaczego nie poczuła, że
wraca. Przerażała ją myśl, że ich wyjątkowy kontakt
może już się zerwał. A przecież istniał nawet wtedy,
gdy Ailo ukrywał się w Niemczech...
Ale pewnie go teraz nie potrzebowała, gdy będą
żyć tak blisko siebie.
William chciał się sprzeciwić, ale zmilczał. Może ta
noc była dobra jak każda inna. Resztę rzeczy Ailo
ktoś ze służby przywiezie kiedy indziej, przybijając
prosto na plażę przed kamiennym domkiem.
Wiedział, ile to znaczy dla Marii. A on nieba by jej
przychylił, byle ją zadowolić. Nic innego dla niego się
nie liczyło. Chciał ją zdobyć za wszelką cenę. Wyszła
za niego, bo nie widziała dla siebie innej możliwości.
W czasie niezliczonych, pełnych tęsknoty bezsennych
nocy William obiecał sobie, że zrobi wszystko, by
zdobyć jej serce. Aby zdobyć zaufanie i uczucie wy
kraczające poza przyjaźń i szacunek. W końcu na
pewno go pokocha. Nawet gdyby miał na to poświę
cić całe życie, dokona tego.
Ailo wrócił na wyspę. Z przystani pojechał z Mają
na jednym koniu. Rozdzielili się niedaleko domu. Wil
liam zaprowadził oba konie do stajni, a Maja i Ailo
ruszyli przez ciemny las. Niełatwo było dostrzec
ścieżkę, ale Maja zdołała już poznać ten las na wylot.
- Najchętniej pojechałbyś do domu, prawda? - spy
tała Maja. Myśli jej krążyły wokół ostatnich słów bra
ta. O wspólnocie z pobratymcami, o życiu w wolno
ści. - Do Laponii?
- Tam nie wrócę - odpowiedział stanowczo, jakby
już się nad tym zastanawiał. Z żalem w głosie, ale bez
goryczy, której oczekiwała. - Finnmark jest za mały
- dodał. - Sama wiesz, siostrzyczko, że słowa szybko
krążą. A o mnie prędko zaczęto by mówić. Moje my
śli zawsze będą wracać tam, ale ja pozostanę tutaj. Tu
mam krewnych i tu nikogo nie krzywdzę.
Nie wspomnieli Idy, ale oboje o niej pomyśleli.
Maję przepełniła dziwna mieszanina miłości i niena
wiści do młodszej siostry.
Kochała ją. Tego nic nie mogło zmienić. Kochała
także Ailo. Było to uczucie, którego nie dało się po
równać czy zmierzyć.
Jednocześnie czuła zarzewie nienawiści do Idy.
Dlatego, że mogła tak szybko zapomnieć o Ailo. Dla
tego, że potrafiła być szczęśliwa z Sedolfem.
Maja wiedziała, że to nie miało ze sobą związku,
że nie mogła oskarżać Idy. Ona żyła swoim życiem.
Dla niej Ailo był martwy.
Jednak miewała takie niedobre myśli. Raz jeszcze
zapragnęła zerwać wszelkie więzy łączące ją z do
mem.
Doszli do domku. Maja otworzyła drzwi kluczem.
Pokazała bratu wszystkie pomieszczenia w migoczą
cym świetle lampy. Napaliła w piecu i na palenisku.
Była z siebie zadowolona. Urządziła dom tak, że
stał się przytulny. Poświęciła na to wiele nocy. Knut
i Anjo nic nie spostrzegli.
- Sama to zrobiłaś?
Maja uśmiechnęła się z dumą. Opowiedziała Ailo,
jak wszyscy służący jej pomagali. Jak się cieszyli, że
mogą zrobić to dla niego. Wszyscy mieli milczeć. By
li po jego stronie.
- Jeżeli to przeciągnie się do zimy, przeniesiemy
cię do domu - rzekła Maja. - Trudno ukrywać ślady
na śniegu. A ten dom zimą pewnie nie jest szczegól
nie zaciszny.
- Nie mów tak - Ailo pogłaskał ścianę. - One wi
działy więcej niż ty czy ja. Te ściany potrafią dotrzy
mać tajemnic. Mają duszę. Już je kocham.
- Ty, który potrafisz obyć się bez rzeczy? - zażar
towała.
Ailo pokiwał głową. Widziała po jego oczach, że
mówił poważnie. Znów zdjął maskę. Założył ją, gdy
wyszli z domu w Oulu. Osłonił dodatkowo twarz
rondem kapelusza. Mimo że to był środek nocy, od
wracał się od okien.
Nawet w masce przerażał, ale nieosłonięta twarz,
która naprawdę nie przypominała twarzy, była trud
niejsza do zaakceptowania.
Nawet Maja, która kochała go bez zastrzeżeń, zda
wała sobie sprawę, że mógł budzić odrazę. Zarówno
w masce, jak i bez niej.
- Chyba nie jest ci tu źle? - spytał, zdejmując płaszcz.
Maja pokręciła głową. Jej życie mogło pójść o wie
le gorszymi ścieżkami.
- William to wspaniały człowiek - dodał. Wysta
wiał świadectwo Williamowi, który stał mu się bliski
jak brat.
- Wiem - odparła Maja.
- Nie wolno ci go unieszczęśliwić - powiedział
Ailo ostrożnie. - On traktuje cię jak... boską istotę.
I nikt na całym świecie nie potrafiłby go zranić do
tkliwiej niż ty...
Maja wiedziała o tym.
- Nie zrobię tego - zapewniła z powagą. - Nie mog
łam dostać tego, którego najbardziej chciałam. Nie
zdołałam zatrzymać tego, którego dostałam. William
jest dla mnie aż za dobry. Ale nie potrafiłabym go
zranić. On jest taki wrażliwy.
- Jak chowa się synek?
- Henrik? - Twarz Mai od razu złagodniała. - Wil
liam zyskał jego zaufanie. Chłopiec jest do niego po
dobny. Ma moje oczy, ale to mały Runefelt, bez wąt
pienia. Jest dobrym dzieckiem... - Zamilkła. - Szkoda,
że tak daleko stąd do Lyngen - dodała. - Tak daleko
do twoich...
Zacisnął dłonie w pięści.
- Mogę tylko dziękować Bogu, że to tak daleko -
rzucił cicho. - Pokusa byłaby zbyt silna. Może ze
chciałbym zmartwychwstać? Nikomu nie przyniosło
by to szczęścia. Ani mnie, ani Idzie. Ani Sedolfowi.
Serce Mai ścisnęło się z bólu, ale musiała się z nim
zgodzić. Pewnie wiele razy o tym myślał.
- Może uda mi się przyjść jutro - powiedziała. Mu
siała wracać. Niedługo wstanie świt.
No i pewnie czekał na nią William.
- Na pewno przyślę kogoś z jedzeniem. I... - zawa
hała się, lecz dokończyła: - ... jeśli chcesz, przychodź
do altany, gdy będzie ciemno. Tam mogę się z tobą
spotykać. William też. Może to ryzykowne, ale nie
mogę znieść myśli, że wygnałam cię z domu!
Ailo podszedł do niej. Przyłożył swój zniszczony
policzek do jej gładkiego.
- Nie czuję się jak wygnaniec, siostro - rzekł. -
Uważam, że przyjęłaś mnie bardzo ciepło.
5
Dom był cichy, gdy Maja nadeszła. Ciemność
przybrała niebieskawy odcień, wstawał poranek.
Popatrzyła na okno ich sypialni. Zasłony były do
połowy zaciągnięte, tak jak wtedy, gdy odjeżdżali,
lecz w pokoju panowała ciemność.
Maja zatrzymała się, jakby coś poczuła w powie
trzu. A może to tylko wiatr, który rozwiał jej płaszcz
niczym żagiel, zmusił ją, by stanęła?
Pomyślała o dniach i nocach bez Williama. Były ni
czym długi sznur pereł.
Maja wiedziała, że właśnie to ją dręczy. Bała się no
cy. Bliskości Williama. Bała się wspólnego łoża.
Bała się, lecz jednocześnie była ciekawa.
Bo pamiętała.
Dobrze pamiętała.
William był wymagającym kochankiem, a zarazem
czułym: takim, o jakim marzyły kobiety. Należał do
niej. Powinna chyba czuć wyrzuty sumienia, że waha
się przed wspólną nocą.
Maja chciała jej. Ale jednocześnie nie chciała.
Pora pomiędzy nocą a porankiem była szczególnie
cicha. Ale cisza zawierała także dźwięki: szum gałęzi,
plusk fal uderzających o brzeg, zgrzyt gałęzi ociera
jącej się o ścianę domu. Maja starała się zapamiętać,
która to. Każe ją ściąć, bo może obudzić dzieci...
Wtedy dostrzegła, że drzwi altany są otwarte. No-
gi same ją tam zaniosły. Wiedziała, że to musiał być
William. A więc on też nie wszedł do domu. Także
jego zauroczył ten moment.
To dobrze.
Altana była ich miejscem, o wiele bardziej niż po
koje. Żadne pierzyny i miękkie materace nie mogły
zastąpić twardych ław tego szklanego domu.
Maja weszła do środka. Zamknęła za sobą drzwi.
Ujrzała zarys postaci męża zapatrzonego w dal. Nie
odwrócił się ani nie poruszył.
- Spodobało mu się?
- Tak - odparła. - Bywał tam samotny? Jego twarz
musiała odstraszać...
- Zanim nauczył się języka, był samotny. Jeden
człowiek nigdy nie wystarczy drugiemu. Musisz mieć
jeszcze innych, aby poczuć się w pełni człowiekiem.
Usiadł. Ramię oparł o parapet. Widział Maję jako
cień wśród innych cieni tej kończącej się nocy.
- Sądzę, że właśnie jego maska sprawiła, że dla wie
lu kobiet stał się atrakcyjny. Ailo odnosił większe
sukcesy, niż by dokonał tego ze swoim dawnym wy
glądem! - Zaśmiał się cicho. - Niektóre przedstawi
cielki płci pięknej mają kurze móżdżki, Mario. Jakże
się cieszę, że nie ożeniłem się z jedną z nich!
Maja nie posądzała Ailo o to, że pragnął zdobywać
kobiety w ten sposób. Ale zrozumiała, co William
chciał jej przekazać. Usłyszała pogardę w jego głosie.
- Mężczyźni także miewają kurze móżdżki -
stwierdziła, zdejmując płaszcz. N i e było zimno.
Szklane ściany altany zatrzymywały wiatr.
- Ailo jest inny, niż go pamiętasz, Mario - powie
dział William. - Czas spędzony w Niemczech zmie
nił go. Tak jak życie, do którego jest zmuszony.
- Przecież rozumiem - prychnęła Maja. Czyżby są
dził, że jest głupia? Ale opanowała się. Nie chciała
zniszczyć tej delikatnej chwili. Zaufanie, które do sie
bie czuli, było nad wyraz kruche. Łatwo je unicestwić
nieostrożnym słowem.
- Wiele mu dała nauka u znanych złotników — mó
wił dalej William. — Dla Ailo oznaczała ona o wiele
więcej niż tylko możliwość zabicia czasu. Myślę, że
on jest stworzony do sztuki. Ma dar w rękach. W pal
cach. Ma oko, które dostrzega wokół piękno,
a on przetwarza je w niespotykany sposób. Dużo się
teraz dzieje w Europie. Zmienia się styl. Przedtem
wszystko miało być ciężkie, solidne: meble, obrazy,
biżuteria. A teraz jest jasno. Lekko, delikatnie,
miękko. Nowy styl przypomina taniec. Ailo pochwy
cił to w lot. Od razu wiedział, jak stworzyć coś, co
pozostaje w zgodzie z kanonami mody, a jednocześ
nie jest całkiem odmienne. Wytwarza ozdoby jedyne
w swoim rodzaju. Nikt na świecie nie zdołałby go na
śladować. Ailo jest urodzonym artystą, moja Mario! -
Williamowi aż poczerwieniały policzki. - Chciałbym
wiedzieć, ilu też artystów z jego narodu otrzymało od
życia szansę rzeźbienia w czymś innym niż kości.
- Lub haftowania cynową nitką. Także kobiety są
uzdolnione, Williamie...
Westchnął.
- Nie utrudniaj, Mario! Nie chcę się kłócić. Po pro
stu cieszę się, że Ailo miał okazję rozwinąć swoje
zdolności.
Maja nie powiedziała, co myśli. Ze tak naprawdę
Ailo bardziej niż ktokolwiek był przeznaczony do ho
dowania reniferów, do życia na łonie natury. Tam gdzie
zima jest najdłuższą nocą, a lato dniem bez końca.
William urodził się do innego świata. Do wspania
łości stworzonych ludzką ręką. Nawet nie przeczu
wał istnienia zjawisk, które zachwycały, a nie były
skalane dotykiem człowieka.
Ailo był urodzony dla świata przyrody. Ona pewnie
też. Człowiek nie jest w stanie stworzyć kwiatu ucze
pionego skały tak wysoko, że można niemal dłonią do
tknąć nieba. Człowiek nie umiałby stworzyć mięciut-
kiego jak puch pisklęcia pardwy. Nie umiałby stworzyć
pączków na suchych gałęziach, które pod wpływem
pieszczot słońca i wody rozwijały się w liście.
To było wielkie.
To była sztuka.
Ale tego William nigdy nie pojmie. Dla niego
czymś najwspanialszym było naśladowanie natury
przez człowieka.
Ale to dobrze, że Ailo mógł wypełnić czymś swo
je życie. Gdyby postrzegał je jako pozbawione sensu,
byłoby naprawdę źle.
William wstał i podszedł do Mai. Jego dłonie obej
mujące jej talię wydawały się zbyt duże. Pokręcił gło
wą, spoglądając na żonę.
- Aż nie mogę uwierzyć, że to prawda - powiedział. -
Lękam się, że się obudzę i znów znajdę się tam daleko.
Ale przecież wtedy nie mógłbym cię obejmować...
Maja uśmiechnęła się. Która kobieta nie pragnęła
by usłyszeć takich słów? On jest jej mężem, i tak daw
no nie byli blisko...
- Jesteś taka piękna, Mario!
Słowa Williama ogrzewały ją, bo wiedziała, że w je
go oczach jest naprawdę piękna. Jej samej nie podoba
ło się własne odbicie w lustrze. Ale William nie kła
mał. Wystarczało usłyszeć zachwyt w jego głosie. Choć
raz chciałaby ujrzeć kobietę, którą w niej widział, spoj
rzeć na siebie jego oczami. Zobaczyć siebie jako ładną.
Jego wargi pieściły jej twarz. Nie całowały, tylko
przesuwały się, suche, po całej powierzchni. Lekko
jak piórka, jak podmuch wiatru, jak marzenia.
Aż dotarły do ust, napotkały je, wpółotwarte,
i przykryły. Całowali się, rozniecając w sobie ogień.
Byli jak wulkany pełne lawy, pełne tego, co się
w nich żarzyło, a czemu niebezpiecznie byłoby dać
ujście od razu.
Dlatego rozłączyli się i odsunęli od siebie tak, że sty
kały się tylko ich usta. Wreszcie i one straciły kontakt.
Stali na odległość ramienia i patrzyli na siebie.
Przytomni, lecz oszołomieni. Dźwięki wokół nich
jakby zniknęły. Stali w ciszy miękkiej niczym obłok.
William uśmiechnął się. Złożył usta jak do poca
łunku i przesłał go Mai, która wręcz poczuła jego do
tyk. Przesunęła językiem po wargach, zwilżając je.
Nie spuszczała wzroku z męża. Dostrzegła, że oddy
cha szybciej.
Nagle schwycił jej dłonie i gorejącymi wargami ca
łował każdy palec, wierzch dłoni i wreszcie wnętrze.
Krew w Mai zawrzała.
Nigdy wcześniej nie czuła takiego gorąca...
Przesunęli się ku sobie niezauważenie, a może tyl
ko się pochylili...
Twarz Mai zbliżyła się do szyi Williama, poczuła
jego zapach. Pachniał niebezpiecznie kusząco.
Wreszcie pokonała dzielącą ich odległość, świado
mie i z tęsknotą. Oplotła ramionami jego plecy, po
czuła mięśnie i ciepło jego ciała.
Musiała poczuć smak jego skóry. Dotknęła warga
mi jego szyi, całowała, gryzła, lizała... Smakował ob-
co, po męsku. Przypominał jej o ledwo pamiętanych
przyjemnościach, podniecał ją...
Jej wilgotne wargi wędrowały wzdłuż linii jego
szczęki, lekko uszczypnęły koniuszek ucha. Gorący
oddech owionął jego ucho. Spuściła deszcz lekkich,
gorących pocałunków na jego usta, a potem jej język
wśliznął się pomiędzy wargi, żądając więcej.
Dłużej nie mogli się już powstrzymywać. Maja
rozpięła koszulę Williama, wyszarpnęła ją ze spodni
i odkryła całe obszary ciepłej skóry. Rozkoszowała
się jej dotykiem i smakiem...
Rozpinała mu spodnie, a on biedził się z guzikami
jej sukni. Aż musiał odwrócić Maję i wtedy mu się
udało. Dłonie wsunęły się pod materiał sukni, objęły
brzuch, dotarły do piersi, były ich pełne, podczas gdy
zęby gryzły leciutko jej białe ramiona.
Jej dłonie bawiły się brzuchem Williama, wśliznę
ły w rozpięcie spodni i sprawiły, że niemal odszedł
od zmysłów.
Jedną ręką zerwał wiązania jej bielizny. Poczuł, że
opadła i że Maja z niej wyszła. Uniósł skraj jej suk
ni i przycisnął ciało do jej ciała. Wiedział, że ona też
go pożąda, że kieruje go tam, dokąd oboje chcieli, by
dotarł.
Jej dłonie przesunęły się do tyłu, obejmując jego
biodra tak mocno, że niemal nie mógł się poruszać.
Oboje pragnęli jak najdłużej powstrzymać wybuch
wulkanu, by jak najpóźniej ich ogień przeszedł w żar.
Jego dłonie pieściły ją i nasłuchiwały jej sygnałów.
Zachęcała go i prosiła o jeszcze.
Twarz Williama zatopiona była w jedwabistych
włosach Mai, o których tyle marzył. Z zamkniętymi
oczami oboje wpłynęli w rozkosz.
We wspólnym łożu mogliby obrócić się do siebie
plecami, zamknąć oczy i udawać sen.
Tu było to niemożliwe. Ale nie czuli zażenowania.
Musieli spojrzeć sobie w oczy. I zrobili to z uśmie
chem pełnym tajemnic. I czułości.
Bo była między nimi czułość, delikatna i spokojna.
I przyjaźń.
William szybko pocałował Maję w oba policzki,
a ona musnęła jego usta.
Pieszczoty, którymi obdarzali się po akcie miłos
nym. Gdy ich ciała były znużone, leniwe i wilgotne,
syte i zaspokojone. Zmęczone dobrą miłością.
- Kocham cię, Mario - powiedział z uśmiechem.
Tak czuł, ale nie oczekiwał, że odpowie tak samo.
- Jesteś wspaniały, Williamie - odrzekła Maja.
Wiedział, że ona nie szafuje tego rodzaju słowami,
dlatego znał ich wartość.
Pomógł jej przy guzikach sukni, zapinając co dru
gi. W końcu mieli jeszcze iść spać. Maja zaśmiała się,
podnosząc z ziemi koronkowe majtki.
- I tak by się nie utrzymały - stwierdziła, zwijając je
i wkładając pod pachę. Narzuciła na ramiona płaszcz.
William zdjął surdut. Sięgał mu tylko do połowy
uda: na południu Europy uznano by go za niemod
ny. Tam mężczyzna o jego pozycji powinien nosić
surdut długi do kolan.
Ale na Hailuoto William chodził ubrany jak chciał.
Wiedział jednak, że na dworze szwedzkim zaraz
przejmą nową modę. Przejmą nawet biało pudrowa
ne peruki i niedługo nie będzie się można bez nich
tam pokazać.
Williama mierziła ta myśl.
Złapał płaszcz i kapelusz. Rozwiązał fular pod szy-
ją. Koszulę na piersi rozpiął już wcześniej. Spojrzał
czule na żonę. Pogłaskał jej kark, zanim objął ją ra
mieniem.
- Nie sądzisz, że powinniśmy położyć się spać? -
zapytał.
Poczuł wielkie znużenie. Zmęczyła go podróż na
północ, mimo że nie mógł narzekać na pogodę. Poza
tym ten dzień, jak mało który, dostarczył mu tyle
wrażeń, że ledwo stał na nogach.
Maja pokiwała głową. Jej twarz przybrała łagodny
wyraz. Gruby warkocz, uwolniony z surowej fryzu
ry, miała przerzucony przez jedno ramię. William
najbardziej lubił Maję z rozpuszczonymi włosami.
Zadawał sobie pytanie, czy ona o tym pamięta.
Razem wyszli z altany, z tego przeszklonego dom
ku, niemego świadka ich najwspanialszych chwil. Al
tana mogła właściwie stanowić symbol ich związku:
była czymś pięknym, lecz kruchym...
Anjo nie mogła zasnąć. Dziecko, które nosiła pod
sercem, było bardzo żywotne. Czuła, jakby jej brzuch
wypełniały ruchliwe ramiona i nogi. Gdy tylko ona
sama próbowała ułożyć się do snu, maleństwo zaczy
nało się kręcić.
Leżała wtedy cicho, wsłuchana w ten cud dziejący
się w jej ciele. Składała te chwile do skarbca pamięci,
aby móc kiedyś w przyszłości je wydobyć. Oczywi
ście, męczył ją brak wystarczającej ilości snu, ale dla
Anjo fakt, że będzie miała jeszcze jedno dziecko, był
cudem samym w sobie. Przecież jeszcze niedawno są
dziła, że spędzi życie w samotności.
Najpierw zdarzył się Knut, i był to pierwszy cud.
To, że wybrał właśnie ją, nadal ją zadziwiało. Nigdy
nie zrozumie, co w niej ujrzał. Ale była mu nieskoń
czenie wdzięczna, że odwzajemnił jej uczucie.
Knut dał jej nowe życie. Ofiarował więcej, niż kie
dykolwiek odważyła się zamarzyć. Widziała swoje
życie jako nieskończony łańcuch dni poświęconych
służbie innym. Pełnych pracy w cudzym domu, za
pieniądze, z pochylonym karkiem.
Knut nadał życiu Anjo inny wymiar.
Zamiast spędzić życie w samotności, stała się czę
ścią jego rodziny. I stworzyli własną. Mały Karl był
kolejnym cudem. A teraz to nowe dziecko. Było speł
nieniem marzeń, których nawet nie śmiała snuć.
Więc mimo że małe nie dawało jej zasnąć, nie od
czuwała tego jako ciężaru. Raczej jako wzbogacenie.
Otrzymywała tak wiele... Kilka bezsennych nocy było
niską ceną za to wszystko, co zostało jej ofiarowane.
Najczęściej leżała, nie budząc Knuta. Potrzebował
snu. I nie doznawał tego cudu tak mocno jak ona. To
przecież działo się w jej ciele. Oczywiście, kładł dło
nie na jej brzuchu, przykładał do niego ucho i poli
czek, ale czuł to wszystko tylko z zewnątrz.
Anjo mogła czuć dziecko i dłońmi, i od wewnątrz.
To podwajało wrażenia. A i tak były mocne.
Tej nocy małe zachowywało się szczególnie nie
spokojnie. Anjo nie zmrużyła oka. Patrzyła, jak po
woli jaśnieją zasłony w oknie. Niedługo będzie już
ranek. W domu panowała jeszcze cisza.
Mimo zamieszania wywołanego powrotem Willia
ma Karl nie obudził się w nocy. Henrik też nie. Zwy
kłe wiele nie potrzeba, by wybić takich szkrabów
z ich ustalonego rytmu dnia.
Nie potrafiła już wymusić na sobie snu. Była cał
kiem wybudzona i nie czuła zmęczenia. Ale wiedzia-
ła, że nie jest panią domu i nie zamierzała wyręczać
Mai w jej obowiązkach. Prędzej czy później będzie
miała swój pęk kluczy u pasa.
Teraz starała się trzymać w cieniu.
Cicho wysunęła się z łóżka. Boso przeszła po zim
nej podłodze. Ubrała się bezszelestnie. Poszuka ko
szulki, którą zaczęła szyć dla maluszka. Taka praca
pasuje do tej pory dnia.
Otworzyła ostrożnie drzwi do pokoju, który dla
niej i dla Knuta był salonem. To Maja zarządziła, by
jedną z sypialni przemeblować tak, by zmieniła się
w przytulny salon.
Rozumiała, że potrzebowali namiastki własnego
domu. Oczywiście, mogli korzystać bez ograniczeń
z jej domu, ale Maja rozumiała, że dla kobiety to nie
to samo.
Poranny brzask nie przeniknął jeszcze do wnętrza,
Anjo jednak nie zapaliła lampy. Wciąż tkwił w niej
dawny nawyk oszczędzania. Odsunęła zasłony.
Z przyjemnością zważyła w dłoni gruby, sztywny ma
teriał. Wiedziała, że jest kosztowny i że pamięta jesz
cze czasy dzieciństwa Williama. Może będzie tu wi
siał także wtedy, gdy Henrik dorośnie?
Pozostała przy oknie.
Szare światło poranka zawsze zachwycało Anjo. Ale
lubiła też ciemność. Oczywiście białe noce na północy
miały też swój urok, ale jednak uważała, że widok księ
życa w pełni, oglądany ciepłą, letnią nocą to coś wspa
niałego. Na północy księżyc kojarzył się z zimnem.
Dostrzegła ich dopiero, gdy zamknęli za sobą
drzwi altany. William szedł w samej koszuli, ze zwi
niętymi ubraniami pod pachą. Drugą ręką przytulał
Maję. Miała warkocz spuszczony na plecy. Obejmo-
wała męża w pasie. Anjo zorientowała się, że William
jest w butach do konnej jazdy.
Nietrudno zgadnąć, czym zajmowali się w altanie,
stwierdziła Anjo. Ale zmarszczyła w zamyśleniu
brwi, przyglądając się ich strojom. Wydawało się, że
tej nocy w ogóle nie spali w łóżku. Gdzie byli wcześ
niej? Na lądzie?
Dlaczego?
No i te buty do konnej jazdy...
Nie słyszała odgłosu końskich kopyt. A może mia
ła nie słyszeć?
A może... no tak! Przecież nie tak dawno usłysza
ła, jak ktoś otwiera drzwi do stajni. Sądziła, że to
chłopak stajenny wybrał się na nocną przechadzkę.
Teraz mogła odrzucić to przypuszczenie.
Stała cicho przy oknie. Rozległo się słabe skrzyp
nięcie drzwi wejściowych. Po długiej chwili odgłos
ich ostrożnych kroków i kolejne skrzypnięcie, tym
razem drzwi sypialni Williama i Mai.
Powinni posmarować zawiasy, jeśli zamierzają
kontynuować te nocne wyprawy, przemknęło Anjo
przez myśl.
Zastanawiała się, co to mogło oznaczać.
Bo to nie był przypadek. Maja i William chcieli za
chować coś w tajemnicy przed nią i Knutem.
Zasiadła z robótką, a jej myśli nadal krążyły wo
kół tej sprawy.
Upewniła się w swoich podejrzeniach przed połu
dniem, gdy zobaczyła, jak mąż kucharki oliwi zawia
sy drzwi wejściowych.
6
W czasie następnych nocy Anjo bardzo się starała,
by nie zasnąć, ale właśnie to podziałało na nią jak śro
dek nasenny. Nigdy jeszcze tak szybko nie zasypiała
i rzadko jej sen bywał aż tak głęboki. Nie odkryła
więc niczego niezwykłego.
W ciągu dnia Maja zachowywała się jak dawniej.
O Williamie trudno było Anjo coś powiedzieć,
przecież wcześniej go nie znała. Ale nie wydawało się,
żeby cokolwiek go niepokoiło.
Anjo uważała, że to jest zastanawiające.
Wiele razy omal nie wspomniała o swych podejrze
niach Knutowi. Wiedziała jednak, że mąż nazwie to
wścibianiem nosa w nie swoje sprawy. Nie chciała, że
by uważał, iż stała się jedną z tych, które pogardliwie
nazywał plotkarami. Taką, która cały czas poświęca
ła na śledzenie powodzeń i niepowodzeń - a zwłasz
cza niepowodzeń - innych.
Po prostu nie miała zbyt wiele do roboty. O dom
dbała służba. Anjo tylko układała czyste ubrania na
półkach. Czasami zajmowały się z Mają gotowaniem,
ale po powrocie Williama robiły to coraz rzadziej.
Aż za dużo tego leniwego życia, uważała Anjo. Głów
nie opiekowała się synem, a to przecież niekłopotliwe.
Nie potrafiła być damą. Miała dłonie szorstkie od
pracy. Urodziła się po to, by pracować, a nie żeby sie
dzieć bezczynnie na jedwabnych poduszkach.
W niespełna tydzień po powrocie William wybrał
się do Tornio odwiedzić ojca. Nie miał na to specjal
nej ochoty, ale Maja go przekonała. Nie lubiła teścia,
ale tłumaczyła Williamowi, że ojciec to ojciec. I nie
wątpliwie zasługą Marcusa było, że syn mógł wcześ
niej wrócić do domu. Maja nigdy by nie uzyskała
podpisu Tessina na stosownym dokumencie.
William pojechał. Zawiózł prezenty, które nieuważ
nie wybrał spomiędzy tych, na których mu mniej zale
żało. Wziął też parę złotych świeczników roboty Ailo.
Długo ważył je w dłoni, zanim je zapakował. Nie
chciał rozstawać się z dziełami Ailo. Jednak pokusa
była silna. Ojciec niewątpliwie znał się na modzie,
pierwszy wprowadzał nowinki. Styl Ludwika XV do
brze się przyjął w Szwecji. Wiadomo też było, że
właśnie Tessin był entuzjastą sztuki francuskiej.
Rokoko, lekkie i wdzięczne, podobało się Ailo, ale nie
hołdował niewolniczo temu stylowi. Był artystą w naj
lepszym tego słowa znaczeniu. Artystą i złodziejem.
Podkradał po trochu z różnych motywów, a jednocześ
nie był na tyle odważny, że wplatał w wytwory swoich
rąk także motywy ze świata dzieciństwa i młodości.
William zastanawiał się, czy ojciec rozpozna na
świecznikach wzory lapońskie.
Maja odmówiła towarzyszenia mu w podróży. Nie
naciskał jej.
Wiedział poza tym, że Ailo potrzebował kontaktu
z siostrą. Mógł się czuć samotnie po latach spędzo
nych w niemieckim mieście.
Właśnie tego cichego wieczoru Anjo nie mogła już
dłużej milczeć.
- Knut - zwróciła się z powagą do męża. - Coś tu
się dzieje nocami.
Siedziała, jak zwykle szyjąc. Niepokój w jej spoj
rzeniu przywiódł Knutowi na myśl czasy Alty, gdy
Feldt rozsiewał wokół śmierć. Uznał jednak, że An-
jo czuje się nieswojo, bo ma zbyt mało zajęć.
- Oczywiście - odparł z uśmiechem. - Byłoby
smutno, jeśli nic by się tu nie działo w nocy...
Anjo przewróciła oczami i odłożyła robótkę. Gdy
by była lżejsza, zerwałaby się z fotela. Wstała z tru
dem i podeszła do okna.
- Doskonale wiesz, Knucie Elvejord, że nie to mam
na myśli! Czy śpisz aż tak mocno? - Odwróciła się
do niego. - Naprawdę nic nie słyszysz?
Wzruszył ramionami, lecz coś w wyrazie jego twa
rzy zdradziło, że wie, o czym ona mówi. W końcu nie
był ani głupi, ani głuchy.
- Widziałam ich - rzuciła Anjo i znów się odwró
ciła. Nie zniosłaby pogardy w jego spojrzeniu. -
W dniu, kiedy wrócił. W nocy, już nad ranem, wyszli
z altany. Maja i William.
