1
Ida zdążyła skończyć osiemnaście lat i na dobre za
częła dziewiętnasty, kiedy nadeszła jej kolej przepra
wy na drugi brzeg fiordu - do kościoła. Z tą samą
broszką na piersi, którą przypięły do sukni Raija i Ma
ja, kiedy wychodziły za mąż.
Pastor rozpoznał rodzinną pamiątkę. Zastanowił się,
ile razy przyjdzie mu ją jeszcze oglądać. Nurtowało go,
dlaczego te kobiety noszą ją z taką dumą. Jaka historia
wiąże się z tą lapońską ozdobą? Jednak nie spytał.
Ida, córka Reijo Kesaniemi, dostała swego Ailo Mik-
kelsena.
W przyrodzie zapanowała wiosna. Przynajmniej
do pewnego stopnia. Słońce zaczęło przygrzewać, jed
nak śnieg nadal mocno się trzymał. Przy każdym od
dechu z ust wydobywała się mroźna para. Powietrze
było zimne i rześkie. Ida pocieszała się, że to nic nie
szkodzi - jej serce jest wystarczająco gorące.
Co prawda wymarzyła sobie ślub w lecie. By we
wspomnieniach tego dnia pojawiał się cień rzucany
przez liście drzew. By natura w pełni rozkwitła. Ida
gotowa była nawet jeszcze poczekać. Wyznała Ailo, że
chciałaby go poślubić według Japońskiego obyczaju,
on jednak odparł, że oba obrządki zbytnio się od sie
bie nie różnią.
Dodał, że wolałby ją zabrać ze sobą do swej współ-
noty już jako żonę i że najlepiej byłoby wyruszyć, za
nim stopnieją śniegi.
Ida wiedziała, że Ailo stracił ostatnio w swej osadzie
poważanie, gdyż wziął na siebie ojcostwo nie narodzone
go dziecka. Dziecka Knuta, które nie przyszło na świat,
ponieważ matka, będąc w ciąży, popełniła samobójstwo.
Szacunek i autorytet miały dla Ailo ogromne znacze
nie, chociaż tego nie okazywał, i pragnął je odzyskać.
Rozwiały się zatem romantyczne marzenia Idy o srebr
nych klejnotach ślubnych, które Ailo odziedziczył po
Mikkalu. Omal się nie popłakała ze wzruszenia, kiedy wy
obraziła sobie, jak cudownie by w nich wyglądała. Myśla
ła, że będzie pierwszą od wielu lat panną młodą - pierw
szą po babce Ailo - która włoży klejnoty w komplecie.
W całości. Wszystkie. Ofiarowane jej, jak każe obyczaj,
przez kochającego mężczyznę. Matka Ailo nigdy nie
przyjęła tej ozdoby. Nie chciała, ponieważ brakowało
broszki. Dużej broszki do noszenia na piersi, broszki, któ
rą Mikkal podarował Raiji. Złamał wszelkie tradycje, ale
uczynił to z miłości. Teraz miłość na powrót miała połą
czyć wszystkie części rodzinnej pamiątki przekazywanej
w spadku. Wszystko, co tragiczne, odeszło w przeszłość.
Stało się historią, piękną i jednocześnie smutną, którą bę
dzie można opowiadać przyszłym pokoleniom.
Do Idy, córki Raiji, i Ailo, syna Mikkala, należało
połączenie klejnotów ślubnych.
Lecz Ailo nalegał, by się pobrali wcześniej, zanim
dziewczyna mogła choćby zobaczyć pozostałe części
odziedziczonej pamiątki. Wzięli ślub w tutejszym ko
ściele po drugiej stronie fiordu. W ten sposób uroczy
stość została pozbawiona całej tej otoczki odmienno
ści i niezwykłości, o której marzyła Ida.
Nawet tato uważał, że tak będzie najlepiej. Wysyłając
swą córkę z domu, Reijo chciał być pewien, że Ida znaj
dzie się w dobrych rękach. Że oddaje ją jako mężatkę.
Mężczyźni zawsze trzymają ze sobą.
Takie myśli kłębiły się w głowie Idy, świeżo upieczo
nej mężatki, w drodze przez fiord z kościoła do domu.
Płynęli tylko we czworo. Para młoda, Reijo i Knut.
Anjo została w domu. Spodziewała się dziecka i cho
ciaż do rozwiązania zostało jeszcze kilka miesięcy,
wcześnie zrobiła się ociężała i poruszała się z trudem.
Zmuszała się do wykonywania domowych zajęć, ale
bardzo dokuczał jej ból w krzyżu i biodrach. Knut nie
pozwolił jej, by ryzykowała zdrowie, decydując się na
przeprawę przez fiord w otwartej łodzi. Pogoda szyb
ko się zmieniała, a poza tym na wodzie było potwor
nie zimno. Nie pomagało nawet ciepłe okrycie.
Ida przekonała się o tym na własnej skórze. Na pięk
ną suknię ślubną naciągnęła swą najcieplejszą kurtkę ro
bioną na drutach. Na to narzuciła ocieplany płaszcz
i jeszcze gruby wełniany koc. Lecz mimo to porządnie
marzła. Wątpliwa to przyjemność, siedzieć tyle czasu bez
ruchu - Karnes od Skibotn dzielił jednak kawałek drogi.
Wzięli niewielką łódź sześciowiosłową z trzema prze
działami. Świetną do manewrowania podczas tak krót
kiej wyprawy jak ta. Łatwą do wciągnięcia na ląd, nawet
w kilka osób. Ma to swoje dobre strony, ponieważ nie
zawsze można liczyć na większą grupę osób do pomo
cy. W 1748 roku okolica nadal była rzadko zaludniona.
Tego popołudnia znajdowali się sami w tej części
morza, w każdym razie po swojej stronie fiordu. Jako
jedyni wybrali się ze Skibotn do kościoła. Data ślubu
została wyznaczona już dawno i musieli wypłynąć. In-
ni mieszkańcy wioski również powinni pokazać swe
twarze w kościele, lecz ranek był trochę wietrzny,
a wiatry bywają nieobliczalne. Lepiej w jakąś inną nie
dzielę wybrać się na nabożeństwo, by udowodnić pa
storowi, że nie jest się bezbożnikiem.
Reijo, Knut i nowożeńcy zbliżali się do domu. Gó
ry, wznoszące się ponad cyplem, stanowiły ciemniej
szy cień na tle nieba. Dzień był szary - teraz, po połu
dniu, wydawał się jeszcze bardziej ponury.
Ida odetchnęła z ulgą. Już blisko do domu. Zaraz za
cznie się wesele. Co prawda izba nie jest duża, ale dla
przyjaciół zawsze znajdzie się miejsce. Będą śpiewać,
tańczyć, jeść i pić.
Wszyscy, którzy zechcą przyjść, zostaną ugoszcze
ni. Reijo na niczym nie oszczędzał, kiedy ostatnie pi
sklę szykowało się do opuszczenia gniazda.
- Nieźle dmucha - zauważył Knut, przekrzykując wiatr.
Żagle wzdęły się. Trzeba było nie lada siły, żeby nad
nimi zapanować. W tym względzie Reijo liczył na
Knuta - wiedział, co robi. Sam zadbał o to, by odpo
wiednio dociążyć łódź, postarał się o balast. Własnymi
rękami wybierał okrągłe kamienie: żaden z nich nie wa
żył mniej niż dwadzieścia funtów. Było w czym wy
bierać w pobliżu wiaty. To dobrze. W przeciwnym ra
zie Reijo sporo by się musiał natrudzić, żeby w krót
kim czasie znaleźć wystarczająco dużo kamieni o od
powiednim kształcie i ciężarze. Obchodzenie się z ni
mi w sytuacji, gdy trzeba odciążyć łódź, to nie lada
sztuka. Ich kształt jest również niezmiernie ważny.
Kiedy toniesz, kamienie powinny stoczyć się z pokła
du, a nie ciągnąć łódź na dno.
Reijo zdawał sobie sprawę, że jest już bardzo póź-
no. W Karnes trochę za długo zwlekali z odbiciem od
brzegu.
Ślub jednak zawsze jest okazją, by popatrzeć na
młodą parę i służyć jej jakąś dobrą radą.
Zbyt szybko się ściemniło.
Nie tak prędko znajdą się pod osłoną gór. Wiało nie
tylko mocno, ale też ze złej strony. Reijo wiedział, że
Knut zdaje sobie z tego sprawę. Podejrzewał, że Ailo
również. Ida powinna to zauważyć, ale co innego za
prząta pewnie jej myśli. Kochane dziecko!
Było tak zimno, że musieli zaryzykować i płynąć
prosto do brzegu mimo szalejących przy tej pogodzie
bardzo niebezpiecznych wiatrów. Podmuchy takich
wiatrów potocznie nazywano uderzeniem kozła -
wiatr jak gdyby rozpędzał się z góry, a potem uderzał
nagle i niespodziewanie jak kozioł.
Mamy dość balastu, pocieszał się w duchu Reijo. So
lidne zamocowanie żagli, nie można się skarżyć. Łódź
pewnie trzyma się na wodzie. Tak, kilka podmuchów
powinna znieść.
W następnej sekundzie nie zdążył nawet pomyśleć.
- Cholerny szkwał! - rzucił doprowadzony do osta
teczności Knut, mocując się z olinowaniem.
Złapał ich silny wir powietrza i tańczył wokół ża
gla. Okolica była znana z takich wiatrów. Potrafiły
one spienić morze niczym miskę wody.
Ida zdała sobie sprawę, że znaleźli się w niewesołym po
łożeniu. Reijo rzucił się w stronę Knuta. Ailo nie zdążył
do nich dotrzeć. Wstał i jako pierwszy znalazł się za bur
tą, kiedy Reijo z Knutem przegrali walkę z huraganem.
N a p ó r na płótno stał się zbyt silny i nagły wir po
wietrza okręcił je dookoła.
Łódź przechyliła się.
- Zrzuć ubranie, Ida! - dał się słyszeć czyjś głos. Jak
przez sen. Wszystko działo się niczym we śnie.
Idę zarzuciło na burtę. Cudem uniknęła toczących
się z łoskotem kamieni.
W nagłym zetknięciu z lodowatą wodą doznała szo
ku i omal nie straciła przytomności.
Znalazła się pod łodzią.
Utknęła w plątaninie lin i drewna. W wodzie
wszystkie odgłosy brzmiały całkiem inaczej. Głucho,
nierzeczywiście, jakby z oddali.
Ida zaczęła gorączkowo szukać wiązania płaszcza.
Nie mogła rozluźnić supła przy szyi. Taśmy zostały
ściągnięte zbyt mocno. Płaszcz pływał wokół niej. Oby
tylko się o coś nie zaczepił! Był utkany z wełny z do
datkiem błyszczącej nitki - wydawał się taki ciężki...
Trzeba jakoś wydostać się na powierzchnię, pomy
ślała Ida. Nie wolno pozwolić wciągnąć się na dno.
Czyżby palcami dotknęła żagla?
Udało jej się wysunąć głowę z wody. Zdołała za
czerpnąć powietrza. Prawie nie czuła swego ciała.
A uważała się za zahartowaną i odporną, kiedy ta
rzała się po śniegu po wyjściu z sauny!
Czyżby jej życie miało okazać się tak krótkie?
Dobry Boże, to chyba jeszcze nie koniec?
Ida nie wiedziała, gdzie jest. Wokół panowała nie
przenikniona ciemność.
Wszędzie tyle...
Walczyła z ogarniającą ją paniką. Starała się zacho
wać jasny umysł, chociaż nie było to wcale proste.
Szczękała zębami i drżała na całym ciele. Czuła, że co
raz bardziej się zanurza. Gorzej - że coś ją ciągnie na
dno. Że to nie tylko jej własny ciężar. Czyjaś wola, sil
niejsza od niej.
Upiór morski?
Boże, nie wolno tak myśleć!
Jest powietrze, ale nie ma wiatru...
Zaczęła rozumieć.
Żadnych innych dźwięków, tylko plusk i szmer fal
uderzających o drewno. Głębokie westchnienia wiatru
ocierającego się o burtę.
Musiała wpaść pod przewróconą łódź. Odniosła
wrażenie, że ubywa jej powietrza... Dobry Boże, czyż
by miała już umrzeć?
Ida za żadną cenę nie zamierzała się poddać. Jest ta
ka młoda. Przed nią całe życie. Nie chce się z nim poże
gnać w tej przepastnej czarnej głębi. Nie zamierza ulec
żywiołowi, który szumi wokół jej uszu, który jakby od-
krawal ją po kawałku, tak że nie czuła własnego ciała.
Dopiero co poślubiła Ailo!
Los nie może okazać się na tyle okrutny, żeby po
zbawiać ją życia w takim momencie!
Łapała ustami powietrze. Nie zdawała sobie sprawy,
że płacze. Kurczowo uczepiła się czegoś, pewnie masz
tu. Nie miała wystarczająco dużo czucia w palcach, by
poszukać żagla. Nie umiałaby zresztą odróżnić doty
kiem materiału od drewna.
Traciła siły.
W krótkich przebłyskach zaczęło do niej docierać,
że to śmierć.
Nie może wiecznie tu tkwić.
Zamarznie.
Łódź coraz bardziej będzie się zanurzać. Przestrzeń,
w której jeszcze jest trochę powietrza, wkrótce zniknie.
Żaglówka całkiem zatonie. Wtedy i ona zginie.
Dobry Boże, a co z Ailo? Z tatą? Z Knutem?
Czy będzie potrafiła żyć bez Ailo? Czy nie lepiej zo
stać tu, z tym potwornym bólem w płucach? Tylko
mocno się trzymać i oddychać, dopóki zimno nie po
zbawi zmysłów i przeprowadzi przez granicę. Być mo
że Ailo już tam jest...
Nie!
Nie jestem tchórzem, pomyślała.
Uwolniła jedną rękę. Nie była w stanie wyprosto
wać palców, pozostały zgięte jak przed chwilą, kiedy
zaciskały się na drewnianym maszcie.
Kilka razy wypuściła powietrze, nie nabierając świe
żego. Całkiem opróżniła płuca. Następnie zrobiła głę
boki wdech. Wypełniła płuca do granic, czując, jakby
miało rozsadzić jej piersi.
Panicznie się bała, ale nie było innego wyboru.
Nie wiedziała, czy jeśli się zanurzy, ciężki płaszcz
nie pociągnie jej głębiej.
Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać.
Zamknęła oczy, kiedy zaczęła opadać na dno. Orien
towała się mniej więcej, dokąd zmierza. Jak głęboko
powinna się zanurzyć, by następnie popłynąć ku po
wierzchni. Jednak nie zdołała porządnie odbić się od
dna. Stopy były zgrabiałe, bezsilne, a spódnica
i płaszcz krępowały ruchy.
Wypływając, uderzyła głową o burtę łodzi. Zachły
snęła się wodą.
Zanurzyła się na powrót, nie panując nad własnym
ciałem. Przełykała i przełykała słoną wodę, odnosząc
wrażenie, jakby trochę dostało się również do płuc.
Złudzenie.
Ale w piersiach potwornie bolało. W płucach bra
kowało już powietrza.
Czuła, jakby jej głowa miała się rozpaść na tysiące
kawałków. W uszach szumiało.
Zacisnęła zęby, żeby nie oddychać. Postanowiła wal
czyć do ostatka.
Już nie myślała. Nad niczym się nie zastanawiała.
Nic sobie nie wyobrażała. Przestała.
Pozostała w niej tylko nikła iskra życia.
Ida wiedziała, że nie wolno się poddawać. Wiedzia
ła, że woda jest jej wrogiem. Wiedziała, że morze ze
chce ją pochłonąć i że trzeba mu się przeciwstawić.
Nagle wokół zapanowały tylko chłód i ciemność.
Knut wdrapał się na łódź. Na szczęście w porę zauwa
żył, na co się zanosi - jego umysł pozostał równie chłod
ny jak morska woda. Kiedy zobaczył, że żaglówka się
przewraca, wskoczył do morza. Następnie wszedł na nią
z powrotem. Wbił nóż w kil, żeby się nie ześliznąć.
W ciemności nie mógł dostrzec pozostałych. Chwilę
trwało, zanim zauważył Reijo. Odpływał od łodzi. Knut
zawołał więc, żeby się nie oddalał, że on jest na wraku.
Reijo wiedział.
Knut zrozumiał to dopiero wtedy, kiedy zobaczył Ailo.
Ailo nie potrafił pływać, ale nie próbował nawet wy
dostać się z wody.
Jak oszalały, głosem ochrypłym z rozpaczy, wołał
imię Idy.
Chłopak już parę razy się zanurzał, ale w jakiś nie
zrozumiały sposób wydostawał się na powierzchnię.
Kiedy Reijo dotarł do niego, Ailo odepchnął jego wy
ciągniętą dłoń.
Walczyli. Bili się. Knut pomyślał, że poszaleli. Po
trzebowali przecież sił.
Nie powinni ich marnować.
Knut zacisnął zęby, widząc, jak Reijo uderzył Ailo.
Wiedział, że to jedyne wyjście. Zdawał sobie sprawę,
że niełatwo będzie Reijo podpłynąć z Ailo do wywró
conej łodzi. Na szczęście młody Lapończyk nie zali
czał się do szczególnie postawnych.
Sam Knut mógł jedynie biernie obserwować całe zdarze
nie, Reijo nie pozwoliłby mu ponownie skoczyć do wody.
W domu czekała Anjo. Anjo, która spodziewała się
dziecka.
Zdawało się, jakby upłynęły całe dziesiątki lat, za
nim Reijo wrócił. Knut położył się na kilu. Starał się
dobrze zaprzeć palcami stóp, z całej siły napiął mię
śnie nóg, kiedy pochylił się nad wodą, żeby wyciągnąć
nieprzytomnego Ailo. Złapał go za kurtkę.
Miał spuchnięte palce, ale zacisnął je, na ile zdołał.
Poczuł, jakby w ręce znowu napłynęło ciepło, paliło
i rwało w palcach i pod paznokciami.
Z czoła spływał mu zimny pot. A może to tylko sło
na morska woda pryskała mu w twarz? Knut nie za
stanawiał się nad tym.
Ciągnął ze wszystkich sił. Omal nie upuścił Ailo, ale
się nie poddawał. Wreszcie udało mu się wydostać
szwagra na kil łodzi.
Przerzucił nieprzytomnego przez dno wywróconej
żaglówki. Rozłożył mu ręce i nogi, tak że tamten przy
pominał teraz ogromnego pająka. Sam mocno wcisnął
pięty w deski.
Zdołał pochwycić nóż tkwiący w kilu. Wyciągnął go
i wbił bliżej, by mieć się czego przytrzymać.
Morze biło o burtę.
Wiatr przenikał przez ubranie.
Jak długo uda im się wytrzymać?
Łódź zakołysała się. Reijo usiłował się na nią wspiąć,
ale musiał co chwila odpoczywać.
Ida, przemknęło Knutowi przez myśl. Czyżby stra
cili Idę?
Nagle żaglówka odzyskała równowagę. Knut zoba
czył, jak Reijo z powrotem zsuwa się do wody.
Chciał go powstrzymać, lecz nie wydał nawet jed
nego dźwięku. Zdołał jedynie otworzyć usta - wyglą
dał jak ryba łapiąca powietrze.
Tuż przy burcie coś się poruszyło.
Czy to maszt się urwał?
Przytrzymując się łodzi, Reijo wyciągał coś z wody.
Człowieka?
Idę?!
Knut przełykał ślinę i przecierał oczy. Nie wolno
mu puścić Ailo. Znowu mógł tylko biernie się przyglą
dać, jak Reijo samotnie zmaga się w lodowatej wodzie.
Dobry Boże, jest przecież ledwie żywy! Ile siły właści
wie drzemie w tym chłopie?
Reijo oparł ciało Idy o łódź. Dziewczyna przytrzy
mywała się rękoma. A więc żyje.
Knut poczuł ciepło na policzkach. Uświadomił so
bie, że płacze. Mocniej zacisnął palce na nożu.
Reijo starał się przekrzyczeć szum morza:
- Trzymaj ją, Knut! Pomóż! Pomóż ją wyciągnąć!
Nie miał pojęcia, jak tego dokonał: jedną dłonią
z całej siły ściskał trzonek noża, ciałem podtrzymywał
Ailo, wolną ręką złapał płaszcz Idy.
Reijo pchał, a Knut ciągnął siostrę ku sobie. Wresz-
cie opadła wyczerpana na Ailo, przywarła do niego ca
łym ciężarem, wbiła palce w ramię męża.
Knut nie przesuwał jej, leżąc w ten sposób, dłużej
utrzymają ciepło.
Już miał wyciągnąć rękę do Reijo, lecz zobaczył, że
tamten wcale nie zamierza wychodzić z wody. Osza
lał, czy co? Chce się utopić?
Już szykował się, by skoczyć na ratunek, lecz Reijo
powstrzymał go gestem ręki.
Resztką sił zaczął przesuwać się wzdłuż burty. Ucze
pił się jej mocno i przekładając dłonie, okrążał łódź.
Knut w jednej chwili zrozumiał, co Reijo zamierza
zrobić. Zobaczył, że dotarł do miejsca zamocowania
want. Krawędź burty znajdowała się jednak pod wo
dą. Knut nie był pewien, czy sam by się na to zdobył,
a był przecież dużo młodszy.
Reijo wyjął nóż z pochwy. Ścisnął go mocno w dło
ni i zanurkował.
Minęło sporo czasu, zanim, parskając wynurzył się
z powrotem. Dopiero teraz mógł się wspiąć na wrak.
Knut ujrzał, jak maszt wypływa na powierzchnię.
Reijo zdołał przeciąć wanty. Dobrze wiedział, jakie
to ważne: po obluzowaniu masztu łódź utrzymywała
się na wodzie bardziej stabilnie.
Dało się to wyraźnie odczuć - żaglówka nie zacho
wywała się już na falach jak wierzgający dziki koń.
Reijo usiadł z tyłu. Drżąc, przysunął się bliżej Knu-
ta. Muszą starać się utrzymać ciepło.
Szczękał zębami, nie był w stanie mówić.
Wywróconą łódź znosiło w stronę lądu, jednak o tej
porze nie mogli się spodziewać, że napotkają tam coś
innego niż skały.
- Nie widać nas z brzegu - wykrztusił w końcu Reijo.
Knut zdawał sobie z tego sprawę. Ciemność wyda
wała się jak czarna ściana. Z powodu gęstych chmur
była jeszcze bardziej nieprzenikniona.
- W domu czekają na nas - odezwał się zmartwiony.
Dostrzegał przebłyski migotliwego światła z cypla. An-
jo została, żeby przygotować ciepły posiłek. Wkrótce
zacznie się schodzić młodzież. Wieczorem miały się od
być tańce i poczęstunek. - Czekają na nas - powtórzył.
Reijo przytaknął. Zauważył, że znosi ich w bok od
osady. W tych ciemnościach trudno ich będzie odna
leźć. W dodatku wiatr i morze tłumiły głosy.
Knut ścisnął w dłoni trzonek noża. Było mu zimno,
ale nie aż tak bardzo jak Reijo. Dał z siebie o wiele
mniej niż ojciec.
Ida leży tak cicho...
Przez mgnienie ujrzał przed sobą twarz Anjo.
Jednym szarpnięciem wyrwał nóż z dna łodzi.
Światełko na cyplu jeszcze nie zniknęło mu z oczu.
- Popłynę tam - rzucił stanowczo.
- Nie ma mowy! - zaprotestował Reijo.
Chwycił syna za ramiona, chcąc go powstrzymać.
Knut potrząsnął głową.
- Możemy zamarznąć tu na śmierć - tłumaczył. -
Albo rozbijemy się o skały, co na jedno wychodzi. Je
żeli nadciągnie kolejny szkwał, zniesie nas jeszcze da
lej. Nie wiadomo, kiedy zaczną nas szukać. Poza tym
martwię się o Idę.
- To za daleko - odparł Reijo zmęczony. - Nie dasz
rady.
- Dopłynę - rzekł Knut i zsunął się do lodowatej
wody. Nie tracił z oczu światełka na cyplu.
2
Anjo zaczęła się martwić. Nigdy wcześniej nie zwró
ciła uwagi na to, jak szybko zapada zmierzch. Przecież
już wiosna, a mimo to zrobiło się ciemno, jakby ci ktoś
nagle zarzucił worek na głowę.
Ale Reijo ma takie doświadczenie w żeglowaniu,
więcej życia spędził chyba na morzu niż w domu. Knut
także znał się na łodziach. Ailo wcześniej pływał tro
chę z nimi, choć tego nie lubił. Ida pewnie potrafiła
wiosłować, zanim jeszcze nauczyła się chodzić.
Nie ma powodu do obaw.
A jednak Anjo się bała.
Ogarnął ją niepokój. Nie potrafiła go w żaden sposób
opanować. Próbowała obliczyć, ile czasu mogło zająć
przeprawienie się przez fiord. Wiatr wiał wystarczająco
mocno, Knut i Reijo nie musieli zatem wiosłować. Ale
przecież mogli wypłynąć z opóźnieniem.
Powinna była wybrać się z nimi.
Nie, to niedorzeczna myśl. Za nic w świecie nie chcia
łaby stracić dziecka, które nosi pod sercem. Ale przez
mgnienie oka wydawało jej się, że byłoby lepiej wiedzieć,
dlaczego para młoda jeszcze nie wróciła, niż miotać się
w niepewności. Zaczęła rozumieć żony rybaków - nie
miała pojęcia, jakim cudem to wytrzymują.
Lęku nie można tak po prostu od siebie odsunąć.
Musiała pilnować garnków, lecz mimo to wiele razy
wybiegała na podwórze. Stała przed domem, drżąc
z zimna, i wyobrażała sobie, jak muszą marznąć tam
na łodzi. Usiłowała cokolwiek wypatrzeć, ale widziała
jedynie ciemną, zamazaną plamę, a za nią jeszcze więk
szą ciemność. Drugi brzeg fiordu. Nie sposób było
stwierdzić, gdzie się zaczyna lub kończy ląd. Wszyst
ko tonęło w mroku. Anjo nie potrafiła nawet rozróż
nić linii horyzontu, rozdzielającej niebo i morze.
Naprawdę jednak zaczęła się bać, kiedy pojawili się
pierwsi goście: przyjaciółki Idy, Henriettę i Sofia, ra
zem z Sedolfem i Emilem.
-Jeszcze nie wrócili? - zdumiał się Sedolf, ciągle nie
przyzwoicie przystojny.
Anjo dostrzegła w nim pewne podobieństwo do Si
mona. Poczuła ukłucie w sercu. Podobał jej się Simon.
Sposób, w jaki Sedolf zapytał, podpowiedział Anjo,
że istnieją powody do lęku. Ze nie dała się ponieść wy
obraźni. Że nie martwi się bez przyczyny i nie popa
da w histerię.
Potrząsnęła głową. Ręce nadal trzymała w fartuchu
i wycierała wilgotne dłonie. Tyle czasu stała nad gorą
cymi garnkami. Spociła się. Spociła się też ze strachu.
Emil i Sedolf wymienili spojrzenia. Niepokój prze
szył ich na wskroś. Podeszli do okna. Musieli wyjrzeć.
Anjo wiedziała, że zobaczyli tylko ciemność. Dokład
nie tak samo jak ona.
- Czy nie jest już strasznie późno? - zdziwiła się
Henriettę.
W tej samej chwili otrzymała kuksańca w bok od
swej bardziej rozważnej koleżanki. Jedno spojrzenie
wystarczyło, by zamilkła. Ugryzła się w dolną wargę.
Usiadła, równie bezradna jak Sofia.
Anjo odgadła, że wszyscy pomyśleli o tym samym.
Zastanawiała się, czy ktoś się odważy odezwać.
- Jaką wzięli łódź? - spytał Emil.
Anjo uważała, że jest coś dobrego w tym chłopcu.
Mężczyźnie, należałoby raczej powiedzieć, niemal ró
wieśniku Knuta. Smalił cholewki do Idy, jednak dał za
wygraną, kiedy się okazało, że jej wybrankiem jest jed
nak Ailo. Musi mieć wielkie serce, skoro nie żywi nie
chęci do człowieka, który zabrał mu dziewczynę.
- Tę małą - odparła Anjo. Nie znała się zbytnio na
łodziach.
- Sześciowiosłową?
Glos Emila zabrzmiał ostro.
- Łatwo ją podprowadzić do brzegu - zauważył Se-
dolf. - Wiesz, byli lekko ubrani. A rano morze wyda
wało się spokojne.
- Czy tutaj też wiało? - pytał dalej Emil.
- Przeszła prawdziwa trąba powietrzna - odpowie
działa Anjo. Obserwowała pogodę, kiedy było jeszcze
dość jasno. - Trwało to jakiś czas, zanim ucichła... - do
dała, bo pomyślała o tym samym co chłopak.
- Czy na brzegu została jakaś łódź?
Anjo skinęła głową. Powinna poprosić Emila i Se-
dolfa, by zostali, ale tego nie chciała.
Powinna ich ostrzec, że to zbyt ryzykowne, ale nie zdo
była się, by powiedzieć coś, co mogłoby ich powstrzymać.
Sedolf i Emil wyszli bez słowa. Nawet dziewczęta
nie próbowały prośbą lub groźbą odwieść ich od po-'
wziętego zamiaru.
Wszyscy się bali.
Kiedy za chłopcami zamknęły się drzwi, w izbie za
panowała cisza.
- Piekielna pogoda na taką wyprawę - rzucił Emil
ze złością.
Zsunął czapkę nisko na czoło. Nie tylko jej cień
sprawił, że twarz mu pociemniała.
Sedolf uśmiechnął się, choć sytuacja nie nastrajała do
żartów. Wiatr zaświszczał im w uszach. Na morzu wia
ło jeszcze silniej, obaj o tym wiedzieli. Obaj urodzili się
i wyrośli nad fiordem - znali go wystarczająco dobrze.
- Też byś wyruszył, mój drogi Emilu, gdybyś brał
ślub z Idą. Wyruszyłbyś nawet, gdyby szalał zimny wi
cher z północnego zachodu.
- Nie ma sensu rozwijać żagli - uznał Emil, unika
jąc rozmowy na temat Idy. Ten najstarszy syn i dzie
dzic już od dłuższego czasu interesował się córką Re-
ijo. Nie pamiętał nawet, od jak dawna zaczęła mu się
podobać jej uśmiechnięta, szczera twarz. I ona cała.
Jednak zaniechał starań o względy dziewczyny, kiedy
wybrała innego. Głęboko ukrył swe uczucia.
Wyjęli wiosła. Zepchnęli na wodę niewielką łódź,
którą Reijo zwykle wybierał się na krótkie przejażdż
ki po fiordzie.
Nic nie było widać. Ani słychać.
- Szkoda, że nie wziąłem od Anjo lampy - zauwa
żył poniewczasie Sedolf.
Wiosłowali spokojnie. Trzymali się dość blisko brze
gu w obawie przed zbyt silnymi porywami wiatru. Uni
kali miejsc, gdzie występowały silne prądy powietrzne.
- Reijo! - wołał Emil. - Reijo, jesteś tam?
- Jeśli poszli na dno, to raczej na środku fiordu -
głośno myślał Sedolf.
Po raz pierwszy nazwał to słowami. Było zbyt ciem
no, by Emil mógł zobaczyć jego twarz. Jednak w gło-
sie Sedolfa brzmiał smutek. To do niego całkiem nie
podobne.
- Reijo! - krzyknął znowu Emil.
Sedolf odłożył na chwilę wiosła. Pozwolił, by prąd
zniósł nieco łódź, by zboczyli z kursu, prowadzącego
na cypel. Wyraźnie widzieli światło domu. Było jak
gwiazda, według której mogli się kierować.
- Cholernie zimno - zauważył Sedolf. - Jak długo
można wytrzymać w tak lodowatej wodzie?
- Może płyną na wraku.
Sedolf westchnął cicho. Usiłował wyobrazić sobie
Idę siedzącą okrakiem na wywróconej łodzi. Na samą
myśl poczuł mrowienie w dole pleców; pewnie poka
załaby trochę ciała...
Odsunął od siebie tę wizję. Nie mógł się nią podzie
lić z Emilem.
- Widzisz coś? - spytał.
Emil wychylał się przez dziób, próbując przeniknąć
wzrokiem ciemność dalej niż na kilka łokci. Usłyszeć
coś więcej, niż fale uderzające ze złością o burtę.
- Niewiele - odpowiedział Emil.
Sedolf uczynił kilka ruchów wiosłami. Był silniej
szy, chociaż Emil też nie należał do słabeuszy.
Morze stawiało opór. Tego wieczoru nie chciało sta
nąć po ich stronie.
Nowy zamach. Wiatr chłostał chłopców po policz
kach. Nie będzie łatwo posuwać się naprzód.
- Nic tu nie wskóramy - odezwał się Emil. - Nie
mogli aż tak bardzo zboczyć z kursu. Reijo jest zbyt
wytrawnym żeglarzem.
Sedolf wzruszył ramionami. Nie miał nic przeciw
ko temu, żeby wiatr zniósł łódź nieco bliżej lądu. Wy-
starczyło tylko trochę pomagać wiosłami, by nie roz
bili się o czarną, śliską skałę.
Emil w równych odstępach czasu wołał imię Reijo.
Odpowiadała mu cisza. W każdym razie z ciemności
nie dochodził żaden dźwięk, który mógł przypominać
ludzki głos.
Nagle jedno z wioseł stało się bardzo ciężkie.
Upiór morski! przemknęło przez głowę Sedolfowi,
przez ułamek sekundy. Ożyły opowieści o duchach
z dzieciństwa.
Coś jednak naprawdę ciągnęło wiosło w dół. Sedolf
chciał je wyrwać, ale to coś w wodzie mu na to nie po
zwoliło.
Chłopak przełknął ślinę, usłyszał skrobanie o bur
tę. Jakiś jęk. Człowiek!
Emil wstał. Sedolf również miał taki zamiar, ale mu
się nie udało. Zauważył, że łódź przechyliła się w le
wo, więc odruchowo cofnął się w przeciwną stronę.
Emil wychylił się przez burtę i już po chwili wycią
gnął kogoś z wody. Tamten dyszał, wypluwał wodę.
Szczękał zębami z zimna i dygotał na całym ciele.
Teraz również Sedolf go rozpoznał. To przecież Knut!
Emil zdjął kurtkę i otulił nią przemoczonego.
Na szczęście dla Anjo żyje, przebiegło mu przez myśl.
- Wiosłuj, Sedolf! - zarządził. - Musimy jak najszyb
ciej wysadzić go na ląd!
- Ale pozostali... - wyszeptał ochryple Knut. Głos
odmówił mu posłuszeństwa. - Zapomnijcie o mnie!
Dam sobie radę. Zabierzcie pozostałych. Ratujcie ich!
Emil objął Knuta. Podtrzymywał go, a jednocześnie
ogrzewał.
- I tak nie starczy w łodzi miejsca dla tylu osób. Naj-
pierw odwieziemy ciebie. Czy z Reijo i młodymi wszyst
ko w porządku?
- Płyną na wywróconej łodzi. - Knut z trudem łapał
powietrze i kasłał. Przy mówieniu bolało go gardło. -
Nie wiem, co z Idą. Długo przebywała w wodzie. Ailo
pływał... Był chyba w szoku. Nie chciał, byśmy go ra
towali. Za wszelką cenę chciał odnaleźć Idę. Jeżeli łódź
się utrzyma, Reijo powinien dać sobie radę.
Sedolf wiosłował z całych sił, szumiało mu
w uszach. Dobiegały go tylko urywki słów Knuta. Sły
szał przeważnie własny oddech, pulsowanie w skro
niach i wiatr.
- Gdzie oni są? - dopytywał się Emil.
Nie powinni znajdować się zbyt daleko, skoro Knu-
towi udało się dopłynąć prawie do brzegu.
- W głębi fiordu - odparł Knut. - Znosi ich na skały...
- Daleko stąd?
- Chyba tak. Bardzo długo płynąłem - wykrztusił. -
Wysadźcie mnie tylko na brzeg i od. razu ruszajcie.
Sam dojdę do domu.
Ani Emil, ani Sedolf nie mieli sumienia wyrzucić skraj
nie wyczerpanego Knuta na skały i zostawić własnemu
losowi. Lecz w jego słowach było wiele racji. Poza tym
znowu wzmagał się wiatr. Ledwie zauważalnie, jedynie
wyczuwało się to w powietrzu. Tak nieznacznie, że dało
się to poznać chyba niezwykle wrażliwym węchem. A je
żeli wrak zniesie na skały i wtedy zerwie się sztorm...
D n o łodzi otarło się o kamienie przy brzegu. Emil
wyskoczył pierwszy. Porządnie zmarzły mu nogi, za
nim wyszedł na suchy grunt.
Jeszcze nie czas na morskie kąpiele, chociaż już pra
wie kwiecień. Chłopak wyciągnął łódź, starając się nie
myśleć o tym, że Knut przepłynął taki kawał w tej lo
dowatej wodzie. Bóg jeden wie, jak długo to trwało.
Rozsądek podpowiada, że chyba niezbyt długo. Nikt by
tego nie wytrzymał. Skonałby z zimna i wyczerpania.
Emil pomógł Knutowi wysiąść z łodzi. Ten zatoczył
się jak pijany.
- Poradzisz sobie? - spytał Emil, wpatrując się we
wzgórze przed domem. Nie wydawało się strome. Mo
że nieco śliskie na ścieżce. Dla Knuta mogło okazać
się nie do przebycia.
- Podczołgam się - szepnął Knut. Podał Emilowi
kurtkę. - Dziękuję za pożyczkę - dodał. - Płyńcie po
nich! Płyńcie po Idę!
Emil patrzył za nim. Zobaczył, jak stawia pierwsze
kroki.
- Ruszamy? - usłyszał głos Sedolfa, zanim Knut
zdołał dotrzeć do wzniesienia.
Emil poderwał się. Zepchnął łódź na fale i po chwi
li sam do niej wskoczył. Zmarzł tak bardzo, że nie
mógł zapiąć kurtki.
Skierowali się w głąb fiordu.
Rozbitkowie kołysali się na falach. Ailo doszedł do
siebie wkrótce po tym, jak Knut wyskoczył za burtę.
Nie mógł się jednak ruszyć - leżał rozpłaszczony na
wraku z rozpostartymi rękami, przygnieciony cięża
rem Idy. Reijo ubezpieczał oboje z tyłu.
Ailo miał przynajmniej świadomość, że Ida żyje. Jej
usta znajdowały się nad jego karkiem. Wyraźnie czuł
na nagiej skórze oddech dziewczyny. Słaby i zwolnio
ny. Reijo osiągnął stan, w którym przestał marznąć.
Przeraził się. W ciemności dostrzegał światła domu.
To nie w tamtą stronę dryfowali. Niechybnie rozbiją
się o stromą skałę. Wiatry bywają tu nieobliczalne.
Gdyby był sam, może dałby sobie radę. Tuż przed ska
łami zaryzykowałby i skoczył w morze.
Ale Ida leżała nieprzytomna. Ailo nie potrafił pły
wać. Reijo zaczął oswajać się z myślą, że niebawem zgi
nie, wpatrzony w światła własnego domu. Mrugającą
gwiazdę - ostatni punkt zaczepienia w życiu.
- Szkoda, że niebo nie jest gwiaździste - syknął Emil
przez zaciśnięte zęby.
- Wtedy nie byłoby sztormu - odrzekł Sedolf z prze
kąsem.
Emil wpatrywał się w ciemność. Nic nie widział. Pa
nicznie się bał, że coś przeoczy. Ze przepłyną obok,
nie zauważywszy rozbitków. Wołał ich po imieniu.
Wszystkich po kolei. Serce mu się krajało za każdym
razem, kiedy wykrzykiwał w mroku imię Idy.
Należała do innego. Zdawał sobie z tego sprawę.
Bardziej niż kiedykolwiek należała do innego, jednak
z radością oddałby za nią życie. Nadal zajmowała w je
go sercu ważne miejsce. Nigdy już nie spotka nikogo
takiego jak ona. Wyszła za mąż, lecz on będzie ją ko
chał, dopóki będzie żył.
- Reijo! - krzyczał. - Reijo! Ida! Ailo!
Morze rzucało nimi z fali na falę. Sedolf wiosłował
z całych sił. W pewnym momencie usłyszał trzask pę
kającego materiału. Matka nie będzie zadowolona, ła
tając jego najlepszą koszulę.
Do diabła z najlepszą koszulą! Tu chodzi o ludzkie
życie!
Być może nie postąpili najrozsądniej, wyruszając
tak jak stali, w odświętnych ubraniach, ale gdzieś tam
w mroku troje ludzi dryfowało na wraku łodzi,
a w wodzie czekała ich pewna śmierć.
- Myślisz, że mogli już dotrzeć do brzegu?
Emil się bał.
Nie wiedzieli, jak długą drogę przebył Knut. Nie
wiedzieli, do czego był zdolny. Uchodził co prawda za
silnego, ale morze zwykle bywało silniejsze. Nie powie
dzieli tego na głos, ale zarówno Emil, jak i Sedolf od
nosili wrażenie, że prawdopodobnie uratowali Knuto-
wi życie. Nie byłby chyba w stanie dopłynąć do lądu.
- Spójrz na ten cień... - Emil wskazał przed siebie.
Sedolf odwrócił głowę, nie przestając wiosłować.
Bolały go ramiona i plecy, dłonie jakby zesztywniały
na wiosłach. Nie widział żadnego cienia. Wszystko
zdawało się jednakowo czarne, ale oślepiał go pot spły
wający z czoła. Mimo wiatru zimnego niczym w grud
niu Sedolf spocił się jak mysz.
- Skręć trochę na prawo - zarządził Emil. Jego głos
drżał.
- Teraz dobrze?
- T a k .
Z dziobu długo nie dochodził żaden dźwięk. Nagle
Sedolf usłyszał rozdzierający krzyk Emila:
- Nie poddawaj się! Reijo! Jesteśmy tu! Z lewej burty!
Tym razem usłyszeli w odpowiedzi nie tylko plusk
wody, wycie wiatru i huk spienionych fal. To napraw
dę głos. Głos człowieka dochodzący z ciemności.
- Ahoj! Pospieszcie się! Co z Knutem?
- Uratowany.
Emil krzyczał, złożywszy przy ustach dłonie w trąbkę.
Jego głos brzmiał obco, ale za to docierał do rozbitków.
- Trzymajcie się!
Głosy w mroku wydały się Reijo jakby z innego
świata. Jak z baśni. Dopiero po chwili zorientował się,
że to ratunek. Odpowiedział na wołanie, lecz niezupeł
nie był pewien, że naprawdę je słyszał.
W tym samym momencie zerwał się wiatr.
Reijo nie mógł uwierzyć własnym oczom, kiedy łódź
zbliżyła się na tyle blisko, że ją rozpoznał. Dwie pobla
dłe twarze mogły należeć do kogokolwiek. Wiedział, że
je zna, lecz nie potrafił połączyć ich z imionami.
Całkiem niedaleko widział też wznoszącą się groź
nie skałę. Nadal nie mogli się czuć bezpiecznie.
- Wszystko w porządku? - krzyczał Emil.
- Wszyscy troje żyjemy - odpowiedział Reijo. Sam
słyszał, jak ochryple zabrzmiał jego głos.
- Rzucimy wam linę. Dasz radę ją złapać? I zamo
cować?
Reijo przytaknął. Nie był jednak pewien, czy zoba
czy linę, a tym bardziej czy uda mu się ją schwycić.
Dłonie w rękawicach miał tak spuchnięte i zdrętwiałe,
że chwilami wątpił, iż jeszcze tam śą.
Emil rzucił Reijo linę. Trzy pierwsze próby się nie
powiodły. Morze ciskało wrakiem niczym łupiną orze
cha. Niewielka łódź również nie trzymała się na tyle
stabilnie, żeby Emil mógł odpowiednio wycelować.
Nie było łatwo ani dobrze rzucić, ani też złapać liny.
Za czwartym razem Reijo z trudem pochwycił jej
koniec czubkami palców. Musiał potężnie się wychy
lić, musiał puścić nóż, którego się trzymał. Z całej si
ły zaparł się kolanami i w tej chwili zdał sobie sprawę,
że nadal ma ciało. Ledwie zdołał tak rozłożyć własny
ciężar, żeby opaść na łódź.
- Postaraj się ją jakoś zamocować - zawołał Emil. -
Morze jest piekielnie zimne. Dobrze by było, gdyby uda
ło się wam przedostać do nas bez wchodzenia do wody.
Zamocować linę...
Reijo rozumiał znaczenie tych słów. Rozpoznał
głos. Należał do odtrąconego zalotnika Idy.
Sprytny pomysł, choć wydawało się, że chłopak bar
dziej jest przypisany ziemi niż morzu.
I dość ryzykowny. Przy tak silnym zmiennym wie
trze łatwo mogą się od siebie oddalić - niezależnie od
starań wiosłującego. Ratując jedną osobę przy użyciu
liny, mogą w najgorszym wypadku stracić dwie.
Jednak powinni wykorzystać tę szansę. Związać ze
sobą obie łodzie. Pozwolić, by mniejsza znalazła się
możliwie jak najbliżej. Na ile blisko, o tym zadecydu
ją wiatry i morze.
Trzeba trzymać nóż w pogotowiu, na wypadek gdy
by wrak zaczął tonąć.
Ale na wywróconej łodzi nie było niczego, do czego
można by przymocować linę. Emil wiedział o tym. Choć
był tylko synem chłopa, wiedział, jak zbudowana jest ża
glówka. Zdawał sobie sprawę, czego żąda od Reijo.
Reijo wyciągnął z kilu swój nóż i schował go do po
chwy.
Bał się.
- Zdołasz wstać, Ailo? - spytał. - Spróbuję na chwi
lę unieść Idę.
Mocno przywarł udami do dna wraku. Czuł, że zro
bią mu się od tego sińce. Oby tylko przeżył, by móc
je podziwiać!
Zacisnął ręce wokół talii Idy. Podniósł ją tak, że usia
dła, ciężko opierając się o niego. Poczuł ulgę, kiedy za-
uważył, że dziewczyna oddycha. Wcześniej nie miał od
wagi spytać o to Ailo. Panicznie się bał odpowiedzi.
Wtedy pozostałoby mu niewiele powodów, by walczyć.
Ailo zebrał siły. Całe ciało miał obolałe, udało mu
się jednak usiąść.
- Odwróć się - rzekł Reijo. - Postaraj się ją utrzy
mać. Ja muszę wejść do wody.
Ailo nie pytał, po co. Usłuchał ślepo. Ze wszystkich
stron otaczało ich spienione morze. Wyobrażał sobie,
że grzbiety fal to chciwe palce nieboszczyka, które usi
łują go wciągnąć do siebie w głębinę. Jego i Idę.
Jako syn płaskowyżu nigdy nie ufał morzu. Ostat
nie wydarzenia nie pomogą mu bynajmniej zmienić
zdania. Strach ściskał jego żołądek w supeł. Z najwięk
szą ostrożnością Ailo przełożył nogę nad kilem. Wy
dawało mu się, że nigdy przedtem nie zdobył się na
większą odwagę. Rękoma wczepił się z całej siły w de
ski łodzi. Wbił paznokcie w drewno.
Następnie odwrócił się. Czuł, że jedna ręka traci opar
cie. Serce mu na chwilę zamarło. Nadpływająca spienio
na fala jakby śmiała się do niego, gotowa go połknąć.
W panice przywarł całym ciałem do kila. Odzyskał
równowagę. Chciwie łapał ustami powietrze. Z trudem
zdobył się na to, by podnieść głowę. Ujrzał bezwładne
ciało Idy oparte o ojca, który wydawał się silny jak ska
la. Nieustraszony. Ailo nigdy nie podejrzewał, że czło
wiek może być tak opanowany, jak Reijo w tej chwili.
Ostrożnie przesunął się do przodu. W stronę Reijo
i Idy. Swojej żony.
- Dasz radę wyjąć nóż? - spytał Reijo.
Ailo sporo się namęczył, zanim udało mu się wydo
być nóż z pochwy. Serce biło mu znacznie spokojniej,
kiedy dla bezpieczeństwa wbił ostrze w dno łodzi.
Miał się teraz czego trzymać. Reijo powoli opuścił Idę
w jego stronę, a Ailo przyciągnął ją mocno do siebie.
Kolanami przywarł do łodzi. Jedną ręką ściskał kur
czowo trzonek noża, drugą trzymał Idę. Jeżeli przyj
dzie im tu zginąć, to przynajmniej zginą razem.
Reijo upewnił się, że młodzi są w miarę bezpieczni.
Musiał po prostu zaufać Ailo. Złożyć życie Idy w je
go ręce. Przekonał się, że Ailo kocha ją co najmniej
równie mocno jak on sam - przecież to ją najpierw
chciał ratować.
Z liną owiniętą wokół dłoni Reijo ponownie wsko
czył do morza.
Nie zdążył wyschnąć ani też jeszcze się nie ogrzał
po poprzedniej kąpieli. Fale przez cały czas obficie
wszystkich zlewały, nie pozwalając ani na chwilę o so
bie zapomnieć. Jednak mimo to zetknięcie z lodowa
tą wodą okazało się prawdziwym szokiem.
Reijo nie zdołał utrzymać się na powierzchni. Nie
przewidział tego. Zmarnował sporo sił, walcząc i prze
bijając się przez fale, które bawiły się nim jak piłką.
Wreszcie dotarł do wraku i odnalazł burtę. Przypo
mniał sobie, że siedział pośrodku łodzi, zwrócony twa
rzą ku dziobowi. Musiał ściągnąć pod wodą jedną ze
sfilcowanych rękawic, żeby po omacku odszukać wła
ściwe miejsce.
Nie było to wcale proste. Pomógł sobie zębami, ale
przynajmniej obyło się bez rozcinania rękawicy nożem.
Odnalazł dłonią jakiś otwór. Musiał trzymać się
z całych sił, żeby fale nie rzucały nim o burtę, starać
się opanować drżenie rąk, chociaż szczękał zębami, aż
dzwoniło w uszach. Musiał odwinąć z ręki koniec li-
ny, a następnie kilka razy przeciągnąć ją przez otwór.
Potem wykonał mocne węzły.
Kiedy uporał się z tym zadaniem, czuł się bardziej
martwy niż żywy. Nałykał się wody. Kręciło mu się
w głowie. Zmarzł tak bardzo, że myślał, iż to już ko
niec. Wydawało mu się, że chłód to ogień, i to bardziej
niszczący niż pożar.
Zacisnął ręce wokół liny, starał się jej za wszelką ce
nę utrzymać.
- Lina przywiązana! - oznajmił.
Nie był pewien, czy go usłyszeli, ale brakło mu sił,
żeby zawołać jeszcze raz. Tylko mocno się trzymał.
Całą wieczność później poczuł uderzenie drugiej ło
dzi. Porządne uderzenie w ramię i biodro, lecz nie pamię
tał, kiedy ostatnio cokolwiek było mu równie obojętne.
Jakiś człowiek wychylił się przez burtę, chwycił go
pod ręce i wciągnął do środka. Reijo chciał pomóc,
podpierając się stopami, ale nie był w stanie. Leżąc na
dnie łodzi, usłyszał czyjś głos:
- Możesz już puścić linę, Reijo.
Potrzebował jednak pomocy, by uwolnić od niej palce.
Emil i Sedolf zajęli się pozostałymi rozbitkami.
Przezornie zabrali dwie liny. Teraz znajdowali się tak
blisko, że Ailo bez trudu złapał koniec drugiej z nich.
Pośpiesznie przewiązał Idę w pasie. Nie dopuszczał do
siebie strachu, kiedy podtrzymywał dziewczynę, by
nie wpadła do wody. Trafiła prosto w objęcia Emila.
Został sam na wraku. Skała już od dawna znajdowa
ła się niebezpiecznie blisko. Teraz jej czarny zarys prze
słaniał całe pole widzenia. Emil zaczął w pośpiechu roz
wiązywać węzeł, ale Ailo nie pozwolił mu skończyć.
Błyskawicznie wyrwał nóż z dna łodzi, boleśnie skale-
czył się przy tym w nogę. Nie oglądając się na nic, od
ważył się na skok. Wpadając do wody, złapał linę łą
czącą obie łodzie. W jednej chwili fale okazały się
o wiele bardziej zaciekłe, niż wydawało się to z góry.
Sedolf krzyknął coś, czego Ailo nie dosłyszał, jedy
nie się domyślał. Strach brzmiący w głosie Sedolfa za
głuszył słowa.
Ailo zdecydowanym ruchem przeciął linę. Zdążył
pochwycić jeden z jej końców.
W tej samej sekundzie Sedolf wykonał desperacki
zamach wiosłami. Ledwie udało mu się uniknąć ogrom
nej fali.
Woda zakotłowała się, kiedy wrak rozbił się o skały.
Trzask i huk. Za chwilę plusk. I fale. Potem widać
było już tylko fale.
Ailo uczepił się kurczowo liny i przez jakiś czas po
zwolił się ciągnąć za łodzią.
Dopiero kiedy minęło niebezpieczeństwo, że jakiś
silniejszy podmuch wiatru rzuci ich na skały, Emil
z Sedolfem wciągnęli chłopaka na pokład.
- Byłeś bardzo odważny - rzekł z uznaniem Emil. -
Uratowałeś życie nam wszystkim.
- Ida - szepnął Ailo. - Zabierzcie Idę na ląd!
3
Nagłe pukanie do drzwi przywodziło na myśl scenę
z koszmarnego snu. Kilka ciężkich uderzeń, które nagle
się urwały. Cisza. I znowu głuchy łomot. Anjo przypo
mniała sobie przerażające opowieści o topielcach, po
wracających do domu właśnie w taki sposób. O upio
rach, które chciały zagarnąć cząstkę świata żywych.
Należało użyć przeciw nim przedmiotu ze stali. Za
mknąć im drogę.
Anjo porwała nóż, mężnie przeszła przez izbę i naci
snęła klamkę. Nie udało jej się jednak otworzyć drzwi.
Coś za nimi leżało.
Pełna najgorszych przeczuć zaparła się mocno i po
pchnęła. Przecisnęła się przez szparę.
- Knut!
Upadła na kolana obok męża. Z domu wyjrzały So
fia i Henriettę. Pobladły. Knut uśmiechnął się słabo.
Zaraz potem zamknął oczy. Zemdlał z wyczerpania.
Anjo rozejrzała się wokół. W ciemności nic nie by
ło widać. Nie doszły jej też żadne dźwięki. Co się sta
ło z Reijo i młodymi, pozostało zagadką.
- Nie wolno ci dźwigać! - rozległ się stanowczy głos
Henriettę. - Sofia i ja wciągniemy go do środka.
Sofia nie była pewna, czy im się uda, ale jakoś sobie
poradziły. Na szczęście Knut nie czuł, co z nim wy
prawiały. Przebywał w innym świecie.
Dziewczęta zaciągnęły go do izby, rzuciły na łóżko
niczym worek. Potem wycofały się zawstydzone. Przy
cupnęły z boku, gotowe na każde skinienie gospodyni.
Anjo zaczęła zdejmować z Knuta przemoczone ubra
nie. Bardzo przydatny okazał się nóż, który, właściwie
nie zdając sobie z tego sprawy, trzymała w ręku.
Musiała rozciąć rękawice i spodnie męża. Buty uda
ło jej się ściągnąć w całości. Porządne wysokie buty ze
skóry. Drogo kosztowały. Nie każdego było na takie
stać. Dobrze, że nie trzeba ich ciąć. Jednak słona wo
da bardzo je zniszczyła. Dlaczego ich nie zdjął? Mu
siały mu nieźle ciążyć.
Knut był siny z zimna. Blady. Na całym ciele, a zwłasz
cza na udach, miał sińce.
Innych obrażeń nie było widać, chłopak przede wszyst
kim sprawiał wrażenie wyczerpanego i wychłodzonego.
Anjo owinęła go w wełniane koce i skóry i starannie okry
ła, jak okrywa się dzieci. Wychodząc, zostawiła drzwi
otwarte na oścież, by z kuchni, gdzie napaliła w piecu do
czerwoności, docierało ciepło.
Sofia zdjęła jedzenie z płyty.
- Dziś wieczorem nie będzie przyjęcia weselnego -
westchnęła.
Anjo tylko skinęła głową.
Bóg jeden wie, co dziś wieczorem tu będzie. Mimo
że jej mąż wrócił do domu, nie potrafiła się cieszyć.
Wszystko się jeszcze mogło zdarzyć. Zostało tam jesz
cze troje. I chłopcy, którzy wypłynęli ich szukać.
Oczekiwanie dłużyło się. Trudno było patrzeć so
bie w oczy. Trudno znaleźć temat do rozmowy, po
nieważ myśli krążyły cały czas wokół jednego.
Dziewczęta trwały w niepewności. Nie mogły nic
zrobić. Przeczuwały, że stało się coś złego, ale nie wie
działy co.
Henriettę siedziała z dłońmi tak mocno spleciony
mi, że aż pobielały jej kostki. Nie wiadomo, czy się
modliła, czy po prostu takie siedzenie ją uspokajało.
Anjo zaciskała dłonie w bezsilności, złości i bólu. Na
uczyła się w ten sposób znosić cierpienie. A miał to
być najszczęśliwszy dzień w życiu Idy.
Niepokój doprowadzał kobiety do szaleństwa. Wie
le gości pukało do drzwi, ale wracali do domów, prze
konawszy się, że orszak weselny jeszcze nie dotarł.
Wielu ofiarowało się wyruszyć na poszukiwania.
Anjo jednak uważała za swój obowiązek im tego za
bronić. Bała się, że i oni mogą zaginąć.
- Poczekajcie - prosiła. - Poczekajcie jeszcze trochę.
Wyniosła z domu wszystkie lampy, z wyjątkiem jed
nej, której potrzebowała w kuchni. Ręce jej drżały, kie
dy je zapalała. Drogocennego oleju tak szybko ubywało.
- Zabierzcie lampy nad brzeg. Niech widzą, dokąd
żeglować czy wiosłować. Poczekajmy jeszcze trochę.
Emil i Sedolf już popłynęli na ratunek. To rozsądni
chłopcy. Jeżeli im się nie uda...
Zdołała zatrzymać gości.
Miała rację.
Było zbyt ciemno. Pogoda zmieniała się szybko.
Wiały zbyt porywiste wiatry. Mogły zaskoczyć nawet
najbardziej wytrawnego żeglarza. Jeżeli Emilowi i Se-
dolfowi się nie uda, trzeba będzie poczekać do rana,
aż się rozwidni.
Bez światła poszukiwania byłyby bezcelowe.
W dole na skałach przy wiacie należącej do Reijo
pojawił się perlisty łańcuch chybotliwych światełek.
Lamp trzymanych przez ręce, które najchętniej chwy
ciłyby za wiosła, które wolałyby działać, coś robić...
Ludzie wstrzymali oddech. Tu w osadzie nad fior
dem wszyscy się znali. Nie rozmawiali. W każdym ra
zie wymienili niewiele słów. Na ogół zachowywali się
w ten sposób, kiedy było na coś za późno, zwykle na
pogrzebach. To prawda, że nie lubili, gdy ubywało ko
goś we wspólnocie. Zazwyczaj, tak na co dzień, trzy
mali się na dystans. Ale kiedy zniknęła jakaś twarz, tę
sknili za nią. To dotyczyło mieszkańców wszystkich
niedużych, szarych domów i darniowych chat położo
nych tu w górach. Stanowili oni część jednego wielkie
go obrazu. Czegoś brakowało, kiedy ktoś znikał.
Obawiali się najgorszego. Zaczynali tracić nadzieję.
Wczesna noc była wyjątkowo ciemna, gęsta warstwa
chmur całkiem zasłaniała księżyc i gwiazdy. Wiało tak
mocno, że nie słyszeli plusku fal o skały u swoich stóp.
Nieustające i nagłe porywy sprawiały, że musieli
chwytać się stojących obok, żeby nie wpaść do wody.
Sztorm, mówiono, morze wygląda jak zupa miesza
na w garnku, żeby się nie przypaliła.
D n o morskie z pewnością dziś się nie przypali. Nikt
nie miał co do tego wątpliwości.
Nie mogli słyszeć podpływającej łodzi. Zobaczyli ją
dopiero, gdy wyłoniła się z ciemności i znalazła w nie
wielkim kręgu światła, rzucanego przez lampy.
Mężczyźni bez wahania skoczyli do lodowatej wo
dy, żeby wyciągnąć rozbitków na ląd.
- Czy wszyscy żyją? - pytano.
Sedolf skinął głową. Ludzie dziękowali Bogu.
Z przerażeniem spostrzegli, że chłopak jest całkiem
przemoczony i przemarznięty. Wiosłując, nie czuł
zimna, ogromny wysiłek pozwolił utrzymać ciepło.
Teraz pot lał się z niego strumieniem, przez co Sedolf
marzł jeszcze bardziej.
Reijo nie stracił przytomności, chociaż był tak wy
chłodzony i wyczerpany, że czuł, jakby już się znalazł
jedną nogą na tamtym świecie. Nie chciał przyjąć po
mocy i usiłował sam wyjść na brzeg. Jednak musiał
schować swą dumę.
- Już dosyć zrobiłeś, Reijo - rzekł Sedolf i objął go
ramieniem. Zataczając się, razem ruszyli wzdłuż śli
skiej ścieżki.
- Wygląda na to, że najbardziej ucierpiała para mło
da - powiedział ktoś. Z jadowitym uśmiechem zwró
cił się do Emila: - Być może ktoś tam na górze uważa,
że powinna wybrać ciebie, chłopcze.
Emila ogarnęła złość. Jego wzrok zapłonął.
- Zamknij się! Zamiast gadać bzdury, pomóż Ailo,
bo zamarznie na śmierć.
Sam natomiast podźwignął Idę z dna łodzi. Niósł ją
ostrożnie do jej domu na cyplu. Nigdy nie zapomni
tej przerażająco bladej twarzy otoczonej rudymi jak
ogień włosami. Ten widok przywiódł mu na myśl kon
trast między chłodem a ciepłem.
Trząsł się z zimna, a serce płonęło mu w piersi.
Była taka ładna. Niepodobna do innych. Wydawała
się jak kwiat. Tak samo krucha. Nie znal nazw kwia
tów. Nie tego w życiu się uczył. Lecz dla niego Ida by
ła najpiękniejszym wśród innych. Bał się, że się złamie
równie łatwo, jak roślina ulegająca kapryśnej naturze.
Nigdy już nie będzie jego Idą. Ale musi żyć. Wszyst
ko straci sens, jeżeli jej zabraknie.
Anjo, Henriettę i Sofia miały pełne ręce roboty. Jed
nak wszystkie trzy wzięły się do pracy z radością. Wo
lały móc robić coś same i uczestniczyć w tym, co się
dzieje, niż składać ręce w modlitwie, nie mając pew
ności, czy to cokolwiek pomoże.
Reijo potrzebował ciepła, by z powrotem dojść do sie
bie. Był bardzo zmęczony i ledwie się trzymał na nogach,
ale nie chciał się położyć. Bronił się, żeby nie zasnąć. Zda
wał sobie sprawę, że we śnie cały koszmar będzie może
musiał przeżyć na nowo. Nie mógłby zresztą zasnąć, nie
wiedząc, co z Idą. Co prawda wyszła za mąż, ale nadal
jest jego dzieckiem. Uświadomił sobie, że ojcem pozo
staje się przez całe życie. Ojcostwo nie kończy się
z dniem, kiedy dziecko założy własną rodzinę i przecho
dzi pod opiekę współmałżonka. Rodzice zawsze będą się
czuli za nie odpowiedzialni. Od tego się nie ucieknie.
Reijo siedział na swoim krześle przy kuchennym
stole, z filiżanką weselnej kawy w dłoniach - tak przy
jemne było jej ciepło, że ledwie śmiał ją wypić.
- Gdybyśmy wcześniej wyruszyli, nic złego by się
nie stało - zastanawiał się na głos.
Emil i Sedolf przebrali się. Założyli na siebie jakieś
rzeczy Reijo i Ailo. Reijo za żadne skarby nie chciał
od razu wypuścić chłopców do domu. A już na pew
no nie w przemoczonych ubraniach.
- Nikt się was nie spodziewa tak szybko - rzekł
z przekonaniem. Przyszli przecież na wesele. Co praw
da plotki o wypadku na morzu pewnie już się roznio
sły, jednak wiadomo też było, że wszyscy zostali ura
towani. - Ocaliliście nam życie - dodał Reijo. - Nie
możemy was teraz tak po prostu wyrzucić za drzwi.
Staliście się dla nas jak rodzina.
Emil uśmiechnął się smutno. Reijo nie mógł wie
dzieć, jak zabolały go te słowa. Wypowiedział je w naj
lepszej wierze, lecz sprawił mu przykrość.
Emil chciał należeć do rodziny. Zostać jej prawowi
tym członkiem, a nie tylko być tak traktowanym.
Również Sedolf miał dziwny wyraz twarzy. Emil zro
zumiał, że przyjaciel odgadł jego myśli. To go trochę za
skoczyło. Nie spodziewał się, że Sedolf potrafi okazać
zrozumienie. Zwykle myślał tylko o sobie. Starał się
brać z życia to, co najlepsze. Ale może nie znamy do
brze swoich przyjaciół, zanim nie znajdziemy się w po
trzebie. Tego wieczoru Sedolf pokazał, co potrafi. Bez
niego przy wiosłach nic by się nie udało. Być może sta
li się bohaterami. Emil właściwie nie wiedział. Nie czuł
się jak bohater. Jednak był pewien, że bez pomocy Se-
dolfa wszyscy - on również - utonęliby w fiordzie.
Ailo odzyskiwał siły. Spośród rozbitków chyba on
najmniej ucierpiał. Nie tracąc czasu na zmianę ubra
nia, podszedł do łóżka Idy.
Leżała owinięta w wełniane koce i skóry, spod których
widoczna była tylko jej blada twarz, pociągła i drobna.
Ciemne rzęsy podobne do frędzli przy chuście spoczy
wały na policzkach. Na czoło opadały mokre i splątane
włosy. Niewielkie usta były blade.
Ailo ujął w dłonie policzki dziewczyny. Poczuł bi
jący od nich chłód. Wydawało mu się, że ona bardziej
go oziębia niż on ją ogrzewa.
- Mój aniele - szepnął tuż przy chłodnej skroni. -
Ida, mój aniele. Będziesz żyła, mój skarbie!
Nie miał władzy nad życiem i śmiercią. Był tylko
małym człowieczkiem, który nie dysponował takimi
siłami, jeżeli nawet istniały. Lecz tak bardzo pragnął,
by Ida żyła, że ktoś gdzieś musiał sprawić, by tak się
stało.
Nikomu nie wolno mu teraz jej zabierać. Przecież
ich wspólne życie dopiero się zaczęło.
Ostrożnie ucałował blade wargi. Pamiętał, że potra
fiły zapłonąć ogniem, tak że mogły niemal parzyć. Te
raz wydawały się martwe.
Zauważył, że Ida zaczęła jakby szybciej oddychać.
- Śpi - rzekł Reijo.
Coś w jego głosie sprawiło, że Ailo wyprostował się.
- To tylko zwyczajny, najzwyklejszy sen - uspoko
ił go Reijo.
Ailo zerknął na Idę. Serce biło mu w piersi jak osza
lałe. Przestraszył się. Nie nazywając tego wprost nawet
w myślach, bał się. Te niezwykłe siły zniszczyły Maję.
Niezależnie od tego, jakie towarzyszyły im zdolności,
Ailo nie pragnął, by Ida została nimi obdarzona.
Ale Reijo zapewnił go, że to nie ów zimny, niena
turalny sen.
- Długo przebywała w wodzie, dlatego jest tak wy
chłodzona. Straciła przytomność.
- A Knut? - spytał Ailo.
- Zemdlał z wyczerpania.
Kto jak kto, ale Reijo zdążył chyba się przekonać,
że ani Knut, ani Ida, choć też dzieci Raiji, nie odzie
dziczyli tych samych zdolności co Maja.
Widywał ten stan wystarczająco często, by umieć go
rozpoznać. Sen Idy i Knuta nie przypominał niczym
letargu. Tym razem po prostu spali. Dzięki Bogu!
Ailo drżał na całym ciele. Ponownie musiał dotknąć
Idy. Przekonać się, że tu jest, że żyje. Dopiero wtedy
znalazł czas, by włożyć na siebie suchą koszulę Reijo.
Nie zdziwił się, że Emil i Sedolf jeszcze zostali. Hen
riettę i Sofia poszły do domu. Zrobiły to niechętnie.
Jednak Anjo zapewniła je, że już sobie sama poradzi.
Ailo nie pragnął bliższej znajomości z Emilem.
W ciągu tych miesięcy, kiedy jako gość mieszkał u Re-
ijo, unikał spotkań z odtrąconym zalotnikiem Idy. Nie
miał nic przeciwko pozostałym chłopakom. Z Emilem
było inaczej. Być może dostrzegał w jego twarzy odbi
cie tego, co sam czuł do Idy. Nie potrafił tego inaczej
wyjaśnić. Emil nigdy przecież nie zrobił mu nic złego
- nawet pogodził się z tym, że Ida wybrała Ailo. Nie
powiedział na temat tej decyzji złego słowa. Emil był
małomówny i pod każdym względem porządny. Ni
gdy nie starał się wyróżnić. Wszyscy go lubili. Wyda
wał się jakby cieniem chełpliwego i wybuchowego Se-
dolfa. Ci dwaj różnili się od siebie jak dzień i noc, a jed
nocześnie pod wieloma względami się uzupełniali.
Ailo chyba trochę obawiał się nawiązania kontak
tów z Emilem. Dla Idy Emil był jednym z kawalerów.
Po prostu jednym z wielu. Lecz Ailo spostrzegł, że Ida
nie jest jedną z wielu dla Emila. Wtedy sam poczuł się
jak złodziej, chociaż niczego Emilowi nie ukradł.
Nie można posiąść na własność drugiego człowieka.
Nikomu nie można kogoś ukraść. Poza tym Ida nigdy
nie dała Emilowi powodu, by wierzył, że jest dla niej
tym jedynym.
Ailo zdawał sobie z tego sprawę. I mimo to unikał
Emila. Tego dnia miało się to zmienić. Nie można uni
kać człowieka, który tak wiele dla ciebie poświęcił.
Ailo wyciągnął rękę do Sedolfa. Podziękował za
nadludzki wysiłek przy wiosłach.
- Wiele bym dał, by mieć taką siłę w ramionach.
Naprawdę tak myślał. Choć wcale nie był wątły, nie
mógł się równać z takim siłaczem jak Sedolf.
Trudniej mu przyszło podać dłoń Emilowi. Najgor
sze jednak było to, że ten drugi wydawał się to rozu
mieć. Obaj po raz pierwszy spojrzeli sobie w oczy.
- Dziękuję - rzekł Ailo ochrypłym głosem.
Przytrzymał przez chwilę dłoń Emila. Wiele spraw
leżało Ailo na sercu, ale nie zaliczały się one do tych,
o których łatwo jest mówić.
- Obaj mamy chyba powody, by nie pragnąć bliskiej
przyjaźni - zaczął powoli. - Nie jest to łatwe ani dla
mnie, który dostałem Idę, ani też chyba dla ciebie, któ
ry jej nie dostałeś. Kocham ją tak bardzo, że cię rozu
miem. Ida nie jest zwykłą dziewczyną. Nie twierdzę,
że wolałbym, by wybrała ciebie, ponieważ to niepraw
da. Myślę, że mogę dać Idzie więcej szczęścia niż kto
kolwiek inny. Kocham ją ponad wszystko. Lecz po
tym, co się stało, Emil, chciałbym, żebyśmy zostali
przyjaciółmi. Zawdzięczam ci zarówno swoje, jak i jej
życie. Zdaję sobie sprawę, że jest ci niemal równie dro
ga jak mnie. To, czego dokonaliście dziś wieczorem,
ty i Sedolf, było wielkie.
- Wszyscy mają obowiązek ratowania życia - rzekł
Emil zakłopotany.
- Ale nie wszyscy by się na to odważyli - odparł Ailo.
- Zwłaszcza przy takiej pogodzie jak dziś. Nikt by nie
miał do was pretensji, gdybyście nie wyruszyli nas szu
kać. Jednak nie zawahaliście się i dzięki temu żyjemy.
Nie sądzę, że wybrałbyś mnie na swego najlepszego
przyjaciela, ale musisz wiedzieć, Emil, że gdybyś kiedyś
potrzebował pomocy, zawsze możesz na mnie liczyć.
To samo dotyczy Sedolfa. Ale ponieważ między nami,
Emil, istnieje jednak pewnego rodzaju bariera, kieruję
to bardziej do ciebie. Jestem mężem Idy, ale proszę cię,
byś nie traktował mnie jak wroga. Po tym, co się stało,
pozostaniesz w mej pamięci jako przyjaciel.
- Nie mam nic przeciwko temu - odparł Emil. - Nie
przyszło mi nawet do głowy, by chować do ciebie urazę.
Sedolf pragnął zakłócić tę nieco podniosłą atmosfe
rę. Uznał, że trudno byłoby znaleźć odpowiednie sło
wa, więc zaczął szukać po kieszeniach swej przemo
czonej kurtki. Butelka ocalała. Wyjął ją, uśmiechając
się szeroko, i podał najpierw panu młodemu.
- Do diabła, Ailo - rzucił. - To twoje wesele. A po
nieważ ułożyło się tak, a nie inaczej, trzeba się napić.
Tobie przede wszystkim należy się spory łyk.
Puścili butelkę wkoło. Ostre ciepło w żołądku na
chwilę pomogło. Nie przyniosło trwałej ulgi, lecz na
moment poprawiło samopoczucie.
Anjo zakręciła się przy garnkach. Drewniane talerze
stały ułożone w stos.
- Nie myślcie, że jeśli nic nie zjecie, to komuś zro
bicie przysługę. Nie po to pół dnia spędziłam przy
garnkach, żeby to teraz stygło.
Wszyscy czterej byli głodni. Po zjedzeniu pierwszej
porcji nie mogli się oprzeć pokusie, by zajrzeć do garn
ka po dokładkę. Czuli, że wracają im siły.
To najdziwniejsze przyjęcie weselne, na jakim kie
dykolwiek byli. Długo będą je pamiętać.
Kiedy Sedolf i Emil wyszli, dom wydał się pusty.
Świtało. Pogoda pogorszyła się. Zaczął padać gęsty
śnieg. Duże i mokre płaty, przez które nic nie było wi
dać, niezależnie od pory dnia.
O b u chłopców czekały codzienne obowiązki.
W przeciwnym razie wcale by im się nie spieszyło.
Ailo zauważył, że Emil najchętniej by został. Jed
nak z wielu powodów było to niemożliwe. Widział,
jak ten chłopak cierpi.
Doznał dziwnego uczucia, zapewniając, że obaj za
wsze mogą wpaść w odwiedziny.
- Sprawicie nam wielką radość - rzekł szczerze. Po
winien może darzyć niechęcią Emila, ale nie. Czuł się
tylko jakoś dziwnie. - Ida pewnie również chciałaby
wam podziękować - dodał. - Jak tylko jako tako wy-
dobrzeje.
Reijo i Ailo nie poszli spać. Drzwi do bocznej izby
pozostawili otwarte. Anjo położyła się obok Knuta.
Chciała być przy nim, kiedy się obudzi i na tyle od
pocznie, by mógł ją przytulić.
Ojciec i mąż czuwali przy Idzie.
- Jak się czujesz? - spytał Reijo.
Ailo wiedział, że nie chodzi mu o fizyczne samopo
czucie.
- Dziwnie - odparł Ailo zgodnie z prawdą. - Wydawa
ło mi się, że będę zazdrosny. Ale to nie to. Nie lubiłem
przedtem Emila. Teraz pogodziłem się nawet z tym, że
jest nadal zakochany w Idzie, choć została moją żoną.
Przez twarz Reijo przebiegł nikły uśmiech.
- A więc już wiesz, jak to jest.
- Czy tak właśnie było z tatą?
Reijo potrząsnął głową.
- Mikkal nigdy nie potrafił żyć z myślą, że są oprócz
niego inni. Nigdy tego nie zaakceptował. Myślę, że za
wsze był zazdrosny. Wiedział, że ona kocha go bardziej
niż któregokolwiek z nas, innych. Lecz dla Mikkala ist
niała tylko ona jedna. Tylko Raija. Była jego jedyną mi-
łością. Ona natomiast uważała, że są różne rodzaje mi
łości. Raiję i twojego tatę łączyło coś, czego nigdy do
końca nie pojąłem. Lecz ona na swój sposób kochała
również mnie i kilku innych. Wtedy uważałem, że ofia
rowuje mi za mało. Jako mężczyzna pragnąłem więcej.
Raija jednak zawsze była uczciwa. Nigdy nie obiecywa
ła czegoś, czego nie mogła dać. Teraz rozumiem, co
miała na myśli, mówiąc, że to pewnego rodzaju miłość.
Są ludzie, którzy nigdy nie doświadczą nawet tego. Jed
nak o Mikkalu wiedziałem od początku.
- Czy nadal ją kochasz? - Ailo spytał o to, co zawsze
go nurtowało, ale nigdy nie nadarzyła się odpowiednia
okazja. Nigdy nie rozmawiał z Reijo tak szczerze.
- Czy ją kocham? - Reijo zamyślił się.
Smakował to słowo. Smakował już przedtem. Wie
dział, że za każdym razem nabierało nowego smaku.
- Im jestem starszy, tym bardziej zgadzam się z Ra-
iją. Rzeczywiście istnieje wiele rodzajów miłości. Kochać
i kochać nigdy nie oznacza tego samego, rozumiesz?
Ailo skinął głową. Miał nadzieję, że przynajmniej
pojął choć odrobinę.
- Miałem inną kobietę - rzekł Reijo.
Zauważył zaskoczenie na twarzy Ailo. Wzruszając
ramionami, dodał z uśmiechem:
- Nie, nie zamierzam sobie z ciebie żartować i ka
zać ci wierzyć, że w moim życiu były tylko dwie ko
biety. Było ich więcej. Każda z nich wypełniała we
mnie pustkę. Nie twierdzę, że nic dla mnie nie znaczy
ły. Pamiętaj, że największa przykrość, jaką możesz
sprawić drugiemu człowiekowi, to powiedzieć, że był
ci całkiem obojętny. Otóż kochałem pewną kobietę
miłością graniczącą z tą, która istniała między Mikka-
lem a Raiją. Nie mówię, że łączyło nas to samo. Na
wet nie śmiałbym o tym marzyć. Jednak ta kobieta by
ła dla mnie całym światem. Chciałem się z nią ożenić,
mimo że już wtedy byłem mężem Raiji. Naprawdę za
mierzałem ją poślubić, Ailo, lecz ona umarła.
Reijo nie wyjaśnił, w jaki sposób zginęła. Nie po
wiedział gdzie. I tak dość oskarżeń o czary ciążyło na
kobietach w tej rodzinie.
- Czy Rai ja wiedziała o niej?
Reijo skinął głową.
- Rzadko ukrywaliśmy coś przed sobą. Byliśmy na
wskroś uczciwi. Na tym opierała się nasza przyjaźń.
Tak, Raija była moim najlepszym przyjacielem. Po
dobnie jak twój ojciec. Ale ponieważ Raija była rów
nież moją żoną, istniała między nami szczególna bli
skość, jakiej nigdy nie osiągną dwaj mężczyźni. Raija
i ja byliśmy także kochankami. To znaczy, że pozna
liśmy się jeszcze od tej strony.
- Jak ona przyjęła to, że kochasz inną?
- Okazała się wspaniałomyślna - odparł Reijo. - Zro
zumiała, ponieważ i jej zdarzało się pokochać innego.
Ailo milczał. Ujrzał wszystko w nowym świetle. Lecz
Reijo nie odpowiedział mu na pytanie, co czuje dzisiaj.
- Sądzę, że Raija nie żyje, Ailo. Nie mógłbym się niko
mu do tego przyznać. Powiesz pewnie, że po prostu wo
lę tak myśleć. Bardzo ją kocham. Na pewien sposób. Na
swój sposób. Nie można tego nazwać tylko przyjaźnią.
To coś o wiele więcej. Chociaż uważam, że przyjaźń jest
w życiu najcenniejsza, jeżeli jest prawdziwa i szczera.
- Czy dlatego nie znalazłeś sobie kogoś innego?
Na twarzy Reijo widniał uśmiech, lecz w oczach po
jawił się smutek.
- Kobiety, które mogłyby dla mnie coś znaczyć, nie
były dla mnie, Ailo. Poza tym na początku nie chcia
łem, by którakolwiek brała na siebie tak wielką odpo
wiedzialność, jaką są dzieci. Potem wymyślałem inne
wymówki. Zresztą tu nad fiordem niewiele jest takich
kobiet, które by mi odpowiadały. Jeśli miałbym jakąś
znaleźć, powinienem był wyjechać. Ale nie wiem, czy
byłbym w stanie ponownie się ożenić. Gdy jestem sam,
czuję się wolny. Może czasami trochę samotny, ale tyl
ko w takim stopniu, w jakim sam tego chcę. Zawsze
znajdę tu kogoś, z kim mogę porozmawiać. Podzielić
się myślami. A kiedy ciało dręczą tęsknoty... mnie, sta
remu, nie jest wcale trudniej niż wam młodym.
Ailo musiał się uśmiechnąć. Ida opowiadała wpraw
dzie o tym, że Reijo zachowywał wstrzemięźliwość,
od kiedy tylko pamięta, córki jednak nie wiedzą
wszystkiego.
- Nie jestem pewien, czy potrzebuję żony - dodał
Reijo w zamyśleniu. - Nie wiem, czy mogłaby zastą
pić wspomnienia, którymi żyję. Owe dwie kobiety mo
jego życia były zupełnie niepodobne do innych, trud
no jest dziś takie znaleźć.
- Każdy kogoś potrzebuje - zauważył Ailo.
Reijo spojrzał na niego. Długo nie spuszczał wzro
ku.
- Jesteś młody i zakochany - odezwał się. - To natu
ralne, że tak czujesz. A i Ida nie jest podobna do innych.
Pierwszy mógłbym o tym zaświadczyć. Nie musisz się
zastanawiać, czy przypadkiem nie kocha innego. Jeste
ście dla siebie stworzeni. Może to brzmi naiwnie, ale tak
chyba jest. Jeżeli istnieje na świecie taka para ludzi, to
właśnie wy ją tworzycie.
Zamilkł, po czym dodał:
- Łatwiej jest żyć z myślą, że poza tobą kochają ią
inni, niż pogodzić się z tym, że ona kocha kogoś po
za tobą.
Ailo przyznał Reijo rację.
- Diabli wzięli noc poślubną - uśmiechnął się. Zdo
łał się uśmiechnąć, mimo wszystko.
- Dobrze, że to nie noc czuwania przy zwłokach -
rzekł Reijo z powagą. - Niewiele brakowało, by tak się
stało.
4
Wszyscy uważali Idę za silną i odporną. Być może
dlatego, że nigdy nie chorowała. W każdym razie ni
gdy tak poważnie, by warto o tym mówić. Okazało się,
że jest delikatniejsza, niż myśleli. Od wypadku nie
wstawała z łóżka. Odzyskała co prawda świadomość,
ale męczył ją brzydki kaszel, dochodzący jakby z sa
mego dna płuc. A kiedy oddychała, słychać było szmer.
Nie skarżyła się, ale musiało jej to sprawiać ból. Pra
wie przestała jeść, stała się apatyczna i bez życia. Ailo
uważał, że z każdym dniem jej oczy stają się coraz
większe i większe. Zastosował wszystkie zioła, jakie
znał. Wydawało się, że niewiele pomogły.
Pragnął, by była z nimi Maja - Maja ze swoimi
uzdrawiającymi rękami i dwa razy większą wiedzą
o roślinach leczniczych.
Mijały tygodnie. Miesiąc po ślubie Ida nadal leżała.
Jego górski kwiat, zwykle tryskający życiem, zaczynał
więdnąć.
- Małżeństwo ci nie służy - rzekł smutno, siedząc
przy łóżku ukochanej.
Trzymał jej drobną dłoń, nie potrafił przekazać cho
rej nic ze swej siły, choć tak bardzo pragnął.
- To minie - odezwała się Ida słabym głosem.
Ailo nie był w stanie zgadnąć, czy sama w to wie
rzy. Tak bardzo starała się być dzielna.
- Wkrótce śniegi stopnieją, Ailo...
- Tak - przyznał.
Do czego ona zmierza? zastanowił się. Przychodzi
ło jej do głowy tyle dziwnych pomysłów. Ale taka już
była, jego mała Ida. Jego żona.
- Już dawno powinieneś wyruszyć.
- Powinniśmy wyruszyć - poprawił i ścisnął ją za rękę.
Przyjrzał się Idzie zaskoczony. Nie miała dziś go
rączki. Jej policzki lekko się zaróżowiły, ale nie była
rozpalona. Ailo poważnie się przestraszył, że dziew
czyna jednak zdaje sobie sprawę z tego, co mówi.
- Nigdzie się nie ruszę bez ciebie, dobrze o tym
wiesz, Ida. Co bym bez ciebie robił? Mój dom jest tam,
gdzie ty jesteś, moja droga, rozumiesz?
- Z pewnością czeka na ciebie wiele spraw - starała
się go przekonać. Wydawało się, że długo to rozważała.
- Inni przejęli to, co od dawna należało do ciebie, Ailo.
Pora, żebyś wrócił. Jeśli będziesz zwlekał, pomyślą, że
już nie przyjdziesz. Ze nie żyjesz albo że ich opuściłeś.
Istotnie czekało na niego wiele spraw. Nie może tak
po prostu się zjawić, rzucić swoją część złota i powie
dzieć „proszę bardzo". To oczywiste.
Pozostało mu jeszcze udowodnić, że nadal jest jed
nym z nich. Że ciągle wiele potrafi i że życie wśród
Norwegów i Finów go nie rozleniwiło. Z każdym
dniem oddalał się od swego narodu. Ailo zdawał sobie
sprawę, że takie spokojne życie w jednym miejscu,
ograniczonym czterema ścianami, nie jest dla niego. Je
go dachem jest niebo. Nie jakieś konkretne miejsce,
lecz jednocześnie wszystkie miejsca są jego domem.
Domem bez ścian. Zna się na hodowli reniferów i jest
z tego dumny. Zna to życie - które jest jego życiem.
- Wkrótce wyzdrowiejesz, Ida.
Pokręciła głową. Widziała sprawy niezwykle jasno,
jak zawsze.
- Nie tak szybko. Myślisz, że tego nie rozumiem?
Wiem, że wyzdrowieję, nie jest aż tak beznadziejnie,
mój Ailo. Ale to jeszcze potrwa. Widzę, że śnieg już
topnieje. Wkrótce zniknie nawet z gór. A wtedy two
ja droga się wydłuży. Wiesz, że mam rację, dlaczego,
do diabła, nie chcesz mi jej przyznać?
Teraz mówiła jak dawna Ida.
- Chcę być przy tobie.
Uśmiechnęła się. Ale to tylko cień jej dawnego
uśmiechu. Wydawał się jak promyk słońca, przedzie
rający się przez gęstą warstwę chmur.
- Rozumiem cię, Ailo. A ty myślisz, że nie pragnę te
go samego? Myślisz, że chcę, żebyś mnie opuścił? Staram
się być rozsądna, ot co. Ale nawet gdybyśmy pojechali
razem, będziesz miał na miejscu mnóstwo roboty. Na
pewno na długo będziesz mnie zostawiał samej sobie.
Nie dlatego, żebyś tego chciał, ale ponieważ tak musi być.
A ja nie znam twojej mowy. Przez większość dnia będę
sama. Kiedy już tak się stało... że jestem chora, to chyba
lepiej, żebyś wyruszył teraz. I żebyś wrócił po mnie póź
niej. Albo tata czy Knut przywiozą mnie, gdy wyzdro
wieję. Nie rozstajemy się na całe życie, Ailo. Tylko na pe
wien czas. A i dla mnie będzie lepiej, jeśli przyjadę, kie
dy będziesz miał dla mnie więcej czasu.
- To najgłupszy pomysł, na jaki mogłaś wpaść -
uznał Ailo.
Zdecydowanie odrzucił taką możliwość, absolutnie
nie chciał więcej o niej mówić. Ale myśli zaczęły się
nią bawić. Z myśli nie było tak łatwo jej wymazać.
Po raz drugi poruszył ten temat Reijo. Ailo zrozu
miał, że Ida rozmawiała z ojcem.
- Ida ma rację - stwierdził Reijo. - To potwornie de
nerwujące, ale w tym, co ta dziewczyna mówi, najczę
ściej jest sporo racji. Wkrótce będzie za późno, by wy
brać się w drogę. Musisz się szybko zdecydować.
- Chcę zostać.
- Oczywiście, ale czasem trzeba zrobić coś, czego
się nie chce, Ailo. Wiesz o tym. Kiedy wyruszasz?
Ailo milczał.
- Sam później przywiozę Idę - zaproponował Re
ijo. - Nie ma sensu, byś znowu przemierzał taki ka
wał drogi. Twoja siida cię potrzebuje. Mnie zaś nic
nie ogranicza, sam o sobie decyduję. Przyprowadzę
ci żonę do zimowego obozu. A ty będziesz mógł wy
korzystać ten czas, by ugruntować swoją pozycję we
wspólnocie.
- Do zimy pozostało dużo czasu.
Reijo skinął głową.
- Podobnie uważają ci, którzy na ciebie czekają. Ty
i Ida wiecie, co posiadacie. Wiesz, że ona na pewno
przyjedzie. A tutaj będziesz tylko dreptał w kółko i się
denerwował. Kilka miesięcy rozłąki nie jest w stanie
zrujnować małżeństwa i miłości.
- Teraz rozumiem, skąd u Idy taka zdolność prze
konywania - zauważył Ailo. - Rzeczywiście, zastana
wiałem się nad tym, by wyruszyć. Ale serce mi krwa
wi na samą myśl, że miałbym opuścić Idę.
- Tylko na pewien czas - uspokoił go Reijo. - Na
wet nie na rok.
Chyba powinien sobie zdawać sprawę z tego, co
mówi. Rozłąka nie była mu obca.
- Nie taką przyszłość sobie wyobrażałem - odezwał
się Ailo. Trudno mu było się uśmiechnąć.
- Rozpoczęliście wspólne życie w taki sposób, jakie
go nikt by nie wymyślił - przyznał Reijo z goryczą.
- Nic chyba na to nie poradzimy, prawda?
Reijo skinął w stronę domu.
- Długo się na to przygotowywała. Możesz jej to te
raz powiedzieć.
Ida zdołała usiąść. Robiła coś na drutach. Ailo wie
dział, że tego nie lubi, i uświadomił sobie, jak musi jej
doskwierać przymusowa bezczynność.
- Nie mówiłaś mi, że rozmawiałaś z Reijo - rzekł
i usiadł obok na łóżku.
- Tato potrafi przekonywać.
Ida odłożyła robótkę.
- Znam kogoś, kto odziedziczył po nim ten dar -
uśmiechnął się Ailo.
Palcem wskazującym przesunął po jej twarzy
wzdłuż nasady włosów, potem opuścił go po policzku
do ust, dotykał ich linii. Po chwili przyłożył do wła
snych ust - jakby w ten sposób skradł pocałunek.
- Uważam, że miałaś wiele racji. - Posunął się tak
daleko, że to przyznał. - Ale będzie mi ciebie strasznie
brakowało, moja maleńka!
- A myślisz, że ja nie będę tęsknić?
Ailo wiedział, że oboje będą cierpieć podobnie.
- Reijo obiecał, że osobiście cię przywiezie. Mam na
dzieję, że uda się wam przybyć przed nastaniem zimy.
Ida skinęła głową.
- Ja także. Nie wiem, czy wytrzymam tak długo...
Mrugnęła porozumiewawczo, odzyskała swój dawny
humor - mimo że czuła się jeszcze bardzo słaba. To był
jeden z jej dobrych dni, dziś tylko od czasu do czasu
zakasłała. Zwykle godzinami odkrztuszała zalegającą
w płucach wydzielinę, nie zauważając żadnej poprawy.
Ailo skrzywił się. Od chwili, kiedy się pobrali, sy
piał tuż obok Idy - ale nie z nią - ani razu nie trzymał
jej w ramionach z namiętnością i pożądaniem.
- To chyba kara za to, że skosztowaliśmy zakazane
go owocu, zanim zostaliśmy mężem i żoną - rzekł żar
tobliwie, choć i on bardzo jej pragnął. - Jeżeli się oba
wiasz, że nie będziesz mogła wytrzymać, Ida, to nie
myśl sobie, że cię tak zostawię.
Ich palce splotły się. Oboje mieli podobne poczucie
humoru.
- Wiem, że musisz jechać, Ailo - szepnęła mu tuż przy
policzku. Z zadziwiającą siłą pociągnęła chłopaka ku so
bie. - Naprawdę wcale tego nie chcę. Ale sądzę, że to naj
rozsądniejsze rozwiązanie, a ja w gruncie rzeczy zawsze
byłam rozsądna. Nie możesz marnować tyle czasu ze
względu na mnie. Od tego szybciej nie wyzdrowieję.
Wiem, że mnie kochasz. Wiem, że nie rzucisz się w ra
miona tej czy innej dobrej znajomej z dawnych czasów.
Wiem, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Ty i ja. A więc ru
szaj w drogę zaraz, jak tylko przygotujesz, co potrzeba...
Musnęła wargami jego szyję. Ailo zaczął wycofywać
się z jej objęć, coraz bardziej gorących, gorętszych niż
pozwalał na to rozsądek.
Ida nadal była chora...
- Ailo, chyba nie odjedziesz bez czułego pożegnania.
Przełknął ciężko.
- Jesteś jeszcze zbyt słaba, mój skarbie. - W głowie
czuł zamęt. Zaschło mu w ustach. - Nie chciałbym zro-
bić niczego, co by ci mogło zaszkodzić, najdroższa Ido.
- Dlaczego twoje pieszczoty miałyby mi zaszkodzić?
Nie potrafił odeprzeć tego rodzaju argumentów. Tę
sknił do żony. Tęsknił przez cały czas, kiedy leżał obok
niej, a powinien spać.
Chciał powiedzieć, że chyba sama nie wie, co mówi,
ale poczuł, jak jej ręce jakimś cudem wślizgują się pod
spodnie i wyjmują koszulę. Jej ciepłe ręce na swej skórze...
- Tylko nie mów, że mnie nie pragniesz, Ailo?
Nie, takie słowa nigdy by mu nie przeszły przez
usta. Nie mógłby tak skłamać.
- Powinnaś odpoczywać i nabierać sił - szepnął.
Ręce miały ochotę wedrzeć się pod koszulę nocną.
Nie wystarczało im, że czują ciało przez materiał.
- Ty mi możesz dodać sil - odparła. - Kochaj mnie.
Pokaż, że mnie pragniesz. Spraw, bym poczuła się zno
wu kobietą. Nie tylko chorym człowiekiem. Potrzebu
ję tego, Ailo. Potrzebuję poczuć, jak mnie dotykasz,
potrzebuję ciebie, mój najdroższy, kochanku, mężu,
przyjacielu...
Ailo nie pamiętał, czy zamknął drzwi do izby. Zwy
kle w ciągu dnia były uchylone, chyba więc zostawił je
otwarte. Nie zdobył się jednak na to, by wstać i spraw
dzić. To bez znaczenia.
Teraz liczyli się tylko oni oboje.
Pocałował Idę. Nie delikatnie i prawie po bratersku,
jak w ciągu ostatnich tygodni, kiedy się bał, że zrobi
jej krzywdę. Teraz pragnął ją posiąść. Chciał być dla
niej czuły, pokazać jej, ile dla niego znaczy - a jedno
cześnie zaspokoić namiętność, która go ogarnęła.
Znalazł się pod skórami. Podciągnął koszulę nocną
Idy aż do pasa. Zobaczył, jak na spoconej skórze
dziewczyny utworzyła się gęsia skórka, wystraszył się,
że zmarznie, że się przeziębi.
Pociągnęła za wiązanie przy szyi. Powstrzymał ją.
- Przeziębisz się, Ida.
Jej usta ułożyły się do pocałunku.
- Jak mogłabym się przeziębić, kiedy ty mnie obej
mujesz? Nie zmarznę, kochając się z tobą.
Uwolniła się z nocnej bielizny, ukazując mu na mo
ment nagie ciało, zanim skuliła się pod warstwami
skór i wełnianych kocy.
Ailo rozpiął spodnie. Zerwał z siebie koszulę.
Kumagi musiały zostać na swym miejscu, nie miał
czasu ich rozsznurowywać.
Był tak rozpalony, że zląkł się, iż Ida może się o nie
go poparzyć. Przysunął się do niej, objął. Przytulił
mocno, tak jak o tym marzył co noc.
- Najdroższa - szepnął i ucałował ją.
Gładził dłońmi jej ciało od ramion, przez talię,
wzdłuż bioder po uda, tak daleko, jak tylko zdołał się
gnąć. Ida przywarła mocno do Ailo, zacisnęła ręce za
jego plecami, pocierała'kolanem o jego udo, powoli,
niespiesznie.
Poczuł jej piersi na swym nagim, gorącym torsie. Jej
usta zapłonęły przy jego ustach. Piła z niego, tak jak
i on pił z niej.
Ailo wsunął rękę między własne ciało a ciało Idy. Po
gładził jej brzuch, lekko zaokrąglony. Palce chciały zejść
niżej, lecz pokierował je ku górze. Zacisnął dłonie na
piersiach, pieścił obie, jednocześnie całując Idę w szyję.
- Czy nadal uważasz, że mogę zmarznąć? - spytała
szeptem, zaczepnie.
- Nie - odparł rozgorączkowany.
Czuł, że Ida jest rozpalona, jakby płonęła ku niemu.
Lekko kąsał ją w ramię. Ręką podążył w dół.
Starał się dobrze poznać jej ciało, pieścić tak, by by
ła gotowa na jego przyjęcie.
Ida nawet przez skórzane spodnie czuła pulsujące
zwierzę, które ożywało nad jej brzuchem, kiedy moc
no do niego przywierała. Odnosiła wrażenie, że pło
nie, że stanęła w ogniu, od czubka głowy po opuszki
palców, od pięt po cebulki włosów.
Czuła, jak stwardniały jej brodawki, tęskniąc za do
tykiem palców Ailo, za dotykiem jego ust. Z rozkoszą
gładziła jego gładką skórę, wdychała jego zapach. Nie
powtarzalny zapach jej Ailo.
Przez ułamek sekundy zastanowiła się, jak ona dla nie
go pachnie, nie była jednak pewna, czy on za pomocą wę
chu mógł doznawać tylu wrażeń co ona. Sama w pełni
korzystała ze swych zmysłów. Przeżywała wszystko bar
dzo intensywnie. Pragnęła, by doznania były tak silne, jak
to tylko możliwe. Dopiero wtedy uważała je za pełne. Ni
gdy nie zadowalała się namiastką. Chciała mieć wszystko.
Wszystko.
Czuła, jak twarde mięśnie pod skórą Ailo napinają się
i rozluźniają pod jej palcami. Sprawiało jej to prawdzi
wą rozkosz. Jego ciało, takie mocne i sprężyste, a jedno
cześnie ciepłe i miękkie, nigdy nie przestanie jej urzekać.
Posiadał niezwykłą siłę, a zarazem potrafił być taki
delikatny, niemalże jak kobieta. Właśnie tę jego dwo
istość Ida kochała.
I pożądała go.
Wiele z jej przyjaciółek wmawiało jej, że dziewczę
ta nie powinny odczuwać pociągu do mężczyzn. Ze to
wstyd i grzech. Że to prostackie.
Reijo nigdy się na ten temat nie wypowiadał. Może
raz bardzo zakłopotany napomknął, że o ile wie, nie
ma w tym nic złego. Wtedy nie wyjaśnił, co to takie
go „pożądanie". Wyrażał się jednak o tym, jak o czymś
dobrym i pięknym. Mówił, że oddawanie całego siebie
człowiekowi, którego się kocha, nie może być niczym
złym. Ale trzeba samemu tego chcieć. Dlatego dziew
częta chyba też muszą odczuwać pożądanie. W prze
ciwnym razie wspólne życie byłoby bez sensu.
Ida była wdzięczna za wychowanie, które dał jej Reijo.
Gdyby nie tato, takie chwile jak ta stałyby się przykrym
obowiązkiem, pozbawionym owej niezwykłej radości.
Ida odniosła wrażenie, że zostali z Ailo połączeni w ja
kiś szczególny sposób, jakby przenikali przez skórę tego
drugiego. Jakby na mgnienie oka stawali się jednością.
Ogarnęło ją oszołomienie i fala gorąca. Częściowo pew
nie winna jest temu choroba. Ale Ailo też się do tego przy
czynił. Działo się z nią coś dziwnego - ciało uzyskało wła
sną wolę, którą nie należało i nie sposób było kierować.
Wtedy oddała się rozkoszy.
Chciała i Ailo dać rozkosz. Samo branie nie ma nic
wspólnego z miłością.
Obróciła się na bok, pociągnęła Ailo za sobą. Języ
kiem przebiegła po jego ustach, wsunęła koniuszek
między jego wargi i zęby, odnalazła język ukochanego.
Całowali się długo. Namiętnie i gorąco.
Jej ręce wędrowały po piersi Ailo, gładziły i pieści
ły ją od szyi po płaski brzuch. Poczuły zimno klamry
paska do spodni.
Nieznaczne muśnięcie chłodu, tylko tyle. Nie zdo
łało ostudzić pożądania. Jedynie na kilka sekund obu
dziło głos rozsądku. Głos, którego Ida nie chciała słu-
chać i który szybko uciszyła. Obie dłonie wsunęła
w rozpięte spodnie Ailo, położyła je na twardych po
śladkach, przesunęła na biodra i tam zatrzymała.
Uśmiechnęła się, słysząc ciche pojękiwanie męża. Za
cisnął powieki, czując ogarniającą go rozkosz. Ida na
tomiast szeroko otworzyła oczy.
Chciała wszystko dokładnie zapamiętać. Nie tylko
dźwięki i dotyk. Chciała zapamiętać całą radość wza
jemnego kontaktu, upojenie, pożądanie, tęsknotę...
chciała zapamiętać Ailo takim, jakim go teraz widziała.
Zauważyła, że jego twarz ściągnęła się niczym w bó
lu, kiedy przesunęła ręce jeszcze niżej.
Zdała sobie sprawę, że to z rozkoszy. Dotykała go
lekko opuszkami palców, jakby się bawiła, pieszczotli
wie. Była gotowa, kiedy odwrócił ją na plecy. Rozdzie
lił jej nogi i wszedł w nią. Mocno się objęli. Ich wargi
jakby się stopiły. Jeśli dwa ciała mogły tworzyć jedno,
stało się to w tej chwili.
Wspólnie dotarli do końca, przeżyli to podobnie,
przeżyli to inaczej - ponieważ dwoje ludzi nigdy nie
stanie się jednym - przeżyli to cudownie i intensywnie.
Owo gorące i jednocześnie łagodne przeżycie stało się
wstępem do czegoś, co należało tylko do nich obojga.
Było wspaniałe. Tak jak poprzednio. Choć za każ
dym razem dostarczało im czegoś nowego. I zawsze
będzie pewnego rodzaju odrodzeniem.
Ailo wydawał się równie mokry jak Ida. Tak samo
zlany potem. Oboje w co najmniej tym samym stop
niu potrzebowali wzajemnego ciepła. W ramionach
drugiego znaleźli ukojenie. Spokój tam, gdzie niedaw
no płonęła namiętność. Czuli, że łączy ich nowa więź.
- Czy tak będzie zawsze? - spytała Ida. - Czy wszy-
scy przeżywają to samo? Nawet jeśli od lat są małżeń
stwem i mają izbę pełną dzieci?
- Myślę, że nie wszyscy - odparł Ailo. - W każdym
razie nie w sytuacji, gdy dom jest pełen dzieci. Wtedy
trudno o chwilę spokoju. My będziemy mieszkać
z dziećmi w jurcie. Będzie jeszcze mniej miejsca, mój
aniele. Musisz umieć korzystać z tego, co masz... - Ro
ześmiał się cicho. - Ale obiecuję ci, że kiedy przyje
dziesz do mnie, będzie tak samo... nie, jeszcze lepiej.
Pomyśl tylko, jak bardzo się za tobą stęsknię!
Ida przypomniała sobie, że Ailo ma wyjechać. W jego
ramionach czas szybko upływał, bez niego będzie się cią
gnął w nieskończoność. Nie mogła mu jednak tego powie
dzieć. Obawiała się, że się rozmyśli i zostanie. A wtedy bę
dzie się zadręczał i niepokoił o wspólnotę, którą opuścił.
- Bądź przez chwilę zupełnie cicho! - poprosiła.
Przyłożyła głowę do zagłębienia poniżej szyi, pulso
wało i było gorące. Nie słyszała żadnych innych dźwię
ków poza uderzeniami jego serca. A może jej własne
go? Nie była pewna.
Być może ich serca biły wspólnym rytmem, a może
tylko tak się mówiło. Nie ma chyba dwojga ludzi, któ
rzy byliby do tego stopnia podobni. Ida zbyt mocno stą
pała po ziemi, by pozwolić sobie na bujanie w obłokach.
Leżeli w milczeniu. Dzielili ciszę, czuli, jak im do
brze. Dzielili spokój. To błogosławieństwo móc razem
wypoczywać. Mieć czas dla siebie, nie tylko by unieść
się w pożądaniu i opaść po jego zaspokojeniu.
Dwoje kochających się ludzi powinno również dzie
lić ze sobą spokój, ciepło i bliskość.
Ida prawie spała, kiedy Ailo wyśliznął się z jej ob
jęć. Nie protestowała, kiedy ubrał ją w koszulę nocną.
Powieki Idy same się zamknęły, kiedy miękko uło
żył ją na poduszce i dobrze okrył.
Stanął obok łóżka i przyglądał się śpiącej. Patrzył na
spokojną twarz pogrążoną we śnie. Na ustach malo
wał się słaby uśmiech. Ida nigdy się tak nie uśmiecha
ła. Robiła to tylko w chwilach nieświadomości, podob
nych do tej. To jedna z tych cech, które tylko on znał.
Na tę myśl serce Ailo wypełniła radość.
Ida za każdym razem dawała mu skrawek nieba. Uchy
lała rąbka wielkiej tajemnicy, coraz lepiej rozumiał, co
znaczy być człowiekiem i, uważał, że to jej zasługa.
Bez niej czuł się bezradny.
Przełknął, zakładając z powrotem koszulę na wil
gotną i spoconą skórę. Ubranie kleiło się do ciała.
Czekają go długie miesiące. Będzie musiał pokonywać
trudności, nie mogąc trzymać Idy za rękę, stanie się samot
ny i bezsilny. Będzie tęsknił i szukał sensu życia.
O dobry Stwórco, jakże będzie ciężko!
Wyruszy dobrowolnie. Oboje wiedzieli, że nie ma in
nego wyjścia. Przemawiał za tym rozsądek i poczucie
obowiązku. To również sprawa honoru. Ailo wiedział,
że Ida go rozumiała. Rozumiała na tyle, że nie musiał
jej wszystkiego szczegółowo tłumaczyć. Gdy nie star
czało słów, pomocna okazywała się jej wyobraźnia.
Ailo wsunął koszulę w spodnie. Zapiął guziki i pa
sek. Czuł się odrętwiały i ociężały. Poruszał się leni
wie. To ich wielkie i ostateczne pożegnanie. Chociaż
przygotowania do drogi zajmą jeszcze kilka dni, taka
chwila już się nie powtórzy.
To wzajemny podarunek dla nich obojga.
Z niepokojem zauważył, że Ida wyglądała na bardziej
wyczerpaną. Najwyraźniej nie była jeszcze zdrowa.
Musiał się pochylić i dotknąć ustami policzków, jej
kuszących ust, które się urzekająco uśmiechały. Zapra
gnął, by i ona mogła to zobaczyć, zobaczyć siebie sa
mą we śnie, tak jak on ją widzi. Jednak ten uśmiech
przeznaczony był tylko dla niego.
Tylko dla kochanka, który znalazł czas, by przyj
rzeć się najmilszej, kiedy odpoczywa.
Po cichu wyszedł z izby. Zobaczył, że drzwi są uchy
lone. To nie miało znaczenia. Byli sami. Nikt nie mógł
by im przeszkodzić.
Reijo pewnie się zorientował, że Ailo miał żonie do
przekazania więcej niż jedno słowo. Ze poszedł do Idy
nie tylko po to, żeby oznajmić jej, że wyjeżdża. Reijo był
w równym stopniu przyjacielem co teściem. Ailo nigdy
nie myślał o nim jak o człowieku z innego pokolenia.
Chłopak przeczesał włosy palcami, kiedy przechodził
przez podwórze. Reijo rąbał drewno. Na schodach do
sauny siedział Emil. Ailo poczuł zakłopotanie. Ciągle
szukał rezygnacji w oczach tamtego. Rzadko udawało
mu się ją dostrzec. Nie sądził jednak, że Emil zapomniał
o Idzie lub że się pogodził z jej wyborem, jedynie bar
dzo umiejętnie to ukrywał.
Reijo uśmiechnął się słabo, kiedy Ailo usiadł obok
Emila.
- Słyszałem, że zamierzasz wyjechać? - zagadnął Emil.
Ailo skinął głową.
- Tak. Twoje gospodarstwo jest tutaj, a wszystko,
co ja posiadam, znajduje się daleko. Z tym jest jak
z ziemią. Jestem właścicielem. Jest moje. Otrzymałem
to w spadku i jestem za to odpowiedzialny. Z tym wią
żą się pewne obowiązki. Rozumiesz?
Emil skinął lekko.
- Nie kryję, że jest mi potwornie trudno opuszczać
Idę. Ale wiem, że wyzdrowieje. Na to trzeba czasu.
A śnieg topnieje z każdym dniem.
- Panie, uchroń mnie od zakochanych! - rzucił Re
ijo. - Ida doskonale zdaje sobie sprawę, że to jedyne
rozsądne rozwiązanie. A mnie dobrze zrobi dłuższa
wyprawa. Już się cieszę. Przebywanie z wami, Ailo, za
wsze dodaje mi nowych sił.
- W każdym razie jest u nas dość świeżego powie
trza. - Ailo uśmiechnął się.
Emil przysłuchiwał się tej rozmowie z lekkim
uśmiechem na ustach. Nie znał Lapończyków. To dla
niego obcy świat. Nie potrafił sobie wyobrazić w nim
Idy. Jego zdaniem powinna zostać tu nad fiordem.