- Widać mają stamtąd miłe wspomnienia - powie
dział Knut, stając za żoną i obejmując jej brzuch. -
Przecież nie my będziemy decydować, gdzie mają się
sobą cieszyć, prawda?
Rozzłościła się. Przestraszyło ją to. Właściwie nie
złościła się na niego jeszcze nigdy.
- Byli w strojach podróżnych - rzekła z naciskiem. -
Gdybyśmy my chcieli zafundować sobie nocną przygo
dę, nie zakładalibyśmy butów do konnej jazdy, płasz
czy i kapeluszy.
Knut milczał.
Słyszał nocą ostrożne otwieranie i zamykanie
drzwi. Lekkie kroki...
- Nie raz zdarzyły się te nocne wędrówki - mówi-
la dalej Anjo. - Trwają od czasu powrotu Williama.
- Może coś takiego działo się też wcześniej, tylko
tego nie zauważyłaś - zaoponował Knut. - Tamtej no
cy zobaczyłaś Maję i Williama i teraz wszystko z ni
mi łączysz.
Nie przekonał Anjo. Przeżywała przecież bezsen
ne noce i przed powrotem Williama. Wtedy nie sły
szała żadnych nocnych wędrowców.
- Może Maja ma romans z chłopcem stajennym -
zażartował Knut.
- Maja nie jest typem kobiety, która może" mieć ro
manse - odcięła się Anjo. - To najgłupsza rzecz, jaką
od ciebie usłyszałam.
Miała rację.
- No dobrze - przyznał. - Coś się tu dzieje noca
mi. No i co z tego? Czy powinniśmy się w to mie
szać? Ja uważam, że nie powinniśmy się zdradzać
z naszymi domysłami przed Mają i Williamem.
- Tak uważasz? - spytała Anjo, patrząc na męża py
tająco.
- Maja wydaje się bardziej radosna niż przedtem -
odparł. - Cokolwiek to jest, dobrze jej robi...
Anjo milczała długą chwilę. Wiele myśli kłębiło się
jej w głowie.
- On obiecał, że nie będzie się w nic angażował po
powrocie do domu, prawda?
Knut pokiwał głową.
- Czy jeszcze ktoś jest tu na wyspie? - zastanawia
ła się. - Ktoś, kto kontynuuje działalność, z której po
wodu William musiał uciekać z kraju? Ludzie, którzy
pragną niepodległości Finlandii?
- Możliwe - odpowiedział. Nie zdziwiło go to przy
puszczenie. Jeszcze raz Anjo uznała, że musiał o tym
wcześniej myśleć. - Można tak sądzić. Ale to wcale nie
znaczy, że William jest w coś zamieszany. Zbyt wiele
mógłby stracić. Niełatwo byłoby mu drugi raz wywi
nąć się od odpowiedzialności. Za pierwszym razem
pomogła mu pozycja ojca. Może nazwali to szaleń
stwem młodości. Udało im się wystarczająco szybko
zorganizować ucieczkę.
- Sądzisz, że właśnie o to chodzi?
- Nie wiem - odparł. Anjo jednak wyczuwała, że
mąż tego nie wyklucza.
- Nie wiem - powtórzył, ocierając policzek o jej
włosy. - Zresztą to nie nasza sprawa. Najlepiej będzie,
jeśli nic nie będziemy wiedzieć. I najbezpieczniej...
O tym Anjo nie pomyślała. Słowa męża sprawiły,
że poczuła wewnętrzne zimno. Nie bała się o siebie,
lecz o Maję.
Maja łatwo zapalała się do różnych spraw. A spra
wa niepodległości kraju na pewno by ją pociągnęła.
Mogłaby się dla niej poświęcić.
- On wydaje się taki szczęśliwy... - powiedziała An
jo, myśląc o Williamie. Wróciła na swój fotel. Knut
pomógł jej ułożyć poduszki za plecami. Pod koniec
ciąży właśnie plecy i nogi bolały ją najbardziej. - Prze
cież nie będzie ryzykował? - Pytanie skierowała za
równo do Knuta, jak i siebie. - Ma wszystko. Maję.
Henrika. Wyspę. Czegóż więcej może chcieć?
- Ludzie, którzy zawsze mieli wszystko, myślą tro
chę inaczej niż ja czy ty - uważał Knut. - Ty też by
łaś gotowa wiele poświęcić, gdy deptaliśmy Feldtowi
po piętach. Ty też zapaliłaś się do tej sprawy, Anjo...
Pamiętała to dobrze. Ale i tak ryzykowali mniej niż
William.
- My chcieliśmy się pozbyć namiestnika, nie króla...
Knut uśmiechnął się przelotnie.
- Wszyscy mieliście wiele do stracenia. Jeżeli twier
dzisz, że to bez znaczenia, to tak, jakbyś mówiła, że
Knut Olsson poszedł do Kopenhagi i z powrotem na
próżno. Zdradziłabyś to, w co on wierzył. W co sa
ma wierzyłaś. Zdradziłabyś tych, którzy umarli...
- Nie mieliśmy wiele do stracenia - upierała się An-
jo, zmęczona.
- Mieliście własne życie - powiedział Knut. - Jest
to coś najcenniejszego. I narażaliście się o wiele bar
dziej niż William. W cokolwiek on się zamieszał.
- Prawdopodobnie byłam wtedy odważniejsza -
odparła. W rękach znów trzymała robótkę, choć ani
razu nie wbiła w nią igły. - No i miałam wtedy dużo
mniej do stracenia. O wiele mniej, Knut...
Spojrzała mu w oczy. Prosto w jego brązowe oczy,
których natarczywe spojrzenie tak ją kiedyś irytowa
ło. Teraz je kochała. W jego spojrzeniu mogła się za
nurzyć i w nim pozostać.
- Zanim się zjawiłeś, nie bardzo dbałam o Anjo -
dodała z powagą. - To ty nauczyłeś mnie życia. Ży
cia i radości.
Knut potrząsnął głową. Opadł na kolana przed fo
telem i położył głowę na kolanach swej żony. Kobie
ty, która była dla niego najważniejsza spośród
wszystkich ludzi.
- Nie mogłem nauczyć cię czegoś, co już umiałaś -
powiedział cicho. Oparł policzek na udzie Anjo. Jej
dłonie gładziły go po włosach, błądziły po skroni.
Choć były to szorstkie i łatwo czerwieniejące dłonie
kobiety, która całe życie ciężko pracowała, Knutowi
wydawały się najpiękniejsze, a ich dotyk miękki i ła
godny. Kobieta o skórze białej jak lilie i delikatnych
dłoniach, które nigdy nie trzymały uchwytu wiadra
z wodą, nie poruszyłaby jego serca...
Nie wspominał już nawet tej o imieniu Anna.
To Anjo była dla niego stworzona, a on dla niej.
Po prostu nie mogło być inaczej.
- Kocham cię, i już - powiedział. - Kocham. Ja cię
ani trochę nie zmieniłem, moja Anjo. Jeżeli ktoś
w ogóle kogoś zmienił, to ty uczyniłaś mężczyzną te
go szalonego młodzieńca. Pamiętasz, jacy byliśmy
tamtej jesieni z Ailo? Bóg świadkiem, że niewiele
oglądaliśmy świata poza jurtą!
Zaśmiała się ciepło.
- Obaj byliście przystojniakami.
Knut podniósł głowę i spojrzał na Anjo. Wiedział,
że błądzi wspomnieniami gdzieś po odległych cza
sach, że jej myśli wróciły na północ, na ścieżki wydep
tane przez nich w Finnmarku. Przez niego i Anjo.
I Heino.
I Ailo.
Których już nie ma.
Pozostali tylko on i Anjo. Tylko oni mogli wspo
minać.
- O Boże, jak ja tęsknię za Ailo! - wyrwało się Knu-
towi. - Zwłaszcza tu, gdzie i on przebywał. Zupełnie
jakbyśmy przybyli na Hailuoto po jego śladach! Na
próżno. Na tej wyspie nawet trudniej wyobrazić so
bie, że on nie żyje. Bo nic się nie wyjaśniło!
Anjo pokiwała głową.
- Może tak powinno być. Często tak się dzieje
z najlepszymi. Heino też był zbyt młody, żeby
umrzeć. Tak jak Ailo. To ich łączyło: byli najlepszy
mi z nas. Jakby zbyt dobrzy dla tego świata. Tacy
umierają młodo...
Długo siedzieli, dzieląc ciszę i myśli. Było im nie
wypowiedzianie dobrze razem. Wiedzieli, że sprawa
tajemniczych nocnych wędrówek ich nie dotyczy, ale
nie mogli przestać o niej myśleć...
Maja czekała na zapadnięcie nocy. Na tę porę do
by, w której mogła dotrzymywać towarzystwa Ailo.
Teraz, gdy tu był, uświadomiła sobie w pełni, jak bar
dzo jej go brakowało. Ile czasu zmarnowali.
W pewien dziwny sposób ta niezwykła sytuacja
zbliżyła ją z Williamem. Łączyło ich coś więcej niż
tylko dziecko. Obojgu to dobrze zrobiło, choć żadne
nie wiedziało, co się stanie, gdy wszystko wróci do
normy. Tego dnia, gdy już nie będzie ich jednoczyć
tajemnica.
Zaufanie, jakie zrodziło się pomiędzy Mają a Knu-
tem, było krótkotrwałe jak taniec jętki przed śmiercią.
To Maję bolało. Przecież byłoby dobrze mieć bli
sko swoich krewnych. Ale czasem męczyło.
Dom stał już od dawna cichy, gdy otulona szalem,
z butami w ręku, schodziła ostrożnie po schodach.
W duchu przeklinała każdy trzeszczący stopień.
Wierzyła jednak, że nikt jej nie słyszy. Kazała do
kładnie naoliwić wszystkie zawiasy, więc drzwi nie
skrzypiały.
Skradać się tak we własnym domu...
Dla Ailo jestem gotowa na wszystko, pomyślała.
Było to dobre usprawiedliwienie. Ale nie całkiem
prawdziwe.
Nie robiła tego tylko dla Ailo. Również dla siebie.
Może najbardziej dla siebie samej.
Już na zewnętrznych schodach założyła buty. No
cami było bardzo zimno.
Ciemności zawsze budziły u niej tęsknotę za Nor
wegią. Za górami w różowej, letniej poświacie, za mo
rzem płonącym pod długim, letnim pocałunkiem
słońca, za głębinami, które mogły skrywać wszystko.
Ale jej kraj był tutaj.
Dla Mai z racji jej pochodzenia Finlandia zawsze
była ojczyzną. Stała się nią naprawdę wtedy, gdy
przyjechali z Heino na południe. Wydawało się jej,
że to było wieki temu. Maja utwierdziła się w decy
zji, gdy wybrała Williama, a nie powrót nad fiordy.
Norwegia. Ruija. Nadmorski kraj... Były jak echo
w pamięci. Wiedziała, że Norwegię też mogła nazy
wać ojczyzną. Ale nigdy tego nie zrobi.
Suomi było jej. Nieważne, jak mocno tęskniła, jak
bardzo jej marzenia ciągnęły ją na północ. Maja ni
gdy nie opuści już tego kraju.
Należała do niego.
Był jej przeznaczeniem.
Ailo pewnie już przyszedł. Na podwórzu poczuła
dym, musiał mocno palić na noc. Nawet w dzień
w domku było chłodno. Dziwne, że w tym kraju peł
nym drewna postawiono dom z kamieni...
Jak tylko zapadał zmierzch, Ailo rozniecał ogień
w kominku.
Otworzyła drzwi altany. Siedział na ławie. Spo
strzegła, że zmienił bukiet. Jej róże z ogrodu zastąpił
leśnymi kwiatami. Były równie piękne.
Mimo to ona nadal będzie kochała róże. Stanowi
ły dla niej symbol nieosiągalnego piękna, które teraz
należało do niej.
Ailo by tego nie zrozumiał. On kochał wszystko,
co dzikie i nieograniczone.
- Udało ci się wyjść? - spytał. Niepotrzebnie, ale to
stanowiło część rytuału. - Dzisiaj zerwałem pięć gatun
ków kwiatów - mówił. Ktoś postronny mógłby sądzić,
że Ailo plecie od rzeczy. - Siedziałem na łące pełnej
kwiatów. Moje palce dotykały każdego z nich. Było to
jak dotykanie ukochanej kobiety. Teraz znam je na pa
mięć. Ich zapach. Kolory. Kształty. Wiem, które części
są miękkie jak puch, które gładkie, które zagięte, znam
ich liście. Zarazem, Maju, nie znam ich wcale. Każdy
kwiat jest inny. Są tak różne jak ludzie. To zadziwiają
ce, tym bardziej że nie można tego wyjaśnić. Chciał
bym robić łyżki, noże i widelce z motywami kwiatów.
Półmiski o niezwykłych krawędziach. Świeczniki, ja
kich świat nie widział. Brosze dla pięknych kobiet
przedstawiające kwiaty, które tylko okryły się złotem
i srebrem. Chcę tworzyć, Maju! Rzeczy, których jesz
cze nikt nie widział. Takie, które już mam w głowie.
Wierzyła mu. Wierzyła, że był w stanie tego doko
nać. Ailo mógł stworzyć rzeczy, których świat nie wi
dział. Piękno, którego świat jeszcze nie mógł sobie
wyobrazić.
Może po to żyli w kłamstwie?
- Ktoś mógł cię dojrzeć - powiedziała Maja z cięż
kim sercem jak zawsze, gdy uważała, że Ailo nie jest
ostrożny. - Ktoś mógł cię zobaczyć na tej łące...
- Ktoś? - powtórzył żartobliwie, jakby nie czuł po
wagi sytuacji.
Maja nie rozumiała go. Przecież sam postanowił
spalić za sobą mosty. Postanowił, że umrze dla świa
ta, dla tych, którzy go znali.
- Knut i Anjo - poprawił. - Inni wiedzą o mnie.
Nawet przychodzą tu, by porozmawiać. Dlaczego
boisz się mówić wprost, Maju? Nigdy tak nie robiłaś.
To do ciebie niepodobne.
- Wiem - odparła. Była tym wszystkim zmęczonx
Spoczywało na niej zbyt wiele odpowiedzialności. -
Wiem o tym, Ailo. Nie jestem już dawną Mają. Nawet
nie tą, która była później. Bóg jeden wie, kim jestem...
- Nie da się uciec - stwierdził cicho Ailo. - Na tym
to polega.
Maja odwzajemniła jego spojrzenie na tyle, na ile
pozwalała ciemność. Nie mogli zapalić nawet świecy.
Zwróciłaby uwagę.
Wszystko musiało pozostać tajemnicą. Kłamstwo
miało być jedyną prawdą.
- Dzieci Mikkala i Raiji nigdy nie zdołają uciec - po
wiedział. - To jakieś przekleństwo. Jesteśmy związani
z przeszłością. Musimy pamiętać. Nigdy nie dostąpi
my łaski zapomnienia. Stwarzamy cierpienie sobie
i przysparzamy go innym. We wszystkim jest piekiel
nie dużo cierpienia, siostro.
- Czy myślałeś o mnie w drodze tutaj? - Maja do
piero teraz zadała bratu pytanie, które gnębiło ją od
dawna. Krążyła wokół niego, ale nie mogła go wypo
wiedzieć. - Próbowałeś do mnie dotrzeć, Ailo?
- Próbowałem - odparł z ociąganiem.
- Ja tego nie odebrałam.
- C o ?
- Nie odebrałam tego - powtórzyła, ściskając dło
nie. - Sądzę, że utraciłam te zdolności, Ailo. Zobacz,
kilka dni temu się oparzyłam.
Dwoma palcami dotknęła jego dłoni. Wyczuł po
deszłe osoczem pęcherze.
- Nie mogłam ukoić bólu. Nie umiałam go stłumić
ani tego wyleczyć...
- Przecież nigdy nie mogłaś kierować tej siły ku sobie™
Maja potrząsnęła głową.
- Nie o to mi chodzi. Uważam, że straciłam swą
moc. Nie widzę żadnych obrazów. Żadnych głosów,
światła... Nic. To minęło, Ailo. Mimo że zwykle prze
klinałam tę siłę, teraz się boję. Czuję się tak, jakby
ktoś ze mnie... zrezygnował.
Dłoń Ailo odszukała jej policzek.
- Nie zrezygnował, Maju - powiedział z pewnością
w głosie. Maja nie wiedziała, skąd ją czerpał. - Po prostu
już tego nie potrzebujesz. Siły nigdy nie należały do cie
bie, siostro. Były pożyczką, taką jaką jest dziecko. Były
czymś przemijającym, nie należącym do ciebie. Nie są ci
już potrzebne. Uważam, że powinnaś się cieszyć! Zacząć
żyć spokojnie i cicho. Wykonałaś swoją część dzieła. Już
nie masz przed sobą wielkich zadań. Ja odbieram to ja
ko sygnał, że twoje dalsze życie będzie spokojne.
- Albo krótkie - rzuciła Maja.
- Boisz się, że umrzesz?
Nie wiedziała. Te słowa po prostu jej się wymknęły.
Poczuła, że już jest niepotrzebna. I to bolało. Pozosta
ła tylko Maja, a ona nigdy nie miała o sobie wygóro
wanego zdania. Teraz uświadomiła sobie, że może ba
ła się właśnie tego: że utrata mocy znaczy utratę życia.
- Chyba tak - odparła z wahaniem. Najbardziej lę
kała się tego, że nie zobaczy, jak Henrik dorasta. -
Tak - rzuciła zdecydowanie. Nie powinna kłamać
Ailo. Byli rodzeństwem.
- A co mogłoby ci tu grozić? - Ailo starał się prze
mówić jej do rozsądku.
Zrozumiała, że brat ma rację. Ale zetknęła się już
tyle razy ze śmiercią, że nie mogła wykluczyć, iż nie
spotka jej w najmniej oczekiwanym momencie.
Oczywiście, była młoda. Młodzi nie powinni tak
myśleć...
- No tak - odparła głucho. - Co mogłoby mi się
przydarzyć... tutaj?
Wzrok Ailo powędrował ku oknom pokojów zaj
mowanych teraz przez Knuta i Anjo. Myśli kłębiły
mu się w głowie.
Posłużenie się kłamstwem wydawało się początko
wo tak łatwe. Jednak narastało tak szybko, jakby na
wijało się grubą wełnę na kłębek.
Ailo siedział w samym środku jednego z takich
kłębków. Czuł, że się dusi, że dłużej tego nie zniesie.
Podjęcie postanowienia było łatwiejsze niż sądził.
Oczywiście, długo przedtem się zastanawiał. Potem
tylko się śmiał i nazywał siebie głupcem.
Teraz już nie uważał się za głupca.
Czuł, że to będzie najwłaściwsze. Jedna z jego najroz
sądniejszych decyzji. Zdawał sobie sprawę, że dłużej nie
może już snuć tej nici kłamstwa. To przeważyło.
Przed nimi była zima i śnieg.
Będzie pozostawiał ślady. Łatwo je odkryć. Wyspa
jest mała.
Sprawiłoby to Knutowi i Ailo ogromny ból.
Dobrowolne ujawnienie swej obecności także nie
będzie łatwe, ale Ailo uświadomił sobie, że winny jest
prawdy nie tylko wobec Mai. Kochał jeszcze innych
ludzi. Wielu uważał za swoich krewnych.
Tylko przed Idą nie mógł odkryć kłamstwa, bo ona
zaczęła nowe życie. Nie chciał jej go odebrać. Na
pewno zasługiwała na szczęście.
Bóg wie, że potomkom Raiji i Mikkala nie zesłał
zbyt dużo szczęścia...
- Maju - rzekł. - Maju, chcę, żeby Knut się o mnie
dowiedział. Weź mnie do domu. Chcę spotkać się
z Knutem.
7
Nic nie dało przekonywanie go. Maja próbowała,
ale na próżno. Jej zdaniem decyzja brata była nad wy
raz nierozsądna.
- Ida nie może się o tym dowiedzieć! - twierdziła. -
Ty sam zacząłeś tę grę i niech Bóg broni, byś skrzyw
dził Idę! Chyba udusiłabym cię wtedy własnymi ręka
mi...
Ailo był spokojny i zdecydowany.
- Knut też kocha Idę - odrzekł. Wymawianie imie
nia żony przychodziło mu z trudem. - Knut nigdy by
nie zniszczył tego, co zbudowała. Ja tym bardziej nie.
A wiesz przecież, że Knut nie jest głupi. Wcześniej
czy później odkryje tajemnicę. Przejrzy nasze kłam
stwo. Wtedy o wiele trudniej będzie mu zaakcepto
wać fakt, że mu nie zaufaliśmy. On jest twoim bra
tem, Maju. A w pewien sposób i moim. Oczywiście,
będzie mu trudno. Ale dla mnie trudniej jest trzymać
go z dala. Gdyby coś takiego wydarzyło się Knutowi,
wolałbym o tym wiedzieć...
Maja westchnęła.
- A więc teraz? - spytała. Lepiej było mieć to już
za sobą. Ailo najwyraźniej się nie podda. - Ale to
niech Knut zdecyduje, kiedy powie o tym Anjo. O n a
nie powinna cię teraz widzieć. Nie czuj urazy, ale ona
niedługo będzie rodzić. Mogłoby to być zbyt dużym
szokiem.
- Anjo pewnie widziała gorsze rzeczy niż moja
twarz - rzucił Ailo lekko - ale przyznaję, że nie je
stem już takim przystojniakiem jak kiedyś...
Maja wykrzywiła usta w grymasie. On się nie bał
żartować, to pomagało akceptować sytuację. Dzięki
temu mógł żyć dalej. Gdyby kogoś innego spotkał ta
ki los, popełniłby samobójstwo.
Ona, gdy była dziewczyną, wiele razy płakała z po
wodu swojego wyglądu. Wtedy wydawało się jej, że
wygląd tak wiele znaczy. Teraz nadal nie przepadała
za swym odbiciem w lustrze. Starała się unikać pa
trzenia w nie.
Można by powiedzieć, że mężczyźnie łatwiej jest być
brzydkim. Pewnie tak. Ale w przypadku Ailo było to
coś więcej. Ailo nie był brzydki. On nie miał twarzy.
- Jesteś pewien, że tego chcesz? - spytała powtór
nie, gdy już wyszli w noc. Zatęskniła za obecnością
Williama. Czuła się bezradna i samotna. Cała odpo
wiedzialność spoczywała tylko na niej. Jeśli coś pój
dzie źle, stanie się to z jej winy.
Ale Ailo był dorosły.
Mimo że nie miał ani rysów twarzy, ani nosa i ust,
mimo że jego skórę pokrywały blizny i zgrubienia,
nadal był czującym człowiekiem. Nie przedmiotem.
Maja jako ostatnia powinna pomyśleć coś takiego.
Wewnątrz on nadal był Ailo. Miał w sobie wszyst
ko, co było udziałem dawnego Ailo, a poza tym do
bre i złe doświadczenia z czasów nowego Ailo.
Maja wiedziała już, że nie powinna się sprzeciwiać.
To było jego życie.
Nie ponosiła odpowiedzialności za brata. To on
odpowiadał za własne życie, jak każdy człowiek.
- Oczywiście, że tak - odpowiedziała sama sobie.
Owinęła się ciaśniej szalem, bo poczuła, że marz
nie. Zdziwiło ją to, bo pochodziła przecież z płasko
wyżów północy i znała o wiele mroźniejsze wiatry.
Poszli do domu.
Nie starała się już zachowywać ciszy. Nawet chcia
ła, żeby drzwi zaskrzypiały.
Ailo poszedł do salonu. Po drodze zdjął płaszcz
i surdut i rzucił je na stojące w korytarzu krzesło.
Maja odruchowo chciała wziąć jego ubrania
i ukryć w szafie, ale opanowała się.
Byłoby to tylko odsuwaniem tego, co nieuchronne.
Jednak schody wiodące na piętro wydawały jej się
niebywale długie. Korytarz ciągnął się w nieskończo
ność. Musiała kilkakrotnie zaczerpnąć oddechu, za
nim zapukała do drzwi pokoju Knuta i Anjo.
Odpowiedział jej Knut. Poprosił, żeby weszła. Led
wo dała radę otworzyć drzwi, czuła, że opuściły ją siły.
Wśliznęła się do pokoju, nie zamykając za sobą drzwi.
Była blada. Słyszała głośne bicie swego serca. Wi
działa wpatrzone w nią brązowe oczy brata.
Był sam. Anjo musiała się już położyć. Może to i le
piej.
- Coś się stało? - spytał Knut. Słyszał ją, gdy wy
chodziła i gdy wchodziła. Usłyszał też odgłos zamk
nięcia jeszcze jednych drzwi na dole. Coś mu mówi
ło, że Maja nie jest sama.
Pokręciła głową, nadal trzymając za klamkę.
- Chciałabym, żebyś zszedł na dół - powiedziała
cicho i z powagą.
- Możemy porozmawiać tutaj - odrzekł.
Maja odwróciła się i wyszła na korytarz.
- Musisz ze mną pójść, Knut! - rzuciła tylko.
Nie mógł odmówić. Może to był ten moment, na
który czekał? Może przekroczy te niewidzialne gra
nice, które siostra ustaliła dla niego i Anjo?
Poszedł za Mają. Zamknął cicho drzwi. Nie wie
dział, czy Anjo usłyszała Maję, ale nie przekazał żo
nie, że wychodzi.
Sam nie wiedział, dlaczego.
Zeszli na dół.
W korytarzu było ciemno, lecz w małym salonie,
który Maja najbardziej lubiła, zapalono lampę. Wi
dział jej światło przez uchylone drzwi.
Maja weszła przed Knutem i zatrzymała się. Wy
minął ją, ona tymczasem zamknęła drzwi i oparła się
o nie.
Jej głos dobiegł go jakby z bardzo daleka:
- Jest tu ktoś, kto pragnie się z tobą spotkać...
Przy oknie, tyłem do nich, stał mężczyzna. Ubra
ny był w koszulę i spodnie, które wcisnął do długich
do kolan butów.
Włosy miał ciemne. Knut dostrzegł w jego włosach
jakiś sznurek. Nie był pewien, kogo widzi, ale zaczął
poznawać. ,
Tego kogoś poznałby wszędzie.
Stopy ciążyły mu ołowiem, ledwo mógł nimi po
ruszać. Wydawało mu się, że zbliżenie się do tego
mężczyzny trwa rok. W ustach miał sucho, język był
jak zwiędły liść.
Udało mu się jednak wydobyć z siebie to, co po
myślał:
- U diabła, to nie może być prawda!
Ale jego dłoń opadła na ramię żyjącego człowieka,
a nie tego, który miał być martwy.
- Cóż u diabła...
Ailo odwrócił się powoli.
Knut puścił jego ramię, gdy ujrzał maskę. Popa
trzył na nią, potem na Maję.
Zdezorientowany, poruszał rękami, ale żadne
z nich nie spieszyło z wyjaśnieniami. Żadne nie wy
powiedziało ani słowa.
- Przecież nie żyjesz - rzekł Knut bezbarwnym gło
sem. Nie mógł się ruszyć. Widział tylko tego męż
czyznę. Mógł się założyć o wszystko, że to Ailo. -
Przecież, do cholery, nie żyjesz! Ida wyszła za Sedol-
fa! Nie możesz tak po prostu wrócić - żywy...
Knut przerwał i odwrócił się w stronę Mai. Podszedł
do niej, schwycił ją za ramiona i potrząsnął jak lalką.
Błagał ją spojrzeniem, by powiedziała, że to niepraw
da. Że mu się to tylko wydaje, że to nieporozumienie...
- To nie jest Ailo! Boże, Maju, powiedz mi, że to
nie Ailo! To przecież ty sama mówiłaś, że on nie ży
je! Przecież nie można zmartwychwstać...
Jednak Maja milczała. Patrzyła tylko na Knuta
swoimi niezwykłymi oczami: ciemnobrązowymi,
z miodową otoczką wokół źrenicy.
Patrzyła.
Puścił ją, jakby parzyła jego dłonie. Odwrócił się
od niej z wściekłością.
Ale to uczucie szybko minęło. Przeszło w rezygna
cję. Już wiedział.
Wiedział od razu, gdy ujrzał mężczyznę przy
oknie.
Knut opadł na fotel. Oparł się i jakby otworzył na
to, co musiało nastąpić.
- Nigdy nie sądziłem, że cię jeszcze spotkam, Ailo -
powiedział, nadal nie będąc pewien, czy to wszystko
dzieje się naprawdę. - Nieczęsto spotyka się umarłych,
zanim się umrze.
Ailo nadal nie odpowiadał. Wreszcie rozwiązał tasiem
ki maski, zanim nawet Knut spytał, dlaczego ją nosi.
Gdy opadła, już nie musiał pytać.
Knut wpatrzył się w jego twarz, oniemiały. Gdzieś
z głębi świadomości dobiegł go głos Elise upominają
cy go, że to nieładnie gapić się na ludzi.
Gdzież jest teraz Elise?
Ona też by się gapiła.
Przesunął się na krawędź krzesła. Zacisnął dłonie.
Poczuł nagle, że ma mokre policzki, chociaż nie wie
dział, że płacze.
Otwór nad podbródkiem mężczyzny, jego usta bez
warg, poruszyły się. Dobiegł go głos Ailo:
- Wiele prawdy było w relacji Mai. Choćby to, że
przeżyłem. Ale miałem umrzeć. Śmierć została oszu
kana, ale ja też. W jakimś stopniu jestem umarły...
Głos Ailo...
I ta koszmarnie zniszczona twarz...
Głos Ailo...
Ailo.
Knut nie mógł już siedzieć. Nie mógł siedzieć tak
i słuchać tego głosu, którego, jak sądził, nigdy nie
usłyszy. Trudno było mu pogodzić się z tym, że Ailo
nie żyje. Ailo był kimś więcej niż przyjacielem. Był
tym bratem, którego nigdy nie miał, ale którego przez
całe dzieciństwo pragnął mieć.
Ailo był jakby częścią niego samego.
Objął go ramionami i przytulił swój policzek do
tego, co było teraz policzkiem Ailo. Poczuł lodowa
ty uścisk wokół serca pod wpływem dotyku jego
chropawej skóry, który jednak minął.
Największa była radość.
Radość, że jego najlepszy przyjaciel, jego brat, żyje!
Było to jak zmartwychwstanie.
Czas stanął w miejscu. Nic się nie liczyło.
Maja patrzyła na nich. Zrozumiała, jak bardzo są
sobie bliscy.
Poczuła się zbędna.
To bolało. Ale Maja była dorosła. Wiele się nauczyła.
Ludzi nie miało się na własność.
Nie miało się prawa wyłączności na ludzi.
Knuta i Ailo łączyła niezwykła przyjaźń. Ten mo
ment należał do nich.
Wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
Żaden z nich tego nie zauważył.
- A więc to ty byłeś tą tajemnicą...
Knut potrząsnął głową i znów usiadł.
Ailo poruszał się lekko pomiędzy eleganckimi me
blami. Znał ten pokój. Znalazł wino w jednej z szafek.
Nalał do dwóch kieliszków i podał jeden Knutowi.
- Jeszcze nie przyzwyczaiłem się do tych kryszta
łów - zaśmiał się Knut lekko zażenowany.
Zauważył, że zniszczone usta Ailo rozciągają się
w czymś w rodzaju uśmiechu.
- Nie ma różnicy - stwierdził Ailo. - To tylko przy
krywka, Knut. Oni są także ludźmi...
Pociągnął łyk wina. Knut też.
- Dlaczego? - zadał wreszcie pytanie Knut.
Ailo usiadł w fotelu. Rozdzielał ich tylko niski sto
lik.
- Wróciłem tutaj zamiast do domu. Zamiast do
Finnmarku - powiedział, obracając kieliszek mocny
mi palcami. - Oczywiście, że powinienem był udać
się do domu. Ale to los zrządził inaczej. Nie wiem...
Potrząsnął głową.
Knut zaczął przyzwyczajać się do jego wyglądu.
Czuł, że widok przyjaciela nadal będzie go szokował,
ale wiedział już, czego się spodziewać.