- Kiedy planujesz wyruszyć? - spytał. Zabrzmiało to
trochę sztywno, choć wcale nie było jego zamiarem.
- Wkrótce - odparł Ailo. Sam nie znał dokładnego
terminu.
- Myślę, że jutro - wtrącił się Reijo. - Inaczej nigdy
mu się to nie uda.
Serce w piersi Ailo zaciążyło jak kamień. Dobrze,
że Reijo podjął za niego decyzję. Rzeczywiście może
najlepiej zrobić to w ten sposób - nagle, bez bolesnych
i długich pożegnań. Nie ma tak wiele do pakowania.
- Jutro - powiedział sam.
Emil nachylił się i wyjął coś z włosów Ailo. Na ziemię,
która przed schodami do sauny była naga, brązowa, nie
porośnięta trawą, upadło coś białego. Piórko z poduszki.
Spojrzenia chłopców spotkały się.
W oczach Emila nic się nie zmieniło. Chłopak co
raz umiejętniej ukrywał uczucia.
- Mam nadzieję, że nadal będziesz tu zaglądał - usły-
szał Ailo swój własny głos. - Jesteś nie tylko moim,
lecz również Idy przyjacielem.
- Ludzie w wiosce by tego tak nie nazwali - odrzekł
cierpko Emil.
Ailo wzruszył ramionami.
- Niech sobie mówią, co chcą. My przecież wiemy,
jak jest naprawdę. Czy nie to się liczy?
Emil skinął głową. Zgodził się z tym. Obiecał, że bę
dzie zaglądał. I pośpiesznie się pożegnał pod byle ja
kim pretekstem.
-Jesteś przebieglej szy, niż myślałem - zauważył Re-
ijo. - Zdusiłeś wszystkie przewrotne myśli, jakie mu
siały mu krążyć po głowie.
- Ja? W jaki sposób?
- A więc nie uczyniłeś tego z czystego wyrachowa
nia? - Reijo uśmiechnął się. - Takie odniosłem wraże
nie. Nic skuteczniej nie powstrzyma twojego rywala,
jak wyznanie, że mu ufasz i traktujesz jak przyjaciela.
- Emil nigdy by nie wpadł na pomysł, by wykorzy
stać moją nieobecność!
Reijo ponownie wzruszył ramionami. Mrugnął po
rozumiewawczo.
- W każdym razie nie będzie miał nawet możliwo
ści popełnienia głupstwa. Nie chciałbym, żeby myśl
o Emilu skłoniła cię do zmiany decyzji. Ja zostaję na
miejscu. I zapewniam cię, że dobrze pamiętam, komu
została poślubiona moja córka.
Ailo nie uważał, żeby pomoc Reijo okazała się po
trzebna.
- Nie rozstajemy się na aż tak długo, by Ida zdąży
ła zapomnieć - powiedział.
Nie czul nawet cienia niepokoju.
5
Kiedy Ailo wyjechał, zrobiło się cicho. Co prawda
chłopak nie należał do zbyt rozmownych, ale jakimś
cudem potrafił wypełnić przestrzeń wokół siebie. Nie
wszyscy posiadali tę zdolność.
Ailo, syn Mikkala, wyruszył, mając słońce za pleca
mi. Celowo odczekał, by zrobiło się tak późno. Zbyt
trudno było powiedzieć „do widzenia" wczesnym ran
kiem. Poza tym noce miały w sobie tyle światła, że wę
drowcowi, który wiedział, dokąd zmierza, mogło ono
służyć jako lampa.
Ida płakała przez kilka pierwszych nocy. Zwykła sy
piać w ramionach Ailo. Kiedy przytulała się do niego
i zasypiała blisko niego, przy nim, ogarniało ją poczu
cie bezpieczeństwa.
Nagle została sama.
Nawet nie przypuszczała, jak bardzo dokuczy jej sa
motność. Wyobrażała sobie, jak to będzie bez Ailo, ale
nie sądziła, że poczuje się tak rozpaczliwie sama.
Widocznie nie do końca zdawała sobie sprawę, do
jakiego stopnia Ailo wypełnił jej życie. Zanim uświa
domiła sobie, że go kocha, zanim odważyła się uwie
rzyć, że i ona nie jest mu obojętna, dni bez niego wy
dawały się całkiem normalne.
Nigdy nie pragnęła do nich wrócić. A przecież sa
ma nalegała, żeby wyjechał.
W ciągu pierwszych wieczorów marzyła o tym, by
posiadać taką moc, dzięki której mogłaby przywołać
Ailo z powrotem, sprawić, by znowu znalazł się tuż
obok. Ściągnąć go do siebie myślą. Nawet próbowała.
Wkrótce jednak musiała przyznać, że Ida jest tylko
Idą. Zwyczajną dziewczyną, która nie ma w sobie nic
niezwykłego. Żadnych przerażających zdolności, któ
re posiadała Raija.
Można by sądzić, że nić łącząca Raiję i Mikkala po
winna zostać przeniesiona na nią i Ailo. Jednak o ile się
orientowała, nic takiego między nimi nie istniało. Mię
dzy nią i Ailo przybywało tylko coraz więcej powietrza.
Wszyscy jej nadskakiwali. Przyjaciółki, Henriettę
i Sofia, pomagały w domu. Przekazywały wszystkie no
winki. Anjo i Knut dwoili się i troili. Ojciec myślał tyl
ko o tym, w jaki sposób córce dogodzić. Nawet Emil
i Sedolf wpadali od czasu do czasu z wizytą. Emil nigdy
nie przychodził sam, odkąd Ailo wyjechał. Niejeden raz
Sedolf sprawiał wrażenie, jakby wolał się wymknąć, ale
zawsze zostawał. Idę ogarnęło wzruszenie, że Emil na
dal chciał przychodzić, a nawet zabierał z sobą kolegę,
żeby uniknąć plotek. Zaskoczyło ją również, że Sedolf
bez specjalnego narzekania pozwalał się tu ciągnąć. Jak
dobrze widywać znajomych! Ale Ailo nie było. Tylko je
go jej brakowało. I tylko do niego tęskniła.
Nastała pełnia lata, kiedy Ida wreszcie wstała z łóżka.
Przez prawie trzy miesiące kaslała, odkrztuszała flegmę,
świszczało jej w piersiach. Była słaba niczym opadający,
pożółkły jesienny liść, zupełnie pozbawiona energii.
Poprawa następowała powoli. Chociaż Ida posłusz
nie piła wywar z ziół naszykowanych przez Ailo, nie
prędko udało się jej stanąć na nogi.
Kiedy odbyła pierwszą dłuższą wyprawę do ławy
przy kuchennym stole, promieniała ze szczęścia.
- Przez miesiące ten sam widok! - westchnęła. - Zgad
nij, czy się ucieszę, mogąc patrzeć na coś innego? Cho
ciaż to tylko fiord - dodała, wykrzywiając się zabawnie.
Reijo musiał się uśmiechnąć. Była sobą. Zawsze so
bą. Nie skarżyła się.
- Przybiły rosyjskie statki - zauważyła. - Nic nie
mówiłeś.
- Bo też nie przywiązywałem do tego większej wagi.
Reijo nie wydawał się wcale podniecony, tak jak to by
wało przez lata, kiedy z przymrużonymi oczyma spoglą
dał w stronę fiordu, wypatrując żaglowców ze wschodu.
- Wybierzesz się na „Sankt Nikołaja", żeby dobić han
dlu?
Na wybrzeżu stało się to pewnego rodzaju żartem. Za
wsze wśród rosyjskich statków handlowych znalazł się
jakiś „Sankt Nikołaj". Rosjanie należeli do ludzi wierzą
cych i woleli nie igrać z losem. Trzymali się blisko swo
ich świętych. A święty Mikołaj opiekował się żeglarzami.
- Nie sądzę, żeby „Sankt Nikołaj" przypłynął w tym
roku - rzekł Reijo ze smutkiem.
- Czy dlatego jesteś taki spokojny? - wymknęło się
Idzie.
Ojciec długo jej się przyglądał.
- Chyba naprawdę przestałem mieć nadzieję - od
parł. - Pogodziłem się z myślą, że twoja matka nie ży
je. Wy chyba też powinniście.
- Nie wybierzesz się do nich, by coś kupić?
- Przecież niczego nie potrzebuję.
To prawda. Ida ciągle zapominała, że nie dokuczała im
już bieda. Na nic nie mogli się skarżyć. Gdyby chcieli,
mogliby wyprowadzić się z drewnianej chaty. Wybudo
wać nową, dużą, i pomalować na biało, tak jak robili to
bogaci, zamiast przeciągać po ścianach starej smołą.
Jednak Reijo zdołał przekonać Idę, by myślała po
dobnie jak on. Dla niego rzeczy nie odgrywały istot
nej roli. Chciał tylko zadbać o swoich najbliższych.
Poza tym bogactwo nie miało dla niego znaczenia.
Knut rozdzielił znalezione złoto. W wiosce domy
ślano się, że na północy, w Finnmarku, trafił na skarb.
Nie rozpowiadał o wielkości złoża. Nie przechwalał
się, gdzie je odkrył. Ale kiedy zeszłego roku spaliło się
kilka gospodarstw, pomógł tym, którzy stracili wszyst
ko. Prosił, by nikomu o tym nie mówili, ale takie rze
czy szybko się roznoszą.
Od tamtej pory Knuta Elvejorda darzono we wsi
wielkim szacunkiem.
- Poszedłeś popatrzeć na statki?
Reijo skinął głową.
- Jeden nosi nazwę „Iwan" - odparł, pykając fajkę,
którą bardzo polubił. Idzie nie podobał się jej zapach,
ale się przyzwyczaiła.
- Drugi miał jakieś długie imię kobiece. Ktoś z zało
gi wymienił jego nazwę tak szybko, że nikt jej dokład
nie nie zrozumiał. Nie udało nam się też jej odczytać na
burcie, wiesz, Rosjanie używają takiego alfabetu, że na
wet człowiek uczony go nie rozgryzie. Nazwa kończy
się na „nia", jak większość kobiecych imion u Rosjan.
Ida z dumą popatrzyła na ojca. Wiedział tak wiele,
tak wiele potrafił. Dla niego świat nie kończył się na
czubku własnego nosa. Jego świat sięgał daleko poza
gospodarstwo między skałami, dużo dalej niż poza Jy-
kea. Nawet Norwegia nie stawiała mu granic.
- Nie wszędzie są równie dobrze przyjmowani -
mówił dalej Reijo. - Nasi kupcy przeganiają ich z fior
dów. Nie chcą pozwolić, żeby ludzie handlowali z in
nymi, wolą, żeby u nich zaciągali długi.
Reijo wydawał się rozgoryczony. Uważał, że to po
tworna niesprawiedliwość wobec uboższych, którzy
z konieczności zaopatrywali się u kupców, prowadzą
cych handel wzdłuż całego północnego wybrzeża. Wła
ściciele sklepów ustalali cenę na mąkę i na ryby, które
otrzymywali w zamian. Sprzedawali towary transporto
wane z Kopenhagi, tak że do północnej Norwegii docie
rała z reguły niewielka część zaopatrzenia. Jego jakość
również pozostawiała wiele do życzenia. Widać nie bar
dzo dbano o królewskich podatników na północy.
Mieszkali tak daleko, a niewielu starczało odwagi, by
udać się do króla na skargę.
Handel z Rosjanami został oficjalnie zabroniony.
Jednak Rosjanie co roku wracali. Przybijali odważ
nie do portów handlowych i wiosek. Otwarcie prowa
dzili wymianę towarów.
Gdzieniegdzie patrzono na to przez palce. W krę
gach władzy również trafiali się ludzie różnego po
kroju. Byli tacy, którzy uważali, że mieszkańcy znad
północnych fiordów są biedni, i zezwalali na ów han
del wymienny z sąsiadami ze wschodu. Z przybysza
mi, oferującymi duże ilości towarów po korzystnej
cenie, towarów dużo lepszej jakości niż te, które do
cierały tu wzdłuż wybrzeża z Kopenhagi i królew
skiej Danii.
Gdzie indziej przeganiano Rosjan z fiordów.
- Słyszałem, że doszło do konfliktu pomiędzy kró
lewskimi dworami - odezwał się Reijo w zamyśleniu.
- A więc również wielcy panowie kłócą się o ziemię
i inne bogactwa. Również oni...
- Są tylko ludźmi - odparła Ida, okazując zupełny
brak szacunku. - Wszyscy kłócą się o to samo. A jeśli
są wystarczająco bogaci, doprowadzają do wojny.
- Pomyśl tylko, ilu młodych mężczyzn umiera, nie ro
zumiejąc dlaczego - zastanawiał się Reijo. - Na wojnach,
na które są wysyłani, ponieważ król i książęta nie mogą
dojść do porozumienia. Choć tak wiele posiadają...
Spór, o którym wspomniał Reijo, dotyczył serii
konfliktów trwających już ponad czterdzieści lat. Pań
stwo duńsko-norweskie i Rosja nie mogły się pogodzić
w sprawie dziedzicznego prawa do księstwa Szlezwik-
-Holsztyn.
Na północy Norwegii nawet nie słyszano o takiej
krainie, ale wojna odbijała się również na mieszkań
cach Finnmarku. W niektórych wioskach nie można
było kupić ziarna dobrej jakości, ponieważ król pozo
stawał w złych stosunkach z carem Rosji.
- Powinniśmy tworzyć jedno państwo - stwierdziła
Ida, patrząc w stronę dwóch rosyjskich statków zako
twiczonych w cieniu skały. Były tak kolorowe, że sam
ich widok wprawiał człowieka w dobry humor.
- Dla nas, mieszkańców północy, powinien istnieć
jeden kraj. Wtedy nie miałoby większego znaczenia,
czy ktoś jest Finem, Norwegiem, Lapończykiem czy
Szwedem. Albo Rosjaninem. A wszyscy królowie mo
gliby sobie pójść, dokąd zechcą, i walczyć do upadłe
go. A najlepiej niech siedzą w Kopenhadze.
- Właśnie takie poglądy głoszone przez kobiety
sprawiają, że niektórzy mężczyźni was się boją - za
uważył Reijo. - Wy, kobiety, widzicie pewne sprawy
o wiele wyraźniej niż my. Wielu poległych na wojnach
dzisiaj by żyło, gdyby rządziły kobiety.
Ida uśmiechnęła się:
- Oboje zostaniemy spaleni na stosie, tato. Za here
tyckie myśli.
- Cieszę się, że jesteś moim dzieckiem - rzekł Reijo. -
Masz głowę na karku i nie boisz się jej używać. Jak to
jest, być znowu na nogach?
- Ach, o to pytasz? - Roześmiała się. - Cudownie!
Teraz będę ćwiczyć codziennie. I zanim się spostrze-
żesz, będę znowu skakać jak młoda kózka. A wtedy
będziemy mogli wyruszyć do Finnmarku, do Ailo.
Kiedy Ida wspomniała imię Ailo, w jej oczach pojawił
się szczególny blask. Policzki odrobinę się zaczerwieniły.
Reijo poczuł w sercu radość. Jego dziecko kocha
i jest kochane.
- Ten czas na pewno nadejdzie - zapewnił ze spo
kojem. - Poczyniłaś już pierwsze kroki na tej drodze.
Równocześnie wyjrzeli przez niewielkie okno.
Wzrok obojga powędrował ku obcym statkom. Oboje
cieszyli się, że nie było wśród nich „Sankt Nikołaja".
Nie wiedzieli, że łódź żaglowa po prawej stronie od
„Iwana" z Kem to „Raija Antonia" z Archangielska.
Jewgienij złamał obietnicę daną samemu sobie. Po
nownie stanął na pokładzie jako szyper na własnym
statku. I jak nigdy przedtem z Olegiem jako sternikiem.
Nie oczekiwał niczego szczególnego. Nie wierzył,
że wszystko się uda. Minęło tak wiele czasu. Tak wie
le czasu od tamtej pory, kiedy pływał jako kapitan.
Zbyt wiele lat spędził na lądzie pochłonięty różnymi
innymi sprawami.
Bardzo się w nie zaangażował. To było zupełnie in
ne życie niż to na morzu. Zwyczajne życie, które stwo
rzyło mu możliwość objęcia roli głowy rodziny.
Przez wszystkie te lata to było dla niego najważniejsze.
Rodzina.
Ale morze zawsze go kusiło. Fale śpiewały mu, rok
po roku próbowały go ku sobie zwabić.
Powstrzymywał go również strach. Nigdy się do te
go nikomu nie przyznał, ale ten strach towarzyszył mu
przez cały czas. Pamięć o chwilach, kiedy ostatni raz stał
na pokładzie, ciągle żyła w jego pamięci. Coś takiego nie
zdarzało się każdemu. Ani też w każdej podróży.
Wszystko to powstrzymywało go przed wyrusze
niem w morze.
Aż do tej pory.
Miał pięćdziesiąt lat. Jeżeli zamierzał jeszcze pły
wać, to musiał się teraz zdecydować.
Michaił skończył czternaście lat. Jewgienij chciał
uczestniczyć w pierwszej morskiej wyprawie syna.
Obecna podróż stała się właśnie ową wspólną.
Spośród wszystkich fiordów, do których kazał zawi
jać „Raiji Antonii", tego zwłaszcza nie mógł ominąć.
Chciał, żeby Michaił zobaczył tę wioskę. Nigdy nie wy
znał, że jest w niej coś szczególnego. Pragnął tylko, żeby
chłopak ją zobaczył. Postawił swą stopę na tej ziemi. Od
wiedził miejsce, gdzie znajdował się dom jego matki.
Michaił od początku do końca traktował tę wypra
wę jedynie jako przygodę. Nadal była to dla niego za
bawa. Dopiero czas pokaże, czy chłopak wybierze ży
cie na morzu. Był najbliższą Jewgienijowi osobą, która
mogłaby w spadku przejąć handel z Norwegami. Posia
dali teraz cztery duże statki i kilka mniejszych o nie tak
dużym zasięgu. Naturalnie zdobycie i utrzymanie takiej
floty kosztowało Jewgienija i Olega sporo pracy, ale sta
nowiło podstawę ich życia.
Musieli przecież pozostawić coś następnym pokoleniom.
Minęło prawie piętnaście lat, od kiedy Jewgienij po
raz ostatni odwiedził te strony. Wtedy nie mógł prze
widzieć, jak potoczy się jego życie.
Nawet nie marzył o synu. Lecz los zrządził, że zo
stał ojcem.
Michaił zrodził się z miłości.
Jewgienij nie czuł się niczemu winien. Nie sądził, by
istniały ku temu powody. Wiele wody w morzu upły
nęło przez piętnaście lat. Pewnie już dawno przestali
na nią czekać.
Jednak niewielki dom na cyplu w jakiś magiczny
sposób przykuwał wzrok Jewgienija. W wieczornej ci
szy kapitan stał na pokładzie, wpatrując się w tę chatę.
Dostrzegał jakieś postacie, ale nie potrafił powiedzieć,
czy Reijo nadal tam mieszka. Mogli to być całkiem ob
cy ludzie. Jewgienij miał taką nadzieję.
- Czy byłeś tu kiedyś, tato?
Chłopiec podszedł całkiem blisko. Uczynił to tak ci
cho, że Jewgienij go nie zauważył. Stanął obok ojca,
oparł się o reling i próbował skierować spojrzenie ku
miejscom, wokół których krążył wzrok taty.
- Tak - odparł Jewgienij. - Ale to było dawno, daw
no temu.
- Znałeś kogoś stąd?
Skinął głową.
- Naprawdę znałeś? - zawołał chłopiec podniecony.
Odezwała się jego nigdy nie zaspokojona chęć pozna
nia. - Kogoś, z kim nie tylko handlowałeś?
- Tak, naprawdę - odpowiedział Jewgienij. Wzro
kiem ponownie poszukał domu na cyplu. Przybyło wie
le nowych zabudowań. Ściany z drewnianych bali wy
glądały na dobrze utrzymane. Zobaczył wiatę i łodzie
żaglowe przy plaży. - Ale to było dawno temu, Micha
ił. Długo przed twoim narodzeniem. Byłem wtedy mło
dy. Na pewno moi znajomi już tu nie mieszkają.
Co się z nimi działo? Z jej dziećmi... dziećmi Raiji. Ta
myśl powracała coraz częściej w miarę, jak Michaił dora
stał, i nie dawała mu spokoju. Poznał, co to znaczy życie
rodzinne. Obserwował, jak jego syn wzrastał otoczony
miłością matki i ojca. Wiedział też, że Raija miała troje
innych dzieci, które zawsze będą tęsknić za matką.
Bywały chwile, kiedy Jewgienij nie odczuwał dumy
z powodu swego postępowania. Teraz znalazł się wy
starczająco blisko, by otrzymać odpowiedź na swoje
pytania, ale nie miał odwagi ich zadać.
- Starzeję się, Michaił - rzekł zmęczony. - Wkrótce
będę starym człowiekiem.
Nie słuchał protestów syna. Michaił nie wiedział
o wszystkim. Nigdy nie powinien się dowiedzieć, że
jego ojciec zbudował ich życie na kłamstwie.
Tego wieczoru Emil przyszedł sam. Nie przybył
w odwiedziny do Idy. To nawet nie była wizyta.
- Masz jakieś ryby do sprzedania? - spytał, wyraź
nie kierując pytanie do Reijo.
Reijo odparł, że zostało mu na skalach kilka niepeł
nych żerdzi ryb przedniego gatunku rozwieszonych
latem do suszenia. Mogło się jednak zdarzyć, że mu
chy zdążyły złożyć w nich jaja. Mówiąc wprost, ozna
czało to larwy w rybim mięsie.
- Nie zamierzałem sprzedawać Rosjanom zepsu
tych ryb - rzekł Reijo spokojnie.
Nie zwracał uwagi na pełne bólu spojrzenia, jakie Emil
posyłał Idzie. To smutne, ale przejdzie mu. Trudno, nie
on pierwszy musi zrezygnować z tego, o czym marzy.
- Rosjanie w gruncie rzeczy nigdy mnie nie oszuka
li. Nie zamierzam im sprzedawać zepsutego towaru.
- Szyper sam powiedział, że to nie odgrywa większej
roli - zaoponował Emil. - Sedolf i ja mamy trochę za
mało. Zresztą nie wszystkie twoje ryby się zepsuły. So
lone i wędzone są w całkiem dobrym stanie. Nikt od te
go nie umrze, jeśli trafi się wśród nich jakaś z robakami.
Reijo zrozumiał, że również chłopi, którzy posiada
li własne gospodarstwo, potrzebowali mąki. Nie chciał
być nieludzki.
- Dużo? - spytał i podniósł się.
- Kilka pudów - odparł Emil z wahaniem. - Ze czte-
ry?
To jeszcze nie tak źle. Reijo rozwiesił pięć-sześć ra
zy tyle ryb do suszenia. I przynajmniej drugie tyle
przechowywał w soli.
- Pomóż mi tylko ściągnąć je z żerdzi - rzekł. - Za
płacisz mi przy okazji. Gdzieś na początku zimy. Bę
dę potrzebował kogoś, kto zaopiekuje się zwierzętami,
kiedy wyruszę na wschód.
Emil zgodził się bez słowa. Uzmysłowił sobie, że
Reijo celowo przypomniał mu, że Ida wyjedzie. Ze jej
dom jest daleko, nie tu nad fiordem. Ze jego córka na
leży już do innego.
Jakby o tym nie wiedział!
- Pójdziesz z nami? - spytał Emil. - Jeden z szyprów
mówi trochę po fińsku i norwesku. Ma tylko jedną rękę.
- Trudniej więc porozumieć się z nim na migi - rzu
cił wesoło Reijo.
Odstąpił chłopcom sześć pudów ryb. To nic takie
go. Zresztą uważał, że po katastrofie zaciągnął u Emi
la i Sedolfa pewnego rodzaju dług. Nie wyrzuca się za
drzwi kogoś, kto uratował ci życie. Poza tym lubił
młodych. Tych dwóch traktował jak własnych synów.
- Dostaniecie dobrą cenę? - spytał, kiedy razem szu
kali rosyjskiego kapitana.
- Jest przynajmniej przyzwoita - odparł Sedolf. -
Kapitan na „Iwanie" proponował gorszą. Jeżeli ryba
jest dobra, ten daje jeden do jednego. To znaczy jeden
pud ryby za jeden pud mąki.
To uczciwa cena.
Emil i Sedolf nie spodziewali się gotówki. Mąka by
ła warta złota.
Bez trudu zauważyli jednorękiego szypra. Nosił
skromne ubranie, choć spodnie nie były z juty, lecz ze
zwykłego cienkiego materiału. Obszerną koszulę wsu
nął w spodnie. Na nogach miał wysokie buty, sięgają
ce mu do połowy łydki, co wydawało się dość niezwy
kłe o tej porze roku.
Na szyję założył kolorową chustkę jako szalik, dru
gą przewiązał w pasie.
Na widok tego człowieka mózg Reijo przestał funk
cjonować. Pośród brązowej czupryny mężczyzna miał
sporo siwych włosów. W jego wyprostowanej posta
wie było coś znajomego, co obudziło w Reijo niejasne
wspomnienie.
Tylko tyle.
Kiedy jednoręki mężczyzna się odwrócił, Reijo roz
poznał go. W jednej chwili jakby wrósł w ziemię. Za-
skoczenie kapitana było nie mniejsze. Obaj stanęli jak
wryci. Mierzyli się wzrokiem.
- Draswi, Jewgienij Dymitrowicz - rzekł Reijo
ochrypłym głosem.
Tamten odpowiedział w języku Reijo, okazując mu
w ten sposób szacunek.
- Paivaa, Reijo Kesaniemi. Długo się nie widzieliśmy.
- Znasz go? - spytał Emil zaskoczony.
Reijo skinął głową.
- Tak. Ale spotkałem go dawno temu, Emil. Bardzo
dawno temu.
Spojrzał na Jewgienija. Pragnął mu zadać tysiąc py
tań. Wreszcie się dowie. Ten Rosjanin jest jedynym
człowiekiem, który zna prawdę.
- Ci młodzi ludzie przyszli, żeby wymienić z tobą
towar - wyjaśnił. - Ja jestem tylko tłumaczem.
- Dostaną dobrą cenę - zapewnił Jewgienij. Również
jego głos brzmiał ochryple. - A potem zapraszam cię
do mojej kajuty - dodał. Nie mógł postąpić inaczej. -
Odrobina herbaty z rumem chyba nam nie zaszkodzi.
- Spasiba - rzucił Reijo. Z chęcią przyjął zaprosze
nie. - Mamy do omówienia wiele spraw.
Jewgienij skinął głową.
- Tak, musimy wiele wyjaśnić, Reijo. Bardzo wiele.
Obok Jewgienija ukazał się długonogi chłopiec. Re
ijo zauważył, że kapitan jakby znieruchomiał.
Chłopiec miał żywy głos, który jeszcze czasami się
załamywał, przechodząc z niskich tonów na wysokie.
Młodzieniec wydawał się tego nie zauważać. Mówił
płynnie po rosyjsku. Nigdy nie słyszał innego języka,
domyślił się Reijo.
Ciemne włosy, niemal czarne. Ciemne oczy. Brwi
Jewgienija. Prawie. Łukowato wygięte pośrodku, cze
go u ojca nie było. Uśmiech... Reijo rozpoznał ten
uśmiech od razu, chociaż już od dawna go nie widy
wał. Nagle uderzyło go, że Ida uśmiecha się w taki sam
sposób. Prosty nos. Jewgienija. Ale policzków i ładne
go, nieco dziewczęcego kształtu twarzy chłopiec nie
odziedziczył po mężczyźnie stojącym obok. W tym
młodzieńczym obliczu trudno było dopatrzyć się sil
nych, ostrych rysów Jewgienija.
- Twój syn? - spytał Reijo, nie spuszczając wzroku
z chłopca.
- Tak - odparł krótko Jewgienij. Nie dodał ani sło
wa wyjaśnienia.
Reijo usiłował odgadnąć wiek chłopca. Trzynaście-
czternaście lat... Nie więcej. Istniało więc coś, co mógł
jej wybaczyć. Być może tkwiło nieco prawdy w dziw
nych snach i niezrozumiałych słowach Mai.
- Mamy wiele do omówienia, Jewgienij - powiedział
i przeszedł do interesów.
Przekazywał żądania Emila i Sedolfa, tłumaczył za
strzeżenia Rosjanina, pośredniczył w dobijaniu targu.
Cały czas miał przed oczami ładną twarz chłopca.
Mattiego za młodu. Beztroskiego młodzieńca.
Syna Jewgienija.
Boże Święty, te same rysy!
Piętnaście lat w niepewności - i oto coś takiego!
Dziecko. Chłopiec, który nie mógł być synem innej
kobiety.
Nic dziwnego, że wolała zostać, że wybrała tak dłu
gie milczenie.
Piętnaście lat.
Obiecała, że wróci za rok.
Zamiast tego zerwała wszystkie więzy. Zaczęła od
nowa.
Reijo nie mógł do końca zaakceptować tych myśli,
chociaż zrodziły się w jego własnej głowie.
Po prostu coś tu się nie zgadzało.
Znał Raiję lepiej niż ktokolwiek inny. Znał ją tak
dobrze, jak siebie samego. Zachowanie, jakie jej teraz
przypisywał, zupełnie do niej nie pasowało.
Czekał piętnaście lat.
Raija nie zrobiłaby mu czegoś takiego. Nie chciał się
z tym pogodzić, jednak dowód na to, że było inaczej,
stał na wprost niego.
Musiał głęboko ukryć swe uczucia. Musiał zachować
spokojną twarz.
Nie wolno dopuścić do tego, by ludzie we wsi za
częli gadać. Pragnął zachować o Raiji dobre wspomnie
nia. Niezależnie od tego, czy umarła, czy nie.
Żył bez niej piętnaście lat. Stało się to jego przyzwy
czajeniem.
Dobili targu. Emil i Sedolf dostali lepszą cenę niż
inni sprzedający. Wyglądało na to, że kapitan nie
przejmował się ewentualną stratą. Mieli szczęście, że
trafili na znajomego Reijo.
Worki z mąką zostały załadowane na wozy chłop
ców.
Reijo wydawał się nieobecny. Zatrzymał Emila. Po
łożył mu rękę na ramieniu.
- Czy możesz przekazać Idzie, żeby nie czekała na
mnie? Powiedz jej, że przyjąłem zaproszenie kapitana jed
nego z rosyjskich statków... - Zamyślił się, po czym do
dał: - Nie musisz jej mówić, że to mój dawny znajomy.
Emila zastanowiło to dziwne zachowanie. Być mo-
że istniało coś w przeszłości Reijo, co nie znosiło świa
tła dziennego. Nigdy nie wiadomo.
- Chcesz, żebym ja przekazał jej wiadomość? - spy
tał. Emil wiedział aż nazbyt dobrze, że Reijo.nie lubił,
kiedy odwiedzał Idę.
Nie miał chyba nic przeciwko niemu - Emil był cał
kiem pewien, że Reijo go lubi - ale zbyt często pod
kreślał, że Ida jest żoną Ailo.
Jak gdyby on miał jakieś ukryte zamiary wobec Idy!
Chciał ją tylko od czasu do czasu zobaczyć.
- Przecież mówię do ciebie, prawda? - Reijo spra
wiał wrażenie trochę poirytowanego.
Emil nie pytał więcej. Nie tylko on jeden słyszał sło
wa Reijo. Nikt nie będzie mógł go teraz oskarżyć
o składanie nocnych wizyt cudzej żonie.
- Weź konia - zwrócił się do Sedolfa. - Później od
biorę od ciebie mąkę.
Znaleźli się u rozwidlenia dróg, gdzie ścieżka zba
czała w stronę cypla. Nikt nie mógł ich słyszeć.
- Jak dużo później? - spytał Sedolf, patrząc badaw
czo na Emila. Emil uciekł wzrokiem.
- Tylko przekażę wiadomość - rzucił niechętnie, ze
skakując z wozu.
- Jesteś pewien? - spytał Sedolf.
- Nie wykorzystuję wszystkich nadarzających się oka
zji - rzekł Emil zmęczony. - Nie jestem taki, jak niektó
rzy, których znam. Potrafię się odpowiednio zachować.
- Ale pokusa jest wielka. Mogę z tobą pójść - zapro
ponował Sedolf.
- Nie! - głos Emila zabrzmiał ostro. - Nie potrze
buję opieki - dodał. - Myślisz, że jestem aż tak głupi,
żeby dobierać się do cudzej żony? Do dziewczyny,
która ma Reijo za ojca, Knuta za brata i takiego męża
jak Ailo?
- Nie wiem - odparł Sedolf szczerze. - Widzę jednak,
że nadal zbyt dużo o niej rozmyślasz. To wszystko. Mam
nadzieję, że twoja wizyta zakończy się przy progu.
Emil potrząsnął głową.
- Za kogo ty mnie uważasz?
- Podejrzewam to i owo - rzucił Sedolf sucho. -
Obym się mylił, Emil.
6
Ida nie zapaliła lampy. Wieczór był piękny, cichy
i ciepły. Tak ciepły, że otworzyła drzwi i usiadła na
schodach. W domu panowała ciemność. Na zewnątrz
ciągle było jasno.
Ida nie potrafiła cieszyć się tym pięknem. Wpatry
wała się smutno w niebo, morze i chmury. Nic nie jest
już takie samo, kiedy przeżywa się to w samotności.
Dobrymi rzeczami należy się dzielić, pomyślała.
Wtedy ich wartość zostaje podwojona.
Reijo długo nie wracał.
Ida weszła do izby, ale drzwi zostawiła otwarte.
Wiedziała, że tato nie byłby zadowolony, gdyby ją za
stał na dworze. Choć wyszła za mąż i założyła własną
rodzinę, dla niego zawsze pozostanie córką.
A ona zawsze będzie się czuła trochę jak nieposłusz
ne dziecko, kiedy ją skarci.
Jednak w drzwiach nie pojawił się ojciec.
Usłyszała niepewny głos:
- Cześć!
- Tato nie wrócił z wami? - spytała. Nie mogła zo
baczyć wyrazu twarzy gościa, ale wyczuła, że był za
kłopotany. - Siadaj - dodała, nie zdając sobie sprawy,
że stawia go w kłopotliwej sytuacji.
Emil doskonale wiedział, że powinien od razu
wyjść. Nie powinien zostawać dłużej w tym domu,
kiedy Ida była sama. Już prawie noc. Jeżeli ktoś się do
wie, ludzie zaczną gadać. Pomyślą o jednym. Nic nie
szkodzi, że to nieprawda. Nie pomogłyby chyba na
wet wyjaśnienia, że to Reijo go tu przysłał.
Chłopak usiadł na krześle stojącym najbliżej drzwi.
- Reijo prosił ci przekazać, że się spóźni. Został na
herbacie u tego kapitana, który sprzedał nam mąkę.
- A ty i Sedolf nie zostaliście zaproszeni? - spytała.
Nie było niczym niezwykłym, że kupujący i sprzeda
jący siadali razem do stołu po dobiciu targu.
- Nie - odparł Emil. - Nie sprzedaliśmy aż tak wiele.
- Ale tato pośredniczył tylko jako tłumacz - zauwa
żyła Ida. - Chyba się w nic nie wplątał? W jego wieku...
Ida wyglądała na oburzoną. Emilowi wydało się to
niemal komiczne.
- Nie, nie - zapewnił. - Tylko znał... - zamilkł, czu
jąc, że popełnił fatalne głupstwo.
Nie potrafił panować nad myślami w obecności tej
dziewczyny. Pilnował tylko, żeby nie wyrwać się
z czymś, co bez reszty go wypełniało. Zapomniał, że
powinien zachować ostrożność w innych sprawach.
Teraz o mało nie wydał Reijo.
- Znał kapitana - dokończył. Tyle chyba mógł po
wiedzieć.
- Znał kapitana? - W głosie Idy pojawiło się zdzi
wienie.
Emil skinął głową.
- Nie chciał, żebyś mi o tym powiedział, co?
- Właśnie.
Emil nie rozumiał ciekawości Idy.
- Jak wyglądał ten kapitan?
- Dość stary - odparł. - Trochę szpakowaty. Wyda-
je mi się, że miał ciemne włosy. Niezbyt dobrze pa
miętam takie rzeczy.
- Przypomnij sobie! - rozkazała.
- Nie wydawał się szczególnie wysoki - zaczął Emil
niepewnie. - Miał tylko jedną rękę. Pusty rękaw ko
szuli podwiązał do góry. Dziwnie to wyglądało. Zasta
nawiam się, w jaki sposób stracił to ramię. Może był
na wojnie?
Idy to nie interesowało.
- Czy na pokładzie były jakieś kobiety? - spytała
głosem drżącym z napięcia.
- Kobiety? Czemu cię to interesuje?
- Czy przypłynęły tym statkiem jakieś kobiety? -
powtórzyła zniecierpliwiona.
- Skąd mam wiedzieć? - żachnął się Emil. - Nie
wchodziłem na statek. Sedolf wybrał się tam po połu
dniu. - Zamilkł. - Myślę, że by mi powiedział, gdyby
zauważył jakieś kobiety - rzekł po chwili. - A nie
wspomniał o tym ani słowem.
Ida powoli wypuściła powietrze przez nos.
- Ten kapitan podróżuje z chłopakiem - dodał Emil
jakby na potwierdzenie tego, że na pokładzie rosyj
skiego statku nie było kobiet. Nie miał pojęcia, dlacze
go Ida przywiązywała do tego taką wagę. W żaden spo
sób nie potrafił sobie tego wytłumaczyć.
- Ile mógł mieć lat? - pytanie padło niczym trzask
bicza.
- Dwanaście-trzynaście - odparł Emil. - Zwyczajny
chłopak. Pewnie jego syn. Ładnie ubrany. Nie sądzę,
żeby był marynarzem albo kimś z załogi.
Ida drżącymi palcami zapaliła olejową lampę. Pło
mień oświetlił twarz dziewczyny od dołu. Rzucał cie-
nie, których Emil nigdy przedtem nie dostrzegł. Słowa
po prostu same wyrwały mu się z ust:
- Do diabła, był trochę podobny do ciebie, Ida! Ten
chłopak Rosjanina!
Spokojnie postawiła lampę na stole. Ścisnęła mocno
jego krawędź.
- Podejdź bliżej, Emil! - poprosiła.
Uczynił, jak kazała. Stanął na odległość łokcia. Mógłby
podejść jeszcze bliżej, pewnie by go nie powstrzymała.
Emil zdawał sobie z tego sprawę.
- Spójrz na mnie! - odezwała się. Tak jakby mógł
nie patrzeć. - Powiedz, jeśli to nieprawda. Czy on rze
czywiście jest do mnie podobny?
Emil patrzył z szeroko otwartymi oczyma.
Nie miał odwagi wyznać Idzie, że zna jej twarz lepiej
niż swoją własną. Że widuje ją każdego wieczoru, kiedy
zamyka oczy. Że widzi ją nad ranem, kiedy się budzi.
O Boże! Musi się pilnować, żeby jej nie dotknąć. Że
by jej nie wziąć za rękę. Tylko tego chciały jego dłonie.
- No jak, podobny? - nalegała. Emil nie mógł za żadne
skarby zrozumieć, dlaczego ciągle powtarza to pytanie.
- Ma jakby twoje oczy... - zastanawiał się. - Twój
uśmiech. Ten sam kształt twarzy. Sądzę, że jest do cie
bie podobny.
Ida, drżąc, nabrała powietrza. Przełknęła kilka razy
ślinę.
- Dwanaście? - spytała. - Trzynaście lat?
Emil skinął głową. Nadal stal blisko niej. Tak bar
dzo blisko.
Wystarczyło, by wyciągnął rękę, i już by jej dotknął.
Mógłby opuszkami palców pogładzić jej policzki.
- Czy Reijo wszedł na pokład?
Emil ponownie skinął głową.
Ida wpatrywała się w okno. Musiała odejść kilka
kroków od Emila, żeby przez nie wyjrzeć. Chłopak
był jej za to wdzięczny. Już nie musiał walczyć ze so
bą i dokonywać wyboru.
Ida jest żoną Ailo, powtarzał w myśli. Żoną Ailo.
Żoną Ailo.
- Wyruszył, zanim się tu zjawiłeś?
- Widziałem, jak Reijo w lekkiej łodzi odpłynął
w stronę statku razem z kapitanem i chłopcem. Jakiś
marynarz ich przewiózł.
Znowu tak dziwnie odetchnęła.
- Powinnam była go zobaczyć - odezwała się. Po
wiedziała to tak cicho, że Emil z trudem zrozumiał po
szczególne słowa.
- Chyba nie możesz go znać? - zagadnął ostrożnie.
Zdawał sobie sprawę, że najlepiej by zrobił, gdyby
już poszedł.
Tylko potrząsnęła głową. Nie odrywała wzroku od
dwóch statków zakotwiczonych w głębi fiordu.
- Czy mogłabym cię prosić, żebyś mnie tam zawiózł?
Emil spojrzał na nią oszołomiony.
- Czego, u licha, chcesz tam szukać? - spytał. - Na
wet nie ma mowy! Powinnaś siedzieć w domu, póki
nie wyzdrowiejesz. Ailo na ciebie czeka.
Emilowi łatwiej przyszło zapanować nad sobą, gdy
wymawiał imię Ailo. To dobry sposób, by przywołać
się do porządku.
Ida jakby się zmartwiła. Odeszła od okna. Usiadła
zrezygnowana na ławie.
- Wiem - przyznała. - Wiem.
Emil zastanawiał się, co jej powiedzieć. Nie znajdo-
wał słów pociechy. Nie mógł wyznać swych uczuć. Sa
ma myśl o tym była niebezpieczna.
Powinien już iść.
Powiedział to na głos.
- Sądzę, że powinienem iść.
- Zostań! - poprosiła Ida.
Wystarczyło jedno jej słowo. Emil został.
Usiadł. Założył ręce na piersi. Uważał, że w ten spo
sób będzie bezpieczniej. Wiedział przynajmniej, gdzie
są. Mógł być spokojny, że nie uczynią nic złego, nic,
czego by później miał żałować.
- Czy czujesz się czasem samotny? - spytała Ida ci
chym, bezradnym głosem.
Emil nie przypominał sobie, by kiedykolwiek ją ta
ką słyszał.
A znał Idę długo. Pamiętał jako małą dziewczynkę.
Nawet wtedy jej głos nie brzmiał tak żałośnie. Zawsze
umiała sobie radzić. Zawsze wydawała się samodziel
na i odważna. Wiele razy potrafiła nawet napędzić
strachu chłopcom w jej wieku. To nic przyjemnego,
być pokonanym przez dziewczynę. Czy czuł się sa
motny? Emil musiał się uśmiechnąć. Zresztą wcale mu
się to nie udało. Raczej się skrzywił. Wiedziała prze
cież, kogo o to pyta. A może nie... Wątpliwość prze
mawiała na jej korzyść. Nie sądził, by zadała to pyta
nie, żeby sprawić mu przykrość.
- Tak, Ida - odparł tylko. - Bardzo samotny.
- Co wtedy robisz?
- Staram się nie myśleć.
- W jaki sposób?
- Czasami upijam się do nieprzytomności - przy
znał, nie czując szczególnej dumy z tego powodu.
- Ja nie mogę się upić - powiedziała, rysując palcem
na kolanie niewidoczne wzory. - Czy to pomaga?
- Najczęściej nie - wyznał szczerze.
Nie uważał, żeby alkohol stanowił dobre rozwiąza
nie. Nigdy bowiem tyle nie myślał o Idzie jak wtedy,
kiedy za dużo wypił. W dodatku zaczynał się nad so
bą użalać. Czuł się jeszcze gorzej. Do tego na drugi
dzień chorował z przepicia.
- A co jeszcze? - dopytywała się. - Co jeszcze ro
bisz w takich chwilach, Emil?
O Boże, jak to boli, słyszeć swoje imię w jej ustach!
Nikt na świecie nie wypowiada go w taki sposób, choć
ona nie zdaje sobie z tego sprawy. Po prostu to imię
prześlizguje się ponad jej wargami jak podmuch wia
tru. Wydaje się, jakby całowała je na drugiej sylabie.
Wtedy czuł, jakby znalazł się o krok od jej pocałunku...
- Myślę, że nic nie powinnaś robić. - Emil usiłował za
panować nad sobą. - Zresztą nigdy tak naprawdę nie je
steś sama, Ida. - Starał się mówić najsurowiej, jak tylko
potrafił. We wszystkich śmiałych marzeniach wyobrażał
sobie, że właśnie w takiej chwili powinien ją objąć, przy
ciągnąć do siebie, pozwolić jej wypłakać się na swoim ra
mieniu, a potem pocałowałby ją miękko i czule i odszedł.
- Wiele osób przychodzi cię odwiedzać. Masz tylu przy
jaciół. Nie znam nikogo, kto by cię nie lubił.
- Poza Indianne - wtrąciła Ida.
Emil skrzywił się.
- O n a już nikogo nie lubi. To nie powód, żebyś czu
ła się samotna. Wiele osób martwi się o ciebie.
Nie wspomniał o sobie. Być może po sposobie, w ja
ki o tym mówił, domyśliła się, kogo Emil ma na myśli.
- Wierz mi, czuję się bardzo samotna - wyznała. -
Ailo jest tak daleko, że nawet moje myśli tam nie się
gają-
Co on teraz powinien jej powiedzieć? Że jego ramio
na zawsze są dla niej otwarte? Ze nie musi się lękać,
dopóki on jest przy niej?
Takie słowa były zbyt niebezpieczne. Właśnie tego
nie powinien mówić. Nie jej. Absolutnie nie jej. Nigdy...
- Trochę pewnie dokucza ci samotność. - Spo
strzegł, jak ochryple brzmi jego głos. Nie pomogłoby
nawet, gdyby odchrząknął. - Coś się zmieniło w two
im życiu, Ida. Nie możesz robić rzeczy, do których
przywykłaś. Chodzisz w kółko i się nudzisz. Rozmy
ślasz, co robi teraz Ailo. To naturalne, że czujesz się
trochę opuszczona.
- Nudzę się? - niemal parsknęła, choć nadal wyglą
dała bardziej jak cień pełnej ognia Idy, którą pamiętał.
- Przynajmniej nie musisz się obawiać, że Ailo
wpadnie na jakiś głupi pomysł.
Emil chciałby, żeby Ailo był do tego zdolny. W każ
dym razie żeby należał do tego typu mężczyzn. Wte
dy nie musiałby tu siedzieć i go bronić.
- Ailo za bardzo cię kocha, żeby oglądać się za innymi.
- Wiem - przyznała. - Ale siedzę tu sama. Ailo jest
tak daleko. A ja nawet nie umiem sobie wyobrazić, jak
tam jest. Nie jestem w stanie myśleć o tym, jak on ży
je. Nie wiem. Nigdy nie widziałam jego stron. Nigdy
tam nie byłam. I trochę się boję. I mam wyrzuty su
mienia, bo nie powinnam się bać stąd odjeżdżać, sko
ro pragnę znowu zobaczyć Ailo.
Gdyby tylko Emil mógł cofnąć czas. O kilka lat. Nie
tkwiłby wtedy bezczynnie, dając się unosić prądowi,
niczym ryba niezdolna do życia. Zebrałby wszystkie
siły. Wziąłby Idę gwałtem, zanim zdążyłaby otworzyć
oczy na tego Lapończyka.
To on powinien ją poślubić. On, tutaj. Żeby wie
działa, na co się godzi i jakie ją czeka życie w roli żo
ny. Nie powinna się bać świata, który na nią czeka.
Który jest jej równie obcy jak i jemu. Sam także lękał
się o jej przyszłość.
- To... naturalne - rzekł bezbarwnie. - Myślałem
o tym, jak ci tam będzie...
Po prostu wyrwało mu się. Ugryzł się w język i nie
dokończył. Pragnął, by nie zwróciła na to uwagi.
- Miły jesteś, Emil.
Wstała. W każdy ruch wkładała wiele wysiłku.
- Powinnaś się oszczędzać - rzekł. Szczerze się mar
twił jej stanem. - Nie wolno ci się męczyć. Minie jesz
cze sporo czasu, zanim całkiem wrócisz do zdrowia.
Przystanęła tuż obok. Spojrzała na niego, lekko się
uśmiechając. W jej zielonobrązowych oczach czaił się
smutek. Emil wiedział, że nigdy nie odgadnie tych
oczu. I nigdy też całkiem się od nich nie uwolni. Mia
ły moc poruszania czegoś w głębi jego duszy.
- Czy naprawdę chcesz, żebym wyzdrowiała... szyb
ko? - spytała zdziwiona.
- Oczywiście.
Podniosła rękę. Pośpiesznie odgarnęła włosy z czo
ła. Albo też przegoniła kłopotliwą myśl.
- Jesteś zbyt miły - stwierdziła.
Nie wyjaśniła, co miała na myśli. Emil czuł, że coś
ściska go za gardło.
Ida pewnie go przejrzała. Na wskroś. Chyba nie uda
ło mu się niczego przed nią ukryć. Jemu, który sądził, że
jego maska jest nieprzenikniona. Ale dziewczęta wyczu-
wają takie rzeczy. Zdobywają ten dar już we wczesnej
młodości. Zawsze wiedzą, kto za kim wodzi wzrokiem.
Nie tylko dlatego, że rozmawiają o tym między so
bą. Dostrzegają najdrobniejsze znaki, których nikt,
wydawałoby się, nie może zauważyć.
- Chciałbym, żeby ci się powiodło - wyznał.
Patrzył za nią. Stała kilka sekund w drzwiach. Po
tem wyszła. Powoli, jakby dając mu do zrozumienia,
żeby poszedł za nią.
Tak było chyba najlepiej.
Powietrze w domu zaczynało gęstnieć, chociaż
drzwi stały otwarte na oścież.
Czasami odgrodzenie się czterema ścianami od
świata może okazać się niebezpieczne.
Ida usiadła spokojnie na schodach, zostawiając miej
sce dla Emila. Wystarczająco dużo, by nie znalazł się
zbyt blisko.
Dziewczyny takie są. Myślą o wszystkim. Stawiają
sprawy jasno. Zwracają uwagę na drobiazgi, które mo
gą znaczyć tak wiele.
Emil głęboko zaczerpnął powietrza, zanim ruszył za
nią. Nie uczyni niczego, czego by później żałował - nie
na schodach, gdzie każdy ich mógł zobaczyć.
Znowu mu pomogła. Tak jakby naprawdę rozumia
ła, że jest mu trudno. A on nawet nie mógł jej o nic
zapytać, tylko musiał grać, tak jak chciała.
Usiadł ciężko jak najdalej od niej. Oparł się pleca
mi o ścianę. Wieczór był tak ciepły, że powietrze nie
zdołało go ostudzić.
Będzie musiał sam sobie poradzić. Użyć własnych sił.
- To nie w porządku, że rozmawiam o tym właśnie
z tobą - zaczęła Ida.
- To nic - odparł, starając się, by jego głos zabrzmiał
beztrosko.
Zerwał kilka źdźbeł trawy, wybrał najdłuższe i wsunął
między zęby. Bawił się pozostałymi, splatając je w palcach.
- Jednak uważam, że to nie w porządku. Po prostu
się nie zastanowiłam. Wiesz, jaka jestem bezmyślna.
Emil podniósł głowę. Napotkał jej wzrok. Boleśnie
zdawał sobie sprawę, że maska spadła mu z twarzy. Ze
na nic całe przebranie.
- Nie jesteś bezmyślna - zaprotestował. - Nie sądź
o sobie tak źle, Ida! Nigdy przedtem tak nisko się nie
oceniałaś. Nie rób tego teraz. To nie twoja wina.
Bezwiednie położyła swą dłoń na jego dłoni i rap
townie ją cofnęła. /
Odwróciła się. Zaczęła gorączkowo wygładzać spód
nicę.
Emilowi wydawało się, że nadal czuje ciepło jej dło
ni. Krótkie muśnięcie, którym długo będzie żył.
- Chyba dużo o mnie myślisz, Emil? - spytała. - Od
noszę wrażenie, że zbyt dużo - dodała.
- To nie twoja wina - powtórzył.
Czuł się nędznie.
- Czy właśnie o mnie myślisz, kiedy czujesz się bar
dzo samotny?
- Nie powinnaś o to pytać - syknął przez zaciśnię
te zęby. - Nie powinnaś o to pytać, Ida!
- Wybacz mi - poprosiła. - Masz rację. Wcale nie je
stem sama. Mam Ailo, choć on jest daleko.
- Powinienem iść - rzekł. Ale nie ruszył się z miejsca.
- Przejdzie ci - powiedziała. Tym razem to ona czu
ła się nędznie.
- Tak - przyznał. Ale jego głos zabrzmiał, jakby sam
w to nie wierzył. Nie dał też Idzie większej nadziei.
- Nie musisz tu przychodzić, jeżeli nie chcesz...
- Mogę nie przychodzić, jeżeli nie lubisz moich od
wiedzin - zgodził się.
- To nie o to chodzi! - wybuchnęła Ida zmieszana. Emil
nigdy się nie wyróżniał, nigdy do tej pory. - Lubię z tobą
rozmawiać - rzekła wreszcie, tak jakby uświadomiła to
sobie dopiero w tej sekundzie. - Myślę, że w gruncie rze
czy zawsze lubiłam rozmawiać z chłopcami. Bardziej niż
z dziewczętami. To co innego. I uważam, że milo się z to
bą gawędzi, Emil. Jesteś człowiekiem, którego mogę słu
chać. Masz swoje własne zdanie. I pozwalasz mi wyrażać
swe myśli, nie mówiąc, że jestem niemądra i że dziewczę
ta stworzone są do czego innego.
- W takim razie nadal będę przychodził.
Zobaczył, że chciała coś powiedzieć, uprzedził ją
jednak i dodał:
- Nie przychodzę tylko po to, żeby cię zobaczyć,
Ida. Choć również z tego powodu. Nie zamierzam cię
okłamywać. Zależy mi również na twojej przyjaźni.
Jest dla mnie zbyt cenna, bym chciał ją stracić. Sądzę,
że kiedyś mi to przejdzie. Nigdy nie dałaś mi do zro
zumienia, że znaczę dla ciebie więcej niż inni. Zawsze
traktowałaś mnie jak przyjaciela. Chciałbym nim zo
stać, Ida. Przyjacielem.
Ich spojrzenia na długo się spotkały.
To była zbyt ciepła letnia noc. Oboje czuli się zbyt
samotni. Okoliczności zbytnio im sprzyjały.
To byłby koniec pięknej przyjaźni.
- Myślę, że lepiej będzie, jeśli już pójdziesz - stwierdziła.
Emil wstał.
- Tak, chyba masz rację - odparł.
7
Kiedy Reijo wszedł do kajuty Jewgienija, odniósł
wrażenie, jakby wrócił do przeszłości. Co prawda to
nie ten sam statek, ale wiele go przypominało. Może
urządzony był mniej bogato niż tamten.
Reijo zwrócił uwagę na samowar, równie błyszczący
jak ten, który pamiętał. Może to zresztą ten sam? Bez
samowara rosyjski kapitan nigdy nie wyruszał w morze.
W kącie Reijo zauważył miedzianą umywalnię, ru-
kamojkę, przypominał ją sobie. Składała się z pojem
nika na wodę, kranu i umywalki. Na jednej ze ścian
wisiała ikona, nie tak pozłacana jak ta, którą Jewgie
nij kiedyś podarował Raiji, ale komuś, kto nie posia
dał w domu obrazów, mogła zaprzeć dech w piersiach.