- Maja mnie potrzebowała. Czułem jej wołanie tak
mocno, że nie mogłem tego zlekceważyć. No i zaan
gażowałem się w plan Williama. Może to też było
i moje marzenie, choć właściwie mnie nie dotyczyło?
Plan zawiódł. Wyleciał w powietrze razem ze stat
kiem, prochem i częścią mnie. Ale można uznać, że
miałem szczęście. Inni stracili życie...
- Byłeś w Niemczech z Williamem?
Ailo pokiwał głową.
- To mi dużo dało. Nauczyłem się sztuki złotnic-
twa. Wiele dla mnie znaczy, że mogę tworzyć pięk
no, gdy mam taką twarz...
- Ale dlaczego? - Knut upierał się przy swoim py
taniu. - Dlaczego, u Boga, to kłamstwo, że nie żyjesz?
Miałeś przecież Idę...
Ailo pokiwał głową. Oczy wyrażały bezgraniczny
smutek. Jedynie one w całej twarzy były zdolne od
zwierciedlać uczucia.
- Tak, miałem Idę. I co, zrobiłbym jej przyjemną
niespodziankę? Po co jej taki mąż? Mąż, którym
mogłaby straszyć dzieci? I to skutecznie...
- To nie miałoby dla Idy znaczenia! - oburzył się
Knut. Tak oszukać Idę, dobrą, słodką Idę... Był zły
i rozżalony w jej imieniu. O n a nie zasługiwała na ta
kie potraktowanie.
- Wiem - odparł Ailo cicho. Dolał wina z karafki.
Wpatrzył się w purpurowy płyn. Zakołysał kielisz
kiem, obserwując odcienie koloru na ściankach kie
liszka. - Wiem o tym, Knut. Ale to miałoby znacze
nie dla mnie. Mężczyzna ma swoją dumę.
Zamilkł na dłuższą chwilę. Wreszcie podniósł
wzrok i wpatrzył się w oczy Knuta.
- Ona jest szczęśliwa z Sedolfem, prawda?
O Boże, co za historia!
Knut pokiwał głową.
- Tak, jest - potwierdził. Nie mógł powiedzieć nic
innego, byłoby to kłamstwo.
- Cieszę się, że nie wyszła za Emila - rzucił Ailo. -
Coś mnie w nim niepokoiło już wtedy, mimo że stał
się dobrym przyjacielem. A gdy Maja powiedziała mi,
dlaczego tu przybyłeś... tak, nie zdziwiłem się. Można
się było spodziewać czegoś takiego po Emilu...
- Ale ja nie mogę ukrywać, że żyjesz! - rzucił Knut
gwałtownie, o mało co nie rozlewając wina.
- Nie możesz? - spytał Ailo ze smutkiem. Nie od
mawiał jednak Knutowi prawa do podjęcia decyzji. -
Nie mogę cię do tego zmusić. To ja chciałem się z to
bą zobaczyć. Maja była przeciwna. Ale ty wiele dla
mnie znaczysz, jesteś jak brat. Przecież kiedyś stara
liśmy się nimi zostać... braćmi krwi. Obiecaliśmy so
bie wzajemną uczciwość. Wsparcie. Zaufanie.
- Ale nie obiecaliśmy, że będziemy kłamać, żeby
kryć drugiego!
Ailo wzruszył ramionami i upił nieco wina.
- Nie - powiedział tylko. Rozstrzygnięcie proble
mu pozostawił Knutowi.
- Dlaczego nie zostawiliście mnie w przekonaniu,
że Maja ma romans z chłopcem stajennym! - wes
tchnął Knut, uśmiechając się nieoczekiwanie. - Zasta
nawiały nas nocne wycieczki Mai. Zaczęliśmy się
przychylać do tej wersji...
Śmiech Ailo.
Dobry Boże, jak wspaniale było znów go usłyszeć!
Ailo zawsze miał zaraźliwy śmiech. Sprawiał, że jego
radość stawała się udziałem innych.
Knut niemal o tym zapomniał.
- Chciałem, żebyś wiedział - rzekł Ailo poważnie.
- Prędzej czy później byś to odkrył. Gdyby mój brat
krwi ukrywał coś takiego przede mną, bardzo by
mnie to zabolało...
Knut z trudem przełknął ślinę. Wiedział, że w sło
wach Ailo kryła się prawda.
Obiecali sobie zaufanie.
Pomiędzy nimi leżało kłamstwo, którego Ailo na
wet nie starał się usprawiedliwić.
- Ida jest twoją żoną - próbował jeszcze Knut. -
To znaczy więcej niż ten, z którym zmieszałeś krew.
- Ida jest teraz żoną Sedolfa - przypomniał Ailo.
Spojrzenie mia£ mroczne. Knut wiedział, że uczucie
Ailo do Idy nie umarło. Nadal się żarzyło.
- Nie w oczach kościoła - Knut musiał to powie
dzieć. - To ty jesteś jej mężem. Sedolf nie może nim
być, dopóki ty żyjesz. Albo dopóki nie rozwiążesz te
go małżeństwa.
Ailo potrząsnął głową.
- Naprawdę nie rozumiesz? - spytał. - A co ty byś
zrobił, gdyby ci się coś takiego przydarzyło?
- Anjo by mnie nadal kochała - stwierdził Knut
stanowczo. - Tak, jak Ida by cię nadal kochała.
Smutek w oczach Ailo. A jednocześnie upór. Mi
łość do Idy. Ból. I chęć życia. Paląca potrzeba two
rzenia, plany na przyszłość...
- Ida jest młoda, Knut. Pewnego dnia znudziłoby się
jej życie z mężczyzną bez twarzy. Pewnego dnia zako
chałaby się w młodzieńcu z gładką skórą i ustami, któ
re mogą całować i pieścić. Może zaczęłaby nienawidzić
życia ze mną, mimo że kiedyś mnie kochała, mimo że
postanowiła spędzić ze mną życie. Nie stawiłbym te
mu czoła. Nie byłbym w stanie znieść odrazy w jej
spojrzeniu. Mieć świadomość, że jestem jej kulą u no
gi. Że zagradzam drogę jej szczęściu. Nie zniósłbym
tego. Dlatego umarłem dla niej. Dlatego prosiłem Ma
ję, żeby przekazała wam kłamstwo. Nie ma w tym jej
winy. Musiałem ją przekonywać. Nie pochwalała tego.
Ale może ona wyraźniej widzi ciemne strony naszych
duszy, Knut. Maja chciała, żeby Ida była szczęśliwa. Ja
też. A ty mówisz, że jest szczęśliwa. To dobrze. Nic
nie mogło sprawić mi większej radości...
- Poza tym, gdybyś to ty ją uszczęśliwił?
Po dłuższej chwili Ailo skinął głową.
- Ale to już niemożliwe. Miłość nie jest dla umar
łych.
Knut przełknął ślinę. Zrozumiał, ile by zniszczył,
gdyby napisał do Idy, że spotkał Ailo. Że z nim roz
mawiał.
To nie miało sensu.
- Gdy Ida wróciła z Finnmarku, powiedziała, że
zostałeś naznaczony przez Roto - stwierdził Knut
z bladym uśmiechem.
- Roto jest symbolem zarówno śmierci, jak i cho
roby - wyjaśnił Ailo. - Sam wyraźnie czułem, że Ro
to chciał mnie schwytać. Ale miałem być ocalony.
Jeszcze nie nadszedł mój czas. Czyjaś dłoń mnie
ochroniła. Ale jestem naznaczony przez Roto...
Knut uświadomił sobie, że Ailo w to wierzy. Dla
niego to coś więcej niż tylko słowa o magii. Dla niego
to świat równie rzeczywisty jak realny. Tylko inny.
- To dobrze, że wiem o tobie - powiedział wresz
cie suchymi ustami. Nie było łatwo mu to wyznać.
Niełatwo zapewnić, że dotrzyma tajemnicy. - Cieszę
się, że mnie w to włączyłeś.
- Nie mogłem ci dać znaku życia, dopóki mieszka
łeś w Norwegii. To byłoby zbyt niebezpieczne, praw
da? Dla Idy. Dla mnie. Wolałem stracić ją w ten spo
sób, niż dać jej okazję do współczucia. Może została
by ze mną tylko z tego powodu? Przecież ją znałeś.
Tak... to też prawda.
Ale nadal sprawiała ból.
- Nie rozumiem, jak mogłeś przeżyć - odezwał się
Knut.
- Moja twarz przypominała kaszę - opisywał Ailo
ponuro. - Reszta ciała nie wyglądała lepiej. Ale Maja
mi pomogła. Ona jest w stanie ofiarować życie za
tych, których kocha.
- Będę milczał - powiedział Knut. Każde słowo
miało gorzki posmak.
Zdecydował się kłamać przed osobą, którą kochał.
Przed Idą.
Albo kłamstwo, albo prawda, która zniszczy życie
wielu osób. Jej też.
- Będę milczał. Zadowolony?
Ailo pokiwał głową. Ale smutek nie zniknął z jego
oczu.
- A ty? - spytał Knut. Obracał pusty kieliszek
w dłoni, musiał czymś zająć ręce. Kryształ był ciężki.
I zimny. - Co zamierzasz robić?
- Tworzyć. A cóż by innego?
Knut nie znał innej odpowiedzi.
- Gdzie teraz mieszkasz?
Ailo opowiedział mu o kamiennym domku.
- Możesz się tu przenieść. Nie masz się czego oba
wiać.
- Dobrze mi tam - odparł Ailo zamyślony. - Lubię
mieć coś mojego. I niedużego. Ale z chęcią tu przyj
dę, kiedy będę miał ochotę.
Rozstali się po wielu godzinach. Ailo wyszedł z do
mu równie cicho, jak wszedł. Knut pogrążony w myś
lach poszedł na górę, do Anjo.
- Kto to był? - spytała. - Słyszałam Maję. Poznałeś
jej tajemnicę?
Knut pokiwał głową. Musiał objąć żonę, poczuć jej
bliskość.
- Nigdy byś nie zgadła - powiedział ochrypłym
głosem. - Nigdy, Anjo. Siedziałem na dole i rozma
wiałem z Ailo. On żyje. Nie jest martwy. Stracił tyl
ko pół twarzy.
Opowiedział jej wszystko.
Anjo słuchała.
Płakali, wsparci o siebie nawzajem. Oboje zgodzi
li się, że Ida nigdy nie może się o niczym dowiedzieć.
8
Ailo rozmawiał z Mają o spotkaniu z Knutem. Ro
zumiała, że nie powinna zadawać zbyt wielu pytań.
To była sprawa między nimi dwoma.
- Stałoby się o wiele gorzej, gdybym go w to nie
wtajemniczył - powiedział.
Maja zgodziła się z Ailo. Uścisnęła go, zmęczona.
Przeszło jej przez myśl, że właśnie ona i Knut byli je
dynymi ludźmi, którzy przytulali go, gdy nie miał ma
ski na twarzy. Co prawda, opowiadał Mai nieco cynicz
nym tonem o damach z wyższych sfer tam na południu.
O tych, które uważały, że noszenie przez niego maski
było tak podniecające, że chętnie zadzierały przed nim
spódnice. Ale żadna z nich nie widziała go bez maski.
- Chcę nadal mieszkać w domku - stwierdził. - Jest
mi tam dobrze. Nie urodziłem się do życia na jedwab
nych prześcieradłach...
Śmiech Mai zabrzmiał gorzko.
- A sądzisz, że ja tak?
Zaśmiał się, nadal trzymając ją w uścisku. Czuł, jak
bardzo ją kocha.
- Myślisz, że bylibyśmy szczęśliwsi, gdyby dane
nam było żyć tam, gdzie się urodziliśmy? - zastana
wiał się z nutką wątpliwości w głosie. - William jest
dobry dla ciebie - dodał. - Nie znalazłabyś kogoś ta
kiego w domu...
- A kto będzie dobry dla ciebie? - spytała Maja,
unikając odpowiedzi. Pogładziła go po policzku, po
czole. Rozczochrała sztywne, czarne włosy.
- To już poza mną - stwierdził Ailo lekko. Zbyt
lekko. Nadal był młody.
Anjo płakała, gdy ujrzała twarz Ailo. Potem go po
całowała. Ailo otarł jej łzy.
- Chyba płaczę także dlatego, że cię widzę żywego -
powiedziała. - Dlatego, że byłeś tak bardzo przystojny,
Ailo. Dlatego, że straciłeś - i my wszyscy - tak dużo.
Dlatego, że Ida jest szczęśliwa, a ty samotny. Dlatego,
że podobałeś mi się bardziej niż Knut, gdy was po raz
pierwszy zobaczyłam...
Ailo zaśmiał się.
- Bałem się, że cię przestraszę, Anjo. Że dziecko się
za wcześnie urodzi...
Poklepała się po brzuchu.
- Nie obraziłabym się, kochany Ailo! Byłby to do
bry uczynek...
Patrzyła na niego.
- Rozumiem, dlaczego wybrałeś maskę - stwierdziła
w końca - Ale czy ona nie działa równie odstraszająco?
Wzruszył ramionami.
- O n a mnie osłania - powiedział cicho.
Anjo zrozumiała.
Knut zabrał ją ze sobą do kamiennego domku Ailo.
Łatwo trafili dzięki wskazówkom Mai. Wolał, żeby An
jo zobaczyła go tam niż w domu. Knut obawiał się reak
cji dzieci. Ailo był najmilszym człowiekiem, jakiego znał,
ale jego wygląd przerażał. Malcy mogli się przestraszyć.
Anjo nie chciała puścić Ailo. A tak bała się tego
spotkania! Wyobrażała sobie Ailo gorzej, niż opisy
wał Knut.
A teraz nie budził w niej odrazy. Musiała go obej
mować. Czuła się tak, jakby po długiej nieobecności
powrócił brat. Ailo też był dla niej bratem. Inaczej niż
dla Mai, inaczej niż dla Knuta, ale wspólne przeżycia
sprawiły, że stali się czymś więcej niż przyjaciółmi.
- Nie możesz mnie tak trzymać - powiedział Ailo
z uśmiechem w głosie. - Zaraz Knut oskarży mnie
o uwiedzenie żony. A ja po prostu działam tak na ko
biety! Wszystkie lecą tylko na urodę...
W jego głosie nie było goryczy. Anjo nie miała po
jęcia, jak udało mu się tego uniknąć. Tak łatwo było
by czuć żal do wszystkich naokoło...
Pocałowała go tam, gdzie kiedyś miał wargi. Lek
ko, jak siostra. I puściła go.
- Cieszy cię tworzenie? - spytała po chwili. - Uda
je ci się wypełnić tymi przedmiotami życie?
Anjo zawsze trafiała w sedno.
- Tak, to daje mi sens - stwierdził Ailo stanowczo. -
Rzeczy nie są dla mnie ważne, ale sprawia mi przyjem
ność ich tworzenie. To śmieszne, prawda? Ale dobrze
mi robi przyczynianie się do powstania czegoś piękne
go. Odtwarzanie czegoś na mój sposób. Sprawianie in
nym radości pięknymi przedmiotami. Rozumiesz to
chyba?
- Mówisz trochę jak Pan Bóg - przyznała.
- Ale kobiety przecież zawsze tworzyły rzeczy -
sprzeciwił się Ailo. - Robicie na drutach, tkacie, szy
jecie ubrania. Gotujecie jedzenie. To jest tworzenie.
Nie sprawia ci to radości?
Anjo zastanowiła się. Chyba nigdy nie czuła takiej
radości, jaką słyszała w głosie Ailo.
- My tworzymy, bo musimy - przyznała w zamyś
leniu. - Oczywiście, cieszy nas, gdy coś ładnie wyj-
dzie, ale czynimy to z konieczności. Twoja twórczość
jest czymś innym.
Ailo przyznał Anjo racje. Ale bardzo trudno było mu
wytłumaczyć, jak to odbierał. Jak bardzo czasem czuł
się rozdarty, tworząc rzeczy właściwie niepotrzebne.
W głębi duszy odczuwał to jako grzech. Ale mimo to
musiał tworzyć. Błyszczące metale przyciągały go i od
pychały jednocześnie. Był to inny rodzaj złotego świa
tła niż to, które oblało ich wtedy w skale. Ale miało tę
samą siłę. Dawało mu taką bezbrzeżną radość. Mógł
przetwarzać coś, co miało wartość, ale nie było piękne
samo w sobie, w coś najpiękniejszego. Może cieszyło go
to tym bardziej, ponieważ sam był oszpecony.
- To jest moje życie - powiedział w końcu. Po pro
stu. To stanowiło sedno sprawy. Zawsze będzie nosił
w sobie tęsknotę za tym, co było jego. Za tym, co te
raz jest nieosiągalne. Ale jego życie nie jest pozbawio
ne wartości, nikt nie powinien tak sądzić. Mimo że to
mogło zabrzmieć banalnie, czuł, że lepiej było, że ko
chał Idę, a potem ją stracił, niż gdyby nigdy jej nie ko
chał. Przeżył niezwykłą bliskość drugiego człowieka.
Doświadczył, co to znaczy być stworzonym dla kogoś.
Może aniołowie im pozazdrościli? Widać zbytnio
do siebie pasowali...
- Powinieneś zamieszkać w domu - stwierdził
Knut. Rozejrzał się wokół. Kamienny domek nie był
zły, Maja, urządzając go, zrobiła kawał dobrej robo
ty. Ale Ailo nie powinien być sam. Knut odbierał to
tak, jakby Ailo został skrzywdzony po raz drugi.
Ailo tylko potrząsnął głową. Dla niego sprawa by
ła zamknięta.
- Rozmawialiście z dziećmi? - spytał. Widział mal
ców z dala. Syna Knuta i syna Mai. Sam odczuwał
wielką pustkę. - Ostatnią rzeczą, jaką bym chciał, to
stać się postrachem dzieci.
- Nigdy nim nie będziesz! - Anjo znów go uściska
ła. Łatwo jej to przychodziło, po prostu promienio
wała ciepłem. W jej sercu było miejsce dla wszystkich,
którzy tego potrzebowali. - Dzieci wszystko akceptu
ją - stwierdziła głosem pełnym czułości. - To dorośli
uczą je wznosić mury, Ailo. O n e same tego nie potra
fią. To od nas uczą się, że coś może być dziwniejsze
czy brzydsze od czegoś innego. To my odstraszamy je
swoją niepewnością, swoim strachem. Dzieci chcą
wiedzieć, dlaczego - a potem przyjmują to do wiado
mości. Dzieci to najwspanialsi ludzie, jacy są, Ailo. -
Zamilkła. Nieświadomie gładziła się po wypukłym
brzuchu. Sama nie wiedziała, jaka jest przy tym pięk
na. - Na pewno będą cię pytać. Na pewno będziesz
musiał zdjąć maskę. Będą się wpatrywać. Może do
tkną. Ale nie stanie się tak, że cię nie polubią z powo
du twojej twarzy. Różnisz się od wszystkich, których
widzieli, ale nie odsuną się od ciebie, chyba że dasz im
powód. Ale nie sądzę, żebyś to zrobił.
- Myśleliście zapewne, co będzie dalej? - spytał Ailo. -
Gdy dzieci mnie zobaczą, spalicie za sobą mosty...
Knut i Anjo wymienili spojrzenia. Rozmawiali i o tym.
Tylko duże dzieci były w stanie dotrzymać tajem
nicy. W ogóle nie należy obarczać dziecka tajemnicą.
Jego świat jest prawdziwy. Dorośli nie powinni uczyć
dziecka kłamstwa, nie powinni wprowadzać go w ży
cie pełne półtonów i cieni. W świat, który nie jest tak
jednoznaczny jak ich, w którym było albo jasno, al
bo ciemno. Nic pomiędzy.
- Rozumiemy to, Ailo - powiedział Knut z westchnie
niem. Napotkał spojrzenie Ailo. - To boli. Nie będę kła-
mał, bracie. To bardzo boli. Ale musimy wybrać. A te
raz jesteś nam o wiele bliższy niż ci w Lyngen. Dla nas
z Anjo nie ma żadnej przyszłości w Skibotn. Już nie. Nie
mamy do czego wracać, nawet gdybyśmy chcieli. Już nie
chcę zaczynać od początku. Tam. O ile wiem, nigdy nie
zobaczymy żadnego z nich. To ułatwia wybór. - Knut
zaczerpnął oddechu. - Chcemy mieć cię pomiędzy na
mi, Ailo. Zawsze z nami byłeś jako jeden z nas. Brat,
przyjaciel. Kochamy cię i jesteśmy z ciebie dumni. Dla
tego nigdy nie powiemy całej prawdy. Zawsze będziemy
milczeć. Maja już do tego przywykła. Od razu to zrozu
miała. Dla nas nie powinno być to trudniejsze...
Następnego dnia Ailo przyszedł na obiad. On też
potrzebował czasu. Bał się. Bał się odrzucenia, tym
bardziej, że inni mieli oparcie. On nie.
Ubrał się jak na wizytę w niemieckich salonach. To
miało mu pomóc zachować równowagę psychiczną,
gdyby go zawiodło poczucie własnej wartości. Wie
dział, że to tylko pozory, ale wiedział także, jak bar
dzo się boi.
Miał na sobie surdut, żółty z domieszką brązu. Do
pasowany w pasie, rozszerzał się ku dołowi i sięgał
do kolan. Rękawy zakończone były szerokimi man
kietami w kolorze złotobrązowym. Długie do kolan
spodnie były nieco ciemniejsze, jak kora sosny
w słońcu. Stroju dopełniały biała koszula i pończo
chy, jak tego wymagała moda panująca w Europie.
Włosy miał zebrane złotą wstążką.
Twarz zakrył maską. Czarną, zamszową maską,
osłaniającą go jak tarcza.
Wszedł do jadalni z płaszczem przewieszonym
przez ramię. Zdjął kapelusz i rzucił go w kierunku
uśmiechniętej Mai. Koło niej stał Henrik. Oczy
chłopca rozszerzyły się.
Oczy Karla też.
Knut trzymał syna na ręku. Czuł, jak jego ciałko
sztywnieje. Wtedy Knut zrozumiał słowa Anjo.
Dzieci przyjmowały niezwykłe rzeczy bardziej na
turalnie i swobodnie niż dorośli. Dorośli zamykali
swój umysł. Pozwalali, aby kierowały nimi strach
i przesądy.
Karl i Henrik przyjęliby Ailo swobodnie, gdyby
spotkali go sami.
A teraz otaczali ich dorośli, którzy czegoś od nich
oczekiwali. Dzieci to wyczuwały.
Tylko Maja okazała, że zna tego człowieka. A dzie
ci robiły to, co dorośli. Patrzyły i naśladowały ich.
Henrik złapał kapelusz obcego i ukrył za nim twarz.
Ale wyglądał zza niego ciekawie.
Knut nie zastanawiał się dłużej. Zrobił to, co i tak
miał zrobić. Podszedł do Ailo i uściskał go jak brata.
- Kto to jest? - spytał Karl dźwięcznym głosem.
Odchylił się lekko do tyłu, żeby lepiej go widzieć. -
Dlaczego nosi maskę?
- Jestem Ailo - powiedział przybysz swoim miłym,
ciepłym głosem i usiadł w fotelu. - Mam maskę, bo
jestem bardzo brzydki.
- Aha... Jak bardzo?
Karl zaczął się gwałtownie wyrywać ojcu, aż ten
wreszcie postawił go na podłodze. Malec podbiegł do
Ailo i usiadł bardzo blisko, wpatrując się w maskę.
- Jak brzydki? - powtórzył. W jego głosie brzmia
ła mieszanina strachu i podniecenia, jak wtedy gdy
dzieciom opowiada się straszne bajki, które jednak
zawsze się dobrze kończą.
- Bardzo - wyjaśnił Ailo. - Moja twarz się kiedyś
spaliła. Jest chropowata. Nie mam ust takich jak two
je, mam tylko otwór. A mój nos przypomina karto
fel. Chyba wyglądam jak... stallo.
- Ja wiem, co to jest! - obwieścił Karl z dumą. - To
prawie jak troll?
Ailo potwierdził skinieniem głowy.
Mała rączka dotknęła ostrożnie podbródka Ailo.
Cofnęła się. Chłopiec cały czas patrzył Ailo w oczy.
Ten siedział nieruchomo jak skała.
- Możesz dotykać - zapewnił małego.
Karl przysunął się bliżej. Usiadł Ailo na kolanach.
Długo i z powagą patrzył na maskę, w oczy ukryte
w jej otworach.
Przyłożył obie dłonie w miejsca, gdzie maska po
krywała policzki Ailo. Długo je tak trzymał.
- Możesz ją zdjąć?
Ailo rzucił bezradne spojrzenie w stronę Knuta,
ten odwrócił się do Anjo. Obaj mężczyźni pytali ją
niemo o radę. Byli niepewni.
Anjo pokiwała głową. Nawet mrugnęła okiem, do
dając im odwagi.
- Jeżeli się odważysz - rzucił Ailo ochryple. - Dla
niektórych jest to przykry widok.
- A dla ciebie? - spytał Karl, gdy Ailo rozwiązywał
tasiemkę.
- Już nie - odparł. - To przecież moja twarz. Przy
zwyczaiłem się do niej.
Maska opadła.
Chłopiec gwałtownie wciągnął powietrze.
Także Henrik uwolnił się z objęć matki i podszedł do
tego dziwnego pana, który rozmawiał z Karlem. Stanął
koło fotela. Złapał się poręczy i wpatrzył się w obcego.
Karl dotknął twarzy Ailo samymi opuszkami pal
ców. Bez słowa, w niemym podziwie zmieszanym ze
strachem.
- To boli? - spytał.
Ailo potrząsnął głową.
Chłopiec cofnął dłonie. Nadal wpatrywał się w Ailo
z powagą.
- Nie jesteś brzydki - orzekł w końcu. - Nie tak
bardzo...
Atmosfera w pokoju od razu zelżała. Knut ode
tchnął głęboko. Ten chłopak zasłużył sobie na wielki
kawałek trzcinowego cukru, to pewne!
- To dobrze. Cieszy mnie to - odparł Ailo, wsadza
jąc maskę do kieszeni. - Nie muszę jej nosić, gdy je
stem z wami, co?
Karl potrząsnął głową. Spojrzał na Henrika.
- Boisz się go? - spytał małego. - Boisz się Ailo,
Henrik?
Synek Mai potrząsnął głową. Przecież nie mógł bać
się tego dziwnego pana, skoro Karl się nie bał!
- Nie - odrzekł cicho. W jego głosie nie było jednak
pewności. Ailo pogłaskał go po włosach. Wtedy Henrik
poczuł, że ten pan o dziwnej twarzy ma miłe dłonie.
Malec dotknął jego kolana. Przyłożył do niego po
liczek, po czym schronił się w bezpieczne objęcia ma
my. Ale już się nie bal.
I Ailo został na obiedzie. Bez maski. Był wśród lu
dzi, których kochał. Z tymi, którzy znaczyli dla nie
go teraz najwięcej na świecie.
Było to dobre uczucie.
Także to mogło być szczęściem.
9
William nie wrócił do domu sam. Towarzyszyła
mu młoda dziewczyna. Niewysoka, miała jasne wło
sy i szare oczy, i miłą, lecz pozbawioną wyrazu twarz.
Jednak gdy Maja popatrzyła na nią, uznała, że jest
w jej spojrzeniu coś znajomego.
William pociągnął dziewczynę za sobą w kierunku
Mai, obejmując gościa ramieniem. Uśmiechał się tak,
jak tylko on potrafił. Trzymał ją w taki sposób, jak
by była klejnotem. Przez sekundę coś zakłuło Maję
w sercu. Strach. Ta dziewczyna była ładna. Maja od
dawna nie przeglądała się w lustrze, ale wiedziała, że
ta mała jest od niej ładniejsza...
- To Anna Kajsa, Mario. Zamieszka u nas - obwie
ścił. - Jest moją siostrą.
- Zapominasz, że poznałam twoje siostry, Willia
mie - odparła Maja lodowatym tonem. Była pewna
swej porażki. Ale dlaczego jej to zrobił? Sądził, że jest
taka głupia? Czy tak było przyjęte w jego kręgach?
Jeszcze nie tak dawno wyznawał jej miłość. Czy to nic
nie znaczyło? Czyżby nie dawała mu wszystkiego?
Czuła zimny i brzydki strach.
- To nie jest żadna z nich. Chyba nie sądzisz, że je
stem ślepa, Williamie Runefelcie!
Zaśmiał się szczerze.
- Kocham cię - rzucił po prostu. Objął ją i zanurzył
twarz w jej włosach. Powtórzył to po fińsku, tak jak
lubiła: - Mina rakastan sinua, Mario. Kocham cię chy
ba najbardziej wtedy, gdy jesteś zazdrosna jak teraz.
- Zazdrosna? Ja?! - Chciała się uwolnić z jego objęć,
ale jej nie puszczał. Maja z irytacją zauważyła, że Wil
liam przyprawił ją o rumieniec w obecności tej dziew
czyny, która nie mogła mieć więcej niż szesnaście lat.
Nie robi się takich scen przed obcymi. On powinien
to wiedzieć! Była zła i czuła się trochę upokorzona.
- O n a jest moją siostrą, Mario - powtórzył z na
ciskiem.
Maja przyjrzała się dziewczynie. Dopiero teraz
uświadomiła sobie, że to właśnie oczy Williama roz
poznała u Anny Kajsy. A w ogóle, to kto nadaje ta
kie imię dziecku!
Maja zrozumiała. Przecież relacje w jej rodzinie też
były skomplikowane. Były siostry i bracia przyrodni,
przygarnięci...
- Z nieprawego łoża? - spytała. W kręgach Willia
ma używano tego określenia zamiast słowa „bękart",
ale tylko mówiąc o własnej sferze.
Zauważyła, jak Anna Kajsa skurczyła się na dźwięk
jej słów. Spuściła wzrok, a na jej policzkach wykwit-
ły gwałtownie rumieńce.
William odsunął się od Mai, a ona poczuła ukłucie
wyrzutów sumienia. Jako ostatnia mogła mieć prawo
do potępiania tej małej za to, co zrobili jej rodzice. An
na Kajsa niewątpliwie była owocem przygody Marcu-
sa Runefelta, ale przecież w niczym nie zawiniła!
Objęła stojącą sztywno dziewczynę.
- Witam cię - powiedziała. - Mam nadzieję, że do
brze się u nas poczujesz.
Anna Kajsa usiadła dopiero wtedy, gdy William ją
poprosił. Spojrzenie nadal nie zdradzało strachu, lecz
coś w jej zachowaniu dowodziło, że od dawna nawyk
ła do ślepego posłuszeństwa.
Jej oczy omiotły wnętrze pokoju, ale tak, żeby ani
Maja, ani William tego nie dostrzegli. Maja sama dłu
go trenowała takie dyskretne spojrzenia, dlatego
zwróciła na to uwagę.
William zdążył polubić tę nową siostrę. Swoich
urodzonych w uświęconym małżeństwem związku
sióstr nigdy nie zdołał pokochać. Ale ta mała zdoby
ła jego serce. Może dlatego, że był jej potrzebny? Po
prostu od razu poczuł łączące go z nią więzy krwi.
Historię Anny Kajsy opowiedział dopiero wieczo
rem, gdy zostali sami z Anjo i Knutem. Żadne z nich
nie widziało Ailo w ciągu dnia. Uważali, że ma pełne
prawo decydować, kiedy ich odwiedzi. Wiedzieli, że
nadal potrzebował samotności i że nie lubił, gdy mu
przeszkadzano w pracy.
- Jest córką tatusia - rzucił William z grymasem. -
Nietrudno to dostrzec.
- Ale skąd aż taka o nią troska? - spytała Maja z pew
ną dozą sarkazmu w głosie. - Na pewno nie jest jedy
nym, przepraszam za wyrażenie, kukułczym jajem, któ
re twój ojciec podrzucił gdzieś w Szwecji i Finlandii.
Nie sądzę, żeby prowadził ich rejestr. Dlaczego ona?
William popatrzył długo na Maję tym swoim spoj
rzeniem, które sprawiało, że w końcu milkła.
- Już? - spytał. - Ojciec ma pewne poczucie przy
zwoitości, Mario. Pewne... - uśmiechnął się krzywo,
ale oczy miał poważne. - Matka Anny Kajsy skończy
ła piętnaście lat, gdy ją urodziła. Dziewczyna ma te
raz siedemnaście. Jej matka pochodziła z dobrej ro
dziny. Nie z tych, które obcują z następcą tronu, ale
oczko niżej... - Skrzywił się. W twarzy Mai też moż
na było odczytać pogardę.
- Tata zadbał o Annę Kajsę, ale nie chciał żenić się
z tak młodą dziewczyną, jaką była wtedy jej matka.
Znaleziono dla niej dużo starszego męża. Wdowca.
Nie brzmi to wszystko ładnie, ale takie właśnie jest
życie Anny Kajsy. Pół roku temu jej matka przyje
chała z nią do ojca. Powiedziała, że teraz on musi się
o nią zatroszczyć. Ze nie może już u nich mieszkać.
Ojciec próbował ulokować ją u moich sióstr, ale się
nie udało. Nie chciały jej, nie wiedziały, jak wytłuma
czyć jej obecność. Nie podobało im się też, że ojciec
tak otwarcie się do niej przyznaje.
Maja uśmiechnęła się jadowicie.
- Więc dlaczego?
- Ładna, niemal dorosła kobieta w domu... - rzuci
ła Anjo przez zaciśnięte zęby. - Czyż nie o to cho
dzi? Czy tę małą spotkało to, czego się można domyś
lać? - spytała, utkwiwszy w Williamie oczy pełne
współczucia.
- Nie ze strony męża jej matki - przyznał William
z ciężkim sercem. - Ale on ma trzech synów z po
przedniego małżeństwa. Nadal mieszkają razem. By
ło tak, jak przypuszczasz, Anjo. To oni, wszyscy
trzej. Nikt nie wie, od jak dawna. Anna Kajsa nie chce
o tym mówić. Twierdzi, że nie pamięta. Może i to
prawda. Jej matka zapewnia, że nie miała o niczym
pojęcia, że nic nie wiedziała, że nie mogła sobie tego
wyobrazić... Sądziła, że to diabeł opętał Annę Kajsę...
Maja aż zgrzytnęła zębami. Jej twarz ściągnęła się
w nienawiści.
William otoczył ją ramieniem. Pozwoliła, żeby po
gładził ją po włosach.
- Tak już jest, że winę zrzuca się na kobiety. To
one są tymi, które kuszą, wabią...
Maja wtuliła twarz w zagłębienie szyi męża i zmo
czyła łzami jego koszulę.
- Choć raz twój ojciec postąpił słusznie - rzuciła,
pociągając nosem.
- Ona potrzebuje wiele ciepła - stwierdził William. -
Potrzebuje nas: kogoś, komu może zaufać.
- Czy wie o Ailo?
William westchnął.
- Wspomniałem tylko, że mam tu brata, który lu
bi być sam. Który był ranny. Który nie lubi, gdy lu
dzie na niego patrzą... - Wzruszył ramionami. - Prze
cież nie miałem pojęcia, że powiedziałaś o nim Anjo
i Knutowi. Zmieniasz zdanie prędzej, niż wiatry
zmieniają kierunek w zatoce! Podobnie Ailo. Jak ta
ki solidny człowiek jak ja może za wami nadążyć?
- O n a musi się dowiedzieć o Ailo, spotkać się
z nim - stwierdziła Anjo. Instynktownie czuła, że je
go ciepło, jego los i cierpienie może poruszyć Annę
Kajsę. Może obudzi w niej poczucie wspólnoty? Coś,
czego nie udało się uzyskać Williamowi. Do czego
ona sama była chyba za stara. Maja?
Anjo nie była pewna. Maja chciała dobrze, ale sa
ma miała tyle zahamowań. Powinna najpierw zbu
rzyć własny mur, którym odgradza się od świata,
a dopiero potem cudzy...
William pokiwał głową. Chyba wiedział, co ma na
myśli Anjo.
- Była traktowana jak uboga krewna - mówił da
lej. - Nie przysługiwało jej zbyt wiele praw, mimo że
była córką pani domu. Dopiero po wielu latach zro
zumiała, że była jej córką... Nie spotkało ją wiele ciep-
ła w życiu. Chciałbym, żeby doświadczyła tego tutaj.
Żeby była szczęśliwa. Jeśli może. Nawet tego nie je
stem pewny.
- A co sądzi twój ojciec? - zastanawiała się Maja. -
Czy też uważa, że to była wina Anny Kajsy?
William zaprzeczył.
- On ma serce, Maju, mimo że tego jeszcze nie do
świadczyłaś. Pociągnął za pewne sznurki. Jej przyrodni
bracia nieoczekiwanie utracili część przywilejów. Zosta
li odsunięci przez znajomych. To też może być karą.
Maja pokiwała głową. A więc teść miał serce. Dla
wszystkich ludzi oprócz swego syna. Jedynego pra
wowitego syna. Zdołał ją zadziwić.
- Szkoda, że nie ma dość wpływów, żeby móc ich
skazać. Na śmierć - dodała mściwie.
- Twoja łagodna i wybaczająca natura zawsze mnie
ujmowała - rzucił William z uśmiechem, odsuwając
długą grzywkę z jej czoła. Pocałował je. Maja pozwo
liła na to, dało jej to poczucie dobrego ciepła. Nie
ważne, że działo się to na oczach Anjo i Knuta. Oni
także nie skąpili sobie pieszczot przy innych.
- Są rzeczy, których nie można wybaczyć. - W gło
sie Mai czuć było siłę norweskich skał smaganych fa
lami morza. - Należy do nich krzywdzenie dzieci.
Jest to zbrodnia tak wielka, że brak na nią słów. I nie
ma kary, która mogłaby to zrównoważyć.
- Niestety, niewiele osób dzieli twe poglądy - odparł
William. - Przynajmniej nie daje im wyrazu. Ale ten
przypadek wzbudził reakcję u tych, którym ojciec go
przedstawił. Odsunięcie ich towarzysko to oczywiście
za mało. Ja też czuję jak i ty, kochana. Ale nie może
my zrobić nic innego poza obdarzeniem Anny Kajsy
ciepłem. No i poza nauczeniem jej dobrych manier...
Maja obróciła się gwałtownie w stronę męża. Spio-
runowała go wzrokiem.
- A więc to jest cełem? To był właściwy powód?
Marcus Runefelt nie robi niczego bez podtekstu,
prawda? Mamy jego nieślubną córkę uczynić damą!
A wtedy znajdzie dla niej odpowiednią partię. Pięk
ny odwet na jej prześladowcach, nie ma co!
William pogłaskał jej blizny na policzkach. Przesu
wał wzdłuż nich z miłością opuszkami palców. Tylko
Anjo to zauważyła i gardło jej się ścisnęło, a pierś
przepełniło ciepło. Ona też miała blizny na ciele. Tyl
ko ona wiedziała, jakie to ważne, że nie budziły
w Knucie odrazy. I tak ją cieszyło, że Knut nie widział
nic dziwnego w tym, że William czule pieścił blizny
Mai. A więc można nauczyć się kochać także blizny.
- Kiedy to zaczęłaś, moja śliczna, przejmować się
ukrytymi zamiarami swoich nieprzyjaciół? - zastana
wiał się William.
- A ty uważasz, że to w porządku?
- Wiem tylko, że Annie Kajsie będzie u nas lepiej
niż u ojca. Lepiej niż u moich sióstr, niż u kogokol
wiek innego. Twoja opieka jest więcej warta niż
chłód, którym byłaby otoczona. Wierz mi, Mario.
Dlatego nie obchodzą mnie motywy, jakimi kieruje
się ojciec. Chcę tylko, żeby jej było dobrze. Naresz
cie dobrze.
- William ma rację - poparła go Anjo i zaśmiała się
cicho. - Choć chyba sporo czasu minie, nim pod two
ją opieką Anna Kajsa stanie się damą...
Nawet William musiał się uśmiechnąć.
Maja nie mogła tak łatwo przestać myśleć o losie
Anny Kajsy. Gdy Anjo i Knut udali się na spoczynek,
nie zdradzała chęci pójścia w ich ślady. Widziała, że
William jest zmęczony, ale wiedziała też, że bez niej
się nie położy.
- Co jeszcze mówił twój ojciec? - zapytała. - Upo
minał cię, żebyś nie rozmawiał z niewłaściwymi oso
bami?
- Jest już starym człowiekiem - rzucił William, pół
leżąc w fotelu. Rozpiął koszulę i podwinął rękawy. -
Oczywiście, cieszył się, że mnie widzi w domu.
- Ale najchętniej widziałby cię tam, gdzie miałby
nad tobą kontrolę. Tam, gdzie by mnie nie było... Pew
nie wysłałby mnie gdzieś daleko razem z dzieckiem...
William powoli pokręcił głową.
- Uważam, że on w pewien sposób cię podziwia,
Mario. A to u niego coś nowego. Nigdy nie podziwiał
żadnej kobiety za coś innego niż ładna twarz czy fi
gura. Sam tego nie rozumie. To tak go deprymuje, że
wręcz się ciebie boi, moja kochana!
- Biedny Marcus Runefelt! - prychnęła Maja. - Cóż
to za cios dla mężczyzny!
- No i chce poznać Henrika - dodał William z sze
rokim uśmiechem. - W czasie spotkania z tobą nie
odważył się spytać. Jak mówiłem: przerażasz moje
go starego ojca!
Maja do końca w to nie uwierzyła.
- Przypuszczam, że to ty go przekonałeś...
- No i spodobały mu się świeczniki Ailo! - zaśmiał
się głośno. - Sądził, że pochodzą z Niemiec, że to
ostatnia moda. Nie mógł uwierzyć, gdy mu powie
działem, kto je zrobił.
Maja uśmiechnęła się. Wiele by dała, żeby zoba
czyć na własne oczy zdumienie Marcusa Runefełta,
kiedy dowiaduje się, że arcydzieła niemieckiej sztuki
złotniczej wyszły spod ręki Lapończyka, jej brata.
- Ale chce więcej takich. Ma do tego oko. Ailo bę
dzie miał zajęcie...
Mai przemknęło przez myśl, że w Norwegii brat
nie dostałby takiej szansy.
- Położysz się?
Potrząsnęła głową.
- Nie mogę.
- Przeze mnie? - Aż usiadł w fotelu. Próbował po
chwycić jej spojrzenie. - Było nam tak dobrze przed
odjazdem. Dobrze nam ze sobą. Przecież jesteśmy
przyjaciółmi... - Rozłożył bezradnie ręce. - Po tym, jak
cię dzisiaj zobaczyłem, gdy przywiozłem Annę Kajsę,
zacząłem mieć nadzieję, że pomiędzy nami obudzi się
coś większego. Że to początek czegoś nowego... Do
strzegłem zazdrość. Możesz zaprzeczać, ile chcesz, ale
to była zazdrość. Nie jestem głupi. Sądziłaś, że ona
coś dla mnie znaczy, i nie spodobało ci się to. Nie by
łaś tego w stanie ukryć, mimo że próbowałaś, kocha
na. Miałem nadzieję, że to oznacza początek...
Maja wstała. Nie mogła usiedzieć spokojnie pod
tym jego spojrzeniem. Nie mogła wytrzymać wyrazu
rozpaczy i oddania w jego oczach, chciała uciec przed
jego pożądaniem.
- Byłam zazdrosna - przyznała. Dłonie wbiła
w oparcie fotela, a wzrok w ciemność nocy. Odwró
ciła się do niego plecami. - Byłam, William. Możliwe,
że to coś znaczy. Możliwe, że nic. Nie chcę tego te
raz roztrząsać, rozumiesz?
Milczał. Maja nie odwróciła się, bała się wyczytać
odpowiedź w jego twarzy.
- Nie chcesz położyć się ze mną spać?
- Tak, ale spać - odrzekła z naciskiem. - Ale ty pew
nie nie o tym myślisz?
Jego cichy śmiech wystarczył za odpowiedź.
- Na wszystko musi przyjść odpowiedni moment,
William. A teraz moje myśli błądzą w bagnie niedo
brych wspomnień. Nie umiem się od nich uwolnić.
A wtedy nie jestem w stanie ulec czyjemuś pożąda
niu. To budzi niechęć, wstręt...
Pochyliła głowę. Patrzyła, jak jej dłonie ugniatają
oparcie fotela. Wiedziała, jakie to poniżające i nisz
czące być wykorzystaną. Jej też się to zdarzyło. W in
ny sposób niż Annie Kajsie. Ale się zdarzyło.
Dziewczynie najwyraźniej udało się usunąć najgor
sze z pamięci. Nad Mają czuwał anioł, który zatarł
wszystko. AJe gdzieś głęboko tkwiło nadal. Któregoś
dnia mogło powrócić. Coś, co różniło się od relacji
Anjo, Heino i Reijo...
- Czy to z powodu Anny Kajsy?
A więc William zrozumiał to, czego nie wyznała
wprost.
Podszedł do niej. Położył swe dłonie na jej dło
niach, lecz nie narzucał się jej. Utrzymywał dystans,
którego potrzebowała.
Maja pokiwała głową.
- Z powodu Anny Kajsy. Nie mogłabym teraz te
go zrobić. Stałoby się wstrętne. A ja nie chcę, żeby
tak było! Jest zbyt wspaniałe...
- To przecież coś zupełnie innego! - przekonywał
William cicho.
Maja spojrzała na niego przelotnie i ponownie
wpatrzyła się w ciemność.
- Oczywiście, że tak. Sądzisz, że tego nie rozu
miem? Ale nie mogę oderwać myśli od tego, co ona
przeszła. Widzę to w całej ohydzie. Dlatego nie znio
słabym czyichś dłoni na moim ciele. Mimo że to by-
łyby twoje dłonie, mimo że zrobiłbyś to z miłości...
Potrafisz to zrozumieć, prawda, przyjacielu?
Obrócił ją ku sobie. Jego oczy napotkały wzrok żo
ny. Dzielił z nią jej rozpacz; w oczach Mai widział
czarną otchłań.
Pożądanie znikło. W jego objęciu pozostała tylko
czułość. Obejmował ją, aby podzielić z nią tę czerń.
Aby odjąć jakąś część jej cierpienia, aby dać jej cie
pło. Był bardziej przyjacielem niż kochankiem.
- Jesteś niezwykłą kobietą - wyszeptał. - Czy już
ci to mówiłem?
- Na pewno - odparła Maja, wsparta czołem o je
go ramię. Nie widzieli się, ale czuli swoją bliskość.
To wystarczało.
- Jesteś wspaniałym człowiekiem, William.
Nie powiedziała tego dlatego, że tak należało. To
była prawda.
- Jestem twoim mężem - odparł. - Świadomość, że
są tacy mężczyźni jak przybrani bracia Anny Kajsy,
sprawia, że wstydzę się jako mężczyzna...
- To ciebie nie dotyczy. Ich nie jest wielu. Ale i tak
za dużo... - głos na chwilę odmówił Mai posłuszeństwa.
- To wprawia mnie w straszną złość, ale czuję się bez
radna. To wszystko jest tak ohydne, brudne i wstrętne...
William pokiwał głową.
- Też tak czułem, gdy mi ojciec o tym opowiedział.
Nie spałem dobrze tamtej nocy. Ale nie możemy
o tym myśleć. Musimy myśleć o niej, wspomagać ją.
Najważniejsza jest teraz Anna Kajsa. Nasz gniew jej
nie pomoże. Ona jest człowiekiem, Mario. Nie tylko
kimś, komu współczujemy. Musi być silna. Długo
przecież z tym żyła. Długo udawała, że nic się nie
dzieje. Cicho znosiła ból. Brała na siebie wstyd
i grzech, bo oczywiście tak jej wmówili. Nadal pew
nie tak sądzi. Ona nawet nie czuła złości! Mam na
dzieję, że jeśli okażemy jej dość ciepła, będzie w sta
nie to z siebie wyrzucić, pozbyć się tego balastu!
Maja puściła Williama, bo musiała na niego spoj
rzeć. Z uwagą wpatrywała się w jego twarz. Jedno
cześnie wydawała jej się znajoma i obca.
- Naprawdę tak myślisz? - spytała z niedowierza
niem w głosie. - Naprawdę?
- Tak. Czy to dziwne?
Maja pokiwała głową i uściskała go.
- Cieszę się, że taki jesteś, Williamie - rzekła. - Cie
szę się, że jesteś moim mężem.
Było to najbliższe słowom miłości wyznanie, jakie wy
powiedziała. William na długo zachował je w pamięci.
- Rozumiesz, dlaczego nie chcę... Dlaczego nie mo-
Pokiwał głową. Dusza ludzka jest zaiste labiryn
tem. A jego żona nie należy do nieskomplikowanych
ludzi. Zresztą, William nawet nie wiedział, czy na
prawdę chciałby poznać ją do głębi. Dobrze, że były
w niej obszary, do których nigdy nie uzyska dostępu.
Ona nigdy mu się nie znudzi, to pewne...
- Co chcesz teraz zrobić? - spytał ostrożnie.
- Myśleć.
- Na dworze?
Skinęła głową twierdząco.
- Chcę być sama - odpowiedziała na jego niezada-
ne pytanie. Mógł to tylko zaakceptować.
- Pójdziesz do Ailo?
Zaprzeczyła.
- Muszę być sama - wyjaśniła.
William mógł nie czuć się odrzucony. Pocałował
ją, powstrzymując swoją tęsknotę. Nie chciał, żeby
skojarzyła ją z tamtymi obmierzłymi czynami.
Maja obdarzyła go jednym z tych swoich uśmie
chów, za które mógłby oddać życie. Leciutko przesu
nęła palcem po czole męża, jakby chciała zetrzeć je
go ponure myśli. William pogładził ją po włosach.
- Jesteś taka piękna, moja Mario - powiedział, za
nim ją puścił. - Jeżeli będziesz chciała ze mną poroz
mawiać albo żebym cię objął, jak wrócisz, obudź mnie!
Pokiwała głową.
I zniknęła w ciemnościach nocy.
Może on nigdy do tego nie przywyknie. Zawsze
czuł się osamotniony, gdy tak znikała. Jakby ucieka
ła od niego. William wiedział jednak, że jeśli chce spę
dzić z tą kobietą resztę swych dni, to musi nauczyć
się okiełznać te złe uczucia, które budziła w nim jej
potrzeba samotności. Musiał to akceptować. I nie
okazywać, jak bardzo czuł się wtedy opuszczony.
On po prostu chciał być razem z nią.
William nie wiedział tylko, że życie z żadną kobie
tą z rodu Alatalo nie było łatwe...
10
Ailo obudził się na długo przed świtem. Sen nie był
dla niego czymś oczywistym. Miewał noce, gdy nie
mal nie spał.
Ta była jedną z nich. Nie mógł też pracować. Mar
nował kolejne godziny, siedząc i patrząc w ogień.
Ida była w Skibom. Tam gdzie być powinna. To
tam jej życie wypełni się tym, co powinien jej ofiaro
wać on. Ale on nie stanie się jego częścią.
Oczywiście, że to gorzkie! Oczywiście, że piekło
jak sól sypana na żywe rany. Nie oszukiwał się.
Jego los.
Jej los.
Różniło ich to, że ona mogła się śmiać. Ze mogła
cieszyć się życiem. On miał tylko wspomnienia.
Ailo już nie płakał. Jakiś czas temu nie robił nic in
nego. Nie pomagało. Nie łagodziło bólu. Łzy nicze
go w nim nie oczyściły, bo przelewał je w samotno
ści. Nie mogło być inaczej. Może to było najbardziej
gorzkie.
Kłamstwo, które wybrali, było najlepszym rozwią
zaniem. Śmierć niewiele się różniła od jego obecnego
stanu.
Sam dokonał wyboru.
Nie pomagało mu myślenie o słuszności tej decy
zji. Po nocach takich jak ta przepełniał go ból. Od
czuwał go fizycznie, nie mógł się od niego uwolnić,
a jedynie mógł odsunąć na chwilę. Wreszcie się przy
zwyczaił, uznał go za część swego losu.
Bywały jednak noce, gdy nie dawał mu rady.
Wstawał świt. Nad zatoką rozpościerała się mgła.
Ailo wepchnął koszulę do skórzanych spodni.
W Niemczech zamówił kilka par z mięciutkiej skóry
jelenia, z kurtkami do kompletu. Nałożył jedną
z nich, bose stopy wsunął w miękkie, długie buty.
Wyglądał dobrze, ale i tak by wolał, aby jego ubra
nie było uszyte przez kogoś, kto zna się na tym le
piej niż krawcy w Europie. Przez kogoś, kto wiedział,
jak je uszyć, żeby było wygodne po latach noszenia,
i nadal ładne. Kto czynił z ubrania drugą skórę, a nie
przedmiot mody.
Jego odzienie nie przypominało spodni i kurtek
szytych przez kobiety Północy...
Było jedynie namiastką.
Ailo wyszedł w szary i wilgotny poranek. W nowy
dzień, pełen nieodkrytych możliwości. W taki, jakim
niegdyś było jego życie.
Kiedyś.
Skierował się w stronę plaży. Usiadł na piasku.
Czuł, że jest chłodny, ale wiedział, że słońce niedłu
go wyjdzie zza chmur i rozgoni mgłę. Sprawi, że znik
nie bez śladu.
Tak jak jego przyszłość.
Przesiewał piasek przez palce. Zmuszał się, aby nie
myśleć. W nocy twarz Idy stała mu tak wyraźnie
przed oczami... Sedolfa też.
Czuł, jak spala go zazdrość.
To Sedolf miał być ojcem dla jego dzieci. Bolało,
choć oczywiście mogły trafić gorzej. Jego myśli wa
hały się pomiędzy zadowoleniem, że to jego wybra-
ła, a złością, że w ogóle kogoś wybrała tak szybko
po... śmierci męża.
W jednej chwili był wspaniałomyślny i życzył jej
wszystkiego najlepszego. Cieszył się, że potrafiła żyć,
kochać, śmiać się. W następnej czuł, że mógłby ją za
bić właśnie za to.
Przecież byli dla siebie stworzeni! Nawet Reijo to
przyznał. Córka Raiji i syn Mikkala: któż, jak nie oni,
byli dla siebie stworzeni?
Ona była dla niego.
Nie dla Sedolfa.
Ale to ramiona Sedolfa obejmowały ją w nocy. Se-
dolf oznaczał życie, a jego samego Roto naznaczył
czymś, co mimo wszystko nazywał twarzą.
Dlaczego nadal się tym katował? Dlaczego wciąż
analizował to? Za każdym razem z innym wynikiem.
Wszystko na próżno. On miał tu spędzić życie
i wreszcie umrzeć. On, który już od dawna był mar
twy. Może nawet będą musieli podać dwie daty śmier
ci na jego grobie?
Ailo zaśmiał się do siebie brzydkim śmiechem.
I wtedy usłyszał nieznany kobiecy głos:
- O Boże, tu ktoś jest?!
Ailo odwrócił się gwałtownie w stronę głosu. Uj
rzał ciemną sylwetkę, zobaczył, jak unosi ręce ku twa
rzy. Usłyszał ostry krzyk przecinający ciszę. Upadla.
Nie miał maski. Spoczywała w kieszeni kurtki. Od
wrócił się i zgrzytając zębami, zaczął zawiązywać tasiem
ki. Piekło go pod powiekami, ale nie miał więcej łez.
Któż to, u diabła, był? Nowa służąca? Nic o tym
nie słyszał. Ale może przywiózł ją William?
Czyżby nie ostrzegli jej, żeby nie włóczyła się po
wyspie? Ze może napotkać jakiegoś potwora?
Ailo skrzywił się, podchodząc do obcej. Zemdlała.
Jasne włosy rozsypane były wśród suchej trawy
o tym samym kolorze.
Ułożył ją lepiej, rozluźnił kołnierzyk sukienki. Po
klepał ostrożnie po policzku.
- Hej tam - powiedział swoim miłym, ciepłym gło
sem. - Wracaj, mała!
Powoli dochodziła do siebie.
Jej ubranie było bardzo dobrej jakości, zarówno
materiał, jak i wykonanie. Spojrzał na jej dłoń.
Ostrożnie dotknął wnętrza. Dotyk potwierdził to, co
już zauważył: była szorstka. Dziewczyna musiała zaj
mować się czymś innym niż tylko haftowaniem. By
ła to dłoń służącej. Ubranej w suknię pani.
Ailo odsunął się nieco, bo nieznajoma się poruszy
ła. Gdy zobaczyła go, uniosła dłoń do ust i ugryzła
ją. Nie krzyczała, ale oczy zdradzały paniczny
strach.
Ailo wyciągnął rękę. Dziewczyna chciała wstać, ale
nadepnęła na brzeg sukni i znów się przewróciła.
On siedział nieporuszony.
- Nikt ci o mnie nie powiedział?
Potrząsnęła głową bez słowa. Odsunęła się jeszcze
dalej.
- Nie jestem niebezpieczny. Po prostu poparzyłem
kiedyś twarz. Widziałaś już. Wtedy zemdlałaś. To dla
tego noszę maskę...
- Kim jesteś? - spytała, nie spuszczając z niego
wzroku. Miała głos dziewczyny. Ale oczy w jej mło
dej twarzy były oczami starej kobiety.
- Bratem pani domu - odparł. - Bratem Mai... Marii.
Wpatrywała się w niego, przełykając ślinę. Zwilży
ła językiem wargi. Wydawało się, że już doszła do sie-
bie. Zacisnęła dłonie, aż zbielały kostki. Usta drżały.
Nadal nie spuszczała z niego oczu.
- Jej bratem? - powtórzyła. Zaśmiała się dziwnie. -
Spytaj, kim ja jestem!
- Kim jesteś? - spytał Ailo posłusznie. Nie podo
bał mu się jednak mroczny ton jej śmiechu. To, że
drżał niebezpiecznie blisko granicy płaczu.
- Siostrą Williama - rzuciła. Już się nie śmiała. Po
trząsnęła głową. Jasne, gęste włosy sięgały jej do ra
mion. Ailo ucieszył się, że nie są rude. - Jestem nieślub
nym dzieckiem Marcusa Runefelta. Jednym z wielu.
-Aha.
Ailo przyjrzał się jej. Dziewczyna była młodsza niż
mu się początkowo wydawało. Miała w sobie jakąś
niewinność, mimo że jej słowa cięły ostro niczym
nóż. W jej zachowaniu było coś bezbronnego...
- U nas tak się urodziła Maja - rzucił. - Nie po
winnaś sądzić, że jesteś jedynym nieślubnym dziec
kiem na całej Północy.
Zaśmiała się nieszczerze. Spojrzała na maskę.
- Jak się nazywasz? - spytała.
Powtórzyła jego imię kilka razy, jakby je smakowała.
- Nie jest fińskie?
- Lapońskie - odparł. - Ja jestem Lapończykiem.
Maja tylko w połowie. A ty, mała, masz jakieś imię?
- Anna Kajsa. Skończyłam siedemnaście lat. Ale
czuję się tak, jakbym miała naraz i dwanaście, i seo.
Powiedziała to z uśmiechem, ale Ailo wyczuł po
wagę w jej głosie.
- Ja jestem dużo, dużo starszy - westchnął. - Mam
dwadzieścia cztery lata. Ale czuję się stuletnim star
cem. Może więc jesteśmy rówieśnikami, gdy ty prze
żywasz ciężkie chwile?
Spojrzała na niego poważnie. Stała na sztywnej,
pożółkłej trawie, stale narażonej na podmuchy wiat
ru znad zatoki. Już bez uśmiechu na bladych wargach
pokiwała głową.
- Może tak - rzekła.
Młoda dziewczyna nie powinna mówić tak smut
nym tonem, przemknęło przez głowę Ailo. Ale nie
chciał pytać. I wiedział, że to nie jest czas na żarty.
- Nadal się mnie boisz? - spytał.
Anna Kajsa z pewnym wahaniem potrząsnęła gło
wą. Najwyraźniej nie była całkiem pewna. Mimo to
zaryzykowała zrobienie kilku kroków w jego stronę.
Stanęła w odległości ramienia. Ailo czuł, że bliżej
za żadne skarby nie podejdzie.
- Mógłbyś zdjąć maskę? - spytała. Głos jej drżał,
ale wzrok był stanowczy. Postanowiła, że będzie pa
trzyła prosto na to, co ją przeraziło. Chciała wyjść
naprzeciw temu, czego się bała. On nie mógł jej nic
zrobić, zresztą nie chciał.
Może dlatego, że jego głos był cichy jak popołu
dniowy letni deszcz, który pozostawiał po sobie pięk
ny zapach i który tylko wzmacniał życie?
Oczywiście, był mężczyzną, ale różnił się od innych.
- Nie będziesz się bala?
Potrząsnęła głową, nie spuszczając z niego wzro
ku. Postanowiła, że nie będzie się bać. Była niczym
odważny żołnierz walczący w pierwszym szeregu.
Szła na spotkanie przeznaczenia wyprostowana
i z uniesionym czołem.
Ailo rozwiązał tasiemki. Maska opadła. Patrzył na
Annę Kajsc i dostrzegł, jak pobladła. Jak jej źrenice
się rozszerzyły. Jak z trudem przełykała ślinę i wal
czyła ze sobą.
- Nie stanowię pięknego zjawiska, wiem - powie
dział spokojnie. - Choć rzeczywiście kiedyś uchodzi
łem za przystojniaka... Ileś tam dziewczęcych serc bi
ło mocniej na mój widok. I żadna z nich się nie bała.
- To jest takie...
- Wina królewskiego prochu - rzucił Ailo sucho. -
Pewnie o tym słyszałaś. O tych okropnych ludziach,
którzy chcieli sprzeciwić się królowi i ukraść jego
broń. Którzy podłożyli ogień na jego statku i wysa
dzili w powietrze znajdujący się tam proch. Jego
część wypaliła w moją twarz. Pewnie tuż po tym wy
padku byłem jeszcze brzydszy, ta krew...
Dziewczynę przeszedł dreszcz.
- Boli cię to?
- Twarz nie. Ona tylko zastygła w tę maskę. Ale
mam uszkodzone ramię. Boli mnie noga. Plecy nigdy
nie będą zdrowe...
Anna Kajsa oddychała z trudem. Oczywiście, on
był odrażający. Ta jego chropowata skóra, jakby ktoś
formował jego twarz w glinie i znudził się tym, za
nim zdecydował, jakie będzie miała rysy... I ta bryła
gliny zastygła tak, że nie mógł już nic z nią zrobić.
Pozostawił tylko otwory na oczy, nos i usta.
Była to twarz, która się mogła przyśnić. Nie była re
alna ani człowiecza. Ale płonęły w niej oczy: miłe, me
lancholijne, zmieniające kolor, przekazujące uczucia...
No i ten głos.
Głos, który dotarł do niej, zanim otworzyła oczy
i ujrzała jego maskę. Głos, który był najłagodniejszy
spośród tych, jakie słyszała. Miększy od puchu.
Anna Kajsa wiedziała, że wewnątrz Ailo jest ładny.
- Nie przestraszę się ciebie już więcej - rzuciła nie
mal pewnie. Nadal drżała, ale wiedziała już, kim on jest.
Wierzyła, że Ailo nie stanowi dla niej niebezpie
czeństwa. Miała doświadczenie. Umiała przeczuć,
który z mężczyzn może ją skrzywdzić. Wielu miało
w sobie coś, czego się bała. Nie lubiła, gdy jej doty
kano, choćby całkiem niewinnie.
Nawet ojciec przestraszył ją swoją mocną sylwetką.
William też był potężny, ale z nim czuła się bezpiecz
nie. Dla niego kobiety były ludźmi. Dla jej przyrod
niego brata istniała tylko jedna kobieta: jego żona.
W jego obecności oddychała z ulgą.
Knut pewnie też był taki, ale jeszcze nie miała co
do tego pewności.
Ailo był jedynym mężczyzną poza Williamem,
przy którym mogła czuć się bezpiecznie.
Anna Kajsa może była jeszcze dzieckiem. Ale mia
ła doświadczenie kobiety, która żyła długo i doznała
więcej cierpienia, niż mogła znieść.