Pod obrazem Matki Boskiej na niewielkim stoliku sta
ła lampa olejowa. W kredensie obok nadal znajdowa
ły się filiżanki, ale już nie z tak pięknej porcelany jak
kiedyś. Koję pokrywał prosty koc. Na krzesłach leża
ły skórzane poduszki - nie haftowane. W pomieszcze
niu przeważały barwy brązowe i niebieskie.
Reijo usiadł na krześle wskazanym przez gospoda
rza. Jewgienij powiedział coś bardzo szybko do chłop
ca. Ten zerknął zaciekawiony na Reijo, ale najwyraź
niej ojciec nie chciał, by był obecny podczas rozmowy.
Chłopiec podszedł do Reijo i grzecznie podał mu
rękę na powitanie. Reijo domyślił się, że Jewgienij o to
właśnie poprosił syna. Wiedział, że na wschodzie obo
wiązują inne zwyczaje.
Uścisnął wyciągniętą dłoń. Uśmiechnął się. Zoba
czył Raiję w tej młodej twarzy.
Chłopiec powiedział kilka słów. Jednak wymówił je
za szybko, żeby Reijo coś zrozumiał, chociaż bardzo
się starał. Minęło wiele czasu, odkąd używał języka ro-
syjsko-norweskiego. Uszy straciły wprawę w wyłapy
waniu obcych dźwięków.
- Mój syn musi się pożegnać - odezwał się Jewgie
nij. - Ma swoje obowiązki. Poza tym nie mówi w żad
nym ze znanych ci języków.
Reijo nawet nie mrugnął.
- To prawdziwa przyjemność móc go poznać. Jest
przystojnym młodym mężczyzną. Wspaniałym sy
nem, jakiego sam pragnąłbym mieć.
Jewgienij przetłumaczył chłopcu słowa Reijo.
Twarz, tak bardzo przypominająca twarz Raiji, rozja
śniła się w uśmiechu.
Chłopiec opuścił kajutę.
Jewgienij napełnił rumem dwie szklanki. Uczynił to
bardzo ostrożnie, musiał uważać, odkąd miał tylko
jedną rękę. Reijo zdawał sobie sprawę, że byłoby ob
razą, gdyby zaproponował mu pomoc.
W milczeniu trącili się szklankami. Wypili. Jewgie
nij odstawił naczynie na środek stolika.
- Co u niej słychać? - spytał Reijo.
- A co chciałbyś usłyszeć? - odpowiedział Jewgienij
pytaniem. Jeden z jego policzków lekko drgnął.
- Prawdę - odparł Reijo. Trzymał dłoń mocno zaci
śniętą na szklance. Miał nadzieję, że nie wykonano jej
z delikatnego kryształu, gdyż łatwo mógłby ją skruszyć.
Jewgienij westchnął.
- Zorientowałeś się, że chłopak jest jej synem?
- Nie jestem ślepy - rzucił Reijo. Szklanka rozgrza
ła się.
Gospodarz wypił trunek do dna. Napełnił sobie
jeszcze raz, nalał Reijo.
- To do mnie powinieneś mieć pretensje - zaczął. -
Jeżeli masz żywić do kogoś nienawiść, to tylko do
mnie. O n a jest bez winy. To ja ją uwiodłem. Wyko
rzystałem wszystkie możliwości, żeby została.
- A teraz? - spytał Reijo.
- Nie żyje.
Być może właśnie to Reijo chciał usłyszeć. Wiado
mość nie okazała się dla niego szokiem.
- Kiedy?
N i e używali wielu słów. Porozumiewali się tak
zdawkowo, jak to możliwe.
- Chłopak ma czternaście lat - rzekł Jewgienij. -
Wtedy nie skończył jeszcze roku. Z przyjaciółką wra
cała z Archangielska do domu, mieszkam na przedmie
ściu. Jechały wozem konnym. Była zima. Jedno ze
zwierząt przestraszyło się, pociągnęło za sobą wóz.
Raija wypadła i dostała się pod koła.
Zamilkł - pewnie nie byl w stanie przytoczyć szcze
gółów.
Trzynaście lat temu?
- Nie cierpiała - dodał Jewgienij. - Umarła pod nie
bem rozświetlonym zorzą polarną.
Reijo uniósł szklankę do ust. Przełknął złocisty na
pój. Poczuł, jak pali w gardło.
- Czekałeś na nią?
- Właściwie nie - odpowiedział Reijo w zamyśleniu.
Czuł pewnego rodzaju niepokój. Nie lubił kłamać,
ale trudniej by było się przyznać, że przez ostatnie
piętnaście lat właściwie nie żył.
- Masz kogoś?
- Nie wiedziałem, czy mogę się ożenić - rzucił krót
ko Reijo. - Teraz już wiem.
Nie odpowiedział wprost na pytanie.
- A jak się wiedzie jej dzieciom?
- Dobrze - rzekł Reijo nie bez dumy. - Stały się mo
imi dziećmi - mówił dalej. - Wszystkie już znalazły so
bie współmałżonków. Założyły własne rodziny. Maja
wyjechała do Finlandii z pewnym młodym człowie
kiem z tamtych stron. Knut mieszka tam, gdzie stał
pierwszy dom Raiji, ożenił się z ładną, miłą Finką. Mo
ja Ida wyszła za mąż za syna Mikkala.
- Było chyba jeszcze jedno?
- Tak, Elise - Reijo uśmiechnął się. - Przybrana cór
ka Raiji. Wyszła za mąż za brata Raiji, Mattiego.
Wszystkim dobrze się układa.
- Czy nienawidzą jej?
- Nie, nie żywią nienawiści - odparł Reijo. - Ale ni
gdy jej nie rozumieli. Mnie też było trudno. Kiedy zo
baczyłem waszego syna, zrozumiałem. Zawiodła wiele
osób. Nie mogła jednak opuścić nowo narodzonego
dziecka. Było jej ostatnią szansą. Pewnego rodzaju za
dośćuczynieniem.
- Nadaliśmy mu imię Michaił - rzeki Jewgienij.
- To w pewnym sensie zrozumiale - zauważył Re
ijo. - Ładny chłopak, Jewgienij. Bywa, że bardzo chciał
bym mieć syna.
- Nadal jesteś młody.
Reijo skinął głową. Wiele osób mu to powtarza. Te-
raz już wie, że może się bawić takimi myślami. Niko
mu nie wyrządzi krzywdy.
- Co się stało z twoją ręką?
Wskazał głową na prawy bark Jewgienija. Wygląda
ło na to, że Rosjanin nauczył się z tym żyć. Musiał
stracić rękę dawno temu.
- Upadek z masztu. Ramię zaczepiło się o linę.
Uśmiechnął się gorzko nad pustą szklanką. Tym ra
zem Reijo nalał. Jewgienij okazał swą gościnność, Re-
ijo mógł go teraz wyręczyć.
- Zdarzyło się to w trakcie podróży z Norwegii -
opowiadał Jewgienij. - Złapał nas sztorm. Wtedy, pięt
naście lat temu. To Raija uratowała mi życie. Zatamo
wała krwotok. Trzeba było amputować ramię. Raija
opiekowała się mną.
- Potrzebowałeś jej! - Reijo olśniła nowa myśl. - Za
wsze tęskniła za kimś, kto by jej potrzebował, za kimś,
dla kogo by coś znaczyła.
Jewgienij skinął głową. Taka właśnie była Raija.
Również jego Raija. Cechy charakteru nigdy się nie za
cierają. Tylko pamięć o dawnym życiu została wyma
zana. Dawna Raija umarła pod północnym niebem
owej zimowej nocy w Owinie. Nie skłamał. Inna Ra
ija rozpoczęła nowe życie.
- Bóg jeden wie, jak bardzo jej potrzebowałem.
- A jak się tobie powodzi? - zainteresował się Reijo.
- Dobrze - Jewgienij wzruszył ramionami. Jego twarz
wydawała się zmęczona. Pojawiły się na niej linie, któ
rych u Reijo trudno by się doszukać. - Zbudowałem nie
wielką flotę. Wspólnie z przyjacielem. Przez wszystkie
te lata pływał jako kapitan na jednym ze statków. Dla
mnie to pierwsza wyprawa po długiej przerwie, Reijo.
Po piętnastu latach. Ale dorobiłem się niezłego mająt
ku. Michaił dostanie co nieco po swoim ojcu.
Nie wyglądało na to, by Jewgienij uważał, że jest
o czym mówić. W życiu przecież tyle innych rzeczy li
czyło się bardziej niż powodzenie materialne.
- Mnie też powodzi się nie najgorzej - zapewnił Re-
ijo. Dodał jeszcze tylko jedno słowo: - Złoto.
Nie przyznał się, że nie sam je znalazł, Jewgienij nie
musi wiedzieć wszystkiego. Poczuł złość. Potrzebę
konkurowania z mężczyzną siedzącym naprzeciw.
- To dobrze. Nie zniósłbym myśli, że cierpicie nie
dostatek.
- Dlaczego nigdy nie przesłałeś nam żadnej wiado
mości? - spytał Reijo po dłuższej chwili. Nie patrzyli
sobie w oczy, uciekali wzrokiem w bok, pogrążeni we
własnych myślach. - Co roku przypływały tu rosyjskie
statki - mówił dalej Reijo. W jego głosie wyczuwało
się cień oskarżenia. - Bardzo często zawijały szkuty
z Archangielska. Dlaczego nigdy nie wysłałeś listu?
Jewgienijowi łatwo by przyszło udać zdumionego
i powiedzieć, że przecież przekazał wiadomość. Ze
pewnie zginęła po drodze.
- Myślałem o tym - rzekł ciężko. - Myślałem o tym
cholernie wiele razy. I ciągle zwlekałem. Odsuwałem
od siebie ten zamiar. Zawsze powstrzymywała mnie
świadomość, że mamy różny alfabet.
Obaj wiedzieli, że nie była to przeszkoda nie do po
konania.
Jewgienij zamyślił się.
- Chyba się balem, że kiedy przeleję słowa na pa
pier, to tak jakbym zabijał ją po raz drugi.
Reijo nie odezwał się. Musiał uznać takie wytłuma-
czenie. Niezależnie od tego, jakie motywy kierowały
Jewgienijem, było za późno, żeby cokolwiek zrobić.
Jewgienij powiedział, że Raija zmarła trzynaście lat
temu.
A on tak długo żył nadzieją. Nadzieją nie do speł
nienia.
- Mieszkała w Rosji dwa lata - wykrztusił Reijo
z wysiłkiem. - Jak jej się wiodło? Mówiłeś, że miała
przyjaciółkę?
Jewgienij skinął głową.
- Antonię. To żona mojego wspólnika, który jeszcze
tym razem jest sternikiem na naszym statku. Antonia za
przyjaźniła się z Raiją. Bardzo się od siebie różnią, ale
przyjaźń nie zawsze opiera się na zgodności charakterów.
Żaden nie zwrócił uwagi, że Jewgienij mówił o Ra-
iji w czasie teraźniejszym. Umysły obu zdążył już
przyćmić rum.
- Statek, którym przypłynęliśmy, został nazwany
od ich imion. - Jewgienij uśmiechnął się. - Mamy rów
nież jeden, który ochrzciliśmy „Sankt Nikołaj". Lepiej
nie ryzykować. Inny nosi nazwę „Raisa", najbardziej
przypominającą imię Raiji, które niektórym moim ro
dakom trudno jest wymówić. Mamy też „Tonie",
zdrobnienie od Antonii. No i ten, „Raija Antonia".
- Zamierzałeś mnie odnaleźć? - spytał niespodziewa
nie Reijo. - Zamierzałeś przybić do brzegu i mi o niej
opowiedzieć, gdybyśmy się przypadkiem nie spotkali?
Dwóch silnych mężczyzn spojrzało sobie w oczy.
Długo nie odrywali od siebie wzroku.
- Nie - rzekł Jewgienij po chwili, która wydała się
wiecznością. Chociaż nietrudno było skłamać, prawda
kosztowała najmniej. - Przypłynąłem, żeby Michaił
zobaczył to miejsce. Zastanawiałem się, czy nadal tu
mieszkasz. Godzinami wpatrywałem się w twój dom.
Miałem nadzieję, że kto inny się tu wprowadził. Mia
łem nadzieję, że kogoś poznałeś i rozpocząłeś nowe ży
cie w zupełnie innym miejscu.
Reijo winien był zatem podziękowania Emilowi za
to, że wreszcie nie będzie żył w niepewności. Emilowi
i suszonym rybom. Nie wierzył w przeznaczenie. Coś
tak zagmatwanego jak jego życie nie mogło zostać
z góry zaplanowane.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - rzekł.
Jewgienij spojrzał na niego zdumiony. Uniósł brwi.
Reijo zauważył, jak bardzo się postarzał. Nasada wło
sów przesunęła się ku górze. Czoło wydawało się bar
dzo wysokie. Policzki zapadły się, pomarszczyły.
- Czy Raija była szczęśliwa?
W uszach zadźwięczało mu echo wróżby, którą Ra
ija usłyszała jako dziecko. Wróżby, w którą sama wie
rzyła, którą się pocieszała, kiedy wszystko sprzysięga-
ło się przeciw niej. Często powtarzała ją Reijo - słowo
po słowie, tak że i on znał na pamięć treść przepowied
ni, którą dawno temu wyszeptała Elle, stara ciotka
Mikkala, kiedy odczytała z dłoni Raiji jej los.
Elle obiecała dziewczynce szczęście. I Raija była
z Mikkalem szczęśliwa. Żyła na wygnaniu, ale miała
miłość Mikkala. To były szczęśliwe lata.
Potem Mikkal umarł. Wydawało się, że wróżba do
pełni się wraz z jego śmiercią. Umrze razem z nim.
Sądzili, że szczęście Raiji wiąże się ściśle z Mikka
lem. Co innego wydawało się nie do pomyślenia.
- Czy była szczęśliwa? - powtórzył Reijo. - Tylko
o to chciałem zapytać. Zachowaj swoje wspomnienia,
Jewgienij. Dla mnie tylko to jedno ma znaczenie.
- Tak. - Jewgienij powiedział to z przekonaniem. -
Była szczęśliwa, Reijo. Nigdy nie wierzyłem, że uda mi
się ofiarować jej choćby ułamek tego, co straciła. Ale mi
mo wszystko dobrze nam się ułożyło. Jej wystarczyło
to, co posiadałem. Pokochała mnie. I znalazła szczęście.
- Czy nazywała to pewnego rodzaju miłością? - spy
tał Reijo. Bez goryczy. Raczej z ciekawością.
Jewgienij pokręcił głową, nie zrozumiał.
- Nie, mówiła po prostu, że mnie kocha - wyznał.
Reijo nie pytał, jak mu się udało zdobyć jej miłość.
To nie miało sensu.
Cieszył się, że Raija znalazła spokój. Sny okazały
się wytworem jego wyobraźni. Niezwykle i wyczerpu
jące sny. Dziedzictwo Mai już tak nie przerażało. No
siła je w sobie przez całe lata, zanim się ujawniło. Po
dobnie było w wypadku Raiji. Dopiero jako dorosła
zauważyła, że posiada zdolności, jakich inni nie mają.
- Ida jest w domu. Może chciałbyś, żeby Michaił ją
poznał? - zaproponował.
Jewgienij pokręcił głową.
- Nie, wolałbym, żeby Michaił nic nie wiedział
o dawnym życiu Raiji. Nie chcę jej przedstawiać w in
nym świetle. Chcę, żeby pozostała w jego wspomnie
niach taka, jaką ja ją pamiętam. Czy mnie rozumiesz?
Reijo przytaknął. Być może na miejscu Jewgienija
postąpiłby tak samo.
- Szkoda, że nie mogę jej przekazać, że jej dzieci
mają się dobrze - rzekł Jewgienij i z trzaskiem odsta
wił szklankę.
Reijo tylko pokiwał głową. Wypił, uznając pewien
etap swego życia za skończony.
- Odpływacie jutro?
- Tak. Z samego rana.
Na statku nie miał już nic do roboty. Już nie. Załatwił
więcej spraw, niż zamierzał. A może oszukiwał samego
siebie? Może właśnie w tym jednym celu tu przybył?
Reijo dźwignął się na nogi. Uścisnął lewą dłoń Jew
gienija. Długo patrzył w jego brązowe, głęboko osa
dzone oczy. Zdawał sobie sprawę, że widzą się po raz
ostatni. Nie istniało już nic, co mogłoby ich łączyć.
- Dziękuję, że uczyniłeś ją szczęśliwą.
Jewgienij skrzywił się.
- Połóż kilka kwiatów na jej grobie - dodał Reijo. - Ta
kich drobnych, które rosną na skałach. Bardzo je lubiła.
Kapitan skinął głową i przełknął.
Reijo wspomniał słowa wypowiedziane przez Maję
głosem podobnym do głosu Raiji. Prośbę o wybacze
nie i o to, by pozwolili jej spocząć w morzu. Nie wy
jawił ich Jewgienijowi.
Nie chciał mu sprawiać przykrości.
To był sen... tego drugiego rodzaju.
W każdym razie prośba dotarła za późno.
- Poproszę kogoś, by odwiózł cię do brzegu - zapro
ponował Jewgienij.
Odprowadził Reijo na pokład. Władczym głosem
wydał komendę.
Natychmiast pojawił się młody marynarz. Wypełnił
polecenie. Na wodę spuszczono łódź, przez burtę
przerzucono sznurową drabinkę.
Reijo ponownie pożegnał się z Jewgienijem. Wśród
innych dostrzegł twarz syna Raiji - uniósł dłoń w ge
ście pozdrowienia. Potem zszedł po trapie i usiadł w ło
dzi. Zwrócił twarz w stronę brzegu i swego domu.
Zaczął nowe życie.
Życie bez Raiji.
- Kim był ten pan, tato? - spytał Michaił.
Stał razem z ojcem, patrząc, jak łódź z nieznajo
mym ślizga się po falach w stronę lądu.
Jewgienij położył rękę na ramieniu syna.
- To ten człowiek, którego kiedyś znałem, chłopcze.
- Ten, o którym sądziłeś, że się wyprowadził?
Jewgienij skinął głową.
- Był dobrym przyjacielem, Michaił. Przyjacielem,
którego podle oszukałem. Nadużyłem jego zaufania.
Dlatego bałem się tego spotkania.
- Mimo wszystko dobrze, że jednak się spotkaliście -
stwierdził Michaił, który patrzył na świat z perspektywy
swoich czternastu lat. - Wygląda na to, że ci wybaczył,
tato. Wydaje mi się, że to miły człowiek. Podobały mi się
jego słowa: że chciałby mieć takiego syna jak ja. Myślisz,
że i on mnie polubił?
- Jestem tego pewien. W przeciwnym razie nie po
wiedziałby czegoś takiego. To człowiek, który mówi
to, co myśli, wielkoduszny Reijo.
- Ma na imię podobnie jak mama! - zawołał chło
pak zdumiony.
- Tak, ja również zwróciłem na to uwagę - przyznał
ojciec.
- Myślisz, że ją znał?
Jewgienij nie mógł odpowiedzieć. Wzruszył tylko
ramionami.
- Nigdy go o to nie pytałeś?
Jewgienij tylko potrząsnął głową. Nie był w stanie
dłużej kłamać.
- Odwiedzimy go?
- Nie, Michaił. Jutro odpływamy. Przed nami jesz
cze kilka fiordów. Musimy kupić więcej ryb przed po
wrotem do domu. Nie sądziłem, że pływanie już ci się
sprzykrzyło. A tak marudziłeś, żeby cię zabrać w tę po
dróż. Tyle wysiłku w to włożyłem, żeby przekonać
matkę, by się zgodziła...
Michaił pośpieszył z zapewnieniami, że wcale mu
się nie znudziło. Wręcz przeciwnie. Ale chętnie by zo
baczył z bliska, jak żyją ludzie w tym kraju.
- Zawiniemy jeszcze do kilku fiordów - zapewnił go
Jewgienij.
Michaił nic nie mógł na to poradzić, że dla niego ten
jeden fiord miał w sobie coś szczególnego.
Nie przyznał się do tego głośno, ale właśnie posta
nowił, że kiedyś tu wróci.
- Zostanę kapitanem tak jak ty, tato - rzekł zdecy
dowanie.
Jewgienij przygarnął syna. W tej chwili czuł, że
wszystkie kłamstwa były warte ceny, jaką zapłacił. Na
wet to, które dopiero co powiedział Reijo, potrafił
usprawiedliwić, słysząc, że Michaił chciałby być do
niego podobny.
Dawno już droga prowadząca do domu nie wyda
wała się tak długa i trudna jak tym razem.
Reijo zatrzymał się w połowie. Musiał się odwrócić
i spojrzeć na statek.
A więc te dziwne litery w części składały się w jej imię.
„Raija Antonia". Przyłapał się na tym, że się zastanawia,
jaka była ta Antonia, która zdobyła zaufanie Raiji i zosta
ła przyjaciółką, o jakiej Raija marzyła przez całe życie.
Nie ma sensu tego roztrząsać. Nigdy się tego nie
dowie.
Spotkał Idę na schodach chaty. Zdenerwowany za
pędził ją do domu. Nakazał usiąść jak najbliżej pale
niska i dołożył drew.
- O czym ty, do licha, myślisz, dziewczyno? Co ci
strzeliło do głowy, żeby wysiadywać o tej porze na
schodach? Dopiero wstałaś z łóżka. Czy masz zamiar
tam wrócić na dłużej?
- Czekałam na ciebie, tato.
Jej oczy były podobne do oczu chłopca. Michaiła.
Reijo nie rozumiał, jak Jewgienij mógł się zgodzić,
by syn nosił to imię. Rosjanin musiał być absolutnie
pewien uczuć Raiji. Reijo nie do końca to pojmował.
- Prosiłem Sedolfa i Emila, żeby ci przekazali, że zo
stałem zaproszony na statek i wrócę później. Nie by
ło ich tutaj?
- Był Emil - potwierdziła Ida.
- Sam?
Dziewczyna skinęła głową.
- Mieli iść razem - burknął Reijo, starając się przy
pomnieć sobie swoje słowa. Być może wyraził się nie
jasno.
- Emil nie jest dzikim zwierzęciem, tato - zauważyła
Ida spokojnie. - Pewnie nie pamiętasz, że potrafiłam do
skonale się obronić przed wszystkimi zalotnikami, za
nim wyszłam za mąż. Teraz nie jest ani trochę trudniej.
Reijo podejrzewał, że Ailo był pierwszym mężczy
zną Idy. Miło mu się zrobiło, gdy to potwierdziła. Je
śli sam miałby się oceniać, mógłby uznać, że dobrze
sobie poradził jako ojciec. Nikt inny zresztą by go za
to nie pochwalił.
- Powinnaś leżeć w łóżku. - Reijo nie miał ochoty roz
mawiać o Emilu.
- Chciałam na ciebie poczekać.
Sposób, w jaki to powiedziała sprawił, że Reijo
uniósł brwi. Podniósł głowę i napotkał spojrzenie cór
ki. Nawet nie drgnęła jej powieka.
- Czy nie zamierzałeś mi o tym powiedzieć? - spytała.
- Tu nie ma nic do opowiadania - odparł Reijo lek
ko. - Piliśmy herbatę i rozmawialiśmy.
- Herbatę! - prychnęla.
- No dobrze, rum. - Reijo wpatrywał się w ogień pa
leniska. - O tym też nie ma co opowiadać.
- Emil się wygadał - rzuciła Ida głosem miękkim jak
jedwab.
Reijo gwałtownie się odwrócił. Pięści znalazły
schronienie w kieszeniach. Tam mogły się bezpiecznie
zacisnąć.
- Zagalopował się i niechcący wyznał, że znałeś ka
pitana, tato - mówiła dalej Ida. - O ile mi wiadomo,
nie znasz zbyt wielu Rosjan. W każdym razie niewie
lu takich, którzy pływają jako kapitanowie statków. -
Zrobiła wymowną przerwę. Nie spuszczała z niego
wzroku. Następnie rzuciła pytanie: - To nie ten statek,
ale właściwy człowiek, prawda?
- Dokładnie - odparł Reijo.
- Emil mówił, że był tam chłopiec...
Reijo przytaknął w milczeniu.
- Czy rzeczywiście jest do mnie podobny?
Reijo usiadł na wprost Idy i obiema rękami chwycił
jej dłonie.
W palenisku głośno trzaskało suche drewno. Nie
musieli palić, nawet ze względu na chorobę Idy, ale
przy ogniu w domu robiło się przytulniej. Reijo czuł,
że tego potrzebuje.
- Jest do ciebie podobny. Bardziej niż Knut i Maja. Ma
ten sam uśmiech co ty. Jego oczy są co prawda brązowe,
nie zielonobrązowe jak twoje, moje dziecko, ale z powo
dzeniem mogłyby znaleźć się na twojej twarzy. Skończył
czternaście lat i jest twoim bratem. Na imię ma Michaił.
Ida pochyliła głowę. Musiała zamknąć oczy. Nie po
trafiła określić, co czuje.
- Nas było tróje - odezwała się. Za jej słowami kryła
się surowość, której Reijo dotąd nie znał. - Właściwie
czworo. Z Elise. Opuściła mnie, kiedy byłam jeszcze nie
mowlęciem. I wybrała jego, jego i tego mężczyznę. To...
zdrada...
- Mieliście mnie - rzekł Reijo. - Nie osądzaj jej zbyt
surowo. Jewgienij jej potrzebował. Bardziej niż ja. Zo
stała przy chłopcu, który był jeszcze maleńki. Trudno
powiedzieć, co by wybrała twoja matka, gdyby miała
tę możliwość...
Ida spojrzała w górę. Pytająco. Oczyma Raiji. Ni
gdy nie miała się dowiedzieć, jak bardzo jest podobna
do matki.
- Nie żyje. Umarła trzynaście lat temu. To był wy
padek.
Reijo ściszonym głosem powtórzył wszystko, co
usłyszał od Jewgienija.
Ida mimo wszystko nie była w stanie usprawiedli
wić postępowania matki. Nie tak szybko jak Reijo. Ale
nie odzywała się.
Ojcu potrzebny jest spokój. Musi się z tym oswoić.
Ida zapragnęła znaleźć się blisko Ailo, by móc z nim
o tym porozmawiać. Ailo znał Raiję i pamiętał ją.
Pomyślała, że teraz łatwiej będzie pogodzić się z losem.
A jednocześnie czuła się rozczarowana. Została pozba
wiona czegoś, co w głębi duszy zawsze pragnęła przeżyć.
Marzyła o spotkaniu z Raiją twarzą w twarz.
- Chcę się z nim zobaczyć - odezwała się. - Z Jew
gienijem. I z jego synem. Z chłopcem, który jest mo
im bratem. Z Michaiłem... - dodała, wpatrując się
w ogień. - Raija miała więc na tyle przyzwoitości, by
w ten sposób zachować o nim wspomnienie. Żeby na
zwać syna jego imieniem. Nie mogła kochać tego Ro
sjanina bardziej, niż kochała Mikkala.
- Statek odpływa jutro - rzekł Reijo. - Ja także zapro
ponowałem, żebyście się poznali. Ale Jewgienij się nie
zgodził. Michaił nic o was nie wie. Nie wie, że Raija mia
ła więcej dzieci, a Jewgienij nie chce, żeby chłopak się
dowiedział. Jest jego ojcem. Musimy to uszanować, Ida...
- Czuję, że coś tu jest nie w porządku - zastanowi
ła się Ida. - Czuję, że coś tu absolutnie nie jest w po
rządku, tato!
Reijo był skłonny się z nią zgodzić. Ale uznał decy
zję Jewgienija.
- Wiemy przynajmniej, że jej nie ma - westchnął.
Ida skinęła głową.
Wypełniła ją ogromna pustka. Powinna raczej czuć
ulgę albo smutek, ale nie pojawiło się ani jedno, ani
drugie.
Była córką Raiji, lecz właściwie nigdy nie miała mat
ki. Jedyne, co teraz czuła, to pustka.
8
Załoga rosyjskiego statku zdążyła podnieść kotwicę
i wciągnąć żagle, kiedy Knut dowiedział się prawdy
o Raiji.
- Ta wiadomość nikogo z nas nie szokuje - rzekł, pa
trząc przymrużonymi oczyma za oddalającym się
żaglowcem, który dotarł już na środek fiordu. - Nie
spodziewaliśmy się niczego innego, prawda? Ale chciał
bym spotkać tego człowieka. I chłopca. To niedobrze,
że go przed nami ukrywa. Nie rozumiem, dlaczego...
Reijo niewiele się odzywał. Poszarzał na twarzy.
Nie potrafił bronić mężczyzny, dzięki któremu Raija
była szczęśliwa.
- Może istnieć wiele powodów - rzuciła pojednaw
czo Anjo. - To jego życie.
- Nasze także - Ida zadziornie wysunęła brodę. -
Będę teraz rozmyślać o bracie, którego nigdy nie wi
działam. Nawet Sedolf i Emil go poznali, a ja nie.
Knut zgadzał się z siostrą.
- To niesprawiedliwe. Dlaczego nikt mnie nie za
wiadomił? Na pewno bym tam popłynął.
- Dwadzieścia pięć lat - westchnęła Ida. - Ciekawa
jestem, jak bym zareagowała, gdyby ktoś mi powie
dział, że zostało mi jeszcze tylko sześć lat życia. Dwa
dzieścia pięć...
Reijo wstał i wyszedł bez słowa.
- Bardzo się tym przejął - zauważył Knut.
- Kiedy w nocy wrócił do domu, wydawało się, że mu
ulżyło - powiedziała Ida. - Dopiero dzisiaj zrobił się ta
ki ponury. Tak jak gdyby nie chciał, żebyśmy o tym roz
mawiali. Nie sądzę też, że łatwo mu będzie zapomnieć.
- To przez to dziecko - stwierdziła Anjo. Skrzyżowa
ła ręce na swoim dużym brzuchu. - Z myślą o tym, że
Raija pewnie nie żyje, zdążył się oswoić. Ale to dziecko
trudno mu zaakceptować. Sądzę, że Reijo bardziej ko
chał Raiję, niż ktokolwiek z was może sobie wyobrazić.
Ida i Knut nie protestowali. Anjo może mieć rację.
Jednak przez pół życia usiłowali sobie tłumaczyć, że
Reijo pogodził się ze zniknięciem Raiji po prostu dla
tego, że nie była miłością jego życia.
Oczywiście mogli się mylić.
- Zwyczajnie zniknęła - rzuciła Ida. - Nigdy się od
niej nie uwolnimy. Nie mamy grobu, który mogliby
śmy odwiedzać. Nie mamy nawet wspomnień. Tato ją
pamięta, być może dlatego nam się wydaje, że zacho
wuje się dziwnie. Wiele z nią przeżył. My jej prawie
nie znamy. To chyba jakieś przekleństwo, ta kobieta
będzie nas prześladować do końca życia.
- Jesteś zbyt surowa, Ida - zauważyła Anjo. - To
przecież twoja matka.
- Tak, była moją matką - odparła Ida, która nigdy
dotąd nie czuła tyle żalu do Raiji.
Wiadomość o Michaile wiele zmieniła.
Anjo i Knut zostali na obiad. Anjo szykowała posi
łek, nie chciała nawet słyszeć, żeby jej Ida pomogła.
- Urodzisz przy tych garnkach - westchnęła Ida zre
zygnowana. - Trzymam się o wiele lepiej od ciebie!
dałby świat, gdyby wszystkie ciężarne kobiety przesta
ły gotować?
Nie można z nią rozsądnie rozmawiać.
Ida zauważyła, że Reijo dręczy niepokój. Nie potra
fił dłużej usiedzieć na miejscu. Musiał co chwila to wy
chodzić na schody, to znowu narąbać drew albo nabić
fajkę, chociaż nie zamierzał palić.
- Chyba chciałby się przejść - zauważyła Anjo ci
cho, kiedy Reijo znowu wyszedł na schody.
- Ale wydaje mu się, że musi mnie tu pilnować - szep
nęła Ida. - Jest bardziej przeczulony niż wtedy, kiedy
naprawdę miał się czego obawiać. Nikt przecież nie bę
dzie próbował wśliznąć się do mnie przez okno ani ja
nie spodziewam się hordy nocnych zalotników. Tato
jednak uważa za swój obowiązek strzec mojej cnoty.
Knut poklepał Idę po policzku. Mrugnął porozu
miewawczo.
- Widzę, że dochodzisz do siebie. Twój język zaczy
na przypominać język Idy, którą znam. A już się ba
łem, że w małżeństwie całkiem zapomniałaś o swych
kwiecistych zwrotach.
Gwizdnął i spojrzał z ukosa na młodszą siostrę.
- Reijo obawia się, że ten jedyny, który tu jeszcze
przychodzi, jest dla ciebie niebezpieczny.
Ida wywróciła oczyma.
- Przez niego czuję się jak wygłodniała suka! Nie przez
Emila, oczywiście, ale przez tatę i jego zachowanie.
Knut zachichotał z uciechy.
- Wyobrażam sobie, jakie to dla taty męczące, kiedy tak
ciągle krąży wokół ciebie. Zaproponuję mu, że pomiesz
kamy z tobą, żeby mógł wybrać się w góry albo dokąd
kolwiek. Niech się przewietrzy. Tego właśnie mu trzeba.
- Obejdę się bez niańki.
- Nie denerwuj się. Tylko powiem, że tu pomiesz
kamy - odparł Knut, puszczając oczko. - Kiedyś chwy
tałaś takie rzeczy w lot. Miejsce okrutnego ojca, mę
czącego brata czy bratowej, która lada dzień urodzi,
może zająć Sofia albo Henriettę...
Reijo się zgodził. Potrzebował powietrza pod skrzy
dłami. Uczuć, które się w nim teraz burzyły, nie sposób
uspokoić jedną wyprawą nad fiord. Trzeba je wypocić
przez wszystkie pory skóry, wypłakać, wyładować za
pomocą ciężkiego wysiłku - aż cała gorycz wyparuje,
a pozostaną tylko dobre emocje.
Jak dziecko miał ochotę kopać i bić na oślep, rzucić
się z pięściami na cały świat, wykrzyczeć z siebie to,
co dusił przez piętnaście lat.
Reijo zawsze liczył się z innymi.
Dlatego musi się przewietrzyć. Przez wzgląd na naj
bliższych. Bywają dni, kiedy nawet własne dzieci wyda
ją się ciężarem. Gdyby Ida wyjechała z Ailo, wystarczy
łoby zamknąć drzwi. Napaliłby w saunie, wypocił się,
wychłostał skórę brzozowymi witkami. Potem mógłby
się ochłodzić w morzu. Opróżnić kankę gorzałki scho
waną w komórce. Usiąść przy kuchennym stole i płakać.
Tak by zrobił, gdyby dzieci nie patrzyły.
- Może wybrałbyś się do górskich jezior na ryby, ta
to - zaproponował Knut, stwarzając Reijo tym samym
okazję, której potrzebował. Knut jest dorosły i można
na niego liczyć. Gdyby tylko ten przeklęty Emil ciągle
nie czaił się za rogiem! - Jeśli chcesz, razem z Anjo do
trzymamy Idzie towarzystwa - dodał.
Swą synową Reijo również uważał za odpowiedzial
ną. Poza tym w gruncie rzeczy miał do Idy zaufanie.
Nigdy nie zrobiła nic nierozsądnego, nie licząc tego,
że całkiem straciła głowę dla Ailo. Ale w tym Reijo
sam maczał palce.
Wyprawa na ryby wydawała się niegłupim pomysłem.
Jednak nie obyło się bez mnóstwa napomnień i prze
stróg, zanim Knutowi udało się zamknąć za ojcem
drzwi. Koń długo czekał na Reijo gotów do drogi.
Ida odetchnęła z ulgą.
- Rodzice nigdy nie rozumieją tego, że ich dzieci są
dorosłe...
Odczekali dłuższą chwilę, żeby Reijo dostatecznie się
oddalił, po czym Anjo i Knut ruszyli do swego domu.
Ida poprosiła ich, żeby spytali Sofię, czy nie zechcia
łaby u niej przenocować.
- Nie cierpię tego paplania Henriettę - dodała zmę
czona. - Jest słodka, ale mówi, zanim pomyśli.
Wieczorem rzeczywiście przyszła Sofia. Wyglądała
na bardziej zdenerwowaną niż zazwyczaj i była niena
turalnie zarumieniona. Ida od razu się zorientowała,
że na coś się zanosi.
Miała rację. Rozsądna zazwyczaj Sofia odrzuciła na
bok swój rozsądek.
Tylko jeden człowiek mógł się za tym kryć. Sedolf.
Ciemne oczy Sofii rozbłysły, gdy tylko wymieniła
jego imię.
- Czy koniecznie ktoś musi z tobą być? - spytała.
Ida spodziewała się dalszego ciągu.
- Wcale nie - odparła i poprosiła przyjaciółkę, żeby
usiadła. - Ale czy jesteś pewna, że wiesz, co robisz?
Sofia zaczerwieniła się po uszy. Spuściła wzrok, za
częła nerwowo oglądać swoje palce, trzeć stopą jakąś
plamę na podłodze.
Skinęła głową.
- Jestem już pełnoletnia - rzuciła z uporem.
Ciężki ciemny warkocz opadał dziewczynie przez
ramię na pierś, sięgając do kolan.
- Twoja rodzina nie lubi Sedolfa.
I na tym polegał kłopot. Sedolf miał ogromne po
wodzenie u dziewcząt. Jednak matki wpadały w pani
kę, gdy zbliżał się do ich córek, a ojcowie uważali go
za wałkonia.
Rzeczywiście Sedolf był typem lekkoducha. Sporo
z tego, co o nim mówiono, nie mijało się z prawdą. Ale
miał też w sobie wiele dobrego, czego większość zabie
ganych mieszkańców wioski nie dostrzegała.
- Chcę Sedolfa - wyznała Sofia. - Żadnego innego.
Nie powinnaś mnie upominać, sama dostałaś tego,
którego chciałaś, prawda?
- Tylko że tato lubi Ailo - przypomniała jej Ida. Ale
rozumiała Sofię. - Zdajesz sobie sprawę, co ryzyku
jesz? Że Sedolf może cię porzucić?
Sofia skinęła z powagą.
- Rozmawiałaś z nim, zanim tu przyszłaś?
Policzki Sofii znowu nieznacznie się zaczerwieniły.
To wyraźny znak, że już się umówiła.
- Tak. Mamy się spotkać w tajemnicy przed rodzi
cami. Rodzina Sedolfa posiada łąki, na które nikt się
nie zapuszcza - wyjaśniła. - Jest tam stodoła.
Ida przełknęła. Ze względu na Sofię pragnęła, by
znaleźli coś godniejszego niż stodołę. Ale przecież nie
zaproponuje im łóżka taty.
- W porządku - rzekła. - Jakby co, to jesteś u mnie.
Będę cię kryła. Możecie iść z Sedolfem, gdzie wam się
podoba, i robić, co wam się podoba.
Sofia uścisnęła Idę serdecznie.
- Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć, Ida. Dzię
kuję za przysługę.
- Niedźwiedzią przysługę, chciałaś powiedzieć. -
Ida potrząsnęła głową. - Czy on tu przyjdzie?
Sofia przytaknęła.
Nie kazał na siebie długo czekać. Przyszedł jak za
wsze oszałamiająco przystojny. Pewny siebie, gotowy
zdobywać szturmem dziewczęce serca.
Ida nie była w stanie stwierdzić, czy Sedolf jest rów
nie zakochany w Sofii jak ona w nim. Nie potrafiła
powiedzieć, czy w ogóle jest zakochany.
Wyglądał na oczarowanego, ale to co innego. Sedolf
przypominał Simona za młodu - chłopaka bez skru
pułów, dbającego o własne przyjemności.
Zamierzał od razu porwać Sofię, ale Ida zdołała go
na chwilę zatrzymać.
- Masz być miły dla Sofii - ostrzegła niby żartem,
ale surowo.
Sofia zaczerwieniła się, trzymając Sedolf a kurczo
wo za ramię.
- Myślisz, że nie jestem miły? - spytał odrobinę szel
mowsko. - Całkiem zielony to ja nie jestem...
Ida zmarszczyła nos.
- Właśnie, Sedolf. Sofia jest moją najlepszą przyja
ciółką. Jest dla mnie kimś wyjątkowym. Bardzo ją lu
bię. I nie daruję ci, jeżeli nie będziesz dla niej miły. Do
bry. Wiesz, co mam na myśli.
Uśmiechnął się krzywo. Miał w oczach dziwny błysk.
- Zamierzasz mnie może uczyć, jak mam to robić,
czy co, Ida?
Potrząsnęła głową. Nie miała ochoty zamieniać tego
w żart. Mówiła całkiem serio. Sofia była zbyt delikatna,
by się nią bawić, nawet jeżeli Sedolf prowadził tę zabawę.
- Nie, tylko bądź ostrożny - powiedziała. - W cią
żę zachodzą zwykle porządne dziewczyny.
Sofia wyglądała, jakby miała ochotę zapaść się pod
ziemię. Ida czuła się co najmniej dziesięć lat starsza od
niej, chociaż były rówieśnicami.
Zmieniła się, odkąd poznała Ailo. Szybko wchodzi
się w inny świat.
Ida została sama, ale jej to nie przeszkadzało. Czu
ła się dobrze. Zrzuciła wełniane ubranie i włożyła lżej
sze. Zostawiła tylko wełnianą chustę na piersiach - tak
jak ją uczono w dzieciństwie - bo tam najbardziej bo
lało. Czuła to najwyraźniej, kiedy wciągała głęboko
powietrze. Ból sięgał prawie do żołądka.
Wtedy ogarniał ją strach.
Zastanawiała się, czy kiedykolwiek się go pozbędzie.
Czy wyzdrowieje.
Bała się wszystkiego, co mogło przedłużyć jej rozłą
kę z Ailo.
Tato musiał zostać sam ze swoimi myślami. Ida zdawa
ła sobie sprawę, że niekiedy mu przeszkadza. Od czasu,
kiedy pojawił się w jej życiu Ailo, myślała o tym częściej.
Ojciec pewnie pragnął, żeby już odeszła z domu.
Nie dlatego, żeby jej nie kochał. Raczej dlatego, że
przeszkadzała mu żyć własnym życiem. Stać się doro
słym, to rozwinąć skrzydła i odfrunąć, polegając na
własnej umiejętności utrzymania się w powietrzu. Stać
się dorosłym, to stworzyć własne ramy wokół obrazu,
którym jest życie.
Jak długo będzie mieszkać pod jednym dachem z oj
cem, nie poczuje się w pełni dorosła.
Tutaj zawsze była córką Reijo. To dziwne: w ogóle
nie brano pod uwagę Raiji. Stopniowo o niej zapomina
no. Postać z baśni zaczynała odchodzić do świata baśni.
Jako dziewczynie Idzie niełatwo przychodziło za
chowywać się zgodnie z wyobrażeniami Reijo. Jednak
cieszyła się, że nie jest chłopcem. Chociaż jej życie wy
glądałoby wtedy zupełnie inaczej. Jej ścieżki prowadzi
łyby w całkiem innych kierunkach.
Rozplotła warkocze i rozczesała włosy. Zostawiła je
rozpuszczone.
Jako dziecko zawsze nosiła warkocze, choć dopiero
teraz, jak stanowiły niepisane prawa dotyczące kobiet
zamężnych, musiała to robić. Jednak lubiła też roz
puszczać włosy.
Nie słyszała, jak wszedł. Po prostu się zjawił. Tro
chę nieśmiały, z ostrożnym uśmiechem na ustach,
krótkimi, niesfornie kręcącymi się włosami, tworzący
mi falę nad prawą skronią. Miał wysokie czoło i nigdy
nie zapuszczał grzywki na tyle, żeby zdołała to ukryć.
Nad górną wargą pojawiła się ciemna smuga, wyglą
dająca raczej jak cień. Mężczyźni w jego rodzinie nie
wyróżniali się gęstym zarostem. W dodatku nie nale
żeli do ciemnowłosych. I oczy, te ciągle uciekające
oczy, które może patrzyły na ciebie, a może nie.
Z początku Ida była trochę zła. Stanęła z grzebie
niem we włosach.
- Czy to jakaś ukartowana gra między tobą a Sedol-
fem? - spytała.
Spojrzał na nią swymi ciemnymi oczami, nie rozu
miejąc. W dłoniach ściskał czapkę. Sprawiał wrażenie
najbardziej nieporadnej istoty, jaką w życiu spotkała.
- Mogę sobie pójść - rzekł z wahaniem. Wzrokiem
podążył niepewnie od drzwi ku kuchni, gdzie nie pa
liła się ani jedna lampa. Ida stała boso na schodach. -
Jeżeli Reijo nie lubi, kiedy przychodzę i w ogóle...
- Przepraszam! - Ida szybko wybuchała złością, ale też
równie szybko opanowywała się, jeżeli nie było powodu
do gniewu. - Jestem sama - wyjaśniła. Nie przyznałaby
się do tego każdemu. Jednak Emila nadal traktowała ja
ko kogoś zupełnie niegroźnego. - Przez moment myśla
łam, że to Sedolf cię do tego namówił.
- Sedolf? - Emil nic nie rozumiał. - Wiedział prze
cież, że muszę zostać w domu. Merra miała się oźre-
bić. Sądziliśmy, że to trochę potrwa. Nie zamierzałem
nigdzie wychodzić. Ale klacz oźrebiła się wcześniej,
dziś wieczorem. Mamy ślicznego źrebaka.
Emil uśmiechnął się, pokazał trochę nierówne zęby
po lewej stronie na górze. Ida zwracała uwagę na takie
drobiazgi. Ale to cała ona.
- Czy Sedolf tu był?
Ida usiadła z grzebieniem w dłoni.
- Sedolf i Sofia wyszli stąd razem. Ona jest niby
u mnie.
- A gdzie jest Reijo?
- Wyprawił się na ryby.
- I pozwolił ci zostać samej? - Emil wydawał się bar
dziej zatroskany niż Reijo. - Gdyby Ailo się o tym do
wiedział!
Ida skrzywiła się.
- Mówisz tak, jak byś był moim opiekunem. Tato
myśli, że są ze mną Knut i Anjo - wyjaśniła. - Knut
i ja nie zestarzeliśmy się jeszcze na tyle, żeby nie móc
się kryć nawzajem.
- I dlatego podejrzewałaś, że uknuliśmy coś z Sedol-
fem, tak? Żebym mógł tu przyjść, kiedy będziesz sa
ma? O co ty mnie posądzasz?
- Najwidoczniej o same złe rzeczy - odparła Ida. -
Wejdziesz? Chodź, zanim cię ludzie zobaczą i zaczną ga
dać, i zanim sobie pomyślą jeszcze gorsze rzeczy niż ja...
Roześmiała się cicho i weszła przodem.
- Przejmujesz się tym?
Zamknął za sobą drzwi.
- Właściwie nie - odparła Ida zamyślona. - To zna
czy nie ze względu na siebie. Ale z powodu taty. I cie
bie. Nie jesteś żonaty, też masz swoją rodzinę. Mnie
to zbytnio nie zaszkodzi. Poza tym uważam, że to
świetna zabawa podrażnić się trochę z ludźmi. Nie
przywiązuję do ich gadania szczególnej wagi.
- Twierdzisz, że należy przełamywać obowiązujące
zasady - rzekł Emil. - Ale to może okazać się również
niebezpieczne.
Ida wzruszyła ramionami:
- I co z tego? Nie chcę być taka jak wszyscy. Jestem
sobą. Idą. I nie jestem podobna do żadnej ze znanych mi
osób. N o , z wyglądu oczywiście jestem do kogoś podob
na. Ale jeśli chodzi o charakter, nikt nie jest taki jak ja.
- Nie ma nawet osoby, która by wyglądała tak jak ty
- zauważył Emil. W jego głosie niepokojąco zabrzmiała
nuta oddania. - Sądzę, że w ogóle ktoś taki nie istnieje.
- Ty także jesteś niepowtarzalny, Emil.
Ida zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Ale
zawsze udawało jej się go jakoś unikać.
- Nikt nie jest taki jak inni. Niektórzy jednak lubią
wierzyć, że są do kogoś podobni. Lubią udawać, że tak
jest. Właściwie większość ludzi tak robi. Ale nie ja.
Niech więc ludzie mówią sobie, co chcą.
- Nie wszyscy mają odwagę pokazać się bez maski -
rzekł cicho Emil. - Niektórzy z nas potrzebują jej, że
by przeżyć. Nie pogardzaj nimi z tego powodu.
Ida nie spytała, co on ukrywa za swoją maską.
- Czy Sedolf ma poważne zamiary wobec Sofii? -
zręcznie zmieniła temat rozmowy.
- Czy Sedolf w ogóle ma poważne zamiary wobec
kogokolwiek? Zwykle lubi zdobywać to, czego nie mo
że dostać. On również pragnie się wyróżniać. Łamać
zasady. Jednak on robi to inaczej niż ty, Ida.
Nigdy nie myślała o Sedolfie w ten sposób.
- Znasz go lepiej niż ja. Sofia jest w nim zakochana.
Uważam, że nie powinna się angażować.
- Nie można decydować o tym, kogo się kocha.
Ida pochwyciła spojrzenie Emila. Uśmiechał się.
Naprawdę. Zwróciła uwagę na to, że przyszedł w co
dziennym ubraniu. Dawniej tego nie robił.
- Chcesz o tym porozmawiać? - spytała.
Dzielił ich stół, siedzieli po przeciwnych stronach. Ida
zdała sobie sprawę, że lubi Emila. Uświadomiła to sobie
już poprzedniego wieczoru. Teraz czuła to jeszcze wyraź
niej. Powinna była zauważyć go wcześniej. Naturalnie ja
ko przyjaciela. Nikt bowiem nie mógł zastąpić jej Ailo.
- Z tobą?
Ida skinęła głową. Uprzytomniła sobie, że powinna
zapalić lampę. Siedzieli w ciemności, tak jakby musie
li spotykać się ukradkiem. Gdyby ich ktoś teraz zoba
czył, na pewno by tak pomyślał. Emil i Ida potajemnie
się spotykają. To, co mają do załatwienia, nie cierpi
światła dziennego. Nawet jednego płomyka lampy.
Ale mrok izby stwarzał odpowiedni nastrój. Spra
wiał, że pokój wydawał się mniejszy, choć Bóg świad-
kiem, że wcale nie był duży. Kiedy jednak człowiek
próbuje zrozumieć drugiego człowieka, przestrzeń
między nimi powinna być jak najmniejsza. Kiedy za
mierza powędrować do duszy tego drugiego - i być
może samemu odsłonić nieco swą własną.
- Uważasz, że jestem ostatnią osobą, z którą powi
nieneś o tym porozmawiać? Przełam i ty niektóre za
sady, Emil. Z kim innym mógłbyś się tym podzielić?
- Z nikim - przyznał. - Zaczynam oswajać się z my
ślą, że w ogóle nie powinienem o tym mówić. To minie.
- Czy wydaje ci się, że mnie kochasz? - spytała Ida.
- Nie powinnaś o to pytać. Jesteś zbyt bezpośred
nia. Nie zaczyna się takim pytaniem.
- A więc jednak coś dla ciebie znaczę - wywniosko
wała.
Nie spuszczała z Emila wzroku. Widziała wyraźnie, że
chłopak stara się patrzeć jej w oczy. Nie uciekł spojrze
niem. Nie poprosił też, by zamilkła. Odpowiadał na py
tania, choć najprościej by było trzymać język za zębami.
- Kocham Ailo - wyznała. Całkiem po prostu. Tak
jak było. Nie mogła tego określić w inny sposób. Nie
sądziła, by mogła jakoś oszczędzić Emila. Mówiła
prawdę. - Kocham go tak bardzo, że czuję się chora,
pozostając z dala od niego. Ciągle o nim myślę, choć
nie są to jakieś konkretne myśli. Nie są to sny na ja
wie. Ale Ailo jest ze mną przez cały czas. Kiedy się nad
czymś zastanawiam, wydaje mi się, że z nim rozma
wiam. Chcę mu pomagać we wszystkim, co trudne.
Pragnę poznać jego życie. Być blisko niego. Cudownie
jest móc się do niego przytulić, poczuć, jak mnie obej
muje, i mieć świadomość, że należymy do siebie. Nie
muszę zawsze się z nim zgadzać, ale potrafię go wy-
słuchać. A on lubi znać moje zdanie. Jesteśmy wobec
siebie uczciwi. I nasze ciała lubią się nawzajem. Tak
właśnie kocham Ailo. Należę do niego. Czy myślisz
o mnie w podobny sposób?
- Nie mogę niczego z tobą dzielić - rzekł Emil po
woli. - Zatem nie mogę myśleć podobnie. Nie może
my być z sobą tak blisko. To niesprawiedliwe, że o to
pytasz, skoro wiesz, że nie wytrzymuję porównania.
Mogę śmiało powiedzieć, że nie jest tak samo. Ponie
waż nie jest. Oboje o tym wiemy. Możesz odetchnąć
z ulgą... - Oparł się o ścianę. Skrzyżował ręce na pier
si, tworząc coś na kształt tarczy dla obrony przed Idą.
- To jednak nie przeszkadza mi myśleć, że mogło być
inaczej. Nikt mi tego nie zabroni. Nawet ty.
- Za myśli nie płaci się cła - stwierdziła. Zaraz po
tem wyrzuciła jednym tchem, z rezygnacją w głosie: -
Jest przecież tyle innych dziewcząt, Emil. Dlaczego nie
wybrałeś którejś z nich?
Roześmiał się cicho.
- To choroba, którą przechodziło wielu z nas - wy
jaśnił. - Na pewno o tym nie myślisz, ale jesteś bardzo...
ładna. - Przybrał bardziej stanowczy ton. - Równie do
brze mógłbym przyznać: Jesteś najpiękniejszą dziew
czyną nad całym fiordem. Najpiękniejszą kobietą, po
winienem raczej powiedzieć. Chłopcy ulegają przede
wszystkim temu, co widzą. W każdym razie, kiedy są
młodzi. Większości z nich to stopniowo mija. Nie
wszyscy mogą zdobyć najpiękniejszą dziewczynę. By
łem na tyle głupi, że się łudziłem. W domu uczono
mnie, że jestem w stanie osiągnąć wiele, jeżeli bardzo
będę pragnął. Tak więc nie uważałem, że to niemożli
we, rozumiesz. Ojciec zawsze mi powtarzał, że nie po-
winienem się zadowalać tym, co prawie dobre, tylko
sięgać po najlepsze.
- Ale Kwenowie nie cieszą się szczególnym poważa
niem - zauważyła Ida z odcieniem goryczy. - Bardzo
wiele dziewcząt przyjęłoby z radością twoją propozycję.
- Być może.
Emil zamyślił się.
- Czy to nie dziwne nagle zacząć żyć zupełnie ina
czej? - spytał po chwili.
- Nie razem z Ailo - odpowiedziała Ida stanowczo
i z przekonaniem.
- Nic nie jest takie jak to, do czego przywykłaś. In
ny jest język. Ubranie. Zwyczaje. Nie będziesz miała
jednego domu, który mogłabyś nazwać swoim. Ciągle
się będziesz przenosić z miejsca na miejsce. I ludzie bę
dą cię traktowali jak Laponkę. Nie będą pytali, skąd
pochodzisz. Spojrzą na ciebie i powiedzą: Laponka.
- Właśnie - potwierdziła. Jej oczy błyszczały. Z dumy.
- Czy to ci nie przeszkadza? - spytał zaskoczony.
- N i e .