Czuła wyraźnie, kiedy napotkała przyjaciela.
- To dobrze - uśmiechnął się Ailo.
I Anna Kajsa dostrzegła ten uśmiech. Jako jedna
z niewielu ludzi odgadła, że ten skurcz nieuformowa-
nej twarzy oznacza uśmiech.
- Nie lubię straszyć ludzi - dodał.
- Czy to dlatego tu mieszkasz, a nie w domu? Cho
wasz się?
Ailo potrząsnął głową.
- Ja sam tak chciałem. Chyba rozumiesz, dlaczego...
Dziewczyna nie odpowiedziała. Ale może rozumiała.
- Ja mam tu pozostać do czasu, aż się stanę damą -
oznajmiła z ironią. Teraz, gdy go zaakceptowała, mó
wiła więcej. Jej wzrok zwrócił się na południe, w stro
nę lądu. Ailo dostrzegł cień lęku w jej młodej twarzy,
która czasem wydawała się zbyt dojrzała. Nie wiedział,
skąd brały mu się takie myśli. Po prostu się pojawiały.
- Nie sądzę, żeby to nastąpiło. Myślisz, że wtedy
będę mogła tu zostać? Na zawsze?
W jej głosie płonęła nadzieja. Ailo uderzyła myśl,
że większość dziewcząt w jej wieku załamałaby ręce
z rozpaczy, gdyby miały przebywać na wyspie, odcię
te od świata. Błagałyby, żeby je stąd wywieźć.
Ale Anna Kajsa nie była zwykłą dziewczyną. Ailo
czuł, że musi o niej porozmawiać z Mają.
- Naprawdę byś chciała?
Energicznie pokiwała głową, aż frunęła jej grzyw
ka. Ale dłonie nadal trzymała zaciśnięte. Ciało zdra
dzało strach. To strach ją krępował. Czegóż to mo
gła się bać Anna Kajsa? Ailo żył w przekonaniu, że
tylko on wzbudza strach.
Musiało ją przerażać coś na lądzie.
Ale nie wolno mu pytać!
- Maja i William na pewno pozwolą ci tu pozostać
tak długo, jak będziesz chciała - powiedział Ailo
z przekonaniem.
- Ale on... Marcus Runefelt...
Znów zbladła. Czyli jedna z osób, których się ba
ła, to Marcus Runefelt. Jej ojciec. Ailo mógł to zrozu
mieć. Stary Runefelt wzbudzał takie uczucia. Ailo po
dejrzewał jednak, że w gruncie rzeczy nie o to chodzi.
- On nie jest Wszechmogącym - rzucił szorstko.
Dziewczyna spuściła wzrok, jakby to swobodne
użycie określenia Boga ją krępowało.
- On nie może cię do niczego zmusić. Nie chce -
poprawił się. Uświadomił sobie, że Runefelt jest te
raz prawnym opiekunem dziewczyny i jednak może
ją zmusić. O n a też to wiedziała.
- Kiedy przyjechałaś? Wczoraj?
Pokiwała lękliwie głową.
- Z Williamem...
Ailo zrozumiał, że nie mieli czasu, by mu o niej
powiedzieć.
- Nie mogłam zasnąć - tłumaczyła. - Musiałam
wyjść z domu. Nikt jeszcze nie wstał.
- Cieszę się, że się spotkaliśmy. Choć pewnie by
łoby lepiej, gdybyśmy poznali się w inny sposób...
Anna Kajsa uśmiechnęła się. Była taka słodka, gdy się
uśmiechała. Ailo czuł, że już wkradła się w jego serce.
Stała się jakby młodszą siostrą. Jego rodzina wciąż się
rozrastała! I więzy krwi niewiele mają z tym wspólne
go. Więzy duchowe są ważniejsze. Są bardziej pewne.
- Mogę zobaczyć twój dom?
Ailo zgodził się i poszedł pierwszy.
Pozostawił na kominku płonący ogień, lecz mimo
to było chłodno. Dopiero później promienie słońca
wpadające przez okna pomagały w ogrzaniu wnętrza
kamiennego domku.
Jej oczy dostrzegły wszystko. Meble z poprzedniej
epoki, które Maja tu kazała przenieść i które nie pa
sowały do tego wnętrza. Dom zbudowany był dla
grubo ciosanych mebli dla służby.
Zmarszczyła nos.
- Co, nie podoba ci się? - zdziwił się z uśmiechem.
- Tu nie jest jak w tym dużym domu. To nie ty to
urządzałeś.
Miała bystre spojrzenie.
- To Maja - odpowiedział i zaśmiał się. Złapał się na
myśli, że wieki całe już tak się nie śmiał, nie czuł takiej
radości jak teraz. Teraz odkrył, że nadal umie się śmiać.
Wszystko dzięki tej dziewczynie, która wciąż sta
nowiła dla niego zagadkę.
- Zauważyłam.
Rozglądała się, zmrużywszy oczy. Zmarszczyła
brwi. Jej oczy rozjaśniły się, były jak przejrzysta woda.
- Ale nie zmieniła wszystkiego. Dużo zostało po sta
remu. To nie jest dom dla państwa. Nie chciała tak...
- Nie udałoby się - stwierdził Ailo. - Dom jest za
mały.
- No i ty byś tak nie chciał?
Była bystra.
- Nie chciałbym.
- Sądzę, że o tym wiedziała - rzekła Anna Kajsa.
Usiadła na stole, który stał pośrodku pokoju. Ailo
starał się, żeby przynajmniej on był posprzątany. Po
za tym mało się przejmował porządkiem. - Chciała,
żeby on pasował do ciebie.
Skąd taka przenikliwość u tej młodej dziewczyny?
- Widzę takie rzeczy - odparła, mimo że Ailo nie
zadał tego pytania. - Patrzę na to, czym ludzie się ota
czają, i wtedy rozumiem ich lepiej.
- To jest jakiś sposób - przyznał Ailo. - Ale rów
nie dużo można uzyskać, rozmawiając.
Umknęła mu spojrzeniem i nie odpowiedziała.
Ailo zrozumiał, że taka rozmowa jak ta z nim te
raz nie jest dla niej czymś zwyczajnym. Nieoczeki
wanie zdobył zaufanie dziewczyny i wiedział, że mu
si bardzo uważać, by go nie stracić. W niej było coś
nieuchwytnego, coś trudnego do określenia.
- Ale i tak wiele wyczytałaś z tego pokoju - po
chwalił ją Ailo nie na tyle szybko, żeby uznała to za
kłamstwo lub za zaprzeczenie wypowiedzianych
słów.
Jej twarz rozjaśniła się.
Była tak młoda, że nie wyczuwała zmian nastroju.
To wiedział. Ale wiedział także, że na pewno nie by
ła przeciętna.
- Tyle tu ładnych rzeczy...
Jej wzrok zatrzymał się na jednej z jego srebrnych
mis, potem na innej ze zdobieniami kwiatowymi. Ailo
najchętniej czerpał motywy z natury, ze świata roślin
i zwierząt. Tych modeli nie odpychał jego wygląd. Za
wsze miał je pod ręką i nie musiał z nimi rozmawiać.
- Cieszę się, że tak uważasz.
Spostrzegła, że jego oczy rozjaśniły się w uśmiechu.
- To ja je zrobiłem.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się w zdumieniu.
Zsunęła się ze stołu. Musiała podbiec do tych przed
miotów, dotknąć ich pieszczotliwie, pogładzić...
Ailo zrozumiał, że stworzył coś, co dawało radość.
Zrozumiał też, że Anna Kajsa umiała dostrzegać
piękno, mimo że nigdy się o nim nie uczyła.
Istniało w niej, tak samo jak w nim. Miała do tego
serce. Ailo poczuł nagle, że może jednak nie jest sa
motny. Ze jest ktoś, kto potrafi zrozumieć tę część
jego duszy dużo lepiej niż Maja. Dla Mai jego prace
nie znaczyły zbyt wiele...
- Robisz też biżuterię? - spytała.
- Rzadko - odparł. Wszystko, co próbował stworzyć,
zamieniało się w figurkę odlatującego ptaka. To bolało.
- Ale umiesz?
Potwierdził.
Zamilkła na dłuższą chwilę. Walczyła ze sobą, aż
w końcu spytała:
- Mógłbyś zrobić dla mnie ozdobę? Powinnam mieć
coś takiego, skoro mam zostać damą... Bardzo bym chcia
ła, żebyś to ty ją zrobił. Czy mógłbyś zrobić coś, co...
- ... byłoby tobą? - dokończył za nią.
Anna Kajsa pokiwała głową. Jej palec błądził
wzdłuż łodygi rośliny na obrzeżu misy.
- Powinnaś być kwiatem - stwierdził.
Oczy jej się rozszerzyły pytająco.
- Dlaczego kwiatem?
Na pewno nie była uciekającym ptakiem, to wie
dział, ale nie mógł jej tego powiedzieć.
- Widzę ciebie jako kwiat - odparł po prostu. - Ja
ko bratek. Delikatny, ale taki, że gdy już się na nie
go spojrzy, nie można oczu oderwać.
Jej policzki lekko poróżowiały. Twarz się zamknę
ła. Uśmiech znikł.
Ailo zastanawiał się, czy w jego słowach było coś
niewłaściwego.
- Zrobię dla ciebie tę ozdobę - rzucił pospiesznie. -
Ten kwiat...
Nie odpowiedziała. Odstawiła misę. Spojrzała na
niego tak, jakby ją zawiódł. Ailo nie mógł się domyś
lić, dlaczego.
- Muszę wracać - oznajmiła tylko. - Sądzą pewnie,
że uciekłam.
I poszła.
Bez słowa wyjaśnienia.
Ailo wiedział już, że zrobi ten bratek w złocie.
Zastanawiał się, co mogło spowodować zmianę
w zachowaniu dziewczyny, co przesłoniło jej twarz.
Nie wiedział jeszcze, że sprawiło to jego jedno spoj
rzenie, w którym zdradził się jako mężczyzna. Gdy
spojrzał na nią tak, jak patrzy mężczyzna na ładną ko
bietę. Wtedy wzniosła mur. On na tyle odgrodził się od
tej sfery życia, że tego nie spostrzegł. Nie zrozumiał.
Ailo nie znał przeżyć Anny Kajsy. Jeszcze nie.
11
To Anjo opowiedziała mu o Annie Kajsie. Dopie
ro po południu poszedł do dużego domu. Przez cały
dzień starał się naszkicować idealny bratek.
Anjo napotkał w altanie. Siedziała tam i szyła, jak
zwykle. Ailo zachwyciła jej bujność. Była tak ładna,
promieniejąca od wewnątrz. Przypominała słońce,
które dawało ciepło i światło. Wyglądała młodo, wy
dawała się szczęśliwa i spełniona.
Ailo cieszył się z jej powodu. Pamiętał, jaka była
kiedyś. Pamiętał tę Anjo, która pracowała jako ku
charka namiestnika w Alcie.
Boże, jak to było dawno!
- Ależ mnie zaskoczyłeś! - zaśmiała się do niego
Anjo. Jej dłonie na chwilę przerwały pracę. W altanie
było chłodno, ale nie zimno. Wiatr i ziąb pozostały
na zewnątrz.
Podszedł do niej i długo na nią patrzył.
- Jesteś ładna - powiedział. - Cholernie ładna!
Anjo roześmiała się z całego serca, aż musiała przy
trzymać brzuch, który falował jak morze podczas bu
rzy.
- Łatwo dałabym się oszukać - stwierdziła, gdy się
uspokoiła. W oczach nadal miała ogniki. - Trochę po-
kołysałam małe, choć i tak jest ruchliwe, powiem ci! -
Położyła jedną dłoń tam, gdzie nosiła nowe życie.
- Pozwalają ci tu samej siedzieć?
Pokiwała głową i poklepała ławkę koło siebie. Ailo
posłusznie usiadł.
- Co gorsza, wszyscy odpłynęli...
Anjo naprawdę wyglądała bardzo ładnie, gdy się
uśmiechała. Oczami pełnymi uśmiechu napotkała za
troskane spojrzenie Ailo.
- Anna Kajsa potrzebowała ubrań - wytłumaczyła. -
Poznałeś ją, prawda? Mówiła nam„.
- To dziwne dziecko - pokiwał głową Ailo.
Anjo nie odpowiedziała od razu.
- Popłynęli do krawcowej, która szyje dla nich od
lat. Knut się przyłączył, ponieważ William dowie
dział się, że ktoś sprzedaje gospodarstwo. A Maja
chce sprowadzić lekarza, żeby tu pozostał do czasu
mojego rozwiązania.
- Ale postarasz się nie zrobić tego, gdy jestem tu
sam ze służbą?
Śmiech Anjo jakby rozjaśnił ściany wokół nich.
Spoważniała po chwili.
- Co sądzisz o Annie Kajsie? Ona nic nie powiedzia
ła o spotkaniu z tobą, poza tym że się poznaliście...
- Przyznała, że się przestraszyła?
Anjo potwierdziła skinieniem głowy.
- To dziwna dziewczyna. Młoda, a zarazem nie
zwykle dojrzała. I taka zalękniona...
Spojrzał na Anjo, a potem na szklaną ścianę. Mat
ka Williama miała poczucie piękna. Altana była tego
dowodem, ta kobieta pozostawiła w niej cząstkę sa
mej siebie.
- Wydawało mi się, że się zbliżyliśmy, że mówiliśmy
tym samym językiem, że mnie zaakceptowała. Była ta
ka ufna! I nagle to się zmieniło, ona stała się inna, jak
by wzniosła lodową ścianę pomiędzy nami. I poszła...
Anjo odłożyła robótkę. Poczekała, aż Ailo skoń
czy. Ujęła go za rękę i ścisnęła mocno.
- Mam nadzieję, że odzyskasz jej zaufanie, Ailo.
Ona potrzebuje przyjaciela, biedaczka. Ale nie wybie
rze byle kogo. Sądzę, że ty się nadajesz. Mam nadzie
ję, że to tobie okaże ufność, że do ciebie będzie mog
ła się zwrócić. Wierzę, że masz siłę, by jej pomóc.
- Co jej się stało?
Anjo nabrała powietrza i opowiedziała mu histo
rię życia Anny Kajsy tak jak ją usłyszała.
To nie była bajeczka dla grzecznych dzieci.
Ailo miał 'wściekłość w spojrzeniu, gdy skończyła.
Teraz on potrzebował dłoni Anjo.
- Biedna mała! - rzucił z głębi serca. Teraz ją lepiej
rozumiał. Ale nadal pozostawała dla niego bratkiem.
Intensywnie niebieskim bratkiem, który zapożyczył
kolor od wieczornego nieba i górskich jezior. - Teraz
rozumiem, dlaczego tak ją cieszyło, że może tu być.
- Nadal czuł, jak szaleją w nim gniew i bezsilność.
Nie mógł znaleźć dla tych uczuć ujścia, nie był w sta
nie pomóc Annie Kajsie. Ona potrzebowała teraz ko
goś godnego zaufania, kogoś, kto by mógł być dla niej
rodziną. Kto potrafiłby sprawić, że odzyskałaby wia
rę w ludzi, w mężczyzn. Kogoś, kto by jej nigdy nie
zawiódł, do kogo mogłaby się zawsze zwrócić.
- Postaram się - obiecał. - Ale wiele zależy od niej.
- Pewnie większa część - odparła Anjo mądrze.
Ailo pozostał jeszcze razem z nią. Patrzył, jak szy
je. Rozmawiali. O dziecku, które się miało urodzić.
O Mai. O Williamie. Wrócili do czasów spędzonych
na płaskowyżach północy. Odkryli, że oboje za nimi
tęsknią. Ale oboje też wiedzieli, że żadne z nich nie
odważy się na powrót tam.
Nie siedział długo. Nie chciał spotkać się z pozosta
łymi. Potrzebował czasu na przetrawienie historii An
ny Kajsy. Musiał to zrobić, zanim ponownie spojrzy
jej w oczy, inaczej dziewczyna pozna, co on teraz czu
je. Miała bystre spojrzenie. Już rozumiał, dlaczego.
To ona musiała go zaakceptować. Wszystko opie
rało się na jej zaufaniu.
Ailo wiedział bardzo dobrze, że właśnie on powinien
okazać się godny tego zaufania. Chciał zostać jej przy
jacielem. Stało się to jego nowym celem życia. Może nie
najłatwiejszym, ale jego życie i tak nigdy nie było łatwe.
- Znasz miejsca, gdzie rosną bratki? - spytał nagle
Anjo.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Bratki? - powtórzyła.
- Bratki.
- Wiosną zakwitło kilka przy schodach. Nie pamię
tam, czy nadal tam rosną. Ale może masz na myśli
dzikie bratki?
O nich też myślał. Bujające się na długich łodyż
kach, pełne chęci życia, drobne i ładne.
- Chyba na nie też jest za późno - westchnął.
- Dlaczego bratki? - nie poddawała się Anjo.
- Nie sądzisz, że pasują do Anny Kajsy? - odparł
pytaniem.
- Ty chyba widzisz zbyt dużo, mój Ailo - powie
działa w zamyśleniu. - Mam nadzieję, że znajdziesz
te bratki. O n a nigdy nie dostała nic pięknego, nic, co
by było zrobione z myślą o niej...
Gdy Ailo przyszedł do nich następnego dnia, zo
baczył Annę Kajsę z Henrikiem i Karłem. Pięknie wy
glądała, gdy biegła z malcami po zielonej trawie. Jej
jasne włosy lśniły niczym pole pszenicy, błękitna,
prosta sukienka furkotała na wietrze.
- Ma do nich podejście - zwierzyła się mu Anjo. -
Obie z Mają już teraz jesteśmy jej bardzo wdzięczne.
Wiem, że maluchy są słodkie, ale potrafią też mocno
zmęczyć...
Zaśmiała się.
- No i stratą czasu byłoby posadzenie jej do hafto
wania. Obie z Mają zjeżyły się na samą propozycję.
Dziewczyna nienawidzi tego równie mocno jak two
ja siostra.
Chłopcy dostrzegli Ailo. Nawet Anna Kajsa nie była
ich w stanie utrzymać. Małe stopki popędziły do tego
wujka, który wyglądał groźnie, a który był taki miły.
Ailo schwycił piszczących malców, okręcił ich na
około, aż krztusili się ze śmiechu. Na koniec cała trój
ka upadła na trawę, wyczerpana.
Anna Kajsa z wahaniem podążyła za chłopcami.
W końcu pozostawali pod jej opieką. A Ailo był przy
jacielem. Żałowała, że tak wtedy zareagowała. On był
miły.
Ale poczuła ten dawny, dławiący strach. Po prostu
uciekła.
Ailo nie miał złych zamiarów. Wiedziała o tym. Prze
cież pozwolił jej odejść. To zawiniła jej wyobraźnia.
Ailo różnił się od innych mężczyzn.
I to czymś więcej niż tylko oszpeconą twarzą.
Anna Kajsa długo myślała w nocy. O nim też. Je
go twarz, czy nie-twarz, stawała jej przed oczami.
Czuła wtedy, że chce krzyczeć. Ale coś w niej zasta
nawiało się, jak on mógł wyglądać kiedyś.
Anjo mówiła, że był niezwykle przystojny. Chyba
najprzystojniejszy ze wszystkich mężczyzn, jakich
znała. Wtedy Knut chrząknął i spytał, dlaczego w ta
kim razie nie zagarnęła dla siebie tego pięknisia...
Zaśmiali się, ale Anna Kajsa nadal nie wiedziała,
jak Ailo kiedyś wyglądał.
Patrzyła na Anjo i Knuta, na ich głowy pochylone ku
sobie, na oczy niemal mówiące do siebie... Poczuła, jak
zimny pot spływa jej po plecach. Musiała od nich odejść.
Podeszła teraz z wahaniem do Ailo leżącego w tra
wie z malcami na brzuchu. Był zarazem i koniem,
i trollem. Miał dobry śmiech. Chłopcy go lubili. Śmia
li się i piszczeli, a ich małe rączki próbowały go ła
skotać. Nie wydawało się, żeby to specjalnie odczu
wał, ale śmiał się i podskakiwał, żeby ich nie zawieść.
Najpierw dostrzegł brzeg jej sukienki. Była jasno
niebieska jak styczniowe niebo tu, w Finlandii.
Z ciemniejszym brzegiem wzdłuż dołu.
To było jedyne przybranie, ale tak młoda dziewczy
na nie potrzebowała ozdób. Była ładna sama w sobie.
Młodość była ładna.
Ailo ze śmiechem uwolnił się od natrętnych rączek.
Pozwolił chłopcom zawisnąć na swojej szyi. Lubił ba
wić się z nimi. Mógł sobie wyobrażać, że naprawdę jest
ojcem. Były to momenty otoczone złocistą poświatą.
Ale także Anna Kajsa promieniowała taką poświa
tą. Także Anna Kajsa była ważna.
Udało mu się usiąść, nie wypuszczając z objęć sio
strzeńca i bratanka.
Pozdrowił dziewczynę łagodnie. Zrobił to pierwszy,
ponieważ ona od razu straciła całą odwagę i stała tyl
ko z płonącymi policzkami i spuszczonym wzrokiem.
- Wczoraj cały dzień szukałem bratków - powiedział.
Zerknęła na niego szybko. Dostrzegła powagę
w spojrzeniu.
- Znalazłeś?
- Tak, wiele. W nocy je szkicowałem. Musiałem na
rysować wszystkie. Żaden nie jest całkiem podobny
do drugiego, wiesz?
Pokręciła głową. Kąciki ust ostrożnie uniosły się
w górę.
- Co teraz robisz?
- Wyrzeźbię kilka w drewnie, zobaczę, jak wyjdą.
Wybiorę najładniejszego. Zrobię formę z gipsu, po
tem w glinie. W końcu wytopię najładniejszego w zło
cie - dla ciebie.
Anna Kajsa uciekła wzrokiem.
Nie mogła temu uwierzyć. Ale on potrafił wywo
łać przed jej oczami ten obraz, sprawić, żeby zaprag
nęła owego cudeńka równie mocno jak on. Mimo to
nie umiała sobie wyobrazić bratka innego niż zwy
kły.
Nie mogła też uwierzyć, że dostanie prezent.
Anna Kajsa bała się doznać zawodu.
- Możesz przyjść zobaczyć rysunki...
Patrzyła w dal. Jej twarz była tak młoda, tak naga.
Spojrzenie błądziło, by nie mógł go ściągnąć.
Chciała.
I nie chciała.
- Możesz wziąć dzieci - zaproponował. - Lubią
tam przebywać. Uwielbiają bawić się w piasku. Nic
nie szkodzi, jeśli coś stłuką w domku, to nieważne.
Ailo chciał stworzyć wrażenie, że to ma być zwy
kła wycieczka. I że nie chodzi tylko o nią, skoro ma
wziąć ze sobą chłopców.
- Możemy poprosić o koszyk z jedzeniem i rusza
my - dodał. Gotów był odgryźć sobie język, bo wy
dało mu się, że zbytnio naciskał.
O n a jednak prawie nie słuchała. Wreszcie jej
wzrok na chwilę spoczął na Ailo.
- Będę mogła wybrać kwiat, z którego zrobisz dla
mnie ozdobę?
Potwierdził.
- Możemy iść teraz?
Ailo z trudem podniósł się na nogi. Uśmiechnął się
do malców, którzy mieli już kwaśne miny. Wujek nie
zajmował się nimi od nieskończenie długiego czasu!
- Czy te dwa urwisy mają ochotę na wyprawę
z Anną Kajsą i starym wujkiem Ailo?
Zachwycony wrzask powiedział mu, że z pewno
ścią mają.
Ailo pokłusował w stronę domu z jednym chłop
cem na barana, a z drugim na ręku. Anna Kajsa szła
kilka kroków za nimi. Z wahaniem, ale szła.
Anjo opuściła zasłonę i odsunęła się od okna. Po
słała Mai spojrzenie pełne radosnego triumfu.
- Wiedziałam! Wiedziałam, że Ailo będzie umiał
przebić się przez jej lodową powłokę.
- Nie ciesz się za wcześnie! - ostudziła ją Maja. Jed
nak i ona się radowała. Anna Kajsa potrzebowała kogoś,
kto będzie ją rozumiał. Wiedziała, że sama nie potrafi
do niej dotrzeć. - Byle tylko nie zbliżyli się za bardzo! -
dodała cicho. - Byłoby to dla nich nieszczęście...
- Za wcześnie na smutki - stwierdziła Anjo. Ale
i jej ta myśl przeszła przez głowę.
- Ailo nie pozwoli na to - oznajmiła Maja.
Dobiegł ich odgłos biegnących dziecięcych stóp.
Skierowały się w stronę kuchni.
- Ailo nigdy nie dopuści, żeby znów doznać zawo
du - dodała.
- Nie, Ailo nie - odparła Anjo. - Ale nic nie wie-
my o dziewczynie. To, co przeszła, pozostawiło głę
bokie ślady w jej duszy. Jak świeżo zorane bruzdy.
Złe byłoby pozostawiać nowe...
Maja pokiwała głową. Szwagierki spojrzały sobie
w oczy. Wiedziały to samo. Myślały to samo.
Oczywiście, doznały ulgi na myśl, że Ailo zdoby
wał zaufanie Anny Kajsy. Nie tłumiło to jednak stra
chu, który obie czuły.
Wisiał jeszcze w powietrzu, gdy Ailo wszedł do
kuchni. Stanął przy drzwiach.
- Hu, hu, czuję tu chrześcijańską krew - odezwał
się słowami trolla z norweskiej bajki.
Rozluźniło to atmosferę. Śmiech Anjo i Mai był
jednak nieco wymuszony.
- Straszek i Ponurek mają ochotę pójść ze mną na
wyprawę. I z Anną Kajsą. Bierzemy ze sobą koszyk
z jedzeniem. Więc jeśli zastaniecie pustą spiżarkę, bę
dziecie wiedzieć, gdzie się to wszystko podziało.
Był tak beztroski i zadowolony. Taki, jakim go pa
miętały z bardzo, bardzo odległych czasów...
Obie kobiety na to wspomnienie poczuły ukłucie
w piersi.
Może niepotrzebnie się lękały. Przecież to mogło
się obrócić na dobre i dla Ailo.
- Znalazłem bratki - zwrócił się Ailo do Anjo. - Ca
łe masy. A teraz Anna Kajsa wybierze sobie jednego.
Anjo opowiedziała Mai o jego planach. Maja pode
szła do brata i potargała mu włosy.
- Postaraj się, żeby ładnie wyszedł, mój Ailo! Mo
że bratek stanie się znakiem rodowym Anny Kajsy,
tak jak ptak o rozpostartych skrzydłach jest naszym...
- Zrobię dla ciebie nowego - odparł. Nie chciał roz
mawiać o dziewczynie z Mają i Anjo. Domyślał się, że
jeszcze przed chwilą mówiły o nim. A w spojrzeniu
Mai czaiło się coś, czego nie potrafił zdefiniować. -
Gdzie Knut i William?
- Jeszcze zostali - wyjaśniła Anjo. - Oglądają go
spodarstwo, które może kupimy. Trochę się rozluź
ni na Hailuoto.
- Dobrze jest tu z wami - wymknęło się Mai szczerze.
Te słowa padły tak spontanicznie, że i Ailo, i An
jo poczuli wzruszenie.
- Tak całkiem nie znikniemy - pospieszyła z odpo
wiedzią Anjo.
Ailo odwrócił się w stronę Anny Kajsy. Usłyszał
słaby szelest sukni, gdy dziewczyna schodziła ze
schodów.
Dzieciaki czekały w kuchni. Ailo miał nadzieję, że
nie zdążą napsocić.
- Wzięłam cieplejsze kurtki dla chłopców. - Anna
Kajsa pokazała je matkom, oczekując potwierdzenia.
Maję zabolała pokora, jaką dziewczyna wobec nich
okazywała. Pozwoliły jej na przejęcie części odpowie
dzialności za chłopców, żeby miała się czym zająć,
poczuć się potrzebna. To nie miało być tylko zabija
nie czasu jak haft.
A tymczasem ona weszła w rolę guwernantki ni
czym uboga krewna.
Nie tak miało być. Nie była przecież kimś spoza
rodziny, była siostrą Williama. Jedną z nich.
Żadną służącą.
O Boże, a jakimi słowami właściwie poprosiła An
nę Kajsę o to, by się zajęła dziećmi? Czy właśnie nie
tak ją potraktowała?
Maja miała nadzieję że Ailo zdoła przekonać
dziewczynę, że Mai nie o to chodziło. Miała nadzie-
ję, że przekona Annę Kajsę, że tu nikt nie oczekuje
od niej uniżoności.
To nie po to u nich zamieszkała.
Ailo niósł Henrika na ramionach, w końcu syn
Mai był młodszy. Karl czul się całkiem duży, gdy tak
szedł pomiędzy Ailo i Anną Kajsą, trzymając ich za
ręce. Nie chciał być traktowany jak maluch, ale do
brze było czuć uścisk dłoni dorosłych.
Anna Kajsa niosła koszyk z jedzeniem. Ailo chciał
go od niej wziąć, ale ona zaprotestowała stanowczo,
twierdząc, że kwestia jedzenia to domena kobiet.
Zgodził się choćby po to, by odczuła, że ma rację.
Koszyk zresztą nie był ciężki. W końcu nie wybie
rali się na czterodniową wycieczkę...
Nie mówiła za dużo podczas drogi przez las. Nie
do niego. Oboje zwracali się do chłopców. Przez ostat
ni kawałek drogi Ailo niósł już obu. Małe stopy Kar
la zmęczyły się długą wędrówką. I tak był dzielny.
Gdy dotarli do domku, chłopcom nagle wróciły si
ły. W końcu przybyli w nowe miejsce, które natych
miast musieli zbadać. Zapomnieli, że byli już tu
wcześniej. Wszystko musieli zobaczyć. Musieli siadać
na pieńkach, łazić na czworakach wokół kamieni, cho
wać się za rogi domu, wspinać na schody i zjeżdżać
z nich na krągłych zadkach. Byli niezwykle zajęci.
Anna Kajsa usadowiła się na schodach i spojrzała
na Ailo wyczekująco. Jakby nie chciała pytać o coś,
o czym on sam powinien pamiętać. Jakby nie chcia
ła się narzucać.
Ailo zrozumiał w przebłysku intuicji, że ona chce
zobaczyć jego szkice. Od razu.
To przecież przede wszystkim dlatego tu przyszła.
Nie powinien sądzić, że miała ku temu inne powo
dy. Przyszła tu, aby zobaczyć szkice. Aby wybrać bra
tek. Swój własny bratek.
Ailo wszedł do środka. Zostawił za sobą otwarte
drzwi, choć wiedział, że ona i tak nie wejdzie. Nawet
gdyby chciała, to nie mogła, bo była odpowiedzialna
za Karla i Henrika. A Anna Kajsa traktowała to za
danie z powagą.
Po krótkiej chwili wyszedł z teczką pod pachą, nio
sąc wazonik z żywymi bratkami. Postawił go koło niej,
uśmiechając się ostrożnie. Kwiaty były żółte i niebieskie.
Rozsznurował teczkę i położył otwartą na jej ko
lanach, aby sama mogła oglądać. Była tam niezliczo
na ilość szkiców bratków. Niektóre rysowane ostrą,
grubą kreską. Inne delikatnie, niezwykle wiernie,
wręcz zachęcające, by wziąć je do ręki.
Anna Kajsa skupiła całą swoją uwagę na rysun
kach. Ailo w jednej chwili poczuł się jak intruz, sto
jąc tak przed nią.
Nie musiał pytać, co o nich sądzi. Widział to wy
raźnie w twarzy dziewczyny.
Nie zawsze udawało jej się skryć uczucia. Teraz na
wet nie próbowała.
Czuł się tak, jakby ją podglądał. Odwrócił się więc.
Rzucił lekkim tonem, że pójdzie zobaczyć, co ro
bią Straszek i Ponurek. Obdarzył kiedyś tymi przy
domkami Karla i Henrika. Chłopcy byli zachwyceni,
Ailo podejrzewał jednak, że Maja nie podziela ich
zdania, choć rozumiała jego żart.
Dzieci odnalazł na plaży. Siedziały tam, szczęśli
we, obsypując się nawzajem piaskiem.
Zdawał sobie sprawę, że żadna z matek nie będzie
zachwycona, kiedy syn wróci z piaskiem we włosach,
ale uległ urokowi chwili. Pozwolił malcom obsypać
piaskiem także siebie.
Gdy nadeszła Anna Kajsa, wszyscy trzej zajęci by
li budowaniem zamku. Ledwo usłyszał jej kroki. Po
ruszała się bardzo cicho.
Gdy Ailo wspominał tamten ranek, wydawało mu
się, że są dwie Anny Kajsy. Jedna przepełniona gory
czą, i druga taka jak teraz.
Miała ze sobą teczkę. Usiadła na trawie.
Ailo pozostawił chłopców bez reszty pochłonię
tych budową zamku i podszedł do niej. Malcy nawet
nie zauważyli jego zniknięcia. Z pełną powagą wypeł
niali swe zadanie.
Usiadł koło dziewczyny. Nie za blisko, żeby się nie
przestraszyła, ale i nie za daleko.
- Znalazłaś coś, co ci się spodoba?
Anna Kajsa pokiwała głową. Palce bawiły się zło
cistymi sznurkami teczki. Lubił ten kolor. Przypomi
nał mu jesienną tundrę przybierającą złotą barwę po
między soczystą zielenią lata a płonącą czerwienią
ostatnich wysiłków natury, by przezwyciężyć zimę.
Ailo lubił płaskowyże północy w żółtej szacie.
Zauważył, że dziewczyna ma krótkie palce. Teraz
dostrzegał takie szczegóły. Kiedyś nie. Teraz widział
dużo i mało zapominał.
- Położyłam go na samym wierzchu - powiedziała.
- Mogę zobaczyć? - zapytał. Nadal znajdował się
w takiej odległości od niej, że sama mogła wybierać: dać
mu teczkę albo podejść bliżej. Ailo pozostał na miejscu.
Anna Kajsa zachowała teczkę.
Ailo dostrzegł tylko fragment sukni. Patrzył na
dzieci, nie chciał utrudniać jej decyzji swoim spojrze
niem. To na pewno nie było dla niej łatwe.
Otworzyła teczkę.
Gdy wskazała na rysunek, zauważył, że obgryzała
paznokcie. Przeszedł go dreszcz.
Ida...
Ida też obgryzała paznokcie.
Już wieki temu ustalił, że to z nudów. Ida nigdy
nie była lękliwa czy nieśmiała. Ale i tak nie robiła te
go tak jak Anna Kajsa. Nie wyglądało to dobrze.
Dziewczyna obgryzała paznokcie aż do krwi. Na każ
dym palcu brakowało połowy paznokcia.
Na pewno nie robiła tego z nudów...
Ale nic nie powiedział.
- To te - odezwała się cicho. - Zwłaszcza ten. - Pa
lec wskazujący jak przestraszony ptak zatoczył krąg
nad jednym ze szkiców.
Zdziwił się trochę.
Nie przypuszczał, że ona wybierze któryś z tych
rysunków.
To przy nich najmocniej przyciskał węgiel, szkicu
jąc gwałtownymi ruchami i grubą kreską. Kwiat nie
miał wielu linii, nie były miękkie.
Ale to był bratek. I dobry wybór. Sam uważał, że
w tym szkicu wydobył coś nowego i odmiennego.
Styl tego rysunku nie zgadzał się z najnowszymi
tendencjami w malarstwie europejskim. Nie przypo
minał nic, co Ailo robił wcześniej.
Jeżeli nie brało się pod uwagę ptaszka...
Kwiat nie był do końca wierny naturze, ale miał si
łę i upór.
Jego samego korciło, by to ten był modelem dla jej
klejnotu. Odsunął jednak tę myśl, bo zwiodła go ze
wnętrzna delikatność Anny Kajsy. Jej kobiecość. Cza
sem ukryta, czasem wyzywająca.
Ailo uświadomił sobie teraz, że od razu powinien
był wybrać właśnie ten szkic. Powinien był wiedzieć,
że ten kwiat to właśnie ona.
Wiedział to intuicyjnie. Dlatego go naszkicował.
Rysował niemal na oślep, jakby w napadzie wściek
łości. Myślał wtedy o niej, o jej życiu. Czuł wyraźnie,
że nikt nie powinien przeżywać czegoś takiego, co
przeżyła ona. Nikt nie powinien być narażony na
kontakt z ludźmi pozbawionymi zasad.
Wiedział, że i tak okazała się mocna i silna, skoro
przeżyła. Że zachowała istotę siebie. Pomimo tego, co
zrobili z jej duszą i ciałem.
Zachowała istotę Anny Kajsy.
Łatwo byłoby jej się załamać. Była taka młoda
i osamotniona. Traktowano ją nieludzko. Prześla
dowcom udało się sprawić, że wzięła na siebie winę.
Ailo czuł to. Wzięła na siebie ich winę, bo jej tak
wmówili. Wierzyła im.
Ale teraz zrodziła się nadzieja.
Wybrała ten właśnie kwiat. Ten szkic. Wyrażający
najwięcej złości i uporu.
Oczywiście, że dobrze wybrała. To była ona.
To właśnie ten kwiat dla niej zrobi! Z najlepszego
złota. Dwa razy większy niż wcześniej zamierzał. An
na Kajsa zasługiwała na to, by podarować jej coś, co
każdy zauważy.
- Dostaniesz taki kwiat - powiedział głosem prze
pełnionym uczuciami.
Widać zdołała dosłyszeć, że ją rozumie, że jest jej
przyjacielem.
- To jest naprawdę twój kwiat, Anno Kajso.
Pokiwała głową. Wiedziała.
Jej palce zaczęły przerzucać dalsze arkusze, owoce
wielu bezsennych nocy i samotnych popołudni. Re
zultaty galopu jego myśli, gdy nawet nie wiedział, że
rysuje.
Domek przy zatoce. Dom Mai, ogród Mai. Altana.
Maja.
Statki, przystanie.
Kamieniste wybrzeże. Ubogą ziemię. Morze bar
dziej dzikie niż Zatoka Botnicka.
Jego Rui ja.
Rui ja Idy.
Naszkicował rośliny tundry. Mech i górskie kwia
ty. Wszystko z pamięci. Był pewien, że nie zrobił błę
dów. Te rośliny były częścią niemal całego jego życia.
Nie mógł ich zapomnieć, mimo że już kilka lat ich
nie oglądał.
Narysował osadę lapońską. Jurty. Spiralnie uno
szący się dym. Stroje. Twarze tych, których pamiętał.
Ojciec. Babka.
Rai ja.
Zakłuło go w sercu, gdy Anna Kajsa zatrzymała się
nad rysunkiem Raiji.
Narysował ją jako dorosłą kobietę, ale w chwili,
o której ojciec mu często opowiadał: gdy stała z chustą
na głowie w padającym mokrym śniegu. Gdy jej czar
ne włosy porwał wiatr i szarpał nimi jak skrzydłami
kruka. Wtedy, gdy opuszczała swoją Finlandię. Gdy sta
ła tak, samotna i opuszczona. Obcy ptak. Mały Kruk.
Ale Ailo nie umiał sobie wyobrazić Raiji jako
dziecka. Dlatego narysował kobietę.
- Była matką Mai i Knuta - wyjaśnił dziewczynie.
Cofnęła się do rysunku przedstawiającego Mikkala.
- Mój ojciec.
- Byłeś do niego podobny?
- Tak mówili.
Zastanawiał się, dlaczego o to spytała. Może chcia
ła go lepiej poznać, nie stawiając dociekliwych pytań.
Anna Kajsa zatrzymała się na dłużej nad portretem
Mikkala. Narysował go w stroju lapońskim, stojącego
przed jurtą. Widać było koniec sań. W ręku trzymał linę.
Twarz wyrażała siłę, ale usta miały wyraz łagodności.
Ailo był do niego podobny...
Na pewno musiał być przystojny!
Przerzucała arkusze dalej. Doszła do rysunku leżące
go na samym spodzie. Oglądała go najdłużej, siedząc na
schodach. Rozumiała, że jemu poświęcił najwięcej cza
su. Narysował go, posługując się delikatnymi cieniami.
Przedstawiał kobietę o oczach tak żyjących, że An
nie Kajsie wydawało się, że na nią patrzy.
Wąska twarz. Odrobinę zadarty nos. Brwi wygięte
w łuk. Włosy wychodzące poza granice rysunku. Lek
ko uśmiechnięte usta, z grymaśnie wydętą dolną war
gą. Uśmiech najwyraźniej przeznaczony dla kogoś,
kogo kochała.
Ailo dostrzegł rysunek.
Do diabła! Sądził, że go wyjął...
Był owocem jednej z tych bolesnych nocy, gdy myś
li jego szybowały na północ na złocistych skrzydłach.
Gdy dał się prowadzić na zakazane mu obszary.
- Ona jest podobna do tej kobiety - powiedziała
Anna Kajsa. - Do matki Mai i Knuta.
- Ona też jest jej córką - odpowiedział niemal niedo
słyszalnie. - Maja i ja nie jesteśmy prawdziwym rodzeń
stwem. Mamy tego samego ojca. Ona jest jej siostrą.
- Kochasz ją?
Tylko pokiwał głową.
Nie zauważył, kiedy zaczął wyrywać suchą trawę.
- Ma na imię Ida - rzucił. - Ja... ją kochałem.
Anna Kajsa długo patrzyła na rysunek.
Czuła, że ta Ida musiała kochać Ailo. Było to oczy
wiste. Stanowili parę stworzoną przez bogów. Ona
taka ładna, no i Ailo...
Z całą pewnością kiedyś był przystojny.
- To było przed wypadkiem?
- Przed - odparł. Nie był w stanie budować peł
nych zdań. Głos odmawiał mu posłuszeństwa. Łzy
piekły tuż pod powiekami.
- Ona wie o tym?
Pokręcił głową.
- O n a nigdy się o tym nie dowie.
Anna Kajsa długo patrzyła na Ailo. Musiał bardzo
mocno kochać tamtą kobietę. Musiał cierpieć.
A teraz był jej przyjacielem.
12
Knut i William powrócili z Oulu. Mieli ze sobą list
adresowany do Mai.
Nadszedł z Norwegii. Pokrętnymi drogami. Pra
wie pół roku trwała podróż tego zapieczętowanego
kawałka papieru. Wiele razy niemal zaginął. Mimo że
zatrzymywał się po drodze, zawsze ktoś sobie o nim
przypominał. I przekazywał dalej. Może tylko do są
siedniej osady leżącej nieco dalej na południe, może
trochę dalej. Wreszcie znalazł się w Tornio. Marcus
Runefelt był przecież teściem Mai. Przekazał go da
lej przez kogoś, kto jechał do Oulu, zanim syn go od
wiedził. Nie wiedział nic o planach Williama. I zresz
tą zapomniał o tym liście, gdy syn u niego był.
Ale w Oulu ktoś Williama odnalazł. Z listem
w dłoni.
Adresowanym do Mai Runefelt, córki Reijo, na
Hailuoto przy Oulu, w Finlandii.
Pisany był silną dłonią. Knut rozpoznał charakter
pisma Reijo.
Użył całej siły woli, by powstrzymać się przed zła
maniem pieczęci. Nowiny z rodzinnych stron wzbu
dziły w nim tęsknotę. Nieważne, że źle go tam po
traktowano. Nad fiordem stał jego dom. Coś w nim
zawsze będzie za nim tęskniło. Tak samo jak na za
wsze pozostanie w nim coś z wychowanego bez mat
ki syna rybaka z Norwegii.
Historia jego rodu była historią ucieczek. Dopaso
wał się do tradycji. Wybrał ucieczkę zamiast pozostać
i podjąć walkę.
Jednak są sprawy, od których mimo wszystko nie
ma ucieczki.
Na przykład korzenie.
Uświadomił mu to list od Reijo. Sprawił, że znów
poczuł zapach soli morskiej w nozdrzach i usłyszał
krzyk mew.
Tęsknota.
Knut ucieszył się, że także Ailo czekał na nich w do
mu. Nie miał żadnych nowin o własnym, nowym do
mu dla Anjo i dzieci. Ten, który oglądał, okazał się
zbyt duży. Spodziewano się, że nowy właściciel potra
fi prowadzić duże gospodarstwo i koordynować pra
cę wielu ludzi.
Knut nie zdecydował się na taki krok. Stwierdził,
że nie tego oczekiwał. Odpowiedziano mu, że nie bę
dzie miał wielkiego wyboru, gdyż w Finlandii nie ma
wystarczającej ilości ziemi uprawnej dla wszystkich.
Knut nie czuł się najlepiej w rozmowie z panami,
którzy zamierzali sprzedać ów majątek. Nie żeby byli
niegrzeczni, ale poruszali się na granicy uprzejmości.
Właściwie nic dziwnego, nie znali go, choć z pewno
ścią miał środki na zakup gospodarstwa. Nie należał do
żadnego znanego rodu.
Pomogło na pewno, że przyprowadził go William.
Mimo iż wmieszał się w spisek, mimo jego małżeń
stwa, które zepchnęło go w dół towarzyskiej hierar
chii, nadal był Runefeltem.
Nie byli nieuprzejmi. Ale Knut nie czuł się z nimi
dobrze.
Przeczuwał, że nie będzie mu łatwo zacząć na no-
wo pomimo posiadanych pieniędzy. Łatwiej byłoby
wejść pomiędzy gorzej sytuowanych. Teraz był boga
ty. Ale niewystarczająco znamienity. Dobre drzewo
genealogiczne pomogłoby mu o wiele bardziej niż
złoto. Gdyby był biedny, ale z odpowiednimi rodzi
cami, nie zabrakłoby wokół niego towarzyszy.
Dało to Knutowi materiał do przemyśleń zabar
wionych goryczą, choć wcześniej nie zdarzało mu się
nic takiego. Był dumny ze swojego ojca, rybaka. Był
dumny ze swoich korzeni, które brały swój początek
w biednej osadzie w Tornedalen. Był cholernie dum
ny, że wychował go taki człowiek jak Reijo. Reijo wy
dawał się jak opoka w porównaniu z wieloma ludź
mi spotkanymi w Oulu.
Czuł gorycz, ponieważ ci ludzie nie dawali mu od
czuć, że jest godny ich towarzystwa.
Jemu to nie przeszkadzało. On znał swoją wartość.
Ale odbierał to jako obraźliwe w stosunku do tych,
spośród których się wywodził.
Maja nie czekała, aż podróżni otrzepią kurz
z ubrań. Niecierpliwymi palcami złamała pieczęć, aż
rozsypała się w czerwonawy pył.
Podeszła do okna.
Nie była świadoma, że spojrzenia obecnych skie
rowały się na nią i że jej twarz odzwierciedlała to, co
czytała. Nie wiedziała, że przerazili się, gdy zbladła.
Czuła, jakby ze sztywnego arkusza papieru dobywał
się głos Reijo. Głos z dalekiego domu.
Kolejne słowa Reijo coraz bardziej zwiększały
szok, jakiego doznała. Starał się ją oszczędzać jak
mógł. Maja zdołała to dostrzec.
Stała oparta o okno, z listem w dłoniach, i płakała.
Podszedł do niej Ailo i wyjął papier spomiędzy jej
kurczowo zaciśniętych palców. Odłożył go na para
pet i objął siostrę.
Pocieszał ją samą bliskością, nie mając pojęcia, cze
mu rozpacza. Zastanawiał się, czy on też będzie płakać.
- Możemy przeczytać? - spytał Knut. Spojrzał Mai
w oczy. W gardle rósł mu strach. Bał się o bliskich,
którzy zostali w domu.
Maja pokiwała głową i wparła twarz w ramię Ailo.
Palce zacisnęła na szorstkiej skórze jego kurtki, czu
ła, że niemal ją przebija.
Ailo gładził ją po włosach, przemawiając po lapoń-
sku łagodnymi słowami. Mówił do niej w języku, któ
ry tylko oni i Knut mogli zrozumieć.
- Ty jeszcze nie wiesz... - zdołała wyszlochać Maja.
Knut zaczął czytać na głos list Reijo.
- Moja córko Maju, Knucie i Anjo, chłopcy...
Chciałbym móc mieć was tu teraz przy sobie. Wolał
bym opowiedzieć to, co muszę opisać.
Los nas ciężko doświadczył. Ale nawet w bólu
można dostrzec promyk nadziei.
Helena i ja mieszkamy sami w domku na cyplu.
Pojąłem ją za żonę w czasie trwania jarmarku i teraz
oczekujemy dziecka. Tak, wasz staruszek znów zo
stanie ojcem! Nawet nie wiem, czy sam to pojąłem
do końca. Dlatego, że wybrałem Helenę, a może ra
czej ona mnie wybrała, nie mogę do was pojechać.
Bardzo bym chciał, przyznaję. Ale przeważył wzgląd
na Helenę. Jestem pewien, że rozumiesz to, Maju.
Emil miał wypadek w górach. Poważnie się zranił
i pewnie nigdy nie odzyska dawnej sprawności. Ale
Sedolf i Emil znów są przyjaciółmi. Nawet Ida.
Chłopcy porozumieli się i połączyli swoje gospodar
stwa. Pomagają sobie nawzajem. Myślę, że to dobrze.
Życie jest zbyt krótkie, by nosić w sercu urazę. Ja
pewnie zawsze byłem zbyt łagodny.
W podobny sposób jak Knuta próbowano oszukać
Sedolfa. Z zawiści. Nie będę wymieniał nazwisk, to
niczemu nie posłuży. Sedolf musiał ukryć się w Finn-
marku i przeczekać niebezpieczeństwo. Ida wszystko
załatwiła. Pewnie nigdy nie zrozumiem, jak. Najwy
raźniej zrodziło się jakieś porozumienie pomiędzy
nią a jednym z ludzi, którzy przeszukiwali dom Knu
ta. On jest teraz naczelnikiem w Bodę. Pomógł zała
twić sprawę Sedolfa. Zakończył też sprawę Knuta.
Odesłał Idzie to, co mu zabrano. Jeżeli Knut zechce,
może wrócić do domu.
Najsmutniejsza nowina dotyczy Idy. Wydaje się,
że żadne z was nie uniknie cierpienia. Wszystkie dzie
ci Raiji muszą je poznać. Miałem nadzieję, że ból
ominie moją Idę. Nie dlatego, że kocham was mniej,
bo nie jesteście z mojej krwi. Po prostu myślałem, że
dość już cierpień jak na naszą rodzinę. Ale także Ida
musiała zapłakać.
Mała Raija usnęła na zawsze w połowie kwietnia.
Nikt nie wie dlaczego. Nie była chora. Bez bólu po
żegnała się z życiem. Tyle wiemy. To się stało w no
cy. Ida ciężko to przeżyła. Chyba jeszcze się z tym
w pełni nie pogodziła. Tym ciężej, że Raija była dziec
kiem Ailo. Gdyby nie Sedolf, obawiam się, że postra
dałaby zmysły. Mały Mikkal jest naszym promykiem
światła. Oczywiście, najbardziej dla Idy. Ale sama
mówi, że pragnęła zachować oboje...
Knut zamilkł.
Zapadła taka cisza, w której można by usłyszeć
opadające płatki śniegu.
Teraz Maja obejmowała Ailo. Ich czarne włosy zmie-
szały się ze sobą. Połączyli się w gwałtownym szlocha
Znów Maja okazała swoją siłę. Dziedzictwo Raiji,
którego nie dostrzegało się na pierwszy rzut oka. Mia
ła siłę swojej matki. Jej zdolność zaciśnięcia zębów
w najczarniejszym momencie życia. Chęć opieki nad
tymi, których kochała. Stania przy nich ramię w ra
mię bez względu na własne uczucia.
Maja poprowadziła Ailo do fotela i pomogła mu
usiąść. Zdjęła mu maskę i położyła na stoliku obok.
Nie pozostawiła go samego. Gdy tak siedział, zgię
ty wpół, z twarzą ukrytą w dłoniach, wstrząsany pła
czem, trzymała dłoń na jego ramieniu. Chciała, żeby
czuł, że jest razem z nim. Że nie odejdzie.
Cisza stała się aż gęsta. Ściskała ich wszystkich. Ból
odczuwali jak otwartą ranę.
Anjo podeszła do męża i wzięła list. Musiała go zoba
czyć na własne oczy. Ujrzeć pismo Reijo. Te straszne sło
wa. Anjo starała się wyobrazić sobie Reijo piszącego. Pew
nie siedział pochylony nad ciemnym stołem kuchennym.
Spoglądał na fiord. Szukał pomocy w oczach Heleny.
I formułował dalsze zdanie. Tak delikatnie, jak umiał.
Pomimo że takich nowin nie można przekazać de
likatnie.
Anjo dostrzegała nawet, kiedy robił przerwy. Wte
dy maczał pióro na nowo. Litery od razu stawały się
mocniejsze, bardziej stanowcze.
Biedna Ida!
Knut w roztargnieniu głaskał żonę po plecach.
Wpatrywał się w Ailo. Widział, jak jego ciałem nadal
wstrząsa szloch. Słuchał nieuważnie słów Mai, jej na
gle łagodnego głosu. Słów, którymi nieomal śpiewała
w swoim języku.
- Ona była tak podobna do Ailo - usłyszał Knut swój
głos, jakby mówił to ktoś inny. Wiedział, że sypał sól
w otwartą ranę, ale nie mógł się powstrzymać. - Była
taka ładna...
- Wszystkie dzieci są ładne - rzuciła Anjo. -
I wszystkie dzieci powinny żyć.
To była prawda.
Ale nie przynosiła ulgi.
William czuł się zbędny. Anna Kajsa też. Bardziej
niż kiedykolwiek.
Próbowała pozbierać wszystkie fakty, lecz ciągle
coś jej przeszkadzało.
Ida. To imię znała. Była to kobieta na rysunku Ailo.
Najładniejsza, jaką widziała. To ją kochał.
Ale nie powiedział jej, że ma dzieci.
Wszyscy znali ich imiona, tylko nie ona.
Czuła się taka bezradna. Wcześniej czuła, że Ailo
jest jej przyjacielem. Kimś bliskim.
A teraz nie. Bo nie mogła nic zrobić, by go pocie
szyć. Nawet nie rozumiała tego języka, w którym
przemawiała do niego Maria. Był to jego język.
Dziwne, nigdy o tym nie myślała. Wiedziała, że jest
Lapończykiem, ale nie wiedziała, co to oznacza. Mó
wił przecież tak dobrze po fińsku. Nigdy nie pomyś
lała, że to nie jest jego ojczysty język.
Teraz słowa jakby ich rozdzielały. A już zaczyna
ła sądzić, że właśnie słowa mogły ich połączyć...
William odszukał butelkę koniaku. Wiedział, że al
kohol niczego nie rozwiąże, ale przynajmniej przytę
pi pierwszy ból. Pomoże znieść szok i rozpacz.
Podał Mai kieliszek. Spojrzała na niego z wdzięcz
nością. Miała zaczerwienione powieki. Na sekundę
przyłożył dłoń do policzka żony i napotkał jej smut
ne wejrzenie.
Powiedział jej, że mimo że nie zna Idy, współczu
je im. Także dlatego, że Ailo tyle dla niego znaczy.
Ból Ailo odczuwał jak swój własny. Wszyscy, którzy
kochali Ailo, dzielili z nim jego cierpienie.
Gdy Ailo wreszcie odchylił się na oparcie fotela,
jakby nie miał już sił, William położył mu rękę na ra
mieniu i uścisnął.
Ale tamten na niego nie spojrzał. Nie patrzył na
nikogo.
Maja podniosła kieliszek do ust brata. Przełknął
trunek. Czuł, jak pali go w gardle i grzeje w żołądku.
Pił dalej. Opróżnił kieliszek.
Trunek go oszołomił.
- Więcej - poprosił.
William zawahał się.
- Więcej! - powtórzył Ailo z naciskiem. Spojrzał
teraz prosto w oczy Williama z takim bólem, że ten
nalał mu ponownie.
To też nie pomoże. Ale będzie jak smarowanie ra
ny maścią. Trochę znieczuli.
Tym razem Ailo sam trzymał kieliszek. Oburącz,
gdyż dłonie tak mu drżały, jakby właśnie wrócił prze
marznięty z zawiei śnieżnej.
Wypił do dna, nie odejmując kieliszka od ust. Ze
brani dostrzegli grymas jego twarzy.
Maja bez słowa odstawiła kieliszek na stolik. Na
dal siedziała na poręczy fotela brata. William trzymał
rękę na oparciu mebla.
Trwali przy nim.
Ailo powoli pokręcił głową.
Otaczali go sami przyjaciele. Stali wokół niego w krę
gu. Nie będzie sam, chyba że o to poprosi. To było do
bre uczucie. Dobre pomimo tego okropnego bólu.
- Nigdy jej nie widziałem - powiedział w końcu. -
Nigdy. Ale czuję straszny żal. Czy można czuć żal po
kimś, kogo się nie znało? Nigdy nie dotykało? Nie
całowało? Czy można kochać dziecko, nigdy go
wcześniej nie widząc?
- Można, Ailo - odpowiedziała mu Anjo. - Można.
Ona była twoją córką. Było jej dobrze. Żyła dopóty,
dopóki miała przeznaczone być promykiem słońca
na ziemi.
Westchnął głęboko. Łzy nadal płynęły. Nawet nie
próbował ich powstrzymywać.
Nigdy nie sądził, że jeszcze będzie mógł płakać.
Uważał, że dosięgną! dna rozpaczy. Że nie mogło go
spotkać nic gorszego niż to, co przeszedł.
Ależ się mylił!
Zapomniał, że jest ojcem. Może w pełni tego nie
rozumiał. Nie rozumiał jeszcze, że miłość do własne
go dziecka była czymś tak wielkim, że mogła przesło
nić wszystko inne. Nie rozumiał tego, bo nigdy nie
trzymał bliźniąt w ramionach. Bo nigdy nie uśmie
chał się do nich...
Dlatego, że był jedynie ojcem na odległość.
A teraz przeszywał go ból.
Jego duszę ogarnęła nieprzenikniona ciemność.
Dopiero to był prawdziwy ból.
To, co przeżył wcześniej, nie mogło znieść porów
nania z obecnym cierpieniem.
Jeszcze nie wiedział, co oznacza smutek i rozpacz...
- Biedna Ida! - powiedział. Pomyślał, że ona prze
cież jest matką. Urodziła ich oboje, a teraz zostało jej
jedno. Musiało być to dla niej jak zrównanie z ziemią
domu, w którym się żyło.
Powiedziała przecież, że chce zachować oboje...
Ailo wydawało się, że słyszy jej głos, widzi jej usta
wymawiające te słowa. Widział jej łzy.
Ida miała Sedolfa!
- Bogu niech będą dzięki, że nie jest sama - rzekł
cicho. Złożył dłonie, wydawało mu się to naturalne.
Jakby nie pozostało mu nic innego.
Połowa kwietnia już dawno minęła. Zastanawiał
się, jak teraz czuje się Ida. Jak długo człowiek uczy
się żyć z takim bólem. Jak długo trwa, zanim przesta
je go zauważać. Nie dlatego, że znika, ale dlatego, że
staje się częścią życia.
Zastanawiał się, ile czasu upłynie, zanim Ida się
znów uśmiechnie.
Chciał, by się śmiała. Nie powinna zawsze nosić
smutku w oczach. Nie dlatego, żeby zapomniała. Nie
chciał, żeby Ida zapomniała o ich wspólnym dziecku,
o ich córce. O Małej Raiji.
O tej, która była do niego podobna...
Ale Ida nie powinna mieć łez w oczach. Powinna
się znów uśmiechać. Znów być szczęśliwa.
Tak, czuł, że Ida powinna mieć więcej dzieci. Wy
dawało mu się to słuszne, gdy ją sobie wyobraził. Po
mimo że oczami duszy nadal widział ją jako dziew
czynę, wiedział, że jest dobrą matką.
Przy jej spódnicy powinien rozlegać się dziecięcy
śmiech. Uważał, że ona też tego chce.
Ale to już nie będą jego dzieci.
To niemożliwe.
Dzieci Sedolfa. Sedolf jest dla niej dobrym mężem.
Musiał w to wierzyć. Musiał wierzyć, że Sedolf ko
cha ją równie mocno jak on sam. Musiał wierzyć, że
Sedolf uszczęśliwi ją jak on.
A może bardziej...
Westchnął. Zacisnął zęby. Ujrzał wokół siebie za
smucone twarze. Poczuł, jak bardzo ich wszystkich ko
cha. Wiedział, że życie mogło się okazać dużo gorsze.
- Widzieliście umarłego, który płacze - powiedział
lekko drżącym głosem. Nie wyszedł z tego przekony
wający żart. Zawierał zbyt wiele bólu, żeby ktokol
wiek mógł się uśmiechnąć.
Anna Kajsa nic nie rozumiała.
- Czy coś jeszcze pisze? - zapytał. Nie mógł roz
luźnić ściśniętego gardła ani powstrzymać łez.
Dłonie mu nadal drżały. Ale wziął Maję za rękę. Do
tyk napełnił go ciepłem. Poczuciem wspólnoty. Wiedział,
że ten ból będzie długo odczuwał. Wiedział, że jutrzejszy
poranek nie zatrze śladów. Według niego - żaden.
- Czy to cały list?
Knut przejął kartkę od żony. Czytał lepiej od niej.
Poza tym znał charakter pisma Reijo.
- Spodziewają się z Heleną dziecka w grudniu -
przekazał. Przeczytał szybko ostatnie zdania. - Dziw
nie jest wyobrazić sobie Reijo jako młodego ojca - rzu
cił od siebie i czytał dalej. - Dobre połowy. Urodzaj.
Sedolf więcej spędza czasu na roli niż na morzu - do
dał i potoczył wzrokiem po zebranych. - To wszyst
ko. - Zerknął na Anjo. - Możemy tam wrócić - rzucił
z krzywym uśmiechem. Jednak gorycz kapała z każde
go jego słowa. - Chciałbym wiedzieć, jak to się Idzie
udało. Pamiętam tego człowieka. Nie wyglądał na ta
kiego, którego mogą zmiękczyć prośby.
Na twarz Anjo wypłynął dziwny uśmiech. Oczy
nabrały wyrazu melancholii.
- On był mężczyzną - rzekła w końcu. - Nie za
uważyłeś, jak patrzył na Idę? Nie zauważyłeś, że ona
przebiła się przez skorupę, w której się zamknął? Mo-
że nie był barankiem, ale pod zewnętrzną twardością
był zwykłym człowiekiem. Mężczyzną, który myślał
i czuł, i może chciał po prostu z kimś porozmawiać.
- On i Ida? - spytał Knut z niedowierzaniem. Za
pomniał zupełnie, że nie są sami.
Anjo nie patrzyła na męża, gdy odpowiadała. Na
potkała spojrzenie Ailo.
- Nie w ten sposób - rzuciła. - Nigdy w ten sposób.
Ida nie jest łatwa. Ale łatwo jej zjednywać przyjaciół. I na
szczęście nie osądza innych tak pochopnie jak reszta ro
dziny. Ja myślę, że ona zdobyła zaufanie tego człowie
ka. A on pewnie zakochał się w niej tak, jak zakochać
by się mogło wielu mężczyzn, którzy spotykają kobietę
taką jak Ida. Nie dlatego, że ona tego chciała czy to spro
wokowała. Po prostu dlatego, że jest, jaka jest.
- W takim razie stała się twardsza - stwierdził Ailo.
Knut nie wiedział, co mówić. Nadal nie rozumiał,
jak mogło do tego dojść. A już zupełnie nie miał po
jęcia, skąd Anjo mogła to wiedzieć.
- My, kobiety, wiemy o sobie więcej - odpowie
działa Anjo na nie zadane pytanie męża. - Czasem
rozmawiamy. Czasem kojarzymy ze sobą fakty. I do
strzegamy więcej niż wy, mężczyźni. Wy widzicie sio
stry, żony, matki. A my jesteśmy kobietami. Wiemy,
jak czują kobiety. A wy macie raz na zawsze ustalo
ne zdanie o kobietach, które kochacie.