- Będziecie mieli dzieci - rzekł. Z trudem mu to prze
szło przez gardło. - Ludzie zobaczą, że są ubrane w skó
ry. Noszą dork i kumagi. I nazwą je Lapończykami.
- Dokładnie tak. - Ida skinęła głową, tak że jej wło
sy wyglądały jak żywy ogień wokół twarzy. - Chcę zo
stać Laponką. Z pewnością różnie będą mnie nazywa
li. Moje dzieci też będą Lapończykami. I co z tego?
Ailo już nim jest. Był nim przez całe życie. I nie znam
lepszego człowieka od niego.
- Nie będziesz się wstydzić? Żałować?
- Nieważne, kim jesteś. Najważniejsze, jakim jesteś
człowiekiem. - Wydawała się o tym święcie przekonana.
- Norweg, Kwen, Lapończyk, Fin, Prus, Rosjanin... To
tylko słowa. Często różnimy się wyglądem. Zwyczajami.
Ale w głębi duszy jesteśmy podobni. Mamy te same tę
sknoty i radości, podobnie odczuwamy smutek i ból. Mo
żemy kochać i potrafimy nienawidzić. Bywamy dobrzy
i źli. Sądzę, że przede wszystkim jesteśmy ludźmi.
- Widzę, że go kochasz - stwierdził Emil. - Napraw
dę go kochasz.
-Tak.
- Czy potrafiłabyś bez niego żyć?
- Wykluczone! Nawet jeśli dzięki temu Ailo miałby
być szczęśliwy. - Ida uśmiechnęła się blado. - Jestem
trochę zachłanna. To jedna z moich gorszych stron.
Chcę zatrzymać dla siebie to, co dobre.
- Postaram się z tym żyć - odezwał się Emil. - Do
póki będę wiedział, że jesteś szczęśliwa, jakoś wytrzy
mam.
- Nie jesteś tak uczuciowy jak ja!
- Prawdopodobnie nie.
- Przepraszam! - Nie zamierzała mu mówić czegoś,
o czym pewnie sam lepiej wiedział, czegoś, co może
sprawiło mu przykrość. - Szkoda, że nie straciłeś gło
wy dla innej dziewczyny. Na przykład takiej jak So
fia. Byłbyś dla niej odpowiednią partią.
-Ja także uważam, że to szkoda. Najwyższy czas się
ożenić. Powinienem zostawić potomka. Przekazać da
lej nazwisko. Mieć syna.
Skrzywił się.
- Akurat jeśli o to chodzi, nie mogę zaproponować
ci swej pomocy - westchnęła Ida i roześmiała się cicho.
Na zewnątrz rozległy się kroki.
Emil poderwał się na równe nogi. Rozejrzał się do-
koła. Najchętniej wyskoczyłby na łeb na szyję przez
okno, gdyby było wystarczająco duże.
- Nie robimy nic złego - uspokoiła go Ida. - Siadaj.
Przecież nie boisz się plotek. Nie masz nic na sumieniu...
- Reijo będzie wściekły.
- Przejdzie mu.
Wszedł Sedolf. Jego włosy już nie układały się tak
gładko jak wieczorem, kiedy przyszedł po Sofię.
- Patrzcie no - rzucił odrobinę zaskoczony. Przez
chwilę stał w drzwiach, po czym usiadł na ławie obok
Idy. - Tego się nie spodziewałem - dodał obrzucając
Emila spojrzeniem. - Czy to nie dziś w nocy twoja
klacz miała się oźrebić?
- Już po wszystkim.
Sedolf skinął głową.
- Skoro tu jesteś, to chyba mówisz prawdę.
Zerknął na Idę. Splótł ręce na stole, potrząsnął głową.
- Gdzie jest Sofia? - spytała Ida.
Sedolf uśmiechnął się. Ściągnął brwi.
- Ten typ określa się chyba mianem „zimnej ryby" -
rzekł. - Nigdy się z niczym takim nie spotkałem. Bar
dzo zaczęło się jej śpieszyć, kiedy przyszło co do czego.
Myślę, że pobiegła do domu. Chyba zbyt się wstydziła,
żeby przyjść tutaj.
- Wstydziła?! - Ida spojrzała oburzona na Sedolfa. -
Dlaczego miałaby się wstydzić? Nie wyobrażaj sobie,
że żadna ci się nie oprze! Sofia miała pełne prawo ci
odmówić. Powiedzieć „nie". Przecież, do diabła, jej nie
kupiłeś! Być może zorientowała się, że mimo wszyst
ko nie masz jej zbyt wiele do ofiarowania...
- Powiedziała święta Ida - dokończył z ironią Sedolf. -
Czy ona z tobą też tak rozmawia? - zwrócił się do Emila
Tamten się tylko uśmiechnął.
- Wielkie nieba! - zawołał Sedolf. -Jednak jest w to
bie, Ida, coś, czego nie ma Sofia ani żadna inna. Bóg
jeden wie, co to takiego. Trudno cię rozgryźć. Może
sęk w tym, że zawsze mówisz to, co myślisz.
- Piłeś? - spytała Ida podejrzliwie. Zwykle przeko
marzała się z Sedolfem. Nie przywykła do pochwał
z jego strony.
- Zanim zabrałem Sofię do stodoły? Oszalałaś?
Wbrew swej woli Ida musiała się uśmiechnąć.
- A co tutaj robi Emil? Siedzicie sobie całkiem sa
mi. Na pewno dobrze się stało, że przyszedłem. Ręka
boska w tym, że Sofia okazała się tak niechętna.
- Rozmawiamy - wyjaśniła Ida. - Miło jest tak po
prostu rozmawiać.
- Emil powinien zostać pastorem - stwierdził Se
dolf. - A Ailo jest chyba kompletnym durniem, że po
zwolił ci tu zostać.
- Ailo ma do mnie zaufanie.
- Akurat! - prychnął Sedolf. - Kompletny dureń. Ja
bym nigdy nie ufał żadnej kobiecie.
Ida spojrzała na niego z powagą. Strofowanie go nie
miało sensu. Po prostu nic do niego nie trafiało.
- To twój kłopot - odparła.
- Sądzę, że po części ty ponosisz winę za to, że nie
udało mi się dziś wieczorem.
Duże oczy Idy zrobiły się jeszcze większe.
- Emil, czy uwierzysz, że Ida pouczała mnie, jak
mam to robić? - zwrócił się do przyjaciela.
- Może naprawdę mogła cię czegoś nauczyć? - spy
tał Emil.
Sedolf udał, że nie dosłyszał.
- Szkoda, że zdążyłaś wyjść za mąż, zanim zwróci
łem na ciebie uwagę! - rzucił Sedolf z wyzywającym
błyskiem w oku.
Owinął wokół palca kosmyk miedzianych włosów Idy.
- Gdybym nie wyszła za mąż, nie mogłabym ci da
wać dobrych rad - odrzekła.
Sedolf wypuścił jej włosy. Spojrzał ponad stołem na
Emila.
- Schowałem coś w stodole - wyznał półgłosem, po
chylając się ku niemu. - A Sofia już dziś w nocy nie
wróci. Masz ochotę iść tam ze mną? Nie powinieneś
siedzieć sam na sam z Idą. A wątpliwe, czy będzie
przyjemniej, jeżeli ja z wami zostanę. Ida i ja po pro
stu musimy się kłócić.
- Chyba rzeczywiście lepiej będzie, jeżeli pójdziemy -
przyznał Emil. - Obaj.
9
- Jeżeli przyszedłeś, żeby sprawdzić, co robię, to nie
potrzebnie się trudziłeś - powiedziała Ida do Knuta,
kiedy odwiedził ją następnego ranka. - Dałabym sobie
radę, chociaż Sofia nie mogła zostać ze mną na noc.
Wtedy zauważyła, że Knut od wczoraj nie zmienił
ubrania. Wyglądało na to, że w nim spał albo że w ogó
le się nie kładł. Poruszał się jak pijany.
- Syn! - zawołał z radością. Porwał Idę do góry i za
kręcił nią w powietrzu. - Dziś w nocy urodził się nam
syn, Iduniu! Zostałaś ciocią!
Ida poczuła zawrót głowy, ale bardzo się ucieszyła,
że ma malutkiego bratanka.
- Jak się czuje Anjo? - spytała, kiedy Knut postawił
ją wreszcie na ziemi. - A mały? Nie mów tylko, że mu
sieliście sobie poradzić sami. Dlaczego nikt po mnie
nie przyszedł?
- Dobrze - rzekł Knut. Musiał usiąść. Cała jego twarz
promieniała dumą i szczęściem. Ida dostrzegła w niej coś
jeszcze, czego nie umiała nazwać. - Anjo czuje się dobrze.
A mały jest śliczny. To naturalne, skoro ma takiego ojca.
I matkę. Nie mogliśmy po ciebie przysłać. Przecież jesteś
chora, nie zapominaj o tym. I mieszkasz za daleko. Spa
liśmy, aż nagle ta niesamowita kobieta budzi mnie i mó
wi, że wydaje jej się, że chyba się zaczęło. Nigdy nie bie
głem tak szybko jak wczoraj do Sary z Myra. Co gorsza,
wypadłem z domu boso, zauważyłem to dopiero, kiedy
wracałem. A potem babka wygoniła mnie do kuchni i ka
zała nagotować wody. Anjo krzyczała, choć mówiłem jej,
że nie powinna, bo to niedobrze. Ale mały urodził się jak
wystrzelony z procy. Duży chłopak z gęstą czupryną
czarnych włosów. Możesz to zrozumieć? I Anjo, i ja je
steśmy jasnowłosi, a tu rodzi nam się syn z włosami czar
nymi jak smoła. Na szczęście oczy ma niebieskie.
- Anjo jest pewnie wyczerpana?
- Nie na tyle, by nie starczyło jej siły przegonić
mnie z domu i przysłać tutaj - odparł. - Powiedziała,
że nie mogę przez cały czas stać nad dzieckiem. Że mu
przeszkadzam. Ale ja musiałem po prostu sprawdzić,
czy oddycha. Śliczny bobas, rozumiesz to, Ida? Nigdy
bym nie pomyślał, że noworodki są takie maleńkie,
choć on właściwie jest duży.
Ida musiała się uśmiechnąć.
- Na pewno oddycha. Nie musisz ciągle nasłuchi
wać. Może chciałbyś się tu trochę przespać? - spytała.
- Oszalałaś? Nie mogę zostać. Muszę biec do Anjo
i chłopca. Mojego syna... - Smakował to słowo, lubił
czuć je na języku, lubił obracać je w ustach. - Mój syn
- powtórzył. - Będzie miał na imię Karl Rasmus. Ład
nie? Po tacie... i mamie. I po Reijo też.
Ida nie wierzyła własnym uszom.
- Karl Rasmus Knutsen Elvejord - rzekł Knut uro
czyście. - Pewnie tej nocy, kiedy wymknąłem się z do
mu po przygodę, nawet nie przypuszczałaś, że tak mi
się może ułożyć!
Ida musiała przyznać, że istotnie w to nie wierzyła.
- Tato się ucieszy. Będzie traktował małego Karla
jak własnego wnuka.
- Oczywiście, został dziadkiem!
Knut uśmiechnął się szeroko.
- Chciałbym zobaczyć jego twarz, kiedy go tak na
zwę. Reijo jakby w ogóle się nie starzeje. Nigdy nie był
taki jak inni rodzice.
- Wielu zostaje ojcami w wieku czterdziestu lat -
wyrwało się Idzie.
Nie potrafiła sobie wyobrazić Reijo jako świeżo
upieczonego ojca. Nie teraz. Wydawało się to gorsze,
niż zobaczyć go jako dziadka.
- Nie ma w okolicy takich kobiet, które pasowały
by do Reijo - stwierdził Knut. - Może to okropne tak
mówić, ale nie chciałbym, żeby znalazł sobie żonę. Re
ijo zawsze był nasz. Chociaż ożenił się z mamą, to
przede wszystkim był nasz.
- Nasunęło mi się słowo „ofiara" - odezwała się Ida ci
cho, z namysłem. - Tato ofiarował nam bardzo wiele. I jej.
- Tylko jemu tego nie mów - ostrzegł siostrę Knut. -
Jeżeli Reijo czegoś nie lubi, to właśnie określenia „ofia
ra". Myślę, że nigdy nie odczuwał tego w ten sposób.
- Tato jest zbyt dobry - skwitowała Ida po prostu.
Knut nie miał czasu, żeby zostać dłużej. Wszystko
nowe, co czekało na niego w domu, stało się ważniej
sze od tego, co dotąd przeżył. Nawet moment, kiedy
znalazł złoto, wydawał się drobnostką w porównaniu
z narodzinami syna. Ida rozumiała to, lecz traktowała
z dystansem. Doświadczenie przybliża pewne dozna
nia. Ona jeszcze tego nie doświadczyła.
Znowu została sama. Choć od dawna o tym marzy
ła, nie odczuła wcale takiej swobody, jak przypuszcza
ła. Myśli krążyły nieustannie wokół jednego. Choćby
nie wiem jak się starała, nie mogła się od nich uwolnić.
Ailo - Raija - Michaił - Ailo - Raija - Michaił - Ailo...
I tylko jedno wielkie „dlaczego", które rosło i rosło.
Tak bardzo by chciała spotkać tego brata. Chciałaby go
posłuchać, usłyszeć, jak opowiada o matce, którą on znał.
Ida zapomniała, że nawet nie mówią tym samym ję
zykiem.
Nie wytrzymała i wybiegła z domu.
Nie pomyślała, że od czasu, jak wstała z łóżka, nie
pokonywała większych odległości niż do łaźni i z po
wrotem.
Skierowała się do wioski. Uświadomiła sobie, że So
fia nie będzie miała odwagi pokazać się na cyplu. Po
stanowiła więc ją odwiedzić.
Ida, która nigdy wcześniej nie znalazła się na krawędzi
rzeczywistości, teraz doznała wrażenia, że śni na jawie.
Szła, ale nogi niosły ją w innym kierunku niż do wio
ski i domu Sofii. Choć stopy dotykały ziemi, oczy za
glądały do zupełnie innego świata, przeżywała coś cał
kiem innego niż to, co rzeczywiście działo się wokół niej.
Szukała grobu. Razem z nią byli Ailo i Maja. Palca
mi dotykała spróchniałego drewnianego krzyża, stara
jąc się odnaleźć litery, które utworzyłyby znajome imię.
Szukali. Była noc. Ponad nimi pojawiła się zorza po
larna. Musiała panować zima, ale Ida nie marzła.
Wszystko wydawało się dziwnie jasne pod chybotli
wym światłem lampy niebieskiej. Tańcząca zorza jak
by wskazywała, czego od nich chce - pociągnęła ich za
sobą w kierunku, którego sami by nie wybrali.
Nie dotarli na cmentarz. Nie znaleźli też krzyża, na
którym widniałoby nazwisko, którego szukali.
Ida usłyszała głos Mai:
- Dlaczego szukamy w tym miejscu? Nie rozumie-
my przecież tych liter. Nigdy nie znajdziemy właści
wego grobu.
Zorza polarna skierowała ich w stronę morza.
W stronę kilku nieforemnych statków. Zobaczyli, jak
załadowywano drewno i mąkę. Brudni mężczyźni
w zniszczonych ubraniach z mozołem wnosili towary
na kolorowe żaglowce.
Imię, które pragnęli znaleźć, widniało na burcie jed
nego ze szkunerów. Wyryte znajomymi literami. Nie
w obcym alfabecie. To właśnie wskazywała im zorza
polarna. Z cienia wyłoniła się kobieta z luźno rozpusz
czonymi włosami, spływającymi czarną falą dużo po
niżej pasa. Stała na wietrze, z tymi czarnymi, rozwia
nymi włosami - zasłaniały częściowo jej twarz, ale
wszyscy troje ją rozpoznali.
Na twarzy miała zmarszczki. Oczy ciemniejsze na
wet od oczu Mattiego.
Była ładnie ubrana, ale na ramiona narzuciła znisz
czony szal w kolorze tabaki. Na jej szyi wisiał amulet
- ptak w locie, wyrzeźbiony w białej kości, zawieszo
ny na cienkim rzemyku. Obracała go w palcach, przy
glądając się trojgu młodym.
- Szukacie mojego grobu? - spytała. - Nie znajdziecie
go. Tylko umarli mają groby, nie wiedzieliście o tym?
Dlaczego szukacie mojego? Mnie nigdy nie pochowają
w mogile. Spocznę w morzu. W końcu połączę się z tym,
którego zawsze kochałam. Nie wiedzieliście o tym?
Zmarszczki zdradzały jej wiek. Wyglądała jak doj
rzała kobieta, a to nie zgadzało się z tym, czego się do
wiedzieli: że umarła, mając dwadzieścia pięć lat.
- Chciałam was zebrać wszystkie razem - rzekła. Ida
uświadomiła sobie, że gdzieś już słyszała ten głos. To
ten sam, który mówił do taty przez Maję. - Jest was
więcej, niż wywróżyła mi Elle. Bardzo cierpiałam
z waszego powodu... a może to wy cierpiałyście prze
ze mnie? Nie wiem. Ale ja również doznałam wiele bó
lu. Nie ma Knuta...
- Urodziło mu się dziecko. Nadali małemu imię
Karl Rasmus.
- Brakuje Elise - mówiła dalej.
- Elise wyjechała.
- Nie ma tu mojego Michaiła. Jewgienij nie chciał
go puścić. Michaił jest jego wielkim wyrzutem sumie
nia. Tak jak i ja. Jewgienij wykradł mi dziecko Mikka-
la. Dlatego nazwał swojego syna jego imieniem. Jew
gienij kocha i cierpi. Nie powinniście mnie szukać.
Nie znajdziecie grobu. Nie powinniście marznąć
w tym żółtym świetle. Dowiecie się, kiedy nadejdzie
mój czas. Nie wolno wam zapomnieć, że chcę spocząć
w morzu. Nie pozwólcie, by Reijo o tym zapomniał!
Zniknęła im z oczu. Tak samo zniknęły statki i port,
i morze. Podobnie zorza polarna, wyginając się w roz
maite kształty, odpłynęła za horyzont.
Ailo spytał Idę o broszkę. Wyciągnął rękę, lecz ona
jej nie miała.
- Należy do Mai - rzekł Ailo. - Nie wolno połą
czyć broszki z pozostałą częścią pamiątki. Nie powin
niśmy tego robić. Broszki nie wolno nigdy używać ra
zem z pozostałymi klejnotami ślubnymi. Tato sobie
tego nie życzy. Broszkę otrzymała Maja. Musisz ją jej
oddać. Dostaniesz ode mnie ptaszka, Ida. Złotego
ptaszka...
Odszedł w ciemność.
- Dokąd idziesz? - spytała. Krzyknęła. Rzuciła się
za nim w otchłań, ale nie mogła go znaleźć. Słyszała
jego kroki, ale go nie widziała.
- Dokąd idziesz, Ailo? Nie odchodź ode mnie.
- Nie opuszczam cię na długo - obiecał. - Przyjdę
po ciebie, nie obawiaj się! Maja mnie potrzebuje. Pły
nie w nas ta sama krew, nie mogę jej zawieść.
Ida pamiętała, że to ona i ojciec mieli wyruszyć,
a nie Ailo po nią przyjść. Nie tak się umawiali. Nie
mógł przecież źle zrozumieć.
Zawołała go, próbowała zatrzymać. Ale wkoło pa
nowała nieprzenikniona ciemność.
- Nie jestem Ailo! Ailo tu nie ma! Ida! Ida! Na Bo
ga, uspokój się, dziewczyno! Ailo tu nie ma. Nie mo
gę go tu sprowadzić, nawet gdybym bardzo chciał!
Ida przetarła oczy. Nie zobaczyła ani ciemności, ani
zorzy polarnej. Niebo było czyste, niebieskie. Drzewa
soczyście zielone. Oczy, w które spojrzała, nie przy
pominały błyszczących, piwnych oczu Ailo. Te wyda
wały się ciemniejsze i smutniejsze. To nie pociągła
twarz Ailo pochylała się nad nią, lecz inna - szeroka,
bardziej surowa i bardziej męska...
- Ailo? - powtórzyła.
- Nie ma go tu - odparł Sedolf.
- Ale on był tu przed chwilą - szepnęła i ponownie
zapadła w letarg.
Sedolf uklęknął na świeżo skoszonej łące. Ida poja
wiła się znikąd. Wyszła z lasu, przez który nie wiodły
tu żadne ścieżki. Wołała Ailo. Miotała się wkoło, jak
gdyby czegoś albo kogoś szukała. Zemdlała.
Bóg jeden wie, jakim cudem zdołała dotrzeć tak da
leko. Na skróty droga z cypla do tego miejsca zajmo-
136
wała zwykle ponad godzinę. Nie rozumiał, jak Ida mo
gła się zdobyć na taki wysiłek.
Od zachodu nadciągał deszcz.
Po nocnej popijawie z Emilem Sedolf nie czuł się
zdrów. Nie był w stanie dojść do domu. Zresztą nikt
na niego nie czekał. Już dawno zyskał miano czarnej
owcy w rodzinie. I już niejeden raz sypiał w stodołach.
Chyba Ida nie jego szukała?
Emila?
Mało prawdopodobne.
Wyglądało na to, że dziewczyna nie zdawała sobie
sprawy, gdzie się znajduje...
Mogła tak iść w zamroczeniu aż z cypla. To szaleń
stwo zostawiać ją samą w domu! Jeszcze nie całkiem
doszła do siebie po chorobie.
Sedolf wziął ją na ręce. Przez sekundę zdumiał się,
że jest taka lekka. Ale przecież nie należy do wysokich.
Wydawała się w jego ramionach jak nieżywa. Serce mu
zamarło na samą myśl. Musiał przysunąć twarz blisko
jej ust, żeby przekonać się, że nadal oddycha. Lecz od
płynęła gdzieś daleko, pogrążona w głębokim śnie.
Przestraszony i oszołomiony, zaniósł Idę do stodo
ły. Delikatnie położył ją na sianie, przykrył kocem,
który przyniósł tu z myślą o Sofii. A więc jednak się
na coś przydał, chociaż zupełnie w innym celu.
Sam usiadł obok Idy. Opróżnił butelkę do ostatniej
kropli. Stwierdził, że to dość nędzne śniadanie. Przy
szło mu na myśl, że powinien wreszcie się ustatkować,
zostać porządnym człowiekiem - on także. Kiedyś...
Być może Sofia stanowiła jakieś rozwiązanie. Sta
nąłby przed pastorem w garniturze i białym krawacie.
Obiecałby wierność do końca życia i być może uwie-
137
rzył, że uda mu się grać rolę męża - przynajmniej
przez jakiś czas. Chociaż to trochę nieuczciwe wobec
Sofii. Ida miała rację, że ta mała jest trochę niedoświad
czona. Marzyła pewnie o czymś całkiem innym.
Sedolf nie oddawał się marzeniom. To dobre dla
dziewczyn. On co najwyżej potrafił sobie wyobrazić bo
gactwo. Nie śnił na jawie o kobietach. Nigdy nie musiał.
I tak miał dość wrażeń.
Ludzie gadali, że Knut ma pieniądze. Dużo pienię
dzy. Pomógł tym, którzy stracili wszystko w pożarze.
Wybudował sobie duży dom w miejscu, gdzie spłonął
dom Mai. Postawił oborę z solidnych belek. Kupił ko
nie i krowy. Zdobył ziemię orną i łąki.
To musiało kosztować.
Nie wyglądało na to, żeby Reijo kiedykolwiek mar
twił się o to, czy jego posiadłość spali się czy nie. Sprze
da ryby czy nie. Z drugiej strony jednak nie opływał
też w dostatki. Mało prawdopodobne, żeby chował coś
w skrzyni.
Co za bzdurne myśli.
Reijo przecież nie miał już córek na wydaniu. Sedolf
nie znał również nikogo, kto by się w wiosce ożenił dla
pieniędzy i majątku. Chociaż to z pewnością jedyny do
bry powód, żeby się ożenić. Ida wyglądała tak młodo.
To dziwne myśleć o niej jako czyjejś żonie. Mężatce.
Dobrze, że żaden z nich, ani on, ani Emil, nie za
trzymał się wczoraj dłużej na cyplu. To mogłoby na-
psuć wiele krwi.
Emil nadal pozostawał pod silnym urokiem Idy, ale
przecież musi w końcu zrozumieć, że nic nie wskóra,
odwiedzając ją jako wieczny zalotnik. Dziewczyna nie
jest już panienką. Wyszła za mąż.
Emil powinien ożenić się z Sofią. Pasują do siebie
jak ulał. Oczywiście sami tego nie dostrzegają.
Sedolf długo rozmyślał. Powoli rozjaśniało mu się
w głowie. Tymczasem deszcz zdążył porządnie zmo
czyć dach stodoły.
Ida czuła się bardzo osłabiona i rozbita, kiedy się
ocknęła. Popatrzyła na rozeschnięte ściany i ciemne
sklepienie, drzwi zawieszone trochę krzywo.
Zorientowała się, co ją obudziło. Grzmoty burzy.
- Gdzie ja jestem? - spytała.
Sedolf przeciągnął się i powoli, niespiesznie usiadł.
Udało mu się trochę przespać. Nigdy nie miał dosyć
snu. Rzadko tylko temu poświęcał noce. Miał tak wie
le innych nocnych zainteresowań...
- Witamy z powrotem - rzekł. - Gdzie jesteś? W na
szej stodole. W połowie drogi w góry. Możesz mi po
wiedzieć, w jaki sposób się tu dostałaś?
Ida potrząsnęła głową.
- Zamierzałam odwiedzić Sofię - odparła. Próbowa
ła sobie przypomnieć, dlaczego do niej nie trafiła, ale
wyraźnie pamiętała jedynie to, czego nie mogła prze
żyć naprawdę. Sen. - Wybrałam się do Sofii - powtó
rzyła. Czuła się nieswojo. - Nie mam pojęcia, jak się
tu znalazłam. To niemożliwe, bym uszła tak daleko!
To straszny kawał drogi, prawda, Sedolf?
Skinął głową.
Burza nie dawała za wygraną. Zobaczyli, jak błysnę
ło. Zagrzmiało długo potem, a więc nie było powodu
do obaw.
- Wołałaś Ailo.
- To mi się śniło - powiedziała wymijająco. - Mu
siałam iść we śnie.
- Ale nie spałaś, kiedy wychodziłaś z domu?
- Tak, masz rację - przyznała. - Nic się nie zgadza.
Wybrałam się do Sofii. Tego jestem pewna. Ale nie pa
miętam, jak szłam. Nic z tego nie pamiętam. Tylko ten
sen, który wydaje mi się dość dziwny.
- Opowiesz? - spytał.
Ida potrząsnęła głową.
- Nie zrozumiałbyś - odparła.
Nie zdawała sobie sprawy, że go zraniła. Sedolf nie
mógł wszak odgadnąć jej intencji, nie wiedział, że zda
rzenia, których dotyczył sen, zna tylko najbliższa ro
dzina. Uznał teraz, że Ida traktuje go jak kogoś niepo
ważnego. Wiedział, że Ida dużo rozmawia z Emilem.
Dzieli się z nim swoimi myślami. Emil tak mówił.
Uważa zatem, że jestem bardziej powierzchowny niż
Emil, pomyślał. To trochę zapiekło. Nie dlatego, żeby za
mierzał się do niej jakoś zbliżyć, ale to zawsze boli, kiedy
ktoś nas uważa za niezbyt rozgarniętego. Odchrząknął.
- Weszłaś, zataczając się, na łąkę. Krążyłaś przez
chwilę w kółko. Wyglądało, jakbyś czegoś szukała. Po
tem upadłaś. Wołałaś Ailo.
- Tyle pamiętam - powiedziała.
Usiadła. Miała na kolanach wełniane getry. Suche
źdźbła trawy we włosach.
Sedolf wyjął ostrożnie kilka z nich.
Ida spojrzała na koc, uśmiechając się krzywo.
- Przygotowałeś się, co? A może zawsze korzystasz
z tego miejsca?
- Tylko ten jeden raz - zapewnił i uśmiechnął się
szeroko. - Zwykle prościej jest wymknąć się do ko
mórki lub na strych.
- Sedolf, przyznaj szczerze, czy jest w tym coś szcze-
gólnego? - spytała. - Zmieniać dziewczyny jedną po
drugiej?
- Hm - mruknął Sedolf. - Nigdy nie próbowałem
czegoś innego.
- Nigdy w żadnej nie byłeś do tego stopnia zako
chany, żebyś pragnął być tylko z nią? Nigdy nie chcia
łeś się ustatkować? Mieć dzieci?
- Nie - odparł szczerze. - Żadnej też nie miałem wie
le do ofiarowania. Nie więcej niż jedną noc, rozu
miesz? Nie jestem zbyt wiele wart. Wiesz, że zostałem
wyrzucony z pracy?
Ida wiedziała o tym. Wszyscy wiedzieli. Wielu zbyt
dużo o tym rozprawiało. Gwiazda Sedolf a jako ewen
tualnego zięcia znacznie po tym przygasła.
- Chyba też specjalnie do niczego się nie nadaję. Nie
powinienem składać odpowiedzialności za dom na
barki dziewczyny. A tym bardziej jeżeli chciałbym zo
stać ojcem...
- Knutowi dziś w nocy urodził się syn - przerwała
mu Ida.
- Nie śniło ci się?
- Nie, Knut przyszedł dziś rano na cypel i powie
dział mi o tym. Chłopiec będzie miał na imię Karl Ras-
mus. Sara z Myra pomagała przy porodzie. Knut za
chowywał się jak pijany.
- Nie miałaś zamiaru iść do niego?
- Nie. Pamiętam dobrze, że wybierałam się do So
fii - upierała się stanowczo. - Wcale nie myślałam
o Knucie. Zdawałam sobie sprawę, że nie zdołam dojść
tak daleko.
- Przeszłaś dwa razy większą odległość - zauważył
cicho Sedolf.
Rzeczywiście. Ida czuła się straszliwie zmęczona,
więc pewnie tego dokonała. Ale nie rozumiała, jak to
się stało.
- Czy Emil coś mówił? - spytała. - Czy uważa, że
go w pewnym sensie zachęcam?
- Nie zamierzam ci o tym opowiadać.
- Nie chciałam mu robić nadziei - tłumaczyła się Ida,
jak gdyby nie zrozumiała słów Sedolfa. - Ale z Emilem
świetnie się rozmawia. On mnie tak dobrze rozumie.
Przynajmniej pozwala mi mówić. Chyba przede wszyst
kim o to chodzi. Pozwala mi się wygadać. Wydaje mi
się, że posuwam się za daleko, kiedy nazywam go swo
im przyjacielem. Czuję, jakbym go wykorzystywała...
- Przekonywałem go, żeby przestał cię odwiedzać -
rzekł Sedolf z naciskiem. - To ty powinnaś mu to po
wiedzieć. Ja tylko usłyszałem, że przemawia przeze
mnie zazdrość i że sam mam na ciebie oko.
Ida uśmiechnęła się.
- Emil uratował mi życie.
Sedolf także się uśmiechał, ale przez sekundę pojawiło
się w jego wzroku coś dziwnego. Być może się myliła...
- Ty też - dodała.
To niedobrze, że wszyscy największe zasługi przypisu
ją Emilowi. Gdyby Sedolf nie usiadł przy wiosłach, nikt
nie zostałby uratowany. Emil miał trudniejsze zadanie, ale
Sedolf włożył tyle samo wysiłku - jeżeli nie więcej.
- I dlatego nie możesz zażądać od jednego z nas al
bo od nas obu, żebyśmy się odczepili? - spytał trochę
wyzywająco. - Nawet jeśli tak by było lepiej? Powin
naś dać Emilowi trochę czasu, żeby się zastanowił
i zrozumiał, że potrzebna mu jest taka żona jak... jak
na przykład Sofia.
Ida sama o tym myślała. Jeden z kącików jej ust lek
ko drgnął.
- Powiedziałeś mu to? - spytała.
Sedolf skinął głową.
- A on odwarknął, bym pilnował własnych spraw.
Zapewnił mnie, że sam decyduje o swoim życiu. I że
to mu odpowiada.
Sedolf odnalazł wzrok Idy.
- A może i ty mu o tym mówiłaś? Na pewno my
ślałaś, że powinien zająć się Sofią, widać to po tobie.
Ale czy dałaś mu to do zrozumienia? '
- W pewnym sensie.
- Czy między tobą i Ailo nie dzieje się przypadkiem
coś złego?
- Dlaczego, u licha, o to pytasz?
- Ludzie gadają. Że z powodzeniem mógł jeszcze za
czekać. Że to wygląda dziwnie. I niewątpliwie tak jest.
Idę na moment jakby sparaliżowało. Nigdy nie
przyszło jej do głowy, że ludzie mogą tak pomyśleć.
To absolutnie nie pokrywało się z rzeczywistością.
- Czy Emil też tak uważa? Nie powinien! Tłuma
czyłam mu, dlaczego rozstaliśmy się z Ailo. - Zaczerp
nęła powietrza. - Między mną i Ailo wszystko dobrze
się układa. Po prostu musiał wyjechać. Cały czas się
zastanawiam, dlaczego to nie spotkało kogoś innego,
tylko nas? Nie mogłam przecież mu towarzyszyć. Ale
potwornie za nim tęsknię. Nigdy nie potrafiłabym my
śleć o kimś innym, dopóki mam świadomość, że Ailo
czuje to samo. Emil o tym wie.
- Jesteś pewna?
Czy mogła być pewna? Czy w ogóle można być
pewnym czegokolwiek?
- Nie mogę tu zostać - oświadczyła.
Nie chciała więcej myśleć o Emilu. Nie chciała usi
łować zgadnąć, co mógłby myśleć Emil.
- Odprowadzę cię do domu, jak tylko przestanie padać.
Ida popatrzyła na Sedolfa.
- Nigdy nie zdołam tam dojść. To za daleko - przy
znała z niechęcią.
- Poniosę cię - rzekł chłopak odważnie. - Nie jestem
słabeuszem, jak wiesz. Wszystkie dziewczęta znad fior
du szaleją za moimi muskularni.
Ida skrzywiła się, ale odniosła wrażenie, że lubi Se
dolfa nieco bardziej niż przedtem. Jest co prawda nie
poprawnym uwodzicielem, ale jest też człowiekiem.
Potrzebował jedynie okazji, by to udowodnić.
Musieli czekać dłużej, niż zamierzali. Prawie zaczy
nał się nowy dzień. Zdążyli porządnie zgłodnieć, za
nim deszcz przestał padać. Ugasili tylko pragnienie, to
nie było trudne.
- Czuję się jak kapryśna dama - zwierzyła się Ida,
siedząc na plecach Sedolfa, kiedy przedzierali się przez
mokry las.
Sedolf wybierał najmniej uczęszczane ścieżki. Ida
była mu za to wdzięczna. Ona, która nie przejmowa
ła się ludzkim gadaniem, czułaby się strasznie, gdyby
ją ktoś teraz zobaczył.
Stało się jednak coś jeszcze gorszego.
Reijo wrócił.
Krążył po domu niczym dziki, rozjuszony byk, za
ślepiony strachem i złością.
Kiedy Sedolf postawił Idę na podwórzu, ojciec dał
upust emocjom. Nie zdążyli nawet otworzyć ust, by
144
cokolwiek wyjaśnić. Reijo zaciśniętą pięścią uderzył
Sedolfa w twarz i powalił go na ziemię, zanim Ida zdo
łała zareagować.
Reijo nie poprzestał na tym. Porządnie uderzył jesz
cze kilka razy.
Sedolf coś zabełkotał, Ida zobaczyła, jak wywróciły
mu się oczy, tak że widoczne były tylko białka.
- Co ty sobie, do cholery, wyobrażasz?! - zagrzmiał
Reijo i dosłownie pociągnął córkę do domu. Sedolfa
zostawił tak, jak leżał.
Ida wyrwała się ojcu. Zachwiała się i musiała oprzeć
się o ścianę. Przy każdym oddechu bolało ją w pier
siach, w płucach świszczało i rwało.
- Zabłądziłam - wykrztusiła zdyszana. - Chciałam
pójść do Sofii i nie rozumiem, jak to się stało, że zna
lazłam się w lesie. Sedolf mnie znalazł. Zaczęło padać...
Nie mogliśmy wrócić wcześniej...
- Mówisz, że nie wiesz, jak to się stało?
- Zupełnie tego nie rozumiem. - Ida pokręciła głową. -
Nie wiem, co mną kierowało. To przypominało sen.
Reijo zmusił ją, by wszystko dokładnie opowie
działa.
Nie skomentował ani słowem.
- A gdzie są Knut i Anjo? Czy nie powinni być tu
razem z tobą?
- Urodziło im się dziecko - odparła Ida. - Chłopiec.
Reijo odetchnął kilka razy, zdenerwowany. Za
mknął oczy. Starał się uspokoić. Potem wziął wiadro
z wodą, wyszedł i wylał zawartość na Sedolfa.
Wciągnął chłopaka do domu. Sedolf doszedł do sie
bie, ale wyglądał, jakby pragnął znowu się zapaść
w ciemność.
145
- Jak na swój wiek, masz tęgą pięść - syknął.
Uśmiechnął się blado.
- Powinienem ci raczej podziękować - przyznał Re-
ijo.
Sedolf skrzywił się.
- Nie miałem żadnych niecnych zamiarów wobec
Idy. A gdyby nawet, to teraz nigdy nie przyjdzie mi to
do głowy. Ale powinniście jej lepiej pilnować.
10
Emil więcej nie pokazywał się na cyplu. Sedolf tak
że nie przychodził. Nikt oprócz Idy za nimi nie tęsk
nił. Sofia również się zaszyła. Henriettę wpadała od
czasu do czasu, kiedy nie znalazła nikogo innego, kto
zniósłby jej paplaninę.
Ida miała duże grono koleżanek. Przyjaźniła się
również z wieloma chłopcami. Mimo to czuła się po
twornie samotna. Mieszkała bez męża, lecz nie była
wolna, by móc bawić się i śmiać tak jak inni młodzi.
Została mężatką, ale nie było przy niej Ailo, więc nie
mogła bywać u innych małżeństw.
Widywała Knuta, Anjo i ich synka. I Reijo.
Nabrała sił. Jej oddech nie brzmiał jeszcze tak, jak po
winien, ale kłucie przy nabieraniu powietrza zniknęło.
Mogła już robić wszystko, co robiła wcześniej. Mogła bie
gać bez większego wysiłku. Mogła sobie na wiele pozwo
lić, nie dostając przy tym zadyszki ani zawrotów głowy.
Jednak uznała, że to bez znaczenia. Poprawa stanu
zdrowia prawie nie miała sensu. Nikt się nie cieszył ra
zem z nią. W końcu sama nie była w stanie się cieszyć.
Reijo wspomniał, że być może wkrótce wyruszą na
wschód, zaraz po letnim zgromadzeniu. Wtedy nie bę
dą musieli sami szukać dróg i nie wydeptanych szla
ków przez pustkowie, w każdym razie na początku.
Bezpieczniej jest wędrować większą grupą, chociaż
prawdą było, że podróżujący też okazywali się różni.
Ida bardzo pragnęła wyjechać. Chciała udać się
w drogę choćby zaraz. Ożywiła się, gdy tylko ojciec
o tym wspomniał.
Z całej duszy marzyła o tym, by jak najszybciej zna
leźć się obok Ailo. Nie znosiła życia w próżni.
Nie była do tego stworzona, czuła się jak w więzie
niu, co prawda z życzliwymi strażnikami, ale jednak
w więzieniu.
Istniał jeszcze jeden powód. Coś, co sprawiało, że
nie mogła się doczekać spotkania z mężem. Wcześniej
nawet jej to nie przeszło przez myśl. Pochłonięta róż
nymi kłopotami na nic nie zwróciła uwagi. Dopiero
Anjo, z rumieńcem na twarzy, ściszonym głosem za
siała pierwsze ziarno nadziei.
- Czy zauważyłaś, że pasek twojej spódnicy zrobił
się trochę ciasny, Ida?
Ida stała z maleńkim Karlem na ręku. Musiała skryć
twarz za miękkim, drobnym ciałkiem, kiedy dotarł do
niej sens tych słów.
- Może - przyznała rację Anjo. Nie powiedziała nic
więcej.
Anjo zachowała się dyskretnie. Obyło się bez gło
śnych aluzji i rozgłaszania tego, czego się domyślała.
Być może szepnęła coś Knutowi, ale on udawał, że nic
nie wie.
Ida zdawała sobie sprawę, że uwaga dotycząca pa
ska była słuszna. Ale w ciągu ostatnich miesięcy tak
niewiele się ruszała. Może po prostu przytyła.
Oglądała ciemniejszy pas skóry w okolicy talii. Po
myślała znowu o spódnicy. Nie przypisała temu jakie
goś szczególnego znaczenia. Brzuch wyglądał tak jak
zwykle, ale tego wieczoru przez dłuższą chwilę ręce
Idy spoczęły na nim z miłością.
Obejrzała piersi - nie potrafiła stwierdzić, czy zro
biły się cięższe, czy brodawki pociemniały. Zapragnę
ła, żeby Ailo znalazł się przy niej. Dobrze byłoby być
razem i wspólnie szukać pierwszych sygnałów. Daw
no nie krwawiła, ale po ciężkiej chorobie to też nie
musiało jeszcze niczego oznaczać.
Ida długo się zastanawiała.
Czuła, że w jej ciele coś drgnęło. Ale minęły tygo
dnie, zanim odważyła się przyznać do tego Anjo.
Wcześniej jednak wymogła na niej złożenie uroczystej
przysięgi, że zachowa to dla siebie.
- Myślę, że masz rację - zwierzyła się. - Myślę, że
jestem przy nadziei.
- Czy Reiio o tym wie?
Ida energicznie potrząsnęła głową.
- Nie mogę mu nic powiedzieć, zanim nie dotrze
my na tyle daleko, żeby nie mógł zawrócić.
Anjo uśmiechnęła się i potargała Idę po włosach.
- Czy jest ci niedobrze nad ranem?
Ida nie miała mdłości. Czuła jednak, że nosi w so
bie zalążek życia.
Czuła i pragnęła tego całą sobą.
- Nie boisz się, że podróż będzie zbyt uciążliwa?
Ida potrząsnęła głową.
- Chcę być z Ailo, kiedy dziecko przyjdzie na świat.
Tylko to wydaje mi się słuszne. Ailo powinien poznać
maleństwo równie wcześnie jak ja. Powinien się o nim
dowiedzieć, jeszcze zanim dziecko się urodzi. Chciała
bym razem z nim dzielić oczekiwanie. Nie mogę go za
skoczyć i tak po prostu rzucić mu niemowlę na kolana.
- Mam nadzieję, że mimo wszystko będziesz ostroż
na - odezwała się Anjo. - Chciałabym, żebyś nie mu
siała jechać.
- Mój dom jest tam, gdzie jest Ailo - rzekła Ida. By
ła o tym przekonana. - Dopóki Ailo żyje dla mnie, mój
dom jest przy nim. Należymy do siebie. Jestem mu
przeznaczona.
- Emil i Sofia dali na zapowiedzi - rzuciła Anjo.
Ida lekko pobladła.
- Nie wiedziałam. Ufam, że będzie im z sobą do
brze. Zawsze uważałam, że powinni...
Czuła się jednak rozczarowana, że żadne z nich nie
zadało sobie trudu, by ją zawiadomić. Chciałaby ży
czyć im szczęścia.
- Ojciec Emila jest poważnie chory - mówiła dalej
Anjo. - Spieszy im się, żeby Emil mógł przejąć gospo
darstwo.
Anjo miała w sobie coś niezwykłego. Po upływie
pierwszego trudnego okresu, została dobrze przyjęta
przez mieszkańców wioski. Nie próbowała na siłę po
konać dystansu, jaki na początku 'wobec niej stwarza
li. Kiedy jednak poznali jej wrodzoną życzliwość, za
częli ją traktować jak jedną ze swoich.
Dokonała niemal cudu, doprowadzając do ślubu
z Knutem, dużo przecież od niej młodszym. On zaś
uczynił wiele dobrego - ludzie ich szanowali.
Zdarzało się, że Anjo pragnęła, by Raija mogła zo
baczyć, jak się powiodło Knutowi. Że syn zajmuje we
wsi ważną pozycję. A jego żonę, choć obcą, ludzie trak
tują jak swoją. Wiedziała, że Raija nie była tu zbyt
szczęśliwa. Że nigdy nie udało jej się przeniknąć przez
mur niechęci i stać się cząstką miejscowej społeczności.
- Dociera do ciebie dużo więcej nowinek niż do
mnie! Przynajmniej tato będzie teraz trochę spokoj
niejszy, skoro Emil, można powiedzieć, znalazł swą
przystań... - westchnęła Ida.
- Czy Reijo mówił ci, że w podróż na północ chce
ze sobą zabrać Sedolfa?
- N i e .
Ida nic o tym nie słyszała.
- Sedolf powiedział nam o tym któregoś wieczoru.
Reijo uważa, że droga jest zbyt daleka, by mógł wy
brać się w nią sam z kobietą.
Ida wywróciła oczami.
- Myślałby kto, że to jakaś choroba być kobietą!
- W górach panują surowe warunki - tłumaczyła
Anjo. - Zgadzam się z tobą, ale rozumiem też Reijo.
Twój ojciec mieszkał tam przez jakiś czas. Ja także.
Zdaje sobie sprawę z tego, co mówi.
- Czy Sedolf się zgodził?
- Sam jeszcze nie wie. Ale co mu pozostaje? Nikt
nie chce mu dać pracy, odkąd ostatni chlebodawca go
wyrzucił. Czy masz pojęcie, że Sedolf dobierał się do
jego córki?
Ida również i o tym nie wiedziała.
- Byłoby z nim trochę weselej - zauważyła. - Tato
nie jest sobą, odkąd dowiedział się o mamie. Nawet ja
zaczynam nabierać do niej dystansu. Chociaż na po
czątku czułam się bardzo rozgoryczona.
- Jemu jest trudniej - stwierdziła Anjo. - Całkiem
ją utracił, kiedy zobaczył tego chłopca.
Sedolf przystał na propozycję Reijo. Z pewnym wa
haniem. Bez przekonania, jak sam to określił.
- To chyba nie robota dla mnie, ale mogę i tego spró
bować - stwierdził.
Wyruszyli na początku sierpnia. Dwa konie, wóz
i troje ludzi. I jeszcze maleńkie życie, o którym wie
działa tylko jedna z podróżujących osób.
Pierwszego tygodnia sprzyjała im pogoda. Dobrze
wpływała na ich humory. Przyroda w tej krainie, któ
ra wydawała się nie mieć granic, okazała się przepięk
na. Rozległa i otwarta przestrzeń - nikt nie zwichnie
sobie karku, spoglądając na szczyty wzniesień.
Sedolf powiedział, że wygląda jak płacek jego matki.
- Łatwo tu zabłądzić - dodał. Nie był pewien, czy
może zaufać Reijo i jego zmysłowi orientacji.
Ida uświadomiła sobie, że właśnie to miał na myśli
Ailo, mówiąc: pięknie. Podniecona obserwowała oto
czenie. Łykała pierwsze kęsy tego, co dla Ailo stano
wiło codzienność.
Kiedyś nazwie to swoim. Zastanawiała się, czy zrobi
to z przekonaniem. Teraz było przede wszystkim obce.
Przemierzając płaskowyż, nauczyli się żyć z owada
mi, które latały i pełzały, brzęczały i gryzły. Nauczyli
się doceniać ciszę, która zresztą tak naprawdę nigdy
nie była absolutna. Mógł ją zakłócić samotny ptak. Ko
mar, który starał się ukłuć nagą skórę. Lis wyjący ku
niebu gdzieś daleko, dalej niż sięgał wzrok...
Cisza stanowiła balsam dla uszu.
Zabrali ze sobą wystarczająco dużo rzeczy, żeby dać
sobie radę, ale nie więcej niż potrzeba. Dlatego musie
li żywić się tym, co ofiarowała im natura. Na rozle
głych mokradłach dojrzały już gdzieniegdzie w słońcu
moroszki. Ida bardzo je lubiła. Mięsa niemal nie mogła
tknąć. Poprzedniego dnia udało im się złapać zająca
i chociaż posiłek wymagał mocnych zębów, był smacz
ny. Idzie wystarczył sam zapach. Z trudem wmusiła
w siebie kilka kęsów - wymówiła się tym, że najadła
się jagód i żytniego chleba, który ze sobą zabrali.
Reijo wybrał się na przechadzkę wzdłuż rzeki, nad
którą postanowili się zatrzymać na odpoczynek. Za
mierzał się przekonać, czy uda mu się przechytrzyć ja
kieś ryby. Byłyby jutro na obiad.
- Nie możemy dostarczyć Ailo jakiejś wychudzonej
szczapy - powiedział.
Rozbili prostą jurtę, jak to robili Lapończycy. Dwa
naście żerdzi średniej długości, cienkich i prostych,
ustawili w ten sposób, że utworzyły stożek. Na wierz
chu ułożyli pokrycie z cienkiej skóry. Składało się
z dwóch płatów - inaczej by sobie nie poradzili z jego
naciągnięciem. Końce skór stykały się w miejscu, gdzie
powinno znajdować się wejście. Nie zrobili porządnych
drzwi. Zwykle tworzył je kawałek tego samego materia
łu, który stanowił pokrycie jurty. Układało się go na ze
wnątrz i przymocowywało sznurem. Potem sznur prze
ciągano przez czubek utworzony przez żerdzie, przez
dymnik, a następnie puszczano luzem nisko przy po
przecznym paliku nad paleniskiem. Ten okrągły palik
łączył cztery zgięte żerdzie, które tworzyły część nośną
szkieletu jurty. Służył również do zawieszania garnków.
Żerdzie Reijo zabrał ze sobą - okolice, w które się
wybierali, nie słynęły z wysokopiennych drzew.
Skromna jurta spełniała wiele funkcji. Dawała
schronienie przed niepogodą. Stanowiła miejsce do
spania i przygotowywania posiłków.
- Tu jest ciaśniej, niż sądziłem - rzekł Sedolf. Pró
bował w ten sposób zagaić rozmowę. Nie zawiódł ja-
ko towarzysz podróży. Ida spodziewała się po nim, że
będzie sypał dowcipami jak z rękawa. Nic podobnego.
Ten Sedolf, którego ze sobą zabrali, okazał się innym,
bardziej rozważnym człowiekiem.
- Nie zmarzły ci stopy? - spytał ze swego miejsca
przy palenisku. - Nie ma tu niestety bocznej izby, do
której można by się w razie czego wycofać. W tych wa
runkach żyje się bliżej siebie. Więcej o sobie wie. Ale
też bardziej troszczy o siebie nawzajem.
- Nie wierzę, żebym kiedykolwiek jeszcze została
z Ailo sama - wyrwało się Idzie, kiedy zrozpaczona
rozglądała się dokoła.
Przywykła do gładkich ścian z drewnianych belek.
Okien, przez które mogła wyglądać. Spiżarni, którą
mogła porządkować, podłogi wymytej do białości.
- Głowa do góry!
Sedolf położył jej dłoń pod brodę i podniósł nieco
wyżej.
- N o , dalej, Ida, uśmiechnij się choć trochę! Przynaj
mniej nie będziesz musiała szorować podłóg piaskiem.
Roześmiała się i rozpłakała jednocześnie. Nie zda
wała sobie sprawy, co ją czeka. Nie przypuszczała, że
wypełniała swe myśli fantazjami.
- Wiedziałam, że Ailo nie wyobraża sobie innego ży
cia - mówiła przez łzy. - Ale to takie dziwne nagle
wszystko zmienić!
Sedolf miał szczupłe palce. Pośpiesznie wytarł jej
policzki wierzchem dłoni. Ida ledwie to zauważyła.
- Inaczej do tego podejdziesz - zapewnił. - Kiedy już
tam zamieszkasz. Założę się, że odzyskasz energię. Bę
dzie lepiej, niż myślisz. Wierzę, że życie w jurcie nie jest
złe. W przeciwnym razie Lapończycy już dawno wy na-
leźliby coś innego. A w zimie mają przecież ziemianki...
Ida skrzywiła się. Sama otarła łzy.
- Wiesz przecież, co mówiło się u nas o tych, co
mieszkali w ziemiankach...
Sedolf doskonale pamiętał. Jego rodzina nadal
mieszkała w darniowej chacie. Zdawał sobie sprawę,
że Ida o tym zapomniała, ale jej słowa zapiekły.
- Patrzysz na to w ten sposób, ponieważ jesteś... - Nie
dokończył. Wydał się dziwnie zakłopotany. Musiał po
móc sobie rękami, choć to wcale nie pomogło lepiej się
wysłowić. - Ponieważ spodziewasz się dziecka, prawda?
Ida zamrugała i spojrzała na niego zdumiona. Popa
trzyła po sobie i stwierdziła, że niczego jeszcze nie widać.
- Czy Anjo się wygadała?
Sedolf uśmiechnął się słabo i potrząsnął ciemną czu
pryną.
- Zgadłem. Nie jesz mięsa. Wyglądasz strasznie bla
do nad garnkiem rosołu, w jednej chwili stałaś się bar
dziej kobieca niż jakakolwiek inna kobieta znad fiordu.
Nie dźwigasz, nie podnosisz, nie skaczesz jak Ida, któ
rą znałem. I jest coś w twoich oczach. Albo w uśmie
chu. Do diabła, nie wiem. Po prostu coś w tobie jest...
- Ani słowa tacie! W jednej chwili odesłałby mnie
do domu - mówiąc, owijała wokół palca kosmyk wło
sów. - Wiem, że zdarzają mi się zmienne nastroje.
Mam nadzieję, że nie doprowadzę was do szaleństwa.
- Na razie nie widać żadnych oznak - zapewnił. -
Powiem ci, kiedy będę bliski obłędu. - Nabrał powie
trza i spytał: - Dużo zostało czasu?
Ida zaczerwieniła się. Dziwnie było rozmawiać
o tym z mężczyzną. Przecież to nie Ailo.
- Chyba trzeci miesiąc. Rozwiązanie powinno na-
155
stąpić w styczniu. W samym środku surowej i mroź
nej zimy. To odpowiedni czas narodzin dla dziecka,
które ma się wychowywać w jurcie.
Wzdrygnęła się.
- Jesteś teraz ładniejsza - przyznał Sedolf jakby nie
obecny. - Mam dla ciebie pozdrowienia od Emila -
rzekł po chwili. - Nie wiedziałem, czy powinienem ci
je przekazać, czy raczej zrezygnować.
- Może mi nie zaszkodzi...
- Hm - rzekł. - Uważam, że przekazanie takich wia
domości to raczej nic przyjemnego.
- Słyszałam o nim i o Sofii - uprzedziła go Ida. - To
najlepszy pomysł, na jaki mogli wpaść.
- Emil wyznał mi - mówił dalej Sedolf - że jego de
cyzja bardziej wynikała z rozsądku niż z prawdziwych
uczuć. Że nie jest tak, jak między tobą i Ailo. - Wcią
gnął powietrze, aż zaświszczało między zębami. - Nie
przestał myśleć o tobie, ale dodał, że to nie powinno
cię niepokoić. Postara się, by Sofia była szczęśliwa. Ze
swojej strony mogę powiedzieć, że Sofia także przyję
ła jego oświadczyny z rozsądku. W jakiś sposób jej ro
dzice dowiedzieli się, że miała się ze mną spotkać tam
tej nocy. Nie byli zbytnio zadowoleni. Emil ze swoją
ziemią lepiej się nadaje na zięcia.
- Przejmujesz się tym? - spytała Ida zdziwiona.
- Sofią? Nie o nią chodzi. Ale jest mi przykro, kie
dy zawsze traktują mnie z góry. Sądziłaś, że jestem ta
ki twardy, że nic mnie nie rani?
- Nie wiem - odparła. Sedolf coraz częściej ją zaskaki
wał. Pomyślała, że w gruncie rzeczy wcale go nie zna. -
Czy Emil powiedział coś jeszcze? Żebyś mi przekazał?
- Powstrzymałem go, zanim wystąpił z mową o wiecz-
nej miłości i o tym, że na zawsze pozostaniesz w jego
sercu. Zresztą i tak mi to powiedział. Jednak ja oświad
czyłem mu, że takich rzeczy nie mówi się zamężnym ko
bietom. Niezależnie od tego, jak wielkim uczuciem się je
darzy. - Odetchnął głęboko. - Mimo wszystko życzy ci
powodzenia. „Żegnaj, Emilu", tak bym to skwitował.
- Jak to się dzieje, że chłopak o tak mało poetycz
nej duszy jak ty z taką łatwością łamie dziewczęce ser
ca? - zauważyła Ida z uśmiechem. - Dziewczęta lubią
słuchać pięknych słówek.
- Kiedy chcę, to potrafię - zapewnił, splatając dłonie
na kolanie. - Jednak nigdy nie mówiłem czegoś takiego
całkiem serio. To różnica. Teraz na pewno powiesz, że
po prostu nie spotkałem jeszcze takiej, której mógłbym
to wyznać na poważnie. I pewnie będziesz miała rację.
- Być może w związku Emila i Sofii nie ma zbyt
wiele uczucia - zauważyła Ida - ale właściwie są do sie
bie bardzo podobni. Powinni się polubić. Oboje są ta
cy dobrzy. Jako ludzie.
- Myślisz, że Ailo znajdzie dla mnie jakąś Laponkę? -
spytał Sedolf i przeczesał włosy palcami. Zwykle gładko
przylegały do głowy, układane na mokro, teraz zmieni
ły się z przodu w niesforną grzywkę, zaczynającą się wy
soko w górze i opadającą prosto na równe brwi. Przyda
łoby się ją przystrzyc.
- Możesz się zapytać Ailo - odparła. - On i Knut
wyszumieli się tej zimy, kiedy przebywali razem, pew
nie więc mógłby ci jakąś przedstawić.
- Zazdrosna? - roześmiał się zaczepnie.
- Nie - odpowiedziała szczerze. - To było kiedyś.
Ale teraz nie będzie próbował niczego podobnego. Na
to się nie zgodzę.
Zakrzywiła palce i wysunęła niczym szpony, ale ponie
waż obgryzła paznokcie, nie mogła straszyć pazurami.
- Mogłabyś mieć tylu chłopaków, ilu tylko byś ze
chciała - rzekł z przekonaniem. - Zawsze kręciło się
wokół ciebie wielu zalotników. A ty zachowywałaś się
jak księżniczka na szklanej górze.
- Nie należę do tego rodzaju dziewczyn.
- Wśród chłopaków wrzało. Pewnego razu Emil
omal nie pchnął Helmera nożem. Pamiętam, że musia
łem ich rozdzielić. Próbowałem im wytłumaczyć, że to
strata czasu bić się o dziewczynę. Zwłaszcza o dziew
czynę, która ich nie chce.
- Czy to dlatego nigdy nie widziałam cię w pobliżu? -
spytała żartem.
- Hm. Chyba mnie także byś nie przyjęła, prawda?
Ida uświadomiła sobie, że oto siedzi i flirtuje z Se-
dolfem. Robiła to bezwiednie. Po prostu rozmawiała.
Często się tak zachowywała, bez żadnych ukrytych za
miarów. To wypływało z jej natury.
- Wątpliwe - odparła zupełnie innym tonem i wsta
ła. Musiała schylić głowę, żeby nie uderzyć o żerdzie.
Nie widziała, że Sedolf również się podnosi. Poruszał
się miękko jak kot. Stanął przed wejściem do namio
tu, zanim Ida zdążyła się do niego zbliżyć. Opaloną
dłonią rozchylił krawędzie skór.
Jego oczy utworzyły dwie wąziutkie szparki. Na
ustach igrał uśmiech. Nie wydawał się groźny, raczej
życzliwy i uprzejmy. Okazał jej szacunek w sposób,
w jaki zwykł okazywać go kobietom.
Nieoczekiwanie podłożył wolną dłoń Idzie pod bro
dę, a palcem wskazującym przesunął po jej podbród
ku i szyi.
Później Ida zadawała sobie pytanie, czemu go nie
odsunęła. To byłoby takie proste, a on by nie zaprote
stował. Miała dwie wolne ręce. Nie użył siły ani prze
mocy. Jego oczy przykuwały jej wzrok - tylko tyle. Po
za tym mogła się cofnąć. Powiedzieć „nie".
Jednak w blasku jego oczu kryło się coś niezwykłe
go. Coś, na co wcześniej nie zwróciła uwagi.
Być może to właśnie ów czar, który rozsiewał wo
kół siebie i który niweczył wszelką obronę. Więcej, nie
pozwalał, by w ogóle powstała.
Ida nie rozumiała, jak do tego doszło. Sedolf także
nie uczynił tego rozmyślnie. Uświadomiła to sobie du
żo później.
Uśmiechał się lekko. Idę przeszedł dreszcz. Nie doj
dzie do tego, przebiegło jej przez głowę. Nie może do
tego dojść! To nie Ailo! On nie jest Ailo!
Ale się stało.
Poczuła jego oddech, zapach tytoniu, ciepło. Usta Se-
dolfa na swoich. Czułe, delikatne. Językiem pieścił jej
wargi, ledwie ich dotykając. Z przerażeniem uświado
miła sobie, że rozchyliła usta. Otworzyła je dla niego...
Chętnie...
- Nie wzbraniaj się - rzekł cicho, kiedy się odsunął. -
Nikt do tej pory nie poparzył się od moich pocałunków.
To całkiem miłe. Bardzo cię lubię, Ida. Nie zamierzałem
cię wystraszyć. Na moment uległem pokusie. Mam na
tyle zdrowego rozsądku, że nie pozwolę sobie na jakieś
głębsze uczucia do cudzej żony. Jestem tylko przyjacie
lem, Ida.
- Przyjaciele się nie całują, nie w ten sposób - rzuciła.
Otworzył przed nią wejście do jurty. Przyglądał się
jej przez chwilę.
- Całowałaś wielu przyjaciół, prawda? Powiedzmy,
że to za te wszystkie okazje, które straciłem. Do tej
pory. Nie kryje się w tym nic innego!
- Nigdy więcej! - wybuchnęła Ida. - Nie pozwól, by
to się kiedykolwiek powtórzyło.
- Nigdy więcej - obiecał.
Zachował się na tyle taktownie, że nie wspomniał,
iż z łatwością mogła mu przeszkodzić.
- Mam nadzieję, że Ailo doceni to, co ma - dodał
z uśmiechem, kiedy wychodziła.
Poczuła na rozpalonych policzkach chłodne wieczor
ne powietrze. Miała nadzieję, że się nie zaczerwieniła.
Zatrzymała się. Przed nimi jeszcze wiele tygodni.
Wiele tygodni, podczas których będą musieli przeby
wać blisko siebie.
- Czy nie mógłbyś zapomnieć, że jestem... kobietą? -
spytała i popatrzyła Sedolfowi prosto w oczy. Stanęła
tak, że nie mógł wyjść z jurty.
Chwycił ją lekko za ramiona, zmusił, by się przesu
nęła, żeby i on mógł się znaleźć pod otwartym niebem.
- Zapomnieć, że jesteś kobietą? - powtórzył z cie
płym uśmiechem. Był tak diabelnie miły. Czuła się
przy nim jak półidiotka. Jak jakaś histeryczka, która
reaguje zbyt gwałtownie. - N o , tak - westchnął. - Mo
gę w każdym razie obiecać, że nie będę z tobą więcej
flirtował. Dobrze? Przyznaję, że głupio się zachowa
łem. Ale już taki jestem, że zawsze robię rzeczy, któ
rych potem żałuję. Przyjmiesz przeprosiny?
Puścił ją i wyciągnął rękę na zgodę.
Ida uścisnęła ją bez wahania.
- Zapomnijmy o tym - powiedziała. Zastanawiała
się, czy Sedolf również kłamał.
11
Ida sądziła, że już nie grożą jej poranne mdłości. Ale
właśnie dopadły ją z pełną mocą.
Dotarli daleko w głąb Finnmarku. Dokoła rozciągał
się płaskowyż i faliste wzniesienia. Sedolf wiele razy py
tał Reijo, skąd ma pewność, że idą w dobrym kierunku.
- Poznaję po niebie, słońcu i wietrze - odparł Reijo. -
Po wszystkim, co nas otacza. Byłem tu już.
Sedolf znal się na morskiej nawigacji, ale uważał, że
orientacja na tym morzu płaskowyżu to coś zupełnie
innego.
Ida zauważyła, że schudła. Nie miała apetytu. Bez
względu na to, jak bardzo się starała, nie mogła się
zmusić do jedzenia. Na sam widok ściskało ją w żo
łądku. Najgorzej było nad ranem. Kiedy wstawała,
musiała zaciskać zęby, żeby nie zwymiotować. Opa
nowywała się, starała się poruszać ostrożnie i jakoś
udawało jej się zachować kontrolę nad tym, co wiro
wało i burzyło się w dołku.
Wymagało to nadludzkiego wysiłku.
Codziennie pokonywali długie odcinki drogi, na ile
tylko koniom starczało sił. Wszystko zależało od zwie
rząt. Te dzielne stworzenia dawały z siebie więcej, niż
można się było spodziewać.
Wyruszali wcześnie, kiedy ziemię pokrywała jasna
nocna rosa. Odpoczywali, kiedy słońce sięgało najwyż-
szego punktu na niebie, chociaż na północy o tej po
rze roku upał raczej im nie groził.
Zatrzymywali się przede wszystkim ze względu na
konie. Tahti, czarny z białą gwiazdką na czole, której
zawdzięczał swą nazwę, oraz drugi, cały czarny, Musti,
nazwany tak z powodu swej maści, musiały odpoczy
wać. Trzeba je było napoić i nakarmić, by nabrały sił
przed następnym etapem, który rzadko się kończył, za
nim wieczorne, czerwone słońce schowało swą twarz
we wrzosowisku.
W ciągu ostatnich dni Reijo prowadził konie trochę
dalej. Wydłużał odcinki.
- Zbliża się czas jesiennych wędrówek - wyjaśnił. -
Stada trzeba przegonić przed nadejściem okresu godo
wego renów.
Chciał dotrzeć w porę do miejsc letniego wypasu.
Ponieważ wyruszyli wcześniej, może nie będą musieli
iść aż na wybrzeże. I tak przebyli długą drogę.
Lecz nie zostało im wiele czasu.
Ida drżała z niecierpliwości. W koniuszkach palców
czuła radość ponownego spotkania z Ailo. Wszystkie
jej myśli krążyły 'wokół tego jednego.
Była podniecona i zmęczona - cieszyła się, że po
dróż wkrótce dobiegnie kresu. Wypełniała ją tęsknota
za Ailo, który stał się jej największą ostoją. Wszyst
kim, czego pragnęła. Cieszyła się, że mu opowie
o dziecku.
I strasznie źle się czuła.
W czasie jednego z postojów nie zdołała znieść za
pachu gotującego się mięsa. Kiedy dym zbierał się pod
sklepieniem jurty i gęstniał przy dymniku, Ida wypa
dła z namiotu. Omal nie przewróciła się przy wyjściu,
zataczając się, pobiegła dalej. Musiała przytrzymać się
wozu. Zwymiotowała.
Kiedy tak stała, ciężko oddychając i dygocąc na ca
łym ciele, zobaczył ją Reijo.
- Co u licha? - spytał. - Przemęczenie? Możesz za
wsze powiedzieć, że chcesz odpocząć, wiesz o tym.
Tylko tego brakowało. Jesteśmy już tak blisko, nie
wolno nam tracić czasu!
Ida nadal wymiotowała. Nawet kiedy nie miała już
czym, nie mogła opanować torsji.
- Spodziewa się dziecka - rozległ się głos Sedolfa. - By
ła bardzo dzielna i odważna. Nie zasłużyła na wymówki!
Reijo zbielał na twarzy. Oniemiały wpatrywał się
w Sedolfa, stojącego tuż obok z rękami w kieszeniach,
a potem Reijo złapał Idę w ramiona. Odwrócił ją ku
sobie. Była biada, po policzkach spływały pot i łzy.
Ostrożnie odgarnął włosy z czoła córki i łagodnie
spojrzał jej w oczy.
- Czy to prawda? - spytał.
Ida skinęła głową.
Przygarnął ją do siebie. Przytulił tę swoją upartą
i nieznośną Idę.
- Nic by się nie stało, gdybyś mi o tym powiedzia
ła - rzekł i pogładził ją po włosach.
- Nieprawda, zmusiłbyś mnie, żebym została - od
parła.
Wiedział, że miała rację.
- Musimy teraz trochę zwolnić - stwierdził. - I tak
znajdziemy obóz, nawet jeśli zajmie nam to jeszcze
dzień albo dwa. Nie możemy cię niepotrzebnie nara
żać, Iduniu. Ailo by się to nie podobało.
Później, kiedy wieczór przeszedł w noc, kiedy na
niebie czerwień mieszała się z szarością, ot tak dla za
bawy, a muszki skupiły się w czarny rój, Reijo i Sedolf
usiedli przy ognisku. Palili fajki. Nie rozmawiali wie
le. Ida spała w jurcie.
- Zakładam - zaczął Reijo, nabrawszy powietrza w płu
ca - że ani ty, ani Emil nie macie z tym nic wspólnego...
Sedolf nie wydawał się nawet szczególnie zaskoczo
ny. Od kiedy Reijo dowiedział się o dziecku, co jakiś
czas podejrzliwie zerkał na niego.
- Jeżeli myślisz, że może być inaczej - odparł, sta
rannie ważąc słowa - to nie znasz zbyt dobrze swojej
córki. Obrażasz ją takim posądzeniem.
Reijo skinął głową.
- Musiałem po prostu spytać - rzekł ciężko. - Płynie
w niej gorąca krew, rozumiesz, Sedolf. To nie ma wiele
wspólnego z moralnością. To raczej kwestia charakteru.
A Ida jest zbyt gwałtowna. Nazwałbym to dziedzic
twem. - Zamilkł. - Czy dawno ci o tym powiedziała?
- Sam zgadłem. Ida potrafi dochować tajemnicy, je
śli jej na tym zależy.
Reijo przypomniał sobie wiele drobnych epizodów.
Jak Sedolf wyręczał Idę w cięższych pracach. Jak jej
pomagał. Podawał rękę...
Nie zwracał na to uwagi po prostu dlatego, że Se
dolf na ogół zachowywał się szarmancko wobec ko
biet. Okazywanie chęci do pomocy leżało w naturze
tego chłopaka. Nie pomyślał o tym, podejrzewał ra
czej Sedolfa o niecne zamiary względem Idy.
Reijo zdawał sobie sprawę, że prześladują go upiory.
Ida to nie Raija, starał się sobie tłumaczyć. Chociaż ma
podobną twarz, jest innym człowiekiem. Nie wolno mu
przypisywać córce cech, których nie posiadała. Tak sa-
mo jak nie powinien osądzać Raiji - teraz po wszystkich
tych latach, kiedy myślał, że ją rozumie. I jej wybaczał.
Nie powinien mylić Idy z Raiją.
- Boże, dobrze, że wkrótce ją oddam Ailo. Nigdy
nie powinien był wyjeżdżać sam. Każdy jest mądry po
szkodzie, ale Ailo nie powinien był wyjeżdżać. Pomy
śleć tylko, że sam go do tego nakłaniałem!
Sedolf również się nad tym zastanawiał. Jednak
wnioski zachował dla siebie.
Ida zmuszała Reijo, żeby nie zwalniał tempa podróży.
- Nie ja pierwsza spodziewam się dziecka - mówi
ła. - Wczoraj było mi niedobrze, ale to nie znaczy, że
i dziś się źle czuję. Noszę w brzuchu dziecko, a nie za
padłam na groźną chorobę.
Uśmiechnęła się, jak to tylko ona potrafiła. W ta
kiej chwili była tylko sobą i w najmniejszym stopniu
nie przypominała Raiji.
- Powiem ci, jak coś się będzie działo. Nie zmusisz
mnie chyba, żebym wracała do domu?
Jeszcze tego samego dnia ujrzeli stado renów, wy
poczywające w cieniu niewielkiego wzniesienia. Kiedy
trochę wytężyli wzrok, mogli zobaczyć niewielki
ciemny punkcik obok stada.
Pasterza.
- Dzięki Bogu! - zawołał Reijo. - Nie mogą zatem
być bardzo daleko. - Spojrzał na Sedolfa i Idę. Wie
dział jaka będzie odpowiedź, ale mimo to musiał za
pytać: - Jedziemy dalej, póki ich nie spotkamy, czy
rozbijamy tu obóz na noc?
Ida bez pomocy wdrapała się z powrotem na wóz.
Uklękła i wpatrywała się w ogromne stado, w tę po
ruszającą się szarobrązową masę. Ruchome kropki na
tle wzgórza. Żywy dywan. Nie znajdowała słów. Tak
wygląda bogactwo Ailo. To właśnie jest jego życie.
Szlaki wędrówek tych zwierząt zdecydują o tym, gdzie
przeżyje następne lata.
Ta myśl wydała się jej obca, dziwna, ale Ida zaczęła się
z nią oswajać. W tym dzikim miejscu istniało coś pocią
gającego. Nie zamierzała kłamać, że wcale nie tęskni za
ludźmi, ale w tej krainie też znajdowała coś szczególnego
i niepowtarzalnego. Być może dlatego, że to świat Ailo.
- Nie bądź niemądry, tato - odezwała się. Próbowa
ła sięgnąć wzrokiem za następne wzniesienia. Wydawa
ło jej się, że dostrzega nikłe smugi dymu... - Oczywiście
nie spoczniemy, zanim się z nimi nie spotkamy. My
ślisz, że tu wytrzymam, wiedząc, że Ailo jest tak blisko?
Oczy Reijo również się roześmiały. Doznał ulgi, kie
dy cel podróży znalazł się w zasięgu jego wzroku.
- A ja muszę znaleźć sobie jakąś Laponkę - rzucił Se-
dolf. Zręcznie wspiął się na wóz. Usiadł naprzeciw Idy.
- No tak, ty też nie możesz czekać - zauważyła.
Nawet konie musiały wyczuć niezwykłe poruszenie.
Pewnie zrozumiały, że już za chwilę, jeżeli jeszcze tro
chę wytrzymają, skończy się ich harówka.
Reijo zatrzymał wóz w pewnej odległości od stada.
Nie chciał spłoszyć renów i przysporzyć pasącemu do
datkowej pracy. Pamiętał, jak sam pasał reny. Wiedział,
że nie polega to na bezczynnym siedzeniu i obserwowa
niu zwierząt. Zeskoczył na ziemię. Podał lejce Sedolfowi.
- Idę porozmawiać z pastuchem. Dowiem się, jak są
daleko. Co u nich słychać.
Reijo doznał wrażenia, jakby przeniósł się w inne
czasy. Kiedy razem z Mikkalem przemierzali ten kawa
łek świata, dzieląc się myślami i... kobietą. Kiedy byli
dla siebie jak bracia. Kiedy Mikkal strugał tylko ptaki
w locie, niezależnie od tego, co zamierzał wyrzeźbić.
Pilnując renów, rozmawiali i rozmawiali, póki nie
poczuli pustki w duszy. Rozmawiali też o niej.
Raija była wszędzie na płaskowyżu.
Zatrzymał się przy białym kwiatku, który ledwie
wystawał z poszycia. Przykucnął. Ogarnęło go wzru
szenie. Poczuł, jak ścisnęło mu się gardło.
Na płatkach widniał delikatny deseń. Jaskier lodo
wy. Typowy kwiat płaskowyżu. Kwiat Raiji. Oczywi
ście rósł tutaj.
Reijo ostrożnie dotknął palcami maleńkiej główki.
Nie zamierzał zrywać kwiatka. Niech rośnie tam,
gdzie zasiała go jakaś wyższa istota.
Wstał i poszedł dalej. Minął małe, niebieskie gwiazd
ki na mchu. Przetacznik. Żółte skalnice z pomarańczo
wymi plamkami. Wrzosy tak różowe, że aż raziły
w oczy. Niepozorne, a jednocześnie zwracające uwagę.
Kto powiedział, że przyroda jest tu monotonna?
Ten, kto tak uważał, widocznie nie patrzył pod no
gi. Nie widział, co depcze.
- Dobry wieczór - pozdrowił Reijo pasterza.
- Dobry wieczór - odpowiedział tamten. - Wędru
jesz przez płaskowyż?
- Szukam waszego obozu - rzekł Reijo i przykuc
nął, opierając ręce na kolanach. Zajął pozycję taką jak
Lapończyk. - Należysz do krewnych Pawy?
Reijo nie przypominał sobie tej młodej twarzy. Na
wet jeśli go spotkał, chłopak był pewnie dzieckiem.
Dziecięce twarze tak szybko się zmieniają.
Chłopiec przytaknął.
Reijo wskazał głową na wóz.
- Przywiozłem żonę Ailo syna Mikkala, moją córkę.
Czas najwyższy, by byli znowu razem. Dziewczyna le
żała chora, kiedy wyjeżdżał. Może o tym słyszałeś?
Chłopak pokręcił nieznacznie głową. Wzrokiem śledził
stado. Wyglądało na to, że noc będzie spokojna. Cicha.
- Daleko jeszcze do obozu?
Młody pastuch wstał. Wsparty na kiju pokazał na
jedno ze wzgórz. Leżało najdalej.
- Są za tym wzniesieniem. Nie zajmie wam to wiele
czasu. Musicie minąć dwa strumienie. Jeden z nich jest
dość szeroki. Było dużo śniegu i całkiem długo się trzy
mał. Pawa nie żyje. Spytaj o jego syna Andersa. Znasz go?
Reijo skinął twierdząco.
- Wilki - wyjaśnił chłopiec. - Bardzo nam dokuczy
ły tego lata. To bardzo groźna wataha. Straciliśmy wie
le renów. Pawa nie był już taki młody. Miał przeciw
sobie całą sforę. Szybko umarł. Stało się to wkrótce po
naszym przybyciu w te strony. Nie jest nas już tak wie
lu. Ostatnie zimy były surowe. Na wybrzeżu też wca
le nie jest łatwo.
- Jak to?
- Nad fiordy, gdzie zwykle rozbijamy nasze zimowe
obozy, ściąga coraz więcej Norwegów. Osiedlają się tam
na stale. Stają się właścicielami ziemi, na której do tej
pory mieszkaliśmy. Nasze domy zostały tej wiosny
zniszczone. Musimy znaleźć nowe miejsce. Gdzieś w głę
bi lądu. Anders twierdzi, że tak będzie najrozsądniej.
Przybyło też chętnych do połowów w fiordach. Ale wo
dy są nadal nasze. Tylko my mieszkamy na płaskowyżu.
Reijo zamyślił się. Słyszał, że połowy na wybrzeżu
nie należały do najbardziej obfitych i dlatego miesz
kańcy wysp przybywali nad fiordy, by się tu urządzić.
Ci, którzy mieszkali w jednym miejscu tylko przez
pół roku, nie mieli żadnych praw. Za to właśnie Reijo
nie darzył rządzących sympatią. Przez nich Lapończy
cy zostali pozbawieni wszelkich przywilejów.
- Zatem nie wiedzie się wam najlepiej - westchnął. -
A co z Ailo? Znajdę go w obozie? Czy przejął swoje
stado?
- Spytaj Andersa - odparł chłopak speszony.
Nie patrzył na Reijo, wodził wzrokiem za zwierzę
tami.
Teraz dopiero Reijo domyślił się, że coś się stało.
Otworzył usta, żeby zapytać ponownie, ale się po
wstrzymał. Ten chłopak najwyraźniej nie zamierzał
mu nic powiedzieć. Trzeba jechać do obozu.
Odnaleźć Andersa.
- Dobrze - rzekł. - Porozmawiam z Andersem.
Dziękuję za wskazanie drogi. Pozostaniemy tam jakiś
czas, więc pewnie się spotkamy. Jak się nazywasz?
- Matte - odparł chłopak.
Reijo starał się ukryć przed Idą niepokój, który go
ogarnął. Siedziała na wozie i beztrosko żartowała z Se-
dolfem. Tych dwoje młodych miało w oczach tyle rado
ści. Wydawało się, że czasami ton ich rozmów stawał się
frywolny, niewiele mu brakowało do flirtu. Ale widać
młodzi tak teraz rozmawiają. Sedolf nie był wiele star
szy od Idy. Mówili zupełnie innym językiem niż Reijo.
Lapończyk wspomniał tylko o Andersie. Dlaczego
uciekał wzrokiem, kiedy Reijo pytał o Ailo? Tak jakby
nie wiedział, o kim mowa? Albo jakby wolał nie wiedzieć?
Niepokojące.
- Czy jeszcze daleko? - spytała Ida. Drżała z niecier
pliwości, aż Reijo ściskało się serce.
Oby się nie rozczarowała!
- Tam, gdzie dostrzegłaś dym - odparł. - Wygląda
na to, że Anders syn Pawy jest jednym z przywódców
w obozie. Pawa nie żyje.
- Dowiedziałeś się czegoś o Ailo?
- Nic szczególnego - mruknął niewyraźnie Reijo i po
naglił konie. - Musisz poczekać, aż dotrzemy na miej
sce, Ida. Wtedy na pewno zaspokoisz swą ciekawość.
Mam nadzieję, dodał w duchu.
Niepokój na dobre ogarnął Reijo. Coś było nie tak,
jak powinno. Czul to przez skórę, wietrzył nosem.
Idą rzucało tam i z powrotem. Wozy są gorsze od stat
ków. Teraz morzem jest płaskowyż, a wóz statkiem, któ
ry przez ten brązowozielony ocean płaskowyżu wiózł ją
do Ailo. Reijo zajął miejsce kapitana, Sedolf być może
pomocnika. Ida nie wiedziała. To zabawa bez sensu.
Czuła obce zapachy. Pachniało tu inaczej niż nad
fiordem. Ta ledwo wyczuwalna woń to chyba zapach
renów niesiony przez wiatr. Widziała, jak słup dymu
coraz bardziej się zbliża - sam widok wystarczył, by
poczuła jego zapach. Zawsze miała silną wyobraźnię.
W wieczornym blasku wszystko wydawało się pięk
ne. Słońce nabrało różowego odcienia, szczodrze roz
syłało promienie ponad krajobrazem. Nawet brązowe
włosy Sedolfa mieniły się miedzianym blaskiem. Gdy
by ktoś teraz spojrzał na niego i na Idę, pomyślałby,
że są rodzeństwem. Ida musiała się uśmiechnąć na tę
myśl. Pod żadnym innym względem nie byli podobni.
Wilgotną ręką potarła policzek. Zobaczyła, że na
palcach pozostał czarny ślad, i poczuła się potwornie
brudna.
Chciała wyglądać ładnie dla Ailo. Przyjemnie pach-
170
nieć. Mieć czyste włosy i ubranie. To, w którym odby
ła podróż, mogłoby chyba samo chodzić z brudu. Nie
miała odwagi go zdjąć w obawie, że rzeczywiście od
niej odejdzie.
Ailo nigdy jej takiej nie widział...
Sedolf dostrzegał więcej, niż myślała. Lekko pocią
gnął ją za grzywkę.
- Wyglądasz wystarczająco ładnie - odezwał się. -
Ailo tak się ucieszy na twój widok, że nic innego nie
będzie ważne. Mogę cię zapewnić, że jesteś najpięk
niejszą brudną dziewczyną, jaką w życiu widziałem.
Ida mrugała i mrugała, wreszcie zdołała powstrzy
mać łzy.
- Chyba wiesz, co mówisz - westchnęła, pociągając
nosem.
To idiotyczne, że poczuła się tak rozpaczliwie bez
radna. Nigdy nie przejmowała się wyglądem. Nigdy nie
upadła tak nisko, żeby czekać na dobre słowo. Teraz ły
kała tanie komplementy Sedolfa jak wygłodniały pies.
-Jestem beznadziejna - przyznała. Próbowała odzy
skać godność w oczach Sedolfa. Jak gdyby to było ko
nieczne. Jak gdyby miał jej za złe tę słabość.
- Okazałaś się niezwykle dzielna - rzekł. - Jesteś sil
nym, małym trollem. Sądzę, że nie wszyscy mężczyź
ni, których znam, wytrzymaliby tę podróż. I nie
wszystkie dziewczęta... - Puścił oczko, dając do zrozu
mienia, że powiedział to, by uniknąć ataku z jej stro
ny. - Możesz to nazwać sprawdzianem umiejętności
radzenia sobie na pustkowiu. Zdałaś go znakomicie.
- Tak sądzisz? - Ida nie mogła się powstrzymać od
złośliwości. - Ty, słynny włóczęga Sedolf?
Roześmiali się.
Dotarli do ostatniego strumienia. Przynajmniej
Matte tak to określił. Reijo pomyślał, że to raczej nie
wielka rzeka. Zmusił konie, by weszły do wody, która
sięgała im niemal do brzuchów.
Sedolf przytrzymywał Idę, żeby nią tak bardzo nie
rzucało.
- Idealny sposób na pozbycie się dziecka - mruknął
i zaraz potem przeprosił.
- Zniosę i to! - odparowała.
Chłopak puścił ją zaraz, jak tylko znaleźli się na
drugim brzegu.
Ujrzeli jurty.
Obcy przybysze z końmi i wozem wzbudzili zain
teresowanie. Tłoczyły się wokół nich dzieci, zbiegły się
psy. Musti i Tahti nie okazywały zachwytu z powodu
towarzystwa psów, które ujadały tuż przy ich nogach,
ale ufały Reijo. Ciągnęły wóz dalej.
Kobiety zbiły się w grupę. Ida zauważyła, że większość
to młode dziewczęta. Całkiem młode. Niektóre z nich
trzymały dzieci na ręku. Były ubrane w suknie ze skóry
o ładnym i prostym kroju. Włosy splotły w warkocze.
Ida zdumiała się, że wiele spośród nich to blondynki. Za
wsze myślała, że Lapończycy są przeważnie czarnowło
si. Pewnie dlatego, że Ailo miał czarną czuprynę.
Mężczyźni skupili się w osobnej grupie. Stanęli wy
czekująco na szeroko rozstawionych nogach. Również
oni nosili skórzane stroje, takie w jakich Ida widywała
Ailo. Z szerokimi pasami na biodrach. Dziwili się zapew
ne, czego ci Norwedzy od nich chcą. W tym roku od
wiedzili ich już poborcy podatkowi. Nawet dwa razy: ze
Szwecji i z państwa duńsko-norweskiego. Już naprawdę
dosyć zapłacili królom, którym nic nie byli winni.
172
Ida szukała w tłumie twarzy Ailo. Grupa mężczyzn
liczyła dziesięć-piętnaście osób. Nie więcej. Większość
również stanowili młodzi. Niektórych można by na
zwać chłopcami. Trzech, czterech miało około czter
dziestki. Pewnie przeżyli ciężki rok. Kilka lat. Tylko
najsilniejsi przetrwali.
Ida nie dostrzegła Ailo.
Reijo zatrzymał konie. Również on rozglądał się
wśród zgromadzonych ludzi. Odnalazł jedną znajomą
twarz. Kiedy zsiadał z wozu, tamten ruszył już ku nie
mu z wyciągniętymi rękami.
Anders syn Pawy się postarzał. Wokół jego ust po
jawiły się bruzdy, świadczące o zmartwieniach.
- Reijo Kesaniemi! - zawołał z niedowierzaniem. -
Co cię sprowadza w te strony?
Uścisnęli sobie dłonie. Wymienili uprzejmości. An
ders odwrócił się w stronę wozu. Rozpoznał Idę po
włosach i doznał szoku, ujrzawszy drugą Raiję.
- Wyrosłaś na piękną dziewczynę! Jesteś odbiciem swo
jej matki. Chyba nawet piękniejsza. Czy to twój mąż?
Reijo zacisnął oczy z bólu. Najchętniej zatkałby
również uszy. On był już przygotowany, Ida nato
miast nie. Stało się jednak coś złego.
Bardzo złego.
Głos Idy zabrzmiał czysto jak wiosenny strumyk.
Nawet nie zadrżał:
- Czy nie ma tu Ailo?
- Ailo? Syna Mikkala? - Anders potrząsnął głową.
Sedolf pomógł Idzie zsiąść z wozu i położył dłoń na
jej ramieniu. Reijo machnął na to ręką. Czuł, że Ida
będzie potrzebowała wsparcia.
Anders polecił kilku młodzieńcom zająć się końmi.
Zaprowadził gości do swej jurty. Poprosił, by usiedli,
zanim zaczął mówić.
- Ailo syn Mikkala miał wszelkie zadatki, żeby stać
się kimś, ale zbłądził. Łudziłem się, że wróci i udowod
ni, że jest mężczyzną. To nie byłoby wcale trudne. Za
pomnielibyśmy o tym, co było. Wybaczamy, gdy ktoś
okaże się tego godny. Ale on widocznie tego nie chciał.
Ida oparła się na ramieniu Sedolfa i płakała. Docie
rały do niej słowa, ale nie chciała przyjąć do wiadomo
ści ich znaczenia.
To nieprawda! To na pewno nieprawda!
- A więc Ailo nie wrócił? - spytał Reijo.
- Nie, odkąd wyruszył z Knutem. Dobrze ponad
rok temu. Czy Knut pojawił się w domu?
- Tak, przyjechali do nas - rzekł Reijo. Wiele go
kosztowało, aby zachować spokój. Ida na szczęście
nie potrzebowała jego pociechy, Sedolf się nią zajął...
- Zarówno Knut, jak i Ailo wrócili do domu nad fior
dem. Do Jykea. Cztery miesiące temu Ailo wyruszył
z powrotem na północ. Do waszego obozu. Zabrał
ze sobą tyle złota, żebyście wszyscy mogli żyć bez
zmartwień.
- Ailo tutaj nie dotarł.
- Kłamiesz - płakała Ida. - Okradliście go! Kłamiesz!
Nigdy nie powinien był wyruszyć sam!
- Ailo ożenił się z Idą, zanim udał się w powrotną
drogę - wyjaśnił Reijo, nie spuszczając wzroku z An
dersa. - Wybacz jej, że w rozpaczy rzuca takie słowa.
Ale ma wiele do stracenia. Spodziewa się dziecka Ailo.
- Nie widzieliśmy Ailo, odkąd niejako został stąd
wyrzucony. Chyba opowiadał o tym.
Reijo skinął głową.
174
- Dużo o nim myślałem. Nie podejrzewałem, że
mógłby mnie zawieść - wyznał Anders.
- Miał ze sobą reny. Zabrał też trochę monet, któ
rymi mógłby zapłacić w razie potrzeby. Nie powinien
więc zwracać na siebie uwagi. Nikt nie mógł po nim
poznać, co przewoził - zastanawiał się na głos Reijo.
- Cztery miesiące to długo, chociaż droga z Jykea
jest daleka - zauważył Anders. - Mimo że wyruszył
późną wiosną, powinien bez trudu pokonać większość
drogi saniami. Ile czasu wam to zabrało?
- Nieco ponad miesiąc.
Anders skinął głową. To by się zgadzało.
- Miał do przebycia długą drogę. Wiele się mogło
wydarzyć.
Marna to pociecha dla Idy.
- Mogę wam odstąpić swoją jurtę na dzisiejszą noc.
Na tak długo, jak zostaniecie. Ostatniej zimy straci
łem żonę. Zmarła razem z dzieckiem wkrótce po jego
urodzeniu.
Anders pomyślał, jak bardzo by się teraz przydało
złoto, które zabrał z sobą Ailo. Ale nawet nie warto
o tym wspominać.
- Dziękujemy - rzekł Reijo. Spojrzał na Idę. Drża
ła i płakała w koszulę Sedolfa. Chłopak wyglądał na
zakłopotanego, ale nie mógł jej tak po prostu od sie
bie odsunąć.
- Zaproponowałem Sedolfowi, żeby jechał z nami -
wyjaśnił Reijo. Czuł, że musi jakoś wytłumaczyć obec
ność tego młodego człowieka. Anders zbyt dobrze
znal stosunki rodzinne zarówno ze strony Raiji, jak
i Reijo. - To syn człowieka, który kiedyś był mi bar
dzo bliski - rzekł z wahaniem. Boleśnie zdawał sobie
sprawę, jak nieudolnie kłamie. - Jest dla mnie jak syn,
odkąd jego matka odeszła.
Sedolf mrugnął do Reijo. Udało mu się zachować
powagę do chwili, kiedy Anders wyszedł.
- Nieźle nałgałeś - zauważył.
- Do diabła, wyglądasz bardziej na kochanka niż na
przyjaciela rodziny! - rzucił Reijo w nagłym napadzie
złości.
Sedolf zaś zwrócił się do Idy, mówiąc:
- Lepiej trzymaj się ode mnie z dala! Słyszysz, Ida?
Trzymaj się ode mnie z dala. Tak będzie dla ciebie naj
lepiej.
Następnie puścił Idę.
Dziewczyna zachwiała się, skuliła w kłębek. Ręce
splotła wokół kolan, oparła o nie policzek. Łzy nie
przestawały jej płynąć.
- Nie to miałem na myśli - rzekł Reijo pojednawczo.
Sedolf wzruszył ramionami.
- Ailo nie uciekł. Tego jednego jestem pewien - po
wiedział Reijo po chwili.
- Nie chcę tu zostać - odezwała się Ida żałośnie. -
Słyszysz, tato? Nie chcę tu być! Nienawidzę tego miej
sca! I nie zostanę tu bez Ailo. Chcę do domu!
12
Ida nieustannie płakała. Nie chciała jeść ani spać.
Nie spojrzała nawet na wodę do mycia. Potrafiła tyl
ko płakać. Nie chciała myśleć, nie chciała rozmawiać
z Reijo. Nie chciała roztrząsać tajemniczego zniknię
cia Ailo, wcale nie chciała się nad tym zastanawiać.
- Chcę do domu - powtarzała jedynie. - On mnie
nie opuścił!
Pozwolili jej płakać. Reijo czuł, jak ten płacz prze
szywa go na wskroś. Wywołuje drżenie.
Między siidą a Jykea rozciągała się nieskończona
przestrzeń. Płaskowyż i góry, urwiska i strome kamie
niste zbocza. Rzeki i jeziora. Oczka wodne.
Ailo gdzieś tam był. Na pewno. Reijo najchętniej od
razu wyruszyłby go szukać.
Jednak to niemożliwe.
Zdawał sobie z tego sprawę.
Ida nie była w stanie powstrzymać się od płaczu. Pła
kała cicho. Leżała skulona pod skórami w najciemniej
szej części jurty. Odwróciła się plecami. Reijo wiedział,
że ani on, ani Sedolf dla niej nie istnieją. Nikogo nie
słyszała. Trzęsła się na całym ciele, łkała i pociągała no
sem, choć starała się za wszelką cenę powstrzymać.
Sedolf poszarzał na twarzy, zacisnął usta i ściągnął
177
brwi. Reijo nie podejrzewał, że ten chłopak może wy
glądać tak poważnie i dojrzale.
- Istnieje kilka możliwości - odezwał się Reijo. Mó
wił bardziej do siebie niż do Sedolfa.
- Mógł na przykład uciec - zauważył Sedolf. - We
wsi rozeszły się pogłoski o złocie. Czy Aiło je miał?
- Wszyscy trzej je mieli - odparł Reijo. - Knut, He-
ino i Ailo.
- Ale jakoś nie mieści mi się w głowie, że mógł zo
stawić Idę dla złota - zastanawiał się Sedolf. - Jednak
to też jedna z możliwości. Bogactwo może skusić na
wet najlepszego człowieka.
- Ailo nigdy by nie wziął złota dla siebie - rzekł Re
ijo stanowczo. Starał się zrozumieć, co kierowało Ailo.
- Dla Idy owszem, ale nigdy dla siebie.
Sedolf musiał przyznać, że to bardziej prawdopodobne.
- Mógł zostać... napadnięty - przypuszczał Reijo. To
jedno z rozwiązań, które najmniej mu się podobało.
- Zabity i okradziony? - Sedolf zniżył głos i spojrzał
szybko w stronę Idy. Wyglądało na to, że ich nie słyszała.
- Albo zaatakowały go dzikie zwierzęta. Pasterz mó
wił o krążącym w pobliżu stadzie wilków. To też nie
zbyt krzepiące.
- Lub uległ nieszczęśliwemu wypadkowi - dodał Sedolf.
- Może poszedł w innym kierunku, ponieważ coś in
nego okazało się ważniejsze? - rozmyślał na głos Reijo.
- Cóż by to mogło być? - spytał Sedolf z powątpie
waniem.
Reijo nie potrafił na to odpowiedzieć.
- A może zawrócił? - zgadywał Sedolf. I sam zaraz
odrzucił tę możliwość. - Wtedy istniałyby szanse, by
śmy go spotkali.
- Stracił pamięć... - rzekł Reijo, nie bardzo w to wie
rząc. - Albo nie żyje - mówił dalej - albo uciekł. Nie
podoba mi się żadna z tych ewentualności. Poza tym
to niepodobne do Ailo, by mógł zdradzić. Nie Idę. Na
szczęście dawno nie widziałem bardziej zakochanego
człowieka niż on.
- Czy Ida może mieć rację? - spytał Sedolf. Zniżył
głos, tym razem nie w obawie przed dziewczyną. - Czy
ci ludzie byliby w stanie zabić go dla złota?
Reijo potrząsnął głową.
- Bez względu na to, co słyszałeś, Sedolf, Lapończy
cy są normalnymi ludźmi, jak ty i ja. A my nie mordu
jemy naszych najbliższych. Anders jest wujkiem Ailo
i mówi prawdę. Ailo tu nie było. Musimy się z tym po
godzić. Zniknął w ten czy inny sposób. - Westchnął. -
A my nie możemy się dowiedzieć, co się stało.
Ida, wyczerpana płaczem, zasnęła nad ranem. Jed
nak nawet przez sen jej ciałem wstrząsało łkanie.
Ani Reijo, ani Sedolf również wiele nie spali. Sedolf
czuwał przy Idzie w jurcie. Reijo wyszedł porozmawiać
z tymi, których znał, a także uścisnąć nowe dłonie.
Dowiedział się, że Lapończycy musieli zabić sporo
zwierząt, by jakoś przeżyć. Wiele pochłonęły podatki.
Ludzie nie byli pewni, czy wszyscy poborcy mieli pra
wo i podstawy żądać czegokolwiek. Ale bezbronny na
ród niewiele może przeciwstawić człowiekowi, który
posiada broń.
Zostali wyparci z terenów na wybrzeżu. Długo szu
kali nowego miejsca, którego nikt inny by nie chciał.
Wiele czasu zabrało im zbudowanie nowych chat. Po
jawiło się więcej chętnych do jedzenia z jednej miski.
Fiordy nie obfitowały w ryby. Teraz łowili tu dodat-
kowo stali mieszkańcy. Przedtem byli tylko oni, La
pończycy. Dochodziło do zatargów między nimi
a osadnikami, którzy nadciągnęli z wybrzeża w głąb
lądu. Musieli oddać fiord. Znaleźć inne sposoby prze
życia zimą.
Łowili ryby w jeziorach, spod lodu. Mniej niż w fior
dzie, który nie zamarzał. Polowali, jak robili to dotych
czas.
Ale zostali zmuszeni zrezygnować z części tego, co
było dotąd ich życiem.
Nie domagali się swych praw.
Byli pokojowo usposobieni.
Zima okazała się mroźna. Siidę nawiedziła choroba.
Zapadło na nią wiele małych dzieci. Nikt nie wiedział,
dlaczego. Być może zarazili się od osadników, być mo
że to z powodu złego odżywiania. Albo bogowie tak
chcieli. Trudno powiedzieć.
W najmroźniejsze zimy zawsze odchodził ktoś
z najstarszych członków wspólnoty.
W złych i ciężkich czasach odchodziło wielu. Nie
którzy sami wybierali śmierć, żeby nie stanowić cięża
ru dla reszty społeczności. Albo tylko tak mówiono?
By zachować dobrą pamięć o najlepszych z rodu?
Nie można tego z całą pewnością stwierdzić.
Sfora wilków upomniała się o P a w ę i jednego
z młodszych mężczyzn. Nastały ciężkie czasy.
Tylko Anders wymienił imię Ailo. Syna Mikkala
wymazano z pamięci. Reijo więcej o niego nie wypy
tywał, ale poznał po minach tych, z którymi rozma
wiał, że nie może liczyć na ich pomoc.
Ailo wywodził się z tej samej wspólnoty. Więzi krwi
znaczyły wiele, lecz jego już tu nie było.
Reijo zobaczył twarze ciężko spracowanych, wysta
wionych na zbyt trudną próbę ludzi. Nie mógł uwie
rzyć, że Ailo ich zdradził. Tak jak nie zdradziłby Idy.
Ida osuszyła łzy. Spytała, czy może się umyć. Przy
niesiono jej wodę. Umyła nawet włosy. Ubranie ze
skóry, które dotąd nosiła z dumą, zamieniła na grubą
spódnicę, kurtkę i ciepłą bluzkę. Włosy zostawiła roz
puszczone. Powiedziała, że to dlatego, żeby wyschły,
ale Sedolf miał na ten temat własne zdanie.
Do kołnierzyka bluzki przypięła broszkę.
Nie chciała wtopić się w tłum. Zawsze lubiła pod
kreślać, że jest inna. Gęste rude włosy i norweski strój
jeszcze bardziej ją wyróżniały. Nawet broszka nie mo
gła tego zrównoważyć.
Lato nadało policzkom Idy ładny kolor. Nic jednak
nie zdołało ukryć opuchniętych, zaczerwienionych
oczu. Nie płakała już, ale łzy pozostawiły ślady.
Anders pamiętał Raiję. Pamiętał te wyprostowane
plecy i kruczoczarne włosy rozwiane na wietrze. Cór
ka była do niej bardzo podobna. Gdyby nie ten mie-
dzianorudy kolor włosów... Jak Mikkal by ją nazwał?
Na pewno nie Małym Krukiem!
Syn siostry na pewno zginął. Żadne złoto na świe
cie nie odwiodłoby mężczyzny od takiej kobiety.
Zauważył, że jest dumna jak matka, ale dostrzegł
w niej również pewne cechy Reijo. Gdyby Raija po
siadała niektóre z nich, wtedy być może zyskaliby we
wspólnocie mądrą kobietę.
I Mikkal by żył.
A ta dziewczyna nie stałaby tu zapłakana i nie roz
paczała, że jej mąż zaginął.
81
- Nie wiem, czy to pomoże... - zaczął Anders niepew
nie. - To zależy od tego, czy się wierzy...
- Nie wierzę w nic - odparła Ida.
- Słyszałaś o noaidach? - spytał Anders.
Ida spojrzała na ojca. Siedział nieporuszony i czekał
na reakcję córki. Pozwolił, by sama podjęła decyzję.
- Tak - powiedziała. - Ale sądziłam, że już nie ist
nieją. Że ich praktyki zostały zabronione.
- Rzeczywiście tak jest - przyznał Anders. - Prze
szliśmy, jeśli tak można powiedzieć, na chrześcijań
stwo. Ale mamy swojego noaidę.
- Czy on może odnaleźć dla mnie Ailo?
- Całkiem prawdopodobne, że uda mu się dowie
dzieć, gdzie jest twój mąż, jeżeli go o to poprosisz. Al
bo przepowie ci przyszłość.
Ida uniosła kącik ust.
- Nie interesuje mnie moje życie. O n o zależy od
Ailo. Chcę go odnaleźć. Czy możesz mnie zaprowa
dzić do tego noaidy?
Anders skinął głową. Gotów był to uczynić od ra
zu. Rozmawiał już z szamanem.
- Chcesz jej na to pozwolić? - spytał Sedolf. - Czy
naprawdę zgodzisz się, żeby tam poszła?
- A co mam zrobić? - spytał spokojnie Reijo.
- Te bzdury dadzą jej fałszywą nadzieję. Czy to
uczciwe? Możesz ją powstrzymać. Nie pozwól, by
udała się do tego... czarodzieja. Nakładzie jej do głowy
bredni. Naopowiada jej tego, co Ida chce usłyszeć.
- Nie znasz dobrze Lapończyków, Sedolf, przyjacie
lu. - Reijo spokojnie pykał swą fajkę. - Mieszkałem
z nimi. To nie jest wcale takie pewne, że Ida wróci
przepełniona fałszywymi nadziejami, jak mówisz. Sam
182
zamierzałem poprosić tego człowieka o radę. Nie
chciałem w to wciągać Idy, lecz tak się złożyło, że sa
ma tam poszła. Jest dorosła.
- Wierzysz w takie rzeczy?
Reijo wzruszył ramionami:
- Między niebem a ziemią jest więcej... Praktyki
noaidy w każdym razie nikomu nie szkodzą. To nie
są takie czarne sztuczki, o jakich myślisz, chłopcze.
Powinieneś poprosić noaidę, by później i tobie po
wróżył. Przekonałbyś się, że to zupełnie zwyczajny
człowiek.
- Nigdy! - zawołał Sedolf. - Nigdy!
Wyglądał całkiem przeciętnie. Ida widziała go w tłu
mie mężczyzn poprzedniego wieczoru, lecz nie zwró
ciła na niego uwagi.
Uśmiechnął się na jej widok. Ruchem ręki poprosił
Andersa, żeby zostawił ich samych.
- Zaskoczona? - spytał.
Ida usiadła przed nim na piętach. Nie bardzo wie
działa, jak zachować się w obecności takiego człowieka.
- Jesteś taki młody - zauważyła. - Sądziłam, że tym
zajmują się starsi. Wiek i mądrość...
Był chyba jej rówieśnikiem, choć delikatne i łagod
ne rysy twarzy sprawiały, że wyglądał młodziej. Miał
ciemne włosy i niebieskie oczy. Ubrany był jak inni
mieszkańcy siidy. Odróżniał go jedynie bardzo szero
ki pas ze starannie zamocowanymi dziwnymi przed
miotami. Ida nie miała pojęcia, do czego mogły służyć.
Ale z pewnością tkwiło w nich coś magicznego.
- To nie zależy od wieku - odrzekł melodyjnym gło
sem. - Lecz od siły. Odpowiedniej siły. Stary szaman
183
umarł. Mnie wskazano jako tego, który ma przejąć po
nim instrument.
Przesunął dłonią po gładkiej skórze bębna. Widniało
na nim mnóstwo figur, namalowanych czerwonobrązo-
wą farbą. Ludzkie postacie, zwierzęta, owalne wzory.
- W jaki sposób? - spytała Ida oczarowana niezwy
kłością tego wszystkiego, czego nie pojmowała. Co wła
ściwie odrzucała, lecz co mimo to kusiło i pociągało.
- Było nas dwóch, kiedy zaatakowały nas wilki - wy
jaśnił noaida. - Mój towarzysz słynął z wielkiej siły.
Znano go jako doskonałego myśliwego. Przedtem za
bijał już wilki i niedźwiedzie. Tego dnia sam padł ofia
rą drapieżników. Za każdym razem, kiedy stado zamie
rzało rzucić się na mnie, stawał pomiędzy nami jeden
wilk. Ratował mi życie. Bronił mnie jak matka broni
swego dziecka. W końcu wataha zrezygnowała. Odcią
gnęła ciało mego towarzysza na bok... i wtedy udało mi
się stamtąd zbiec. Zdarzyło się to kilka dni po śmierci
starego noaidy. Wszyscy zrozumieli, że ja mam tę siłę.
Zostałem wybrany na następcę.
- A twoje życie? - spytała. - Czy jakoś się zmieniło?
- Niewiele - odparł. Rozłożył ramiona. - To mój
dom. Taki jak inne jurty, wydaje mi się. Słyszałem, że
chcesz odnaleźć męża.
Ida skinęła głową.
- Znałem Ailo, to ułatwi sprawę.
- Co zamierzasz zrobić?
Noaida postawił bęben na kolanach, czule pogładził
naciągniętą skórę.
- Wybiorę się daleko, daleko stąd, kobieto. Wiesz,
co to jest?
Przytaknęła. Już o tym słyszała.
- Bęben szamana.
Uśmiechnął się.
- To mój bęben magiczny. Dzięki niemu wyruszę
w podróż.
Ida pomyślała, że instrument kształtem przypomina
czarę. W jego dnie wycięto dwa otwory, tak by można
go było przytrzymać. Na górze naciągnięto skórę.
Po bokach wykonano liczne nacięcia. Wzory, które
mogły przypominać wszystko.
Idę zaskoczyła wielkość bębna. Wyobrażała sobie,
że jest mniejszy, skoro zakazano posługiwania się nim.
Miał owalny kształt - jego długość równała się mniej
więcej długości ramienia rosłego mężczyzny, szero
kość była o połowę mniejsza.
- Gdzie go chowasz? - spytała Ida.
- Nigdy go nie chowałem - odparł. - Nikt tutaj nie
szuka. Myślę, że chroni mnie owa siła.
- Mogę zobaczyć? - poprosiła. Przysunęła się bliżej
na kolanach.
Noaida uśmiechnął się.
- Sama posiadasz całkiem dużo siły, kobieto. Gdybym
miał wkrótce umrzeć, wskazałbym ciebie jako następcę.
- Czy kobiety też mogą się tym zajmować?
- Może nie wszystkie, ale czuję, że posiadasz coś
więcej niż zwyczajne siły.
Ida pomyślała o Mai. Wszyscy uważali, że to Ona zo
stała obdarzona niezwykłą mocą. Reijo wiele razy po
wtarzał, że Ida nie odziedziczyła podobnych zdolności.
- Po co są te wszystkie kreski?
- Wyznaczają pola - wyjaśnił noaida. - Każde pole
oznacza, można by rzec, inny świat. Każdy z tych
światów zamieszkują różni bogowie i różne duchy.
- To pewnie ty. - Ida wskazała na postać z bębnem,
otoczoną przez rybę, ptaka i rena.
- Masz bystry wzrok - rzekł noaida z uznaniem. -
To rzeczywiście jest noaida. W czasie podróży często
potrzebujemy pomocy duchów. Saivo-guolle, ryba, Sa-
ivo-lodde, ptak, i Saivo-sarva, ren, to święte zwierzęta,
które pomagają szamanowi w Saivo. W innym świecie.
- Ten okrąg to słońce - stwierdziła Ida niemal z pew
nością w głosie.
- Peive, tak - potwierdził noaida. - Słońce. Ale jego
promienie pomagają tutaj. - Wskazał na inną postać,
a właściwie na stojące razem w kręgu innych, wyglą
dających na kobiety, trzy postaci. - One są najważniej
sze. Radien-attje to ojciec, służący dobrą radą. Obok
niego stoi jego żona, Radien-akka. Trzecia osoba to
syn, Radien-pardne.
- Nie mieli córki?
- Mieli - rzekł noaida, uśmiechając się. - Ale to sta
ry bęben magiczny. Wtedy się jeszcze nie narodziła.
Jest zatem także Rana-neida. Córka. Ażeby cię zado
wolić, powinienem ją chyba dorysować.