Knut oniemiał.
- Może teraz powiesz mi - rzucił po chwili - że wo
lałaś wyjść za Ailo i że Heino był twoim sekretnym
kochankiem wtedy, gdy wzdłuż i wszerz jeździliśmy
po Finnmarku...
Uśmiechnęli się do siebie. Anjo odgarnęła Knuto-
wi włosy z czoła.
- Mnie znasz - powiedziała. - Ale jesteś ślepy, jeśli
chodzi o wszystkie inne.
- Cieszę się, że stała się bardziej twarda - rzucił
Ailo. - Łatwiej zniesie to wszystko.
Maja uścisnęła jego dłoń.
- Myślę, że możemy być pewni, że Ida sobie pora
dzi. W razie zagrożenia zawsze stawała się twarda jak
mała drzazga. Pazurami walczy o swoich...
- No i ma Sedolfa - rzucił Ailo ochryple.
Nikt mu na to nie odpowiedział. Ale wszyscy myś
leli to samo.
Ze Ailo nie miał nikogo, kto mógłby być z nim tak
blisko, jak Sedolf z Idą. Nikt nie mógł go tak wspie
rać. Ailo nie miał nikogo. I nie będzie miał.
Ale on też stał się twardszy. Umiał nazwać rzeczy
po imieniu. I napotkać je z podniesionym czołem.
- Nie pójdziesz dziś do domku - stwierdziła Maja. -
Mamy dosyć wolnych pokoi.
Ale on podniósł się z fotela. Podszedł do okna. Wyj
rzał w ciemność i wiedział, że ona na niego czeka.
- Boicie się o mnie? - spytał, nie odwracając się. Po
mimo że byli dla niego najbliższymi ludźmi na świecie,
nadal czuł się źle, gdy oglądali go bez maski. Odbiera
ło mu to pewność siebie. A teraz musiał być twardy.
- Nie chcemy, żebyś był sam - rzekł Knut. - Współ
czujemy ci. Przecież ona była twoją córką...
Ailo wstrząsnął głową. Nadal wyglądał przez okno.
- Nic mi się nie stanie - rzucił, zaciskając pięści. -
Ciemność nic mi nie zrobi. Często przebywałem
w ciemności. Ona zawsze mnie skrywała.
Maja objęła Ailo i przytuliła policzek do jego pleców.
- Zbyt cię kocham, by pozwolić ci być samemu -
powiedziała. - To wielki ból. Ja też straciłam dziec-
ko. Nigdy go nie widziałam. Ale wiem, co przeży
wasz, Ailo. Przeszłam przez to sama. Byłam otoczo
na ludźmi, ale ich odepchnęłam. Potem bardzo żało
wałam. Bardziej niż możesz przypuszczać. To tylko
pogorszyło mój stan...
Uwolnił się z jej objęć. Dłońmi objął jej policzki.
- Chcesz dobrze, Maju. Wszyscy chcecie dobrze.
Doceniam to. Ale to mój ból. Muszę go przeżyć na
swój sposób. I nie sądzę, że moglibyście zasnąć, gdy
bym tu został. Może bym się opanował, ale nie wy
szłoby mi to na dobre. Rozumiesz to, Maju, moja naj
ukochańsza siostro?
Maja poddała się.
W głębi duszy rozumiała go. I domyślała się, że nie
tylko przedstawiciele rodu Alatalo są uparci. Ze stro
ny rodziny Mikkala Ailo też mógł sporo odziedziczyć.
- Ale przyjdę z samego rana - rzuciła.
- Po południu - odparł Ailo i puścił ją. Wciągnął
kurtkę i złapał butelkę koniaku. - Wezmę ją. To bę
dzie moje towarzystwo. Może nie najlepsze, ale za
wsze jakieś...
Patrzyli, jak odchodzi w mrok. Na spotkanie naj
dłuższej nocy swego życia.
13
Dopiero nazajutrz późnym popołudniem ktoś zjawił
się w jego samotni. Dla Ailo nie stanowiło to różnicy,
dla niego czas stanął w miejscu. Było ciemno. Potem na
stał dzień. W butelce po koniaku ukazało się dno.
Zaczęło zmierzchać.
Nie miał pojęcia, jaka jest pogoda na zewnątrz.
Nie wychodził. Zamknął się w środku. Pił. Płakał. Bił
pięściami w ściany. Przewracał meble.
I rysował.
Drzwi były zamknięte na klucz. Musieli pukać.
Musieli mocno walić, by Ailo to usłyszał. Żeby usiadł.
Żeby zrozumiał, że dzieje się coś poza nim.
Chwiejąc się na nogach, w końcu otworzył. Dzień
miał jeszcze w sobie światło, więcej niż wpadało
przez okna.
Knut i William stali na progu, patrząc na niego za
troskanym wzrokiem.
- Dobry Boże, jak ty wyglądasz! - wykrzyknął Wil
liam.
Ailo wpuścił ich do środka.
- To był wypadek - wyjaśnił z grymasem Ailo, pod
nosząc przewrócony stół. Potłuczone talerze zostawił
na podłodze.
Przybysze ogarnęli wzrokiem kuchnię. Spojrzeli
po sobie, a potem na Ailo.
- Czy ty w ogóle spałeś tej nocy? - spytał Knut.
Ailo opadł na fotel i odgarnął włosy z czoła.
- Nie wiem - odparł zmęczonym głosem. - Nie są
dzę. W pewnej chwili byłem tak pijany, że mogło mi
się tak wydawać, ale nie wiem...
- Żałujesz? - spytał William.
- Żałuję czego?
- Że tu pozostałeś. Że jesteś „umarły".
- To i tak nie przywróciłoby życia mojemu dziec
ku - odparł Ailo. - Ale pewnie, że żałuję. Każdego
dnia, choć to nie ma dla nikogo znaczenia. Nawet nie
warto o tym myśleć. Na wszystko jest nieodwołalnie
za późno. Już tak długo byłem umarły, że mogę ta
kim pozostać. Nie nadaję się dla żadnej kobiety. Nie
jako mężczyzna. Wiesz o tym równie dobrze jak ja.
William nie odpowiedział. Rozmawiali już na ten te
mat wiele razy, I zawsze dostawał tę samą odpowiedź.
Ailo schwycił teczkę z rysunkami, przejrzał je i wy
ciągnął kilka z pliku. Gwałtownym ruchem podał je
Knutowi.
- Powiedz, czy któreś jest podobne! - zażądał.
Knut, zdumiony, spojrzał na pierwszy rysunek.
Czarne kreski układały się w twarzyczkę dziecka.
Wydała mu się dziwnie znajoma. Ściągnął brwi. Spoj
rzał badawczo na Ailo. W jego oczach dojrzał takie
napięcie, że wiedział, iż jest to sprawa wielkiej wagi.
Kwestia życia lub śmierci.
Powoli zaczynał rozumieć.
Z trudem przełknął ślinę. Podniósł do oczu pierw
szy rysunek. Przejrzał następne.
Za każdym razem twarz dziecka. Ailo zmieniał, ze
stawiał inaczej rysy twarzy, ale nadal była to ta sama
twarz.
Knut czuł wzbierający płacz, ale zwalczył go. Przez
te szkice przezierała bezdenna, czarna rozpacz Ailo.
- Próbowałeś je narysować? - spytał w końcu, gdy
był pewien, że głos go nie zawiedzie. Spojrzał na Ailo.
Napotkał spojrzenie swego przyjaciela, swego brata
krwi. Jakże by chciał dać mu to wszystko, co widział...
Żałował, że nie potrafi dobrze rysować.
- Próbowałem... - odparł Ailo zmęczonym głosem.
Zmęczonym do granic wytrzymałości. - Powiedz mi,
czy któryś jest podobny. Co się zgadza, a co nie...
Pochylili się nad rysunkami, które Knut rozłożył
wachlarzem na stole.
- Rai ja była podobna do ciebie. Choć może bar
dziej do Mikkala, twego ojca, jeśli potrafisz wyobra
zić go sobie jako dziecko. Albo siebie. Miała czarne,
sztywne włosy. Brwi Mikkala. Jego podbródek. Tak
mało przypominała Idę, że trudno było niemal uwie
rzyć, że to jej matka...
Ailo słuchał całym sobą.
- Tu linia jest właściwa, ale nie zgadzają się oczy.
Bo narysowałeś oczy Idy, prawda?
Ailo przytaknął.
- Wyobraź sobie oczy Mai, wtedy będzie dobrze.
No i te jej włosy... Zawsze wyglądała, jakby miała na
główce czarny kapturek. - Knut przerzucił kilka szki
ców. - Mały Mikkal jest podobny - stwierdził stanow
czo. - Takim go pamiętam. Podobny do małej Idy.
Może ma więcej uporu w spojrzeniu. Ma więcej z Ra-
iji. Właściwie lepiej ją teraz pamiętam, bo Reijo od
najdywał i wskazywał nam podobieństwo małego do
niej w rysach twarzy i zachowaniu. Wcześniej widzia
łem w nim tylko Idę.
- Ale jest podobny? - spytał Ailo ochrypłym głosem.
Knut potwierdził.
- Poza tym tylko, że narysowałeś je trochę starszy
mi. Mikkal może będzie tak wyglądał za rok. No a Ra-
ija... nie. - Po dłuższej chwili ciszy dodał: - Pod wzglę
dem wieku Mikkal jest pomiędzy Henrikiem a Karlem.
Ailo pochłaniał każde słowo Knuta. Zapamiętał, któ
re szkice Knut uznał za udane. Złożył je stanowczym
ruchem. Oczy płonęły mu nadal tym samym blaskiem.
- Musiałem - wyjaśnił. - Po prostu musiałem. Wi
działem dzieci w mojej głowie, niemal dotykałem...
Ale to nie wystarczyło. Chciałem je naprawdę zoba
czyć. I być pewien, że dobrze je narysowałem. Że to
moje własne dzieci bawią się w moich marzeniach... -
Zacisnął dłonie na teczce.
- Masz dar w palcach - rzucił Knut.
- Coś muszę mieć - odparł Ailo. - Coś. A moje dło
nie... palce... - Spojrzał na nie. - To było mi przezna
czone. Teraz, gdy moje życie jest takie, jakie jest.
W jego słowach nie było goryczy, tylko pogodze
nie się z rzeczywistością. Jego rzeczywistością.
- Dobrze, że Maja nie przyszła - stwierdził i usiadł.
Rozejrzał się wokół, jakby pierwszy raz ujrzał roz
miary zniszczeń. - Ależ tu bałagan...
William zaśmiał się, choć oczy nadal miał poważne.
- Maria już dawno by tu przyszła - zdradził, spoglą
dając na Knuta - ale w drodze na Hailuoto jest nowy
mieszkaniec. I dlatego nie mogła sobie pójść, bo po
trzeba wprawnych położnych. Nas wygoniły za drzwi.
Ailo spojrzał na Knuta pytająco. Ten pokiwał głową.
- Anjo chyba źle coś obliczyła - rzucił, wzruszając
ramionami. Ale nie był tak spokojny, jakim się chciał
wydawać.
Anjo obudziła się nad ranem. Od czasu do czasu
czuła skurcze. Jednak dopiero gdy stały się regularne,
wygoniła go. Ale uśmiechnęła się, mówiąc, że to pew
nie potrwa. Przecież jest taka mała...
- Sądziliśmy, że to nadejdzie później. Ale przecież
nie można odesłać kogoś takiego z powrotem... I naj
gorsze jest to - rzucił gwałtownie - że wtedy mąż czu
je się zupełnie niepotrzebny! Możesz tylko chodzić
i czekać, aż to się skończy. Czujesz się jak najbardziej
zbędna istota pod słońcem. No i tylko nie mieści ci
się w głowie, jak ona to wytrzymuje...
William i Ailo popatrzyli na niego. Obaj wiedzie
li, że z nich tylko Knut to przeżył, choć wszyscy by
li ojcami.
Ailo nigdy nie widział swoich dzieci. Nigdy ich nie
dotykał. William wrócił do domu do sporego już sy
na. Ominęło go wiele miesięcy, które nigdy się nie po
wtórzą. W ciągu których on nie był częścią życia ma
łego. Nieważne, ile Maria mu opowiadała, ile chciała
przekazać z tego, co czuła, co przeżywała...
Żaden z nich nie widział tego cudu. Nie wiedział,
jak to jest trzymać w ramionach nowo narodzonego
syna czy córkę. Nie słyszeli pierwszego krzyku doby
wającego się z głębi pomarszczonego, czerwonego
ciałka.
Knut to przeżył.
Obaj zazdrościli mu tego, ale nic nie powiedzieli.
Knut jednak to wyczuł, bo nie ciągnął tematu. Do
brze jednak pamiętał narodziny Karla... Pamiętał, że
tamtej nocy mieli być u Idy w domku na cyplu. No
i że coś wydarzyło się wtedy między nią a Sedolfem.
Już wtedy.
To także skłoniło Knuta do milczenia. Ailo i tak
bardzo cierpiał. Nie było sensu rozdrapywać ran. Mó
wić coś, czego długo by się żałowało.
- Nic tam po mnie - rzucił tylko. - Tutaj mniej się
denerwuje...
- Dobrze, że sprowadziliście doktora - zauważył
Ailo.
- Sara z Myra odebrała już w tym roku wiele poro
dów - wzruszył ramionami Knut. Ale na niego obec
ność lekarza też działała uspokajająco. Nie mówiąc już
o Mai, która najchętniej nieba przychyliłaby Anjo.
Knut wiedział, że Anjo była w najlepszych rękach.
Jego własne się zaś pociły ze zdenerwowania.
Pomogli Ailo posprzątać. Zebrali potłuczone szkło do
jednego wiadra. Na półkach się wyraźnie przerzedziło.
Ailo potrząsnął głową z niedowierzaniem. Popa
trzył na prawie pełne wiadro.
- Nie pamiętam tego - stwierdził zdziwiony. -
Przysięgam, że tego nie pamiętam!
Wyciągnął kawałek szkła. Była to ocalała nóżka
kieliszka.
- Jak mogłem zniszczyć coś tak ładnego? Jak?
William wyjął mu z dłoni szkło i wrzucił z powro
tem do wiadra, które wystawił na schody.
- To tylko przedmioty - powiedział do Ailo. - Nie
powinieneś teraz płakać nad potłuczonym szkłem.
Zresztą nie najładniejszym. Maja wynalazła to na
strychu. Nie miało większej wartości, jeśli to cię po
cieszy. Dostaniesz nowe...
Spojrzenie Ailo nadal było bez wyrazu.
- Po prostu tego nie rozumiem - powtarzał upar
cie. - Przecież nie byłem aż tak pijany. Powinienem
to pamiętać...
Knut przyniósł wodę z pobliskiego źródła i nasta
wił kawę.
- Cierpiałeś - pocieszał szwagra William. - Nie by-
łeś w stanie myśleć normalnie. Musiałeś dać upust
wielkiemu bólowi. I tak lepiej, że wyżyłeś się na
przedmiotach. Bałem się, że...
Ailo spojrzał mu badawczo w oczy.
- Czego się bałeś? - spytał. - Że zwrócę się prze
ciwko sobie?
William pokiwał głową.
Zapadła cisza tak doskonała, że słyszeli nawzajem
swoje oddechy. I syczenie kropli wody ściekających
po ściance czajnika na ogień.
- Myślałem o tym - przyznał się Ailo. - Nie mogę
zaprzeczyć, że o tym myślałem. Gdy od was odchodzi
łem, tylko to miałem w głowie. Chciałem końca. Koń
ca wszystkiego. Potrzebowałem twojego koniaku dla
odwagi. To, że ona - moje dziecko, moja córka - umar
ła, podczas gdy ja żyłem jak umarły dla świata... to nie
miało sensu. Nie widziałem żadnego celu. To było ta
kie niesprawiedliwe. Czarne. Była we mnie otchłań.
I siła, która mnie tam ciągnęła, wciągała... Wydawało
mi się, że to jedyna słuszna rzecz, jaką mogłem zrobić.
Dla mnie i dla innych. Skończyć ze sobą.
- Widziałem nóż - rzucił Knut. Zauważył go od ra
zu, ale nic nie powiedział. Nie chciał wywoływać po
nurych tematów. Nie w dzień, w którym rodziło się
jego dziecko.
Zauważył nóż, wbity w podłogę po prawej stronie
fotela, na którym siedział Ailo. Wbity z taką siłą, że
ostrze weszło głęboko w deski.
- Pamiętam, że siedziałem z nożem skierowanym
na przegub - przyznał się niechętnie Ailo, nie patrząc
na żadnego z towarzyszy. Nie sądził, że się do tego
przyzna. Ale to byli jego przyjaciele. Prawdziwi przy
jaciele. Nie wszyscy mieli szczęście posiadać takich
przyjaciół. - Ale coś zawiodło. Może odwaga. Boję się
umrzeć. Mimo że właściwie nie mam po co żyć, coś
mnie tu trzyma. Mam marzenie...
Więcej nie zdradził. Dalszą myśl zachował dla siebie.
Przyszła mu do głowy niedawno. Nawet przed najlep
szymi przyjaciółmi nie wszystko należy ujawniać.
- Masz wystarczająco dużo odwagi, by żyć - po
prawił go William. Był blady, lecz stanowczy. - To
nie tchórzostwo, Ailo. To największa odwaga, na ja
ką może się zdobyć człowiek.
Ailo zaśmiał się głucho.
- N o , nie wiem, Williamie, czy to prawda...
Kawa była mocna i gorąca. Taka, jaką zawsze robił
Knut. Jeśli chodziło o kawę, był bardziej szczodry niż
kobiety. Aż cierpły od niej wargi i piekło w przełyku.
Knut wydobył jeszcze z kieszeni piersiówkę. Z lek
kim uśmiechem na twarzy dopełnił kubki jej zawar
tością. Bardzo chciał, by wszystko szło normalnym
torem, by ten list od Reijo w ogóle nie dotarł.
- Może to odrobinę za wcześnie - rzucił - ale chy
ba nie zaszkodzi, żeby wypić zdrowie mego nowo na
rodzonego syna!
Przechylili kubki. Gardła piekły ich teraz jeszcze
bardziej. Ailo poczuł, że ma skurcze żołądka. Pewnie
zaraz zwymiotuję, pomyślał. Ale to nic, ból cielesny
łatwiej znieść.
Ten czarny, gęsty płyn też niósł z sobą rodzaj za
pomnienia. Pomagał zepchnąć w głąb to, co najbar
dziej bolało.
- Takim pewnym siebie mężczyznom rodzą się córki -
stwierdził Ailo. - Chyba będziesz musiał zadowolić się tym
synem, którego masz. O ile dobrze pamiętam, masz dwie
rodzone siostry.- Raija urodziła więcej córek.
- Zapominasz o tym w Rosji...
Rzeczywiście. Maja kiedyś mu o nim pisała. Krót
kie, pełne goryczy zdania o bracie, którego mieli
gdzieś na wschodzie.
Zapomniał o wydarzeniu, które dawno temu zadzi
wiło ludzi w osadzie. O rosyjskim statku, na który
zabrał Raiję jego kapitan. Ten, który był ojcem jej
drugiego syna. I który przekazał im wiadomość, że
ona nie żyje.
Ailo nigdy nie mógł się z tym pogodzić. Może dla
tego zapomniał i o chłopcu. O chłopcu, który nosi
imię podobne do imienia jego własnego ojca...
- Tak, zapomniałem - potwierdził. Nie chciał
o tym mówić. Tak jak o swoim dziecku, które mu
umarło, a którego nie znał. Którego nigdy nawet nie
pogładził po włosach.
Nie mógł tak żyć.
- No to wypijmy za twojego syna - poddał się. -
Chociaż chciałbym cię zobaczyć, kiedy zalotnicy za
czną krążyć wokół twego domu...
Jego myśli w sposób nieunikniony uleciały ku
domkowi na cyplu.
Knut rozmarzył się, oparłszy się o ścianę.
- Tak, pewnie przycinałaby natrętnym zalotnikom
palce oknem, jak taka jedna, którą znamy... - urwał.
- Przepraszam. Nie chciałem rozdrapywać starych
ran. Ale nie mogę też zapomnieć o mojej siostrze! Nie
takiej, jak Ida.
- Tak, niełatwo ją zapomnieć - zgodził się Ailo.
Kawa w dziwny sposób stawała się coraz bardziej
przejrzysta. A piersiówka Knuta w równie dziwny
sposób pusta. Ból w piersi Ailo przycichł. Już nie pło
nął ogniem, lecz się żarzył.
Rozmowa zeszła na bezpieczne tory. Byli w cał
kiem dobrych humorach, gdy nadeszła zdyszana An
na Kajsa. Weszła do środka, choć wyglądała, jakby
wolała pozostać na dworze.
Na ławę odstawiła kankę i próbowała uspokoić od
dech.
Rozejrzała się za Knutem, choć starannie unikała
jego wzroku.
- Masz córkę - obwieściła. Nawet lęk, który za
wsze czuła, zbladł na wspomnienie tej cudownej
istotki. -Jest śliczna! Ma masę jasnych włosów. I czar
ne oczy. Najczarniejsze, jakie widziałam. Ciemniej
sze nawet od węgla Ailo... - Zamilkła, przygryzając
wargi. Musiała spojrzeć na Knuta.
Jego radość nie miała granic. Rozpromieniony,
młócił Ailo i Williama po ramionach.
- Córka? Śliczna córka? Piękna córka? A nie mówi
łem, chłopaki? Że to będzie wspaniałe dziecko, najpięk
niejsze na świecie?! Najpiękniejsza na świecie córka!
Uśmiech Williama sięgał niemal od ucha do ucha.
Na twarzy Ailo też można było odczytać to samo.
Żaden z nich nie chciał przypominać Knutowi, że
jeszcze całkiem niedawno był święcie przekonany, że
będzie miał syna. Nie miało to teraz znaczenia.
- Blondyna, mówisz? - Knut przejechał dłonią
przez włosy. Gdy Anna Kajsa popatrzyła na niego,
nie dostrzegła w nim silnego mężczyzny. Był chłop
cem o śmiejących się oczach.
- Z czarnymi oczami? - Musiała mu to jeszcze raz
potwierdzić.
Przez twarz Anny Kajsy przemknął ostrożny
uśmiech. Pokiwała głową. Nieco silniejszym głosem
powiedziała:
- Czarne jak noc.
Knut ze śmiechem pochwycił jej ramiona i okręcił
wokół siebie w dzikim tańcu. Podniósł ją wysoko,
ściskając wąską talię, i ucałował głośno w oba policz
ki, zanim postawił ją na podłodze.
- Blondynka z czarnymi oczami! - usłyszeli jesz
cze, gdy w pląsach oddalił się ścieżką ku domowi.
Anna Kajsa stała oszołomiona, zarumieniona, ale
nie przestraszona. Też chciała odejść, ale przypo
mniała sobie o kance, którą przyniosła.
- To zupa dla ciebie, Ailo. - Jemu mogła patrzeć
w oczy. Nawet musiała, gdyż tylko z jego oczu mog
ła odczytać cokolwiek. Ale też chciała.
- Maja ugotowała?
Potrząsnęła jasną głową.
- Ja - odparła, patrząc na swoje dłonie. - Coś tam
potrafię... I tak nie mogłam wiele pomóc. Maja asysto
wała lekarzowi. Wszystko szło dobrze... - Zadrżała lek
ko i dodała: - Przynajmniej tak mówili. Ale trudno w to
uwierzyć. - Spojrzała na Williama i Ailo swoim bez
bronnym spojrzeniem. - To było okropne - wyznała,
blada. - Ja nigdy nie chcę mieć dzieci. Nigdy! - rzuciła
z gwałtownością, której żaden z nich się nie spodzie
wał. No, ale była młoda. Nigdy wcześniej nie widziała
porodu. Mimo że w domu traktowano ją niemal na
równi ze służącymi, trzymano ją z dala od tych spraw.
O nich tylko się szeptało.
- Kobiety zawsze rodziły dzieci - stwierdził Wil
liam. - O ile wiadomo, to jedyny sposób. I już. Ale
większość przez to przechodzi. I nawet mają więcej
niż jedno dziecko. Nie może być to aż tak nie do wy
trzymania...
Anna Kajsa, wcale nie przekonana, spojrzała na
przyrodniego brata. Wiedziała, co mówi, bo była ko
bietą.
- To było okropne - utrzymywała. - I ja nigdy nie
będę miała dzieci!
William uśmiechnął się z pobłażaniem, jakby wie
dział lepiej. Pogładził ją delikatnie po włosach.
- Mam nadzieję, że życie obejdzie się z tobą łagod
nie, Anno Kajso - powiedział. - Nie znam wielu lu
dzi, którzy zasługiwaliby na to bardziej niż ty!
Podszedł do drzwi.
- Pójdę chyba i obejrzę to cudo Knuta. Zobaczę, czy
warta jest tylu pochwal, którymi ją już zasypywał...
Spojrzał na Annę Kajsę. Dziewczyna kręciła się
niespokojnie. Najwyraźniej nie chciała iść. Ale nie
mogła odważyć się zostać, a już na pewno sama tego
zaproponować.
Ailo był jak ślepy i głuchy. Ale ona była zbyt młoda,
by to rozumieć. Nadal znała Ailo zbyt mało. William
żałował teraz, że nie powiedział jej całej prawdy o Ailo.
Ale tym razem jej pomógł.
- Zostań tu i podgrzej zupę dla Ailo. No i zoba
czymy, czy będzie na tyle rycerski, by odprowadzić
cię do domu przez ten ciemny las...
- Ja się nie boję! - zaprotestowała szybko.
William uśmiechnął się do niej.
- Idę. Będę miał na pewno okazję do wypicia za
zdrowie tej dziewczynki - rzucił. - Przecież ostatnio
piliśmy za niewłaściwą płeć...
Zamknął za sobą drzwi.
Anna Kajsa poszukała garnka i przelała do niego zu
pę. Robiła to wszystko, nie patrząc na Ailo. Zauważy
ła jednak każdy szczegół. Od wczoraj nie zmienił ubra
nia, nie czesał włosów. Pewnie nie spał ani chwili...
Pomimo wysiłków mężczyzn od razu zauważyła
też bałagan w domu. Także wiadro ze skorupami
i szkłem.
- Nie mówiłeś, że masz dzieci - powiedziała, zbyt
gwałtownie mieszając zupę. Musiała coś robić z ręka
mi, na czymś skupić wzrok, by nie patrzeć na niego.
- Nie - odparł jednym słowem.
- Nigdy ich nie widziałeś?
Pomiętała, co mówili poprzedniego wieczora. Mia
ła dobrą pamięć. Ćwiczyła ją przez całe życie. Był to
sposób na uniknięcie przykrych myśli. Wypełniała
głowę tym, co usłyszała.
Ale nauczyła się, że to dobrze wiedzieć o wszystkim.
Dobrze było umieć słuchać.
- N i e .
Ailo wstał. Niespokojnie przeszedł po pokoju. Sta
nął koło Anny Kajsy i ścisnął krawędź stołu, aż zbie
lały mu kostki.
- Pilnie słuchałaś, prawda?
Zaczerwieniła się gwałtownie.
- Nikt nie powiedział, żebym wyszła - broniła się.
Czuła, jakby podłoga się pod nią uginała. Nie przy
puszczała, że on może tak zareagować. Przecież był
po jej stronie, był przyjacielem...
- Nie to miałem na myśli... - Zmitygował się Ailo. -
Mam dzieci. Miałem córkę. Mam syna. Były bliźnięta
mi. Nigdy ich nie widziałem. Ida jest ich matką.
- Dlaczego więc jesteś tu? - Anna Kajsa utkwiła
swe wielkie oczy w oczach Ailo.
- Bo dla nich umarłem. Dlatego, że Ida sądzi, że
nie żyję. I tak ma pozostać. Moje powstanie z grobu
spowodowałoby zbyt dużo cierpienia. Dla mnie, dla
niej, dla wszystkich.
- Ale to twoje dziecko!
Pokiwał głową. Długo patrzył na Annę Kajsę.
- Ida jest moją żoną.
- Jesteś żonaty?!
Westchnął, potakując.
- A kim jest ten, którego nazywali... - Anna Kajsa
nie zapamiętała jego imienia. Nic dziwnego: „SedolP
brzmiało obco dla fińskiego ucha. Dziewczyna zupeł
nie zapomniała o mieszaniu zupy, chociaż z garnka
już mocno parowało. - Kim on jest?
- Sedolf jest mężem Idy - wyjaśnił Ailo spokojnie
i poważnie.
- Ale przecież to niemożliwe! - sprzeciwiła się An
na Kajsa, zaskoczona. - Przecież to ty jesteś jej mężem!
Ailo pogładził ją po włosach. Umieścił pasmo jej
włosów za uchem. Wyglądała tak przejmująco mło
do i niewinnie, nie na swoje siedemnaście lat.
- Ale ja nie żyję, Anno Kajso. Ida była wdową.
Zamilkł. Dziewczyna wyglądała na wzburzoną.
Wyjął z jej dłoni drewnianą łyżkę. Cofnęła gwałtow
nie palce, bo musnął ją przy tym leciutko.
- Wszystko stało się tak, bo tak musiało - wytłuma
czył, mieszając zupę i ratując ją przed wykipieniem.
Odsunął garnek z ognia. - Ja byłem jak umarły. Mu
siałem podjąć decyzję. Nie mogłem być już mężem dla
Idy. A ona jest taka młoda. W twoim wieku, może tro
chę starsza. Powinna zaznać szczęścia w życiu. Kocha
łem ją na tyle mocno, że umarłem dla niej.
- Ona kochałaby cię bez względu na wszystko!
Ailo pokiwał głową.
- Pewnie tak - odparł. - Na pewno. Ale tak zdecy
dowałem. I tak będę żył. Dla Idy nie żyję.
Ale nie powiedział jej, dlaczego.
\
14
Fińska córeczka Knuta i Anjo była naprawdę prze
śliczna. Miała gęste, jasne włosy, dłuższe niż zwykle
u noworodków. A jej oczy miały kolor głębszy niż
czerń nocy czy węgla. Były iskrząco czarne.
Następnego dnia Knut napisał list do domu. Jak na
niego, niezwykle długo opisywał ten ich mały cud.
Ale znalazł też słowa, w których przekazał ich żal
z powodu małej Raiji. Długo zastanawiał się, jak mo
że przemycić jakąś wieść o Ailo bez wspominania te
go, czego nigdy nie powinien wspominać.
Dlatego list leżał nie skończony i nie wysłany.
Ailo poczuł, że wypełnia go coś niezwykłego, gdy
pochylił się nad kołyską malutkiej. Skurcz w gardle
nie ustąpił, gdy Knut podniósł ją i położył w jego ra
mionach. Długo nie mógł wykrztusić słowa.
- Ładna? - spytała Anjo. Była zmęczona, lecz na
policzkach wykwitły jej rumieńce. W oczach miała
blask szczęścia, który Ailo postanowił na długo zapa
miętać. Gdy będzie sam, wywoła ten blask z pamię
ci. Postara się wyobrazić go sobie, ale w oczach Idy.
Nie na papierze, ale w swoich myślach. Taki obraz,
który tylko on będzie w stanie widzieć.
- Prześliczna - odparł z przekonaniem. Nie musiał
udawać, by zadowolić dumnych rodziców.
Ostrożnie przesunął opuszkami palców po mię-
ciutkim policzku dziecka. Mała zamrugała powieka-
mi. Ziewnęła szeroko, pokazując bezzębne dziąsełka.
Następnie skrzywiła się lekko, rozrzuciła małe dło
nie, rozczapierzając paluszki, i znów zapadła w sen.
- Brwi Raiji - powiedział Ailo. Musiał je pogładzić. -
Czarne skrzydła kruka się powtarzają.
Potrząsnął głową, zadziwiony. Czuł się niezwykle
i wspaniale, stojąc tak z małym człowiekiem w ramio
nach.
To był cud.