- Stoją najwyżej dlatego, że są najważniejsze?
Skinął głową.
- Wiele rozumiesz. Te sylwetki wokół nich to bogi
nie. Odgrywają ważną rolę podczas narodzin. Chronią
niemowlęta.
Idzie się to podobało. Spodobała jej się wiara, któ
ra tak wysoko ceniła dzieci.
- A ten nie wygląda zbyt opiekuńczo. - Ida wskaza
ła na postać siedzącą na koniu.
- To jest śmierć - rzekł noaida. - Roto. Pojawia się
konno, przynosząc chorobę i śmierć.
Ida wzdrygnęła się. W jednej chwili przeszył ją
chłód. Cofnęła się nieznacznie.
- Czym to rysujesz?
- Żuję korę olchy. Ślina jest potem czerwona jak
krew. Wystarczy tylko znaleźć odpowiedni patyk i ry
sować. Pozostaje na wieki.
Wstał. Całkiem wysoki jak na Lapończyka, uznała Ida.
- Muszę wyjść - rzekł. - Mam takie swoje miejsce.
Mogę wyruszyć tylko stamtąd.
Ida również się podniosła. Podążyła za noaidą ku
światłu. Zabrał ze sobą bęben i pałeczkę ze skóry reni
fera, która przypominała literę T. Zdolny artysta wyciął
na niej nożem piękne wzory, a potem czyjaś zręczna rę
ka pokryła wzory farbą. Tą samą czerwoną farbą, któ
rą pomalowano skórę na bębnie.
- Zastanawiasz się, co się będzie działo?
Ida skinęła głową.
Spojrzał na nią łagodnie.
- Obawiam się, że nawet ja sam nie znam całej praw
dy. Będę uderzał w bęben. I opuszczę ten świat.
Opuszczę to życie. Moje ciało pozostanie, pogrążone
w dziwnym śnie. Ale mój duch powędruje do Saivo,
do innego świata. Mogę wiele wyjaśnić, ale też może
mi się nie powieść. Najczęściej mi się udaje. Poza tym
znam Ailo. Spodziewam się wrócić przed upływem
dnia. Przyjdź do mnie wieczorem. Zaraz usłyszysz
uderzenia w bęben. Jeżeli niedługo umilkną, to znaczy,
że szybko przeniosłem się do Saivo.
Ida patrzyła, jak noaida odchodzi. Wysoki, szczu
pły, młody chłopak z długimi ciemnymi włosami.
Gdy zniknął, wróciła do jurty.
Sedolf wyglądał na nadąsanego.
- I co, wiesz już wszystko? - burknął.
- Dowiem się wieczorem - odparła Ida. - Noaida mu
si najpierw wyruszyć w podróż. Usłyszysz bębnienie.
Po chwili rzeczywiście je usłyszeli. Rytmiczne ude
rzenia w skórę renifera.
Ten dźwięk stał się częścią dnia.
Zamilkł przed południem. Ida nie wiedziała, czy to
wcześnie, czy późno. Nie miała też odwagi pytać. Mo
gła tylko czekać. Tymczasem próbowała przekazać Se-
dolfowi wszystko, czego dowiedziała się od noaidy.
Sedolfa wcale to nie interesowało.
- Brednie! - rzeki z lekceważeniem. - Bzdury i wy
mysły! Bajki, jeśli wolisz. Nie wmawiaj mi, że istnieją
jakieś duchy i bogowie o dziwnych imionach! Wy
obraźnię to mają rzeczywiście bujną, ale świat du
chów? To już przesada!
- Daj mu szansę - poprosiła Ida. - To jedyna moja
nadzieja. Poruszam się w całkowitej próżni, Sedolf.
Nie mam pojęcia, gdzie jest człowiek, którego kocham
najbardziej na świecie. Wraz z nim straciłam wszelkie
oparcie, rozumiesz? A tu jestem zupełnie obca. Ty na
moim miejscu zrobiłbyś to samo. Spróbowałbyś
wszystkiego, żeby odnaleźć ukochaną osobę!
- Nigdy mi na nikim aż tak bardzo nie zależało -
rzekł sucho. - Nie mogę się więc wypowiadać. Ale
uważam, że to kompletne bzdury.
- Nie spodziewaj się tylko zbyt wiele - przestrzegł
Idę Reijo. Przytulił ją tak, jak to robił, kiedy była ma
łą dziewczynką i kiedy czuła, że wszyscy zwracają się
przeciwko niej. - Nawet za pomocą magii nie zawsze
można uzyskać właściwą odpowiedź. Noaida to zwy
kły człowiek. Być może ma w sobie tajemniczą siłę,
którą potrafi wykorzystać. Ale mimo to nie jest nikim
więcej niż zwykłym śmiertelnikiem. Jest tylko narzę
dziem. Zapamiętaj, Ida, że również szamanowi zdarza
ją się niepowodzenia.
Wiedziała o tym. Zdawała sobie z tego sprawę. Ale
nie chciała, by tak się stało tym razem. Wierzyła, że
pozna prawdę.
- Noaida w każdym razie nie wskaże konkretnego
miejsca i nie powie po prostu, że Ailo tam jest.
Ida i to rozumiała.
- Tato - zaczęła ostrożnie. Zaczerpnęła powietrza
i spytała: - Mówisz, że on ma jakąś siłę. On także
o tym wspomniał. Powiedział, że tylko ten, kto posia
da taką siłę, może zostać noaidą. Twierdził, że uda się
w podróż. To znaczy, że jego duch uda się w podróż,
podczas gdy ciało pogrąży się w dziwnym śnie. Czy to
samo dzieje się z Mają?
Reijo wypuścił córkę z objęć. Usiadł ciężko. Wziął
ją za rękę i uścisnął.
Ida poczuła, że to ojciec potrzebuje jej wsparcia.
- Nie wiem, Ida. Nie wiem. Ale nie zamierzam kła
mać i twierdzić, że o tym nie myślałem. Mikkal wie
rzył, że Raija potrafiła przemieszczać się duchem. Cza
sami udawało mu się mnie przekonać. Wierzę, że Ra
ija posiadała taką siłę. Ale nie wiem, czy kiedykolwiek
nauczyła się ją świadomie wykorzystywać.
- A Maja?
- Jej stany na początku bardzo przypominały stany
Raiji - odparł Reijo przyparty do muru.
- On powiedział, że mam w sobie tę siłę.
Reijo spojrzał na córkę zaskoczony.
- Miałem nadzieję, że jesteś od tego wolna - rzeki
18
tylko. - Owa zdolność jest w równym stopniu prze
kleństwem, co błogosławieństwem. Mam nadzieję, że
nigdy nie będziesz musiała z niej korzystać. Że nie bę
dziesz zmuszona jej poznać.
Dzień upływał powoli. Ida nie pamiętała, co robiła.
Drżała z niecierpliwości.
Noaida prosił, by przyszła wieczorem. To mogło
tak wiele znaczyć.
Zmusiła się, by poczekać, aż słońce zacznie się sta
czać za najwyższe wzniesienie.
Był już z powrotem.
- Czekałem na ciebie - rzekł. Wyglądał na zmęczonego.
- Czy podróż się udała? - spytała Ida sztywno. Moc
no ściskała chustkę na szyi. Nie była w stanie wypu
ścić jej z dłoni.
- Wróciłem - odparł. - Bywa, że jeśli całkiem się nie
powiedzie, noaida na zawsze pozostaje w Saivo.
- Jak to?
- Duch nie powraca, kobieto. - Ogarnęło go dziw
ne zniecierpliwienie, tak jak gdyby właściwie nie miał
dla Idy czasu. - Ciało umiera.
Ida przełknęła. Czy to on wywoływał ten chłód?
- Nie przypuszczałam, że to jest aż tak niebezpiecz
ne - powiedziała. - Gdybym wiedziała, nie poprosiła
bym cię o to.
- Muszę z tym żyć - odparł. - Każdy kiedyś umrze.
Mam tę przewagę, że znam już tamten świat.
- Znalazłeś Ailo? - spytała Ida. Dłużej nie wytrzy
mała. Nie mogła czekać.
- Mógłbym powiedzieć ci to samo, wróżąc ci z ręki -
rzekł nieco opryskliwie. - Moja podróż do Saivo okaza
ła się niepotrzebna.
- Mów! - wyszeptała Ida. Gotowa była błagać go na
kolanach, byle powiedział jej wszystko, co wie.
- Napotkałem siły, które przeszkadzały mojemu
duchowi w poszukiwaniach. Nic nie mówiłaś, że ktoś
w twojej rodzinie jest nimi obdarzony.
- Nie pomyślałam o tym - usprawiedliwiła się. - Nie
sądziłam, że to ma jakieś znaczenie.
- Wszystko ma znaczenie. Czułem Ailo - rzekł no-
aida. Nie lubił się przyznawać, że nie całkiem mu się
powiodło. - Nie znalazłem go, ale czułem jego obec
ność. Roto go naznaczył.
- Chcesz powiedzieć, że Ailo zginął? Chcesz przez
to powiedzieć, że Ailo nie żyje?
- Niekoniecznie - odparł. - Roto symbolizuje rów
nież chorobę. Nie wiem, co oznacza w tym wypadku.
Widziałem, że zarówno twój, jak i jego ród prześladu
je ogień. Ogień jest waszym przekleństwem. Sprowa
dza wielkie nieszczęście. Czyjeś siły utworzyły jakby
mur przeciwko mnie. Ktoś, kto ma siłę równą mojej,
przeszkodził mi zbliżyć się do Ailo. Nic nie pomoże,
gdy poprosisz innego szamana. Ktoś wznosi mur wo
kół twojego męża i jego losu. Czułem jedność, w któ
rej ty nie miałaś udziału. Sądzę, że to kobieta. Byłem
już wyczerpany. Nie widziałem tego wyraźnie. Wyda
je mi się, że Ailo nie chce się z tobą połączyć.
- Czy to znaczy, że on żyje?
- Nie przeszkadzaj! - Noaida zmarszczył brwi i po
prawił się: - Uważam, że Ailo nie może się z tobą połą
czyć. Ty będziesz żyła własnym życiem. Ciebie znala
złem w swej wędrówce. Nikt mi w tym nie przeszkodził.
Znalazłem cię w przyszłości. Nie byłaś sama.
- Nie chcę tego słuchać! - przerwała mu ostro Ida.
- Nie prosiłam o przepowiednię. Prosiłam, byś znalazł
Ailo. Nie udało ci się. Nawet się nie dowiedziałeś, czy
on żyje, czy nie!
- Ailo jest naznaczony przez Roto - powtórzył no-
aida. - I chroni go siła, z którą nie mogę konkurować.
Nie jestem w stanie się z nią zmagać, ponieważ wyda
je się co najmniej tak wielka jak moja. Pewnego dnia
dowiesz się prawdy - mówił dalej. - Nie zdarzy się to
jutro ani na wiosnę. Ale poznasz prawdę. Widziałem,
jak zmierza do ciebie niczym ptak w locie. Jak ptak
z rozłożonymi skrzydłami. Złoty ptak.
Ida skrzywiła się, słowa noaidy nie zrobiły na niej
wrażenia. A była tak oczarowana tym wszystkim -
bębnem magicznym, rysunkami, bogami i duchami
o obco brzmiących imionach...
Wtedy miała jeszcze nadzieję.
Teraz spadła z hukiem na ziemię. To bolało. Lecz
w każdym razie ujrzała rzeczywistość.
- Dziękuję - rzekła uprzejmie i podeszła do wyjścia.
- A dzieciom nadaj imiona tych dwojga, od których
wszystko się zaczęło.
- I czego się dowiedziałaś? - spytał Reijo, kiedy Ida
ciężko usiadła naprzeciw niego i Sedolfa.
- Że urodzę bliźniaki. I że on nie ma pojęcia, co się
stało z Ailo.
- Nic nie powiedział?
- Tylko tyle, że Ailo jest naznaczony przez Roto.
- Naznaczony przez śmierć? - zdumiał się Reijo.
- W końcu to zrozumiałam - powiedziała Ida. -
Śmierć. Chcę stąd wyjechać. Źle się tu czuję.
13
Znowu w drodze. Tym razem to Reijo stwierdził, że
wyruszył bez przekonania. Ida stanowczo upierała się
przy swoim. Nie chciała spędzić zimy z obcymi ludźmi.
- Sam słyszałeś, co mówili, tato. Nadeszły dla nich
ciężkie czasy. Kobiety umierają, rodząc dzieci.
Wiedziała, że przesadza, ale nic jej tu nie zatrzyma.
Otwarte przestrzenie i niskopienne, falujące lasy brzo
zowe straciły dla niej cały urok. Nie podobały jej się.
Nie urzekały. Były obce. Nie chciała tu zostać.
Anders przy pożegnaniu wręczył Idzie prezent - za
winięty w kolorową chustkę, która trochę wyblakła
w miarę upływu lat.
- To należy chyba teraz do ciebie - rzekł i podał jej
zawiniątko.
Idzie drżały ręce, kiedy rozwijała chustkę.
Pozostała część srebrnych klejnotów ślubnych.
Dziewczyna dotknęła palcami guzików, które same
w sobie stanowiły ozdobę. Zwisały z nich drobne list
ki z cienko, cieniutko wykutego srebra. Właściwie by
ły to raczej zapinki. Ujrzała dwie broszki, podobne do
tej, którą miała, ale mniejsze i z mniejszą ilością przy
czepionych kółek. Za to z licznymi wyrzeźbionymi
zdobieniami - wijącymi się wstążkami, oplatającymi
całość, owalnymi i kanciastymi figurami wokół siebie,
tworzącymi przepiękny wzór, którego widokiem trud-
no nasycić oczy. Na srebrnej klamrze paska powtarzał
się motyw broszek i kształt guzików, tylko większy
i grubszy. I wreszcie srebrna obroża - obroża do od
świętnego kaftana, bogato haftowana cieniutkimi nit
kami, tworzącymi deseń, któremu nie dorównywało
nic, co Ida w życiu widziała, z naszytymi drobnymi
aplikacjami ze srebra. Sama w sobie stanowiła piękną
ozdobę. Miała szerokość dłoni i została tak uformowa
na, że można ją było nakładać na kaftan.
- Brakuje jeszcze pasa - rzekł Anders. - Ale nieste
ty gdzieś zginął. A dużą broszkę masz ty. Tak więc
ślubne klejnoty ponownie zostały połączone.
Ida przypomniała sobie sen. Przypomniała sobie
ostrzeżenie.
- Nie możecie mi tego ofiarować - wzbraniała się,
choć trudno jej było zrezygnować z tych kosztowności.
- Pamiątka nie należy do mojego rodu - wyjaśnił
Anders. - Sigga otrzymała ów dar, kiedy wychodziła
za mąż za Mikkala. Teraz Ailo jest ich właścicielem,
a on z pewnością dałby go tobie. Tobie się należy, Ida.
Nie potrafiła odmówić. Nie mogła tego zrobić, nie
raniąc Andersa. Dla niego to prawdziwa przyjemność
móc jej ofiarować ten cenny skarb.
- Pomyśl, ile byś otrzymał w zamian, gdybyś to
sprzedał - zauważyła Ida.
- Nigdy nie mógłbym tego zrobić! - rzucił oburzo
ny. - To nie moja własność. Nie sprzedaje się cudzego
spadku!
Idę uderzyło, jak żywa jest dla tych ludzi przeszłość.
Ze tak ważni są dla nich przodkowie i tradycje, prze
kazywane następnym pokoleniom. Doceniali ich war
tość.
- Dziękuję - powiedziała wzruszona. - To dla mnie
naprawdę bardzo ważne.
Ślubne klejnoty ze srebra zostały złączone. W ten
sposób spełniło się marzenie, które snuła, wracając
z kościoła po ślubie.
Właśnie ona okazała się tą osobą, która połączyła
wszystkie części rodzinnej pamiątki.
Ale nie czuła smaku zwycięstwa. Ofiarowano jej
klejnoty jako żonie Ailo, ale to Ailo powinien jej wrę
czyć je w prezencie.
Powinno się je ofiarować z miłością. A nie tak jak
teraz - z litości.
- Wydaje mi się, że się ucieszyli, kiedy wyjeżdżali
śmy - zauważył Sedolf, sam najwyraźniej zadowolo
ny, że wraca do domu.
- Byliśmy trzema dodatkowymi gębami do wyży
wienia - zauważył Reijo. - I nie mogliśmy niczego
ofiarować w zamian. To zrozumiałe, że sprawialiśmy
kłopot.
- Nie udało się nam znaleźć jakiejś Laponki dla cie
bie, Sedolf - próbowała zażartować Ida, lecz nikogo to
nie rozbawiło.
- Może wyruszę na połowy tej zimy - odparł. - Je
śli zdążymy wrócić. A tam na wybrzeżu dziewcząt jest
w bród.
Ida nie wątpiła w to.
Przyroda przygotowywała się do zimy. Gałęzie
dziwnie powykręcanych konarów drzew liściastych
wcześnie zostały ogołocone. Drzewa musiały oszczę
dzać soki na długą, zimną porę roku. Ziemia wygląda
ła jak dywan w kolorach żółtym i czerwonym. Scież-
ki wiły się pośród niego niczym brązowe wstążki. Ni
czym nitki cynowe wplatane w lapoński haft.
Długie dni, które chwytały noc w dłonie, nie ciem
niejąc, odeszły. Wieczory nadchodziły wcześnie. Zim
ne. Surowe.
Mgła kładła się często aż na ląd. Skrywała wszystko
na krótką chwilę, chowała ziemię i niebo. Przeszkadza
ła wędrowcom iść dalej.
Szli już kilka tygodni. Podróż przebiegała wolniej niż
droga na północny wschód. Zmierzch uniemożliwiał po
ruszanie się wieczorami. Ranek wstawał tak chłodny, że
musieli zwlekać z wymarszem w dalszą drogę. Tym ra
zem mgła zatrzymała ich w jurcie przez dwa dni. Opusz
czali namiot tylko w razie potrzeby. Nie mieli odwagi
się oddalać, wokół otaczała ich szara, wilgotna i skłębio
na wata. Z trudem dostrzegali własną wyciągniętą dłoń.
Kiedy mgła zrzedła, było już za późno, by rozpo
cząć kolejny etap podróży. Ledwie zdążyliby się ze
brać, już musieliby rozbijać obóz na noc.
Wypadli z jurty rozkoszować się światłem i świe
żym powietrzem. Rozejrzeć po okolicy.
- To Suomi - rzekł Reijo z miłością w głosie.
Ich oczom ukazał się las sosnowy. Nie tak gęsty, do
jakiego Ida przywykła nad fiordem, ale jednak praw
dziwy, wysoki las. Jezioro spokojne i czyste, odbijają
ce ostatnie resztki mgły. Odbijające pnie sosen, ich
czubki, które wydawały się sięgać nieba. Górski
grzbiet, na którym mogli zaczepić wzrok. Grzbiet po
rośnięty lasem iglastym, wiecznie zielony. Drzewa li
ściaste były tu jedynie gościem. Nieśmiałym dodat
kiem, pojawiającym się tak, jak się wplata pojedyncze
nitki, które niezupełnie pasują - bardzo ostrożnie.
Brzegi jeziora porastały kępki wrzosów i mchy. Re-
ijo zachowywał się jak dziecko. Zrywał szyszki z drzew
i rzucał do wody. Prześcigał się z Sedolfem, kto rzuci
najdalej.
Ida powlokła się swoją drogą. Usiadła z dala od wo
dy - z dala od chmar komarów i muszek, które prze
żyły lato, a może wylęgły się latem.
Przemyła twarz, czuła, jak policzki niejako się ożywi
ły. Rozwiązała buty. Podciągnęła spódnicę do pół łydki
i zanurzyła nogi w chłodnej wodzie. To odświeżało. Da
wało ukojenie. Czy Ailo był tutaj? Właśnie tutaj?
Rozejrzała się po okolicy. Zapamięta ją. Ponieważ
wreszcie to coś innego niż nieskończony płaskowyż,
napawający lękiem. Ponieważ przywodziła na myśl
znajomy widok. To dziwne, jak można zatęsknić za
drzewami. W domu Ida nigdy tego nie dostrzegała. Tu
taj zrozumiała, jak ważne są dla niej drzewa.
Teraz brakowało jej tylko gór i fiordu.
Czy Ailo tak samo tęsknił za płaskowyżem, kiedy
mieszkał u nich na cyplu?
Ailo...
Naznaczony przez Roto...
Noaida oznajmił to z całą powagą. Zaślepiona zło
ścią zadrwiła z wiary tego człowieka. Użył samego sie
bie, żeby znaleźć dla niej odpowiedź. Nie otrzymała
jej i rozzłościła się.
Ida zapragnęła poprosić o wybaczenie. Nie przyszło
jej to do głowy, kiedy odjeżdżali z letniego obozu La
pończyków. Wtedy czuła pogardę. Teraz znalazła czas,
by to przemyśleć. Uspokoiła się.
Naznaczony przez Roto.
Przez Roto - ducha śmierci. Choroby.
Istniała jeszcze nadzieja. Ida nadal się łudziła. Ale
noaida powiedział też, że nie tak prędko dowie się
prawdy. Prawda pojawi się wraz ze złotym ptakiem.
Jakie ptaki są złote?
Żaden ze znanych jej.
A może to symbol czegoś?
Szaman z upodobaniem posługiwał się zagadkami
i symbolami.
Dla niej ptak oznaczał wolność. Myśli. Ucieczkę.
Dumę...
I jeszcze wiadomość o tym, że urodzi bliźnięta. Po
gładziła się po brzuchu, nie wierzyła w to. Nie mogły
tam istnieć dwa życia. Noaida się pomylił. Może jed
no urodzi się później?
Ailo...
Błyszczące oczy Ailo w czarnej mgle.
Noaida wspomniał o innym mężczyźnie.
Niemożliwe.
Nie ma drugiego takiego jak Ailo. Żaden mężczy
zna nie zajmie jego miejsca, dopóki istnieje choć cień
nadziei, że Ailo żyje.
Emil ożenił się z Sofią, przemknęło Idzie przez
myśl. A właśnie on chyba najbardziej odpowiadał wi
zerunkowi człowieka, z którym mogłaby się związać.
Potrafiła z nim rozmawiać.
Jednak najlepiej rozumiała się z Ailo - takiego związku
nie udałoby się jej stworzyć z żadnym innym mężczyzną.
Czyżby pomyślała o nim w czasie przeszłym? Tak
jakby pogodziła się z tym, że Ailo nie żyje? Chyba tak
zrobiła. W głębi duszy. Rozsądek tak nakazywał.
Jak wyglądało życie człowieka, który został nazna
czony przez śmierć?
Spotkało ją w życiu wiele dziwnych i niezrozumia
łych przypadków. Zostawiała więc margines dla tego,
co nierzeczywiste, na cud, który się może zdarzyć. Jej
rodzina nigdy nie była całkiem zwyczajna. W każdym
razie od czasów Raiji i Mikkala.
Może to nie tak wiele, ale jednak dłużej niż jej całe
życie.
Zjawiska nierzeczywiste towarzyszyły wszystkim
członkom rodziny. Układały się niczym ścieżka przed
ich stopami, prowadziły w dziwnych kierunkach.
Ku szczęściu lub zmartwieniu.
Ida czuła, że to, co jej się przytrafia, jest dalszym
ciągiem. Kontynuacją. Zagadkowe zjawiska nie urwa
ły się wraz ze śmiercią Mikkala i Raiji.
Trwają nadal. Mają swój cel. Kres, w którym być
może przyjdzie jej brać udział.
Myśli pojawiały się znikąd. Ulatywały dalej. Czy to
właśnie jest owa siła? Czy to ten niezwykły dar? Nie
wytłumaczalny bieg myśli, olśnienia, których nie po
trafiła wytłumaczyć, a które nazywano fantazją?
Może nie chodzi o umiejętność dokonywania cu
dów? Nie o taką siłę, jaką posiada Maja? Nie tak prze
rażającą i niezrozumiałą. Może ta zdolność jest inna,
bardziej łagodna i ludzka...
Sedolf zbliżał się do niej leniwym krokiem. Nie
przypominał Simona aż tak bardzo, jak początkowo
sądziła. Tylko na pierwszy rzut oka można by tak po
myśleć, nie zastanawiając się nad tym, czy to maska,
czy też prawdziwa twarz.
- Znalazłoby się dla mnie miejsce? - spytał.
Ida przesunęła się trochę. Kępa była wystarczająco
duża.
- Czy już skończyliście się bawić?
Uśmiechnął się szeroko. Miał ładne zęby. Nie wszy
scy mogli się takimi pochwalić. Niektórzy wcześnie je
tracili. Zęby Sedolfa nieco pożółkły od tytoniu, lecz
nadal były silne i równe.
Ida nie miała pojęcia, dlaczego zwraca na to uwagę.
- Reijo wygrał - odparł i odchylił się do tylu, opierając
na łokciu. - To wstyd zostać pokonanym przez starego
człowieka. Jest tak podekscytowany, że poszedł szukać
głównego jeziora. Twierdzi, że to tylko odnoga jakiegoś
większego jeziora z mnóstwem ryb. Postanowił pójść
wzdłuż strumienia. Zachowywał się jak chłopiec. Polecił
mi pilnować, by nie pożarł cię wilk albo niedźwiedź.
Ida roześmiała się razem z nim. Nie groziło im wie
le niebezpieczeństw. Spokojnie i urokliwie - takie
określenia przychodziły Idzie na myśl. To nie okolica
dla dzikich zwierząt.
Nie pojmowała, dlaczego odnosi takie wrażenie. To
tylko myśli. Myśli rodzące się w jej głowie.
- Czy już się dobrze czujesz? - w głosie Sedolfa
brzmiała zaskakująca troska.
Ida przyjrzała mu się uważnie. Zwrócił twarz w jej
stronę. Między brwiami pojawiła się pionowa zmarszcz
ka. Zawsze ściągał brwi w ten sposób, kiedy się nad
czymś zastanawiał. Wiatr unosił nieco jego grzywkę.
Oczy Sedolfa były tak ciemne, że Ida nie potrafiła doj
rzeć źrenicy.
- Dobrze? - spytała zagubiona. - Już nie płaczę.
- Masz nadzieję?
- Tak, ciągle wierzę. Bez nadziei byłabym jak martwa.
- Przecież myślałaś, że nie żyje.
Ida przytaknęła.
- Tak uważam. Ale chwilami sprawia mi to taki ból,
że nie mogę znieść tej świadomości. Wówczas potrze
buję nadziei, by jakoś złagodzić cierpienie. I przez
dłuższy czas nie czuję bólu. Wtedy mam odwagę po
nownie to wymówić. Nie żyje...
- To nie powinno spotkać ciebie...
Sedolf potrząsnął głową. Zrywał kępki mchu i ze
złością rzucał je do wody. Pływały jak maleńkie wy
sepki pośród nieskończonego morza.
- Coś takiego nie powinno nikogo spotkać - zauwa
żyła Ida. - Ale kiedy się już przydarzy, to doświadcza
tego, kto jest w stanie to znieść.
- Tak myślisz? - Sedolf był zdumiony. - Dziwna
z ciebie dziewczyna, Ida!
- Jakoś to muszę wytrzymać - powiedziała otwar
cie. - Nie mam innego wyboru. Chyba że rzucić się
z pierwszej wysokiej skały. A tu jak na złość takiej bra
kuje - dodała ponuro.
- Co będzie po powrocie? Jak wrócimy do domu?
- Nadal będę dla taty kulą u nogi. W dodatku pod
koniec zimy urodzi się dziecko.
- Dzieci - poprawił Sedolf z lekkim uśmiechem.
- Wszystko jedno - uznała Ida. - I tak będzie sporo
roboty.
- Będziesz czekać?
- I mieć nadzieję - odparła. - To też jakieś życie. Ta
ta przeżył w ten sposób piętnaście lat.
- To długo jak dla ciebie, najlepsze lata młodości.
Czy podołasz?
Ida nie potrafiła na to odpowiedzieć. Czeka ją całe
życie w niepewności. Cale życie z odrobiną nadziei na
linę ratunkową. Całe życie w samotności.
Jednak Ailo może wrócić w każdej chwili.
- Nie będę czekała tak długo - odparła. - Kiedyś ból
złagodnieje. Kiedyś będę musiała się pogodzić z tym,
że Ailo nie żyje. Jeżeli wcześniej nie wróci.
- Szkoda, że Emil się ożenił - westchnął Sedolf.
- Nie mogłam go poprosić, by się wstrzymał! - Ida
odrzuciła głowę.
- On by poczekał - rzekł Sedolf z przekonaniem.
Dobrze znal przyjaciela. - Gdyby wiedział, że tak się
ułoży, poczekałby. Nawet piętnaście lat.
- Właśnie dlatego nie mogłabym go o to poprosić.
Nie rozumiesz?
- Ale on byłby najlepszy, nie licząc Ailo?
Ida przyznała to, choć niechętnie. Nie określiłaby te
go w ten sposób. Nie powinno się tak szeregować ludzi.
- Rozmowa o tym do niczego nie prowadzi - wes
tchnęła ciężko. - Czuję, jakbym zdradzała Ailo, roz
mawiając o kimś, kto mógłby go zastąpić. Rozważając
taką możliwość...
- A czy to nieprawda? Boisz się prawdy? Nie moż
na żyć samą nadzieją. Jesteś wystarczająco mądra, by
zdać sobie z tego sprawę. Jesteś taka młoda i... ładna
i należy ci się od życia coś więcej niż tylko nadzieja,
dzieci i ciężka praca.
- I coś więcej niż związanie się z jednym mężczy
zną? - spytała zawsze gotowa przypomnieć mu, że ko
biety też znają swoją wartość.
- Bądźmy szczerzy! - rzekł pojednawczo. - To praw
da, że każdy ma swój rozum. Ze większość życia to
mozolna praca. Jestem wystarczająco biedny, by to ro
zumieć. Ale jest jeszcze coś więcej. Dla mnie to więcej
oznacza właśnie przyjemność dla ciała. Kobiety i męż-
czyźni różnią się od siebie tak, by do siebie pasować.
Ciałem. Żeby wspólnie zaznawać szczęścia. By do
świadczać nieopisanej radości.
Potargała go przyjaźnie po włosach. Sedolf usiadł.
Nie chciał, by go głaskała jak psa.
- Nie chodzi tylko o przyjemność, Sedolf.
- Nie tylko - przyznał. - Ale czy można żyć bez
niej? Nie jesteś przecież księżniczką na szklanej górze,
za jaką cię uważają. Założę się, że jest w tobie więcej
ognia, niż zdradzają twoje włosy. Twoje ciało już te
go spróbowało. Nie potrafi bez tego żyć.
- Amen - zakończyła lekceważąco. - Odnoszę wraże
nie, że ty w każdym razie nie potrafisz bez tego żyć. To
błąd, że nie znaleźliśmy dla ciebie dziewczyny w siidzie!
- Nie jestem też jakimś ogierem!
Poderwał się jak oparzony i wbiegł do jurty. Był zły
i obrażony. Ida nawet nie przypuszczała, że aż tak bar
dzo nastąpiła mu na odcisk.
Z Emilem jakoś potrafiła rozmawiać. To głupia myśl,
ale wolałaby, gdyby to on towarzyszył jej w tej podróży.
Z Sedołfem czasem nie sposób się dogadać. Stroił
sobie żarty, kiedy ona mówiła serio. A kiedy on po
ważniał, poruszał tematy, które sprawiały ból. O któ
rych ona nie chciała rozmawiać. Nie był tak... wrażli
wy jak Emil. Miał więcej w rękach niż w głowie. Wię
cej na zewnątrz niż w środku.
Podniosła się bezwiednie. Zostawiła buty na trawie.
Ruszyła boso wzdłuż brzegu.
Za niewielkim cyplem znalazła zaciszną zatoczkę. Las
sięgał tu aż do samego jeziora. Sosny dosłownie zanurza
ły palce stóp w wodzie. Powyginane korzenie wystawa
ły nad ziemią. Piaszczysta plaża pewnie została zalana.
Ida wsunęła nogę do wody po kolano. Nie wyczu
ła dna. Woda nie była ciepła, ale też nie zimna. W każ
dym razie nie bardzo zimna. Po wypadku Ida lepiej
znosiła chłód. Ciepło także sprawiało jej większą
przyjemność. Uwielbiała jak kot wygrzewać; się
w słońcu.
Nagle przyszło jej na myśl, żeby się umyć. Nie zno
siła być brudna. Tato chyba zniknął na dłużej. Sedolf
na pewno się obraził i nie ruszy się z jurty. On także
miał gwałtowne usposobienie.
Rozejrzała się dookoła. Zobaczyła tylko drzewa.
Wiedziała, że to mało prawdopodobne, żeby ktoś się
teraz wyłonił z tej głuszy, z tych ostępów. Była sama.
Ida zdejmowała z siebie ubranie, tak jak obiera się
cebulę. Lekko drżąc z zimna, weszła do jeziora.
Zatoczka była tak wąska, że nie napływało tu wiele
świeżej wody i zdążyła się nagrzać w ciągu dnia.
Ida weszła głębiej. Zanurzyła się po brzuch. Położy
ła ręce na krągłości, którą tylko ona mogła wyczuć.
Wykluczone, by zmieściło się tu dwoje! Noaida bar
dzo się pomylił. Pomyślała o nim, że jest oszustem.
Drobnymi kroczkami posuwała się dalej, aż straci
ła grunt pod nogami. Wykonała kilka ruchów rękami,
żeby utrzymać się na powierzchni.
O Boże, jak cudownie!
Zanurzyła się pod wodę. Wyskoczyła z pluskiem.
Ręką odrzuciła włosy do tyłu. Masowała mokrą głowę.
Żałowała, że nie ma mydła. Jeszcze nie była całkiem
czysta, tylko opłukana. Ale i to lepsze niż drapanie się
do krwi i wdychanie zapachu potu.
Podpłynęła w stronę brzegu. Dotknęła dna stopami.
Wstała rozcierając skórę po rześkiej kąpieli.
Cała dosłownie płonęła. Czuła się jak odrodzona.
Jak zupełnie nowy człowiek.
Trochę bardziej miły, pomyślała. Wszystko ją iryto
wało, kiedy była brudna.
Podeszła bliżej i wykręciła włosy. Zebrała je między
dłonie i wycisnęła wodę. Odniosła wrażenie, że nie są
już tak ciężkie, jednak z koniuszków nadal ciekły lo
dowate strumyki.
Odwróciła się i spojrzała tam, gdzie zostawiła ubranie.
Uświadomiła sobie, że kąpiąc się, nie patrzyła w tę stronę.
O b o k jej rzeczy siedział Sedolf. Napotkała jego
wzrok. Nawet nie udawał zakłopotania.
Rękoma zasłoniła piersi. Choć wcześniej opadły na
nie włosy, uczyniła to bez zastanowienia.
W naturalnym odruchu.
- Myślałam, że jesteś w jurcie - odezwała się. Po raz
pierwszy poczuła, że woda była zimna.
- Znudziło mi się - odparł. - Widzę, że jesteś odważ
na - dodał obojętnym tonem, jak gdyby to był począ
tek nieciekawej rozmowy. - Nigdy bym nie wszedł do
tak lodowatej wody!
- Nikt cię też o to nie prosi - burknęła ze złością. -
Długo tu jesteś?
- Miałem cię przecież pilnować - wyjaśnił Sedolf,
właściwie nie odpowiadając na jej pytanie. - Zamarz
niesz na śmierć - dodał - jeżeli będziesz tak stała.
Ida czuła, jak rozgrzewa ją złość.
- Właśnie zamierzałam się ubrać - syknęła - Gdybyś tyl
ko raczył zachować się przyzwoicie i mógł się odwrócić.
Jego uśmiech rozciągnął się od ucha do ucha. Oczy
cieszyły się rzadkim widokiem.
- Uważam, że nieprzyzwoite było raczej słowo, któ-
rym chciałaś mnie nazwać. Określenie „ogier" lepiej
natomiast oddaje to, co o mnie myślisz.
- Cholernie mało o tobie myślę, Sedolf!
Roześmiał się i powoli odwrócił się plecami do je
ziora. Nadal jednak pozostał blisko jej ubrania.
Ida z wściekłością opuściła ręce. Jeżeli on jest aż tak
bezczelny, to ona nie zamierza się wstydzić.
Wypadła z wody, aż dokoła pryskało. Niczym żoł
nierz idący na wojnę - po honor i chwałę.
Sedolf siedział posłusznie jak pies.
Ida nie patrzyła na niego. Zerkała tylko kątem oka.
Nie był wart jej spojrzenia.
Koszula przyklejała się do mokrego ciała. Ida zamie
rzała się nią wytrzeć, ale jej w tym przeszkodził. Na
dal miała w sobie trochę wstydu, chociaż Sedolf wca
le nie okazywał zakłopotania.
Nie mogła sobie poradzić z gorsetem. Palce miała
tak sztywne, że odmówiły posłuszeństwa przy zapina
niu małych guziczków.
Przeklinała pod nosem, aż świszczało.
Padł na nią cień.
Opalone palce odsunęły jej dłonie. Starannie zapię
ły wszystkie guziki. Idzie zaparło dech.
Podwinął rękawy koszuli. Do diabła, że też jego
przedramiona mogły do tego stopnia przyciągać wzrok!
- Jeszcze zła? - spytał. Miał zachrypnięty głos.
Ida podniosła głowę. Nie powinna. Lecz musiała.
Nie mogła się powstrzymać.
To nie twarz Ailo tuż przy jej twarzy. To nie oczy
Ailo. Nigdy nie musiała tak bardzo odchylać głowy,
żeby popatrzeć Ailo w oczy. Ale Ailo został naznaczo
ny przez Roto...
To nie Ailo?
Brązowa dłoń Sedolfa przy jej policzku.
Stał na odległość ręki. Nie podszedł bliżej.
Uśmiechał się, kiedy pytał, czy nadal jest na niego zła.
Zła? Była wściekła.
Powiedziała mu o tym, ale zabrzmiało to tak miło,
że się roześmiał.
- Świetnie - rzekł cicho. - Trudno mi jakoś w to
uwierzyć.
Po chwili poczuła silne ramię wokół talii. Jego dłoń
przy swoim policzku.
Jego usta na swoich.
Popchnął ją na wrzosy. Albo sama go pociągnęła. Jej
ręce objęły go tak, jak on ją obejmował.
Pocałunek nie miał końca.
- Poproś, bym przestał - szepnął jej do ucha. Jego
oddech wydawał się bardziej gorący niż promień słoń
ca w lipcowy dzień.
- Przestań - szepnęła. A jej ramiona mocniej zaci
snęły się wokół niego.
Tak miękko było na wrzosach i mchu. Przyjemnie
zamknąć oczy. Wargami muskał jej powieki. Zmusił,
by je otworzyła.
- Nie brzmiało to zbyt przekonująco - uśmiechnął
się, a grzywka wpadła mu do oczu. - Ale będę grzecz
nym chłopcem - dodał.
Jeszcze przez kilka sekund jego policzek znajdował
się przy jej policzku. Następnie Sedoif wstał i podał
Idzie dłoń. Pociągnął ją do góry.
- I udowodnię, że nie jestem jakimś niewyżytym
ogierem - rzekł.
Ida nie czuła już zimna.
Cała wieczność minęła od kwietnia. Od czasu kiedy
ktoś z pożądaniem ją obejmował.
Sedolf odwrócił się do niej plecami. Patrzył na je
zioro, zrywał igły z najbliższego drzewa i gwałtowny
mi ruchami wrzucał je do wody.
Poszła za nim. Sekundę wcześniej ujrzała siebie
w wyobraźni, zachowującą się w ten sposób. Objęła go
w pasie. Przyłożyła policzek do jego szerokich pleców.
- Zrób to! - szepnęła. - Sedolfie miły, zrób to!
Odwrócił się powoli. Ida nie wypuściła go z objęć.
Ujął w dłonie jej twarz. Był wysoki i dobrze zbudo
wany. Ida czuła się przy nim taka drobna.
- Reijo może wrócić lada chwila - szepnął drżąc.
Wargami muskał jej usta.
- Nikt nie przyjdzie - uspokoiła go, ślepa i głucha
na wszystko. Chciała tego. Raz w życiu chciała być cał
kiem nieodpowiedzialna.
- Nie wykorzystuj mnie - szepnął. A potem pocało
wał ją znowu. I jeszcze raz.
Ida przytuliła się do niego tak mocno jak to tylko
możliwe, jakby zamierzała wcisnąć mu się pod ubra
nie i pod skórę. Nie szukała pełnej bliskości.
Nie tak do końca.
Jego palce wplotły się w mokrą gęstwinę jej włosów.
Usta tchnęły życie w jej zimne wargi. Pocałunek oży
wił krew, doznania. Nie pamiętała takiego mrowienia
w nich od czasu...
Nie, tylko nie jego oczy w tym wszystkim!
Ida odsunęła tę myśl. Zacisnęła ramiona na silnym
karku.
Wolną dłonią Sedolf rozpiął pasek. Uczynił to jed
nym ruchem. Idzie przebiegło przez myśl, że wymaga-
ło to pewnie wielu ćwiczeń. Lecz było bez znaczenia.
Podciągnął jej spódnicę. Ciepłą dłonią przesunął po ze
wnętrznej stronie jej uda, wiedział, dokąd zmierza.
Wiedział, jak jej dotykać, żeby ją rozpalić.
Nie musiał się starać.
Na mgnienie oka Ida przywołała w pamięci obraz Mai
i Heino. Dwa na wpół rozebrane ciała oparte o drzewo.
Sedolf tego nie widział.
Ida nie mogła poprosić Ailo o coś takiego. Ailo wie
działby, dlaczego. Zrozumiałby, dlaczego myśl o tym
tak bardzo ją podnieca.
Sedolf zamierzał położyć się z nią na mchu.
- Poczekaj - szepnęła.
Ujrzała samotną brzozę niedaleko od brzegu.
Śmiertelnie się bała, że zniszczy ten magiczny nastrój.
To poczucie nierzeczywistości, które ich ogarnęło.
Ale musiała przerwać.
Pociągnęła Sedolfa za sobą. Biegła boso, ściskając go
za rękę.
Zatrzymała się przy młodym drzewie. Już dawno
zrzuciło liście. Oparła się plecami o twardy pień. Peł
na wyczekiwania zwróciła ku Sedolfowi twarz. Roz
chyliła wargi do pocałunku.
Sedolf jej nie zawiódł. Jego usta były pełne życia.
Obsypał ją deszczem pocałunków. Żaden nie przypo
minał drugiego.
Jedno spojrzenie na Idę wystarczyło, by zrozumiał
jej intencje. Ale podniecało go udawanie, że nie wie,
o co jej chodzi. Chciał usłyszeć, jak to mówi. Chciał
usłyszeć, że tego pragnie. Prosi go o to.
- Unieś mnie, Sedolf! - szepnęła. - Unieś mnie wy
żej! Zróbmy to tak!
Przełknął ślinę.
Okazała się taka drobna i lekka, że bez wysiłku ją
podsadził. Oplotła udami jego biodra.
Zsunął spodnie. Zerknęła w dół między ciałami. Lek
ko ściągnęła usta.
- Teraz rozumiem, dlaczego masz takie powodzenie -
powiedziała.
Milczał. Znajdowała się w takiej pozycji, że bez trudu
w nią wszedł. By dotrzeć tam, dokąd zmierzali oboje.
Jej plecy oparte o pień brzozy, ramiona mocno zaci
śnięte wokół szerokich ramion, nogi wokół jego bioder.
Powolne ruchy. Jego ręce pod jej pośladkami. Palce,
które pieściły najpierw leniwie, potem z pożądaniem,
niczym fale na morzu, które stworzyli. Wargi, które
nie przestawały całować.
Ida pociągnęła Sedolfa za włosy, aż jęknął. Między
palcami zostały jej kosmyki brązowych włosów.
Drżał jak na mrozie. Przycisnął ją mocno do brzo
zy, a potem oparł głowę o jej głowę.
Obraz zniknął z myśli Idy. Teraz wiedziała, jak to jest.
- Możesz mnie już puścić - odezwała się cicho.
Uczynił, jak chciała. Patrzyła, jak wciąga spodnie.
Wkłada w nie koszulę. Zapina. Zapina pasek.
Spojrzał na nią z wyrzutem.
- Chyba ci to teraz udowodniłem? Raz na zawsze.
Jestem takim ogierem, za jakiego mnie uważasz!
Ida potrząsnęła głową. Pogładziła go lekko po po
liczku. Czuła ciepło na udach. Powoli podwinęła spód
nicę i z powrotem weszła do wody.
Ochłodziła się i umyła. Zamoczyła niechcący brzeg
spódnicy, ponieważ opuściła ją, zanim znalazła się na
brzegu.
Sedolf siedział na mchu, smutny i milczący, Z pod
kurczonymi pod brodą kolanami.
Ida ubrała się. Nie potrzebowała jego pomocy przy
zapinaniu guzików. Usiadła obok.
- Nigdy przedtem nie robiłem tego z kobietą spo
dziewającą się dziecka - odezwał się.
- Czy było inaczej?
- Tak, ale nie dlatego.
Między nimi zapanowała cisza. Nie napięcie. Tylko
cisza.
- Spałaś z Emilem?
- Nie - odparła.
- Dlaczego?
- Był Ailo. Nie miałam ochoty. I...
- I...? - powtórzył.
- To oznaczałoby koniec przyjaźni między Emilem
i mną. Nie chciałam jej niszczyć.
- Czy mnie to nie dotyczy?
Ida potrząsnęła głową. Włosy trochę już przeschły.
Nabrały innego odcienia.
- 2 tobą jest inaczej - powiedziała. - To może ozna
czać początek przyjaźni.
- Nigdy więcej tego z tobą nie zrobię. Ani na leżą-
co, ani na stojąco! - rzekł stanowczo.
Wsunęła swą dłoń w jego. Sedolf uścisnął ją niechęt
nie.
- Między mną a Emilem powstało oczekiwanie na
coś podobnego - odezwała się. - Ty i ja mamy to za
sobą. Przeżyliśmy to i nie musimy niczego żałować.
Możemy zostać przyjaciółmi. W inny sposób. Wiemy
doskonale, jacy jesteśmy.
Sedolf uśmiechnął się blado.
- Czy mówiłem ci już kiedyś, że jesteś piekielną ko
bietą?
- Tak, coś w tym rodzaju. Ładnie to powiedziałeś. Są
dziłam, że jesteś bardziej powierzchowny - rzekła szcze
rze. - Ale zaczynam rozumieć, że za ładną twarzą i impo
nującym wyposażeniem w spodniach kryje się coś więcej.
- A więc przyjaźń?
Ida skinęła głową.
- Musimy wracać do jurty, zanim tato wróci. Nie
sądzę, by w ten sposób zawierano przyjaźń, kiedy był
młody. Mógłby źle zrozumieć.
Sedolf pomógł jej wstać. Otrzepał spódnicę z gałą
zek. Ale poza tym jej nie dotknął. Szła kilka kroków
przed nim. Lekko, niczym elf pośród gęstego lasu.
Sedolf cieszył się, że Emil uznał ślub z Sofią za do
bre rozwiązanie. Zastanawiał się, dlaczego sam nigdy
nie zwrócił uwagi na Idę, kiedy była podlotkiem i za
trzaskiwała okno pokoju przed nosem zalotników. To
na pewno by go nie zniechęciło. Przecież już wtedy
rzucała się w oczy.
Zastanawiał się, czy jemu udałoby się przemknąć do
środka. Gdyby spróbował.
Początek przyjaźni?
Sedolf z całego serca pragnął, żeby się okazało, że
Ailo nie żyje.
14
Powrót Reijo Kesiiniemi z jego podróży do Finn-
marku wywołał naturalnie wielkie poruszenie.
Wszyscy wiedzieli, że udał się ze swą córką, Idą, na
północ, by zamieszkała z Lapończykiem, za którego
tej wiosny wyszła za mąż.
Było o czym gadać, kiedy Reijo wrócił z Idą i Se-
dolfem. A o Lapończyku słuch zaginął.
Na jesieni widać już było wyraźnie, że Ida spodzie
wa się dziecka.
Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz, mawiali nie
którzy. Inni określali to dosadniej: Cierp ciało, kiedy
ci się chciało.
Wioskę obiegła wieść, że Ailo nie żyje.
Ludzie nie do końca w to uwierzyli. Reijo zbyt ma
ło o tym mówił, choć co prawda znany był z tego, że
rzadko opowiadał o sobie i swoich bliskich. Ale jakoś
za dużo osób w tej rodzinie po prostu zniknęło.
Również temat ojca gruntownie dyskutowano.
Niektórzy brali pod uwagę Ailo. Inni nie wyklucza
li Emila. Wymieniano także Sedolfa.
Z niecierpliwością oczekiwano porodu.
Ida spodziewała się, że po przyjeździe jej życie cał
kiem się odmieni. Ale przede wszystkim cieszyła się,
że wróciła domu. Domem była wioska nad fiordem.
Teraz to sobie uświadomiła. Dotarła daleko na północ.
Widziała, jak tam jest. Przekonała się, że to nie dla niej.
Większość znajomych jej unikała. Trudno. Może
mieli swoje powody. Ale mimo to Ida pragnęła tu zo
stać. Chciała cieszyć oczy widokiem tych stron. Tu
osłaniały ją góry, morze żyło i ciągle się zmieniało. Tu
las dawał schronienie, ze wzgórz mogła podziwiać wi
doki. Była w domu.
Ci, którzy jej przedtem unikali, w ogóle przestali
przychodzić. Ale część dawnych znajomych również
się od niej odwróciła i to raniło najboleśniej.
Emil nie ożenił się z Sofią.
Sedolf przyniósł tę wiadomość na drugi dzień po po
wrocie.
- Dlaczego? - spytała Ida zaskoczona, całkiem nie
rozumiejąc.
- Jego stary wcześniej umarł. Emil został panem na
gospodarstwie. Nie musi już tańczyć, jak mu zagrają. Ze
rwał zaręczyny z Sofią. Ludzie mówią, że jego myśli wę
drują ku innej. - Sedolf zamilkł, po czym dodał: - Teraz
masz wolny wybór, Ida. Kiedy stracisz już nadzieję.
Nie była w stanie mu odpowiedzieć.
Nadal nie chciała o tym rozmawiać. Było jej przy
kro, gdy ludzie przypisywali jej intencje, których nie
miała, które nigdy nawet nie przyszły jej do głowy.
Naprawdę pragnęła ujrzeć Emila i Sofię jako małżeń
stwo. Naprawdę wierzyła, że może im być ze sobą do
brze. Że będą szczęśliwi.
Sofia była kiedyś jej najlepszą przyjaciółką. Teraz
Ida wcale jej już nie widywała. Tylko Henriettę wpa
dała od czasu do czasu. Wyjawiła, że Sofia chowa do
Idy urazę. Sofia uważa bowiem, że po pierwsze, Ida po-
starała się, żeby Sedolf od niej odszedł. A po drugie,
twierdzi, że to Idy wina, iż Emil zerwał zaręczyny.
Przyjaciele Sofii odwrócili się od Idy, choć większość
z nich była przecież ich wspólnymi przyjaciółmi.
Nad fiordem nie mieszkało dużo młodzieży. Zwy
kle wszyscy trzymali się razem. Teraz podzielili się na
grupy. Ida odnosiła wrażenie, że w dużym stopniu to
jej wina, choć nigdy tego nie pragnęła.
Czuła się bardziej rozgoryczona, niż ktokolwiek po
dejrzewał.
Rodzina. Henriettę. Sedolf.
Do nich ograniczały się jej kontakty. Czasem upły
nęło kilka dni, zanim porozmawiała z kimś innym niż
Reijo.
Dawniej zdumiewała swą bezpośredniością i otwar
tością. Teraz zamknęła się w sobie. W swych fanta
zjach znajdowała dużo dobrego towarzystwa. Ale nie
mogła się zbytnio do niego przywiązywać.
W listopadzie Sedolf załatwił sobie miejsce na stat
ku płynącym na Lofoty. Właściciele mieszkali po dru
giej stronie fiordu, skąd pochodziła jego matka. Wię
zi pokrewieństwa okazały się silniejsze niż zła opinia.
Nikt nie mógł zarzucić rodzinie Sedolfa, że postąpiła
zgodnie z niepisanym prawem.
- Bogaczem pewnie nie zostanę - stwierdził Sedolf
beztrosko. - Ale każdemu według zasług. Jakoś dam
sobie radę. Prędzej czy później zapomną, że spojrza
łem na niewłaściwą dziewczynę.
- Nie podoba mi się to, Że wielcy panowie rozpo
rządzają życiem biednych jak im się żywnie podoba.
Reijo miał swoje zdanie. Nie uważał, by Sedolf za-
chował się jak drań. Raczej jak zwykły młody chłopak.
- Jak gdyby ich córki były kimś lepszym niż córki
innych!
Wyszedł na podwórze. Powiedział, że musi zajrzeć
do komórki.
Sedołf nie mógł usiedzieć spokojnie na miejscu po
dobitnej uwadze na temat córek. Reijo przecież nie
mógł wiedzieć...?
Mówiąc uczciwie, nie czuł się całkiem bez winy, je
śli chodzi o córki innych.
Ida zrobiła się ociężała. Jej plecy wyginały się coraz
bardziej, brzuch sterczał do przodu. Sedołf nie rozu
miał, jak jej stopy utrzymują całe ciało. Chodziła szero
ko rozstawiając nogi, kołysała się jak statek na morzu.
- Jak ty to znosisz? - spytał i wskazał na brzuch.
- Nie mam wyboru - odparła Ida. - Już niedługo.
Musi przecież kiedyś wyjść, dzięki Bogu!
- Czujesz dziecko?
Ida przytaknęła.
- Czuję? Czasem wydaje mi się, jakby chciało kop
nięciem przebić brzuch. Zwłaszcza w nocy, kiedy leżę.
Już teraz męczy matkę. - Powiedziała to jednak Z czu
łością w głosie, a jej twarz nabrała jakiejś niezwykłej
łagodności.
- Czy mogę zobaczyć? - spytał. Nigdy nie odważył
by się poprosić o to żadnej innej kobiety.
Ida musiała mu się przyjrzeć. Uznała, że nie żartuje.
- Proszę bardzo - powiedziała.
Siedząc na ławie, odchylona do tyłu, wyglądała jak
kolos, którego nie da się ruszyć.
Sedołf wśliznął się między stół i ławę. Przysiadł
obok. Przysunął obie dłonie do kołyszącego się brzu-
cha. Nie miał niemal odwagi całkiem ich przyłożyć.
Brzuch okazał się twardszy, niż Sedolf myślał. Zawsze
wyobrażał sobie, że z kobietami w ciąży trzeba postę
pować bardzo ostrożnie. Patrzył na nabrzmiałe brzuchy
jak na coś bardzo kruchego, niczym skorupka jajka.
- Gdzie? - spytał. Tak cicho, że prawie szeptem.
Ida poprowadziła jego ręce w najruchliwsze miejsca.
Oboje wstrzymali dech, czekając.
- Jest! - zawołali. Równocześnie. Ich spojrzenia się
spotkały. Uśmiechnęli się.
Znowu poczuli kopnięcie.
- Zrobił się naprawdę duży guz - rzucił Sedolf zdu
miony. - Przesunął się. Poczułem to przez spódnice
i całe ubranie.
- Jak myślisz, co to było? - spytała łagodnie. - Możesz
mi wierzyć, że czuję solidne ruchy. Prawdziwe wierzganie.
Ogarnęła ją dziwna czułość wobec Sedolfa. Spadło
to na nią nagle. Być może dlatego, że był pierwszą oso
bą, która dzieliła z nią ważne chwile.
Nie licząc Anjo, jako pierwszy dowiedział się
o dziecku. Jako jedyny, poza Anjo, okazał prawdziwe
zainteresowanie maleńkim życiem, które w sobie no
siła. Pierwszy chciał je dotknąć. Tato też się o nią
troszczył i robił to na swój sposób. Ale nie okazywał
już uczuć. Zachowywał pewien dystans.
Ida rozumiała to.
Tak zwykle postępują ludzie, których ktoś zranił.
Zachowują dystans, póki się nie upewnią, że znów im
nic złego nie grozi.
- Chcesz posłuchać? - spytała, trochę niepewna, czy
nie posunęła się za daleko. Bała się, czy za bardzo nie
wciąga w to Sedolfa. Mimo że był jej przyjacielem, był
również mężczyzną. Powinna o tym pamiętać. Nie
chciała, by źle ją zrozumiał.
Nie zamierzała go nakłaniać, by odgrywał rolę Ailo.
Zależało jej tylko na tym, by dzielił z nią jej radość.
Nie miała nikogo innego.
- Posłuchać? Czy można coś usłyszeć?
- Może ci coś powie? - rzuciła Ida żartem.
Sedolf również się uśmiechnął. Zastanowił się tylko,
czy Ida z niego nie kpi.
Ale podciągnęła bluzkę do góry i ukazała kawałek skó
ry. Przełknął. Nie miał doświadczenia z brzemiennymi.
Ujrzał wyraźnie żyłki na skórze. Niebieskawe paski
na mlecznobiałym tle.
- Nad pępkiem - powiedziała. - Przyłóż ucho i sta
raj się spokojnie oddychać. Wstrzymaj oddech, kiedy
ci się wyda, że coś słyszysz. Opowiedz mi, jak to jest!
Uczynił, jak prosiła. Oparł się rękoma o ławę. Wyda
wało mu się, że jego paznokcie zostawią ślady na drewnie.
Ida również przestała na moment oddychać. Drżała
z napięcia podobnie jak Sedolf. Czegoś takiego sama
nie mogła doświadczyć. Niedawno nasłuchiwała przy
brzuchu Anjo. Opisywała jej potem to, co słyszała.
Teraz Ida chciała, by ktoś inny jej opowiedział.
- Słyszysz? - spytała szeptem. Denerwowała się, że
wejdzie ojciec. Reijo mógłby to źle zrozumieć. A prze
cież przyjaźń Sedolfa była jednym z nielicznych ja
snych punktów w jej życiu.
- C i i !
Sedolf mocniej przycisnął ucho. Trochę się przysunął.
-Jest, teraz. Słyszę! O Boże, Ida, słyszałem to! Bicie ser
ca! Czy to nie twoje? - Ale zaraz sam sobie odpowiedział:
- Nie, niemożliwe. Twoje serce nie bije tak szybko.
->k?
- Puk-puk-puk... - mówił. Jednocześnie uderzał pal
cem w oparcie ławy.
Ida poznała, że to nie jej własny puls.
Sedolf miał zaczerwienione policzki, kiedy wstał.
Spojrzał na Idę, jakby była nadziemską istotą.
Ida opuściła bluzkę. Zapięła pasek. Niedługo będzie za
ciasny. Tę spódnicę Anjo nosiła aż do narodzin małego
Karla. Wtedy Idzie się wydawało, że Anjo jest ogromna.
Teraz sama musiała już wstawiać kliny po bokach.
- To niewiarygodne - odezwał się Sedolf.
Nie znalazł innych słów, które by uznał za odpo
wiednie. Nie podejrzewał, że to coś tak wzniosłego.
Wyglądało całkiem zwyczajnie. Wyglądało, jakby wca
le nie było tam życia.
Słyszał, że kobiety w ciągu dziewięciu miesięcy cią
ży przeżywają chwile, których mężczyźni nie są w sta
nie sobie wyobrazić.
Których nigdy nie doświadczą. To tajemnica kobiet.
Sedolf poczuł głęboki szacunek. Szacunek dla życia.
Niewiele brakowało, a tego listopadowego wieczo
ru w chacie Reijo na cyplu Sedolf Bakken powiedział
by coś podniosłego. Wielu mężczyzn w takich chwi
lach zbyt dużo mówi.
Sedolfa uratowały kroki Reijo na schodach. Szybko
wrócił na swoje krzesło. W pośpiechu omal nie strącił
lampy - poparzył palce, kiedy próbował ją ratować przed
upadkiem. Jednak zacisnął zęby i nawet nie pisnął, robiąc
dobrą minę do złej gry. Drobne oparzenie to nic w po
równaniu z tym, że mógłby zostać wyrzucony za drzwi.
Reijo musiał rozgrzać dłonie nad ogniem.
- Piękna zorza polarna na niebie - rzekł. - Zostałem,
by trochę na nią popatrzeć. Ściągnęła mnie prawie do
wody. Nie można zbyt długo patrzeć w niebo. Ale jest
cudowna. Most polarny...
Ida słyszała o tym. Spojrzała na ojca z czułością. Za
tymi spokojnymi, trochę zimnymi zielonymi oczami
krył się żywy umysł. Gorące serce.
Pragnęła, by dane mu było obdarzyć kogoś tym cie
płem, zanim będzie na to za stary.
Reijo odchrząknął. Usiadł obok Sedolfa. Oparzenie
piekło niemiłosiernie. Ale nie była to odpowiednia
chwila, żeby się pożegnać.
Zachowałby się niegrzecznie wobec Reijo.
- Zakładam, że łowicie za pomocą liny?
Sedolf skinął głową.
- Wszyscy tak robią - odparł odrobinę zaskoczony.
- Nie wszyscy - zaprzeczył Reijo. - Obaj o tym wie
my. Słyszałeś o włóku?
- Tak. - Sedolf słyszał o tym. Wielka sieć zamiast li
ny. Ryby wpadały w nią i, usiłując się wydostać, jesz
cze bardziej się zaplątywaly. Same udaremniały sobie
ucieczkę. - Na Lofotach nie wolno stosować włóka -
dodał. - Poza tym tylko bogatych na niego stać. I jesz
cze musi starczyć, by się wykupić, jeśli cię przyłapią.
- Włók pozwala na lepsze połowy - stwierdził Reijo.
- Mówią jednak, że ci, którzy go używają, działają
na szkodę innych rybaków. Ograbiają morze z ryb.
Wkrótce dla nas zostanie puste morze.
Reijo sięgnął za pazuchę kurtki, którą tylko rozpiął.
Nie zdjął jej, kiedy z powrotem wszedł do ciepłej izby.
Położył przed Sedolfem skórzaną sakiewkę.
- Jest twoja - powiedział. - Pomyślałem, że mógłbyś
kupić sobie za to włók. Ale jeśli uważasz, że to nie
w porządku, możesz sobie sprawić coś innego, co ci
się przyda.
W tej chwili Ida poczuła ogromną miłość do ojca.
Zawsze wiedziała, że ma wielkie serce. Teraz okazał je
również wobec kogoś, na kim jej zależało.
Drżącymi rękami Sedolf rozwiązał sakiewkę. Nie
czuł nawet bólu po oparzeniu. W jego głowie odżyły
plotki. Mówiono, że Knut, Ailo i Heino posiadali zło
to. Być może kogoś zapomniano wymienić...
Woreczek został uszyty z okrągłego kawałka mięk
kiej skóry, a wzdłuż jego brzegu przeciągnięto rzemyk.
Sedolf rozłożył go płasko na stole. Spojrzał na niedu
ży stosik drobnych bryłek.
A więc jednak w plotkach kryło się trochę prawdy. Wy
glądało na to, że Reijo okazał się sprytniejszy niż inni.
- Nie mogę tego przyjąć - rzekł.
- Oczywiście, że możesz - zapewnił go Reijo. - To,
co jest moje, mogę ofiarować, komu zechcę. Jestem przy
zdrowych zmysłach. Nie podoba mi się, że jakiś bogacz
usiłuje zmarnować życie młodemu, uczciwemu chłopa
kowi, bo ten miał chwilę słabości. Poza tym cię lubię.
Potrzebujesz więcej powodów? Chcę, żebyś to wziął.
Sedolf przełknął. Wyciągnął dłoń w geście podzię
kowania. Reijo nie przyjął jej, uważając, że nie ma za
co dziękować. Ale dostrzegł ranę.
- Ida opatrzy ci to, jeżeli jej podasz potrzebne rze
czy. Ja muszę wyjść, mam spotkanie z zorzą połarną.
Sedolf czuł się całkiem zdezorientowany. Nadal nie
wiedział, czy może przyjąć tak cenny prezent.
- Na półce nad drzwiami leżą kawałki czystego
płótna.
Sedolf przyniósł je, nie zastanawiając się nad tym,
co robi. Podał Idzie rękę. Przyglądał się, jak opatruje
mu palec.
- Możesz to przyjąć z czystym sumieniem. Nie myśl,
że to próba przekupstwa, jeśli tego się obawiasz. Tato
na pewno nie zamierzał pchnąć mnie w twoje ramiona.
- Nawet by mi to nie przyszło do głowy! - rzekł nie
mal ze złością.
- Myślę, że przypominasz mu trochę jego samego
z lat młodości. Kiedyś cierpiał biedę, czuł się odtrąco
ny, ponieważ był Finem i mieszkał sam z ojcem. Po
darował ci złoto, bo tego chciał i ponieważ cię lubi.
Nie krępuj się, pewnie ma tego więcej. Ufam, że nie
pobiegniesz do wsi, by o tym rozpowiadać.
- Skądże! - Sedolf nie rozumiał, jak w ogóle mogła
tak pomyśleć. Nie potrafiłby zdradzić kogoś, kto oka
zał mu takie zaufanie.
Pociągnął palcami za rzemyk, zamknął ciężkie ka
mienie w sakiewce i na powrót ją zawiązał. Nigdy nie
posiadał takiego bogactwa. To dziwne uczucie.
- Chyba cię już nie zobaczę przed wyjazdem - wes
tchnął.
Zostało mu jeszcze parę dni, ale wiedział, że byłoby
lepiej, gdyby się trzymał z dala od cypla.
- Nie muszę cię chyba prosić, żebyś na siebie uwa
żał - uśmiechnęła się Ida. - Nie znam zresztą nikogo,
kto byłby tak zdolnym żeglarzem jak ty. Tylko nie
mów o tym tacie!
Skórzany woreczek opadł ciężko na dno kieszeni
kurtki. Sedolf czuł go gdzieś w okolicy serca.
- Nie będzie mnie tu chyba, kiedy urodzi się maleń
stwo - uśmiechnął się trochę zakłopotany. - Co się
zwykle daje kobiecie, kiedy zostaje matką?
- Urodzinową kaszę - odparła Ida zaczepnie. - Coś
ładnego. Cokolwiek. Żeby tylko było ładne. Lubię
wszystko, co ładne.
- Pozwolisz, żebym został ojcem chrzestnym? - spy
tał. Jego oczy były poważne.
- Dziecko powinno zostać ochrzczone jak najszyb
ciej - odparła Ida. - Urodzi się w styczniu, Sedolf.
Zwykle rybacy wracają z Lofotów dużo później. Ale
jeśli to możliwe, postaram się, żeby cię wpisali jako oj
ca chrzestnego, nawet jeśli ciebie nie będzie. Dobrze?
Skinął głową.
- Wydaje mi się, że trochę już znam tego małego -
powiedział z dwuznacznym uśmiechem.
- Bardzo bym chciała, żebyś został ojcem chrzest
nym - przyznała Ida. - Właśnie ty, a nie kto inny. Je
żeli ma to dla ciebie znaczenie.
- Bardzo duże.
Dłuższą chwilę siedział w milczeniu. Potem wstał,
niechętnie, ale zrobiło się późno. Chciał się pożegnać,
zanim wróci Reijo - nie może przecież stać tam na
chłodzie zbyt długo. Nawet jeśli zorza polarna jest wy
jątkowo piękna.
- Wszystkiego dobrego, Ida - rzucił niezręcznie i jed
nocześnie trochę uroczyście. Ściskał w ręku czapkę.
Czuł się zakłopotany. Starał się to ukryć, przyjmując
swobodną pozę. Ida jednak przejrzała go na wskroś.
Nie musiał przed nią udawać. - Przyjdę tu, kiedy wró
cę z połowów. Żeby ludzie mogli się zastanawiać, czy
przypadkiem nie zamierzam się oświadczyć.
- Ja jednak ciągle mam nadzieję, że Ailo żyje - rze
kła Ida. Była to odpowiedź na pytanie, którego nie od
ważył się zadać. - Mam nadzieję, chociaż ból już zła-
godniał. A może się do niego przyzwyczaiłam. By ła
twiej było z nim żyć.
- Jak długo zamierzasz czekać?
- Dałam mu rok. Rok od chwili, kiedy przybyliśmy
do obozu i dowiedzieliśmy się, że go tam nie ma. Rok
powinien mu wystarczyć, by przesłać wiadomość, je
śli nadal żyje. Jeżeli w tym czasie nie przyjdzie, nie da
żadnego znaku, wtedy będę musiała wrócić do życia.
- To brzmi rozsądnie - zauważył Sedolf sztywno.
Stał dłuższy czas obok Idy, a potem pochylił się
szybko i pocałował ją w czoło. Tylko musnął wargami
jej skórę.
- Do zobaczenia, Ida - powiedział.
I zniknął w mroku. Opuścił cypel oświetlony przez
zorzę polarną.
Ida nie spodziewała się zobaczyć Emila. Sedolf niewie
le o nim mówił. Widocznie rzadko go spotykał. Na Emi
la spadło nagle sporo obowiązków. Przejął gospodarstwo,
a wraz z nim ogromną odpowiedzialność - nie mógł li
czyć na to, że inni będą za niego podejmowali decyzje.
I chociaż odziedziczona ziemia nie rozciągała się
zbyt daleko, stanowiła jego własność. To dawało już
pewną pozycję.
Ida nie wierzyła, że Emil odważy się ją odwiedzić.
Jednak przyszedł pierwszego popołudnia trwania
jarmarku, kiedy mógł się spodziewać, że Reijo nie ma
w domu. Ida domyślała się, że chłopak z pewnością to
sprawdził.
- Nie szykuj nic dla mnie - powstrzymał ją, kiedy
podniosła się, by wstawić kawę. Ida wzruszyła tylko
ramionami i na powrót usiadła.
- Wróciłaś - odezwał się.
Ida skrzywiła się. Nie spodziewała się ujrzeć go ta
kiego wystrojonego. Nie spodziewała się, że przyjmie
taki oficjalny ton.
- Zbyt dobrze się znamy, żeby udawać - rzekła. -
Słyszałam, że rozmawiałeś z Sedolfem. Zakładam, że
wiesz, jak jest. Ailo nie żyje. Może...
- Tak myślisz?
Ida odrzuciła głowę. Włosy miała związane na kar
ku w węzeł. Zdawała sobie sprawę, że wygląda teraz
inaczej, niż kiedy się rozstawali. Pękata i gruba, za
okrąglona na twarzy, z tą fryzurą zamężnych ko
biet...
- Staram się z tym pogodzić - odparła. - Zaczynam
dzień. Zastanawiam się, czy Ailo dzisiaj przyjdzie. Kła
dę się i wiem, że nie przyszedł. To samo się powtarza
następnego dnia. Ale przypuszczam, że nadejdzie taki
ranek, kiedy powiem sobie, że on nie wróci.
- Kiedy urodzi się dziecko?
- To dziecko Ailo! - rzuciła stanowczo, gdyż usły
szała w głosie Emila cień wątpliwości. - Nie myśl, że
jest inaczej!
- We wsi sporo gadają - rzekł wymijająco, uśmie
chając się. - Wiem, że nie jest moje, a zatem wiem wię
cej niż inni...
- Sedolf i ja jesteśmy przyjaciółmi - zapewniła Ida. -
Myślałam też, że Sedolf jest twoim najlepszym przyja
cielem. Jak możesz go podejrzewać?
- Ponieważ go znam, jak mi się zdaje - odparł Emil. -
Trudno jest mi wyobrazić sobie Sedolfa wyłącznie jako
przyjaciela ładnej dziewczyny.
- Możesz już zacząć ćwiczyć! - odcięła się Ida.
- Próbuję - uśmiechnął się. Znowu był tym Emilem,
którego chciała pamiętać.
- Rozczarowałeś mnie, zrywając zaręczyny z Sofią -
wyznała Ida.
Emil szybko podniósł wzrok.
- Myślałem, że ty jedna zrozumiesz. Po prostu nie
mogłem udawać! Czułem, jakbym kupował sobie żo
nę. Wydawało mi się to z gruntu złe. Bez sensu. Nie
mogłem tego zrobić! A ponieważ nie musiałem się że
nić, zrezygnowałem ze ślubu. Sofia nie kochała mnie
bardziej niż ja ją.
- Dla dziewczyny to gorzej, gdy się ją zostawia
w ten sposób. Żal mi Sofii.
- Za to ona tobie nie współczuje - uśmiechnął się Emil
gorzko. - Gdybym wiedział, że zrzuci całą winę na cie
bie, zastanowiłbym się dwa razy. Ale nie podejrzewałem,
że tak się stanie. Nigdy przedtem nie była zawistna.
Ida uchwyciła jego wzrok, którym .ciągle uciekał.
- Czy Sofia ma rację? - spytała z naciskiem. - Czy
w pewnym stopniu to moja wina, że ją odtrąciłeś?
- Jak to twoja wina? - zdumiał się. - Miło się z nią
rozmawiało. Sofia to nieglupia dziewczyna. I dobrze
sobie radzi z domowymi obowiązkami. Nie ma wąt
pliwości, że zna się na rzeczy. Zręczna. Pracowita. Mó
wią, że umie też zająć się dziećmi. W ogóle było mi
z nią bardzo dobrze. Solidny materiał na żonę. Nawet
dobrze się rozumieliśmy.
- Czego jeszcze chcesz? - spytała Ida. - Wielkiej mi
łości? - Nie drwiła z niego, mówiła poważnie. Emil za
uważył to.
- Nauczyłem się co nieco od Sedolfa - rzekł z krzy
wym uśmiechem. - Nie zachowywałem się wobec niej
tak niepewnie jak przy tobie, Ida. Kilka razy posze
dłem z nią do łóżka...
Zapanowała cisza. Przytłaczająca cisza. Emil zasępił się.
Nie wiedział, ile może zdradzić. Nie dlatego, że mógłby
zaszokować Idę, ale raczej zastanawiał się, na ile jest wi
nien Sofii milczenie. Doszedł do wniosku, że nie musi mieć
skrupułów. Sofia sama zresztą o tym rozpowiadała. Tro
chę od siebie dodała, a trochę ujęła, jak jej było wygodnie.
- Jeśli powiem, że nic z tego nie wyszło, to chyba
nie minę się z prawdą - wyznał wreszcie. - Sofia chcia
ła tego... do pewnego momentu. Kiedy doszło co do
czego, zauważyłem, że jest spięta. Za nic nie potrafiła
się rozluźnić. Istnieją pewne granice. Jak można pożą
dać kobiety, która albo się modli, albo błaga o litość?
Mimo wszystko chciała doprowadzić rzecz do końca.
Kiedy nie mogłem, usłyszałem, że pewnie myślę o to
bie. Że ją z tobą porównuję.
Ida współczuła Sofii, ale było jej także żal Emila.
- Wiesz, że ona rozpowiada teraz dookoła, że ja nie
mogę...
Ida potrząsnęła głową.
- Z oczywistych powodów nie wychodzę zbyt czę
sto z domu... Nie dociera do mnie wiele plotek.
- Może to i lepiej. Przynajmniej nie słyszysz, co ga
dają na twój temat - rzekł z krzywym uśmiechem.
Emil wyglądał jak chłopiec, kiedy się uśmiechał.
Uśmiech rozjaśniał tę twarz, która - jak Ida stwierdziła -
stała się ostatnio smutna. Pomyślała, że to pewnie z powo
du nowych obowiązków, a jednocześnie odniosła wraże
nie, że Emil wygląda dużo starzej niż przed jej wyjazdem.
- Co zrobisz tego dnia, kiedy już nie będziesz cze
kać na Ailo?
Ida pokręciła głową.
- Zupełnie nie potrafię sobie tego wyobrazić, Emil.
Wiem, że ten dzień musi nadejść, ale się go boję. Sta
ram się z tym oswoić, jak mówiłam. Ale to chyba nie
możliwe. Ailo był tym człowiekiem, przy którym mia
łam się zestarzeć, Emil. Ciągle nim jest. Może...
- Czy zabronisz mi tu przychodzić? - spytał z na
pięciem, wyczekująco. - Czy poprosisz mnie, żebym
przestał cię odwiedzać, jeżeli ci powiem, dlaczego chcę
cię widywać?
Tęskniła za ludźmi. O Boże, jak tęskniła za ludźmi,
za życiem i śmiechem!
- Byliśmy takimi dobrymi przyjaciółmi - westchnęła. -
Mogłam z tobą o wszystkim rozmawiać. Brakuje mi tego.
- Mnie także. Wiem, że dla ciebie tylko to się liczy.
Przyjaźń. Akceptuję to. Ale nie chciałbym, byś miała
o mnie fałszywe mniemanie. To prawda, chcę być two
im przyjacielem. Ale pragnę czegoś więcej. Rozumiem,
że na to za wcześnie, ale nie mogę sobie pozwolić na nie
dopowiedzenia. Czuję do ciebie coś więcej niż tylko sym
patię. Jestem tego pewien. W pełni świadom znaczenia
tych słów chcę ci powiedzieć, że cię kocham. Tak czuję...
Ida wolałaby, żeby tego nie mówił. Miły, dobry
Emil. Spokojny, solidny Emil. Dający poczucie bezpie
czeństwa, dobroduszny Emil...
- Mam gospodarstwo i wystarczające środki, żeby
utrzymać nie tylko siebie. Dla ciebie również znajdzie
się miejsce. Tego dnia, kiedy przestaniesz czekać. Jeże
li oczywiście będziesz chciała. Chciałbym z tobą być,
nawet jeżeli nie pokochasz mnie gorącą miłością.
- A dziecko? - spytała cicho. Emil o nim nie wspomniał.
- Naturalnie zamieszkałoby z nami - odparł szyb-
ko. - Liczę na to, że później jeszcze urodzisz dzieci.
Moje dzieci...
- Zbyt wcześnie o tym myśleć - powiedziała. - Mo
żesz nadal przychodzić, jeżeli nie będziesz do tego wra
cał. Jeśli kiedyś będę gotowa, dowiesz się. Ale teraz na
dal jestem żoną Ailo. On jest moim mężem. Nie jestem
w stanie myśleć, że ktoś mógłby zająć jego miejsce.
- A co z Sedolfem?
- Sedolf? - spytała. - Myślisz, że między nami jest miej
sce na coś takiego? Sedolf nie zamierza się angażować!
Emil uśmiechnął się jakby z ulgą. Ida ciekawa była,
czy rozmawiał o tym z Sedolfem. Zastanawiała się, co
Sedolf odpowiedział.
Cieszyła się, kiedy Emil poszedł.
Przyjechał Anders. Zdążył na ostatnie dni jarmarku.
Nie miał wiele do kupienia czy sprzedania, ale musiał
przybyć ze względu na wiadomości, jakie posiadał.
- Rozesłaliśmy posłańców do innych obozów - opo
wiadał. - Pytaliśmy wszędzie, czy ktoś nie widział
Ailo. Czy do ich siidy zawitali jacyś podróżni. Czy po
jawili się obcy. Czy ktoś opowiadał o zlocie. Czy nie
dotarły jakieś plotki. Czy może ktoś coś słyszał.
- I nic? - spytał Reijo.
Anders skinął głową.
- Wygląda na to, że zaginął bez śladu. Tuż przed wy
jazdem kazałem noaidzie jeszcze raz go poszukać. Nie
znalazł nic nowego. Powiedział, że nie zdołał dotrzeć
do Ailo. Ze i tym razem przeszkodziły mu jakieś po
tężniejsze siły. Mówił o jakimś niezwykłym złotym
świetle. Powtórzył, że Ailo jest naznaczony przez Ro
to. Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego.
- Twierdził, że przeszkodziły mu jakieś siły? - zasta
nowił się Reijo. - Poprzednio mówił to samo. Że ktoś
bronił mu dostępu, że ktoś nie chciał, żeby znalazł Ailo.
Anders nabrał powietrza.
- Dzień przed wyruszeniem z naszego letniego obo
zu znaleźliśmy w okolicy szczątki mężczyzny i rena.
Ida spojrzała na Andersa z otwartymi ustami. Dla
czego wspomina o tym dopiero teraz?
- Mógł to być człowiek, który zmierzał do naszego
obozu. Trudno powiedzieć. Znaleźliśmy strzępy skó
rzanej odzieży, musiał więc być Lapończykiem. Kilka
worków. A raczej ich resztki. Żadnej zawartości. Z re
na i z człowieka pozostało tak niewiele, że nie mogli
śmy stwierdzić, kto to. Znaleźliśmy czaszkę, ale tylko
niektóre kości szkieletu. Przed nami pojawiły się tam
dzikie zwierzęta. Dość dokładnie wszystko oczyściły...
- Co o tym myślisz? - spytała Ida, starając się prze
zwyciężyć mdłości. W takich chwilach jak ta wolałaby
nie mieć tak bujnej wyobraźni.
- Noaida nie sądził, żeby to był Ailo - odparł An
ders po dłuższej chwili. - Wydawał się jakiś dziwny.
Powiedział, że to nie był dobry człowiek. Ale twier
dził, że to nie ten, na poszukiwanie którego go wysła
liśmy. Wyjaśnił, że Ailo znajduje się o wiele dalej.
- Ailo miał worki z kory brzozowej - zauważył Re
ijo. - Te, o których wspominałeś, nie były skórzane?
Anders zaprzeczył. Wszyscy jednak wiedzieli, że to
niczego nie dowodziło.
- Pochowaliśmy szczątki, tak jakby to był ktoś z nas -
rzekł Anders. - Nie mogliśmy postąpić inaczej.
- Nadal zatem pozostaje mi mieć nadzieję - odezwa
ła się Ida. - Coś mi mówi, że nie powinnam jej tracić.
15
Ida przenosiła ciążę. Nie urodziła w terminie, któ
ry sobie wyliczyła. Styczeń przeszedł w luty. Zima by
ła bardzo mroźna, pod nogami wciąż chrzęścił śnieg.
Horyzont pomiędzy tonącymi w chmurach szczytami
tworzył jasną, niebieskawą smugę, łączącą ciemnonie
bieskie morze z niebem.
- Nadchodzi przypływ - zauważył Reijo, zwracając
się do Anjo, która, można powiedzieć, u nich zamiesz
kała. Rozwiązanie powinno nastąpić już ponad ty
dzień temu. Reijo chciał, żeby przy Idzie ktoś czuwał,
na wypadek gdyby dziecko miało się urodzić nagle.
Sara z Myra obiecała pomóc. Pomogła przyjść na
świat większości mieszkańców wioski nad fiordem,
którzy mieli mniej niż dwadzieścia lat. Nikt nie odwa
żyłby się nazwać jej położną. Była „znachorką". Ale
po Sarę trzeba posłać.
Siedzieli w domu i czekali.
Ida poczuła dziwne skurcze.
To coś nowego. Nie potrafiła stwierdzić, czy to po
czątek porodu, czy tylko fałszywy zwiastun.
Co innego obserwować - a co innego przeżyć same
mu. Znaleźć się w samym środku.
- Mały urodzi się podczas przypływu - rzekł Reijo
zadowolony.
Ida nie miała co do tego pewności. Krążyła niespo-
kojnie po izbie. Anjo kazała jej chodzie. Być przez ca
ły czas w ruchu.
- Nie jesteś chora - mówiła. - Szybciej się zacznie,
jeżeli nie będziesz się kładła. To dobre dla delikatnych
panienek na jedwabnych prześcieradłach. A ty, o ile
wiem, jeszcze takich nie dostałaś?
No i Ida chodziła.
Wczesnym wieczorem okazało się, że Reijo chyba
miał rację.
Ida trzymała się dzielnie, ale Anjo mogła poznać po
jej twarzy, że bóle pojawiały się i mijały. Zauważyła,
że co jakiś czas kroki ustawały, że przerwy następują
w coraz krótszych odstępach czasu. Wreszcie że zaczę
ły pojawiać się regularnie.
Anjo nie miała sumienia powiedzieć Idzie, że to le
dwie początek. Dopiero przygotowanie. Otwarcie.
Przed nami cała noc, pomyślała.
Być może dziecko jest tak wyjątkowe, że urodzi się
podczas odpływu. Albo nawet gdy zacznie się następ
ny przypływ.
To pierwszy poród w życiu Idy. Jeszcze trochę potrwa.
Upłynęło kilka godzin, zanim odstępy między bóla
mi skróciły się do pól godziny.
Reijo już kilka razy szykował się, by popędzić do
Myra, lecz Anjo go powstrzymała.
- W każdym razie się zaczęło - powiedziała Ida. Za
gryzała zęby, czując w środku rwanie.
Anjo skinęła głową.
- Tak, zaczęło się - potwierdziła. - Jeszcze trochę,
moja droga. Powinnaś coś zjeść.
Ida nie wyobrażała sobie, jak mogłaby teraz cokol
wiek przełknąć, ale Anjo upierała się przy swoim. Po-
tern naszykowała wszystko, co będzie potrzebne, kie
dy zacznie się na poważnie.
Ida jadła na stojąco. Niechętnie. Wprost cierpiała
katusze. Anjo wydawała się jej najbardziej bezduszną
istotą pod słońcem.
Bolało ją.
Zbliżała się północ. Ida zaczynała rozumieć, co Anjo
miała na myśli, mówiąc, że dopiero się zaczęło. Teraz
mogła liczyć między skurczami. Nie pragnęła niczego
innego, jak tylko położyć się i przeczekać, aż przejdzie.
- N o , chyba możesz już zaprzęgać konia - zwróci
ła się Anjo do Reijo.
Był prawie tak samo spocony jak Ida. Trochę z emo
cji, a trochę dlatego, że za bardzo napalił w piecu. Mu
siał czymś zająć ręce. I mieć pewność, że w izbie bę
dzie wystarczająco ciepło.
Dosłownie skoczył jak oparzony.
- Chyba się ucieszył, że udało mu się na chwilę stąd
wyrwać - uśmiechnęła się Anjo.
Stała za kołyską, którą odszukał Reijo. Ostatnio
spał w niej Karl. Potem miało ją dostać nowo naro
dzone dziecko Idy.
- A ty, moja wspaniała kobieto, musisz się przebrać
w swoją najlepszą koszulę nocną. Żeby Sara z Myra
nie mogła nam nic zarzucić.
Idzie wydawało się, że nie będzie w stanie się ruszyć,
ale pozwalała, by Anjo robiła z nią, co jej się podoba.
Stała skulona, czekając na kolejny skurcz. Ale jakoś
udało jej się włożyć grubą, piękną koszulę nocną.
- Potem i tak będziesz musiała się przebrać - dodała
bratowa. - Jednak to nie ma znaczenia. Powinnaś ładnie
wyglądać w tym najważniejszym momencie swego życia.
Ida czuła, że jest spocona. Nie potrafiła sobie wy
obrazić, że komuś mogłaby się teraz wydawać ładna.
Anjo chwyciła ją za ramiona, zmusiła, by spojrzała
jej w oczy.
- Wiem, że to porządnie boli, Ida. Wiem, że wyda
się nie do wytrzymania. Ale jeżeli teraz się poddasz, bę
dzie jeszcze gorzej. Musisz pracować nad bólem. Nie
walczyć z nim, moje dziecko. To jeszcze długo potrwa.
Muszę ci to powiedzieć. Nie minie tak szybko. Jesteś
tak bardzo zmęczona, że nie będzie lekko. Ale możesz
temu podołać. Słyszysz mnie? Nie ma takiej rzeczy,
której byś nie mogła podołać. Ja wolałam raczej
umrzeć, wolałam, by dziecko się nie urodziło. A prze
cież już przedtem poznałam, co to ból. To jest okrop
ne. Najokropniejsze, przez co musisz przejść, Iduniu.
Ale nagroda jest większa, niż. możesz sobie wyobrazić.
- Jestem mazgajem - przyznała Ida blado. - Nigdy
nie potrafiłam dzielnie znosić bólu. Ale wytrzymam.
Spróbuję. Muszę.
Anjo pogładziła ją szybko po policzku.
- Nie jesteś sama, pamiętaj o tym!
Kiedy przyszedł Reijo z Sarą z Myra, przysadzistą
kobietą w czerni, skurcze pojawiały się już w krót
szych odstępach.
- Postępuje szybciej, niż myślałam - rzekła Anjo po
cieszająco.
Idzie zaś wydawało się, że czas wlecze się jak ślimak.
- N o , zostało jej jeszcze kilka godzin - odezwała się
Sara ze znajomością rzeczy, ściągając usta. - Dobrze,
że się nie położyłaś.
Ida odnosiła wrażenie, że skurcze trwają równie długo,
jak przerwy między nimi. Niemal zlewały się w jedno.
- Tak musi być - stwierdziła Sara i przytoczyła sło
wa z Biblii, które znała na pamięć: - „W bólu będziesz
rodziła dzieci".
To marna pociecha.
- Czy powinno tak boleć w krzyżu? - spytała Ida. -
Stała zgięta wpół nad stołem i naprawdę miała ocho
tę umrzeć. Niemożliwe, żeby wszystkie kobiety tak
cierpiały. Po prostu nie chciała w to uwierzyć. Żadna
wcześniej nie mówiła o cierpieniu. Jedynie o szczęśli
wym macierzyństwie. - Niedobrze mi - mruknęła.
Widziała krzątaninę przy nastawianiu wody do go
towania, przy garnku z wodą do mycia, przy płótnie,
w które miał zostać zawinięty noworodek. Widziała
to, ale jakby nie jej dotyczyło. Czuła, że zaraz ją roze
rwie na strzępy. Nikt się nie zorientował, że zrobiło
jej się niedobrze, omal nie zwymiotowała na stół.
Ręce Anjo, cieple i łagodne, gładziły ją po krzyżu.
- Oddychaj spokojnie, Ida - powiedziała. - Nie wol
no ci teraz przeć. Wytrzymaj jeszcze. Pomożemy ci.
Wszystko będzie dobrze, rozumiesz? Jesteś dzielniej
sza, niż ci się wydaje!
Sara pociągnęła nosem. Jak świat światem kobiety za
wsze rodziły. Sama miała czternaścioro dzieci. To żadna
sztuka. Większą sztuką jest nie mieć dzieci, uważała teraz.
Bóle stały się tak silne, że Ida zapomniała o mdło
ściach. Minęły, a może zostały stłumione.
Sara kazała się Idzie położyć. Chciała sprawdzić
ułożenie, jak się sama wyraziła.
Już samo to wydawało się nie do wytrzymania. Ida
zagryzła zęby, ale nie całkiem pomogło. Krzyknęła
w stronę sufitu. Chwyciła z całej siły Za wezgłowie łóż
ka i krzyczała.
- Można powiedzieć, że czas wziąć się do roboty -
stwierdziła Sara i umyła ręce. Nie wszystkie znachor-
ki tak postępowały, ale Sara miała na ten temat swoje
zdanie. Nawet męża zmuszała do mycia rąk, kiedy po
magał przychodzić na świat jagniętom. Faktem jest, że
ich owce traciły mniej jagniąt niż owce innych gospo
darzy. Sara wyciągała z tego własne wnioski.
- Myślę, że najlepiej, jeżeli nie będzie leżeć - uznała.
Anjo pomogła Idzie wstać. W tym momencie Ida
znienawidziła Sarę, ale zachowała to dla siebie.
- Teraz czeka cię najgorsze - ostrzegła Anjo. - Kie
dy poczujesz, że zaczynają się skurcze, przyj. Ze
wszystkich sił. Rozumiesz?
Ida skinęła głową.
- A w przerwach odpoczywaj.
Ida uśmiechnęła się blado. Jak, na Boga, można tu
mówić o odpoczywaniu?
Sara spojrzała na Reijo. Wyglądał nieszczególnie.
- Chyba będziemy cię potrzebowały, dziadku - rzu
ciła.
Poderwał się na równe nogi. Już miał zamiar wyjść.
- Czy potrafisz chwilę ustać zgięty wpół? - spytała. -
Tak, żeby Ida mogła się oprzeć o twoje plecy?
Reijo przytaknął i przełknął ślinę. Przypomniał so
bie, jak przyjmował poród Knuta. Nie był wtedy cał
kiem trzeźwy. Narodzin Idy nie było mu dane przeżyć.
- Odeszły wody - mruknęła Anjo pod nosem. - Pod
łoga pod Idą jest zalana.
Ida spojrzała w dół zaskoczona. Czuła rozchodzące
się po nogach ciepło.
- Zaczynamy - zadecydowała Sara.
Ta krzepka kobieta uśmiechnęła się. Jeszcze wyżej
podwinęła rękawy. To właśnie coś, co potrafi. Co da
je jej satysfakcję.
Ida zaparła się o plecy Reijo. Wbiła w nie palce -
i naprawdę poczuła, jakby oddał jej trochę swych sil.
Anjo przemawiała do niej spokojnie. Ida nie zawsze
słyszała poszczególne słowa; odbierała tylko ich rytm
i ton. Anjo podpowiadała jej, kiedy powinna przeć,
a kiedy odpoczywać, oddychać.
I rzeczywiście udawało się odpoczywać. Ida zauwa
żyła to ze zdumieniem. Potrafiła odpoczywać między
skurczami. Ale krzyczała z bólu, kiedy parła.
- Zużywasz za dużo sił na krzyk, dziewczyno - upo
mniała ją Sara. - Czy potrafisz na chwilę zamknąć buzię?
Ida nie była pewna, ale spróbowała. Zazgrzytało jej
w zębach przy następnym skurczu. Poparła. Odniosła
wrażenie, jakby zaraz miały wyskoczyć jej oczy.
- Jeszcze - usłyszała tuż przy uchu zachęcający głos
Anjo. - Widzę już czubek ciemnej główki, Ida. Przyj,
do diabła!
Oczy na pewno wyszły jej już z orbit. Zgrzytnęła
zębami. Nie wytrzyma. Wykrwawi się na śmierć. Po
ciekło coś ciepłego.
Sara trzymała ręce między jej nogami. Ida poczuła,
jak trochę jej ulżyło. Potem skurcz. Parła. Parła ze
wszystkich sił. Parła. Parła...
Zrobiło jej się słabo. Wszystko zawirowało. Walczy
ła, żeby nie upaść. Usłyszała dźwięk nożyczek.
Usłyszała klepnięcie. Cichy śmiech Sary, kiedy
w izbie rozległ się pierwszy płacz dziecka.
- Chłopak na schwał!
Ida zasłabła. Puściła Reijo i osunęła się na kolana.
Nie była w stanie się podnieść.
Anjo klęczała razem z nią. Chciała jej pomóc wstać.
Ku swemu zdumieniu Ida znowu poczuła parcie. Ta
kie samo. Czyżby to jeszcze nie koniec?
Słyszała przecież krzyk...
Zacisnęła oczy. Powtórzyła jak echo to samo, przez
co przed chwilą przeszła. Nie słyszała głosów. Nie sły
szała nic.
Parła. Oddychała. Parła. Oddychała. Znowu parła.
- Dobry Boże! - jęknęła Sara. Patrzyła na Idę onie
miała. Dziewczyna stała na czworakach. Wszystko ro
biła właściwie, choć nikt jej nie podpowiadał. - Dobry
Boże - powtórzyła. - To nie koniec. Jest jeszcze jedno.
Przekazała nowo narodzonego chłopca Reijo. Nie
zgrabnie wziął go z jej rąk. Starał się sobie przypomnieć
z odległych czasów, jak to jest trzymać takie maleństwo.
Przytulił swego pierwszego rodzonego wnuka do
piersi i patrzył, jak rodzi się drugie.
Bliźniak wyśliznął się bez trudu. Dla Idy była to
prawdziwa próba sil. Urodzenie jednego skrajnie ją
wyczerpało.
Myśl o tym, że ten koszmar się nigdy nie skończy,
wydawała się torturą. Ale Ida była niemal pewna, że
nie będzie więcej niż dwoje. Nie słyszała o takich przy
padkach.
Jeszcze trochę i będzie koniec.
Dał się słyszeć drugi krzyk.
Anjo chwyciła Idę pod ręce i podniosła ją. Podpro
wadziła do łóżka.
Ida dosłownie zapadła się w nie. Zapadała się i za
padała, ale starała się zwalczyć słabość.
Nie może stracić przytomności, zanim nie zobaczy
dzieci. Jej i Ailo.
Sara zajęła się myciem pierwszego. Przecięła i zawią
zała mu pępowinę, zanim uświadomiła sobie, że rodzi
się jeszcze jedno.
Do wody wrzucono rozżarzony węgielek. To bar
dzo ważne. Noworodek powinien zostać umyty jak
najszybciej po urodzeniu - w przeciwnym razie będzie
nieporządnym dzieckiem.
- Czy przygotowałeś monetę, dziadku? - spytała Sa
ra szorstko. Naprawdę nie była taka surowa, za jaką
starała się uchodzić. Przybrała nieco bardziej ostry ton
głosu, żeby dodać sobie powagi.
Reijo wygrzebał z kieszeni srebrnego talara. Mone
tę trzeba położyć na pępek, żeby się zagoił. I jako
ochronę przed podziemnymi siłami - które chętnie za
mieniłyby ziemskie dziecko na jedno ze swoich -
oraz przed innymi niebezpieczeństwami, które grozi
ły nie ochrzczonemu niemowlęciu.
Anjo stała przy łóżku Idy i pokazywała jej drugie
niemowlę.
- Dziewczynka - rzekła wzruszona. - Naprawdę ci
się udało. Masz po jednym z każdego rodzaju, Ida. I to
za jednym razem.
Ida przypomniała sobie słowa noaidy. A więc co do
tego miał rację. Czyżby i w pozostałych sprawach się
nie mylił?
Chłopczyk został owinięty w płótno. Mocno, jak
każe obyczaj. Nikt nie chciałby mieć krzywego dziec
ka z koślawymi nogami. Dopiero wtedy Ida dostała
swego synka.
Sara zajęła się dziewczynką.
Mała musiała przejść takie same zabiegi. A Reijo
musiał wyciągnąć jeszcze jeden srebrny talar.
- Narodziny wnucząt kosztują - stwierdziła Sara.
Lecz Reijo z radością wyłożył kolejną monetę.
Ida trzymała w ramionach dwoje dzieci. Sara tymcza
sem uciskała jej brzuch - na wpół położyła się na nim,
aż wypadło całe łożysko. Reijo dostał za zadanie je spa
lić. Wszystko, co zostało wydalone przy porodzie, po
winno zostać zniszczone. Gdyby wpadło w niepowołane
ręce, mogłoby zostać użyte do uprawiania czarów. Anjo
zadbała o to, żeby Sara dostała wódkę, którą zwykle
otrzymywała za wykonaną pracę. I ukradkiem wsunęła
jej kilka monet.
Ci, którzy mogli, płacili Sarze. Jednak sami ustalali
cenę. Nie dawali jej pieniędzy wprost. Sara nie życzyła
sobie tego. Miało to wyglądać tak, jakby zapłatą była
wódka. W wielu przypadkach na tym poprzestawano.
Ida czuła się szczęśliwa. Zrozumiała, dlaczego kobiety
nie mówiły o bólu. Teraz, w chwilę potem, naturalnie pa
miętała go, lecz stał się tak nieistotny w porównaniu z ty
mi maleńkimi osóbkami, które trzymała w ramionach.
Anjo usiadła przy niej na brzegu łóżka. Karla obu
dziło cale zamieszanie, ale Anjo zdołała go na powrót
uśpić. Pogładziła Idę po policzku, popatrzyła na buzie
swych nowych siostrzeńców.
- Masz dwoje maleńkich ciemnowłosych trolli, Ida.
Ani śladu w ich czuprynach rudego odcienia. I jakie
gęste te włosy!
Anjo delikatnie przesunęła małym palcem wzdłuż
policzka dziewczynki.
- Nikt nie powinien mieć wątpliwości, kto jest jej
ojcem. Jeszcze nie widziałam noworodka, który by tak
bardzo był podobny do swego taty.
Serce Idy rosło z dumy. Ona również to zauważy-
ła, ale wydawało jej się, że tylko w jej oczach córecz
ka jest podobna do Ailo.
- A brwi tego małego mężczyzny wyginają się bar
dziej niż twoje. Pamiętam, kto takie miał. Dokładnie,
jakbym widziała Raiję.
Ida przełknęła. Mia
ł
a ochotę mocno przytulić ma
leństwa i zawsze tak trzymać. Były jedynym dowodem
miłości jej i Ailo. Jedynym, jaki posiadała.
- Spróbuj podać im pierś - zaproponowała Anjo.
Roześmiała się cicho, kiedy odbierała od Idy chłopca.
Popatrzyła z ukosa przez ramię. - Dobrze, że nie ma
tu już Sary. Powiedziałaby, że pierwsze mleko nie jest
dobre dla dziecka. Ale ja uważam, że jest odwrotnie.
Może dlatego, że nie mogłam karmić Karla...
Ida przystawiła maleńką do piersi. Sporo się namę
czyła, zanim nakłoniła ją, by objęła ustami brodawkę.
Dokonał się cud. Dziewczynka zaczęła ssać. Rozległo
się ciche mlaskanie, wyraźne odgłosy zadowolenia. Nie
mal chrząkanie. Mała otworzyła przymknięte oczka. Ida
cofnęła się zaskoczona. Dziecko nie miało niebieskich
oczu, jak to zwykle u noworodków. Ani brązowych.
Lecz jaskrawo bursztynowe. To nie oczy Ailo. Wszyst
kie opowieści o niezwykłych oczach Mikkala...
Ida przełykała i przełykała. Przyglądała się, jak ma
ła ssie. Czuła, jak mleko pociekło z drugiej piersi. By
ła tak ogromnie szczęśliwa, że miała ochotę krzyczeć.
- Niech ten mały właściciel renów też trochę spró
buje. - Anjo podała Idzie malca. Zabrała dziewczynkę.
Ida podała chłopcu drugą pierś. Poczuła ulgę. Zoba
czyła, jak z tej, do której przystawiła wcześniej córecz
kę, polało się jak strumieniem.
Wypełniła ją nieopisana radość.
Reijo wniósł ze sobą trochę nocnego powietrza. Mroź
na para otaczała go niczym obłok, kiedy wszedł do środ
ka. Uczynił, jak mu kazała Sara. Potem starannie wyga
sił ognisko.
Rozebrał się i podszedł do ognia, by się ogrzać. Wy
dawał się jakiś dziwny na twarzy.
Długo stał przy końcu łóżka Idy i przyglądał się ca
łej trójce - swej córce i wnukom.
- Dzisiejsza noc jest wyjątkowo jasna - rzekł cicho. -
Na niebie płonie zorza polarna. Nigdy jeszcze nie widzia
łem takich barw. Nigdy w życiu. Wpada aż do morza.
Spowija szczyty gór. Mieni się wszystkimi możliwymi
kolorami, Ida. Jest żółta, niebieska, fioletowa. Czerwona.
Miejscami nawet biała i zielona. Nigdy nie spotkałem po
dobnej, mógłbym przysiąc.
Ida przełknęła. Pomyślała o przepowiedni. Wiedzia
ła, że musi zrobić tak, jak prosił ją noaida.
- Możesz je potrzymać, tato? - spytała. - Czy potra
fisz powiedzieć, do kogo są podobne?
Anjo pomogła Reijo pewnie uchwycić dwa małe tłu-
moczki. Czuł, jak łzy mu się cisną do oczu, kiedy spo
glądał to na jedną twarzyczkę, to na drugą.
- Chyba nie ma co do tego wątpliwości - rzekł, na
potykając wzrok córki.
Następnie podszedł z dziećmi do okna. Przysunął je
bliżej łuny na niebie, która rozświetlała mroczną izbę.
Wyglądało, jakby je komuś pokazywał. Potem od
dał maleństwa Idzie.
- Powinienem do jutra wyciąć kołyskę - rzucił. -
Muszę znaleźć sobie coś do roboty, kiedy kobiety
przyjdą z kaszą. Myślałaś o tym, jakie imiona nadać
małym?
Ida skinęła głową. Nie udało jej się dłużej powstrzy
mywać łez. Pociekły swobodnie.
- On mi to powiedział, ten noaida - szepnęła. Głos
jej drżał. - Powiedział mi, żebym nazwała dzieci imio
nami tych, od których się wszystko zaczęło. A kiedy
się tym kruszynom przyjrzałam, po prostu nie mogę
zrobić inaczej. Żadne inne imiona nie wydają się od
powiednie. To mały Mikkal i mała Raija.
Reijo skinął głową zadowolony. Ida to mądra dziew
czyna. Rozpierała go duma. Nie każdemu rodziły się tak
wspaniałe córki jak ta, którą on został pobłogosławiony.
- Właściwie nigdy nie myślałam o imionach - rzekła
Ida zaskoczona. - Nigdy się nad tym nie zastanawia
łam. Tak jakby to od dawna zostało postanowione.
- Być może to rzeczywiście było postanowione -
przyznał Reijo. - Jest tak wiele między niebem a zie
mią, czego my, ludzie, nie rozumiemy.
Ida nie spodziewała się, że ktokolwiek przyjdzie
z urodzinową kaszą. Pogodziła się z tym, że wieś tro
chę ją od siebie odsunęła.
Ale wieś pokazała, że ma wielkie serce. Miłosierdziem
mieszanym z odrobiną ciekawości złagodziła prawo.
Przyszły prawie wszystkie kobiety. W izbie chaty
Reijo na cyplu zrobiło się ciasno. Głosy wypełniły po
kój aż po sufit.
Wszystkie kumoszki pchały się do kołyski, w któ
rej leżały dwa cudeńka. Wszystkie musiały unieść tro
chę zasłonkę i na nie popatrzeć. A kiedy dziewczynka
spojrzała swymi wielkimi, szeroko otwartymi oczami,
zarówno Emil, jak i Sedolf zostali wykluczeni jako
ewentualni ojcowie.
Czarne kosmyki również zrobiły swoje. Ludzie pa
miętali czarną czuprynę Ailo.
Dzieci z pewnością pochodziły z prawego łoża.
W jednej chwili rozgrzeszono Idę. Cóż ona winna, że
jej mężczyźnie strzeliło coś do głowy? Dziewczyna nic
na to nie poradzi, że jest ładna i bezpośrednia.
Garniec z kaszą urodzinową znalazł się na stole. Mat
ka potrzebuje pożywnej strawy po tak ciężkim wysiłku.
A Ida, która urodziła dwoje, potrzebuje jej więcej.
Warstwa tłuszczu, gruba jak palec, pływała na po
wierzchni. Kobiety nabrały sobie kaszy.
Ida uważała, że zachowują się trochę za głośno, ale
zrozumiała również, że znowu wyszła z pustki.
Nie była już nikim - została matką. I stała się jedną
z nich.
Dopiero teraz wróciła do domu.
Po południu, kiedy wszystkie kobiety udały się do swo
ich zajęć, rozległo się ostrożne pukanie do drzwi. Dało się
słyszeć szuranie nogami, zanim gość wszedł do środka.
Drzwi do izby Idy były uchylone. Dziewczyna nie mo
gła zobaczyć, kto to. Ale usłyszała zdumiony głos Reijo:
- A niech mnie, czyżby rybacy wrócili już z Lofotów?
A po chwili szept Sedolfa, który z ożywieniem opo
wiadał o udziałach, połowach, oprzyrządowaniu, licz
bie łodzi, ich wielkości, o zyskach.
Ida niemal już zasypiała, kiedy drzwi powoli się roz
chyliły i chłopak nieśmiało wszedł do środka.
Rozejrzał się ostrożnie. Był zarośnięty, ale poza tym
wymyty, chociaż to środek tygodnia.
- Strasznie o tobie gadają we wsi - uśmiechnął się
i zamknął drzwi. Zamknął je porządnie. - Ale naresz-
cie zarówno Emil, jak i ja zostaliśmy uwolnieni od po
dejrzeń. Ludzie uwierzyli, że ojcem jest Ailo.
Ida skinęła w stronę kołyski.
- Zobacz sam - rzekła cicho. - Jesteście prawie sta
rymi znajomymi.
Sedolf podszedł na palcach. Zatrzymał się z szacun
kiem w pobliżu. Długo przyglądał się śpiącym dzie
ciom. Ida zobaczyła, że ciężko przełknął.
- Czy to dziewczynka jest do ciebie podobna? - spy
tał półgłosem i spojrzał na Idę.
Potrząsnęła głową.
- Chłopiec - odparła. - Właściwie najbardziej jest
podobny do mamy. A dziewczynka jest podobna do
ojca Ailo.
- Myślę, że oboje mają coś z ciebie - stwierdził Sedolf.
Jeszcze chwilę stał przy kołysce. Potem podszedł do
Idy. Zatrzymał się przy końcu łóżka - niepewny. Ści
skał w dłoniach pakunek owinięty w brązowy papier.
Nosił ślady jego palców. Ślady potu.
Ida klepnęła w łóżko. Nie było innego miejsca do
siedzenia.
Sedolf usiadł Z ociąganiem w przyzwoitej odległo
ści. Wysunął ku młodej matce paczkę.
- Prezent z Lofotów - rzekł trochę zażenowany. -
Kupiłem włók. Nikt nas nie przyłapał. I udziały mie
liśmy dobre. Zarobiliśmy trochę pieniędzy. Nie jestem
już całkiem goły. Może nie tak bogaty jak Emil, ale też
nie całkiem biedny.
Ida rozpakowała prezent.
Wyjęła błyszczącą, dużą chustę z frędzlami. Iskrzą-
co zieloną. Przyłożyła ją do policzka. Poczuła, jaka jest
miękka.
- Pomyślałem, że będzie ci w niej ładnie - wyjaśnił onie
śmielony. - Ze będzie pasowała do twoich włosów. I oczu.
-Jest śliczna - wyznała Ida wzruszona. - Śliczna, Se-
dolf. Ale nie powinieneś mi niczego kupować.
Odwróciła wzrok.
W papierze leżało coś jeszcze. Zwój materiału. Mięk
kiego bawełnianego materiału w kolorze jasnoniebie
skim.
- Pomyślałem, że mogłabyś uszyć coś maluchowi - wy
jaśnił Sedolf. - Pamiętasz, że mam być ojcem chrzestnym?
Ida naturalnie pamiętała. Przesunęła się do przodu,
chociaż sprawiło jej to ból, i zarzuciła Sedolfowi ręce
na szyję.
- Serdecznie ci dziękuję, Sedolf - powiedziała. - To
jeden z najpiękniejszych prezentów, jakie w życiu do
stałam. Jakie dostaliśmy.
Sedolf uwolnił się z objęć, ale zatrzymał jej dłonie
w swoich. Jego oczy wydawały się poważniejsze niż
kiedykolwiek.
- Proszę cię, nie rzuć się Emilowi w ramiona, kiedy
minie rok, który dałaś Ailo! - wyszeptał.
Nic więcej.
To nie było konieczne.
- Nie zrobię tego - obiecała Ida. - Ale nadal mam
nadzieję.
Sedolf skinął głową. Wiedział o tym.
Ida zadała sobie pytanie, ile właściwie zobaczył no-
aida.