Napełniła go melancholia, usuwając na drugi plan
jego ból. Odsunęła go tam, gdzie Ailo nie tak często
sięgał. Wiedział, że jeszcze nie jest z nim pogodzony.
Ale najgorszy etap minął. Uroczyście wręczył dziew
czynkę matce. Obserwował, jak Anjo przykłada ją so
bie do piersi. Dostrzegł ich wspólnotę, która była
czymś najpiękniejszym, co kiedykolwiek widział.
Musiał mocno mrugać oczami, by się nie rozpłakać.
Zrozumiał jasno, dlaczego tak wielu najlepszych
malarzy przedstawiało ten właśnie motyw na swych
obrazach. Matka i dziecko.
On też czuł potrzebę uwiecznienia tego, co zaob
serwował. Ale nie pędzel będzie jego narzędziem.
- Nadamy jej piękne imię, wiesz? - powiedziała
Anjo.
Knut przysiadł na skraju posłania żony. Stanowili
jedność. Ailo zazdrościł im tego, ale jednocześnie cie
szył się, że mają siebie nawzajem.
On był tak podzielony, niespójny...
- Myśleliśmy, by nazwać ją po jej ojcu chrzestnym -
dodał Knut, mrugnąwszy okiem, i pozwolił Anjo do
kończyć.
- No i chcemy, by był nim jej prawie wujek. Jeże
li się zgodzisz?
Ailo zamrugał oczami. To jego mieli na myśli?
Knut potwierdził skinieniem głowy.
- Nazwiemy ją Aila - mówiła Anjo. - Musi mieć
fińskie imię, skoro urodziła się w Finlandii. Czy nie
jest ładne? Najbliższe twojemu, Ailo...
Długo na nich spoglądał. Ukucnąl koło łóżka, by
napatrzeć się do syta na malutką.
- Jest śliczna - powiedział w końcu. Czul, że łzy
wzruszenia pieką go pod powiekami. - Ale ja na to
nie zasłużyłem...
Wtedy Anjo schwyciła go za czuprynę i pociągnę
ła w górę, aż spojrzał jej w oczy.
- Kochany Ailo - oznajmiła surowo - należysz do lu
dzi, których oboje z Knutem kochamy najbardziej na
ziemi. Jesteś wspaniały i dobry. Oboje poszlibyśmy za
tobą w ogień. Tak jak ty zrobiłbyś to dla nas. Czuję, jak
byś był moim bratem. Jesteś mi bliższy niż nawet kie
dyś Heino. Teraz już wiesz, niewdzięcznika I nie przy
chodź tu więcej i nie mów, że na to nie zasługujesz! Ja
nazywam moje dziecko po tym, po kim chcę! A jeżeli
nie będziesz grzeczny, nazwę ją Marcusina po Marcusie
Runefelcie, a wiesz, że to będzie okropne dla dziecka!
Puściła jego włosy. Ailo pochylił się i pocałował ją
w policzek.
Zrobił to impulsywnie. Pocałował ją ustami pozba
wionymi warg. Był tym bardziej zdumiony niż Anjo.
Teraz ona płakała. Czuła, że otrzymała z jego stro
ny największy dowód zaufania.
- Kocham cię, najmilszy Ailo - powiedziała głosem
dławionym wzruszeniem. - Nie odmawiaj!
Ailo wstał. Nie umiał nazwać uczuć, jakie się
w nim burzyły. W oczach Anjo nie dostrzegł odrazy!
Nawet cienia!
Anjo rozumiała.
- Oczywiście, że może się nazywać Aila - rzucił. -
Ja zawsze będę ją kochał. I będę dumny, że nosi mo
je imię.
I tak się stało. Dziewczynka została ochrzczona
Aila, mając Maję i Ailo za rodziców chrzestnych.
Miała wtedy trzy tygodnie i czekała na swoją
pierwszą zimę.
Knut wciąż nie mógł dokończyć listu. Nadal bra
kowało mu ostatnich słów.
Anjo wiele razy proponowała, że ona dokończy,
ale jej nie pozwalał. Czuł, że musi to zrobić sam.
Teraz wiedział już, co napisać.
Spadł pierwszy śnieg. Pokrył ziemię jakby war
stewką cukru. Topniał, gdy w dzień świeciło słońce.
Znów dawny niepokój pochwycił Maję jak stęsk
niony kochanek. Nie udało jej się go pozbyć. Nie
umiała się uspokoić. Kręciła się podenerwowana po
domu, ale i to nie pomogło.
Wreszcie zarzuciła płaszcz na ramiona i wyszła.
Wędrowała, pozostawiając za sobą ślady na cienkiej
warstwie śniegu.
Zadrżała. Nawet nie z zimna, ale ze strachu przed
zimą.
Nie lubiła tej pory roku. Nie kojarzyła się jej z od
poczynkiem, ale ze śmiercią..
Gdyby mogła, przespałaby ją jak niedźwiedź. Ale
ludzie nie mogą tego zrobić. Muszą przez to przejść,
aby zasłużyć na wiosnę.
Obok altany stały suche róże. Mróz zaskoczył je
jak co roku.
Nikt nie lubi myśli o zimie. Zawsze ma się nadzie
ję, że jesień będzie długa i łagodna.
Co roku ten sam zawód. I co roku dla Mai trudny
do przyjęcia.
Złamała jedną szarozieloną gałązkę. Kolec wbił się
w jej kciuk, aż zaczęła krwawić.
Usłyszała jego kroki. Wiedziała, że jego ślady od
ciskają się na śniegu blisko jej śladów. Właśnie tak,
jak będą ich wiodły razem przez życie.
Czuła, że to jest właściwe.
William podszedł do niej. Ujął jej dłoń w swoje.
Miał silne, długie, szczupłe palce. Nie były to dłonie
arystokraty, a raczej człowieka pracującego fizycznie.
Wyciągnął kolec. Ucałował rankę, jaką pozostawił.
Zlizał jej krew ze swoich warg.
- Może trochę za późno na zrywanie kwiatów o tej
porze roku - powiedział. Pochylił się jednak i ułamał ze
schnięty pączek róży. Obłamał z niego kolce i podał Mai.
- Smutno patrzeć, jak wystają spod śniegu w zimie -
powiedziała. - Powinny stać w cieple. One też żyją...
William położył jej ręce na ramionach. Patrzył tyl
ko na nią.
- Ta twoja chęć opiekowania się wszystkim, co ży
je, Mario! Tym, co małe...
Pocałował ją w czoło. I puścił. Otworzył skrzypią
ce drzwi do altany. Powinno się je naoliwić przed
wiosną, pomyślała.
Maja weszła za mężem do środka.
Wszystko się tu zmieniło za sprawą mrozu i śnie
gu, choć przeszklony dom był niby ten sam.
Słońce lata czyniło z niego ogród. Kolorowe szyb
ki przypominały kwiaty.
Zima miała mroźne światło. Odsłaniała wszystko
to, co lato skrywało. Ostre cienie zamiast łagodnych.
Biel i błękit.
Maja zadrżała.
- Czy kiedykolwiek zajmiesz się w ten sposób trochę
większymi? - spytał William, stojąc zwrócony w stronę
zatoki i jej niebieskiej wody. - Czy kiedykolwiek zaj
miesz się z takim ciepłem kimś tak dużym jak ja?
Pytanie zostało wypowiedziane cicho i z takim
cierpieniem, że ostry ból przeszył serce Mai.
Czyżby aż tak go zaniedbywała?
Odłożyła suchy pączek róży.
Wiele czasu poświęcała Ailo. Łączyły ich mocne
i nierozerwalne więzy. Byli rodzeństwem. Czuła, że
jej potrzebuje. Tak za nim tęskniła...
Wiele czasu zajmowała jej Anna Kajsa. Dziewczy
na była nieszczęśliwym ptaszkiem, który także po
trzebował jej troski. Tym bardziej że broniła się przed
nią. Maja starała się zdobyć jej zaufanie, okazać dziew
czynie, że jej na niej zależy. Że chce jej pomóc...
No i Henrik. Wymagał wiele uwagi i miał do tego
prawo. Był ich dzieckiem. Potrzebował jej bardziej
niż kogokolwiek innego. Wydawało jej się, że Wil
liam się z nią zgadza w tej kwestii...
Narodziny Aili wszystkich odmieniło. Jedno przez
drugie starali się zaskarbić jej względy. Wszyscy byli
zakochani w malutkiej. A jednocześnie pamiętali
o Karlu i dbali, by nie czuł się odsunięty z powodu
siostrzyczki.
Dokoła ktoś czegoś od Mai oczekiwał, a ona ze
wszystkich sił starała się temu sprostać.
A czasami wykradała chwile tylko dla siebie, gdy
uciekała do lasu, by pomyśleć. Zatopić się w myślach,
całkiem sama. Był to czas dla jej duszy.
Ale gdzie w tym wszystkim był William? Jedli ra
zem, siedząc naprzeciwko siebie. Razem cieszyli się sy
nem. Leżeli we wspólnym łożu. Czasem się kochali
w ciemności. Ale rzadko. Maja nie mogła sobie przy
pomnieć, kiedy stało się to ostatni raz. Zawstydziła się.
To było miejsce Williama w jej życiu?!
- Czy jest dla mnie nadzieja, Mario? - spytał. - Czy
jest dla mnie miejsce w twoim życiu?
Chciało jej się płakać.
William po prostu był.
Tak to czuła. Tak było zawsze. Bo William kochał
ją bez zastrzeżeń. William przeszedłby dla niej przez
ogień. William ją uwielbiał.
Odbierała to jako rzecz oczywistą. Uważała, że tak
będzie zawsze. Że będzie się trzymał w cieniu. Ze nic,
co ona uczyni, nie zmieni jego uczuć.
Liczyła na to, że życie tak właśnie będzie wyglą
dać. Że ona będzie tęskniła za czymś, czego już na
wet nie umiała nazwać. A William będzie się do niej
dostosowywał.
Naiwne?
Może.
Ale było też inne słowo, które dużo lepiej oddawa
ło tę sytuację. Gdy przyszło Mai na myśl, zadrżała.
Okrucieństwo.
Albo chłód uczuciowy.
Czy to taka miała być? Czy to tymi słowami chcia
ła siebie określać w chwilach szczerości?
- Nie rozumiem, jak ty ze mną wytrzymujesz... -
powiedziała.
Może usłyszał w jej głosie, że właśnie odrzuca swą
maskę, bo odwrócił się gwałtownie. Objął ją i przy
tulił mocno.
Policzek oparł o jej głowę. Ogrzewał ją.
- Ja chcę tylko móc cię kochać - rzucił zdespero
wany. - Chcę wiedzieć, że jesteś otwarta na to, co czu
ję do ciebie. Jeśli nie, to wszystko traci sens...
- Nie chciałam się od ciebie odsuwać - zapewniła
sztywno. Słowa jakby raniły jej wargi. Ich wypowia
danie bolało, ale jeszcze gorsze byłoby przemilczenie.
- Skrzywdziłam cię, Williamie... ale musisz wiedzieć,
że nigdy tego nie chciałam. Nie robiłam tego świado
mie. To była taka bezmyślność bez serca...
Zaśmiał się głucho.
- Gdybym kiedykolwiek przypuszczał, że robisz to
świadomie, udusiłbym cię własnymi rękami. A potem
sam się zabił. W nadziei, że po tamtej stronie będziesz
dla mnie łaskawsza. - Uśmiechnął się. - Wiem dobrze,
że nie robiłaś tego świadomie, Mario. Ale to i tak
strasznie boli. Bezdomnemu psu ofiarowałabyś wię
cej uwagi niż mnie.
Oparł czoło o jej czoło i spojrzał prosto w oczy.
- Potrzebuję więcej niż tylko od czasu do czasu
otwartych ramion i rozsuniętych kolan...
Maja zaczerwieniła się gwałtownie.
Trafił.
To tak właśnie było. Wiedziała o tym najlepiej.
Czasami, gdy zaczynało ją gryźć sumienie, wyku
pywała się miłością fizyczną. Zamykała oczy na to,
że jej samej sprawiała ona przyjemność. Każdemu
fragmentowi jej ciała.
Była jego kobietą. I zapominała, że też potrzebo
wała mężczyzny.
- Wiem - odpowiedziała suchymi ustami.
William pocałował ją lekko. Tak samo ciepło
i uważnie jak zwykle.
Maja nie zamknęła oczu. Odsunęła myśli od ko
chanka, który był jednocześnie Reijo i Simonem,
i Heino, i Williamem. Który był rycerzem, bogiem
i świętym - i był równie nierzeczywisty. Oderwała się
od tych rojeń, które niebezpiecznie często pochłania
ły ją, gdy obejmowały ją ramiona Williama.
Zorientowała się ze zgrozą, że tylko w altanie ko
chała się z samym Williamem. Poza tym zawsze ota
czały ją ramiona tego kochanka z marzeń. Jemu da
wała więcej z siebie niż Williamowi.
Ale teraz całowała właśnie Williama.
- Czym ja właściwie jestem dla ciebie, Mario? - Nie
puścił jej. Trzymał ją mocno przy sobie. - Co we
mnie lubisz? Dlaczego ze mną jesteś?
- Dajesz mi bezpieczeństwo - odpowiedziała
ostrożnie. Starała się być naprawdę szczera. Nie
chciała go zranić, ale też nie chciała kłamać. - Jesteś
jak opoka. Jesteś ojcem mojego syna. Dałeś mi dom,
otoczyłeś dobrobytem, o jakim nigdy nie śniłam. Je
steś dobry. Silny...
Uśmiechnął się smutno.
- Pożądasz mnie? Lubisz moje ciało? - spytał. Ni
gdy tak nie rozmawiał z żadną kobietą. Pragnął, by
pomiędzy nimi powstało tyle zaufania, żeby byli
w stanie i o tym mówić.
Maja zamrugała oczami. Przytuliła się do niego
jeszcze mocniej, mimo że teraz nie mogła już na nie
go patrzeć. Był od niej o tyle wyższy.
- Tak - odparła szczerze. - Gdy nie jestem tak za
jęta wszystkim innym, gdy mam czas, by żyć i słu
chać siebie, William, wtedy ciebie pożądam...
- Czy to dlatego boisz się mieć czas? - spytał szep
tem William. - Dlatego starasz się być zawsze zajęta?
Dlatego jest tak, że mamy tak mało czasu tylko dla
siebie? Boisz się być sama ze mną, Mario? Boisz się
mnie pożądać?
Maja przełknęła kilkakrotnie ślinę, zanim mogła
odpowiedzieć:
- Chyba tak...
Czuła, jakby dopiero teraz to sobie wyraźnie
uświadomiła. Rojenia nie były już niebezpieczne.
Łatwo było zakochać się w osobach, które żyły tyl
ko w jej marzeniach. Robiły to, czego ona po nich
oczekiwała. Mogła zmieniać bieg wydarzeń, aż
wszystko działo się wedle jej życzenia.
Ale życie było ciągiem chwil wplątanych w siebie.
Chwilami, które się właśnie przeżywa. Można je ze
psuć lub uczynić pięknymi.
Życia nie da się przeżyć jeszcze raz.
Nie można go cofnąć, mówiąc, że źle wyszło. Że
się chce znów przeżyć te chwile, ale w inny sposób.
Prawdziwi ludzie byli tylko sobą. Nie mogła ich
upiększyć ani zmienić, by jej pasowali.
Byli żywi. Na dobre i na złe. Także czynili dobrze
i źle.
I oni stawiali jej wymagania.
Oczywiście, że trudno było kochać prawdziwego
mężczyznę.
Ale zaczęła dostrzegać, że mogło to być także pięk
ne. Że w tym też było niebo. Zrozumiała to, będąc
z Heino.
On nigdy nie pozwolił jej na snucie marzeń. Zmu
sił ją, by go dostrzegała. I poczuła do niego ciepło.
Dużo ciepła.
Kochała Heino, pomimo że nie było to uczucie ła
twe. Było w nim dużo bólu...
William nigdy nie stawiał jej wymagań. William
tylko czekał i miał nadzieję.
Aż do teraz.
- Boję się pokochać cię za mocno - wyrwało się jej.
- Żeby nie zaznać cierpienia?
Pokiwała głową.
Stanął jej przed oczami Reijo. Czekał ponad dzie
sięć lat na kobietę, która nigdy nie powróciła.
To była jej szkoła miłości.
- Nigdy bym nie mógł cię zranić - powiedział Wil
liam z powagą w głosie. - Wiele razy o tym myślałem,
bo sprawiałaś mi taki ból. Twoje oddalenie, twój
chłód... to mnie raniło, Mario. I muszę przyznać, że
chciałem móc zranić cię tak samo. Zrobić ci coś takie
go, byś poczuła to samo co ja. Ale nie mogłem. Po pro
stu nie mogłem. I nie sądzę, żebym kiedykolwiek mógł.
- Dlaczego? - spytała, zagubiona. Jego wyznanie
zabolało ją. - Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry,
Williamie?
- Dlatego, że cię kocham. Moja miłość taka jest.
Ale nie mogę bez końca tylko dawać i dawać bez na
dziei, że otrzymam coś w zamian. Coś innego niż tyl
ko czasami otwarte ramiona. To przyprawia o poczu
cie większej pustki niż bycie bez ciebie.
- Szczere słowa...
- Jesteśmy przyjaciółmi?
Maja pokiwała głową.
- Oprócz Ailo ty jesteś moim najlepszym przyja
cielem - wyznała.
Musnął ustami jej czoło.
- Obiecaj mi, kochana Maju, że pozwolisz mi być
swoim najlepszym przyjacielem. Ailo to twój brat. Ja
jestem twoim mężem. Od tej pory będę bardzo wyma-
gającym mężem. Chcę ciebie całej. Chcę mieć cale two
je zaufanie. Chcę, abyś to do mnie szła jako do pierw
szego. Ailo to zrozumie. Ucieszy się, gdy pomiędzy na
mi będzie więcej ciepła. Twój brat ma wielkie serce.
- Czy wiesz, że nazwałeś mnie Mają?
Spojrzał na nią zdumiony. Pamiętał, że to on właś
nie zaczął mówić na nią Maria, tak jak była ochrzczo
na. Sądził, że to do niej pasowało.
Teraz zrozumiał, że się mylił.
Uśmiechnął się lekko.
- Pewnie tak. Pozostali przecież tak cię nazywają.
Czy myślisz czasem o sobie jako o Marii?
Potrząsnęła głową.
- A więc zawsze już będziesz dla mnie Mają - obie
cał. - Od tej pory zacznę cię zdobywać, moja miła.
Cały mój czas poświęcę na zaloty do kobiety, w któ
rej się tak szaleńczo zakochałem. Nie dam jej naj
mniejszej nawet możliwości, by się wycofała.
Maja zaśmiała się. Poczuła się znów młoda. Pomyśla
ła, że zima może nie będzie tak trudna do przetrwania.
- Przecież to nie wiosna, Williamie. Chyba pomy
liły ci się pory roku...
Potrząsnął głową.
- N a m będzie gorąco, moja piękna. Tak gorąco, że
stopimy śnieg. Będzie tak gorąco, że twoje róże roz
kwitną spod śniegu. Wszyscy będą myśleć, że to noc
świętojańska, a nie Nowy Rok...
- Ta kobieta, którą kochasz... - rzuciła Maja - ...czu
ję, że ona ma męża. Czy on niczego nie zauważy?
Uświadomiła sobie, że z nim flirtuje! Po raz pierw
szy w życiu.
Nigdy nie było czegoś takiego pomiędzy nią a Si
monem. Ani Heino.
To było coś całkiem nowego. Nowego i ekscytują
cego...
- Jej mąż jest tak zaślepiony miłością do tego wspa
niałego stworzenia, że nic a nic nie zauważy - wy
szeptał William.
Ich pocałunki stały się bardziej gorące. Maja nie
miała nic przeciwko temu.
Przez moment spojrzały na nią inne oczy. Oczy
z marzenia. Ale odgoniła je. Rzeczywistość okazała
się tak cudownie podniecająca, że nie potrzebowała
marzeń. William sprawiał jej więcej niespodzianek
niż jakiekolwiek fantazje.
- Chciałbym się teraz z nią umówić - wyszeptał
William. - Wieczorem zamierzam pójść do jej sypial
ni i dobrze napalić w kominku. Przemycę butelkę do
brego wina i dwa kryształowe kieliszki z salonu. Czy
ona się tam ze mną spotka?
Maja pokiwała głową.
- A co się tam stanie? - spytała, także szeptem.
- Uwiodę ją - odparł, pewny siebie. - Sprawię, że
zajdzie ze mną w ciążę.
Uściskała go, śmiejąc się gardłowo. To było szaleń
stwo - umawiać się na potajemną schadzkę z włas
nym mężem jak z sekretnym kochankiem.
Ale jeśli nawet szaleństwo, to cudowne. Cudowne
i oszałamiające.
- Ona tam będzie - obiecała. - Możesz na to liczyć.
Posłowie
Maja i William naprawdę zbliżyli się do siebie. Nie
Maria i William.
Coś tak banalnego jak inna forma imienia mogło
budować mury pomiędzy ludźmi, stwarzać różnice
tam, gdzie ich być nie powinno.
Zachowywali się jak zakochani. Posyłali sobie wy
mowne spojrzenia przy innych. Potrafili uciec
w środku dnia, by gdzieś pod schodami obejmować
się namiętnie i. całować do utraty tchu.
Mogli iść razem wzdłuż plaży ze splecionymi dłoń
mi, gonić się jak dzieci tuż przy linii wody, by potem
upaść na śnieg czy zeschłą trawę i poddać się piesz
czotom gorętszym niż słońce w środku lata.
Naprawdę się zbliżyli.
Razem omawiali kwestie interesów. Maja już
wcześniej, gdy była żoną Heino, czuła, że ma do te
go smykałkę. Potem nie miała okazji wykorzystania
tych zdolności. Gdy William powrócił z wygnania,
przejął wszystko. Było to oczywiste. Nigdy jej nie
spytał, czy może chciałaby dalej coś robić.
A Maja nigdy nie zdradziła, że brak jej zajęcia. Nie
chciała go kompromitować w oczach innych. Dbała
tylko o to, by wzorowo spełniać obowiązki gospodyni
domu, bo myślała, że tego właśnie po niej oczekuje.
Choć nie do końca zadowoleni, żyli tak, udając, że
wszystko jest w porządku.
Teraz byli szczęśliwi. Wspólna praca dawała im
więcej okazji do rozmów. Łączyło ich więcej niż tyl
ko dom i syn.
Właściwie mieli ze sobą wiele wspólnego. Może to
wcześniej przeczuwali. Ale tak zastygli w swoich ro
lach, że w końcu zaczęły im ciążyć jak kajdany.
Teraz wszystko się zmieniło. Dzielili ze sobą pra
cę. Razem spędzali czas z synem. Razem żartowali.
Flirtowali ze sobą. Nie obchodziło ich, czy inni to za
uważają.
Nie istniało nic, czego powinni się wstydzić.
To była ich mała gra.
Ona ich związała.
I już nie mijały tygodnie pomiędzy zbliżeniami ich
ciał. I to nie dlatego, że któreś z nich miało wyrzuty
sumienia, ale dlatego, że oboje tego chcieli.
Coś zaczęło kiełkować w sercu Mai. Coś, o czym
wprost bała się myśleć.
Był to kwiat, który długo czekał, by wychylić gło
wę z ziemi. Ostrożny, delikatny, mały kwiat.
Ale ona ochraniała go tak, jak dbała o róże, które
zasadziła matka Williama.
Był równie rzadki, ale o wiele piękniejszy. Posta
nowiła, że przetrwa przez całe ich życie.
Opowiedziała o nim Williamowi tak, jakby opo
wiadała bajkę.
Zrozumiał ją i nie naciskał, by wyrzekła na koniec
te słowa, na które tak czekał.
Wiedział, że przyjdą same.
Dopóki oboje będą dbali o tę delikatną roślinę
w jej sercu, sama wyrośnie.
Miał czas, by czekać. Wiedział, że ona kiedyś roz
kwitnie.
Miał teraz coś więcej niż tylko nikłą nadzieję.
To już się zaczęło dziać. Ale wymagało czasu. Naj
pierw w sercu Mai musiała nastąpić wiosna.
- Coś jeszcze we mnie rośnie - zdradziła mu dal
szą część bajki.
Był bardzo wczesny ranek. Nikt jeszcze nie wstał.
Poza nimi wszyscy spali.
William na wpół uniósł się z posłania i oparł na
łokciu. Wpatrzył się w pełną napięcia twarz żony. Uj
rzał błyszczące oczy, które teraz wydawały się bar
dziej miodowe niż brązowe.
- Będziemy mieli dziecko - powiedziała, splatając
dłonie na brzuchu. - Późnym latem. Naprawdę uda
ło ci się. Wtedy w altanie obiecałeś mi, że mnie uwie
dziesz i sprawisz, że zajdę w ciążę...
- ... i wszystko mi się udało? - Uśmiechnął się sze
roko. Porwał ją w ramiona i pocałował długo i deli
katnie. - Tak, ta altana to niebezpieczne miejsce...
Zaśmiali się. To był ich cichy poranek pełen szczęścia.
H u m o r zepsuł im Marcus Runefelt, który przybył
po południu z niespodziewaną wizytą.
Był jak zwykle pełen życia i siły. Niebezpiecznie
energiczny, gotów do przestawiania ludzi jak pionki
na swojej szachownicy.
Sprawa dotyczyła jego nieślubnej córki, ale nawet
o nią nie spytał. Zresztą ona odmówiła z nim spotkania.
Rozmawiał z Williamem i Mają.
- Anna Kajsa powinna wyjść za mąż - oświadczył. -
Ale krążą o niej plotki. Nie mogę więc się spodziewać,
że znajdę odpowiednią dla niej partię, nawet jeśli
uznam ją oficjalnie za córkę.
- Chcesz nawiązać nowe przyjaźnie poprzez jej
małżeństwo? - spytała Maja niewinnie.
Przytaknął.
- Nie ma w tym nic złego - zapewnił. - Wszyscy
tak robią, no, prawie wszyscy... - Spojrzał znacząco
na syna.
Maja nie przejmowała się już opinią teścia, bo stano
wili z Williamem jedność. Ponieważ zawsze będą ra
zem, związani mocniej niż tylko przysięgą złożoną
w pośpiechu z mniejszym lub większym przekonaniem.
Marcus Runefelt powiedział im, kogo ma na myśli.
Ów mężczyzna niedługo skończy pięćdziesiąt lat
i już zamęczył dwie żony. Urodziły mu tylko córki,
więc teraz miał nadzieję, że młodsza żona może ob
darzyć go synami.
- Anna Kajsa nie będzie klaczą rozpłodową dla ja
kiegoś starego dziada! - syknęła Maja.
William przypomniał sobie, jak Anna Kajsa z ca
łym przekonaniem zapewniała, że nigdy nie będzie
miała dzieci.
Marcus Runefelt wzruszył ramionami.
- Jeżeli znajdziecie dla niej inną partię, zanim ten
rok się skończy, nie będę się upierał. Jeśli tak się nie
stanie, wtedy dziewczyna wyjdzie za tego, kogo ja
wybiorę. Jestem jej ojcem i ja decyduję.
Porozmawiali o tym z Anną Kajsą. Płacząc, błaga
ła o litość. Wolała tego, kogo oni jej wybiorą, niż kan
dydata ojca.
Ale młodzi kandydaci na narzeczonych nie rosną
na drzewach...
Anna Kajsa wzięła sprawę w swoje ręce. Zebrała
całą odwagę i poszła do Ailo.
On wiedział o wszystkim. Myślał o dziewczynie
z troską. Była już zabawką w rękach mężczyzn i te-
raz miałaby znów nią zostać? Na samą myśl o takim
rozwiązaniu burzyła się w nim krew.
- Czy ożenisz się ze mną? - spytała po kilku pró
bach rozpoczęcia rozmowy na obojętne tematy.
Ailo spojrzał na nią znad roboty, potem znów na
swoje dłonie. Trzymał w nich jej bratka, za którego
wreszcie się zabrał.
- Najwyraźniej mówisz poważnie - stwierdził, odkła
dając pracę. Usiadł naprzeciwko dziewczyny i spojrzał
jej prosto w oczy. Niewielu osobom się to udawało.
Anna Kajsa pokiwała głową.
- Dlaczego ja? - spytał.
- Bo cię lubię.
- Do małżeństwa potrzeba trochę więcej...
- Ty wiesz o mnie wszystko - rzekła z trudem. Już
nie patrzyła na niego. - Opowiedzieli ci. Ja też. Wiesz
o mnie wszystko, Ailo. Wiesz, że nie zniosę myśli o...
Każdy inny mężczyzna by mnie do tego zmusił.
A wtedy bym go znienawidziła. Ty jesteś jedyny...
- ... który by cię do niczego nie zmuszał? - Ailo
schwycił ją za ręce. - Nawet nie wiesz, na ile to jest
prawda, Anno Kajso!
Popatrzyła na niego pytająco.
- Nigdy bym cię nie zmusił, mała. Nie byłbym
w stanie.
Niezbyt dobrze go zrozumiała.
- Po wypadku miałem kilka kobiet. To nie była mi
łość, tylko coś brutalnego i mrocznego. Byłem do te
go zdolny tylko wtedy, gdy się mocno upiłem, na gra
nicy przytomności. Te kobiety interesowały się mną
jako mężczyzną bez twarzy... - Ścisnął jej dłonie. -
Nie jestem z tego dumny. Nienawidzę siebie za te
chwile. Prawda jest taka, moja przyjaciółko, że ja nie
mogę... Jestem, jak to elegancko określają, impoten
tem. Lubię cię. Ale nigdy nie będę w stanie dać ci mi
łości fizycznej. Nigdy nie będę mógł nauczyć cię
pieszczot ani cieszyć się tobą jako kobietą.
- Ja tego nie potrzebuję - odparła, nadal nie patrząc
na niego. Policzki jej płonęły. - Nie potrzebuję. Nie
dałabym rady. Nienawidzę samej o tym myśli, Ailo.
- Jeżeli wyjdziesz za mnie, twoje życie będzie tego
pozbawione.
Pokiwała głową.
- Wiesz, że właściwie jestem żonaty?
- To nic nie znaczy. Ona ma innego męża.
Ailo westchnął.
- Najgorsze, że bardzo cię lubię, mała. Chciałbym
chronić cię przed całym złem tego świata. Nienawi
dzę myśli, że mogłabyś stać się zabawką dla...
- Ożenisz się ze mną?
Długo na nią patrzył. Na swoją przyszłość. Wresz
cie skinął głową.
- T a k .
Marcus Runefelt dotrzymał słowa. Pozwolił Annie
Kajsie na to małżeństwo, bo nadal trwał stary rok.
A może jej jednak współczuł?
A więc Knut wreszcie dokończył swój list. Opo
wiedział w nim także, że Maja i William spodziewa
ją się dziecka. Ze są szczęśliwi.
Napisał, jakie imię nadali swej córce, i po kim.
I opowiedział, że niedawno wyprawiali wesele. Młod
sza siostra Williama wyszła za swego wybranka: zdol
nego złotnika, którego wszyscy bardzo lubią.
Właśnie miał zapieczętować list, gdy nadszedł Ailo.
Poprosił go o dopisek.
- Namów Idę i Sedolfa, by nas odwiedzili. By wzię
li ze sobą chłopca. Napisz, że chcecie go poznać...
- Jesteś tego pewien?
Ailo pokiwał głową.
- Rozmawialiśmy o tym z Anną Kajsą. Mikkal jest
moim jedynym dzieckiem, bo nie będę miał ich wię
cej. Muszę go zobaczyć. Nie pokażę się im na oczy,
to się jakoś da urządzić. Tylko o to proszę. Napisz,
by przyjechała, Knut! Napisz tak, by nie odmówiła!
Knut usłuchał.
Nazwał to „ostatnią okazją ich spotkania". Spotka
nia rodzeństwa.
Nie sądził, by Ida się nie zgodziła.
Starannie zapieczętował list przed jego długą po
dróżą na północ!
Powinni go dostać przy okazji wiosennego jarmarku.